Koncept nr 8

Page 1

dwutygodnik akademicki

nr 8 26 lutego-12 marca 2013

w tym numerze:

Wiktor Świetlik

„Kiedy pytasz Anglika co słychać odpowiada: fine, kiedy Polaka, mówi „stara bida”. Znacie te opinie? Wcale o nas źle nie str.3 świadczą.

Przedwojenna Polska czciła weteranów powstania styczniowego, partyzanci podobnego powstania antykomunistycznego, które toczyło się w latach powojennych, są dziś zapomniani. str. 6-7 Anita Sobczak

W powszechnej opinii praca w korporacji to przejrzyste zasady, klarowna ścieżka kariery. Nic bardziej mylnego. str. 8 robert mazurek

Zaczęło się sto lat temu, gdy przeciwników ewolucji nazwano kołtunami. Od tej pory gdy brakuje argumentów, używa się obelg - antysermitów, wykształciuchów, moherów, lemingów. str. 12 wiesław chełminiak

„Last minute” – cienkie i ociężałe Szef giełdy stracił stołek, bo za bardzo angażował się w promocję filmu „Last Minute”, w którym gra dama jego serca, modelka Anna Szarek. Jeżeli dymisja była zaplanowanym elementem akcji reklamowej, to prezes niepotrzebnie się poświęcił. Rzecz jest cienka jak herbata z czwartego parzenia. Czegóż zresztą można było oczekiwać od reżysera, który sponiewierał legendę Hansa Klossa, a wcześniej wysmażył zakalcowate „Ciacho”. Twórcy „Listów do M” mogą spać spokojnie. Konkurencja nie potrafiła skorzystać z gotowych wzorców, czyli polsatowskich „Pamiętników z wakacji” i amerykańskiego cyklu „W krzywym zwierciadle”. Zamiast mięsnego jeża przyrządzonego przez polskich Griswoldów, dostaliśmy nieśmieszną opowiastkę o ociężałych umysłowo pechowcach. str. 10

Znajdź nas na facebook.com

państwo i antypaństwo

foto NEXT FILM

Tadeusz Płużański

Czy można nie wierzyć w dobre intencje policji drogowej, nie ufać urzędnikom, a zarazem być patriotą?

Czy „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego opowiada w gruncie rzeczy nie tylko o policji drogowej, a o instytucjach naszego kraju, zdegenerowanych i niesłużących obywatelom? Na łamach tego numeru „Konceptu” Roman K lusk a, biznesmen, założyciel „Optimusa”, niegdyś znany z tego, że padł ofiarą korupcyjnych, gangsterskich u k ładów, opow iad a o swoich dzisiejszych problemach. Jego pierwszą firmę niegdyś zniszczyła prawdopodobnie powiązana z urzędnikami, kontrolami skarbowymi, organami ścigania, mafia. Drugą - tę prowadzoną dziś – gnębi biurokracja, kretyńskie europrzepisy nie pozwa-

lające na wykorzystanie własnego potencjału i zareagowanie na zapotrzebowanie klienta. D a r iu s z L o r a nt y, prawdziwy „pies”, opowiada z kolei o tym, jak wygląda dziś polska policja. Zdaniem Lorantego, wcale nie tak jak w przerysowanej „Drogówce”. Ale nie jest to pociechą, bo policjant opowiada o świecie rodem z filmu „Psy” sprzed dwóch dekad, świecie, który przetrwał w niereformowanej, przebiurokratyzowanej policji. Św iecie, gdzie niszczy się ambicje, a docenia kunktatorstwo. Czy nie ceniąc kryjącej się w krzakach drogówki, straży miejskich zajmujących się wyłącznie wypełnianiem budże-

tów pieniędzmi z mandatów i urzędów wdrażających bezsensowne regulacje, pozostajemy jeszcze patriotami? Czy

nie jest tak, że przestajemy lubić własny kraj? Na łamach dzisiejszego „Konceptu” mówimy dużo o antypaństwie. Składają się na nie także ciągle jeszcze fatalne w wielu miejscach drog i, cynizm polityków, obłuda wysługujących s i ę w ł a d z y, bez wzg lędu na jej kolory, medialnych g w iazdorów, którzy wmawiają ludziom, ż e ws z y stko jest idealnie, a jedyne co wolno im robić, to bezmyślnie się uśmiechać.

Jego pierwszą firmę komputerową zniszczyła mafia powiązanych ze sobą urzędników, gangsterów i funkcjonariuszy. Dziś prowadzi kolejną, mleczarską - i tym razem gnębią ją i nie pozwalają jej do końca rozwinąć skrzydeł - idiotyczne przepisy i euroregulacje

Piszemy też o instytucjach, które zaczęły stanowić konkurencję dla państwa, często nadmiernie wychwalanych bądź demonizowanych – korporacjach. Czy rzeczywiście dają szczęście? A le piszemy też o takim państwie, z którego jesteśmy dumni, które jest nasze, i które nosimy w sobie. To my, nasi, bliscy, nasza kultura, język, tradycja, krajobraz. Także pamięć o tych, którzy za to państwo ginęli, a dziś często stara się ich wypchnąć poza ramy społecznej pamięci. Tak jak żołnierzy wyklętych, którym poświęcony jest dodatek do „Konceptu” przygotowany wraz z redakcją „Super Expressu”. █

Sportowcy, ostatni bastion szczerości Jarosław W czasach demokracji, z defini- jak sobie wyobrażam bycie męż- wypowiedział podczas konferenheinze cji stojącej na straży wolności sło- czyzną. Ktoś wielokrotnie kopnął cji prasowej, przed kluczowym wa, coraz mniej nam wolno. Ale jest światełko w tunelu. I zapalają go sportowcy. Nie politycy, naukowcy, ekonomiści, biznesmeni. Tylko sportowcy potrafią jeszcze dać nam nadzieję na normalność w życiu publicznym. Dlaczego? Choćby dlatego: „To tak,

mnie w jaja” – to słowa Sherraine Schalm, kanadyjskiej szpadzistki po porażce w pierwszej rundzie zawodów na Olimpiadzie w Pekinie (2008). Inne przykłady? Proszę bardzo: “Wiemy, że musimy od pierwszej minuty napierdalać” – te słowa

meczem z Czechami na Euro 2012, reprezentant Polski Damien Perqius. „Kur.. mać, co trenerowi odpier...?!” – nie uwierzycie, ale tak zareagował (kiedy jeszcze skakał) Adam Małysz, jak jeden z trenerów kadry walnął go dłonią w daszek czapki. str. 11

Dołącz do akcji „Konceptu” - „naukowy Nobel dla Polaka” i zgłoś swojego kandydata (wraz z uzasadnieniem na stronę maszynopisu) do redakcji konceptu na adres: redakcja@gazetakoncept.pl

foto Agencja Reporter

www.gazetakoncept.pl

z gazetą dodatek „Żołnierze wyklęci”


2

starter było, jest, będzie Po których polskich uczelniach zarabia się najwięcej W rankingu uczelni stworzonym na podstawie danych przekazanych przez absolwentów, niezależnie od roku ukończenia uczelni, 1 miejsce zajmuje Szkoła Główna Handlowa w Warszawie. Mediana wynagrodzeń osób, które ukończyły studia na tej uczelni wyniosła w 2012 roku 8 100 PLN. Na drugim miejscu uplasowała się Politechnika Warszawska. Absolwenci tej szkoły zarabiali przeciętnie 7 000 PLN. Trzecie miejsce zajęła Politechnika Gdańska. Jej absolwenci zarabiali przeciętnie 5 875 PLN. Ranking 25 uczelni, po których wynagrodzenia były w 2012 roku najwyższe zamyka Uniwersytet Śląski w Katowicach i Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Absolwenci tych uczelni zarabiali przeciętnie 3 500 PLN.

Kobiety częściej bezrobotne po studiach niż mężczyźni Z badań Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2012 roku bez pracy było ponad 250 tys. magistrów, a spośród tej grupy więcej było kobiet 170,5 tys. Mężczyzn o 80,5 tys.

mniej. W stosunku do lat ubiegłych, można zauważyć, że liczba bezrobotnych magistrów zamiast maleć - rośnie, w ciągu roku o 15,3 tys. Obecnie wykształcenie wyższe ma 29 proc. osób aktywnych zawodowo (ok. 5 mln). Dziesięć lat temu miało je tylko 16 proc. rodaków (2,7 mln).

cyjnych UO. - Na pewno nie chcielibyśmy windować ceny, przede wszystkim z tego powodu, że studenci, dla których dzieci między innymi placówka jest tworzona, nie są osobami zamożnymi. źródło: informacja własna; students.pl; opole.gazeta.pl; dlastudenta.pl

Uniwersytet Opolski otwiera... przedszkole Przedszkole dla dzieci studentów i pracowników, prowadzone przez absolwentów uczelni, których wspierać będą studenci pedagogiki, chce otworzyć Uniwersytet Opolski. Jego władze podpisały już umowę z miastem w tej sprawie. To pierwsza tego rodzaju inicjatywa w Polsce. Nazwa nie jest chyba najszczęśliwsza: Uniwersyteckie Laboratorium Dziecięce (kto to wymyślił?!). Do przedszkola mogłyby uczęszczać dzieci od drugiego roku życia. Wszelkie zajęcia mają być otwarte dla rodziców - będą oni mieli w każdej chwili wstęp do przedszkola. Prace nad organizacją uniwersyteckiego przedszkola miałyby się zacząć w przyszłym roku kalendarzowym. A cena? Odpłatność za miejsce w przedszkolu uniwersyteckim kształtowałaby się podobnie jak w przedszkolu społecznym. - Na każde dziecko przypadałaby dotacja z miasta, resztę płaciliby rodzice - mówi dr Stanisława Włoch z Zakładu Pedagogiki Przedszkolnej i Wychowania Artystycznego Instytutu Studiów Eduka-

Nobel za wszechstronność może być Twój!

Połączyć wiedzę, pasję i rozwój. To czterokrotnie sprawdzony przepis, jak zdobyć statuetkę Studenckiego Nobla. Czy również podczas piątej edycji konkursu na najlepszego studenta w kraju to wystarczy? Dowie się ten, kto spróbuje swoich sił. Zapisy właśnie startują! Studencki Nobel 2013 skierowany jest do studentów, którzy realizują się naukowo, społecznie i zawodowo. Publikacje naukowe, udział w wymianach zagranicznych, aktywność społeczna, praktyki i staże, osiągnięcia sportowe – to elementy, które brane są pod uwagę przy wyborze laureata głównej nagrody. W ramach konkursu, Niezależne Zrzeszenie Studentów (NZS), od 2009 roku wyłania jednostki ponadprzeciętne. - Nasze przedsięwzięcie ma na celu dostrzec i wynagrodzić starania tych, którym udało się osiągnąć najwięcej – podkreśla Michalina Kołacz, rzecznik Studenckiego

Nobla 2013. Spośród kandydatów zostaną wyłonieni kolejno najlepsi studenci na poszczególnych uczelniach, w województwach i ostatecznie - zdobywca Studenckiego Nobla 2013, czyli najlepszy student RP. Ponadto równolegle odbędzie się konkurs na najlepszego studenta w danej kategorii branżowej. Formularz zgłoszeniowy będzie dostępny od 1 marca do 14 kwietnia na stronie głównej konkursu – www. studenckinobel.pl. W konkursie wystartować może student, którego średnia ocen wynosi minimum 4,0, niezależnie od rodzaju uczelni, trybu studiów czy kierunku. Tytuł Studenckiego Nobla jest doceniany na rynku pracy. Wyróżnienie w konkursie to nie tylko wartościowy wpis w CV, ale również motywacja do dalszej pracy. Szukamy najlepszych. Zaproście ich do konkursu. Patronem medialnym akcji jest „Koncept”, więcej www.studenckinobel.pl

pod znakiem konceptu

Dokąd zmierza polska nauka?

Czy w Polsce są wystarczające zachęty dla biznesu, aby ten przeznaczał swoje środki na finansowanie badań? Jacy absolwenci opuszczają polskie uczelnie, jaki jest ich poziom wiedzy i umiejętności? Jakie przeszkody stoją na drodze młodych naukowców? Na takie i inne pytania szukali odpowie-

dzi uczestnicy debaty pt. „Polskie Puzzle: Czy polska nauka idzie w las?”, która odbyła się 15 lutego br. na Uniwersytecie Warszawskim. Spotkanie organizowała Fundacja Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska” i Uniwersytet Warszawski. Spotkanie prowadził red. Damian

Kwiek (PR3), a udział w nim wzięli: dr hab. Konrad Banaszek (UW), prof. Marek Chmielewski (wiceprezes PAN), prof. Krzysztof Dołowy (SGGW), Krzysztof Domarecki (przewodniczący Rady Nadzorczej „Selena FM”), dr Olaf Gajl (OPI), dr hab. Jacek Guliński (podsekretarz stanu MNiSW), prof. Alojzy Nowak (prorektor UW), prof. Leszek Rafalski (przewodniczący Rady Głównej Instytutów Badawczych), prof. Henryk Skarżyński (Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu), dr Jacek Szczytko (UW), prof. Łukasz Turski (Centrum Nauki Kopernik). W pierwszej części spotkania wyniki swoich badań zaprezentowało studenckie koło naukowe „Moderator”. Badana była satysfakcja ze studiów, a jej wyniki zawarte zostały w raporcie pt. „Pozwólmy przejść nauce z bibliotek do lasu!”. Okazuje się, że studenci są generalnie zadowoleni ze studiów. Natomiast duży rozdźwięk powstaje w ocenie zajęć teoretycznych Najważniejsi ludzie polskiej nauki rozmawiali o tym, jak ją zmienić na i praktycznych. Aż w 80 proc. lepsze, a także - co ważne - na praktyczniejsze... pozytywnie oceniają zajęcia

teoretyczne, jednak już tylko 30 proc. studentów mówi, że ćwiczenia praktyczne spełniają ich oczekiwania. Dlaczego tak się dzieje i co z tego wynika - o tym rozmawiali uczestnicy drugiej części spotkania. Prof. Łukasz Turski stwierdził, że brak umiejętności praktycznego zastosowania wiedzy ma swe źródła w słabej edukacji szkolnej. Brak laboratoriów w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach oraz zastępowanie edukacji praktycznej wiedzą teoretyczną, zabija zdolności praktyczne uczniów. Dr Olaf Gajl zauważył inny problem wykształcenia młodych ludzi. Zwrócił uwagę na to, że nie są oni uczeni pracy zespołowej, niezbędnej przy realizacji projektów innowa-

cyjnych, czy prowadzeniu nowoczesnych badań. Z kolei Jacek Guliński zwrócił uwagę na różne czynniki, które decydują o tym, jacy absolwenci opuszczają mury polskich uczelni. Absolwenci są bardzo różni – mówił – a składa się na to kilka czynników: jakich ludzi mamy na wejściu, jakie uczelnie kończą oraz jakie mają predyspozycje i motywację. Organizatorami spotkania byli FPGP „Teraz Polska” i Uniwersytet Warszawski. Partnerzy - Selena FM SA, Polpharma SA, Fundacja Best Place - Europejski Instytut Marketingu Miejsc. Patronat medialny - Polskie Radio, PAP Nauka w Polsce, Magazyn Teraz █ Polska, Koncept

12 lutego w sali kurialnej przy ulicy Floriańskiej 3 odbyło się kolejne spotkanie młodych z cyklu OTWÓRZmy OCZY, pod patronatem naszego tygodnika. Gościem był dr Krzysztof Wąsowski, który opowiadał o polskim systemie prawnym, sposobach stanowienia prawa oraz relacjach prawa polskiego i unijnego. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się zagadnienia konfliktu pomiędzy władzami (w szczególności rządem) i kibicami piłkarskimi (Dr Wąsowski współpracuje ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa). Gorącą dyskusję wywołało również wprowadzenie finansowania przez państwo metody in vitro rozporządzeniem ministra. Następne spotkanie odbędzie się 12 marca.


3

CB Radia zamiast koktajli Mołotowa wiktor świetlik

W powszechnym odczuciu wielu Polaków mamy dzisiaj do czynienia z państwem i antypaństwem. To drugie, w przerysowaniu, ale celnie obrazuje film „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego – skorumpowane, zdeprawowane, traktujące obywatela jak dojną krowę. Kilkanaście lat temu, po tym jak Kazik Staszewski napisał utwór „Nie lubię już Polski”, na muzyka spadły gromy. Staszewskiemu zarzucano brak patriotyzmu i zły wpływ na młodych Polaków. Czy Kazik rzeczywiście pisząc o śmierdzącym w Sopocie ropą naftową Bałtyku i rządzących Oleksym i Kwaśniewskim wykazywał niechęć wobec własnego kraju, czy frustrację tym, że miejsce, które kocha, nie jest takie jak chciałby? To czego „ już nie lubił” Kazik w latach 90. minęło. Kto inny rządzi, Bałtyk już jest dużo czystszy. Co nie oznacza, że nasze państwo - a szczególnie jego przedstawiciele i funkcjonariusze - nie rozczarowuje i nie drażni.

Bezmyślnie uśmiechnięci

foto Agencja Reporter

Chyba każdy zdolny do refleksji człowiek żyjący w Polsce i mający pozytywny stosunek do swojego państwa, jego tradycji, krajobrazu, kultury w pewnym momencie musi stanąć przed następującym dylematem: nie cenię instytucji miejskich straży zajmujących się zapełnianiem gminnych budżetów mandatami zamiast pilnowaniem porządku;

z niechęcią przyjmuję mandaty od ukrytych w krzakach policjantów i nie wierzę w tłumaczenia ministra transportu, że fotoradary montowane są ze względu na bezpieczeństwo, a nie złą sytuację budżetową; irytuje mnie rozbudowana administracja, znam przykłady osób niewinnie siedzących w więzieniu, a także takich, które powinny w nim siedzieć, a mają się świetnie na wolności. Czy ja jestem jeszcze patriotą, czy kocham mój kraj? W nieco innej wersji to pytanie towarzyszy politologom od wieków. Czy patriota musi płacić podatki? To pytanie publicyści polityczni stawiają sobie od czasu kiedy powstały nowoczesne państwa. Przykład Henry’ego Davida Thoreau pokazuje, że nie musi. Ten obrońca praw człowieka, prawnik, a zarazem amerykański patriota, odmówił w połowie 19. wieku płacenia podatków, ze względu na ustrój niewolniczy w USA. Thoreau świadomie zdecydował się na nieposłuszeństwo wobec prawa i państwa, bo chciał by jego ojczyzna inaczej wyglądała. Nie płacąc w sposób świadomy skazał samego siebie

na więzienie. Tam odwiedził go wielki poeta Ralph Waldo Emerson i zapytał: - Henry, dlaczego tu jesteś? - Ralph, to ja się pytam, dlaczego ciebie tu nie ma – odparł Thoreau, który uważał, że są sytuacje, kiedy uczciwy patriota powinien we własnym państwie znaleźć się w więzieniu i temu państwu się przeciwstawić. Co charakterystyczne Emerson powiedział później o Thoreau, że nie ma większego patrioty niż on. Jakże różni się to od współczesnych dziennikarskich celebrytów przekonujących, że przywiązanie do własnego kraju musi przekładać się na bezkrytyczny „szacunek” do jego ustroju, albo tym bardziej administracji rządowej. Nie są oni w stanie zauważyć albo uczciwie przyznać, że bunt przeciwko złym rzeczom, choćby i była to cała administracja, jest częstszym objawem patriotyzmu i rzeczywistej chęci polepszania otoczenia. Z drugiej strony jest tępa afirmacja i patriotyzm zredukowany do machania chorągiewką na medialne zawołanie podczas imprez sportowych.

Dobrzy i źli cwaniacy

„Naród narzekaczy”, „wieczni pesymiści”, „kiedy pytasz Anglika co słychać odpowiada: fine, kiedy Polaka, mówi stara bida”. Znacie te opinie? Zdaniem zawodowych optymistów z profesjonalnymi uśmiechami zawsze przyklejonymi do twarzy, polski pesymizm, marudzenie to wielka narodowa wada. To ona ma sprawiać, że w gruncie rzeczy nie przepadamy za żadną władzą, jej mundurowych przedstawicieli traktujemy często nieufnie, z trudem podporządkowujemy się przepisom, a często po prostu kombinu-

foto NEXT FILM

koncept główny

jemy jak je obejść. Na rosnącą biurokrację odpowiadamy cwaniactwem, na obciążenia podatkowe szarą strefą, na radary policyjne antyradarami i CB-radiami. Ale czy cechy te nie są tak naprawdę świadectwem zdrowego rozsądku i racjonalną odpowiedzią? Co więcej, czy narzekactwo nie jest przejawem skrytego idealizmu? W czasach mody na cynizm i rozczarowania wszelkimi nurtami politycznymi Polacy wstydzą się przyznawać do marzeń o lepszej ojczyźnie, więc publicznie ograniczają się do krytykowania tej obecnej. A tworzenie obejść, szarych stref często faktycznie jest próbą samodzielnego, nie zawsze skutecznego i nie zawsze przemyślanego, ulepszania rzeczywistości. Podobnie jest z „cwaniactwem”. Oczywiście nie każdym. Nie tym reprezentowanym przez ukrytych w krzakach policjantów i nie tym, które reprezentują „chytrzy” ministrowie sprzedający ludziom kłamstwa, że łupią ich dla ich bezpieczeństwa. Dobrym obrazem tego są historie rozlicznych grantów naukowych. Ci, którzy się o nie ubiegają często starają się pozornie dopełniać formalnych wymogów zagranicznych grantodawców, a zarazem faktycznie ich realizację dostosować do potrzeb społecznych, swoich aspiracji, realnych problemów.

Wojna z antypaństwem

To przeciwko czemu zbuntowali się Kazik Staszewski, Thoreau, przeciwko czemu zbuntowali się hiphopowcy z blokowisk, i czego mają dość miliony sfrustrowanych rzeczywistością Polaków, to w gruncie rzeczy antypaństwo – suma wszystkich tych rzeczy, które nas w naszym otoczeniu drażnią i ich nie akceptujemy. W badaniach „systemu wartości” Polaków przeprowadzanych przez różne ośrodki badawcze (w tym OBOP) nieustannie wysoką pozycję zajmuje pomyślność ojczyzny i wolności indywidualne na czele z wolnością słowa. Zarazem formalni przedstawiciele tej ojczyzny, pomimo że część z nich pochodzi z wyborów powszechnych, cieszą się niskim zaufaniem, podobnie jak inne instytucje państwa, wyjątek stanowi armia, z którą przeciętny Polak nie ma kontaktu. To ostatnie jest zresztą również symptomatyczne. Polacy ufają i lubią wojsko ze względu na tradycję narodową, do której nadal – pomimo coraz bardziej rażących braków w wykształceniu – są przywiązani. Ostatecznie gołym okiem widać, że przy materialnym wsparciu, jakim były fundusze europejskie, Polacy chcą zmieniać swoje otoczenie na lepsze. Polskie gminy obrosły chodnikami, uporządkowanymi trawnikami, zrewitalizowano zieleń. Oczywiście tam, gdzie środków nie strawiło antypaństwo – korupcja, marnotrawstwo, lenistwo. Największy wróg nas wszystkich. Czający się często także, przyznajmy to szczerze, w nas █ samych.


4

rozmowa

Według urzędników mleko moich owiec jest łatwopalne – mówi Roman Kluska, który kilka lat temu zajął się produkcją serów. I jak w soczewce widzi rozwój choroby toczącej Polskę od środka

foto Agencja Reporter

We wsi mówią: „Jest jak za Niemca”…

WITOLD SKRZAT: Dostał pan kiedyś zdjęcie z fotoradaru? ROMAN KLUSKA: Dostałem, oczywiście niesłusznie i z absurdalnych powodów. Jechałem późną nocą po „gierkówce”, było ślisko. Zapaliło się żółte światło, więc dla bezpieczeństwa zamiast hamować - przyspieszyłem. W efekcie przekroczyłem prędkość o 10 km i zjechałem ze skrzyżowania na czerwonym świetle. Punkty karne, kilkaset złotych do zapłacenia. Myślę, że żywy policjant nie dałby mi mandatu, bo wybrałem najbezpieczniejszy manewr. Fotoradary to kwintesencja strategii polskich polityków na najbliższe lata. To jest tylko wycinek polskiej rzeczywistości. Na całość składają się stale rosnące koszty państwa, zmniejszająca się efektywność gospodarki, życie na kredyt w pogoni za światem. Rządzący już nawet nie obiecują wprowadzenia jakichkolwiek zmian w funkcjonowaniu gospodarki. W swojej sądeckiej wsi podwożę bardzo starego rolnika i wie pan, co on mówi? Że demokracja przekwitła? „W kraju jest jak za okupacji, jak za Niemca. Wracają przepisy z tamtych czasów”. A pan go nawraca i mówi, że jeszcze Polska nie zginęła? A ja sobie przypominam fragment książki Jana Pawła II, wydanej 8 lat temu. Kiedyś jej przesłanie brzmiało nierealnie, odlegle. Papież pisze tam, że nie może człowiek dowolnie manipulować prawem, bo jeśli tak, niedługo pod pięknym słowem demokracja będziemy mieli kolejny system totalitarny. I teraz chłopu cieli się krowa i zaraz ma na głowie kontrolę, dlaczego cielak nie ma kolczyka. Kara 5 tys. zł. Nic to, że rolnik tłumaczy, że cielaka dla siebie chce hodować. Kolczyk musi być. Ktoś powiedziałby – niemiecki porządek. Dla przedsiębiorców, z którymi się spotykam, to nie jest element porządku. Coraz częściej mówią, że żyjemy w ustroju totalitarnym, gdzie wszystko jest uregulowane, gdzie nie mamy miejsca na własną inicjatywę, wszędzie na wszystko są przepisy. Fotoradary są takim pięknym ukoronowaniem tego sposobu podejścia władzy do rzeczywistości. Roman Kluska AD 2013 wciąż nie pasuje to tej rzeczywistości? Zamiast odpowiadać wprost, dam przykład: mam już skończoną, wspaniałą małą mleczarnię. Chyba najnowocześniejszą tego typu mleczarnię w Europie, a może i na świecie. No i teraz, zimą, gdy owce nie dają mleka, ona stoi. Aż się prosi, żeby robić więc sery z mleka krowiego. Ale pan ich nie robi. Przepisy powodują, że w tak małej mleczarni oznacza to absurd ekonomiczny. Weźmy kwoty mleczne – żeby je rozliczać trzeba mieć spe-

temu, certyfikowany przez producenta, a i tak muszę co roku certyfikować je w UDT. Koszt: kilka tysięcy złotych. Za co? Sam nie wiem. Przecież ten kwitek nie ma wpływu na jakość mojej produkcji. Zaraz, zaraz - mógłby pan przecież mieć te zbiorniki z demobilu, zardzewiałe lub skażone. Urząd czuwa. Niech będzie tak, że to ja odpowiadam za to, co robię. Jak coś schrzanię, to muszę ponieść konsekwencje. A nie tak, że jeśli coś jest z produktem nie tak, to jestem kryty, bo procedura się zgadza. Spełniłem procedurę i mogę ludzi zatruć, byle zgodnie z procedurą. To jest dopiero straszne. Straszne jest też to, że podobno mleko od pana owiec jest łatwopalne. Ma tłuszcz takie mleko? Ma. No to jest łatwopalne - tak orzekli urzędnicy, to decyzja urzędnicza i nie ma z nią dyskusji. Musiałem wstawić wiele drzwi przeciwpożarowych. Po co ten dodatkowy koszt? Czy to nie jest system totalitarny, który całkowicie mnie ubezwłasnowolnił? I znowu nie winię tu konkretnego urzędnika, ale tysiące niepotrzebnych przepisów. Przynajmniej nikt nie może panu zabronić pozyskiwania energii słonecznej. Ale zabrania mi się nią dzielić. W rezultacie mam np. największą

stu stać. Ale ja jestem wyjątkiem tysiące ludzi bierze kredyt pod biznes i jeśli nie uruchomi szybko np. produkcji to komornik zajmie maszyny. W moim przedsięwzięciu widzę perspektywy na zysk. Jednak jeszcze kolejna tona nowych regulacji i być może także ja powiem „dość”. Wtedy jak władza chce, niech sama produkuje sery. Ja pasuję. Może trzeba się nauczyć kombinować, niczym tysiące Polaków? To nie kombinatorzy, to bohaterzy. Przecież oni codziennie walczą o to, żeby wyżywić swoje rodziny, zapłacić pracownikom, brnąc w masie niezrozumiałych przepisów. Niektórzy, co bogatsi, jeżdżą sportowymi porsche zarejestrowanymi jako pomoc drogowa, co pozwala im uniknąć płacenia podatku VAT przy zakupie auta. Czyli jednak można wykiwać państwo. Państwo idzie w rozwiązania drogie i nieefektywne w ściąganiu podatków. Gdyby wprowadzić gotowe, sprawdzone rozwiązania podatkowe, do ich egzekucji wystarczyłaby pięćdziesiąta część obecnej armii urzędników. Powrót to dziesięciny? Ogólny zarys takiej koncepcji zakładać mógłby zastąpienie podatku CIT stawką 1 proc. od obrotu firmy. To też wyrzucenie PIT i powrót do podatku od wynagrodzeń. Po co też np. kontrole u taksówkarzy, te kasy fiskalne w taksówkach, skoro Unia mówi o obowiązku płacenia VAT powyżej

Przedsiębiorcy, z którymi się spotykam coraz częściej mówią, że żyjemy w ustroju totalitarnym, gdzie wszystko jest uregulowane, gdzie nie mamy miejsca na własną inicjatywę, wszędzie na wszystko są przepisy. Fotoradary są takim pięknym ukoronowaniem tego sposobu podejścia władzy do rzeczywistości cjalny, autoryzowany przez Agencję Rynku Rolnego program. Nie można go kupić, można go wydzierżawić na rok. Gdybym ja, przy mojej produkcji, go wydzierżawił od wskazanej firmy, to koszt kilograma sera rośnie mi o 2,7 zł każdego roku. Za sam program! A to ledwie jeden z tysiąca szczegółów procesu produkcyjnego i zarazem jeden z wielu kosztów administracyjnych. Co jeszcze zabija krowie sery? Mógłbym kupić mleko od dużej mleczarni, aby nie rozliczać kwot mlecznych i nie ponosić tych kosztów, ale nie wolno mi wprowadzić na zakład mleka bez certyfikatu. Na certyfikat muszę czekać 3 dni, a przez ten czas mleko się zepsuje. Weterynarz

próbuje znaleźć jakieś rozwiązanie, ale na dziś nie wiem czy mu się uda. Nawet jeśli urzędnik chce jak najlepiej, i tak przeszkadzają absurdalne przepisy. Ja mam przy mleczarni bardzo nowoczesne laboratorium, ale nie certyfikowałem go dla mleka krowiego. Koszt certyfikacji laboratorium dla mleka krowiego, to kolejne złotówki do kilograma sera. I jak tak codziennie rozważam wszystkie aspekty sprawy – włosy stają na głowie. Nie oswoił się pan z tym? Rzeczywistość ciągle mnie zaskakuje. Dziś właśnie przyszła faktura z Urzędu Dozoru Technicznego. Mam w zakładzie kilka zbiorniczków np. na wodę. Każdy z nich kupiony rok

w Europie tzw. elektrownię wyspę. Zamówiłem u Niemców wykonanie elektrowni uzyskującej energię ze słońca, bo w Polsce tego się nie produkuje. Oni dziwili się, że nie mogę nadwyżki energii oddać państwu, nigdzie w świecie się nie spotkali z taką sytuacją. U nas, żeby to zrobić, trzeba uzyskać odpowiednią koncesję. A ja nie chcę mieć koncesji dla elektrowni, ja chcę sery robić. Obywatelowi nic nie wolno poza tym, na co władza mu pozwoli. Władza nie chce mojego taniego prądu? To nie będzie miała. Z pana słów wynika, że i na sery władza ma niewielki apetyt. Mleczarnia to biznes czy hobby? Na razie hobby, na które mnie po pro-

2 mln euro przychodów? Wystarczyłoby dać taksówkarzowi kilkaset złotych ryczałtu i byłoby po sprawie. Ale polskie państwo woli kosztowne kontrole i obciążanie taksówkarzy kosztami zakupu kas. Mówiąc językiem pana sąsiada – jak długo da się żyć pod okupantem będąc pokornym niczym owieczka? Złość będzie narastać wraz ze wzrostem bezrobocia. Głód popycha do czynów. Przypominam sobie jak za komuny nie mogłem kupić dla rodziny chleba, bo nigdzie go nie było. Oj, wtedy złość w człowieku jest wielka. Obym się w tej progno█ zie mylił.


5

Najprawdziwszym filmem o polskiej policji były „Psy”

Na początku lat 90. do policji szło wielu idealistycznie nastawionych młodych ludzi, którzy już na miejscu stykali się z byłymi esbekami. To ci drudzy zdominowali tę instytucję. Efektem są korupcja i to, że obywatele nie ufają policji. Z prawdziwym gliną, komisarzem Dariuszem Lorantym rozmawia Jakub Biernat.

JAKUB BIERNAT: Co zrobić żeby Polacy zaczęli ufać policji? DARIUSZ LORANTY: Policja musi wyjść do ludzi – trzeba pokazać ją lokalnym społecznościom. Społeczeństwo musi mieć przynajmniej poczucie wpływu na tą strukturę. W policji pracuje około 107 tys. ludzi - a w rzeczywistości jakieś 60 do 80 procent robi czysto policyjną robotę. Zgodnie z ustawą pozostali to kierownictwo i obsługa. To wyliczenia szacunkowe. Tych ludzi nie widać, a mają przywileje mundurowe. Nie ma rzeczywistego kontaktu z obywatelem - za to każda jednostka organizacyjna powołuje sobie rzecznika prasowego i cała para idzie w gwizdek. Patrząc na korelację budżetu policji i stopnia pozytywnej oceny, to chyba im lepiej rozbudowany pijar czyli biuro prasowe, to lepsza ocena. Nie tędy droga. Należy szukać sposobów - może by zorganizować zwiedzanie komisariatów? Może dzielnicowi powinni, tak jak księża, kolędować raz w roku? Akurat temu jestem przeciwny. Instytucja dzielnicowego to typowo sowiecki pomysł, służący do kontrolowania obywateli. A rolą policji jest przeciwdziałanie i czynne zwalczanie przestępczości i w rzeczywistości dotyczy to bardzo wąskiej grupy ludzi. A dzisiejszy dzielnicowy to rodzaj listonosza na usługach sądu czy kuratora, taka zrzutka wszelkich administracyjnych śmieci. Wiceszef policji gen. Krzysztof Gajewski podobno zakazał podwładnym chodzenia na pokazy filmu „Drogówka” – policjantom ciężko skonfrontować się z krytyką? - Nie wierzę w tę historię – podejrzewam, że ta plotka to akcja PR twórców

filmu. Być może komendant policji podczas jakiegoś spotkania mógł wyrazić zdanie, że film nie jest dobry i że nie powinno się na niego iść, a jacyś „uczynni” ludzie donieśli o tym do mediów. Nigdy się nie spotkałem w trakcie 17 lat pracy w policji z jakimś okólnikiem zawierającym podobne sugestie. Tylko raz miałem do czynienia z dokumentem, który dotyczył zakazu prywatnych kontaktów z przedstawicielami administracji Republiki Białorusi. W filmie przedstawiony jest proceder brania łapówek przez policjantów – czy istniejące Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli policja w policji, jest w stanie poradzić sobie z nadużyciami? - Korupcja - nie tylko w policji - jest podyktowana nie tym, że ludzie mało zarabiają. Złapani na łapówkach to ludzie wysoko uposażeni – decydenci, którzy mają wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Policjant z drogówki, który bierze sto złotych łapówki jest również takim decydentem, który często może wydać decyzję według swojego widzimisię, choć działa na mniejszą skalę. Jego uposażenie na tle większości obywateli nie jest najniższe. Podstawowym warunkiem łapówkarstwa jest poczucie bezpiecznego wzięcia w łapę. Doceniam działania Biura Spraw Wewnętrznych, choć oczywiście jako zwykły policjant ich nie lubię, ale wątpię, by tylko kontrola była skuteczną metodą zapobiegawczą. Brakuje szerokich kompleksowych działań: ścigania karnego, przeciwdziałania administracyjnego oraz społecznego piętnowania. Co więcej, uważam, że pracownicy pewnych instytucji państwowych powinni być poddawani sprawdzaniu poprzez prowokacje.

Czy obraz policji pokazywany w polskich filmach nie jest wykrzywiony? - Filmowcy stosują przerysowanie jako formę zainteresowania widza, zło jest ciekawe i intrygujące. Reklama: „całe zło polskiej policji” przyciągnie widza. Któż z nas nie ma zastrzeżeń co do niektórych policjantów. Do policji wstąpiłem już w wolnej Polsce, w 1992 r. i mam solidarnościową przeszłość. Muszę przyznać, że filmem, który zrobił na mnie największe wrażenie były „Psy” Pasikowskiego. Pamiętam tamtą atmosferę i dyskusje. Jest taka scena jak major mówi do byłych ubeków rozpoczynających pracę w policji, że nie robili nic całe życie, a tu trzeba pracować i do tego za to marnie płacą. W tamtym czasie ten podział był bardzo żywy. Milicjanci nie znosili ubeków – bo choć pracowali w tych samych budynkach, „ubole” mieli lepsze warunki pracy i większe pieniądze. Potem jednak w policji te frakcje się zjednoczyły. „Psy” opowiadają o tym, w jaki sposób tworzyły się instytucje w III RP. Jak daleko policja odeszła od swojej poprzedniczki MO? Czy policją rządzą nowi ludzie czy starzy milicjanci? - Nieważne czy rządzi PO, PiS czy SLD. W policji ludzie się nie zmieniali. Dlatego czasem okazuje się nagle, że jeden z komendantów po wybuchu stanu wojennego był na terenie kopalni Wujek, ale górnikiem nie był. Kolejny był oficerem politycznym. Tak naprawdę polska policja została stworzona nie w 1990 r., ale w 1949 r. przez komunistycznego gen. Franciszka Jóźwiaka i de facto sporo elementów tego sytemu - np. sprawy kadrowe, płacowe - przetrwały do dziś. Najwyższe uposażenia

mają wierni. Mierni, ale bierni. Nie zrobiono najważniejszych reform – tylko niewielki lifting – poprawiono mundur i zmieniono naszywkę. Ostatnie zmiany systemu emerytalnego są tego najlepszym dowodem - była ogromna szansa, przyzwolenie społeczne oraz zgoda w służbach. Niestety jak zwykle blada d... - zmarnowano kolejną szansę. Część funkcjonariuszy różnych służb bierze horrendalne emerytury, ale większość ma marnie. Żadne państwo UE nie ma takiego patologicznego systemu emerytalnego lub awansowego. Czy przystąpienie Polski do UE wymusiło jakieś reformy? Choć do UE mam stosunek krytyczny, to trzeba przyznać, że wymusiła zwiększenie liczby etatów cywilnych w policji. Do czasu wstąpienia do UE wszystkie etaty pomocnicze – magazynierzy, sekretarki itp. to byli mundurowi z wszystkimi przywilejami – choć przecież ich służba była o wiele łatwiejsza i mniej ryzykowna. Przed tym tylko mówiono, zapowiadano, ale nic nie robiono. Żadna instytucja bez impulsu zewnętrznego nigdy się nie zmieni. Czy policji potrzebna jest rozbudowana bizantyjska struktura jak Komenda Główna Policji – gdzie siedzą setki funkcjonariuszy, dublując robotę MSW? - Oczywiście jest to ogromny dwór, każdy kacyk chce mieć dworzan. Choć ja bym w pierwszej kolejności zlikwidował departamenty „policyjne” w MSW. W rzeczywistości policja może się obejść bez komendy głównej. W takiej Wielkiej Brytanii nie ma nawet komendanta głównego. Niestety w polskich realiach nawet w cywilnym MSW deleguje się zastępy mundurowych i nie ma rzeczywistego nadzo-

ru cywilnego. Polska jest fenomenem w skali UE – nigdzie nie było przypadku, że oficer czynny służb specjalnych jest ministrem spraw wewnętrznych. A my na etacie ministra mamy pułkownika służb specjalnych i chyba płacą mu jedni i drudzy, czyli służba, z której jest delegowany i kadry ministerialne. Może MSW ustosunkuje się do tej kwestii? Czy żeby w policji zapobiegać nadużyciom należałoby ją podzielić na różne struktury? W rzeczywistości w Polsce mamy kilka policji. Policja to każda struktura administracyjna, która ma uprawnienia – prawo do ograniczenia wolności człowieka czyli zatrzymania na 72 godziny, prawo do zbierania informacji i ich przetwarzania oraz stosowania siły. Policją jest Izba Skarbowa, która ma najszersze uprawnienia, Straż Graniczna, która ma najszerszy obszar działania. Co do policji, to w sposób naturalny dzieli się ona na dwie struktury – prewencję i kryminalnych. I moją ideą jest, by policja porządku publicznego, czyli mundurowa, była przypisana samorządom, a policja kryminalna była bardzo silnie scentralizowana, by wykluczyć lokalne ukła█ dy.

Dariusz Loranty jest kierownikiem Podyplomowych Studiów Negocjacji Kryzysowych i Policyjnych na Wyższej Szkole Zarządzania Personelem, w najbliższym czasie wyjdzie jego książka: „Spowiedź gliny. Brutalna prawda o polskiej policji”.

foto NEXT FILM

rozmowa


6

historia

Dlaczego zapominamy naszych powstańców

Pomimo, że bronią były często kosy, powstańcy na kilkanaście miesięcy zaangażowali w walkę całą armię rosyjską, a w II RP byli największymi bohaterami

foto Agencja Reporter

Tadeusz płużański

Powstanie Styczniowe z 1863 roku i walka toczona z komunistami w latach 1944(45)-1955 miały wiele podobieństw. Ale los weteranów był zupełnie inny. Powstańcy styczniowi, którzy dożyli II RP byli wynoszeni na piedestały. Żołnierze Wyklęci, którzy dotrwali do końca komunizmu zostali zapomniani, a czasem ponownie opluci.

„Pięćdziesiąt lat temu ojcowie nasi rozpoczęli walkę o niepodległość Ojczyzny. Szli nie w lśniących mundurach, lecz w łachmanach i boso, nie w przepychu techniki, lecz ze strzelbami myśliwskimi i kosami, na armaty i karabiny. Prowadzili wojnę rok cały, pozostając jako żołnierze niedoścignionym ideałem zapału, ofiarności i trwania w nierównej walce, w warunkach jak najcięższych. (...) Dla nas, żołnierzy wolnej Polski, powstańcy 1863 roku są i pozostaną ostatnimi żołnierzami Polski walczącej o swą swobodę, pozostaną wzorem wielu cnót żołnierskich, które naśladować będziemy” – to słowa okolicznościowego rozkazu, który 21 stycznia 1919 r. w rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego wydał Wódz Naczelny Józef Piłsudski. Ten rozkaz łączył Powstanie z II Rzeczpospolitą, czynił je symbolicznym aktem założycielskim nowej, odrodzonej Polski, jej fundamentem. Dlatego weterani 1863 r. traktowani byli jak narodowi bohaterowie. Większość Polaków zdawała sobie bowiem sprawę, że ich państwo powstało z gruzów nie tylko w wyni-

ku sprzyjających okoliczności, ale także – a może przede wszystkim - dzięki ich umiłowaniu wolności i kultowi romantycznej walki. Najważniejszym elementem tego kultu było właśnie Powstanie Styczniowe. I nikt – nawet niechętni idei zbrojnej walki endecy, nawet lewica – nie śmiał podważać jego sensu i założycielskiego mitu dla II RP. Przypomnijmy słowa Antoniego Słonimskiego, który stwierdził, że powstania „były może rzeczą beznadziejną, ale (...) dawały oddech. Gdyby nie było powstań, nie bardzo wierzę, że byłoby Dwudziestolecie. Bo bylibyśmy zgnojeni, bylibyśmy prowincją rosyjską” - mówił. Powstańców styczniowych otaczano wyjątkowym, powszechnym szacunkiem. Oficerowie, żołnierze i policjanci byli zobowiązani im salutować. Harcerze zdejmowali przed nimi czapki.

„Ojczyzna i historia Was nie zapomni”

Ale nie chodziło tylko o szacunek, ale o realną pomoc. Opieka nad weteranami leżała w gestii państwa. Już 2 sierpnia 1919 r. Sejm Ustawodaw-

czy przyznał powstańcom i wdowom po nich prawo do pobierania emerytury, a także do noszenia munduru Wojska Polskiego (charakterystyczne, granatowe uniformy). II RP nadała także stopnie oficerskie wszystkim żyjącym weteranom z lat 1831, 1848 i 1863. Pamiętać należy, że żyli już wówczas przeważnie szeregowcy. Ale prócz tego wielkiego wyróżnienia, dostali też stałą, dożywotnią pensję: 125 zł miesięcznie. Nie były to może kokosy, ale państwo pomagało powstańcom również na inne sposoby, urządzając np. akcje charytatywne, obejmując ułatwieniami mieszkaniowymi. Mogli liczyć na opiekę w specjalnie powołanych placówkach. Wracając do symboliki. Imieniem powstańców 1863 r. i dowódców nazywano pułki wojskowe, szkoły, ulice. Na warszawskich Powązkach powstała specjalna kwatera powstańcza (około sto mogił), do której sprowadzono szczątki weteranów z różnych miejsc Polski. Kult bohaterów Powstania Styczniowego trwał niezmiennie przez całe międzywojnie. Nie było uroczystości państwowych, na które by

ich nie zapraszano. Byli stałymi gośćmi szkół. Kulminacją owego kultu był 1933 r. - 70. rocznica wybuchu powstania. Liczbę żyjących wówczas powstańców szacuje się na ok. 250. Obchody, z udziałem władz, objęły cały kraj. W Warszawie weterani zostali przyjęci przez marszałka Piłsudskiego i prezydenta Mościckiego i podjęci obiadem w Belwederze. Pod kolumną Zygmunta przyjmowali defiladę – trwała 10 minut, aby 90-latków nie męczyć na mrozie. Wówczas ustanowiono również pamiątkowy Krzyż Powstania Styczniowego. Uroczyście obchodzono także 75. rocznicę w 1938 r., z udziałem marszałka Śmigłego-Rydza i marszałkowej Piłsudskiej. „Kraj, który ma takich żołnierzy, musi być wolnym i potężnym. Towarzysze broni! Ojczyzna i historia Was nie zapomni” – te słowa Mariana Langiewicza, dyktatora i generała wojsk powstańczych, traktowano poważnie. Ale jest jeszcze jeden element kultu Powstania Styczniowego, bodaj najważniejszy. Szacunek dla bohaterów 1863 r. i ich walki o wolność był jednym z elementów wychowania patriotycznego i obywatelskiego młodzieży II RP. To procentowało później. We wrześniu 1939 r., podczas okupacji niemieckiej, a potem sowieckiej.

Tyran Moskal Tyran bolszewik

A jak jest dziś? Z badania TNS OBOP wynika, że tylko… 19 proc. Polaków wie, że Powstanie Styczniowe wybuchło w 1863 r. Tylko 31 proc. kojarzy je z XIX wiekiem. Z pewnością takiej mizernej świadomości historycznej Polaków nie sprzyja fakt, że Sejm RP – głosami PO i Ruchu Palikota - odrzucił pomysł, aby bieżący

rok był „Rokiem Powstania Styczniowego”. A np. Sejm litewski nie miał z tym problemów. Podobnych badań nikt nie robił, jeśli chodzi o Żołnierzy Wyklętych. A okazuje się, że walka 1863 r.i ta powojenna w latach 1944(45)-1955 ma szereg analogii. I nie chodzi tylko o oczywisty cel, jakim w obu przypadkach było odzyskanie przez Polskę niepodległości. Walka żołnierzy II konspiracji niepodległościowej też miała w przeważającej mierze charakter partyzancki, lokalny, bez centralnego dowodzenia, jednej decydującej bitwy. Oba powstania – styczniowe, antycarskie i powojenne, antykomunistyczne toczono na podobnym obszarze. Za każdym razem partyzanci liczyli na pomoc wolnego świata… Wśród Żołnierzy Wyklętych kult powstańców styczniowych był zresztą bardzo żywy. Ale trudno się dziwić, bo należeli właśnie do pokolenia II RP, walczyli wcześniej z Niemcami, w Armii Krajowej, czy Narodowych Siłach Zbrojnych. Swoją postawę definiowali jako kontynuację obrony Ojczyzny, podjętej w 1939 r., a później akcji „Burza”, i jej decydującego starcia, czyli Powstania Warszawskiego, które wymierzone były przecież także w Sowietów. Aby poczuć tę ciągłość idei między żołnierzami 1863 r. a Żołnierzami Wyklętymi przytoczę fragment „Pamiętnika” kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka”, ostatniego antykomunistycznego dowódcy na Lubelszczyźnie: „Któryś z pozostałych ni stąd, ni zowąd zanucił: Z pól do pól Z jękiem kartaczy z świstem kul Rozkaz do boju wciąż nas gna Powstańców dola, ha, ha, ha (...)


7

historia Tak, słyszałem, że była to piosenka powstańców z 1864 r.! I my, w osiemdziesiąt lat później, całkiem podobnie śpiewamy. Oni mieli tyranów Moskali, a my mamy tyranów bolszewików. (...) Pamiętam z jaką czcią i zaciekawieniem patrzyłem na spotykanych przed wojną weteranów powstania styczniowego. Widok siwowłosych, przygarbionych wiekiem postaci w granatowych uniformach przemawiał do mnie silniej niż wykłady w szkole. Albo to opowiadanie z tamtych czasów, które słyszałem od swego ojca, ojciec słyszał to znów od swego ojca, a mego dziadka. W tych terenach też powstańcy walczyli. Ukrywali się po lasach, nocą przychodzili po żywność. Po walkach widywano rannych i spotykano świeże mogiły. (…) Życie poświęcić warto jest tylko dla jednej idei, idei wolności! Jeśli walczymy i ponosimy ofiary to dlatego, że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni, w wolnej Ojczyźnie”.

Cena: 49zł (w tym 5% vat)

BESTIE 2

Płużański i możliwości takim autorom jak Tadeuszpoliturę i kurz świętego Dopiero po latach, dzięki archiwalnych, można zdrapać dobrania się do zasobówzbrodnie. Wcześniej, mimo potępienia stalinizmu, u zapewne nawet spokoju i zapytać o hitlerowskich. Kąkolewskiem Wolińskiej, Stefana tropiono jedynie zbrodniarzy żeby zwrócić się do Heleny(pana) słychać?”. do głowy by nie przyszło, z pytaniem „Co u pani Michnika czy Igora Andrejewa mówi o nich krótko: systemu stalinowskiego) togi Płużański (syn więźniainnych dosadnych słów, określając ubranych w „bestie”. Można używać Polaków – kaci, zbrodniarze. Pochodzili z różnych Ukraińcami, mieli piękne, czy mundury morderców Polakami, Żydami, a ich nadgorliwość środowisk, bywali z pochodzeni okupacyjne, jednak zjednoczyła a także paskudne rodowody wobec stalinowskiego reżimu. w trybie praktycznie zabrano się tak późno i to dobrych posadach, Jak to możliwe, że za rozliczenia wyroku? Na go sprawiedliwe doczekała późnego uniemożliwiającym wydanie emigracji większość zbrodniarzy kary za swoje ciepłych emeryturach lub szy żadnej, nawet najmniejszej na stałe w Panteonie wieku i zmarła, nie doświadczyw że dzięki książce pozostaną zbrodnie. Jedyna pociecha, Narodowej Hańby! publicysta Marcin Wolski, pisarz,

BESTIE 2

krzyżówka

foto Agencja Reporter

TADEUSZ M. PŁU˚A¡SKI

Historyk, pisarz i publicysta. Expressu”. Szef działu Opinie „Super Polskiej” Publikuje m.in. w: „Gazecie , i „Gazecie Polskiej Codziennie” portalach „Najwyższym Czasie”, .pl. www.wpolityce.pl, www.rebelya „Bestie”, Autor bestsellerowej książki w 2012 r. wyróżnionej Literackiej przez kapitułę Nagrody . im. Józefa Mackiewicza

www.2kolory.com

Czy polska będzie w przyszłości pamiętać o weteranach?

TADEUSZ M. PŁU˚A¡SKI

cowe środowiska postsolidarnościowe otwarcie nazywają ich bandytami. Cały czas – tak jak w PRL-u - zamiast o powstaniu antykomunistycznym mówi się o wojnie domowej. Ale III RP nie czci bohaterów walki o niepodległość, bo tylko formalnie, na poziomie symboliki nawiązuje do II RP. W dużej mierze pozostaje kontynuacją PRL, która polską wolność rozjeżdżała czołgami. Jan Paweł II mówił o Powstaniu Styczniowym: „kosztowało wiele ofiar na polach bitew, jeszcze więcej ofiar w kaźniach Syberii – ale było potrzebne. (...) Wszyscy, którzy wówczas w 1863 roku zrywali się do walki z potworną przemocą, z nieporównaną przemocą, ci wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, co im grozi. I dlatego czyny ich mają wewnętrzną wielkość: są nacechowane najgłębszą szlachetnością, wskazują na jakąś moc ducha ludzkiego i równocześnie są zdolne tę moc w innych rodzić”. Te słowa możemy dziś odnieść również do ŻołniePolska się upomni? rzy Wyklętych z nadzieją, że III RP █ A jak III RP czci swoich bohaterów? jednak się o nich upomni. Powstańców warszawskich, żołnierzy AK, wyklętych? Można śmiało powiedzieć, że w przeciwieństwie do Tadeusz M. Płużański - publicysta, II RP nie zdała egzaminu. Bojowniszef działu ków o wolność dzisiejsze państwo nie Opinie „Super rozpieszcza, nie obejmuje szczególną Expressu”, opieką finansową, medyczną, ani speautor książek cjalnie nie honoruje. Tymczasem ich o zbrodniach oprawcy wciąż otrzymują dużo wyżstalinowskich: sze emerytury. „Bestie”, „Bestie Przy bierności urzędników i więk2” i „Oprawcy. szości wpływowych mediów, AK-owZbrodnie ców, a szczególnie wyklętych wciąż się bez kary” obraża. Postkomuniści, a nawet lewi-


8

ekonomia i praca

DWUGŁOS: ZA I PRZE Niewolnicy tokarek

foto Wikipedia CC

Wiara w doczesne zbawienie za sprawą korporacji to naiwność. Szczególnie w czasach kryzysu

Anita sobczak autorka jest dziennikarką PAP

Stabilizacja zatrudnienia była jednym z powodów, dla których młodzi ludzie wybierali pracę właśnie w korporacjach. To już nieaktualne, a bez tego, wielkie firmy zamieniają się w obozy pracy.

„Trzydzieści procent mniej?” - pracownica korporacji ze zdumieniem wysłuchuje słów szefa. Ten właśnie jej oświadczył, że kryzys wymusza cięcia i że jej pensja będzie o jedną trzecią niższa. Żeby było jasne - obowiązków wcale nie będzie mniej. A może się zdarzyć, że będzie ich więcej. Bo poza obcinkami pensji w firmie są przecież również zwolnienia. „I pani - prawi dalej szef - i tak ma szczęście, że tylko będzie mniej zarabiała”. Zły sen? Niestety, od jakiegoś czasu smutna rzeczywistość pracowników korporacji.

Tak upadają mity

chleb powszedni. Nieuczciwe wycinanie konkurencji jest nawet dotkliwsze niż w urzędach, bo i do stracenia jest częściej więcej. Jesteś za dobry? Nie licz na awans. Szef nie może przecież pokazać, że jego ludzie są lepsi od niego. Do tego dochodzi mobbing, z którym jeszcze niewielu pracowników ma w Polsce odwagę walczyć. Poniżanie, wymaganie niemożliwego i karanie za niewypełnienie polecenia - to doświadczenia zasłyszane u znajomych. „Ona jest nie do ruszenia” - usłyszała znajoma piszącej te słowa od swojego przełożonego. Miała wytypować kilka osób do zwolnienia. Naturalnie w pierwszej kolejności pomyślała o najsłabszych pracownikach. Okazało się jednak, że jedna z najgorzej pracujących dziewczyn musi zostać w firmie, bo jest krewną prezesa. Liczba osób do odstrzału oczywiście się nie zmieniła, w efekcie wyleciał ktoś lepszy. Zgodnie z zasadą, że gorszy pieniądz wypiera lepszy.

Pewność pracy to niejedyny mit dotyczący pracy w dużej firmie. W powszechnej opinii praca w korporacji to przejrzyste zasady, klarowna ścieżka kariery. Nic bardziej mylnego - coraz częściej, szczególnie w czasach kryzysu, wcale nie obowiązują tam reguły kapitalizmu. Co więcej, jak zdrapać wierzchnią warstwę - abonament w prywatnej przychodni medycznej i karnet do fitness klubu - okazuje Nie mogę odejść od tokarki Tokarka to w niektórych korporacyjnych się, że zasady panujące w korporacji niewiele różnią się od tych, do których przezwyczaili- środowiskach synonim komputera, od któreśmy się w administracji publicznej. Zatrudnia- go naprawdę czasem nie można odejść. O tym nie znajomych, czy nawet rodziny, układy - to ile się pracuje w korporacjach krążą opowie-

ści. I to niestety nie jest mit. Praca do późnych godzin, nadgodziny, za które płaci niewiele firm, szkolenia w weekendy, na które „warto” pójść. To rzeczywistość korpopracowników. „To już jest wiosna?” - odkrywają ze zdziwieniem. Albo z niedowierzaniem wysłuchują relacji znajomych, że na dworze taki upał jakby się żar lał z nieba. O pracownikach korporacji ks. Jacek Stryczek, duszpasterz ludzi biznesu mówił kilka dni temu w rozmowie z TOK FM: „To są ludzie, którzy cały dzień żyją w sztucznym świecie albo w swoim domu, albo w wygodnym samochodzie, u specjalnego lekarza, albo w biurze, gdzie jest klimatyzacja, na fitnessie, albo jadą na wakacje”. Takie trochę nieprawdziwe życie.

Tańszy model

Duchowny zwraca też uwagę na to, że korporacje przyzwyczajają ludzi do wygody. Wbrew pozorom wcale nie zachęcają do podejmowania wyzwań, czynią z nas tchórzy. W końcu każdy pracownik jest tylko trybikiem w wielkiej maszynerii. Są tacy, zwłaszcza zaczynający pracę młodzi ludzie, którym wydaje się, że praca w międzynarodowej firmie to szczyt marzeń, że pana boga za nogi złapali. Z biegiem czasu przekonują się, że w każdej chwili mogą być zastąpieni przez lepszy, a i najczęściej tańszy model. Zderzenie z prawdziwym życiem bywa wtedy bolesne. Doświadczony pracownik jest cenny, owszem. Ale w dzisiejszych czasach liczą się każde oszczędności. Zarządy tną więc na i starych pracownikach, i na narybku. Stąd powszechnie krytykowane, ale i powszechnie stosowane umowy śmieciowe czy równie częste w korporacjach samozatrudnienie.

Grzech pierworodny

Wielu szukających pracę godzi się jednak na te XIX-wieczne warunki pracy - brak ubezpieczenia, składek emerytalnych. Powodów jest wiele, ale warto zwrócić uwagę na ten pierwotny - brak zmysłu przedsiębiorczości. Polskie uczelnie w swojej większości nie wyrabiają w studentach przekonania, że to oni mogą coś stworzyć, że to oni powinni dawać miejsca pracy. Nie jesteśmy uczeni, by mierzyć wysoko. I tak stajemy się wyrobnikami, pracujemy na cudze konto. I godzimy się na niegodzwie warunki. Nie każdy ma smykałkę do interesów, ale - jak pisał wieszcz Mickiewicz - „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”. Jak ktoś naprawdę chce pracować u siebie i dla siebie, zrobi to.

Bilet w jedną stronę

O takich, którzy rzucili korporację, by zająć się własnym biznesem słychać dość często. O takich, którzy wracają ze swoich śmieci do wielkich firm jakoś rzadziej. To najlepszy dowód na to, że warto inwestować we własne przedsiębiorstwo. „Z 99-procentową pewnością okaże się, że pracy na swoim jest więcej. Ale satysfakcja i poczucie, że wszystko co robisz idzie na twoje konto są niezastąpione” - mówi Karolina, która zrezygnowała z pracy w koncernie spożywczym i otworzyła własną firmę. Teraz jest freelancerem - doradza kilku dużym przedsiębiorstwom. Ani przez chwilę nie żałowała tej decyzji. W korporacji uwierało ją wiele rzeczy. Na jedną jednak zwraca szczególną uwagę. „Miałam poczucie, że drepczę w miejscu. Wielogodzinne narady, z których nic nie wynikało, brak wpływu na cokolwiek. Jak w takim miejscu można █ się realizować?” - mówi.


9

ekonomia i praca

CIW KORPORACJOM

Gdy kapituluje państwo, wkraczają korporacje

foto Wikipedia CC

Tak opluwane wielkie koncerny stanowią jedyną szanse na samorealizację dla tysięcy młodych ludzi

Marcin Rosołowski Autor jest specjalistą od komunikacji społecznej

Demonizowane korporacje dla tysięcy ludzi są jedyną szansą na przyzwoite zarobki i rozwój osobisty. Kariery w nich często są wieloletnie, nie wiążą się z ryzykiem i rozczarowaniami związanymi z własną działalnością i brakiem perspektyw odczuwalnym w wielu małych firmach.

Logicznie rzecz biorąc, kiedy rzeczywistość odpowiada naszym oczekiwaniom, powinniśmy czuć się usatysfakcjonowani, ba – spełnieni. Tymczasem logika kompletnie zawodzi w przypadku absolwentów szkół wyższych. Bowiem, jak podały niedawno media, statystyczny polski absolwent uczelni może po ukończeniu studiów liczyć na 2500 zł brutto, czyli około 1800 zł na rękę. Z kolei z badań, dotyczących aspiracji tychże studentów, wynika, że świeżo upieczony magister będzie zupełnie zadowolony, jeśli pod koniec miesiąca na jego koncie znajdą się dwa tysiące złotych pensji. A jednak, mimo tak umiarkowanych oczekiwań, młodzi absolwenci często jedyną szansę na zbudowanie kariery widzą w pracy w korporacji. I coraz częściej nie jest to efekt rezygnacji z wymarzonych planów zawodowych, ale droga do ich realizacji.

Obłoki zbyt wysoko

Umiarkowane aspiracje absolwentów powinny być dla polityków poważnym sygnałem ostrzegawczym. Nie oznaczają one wcale, że młodzi Polacy przestali bujać w obłokach i zamiast marzyć

o karierze godnej Jobsa, wolą skupić się na tym, co osiągalne. Aspiracje poniżej średniej krajowej dowodzą, że osoby z wyższym wykształceniem nie wierzą, że w Polsce uda się cokolwiek osiągnąć nawet zdolnym i dobrze przygotowanym osobom. Po prostu utarło się, że młodzi i zdolni, jeśli tylko mogą uciec za granicę, natychmiast to robią. W kraju pozostają ci, którzy godzą się z tym, że dyplom to dopiero zaproszenie do gry, a nie przepustka do kariery. Za dwa tysiące da się przeżyć, ale nie da się z tego odłożyć na mieszkanie czy samochód… Jest kilka podstawowych powodów takiego stanu rzeczy. Absolwent, który chciałby po studiach założyć własny biznes, teoretycznie może korzystać z unijnych programów i starać się o preferencyjne kredyty – nie trzeba mieć pieniędzy, wystarczy dobry pomysł. Tak samo teoretycznie każdy może zgłosić swoją aplikację w konkursie na prezesa, dajmy na to, Orlenu. W rzeczywistości bez niemałego wkładu własnego rozpoczęcie działalności jest nierealne. Bez bogatych rodziców lub wspólnika z kasą po prostu się nie obejdzie. Nawet jeśli pieniądze na początek się znajdą, to młody

przedsiębiorca nie może liczyć na ulgowe traktowanie przez fiskusa. W Polsce nie ma przepisów, które łagodziłyby obciążenia podatkowe dla osób otwierających własne firmy.

Niepraktyczni

Fakt, że ponad 20 procent bezrobotnych to osoby poniżej 25. roku życia, jest również po części efektem złego systemu edukacji. Polskie uczelnie kładą w studenckie głowy mniej lub bardziej przydatną wiedzę, lecz kompletnie nie przygotowują ich na to, w jaki sposób z tą wiedzą wejść na rynek pracy. W wielu krajach Unii Europejskiej już dawno zauważono, że praktyki zawodowe i przygotowanie do budowy kariery jest równie ważne, jak podręcznikowe treści. Polski absolwent po opuszczeniu murów uczelni jest zwykle bezradny. Jego umiejętności poruszania się na rynku pracy ograniczają się do wypełnienia formularza CV, ściągniętego z internetu. Oczywiście, absolwent może zwrócić się do polskiej firmy – takiej z sektora MŚP, o którym politycy mówią zawsze pozytywnie, ale dla którego robią jak najmniej. Bardzo wysokie koszty pracy w Polsce skutecznie blokują możliwości takich przedsiębiorstw. Jeśli każdy tysiąc złotych, wypłacany pracownikowi, kosztuje pracodawcę kilkaset złotych haraczu na rzecz instytucji państwowych, to płaca, którą można zaoferować młodemu magistrowi, siłą rzeczy nie może być wysoka. W tej sytuacji jedyną deską ratunku jawi się to, co dla myślicieli spod znaku „Krytyki Politycznej” uchodzi za ostateczną kolaborację z systemem – zapukanie do drzwi korporacji. Tak, jednej z tych korporacji, które mają niszczyć indywidualność, czynić z pracownika trybik w maszynie, urządzać wyścig szczurów, rozbijać rodziny – i co tam jeszcze lewicowym aktywistom przychodzi do głowy. Jednak dla absolwenta praca w korporacji

nie jest wcale definitywnym pożegnaniem z własnymi planami zawodowymi czy założeniem własnej firmy. Wręcz przeciwnie, bywa ona krokiem do zrealizowanie tych zamierzeń, których w inny sposób nie dałoby się wcielić w życie.

Państwa w państwie

Coraz więcej korporacji nie czeka, aż na ich biuro trafi CV absolwenta. Takie firmy same odławiają najlepszych w ramach specjalnych programów – i to bynajmniej nie na warunkach, które wiążą pracownika z korporacją na długie lata. Przykładem może być projekt realizowany przez właściciela sieci Biedronka, w ramach którego absolwenci kierunków ekonomicznych mogą liczyć na pracę w firmie na stanowiskach menedżerskich. Korporacja daje możliwość zdobycia doświadczenia i nabycia umiejętności, dzięki którym po kilku latach marzenia o własnym biznesie stają się realne. Jakie podmioty poza potężnymi firmami mogą zapewnić dostęp do bezpłatnych szkoleń, do poszerzania zawodowych umiejętności, nie mówiąc o pakiecie świadczeń socjalnych? Korporacje w coraz większym stopniu realizują kompetencje, tradycyjnie zastrzeżone dla państwa. Stają się parapaństwami. Ta tendencja niesie zagrożenia, ale ma też pozytywne aspekty. Skoro państwo nie jest w stanie ułatwić młodym ludziom startu zawodowego, dać dostęp nie tylko do doskonalenia umiejętności, ale nawet wykształcić zgodnie z oczekiwaniami rynku – to w ten obszar wkracza korporacja. Czy nam się to podoba, czy nie. Z korporacjami bywa trochę tak, jak z kredytami. Każdy wolałby kupić mieszkanie lub auto za gotówkę, ale ostatecznie bez zaciągnięcia zobowiązania się nie obędzie. Ostatecznie można mieszkać kątem u teściów albo sprzedawać bajgle… █


10

recenzja

Jeż bezmięsny

wiesław chełminiak

Kino familijne też trzeba umieć robić. Twórcy komedii „Last Minute” nie potrafili nawet skorzystać z gotowych wzorców z polskiego i amerykańskiego kina. Efekt jest smutny, a nie śmieszny. O komedii „Last Minute”, wcześniej anonsowanej jako „Zemsta faraona”, od dawna było głośno. Zwłaszcza na korytarzach stołecznej Giełdy Papierów Wartościowych. Szef tej szacownej instytucji stracił stołek, bo za bardzo angażował się w promocję filmu, w którym gra dama jego serca, modelka Anna Szarek. Jeżeli dymisja była zaplanowanym elementem akcji reklamowej, to prezes niepotrzebnie się poświęcił. Rzecz jest cienka jak herbata z czwartego parzenia. Czegóż zresztą można było oczekiwać od reżysera, który sponiewierał legendę Hansa Klossa, a wcześniej wysmażył zakalcowate „Ciacho”. Nawet tytuł jest od czapy, gdyż bohaterowie nie zapłacili za

reklama copy.pdf

1

20/02/2013

wczasy w Egipcie ani grosza. Po prostu wygrali konkurs radiowy. Akcja rozgrywa się okolicach Gwiazdki. Można więc mniemać, że celem Patryka Vegi było stworzenie dzieła na potrzeby świątecznych ramówek telewizyjnych. Twórcy „Listów do M” mogą jednak spać spokojnie. Konkurencja nie potrafiła skorzystać z gotowych wzorców, czyli polsatowskich „Pamiętników z wakacji” i amerykańskiego cyklu „W krzywym zwierciadle”. Zamiast mięsnego jeża przyrządzonego przez polskich Griswoldów, dostaliśmy nieśmieszną opowiastkę o ociężałych umysłowo pechowcach. Na dobry początek rodzince z „Last Minute” giną bagaże. W hotelowym pokoju brakuje łóżek, więc

Wojciech Mecwaldowski musi spać w wannie. Kolejne katastrofy rodacy prokurują już sami. Sytuację pogarsza fakt, że ich angielszczyzna ogranicza się do kilku słów, z których najważniejsze to „all inclusive”. Trochę to dziwne, bo głową rodziny jest nauczyciel. Film bazuje na stereotypach, więc o los bohaterów możemy być spokojni. Polak, jak wiadomo, zawsze sobie poradzi. Nasi wczasowicze też nie wypadli sroce spod ogona: wiedzą, co to Youtube i Facebook, mają marzenia i aspiracje. Szczytem tych marzeń jest kariera w telewizji. No i za rodzinę daliby się pokrajać na plasterki. Nieprzypadkowo jedyną postacią negatywną w filmie jest osobnik, który rodzinne wartości ma w pogardzie. Krytykuje rodaków, sam będąc patentowanym durniem i dusigroszem. Jakie zdanie o rodakach ma reżyser, który próbuje wcisnąć im tak wybrakowany towar jak „Last Minute”, łatwo się domyślić. Miejmy nadzieję, że i jego kara █ nie minie.

13:47

K O N C E R TO W Y M A R Z E C

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

657733_WA


11

sport

Tylko sportowcy mają jaja

Sportowcy mówią…

Czy mówicie, co myślicie, czy mówicie, co mówić wypada, by nikomu nie podpaść? Z pewnością jednymi z ostatnich wyrażającymi publicznie wprost to, co myślą są… sportowcy.

Dobrze, że pomoc społeczna nie słyszała słów kołysanki mojego przyjaciela, który przez cztery godziny usypiając córkę śpiewał jej „Kotki dwa”, ale w piątej wymiękł i zdesperowany zmienił nieco słowa: „Aaa, kotki dwa, jeden rzyga, drugi sra”. I zasnęła. Dostałby ze 2 lata, a Maryśka zapewne wylądowałaby w domu dziecka. Poprawność polityczna zbiera swoje żniwo. W listopadzie 2012 roku (to już chyba trzecie podejście), w Sejmie wylądował projekt ustawy dotyczący ukrócenia „mowy nienawiści”. Ale jak i kto ma ją definiować? Cholera wie. Napisałem „cholera”? Aaaaaaaa, już po mnie. Miało być „motyla noga”. Klamra się domyka, niebawem nie będziemy mogli pójść na szamkę „do Chińczyka”, tylko pójdziemy na obiad do „obywatela Państwa Środka”. Pamiętacie zapewne słowa piosenki Kazika „12 groszy”: Okazało się, że pastor King nie był Murzynem, ani czarnym - on był Afroamerykaninem. To niesamowity paradoks, że w czasach demokracji, z definicji stojącej na straży wolności słowa, coraz mniej nam wolno. Ale jest światełko w tunelu. I zapalają go sportowcy. Nie politycy, naukowcy, ekonomiści, biznesmeni. Tylko sportowcy potrafią jeszcze dać nam nadzieję na normalność w życiu publicznym. Dlaczego? Choćby dlatego: „To tak, jak sobie wyobrażam bycie mężczyzną. Ktoś wielokrotnie kopnął mnie w jaja” – to słowa Sherraine Schalm, kanadyjskiej szpadzistki po porażce w pierwszej rundzie zawodów na Olimpiadzie w Pekinie (2008). Inne przykłady? Proszę bardzo: “Wiemy, że musimy od pierwszej minuty napierdalać” – te słowa wypowiedział podczas konferencji prasowej, przed kluczowym meczem z Czechami na Euro 2012, reprezentant Polski Damien Perqius. „Kur.. mać, co trenerowi odpier...?!” – nie uwierzycie, ale tak zareagował (kiedy jeszcze skakał) Adam Małysz, jak jeden z trenerów kadry walnął go dłonią w daszek czapki.

Kawa na ławę

Zazwyczaj jest tak, że wszyscy spinają się i pilnują, kiedy widzą mikrofon, czy kamerę. Ale nie sportowcy. I obstaję przy tym, że to nie wynika z ich głupoty. Oni są po prostu naturalni, są sobą. Kurde, co za powiew świeżego powietrza! Czytajcie: “Niezależnie od tego, co powiedziałem w zeszłym roku, tylko to przepisz. Jestem pewien, że nadal pasuje” - amerykański tenisista Andy Roddick, do dziennikarki podczas jednego z wielkoszlemowych turniejów w 2006 roku. Inny tenisista, Novak Djokovic, nieco wyżej w rankingu ATP, bo teraz na

pierwszym miejscu, opowiadał dziennikarzowi jak świętował niedawno sukces Serbii w Pucharze Davisa. “Nie spędziłem zbyt dużo czasu w swoim kraju po tej wygranej. To były dwa dni i dwie noce świętowania... Naszym celem były trzy. Jednak po drugim dniu wylądowaliśmy w szpitalu”. Bywa też, że czołowi tenisiści są nieco introwertyczni, ale jakże szczerzy! “Denerwuję się, kiedy nocą jestem w domu sam. Nie wyłączam telewizora, ani świateł. Śpię na sofie, zamiast we własnym łóżku. Nie jestem zbyt odważny poza kortem”

Czy trzeba dziś być bokserem wagi ciężkiej, by nie wstydzić się niemodnych poglądów?

– którego polityka byłoby stać na takie wyznanie, jakie jest autorstwa Hiszpana, Rafaela Nadala (nr 5 w rankingu ATP)? Jeśli mowa o życiu poza sportem warto też zacytować żużlowca Sławomira Drabika - wielokrotnego medalistę mistrzostw Polski, Europy i świata. Uwaga, będzie dialog. Dziennikarz: Jak wygląda życie żużlowca? Drabik: Zawody, ostro w beret, zawody, ostro w beret. Wiem, brakuje Wam wyznań piłkarzy. Zatem zaspokoję tę ciekawość. Ben Starosta, urodzony w Anglii, grał w latach 2008-2009 w Lechii Gdańsk. Nie zachwycał, nie strzelił żadnej bramki. Ale elokwentny był: “Dlaczego koledzy mówią na mnie Big Ben? Nie wiem, chyba widzieli mnie pod prysznicem”.

Golimy frajerów

W życiu każdego sportowca istotną rolę odgrywa jego trener. W sportach indywidualnych oczywiście zdecydowanie większą niż grach zespołowych, ale przedstawiciele tych ostatnich potrafią docenić klasę i znaczenie trenera. Oddajmy głos siatkarzowi, repre-

zentantowi Polski, Łukaszowi Kadziewiczowi: “Bez Lozano polska siatkówka byłaby w dupie i taka jest prawda. To człowiek, który odmulił środowisko i pokazał coś nowego. Otworzył głowę leśnym dziadkom”. No właśnie. Może sportowcy mówią w ten sposób, a nie inaczej, bo tak rozmawiają po prostu na co dzień – w szatni, na treningach, generalnie, poza kamerami? Coś w tym musi być. Jeden z byłych trenerów piłkarskiej reprezentacji Polski, w ten oto sposób motywował polskich piłkarzy do lepszej gry w drugiej połowie meczu: „Parówy w górę i golimy frajerów!” Na koniec warto podać przynajmniej jeden przykład sportowca, który nie przeklina i nie wstydzi się też wyznawanych przez siebie wartości. Tomasz Adamek: ”Często słucham Radia Maryja. Wiem, że w tej stacji się za mnie modlą, ja się modlę za nich. Czuję ich wsparcie”. Nawet nie wiecie, jakie Wy nam drodzy sportowcy dajecie wsparcie. Dzięki Wam (a szczególnie Waszym słowom) █ czujemy, że żyjemy!

Ben Starosta, były piłkarz Lechii Gdańsk

Bez Lozano polska siatkówka byłaby w dupie i taka jest prawda. To człowiek, który odmulił środowisko i pokazał coś nowego. Otworzył głowę leśnym dziadkom. Łukasz Kadziewicz, siatkarz, reprezentant Polski

To tak, jak sobie wyobrażam bycie mężczyzną. Ktoś wielokrotnie kopnął mnie w jaja. Sherraine Schalm, kanadyjska szpadzistka

„Kur.. mać, co trenerowi odpier...?!” Adam Małysz, skoczek narciarski

Często słucham Radia Maryja. Wiem, że w tej stacji się za mnie modlą, ja się modlę za nich. Czuję ich wsparcie. Tomasz Adamek, bokser

Zazwyczaj jest tak, że wszyscy spinają się i pilnują, kiedy widzą mikrofon, czy kamerę. Ale nie sportowcy. I obstaję przy tym, że to nie wynika z ich głupoty. Oni są po prostu naturalni, są sobą.

foto Agencja Reporter

Jarosław Heinze

Dlaczego koledzy mówią na mnie Big Ben? Nie wiem, chyba widzieli mnie pod prysznicem.


ŻOŁNIERZE

3 WYKLĘCI

koncept główny

1 MARCA – NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH

Zginęli za wolną Polskę

CHWAŁA BOHATEROM Ż

ołnierze Wyklęci, tak jak Armia Krajowa, z której w większości wyrośli – mieli różne poglądy polityczne. Byli wśród nich piłsudczycy, endecy, chadecy, socjaliści, ludowcy. Oni byli z naszych miast i wsi. Rolnicy, inteligenci, urzędnicy, przedsiębiorcy, ziemianie, uczniowie.

Przedstawiciele całego społeczeństwa polskiego. Dlatego ich historia – historia Żołnierzy Wyklętych – nie jest „prawicowa”, ale na pewno antykomunistyczna, antysalonowa. O II konspiracji niepodległościowej powinniśmy szczególnie pamiętać. Nie może być tak, że mamy Wrzesień 1939 r., niemiecką okupację, a potem nagle pojawia się opozycja demokratyczna, Solidarność. Wyklęci to żołnierze niezłomni, którzy nikomu i nigdy się nie poddali, ani tyranowi niemieckiemu, ani sowieckiemu. Ale takie było pokolenie II RP, wychowane w tradycji Bóg-Honor-Ojczyzna. I o tę dopiero co odzyskaną Ojczyznę walczyli, często aż do ofiary swojego życia. Dziś ci wyklęci-niezłomni pozostają brakującym ogniwem naszych dziejów. Jeśli zapomnimy o nich, o ich walce i cierpieniu – tak jak tego chcieli komuniści – nie zrozumiemy powojennej historii Polski ani naszej współczesności. Bo świadectwo Żołnierzy Wyklętych to jeden z najważniejszych składników budujących naszą tożsamość. To kręgosłup narodu. Mój 18-letni syn wie, kim byli wyklęci, ale swoje zainteresowania wyniósł z domu, a z historią i patriotyzmem ma też do czynienia w harcerstwie. Natomiast w swojej klasie jest wyjątkiem. A przecież kształcenie w duchu miłości Ojczyzny i znajomości Jej tradycji to powinien być obowiązek państwa. Dziś przeciwko rugowaniu historii ze szkół powinna protestować nie garstka byłych opozycjonistów, ale wszyscy nauczyciele, cała Polska. Tymczasem te skromne protesty są pomijane, zagłuszane. A inne kraje – choćby nasi najwięksi sąsiedzi – Niemcy czy Rosja – jakoś nie mają z tym problemu. Oni starannie pielęgnują swoją politykę historyczną. Obowiązkiem państwa jest także napiętnowanie i ukaranie sądowe morderców i zdrajców. Ale ono również pod tym względem jest ułomne. Tylko nieliczni funkcjonariusze powojennego aparatu represji zostali pociągnięci choćby do symbolicznej odpowiedzialności. I to jedynie brutalni „oficerowie” śledczy, ale już żaden komunistyczny sędzia czy prokurator – morderca sądowy. Bezkarność oprawców jest zatem wpisana w system. To zostało politycznie „przyklepane” w momencie polskiej okrągłostołowej „transformacji”. Morderców trzeba nazywać po imieniu. Czy ktoś normalny twierdzi, że

Na „Łączce” Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach komunistyczne bestie zrzuciły do dołów śmierci ok. 300 polskich patriotów

Gen. August Emil Fieldorf „Nil” (zamordowany 24 lutego 1953 r.)

Rotmistrz Witold Pilecki (zamordowany 25 maja 1948 r.) historyk musi wnikać w psychikę Hitlera, Hoessa, Eichmanna? To byli tacy sami zbrodniarze, jak Stalin, Bierut, Berman, Radkiewicz. Zło jest złem, zbrodniarz zbrodniarzem i jako taki powinien ponieść zasłużoną karę. Niestety, do dziś – w Polsce i na świecie – relatywizuje się zbrodnie komunizmu. Kiedyś zachodni przywódcy ściskali się ze Stalinem, dziś wpadają w objęcia jego następcy, Putina. Często Czytelnicy pytają mnie: czemu „bestie”, czemu nazywam ich tak jednoznacznie? Przecież ci ludzie działali w ramach określonego systemu prawnego, takie były czasy i duch dziejów. Przecież komunistów uznał niemal cały świat. Odpowiadam wtedy, że komunistyczna władza nie była legalna, bo nie miała legitymacji Polaków. Gdyby nie sfałszowane wybory, nigdy nie mogłaby rządzić. Nawet miliony krasnoarmiejców, funkcjonariuszy NKWD i Smiersz by nie pomogły. I ci wszyscy mordercy służyli okupantowi – w aparacie represji, UB, Informacji Wojskowejczy jako sędziowie, prokuratorzy w mundurach, bądź jako cywile w sekcjach tajnych eliminujących Polaków. Oni nie pracowali dla jakiejś innej Polski, ale dla wroga, którego jedynym celem była likwidacja polskości.

Prócz tortur fizycznych stosowali bardzo silny nacisk psychiczny. Mój Ojciec usłyszał kiedyś od Różańskiego: „My wiemy, że ty masz twardą d…, ale obok mamy kogoś, z kogo wszystko wybijemy”. W celi obok siedziała żona Ojca. Ubeckie „badania” spowodowały poronienie dziecka. Według najnowszych, ciągle niepełnych danych, w latach 1944 – 1956 aresztowano w Polsce przeszło 250 tysięcy ludzi, którym krzywoprzysiężne sądy wymierzały kary wieloletniego więzienia. Ponad pięć tysięcy zostało skazanych przez sądy wojskowe na karę śmierci. Przeszło trzy tysiące wyroków wykonano. Milicja i wojsko wspólnie z sowieckimi oddziałami przeprowadzały krwawe pacyfikacje. Łączna liczba ofiar zbrodni komunistycznych z lat 1944 – 1956 może sięgać nawet pięćdziesięciu tysięcy zmarłych i zamordowanych. Te liczby mogą szokować, jeśli poddamy się postsowieckiej indoktrynacji, że doświadczyliśmy wyzwolenia, z którego cieszyli się wszyscy Polacy. Ale to jest też tak, że stalinowcy nie rozpłynęli się, nagle nie zniknęli. Prócz kilku prób pokazowego osądzenia zbrodniarzy na fali „odwilży”

i paru symbolicznych wyroków płynnie przeszli do czasów Gomułki. Do końca PRL pracowali w różnych instytucjach państwowych, przepoczwarzyli się w dyplomatów, literatów, dziennikarzy. Stalinowscy sędziowie i prokuratorzy zostali uznanymi adwokatami czy radcami prawnymi. Niektórzy żyją do dziś nieosądzeni za swoje zbrodnie. Żyją w dostatku, pobierając dużo wyższe emerytury od swoich ofiar. A ich dzieci często korzystają z profitów komunistycznych dygnitarzy. Są wszędzie – w polityce, biznesie, mediach. A państwo, nazywane III RP, pozwala im na to, bo bliżej mu do PRL-u, niż do II RP. Podczas „bezkrwawej rewolucji” zafundowano nam ciągłość instytucji, układów i życiorysów, a jakiekolwiek próby odsłonięcia tej czerwonej kurtyny nazywane są „grzebaniem w przeszłości”. Jakże inną postawę prezentowało przedwojenne pokolenie. Wielu z nich – przywódców wojskowych i politycznych – najtrudniejszy egzamin z polskości zdawało pod sowieckim butem. Niemal każdy wyższy dowódca, rtm. Witold Pilecki, gen. Emil Fieldorf, dostał po „wyzwoleniu” propozycję współpracy z „pol-

ską” bezpieką – kolaborantami Stalina. Nasi bohaterowie odmówili, nie chcieli iść na żadne pakty z czerwonym diabłem – dlatego zginęli. Dla takich twardzieli nie było miejsca w „ludowej” Ojczyźnie. Dziś – dzięki uporowi Instytutu Pamięci Narodowej, a przede wszystkim dr. Krzysztofa Szwagrzyka – są ekshumowani na „Łączce” Powązek Wojskowych w Warszawie. Wkrótce – miejmy nadzieję – doczekają się godnych pochówków. Ale oni muszą też wrócić do naszej pamięci zbiorowej. Na należne im, zaszczytne miejsce. Tym niezłomnym – Żołnierzom Wyklętym – wbrew salonowym, postkomunistycznym „elitom” należy się nasz szacunek.

Zginęli za wolną Polskę Chwała bohaterom Tadeusz Płużański, szef działu Opinie „Super Expressu”, autor książek „Bestie”, „Bestie 2” i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”


4 ŁĄCZKA – warszawski Katyń II

NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI

ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH

koncept główny

Zrzucali ich – tak jak w Katyniu – do bezimiennych dołów. Nago, czasem w więziennych butach i ze związanymi rękami

N

ajpierw ich mordowano, a potem przez cały PRL mordowano pamięć o nich. Ale po 1989 r. niewiele się zmieniło. Przez 23 lata wolnej, wydawałoby się, Polski państwo nie zrobiło nic, aby przeprowadzić ekshumacje na „Łączce” – kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na warszawskich Powązkach. Mimo, że wiele wskazywało na to, że tu właśnie – od połowy 1948 r. – oprawcy przewozili ciała zabitych w więzieniu na Rakowieckiej polskich patriotów. Potajemnie, pod osłoną nocy. Komunistyczny mord miał na zawsze pozostać tajemnicą. Zrzucali ich – tak jak w Katyniu – do bezimiennych dołów. Nago, czasem w więziennych butach i ze związanymi rękami. Niektóre ofiary miały na sobie mundury Wehrmachtu… Aby bohaterowie Polski nigdy nie zostali odnalezieni, doły śmierci zasypano grubą warstwą ziemi. Czasem dodatkowo wapnem, aby zatrzeć wszelkie ślady. Najpierw barbarzyńcy zrobili tam kompostownię, potem śmietnik. Katyń tym się różni od „Łączki”, że tam Sowieci ustawili latrynę.

Jeden strzał

Wcześniej, w więzieniu mokotowskim, mordowali katyńskim strzałem w tył głowy. „Gdy usłyszałem szept: już idą, zbliżyłem się do okna razem z dwoma współwięźniami, którzy znali Witolda Pileckiego. Nie zapomnę tego widoku. Prowadzono dwóch skazanych. Pierwszy pojawił się Pilecki. Miał usta zawiązane białą opaską. Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. Nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupeł-

Kat z Rakowieckiej Tu, w więzieniu na Mokotowie, do niewinnie skazanych strzelał st. sierż. Piotr Śmietański (po lewej)

nie omdlałego. A potem salwa” – zapamiętał ks. Jan Stępień, więzień katowni na Rakowieckiej. Egzekucję Pileckiego – w czasie niemieckiej okupacji dobrowolnego więźnia Auschwitz – nadzorował Ryszard Mońko, zastępca naczelnika więzienia mokotowskiego ds. politycznych: „25 maja 1948 r., między godz. 21 i 21.30 do mojego gabinetu zgłosiło się czterech panów, dwóch w mundurach wojskowych, dwóch po cywilnemu, z bezpieki. Na polecenie prokuratora Cypryszewskiego rozkazałem doprowadzenie Pileckiego na miejsce straceń. To był mały, oddzielnie stojący budynek za X pawilonem, którym rządziło MBP. Weszli do środka, ja zostałem na zewnątrz. Słyszałem jeden strzał”. Mońko żyje do dziś w Hrubieszowie, „nie nękany” przez Temidę III RP. Czy dlatego, że wymiar sprawiedliwości dzisiejszej Polski jest bezpośrednią kontynuacją komunistycznego bezprawia? Mimo że protokół wykonania kary śmierci mówi o plutonie egzekucyjnym, strzelał jeden etatowy morderca – starszy sierżant Piotr Śmietański. Za najważniejszych „bandytów” dostawał premie. Ciało Pileckiego wywieziono za bramę więzienia na małym drewnianym wózku ciągniętym przez konia. Gdzie zbrodniarze pogrzebali bohaterskiego rotmistrza – nie było wiadomo przez następne 64 lata. Dzięki IPN-owi dziś wiemy już na pewno, że został zrzucony do dołu na obrzeżach Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Czyli właśnie na „Łączce”, która dziś należy do nekropolii.

W nocy, potajemnie, do dołów śmierci trafiały zwłoki polskich bohaterów

przodków, zapalają lampki. Tu, w kwaterze zasłużonych, spoczywają Bierut, Berman, Gomułka. Tu z pewnością spocznie Jaruzelski. Chowany z honorami, kompanią reprezentacyjną, przy udziale najwyższych władz. A potomkowie ofiar? Oni w wolnej Polsce nie mają takiego „przywileju”, bo grobów ich ojców czy dziadków cały czas nie ma. Dopiero teraz – w ubiegłym roku – ekipie Instytutu Pamięci Narodowej pozwolono rozpocząć ekshumacje w kwaterze „Ł”. Szkoda, że nie doczekała tego Maria Fieldorf. Bo na „Łączce” historycy szukają też szczątków jej ojca – szefa Kedywu AK gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”; prezesa IV Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość ppłk. Łukasza Cieplińskiego; obrońcy WybrzeElity i „elity” ża we wrześniu 1939 r. kmdr. Stanisława Warszawskie Powązki Wojskowe to Mieszkowskiego. I około 300 innych żołmiejsce szczególne. Dzieci PRL-owskich nierzy i dowódców, przedstawicieli polprominentów chodzą na groby swoich skiej inteligencji, elity II RP. Ale już zaczęły się kłopoty, próby blokowania tych prac. Bo z „Łączką” okrągłostołowe „elity” mają kłopot. Po odkopaniu wszystkich szczątków, ich identyfikacji i pochowaniu w grobach, prędzej czy później pojawi się pytanie: kim są mordercy. A to kierownictwo partii i państwa, bezpieki i Informacji Wojskowej, „oficerowie” śledczy, prokuratorzy, którzy oskarżali, sędziowie, którzy wydawali wyroki. Za każdą ofiarą kryje się cała masa nazwisk. Wśród nich towarzysze z sąsiedztwa: Bierut, Berman, Gomułka. I wielu innych. Romkowskich, Wolińskich, Fejginów, Michników. Część żyje do dziś w Polsce, Wielkiej Brytanii, Szwecji... Tam są szanowanymi obywatelami, a u nas pozostają bezkarni. Powód? Ich związki z dzisiejszymi zarządcami Polski.

Szczątki bohaterów

Edmund Bukowski, stracony na Mokotowie 13 kwietnia 1950 r.

Eugeniusz Smoliński, stracony na Mokotowie 9 kwietnia 1949 r.

fałszywym zarzutem sabotażu. Wyrokiem krzywoprzysiężnego sądu (Wojskowy Sąd Rejonowy w Bydgoszczy w procesie pokazowym) skazany na karę śmierci i stracony na Mokotowie 9 IV 1949 r. Gdy córki Eugeniusza Smolińskiego straciły ojca, jedna miała trzy lata, druga 11 miesięcy. – Mama całe swoje długie życie czekała na tatę, do końca nie wieOjciec wrócił do nas rzyła w jego śmierć – wspominają. – PrzePodczas ubiegłorocznych ekshumacji cież obiecał, że wróci. Wrócił do nas teraz. IPN wykopał na „Łączce” szczątki 109 polskich patriotów. Do dziś zidentyfikowano Pochować we wspólnej mogile trzech z nich. Pierwsza ofiara to żołnierz Trzecia ofiara to Edmund Bukow„Zapory” – Stanisław Łukasik (piszemy ski (rocznik 1918), Wilnianin, poruczo nim obok). Druga – Eugeniusz Smoliń- nik Armii Krajowej, uczestnik Powstaski (rocznik 1905), wybitny chemik, któ- nia Warszawskiego. Po 1945 r. nie złożył rego wiedza z zakresu materiałów wybu- broni, by przez całą Europę wozić rozchowych służyła Komendzie Głównej AK. kazy i fundusze służące walce o wolną W 1945 r. komunistyczne władze zgodzi- Polskę. Wielokrotnie odznaczony, m.in. ły się na jego plan uruchomienia fabryki Krzyżem Walecznych. zbrojeniowej w Łęgozowie koło BydgoszAresztowany 28 VI 1948 r. W ciężczy. W lipcu 1947 r. rozpoczął produkcję kim śledztwie nie przyznał się do antytrotylu. Miesiąc później zatrzymany pod polskiej działalności. Wyrokiem krzy-

woprzysiężnego sądu (Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie) skazany na karę śmierci i stracony na Mokotowie 13 IV 1950 r. – Gdy zabrali mi ojca, miałem osiem miesięcy. Nie było też mamy, która jako łączniczka odsiadywała wyrok 15 lat więzienia. Wychowywali mnie dziadkowie. Z naszej rodziny komuniści aresztowali 16 osób – mówi Krzysztof Bukowski, syn porucznika Bukowskiego. – Przez lata nie wiedziałem, co się stało z ojcem. W PRL-u ZUS nie chciał uznać go za zmarłego. Zdaniem Krzysztofa Bukowskiego wszystkie ofiary należy złożyć we wspólnej mogile w miejscu, gdzie ich szczątki zostały odnalezione. – W przeciwnym razie rozproszą się po różnych miastach, gdzie spoczną w rodzinnych grobach. Przez ostatnie lata trudno było upamiętnić ofiary komunizmu. Ich wspólny grób może zaświadczać o tym, co ci ludzie przeżyli.

Wszelkie prawa, w tym Autora i Wydawcy, zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.


5 W mundurach Wehrmachtu NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI

ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH

koncept główny

„Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym Władysław Siła-Nowicki, mówiliśmy podczas procesu” –jedyny oskarżony w procesie

M

iał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie. – My nigdy nie poddamy się! – krzyknął, przekazując przez współwięźniów swe ostatnie posłanie. Według dokumentów, wyrok wykonano przez rozstrzelanie [o godz. 19.00 – TP]. Mokotowska legenda głosi jednak, że ubeccy kaci zapakowali majora „Zaporę” do worka, worek powiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem, w pięciominutowych odstępach, mordowali jego żołnierzy: „Rysia”, „Żbika”, „Mundka”, „Białego”, „Junaka” i „Zawadę”. Był 7 marca 1949 r. „Pluton egzekucyjny” stanowił ten sam st. sierż. Piotr Śmietański, kat więzienia na Rakowieckiej. „Zaporczycy” mieli za sobą rok brutalnego śledztwa. 3 listopada 1948 r. byli sądzeni przed stalinowskim krzywoprzysiężnym trybunałem śmierci – Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. „Zapora” to mjr Hieronim Dekutowski, w czasie niemieckiej okupacji cichociemny, bronił ludność Zamojszczyzny przed represjami, a jako szef Kedywu AK w Inspektoracie Lublin-Puławy przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Po wojnie narzeczonej powiedział: „Idę do lasu, nie wiem, czy przeżyję, nie możemy być razem”. Został jednym z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki. Najbardziej znanym i poszukiwanym przez szwadrony NKWD i UB żołnierzem Lubelszczyzny. Aresztowany, wskutek zdrady, podczas próby przedostania się na Zachód.

Ognisko zamętu i pożogi

Obok, na ławie oskarżonych, oprawcy posadzili sześciu podkomendnych „Zapory”: kpt. Stanisława Łukasika, „Rysia”, por. Jerzego Miatkowskiego, „Zawadę”, por. Romana Grońskiego, „Żbika”, por. Edmunda Tudruja, „Mundka”, por. Tadeusza Pelaka, „Junaka”,

„Zaporczyków”, który przeżył por. Arkadiusza Wasilewskiego, „Białego”, oraz ich politycznego przełożonego Władysława Siłę-Nowickiego, lubelskiego inspektora WiN. To właśnie Nowicki wspominał, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”. Bo w sądzie żaden z oskarżonych nie przyznał się do haniebnych zarzutów zdrady Polski, nie pokajał się. „Zapora” wziął na siebie całą odpowiedzialność. Pytany, dlaczego zamiast ujawnić się, pozostał ze swoimi żołnierzami, odpowiedział krótko: „Byłem związany ze swoimi ludźmi trudem i walką, byłem ich dowódcą”. 15 listopada 1948 r. ów „sąd” skazał siedmiu „Zaporczyków” na kilkakrotne kary śmierci. Mordowi sądowemu przewodniczył Józef Badecki. W uzasadnieniu wyroku napisał m.in. (pisownia oryginalna): „Bezwzględność i okrucieństwo oskarżonych zostało wyzyskane przez ich wyższe kierownictwo do tworzenia na terenie woj. lubelskiego w okresie od lipca 1944 r. aż do mniej więcej połowy roku 1947 ognisko zamętu i pożogi, które dużym wysiłkiem władz i społeczeństwa musiało być unicestwione”. Nowicki wspominał dalej: „Sędzia Badecki, zimny morderca, był cały czas bardzo grzeczny. Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri...”. Badecki to przedwojenny prawnik (absolwent Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie). Po wojnie orzekł kilkadziesiąt wyroków śmierci na polskich patriotów. Szkolił również prawników. W 1982 r. w „Życiu Warszawy” ukazał się nekrolog: „Zmarł Józef Badecki, płk rezerwy, oficer II Armii WP, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Virtuti Militari, Srebrnym Medalem Zasłużonym na Polu Chwały, Odznaką Grunwaldzką i innymi odznaczeniami wojskowymi, były sędzia Sądu Najwyższego, wykładowca Oficerskiej Szkoły Prawniczej”. Czyli żadnych mor-

Hieronim Dekutowski „Zapora” (trzeci z prawej) ze swoimi podkomendnymi Wszelkie prawa, w tym Autora i Wydawcy, zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.

dów sądowych nigdy się nie dopuścił. Ale to „normalne” – takie nekrologi oprawców można przeczytać w prasie do dziś. Po wyroku „Zaporczycy” zostali przetransportowani z powrotem na Rakowiecką. Dekutowskiego oprawcy ponownie poddali brutalnemu śledztwu (to była częsta praktyka stalinowców), ale – podobnie jak wcześniej – nikogo nie wydał. Władysław Minkiewicz wspominał: „Wożono ich potem z workami na głowach, żeby ich nikt nie rozpoznał (z obawy przed ewentualnym odbiciem) jako świadków na rozmaite procesy podległych im członków WiN-u”. Po egzekucji z ręki Śmietańskiego ciała „Zapory” i sześciu jego ludzi (Nowickiego uratowało to, że był siostrzeńcem „krwawego Felka” Dzierżyńskiego) przewieziono w nieznanym kierunku. Przez ponad 60 lat nie było wiadomo, gdzie zostali pogrzebani. Ich morderca sądowy – Józef Badecki – został pochowany na Powązkach Wojskowych, nieopodal „Łączki”… Podążając do kwatery „Ł” zawsze widzę na jego grobie świeże kwiaty.

Łzy syna

Ale nie tylko mordercy będą mieli groby na Powązkach. IPN – w efekcie ubiegłorocznych ekshumacji na „Łączce” – zidentyfikował również szczątki Stanisława Łukasika „Rysia”. W chwili śmierci miał 31 lat, ale niemałe już zasługi: żołnierz Września, kapitan Armii Krajowej, dowódca partyzantki na Lubelszczyźnie. Odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych. Dla uzurpatorskiej władzy komunistów był zdrajcą i bandytą. – Miałem wtedy cztery lata. Aż do dziś nie wiedziałem, gdzie pogrzebali ojca. Kwiaty składałem w kilku symbolicznych miejscach. Nie spodziewałem się, że będę miał go kiedykolwiek obok siebie – mówi ze łzami w oczach Stanisław Łukasik, syn kapitana Łukasika. Wydobywając teraz „Rysia” z dołu śmierci, okazało się, że obok jest jeszcze sześć męskich szkieletów. Zrzucone jeden na drugi. Głowa obok butów. Buty obok głowy. Czy to szczątki „Zapory”, „Zawady”, „Żbika”, „Mundka”, „Junaka” i „Białego”? Wszystkich kat Śmietański rozstrzelał tego samego 7 marca 1949 r. Wszystkich przewieziono następnie na „Łączkę”? To muszą wyjaśnić badania porównawcze DNA ofiar i ich bliskich. Ale jest jeden zadziwiający szczegół – wszyscy zrzuceni do dołów mieli na sobie mundury Wehrmachtu....

III

Stanisław Łukasik „Ryś”, zamordowany razem z „Zaporą” 7 marca 1949 r. W sąsiedztwie tego symbolicznego pomnika na „Łączce” IPN ekshumował szczątki zamordowanych


6 „Inka” zamordowana za „Łupaszkę” IV

NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI

ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH

LAJFSTAJL

Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnegozdążyła krzyknąć: „Niech żyje »Łupaszko«!”. Oprawca dobił ją strzałem w głowę

Krótko przed śmiercią 17-letnia Danuta Siedzikówna „Inka” napisała w grypsie z więzienia: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Nie wydała ani „Łupaszki”, ani żadnego innego żołnierza wolnej Polski

Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” był jednym z najbardziej poszukiwanych wrogów sowieckiego okupanta

Oprawca dobił ją strzałem w głowę. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie dziewczyny – przekazał wiadomość pod wskazany adres. Ubecy represjonowali go później za to.

Gdzie jest major?

B

yła bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci – napisał ks. Marian Prusak, sprowadzony na egzekucję „Inki” przez ubeków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym. 17-letnia Danuta Siedzikówna, sanitariuszka V Brygady Wileńskiej mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki,” została rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r. w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Razem z nią zginął por. Feliks Selmanowicz „Zagończyk”. Ksiądz Prusak wspominał dalej: „W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. [...] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta

foto ZE ZBIORÓW OŚRODKA KARTA

„Łupaszko” długo nie nacieszył się rodziną. Na zdjęciu z córką

sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to „Zagończyk”, ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach – TP]. Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda »po zdrajcach narodu polskiego ognia«. W tym momencie oni krzyknęli: „Niech żyje Polska!”, tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów”. „Zagończyk” zginął od razu, ale „Inka” jeszcze żyła. Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnego (ppor. Sawicki) zdążyła jeszcze krzyknąć: „Niech żyje »Łupaszko«”.

Śmierć „Inki” i „Zagończyka” była zemstą komunistów za niepodległościową działalność Zygmunta Szendzielarza, żołnierza Września, a potem ZWZ-AK, który po wejściu Sowietów nie złożył broni. Przeprowadził szereg udanych akcji odwetowych na przedstawicieli okupacyjnej władzy (jego żołnierze zlikwidowali m.in. sowieckiego doradcę PUBP w Kościerzynie) i cieszył się autorytetem ludności, a nie można było go ująć. W śledztwie ubecy pytali Siedzikównę głównie o niego: gdzie jest major, gdzie jest „Łupaszko”? Prócz przynależności do „bandy Łupaszki”, czyli V Brygady Wileńskiej AK, i nielegalnego posiadania broni, komuniści oskarżyli ją o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego „przestępstwa” nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece „sąd” i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających „dobrowolnie” w sprawie milicjantów, którym żołnierze „Łupaszki” darowali życie. Jeden z nich – Mieczysław Mazur – zeznał, że dziewczyna opatrzyła go, gdy został ranny w walce z „bandytami”.

ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom Szendzielarza. Jeszcze przez długie lata PRL-u Danuta Siedzikówna była bandytką – podobnie, jak jej dowódcy – szczególnie Zygmunt Szendzielarz. W wydanej w 1969 r. książce-paszkwilu Jana Bobczenki (były szef UBP w Kościerzynie, potem w SB) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana „Front bez okopów” „Inka” uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie. Jest „krępa”, ma „sadystyczny uśmiech”, a w jej ręce błyszczy „czarna, oksydowana stal rewolweru”. A tak zapamiętał ją jeden z „łupaszkowców”, ppor. Olgierd Christa Nie jesteśmy żadną bandą „Leszek”: „Stała przede mną smuZygmunt Szendzielarz tłuma- kła, uśmiechnięta, ładna dziewczyczył w ulotce z marca 1946 r.: „Nie na, w pożyczonej gdzieś na wsi letjesteśmy żadną bandą, tak jak nas niej sukience”. nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy Strzelał Drej z miast i wiosek polskich (...) My W czerwcu 1948 r. UB rozpracował chcemy, by Polska była rządzona i ostatecznie rozbił Wileński Okręg przez Polaków oddanych sprawie AK. Major Zygmunt Szendzielarz i wybranych przez cały Naród, został skazany na osiemnastokrota ludzi takich mamy, którzy i sło- ną karę śmierci. W brutalnym śledzwa głośno nie mogą powiedzieć, bo twie też nikogo nie wydał. O łaskę UB wraz z kliką oficerów sowie- nie poprosił. ckich czuwa. Dlatego też wypoBył 8 lutego 1951 r. Z celi na Mokowiedzieliśmy walkę na śmierć lub towie „Łupaszko” został wyproważycie tym, którzy za pieniądze, dzony wczesnym wieczorem. Proordery lub stanowiska z rąk sowie- kurator odczytał wyrok śmierci ckich, mordują najlepszych Pola- „w imieniu Rzeczpospolitej”. Potem ków domagających się wolności oprawcy zmusili Szendzielarza, aby i sprawiedliwości”. pochylił się do przodu. Chcieli, aby W grypsie do sióstr Mikołajew- zobaczył leżące na schodach marskich z Gdańska krótko przed śmier- twe ciała trzech swoich kolegów, cią „Inka” napisała: „Powiedzcie zabitych przed chwilą. Kula dosięmojej babci, że zachowałam się jak gła „Łupaszkę” o godz. 20.15. Tak trzeba”. Nie wydała ani „Łupaszki”, przynajmniej wynika z protokołu ani żadnego innego żołnierza wolnej egzekucji. Tym razem w tył głowy Polski. Mimo iż bito ją i poniżano strzelał następca Piotra Śmietańw śledztwie. 17-latkę rozbierano do skiego – Aleksander Drej. „Strzelał naga, a do jej celi wpuszczano żony po pijanemu” – przyznał mi ostatnio

Ryszard Mońko, zastępca naczelnika mokotowskiego więzienia. Niecały miesiąc później, 1 marca 1951 r. – w piwnicach domku gospodarczego na Rakowieckiej – Drej wykonał wyrok na siedmiu członkach IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Zabijał w dziesięciominutowych odstępach, co oznacza, że egzekucja trwała 70 minut. Komendant, ppłk Łukasz Ciepliński, wiedział, że nie będzie miał pogrzebu, tylko zostanie wrzucony pod osłoną nocy do jakiegoś bezimiennego dołu. Dlatego tuż przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. Dziś to ważna wskazówka dla ekipy pracującej na „Łączce”. Po odejściu z bezpieki Aleksander Drej przez rok pracował w milicji. Krwawy kat zmarł kilka lat temu w Warszawie. Do końca pobierał resortową emeryturę dla szczególnie zasłużonych. W ten sposób wolna Polska odwdzięcza się komunistycznym zbrodniarzom, nie szanując jednocześnie swoich bohaterów. Bo do dziś miejsce pogrzebania „Inki”, tak samo jak „Łupaszki”, pozostaje nieznane. A kiedy w 2006 r. Sejm RP przyjął specjalną uchwałę, w której uczcił 55. rocznicę śmierci mjr. Zygmunta Szendzielarza, a także oddał hołd innym bohaterom II konspiracji niepodległościowej, poległym w walce z komunistami, zamęczonym w ubeckich kazamatach lub skazanym na śmierć, lewica była czerwona ze złości. I tak, mimo 23 lat III RP, prawda o sowieckiej okupacji wciąż z trudem przebija się do świadomości Polaków. Dla spadkobierców tamtego zbrodniczego systemu, których jakże wielu decyduje nadal o sprawach naszego kraju, zawsze będzie to prawda niewygodna.

NARODOWY DZIEŃ PAMIĘCI Adres redakcji: ul. Jubilerska 10, 00-939 Warszawa, tel. 22 515 90 01;

Dodatek ukaże się także w piśmie „Koncept” ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH Autor projektu, redaktor prowadzący, opracowanie tekstów: Tadeusz Płużański; Dyrektor artystyczny: Piotr Dąbrowski; Opracowanie graficzne i łamanie: Jacek Giżyński; www.gazetakoncept.pl Wydawca: Murator S.A., Warszawa, al. Wyzwolenia 14; Prezes: Renata Krzewska; Dyrektor zarządzająca: Ewa Lampart Wszelkie prawa, w tym Autora i Wydawcy, zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.


12

finisz

lekcja mazurka

Czekając na kołtuna robert mazurek

Mechanizm jest prosty. Zaproszono nas na przykład do jakiejś debaty naukowej, programu radiowego czy telewizyjnego. Po naszym wystąpieniu dobiera się do mikrofonu jakiś śmieszny facet w okularach mówiąc, że wbrew temu, co twierdzimy Chopin nie była znaną amerykańską bitniczką, zwolenniczką legalizacji narkotyków i nie pozostawała w homoerotycznym związku z Marią Konopnicką. No, a w ogóle nie mówi się „czopin“, tylko jakoś podobnie. Oczywiście możemy polemizować z tymi bredniami waginoujemnego, faszyzującego zwolennika opresyjnego patriarchatu, ale możemy też zwrócić uwagę, że temu panu po prostu śmierdzi z buzi. Na próbę przywołania do porządku przez prowadzącego panel/audycję krzywimy się i rzucamy: „O, panu również” po czym ogłaszamy, że nas tu obrażono i tym niebywałym chamstwem zająć się musi ONZ, a my wychodzimy i noga nasza więcej w tym miejscu nie postanie.

W następnym tygodniu odbieramy przyznaną uprzednio jakimś białoruskim wieśniakom nagrodę praw człowieka, lądujemy na okładce „Newsweeka” jako męczennik za wolność nauki

nia naukowe, przeprowadzone jednak przed wprowadzeniem metodologii dekonstrukcyjno – genderowej, co je całkowicie kompromituje. I tu dochodzimy do smutne-

my więc uciec się do skarbca poręcznych epitetów przydatnych w walce ze wstecznictwem. Tym bardziej, że nikt nie wymaga od nas oryginalności. Zaczęło się ponad sto lat temu podczas uniwersyteckich sporów na temat teorii ewolucji, gdzie jej przeciwników nazwano swojsko kołtunami. Zgrabne to określenie przylgnęło do konserwy na długie lata, właściwie do końca lat 30., kiedy to boje z kołtuństwem toczył Boy. Uroczy nasz Peerel wolną wymianę myśli zawiesił, bo trudno dyskutować z socjologiem z KBW, który każdego przeciwnika nazywa faszystą i reakcjonistą, ale spory odżyły tuż po upadku komuny. I, trzeba przyznać, odżyły z pełnym asortymentem. Podważający mit założycielski III Rzeczpospolitej zostali oszoło-

Zaczęło się sto lat temu, gdy przeciwników ewolucji nazwano kołtunami. Od tej pory gdy brakuje argumentów, używa się obelg - antysermitów, wykształciuchów, moherów, lemingów. oraz ruszamy w tournee po polskich programach publicystycznych oraz światowych wyższych uczelniach. Niestety, nie zamyka to do końca ust wstecznej hydrze, która powołuje się na nieaktualne, dwudziestowieczne bada-

go wniosku, że nie da się wobec każdego z oponentów użyć argumentu o nieświeżym oddechu, bo w kraju, w którym pasta do zębów pozostaje luksusową fanaberią bogaczy, mało kogo ten argument przekonuje. Musi-

mami, a walczący z nieuchronnym postępem – ciemnogrodem. Przypadki cięższe z miejsca klasyfikowano jako antysemityzm i doprawdy nie trzeba było do tego obecności żadnego semity. Toczyło się tak przez pierwsze lata naszej wolności, doszły do tego epitety z arsenału politycznego (wykształciuchy kontra mohery, lemingi versus pisowcy) aż wreszcie przyszedł czas na renesans faszyzmu. Faszystką jest więc prof. Pawłowicz i broniący jej naukowcy, na drzwiach których wymalowano swastyki i w żołnierskich słowach wysyłano ich do gazu. Faszyzmem przejął się nawet sam premier broniący prof. Środy przed grupą zakłócającą jej wykład. To, że hołota ta nikogo nie pobiła to dla premiera nie argument, bo przecież pobić może. Fakt, może wziąć przykład z prof. Niesiołowskiego i ruszyć z pięściami i wyzwiskami na dziennikarki. Faszystów więc już mamy. Cie█ kawe, czy wrócą kołtuni?

kartka od mellera Andrzej meller

Varanasi. Indie w pigułce Ostatni raz byłem w Varanasi po cykl reinkarnacji, tak by trafić od drodze do Nepalu w 1999 roku. razu do Królestwa Bożego. Po trzecim roku studiów w KatePo Allahabadzie Varanasi mnie drze Etnologii i Antropologii Kul- już nie zadziwiło. Czułem się praturowej. Były to moje pierwsze dni w Indiach i chyba cierpiałem na nadmiar wrażeń, esu i palono choć i tak szok kulturowy Na schodach do Gang parom ym od mł przychodził stopniowo, zwłoki. I grano bowiem do Indii wybrałem się lądem przez Turcję, Iran i Pakistan. Z tamtego krótkiego pobytu w mieście został mi w głowie taki obrazek: płynę łódką po Gangesie, od wiosła odbija się jakaś niedopalona do końca ludzka noga, oczy szczypie dym z ognisk kremowanych na brzegu zwłok, a na głowy sypie się trupi pył. No i ten zapach, słodki zapach popielonych ciał. Teraz przyjechałem do świętego miasta hinduizmu - Varanasi - prosto z Maha Kumbh Mela - największego festiwalu i zgromadzenia ludzkiego na świecie. 10 lutego w Allahabadzie, w wodach Ga nge su za nu r z yło się 35 milionów ludzi, a szacuje się, że w czasie całego festiwalu, który zakończy się 10 marca, przez Kumbh Mela, czyli Święto Dzbana przewinie się około wie jak w domu. Na ghatach, 110 milionów pielgrzymów. Hin- czyli kamiennych schodach prowaduiści wierzą, że woda z Gangesu dzących do Gangesu palono zwłoposiada cudowną moc zmywania ki, nieopodal kapele przygrywały grzechów, a kąpiel w czasie Kumbh na bębnach młodej parze, praczMela dodatkowo potrafi zatrzymać ki prały sari, turyści popijali her-

batę, bramini błogosławili pielgrzymów, żebracy wyciągali ręce po bakszysz, a święci sadhu popalali haszysz.

się inaczej kremować zwłoki, czy może wiatr powiewa nieustannie w kierunku wydm na drugiej

Poza tym, że od czasu pierwszej podróży do Indii spędziłem tu szmat czasu, zacząłem się zastanawiać co jest nie tak? Nie poczułem tego zapachu śmierci, który wtedy wygnał mnie z miasta. Czyżby nauczono

stronie rzeki? Nie wiem. Pod koniec XX wieku miasto było opanowane przez izraelskich turystów, którzy wtedy oblegali dosłownie Indie w poszukiwaniu uciech po trzech latach w armii. Dziś ich niewielu, coraz więcej

Rozwiązanie krzyżówki z strony 7: „NOBEL NAUKOWY DLA POLAKA”

dwutygodnik akademicki, Wydawca: FIM, adres redakcji: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa, Redaktor naczelny: Wiktor Świetlik, projekt graficzny: Piotr Dąbrowski, email: redakcja@gazetakoncept.pl, www.gazetakoncept.pl Aby poznać ofertę reklamową prosimy o kontakt pod adresem: reklama@gazetakoncept.pl

młodych Żydów wybiera Amerykę Południową, czy Azję Południowo-Wschodnią. Dziś Varanasi wydaje się być „skolonizowane“ przez Japończyków i Koreańczyków. Praktycznie w każdej knajpie mogą przeczytać menu we własnym języku i zamówić swoją pikantną kapustę morską kimczi. - Czemu tak was tu dużo w Varanasi? - spytałem się grupki Azjatów. - Bo Varanasi to wyjątkowe miejsce - odpowiedziała 37-letnia Miki z Japonii - u nas nie ma hinduizmu i Hinduistów. Przyjeżdżamy tu, by dowiedzieć się czegoś o tej wielkiej religii. Poza tym Varanasi to jakby Indie w pigułce, to miejsce gdzie Hindusi marzą by zakończyć swą ziemską podróż. Wystarczy się tu zatrzymać na jakiś czas, by poczuć atmosferę kraju - dodała. Hindusi wierzą, że ich święte miasto stworzył bóg Sziwa. Nad Gangesem i w wąziutkich uliczkach starego miasta czas się jakby zatrzymał. W końcu Varanasi to jedno z najstarszych zamieszkanych ciągiem miast świata. Czasem nazywa się je miastem śmierci, ale nie ma tu jakiegoś niebywałego smutku, bo śmierć w hinduizmie to zawsze krok ku nowemu. █

Nasz „KONCEPT” jest monitorowany przez: Osoby zainteresowane dystrybucją „konceptu” na uczelniach, prosimy o kontakt pod adresem:

redakcja@gazetakoncept.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.