Herbasencja - Listopad 2016

Page 1


Spis treści Marudzenie Helli 3 Poezja

Krystian Stefanowski najbardziej żal kotów 5 Małgorzata Wójtowicz Rozmowa z matką 6 To ja, Gerszon Ram, chodziłem ze słowem w Sprawie Bożej 7 Błażej Jacek Klajza żertwa 8 Marcin Sztelak Korki na górze 9 Zatracenie 10 Filtry 10 Osmoza 11 Ewa Kłobuch tak po prostu 12 wojażer 13

2

Proza

Marta Julianna Halska Szkarłatna 14 Marcin Lenartowicz Kik 19 Joanna Zając We mgle coś czai się 20 Dwukierunkowa 31

Stopka Redakcyjna 39

Herbasencja


Marudzenie Helli No to mamy już ponad rok w plecy… Choć jeśli uda mi się podgonić, to będziemy mogli udawać, że jesteśmy na bieżąco ;) Co by nie było – nadal walczę. Ten numer powstał w rekordowo szybkim tempie – dosłownie kilka godzin samej pracy (bo nie liczę czasu oczekiwania na dobry moment). A na czym polegał ten dobry moment? Początek stycznia zaskoczył herbatkowe Piotrowice tak wysoką temperaturą, że spędzenie kilku godzin w nieogrzewanej pracowni chwilowo nie groziło śmiercią z wyziębienia. Ten numer ma pewne braki i to był pierwszy sygnał alarmowy, który niestety zignorowaliśmy. Jak się pewnie zaraz przekonacie albo już się przekonaliście, mamy tylko cztery opowiadania. I to nie jest efekt naszej podniesionej poprzeczki. Naprawdę tylko tyle opowiadań się w październiku ukazało. A będzie i gorzej. W 2017 roku proza praktycznie zniknie (zniknęła) z Herbatki. Dlaczego? Nie mamy pojęcia. Aż się chce zanucić: gdzie są prozaicy z tamtych lat? Prozo, ach, prozo… Wracaj na salony! Tęsknimy za tobą! Z życzeniami miłej lektury Helena Chaos PS. Grafika na okładce to autentyczna pocztówka reklamowa z okolic 1880 roku. Czyż nie jest urocza? Ja bym się na pewno na Jungle Chop Farmosa Tea skusiła. Jeśli chcecie zobaczyć więcej podobnych perełek, zapraszam do kolekcji Yesterdays-Paper, którą znajdziecie tu: yesterdays-paper.deviantart.com

Listopad 2016

3



Krystian Stefanowski (ks_hp) Znany w internetowym świecie literackim pod pseudonimem ks_hp. Urodzony w 1992 roku w Pyskowicach, obecnie zamieszkały w Krakowie w związku z rozpoczęciem studiów na kierunku informacja naukowa i bibliotekoznawstwo na UJ. Wiązał się z różnymi portalami literackimi. Pisze od paru lat, wyłącznie poezję. Słucha muzyki klasycznej oraz alternatywnej. Czyta powieści filozoficznopsychologiczne bezpośrednio dotykające natury człowieka. Ulubioną prozatorką jest Jeanette Winterson, poetką - Sylvia Plath. Nie uznając żadnych barier, marzy o Nagrodzie Nobla w kategorii literatury.

najbardziej żal kotów Moja mała brandenburska kochanka znowu mówi mi, że w centrum twarde łby wybudowały nowy deptak, a dziecko krzyczy, że zjedzono mu kukułkę. Nie znam i nie zgłębiam natury mojej kochanki, muszę ją tylko odwiedzać raz do roku i rzucać to swoje siermiężne liebe dich, jakby wojna. Potem nocami próbujemy jeszcze raz zgładzić pościel i siostrę, która wrzeszczy zza ściany, że układała cały dzień i pół wieczoru. Wiesz, mówi mi moja brandenburska kochanka, gdybyśmy miały morze, to wyglądałoby jak tors germańskiego rycerza. Ale nie mamy morza, więc tylko z lotu kukułki oglądamy nierówności i zdrewniałe, stare już, nogi. I obcujemy, kiedy trzeba wyjąć paszport i podbić oko.

Potem nocami próbujemy jeszcze raz zgładzić pościel i siostrę, która wrzeszczy zza ściany

Listopad 2016

5


Małgorzata Wójtowicz (MWojtowicz) Urodziła się na Śląsku, w Cieszynie, obecnie mieszka na Podkarpaciu. Debiutowała w „Miesięczniku Literackim”, jej wiersze prezentowano w Polskim Radiu Rzeszów, „Nowych Myślach” i „Babińcu Literackim”. Publikowała też felietony, artykuły i recenzje na łamach „Super Nowości” i kwartalnika dla nauczycieli „W kręgu Mieleckich Humanistów”.

Rozmowa z matką nie wiem kto jest na tym zdjęciu chyba dziecko nie pan pulchne policzki lniane włoski opadające na czoło ładne ale nie moje mówię panu nie miałam dziecka nie karmiłam nie zmieniałam pieluch dzień podobny do dnia nie to nie ja nie rodziłam mój brzuch był zawsze pusty zresztą co można zrobić sztywnymi rękami jestem starą kobietą otacza mnie cisza ze wszystkich stron nie zapisał się w niej odgłos niczyich kroków nie ma śladu czyjejś obecności proszę posłuchać cisza

dzień podobny do dnia nie to nie ja nie rodziłam mój brzuch był zawsze pusty zresztą co można zrobić sztywnymi rękami

6

Herbasencja


To ja, Gerszon Ram, chodziłem ze słowem w Sprawie Bożej mój prastary duch mieszkał w kozie i palmie doświadczał okrucieństwa walki uczył się cierpliwości od rybaka po raz kolejny przyszedłem na świat w Wilnie jako syn żydowskiego księgarza z dzieciństwa pamiętam kołyskę utulną długie noce pustkę i chłód ogrzali mnie chasydzi światło dotykało wileńskich piwnic w gorączce patrzyłem jak drukarnia ojca płonie języki ognia pochłaniają kolejne bele papieru liżą mój strach oplatają ojca a płomienie unoszą jego krzyk ty ojcobójco - mistrz Towiański wiedział że trawi mnie ogień zapijałem głód wodą by ugasić pożar chrzest przyniósł tylko nowe imiona Jan Andrzej nie oczyścił mnie nie zbawił byłem najwierniejszym Żydem w Kole Sprawy Bożej dzisiaj wiem zgubiłem drogę wybrałem zwyczajność nie pali nie boli seks za pieniądze zamknięte drzwi kiedy duch się kurczy syte ciało puchnie zjada godziny trawi wspomnienia rozrasta się i mości w codzienności jest dobrze jest bezpiecznie ruszam drogą ojca przede mną kamyczki kosteczki obrane przez samotność

Listopad 2016

7


Błażej Jacek Klajza (BJKlajza) Urodzony przez przypadek w Częstochowie, a wychowany w mieście Tadeusza Różewicza. Za młodu jak spuszczał wodę to się śmiał . Autor tomików: „Poetica Nervosa“ Serwis literacki 2007 (e book) i Miniatura 2016 (druk) oraz „Rozdarty“ Miniatura 2016.

żertwa wielkie biurowce cuchną nudą a wiary w nich tyle co w plastikowym kubku z kawą choć nieustannie wbijają ciągi nieskończonych cyfr to wciąż jedynki i zera wielkie nadzieje wypalają się a siły w nich tyle co w wyrzuconym pecie i w głowie szum po wieczornym rauszu w tle dalej tańczą tango lecz wciąż to jedynki i zera rozglądam się a nie widzę wielkie idee wciśnięte w tłum kołnierzyków przepadają w miliardach niewypowiedzianych słów i umierają jak ten grosz w kieszeni trzymany na szczęście gdy przyjdzie go wrzucić na tacę

i w głowie szum po wieczornym rauszu w tle dalej tańczą tango lecz wciąż to jedynki i zera

8

Herbasencja


Marcin Sztelak (Marcin Sz) Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we Wrocławiu. Interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną. Pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie zdecydował się około pięć lat temu. Członek Grupy Poetyckiej Wars, uczestnik II Warsztatów Poetyckich Salonu Literackiego w Turowie oraz XVIII Warsztatów Literackich Biura Literackiego we Wrocławiu. Jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVII Konkursie Poetyckim im. Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej i VI Ogólnopolskim Konkursie „O Wawrzyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyc-kim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w VIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim „O Kwiat Azalii”, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Zdzisława Morawskiego, wyróżnienie w VII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Władysława Sebyły. Wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O granitową strzałę”, wyróżnienie w XIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Lampę Ignacego Łukasiewicza” oraz IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „Czarno na biały”, III nagroda w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXI Otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. Jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach. W grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ Nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa Miniatura).

Korki na górze Na dole cisza, jak zasiał – oset, rutę, pokrzywę. I inne z zielnika babki. Którą, nawiasem mówiąc, żywcem wzięli do piekła. A tutaj ludzie, jak zawsze chcą zapomnieć lub zapamiętać wszystkie nieistotne drobiazgi: chrzciny, wesela, pogrzeby oraz pozostałe ceremoniały. Niemożliwe – mruczy babka znad filiżanki, diabeł dolewa herbaty. Do tego obowiązkowe kruche ciasteczka. Stroma ścieżka całkiem zapchana.

Listopad 2016

9


Zatracenie Kochanie, wciąż mnie uwierasz pod poszewką. Ostatni romantycy krążą pomiędzy kroplami deszczu, coraz chudsi powoli zanikają w rozbryzgach. Przeklinam ich przez balkon, na całe gardło, a i tak nie przekrzykuję miasta i jego oskarżycielsko wpatrzonych w horyzont okien. Czasami mrugają porozumiewawczo, wtedy kładę się w parku, tuląc w ramionach przestrzeń. Nie ma w niej potępienia, chociaż nigdy nie wybacza. Później śnię o innych miejscach, gdzie zdjęcia wyglądają inaczej, z pominięciem niewiary w twoich oczach. Kochanie, zmieniłem pościel. Bezskutecznie.

Filtry Przepuszczam światło przez urojone nieba, naznaczone przypadkowością. Spada w błoto z głośnym mlaśnięciem, pomiędzy ślady organizmów. Wielokomórkowych, a nawet naznaczonych inteligencją, co można stwierdzić na podstawie kształtu butów. Pewnie dałoby się podążyć ich tropem, ale właśnie jestem zajęty swoją pierwszą śmiercią. Nie ostatnią, skoro oczy wciąż odbite w pryzmatach,. Niedoskonałych, lecz to pojęcie z zakresu filozofii, stojącej poza natrętną fluktuacją bytu.

10

Herbasencja


Osmoza Można napisać siedem razy kurwa, licząc na szczęście. Chociaż po mać zwykle zamykają usta, aby nie nadużywać cierpliwości tak zwanego nieba. Jest także piekło myślących inaczej, od drugiego końca. Otwarte w niepełnym wymiarze, na przykład trzecim i pół. Na szczęście obecnie niskie stany wód średnich, więc powoli zanikamy w rozpuszczalniku słowa. Na wpół przepuszczalni. Można powiedzieć siedem razy koniec. I to się spełni. Bez dodatkowych przekleństw.

Jest także piekło myślących inaczej, od drugiego końca. Otwarte w niepełnym wymiarze

Listopad 2016

11


Ewa Kłobuch (Toya) Rocznik 1982. Mieszkanka niewielkiej wsi niedaleko Ostrzeszowa (woj. wlkp.), niewyobrażająca sobie życia w mieście. Niepoprawna pesymistka, która mimo wszystko, ciągle się uśmiecha. W poezji stawia pierwsze kroki - nieporadnie i bez przekonania, wciąż jeszcze potykając się o własne nogi.

tak po prostu zeszłą noc przemierzyłam znajomą trasą tyle że tym razem okno stało w polu niedaleko gruszy na której powiesił się ojciec a drzwi wciśnięte w las plecami matki zawsze wiedzą lepiej i tylko dlatego nigdy nie odcięła pępowiny a później ciała liście ułożyły się w dywan wsiąkały kolejne butelki i unosiła się z niego para albo mgła jak wtedy gdy dwie ulice od domu zapomniałam jak się wraca i godzinami krążyłam wokół bezkształtnych brył aż w końcu nabrałam jej w usta i zniknęłam

a drzwi wciśnięte w las plecami matki zawsze wiedzą lepiej i tylko dlatego nigdy nie odcięła pępowiny

12

Herbasencja


wojażer znaczę tyle co nic gdzieś pode mną strzeliste wieżowce i ulice owinięte wokół nich ciągną w dół stających na palcach zawsze sam nawet gdy dookoła tłum płynie nieprzerwanie w kierunkach wyznaczonych przez słońca wschodzą i zachodzą z wrodzoną rutyną wsiąkają w krajobraz tak cicho tu gdzie dotarłem mgła bezszelestnie obkurcza świat niebo uderza do głowy i spójrz na sąsiedniej skale przysiadł Bóg spokojnie struga kolejnych świętych a może tylko odpustowe anioły

tu gdzie dotarłem mgła bezszelestnie obkurcza świat niebo uderza do głowy

Listopad 2016

13


Marta Julianna Halska (Lady Worcestershire) Rocznik 1977, terapeutka, kryminolog, absolwentka filologii. Na gruncie literatury osiągnięć brak, choć niektórzy mówią, że jest drugą Gretkowską.

Szkarłatna

obyczajowe

Stałeś tam, przy barze, wśród tłoczących się, roześmianych ludzi. Jak żywy kontrast. Cień zasłaniający światło. Wysoki, postawny, lekko zgarbiony (kula, na której musiałeś się opierać, utrudniała ci przyjęcie odpowiednio swobodnej, niedbałej pozy). Krótko przystrzyżone siwe włosy, ostre rysy twarzy, prosty, wydatny nos. Przymrużone oczy o najbardziej brązowych tęczówkach, jakie kiedykolwiek widziałam. Łukowate brwi nadawały twojej szczupłej, pełnej ostrych kątów twarzy diaboliczny wyraz. Pasujący jednak do głosu, niskiego i dźwięcznego, i do sposobu, w jaki wymawiałeś „r”. Mimo wyraźnego inwalidztwa nie sprawiałeś wrażenia bezradnego. Biła od ciebie aura potęgi. Od razu można było wyczuć, że jesteś człowiekiem sprawującym władzę. Chodzący sukces. Żywy pomnik. Żywa legenda. Majty w dół. Z drogi śledzie, bo król jedzie. Oto siły ciemności przybywają w postaci potężnego, szanowanego i wpływowego człowieka. Piłeś wino; po sposobie, w jaki przechylałeś kieliszek do ust domyślałam się, że miałbyś ochotę na coś mocniejszego. I na zupełnie inne towarzystwo. Spod Twojej rozpiętej marynarki wystawała lekko pognieciona koszula; ostatni guzik, tuż przy pasku, był rozpięty. Na Twojej lewej dłoni błyszczała obrączka. Wdowia obrączka. Element Twojego osobistego PR. Możesz mi nie wierzyć, ale kiedy zobaczyłam Cię tamtego wieczoru, poczułam skurcz w brzuchu. Uczucie, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Możesz mi nie wierzyć. Zresztą zawsze powtarzałeś, że to wszystko wina mojej chorej wyobraźni. „Za dużo sobie wyobrażasz”. Nie jestem rozwiązła. Ani wyzwolona. Nie jestem też wcale aż tak wyrachowana, jak można by sądzić. Pieniądze nie są dla mnie ważne. Nigdy nie pozwoliłabym się nawet pocałować na pierwszym spotkaniu. Kiedy nasze oczy się spotkały, sprawiałeś wrażenie jakbyś nie wiedział, kim jestem. Ale ja wiedziałam, że poznałeś mnie od razu. Nie było żadnego efektu zaskoczenia. Ta przewidywalność trochę mnie rozczarowała. Ale właściwie czego się spodziewałam? Miłego randez-voux? Wtedy jeszcze nie znałam się na Twoich uśmiechach; moje doświadczenia w dziedzinie mowy ciała nie miały tu żadnego zastosowania. Wtedy jeszcze myślałam, że Twoje oczy odbijają blask dalekich gwiazd. Wtedy Twoje dłonie potrafiły otwierać mnie, nie powodując skrzypienia. Wtedy Twój głos działał kojąco, francuskie “r” dźwięczało jak obietnica, a śmiech wcale nie brzmiał ironicznie. Czy tak było naprawdę? Przecież zawsze tak dobrze umiałeś kłamać. Pracowałam nie dla pieniędzy i kariery. Tkwiłam w tamtej firmie tylko dla Ciebie. Żeby pracować dla Ciebie. Robiłam Ci dobry PR, byłam Twoim rzecznikiem i asystentem. Rzecznikiem i asystentem mistrza ostrej riposty, króla cyników i sadysty potrafiącego upokarzać szybko i bezwzględnie. Wobec

14

Herbasencja


innych z zasady nieprzyjemny, mnie traktowałeś jak powietrze („fuck off, please”). Na każde Twoje życzenie zjawiałam się w biurze. Mój telefon był dla Ciebie zawsze włączony. Pełna dyspozycyjność. Nigdy nie usłyszałam od Ciebie żadnej pochwały ani nagany. To zaskakujące wyróżnienie, biorąc pod uwagę, jak pastwiłeś się nad pozostałymi pracownikami. To także był element Twojej strategii – wszyscy w biurze byli pewni, że jestem Twoją kochanką. Jeszcze przed tym, zanim nią zostałam. Niechęć kolegów z pracy była dla mnie większą krzywdą niż realny mobbing. Zbudowałeś wokół siebie zimny mur obojętnego profesjonalizmu. Nie istniałeś w świecie kolorowych pism. Nie miałeś przeszłości, wstydliwych tajemnic, kochanek nękających cię telefonami ani nieślubnych dzieci. Na Twoim biurku zawsze stała systematycznie odkurzana fotografia żony i córki. Element wizerunku. Element Twojego muru. Ty nie poniżałeś swoich podwładnych. Ty ich gwałciłeś – sarkazmem, pozornie niewinnymi uwagami, celnymi i bolesnymi jak wbijane pod paznokcie długie stępione igły. Upokarzałeś ich, zlecając niemożliwe do wykonania zadania lub załatwianie Twoich prywatnych spraw w godzinach pracy. Opłacanie rachunków, kupowanie sprzętu agd, atramentu do pióra w jakimś absurdalnym odcieniu, a nawet damskiej bielizny. Starałeś się przy tym, by świadkami poniżenia było jak najwięcej osób. To był Twój sposób na rozładowanie seksualnego napięcia, jedyny, który podniecał Cię naprawdę (jestem szefem, jestem twoim właścicielem, jestem kimś przez wielkie „k”, mogę cię gnoić, a ty nic nie możesz zrobić, bo się boisz, bo się wstydzisz, bo jesteś nikim i sam już wierzysz w to, że jesteś nikim, złóż wypowiedzenie, proszę bardzo, ale już nigdzie indziej nie znajdziesz pracy). Zrozumiałam to kiedyś, gdy sama stałam się mimowolnym świadkiem. Tamta dziewczyna znienawidziła mnie później za to, że biernie uczestniczyłam w jej gwałcie. Nie zrobiłam nic, żeby jej pomóc. Nie ze strachu, bo ja nigdy się Ciebie nie bałam. Nie pomogłam jej, bo nie obchodził mnie jej los. Gardziłam słabościami, które bezlitośnie wytykałeś. Milczenie wyrażało moją aprobatę. Tak długo Cię szukałam, kochany. Chodziłam nocą po bezdrożach, pytałam drzew i wiatru, zaglądałam w lustra. I wreszcie Cię znalazłam. Znalazłam Cię tam, gdzie nikt by Cię nie szukał. I teraz leżysz obok mnie, udając że śpisz. A przecież wiem, że Ty nigdy nie zasypiasz. Wiem, że teraz, gdy Twoje ciało odpoczywa, dusza przebywa zupełnie gdzie indziej. Może odwiedzisz mnie w moim śnie? Pod powiekami wciąż mam obrazy naszej pierwszej nocy. Mieliśmy pokoje w tym samym hotelu. Zaklęłam los i wszystkie żeńskie bóstwa niebieskie. Weszłam na górę po schodach. Celebrowałam oczekiwanie. Miękki, puszysty dywan boleśnie muskał stopy. Całe ciało bolało mnie z emocji. Co zrobisz? Wyrzucisz mnie za drzwi po uprzedniej ostrej reprymendzie? Zakpisz ze mnie, jak to masz w zwyczaju? Piętnaście minut przed północą stałam przed drzwiami twojego pokoju. Zapukałam. Za oknem była noc. Słońce już nigdy nie wzejdzie. Jutra nie będzie. Tylko tu i teraz. Powiedziałam Ci: dzisiejszej nocy ktoś umarł po raz drugi. Kto?, spytałeś. Ja umarłam. Zabiłeś mnie już drugi raz. Jeśli jesteś wcieleniem Bastet, pozostało ci siedem wcieleń, powiedziałeś. Zanurzyłam twarz w pościeli. Przestałam oddychać. Czy można w ten sposób się zabić? Nie teraz, powiedziałeś. Jeszcze nie teraz. Pamiętam jak powiedziałeś, że od tej pory nie wolno mi używać plugawego języka. Że od tej pory każde słowo, które wypowiem, będzie miało znaczenie. „Mogłabym się w Tobie zakochać”. Naiwna!, drwiłeś. Mnie nie można kochać. Jestem złudzeniem, twoim koszmarnym snem. Nie patrz w słońce, bo oślepniesz. Burn, baby, burn! Dziesięć, dziewięć, osiem... Zapadasz w sen... Mężczyzna jest spokojny. Jego dłonie są chłodne. Wie, co robi. Nawet powieka mu nie drgnie, gdy dotyka twoich skroni, lekko masuje. Odprężasz się, czujesz się bezpiecznie. Jego palce zsuwają się po twojej szyi. “Zabawa się zaczyna”, mówi zmienionym głosem. Jeszcze jest przyjemnie, ale czujesz ukłucie niepokoju. Potem wszystko toczy się szybko. “To nie potrwa długo”, obiecuje mężczyzna. Mówi, że nie będzie bolało. A ty po

Listopad 2016

15


prostu czekasz. Wierzysz mu. “Nie”, zdążasz jeszcze wyszeptać, nim zacznie miażdżyć mi tchawicę. A mężczyzna pyta: „nie lubisz kina akcji?”. Uświadomiłam sobie, że wszystkie wspomnienia, fantazje i historie trzeba skrzętnie zapisać. Zamknąć w słowach wszystkie zapachy. Słowami naszkicować każdy dotyk, ból i ugryzienie. Stworzyć szkic nowej sztuki dla dwojga aktorów. Umieścić w niej wszystkie didaskalia z dokładnością szczegółu. Zaschnięta kropelka mojej śliny na Twoim ramieniu. Zaparowane lustra. Rozrzucone na podłodze książki, płyty, wybebeszone szuflady. Zrobić dokładną dokumentację fotograficzną. Zamknąć duszę każdego przedmiotu w cyfrowej matrycy, by móc je bez końca wskrzeszać. Celebrować historię zaklętą w słowach i obrazach. Obgryzać ją po kawałku, aż do kości. Mogłam krzyczeć. Uderzyć cię w twarz. Ale jestem tylko kobietą. Ulepioną z brudu i resztek gliny, która pozostała po stworzeniu Adama. Jestem tylko towarzyszką mężczyzny. Zabawką w jego rękach, po którą sięga po ciężkim dniu. Jestem Twoim odbiciem w krzywym lustrze. Zbiorem Twoich wad i wstydów, które w zaciszu sypialni nie muszą być skrywane. Ani w zimnej łazience (prawdziwy mężczyzna nie może być piecuchem!), ani nawet w Twoim biurze. Wypowiadam na głos Twoje zakazane imię. Szem Ham-forasz! Szem Ham-forasz! Szem Ham-forasz! A po cichu, w głowie wypowiadam modlitwę za Ciebie. Codziennie proszę Boga o wybaczenie dla Ciebie, o Twoje zbawienie i odpuszczenie win. Możesz mnie upokarzać, kpić ze mnie i opluwać, a ja będę patrzyć Ci w twarz i śmiać się. Nie poniża mnie odgrywana przeze mnie rola. Jest częścią mnie, nie poza mną. Jestem dumna z tego, kim jestem. Chodź, pobawmy się w dom. Chodź, pobawmy się w tatę i mamę. Jestem tylko kobietą. Beze mnie nie byłoby Ciebie. Twoich obsesji, gniewu i agresji. Jestem Twoim niespełnionym marzeniem. Jestem krzykiem w ciemności, Twoim skrywanym lękiem i złym snem. Jeszcze kilka miesięcy temu wiedziałam o Tobie tylko tyle, ile wyczytałam w czarnobiałych gazetach. Kolorowa prasa napisała tylko o wypadku sprzed pół roku, w którym zginęła Twoja żona i córka. Zamieścili relację z pogrzebu, w której zacytowano fragmenty Twojej mowy pożegnalnej: “Miałyście przed sobą całe życie, tyle planów. Śmierci w nich nie było. Zostawiłyście mnie i teraz jestem sam”. Dziennikarka rozwodziła się nad Twoją krzywdą i zachwycała przepychem orszaku żałobnego, wpadając w ton emfatyczny, właściwy dla matek-żon-kochanek: ›Nie ma nic smutniejszego niż zimowy pogrzeb i mężczyzna płaczący nad świeżo wykopanym grobem swojej żony i córki‹. Potem, kiedy już wtargnęłam do Twojego świata, usłyszałam inną wersję tamtej historii. Twoi współpracownicy z niepojętym podziwem szeptali, że masz jaja ze stali, bo już następnego dnia po tragedii dzwoniłeś do biura, żeby wydać jakieś służbowe dyspozycje. Mówiło się, że to Ty spowodowałeś tamten wypadek, po pijanemu. Twój alkoholizm był zresztą tajemnicą poliszynela; o Twoich wyczynach mówiło się z szacunkiem, kultowa była też biurowa legenda o tym, że zawsze sypiasz na ziemi, bo boisz się, że się udusisz rzygowinami. Tempo, tempo, brudny śnieg, dziwne historie, wysokie “C”, choć w głowie kołuje się ze zmęczenia, euforia, euforia. Mięso, konglomerat tkanek. Siła życiowa zaklęta w mięśniach. Wkładam do ust surowe ciała martwych istot, zastanawiając się, jaki jest TWÓJ smak. Do kieliszka wina wpuszczam parę kropel swojej krwi. „Tak pije się wino w Portugalii”.

16

Herbasencja


Oto ciało moje. Oto krew moja. Kyrie elejson, Satanas elejson, Kyrie elejson. Szatanie usłysz nas, Szatanie wysłuchaj nas. Jedzenie surowego mięsa to tabu. Przełamujesz fale. Wyrzucasz z głowy zakazy, nakazy. Stróżu mój, przewodniku, doradco, opiekunie, miłośniku, duchowy bracie, nauczycielu, pasterzu, pomocniku, pocieszycielu, patronie, obrońco, wodzu, zachowawco, od którego pochodzi natchnienie do złego, oświecicielu mój. Wcielenie zła i wszelkiej niegodziwości. Otwierasz na oścież wrota do mojej świadomości, wpuszczasz mrok, chłód i strach. Tamten dziwny zimowy czas, czas uśpienia umysłu i sumienia, czas dni bez nocy. Znikające dni tygodnia, całe miesiące. Mówisz, że czasu nie da się zapełnić, bo to nie kartka z kalendarza. Wykreślam z pamięci dni, w których nie miałeś dla mnie czasu. Co wtedy robiłam? Czy w ogóle istniałam? To mój bezczas. Bez twojego oficjalnego „pani Lidio”. I bez intymnego „jesteś cudowna”. Śnieg topniejący na polach. Pozorny ruch. Pozorne życie. Dni podobne do siebie, nie do rozróżnienia. Kalki. Czas odmierzany oczekiwaniem. Na skradziony w przelocie pocałunek. Gdzieś na korytarzu albo w windzie. Służbowy uścisk dłoni, niemal niezauważalnie dłuższy niż zalecają podręczniki savoir-vivre’u. I wreszcie na: „Pani Lidio, wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu. Proszę zarezerwować sobie czas”. Mój czas jest dla ciebie na stałe zarezerwowany. Należy do Ciebie. Z dna depresji na szczyty euforii i z powrotem. Tak wygląda nasz romans. Gorzki i beznadziejny, smakuje obrzydliwie jak wódka i papierosy, a uzależnia tak bardzo, że nie mogę już bez niego żyć. Smak Twojego ciała, jego konsystencja. Zapach. Jest zawsze o pół stopnia chłodniejsze od mojego. Twarda, opalona skóra. Wgryźć się w nią, głęboko. Przez błyszczące czerwono ścięgna. Aż do kości. Lubię rany, które mi zadajesz. Siniaki, które noszę dumnie jak najdroższą biżuterię. Piekące szkarłatne pręgi na udach, ukryte przed zazdrosnymi spojrzeniami świata, na każdym kroku przypominają mi o naszej tajemnicy. Żywe rany. Nie pozwalam im się zagoić. Zabijam w sobie osobę, którą pielęgnowałam jak dziecko. Wrażliwą, stateczną, wykształconą, ambitną. Osobę, która podobała się ludziom. Byłam ślepą poczwarką, kokonem, w którym rozwijała się moja obsesja. Teraz jestem o wiele ciekawsza, pełna fantazji i spontaniczna. Wyzwolona i nietuzinkowa. ON nie jest wart nawet odrobiny szacunku, który należy się każdemu człowiekowi. Niszczy ludzi. Niszczy ich złudzenia. Każdemu udowodni, że jest nikim. Nie jest zdolny do żadnych więzi. Wciąż się łudzisz, że możesz go zmienić? Zobacz, co z tobą zrobił. Nie ma współczucia dla ofiary, która sama pcha się w ręce oprawcy. Są dwa rodzaje ludzi, tacy co lubią spać od ściany, i tacy, którzy lubią spać z tymi, co ich zepchną z łóżka To twój wybór. Spójrz na siebie: co zostało z dziewczyny, którą kiedyś byłaś? Co się stało z twoją urodą, wewnętrznym blaskiem? Wyglądasz jak karykatura samej siebie, bez śladu makijażu, z byle jak związanymi włosami, opuchniętą twarzą. Skóra wewnątrz twoich dłoni piecze, jakbyś dotykała piekła. Skóra między palcami pachnie NIM. Nigdy nie bijesz na oślep. Twoje uderzenia są precyzyjne, dokładnie wymierzone. W Twoim działaniu nie ma miejsca na spontaniczność. Otwarta dłoń nie zostawia śladów pod warunkiem zachowania odpowiedniego kąta i siły ciosu. Bo przecież nie potrzebujesz rozgłosu jako damski bokser. Twoje nazwisko nie pojawia się w kolorowych gazetach. Nie możesz pozwolić sobie na żadne skandale w blasku fleszy. Jesteś przecież poważnym, szanowanym mężem stanu. Bicie nie jest karą. Ty nawet się na mnie nie złościsz. Nigdy nie podnosisz głosu. Masz gdzieś wszystko co robię, jak się odzywam, ubieram. Bijesz, bo sprawia Ci to przyjemność. To Twoje hobby. Jesteś mistrzem tortur, katem doskonałym, sadystą świadomym swojej siły i mojej wytrzymałości.

Listopad 2016

17


Miał słabość do whisky, ale nikt nigdy nie widział go pijanego. Nigdy nie tracił kontroli, nie zataczał się, nie plątał mu się język. Zdradzał go tylko zapach i lepszy nastrój. „A teraz poproszę cię do tańca, a teraz zatańczę z tobą walca”. Żadnych pijackich ciągów, żadnych skrytek z alkoholem w szafce pod zlewozmywakiem. Przy wyjątkowych okazjach wypijał oficjalnie zaledwie kieliszek wina albo słabego likieru. Tylko ty wiedziałaś, że Pan Perfekcyjny bynajmniej nie stroni od kieliszka. Zresztą przed tobą też to ukrywał; bardzo rzadko wracał do domu pijany, pod osłoną nocy, i naprawdę rzadko słyszałaś jak potyka się na schodach, a potem z hałasem rzuca się na materac. Zastanawiałaś się czasem, co by było, gdyby w jednej z tych butelek, które opróżniał z takim zaangażowaniem, znalazł bezpańskiego dżina skłonnego spełnić jego życzenie? Czego by sobie zażyczył? Pokoju na świecie, eliminacji głodu i chorób? Czego może chcieć człowiek, który ma wszystko? Twój idealny mąż mógłby być doskonałym obiektem pożądania i zazdrości dla twoich koleżanek, gdybyś je miała. Zresztą każda kobieta chętnie znalazłaby się na twoim miejscu. Choćby ze względu na wspaniały dom, do którego wspaniałomyślnie cię przygarnął – urządzony ze smakiem, nowoczesny, a mimo to przytulny. Lecz czy był to mężczyzna, który powoduje, że myśli się tak jak on? Bawi, wzrusza i rozczula? Ideały wzbudzają szacunek i podziw, ale także wprawiają w zakłopotanie. – To nie zwykła małżeńska sprzeczka, tylko próba zabójstwa. Zamkną tego drania, nie zrobi już pani krzywdy. Nie, proszę pana. Obdukcja nie będzie potrzebna. To moja głowa została zgwałcona, nie ciało. Na moje własne życzenie. To ja. Sama sobie to zrobiłam. Nagle zrozumiałam ten dziwny błysk w Twoich oczach, gdy mówiłam o głodzie. Patrzyłeś na mnie jak na coś jadalnego. Kiedy ssałeś moje palce z przymkniętymi oczami. Kiedy przecinałeś moją skórę i zlizywałeś krew. Kiedy wdychałeś mój zapach, klęcząc między moimi udami. Zrozumiałam to wreszcie. Pamięć tamtego dnia pełna jest czarnych dziur, brakuje odpowiedzi na wiele pytań, nieodebrane połączenia, i te Twoje słowa, dudniące w mojej głowie jak zacięta płyta: „życie nie jest sprawiedliwe, dziecinko”. Rzeka tonęła w mroku, stałam na moście Poniatowskiego, nie było już nic do stracenia i nic do zyskania, zadzwoniłam do Ciebie. Zapytałeś: „masz zamiar się zabić?”. Powiedziałam: „zasługujesz na wszystko, co Cię spotka”. W ogrodzie grasowały dzikie koty. Zasłoniłam wszystkie okna, ale ostry blask księżyca prześwietlał rolety. Pokój otulał czerwonawy półmrok. Mówiłeś, że ból najlepiej smakuje w samotności. Nie powinnam Ci wierzyć. Nigdy nie mówiłeś prawdy. Ostrze noża bez trudu przecięło skórę. „Trzeba umrzeć, by poznać wszystkich osiemnaście tajemnic”. Mój szefie, mój kochanku, mój mężu. Ćśśś…

To moja głowa została zgwałcona, nie ciało.

18

Herbasencja


Marcin Lenartowicz (unplugged) Urodzony w Babilonie w roku kota - Astygmatyk i Pochodnia Boża. Poeta, sporadycznie próbujący ubrać Erato w strukturę prozy. Od lipca 2012 roku recenzent działu poezja na portalu Herbatka u Heleny, gdzie się zadomowił.

proza poetycka

Kik Mógłbym zasłaniać się rękami, po sam sufit wystawiać język i łowić skraplające się z niego akacje. Pamiętasz, jak tamtego Lipca - w ogrodzie pośrodku alei różanych - z wybitym zębem i ze zbitym kolanem, próbowałem doczołgać się jakoś do furtki? Wtedy było podobnie i również nie mogłem doczekać się schyłku. Co prawda biegłaś obok, dopingowałaś mnie jak najbardziej - szczególnie truchtem, po cztery kroki naraz - jakby za chwilkę miał przed nami stanąć sam diabeł i przepytywać z tabliczki mnożenia. Nie mam Ci za złe, chociaż to coraz częstsze. Tłumaczenie samemu sobie, że tak być powinno, więc kaszlę. Więc dusi mnie każdy pyłek i każdą aglomerację, jestem w stanie zamienić na alergię tak, że suchość porasta mi palce i nie pozwala cieszyć się słońcem. Aż w końcu zupełnie wyblaknę i będę przypominał ze skóry tę ścianę, co to ją na początku - kiedy leżąc na łóżku, czy o nie oparty przypatrywałem się jak zbierasz z podłogi paznokcie, mrucząc przy tym: a-po-kalipsa.

Co prawda biegłaś obok, dopingowałaś mnie jak najbardziej - szczególnie truchtem, po cztery kroki naraz- jakby za chwilkę miał przed nami stanąć sam diabeł i przepytywać z tabliczki mnożenia.

Listopad 2016

19


Joanna Zając (Asia) Amatorsko publikuję od około roku na portalu fantastyka.pl jako Morgiana89. Na swoim koncie nie mam na tę chwilę żadnych sukcesów literackich. Wynika to z tego, że do tej pory nigdzie nic nie wysyłałam. Jestem typowym molem książkowym, który jak tylko czas i miejsce pozwala, czyta ile się da. Poza fantastyką jestem wielką fanką kryminałów i horrorów. Oprócz książek uwielbiam zwierzęta, jazdę na motorze i dalekie podróże (w szczególności do ciepłych krajów).

fantastyka

We mgle coś czai się Czuję. Pierw­szy od­dech jest naj­trud­niej­szy. W środ­ku coś lekko pul­su­je, a na szyi do­świad­czam cie­płe­go od­de­chu. Daje mi on za­pew­nie­nie, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Serce za­czy­na mi bić wol­ niej, a do nosa do­cie­ra­ją pierw­sze za­pa­chy. Zna­jo­me, za­pew­nia­ją­ce bez­pie­czeń­stwo, ale jed­no­cze­ śnie są nowe i obce. Coś liże mnie po pyszcz­ku, jest mi z tym do­brze. *** Oprócz cie­pła wielu ciał, mniej­szych i jed­ne­go du­że­go, coś się zmie­nia. Za­czy­nam po­wo­li sły­ szeć, naj­pierw nie­wy­raź­nie. Wszyst­ko jest takie przy­tłu­mio­ne. Piski i od­de­chy. Pierw­szy raz w życiu na­słu­chu­ję, serce bije mi jak osza­la­łe. Czy bę­dzie dobre? Tym razem coś dyszy mi przy uchu. Po chwi­li za­gar­nia mnie do sie­bie. Je­stem zu­peł­nie bez­bron­ny, cze­kam i boję się. Wtedy wy­czu­wam zna­jo­my, cie­pły od­dech na ciele. Teraz już mi wszyst­ko jedno. *** Świat się zmie­nił, bo sły­szę i to cał­kiem do­brze. Już wiem, że nie je­stem sam. Cały czas ota­cza­ją mnie dźwię­ki. Są różne. Wy­da­ję po­dob­ne. Wiem, że na­le­żą do mnie, bo czuję, jak wi­bru­ją w moim ciele. Na razie nie wiem, co ozna­cza­ją, ale gdy tak robię, od razu do­sta­ję jeść lub duże cie­pło znów jest obok mnie. Od­kry­wam, że to nie wszyst­ko. Moja skóra otwie­ra się, widzę. Po raz pierw­szy. Mru­gam szyb­ko. Ośle­pia mnie. Obok do­strze­gam wiele ma­łych istot. Wszyst­kie wtu­lo­ne w wiel­kie, bez­piecz­ne cie­ pło. Roz­ma­za­ne coś znów liże mnie po pyszcz­ku. Je­stem spo­koj­ny i szczę­śli­wy. *** Naj­strasz­niej­szy dzień w całym moim krót­kim życiu wła­śnie nad­szedł. Odebra­no mi cały świat; braci, sio­stry i matkę. Nie przy­pusz­cza­łem, że nawet w naj­gor­szych snach coś ta­kie­go może się wy­ da­rzyć. W końcu byłem pierw­szy. Pierw­szy, który zo­stał za­bra­ny.

20

Herbasencja


Nie dali mi się po­że­gnać. Nikt nie po­my­ślał, że mogę tego chcieć. Za bar­dzo wie­rzy­łem, że moja ro­dzi­na jest czymś wiecz­nym i nie­ro­ze­rwal­nym. Nie zda­wa­łem sobie spra­wy, że to nie od nas za­le­ ży. I się roz­cza­ro­wa­łem. Zo­sta­łem wzię­ty na ręce przez du­żych, któ­rzy zwy­kle nas do­kar­mia­li i cza­sem gła­ska­li. Wy­ nie­sio­no mnie z po­miesz­cze­nia i nie było nic wię­cej. Tylko nie­wie­dza. Świa­do­mość braku wyj­ścia z sy­tu­acji do­tar­ła do mnie wiele go­dzin póź­niej. Za­pa­ko­wa­no mnie do kar­to­no­we­go pudła i poza nim wi­dzia­łem tylko dwie twa­rze no­wych du­ żych. Zu­peł­nie obce. Uśmie­cha­li się do mnie, ale to tylko wzmo­gło mój strach i za­pisz­cza­łem cicho, a pode mną zro­bi­ło się mokro. – Niech to szlag, zsi­kał się, do­brze, że dali nam pod­kład. Mam na­dzie­ję, że nie prze­siąk­nie – po­ wie­dział duży, a ja nic nie zro­zu­mia­łem. Znów za­pisz­cza­łem, obi­ja­jąc się o ścian­ki ma­łe­go pu­deł­ka, ale tym razem bez mo­krych eks­ce­ sów. Strasz­nie trzę­sło, sku­li­łem się w rogu i za­sną­łem. Było mi tro­chę mokro i śmier­dzą­co. Może jak się obu­dzę, wszyst­ko okaże się złym snem… *** Pierw­sze dni były okrop­ne. Obcy za­bra­li mnie do wiel­kiej budy. Po­sta­wi­li na pod­ło­dze i pa­trzy­li. Nie po­do­ba­ło mi się, że je­stem w cen­trum uwagi. Czu­łem się za­gu­bio­ny i prze­ra­żo­ny i, nie­ste­ty, znów się zsi­ka­łem. Było mi wstyd. Od razu po tym za­nieśli mnie do ogrom­nej, bia­łej miski, w któ­rej znaj­ do­wa­ło się pełno wody. Nie na­le­ża­ła do naj­smacz­niej­szych. Wy­dzie­la­ła dziw­ny za­pach, który był tak in­ten­syw­ny, że nie mo­głem prze­stać ki­chać. Wy­ką­pa­li mnie w niej. Do­pie­ro wtedy zro­zu­mia­łem, że to ko­lej­na wy­myśl­na tor­tu­ra, jakby nie wy­star­czy­ło, że umyję się sam moim krót­kim ję­zycz­kiem. – Bę­dziesz się wabił Skilo – po­wie­dzia­ła duża, wy­cie­ra­jąc mnie z ocie­ka­ją­cej wody cie­płym ręcz­ ni­kiem, głasz­cząc czule po gło­wie. To było miłe. – Dobra, psin­ka. Wi­dzisz, nie było tak źle. Po ką­pie­li znów za­sną­łem. A gdy się obu­dzi­łem, strach po­wró­cił ze zdwo­jo­ną siłą. Pisz­cza­łem, pła­ka­łem i ucie­ka­łem przed moimi no­wy­mi du­ży­mi. Czu­łem się za­stra­szo­ny. Chcia­łem do ro­dzi­ny. Naj­czę­ściej pró­bo­wa­li tulić i gła­skać uspo­ka­ja­ją­co, ale tylko po­gar­sza­li moją roz­pacz. Bra­ko­wa­ło mi za­pa­chu domu. Po kilku dniach za­czą­łem za­po­mi­nać. W pa­mię­ci zo­sta­ły nie­licz­ne ob­ra­zy, ich miejsce za­peł­niły nowe, dobre lub złe wspo­mnie­nia. Duży stał się panem–tatą, a duża pa­nią-ma­mą. Z cza­sem po­zwa­la­łem sobie na wię­cej. W końcu wiel­ka buda o du­żych ścia­nach stała się moim domem. Mniej się bałem i bie­ga­łem wszę­dzie, roz­ra­bia­jąc. A oni wo­ła­li: – Skilo, chodź tutaj! – Skilo, jedz! – Skilo, nie wolno gryźć kapci pana! Sły­sza­łem tylko „Skilo”. Po pew­nym cza­sie za­sko­czy­ło i chyba w końcu do mnie do­tar­ło, że to moje imię. Za­czą­łem na nie re­ago­wać. *** Za­po­mnia­łem już, że ist­nie­je świat poza wiel­ką budą i moimi du­ży­mi. Cza­sem zo­sta­wia­li mnie na dłu­gie go­dzi­ny, ale ten czas prze­sy­pia­łem. Zda­rza­ło się, że gdy obu­dzi­łem się sam, to też coś po­ gry­złem. Ścia­na przy wej­ściu była bar­dzo smacz­na, wszystko przez to, że tak bar­dzo tę­sk­ni­łem za moimi dużymi. Do­pie­ro na pierw­szym spa­ce­rze zo­ba­czy­łem, że życie to nie tylko dom, ale i cał­kiem duże po­dwór­ ko. To do­pie­ro był widok! Oka­za­ło się, że miesz­ka­my w ogrom­nym, kwa­dra­to­wym pudle z bla­sza­ nym trój­ką­tem u samej góry. Świat stał się jesz­cze więk­szy, niż mógł­bym przy­pusz­czać. Ta wiel­kość wmu­ro­wa­ła mnie i nie byłem w sta­nie się po­ru­szyć, ale wtedy coś pu­cha­te­go szturch­nę­ło mnie w bok. Oka­za­ło się, że moi pań­stwo mają jesz­cze jed­ne­go psa, ob­wą­chi­wał mnie z każ­dej stro­ny.

Listopad 2016

21


– De­li­kat­nie, Bru­tus – po­wie­dział pan-ta­ta. Ledwo czu­łem mu­śnię­cia na karku. Nie na­le­żał do mło­dzie­niasz­ków. Moja sierść była krót­ka i czar­na, a miej­sca­mi miała brą­zo­we ciap­ki. Jego na­to­miast długa i siwa, a roz­mia­ry prze­wyż­sza­ły moje naj­śmiel­sze wy­obra­że­nia. Po pro­stu ol­brzym! Kom­plet­nie nie wie­dzia­łem, jak mam się za­cho­ wać. A on w końcu po­wie­dział: – Cześć, dzie­cia­ku – głos miał za­dzi­wia­ją­co spo­koj­ny i mięk­ki. To po­ru­szy­ło jakąś stru­nę w moim sercu. Zro­bi­ło mi się bez­piecz­niej. Barwa głosu nowego psa za­dzia­ła na mnie, jak ko­ją­cy bal­sam, a jego psi od­dech dodał mi otu­chy. Pach­niał tak zna­jo­mo. Już się nie bałem. Nowe po­kła­dy ener­gii wstrzą­snę­ły moim cia­łem i nim zo­rien­to­wa­łem się, co robię, już le­cia­łem mię­dzy jego ła­pa­mi, obi­ja­jąc się o brzuch. Byłem ni­czym w amoku. Moja pani mó­wi­ła, że do­pa­da­ła mnie wście­kli­zna, ale praw­da jest taka, że to ra­dość. Czy­sta, szcze­nię­ca ra­dość. – Cześć! Cześć! Cześć! – wy­szcze­ka­łem. Tań­co­wa­łem wokół jego łap. Nawet nie wiem, co dzia­ło się wo­ko­ło mnie. Biały zu­peł­nie zdez­o­rien­to­wa­ny krę­cił się, lekko mer­da­jąc ogo­nem. Tylko na to cze­ka­łem. Z tego szczę­ścia ugry­złem go w jajka. To był ko­niec spa­ce­ru. Do tej pory mam w pa­mię­ci, jak prze­raź­li­wie wył. *** Zdo­by­łem naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la. Oka­za­ło się, że wcale nie jest stary. Po­dob­no to inna rasa. Jest trzy­let­nim pod­ha­la­nem i moim nowym guru. Ja sam je­stem jaj­ni­kiem, jam­ni­kiem, czy jakoś tak. Kto by to roz­róż­nił i spa­mię­tał? Naj­waż­niej­sze, że Bru­tus też ma pysk, ogon, czte­ry łapy i lubi się ze mną ga­niać. Wtedy jest na­praw­dę super. On bie­gnie i ja bie­gnę, ale nie­ste­ty po kilku me­trach za­ wsze zo­sta­ję w tyle. Tro­chę mi przy­kro z tego po­wo­du, ale mimo to nie na­rze­kam. Na całe szczę­ście wy­ba­czył mi moje pod­gry­za­nie. Je­stem już mą­drzej­szy, teraz gryzę tylko jego ogon, gdy nim zbyt mocno macha i nie pa­trzy. To cał­kiem fajna za­ba­wa. Odkąd moi pań­stwo widzą, że przy Bru­tu­sie nic mi nie grozi, coraz czę­ściej prze­by­wam na dwo­ rze. Trosz­kę uro­słem i dzię­ki nowej ro­dzi­nie pra­wie za­po­mnia­łem o sta­rym domu. Cza­sem jesz­cze we śnie zda­rza mi się po­pi­ski­wać, bo śnię o moim wiel­kim bez­piecz­nym cie­ple, które mi ode­bra­no. Może by­ło­by mi ła­twiej, gdyby Bru­tus nie prze­by­wał cały czas na po­dwór­ku. Za­wsze gdy jest da­le­ko, tę­sk­nię za nim. Wie­czo­rem nie mam nawet szan­sy na wyj­ście, ale w ciągu dnia zna­la­złem ide­al­ną me­to­dę, aby wy­do­stać się na ze­wnątrz. Gło­śno pisz­czę pod wej­ścio­wy­mi drzwia­mi, a moi duzi, krę­cąc gło­wa­mi, po­zwa­la­ją mi wyjść. Wtedy kładę się koło Brut­ka w bu­dzie i czuję się na­praw­ dę szczę­śli­wy. Jeśli wcze­śniej czu­łem strach, to przy nim wy­pa­ro­wał. Nie byłem sam. Na dwo­rze jest przy­jem­nie i cie­pło. Bru­tus mówi, że to lato. Gdy pytam czy to coś do je­dze­nia, pod­ha­lan kręci głową i widzę, jak się cały trzę­sie. Po­zna­ję, że znów się ze mnie śmie­je. Wszyst­ko jest takie nowe, a zro­zu­mie­nie przy­cho­dzi z tru­dem. W pro­mie­niach po­po­łu­dnio­we­go słoń­ca pra­wie każ­de­go dnia kąpię się w ogro­do­wej sa­dzaw­ce. Przy­jem­nie chło­dzi roz­grza­ny kark, a pły­wa­nie to czy­sta przy­jem­ność. Przy­ja­ciel nie po­dzie­la mo­ je­go za­chwy­tu. Stęka, że to nie­bez­piecz­ne dla ta­kie­go brzdą­ca, jak ja. Mimo to nie pró­bu­je mnie po­wstrzy­my­wać, duzi też mi nie za­bra­nia­ją, a ja cie­szę się każdą chwi­lą. *** Prze­sta­łem sikać w domu! Wiel­ki suk­ces. Je­stem z sie­bie dumny, sta­łem się dużym, grzecz­nym chłop­cem. Tak przy­naj­mniej mówi pan-ta­ta. Wy­trzy­mu­ję, bo wtedy moi pań­stwo się cie­szą. A ja lubię spra­wiać im przy­jem­ność. Pa­ni-ma­ma to nawet po­tra­fi za­tań­czyć z ra­do­ści. Cza­sem też trosz­kę pła­cze. W sumie to nie wiem czemu. Za­wsze wtedy, gdy idę ją po­cie­szyć, głasz­cze mnie po brzusz­ku i mówi: – Je­steś moim dzie­ciacz­kiem, Skili. A ja, żeby nie było jej smut­no liżę ją po łap­kach. Mają lekko słod­ka­wy smak. Ma takie dłu­gie, śmiesz­ne pa­zur­ki na koń­cach, które ła­sko­czą mój język. Lubię te nasze krót­kie chwi­le.

22

Herbasencja


Po­go­da nieco się zmie­nia. Po­ran­ki już są chłod­niej­sze i nawet nie mam ocho­ty wcho­dzić do wody. Zwłasz­cza, że wiatr pod­wie­wa mnie mię­dzy ła­pa­mi. Bru­tus mówi, że nad­cho­dzi je­sień. Gdy do­py­tu­ję, co to zna­czy, igno­ru­je mnie. Nie męczę go, mam swoje spra­wy. Ktoś musi po­ga­niać za piłką, wą­chać, co się da i kopać dziu­ry w ogród­ku. Samo się w końcu nie zrobi. Choć za­uwa­ży­łem, że mo­je­go przy­ja­cie­la coś trapi i z dnia na dzień mar­kot­nie­je. Pa­ni-ma­ma stwier­dzi­ła, że to zi­mo­we prze­si­le­nie. Nie mam po­ję­cia, o co cho­dzi, ale przy­pusz­czam, że to nie to. Bru­tus coraz wię­cej czasu spę­dza pod pło­tem z na­chmu­rzo­ną miną. Znika od czasu do czasu, a w oko­li­cy cią­gle kręcą się psy są­sia­dów. Chyba nie­szcze­gól­nie mnie lubią, bo gdy zbyt bli­sko pod­ cho­dzę, czę­sto war­czą ostrze­gaw­czo w nie­za­do­wo­le­niu. – Idź stąd, Skilo. Nie prze­szka­dzaj nam – mówi Bru­tus, a jego sierść fa­lu­je, widać jak jest spię­ty. Igno­ru­ję jego słowa i udaję, że nic nie sły­sza­łem, przy­sia­dam w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od ob­ cych psów na ogo­nie pod­ha­la­na, ale on od­trą­ca mnie łapą, a jego wzrok mówi: nie prze­gi­naj. – Dla­cze­go? – ­pisz­czę w od­po­wie­dzi, tak ża­ło­śnie, jak tylko się da, li­cząc, że za­dzia­ła, tak samo sku­tecz­nie jak na du­żych. – Do-o-oro-o-ośli ro-o-oz-zma­wia­ją – wtrą­ca pies są­sia­dów. Wy­sta­wia na mnie zęby i warczy ostrze­gaw­czo. Nigdy go nie lu­bi­łem, ale tym razem prze­ra­zi­łem się nie na żarty. Serce biło mi jak sza­lo­ne. Ucie­kam, ale nim od­bie­gam zu­peł­nie,słyszę jesz­cze: – Mógł­byś być de­li­kat­niej­szy, Dingo. Jesz­cze nie zna praw­dy. – Kiedy mu po-o-o-wiesz? – pada py­ta­nie. *** Wy­cho­dzę na coraz krót­sze spa­ce­ry. Robi się zim­niej. Nie­chęt­nie wy­ściu­biam nos z wiel­kiej budy, bo gdy tylko mijam próg, za­czy­nam cały dy­go­tać z zimna. Moja sierść nie na­le­ży do naj­dłuż­ szych w prze­ci­wień­stwie do futra Bru­tu­sa. Stary pod­ha­lan zro­bił się jesz­cze bar­dziej pu­cha­ty, a ja przy każ­dej oka­zji szu­kam jego cie­pła. Dzień się skró­cił i słoń­ce nie grze­je tak, jak wcze­śniej. Na całe szczę­ście dużo się ru­szam i za­ba­wa od­ry­wa mnie od po­nu­rych myśli. – Muszę ci o czymś po­wie­dzieć, Skilo. To ważne – po­wie­dział do mnie Bru­tus, gdy le­żę wtu­lo­ny w jego bok, ko­rzy­sta­jąc z ostat­nich pro­mie­ni sło­necz­nych. – Mu­sisz do­ro­snąć, mój przy­ja­cie­lu, i to szyb­ko. Nie ma czasu na głu­po­ty. Je­sień się zbli­ża, a z nią pro­ble­my. Pod­no­szę jedno ucho do góry zu­peł­nie za­spa­ny. Tak mi do­brze, słoń­ce ogrze­wa zie­mię i nic wię­ cej nie chcę wie­dzieć. Słowa pod­ha­la­na jakby nie do końca do mnie do­cie­ra­ją. – My­ślisz, że nasze życie to bajka. Nie­ste­ty nią nie jest. – Opa­no­wa­ny głos Bru­tu­sa ko­ły­sze mnie na gra­ni­cy snu. W końcu po przeciągającej się w nieskończoność ciszy pytam: – Ale czego mam się bać? – Zie­wam prze­cią­gle, ale po­wo­li za­czy­nam wra­cać do życia. – Czy coś nam grozi? *** Do­pa­dła mnie praw­dzi­wa pa­ni­ka. Trzę­sę się ze stra­chu po roz­mo­wie z Brutusem. Zu­peł­nie zmie­ ni­ła moje spoj­rze­nie na psi świat. Życie prze­sta­ło być lek­kie i przy­jem­ne. Je­stem sam, za­mknię­ty w wiel­kiej bu­dzie. Pisz­czę, zu­peł­nie nie wie­dząc, co mam ze sobą zro­bić. Z braku lep­szych po­my­ słów bie­gam od okna do drzwi. Na­słu­chu­ję i ob­ser­wu­ję. Czas leci jak sza­lo­ny. Mar­twię się o du­żych, tak długo ich nie ma. Boję się, że może im się stać krzyw­da. Wiele wie­ków póź­niej trzeszczy zamek. Pod­bie­gam do drzwi. Witam moich du­żych, mer­da­jąc ogo­ nem i szcze­ka­jąc. Plą­tam się pod no­ga­mi i krzy­czę, za­po­mi­na­jąc, że oni nie są w sta­nie mnie zro­zu­mieć: – Jeeee! Już je­ste­ście, już je­ste­ście, już je­ste­ście… Tę­sk­ni­łem, tę­sk­ni­łem, tę­sk­ni­łem! Do­pie­ro po chwi­li za­uwa­żam po­chmur­ną minę pa­na-ta­ty.

Listopad 2016

23


– Skilo! – woła w gnie­wie, a ja kulę się pod jego ostrym tonem. – Zja­dłeś mi ko­lej­ne kap­cie! Do­pie­ro teraz do­strze­gam strzęp­ki skóry na pod­ło­dze. Prze­cież to nie mo­głem być ja. Je­stem grzecz­nym chłop­cem! Tak za­wsze po­wta­rza pa­ni-ma­ma. Tym razem jed­nak ona też oka­zu­je ozna­ki nie­za­do­wo­le­nia. – Mó­wi­łam ci, żebyś nie zo­sta­wiał ich na pod­ło­dze, wy­cho­dzą mu zęby, co się dzi­wisz, to szcze­niak. – Głupi, pies! Nie wolno! – Duży ma­cha mi strzęp­ka­mi kap­cia przed nosem. Kulę się z prze­ra­ że­nia. Prze­cież to nie moja wina! Już wiem, co się wy­da­rzy, ale nie je­stem w sta­nie temu za­po­biec, nim zdążę uciec, ob­ry­wam pan­to­flem po tyłku. Bie­gnę ile sił w no­gach i chowam się pod sto­łem. Jest mi strasz­nie przy­kro, ale cie­szę się, że wró­ci­li cali i zdro­wi. Dla­te­go ogon lekko mi drga w za­do­wo­le­niu. Do­dat­ko­wo od­czu­ wam ogrom­ną ulgę. Tym razem mgła się nie po­ja­wi­ła. *** Bru­tus mówi, że w każ­dej chwi­li może na­stą­pić atak. Czuję w ko­ściach, że ma rację. Cho­dzę cały czas na­stro­szo­ny i draż­li­wy na wszel­kie ota­cza­ją­ce dźwię­ki. Do­dat­ko­wo w domu za­czę­ły się dziać dziw­ne rze­czy. Coraz czę­ściej pod nie­obec­ność moich du­żych, dom jest nisz­czo­ny. Nie mam po­ ję­cia, kiedy to się dzie­je. W trak­cie gdy śpię roz­ło­żo­ny na fo­te­lu pana? Albo gdy leżę pod łóż­kiem w sy­pial­ni? Kom­plet­nie nie ro­zu­miem, jak to jest moż­li­we. Mar­twię się, że moim dużym w końcu sta­nie się krzyw­da. Pod­ha­lan mówi, że to nic ta­kie­go. Opo­wie­dział mi parę za­baw­nych hi­sto­rii, jak mu się obe­rwa­ ło za wy­rwa­ne, nowo po­sa­dzo­ne drzew­ka w ogród­ku. Mi­mo­wol­nie się uśmiech­am i za­uwa­żam, że teraz nic ta­kie­go nie ma miej­sca. Wiem, że pró­bu­je w ten spo­sób zła­go­dzić mój strach, a ja nawet oba­wiam się za­py­tać o wię­cej. Ponoć naj­gor­sze ma do­pie­ro na­dejść. Bru­tus twier­dzi, że mu­si­my za­cho­wać czuj­ność. Mgła może na­dejść w każ­dej chwi­li. Naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ne są gwał­tow­ne zmia­ny po­go­dy. Jak w dzień bę­dzie cie­pło, a w nocy zna­czą­co spad­nie tem­pe­ra­tu­ra, to bę­dzie ten mo­ment, gdy nas za­ata­ku­ją. – Nie martw się, pierw­szy raz jest naj­gor­szy, ko­lej­ne nie są łatwe, ale można sobie dać jakoś z nimi radę. Gdy wiesz, co cię czeka, ła­twiej to prze­łknąć – po­wta­rza mi. – Mam prze­czu­cie, że to bę­dzie dzi­siaj – od­po­wia­dam mu za każ­dym razem, jakby chcąc być w każ­dej chwi­li przy­go­to­wa­nym na naj­gor­sze. Za­zwy­czaj kręci z po­li­to­wa­niem głową, ale nie dziś. Dziś nawet nie ko­men­tu­je, wie, że mam rację. Na dwo­rze jest pięk­nie, li­ście ozło­ci­ły trawę, a słoń­ce prze­bi­ja się przez chmu­ry i ogrze­wa przy­jem­nie moją sierść. – Nad­cho­dzi je­sień. Praw­dzi­wa. – A ja mogę je­dy­nie przy­pusz­czać, co te słowa dla niego zna­czą. *** Za­cho­wu­ję czuj­ność. Choć moim dużym się to nie po­do­ba. Żeby do­brze speł­nić obo­wią­zek, wy­pa­tru­ję za­gro­że­nia. Co chwi­lę je­stem wy­ga­nia­ny z miej­sca po­ste­run­ku. A to prze­cież nie moja wina, że po­sta­no­wi­li zro­bić okna tak wy­so­ko. Nie­ste­ty muszę ob­ser­wo­wać. Jeśli nie będę uwa­żać, wszyst­ko może pójść nie tak, jak po­win­no. W po­wie­trzu czuję na­pię­cie. Zmrok za­pa­da zde­cy­do­wa­nie zbyt szyb­ko. Ciemność jest do­me­ną złego, ale tylko we mgle ata­ ku­je. Tak twier­dzi Bru­tus i chyba to praw­da, bo do tej pory było spo­koj­nie. Uważ­nie ob­ser­wu­ję, co się dzie­je na ze­wnątrz. Serce bije mi tak, jakby miało zaraz wy­sko­czyć z pier­si i w tym mo­men­cie, coś do­strze­gam. Czai się w mroku, a biała, ni­czym mleko, mgła do­dat­ ko­wo uwy­pu­kla ciem­ną po­stać. Jest roz­my­ta, wy­glą­da jak czło­wiek, ale nie może nim być. Wiem, że nim nie jest. Cała sierść na karku staje dęba. To coś ma zde­cy­do­wa­nie za dłu­gie łapy, za­koń­czo­ne ostro pa­zu­rami, które gdzie­nie­gdzie roz­pły­wa­ją się w po­wie­trzu. Po chwi­li do­cie­ra do mnie lekko mdlą­cy i ostry za­pach. Oglą­dam się na pa­nią-ma­mę, ale ona nawet się nie krzywi, a pan-ta­ta nie od­wró­ca wzro­ku od małego pudła z guzikami. War­czę mimo woli, aż moi pań­stwo zwra­ca­ją na mnie uwagę.

24

Herbasencja


– Ci­chut­ko, Skili, nic się nie dzie­je. – Duża pod­nio­si się z miej­sca obok męża. – Gówno praw­da! – szczekam, ale nic nie zro­zu­mia­ła. Cały się na­je­ży­łem i nadal war­cza­łem, a ona uspo­ka­ja­ją­co po­gła­ska­ła mnie po gło­wie. Bałem się, jak cho­le­ra, ale co in­ne­go mo­głem zro­bić, by od­stra­szyć Cie­nie za oknem. Nie­dłu­go póź­niej do­łą­czy­ło ujadanie Bru­tu­sa i in­nych psów z oko­li­cy. Taka praca, jeśli chcesz być bo­ha­te­rem, we wła­snym domu. – Osza­la­ły te psy… – sko­men­to­wał pan-ta­ta, ale nawet nie ru­szył się z ka­na­py. Duża po­de­szła do okna, a moje serce na mo­ment za­mar­ło, bo po dru­giej stro­nie coś się cza­iło; czar­ne stwo­rze­nie, bez twa­rzy, nie miało rysów, tylko mrok. Gęsty, nie­prze­nik­nio­ny, który przy­pra­ wiał mnie o zawał. Cze­ka­łem. Tylko szyba dzie­li­ła moją panią od za­gro­że­nia. – Nic się nie dzie­je. Pew­nie jakiś kot lub pies są­sia­dów roz­ra­bia, jak zwy­kle. Sama nie wiem – po­ wie­dzia­ła i ziew­nę­ła. – Idę spać, ko­cha­nie. Pad­nię­ta je­stem. Ta po­go­da mnie wy­koń­czy. Zmę­cze­nie to ich pierw­szy, zły znak. *** Pan spał na ka­na­pie. Za­snął, przy gra­ją­cym gło­śno wielkim kolorowym ekranie. Pani po­ło­ży­ła się w sy­pial­ni, skąd do­cho­dził spo­koj­ny mia­ro­wy od­dech. Oba­wia­łem się tego. Roz­dzie­li­li się, trud­ niej bę­dzie ich upil­no­wać. W gło­wie nadal dźwię­cza­ły mi in­struk­cje Bru­tu­sa: – Mu­sisz zro­bić wszyst­ko, by spali w jed­nym po­miesz­cze­niu. W innym przy­pad­ku mo­że­my mieć pro­blem. Te stwo­rze­nia tylko cze­ka­ją na taką oka­zję. Jeśli moja obro­na za­wie­dzie, mu­sisz być w go­to­wo­ści by pomóc. Choć mam na­dzie­ję, że do tego nie doj­dzie. Nie chcę nawet sobie wy­obra­żać, jak cięż­ko muszą mieć ci bez­p­so­wi. Im też sta­ra­my się pomóc, po to ist­nie­je Po­dwór­ ko­we Obron­ne Psie Sto­wa­rzy­sze­nie. Cie­nie są nie­bez­piecz­ne w szcze­gól­no­ści dla ludzi, za­bie­ra­ją ich ży­cio­wą ener­gię, ale zwie­rzę­ta też mogą od nich po­rząd­nie obe­rwać. Nie chcesz wie­dzieć, co przy­da­rzy­ło się Din­go­w ze­szłym roku. – Miał rację nie chcia­łem. Wy­star­cza­ją­co mocno się bałem. – Przy­kro mi mały, ale le­piej jak wiesz, co może się wy­da­rzyć. Po­sta­ra­my się za­blo­ko­wać im drogę, ale te skur­czy­by­ki mogą wejść nawet przez dziur­kę od klu­cza. Miej oczy do­oko­ła głowy. Pró­bo­wa­łem szar­pać za no­gaw­kę pana i pod­gry­zać jego łydki, w smaku były ohyd­ne, ale za­ padł w tak głę­bo­ki sen, że tylko mnie ode­pchnął. Dość bru­tal­nie, bo wy­lą­do­wa­łem na ławie, która nie­bez­piecz­nie za­trzesz­cza­ła. Coraz mniej mi się to wszyst­ko po­do­ba­ło, a w do­dat­ku teraz bo­la­ły mnie jesz­cze plecy. Nor­mal­nie w ta­kiej sy­tu­acji za­wsze krzy­czy, a tym razem pra­wie nie za­re­ago­wał. Czu­łem w ko­ściach, że są coraz bli­żej. Sierść stała mi dęba, jakby każdy włos zo­stał na­że­lo­wa­ny. Wi­ dzia­łem, jak pan-ta­ta tak śmiesz­nie ukła­dał sobie włosy. To chyba taka ludz­ka moda. Bie­ga­łem, jak sza­lo­ny, mię­dzy po­ko­ja­mi. Na całe szczę­ście moja pani zo­sta­wi­ła otwar­te drzwi. Tego by jesz­cze bra­ko­wa­ło, że mu­siał­bym pod nimi wyć. Umarł­bym wtedy ze stra­chu i ze zmar­ twień. Ponoć psy są od­waż­ne, ale co w przy­pad­ku, gdy pies boi się bar­dziej od wła­ści­cie­la? Bru­tus wie­dział, że po­ko­na­nie wła­snych lęków może mi pomóc. Długo nie mu­sia­łem cze­kać. Sły­sza­łem, jak roz­go­rza­ła walka na ze­wnątrz, a psy uja­da­ły nie­moż­li­wie. Do­cho­ dzi­ły do mnie wy­raź­ne okrzy­ki i roz­ka­zy. Mo­głem je­dy­nie sobie wy­obra­zić, jak wiele Cieni gra­su­je po oko­li­cy. Należałem teraz do Podwórkowego Obronnego Psiego Stowarzyszenia, czy mi się to podobało, czy nie. Nie mia­łem wyj­ścia i nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy, ale gdy nad­cho­dzi je­ sień, nawet taki szcze­niak, jak ja, musi do­ro­snąć. Do nie­daw­na my­śla­łem, że pies jest nie­odzow­nym człon­kiem ro­dzin­ny, jej naj­lep­szym ogni­wem – przy­ja­cie­lem czło­wie­ka, któ­re­go trak­tu­je się nie­mal z czcią. Jed­nak rze­czy­wi­stość zwe­ry­fi­ko­wa­ła wszyst­ko. Oka­za­ło się, że to my mu­si­my się opie­ko­wać du­ży­mi. Nie­waż­ne czy są nasi, czy obcy. Bru­tus zde­cy­do­wa­nie wie­dział, jak być praw­dzi­wym bo­ ha­te­rem we wła­snym domu lub po­dwór­ku. Tylko, że ja byłem mały i na­praw­dę się bałem. Po­two­ry, gdyby nie pod­ha­lan, pew­nie zja­dły­by mnie na śnia­da­nie. Mimo wszyst­ko w pew­nym mo­men­cie znużenie dopadło i mnie. Nie wiem, ile czasu upły­nę­ło, jak dużo razy spo­glą­da­łem to na pana, to znów na panią. Prze­sta­łem wi­sieć w oknie, bo to tylko

Listopad 2016

25


po­gar­sza­ło moje sa­mo­po­czu­cie. W końcu zamknąłem oczy i obu­dzi­łem się do­pie­ro rano z wiel­kim i wyrzutami sumienia. Głos du­że­go wy­rwał mnie z za­my­śle­nia: – Cho­le­ra, Ela, nie mo­głaś cho­ciaż mnie obu­dzić? Kark mnie boli, jak nie wiem. – Prze­cią­gnął się, aż coś mu strzyk­nę­ło, a ja wzdry­gną­łem się z obrzy­dze­niem. – Ja też pa­dłam, chyba ta po­go­da zro­bi­ła swoje – po­wie­dzia­ła moja pani, wy­glą­da­jąc przez okno. – Cały czas jest pa­skud­nie. Uwa­żaj, jak bę­dziesz je­chać do pracy. – Mhm. – Okrop­na mgła. – W duchu mu­sia­łem się z nią zgo­dzić. Naj­gor­sze zja­wi­sko po­go­do­we na świe­ cie. Do nie­daw­na nie wie­dzia­łem nawet, czym jest. Stała tak jesz­cze chwi­lę, a ja ma­rzy­łem by wyjść na dwór. Cie­ka­wość po­że­ra­ła mnie od środ­ ka. Ko­niecz­nie chcia­łem wie­dzieć, co się dziś wy­da­rzy­ło. W końcu duża wzię­ła do ręki ob­ro­żę. Po chwi­li mia­łem ją na sobie i moja pani otwie­ra­ła drzwi wej­ścio­we. Gdy przez nie prze­szła, chcia­łem wy­sko­czyć za nią, ale usły­sza­łem tylko jej pod­nie­sio­ny głos: – Bru­tus! *** Bru­tus był w cięż­kim sta­nie. Atak Cieni zde­wa­sto­wał część po­dwór­ka i nie­źle po­ha­ra­tał mo­je­go przy­ja­cie­la. Nie mia­łem oka­zji ro­ze­znać się w sy­tu­acji, bo do­strze­głem jedynie kilka ran i po­krwa­ wio­ny bok. Na bia­łej, no dobra, sza­rej od brudu sier­ści, czer­wień pre­zen­to­wa­ła się prze­ra­ża­ją­co. Pa­ni-ma­ma krzy­cza­ła i bie­ga­ła, prze­kli­na­jąc są­siedz­kie psy. Darła się, że Dar­ni­kow­ski jesz­cze ją po­pa­mię­ta. On i jego stara, wred­na suka Astra. Jakby ob­wi­nia­jąc o wszyst­ko in­ne­go psa. Nim zdo­ła­łem zbli­żyć się choć tro­chę do pod­ha­la­na, który leżał na boku i cięż­ko od­dy­chał, duża bez­ce­re­mo­nial­nie wzię­ła mnie na ręce i we­pchnę­ła do domu, wo­ła­jąc męża, który wy­le­ciał na dwór jak opa­rzo­ny. Ja zo­sta­łem znowu sam. Tym razem od­czu­wa­łem nie tylko strach o przy­ja­cie­la, ale i iry­ta­cję. Strasz­nie ci­snął mnie pę­cherz. *** No i stało się. Po­si­ka­łem się. Było mi strasz­nie wstyd, ale za­po­mnie­li o mnie. Po­je­cha­li. Sły­sza­ łem tylko, jak krzy­czą w ogro­dzie, a gdy wró­ci­li, miny mieli za­smu­co­ne. Wy­pu­ści­li mnie w końcu na dwór, ale Bru­tu­sa ni­g­dzie nie było. Pisz­cza­łem pod jego budą i żadne na­wo­ły­wa­nia ze stro­ny dużej nie mogły mnie ode­rwać od jego kojca. Mar­twi­łem się o mo­je­go przy­ja­cie­la. Nikt mi nic nie mówił, a jego nie było. – Chodź, Skili. – Za­gwiz­da­ła. – No, chodź, ma­lusz­ku. Wszyst­ko w po­rząd­ku. W końcu wzię­ła mnie na ręce, a ja nie prze­sta­wa­łem wyć. Gdy za­bra­ła mnie do domu, chcia­łem z po­wro­tem wró­cić na dwór. – Chyba trze­ba go wy­pu­ścić. On wie i mar­twi się – po­wie­dzia­ła. – Wi­docz­nie psy to czują. Po­win­no być wszyst­ko do­brze. – Duży objął ją ra­mie­niem, a ona wes­ tchnę­ła cicho. Sa­mot­na łza po­to­czy­ła się po jej po­licz­ku. – Tak wiem i ty też, ale on chyba tego nie ro­zu­mie. Chciał­bym po­wie­dzieć, że ro­zu­miem, że wiem wię­cej niż oni, ale czy fak­tycz­nie to do mnie do­cie­ra­ło? W końcu z bez­sil­no­ści i dla świę­te­go spo­ko­ju po­zwo­li­li mi wyjść na ze­wnątrz. Chłód wdzie­rał się pod moją cien­ką sierść, a mokra trawa wy­zię­bia­ła jesz­cze bar­dziej zmar­z­nię­te łapy. Nie ob­cho­dzi­ło mnie to. Po­sze­dłem do kojca i po­ło­ży­łem się na ulu­bio­nym miej­scu Bru­tu­sa. W budzie wszystko miało jego za­pach. Głowa bez­wład­nie zwi­sa­ła mi przez dziu­rę. Cały czas po­pi­ski­wa­łem ci­chut­ko. W końcu zmę­cze­nie wy­gra­ło i za­sną­łem. – Pssst. Ej, ej, młody – usły­sza­łem głos, do­bie­ga­ją­cy z dru­giej stro­ny płotu. – Jest tro­chę późno. Ru­szył­byś te swoje ko-o-ości­ste, kró-ó-ó-tkie łapy.

26

Herbasencja


Za­spa­ny, ro­zej­rza­łem się do­oko­ła. Zo­ba­czy­łem Dingo tego sa­me­go ni­skie­go mie­szań­ca o nie­ przy­jem­nym uspo­so­bie­niu. – No, rusz się, gó-ó-ów­nia­rzu! Nie mamy ca­łe­go dnia. Mu­sisz Ob­ro-o-onić swoją ro­dzi­nę, nie ma na co cze­kać. Sta­re­go nie ma, mu­sisz jakoś so-o-obie dać radę sam. – Do­pie­ro słowa “ro­dzi­na” i “obro­na” uświa­do­mi­ły mi, jak wiel­kim pro­ble­mem jest nie­obec­ność Bru­tu­sa. Ru­szy­łem nie­mra­wo w stro­nę Dingo, ale nim nawet zdo­ła­łem się do niego zbli­żyć, wy­war­czał na mnie ob­ra­żo­ny: – Nie tędy, głup­ku! Psu­jesz mi re­no­mę! Czy ten Bru­tus ni­cze­go cię nie na­uczył? Co za idio­ta! Zro­bi­łem za­sko­czo­ną minę. Za­mu­ro­wa­ło mnie. – Z tyłu jest dziu­ra – wy­sy­czał ura­żo­ny. – Kie­ruj się za krza­ka­mi one wska­żą ci dro-o-ogę. O-o-od­cze­kaj chwi­lę, aż znik­nę. Nikt nie może nas razem zo­ba­czyć! Twoi lu­dzie muszą my­śleć, że je­stem złym psem. Nie mogą się do­my­ślić, co się dzie­je, nie wia­do-o-omo, czy ich małe móżdż­ki prze­ży­ły­by taki wiel­ki cio-o-os. W sto-o-odo­le na prawo znaj­dziesz ukry­te przej­ście. Wszy­scy już cze­ka­ją. – Mu­sia­łem mieć nie­źle zdzi­wio­ną minę, ale nim zdą­ży­łem, o co­kol­wiek jesz­cze za­py­tać, Dingo po­krę­cił py­skiem z nie­za­do­wo­le­niem – Szu­kaj dziu­ry, mło-o-ody! Wi­dzi­my się za chwi­lę. Nie każ nam na sie­bie cze­kać. Nie mamy czasu! Nim zdą­ży­łem się ode­zwać znik­nął, a ja sta­łem bez­rad­nie nie bar­dzo wie­dząc, co dalej. Obej­ rza­łem się na dom i po­dwór­ko, ale nie do­strze­głem moich pań­stwa. To chyba wła­ści­wy mo­ment. Ru­szy­łem w po­szu­ki­wa­niu przej­ścia. *** Do sto­do­ły do­tar­łem szyb­ciej niż mógł­bym przy­pusz­czać. Choć pra­wie zo­sta­łem przy­ła­pa­ny. Na całe szczę­ście je­stem mały i chyba tylko to ura­to­wa­ło mnie przed wy­kry­ciem. Gdy wie­dzia­łem, czego mam szu­kać, zna­le­zie­nie przej­ścia oka­za­ło się łatwe. Na pierw­szy rzut oka nie było go widać. Zdzi­wi­łem się, że do tej pory jesz­cze z niego nie sko­rzy­sta­łem. Za­wsze w ta­kich chwi­lach, gdy od­ kry­wa­łem coś no­we­go, to­wa­rzy­szy­ła mi cie­ka­wość. Dzi­siej­sze­go dnia gdzieś ule­cia­ła. Za­sta­na­wia­łem się, czy Bru­tus ko­rzy­stał z przej­ścia. Na­le­ża­ło do wą­skich. Ide­al­ne dla ma­łe­go psa, ale dla du­że­go, mu­sia­ło być nie­złą próbą sa­mo­za­par­cia. Choć pod­ha­lan mógł sko­rzy­stać ze swo­je­go wzro­stu i wagi, prze­ska­ku­jąc ogro­dze­nie. W sto­do­le utwo­rzył się okrąg wokół psa, który mu­siał prze­ma­wiać już od kilku minut. Wszy­scy uważ­nie się w niego wpa­try­wa­li. Pod­sze­dłem bli­żej, sia­da­jąc gdzieś z tyłu. Przez szpa­ry mię­dzy de­ ska­mi wla­ty­wa­ły de­li­kat­ne stru­mie­nie świa­tła. – …za­gro­że­nie jest dla ludzi. Do­sko­na­le o tym wie­cie. – To był do­ro­sły dal­ma­tyń­czyk. Sie­dział wy­pro­sto­wa­ny, obserwując z uwagą w każdą psią mordę w za­się­gu jego wzro­ku. Wy­da­wa­ło się, że wsze­dłem zu­peł­nie nie­zau­wa­żo­ny, ale się my­li­łem, bo chwi­lę póź­niej padło moje imię. – W oko­li­cy po­ja­wił się nowy pies. Więk­szość z was go nie zna, bo nasz przy­ja­ciel… – za­wie­sił głos na chwi­lę. – Bru­tus do­brze go strzegł. Ale czas ochro­ny się skoń­czył. Naj­wyż­sza pora, aby­śmy się po­zna­li. Skilo, chodź tutaj. Jeśli wcze­śniej czu­łem się mały, a przy oka­zji nie­po­trzeb­ny do­ro­słym psom, to teraz od­czu­łem to znacz­nie moc­niej. Wszy­scy się na mnie ga­pi­li, a ja wzrok mia­łem skie­ro­wa­ny w kle­pi­sko. Cóż in­ne­go mo­głem zro­bić. Nie po­do­ba­ło mi się bycie w cen­trum uwagi. Usły­sza­łem ciche po­iry­to­wa­ne war­cze­nie. Do­my­śli­łem się do kogo na­le­ży. Do­pie­ro wtedy zmu­si­łem się do wsta­nia. Prze­sze­dłem mię­dzy psami. To był jeden z naj­dłuż­szych spa­ce­rów w moim życiu. Każdy mie­rzył mnie wzro­kiem. – Nie bój się. Twój przy­ja­ciel za­pew­ne po­wie­dział ci, czym je­ste­śmy i co na­le­ży do na­szych zadań. Teraz ofi­cjal­nie sta­jesz się człon­kiem Po­dwór­ko­we­go Obron­ne­go Psie­go Sto­wa­rzy­sze­nia. Ochra­nia­my ludzi. Nie tylko przed nimi sa­my­mi, ale i przed Cie­nia­mi. Z tego co wiem, a wiem cał­ kiem dużo. – Mru­gnął zna­czą­co. – Po­wiedz nam, czego do­wie­dzia­łeś się od Bru­tu­sa. Po­krę­ci­łem głową, a z głębi gar­dła wy­darł mi się cichy pisk.

Listopad 2016

27


– Pra­wie nic. – Nie martw się. Twój przy­ja­ciel jest ule­pio­ny z twar­dej gliny – po­wie­dział do­my­śla­jąc się, czym w rze­czy­wi­sto­ści się mar­twię, a inne psy za­czę­ły przy­ta­ki­wać. Zro­bi­ło się gło­śno. Wszyst­kie małe, duże, śred­nie, ra­so­we i takie, które wy­da­wa­ło­by się, że koło ro­ do­wo­du nawet nigdy nie stały, teraz trzy­ma­ły się razem. Wy­mru­cza­łem coś po­ta­ku­ją­ce­go pod nosem. Dzi­wacz­nie było zda­wać sobie spra­wę, że zo­sta­nę zmu­szo­ny sta­wić czoło cze­muś nie­bez­piecz­ne­ mu, co za­gra­ża­ło, jak się oka­za­ło, nie tylko lu­dziom, ale i wszyst­kim psom. – Za­sta­na­wiasz się pew­nie, czym są Cie­nie – po­wie­dział dal­ma­tyń­czyk, jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach. Gdy zo­ba­czył moją zdu­mio­ną minę, do­strze­głem w jego spoj­rze­niu błysk sa­tys­fak­cji. On zde­cy­ do­wa­nie prze­pa­dał za byciem w centrum uwagi. Praw­dzi­wy lider. – Te stwo­rze­nia są ni­czym innym, jak cho­ro­bą. Cho­ro­bą tych cza­sów. Nikt z nas nie wie skąd się wzię­ły i dla­cze­go tak cze­pia­ją się ludzi. Ponoć po­ja­wi­ły się przed wie­ka­mi i ewo­lu­owa­ły. Kie­ dyś mę­czy­ły je­dy­nie zwie­rzę­ta go­spo­dar­cze, a może to one tak sku­tecz­nie bro­ni­ły czło­wie­ka. Nasi przod­ko­wie nam tego nie prze­ka­za­li. Gdy­byś zo­ba­czył Cie­nie, zro­zu­miał­byś, że to nic do­bre­go. Są jak od­bi­cie ludzi. Po­dob­ne a za­ra­zem tak różne. Bez ma­te­rial­ne­go ciała, roz­pły­wa­ją się jak dym. Ata­ku­ją ich we śnie, a przy­cho­dzą głów­nie we mgle. My­ślisz, że dla­cze­go czło­wiek tak upodo­bał sobie psa? To nie była mi­łość od pierw­sze­go wej­rze­nia… – po­wie­dział i po­krę­cił z żalem głową. Po sto­do­le prze­szedł pełen na­pię­cia po­mruk, jakby nikt z obec­nych nie chciał w to wie­rzyć. Nie­ wie­le z tego zro­zu­mia­łem. – Ci-i-icho – odezwał się Dingo, groź­nie war­cząc. Wrza­wa się nieco uspo­ko­iła. – Takie już nasze podłe, pie­skie życie. By­li­śmy za­wsze do ochro­ny. Mo­gli­by­śmy stać się przy­ja­ ciół­mi czło­wie­ka, ale nie za­wsze jest to takie pro­ste. Czyż nie, Figi? – skie­ro­wał wzrok na sku­lo­ną w kącie burą sucz­kę nie­okre­ślo­nej rasy. Pod pre­sją spoj­rze­nia po­ki­wa­ła smęt­nie py­skiem, a jej gruba ob­ro­ża z ka­wał­kiem łań­cu­cha zwi­sa­ła smęt­nie i za­brzę­cza­ła ci­chut­ko. – Nie każdy ma tak do­brze, jak ty, Maks – sta­nął w jej obro­nie, pod­pa­la­ny duży sznau­cer. Tłu­ma­cze­nie dal­ma­tyń­czy­ka o psich pra­wach i obo­wiąz­kach trwa­ło jesz­cze długo. Wzbu­dzi­ło wiele sprze­ci­wów. – Ej, mło-o-ody – usły­sza­łem zna­jo­my głos Dingo. – Życie to-o-o nie bajka. Mu­sisz po­do­łać dla Bru­tu­sa, bo my mu­si­my chro-o-onić wszyst­kich, ale luki się zda­rza­ją. Ostat­nio było cięż­ko, ale da­ li­śmy radę. Czy tym razem po­do­ła­my? To-o-o się okaże. Z każ­dym ro­kiem jest trud­niej…Wra­caj już do-o-o sie­bie. *** Duzi nie zo­rien­to­wa­li się, że mnie nie było. Maks, dal­ma­tyń­czyk, do­ra­dził mi, abym wró­cił i za­cho­wy­wał się jak zwy­kle. Tak więc zro­bi­łem, co in­ne­go mógł­bym uczy­nić, prze­cież nie po­wie­ dział­bym im praw­dy, nawet gdy­bym chciał. W końcu i tak by mnie nie zro­zu­mie­li. Po­ło­ży­łem się w bu­dzie i cze­ka­łem. Tym razem in­ten­syw­nie za­sta­na­wia­łem się, co robić. Wi­dzia­łem jak po­go­da znów się zmie­nia. Dingo miał rację. Czas do­ro­snąć. Mgła po­wo­li ota­cza­ła oko­li­cę. Za dnia jesz­cze by­li­śmy bez­piecz­ni, ale w nocy… W nocy znów zrobi się nie­przy­jem­nie. Za­sko­wy­cza­łem cicho. Jed­nak nie ze wzglę­du na Bru­tu­sa, ale na mój los. Na los wszyst­kich psów. Co ja mo­głem? Byłem tyko kil­ku­mie­sięcz­nym szcze­nia­kiem i nie chcia­łem do­ra­stać. Do nie­daw­na nic nie wie­dzia­łem o żad­nych pro­ble­mach i gdy­bym mógł, wró­cił­bym do tych cza­sów. Maks cią­gle mówił o Cie­niach, o tym w co lu­dzie wie­rzą i o tym co może ich cze­kać. Ta wie­dza mą­ci­ła mi w gło­wie. – Są ni­czym wam­pi­ry. Za­bie­ra­ją lu­dziom całą ener­gię, mogą nawet zabić – po­wta­rzał raz po raz, a wszyst­kie psy go słu­cha­ły. Był sze­fem w oko­li­cy, choć z wy­glą­du wy­da­wał się być ła­god­ny i opa­ no­wa­ny, ale to mogło być prze­pi­sem na suk­ces. Wspo­mi­nał jesz­cze o ja­kimś pa­ra­li­żu na­sien­nym, ale nie bar­dzo ro­zu­mia­łem, co to jest. My­śla­łem tylko o za­gro­że­niu, jakie niosą Cie­nie dla moich pań­stwa. Jak bar­dzo jest re­al­ne, a obro­na w dużej mie­rze może za­le­żeć ode mnie.

