Kami Garcia, Margaret Stohl "Kroniki Obdarzonych #1 - Piękne istoty" - fragment 2

Page 1

Ósmy grudnia

Po szyj´ w kłopotach

Czasem problemy otaczajà kogoÊ ze wszystkich stron i jest ich wi´cej, ni˝ w ogóle mo˝na sobie wyobraziç. A gdy zabrnie si´ w nie doÊç daleko, nie pozostaje nic innego, jak tylko przedzieraç si´ dalej – byle do przodu, ˝eby dotrzeç na drugi brzeg. Taka filozofia by∏a, co prawda, typowa dla Linka, ale wreszcie zaczà∏em dostrzegaç, ˝e tak naprawd´ jest genialna. Byç mo˝e nie da si´ tego zrozumieç, je˝eli si´ samemu nie wpad∏o po szyj´ w k∏opoty. Nast´pnego dnia znaleêliÊmy si´ z Lenà w∏aÊnie w takiej sytuacji. Po szyj´ w k∏opotach. Zacz´∏o si´ od sfa∏szowania listu do szko∏y jednym z o∏ówków numer 2 nale˝àcym do Ammy, póêniej urwaliÊmy si´ z lekcji, ˝eby czytaç ksi´g´, której w ogóle nie powinniÊmy mieç, a skoƒczyliÊmy na steku k∏amstw o „projekcie”, nad którym rzekomo pracowaliÊmy, a który mia∏ przynieÊç dodatkowe punkty. By∏em pewny, ˝e Amma pojmie w dwie sekundy, o co chodzi, gdy tylko powiedzia∏em: „dodatkowe punkty”, ale rozmawia∏a przez telefon z ciocià Caroline na temat stanu taty. 339


Czu∏em si´ winny z powodu k∏amstw, nie mówiàc o kradzie˝y, fa∏szowaniu i „czyszczeniu” umys∏u cioci Del i Reece, ale nie mieliÊmy czasu na szko∏´. MieliÊmy za to du˝o do zrobienia. OdnaleêliÊmy Ksi´g´ ksi´˝yców. By∏a prawdziwa. Mog∏em jà trzymaç w r´kach... – Au! Oparzy∏a mnie, jakbym dotknà∏ goràcego piekarnika. Upad∏a na pod∏og´ w pokoju Leny. Boo Radley szczeknà∏ z jakiegoÊ miejsca w domu. S∏ysza∏em odg∏os jego ∏ap, gdy szed∏ do nas po schodach. – Drzwi – rzuci∏a Lena, nie odrywajàc wzroku od starego ∏aciƒskiego s∏ownika. Drzwi sypialni si´ zatrzasn´∏y, gdy tylko Boo wszed∏ na pó∏pi´tro. Zaprotestowa∏ pe∏nym roz˝alenia szczekni´ciem. – Nie wchodê, Boo. Nie robimy nic z∏ego. Chc´ troch´ poçwiczyç. Patrzy∏em zdziwiony na drzwi. Kolejna lekcja z Maconem, pomyÊla∏em. Lena w ogóle si´ tym nie zainteresowa∏a, jakby çwiczy∏a to tysiàce razy. Podobnie jak to, co zrobi∏a Reece i cioci Del ubieg∏ej nocy. Doszed∏em do wniosku, ˝e im bli˝ej by∏o jej urodzin, tym bardziej przypomina∏a jednà z Obdarzonych. Próbowa∏em tego nie zauwa˝aç. Ale im bardziej si´ stara∏em, tym wyraêniej wszystko widzia∏em. Popatrzy∏a, jak pocieram r´ce o d˝insy. Ciàgle bola∏y. – Której cz´Êci zdania „nie mo˝esz tego dotykaç, je˝eli nie jesteÊ jednym z Obdarzonych” nie rozumiesz? – W∏aÊnie tej. Otworzy∏a stary, zniszczony czarny futera∏ i wyj´∏a altówk´. – Ju˝ prawie piàta, musz´ poçwiczyç. JeÊli tego nie zrobi´, wuj Macon b´dzie wiedzia∏, jak wstanie. Zawsze wie. – Co? Teraz? – zapyta∏em ze zdumieniem. UÊmiechn´∏a si´ i usiad∏a na krzeÊle w kàcie pokoju. U∏o˝y∏a instrument, opierajàc go o podbródek, wzi´∏a d∏ugi smyczek i po∏o˝y∏a go na strunach. Przez moment si´ nie rusza∏a i zamkn´∏a oczy, jakbyÊmy byli 340


w filharmonii, a nie w jej sypialni. Po chwili zacz´∏a graç. Muzyka p∏yn´∏a po pokoju, poruszajàc powietrze, niczym kolejny z jej nieujawnionych darów. Cienka bia∏a firanka na oknie zacz´∏a si´ poruszaç i us∏ysza∏em piosenk´...

SzesnaÊcie ksi´˝yców, szesnaÊcie lat Ksi´˝yc naznacza, godzina tu˝-tu˝ Na stronach si´ CiemnoÊç przejaÊnia Moc zaklina, co ogieƒ wzià∏ ju˝... Lena wsta∏a z krzes∏a i ostro˝nie umieÊci∏a altówk´ na tym samym miejscu, na którym siedzia∏a. Nie gra∏a ju˝ na instrumencie, ale muzyka nadal z niego p∏yn´∏a. Opar∏a smyczek o krzes∏o i usiad∏a obok mnie na pod∏odze. Szsz... To si´ nazywa, ˝e çwiczysz? – Wuj M. nie zauwa˝y ró˝nicy. A poza tym spójrz... – Wskaza∏a na drzwi, za którymi by∏o widaç cieƒ i s∏ychaç rytmiczne walenie. Ogon Boo. – On lubi, gdy gram, a ja lubi´, kiedy on siedzi pod moimi drzwiami. To w zasadzie troch´ jak system alarmowy ostrzegajàcy przed doros∏ymi – wyjaÊni∏a. Lena ukl´k∏a i bez problemu wzi´∏a ksi´g´ w r´ce. Otworzy∏a jà i zobaczyliÊmy t´ samà rzecz, na którà gapiliÊmy si´ ca∏y dzieƒ. Setki zakl´ç. Ca∏e listy czarów zapisane po angielsku, ∏acinie, w j´zyku celtyckim i innych j´zykach, których nie potrafi∏em rozpoznaç. Jedno zapisano za pomocà dziwnych kr´conych znaków. Nigdy wczeÊniej takich nie widzia∏em. Cienkie bràzowe strony by∏y bardzo kruche, prawie przezroczyste. Pergamin pokrywa∏y stare s∏owa, zapisane ciemnobràzowym atramentem. W ka˝dym razie mia∏em nadziej´, ˝e by∏ to atrament. Lena popuka∏a palcem w dziwne pismo i wr´czy∏a mi do ràk ∏aciƒski s∏ownik. 341


– To nie ∏acina. Sam zobacz. – MyÊl´, ˝e to celtycki. Widzia∏aÊ ju˝ wczeÊniej coÊ podobnego? – Wskaza∏em na zakr´cone znaki. – Nie. Mo˝e to jakiÊ j´zyk Obdarzonych. – Szkoda, ˝e nie mamy s∏ownika Obdarzonych. – Mamy, to znaczy wujek chyba ma. Ma w swojej bibliotece setki ksià˝ek Obdarzonych. To nie Lunae Libri, ale chyba znajdziemy to, czego nam potrzeba. – A kiedy twój wujek wstanie? – Nied∏ugo. Âciàgnà∏em r´kaw bluzy, os∏aniajàc nim d∏oƒ jak r´kawicà kuchennà Ammy i dotknà∏em ksi´gi. Przewraca∏em cienkie stronice, które kuli∏y si´ ha∏aÊliwie pod wp∏ywem mojego dotyku, jakby by∏y zrobione z suchych liÊci, a nie z papieru. – Rozumiesz coÊ z tego? Lena potrzàsn´∏a przeczàco g∏owà. – Przed naznaczeniem w mojej rodzinie nie mamy prawa niczego wiedzieç. – Udawa∏a, ˝e rozmyÊla nad stronami. – Mo˝e to na wypadek, gdybyÊmy zostali Istotami CiemnoÊci. Wiedzia∏em ju˝ doÊç, ˝eby zmieniç temat. OglàdaliÊmy stron´ po stronie i nie by∏o na nich nic, co byÊmy rozumieli. By∏y tam obrazki, jedne przera˝ajàce, inne pi´kne. Stwory, symbole, zwierz´ta. W Ksi´dze ksi´˝yców nawet twarze ludzi nie wyglàda∏y na ludzkie. Przypomina∏o to encyklopedi´ z innej planety. Lena wciàgn´∏a ksi´g´ na kolana. – Jest tyle rzeczy, których nie wiem, i to wszystko jest takie... – Halucynogenne? Opar∏em si´ o jej ∏ó˝ko, spoglàdajàc w sufit. Wsz´dzie by∏y s∏owa, nowe s∏owa i liczby. Widzia∏em odliczanie; liczby nabazgrane na Êcianach pokoju, jakby to by∏a wi´zienna cela. 100, 78, 50... 342


Jak d∏ugo jeszcze b´dziemy tak siedzieç? Urodziny Leny by∏y coraz bli˝ej, a jej moce ros∏y. A co, jeÊli mia∏a racj´ i zostanie czymÊ nie do rozpoznania, czymÊ tak mrocznym, ˝e nawet nie b´dzie mnie znaç, nie b´d´ jej w ogóle obchodzi∏? Wpatrywa∏em si´ w altówk´ w kàcie pokoju tak d∏ugo, ˝e w koƒcu nie chcia∏em ju˝ na nià patrzeç. Zamknà∏em oczy i s∏ucha∏em melodii Obdarzonych. I nagle us∏ysza∏em g∏os Leny: ...DOPÓKI CIEMNOÂå NIE PRZYNIESIE CZASU NAZNACZENIA W SZESNASTE URODZINY, DOPÓTY OSOBA MOCY B¢DZIE MIA¸A WOLNÑ WOL¢ I SWOBOD¢ DZIA¸ANIA W PODJ¢CIU OSTATECZNEGO WYBORU, POD KONIEC DNIA LUB W OSTATNIEJ CHWILI OSTATNIEJ GODZINY, POD KSI¢˚YCEM NAZNACZENIA... SpojrzeliÊmy na siebie. – Jak ty to... – Zajrza∏em jej przez rami´. Obróci∏a stron´. – To po angielsku. Te strony sà zapisane po angielsku. KtoÊ zaczà∏ to t∏umaczyç, tu, na odwrocie. Zobacz, atrament ma inny kolor. Mia∏a racj´. Nawet strony zapisane po angielsku musia∏y mieç setki lat. Ta by∏a pokryta starannie wykaligrafowanymi zdaniami, ale to nie by∏ ten sam charakter pisma ani te˝ ten sam bràzowy atrament, czy cokolwiek to by∏o. – Zajrzyj do ty∏u. Postawi∏a ksi´g´ i zacz´∏a czytaç: NAZNACZENIE, GDY JU˚ NASTÑPI¸O, NIE MO˚E ZOSTAå COFNI¢TE. WYBÓR JU˚ DOKONANY NIE MO˚E ZOSTAå ODWRÓCONY. OSOBA MOCY PRZECHODZI DO WIELKIEJ CIEMNOÂCI LUB WIELKIEGO ÂWIAT¸A NA WIECZNOÂå. GDY CZAS MIJA I OSTATNIA GODZINA SZESNASTEGO KSI¢˚YCA UMYKA 343


SWOBODNIE, PORZÑDEK RZECZY JEST ZAK¸ÓCONY. TAK NIE MO˚E SI¢ OSTAå. KSI¢GA, PO WSZE CZASY, UJARZMI TO, CO WOLNE. – Wi´c nie mo˝na zrezygnowaç z naznaczenia? – W∏aÊnie to usi∏uj´ ci ca∏y czas wyt∏umaczyç. Patrzy∏em na s∏owa, które wcale nie przybli˝y∏y mi sensu tego wszystkiego. – A co si´ dok∏adnie dzieje podczas naznaczenia? Ksi´˝yc wysy∏a coÊ w rodzaju strumienia Obdarzonych? Lena zajrza∏a do ksi´gi. – Nie ma nic konkretnego na ten temat. Wiem tylko, ˝e dzieje si´ to pod ksi´˝ycem o pó∏nocy, „poÊród najwi´kszych ciemnoÊci i pod wielkim Êwiat∏em, od którego pochodzimy”. Ale to si´ mo˝e zdarzyç wsz´dzie. I nie da si´ tego zobaczyç, to si´ po prostu dzieje. Nie ma tu nic, co by wyjaÊnia∏o, jak to si´ odbywa. – Ale co si´ konkretnie dzieje? – dopytywa∏em si´, chcàc wiedzieç wszystko. Mia∏em wra˝enie, ˝e Lena coÊ przede mnà ukrywa. Wzrok wcià˝ mia∏a utkwiony w ksi´dze. – Dla wi´kszoÊci Obdarzonych jest to Êwiadomy proces, tak jak jest tutaj napisane. Osoba mocy, Obdarzony, dokonuje wyboru. Mo˝e zdecydowaç, czy chce si´ staç Istotà Âwiat∏a czy CiemnoÊci. Na tym w∏aÊnie polega wolna wola i swoboda dzia∏ania. Tak jak Êmiertelnicy mogà byç dobrzy lub êli, tylko ˝e Obdarzeni dokonujà wyboru na zawsze. Wybierajà ˝ycie, jakie chcà prowadziç, sposób, w jaki b´dà wspó∏dzia∏aç z magicznym wszechÊwiatem i ze sobà. Zawierajà wi´c umow´ z otaczajàcym Êwiatem, z porzàdkiem rzeczy. Wiem, ˝e brzmi to idiotycznie. – Gdy koƒczà szesnaÊcie lat? Przecie˝ wtedy jeszcze nie wiedzà, kim sà ani kim chcà byç przez reszt´ ˝ycia? – To ci szcz´Êliwcy, ja nawet nie mam wyboru. Omal nie zada∏em kolejnego pytania: „Wi´c co si´ z tobà stanie?”. 344


– Reece twierdzi, ˝e podczas naznaczenia si´ zmieniasz – ciàgn´∏a Lena. – To si´ dzieje w u∏amku sekundy, niczym uderzenie serca. Czujesz energi´, moc, która przep∏ywa przez twoje cia∏o, prawie tak, jakbyÊ si´ drugi raz urodzi∏. – Spojrza∏a na mnie sm´tnie. – Przynajmniej tak mówi Reece. – To nie wyglàda êle. – Opisa∏a to jako wszechogarniajàce ciep∏o. Powiedzia∏a, ˝e to tak, jakby s∏oƒce Êwieci∏o tylko na ciebie i na nikogo wi´cej. I w tym momencie wiesz, jaka Êcie˝ka zosta∏a dla ciebie wytyczona. To brzmia∏o zbyt prosto, zbyt bezboleÊnie, jakby coÊ si´ za sobà zostawia∏o – uczucie, którego doÊwiadcza∏o si´ w momencie przejÊcia na stron´ Istot CiemnoÊci. Nie chcia∏em jednak tego mówiç, chocia˝ zdawa∏em sobie spraw´, ˝e oboje o tym pomyÊleliÊmy. Tak po prostu? Tak po prostu. To nie boli ani nic takiego, je˝eli tym si´ martwisz. To by∏a jedna z rzeczy, które mnie martwi∏y, ale nie jedyna. Nie martwi´ si´. Ani ja. I w ten sposób postanowiliÊmy nie zastanawiaç si´ nad tym, co b´dzie. UdawaliÊmy nawet przed sobà, ˝e nas to nie obchodzi. S∏oƒce pada∏o na pleciony dywanik na pod∏odze w pokoju Leny. Pomaraƒczowe Êwiat∏o zmienia∏o kolory plecionki na setki ró˝nych odcieni z∏ota. Przez chwil´ twarz Leny, jej oczy i w∏osy, wszystko, czego dotkn´∏o Êwiat∏o, zamienia∏o si´ w z∏oto. By∏a pi´kna, odleg∏a o setki lat i setki kilometrów jak twarze w ksi´dze. Mia∏a twarz nie z tego Êwiata. – S∏oƒce ju˝ zachodzi. Wujek Macon wstanie lada moment. Musimy schowaç ksi´g´. – Zamkn´∏a jà, w∏o˝y∏a z powrotem do mojej torby i zasun´∏a zamek. – Ty jà weê. Je˝eli wujek jà znajdzie, b´dzie usi∏owa∏ schowaç jà przede mnà, jak wszystko inne. – Zastanawiam si´, co ukrywajà Macon i Amma. Je˝eli tyle ma si´ wydarzyç i nie ma sposobu, ˝eby tego uniknàç, dlaczego nie powiedzà 345


nam o wszystkim? Nie patrzy∏a na mnie. Przyciàgnà∏em jà do siebie, a ona opar∏a g∏ow´ o mojà pierÊ. Nie odezwa∏a si´ ani s∏owem, ale przez kilka warstw naszych ubraƒ czu∏em bicie jej serca. Spojrza∏a na altówk´ i muzyka umilk∏a tak jak s∏oƒce, które nagle przygas∏o.

Nast´pnego dnia w szkole byliÊmy jedynymi uczniami, którzy myÊleli o czymÊ tak prozaicznym jak podr´czniki. Nikt na ˝adnej lekcji nie podnosi∏ r´ki, no chyba ˝e chcia∏ poprosiç o pozwolenie na wyjÊcie do toalety. Ani jedna osoba nie dotkn´∏a kartki, ˝eby napisaç choç jedno s∏owo, chyba ˝eby zanotowaç informacj´, kto by∏ pytany, kto nie, a kogo ju˝ ustrzelono. W Jackson grudzieƒ oznacza∏ tylko jedno jedyne wydarzenie – bal semestralny. ByliÊmy w∏aÊnie w sto∏ówce, gdy Lena poruszy∏a ten temat po raz pierwszy. – Zaprosi∏eÊ ju˝ kogoÊ na bal? – zapyta∏a Linka. Nie wiedzia∏a o jego ogólnie znanej strategii chodzenia na wszystkie taƒce samemu, by móc flirtowaç z Cross, trenerkà dziewczàt. Gdy byliÊmy w piàtej klasie podstawówki Link zakocha∏ si´ w Maggie Cross, która skoƒczy∏a szko∏´ pi´ç lat temu i wróci∏a po studiach, ˝eby rozpoczàç tu prac´. – Nie, lubi´ chodziç solo – odpar∏ Link z uÊmiechem i ustami pe∏nymi frytek. – Cross jak zwykle b´dzie opiekunkà balu, wi´c Link idzie sam, ˝eby móc si´ kr´ciç blisko niej – wyjaÊni∏em. – Nie chc´ rozczarowaç paƒ. Gdy tylko ktoÊ doda alkoholu do ponczu, zaraz zaczynajà o mnie walczyç. – Nigdy przedtem nie by∏am na szkolnym balu. – Lena popatrzy∏a na swojà tac´ i wzi´∏a kanapk´. Wyglàda∏a na zawiedzionà. 346


Nie zaprosi∏em jej na taƒce. Nie przysz∏o mi do g∏owy, ˝e chcia∏aby pójÊç. Tyle si´ mi´dzy nami wydarzy∏o. A wszystko by∏o du˝o wa˝niejsze od balu w szkole. Link rzuci∏ mi wymowne spojrzenie. Ostrzega∏, ˝e tak b´dzie. „Ka˝da dziewczyna chce zostaç zaproszona na bal, cz∏owieku. Nie wiem, dlaczego, ale jestem tego pewien”. Kto móg∏ przewidzieç, ˝e Link b´dzie mia∏ racj´? Zw∏aszcza ˝e jego plany dotyczàce trenerki Cross nigdy si´ nie powiod∏y. Link wypi∏ reszt´ coli. – Taka ∏adna dziewczyna jak ty? Mog∏abyÊ zostaç Królowà Âniegu. Lena usi∏owa∏a si´ uÊmiechnàç, ale grymas na jej twarzy w niczym nie przypomina∏ uÊmiechu. – O co chodzi z tà Królowà Âniegu? Nie wybieracie królowej podczas dorocznego spotkania z absolwentami, tak jak wsz´dzie? – Nie. To bal semestralny i odbywa si´ w zimie, wi´c wybieramy Królowà Âniegu. Co roku zostawa∏a nià Suzanne, kuzynka Savannah, dopóki nie ukoƒczy∏a szko∏y, a w zesz∏ym roku zwyci´˝y∏a Savannah, wi´c ka˝dy nazywa jà teraz Królowà Âniegu. Link si´gnà∏ do mojego talerza i wzià∏ kawa∏ek pizzy. By∏o oczywiste, ˝e Lena chcia∏a, ˝eby ktoÊ zaprosi∏ jà na bal. Najbardziej tajemniczà sprawà dotyczàcà dziewczyn by∏o to, ˝e chcia∏y byç zapraszane, nawet je˝eli nie chcia∏y pójÊç. Odnios∏em jednak wra˝enie, ˝e w przypadku Leny by∏o inaczej. Chodzi∏o raczej o to, ˝e mia∏a list´ rzeczy, które zgodnie z jej wyobra˝eniem robi ka˝da normalna dziewczyna w szkole Êredniej. I postanowi∏a je zrobiç, to wszystko. To by∏o idiotyczne. Bal semestralny to ostatnia rzecz, na którà mia∏em teraz ochot´. Zw∏aszcza, ˝e nie byliÊmy zbyt popularni w szkole. Niezbyt przeszkadza∏o mi to, ˝e wszyscy si´ gapili, gdy szliÊmy razem przez korytarz, nawet nie trzymajàc si´ za r´ce. Nie robi∏o na mnie wra˝enia, ˝e ludzie o nas gadali, i to cz´sto w niemi∏y sposób, a my siedzieliÊmy tylko we trójk´ przy pustym stole w zat∏oczonej sto∏ówce. Ani to, ˝e ca∏y klub 347


Anio∏ów Stró˝ów Jackson patrolowa∏ korytarze, czekajàc tylko, a˝ coÊ zrobimy. Ale dawniej, przed Lenà, to wszystko mia∏o dla mnie znaczenie. Zaczà∏em si´ zastanawiaç, czy przypadkiem nie jestem pod wp∏ywem jakiegoÊ zakl´cia. Ja tego nie zrobi∏am. Nie powiedzia∏em, ˝e zrobi∏aÊ. W∏aÊnie powiedzia∏eÊ. Nie powiedzia∏em, ˝e ty rzuci∏aÊ zakl´cie. Powiedzia∏em, ˝e mo˝e jestem pod wp∏ywem jakiegoÊ zakl´cia. Uwa˝asz mnie za Ridley? MyÊl´, ˝e... niewa˝ne. Lena przyjrza∏a mi si´ uwa˝nie, jakby próbowa∏a wyczytaç coÊ z mojej twarzy. Mo˝e to te˝ potrafi∏a robiç. Co? To, co mówi∏aÊ nast´pnego ranka po Halloween, w twoim pokoju. To prawda, Leno? Co mówi∏am? To, co by∏o napisane na Êcianie. Jakiej Êcianie? Na Êcianie w twoim pokoju. Nie udawaj, ˝e nie wiesz, o czym mówi´. Mówi∏aÊ, ˝e czujesz to samo co ja. Zacz´∏a si´ bawiç naszyjnikiem. Nie wiem, o czym mówisz. O wpadaniu. Wpadaniu? Wpadaniu... no wiesz. Co? Niewa˝ne. Powiedz, Ethanie. W∏aÊnie powiedzia∏em. 348


Spójrz na mnie. Patrz´ na ciebie. Gapi∏em si´ na mój napój czekoladowy. – Rozumiesz? Savannah Snow. Snow jak Ênieg, czyli Królowa Âniegu. – Link wzià∏ do ust lody waniliowe razem z frytkami. Lena zarumieni∏a si´ pod wp∏ywem mojego spojrzenia. Wsun´∏a r´k´ pod stó∏. Wzià∏em jej d∏oƒ w swojà i omal jej nie wypuÊci∏em. Dotkni´cie porazi∏o mnie jak silny pràd. To naprawd´ przypomina∏o wk∏adanie palca do gniazdka elektrycznego. Nawet gdybym nie s∏ysza∏, co myÊla∏a, i tak bym to wiedzia∏. Patrzy∏a na mnie w taki sposób... Je˝eli chcesz coÊ powiedzieç, Ethanie, to powiedz. Jasne. Powiedz. Ale nie musieliÊmy tego mówiç. W sto∏ówce pe∏nej ludzi, podczas rozmowy z Linkiem, byliÊmy tylko my. Nawet nie wiedzieliÊmy, o czym Link w tej chwili mówi. – ¸apiesz? To jest zabawne, bo to prawda. Znasz Królowà Âniegu. To Savannah. Lena puÊci∏a mojà r´k´ i rzuci∏a marchewkà w Linka. Nie przestawa∏a si´ uÊmiechaç. Link sàdzi∏, ˝e Êmia∏a si´ z ˝artu. – No dobra, rozumiem, Królowa Âniegu. Ale to idiotyczne. Link wsadzi∏ widelec w brej´ na talerzu. – To nie ma sensu, przecie˝ tu nigdy nie pada Ênieg. Mój przyjaciel spojrza∏ na mnie z uÊmiechem. Usta mia∏ pe∏ne frytek i lodów. – Ona jest zazdrosna. Lepiej uwa˝aj. Lena chce zostaç Królowà Âniegu, ˝eby móc ze mnà zataƒczyç, gdy zostan´ wybrany na Króla Lodu. Lena rozeÊmia∏a si´ wbrew sobie. – Z tobà? MyÊla∏am, ˝e ju˝ upatrzy∏eÊ sobie partnerk´ do taƒca, trenerk´ Cross. – No bo upatrzy∏em i w tym roku ona si´ we mnie zabuja. 349


– Link sp´dza ca∏e noce na wymyÊlaniu dowcipnych uwag, które móg∏by rzuciç, gdy ona b´dzie ko∏o niego przechodziç. – Uwa˝a, ˝e jestem zabawny. – Raczej, ˝e zabawnie wyglàdasz. – To mój rok. Czuj´ to. W tym roku zostan´ Królem Lodu, a trenerka Cross w koƒcu zobaczy mnie na scenie u boku Savannah Snow. – JakoÊ nie rozumiem, jak to niby ma zadzia∏aç. – Lena zacz´∏a obieraç pomaraƒcz´. – No wiesz, oczaruj´ jà swym wyglàdem, urokiem i talentem muzycznym, zw∏aszcza jeÊli napiszesz mi dla niej piosenk´. I w koƒcu ulegnie i zataƒczy ze mnà, a po dyplomie pojedzie za mnà do Nowego Jorku i b´dzie mojà fankà. – A wi´c po dyplomie staniesz si´ atrakcjà. Skórka pomaraƒczy przybiera∏a kszta∏t d∏ugiej spirali. – Twoja dziewczyna uwa˝a mnie za atrakcj´, pyszczuniu! – Z ust wypad∏o mu kilka frytek. Lena spojrza∏a na mnie. „Twoja dziewczyna”, oboje to us∏yszeliÊmy. A jestem? A chcia∏abyÊ nià byç? Czy to ma byç proÊba? Ju˝ wiele razy o tym myÊla∏em. Od jakiegoÊ czasu Lena zachowywa∏a si´, jakby by∏a mojà dziewczynà. Bioràc pod uwag´, przez co oboje przeszliÊmy, to chyba mo˝na uznaç to za pewnik. Wi´c w∏aÊciwie nie wiem, dlaczego nigdy tego nie powiedzia∏em, i nie wiem, dlaczego teraz by∏o to takie trudne. Ale to, co wypowiedziane, staje si´ bardziej realne. Chyba tak. Nie jesteÊ zbyt pewny. Chwyci∏em jà za r´k´ pod sto∏em i spojrza∏em w zielone oczy. Jestem, Leno. Wi´c chyba jestem twojà dziewczynà. A Link gada∏ jak nakr´cony. 350


– Gdy zobaczysz trenerk´ Cross wtulonà we mnie podczas taƒca, zrozumiesz, ˝e jestem kimÊ niezwyk∏ym. – Wsta∏ i szurnà∏ tacà. – Nie wyobra˝aj sobie, ˝e moja dziewczyna zarezerwuje dla ciebie taniec – powiedzia∏em, rzucajàc swojà tac´. Oczy Leny rozb∏ys∏y. Mia∏em racj´. Nie tylko chcia∏a, ˝eby jà zaprosiç. Chcia∏a te˝ tam pójÊç. I w tym momencie nie obchodzi∏o mnie, czy to g∏upie, czy màdre. Wiedzia∏em, ˝e zrobi´ wszystko, ˝eby spe∏ni∏y si´ marzenia z jej listy. – No wi´c jak, idziecie? Popatrzy∏em na Len´ wyczekujàco, a ona Êcisn´∏a mojà d∏oƒ. – Chyba tak. Tym razem naprawd´ si´ uÊmiechn´∏a. – I Link, jeÊli chcesz, zarezerwuj´ ci dwa taƒce. Mój ch∏opak nie ma nic przeciwko temu. Nie b´dzie mi mówi∏, z kim mog´ taƒczyç, a z kim mi nie wolno. Przewróci∏em oczami. Link wyciàgnà∏ pi´Êç, a ja zrobi∏em to samo. – Jasne. Dzwonek zadzwoni∏, oznajmiajàc koniec przerwy na lunch. Mia∏em teraz nie tylko partnerk´ na bal semestralny, mia∏em dziewczyn´. By∏a dla mnie najwa˝niejsza na Êwiecie. Po raz pierwszy w ˝yciu omal nie powiedzia∏em s∏owa na „k” poÊrodku sto∏ówki, przy Linku. Je˝eli ju˝ mowa o goràcych lunchach.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.