NOWY ROK, A CO ZE MNĄ? Psychologia postanowień
POLAK, KTÓRY OSZUKAŁ CAŁĄ EUROPĘ Historia godna Hollywood
POLACY NIEZRZESZENI Związki zawodowe dla młodych
ISSN 2450-7512 nr 67 STYCZEŃ 2019
Klub Lidera Rzeczypospolitej to ogólnopolski projekt zrzeszający młodych, którzy chcą działać na rzecz lokalnego społeczeństwa.
W ramach klubu członkowie podejmują działania, które są odpowiedzią na potrzeby w ich środowisku.
Cele klubu: Zrzeszanie liderów, przywódców, którzy pragną mieć realny wpływ na swoje otoczenie
Budowanie kapitału intelektualnego i kapitału ludzkiego
Podejmowanie działań, które przyczyniają się do aktywizacji lokalnego społeczeństwa
Świadome podnoszenie kompetencji na podstawie postaw i zachowań przedsiębiorczych
Promowanie wartości dobra wspólnego i działanie na rzecz społeczeństwa
Edukacja społeczno-ekonomiczna młodych ludzi
Więcej na www.KlubLideraRP.pl
Organizator
Projekt dofinansowany ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Mateusz Zardzewiały
Pół setki książek dla ćwierćinteligenta
„Koncept” magazyn akademicki Wydawca: Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych Adres: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa Strona: www.FundacjaInicjatyw Mlodziezowych.pl www.gazetakoncept.pl E-mail: redakcja@gazetakoncept.pl
rudzień to chyba najbardziej leniwy czas w roku. Standardowe „od jutra”, można zamienić na dające nieco więcej komfortu psychicznego „od Nowego Roku”. A potem kończą się święta Bożego Narodzenia, mija kilka dni i można już wybuchnąć śmiechem. Bo okazuje się, że styczeń jest z kolei najzabawniejszym miesiącem! No bo tak: w klubach fitness kolejki są tak duże, że kalorie płoną od samego czekania na wolne stanowisko ćwiczeń. Sieci fast foodów notują spore spadki obrotów, a producenci sałatek dostają odcisków na kciukach od liczenia zysków z nagłego wzrostu sprzedaży zdrowej żywności. Wszyscy są w szoku, wszyscy są fit, a potem oczywiście mało kto potrafi wytrwać w postanowieniach. Ale to nieważne – już samo podjęcie rękawicy jest godne pochwały, a kampania drwin z tych, którym nie udało się wytrwać w postanowieniach, jest czymś niegodnym dżentelmena. Tymczasem gdzieś w tle czai się znacznie bardziej niebezpieczny przeciwnik – lektura! Bo niestety wiele osób zamiast na siłownię czy do sklepu ze zdrową żywnością, obiecuje sobie częściej zaglądać do biblioteki. Idea sama w sobie jest oczywiście godna pochwały. Jednak próby wcielenia jej w życie bywają bardzo smutne. I tak jakiś czas temu zauważyłem na Facebooku kolejną odsłonę akcji – „W 2019 roku przeczytam 52 książki”. Od tamtej chwili jestem w depresji. Bo choć matematyka nigdy nie była moją mocną stroną, to jednak jakimś cudem wyliczyłem, że to wychodzi jedna książka na tydzień. Jedna na tydzień! A ilościowe podejście do literatury jest przecież jakimś okropnym przejawem antyintelektualizmu. Wiadomo – „50 twarzy Greya” przeczytać można w kwadrans, a nad „Histo-
G
Redakcja: Mateusz Zardzewiały (red. nacz.), Dominika Palcar, Wiktor Świetlik, Monika Wiśniowska, Tomasz Lachowski, Marcin Malec i inni. Projekt, skład i łamanie: Shine Art Studio Korekta: Mirosława Lenart Druk prasowy wykonuje Drukarnia Kolumb z siedzibą w Chorzowie. Aby poznać ofertę reklamową, prosimy o kontakt pod adresem: redakcja@gazetakoncept.pl
rią filozofii” Tatarkiewicza spędzić można nawet długie tygodnie. Jednak o ile ta druga lektura może wpłynąć na resztę naszego życia, pomóc nam zrozumieć siebie i otaczający nas świat, o tyle pan Grey jest tylko tekstowym zapisem niemieckich filmów o nieskomplikowanej fabule i wiadomej treści. Z tym, że w odróżnieniu od nich, nie trzeba skończyć 18 lat, by go legalnie dostać. Oczywiście wiem, że te „52 książki…” to tylko taki chwyt mający zachęcić do czytania tych, którzy wyłącznie oglądają obrazki. Jednak równie dobrze można namawiać wilka do wegetarianizmu. Jeśli książki są dla kogoś tak nudne, że na samą myśl o nich zaczyna ziewać, trzeba podejść do tematu od właściwej strony. Czyli na przykład od sypialni właśnie. „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka” – kilka lat temu odbyła się kampania społeczna promowana tym chwytliwym hasłem. I to był strzał w dziesiątkę! Jeśli erotyzm sprzedaje dziś wszystko – od rajstop po telefony komórkowe – to dlaczego nie wykorzystać go w słusznej sprawie? I to chyba może być podsumowaniem około noworocznych historii o zmianach – niech będą przede wszystkim przemyślane, a nie przesadzone. A jeśli nawet coś się nie uda… gonienie królika samo w sobie jest przyjemnością.
Chcesz dystrybuować „Koncept” na swojej uczelni? -> PISZ: redakcja@gazetakoncept.pl
ZNAJDŹ NAS: @GazetaKoncept @FundacjaFIM /fundacja inicjatyw mlodziezowych
koncept 3
Spis treści 6-7 3 // NA POCZĄTEK
Pół setki książek dla ćwierćinteligenta
19-21 // FOTOREPORTAŻ
Ten drugi kraj za wielką wodą Marta Caban
Mateusz Zardzewiały
5 // START-UP
ParrotOne – bardzo inteligentna papuga Janusz Podlaski
6-7 // WYWIAD NUMERU
19-21
Nowy rok bez postanowień? Z dr Teresą Sikorą rozmawia Agnieszka Niewińska
8-13 // EDUKACJA EKONOMICZNA
Polak, który oszukał całą Europę Kordian Kuczma
24-25 // PODRÓŻE Beskid Żywiecki Hubert Kowalski
26-29 // KULTURA
Podsumowanie 2018 r. Mateusz Kuczmierowski
Kredyt z głową
Lubię wracać tam, gdzie byłem
Monika Wiśniowska
Filip Cieśliński
Chcę wziąć kredyt, ale nie wiem gdzie Janusz Podlaski
JA i te skomplikowane umowy kredytowe Janusz Podlaski
A może by tak zabezpieczyć kredyt?
30-31
22-23 // HISTORIA
Monika Wiśniowska
30-31 // SPOŁECZEŃSTWO Polacy niezrzeszeni Hubert Kowalski
32 // BEZPIECZEŃSTWO FINANSOWE Jak należy oznaczać strony w umowie? Anna Karolak
14-15 // ISTOTNIE
Zniesienie minimum kadrowego – nowe zasady prowadzenia zajęć
34 // MUZYKA
Muchy wracają! Kamil Kijanka
16-17 // SPORT
Mistrzowie sportu, którego nikt nie uprawia Filip Cieśliński
18 // RELACJA Kabaddi
34 4 styczeń 2019
Kamil Kijanka
35 // FELIETON
Pokolenie nienazwane Wiktor Świetlik
Janusz Podlaski
ParrotOne
– bardzo inteligentna papuga ParrotOne nie jest zwykłym start-upem próbującym zaistnieć na trudnym rynku nowoczesnych aplikacji. To spółka z pewną misją, próbująca rozwiązać problemy manualne w posługiwaniu się klawiaturą osób starszych, osób mniej sprawnych ruchowo, a nawet dzieci. Porozmawialiśmy z twórcą projektu.
Koncept: – Które Pańskie doświadczenie społeczne, życiowe i zawodowe stanowiło genezę przygody z ParrotOne? Piotr Lewandowski: – Osoby z niepełnosprawnościami fizycznymi, takie jak ja i podobne do mnie, mają problemy manualne. Trudno nam odkręcić butelkę, otworzyć puszkę czy baton, a także pisać na klawiaturze fizycznej lub dotykowej (na urządzeniu mobilnym). Biorąc pod uwagę fakt, że pracujemy i komunikujemy się głównie przy użyciu komputera, smartfona czy tabletu, sprawna obsługa klawiatury jest dla nas bardzo ważna. Podobne problemy mają także seniorzy. – Dlaczego taka nazwa? Brzmi intrygująco. – Mój przyjaciel ma papugę, która w młodości była trzymana w klatce i nie potrafi latać. Trudno powiedzieć, czy to brak treningu czy może brak świadomości możliwości. Podobnie jest z osobami z niepełnosprawnościami. Czasem nie wiedzą, że mogą, gdy ktoś nie poda im ręki, nie wskaże ścieżki, nie otworzy szerzej oczu. A o to trudno, gdy na swojej drodze, każdego dnia, spotykają tak wiele barier. Chcemy to częściowo zmienić przy pomocy ParrotOne. – Ile czasu minęło od pomysłu, by zająć się tym problemem do formalnego ujęcia go w ramy start-upu? – Minęło około roku. To był czas, który pozwolił sprawdzić nam w środowisku programistycznym, czy koncepcja jest realna i przygotować biznesplan. – Ile osób jest aktualnie zaangażowanych w pracę nad rozwojem projektu? A ile było na samym początku? – Na początku byłem ja i mój przyjaciel, który poza wiarą we mnie, wsparł „papugę” na wielu płaszczyznach. Obecnie przy ParrotOne pracuje około 10 osób, naturalnie nie na „full time”. Liczę, że ten stan zmieni się wraz z naszym dalszym rozwojem. – Czy i kiedy ruszyła sprzedaż, z jakim odzewem się Państwo spotykacie: mniejszym niż się spodziewano, czy może jesteście pozytywnie zaskoczeni? – Pojawimy się na rynku najpóźniej w I kwartale 2019 roku. Aplikacja będzie bezpłatna, a jej możliwości rozszerzymy za niewielką opłatą. Zaraz po aplikacji planujemy wejście na rynek z in-
teligentną, dotykową klawiaturą do komputera. Odzew ze strony środowiska osób niepełnosprawnych, choć nie tylko, jest bardzo pozytywny. – Macie ciekawy pomysł z uruchomieniem firmowego sklepu z gadżetami – czy stanowi on już pewny znaczący strumień przychodów? – Dziękuję, choć przychody ze sprzedaży gadżetów są jeszcze niewielkie. Obecnie nasze koszulki to nośnik logo, narzędzie do budowania rozpoznawalności. Tu ogromna zasługa moich przyjaciół i znajomych – noszą ciuchy. Liczymy, że w przyszłości sklep będzie prosperował znacznie lepiej. – Czy ParrotOne daje już Wam możliwość utrzymania się? Jakie są źródła Waszego funkcjonowania: dotacja czy może inwestycja funduszu lub anioła biznesu? – Dotacje to trudny temat od strony nie tylko samego wniosku, jak również i rozliczania. Znam przypadki, gdzie firma upada właśnie wyłącznie z tego z powodu. My na szczęście mamy swojego anioła biznesu. – Czy prowadzicie działania wychodzące z produktem poza Polskę? – Nasze produkty od początku będą oferować wsparcie dla wielu języków. Wraz z ich premierą rynkową nasze działania poza Polską znacznie zwiększą zasięg. – Na czym przede wszystkim zasadza się Wasza oferta? – Tworzymy od podstaw rozwiązania dedykowane, których zadaniem jest przede wszystkim pomoc osobom niepełnosprawnym, seniorom i dzieciom. Na rynku nie ma podobnych rozwiązań. Robimy obecnie wiele, aby nasze produkty w formie aplikacji mobilnej i klawiatury fizycznej były jak najłatwiej dostępne. – Trzy najważniejsze rzeczy, które musicie zrobić w najbliższej przyszłości, to… – Dokończyć pracę nad produktami, wejść na rynek, a później na kolejne rynki i platformy. – Czy ma Pan czas choćby na dwa dni urlopu? – Na szczęście tak, choć wtedy zawsze znajdę powód, aby sprawdzić pocztę i podłubać przy naszych social media. :)
koncept 5
Nowy rok bez postanowień? Przejść na dietę, rzucić palenie czy zapisać się na siłownię? O tym, czy planowanie tego, co zrealizujemy w nowym roku, ma sens z dr Teresą Sikorą, psychologiem z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Śląskiego, rozmawia Agnieszka Niewińska.
Agnieszka Niewińska: ‒ W ubiegłym roku na kilka dni przed sylwestrem wybrałam się do klubu fitness. Do recepcji stała taka kolejka, jakiej przez cały rok nie widziałam. Nie wynikała z awarii sprzętu. To były tłumy tych, którzy chcieli się zapisać w ramach noworocznych postanowień. Dlaczego z nowym rokiem postanowimy odmienić swoje życie? Dr Teresa Sikora: ‒ W dużej mierze bierze się to z socjalizacji. Uczymy się, że jest czas czynienia postanowień i czas ich realizacji. Kalendarz obowiązuje wszystkich i jest wyraźną cezurą czasową. To właśnie z końcem roku w umysłach tworzymy pewną logikę: coś się kończy, coś ulega podsumowaniu. Należy więc dokonać planów, które będą uwzględniały wyniki tego podsumowania, wytyczyć nowe cele. Zwiększa się liczba osób, które czynią takie noworoczne plany – postanawiają więcej ćwiczyć, przeczytać określoną liczbę książek czy wreszcie ułożyć sobie życie. To swego rodzaju paradoks, bo z jednej strony – zgodnie z tym jak nazwał to Zygmunt Bauman – mamy świat płynnej nowoczesności, a z drugiej usiłujemy coraz bardziej drobiazgowo kontrolować nasze życie. Ruszać nie możemy się już w tempie wyznaczanym przez obowiązki dnia codzienne6 styczeń 2019
go. Trzeba zaplanować, że tyle razy będziemy pracować nad własnym umysłem, nad własnym ciałem, w związku z czym zakładamy, że będziemy np. chodzić na siłownię określoną liczbę razy w tygodniu. ‒ Tylko że postanowienia szybko idą w kąt. Stan nadzwyczajny w moim fitness clubie trwał może dwa tygodnie. Potem po kolejkach nie było śladu. Dlaczego? ‒ Bo najprzyjemniejsze jest planowanie. Pracujemy wówczas na wyobraźni, myślimy sobie, jak będziemy ćwiczyć, nabierać masy mięśniowej, szczupleć w oczach. Kiedy już jednak dochodzi do realizacji, to pojawiają się dwie charakterystyczne cechy, które nie są wartościowane wysoko w dzisiejszych czasach. Jedna z nich to wysiłek, a druga to konsekwencja. To wiąże się z czymś, co w psychologii nazywamy niechęcią do zmian i nieumiejętnością odraczania gratyfikacji. Nagrodę chcemy mieć już, natychmiast, na wyciągnięcie ręki. Współczesny świat przyzwyczaił nas do takiej natychmiastowej gratyfikacji. My nawet nie zauważamy tego, że jeśli chcemy mieć więcej światła, to włączamy lampę, a kiedyś to przecież było niemożliwe. Nawet jeśli chcemy zmienić cykl fizjolo-
To właśnie z końcem roku w umysłach tworzymy pewną logikę: coś się kończy, coś ulega podsumowaniu.
giczny, to bierzemy odpowiedni preparat i ten cykl zmieniamy. Mamy możliwość natychmiastowego korzystania z tego, na co mamy ochotę. Tymczasem choćby te przykładowe ćwiczenia, żeby dawały wyobrażony efekt, muszą być długotrwałe, konsekwentnie realizowane, wiążą się z wysiłkiem. To sytuacja podobna do tej, kiedy musimy się czegoś nauczyć. Zaczynamy zbierać długopisy, ołówki. Układamy je na biurku, ostrzymy je… ‒ Zaraz się okazuje, że pranie trzeba nastawić. ‒ I że bez herbaty się nie da, a może jeszcze warto cieplejsze kapciuszki założyć, bo od podłogi ciągnie. Ostatecznie okazuje się, że zaczyna nam brakować czasu na naukę. Takie zachowanie nazywamy prokrastynacją – to odraczanie niemal w nieskończoność czynności koniecznych. Pojęcie to jest coraz częściej przywoływane, bo – żeby użyć języka Freuda – jest czymś w rodzaju naszego naturalnego mechanizmu obronnego przed dużą ilością bodźców, która do nas dociera. I być może z tymi postanowieniami jest podobnie. Na etapie wyobrażenia one są przyjemne, ale w konkretnej życiowej sytuacji – kiedy mamy naukę, pracę, znajomych, rodziców, dzieci – konieczność wyjścia na siłownię przestaje być tak łatwa, jak nam się wydawało. W sytuacji, kiedy świat przekonuje nas do tego, że w życiu powinno być nam głównie przyjemnie, jeśli przyjemność nie jest całkowita, hedonistyczna, to nam się po prostu nie chce. ‒ Jeśli chcemy w życiu iść do przodu, to musimy postanawiać: że nauczymy się nowego języka, jazdy na rolkach, odwiedzimy ten czy inny kraj. Co zrobić, żeby te postanowienia były skuteczne? Mniej postanawiać, wybrać inny niż nowy rok moment? ‒ Tutaj ścierają się dwie nawet nie tyle szkoły, co ideologie. Wedle jednej należy poznać samego siebie – zorientować się, co jest moją wewnętrzną motywacją, co leży w zakresie moich możliwości, umiejętności, pragnień, do czego nie trzeba mnie zewnętrznie motywować, za co nie trzeba mi płacić, co robię tylko dlatego, że lubię, nawet jeśli nie wiąże się to jedynie z przyjemnością. Można by powiedzieć w skrócie: rozeznaj się w sobie człowieku. Drugie podejście to ideologia racjonalnego postępu, która mówi nam: musisz siebie formatować, rozwijać, kształcić. Wszystkiego można się nauczyć, musisz sobie tylko uświadomić, że to jest do zrobienia. Ta ideologia nakazywałaby nam planować i trzymać się tych planów. W zależności od tego, co jest nam bliższe, tak będziemy postępować. Niezależnie jednak od tego, którą drogę się wybiera, trzeba przypisać jakąś wartość nie tylko celowi, ale i samej aktywności, bo w przeciwnym razie możemy nie wytrwać w postanowieniu. Wszyscy to jakoś intuicyjnie wiemy, dlatego dzielimy zadanie na mniejsze etapy. Przy uzależnieniu na przykład mówimy sobie: wytrwaj pięć minut, a jak masz sukces, to teraz wytrwaj sześć minut. U źródeł musi być świadomość tego, co chcę osiągnąć, co mi jest potrzebne i czy właśnie w takiej
formie jak to planuję. Oczywiście można chodzić na siłownię, ale można też sprzątać mieszkanie – froterować podłogi, myć okna. Tyle że sprzątanie jest mniej spektakularne i mniej społecznie akceptowalne. To siłownia wyznacza nasz status społeczny, pokazuje np. że nas na to stać.
dr Teresa Sikora, psycholog z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Śląskiego
W postanowieniach najprzyjemniejsze jest planowanie, bo pracujemy wówczas na wyobraźni.
