W. Muller Co nas naprawde zywi?

Page 1

Wunibald Müller ur. 1950, jest psychologiem dyplomowanym, doktorem teologii, kierownikiem domu rekolekcyjnego opactwa Münsterschwarzach, autorem licznych publikacji.

ISBN: 978-83-62579-39-6

www.HomoDei.com.pl

Co nas naprawdê ¿ywi?

Opierając się na swoim doświadczeniu teologa i terapeuty oraz na swoich osobistych przeżyciach, Wunibald Müller dodaje odwagi wszystkim poszukującym zakotwiczenia religijności i wiary w swoim codziennym życiu, zabiegającym o duchowość, która naprawdę żywi.

Wunibald Müller

Czemu wydajecie pieniądze na to, co was nie nasyci?, pyta prorok Izajasz i kontynuuje: Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a wasza dusza żyć będzie (Iz 55, 2–3). O to właśnie chodzi w tej książce: zdrowa duchowość musi traktować poważnie sytuację człowieka, musi budować na naszych potrzebach, tęsknotach i życzeniach.

Wunibald Müller

Co nas naprawdê

¿ywi?

W trosce o duchowośæ zakorzenion¹ w ziemi



Wunibald Müller

Co nas naprawdê ¿ywi?



Wunibald Müller

Co nas naprawdê ¿ywi? W trosce o duchowośæ zakorzenion¹ w ziemi

T³umaczenie: Janusz Serafin CSsR


Tytuł oryginału: Was uns wirklich nährt. Für eine geerdete Spiritualität © Matthias-Grünewald-Verlag, Mainz 19982 © for the Polish edition: 2012 Wydawnictwo Homo Dei Adiustacja: Paulina A. Lenar Korekta: Magdalena A. Dobosz Skład, dtp, okładka, projekt serii: Małgorzata A. Batko Zdjęcie na okładce: Małgorzata A. Batko Nihil obstat: Janusz Sok CSsR, Prowincjał L.dz.: 119/03/12 Wydawnictwo Homo Dei ul. Zamojskiego 56, 30-523 Kraków tel. 12 656-29-88, faks 12 259-81-21 www.HomoDei.com.pl e-mail: dystrybucja@homodei.com.pl ISBN: 978-83-62579-39-6 Druk i oprawa: Drukarnia Ojców Pijarów


Spis treści Wstęp wydawcy polskiego .................................................... 9 Przedmowa ............................................................................... 17 Prolog .......................................................................................... 19 CZĘŚĆ I W trosce o zdrową duchowość ....................................... 21 Rozdział I Co nas naprawdę żywi ....................................................... 25 1. Co może być dla nas pożywne w spotkaniu terapeutycznym i duszpasterskim .................................... 25 2. Nie samym chlebem żyje człowiek (Mt 4, 4) ................ 31 3. Pokarm dla duszy ............................................................... 37 Rozdział II Warunki zdrowej duchowości ........................................ 42 1. Duchowość przyczyniająca się do zdrowego psychicznie życia .................................................................... 42 2. Duchowość wkomponowana w koncert całego życia .............................................................................. 44 3. Materiał świata jako gleba konieczna do rozwoju ................................................................................ 48 4. Pozytywny stosunek do zmysłów i zmysłowości ........................................................................... 57

5


5. Pozytywny stosunek do seksualności ......................... 62 6. Krzepiące relacje ................................................................. 66 Rozdział III W trosce o duchowość, która żywi ............................... 70 1. Duchowość zakorzeniona w ziemi .............................. 70 2. Być całkowicie przy sobie – życie tu i teraz ............... 77 3. Chleb na pustkowiu .......................................................... 81 CZĘŚĆ II Pozostawać w Bożej miłości ............................................ 89 Rozdział I Pozostańcie w mojej miłości ............................................. 93 1. Powierzyć się bezwarunkowo swojemu prawdziwemu „ja” ................................................................... 93 2. Trwać na co dzień w Bożej miłości ............................... 96 3. „Ogromna budowla życia, hierarchii i doktryny obróciłaby się w proch, gdyby miłość ku Bogu zagasła” ......................................... 98 4. Ukoronowanie swojego samourzeczywistnienia: zjednoczenie z Bogiem ...................................................... 101 Rozdział II „Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie; lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie” ........... 103 1. Betlejemski żłóbek we mnie ....................................... 103 2. Pozwalam psalmom, by wsiąkały we mnie jak rosa z nieba ..................................................................... 105 3. Jestem naprawdę sobą, gdy trwam w Bożej miłości ..................................................................... 110 4. Sanatio in radice ............................................................... 111 6


CZĘŚĆ III Iść własną drogą ................................................................ 115 Rozdział I „Chwałą Boga jest żyjący człowiek, a życiem człowieka jest oglądanie Boga” ................................. 1. Głos, który ci mówi: „To jest twoja droga” ............... 2. „Trzeba być tym, kim się jest” ....................................... 3. Nasze „ja” rodzi się w miłości ....................................... 4. „Odkryję, kim jestem, kiedy zagubię się w Bogu” ............................................................................. 5. Moim pokarmem jest pełnienie Twojej woli ......... Rozdział II Iść swoją drogą ................................................................... 1. Gdy nie żywi mnie już to, co kiedyś mnie żywiło ....................................................................................... 2. Umrzeć, aby żyć – przemieniać się i wzrastać ....... 3. Żywię się swoim celem ................................................. Rozdział III Przełamywać się ................................................................ 1. Przełomy życiowe dokonują się równolegle z wewnętrznym przełamywaniem się .......................... 2. Przełamywanie się jako wytrzymywanie ................ 3. Przełamywanie się znaczy samouwalnianie .......... 4. Surrender – powierzyć się całkowicie i radykalnie ............................................................................. 5. „To nie droga jest trudna, lecz to, co trudne, jest drogą” ...............................................................................

119 119 124 128 131 135

137 137 141 146

151 151 154 158 162 166

Epilog ....................................................................................... 169 7



WSTĘP WYDAWCY POLSKIEGO Czy w ogóle jest potrzebna przedmowa do książki tak prostej, pisanej z serca do serca, książki, która stwarza wrażenie poufałej rozmowy, książki pozbawionej aparatu naukowego, trudnej terminologii, zawiłych rozumowań? Sądzimy, że tak, gdyż ta prostota jest pozorna, a czasem nawet może być myląca. Dlatego w polskim wydaniu zdecydowaliśmy się na zamieszczenie tych kilku uwag, które – mamy nadzieję – mogą być pewną pomocą w lekturze. Autor nie definiuje duchowości (życia duchowego), stąd pytanie: czy rozumie ją w znaczeniu ogólnym (duchowość to każdy typ życia, który inspiruje się poszukiwaniem tzw. wartości wyższych – naukowych, estetycznych, moralnych, a zwłaszcza religijnych), czy też w węższym znaczeniu chrześcijańskim (duchowość to relacja między człowiekiem a Bogiem albo uczestnictwo człowieka w życiu Boga). Pierwsza część książki wskazywałaby – naszym zdaniem – raczej na to pierwsze rozumienie, druga natomiast na drugie. Brak też definicji jeszcze jednego ważnego pojęcia, którym Autor posługuje się wyjątkowo często: „centrum”, „serce”, „rdzeń”, „jądro”, „wnętrze duszy”, „to, co najgłębsze w człowieku”. Jest to pojęcie dobrze znane w teologii duchowości i często spotykane w pismach mi9


styków. Zdefiniować je ściśle trudno; raczej można je określić intuicyjnie jako istotę człowieka, jego tożsamość, „miejsce”, gdzie człowiek doświadcza „naprawdę” siebie i spotyka się z Bogiem, gdzie On się mu objawia (dlatego kontakt ze swoim najgłębszym „ja” oznacza kontakt z Bogiem, a poszukiwanie siebie to zarazem poszukiwanie Jego; stąd tak silny nacisk położony w drugiej części książki na walkę o bycie sobą, o egzystowanie nie gdzieś „na obrzeżach” siebie, co uniemożliwia pełnowartościowe życie duchowe). Stosując ten termin na każdym niemal kroku, Wunibald Müller niewątpliwie liczy nie tyle na zmysł analityczny czytelników, ile na ich doświadczenia wewnętrzne podobne do tych, jakie sam przeżywa. Trzeba zdecydowanie pokreślić, że Müller pisze z pozycji psychologa i psychoterapeuty. Jest to wprawdzie perspektywa jednostronna – gdzieniegdzie widać to dość wyraźnie – ale o tyle cenna, że rzadko się z nią spotykamy: na ogół o życiu duchowym piszą teolodzy. Ich perspektywa jest też jednostronna, dlatego wzbogacenie jej o inny punkt widzenia wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Jak mówi podtytuł, Autorowi chodzi o duchowość „zakorzenioną w ziemi”. Wychodzi on z założenia, że poszukiwanie wartości nadprzyrodzonych, Bożych, musi być oparte na autentycznych, prawdziwych wartościach ziemskich, naturalnych. Kto na przykład nie ma doświadczenia ludzkiej miłości, ten nie będzie umiał ani zrozumieć i przy10


jąć miłości Boga, ani Mu jej odwzajemnić. Czy nie jest to wizja pesymistyczna, zamykająca człowieka w jego upośledzeniach? Nie, Wunibald Müller nigdzie nie mówi, że ktoś upośledzony w swym człowieczeństwie – najczęściej bez własnej winy – jest gorszy od tego, kto ma – najczęściej bez własnej zasługi – bogaty fundament człowieczeństwa. Ale przestrzega przed złudzeniem budowania swojej duchowości z pominięciem tego ludzkiego fundamentu. Takie usiłowania zakończą się klęską, której konsekwencje mogą być poważne, a nawet tragiczne – zwłaszcza jeśli ktoś żyje w błędnym przekonaniu, że reprezentuje wysoki poziom duchowości. To niebezpieczeństwo grozi zwłaszcza duchownym czy innym duchowym przewodnikom (np. psychologom), którzy uważają, że z założenia powinni być ludźmi „wysoko uduchowionymi” – a skoro powinni, to na pewno są… Innymi słowy: trzeba oprzeć swą duchowość na doświadczeniu życiowym, nie na koncepcjach intelektualnych. One są oczywiście potrzebne, gdyż dostarczają pewnego klucza interpretacyjnego rzeczywistości, ale nie mogą być fundamentem, bo byłby to fundament zbyt słaby, niezdolny do wytrzymania ciśnienia życia. Nietrudno się domyślić, że Autor jako psycholog musiał mieć wielokrotnie do czynienia z takimi właśnie osobami, których duchowość „pękła” pod ciężarem życia, które już na samym początku utraciły kontakt z rzeczywistością, budując swój własny, nierealny świat, niemający w istocie 11


nic (lub niewiele) wspólnego z autentyczną, twórczą duchowością. Można byłoby na podstawie niektórych fragmentów sądzić, że Autor traktuje duchowość instrumentalnie: jako środek do zapewnienia człowiekowi zadowolenia, udanego życia. Jesteśmy przekonani, że to błędne wrażenie. Te fragmenty trzeba widzieć na właściwym tle, a jest nim pseudoduchowość, z którą Autor jako psychoterapeuta z pewnością wielokrotnie się spotykał; walka z nią jest niewątpliwie jednym z jego głównych celów w tej książce. Życie duchowe nie jest po to, by dać człowiekowi szczęście, ale to, czy istotnie je przynosi – zwłaszcza pośród różnych utrapień ludzkiej egzystencji – jest ważnym kryterium jego autentyczności; kryterium, które pozwala odróżnić duchowość rzeczywistą od pozornej, fałszywej, błędnej. Przecież to Bóg daje szczęście; chodzi o spotkanie z Nim, a nie z jakimś fantomem, ideą religijną, choćby nawet wzniosłą. Chodzi o duchowość prężną, żywotną, rozwijającą człowieka i oddziałującą twórczo na rzeczywistość. Tylko taka duchowość zasługuje na swoje miano. Wunibald Müller mówi często o czuciu, o subiektywnych stanach psychicznych. Czy zatem można mu zarzucić nadmierną subiektywizację życia duchowego? Czy nie sprowadza go on po prostu do pewnych stanów psychicznych? To ważne pytanie, a odpowiedź na nie nie jest łatwa. Naszym zdaniem, choć pewien rys subiektywizmu jest wyraźnie widoczny, co jest zresztą naturalne dla psy12


chologicznego punktu widzenia, to jednak Autor wystarczająco jasno mówi też o życiu duchowym jako realnym spotkaniu z realnym Bogiem. Warto chyba jeszcze zwrócić uwagę na szczególnie cenną myśl, która przy pobieżnej lekturze może łatwo umknąć: wartościowym pożywieniem duchowym może być także świadoma akceptacja braku pełnowartościowego pożywienia, a więc zgoda na brak, niedostatek, cierpienie, na różne negatywne doświadczenia życiowe. To samo mówili zawsze wszyscy mistycy, posługując się obrazem (symbolem) krzyża: kto świadomie zgadza się nieść swój krzyż, tego po jakimś czasie on zaczyna nieść. Natomiast nigdy nie będą wartościowym pożywieniem różnego rodzaju namiastki, które – według dosadnego określenia Autora – tylko człowieka „napychają”, ale nie sycą. Nawiasem mówiąc, częsta i interesująca wydaje się zbieżność tez książki z myślami chrześcijańskich mistyków – tyle że te tezy wyrażone są tu zupełnie innym, „świeckim” językiem. Uważny czytelnik zauważy zapewne problem, który teologia duchowości w swoich rozprawach uwzględnia rzadko, jednak jest on łatwo zrozumiały u psychologa: problem zmienności stanów psychicznych, różnych ich rytmów. Dla Müllera ta zmienność jest naturalna i oczywista. Nie widzi nic ani dziwnego, ani złego w tym, że wczoraj byliśmy duchowo „na wozie”, a dziś jesteśmy „pod wozem”. Życie duchowe jest w jakimś stopniu zależne od stanu ludzkiej psychiki, a więc następują w nim wa13


hania. Jest to orędzie – jak sądzimy – pocieszające na tle pewnych mało realistycznych nurtów teologii duchowości, które owych rytmów życia duchowego nie uwzględniają, a jeśli nawet to robią, to oceniają je zbyt negatywnie. Dla osób duchownych równie szczególnie interesujące, jak i – być może – bulwersujące mogą być fragmenty mówiące o przyjaźniach w kapłaństwie i życiu zakonnym; Autor pochwala je i zaleca. A przecież wciąż silny jest w formacji kapłańskiej i zakonnej nurt oceniający surowo, a nawet potępiający „partykularne” przyjaźnie, jako przeszkadzające kapłanowi czy zakonnikowi w formowaniu się do miłości powszechnej, jednakowo życzliwego i serdecznego stosunku do wszystkich ludzi. Które stanowisko jest słuszne? Odpowiedź niełatwa, bo zarówno na rzecz jednego, jak i drugiego można przytoczyć tak samo przekonujące argumenty teoretyczne i praktyczne: negatywne przykłady z jednej strony duchownych, którzy stworzyli sobie własny krąg prywatnych kontaktów i w nim się szczelnie zamknęli przed resztą świata, a z drugiej duchownych, którzy zastygli w swoim chłodzie uczuciowym i niezdolności do obdarzenia kogokolwiek jakimkolwiek ludzkim uczuciem poza zimną, bezduszną obojętnością. Najwidoczniej Wunibald Müller spotykał częściej ten drugi typ… I jeszcze jeden bulwersujący – nie tylko dla duchownych – wątek: to postulat włączenia w swoją duchowość seksualności. A tak wiele się przecież 14


mówi o konieczności walki ze swoją seksualnością… Jesteśmy przekonani, że pomiędzy tymi dwoma ujęciami nie ma sprzeczności. Jest oczywiste zarówno to, że nad swoją seksualnością trzeba panować, co nie obędzie się bez walki (byle właściwie rozumianej!), jak i to, że nie da się jej z człowieka usunąć; a skoro tak, to warto z niej uczynić sojusznika w swoim życiu duchowym. Autor uważa, że jest to nie tylko konieczne, nie tylko całkiem możliwe, ale i na wskroś pozytywne, gdyż ze względu na swój dynamizm będzie to sojusznik bardzo cenny. Warto jeszcze zwrócić uwagę na kilka kluczowych słów, powtarzających się w książce bardzo często: • „Tęsknota”, „pragnienie” (Sehnsucht, Verlangen). To dla Autora istotne wskaźniki człowieczeństwa. Zapewne podpisałby się pod stwierdzeniem: „Powiedz mi, za czym tęsknisz, a powiem ci, kim jesteś”. I są to też oznaki życia duchowego: kto za niczym nie tęskni, ten jest martwy duchowo – niezależnie od tego, że często doświadczamy tęsknoty jako czegoś negatywnego, jako jakiejś dolegliwości. Ale to nie ma znaczenia dla jej oceny – cokolwiek przyczynia się do rozwoju, jest zawsze pozytywne, nawet jeśli postrzegane jako negatywne. • „Zbyt szybko”, „pochopnie” (vorschnell). Znajdujemy na kartach tej książki częste ostrzeżenie przed pośpiechem, gorączkowością, przed robieniem czegoś na siłę. Życie duchowe kieruje się prawem organicznego wzrostu, rozwija się jak roślina – według swojego rytmu. Nie da się tu niczego 15


sztucznie przyspieszyć, stąd konieczność i wartość cierpliwości. Ma ona zresztą także znaczenie religijne: trzeba przyznać Bogu prawo do działania według Jego własnego „rytmu”, według Jego woli, którą zgadzamy się z góry przyjąć bez wywierania na Niego jakiegoś nacisku. Stąd, siłą rzeczy, pojawia się następne słowo kluczowe: • „Wytrzymywać” (ausharren, aushalten). Jedyną drogą do rozwoju duchowego jest wytrzymywanie trudnych, dotkliwych stanów, nieuciekanie od nich, na przykład w rozrywkę – motyw, który tak silnie podkreślał Pascal. Takie wytrzymywanie jest prawdziwie żywiące, choć właśnie wtedy człowiek wydaje się najbardziej ginąć z głodu duchowego. Jednak bolesny smutek tego wytrzymywania (aż nazbyt dobrze widoczny na kartach książki…) kiedyś przemieni się w radość odnowionego, przemienionego życia. Wiele tej radości życzymy tym, którzy sięgną po książkę Wunibalda Müllera.


PRZEDMOWA „Chwałą Boga jest żyjący człowiek, a życiem człowieka jest oglądanie Boga” – mówi św. Ireneusz z Lyonu1. W tych słowach czuć napięcie, jakiemu zdrowa duchowość jest i musi być poddana, jeśli ma się stać pokarmem, który nas naprawdę żywi. Zdrowa duchowość musi traktować poważnie sytuację człowieka i może się rozwinąć tylko przy trzeźwej postawie wobec ludzkich potrzeb, pragnień i tęsknot. A jednocześnie musi ona także, nie tracąc kontaktu z kontekstem ludzkiego życia, umieć wejść w obszar przekraczający nasze zwykłe myślenie, chcenie i pożądanie. Nie jest tu łatwo znaleźć zawsze właściwą równowagę. Istnieje, po pierwsze, niebezpieczeństwo takiego uczepienia się ziemskiego wymiaru ludzkiego życia, które uniemożliwi krok w wymiar zarówno obejmujący, jak i przekraczający codzienność. Drugie, nie mniej brzemienne w skutki niebezpieczeństwo polega na tym, że w zbyt małym stopniu uwzględnia się ludzki kontekst, co powoduje, że duchowość odrywa się od realiów życia i wzbudza siły rozmijające się z nim. Nasza duchowość musi być dla nas pokarmem. Musi nas ona umacniać, musi się przyczyniać do rozwoju naszego życia, do tego, byśmy się stawali 1

Adversus haereses, ks. IV (przyp. tłum.).

17


„ludźmi żyjącymi”. Wielu ludzi tęskni za przeżyciem duchowym. A przy tym często zmuszeni są obserwować, że Kościół, jak kiedyś powiedział Henri Nouwen, zamiast równać drogę do Boga, blokuje ją. Może to prowadzić do tego, że ci ludzie muszą się najpierw z nim pożegnać, aby w ogóle móc znaleźć dostęp do duchowości, której będą doświadczać jako wspierającej życie. Poniższe rozważania są zamierzone jako refleksja na temat duchowości, która żywi, która przyczynia się do pomyślności człowieka. Opieram się w niej na moich doświadczeniach teologa i psychoterapeuty, a także na własnych, osobistych przeżyciach. Pragnę poprzez tę książkę natchnąć jej Czytelników odwagą, by nigdy nie ustawali w poszukiwaniach duchowości przyczyniającej się do tego, że będą coraz bardziej „ludźmi żyjącymi”. To zaś może osiągnąć tylko duchowość – takie jest moje przekonanie – wkomponowana w koncert całego życia. Poświęcam tę książkę mojej żonie Ilzie Katarzynie, naszym dzieciom Dorocie i Tomaszowi, a także ludziom, którzy w największym stopniu byli dla mnie pokarmem; dalej mojej siostrze Marii Weckbach w pięćdziesiątą rocznicę jej urodzin, a także s. Prymozie Werner z Unterwössen jako podziękowanie za jej gościnność. Wunibald Müller


Prolog O wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody, przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, dalejże, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko! Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem, i waszą pracę na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie. Zawrę z wami wieczyste przymierze według mojej zawsze trwałej łaski, którą poprzez nie okazuję. Iz 55, 1–32

2

Tłumaczenie ostatniego wersetu według tekstu niemieckiego, pozostałych (podobnie jak innych cytatów biblijnych, z małymi wyjątkami, gdy konieczne było tłumaczenie z tekstu niemieckiego) według Biblii Tysiąclecia (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie z języków oryginalnych, Pallottinum, Poznań–Warszawa 1982) (przyp. tłum.).

19



CZĘŚĆ I W trosce o zdrową duchowość



Nie wierzyłem wprost własnym uszom, kiedy podczas niedzielnej Mszy św. w Scheffau w Tyrolu usłyszałem następujący tekst z 55 rozdziału Księgi Izajasza: Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem, i waszą pracę na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie. W tych urlopowych dniach zajmowałem się właśnie gromadzeniem notatek do książki na temat „Co nas naprawdę żywi”. Włożyłem w tę pracę chyba więcej zaangażowania niż w jakąkolwiek inną. Gdy usłyszałem, że czytanie będzie z Izajasza, i gdy zabrzmiały pierwsze słowa, zamieniłem się cały w słuch. Im bardziej przysłuchiwałem się temu czytaniu, tym bardziej czujny wewnętrznie się stawałem. Poruszyło mnie ono w jakiś przyjemny sposób. W tych słowach, których przedtem nie poddawałem świadomej refleksji, odnalazłem streszczenie i ukoronowanie wszystkiego, co w poprzednich tygodniach i miesiącach przyszło mi do głowy na temat „Co nas naprawdę żywi”. Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, posłuchajcie 23


Mnie, a dusza wasza żyć będzie. Tak, właśnie o to chodzi! To jest pokarm, który nas naprawdę żywi. To zakłada, że raczymy się także chlebem i winem, gdyż zdrowa duchowość musi brać na serio ludzką sytuację życiową i rozwija się tylko przy zdrowym nastawieniu do ludzkich potrzeb, pragnień i tęsknot. Ale żeby być zdrowym, nie wystarczy tylko pomyślność cielesna i psychiczna. Trzeba tak samo uwzględnić potrzeby, pragnienia i tęsknoty duchowe.


Rozdział I Co nas naprawdę żywi 1. Co może być dla nas pożywne w spotkaniu terapeutycznym i duszpasterskim Któregoś razu zauważyłem, że ostatnio podczas sesji terapeutycznych coraz częściej stosuję słowo „żywić”. Chodzi mi przy tym o to, by uwrażliwić osobę szukającą porady na to, co jest dla niej rzeczywiście dobre. Powinna ona być czujna na to, co ją naprawdę żywi, tak by mogła odczuwać: tak, to mnie syci, to zaspokaja mój głód, to mnie buduje i daje mi siłę. Jak jednak mogę jako terapeuta i duszpasterz przyczyniać się do tego, by szukający porady w spotkaniu ze mną doświadczał, co go żywi? Spontanicznie nasuwa mi się wypowiedź Marcina Lutra: „Kaznodzieja musi spuszczać z ambony sutki, bo lud potrzebuje mleka”. Podobają mi się te słowa. Przeniesione w wymiar terapeutyczny i duszpasterski mogą one znaczyć: szukający porady, który do mnie przychodzi, potrzebuje czegoś, co go pożywi. Przychodzi do mnie głodny, czasem nawet wygłodzony. W spotkaniu ze mną chce zaspokoić 25


ten głód. Chce doświadczyć czegoś, co go wzmocni i zbuduje. Przekonałem się, że mogę jako terapeuta przyczynić się do tego, kiedy – na przykład – zwrócę uwagę na to, co go żywiło w przeszłości i co go nadal żywi, aby stawał się coraz bardziej otwarty na dopuszczanie do siebie tych przeżyć i na ich coraz silniejsze oddziaływanie na siebie. Sześćdziesięcioletnia kobieta cierpi bardzo z tego powodu, że jako dziecko doświadczała chłodu uczuciowego ze strony matki. Czuje się wciąż jak małe dziecko pragnące uwagi i akceptacji matki. Długo trwa, zanim sobie przypomni i głębiej wpisze w świadomość, co znaczy dla niej ojciec. Dał on jej wiele z tego, czego odmówiła jej matka. Im bardziej otwiera się na pozytywne doświadczenia z ojcem, tym bardziej czuje się dostrzeżona, zaakceptowana, wzięta na ręce i ucałowana. Odkrycie i dopuszczenie do siebie tych doświadczeń z ojcem żywi ją i umacnia. Pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, który stracił matkę, gdy miał sześć lat, potrafi sobie przypomnieć tylko jedno zdarzenie związane z nią: leży chory, otwiera oczy i patrzy w jej twarz. Kiedy przywołuje w pamięci ten widok i wchłania w siebie całe ciepło, troskę, miłość i życzliwość, jakie z niego biją, ma to moc emocjonalnego żywienia go. Jako terapeuta prowa26


dzę go do tego źródła pożywienia. A przy tym mogę sam na chwilę – zastępczo – stać się tą matką przez to, że w spotkaniu ze mną odczuje on to ciepło, troskę, miłość i życzliwość, których kiedyś zaznał od niej. W przeżyciu mojego ciepła i życzliwości wzbudzi się w nim powoli – jakby jakiś nieustanny pocałunek – doświadczona od matki miłość, aby się w nim coraz bardziej rozprzestrzeniać, napełniać go ciepłem, umacniać i żywić. „Wydaje mi się, że teraz nastąpiło pewnego rodzaju nasycenie” – mówi prawie czterdziestoletnia kobieta. Jako młoda dziewczyna została wykorzystana seksualnie przez znajomego. Przez wiele lat usiłowała, przede wszystkim poprzez towarzyszenie terapeutyczne, przepracować traumatyczne przeżycia związane z tym wydarzeniem. Nie potrafiła zaakceptować siebie i przyjąć życzliwości innych. Ich akceptacja i sympatia nie docierały do niej. „To jest tak jak w przypadku beczki bez dna” – mówi. Po wielu latach towarzyszenia terapeutycznego i duchowego czuje wreszcie, jak nad miejscem, gdzie przedtem była przepaść, tworzy się cienka błona. Zrodziło się coś nowego. Przychylność innych już nie wpada w otchłań, ale zostaje zatrzymana i może się w tej kobiecie gromadzić i rozprzestrzeniać. Powstało swego rodzaju podłoże rezonansowe wrażliwe na

27


życzliwość. Wspaniale jest widzieć, jak od tego czasu otwiera się na innych i wychodzi do nich, może ich dotykać i brać w ramiona. Dotychczasowa martwota jej spojrzenia zniknęła – w jej miejsce pojawiły się promienne, radosne, ufnie patrzące w przyszłość oczy. Teraz już jej tęsknota za miłością, uznaniem i sympatią może zostać nasycona. I dzięki temu ona może dawać je innym.

Czasem pokarmem dla duszy szukającego porady może być też to, że pozwalam mu, zamiast przepracowywać jego bolesną przeszłość, powiedzieć o tym, co sprawia mu zadowolenie i czego pragnie jego dusza. Thomas Moore opowiada o zdarzeniu ze swojej praktyki terapeutycznej: „Pracowałem z mężczyzną, który właśnie wrócił z odwykówki. Miał za sobą najokropniejsze doświadczenia nadużyć, jakie tylko można sobie wyobrazić; kiedy patrzył wstecz na swe życie, widział je pełnym przestępstw i uzależnień. Nie miał najlepszego zdania o terapii; pod tym względem byliśmy zgodni, gdyż w owym czasie także i ja zbytnio jej nie ceniłem. W czasie naszej wspólnej pracy czytał bardzo wiele – beletrystykę, filozofię. To, co czytał, miało dla niego największe znaczenie i zajmowało ważne miejsce w jego życiu. Kiedy do mnie przychodził, było jasne, że będzie chciał ze mną rozmawiać o tym, co przeczytał, więc to robiliśmy. Po kilku sesjach powiedział: »Czy nie powinienem właściwie opowiedzieć o moim dzie28


ciństwie? Jak pan wie, było dość okropne«. Odpowiedziałem: »Tak, oczywiście, gdyby pan tego chciał. Możemy mówić o tym, o czym pan chce«. Na to on: »Prawdę powiedziawszy, nie jestem tym zbytnio zainteresowany«. I tak kontynuowaliśmy rozmowę o tym, co go obecnie pochłaniało. Było dla mnie oczywiste, że te rozmowy o nowym, zajmującym świecie, który odkrywał poprzez książki, były dla niego żywiące w sposób, jaki nie wchodziłby w rachubę w przypadku dyskusji o jego osobistej przeszłości”3. Mogę także jako towarzysz stawać się sam pokarmem dla poszukującego porady. Moja obecność dla niego, moje zainteresowanie i moja miłość jako szacunek, akceptacja i życzliwość dla niego żywią go i budują. Są one pokarmem dla jego psychiki, serca i duszy. I chyba przede wszystkim właśnie to doświadczenie pożywienia się przyczynia się do jego wzrastania i zdrowienia. Z całą pewnością jest ono często czymś więcej niż prawidłowy wgląd terapeutyczny czy mądra rada. Pokarmem naprawdę podtrzymującym przy życiu może być często nie upragniona wskazówka, która w rzeczywistości syci tylko na chwilę, ale na dłuższą metę nie okazuje się pomocna, ponieważ nie przyczynia się do przemiany w głębszym wymiarze. Tym, co naprawdę żywi osobę szukającą porady, jest doświadczenie wni3

Th. Moore, The Art and Pleasure of Caring for the Soul, w: Nourishing the Soul, red. A. Simpkinson i in., San Francisco 1995, s. 19n.

29


kające w jej głębię i wywołujące tam procesy, które ją otwierają, „poszerzają”, a przez to dopuszczają i umożliwiają coś nowego w jej życiu. Jest to proces prowadzący ją do większej autonomii. Czasem pacjenci proszą mnie o jakąś poradę – w nadziei, że to im pomoże. Kiedy zamiast tego oferuję im moje zrozumienie dla ich bezradności, którą wyczuwam za tą prośbą, i moją gotowość towarzyszenia im w tej bezradności przez cały czas jej trwania, to na pierwszy rzut oka wydaje się, że to nie syci ich głodu, nie żywi ich. Ale w dalszej perspektywie ta oferta staje się pokarmem, który ich rzeczywiście wzmacnia. Natomiast pospieszna porada mogłaby się wkrótce okazać tanim sposobem pozbycia się problemu4. Na pytanie pewnego duszpasterza, czy aby nie odsyła on szukającego porady głodnym, z kamieniem5 (jego zdaniem to się zdarza), gdy powstrzymuje się od jakiejś wskazówki, odpowiada Carl Rogers: „Mogę powiedzieć tylko to, że właśnie niezadowolenie z rezultatów, które się ujawniają, gdy głodny człowiek został odesłany z kamieniem kierownictwa i rady, w coraz większym stopniu prowadzi mnie do zrozumienia, że dla nas obu bardziej zadowalające byłoby odesłanie go z żywiącym chlebem kierowania sobą samym”6. 4

5 6

30

Gra słów: pokarm to po niemiecku Speise, natomiast pozbycie się, spławienie to Abspeise (przyp. tłum.). Aluzja do Mt 7, 9 (przyp. tłum.). C. Rogers, The Consultant Clinic, „Pastoral Psychology” 1958, nr 8.


Jako terapeuta i duszpasterz, chciałbym krzepić tych, którzy są głodni i obciążeni. A przy tym nie chcę występować jako jakiś wielki żywiciel czy guru. W spotkaniu z nimi chciałbym wzbudzać w nich odwagę przeżywania tego, co ich buduje. Ci ludzie powinni mieć szansę przeżycia doświadczenia, jakiego doznaje ten, kto na chwilę może spocząć w ramionach innego i stąd czerpie nowe siły. Przyjdź do mnie, człowieku utrudzony i obciążony; chcę cię pokrzepić7. Jesteś tu mile widziany. Mam dla ciebie czas. Jestem tu dla ciebie. Słucham cię. Jesteś bliski memu sercu. Jestem zainteresowany tobą i tym, co masz mi do powiedzenia.

Kto wyczuwa to i doświadcza tego w spotkaniu z drugim człowiekiem, zostaje pokrzepiony i otrzymuje pokarm dla swego serca i swojej duszy; otrzymuje coś, co go buduje i umacnia.

2. Nie samym chlebem żyje człowiek (Mt 4, 4) Lecz czy takie doświadczenia w psychoterapii dają się przenieść w codzienność, w tak zwane normalne życie? Żywić może mnie tylko takie pożywienie, którym mogę naprawdę żyć. Rozumiem przez to pożywienie, które może zaspokoić głód 7

Por. Mt 11, 28 (przyp. tłum.).

31


i pragnienie pochodzące z mojego wnętrza, z tego, co dla mnie najbardziej konstytutywne. To pokarm, który nie tylko podtrzymuje przy życiu, ale to życie, rzeczywiste i prawdziwe, w ogóle umożliwia. Przyczynia się on do jego ubogacenia i prowadzi do życia w pełni. Angielskie słowo oznaczające żywienie – nourish – oznacza także ochronę i pielęgnację. Te pojęcia nazywają postawę, którą w pierwszej kolejności kojarzę z matką: żywi ona swoje dziecko własną piersią i robi wszystko, co konieczne, by doszło ono do pełni sił i zdrowo się rozwijało. Żywienie w tym ujęciu jest postawą rodzącą się z troski, postawą, w której z kolei zakorzeniają się zainteresowanie drugim człowiekiem, delikatność i miłość do niego. Rodzaj „pokarmu emocjonalnego”, który otrzymujemy i którego doświadczamy jako dzieci, wpływa (pozytywnie lub negatywnie) na samą podstawę naszego życia, na nasze korzenie. Darowana nam cicha obecność matki, troska i miłość, jakie okazują nam rodzice przez swoją obecność i bycie dla nas, to doświadczenia, które nas żywią w naszym rdzeniu, w naszej głębi. Brak tych przeżyć może oznaczać, że pozostajemy niedożywieni emocjonalnie, że odmówiono nam najważniejszego pokarmu. Ten brak może mieć skutki ciągnące się aż do naszego wieku dojrzałego. Jakość każdego odniesienia, czy to w partnerstwie małżeńskim, czy w przyjaźni, czy w relacjach we wspólnocie zakonnej, zawsze będzie zależna między innymi od tego, ile z tego żywiącego 32


fundamentalnego doświadczenia dzieciństwa ma każdy do dyspozycji. „To było dla mnie niewątpliwie pożywienie” – mówi moja żona, opowiadając o długich spacerach po lesie ze swoim ojcem. „Trzymał mnie swoją silną ręką, tak że szłam cały czas obok niego, a on opowiadał jedną historię za drugą. Były to przede wszystkim różne leśne opowieści. Czasem »wchodziliśmy« w te historie: wyobrażaliśmy sobie, że żyjemy w jakimś leśnym szałasie, i wokół tego rozwijał się dialog między nami. A przy tym stale czuło się zapach cygara, które zwisało mu w kąciku ust i którym podczas opowiadania wciąż się zaciągał”.

Wspólne przebywanie z ojcem, uścisk jego silnej ręki, swojski zapach cygara i zanurzanie się w jego opowieści żywiło córkę. To był pokarm, który ją podtrzymywał – więcej, podtrzymuje ją do dziś. Gdyby spędziła te godziny przed telewizorem, nie miałoby to nawet w małej części tego oddziaływania co doświadczenie leśnych spacerów z ojcem ręka w rękę. Te doświadczenia wpisały się w nią głęboko i towarzyszyły jej przez całe życie. Były one już w chwili ich przeżywania pokarmem tak jak jedzenie czy powietrze. Ale zaspokajały także to, czego jedzenie i powietrze dać nie mogą: tęsknotę za zakorzenieniem, przynależnością, pewnością, za czymś godnym zaufania. 33


Taka relacja z człowiekiem, która mnie z nim naprawdę wiąże, która nas obu ogarnia i wzbogaca, może być pokarmem, który nas przenika aż do głębi, który nas umacnia i czyni nasze życie pełniejszym. Ale także ufne powierzenie się temu, co ponad nas wykracza, może się stać pożywieniem i wpłynąć rozstrzygająco na nasze życie i jego ukształtowanie. Nasza osobista relacja z Bogiem, nasze bezwarunkowe zaufanie do Niego może być pokarmem dającym nam wolność i pokój, działającym w nas aż do korzeni. Doświadczenie, że inni nas cenią, że nas lubią, może nas żywić, gdy trafia na sprzyjający grunt: mianowicie gdy we wczesnym dzieciństwie dane nam było, i głęboko w nas zapadło, żywiące doświadczenie bezwarunkowego przyjęcia. Według mnie, to jest najlepsze pożywienie, z jakim możemy mieć do czynienia. To jest również doświadczenie, za którym najbardziej tęsknimy, a gdy go nam odmówiono kiedyś lub odmawia się obecnie, jest to dla nas najboleśniejsze przeżycie. Czasem może mi się zdawać, że zadowoli mnie bezpośrednie zaspokojenie moich potrzeb. Ale to niezaspokojenie i wytrzymywanie go, i frustracja mogą się stać moim rzeczywistym pokarmem. Może mnie to żywić tak jak wtedy, gdy na pewien czas świadomie ograniczam sobie jedzenie, aby zrzucić zbędne kilogramy. Może mnie wtedy żywić obserwacja, że jem mniej i potrafię się powstrzymywać. A także buduje mnie i umacnia to, że gdy stanę na 34


wadze, stwierdzam, że schudłem, a przede wszystkim to, iż na własnym ciele doświadczam, że czuję się lżej, swobodniej, po prostu lepiej. Kiedy patrząc w lustro, zauważam, że brzuch zniknął, a mój wygląd zewnętrzny coraz bardziej zbliża się do mojego estetycznego ideału, jest to pokarm zdrowszy niż chipsy i czekolada. Żywi mnie świadomość, że przez to robię coś dla swojego zdrowia, zmniejszam poziom cholesterolu, mogę być ruchliwszy i bardziej sprężysty. Czy też na przykład w chwili zmęczenia i wyjałowienia może mi pomóc nie to, że siądę przed telewizorem i będę przeskakiwał z kanału na kanał, ale że nie uciekając od tego zmęczenia i wyjałowienia, pomodlę się psalmem. Napompowanie się napojami nie żywi mnie, ale odbiera mi siły, czyni mnie nieruchawym, leniwym, gnuśnym i oklapłym. Zabiera mi energię, pomysłowość i wewnętrzne zadowolenie z siebie, oddala mnie od samego siebie. Jeśli natomiast coś mnie naprawdę żywi, ma to na mnie pozytywne działanie – „na mnie” to znaczy na całe moje człowieczeństwo. Spotkanie seksualne może mnie żywić, kiedy jego kontekst jest właściwy i mogę być pewien, że przeżyte przy tym doświadczenia pozostaną na długi czas, włączając się w moje ciało, moje uczucia, moje serce, moją duszę. Seksualność może być swego rodzaju glebą próchniczną relacji międzyludzkiej, a dalej także rodziny. Wtedy rodzi się z niej owocność, która we współżyciu seksualnym mężczyzny i kobiety wciąż 35


się odnawia, odżywia, odżywa i jest przeżywana, i stąd dalej, wykraczając poza spotkanie seksualne, oddziałuje na codzienność: pracę, stosunek do dzieci, postawę wobec życia, a wreszcie także na stosunek do Boga. Z tak przeżywanej seksualności promieniują siły podtrzymujące życie, jest ona wyrazem chęci życia i jego świętem, obejmuje je. Ta owocność nie wyklucza smutków, konfliktów, rozczarowań; ona tworzy owocne, żywiące podłoże. Ciosy losu i kryzysy nie odbijają się od niej rykoszetem. Owocne podłoże przyjmuje je, pozwala im wejść w siebie i w sobie działać, przepracowuje je, czyni je narzędziem swojej owocności, żywi się nimi, przemienia je w siłę i energię, by móc dalej być żywotnym, owocnym podłożem. W rodzinie, w której seksualność wytwarza glebę próchniczną dla wzrostu i pomyślności tejże rodziny, płciowość jest przeżywana jako coś pięknego, rozkosznego, pozytywnego, błogosławionego, jako afirmacja życia. Seksualność nie jest tam tabu, nie jest ukrywana czy też opatrywana etykietką czegoś zabronionego lub nieprzyzwoitego. Umożliwia ona i oczyszcza atmosferę, która lepiej uwzględnia wymiar cielesny, emocje i fantazje seksualne. Mówienie o Bogu i doświadczeniu religijnym jest tu splecione z owocnością wyrastającą z doświadczenia seksualnego. Sfera religijna nie unika tej owocności, ale szuka jej bliskości i czerpie także z niej pożywienie, tak jak same korzenie życia 36


mogą dzięki pozytywnej postawie wobec seksualności wzrastać, służyć mu, wzbogacać je i czynić owocnym.

3. Pokarm dla duszy W artykule dla „Christ in der Gegenwart” na temat domu rekolekcyjnego w Münsterschwarzach, do którego księża i zakonnicy przyjeżdżają na trzymiesięczne pobyty z towarzyszeniem psychoterapeutycznym i duchowym, napisałem, że mężczyźni i kobiety, którzy tu przybywają, mogą w tym miejscu między innymi zatankować duchowo i psychicznie. Ówczesny redaktor naczelny „Christ in der Gegenwart” Manfred Plate wezwał mnie i stwierdził, że chyba powinniśmy już w końcu zaprzestać używania takich pojęć jak „zatankować”. Po namyśle musiałem mu przyznać rację. Ze słowem „zatankować” kojarzy się zbyt automatycznie stację benzynową, obok której się przejeżdża i napełnia bak, aby zaraz potem jechać dalej. Ale my, ludzie, nie jesteśmy samochodami. A to, co nas wprawia w ruch, także nie jest motorem, który zasila się benzyną. W XVIII wieku francuski filozof La Mettrie sądził, że ludzki byt to rodzaj zegara. „Popatrz w głąb swego serca, i co tam widzisz?” – pytał. „Mechanizm zegarowy”. Taka koncepcja jest oczywiście całkowicie nieadekwatna do tego, co ma cokolwiek wspólnego z ludzkim życiem. Jest ona tak „zimna”, jak to 37


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.