Spis treści Marudzenie Helli 3 Poezja
Artur Michał Kibiłda miasto na wodzie 5 Adam Ladziński era homo logiczna 6 Krystyna Morawska Zwodzony most czyli chwila z poetą 7 Tadeusz Haftaniuk Fraszka na priorytety 8 Lucyna Bełtowska Mgielnie 9 Ewa Kłobuch i odpuść 10 Marcin Sztelak Dwuznaczności 11 Ósme żebro Adama 12 Szymon Florczyk z dali 13 Błażej Jacek Klajza Przed międzywymiarową świątynią katolicką napędzaną energią punktu zerowego 14
2
Proza
Marcin Zwoleń Ziomuś 16 Marianna Szygoń In memoriam 20
Piąte urodziny Niepoważnego Portalu Okołoliterackiego „Herbatka u Heleny“
Zadanie numer 2 Miejsce 4 - Grupa Halba 22 Miejsce 3 - Grupa Smerfny GA(z niemym j) 24 Miejsce 1 - Grupa #teamOSAMA 26 Zadanie numer 3 4. miejsce - Grupa #teamOSAMA - unplugged 28 2. miejsce - Grupa Halba - Grain 28 1. miejsce - Smerfny GA(z niemym j) - Ada 28
Stopka Redakcyjna 29
Herbasencja
Marudzenie Helli Czerwiec 2017 był fajny. To akurat pamiętam dobrze, bo wtedy zaczęły się zmagania w naszym drugim konkursie drużynowym, w ramach piątych urodzin portalu. Uczestnicy dopisali i choć w trakcie pojawiły się małe zgrzyty, to jednak wszystkie cztery ekipy dobrnęły do końca. Efekty naszych wygłupów możecie przeczytać w tym numerze, trochę pojawi się też w następnym. Nadal pamiętam atmosferę naszych konkursów drużynowych, chyba żadne inne nie wzbudzały tyle emocji. No, może pojedynki literackie… W tym numerze mam radość gościć dwoje debiutantów, w tym momencie już bardzo dobrze na samej Herbatce znanych. Pierwszym jest Ada, czyli Krystyna Morawska. Autorka skromna, a mimo to z już wypracowanym stylem, który można poznać nawet czytając wiersz w ciemno. Drugi debiut był dla mnie herbatkowym zaskoczeniem roku. Chodzi o Zuzannę Taylor, która okazała się… Marcinem Zwoleniem. Myślę, że możecie kojarzyć nazwisko, bo nawet ja sama miałam okazję pracować z tym autorem przy okazji innego projektu. A tu taka niespodzianka! Przez dwa lata nikt nie odkrył, że nasza Zuzanna jest mężczyzną ;) Pozostając w tematyce zawartości numeru – serdecznie polecam Wam prozę. Lekka, z czarnym humorem, idealna na dosyć ciepłe jeszcze wieczory. Na chwilę odpoczynku na balkonie lub w ogrodzie, z lampką wina może, ale i piwo będzie w sam raz, jeśli ktoś woli. Choć osobiście polecam cydr ;) Pobiadolę sobie jeszcze na temat okładki, która tym razem jest mojego autorstwa. Mam nadzieję, że nie narobiłam sobie nią wstydu, bo koncepcja chodziła za mną od półtora roku, a wykonanie okazało się dosyć problematyczne. Powiem tylko, że jedyne okienko, które nadawało się do postawienie filiżanki znajdowało się na wysokości 1,60 m (ja mam niewiele więcej), a dostępu do niego broniło pole pokrzyw, sięgających mi po pachy. Dodam do tego jakieś czterdzieści stopni Celsjusza, zero cienia i mnie w pełni ubraną, do tego w wysokich gumakach (fioletowych w białe grochy). No bo pokrzywy. Czego się nie robi dla „sztuki”… Z życzeniami miłej lektury Wasza Hellena!
Lipiec 2017
3
Artur Michał Kibiłda (aklark) Urodzony w Toruniu w 1972 roku. Absolwent University of London (kierunek: Metodyka Badań Historycznych). Wyjechał za granicę, aby wyrwać się z bloku, choć tęskni do Krakowa.
miasto na wodzie miasto na wodzie przeprowadzka w rejony mniej represyjne z przyszytymi dramatami do kieszeni i papierosami mocnymi niczym Czarnobyl co to ojciec przesyła regularnie i tanio miało być bogato ale nie wyszło jak Polsce walka ze smogiem tyle kurwa lat a blokowiska żaden środek nie wywabi a już ten z „domem“ w nazwie lepiej nie wspominać lepiej przepić kilka planów na następną trzydziestolatkę ogrzać się w twoich oczach ciepłem które jeszcze mam za darmo
lepiej przepić kilka planów na następną trzydziestolatkę ogrzać się w twoich oczach
Lipiec 2017
5
Adam Ladziński (Abi-syn) Urodzony w zeszłym wieku, w mieście książęcym Żagań, w rodzinie Ladzińskich jako pierwszy syn, stąd imię Adam. Poeźować zaczął późno, w nader dziwnych okolicznościach, aczkolwiek od zawsze zafascynowany Gałczyńskim i Leśmianem. Biolog z zamiłowania, takoweż wykształcenie. Obecnie dzieli czas na pracę jako nieludzki doktor oraz na zamieszkanie w mieście biskupim, Pułtusku. Lubi robić zdjęcia.
era homo logiczna schowane pomiędzy mapami kontynenty rozłażą się i trzeszczą w ich obliczu jesteśmy chwilą tożsamość ważna piach zakrywa ślady stóp odciski kiedyś będą w kamieniu teraz jest rozkład na obrzeżach są pustynie ich żółci żaden człowiek nie opisze same wlewają się do woreczka byłej pangei tożsamość ważna piach zakrywa ślady stóp odciski kiedyś będą z kamienia teraz jest rozkład rozlazłe kontynenty trzeszczą w ich obliczu jesteśmy chwilą schowaną pomiędzy mapami
rozlazłe kontynenty trzeszczą w ich obliczu jesteśmy chwilą
6
Herbasencja
Krystyna Morawska (ada) Poezja zawsze była w moim życiu obecna. Od dziecka byłam pod jej urokiem. W słowie widziałam obraz i jeszcze ta szczególna wrażliwość, która stwarza potrzebę wyrażania się w inny sposób. Własny i w formie wiersza. Inspiruje mnie nie tylko świat zewnętrzny, ale i mój wewnętrzny świat. To szamotanie i niepogodzenie się z brakiem zrozumienia/odpowiedzi każe mi pisać. Dość krytycznie podchodzę do swoich wierszy; często poprawiam i skreślam. Robię to z szacunku do poezji. Pamiętam zasadę W. Szymborskiej: „najważniejszym meblem w domu poety jest kosz na śmieci“.
Zwodzony most czyli chwila z poetą Podrzucasz monetę i zarządzasz losem, ale to nie wystarczy strażniku napiętej struny. Mam dość śledzenia literackiej mapy. Kiedy stoję nad obcą rzeką, nie zważam na wiatr. To pewne. Nie skoczę w przepaść. Zbyt długo wodziłeś na pokuszenie. Mam siłę, by skruszyć granit - sama dotrę do brzegu. Jesteś z pokolenia przełomu. Podziwiasz wielkie umysły, ale niepotrzebnie czekałeś. Pod koniec życia słowa przechodzą w milczenie, które dużo więcej znaczy.
Nie skoczę w przepaść. Zbyt długo wodziłeś na pokuszenie. Mam siłę, by skruszyć granit - sama dotrę do brzegu.
Lipiec 2017
7
Tadeusz Haftaniuk (optymista) Mieszkam i pracuję w Chełmie. Prowadzę autorskiego bloga p.t. „Zlepek klepek“. Jestem laureatem wielu konkursów satyrycznych. Piszę przeważnie krótkie formy satyryczne: fraszki, moskaliki, epitafia i limeryki. Lubię zbierać grzyby i popracować na działce.
Fraszka na priorytety W grupie bezpieczniej jest absolutnie, płynąc w ławicy śpiewała płotka, tutaj priorytet polega na tym, żeby być zawsze najbliżej środka.
W grupie bezpieczniej jest absolutnie, płynąc w ławicy śpiewała płotka
8
Herbasencja
Lucyna Bełtowska (nebbia) Mieszkam w Krakowie, jestem kustoszem muzealnym, przez wiele lat (praktycznie całe dorosłe życie) pracującym w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius. Na swoim koncie mam kilkadziesiąt muzealnych wystaw, krajowych i zagranicznych. Jedna z nich nagrodzona została przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Sybillą“, czyli ważnym wyróżnieniem w świecie kultury. Kilka lat temu „udekorowana“ zostałam Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP, za zasługi w dziedzinie kultury i nauki, a obecnie cieszę się tytułem „Twórca Roku 2018“ przyznanym mi przez Radę Dzielnicy XI Miasta Krakowa.
Mgielnie JJeszcze nie zdecydowałam, dopiero narasta. Wypełnia opuszki palców lekkim, niepokojącym drżeniem. Wibrują. Jaka będzie; ciężka, lepka, obezwładniająca, a może delikatna, pieszczotliwie muskająca. Ty zdecydujesz. „Łagodna“? Salome? Wpatruję się uważnie, bardzo uważnie, chociaż nie zwracasz na mnie uwagi. A przecież tyle we mnie czułości. Nadal nie widzisz, że od ciebie zależy w co się przeistoczy. Więc uważaj, zaczynam się nudzić. Nuda ma odcień brunatny podszyty zgniłą zielenią i żółcią – bagienna taka. Już ci mówiłam – nie uwierzyłeś. I nie patrz tak zimno. To niebezpieczne zrozum. Twój chłód uwalnia mgłę adwekcyjną. Chcesz tego? Przecież musisz wiedzieć, że rano zagubisz się w niej bezpowrotnie.
Lipiec 2017
9
Ewa Kłobuch (Toya) Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.
i odpuść że nie jestem ptakiem nie układam się w dźwięki na pięciolinii szarpanej przez wiatr że patrzę pod nogi zamiast w niebo w bucie noszę dziurę i nie potrafię odbić się od echa to świadomość że mieszczę się w swojej dłoni w słowach nadal mnie nie ma
że patrzę pod nogi zamiast w niebo w bucie noszę dziurę
10
Herbasencja
Marcin Sztelak (Marcin Sz) Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).
Dwuznaczności Świt. Umęczone dziwki wracają do domów. Co niektóre jeszcze marzą o księciu z bajki. Większość o śniadaniu. Tymczasem pomyleńcy wróżą z kształtów wyrzuconych szmat. Wierząc w los wciąż plują na wiatr.
Kamienie stygną, potępieni prorocy wygrzebują resztki drobnych. Większość śpiących szczęśliwie dobrnie do końca. Świt.
Czasami wznoszą modły o gorzki chleb i ostatni w życiu dotyk czułych rąk. Później jest noc. Zapach wydzielin przenika na wskroś.
Lipiec 2017
11
Ósme żebro Adama Żywe wydmuszki wybałuszają oczy, nieporadnie narysowane na kruchej skorupce. Nie, nie chcę ich potłuc, nawet jeśli to prawda, że jestem na wylocie. Zbyt dużo zabrnięć w słowa nie oszczędziło konstrukcji domu. Który stawiałem jak głupi mężczyzna, wciąż dorzucający polan do ognia. Nawet kiedy świat spłonął lepiłem figurki z popiołu. Proste niczym dotyk i wiara, tylko że przepływały przez palce. Niezauważalnie. Dziś widzę coraz większe pustki, nie sposób ich zapełnić strzępami kalendarza. Więc niech rozniesie je wiatr niczym śnieg, może stopnieją na twojej twarzy. Już milczę, ukradkiem wciskając za pazuchę wydmuszki. Wiosną wydadzą owoc. Słodki dla głupców.
Zbyt dużo zabrnięć w słowa nie oszczędziło konstrukcji domu. Który stawiałem jak głupi mężczyzna, wciąż dorzucający polan do ognia.
12
Herbasencja
Szymon Florczyk (Simon Alexander) Rocznik 1986, urodziłem się, mieszkam i pracuję w Krakowie. Jak dotąd publikowałem wiersze w magazynach sieciowych (Herbasencja, Nowe Myśli, Pisarze.pl, Obszary Przepisane, Helikopter) i Toposie oraz w zbiorze pokonkursowym OKP im. W. Iwaniuka 2018 „Taniec do skrzypiącej płyty“; wyróżniony w V OKP „Erotyk na krechę“ im. T. Stirmera i w XIII OKP „Struna Orficka“ im. W. Bąka. Próbuję sił również w muzyce i grafice.
z dali miękki jak zegar płasko spoglądam na minuty spływające po ramie
jak zegar płasko spoglądam na minuty
Lipiec 2017
13
Błażej Jacek Klajza (BJKlajza) Urodzony przez przypadek w Częstochowie, a wychowany w mieście Tadeusza Różewicza. Za młodu jak spuszczał wodę to się śmiał . Autor tomików: „Poetica Nervosa“ Serwis literacki 2007 (e book) i Miniatura 2016 (druk) oraz „Rozdarty“ Miniatura 2016.
Przed międzywymiarową świątynią katolicką napędzaną energią punktu zerowego - a po kiego czorta to tam stoi i gore i chłostać się pozwala - nie wiem panie ale szpetne to takie jak nasz były proboszcz i zatłuc trza Przed międzywymiarową świątynią katolicką napędzaną energią punktu zerowego stoi sobie ten słowiański potworek przy bramie wejściowej z takim brzuchem wielkim rozdętym jakby fasoli się nażarł i tak sobie beczy i prycha a różki mu na czole urosły poskręcane niczym świński ogonek a jednak z twardej jak skała kreatyny prosto z czeluści jakiej piekielnej albo innej nieziemsko gorącej jakiejś huty w zagłębiu poniekąd przemysłowym wygrzebanej – stoi i gore a baby w beretach okładają go różańcami a krew się leje i kurwy lecą siarczyste i chłopek jakiś usmarkany po pas co rusz Jezuskiem go po tyłku klepie a wióry lecą niczym z drew rąbania i piecze i szczypie i solą po ranach a biedna słowiańska kreatura beczy i prycha i napiera na bramę wejściową wściekle i jakby mogła to by zionęła ogniem żywym srogo na chłostaczy bez wybawienia w imię ojca i syna i ducha świętego – stoi i gore Amen
stoi sobie ten słowiański potworek przy bramie wejściowej z takim brzuchem wielkim rozdętym jakby fasoli się nażarł
14
Herbasencja
b e e z a r. p l is s uu .c o m rw2010.pl Lipiec 2017
15
Marcin Zwoleń (Zuzanna Taylor) Urodzony. Żyje. Nie zamierza umrzeć. W Herbasencji po raz pierwszy, wcześniejszych publikacji dostąpił na łamach magazynów Brama, Szortal, Qfant, Histeria, Silmaris oraz antologii City 4.
obyczajowe
Ziomuś I znów było grubo... I znów nic nie pamiętam... – Hej, ziomuś! Dajesz radę?! – Przytłumiony głos dolatywał do mnie niczym zza grubej kotary. Któż by zliczył, ile to razy w swym życiu słyszałem już te same słowa? Ciężko uniosłem jedną powiekę. Fifi pochylał się nade mną z rozdziawioną gębą, demonstrując braki w uzębieniu. Z zainteresowaniem zezował na mnie swoim zakręconym okiem. Kochana morda! Nie da mi zdechnąć jak bezpańskiemu kundlowi w przydrożnym rowie, pomyślałem. Choćby nie wiem, jak bardzo sam był nieważki – nigdy, ale to nigdy, nie zostawił mnie na łasce losu. Odkąd pamiętam był w pobliżu, zawsze mogłem na niego liczyć. I teraz też tak było. – Ocknij się, ziomuś. – Poczułem gwałtowne szarpnięcie za ramię. – Zbieramy się. Autobus zaraz odjeżdża. – Neeeh odjeaaaa – wybełkotałem, ignorując zaistniały stan rzeczy, po czym wtuliłem się mocniej w dworcową ławkę. To było wszystko, na co w danej chwili było mnie stać. Wówczas, w takich krytycznych momentach, do rzeczy brał się Fifi. Łapał mnie w pół i przerzucał sobie przez ramię jak worek kartofli, chociaż raczej, zważywszy na moje kościste ciało, bardziej jak wiązkę chrustu. Droga do autobusu w takiej pozycji zmusiła mnie do uniesienia drugiej powieki. Przed oczami migały mi tylko pięty obute w czarne mokasyny. Przewieszony głową w dół, nie miałem szans na rozleglejsze widoki. Dodatkowo mdliło mnie od tego bujania. Dumny paw nadchodził z majestatem, szykując do rozpostarcia swój barwny ogon. Czknięcie, które było preludium do jego wyklucia się, w porę zaalarmowało Fifiego. Znał mnie, jak matka dziecię swoje. Natychmiast postawił mnie na ziemi i oparł plecami o bok autobusu. Równocześnie, wzbierająca treść z mojego żołądka wylała się ustami na zewnątrz. Kolorowy kwiat w pełni rozkwitł na ulicy i nie tylko. Ciepła breja okleiła także tylne koło i zderzak pojazdu. – Trzymaj fason, ziomuś. – Fifi próbował przywrócić mi trzeźwy wygląd, piorąc mnie po pysku. Ma się rozumieć, z wyczuciem. – Kierowca się wkurwi i nigdzie nie pojedziemy. Szczęściem, kierowca nie zauważył chlewu, jaki po sobie zostawiłem i już po chwili ponownie zapadałem w alkoholową drzemkę, zalegając na ostatnim siedzeniu obskurnego autobusu.
16
Herbasencja
Niestety, ale tak zazwyczaj kończyły się moje zakrapiane balety. Bez hamulców i umiaru. Byle więcej, byle do gardła i dalej przełykiem do krwioobiegu. Jak się upodlić, to na całego. Żadna granica, żadna migająca lampka kontrolna, nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed upadkiem. Chlałem, bo było. Było, to chlałem. Zaledwie tydzień później mój świat posypał się jak domek z kart. Przed południem, skacowany, szukając ratunku w osiedlowym markecie, trafiłem na Żabę. – Słyszałeś? Fifi nie żyje! – zagaił na dzień dobry. W tej samej chwili czas stanął w miejscu. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Gwałtownie i bez ostrzeżenia, niczym jastrząb atakujący gołębia. Wyprostowałem się i zesztywniałem cały, jak gdyby poddano mnie działaniu ciekłego azotu. Kac minął mi w jednej sekundzie. – Pierdolisz?! – wymamrotałem. – Nad ranem sąsiad znalazł go na klatce. – Śpieszył z wyjaśnieniami Żaba. – Strzeliła mu wątroba, jak wracał nocą do domu. Słyszałem słowa, ale mój umysł ich nie przyswajał, jakby odbijały się od niewidzialnej bariery ochronnej. – Wiesz przecież, że ostatnio się nie oszczędzał... A kto z nas się oszczędzał?, pomyślałem. Każdy pił jak umiał – jeden więcej, drugi mniej. W zależności na ile trucizny było go stać i ile mógł jej przyjąć. Tak naprawdę, nie oszczędzał się nikt. – Podobno od paru dni pił jakiś lewy bimber... – nawijał, jak najęty, Żaba. Jego głos coraz bardziej rozpływał się w powietrzu. Na sztywnych nogach wyszedłem ze sklepu, zostawiając za sobą trajkoczącego koleżkę i niezrealizowany zakup piwa. Potrącając przechodniów, szedłem przed siebie jak lunatyk, nie za bardzo wiedząc dokąd. Nie mogłem, nie chciałem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem. Wiedziałem, że ta koszmarna wiadomość nie mogła być głupim żartem, co jak co, ale nikt z nas nie żartował sobie z takich rzeczy. Nasz blok mieszkalny, czyli Lokalna Przystań Rozbitków, w skrócie LPR, dawał bezpieczne schronienie swoim synom. Tu w spokoju można było zacumować i bez przeszkód zjeżdżać równią pochyłą prosto w dół. Niejeden zdobył tutaj tytuł mistrza w staczaniu się na samo dno. Niejeden też przedwcześnie przegrał w wyścigu po ten zaszczyt. Tych, którzy polegli przed metą, nie brakowało: Jurek Tyfus, Oczko, Drzymała. Pamięć i łzy najbliższych – tyle po nich zostało. Ale nie Fifi! Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. On nie mógł być w tym gronie. Chciałem krzyczeć, chciałem wyć, chciałem spuścić komuś wpierdol, jakby był winny tego co się stało. Co teraz? Czułem się bezradny jak dziecko we mgle. Już nigdy mam nie zobaczyć tej mordy? Więcej nie oglądać złamanego nosa i śmiesznie zezującego oka, gdy się denerwował? Nie słyszeć sapania, kiedy transportował mnie na swym ramieniu? Zadawałem sobie pytania, z góry wiedząc jaka jest odpowiedź. Jak mam dalej żyć? Bez mojego mentora, mojego anioła stróża. Dojrzewałem, czerpiąc wiedzę z jego ulicznych mądrości. Pod jego skrzydłami stawiałem pierwsze kroki na osiedlowych melanżach. Razem spożyliśmy oceany ognistej wody i przeszliśmy przez niejedną rozróbę. Zawsze był przy mnie, lecz zrozumiałem teraz, że to ja powinienem być przy nim. Ale nie będę się rozklejał, nie będę się mazał, hardo uniosłem głowę. Taki już nasz los. Żołnierze Wymięci – to my. Doskonale zdajemy sobie sprawę, na co się piszemy. Każdy, kto wkracza na ten pokład, jest świadomy dokąd ów statek zmierza. Nasz wybór, nasze życie, nasza śmierć. Zrzuta na kwiaty odbyła się w „Kaczuszce”, gdzie kasę zbierała barmanka Iza. Po prawdzie, żaden z nas się do tego nie nadawał; nikt nie był stuprocentowym pewniakiem, który nie zniknąłby z pieniędzmi i ich nie przetańczył. W efekcie kupiliśmy wieniec z białych chryzantem opatrzony złotą szarfą, na której każdy złożył swój bazgroł. Na uroczystości nie zabrakło nikogo, żałobnicy dopisali w całej krasie. Rodzina, znajomi, koledzy z pracy. Ci, którzy mieli być, po prostu byli. Przed cmentarzem roiło się od hałasujących czarnych
Lipiec 2017
17
beemek. To łysogłowi kontrahenci Fifiego od rozmaitych szemranych interesów, trąbieniem oddawali cześć zmarłemu i zaznaczali swoją obecność. Pogrzeb odbył się bez zbędnej pompy i ekstrawagancji, pełna kultura i klasyczna elegancja. Chociaż Marek, bezdomny zaliczający wszystkie ceremonie pogrzebowe, wprowadził drobny element kontrowersji. Z racji trzydziestostopniowego upału postanowił obnażyć swój tors, demonstrując swoje pokryte strupami, niczym drożdżówka kruszonką, ciało. Olka, razem z Grubą Marzeną, przyniosły wiązankę czarnych róż, że niby tak klimatycznie. Mówiły potem, że przez pół nocy tuszem do powiek farbowały białe płatki. Głupie pipy, farbą w sprayu byłoby szybciej. Czerstwy, który stał tuż obok mnie, nie krył łez. W przyszłym miesiącu przecież Fifi miał trzymać jego pierworodnego do chrztu. Gdy narodził się Michaś, przez ponad tydzień wspólnie opijaliśmy ten radosny fakt. Szloch, wzruszenie, kwiaty, przemowa kapłana – niby pogrzeb jak każdy inny, ale mnie dusiło od wewnątrz jak nigdy. Czułem, że tam do piachu idzie cząstka mnie. Wiedziałem, że pewien ważny rozdział został zamknięty na amen. Powstała straszna wyrwa nie do wypełnienia. Życie straciło swój stały rytm. Od teraz już zawsze będzie podzielone na: „przed śmiercią Fifiego” i „po śmierci Fifiego”. Patrzyłem na otaczające mnie gęby, lubiące ryzykowne gry i zabawy, i pytanie rodziło się samoczynnie: „Kto następny?”. Zamyśleni i pogrążeni w smutku, wydawali się być wiarygodni w swym żalu. Czy chwila refleksji i zadumy wystarczy i rozgrzeszy, by dalej nic nie robić ze swoim nałogiem i tkwić w nim bez reszty? Pożegnalny balet, ku pamięci Fifiego, zrobiliśmy wieczorem u mnie. Niczego nie brakowało, alkohol lał się strumieniami, a stół uginał od zagrychy. Stała ekipa, z Karabinem i Zupą na czele, zamontowała się na moich kilkudziesięciu metrach. Razem z nimi pojawiło się też parę mniej lub bardziej szanujących się dziewczyn. Wąska Żaneta i Aldona Miseczka D, jak zwykle, wiodły prym. Na stypach zazwyczaj albo siedzi się sztywno i milczy, albo gada się o pierdołach, albo wspomina się zmarłego. No i z zasady się nie tańczy. My wybraliśmy wariant trzeci i tańce. Przy elektronicznych rytmach, co rusz nad głowami unosiło się pytanie: „A pamiętacie?” i ktoś przytaczał historie z Fifim w roli głównej. Czego to nie dokonał i jakiego to numeru nie wywinął. Niebywałe pomieszane z niemożliwym; takie „Z Archiwum X”. Po paru godzinach niezłego moczenia mordy i zalewania pały, niewiele już mi było trzeba, żeby paść na twarz. Towarzystwo również było w całkowitej rozsypce. Część wykruszyła się i ulotniła z mieszkania, parę osób zaliczyło zgon i kimało w najlepsze. Tylko nieliczni utrzymywali się jeszcze na pograniczu tego świata i niczym szczury buszowali w resztkach jedzenia i osuszali butelki do ostatniej kropli. Wytoczyłem się na balkon, żeby zapalić szluga. Spojrzałem w dół. Dziewięć pięter niżej latarnie oświetlały puste ulice. Ciepłe, letnie powietrze wypełniło mi nozdrza. Zaciągnąłem się głęboko. Świat nagle zawirował i obraz zlał się w jedną plamę. Karuzela, na której w tej samej chwili się znalazłem, sprawiła, że musiałem kurczowo chwycić się barierki. Balkonem rzucało na wszystkie strony, jakbym siedział na mechanicznym byku. Spróbowałem ocenić sytuację: gwiaździste niebo nade mną, przepastna czeluść pode mną. A może odwrotnie. Nie wiem, jak długo by to jeszcze trwało, gdyby w mojej głowie niespodziewanie nie spaliła się żarówka i nie zrobiło się ciemno. – Hej, ziomuś! Dajesz radę?! – Głos dochodził z oddali. Czułem się jakbym miał déjà vu. Otworzyłem oko. Znajdowałem się w pozycji horyzontalnej. Nade mną stał Fifi i szczerzył się w uśmiechu. Kochana morda! Nie ma co, piękna, wzruszająca historia. Oto mój guru nawiedził mnie we śnie. Będzie co wspominać i o czym opowiadać. – To nie sen – odparł, jakby wiedział, co pomyślałem. – Jak nie sen, to co? – Możesz wstać? – zignorował moje pytanie. – Chyba tak – odpowiedziałem niepewnie, podnosząc się. – Powiesz mi, co jest grane?
18
Herbasencja
– Wypadłeś z balkonu, ziomuś. Jesteś zimny trup. – Serio?! – Nie mogłem uwierzyć. No tak, głupi wypadek, pomyślałem. Musiałem za bardzo się wychylić. – A może, po prostu, tego właśnie chciałeś. – Fifi znów czytał w moich myślach. Nic nie odpowiedziałem; nie chciałem przyznawać mu racji. Nasz wybór, nasze życie, nasza śmierć. – Skoro ja też nie żyję, to gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytałem. – Po Drugiej Stronie Drzwi. – Nie pękaj, ziomuś – dorzucił, widząc moją przygnębioną minę. – Przekonałem się już, że tu się za kołnierz nie wylewa. – Nie mów, tutaj też piją? – Nadzieja pojawiła się w moim głosie. – I to jak! – Fifi klepnął się radośnie w tylną kieszeń spodni, z której wystawała szyjka płaskiej butelki. – A co myślałeś, ziomuś? Wszędzie piją. Pokrzepiony myślą, że moja nieodłączna towarzyszka życia, a teraz śmierci jest na wyciągnięcie ręki, przywołałem szeroki uśmiech na swoje oblicze.
Chciałem krzyczeć, chciałem wyć, chciałem spuścić komuś wpierdol, jakby był winny tego co się stało. Co teraz? Czułem się bezradny jak dziecko we mgle. Już nigdy mam nie zobaczyć tej mordy? Więcej nie oglądać złamanego nosa i śmiesznie zezującego oka, gdy się denerwował? Nie słyszeć sapania, kiedy transportował mnie na swym ramieniu? Zadawałem sobie pytania, z góry wiedząc jaka jest odpowiedź.
Lipiec 2017
19
Marianna Szygoń (Marianna, Salamandra) Piszę, bo lubię i tylko to co lubię, czyli opowiadania z pogranicza space opery i klasycznego sci-fi oraz kryminały z elementami fantastyki i grozy. Wszystkie teksty udostępniam za darmo w sieci. Można je znaleźć na portalach literackich i w e-zinach, przyjaznych amatorom i debiutantom. Współtworzę redakcję magazynu fantastycznego Silmaris, gdzie wspieram działy prozy i (czasem) korekty.
In memoriam
miniatura
No dobra, nie byłam specjalnie popularna, ale wkurzyło mnie, że mój zgon przeszedł na fejsie bez echa. Nikt nie zauważył, że w realu szlag mnie trafił, nikt nie zamieścił na osi czasu zawiadomienia o pogrzebie czy nawet najbardziej zdawkowej kondolencji. Prawdziwi znajomi rzadko tu bywają, a wirtualni najwidoczniej mają ciekawsze zajęcia. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce. Wypełniłam odpowiednią ankietę. Kto odszedł? W pierwszym odruchu wpisałam: Ja. Idiotyczne. Zarządcy tego internetowego cyrku nie są Duchami Świętymi. Chociaż, kto wie? Z uwagi na ilość wiadomości, którymi użytkownicy bombardują portal, nie ma chyba w całym Wszechświecie osób lepiej poinformowanych. Kiedy ta osoba odeszła? Jeśli nie znasz dokładnej daty, podaj przybliżoną. Tę datę to ja znam lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej niż ten niezupełnie trzeźwy konował, który pośpiesznie stwierdzał moje zejście. Opcjonalnie: akt zgonu. Jeśli to możliwe, podaj link do nekrologu lub innych dokumentów związanych ze śmiercią. Proszę bardzo: był przecież niezwykle oszczędny w słowach news na ostatniej stronie „Życia Ostrychowa”. Do dziś pałęta się po odmętach sieci. Z początku niewiele się działo, choć upragniony status „In memoriam” przyznali nader szybko. Opiekun mego konta, chrześniak dziarsko pokonujący kolejne szczeble kariery korposzczura w wielkim mieście, tak zabiegany, że nie zdążył na pogrzeb, wreszcie przykleił na osi czasu post o pogrążonej w żalu rodzinie. Wpis ów, choć mało oryginalny i zapewne wyprodukowany niezawodną metodą „kopiuj-wklej”, zaowocował kilkoma komentarzami pełnymi wyrazów współczucia pod adresem tejże rodziny i paroma wirtualnymi zniczami. A o mnie znowu ani słowa: zero wspominek o moich fantastycznych wypiekach, pracowicie lepionych solnych aniołach czy o poezji, którą częstowałam internautów równie uparcie, jak bliskich ciastami. Żywi myśleli tylko o sobie. Tak jawna dyskryminacja martwych nie poprawiła mi i tak już wisielczego humoru. Potem odkryłam, że na konto ze statusem „In memoriam” jednak mogę się zalogować, choć w regulaminie napisano inaczej. Zdziwiło mnie trochę, że mogę dodać posta — ta funkcja też miała być niedostępna. Najbardziej jednak zafrapowały mnie zaproszenia do znajomych, które zaczęły sypać się jak z rękawa. Nie, nie dlatego, że wątpiłam w atrakcyjność mojego pośmiertnego profilu.
20
Herbasencja
Raczej dlatego, że wszystkie pochodziły od osób ze statusem „In memoriam”. Tego się nie spodziewałam, bo — podobno — takich profili najpopularniejszy serwis społecznościowy nie proponuje w polu „Osoby, które możesz znać” ani też nie pozwala dodawać zmarłych do grona internetowych przyjaciół. Nie kojarzyłam zbyt wielu dusz, pragnących zawrzeć ze mną znajomość, ale co mi tam. Jarałam się tą popularnością jak jakiś durny gimbus, bo w życiu za zdjęcia moich solnych aniołów nie dostawałam tylu lajków. Znaczy, za życia... I tak moje wirtualne istnienie rozkręciło się na dobre. Twórcy serwisu zapewne nie podejrzewali, że kwitnie na nim tak intensywna podziemna egzystencja, niedostępna dla osób spoza klubu „In memoriam”. Chociaż, z drugiej strony, jakiś zawistnik niedawno wieszczył, że za pięćdziesiąt lat użytkowników martwych będzie więcej niż żywych, więc może to przemyślana strategia? Co prawda prym wśród inmemoriamowców wiedli ci, którym udało się zejść w jakiś efektowny sposób, a i licytacje, komu postawili ładniejszy nagrobek niespecjalnie mi się podobały, ale lepszy taki byt, niż żaden. Zamiast zdjęć śniadań — fotosy wiązanek od syna lub synowej. Zamiast „Kowalski obchodzi dziś urodziny”, powiadomienia: „Druga rocznica śmierci Iksińskiej, złóż życzenia”, zamiast imprez, wydarzenia: „Straszenie na cmentarzu parafialnym w Kłębocku, dziesięć osób bierze udział”. Wszystko prawie po staremu. Prawie. Szybko okazało się, że niezrzeszona dusza stanowi tutaj łakomy kąsek dla różnych dziwaków, a zaproszenia spływały nie tylko od zwykłych pośmiertelników. Propozycję przystania do „Rozkoszy grillowania” dostałam prawie od razu. Grupa mamiła rozpalonym do czerwoności rożnem na zdjęciu profilowym, obietnicą niegasnącego brykietu i użycia najostrzejszych przypraw. Nie skorzystałam, pomna wrzodów, które wpędziły mnie do grobu. Odmówiłam również polubienia fanpejdżu karateki Saa Tanga (nie cierpię filmów akcji), sopranistki Bell Tsebub (nie przepadam za operą) i koła gospodyń „Pod białymi skrzydłami Ariela” (nigdy więcej prania!). Aż wreszcie trafiłam na coś dla siebie. Skusiła mnie dyskusyjna grupa cukiernicza „Rajska szarlotka”, prowadzona przez gościa o egzotycznie brzmiącym nazwisku. Skupiała tych maniaków ciast, którzy za kawałek kruchego wypieku z jabłkami gotowi byli ryzykować nawet wypędzenie z Edenu. Wprawdzie gospodarz uprzedzał, że owoce nie pochodzą ze zwykłego drzewa, ale napalona na nowe przepisy uznałam, że do diabła z tym. No i, cholera, tym sposobem w końcu jednak trafiłam do piekła.
Potem odkryłam, że na konto ze statusem „In memoriam” jednak mogę się zalogować, choć w regulaminie napisano inaczej. Zdziwiło mnie trochę, że mogę dodać posta — ta funkcja też miała być niedostępna.
Lipiec 2017
21
Piąte urodziny Niepoważnego Portalu Okołoliterackiego „Herbatka u Heleny„ W lipcu 2017 roku nasz portal obchodził swoje piąte urodziny. I choć numer ten zawiera teksty z czerwca, to właśnie w czerwcu rozpoczęliśmy świętowanie. To był drugi w naszej historii konkurs drużynowy. Drużyny były cztery, a przed nimi stało sześć zadań - trzy grupowe i trzy indywidualne. Niestety, do czasu publikacji tego numeru 2/3 jednej z drużyn opuściło portal, więc nie będę ryzykowac publikacji ich twóczości, ale za to zapraszam Was do lektury pozostałych wyników tych stricte literackich spośród wszystkich wyzwań
Zadanie numer 2 Przed Wami zadanie ściśle literackie: stworzycie razem tekst, którego temat przewodni brzmi: HERBATKA PO PÓŁNOCY - TRYPTYK Ale, żeby nie było zbyt prosto ustalamy następujące reguły: 1. Każde opowiadanie musi się składać z trzech powiązanych ze sobą części napisanych i poezją i prozą (np. część 1 poezja - część 2 proza - część 3 proza) 2. Każdy członek grupy pisze jedną i tylko jedną część, przy czym część ta musi być napisana albo poezją, albo prozą, nie można mieszać gatunków w ramach części pisanej przez jednego członka grupy 3. Części układamy według wieku członków grupy (wiem, chamskie :D), czyli najmłodsza osoba pisze na początku, najstarsza na końcu 4. Każdy członek grupy ma do dyspozycji maksymalnie stronę znormalizowanego maszynopisu, czyli do 1800 znaków, nie wolno przekazywać niewykorzystanego limitu pozostałym członkom grupy 5. Można się konsultować, wspólnie układać plan tekstu i dopracowywać ostateczny efekt razem Miejsce 4 - Grupa Halba I - Nassanel godz. 0:00 westchnienia głodnej komarzycy przypomniały mi to już wieczór
22
Herbasencja
u progu szura noc w czapce niewidce i roztacza ten tajemny zapach który nadaje śmierci komara wagi co najmniej nieznośnej dla rozumu nie szukając szumu w głowie oddam w wasze ręce ciąg dalszy II - Polliter godz. 2:00 Na części pierwsze „Nights in white satin, never reaching the end...“ - zawodzi Mike Pinder. Niebieskie światło ekranu komputera oświetla moją twarz z workami jak saszetki herbaty, pod krótkowzrocznymi oczami. Jeden łyk zielonej i ręka wraca na klawiaturę. Piszę poemat swojego życia, to będzie moje największe dzieło, nawet jeśli o tym jeszcze nie wie (ten poemat). „Rozgoryczony“ - słowo, które sprawia mi największy problem. Niby proste, pięć sylab, rymy wciskają się do głowy, ale tylko przymiotnikowe, a nie tego potrzebuję. To musi płynąć i jednocześnie eksplodować negatywną energią. Ten, kto to przeczyta musi wiedzieć, że jestem rozgoryczony, roz-go-ry-czo-ny. Jaki rym, jaka konstrukcja nada potęgi temu słowu? Kolejny łyk herbaty, gorzkiej i mocnej, rozgrzewa ciało, podtrzymuje ciężkie powieki niczym niewidzialne rusztowanie z rozrastającego się we mnie bambusa i dopinguje neurony do szybszego przewodzenia potencjałów elektrycznych. Ale widocznie nawet neurony są rozgoryczone, ROZ-GO-RY-CZO-NE, GO-NE-ROZ-CZE-RY, CZE-GO-ROZ-NE-RY... „...letters i‘ve written, never meaning to send...“ - miłość i rozgoryczenie to ładne połączenie, takie efektowne i od razu chwyta za serce. Pewnie są lepsze pary dla „miłości“, ale duet tych dwóch słów podoba mi się chyba najbardziej. Nie współbrzmią ze sobą, właściwie dzieli je wszystko, a jednak tak pięknie się łączą. Coś jak mocna herbata pita grubo po północy i poemat aspirujący na największe moje osiągnięcie - bezlitosne działanie teiny oraz złudna i naiwna nadzieja, połączenie mocy i egzaltowanej naiwności. Tak, ileż może się wydarzyć między tymi dwoma słowami, połączonymi jak syjamscy bracia, pomimo układu awersji-rewersji, który je dzieli. Fusy lepią się do suchych ust, a ekran wciąż miga niebieskim światłem. Przycisk „Backspace“ zużyty, sponiewierany do granic możliwości, czeka mnie wymiana klawiatury. Miłosny poemat, kurwa. Zachciało mi się konkurować z romantykami. No nic, pozostało mi rozgoryczenie. ROZ-GO-RY-CZE-NIE. Czas na kolejną herbatę... „Cause i love you, yes i love you, oh oh oh i love you...“
Lipiec 2017
23
III - Grain godz. 4:00 ulep na podobłoczyny zielona wychylałaś się z zaparzeń nieczułości ledwo upita podrywany kalendarz nie odrasta plujki jeszcze się lęgną bujają jak gołębie niebo w kołdrze zakopertowany sen cyrkulacja naciąga termofor
Miejsce 3- Grupa Smerfny GA(z niemym j) I - Ada Zachowam w pamięci majową noc z czerwonym księżycem. Wtedy to zaklęcie odpadło z ogona komety, by zajrzeć do gospody ‚Pod Modrym Fartuchem‘. Przy stole dzbany i trzej biesiadnicy wystraszeni cieniem, który pokazywał się i znikał. Jak błędny ognik wyprowadził gości z karczmy, ponieważ na podjeździe czekały dyliżanse. Drzwi zatrzasnęły się - zaprzęg gotowy. Woźnica smagnął biczem, rusza kosmiczna kareta. Toczą się koła tajemnym gościńcem, a ja przez zmrużone oczy ożywiam planety. Niczego nie pragnę, zbyt wiele mogę stracić. Pierwszy przystanek. Pod niskim łukiem Bramy Floriańskiej czeka Wisława z kotem Kornela, za nią siwy obłoczek dymu. Subtelny uśmiech roztacza wokół. - Jest wolne miejsce, kochanie?
24
Herbasencja
(piękna jest przyjaźń, a sen nie zna granic). Podaję tomik „Koniec i początek”. Chwila wahania ― zadrżała prawa ręka. Tak, to możliwe, że wstydzi się czułości słów gdy pisze: najlepszemu przyjacielowi. Magiczna to chwila, gdy wyobraźnia szuka miejsca w niespójnym dialogu: zdumiona, kiedy bywa prawdziwa. Tak więc straciwszy oddech i wysokość poczułem kant stołu i zapach herbaty. II - GaPa Sobota to nasz dzień. Od kilku lat spotykamy się w gospodzie. Powiem więcej: mamy oko u szefa, a nawet swój stolik „Trzech Budrysów” (tak mówią poniektórzy), ale połączyła nas literatura science–fiction. O swoich idolach wiemy wszystko. Moim ulubieńcem jest Ray Bradbury - absolutna czołówka światowej fantastyki. Mało tego. Jedna z planetoid na cześć pisarza została nazwana Bradbury, no! Wyjątek stanowi Karol. Owszem, dyskutantem jest wspaniałym, dyplom magistra filozofii mówi sam za siebie, ale serce oddał poezji. Może to i lepiej. Fantastyka i poezja to oniryczne siostrzyce, więc dyskusje są na wyrównanym poziomie. Tu uchylę jeszcze rąbka tajemnicy: Karol uwielbia prześwietne opowiadania Kornela Filipowicza – wieloletniego przyjaciela Wisławy Szymborskiej – ale „ciii”. Ostatnia sobota miała być wyjątkowa. Zebrałem się na odwagę, przyniosłem rękopis mojego pierwszego opowiadania. Zamówiłem dzban (tak tutaj podają, po staropolsku) wina. Debiut planowałem uczcić drobną kolacją podaną po północy i herbatą z samowara. Następna iskra pamięci to lunatyczny marsz i podróż karocą, która zaparkowała w olbrzymiej sali, wypełnionej znanymi sylwetkami. Naga Małgorzata smarowała się maścią, Mistrz redagował „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Miciński zawył demonicznie. Wszyscy popatrzyli na mnie, jakby czegoś oczekując. – Czy Shakespeare naprawdę istniał? Leszek Kołakowski zaśmiał się dobrodusznie. – O nie! Jesteś w tej szczęśliwej sytuacji, że jeszcze masz pytania bez odpowiedzi! Roger Zelazny z błyskiem w oku wymienił mój rękopis na tomik Raya Bradburego. – Jam jest Pan Snów, Pan Światła, z trzewi Rypina i Irlandii! Ku czci mej nadano małżoraczkom miano Sclerocypris zelaznyi. Powiadam ci: pisz! A teraz znikaj, zimna kolacja jest jak pies, co z radością kota nie goni! Znajomy kant stołu… Trzask bicza sklejał poły nocy. W cieniu błyskawicy ujrzałem sylwetki moich towarzyszy, mechanicznym krokiem zmierzających do karoc. Zająłem miejsce w ostatniej. Samotny dyszel dumnie celował w Lunę, a jednak strojny srebrnymi literami pojazd wystrzelił ku nieboskłonom. Bez efektów specjalnych zaskoczyła wolna wola. – Nieś mnie do największego pisarza dwudziestego wieku, Philipa Kindreda Dicka. I oby jego kot nie był dwuwymiarowy – wyrzekłem w miękkie sukno kabiny. Rozdęta przestrzeń ogłuszyła mnie przyśpieszeniem. Serce ścisnęła żelazna, zimna dłoń, odbierając wszelką nadzieję: złowróżbny śmiech zastygł za plecami. Rozpacz zakręciła młynka palcami i powolnym ruchem wskazała kierunek. Nadludzkim wysiłkiem otworzyłem drzwi.
Lipiec 2017
25
Poczyniłem krok – znowu siedziałem w karocy. Szlochem drażniłem ciszę gdy fluorescencyjny blask zalał kabinę. Bezkresna równina pękła wybrzuszeniem. Im bardziej zbliżaliśmy się w szalonym pędzie do gorejącego w mroku wzgórza, tym większą amplitudą rozsadzał czaszkę młot biologicznej pompy. Wznosiliśmy się ku ponurej świątyni, wieńczącej regularny kształt wzniesienia. Szalony lęk nie pozwalał zamknąć oczu. Ołtarz był tak plugawym tworem, że padłem zemdlony. Twardy kant stołu cisnął czoło. Mrugając ziarniście rozpoznałem wnętrze karczmy. Zerknąłem na śpiących towarzyszy. Bezwzględne światło świtu ciosało w ich twarzach odbicie snów, którymi władali, lub które władały nimi. Przejrzałem leżące przed nimi tomiki – dedykacje pisane były tą samą dłonią. Wtedy, ani chwili później, uwagę przyciągnął pusty już dzban po herbacie. Sklejone fusy przypominały schodkowatą piramidę z ołtarzem u szczytu. Mój śmiech budził wszystko i każdego. Nowy dzień wstał, a my razem z nim. Nim…
Miejsce 1- Grupa #teamOSAMA Bakszysz I - Anaris „Nie mam czasu na takie bzdury” – myśli, wchodząc szybko po schodach. – „Dla niego to takie proste, chodź tu, idź tam, pomóż mi z tym, odbierz tamto. Jasne, on też swoje w życiu przepracował, ale ostatecznie to ja zawsze siedzę po nocach, a on po prostu sobie śpi. Boże, już tak późno…” Mimowolnie masuje mięśnie prawego przedramienia ściśnięte od wielu godzin spędzonych nad klawiaturą. Naprawdę powinna sobie sprawić żelową podkładkę pod myszkę. Zespół cieśni nadgarstka to ostatnie, czego teraz potrzebowała. Czas dla każdego oznacza coś innego. Dla niej to taki prezent, który dostaje jak bukiet kwiatów – od święta. Nastały czasy, kiedy nikt nie ma czasu na nic, świat przyspieszył. Pracę można zabrać do domu, właściwie nigdy się z niej nie wychodzi. W zasadzie już się nie odpoczywa, chyba że wreszcie, w przypływie frustracji, ktoś odważy się wrzucić telefon za miliony do fontanny po którymś z kolei kieliszku wina – tym ostatnim, wypitym już żeby naprawdę trochę się odciąć. Jak, w jaki sposób w tej gonitwie można odkryć, kim chce się być? Jakim człowiekiem, z jakimi wartościami, z czyimi marzeniami? Jak się nie przepracować, nadążyć, nie zabić w sobie małego odkrywcy, nastoletniego twórcy, potem młodego podróżnika i na końcu – szczęśliwego człowieka? Otwiera drzwi do mieszkania starym kluczem, wciąż ma przy nim breloczek z metalową wieżą Eiffla, upominek z wyjazdu rodziców. W domu panuje cisza i tylko z kuchni pada łuna bladego światła. Przechodzi przez korytarz nieco zdziwiona, że ojciec nie przyszedł się przywitać, tak jak zawsze to robi. W kuchni go nie ma, ale zauważa drewnianą szkatułkę na stole i czajnik na gazie. Ciekawość ciągnie ją do tej niewielkiej, podłużnej szkatułki z delikatnie rzeźbionym wieczkiem. Kiedy ją otwiera, najpierw wysuwa się kartka papieru złożona na pół i dopiero potem pokazuje się skarb: srebrna łyżeczka na długim, szerokim trzonku i jej inicjały wygrawerowane na samym końcu – N. C. Przesuwa palcem po srebrze, zahacza paznokciem o malutką rysę, jaką jest litera „N“, potem bierze do ręki kartkę: II - unplugged W piwnicach i spichrzach, wśród śladów stóp – w zgliszczach
26
Herbasencja
kapka zaledwie. Rzekłbyś łza. Chłodna stal, mech i piach – to tak, jakby ktoś spadał na słońce. Krew od drzazg, płomień zgasł choć tli się wciąż jeszcze, jak drewno na wiosnę przykryte płaszczem, schowane pod wycieraczkę jak klucz. Jak wytrych do otwierania miejsc, w których mieszka – łyżeczka – kwiat co umiera w wazonie, stos z uschniętych łodyg złap za ich koniec i pij do ostatka, dopóki trwa. *** III - Salamandra To na pozór zwykły wiersz, jeden z tych, które zacząłem pisać, gdy umarła twoja matka. Zawsze czytałaś je jako pierwsza, chwaliłaś. Często tylko dlatego, by nie sprawiać mi przykrości. Ale ten wiersz nie jest mój. To ona napisała go dla mnie. Przeczytałem go w noc jej śmierci, popijając herbatę. Zaaranżowała to, tak jak ja dzisiaj. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że to nie tylko wiersz. Nie od razu pojąłem ogrom poświęcenia i naturę daru. Ty też zapewne niczego nie podejrzewasz. Przed chwilą zajrzałaś do mojego pokoju i wycofałaś się, cicho przymknęłaś drzwi, myśląc, że drzemię. Szkoda, że nie podeszłaś, by pocałować mnie w czoło. Ot tak, jak córka starego ojca, bo tylko ja wiedziałbym, że na pożegnanie. Pamiętam, że najpierw poczułem gniew. Na twoją matkę, bo przecież nie spytała mnie o zdanie. Potem doceniłem to, że zyskałem czas, który mogę spędzić z tobą. Oddała mi swoje lata, te, które mogła przeżyć, tak jak ja teraz oddaję je tobie. Nie, to nie tak, że starszemu panu życie niemiłe. Z tak błyskotliwym umysłem mogłaś być kimś, a zastygłaś w pospolitości, zapętlona w sieci codziennych rytuałów. Nie odkrywasz nowych światów, marnując dzień po dniu. Nie pozwoliłem ci rozwinąć skrzydeł. Słyszałem gwizdanie czajnika. Zaparzysz sobie herbaty. Sięgniesz do cukiernicy, od zawsze stojącej na stole, posłodzisz, zamieszasz łyżeczką ze szkatułki. Ponownie przeczytasz wiersz, półszeptem, jak zwykle, nie wiedząc, jak potężne wypowiadasz zaklęcie. Potem, skupiona, jak masz w zwyczaju, oprzesz jeszcze ciepłą łyżeczkę o wargi. Zastukasz nią w półotwarte usta, rozmyślając nad sensem dawno temu zapisanych słów. Przecież N.C. to i twoje, i moje inicjały. Wstaniesz. Otworzysz drzwi do pokoju. Zastygniesz na progu, nasłuchując mojego oddechu. Kiedyś zrozumiesz.
Chłodna stal, mech i piach – to tak, jakby ktoś spadał na słońce.
Lipiec 2017
27
Zadanie numer 3 W trzecim etapie nasi zawodnicy mieli za zadanie napisać haiku na temat Popołudniowa herbata 4. miejsce - Grupa #teamOSAMA - unplugged Motylki w brzuchu, W gardle zawsze świeży śnieg Słońce w torebkach. 2. miejsce - Grupa Halba - Grain w pierwszych listkach wiosna parzy się jeszcze jedna herbata popołudniowa 1. miejsce - Smerfny GA(z niemym j) - Ada blask popołudnia ziołem pachnie altana spokojne lustro
28
Herbasencja
Stopka redakcyjna Profile autorów:
Abi-SYN http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=39 Ada http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=1019 Aklark http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=853 ANARIS http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=34 BJKLAJZA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=842 gapa http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=86 Marcin sz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70 NASSANAEL http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=1216 nebbia http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=801 OPTYMISTA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=569 POLLITER http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=625 sALAMANDRA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=393 Simon Alexander http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=613 Toya http://herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=833 UNPLUGGED http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=57 ZUZANNA tAYLOR http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=1255
Skład i Fotografia na okładce: Agata Sienkiewicz
Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl, możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)
w w w . h e r bat k au h e l e n y . p l
Lipiec 2017
29