‒ To może w ogóle nie poddawać się społecznemu trendowi noworocznych postanowień? ‒ Wszystko zależy od konkretnej osoby. Chociaż nie możemy zapominać, że człowiek jest istotą społeczną. Tworzymy normy społeczne. Współcześnie jest to także wyglądanie fit, dbanie o siebie, korzystanie z siłowni. I tu wracam do tego, o czym już mówiłam. Trzeba zastanowić się, co jest naszym celem, jakie mamy środki do jego realizacji. Jeśli jest nim bycie akceptowanym w grupie, w razie konieczności uzyskanie pomocy od innych jej członków, oferowanie im swojej pomocy, to muszę się zastanowić, co mam do zaoferowania i co inni mogą mi zaoferować. Jeśli jestem omnibusem, to być może nikt nie będzie mnie rozliczał z tego, jak bardzo mam rozwinięty mięsień trójgłowy. Natomiast jeśli nie mam nic innego do zaoferowania – nie umiem śpiewać, tańczyć, opowiadać dowcipów, sprawiać, by ludzie w moim towarzystwie czuli się dobrze – to może chodzenie na siłownię i bycie fit jest jedynym moim narzędziem. Wszystko zależy od tego, jakie mamy zasoby, co pomoże nam osadzić się w świecie społecznym. ‒ Dla wielu koniec roku to czas nie tyle postanowień co frustracji, że znów nie udało się zrealizować tych z ubiegłego roku. ‒ Koncentracja na tym, co uznajemy za własne niepowodzenie, niedoskonałość jest silnie frustrująca. Mamy poczucie, że nie umiemy kontrolować własnego życia, a w dzisiejszym świecie mamy być przecież kowalem własnego losu. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że oprócz nas samych jest wiele innych czynników, które wpływają na nasze życie. My jesteśmy tylko jednym z elementów, a często zachowujemy się tak, jakbyśmy byli tym jedynym. Jak coś się nie udało, to postrzegamy to wyłącznie jako naszą winę. To rozeznanie naszych potrzeb, pragnień, celów jest właśnie po to, żebyśmy nie musieli o sobie źle myśleć. Rozeznaj siebie i ustaw sobie poprzeczkę na takim poziomie, który nie będzie zaczerpnięty z życia kogoś innego, z doświadczenia kogoś innego, bo jedynie się sfrustrujesz. ‒ Czyli co? Zanim ustawisz się w kolejce do fitness clubu albo ogłosisz na Facebooku, że w tym roku przeczytasz 365 książek, zastanów się, czy w ogóle tego potrzebujesz? ‒ Przychodzi mi do głowy mało naukowe powiedzenie: nie ucz świni śpiewać, bo i świnię zmęczysz, i siebie zdenerwujesz. Druga refleksja jest już jednak silnie związana z psychologią. Zanim staniesz w kolejce przed fitness clubem, zastanów się, gdzie jest źródło twoich pragnień i do czego ma ci to służyć. Pomyśl, czy w ogóle to jest to miejsce, w którym powinieneś stać. koncept 7
Fot. Fakt.pl
Agnieszka Niewińska
Monika Wiśniowska
Cykl: Głowa z kredytem czy kredyt z głową?
Kredyt z głową
– czyli kiedy zaciągać, a kiedy nie Kredyt, szczególnie ten pierwszy albo na większą kwotę, stanowi dla wielu osób poważne wyzwanie. Zaciągamy wówczas zobowiązanie, które w pewien sposób zdefiniuje nasze finanse na kilka, kilkanaście, a czasem nawet na kilkadziesiąt lat – szczególnie dotyczy to kredytów hipotecznych.
P
rzed podjęciem takiego zobowiązania dobrze jest zadać sobie kilka podstawowych pytań: – czy posiadasz pewne źródło dochodu, które umożliwi spłatę raty przez cały okres spłaty zobowiązania? Z punktu widzenia banku, jako instytucji finansowej udzielającej kredytu – umowa zlecenie lub o dzieło to dość niestabilna forma zarabiania pieniędzy, ponieważ w niektórych miesiącach możemy dysponować znaczną ilością gotówki, a w niektórych dochód może być mniejszy. Podobnie jest w przypadku umów o pracę na czas określony, które nie dają gwarancji przedłuże8 styczeń 2019
nia zatrudnienia. Nie ma wówczas pewności, czy pracodawca zaproponuje nam kolejną umowę, a jeśli nie – czy we właściwym czasie uda się znaleźć kolejną pracę. Kwestie dotyczące zatrudnienia są jednymi z głównych czynników wpływających na otrzymanie i warunki kredytu, zwłaszcza hipotecznego. – czy ewentualne inne, dotychczasowe zobowiązania nie uniemożliwią zaciągnięcia kolejnego – chodzi tu o inne kredyty, opłaty za mieszkanie czy inne wydatki, które musimy ponosić regularnie? Czy dodanie do nich ewentualnej raty kredytu nadal pozwoli nam na funkcjonowanie bez obaw o dostępność środków na życie? – czy rzeczywiście musisz w tym momencie brać kredyt? Oczywiście trudno jest kupić mieszkanie czy samochód za gotówkę, ale może się okazać, że zamiast brać „szybki” kredyt na nowy komputer, możesz zwyczajnie odłożyć wymaganą kwotę w dość krótkim czasie i sporo zaoszczędzić na tym, że nie zapłacisz dodatkowych kosztów związanych z kredytem (np. odsetki, prowizja).
ZASADY ZACIĄGANIA KREDYTU
Zanim zdecydujesz się na zaciągnięcie kredytu, należy porównać dostępne oferty – nie należy decydować się na kredyt w pierwszym banku tylko dlatego, że przedstawiona opcja brzmi interesująco. Warto mieć najpierw pewność, że jest to najkorzystniejsza oferta. Nie należy spieszyć się i decydować od razu – to samo dotyczy samego momentu podpisywania dokumentów kredytowych. Warto dokładnie zapoznać się
z treścią podpisywanego dokumentu i upewnić się, że odpowiada on ustalonym warunkom.
CZYM RÓŻNI SIĘ POŻYCZKA OD KREDYTU?
Choć w codziennych rozmowach bardzo często używamy tych dwóch pojęć zamiennie, warto wiedzieć, że łączy je w zasadzie tylko to, że oba stanowią formę zaciągania zobowiązania finansowego. Dla umowy kredytu odpowiednią ustawą jest Prawo bankowe. Kredyt jest formą zobowiązania, którą mogą zaoferować wyłącznie banki na podstawie umowy sporządzonej w formie pisemnej – określa ona w szczególności oddaną do dyspozycji kredytobiorcy kwotę środków pieniężnych z przeznaczeniem na ustalony cel, czas spłaty, wysokość rat, a także opłaty, które musi ponieść kredytobiorca. Umowa kredytu musi być zawarta na piśmie, a jej
Nie należy decydować się na kredyt w pierwszym banku tylko dlatego, że przedstawiona opcja brzmi interesująco. przedmiotem jest określona suma pieniędzy i, co ważne, podlega ona zabezpieczeniu, np. poprzez hipotekę, gwarancję bankową czy weksel. Kredyt może być udzielony w formie przelewu na rachunek bankowy kredytobiorcy. Warto podkreślić, że kredyt jest udzielany ze środków klientów banku.
„Chwilówkę” może nawet otrzymać osoba, której finanse nie do końca pozwalają na spłatę zadłużenia. Z kolei umowę pożyczki regulują przepisy Kodeksu cywilnego. Pożyczka może być udzielona zarówno przez osobę fizyczną, jak i osobę prawną (w tym bank). W przypadku małych kwot (do 1000 PLN) nie ma nawet obowiązku sporządzania pisemnej umowy. Co więcej, w przeciwieństwie do kredytu pożyczka może być nieodpłatna, tj. oddajemy tylko pożyczoną kwotę, jeśli obie strony tak ustalą. Co więcej może ona być udzielona ustnie, jeśli jej kwota jest niższa niż 1000 PLN. Pożyczając, nie musimy określać celu, na który przeznaczymy pieniądze. Pożyczkę możemy otrzymać do ręki lub na konto. Należy zauważyć, że przedmiot pożyczki jest zawsze własnością pożyczkodawcy, który tylko na czas określony przenosi tę własność na pożyczkobiorcę.
NIE UFAJ CHWILÓWKOM
„Chwilówki”, czyli tzw. szybkie pożyczki, które od wielu lat cieszą się popularnością wśród konsumentów, mogą wydawać się ciekawą alternatywą dla bardziej sformalizowanych kredytów bankowych. Dlaczego? Istnieje kilka powodów – od relatywnej łatwości uzyskania takiej pożyczki – zwykle wiąże się ona ze znacznie mniejszą ilością formalności niż w przypadku kredytów bankowych, po fakt, że pierwsza z pożyczek często jest oferowana jako darmowa (klient spłaca tylko kapitał). Nie bez znaczenia pozostaje również to, że aby dostać taką „szybką” pożyczkę, zazwyczaj trzeba spełnić znacznie niższe wymagania niż w przypadku kredytu bankowego. Innymi słowy „chwilówkę”
mogą otrzymać osoby, które mogłyby mieć niskie szanse lub brak możliwości otrzymania kredytu w banku. „Chwilówkę” może nawet otrzymać osoba, której finanse nie do końca pozwalają na spłatę zadłużenia. Koszt takiej pożyczki często nie jest niski, a konieczność uregulowania zobowiązań może spowodować znaczne obciążenie dla domowego budżetu. Może to z kolei doprowadzić do zaciągnięcia kolejnej „chwilówki”, a następnie do tzw. spirali zadłużenia i problemów z wypłacalnością. Efektem mogą być nie tylko problemy finansowe, ale również kłopoty rodzinne, emocjonalne czy zawodowe – długi, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić, mogą wpływać na bardzo wiele aspektów codziennego życia. Rozważając konsekwencje tzw. szybkich pożyczek, nie można zapomnieć o jednym z głównych powodów, dla których „chwilówki” powodują tak duże problemy w domowych budżetach: jest to wysokość odsetek, prowizji i dodatkowych kosztów. Te problemy są spowodowane w głównej mierze tym, że nie wszyscy pożyczkobiorcy dokładnie czytają treść dokumentów, które podpisują. Dodatkowo firmy oferujące „chwilówki” często stosują chwyty marketingowe, dzięki którym oferta z pozoru może wyglądać korzystnie. Dotyczy to na przykład opłat dodatkowych lub prowizji za udzielenie pożyczki, których wysokość może nie być wystarczająco dobrze uwidoczniona w treści umowy pożyczki (np. napisana drobnym drukiem). Ważną kwestią w przypadku „chwilówek” jest także to, że okres
spłaty jest często krótki, co powoduje, że raty mogą być wysokie. Wiele osób może nie być w stanie ich spłacić, a kiedy próbują przedłużyć okres spłaty, to może się okazać, że nie ma takiej możliwości albo że jest płatna. Z tych powodów przed podjęciem jakiegokolwiek zobowiązania finansowego warto poważnie się nad nim zastanowić. Z pomocą przyjdzie nam akcja „Nie daj się nabrać. Sprawdź, zanim podpiszesz”. Ta kampania społeczna współorganizowana przez NBP z innymi instytucjami publicznymi ma na celu zwrócenie uwagi na ryzyko, jakie niosą ze sobą umowy finansowe, w tym „chwilówki”.
Na stronie www.zanim-podpiszesz.pl znajdziemy 4 zasady bezpiecznych pożyczek: 1. Sprawdź wiarygodność firmy. 2. Policz całkowity koszt pożyczki. 3. Dokładnie przeczytaj umowę. 4. N ie podpisuj, jeśli nie rozumiesz. Umieszczone są tam także narzędzia, które pomogą zawrzeć bezpieczną umowę, są to: link do listy firm objętych nadzorem finansowym, link do rejestru firm, które są podejrzane o prowadzenie nielegalnej działalności bankowej, kalkulator kosztów pożyczki oraz kilka rad, na co zwrócić uwagę w treści umowy.
koncept 9
Janusz Podlaski
Chcę wziąć kredyt, ale nie wiem gdzie
M
yślisz o kredycie lub pożyczce? Pieniądze przydałyby się na kurs, szkolenie, opłatę czesnego lub zakup komputera? W takim razie warto zastanowić się, od kogo ewentualnie pożyczyć pieniądze? 1. Czy lepiej pożyczać od rodziny i znajomych niż od banku? Tak: Podstawowym plusem takiego rozwiązania są mniejsze koszty. Pożyczka od osoby fizycznej jest zazwyczaj tańsza niż od podmiotu komercyjnego. Nie: Z bliskimi osobami może być trudniej wynegocjować dłuższy czas spłaty, na dodatek w relatywnie niewielkich kwotach. Ponadto w przypadku banku relacja jest czysto transakcyjna, nie jest obarczona dodatkowymi uwarunkowaniami emocjonalnymi, które mogą zostać wykorzystane w najmniej dogodnym momencie. 2. Czy warto zastanowić się nad ofertą serwisów pożyczek społecznościowych? Tak: W tym przypadku może być trochę taniej niż w banku. Koniecznie należy sprawdzić, czy społecznościowa platforma pożyczkowa współpracuje z Krajowym Rejestrem Długów (KRD), Biurem Informacji Gospodarczej (BIG) i/lub Biurem Informacji Kredytowej (BIK). To zwiększa bezpieczeństwo korzystania z serwisu oraz pewność, że zaciągając tam 10 styczeń 2019
pożyczkę mamy gwarancję nieujawnienia naszych danych wrażliwych niepożądanym osobom. Nie: Warto sprawdzić, czy użytkownicy serwisu oferujący pożyczki działają na podstawie przepisów
identycznym regulacjom i nadzorowi. Im stabilniejszy, bardziej przewidywalny i budzący zaufanie bank lub kasa, tym dla nas lepiej. W podjęciu decyzji posiłkujmy się opiniami instytucji publicznych (np. KNF,
Należy sprawdzić, czy społecznościowa platforma pożyczkowa współpracuje z KRD, BIG i/lub BIK. ustawy o kredycie konsumenckim, co ma wpływ m.in. na wysokość maksymalnego oprocentowania pożyczki, udostępniania informacji o warunkach umowy itd.
UOKiK), wykładowców, serwisów informacyjnych, rodziny, przyjaciół, ale na koniec sami podejmijmy decyzję. Zdrowy rozsądek przede wszystkim.
3. Czy poza samą umową kredytową z bankiem istnieje nadrzędne źródło prawa? Tak: Umowa kredytu jest regulowana przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. – Prawo bankowe (Dz.U. 1997 nr 140 poz. 939 z późn. zm.) oraz ustawą z dnia 12 maja 2011 r. o kredycie konsumenckim (Dz.U. 2011 nr 126 poz. 715 z późn. zm.).
5. Czy warto korzystać ze specjalnych ofert pożyczkowych, na przykład kredytów studenckich? Tak: Warto rozważyć taką opcję – po wnikliwym sprawdzeniu, co jest istotą takiej propozycji i porównaniu jej z innymi ofertami na rynku. Jednym z atutów takich ofert może być tzw. karencja, czyli zawieszenie na określony czas terminu rozpoczęcia spłaty rat kredytu czy zawieszenie spłaty na przykład po uregulowaniu połowy należności. Innymi spotykanymi rozwiązaniami mającymi przyciągnąć klientów są między innymi umorzenie kwoty kilku rat po długim okresie regularnego spłacania, zwolnienie z płacenia odsetek przez kilka miesięcy czy też malejące raty.
4. Czy ważne jest, od której instytucji finansowej pożyczam pieniądze? Tak: Historia, jak i codzienność uczy nas, że ma to znaczenie – mimo że banki czy SKOK-i działają na bazie tego samego prawa oraz podlegają
Janusz Podlaski
JA i te skomplikowane umowy kredytowe Pojęcie kredytu czerpie swoje korzenie z łaciny. Creditum to dług lub pożyczka. Jak pojęcie kredytu jest rozumiane w dzisiejszym świecie?
D
ziś przez kredyt jest rozumiana umowa, zawarta pisemnie pomiędzy tym, który pieniądze pożycza (kredytobiorca), oraz tym, kto udostępnia je za wynagrodzeniem i na określonych warunkach (kredytodawca, czyli bank).
CO NA TO PRAWO?
Zgodnie z przepisami art. 69 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku – Prawo bankowe, przez umowę kredytu bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy na czas oznaczony w umowie kwotę środków pieniężnych z przeznaczeniem na ustalony cel, a kredytobiorca zobowiązuje się do korzystania z niej na warunkach określonych w umowie, zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu wraz z odsetkami w oznaczonych terminach spłaty oraz zapłaty prowizji od udzielonego kredytu. Jeśli nasze wybory lub okoliczności życiowe zmuszają nas do zaciągnięcia kredytu, konieczne jest
potraktowanie tej transakcji bardzo poważnie, ponieważ zaciągnięte zobowiązanie będzie miało wpływ na naszą sytuację finansową w dłuższym okresie. Co zrobić, by mieć pewność, że zawieramy umowę w bezpieczny sposób? Podpowiedzi i rozwiązań jest kilka. Przede wszystkim należy samemu lub przy pomocy bardziej doświadczonych osób sprawdzić, czy proponowana nam umowa zawiera wszystkie kluczowe elementy. Nigdy nie podpisujmy jej od razu, dajmy sobie czas na przeanalizowanie jej treści. Umowa kredytu musi zawierać kwotę i walutę kredytu, cel kredytu, okres, na jaki go zaciągamy, datę
Nigdy nie podpisujmy umowy o kredyt od razu, dajmy sobie czas na przeanalizowanie jej treści. i miejsce zawarcia umowy, zasady i termin spłaty, wysokość prowizji, wysokość oprocentowania, warunki zabezpieczenia, informacje o warunkach zmiany i odstąpienia od umowy przez bank i kredytobiorcę, informacje o skutkach ewentualnego naruszenia umowy. Bardzo uważnie należy także przeczytać to, co oznaczono gwiazdkami i przypisami lub napisano drobnym drukiem.
Należy ponadto zachować powściągliwość i nie ulegać przekazom medialnym oferującym „tanie pożyczki lub kredyty”. Może bowiem okazać się, że rzeczywiste koszty będą zaskakująco wysokie, ze względu na opłaty dodatkowe ubezpieczenia lub prowizje. Podczas rozmów z doradcą bankowym należy poprosić o wyliczenie RRSO, czyli Rzeczywistej Rocznej Stopy Oprocentowania. Takie działanie pozwoli obliczyć realny koszt
Nie ulegajmy przekazom medialnym oferującym „tanie pożyczki lub kredyty”. kredytu i porównać go z innymi ofertami na rynku. Banki i pozabankowe firmy oferujące pożyczki mają obowiązek informowania o tym, jakie są koszty pożyczek czy kredytów. Wyliczenie RSSO powinno dotyczyć Twojej pożyczki lub kredytu, a nie przykładu. Dodatkowo – jak wspomniano wcześniej – należy dokładnie zapoznać się z treścią umowy kredytowej. Brak znajomości jej zapisów nie zwalnia bowiem kredytobiorcy z przestrzegania zapisów zawartych w umowie (po jej podpisaniu). Warto także pamiętać, że poszukując instytucji, która udzieli nam kredytu lub pożyczki, należy wybierać sprawdzone i mające dobrą renomę instytucje finansowe. Podmioty, o których niewiele wiadomo lub działają od niedawna raczej nie powinny budzić naszej sympatii. Na koniec można przytoczyć stare francuskie powiedzenie, celnie wskazujące, jaką rolę pieniądze powinny odgrywać w naszym życiu: „Pieniądze są dobrym sługą, ale złym panem”.
Monika Wiśniowska
A może by tak zabezpieczyć kredyt? Kredyt, zwłaszcza hipoteczny, to duże zobowiązanie – zarówno dla kredytobiorcy, jak i dla banku, który go udziela. Wiąże się też ze znacznym ryzykiem, dlatego banki w niektórych sytuacjach sięgają po możliwość zabezpieczenia udzielanego kredytu. Na czym to polega?
W
yobraź sobie, że obca osoba prosi cię o pożyczenie znacznej kwoty pieniędzy. Mówi, że pracuje i zarabia, więc nie będzie miała problemu ze spłatą zobowiązania, a ustalenia dotyczące pożyczki możecie oczywiście spisać w formie umowy. Jak się z tym czujesz? Pomijając to, że pożyczanie pieniędzy obcej osobie jest niezbyt często spotykaną sytuacją, prawdopodobnie taka wizja mogłaby stać się przyczyną znacznego stresu i niepewności. Celem działania banku (jak i każdej innej tego typu firmy) jest generowanie zysków. Powinno to odbywać się w sposób sensowny, czyli minimalizując potencjalne ryzyko, by prowadzić działalność w sposób stabilny i bezpieczny. Z tego powodu bank stara się zabezpieczać przed ryzykiem już na etapie udzielania kredytu poprzez weryfikację potencjalnego kredytobiorcy. Najczęściej działa to tak, że im większy kredyt i rozłożony na więcej lat, tym owa weryfikacja jest bardziej skrupulatna – dotyczy to w szczególności kredytów hipotecznych, które są udzielane na wysokie sumy pieniędzy, a okres ich spłaty może być rozłożony na kilkadziesiąt lat. Działania banków zmierzają więc do tego, by po ustalonym okresie spłaty odzyskać pożyczoną kwotę wraz z wynikającymi z umowy odsetkami czy prowizjami. Jeżeli bank ma wątpliwość dotyczącą podejmowanego przez siebie ryzyka kredytowego, bądź też z innego powodu transakcja może być obarczona znacznym ryzykiem, może on zażądać od klienta dodatkowego zabezpieczenia kredytowego. Jest to dla banku gwarancja, że w przypadku trudności finansowych klienta i problemów ze spłatą bank odzyska przynajmniej część środków. W przypadku kredytów hipotecznych formą zabezpieczenia jest najczęściej po prostu dany lokal (mieszkanie, dom itp.), na zakup którego klient wziął kredyt. Hipoteka zostaje 12 styczeń 2019
wówczas wpisana do księgi wieczystej danej nieruchomości. Zabezpieczenie hipoteczne daje wierzycielowi (jest nim bank) prawo do pierwszeństwa dochodzenia swoich praw. Podobnym rodzajem zabezpieczenia może być zastaw, który w przeciwieństwie do hipoteki dotyczy ruchomości, czyli przedmiotów, takich jak pojazdy czy maszyny. W przypadku mniejszych zobowiązań np. kredytów gotówkowych, stosowanym zabezpieczeniem może być poręczenie – polega ono na tym, że poręczyciel zobowiązuje się do spłaty długu w przypadku, gdyby kredytobiorca nie był w stanie tego zrobić albo po prostu uchylał się od tego obowiązku. Ciekawą formą zabezpieczenia kredytu jest poręczenie bankowe – w tym przypadku bank staje się gwarantem wobec innego banku i zobowiązuje się do spłaty należności w przypadku niewypłacalności kredytobiorcy. Bywa stosowane w przypadku, gdy kredytobiorca, np. firma, nie ma swojego majątku, który mógłby stanowić zabezpieczenie kredytu. Takie rozwiązanie może dotyczyć nowych firm. Ze względu na to, że dla wielu osób terminowa spłata zobowiązań stanowi pewne wyzwanie – bez względu na to, czy chodzi o zwykłe zapominalstwo, czy niewłaściwe gospodarowanie środkami finansowymi, wygodną formą zabezpieczenia – zarówno dla banku, jak i kredytobiorcy – jest pełnomocnictwo do rachunku bankowego polegające na tym, że bank sam pobiera ratę kredytu we właściwej wysokości i w określonym terminie. Kredytobiorca ma wówczas pewność, że wywiązał się właściwie ze swojego zobowiązania, a bank może być spokojny, że rata wpłynęła na czas. Kolejnym gwarantem spokoju dla obu stron umowy kredytowej jest, stosowane bardzo często, ubezpieczenie kredytu – polega ono w szcze-
gólności na tym, że w razie śmierci, utraty pracy czy poważnej choroby, ubezpieczenie pokryje część zadłużenia. Szczegółowe zasady ubezpieczeń mogą się oczywiście różnić, warto więc zdecydować się na opcję najbardziej pasującą do potrzeb, jak i do zabezpieczanego kredytu. Jak widać po tych kilku przykładach, zabezpieczenie kredytu nie musi być wcale czymś złym – wręcz przeciwnie, może znacząco ułatwiać spłatę zobowiązania albo poprawić sytuację w przypadku poważnego życiowego problemu. Bez względu na to przed podjęciem decyzji o kredycie warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście taka forma finansowania jest niezbędna i czy na daną rzecz nie da się po prostu odłożyć stosownej kwoty w dłuższej perspektywie. Mając już kredyt albo kredyty, dobrze jest pamiętać, że w życiu zdarzają się różne sytuacje, takie jak choroba czy utrata pracy. Być może wysokość miesięcznych zobowiązań będzie akceptowalna w momencie, kiedy masz dobrą pracę. Co jednak w przypadku, kiedy ją stracisz i nie uda ci się znaleźć równie dobrze płatnej posady? Gospodarując budżetem i własnymi oszczędnościami, zamiast kupować kolejną rzecz albo jechać na kolejne wakacje, dobrze jest skupić się również na zmniejszaniu ilości zobowiązań, by w sytuacji kryzysowej móc sobie z nimi poradzić. Opcją zmniejszania ilości zobowiązań (czasem również ich wysokości) jest kredyt konsolidacyjny. Jest to połączenie kilku zobowiązań w jedno, często przy jednoczesnym zmniejszeniu kwoty płaconej raty. Inną opcją podczas konsolidacji może być wydłużenie czasu spłaty bądź też otrzymanie dodatkowej kwoty w gotówce. Największą wadą takiej opcji jest zazwyczaj konieczność ponownego płacenia prowizji, warto więc dokładnie przeczytać warunki przed podpisaniem jakiejkolwiek umowy.
Przedsiębiorczy Żak Poznaj cykl artykułów ekonomicznych w „Koncepcie”! • • • • • • • • • • • •
Gdy mało staje się dużo… czyli oszczędzanie się opłaca Różne oblicza patriotyzmu gospodarczego Ryzyka kryptowaluty Moja przyszłość finansowa, czyli o emeryturach i nie tylko Pewnym krokiem na rynek pracy Jak zapanować nad domowym budżetem Przedsiębiorczość w pigułce, czyli o działalności gospodarczej słów kilka Bezpieczeństwo na finansowej drodze Funkcje i zadania NBP Głowa z kredytem czy kredyt z głową? Pieniądz wczoraj i dziś System bankowy i jego funkcje, czyli o tym, że banki są przydatne
Organizator:
Zniesienie minimum kadrowego – nowe zasady prowadzenia zajęć Pojęcie minimum kadrowego oraz obowiązki wynikające z konieczności jego wypełnienia, przez długie lata było jednym z najbardziej problematycznych kwestii w codziennym funkcjonowaniu szkół wyższych. Dotychczas, aby podstawowa jednostka organizacyjna uczelni mogła w ogóle prowadzić studia, musiała spełnić szereg ustawowych kryteriów, a jednym z nich było właśnie zapewnienie owego minimum kadrowego.
P
rzypominamy, że minimum kadrowe to najprościej rzecz ujmując, minimalna liczba nauczycieli akademickich posiadających określone kwalifikacje, która musi być zatrudniona w uczelni w pełnym wymiarze czasu. Dodatkowo podstawowa jednostka organizacyjna uczelni zaliczała do minimum kadrowego tylko tych nauczycieli, którzy złożyli stosowne oświadczenie, w którym wyrazili zgodę na zakwalifikowanie go do minimum kadrowego na danym kierunku i poziomie studiów. Od bardzo dawne liczne gremia podnosiły szkodliwość istnienia takiego rozwiązania, zarzucając minimom kadrowym brak celowości istnienia obostrzenia, które stanowi praktycznie wyraźnie ograniczenie swobody pracy naukowców i uczelni w ogóle. Na istnieniu minimum kadrowego najbardziej traciły przede wszystkim niewielkie uczelnie, najczęściej zapraszające do współpracy naukowców z innych ośrodków, tym samym nie mogąc uwzględnić ich w ramach swoich minimów1). Samo Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zauważyło ten problem, zaznaczając, że system minimów skutkuje tym, że uczelnie, zamiast skupiać się na wyszukiwaniu najzdolniejszych naukowców i nauczycieli akademickich, przede wszystkim zajmują się spełnianiem narzucanych przez dotychczasowe przepisu wymagań formalnych, nie
zawsze prowadzących do zapewnienia odpowiednio wysokiej jakości kształcenia2).
Publikacja finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” na lata 2018-2019
KONSTYTUCJA DLA NAUKI - ZNIESIENIE MINIMUM KADROWEGO
Konstytucja dla Nauki oraz rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 27 września 2018 r. w sprawie studiów przesądziły ostatecznie o usunięciu z porządku prawnego pojęcia minimum kadrowego dla studiów na danym kierunku, poziomie i profilu kształcenia, co de facto oznacza brak konieczności zatrudnienia określonej liczby osób ze stopniem doktora i doktora habilitowanego jako warunku do prowadzenia studiów na kierunku. I tym samym z dniem 1 października 2018 r. zostały uchylone przepisy w tym zakresie3) zastąpione zupełnie innymi rozwiązaniami.
OTÓŻ NOWA USTAWA STANOWI W ART. 73 UST.2, ŻE W RAMACH PROGRAMU STUDIÓW O PROFILU:
• praktycznym – co najmniej 50% godzin zajęć prowadzonych jest przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w tej uczelni jako podstawowym miejscu pracy; • ogólnoakademickim – co najmniej 75% godzin zajęć prowadzonych jest przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w tej uczelni jako podstawowym miejscu pracy.
Tym samym ustawodawca odszedł od zasady warunkującej prawo do prowadzenia studiów od liczby zatrudnionych nauczycieli
MNiSW zauważyło, że system minimów skutkuje tym, że uczelnie, zamiast skupiać się na wyszukiwaniu najzdolniejszych naukowców zajmują się spełnianiem narzucanych wymagań formalnych.
akademickich, na rzecz obowiązku zapewnienie pewnego odsetka zajęć, które muszą być prowadzone przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w tej uczelni jako podstawowym miejscu pracy. Oznacza to, że zajęcia na studiach mogą być prowadzone przez nauczycieli akademickich zatrudnionych w danej uczelni oraz przez inne osoby posiadające doświadczenie w zakresie programu studiów. Ustawodawca tłumaczy to tym, iż zobowiązanie takie ma zastąpić nieadekwatne do obecnej sytuacji rozwiązania dotyczące minimum kadrowego, zachęcające do spełniania warunków formalnych na minimalnym poziomie raczej niż do dbałości o faktyczną jakość kształcenia i innowacyjne podejście do dydaktyki, a przy tym wspierać stabilność kadry firmującej dany kierunek studiów4). Warto również zaznaczyć, że uczelnie nie będą miały już obowiązku wprowadzania informacji w zakresie minimum kadrowego do Systemu Informacji o Szkolnictwie Wyższym i Nauce POL-on.
SPOSÓB OBLICZANIA MINIMALNEJ LICZBY GODZIN
Ministerstwo wyraźnie zaznacza, że — za podstawę obliczenia ww. minimalnej liczby godzin zajęć powinna stanowić liczba godzin zajęć określona w programie studiów dla danego kierunku, poziomu i profilu. Jest to bardzo istotne, ponieważ — ustawa milczy co do formy studiów oraz nie wskazuje na liczbę godzin zajęć faktycznie realizowanych (np. określone zajęcia, których wymiar zgodnie z programem wynosi 60 godzin mogą być realizowane w 5 grupach, co dawałoby 300 godzin prowadzonych zajęć). Zatem nie ma podstaw do stwierdzenia, że każdorazowo należałoby zsumować liczbę faktycznie realizowanych godzin zajęć na danym kierunku, poziomie i profilu, i na tej podstawie ustalać liczbę godzin, o której mowa w art. 73 ustawy5). Proponowany przepis rodzi pewnie ryzyko, iż uczelnie będą chciały określić w programie studiów ww. minimalną liczbę godzin na poziomie nieodpowiadającym fak-
Ustawodawca odszedł od zasady warunkującej prawo do prowadzenia studiów od liczby zatrudnionych nauczycieli akademickich. tycznemu nakładowi pracy i sumie przepracowywanych/zrealizowanych godzin na danym kierunku, poziomie i profilu kształcenia (np. gdy studia prowadzone są zarówno w formie stacjonarnej, jak i niestacjonarnej, lub gdy istnieje wiele grup studentów w ramach tych samych zajęć). Zdając sobie z tego doskonale sprawę Ministerstwo wyraźnie zaznacza, że — uczelnie określając przydział i wymiar zajęć dla nauczycieli akademickich oraz innych osób, powinny w szczególności mieć na względzie, iż proces kształcenia ma umożliwić uzyskanie takich samych efektów uczenia się wszystkim studiującym według danego programu studiów, niezależnie od formy studiów. A ponadto skuteczność realizacji programu studiów, w tym uzyskiwane efekty uczenia się, a także poziom kompetencji i doświadczenia kadry dydaktycznej i naukowej będą weryfikowane przez Polską Komisję Akredytacyjną w ramach oceny programowej6). Pojawia się w tym miejscu pytanie, czy takie stanowisko Resortu Nauki nie jest jednak zbyt słabym bodźcem, mającym zapewnić określanie w programach studiów faktycznie realizowanej liczby godzin. Czas pokaże, czy to się uda, a do tego momentu możemy jedynie trzymać Ministerstwo za słowo, które obiecało, że na bieżąco będzie prowadzona analiza skutków wprowadzonego przepisu i nie jest wykluczona ewentualna korekta wymagań w tym zakresie – w trosce o jakość kształcenia7).
http://irsw.pl/minima-kadrowe-reguly-ogolne/ 2, 4. https://legislacja.rcl.gov.pl/docs//2 /12303102/12458849/12458850/ dokument309021.pdf 3, 5. http://konstytucjadlanauki.gov.pl/ zniesienie-minimum-kadrowego-informacje-o-prowadzeniu-zajec 6, 7. Ibid. 1.
koncept 15
Filip Cieśliński
Mistrzowie sportu,
którego nikt nie uprawia
P
oczątek XX wieku. W parku Stryjskim we Lwowie Polacy po raz pierwszy wpadli na pomysł, by przypiąć do stóp drewniane deski, wykorzystać oblodzoną górkę i odbijając się z niewielkiego wzniesienia, spróbować unieść się na moment w powietrzu. Za naśladowanie jednego z pierwszych skoczków narciarskich na świecie – Sondre Norheima z okolic miejscowości Telemark w Norwegii, wziął się nastoletni Leszek Pawłowski. W wieku 13 lat, w uzdrowiskowej miejscowości Sławko w Bieszczadach, wygrał on pierwszy oficjalny konkurs skoczków w Polsce. Był 1908 rok. Niewykluczone, że oznaczałby on w naszej historii start wieloletniej pawłowskomanii. Przeszkodziła wojna i fakt, że młody narciarz postanowił przebranżowić się na… lekkoatletę. W skoku o tyczce doczekał się zresztą tytułu mistrza Polski. Po upływie 110 lat od wydarzeń ze Lwowa rzeczywistość skoków narciarskich w naszym kraju nieco się zmieniła. Lider kadry Kamil Stoch raczej nie zastanawia się nad rozpoczęciem kariery na stadionach lekkoatletycznych. Zamiast kilku widzów w parku, jego popisy oglądają rekordowe, wielomilionowe widownie przed telewizorami w całym kraju. Co więcej, Lwów od wielu dekad nie jest już nawet polskim miastem. Nie zmienia się tylko to, że skoki narciarskie są sportem regionalnym, niszowym i w skali świata niemal niezauważonym. Jak to możliwe, że taka dyscyplina została naszym dobrem narodowym?
ZNALEŹĆ NISZĘ
Profesja skoczka narciarskiego istnieje zaledwie w dwudziestu kilku krajach świata. W dyscyplinie tej właściwie nie funkcjonuje sport amatorski, przez co nigdzie nie uprawia go więcej niż 200‒300 osób. Utrzymać się z latania na nartach może zaledwie garstka tych, których 16 styczeń 2019
Fot. Marcin Kadziolk_shutterstock
W listopadowym wydaniu „Konceptu” na sto lat polskiego sportu w Niepodległej spoglądaliśmy przez pryzmat szalonego życia Stanisława Marusarza, pierwszego wielkiego skoczka narciarskiego w naszym kraju. Dziś na moment musimy wrócić do tej postaci.
występy pokazywane są w telewizji. Reprezentacja Włoch, którą w 2016 r. obejmował Łukasz Kruczek, choć znajduje się w dziesiątce światowego topu, nie gwarantowała nawet skoczkom pieniędzy na kupno nart. Ci najlepsi otrzymują z federacji kombinezony, kaski i gogle. Resztę muszą zorganizować sami. Od lat, obok Polski, najlepszych skoczków na świecie mają Niemcy, Austriacy i Norwedzy. W żadnym z tych krajów, mimo sukcesów, dyscyplina ta nie jest jednak najpopularniejsza nawet wśród zimowych zmagań. Nasi zachodni sąsiedzi wolą biathlon. U Austriaków i Norwegów znacznie lepiej ogląda się narciarstwo alpejskie i biegi. Niemal równie zwariowani na punkcie skoków, co Polacy, są właściwie tylko Słoweńcy. Nawet u nich popularność tej dyscypliny nie osiąga jednak takiego poziomu, jak nad Wisłą. W 2017 r. konkursy skoków narciarskich zajęły w naszym kraju 3. i 6. miejsca w rankingu najlepiej oglądanych programów telewizyjnych. Ustąpiły tylko dwóm starciom piłkarskiej reprezentacji Polski i pojedynczym odcinkom „Teleexpressu” i „M jak miłość”. Numer 3. tej listy – zawody w Bischofshofen, odbywające się w ramach Turnieju Czterech Skoczni, oglądało 6 910 749 telewidzów. To niemal połowa wszystkich, którzy w tym momencie siedzieli przed telewizorami. Rankingowa szóstka – transmisja z konkursu w Lahti, przyciągnęła przed telewizory 5 611 203 Polaków.
Najważniejsza impreza sezonu to mistrzostwa świata w Seefeld. Kolejnych dowodów na szaloną popularność tej dyscypliny w Polsce nie trzeba zresztą szukać daleko. Ranking instytutu badań „ARC Rynek i Opinia” z 2017 r. wskazuje, że wśród trzech najpopularniejszych polskich sportowców jest aż dwóch skoczków narciarskich. Na jego czele znalazł się nieaktywny od lat Adam Małysz. Trzecie miejsce zajął Kamil Stoch. Skoczków przedzielił jeden z najlepszych piłkarzy na świecie – Robert Lewandowski.
NIE DO RUSZENIA
Z oglądania skoków narciarskich uczyniliśmy praktycznie sposób na życie. Klasyczną rozrywką po
niedzielnym obiedzie, od momentu pierwszych sukcesów Adama Małysza, jest właśnie wspólne, rodzinne oglądanie kolejnych zimowych konkursów. Przez lata podniósł się poziom całej naszej kadry, więc największą zmianą w domach jest to, że z kuchni nie słyszymy już: „wołajcie, jak będzie skakał Małysz” jak niegdyś, a raczej: „wołajcie, jak będą skakać nasi”. Sporych sukcesów można bowiem oczekiwać od przynajmniej trzech liderów kadry. To, jak silną pozycję w naszym narodowym mikroklimacie mają skoczkowie, pokazują nie tylko zwycięstwa w prestiżowych rankingach – jak choćby przyznanie Kamilowi Stochowi tytułu Sportowca Roku „Przeglądu Sportowego” 2017, ale także to, jak chętnie społeczeństwo staje po ich stronie w sprawach bynajmniej nie sportowych. Gdy kilka miesięcy temu portale plotkarskie zaczęły rozpisywać się o rozstaniu Piotra Żyły z jego żoną Justyną, a ekspartnerka polskiego skoczka raz po raz oskarżała go o zdrady, szantaże i zaniedbania rodzicielskie, notowania popularnego „Wiewióra” niemal zupełnie nie spadły. Dziś nieprzerwanie jest on dopingowany przez kibiców i sięga po kolejne sukcesy w Pucharze Świata, a jego żona, która wydawała się stroną pokrzywdzoną, musi stawać na głowie, by media całkowicie o niej nie zapomniały. Narciarski związek sportowy to też chyba jedyny w kraju, któremu naprawdę ufamy. Gdy w styczniu 2018 r., uważany niegdyś za wielki talent, Jan Ziobro wytoczył ciężkie działa przeciw krajowej federacji, na cel biorąc m.in. obecnego koordynatora kadry Adama Małysza, próżno było szukać wyraźnego społecznego odzewu i rosnącego zainteresowania słowami młodego zawodnika. Sprawa umarła śmiercią naturalną. Instytucja gwarantująca sukcesy i mająca w strukturach postaci tak lubiane jak Małysz czy Apoloniusz Tajner okazała się nie do ruszenia.
ZŁOTA POLSKA ZIMA
W sprawie naszej sympatii do narciarskich struktur może trwać zresztą status quo, bo i pasmo sukcesów polskich skoczków na razie się zresztą nie zakończy. Potężne zainteresowanie i coraz większe pieniądze spływające do tej dyscypliny w naszym kraju w połączeniu z grupą wielkich talentów, w których pasję do skoków zaszczepiła małyszoma-
nia, to perpetuum mobile. Właśnie trwa kolejny sezon, który ma być dla naszych sportowców bardzo udany. Stoch i Żyła pozostają w ścisłej czołówce tabeli Pucharu Świata. Wiele wskazuje na to, że mimo znakomite-
Początek XX wieku. W parku Stryjskim we Lwowie Polacy po raz pierwszy wpadli na pomysł, by przypiąć do stóp drewniane deski i odbijając się z niewielkiego wzniesienia, spróbować unieść się na moment w powietrzu. go startu zmagań w wykonaniu ich japońskiego rywala Ryōyū Kobayashiego, będą do końca walczyć o Kryształową Kulę. – Wydaje mi się, że Kobayashi będzie wysoko, ale na dystansie sezonu nie wytrzyma tempa i ostatecznie ustąpi Kamilowi Stochowi. Powalczyć może też młody, ale już utytułowany Norweg Johann André Forfang i… Piotr Żyła, choć brzmi to na razie absurdalnie i nieprawdopodobnie – mówi nam dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Michał Chmielewski. Zwycięstwo w Pucharze Świata to jednak niejedyny cel naszych najlepszych skoczków na ten sezon. – Najważniejsza impreza sezonu to mistrzostwa świata w Seefeld. Polacy mówią w tym sezonie, że mają pięć celów: Turniej Czterech Skoczni, loty narciarskie, klasyfikacja generalna oraz mistrzostwa świata indywidualnie i w drużynie. Nasi dobrze potrafią wstrzelić się w takie imprezy, bo za Horngachera mamy przecież już drużynowe medale na mistrzostwach w Lahti dwa lata temu i przed rokiem na igrzyskach w Pjongczangu. Problem na razie jest jednak z wyborem tego „czwartego” skoczka do drużyny. Wiadomo, że w składzie jest Stoch, Kubacki, Żyła i… no właśnie. Tu na razie brakuje wyraźnego faworyta – dodaje Chmielewski. I pewnie byśmy się tą niekompletną drużyną zmartwili, gdyby nie fakt, że nasze pokolenie pamięta jeszcze czasy, w których awans Skupnia czy Matei do drugiej serii konkursu był uznawany za spory sukces. Po dwudziestu latach od tych smutnych chwil stochomania trwa w najlepsze. A my, cóż, będziemy się cieszyć z kolejnych medali. Nawet jeśli okaże się, że na całym świecie dyscyplinę tę uprawiają już wyłącznie Polacy… koncept 17
Kamil Kijanka
Kabaddi – indyjski berek z rangą mistrzostw świata Słynne powiedzenie mówi, że co kraj, to obyczaj. Dotyczy to nie tylko sfery kultury, muzyki, ale także i sportu. Skoro krykiet jest bardzo popularny w Anglii, czyli miejscu narodzin współczesnej piłki nożnej, to nie ma co się dziwić, że w Indiach można emocjonować się zabawą w ganianego.
N
o, może nie jest to dokładnie to samo co nasz polski berek, ale ma kilka wspólnych cech. Nosi nazwę kabaddi i w tej dyscyplinie odbywają się mistrzostwa świata. Udział w tych zawodach ma na koncie również polska reprezentacja. Widowisko przypomina połączenie zabaw znanych z dzieciństwa – berka i kółka graniastego.
ZASADY GRY
Kabaddi, bo tak nazywa się ta gra zespołowa, to dyscyplina wymyślona przed wiekami w starożytnych Indiach. Dawniej stanowiła ona element ćwiczeń dla żołnierzy, którzy w formie zabawy mogli dodatkowo zadbać o kondycję fizyczną. Samo słowo wywodzi się z języka hindi i oznacza „utrzymać oddech”. Obecnie w grze udział biorą dwie drużyny po 7 zawodników w każdej, a mecz trwa 40 minut (dwie połowy po 20). Spotkanie może zakończyć
się przed czasem, jeśli wszyscy zawodnicy drużyny przeciwnej zostaną wyeliminowani. Jak? W tym celu należy wyjaśnić, na czym w ogóle polega ta „zabawa”. Zawodnik drużyny atakującej ma do wykonania zadanie, które polega na przedostaniu się do kręgu utworzonego przez przeciwników, wykrzykując przy tym „kabaddi”. Na tym nie koniec. Jeśli już mu się powiedzie, musi w ciągu 20 sekund (w odmianach lokalnych – w ciągu jednego oddechu) dotknąć co najmniej jedną osobę z przeciwnego zespołu i następnie wrócić do swoich. W przypadku, gdy atakujący dotknie kogoś, ten musi opuścić plac gry. Jak można się domyślić, broniący mają za zadanie uniemożliwić atakującemu przedostanie się z powrotem do
W grze udział biorą dwie drużyny po 7 zawodników w każdej, a mecz trwa 40 minut.
swojej drużyny. Zespoły na zmianę zamieniają się rolami – w „atakujących” i „broniących”.
PRÓBY POPULARYZACJI KABADDI
W Europie kabaddi nie cieszy się dużą popularnością, w przeciwieństwie do Azji. Obok wspomnianych Hindusów, sport ten uprawiają obywatele Bangladeszu, Iranu, Japonii czy południowo-wschodniej części kontynentu azjatyckiego. Pieczę nad tą dyscypliną sprawuje Międzynarodowa Federacja Kabaddi, która ma ambitne plany, by w przyszłości wprowadzić ją na salony igrzysk olimpijskich. Droga do tego wydaje się bardzo długa, choć już w 1936 r.
Kabaddi wciąż czeka na swoją prawdziwą szansę w Europie. podczas igrzysk zorganizowanych w Berlinie kabaddi miało swoją oficjalną międzynarodową ekspozycję. Azjatyckie mistrzostwa w kabaddi rozgrywano już w latach 80., zaś w ostatnich latach możemy zaobserwować wyraźny wzrost znaczenia indyjskiego berka na arenie międzynarodowej. Rozgrywki ligowe w Indiach w 2014 r. urosły do niespotykanych dotąd rozmiarów, wraz z powstaniem Pro Kabaddi League. Zawody są emitowane przez Star Sports i jeśli wierzyć statystykom, przyciągają przed telewizory setki milionów widzów. Fascynujące jest to, że w drugim sezonie tych rozgrywek jedynym Europejczykiem występującym w lidze Pro Kabaddi był Polak Michał Śpiczko.
MISTRZOSTWA ŚWIATA Z POLSKIM AKCENTEM
W związku z rosnącą popularnością tej dyscypliny nieunikniona wręcz wydawała się próba zorganizowania turnieju rangi mistrzostw świata. Pierwszy taki turniej odbył się w 2004 r. i był nadzorowany przez Międzynarodową Federację Kabaddi. Do tej pory odbyły się trzy turnieje – w 2004, 2007 i 2016 r. Za każdym razem gospodarzem były Indie i to oni trzy razy z rzędu cieszyli się z tytułu mistrzów świata. Kabaddi wciąż czeka na swoją prawdziwą szansę w Europie. Nawet jeśli zdobywa coraz większy rozgłos, w dalszym ciągu jest traktowany jako sport egzotyczny.
Fot. Pal2iyawit_shutterstock
Ten drugi kraj za wielką wodą
Marta Caban
Widok na hotel, Toronto Architektura Toronto przypomina konstrukcje zbudowane z klocków Lego. Widoki często nasuwają skojarzenia ze sceneriami marvelowskich komiksów.
Graffiti Alley, Toronto Toronto to bardzo zróżnicowane miasto. Można tu spotkać wiele przykładów sztuki ulicznej, władze miasta przeznaczyły nawet jedną długą ulicę poświęconą tylko i wyłącznie artystom tworzącym graffiti.
Foodtrack podczas nocy sztuki, Toronto Szybkie tempo życia mieszkańców miasta owocuje powstawaniem licznych food trucków z fast foodami. Popularne już w Polsce jedzenie uliczne, które przyszło do nas zza wielkiej wody, tam cały czas jest aktualne, a parówki, hamburgery i frytki często goszczą na stole Kanadyjczyków.
Festyn, Milton Wydarzenia tego typu gromadzą w małych miejscowościach cały kwiat młodzieży. Do głównych atrakcji należą przejażdżki na karuzelach, ustrzeliwanie balonów, loterie, a całość skąpana jest w pudrowych kolorach i ocieka cukrem z waty cukrowej.
Widok z CN Tower, Toronto CN Tower to budowla o wysokości 553,33 metrów, widać ją niemal z każdego punktu Toronto. Na wieżę można wjechać windą i podziwiać widok Toronto ze szczytu. Traf chciał, że ja wjechałam, jak była widoczność 0%. Przez szyby widziałam 100% szarości. Po godzinie mgła zaczęła się przerzedzać, a zachodzące słońce pożegnało mnie takim widokiem miasta, że piękniejszego nie mogłam sobie wymarzyć. Czasami kiedy wydaje się, że jest beznadziejnie, warto to przeczekać, by móc zobaczyć coś tak fascynującego.
Kordian Kuczma
Polak, który oszukał całą Europę S Rzadko zadajemy sobie pytanie: „kto był najsławniejszym Polakiem XVI wieku?”. Nieuchronnie nasuwa się odpowiedź: „Mikołaj Kopernik”. Jednak mało kto pamięta, że niektórzy historycy czasów Odrodzenia obdarzyli takim określeniem człowieka, w którego wypadku zagadkowe było nawet nazwisko. W części źródeł pojawia się jako Florian Susliga, rzadziej Susłyga. Jego losy przypominają połączenie scenariuszy „Forresta Gumpa” i „Kariery Nikodema Dyzmy”. 22 styczeń 2019
usliga urodził się w Warszawie, choć dokładna data nie jest znana. Chronologia jego działalności podpowiada, że przyszedł na świat około 1520 roku. Podróżując po Starym Kontynencie, utrzymywał, że jest szlachcicem, jednak takie nazwisko nie figuruje w żadnym wiarygodnym herbarzu. Aby ustrzec się zemsty rzekomych współrodowców w przypadku zdemaskowania, wymyślił dla siebie fikcyjny klejnot i przydomek Rozwicz. Nie da się także zweryfikować przypisywanego mu kościelnego tytułu kanonika. Nie oznacza to, że sławny oszust był człowiekiem znikąd. W okresie międzywojennym profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Henryk Barycz ustalił, że jego ojciec (Albrecht) był mieszczaninem ze stolicy wtedy jeszcze formalnie niepodległego Mazowsza, a matka Dorota pochodziła z jednej z najbogatszych i najbardziej poważanych rodzin tego grodu – Baryczków. Przynależność do miejskiej elity otworzyła mu drogę do kształcenia w prestiżowych szkołach przy parafii świętego Jana i klasztorze Bernardynów. Prawdopodobnie Susliga kontynuował studia w paryskim College Royal, czyli obecnym College de France.
LONDYŃSKI BLEF
W 1547 r. Florian pracował jako wychowawca przyszłego francuskiego filologa i teologa Guillaume’a Planciusa. W pogoni za zyskiem rychło wybrał jednak bardziej ryzykowną karierę. Postanowił podszyć się pod polskiego posła wysłanego do Londynu z kondolencjami po śmierci Henryka VIII i gratulacjami wstąpienia na tron dla jego następcy Edwarda VI. Udało mu się tam do-
Oszust zrobił na nim na tyle dobre wrażenie, że wyjednał dla siebie list polecający umożliwiający prowadzenie działalności kaznodziejskiej na pograniczu francusko-belgijsko-niemieckim. trzeć kilka dni przed rzeczywistym wysłannikiem Zygmunta Augusta Stanisławem Lasotą. Podczas posłuchania na dworze młody humanista tak błysnął talentem oratorskim, że nie tylko nie wzbudził podejrzeń, ale otrzymał od Tudorów dwa tysiące funtów szterlingów w złocie. Jeszcze więcej pożyczył od miejscowych kupców, obiecując spłatę długu po powrocie do ojczyzny. Schemat ten powtarzał się w kolejnych wyprawach. Obawiając się o reputację młodego monarchy, po przybyciu Lasoty do Anglii skandal zatuszowano. W kontynuowaniu wątpliwej kariery pomogło Suslidze spotkanie w Emden z najwybitniejszym polskim propagatorem nowinek religijnych w epoce Odrodzenia Janem Łaskim młodszym, niestrudzonym organizatorem zborów protestanckich m.in. w Anglii i Fryzji. Oszust zrobił na nim na tyle dobre wrażenie, że wyjednał dla siebie list polecający umożliwiający prowadzenie działalności kaznodziejskiej na pograniczu francusko-belgijsko-niemieckim. W Strasburgu gościł u wpływowego teologa Martina Bucera. Nie tylko nie zapłacił ani grosza za korzystanie z jego mieszkania, lecz również przywłaszczył trzydzieści należących do niego książek. W 1548 r. postanowił przenieść się do Szwajcarii, co wymagało sfałszowania podpisów Łaskiego i Jana Kalwina pod nowym listem.
W WIRZE REFORMACJI
Znalazłszy się w stolicy ewangelicyzmu reformowanego, Susliga zaczął rozpowiadać o swoich związkach z polskimi dygnitarzami świeckimi i kościelnymi, czego dowodem miały być kolejne fałszywe dokumenty. Zwodził Kalwina obietnicami odciągnięcia rodaków od katolicyzmu. Skarżył się na rzekome prześladowania polskich władz, które miały mu utrudniać życie nawet poza granicami władztwa Jagiellonów. Przybysz z Paryża zapowiadał wydanie zawierającej krytykę papiestwa i polityki cesarza Karola V książki „Pro ecclesia Dei” oraz osobnego dzieła poświęconego „bezbożności i bałwochwalstwu” lokatorów Watykanu.
To wystarczyło, aby Kalwin zlecił Suslidze dostarczenie polskim osobistościom egzemplarzy jego pamfletu „De vitandis superstitionibus”. Hochsztaplerowi na tyle udało się rozbudzić nadzieje teologa, że ten postanowił dedykować królowi Zygmuntowi Augustowi swój komentarz do Listu świętego Pawła do Hebrajczyków. Autor nawoływał w niej do wierności ewangelicznym naukom i objęcia przez ostatniego z Jagiellonów opieki nad protestantami. Adresat listu zapraszał do zamkowej kaplicy w Wilnie nieprawomyślnych kaznodziejów, jednak nie chciał ryzykować pogłębiania się politycznych
Kalwin zlecił Suslidze dostarczenie polskim osobistościom egzemplarzy jego pamfletu. sporów w obliczu zbliżającego się ślubu z Barbarą Radziwiłłówną. Dzień 23 maja 1549 r., w którym Kalwin wysłał królowi swój komentarz, był jednak mimo wszystko momentem osobistego triumfu rzekomego kanonika, który został nazwany w dedykacji inicjatorem przedsięwzięcia i „klejnotem polskiej szlachty”.
W KRÓLEWSKIEJ ORBICIE
Kolejnymi przystankami na europejskiej trasie Susligi były Berno, Zurych, Bazylea i Strasburg, skąd wysłał do Kalwina kondolencje po śmierci żony, choć zapewniał go wcześniej, że jedzie do Wenecji. W liście tym ponownie zapewniał przywódcę protestantów, że prowadzi ożywioną korespondencję z krajanami i zamierza spotkać się w Polsce z Łaskim. Opisał barwnie wyimaginowaną podróż do Italii, oceniając, że kosztowała go ona około trzydziestu dwóch dukatów. W Weronie miał rzekomo spotkać się z ostatnim katolickim arcybiskupem Canterbury, kardynałem Reginaldem Pole, i odbyć z nim długą rozmowę na tematy religijne. Naturalnie, stwierdził, że dysputa nie przyniosła rezultatów, jednocześnie obłudnie wzdychając: „Och, jest tyle myśli, którymi chciałbym się z Tobą podzielić!”. W 1550 r. ton korespondencji Kalwina i Susligi był jeszcze serdeczny, ale w kolejnym roku ich kontakty ustały. Nazwisko Polaka nie pojawiło się w nowym wydaniu komentarzy
do listów świętego Pawła, zaś Łaski przeprosił francuskiego teologa za rekomendowanie mu tak nikczemnej osoby. Niełaska nie przeszkodziła oszustowi w wyłudzaniu kolejnych zasiłków finansowych – tym razem od rezydujących w Bernie dyplomatów dynastii Walezjuszów.
POWRÓT DO KATOLICYZMU
Choć polski awanturnik długo brylował wśród heretyków, w kolejną podróż udał się do… Rzymu. Najwyraźniej instynkt podpowiedział mu, że warto postawić na rodzącą się kontrreformację, skoro zapukał do bram Towarzystwa Jezusowego. Sekretarz świętego Ignacego Loyoli Juan de Polanco polecił mu wstąpić do nowicjatu w Palermo. Oczywiście Susliga nie omieszkał wyłudzić od nowych współbraci 50 dukatów pod fałszywy list zastawny płatny w Antwerpii – rzekomo na odprawienie służącego nad Wisłę. W Neapolu udało mu się odwrócić uwagę towarzysza podróży i udać do portugalskiej Coimbry, skąd przedostał się do Hiszpanii. Jak twierdził jezuicki historyk ksiądz Felicjan Paluszkiewicz, na Półwyspie Iberyjskim Polak wciąż udawał kandydata do stanu duchownego potrzebującego do osiągnięcia swojego celu pieniędzy i kolejnych listów polecających. Najczęściej uzyskiwał je bez trudu, ale zwierzchnicy naiwnych mieli dość maskarady. Rozesłali wewnętrzny list gończy za hochsztaplerem. W czerwcu 1556 r. jezuici z Ferrary, gdy pojawił się w ich domu, wydali go władzom świeckim. Od tego czasu ślad po naciągaczu się urywa, można więc z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że za fałszerstwa spotkała go kara śmierci. Niewątpliwie, gdyby ambicje intelektualne rzekomego zakonnika dorównywały jego zachłanności i przebiegłości, czekałaby go kariera duchowna i/lub akademicka. Miał bowiem dar zjednywania sobie ludzi, w czym nie przeszkadzał mu niemile widziany w tych przesądnych czasach rudy kolor włosów. Nieprzypadkowo niektórzy historycy podejrzewali, że mógł rzeczywiście pozostawać w polskiej służbie dyplomatycznej. Nie był też naukowym laikiem. Wiadomo, że dostarczył opisy żubra i tura Ulissesowi Aldrovandiemu, twórcy włoskiej szkoły filozofii przyrody. Możemy tylko żałować, że nie pozostawił opisów swych burzliwych przeżyć. koncept 23
Hubert Kowalski
Beskid Żywiecki, czyli piękne szczyty blisko nas
Wśród Polaków nie brakuje amatorów górskich wycieczek, którzy poszukują wyjątkowych miejsc, by móc odetchnąć świeżym powietrzem, podziwiając jednocześnie piękne krajobrazy. Tłumnie odwiedzamy Tatry, które stopniowo przestają być miejscem dziewiczym i czystym. A warto pojechać kilkadziesiąt kilometrów na zachód, gdzie znajdziemy nieco niższe, ale równie piękne góry. Mowa o Beskidzie Żywieckim.
1
września 1939 r. na Przełęcz Zwardońską wkroczyły oddziały 7. Bawarskiej Dywizji Piechoty pod dowództwem gen. bryg. Eugena Otta. Polskie oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza zostały zmuszone do wycofania się w rejon Baraniej Góry. Przewodnikiem bawarskiej dywizji był Alojzy Wagner, kierownik schroniska „Beskidenverein” na Hali Lipowskiej. Gustaw Pustelnik, właściciel schroniska na Hali Rysiance oraz agent Abwehry, przeprowadził przez granicę dwie jednostki niemieckiej 3. Dywizji Górskiej, docierając nad Bystrą. Do ataku ruszyła piechota niemiecka, która dotarła na przedpola schronów w Węgierskiej Górce. Niewielkiemu oddziałowi polskiemu udało się odeprzeć pierwszą falę uderzenia. Umocnień w Węgierskiej Górce broniła 151. kompania forteczna „Węgierska Górka” pod dowództwem kpt. Tadeusza Semika. Schron „Włóczęga” poddał się 3 września o godz. 8.30, a schron „Wędrowiec” dowodzony przez kpt. Tadeusza Semika o godz. 17.00. Mimo ogromnej przewagi liczebnej i technicznej Niemcy stracili około 300 ludzi. Pozostałe oddziały wycofały się w kierunku Żywca i Andrychowa. 4 września 1939 r. Niemcy wkroczyli do Żywca. Cały obszar Żywiecczyzny został włączony do III Rzeszy. Na szczęście dziś Beskid Żywiecki rozkwita i zachęca zarówno historią, jak i krajobrazem.
24 styczeń 2019
OD BORÓW PO SKAŁY
To drugie co do wysokości – po Tatrach – pasmo górskie w Polsce. Kopulaste szczyty są elementem charakterystycznym Beskidów. Najwyższe z nich, czyli Babia Góra i Pilsko, wyróżniają się nagimi i skalistymi kopułami. Charakterystyczna jest również dysproporcja w nachyleniu stoków. Stoki północne są bardziej strome, często urwiste. W Beskidzie Żywieckim możemy spotkać również osuwiska, szczególnie w masywie Babiej Góry. Występują także jaskinie typu osuwiskowego, np. jaskinia Oblica w Paśmie Policy i jaskinia w Sopotni Wielkiej. Niektóre z nich, które były penetrowane przez zbójników, występują także w masywie Małej Babiej Góry. Beskid Żywiecki, podobnie jak całe Karpaty, cechuje się piętrowym układem roślinności. Pomiędzy 1150 a 1400 m n.p.m. rozciąga się regiel górny. Rośnie tam przede wszystkim karpacki bór świerkowy. Piętro kosodrzewiny występuje na wysokościach 1400–1650 m. Piętro halne rozciąga się w Beskidzie Żywieckim powyżej 1650 m i występuje tylko w partiach szczytowych Babiej Góry.
PARK NARODOWY I KRAJOBRAZOWY
Celem istnienia zarówno parku krajobrazowego, jak i narodowego jest ochrona przyrody. Jednak w przypadku tego pierwszego istotna jest promocja i rozwój danego obszaru pod względem turystycznym, natomiast głównym zadaniem parków narodowych jest przede wszystkim
To drugie co do wysokości – po Tatrach – pasmo górskie w Polsce. ochrona przyrody, a ruch turystyczny funkcjonuje wyłącznie na wyznaczonych szlakach. Część Beskidów została objęta obszarami Babiogórskiego
Parku Narodowego oraz Żywieckiego Parku Krajobrazowego. Ten pierwszy powołano do życia w 1954 r. Na podjęcie decyzji o jego utworzeniu wpłynęło wiele czynników, m.in. klasycznie wykształcony układ pięter roślinnych i zespół roślinności naskalnej. W 1977 r. Babią Górę objęto statusem rezerwatu biosfery i włączono do programu UNESCO ‒ MAB „Człowiek i biosfera”. Żywiecki Park Krajobrazowy został założony 13 marca 1986 r., a w 1998 r. wszedł w skład Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego.
NA SZLAKU POMIĘDZY SCHRONISKAMI
Niedaleko położonego w powiecie żywieckim miasteczka Węgierska Górka znajduje się góralska miejscowość Żabnica. Na jej krańcach zaczyna się wąska droga asfaltowa, która charakterystycznie wije się wśród leśnych wzniesień, prowadząc do malowniczej Hali Boraczej. Najważniejszym miejscem na Boraczej jest niewielkie schronisko PTTK, skąd często wyruszają piesze wycieczki w wyższe partie gór. Ze wzniesienia, na którym mieści się budynek schroniska, rozciąga się malowniczy widok na Beskidy, który skutecznie zachęca do wyruszenia w górę. Zachęcił również nas, grupę kilku przeciętnych amatorów górskich wycieczek. Idąc szlakiem ku górze, weszliśmy do pięknego beskidzkiego lasu. Ciągnąca się wzdłuż przepaści ścieżka jednocześnie przeraża, jak i intryguje. Szlak wije się między kolejnymi wzniesieniami masywu Romanki. Gdzieniegdzie płyną lodowate źródełka z krystalicznie czystą wodą, która skutecznie gasi pragnienie zmęczonych turystów. W górze, pomiędzy drzewami pojawiają się słoneczne prześwity, które zapowiadają, iż zbliżamy się do hali. Po nieco ponad dwóch godzinach nieprzerwanego marszu dotarliśmy do schroniska na Hali Lipowskiej, które znajduje się na
wysokości 1324 m n.p.m. To miejsce, które w przeszłości było intensywnie użytkowane pastersko, stąd tradycyjna nazwa „hali”, która jednak nie ma nic wspólnego z halą rozumianą jako piętro roślinne w górach. Z polany widać panoramę Tatr, Małej Fatry oraz Beskidu Żywieckiego. Schronisko PTTK ugościło nas domowymi posiłkami, przykuwając jednocześnie uwagę starodawnym wystrojem wnętrza. Po krótkim postoju ruszyliśmy w dalszą drogę, wchodząc prostą i łagodną ścieżką do lasu. Już po piętnastu minutach marszu znów znaleźliśmy się na polanie, która była jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Na Hali Rysiance również znajduje się schronisko, które od lat konkuruje z Lipowską. Jednak przewagę Rysiance daje ważne dla turystów skrzyżowanie szlaków i piękny widok na groźnie wyglądające Pilsko oraz nieśmiało wyłaniającą się zza górskiego grzbietu Babią Górę. Tym razem ruszyliśmy Głównym Szlakiem Beskidzkim w dół, w kierunku Pilska. Szlak zaczął kierować się ku górze, wiodąc wzdłuż słowackich słupków granicznych, które umieszczono wśród leśnych krzaków jagodowych. Po nieco ponad godzinie drogi dotarliśmy na Palenicę, jeden z najwyższych szczytów w Beskidach. Północne stoki Palenicy znajdują się na terytorium Polski i opadają do doliny potoku Sopotnia, a południowe do doliny słowackiego potoku Mutnianka. Schodząc nieco w dół, szliśmy dalej, podziwiając widok na kolejne szczyty. Po kolejnej godzinie wędrówki, gdy opuściliśmy las, naszym oczom ukazał się duży budynek schroniska na Hali Miziowej. Hala Miziowa jest rozległą polaną na północnym stoku Pilska. Znajduje się tam wał osuwiskowy, czyli miejsce akumulacji materiału skalnego. Trasy i wyciągi narciarskie w masywie góry Pilsko są najwyżej położonymi w Beskidach i jednocześnie drugimi pod względem wysoko-
ści w Polsce. W pobliżu schroniska znajduje się wypożyczalnia oraz serwis sprzętu zimowego, a także szkółka narciarska. Po kilkunastu minutach odpoczynku ruszyliśmy stromym szlakiem w górę.
PILSKO
Pilsko to drugi, po Babiej Górze, najwyższy szczyt w Beskidzie Żywieckim. Mimo że w porównaniu z Tatrami wysokość 1557 m n.p.m. nie przeraża, to góra nie należy ani do łatwych, ani do bezpiecznych. Zimą w 1980 r. na Pilsku śmierć poniosło trzech nastolatków, uczestników szkolnej wyprawy, która zgubiła drogę w górach. Nasze pierwsze podejście, które rozpoczęło się tuż po wyruszeniu z Hali Miziowej, okazało się tym najtrudniejszym ze względu
W 1977 r. Babią Górę objęto statusem rezerwatu biosfery i włączono do programu UNESCO. na stromość szlaku. Po jego pokonaniu przemierzaliśmy drogę, która prowadziła przez charakterystyczne piętro kosodrzewiny. Na szczyt Pilska dotarliśmy po godzinie wędrówki od Hali Miziowej. Naszym oczom ukazał się wyjątkowy widok na Tatry, słowackie Jezioro Orawskie oraz ponuro i groźnie wyglądającą Babią Górę. Tym samym osiągnęliśmy cel naszej beskidzkiej wędrówki.
NIE TYLKO TATRY
Okazało się, że polscy poszukiwacze górskich wrażeń mogą je odnaleźć nie tylko w Tatrach. Niepowtarzalne widoki, liczne szlaki turystyczne i zachęcające schroniska są niewątpliwie wielkimi atutami Beskidu Żywieckiego. Mimo że te góry nie przywitają was wysokimi skałami, to na pewno zachwycą wyjątkowym krajobrazem, który jest dostępny prawie dla każdego.
Mateusz Kuczmierowski
KSIĄŻKA
Podsumowanie 2018 r. STRACH. TRUMP W BIAŁYM DOMU, BOB WOODWARD, WYDAWNICTWO W.A.B., S. 576
MOJA EUROPEJSKA RODZINA: PIERWSZE 54 000 LAT, KARIN BOJS, WYDAWNICTWO INSIGNIS, S. 448 Coraz więcej osób oddaje swoje DNA do testów genealogicznych. Ceny są atrakcyjne, a można dowiedzieć się rzeczy, których nie uwzględniają rodzinne przekazy, nie mówiąc już o odkryciu nowych krewnych. Podobne poszukiwania z pomocą wybitnych specjalistów doprowadziły szwedzką dziennikarkę Karin Bojs aż 54 tysiące lat w przeszłość i zainspirowały do przestudiowania dziejów wielkich wędrówek, migracji i rozwoju kultur ludów europejskich. Śledząc genetyczne poszlaki, Bojs wybrała się w podróż po Europie, także do Polski. Dzięki temu ludzkość ujawniła się jej jako wielka rodzina, której historia żyje wewnątrz i wokół nas, a teraz także w tej pouczającej książce.
KRÓTKIE ODPOWIEDZI NA WIELKIE PYTANIA, STEPHEN HAWKING, WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA, S. 204 Odpowiedzi Hawkinga faktycznie są krótkie, niemniej przekrojowy zbiór pism uczonego to świetne podsumowanie jego głośnej kariery. Pytania dotyczą naszej przeszłości i przyszłości. Najciekawszym elementem książki są zapewne przewidywania w kwestii tego, kiedy dowiemy się, jak powstało życie, co czeka naszą planetę, jak będziemy się rozwijać jako gatunek i jak rozwijać się będzie sztuczna inteligencja. Nawet wyrażając bardzo poważne obawy, Hawking pozostaje optymistyczny i wierzy, że dzięki nauce stawimy czoła nadchodzącym wyzwaniom. 26 styczeń 2019
Książka, która jeszcze przed premierą została nazwana przez Donalda Trumpa „złą”, „negatywną” i „niedokładną”, natychmiast zaczęła sprzedawać się w rekordowym tempie. Opinia publiczna najwyraźniej ma lepszą opinię o jej autorze niż Trump, jednakże i sam prezydent USA wielokrotnie wypowiadał się pozytywnie o dziennikarzu, który nagłośnił aferę Watergate, zanim ten wziął pod lupę jego kampanię i prezydencję. Woodward pracował na swoją renomę od kilkudziesięciu lat i gdy dziś skrupulatnie relacjonuje funkcjonowanie sztabu Białego Domu, od jego obscenicznego języka po sposoby podejmowania najważniejszych decyzji, świat słucha uważnie.
SKAZANI NA WOJNĘ? CZY AMERYKA I CHINY UNIKNĄ PUŁAPKI TUKIDYDESA?, ALLISON GRAHAM, WYDAWNICTWO PASCAL, S. 492 Francja i Imperium Habsburgów, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Francja czy Stany Zjednoczone i Japonia to kilka historycznych przykładów państw, z których jedno, rozwijając swą potęgę, zagroziło hegemonii drugiego. Podobną sytuację opisał niegdyś Tukidydes, który dopatrywał się źródła wojny peloponeskiej w strachu tracących na znaczeniu Spartan. We wszystkich wspomnianych przykładach, a także wielu innych, rywalizacja zakończyła się wojną. Widziana w tym kontekście relacja USA i Chin budzi niepokój. Nie wszyscy zgadzają się z analizami harwardzkiego uczonego Allisona Grahama, ale jego książka pozostaje jedną z najważniejszych w temacie.
JOSEPH CONRAD I NARODZINY GLOBALNEGO ŚWIATA, MAYA JASANOFF, WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE, S. 392
MUZEUM DUSZ CZYŚĆCOWYCH, STEFAN GRABIŃSKI, WYDAWNICTWO VESPER, S. 576
Co prawda to rok 2017 był ustanowiony rokiem Josepha Conrada, ale każda okazja, żeby lepiej poznać wielkiego polskiego pisarza, jest dobra. „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata” to o wiele więcej niż zwykła biografia. Imponujące nawet z dzisiejszej perspektywy podróże i kariera marynarska Conrada ewidentnie ukształtowały jego dzieła, których akcja ma przecież miejsce w lokacjach rozrzuconych po kilku kontynentach. Globalne doświadczenia dały narodziny globalnej karierze, a także wizji globalnych przemian, również tych dopiero nadchodzących. Książka Jasanoff pomaga lepiej zrozumieć nie tylko pisma Conrada i jego czasy, ale także współczesny świat.
„Cudze chwalicie, swego nie znacie” to być może nadużywane przysłowie, niemniej fani klasycznej literatury grozy zdecydowanie powinni nadrobić twórczość dosyć zapomnianego dziś Stefana Grabińskiego. Być może wielu z nich nawet nie podejrzewa, że sto lat temu pewien polski literat podejmował się pisania niepokojących, fantastycznych opowieści podobnych do tych, które na Zachodzie zapoczątkowały wszelkiego rodzaju odmiany literatury fantastycznej, s.f. i horroru. Grabiński pozostaje znany w dużej mierze ze względu na pochwały Stanisława Lema. W ostatnich latach, po tym jak jego dzieła trafiły do domeny publicznej, dzięki serii wznowień rozpoczęło się ich drugie, zasłużone życie.
CZARNE BRACTWO. BLACKKKLANSMAN, REŻ. SPIKE LEE, PROD. USA, 136 MIN
FILM THE BALLAD OF BUSTER SCRUGGS, REŻ. JOEL I ETHAN COEN, PROD. USA, 133 MIN Po wielowątkowym „Ave, Cezar!” bracia Coen kontynuują eksperymenty z epizodycznym formatem historii, tym razem prezentując nam zbiór nowel. Swój wyprodukowany dla Netflixa film dopasowali do nowego medium. Osadzone na Dzikim Zachodzie historie są brutalne, absurdalne i mogą przypominać odcinki „Looney Tunes”. Bracia po raz pierwszy kręcili kamerami cyfrowymi, zgodnie z wymogami obiecującej jakość 4k platformy. W najbliższym czasie czeka nas wiele ambitnych produkcji stworzonych przez najbardziej prestiżowych twórców dla platform streamingowych i dzięki ich finansowym możliwościom, np. „The Irishman” Martina Scorsese, którego budżet wyniósł już ponoć 175 milionów.
MISSION: IMPOSSIBLE ‒ FALLOUT, REŻ. CHRISTOPHER MCQUARRIE, PROD. USA, 147 MIN Ethan Hunt wspinał się już po najwyższych budynkach, zwieszał z samolotu i zmierzał z zagrożeniami na skalę światową. To, czy twórcom uda się podbić stawkę, zaprojektować nowe sceny akcji w ciekawych lokacjach i odświeżyć szpiegowską formułę, jest sednem każdego filmu z serii. Przy tym wyzwaniu nie poległ Christopher McQuarrie, powracający reżyser i scenarzysta poprzedniej części cyklu ani Tom Cruise, który na potrzeby filmu wykonał 106 skoków z samolotu, pilotował helikopter w górach i skakał z budynku na budynek, przez co złamał sobie nogę. „Fallout” to czysta rozrywka, która powstała w dosyć imponujący sposób.
Spike Lee przez kilka lat nie stworzył filmu, który odbiłby się szerokim echem, jeśli chodzi o wymowę społeczną. W ostatnich latach taki efekt miały jedynie jego kontrowersyjne wypowiedzi. „Czarne bractwo” to powrót do formy również pod tym względem. Z pomocą pozytywnego humoru opowiada opartą na faktach historię czarnoskórego policjanta, który w latach 70. zinfiltrował Ku Klux Klan. Reżyser ewidentnie bawi się zwariowaną fabułą i barwną retro stylizacją filmu, jednak poważnie podchodzi do ważnej i aktualnej problematyki.
WYSPA PSÓW, REŻ. WES ANDERSON, PROD. USA, NIEMCY, 105 MIN
Z każdym kolejnym filmem Wes Anderson zdobywa coraz więcej fanów. Z drugiej strony fani Andersona raz za razem odnajdują odrobinę ukojenia nie tylko w jego filmach, ale także w fakcie, że wrażliwy i pozytywnie nastawiony do świata autor ich nie zawodzi. Oczywiście są różnice w opiniach, ale nikt nie zaprzeczy, że mamy do czynienia z bardzo równą karierą. Oceny poszczególnych filmów skupiają się na detalach i subtelnościach, z których Anderson zresztą słynie, a które zmieniają się i ewoluują, podczas gdy stale uśmiechnięty reżyser wydaje się nie zmieniać.
MANIAC, REŻ. CARY FUKUNAGA, PROD. USA, 10 ODCINKÓW PO 30 MIN Wiele osób krytykuje jakość produkcji Netflixa, prawdopodobnie słusznie. Miliony subskrybentów próbują nadążyć z oglądaniem rzeczy, których nie będą długo wspominać. W świecie streamingu bardziej liczy się stały napływ nowości niż dołożenie swojej cegiełki do kanonu. Nie tym razem. Cary Joji Fukunaga zasłynął jako reżyser pierwszego sezonu „Detektywa”, a teraz powraca z serialem skazanym na kultowość, przedstawiającym rozbudowany, szczegółowo zaprojektowany świat, a jednocześnie niewymagającym kontynuacji. Daje nam intymny wgląd w postacie cierpiące na traumy, skrzywienia i choroby psychiczne. O „Maniacu” nie chcemy zapomnieć i planujemy do niego wrócić.
DRUGA STRONA WIATRU, REŻ. ORSON WELLES, PROD. FRANCJA, IRAN, USA, 122 MIN W erze streamingu klasyka kina nie uzyskała jeszcze należnego sobie miejsca. Internetowe alternatywy dla kablówki oferują bardzo niewiele historycznie ważnych pozycji. Dostępna i tak jedynie w kilku krajach, skoncentrowana na kinie artystycznym platforma FilmStruck została zamknięta w listopadzie tego roku. Jednakże popularne platformy zacieśniają współpracę z autorami i próbują dołożyć swoją cegiełkę do historii kina. Ostatni film Orsona Wellesa przeleżał kilkadziesiąt lat na półce, przy czym cały czas miały miejsce próby jego dokończenia zgodnie z zachowanymi instrukcjami. Udało się to pragnącemu prestiżu Netflixowi. „Druga strona wiatru” jest wybitnym filmem, a jego premiera wydarzeniem historycznym.
NARODZINY GWIAZDY, REŻ. BRADLEY COOPER, PROD. USA, 135 MIN Publiczność zdaje się tęsknić za czasami, gdy muzyka popularna była bardziej autentyczna i wzruszająca, dlatego kino wraca do historii celebrujących talent i okupiony poświęceniami sukces. „Narodziny gwiazdy” to mało subtelny dramat zbudowany z elementów, które będą bardzo znajome nawet dla osób, które nie widziały trzech poprzednich wersji tej historii. Utalentowana, śpiewająca dziewczyna (aktorka w wersji oryginalnej z 1937 r.) zostaje odkryta przez branżowego tuza i alkoholika, tym razem czarującego gwiazdora country odgrywanego przez Bradleya Coopera, który także wyreżyserował film. Okoliczności sprawiają, że remake klasycznej historii i niezawoalowany wyciskacz łez jest dosyć potrzebnym filmem. koncept 27
THE TREE OF FORGIVENESS, JOHN PRINE, OH BOY
MUZYKA AMERICAN UTOPIA, DAVID BYRNE, WARNER MUSIC POLAND Charakterystyczny lider Talking Heads może pochwalić się niesamowicie udaną karierą solową. Wielokrotnie i z dużym sukcesem współpracował z innym gigantem, Brianem Eno, stworzył oscarową ścieżkę dźwiękową do „Ostatniego Cesarza” Bernardo Bertolucciego, napisał bestseller „How Music Works”, a także zasłużył się jako popularyzator muzyki świata, m.in. kreując własne wydawnictwo Luaka Bop. Z kolei zeszłoroczna trasa Byrne’a została nazwana jedną z najlepszych w historii. W tym kontekście nie jest zaskakujące, że jego najnowszy album, krótko mówiąc, trzyma poziom. Fani nie spodziewali się niczego innego.
SOME RAP SONGS, EARL SWEATSHIRT, SONY MUSIC ENTERTAINMENT Mimo problemów osobistych i niedopasowania do schematów kariera Earla Sweatshirta przebiega wyśmienicie, a każdy kolejny album zbiera wysokie i jednocześnie coraz lepsze recenzje. Oczekiwania względem „Some Rap Songs” były duże, ponieważ zawsze takie są względem rapera, który został internetowym fenomenem w wieku kilkunastu lat i ponieważ minęły już trzy lata od jego poprzedniej płyty. Nie dziwi nikogo, że Sweatshirt wymienia MF Dooma jako jedną z głównych inspiracji. Słychać to na hipnotycznych, awangardowych beatach, które same w sobie stanowiłyby wybitne wydawnictwo. Introspektywne teksty dotyczą m.in. depresji, relacji ze społeczeństwem i zmarłego w zeszłym roku ojca rapera.
Gigant muzyki country niewystarczająco znany poza krajem kowbojów, 71-letni John Prine to jeden z najbardziej renomowanych tekściarzy w całej branży. Na piedestale stawiali go Bob Dylan, Johnny Cash i Roger Waters. W ostatnich dekadach dwukrotnie walczył z rakiem, a jego najnowszy, pełen oryginalnego materiału album udowadnia, że mamy do czynienia z żywą legendą. Prine nie jest oderwany od codziennego życia, a wręcz przeciwnie, celebruje je. „The Tree of Forgiveness” jest pełne zaskakująco prostych piosenek i zaskakująco skutecznie dochodzących do sedna poruszanych problemów.
KIDS SEE GHOSTS, KIDS SEE GHOSTS, UNIVERSAL Kanye West w ubiegłym roku stale gościł w nagłówkach z różnych powodów. W maju i czerwcu wypuścił z tygodniowymi przerwami pięć wyprodukowanych przez siebie albumów. Najlepsze z nich to stworzona z Pushą T „Daytona” oraz „Kids See Ghost” duetu o tej samej nazwie, do którego należą West i jego stały współpracownik Kid Cudi. Ich album to bardzo ciekawe alternatywno-rockowe nagranie, które pomaga przełamywać międzygatunkowe bariery.
THE BOOTLEG SERIES: MORE BLOOD, MORE TRACKS. VOLUME 14, BOB DYLAN, SONY MUSIC ENTERTAINMENT
DIRTY COMPUTER, JANELLE MONÁE, WARNER MUSIC POLAND
HEAVEN AND EARTH, KAMASI WASHINGTON, SONIC DISTRIBUTION
Napisany w czasie, gdy rozpadało się małżeństwo Dylana z kobietą, którą nazywał „miłością swojego życia”, „Blood on Tracks” to album, którego renoma wykracza poza kontekst dyskografii artysty i świata muzyki. Jest to dzieło sztuki wyrosłe z niepowstrzymanej, wewnętrznej potrzeby. Ponieważ Dylan wielokrotnie na długo chował do szuflady wybitne utwory, podejmował kontrowersyjne decyzje, jeśli chodzi o wybór publikowanych wykonań i pisał wiele dodatkowych wersji tekstów, jego „Bootleg Series” od lat należy do najciekawszych wydawnictw w branży i jest uważnie studiowane na całym świecie. Jeden z najbardziej poruszających albumów, jakie kiedykolwiek powstały, możemy teraz poznać na nowo od pierwszych nagranych podejść po ostatnie.
Po pięciu latach przerwy spożytkowanych m.in. na występy w oscarowym „Moonlight” i „Ukrytych działaniach” Janelle Monáe wróciła z nowym albumem. Jak się okazało, planowała go prawie dekadę, a także pracowała nad nim ze zmarłym dwa lata temu Prince’em, którego wpływ jest wyraźnie słyszalny. Nie jest to jedyny artysta ze starej gwardii, który pojawia się na albumie. Przy tytułowym utworze pracował Brian Wilson, genialny tekściarz i producent z The Beach Boys, a na Stevie’s Dream usłyszymy recytacje Steviego Wondera. Z drugiej strony mamy także gości młodego pokolenia (Pharrell Williams, Grimes). Widoczne są ambicje artystki, która walczy o wysoką pozycję, i jak wskazuje gorące przyjęcie bardzo chwytliwego „Dirty Computer”, dobrze jej idzie.
Jazzowy saksofonista młodego pokolenia Kamasi Washington zyskał szeroką sławę dzięki współpracy z renomowanymi postaciami ze świata popu, takimi jak Kendrick Lamar, John Legend i Run the Jewels. Na „Heaven And Earth” odwołuje się do historii jazzu, ale także szerzej do popkultury, coverując motyw przewodni z filmu Bruce’a Lee „Fist of Fury” i przywołując zróżnicowane brzmieniowe skojarzenia. Szeroko dyskutowane jest, co najnowszy album Washingtona wnosi do jazzu, pozostaje jednak faktem, że wnosi dużo jazzu do muzycznego życia słuchaczy, zazwyczaj skupiających się na innych gatunkach. A nie jest to tak przystępne nagranie, jak mogłoby się wydawać purystom: żaden instrumentalny, trzygodzinny album nie jest.
28 styczeń 2019
Filip Cieśliński
Lubię wracać tam, gdzie byłem Badania telemetryczne nie pozostawiają wątpliwości. Rokrocznie lista najlepiej oglądanych w polskiej telewizji audycji wypełniona jest wydarzeniami sportowymi.
Z
bliżoną popularnością mogą się cieszyć jedynie pojedyncze, „hitowe” odcinki klasycznej superprodukcji „M jak miłość”. Przy wigilijnym stole, częściej niż o herbatce u Mostowiaków, gadaliśmy jednak o sukcesach Stocha, polskich siatkarzy czy lekkoatletów. Między barszczem z uszkami, a karpiem mogliśmy dojść do słusznego skądinąd wniosku, że dla polskiego sportu tak istotnego w naszych życiach, to był naprawdę dobry rok. Od lat naszej wczesnej młodości cudowną cykliczność sportowego roku wyznaczają skoki narciarskie. Krzywiliśmy się jeszcze przy babolach Skupnia czy Matei, ale potem nadszedł już cudowny okres zimowych manii – pierwszej, nazwanej od nazwiska Adama Małysza i drugiej, pochodzącej od Kamila Stocha. Ta ostatnia trwa zresztą do dziś. Rok 2018 zaczęliśmy tak jak 2017 – oglądając jego zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni. Później, podczas niezbyt udanych dla całego polskiego sportu igrzysk w Pjongczangu, dorzucił jeszcze złoto na dużej skoczni i brąz w drużynówce. Kropkę nad „i” postawił, wygrywając Puchar Świata. Przewijając facebookowy newsfeed, zostawaliśmy zalewani zdjęciami znajomych z zimowych ferii i sondami badającymi, czy Stoch jest już Fot. Marco Iacobucci EPP_shutterstock
lepszy od Małysza. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Czas przeszły spokojnie można zamienić tu zresztą na teraźniejszy, bo rok 2019 zaczynamy przecież znów, zachwycając się dalekimi lotami Stocha i spółki. W ostatnich 12 miesiącach nie zawiedli też lekkoatleci. Okazało się, że wciąż świetnie rzucamy młotem, pchamy kulą i biegamy. I to niezależnie od płci. Gdyby nadchodzące w 2020 r. letnie igrzyska olimpijskie w Tokio opierały się wyłącznie na rywalizacji w takim trójboju, pewnie podbilibyśmy świat i złotymi krążkami tapetowali hale sportowe. Dla tych, którzy znudzeni są sukcesami skoczków i lekkoatletów, mamy jednak nie lada urozmaicenie – okazuje się, że najlepsi na świecie specjaliści od karate, strzelectwa i kolarstwa torowego również pochodzą z Polski. W 2018 r. mistrzami świata w swoich kategoriach zostali kolejno Dorota Banaszczyk, Tomasz Bartnik i Szymon Sajnok. Do znanego nam trójboju śmiało można by dorzucić kolejne konkurencje. Wnioski, że jesteśmy sportową potęgą, wypowiadane nad talerzem z wigilijnymi pierogami już o krok.
WIĘCEJ NIŻ SPORT
Sport to jednak nie tylko wybuchy radości i walka o medale. Czasem zamienia się on w rywalizację z naturą o ludzkie życie. Wśród tych, którzy brutalnie przekonali się o tym w tym roku, byliśmy również my – Polacy. Styczeń 2018 r. mijał nam nie tylko na zachwycaniu się sukcesami skoczków, ale także na śledzeniu narodowej, zimowej wyprawy na K2. Jedni z jej głównych bohaterów – Adam Bielecki i Denis Urubko, 26 stycznia otrzymali zadanie znacznie istotniejsze od walki o przejście do historii himalaizmu. Było nim ratowanie ludzkiego życia. Na pobliskiej Nandze Parbat, po niewiarygodnym pokazie męstwa i akcji ratunkowej, o której mówił cały świat, uratowali Francuzkę Elisabeth Revol. Musieli pogodzić się ze stratą rodaka, Tomasza Mackiewicza. Po wszystkim wrócili pod K2 i znów zawalczyli o marzenia. Bez
skutku. Próbę powtarzają także w tym roku. Inspirować mogą się Andrzejem Bargielem, który ten najniebezpieczniejszy ośmiotysięcznik globu odwiedził latem 2018 r. z… nartami. Gdy był już na szczycie, założył je i dokonując, jak by się wydawało, niemożliwego, zjechał w nich na dół. Nagranie przedstawiające cały ten wyczyn obejrzało już niemal pół miliona internautów. W świecie himalaizmu to, co zrobił Polak, to znacznie więcej niż mistrzowskie złoto.
Adam Bielecki i Denis Urubko 26 stycznia otrzymali zadanie znacznie istotniejsze od walki o przejście do historii himalaizmu. RÓWNOWAGA W PRZYRODZIE
W sporcie, jak nigdzie indziej, widać potwierdzenie zasady, że wszystko płynie. O sytuacjach stałych, niezmiennych, praktycznie się nie mówi. Dla tych, którzy o tym zapomnieli, rok 2018 spuścił kilka sprowadzających na ziemię bomb. Już nigdy na igrzyskach olimpijskich nie zobaczymy Justyny Kowalczyk, która swoimi startami cieszyła nas przez długie lata. Z występów na kortach tenisowych zrezygnowała niedawno Agnieszka Radwańska. Z boksu, po raz kolejny – ale tym razem chyba ostatni, odchodzi Tomasz Adamek. Polski sport nie będzie bez nich taki sam. O równowagę w sportowym ekosystemie zadbał wracający do Formuły 1 Robert Kubica. No i Bartosz Kurek, którego cztery lata temu zabrakło w kadrze na zwycięskie siatkarskie mistrzostwa świata, a w 2018 r. pokazał, że sam może poprowadzić naszą reprezentację do powtórzenia tego wielkiego sukcesu. O wywalczonych przez Kurka, Kubiaka i spółkę złotych medalach przy wigilijnym stole być może mówiło się zresztą najwięcej. No, może tuż po kolejnej kompromitacji polskich klubów w europejskich pucharach i kiepskim występie w Rosji piłkarskiej reprezentacji. Z natury jesteśmy przecież malkontentami.
Hubert Kowalski
Związki zawodowe istnieją, by bronić praw pracowników. Mogłoby się wydawać, że w Polsce – ojczyźnie sławnej Solidarności, zrzeszanie powinno być czymś naturalnym. Jednak okazuje się, że niewielu polskich pracowników przynależy do związków zawodowych. Warto zadać pytanie, dlaczego? Czy nie zależy nam na ochronie naszych praw? A może są inne przyczyny?
P
ierwsze organizacje związkowe powstały w XVIII w. w Wielkiej Brytanii. Ich potencjał rósł wraz z rozwojem przemysłu, co przekładało się na wzrost liczby robotników, którzy domagali się ochrony swoich praw. Początkowo związki zawodowe współpracowały z partiami robotniczymi, co sprawiło, iż stały się elementem charakterystycznym dla ruchów socjalistycznych. Jednak później sytuacja nieco się zmieniła, co można było zaobserwować np. w Polsce. Status prawny związków został unormowany w konwencjach Międzynarodowej Organizacji Pracy, która powstała w 1919 r. W kraju wybuchały kolejne strajki. W zakładach tworzono komitety strajkowe, które domagały się bezpiecznych warunków pracy, godnych płac oraz… wolnych wyborów i niepodległości. Włodarze PRL-u nie 30 styczeń 2019
Polacy niezrzeszeni byli w stanie poradzić sobie z ruchem społecznym, który w szczytowym momencie liczył około 10 milionów członków. W 1980 r. powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Związkowcy prowadzili działalność konspiracyjną przeciwko reżimowi, narażając się na liczne represje, a nawet na śmierć. To organizacja, która w dużej mierze przyczyniła się do ostatecznego obalenia władzy komunistycznej w Polsce. Tradycje Solidarności legły u podstaw nowego państwa, czyli III RP, w której żyjemy dziś. Związek zawodowy stał się zatem jednym z fundamentów Polski, którą znamy.
o jego utworzeniu przez co najmniej 10 osób uprawnionych do tworzenia związków zawodowych. Od 1 stycznia 2019 r. krąg uprawnionych jest rozszerzony. Prawo to przysługuje wszystkim osobom wykonującym pracę zarobkową, a więc także osobom zatrudnionym na podstawie umów cywilnoprawnych – mówi Magdalena Gajderowicz z Katedry Prawa Pracy Uniwersytetu Łódzkiego. – Kolejnym krokiem jest uchwalenie statutu, którego elementy składowe określone są w Ustawie o związkach zawodowych, a także wybór komitetu założycielskiego, liczącego nie mniej niż trzy i nie więcej niż siedem osób. Komitet ten ma obowiązek złożenia wniosku JAK JEST DZIŚ? o rejestrację związku w Krajowym Związek zawodowy to orgaRejestrze Sądowym w terminie 30 nizacja zrzeszająca pracowników dni od dnia założenia związku – w celu reprezentowania i obrony ich dodaje ekspertka. ‒ Przynależność praw. Reprezentuje pracowników do związku wiąże się, co naturalne, przed pracodawcą, chroni interesy zarówno z obowiązkami, jak chociażindywidualne i zbiorowe swoich by koniecznością opłacania składki członków. Pełni funkcję konsultacyjczłonkowskiej, ale przede wszystkim ną, jest stroną porozumień zawiez istotnymi korzyściami. Bez zgody ranych z pracodawcą, np. w sprawie zarządu związku pracodawca nie wprowadzenia regulaminu pracy. może wypowiedzieć ani rozwiązać Do zakresu jego działalności należy stosunku prawnego ze wskazanym uchwałą zarządu jego członkiem lub z inną osobą wykonującą Obecnie w Polsce większość pracę zarobkową, będącą członzwiązków zawodowych funkcjonuje kiem zakładowej organizacji związkowej, upoważnionym w dużych przedsiębiorstwach do reprezentowania tej orgapaństwowych. nizacji wobec pracodawcy albo organu lub osoby dokonującej również m.in. udział w tworzeniu za pracodawcę czynności w sprawach aktów prawa wewnątrzzakładowego, z zakresu prawa pracy. Bez uzyskaprowadzenie rokowań w sporach nia zgody niemożliwe będzie także zbiorowych. ‒ Procedura zakładadokonanie jednostronnie zmiany nia związków zawodowych została warunków pracy lub wynagrodzenia szczegółowo opisana w art. 12 na niekorzyść takiej osoby. Ponadto i następnych Ustawy o związkach związki zawodowe uprawnione są do zawodowych. W pierwszej kolejnozawierania z pracodawcą układów ści niezbędne jest podjęcie uchwały zbiorowych pracy. Również praco-
dawca, który ma zamiar wypowiedzieć umowę zawartą na czas nieokreślony z osobą będącą członkiem zakładowej organizacji związkowej, ma obowiązek poinformować o tym tę organizację. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można więc przypuścić, iż o zamiarze wypowiedzenia umowy o pracę pracownik dowie się od organizacji związkowej jeszcze zanim zamiar taki zostanie mu zakomunikowany przez pracodawcę, co z kolei umożliwi mu szybsze podjęcie kroków zmierzających do znalezienia nowego miejsca pracy – podkreśla Magdalena Gajderowicz. Nie ma wątpliwości, że uzwiązkowienie również zdecydowanie zwiększa szanse na uzyskanie wyższych płac. Reprezentacja zbiorowa pozwala na wywieranie solidarnego nacisku na pracodawcę.
STARSZY PAN Z WĄSEM
Rejestracja związku nie wiąże się z ponoszeniem kosztów. Takie rozwiązanie z pewnością zachęca potencjalnych zainteresowanych do podjęcia inicjatywy i założenia związku zawodowego. Jest to zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że poziom uzwiązkowienia w Polsce w 2016 r. oscylował w okolicach 15 proc. i był jednym z najniższych w Europie. To dane Europejskiego Instytutu Związkowego (ETUI) – zwraca uwagę ekspertka. Okazuje się, że poziom uzwiązkowienia w niedalekiej Francji wynosi około
98 proc., co oznacza, że prawie wszyscy tamtejsi pracownicy zrzeszają się w organizacjach związkowych. Obecnie w Polsce większość związków zawodowych funkcjonuje w dużych przedsiębiorstwach państwowych. Uzwiązkowienie jest standardem m.in. wśród kolejarzy, pracowników komunikacji miejskiej, górników, nauczycieli, pielęgniarek. Okazuje się, że osoby wykonujące zawody, które zaczęły rozwijać się dopiero po 1989 r., rzadko się zrzeszają. Próżno szukać związkowców wśród pracowników korporacji czy innych dużych firm międzynarodowych, a także wśród osób pracujących w mniejszych przedsiębiorstwach. – Niestety, np. wśród kierowców łatwiej jest odnaleźć wspólne interesy, które wymagają ochrony. W korporacjach na ogół każdy dba tylko o siebie, nie widać wspólnych interesów. Jest duża rotacja, dla wielu to rodzaj etapu przejściowego, podczas którego mamy do czynienia z rywalizacją nie zawsze zdrową – mówi Magdalena Gajderowicz. Okazuje się, że większość młodych Polaków nawet nie myśli o zrzeszeniu, skupiając się na osiąganiu kolejnych szczebli kariery.
ZWIĄZKOWA SKANDYNAWIA
Istnieją państwa, w których nawet w firmie zatrudniającej jedną osobę pracownik może się zapisać do związku zawodowego. W Skandynawii należy do nich ok. 70 proc. zatrudnionych. Jednak w państwach
skandynawskich źródłem prawa pracy nie jest kodeks, jak w Polsce, ale układ zbiorowy pracy, który jest tworzony dla danej branży przez
W Skandynawii do związków zawodowych należy ok. 70 proc. zatrudnionych. związki pracowników i pracodawców. Ustawa określa jedynie zagadnienia ogólne, które również mogą być zmieniane w układach, ale tylko na korzyść pracowników.
ZRZESZYMY SIĘ?
Większości z nas związki zawodowe wciąż kojarzą się z obaleniem komunizmu lub wąsatymi panami, którzy biorą udział w manifestacjach. Nowelizacja Ustawy o związkach zawodowych zdecydowanie poszerzyła krąg osób, które mogą przynależeć do organizacji związkowej. Dzięki temu prawo do zrzeszania się posiadają ‒ oprócz pracowników, czyli osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę – również osoby, które zarabiają na podstawie umów cywilnoprawnych, np. umowy-zlecenia. To bardzo istotna zmiana, dzięki której wielu Polaków zyskało skuteczne narzędzie ochrony i poszerzania swoich praw. Czy z niego skorzystamy? koncept 31
Anna Karolak
Jak należy oznaczać strony w umowie?
Z
dolność do zawierania umów przysługuje m.in.: osobom fizycznym mającym pełną zdolność do czynności prawnych, osobom prawnym, w tym spółkom z ograniczoną odpowiedzialnością i spółkom akcyjnym, jednostkom organizacyjnym niebędącym osobami prawnymi, którym ustawa przyznaje zdolność prawną, w tym spółkom osobowym. Zdolności kontraktowej nie posiada spółka cywilna – wówczas umowa zawierana jest przez wspólników. W przypadku przedsiębiorców zakres informacji, które powinniśmy podać w umowach, uzależniony jest od formy prowadzonej działalności gospodarczej. Zgodnie z art. 20 ust. 2 Prawa przedsiębiorców z dnia 6 marca 2018 roku przedsiębiorca umieszcza w oświadczeniach skierowanych w zakresie wykonywanej działalności gospodarczej do oznaczonych osób i organów numer identyfikacji podatkowej (NIP) oraz posługuje się tym numerem w obrocie prawnym i gospodarczym. Warto zwrócić również uwagę na art. 20 ust. 3 owej ustawy, odnoszący się do obowiązków informacyjnych przedsiębiorcy w związku ze składaną ofertą, wedle którego: „przedsiębiorca oferujący towary lub usługi w sprzedaży bezpośredniej lub sprzedaży na odległość za pośrednictwem środków masowego przekazu, sieci teleinformatycznych lub druków bezadresowych umieszcza w ofercie co najmniej swoją firmę, numer identyfikacji podatkowej (NIP) oraz siedzibę albo adres”. Biorąc powyższe pod uwagę, osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą powinna wskazać
w umowie nazwę firmy, NIP oraz siedzibę/adres. Jeśli działalność gospodarcza prowadzona jest np. w ramach spółki, to zgodnie z art. 34 ustawy z dnia 20 sierpnia 1997 r. o Krajowym Rejestrze Sądowym każdy podmiot wpisany do KRS jest obowiązany do umieszczania w oświadczeniach pisemnych skierowanych do oznaczonych osób i organów następujących danych: firmy lub nazwy, oznaczenia formy prawnej wykonywanej działalności, siedziby i adresu, numeru NIP, oznaczenia sądu rejestrowego, w którym przechowywane są akta rejestrowe oraz numeru w rejestrze. W przypadku niewykonania powyższego obowiązku ustawa przewiduje możliwość nałożenia przez sąd rejestrowy grzywny w wysokości do 5000 zł na osoby odpowiedzialne za niewykonanie tego obowiązku. Ponadto ustawa z dnia 15 września 2000 r. Kodeks spółek handlowych zawiera w tym zakresie regulacje dotyczące oznaczania spółek, wedle których przykładowo pisma i zamówienia handlowe składane przez spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością w formie papierowej i elektronicznej, a także informacje na stronach internetowych spółki, powinny zawierać: firmę spółki, jej siedzibę i adres, oznaczenie sądu rejestrowego, w którym przechowywana jest dokumentacja spółki oraz numer pod którym spółka jest wpisana do rejestru, numer identyfikacji podatkowej (NIP), wysokość kapitału zakładowego, a dla spółki, której umowę zawarto przy wykorzystaniu wzorca umowy, do czasu pokrycia kapitału zakładowego, tak-
Artykuł powstał w ramach projektu Akademia Bezpieczeństwa Ekonomiczno-Prawnego
32 styczeń 2019
Przy zawieraniu umów często zastanawiamy się, w jaki sposób oznaczyć strony umowy, a obowiązujące przepisy prawa wymagają jednoznacznego ich określenia. W przypadku ewentualnego sporu indywidualizacja stron procesu jest niezbędnym czynnikiem prawidłowości oraz skuteczności postępowania cywilnego. że informację, że wymagane wkłady na kapitał zakładowy nie zostały wniesione. Przepis ten odnosi się również do informacji podawanych w umowie handlowej przez spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Kodeks spółek handlowych przewiduje możliwość nałożenia grzywny za brak wykonania powyższego obowiązku w wysokości do 5000 zł na członka zarządu spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Jeśli chodzi o osoby fizyczne, zasadne jest podawanie w umowie imienia i nazwiska, a także adresu zamieszkania. Z perspektywy dochodzenia roszczeń racjonalne wydaje się też wskazanie przez kontrahenta również innych danych, np. numeru PESEL, gdyż jego brak może uniemożliwiać egzekucję od niego należności, jeśli nie wywiąże się z obowiązku zapłaty. Przy podawaniu danych osobowych należy zawsze pamiętać o zachowaniu zgodności z przepisami o ochronie danych osobowych, w tym o Ogólnym Rozporządzeniu o Ochronie Danych (tzw. RODO).
Kamil Kijanka
tymentalna. Niestety. Sentymenty są nieślubnymi dziećmi upływającego czasu. Z jednej strony jest to przyjemne. Z drugiej – powstaje jednak świadomość, jak szybko ten czas ucieka. Kończymy trasę „Xerroromans”, odpoczęliśmy w okresie świątecznym i tak naprawdę z początkiem roku wracamy do pracy.
– Przez blisko 2,5 roku było o Was cicho ze względu na inne projekty, których się podjęliście. Czy mógłbyś o nich opowiedzieć? – Zespół zawiesił działalność koncertową i autorską w sumie też. Pojawiła się propozycja stworzenia muzyki do filmu „Reakcja łańcuchowa”, gdzie napisaliśmy trochę muzyki filmowej. Zmieściło się tam również kilka archiwalnych nagrań i ostatecznie powstała z tego całkiem fajna płyta. Sam zająłem się także filmem „Powracająca fala”, który zaczął się od koncertów Much, a skończył na festiwalach filmowych, z czego się niezmiernie cieszę. Jesienią zeszłego roku wybiła dziesiątka „Terroromansowi” i wspólnie uznaliśmy, że to dobra okazja do tego, by ponownie spotkać się w sali prób i na scenie.
– Album „Xerroromans” został poszerzony o utwór „Obok ulic i miejsc”. Czy już wtedy mieliście w planach nową płytę? Jeśli tak, to dlaczego nie stał się on singlem promującym kolejny album? – Tak naprawdę tym utworem chcieliśmy o sobie przypomnieć. „Obok ulic i miejsc” to owoc naszego spotkania i pierwszych prób po przerwie, które się wydarzyły wiosną. Na tę chwilę mamy trzy, cztery szkice nowych utworów. Nie wiem, jak będzie ostatecznie wyglądała najnowsza płyta, w którą stronę pójdziemy. Czy „Obok ulic i miejsc” się na niej znajdzie? Zobaczymy.
Muchy wracają!
Kamil Kijanka: – Początkowo mieliście zagrać koncert w Łodzi w zupełnie innym klubie. Co się stało, że plany się zmieniły? Michał Wiraszko: – Tak! Początkowo mieliśmy wystąpić w klubie Format. Chwilę później nasz serdeczny przyjaciel Kuba Wandachowicz (basista zespołu Cool Kids of Death) zaprosił nas do wzięcia udziału w imprezie z okazji 7. urodzin klubu Dom. Kuba porozmawiał z chłopakami z klubu Format i ostatecznie zagraliśmy w Domu. Bardzo się cieszymy, że mogliśmy tam wystąpić, bo graliśmy tam już cztery razy i jest to bez wątpienia miejsce związane z naszą historią.
– Nie jest to więc trudna zagadka, dlaczego w nazwie płyty pierwszą literkę „T” zastąpiło „X”, a „Terroromans” przekształcił się w „Xerroromans”... – Troszeczkę zabawiliśmy się sami ze sobą, upływem czasu i słuchaczami. Jest to podróż sen-
Zespół Muchy po ponad 2 latach przerwy od grania powrócił z nową trasą koncertową, singlem i zapowiedzią kolejnego albumu.
– Kiedy możemy spodziewać się nowej płyty? – Planujemy między wiosną a latem wydać kilka singli. Cały album powinien z kolei ukazać się w październiku.
– W przyszłym roku obchodzicie 15-lecie istnienia. Jak z perspektywy czasu oceniłbyś ten czas? – Myślę, że to historia bardzo barwna, o wielu zwrotach akcji. Historia, przez którą przewinęło się mnóstwo wspaniałych i wartościowych ludzi, jak chociażby Krzysiek Zalewski. Nie sposób wymienić wszystkich, było ich tak wielu. Nie powiedziałbym, że nasza przygoda była sielankowa i usłana różami. Było w niej trochę rock and rolla. Dopóki jednak stoimy na dwóch nogach, jest OK. – Niedawno wypuściliście nowy singiel zatytułowany „Miłość”. Nie jest to jednak typowy, cukierkowy kawałek. O czym opowiada? – Opowiada o tym, że czasem uczucia są silniejsze od nas. Czy one są dobre czy złe, to się dopiero okazuje po czasie. Mowa tu o naszej bezsilności wobec emocji, które odczuwamy. – Czy z perspektywy czasu uważasz, że sukces związany z debiutancką płytą stał się dla Was pewnym obciążeniem? Wszyscy oczekiwali, że kolejne albumy będę równie dobre. – W pewnym momencie na pewno tak było. Wkrótce po wydaniu płyty wyruszyliśmy w długą trasę koncertową. Z kolejną płytą, czyli „Notorycznymi debiutantami”, było podobnie. Przez to wszystko zespół stracił moc i siłę twórczą. Straciliśmy otwartość na samych siebie. Doszło do kilku zmian w składzie. Myślę, że jak ktoś za 50 lat spojrzy na dyskografię Much, to zda sobie sprawę, że każdy album jest trochę inny. – Czego życzyć Muchom w 2019 roku? – Płyty na tyle udanej, żebyśmy mogli spotkać się za kolejnych kilka lat.
Wiktor Świetlik
Pokolenie nienazwane Tato, po co właściwie uczyć się historii? – czasem proste pytania potrafią człowieka wybić z pewności siebie.
zczerze mówiąc, w pierwszym momencie nie miałem pojęcia co odpowiedzieć, bo nigdy historii nie uczyłem się tak, bym ją zakuwał. Po prostu od dziecka się nią interesowałem. Jak jednak przekonać do tego córkę, która chyba już nawet do generacji millenialsów nie będzie należała, tylko do jakiejś młodszej, jeszcze nienazwanej, niezdiagnozowanej, takiej dla której prehistorią będą nie tylko radia kasetowe, ale i płyty CD, a może i USB, a Facebook zapewne, o ile przetrwa, będzie czymś trącającym myszką, jakimś miejscem spotkań starszych ludzi. Z pomocą przyszła mi Maria Peszek i muzycy z orkiestry Męskiego Grania wykonujący utwór „Sorry Polsko”, muzycznie świetny ‒ przyznacie. Z tekstu wynika, że gdyby przyszło co do czego, to pani Peszek nie biegałaby z karabinem po kanałach i nie oddałaby ani jednej kropli krwi Polsce. Owszem, jest wzorcową obywatelką, chodzi na wybory, kasuje bilet w tramwaju i płaci abonament, ale „nie chciej Polsko mojej krwi”.
S SORRY…
W słynnym Międzynarodowym Biurze Miar i Wag we francuskim Sevres przechowują wzorcową długość metra, wzorcowy odważnik o wadze kilograma i tym podobne niezbędne arytmetyce gadżety. Piosenkę „Sorry Polsko” można by umieścić tam jako wzór pacyfizmu w tej jego wersji, która nieuchronnie prowadzi do tego, że ci, którzy najbardziej chcą przeżyć, sami pierwsi padają ofiarą rozmaitych historycznych zawieruch. Gdyby na przykład pani Peszek albo ktoś, kto pisał ten tekst, słyszał o mieście Kartagina, które z troski o pokój najpierw oddało Rzymianom broń, by potem
zostać przez nich eksterminowanym? Albo miłym, sympatycznym, ślicznie się rozwijającym mieście Nowogród Wielki, które kiedyś postawiło na handel i rozwój? W niczym nie ustępowało Wenecji poza zbrojeniami, o które nader dbali za to jego sąsiedzi. W efekcie zostało zniszczone przez cara Iwana Groźnego i nigdy się nie odrodziło. Można by tak wymieniać. Spokój i dobrobyt Szwajcarii gwarantują nie tylko banki, ale także ładunki wybuchowe w alpejskich tunelach i gotowość niemal całej męskiej populacji do wyjęcia z szaf pistoletów maszynowych i walki.
LEKCJA Z HISTORII
Tak to już jest z tym pacyfizmem, ale nie tylko z nim. W gruncie rzeczy z historii możemy się nauczyć wszystkiego, a nawet jeśli pewne sprawy się zmieniają, to z reguły można zaobserwować tendencję. Choćby taką, że jak Niemcy przez ponad tysiąc lat miały skłonność do patrzenia z wyższością na swój najbliższy wschód i kolonizowania go lub uzależniania od siebie, to może poczekajmy jeszcze parę lat, zanim stwierdzimy, że teraz to naród oświeconych altruistów chcących tylko tego, by wszystkim po równi przyświecała unijna flaga gwieździsta nad nimi. Analiza porównawcza, czyli historyczna, ma najwięcej sensu. Weźmy takich ekonomistów. Jedni twierdzą, że jest tak, drudzy, że jest śmak. Jedni twierdzą, że cykle koniunkturalne biorą się z tego, inni że z owego. Ale czy nie lepiej niż pokładać nadzieje w ryzykownych teoriach, spojrzeć w przeszłość? Zawsze po górce był dołek, i im większa i szybsza górka, tym spadek mocniejszy. Cykle koniunkturalne, czyli owe górki i doły, od zawsze były i trzeba to uwzględniać inwestując. Choć za każdym razem pojawia się jakiś utytułowany prorok, który na podstawie własnej analizy stwierdza jak baba jedząca czipsy w „Dniu Świra”, że to już ten „ostatni”. Nie wiem, czy was przekonałem, bo jeśli chodzi o córkę, to przemówiły do niej dużo bardziej przyziemne argumenty. Człowiek z solidnym, humanistycznym wykształceniem może pisać książki, założyć zarabiający dużo pieniędzy kanał na YouTube, pisać scenariusze do filmów, a to fajna praca, bo nie trzeba rano wstawać i chodzić do pracy, można nawet cały dzień spędzić w łóżku. Więc miłego leniuchowania w AD 2019.
Czy nie lepiej niż pokładać nadzieje w wydumanych i ryzykownych teoriach, spojrzeć w przeszłość?
koncept 35
Organizator:
Więcej na temat projektu na stronie: www.akademialiderowrp.pl/edukacja-ekonomiczna.pl
BĄDŹ PRZEDSIĘBIORCZY!
Własny biznes Tworzenie budżetu, prowadzenie sprawozdawczości
HARMONOGRAM NAJBLIŻSZYCH SZKOLEŃ 2019 19.01 – Warszawa | 20.01 – Gdańsk 16.02 – Olsztyn | 17.02 – Białystok 16.03 – Toruń | 17.03 – Bydgoszcz 16.03 - Łódź | 17.03 - Gdańsk
Ekonomiczne podstawy funkcjonowania państwa
Ekonomiczne i prawne aspekty funkcjonowania przedsiębiorców