WYDANIE SPECJALNE
KOMPLEKS RIESE Wielka tajemnica Gór Sowich
SIMRACING
Najtańszy sposób na wyścigi
REPREZENTACJA POLSKI Czy znów jesteśmy w punkcie wyjścia?
WRZESIEŃ 2019
Październik tuż za rogiem
Mateusz Zardzewiały
ato mamy już szczęśliwie za sobą. Dlatego to najwyższa pora, by pomyśleć o zbliżającym się roku akademickim. Oczywiście lęki należy oswajać stopniowo, więc zanim przejdziemy do szukania idealnego miejsca w auli wykładowej, najpierw wykorzystajmy ostatnie tygodnie wakacji. W końcu to bardzo dobry moment na naładowanie akumulatorów last minute. Na przykład za pomocą dodatkowej porcji rozrywki. Wydawało się, że w motywacyjny nastrój i atmosferę zwycięstwa wprowadzą nas we wrześniu piłkarze reprezentacji Polski. Niestety boiskowa postawa Roberta Lewandowskiego i spółki rozczarowała kibiców do tego stopnia, że w wielu zakamarkach internetu wywołało to gorączkową dyskusję. Dominuje w niej jedna wątpliwość: czy trener Jerzy Brzęczek jest najgorszym selekcjonerem narodowej drużyny w XXI wieku? Nie rozstrzygając tego zagadnienia, warto rzucić okiem na artykuł „Narodowe zwalnianie”. Ale – jak mawiał klasyk – skoro zwalniają, to będą też zatrudniać! I tak przechodzimy do brawurowego połączenia nowych technologii i sportu. W efekcie daje nam to e-sport, czyli dynamicznie rozwijającą się gałąź rozrywki. I choć jej miejscem jest świat wirtualny, to już pieniądze i splendor spływający na najlepszych zawodników jest całkiem realny. Przyjrzeliśmy się wycinkowi tego świata jakim jest simracing („Świat wyścigów na wyciągnięcie ręki”). Naturalnie oprócz sportowych emocji warto też zapewnić sobie odpowiednią dawkę kultury. W artykule „Sztuka zaangażowana we współczesne problemy” sprawdzamy, co kuratorzy warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej przygotowali dla odwiedzających. A wszystkich tych, którzy chcą wycisnąć wakacje do ostatniej kropelki, zapraszam do wizyty w Górach Sowich, gdzie zwiedzać można owiany aurą tajemnicy kompleks Rise („Riese – olbrzymi sekret nazistów”). Do zobaczenia w październiku!
L
„Koncept” magazyn akademicki Wydawca: Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych Adres: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa Strona: www.FundacjaInicjatyw Mlodziezowych.pl www.gazetakoncept.pl E-mail: redakcja@gazetakoncept.pl Redakcja: Mateusz Zardzewiały (red. nacz.), Dominika Palcar, Wiktor Świetlik, Hubert Kowalski, Filip Cieśliński, Mateusz Kuczmierowski i inni Projekt, skład i łamanie: Shine Art Studio Korekta: Aleksandra Klimkowska Aby poznać ofertę reklamową, prosimy o kontakt pod adresem: redakcja@gazetakoncept.pl Chcesz dystrybuować „Koncept” na swojej uczelni? -> PISZ: redakcja@gazetakoncept.pl
ZNAJDŹ NAS: @GazetaKoncept
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030
2 wrzesień 2019
@FundacjaFIM /fundacja inicjatyw mlodziezowych
Narodowe zwalnianie
Filip Cieśliński
Polski futbol w XXI wieku – z wyłączeniem kadencji selekcjonera Adama Nawałki – to pasmo mniejszych lub większych porażek. Zdarzały nam się remisy i przegrane z europejskimi słabiakami czy bolesne porażki: te od potężnych hegemonów jak 0:6 z Hiszpanią czy te, chyba jeszcze mocniej piekące, jak 0:4 i 1:5 z ledwie solidną Danią. Przegrywaliśmy na niemal wszystkich ważnych turniejach.
4 wrzesień 2019
P
owodów do wchodzenia na barykady i narodowego domagania się zmian na czele piłki polskiej mieliśmy wiele. Teraz kibice chcą głowy selekcjonera po raz kolejny – mimo że reprezentacja prowadzi w swojej grupie eliminacyjnej i jest niemal pewna awansu do mistrzostw Europy. Brzmi dziwnie? Tylko do momentu, gdy zorientujemy się, że mają rację. Zbigniew Boniek u sterów Polskiego Związku Piłki Nożnej to symbol rozwoju rodzimego futbolu, nowoczesności, postępu i zwiększania się naszych wpływów na świecie. Osobę, która jego kadencję postrzega wyłącznie w szarych barwach, trzeba by nazwać po prostu nieobiektywną. Legendarny polski piłkarz, a obecnie prominentny działacz, ma jednak podczas swoich rządów pewien element, w którym z uporem maniaka naraża się na ryzyko. Wybór reprezentacyjnych selekcjonerów. Zaufania do jego wyborów nie mieliśmy już, gdy w 2013 roku reprezentacyjne stery obejmował Adam Nawałka. Potencjalnie lepszych, bardziej utytułowanych kandydatów, znaleźlibyśmy prawdopodobnie, pytając o zdanie przypadkowych przechodniów na warszawskiej „Patelni”. Za tym wyborem przemawiało naprawdę niewiele. I wtedy Zbigniew Boniek zagrał nam na nosie. Z Nawałką kojarzyć będzie nam się przecież najpiękniejszy okres polskiego futbolu reprezentacyjnego od dziesiątek lat. Udany pierwszy strzał mógł skłonić prezesa PZPN do podjęcia kolejnego ryzyka także przy wyborze następcy Adama Nawałki w roli selekcjonera. Tutaj znów udało się pojechać po bandzie i na chwilę podnieść ciśnienie polskim kibicom. Jerzy Brzęczek, w momencie ogłoszenia go nowym trenerem naszej kadry, miał zaledwie kilka lat doświadczenia w roli pierwszego szkoleniowca, podczas których zawodził w II-ligowym Rakowie Częstochowa i I-ligowym
GKS-ie Katowice. Naprawdę dobry miał tak naprawdę wyłącznie ostatni sezon, w którym udało mu się zmienić oblicze Wisły Płock i zająć z nią piąte miejsce w Ekstraklasie. Czy to wyniki gwarantujące sukces w reprezentacji? Pewnie znów mieliśmy wątpliwości. Czy pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej i niemal pewny już awans na mistrzostwa Europy to dowód, że się myliliśmy? Niekoniecznie.
