10 minute read

Alcatrazz

Next Article
Bad Taste

Bad Taste

Advertisement

Jak Muhammad Ali

Doogie White śpiewał chyba ze wszystkimi, przynajmniej w domenie hard rocka. Rainbow, Yngwie Malmsteen, Michael Schenker, Tank, można by tak wymieniać jeszcze długo. Obecnie zameldowany za mikrofonem Alcatrazz, zespołu o dość dziwnej pozycji. Amerykanie mogliby uchodzić za legendę melodyjnej odmiany rocka i metalu lat osiemdziesiątych, jednak, mimo, że przewinęły się przezeń takie nazwiska jak wspomniany Malmsteen (pierwszy zespół w którym występował poza rodzimą Szwecją), Steve Vai a wokalistą był przez długie lata Graham Bonnet, grupa jakoś nie miała szczęścia przebić się do pierwszej ligi. Ale miało być o Doogiem, obecnie dzierżącym rolę wokalisty grupy. Panowie wydają nowy album a to świetna okazja aby porozmawiać z tym przesympatycznym Szkotem.

HMP: Zacznę pytaniem o rzecz oczywistą, jak wpływa na ciebie trwająca pandemia koronawirusa Covid-19? Doogi White: To naprawdę trudny czas dla muzyków i całej ekipy, jaka z nami współpracuje: dźwiękowców, oświetleniowców, kierowców. Rynek muzyczny wygląda tak jak wygląda, płyty się nie sprzedają i jedyny sposób jaki mamy na opłacenie rachunków to granie koncertów. A tych od dwóch lat właściwie nie ma. Zagrałem krótką serię trzynastu występów w UK. Miało być ich piętnaście, ale ktoś złapał wirusa i musieliśmy się rozjechać do domów. Wszystkim w branży rozrywkowej jest trudno. Nie ważne czy pracujesz w teatrze albo w zespole muzycznym. Wiele grup tego nie

przetrwa. Ludzie z ekip wspierających zmieniają swoje zawody. Nasi kierowcy zaczynają jeździć dla kogoś innego, dla sklepów czy firm przewozowych. Bardzo dobrze - muszą zapewnić sobie przetrwanie. Ja natomiast jestem wokalistą od czterdziestu lat, jedyne co robię to śpiewam. Czym innym miałbym się zajmować? (śmiech) to zrozumieć, ale muszę o czymś powiedzieć. Według mnie, rząd w UK nie przeznaczył żadnych pieniędzy na pomoc artystom i innymi pracującym w branży widowiskowej. Żyją tu tysiące ludzi pracujących w różnych miejscach związanych ze sztuką, którzy przeżywają teraz katastrofę.

W Polsce jakieś środki pomocowe dla artystów zostały uruchomione, ale skonsumowali je głównie najwięksi, najlepiej zarabiający wykonawcy. Ok, to by było na tyle. Zamykamy ten biznes, dziękuję za uwagę. (śmiech)

Mam nadzieję, że jednak tak się nie stanie.

No tak, to oczywiste, że w tej sytuacji ludzie żyjący z organizacji wydarzeń nie są w łatwym położeniu. Branża rozrywkowa została spuszczona na samo dno listy ważnych dla nas rzeczy. Potrafię

Foto:AlexSolca

(śmiech) Opowiedz proszę jak wylądowałeś w Alcatrazz. Przez pandemię straciliśmy dwa lata, więc moje poczucie czasu może być nieco zaburzone. Od lat przyjaźnię się z Grahamem Bonnetem (poprzedni wokalista zespołu, wcześniej w Rainbow - przyp. red.). Kilka razy zjeździliśmy razem świat podczas tras. Zawsze dobrze nam się układało. Ostatnim razem, gdy był w Szkocji z zespołem, poszliśmy w Edynburgu na kawę. Powiedział, że nie chce być już w zespole. Wspomniał też, że nie podoba mu się muzyka Alcatrazz - ani ta tworzona z Yngwie Malmsteenem, ani ze Stevie Vaiem, ani ta obecna. Zapytałem, dlaczego w takim razie nie zacznie robić czegoś, co sprawia mu przyjemność? Nie wiedziałem wtedy, że zdecyduje się odejść z zespołu. Po jakimś czas zadzwonił do mnie ich menadżer informując, że szukają kogoś na jego miejsce, bo mają jeszcze dwa koncerty do dokończenia i czy w związku z tym nie zgodziłbym się go zastąpić. Później zaczęła się pandemia i koncerty trzeba było odwołać. Dałem im do zrozumienia, że nie chcę abyśmy byli tribute bandem Alcatrazz i jeżeli chcą żebym z nimi śpiewał to napiszmy trochę nowej muzyki. Tak zrobiliśmy, stworzyliśmy materiał i nagraliśmy go w jakieś trzy miesiące. Udało się, powstał świetny album. Graham dał mi swoje błogosławieństwo a sam jest szczęśliwy kreując swój zespół. Bonnet jest świetnym wokalistą, gdy go słuchasz to od razu wiesz, o kogo chodzi. Ma unikalny styl, jak Robert Plant, Ozzy czy Freddie Mercury. To jeden z tego typu głosów. Przez lata starałem się śpiewać jego utwory i to nauczyło mnie mieć do niego szacunek. (śmiech)

Ciekawe, że obaj na różnych etapach kariery śpiewaliście w Rainbow a teraz wspólnym mianownikiem jest Alcatrazz. Spotkaliście się też w zespole Micheala Schenkera. Mieliście czas na to, aby wasza znajomość się rozwinęła. Pierwszy raz poznałem go poprzez Dona Aireya, klawiszowca Deep Purple. Don co kilka lat organizuje koncert charytatywny w swoim rodzinnym mieście. Zaprosił mnie któregoś dnia na ten występ i był tam też Graham, przyleciał specjalnie z Ameryki. Od razu znaleźliśmy wspólny język i tak to już trwa od prawie dwudziestu lat. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Wie, dlaczego nie śpiewa w Alcatrazz, to była jego decyzja. Robi coś, co sprawia mu przyjemność, a również. Ktoś wspomniał, że powinniśmy zmienić teraz nazwę grupy. Dlaczego mielibyśmy ją zmieniać? Nie wyobrażasz sobie chyba zmiany tytułu filmu "James Bond" w sytuacji, kiedy zmienia się aktor grający główną rolę. Możesz tylko robić swoje i starać być się jak najlepszy w tej roli. Pomyśl o Rainbow - Ronnie James Dio zawsze będzie uważany za najlepszego wokalistę. Nie jest ważne jakbyś się starał, nigdy nie będziesz miał takiego poważania jak Ronnie. Trzeba robić swoje, najlepiej jak umiesz.

Nie ma między wami żadnego nieporozumienia? Nie, nigdy w życiu. Nie mogłoby być żadnego problemu. Byłem fanem Grahama jeszcze zanim dołączył do Rainbow. Pamiętam jak śpiewał kawałek "Will You Still Love Me Tomorrow", to było coś wspaniałego. Miał wspaniały głos, taki, którego nigdy nie byłbym w stanie skopiować. Był tak potężny.

Płyta, która nagraliście z Alcatrazz trochę różni się od poprzednich dokonań zespołu. Więcej tu dynamiki kojarzącej się z power metalem. Więcej szybkich temp i wysokich wokali. Jaki był twój wpływ na nagrania? Jeśli dobrze rozumiem, zespół był w trakcie pisania muzyki na album z Grahamem zanim ten odszedł. Tak to wyglądało. Przysłali mi jakieś dwadzieścia czy dwadzieścia dwa kawałki. Wybrałem te, które mi się spodobały i poczułem, że jestem w stanie coś z nimi zrobić. Jestem wokalistą, który trafiał do zespołów, które w przeszłości miały znakomitych

śpiewaków. Mam na myśli Rainbow, Michael Schenker Group czy właśnie Alcatrazz. Moją rolą jest wykonać dobrą robotę. Nie ma sensu brzmieć jak Ronnie James Dio, Jeff Scott Soto czy ktoś inny. Udawałbym kogoś, kim nie jestem. Ci ludzie mnie inspirowali, ale znalazłem w sobie swój własny głos. Pamiętam, jak trafiłem do zespołu Tank. Gdy zabieraliśmy się za nową muzykę powiedziałem im, abyśmy posłuchali tego, co robili w przeszłości. Odpowiedzieli, że nie, zróbmy to inaczej. Dodali, że lubią to co robię i chcą stworzyć coś nowego. Z podobnych powodów nowy album Alcatrazz jest tak interesujący. Czy mogę być z tobą szczery?

