12 minute read

Lucille

Next Article
Freaks And Clowns

Freaks And Clowns

Advertisement

Białostocka grupa Lucille zadebiutowała w ubiegłym roku EP "Too Proud to Beg For Mercy", potwierdzając, że w obszarze oldschoolowego, piekielnie intensywnego thrashu jeszcze nie wszystko zostało powiedziane. Założyciel zespołu, gitarzysta i wokalista Ramone odpowiedział na kilka pytań, przybliżając nie tylko dotychczasowe losy formacji i kulisy nagrania debiutanckiego materiału, ale też jej plany, bo pierwszy album Lucille już powstaje.

HMP: Lucille kojarzy mi się jednoznacznie, z klasycznym numerem pioniera rock ' n ' rolla Little Richarda i z kultową gitarą bluesmana B.B. Kinga, jednak w waszym przypadku inspiracja nazwy jest raczej filmowa? Ramone: W zamyśle nazwa miała na celu poniekąd zmylić odbiorcę, który słysząc "Lucille" będzie miał raczej skojarzenia z muzyką jazzową, a tu odpala EP-kę i dostaje solidnego, thrashowego lepa na mordę. Inspiracja nazwy oczywiście jest serialowa. Lucille to atrybut/broń jednej z bardziej skurwysyńskich poTo nad wyraz ciekawe, że wczesne płyty Slayer, Kreator, Destruction, Sodom, Violent Force, Razor czy Exumer wciąż inspirują młodych ludzi - co jest w tych dźwiękach tak wyjątkowego, że postanowiliście nie tylko tego słuchać, ale też tak właśnie grać? Albo czymś się jarasz albo nie, ciężko dyskutować o gustach. Wydaje nam się, że ten gatunek i wyżej wymienione zespoły gaszą nasze pragnienia słuchania szybkich kompozycji, z silną ekspresją i kontrowersyjnymi (nie zawsze wygodnymi) tekstami. Te kapele po pro-

staci (o imieniu Negan) w amerykańskim serialu telewizyjnym "The Walking Dead". Pomysł zrodził się gdy szukałem prostej i nietypowej nazwy, za którą szłaby ciekawa historia.

Od początku mieliście sprecyzowaną wizję stylu i brzmienia Lucille, czy też doszliście do surowego, thrashowego łojenia stopniowo, metodą prób i błędów? Od początku każdy z nas jarał się thrashem z lat 80. i to chciał grać, więc wizja i brzmienie wynikły samoistnie. Nie wyobrażaliśmy sobie innego grania. Nie interesowały nas nigdy wypacykowane, przesłodzone produkcje. Doceniamy organiczny, żywy dźwięk, który poniekąd wynikał z takich a nie innych możliwości technicznych tej dekady. Zbiera nam się na wymioty gdy słyszymy kolejną, nową produkcje z np. Nuclear Blast. Nazywamy to cukierkową komputerówką. Podobne podejście mamy do okładek płyt.

Foto:Lucille

stu zarażają energią. Czy to mówimy o inspiracji w pisaniu nowego numeru czy po prostu rozbudzeniu się przy porannej kawie.

Interesuje was tylko ten wczesny thrash, z lat, kiedy przeżywał swe najlepsze chwile, był nie tylko najciekawszy pod względem muzycznym, ale też świeżym i bardzo kreatywnym zjawiskiem? Tak naprawdę interesuje nas cała dekada 80., jak i początek lat 90. - o ile mówimy nadal o thrashu, ponieważ w niemałym stopniu słuchamy również klasyki death metalu, który przez całą dekadę lat 90. wypluł masę świetnych płyt. Jaramy się także klasycznym heavy metalem i jej nowofalową odmianą w postaci Riot City, Traveler, Skull Fist, Enforcer, Night Demon, Cauldron czy Stallion, z tym, że to są już raczej luźne skojarzenia, a nie bezpośrednie inspiracje. Naszymi głównymi inspiracjami wciąż pozostają załogi takie jak Razor, Destruction, Kreator, Slayer, stare Me-gadeth, Violent Force, a kultowe płyty "Violent Restitution", "Eternal Devastation", "Bonded by Blood" czy "Extreme Aggression" są dla nas drogowskazem przy kształtowaniu własnej wizji brzmienia.

Ciekawe jest również to, że właśnie w tym okresie thrash był też najpopularniejszy, również w mainstreamie, co chyba nie było przypadkiem? Sam wspomniałeś o tym wyżej - było to świeże i bardzo kreatywne zjawisko. Jak każdy inny gatunek muzyczny, miał swoje pięć minut. Coś jest nowe, reprezentuje mutację gatunku/gatunków wcześniejszych, więc z automatu jest na to "hajp". Mijają lata (przysłowiowe pięć minut) i pojawia się kolejna mutacja, która skupia na sobie rzesze słuchaczy. Wiadomo, była to nowość, nie grano wcześniej w tak szybki, brutalny sposób. Kapele chciały przekraczać limity podczas grania takiej muzyki, a odbiorcy podczas słuchania. Jedno napędzało drugie.

Mieliście już jakieś doświadczenie, udzielaliście wcześniej w jakichś innych zespołach, czy też był to skok na głęboką wodę i najpierw trzeba było uczyć się grać, etc.? Największe zespołowe doświadczenie miał Jugen (wcześniej basista, obecnie perkusista grupy), który wcześniej w czasach liceum koncertował z heavymetalowym Ripperem. Reszta składu niestety zatrzymała się na etapie nieskończonych prób z nieskończoną ilością "chętnych" do gry, więc Lucille dla większości z nas było pierwszym zespołem w którym uczyliśmy się grać. Każdy z nas miał oczywiście do pewnego stopnia wypracowany warsztat, ale na pewno nie byliśmy wirtuozami. W pierwszym okresie istnienia zespołu musieliśmy bardzo dużo ćwiczyć. Spotykaliśmy się nawet trzy razy w tygodniu, co w połączeniu z weekendowym chlaniem owocowało tym, że spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę. Czy nam ten brak doświadczenia wyszedł na dobre? Trudno powiedzieć, nie mam porównania. Wiem tylko tyle, że dzięki takiej, a nie innej sytuacji wypracowaliśmy między sobą zajebistą chemię - my dosłownie weszliśmy sobie do mózgów i instynktownie czuliśmy kto w jaki sposób chce coś zagrać.

Szybko przeszliście z etapu coverów do własnych kompozycji, a może przeciwnie, był to dość złożony i długotrwały proces, jednak zakończony sukcesem? Na początku wspólnego grania nie było żadnych coverów, od razu wzięliśmy na warsztat "Island of Manifesto" i w nim rzeźbiliśmy. Po prostu nie chcieliśmy tracić czasu na granie cudzesów, mając w głowie masę własnych pomysłów. Pomysł na granie coverów na koncertach pojawił się trochę później, kiedy chcieliśmy uzupełnić, naszym zdaniem zbyt krótką, setlistę znanymi szlagierami, które zgromadziłyby wokół zespołu więcej ludzi zainteresowanych takim graniem. Wybór padł na klasyki "Agent Orange"Sodom oraz "Witching Hour" Venom. Od czasu do czasu zbierzemy się w salce i weźmiemy na warsztat jakiś fajny numer innej kapeli, ale docelowo covery mają być jedynie uzupełnieniem koncertów, nie celem samym w sobie.

Pierwsze koncerty utwierdziły was w przekonaniu, że podążacie słuszną drogą, trzeba więc było przyłożyć się nieco bardziej, pomyśleć o jakimś nagraniu, choćby demo?

Jasna sprawa. Co to za kapela, której nie posłuchasz nigdzie poza koncertem? Mija się to z celem. Grając pierwsze koncerty wiedzieliśmy, że to już pora na wejście do studia. Perspektywa posiadania własnej płyty była niezwykle kusząca. Ćwiczyliśmy i dopracowywaliśmy numery pod względem technicznym (studio wcześniej czy później wszystko zweryfikuje) i ruszyliśmy do HiGain Studio, które przy okazji pozdrawiamy!

Odejście perkusisty Skrzata mogło okazać się sporym ciosem dla zespołu, ale w nagraniach EP "Too Proud to Beg For Mercy " jeszcze uczestniczył, co tylko wyszło temu materiałowi na zdrowie? Jak na aktualne możliwości zespołu spisał się bardzo dobrze. Nagrał solidne bębny bez jakichś udziwnień - konkretną bazę pod riffy. Oczywiście zawsze można doszukiwać się jakichś wad i niedociągnięć, ale w ogólnym rozrachunku wyszło to nam na plus. EP była dla nas wszystkim trochę testem sprawności, weryfikacją naszych umiejętności. Czy odejście Skrzata było takim ciosem? W tamtym czasie tak, byliśmy we trójkę od początku jednym monolitem. Przeżyliśmy razem niejedno, ale od dłuższego czasu czuliśmy że stoimy w miejscu, wiedzieliśmy, że na longplayu musimy pójść o krok do przodu. Odejście Skrzata wyszło bardzo naturalnie.

Dlaczego akurat EP-ka na otwarcie dyskografii? Uznaliście, że lepiej zacząć od krótszego materiału, który pozwoli wam rozpoznać sytuację co do zainteresowania muzyką Lucille w takiej formie, a do tego generuje jednak mniejsze koszty? Koniecznie chcieliśmy już coś nagrać, sprawdzić się, a nie tylko koncertować w nieskończoność. Solidnie ogarniętego materiału mieliśmy tylko na EP-kę. Masz rację, minialbum jest bardzo dobrą formą by "wejść na rynek" i zobaczyć jaki będzie feedback. Woleliśmy się skoncentrować na mniej obszernym materiale, za to lepiej go dopracować. Co do kosztów, to w praktyce nagrywanie EP od albumu nie różni się aż tak bardzo - i w jednym i drugim przypadku trzeba rozstawiać graty, podłączać to całe studyjne ustrojstwo, wypożyczać po-

Foto: Lucille

trzebny sprzęt i tak dalej. Jedyna różnica polega na ilości numerów, więc koszty (które owszem, w przypadku pełniaka trochę by wzrosły) nie były tu głównym powodem. Żyjemy w przekonaniu, że pierwszy długograjec musi trzymać pewien poziom i aby efekty były dla wszystkich zadowalające, trzeba mu poświęcić odpowiednią ilość czasu.

Zbyt dumny, by błagać o litość - jako hasło czy życiowa dewiza brzmi to dobrze, ale jaki jest związek tego tytułu z makabryczną okładką? Interpretacja należy przede wszystkim do słuchacza. My sami mamy kilka. Jedna z nich to lojalne, pełne dumy i poświęcenia podejście do gatunku, który swoje pięć minut miał dawno temu i przez wielu jest uważany za martwy. Niejeden fan uważał tak samo, czas go zweryfikował, dostał miano "sezonowca", z którym Lucille się rozprawiła. Bezpośrednią inspiracją okładki była jedynka Annihilatora "Alice in Hell". Podpatrzyliśmy koncepcję dziewczynki/kobiety w jakimś ciemnym miejscu, stylizowanym na horror klasy B. Uznaliśmy że idealnie pasuje do Lucille. Te trupy na okładce których zabiła, to pozerzy i sezonowcy. Prawdziwy, zaangażowany fan nie będzie prosił o przebaczenie, nie piśnie słówka, nie jest pizdą. Taka koncepcja nam przyświecała, brakowało tylko chwytliwego tytułu, szyldu, który by to wszystko spajał w jedno. Któregoś razu słuchaliśmy w mieszkaniu u Jugena "Pleasure to Kill" Kreatora. Wpadł nam w ucho motyw z jednego kawałka, a mianowicie "Under the Guillotine": Night is over Now it's dawn Your final day Has begun Hear the steps On the floor Hear the sounds Of the opened door Too proud to scream Too proud to beg for mercy! You will die by the executioner's hand Under the guillotine Od razu wiedzieliśmy że to strzał w dziesiątkę.

Nie obawiacie się, że tekst "Island of Manifesto " przysporzy wam problemów, że zostaniecie za jego sprawą obwołani wrogami uchodźców, bo nie przepadacie za muzułmanami? W chwili gdy pisałem ten tekst nie myślałem o konsekwencjach. Teksty metalowe, a zwłaszcza w thrashu, zawsze ociekały niewygodnymi treściami, aż kipiały od kontrowersji. Czy baliśmy się że to może w jakiś sposób nam zaszkodzić? Według mnie artysta malując wizerunek diabła nie staje się satanistą. Tekst do tego kawałka był inspirowany poczynaniami Andersa Breivika. Dokonał on makabrycznych rzeczy, o których naszym zdaniem warto pisać. "Island of Manifesto" jest próbą "wejścia w skórę" psychopaty. Przykre jest to, że żyjemy w 2022 roku, a czujemy się jak Slayer w 1986 po wydaniu "Reign in Blood" z "neonazistowskim" "Angel of Death"... Kto jest w klimacie, ten wie z iloma absurdami i oszczerstwami walczyła ta kapela.

Thrashowe teksty zawsze były swoistymi komentarzami aktualnej sytuacji i tak jest też w waszym przypadku; inaczej być nie może, skoro to wszystko ma być w 100 % autentyczne i prawdziwe? Oczywiście że inaczej być nie może. Szczerość

i autentyczność to podstawa, choć próbujemy iść w stronę przedstawienia pewnych zjawisk w sposób bardziej metaforyczny i uniwersalny, by indywidualna jednostka mogła strawić utwór "po swojemu", bazując na własnym doświadczeniu. Nie zamierzamy nikomu mówić co ma myśleć.

Zależało wam na tym, żeby "Too Proud to Beg For Mercy " ukazała się też w fizycznej postaci - pliki czy muzyka w sieci to nie wszystko, płyta to jednak coś namacalnego, nawet jeśli jest to, niezbyt obecnie popularny, krążek CD? Wzorując się na kapelach z lat 80. mielibyśmy zrezygnować z nośników, które w tamtych latach królowały? One nadal cieszą się dużym zainteresowaniem wśród prawdziwych wyjadaczy gatunku, już pomijając jakie branie mają winyle, kasety czy cedeki na Zachodzie. Tam oldschoolowy metal (i wszystko co z nim związane) ma się naprawdę dobrze. Fizyczny nośnik to jednak coś namacalnego, autentycznego. Ogromną rolę na odbiór fizycznej płyty ma też booklet, okładka, które w zasadzie razem z muzyką tworzą klimat podczas odsłuchu. Dla nas ta cała szata graficzna, okładka, zdjęcia w środku i wreszcie ten znienawidzony przez dzisiejsze eko-trendy jewel case, są integralną częścią albumu. To coś więcej niż sama muzyka, to cały rytuał.

W zreformowanym składzie pracujecie już od jakiegoś czasu nad materiałem na debiutancki album - domyślam się, że będzie to kontynuacja stylistyki z "Too Proud to Beg For Mercy "? Macie już tytuł tej płyty, wiecie ile utworów na nią trafi? Stylistyka będzie podobna jak na EP-ce. Dalej będzie surowo, chamsko i na temat, ale naszym zdaniem ze znacznie większym kopem. Położyliśmy nacisk na bardziej cięte riffy, większą prędkość i pełniejsze kompozycje. Nie stawialiśmy sobie żadnych ograniczeń co do długości - obok rozbudowanych kawałków trwających po 6-8 minut pojawią się krótkie strzały w szaleńczych tempach. Mamy napisane około 5-6 numerów, obrany kierunek tekstów, przygotowany zarys okładki. Na chwilę obecną nie możemy zbyt wiele więcej powiedzieć, musimy się "wgryźć" jeszcze bardziej w nasze nowe numery i wyciągnąć z nich ile się da, aż będziemy w pełni usatysfakcjonowani. Tytułu jeszcze nie ma, ale znając nas, prawdopodobnie pojawi się samoistnie podczas kolejnej libacji z muzyką od Kreator lub Razor w tle. (śmiech)

Foto: Lucille

Któryś z utworów z tego materiału trafi też na dużą płytę, czy też wypełnią ją wyłącznie premierowe kompozycje, a EP-ka pozostanie zamkniętą całością? EP-ka pozostanie zamkniętą całością. "To Proud To Beg For Mercy" jest swego rodzaju podsumowaniem, przypieczętowaniem wczesnego okresu Lucille kiedy graliśmy koncerty jako trio. To były szalone dwa lata - dwa lata totalnej destrukcji, obfitujących w wydarzenia i multum przygód na gigach. Numery oczywiście również powstawały w tamtym okresie. EP-ka zamyka ten pierwszy rozdział w historii, a album będzie stylistyczną kontynuacją tej drogi i jednocześnie odseparowanym dziełem. Krokiem naprzód.

Skoro tak dobrze pracowało się wam z Januszem i Marcinem w HiGain, to pewnie album też nagracie z ich pomocą? Jasne. Chłopaki kumają temat i mają ogromną cierpliwość do nas i naszych wyskoków. Są to profesjonaliści z pasją, więc rezygnacja ze współpracy jest pozbawiona sensu. Sesje nagraniowe na pewno będą się odbywały w piwnicy u chłopaków - spędziliśmy tam tyle czasu, że dla nas to miejsce już przesiąkło specyficznym klimatem i atmosferą. Nie mamy jeszcze jedynie pewności co do miksu/masteringu. Zobaczymy z czasem.

Będziecie szukać wydawcy tego materiału? Skoro trafiliście pod skrzydła Pawła i Helicon Metal Promotions, to kierunek Ossuary Records wydaje się drogą dość naturalną? Nie ukrywamy, że bardzo nam zależy na współpracy z ciekawym, kumającym thrashowe tematy wydawcą. Nasz pierwszy longplay powinien być wspierany przez rzetelną wytwórnię. Czy to będzie Ossuary Records? Kto wie, wszystko zależy od Mateusza i od tego czy spodoba mu się materiał. My piszemy numery przede wszystkim pod siebie i to nam ma się podobać. Z innych wytwórni mamy na oku np. niemieckie Dying Victims. W swoich zasobach posiadają świetne oldschoolowe produkcje, wystarczy wspomnieć choćby Vulture, Insane, Nocturnal, Knife czy Venator.

Nie macie ostatnio szczęścia do koncertów, szczególnie w rodzinnym Białymstoku - liczysz, że w nowym 2022 roku będzie pod tym względem lepiej, szczególnie kiedy wydacie już debiutancki album? Ciężko cokolwiek przewidzieć w dzisiejszych czasach. Wiele kapel ogłasza trasy koncertowe, które po czterech miesiącach są przekładane na kolejny rok, i tak od początku 2020 roku karuzela się kręci. Oczywiście ciągle szukamy okazji. Jesienią 2021 roku., wkurwieni ciągłym zastojem, sami zorganizowaliśmy dwa koncerty, w Warszawie i rodzinnym Białymstoku. Dawno nie widzieliśmy tak nakręconej na nas widowni. Niestety od tamtej pory cisza. Sytuacja jest niepewna, więc skupiamy się na tym co jest pewne, realne i zależne tylko od nas - na tworzeniu numerów na longplaya. Gdy będzie możliwość zagrania koncertu w doborowym, oldschoolowym gronie innych zajaranych kapel, to na pewno nie odpuścimy!

Wojciech Chamryk

This article is from: