Koncept nr 5

Page 1

DWUTYGODNIK AKADEMICKI w tym NUMERZE:

JAKUB BIERNAT

Wypijmy za błędy IBM. Dzięki błędom popełnionym przez tę firmę w walce z Applem spuścizna IBM podbiła świat i doprowadziła do masowej komputeryzacji, rozwoju internetu jako masowego medium interaktywnego. STR. 6-7

PERMANENTNA INWIGILACJA Jak szybko zmienia się nasza cywilizacja najłatwiej zobaczyć tam, gdzie jest dużo ludzi lubiących gadżety i lans. Czyli na stokach narciarskich, które zaczynają roić się nie tylko od narciarzy, ale i od miniaturowych kamerek nagrywających zjazdy i na bieżąco transmitujących dane do smartfonów, służących równocześnie zresztą za GPS-y i nośniki wszelkich możliwych medialnych aplikacji. Za pomocą kilku ruchów filmy

WIKTOR ŚWIETLIK

Edward Gierek jest dziś przedstawiany jako dobrotliwy ojczulek, który rozbudował Polskę. Tymczasem epoka Gierka wyniszczyła Polską ekonomię, uzależniła nas bardziej od ZSRR. Była też czasem brutalnego pałowania robotników i rozwoju bezpieki. STR. 8 WIESŁAW CHEŁMINIAK

Tłumaczenia szanownych twórców, dlaczego „Hobbit” kinowy musi składać się z trzech prawie trzygodzinnych części, są mętne. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o dolary. STR. 9 IGOR ZALEWSKI

NR 5 7-21 STYCZNIA 2013

Komfort jaki dają współczesne gadżety ma bardzo wysoką cenę. To koncerny zbierające informacje o nas, to utrata prywatności za sprawą każdego, bezmyślnego kliknięcia z akceptacją „terms and conditions”, to w końcu nadmierna inwigilacja ze strony służb państwowych

Porozumienie miedzy ludźmi jest absolutnie niemożliwe i właściwie to dziwne, że na świecie jest tak mało wojen. Ludzie tylko udają, że słuchają. Tak naprawdę, chcą tylko nadawać! STR. 12

i zdjęcia prosto z tras wędrują na Youtube’a czy Facebook. Wczoraj niemożliwe, dziś to wszystko proza dnia powszedniego. Komunikacyjny komfort, do którego zdążyliśmy błyskawicznie przywyknąć. Ten komfort staje się z roku na rok coraz większy, a gadżetomania staje się bardziej globalna niż Coca-cola. W tym roku ze smartfonów i tabletów ma korzystać ponad 1,2 miliarda osób na świecie - jedna szósta populacji. Zarazem upowszechnią się nowe gadżety - okulary całkowicie wprowadzające nas już w wirtualną rzeczywistość, elastyczne ekrany smartfonów, a elektronicznymi gadżetami zostaną obwieszone nawet zwierzęta domowe. Ale ten komfort ma bardzo wysoką cenę. Jest nią, jak krzyczał bohater “Seksmisji”, „ p e r m a n e n t n a inwigilacja”. To prywatny i publiczny monitor ingu na ka żdym kroku. To coraz bardziej roz w inięte systemy inwigilacji ob y w at e li łączące nagrania

z kamer ze zbieraniem danych z sieci. Nad takim rozwiązaniem za pieniądze Unii Europejskiej już dziś pracuje kilka polskich uczelni, a jego namiastka za chwilę będzie montowana na autostradach. To koncerny zbierające wszelkiego rodzaju informacje o nas i na ich podstawie tworzące psychologiczne algorytmy, by łatwiej nas przekonać do swoich produktów. To producenci oprogramowania do naszych telefonów i komputerów, którzy za sprawą naszej bezrefleksyjnej akceptacji jednym kliknięciem „terms and conditions” mają dostęp do najbardziej intymnych informacji o swoich użytkownikach i korzystają z tego. Obywatel polski jest w o tyle gorszej sytuacji od swojego zachodniego czy amerykańskiego kolegi, że z jednej strony państwo i jego agendy mają te same możliwości inwigilacji, a z drugiej nie ma wytworzonej przez lata demokracji ochrony. Ta ochrona to nie tylko prawne zabezpieczenia praw obywatelskich, w tym prawa do intymności i prywatności, ale i aktywiści, organizacje pozarządowe i organa państwa stojące na straży tych praw. U nas instytucje te szwankują bądź działają w małej skali. Zdaniem pesymistów powinniśmy po prostu przyzwyczaić się i zaakceptować „permanentną inwigilację” i wyzbyć się prywatności. Uznać ją za relikt epoki minionej. Wydaje się, że to jednak zbyt wysoka cena za garść gadżetów i bezpieczeństwo. Szczególnie, że zagrożenie może wówczas nadejść z innej █ strony. STR. 2-7

Tuż przy wejściu do domu z laptopa leciał obowiązkowy film rosyjski puszczany co roku na tę okazję „Ironia losu“ z Barbarą Brylską z 1975 roku, prawie jak u nas „Potop“, czy „Sami swoi“ puszczane w święta. Wynieśliśmy wiktuały na dach, zapaliliśmy świeczki na stole obok plastikowej choinki i siedliśmy do jedzenia i oglądania „Ironi losu“, którą pamiętałem z dzieciństwa. Daniła rozbawił mnie legendami dotyczącymi kultowego filmu. Mianowicie wszyscy aktorzy, którzy grali pijanych w istocie byli trzeźwi, a ci, którzy w filmie grali trzeźwych, na planie ledwo trzymali się na nogach - pisze podróżnik Andrzej Meller. STR. 12

ZNAJDŹ NAS na facebook.com

FOTO Agencja Reporter

ROSJA PO HINDUSKU

KTO STOI ZA CRISTIANO RONALDO? MIKOŁAJ RÓŻYCKI

Agenci i menedżerowie sportowi - ludzie, którzy działają za kulisami tego, co oglądamy na szklanym ekranie i na stadionach. To oni kreują wydarzenia i kierują nasze emocje w konkretnym kierunku. To oni stoją za przepływami gigantycznych pieniędzy. Zwykli kibice i czytelnicy

mediów nic lub niewiele wiedzą o tych „władcach marionetek”. Zawodnik ma skupić się na trenowaniu i graniu, a jego menedżer na dbaniu o wszystko wokół: pieniądze, rozwój, mieszkanie czy ubezpieczenie. Jest to bardzo istotne zwłaszcza przy grze w innym kra-

ju. To menedżer we współpracy z klubem powinien ogarnąć wszystkie codzienne sprawy, takie jak przedszkole dla dziecka czy otwarcie konta w banku, po to by gracz stresem nie obniżał swojej sportowej dyspozycji. Niestety nie zawsze tak jest. █ STR. 11


2

starter Wbić gwoździa czy rozbić głowę

wiktor świetlik

„Bud miał mentalność typu przedstawianego często od powstania tej narodowości jako wybitnie amerykański - niespokojna, narwana wnikliwość i wyobraźnia twórcy gadżetów. Obecne czasy były punktem szczytowym albo bliskim szczytu dla wielu pokoleń Budów Calhounów, gdyż niemal cały amerykański przemysł został zintegrowany w jedną oszałamiającą karykaturalną maszynę”. To dość nieprawdopodobne, ale tak opisywał przyszłość Kurt Vonnegut w swojej powieści „Pianola” przed 60 laty. Rzeczywiście, czytając o elektronicznej aparaturze służącej do bieżącego mierzenia temperatury i tętna jamnika, i o

grach komputerowych, które będą imitować zapachy, trudno nie mieć wrażenia, że władze nad rozwojem cywilizacji przejęli twórcy skeczów Monty Pythona. Że zaczynamy żyć w karykaturze nowoczesności, gdzie wszystko, co potrzebne już wynaleziono, a teraz znudzeni tym zaczynamy brnąć w techniczny absurd i marnujemy życie na śmietniku wynalazczości. Pewien mój znajomy, zapalony gadżeciarz, już jakiś czas temu zobaczył na targach i próbował zamówić sobie supernowoczesną lodówkę, która ma mały telewizorek LCD, pokazuje co w niej jest w środku, a nawet w teorii uzupełnia swoją zawartość sama, zama-

wiając zaprogramowane towary ze sklepu, co miało w niej być największym bajerem. Genialna lodówka uzupełnia swoje półki, oczywiście pod warunkiem, że jest zintegrowana z dostosowanym do niej systemem sklepów, dostaw i regulacji e-handlu. Czyli jej używanie ma sens w Tokio czy tam Seulu, ale w Warszawie taka maszyneria ma podobną wartość użytkową, jak niziutko zawieszone lamborghini na wybojach w Bieszczadach. Fajnie wygląda, choć skorzystać z tego się za bardzo nie da. Z drugiej strony, wszędobylskie nadajniki GPS regularnie ratują turystów zagubionych w górach, a jakiś czas temu nawet pomo-

gły policji zapobiec samobójstwu kobiety. Kamery wbudowane w komórki, a także możliwość wysyłania z miejsca nakręconych przez nie filmów, pozwalają chwytać na gorącym uczynku przestępców, karać drogowych psychopatów i pomagać ofiarom wypadków. I jeszcze z trzeciej strony, cudowne portale społecznościowe, poczta mailowa, aplikacje na tablety, w połączeniu z elektronicznymi rejestrami medycznymi i systemami monitoringu dają przerażające możliwości wszelkim esbecjom przyszłości. Te dane już są gromadzone. Wystarczy ktoś bardzo zły, kto nie zawaha się ich użyć w niedobrym, bezprawnym celu. Nieste-

ty tacy źli ludzie i organizacje są, a pojawiać się ich będzie więcej. Więc jak jest z tymi gadżetami? Są dobre, złe czy niepotrzebne? Chyba jest z nimi, po prostu, jak z młotkiem - można nim zbić stół, by było na czym jeść, można rozbić komuś głowę, można też położyć na wierzchu, żeby szpanować przed znajomymi jacy to z nas majsterkowicze. Swoją drogą, po lekturze tego numeru „Konceptu”, zachorowałem na smartfona z elastycznym ekranem, który można dowolnie wywijać. Bardzo go potrzebuję. Nie wiem do czego, ale po prostu czuję, że muszę to mieć. Też tak █ macie?

było, jest, będzie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ma różne pomysły, jak wspierać polskie szkolnictwo. W ramach motywacji pracowników uczelni wyższych resort planuje zwiększyć ich pensje w tym roku nawet o 9 procent. To nie koniec, bo docelowo w kolejnych latach podwyżki mają sięgnąć 30 proc. Poza tym, zwiększone mają być szanse młodych naukowców, bo pieniądze na badania naukowe będą częściej przyznawane na drodze konkursów. W 2013 roku, na szkolnictwo wyższe, zaplanowano wydać z budżetu państwa w sumie 12 miliardów złotych.

Króluje informatyka Studia prawnicze i inżynierskie nie dają już gwarancji zatrudnienia. Tę prawdę, którą jak mantrę powtarzają pracodawcy, potwierdzają także sami studenci. Co warto więc studiować, by zapewnić sobie spokojną przyszłość zawodową? Przez pół roku instytut badawczy Homo Homini na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” analizował, jak swoją przyszłość zawodową widzą studenci ostatnich lat i absolwenci popularnych kierunków, takich jak prawo, informatyka, architektura czy medycyna. Wnioski z badań to m.in.: upadek mitu inżyniera, który nie ma problemów ze znalezieniem zatrudnienia i realistyczne podejście większości badanych do rynku pracy. Największą gwarancję zatrudnienia i wysokiej płacy daje informatyka. Dziś to jedyna grupa zawodowa, która nadal dyktuje warunki na rynku. Bezrobocia nie muszą się także obawiać lekarze. Jednocześnie

Satelity studentów posprzątają kosmos Satelity, które posprzątają kosmos budują studenci Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, Politechniki Łódzkiej i Uniwersytetu Technicznego w Berlinie. W planie jest budowa dwóch bliźniaczych satelitów, które będą działać wspólnie w odległości kilkunastu metrów od siebie i będą mogły się komunikować. Satelity wystartują w 2016 roku. Głównym zadaniem studenckich satelitów będzie posprzątanie kosmicznego złomu - nieaktywnych już satelit, które straciły źródła energii, lub silników, dzięki którym mogły się poruszać. W projekcie każda z uczelni ma postawione inne zadania - w Łodzi np. powstanie układ sterowania kosmicznymi bliźniakami.

źródło: www.students.pl; www.lodz.gazeta.pl; www. forsal.pl

Szkoła Główna Handlowa najlepszą uczelnią uczącą rachunkowości i audytu w Europie Środkowo-Wschodniej

Warszawska Szkoła Główna Handlowa okazała się najlepszą uczelnią uczącą rachunkowości i audytu w Europie Środkowo-Wschodniej. A przynajmniej tak uznali autorzy rankingu Eduniversal Best Masters and MBA Worldwide 2012/2013 prowadzonego przez francuską agencję ratingową specjalizującą się w edukacji wyższej. Kierunek finanse i rachunkowość nauczany na SGH zdobył pierwszą pozycję w Europie Środkowo-Wschodniej w kategorii “accounting and auditing”. Dobre miejsce w rankingu zdobyła też Politechnika Gdańska, która zajęła drugą lokatę w kategorii “engineering and project management”. Ranking oparty jest na analizie i porów-

naniu 4 tysięcy kierunków na 465 uczelniach w 153 krajach. Jak poinformował PAP, rzecznik SGH, kryteriami decydującymi o pozycji w rankingu są reputacja programu studiów oraz możliwości rozwoju kariery zawodowej po studiach i wysokość zarobków w pierwszym miejscu pracy po studiach. Pod uwagę brane są także oceny studentów i ich satysfakcja ze studiów. SGH zdobyła też inne miejsca na podium w kategorii Europa Środkowo-Wschodnia. Drugie miejsce zajął kierunek międzynarodowe stosunki gospodar-

cze. Trzecie w kategorii „prawo i biznes” zdobyła ekonomiczna analiza prawa, a 3. miejsce w grupie „international management” uzyskał International Business SGH. Dobre pozycje uzyskały też Executive MBA Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej (3. miejsce w swojej kategorii) i program CEMBA SGH (Canadian Executive Master of Business Administration), który dostał czwarte miejsce w tej samej kategorii. Trzy miejsca trzecie zdobył Uniwersytet Warszawski. W kategoriach: general management, communications, a także MBA Full Time. (naukawpolsce.pap.pl)

Wg Eduniversal SGH najlepiej uczy audytu w Europie Śrdokowo-Wschodniej

foto Wikipedia

Nauczyciele akademiccy będą zarabiać więcej

gwarantem sukcesu na rynku pracy przestały być takie zawody jak prawnik i architekt. Wraz z nadejściem kryzysu młodzież zaczęła coraz bardziej pragmatycznie patrzeć zarówno na swoje szanse zarobkowe, jak i na szanse awansu. Studenci nie boją się także zmieniać miejsca zamieszkania w poszukiwaniu przyszłej pracy. Wielu inżynierów wyjeżdża bowiem na kontrakty - nie tylko do innych części kraju, ale i do tak egzotycznych miejsc, jak Zjednoczone Emiraty Arabskie. Swoją szansę na dobry zarobek w emigracji upatrują także architekci i nauczyciele. Najmniej chętni do wyjazdu są lekarze - taką możliwość dopuszcza tylko co szósty student lub absolwent medycyny.


Za rok będziemy dużo głębiej w wirtualu niż dziś

Kamila Baranowska

autorka jest dziennikarką „Rzeczpospolitej” współpraca

stanisław małolepszy

Za rok co szósty człowiek będzie korzystał z kieszonkowego komputera, czyli tabletu lub smartfonu. Te ostatnie będą się zmieniać - ich ekrany urosną i staną się elastyczne. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej zmian. Już w tym roku część z nas będzie brała udział w konferencjach i zwiedzała obce miasta siedząc w fotelach i mając na nosie trójwymiarowe okulary, a elektronicznymi gadżetami obwieszone będą także… psy i koty.

Większość z nas coraz trudniej wyobraża sobie życie bez przynajmniej kilku gadżetów, bez których jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu ludzie świetnie sobie radzili. W tym roku zwiększyć się ma oferta nie tylko urządzeń dla ludzi, ale i dla zwierząt domowych. Miłośników i miłośniczki kubraczków dla jamniczków i drogocennych obróżek dla kotów czekają wspaniałe czasy. Firma Fujitsu zaproponowała urządzenie, które zawieszone na szyi naszego pupila na bieżąco będzie informowało o temperaturze jego ciała, pulsie, diecie i bieżących zajęciach. Nasza rosnąca chęć bycia online zawsze i wszędzie napędza rozwój kolejnych, coraz bardziej zaawansowanych modeli smartfonów, tabletów czy notebooków. Tak też będzie i w 2013 roku. Technologiczni giganci nadal będą ścigać się o to, kto podbije serca (i portfele) już nie tylko amatorów nowinek technologicznych, ale przede wszystkim zwykłych ludzi. Eksperci szacują, że w 2013 r. liczba sprzedanych smartfonów i tabletów przekroczy 1,2 mld. Oznacza to, że średnio co szósty człowiek na ziemi kupi sobie taki kieszonkowy komputer.

Tablet owinięty wokoło gry chce wrócić niezbyt dobrze radząca nadgarstka sobie ostatnio na smartfonowym rynku Rok 2013 w świecie smartfonów to większe, minimum 5-calowe ekrany i rozdzielczość Full HD. Na tym polu zapewne rozegra się kolejna odsłona walki dwóch potęg: amerykańskiego Apple’a i koreańskiego Samsunga. Galaxy SIV ma zostać wyposażony w 5-calowy ekran Full HD, 13-megapikselowy aparat i co najmniej 2 GB pamięci RAM. Nieoficjalnie mówi się, że premiera Galaxy SIV odbędzie się w okolicach kwietnia. Hitem Samsunga ma jednak szansę stać się zupełnie nowy produkt - smartfon z elastycznym ekranem OLED (robocza nazwa to Galaxy Skin) ma się pojawić właśnie w 2013 roku. Ekran, który można dowolnie wyginać sprawi, że projektanci będą mieli wolną rękę jeśli chodzi o design aparatów, co oznacza zaskakujące kształty i zastosowania - smartfony będzie można np. owijać wokół nadgarstka i chować zwinięte do portfela. Na połowę przyszłego roku planowana jest także premiera wyczekiwanego nowego iPhone’a 5S. Ma być oferowany w różnych wersjach kolorystycznych. Do

firma Research In Motion, która na 30 stycznia zaplanowała premierę nowego BlackBerry10. Nowe hasło reklamowe brzmi: „Re-designed. Re-enginereed. Re-invented”. Do rywalizacji z firmą Apple i Samsungiem postanowiło włączyć się także Google, wykorzystując do tego kupioną Motorolę. Urządzenie „X Phone” ma być całkiem nowym bytem na rynku smartfonów. Ma się wyróżniać świetną kamerą i profesjonalnym oprogramowaniem do obróbki zdjęć. Uwaga – także w projektach X Phone’a przewinęły się giętkie ekrany.

Smartfony po stówie

Jeśli 2012 rok eksperci oceniają jako rok smarfotnów, to o właśnie rozpoczętym mówią, że będzie rokiem tabletów. Coraz więcej osób inwestuje w te urządzenia, a producenci prześcigają się w ulepszaniu produktów. Już druga połowa minionego roku obfitowała w nowe produkty. Mniejszy (ekran o przekątnej 7,9 cali) i tańszy model tradycyjnego iPada, a przy tym tańszy iPad Mini jeszcze przez dłu-

gi czas będą się cieszy powodzeniem. Dla preferujących system Android ciekawą ofertą będzie tablet Nexus10 od Google, który niedawno trafił do sprzedaży. Z pewnością nadal zainteresowaniem będzie się cieszył też Samsung Galaxy Note II – urządzenie z 5,5-calowym ekranem jest czymś pomiędzy tabletem i telefonem. Zwłaszcza, że pojawiły się już doniesienia o nowej, ulepszonej jego wersji – Galaxy Note III ma być nieco większy i trafić do sprzedaży pod koniec 2013. Konkurencja na rynku tabletowym będzie widoczna także w Polsce. W 2013 r. Polacy kupią 1,2 mln tabletów. Bitwę rozpoczęły już sieci komórkowe, które w swoich ofertach mają nie tylko drogie iPady czy Samsungi, lecz także długą listę nowych, tańszych urządzeń. Do ofensywy szykują się firmy Manta czy Modecom, które produkują tablety kosztujące od 199 do 1000 zł. Zainteresowanie tabletami powoduje, że ekrany dotykowe coraz powszechniej stosowane są także w zwykłych notebookach. Szacuje się, że w 2013 roku 10 proc. wszystkich wyprodukowanych na świecie laptopów będzie miało ekran dotykowy. Coraz częściej zwykłe notebooki są zastępowane przez coraz lżejsze ultrabooki. W przyszłym roku i na tym rynku ma nastąpić przyspieszenie. Powód? Podobnie jak z tańszymi tabletami, na rynek ma trafić szereg modeli ultrabooków z ceną nieprzekraczającą 700 USD (ok. 2200 zł.). Cena wciąż pozostaje czynnikiem mającym ogromy wpływ przy wyborze nowego sprzętu. Toteż nadal zapewne furorę będzie robił mikrokomputer Rasberry Pi. To małe, kosztujące mniej niż 200 zł urządzenie wielkości pendrive’a było hitem tego roku.

Do środka gry

Wielu fanów nowinek technologicznych z niecierpliwością czeka na rewolucyjne urządzenie, jakim mają być okulary Google (Google Glass). Dla szerszego grona odbiorców będą dostępne dopiero w 2014 roku, ale na rynku mają zadebiutować już w drugiej połowie 2013. Interaktywne okulary rejestrują obrazy z perspektywy naszych oczu, mają wyświetlacz, baterię i oferują bezprzewodową komunikację. Okulary mają mieć wiele funkcji, np. pozwolą przeszukiwać mapy i poruszać się w nieznanym mieście, nakładając przed oczy obraz ze smartfona i wypełniając komendy głosowe. Producenci nie zapominają też o wielbicielach gier. W tym roku Microsoft zamierza wprowadzić do sprzedaży następcę Xboxa 360. Roboczo nazwana konsola Xbox 720 lub Xbox Loop wraz z zestawem gier powinna pojawić się na półkach przed świętami Bożego Narodzenia. Sony - nie chcąc dać się wyprzedzić Microsoftowi - zamierza wprowadzić na rynek następcę popularnej PlayStation3. Największą rewolucję ma stanowić kontroler impulsów nerwowych gracza, urządzenie rodem z filmów science-fiction. Będzie ono reagować nie tylko na impulsy nerwowe, ale też na mimikę i ruchy gałek ocznych gracza - i w ten sposób w większym stopniu integrować grającego z grą. W połączeniu z okularami Google’a, a także informacjami, że IBM pracuje nad urządzeniami mającymi wpływać na nasze kolejne zmysły - kubki smakowe, węch, dotyk - zbliżamy się coraz bardziej do realizacji wizji rodem z literatury „cyberpunkowej”, gdzie gracz całkowicie „wkraczał” w świat █ gry.

foto Agencja Reporter

W 2013 roku znajdziemy się w świecie science –fiction

3

starter


4

koncept główny

Żegnaj pryw Wiktor Świetlik

Czy musimy pogodzić się z pełną inwigilacją i całkowitą utratą prywatności, albo - jeśli chcemy zachować odrobinę intymności - zacząć zachowywać jak przestępcy? Używać wciąż wymienianych kart prepaidowych i spotykać po nocach na cmentarzach albo rozmawiać w łazience przy odkręconym kranie?

Komfort, bezpieczeństwo, rozrywka, możliwość nieustannego komunikowania się z bliskimi i znajomymi mają bardzo wysoką cenę. To cena naszej prywatności i nieustannie narastającej inwigilacji. Są wręcz tacy, którzy po prostu uważają, że czas intymności się skończył. Ceną rozwoju cywilizacji jest to, że będziemy wiedli życie publiczne i nie będziemy mogli mieć nic do ukrycia. Niestety, w naszej części świata dochodzi problem z brakiem kontroli władzy, która ma skłonność do jak największego sprawdzania obywateli.

Bilingi cię zdradzą

To inwigilacja prowadzona przez wielkie koncerny budzi dziś największe kontrowersje na świecie. Ale wciąż jednak państwo, rządy i wyspecjalizowane agencje stanowią największe zagrożenie. Problem leży w dużej mierze w uprawnieniach i władzy, które państwo z mocy posiada nad swoimi obywatelami. To zobowiązanie do troski o bezpieczeństwo, do którego władza jest obligowana, ale też wynikające z niego prawo do korzystania z wyjątkowych uprawnień, zbierania w pewnych sytuacjach informacji o obywatelach i ostatecznie - używania, kiedy trzeba, przemocy i przymusu. W dobie zimnej wojny ten obowiązek obrony obywateli w demokratycznych krajach realizowano przede wszystkim przez równoczesne zbrojenie - powiększanie arsenałów głowic nuklearnych oraz wzmacnianie instytucji demokratycznych i obywatelskich mających dać odpór totalitarnej ideologii. W bloku wschodnim inwigilacja ludzi była wpisana w system. Od dekady wróg stał się bardzo enigmatyczny. Terroryści z jednej strony zaczęli mieć dostęp do coraz silniejszych środków rażenia, z drugiej są coraz trudniejsi do identyfikacji. Mogą to być z jednej strony nieadaptujący się w nowoczesnym społeczeństwie emigranci będący pod wpływem ideologii islamistycznej, ale z drugiej skrajnie prawicowi czy lewicowi fanatycy, w końcu uzbrojeni frustraci o trudnych do ustalenia motywach, jak sprawcy masakr szkolnych w USA. W tej sytuacji rośnie potrzeba bardziej szczegółowej analizy. Ale rosną też pokusy nadużywania informacji. W 2001 roku amerykańskie służby specjalne miały dostęp do danych, z których można było zdiagnozować zagrożenie terrorystyczne. W związku z tym później zaczęły w większym stopniu gromadzić i łączyć rozmaite dane. Efekt był taki, że wkrótce firmy Airbus i Thompson oskarżyły wywiad USA o używanie pozyskanych informacji do nieuczciwej walki konkurencyjnej. Firmy te prawdopodobnie na skutek przecieków danych przegrały gigantyczne przetargi w Ameryce Południowej.

Polska - światowa potęga w podsłuchiwaniu

W warunkach polskich daje z kolei o sobie znać argument podnoszony przez służby specjalne: im większe nasze uprawnienia, tym większe bezpieczeństwo. Tym tłumaczony jest fakt, że polscy operatorzy muszą najdłużej w Europie przetrzymywać bilingi obywateli, a służby specjalne chętnie korzystają z tego prawa. W 2011 roku pytały o nie 1,8 mln razy, co ciekawe w ośmiokrotnie większych od Polski USA, po bilingi się-

gano 1,3 miliona razy. Już dziś przypuszcza się, że działanie takie służyło choćby po to, by ustalać informatorów dziennikarzy. Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, zwracał uwagę, że rodzi to ryzyko nadużyć. Tego, że gromadzenie danych o intymnych sferach obywateli może rodzić pokusy nadużywania tychże danych. Jeszcze gorzej wygląda u nas sprawa sięgania po podsłuchy, z których polskie organa ścigania i agencje bezpieczeństwa korzystają częściej niż policje amerykańskie. Polskie służby korzystają też z furtki, dzięki której o możliwość uzyskiwania podsłuchów nie muszą pytać sądów. To tak zwane podsłuchy krótkotrwałe. Wbrew temu co twierdzą nasze organa ścigania, zwraca też uwagę paradoks tej sytuacji: ogromne ilości danych gromadzonych przez służby powodują, że te ostatnie nie są w stanie ich przemielić i dokładnie zanalizować. Z jednej strony rodzi się pokusa nadużyć, z drugiej utrudnione są możliwości skupienia się na rzeczywistych zagrożeniach.

Meldunek, pesel, koncesja

To jednak tylko najbardziej spektakularna odsłona problemu. Obywatel polski jest w o tyle gorszej sytuacji od swojego zachodniego czy amerykańskiego kolegi, że z jednej strony państwo i jego agendy mają te same możliwości inwigilacji, a z drugiej nie ma wytworzonej przez lata demokracji ochrony. Ta ochrona to nie tylko prawne zabezpieczenia praw obywatelskich, w tym prawa do intymności i prywatności, ale i aktywiści, organizacje pozarządowe i organa państwa stojące na straży tych praw. U nas instytucje te szwankują bądź działają w małej skali. W przypadku najbardziej spektakularnych spraw, takich jak zakładanie podsłuchów dziennikarzom, czy łamanie przez system fotoradarów praw konstytucyjnych, niekiedy odzywa się Trybunał Konstytucyjny lub Rzecznik Praw Obywatelskich, Jednak generalnie rozwijająca sieć kontroli nad obywatelami władza wie, że ma do czynienia ze słabszymi przeciwnikami i wszystko ujdzie jej w tej sferze płazem. Tak było, gdy jeden z szefów ABW używał wbrew przepisom materiału z podsłuchów w swojej prywatnej sądowej sprawie cywilnej. W wielu zachodnich krajach taka afera mogłaby wysadzić rząd. W Polsce okazała się ledwie ruchawką, a szef rządu ostatecznie stanął w obronie wiceszefa Agencji. Do tego dochodzą przepisy, rozwiązania i relikty pokutujące jeszcze od czasów PRL, a nawet często rodem z carskiej Rosji. Tak jest z obowiązkiem meldunkowym będącym pochodną przywiązania chłopa do miejsca zamieszkania pomimo formalnego zniesienia pańszczyzny. To nie koniec administracyjnego piekła, które zwiększa możliwości kontroli. Polski przedsiębiorca, zatrudniony, podatnik, grantobiorca, a także coraz bardziej student, porusza się w gąszczu koncesji, zezwoleń, nieustannej konieczności pozostawiania danych. Spowodowane jest to tym, że postkomunistyczna biurokracja dodatkowo wzmacniana jest nakładką biurokracji unijnej. Jedno i drugie sprzyja także permanentnej kontroli obywateli. Ci ostatni niestety dziś zaczynają być pod uważną obserwacją od początku. A to

choćby ze względu na gromadzone przez system rosnące zakresy informacji o dzieciach, tworzenie od podstaw zbiorów danych dotyczących spraw wrażliwych, w tym informacji medycznej. Wszystko to nie oznacza, że informacje te są gromadzone we wrogich zamiarach. Ale tworzony jest gigantyczny potencjał do użycia ich w „złych celach”. Połączenie tego z faktem, że kontrola państwa pod kątem respektowania praw obywatelskich jest dużo mniejsza niż na Zachodzie, sprawia, że siedzimy na inwigilacyjnym polu minowym.

Mamy cię!

Oczywiście problem nie dotyczy tylko Polski i nie tylko sfery publicznej. Wciąż tylnymi drzwiami wracają europejskie lub ogólnoświatowe pomysły typu ACTA albo Jednolity Patent Europejski. Dotyczą one ochrony praw autorskich i patentowych, ale zezwalają na stosowanie technik głęboko ingerujących w życie i prywatność obywateli. Programy pozwalające na szeroką inwigilację

sieci tak naprawdę mogą dotyczyć wszystkiego. Zawartość twardego dysku i karty pamięci telefonu to tak naprawdę pełna informacja o życiu prywatnym człowieka. Ale i tu zapobieganie tym zjawiskom to sprawa globalna i globalna aktywizacja - można było to zobaczyć przy okazji sprawy ACTA i protestów z nią związanych. Z drugiej strony jednak strony, skala inwigilacji, na jaką godzą się społeczeństwa zachodnie także sprawia, że dumni mogliby się poczuć twórcy najbardziej techniczno-totalitarnych antyutopii. Krótko po zamachach na WTC Bill Gates mówił, że jest dumny z tego, iż jego firma odegra kluczową rolę w budowie systemu bezpieczeństwa. Od tego czasu firma ta robiła ogromny postęp nie tylko w kierunku „budowy bezpieczeństwa”, ale i śledzenia obywateli. Wówczas masowy protest doprowadził do odrzucenia projektu admirała Johna Poindextera o nazwie Total Information Awareness, mający w drastyczny sposób zwiększyć możliwości inwigilacji obywateli. A dziś?


5

koncept GŁÓWNY

atności?

słownik iwigilacji Domain Awareness System - dziecko współpracy Microsoftu i nowojorskiej policji. Tysiące kamer będą przekazywały dane monitorowanych osób, numery tablic rejestracyjnych, a także rozpoznawać twarze; system komputerowy będzie analizował przemieszczanie się poszczególnych osób w ostatnim czasie.

Echelon - globalny system kontroli komunikacji elektronicznej. Choć świat usłyszał o nim na początku lat 90., gdy wyszło na jaw, że stosuje go Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA, to prawdopodobnie zaczął działać dużo wcześniej, jeszcze w czasie, gdy zimna wojna trwała na dobre. Był też prawdopodobnie pierwszą wyspecjalizowaną wyszukiwarką internetową, co jest potwierdzeniem tezy, że nic tak nie sprzyja rozwojowi technologii, jak zbrojenia i wojny. INDECT (Inteligent information system supporting observation, searching and detection for security of citizens in urban environment). System finansowany przez Unię Europejską opracowywany między innymi na kilku polskich uczelniach, mający na celu łączenie informacji pozyskiwanych z monitoringu i sieci internetowej. Zdaniem jego twórców będzie wykorzystywany tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia, a prywatność obserwowanych będzie chroniona. Według krytyków projekt może przerodzić się w narzędzie „permanentnej inwigilacji”, a także być wykorzystywany choćby w walce gospodarczej. Inteligentny System Kompleksowej Identyfikacji Pojazdów - początkowo mówiono, że będzie służył tylko do mierzenia natężenia ruchu. Teraz okazuje się, że będzie to bardziej skuteczny sposób zbierania mandatów. System setek kamer ma zapamiętywać numery rejestracyjne pojazdów i mierzyć średnie prędkości osiągane przez samochody. Przy okazji zbierał będzie gigantyczne ilości informacji o przemieszczaniu się kierowców i pojazdów. Montowany w Polsce, sponsorowany przez Unię Europejską.

Wbrew temu co twierdzą nasze organa ścigania, zwraca też uwagę paradoks tej sytuacji: ogromne ilości danych gromadzonych przez służby powodują, że te ostatnie nie są w stanie ich przemielić i dokładnie zanalizować. Z jednej strony rodzi się pokusa nadużyć, z drugiej utrudnione są możliwości skupienia się na rzeczywistych zagrożeniach. Pół roku temu władze Nowego Yorku wraz z przedstawicielami Microsoftu z dumą otwierały nowy system trzech tysięcy kamer - Domain Awareness System. Unikatowym elementem tej aparatury jest to, że przekazuje ona do

policji nie tylko obraz osób, które są akurat monitorowane, ale na podstawie tablic rejestracyjnych, a w przyszłości także systemu rozpoznawania twarzy, będzie przekazywał dane na temat filmowanych osób. a Również

tego co robiły dzień, czy miesiąc wcześniej. System ten jak ulał pasował będzie do tworzonego w Europie systemu INDECT (jego partnerem ma być także nasza Komenda Główna Policji) „obserwacji obywateli w środowisku miejskim”. W przypadku tego systemu monitoring ma być skoordynowany z danymi pobranymi od film telekomunikacyjnych, a także śledzeniem portali społecznościowych i aktywności w internecie. Można mieć wątpliwości czy ktokolwiek dziś jest w stanie zatrzymać te skrajnie inwigilacyjne tendencje. Dlatego pojawiają się głosy, że powinniśmy po prostu zaakceptować całkowitą utratę prywatności i intymności. Że każdy obywatel powinien liczyć się z tym, że wiedzie życie publiczne jak zawsze śledzony przez paparazzich celebryta. Na szczęście nie wszyscy są jednak gotowi zapłacić i zaakceptować tę cenę za rozwój techniki, gadżetów █ i bezpieczeństwo publiczne.

foto Laverrue, CC

słownik iwigilacji

Total Information Awareness - niedoszły następca Echelonu. Opracował go po atakach na WTC admirał John Pointdexter, jeden z najbardziej wyrazistych waszyngtońskich „jastrzębi”, niegdyś skazany za udział w aferze Iran-Contras (przekazywanie pieniędzy nikaraguańskim partyzantom w zamian za pieniądze z nielegalnej sprzedaży broni do Iranu). TIA miało być systemem rodem z przyszłości i wprowadzić zintegrowany system monitoringu i obserwacji obywateli na każdym kroku. Dziś podobne systemy, po cichu, bez propagandowego nadęcia, mają być wprowadzone zarówno za oceanem, jak i w Europie.


6

praca i ekonomia

Komputery są dzi dzięki wielkim Jakub W 1984 roku firma Apple wyprodukowaBiernat ła filmik do dzisiaj uznawany za arcydzie-

ło sztuki reklamowej. W wyreżyserowanej przez samego Ridleya Scotta reklamówce pokazano świat nawiązujący do powieści George’a Orwella „Rok 1984”. Ogoleni na łyso niewolnicy w szarych kombinezonach zmierzają do sali kinowej. Z ekranu hipnotyzującym głosem totalnej dominacji ideologicznej przemawia Wielki Brat. Nagle pojawiają się przebitki dziewczyny gonionej przez policjantów. Dziewczyna trzyma w ręku młot, wbiega do sali kinowej zamachuje się i roztrzaskuje ekran. Pojawia się napis: „W 1984 roku Apple wypuści nowy komputer Macintosh - zobaczycie dlaczego w roku 1984 nie będzie jak w +Roku 1984+”. Reklama, choć powstała w czasach zimnej wojny, wcale nie opowiadała o zagrożeniu ze strony ZSRR - była symbolicznym wyrazem toczącego się konfliktu na rynku producentów komputerów.

Pierwsze błędy

foto Wikipedia

:(

Minęły lata - o IBM coraz słabiej się pamięta. W 2005 r. wydział produkcji komputerów został sprzedany chińskiej firmie Lenovo. Stało się to wymownym symbolem upadku amerykańskiego giganta. Apple w tym czasie stał się wyznacznikiem trendów i mód na rynku komputerów, telefonów i elektronicznych gadżetów: Steve’a Jobsa okrzyknięto technologicznym prorokiem. IBM poniósł porażkę – na skutek niewłaściwej strategii biznesowej przyjętej na początku lat 80., na rynku pojawiły się miliony tanich kopii komputerów IBM PC. A produkty Apple’a nadal są dobrymi, ale jednak snobistycznym gadżetem dla zamożniejszych. Co więcej, sam Apple stał się gigantem zazdrośnie strzegącym swoich patentów - blokując w ten sposób rozwój innowacji. Historia zatoczyła koło. To wielki paradoks, że postęp nie zawsze jest efektem właściwych decyzji. IBM był potentatem na rynku maszyn liczących jeszcze przed wojną. Firma dysponowała armią wynalazców, managerów i programistów - własnymi fabrykami, które były w stanie wyprodukować komputer od podstaw i opracować dla niego oprogramowanie. W roku 1980 r. IBM postanowiło wypuść swój mikrokomputer, zresztą pod wpływem Apple’a, który wcześniej wystartował z takim pomysłem. By przyspieszyć prace projektowe ślimaczące się w wielkiej korporacyjnej strukturze, szef projektu badawczego Bill Lowe przekonał szefostwo fir-

Apple wyznaczał trendy i mody, a Steve’a Jobsa okrzyknięto technologicznym prorokiem. Ale to dzięki otwartości IBM nastąpił wielki skok

Prognoza prawdziwa

To już wiadomo na pewno. W 2013 roku słoneczną pogodą rozkoszować się przede wszystkim instytucje państwowe oraz ich pracownicy. Niedawno bowiem jeden z anglosaskich ekonomistów wyraził banalną, acz znaczącą i trafną myśl: „głównym wygranym kryzysu gospodarczego są instytucje państwowe”. No to zweryfikujmy, miał, czy nie miał racji ten ekonomiczny meteorolog? Policja i sądy zawalone będą sprawami i sprawkami po sufity, bo to obywatele bardziej nerwowi w trudnych czasach, po mordzie ktoś dostanie szybciej, a że portfel pusty to i kradzieży w drogeriach więcej. Jakie tam więc

redukcje etatów? Podwyżki i rąk do pracy więcej potrzeba! W ZUS-ach i Urzędach Skarbowych robota będzie się palić w rękach – przecież ścigani podatnicy i przedsiębiorcy nie płacący na czas albo w ogóle podatków i składek, idą już przecież nie w setki, a tysiące. Urzędy pracy będą przypominały ule – obskoczyć taką armię bezrobotnych toż to i dla Herkulesa po wysprzątaniu stajni Augiasza byłoby zadanie nie do wykonania. Słonecznie i beztrosko może być też w państwowych firmach – ściągnąć dreamlinera (nielota w dodatku) i ogłosić miesiąc później 200 mln zł straty, nie będzie stanowić żadnego problemu. Państwo

zrozumie i pomoże, bo kryzys. Klasa polityczna i podlegli jej urzędnicy ministerialni będą mogli odetchnąć z ulgą i zapomnieć o wszelkich obietnicach obniżek, udogodnień, zniesienia głupkowatych barier biurokratycznych. Zajmą się tym co lubią i potrafią robić najlepiej – przykręcaniem śruby podatnikom i przerzucaniem wszelkich kosztów własnych i skutków kryzysu na barki szarego Kowalskiego. Wicie, rozumicie – kryzys. Jako, że przykład idzie z góry, to i władze lokalne zechcą wygrzać się w promieniach słonecznych – wprowadzą podwyżki cen biletów na komunikację, udowodnią, że walczą o eko-

:)

logię przy pomocy wyższych stawek za wywóz śmieci. Wypowiedzą też wojnę obywatelom, którzy będą sprowadzać nad gminę opady deszczu, przywalając im podatek od deszczówki zalegającej w rynnach. Czego to nie robi się przecież dla dobra wspólnego w czasie kiepskiej pogody. Pracownikom stanowiska meteorologicznego w „Koncepcie” przychodzi na myśl postać pewnego XVIII-wiecznego kupca z Amsterdamu. Czując się wykiwany przez państwo na akcjach spółki, która okazała się wydmuszką, ów kupiec zamówił i rozdawał znajomym talerze z inskrypcją o treści: „Gówniane akcje – handel wiatrem”.


ś tanie błędom IBM

)

Na początku lat 80. firma Steve’a Jobsa konkurowała z sukcesem z prawdziwym gigantem, jakim był IBM zatrudniający wtedy prawie pół miliona pracowników. Jobs przedstawiał ten konflikt w barwach prawdziwie apokaliptycznych jako starcie sił dobra z obrzydliwym monopolistą. Po latach okazało się jednak, że jego wizja okazała się wizją elitarną i zamknięta, a spuścizna IBM podbiła świat i doprowadziła do masowej komputeryzacji, rozwoju internetu jako masowego medium interaktywnego. my, by zamiast robić wszytko od początku - nowy komputer oprzeć na mikroprocesorze firmy Intel. Następnie firma podjęła kolejną „głupią” decyzję - postanowiła wykorzystać oprogramowanie niewielkiego Microsofta, który dostarczył system operacyjny DOS, i co gorsza zezwoliła na sprzedaż programu innym producentom komputerów. Co więcej, IBM PC - w odróżnieniu od konkurencji - były komputerami przeznaczonymi do indywidualnej rozbudowy. Wystarczyło otworzyć obudowę i uzupełnić wnętrzności komputera o element, który akurat był potrzebny: lepszą kartę graficzną czy muzyczną, twardy dysk itp. I elementy te wcale nie musiały być wykonane przez IBM. Pierwszy klon PC postał już w 1982 roku, przy czym gigant nie mógł zabronić stosowania na nim oprogramowania Microsoft. Wkrótce produkcja PC przeniosła się na Daleki Wschód - komputery jeszcze bardziej staniały.

Komputery mogły być bardzo drogie

Potem sprawy potoczyły się lawinowo. Okazało się, że procesorów do pecetów wcale nie musi robić Intel, nawet pozycja Microsoftu został naruszona przez otwarte oprogramowanie Linux. W efekcie dzisiaj najtańsze netbooki można już kupić za kilkaset złotych - w 1981 roku pierwszy PC kosztował ok. 1,5 tys. dolarów, czyli przy uwzględnieniu inflacji dziś kosztowałby ok. 5800 dol. Mogli sobie pozwolić na niego głównie biznesmeni. Dziś na komputer będący spadkobiercą pierwszego peceta stać niemal każdego. Tymczasem ceny komputerów Apple’a nadal przypominają te z początku ery masowej komputeryzacji. Nie można zaprzeczyć, że rozwiązania wymyślane przez Jobsa i jego firmę dały wielki impuls dla rozwoju technologii i oprogramowania. Choćby idea graficznego systemu operacyjnego opartego na okienkach - najpierw pojawiła się na Macach i to w jeszcze w czasach, gdy posiadacz PC, by skasować z dysku plik musiał wpisywać linijki komend. Jest to również udany projekt promocji marki. Produkty opatrzone nadgryzionym jabłkiem są chyba jedynymi komputerami i gadżetami, na jakie można się jeszcze snobować. Jednak, gdyby obsesyjna wizja chronienia własnych rozwiązań przed

7

praca i ekonomia

niebiesko

kopiowaniem zwyciężyła, większość z nas komputer oglądałby przez sklepową szybę. Apple od początku pod wpływem wizjonera przyjął zasadę ścisłej integracji oprogramowania ze sprzętem. Applowski system nie może działać na innych komputerach - również w drugą stronę jest to utrudnione. Daje to oczywiście pewne zalety, bo system jest znacznie stabilniejszy, jednak organiczna wolność wyboru. Po drugie Apple przymusza użytkowników do korzystania ze swojego sklepu internetowego Appstore. I niby można odwiedzać inne internetowe supermarkety, ale dziwnym trafem oprogramowanie Maca odsyła cię tylko do jednego z Appstore’ów. Owszem, nie da się ukryć, że Jobs był maniakiem jakości i jego urządzenia nie psują się i nie zawieszają. Ma się jednak wrażenie, że stworzył je człowiek przekonany, że zna lepiej potrzeby użytkownika niż on sam. Co

kim dotyczą one designu produkowanych przedmiotów - wyglądu interface’u, a nawet rodzaju opakowania, w jakim były sprzedawane sprzęty. W walce z konkurencją geniuszowi czasem odbijało. Jego firma pozwała Samsunga za zastosowanie prostokątnego kształtu i zaokrąglonych rogów w swoich urządzeniach. Jobs uwziął się na darmowy system operacyjny Google’a Android. “Zniszczę Androida, ponieważ to kradziony produkt. Jestem gotów rozpętać wojnę termonuklearną przeciw niemu. Poświęcę swoje ostatnie tchnienie i ostatniego centa z 40-miliardowego majątku Apple, by to zrobić” - powiedział w jednym z wywiadów. Gdyby udało mu się zrealizować ten pomysł, rynek smartfonów znacznie by zubożał. W tym co robił Jobs nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby on sam nie podkreślał, że nie wstydzi się kraść wielkich idei. Prorok uwielbiał powtarzać słowa Picassa o tym, że dobrzy artyści kopiują, a wielcy kradną. Korzystając na co dzień z komputerów, tabletów i smartfonów nie zdajemy sobie sprawę jak bardzo ich dostępność i różnorodność to efekt rewolucji polegającej na oddzieleniu oprogramowania od urządzenia. Jednak wolność informatyczna nie jest dana raz na zawsze. W perspektywie pojawiają się plany ograniczenia wolności internetu, a nawet wprowadzenia odpłatności za korzystanie z niego. Jak podkreśla Łukasz Jachowicz aktywista otwartego oprogramowania z Centrum Cyfrowego, to właśnie otwartość internetu chroni nas przed zakusami informatycznych gigantów. “ Powszechna dostępność do internetu, gdzie można znaleźć bezpłatne aplikacje działające na przeglądarkach sprawiają, że posiadając nawet najtańszą wersję urządzenia możemy cieszyć się tysiącami programów. I nie straszne są nawet zapędy potentatów takich jak Apple czy Microsoft starających się przykuć nas do swoich platform” - przekonuje. Jachowicz uważa, że dopóki internet jest otwar t y i bezpłatny nawet student będzie mógł st worz yć nowego Googla czy Facebooka. I rzucić wyzwanie firmom, które starają się zmonopolizować nasz dostęp do sieci. Od 1984 roku minęło 29 lat. Dawny IBM, konkurent i osobisty wróg Jobsa już się nie liczy. Okazało się po latach, że Apple stał się molochem brutalnie walczącym z konkurencją i w imię tego ograniczającym postęp techniczny. Jednak - rozpoczęty mimowolnie przez IBM - ferment trwa. W międzyczasie pojawiła się idea otwartego i bezpłatnego oprogramowania. Komputery tanieją i będą tanieć i coraz więcej ludzi będzie miało do nich dostęp. I nawet prorok technologii, taki jak Jobs, nie umiał tego zatrzymać ani skierować na swoje tory. I dopóki nikt nie ograniczy dostępu do internetu, █ rok „1984” nam nie grozi.

Produkty opatrzone nadgryzionym jabłkiem są chyba jedynymi komputerami i gadżetami, na jakie można się jeszcze snobować. Jednak, gdyby obsesyjna wizja chronienia własnych rozwiązań przed kopiowaniem zwyciężyła, większość z nas komputer oglądałby przez sklepową szybę. więcej, by móc tworzyć aplikacje dla Appstore trzeba zapłacić, a i tak nie ma gwarancji, że twój program zostanie zaakceptowany przez administratorów serwisu. Zresztą drogą Apple’a w ostatnich czasach podąża również Microsoft, chcący ograniczyć możliwość tworzenia oprogramowania dla systemu operacyjnego Windows.

Dobrzy kopiują, wielcy kradą?

Apple przyjął również strategię patentowania wszystkich wymyślonych przez siebie rozwiązań. Sam Jobs osobiście figuruje jako autor 313 patentów. Przede wszyst-

niebiesko Hity inwestycyjne w Polsce A.D. 2012

Czyli na tym Kowalski mógł sporo zarobić Akcje URSUS-a

387% 43% 26,5% Akcje tureckie

20-letnie obligacje

Źródło: Rzeczpospolita

czarno

„Prawie nic” wydaje Polska na badania naukowe

Kraje UE według udziału wydatków na badania naukowe w ich PKB (proc.) Szwecja

3,9% 2,4% 1,5 % 0,7 %

Finlandia

Czechy

Polska

Źrodło: Eurostat 2012


8

historia

Gierek to żaden bohater Za co 60-letni Polacy kochają Edwarda Gierka? Za to, że w jego epoce byli młodzi i zakochani. A także dlatego, że przez lata byli karmieni legendami na temat rzekomego gierkowskiego szczęścia. Te kłamstwa niestety często przekazali swoim dzieciom.

W styczniu 1971 roku nowo mianowany I sekretarz PZPR spotkał się z gdańskimi stoczniowcami. Było to kilkanaście dni po krwawym stłumieniu przez poprzednika Gierka Władysława Gomułkę robotniczych protestów w Trójmieście. Ale nowy sekretarz, nowa atmosfera, nowe nadzieje. „No to jak towarzysze, pomożecie?” zapytał Edward Gierek stoczniowców. „Pomożemy!” - odpowiedzieli chóralnie. Pomimo, że jeszcze kilka dni wcześniej ich koledzy ginęli od kul na ulicach Trójmiasta, oni teraz złożyli pierwszemu sekretarzowi, który odważnie przed nimi stanął obietnicę i zaufali mu. Ten najsłynniejszy obraz rządów Edwarda Gierka ma tylko jedną wadę. To mit, kłamstwo, wymysł propagandzistów, fotomontaż. Tak naprawdę na spotkaniu z Gierkiem było zaledwie kilkaset wyselekcjonowanych osób. Jak przekonuje historyk profesor Antoni Dudek, nie było żadnego „Pomożemy”, nawet cichego. Co więcej, pomimo obietnic Edwarda Gierka, strajki w styczniu i lutym 1971 roku, wybuchały w kolejnych miastach - m.in. Szczecinie i Łodzi i dopiero spełnienie pierwotnego postulatu robotników z grudnia 1970 roku, cofnięcie podwyżek cen mięsa, doprowadziło do zakończenia strajków. Za to zmanipulowana, wymyślona, zainscenizowana scenka z rzekomym aktem poparcia mas robotniczych dla Gierka służyła przez całą dekadę do tego, by mobilizować i szantażować moralnie społeczeństwo, które przecież obiecało swojemu pierwszemu towarzyszowi pomoc.

Król mitów

To tylko jeden z mitów dotyczących epoki rządów Edwarda Gierka, które pozwoliły utrwalić jej fałszywy obraz pokutujący do dzisiaj. O tym jak obraz epoki Gierka jest zafałszowany, świadczą doświadczenia fundacji „Nowe Media”, która prowadzi duże projekty edukacyjne dla młodzieży w wieku licealnym. Jak mówi Robert Bogdański, prezes fundacji, młodzi ludzie epokę Gierka kojarzą z okresem powszechnej szczęśliwości, a także tym, że Polska „była dziesiątą potęgą gospodarczą świata” - kolejnym mitem, a właściwie kompletnym absurdem, wymyślonym przez gierkowską propagandę na bazie kilku danych w stylu poziomu wydobycia węgla kamiennego. Jak jednak widać w jednym Gierek i jego ludzie okazali się faktycznymi mocarzami. W budowie własnego mitu, który pokutuje do dzisiaj. Jest on na tyle mocno ugruntowany, że stał się reprodukowalny. To, że obecni 60-latkowie dobrze wspominają czas Gierka, to dość naturalne - ludzie zawsze dobrze wspominają okres, kiedy byli młodzi, zdrowi i zakochani. Sentyment za „wczesnym” Gierkiem można jeszcze zrozumieć u 50-latków wchodzących w dorosłość w ponurych czasach stanu wojennego, i z dzieciństwa wspominających wówczas gierkowskie „banany” i wyjazdy do Bułgarii. Ale fakt, że Gierek budzi sentyment nawet u maturzystów jest paradoksem zaskakującym nawet socjologów. Budowie tego mitu sprzyjało wiele czynników. Między innymi słynna książka Janusza Rolickiego „Przerwana Dekada” - wywiad rzeka z Gierkiem,

opublikowany u progu transformacji. Była to jedna z najlepiej sprzedających się książek w historii Polski. Ludzie przestraszeni inflacją i trudami nadchodzącej transformacji ustrojowej, ale i ze zgrozą wspominający okres rządów generała Jaruzelskiego poszukiwali złotej epoki historycznej, w której żyło się dobrze i dostatnio. Co więcej, Gierkowi faktycznie udało się zbudować świetny aparat propagandowy. Nowoczesna telewizja, zabawne produkcje telewizyjne w stylu „Czterdziestolatka”, rozwój rozrywki i przesączająca się delikatnie przez to wszystko propaganda sukcesu, nie uchroniły go przez kryzysem państwa i upadkiem, ale za to pozwoliły na budowę sentymentu do czasu jego władzy po latach. Dlatego chętnie wykorzystują go politycy. W trakcie kampanii wyborczej w 2010 roku prawica chwaliła Gierka i popisywała się poparciem jego syna. A dziś lewica chce ogłaszać rok 2013 rokiem byłego władcy PRL. Co i rusz jakieś lokalne środowiska polityczne chcą gdzieś budować pomnik Gierka, Izbę Pamięci, albo coś nazywać jego imieniem. Czy były pierwszy sekretarz faktycznie na to zasługuje?

Hulaj dusza, jutra nie ma

Pierwszym mitem związanym z epoką Gierka jest rzekomy cud gospodarczy, do którego doszło za jego czasów. Wyobraźmy sobie taką sytuację: idziemy do banku, pożyczamy z niego ogromną sumę pieniędzy. Następnie dużą część z nich po prostu przepuszczamy, resztę inwestujemy, ale beznadziejnie bez szans na zwrot, za to w inwestycje leżące ewidentnie w interesie wschodniego sąsiada. Przez jakiś czas, dopóki kasa się nie skończy, żyjemy w miarę dostatnio, ale potem nadchodzi załamanie. Pieniądze się kończą, do tego musimy spłacać długi. Spłacamy je my, a potem nasze dzieci klepiąc przez to biedę. Tak wyglądał cud Gierka. Na początku lat 70. zaciągnięto na Zachodzie ogromne kredyty, a część pieniędzy przeznaczono na konsumpcję - symboliczne i praawdziwe banany. Równocześnie podniesiono płace. Było to - w krótkim okresie - bardzo miłe dla ludzi. Poparcie dla Gierka rzeczywiście na moment wzrosło. Ale odbywało się to kosztem ogromnego zadłużenia wewnętrznego w kraju. Spowodowało ono już w połowie dekady Gierka załamanie gospodarcze i nasilający się kryzys, który owoco-

Propaganda sukcesu Gierka daje efekty po 40 latach

foto Wikipedia CC

Wiktor Świetlik

wał kolejnymi podwyżkami i strajkami. Te ostatnie ostatecznie doprowadziły do wybuchu „Solidarności”, a także do upadku Gierka. Jeszcze gorzej było z gierkowskimi inwestycjami. Pakowanie pieniędzy w przemysł hutniczy, rozbudowa szerokotorowych linii kolejowych bardziej integrowały polską gospodarkę z ZSRR tworząc z nas w większym stopniu zaplecze surowcowo-towarowe Armii Czerwonej, a zarazem uzależniając bardziej naszą gospodarkę od Sowietów. Równocześnie transakcje z ZSRR, jak choćby eksport statków lub import rudy, były dla nas skrajnie niekorzystne. Rozliczano je w absurdalnej, wymyślonej walucie, tak zwanym rublu transferowym, który przeliczano po absurdalnym kursie: 60 kopiejek za dolara. To także niszczyło na przyszłość polską gospodarkę.

I że nigdy nie opuszczę ZSRR!

Kolejny mit związany z Gierkiem to jego rzekomo wyjątkowe dla bloku sowieckiego otwarcie na Zachód. Tyle, że zrobiły tak wszystkie kraje bloku wschodniego korzystając z zachodnich kredytów, a zarazem amortyzując niezadowolenie społeczne i unikając antykomunistycznej rewolucji. Wczasy za granicą, owoce cytrusowe, ubrania z importu - wszystko to w jeszcze większej skali było choćby na Węgrzech. Także

Idziemy do banku, pożyczamy z niego ogromną sumę pieniędzy. Następnie dużą część z nich po prostu przepuszczamy, resztę inwestujemy, ale beznadziejnie bez szans na zwrot.Tak wyglądał cud Gierka, który skończył się kartkami na żywność i strajkami.

zresztą na kredyt. Istotniejsze jest jednak to, co działo się w wymiarze politycznym, a pod tym względem Gierek był najbardziej serwilistycznym władcą PRL od czasów śmierci stalinowskiego namiestnika - Bieruta. To właśnie za Gierka dowództwo wojsk PRL podporządkowano bezpośrednio sowieckiemu sztabowi generalnemu. Inwestycje komunikacyjne budowane za Gierka, takie jak ponad 500-kilometrowa Szerokotorowa Linia Hutnicza, uzależniały polski przemysł od dostaw z ZSRR. Jednak największym aktem poddaństwa było wpisanie do konstytucji PRL wiecznej przyjaźni z ZSRR. Na takie sformalizowanie polskiego poddaństwa nie zdecydował się żaden inny pierwszy sekretarz. To jednak nie koniec mitów o dobrym Wielkim Edwardzie. Do masowej świadomości przeszedł jako władca pokojowy i miłosierny. To tylko dlatego, że dekadę przed Gierkiem rządził Gomułka, a po nim Jaruzelski. Obydwaj splamili ręce strzelaniem do protestujących. Gierek po prostu miał świadomość tego, co wysadziło z fotela jego poprzednika - masakra robotników. Dlatego zamiast tego, w jego czasach urządzano strajkującym w 1976 roku robotnikom „ścieżki zdrowia”, pałowano ich, straszono, katowano, zwalniano z pracy rodziny. Zarazem rozwijano aparat Służby Bezpieczeństwa, szantażem, przekupstwem i przemocą werbujący ludzi do współpracy. Masowe masakry zastąpiono najprawdopodobniej skrytobójstwem. Tak było ze Stanisławem Pyjasem zakatowanym przez „nieznanych sprawców”. W przypadku kilku innych niewyjaśnionych śmierci można domniemywać sprawstwa bezpieki lub efektów brutalnych pobić na komisariatach. Kapelan robotników z Radomia ksiądz Roman Kotlarz był kilkakrotnie tłuczony podczas przesłuchań. Zmarł w sierpniu 1976 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Zadłużona gospodarka, wiernopoddaństwo wobec ZSRR, łamanie praw człowieka to efekty i osiągnięcia epoki Gierka. Ci, którzy chcą mu dziś stawiać pomniki albo ogłaszać „Rok Gierka”, chcąc nie chcąc, podpisują się i pod tym. █


9

film

Melanż u Bagginsa wiesław chełminiak

domo że chodzi o dolary. Całe góry dolarów. To merkantylne podejście mocno wpłynęło na kształt filmu, a jeszcze bardziej na jego tempo. Upłynie cała godzina seansu, zanim czternastu wspaniałych (Gandalfa nie liczę, bo on jest z trochę innej bajki) wybierających się na wojnę ze straszliwym smokiem, zdoła wyjść z domu. Metodyczne opróżnianie spiżarni Bilbo Bagginsa, psoty i chóralne śpiewy – widać, że uczestnicy melanżu nie potrzebują kobiet, by świetnie się bawić. Gospodarz, co zrozumiałe, ma mniej powodów do zadowolenia. Ja, bierny widz, nudziłem się jak mops. Co gorsza, nie po raz ostatni podczas tego seansu. Zdaję sobie sprawę, że target, w jaki wycelowali swe kusze producenci „Hobbita” urodził się w XXI wieku. Zdarzyło mi się już jednak, staremu koniowi, podskakiwać z uciechy przy oglądaniu adaptacji komiksów lub nawet uronić łzę na kreskówce. Ekranizacja prozy Tolkiena z 1937 roku przyprawiła mnie jedynie o ziewanie. Cenię Jacksona za poprzednie filmy, ale żałuję, że na reżyserskim stołku nie usiadł ktoś postronny, choćby Sam Raimi lub Guillermo del Toro. Ich wizja Śródziemia może byłaby bardziej toporna, ale przynajmniej inna, przez co odświeżająca. Pierw-

Wiedziałem, że „Hobbit” to lżejsza kategoria wagowa niż „Władca Pierścieni”. Nie spodziewałem się jednak, że zobaczę nudnawe kino familijne z elementami musicalu. To nie tak miało być. Peter Jackson początkowo chciał ekranizować „Hobbita” jako pierwszą część trylogii o Śródziemiu. Księgowi, którzy zarządzają obecnie wielkim filmowym biznesem wytłumaczyli mu jednak, że z handlowego punktu widzenia byłoby to posunięcie nieroztropne. Nowozelandczyk nakręcił więc potrójnego „Władcę Pierścieni”, zarobił miliony i zrozumiał, gdzie leżą konfitury. Znałem takiego, co twierdził, że z „Hobbitem” podobny numer nie przejdzie. Zgrzeszył naiwnością i dziś zjada własny kapelusz. Powieść, z całym szacunkiem – trochę już antykwaryczna - ma niewiele ponad dwieście stron. Zdeterminowany czytelnik rozprawi się z nią w ciągu jednego dnia. Tłumaczenia szanownych twórców, dlaczego „Hobbit” kinowy musi składać się z trzech prawie trzygodzinnych części, są mętne. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to wia-

krzyżówka

sze podejrzenia, że nie będzie fajnie, pojawiły się po lekturze wywiadów z ojcami (i matkami) spodziewanego sukcesu. Najchętniej i najbardziej kwieciście opowiadali o technologicznych nowinkach. Tymczasem modne bajery mają to do siebie, że starzeją się najszybciej. Guzik mnie obchodzi, że zdjęcia nakręcono z prędkością 48 klatek na sekundę, zamiast 24, a nad efektami komputerowymi pociło się 850 specjalistów. Trójwymiar już spowszedniał, podobnie jak podrasowane nowozelandzkie krajobrazy. Gonitwy po podziemnych tunelach z większym wdziękiem uprawiał Indiana Jones. No, ale on nie spotkał Golluma – zdecydowanie najciekawszej, choć tym razem niestety epizodycznej postaci rodem ze Śródziemia. Ucieszył mnie też powrót Sarumana czyli Christophera Lee. Eks-Dracula bije kolejne rekordy aktorskiej długowieczności. Zagrał już w 275 filmach. Wielki szacun dla tego pana! █

Tłumaczenia szanownych twórców, dlaczego „Hobbit” kinowy musi składać się z trzech prawie trzygodzinnych części, są mętne. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo że chodzi o dolary. Całe góry dolarów. To merkantylne podejście mocno wpłynęło na kształt filmu, a jeszcze bardziej na jego tempo.

rozwiązaniem jest myśl Billa Gatesa wyrażona przez niego w 2004 roku


10

sport

Pomó˝ im rozwinàç skrzyd∏a! stypendia.mikolaj.org.pl Czy wiesz, ile zdolnych dzieci nie ma pieni´dzy na nauk´ i rozwijanie swoich talentów? JeÊli im pomo˝esz, spełnià swoje marzenia – zostanà lekarzami, in˝ynierami, naukowcami i artystami. Pomó˝ im rozwinàç skrzydła! Wejdê na stron´ www.stypendia.mikolaj.org.pl, znajdê swojà dawnà szkoł´ i wpłacaj co miesiàc nawet niewielkà kwot´ (np. 10, 20 lub 50 zł) na stypendia w programie Stypendia Êw. Mikołaja!

:


11

sport

Władcy marionetek Mikołaj Różycki Autor jest absolwentem Podyplomowych studiów Marketingu Sportu Szkoły Głównej Handlowej

Kto pociąga za sznurki w sporcie? Każdy zna nazwiska wielkich sportowców. Nikt jednak nie zna tych, którzy stoją za ich milionowymi kontraktami. Menedżer sportowy musi być zarówno twardym negocjatorem, jak i super nianią. Oczywiście, nie za darmo.

Lato 2009 roku. Sportowy i futbolowy świat jest w szoku, bo niemożliwe stało się możliwe. Cristiano Ronaldo - najbardziej medialny piłkarz, najbardziej kochany i jednocześnie najbardziej nienawidzony - zmienia klubowe barwy. Goodbye Manchester, witaj słoneczny Madrycie. Pada niepobity do dziś transferowy rekord - Real płaci prawie 100 mln euro. I tylko jedna osoba, stojąca za kulisami tego całego zamieszania, pozostaje anonimowa dla szerszej publiki: to Jorge Mendes, agent genialnego Portugalczyka, główny sprawca tej gigantycznej operacji biznesowej i medialnej. Jemu wystarczy kilkanaście milionów euro, które z transferu piłkarza trafią na jego konto.

Główni aktorzy grają za kulisami

Agenci i menedżerowie sportowi - ludzie, którzy działają za kulisami tego, co oglądamy na szklanym ekranie i na stadionach. To oni kreują wydarzenia i kierują nasze emocje w konkretnym kierunku. To oni stoją za przepływami gigantycznych pieniędzy. Zwykli kibice i czytelnicy mediów nic lub niewiele wiedzą o tych „władcach marionetek”. Wspomniany Mendes od 2004 roku jest jednym z największych biznesowych graczy w futbolowym świecie. Związani są z nim czołowi portugalscy piłkarze i trenerzy. To on stoi za najbardziej rozpoznawalnym trenerem piłkarskim, Jose Mourinho, który z kolei do prowadzonego przez siebie Realu ściągnął kilku graczy ze stajni Mendesa. I w ten sposób koło się domyka. Na przykładzie futbolu widać jak na dłoni czym stał się sport w ostatnich 25 latach, czym stał się w epoce telewizji. Stał się biznesem, w którym krążą olbrzymie pieniądze. Kim są ci stojący w cieniu? Co powinni robić, a czego nie? Czy dbają w pierwszej kolejności o interes klienta, czy jednak własny?

Rodzina, byli sportowcy, partnerzy biznesowi

To najprostszy sposób podziału środowiska agentów i menedżerów. W dyscyplinach indywidualnych, takich jak tenis, narciarstwo czy motoryzacja to często rodzice lub rodzeństwo zajmują się prowadzeniem interesów zawodnika. Plusem jest brak konieczności dzielenia się dochodami z kimś spoza rodziny, minusem zaś łączenie sfery prywatnej z zawodową. Bycie agentem tenisisty, pływaka czy kierowcy to znacznie trudniejsza profesja niż prowadzenie zawodnika sportów zespołowych. Dlaczego? Bo w dyscyplinach indywidualnych nie ma relacji z klubem, który jest podstawowym miejscem pracy i zarabiania. Ojciec, a zarazem menedżer duńskiej tenisistki polskiego pochodzenia, Karoliny Woźniackiej, na początku 2012 roku, stwierdził wprost, że pieniądze podnoszone z kortu stanowią około 20 proc. przychodów jego córki. Reszta to kontrakty reklamowe i sponsoring. A ile lat trzeba było czekać, by siostry Radwańskie czy Williams zaczęły zarabiać? To wiedzą tylko ich najbliżsi, którzy ryzykowali majątkiem i oddali cały swój czas, by umożliwić im osiągnięcie sukcesu. W takiej relacji też trudno sobie wyobrazić, by rodzina w przypadku poważnej kontuzji pozostawiła taką zawodniczkę bez pomocy. A to często zdarza się zwłaszcza w światku piłkarskim. To właśnie byli zawodnicy, którzy znają wszystkie niuanse od pod-

szewki stanowią pokaźną grupę agentów w sportach zespołowych. Ale też sporo tam ludzi, którzy nigdy nie zetknęli się czynnie z zawodowym sportem. Dziś, zwłaszcza w Polsce, ten świat jest bardziej cywilizowany niż jeszcze miało to miejsce 10 lat temu. Federacje i związki sportowe musiały przyjąć regulacje prawne obowiązujące na poziomie międzynarodowym (np. w ramach FIFA). By zostać legalnym, oficjalnym menedżerem trzeba zdobyć licencję. Dziś związanie się przez zawodnika umową z kimś, kto jej nie ma jest bardzo ryzykowne. Praktycznie nie ma on wtedy szans w żadnym prawnym czy finansowym sporze. Żadna instytucja nie potraktuje go poważnie.

Załatwia mieszkanie, konto w banku…

Zawodnik ma skupić się na trenowaniu i graniu, a jego menedżer na dbaniu o wszystko wokół: pieniądze, rozwój, mieszkanie czy ubezpieczenie. Jest to bardzo istotne zwłaszcza przy grze w innym kraju. To menedżer we współpracy z klubem powinien ogarnąć wszystkie codzienne sprawy, takie jak przedszkole dla dziecka czy otwarcie konta w banku, żeby gracz stresem nie obniżał swojej sportowej dyspozycji. Niestety nie zawsze tak jest. I winne są temu obie strony. Sportowcy, bo nie mają świadomości jak może i powinna wyglądać taka współpraca. Agenci zaś często uaktywniają się wtedy, gdy można osiągnąć jeszcze dodatkowe korzyści. Lub też ukrywają brak kompetencji, np. znajomości języka obcego. Kariera zawodnika trwa kilkanaście lat. Okres, w którym zarobić można duże pieniądze, mogące dać niezależność finansową na całe życie lub nawet kilku pokoleniom, jest zdecydowanie krótszy. Lenistwo czy krótkowzroczność może przynieść efekty pozytywne doraźnie, a nie długofalowo.

Przeciwieństwa, czyli Jeleń i Lewandowski

Dobr y menedżer to taki, który zmotywuje zawodnika do

rozwoju, uzupełniania umiejętności czy kompetencji: nauki języka, radzenia sobie z mediami czy nawet zdania matury. Świadomy sportowiec to ten, który w odpowiednim momencie zakończy współpracę z kimś, kto tylko chętnie kasuje prowizję za transfer czy procent od otrzymanej podwyżki. Pod tym względem jeszcze daleko Polakom do zachodnich czy amerykańskich standardów. Warto przytoczyć historię Ireneusza Jelenia, dobrego piłkarza, reprezentanta kraju, który podczas sześcioletniej gry we Francji nie nauczył się w stopniu komunikatywnym tego języka. A przecież taka umiejętność połączona z kapitałem w postaci wyniesionych stamtąd znajomości otwierałaby przed nim szerokie perspektywy po zakończeniu kariery. Jego menedżera nie powinien już wybrać żadnej polski zawodnik. Są też oczywiście i pozytywne przykłady. Robert Lewandowski uczył się angielskiego i niemieckiego na kilka miesięcy przed transferem do ligi naszych zachodnich sąsiadów. W Polsce ciągle jest dużo białych plam, które w innych krajach – np. w USA czy w Anglii – są jednymi z kluczowych obszarów pracy agentów i menedżerów. To PR, marketing i budowanie wizerunku. Ilu polskich sportowców prowadzi ciekawego bloga, konto na Twitterze, profil na Facebooku czy kanał na Youtube? Niestety pewnie kilku. A są to miejsca, gdzie wygrywa się zainteresowanie mediów, ludzi, sponsorów i które przynoszą realne zyski.

Zajęcie dla łebskich pasjonatów, nie cwaniaków

Branża menedżerów sportowych ma przed sobą przyszłość. Może to być interesujące zajęcie dla tych, którzy mają zmysł handlowy, nie boją się nauki, są przedsiębiorczy i zaradni. Menedżerki nie można nauczyć się na studiach, niezbędne jest zdobycie doświadczenia, poznanie prawa sportowego, regulaminów poszczególnych federacji czy dyscyplin, podstaw prawa handlowego i marketingu. AWF, SGH czy specjalistyczne kursy pozwalają na pewne uzupełnienie wiedzy. Oczywiście angielski to podstawa. Na najlepszych czekają wielkie pieniądze. Taki Cezary Kucharski, niegdyś piłkarz, a dziś menedżer, dzięki związaniu się z Robertem Lewandowskim zarobił już parę milionów złotych. A naj█ większy zysk dopiero przed nim.

Skąd się biorą menedżerowie sportowi?

foto Plasmatic, CC

:(

SGH (Warszawa) Podyplomowe studia Marketingu Sportu Szkoły Głównej Handlowej

we Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego (kierunek: menedżer sportu)

AWF (Wrocław) Studia podyplomo-

AWF (Warszawa) Podyplomowe Stu-

zawsze może być gorzej

Trzech młodzi ludzie spod Limanowej do końca życia zapamiętają swoje kolędowanie. Właściciel jednego z domów zamknął ich bowiem w swoim domu i chciał spoić alkoholem. Gdy zdecydowanie odmówili, uderzył jednego z nich w twarz, drugiego kopnął w policzek. Zaciągnął zasłony i zaczął grozić. Chłopakom, dzięki chwili nieuwagi właściciela domu, udało się wydostać przez drzwi balkonowe. Problem w tym, że kolędnikami było 13-latkowie. Poli-

cjanci zatrzymali nietrzeźwego (2,1 promila) 31-latka, który teraz odpowie za groźby karalne i nakłanianie małoletnich do spożywania alkoholu. Pół godziny po północy z 30 na 31 grudnia, 25-letni mieszkaniec Czeladzi, wspólnie z drugim sprawcą, po usunięciu kraty zabezpieczającej okno i wybiciu szyby, włamał się do sklepu warzywnego. Widok policyjnego radiowozu spłoszył jednego z włamywaczy. Drugiemu z męż-

czyzn nie udało się już uciec i po chwili był w rękach policjantów. Złodzieje ze sklepu ukradli głównie buraki i paprykę. Nie wiadomo, czemu sprawcy nie chcieli skraść bardziej drogocennych pomidorów koktajlowych, avocado, czy choćby suszonych śliwek. Dwa pytony królewskie skradziono w noc sylwestrową ze Śląskiego Ogrodu Zoologicznego w Chorzowie. Dokładnie o północy, spraw-

dia Menedżerskie Organizacji i Zarządzania w Kulturze Fizycznej Warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego

:)

ca wybił szyby w budynku z terrariami, zabrał zwierzęta i uciekł. Złodziej wykorzystał huk petard i fajerwerków, by stłuczenie szkła nie zwróciło niczyjej uwagi. Straty po włamaniu szacowne są na 1500 zł. Dyrekcja zoo liczy, że złodziej zwróci zwierzęta. I zaznacza, że pytony mają specjalne chipy, dlatego trudno będzie je sprzedać. Źródła: www.krakow.gazeta.pl; www.twojezaglebie.pl;


12

finisz

igor zalewski

lekcja zalewskiego

Nastawieni na nadawanie Są ludzie, którzy pytani o swoje zalety, odpowiadają: „potrafię słuchać”. To kłamcy. Ostatni ludzie, którzy słuchali innych ludzi wyginęli na początku tego stulecia. Ci, którzy przeżyli są nastawieni wyłącznie na nadawanie. Jakiś czas temu pętałem się po Empiku, gdzie niechcący podsłuchałem taki mniej więcej dialog dwojga młodych sympatycznych sprzedawców. On: Uwielbiam Tornatore. Ona: „Tora, tora”? Znam. On: Wspaniały. Ona: Bo ja wiem. Historia o Pearl Harbour, samoloty, Japończycy… Jak ktoś lubi strzelanki. On: Jacy Japończycy? Nie masz pojęcia o czym mówisz! Ona: sam nie masz pojęcia o czym mówisz. Głupek jesteś, a nie znawca kina. On: aż ty pier… I zaczęli się kłócić na całego. Nawet miałem do nich podejść i niczym Amelia zrobić dobry uczynek, wyjaśnić nieporozumienie i zaprowadzić pokój. Ale pomyślałem sobie, że to pewnie oni ustawiają biografie na półki z książkami kucharskimi, a moje felietony w dziale „najgorsze nudziarstwo, omijajcie szerokim łukiem”,

więc pomyślałem sobie, że niech mają za swoje i za wpychanie przy kasie pozycji Katarzyny Grocholi. Poszedłem sobie, a ich wrzaski ścigały mnie jeszcze na piętrze z grami na Playstation.

go magazynu (jego wydawca wkrótce odszedł z pracy ze względów zdrowotnych, co po części może tłumaczyć moją nominację). I tam właśnie, jako przełożony, zrozumiałem bardzo ważną rzecz. Kontakt

ży mi na tym, żeby był z jajem i na wesoło. On: luzik, nie ma problemu. Ja: dasz radę na przyszły poniedziałek. On: poniedziałek? Spoko, nie ma problemu. Po czym otrzymywałem tekst o Y, drętwy jak „Szkło kontaktowe” i z miesięcznym opóźnieniem. Gdy próbowałem wyjaśniać, że nie o to chodziło, i że inaczej się umawialiśmy, widziałem zdziwione spojrzenia skrzyżowane z pretensjami, że upierdliwiec się czepia i trzeba rozważyć skierowanie sprawy o mobbing do prokuratury. Najpier w sąd z iłem, że moi podwładni są głupi. To było dość oczywiste i samo się narzucało. Ale miałem wiele dowodów, że wcale tak nie jest (na przykład pisali całkiem fajne teksty, ale zupełnie nie takie, na jakie się umawialiśmy). Potem doszedłem do wniosku, że to moja wina i mam jakiś zasadniczy problem w artykułowaniu

Ludzie tylko udają, że słuchają. Jest to rodzaj kamuflażu, który ma ukryć, że jedyne co ich interesuje, to sami oni, ich opinie, ich widzenie świata Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to było zwykłe przesłyszenie. Moim zdaniem jednak to poważniejszy problem. Zetknąłem się z nim w sposób szczególnie bolesny, gdzieś tak dekadę temu, gdy jakimś cudem zostałem redaktorem naczelnym dużego, poważne-

z innym człowiekiem jest w zasadzie niemożliwy. A to dlatego, że ludzie nie słuchają. Nawet kiedy jesteś ich szefem, kompletnie ich nie interesuje, co masz do powiedzenia. Wyglądało to mniej więcej tak. Ja: Napiszesz tekst o X, ok? On: jasne, nie ma problemu. Ja: tylko zale-

tego, o co mi chodzi. Że bełkocę, albo coś takiego. Poszedłem do lekarza, który przepisał mi środki na niebełkotanie, więc uznałem, że już jestem w porządku. I dopiero na koniec zrozumiałem rzecz zasadniczą: ludzie tylko udają, że słuchają. Jest to rodzaj kamuflażu, który ma ukryć, że jedyne co ich interesuje, to sami oni, ich opinie, ich widzenie świata. Żeby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć byle jaki program publicystyczny. Żadna argumentacja nie ma w nim sensu, bo rozmówca (nie wiem czy to dobre słowo) nie jest nią zainteresowany w najmniejszym stopniu. Pragnie tylko tego, żeby się samemu dorwać do głosu. Zresztą dotyczy to nie tylko mówienia, ale i słowa pisanego. Wiele osób po przeczytaniu tego tekściku stwierdzi: a to kretyn, co on ma do Grocholi. Albo: bałwan. Przecież „Szkło kontaktowe” jest zajebiste. Widzicie więc, że porozumienie miedzy ludźmi jest absolutnie niemożliwe i właściwie to dziwne, że na świecie jest tak mało █ wojen.

kartka od mellera

Ironia losu, czyli domówka w Kerali

Andrzej meller

Koniec roku miałem pracowity, bowiem postanowiłem napisać tekst o makabrycznym gwałcie zbiorowym na studentce z Delhi. Męczyło mnie to. Tym żyły całe Indie. Pierwszy raz tak otwarcie politycy, media i zwykli Hindusi mówili o chorobie, która zainfekowała kraj. Nie był to tekst przyjemny zwłaszcza, że dziewczyna zmarła pod koniec roku w singapurskiej klinice. Ostatni raz byłem świadkiem takiego społecznego zrywu w Indiach, po zamachach w Mumbaju w listopadzie 2008 roku. Odetchnąłem wraz z ostatnią kropką postawioną w południe 31 grudnia. Przyszedł czas, aby zabrać się za przygotowania do wieczornej imprezy. Wraz z Elą zostaliśmy zaproszenie od młodych Rosjan: Anny, Daniły i Żeni. Na co dzień chłopcy występują w hip hopowej grupie „Manichejski Bried“ (Manichejskie Kłamstwo); tu, w Kerali wynajęli na rok spory dom i planowali żyć z wynajmu pokoi, ale na razie brak chętnych, a wolnych i niedrogich miejsc nad oceanem multum. Dom okazał się jednak idealny na sylwestrową imprezę. Ja zaprosiłem także Darka, 46-letniego taksówkarza z Berlina, którego przypadkowo poznałem na plaży i który - jak się okazało - był tuż po lekturze mojej książki „Miraż. Trzy lata w Azji”. Parę dni wcześniej umówiliśmy się, że każdy coś sam przygotuję. W odróżnieniu od dwutygodniowych turystów, którzy

polecieli do indyjskich restauracji, wszyscy zatęskniliśmy za domowym polskim i rosyjskim jedzeniem, więc w niedzielę pojechaliśmy razem do Varkala Town na

domowego widelcem przy braku miksera w upale 40-stopniowym może spowodować przedwczesne osiwienie. Jednak udało się. Sałatki upakowaliśmy

bił w wąskich przesmykach między domami. W willi Rosjan wszystko było przygotowane. W rosyjskiej trady-

do dwóch trzylitrowych słojów plastikowych, do trzeciego weszła sałatka owocowa zamówiona w sklepie pod domem. Zapakowałem to wszystko do torby wraz z butelką wódki (która też nie była tu łatwa do dostania) i rikszą pojechaliśmy do Daniły odbierając po drodze Darka, żeby się nie zgu-

cji Nowy Rok to święto rodzinne, trochę jak nasza wigilia, tym bardziej, że święta religijne za czasów sowietów podupadły. Tuż przy wejściu do domu z laptopa leciał obowiązkowy film rosyjski puszczany co roku na tę okazję „Ironia losu“ z Barbarą Brylską z 1975 roku, prawie jak u nas „Potop“, czy „Sami

W rosyjskiej tradycji Nowy Rok to święto rodzinne. Nawet jak odby wa się w Indiach

rynek. Musieliśmy kupić tylko warzywa, bo Rosjanie okazali się wegetarianami. Za około 30 złotych kupiliśmy naprawdę kosmiczne ilości warzyw na polską sałatkę warzywną i rosyjską „oliwie“. Problemem okazał się majonez, bo ten w słoiku kupić tu ciężko, a robienie

swoi“ puszczane w święta. W kuchni Anna wykładała na talerzyki jajka w majonezie i domową, rzecz jasna, kapustę kiszoną. W wielkim garze dochodziła przysłana z Moskwy na tę okazję kasza gryczana z cebulką. Wynieśliśmy wiktuały na dach, zapaliliśmy świeczki na stole obok plastikowej choinki i siedliśmy do jedzenia i oglądania „Ironi losu“, którą pamiętałem z dzieciństwa. Daniła rozbawił mnie legendami dotyczącymi kultowego filmu. Mianowicie wszyscy aktorzy, którzy grali pijanych w istocie byli trzeźwi, a ci, którzy w filmie grali trzeźwych, na planie ledwo trzymali się na nogach. Tuż przed północą zaczęły się fajerwerki, tu w Indiach niezwykle upierdliwe. Miejscowi i turyści zebrali się na lądowisku dla helikopterów na warkalskim klifie i odpalali upiorne ilości sztucznych ogni. My w tym czasie obejmowaliśmy się składając sobie życzenia starając się nie wchodzić w tłum wstawionych pirotechników amatorów. Z tyłu głowy miałem cały czas Kumbha Melę, największy festiwal religijny na świecie, na który się niedługo wybieramy. Mahakumbhamela odbywa się raz na 12 lat, tym razem w Allahabadzie. Szacuje się, że przybędzie tam nawet około 70 milionów pielgrzymów pragnących zmyć grzechy w Gangesie. Pojedziemy i my zmyć grzechy i poczuć obecność zebranych obywateli jakby półtorej Polski w jednym małym mieście. Raz na całe █ życie powinno wystarczyć.

Rozwiązanie krzyżówki z strony 9: „W ciągu dwóch lat spam przejdzie do historii”

dwutygodnik akademicki, Wydawca: FIM, adres redakcji: ul. Solec 81b; lok. 73, 00-382 Warszawa, Redaktor naczelny: Wiktor Świetlik, projekt graficzny: Piotr Dąbrowski, email: redakcja@gazetakoncept.pl. Aby poznać ofertę reklamową prosimy o kontakt pod adresem: reklama@gazetakoncept.pl

Osoby zainteresowane dystrybucją „konceptu” na uczelniach, prosimy o kontakt pod adresem:

redakcja@gazetakoncept.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.