Spis treści Marudzenie Helli 3 Poezja
Krystian Stefanowski najbardziej żal kotów 5 Małgorzata Wójtowicz Rozmowa z matką 6 To ja, Gerszon Ram, chodziłem ze słowem w Sprawie Bożej 7 Błażej Jacek Klajza żertwa 8 Marcin Sztelak Korki na górze 9 Zatracenie 10 Filtry 10 Osmoza 11 Ewa Kłobuch tak po prostu 12 wojażer 13
2
Proza
Marta Julianna Halska Szkarłatna 14 Marcin Lenartowicz Kik 19 Joanna Zając We mgle coś czai się 20 Dwukierunkowa 31
Stopka Redakcyjna 39
Herbasencja
Marudzenie Helli No to mamy już ponad rok w plecy… Choć jeśli uda mi się podgonić, to będziemy mogli udawać, że jesteśmy na bieżąco ;) Co by nie było – nadal walczę. Ten numer powstał w rekordowo szybkim tempie – dosłownie kilka godzin samej pracy (bo nie liczę czasu oczekiwania na dobry moment). A na czym polegał ten dobry moment? Początek stycznia zaskoczył herbatkowe Piotrowice tak wysoką temperaturą, że spędzenie kilku godzin w nieogrzewanej pracowni chwilowo nie groziło śmiercią z wyziębienia. Ten numer ma pewne braki i to był pierwszy sygnał alarmowy, który niestety zignorowaliśmy. Jak się pewnie zaraz przekonacie albo już się przekonaliście, mamy tylko cztery opowiadania. I to nie jest efekt naszej podniesionej poprzeczki. Naprawdę tylko tyle opowiadań się w październiku ukazało. A będzie i gorzej. W 2017 roku proza praktycznie zniknie (zniknęła) z Herbatki. Dlaczego? Nie mamy pojęcia. Aż się chce zanucić: gdzie są prozaicy z tamtych lat? Prozo, ach, prozo… Wracaj na salony! Tęsknimy za tobą! Z życzeniami miłej lektury Helena Chaos PS. Grafika na okładce to autentyczna pocztówka reklamowa z okolic 1880 roku. Czyż nie jest urocza? Ja bym się na pewno na Jungle Chop Farmosa Tea skusiła. Jeśli chcecie zobaczyć więcej podobnych perełek, zapraszam do kolekcji Yesterdays-Paper, którą znajdziecie tu: yesterdays-paper.deviantart.com
Listopad 2016
3
Krystian Stefanowski (ks_hp) Znany w internetowym świecie literackim pod pseudonimem ks_hp. Urodzony w 1992 roku w Pyskowicach, obecnie zamieszkały w Krakowie w związku z rozpoczęciem studiów na kierunku informacja naukowa i bibliotekoznawstwo na UJ. Wiązał się z różnymi portalami literackimi. Pisze od paru lat, wyłącznie poezję. Słucha muzyki klasycznej oraz alternatywnej. Czyta powieści filozoficznopsychologiczne bezpośrednio dotykające natury człowieka. Ulubioną prozatorką jest Jeanette Winterson, poetką - Sylvia Plath. Nie uznając żadnych barier, marzy o Nagrodzie Nobla w kategorii literatury.
najbardziej żal kotów Moja mała brandenburska kochanka znowu mówi mi, że w centrum twarde łby wybudowały nowy deptak, a dziecko krzyczy, że zjedzono mu kukułkę. Nie znam i nie zgłębiam natury mojej kochanki, muszę ją tylko odwiedzać raz do roku i rzucać to swoje siermiężne liebe dich, jakby wojna. Potem nocami próbujemy jeszcze raz zgładzić pościel i siostrę, która wrzeszczy zza ściany, że układała cały dzień i pół wieczoru. Wiesz, mówi mi moja brandenburska kochanka, gdybyśmy miały morze, to wyglądałoby jak tors germańskiego rycerza. Ale nie mamy morza, więc tylko z lotu kukułki oglądamy nierówności i zdrewniałe, stare już, nogi. I obcujemy, kiedy trzeba wyjąć paszport i podbić oko.
Potem nocami próbujemy jeszcze raz zgładzić pościel i siostrę, która wrzeszczy zza ściany
Listopad 2016
5
Małgorzata Wójtowicz (MWojtowicz) Urodziła się na Śląsku, w Cieszynie, obecnie mieszka na Podkarpaciu. Debiutowała w „Miesięczniku Literackim”, jej wiersze prezentowano w Polskim Radiu Rzeszów, „Nowych Myślach” i „Babińcu Literackim”. Publikowała też felietony, artykuły i recenzje na łamach „Super Nowości” i kwartalnika dla nauczycieli „W kręgu Mieleckich Humanistów”.
Rozmowa z matką nie wiem kto jest na tym zdjęciu chyba dziecko nie pan pulchne policzki lniane włoski opadające na czoło ładne ale nie moje mówię panu nie miałam dziecka nie karmiłam nie zmieniałam pieluch dzień podobny do dnia nie to nie ja nie rodziłam mój brzuch był zawsze pusty zresztą co można zrobić sztywnymi rękami jestem starą kobietą otacza mnie cisza ze wszystkich stron nie zapisał się w niej odgłos niczyich kroków nie ma śladu czyjejś obecności proszę posłuchać cisza
dzień podobny do dnia nie to nie ja nie rodziłam mój brzuch był zawsze pusty zresztą co można zrobić sztywnymi rękami
6
Herbasencja
To ja, Gerszon Ram, chodziłem ze słowem w Sprawie Bożej mój prastary duch mieszkał w kozie i palmie doświadczał okrucieństwa walki uczył się cierpliwości od rybaka po raz kolejny przyszedłem na świat w Wilnie jako syn żydowskiego księgarza z dzieciństwa pamiętam kołyskę utulną długie noce pustkę i chłód ogrzali mnie chasydzi światło dotykało wileńskich piwnic w gorączce patrzyłem jak drukarnia ojca płonie języki ognia pochłaniają kolejne bele papieru liżą mój strach oplatają ojca a płomienie unoszą jego krzyk ty ojcobójco - mistrz Towiański wiedział że trawi mnie ogień zapijałem głód wodą by ugasić pożar chrzest przyniósł tylko nowe imiona Jan Andrzej nie oczyścił mnie nie zbawił byłem najwierniejszym Żydem w Kole Sprawy Bożej dzisiaj wiem zgubiłem drogę wybrałem zwyczajność nie pali nie boli seks za pieniądze zamknięte drzwi kiedy duch się kurczy syte ciało puchnie zjada godziny trawi wspomnienia rozrasta się i mości w codzienności jest dobrze jest bezpiecznie ruszam drogą ojca przede mną kamyczki kosteczki obrane przez samotność
Listopad 2016
7
Błażej Jacek Klajza (BJKlajza) Urodzony przez przypadek w Częstochowie, a wychowany w mieście Tadeusza Różewicza. Za młodu jak spuszczał wodę to się śmiał . Autor tomików: „Poetica Nervosa“ Serwis literacki 2007 (e book) i Miniatura 2016 (druk) oraz „Rozdarty“ Miniatura 2016.
żertwa wielkie biurowce cuchną nudą a wiary w nich tyle co w plastikowym kubku z kawą choć nieustannie wbijają ciągi nieskończonych cyfr to wciąż jedynki i zera wielkie nadzieje wypalają się a siły w nich tyle co w wyrzuconym pecie i w głowie szum po wieczornym rauszu w tle dalej tańczą tango lecz wciąż to jedynki i zera rozglądam się a nie widzę wielkie idee wciśnięte w tłum kołnierzyków przepadają w miliardach niewypowiedzianych słów i umierają jak ten grosz w kieszeni trzymany na szczęście gdy przyjdzie go wrzucić na tacę
i w głowie szum po wieczornym rauszu w tle dalej tańczą tango lecz wciąż to jedynki i zera
8
Herbasencja
Marcin Sztelak (Marcin Sz) Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).
Korki na górze Na dole cisza, jak zasiał – oset, rutę, pokrzywę. I inne z zielnika babki. Którą, nawiasem mówiąc, żywcem wzięli do piekła. A tutaj ludzie, jak zawsze chcą zapomnieć lub zapamiętać wszystkie nieistotne drobiazgi: chrzciny, wesela, pogrzeby oraz pozostałe ceremoniały. Niemożliwe – mruczy babka znad filiżanki, diabeł dolewa herbaty. Do tego obowiązkowe kruche ciasteczka. Stroma ścieżka całkiem zapchana.
Listopad 2016
9
Zatracenie Kochanie, wciąż mnie uwierasz pod poszewką. Ostatni romantycy krążą pomiędzy kroplami deszczu, coraz chudsi powoli zanikają w rozbryzgach. Przeklinam ich przez balkon, na całe gardło, a i tak nie przekrzykuję miasta i jego oskarżycielsko wpatrzonych w horyzont okien. Czasami mrugają porozumiewawczo, wtedy kładę się w parku, tuląc w ramionach przestrzeń. Nie ma w niej potępienia, chociaż nigdy nie wybacza. Później śnię o innych miejscach, gdzie zdjęcia wyglądają inaczej, z pominięciem niewiary w twoich oczach. Kochanie, zmieniłem pościel. Bezskutecznie.
Filtry Przepuszczam światło przez urojone nieba, naznaczone przypadkowością. Spada w błoto z głośnym mlaśnięciem, pomiędzy ślady organizmów. Wielokomórkowych, a nawet naznaczonych inteligencją, co można stwierdzić na podstawie kształtu butów. Pewnie dałoby się podążyć ich tropem, ale właśnie jestem zajęty swoją pierwszą śmiercią. Nie ostatnią, skoro oczy wciąż odbite w pryzmatach,. Niedoskonałych, lecz to pojęcie z zakresu filozofii, stojącej poza natrętną fluktuacją bytu.
10
Herbasencja
Osmoza Można napisać siedem razy kurwa, licząc na szczęście. Chociaż po mać zwykle zamykają usta, aby nie nadużywać cierpliwości tak zwanego nieba. Jest także piekło myślących inaczej, od drugiego końca. Otwarte w niepełnym wymiarze, na przykład trzecim i pół. Na szczęście obecnie niskie stany wód średnich, więc powoli zanikamy w rozpuszczalniku słowa. Na wpół przepuszczalni. Można powiedzieć siedem razy koniec. I to się spełni. Bez dodatkowych przekleństw.
Jest także piekło myślących inaczej, od drugiego końca. Otwarte w niepełnym wymiarze
Listopad 2016
11
Ewa Kłobuch (Toya) Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.
tak po prostu zeszłą noc przemierzyłam znajomą trasą tyle że tym razem okno stało w polu niedaleko gruszy na której powiesił się ojciec a drzwi wciśnięte w las plecami matki zawsze wiedzą lepiej i tylko dlatego nigdy nie odcięła pępowiny a później ciała liście ułożyły się w dywan wsiąkały kolejne butelki i unosiła się z niego para albo mgła jak wtedy gdy dwie ulice od domu zapomniałam jak się wraca i godzinami krążyłam wokół bezkształtnych brył aż w końcu nabrałam jej w usta i zniknęłam
a drzwi wciśnięte w las plecami matki zawsze wiedzą lepiej i tylko dlatego nigdy nie odcięła pępowiny
12
Herbasencja
wojażer znaczę tyle co nic gdzieś pode mną strzeliste wieżowce i ulice owinięte wokół nich ciągną w dół stających na palcach zawsze sam nawet gdy dookoła tłum płynie nieprzerwanie w kierunkach wyznaczonych przez słońca wschodzą i zachodzą z wrodzoną rutyną wsiąkają w krajobraz tak cicho tu gdzie dotarłem mgła bezszelestnie obkurcza świat niebo uderza do głowy i spójrz na sąsiedniej skale przysiadł Bóg spokojnie struga kolejnych świętych a może tylko odpustowe anioły
tu gdzie dotarłem mgła bezszelestnie obkurcza świat niebo uderza do głowy
Listopad 2016
13
Marta Julianna Halska (Lady Worcestershire) Rocznik 1977, terapeutka, kryminolog, absolwentka filologii. Na gruncie literatury osiągnięć brak, choć niektórzy mówią, że jest drugą Gretkowską.
Szkarłatna
obyczajowe
Stałeś tam, przy barze, wśród tłoczących się, roześmianych ludzi. Jak żywy kontrast. Cień zasłaniający światło. Wysoki, postawny, lekko zgarbiony (kula, na której musiałeś się opierać, utrudniała ci przyjęcie odpowiednio swobodnej, niedbałej pozy). Krótko przystrzyżone siwe włosy, ostre rysy twarzy, prosty, wydatny nos. Przymrużone oczy o najbardziej brązowych tęczówkach, jakie kiedykolwiek widziałam. Łukowate brwi nadawały twojej szczupłej, pełnej ostrych kątów twarzy diaboliczny wyraz. Pasujący jednak do głosu, niskiego i dźwięcznego, i do sposobu, w jaki wymawiałeś „r”. Mimo wyraźnego inwalidztwa nie sprawiałeś wrażenia bezradnego. Biła od ciebie aura potęgi. Od razu można było wyczuć, że jesteś człowiekiem sprawującym władzę. Chodzący sukces. Żywy pomnik. Żywa legenda. Majty w dół. Z drogi śledzie, bo król jedzie. Oto siły ciemności przybywają w postaci potężnego, szanowanego i wpływowego człowieka. Piłeś wino; po sposobie, w jaki przechylałeś kieliszek do ust domyślałam się, że miałbyś ochotę na coś mocniejszego. I na zupełnie inne towarzystwo. Spod Twojej rozpiętej marynarki wystawała lekko pognieciona koszula; ostatni guzik, tuż przy pasku, był rozpięty. Na Twojej lewej dłoni błyszczała obrączka. Wdowia obrączka. Element Twojego osobistego PR. Możesz mi nie wierzyć, ale kiedy zobaczyłam Cię tamtego wieczoru, poczułam skurcz w brzuchu. Uczucie, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Możesz mi nie wierzyć. Zresztą zawsze powtarzałeś, że to wszystko wina mojej chorej wyobraźni. „Za dużo sobie wyobrażasz”. Nie jestem rozwiązła. Ani wyzwolona. Nie jestem też wcale aż tak wyrachowana, jak można by sądzić. Pieniądze nie są dla mnie ważne. Nigdy nie pozwoliłabym się nawet pocałować na pierwszym spotkaniu. Kiedy nasze oczy się spotkały, sprawiałeś wrażenie jakbyś nie wiedział, kim jestem. Ale ja wiedziałam, że poznałeś mnie od razu. Nie było żadnego efektu zaskoczenia. Ta przewidywalność trochę mnie rozczarowała. Ale właściwie czego się spodziewałam? Miłego randez-voux? Wtedy jeszcze nie znałam się na Twoich uśmiechach; moje doświadczenia w dziedzinie mowy ciała nie miały tu żadnego zastosowania. Wtedy jeszcze myślałam, że Twoje oczy odbijają blask dalekich gwiazd. Wtedy Twoje dłonie potrafiły otwierać mnie, nie powodując skrzypienia. Wtedy Twój głos działał kojąco, francuskie “r” dźwięczało jak obietnica, a śmiech wcale nie brzmiał ironicznie. Czy tak było naprawdę? Przecież zawsze tak dobrze umiałeś kłamać. Pracowałam nie dla pieniędzy i kariery. Tkwiłam w tamtej firmie tylko dla Ciebie. Żeby pracować dla Ciebie. Robiłam Ci dobry PR, byłam Twoim rzecznikiem i asystentem. Rzecznikiem i asystentem mistrza ostrej riposty, króla cyników i sadysty potrafiącego upokarzać szybko i bezwzględnie. Wobec
14
Herbasencja
innych z zasady nieprzyjemny, mnie traktowałeś jak powietrze („fuck off, please”). Na każde Twoje życzenie zjawiałam się w biurze. Mój telefon był dla Ciebie zawsze włączony. Pełna dyspozycyjność. Nigdy nie usłyszałam od Ciebie żadnej pochwały ani nagany. To zaskakujące wyróżnienie, biorąc pod uwagę, jak pastwiłeś się nad pozostałymi pracownikami. To także był element Twojej strategii – wszyscy w biurze byli pewni, że jestem Twoją kochanką. Jeszcze przed tym, zanim nią zostałam. Niechęć kolegów z pracy była dla mnie większą krzywdą niż realny mobbing. Zbudowałeś wokół siebie zimny mur obojętnego profesjonalizmu. Nie istniałeś w świecie kolorowych pism. Nie miałeś przeszłości, wstydliwych tajemnic, kochanek nękających cię telefonami ani nieślubnych dzieci. Na Twoim biurku zawsze stała systematycznie odkurzana fotografia żony i córki. Element wizerunku. Element Twojego muru. Ty nie poniżałeś swoich podwładnych. Ty ich gwałciłeś – sarkazmem, pozornie niewinnymi uwagami, celnymi i bolesnymi jak wbijane pod paznokcie długie stępione igły. Upokarzałeś ich, zlecając niemożliwe do wykonania zadania lub załatwianie Twoich prywatnych spraw w godzinach pracy. Opłacanie rachunków, kupowanie sprzętu agd, atramentu do pióra w jakimś absurdalnym odcieniu, a nawet damskiej bielizny. Starałeś się przy tym, by świadkami poniżenia było jak najwięcej osób. To był Twój sposób na rozładowanie seksualnego napięcia, jedyny, który podniecał Cię naprawdę (jestem szefem, jestem twoim właścicielem, jestem kimś przez wielkie „k”, mogę cię gnoić, a ty nic nie możesz zrobić, bo się boisz, bo się wstydzisz, bo jesteś nikim i sam już wierzysz w to, że jesteś nikim, złóż wypowiedzenie, proszę bardzo, ale już nigdzie indziej nie znajdziesz pracy). Zrozumiałam to kiedyś, gdy sama stałam się mimowolnym świadkiem. Tamta dziewczyna znienawidziła mnie później za to, że biernie uczestniczyłam w jej gwałcie. Nie zrobiłam nic, żeby jej pomóc. Nie ze strachu, bo ja nigdy się Ciebie nie bałam. Nie pomogłam jej, bo nie obchodził mnie jej los. Gardziłam słabościami, które bezlitośnie wytykałeś. Milczenie wyrażało moją aprobatę. Tak długo Cię szukałam, kochany. Chodziłam nocą po bezdrożach, pytałam drzew i wiatru, zaglądałam w lustra. I wreszcie Cię znalazłam. Znalazłam Cię tam, gdzie nikt by Cię nie szukał. I teraz leżysz obok mnie, udając że śpisz. A przecież wiem, że Ty nigdy nie zasypiasz. Wiem, że teraz, gdy Twoje ciało odpoczywa, dusza przebywa zupełnie gdzie indziej. Może odwiedzisz mnie w moim śnie? Pod powiekami wciąż mam obrazy naszej pierwszej nocy. Mieliśmy pokoje w tym samym hotelu. Zaklęłam los i wszystkie żeńskie bóstwa niebieskie. Weszłam na górę po schodach. Celebrowałam oczekiwanie. Miękki, puszysty dywan boleśnie muskał stopy. Całe ciało bolało mnie z emocji. Co zrobisz? Wyrzucisz mnie za drzwi po uprzedniej ostrej reprymendzie? Zakpisz ze mnie, jak to masz w zwyczaju? Piętnaście minut przed północą stałam przed drzwiami twojego pokoju. Zapukałam. Za oknem była noc. Słońce już nigdy nie wzejdzie. Jutra nie będzie. Tylko tu i teraz. Powiedziałam Ci: dzisiejszej nocy ktoś umarł po raz drugi. Kto?, spytałeś. Ja umarłam. Zabiłeś mnie już drugi raz. Jeśli jesteś wcieleniem Bastet, pozostało ci siedem wcieleń, powiedziałeś. Zanurzyłam twarz w pościeli. Przestałam oddychać. Czy można w ten sposób się zabić? Nie teraz, powiedziałeś. Jeszcze nie teraz. Pamiętam jak powiedziałeś, że od tej pory nie wolno mi używać plugawego języka. Że od tej pory każde słowo, które wypowiem, będzie miało znaczenie. „Mogłabym się w Tobie zakochać”. Naiwna!, drwiłeś. Mnie nie można kochać. Jestem złudzeniem, twoim koszmarnym snem. Nie patrz w słońce, bo oślepniesz. Burn, baby, burn! Dziesięć, dziewięć, osiem... Zapadasz w sen... Mężczyzna jest spokojny. Jego dłonie są chłodne. Wie, co robi. Nawet powieka mu nie drgnie, gdy dotyka twoich skroni, lekko masuje. Odprężasz się, czujesz się bezpiecznie. Jego palce zsuwają się po twojej szyi. “Zabawa się zaczyna”, mówi zmienionym głosem. Jeszcze jest przyjemnie, ale czujesz ukłucie niepokoju. Potem wszystko toczy się szybko. “To nie potrwa długo”, obiecuje mężczyzna. Mówi, że nie będzie bolało. A ty po
Listopad 2016
15
prostu czekasz. Wierzysz mu. “Nie”, zdążasz jeszcze wyszeptać, nim zacznie miażdżyć mi tchawicę. A mężczyzna pyta: „nie lubisz kina akcji?”. Uświadomiłam sobie, że wszystkie wspomnienia, fantazje i historie trzeba skrzętnie zapisać. Zamknąć w słowach wszystkie zapachy. Słowami naszkicować każdy dotyk, ból i ugryzienie. Stworzyć szkic nowej sztuki dla dwojga aktorów. Umieścić w niej wszystkie didaskalia z dokładnością szczegółu. Zaschnięta kropelka mojej śliny na Twoim ramieniu. Zaparowane lustra. Rozrzucone na podłodze książki, płyty, wybebeszone szuflady. Zrobić dokładną dokumentację fotograficzną. Zamknąć duszę każdego przedmiotu w cyfrowej matrycy, by móc je bez końca wskrzeszać. Celebrować historię zaklętą w słowach i obrazach. Obgryzać ją po kawałku, aż do kości. Mogłam krzyczeć. Uderzyć cię w twarz. Ale jestem tylko kobietą. Ulepioną z brudu i resztek gliny, która pozostała po stworzeniu Adama. Jestem tylko towarzyszką mężczyzny. Zabawką w jego rękach, po którą sięga po ciężkim dniu. Jestem Twoim odbiciem w krzywym lustrze. Zbiorem Twoich wad i wstydów, które w zaciszu sypialni nie muszą być skrywane. Ani w zimnej łazience (prawdziwy mężczyzna nie może być piecuchem!), ani nawet w Twoim biurze. Wypowiadam na głos Twoje zakazane imię. Szem Ham-forasz! Szem Ham-forasz! Szem Ham-forasz! A po cichu, w głowie wypowiadam modlitwę za Ciebie. Codziennie proszę Boga o wybaczenie dla Ciebie, o Twoje zbawienie i odpuszczenie win. Możesz mnie upokarzać, kpić ze mnie i opluwać, a ja będę patrzyć Ci w twarz i śmiać się. Nie poniża mnie odgrywana przeze mnie rola. Jest częścią mnie, nie poza mną. Jestem dumna z tego, kim jestem. Chodź, pobawmy się w dom. Chodź, pobawmy się w tatę i mamę. Jestem tylko kobietą. Beze mnie nie byłoby Ciebie. Twoich obsesji, gniewu i agresji. Jestem Twoim niespełnionym marzeniem. Jestem krzykiem w ciemności, Twoim skrywanym lękiem i złym snem. Jeszcze kilka miesięcy temu wiedziałam o Tobie tylko tyle, ile wyczytałam w czarnobiałych gazetach. Kolorowa prasa napisała tylko o wypadku sprzed pół roku, w którym zginęła Twoja żona i córka. Zamieścili relację z pogrzebu, w której zacytowano fragmenty Twojej mowy pożegnalnej: “Miałyście przed sobą całe życie, tyle planów. Śmierci w nich nie było. Zostawiłyście mnie i teraz jestem sam”. Dziennikarka rozwodziła się nad Twoją krzywdą i zachwycała przepychem orszaku żałobnego, wpadając w ton emfatyczny, właściwy dla matek-żon-kochanek: ›Nie ma nic smutniejszego niż zimowy pogrzeb i mężczyzna płaczący nad świeżo wykopanym grobem swojej żony i córki‹. Potem, kiedy już wtargnęłam do Twojego świata, usłyszałam inną wersję tamtej historii. Twoi współpracownicy z niepojętym podziwem szeptali, że masz jaja ze stali, bo już następnego dnia po tragedii dzwoniłeś do biura, żeby wydać jakieś służbowe dyspozycje. Mówiło się, że to Ty spowodowałeś tamten wypadek, po pijanemu. Twój alkoholizm był zresztą tajemnicą poliszynela; o Twoich wyczynach mówiło się z szacunkiem, kultowa była też biurowa legenda o tym, że zawsze sypiasz na ziemi, bo boisz się, że się udusisz rzygowinami. Tempo, tempo, brudny śnieg, dziwne historie, wysokie “C”, choć w głowie kołuje się ze zmęczenia, euforia, euforia. Mięso, konglomerat tkanek. Siła życiowa zaklęta w mięśniach. Wkładam do ust surowe ciała martwych istot, zastanawiając się, jaki jest TWÓJ smak. Do kieliszka wina wpuszczam parę kropel swojej krwi. „Tak pije się wino w Portugalii”.
16
Herbasencja
Oto ciało moje. Oto krew moja. Kyrie elejson, Satanas elejson, Kyrie elejson. Szatanie usłysz nas, Szatanie wysłuchaj nas. Jedzenie surowego mięsa to tabu. Przełamujesz fale. Wyrzucasz z głowy zakazy, nakazy. Stróżu mój, przewodniku, doradco, opiekunie, miłośniku, duchowy bracie, nauczycielu, pasterzu, pomocniku, pocieszycielu, patronie, obrońco, wodzu, zachowawco, od którego pochodzi natchnienie do złego, oświecicielu mój. Wcielenie zła i wszelkiej niegodziwości. Otwierasz na oścież wrota do mojej świadomości, wpuszczasz mrok, chłód i strach. Tamten dziwny zimowy czas, czas uśpienia umysłu i sumienia, czas dni bez nocy. Znikające dni tygodnia, całe miesiące. Mówisz, że czasu nie da się zapełnić, bo to nie kartka z kalendarza. Wykreślam z pamięci dni, w których nie miałeś dla mnie czasu. Co wtedy robiłam? Czy w ogóle istniałam? To mój bezczas. Bez twojego oficjalnego „pani Lidio”. I bez intymnego „jesteś cudowna”. Śnieg topniejący na polach. Pozorny ruch. Pozorne życie. Dni podobne do siebie, nie do rozróżnienia. Kalki. Czas odmierzany oczekiwaniem. Na skradziony w przelocie pocałunek. Gdzieś na korytarzu albo w windzie. Służbowy uścisk dłoni, niemal niezauważalnie dłuższy niż zalecają podręczniki savoir-vivre’u. I wreszcie na: „Pani Lidio, wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu. Proszę zarezerwować sobie czas”. Mój czas jest dla ciebie na stałe zarezerwowany. Należy do Ciebie. Z dna depresji na szczyty euforii i z powrotem. Tak wygląda nasz romans. Gorzki i beznadziejny, smakuje obrzydliwie jak wódka i papierosy, a uzależnia tak bardzo, że nie mogę już bez niego żyć. Smak Twojego ciała, jego konsystencja. Zapach. Jest zawsze o pół stopnia chłodniejsze od mojego. Twarda, opalona skóra. Wgryźć się w nią, głęboko. Przez błyszczące czerwono ścięgna. Aż do kości. Lubię rany, które mi zadajesz. Siniaki, które noszę dumnie jak najdroższą biżuterię. Piekące szkarłatne pręgi na udach, ukryte przed zazdrosnymi spojrzeniami świata, na każdym kroku przypominają mi o naszej tajemnicy. Żywe rany. Nie pozwalam im się zagoić. Zabijam w sobie osobę, którą pielęgnowałam jak dziecko. Wrażliwą, stateczną, wykształconą, ambitną. Osobę, która podobała się ludziom. Byłam ślepą poczwarką, kokonem, w którym rozwijała się moja obsesja. Teraz jestem o wiele ciekawsza, pełna fantazji i spontaniczna. Wyzwolona i nietuzinkowa. ON nie jest wart nawet odrobiny szacunku, który należy się każdemu człowiekowi. Niszczy ludzi. Niszczy ich złudzenia. Każdemu udowodni, że jest nikim. Nie jest zdolny do żadnych więzi. Wciąż się łudzisz, że możesz go zmienić? Zobacz, co z tobą zrobił. Nie ma współczucia dla ofiary, która sama pcha się w ręce oprawcy. Są dwa rodzaje ludzi, tacy co lubią spać od ściany, i tacy, którzy lubią spać z tymi, co ich zepchną z łóżka To twój wybór. Spójrz na siebie: co zostało z dziewczyny, którą kiedyś byłaś? Co się stało z twoją urodą, wewnętrznym blaskiem? Wyglądasz jak karykatura samej siebie, bez śladu makijażu, z byle jak związanymi włosami, opuchniętą twarzą. Skóra wewnątrz twoich dłoni piecze, jakbyś dotykała piekła. Skóra między palcami pachnie NIM. Nigdy nie bijesz na oślep. Twoje uderzenia są precyzyjne, dokładnie wymierzone. W Twoim działaniu nie ma miejsca na spontaniczność. Otwarta dłoń nie zostawia śladów pod warunkiem zachowania odpowiedniego kąta i siły ciosu. Bo przecież nie potrzebujesz rozgłosu jako damski bokser. Twoje nazwisko nie pojawia się w kolorowych gazetach. Nie możesz pozwolić sobie na żadne skandale w blasku fleszy. Jesteś przecież poważnym, szanowanym mężem stanu. Bicie nie jest karą. Ty nawet się na mnie nie złościsz. Nigdy nie podnosisz głosu. Masz gdzieś wszystko co robię, jak się odzywam, ubieram. Bijesz, bo sprawia Ci to przyjemność. To Twoje hobby. Jesteś mistrzem tortur, katem doskonałym, sadystą świadomym swojej siły i mojej wytrzymałości.
Listopad 2016
17
Miał słabość do whisky, ale nikt nigdy nie widział go pijanego. Nigdy nie tracił kontroli, nie zataczał się, nie plątał mu się język. Zdradzał go tylko zapach i lepszy nastrój. „A teraz poproszę cię do tańca, a teraz zatańczę z tobą walca”. Żadnych pijackich ciągów, żadnych skrytek z alkoholem w szafce pod zlewozmywakiem. Przy wyjątkowych okazjach wypijał oficjalnie zaledwie kieliszek wina albo słabego likieru. Tylko ty wiedziałaś, że Pan Perfekcyjny bynajmniej nie stroni od kieliszka. Zresztą przed tobą też to ukrywał; bardzo rzadko wracał do domu pijany, pod osłoną nocy, i naprawdę rzadko słyszałaś jak potyka się na schodach, a potem z hałasem rzuca się na materac. Zastanawiałaś się czasem, co by było, gdyby w jednej z tych butelek, które opróżniał z takim zaangażowaniem, znalazł bezpańskiego dżina skłonnego spełnić jego życzenie? Czego by sobie zażyczył? Pokoju na świecie, eliminacji głodu i chorób? Czego może chcieć człowiek, który ma wszystko? Twój idealny mąż mógłby być doskonałym obiektem pożądania i zazdrości dla twoich koleżanek, gdybyś je miała. Zresztą każda kobieta chętnie znalazłaby się na twoim miejscu. Choćby ze względu na wspaniały dom, do którego wspaniałomyślnie cię przygarnął – urządzony ze smakiem, nowoczesny, a mimo to przytulny. Lecz czy był to mężczyzna, który powoduje, że myśli się tak jak on? Bawi, wzrusza i rozczula? Ideały wzbudzają szacunek i podziw, ale także wprawiają w zakłopotanie. – To nie zwykła małżeńska sprzeczka, tylko próba zabójstwa. Zamkną tego drania, nie zrobi już pani krzywdy. Nie, proszę pana. Obdukcja nie będzie potrzebna. To moja głowa została zgwałcona, nie ciało. Na moje własne życzenie. To ja. Sama sobie to zrobiłam. Nagle zrozumiałam ten dziwny błysk w Twoich oczach, gdy mówiłam o głodzie. Patrzyłeś na mnie jak na coś jadalnego. Kiedy ssałeś moje palce z przymkniętymi oczami. Kiedy przecinałeś moją skórę i zlizywałeś krew. Kiedy wdychałeś mój zapach, klęcząc między moimi udami. Zrozumiałam to wreszcie. Pamięć tamtego dnia pełna jest czarnych dziur, brakuje odpowiedzi na wiele pytań, nieodebrane połączenia, i te Twoje słowa, dudniące w mojej głowie jak zacięta płyta: „życie nie jest sprawiedliwe, dziecinko”. Rzeka tonęła w mroku, stałam na moście Poniatowskiego, nie było już nic do stracenia i nic do zyskania, zadzwoniłam do Ciebie. Zapytałeś: „masz zamiar się zabić?”. Powiedziałam: „zasługujesz na wszystko, co Cię spotka”. W ogrodzie grasowały dzikie koty. Zasłoniłam wszystkie okna, ale ostry blask księżyca prześwietlał rolety. Pokój otulał czerwonawy półmrok. Mówiłeś, że ból najlepiej smakuje w samotności. Nie powinnam Ci wierzyć. Nigdy nie mówiłeś prawdy. Ostrze noża bez trudu przecięło skórę. „Trzeba umrzeć, by poznać wszystkich osiemnaście tajemnic”. Mój szefie, mój kochanku, mój mężu. Ćśśś…
To moja głowa została zgwałcona, nie ciało.
18
Herbasencja
Marcin Lenartowicz (unplugged) Urodzony w Babilonie w roku kota - Astygmatyk i Pochodnia Boża. Poeta, sporadycznie próbujący ubrać Erato w strukturę prozy. Od lipca 2012 roku recenzent działu poezja na portalu Herbatka u Heleny, gdzie się zadomowił.
proza poetycka
Kik Mógłbym zasłaniać się rękami, po sam sufit wystawiać język i łowić skraplające się z niego akacje. Pamiętasz, jak tamtego Lipca - w ogrodzie pośrodku alei różanych - z wybitym zębem i ze zbitym kolanem, próbowałem doczołgać się jakoś do furtki? Wtedy było podobnie i również nie mogłem doczekać się schyłku. Co prawda biegłaś obok, dopingowałaś mnie jak najbardziej - szczególnie truchtem, po cztery kroki naraz - jakby za chwilkę miał przed nami stanąć sam diabeł i przepytywać z tabliczki mnożenia. Nie mam Ci za złe, chociaż to coraz częstsze. Tłumaczenie samemu sobie, że tak być powinno, więc kaszlę. Więc dusi mnie każdy pyłek i każdą aglomerację, jestem w stanie zamienić na alergię tak, że suchość porasta mi palce i nie pozwala cieszyć się słońcem. Aż w końcu zupełnie wyblaknę i będę przypominał ze skóry tę ścianę, co to ją na początku - kiedy leżąc na łóżku, czy o nie oparty przypatrywałem się jak zbierasz z podłogi paznokcie, mrucząc przy tym: a-po-kalipsa.
Co prawda biegłaś obok, dopingowałaś mnie jak najbardziej - szczególnie truchtem, po cztery kroki naraz- jakby za chwilkę miał przed nami stanąć sam diabeł i przepytywać z tabliczki mnożenia.
Listopad 2016
19
Joanna Zając (Asia) Amatorsko publikuję od około roku na portalu fantastyka.pl jako Morgiana89. Na swoim koncie nie mam na tę chwilę żadnych sukcesów literackich. Wynika to z tego, że do tej pory nigdzie nic nie wysyłałam. Jestem typowym molem książkowym, który jak tylko czas i miejsce pozwala, czyta ile się da. Poza fantastyką jestem wielką fanką kryminałów i horrorów. Oprócz książek uwielbiam zwierzęta, jazdę na motorze i dalekie podróże (w szczególności do ciepłych krajów).
fantastyka
We mgle coś czai się Czuję. Pierwszy oddech jest najtrudniejszy. W środku coś lekko pulsuje, a na szyi doświadczam ciepłego oddechu. Daje mi on zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Serce zaczyna mi bić wol niej, a do nosa docierają pierwsze zapachy. Znajome, zapewniające bezpieczeństwo, ale jednocze śnie są nowe i obce. Coś liże mnie po pyszczku, jest mi z tym dobrze. *** Oprócz ciepła wielu ciał, mniejszych i jednego dużego, coś się zmienia. Zaczynam powoli sły szeć, najpierw niewyraźnie. Wszystko jest takie przytłumione. Piski i oddechy. Pierwszy raz w życiu nasłuchuję, serce bije mi jak oszalałe. Czy będzie dobre? Tym razem coś dyszy mi przy uchu. Po chwili zagarnia mnie do siebie. Jestem zupełnie bezbronny, czekam i boję się. Wtedy wyczuwam znajomy, ciepły oddech na ciele. Teraz już mi wszystko jedno. *** Świat się zmienił, bo słyszę i to całkiem dobrze. Już wiem, że nie jestem sam. Cały czas otaczają mnie dźwięki. Są różne. Wydaję podobne. Wiem, że należą do mnie, bo czuję, jak wibrują w moim ciele. Na razie nie wiem, co oznaczają, ale gdy tak robię, od razu dostaję jeść lub duże ciepło znów jest obok mnie. Odkrywam, że to nie wszystko. Moja skóra otwiera się, widzę. Po raz pierwszy. Mrugam szybko. Oślepia mnie. Obok dostrzegam wiele małych istot. Wszystkie wtulone w wielkie, bezpieczne cie pło. Rozmazane coś znów liże mnie po pyszczku. Jestem spokojny i szczęśliwy. *** Najstraszniejszy dzień w całym moim krótkim życiu właśnie nadszedł. Odebrano mi cały świat; braci, siostry i matkę. Nie przypuszczałem, że nawet w najgorszych snach coś takiego może się wy darzyć. W końcu byłem pierwszy. Pierwszy, który został zabrany.
20
Herbasencja
Nie dali mi się pożegnać. Nikt nie pomyślał, że mogę tego chcieć. Za bardzo wierzyłem, że moja rodzina jest czymś wiecznym i nierozerwalnym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to nie od nas zale ży. I się rozczarowałem. Zostałem wzięty na ręce przez dużych, którzy zwykle nas dokarmiali i czasem głaskali. Wy niesiono mnie z pomieszczenia i nie było nic więcej. Tylko niewiedza. Świadomość braku wyjścia z sytuacji dotarła do mnie wiele godzin później. Zapakowano mnie do kartonowego pudła i poza nim widziałem tylko dwie twarze nowych du żych. Zupełnie obce. Uśmiechali się do mnie, ale to tylko wzmogło mój strach i zapiszczałem cicho, a pode mną zrobiło się mokro. – Niech to szlag, zsikał się, dobrze, że dali nam podkład. Mam nadzieję, że nie przesiąknie – po wiedział duży, a ja nic nie zrozumiałem. Znów zapiszczałem, obijając się o ścianki małego pudełka, ale tym razem bez mokrych eksce sów. Strasznie trzęsło, skuliłem się w rogu i zasnąłem. Było mi trochę mokro i śmierdząco. Może jak się obudzę, wszystko okaże się złym snem… *** Pierwsze dni były okropne. Obcy zabrali mnie do wielkiej budy. Postawili na podłodze i patrzyli. Nie podobało mi się, że jestem w centrum uwagi. Czułem się zagubiony i przerażony i, niestety, znów się zsikałem. Było mi wstyd. Od razu po tym zanieśli mnie do ogromnej, białej miski, w której znaj dowało się pełno wody. Nie należała do najsmaczniejszych. Wydzielała dziwny zapach, który był tak intensywny, że nie mogłem przestać kichać. Wykąpali mnie w niej. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to kolejna wymyślna tortura, jakby nie wystarczyło, że umyję się sam moim krótkim języczkiem. – Będziesz się wabił Skilo – powiedziała duża, wycierając mnie z ociekającej wody ciepłym ręcz nikiem, głaszcząc czule po głowie. To było miłe. – Dobra, psinka. Widzisz, nie było tak źle. Po kąpieli znów zasnąłem. A gdy się obudziłem, strach powrócił ze zdwojoną siłą. Piszczałem, płakałem i uciekałem przed moimi nowymi dużymi. Czułem się zastraszony. Chciałem do rodziny. Najczęściej próbowali tulić i głaskać uspokajająco, ale tylko pogarszali moją rozpacz. Brakowało mi zapachu domu. Po kilku dniach zacząłem zapominać. W pamięci zostały nieliczne obrazy, ich miejsce zapełniły nowe, dobre lub złe wspomnienia. Duży stał się panem–tatą, a duża panią-mamą. Z czasem pozwalałem sobie na więcej. W końcu wielka buda o dużych ścianach stała się moim domem. Mniej się bałem i biegałem wszędzie, rozrabiając. A oni wołali: – Skilo, chodź tutaj! – Skilo, jedz! – Skilo, nie wolno gryźć kapci pana! Słyszałem tylko „Skilo”. Po pewnym czasie zaskoczyło i chyba w końcu do mnie dotarło, że to moje imię. Zacząłem na nie reagować. *** Zapomniałem już, że istnieje świat poza wielką budą i moimi dużymi. Czasem zostawiali mnie na długie godziny, ale ten czas przesypiałem. Zdarzało się, że gdy obudziłem się sam, to też coś po gryzłem. Ściana przy wejściu była bardzo smaczna, wszystko przez to, że tak bardzo tęskniłem za moimi dużymi. Dopiero na pierwszym spacerze zobaczyłem, że życie to nie tylko dom, ale i całkiem duże podwór ko. To dopiero był widok! Okazało się, że mieszkamy w ogromnym, kwadratowym pudle z blasza nym trójkątem u samej góry. Świat stał się jeszcze większy, niż mógłbym przypuszczać. Ta wielkość wmurowała mnie i nie byłem w stanie się poruszyć, ale wtedy coś puchatego szturchnęło mnie w bok. Okazało się, że moi państwo mają jeszcze jednego psa, obwąchiwał mnie z każdej strony.
Listopad 2016
21
– Delikatnie, Brutus – powiedział pan-tata. Ledwo czułem muśnięcia na karku. Nie należał do młodzieniaszków. Moja sierść była krótka i czarna, a miejscami miała brązowe ciapki. Jego natomiast długa i siwa, a rozmiary przewyższały moje najśmielsze wyobrażenia. Po prostu olbrzym! Kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zacho wać. A on w końcu powiedział: – Cześć, dzieciaku – głos miał zadziwiająco spokojny i miękki. To poruszyło jakąś strunę w moim sercu. Zrobiło mi się bezpieczniej. Barwa głosu nowego psa zadziała na mnie, jak kojący balsam, a jego psi oddech dodał mi otuchy. Pachniał tak znajomo. Już się nie bałem. Nowe pokłady energii wstrząsnęły moim ciałem i nim zorientowałem się, co robię, już leciałem między jego łapami, obijając się o brzuch. Byłem niczym w amoku. Moja pani mówiła, że dopadała mnie wścieklizna, ale prawda jest taka, że to radość. Czysta, szczenięca radość. – Cześć! Cześć! Cześć! – wyszczekałem. Tańcowałem wokół jego łap. Nawet nie wiem, co działo się wokoło mnie. Biały zupełnie zdezorientowany kręcił się, lekko merdając ogonem. Tylko na to czekałem. Z tego szczęścia ugryzłem go w jajka. To był koniec spaceru. Do tej pory mam w pamięci, jak przeraźliwie wył. *** Zdobyłem najlepszego przyjaciela. Okazało się, że wcale nie jest stary. Podobno to inna rasa. Jest trzyletnim podhalanem i moim nowym guru. Ja sam jestem jajnikiem, jamnikiem, czy jakoś tak. Kto by to rozróżnił i spamiętał? Najważniejsze, że Brutus też ma pysk, ogon, cztery łapy i lubi się ze mną ganiać. Wtedy jest naprawdę super. On biegnie i ja biegnę, ale niestety po kilku metrach za wsze zostaję w tyle. Trochę mi przykro z tego powodu, ale mimo to nie narzekam. Na całe szczęście wybaczył mi moje podgryzanie. Jestem już mądrzejszy, teraz gryzę tylko jego ogon, gdy nim zbyt mocno macha i nie patrzy. To całkiem fajna zabawa. Odkąd moi państwo widzą, że przy Brutusie nic mi nie grozi, coraz częściej przebywam na dwo rze. Troszkę urosłem i dzięki nowej rodzinie prawie zapomniałem o starym domu. Czasem jeszcze we śnie zdarza mi się popiskiwać, bo śnię o moim wielkim bezpiecznym cieple, które mi odebrano. Może byłoby mi łatwiej, gdyby Brutus nie przebywał cały czas na podwórku. Zawsze gdy jest daleko, tęsknię za nim. Wieczorem nie mam nawet szansy na wyjście, ale w ciągu dnia znalazłem idealną metodę, aby wydostać się na zewnątrz. Głośno piszczę pod wejściowymi drzwiami, a moi duzi, kręcąc głowami, pozwalają mi wyjść. Wtedy kładę się koło Brutka w budzie i czuję się napraw dę szczęśliwy. Jeśli wcześniej czułem strach, to przy nim wyparował. Nie byłem sam. Na dworze jest przyjemnie i ciepło. Brutus mówi, że to lato. Gdy pytam czy to coś do jedzenia, podhalan kręci głową i widzę, jak się cały trzęsie. Poznaję, że znów się ze mnie śmieje. Wszystko jest takie nowe, a zrozumienie przychodzi z trudem. W promieniach popołudniowego słońca prawie każdego dnia kąpię się w ogrodowej sadzawce. Przyjemnie chłodzi rozgrzany kark, a pływanie to czysta przyjemność. Przyjaciel nie podziela mo jego zachwytu. Stęka, że to niebezpieczne dla takiego brzdąca, jak ja. Mimo to nie próbuje mnie powstrzymywać, duzi też mi nie zabraniają, a ja cieszę się każdą chwilą. *** Przestałem sikać w domu! Wielki sukces. Jestem z siebie dumny, stałem się dużym, grzecznym chłopcem. Tak przynajmniej mówi pan-tata. Wytrzymuję, bo wtedy moi państwo się cieszą. A ja lubię sprawiać im przyjemność. Pani-mama to nawet potrafi zatańczyć z radości. Czasem też troszkę płacze. W sumie to nie wiem czemu. Zawsze wtedy, gdy idę ją pocieszyć, głaszcze mnie po brzuszku i mówi: – Jesteś moim dzieciaczkiem, Skili. A ja, żeby nie było jej smutno liżę ją po łapkach. Mają lekko słodkawy smak. Ma takie długie, śmieszne pazurki na końcach, które łaskoczą mój język. Lubię te nasze krótkie chwile.
22
Herbasencja
Pogoda nieco się zmienia. Poranki już są chłodniejsze i nawet nie mam ochoty wchodzić do wody. Zwłaszcza, że wiatr podwiewa mnie między łapami. Brutus mówi, że nadchodzi jesień. Gdy dopytuję, co to znaczy, ignoruje mnie. Nie męczę go, mam swoje sprawy. Ktoś musi poganiać za piłką, wąchać, co się da i kopać dziury w ogródku. Samo się w końcu nie zrobi. Choć zauważyłem, że mojego przyjaciela coś trapi i z dnia na dzień markotnieje. Pani-mama stwierdziła, że to zimowe przesilenie. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale przypuszczam, że to nie to. Brutus coraz więcej czasu spędza pod płotem z nachmurzoną miną. Znika od czasu do czasu, a w okolicy ciągle kręcą się psy sąsiadów. Chyba nieszczególnie mnie lubią, bo gdy zbyt blisko pod chodzę, często warczą ostrzegawczo w niezadowoleniu. – Idź stąd, Skilo. Nie przeszkadzaj nam – mówi Brutus, a jego sierść faluje, widać jak jest spięty. Ignoruję jego słowa i udaję, że nic nie słyszałem, przysiadam w bezpiecznej odległości od ob cych psów na ogonie podhalana, ale on odtrąca mnie łapą, a jego wzrok mówi: nie przeginaj. – Dlaczego? – piszczę w odpowiedzi, tak żałośnie, jak tylko się da, licząc, że zadziała, tak samo skutecznie jak na dużych. – Do-o-oro-o-ośli ro-o-oz-zmawiają – wtrąca pies sąsiadów. Wystawia na mnie zęby i warczy ostrzegawczo. Nigdy go nie lubiłem, ale tym razem przeraziłem się nie na żarty. Serce biło mi jak szalone. Uciekam, ale nim odbiegam zupełnie,słyszę jeszcze: – Mógłbyś być delikatniejszy, Dingo. Jeszcze nie zna prawdy. – Kiedy mu po-o-o-wiesz? – pada pytanie. *** Wychodzę na coraz krótsze spacery. Robi się zimniej. Niechętnie wyściubiam nos z wielkiej budy, bo gdy tylko mijam próg, zaczynam cały dygotać z zimna. Moja sierść nie należy do najdłuż szych w przeciwieństwie do futra Brutusa. Stary podhalan zrobił się jeszcze bardziej puchaty, a ja przy każdej okazji szukam jego ciepła. Dzień się skrócił i słońce nie grzeje tak, jak wcześniej. Na całe szczęście dużo się ruszam i zabawa odrywa mnie od ponurych myśli. – Muszę ci o czymś powiedzieć, Skilo. To ważne – powiedział do mnie Brutus, gdy leżę wtulony w jego bok, korzystając z ostatnich promieni słonecznych. – Musisz dorosnąć, mój przyjacielu, i to szybko. Nie ma czasu na głupoty. Jesień się zbliża, a z nią problemy. Podnoszę jedno ucho do góry zupełnie zaspany. Tak mi dobrze, słońce ogrzewa ziemię i nic wię cej nie chcę wiedzieć. Słowa podhalana jakby nie do końca do mnie docierają. – Myślisz, że nasze życie to bajka. Niestety nią nie jest. – Opanowany głos Brutusa kołysze mnie na granicy snu. W końcu po przeciągającej się w nieskończoność ciszy pytam: – Ale czego mam się bać? – Ziewam przeciągle, ale powoli zaczynam wracać do życia. – Czy coś nam grozi? *** Dopadła mnie prawdziwa panika. Trzęsę się ze strachu po rozmowie z Brutusem. Zupełnie zmie niła moje spojrzenie na psi świat. Życie przestało być lekkie i przyjemne. Jestem sam, zamknięty w wielkiej budzie. Piszczę, zupełnie nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Z braku lepszych pomy słów biegam od okna do drzwi. Nasłuchuję i obserwuję. Czas leci jak szalony. Martwię się o dużych, tak długo ich nie ma. Boję się, że może im się stać krzywda. Wiele wieków później trzeszczy zamek. Podbiegam do drzwi. Witam moich dużych, merdając ogo nem i szczekając. Plątam się pod nogami i krzyczę, zapominając, że oni nie są w stanie mnie zrozumieć: – Jeeee! Już jesteście, już jesteście, już jesteście… Tęskniłem, tęskniłem, tęskniłem! Dopiero po chwili zauważam pochmurną minę pana-taty.
Listopad 2016
23
– Skilo! – woła w gniewie, a ja kulę się pod jego ostrym tonem. – Zjadłeś mi kolejne kapcie! Dopiero teraz dostrzegam strzępki skóry na podłodze. Przecież to nie mogłem być ja. Jestem grzecznym chłopcem! Tak zawsze powtarza pani-mama. Tym razem jednak ona też okazuje oznaki niezadowolenia. – Mówiłam ci, żebyś nie zostawiał ich na podłodze, wychodzą mu zęby, co się dziwisz, to szczeniak. – Głupi, pies! Nie wolno! – Duży macha mi strzępkami kapcia przed nosem. Kulę się z przera żenia. Przecież to nie moja wina! Już wiem, co się wydarzy, ale nie jestem w stanie temu zapobiec, nim zdążę uciec, obrywam pantoflem po tyłku. Biegnę ile sił w nogach i chowam się pod stołem. Jest mi strasznie przykro, ale cieszę się, że wrócili cali i zdrowi. Dlatego ogon lekko mi drga w zadowoleniu. Dodatkowo odczu wam ogromną ulgę. Tym razem mgła się nie pojawiła. *** Brutus mówi, że w każdej chwili może nastąpić atak. Czuję w kościach, że ma rację. Chodzę cały czas nastroszony i drażliwy na wszelkie otaczające dźwięki. Dodatkowo w domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Coraz częściej pod nieobecność moich dużych, dom jest niszczony. Nie mam po jęcia, kiedy to się dzieje. W trakcie gdy śpię rozłożony na fotelu pana? Albo gdy leżę pod łóżkiem w sypialni? Kompletnie nie rozumiem, jak to jest możliwe. Martwię się, że moim dużym w końcu stanie się krzywda. Podhalan mówi, że to nic takiego. Opowiedział mi parę zabawnych historii, jak mu się oberwa ło za wyrwane, nowo posadzone drzewka w ogródku. Mimowolnie się uśmiecham i zauważam, że teraz nic takiego nie ma miejsca. Wiem, że próbuje w ten sposób złagodzić mój strach, a ja nawet obawiam się zapytać o więcej. Ponoć najgorsze ma dopiero nadejść. Brutus twierdzi, że musimy zachować czujność. Mgła może nadejść w każdej chwili. Najbardziej niebezpieczne są gwałtowne zmiany pogody. Jak w dzień będzie ciepło, a w nocy znacząco spadnie temperatura, to będzie ten moment, gdy nas zaatakują. – Nie martw się, pierwszy raz jest najgorszy, kolejne nie są łatwe, ale można sobie dać jakoś z nimi radę. Gdy wiesz, co cię czeka, łatwiej to przełknąć – powtarza mi. – Mam przeczucie, że to będzie dzisiaj – odpowiadam mu za każdym razem, jakby chcąc być w każdej chwili przygotowanym na najgorsze. Zazwyczaj kręci z politowaniem głową, ale nie dziś. Dziś nawet nie komentuje, wie, że mam rację. Na dworze jest pięknie, liście ozłociły trawę, a słońce przebija się przez chmury i ogrzewa przyjemnie moją sierść. – Nadchodzi jesień. Prawdziwa. – A ja mogę jedynie przypuszczać, co te słowa dla niego znaczą. *** Zachowuję czujność. Choć moim dużym się to nie podoba. Żeby dobrze spełnić obowiązek, wypatruję zagrożenia. Co chwilę jestem wyganiany z miejsca posterunku. A to przecież nie moja wina, że postanowili zrobić okna tak wysoko. Niestety muszę obserwować. Jeśli nie będę uważać, wszystko może pójść nie tak, jak powinno. W powietrzu czuję napięcie. Zmrok zapada zdecydowanie zbyt szybko. Ciemność jest domeną złego, ale tylko we mgle ata kuje. Tak twierdzi Brutus i chyba to prawda, bo do tej pory było spokojnie. Uważnie obserwuję, co się dzieje na zewnątrz. Serce bije mi tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi i w tym momencie, coś dostrzegam. Czai się w mroku, a biała, niczym mleko, mgła dodat kowo uwypukla ciemną postać. Jest rozmyta, wygląda jak człowiek, ale nie może nim być. Wiem, że nim nie jest. Cała sierść na karku staje dęba. To coś ma zdecydowanie za długie łapy, zakończone ostro pazurami, które gdzieniegdzie rozpływają się w powietrzu. Po chwili dociera do mnie lekko mdlący i ostry zapach. Oglądam się na panią-mamę, ale ona nawet się nie krzywi, a pan-tata nie odwróca wzroku od małego pudła z guzikami. Warczę mimo woli, aż moi państwo zwracają na mnie uwagę.
24
Herbasencja
– Cichutko, Skili, nic się nie dzieje. – Duża podniosi się z miejsca obok męża. – Gówno prawda! – szczekam, ale nic nie zrozumiała. Cały się najeżyłem i nadal warczałem, a ona uspokajająco pogłaskała mnie po głowie. Bałem się, jak cholera, ale co innego mogłem zrobić, by odstraszyć Cienie za oknem. Niedługo później dołączyło ujadanie Brutusa i innych psów z okolicy. Taka praca, jeśli chcesz być bohaterem, we własnym domu. – Oszalały te psy… – skomentował pan-tata, ale nawet nie ruszył się z kanapy. Duża podeszła do okna, a moje serce na moment zamarło, bo po drugiej stronie coś się czaiło; czarne stworzenie, bez twarzy, nie miało rysów, tylko mrok. Gęsty, nieprzenikniony, który przypra wiał mnie o zawał. Czekałem. Tylko szyba dzieliła moją panią od zagrożenia. – Nic się nie dzieje. Pewnie jakiś kot lub pies sąsiadów rozrabia, jak zwykle. Sama nie wiem – po wiedziała i ziewnęła. – Idę spać, kochanie. Padnięta jestem. Ta pogoda mnie wykończy. Zmęczenie to ich pierwszy, zły znak. *** Pan spał na kanapie. Zasnął, przy grającym głośno wielkim kolorowym ekranie. Pani położyła się w sypialni, skąd dochodził spokojny miarowy oddech. Obawiałem się tego. Rozdzielili się, trud niej będzie ich upilnować. W głowie nadal dźwięczały mi instrukcje Brutusa: – Musisz zrobić wszystko, by spali w jednym pomieszczeniu. W innym przypadku możemy mieć problem. Te stworzenia tylko czekają na taką okazję. Jeśli moja obrona zawiedzie, musisz być w gotowości by pomóc. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, jak ciężko muszą mieć ci bezpsowi. Im też staramy się pomóc, po to istnieje Podwór kowe Obronne Psie Stowarzyszenie. Cienie są niebezpieczne w szczególności dla ludzi, zabierają ich życiową energię, ale zwierzęta też mogą od nich porządnie oberwać. Nie chcesz wiedzieć, co przydarzyło się Dingow zeszłym roku. – Miał rację nie chciałem. Wystarczająco mocno się bałem. – Przykro mi mały, ale lepiej jak wiesz, co może się wydarzyć. Postaramy się zablokować im drogę, ale te skurczybyki mogą wejść nawet przez dziurkę od klucza. Miej oczy dookoła głowy. Próbowałem szarpać za nogawkę pana i podgryzać jego łydki, w smaku były ohydne, ale za padł w tak głęboki sen, że tylko mnie odepchnął. Dość brutalnie, bo wylądowałem na ławie, która niebezpiecznie zatrzeszczała. Coraz mniej mi się to wszystko podobało, a w dodatku teraz bolały mnie jeszcze plecy. Normalnie w takiej sytuacji zawsze krzyczy, a tym razem prawie nie zareagował. Czułem w kościach, że są coraz bliżej. Sierść stała mi dęba, jakby każdy włos został nażelowany. Wi działem, jak pan-tata tak śmiesznie układał sobie włosy. To chyba taka ludzka moda. Biegałem, jak szalony, między pokojami. Na całe szczęście moja pani zostawiła otwarte drzwi. Tego by jeszcze brakowało, że musiałbym pod nimi wyć. Umarłbym wtedy ze strachu i ze zmar twień. Ponoć psy są odważne, ale co w przypadku, gdy pies boi się bardziej od właściciela? Brutus wiedział, że pokonanie własnych lęków może mi pomóc. Długo nie musiałem czekać. Słyszałem, jak rozgorzała walka na zewnątrz, a psy ujadały niemożliwie. Docho dziły do mnie wyraźne okrzyki i rozkazy. Mogłem jedynie sobie wyobrazić, jak wiele Cieni grasuje po okolicy. Należałem teraz do Podwórkowego Obronnego Psiego Stowarzyszenia, czy mi się to podobało, czy nie. Nie miałem wyjścia i nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, ale gdy nadchodzi je sień, nawet taki szczeniak, jak ja, musi dorosnąć. Do niedawna myślałem, że pies jest nieodzownym członkiem rodzinny, jej najlepszym ogniwem – przyjacielem człowieka, którego traktuje się niemal z czcią. Jednak rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Okazało się, że to my musimy się opiekować dużymi. Nieważne czy są nasi, czy obcy. Brutus zdecydowanie wiedział, jak być prawdziwym bo haterem we własnym domu lub podwórku. Tylko, że ja byłem mały i naprawdę się bałem. Potwory, gdyby nie podhalan, pewnie zjadłyby mnie na śniadanie. Mimo wszystko w pewnym momencie znużenie dopadło i mnie. Nie wiem, ile czasu upłynęło, jak dużo razy spoglądałem to na pana, to znów na panią. Przestałem wisieć w oknie, bo to tylko
Listopad 2016
25
pogarszało moje samopoczucie. W końcu zamknąłem oczy i obudziłem się dopiero rano z wielkim i wyrzutami sumienia. Głos dużego wyrwał mnie z zamyślenia: – Cholera, Ela, nie mogłaś chociaż mnie obudzić? Kark mnie boli, jak nie wiem. – Przeciągnął się, aż coś mu strzyknęło, a ja wzdrygnąłem się z obrzydzeniem. – Ja też padłam, chyba ta pogoda zrobiła swoje – powiedziała moja pani, wyglądając przez okno. – Cały czas jest paskudnie. Uważaj, jak będziesz jechać do pracy. – Mhm. – Okropna mgła. – W duchu musiałem się z nią zgodzić. Najgorsze zjawisko pogodowe na świe cie. Do niedawna nie wiedziałem nawet, czym jest. Stała tak jeszcze chwilę, a ja marzyłem by wyjść na dwór. Ciekawość pożerała mnie od środ ka. Koniecznie chciałem wiedzieć, co się dziś wydarzyło. W końcu duża wzięła do ręki obrożę. Po chwili miałem ją na sobie i moja pani otwierała drzwi wejściowe. Gdy przez nie przeszła, chciałem wyskoczyć za nią, ale usłyszałem tylko jej podniesiony głos: – Brutus! *** Brutus był w ciężkim stanie. Atak Cieni zdewastował część podwórka i nieźle poharatał mojego przyjaciela. Nie miałem okazji rozeznać się w sytuacji, bo dostrzegłem jedynie kilka ran i pokrwa wiony bok. Na białej, no dobra, szarej od brudu sierści, czerwień prezentowała się przerażająco. Pani-mama krzyczała i biegała, przeklinając sąsiedzkie psy. Darła się, że Darnikowski jeszcze ją popamięta. On i jego stara, wredna suka Astra. Jakby obwiniając o wszystko innego psa. Nim zdołałem zbliżyć się choć trochę do podhalana, który leżał na boku i ciężko oddychał, duża bezceremonialnie wzięła mnie na ręce i wepchnęła do domu, wołając męża, który wyleciał na dwór jak oparzony. Ja zostałem znowu sam. Tym razem odczuwałem nie tylko strach o przyjaciela, ale i irytację. Strasznie cisnął mnie pęcherz. *** No i stało się. Posikałem się. Było mi strasznie wstyd, ale zapomnieli o mnie. Pojechali. Słysza łem tylko, jak krzyczą w ogrodzie, a gdy wrócili, miny mieli zasmucone. Wypuścili mnie w końcu na dwór, ale Brutusa nigdzie nie było. Piszczałem pod jego budą i żadne nawoływania ze strony dużej nie mogły mnie oderwać od jego kojca. Martwiłem się o mojego przyjaciela. Nikt mi nic nie mówił, a jego nie było. – Chodź, Skili. – Zagwizdała. – No, chodź, maluszku. Wszystko w porządku. W końcu wzięła mnie na ręce, a ja nie przestawałem wyć. Gdy zabrała mnie do domu, chciałem z powrotem wrócić na dwór. – Chyba trzeba go wypuścić. On wie i martwi się – powiedziała. – Widocznie psy to czują. Powinno być wszystko dobrze. – Duży objął ją ramieniem, a ona wes tchnęła cicho. Samotna łza potoczyła się po jej policzku. – Tak wiem i ty też, ale on chyba tego nie rozumie. Chciałbym powiedzieć, że rozumiem, że wiem więcej niż oni, ale czy faktycznie to do mnie docierało? W końcu z bezsilności i dla świętego spokoju pozwolili mi wyjść na zewnątrz. Chłód wdzierał się pod moją cienką sierść, a mokra trawa wyziębiała jeszcze bardziej zmarznięte łapy. Nie obchodziło mnie to. Poszedłem do kojca i położyłem się na ulubionym miejscu Brutusa. W budzie wszystko miało jego zapach. Głowa bezwładnie zwisała mi przez dziurę. Cały czas popiskiwałem cichutko. W końcu zmęczenie wygrało i zasnąłem. – Pssst. Ej, ej, młody – usłyszałem głos, dobiegający z drugiej strony płotu. – Jest trochę późno. Ruszyłbyś te swoje ko-o-ościste, kró-ó-ó-tkie łapy.
26
Herbasencja
Zaspany, rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem Dingo tego samego niskiego mieszańca o nie przyjemnym usposobieniu. – No, rusz się, gó-ó-ówniarzu! Nie mamy całego dnia. Musisz Obro-o-onić swoją rodzinę, nie ma na co czekać. Starego nie ma, musisz jakoś so-o-obie dać radę sam. – Dopiero słowa “rodzina” i “obrona” uświadomiły mi, jak wielkim problemem jest nieobecność Brutusa. Ruszyłem niemrawo w stronę Dingo, ale nim nawet zdołałem się do niego zbliżyć, wywarczał na mnie obrażony: – Nie tędy, głupku! Psujesz mi renomę! Czy ten Brutus niczego cię nie nauczył? Co za idiota! Zrobiłem zaskoczoną minę. Zamurowało mnie. – Z tyłu jest dziura – wysyczał urażony. – Kieruj się za krzakami one wskażą ci dro-o-ogę. O-o-odczekaj chwilę, aż zniknę. Nikt nie może nas razem zobaczyć! Twoi ludzie muszą myśleć, że jestem złym psem. Nie mogą się domyślić, co się dzieje, nie wiado-o-omo, czy ich małe móżdżki przeżyłyby taki wielki cio-o-os. W sto-o-odole na prawo znajdziesz ukryte przejście. Wszyscy już czekają. – Musiałem mieć nieźle zdziwioną minę, ale nim zdążyłem, o cokolwiek jeszcze zapytać, Dingo pokręcił pyskiem z niezadowoleniem – Szukaj dziury, mło-o-ody! Widzimy się za chwilę. Nie każ nam na siebie czekać. Nie mamy czasu! Nim zdążyłem się odezwać zniknął, a ja stałem bezradnie nie bardzo wiedząc, co dalej. Obej rzałem się na dom i podwórko, ale nie dostrzegłem moich państwa. To chyba właściwy moment. Ruszyłem w poszukiwaniu przejścia. *** Do stodoły dotarłem szybciej niż mógłbym przypuszczać. Choć prawie zostałem przyłapany. Na całe szczęście jestem mały i chyba tylko to uratowało mnie przed wykryciem. Gdy wiedziałem, czego mam szukać, znalezienie przejścia okazało się łatwe. Na pierwszy rzut oka nie było go widać. Zdziwiłem się, że do tej pory jeszcze z niego nie skorzystałem. Zawsze w takich chwilach, gdy od krywałem coś nowego, towarzyszyła mi ciekawość. Dzisiejszego dnia gdzieś uleciała. Zastanawiałem się, czy Brutus korzystał z przejścia. Należało do wąskich. Idealne dla małego psa, ale dla dużego, musiało być niezłą próbą samozaparcia. Choć podhalan mógł skorzystać ze swojego wzrostu i wagi, przeskakując ogrodzenie. W stodole utworzył się okrąg wokół psa, który musiał przemawiać już od kilku minut. Wszyscy uważnie się w niego wpatrywali. Podszedłem bliżej, siadając gdzieś z tyłu. Przez szpary między de skami wlatywały delikatne strumienie światła. – …zagrożenie jest dla ludzi. Doskonale o tym wiecie. – To był dorosły dalmatyńczyk. Siedział wyprostowany, obserwując z uwagą w każdą psią mordę w zasięgu jego wzroku. Wydawało się, że wszedłem zupełnie niezauważony, ale się myliłem, bo chwilę później padło moje imię. – W okolicy pojawił się nowy pies. Większość z was go nie zna, bo nasz przyjaciel… – zawiesił głos na chwilę. – Brutus dobrze go strzegł. Ale czas ochrony się skończył. Najwyższa pora, abyśmy się poznali. Skilo, chodź tutaj. Jeśli wcześniej czułem się mały, a przy okazji niepotrzebny dorosłym psom, to teraz odczułem to znacznie mocniej. Wszyscy się na mnie gapili, a ja wzrok miałem skierowany w klepisko. Cóż innego mogłem zrobić. Nie podobało mi się bycie w centrum uwagi. Usłyszałem ciche poirytowane warczenie. Domyśliłem się do kogo należy. Dopiero wtedy zmusiłem się do wstania. Przeszedłem między psami. To był jeden z najdłuższych spacerów w moim życiu. Każdy mierzył mnie wzrokiem. – Nie bój się. Twój przyjaciel zapewne powiedział ci, czym jesteśmy i co należy do naszych zadań. Teraz oficjalnie stajesz się członkiem Podwórkowego Obronnego Psiego Stowarzyszenia. Ochraniamy ludzi. Nie tylko przed nimi samymi, ale i przed Cieniami. Z tego co wiem, a wiem cał kiem dużo. – Mrugnął znacząco. – Powiedz nam, czego dowiedziałeś się od Brutusa. Pokręciłem głową, a z głębi gardła wydarł mi się cichy pisk.
Listopad 2016
27
– Prawie nic. – Nie martw się. Twój przyjaciel jest ulepiony z twardej gliny – powiedział domyślając się, czym w rzeczywistości się martwię, a inne psy zaczęły przytakiwać. Zrobiło się głośno. Wszystkie małe, duże, średnie, rasowe i takie, które wydawałoby się, że koło ro dowodu nawet nigdy nie stały, teraz trzymały się razem. Wymruczałem coś potakującego pod nosem. Dziwacznie było zdawać sobie sprawę, że zostanę zmuszony stawić czoło czemuś niebezpieczne mu, co zagrażało, jak się okazało, nie tylko ludziom, ale i wszystkim psom. – Zastanawiasz się pewnie, czym są Cienie – powiedział dalmatyńczyk, jakby czytając mi w myślach. Gdy zobaczył moją zdumioną minę, dostrzegłem w jego spojrzeniu błysk satysfakcji. On zdecy dowanie przepadał za byciem w centrum uwagi. Prawdziwy lider. – Te stworzenia są niczym innym, jak chorobą. Chorobą tych czasów. Nikt z nas nie wie skąd się wzięły i dlaczego tak czepiają się ludzi. Ponoć pojawiły się przed wiekami i ewoluowały. Kie dyś męczyły jedynie zwierzęta gospodarcze, a może to one tak skutecznie broniły człowieka. Nasi przodkowie nam tego nie przekazali. Gdybyś zobaczył Cienie, zrozumiałbyś, że to nic dobrego. Są jak odbicie ludzi. Podobne a zarazem tak różne. Bez materialnego ciała, rozpływają się jak dym. Atakują ich we śnie, a przychodzą głównie we mgle. Myślisz, że dlaczego człowiek tak upodobał sobie psa? To nie była miłość od pierwszego wejrzenia… – powiedział i pokręcił z żalem głową. Po stodole przeszedł pełen napięcia pomruk, jakby nikt z obecnych nie chciał w to wierzyć. Nie wiele z tego zrozumiałem. – Ci-i-icho – odezwał się Dingo, groźnie warcząc. Wrzawa się nieco uspokoiła. – Takie już nasze podłe, pieskie życie. Byliśmy zawsze do ochrony. Moglibyśmy stać się przyja ciółmi człowieka, ale nie zawsze jest to takie proste. Czyż nie, Figi? – skierował wzrok na skuloną w kącie burą suczkę nieokreślonej rasy. Pod presją spojrzenia pokiwała smętnie pyskiem, a jej gruba obroża z kawałkiem łańcucha zwisała smętnie i zabrzęczała cichutko. – Nie każdy ma tak dobrze, jak ty, Maks – stanął w jej obronie, podpalany duży sznaucer. Tłumaczenie dalmatyńczyka o psich prawach i obowiązkach trwało jeszcze długo. Wzbudziło wiele sprzeciwów. – Ej, mło-o-ody – usłyszałem znajomy głos Dingo. – Życie to-o-o nie bajka. Musisz podołać dla Brutusa, bo my musimy chro-o-onić wszystkich, ale luki się zdarzają. Ostatnio było ciężko, ale da liśmy radę. Czy tym razem podołamy? To-o-o się okaże. Z każdym rokiem jest trudniej…Wracaj już do-o-o siebie. *** Duzi nie zorientowali się, że mnie nie było. Maks, dalmatyńczyk, doradził mi, abym wrócił i zachowywał się jak zwykle. Tak więc zrobiłem, co innego mógłbym uczynić, przecież nie powie działbym im prawdy, nawet gdybym chciał. W końcu i tak by mnie nie zrozumieli. Położyłem się w budzie i czekałem. Tym razem intensywnie zastanawiałem się, co robić. Widziałem jak pogoda znów się zmienia. Dingo miał rację. Czas dorosnąć. Mgła powoli otaczała okolicę. Za dnia jeszcze byliśmy bezpieczni, ale w nocy… W nocy znów zrobi się nieprzyjemnie. Zaskowyczałem cicho. Jednak nie ze względu na Brutusa, ale na mój los. Na los wszystkich psów. Co ja mogłem? Byłem tyko kilkumiesięcznym szczeniakiem i nie chciałem dorastać. Do niedawna nic nie wiedziałem o żadnych problemach i gdybym mógł, wróciłbym do tych czasów. Maks ciągle mówił o Cieniach, o tym w co ludzie wierzą i o tym co może ich czekać. Ta wiedza mąciła mi w głowie. – Są niczym wampiry. Zabierają ludziom całą energię, mogą nawet zabić – powtarzał raz po raz, a wszystkie psy go słuchały. Był szefem w okolicy, choć z wyglądu wydawał się być łagodny i opa nowany, ale to mogło być przepisem na sukces. Wspominał jeszcze o jakimś paraliżu nasiennym, ale nie bardzo rozumiałem, co to jest. Myślałem tylko o zagrożeniu, jakie niosą Cienie dla moich państwa. Jak bardzo jest realne, a obrona w dużej mierze może zależeć ode mnie.
28
Herbasencja
Słońce chyliło się ku zachodowi. W końcu ktoś po mnie przyszedł. – Chodź, Skili, nie możesz zostać tu na noc. Robi się mgła i cały przemokniesz. Wiem, że chciał byś być z Brutkiem, ale nie martw się, wróci do nas niedługo. Jest nieco poraniony, ale będzie do brze – powiedział duży. Wziął mnie na ręce. Tym razem się nie opierałem. Nim się zorientowałem, leżałem już na posłaniu w domu. Było mi w nim przyjemnie i ciepło. Znów zasnąłem. Kompletnie zapomniałem, że mam być czujny. *** Rozbudziło mnie ujadanie na podwórku. Otrząsnąłem się ze snu przerażony. Bałem się tego, co zastanę. Dlatego najpierw podbiegłem do okna, wskoczyłem na siedzenie, a potem na zagłówek kanapy, i zobaczyłem najgorszy możliwy widok: mgłę białą, jak mleko i niknące w niej, walczące postacie. Wielkie, czarne Cienie i otaczające je psy. Obserwowałem z bijącym sercem wydarzenia. Gdzieś w środku byłem zadowolony, że wszystko dzieje się na zewnątrz. Przynajmniej na razie. W pewnym momencie w szybie odbiła się ciemna plama. Wielka niczym duzi, ale rozmaza na, z dziwnie wydłużonymi chudymi kończynami. Myślałem, że to już ten moment, że to już ta chwila, gdy będę musiał stawić czoło mojemu przeznaczeniu. Już czułem, jak rozpycha szparę w oknie, by w postaci czarnego dymu dostać się do środka. Zesztywniałem od łapek po głowę. Mia łem gryźć i drapać! Ale stałem i nie byłem w stanie nic zrobić, gdy pierwsze ciemne opary wpadały do mieszkania. Chwilę później mogłem mówić o prawdziwym szczęściu. Nasz lider przeskoczył przez ogrodzenie i dopadł go. Prawdziwy przywódca. Zarówno mówca, jak i walczący. To mnie tro chę pokrzepiło i pozwoliło wyrwać się z odrętwienia. Czym prędzej ruszyłem do sypialni dużych. Kompletnie zapomniałem sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku, oglądając toczącą się walkę przez salonowe okno. Wpadłem do środka, a tam już coś na mnie czekało. Nad panią-mamą, leżącą bliżej okna, wisiała ciemna rozmazana postać. Mimo impetu z jakim wleciałem do sypialni, kompletnie mnie zignorowało. Skupione było na kobiecie, która przez sen cichutko jęczała. Mogłem sobie jedynie wyobrazić, jak jej twarz jest wykrzywiona w bólu. Nie za mierzałem dłużej czekać i tym razem nie zawahałem się ani chwili. Ruszyłem na stwora. Skoczyłem i ugryzłem. Tam gdzie powinno znajdować się siedzenie. Usły szałem przeciągły wizg. Tak głośny, że zdziwiłem się, że moi państwo nawet się nie poruszyli. Cień próbował mnie odczepić. Rzucał się na wszystkie strony. W końcu uderzył mnie, a ja przelecia łem kawałek w powietrzu. Lądowanie było twarde i bolało. Jak cholera. Nie było czasu by się nad sobą rozczulać, bo Cień chciał dokończyć dzieła. Ruszyłem na niego raz jeszcze, tym razem gryzłem i szarpa łem z każdej możliwej strony. Byłem dla niego niczym natrętna mucha, której nie jest wstanie odgonić. Siły mu nie brakowało, ale moja determinacja go pokonała. – Jeszcze tu wrócę – usłyszałem w mojej głowie. Stwór pognał do drzwi i znikł nim znów zdążyłem go zaatakować. Strach gdzieś uleciał. Poczu łem instynkt, a on mówił: zabij. Tyle że teraz nie było już kogo. Noc zapowiadała się na długą i niebezpieczną. Wróciłem do dużych i wskoczyłem na łóżko. Mu siałem być blisko. Ułożyłem się pomiędzy nimi. Było mi cholernie niewygodnie. *** – Skilo, nie wolno, uciekaj, sio! – wykrzyczała duża, wybudzając mnie ze snu. – Masz swoje spa nie. Idź do siebie. – Mhm? – usłyszałem głos pana-taty. – No, zobacz. Nie chce nawet zejść. Natychmiast do siebie! – teraz już kompletnie wybudzony, unikając ostatniego szturchnięcia, zeskoczyłem. Udało się. Wszystko było w porządku. Z tej ra dości podleciałem jeszcze do dużego i polizałem go po pysku. Wzdrygnął się, ale nie nakrzyczał, pogłaskał za to po grzbiecie, a ja zamruczałem jak kot w zadowoleniu.
Listopad 2016
29
– Boże, ale się nie wyspałem. Nienawidzę takiej pogody. – Nic mi nie mów, głowa mi pęka – powiedziała duża. – Ciśnienie pewnie jest kiepskie. Wstawię wody na kawę. Chcesz? – Chętnie. Później musimy jechać do lecznicy, dobrze, że dziś sobota. – Mam nadzieję, że puszczą go do domu. – Ja też. I ja. *** Brutus wrócił. Był w opłakanym stanie. Nie mógł się zbytnio ruszać, bo rany się nie pogoiły i był mocno osłabiony. Na mój widok jednak się ucieszył. I chyba wzruszył. Wieści szybko się rozeszły, że dałem radę. Rekonwalescencja podhalana trochę trwała i na ten czas zamieszkał w domu razem ze mną. Do stawał kroplówki, a raz na kilka dni jeździli do lecznicy na zmiany opatrunków. Pan zazwyczaj klął wtedy na cały świat, a zwłaszcza na bogu ducha winnego psa sąsiadów. Jeśli chodzi o ataki i mgłę, nieco się poprawiło. Pogoda się zmieniła i ciągle padał deszcz. Na całe szczęście! Tylko raz sytuacja się powtórzyła, ale chyba stanąłem ponownie na wysokości zadania. Podniosło to moją wiarę w siebie. Brutus był ze mnie dumny, choć obaj tak naprawdę wiedzieliśmy, że zasługa przypada Podwórkowemu Obronnemu Psiemu Stowarzyszeniu. Niestety jeden z sąsiadów zmarł. Nie miał swojego psa i zabrakło prawidłowej obrony. Wszystkie psy przyjęły to jako prawdziwy cios, mimo że ten człowiek nie lubił zwierząt. Biedny, stary głupiec. – Przepraszam – powiedział Brutus pewnego dnia, gdy wydobrzał na tyle by wrócić do swojej budy. – Ale za co? – zapytałem. – Za to, że mnie nie było i że to nie ja ci o wszystkim opowiedziałem. Przykro mi, że tak szybko musiałeś dorosnąć i poznać smak prawdziwego pieskiego życia. Chciałem cię jeszcze przed tym uchronić – powiedział i zasępił się. – Nic się nie stało. Taki już nasz los – powiedziałem i wtuliłem się w jego bok. Wiedziałem, że Brutus jest moim przyjacielem. Teraz miałem pewność, że nie tylko. Byłem dla niego synem, a on dla mnie stał się ojcem.
Brut us był w ciężk im stan ie. Atak Cieni zdew as tow ał część podwórk a i nieź le poh ar at ał moj ego przyj ac iela. Nie miał em okazji rozeznać się w sytuacji, bo dostrzegłem jedynie kilka ran i pokrwaw iony bok.
30
Herbasencja
horror
Dwukierunkowa
– Chciałabym poznać twoją historię… – powiedziałam i poklepałam maskę, jedyną z części auta, która jeszcze miała stary lakier. Ktoś stojący obok mógł pomyśleć, że samochód to ruina, ale ja wiedziałam, że kiedyś będzie z niego cudo. Wierzyłam, że niebawem z garażu wyjedzie w stanie idealnym. Dlatego poświęcałam mu każdą wolną chwilę. Jednak jego forma od miesiąca niewiele się zmieniła. Niestety praca nad korpusem szła powoli. Czyszczenie i łatanie co rusz pojawiających się nowych dziur, spędzały mi sen z powiek. manta początkowo nie wyglądała na tak zniszczoną, lecz podwozie okazało się strasznie pordzewiałe. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia. Nie traciłam jednak zapału. Wszystko wymaga poświęceń. A ja nic innego przez całe życie nie robiłam. Przetarłam ociekające potem czoło i poczułam, jak brud i kurz przylepiają mi się do skóry. Gdyby siły pozwalały na więcej, pracowałabym cały czas. Wiedziałam, że na dziś to już koniec. Zebrałam wszystkie narzędzia, wyczyściłam i sprzątnęłam rzeczy leżące na posadzce garażu. Potem rzuciłam ostatnie spojrzenie na opla mantę z siedemdziesiątego siódmego roku i uśmiechnęłam się. Oczami wyobraźni widziałam efekt końcowy – błyszczący, bladozłoty lakier, odbijający promienie słońca, wyprana, stylowa tapicerka w kolorze musztardy oraz lśniące, stalowe felgi z dodatkiem brązu. Wierzyłam, że to marzenie w końcu się ziści. Musiało! Nie brałam pod uwagę niczego innego. Zgasiłam światło, opuściłam bramę garażową i doczłapałam się do domu. Pochłonęłam kolację, zrobioną naprędce z kawałka kiełbasy, połowy pomidora i bułki. Gdy jadłam, ręce nie chciały trafiać do ust. Ledwo byłam w stanie je unosić. Okruszki pospadały na blat i podłogę, kropelki soku z pomidora znalazły się na koszulce. Zostawiając po sobie bałagan, poszłam wziąć szybki prysznic, po nim ruszyłam do łóżka. *** Otworzyłam oczy. Oddychałam z trudem, na karku czułam zimny pot. Siedziałam na podłodze, oparta plecami o ścianę naprzeciw umywalki. Gdy podniosłam się ostrożnie, z lustra spojrzał na mnie obcy mężczyzna. Mało brakowało, a zaczęłabym się drzeć. W ostatniej chwili zdołałam się opanować i fuknęłam tylko: – Co jest, do jasnej cholery? Nagle usłyszałam niski, chrapliwy głos, a twarz nieznajomego wykrzywiła się w wyrazie niezadowolenia. Oczy mało nie wyskoczyły mi z orbit. Złapałam się za głowę, jakby w nadziei, że odbicie w lustrze nie zrobi tego samego. Zrobiło. Gdyby nie to, że sytuacja mnie przerosła, śmiałabym się do rozpuku. Byłam jakimś picusiem-glancusiem z misternie ułożonymi, ciemnymi kędziorami, pod nosem cienki wąsik i koszula rozpięta do połowy, aż wystawały kręcone włoski. Wyglądałam przy tym obco i tak prawdziwie jednocześnie. W głowie huczały mi pytania. Co ja tu robię? Drżałam, choć żar bił z lufcika. Pot lał się ze mnie strumieniami. Czułam strużkę przepływającą na piersi i lepiącą się do koszuli. Obrzydlistwo! Trzęsącymi się rękami puściłam wodę w umywalce. To nie może być prawdziwe, powtarzałam sobie! To na pewno tylko sen! Tak jak ostatnio, gdy śniłam, że zaatakował mnie gigantyczny wąż w afrykańskiej dżungli. Miałam wrażenie, że przez wiele godzin przedzieram się przez tropikalny las, a później odbywam walkę życia. A gdy w końcu otworzyłam oczy, okazało się, że stoję na środku pokoju z wieszakiem do ubrań w ręce i walę w wiszący nisko nad łóżkiem szklany abażur. Przez to wszystko poraniłam sobie stopy, bo odłamki szkła rozsypały się po całej sypialni. Nie zdążyłam pochylić się nad kranem, by zwilżyć gardło, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Obawiałam się tego, co mój chory umysł mógł tym razem wymyślić. Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo po chwili usłyszałam kobiecy głos:
Listopad 2016
31
– Wszystko w porządku, Carlo? Co tak długo? Mieliśmy jechać do Sorrento. Nie chcesz chyba stracić całego dnia! Kobieta mówiła w obcym języku, ale o dziwo wszystko rozumiałam. Widać nagle zmieniłam się w poliglotkę albo wyobraźnia znów płatała mi figla. W sumie wszyscy zawsze powtarzali, że lubię ubarwiać rzeczywistość, lecz żeby aż tak? Nie potrafię wymyślać języków. Chyba. – Mieliśmy się trochę rozerwać – powiedziała nieznajoma z drugiej strony drzwi. – Carlo, jeśli nie chcesz, nie musimy. Znam inne formy rozrywki… Tylko mnie wpuść. Carlo? Sorrento? Czyżbym znalazła się gdzieś za granicą? Momentalnie przestałam czuć gorąco. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Gdzie ja jestem? Hiszpania? Włochy? To był niezwykle realistyczny sen, ale po akcji z afrykańską dżunglą nie powinnam się dziwić. Tyle że wszystko wydawało się takie prawdziwe. Upał, ja w ciele mężczyzny i kobieta dobijająca się do drzwi. No, właśnie, kobieta! O rany! Jak z nią rozmawiać? Znaczy, kiedy jest się facetem. Bo o sukienkach to raczej nie pogadamy. Zresztą ja i sukienki? Na samą myśl zrobiło mi się słabo. Nie bardzo wiedząc, co mogę innego zrobić, w końcu uchyliłam drzwi. Do pomieszczenia wślizgnęła się młodziutka dziewczyna, może jeszcze nastolatka, w ślicznej czerwonej sukience, podkreślającej drobną figurę. Na jej widok poczułam się nieswojo, serce zabiło mi mocniej, ale tym razem nie ze strachu. Czyżby moje nowe ciało robiło ze mną coś dziwnego? Czegoś takiego nigdy nie czułam. Wszystko trwało chwilę, po której brunetka już wisiała na mojej szyi i całowała mnie z przejęciem. W pierwszym momencie zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować, ale ciało Carla wiedziało. Obcisłe spodnie, które miałam na sobie, naprężyły się i obiły o uda ślicznotki. Ona tylko zachichotała. – Chyba nie musimy już jechać – powiedziała i wzmocniła napór na moje ciało. W środku cała krzyczałam. Nigdy nie robiłam tego z kobietą! A wszystko zanosiło się na mój – tak jakby drugi – pierwszy raz! I to jaki! O szalony umyśle! Czasem może i o tym fantazjowałam, ale wyobrażenia nigdy nie miały przełożenia na rzeczywistość. W nich zawsze byłam sobą, a nie mężczyzną, którego ciało czułam. Ono pragnęło tej drobnej dziewczyny. Jak mogłabym z tym walczyć? No, dobrze, może mogłabym, lecz poddałam się chwili. Rozebrałam zupełnie obcą kobietę. Choć właściwie nie tak zupełnie, przecież ona znała Carla… Nie przestawałam wodzić dłońmi po jej nagim ciele. Wszystko działo się tak szybko. Każdy mój dotyk wywoływał u niej dreszcze. Myślałam, że nie wytrzymam tego napięcia. Wrażenie było niesamowite. Emocje wibrowały w powietrzu, a ciało mężczyzny zareagowało natychmiastowo. Naprężone czekało w gotowości. W tamtym momencie nic więcej się nie liczyło. Tylko ja i moja śliczna towarzyszka. Przylgnęła do mnie, a moje/nie moje silne ręce obejmowały jej drobną talię i mimowolnie sunęły w dół ku krągłym pośladkom. Gdyby nie było tak gorąco, dziewczyna mogłaby dostrzec, jak bardzo się rumienię. Dotykałam, całowałam i pieściłam każdy centymetr jej ciała. Ona nie pozostawała mi dłużna. Po wszystkim czułam się zupełnie skołowana, jakbym wkroczyła w życie dwojga obcych ludzi. Sprawiało wrażenie prawdziwego, ale ponownie upomniałam się w myślach, że to tylko sen. Wyrzuty sumienia odpłynęły w dal, a ja stwierdziłam, że jako mężczyzna czuję się fantastycznie. Przynajmniej, gdy patrzę na podpierającą się łokciami nagą dziewczynę. Jej piersi delikatnie falowały, niemal ocierając się o płytki. – Jedziemy do Sorrento? – zapytała ponownie, a ja milczałam nie bardzo wiedząc, czy z moich ust popłynęłyby słowa w odpowiednim języku. – Carlo, mógłbyś wykazać nieco zainteresowania. Jeśli chcesz więcej tego – zamaszystym gestem wskazała na swoje ciało – to rusz tyłek. Czekam na ciebie, za pięć minut masz być w samochodzie. Włożyła sukienkę równie szybko jak ją wcześniej zdjęła i zostawiła mnie skołowaną na podłodze. Długo nie musiała czekać. Wystarczyły mi dwie minuty. To był naprawdę przedziwny sen. Z zadowoleniem na twarzy wyszłam na podjazd. I wmurowało mnie. Teraz miałam już pewność, że spełniają się wszystkie moje marzenia.
32
Herbasencja
W promieniach słonecznych wręcz lśniła. Była piękna! Nie, nie brunetka, ale to, o co się opierała. Na podjeździe stała manta. Wyglądała identycznie jak ta moja. Nawet kolor się zgadzał. Prezentowała się idealnie, bez najmniejszej skazy. Prawie biegiem, w podnieceniu i zupełnym amoku, dotarłam do samochodu i otworzyłam drzwi. – Ale entuzjazm – zadrwiła kobieta. – A tak ciężko było cię wyciągnąć. Nawet nie raczyłam na nią spojrzeć. Przed oczami miałam tylko mantę. Nie czekając na dziewczynę, wsiadłam do środka i zamarłam. Wskaźnik przebiegu pokazywał raptem trzy tysiące kilometrów. Tyle to ja przejeżdżam w miesiąc! Samochód nawet pachniał nowością. Kluczyk w stacyjce znalazł się nie wiadomo kiedy. Usłyszałam przytłumiony dźwięk silnika. Był przyjemniejszy, niż krzyki rozkoszy, które wydawała z siebie brunetka jeszcze kilka minut temu. Czułam się jakbym należała do tego miejsca, prawie jak w domu. – Jedziemy? Dziewczyna siedziała obok mnie. Nie zauważyłam kiedy weszła do auta. Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam. Opony nagrzane od popołudniowego słońca zapiszczały na asfalcie. Pędziłam przed siebie wąskimi uliczkami, wymijając wolniej jadące samochody. Prawdziwe klasyki! Minęłam mustanga, opla gt i alfę romeo montreal – te najbardziej zapadły mi w pamięć. Może dlatego, że od zawsze mi się podobały. Zachwycona chwilą, zupełnie nie przejmowałam się protestami dziewczyny, która krzyczała, że jedziemy w złą stronę. Przed sobą widziałam tylko jedno: pustą jezdnię i możliwość wciśnięcia gazu do dechy. A droga sama mnie prowadziła. Opuściłam szybę i zaczęłam się drzeć. To było naprawdę niemęskie, ale zarazem odświeżające, niczym prysznic po ciężkim dniu. Czułam się w końcu szczęśliwa. *** Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Było mi też przykro, że ten niezwykły sen dobiegł końca. Zanim wygrzebałam się z pościeli minęło dobre pół godziny. Słońce wpadało do środka przez sypialniane rolety. Zimny pot oblepiał mi czoło, czuć było zaduch po nocy i gorąco od nagrzanych od słońca szyb. Jasna cholera! Okna sypialni wychodziły na zachód. Przespałam całą noc i dzień, zupełnie tracąc rachubę czasu! Niech to szlag! Wstałam zbyt szybko i zakręciło mi się w głowie. Nogą uderzyłam w jakieś puste butelki walające się na podłodze. Co one tu robiły? Przecież ja nie piję. Niewiele zabrakło, a wymijając je, pokaleczyłabym sobie nogi. A może jednak piłam? To by tłumaczyło, dlaczego tak padłam. Butelek po piwie było zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek wychyliłam na raz. Do tego niczego nie pamiętałam, a pokój wyglądał jak po niezłej imprezie. Wszędzie bajzel. Z drżącym sercem otworzyłam drzwi. W domu panowała cisza. Nie było nikogo. Poszłam do kuchni uzupełnić płyny, bo suchość w ustach dobitnie udowodniła mi, że wszystko, co leżało w sypialni, musiałam wypić sama. Sięgnęłam po komórkę. Dioda na telefonie mrugała od natłoku nieodebranych wiadomości. „nigdy wiecej do mnie nie dzwoń…-to koniec!” „jak mogłas mnie tak potraktować?” „Zawsze mogłaś na mnie liczyć… a kiedy cię potrzebuję, nie mogę na Ciebie liczyć…” „Odezwij się w końcu… Musimy pogadać!” „To WAŻNE!” „Teraz milczysz… Baśka no nie wygłupiaj sie”. „Zadzwon martwię się”. Wszystkie smsy od tej samej osoby, wysłane w różnych odstępach czasu. Wybrałam numer nadawcy. I w słuchawce usłyszałam sygnał. Jeden. Drugi. Trzeci. Połączenie odrzucone.
Listopad 2016
33
„Zadzwonię później”. Tak, cały Witek. Jak zwykle nie może rozmawiać. Co mogło go tak wzburzyć? Przecież ostatnio układało się całkiem nieźle między nami. Dziwne. Postanowiłam zaczekać aż oddzwoni. Starałam się nie myśleć. Od myślenia w głowie łupało mnie jeszcze bardziej. Spojrzałam tęsknie w kierunku drzwi. Korciło mnie by znów pójść do garażu i dłubać przy samochodzie. Rozsądek tym razem wygrał. Z rezygnacją ruszyłam do pokoju, by posprzątać bałagan, który sama narobiłam. Tęskniłam za moim błogim snem. Wszystko było lepsze niż kac–gigant, który sprawiał, że czułam się jak śmieć. *** – Ty dupku! Chuju pierdolony! Nienawidzę cię! Jesteś posrany! – Oberwałam pięścią w twarz, aż dziw, że nie wykręciła się na drugą stronę. Bolało i to jeszcze jak. Zamroczyło mnie, ale nie na tyle bym straciła przytomność. Nim jednak zdążyłam się odwrócić, wydzierająca się kobieta znów mi przyłożyła. – Dziwkarz! Ile jeszcze kurw przelecisz? Mało ci? Nie możesz nawet, idioto, wytrzymać do rozwiązania? Chuj w gaciach cię swędzi? – Okładała mnie raz po raz. Moje ręce z trudem były w stanie powstrzymać jej szczupłe, drobne nadgarstki, które cały czas mi się wymykały. W szoku nawet nie pomyślałam, że mogłabym jej oddać. Zazwyczaj nie miałam z tym problemu. – Puść mnie, dupku! – krzyczała. Znów byłam w mancie. Tym razem koło mnie siedziała inna kobieta. Już nie ta uśmiechnięta, słodka i dziewczęca brunetka, co ostatnio. Teraz obok siebie miałam rozwścieczoną ciężarną, która najwyraźniej nie zamierzała się zamknąć. – Niech to szlag – powiedziałem do siebie, ale kobieta to usłyszała i jeszcze bardziej się wściekła, aż z oczu popłynęły jej łzy. Furia zmieniała się w histerię. – Jak mogłeś, Carlo? Ja-a-ak mo-o-ogłeś? – rozszlochała się na całego. – Będziemy mieli dziecko! Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Ten sen zdecydowanie mniej mi się podobał. Jestem niegrzeczny. Przemknęła mi ta głupia myśl i całą siłą woli starałam się nie zaśmiać. Gdybym to zrobiła, mogłabym zastać powódź albo znów oberwać w twarz. Te szalone sny były okropnie męczące. Najnowszy był dodatkowo bolesny. Twarz cały czas piekła mnie w miejscu, w które trafiła pięść kobiety. – Zanieś mi torby do domu! A potem się wynoś! – krzyknęła matka mojego dziecka. Wysiadła z auta i ciężkim, chybocącym krokiem ruszyła w stronę najbliższej kamienicy. Znajdowaliśmy się na jakimś placu, w oddali wznosił się kościół. A może to była katedra? Trudno określić. Z miną zbitego psa poszłam za kobietą. Byłam cała obwieszona siatami, a w sercu czułam, jakbym oberwała za kogoś innego. – Cholera, że też nie mogłam trafić na jakąś chętną ślicznotę – mruknęłam cicho pod nosem. Wpakowałam torby z zakupami do kuchni, gdy w drzwiach stanął mężczyzna. Roześmiany, pewny siebie i bardzo przystojny. Nim coś powiedziałam, chwycił mnie w niedźwiedzim uścisku. – Carlo! Kopę lat! – Mrugnął do mnie znacząco. – I kogo do nas przywiało? – W drzwiach stanęła moja ciężarna towarzyszka. – Marina! – zawołał nieznajomy. – Wyglądasz kwitnąco. W tym stanie ci do twarzy. Gratuluję! Rozłożył szeroko ręce i objął ją. Gdy w końcu się odsunął kobieta miała twarz czerwoną od rumieńców. – To co? Urwiesz się na chwilę? – zapytał, a ciężarnej od razu zrzedła mina. – Nie daj się, kochana, prosić. Zwrócę ci go w nienaruszonym stanie. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę. – Niech wróci do domu przed północą – powiedziała w końcu, a ja w duchu skakałam z radości. Ucieczka. Tego właśnie mi było trzeba. Pędziliśmy autem wąskimi uliczkami Neapolu. W końcu dowiedziałam się, gdzie jesteśmy. Serce biło mi jak oszalałe, gdy wciskałam gaz do dechy, a w ostatniej chwili hamowałam przed zakrętem, piszcząc i rozganiając pieszych. Chyba dawno lub wcale nie widzieli, że ktoś może tak
34
Herbasencja
jeździć. A ja pierwszy raz mimo prędkości, hamowania i nowego samochodu, czułam, że mam wszystko pod kontrolą. Najpierw jedynka, późnej dwójka, trójka. Zakręt. Redukcja i od nowa. Czułam więź z moją mantą. Nic innego nie wchodziło w grę. Teraz miałam już pewność, że dam radę. Doprowadzę ją do stanu fabrycznego. Jeździliśmy długo. Świetnie się bawiłam. W końcu zatrzymaliśmy się pod jednym z barów. Znajdował się na uboczu miasta i nie sprawiał wrażenia obleganego. W środku okazał się jednak pełen ludzi. Roznegliżowane kobiety i przypatrujący się im mężczyźni. W swoim prawdziwym życiu nigdy mnie to nie pociągało. Wręcz negowałam takie zachowania, gdy ktoś z zadowoleniem o czymś podobnym opowiadał. Ale teraz mogłam powiedzieć, że podobało mi się. W szczególności widok jędrnych piersi wysuwających się ze staników i kształtne pośladki, które opinały opaski udające spódnice. Teraz już wiedziałam, dlaczego dla tak wielu mężczyzn liczy się szybka jazda i piękne kobiety. To pierwsze doceniałam już od dawna, ale dopiero poczułam, co znaczy drugie. – Stary, to będzie dzika noc! – Mój nowy przyjaciel przekrzykiwał zgiełk, a gdy przeciskał się do baru, jego ręce wielokrotnie muskały pośladki kelnerek. O dziwo, nie dostał w twarz, dziewczyny obdarzały go jedynie zalotnymi uśmiechami. Mimowolnie coraz bardziej mi się to podobało. – Marina nie musi o niczym wiedzieć. – Mrugnął do mnie znacząco, sadowiąc się na pustym krzesełku. – Oj, nie musi – powiedziałam, a ręka zawędrowała w kierunku dziewczyny, która znajdowała się już na moich kolanach. Uśmiechnęła się, gdy poczuła, że coś delikatnie napiera na jej pośladki. Dłonie ślicznotki powoli powędrowały w dół. *** Siedziałam na starym, rozwalonym fotelu w garażu. Brama stała otworem, a chłód wdzierał się do środka. Jesienne, zimne powietrze nie pozwalało dostatecznie się ogrzać. Koło mnie znów leżały puste butelki. Byłam praktycznie rozebrana. Dygocąc z zimna, wyjrzałam na zewnątrz. Chcąc uniknąć ciekawskich spojrzeń, sprawdziłam czy droga jest pusta. Sąsiadów nigdzie nie było widać. Puściłam się pędem do drzwi wejściowych. W głowie mi szumiało, potykałam się o własne nogi. Na całe szczęście wystarczyło pchnąć klamkę, a drzwi otworzyły się bez większych problemów. Gdy tylko zamknęłam je za sobą, odczułam ulgę. Zmarznięte ciało miałam całkowicie zdrętwiałe. – Co jest, do cholery? – zapytałam sama siebie. Wszędzie panował rozgardiasz, większy niż zwykle i dużo gorszy niż ostatnio. Nigdy nie należałam do osób pedantycznych, ale to co zobaczyłam nawet u mnie wywołało przerażenie. Rzeczy walały się po podłodze. Pomieszczenia wyglądały jakby przez dom przeszło tornado. W kuchni na blacie leżały jakieś leki i puste butelki. – Kurwa, co się ze mną dzieje? Zaczynałam się martwić. Dziwne sny i stany upojenia alkoholowego nie były normalne. Przynajmniej nie dla mnie. Nie wiedziałam jaki dziś dzień i kiedy ostatnio byłam w pracy. Czy jest weekend, tak jak przypuszczałam? A może środek tygodnia? Mieszkałam sama i nie miałam kogo o to zapytać. W ustach czułam nieprzyjemny posmak. Jakbym piła alkohol przez starą skarpetę, jakbym balowała kilka dni bez przerwy. Ruszyłam w stronę sypialni. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie nic więcej. Ciągle dygotałam z zimna, a głowa pękała od wypitego alkoholu. Dlaczego nic nie pamiętam? Przecież nic takiego nie miało miejsca? Co się dzieje? Pytania kłębiły się w mojej głowie niczym pszczoły w ulu. Prawdziwy szok przeżyłam dopiero wchodząc do sypialni. Na łóżku leżała dziewczyna. Prawie zupełnie naga. Spała. Wyszłam szybciej niż weszłam, zamykając za sobą drzwi. Zimny pot oblał mój kark, a krew odpłynęła mi z twarzy.
Listopad 2016
35
– Co ja odpierdalam – wyszeptałam. – Pojebało mnie do reszty… Niczego nie pamiętałam. Nie odważyłam się obudzić dziewczyny. Posprzątałam w całym mieszkaniu, próbując oczyścić sumienie. Czułam okropny wstyd. A co gorsze, wszędzie widziałam Carla, który jakby obserwował moje poczynania z ukrycia. Odbijał się w każdej szybie w domu. Przyprawiało mnie to o dreszcze. Czyżby moja podświadomość zupełnie oszalała? Sny mi nie przeszkadzały, ale rzeczywistość w takiej perspektywie już tak. Co pomyślą o mnie ludzie? Przecież ja naprawdę wolę mężczyzn. Ale czy nadal? Byłam zupełnie zakłopotana. Gdy dziewczyna wstała, delikatnie dałam jej do zrozumienia, że powinna już iść. Nie znałam jej imienia i wcale nie chciałam go poznać. Starałam się nie myśleć, jak ślicznie nieznajoma wygląda w skąpej bieliźnie i nie czuć żalu, że już wychodzi. Na pożegnanie uśmiechnęła się, ale widząc moje zakłopotanie, wyszła. Kiedy już jej nie było, spłynęła na mnie ulga. Zauważyłam, że dziewczyna na stole zostawiła numer telefonu do siebie. Miała na imię Ela. A ja poczułam się dziwnie. Czy nadal byłam tą samą poczciwą Baśką? A może jednak już kimś innym? Kimś, kogo nie znałam? *** Znów byłam narąbana. Tym razem w ciele Carla. Cięższa, wyższa, lepiej zbudowana, ale pijana w sztok i ledwo powłóczyłam nogami. Ostatnio dość często mi się to zdarzało, choć nie pamiętałam, żebym w ogóle piła. – Kurwa – wybełkotałam. Tym razem nie miałam szczęścia uczestniczyć w wielkiej imprezie Carla. Coś mnie ominęło. Szłam, ale bardzo powoli. Oparłam się na chwilę o budynek, bo ulica jakoś dziwnie zafalowała. Na szczęście było ciemno i nikogo nie widziałam na swojej drodze. Oddychałam ciężko. Czułam, że zaraz coś się stanie. I stało się. Na moich butach wylądowało częściowo przetrawione jedzenie. Otoczył mnie smród wymiocin, ale nie poczułam się lepiej. To wrażenie trwało jednak przez krótką chwilę. Upadłam na ulicę. Obraz się rozmazał, gdy czyjeś silne ręce pochwyciły mnie i pociągnęły do góry. Zanim zdążyłam podziękować, dostałam w twarz. Kolejne ciosy padały z każdej strony. Brakowało mi tchu, nie miałam nawet siły się bronić. Jedna osoba podtrzymywała mnie w stalowym uścisku, a pozostałe okładały. Musiało ich być więcej niż trzech, bo ciosy były częste i mocne. Ktoś krzyknął: – Nie uszkodźcie go za bardzo. Ojciec chciał, aby Marina nadal miała męża… Nawet taką puszczalską szuję, co chuja w gaciach nie może utrzymać. W głowie rozbłysły mi gwiazdy, a na czole poczułam coś ciepłego i lepkiego. – Dziwek się zachciało, skurwysynu! Oduczymy cię zdradzania, szwagrze… Ktoś pozwolił mi upaść. Poleciałam prosto na bruk. Kopniaki jeszcze padały, a żebra piekły. Musiałam sobie rozbić nos, ale uderzenia skutecznie nie pozwalały mi się osłonić. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. – Pamiętaj, Carlo, następnym razem skończysz gorzej! Ojciec wie o wszystkim! – powiedział jeden z głosów. Spokojnym krokiem odeszli, a ja leżałam, pojękując cicho z bólu. Nikt się nie zainteresował moim losem. Każdy centymetr ciała palił mnie żywym ogniem. Przez myśl przemknęło mi, że chyba umrę. Potem straciłam przytomność. ***
36
Herbasencja
Żyłam. Znów u siebie i w swoim prawdziwym ciele. Leżałam na podłodze w salonie. W głowie szalała mi wielka burza, a tykanie zegara odbierałam niczym pioruny uderzające o ziemię. Już nie czułam piekących żeber, czy krwi spływającej po twarzy. Podniosłam się na kolana. To nie było łatwe, w głowie znów mi się kręciło. Otarłam ręką usta, a na rękawie zostały resztki jedzenia. Obrzydlistwo. W miejscu, w którym dopiero co leżałam, widniała kałuża wymiocin. Na ten widok treść żołądkowa podeszła mi do gardła. Zerwałam się na równe nogi i, obijając po drodze o wszystkie meble, ledwo zdołałam dotrzeć do kibla. Męczyłam się przez dobre kilka minut. To dopiero był kac. Gigantyczny. Prawie czołgając się, weszłam do wanny i nie zdejmując ubrania odkręciłam wodę. Była zimna, ale dawała ulgę. Dojście do siebie zajęło dobre pół godziny. Z braku innych możliwości umyłam się w zimnej wodzie. Do niedawna czułam jeszcze ciepło włoskiego słońca i żar nagrzanych ulic. Moje prawdziwe życie zdawało się tak odległe, oderwane. Ostatnie dni były takie dziwne. Wręcz szalone. Sen, w którym brałam czynnie udział, wydawał się bardziej realny niż moje własne życie, o którym obecnie nie wiedziałam nic. Czyżbym upijała się do nieprzytomności każdego dnia? To zupełnie do mnie nie pasowało. Wcześniej sporadycznie piłam piwo, a teraz wyglądało jakbym wpadła w prawdziwy cug. Byłam kompletnie zagubiona. W końcu wyszłam z wanny. I właśnie wtedy w lustrze zobaczyłam obcą twarz. Mężczyzny, o którym śniłam. A przynajmniej tak mi się zdawało. Tym razem nie był cieniem. Zdawał się realny. Twarz Carla uśmiechała się do mnie, ale nie w ten miły sposób, bardziej wyniośle i szyderczo. To zdecydowanie nie byłam ja. Przetarłam oczy ze zdumienia, ale Carlo nie znikł. – Kurwa, co jest? To był tylko sen… – przerwałam, nie chcąc powiedzieć na głos, że przecież ten człowiek nie istnieje. Z przestrachem spojrzałam na swoje ręce, ale wszystko zostało bez zmian. Jednak odbicie się nie zgadzało. Było tylko jedno wyjście. Podniosłam rękę i z całej siły uderzyłam nią w twarz. Bo co innego pozostało mi w tej sytuacji? Niestety Carlo nie znikł. Wyglądało jakby się ze mnie nabijał. Nie byłam w stanie tego znieść. Czym prędzej uciekłam. Długo biłam się z myślami. Czy to możliwe, żeby to nie był sen? Czy jestem chora? Dom zdecydowanie świadczył na moją niekorzyść. Bałagan i smród, który panował wszędzie, nie pomagał. Po raz kolejny to samo. Czułam, jakbym staczała się na dno. Czy tak czują się alkoholicy? Czy tracą poczucie czasu? Siedziałam na krześle pogrążona w myślach. Podkurczyłam nogi. Byłam niczym nieruchomy element wystroju, jak rzeźba. Nie wiem, ile czasu tak trwałam, wpatrując się w swoje stopy. Nie chciałam nawet rozejrzeć się na boki w obawie, że znów zobaczę Carla. Miałam nadzieję, że nie oszalałam i trzymałam się tego. Z odrętwienia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Nim zdążyłam zrobić cokolwiek, ktoś wparował do środka, krzycząc od progu: – Baśka, kurwa, czemu się nie odzywasz? – Słyszałam kroki i znajomy głos przyjaciela. – O, ja pierdolę! Co tu się stało? Dobrze się czujesz? Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czyjeś ciepłe ręce otulały mnie. Później pocierał moje skostniałe z zimna ramiona. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że cały czas jestem naga, ale kompletnie mnie to nie obeszło. Byłam odrętwiała nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Jakbym dostała znieczulenie. Znieczulenie od życia. Witek załatwił skądś koc, okrył mnie i wziął na ręce. – Chodź. Położę cię do łóżka. – Nie-e-e… – Pierwszy raz wydałam z siebie jakieś dźwięki. – Za-a-akryj lu-u-ustra. – Ćśś… Nic nie mów. Jak odpoczniesz będę tutaj. Wtedy mi wszystko powiesz. – Zupełnie zignorował moje słowa. – Nie chcę ich widzieć. Proszę. Nie miałam siły na kłótnie. Poddałam się. ***
Listopad 2016
37
Oblizałam spieczone usta. Musiało się na nich znajdować mnóstwo świeżych strupów. Wciągnęłam głęboko powietrze aż zapiekło mnie w środku. Przymrużone oczy otworzyłam szerzej i rozejrzałam się. Byłam przy opuszczonych magazynach, siedząc na masce samochodu. „To nie powinno się zdarzyć. Nie znowu”. Nie byłam zadowolona. Tym razem zamiast radości i ekscytacji, czułam strach. Bałam się tego, co może się przydarzyć i tego, co zastanę w domu. Chciałam wrócić, ale już na stałe. Miliony myśli przemykały mi przez głowę. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co powinnam dalej robić. W ręce trzymałam ledwo tlącego się papierosa. Nienawidziłam ich. Z obrzydzeniem odrzuciłam szluga, patrząc jak się dopala. W głębi budynku usłyszałam głosy. Ktoś krzyczał. Padły strzały i dwie osoby wybiegły z magazynu, trzymając przed sobą broń. W przerażeniu podniosłam ręce. Mężczyźni jednak nie celowali we mnie, co rusz się odwracali i posyłali kule w stronę wejścia, z którego wybiegli. Jeden z nich krzyknął: – Na co czekasz? Odpalaj samochód! Spadamy! Musiałam wyglądać komicznie z uniesionymi rękami. Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Nie czekając ani chwili dłużej, okrążyłam samochód. Już otwierałam drzwi, kiedy jeden z moich “kumpli” padł. Zacharczał, ale nie podniósł się już. To była szybka śmierć. Krew wypływała z rany na jego piersi i mieszała się z pyłem. Z budynku wybiegali kolejni ludzie, celowali w kierunku uciekiniera i teraz również we mnie. Nie straciłam zimnej krwi, a raczej resztek takowej, szybko wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik. Drugi bandyta wskoczył sekundę później na miejsce pasażera. Nie zdążył nawet zamknąć drzwi, gdy ruszyłam z piskiem opon. Kurz wzbił się w powietrze. Próbowałam wykręcić, ale z każdej strony podbiegali ludzie, Pociski trafiały w karoserię auta. To musiała być mafia. W co ja się wplątałam? To była moja ostatnia myśl. W zwolnionym tempie widziałam, jak kula przeleciała przez przednią szybę samochodu, trafiając mnie w sam środek czoła. *** Wiedziałam, że tym razem to koniec. Nie było do czego wracać. Carlo nie żył. Wraz z nim, umarła część mnie. Ta szalona część. Teraz na samą myśl o rozebranej, stojącej w garażu, mancie czułam mdłości. W końcu do mnie dotarło, że mężczyzna, o którym śniłam, naprawdę istniał, tyle że wiele lat temu. Otworzyłam oczy. Stałam, w korytarzu na podłodze było pełno krwi, a u moich nóg leżał przyjaciel. Ten, który przyjechał mnie ratować. – Nie! – Z mojego gardła wyrwał się krzyk rozpaczy. – Nie! Nie! Nie! Nachyliłam się do niego, ale odskoczyłam w przerażeniu. W ręce trzymałam nóż, a moje dłonie były zakrwawione. – Nie! To niemożliwe! Nad ciałem ktoś namazał krwią napis: Uważaj czego sobie życzysz. Arrivederci. Z daleka słychać było wycie policyjnych syren. Strach wmurował mnie w ziemię. Moje życie było skończone.
– Chciałabym poznać twoją historię…
38
Herbasencja
Stopka redakcyjna Profile autorów:
Asia http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=697 BJKLAJZA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=842 ks_hp http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=95 Lady Worcestershire http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=860 mARCIN SZ http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70 mwojtowicz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=852 toya http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=833 unplugged http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=57
Skład:
Agata Sienkiewicz
Grafika na okładce:
Jungle Chop Farmosa Tea Z kolekcji Yesterdays-Paper yesterdays-paper.deviantart.com
Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl, możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)
www . herbatkau hele n y . pl
Listopad 2016
39