POD PŁASZCZYKIEM OPTYMIZMU
Ktoś oglądający polską piłkę wyłącznie z doskoku może w ostatnich miesiącach czuć się zagubiony. Reprezentacja rozpoczęła eliminacje do mistrzostw Europy od czterech zwycięstw, nie straciła ani jednego gola i mogła być pierwszą drużyną, która wywalczy awans na przyszłoroczne mistrzostwa Europy. Wyniki sprzyjały budowaniu huraoptymistycznej atmosfery. Jednak kibiców na ziemię sprowadzał styl, w którym Polacy wygrywali kolejne spotkania i trudne do zaakceptowania przeczucie, że szczęście musi się kiedyś skończyć. Skończyło się 6 września. Reprezentacja pojechała do Słowenii, dała się rozegrać gospodarzom i do Polski
Ktoś oglądający polską piłkę wyłącznie z doskoku może w ostatnich miesiącach czuć się zagubiony. wróciła z pierwszą grupową porażką – 0:2. Upór selekcjonera w wystawianiu Bartosza Bereszyńskiego na lewej stronie obrony (choć jego domyślną pozycją jest prawa flanka) czy stawianiu na nieefektywnego Mateusza Klicha w środku pola nie bolał tak bardzo jak fakt, że w drużynie – jakkolwiek nie byłaby ostatecznie
sformułowana – nie widać nawet zalążka pomysłu na grę. Potwierdzenie dostaliśmy na Stadionie Narodowym – Polacy zremisowali z Austrią 0:0, a przed porażką biało-czerwonych uratowała właściwie wyłącznie świetna postawa naszego bramkarza Łukasza Fabiańskiego. Zbliżającą się z dużą prędkością ścianę, na którą – szczęśliwie, przynajmniej już bez szerokich uśmiechów – pędzi nasza reprezentacja, widać już nawet nie zaglądając na murawę. Wystarczy posłuchać pomeczowych wypowiedzi. – Jakie dostałeś zadania od trenera? – pyta dziennikarz po meczu ze Słowenią Krystiana Bielika, który pojawił się na murawie w drugiej połowie. – Nie otrzymałem żadnych zadań. Trener Brzęczek powiedział „Krystian, próbuj!”. To samo do Kuby powiedział – odpowiada młody polski gracz. No to próbowali. O dziwo – bez skutku. Równie zaawansowane podejście widać zresztą w niekończącej się misji znalezienia odpowiedniej roli w reprezentacji Piotrowi Zielińskiemu. Tu już za selekcjonerem: – Jeżeli Zieliński wstanie pewnego dnia i coś mu przeskoczy w głowie, to będziemy mieli zawodnika, którego będą nam zazdrościć wszyscy na świecie - powiedział Jerzy Brzęczek. Jeżeli się uda. Jeżeli spróbuje. Jeżeli przeskoczy. Oczywistym jest, że selekcjoner reprezentacji, który ma do swojej dyspozycji piłkarzy raz na kilka miesięcy, zaledwie na parę dni zgrupowania, nie będzie w stanie nauczyć ich gry w piłkę. Nie obrazilibyśmy się jednak, gdyby wnosił do tej kadry coś więcej, niż tylko wiarę, że coś wreszcie wypali. Tak samo z siebie.
NAJGORSZY WYBÓR
Szybkie sprowadzenie na ziemię przez Słoweńców i Austriaków tych, którzy wcześniej nie dostrzegali
Poprzednicy Jerzego Brzęczka, którym nie udawała się ta sztuka, nie mogli nawet marzyć o posiadaniu tak mocnej kadry – z genialnym Robertem Lewandowskim, gwiazdorem Milanu Krzysztofem Piątkiem, asem Napoli Piotrem Zielińskim, wracającym na najwyższy poziom Grzegorzem Krychowiakiem czy jednym z najlepszych bramkarzy świata Wojciechem Szczęsnym. wątłości polskiej reprezentacji, u samych zainteresowanych zmienia percepcję dot. naszej drużyny narodowej o 180 stopni. W sieci roi się od sond dotyczących tego, czy Jerzy Brzęczek jest najgorszym selekcjonerem reprezentacji Polski w XXI wieku. Tak ostra ocena trenera, który za moment wywalczy ze swoją drużyną awans na mistrzostwa Europy (ten, mimo ostatnich zawirowań, przy obecnych zasadach kwalifikacji, właściwie nie jest zagrożony) wydaje się być przesadzona. Z drugiej jednak strony – poprzednicy Brzęczka, którym nie udawała się ta sztuka, nie mogli nawet marzyć o posiadaniu tak mocnej kadry – z genialnym Robertem Lewandowskim, gwiazdorem Milanu Krzysztofem Piątkiem, asem Napoli Piotrem Zielińskim, wracającym na najwyższy poziom Grzegorzem Krychowiakiem czy jednym z najlepszych bramkarzy świata Wojciechem Szczęsnym. Mieszanka tej wiedzy z niezadowoleniem spowodowanym ostatnimi wynikami sprawia, że Brzęczek prawie te głosowania na najgorszego selekcjonera wygrywa. Prawie. Zazwyczaj ustępuje tylko… swojemu obecnemu przełożonemu Zbigniewowi Bońkowi [Zbigniew Boniek prowadził reprezentację Polski w 5 meczach w 2002 roku. Przegrał z Łotwą i Danią, zremisował z Belgią. Jego kadra wygrała tylko z San Marino i Nową Zelandią (oba mecze 2:0) – przyp. red.]. Racjonalizując ten wybór, trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć – nie, Jerzy Brzęczek nie jest najgorszym selekcjonerem reprezentacji Polski w XXI wieku. Wrażenie potęgi naszej
kadry, które zostało w umysłach i sercach polskich kibiców po udanym Euro 2016, zagoniło nas w ślepą uliczkę. Nie dostrzegamy w niej personalnych problemów. Zieliński nie spisywał się u wszystkich selekcjonerów, u których grał – nie tylko u Brzęczka. Kamil Glik od lat nie grał w klubie tak źle jak teraz, co w kolejnych miesiącach może zachwiać fundamentem reprezentacji. Poza Kamilem Grosickim, grającym na zapleczu brytyjskiej Premier League, nie mamy żadnego skrzydłowego, który gwarantowałby liczby – asysty i gole. Piątek się zaciął, a w kadrze z Lewandowskim nie potrafi znaleźć jeszcze wspólnego języka. Poza tym – czy rzeczywiście piłkarze tej klasy, bez szczegółowych trenerskich wskazówek i przemyślanej taktyki, nie są w stanie spisać się choćby odrobinę lepiej niż w dwóch ostatnich spotkaniach? Obecny selekcjoner rzeźbi w tym, co ma. Dość nieudolnie, trochę na chaos, za bardzo licząc na szczęście. Nie jesteśmy tu jednak świadkami powstawania idealnego tworu z najdroższego, najtrwalszego materiału świata. Polakom będą zdarzały się porażki i niewykluczone, że po raz kolejny pojedziemy na wielki turniej tylko po to, by zagrać tradycyjne trzy mecze: otwarcia, o wszystko i o honor. Czy jednak inny szkoleniowiec, przy tym potencjale kadrowym, naprawdę mógłby stworzyć zachwycającą, skuteczną paczkę nawiązującą do najlepszych spotkań za kadencji Nawałki? Proponuję nie stawiać majątków w obronie tej tezy. Tymczasem… Brzęczku, próbuj! koncept 5
Riese – wielka tajemnica III Rzeszy
Kamil Kijanka
6 wrzesień 2019
Dolny Śląsk skrywa w sobie wiele sekretów. Jedną z największych zagadek pozostaje kompleks Riese. Czy rzeczywiście w Górach Sowich miała powstać jedna z głównych kwater Adolfa Hitlera? Dlaczego Niemcom zależało na tym, by ukryć podziemne tunele przed światem?
