9 minute read
Saxon
from HMP 82 HammerFall
by Michal Mazur
Rozmawiamy o klasyce z twojego dzieciństwa, a czy zdarza ci się słuchać nowej muzyki? Oczywiście, robię to cały czas. Nie mogę znieść tylko dwóch rzeczy: rapu i tego, co obecnie nazywa się R'n'B co przecież tak naprawdę nie ma nic wspólnego z "Rhythm and blues". Taką muzykę grali Yardbirds, to było prawdziwe R'n'B, a nie Jennifer Lopez czy tym podobni wykonawcy. Oprócz tego jestem w stanie słuchać wszystkiego. Jest całe mnóstwo świetnych młodych muzyków. Muszę jednak przyznać, że ostatnio znowu zacząłem słuchać muzyki, z jaką kontakt miałem w szkole. Na przykład dwie pierwsze płyty Chicago - zastanawiam się, jak mogło mi to umknąć w młodości? Miałem te albumy, ale się ich pozbyłem, nie podeszły mi. Teraz je uwielbiam.
Masz jakichś ulubionych współczesnych bębniarzy? Mam ulubionych, ale nie jestem pewien czy są współcześni. Wychowując się w latach siedem-dziesiątych, słuchałem dużo muzyki fusion: Chick Corea, Return To Forever i tym podobne. Ostatnio wróciłem do tamtych dźwięków, jest w nich mnóstwo świetnego bębnienia. Uwielbiam Shannona Forresta z Toto. Słucham też dużo bluesa, kocham gitarzystów grających ten gatunek. Nie twierdzę, że wszystko jest dobre, ale możesz znaleźć dziś całe mnóstwo wspaniałej muzyki.
Advertisement
Jest jej może nawet zbyt wiele - codziennie ukazuje się dużo więcej nagrań, niż byłbyś w stanie przetrawić. Ale też dużo tej muzyki jest bardzo podobna do siebie. Brzmi, jak jakby była nagrana już wielokrotnie wcześniej. Słucham czasem muzyki pop, bo dobry utwór zawsze się obroni, nie ma znaczenie, jaki gatunek reprezentuje. Lubię muzykę klasyczną a jedną, z jakich rzeczy słucham najczęściej, jest rosyjska muzyka wykonywana przez chór prawosławny. Nie ma tam żadnej instrumentacji, tylko głosy. Akordy oraz melodie, jakie się z nich wydobywają, są wspaniałe, absolutnie wspaniałe.
Kiedy rozmawiałem z Paulem Quinnem, powiedział mi, że nie znosi pracy w studiu nagraniowym, ale uwielbia występować na żywo. Jak to się ma w twoim przypadku? Lubię jedno i drugie. W studiu czuję się twórcą, staram się stworzyć coś nowego, utwór lub jakieś brzmienie. Występ na żywo to coś zupełnie innego. Dostajesz kopa od publiczności i to jest świetnie. Ale cenię sobie jedno i drugie.
Istnieją utwory, które szczególnie lubisz grać? To zależy, chyba "Crusader" wskaże jako jeden z ten lepszych. Wszystko zależy od samego kawałka i albumu, z jakiego pochodzi. Lubiłem grać te z płyt "Sacrifice" i "Unleash the Beast". Kawałek tytułowy z tej drugiej to też jeden z moich ulubionych pozwala mi totalnie odjechać. Powiem tak, po prostu przyjemność sprawia mi granie i występowanie przed ludźmi. Lubię, jak skaczą i szaleją w rytm tego, co gram, jak na przykład w "Dogs of War".
Igor Waniurski
Punk, blues i heavy metal
HMP: "Carpe Diem " to dwudziesty trzeci album Saxon. Przygotowując nowy materiał, czujesz presję związaną z porównaniami z waszymi klasycznymi dokonaniami? Paul Quinn: Nadal gramy nasze stare kawałki i się tego nie wstydzimy. Są one częścią naszego kodu genetycznego. Chcielibyśmy wykonywać więcej nowej muzyki, ale z kolei ludzie woleliby słuchać ciągle starych nagrań. Nie obawiam się tego, czy nowa muzyka wytrzyma konkurencję ze starymi utworami. Myślę, że byliśmy przez te wszystkie lata bardzo spójnym zespołem. Staraliśmy się być coraz lepsi, przykładać się do pisania muzyka. To nie zawsze popłaca, ale tacy jesteśmy.
Co starasz się osiągnąć, gdy przystępujesz do tworzenia muzyki? Staram się wpaść na coś, czego nie robiłem wcześniej w żadnym ze swoich zespołów. Większość ludzi myśli, że muzycy mają nadmuchane ego, ale prawdę mówiąc, to tak nie jest. Musimy się po prostu bardziej starać, trochę tak jak sportowcy.
Saxon regularnie nagrywa nowe płyty, gracie też sporo koncertów, przynajmniej kiedy nie szaleje pandemia. Jeżeli spojrzysz wstecz na swoją karierę to, z czego w niej jesteś najbardziej dumny? Z koncertów. Jestem zwierzęciem koncertowym, więc przejawiam większe zainteresowanie graniem przed publicznością niż dla kolegów w studiu nagraniowym. Jest coś w czerwonej lampce zapalającej się podczas rozpoczęcia nagrywania, czego szczerze nienawidzę. Czasem mnie to zupełnie rozwala.
Takie rzeczy nie zmieniają się w wyniku nabierania doświadczenia? Nie za bardzo. Nie odczuwam zdenerwowania w obliczu zagrania koncertu, ale wyraźnie doskwiera mi ono przed nagraniami.
W takim razie pewnie musi ci bardzo brakować koncertów. O tak, bardzo. Staramsię żyć aktywnie, bo ostatnio nie za dużo się dzieje. Moje palce nie wykazują się teraz zbytnią aktywnością, ale jakoś staram się nadążać. (śmiech)
Jak wyglądało twoje życie przez ostatnie dwa lata trwania pandemii koronawirusa? Żyję trochę jak w bańce. Kiedy mieszkasz sam i nie masz możliwości częstego spotykania się z ludźmi, stajesz się nieco dziwny. Gdy tylko następowały luzowania obostrzeń związanych z pandemią to spotykaliśmy się z Saxon i robiliśmy coś razem. Tak powstały zarówno album z utworami innych wykonawców, "Inspirations", jak i najnowsza płyta.
Porozmawiajmy o "Inspirations " , domyślam się, że wspólnie dobieraliście listę kawałków, jakie się na płycie znalazły. Które z nich należą do twoich ulubionych? Lubię je wszystkie, ale najbardziej podobały mi się "Paperback Writer" The Beatles i "Stone Free" Hendrixa.
Jesteś fanem The Beatles? Tak, właściwie to uczyłem się gry na gitarze na podstawie tego, co robił George Harrison. Chociaż Paul MCcartney i John Lennon to też dobrzy gitarzyści. Od czasu do czasu gram z innymi ludźmi poza Saxon i często wykonujemy kawałki Beatlesów. Wcale nie są tak proste, jak się to niektórym wydaje. To nie jest banalny pop. Są tam elementy fusion, country czy bluesa. Całość tworzy wspaniałą mieszankę, która bardzo do mnie przemawia.
Ciekawe, że wspomniałeś o bluesie, bo Saxon, zwłaszcza u swoich początków, zdradzał wyraźne wpływy tego gatunku. Na pewno większe niż Angel Witch, Iron Maiden czy kilka innych grup z podobnego okresu. Czy to twoja zasługa? Nie tylko, wszyscy mieliśmy podobne muzyczne korzenie. Słuchaliśmy Deep Purple i Led Zeppelin a blues był obecny w ich muzyce. Podobnie we Free, Bad Company czy Trapeze. Ceniliśmy zespoły, o które metalowa publiczność zapewne by nas nie podejrzewała. Czerpaliśmy bardzo różne inspiracje, nie tylko z grup brytyjskich, ale również tych amerykańskich czy pochodzących z innych krajów Europy.
Co interesującego słyszysz w bluesie, czego nie ma w hard rocku czy metalu? Ciężko powiedzieć, ale jest to chyba element smutku, który heavy metal jednak też może posiadać. Na przykład w "Child In Time" Deep Purple gdzie jest ta łkająca partia gitary solowej. Podobnie we "When a Blind Man Cries". Jeżeli chodzi o gitarę, to zarówno blues, jak i heavy metal może być grany popisowo. W metalu stosuje się może tylko trochę mniej podciągania strun.
agresji. Zgadzam się, staraliśmy się konkurować ze wszystkimi zjawiskami, jakie istniały wtedy na scenie. Zarówno z przedstawicielami brytyjskiej sceny heavy metalowej, jak i z punkowcami. Ostro walczyliśmy o swoje miejsce na koncertach, bo zdarzało się, że mówiono nam, że skoro nie gramy punk rocka to, w tym czy innym klubie nas nie chcą.
Dziennikarze nazwali ten okres Nową Falą Brytyjskiego Heavy Metalu. To faktycznie był spory ruch czy wszystko jest dziś po prostu mitologizowane? Właściwie to było tak i tak. Zaczęło się od szeptanej propagandy na małą skalę. Chyba dopiero w 1980 roku dziennikarz Geoff Barton wymyślił frazę "New Wave Of British Heavy Metal" . Wtedy stało się to czymś, co ludzie zaczęli śledzić na większą skalę. Obecnie młodzi ludzi wracają nieco do tego klimatu, noszą kurtki z naszywkami zespołów i tym podobne rzeczy. Metal znowu stał się fajny.
Myślę, że fajne jest również to, że wiele z zespołów z tamtych lat przetrwało albo wróciło po czas do grania. Mam na myśli, chociażby Diamond Head, Angel Witch czy Praying Mantis. Zmieniały się składy, powstawała lepsza i gorsza muzyka, ale nadal jakoś to się kręci. Tak, robią świetną robotę. Czasami wpadamy na siebie na różnych koncertach.
Saxon wydaje się być najbardziej owocnym zespołem z owego okresu. Żadnych dłuższych przerw w funkcjonowaniu, regularnie dostarczacie fanom czegoś nowego. Czasem sobie myślę, że moglibyśmy nagrać nie dwadzieścia trzy a czterdzieści sześć albumów, gdybyśmy tylko pisali prostsze kawałki. (śmiech)
Czy "Carpe Diem " według ciebie wnosi coś nowego do twórczości zespołu? W pewnym sensie tak zawsze czuję coś świeżego, gdy usłyszę całość materiału, już z nagranymi partiami wokalnymi. Dodajemy je na końcu, więc jest to ostateczna wersja muzyki, jaką słyszymy podczas prac. Za każdym razem jestem w stanie uchwycić wtedy coś nowego.
Spojrzałem na formaty, w jakich wydajecie album i oprócz płyt CD i winyli znalazła się tam też wersja na kasecie magnetofonowej… Naprawdę? (śmiech)
Tak, też mnie to zaskoczyło. (śmiech) Jesteś kolekcjonerem muzyki w takim formacie? Szczerze mówią to nie za bardzo. Mam tylko odtwarzacz płyt kompaktowych. Kolekcjonowanie winyli wymaga dużej ilości miejsca, a ja go po prostu nie mam.
Jak postrzegasz swoją rolę jako gitarzysty w zespole? Myślisz o sobie jako kimś, kto gra drużynowo czy też lubisz zabłysnąć w centrum uwagi? Chciałbym powiedzieć, że gram drużynowo. Gdy pojawia się moment, w którym mogę zabłysnąć to świetnie, ale nadal musi to pasować do utworu. Dopiero wtedy chcę z tej okazji skorzystać. Może być to solówka czy jakiś wyróżniający się riff. Wcale nie musi być mojego autorstwa, niech będzie to coś przyniesionego przez Douga czy Nibbsa (odpowiednio Scarratt i Carter - drugi gitarzysta oraz basista zespołu - przyp. red.), dam wtedy z siebie wszystko. Przecież chodzi o to, aby całość podobała się publiczności.
Lubisz pisać muzykę samemu czy w partnerstwie z Dougiem lub kimś innym? Nie ma zbyt wielu utworów, które napisałbym wyłącznie ja czy Biff. W samotności piszę raczej dla innych moich projektów, tych bardziej bluesowych. Chyba faktycznie wolę tworzyć z kimś innym. Nie myślę o sobie jako o wizjonerze. Potrzebuję raczej partnera, z którym mógłbym wymieniać się pomysłami.
Istniejecie już kilka dekad, wątek stałości zespołu wraca w tej rozmowie. Łatwo po drodze się wykoleić, co zdarzyło się bardzo wielu, nawet popularniejszym artystom. Gdzie tkwią źródła waszej determinacji?
Foto:StephByford
Tak naprawdę to nigdy nie byliśmy zespołem z pierwszych stron gazet. Trudno mi zdefiniować co jest źródłem tego, że nadal trwamy. Bywały okresy, w których nie zarabialiśmy właściwie żadnych pieniędzy. Ale nie narzekam. Mógłbym co najwyżej życzyć sobie więcej złotych i platynowych płyt. (śmiech)
W połowie lat osiemdziesiątych próbowaliście przebić się w Stanach Zjednoczonych. Jak wspominasz tamte starania? Zawsze lubiliśmy występować w Ameryce, publiczność też wydawała się nas lubić. To ogromny kraj i chyba nie mieliśmy okazji do tego, aby objechać go porządnie, wzdłuż i wszerz. Jest niemal jak kontynent i istnieje w nim mnóstwo miejsc, w których moglibyśmy się komuś spodobać. Zazwyczaj jednak nie było odpowiedniej sali, w której moglibyśmy wystąpić. Jeździliśmy tam w trasy trwające po dwa albo trzy miesiące a można by było spędzić tam całe lata.
Masz swoje ulubione miejsca, w których występowałeś? Zawsze dużo dobrego dzieje się, gdy gramy w San Antonio, w Teksasie. W latach osiemdziesiątych świetnie grało nam się w Polsce. Byliśmy zachwyceni widownią. Pamiętam, że koncert ochraniali żołnierze i w trakcie występu rzucali czapkami na scenę. Dziwnie się patrzyło na publiczność, na której było tylu ludzi w mundurach, ale koncerty były świetne.
Są jakieś utwory, które szczególnie lubisz wykonywać na żywo? Zawsze dobrze się bawię grając "747", ten kawałek ma w sobie mnóstwo bluesa. Mamy tak dużo różnych utworów, że trudno mi się zdecydować. Czasem naprawdę świetnie też wyjdzie nam "Broken Heroes".
Z drugiej strony, potrafisz wskazać jakieś utwory, których grać nie lubisz, ale wiesz, że oczekują tego wasi słuchacze? Chyba takich nie ma. Wspominałem już, że mamy klasyki w swoich genach i to może powodować presję, że musimy się starać, aby te
nowe nie wypadły blado. Ciągłe dajemy radę.
Kilka lat temu Biff przechodził problemy zdrowotne. Od tego czasu wydaliście dwa albumu, a Biff zrobił też solowy materiał. Jednak czy w tamtym momencie czułeś, że Saxon niedługo może przestać istnieć? Dobre pytanie. W owym czasie dużo się działo. Ciężko sobie wyobrazić, aby dało się zastąpić Biffa. Przez coś takiego przechodzili zarówno Judas Priest oraz Iron Maiden i za bardzo się to nie sprawdziło. Zmienia się wtedy cały zespół. Wydaje mi się, że jakby Biff nie mógł śpiewać to, nie byłoby sensu tego kontynuować.