Proszę bardzo. Nie mam w swojej kolekcji żadnego albumu Alcatrazz. Nigdy nie miałem. Nie wiem za dużo o tym zespole, oprócz tych utworów, które kiedyś niegdyś wykonywałem z Yngwie Malmsteenem. Mój ulubiony kawałek grupy to "God Bless Video". Wszystko jest dla mnie nowe, otwieram nowy rozdział.

Nie chcieliście się wstrzymać z wydaniem albumu do czasu, kiedy będziecie mogli grać koncerty? Nie znam szczegółów, ale miało być tak, że wydamy album i zobaczymy, co się będzie działo. Niektórzy byli sceptyczni, ale wszystkie recenzje jakie czytałem są pozytywne. Udało nam się zagrać kilka koncertów. Ważne, że album dobrze się przyjął, teledyski również się podobają. Mamy od czego zacząć i kontynuować promocję, gdy sytuacja się trochę uspokoi.

Na przestrzeni lat pracowałeś z bardzo wielu artystami, sam również zakładałeś zespoły. Ta przygoda trwa, ale jakbyś mógł powiedzieć w tym momencie, co uważasz za najjaśniejsze punkty swojej kariery? Z pewnością będzie to Rainbow, to zdecydowanie mój numer jeden. Nie dlatego, że zrobiliśmy najlepszy album nad jakim pracowałem. Raczej dlatego, że to był ten, od którego wszystko się dla mnie na poważnie zaczęło. Richie Blackmore dostrzegł mnie i dał mi szansę. Byłem kimś zupełnie nieznanym a on powierzył mi funkcję wokalisty zespołu, na trzy i pół roku. A potem się tym znudził. Nagraliśmy dobry album, może nie najlepszy, ale są na nim świetne kawałki. Wiem, że istnieją ludzie, którzy uwielbiają tę płytę. Jestem również zadowolony z krążków, jakie nagrałem z Michelem Schenkerem pod nazwą Temple Of Rock. Nie za bardzo podoba mi się jak brzmią, produkcja mogłaby być lepsza. Ale muzyka jest świetna. Jeżeli widziałeś zespół na żywo to wiesz, że energetycznie było to coś zupełnie innego. Płyty Tank również są bardzo dobre, podobnie zespołu Cornerstone. Prawdę mówiąc, nie słucham swoich starych płyt. Czasem coś tam sobie puszcze, aby przekonać się czy nadal mi się podobają i tyle. No, chyba, że muszę nauczyć się utworów przed koncertami. Ale Cornerstone, zwłaszcza płyta "Human Stain" to coś świetnego. Trzy albo cztery kawałki były napisane na kolejny album Rainbow, który, jak wiemy, nigdy się nie ukazał. Richie odrzucił te utwory, ale wykorzystaliśmy je w Cornerstone. Jakiś czas temu wróciliśmy z moim pierwszym zespołem La Paz. Nigdy nie zarobiliśmy żadnych pieniędzy ale mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy. Graliśmy za to trochę charytatywnych koncertów w Meksyku, wspierających organizację pomagającą dzieciakom wyjść z gangów, aby nie skończyli jako przemytnicy narkotyków czy prostytutki. Wiem jednak, że płyta nagrana z Rainbow to najważniejsza, na jakiej wystąpiłem. Co nie znaczy, że najlepsza. Podczas lockdownu nagrałem świetny album ze Szwedzkim muzykiem Emilem Norbergiem. Wydaliśmy ją jako "Long Shadows Dawn". Wspaniała, po prostu wspaniała muzyka. Doskonale się bawiliśmy nad nią pracując.

W ostatnich latach współpracowałeś również w nowym projekcie Michaela Schenkera, jak to wspominasz? Po kilku płytach i koncertach pod szyldem Temple Of Rock, Michael powiedział, że chce spróbować czegoś innego. Planował zebrać najważniejszych wokalistów, z którymi występował przed laty i zrobić coś z nimi. Zgarnął Grahama, Robina McAuleya, Garyego Bardena i odbyli trasę koncertową czy tylko jakieś koncerty w Japonii. Gdy przyszła pora nagrywania albumu dostałem telefon od jego menedżera z pytaniem, czy chcę być w to zaangażowany. Odpowiedziałem, że oczywiście. Nagraliśmy trzy numery na pierwszy album, które według mnie są najlepszymi, jakie się na nim znalazły. Pojechaliśmy w trasę, bardzo udaną. Kiedy przyszła pora na kolejny album, zmarł Ted McKenna (znany rockowy perkusista, który współpracował z Michaelem Schenkerem i wieloma innymi - przyp. red.). Był wspaniałym człowiekiem, totalnie nas to przybiło. Myślę, że drugi album nie wyszedł tak dobrze jak pierwszy. Powinniśmy poświęcić mu nieco więcej czasu. Kilka rzeczy zostało tu odpuszczonych. W dodatku, producent pisał dla nas utwory, a ja tego nie lubię. Nie przepadam za wykonywaniem kawałków, których nie współtworzyłem. Myślę, że jestem wystarczająco dobrym twórcą melodii, aby robić to samemu. Uważam, że album nie był w pełni wykończony. W tym momencie istnieje kolejna inkarnacja Michael Schenker Group z innymi wokalistami i wydaje mi się, że Michael robi to, co lubi. Nadal się przyjaźnimy, w kolejnych latach być może wrócimy z następnym albumem Temple Of Rock.

Foto:ChristinaWilloughby

Ale twoim ulubionym gitarzystą jest podobno Ritchie Blackmore. Praca z nim musiała być niezłą przygodą? Rzecz w tym, że Ritchie nie wiedział o mnie zupełnie nic. Natomiast mi się wydawało, że wiem o nim wszystko. Wspaniale spędzaliśmy ze sobą czas, to nadal mój ulubiony gitarzysty. Miałem szczęście grać z nim w momencie, gdy był w swojej szczytowej formie. Było to po latach przerwy w funkcjonowaniu Rainbow, kiedy na nowo związał się z Deep Purple, przynajmniej na jakiś czas. Był doskonały, cieszył się każdą chwilą jaką spędzał na scenie. Nie próbował schlebiać publiczności. Zaczęła się era muzyki grunge i wiele klasycznych zespołów przeżywało wtedy spadek zainteresowania swoją muzyką. Black Sabbath grali z Tonym Martinem, Iron Maiden z Blazem Bayleyem, Judas Priest z Ripperem a Rainbow ze mną. Staraliśmy się robić wszystko najlepiej jak potrafimy. Rozczarowało mnie, że nigdy nie rozwalił gitary na scenie, tak jak to robił w przeszłości. (śmiech) Miał ze sobą skrzynkę z gitarami. Wiosło numer jeden, drugi numer jeden i numer dwa. (śmiech) Z tyłu było kilka tańszych instrumentów marki Squier. Były lekko podpiłowane, tak, aby rozpadły się gdy walniesz nimi o scenę. Ale na tym etapie nigdy tego nie zrobił. Chciałem mu taką gitarę wykraść. (śmiech) Świetnie spędzało nam się czas. Siedzieliśmy u niego oglądając filmy i pijąc piwo. Czasem próbowaliśmy coś ugotować. (śmiech) Pamiętam, że rano zawsze lubiłem zjeść tosta z jajecznicą. Pewnego dnia Ritchie ugotował wszystkie jajka jakie miałem.

Słyszałem, że był z niego totalny kawalarz. O tak, przeogromny. (śmiech)

W takim razie szkoda, że nagraliście tylko jeden album Rainbow. Szkoda, ale co możesz z tym zrobić? Spędziliśmy ze sobą dużo wspaniałych chwil. Podobnie miałem z Yngwie. Latałem do niego do

This article is from: