Herbasencja - Listopad 2017

Page 1


Stopka redakcyjna Skład i projekt graficzny: Agata Sienkiewicz Ilustracja na okładce: Clarke, Harry: Roll the devilish eyes wrathfully in thy head!, z: Goethe, Johann Wolfgang von „Faust“. Nowy Jork: Arden Book Company, [po 1925]. Wydawca: Pracownia literacko-artystyczna „Herbatka u Heleny“ Agata Sienkiewicz Piotrowice 1 55-311 Kostomłoty Kontakt: helenachaos@o2.pl Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw uzyskać zgodę autora. Wszystkie ilustracje zawarte w tej publikacji należą do domeny publicznej i pochodzą ze strony oldbookillustrations.com. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.portal.herbatkauheleny.pl. Możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

2


Marudzenie Helli Wybitnie opornie szła mi praca nad tym numerem. Do tego stopnia, że w międzyczasie zdążyłam skończyć inną publikację, ale o tym na razie cicho sza. Choć właściwie, jeśli dobrze poszukacie, to znajdziecie w tym numerze małą zapowiedź. Nawet trochę mam wrażenie, że po tych kilku trudnych latach powoli wracamy do gry. A to nie jedyna niespodzianka, jaką szykuję dla Was w najbliższych dniach. W końcu równo za tydzień stuknie nam osiem lat. Osiem lat? Naprawdę? Nie wiem, jakim cudem to wszystko się jeszcze nie posypało. Czasami mam wrażenie, że to niemożliwe, że musiałam się pomylić w obliczeniach. A jednak - w poście powitalnym, jak byk, stoi data 15.07.2012 r. W przyszłą środę zapraszam więc Was szczególnie, bo będzie się działo przez cały dzień. A teraz znowu cofamy się w czasie, do listopada 2017 roku. Jesień to tradycyjnie czas naszych pojedynków literackich, więc w numerze znajdziecie wszystkie zwycięskie limeryki tamtej krótkiej edycji oraz zwycięskie miniatury z pierwszego etapu. Jeśli natomiast chodzi o teksty, które trafiły tu zwyczajną drogą, ze swojej strony polecam w poezji miniaturkę Lucyny Bełtowskiej „Nieżyzna“. Cztery wersy, które idealnie opisują podejście współczesnego świata do macierzyństwa, miejsce matki w świecie kobiet, które często same sobie wzajemnie stawiają bardzo wysokie wymagania. W prozie matomiast tekst, do którego zawsze chętnie wracam: „Księniczko na rolce papieru termicznego“ Grzegorza Patronia. Niby zwyczajna rzeczywistość, a przecież czuć tu magię. Takie miniaturki potrafi tylko GaPa. Zapraszam do lektury! Helena Chaos


Spis treści Poezja

Małgorzata Wójtowicz Przyjechałam za późno ..... 7 Kilkanaście minut po piątej ..... 8 Lucyna Bełtowska Nieżyzna ..... 9 Błażej Jacek Klajza Niech będzie kolorowa ..... 10 Ona ..... 11 Marcin Lenartowicz Szczęście. ..... 13 Dorota Czerwińska o sztuce pisania scenariuszy ..... 14 Marcin Sztelak Znicze ..... 17 Wspomnienia z bezdomności ..... 18 Ewa Kłobuch pod czerwony zachód ..... 19

Proza

Marcin Zwoleń Rozgrywka ..... 21


Grzegorz Patroń Księżniczko na rolce papieru termicznego... ..... 25

Pojedynki literackie

Pojedynek na limeryki - Etap I Grupa 1: Mróz, Zwycięzca - Polliter „Mróz“ ..... 29 Grupa 2: Oddech, Zwycięzca – Galina „Oddech“ ..... 29 Pojedynek na limeryki - Finał Finał: Wielbiciel, Zwycięzca – Polliter „Milady“ ..... 29 Pojedynek na miniatury - Etap I Grupa 1: Trening, Zwycięzca – unplugged „Skalp. Prolog“..... 30 Grupa 2: Rdza Zwycięzca – dziko „Jesienna miłość“ ..... 30 Grupa 3: Strach, Zwycięzca – Salamandra „Pomocnik kata“ ..... 32 Grupa 4: Umysł, Zwycięzca – Podstuwak „Szach-mat“ ..... 33

Herbata Szeptunów

Recenzja – książka: Piotr Rogoża - Niszcz, powiedziała / Marginesy ..... 37 Recenzja – komiks: Tirabosco / Perrissin - Kongo. Józefa Konrada Teodora Korzeniowskiego podróż przez ciemność / Kultura Gniewu ..... 39 Recenzja– gra: Simon Stalenhag - Tajemnice Pętli (edycja polska) / Black Monk Games ..... 41


Poezja Słowo od recenzentów „Powiem tak - prosto i szczerze o psychuszce z bardzo dobrą puentą. Oceniam wysoko, bo jest to tekst bez puszczania oka, choć napisany lekko.“ aklark - Dorota Czerwińska, o sztuce pisania scenariuszy

„Świetnie się ten wiersz czytało. Autorze, złapałeś czytelnika na haczyk fajnym tytułem i łowiłeś go treścią bez potrzeby używania podbieraka. Zostałem uwiedziony ładną składnią, przerzutniami, ciekawą i niebanalną metaforyką, świetnym prowadzeniem wiersza.“ Polliter - Marcin Sztelak, Wspomnienia z bezdomności

„Kobiecy liryk z nutą zagubienia w relacji, ale i nadziei i przeczucia zmian, z ciekawą puentą (jakby świadczącą o chęci właściwego odczytywania drugiej osoby). Prostym językiem rezonuje emocjonalnie, m. in. dzięki dobrej wersyfikacji, żywo pulsującej i nie rozdrabniającej zbędnymi enterami.“ Simon Alexander - Ewa Kłobuch, pod czerwony zachód


Małgorzata Wójtowicz (MWojtowicz)

Autorka tomu poezji „Jeszcze” wydanego przez Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu. Publikowała m.in. na łamach „Mojej Przestrzeni Kultury, w „Babińcu Literackim”, „Śląskiej Strefie Gender”. Jej utwory znajdują się w kilku antologiach, m.in.w „111. Antologii Babińca Literackiego” i „Ogrodowych spotkaniach”.

Przyjechałam za późno Wiedziałam, że już się nic w tobie nie zapali. Szept dotykał głośniej niż chłód, na oślep, bez ładu i składu, jak spóźniony wiersz z wyślizganych słów albo nogawka nie na tej nodze. Patrzyłam, jak żyły zwalniają bieg, a twój ból znika w moim strachu.

7


Kilkanaście minut po piątej Po omacku szukam drzwi, spękane warstwy farby odpadają wraz z tynkiem. Mam siedem lat i niebieską, aksamitną sukienkę do kolan. Nie muszę rozmawiać, mimo że patrzą na mnie czyjeś rozwodnione, niebieskie oczy. Noc wypalona przez dzień powoli w nich stygnie. Nie rozumiem słów, dogasają cicho w mojej głowie. Proste pytania są jak otwarte rany. Zmęczenie osłania przestrzeń, w której lęgną się potwory. Świat drży, kiedy ich ślepia podnoszą moją sukienkę. Dotykam ostrożnie czoła, rozżarzone plecy parzą. Kładę głowę na podłodze, jestem otwarta.

8

8


Lucyna Bełtowska (nebbia)

Mieszkam w Krakowie. Trochę piszę, trochę maluję. Mam na koncie dwa tomiki poetyckie. Ten drugi wydany i sfinansowany przez Uniwersytet Jagielloński, przy współudziale Księgarni Akademickiej w 2019 roku oraz około dziesięciu indywidualnych wystaw malarskich. Przez lata pracowałam (jako kustosz) w Muzeum UJ Collegium Maius, gdzie byłam autorem i kuratorem kilkudziesięciu muzealnych wystaw i katalogów do nich. Więcej grzechów nie pamiętam...

Nieżyzna Na najwyższej gałęzi urodziłam owoc. Jeden. Podobno gorzki. Teraz mówią, że żyję tylko w połowie.

9


Błażej Jacek Klajza (BJKlajza)

Urodzony przez przypadek w Częstochowie, a wychowany w mieście Tadeusza Różewicza. Za młodu jak spuszczał wodę to się śmiał . Autor tomików: „Poetica Nervosa“ Serwis literacki 2007 (e book) i Miniatura 2016 (druk) oraz „Rozdarty“ Miniatura 2016.

Niech będzie kolorowa w moim kraju zabrakło poezji krwawiłam w każdą miesięcznicę broniłam najmniejszego skrawka ciała psa z kulawą nogą i nienarodzonego drzewa marniałam z każdym wypowiedzianym słowem karła wdrapującego się na barykadę normalności taszcząc siaty po schodach do azylu ukradkiem spoglądałam na niebo ogarnięte płomieniami to tylko wieczór - nie dobry wieczór

10


Ona choć bezpośrednio nie stanie się żadna w małym szaleństwie nutka filozofii ziarnko do ziarnka aż zbierze się prawda w postępującej świata entropii właśnie wychodziłem zadzwoniła Wena a tak bardzo chciałem dostać bukiet irysów a tak bardzo dostałem po mordzie nie piszesz mój drogi od czasu pewnego nie łasisz się do mnie nie tęsknisz kolego co cię tak bardzo od pióra odrywa halo kochany to ja Wena twoja wciąż żywa zamknąłem usta błyskawicznym zamkiem by woda za szybko nie uleciała irysy szlag trafił przepraszam dałem ciała ale to wszystko ta polityka ten zegar bomba co w głowie tyka i skoncentrować nie mogę się wcale pal licho pisanie pierdolę zapalę a ona dalej na kablu wisi żale już krzyki ja chcę irysy i dręczy i wierci mi w brzuchu dziurę czuję jak złuszcza mi się naskórek ja znów rymuję a w głowie myśli walą młotami wciąż ta sama śpiewka pomiędzy wersami choć bezpośrednio nie stanie się żadna w małym szaleństwie nutka filozofii

1111

11


ziarnko do ziarnka aż zbierze się prawda w postępującej świata entropii i nagle sygnał przerwała rozmowę zachodzę w głowę co stać się mogło jakim sposobem w jednej minucie tuż przy mnie obok rozpromieniona irysów bukiet i rozpalona Ona poezja niezrównoważona

12

12


Marcin Lenartowicz (unplugged)

Urodzony w roku kota. Astygmatyk. Najbardziej na świecie - póki co, ma nadzieję - uwielbia być wujkiem dla swoich czterech akumulatorków.

Szczęście. To jak wrodzona nieśmiałość, kosmyk gwiezdny zamknięty w błękicie. Gdzie każdy oddech, to euforia a uśmiech goni uśmiech do tego stopnia, że zapominasz, który z nich był pierwszy. W końcu stajesz się kolekcjonerem - pominięty krok, ten który nastąpił wszystkie momenty, kiedy po prostu byłeś obłok, strącając te pęknięte gdzieś w odmęt. To jak wrodzona niechęć do pokrzyw, dystans równoważony przez na całe życie, aż skapnie i nazbiera się w kącikach ust zaledwie kroplą.

Z cyklu: Deszcz. Dedykowane Całej Czwórce.

13


Dorota Czerwińska (szara)

Urodzona pod koniec lat 60 ubiegłego wieku. Nauczyciel i terapeuta. Poezją interesuje się od zawsze. Woli komentować, niż pisać, prowadzić dialog z autorem. Związana z portalami literackimi – nieistniejącymi już Wrzeszczami, Herbatką u Heleny, Ósmym piętrem. Jej wiersze ukazały się w kilku Herbasencjach, Nowych Myślach oraz w ogólnopolskich pismach literackich eleWator i AKANT.

o sztuce pisania scenariuszy na oddziale zamkniętym poznałam Drzewoluba potrząsał gałęziami i wypisywał cuda czyli dramaty o umajonych księżniczkach jego wielkie cytaty płonęły w popielniczkach w sali zwanej palarnią gdzie tliło się i ćmiło tam zapragnął wysysać po migdałki swą miłość niestety niespełnioną bo idealną prawie lecz tracił dla niej głowę a z głową roje przedstawień wystawionych na pastwę przedstawicieli nauki jednak pośród widowni zabrakło znawców sztuki

14


i życia Drzewoluba które było dramatem skończonym profesjonalnie pogrzeb odbył się latem

15


Marcin Sztelak (Marcin Sz)

Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).

16


Znicze Na diabelskiej wyspie jesteśmy panami życia, a śmierć sobie tańczy na plaży — rozbrykana dziewczynka. Zgnilizna. Za przepierzeniem toczą się egzystencje, zupełnie normalne, według wzorca. Rys wcale nie słychać — chociaż szerokie. Rozkład. Na urodzinowym torcie nikt nie liczy świeczek. Ślinka cieknie, kap na podłogę i z poślizgiem — głową w parapet. Mogiła. Piękna stypa, znowu jesteśmy panami życia, a śmierć sobie w kąciku tasuje karty. Pasjanse.

1717

17


Wspomnienia z bezdomności Haczyk do zaginania czasoprzestrzeni pękł. I już nie było sensu ścielić łóżka. Tym bardziej zamykać szafy, w której schły przywiędłe bukiety niewręczonych kwiatów. Jednak ulice były ciepłe, aż do jesieni. Wtedy, w licznych zmrokach sam Książe podarował mi banknot. Z wypalonym zarysem na wpół otwartych drzwi. Wreszcie wszystkie koty stały się czarne, bezdenne. Coraz zimniejsze miasto wnikło i pozostało snem. Spełnionym aż do ostatniego trzepotu. Rozhuśtanych na wietrze wron.

18

18


Ewa Kłobuch (Toya)

Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.

pod czerwony zachód będzie wiało oby z dobrej strony wtedy świt zaplącze się między palce tak wymyślę dotyk i nadam mu kształt twoich dłoni to przecież niemożliwe żebyś był o krok a jednak za daleko by zabrać ciężar z moich ramion nawet jeśli mówisz gubię gdzieś treść i siebie między kartki odkładam na później wrócę po słowach jeszcze tylko nauczę się słuchać ostrożniej dobierać kolory słońc sukienek

19


Proza Słowo od recenzentów „Cóż... Nikt nie mówił, że aniołowie muszą być wspaniali i wiecznie ludziom pomagać. Najwyraźniej oni też mają skłonności do hazardu i czasem się nudzą. “ Nathien - Marcin Zwoleń, Rozgrywka

„W pierwszej części rzeczywistość przedstawiona jest tak bajkowo, że aż ciężko mi uwierzyć, że coś tak pospolitego, i w gruncie rzeczy niefajnego, może robić tak miłe wrażenie. Druga część to bez wątpienia proza poetycka, czy może nawet realizm magiczny. Trudny gatunek, traktowany po macoszemu i przez prozaików i poetów. A tutaj nadal jest miło i nadal bardzo fajnie się czyta.“ Helena Chaos - Grzegorz Patroń, Księżniczko na rolce papieru termicznego...

„Naprawdę podeszło. Napisane ciekawym jękiem, emocjonalne opowiadanie z konceptem. Niskie poczucie wartości, zapewne niepozwalające wierzyć w coś na dłużej i przesypywanie chwil (o ile to nie sny w tym z lekka onirycznym tekście), z drugiej strony - ukryty za anonimowością Ktoś, kto Widzi, Przechowuje, Pamięta, Stwarza.“ Simon Alexander - Grzegorz Patroń, Księżniczko na rolce papieru termicznego...


Marcin Zwoleń (Zuzanna Taylor)

Urodzony. Żyje. Nie zamierza umrzeć. W Herbasencji po raz pierwszy, wcześniejszych publikacji dostąpił na łamach magazynów Brama, Szortal, Qfant, Histeria, Silmaris oraz antologii City 4.

horror

Rozgrywka Wszystkie stacje telewizyjne i radiowe od późnego popołudnia nie mówiły o niczym innym. Całą Argentynę wszerz i wzdłuż obiegła wstrząsająca wiadomość. Emitowane na żywo relacje spod eleganckiej kamienicy przy Avenida de Mayo dostarczały emocji jak z najgorszego koszmaru. Oblegający budynek reporterzy nadawali do wycelowanych w ich stronę kamer tę samą straszną nowinę. “Nic nie wskazywało, aby mogło dojść do takiej tragedii. Dziś w godzinach porannych mieszkaniec Buenos Aires, niespełna dwudziestoletni José María Morales w bestialski sposób zamordował swoją sąsiadkę, sześdziesieciodziewięcioletnią Elvirę Gutiérrez. Mord miał miejsce w mieszkaniu ofiary, która nie miała powodu, by nie wpuścić do domu dobrze znanego jej mężczyzny. Oprawca poderżnął kobiecie gardło, wypatroszył ją, po czym poćwiartował jej ciało. Następnie niektóre kawałki mięsa przyrządził w postaci steku i oddał się konsumpcji. W trakcie posiłku został zaskoczony przez powracającą z pracy córkę pani Gutiérrez. Kobieta wciąż jest w szoku. Widoku zakrwawionej kuchni, w której sąsiad zjada jej matkę, z pewnością szybko nie zapomni. Samo zatrzymanie Moralesa przebiegło spokojnie, bez oporu oddał się w ręce wezwanej policji. Obecnie przebywa pod ścisłą kontrolą zespołu psychiatrów. Dotychczas nie ujawnił, jakie były jego motywy i co nim kierowało. Mieszkańcy kamienicy są wstrząśnięci, nigdy nie przypuszczaliby, że ten miły student medycyny zdolny jest do takiego okrucieństwa. Z informacji docierających do nas z kliniki, w której jest obserwowany, wynika, że kompletnie nie jest świadomy czynu jakiego się dopuścił.” Tego samego ranka, trwająca całą noc partyjka mariasza pomiędzy dwójką graczy, dobiegła wreszcie końca. – Jak ci smakuje porażka, Rafaelu? Zapytany nie śpieszył się z odpowiedzią. W milczeniu zbierał talię ze stołu.

21


– Co byś powiedział na rewanż, Azazelu? – zagaił w końcu. – Z przyjemnością – odparł wygrany, po czym dodał pod nosem. – Nie za to ojciec bił syna, że w karty przegrywał, ale że się odgrywał. – Wobec tego proponuję zmienić otoczenie i klimat – powiedział pokonany, wstając od stolika. – Ten upał kompletnie mi nie służy, w ogóle nie mogę myśleć. Głośne warczenie wentylatora mało skutecznie przeganiało skwar, który wypełniał hotelowy pokój w centrum Buenos Aires. – Zgoda, ale tym razem to ja wybieram miejsce. Wieś Morczyny po latach zapomnienia przeżywała właśnie okres renesansu. Prąd i bieżąca woda były już we wszystkich gospodarstwach, maszyny rolnicze stały w prawie każdej zagrodzie, zwierzęta rozmnażały się w zdrowiu, a ziemia rodziła plony. Życzliwi i pracowici ludzie od pokoleń zamieszkiwali te tereny, żyjąc ze sobą w harmonii. – No i jak ci się podoba? – zapytał Azazel, kiedy tylko pojawili się na drodze przebiegającej przez osadę. Rafael rozejrzał się dookoła. – Wsi wesoła, wsi spokojna – odparł. – Czego chcieć więcej? – Chodźmy zatem. Rozumiejąc się bez słów, skierowali swe kroki w tym samym kierunku. Jedynym miejscem, oprócz kościoła, gdzie po pracy zbierali się ludzie była gospoda. Położona w pobliżu drogi tonęła w cieniu smukłych topoli. Z racji tego, że wieczór chylił się już ku upadkowi, znajdująca się wewnątrz klientela była w podobnym stanie. Miejsca za stołami zajmowali głównie zmorzeni alkoholem rycerze roli, pomlaskujący i pomrukujący coś groźnie przez sen. – O kogo zagramy? – zapytał Rafael, zajmując puste miejsce przy stole. – Może o tego? Wzrok Azazela powędrował za wycelowanym palcem. Niestety, wybór jakiego dokonał przeciwnik nie przypadł mu do gustu. Przewieszony przez oparcie krzesła, zalany w sztok, małorolny bohater nocy absolutnie nie był szczytem jego ambicji. – To zbyt banalne – odpowiedział, wodząc wzrokiem po sali. Po krótkim rozpoznaniu usiadł naprzeciw kompana. – Zagrajmy o tamtego. – Wskazał zbierającego się do wyjścia rolnika. – Wygląda na zadowolonego z życia. Niewysoki mężczyzna, odrobinę zataczając się na boki, dziarskim krokiem przekroczył próg gospody i ruszył w ciemną noc. Powiew świeżego powietrza, który go owiał i wypełnił płuca sprawił, że nie co przetrzeźwiał. – Raz, nie zawsze – usprawiedliwił przed sobą swój obecny stan.

22


A powody żeby się napić i owszem były ku temu. Nie co dziń człek ma tak grubo wypchano kiszeń piniendzmi, pomyślał i poklepał się po boku marynarki. Janusz Goluch mieszkaniec Morczyn z dziada pradziada, nieodrodny syn tej ziemi czuł, że los uśmiechnął się dziś do niego. Po południu dobił wreszcie targu z Cyganami i sprzedał im swojego gniadosza. – Psiekrwie! – zaklął na wspomnienie, że próbowali go oszwabić. Negocjacje z nimi to był długi i wyczerpujący bój. W sumie zapłacili prawie tyle, ile chciał. Żal mu było trochę, że pozbył się jedynego konia, ale nie miał wyjścia. Idzie przecie nowe i nie ma co w tyle ostawać, dumał, maszerując. W dobie mechanizacji wsi planował zakupić traktor i dzięki niemu ułatwić sobie pracę na roli. Pieniędzy za konia było i tak zdecydowanie za mało, ale brakującą część obiecał pożyczyć szwagier, brat Irenki. Na rozstaju dróg rolnik minął kapliczkę; mamrocząc coś cicho pod nosem, prawą dłonią wykonał przed twarzą zawiły gest. Kiedy zszedł z głównego traktu i wstąpił na błotnistą ścieżkę prowadzącą przez las wiedział już, że do domu pozostały niecałe trzy kilometry. Po kwadransie, umęczony marszem przez rozmokłą glinę z wolna zaczął słaniać się na nogach. Pień po ściętym świerku był doskonałym pretekstem, by przysiąść na chwilę i odpocząć. Sięgnął po papierosy. Zmarzniętymi, drżącymi rękami próbował odpalić jednego z nich. Jego trud został w końcu nagrodzony i z przyjemnością zaciągnął się gryzącym dymem. Niebawem będzie w domu i wtuli się w ciepłe ciało Irenki, fantazjował. Żaden piec nie grzał tak, jak jego ciężarna żona. Z obawą zdał sobie nagle sprawę, że lada dzień nastąpi rozwiązanie i zaczną się pieluchy oraz nieprzespane noce. Nie bardzo mu to odpowiadało, ale co miał robić? Takie to życie już jest. Z pozostałym potomstwem miał za to względny spokój. Dwójka starszego rodzeństwa, z wiekiem bardziej rozumna, nie sprawiała aż nad to kłopotów. Trza bedzie pierworódnego do szkół niedługo posłać, zasępił się. Tylko za co? Kto wi, może jak bedzie traktur, to i sie najmie do kogo na orke i piniendze bedo, kombinował. No i na leki dla ojca by jeszcze zarobił. Mimo że lekarze nie dawali najmniejszych szans, Janusz wierzył, że stary Goluch jeszcze stanie na nogi o własnych siłach. Od momentu wypadku, kiedy spadł z wysokiego dachu stodoły, na wpół sparaliżowany ojciec, cały czas spędzał wyłącznie w łóżku. Dziękować Bogu, była Jadwiga, która się nim opiekowała. Choć i ona nie miała lekko. Młodsza siostra Janusza, po ucieczce z dzieckiem od męża alkoholika musiała szukać schronienia w rodzinnym domu. Eh, życie, życie. Bywasz ty plugawe, zadumał się mężczyzna, zwiesiwszy głowę na piersi. Nocne godziny mijały jedna po drugiej, a zacięty pojedynek mariasza o ludzki los wciąż się toczył. Kto wie, ile by jeszcze potrwał, gdyby nie zła passa, która w końcu o sobie przypomniała. Nim kur zdążył ogłosić początek nowego dnia, archanioł Rafael przegrał drugi raz z rzędu. – Karta wyjątkowo ci nie idzie, przyjacielu – zakpił jego adwersarz. – Ponoć, kto nie ma szczęścia w...

23


– Daruj sobie te złośliwości – przerwał mu pokonany. – Wygrałeś pewnie dzięki swoim diabelskim sztuczkom. – Chyba nie chcesz mnie obrazić? – Oczy Azazela niebezpiecznie się zaskrzyły, a z nozdrzy buchnął dym. – Wygrałem, bo jestem lepszy. – To się jeszcze okaże! – Rafael groźnie nastroszył pióra u skrzydeł. – Znowu chcesz się odegrać? – Zwycięzca szybko przetasował talię kart. – Proszę bardzo! – Będzie czas i ku temu. Póki co, tamten śmiertelnik należy do ciebie. Jego żywot jest w twoich rękach. Zrobisz z nim co zechcesz. Zachwycony demon zatarł dłonie. – Wiesz Rafaelu, co uwielbiam najbardziej? – zapytał. Odpowiedziała mu niema mina archanioła. – Opętanie, opętanie, opętanie! – cieszył się jak dziecko Azazel, szczerząc zęby w okrutnym uśmiechu. Świtało – brzask zawładnął nieboskłonem. Dzień budził się do życia. Budził się też Janusz Goluch, który resztę nocy przespał w lesie. Zziębnięty, z niedowierzaniem przecierał oczy nie mogąc pojąć skąd się tu wziął. Zabudowania jego gospodarstwa majaczyły w oddali, ciężkim krokiem ruszył w ich stronę. Po kilkunastu minutach dotarł na miejsce. Wszędobylska cisza świadczyła, że domownicy jeszcze smacznie śpią. Gospodarz stanął na podwórku i rozejrzał się po obejściu. Jego wzrok zatrzymał się nagle w jednym punkcie. Coś przykuło uwagę mężczyzny. Wschodzące słońce nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Pierwsze złociste promienie nieśmiało zagrały na ostrzu wbitej w pieniek siekiery.

24


Grzegorz Patroń (GaPa)

Urodzony w 1975 r. w Krasnymstawie wyznawca Philipa Kindreda Dicka.

MINIATURA

Księżniczko na rolce papieru termicznego... Księżniczka z uporem przypatruje się płonącej wieloświatłem tłustego księżyca kropli wody. Kropla poddaje się i po nawoskowanym liściu wpada do srebrnego dzbana, czemu towarzyszy kojący, cichy, lecz przenikliwy dźwięk. Kąciki ust dziewczyny unoszą się ku górze, czyniąc ją piękną. W łazience obmywa się księżycową wodą, nucąc skomplikowaną, monotonną pieśń. Przegląda się w lustrze. Zaczarowanym rzecz jasna. Odbicie nie przedstawia jej prawdziwie, nie ukazuje również księżniczki przepuszczonej przez subiektywny filtr postrzegania znajomych osób. Za każdym razem brutalnie pokazuje jak – według niej – widzą ją inni. Różnica wcale nie jest subtelna. Za duży nos, ciągle coś nie tak z talią, trądzik, niesforne kudły… Mocno się tym przejmuje. Zaklęte rumaki pędzą silne wichurą spalin, szumem ulic i jazgotem klaksonów. Bal. Tradycyjnie pierwszy, drugi, płynnie przechodzące w kolejne. Gdzieś nawet zalicza krótkie macanko w kiblu, ale oczekuje więcej. Równym tempem wchłania dostępne na warunkach komercyjnych trunki. Krzywiąc się wstydliwie połyka niewielkie tabletki. Wymiotuje, wraca na parkiet. Oczy, oczy księcia są piękne. Nie zastanawia się, obiecują tak wiele. Przedstawia mu się pocałunkiem. Jest taki zabawny! Czarodziejskim dywanem fruną do jej mieszkania. Chichoczą, rozpychając roztańczonym krokiem ściany. Oooooch, ooooooooooch, jakiż on realny! Czarne włoski na piersiach kręcą się niczym sprężyny chmurowych krzeseł. Książę nie zasypia. Spokojnym, uwodzicielskim głosem opowiada ciekawe, oderwane historyjki, pozwalając dłoniom błądzić po rozgrzanych udach, szyi, plecach. Jest i-de-al-nie! Księżniczka pochrapuje, szczęśliwa. Rankiem oddaje naturze zbędny balast i cichutko powraca, wplątując się w ciepłe, silne ramiona. Książę nie otwierając oczu (wspomnienie ich piękna niemal wyciska łzy) zaczyna znowu ze swadą opowiadać, podczas gdy jego długie palce odnajdują właściwy rytm. Żegna się z nieustającym uśmiechem, nie wplatając ani jednej fałszywej, niepotrzebnej nuty i księżniczka zostaje sama. Nawet nie próbuje ustawiać księcia w rankingu, wie że to odrębny gatunek. Królewski typ imprezowy, wspaniały, nie do zniesienia na co dzień. Jest wdzięczna, znowu pochrapuje. ***

25


Zauważyliście, że taśmy czyhające na towar przy kasach w hipermarketach są czarne? Niczym otchłań. Umieszczam na niej sprawunki. Już po chwili przyodziana w bluzę firmy pracy tymczasowej księżniczka zewidencjuje mój dzień. Puszka ryby, trzy bułki, masło, musztarda, kiełbasa, zielona herbata, kulki zapachowe, parę gazet. Nakręcany uśmiech pyta czy potrzebuję torby, informuje o promocji na serek homogenizowany. Oczy omiatają mnie, nie widząc. Instynkt mnie dotąd nie zawiódł. Za chwilę dokonam kradzieży. Wstydzę się tego, ale pokusa jest nie do opanowania. Przeskanowane produkty chowam w płóciennym plecaku. Wyczekiwana okazja wciąż nie następuje. Podaję kartę kredytową, czekamy na zaakceptowanie transakcji i chwila nadciąga. Krótka niczym skurcz serca kolibra rozświetla oczy księżniczki wspaniałą iluminacją. Zabieram najmniej jak się da: malutka, żywa iskra. Daję się nieść butom do domu, znają drogę. Szczerzę się, szczęśliwy, uważając by nie myśleć o iskrze zbyt intensywnie, zużywając ją zbyt prędko, nie wolno mi też o niej zapomnieć. Ślizgam się na zapiaszczonym chodniku, wciskam przycisk i semafor usłużnie podaje zielone światło. Zastanawiam się, czy w pobliżu jest książę, katalizator blasku oczu księżniczki? Może steruje na budowie maszyną, wbijającą w udręczoną ziemię wielkie ceowniki? Przywiózł właśnie chleb do spożywczaka, prowadzi skrzypiący wózek złomiarza albo nowoczesne, wielkie volvo, rozciągnięte w bieli pędu? Myję ręce i zasiadam do stołu. Przerzucam karty szkicownika. Od dawna nic się w nim nie pojawiło, żadnych nowych światów, odbić tworów rzeczywistych i wyimaginowanych. Zamalowane strony zawijają się z szelestem wyrzutu aż poraża mnie bezkształt nierozpoczętej pracy. Pozwalam iskrze spłynąć na antracytowy grafit ołówka. Tracę poczucie czasu, strona zapełnia się mej woli posłuszna, a potem zostaję sługą sztuki. Pracuję zawzięcie, dysząc ciężko. Ubrania sfruwają ze mnie, wijąc gniazda na przyprószonej miesiącami oczekiwania podłodze. Coraz mniej miejsca do zapełnienia. Oto następuje! Tylko ja słyszę zwycięski ryk fanfar. Igrzyska dokonane! Odsuwam się i patrzę zachłannie w świetle nagiej żarówki na ukończoną pracę. Obrazek żyje, zwodzi oko, sugerując ruch. Jest piękny. Najlepsza rzecz, jaką narysowałem. Wzdycham uradowany, kładę go na metalowej tacy i uchylam okno. Przyjaciółka noc i cierpliwa wierzba pochylają się nad nim, rozkołysane wspólnym rytmem. Zadowolone przyjmują dar. Przeciągam dłonią nad papierem i niebieskawy płomień połyka go zachłannie. Ulotne i zwiewne pozostałości oddaję nocy, wierzbie w długie ramiona wplatam głos puszczyka, ożywiającego przestrzeń. Wyobrażam sobie, że uwolniona iskra wraca do księżniczki. Zmęczona dziewczyna stoi przygarbiona na przystanku, czekając na nocny autobus. Iskra wnika kącikiem oczu, pośród labiryntu kurzych łapek. Dziewczyna miękkim gestem dotyka tego miejsca, co zwraca uwagę zafascynowanego kierowcy lub innego sympatycznego kruka nocy. Nie mogę tego wiedzieć, tak tylko to sobie wyobrażam. Tak chciałbym.

26


Skrzypię furtą od Wtorku, ziewam potężnie i daję susa w miękką pościel. Otchłań przyjmuje mnie, odwdzięczam się tym samym. Lis szczeka ostrzegawczo, kuna dyszy chrapliwie, pająk-komandos drwi z grawitacji. Przez chwilę jestem nimi, trójgłowy bóg w dwumetrowym łóżku z sieciówki. Upstrzona drogowskazami świateł przestrzeń skręca się, wywiewając myśli z głowy i staję się wiatrem, ciężkim od zapachów źródłem informacji. Autostradą pragnień, murem forteli i palisadą strachu. Nie martwię się, czy zdążę na pierwszym promieniu motocyklem słońca odnaleźć własne ciało. Nie jestem bolesną potrzebą lecz potrzebny. Jak nieporadnie wicher bez mojej pomocy rozbijałby się o drzewa, nie umiał fantazyjnie zatrzepotać spódnicą czy szelmowsko poświstywać na zamarzniętych taflach jeziora. Więc nie zasnąłem, lecz zostałem przebudzony. Gwiżdżę wesoło i skradam się ku tobie. Nie tęsknij, błądź ale nie wstrzymuj oddechu. Wypełniaj drzewa płuc wonnym powietrzem. Jestem nim.

27


Pojedynki literackie Co roku, jesienią, rozgrzewamy się pojedynkami literackimi w dwóch kategoriach: miniaturach i limerykach. Uczestnicy zostają podzieleni przez prowadzącego na pary (choć zdarza się i trójka), po czym każda para dostaje inny temat. Skład par jest tajemnicą tak dla widzów, jak i samych zawodników. Teksty zostają następnie opublikowane na naszym forum (anonimowo) i poddane głosowaniu. Autor, którego tekst otrzyma więcej głosów w danej parze, przechodzi dalej, gdzie dostaje nową parę i nowy temat. I tak do finału. Zapraszamy do lektury zwycięskich tekstów pojedynków literackich anno domini 2017!

28


Pojedynek na limeryki Etap I

Grupa 1: Mróz Zwycięzca - Polliter Mróz Meteorolog z miasta Dwikozy odkrył genialny sposób na mrozy: - Zimno? To kpina, uznaję Kelvina! I na leżaku ciało swe złożył.

Grupa 2: Oddech Zwycięzca - Galina Oddech Pewien jegomość w Nijmegen popijał whisky na krechę. A w Amsterdamie kokietował panie swym szkocko-pachnącym oddechem.

Finał

Finał: Wielbiciel Zwycięzca - Polliter Milady Pewna milady z okolic Kentu nie mogła opędzić się od natrętów. Tłum wielbicieli kwiaty jej ścielił. Ona wolała dildo z cementu.

29


Pojedynek na miniatury Etap I

Grupa 1: Trening Zwycięzca - unplugged Skalp. Prolog Stare podłogi - nie jakiś parkiet czy inne cholerstwo, którym z czasem są pokryte - toporne, drewniane dechy, po których stąpa się jakbyś wiecznie zakradał się do lodówki, kiedy starzy śpią a ty wracasz po kilku głębszych. Nie chcesz ich pobudzić, więc właściwie unosisz się kilka centymetrów nad poziomem morza, a przynajmniej tak ci się wydaje, bo zawsze trafi się jakiś kredens. No właśnie, druga sprawa - meble po dziadkach, w których zawsze mieszka jakiś bóg, o którym zapomnieli już niemal wszyscy, poza tą dwójką. Jakiś duch ich pierwszego dziecka. Tego, które urodziło się martwe, tym samym zyskując sobie nieśmiertelność - och, jak chciałbyś w końcu zapomnieć! Jak chciałbyś nie słuchać, że gdyby ono, on - ona? Nieważne. Jeszcze tylko ta sterta papierków, jeszcze podbić pieczątkę w prawym rogu kartki i fajrant - do domu. Chociaż dom, to może jednak za dużo powiedziane, skoro mieszka się w pracy? Że też przyszło ci do głowy, żeby kupować piętrówkę. Bo parter, bo jak wejdziesz po schodach, to już tylko szybki drink, szybka butelka, a potem łóżko i brak snów - eutanazja. Pierdolona ekonomia! Odkładasz kartkę na stos spraw pozałatwianych - jutro jeszcze tylko przelew od państwa Ekhart, szybki kurs do kaplicy, potem cmentarz - da się żyć.

Grupa 2: Rdza Zwycięzca - dziko Jesienna miłość Ostatnie tak słońce na bezchmurnym październikowym niebie. Z lotu ptaka opustoszałe aleje parku mogły kojarzyć się jak z jakąś monumentalną konstrukcją obcej cywilizacji, plątaniną szarego metalu nakrapianego czerwienią korozją. Albo nie… to mógł być stary układ scalony widziany pod mikroskopem. Albo coś jeszcze innego. Trzeba przyznać, że doskonale wtopiła się w scenerię. Nakrapiana porcelanowa skóra i włosy w kolorze ognia niewątpliwie ułatwiały kamuflaż, płaszcz za kolana z melanżowego szaro-szarego bouclé, koniakowe botki i takież rękawiczki, marchewkowego koloru szal typu oversized, którym dałoby się obdzielić pół tuzina zmarzlaków, cień do powiek spalona pomarańcza…

30


On był cały w brązach. Sztruks, tweed, nawet kaszmir z second handu. Brąz to niby kolor jesieni, ale tu nie pasował, jakoś paradoksalnie wyróżniał się na tle rudości i szarego. On – introwertyk, który się wyróżniał mimo woli, ona – spragniona uczucia ekstrawertyczka, w podświadomych barwach maskujących przed zranieniem. Powinni się minąć jak Wenus z Marsem podczas koniunkcji, niby najbliżej, a przecież oddaleni od siebie o miliony. Rzeczywistość jednak lubi sztuczki niczym z taniego filmu. Ona zahaczyła obcasem o kasztan i straciła równowagę. Odzyskała ją sekundę później i metr dalej, ale trajektorie losów zostały zmienione. Szturchnęła go, spadły mu przyduże okulary. Gdy je podnosił, pobrudził sobie spodnie, uroczy fajtłapa. Przeprosiny, uśmiech zakłopotania (u niego), „nic się nie stało”, „ojej, taki kłopot, to może kawa”, „to jakiś absurd” (on w myślach). Wolał herbatę, ale jej tego nie powiedział. Sama zgadła, widząc, ile posłodził dla zabicia smaku. Zamówił potem herbatę z pomarańczą. Skomplementował kolor jej paznokci, że to piękny odcień ochry. Zaśmiała się, bo lakier nazywał się dynia hokkaido, ale ochra faktycznie brzmiała lepiej. Czuł gorąc w środku długo po tym, gdy niedopita herbata – całkiem dobra – schodziła się do temperatury powietrza. On był romanistą, ona kończyła specjalizację z pediatrii, ale czytali te same książki, za to ulubione seriale nie miały punktów wspólnych. Nie szkodzi, choć na początku on tego nie pojmował. Dwa razy chciał uciekać, dwa razy go odnajdowała. Liczna spotkań z tygodnia na tydzień była ciągiem Fibonacciego. Platoniczność w szóstym tygodniu mogła dziwić. Znał się n kolorach (ta ochra!) ale nie był gejem, potrafiła to odróżnić. Miała swoją hipotezę. Wzięła go z zaskoczenia, choć rozstali się o osiemnastej po koncercie w filharmonii, wpadła do niego o dwudziestej pierwszej z butelką Cabernet (no, dwoma tak w sumie). Ósme spotkanie w tygodniu, ale on nie był zaskoczony, wszak Fibonacciemu stało się zadość. Wino, wieczór, przeznaczenie. Z zamkiem sukienki poradził sobie, choć nie za pierwszym razem, zapięcie stanika przekraczało już jego możliwości (dwie puste butelki!) ale to szczegół. Gdy jej palce powędrowały do rozporka sztruksowych spodni, cofnął się jak oparzony, przysiadł na łóżku i schował głowę w dłoniach. Odczekała dwa chlipnięcia, usiadła obok. – Jesteś androidem, prawda? – wyszeptała bez wyrzutu. Chlipnął potakująco. – Masz blokadę programową. To da się obejść, są specjaliści… – Nawet nnnie, to nie to… – wydukał. – Tak dawno nie używałem, że po prostu zardzewiał…

31


Grupa 3: Strach Zwycięzca - Salamandra Pomocnik kata Zatrzymali ciężarówkę przed ponurym budynkiem galicyjskiego więzienia. Mimo późnej pory w oknach na parterze wciąż płonęły lampy, wdzierając się mdłym poblaskiem w gęstniejącą mgłę. W świetle ulicznych latarni mokre kocie łby przypominały grzbiety śniętych ryb. – Paskudne miejsce. – Młodego kierowcę na samą myśl o opuszczeniu szoferki przeszył dreszcz. – Takie jak reszta. – Surowa twarz starszego mężczyzny zajmującego miejsce pasażera nie zmieniła wyrazu. – Cesarstwa są pełne takich miejsc. W szoferce na moment pojaśniało, gdy ktoś otworzył bramę więzienia. Barczysta postać stanąwszy na progu oczekiwała gości. – Stryju... – zaczął młody, zawahał się, po czym oznajmił: – To będzie moja ostatnia egzekucja. Stary skrzywił wąskie usta, bardziej udając, niż okazując rozczarowanie. – Mięczak... – zauważył z pogardą i dodał: – Pamiętasz wygody w okopach, Karl? Wolałbyś salony Berlina, Wiednia, Warszawy, co? Nie dla psa kiełbasa. Tacy jak ty budzą tylko odrazę. Weź się w garść. Wysiadł, nie patrząc na chłopaka. Strażnik w bramie mocniej otulił się płaszczem. – „Strach i Spółka”? – Wskazał ruchem głowy na emblemat na pace ciężarówki i oznajmił, skubiąc wąsa: – Szczególny pomysł na rodzinny biznes. – Ani gorszy, ani lepszy niż inne – mruknął kat, uchylając kapelusza na powitanie. – Julius Strach, do usług c.k. Służb Więziennych. Bratanek przygotuje skazanego. – Skazaną – poprawił funkcjonariusz, skinieniem dłoni zapraszając Karla do wjazdu: – Sonya Beym, morderczyni. Podstępna bestia. Młodszy Strach zatrzymał auto na dziedzińcu, wysiadł, ale nie przyłączył się do rozmowy. Wolał nie wiedzieć, czym zawiniła Sonya. I tak z każdym kolejnym skazańcem wypełnianie obowiązków nie przychodziło mu łatwiej. Odnosił wrażenie, że słyszy nie swój głos, a echo, krążące między ścianami celi: – Jestem tu, by spełnić twoją ostatnią wolę. Potrzebujesz pojednania z Bogiem? Rozmowy z księdzem, rabinem, pastorem? Chcesz spędzić ostatnią noc z mężczyzną? Dla firmy Strach i Spółka nie ma rzeczy niemożliwych. Sonya milczała. Siedziała na pryczy, skubiąc rąbek więziennej sukni. Karl mylnie wziął tę obojętność za onieśmielenie. – Kolejkę stawiają cesarze – zachęcił z lekką ironią. – Proś o kogo chcesz. – A gdybym zażądała widzenia z matką, która osierociła mnie w dzieciństwie? – spytała cicho. – Przywołam ją. O ile masz zdjęcie. – Jak medium? O nie, jesteś pan mimikrantem. – Nagle podniosła wzrok. – Zgadłam?

32


Zaskoczony, powoli skinął głową. Sarperyt, gaz bojowy używany w Wielkiej Wojnie tysiące przyprawił o śmierć, wielu okaleczył, a niektórych – wywołując mutacje – wzbogacił w nowe zdolności. – Co pan czujesz wiedząc, że możesz przybrać każdą postać, ale nie możesz być tym, kim naprawdę chcesz być? – spytała melancholijnie i, nie czekając na odpowiedź, oznajmiła: – A jeśli powiem, że ostatnią noc chcę spędzić ze sobą? Staniesz się pan mną? Karl w milczeniu obracał w dłoniach kapelusz. Rozmyślał o słowach stryja, że Cesarstwa są pełne takich miejsc. I że ma ich dość. – Tak – odpowiedział. Następnego ranka po egzekucji pomógł stryjowi złożyć i załadować gilotynę na pakę. Potem, jak gdyby nigdy nic wsiadł do szoferki. Dopiero za miastem dokonał przemiany. – Jeszcze nie widziałem kobiety mimikrantki – oznajmił Julius, zerkając na z ukosa na kierowcę. – Byłam wtedy siostrą miłosierdzia, a gaz nie wybierał. – Sonya milczała chwilę, po czym dodała: – Chyba potrzebujesz pan pomocnika, panie Strach. Stary skinął głową. – Potrzebuję – potwierdził. – Chcesz nim zostać? – Tak, stryju – odpowiedziała.

Grupa 4: Umysł Zwycięzca - Podstuwak Szach-mat – Szach-mat – mówi siwy mężczyzna, przestawiając wieżę. – Mimo wszystko gratuluję rozgrywki – dodaje jeszcze. Jego przeciwnik jest młodszy. Patrzy teraz na szachownicę. – Muszę przyznać, że nie było łatwo – kontynuuje tamten. To tylko kurtuazja. Już przed połową wiedział, że partia będzie wygrana. Ale nie daje tego po sobie poznać. Siedzą w gabinecie obitym hebanową boazerią. Pomieszczenie wydaje się przez to ciemniejsze. Na tle tych ścian są jak wariacja na temat bohaterów Siódmej pieczęci. Pokój wygląda jak specjalnie przygotowany do takich rozgrywek. Na środku stół z szachownicą. Dalej dwa krzesła. I to niemal wszystko. Tylko ozdoby na ścianach nie pasują. Kościane wyroby. Papuaskie pióropusze. Naprzeciwko wejścia ustawiono palisandrowy kredens. – Kiedy do pana przyjechałem – mówi siwy – przywiozłem wino. Chciałbym, byśmy je teraz wypili. Młodszy wstaje i podchodzi do barku. Wyciąga butelkę i korkociąg. – Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że pan wygra – to pierwsze słowa, jakie wypowiada, odkąd zaczęli grać. — Fascynują mnie umysły podobne pańskiemu. Sama możliwość obcowania z nimi jest jak wygrana.

33


Dźwięk, jaki towarzyszy wyjęciu korka, przypomina stłumiony strzał. Młodszy bierze butelkę, dwa kieliszki i wraca do stołu. Mężczyzna jest wyższy od swojego szachowego przeciwnika. Widać to nawet, gdy tamten siedzi. Jest też szczuplejszy. – Domyśla się pan pewnie, że nie jest pierwszym moim gościem, z którym staczam tego typu pojedynek? Tamten potakuje jedynie, skinąwszy głową. Młodszy stawia przed nim kieliszek i napełnia. Nalewa również sobie, ale nie siada. Upija trochę i podchodzi do ściany. Ściąga z niej kościany młotek i wraca do stołu, stając za swoim przeciwnikiem. – Robię to regularnie – mówi. – Obcując z geniuszami, samemu staje się bardziej genialnym. Dlatego taka przegrana jest w rzeczywistości moim zwycięstwem. Tamten nie odpowiada. Jego ciało staje się napięte. Gdy słyszy trzask we wnętrzu głowy, nie wie, co on oznacza. Młodszy uderza raz. Młotek zagłębia się w kości ciemieniowej. Jego ostry koniec tkwi w czaszce, a siwe włosy oklejają wystającą część obucha. Potem unosi go i odrzuca na blat. Wraca do ściany, by wziąć z niej kościaną łyżkę. Staje za siwym mężczyzną. Upija łyk wina. Słychać mlask. Gdy łyżka wynurza się z otworu w czaszce, czuć mdły zapach. Dźwięk powtarza się. Siwy mężczyzna słyszy go jak własny głos, nie coś z zewnątrz. Inaczej niż przełykanie wina. Stuk odstawianego kieliszka. Obraz przed jego oczami jest mętny. Dłonie, które unosi, wyglądają jak zrobione z dymu. Ale może nimi poruszać. Przesuwa prawą rękę. W zwolnionym tempie. Jakby miał na to całe życie. Sięga do kieszeni i wyciąga kartkę. Ostatkiem sił kładzie ją na stole. Potem dłoń opada bezwładnie. Młodszy upija łyk wina. Patrzy na ten ruch. Patrzy na kartkę na blacie. List. Podnosi go i zaczyna czytać. Będę pisał krótko, bo nie masz dużo czasu. Cieszę się, że doceniłeś mój intelekt. Szkoda, że nie mogłeś się pochwalić własnym. Tyle wspaniałych umysłów unicestwiłeś, karmiąc się nimi, ale jak widać, na marne. Nie musisz wiedzieć dlaczego, ale chcę, byś wiedział, co się teraz stanie. Wino, które pijesz, nie jest zwyczajnym trunkiem. W połączeniu z mózgiem, którym właśnie się rozkoszujesz, pozwoli mi przejąć kontrolę nad Twoim ciałem. Właśnie teraz. Czujesz? Kiedy doczytasz do końca, przestaniesz istnieć. Kieliszek upada. Niedopite wino rozlewa się po podłodze. Młodszy sięga do marynarki siwego mężczyzny, wyciąga zapalniczkę i paczkę papierosów. Wkłada jednego do ust i zapala. Potem wstrząsa ramionami, jakby układał na sobie przymierzane ubranie i wydmuchuje obłok dymu.

34


15.07.2020 Spodziewajcie siÄ™ niespodziewanego!


Herbata Szeptunów

Zaczęło się od pomysłu, marzenia. Pragnąłem zgromadzić grupę znajomych i przyjaciół, utalentowanych i czujących popkulturę - każde na swój unikalny sposób. I chciałem byśmy pisali o książkach, komiksach, filmach i serialach, o wszelakich grach i popkulturowych zjawiskach. Następnie starałem się stworzyć szansę na dzielenie się naszymi spojrzeniami... Potrzebna była wyjątkowa, unikalna i żądna wrażeń społeczność. Nie fani, nie odbiorcy, nie internauci - ale ludzie po prostu lubiący być z nami, poświęcający cenny czas na wizyty w Gnieździe. I wiecie co? Udało się. Gniazdo Szeptunów to drużyna - redaktorzy i wielu współpracowników. Recenzujemy, dzielimy się żartami, tworzymy cykle tematyczne, organizujemy konkursy i rywalizacje. A dzięki wyjątkowej społeczności - czujemy Moc. Wsparcie i feedback to podstawa, a my je otrzymujemy. Działamy na facebooku i na blogu. Teraz zaś otworzyła się przed Gniazdem Szeptunów kolejna szansa - będziemy, „przy herbatce“, na łamach Herbatki u Heleny podrzucać Wam nasze pomysły. Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. https://www.facebook.com/gniazdoszeptunow/ https://gniazdoszeptunow.pl/


Recenzja - książka Piotr Rogoża - Niszcz, powiedziała / Marginesy

Jak zachowalibyście się, gdyby Wasza była partnerka zniknęła bez śladu? Co zrobilibyście, gdyby wciągnięto Was w grę, w której nie macie szans wygrać? Podjęlibyście walkę? Próbowali ucieczki? “Niszcz, powiedziała” to względnie krótka, kompletna historia warszawskiego copywritera, który został wciągnięty w intrygę wystawiającą na próbę jego poczytalność. Z jednej strony historia o człowieku i mieście, a z drugiej rasowy thriller psychologiczny, w którym nigdy do końca nie wiadomo, co jest prawdą, a co urojeniem. W książce Rogoży czuć lekkie echa takich utworów, jak “Piękny umysł”, a niektóre sceny przypominały mi swoim klimatem “Rok 1984” - to całkiem zacne grono skojarzeń. Książka pisana z perspektywy głównego bohatera jest w moim odczuciu trudniejsza do stworzenia od innych - dużo prościej opisać, kto i co robi niż dlaczego. Jednakże “Niszcz, powiedziała” daje radę na tym polu. Wraz z postępem fabuły zatapiamy się coraz głębiej w rozbiegane myśli Szymona, głównego bohatera i zastanawiamy się, co tak naprawdę widzi tylko on, a co stało się naprawdę. Książka dostarcza całkiem sporo rozrywki i akcji, chociaż tak naprawdę nie dzieje się tutaj nic “wielkiego”. Nie ma strzelanin, nie ma pościgów, przebłysków geniuszu ze strony postaci… Ot, zwykły człowiek w niezwykłych okolicznościach - jego zachowania są często do bólu zwyczajne. Ciężki dzień? Żabka jest jeszcze otwarta, czteropak do snu cię nie

37


zabije. Zdradziła cię dziewczyna? Możesz nie mieć ochoty interesować się jej dalszym losem, choćby i nagłówki z gazet krzyczały, że zaginęła. Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie i tak dalej. Z racji konwencji i wybranego przez autora klimatu nie na miejscu byłaby żonglerka motywami z popkultury - Rogoża jednak robi coś podobnego tylko nieco bardziej na miejscu. Wplata w swoją książkę elementy warszawskiej codzienności, co sprawia, że dość łatwo się do książki odnieść. Nie potrzeba wybitnej wyobraźni, by postawić się na miejscu głównego bohatera i zastanowić się, jak zachowalibyśmy się my będąc na jego miejscu? To całkiem spora zaleta, bo pozwala zapamiętać powieść na dłużej. Same postacie występujące w “Niszcz, powiedziała” należą do raczej oryginalnych - do ulubionych zaliczam Cypriana, który “dopiero będąc pod ostrzałem, uznałby sytuację za stresującą” (parafrazuję, nie pamiętam dokładnego cytatu). Nie sądziłem, że napiszę to kiedyś w kontekście superlatywy, ale sporą siłą książki jest jej przyziemność, sposób w jaki bohaterowie przypominają kogoś, kogo moglibyśmy znać albo spotkać na ulicy. Całości historii dodaje uroku zawieszenie jej w mediach społecznościowych - Rogoża zamiast unikać elementów internetowej codzienności, bierze je na warsztat i każe grać wedle swojego upodobania. Autor wplata nawet typowe komentarze spod różnych artykułów, które sami czytamy na popularnych serwisach. To wszystko składa się na wrażenie, że chociaż historia przedstawiona w “Niszcz, powiedziała” nie miała miejsca to MOGŁABY się zdarzyć. A my nawet nie zauważylibyśmy, że dzieje się coś złego. Autor gra nieco na tej odrobinie paranoi, którą każdy z nas ma i wychodzi mu to naprawdę zgrabnie. Jeśli jest coś, co mi się w książce nie całkiem podobało to zakończenie - nie jest to jednak zbyt konkretny zarzut, bo roztrząsając w myślach alternatywy nie doszedłem do niczego, co miałoby większy sens, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że historia mogła dostać lepsze podsumowanie. W którymś momencie akcja trochę za bardzo przyspieszyła, intryga trochę za gładko się wyjaśniła, a ja poczułem, jak z mojego balonika sukcesywnie wypełnianego napięciem podczas lektury stopniowo wszystko ulatuje, zamiast wybuchnąć z hukiem. Niemniej jednak to pewnie tylko moje widzimisię - cała reszta jest napisana umiejętnie i z wyczuciem. Dialogi są naturalne, opisy stosowne do sytuacji, ciągi myślowe głównego bohatera przekonujące - atmosfera książki odpowiednio staje się coraz gęstsza, a całość czyta się gładko i przyjemnie. Naprawdę solidna pozycja. Dziękujemy wydawnictwu Marginesy za przesłanie egzemplarza książki do recenzji. Technicznie: https://marginesy.com.pl/sklep/produkt/133239/niszcz-powiedziala /#Akeien

38


Recenzja - komiks Tirabosco / Perrissin - Kongo. Józefa Konrada Teodora Korzeniowskiego podróż przez ciemność / Kultura Gniewu

Gniazdo kocham za wiele rzeczy, jedną z nich jest niewątpliwa okazja obcowania z komiksami z bardzo szerokiego zakresu tematycznego. Jako historyk, nie miałem świadomości jak wiele solidnych, wartościowych opowieści graficznych traktuje o kwestiach historycznych. Są to pozycje bardzo różne, tak pod względem narracji, jak i rysunkowo. „Kongo“ to jedna z nich - ciekawie wykonana, ozdobiona oryginalnymi grafikami i traktująca o genezie jednego z najważniejszych dzieł światowej literatury. A do tego - nierozerwalnie związana z naszą własną historią. „Jądro ciemności“ to pasjonujący koncept, a do tego oparty na prawdziwych doświadczeniach Josepha Conrada. A Conrad to tak naprawdę Józef Konrad Korzeniowski - polski szlachcic „maczany w angielskiej smole“, płynący po wodach wielkiej afrykańskiej rzeki w belgijskiej służbie. Recenzowany komiks to opowieść o tym, co zainspirowało pisarza do stworzenia dzieła - z punktu widzenia współczesnej popkultury, prawdopodobnie najważniejszego w jego dorobku. To opowieść o podróży, która dała początek opowieści o innej, mrocznej wyprawie. Co pchnęło Korzeniowskiego do tej kawalkady? Na pewno młodzieńcza ciekawość, pewnie także chęć uczestnictwa w czymś co nazywano wtedy „misją cywilizacyjną“, no i zamiłowanie do realizacji wyzwań, czyli ciężka praca. Przybył do Afryki kierowany zewem przygody. Wyjechał zdruzgotany tym, co zobaczył.

39 39


Komiks napisany przez Christiana Perrissina, z unikalną szatą graficzną w czerni i bieli od Toma Tirabosco, to bardzo plastyczne studium popadania w chorobę, a właściwie choroby. Przypadłości męczące ciało i umysł to symbol - wszak kolonialne piekło stworzone pod rządami Leopolda II było najgorszym rodzajem choroby toczącej ówczas afrykański kontynent. Przygoda przeradza się w horror. A my śledzimy ten proces. Tom Tirabosco rysuje ciekawie, poszczególne kadry wyglądają jak wykonane węglem, postaciom nadano nieco satyryczny charakter, chociaż elementy otoczenia utrzymano w realistycznym stylu. Świetnie wygląda przyroda - szczególnie dżungla. Nieme ujęcia z głębi gęstwiny, z sugestywną grą światła, to graficznie najlepszy fragment komiksu. Jest coś magicznego w tych grafikach - tak na granicy postrzegania. Jakaś tajemnica, ukryta siła, idealnie pasująca do treści. Lubię takie komiksy. To zdumiewające, jak bardzo „Jądro ciemności“ bazuje na prawdziwych doświadczeniach pisarza. Aby pełniej zrozumieć genezę tej szalonej powieści, Perrissin dorzucił na końcu obszerny tekst - tłumaczące kontekst historyczny. „Kongo“ zostało kapitalnie wydane. Grube, matowe kartki pasują idealnie, elegancka okładka, miękka i lakierowana, wykorzystującą barwę sepii sugestywnie wprowadza w klimat. Format jest duży, ale poręczny. Ten album to naprawdę wartościowa rzecz, na praktycznie każdym poziomie. Może służyć jako komentarz do „Jądra ciemności“, uzupełniając powieść w pewien sposób, celnie ukazuje fragment dramatycznej historii Afryki, sprawnie pokazuje także przemianę samego Korzeniowskiego. W gruncie rzeczy to komiks bardzo smutny, tym bardziej, że malowniczo ukazane (chociaż w czerni i bieli) piękno Czarnego Lądu kryje wewnątrz ból i cierpienie. I bardzo przykro to pisać, ale jak pokazują ostatnie tygodnie - lekcja ukazana między innymi przez Josepha Conrada nie została odrobiona. Warto zapoznać się z „Kongo“ - mocno polecam. Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostepnienie egzemplarza komiksu do recenzji. Technicznie: https://kultura.com.pl/komiks/226/kongo.html / #Szeptun_XIII

40


Recenzja - gra Simon Stalenhag - Tajemnice Pętli (edycja polska) / Black Monk Games

„No dobra. Jesteś tu nowy, więc opowiem ci wszystko - tylko pamiętaj… Obiecałeś, że cokolwiek dziś usłyszysz, nawet najbardziej niezwykłe dziwactwo - nie będziesz kręcił głową z niedowierzaniem. Twoi rodzice pracują w tym projekcie. Sprawdziłam to. Ale, oczywiście nie mogą ci o tym powiedzieć. Nic a nic. Ale, na szczęście masz mnie, nas, całą naszą paczkę. Jesteś tu nowy i właściwie sam, a Dzieciaki muszą trzymać się razem. Gotowy? Znasz określenie „Pętla“? Czy zdajesz sobie sprawę, że w trzech krajach - Szwecji, Stanach Zjednoczonych i u nas w Polsce, umiejscowione zostały tajne ośrodki badawcze? Tak. To ma związek z tymi wszystkimi niezwykłymi wydarzeniami, z hałasami, nawet z robotami w lesie. I z tymi światłami oraz z człowiekiem, który zaginął. I baza Ruskich też ma z tym związek. Hipnoza, kontrola czasu i wiele innych. To wszystko się łączy, a my jesteśmy w stanie odkryć, o co w tym biega. A jeśli nie kręci cię nauka… Cóż, a co tu niby można robić? Buda jest nudna, na starych nie masz co liczyć, ale… Nasz Klub posiada kontakty, posiadamy wiedzę. Odkryjemy wszystkie tajemnice. Obiecuję. A Kryśka, tamtej zimy, znalazła taki termos. I on - spowalnia czas. Dasz wiarę? Ale, spoko - jak zasłużysz, to będziesz mógł spróbować. Obiecuję!“ Witajcie w latach 80-tych, których nigdy nie było. Gry RPG wciągnęły mnie w swoje szpony pamiętnego lata 1995 roku, podczas obozu harcerskiego. Kumpel zaraził nas miłością do gier fabularnych za pośrednictwem „Kryształów Czasu“. I od tego momentu - już byłem absolutnie stracony dla zwykłego świata. To była miłość od pierwszego „poturlania“ i trwa do dzisiaj.

4141


Ilość systemów, które przez te lata stworzyłem, ilość sesji, które prowadziłem… Sporo tego się uzbierało i przyznam szczerze, że w kwestii RPG niewiele jest już w stanie mnie zaskoczyć. Zasady gry zawsze można zmodyfikować pod siebie i zwykle tak robię. Moje poszukiwania w obrębie gier fabularnych kierują się więc w stronę jakichś absolutnie klimatyczny, ujmujący „światów gry“. Czymś, co z miejsca mnie urzekło, był szwedzki system „Tales from the Loop“, wydany w 2017 roku, oparty o prace graficzne Simona Stalenhaga. Unikalne prace... Artysta stworzył bardzo ciekawy koncept - na obrazach, do rodzajowych retro scenek (z lat 80-tych) dołożył elementy „dziwnego“ sci-fi. Wszystko razem emanowało niezwykłością. Stalenhag wykreował „ejtisy“, których nigdy nie było. Alternatywna rzeczywistość godziła ze sobą ciekawskie dzieciaki na rowerach i gigantyczne maszynerie, retro-roboty i wiele innych elementów. Twórcy gry wzięli ten koncept i dali mu „żyć“. Gracze, wcielając się w Dzieciaki, otrzymują miks absolutnie genialny - chłoną urok lat 80-tych, niezwykłość w klimacie „Stranger Things“, wpadają w Tarapaty (które muszą przezwyciężyć) i odkrywają Tajemnice. Wow. Kilkukrotnie chciałem już kupować oryginalny system, ale… Mamy rok 2020 i oto na polskim rynku pojawią się coś naprawdę niezwykłego - polska wersja świetnego „Tales from the Loop“. I jest to bardzo konkretna „polonizacja“. Od tego zacznę. Polski segment rozszerza grę, dodając elementy świata „Pętli“ umiejscowione u nas. Do bazowego szwedzkiego ośrodka badawczego na jeziorze Melar (klimatyczna i zimowa, mroczna wersja) oraz Boulder City w Nevadzie (słonecznie i pustynnie) dołączono Rembertów będący jednym z pięciu tajnych ośrodków w Polsce. W efekcie, mamy do wyboru trzy odmienne settingi. Trzy kraje łączy zgłębianie tajemnic „Pętli“, ale dzieli wszystko pozostałe. PRL-owska, „dziwna“ rzeczywistość została opracowana bardzo przemyślanie. Świetnie opisano realia alternatywnej wersji naszych „ejtisów“. Udostępniono sporo danych, przydatnych na początek, aby wejść w klimat tej rzeczywistości (muzyka, komiksy). Wszystkie rozdziały podręcznika zostały dopasowane także dla polskiego rozszerzenia. To naprawdę spójne, solidne wykonanie. Bardzo czytelnie prezentują się zasady gry. Nawet początkujący, zupełnie „zielony“ odbiorca jest w stanie przyswoić sobie reguły zabawy. Warto zaznaczyć, że „Tajemnice Pętli“ nie są systemem dla dzieci. Działa tu analogia do wspomnianego już serialu „Stranger Things“ (jedna z wyraźnych inspiracji twórców gry) - który bardziej skierowany jest do dorosłych, wspominających swoje lata młodości. W grze niejako symulujemy życie Dzieciaków. Prawdopodobnie, rzeczywistość gry o wiele bardziej przypadnie do gustu już znającym ją (tak naprawdę) dorosłym (i to pewnie w wieku 30+) niż młodszym odbiorcom. Ale, niewykluczone, że dobrze poprowadzona sesja zdoła zainteresować starszych nastolatków. Aby stworzyć unikalny system - wszak gracze wcielają się wyłącznie w bohaterów w wieku 10-15 lat - zastosowano kilka trików. Narzucono pewne żelazne zasady i schematy. To sześć reguł. Budują one narrację (dorośli mają „swój“ świat, więc Dzieciaki muszą sobie radzić same)

42 42


i stosunek do świata (twoja okolica jest tajemnicza, a życie codzienne nudne), wprowadzają ograniczenia (Dzieciak nie może zginąć), zapewniają dynamikę (podział gry na sceny) oraz wprowadzają nowoczesny sposób rozgrywki (świat opisują i gracze i Mistrz Gry). Umiejętnie zastosowane tworzą oryginalną jakość. Pomimo iż sednem zabawy wydaje się eksploracja, przeżywanie przygód i odkrywanie tajemnic - a trzeba przyznać, zaproponowane w podręczniku scenariusze gry są bardzo ciekawe (ostatecznie ogranicza nas wszak tylko wyobraźnia) - to jednak chodzi o Dzieciaki. Prosty, ale kompletny i dosyć szczegółowy system kreowania postaci zapewnia frajdę. Archetypy zaproponowane przez twórców są pomysłowe, ale i oczywiste. Dostosowano je do polskiej rzeczywistości gry. Mamy więc na przykład Harcerkę, Wieśniaka, Komputerowca, ale także Sportowca lub Punka (łącznie dziesięć). Oczywiście, tutaj znów możliwości kreacji są nieskończone - każdy gracz może, modyfikując archetyp, stworzyć oryginalną bohaterkę/bohatera wedle upodobań. Przygody, przygodami, ale bardzo często pomysł na udaną sesję wyłania się na styku relacji między postaciami, albo dzięki „prywatnej“ historii któregoś z bohaterów. Znów - za co kocham gry fabularne - możliwości są nieograniczone. Autorzy bardzo pomagają. Pięć ostatnich rozdziałów podręcznika wypełnia ogrom fabularnych pomysłów - spiętych klamrą kampanii. Świetna robota. Duże wrażenie robi szata graficzna, w polskim wydaniu rozszerzona o prace rodzimych artystów. Oryginalne obrazy Stalenhaga to oczywiście absolutne złoto, ale także dizajn poszczególnych stron, czcionki, wkładki i mapy - wszystko pięknie się łączy. Klimat jest kapitalny. Reasumując - „Tajemnice Pętli“ to solidny kawałek RPG - nowoczesny w zasadach i patentach, satysfakcjonujący w klimacie, stylowy wizualnie. Polskie wydanie to godne rozszerzenie, nieustępujące oryginałowi, a świetnie go uzupełniające. Tajemnice. Technologia. Nauka. Relacje. Osobowości. Tarapaty. Klimat. Nieoczywistość. Czas i przestrzeń. Oto „Tajemnice Pętli“. Zagracie? Bo my jeszcze nie raz. Dziękujemy wydawnictwu Black Monk Games za możliwość recenzowania podręcznika. Ps. A totalnie wyjątkowy serial „Tales from the Loop“ od Amazon Prime rzuca całkiem nowe spojrzenie na świat znany z gry i tworzy całą masę możliwości. Technicznie: https://blackmonk.pl/1344-tajemnice-petli.html /#Szeptun_XIII

43



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.