T
e pytania do dziś nie doczekały się jednoznacznej odpowiedzi. Jednak jedno wiemy na pewno. Kompleks Riese to miejsce warte zobaczenia. Część sekretnych korytarzy z czasów II wojny światowej jest dostępna dla zwiedzających. Góry Sowie znajdują się w południowo-zachodniej części naszego kraju i należą do Sudetów Środkowych. Położone między Pogórzem Wałbrzyskim i Górami Wałbrzyskimi pasmo górskie jest zróżnicowane pod względem wysokości. Pokryte w większości borami świerkowymi odznacza się malowniczymi widokami. Znajduje się bardzo blisko wielu atrakcji Dolnego Śląska, takich jak chociażby zamki Grodno i Książ. To tu Niemcy podczas II wojny światowej pracowali nad jednym ze swoich najbardziej tajemniczych projektów. Riese to nazwa największego górniczo-budowlanego planu nazistów, który miał być realizowany w obszarze Gór Sowich, zamku Książ i podziemiach tego obszaru. Prace trwały w latach 1943–1945, jednak z kilku powodów nigdy nie zostały ukończone. Skala tego projektu miała być ogromna, o czym świadczy z pewnością nie tylko jego nazwa. Riese z języka niemieckiego oznacza bowiem „olbrzym”. Na dziś odkryto siedem obiektów wchodzących w jego skład – Jawornik, Włodarz, Rzeczka, Soboń, Osówka, Gontowa i podziemia Książa. Sztolnie są to oczywiście podziemne korytarze wykute w skale, prowadzące ze stoku góry do jej wnętrza.
OKOLICZNOŚCI POWSTANIA KOMPLEKSU
W 1943 roku naziści musieli szukać nowych rozwiązań, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Po ataku na Polskę w 1939 roku i początkowej bierności wojsk brytyjskich i francuskich, rok 1943 to czas, w którym Niemcy poczuli na plecach oddech aliantów. By zminimalizować
straty, poszukiwano nowego miejsca, w którym względnie bezpiecznie mogliby rozwijać produkcję zbrojeniową. Wybór padł na obszar Sudetów, gdzie kontynuowali swoje prace. Oficjalnie przygotowywanie terenu rozpoczęto w 1943 roku. W tym celu powołano Schlesische Industriegemeinchaft AG – spółkę Wspólnota Przemysłowa Śląsk. Do budowy kompleksu wykorzystywano więźniów. Na potrzeby tego projektu Niemcy zorganizowali w Walimiu obóz pracy przymusowej. Rok póź-
Co tak naprawdę znajdowało się w podziemnych tunelach na terenie Dolnego Śląska? Do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Mówi się, że to tu miała zostać przeniesiona produkcja tajnych rakiet V1 i V2. niej, w kwietniu 1944 roku, pieczę nad rozbudową kompleksu przejęła organizacja Todt. Jej nazwa pochodzi od pierwszego dowódcy Fritza Todta, hitlerowskiego działacza i inżyniera. Powołana już w latach trzydziestych, organizacja ta odpowiadała za budowę dużych obiektów wojskowych – koszar, lotnisk, dróg, mostów i innych. Ich oddział zajmował się również sprawami zakwaterowania i wyżywienia żołnierzy niemieckich na obszarach zagarniętych przez III Rzeszę. Do pracy wykorzystywali jeńców. Nie inaczej było w przypadku kompleksu Riese. Niemcy stworzyli sieć podobozów pracy, będącą częścią obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Osadzonych tam więźniów wykorzystywano do katorżniczej pracy nad rozbudową podziemnych tuneli. Prace trwały dwadzieścia cztery godziny na dobę. Do rozbudowy kompleksu wykorzystywano tysiące pracowników przymusowych z całej
nem. Niemcy zostali zmuszeni do zakończenia prac, gdyż zdawali sobie sprawę, że wkroczenie wojsk Związku Radzieckiego na Dolny Śląsk jest tylko kwestią czasu. Przed przybyciem Armii Czerwonej Niemcy skutecznie postarali się o to, by zamaskować wszystkie swoje sekretne działania. Hitlerowcy wywieźli maszyny, dokumenty i najważniejsze urządzenia, a resztę zniszczyli. Sytuację skomplikował dodatkowo fakt, że podobnie uczynili Rosjanie. Pozostałości tego, co zastali w podziemiach Gór Sowich, przetransportowano do ZSRR, a dostęp do sztolni przez wiele lat miał wyłącznie Związek Radziecki.
Europy. Niedożywieni więźniowie byli zmuszani do ciężkiej pracy ponad ich siły. Wielu z nich umierało z powodu nieludzkich warunków, które panowały na terenie sztolni.
KONTROWERSYJNE HIPOTEZY
Zdania na temat rzeczywistego przeznaczenia projektu są podzielone i do dziś stanowią przedmiot dyskusji wśród historyków. Co tak naprawdę znajdowało się w podziemnych tunelach na terenie Dolnego Śląska? Do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Mówi się, że to tu miała zostać przeniesiona produkcja tajnych rakiet V1 i V2. Mogła to być także kryjówka dla największych skarbów zrabowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Pojawiają się również teorie, że naziści pracowali w tym miejscu nad stworzeniem broni jądrowej. W Sudetach odkryto bowiem złoża rud uranu. Niektórzy uważają, że miała to być wręcz jedna z głównych kwater samego Adolfa Hitlera. Faktem jest, że odkąd zamek Książ znalazł się w rękach nazistów w 1941 roku, był on przekształcany na coś w rodzaju kwatery. Wzmocniono jego fortyfikacje, rozbudowano, a pod obiektem drążono podziemne tunele. Były one podobno tak rozległe, że mogły pomieścić do trzech tysięcy osób. W pomieszczeniu, które przeznaczono dla Hitlera, znajdował się sekretny szyb dla windy, z którego przywódca mógłby skorzystać w przypadku niebezpieczeństwa. Winda prowadziła bowiem wprost do bunkra, kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią. Ostatecznie przywódca III Rzeszy w Wałbrzychu nie rezydował. Samą rozbudową projektu Riese z pewnością się jednak interesował. Kilkukrotnie wysyłał swoich
zaufanych ludzi, by zdali mu relację z przebiegu prac. Można przeczytać także teorie, że w podziemiach Gór Sowich miał powstać ogromny schron przeciwatomowy, który w razie zagrożenia zapewniłby schronienie hitlerowcom na wiele lat. Kilka lat temu doszło do nowego znaczącego odkrycia na terenie kompleksu – odnaleziono kolejne sieci korytarzy. Zdaniem odkrywców cały kompleks to tak naprawdę wielkie podziemne miasto, przy czym, póki co, poznaliśmy zaledwie niewielką jego część. Tunele rzekomo mają być zdecydowanie bardziej rozległe i prowadzić do zasypanych, owianych tajemnicą miejsc. Pojawiają się także sugestie, że podziemne tunele skrywały tajne laboratoria, gdzie przeprowadzano przeróżne eksperymenty. Inni przekonują, że to tam znajdowała się słynna Bursztynowa Komnata. Jest to symbol zaginionego skarbu, który do dziś pozostaje nierozwiązaną zagadką. W rzeczywistości była to pięknie wystrojona komnata, zrobiona z polecenia króla pruskiego Fryderyka I Hohenzollerna. W ciągu dziesięcioleci sala była coraz bardziej rozbudowywana i zmieniała swojego właściciela. W 1716 roku weszła w posiadanie Rosjan, gdy zauroczony wystrojem komnaty car Piotr I Wielki otrzymał ją w prezencie od Fryderyka Wilhelma. W latach czterdziestych XX wieku skarby zostały zrabowane przez Niemców, a elementy komnaty powkładano do skrzyń i ukryto w podziemiach. Tu ślad się jednak urywa.
ZAGADKOWY KONIEC PROJEKTU
Rozbudowa kompleksu Riese zakończyła się w marcu 1945 roku i bynajmniej nie dlatego, że projekt został zrealizowany zgodnie z pla-
Kilka lat temu doszło do nowego znaczącego odkrycia na terenie kompleksu – odnaleziono kolejne sieci korytarzy. Działania te przyczyniły się tego, że na dziś tak mało wiemy o prawdziwych planach Niemców związanych z tym obszarem.
PROJEKT RIESE DZIŚ
Kompleks „Olbrzym” do dziś wzbudza ogromne emocje. Mimo upływu ponad siedemdziesięciu lat, nadal pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi. Nie wiadomo, co tak naprawdę znajdowało się w sekretnych tunelach i ile korytarzy zostało jeszcze niepoznanych. W ciągu ostatnich kilku lat odkryto nowe sztolnie i na pewno nie ostatnie. Jest to prawdziwy pomnik historii, którego budowa pochłonęła wiele ludzkich istnień. Część korytarzy jest dziś dostępna dla zwiedzających. Niestety, z uwagi na bezpieczeństwo, większość podziemnych sztolni jest zamknięta. Mimo to, zdecydowanie warto wybrać się na Dolny Śląsk, by zobaczyć pozostałości tajemniczego kompleksu Riese. Na własne oczy można przekonać się o jego skali, gdy tylko wkroczy się do tego podziemnego świata. Na miejscu pozostały także eksponaty i obiekty, których Rosjanie i Niemcy nie zdążyli się pozbyć lub pozostawili w zamaskowanych korytarzach. Obszar Walim–Rzeczka przekształcono dziś na Muzeum Sztolni Walimskich. Być może kiedyś dowiemy się, po co tak naprawdę Niemcy pracowali w Górach Sowich nad projektem o kryptonimie „Olbrzym”, jedną z największych tajemnic z czasów II wojny światowej. koncept 7
Karolina Krupa
Sztuka zaangażowana we współczesne problemy
D
o 22.09 w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim w Warszawie można jeszcze obejrzeć bardzo ciekawe wystawy. Idąc z duchem czasu, łączą one różne dyscypliny sztuki, by dotrzeć do widzów i pobudzić ich wyobraźnię oraz wrażliwość na problemy współczesności. Obecna wystawa w CSW skłania do refleksji nad światem przyrody, w którym człowiek nie jest dominującym punktem odniesienia. Człowiek masowy i indywiduali-
styczny „jest zmęczony i przestraszony, dlatego nie może sobie pozwolić na nowe idee, bo musi wyżywić rodzinę”. Z drugiej strony obserwujemy spadek moralności w sferze publicznej i prywatnej, produkcję pozbawioną jakości, która musi uczynić zeszły trend niemodnym, tylko po to, by sprzedać obecną „linię” masowej produkcji. „Sztuka powinna wytwarzać sferę publiczną, przestrzeń spekulacji i wyobraźni”, a wystawa CSW doskonale spełnia to zadanie. Innymi słowy,
celem sztuki wystawionej obecnie w CSW jest przebicie się ze współczesnymi tematami do debaty publicznej i świadomości obywateli. Są nimi tym razem wojna, ochrona środowiska i prawa człowieka, a także kondycja moralna ludzi. Jedna z autorek wystawy Maria Loboda zaznacza: „Moim największym marzeniem jest tworzyć prace, których jest się ciekawym jak ludzi, które chce się zgłębiać, bo wydają się warte bliższego poznania”. O czym warto samemu się przekonać.
FORENSIC ARCHITECTURE, 15.03 - 22.09 Ta wystawa ma pokazać przemoc człowieka wobec przyrody. Celem niezależnej grupy badawczej Goldsmiths z Londynu, w której skład wchodzą: architekci, artyści, filmowcy, programiści, dziennikarze śledczy, archeolodzy, prawnicy i naukowcy, jest opracowanie dowodów i przedstawienie ich na forach
politycznych, prawnych w postaci raportów nt. praw człowieka dla komisji prawdy. Dwa główne motywy to wpływ stosowania przez Izrael herbicydów na palestyńskie farmy (celem zwiększenia widoczności ostrzałowej dla wojska) oraz skutki użycia przez armię tych samych herbicydów na przygranicznych obszarach Kolumbii
(plantacjach koki). Przemoc wobec środowiska naturalnego staje się tym samym narzędziem prowadzenia wojny: zwalczaniem ruchów powstańczych i represjonowaniem. Niszczenie czy utrata ekosystemów zaczynają być postrzegane jako ekobójstwo dokonywane przez człowieka na naturze.
DOTKNIJ SZTUKI, 1.06–20.10 BEZLUDZKA ZIEMIA, 15.03 - 22.09 Projekt Plastyczność planety, antropogeniczna dewastacja środowiska ma pokazać, że właśnie plastyczność oznacza anihilację, destrukcyjność wielu form życia, jakie znamy. Pojęcie plastyczności oznacza przede wszystkim zdolność do nadawania i przyjmowania formy. Zdaniem filozofki Catherine Malabou w momencie, gdy nowa forma jest przyjęta lub nadana, powrót do stanu poprzedniego staje się niemożliwy, bo poprzednia forma ulega bezpowrotnemu zniszczeniu. Wystawa ma przekonać, iż problemy wymagają „nowych sposobów rozumienia i wyobrażania”. Nie chodzi tu o poddanie się wierze w technologiczne zbawienie (technooptymizm), tj. 8 wrzesień 2019
znalezienie technicznych rozwiązań dla zakwaszenia oceanów, ocieplenia klimatu, masowego wymierania gatunków, skażenia plastikiem itd. Plastik jest niezniszczalny, wnika w biosferę, rośliny i zwierzęta, ziemia przejmuje tym samym ludzkie śmieci, a człowiek nie ma pewności co do tego, jakim mutacjom i niezamierzonym procesom poddaje planetę. Twórcom wystawy nie chodzi też o wywołanie apokaliptycznych wizji, bo prowadzi to także do bierności. Człowiek, jeśli obejmie całość, nabędzie świadomości wieloskalowych i wielokierunkowych procesów, być może stworzy pomysły i rozwiązania płynące z różnych, niekoniecznie na pierwszy rzut oka, powiązanych ze sobą dziedzin.
Wystawa ta jest przestrzenią do eksperymentowania i zabawy. Na otwartej 1 czerwca – a więc w Dzień Dziecka – ekspozycji „Dotknij sztuki” do dzieł można wejść, można dotknąć obrazów z miękkiej gąbki albo zwyczajnie przesunąć je w inne miejsce. Ten pomysł kuratorów ma skłaniać do zabawy, leżenia, nasłuchiwania, przytulania, używania, wąchania. Można przesuwać obrazy na kółkach, przejść się i dotknąć korytarza z gąbek, poczuć, jak wibruje podłoga, wejść do tajemniczego labiryntu z drewna czy pochlapać się wodą. Wystawa i towarzyszące jej działania to próba poszukania przez zabawę odpowiedzi na fundamentalne pytania: Czym jest dzieło sztuki? Na czym polega tworzenie? Przy wystawie pomagają animatorki, np. wyjaśniają, że seria obrazów jednej postaci jest „duplikatem” poprzedniego rysunku innego dziecka, jak zabawa w „głuchy telefon”.
DBAJ O WODĘ I KĄP SIĘ Z PRZYJACIÓŁMI, OGRÓD MIEJSKI JAZDÓW, 05.07–31.10 Autorzy chcą wskazać na walory istnienia miejskich mokradeł, wodnych sadzawek w kontraście do wizji planety zasypywanej plastikiem (śmieci w morzach i oceanach). Jakość wody jest kluczowa, a zaburzenia jej cyrkulacji, w postaci wysychających jezior i rzek, prowa-
dzi do powodzi w innych miejscach. Kwestia obiegu wody (w Warszawie tp np. tereny zalewowe Wisły) jest istotnym elementem tworzenia architektury i planów urbanistycznych. Tutaj także grupa artystów, architektów, botaników, sportowców, aktywistów i instytucjonalnych
sąsiadów ćwiczyła różne aspekty ożywienia terenu wokół Zamku Ujazdowskiego. Jest to ostatnia edycja projektu Ogród Miejski Jazdów. Podsumowaniem dotychczasowych działań będzie książka, która ukaże się w przyszłym roku.
MARIA LOBODA, SIEDZĄC TUTAJ ZNUDZONA JAK LAMPARCICA, 12.04–22.09 Jest to najbardziej „zakręcona” ze wszystkich wystaw, wymagająca większej analizy nazw i tytułu dzieł z powodu ich minimalistycznej formy. Autorka twierdzi, że układają się one w pewną zagadkę (mają ukryty komunikat, do którego trzeba znaleźć klucz). Nie są one jednak połączone rymami, których Loboda w poezji nie znosi, zaś wiersz postrzega
jako „przedmiot” – rzeźbę słowną. Jej sztuka ma „zaburzyć spójność narracji” w pozornie logicznych czy statycznych, choć luźnie połączonych, kompozycjach. „Zaczynam od słów, nie od materiału; zaczynam od poezji, cytatu, interesującego mnie naukowego terminu, czegoś, co samo w sobie ma już dla mnie jakość rzeźby werbalnej. Następnie zaczynam
szukać materiałów, które według mnie posiadają piękną, niszczycielską i seksowną jakość” – twierdzi Loboda. Wystawę w Warszawie określa jako „wystawę o bardzo opresyjnej, spokojnej sytuacji, o wspaniałym stylu, z którym nie ma co zrobić. Jak wtedy kiedy się wystroiłaś, a nie masz dokąd iść”. Na eksponatach mają zwyczajnie siedzieć osoby pilnujące wystawy! koncept 9
Mateusz Struk
Świat wyścigów na wyciągnięcie ręki Wyścigi samochodowe to sport niezwykle drogi, dlatego mogą się nim cieszyć tylko nieliczni. Na szczęście mają swoje tanie substytuty – symulatory wyścigów, które bardzo skutecznie odzwierciedlają rzeczywistą jazdę autami wyczynowymi. I co najlepsze – dostępne są na wyciągnięcie ręki.
W
iodące tytuły symulatorów wyścigowych są na tyle dobre, że korzystają z nich profesjonaliści, włącznie z kierowcami Formuły 1. Jeżdżąc w iRacing, można natknąć się m.in. na Maxa Verstappena i Lando Norrisa. W lipcu 2019 roku ta dwójka połączyła siły, by wystartować w jednym z najbardziej ekscytujących wydarzeń wirtualnego świata wyścigów, czyli Spa 24 Hours. Ale wcale nie trzeba mieć licencji wyścigowej, ani nawet prawa jazdy, by spróbować swoich sił w rywalizacji z najlepszymi. Wystarczy porządny komputer z dobrym procesorem i wydajną kartą graficzną oraz kierownica z pedałami. I jeśli mierzymy tak wysoko, powinniśmy uzbroić się po uszy w samodyscyplinę, najlepiej połączoną z... talentem. Droga od amatora do czołowego kierowcy, nawet polskiego formatu, jest długa i żmudna. A jest tak dlatego, że najzwyczajniej w świecie symulatory nie wybaczają błędów. Nie będziemy mieć możliwości nagięcia praw fizyki, przesuwając suwak w lewo, aby zmienić poziom trudności na niższy. Wszystko w symulatorach rozchodzi się bowiem o jak najwierniejsze odzwierciedlenie rzeczywistości. Jeżdżąc w wirtualnym świecie, będziemy w stanie przekonać się na własnej skórze, jak zachowuje się samochód w podbramkowych sytuacjach, wypracowując właściwe nawyki. Poznamy tory świata zeskanowane laserowo z precyzją co do milimetra, a także poprowadzimy setki aut drogowych, jak i wyścigowych. 10 wrzesień 2019
Nauczymy się „grzebać” w ustawieniach m.in. w geometrii zawieszenia, amortyzatorów, dyferencjału i opon. W końcu wystartujemy w świetnie zorganizowanej lidze, oferującej przemyślaną infrastrukturę, rywalizację o nagrody, spotkania przedi posezonowe, a także transmisję na żywo okraszoną komentarzem. A jeśli naprawdę się wkręcimy, okaże się, że nasz półśrodek do realizacji pasji stanie się pełnoprawną pasją pozwalającą zaspokajać „głód jechania szybciej” w wirtualnym świecie. I to wszystko za śmieszne pieniądze.
TECHNICZNE WYZWANIA
Przy okazji symulatory samochodowe sprowadzą nasze ego na ziemię. Zbierając doświadczenie w wirtualnym świecie, będziemy mogli jeszcze bardziej docenić najwybitniejszych kierowców na świecie. Na pozór tak prostą czynność, jaką jest prowadzenie samochodu – wymagającą jedynie operowania pedałami gazu, hamulca i sprzęgła oraz kierownicą – można
Z symulatorów korzystają nawet kierowcy Formuły 1. wynieść do poziomu… sztuki. W poważniejszych seriach wirtualni kierowcy rywalizują nawet o dziesiętne sekund na każdym dwuminutowym okrążeniu. I tak przez bite dwie godziny w maksymalnym skupieniu. Nawet niewielki błąd może koszto-
wać nas utratę całej przewagi wypracowanej przez dłuższą część trwania wyścigu. Jazda na granicy przyczepności wymaga iście chirurgicznej precyzji w każdej fazie zakrętu. W skali wyścigu wszystko rozchodzi się o dobre tempo i możliwie wysoką powtarzalność, wymagającą ogromnej pewności w prowadzeniu. Liczy się również taktyka, w doborze której należy brać pod uwagę bardzo wiele czynników, w tym specyfikację własnego samochodu oraz aut konkurencji. Różnią się: degradacja opon, zużycie paliwa, pojemność zbiorników paliwa, prędkości oraz stabilność na prostych i w zakrętach. Decydując się na miękką mieszankę, powinniśmy liczyć się z tym, że w przypadku popełnienia poważniejszego błędu, opony ulegną mocnemu przegrzaniu, a ponowne doprowadzenie ich do optymalnej temperatury zajmie nawet kilka minut. Nim to się stanie, będzie nam bardzo brakowało przyczepności. Jeszcze bardziej zaboleć może także mechanika zniszczeń. Utrata przedniego lub tylnego skrzydła spowoduje straty nawet na poziomie dwóch sekund na okrążeniu. Ewentualna naprawa w alei serwisowej też słono kosztuje. W skrajnym przypadku zostaniemy zmuszeni do wycofania się z rywalizacji.
REALNE PIENIĄDZE
Symulatory samochodowe są więc bardzo wymagające i skomplikowane, dzięki czemu mogą zapewnić rozrywkę nawet na długie lata. Tytułami szczególnie godnymi polecenia są iRacing i Assetto Corsa. Ten pierwszy oferuje wyścigi co godzinę oraz system poddający ocenie konkurencyjność kierowcy i zachowanie na torze. Najlepsi mogą uczynić z tego sposób na życie. Poza umowami sponsorskimi lub perspektywą dołączenia do dywizji eSportowej zespołu Formuły 1 mogą rywalizować w seriach typu „2019 Porsche Esports Supercup”. Stawka jest bardzo wysoka – nagroda pieniężna wynosi 100 000 dolarów! Jednak osiągnięcie takiego pułapu dla zdecydowanej większości osób jest poza zasięgiem. Nie każdy też będzie chętny na tak duże wydatki. Abonament roczny w promocji i po dwa płatne tory oraz samochody w iRacing kosztują na sam start około 500 zł. Zakup kierownicy to co najmniej drugie tyle i to pod warunkiem, że zdecydujemy się na rynek
Jeżdżąc w wirtualnym świecie, będziemy w stanie przekonać się na własnej skórze, jak zachowuje się samochód w podbramkowych sytuacjach, wypracowując właściwe nawyki. wtórny. Znacznie lepiej pod tym względem wypada Assetto Corsa, czyli produkcja włoskiej firmy Kunos Simulazioni. Cykliczne promocje na Steamie wersji Ultimate obniżają cenę zakupu pełnej zawartości gry, wraz ze wszystkimi dodatkami, do około 70-100 zł. Atutem tego tytułu są różnego rodzaju mody tworzone przez fanów. To istna mekka dla drifterów, ale także fanów wyścigów różnorodnych serii, w tym GTE, GT3, GT4, MX-5 Cup. Gracze mają również do wyboru liczne samochody drogowe, które z pieczołowitą dokładnością swoim zachowaniem naśladują rzeczywiste odpowiedniki. Auta mocno różnią się między sobą pod wieloma względami – stabilności, narowistości, zachowania przy nagłych manewrach, a nawet pracą układu kierowniczego.
ANALIZA WYŚCIGU
Atutem wirtualnego świata jest to, że na wszystko możemy sobie pozwolić. Dosłownie! Zniszczenie egzotycznego samochodu nic nas nie będzie kosztować, tak samo nie zapłacimy ani grosza za paliwo i setki, a nawet tysiące kompletów
opon. Z wirtualnych wypadków wyjdziemy bez najmniejszego szwanku. A jeśli będziemy chcieli, to w 5 minut przeniesiemy się z australijskiego Bathurst na amerykańską Lagunę Secę, a następnie na północną pętlę Nurburgringu – Nordschleife. Automatycznie zapiszą się informacje o naszych najlepszych, dzięki czemu będziemy mieli punkt referencyjny pozwalający na ocenę czynionych przez nas postępów. W doskonaleniu umiejętności z pomocą przyjdą takie narzędzia jak delta time display, pokazujący w czasie rzeczywistym różnice w czasie i prędkości względem naszego najlepszego okrążenia. Bardziej analityczne umysły będą mogły przysiąść nad danymi telemetrycznymi zebranymi przy użyciu np. Motec i2 Pro.
ZZA BIURKA DO BOLIDU
Jeśli nasze ambicje wykraczają poza świat wirtualny, wciąż możemy traktować symulatory jako środek przybliżający nas do upragnionego celu. Historia zna przypadki kierowców, których talenty zostały odkryte w drodze międzynarodowych konkursów. Jednym z najbar-
dziej znanych przykładów jest Lucas Ordonez, który wziął udział w serii GT Academy, rozgrywanej w serii „Gran Turismo” na Playstation. To właśnie on udowodnił, że jest jednym z najszybszych graczy na świecie. Rywalizacja ze świata wirtualnego przeniosła się na rzeczywisty grunt. Po pięciu dniach intensywnych treningów na brytyjskim torze Silverstone, Ordonez dowiódł swej wartości. To był przełomowy okres w życiu 23-letniego studenta MBA, który już wkrótce z przytupem rozpoczął karierę wyścigową. Po dwóch latach, w drugim poważnym sezonie, odniósł sukces, zajmując w serii FIA GT4 Cup ex aequo 4 miejsce. Rok później stanął na drugim miejscu podium w klasie LMP2 po 24-godzinnym wyścigu Le Mans. Współczesne symulatory to świetna propozycja dla wszystkich fanów sportów motorowych, którzy mają dosyć pasywnego przyglądania się poczynaniom ulubionych kierowców i pragną brać czynny udział w rywalizacji zderzak w zderzak na najsłynniejszych torach świata. To także świetne narzędzie do doskonalenia swoich umiejętności oraz sposób, by zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy. W końcu to tania alternatywa dla samochodu sportowego używanego sporadyczne podczas tzw. trackday’ów. koncept 11
Piotr Gutowski
Dobre praktyki w szkołach wyższych w obliczu nowej ustawy (Pakt dla Nauki) Rocznica obowiązywania Ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce już bardzo blisko, uczelnie walczą nieustannie z procesem jej wdrażania, a Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego zapowiada, że część przepisów Konstytucji dla Nauki wymaga korekty.
D
o potencjalnych zmian ma dość już po zbliżających się wyborach parlamentarnych, jednak takie stanowisko najważniejszej osoby odpowiedzialnej za kształt polskiej nauki i szkolnictwa wyższego może stanowić precedens ostatecznie obalający stanowisko z okresu prac nad ustawą, według którego miała być ona niezmieniana przez lata. Niemniej z drugiej strony w podobny sposób może pojawić się szansa na wprowadzenie dodatkowych zmian, które początkowo nie znalazły aprobaty projektodawców. Rok obowiązywania nowych przepisów pokazał już kilka ich mankamentów. Dlatego też warto w tym miejscu przypomnieć o jednym z ciekawszych oddolnych projektów dotyczących kształtu szkolnictwa wyższego w Polsce. Mowa o Pakcie dla Nauki opracowanym przez Obywateli Nauki, czyli ruch społeczny stale walczący o nieustanne prowadzenie debaty nad społeczną rolą nauki i naukowców oraz nowe spojrzenie na system edukacji w Polsce. Chcemy zestawić postulaty Paktu dla Nauki dotyczące stricte szkolnictwa wyższego z obliczem środowisk naukowych w chwili najaktywniejszego wdrażania nowej ustawy i sprawdzić, czy nowe postanowienia w jakimkolwiek stopniu wykorzystują rozwiązania proponowane przez Obywateli Nauki.
PAKT DLA NAUKI
Przypominamy, że tekst Paktu dla Nauki został oficjalnie opublikowany 9 kwietnia 2015 roku, czyli na długo przed rozpoczęciem dyskusji o nowym kształcie przepisów regulujących system nauki i szkolnictwa wyższego. Jest on dokumentem uzgadniającym stanowisko przedstawicieli wielu polskich uczelni, w tym m.in. Uniwersytetu Warszawskiego, 12 wrzesień 2019
Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu czy też szeregu Instytutów PAN, zawierającym zestaw diagnoz, wskazanie problemów utrudniających rozwój nauki i szkolnictwa wyższego i propozycje ich rozwiązania. Co najważniejsze, Pakt opiera się przede wszystkim na konkretnych propozycjach zmian systemowych i legislacyjnych mających na celu poprawę sytuacji nauki, polepszenie kondycji uczelni w Polsce i określenie kierunków polityki naukowej państwa na kolejne lata.
FINANSOWANIE NAUKI
Kwestie finansowania nauki stanowią pierwsze zagadnienie w Pakcie. Nie jest tajemnicą, że poziom finansowania polskiej nauki od lat nie jest najlepszy, co jest źródłem licznych bolączek polskich naukowców. Chroniczne niedofinansowanie uczelni i ośrodków badawczych uniemożliwia faktyczne wykorzysta-
Jesteśmy oczywiście jeszcze daleko do postulowanych pułapów, niemniej na dobre rozpoczęła się już dyskusja o konieczności zwiększenia finansowania nauk. nie olbrzymiego potencjału polskich badaczy. W tym zakresie ON postulują przede wszystkim, aby w 2020 roku z budżetu państwa na naukę był przeznaczany co najmniej 1 % PKB, a w 2030 nakłady te mają wzrosnąć do co najmniej 2,5 % PKB. Obecnie z finansowaniem nauki jest odrobinę lepiej. Jesteśmy oczywiście jeszcze daleko do postulowanych pułapów, niemniej na dobre rozpoczęła się już
dyskusja o konieczności zwiększenia finansowania nauki. Jarosław Gowin wielokrotnie zapowiadał, iż dołoży wszelkich starań, aby w ciągu najbliższych lat zwiększać systematycznie nakłady na naukę w stosunku do PKB. Ma temu przysłużyć się algorytm odpowiadający za coroczny wzrost nakładów nieco wyższy niż wzrost gospodarki.
SZKOLNICTWO WYŻSZE
Pakt dla Nauki bardzo szeroko wypowiada się na temat szkolnictwa wyższego jako takiego, poświęcając mu bardzo dużo w pełni uzasadnionej uwagi. Obywatele Nauki doskonale zdają sobie sprawę z olbrzymiej liczby bolączek trawiących polskie szkoły wyższe, zwłaszcza te mniejsze, funkcjonujące na skalę lokalną w mniejszych miastach niż wielkie ośrodki akademickie takie jak Kraków czy Warszawa. ON bardzo wyraźnie optują przede wszystkim za diametralną zmianą funkcji, jakie mają pełnić poszczególne uczelnie. Do tej pory działalność praktycznie wszystkich z nich, zależnie – rzecz jasna – od ich wielkości, sprowadzała się do ciągłej rywalizacji o pozyskiwanie coraz to większej liczby studentów, nie uwzględniając faktycznego potencjału i specyfiki każdej z nich. Tracą na tym wszyscy, w tym przede wszystkim właśnie te mniejsze jednostki, którym coraz trudniej funkcjonować w rzeczywistości rywalizacji z uczelnianymi molochami. ON proponują pewne zróżnicowanie roli, jaką powinny pełnić uczelnie, i to właśnie ze względu na ich realne możliwości naukowe i dydaktyczne. W ramach tego pomysłu stworzyli modelowy typ relacji i różnic między uczelniami o odmiennych potencjałach i funkcjach, wyodrębniając szkoły wyższe na trzech poziomach.
Można jednak uznać, że postulowana przez ON różnorodność uzyskała pewną emanację w postaci przekazania uczelniom daleko idącej swobody w konstruowaniu swojej struktury.
Poziom I to uczelnie o najwyższym potencjalne naukowym i dydaktycznym, o ugruntowanej pozycji, również międzynarodowej, w których zdecydowana większość jednostek posiada najwyższe kategorie. Takie uczelnie miałyby m.in. stanowić zaplecze kadrowe wspierające rozwój uczelni niższych poziomów, czy też uczestniczyć w doskonaleniu kadr słabszych jednostek. Poziom II to uczelnie w dalszym ciągu bardzo dobre, w których jednak część jednostek organizacyjnych wyraźnie odstaje od tych najlepszych. Scenariuszem dla tego typu szkół wyższych ma być specjalizacja właśnie tych najdoskonalszych jednostek i skupienie się przede wszystkim na ich rozwoju, jako chociażby wydziały flagowe. Takie uczelnie mogłyby pełnić funkcję centrów doskonalenia kompetencji dla absolwentów, nauczycieli oraz centrów kształcenia ustawicznego dla różnych grup społecznych. Poziom III to uczelnie najsłabsze, dla których jednak w dalszym ciągu jest miejsce w polskiej strukturze szkolnictwa wyższego, jako przede wszystkim mniejsze ośrodki regionalne. Mogłyby one skupić się
na prowadzeniu badań i studiów ważnych lokalnie, będących jednocześnie odpowiedzią na zapotrzebowanie zgłaszane ze strony otoczenia społeczno-gospodarczego. Odpowiedzialne mogłyby być także za pełnienie funkcji centrów doskonalenia kompetencji dla absolwentów oraz centrów kształcenia ustawicznego, a także zaplecza kulturowego dla lokalnych społeczności (biblioteki i infrastruktura informacyjna, wsparcie dla nauczycieli). Już w chwili tworzenia Paktu Dla Nauki ON zdawali sobie sprawę, że aby osiągnąć modelowe rozwiązania, koniecznie jest uchwalenie zupełne nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, upraszczającej system prawny i łączącej regulacje dotyczące organizacji, finansowania nauki i szkolnictwa wyższego oraz nadawania stopni i tytułów naukowych. I niezależenie od samej oceny nowych przepisów Konstytucji dla Nauki, ten postulat został zrealizowany poprzez połączenie w Ustawie 2.0. kilku najważniejszych ustaw tworzących system nauki i szkolnictwa wyższego. Można jednak uznać, że postulowana przez ON różnorodność
uzyskała pewną emanację w postaci przekazania uczelniom daleko idącej swobody w konstruowaniu swojej struktury. Ponadto kilka rozwiązań sugerowanych jako rekomendacje znalazło swoje odzwierciedlenie w samej ustawie. Przykładowo zwiększono liczbę kategorii parametrycznych oraz uzależniono prawa do doktoryzowania i habilitowania od wyników parametryzacji. Niemniej systemowe zmiany jedynie w niewielkim stopniu pokrywają się z szerszymi postulatami Obywateli Nauki. Oczywiście tworzenie prawa rządzi się swoimi prawami i żadna władza nie spełni wszystkich rozwiązań proponowanych przez naukowców, niemniej o Pakcie dla Nauki absolutnie nie można zapominać. Nie można nie zauważyć także, że osoby stojące za jego treścią to jedni z najbardziej aktywnych postaci w debacie o jakości polskiej nauki i szkolnictwa wyższego, które na bieżąco dokonują analizy obrazu polskich uczelni i wskazują, w których obszarach można bez przesadnych kosztów udoskonalić największe mankamenty systemu nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce, nierzadko rzecz jasna odwołując się do swojego Paktu. Przytaczając powyżej tylko ułamek rozważań Obywateli Nauki, zachęcamy każdego obserwatora polskiego szkolnictwa wyższego do śledzenia ich aktywności i dzielenia się treścią Paktu Dla Nauki. Mimo kilku lat na karku, cele, bariery i rozwiązania w nim przedstawione cały czas pozostają aktualne. Oczywiście z każdym z nich można – a nawet należy – polemizować, jednak tak kompleksowe spojrzenie na całość zagadnień składających się na polskie szkoły wyższe to rzadkość, którą trzeba przynajmniej docenić i uszanować. koncept 13
Ważne terminy na studiach — o czym pamiętać, żeby nie wpaść w kłopoty
Uczelnia to zupełnie inny świat niż szkoła średnia, a każdy student musi sam zadbać o swoje interesy. Mając świadomość funkcjonowania wielu nowych reguł i zwyczajów akademickich, przede wszystkim należy pamiętać, że szkoła wyższa nie ogląda się na spóźnialskich i zobowiązuje do respektowania ustalonej przez siebie organizacji roku akademickiego oraz wielu wewnętrznych terminów. O czym nie mogą zapominać studenci?
P
o pierwsze i najważniejsze, student powinien znać uchwaloną przez uczelnię organizację roku akademickiego właściwą dla konkretnego kierunku. Dzięki jej znajomości studenci wiedzą, kiedy zaczynają się zajęcia dydaktyczne, kiedy ferie i wakacje oraz przede wszystkim sesja zaliczeniowo — egzaminacyjna, w tym sesja poprawkowa. Zapoznanie się z organizacją roku jest tak bardzo istotne, ponieważ bardzo często wskazuje konkretne daty, do których należy, dokonać rejestracji na zajęcia
obowiązkowe i fakultatywne, zawnioskować o zmianę grupy ćwiczeniowej, czy też ostatecznie wypełnić wszystkie obowiązki niezbędne do zaliczenia semestru. Nie można zapominać, że organizacja roku akademickiego na każdej uczelni może wyglądać nieco inaczej. Drugim źródłem najważniejszych uczelnianych terminów jest regulamin studiów. Wystarczy jego krótka lektura, żeby wiedzieć, jakie prawa i obowiązki posiada każdy student, ale też do kiedy należy złożyć wniosek np. o urlop dziekański,
wyznaczenie egzaminu komisyjnego, przyznanie indywidualnej organizacji studiów, czy też uzyskanie warunkowego zaliczenia semestru. I na koniec kwestia dla wielu studentów najbardziej istotna, a mianowicie pomoc materialna. W przypadku prawa do uzyskania stypendium należy być dodatkowo wyczulonym na wskazane terminy, ponieważ bardzo często są one nieprzywracalne. Pamiętać należy, że określone terminy będą zależne od rodzaju wsparcia, o które wnioskuje student. Stypendium rektora można składać jedynie na początku roku akademickiego najczęściej do końca października. Po przekroczeniu tego terminu, złożenie wniosku o stypendium rektora nie będzie już możliwe w danym roku akademickim.
Ponad milion kredytów zaciągnęli młodzi Polacy Rosnąca skłonność do oszczędzania czy aktywne korzystanie z nowoczesnych usług finansowych to jedne z odcieni finansowego portretu polskich studentów. Jak wynika z danych Biura Informacji Kredytowej, młodzi Polacy nie unikają również zaciągania zobowiązań finansowych. Według danych na koniec czerwca br., co piąta osoba w wieku 18-24 lata posiada kredyt.
S
truktura produktów kredytowych posiadanych przez młodych wynika z ich wieku i potrzeb i jest mocno powiązana ze stylem życia. Według danych BIK, zdecydowanie najpopularniejszym rodzajem zobowiązania młodych Polaków są kredyty konsumpcyjne (ponad 65% ogółu kredytów) – na które składają się kredyty gotówkowe (41%) i kredyty ratalne(25%), zaciągane np.
na zakup smartfona. Wśród produktów kredytowych zaciąganych przez polskich studentów znajdują się także limity w koncie (21%) i karty kredytowe (12%). Całkowita kwota zaciągniętych kredytów, które są spłacane to ponad 10,5 mld zł, z czego kwota pozostająca do spłaty to 8,61 mld zł. Osoby rozpoczynające życie na własny rachunek powinny być świadome tego, co dla banków oznacza
dojrzałość finansowa. Jest to m.in. umiejętność rzetelnej i terminowej spłaty rat kredytu. Analiza BIK pokazuje niestety, że ludzie młodzi częściej niż osoby w starszych grupach wiekowych, mają kłopoty z terminową obsługą swoich kredytów. Obecnie 10,5% młodych odnotowuje opóźnienia w spłatach powyżej 90 dni. Warto zadbać o swoją wiarygodność kredytową już od pierwszych lat finansowej samodzielności – docenimy to gdy udamy się do banku po kredyt na pierwsze, własne mieszkanie.
„Czy boisz się końca świata?” – zapytano mnie w internetowej sondzie. Jak to często bywa w przypadku głupich ankiet, odpowiedziałem niezgodnie z prawdą. W tej samej sekundzie, tuż po oddaniu głosu, mój ekran zasypały reklamy. Oto samospełniająca się przepowiednia. Andy Warhol twierdził, że każdy człowiek będzie miał swoje pięć sekund. Wygląda na to, że każdy będzie miał swoje pięć sekund końca świata.
oniec świata mieliśmy wszyscy w trakcie kampanii wyborczej. Koniec świata będzie, jak tamci „wygrają” – przekonywano nas przez dłuższy czas z różnych stron. Nie będzie więcej wyborów, demokracji, faszyzm będzie i źle ogólnie, nawet Hitler przyjdzie. Koniec świata zapowiadają klimatolodzy, o sorry, ludzie walczący ze zmianami klimatycznymi, którzy z klimatologami bardzo często nie mają wiele wspólnego. Najpierw zapowiadano, że koniec świata spowodowany przez człowieka nadejdzie za jakieś 100 lat, ale okazało się, że wszyscy mają w nosie, co będzie w 2119 roku. W związku z tym finisz naszego gatunku ogłoszono na rok 2030, ale może będzie i szybciej. Zaraz. Będzie zaraz. Zaraz, jak nie opodatkujemy dodatkowo, a potem nie zakażemy hodowli wołowiny. Jak nie zamkniemy w Polsce kopalń, sprawiając, że więcej wybudują ich Rosjanie. Ale przecież tam już nie zaszkodzą klimatowi. Węgiel podlany wódką nie szkodzi.
K
Prywatny koniec świata
Wiktor Świetlik
Koniec świata ogłosił Elon Musk. Naszego świata. Ziemian wykończy sztuczna inteligencja i żaden Neo z „Matrixa” nam nie pomoże. Dlatego już teraz pan Elon szykuje nam azyl na Marsie. Szczęściarze nawieją 50 milionów kilometrów w przestrzeń i znajdą bezpieczną przystań. Oczywiście pod warunkiem, że okaże się, że ktoś inny nie zdenerwuje się, iż mu Marsa zajmujemy. W całym tym pomyśle nie rozumiem tylko jednego. Jeżeli sztuczna inteligencja będzie taka cwana, że wykończy ludzkość, to chyba bez trudu dopadnie ją też na Marsie? No chyba że rozwinie też jakąś dobrotliwą filozofię czy religię, takie sztuczne chrześcijaństwo na przykład, i wtedy pozwoli nam mieszkać w marsjańskim rezerwacie. Koniec świata nadchodzi w grach komputerowych, filmach, serialach. Mordercze deszcze, zombie, pyły poneuklearne, bakterie, kosmici, Kevin Spacey – oni wszyscy tylko czyhają na nasze zdrowie i życie. Niedawno mieliśmy obchody wybuchu drugiej wojny światowej – prawdziwego końca świata dla kilku pokoleń Polaków. Dla wielu innych końcem świata był komunizm.
Zombie, kosmici, Kevin Spacey – oni wszyscy tylko czyhają na nasze życie. Dla jeszcze innych lata 90., kiedy niszczenie przemysłu wysłało całą generację polskich inżynierów, techników, robotników na bezrobocie. Teraz w gruncie rzeczy – o ile ktoś nie ma pecha i nie jest emerytem zarabiającym 900 złotych miesięcznie – większości z nas jest dobrze. Owszem, boimy się Rosjan, terroryzmu i boreliozy – zawsze są jakieś zagrożenia, ale mimo wszystko większość czuje się bardzo bezpieczna. Końca świata nie widać. Więc co? Bawimy się w niego. Widać bez wizji końca świata człowiek żyć nie może. koncept 15
dołącz do klubu
i działaj lokalnie zespół aktywizacja
wartości
społeczność
przedsiębiorczość
edukacja
liderzy kompetencje Więcej na www.KlubLideraRP.pl
Organizator
Projekt dofinansowany ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich