PODWÓJNY ŚWIĄTECZNY
dwutygodnik akademicki w tym numerze:
Igor zalewski
- To w ogóle niesamowite, że ktoś ma jeszcze odwagę przewidywać. Lista osób, którym przyszłość dała lekcję pokory jest imponująca. Począwszy od tego gostka, który przewidywał za czasów drugiego Cesarstwa, iż życie w Paryżu w XX wieku będzie nie do zniesienia z powodu grubej warstwy końskiego łajna - pisze Igor Zalewski. Publicysta i felietonijarosław heinze
Te niewinnie wyglądające papiery mają faktycznie potężną moc rażenia i to od jakichś ośmiuset lat. Wymyślony przed obligacjami kredyt, ze swoim wpływem na losy świata, musiał popaść w kompleksy. No, ale jeśli decyduje się o losach wojen i państw, to poprzeczka zawieszona jest faktycznie wysoko. Myślicie, że Napoleon przegrał pod Waterloo, bo
nr 3-4 xx grudnia-x stycznia 2012
Wiary, nadziei, miłości i dalekich lotów Jest taka bardzo stara brytyjska maksyma, że korporacje nie mają dusz. Niestety, dziś reguła ta coraz bardziej zaczyna się odnosić do całych społeczeństw, a także świata nauki, mediów, polityki i biznesu. Duszę, najlepiej opisywaną imionami sióstr: Wiary, Nadziei i Miłości, zastąpiły unormowania administracyjne, przepisy prawne, formularze albo - z drugiej strony - gra na najniższych, zwierzęcych emocjach: wściekłości i strachu. Dobrym przykładem tego są zmiany, do jakich doszło w polskiej nauce w ostatnich latach w wyniku tak zwanego procesu bolońskiego. Na starą popeerelowską biu-
rokrację akademicką nałożoną nową - europejską. Jednak kiedyś akademia symbolizowała dyskusję, pasję, miłość do nauki. Dziś jej najlepszym wyrazem jest chyba sylabus sporządzony zgodnie z dyrektywą. Spokojnie, to Święta, nie będziemy Was zamęczać narzekaniem. Postaramy się za to tym numerem „Konceptu” Was zainteresować i bawić przekazując jednak pewien generalny postulat łączący
większość tekstów. Postulat obudzenia duszy. A zarazem pokazania, że wciąż ją mamy. Gdzie tej duszy szukać? W Święta najlepiej w górach. Tam ludzie z krwi i kości występują w większym natężeniu. Tacy, jakich opisuje w swoim wywiadzie - reportażu Agnieszka Rucińska. Ludzi, by zacytować Kaczmarskiego, „do świętości zdolnych i zbrodni”. Autorka zdecydowała się pokazać jedną z najbardziej kontrowersyjnych rodzin podhalańskich, oceny pozostawiając czytelnikom - pokazała bohaterów takimi, jakimi są. Dlatego momentami podczas lektury rozmowy nóż się w kieszeni otwie-
jakub biernat
Nagle młodzi ludzie z całej Europy Wschodniej polubili “Kołbasę”. Spontaniczne taneczne pochody hardbass do dźwięków rosyjskiego hitu zaczęto organizować w niemal całej Europie Środkowo-Wschodniej: od Belgradu do Gdańska. Hardbass to rodzaj muzyki techno opartej na szybkim moc-
wiktor świetlik
Trzeba wszędzie, gdzie się da obudzić duszę i pozwolić jej podrzeć sylabusy, stłuc szklane sufity i przełamać marazm. Przywrócić pasję i wolę działania.
Stanisław małolepszy
Zniesienie habilitacji, zamiana modelu finansowania grantów, walka z łapówkarstwem i plagiatorstwem, docenianie zdolności, a nie wysługi lat - to dla młodych akademików jest dziś ważniejsze str. 4-5 niż pieniądze.
Znajdź nas na facebook.com
ra, choćby wtedy, kiedy rozmówcy Agnieszki Rucińskiej porównują handel kobietami do wymiany zawodników między klubami. Ale też widzimy tych górali jako ludzi rodem z „Hymnu” Luxtopredy. Pełnych „wiary, siły i męstwa”, którzy zakończyli swój burdelowy biznes w dniu śmierci Jana Pawła II, chcą odkupić swoje grzechy, i którzy stanowią zwycięski rodzinny team motocrossowy. Brak duszy trudno zarzucić także hardbassowcom „pacyfistycznym chuliganom” (pisze o nich Jakub Biernat), którzy na siłę uporządkowany porządek zakłócają ku uciesze własnej i gawiedzi. Można by powiedzieć, że to faceci, którzy niszczą niepotrzebne formularze do sylabusów malując na nich dzieła sztuki. Jak widać z tą duszą nie jest najgorzej. Jarosław Heinze nieco karkołomnie, choć bardzo ciek aw ie, udo nia, że mają ją wadnawet obligacje. Piotr Gursztyn uważa, że w Polsce została ona uśpiona pod kołdrą kompleksów, które sprawiają, że nie doceniamy nawet turystycznej atrakcyjności naszego kraju. Trzeba więc ją wszędzie, gdzie się da obudzić i pozwolić jej pokonać sylabusy, szklane sufity, dyrektywy i marazm. Przywrócić duszę uczelni, odbiurokratyzować ją, znieść bezprodukt y wne systemy awansów i finansowania. Premiować pasję, talent, realną, a nie malowaną w formula█ rzach skuteczność.
Tego, a także szczęścia, zdrowia i miłości życzymy Wam w Święta i w nadchodzącym roku 2013.
foto Agencja Reporter
Czy kowalczyk przeskoczy małysza? witold skrzat
Justyna Kowalczyk goni w ilości sukcesów sportowych króla polskich sportów zimowych. A jednak do zdetronizowania go w sercach Polaków wciąż ma dużo dalej niż do pokonania go w liczbie medali. Oto jedna z opinii: - Justyna nie przeskoczy Adama Małysza, choć walka będzie bardzo emocjonująca. Kibice łatwiej i chęt-
niej konsumują skoki niż biegi, a do tego sporty męskie z reguły budzą większe zainteresowanie. Poza tym skoczkowie dają kibicom unikalny system przeżywania emocji. To kilkadziesiąt powtarzalnych, emocjonujących sekwencji. Czy jednak będzie tak na pewno? Na korzyść Kowalczyk działa czas.
Ona wciąż jest w grze. Ale i tu mogą się pojawić zagrożenia. Marzenia o justynomanii pełną gębą mogą zniweczyć sukcesy Kamila Stocha, który talentem nie ustępuje ponoć Małyszowi. Jest jeszcze jedno zagrożenie a co jeśli i skromny wąsacz spełni swe kolejne skryte marzenie wygra Dakar? str. 19
2
starter było, jest, będzie Zamiast programu do wykrywania plagiatów ma pojawić się centralna baza studentów i pracowników naukowych. Dzięki temu będzie można sprawdzić, czy dana praca została skopiowania i w jakim stopniu. Każda uczelnia będzie miała obowiązek wprowadzania wszystkich prac (licencjackich, magisterskich, habilitacyjnych) do systemu komputerowego, który porówna je z tymi już znajdującymi się w bazie lub w internecie. Następnie, promotor i uczelnia zdecydują, czy praca nosi znamiona plagiatu. Pomysłodawca tego rozwiązania czyli Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego tłumaczy, że celem systemu ma być przywrócenie wiary w wartość studiów i dyplomów, a prace mają być samodzielne ponad wszelką wątpliwość.
Student z zagranicy jak biały kruk Obecnie w Polsce studiuje ponad 24 tysiące studentów zagranicznych z 141 krajów. Największą grupę stanowią Ukraińcy, których w Polsce kształci się ponad 6 tysięcy. To prawie 4 tysiące więcej niż w roku 2011, jednak nadal stanowią oni zaledwie 1,39 proc. wszystkich studentów – wynika z raportu zaprezentowanego przez Fundację Edukacyjną Perspektywy. Polska pod tym względem pozostaje najmniej umiędzynarodowionym krajem członkowskim UE, bo więcej obcokrajowców studiuje nawet w Bułgarii czy Rumunii. Ponad 28 proc. studentów zagranicznych studiuje w Polsce kierunki ekonomiczne i biznesowe, ponad 26
Wiara w prognozy najbardziej znanych naukowych wieszczów naszych czasów jest równie rozsądna co wiara w Świętego Mikołaja
ZEUS - najszybszy polski komputer, 106 pod tym kątem na świecie,własność krakowskiej
Nie wierzcie w prognozy
Polskie Noble rozdane
Profesorowie Krzysztof Palczewski, Mieczysław Mąkosza, Maciej Wojtkowski i Ewa Wipszycka otrzymali Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, zwane polskimi Noblami. Każdy z laureatów dostanie 200 tys. zł. Pierwszy z tegorocznych zwycięzców - prof. Palczewski z Case Western Reserve University w Cleveland (USA) nagrodę otrzymał w dziedzinie nauk o życiu i o Ziemi. Do jego najważniejszych dokonań należy m.in. odkrycie mechanizmów powodujących degenerację siatkówki oka, która prowadzi do utraty wzroku. W dziedzinie nauk matematyczno-fizycznych i inżynierskich uhonorowano prof. Wojtkowskiego (toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika) za opracowanie i wprowadzenie do praktyki tomografii umożliwiającej bezbolesną i prowadzoną na żywo obserwację funkcji oraz struktur organizmu. Laureatką nagrody w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych została prof. Wipszycka (UW) za „wszechstronną rekonstrukcję funkcjonowania wspólnot klasztornych w późnoantycznym Egipcie”. Natomiast prof. Mąkosza z Instytutu Chemii Organicznej PAN opracował i wprowadził do chemii organicznej nowy rodzaj reakcji, mającej swoje zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym, środkach ochrony roślin i elektronice. Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej nagrody przyznaje od 1992 roku. Są one uważane za najbardziej prestiżowe wyróżnienie naukowe w Polsce. Grono laureatów, łącznie z tegorocznymi, liczy 76 osób.
Igor zalewski
„Akcja Paczka” – dla rodaków na Kresach „Akcja Paczka” to realizowany od 16 lat projekt Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. W tym roku z darów, które harcerki i harcerze zbierają w szkołach, na uczelniach, przy parafiach czy sklepach, przygotowywanych zostanie ponad dwa tysiące paczek, głównie z żywnością i ubraniami. W przedświątecznym okresie trafią one bezpośrednio do pol-
skich rodzin mieszkających na Litwie, Ukrainie, Białorusi i Łotwie. - Ciężko opisać radość i ogromne wzruszenie odwiedzanych osób na widok młodzieży z Polski – mówi Tomasz Górnicki, pełnomocnik Naczelnictwa ZHR ds. Akcji Paczka. Harcerze chodzą od domu do domu, niczym kolędnicy i w każdym z nich razem z paczką pozostawiają dobre, polskie sło-
wo, budując tym samym nie tylko więź z narodem polskim, ale i pozytywny wizerunek naszego kraju. W tegorocznej akcji udział weźmie ponad 500 młodych ludzi. Projekt wspierany jest we współpracy z Fundacją „Kresy w Potrzebie – Polacy Polakom”. Więcej informacji na: www.akcjapaczka.zhr.pl źródło: własne; www.natablicy.pl; www.nauka.gov.pl; Polska Agencja Prasowa
Pod znakiem „Konceptu”:
ogólnopolska konferencja o zaangażowaniu politycznym i obywatelskim młodzieży
ZEUS - najszybszy polski komputer, 106 pod tym kątem na świecie,własność krakowskiej AGH. Cyfronetem AGH kieruje profesor Kazimierz Wiatr
Młodzi ludzie w dzisiejszej Polsce zmęczeni są marazmem i jałowością walki politycznej. Do tego dochodzi odczucie, że samorealizacja w życiu obywatelskim jest niemal niemożliwa. Polityka i młodzieżówki największych partii przyciągają przede wszystkim karierowiczów. Równocześnie rośnie pozycja organizacji radykalnych, zarówno lewicowych, jak i prawicowych, które skutecznie trafiają w zapotrzebowanie młodych ludzi. Takie między innymi wnioski można wysnuć z konferencji naukowej „Młodzież a polityka. W poszukiwaniu modelu uczestnictwa młodych w życiu politycznym” zorganizowanej przez Katolicki Uniwersytet Lubelski. Patronem konferencji był „Koncept”. W trakcie spotkania lubelscy studenci i akademicy mogli zapoznać się z ofertą młodzieżówek partyjnych, posłuchać o różnicach między zaangażowaniem młodzieży w PRL, latach 90. i dziś. Najoryginalniejszym panelem był ten związany z historią lubelskiej „Pomarańczowej Alternatywy”,
niekonwencjonalnej opozycyjnej organizacji schyłku PRL, której uczestnicy po latach opowiadali o swoich akcjach. Co ciekawe, z panelu wynikało, że losy lubelskiego oddziału „Pomarańczowej Alternatywy”, która zasłynęła prowokacyjnymi akcjami parodiującymi peerelowską ideologię i standardy propagandowe, interesują dziś dużo bardziej zachodnich badaczy niż Polaków. Działacze „Pomarańczowej Alternatywy” opowiadali o akcji „wzajemnego pałowania” i odsłonięciu „jajcarskiego” pomnika Bieruta - happening rozsławiło to, że gipsową karykaturę Bieruta odsłaniała jego wnuczka. W panelu poświęconym organizacjom radykalnym ścierali się dr Adam Leszczyński („Gazeta Wyborcza”, ISP PAN) i Wiktor Świetlik („Koncept”, CMWP SDP). Pierwszy z nich zagrożenie widział przede wszystkim po stronie prawicowego radykalizmu, między innymi ONR; drugi zwracał uwagę na akceptację haseł i przemocy radykalnej lewicy, m.in. Antify oraz rehabilitację
komunizmu, także na zachodzie Europy. W panelu „Czy młodzież może zmieniać świat” poświęconym zaangażowaniu politycznemu i obywatelskiemu młodych ludzi, Mariusz Chłopik („Koncept”) zwracał uwagę na to, że zaangażowanie zaczyna się na poziomie oddolnym od drobnych inicjatyw. Adam Leszczyński mówił o roli wybitnych, młodych jednostek w zmienianiu rzeczywistości. Profesor Krzysztof Kosiński (PAN) i Wiktor Świetlik zwracali uwagę na zagrożenia związane z możliwościami manipulowania młodym pokoleniem. W trakcie ostatniego panelu wywiązała się ostra dyskusja panelistów ze studentami siedzącymi na sali. To dowód na to, że z tym zaangażowaniem i chęcią wprowadzania zmian ze strony młodego pokolenia nie jest chyba aż tak fatalnie, jak chcieliby niektórzy. Redakcja „Konceptu” pragnie podziękować profesorowi Markowi Wierzbickiemu za zaproszenie do współpracy i udziału w tej bardzo ciekawej konferencji.
Z przyszłością jest taki sam problem jak z pogodą. Drobniutki element, powiedzmy owe słynne skrzydełka motyla w puszczy amazońskiej, może okazać się źródłem wielkich, niespodziewanych przemian.
- Idzie koniec roku, to weź napisz coś o przyszłości – polecił mi redaktor naczelny pisma „Koncept”. Ha! Łatwo mu mówić! Bo kiedy moje prognozy okażą się bzdurami (jak to prognozy), nie on będzie skompromitowany, tylko ja. To w ogóle niesamowite, że ktoś ma jeszcze odwagę przewidywać. Lista osób, którym przyszłość dała lekcję pokory jest imponująca. Począwszy od tego gostka, który przewidywał za czasów drugiego Cesarstwa, iż życie w Paryżu w XX wieku będzie nie do zniesienia z powodu grubej warstwy końskiego łajna; przez czczonego w Polsce Zbigniewa Brzezińskiego wróżącego w latach 80. poprzedniego stulecia długi żywot Związkowi Radzieckiemu; aż po wielbionego powszechnie intelektualistę Francisa Fukuyamę, który w 1989 roku ogłosił koniec historii. W międzyczasie byli jeszcze futurolodzy głoszący nadejście globalnego głodu i przeludnienia oraz analitycy banku Goldman Sachs, którzy sporządzili pod koniec 2009 roku listę najlepszych okazji inwestycyjnych na 2010 r. Wszystkie przyniosły stratę. Trzeba być zatem albo durniem albo powszechnie szanowanym autorytetem, by zerkać za węgieł teraźniejszości. Na durnia i tak nikt nie zwróci uwagi, a Brzezińskiemu czy Fukuyamie głoszone przez nich brednie nie zaszkodziły w karierze i utrzymaniu statusu wszechwiedzącej wyroczni. Mistrzowie. Z przyszłością jest taki sam problem jak z pogodą. Drobniutki element, powiedzmy owe słynne skrzydełka motyla w puszczy amazońskiej, może okazać się źródłem wielkich, niespodziewanych przemian. Doskonałą ilustracją tego, jak wielkie znaczenie dla przyszłości może mieć mała pierdołka, jest Australia i miłość Brytyjczyków do polowań na lisa. Otóż angielscy koloniści czuli się na antypodach obco, postanowili więc sprowadzić z ojczyzny lisy, żeby mieć za kim uganiać się na nogach. Lisy nie bardzo miały jednak czym się żywić, więc postanowiono w Australii osiedlić także króliki. Jak wiadomo, doprowadziło to do straszliwej katastrofy ekologicznej i jeszcze dzisiaj farmerzy walczą z tymi pluszakami mniej więcej tak, jak Amerykanie z Vietkongiem (napalmem i ciężkim sprzętem). Namierzone nory królicze niszczy się buldożerami i dynamitem, ale skutek jest podobny do tego w Wietna-
mie. To znaczy niezbyt duży. Zdesperowani farmerzy i rząd sięgają ostatnio po broń bakteriologiczną i aplikują sympatycznym stworkom wirusa zwanego calicivirus. Na poprzednią chorobę myxomatosis cwane króliki już się uodporniły. Jednak najciekawsze w całej króliczej kwestii jest to, że osadzenie tych zwierzaków w Australii było bardzo trudne. Pierwsze cztery próby zakończyły się niepowodzeniem. Sympatyczne stworzonka wyginęły w morderczym klimacie i szczękach psów dingo. Powiodło się dopiero piąte podejście, gdy puszczono na wolność specjalne sprowadzone dzikie króle z Hiszpanii. Australijczycy niesamowicie się napracowali, żeby sprowadzić na swą ziemię nemezis. Biedacy, zupełnie nie byli w stanie przewidzieć konsekwencji własnych poczynań i śmiem twierdzić, że pod tym względem zbytnio się od nich nie różnimy. Ile przecież wysiłku włożono w to, żeby wywołać kryzys na rynku amerykańskich nieruchomości, który – dzięki radośnie budowanej globalnej wiosce – rozlał się na cały świat. Zatem ja absolutnie nie podejmuje się wieszczyć. Jeśli ktoś jednak bardzo chce zerknąć w przyszłość, polecam książki Georga Friedmana „Następne 100 lat” i „Następna dekada”. Bardzo przekonujące. Tak bardzo, że nie mogę się doczekać, kiedy okażą się █ funta kłaków warte.
Trzeba być zatem albo durniem albo powszechnie szanowanym autorytetem, by zerkać za węgieł teraźniejszości. Na durnia i tak nikt nie zwróci uwagi, a Brzezińskiemu czy Fukuyamie głoszone przez nich brednie nie zaszkodziły w karierze i utrzymaniu statusu wszechwiedzącej wyroczni. Mistrzowie.
foto Agencja Reporter
Powstanie antyplagiatowa sieć
proc. nauki medyczne, 11 proc. kierunki techniczne, a ponad 8 proc. nauki społeczne. Proporcjonalnie najwięcej studentów zagranicznych studiuje jednak na uczelniach medycznych, gdzie co dwunasty student pochodzi z zagranicy.
3
starter
5
4
koncept główny
koncept główny
Skończmy z habilitacjami, sylabusami i grantami rodem z „Misia” WIKTOR Świetlik Stanisław małolepszy
Bez radykalnych reform nie pomogą ani zaklęcia, ani pieniądze, ani apele. By polscy absolwenci mogli dobrze zarabiać w kraju, by polskie wynalazki mogły być wdrażane przez przemysł, by biznes, samorządy, administracja mogły korzystać z dorobku uczelni, potrzebne są bardzo konkretne zmiany. Zapytaliśmy nauczycieli i naukowców z kilku dużych polskich uczelni, co ich zdaniem trzeba zreformować. Oto lista proponowanych przez nich zmian.
O tym, że z polską nauką nie jest dziś zbyt dobrze, wiedzą niemal wszyscy. Niskie pensje, brak wdrożeń, niejasne zasady awansu, archaiczne metody nauczania albo wręcz przeciwnie usilne imitowanie nowoczesności będące w gruncie rzeczy jej parodią - to najczęściej wymieniane problemy. Dotykają one w dalszej części nie tylko nauki, ale też przemysłu, szkolnictwa średniego, a ostatecznie nawet jakości produktów oferowanych przeciętnemu Polakowi. W debatach o tym, jakich zmian potrzebuje polska nauka, dominuje temat pieniędzy. - Chcemy, żeby większy procent środków budżetowych był przeznaczany na szkolnictwo wyższe - to mantra środowisk naukowych, nie tylko w Polsce. Jednak naukowcy z dużych uczelni nie wierzą, że sam szerszy strumień złotówek poprawi sytuację. Ba, co gorsza, szczególnie zdaniem młodych pracowników naukowych, jeśli środków przybędzie, a system się nie zmieni, to pieniądze te tylko będą utrwalać negatywne zjawiska. Redakcja „Konceptu” przeprowadziła kilka rozmów z polskimi naukowcami i nauczycielami akademickimi. Na ich podstawie opracowaliśmy listę zmian, których potrzebuje polska nauka. Z przyczyn oczywistych nasi rozmówcy zachowali anonimowość. Mamy świadomość, że część z naszych propozycji to postulaty kontrowersyjne, czy wręcz radykalne. Ale stan polskiej nauki, a przede wszystkim marazm, który opanował nasze uczelnie, pokazuje, że i o nich powinniśmy zacząć dyskutować, habilitacji jest także to, że w tej formie co w Polsce, nie występują one niemal nigdzie na Zachodzie. aby wypracować odważne rozwiązania.
2 Skończmy z regułą: „kasa Dyskusja o zniesieniu habilitacji trwa w Polsce zależy od ilości studentów”
foto Agencja Reporter
1 Zlikwidujmy habilitacje
od lat. Podejścia rządzących do likwidacji systemu, w którym wraz z habilitacją pracownik naukowy nabywa zdecydowanie większe prawa, usamodzielnia się, niejako awansuje do elity akademickiej, spotykały się z ostrym sprzeciwem części środowiska profesorów. Tak było przed czterema laty - na propozycję minister szkolnictwa wyższego, żeby zlikwidować habilitacje, starsi naukowcy zareagowali listami otwartymi. Z drugiej strony młodzi wskazują habilitację jako jeden z czynników najbardziej zniechęcających do kariery naukowej. Według nich ten system ich blokuje, powoduje, że czują się spauperyzowani, a ostatecznie przekonuje wielu młodych zdolnych naukowców do przejścia do prywatnych korporacji, gdzie ich talenty są dużo szybciej doceniane. - Habilitacja wprowadza feudalno-mafijno-cechowy system zależności, gdzie ci, którzy otrzymali status samodzielnego pracownika są uprzywilejowani, a ci, którzy dopiero się o habilitację starają, nie mogą się im narażać, ponieważ będą przez nich oceniani - mówi młody pracownik naukowy PAN. Argumentem na rzecz likwidacji
Dziś ilość środków, jakie otrzymuje uczelnia z budżetu zależy od tego, ilu ma ona studentów. System ten promuje przede wszystkim wielkie państwowe uczelnie. Zarazem prowadzi do tego, że uniwersytety nadprodukują studentów. Ilość jest odwrotnie proporcjonalna do jakości kształcenia, co widać po wielu absolwentach opuszczających uczelnie. Masowość przyjmowania powoduje przeludnienie grup, nawał pracy dla nauczycieli, kolejki do dziekanatów. W obliczu niżu demograficznego uczelnie, by nie zmniejszać liczby studentów, obniżają kryteria przyjmowania. Co ciekawe, zarządzanie finansami na edukację wyższą, jak to z reguły bywa, jest bardzo drogie. Dotacja na studenta uczelni państwowej jest wielokrotnie wyższa niż czesne na uczelni prywatnej!
3 Uczciwie sprawdzajmy ile kto pracuje, z jakim efektem i od tego uzależniajmy awans i ścieżki kariery
Postulat blisko związany z propozycją zniesienia habilitacji. Procedury sprawdzające efek-
Odideologizujmy uczelnie i wróćmy do „twardych” kierunków nauczania i badania
tywność zawodową pracowników nauki już są w Polsce wprowadzane, ale musi to zostać wzmocnione i egzekwowane z całą stanowczością. Póki co, naukowcy narzekają na sitwy tworzone przez „zasłużonych pracowników nauki”. Pracownik naukowy: - W moim instytucie mamy do czynienia ze „świętymi krowami” i „kolegami kolegów”, którzy się nie przemęczają, są nieusuwalni, bądź nawet oddelegowani na inne, nienaukowe stanowiska, a wciąż generują koszty.
4 Ograniczmy biurokrację
Rozwiązanie to pozornie brzmi jak mantra powtarzana przy okazji każdego z ważnych problemów społecznych. Ostatecznie biurokracja przeszkadza w Polsce wszystkim - od budowlańców po służby mundurowe. Ale w nauce otrzymała ona silnego sojusznika. Jest to tak zwany system boloński, mający ujednolicać zasady szkolnictwa wyższego w krajach Europy. Nauczycielom akademickim zasady systemu bolońskiego kojarzą się głównie ze znienawidzonymi sylabusami i stertami innych, często ewidentnie niepotrzebnych, dokumentów. Efektem jest to, że autentyczne nauczanie zastępowane jest przez swoiste postępowanie administracyjne, w którym zarówno studenckie zaliczenia, jak i kariera wykładowców, zależą od poprawnego wypełnienia skomplikowanych procedur biurokratycznych, a nie od osiągnięć naukowych. Nasi rozmówcy narzekali, że według nowych standardów, każdy kurs musi mieć ściśle określone procedury i osiągnąć z góry określone efekty. - To powoduje, że prowadzący te kursy brną często w administracyjną fikcję, dbając tylko o to, czy wszystko odpowiednio „zaksięgowali”. A nie o rzeczywistą edukację z duszą - mówi jeden z naszych rozmówców.
5 Wprowadźmy ulgi na finansowanie nauki
Młodzi naukowcy wskazują habilitację jako jeden z czynników najbardziej zniechęcających do kariery naukowej. Według nich ten system ich blokuje, powoduje, że czują się spauperyzowani, a ostatecznie przekonuje wielu młodych zdolnych naukowców do przejścia do prywatnych korporacji, gdzie ich talenty są dużo szybciej doceniane.
W Polsce 60 procent badań naukowych finansowanych jest z budżetu państwa. Średnia dla Unii Europejskiej wynosi 35 proc., a dla krajów grupy OECD – 30 proc. Polscy naukowcy, ci, którzy poświęcają się tylko pracy badawczej, narzekają na brak pieniędzy i warunków. Państwo narzeka niekiedy, że prywatny biznes nie chce prowadzić własnych badań. Prywatny biznes narzeka, że państwo nie wspiera prywatnych badań, które oprócz zwiększenia konkurencyjności naszej gospodarki, zwiększyłyby też liczbę miejsc pracy i możliwości działania dla naukowców. Rozwiązaniem mógłby być system ulg finansowych. Cho by możliwość odpisywania części CIT i PIT przez przedsiębiorców i osoby fizyczne na uczelnie/placówki naukowo-badawcze, ograniczyłaby monopol państwa w zakresie finansowania i stworzyłaby szanse na powstanie konkurencyjnych placówek prywatnych.
6 Skończmy z modelem finansowania grantów rodem z Barei
System, z którym mamy do czynienia dzisiaj, przez akademickich złośliwców porównywany jest często z okresem dużych słomianych inwestycji, opisywanymi przez bajerowskie kino. Wynagrodzenia osób biorących udział w projekcie zależą od rozmiarów „Misia”. W ten sposób kluczowe staje się to, by słomiany, niepotrzebny „Miś” był dostatecznie drogi, a nie to, by komuś był potrzebny. Podobnie jest z wynagrodzeniami uczestników
dzisiejszych projektów grantowych - są one zależne od wysokości kosztów. Prowadzi to do sztucznego windowania kosztów takich projektów. Trudno znaleźć inne uzasadnienie dla takiego modelu finansowania grantów niż lenistwo intelektualne jego twórców. Koszt wykonania grantu nie musi oznaczać wcale, że więcej czasu, pracy, czy kompetencji musi mieć jego realizator.
7 Wspierajmy młodych zdolnych, a nie utytułowanych
Nasi rozmówcy zwracali uwagę, że potrzebna jest zmiana systemu finansowania grantów tak, żeby raczej wesprzeć finansowo naukowców najbardziej potrzebujących (młodzi pracownicy nauki), a nie utytułowanych o ustabilizowanej pozycji (profesorowie). - Obecnie w grantach Narodowego Centrum Nauki panuje taki system, że największe kwoty są przeznaczone dla „wybitnych naukowców”, podczas gdy najsłabszą sytuację finansową mają oczywiście pracownicy innych szczebli - mówi jeden z pracowników naukowych. Zdaniem naszych rozmówców taki model prowadzi do utrwalenia systemu kastowego na uczelniach i zniechęca najzdolniejszych do kariery uniwersyteckiej.
8 Zmieńmy system obciążeń pracą na uczelniach
Tę kwestię podnoszą przede wszystkim adiunkci, którzy muszą zrobić habilitację. Mają oni dużo więcej obciążeń dydaktycznych i promotorskich niż ich starsi koledzy po habilitacji czy profesorowie. Adiunkt na państwowej uczelni: - Wymaga się od nas przejścia całej procedury habilitacyjnej, zarazem skutecznie odbiera się nam czas ku temu potrzebny.
9 Skoncentrujmy środki i uwagę na badaniach podstawowych, a nie projektach ideologicznyc
Polityczne, odgórne, centralnie sterowane ustalanie tematów grantów czy badań zamówionych, znacząco wypacza rozwój nauki. Duża część z nich ma rozwijać technologie związane z ideologicznie motywowaną europejską polityką klimatyczną, które mogą okazać się chybione. Pracownik naukowy: - W ostatnim konkursie w ramach 7. Programu Ramowego, jednego z największych mechanizmów finansowania badań na świecie i największego w UE, można znaleźć takie pomysły, jak: „Wyzwania związane z przemianami w basenie Morza Śródziemnego, przekazanie władzy młodzieży”. W warunkach arabskich rewolucji i przejmowania władzy przez skrajnie islamistyczne ugrupowania typu Bractwo Muzuł-
mańskie tego typu temat, zwłaszcza znając tło ideologiczne UE, brzmi co najmniej groteskowo. Ponadto bardzo wspiera się wszelkie projekty społeczne noszące znamiona lewicowej inżynierii społecznej (np. związane z ideologią gender). Odwrotem powinno być dążenie i naciskanie na UE, by finansowano zarówno w humanistyce, jak i przedmiotach ścisłych, naukowy „hard core”: tradycyjne kierunki nauki i badań niezależne od zwrotów ideologicznych.
10 Oczyśćmy naukę
Na to zwraca uwagę wielu z naszych rozmówców. W Polsce pozwala się na wiele więcej niż w innych krajach. Pełna akceptacja dla osób popełniających plagiaty, chronienie łapówkarzy, niewyjaśnianie spraw związanych z uwikłaniem we współpracę z komunistyczną bezpieką niszczą autorytet uczelni i na wstępie odzierają z szacun-
Możliwość odpisywania części CIT i PIT przez przedsiębiorców i osoby fizyczne na uczelnie/placówki naukowo-badawcze, ograniczyłaby monopol państwa w zakresie finansowania i stworzyłaby szanse na powstanie konkurencyjnych placówek prywatnych. ku dla niej. Powoduje to bądź demoralizację na zasadzie „jeśli wejdziesz między wrony…”, bądź odrzucenie oraz to, że wielu naukowców czuje się wyalienowanych lub zachowuje jakby byli na █ emigracji wewnętrznej.
Autorzy serdecznie dziękują swoim rozmówcom. Redakcja „Konceptu” ma świadomość, że propozycji na reformę polskiej nauki jest dużo więcej, a zarazem wiele z przedstawionych powyżej budzi duże kontrowersje. Zapraszamy do dyskusji, polemik, wniosków.
NIK: polska nauka marnuje pieniądze To, że sytuacja finansowa polskiej nauki nie jest za dobra, czują na polskich uczelniach wszyscy. Teraz potwierdzenie znaleźli w raporcie Najwyższej Izby Kontroli, który niestety nie pozostawia na systemie finansowania polskiej nauki suchej nitki. Jak wynika z raportu środki przeznaczane są na małe, nieistotne projekty badawcze, które nie mają wpływu na gospodarkę: albo z definicji nie nadają się do praktycznego wykorzystania, albo nie są wdrażane. Kontrolerzy NIK zwrócili uwagę, że duża część środków przeznaczanych na naukę ma na celu „rozwój i utrzymanie kadr” będąc w istocie „niewielkimi, niepowiązanymi ze sobą programami badawczymi”. Mówiąc inaczej, pieniądze na badania trafiają do instytutów po to, by te instytuty mogły funkcjonować, a te instytuty funkcjonują głównie po to, by pozyskiwać kolejne pieniądze. NIK skrytykował to, że w Polsce nie przeznacza się większej ilości środków finansowych na duże badania, które miałyby wpływ na rozwój gospodarczy, postęp technologiczny, wzmacniałyby pozytywne procesy społeczne. Nie dość tego, Najwyższa Izba Kontroli wskazała na ogromną ilość błędów i zaniechań. To
efekt nieporadności naszych uczelni i ośrodków badawczych. Chodzi przede wszystkim o braki publikacji i nagłaśniania wyników badań, braki zgłoszeń do urzędów patentowych, nienależyte ocenianie dorobku naukowego. Ale NIK wskazywał także na świadome fałszerstwa - jak choćby kłamanie w sprawozdaniach z działalności naukowej. Polska ma bardzo kiepskie wyniki pod względem liczby artykułów naukowych i ich cytowań oraz liczby zgłoszonych patentów. Lepsi są m.in.
Jak wynika z raportu środki przeznaczane są na małe, nieistotne projekty badawcze, które nie mają wpływu na gospodarkę: albo z definicji nie nadają się do praktycznego wykorzystania, albo nie są wdrażane. Czesi, Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy. Problemem jest także to, że PAN i ministerstwo nauki wzajemnie obciążają się winą za tę sytuację, zamiast próbować ją poprawić. █ Źródło: Onet.pl, Polityka, NIK
Prof. Zdzisław Krasnodębski, filozof i socjolog, wykładowca na uniwersytecie w Bremie:
Przyjmujemy z Zachodu to, co złe, a nie to, co dobre Najw iększym problemem jest niska konkurencyjność polskiej nauki i zablokowane ścieżki awansu z ośrodka małego do dużego. Ten ruch awansu akademickiego jest z reguły wyłącznie pionowy można się wspinać po poszcze-
gólnych szczeblach kariery. Słabe są też kryteria oceniania i awansowania. Niestety „wysługa lat” wciąż odgrywa wiodącą rolę. Myślę, że konkurencyjność mogłaby zwiększyć ograniczenie puli tytułów i stanowisk profesorskich.
Kiedyś patrząc z perspektywy Niemiec i porównując tamtejsze uczelnie z polskimi, dostrzegałem pewne przewagi naszych. W Polsce nie było aż tak ścisłej specjalizacji. Była możliwość realizowania szerszych interesów badawczych.
Istniały kręgi zainteresowań, widać było wśród naukowców pasjonatów. Niestety, i to się ostatnio zmieniło na gorsze wraz z wzrostem specjalizacji i uczelnianej biurokracji, a do tego umasowieniem uczelni. █
dr Paweł Kowal, eurodeputowany, historyk:
Zero tolerancji dla plagiatów Studia powinny zachęcać do aktywności oraz uczyć myślenia i tego, jak rozwiązywać problemy. Studenci powinni mieć również świadomość ważności formy - technik autoprezentacji czy sztuki pisania listów. Istotne są też profesjo-
nalne kursy informatyczne, które nie tylko nauczą studentów jak korzystać z programów biurowych, ale pokażą dynamikę mediów społecznościowych. Jednocześnie wcale nie powinniśmy stawiać na e-learning. Należy rów-
nież zwiększyć dramatycznie niski poziom nauczania języków obcych na polskich studiach. Potrzeba bardziej osobistego podejścia wykładowców do studentów. W parze z zakazem pracy na kilku uczelniach powinno iść istotne zwiększe-
nie pensji naukowców. Należy wprowadzić zasadę „zero tolerancji dla plagiatów”. Studenci za udowodniony plagiat powinni być relegowani z uczelni, naukowcom powinno zakazywać się pracy na uczel█ niach na kilka lat.
foto Wikipedia, Facebook
Nie chodzi tylko o kasę. Oto lista rzeczy, które trzeba zmienić w polskiej nauce
6
kontrowersje
Jak obejść mejn strim bokiem i wdrapać s ię na szczyt Jakub Biernat
Nadzi nuda saro un ingan dzio gim mjodzia. Znacie? Na pewno! To przecież początek globalnego hitu „Gangnam Style”. Znalezienie teorii, która wyjaśniłaby dlaczego ludzie na całym świecie oszaleli na punkcie Koreańczyka śpiewającego o zadzierających nos dziewczynach z elitarnej dzielnicy Seulu, to nie mniejsze wyzwanie niż opis teorii strun kosmicznych. Zjawiska szeroko pojmowanej kultury są nieprzewidywalne - czasami udaje im się wymknąć z ciasnego gorsetu konwencji i komercji i zaczynają żyć własnym życiem. I dobrze. W końcu bez „Gangnam style” nie dowiedziałbym się, że i w Seulu mają swoje Miasteczko Wilanów. „Gangnam style” to piosenka, która przedarła się do globalnej kultury - tańczył do niej i Bill Gates, i Madonna. Są jednak takie zjawiska, które stają popularne, choć nikt znany nie ma o nich bladego pojęcia – po prostu obchodzą mejnstrim bokiem i docierają do nas z najbardziej nieoczekiwanej strony. I tak rok temu z Rosji przyszedł do Polski Hardbass.
Ludzie z rosyjskich blokowisk
Z okazji 1 kwietnia w 2011 r. grupa didżejów z petersburskiego Radia Rekord postanowiła zorganizować imprezę w stylu GOP. Gopnicy to rodzaj rosyjskiej subkultury. Łatwo ich odróżnić - modelowy przedstawiciel tej grupy nosi czapkę typu kaszkiet, dresowe spodnie z lampasami, skórę „złodziejkę”, a na nogach obowiązkowo czarne buty borsuki. Gopnik posługuje się kryminalną gwarą, lubi popijać piwo, siedzieć w kucki i pogryzać pestki słonecznika. Ot, typowy wykwit postsowieckiej Rosji. Didżeje przebrali się za rosyjskich dresiarzy i nagrali kultowy filmik tańcząc do swojej muzyki na jednym z petersburskich placów zabaw ulokowanym na typowym rosyjskim blokowisku. Miał to być jednorazowy wygłup, a okazało się utwór „Hardbass - Szkoła kołbasy” stał się hitem internetu. Co więcej, jego sława opuściła granice Rosji. Hardbass to rodzaj muzyki techno opartej na szybkim mocnym rytmicznym pulsie dźwięków basowych - a „kołbasa” to w rosyjskim slangu po prostu impreza techno.
foto Youtube (3)
Gop stajl czyli anarchy pa polski I nagle młodzi ludzie z całej Europy Wschodniej polubili tytułową „Kołbasę”. Spontaniczne taneczne pochody hardbass do dźwięków rosyjskiego hitu zaczęto organizować w niemal całej Euro-
pie Środkowo-Wschodniej: od Belgradu do Gdańska. Hardbass to społeczny nieporządek z przymrużeniem oka. Grupa ludzi zakłada maski lub kominiarki, bierze ze sobą sprzęt nagłaśniający i do rytmu „Szkoły kołbasy” pląsa w pochodzie ulicy swojej miejscowości – wbiega do sklepów i restauracji, czasami zakłóca lokalne festyny. Hardbasowcy upodobali sobie odwiedzanie centrów handlowych, by trochę poprzeszkadzać statecznym mieszczanom w świątyniach konsumpcji. W Polsce pląsają głównie kibole, jednak do agresji fizycznej nie dochodzi.
Zakłócanie festynu
Oto jak opisał imprezę hardbass kibiców Korony Kielce reporter portalu Niezależna.pl. „Uczestnicy zabawy wpadają w środek samorządowego festynu z okazji Święta Kielc. Na scenie ubrana w czerwoną suknię piosenkarka wykonuje właśnie utwór Anny Jantar. Ochrona ma mocno zaniepokojone miny. Tymczasem zamaskowani mężczyźni pomagają wokalistce w wykonaniu refrenu. +Nic nie może przecież wiecznie trwać!!!+ – ryczą wpra-
wione kibicowskie gardła […]. Piosenkarka, przed chwilą przestraszona inwazją, wyciąga do nich mikrofon. Mieszkańcy przybyli na festyn jeszcze trochę się boją, ale już zaczynają się śmiać, bo zestawienie słów piosenki z jej niespodziewanymi wykonawcami musi robić komiczne wrażenie. Później kielecka młodzież wybiera się poskakać w fastfoodowej świątyni komercji, wpisując się w ogólną hardbassową konwencję, gdyż tego typu przybytki często są nawiedzane przez imprezowiczów. Końcowym przystankiem jest wizyta na jakże miłym dla oka i podróżnych kieleckim dworcu kolejowym”.
Gdzie ten mejnstrim?
Nie wiem dlaczego hardbass to domena raczej małych miasteczek niż dużych miast. Gdy zajrzy się do youtuba, pojawiają się filmiki z miast takich jak Chełmno, Pabianice, Kielce i z miejsc, gdzie istnieje silny ruch kibicowski, np. z Łodzi. Z innych dużych miast zostaje Trójmiasto, gdzie potańcówka zgromadziła kilkaset osób. Na Zachodzie ten sam typ muzyki na wielkich komercyjnych imprezach gromadzi kilkadziesiąt tysięcy osób, w Rosji hardbass to typowy wygłup, może z domieszką ideologii antynarkotyko-
wej, a w Polsce niemal polityka. Przed Euro 2012 kibice reagowali nerwowo na zapowiedzi „anty-kibolskich” akcji, ustawy o zakazie zamaskowania twarzy na ulicy itp. Hardbass był dla nich sposobem na zamanifestowanie swojej anarchicznej duszy i wprowadzenie odrobiny niepokoju w stabilne życie III RP.
Ludzkość jak żywioł
Dr Aleksander Tarkowski, socjolog internetu zwraca uwagę na teorię hinduskiego socjologa i antropologa Arjuna Appaduraia o pojawiającym się coraz częściej zjawisku wyobrażonych wspólnot, które oparte są
7
kontrowersje
niebiesko
nie na przekazywaniu wiedzy, czy hierarchii, ale na czystych emocjach. Hinduski intelektualista podkreśla rolę wyobraźni w tworzeniu społeczeństwa, która jest dziś nie tylko ucieczką, ale podstawową platformą działania. Jego zdaniem wyobrażenia zapośredniczone przez media nie są tylko fantazjami odrywającymi ludzi od realnych problemów - są źródłem kształtowania podmiotowości, tworzenia współczesnych tożsamości i uczuciowych wspólnot wyobrażonych. W sytuacji, w której internet jest medium praktycznie anarchicznym niestandardowe sytuacje społeczne mogą pojawiać się praktycznie znikąd - choćby jak hardbass w Polsce. Zdaniem Tarkowskiego ludzi łączy wspólne przeżywanie obrazów, a szczególnie treści komicznych, które najłatwiej odłączają się od kontekstu lokalnego. - Nie wiem skąd to się bierze, ale na pewno specjaliści od promocji marek muszą gryźć paznokcie z zazdrości, gdy nagle jakiś niszowy filmik zamienia się w globalne zjawisko - bez wsparcia finansowego, medialnego czy jakiejkolwiek przemyślanej kampanii. Po raz kolejny okazuje się, że ludzkość jest żywiołem, w której hierarchia jest li tylko efemerydą - mówi Tar█ kowski.
Boreperum ullut prem quis ut voluptu sdante ipsa simpostium nim de sam, nis se sitasit aspe molori ipsam que volore pliqui a no
Z członkiem grupy „Szkoła Tańców Hardbass” Konstanym Browinem (DJ MatrasSs) rozmawia Jakub Biernat:
Hard bass łączy narody Popularność waszego utworu „Szkoła kołbasy” – przekroczyła granice Rosji. Gdy w youtubie wpisze się hasło hardbass, wyskoczą dziesiątki filmików młodych ludzi z Europy Wschodniej tańczących do waszej piosenki. - Tak naprawdę ten utwór zatytułowaliśmy „Nasz hymn”. To pierwsze nasze dzieło, które zyskało tak wielką popularność. Muzyczka szybko poszła w masy i stała się prawdziwym hymnem hardbaserów na świecie - także w grupie polskich kibiców. Jesteśmy przyjemnie zaskoczeni, że w sieci pełno filmików z Polski z ludźmi tańczącymi do naszej muzyki. Czym jest ruch hardbass w Rosji? U nas tańczą do niej przede wszystkim kibice futbolu z różnych klubów – protestując przeciwko naruszaniu ich praw. - Hardbass w Rosji to odłam muzyki pumping-house, który stał się już oddzielnym typem undergroundowej muzy-
ki klubowej - charakteryzującym się twardszym i bardziej agresywnym dźwiękiem. Szkoła tańców hardbass wytworzyła subkulturę, która stała się popularna wśród tinejdżerów. Nasza ideologia to sport, zdrowy tryb życia bez narkotyków. To, że w Polsce kibice wybrali nasze utwory – to bardzo dobrze. Jednak my żadnych politycznych czy prowokacyjnych treści w nasze utwory nie wstawiamy. Główna idea to zdrowy sposób życia – to co nastąpiło dalej, to wyłącznie fantazja naszych odbiorców.
Jak pan wytłumaczy, że niektóre dosyć hermetyczne utwory dzięki internetowi nagle stały się popularne na drugim końcu świata, choć utraciły kontekst. Mam na myśli waszą piosenkę czy utwór „Gangnam style” opowiadający o elitarnej dzielnicy Seulu? - To prawda - śpiewamy po rosyjsku i wielu krajach ludzie tego nie rozumieją. Jednak to nie przeszkadza naszej popularności. Co do koreańskiego rapera PSY, to jego sukces bierze się z niesamowitego klipu i jego wyjątkowo zabawnych ruchów. Sądzę, że w naszym przypadku także dużą rolę odgrywają teledyski. Najważniejsze, że liczba naszych fanów rośnie i znajdujemy kolejne filmiki z tańcami hardbaserów. To cieszy – hardbass łączy ludzi – tańcz█ cie hardbass ;-).
9
8
ekonomia
ekonomia
Papier potężniejszy niż armia Jarosław Heinze
:(
No, ale jeśli decyduje się o losach wojen i państw, to poprzeczka zawieszona jest faktycznie wysoko.
Jak Małysz wygrał z Kliczko
Obligacje wymyślili Włosi, by zaraz potem wykorzystać je jako oręż w bratobójczych wojnach. Oręż, dodajmy, o wiele bardziej skuteczniejszy niż katapulty, kusze i piki. Florencja, Wenecja, Piza, Genua, czy Siena – które z tych ówczesnych miast-państewek szybciej i sprytniej potrafiło zadłużyć się u swoich obywateli, przechylało szalę potyczek na swoją stronę. Przeganiali się w tę i we w tę w zależności od zasobności skarbca i ilości ciasta na pizzę w karczmach. Zawsze mnie też zastanawiało, jak to możliwe, by taka Holandia przez 80 lat (XVI-XVII w.) z powodzeniem stawiała czoła Hiszpanii. Przecież to tak, jakby w ringu spotkał się z Kliczko z Małyszem i ten ostatni nie tylko przetrwał wszystkie rundy, ale wygrał walkę na punkty! Rozwiązanie zagadki okazuje się proste. Holendrzy - już wówczas naród kupców zmienili Amsterdam w rynek typu papierów wartościowych. Upłynniali z powodzeniem swoje obligacje nie tylko w kraju, ale i za granicą. Za zebrane w ten sposób pieniądze ściągali z całej Europy wojska gotowe stanąć naprzeciwko hiszpańskiej potęgi. Pełne sakwy dodawały odwagi. Południowcy byli bardziej konserwatyw-
Polska Niestety, przyszły rok może stać pod znakiem opadów. Czołowi meteorolodzy, zarówno ci licencjonowani, jak i wróżbici zapowiadają, że padać ma sporo – zwłaszcza przedsiębiorstw i małych firm. Opady nie miną też podstawowych wskaźników: konsumpcji, inwestycji,
PKB. Trzymać ma się dobrze właściwie tylko eksport, ale w jego przypadku to nawet bardzo prawdopodobne – przecież wysyłany jest za granicę, a tam opady mogą być mniej dokuczliwe. Zwłaszcza jeśli naszym priorytetem eksportowym uczynimy kraje afrykańskie. Nie ma co jednak popadać w pesymizm, bo główne ośrodki odpowiedzialne za sytuację atmosferyczną w naszym kraju opracowały już plan zwalczania opadów. Będzie to wprawdzie ingerencja w prawa natury, ale czego się nie robi, by rodacy mogli częściej się opalać niż moknąć. Plan ten nosi nazwę „Inwestycje Polskie” i polega na tym, że zebrane przez państwo
Wynik wojen napoleońskich też mógłby być inny, gdyby nie zderzyły się ze sobą dwa odmienne systemy finansowe. Francuski – sprowadzający się głównie do grabieży podbitych narodów (vide wspomniana wcześniej Hiszpania) i brytyjski – oparty na długu publicznym (kłaniają się obligacje skarbowe). Waterloo (1815) okazało się nie tylko triumfem Wellingtona nad Napoleonem, ale również początkiem kariery rodu Rothschildów, stojącego wówczas na czele koalicji wierzycieli brytyjskiej korony. Podczas I wojny światowej wszystkie
ją w górę, wtedy nasze obligacje zabezpieczone bawełną sprzedamy na pniu na super warunkach! – te argumenty przekonały wojaków z amerykańskiego południa. Faktycznie, wkrótce po ogłoszeniu embarga ceny bawełny wzrosły o ponad 400 proc., a brytyjski establishment finansowy i polityczny traktował zakup konfederackich obligacji jako święty obowiązek (deficyt amerykańskiej bawełny doprowadził bowiem do zamieszek, bezrobocia i głodu 300 tys. pracowników przemysłu włókienniczego i ich rodzin). Ale konfederaci wpadli w pułapkę swojej zachłanności, nie przewidzieli jednej jakże prostej rzeTo się nazywa amerykański łeb! czy – podczas wojny miasta zdobywa się Dwa wieki później pojawili się prekur- i traci. Kiedy w 1862 roku unioniści zdosorzy obligacji wyposażonych w „poduszki byli Nowy Orlean, będący głównym porbezpieczeństwa”. W trakcie wojny secesyjnej, amerykańscy konfederaci (niewolnictwo? „I like it!”) wpadli Dla Brytyjna genialny pomysł. Żeby czyków najprzekonać Europejczyków lepszym do zakupu konfederackich zabezpieczeobligacji (tym samy finanniem obligasowania wojny z unionistacji wojennych mi), zabezpieczyli je baweł(1914-1918) ną – swoim najważniejszym stało się towarem eksportowym, bez zwycięstwo którego np. angielski przemysł włókienniczy leżałby i kwiczał. Giełdy w Londynie i Amsterdamie połknęły haczyk. Z początku obligacje konfederatów rozchodziły się na Starym Kontynencie jak świeże bułki. I wtedy zafunkcjonowała znana od wieków reguła: „kto ma dużo, chce mieć jeszcze więcej”. Jakiś ekonomiczny łeb konfederacki wpadł na pomysł, jak tu sprzedawać więcej papierów dłużnych i na lepszych warunkach. – Nałóżmy embargo na dostawy bawełny do Europy, jej ceny poszybu-
Prognoza prawdziwa
Na początku małe zastrzeżenie. To prognoza pogody długoterminowa, bo aż roczna. A w tym przypadku może być jak z planowaniem długoterminowego związku między dwojgiem ludzi domyślamy się jak będzie, ale życie różne scenariusze pisze. No, zatem do rzeczy.
Bez paliwa nie pojedziesz
kim. To głównie obligacje generują zjawisko długu publicznego poszczególnych krajów i to właśnie dług publiczny stał się najpotężniejszym przeciwnikiem niektórych rządów w czasach kryzysu. Bo jeśli gospodarka się kręci, jest w porządku, jeśli łapie zadyszkę, zaczynają się problemy – rentowność obligacji spada i rośnie tym samym cena wykupu długu. Rynek obligacji stał się po prostu papierkiem lakmusowym kondycji poszczególnych państw. Wystarczy rzucić okiem na wycenę 10-letnich obligacji i już wiadomo, kto może palić cygara, a kto musi „Fajranty” czy „Męskie”. Rentowność greckich „dziesięciolatek” to ponad 14 proc., kiedy niemieckich, duńskich, szwajcarskich, czy brytyjskich nie przekracza 2 proc. (nasze oscylują w granicach 4 proc. – nieco gorzej od katarskich; lepiej niż izraelskie, czy irlandzkie). Polskie papiery, podobnie jak wielu innych dłużników rządowych, znajdują się głównie w sejfach inwestorów zagranicznych, banków i funduszy emerytalnych – „Kowalscy”
pieniądze mają tak rozruszać robotę na terenie całego kraju, że padać i opadać nie będzie nic. Jeśli w lipcu będzie cieplej niż w lutym, znaczy, że plan spełnił swoje założenia. Dodatkowo, w przyszłym roku ma zacząć obowiązywać ustawowy zakaz szerzenia mowy nienawiści, co też będzie miał znaczący wpływ na poprawę atmosfery w naszym kraju. Europa Na Starym Kontynencie w 2013 roku coraz wyraźniej dostrzegalna będzie polaryzacja pogody. Berlińskie ośrodki meteorologiczne podejmą próbę rozciągnięcia wyżu znad Nie-
:)
miec na pozostałych 16 państw strefy euro. Nie wiadomo jednak, czy niemieckie słońce przebije się przez deszczowe chmury zadomowione już od dłuższego czasu nad Półwyspem Iberyjskim i Morzem Egejskim. Nad pozostałymi 10 państwami Unii mogą pojawiać się od czasu do czasu intensywne burze z piorunami, które nadciągną z zachodu – właśnie z Berlina, ale również Paryża czy Brukseli. Ta ostatnia zresztą, widząc przyszłoroczne prognozy pogody, wybudowała z unijnej zrzutki ogromnych rozmiarów solarium. Stamtąd zamierza obserwować gromadzące się nad Europą chmury i zamieniać je w słońce. Na papierze.
niebiesko
(czyli inwestorzy indywidualni) nie mają bezpośrednio nawet 10 proc. udziałów w rynku polskich obligacji.
Jednak warto było budować stadiony?
Państwo nie ucieknie na Kajmany
No, dobra, ale czy warto je kupować? Państwo to nie „firma-krzak”, nie zwinie interesu i nie zacznie nowego życia na Kajmanach. Nikt go też w pierdlu nie zamknie za górę długów. Gwarancje państwowe to jedno z najmocniejszych zabezpieczeń w czasach finansowego sztormu. Nic więc dziwnego, że np. niemieckie obligacje znajdują teraz liczne grono nabywców i to nawet te, które Berlin wypuszcza z niemal zerowym oprocentowaniem. Są wiarygodni, rządzą Europą, mogą sobie na to pozwolić. A wielu z tych, którzy mają gotówkę, woli w dzisiejszych czasach myśleć bardziej o zabezpieczeniu kapitału już zgromadzonego niż krociowych zyskach. Umówmy się tak, jeśli trafi do Waszych serc poniższa rymowanka promująca w 1992 r. tzw. rządową Złotą Pożyczkę, to inwestujecie w obligacje, nawet symbolicznie:
Po Euro 2012 Polska odnotowała najwyższy wzrost wartości marki narodowej o
75 % 269
Przed mistrzostwami
Staś mi z jarmarku przywiózł pierścionek, Kazio prześliczny róż wianek. Jaś ofiarował Pożyczkę Złotą Więc, Jasiu, tyś mój kochanek
nymi finansistami – niczym szarańcza grabili podbijane ziemie, opłacając z tego swoją armię. Kiedy zaczęło braknąć środków (ile można kraść wielokrotnie okradzionych?), Hiszpanie zwracali się o pomoc do możnych tego świata. I zderzyli się ze ścianą. To nawet zrozumiałe, że nikt nie chciał pożyczyć pieniędzy koronie, która w 1557, 1560, 1575, 1596, 1607, 1627 oraz 1647 roku częściowo, albo w całości anulowała wypłaty dla swoich wierzycieli. Efekt? W 1648 r. Hiszpania uznała niepodległość Holandii (wtedy Republiki Zjednoczonych Prowincji).
Myślicie, że Napoleon przegrał pod Waterloo, bo zwyciężył go geniusz Wellingtona? Błąd. Losy I wojny światowej rozstrzygały się pod Verdun i nad Sommą? Prawie. Decydujące znaczenie w wielu kluczowych momentach historii świata miał… Bond. A konkretnie rządowy bond, czyli obligacje. Każdy z nas jest przekonany, że pewnych rzeczy w życiu nie zrobi. Gdybym usłyszał głos z niebios, że warto obejrzeć transmisję z zawodów w łyżwiarstwie figurowym, musiałbym odmówić: „przepraszam Cię istoto Niebiańska, ale nie dam rady, chyba, że życzysz mi śmierci przez zanudzenie”. Podobnie jest z pizzą hawajską – w życiu nie tknę mięsa z dodatkiem czegoś żółtego i słodkiego. Te same uczucia towarzyszyły mi kilka lat temu, kiedy słyszałem słowa „rynek obligacji”. Moje zachowanie przypominało reakcję kąpiących się w oceanie ludzi na wrzask ratownika: „REKIN!!!”. Uciekałem szybciej od swojego cienia. Do czasu. Zafrapował mnie pewien cytat: „Dawniej, kiedy zastanawiałem się, czy istnieje reinkarnacja, chciałem odrodzić się jako prezydent, papież, albo znany baseballista. Ale dziś, chciałbym się wcielić w rynek obligacji. Wszyscy by się mnie bali”. O takim życiu po życiu marzy James Carville, amerykański spec od kampanii wyborczych, twórca clintonowskiego hasła „Gospodarka, głupcze!”. Z dwojga złego (reinkarnacja, obligacje) wybrałem tortury nr 2. I choć daleko mi do fakira - okazały się całkiem przyjemne, a nawet pouczające. Przede wszystkim, te niewinnie wyglądające papiery mają faktycznie potężną moc rażenia i to od jakichś ośmiuset lat. Wymyślony przed obligacjami kredyt, ze swoim wpływem na losy świata, musiał popaść w kompleksy.
tem i oknem na świat konfederatów, 3 mln funtów, jakie miały trafić do kieszeni południowców ze sprzedaży obligacji bawełnianych, pozostały w sferze marzeń. To właśnie zajęcie Nowego Orleanu okazało się punktem zwrotnym w wojnie secesyjnej, trzy lata później wygranej przez unionistów.
mld USD
Po mistrzostwach
472
Obligacje to najnudniejszy z towarów, który miał największy wpływ na dzieje świata. Pora więc skończyć z obligacyjnym nudziarstwem. Tylko niech znajdzie się taki, który opracuje grę komputerową o rynku obligacji, ich znaczeniu w historii świata a stanie się ona większym hitem rynkowym niż „Call of Duty”, „Warcraft”, „Cywilizacja” czy „Battlefield”. Wyzwanie godne Nobla, może █ nawet pokojowego.
mld USD
Źródło: Raport spółki PL.2012
czarno
Brakuje utalentowanych pracowników
Pieter van der Heydel „Bój o pieniądze” (XVI w.). W której skrzyni zdeponowano obligacje? walczące kraje rozkręciły akcje propagandowe zachęcające do kupowania obligacji wojennych. Gdyby to portfele drobnych ciułaczy miały decydować o tym, kto uzbiera najwięcej pieniędzy na finansowanie wojny, może Niemcy już w 1918 roku zawojowałyby Europę, a Austro-Węgry istniały do dziś. Jednak dostęp do dużej kasy zapewniało dopiero zadłużanie się na rynkach międzynarodowych. W początkach XX wieku Berlin i Wiedeń wzgardziły rynkiem amerykańskim, a w czasie wojny nie zostały już tam wpuszczone, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, Francji czy Rosji. Znowu dostęp do oceanu, a nie jeziora pieniądza dłużnego okazał się kluczem do zwycięstwa. Ktoś się może oburzyć i twierdzić, że to przecież strategie wojenne, zdolności (bądź nieudolność) generałów decydowały o triumfach i porażkach. Jest w tym trochę racji, ale nawet najlepszy samochód można sprzedać na kilogramy do skupu złomu, jeśli nie ma dostępu do paliwa.
70 bilionów dolarów w obrocie
Dziś w światowym obiegi finansowym znajdują obligacje o wartości ok. 70 bilionów dolarów (zarówno te wypuszczane przez państwa, jak i korporacyjne). Lepiej nie kusić losu i nie przeliczać tej kwoty na to, kto ile wojen, by wygrał i z
Polskie „dziesięciolatki” mają się nieźle. Każde znaczące tąpnięcie gospodarki może jednak oznaczać, że państwo będzie musiało zapłacić ich właścicielom więcej niż planowało
10 zawodów, w których zdaniem polskich pracodawców, występuje największy deficyt kandydatów z talentem Dla amerykańskich konfederatów zabezpieczenie obligacji bawełną okazało się totalną porażką
1. Inżynierowie 2. Wykwalifikowani pracownicy fizyczni 3. Technicy 4. Kierowcy 5. Przedstawiciele handlowi 6. Pracownicy działów IT 7. Szefowie kuchni/ kucharze 8. Menedżerowie projektów 9. Operatorzy maszyn 10. Pracownicy księgowości i finansów Źrodło: Raport „Niedobór talentów” autorstwa ManpowerGroup (2012)
10
rozmowa
Team „GUDBAJ”– wrogowie publiczni Podhala
11
rozmowa
Team Gudbaj w szczytowej formie. Józek, Tadek, Janek, na górze Patryk
Agnieszka Rucińska
Patryk i Józek Galica. Dwaj górale z Poronina, syn i ojciec. Obaj sławni na Podhalu. Jeden zdobywa tytuły sportowe, drugi jest wrogiem publicznym nr 1, obecnie osadzony w więzieniu. Niechętnie udzielają wywiadu, bo czują się skrzywdzeni przez lokalną prasę. Nam udało się nakłonić ich do zwierzeń, choć rozmowa z Józkiem przebiega przez telefon, a w tle słychać współwięźniów. Patryk siedzi obok. O góralskim honorze i życiu w cieniu agencji towarzyskiej rozmawia Agnieszka Rucińska.
Poronin. Malownicza wieś położona u podnóża Tatr, tuż przed wjazdem do Zakopanego. Do niedawna kierowcy jadący przez Poronin Zakopianką, mogli spostrzec potężny fioletowy neon, umieszczony na zboczu jednego ze stoków, widoczny również za dnia. Dziś już sławny napis „Go Go” nikogo nie zaprasza, bo agencja towarzyska, którą przez wiele lat prowadzili trzej bracia Galica, zwani przez Podhalan „Gudbajami”, stoi pusta. Bracia zdecydowali się bowiem zamknąć dochodowy, acz moralnie wątpliwy, interes w dniu śmierci papieża Jana Pawła II. - Józek, co was skłoniło do zamknięcia tak dobrze prosperującego biznesu? Józek: Papież zawsze był dla nas Największym Gazdą. W dniu jego śmierci siedliśmy sićka u naszej matki w chałupie i jednogłośnie postanowiliśmy, że w hołdzie Ojcu Najświętszemu musimy zamknąć ten biznes. - Prowadziliście go dość długo i podobno żyła z niego cała wasza rodzina? Józek: To prawda, ale cała rodzina miała tego dość (śmiech). - Jak było za czasów agencji w waszej rodzinie? Jak na to reagowała żona, dzieci? Józek: Żona tam nigdy nie przyszła i nigdy nie rozmawiała ze mną o agencji. Wiedziała o niej, ale chyba nie chciała o tym myśleć. Patryk: Mama zawsze była za tatą, nieważne co robił albo co mówili inni. Wiedziała, jakim człowiekiem jest naprawdę i ufała mu. - Patryk, byłeś małym chłopcem, kiedy tata i wujowie otwierali agencję. Jak wtedy na to patrzyłeś? Patryk: Tak samo jak i teraz. Czyli normalnie. Często tam bywałem. Tam był przecież także nasz garaż i warsztat! Zresztą często rozmawiałem z tymi dziewczynami. Może jeszcze wtedy nie do końca rozumiałem, co się tam dzieje, myślałem o tym miejscu jak o zwykłym klubie dyskotekowym. A te dziewczyny były dla mnie całkiem normalne. Zawsze uśmiechnięte i miłe. A niektóre z nich dość mocno powykształcane. Mam na myśli studentki. - A propos dziewczyn - Józek, to zdaje się za ich sprawą trafiłeś do więzienia? Józek: Wszyscy trzej trafiliśmy. Ale to nie do końca prawda, że przez dziewczyny. Owszem,
oskarżała nas jedna z nich, ale wydaje nam się, że kto inny za tym stał. Nie chciałbym teraz mówić o swoich podejrzeniach. - Jakie właściwie postawiono wam zarzuty? Józek: Handel ludźmi, znęcanie się nad dziewczynami i przetrzymywanie ich na siłę. Patryk: Znęcanie się! Ha ha! Tyle razy tam byłem i zawsze panowała wesoła atmosfera! Dziewczyny były wyluzowane i zawsze ze mną żartowały, jeździły na Krupówki, robiły co chciały! Nikt ich nie pilnował poza pracą! Józek: No a handel ludźmi? Przecież jak klub sportowy sprzedaje swojego zawodnika do innego klubu, to nikt jakoś nie krzyczy, że to jest handel ludźmi! I taka była u nas linia obrony, ale sędzia wiedział swoje. - Czyli wymiana dziewczyn między agencjami odbywa się tak jak pomiędzy klubami sportowymi? Józek: Trochę tak, ale nikomu tego nie mów, to tajemnica handlowa (śmiech). - A co dzisiaj dzieje się w tym budynku? Józek: Nic. Stoi pusty od 6 lat. Dopóki nas nie zamknęli, korzystaliśmy tylko z budynków gospodarczych, które stoją na podwórku, bo mieliśmy tam nasz warsztat mechaniczny i zakład blacharski. Mój brat Janek to zapalony konstruktor-mechanik. Zawsze przygotowywał tam Patrykowi sprzęt na zawody. - Sławny „Team Gudbaj”. Patryk, jesteś wielokrotnym mistrzem Europy w motocrossie. Podobno tata jest twoim trenerem, a wujowie Janek i Tadek są twoimi mechanikami? Razem tworzycie team nie do pobicia. Przecież ty zwyciężasz we wszystkich zawodach! Patryk: (śmiech) Tak, prawie we wszystkich. To rzeczywiście tata kupił mi pierwszy motor jak miałem 6 lat, z ciekawości czy mi się spodoba. Ale już dużo wcześniej sadzał mnie na własny motor i tak chyba zaszczepiał we mnie pasję. Bo cross to moje całe życie, nie wyobrażam sobie większego szczęścia niż to, kiedy skaczę 30 metrów w górę na motorze. Ale musiałem na to wszystko zasłużyć pracą, np. pomagałem im w warsztacie. Cieszyło mnie siedzenie w kanale i dłubanie przy motorze. Większość czasu spędzałem zawsze z tatą i z wujami, mniej z kolegami. Jestem dzisiaj wdzięczny tacie! On mi nie tylko pokazał ten sport, ale też mnie potem
motywował do ciężkich treningów, kiedy miałem chwile zwątpienia. - A były takie? Patryk: No pewnie! Na przykład kiedy byłem zmęczony po szkole i wolałem iść do domu, tata zawsze pilnował, żebym nie opuszczał treningu. I nigdy nie robił tego na siłę, tylko tłumaczył i próbował mi uświadomić, że potem będę żałował, jak mi coś nie pójdzie. I zawsze uczył mnie, że jak coś nie pójdzie, to żebym miał pretensje tylko i wyłącznie do siebie, a nie do całego świata. - Wygląda na to, że tata jest także twoim mentorem? Patryk: Tak, dziękuję Panu Bogu za najlepszego ojca na świecie! Józek: (śmiech) Patryk zawsze jest bardzo elokwentny jak udziela wywiadu! Patryk: No, ale tato! To prawda! Zresztą Sara i Blanka to potwierdzą! - To twoje siostry? Patryk: Tak, Blanka ma 20 lat, czyli jest starsza rok ode mnie, a Sara 7. Jak nie mam teraz z kim pogadać, to gadam z nią, bo jest bardzo podobna do taty (śmiech). - Podobno miałeś jakieś problemy w sporcie, kiedy tata i wujowie trafili do więzienia? Patryk: Odwrócili się ode mnie sponsorzy. Jak mi ich wszystkich zabierali do więzienia, to była taka strata, że wydawało się, że to już koniec wszystkiego. Potem się okazało, że nie ma nikogo, kto dalej chciałby sponsorować Team Gudbaj, bo Team Gudbaj siedzi w więzieniu i to zła reklama dla sponsora. A wiadomo, sprzęt jest drogi i praktycznie w tym sporcie każdy motor jest tylko na raz. Trzeba co chwilę wymieniać na nowy, bo inaczej zostanie się w tyle. Ja i tak nie dawałem za wygraną i brałem pierwsze miejsca na starym sprzęcie. Chciałem pokazać, że „chłopaki od owieczek” też coś potrafią! - Czyli Podhale jest z ciebie dumne? Patryk: No i tu jest właśnie problem. Gazety zawsze o moich wynikach pisały chętnie i pisały prawdę, tak jak im powiedziałem. Ale znowu z taty i z wujów zrobiły najgorszych potworów! Józek: „Tygodnik Podhalański” nazywał nas „fałszywcami z Poronina”. - Czy tak było w związku z waszym aresztowaniem? Józek: A skąd! To było na długo przed całą aferą! Chodziło o zamknięcie agencji w dniu śmierci papieża. Ludzie gadali, że to wszystko tylko na pokaz, że chcemy zrobić show! I że na pewno otworzymy ją z powrotem, tylko pod jakąś przykrywką. A gazety chciały na naszej krzywdzie zarobić - „Angora” i „Tygodnik Podhalański” pisały, że zrobiliśmy to dla sławy i dla pieniędzy! To ja się pytam dla jakich pieniędzy? Dziś moglibyśmy nie robić nic, tylko liczyć kasę np. z dzierżawy tego budynku. Zgłaszają się do nas ludzie z całej Polski i chcą to dzierżawić albo kupować, żeby też tam prowadzić agencję. A my nie chcemy! Daliśmy słowo, a słowo droższe od pieniądza! Jak obiecaliśmy, że agencji nie będzie, to nie będzie! A dutki to nie sićko! Może teraz jest biednie, ale bardziej honorowo! - Z czego dzisiaj utrzymuje się wasza rodzina? Józek: Jest ciężko. Jeszcze na wolności jakoś dawaliśmy radę - Janek reperował auta w warsztacie, a ja z Tadkiem wzięliśmy się za handel nieruchomościami, bo mamy trochę ziemi do sprzedania. Ale w tej chwili wszystko siadło. Żona też nie może znaleźć pracy, bo nikt jej nie chce zatrudnić tylko dlatego, że jest moją żoną. Żyjemy głównie z pomocy od dobrych ludzi. Wiem, że jak wyjdę, to będę musiał za tę pomoc
się jakoś odwdzięczyć. Ale to bardzo ciekawe, że pomogli nam ci, po których się nie spodziewaliśmy żadnej pomocy. Pomogła nam lokalna firma, której właściciele też mają problemy z gazetami i z ludźmi tu, na Podhalu. Chyba oni najlepiej nas rozumieją. - Ale za co właściwie górale was tak nienawidzą? Józek: Może za to, że my też jesteśmy góralami i splamiliśmy honor góralski jak otworzyliśmy agencję? Na przykład ksiądz proboszcz próbował nakłonić nas do zamknięcia agencji, chodził i zbierał podpisy wśród parafian. Tak nas to denerwowało, że nawet jakbyśmy chcieli to zamknąć, to na złość jemu pewnie byśmy tego nie zrobili. - Chodziliście w tamtym czasie do kościoła? Józek: No pewnie, że chodziliśmy! Zarówno ja, jak i moi bracia zawsze chodziliśmy do kościoła, chociaż ksiądz nas tam wcale nie chciał widzieć. Ani inni parafianie. Nigdy też nie udzielił nam rozgrzeszenia przy spowiedzi, więc nigdy nie mogliśmy dostać opłatka. Ludzie zastanawiali się, jak ktoś taki jak my może w ogóle wejść do kościoła. Ale my tam staliśmy zawsze z podniesioną głową, bo wiedzieliśmy, że nikomu nie robimy tym krzywdy. - Czy to znaczy, że lubiliście swoją pracę? Józek: I tu byś się właśnie mogła pomylić! Patryk: Tylko my widzieliśmy, jaki tata przychodził zestresowany, ile go to nerwów wszystko kosztowało! Józek: To prawda. To ciężki kawałek chleba i my wszyscy trzej od dawna myśleliśmy o zamknięciu. Tylko brakowało nam sensownej motywacji. No bo po co zamykać super dochodowy interes, kiedy się nawet nie ma nic innego na oku? - Właśnie: po co? Józek: To było jak objawienie! Kiedy papież zmarł, wszyscy trzej poczuliśmy to samo, nie musieliśmy nawet tego rozważać. Wiedzieliśmy, że to jest ten moment i po prostu nagle bardzo tego zapragnęliśmy, bez względu na to, co będzie dalej. Patryk: U nas w domu zawsze żyło się zgodnie z przykazaniami i bardzo po bożemu. Tata zawsze powtarzał, że „bez Boga ni do proga!” Józek: Nikt tego nie mógł zrozumieć, jak tacy grzesznicy jak my mogą w ogóle mówić o Bogu. Tymczasem ja modliłem się do Boga, żeby tę agencję zamknąć. Tylko nie miałem odwagi, bo nie wiedziałem co będzie dalej, z czego będziemy żyć. Nie miałem takiej siły w sobie. Zawsze sobie powtarzaliśmy we trzech: „jeszcze trochę, jeszcze trochę”, ale żaden moment nigdy nie wydawał się właściwy. I stało się to, kiedy papież umarł. Coś we mnie powiedziało: „Józek, teraz możesz stać się innym człowiekiem i możesz naprawić ten błąd, o ile da się on naprawić. Czas, żebyś odstał od tego grzechu”. To samo chyba zadziało się z moimi braćmi. - I nie żałujecie dzisiaj swojej decyzji? Józek: Niczego nie żałujemy! Tylko nie możemy zrozumieć co kieruje ludźmi, którzy tak nas nienawidzą. Bo dawniej nienawidzili nas za to, co robimy. Teraz jesteśmy innymi ludźmi, a oni nienawidzą nas jeszcze bardziej! Wiele osób nie wierzy w moje nawrócenie. Albo nie chcą, żebym był dobrym człowiekiem. Zdaje mi się, że ludzie potrzebują mieć w swoim zasięgu jakiegoś złego po to, żeby samemu czuć się lepszym. A ja nie zamierzam nikogo przekonywać, najważniejsze jest to, co czuję wewnątrz. Pat r y k : Tat o, a le t y z aw s z e b y ł e ś takim człowiekiem! Józek: Ale ludzie patrzą na mnie tylko przez pryzmat agencji. Nawet teraz kiedy jej nie ma. Każ-
dy uważa, że jak ktoś raz coś ukradł, co całe życie musi być złodziejem. A przecież w ludziach jest dobro! Tu w więzieniu moi współwięźniowie śmiali się ze mnie na początku, że się modlę, że chodzę do naszej kaplicy, niektórzy z tego, że w ogóle wierzę w Boga. Ale teraz wielu z nich chce ze mną rozmawiać, bo widzą, jaką mam w sobie siłę. I to jest siła ducha. Choć siedzę w więzieniu, nie czuję żadnego strachu, a czułem taki strach, kiedy prowadziłem agencję. I to był strach przed Bogiem, wiedziałem, że to niewłaściwa droga. Tłumaczę moim więziennym kolegom, którzy stracili wiarę we wszystko, że zyskają nową siłę, kiedy zaczną działać zgodnie ze swoim sumieniem, tak jak ja zrobiłem. Staram się ich przekonać, że Bóg jest, trzeba tylko w niego wierzyć, modlić się i przyciągać same dobre myśli. Tak mi mama przekazała, tak przekazałem to swoim dzieciom, a teraz przekazuję moim współwięźniom. No i dzisiaj, po prawie dwóch latach odsiadki, nasza kaplica już nie świeci takimi pustkami w czasie mszy jak dawniej (śmiech). - Czyli uważasz, że tę siłę zawdzięczasz decyzji o zamknięciu agencji. A czy taką samą siłę mają teraz twoja żona i dzieci? Im może być ciężej niż tobie. Józek: Pod pewnym względem na pewno jest im ciężko, pod finansowym. Ale poza tym tworzymy silną i zgraną rodzinę. Team Gudbaj to nie tylko Patryk, ja i bracia (śmiech)! Mam najwspanialszą żonę na świecie. Zawsze wiedziałem, że darzy mnie bezwarunkowym zaufaniem, dlatego nigdy go nie nadwyrężyłem i zawsze wiedziałem, że moja żona zrobi i przetrzyma dla mnie wszystko. Także teraz.
Patryk: Mama jest naprawdę silną kobietą. Zawsze się bardzo bała, kiedy siadałem na motor, ale nigdy mi tego nie zabraniała, bo nie chciała mi odbierać radości. Nigdy z nami nie jeździła na zawody, a kiedy miałem jakieś kontuzje, to chyba to czuła, bo wtedy nie zadawała żadnych pytań, udawała, że niczego się nie domyśla i zostawiała tę sprawę nam, tzn. mnie i tacie. Udawała głupią, ale swoje wiedziała. A tata zawsze bardziej bał się mamy, niż mojej kontuzji! (śmiech) - Choć cała reszta Teamu Gudbaj siedzi w więzieniu, mama wciąż nie może spać spokojnie, przynajmniej jeśli chodzi o ciebie, bo cały czas jeździsz na zawody? Patryk: Postanowiłem tacie i wujom pokazać, że nie zmarnujemy tych wszystkich lat i sam wygram Mistrzostwa Europy. Nie spałem, harowałem jak wół na budowach na nowy sprzęt, trenowałem na pożyczonych motorach i udało się! Tak bardzo chciałem to zrobić dla taty i dla całej rodziny, żeby pokazać, że my się nie poddajemy! Tak bardzo się uparłem, że musiało się udać! Józek: I udało się! Jestem z niego bardzo dumny. Patryk: A ja jestem dumny, że należę do tego teamu. Choćby nadal nazywali nas „fałszywcami z Poronina”! Autorką wywiadu jest Agnieszka Rucińska - studentka dziennikarstwa w warszawskiej SWPS; wraz z mężem prowadzi firmę transportową, mama dwójki dzieci - Igora i Roksany; chce w przyszłości zajmować się dziennikarstwem obywatelskim.
Na skarpie słynny niegdyś napis Go-Go - w nocy był dobrze widoczny z „zakopianki”. Od czasu śmierci Jana Pawła II już nie świeci.
12
LAJFSTAJL
Moda na kryzys Moda i stan gospodarki od zawsze były ze sobą połączone. Księżna Kate kupuje ubrania w w sieciówkach, a Lady Gaga pokazuje się w lumpeksach. Nadszedł koniec epoki blichtru.
Moda i kryzys mają ze sobą więcej wspólnego niż się z pozoru wydaje. Weźmy choćby taki Hemline Index – teoria długości spódnicy. Teoria ta powstała prawie 100 lat temu, jej autorstwo przypisywane jest Georgowi Taylorowi, który miał stwierdzić, że w czasach, gdy gospodarka kwitnie kobiety skracają spódnice. A kiedy trzeba zaciskać pasa długość sukien wyciąga się niebezpiecznie w stronę kostek. Podobno w ten sposób (zasłaniając nogi) modne damy ukrywały smutny fakt, że nie stać ich na zakup pończoch. Co prawda teraz niewiele z pań preferuje tę część garderoby, ale można się pokusić o stwierdzenie, że teoria Taylora dziś też ma sens. Weźmy choćby tegoroczne pokazy kolekcji Marca Jacobsa, gdzie królowały spódnice długości midi – to niezbicie dowodzi, że jeśli nie kryzys, to przynajmniej spowolnienie w gospodarce jest jednak nieuchronne. Podobnie wieszczą inne badania speców od tego, jak się powinno wyglądać. Jedna z firm kosmetycznych do mierzenia nastrojów w gospodarce stworzyła tak zwany wskaźnik szminki. Okazało się, że po atakach terrorystycznych 11 września dwukrotnie wzrosła sprzedaż tego kolorowego kosmetyku. Według badaczy dowodzi to tego, że jeśli nawet czasy i stan kont zmu-
a obecnie specjalistka od looku wyznała bez skrępowania, że chodziła i będzie chodzić na imprezy w tych samych ciuchach. Bo nie po to wykosztowała się na futerko, żeby po jednym pokazie wepchnąć je w otchłań zapomnienia do szafy. Ta sama pani nie boi się też zakupów w sieciówkach. Podobnie rzecz ma się na brytyjskim dworze, gdzie księżna Kate, o zgrozo publicznie, pokazuje się w sukienkach popularnych sieci. Złośliwcy twierdzą, że to tylko poza – granie roli miłej dziewczyny z sąsiedztwa i próba uczłowieczenia monarchii, ale trudno nie przyznać, że coś w tym jest. Jeśli do tego dodać Lady Gagę, która ostatnio dała się sfotografować podczas robienia zakupów w second handzie (co prawda mieszczącym luksusowe marki, ale jednak używane) – to można powiedzieć, że możnych i sławnych tego świata dotknął kryzys. A dokładniej rzecz ujmując – moda na kryzys. Bo kr yzys stał się niesłychanie popularny. Nie tylko jako temat gorączkowych rozmów polityków czy ekonomistów. Na kr yzys można się nawet posnobować! Teraz z powodzeniem można się przyznać do spędzenia weekendu w bacówce bez prądu i ciepłej wody, za to na sianie, pochwalić bez wstydu bistorowymi spodniami vintage po ciotce, niegdyś walczącej feministce, zjeść wreszcie normalną bułę z korniszonem, a nie pastę z truflami i przestać się wstydzić, że jeździ się na miesięcznym. Kryzys – czy już jest, czy zaraz nadejdzie – dał nam na razie na pewno jedno, dzięki niemu paradoksalnie możemy sobie pozwolić na więcej (przynajmniej w modzie), choćby na wspomniane bistorowe portki po ciotce. █
Polska – świetny kierunek turystyczny, któremu szkodzą kompleksy
W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zachowa
Piotr Gursztyn
Michelle Obama podczas niezwykle ważnego wydarzenia, czyli wieczoru wyborczego, miała na sobie tę samą sukienkę, w której pokazała się już parę razy od 2008 roku. Co gorsza dziennikarze zza oceanu wyśledzili, że pierwsza dama z Białego Domu takie stylistyczne hucpy wyprawia notorycznie
Na kryzys można się nawet posnobować! Teraz z powodzeniem można się przyznać do spędzenia weekendu w bacówce bez prądu i ciepłej wody, za to na sianie, pochwalić bez wstydu bistorowymi spodniami vintage po ciotce
Oczywiście musimy pogodzić się też z tonami śmieci w lasach, koszmarną architekturą, wszechobecnymi szyldami i temu podobnymi estetycznymi zbrodniami wymierzonymi w Polskę. Ale nie jesteśmy tu wyjątkiem, gdzie indziej też tak bywa. Polskę warto zwiedzać i to nie tylko ze względu na tchnące lamusem (niestety) zdanie XIX-wiecznego starożytnika Zygmunta Glogera, że dobrze znać cudze rzeczy, zaś obowiązek swoje. Po prostu trzeba przedrzeć się przez kompleksy, własną ignorancję i zamachy na estetykę, aby uznać Polskę za fascynującą „destynację”.
knajpy lub zajazdu z czymś oryginalnym, najlepiej niespotykanym w innych rejonach kraju. Eksploracja przyniosła rozczarowania. Reklamowana tu i tam kuchnia regionalna ograniczała się do żurku
Perły na każdym rogu
Historia nie jest oczywiście jedynym kluczem do zwiedzania Polski. Ale jest jednym z najciekawszych. Także pod względem historii sztuki, choć nie jesteśmy w tej kategorii Italią czy Francją. Wspomniany Dolny Śląsk jest pod tym względem najbogatszą częścią Polski w jej obecnych granicach. To kraina bogata już w średniowieczu, potem część Czech i Austrii. Skala tamtejszej historycznej architektury ma mało odpowiedników w pozostałych regionach Polski. Wystarczy spojrzeć na rozmach, z jakim zbudowano opactwa w Lubiążu, Henrykowie czy Krzeszowie, zamek w Książu, pałac w Mosznej, kościoły Świdnicy, twierdzę kłodzką. Nawet w niewielkich miejscowościach znajdują się perły. W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zachowanymi malowidłami, jakich gdzie indziej w Polsce nie zobaczymy. Jeśli ktoś ma fisia na punkcie króla Artura czy innych „facetów w rajtuzach”, powinien pojechać do Siedlęcina, żeby zobaczyć malowidła z epoki ukazujące przygody sir Lancelota. W małym miasteczku na trasie z Wrocławia do Poznania, Prusicach, stoi kościół, jakich wiele w Polsce. Wprawdzie gotycki, ale widzieliśmy niejeden podobny. Za to w środku pyszni się alabastrowy nagrobek habsburskiego generała, który mógłby być ozdobą galerii w każdej europejskiej metropolii. Trzeba umieć szukać, zwłaszcza, że polskie samorządy nie potrafią dobrze promować swoich skarbów. Często ich też nie doceniają, stawiając na budowę akwaparków lub term. Zresztą my wszyscy w Polsce „gardzimy” krajoznawstwem. Zupeł-
nie inaczej niż Niemcy, którzy uprawiają swoje Wanderungen już prawie dwieście lat. Nic nowego w tej konstatacji, bo na to zjawisko narzekał jeszcze przed I wojną światową nestor polskiej turystyki Mieczysław Karłowicz.
Tubylcy nie wiedzą co mają
Regiony nie tak bogate jak Dolny Śląsk mają też swoje skarby. Długo wymieniać „Sehenswurdigkeiten” Małopolski, Wiekopolski, Pomorza, Podlasia i innych. Imponujący Krzyżtopór w Świętokrzyskiem, zamojska twierdza, gotycka cerkiew w Supraślu, Rogalin czy Kórnik w Wielkopolsce, małą Holandię, czyli Żuławy, zamek Potockich w Łańcucie. Oprócz tego atrakcje według innego klucza - krajobrazowego, przyrodniczego czy sportowego. Jedna wycieczka z Warszawy to zwiedzenie radziwiłłowskiego Nieborowa, parku w Arkadii, kościołów w Łowiczu czy romańskiego opactwa w Czerwińsku. Alby twierdzy w Modlinie, choć to akurat turystyka z pogranicza survivalu, bo jakoś nikt z decydentów nie uzmysłowił sobie, że jest to kompleks budowli, który mógłby przyciągać zwiedzających z całego świata. Choć to tylko Mazowsze - kraina relatywnie uboga w zabytki przeszłości - to te pięć miejsc pozwoli nam obejrzeć obiekty o klasie ogólnoeuropejskiej. Zresztą wędrówka po niedocenianej Warszawie może być arcyciekawa. Ciekawym kluczem może być wydany niedawno przewodnik po powstańczej stolicy. Dzięki niemu szare, nieciekawe budowle przestają być banalnym elementem miasta, które niesłusznie uchodzi za nieudaną podróbkę przedwojennej metropolii. Tak już z Polską jest. Nawet tubylcy nie wiedzą, co mają. Pogarda dla badań regionalistycznych i prowincjonalne kompleksy nie służą wyeksponowaniu rzeczy naprawdę ciekawych. Na Warmii, skąd pochodzi autor tego teksu, można znaleźć w każdym powiecie dowody na tę smutną tezę. Mały zalesiony wzgórek przy lokalnej szosie w okolicy Ornety okazuje się reliktem francuskiego szańca, gdzie raniony został w 1807 r. marszałek Bernadotte, późniejszy król Szwecji. Kilkanaście kilometrów dalej - most na rzece Pasłęce - miejsce, które opisał Aleksander Sołżenicyn w opowiadaniu „Adlig Schwenkitten”. Dramatyczna historia o tym, jak zniszczona została prawie cała bateria, w której służył przyszły noblista. Czy myślicie, że tu czy tam stoi tablica z informacjami dla zwiedzających? Nie bądźcie naiwni. Nic z tego, █ takie miejsca są jak Atlantyda.
W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zachowanymi malowidłami, jakich gdzie indziej w Polsce nie zobaczymy. Jeśli ktoś ma fisia na punkcie króla Artura czy innych „facetów w rajtuzach” powinien pojechać do Siedlęcina, żeby zobaczyć malowidła z epoki ukazujące przygody sir Lancelota.
P oz a z estaw em obowiązkowym
foto Agencja Reporter (2)
W zapyziałym popegeerowskim Siedlęcinie stoi wieża rycerska z zacho
szają nas do tego, żeby się nie obnosić markowymi ciuchami, to i tak nadal pragniemy luksusu. A jego namiastką może być na przykład czerwona szminka. Przeglądając poświęcone urodzie strony kolorowych pism, z niepokojem dostrzegłam wiele czerwonych ust... Kryzys już dał o sobie znać - Karl Lagerfeld zapowiedział, że wszechogarniający kryzys ekonomiczny przyniesie koniec epoki blichtru. Nadchodzi bowiem era skromności, co prawda eleganckiej, jednak w wydaniu pozbawionym ostentacji. Czy rzeczywiście? Może być coś na rzeczy, skoro sama Michelle Obama podczas niezwykle ważnego wydarzenia, czyli wieczoru wyborczego, miała na sobie tę samą sukienkę, w której pokazała się już parę razy od 2008 roku. Co gorsza, dziennikarze zza oceanu wyśledzili, że pierwsza dama z Białego Domu takie stylistyczne hucpy wyprawia notorycznie. Więc to nie przypadek, czy sentyment do jednego ciucha, ale przemyślana strategia. Ale co tam Ameryka. Nasza Doda pozwoliła sobie pokazać się dwukrotnie w tej samej – tylko lekko zmodyfikowanej – sukience, co elektroniczne media jej z lubością wytknęły, najwyraźniej nie czując obowiązujących trendów. W nich z kolei, jak ryba w wodzie, czuje się Majka Sablewska. Otóż była menedżerka gwiazd,
Czy warto zwiedzać Polskę? Tak. Choć wielu Polaków uważa, że jesteśmy krajem mniej ciekawym niż - dajmy na to - Czechy czy Węgry. I mimo tego, że równie wielu Polaków robi wiele, aby nie warto było spędzać czasu w ich kraju. Bo polski kompleks niższości jest pierwszorzędnym czynnikiem szkodzącym rozwojowi turystyki i globtroterstwa w kraju między Odrą a Bugiem.
robionego z proszku pewnego znanego, bynajmniej nie polskiego koncernu. Teraz, dzięki ogólnounijnej procedurze rejestrowania produktów regionalnych jest trochę lepiej. Ale i tak Polska nie jest krajem, w którym ktoś mógłby napisać tak kapitalną książkę jak „Sekrety włoskiej kuchni” Eleny Kostioukovitch (do której wstęp napisał sam Umberto Eco!). To było jedno złe doświadczenie. Drugie jest lepsze. Jeszcze wcześniej - dwadzieścia lat temu - autor tego tekstu był studentem historii. Obowiązkowym punktem programu nauczania był tzw. objazd naukowy. To tour po kilkudziesięciu obiektach zabytkowych połączony z egzaminem z historii sztuki. Niżej podpisany dzięki temu zwiedził mało znane zakątki Dolnego Śląska i Wielkopolski.
Pominiemy tu oczywiście zestaw obowiązkowy - czyli zamek w Malborku, kopalnię w Wieliczce, czy krakowską starówkę. To oczywistości, choć rzeczywiście są to miejsca arcyciekawe. Także z punktu widzenia cudzoziemca, o czym mogą świadczyć zapisy w biblii globtroterów, czyli przewodnikach Lonely Planet. Spróbujmy wskazać na rzeczy raczej znane, choć niedoceniane. Dekadę temu autor tych słów pracował w znanym magazynie reporterskim jednej z komercyjnych telewizji. Praca łączyła się z wyjazdami w różne niespodziewane miejsca. W czasie wyjazdów szybko „zgadaliśmy się” między sobą - reporterzy i pozostali członkowie ekip - żeby wymieniać się informacjami na temat ciekawych lokali gastronomicznych. W czasie każdego wyjazdu ambicją było znalezienie
foto Wikipedia
małgorzata guss-gasińska
13
podróże
15
14
książki
recenzja
HITCHCOCK BY TEGO NIE WYMYŚLIŁ
6 książek na święta
nikita pietrow
Nikita Pietrow. Psy Stalina, Demart 2012
oriana fallaci
Oriana Fallaci, Wywiad z władzą, Świat Książki
Marek krajewski
Marek Krajewski, Rzeki Hadesu, Znak
Psy Stalina wiecznie żywe
Książka jednego z najbardziej znanych obrońców praw człowieka w Rosji o najważniejszych twórcach stalinowskiego systemu opresji jest przerażająca. Ale nie tylko ze względu na wnikliwe opisy przeszłych bestialstw i dokonujących ich bestii. Pietrow podaje bardzo wiele nowych faktów, pokazuje jak wysublimowani lub zboczeni kaci przy innym obrocie rzeczy mogli stać się uzdolnionymi artystami, urzędnikami. Obnaża mniej znane strony bestialstwa systemu stalinowskiego zbliżające go często, nie tylko w statystykach i generalnym poziomie okrucieństwa, ale i w formach do nazizmu, nieraz go przerastając: eksperymenty na więźniach, gazowanie, najbardziej wyrafinowane formy skrytobójstwa. Książka Pietrowa jest jednak wyjątkowo straszna dlatego, że jest uderzającym opisem rehabilitacji stalinizmu we
współczesnej Rosji. Nagrobek Wasilija Błochina, naczelnego kata Łubianki, został niedawno odnowiony. Współczesna rosyjska literatura przedstawia Ławrientija Berię, prawą rękę Stalina od mordowania, jako sprawnego menadżera. Michaił Malcew, współtwórca i nadzorca GUŁ-agów, sowieckich obozów pracy i - jak w gruncie rzeczy dowodzi Pietrow - zagłady, został uznany niedawno honorowym obywatelem Workuty. Władze miasta otoczonego setkami tysięcy bezimiennych mogił uznały człowieka, który mogiły te ufundował, za perfekcyjnego zarządcę. „Psy Stalina” dołączą do najlepszych studiów totalitaryzmu. Ale też są ponurym opisem współczesnej Rosji i jej świadomości historycznej. Są znakiem ostrzegawczym, przestrogą. Oby nie okazały się proroctwem. █
Więcej niż wywiady Władza niekoniecznie oznacza kierowanie rządem. Dlatego wśród osób, z którymi rozmawiała Oriana Fallaci, jedna z największych dziennikarek i intelektualistek XX wieku, znalazł się Lech Wałęsa, wówczas lider „Solidarności”. Tym samym nasz były prezydent znalazł się w gronie osób, z którymi przeprowadzono bodajże najbardziej historyczne, poruszające wywiady w dziejach współczesnego dziennikarstwa. Zresztą to grono nie zawsze jest zacne. Są w nim Dalajlama, Robert Kennedy, ale też irański fanatyczny przywódca Chomeini,
Margaret Thatcher, Moje lata na Downing Street, Dream Books
oriana fallaci libijski dyktator Kaddafi, władca komunistycznych Chin Deng Xiaoping. Dlaczego ci ludzie zgadzali się rozmawiać z bezkompromisową dziennikarką? Ona sama stawiała tezę, że robili to ze strachu przed opinią, że stchórzyli przed kobietą. Grała na ich ego. Wyzywała ich na pojedynek, a potem rozkładała na łopatki. Obnażała głupotę i groteskowość Kaddafiego, zepsucie Xiaopinga, obłudę Chomeiniego. Tak było, kiedy podczas rozmowy z tym ostatnim Fallaci zerwała z głowy przepisowe dla kobiet spotykających się z Ajatollahem, nakrycie głowy. █
Mock w dobrej formie Miłośnicy kryminałów Marka Krajewskiego orzekli, że „Rzeki Hadesu” trzymają poziom. Mistrz rodzimego, mrocznego kryminału znowu jest w tym mieście, w którym sobie najlepiej radzi, czyli we Wrocławiu. Spotykają się tam jego dwaj starzy bohaterowie Edward Popielski i Eberhard Mock. Dalej jest wszystko to, za co kochamy Krajewskiego - udane retrospekcje, mroczny klimat i sporo okrucieństwa, wędrówki najciemniejszymi zaułkami Wrocławia,
nikita pietrow
Wiesław Weiss, 33 x 3, Wydawnictwo Vesper
Marek krajewski
tym razem powojennego miasta widma, w którym osiedlają się nowi mieszkańcy ze wschodu, a funkcję diabła skutecznie spełnia Urząd Bezpieczeństwa. █
Magdalena Samozwaniec, Kartki z pamiętnika młodej mężatki, Wydawnictwo W.A.B.
Autobiografia z żelaza
Chyba bez większego ryzyka można stwierdzić, że w dwudziestowiecznej historii świata żadna inna kobieta nie odegrała tak istotnej roli. Równocześnie chyba też żadnemu z szefów rządów zachodniej Europy nie zdarzyło się po wojnie stoczyć tylu zwycięskich bitew na tylu frontach. Margaret Thatcher wygrała autentyczną wojnę z Argentyną, zwycięsko zakończyła zimną wojnę, walczyła z irlandzkimi terrorystami, związkami zawodowymi, mediami. Wykazywała się nieprzeciętnym hartem ducha, geniuszem politycznym, ale i mrożącą krew w żyłach bezwzględnością. Jej autobiografia, reedycja książki po raz pierwszy wydanej u nas w 1996 roku, nawet jeśli jest nieco wyperfumowana, to tylko lekko. Sposób pisania przez Thatcher dobrze oddaje jej charakter. Przenikliwa, do bólu logiczna, po podjęciu decyzji niewahająca się i zdeterminowana. Ale też bezli-
tosna wobec innych, nawet bliskich współpracowników. To bardzo szczegółowy, ale i przenikliwy opis rządów jednego z najważniejszych polityków dwudziestego wieku i lepsza lekcja polityki niż wiele tomów opracowań politologicznych. Dziś, kiedy Europa jest na zakręcie, historia rządów baronessy Thatcher staje się tym bardziej aktualna. Thatcher wierzy w wartości podstawowe - Boga, naród, państwo, monarchię. Polityka odarta z wartości prowadzi jej zdaniem donikąd. Thatcher nie ulega modnym zaklęciom i poprawnościowym sloganom. Stara się patrzeć na świat takim, jakim jest, co daje jej przewagę nad przeciwnikami potykającymi się pod wpływem swoich słabości i rozmaitych ideologii. Dobrym uzupełnieniem tej książki jest film z Meryl Streep w roli głównej pod tytułem „Żelazna Dama”. Warto go obejrzeć, by zobaczyć, że ta biografia miała także swoją wysoką prywatną cenę. █
wiesław Chełminiak
Nieśmiertelna Trójka Pomimo licznych burz personalnych, politycznych i biznesowych Programowi Trzeciemu Polskiego Radia udała się bez wątpliwości jedna rzecz. Przetrwał zmianę systemu, a także kolejne dwie dekady, pozostając ulubioną stacją młodej inteligencji. Co więcej, słuchacze Trójki, wciąż tworzą swoisty radiowy klub, mają wpływ na program, identyfikują się ze swoim radiem i przywiązują do niego. „Dlaczego Zbyszek Gieniewski, który wymyślił audycję +Zapraszamy do Trójki+, nigdy jej nie prowadził? Jakie były konsekwencje nadania w Programie Trzecim w stanie
wojennym wywiadu z Danutą Wałęsową? I który znany muzyk rockowy był bohaterem reportażu o idolu terroryzującym mieszkańców bloku przy ulicy Karola Młota 11 w Toruniu?” - tak wydawca zachęca do przeczytania książki Wiesława Weissa, swoją drogą też legendarnej postaci. W tej ciekawej książce zabrakło nieco bardziej wnikliwego, uczciwego rozliczenia z uwikłaniami politycznymi Trójki, szczególnie pod koniec PRL. No cóż, nie taka rola laurek. █
Przewrót oczami blondynki Pozycja sprzed roku, ale tak urocza, że nie mogliśmy się powstrzymać, by jej nie polecić. Dwudziestoletnia Mimi przyjechała w odwiedziny do ojczyzny z Paryża, gdzie zostawiła bogatego, statecznego męża i na pewien czas zamieszkała w warszawskim Hotelu Bristol. Jest maj 1926 roku, pod oknem eleganckiego hotelu maszeruje wojsko i wybuchają walki. Zainteresowanie ciekawymi starciami toczącymi się na ulicach konkuruje z telefonicznym flirtem. Ostatecznie zwycięża walka,
a dzielna bohaterka kibicuje rewolucji, choć nie za bardzo wie o co w niej chodzi. Genialna humoreska napisana jeszcze w 1926 przez jedną z najdowcipniejszych, a niestety ciut zapomnianych, polskich █ pisarek.
Paweł Przychodzeń
Jako pierwszy stanie w szranki Quentin Tarantino. Jego nowe dzieło „Django” trafi do kin 18 stycznia. Tym razem mistrz filmowego recyklingu próbuje ożywić gatunek zwany spaghetti-westernem. Zapowiada się niezły ubaw, chociaż krytycy jak zwykle będą doszukiwać się ukrytych głęboko treści. Tydzień później stanie się „Niemożliwe”. Turyści spędzający Boże Narodzenie w tropikalnym raju zostaną porwani przez monstrualną falę tsunami. Filmowcy wykorzystali wspomnienia szczęśliwców, którym osiem lat temu udało się przeżyć atak żywiołu. W lutym powrócą Steven Spielberg z nieznośnie patetycznym filmem o prezydencie Abrahamie Lincolnie (Daniel Day-Lewis znowu celuje w Oscara) oraz Kathryn Bigelow z „Wrogiem nr 1”. Najtwardsza kobieta Hollywood opowie historię poszukiwań Osamy Bin Ladena. W walentynkowy weekend zadebiutują „Piękne istoty” - film adresowany do wielbicieli „Zmierzchu”, „Harry’ego Pottera” oraz „Igrzysk śmierci” (druga część w listopadzie). Autorów natchnęła bestsellerowa powieść Kami Garcii i Margaret Stohl o nastolatkach z amerykańskiej prowincji, proroczych snach, pierwszej miłości i nadnaturalnych mocach. W marcu doszlusują „Ciepłe ciała” czyli kolejny romans z pogranicza: młody zombie zakocha się w jednej ze swych ofiar. Latem kina zaanektują komiksowi superbohaterowie: Green Lantern i Wolverine. W maju Robert Downey Jr po raz trzeci założy zbroję Iron Mana, a w czerwcu zluzuje go „Człowiek ze stali” czyli poczciwy, choć odmłodzony, Superman. Może też ujawni się wreszcie „Damulka warta grzechu” spółki Frank Miller/ Roberto Rodriguez. Fanów literatury i tygrysów bengalskich powinna zadowolić ekranizacja powieści Yanna Martela „Życie Pi”, dokonana przez samego Anga Lee (premiera już 11 stycznia). Dwa tygodnie później coś dla snobów: nowa, naszpikowana holly-
woodzkimi gwiazdami adaptacja „Nędzników”. W czerwcu come-back zaliczy „Wielki Gatsby” - rolę romantycznego milionera odziedziczył po Robercie Redfordzie Leonardo DiCaprio. „Triszna. Pragnienie miłości” z Freidą Pinto to przeniesiona w hinduskie realia „Tessa d’Urberville” Thomasa Hardy’ego. Stawkę uzupełnia zaś skandalizująca „Teresa Raquin” według Émila Zoli. W lipcu Johnny Depp objawi się jako Indianin z plemienia Apaczów w westernie pod znajomym tytułem „Jeździec znikąd”, by kilka miesięcy później po raz piąty wcielić się w kapitana Jacka Sparrowa w „Piratach z Karaibów”. Plaga sequeli nie ustępuje: kolejnymi objawami choroby będą „Szybcy i wściekli 6”, „Krzyk 5”, „Paranormal Activity 5”, „Austin Powers 4”, „Straszny film 5”, „Dzień Niepodległości 3” i piąta „Szklana pułapka”. Bruce Willis ma już swoje lata, więc w ratowaniu demokracji na świecie pomoże mu syn. Zachęcony przykładem przypomni o sobie inny weteran kina akcji - Arnold Schwarzenegger. Na plakacie filmu „Likwidator” ze znudzoną miną obsługuje karabin maszynowy. Nie samą Ameryką człowiek żyje. Francuzi liczą, że sukces „Nietykalnych” powtórzą „Nieobliczalni” (policjanci). Hiszpanie wierzą, że dzięki zwariowanej komedii „Przelotni kochankowie” wyjdzie z dołka Pedro Almodovar. Czesi jako kandydata do Oscara wystawili polityczny thriller „W cieniu” nakręcony częściowo w Łodzi.
A czym zaskoczą nas rodacy?
W lutym okaże się, czy Bogusław Linda miał rację dezerterując z planu „Tajemnicy Westerplatte”. Michał Żebrowski, który przejął rolę majora Sucharskiego, w styczniu pokaże się jako (nomen omen) „Sęp”- twardy gliniarz, którego zmiękczy Anna Przybylska. Grzechy stróżów prawa obnaży także „Drogów-
ka”. Znając dorobek reżysera Wojciecha Smarzowskiego, można oczekiwać mocnych wrażeń. Lekkoduchom polecam natomiast komedię Sławomira Kryńskiego „Podejrzani zakochani” awizowaną jako „farsa hotelowa kryminalno-miłosna, oparta na dziwnych zbiegach okoliczności”. Na rocznicę powstania warszawskiego
powinien zdążyć Tomek Bagiński ze swym komputerowym projektem „Hardkor 44”, a w październiku Andrzej Wajda zawstydzi Amerykanów, którzy superprodukcję o Wałęsie mieli nakręcić już 20 lat temu. Na koniec zostawiłem to, co tygrysy lubią najbardziej: film w filmie. Akcja „Hitchcocka” rozgrywa się na planie „Psychozy”, zaś otyłego reżysera gra szczuplutki Anthony Hopkins. Takiej kombinacji nawet prawdziwy Hitchcock █ by nie wymyślił.
„Soundtrack” Lao Che - uczta dla tych, którzy słuchają słów W marcu 2008 r. w „Przekroju” pojawił artykuł pod wymownym tytułem „Wszyscy kochają Lao Che”. Na rynku pojawiała się wtedy płyta „Gospel”, a zespół wciąż święcił triumfy po oszałamiającym sukcesie „Powstania Warszawskiego”. Od tamtego czasu minęło prawie pięć lat i właściwie niewiele się zmieniło. Zespół jest ciągle aktywny, wydał w tym czasie dwie kolejne płyty, w tym w ostatnich dniach album „Soundtrack”. To kolejny zwrot w muzycznej stylistyce płockiej kapeli. Jak zawsze u Lao Che płyta składa się na spójną opowieść, którą musimy wysłuchać od pierwszego do ostatniego dźwięku. Sam dźwięk i muzyka kierują nas w obszary tyleż ekscytujące, co pełne napięcia, ale też wymuszające refleksję. To chyba nie może dziwić, jeśli zważymy, że producentem płyty jest Eddie Stevens, znany m.in. ze współpra-
cy z Moloko. Jak twierdzą sami muzycy, Eddie stał się członkiem grupy, ba liderem. Patrząc na efekty był to słuszny wybór, potwierdzający twórczą niejednoznaczność formacji. „Soundtrack” to uczta dla tych odbiorców, którzy potrzebują słowa. Teksty autorstwa Huberta Dobaczewskiego „Spiętego”, wokalisty grupy stały się znakiem rozpoznawczym Lao tak oczywistym, jak godło państwowe w urzędzie. Te niezliczone ilości cytatów czerpanych z najróżniejszych źródeł, te myśli ulotne, chwile łapane przez „Spiętego” w najróżniejszych miejscach i momentach, a później zapisywane do jego dzienniczka. To wszystko jest jak wielka kolorowa tkanina, zszyta z setek kawałków, czasem na pozór nieatrakcyjna, bo nie wszystko do siebie pasuje, ale objawiająca swoją urodę przy każdym uważniejszym wsłuchaniu się. Właśnie
jak w patchworku, gdzie w zalewie wzorów i kolorów z czasem dostrzegamy subtelności. Tak jest z tekstami Lao Che. Przyznam, że do dziś się łapię na odkrywaniu kolejnych smaczków z wydawało się świetnie znanych mi utworów. U „Spiętego” nie ma pogoni za atrakcyjnie ułożoną frazą. Tu niemal ciągle jesteśmy bombardowani pytaniami o sprawy realne. Wszyscy ci, którzy zdążyli się przyzwyczaić do takiej formy ekspresji zespołu, płytą „Soundtrack” nie będą zawiedzeni. Ktoś ostatnio stwierdził, że Hubert Dobaczewski jest najlepszym obecnie polskim tekściarzem. To kwestia subiektywna, ale moim zdaniem, coś w tej opinii jest. „Spięty” powiedział niedawno w wywiadzie dla portalu WNas.pl, że „kultura, jeśli uprawiana jest szczerze i z zaangażowaniem, zawsze buduje”. Banał? Alibi? Nie w przypadku Lao Che. Jestem przekona-
ny, że oni naprawdę wierzą, iż uczciwość wobec publiczności wymaga uczciwości w tworzeniu. I może dlatego Lao Che od lat cieszy się zasłużoną popularnością i rzeczywistym szacunkiem odbiorców. I dlatego █ warto kupić ich ostatnią płytę.
16
starter
17
starter
krzyzowka
Pomó˝ im rozwinàç skrzyd∏a! stypendia.mikolaj.org.pl Czy wiesz, ile zdolnych dzieci nie ma pieni´dzy na nauk´ i rozwijanie swoich talentów? JeÊli im pomo˝esz, spełnià swoje marzenia – zostanà lekarzami, in˝ynierami, naukowcami i artystami. Pomó˝ im rozwinàç skrzydła! Wejdê na stron´ www.stypendia.mikolaj.org.pl, znajdê swojà dawnà szkoł´ i wpłacaj co miesiàc nawet niewielkà kwot´ (np. 10, 20 lub 50 zł) na stypendia w programie Stypendia Êw. Mikołaja!
18
19
sport
sport
Leksykon kibiców nie tylko dla kibiców
Stefan Szczepłek
Jeszcze kilka lat temu książki o sporcie nie miały w Polsce sensu. Nawet dzieło o narodowym bohaterze Adamie Małyszu zalegało na sklepowych półkach. Kibice i czytelnicy książek to były po prostu dwa, kompletnie odmienne zbiory. Ci pierwsi unikali druku, drudzy gardzili pierwszymi. Ale coś się zmieniło. Mimo nieustających kłopotów z kibolami kultura kibicowania w Polsce zdecydowanie się podwyższyła. Modne stało się jeżdżenie na co lepsze mecze co lepszych drużyn z zachodniej Europy – swego rodzaju turystyka piłkarska. A oglądanie meczów ligi angielskiej czy hiszpańskiej w płatnych telewizjach stało się podstawową weekendową rozrywką dobrze zarabiających facetów z klasy średniej. I nagle okazało się, że – tak jak w Wielkiej Brytanii – są w Polsce ludzie pragnący czytać książki o futbolu i jego bohaterach. Stąd wysyp biografii najsłynniejszych gwiazd oraz trenerskich gigantów. W tym piłkarsko-literackim boomie swoją rolę odegrało też oczywiście Euro 2012. Pośród licznych pozycji futbolowych „Kibice i okolice” Krzysztofa Prendeckiego wyróżniają się jednak swą specyfiką. Po pierwsze - to leksykon. Po drugie - opowiada nie o gladiatorach boiska, ale o tych, bez których ich występy nie mia-
Deyna
Gdyby żył w innych czasach, albo przynajmniej z dala od komunistycznej rzeczywistości, miałby duże szanse zostać jednym z dziesięciu najlepszych piłkarzy w historii świata. Zabiegali przecież o niego najlepsi – Real Madryt, AC Milan, kilka klubów angielskich i francuskich. Był wirtuozem tylko na boisku, poza nim bywało różnie. Znany polski dziennikarz ze znawstwem, ale i taktem opisuje karierę piłkarską oraz życie
:( Deyna, Stefan Szczepłek, Wyd. Marginesy
ły najmniejszego sensu. Czyli o kibicach. Po trzecie - autor nie jest dziennikarzem, lecz socjologiem, który bada środowisko kibiców w sposób naukowy. I po czwarte wreszcie – mimo owych socjologicznych naleciałości książka Prendeckiego skrzy się poczuciem humoru. Co odróżnią ją od większości serioznych do bólu dzieł, wręcz patetycznych, poświęconych futbolowym bóstwom. A czego właściwie można się z „Kibi-
był zdolny do tak okrutnych czynów, jakie kibice River Plate są gotowi wyrządzić kibicom Boca Juniors (i na odwrót). Kwintesencją futbolowych potyczek z Buenos Aires jest przytoczona w książce Prendeckiego historia, jak to fan jednej z tych drużyn kazał sobie wytatuować wielki herb ubóstwianego klubu. A tatuażysta – kibic wrażej ekipy – wydziargał mu gigantycznego, z przeproszeniem, ch…a. O ileż milej jest w Rio de Janerio, w któr ym aktor ze sceny py ta ł widzów o wynik rozgry wanego właśnie meczu. A ci wiedzieli, bo na widowni ukradkiem słuchali radiowej transmisji. Prendecki w swej książce przekonuje, że kibicowanie to nie tylko wulgarność i agresja (pisze nawet o akcjach charytatywnych organizowanych przez różnych fanów). Ale cóż – złe rzeczy są niestety bardziej malownicze od dobrych. Dlatego szczególnie polecam krótki rozdzialik o przyśpiewkach stadionowych i przekleństwach. Takiego
Kazimierza Deyny „po godzinach”. Hołd oddany legendzie polskiej reprezentacji i warszawskiej Legii. Jednak bez moralizatorstwa, lukrowania, za to z lekkim piórem i malowniczo zarysowanym tłem PRL-owskiej codzienności. █
Enrique Ortego
Iker Casillas. Skromność Mistrza, Enrique Ortego, Wyd. Sine Qua Non
sadniają tym, że w sprawie interweniowali już 75 razy. Zimno jest, więc się zgłaszam W środku nocy do komendy powiatowej w Złotoryi weszło trzech pijanych mężczyzn. Oficer dyżurny nie krył zdziwienia, bo mężczyźni, zamiast się awanturować, zaczęli się ściskać i poklepywać. Okazało się, że jednym z przybyszów jest 30-latek ukrywający się przed policjantami, którzy mieli nakaz doprowadzenia go do zakładu karnego. Ostatnie mrozy sprawiły, że
Krzysztof Prendecki „Kibice i okolice” The Facto 2012
nagromadzenia brzydkich wyrazów nie znajdziecie nawet w filmach Quentina Tarantino. Ale że są poukładane w rymowane, a czasami nawet całkiem dowcipne hasełka, to nawet nie rażą tak bardzo. Ponieważ idą święta, to daruję sobie przykłady, ale co się pośmiałem, to moje. █
Iker Casillas. Skromność Mistrza
- Nie jestem galaktyczny, jestem z Mostoles – ten cytat tłumaczy tytuł biografii najlepszego bramkarza świata. Galaktycznym jest nazywany Real Madryt, klub, z którym Casillas związany jest od 9. roku życia. Mostoles to podmadryckie rodzinne miasteczko Ikera. On jest żywym dowodem na to, że jednak nie wszystkim w piłkarskim przemyśle odbiła „palma”. Nawet jeśli w wieku 30 lat zdobyło się w piłce nożnej wszystkie możliwe trofea - zarówno z reprezen-
zawsze może być gorzej
I tak Cię kocham! Elbląscy policjanci zatrzymali 20-letnią kobietę, która złamała sądowy zakaz zbliżania się do byłego partnera. Koszmar chłopaka trwał ponad pół roku, kiedy to postanowił rozstać się ze swoją dziewczyną, bo - jak twierdził - robiła mu awantury i histeryczne sceny zazdrości. Po zerwaniu, Anna L. przychodziła pod dom ukochanego, rzucała kamieniami w okna, wybijając szyby. Zakaz zbliżania się do byłego partnera oraz dozór prokuratorski wobec dziewczyny stróże prawa uza-
Witold Skrzat
mężczyzna doszedł do wniosku, że już nie chce marznąć i sam się zgłosi na policję. Otuchy dodali mu dwaj bracia, z którymi urządził pożegnalną imprezę. To po niej odprowadzili poszukiwanego do policyjnego aresztu. Trawę najlepiej kosić nocą Policjanci z Zabrza zatrzymali dwóch mężczyzn w wieku 21 i 24 lat, którzy nocą przenosili urządzenia elektryczne, w tym kosiarkę oraz piłę łańcuchową. Zapytani przez funkcjonariuszy po co im w środ-
Pokazał, że można wygrywać i przez to ja też chciałam wygrywać. Dzięki Adam! – mówiła biegaczka dwa lata temu, po triumfie w Vancouver. Ta chęć do wygrywania oznacza jednak, że być może już niedługo, po igrzyskach w Soczi, Justyna zdetronizuje króla Adama. - Kolejne sukcesy Justyny, każdy rok w sporcie może wepchnąć ją jeszcze wyżej pod szczyt popularności – uważa Grzegorz Kit, specjalista od marketingu sportowego.
- Jesteś i tak Chopinką. Graj nam. Klawisze to twoje narty... To nie ziemia przyciągnęła ciebie, a ty ziemię... – recytował nie tak dawno Tomasz Zimoch, wieszcząc na radiowej antenie pasmo wielkich sukcesów polskiej biegaczki.
Spirala Chopinki
Długowłosa biegaczka jest wciąż główną kandydatką na carycę polskiego sportu. Ale zdetronizować króla Adama nie będzie tak łatwo.
Nawet Osama bin Laden był fanatycznym (jakże by inaczej) kibicem Arsenalu Londyn i śledził poczynania ukochanej drużyny nawet w najdzikszych górach Afganistanu. ców i okolic” dowiedzieć? Mnóstwa do niczego niepotrzebnych rzeczy, które jednak pozwolą zrozumieć, jak wielu ludzi na świecie ma kompletnego zajoba na punkcie piłki nożnej. Jak się okazuje nawet Osama bin Laden był fanatycznym (jakże by inaczej) kibicem Arsenalu Londyn i śledził poczynania ukochanej drużyny nawet w najdzikszych górach Afganistanu. Chyba jednak nawet on nie
Leć Justyna, leć!
tacją, jak i klubem. Z książki dowiemy się m.in. komu Casillas zawdzięcza zdobycie piłkarskich Himalajów, jak profesjonalnie szkoli się młode talenty i dlaczego kapitan Realu i reprezentacji Hiszpanii nie przepada za Facebookiem. █
:)
ku nocy taki ekwipunek, młodzi mężczyźni odparli, że właśnie idą kosić trawnik. Wyjaśnienia były na tyle niepoważne, że mundurowi od razu zorientowali się, że przedmioty te pochodzą z przestępstwa. Sprawa wydawała się patowa, bo nikt nie zgłaszał kradzieży, a zatrzymani twardo trzymali się swojej wersji. Sprawa wyjaśniła się następnego dnia, kiedy na policję zadzwonił właściciel punku złomu i zgłosił kradzież mienia wartości 500 zł. Źródła: www.olsztyn.com; www.zlotoryja.info; www.zabrze.com.pl
To już druga zima, podczas której nieco już pulchniejszy i bardziej opalony facet z wąsem ma co weekend spokój. Już nie szuka wiatru, nie trafia w próg, nie trzyma bułczano-bananowej diety. Adam Małysz – bo o nim mowa – przez dekadę był królem polskiego sportu, orłem z Wisły, człowiekiem, którego sukcesy rozbudzały emocje milionów Polaków. Jego medialny rekord to 14,5 mln widzów podczas konkursu skoków na igrzyskach w Salt Lake City w 2002 r. Nieźle? Całkiem, całkiem, bo do czerwca tego roku i meczu Polaków z Grekami na Euro, był to absolutny rekord oglądalności w historii pomiarów widowni telewizyjnej w Polsce. Teraz król wybrał piaski Rajdu Dakar i nieco zniknął z ekranów. Choć wciąż wydaje się być nie mniej popularny od królowej śniegu - Justyny Kowalczyk. Biegaczka, mająca w dorobku m.in. olimpijskie złoto, wciąż typowana jest na następczynię Adama Małysza. To na jej punkcie ma oszaleć naród, to ona ma stać się bohaterką masowej wyobraźni, od gospodyni domowej w Szczecinie, przez inżyniera w Puławach po biznesmena z Wadowic. Wciąż walczy o ten status, zgarniając kolejne medale, nagrody i kontrakty sponsorskie. Jednak wciąż jej medialny rekord jest o ponad połowę niższy od wyniku Małysza. Gdy Kowalczyk biegła po złoto na igrzyskach w Vancouver, przed telewizorami kibicowało jej 7,1 mln z nas. Co więc ma Małysz, czego nie ma Kowalczyk?
Orli fenomen
Patrząc na inne suche liczby, te pokazujące skalę osiągnięć sportowych obu postaci, mamy pierwszą odpowiedź na pytanie o fenomen Małysza. Biegaczka z Kasiny Wielkiej wygrywa tylko w jednej, bardzo istotnej kategorii – ma olimpijskie złoto. Podobnie jak eks-skoczek, zgromadziła dotychczas 4 medale olimpijskie. Do tego 6 medali mistrzostw świata, w tym dwa złote. Małysz mistrzem świata zostawał aż czterokrotnie, zdobył też srebro i brąz. Puchar Świata? Tu znów porównanie wypada na korzyść skoczka, Małysz wygrał tę klasyfikację 4 razy, Kowalczyk 3-krotnie. A wygrane zawody Pucharu Świata, te emocjonalne impulsy, po których kibice puchli z dumy i z radością wstawali do pracy w poniedziałkowe poranki? 39-21 dla Orła. Łącznie 102 razy cieszyliśmy się z miejsca skoczka na podium ważnej imprezy i 60 razy oklaskiwaliśmy Kowalczyk, gdy wybiegała miejsce na „pudle”. Nic dziwnego, że i sama Kowalczyk oddaje palmę pierwszeństwa starszemu koledze. - Adam na pewno, jako świetny sportowiec, przetarł nam wszystkim tory.
Que nist dolorep elest, con endelent odisque volorum eumqui sunt exceperia
9 nadziei polskiej zimy: Który ze sportowców za kilka lat, choćby na igrzyskach w Soczi w 2014 r. może rozpalać masową wyobraźnię? Do gwiazdy Justyny Kowalczyk dobraliśmy utalentowaną ósemkę, która ma szansę rozbłysnąć na międzynarodową skalę. Nie jest tajemnicą, że skoro Adam Małysz jest wiecznie żywy, to i od skoczków zaczyna się wyliczanie polskich talentów w dyscyplinach zimowych. W tym sezonie dobrej formy nie może odnaleźć Kamil Stoch, ale poprzedniej zimy pokazał na co go stać. Ten 25-latek już pięciokrotnie wygrywał zawody Pucharu Świata. O dalekie loty
walczą też m.in. Maciej Kot, 21-letni wicemistrz świata juniorów w 2009 r. oraz o rok starszy Dawid Kubacki. Wciąż tli się talent 18-letniego Klemensa Murańki, który w lutym został wicemistrzem świata juniorów. Wcześniej, w wieku 13 lat, Klimek zajął drugie miejsce w mistrzostwach Polski seniorów. A z kim może pobiegać Justyna Kowalczyk? Apetyt na wysokie lokaty ma np. Kornelia Marek, która powróciła po dopingowej wpadce i wygrała w marcu mistrzostwo Polski. Kolejna z utalentowanych sportsmenek to biathlonistka Krystyna Pałka,
- Jesteś i tak Chopinką. Graj nam. Klawisze to twoje narty... To nie ziemia przyciągnęła ciebie, a ty ziemię... – recytował nie tak dawno Tomasz Zimoch, wieszcząc na radiowej antenie pasmo wielkich sukcesów polskiej biegaczki. Od sukcesu na ostatnich igrzyskach Justyna ma stałą, około 1,5-milionową widownię telewizyjną, gwiazdorskie kontrakty (m.in. z Mercedesem i Polbankiem) oraz wysokie miejsce na łamach kobiecej prasy. No i ma jeszcze jeden atut – sportową przyszłość. Za 2 lata, po igrzyskach w Soczi, Kowalczyk może być niekwestionowaną „naj”. Najlepszym sportowcem w historii polskiego sportu, przy którym zbledną przykurzone nieco narciarskie sukcesy Małysza i jego kończone w turystycznym tempie Rajdy Dakar. Możliwe, że wobec złota w Soczi, wbrew wszystkim niedowiarkom, nakręcona medialna spirala wywinduje sportsmenkę pod celebryckie niebiosa, krusząc mit faceta od bułki i banana. Jest przy tym kilka „ale”. - Justyna nie przeskoczy Adama Małysza, choć walka będzie bardzo emocjonująca. Kibice łatwiej i chętniej konsumują skoki niż biegi, a do tego sporty męskie z reguły budzą większe zainteresowanie. Poza tym skoczkowie dają kibicom unikalny system przeżywania emocji. To kilkadziesiąt powtarzalnych, emocjonujących sekwencji. Od wejścia na belkę po lądowanie – podkreśla Kita. Kłody pod nogi Kowalczyk rzucać też może np. jej wielka rywalka, Marit Bjoergen, o ile nie da się pokonać przez następne lata. Masy kochają przecież tylko zwycięzców. Marzenia o justynomanii pełną gębą mogą zniweczyć sukcesy Kamila Stocha, który talentem nie ustępuje ponoć Małyszowi. A co jeśli i skromny wąsacz spełni swe kolejne skryte marzenie - wygra Dakar? Czy wówczas naród rzuci biegówki w kąt i zacznie przerabiać poczciwe golfy na terenowe bestie? Wiadomo jedno: walka o rząd dusz toczyć się będzie do ostatniej kropli benzyny, do ostatniego odepchnięcia kijem. Zadbają o to ci, którym zależy na tym najbar█ dziej: sponsorzy.
znów przypominająca zawodniczkę, która otarła się o medal podczas IO w Turynie. Jej koleżanka z kadry, 26-letnia Weronika Nowakowska-Ziemniak zajęła 5. miejsce na igrzyskach w Vancouver i po cichu liczy na medal w Soczi. Rówieśnik Nowakowskiej-Ziemniak, panczenista Artur Waś, już w wieku juniorskim wygrywał jak na zawołanie. Wśród seniorów radzi sobie coraz lepiej: kilka tygodni temu zajął drugie miejsce w Pucharze Świata w wyścigu na 500 m, z miesiąca na miesiąc nabiera prędkości. Oby nie wyhamował █ przed igrzyskami.
foto Agencja Reporter
Konrad Ligenza
Czy Kowalczyk zdetronizuje Małysza?
20
finisz
robert mazurek
lekcja mazurka
Tylko bez polityki Tymi słowy zamawiał u mnie ten felieton naczelny. - Tak, tak - potakiwałem myśląc sobie w cichości „A guzik się doczekasz!” Bo właśnie będzie o polityce. Rację mają bowiem - nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę - z lekka oszalali koledzy z „Krytyki Politycznej” mówiąc, że wszystko jest polityką, bo wszystko zależy od decyzji politycznej. I nie chodzi tu o quasikorupcyjne układy, gdy łatwym gestem polityk daje lub odbiera forsę jakiemuś pismu czy zatrudnia na publicznej posadzie szwagra. Myślę o czymś innym. To politycy ustalają co jest naszym priorytetem. Czy dajemy na badania naukowe czy na zasiłki dla bezrobotnych, likwidujemy gimnazja czy nie, przykręcamy śrubę w walce z korupcją czy mówimy „dość tej podejrzliwości”. Wbrew pozorom to nie są łatwe pytania, bo każda z odpowiedzi niesie ze sobą dziesiąt-
ki konsekwencji. I warto o tym wiedzieć, zanim się taką decyzję podejmie, bo później, to - bardzo przepraszam, ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.
występuje. Czy naprawdę dyskusja o wraku prezydenckiego tupolewa musi być polityczna? Owszem musi, jeśli nie możemy już rozmawiać używając tak sta-
Bo trzeba pogodzić różne, polityczne racje. Istotę tego rozumowania pokazał mi znajomy, notabene, kompletny wariat. Jeśli ktoś ci mówi, że dwa plus dwa to sześć - ciągnął mój przyjaciel szaleniec - a ty uważasz, że jednak cztery, to zawsze znajdzie się grono ludzi światłych, którzy zaproponują ci pójście na kompromis. Będą zresztą używali argumentów dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, o prawdzie, która leży pośrodku. Ale będą też tacy, którzy mrugną okiem: „Stary, dobrze wiem, że cztery, ale co ci szkodzi, zgódź się na pięć, zawsze to bliżej prawdy niż sześć”. Lustrzana sytuacja każe ci powiedzieć, że i wina musi się rozkładać po równo. Przykład? Ot, ostatnio szaleniec, tym
Ludzie nie widzą polityki tam, gdzie ona jest, a dostrzegają ją, myloną zresztą często z partyjnością, zwykle tam, gdzie nie występuje I tu dochodzimy do sedna (prawda, jak szybko?). Otóż ludzie nie widzą polityki tam, gdzie ona jest (choćby rzeczone gimnazja), a dostrzegają ją, myloną zresztą często z partyjnością, zwykle tam, gdzie nie
rożytnych pojęć jak honor, godność czy pamięć. Skoro jednak polityka musi być wszędzie, to ludzie bezstronni, europejscy i cywilizowani chętnie zgodzą się z tezą, że prawda zawsze leży pośrodku.
razem nie mój znajomy, rzucił farbą w obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. „Któż winny: Palikot czy Kościół” - pytał znany ze specyficznie praktykowanej bezstronności portal Tomasza Lisa. Teza o moralnej, politycznej właśnie, odpowiedzialności Palikota i wszystkich tych, którzy się antyklerykalizmem brzydko bawią podsycając radykalne nastroje i szczując realnych wariatów jest dość oczywista. Skoro ktoś bawi się zapałkami w stodole, nie powinien się zdziwić, jeśli siano mu spłonie. A teza odwrotna, że Kościół sam sobie winien? Bo o. Rydzyk, bo katecheci, bo proboszcz w Wólce? Tak, oczywiście, oni są sobie winni. Bo istnieją i ludzi drażnią, nieprawdaż? Tylko, że przypomina to jako żywo argumentację o winie zgwałconej dziewczyny. Przecież mogła, do cholery, nie chodzić w krótkiej spódniczce i nie █ prowokować.
kartka od mellera Andrzej meller
Choinka w buszu Buszuję po Azji od połowy lat 90. Rzucało mnie w tym czasie od Kaukazu przez Iran, Pakistan, Afganistan i Indie po Sri Lankę, Azję Południowo-Wschodnią, aż w końcu po drodze do Indonezji przystanąłem w Malezji. Byłem świadkiem wielu ciekawych wydarzeń; czasem dramatycznych jak wojna w Gruzji i Sri Lance, zamachy w Mumbaju czy nasycone eksplozjami wybory prezydenckie w Afganistanie. Poza byciem świadkiem wybuchów ludzkiej głupoty i zacietrzewienia, których efektem jest wojna, starałem się miło spędzać czas i jak najwięcej zobaczyć. Jednak nawet najmilsze chwile mogą wymęczyć człowieka, jeśli bezustannie gdzieś goni. Dlatego pod koniec 2010 roku postanowiłem zatrzymać się w Malezji na Święta Bożego Narodzenia. Przypadek sprawił, że na wyspie Penang miałem znajomych Polaków. Parę z Warszawy, którą poznałem wiosną w birmańskim Rangunie. Mieliśmy się spotkać między innymi po to, żeby porozmawiać o projekcie okładki do mojej książki „Miraż. Trzy lata w Azji”, którą wtedy zaczynałem pisać. Umówiliśmy się, że zrobimy sobie święta. Tym razem już nie przypadkowo spotkałem Gosię i Tomka, z którymi po prostu umówiłem się w Hotelu Noble, obok China Town w Georgetown na wyspie Penang na zachodnim wybrzeżu archipelagu malajskiego. To
miejsce szczególne. Kiedyś część kolonialnych Indii, perły w koronie. Wielokulturowa masala Hindusów, Chińczyków i Malajów. W samym Georgetown są dziesiątki meczetów, kościołów różnych wspólnot chrześcijańskich
na głowie 20-metrowych flag, są obecni przedstawiciele wszystkich etnosów i bawią się wspólnie do późnej nocy roześmiani od ucha do ucha. Na jednej z ulic jestem świadkiem sceny, która uroczo oddaje ducha tego miasta. Bank stoi
Matrimandir - śro dek i dusza eksperymentalnego miasta Auroville w Indiach
i buddyjskich pagód. Wyspa jest chyba światową oazą tolerancji i dowodem na to, że muzułmanie mogą żyć w zgodzie z hinduistami, chrześcijanami czy przedstawicielami innych religii. W czasie parady Chingay 18 grudnia, na której młodzież rywalizuje w noszeniu
naprzeciw zakładu jubilerskiego. Ochroniarze z obydwu firm wychodzą na papierosa, ze strzelbami na ramionach i w okularach przeciwsłonecznych. Obaj około pięćdziesiątki, jeden Malaj muzułmanin, drugi Hindus hinduista. Wyglądają jak czarne
charaktery w Bollywood. Nudzi im się najwidoczniej, więc celują do siebie palcami ułożonymi w pistolet i z okrzykami „BUM” udają, że strzelają. „Stare byki bawią się w western jak chłopcy” - myślę sobie i popadam w kolejne zdziwienie bowiem muezin, który właśnie zaczął
wzywać wiernych do namazu ma głos Krzysztofa Cugowskiego. Wyobrażam sobie pana Krzysztofa na czubku minaretu i jego skrzywioną twarz wzywającą Malajów do modlitwy. W pierwszy dzień świąt pojecha-
dwutygodnik akademicki, Wydawca: FIM, adres redakcji: ul. Solec 81b; lok. 73, 00-382 Warszawa, Redaktor naczelny: Wiktor Świetlik, projekt graficzny: Piotr Dąbrowski, email: redakcja@gazetakoncept.pl. Aby poznać ofertę reklamową prosimy o kontakt pod adresem: reklama@gazetakoncept.pl
łem do parku narodowego na plażę. Obserwowałem tam z uciechą muzułmańskie dziewczyny w czarnych chustach latające za motorówką na spadochronie. Kierowca motorówki robił sobie ewidentnie jaja, bo na jakiś czas zwalniał lub stawał w miejscu i ubrane od stóp do głów dziewczyny z piskiem opadały powoli z wysokości 50 metrów w wody cieśniny Malakka. Potem, zmoczone do suchej nitki lądowały znowu na plaży. Gosia i Tomek od dawna nie byli w domu. Postanawiamy zrobić „polską” wigilię, której podstawą będzie pieczywo, o które nie jest tu łatwo. Marzą nam się zwykłe kanapki. Ogromny supermarket nie ma nam zbyt wiele do zaoferowania poza rybami. Za kawałek żółtego sera można kupić parę kilo owoców morza. Ale w sklepie panuje świąteczna atmosfera, na każdym piętrze przystrojone choinki i zniżki na malezyjskie wino. Muzułmanie widząc nas, białych krzyczą już z daleka: „Marry Christmas!” W dziale monopolowym rozbawia nas wódka „Polska“; na etykiecie widnieje orzeł… z dwiema głowami. Zastanawiam się, kto w tej odległej, na ogół muzułmańskiej krainie wpadł na pomysł nazwania wódki „Polska”. Żyjemy na wielkiej planecie, ale świat jest mały i na dobrą sprawę więcej miedzy nami podobieństw niż różnic. Włodarze i mieszkańcy Penangu wiedzą o tym od setek lat, dlatego hołubią spokój. █
Osoby zainteresowane dystrybucją „konceptu” na uczelniach, prosimy o kontakt pod adresem:
redakcja@gazetakoncept.pl