28

Herbasencja


Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi. W końcu ktoś po mnie przy­szedł. – Chodź, Skili, nie mo­żesz zo­stać tu na noc. Robi się mgła i cały prze­mok­niesz. Wiem, że chciał­ byś być z Brut­kiem, ale nie martw się, wróci do nas nie­dłu­go. Jest nieco po­ra­nio­ny, ale bę­dzie do­ brze – po­wie­dział duży. Wziął mnie na ręce. Tym razem się nie opie­ra­łem. Nim się zo­rien­to­wa­łem, le­ża­łem już na po­sła­niu w domu. Było mi w nim przy­jem­nie i cie­pło. Znów za­sną­łem. Kom­plet­nie za­po­mnia­łem, że mam być czuj­ny. *** Roz­bu­dzi­ło mnie uja­da­nie na po­dwór­ku. Otrzą­sną­łem się ze snu przerażony. Bałem się tego, co za­sta­nę. Dla­te­go naj­pierw pod­bie­głem do okna, wskoczyłem na siedzenie, a potem na za­głó­wek ka­na­py, i zo­ba­czy­łem naj­gor­szy moż­li­wy widok: mgłę białą, jak mleko i niknące w niej, wal­czą­ce po­sta­cie. Wiel­kie, czar­ne Cie­nie i ota­cza­ją­ce je psy. Ob­ser­wo­wa­łem z bi­ją­cym ser­cem wydarzenia. Gdzieś w środku byłem zadowolony, że wszyst­ko dzie­je się na ze­wnątrz. Przy­naj­mniej na razie. W pew­nym mo­men­cie w szy­bie od­bi­ła się ciem­na plama. Wiel­ka ni­czym duzi, ale roz­ma­za­ na, z dziw­nie wy­dłu­żo­ny­mi chu­dy­mi koń­czy­na­mi. My­śla­łem, że to już ten mo­ment, że to już ta chwi­la, gdy będę mu­siał sta­wić czoło mo­je­mu prze­zna­cze­niu. Już czu­łem, jak roz­py­cha szpa­rę w oknie, by w po­sta­ci czar­ne­go dymu do­stać się do środ­ka. Ze­sztyw­nia­łem od łapek po głowę. Mia­ łem gryźć i dra­pać! Ale sta­łem i nie byłem w sta­nie nic zro­bić, gdy pierw­sze ciem­ne opary wpa­da­ły do miesz­ka­nia. Chwi­lę póź­niej mo­głem mówić o praw­dzi­wym szczę­ściu. Nasz lider prze­sko­czył przez ogro­dze­nie i do­padł go. Praw­dzi­wy przy­wód­ca. Za­rów­no mówca, jak i wal­czą­cy. To mnie tro­ chę po­krze­pi­ło i po­zwo­li­ło wy­rwać się z odrę­twie­nia. Czym prę­dzej ru­szy­łem do sy­pial­ni du­żych. Kom­plet­nie za­po­mnia­łem spraw­dzić, czy u nich wszyst­ko w po­rząd­ku, oglą­da­jąc to­czą­cą się walkę przez sa­lo­no­we okno. Wpa­dłem do środ­ka, a tam już coś na mnie cze­ka­ło. Nad pa­nią-ma­mą, le­żą­cą bli­żej okna, wi­sia­ła ciem­na roz­ma­za­na po­stać. Mimo im­pe­tu z jakim wle­cia­łem do sy­pial­ni, kom­plet­nie mnie zi­gno­ro­wa­ło. Sku­pio­ne było na ko­bie­cie, która przez sen ci­chut­ko ję­cza­ła. Mo­głem sobie je­dy­nie wy­obra­zić, jak jej twarz jest wy­krzy­wio­na w bólu. Nie za­ mie­rza­łem dłu­żej cze­kać i tym razem nie za­wa­ha­łem się ani chwi­li. Ru­szy­łem na stwo­ra. Sko­czy­łem i ugry­złem. Tam gdzie po­win­no znaj­do­wać się sie­dze­nie. Usły­ sza­łem prze­cią­gły wizg. Tak gło­śny, że zdzi­wi­łem się, że moi pań­stwo nawet się nie po­ru­szy­li. Cień pró­bo­wał mnie od­cze­pić. Rzu­cał się na wszyst­kie stro­ny. W końcu ude­rzył mnie, a ja prze­le­cia­ łem ka­wa­łek w po­wie­trzu. Lą­do­wa­nie było twar­de i bo­la­ło. Jak cho­le­ra. Nie było czasu by się nad sobą roz­czu­lać, bo Cień chciał do­koń­czyć dzie­ła. Ru­szy­łem na niego raz jesz­cze, tym razem gry­złem i szar­pa­ łem z każ­dej moż­li­wej stro­ny. Byłem dla niego ni­czym na­tręt­na mucha, któ­rej nie jest wsta­nie od­go­nić. Siły mu nie bra­ko­wa­ło, ale moja de­ter­mi­na­cja go po­ko­na­ła. – Jesz­cze tu wrócę – usły­sza­łem w mojej gło­wie. Stwór po­gnał do drzwi i znikł nim znów zdą­ży­łem go za­ata­ko­wać. Strach gdzieś uleciał. Po­czu­ łem in­stynkt, a on mówił: zabij. Tyle że teraz nie było już kogo. Noc za­po­wia­da­ła się na długą i nie­bez­piecz­ną. Wró­ci­łem do du­żych i wsko­czy­łem na łóżko. Mu­ sia­łem być bli­sko. Uło­ży­łem się po­mię­dzy nimi. Było mi cho­ler­nie nie­wy­god­nie. *** – Skilo, nie wolno, ucie­kaj, sio! – wy­krzy­cza­ła duża, wy­bu­dza­jąc mnie ze snu. – Masz swoje spa­ nie. Idź do sie­bie. – Mhm? – usły­sza­łem głos pa­na-ta­ty. – No, zo­bacz. Nie chce nawet zejść. Na­tych­miast do sie­bie! – teraz już kom­plet­nie wy­bu­dzo­ny, uni­ka­jąc ostat­nie­go szturch­nię­cia, ze­sko­czy­łem. Udało się. Wszyst­ko było w po­rząd­ku. Z tej ra­ do­ści pod­le­cia­łem jesz­cze do du­że­go i po­li­za­łem go po pysku. Wzdry­gnął się, ale nie na­krzy­czał, po­gła­skał za to po grzbie­cie, a ja za­mru­cza­łem jak kot w za­do­wo­le­niu.

Listopad 2016

29


– Boże, ale się nie wy­spa­łem. Nie­na­wi­dzę ta­kiej po­go­dy. – Nic mi nie mów, głowa mi pęka – po­wie­dzia­ła duża. – Ci­śnie­nie pew­nie jest kiep­skie. Wsta­wię wody na kawę. Chcesz? – Chęt­nie. Póź­niej mu­si­my je­chać do lecz­ni­cy, do­brze, że dziś so­bo­ta. – Mam na­dzie­ję, że pusz­czą go do domu. – Ja też. I ja. *** Bru­tus wró­cił. Był w opła­ka­nym sta­nie. Nie mógł się zbyt­nio ru­szać, bo rany się nie po­go­iły i był mocno osła­bio­ny. Na mój widok jed­nak się ucie­szył. I chyba wzru­szył. Wie­ści szyb­ko się ro­ze­szły, że dałem radę. Re­kon­wa­le­scen­cja pod­ha­la­na tro­chę trwa­ła i na ten czas za­miesz­kał w domu razem ze mną. Do­ sta­wał kro­plów­ki, a raz na kilka dni jeź­dzi­li do lecz­ni­cy na zmia­ny opa­trun­ków. Pan za­zwy­czaj klął wtedy na cały świat, a zwłasz­cza na bogu ducha win­ne­go psa są­sia­dów. Jeśli cho­dzi o ataki i mgłę, nieco się po­pra­wi­ło. Po­go­da się zmie­ni­ła i cią­gle padał deszcz. Na całe szczę­ście! Tylko raz sy­tu­acja się po­wtó­rzy­ła, ale chyba sta­ną­łem po­now­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia. Pod­nio­sło to moją wiarę w sie­bie. Bru­tus był ze mnie dumny, choć obaj tak na­praw­dę wie­dzie­li­śmy, że za­słu­ga przy­pa­da Po­dwór­ko­we­mu Obron­ne­mu Psie­mu Sto­wa­rzy­sze­niu. Nie­ste­ty jeden z są­sia­dów zmarł. Nie miał swo­je­go psa i za­bra­kło pra­wi­dło­wej obro­ny. Wszyst­kie psy przy­ję­ły to jako praw­dzi­wy cios, mimo że ten czło­wiek nie lubił zwie­rząt. Bied­ny, stary głu­piec. – Prze­pra­szam – po­wie­dział Bru­tus pew­ne­go dnia, gdy wy­do­brzał na tyle by wró­cić do swo­jej budy. – Ale za co? – za­py­ta­łem. – Za to, że mnie nie było i że to nie ja ci o wszyst­kim opo­wie­dzia­łem. Przy­kro mi, że tak szyb­ko mu­sia­łeś do­ro­snąć i po­znać smak praw­dzi­we­go pie­skie­go życia. Chcia­łem cię jesz­cze przed tym uchro­nić – po­wie­dział i za­sę­pił się. – Nic się nie stało. Taki już nasz los – po­wie­dzia­łem i wtu­li­łem się w jego bok. Wie­dzia­łem, że Bru­tus jest moim przy­ja­cie­lem. Teraz mia­łem pew­ność, że nie tylko. Byłem dla niego synem, a on dla mnie stał się ojcem.

Bru­t us był w cięż­k im sta­n ie. Atak Cieni zde­w a­s to­w ał część po­dwór­k a i nie­ź le po­h a­r a­t ał mo­j e­go przy­j a­c ie­la. Nie mia­ł em oka­zji ro­ze­znać się w sy­tu­acji, bo do­strze­głem jedynie kilka ran i po­krwa­w io­ny bok.

30

Herbasencja


horror

Dwukierunkowa

– Chciałabym poznać twoją historię… – powiedziałam i poklepałam maskę, jedyną z części auta, która jeszcze miała stary lakier. Ktoś stojący obok mógł pomyśleć, że samochód to ruina, ale ja wiedziałam, że kiedyś będzie z niego cudo. Wierzyłam, że niebawem z garażu wyjedzie w stanie idealnym. Dlatego poświęcałam mu każdą wolną chwilę. Jednak jego forma od miesiąca niewiele się zmieniła. Niestety praca nad korpusem szła powoli. Czyszczenie i łatanie co rusz pojawiających się nowych dziur, spędzały mi sen z powiek. manta początkowo nie wyglądała na tak zniszczoną, lecz podwozie okazało się strasznie pordzewiałe. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia. Nie traciłam jednak zapału. Wszystko wymaga poświęceń. A ja nic innego przez całe życie nie robiłam. Przetarłam ociekające potem czoło i poczułam, jak brud i kurz przylepiają mi się do skóry. Gdyby siły pozwalały na więcej, pracowałabym cały czas. Wiedziałam, że na dziś to już koniec. Zebrałam wszystkie narzędzia, wyczyściłam i sprzątnęłam rzeczy leżące na posadzce garażu. Potem rzuciłam ostatnie spojrzenie na opla mantę z siedemdziesiątego siódmego roku i uśmiechnęłam się. Oczami wyobraźni widziałam efekt końcowy – błyszczący, bladozłoty lakier, odbijający promienie słońca, wyprana, stylowa tapicerka w kolorze musztardy oraz lśniące, stalowe felgi z dodatkiem brązu. Wierzyłam, że to marzenie w końcu się ziści. Musiało! Nie brałam pod uwagę niczego innego. Zgasiłam światło, opuściłam bramę garażową i doczłapałam się do domu. Pochłonęłam kolację, zrobioną naprędce z kawałka kiełbasy, połowy pomidora i bułki. Gdy jadłam, ręce nie chciały trafiać do ust. Ledwo byłam w stanie je unosić. Okruszki pospadały na blat i podłogę, kropelki soku z pomidora znalazły się na koszulce. Zostawiając po sobie bałagan, poszłam wziąć szybki prysznic, po nim ruszyłam do łóżka. *** Otworzyłam oczy. Oddychałam z trudem, na karku czułam zimny pot. Siedziałam na podłodze, oparta plecami o ścianę naprzeciw umywalki. Gdy podniosłam się ostrożnie, z lustra spojrzał na mnie obcy mężczyzna. Mało brakowało, a zaczęłabym się drzeć. W ostatniej chwili zdołałam się opanować i fuknęłam tylko: – Co jest, do jasnej cholery? Nagle usłyszałam niski, chrapliwy głos, a twarz nieznajomego wykrzywiła się w wyrazie niezadowolenia. Oczy mało nie wyskoczyły mi z orbit. Złapałam się za głowę, jakby w nadziei, że odbicie w lustrze nie zrobi tego samego. Zrobiło. Gdyby nie to, że sytuacja mnie przerosła, śmiałabym się do rozpuku. Byłam jakimś picusiem-glancusiem z misternie ułożonymi, ciemnymi kędziorami, pod nosem cienki wąsik i koszula rozpięta do połowy, aż wystawały kręcone włoski. Wyglądałam przy tym obco i tak prawdziwie jednocześnie. W głowie huczały mi pytania. Co ja tu robię? Drżałam, choć żar bił z lufcika. Pot lał się ze mnie strumieniami. Czułam strużkę przepływającą na piersi i lepiącą się do koszuli. Obrzydlistwo! Trzęsącymi się rękami puściłam wodę w umywalce. To nie może być prawdziwe, powtarzałam sobie! To na pewno tylko sen! Tak jak ostatnio, gdy śniłam, że zaatakował mnie gigantyczny wąż w afrykańskiej dżungli. Miałam wrażenie, że przez wiele godzin przedzieram się przez tropikalny las, a później odbywam walkę życia. A gdy w końcu otworzyłam oczy, okazało się, że stoję na środku pokoju z wieszakiem do ubrań w ręce i walę w wiszący nisko nad łóżkiem szklany abażur. Przez to wszystko poraniłam sobie stopy, bo odłamki szkła rozsypały się po całej sypialni. Nie zdążyłam pochylić się nad kranem, by zwilżyć gardło, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Obawiałam się tego, co mój chory umysł mógł tym razem wymyślić. Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo po chwili usłyszałam kobiecy głos:

Listopad 2016

31


– Wszystko w porządku, Carlo? Co tak długo? Mieliśmy jechać do Sorrento. Nie chcesz chyba stracić całego dnia! Kobieta mówiła w obcym języku, ale o dziwo wszystko rozumiałam. Widać nagle zmieniłam się w poliglotkę albo wyobraźnia znów płatała mi figla. W sumie wszyscy zawsze powtarzali, że lubię ubarwiać rzeczywistość, lecz żeby aż tak? Nie potrafię wymyślać języków. Chyba. – Mieliśmy się trochę rozerwać – powiedziała nieznajoma z drugiej strony drzwi. – Carlo, jeśli nie chcesz, nie musimy. Znam inne formy rozrywki… Tylko mnie wpuść. Carlo? Sorrento? Czyżbym znalazła się gdzieś za granicą? Momentalnie przestałam czuć gorąco. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Gdzie ja jestem? Hiszpania? Włochy? To był niezwykle realistyczny sen, ale po akcji z afrykańską dżunglą nie powinnam się dziwić. Tyle że wszystko wydawało się takie prawdziwe. Upał, ja w ciele mężczyzny i kobieta dobijająca się do drzwi. No, właśnie, kobieta! O rany! Jak z nią rozmawiać? Znaczy, kiedy jest się facetem. Bo o sukienkach to raczej nie pogadamy. Zresztą ja i sukienki? Na samą myśl zrobiło mi się słabo. Nie bardzo wiedząc, co mogę innego zrobić, w końcu uchyliłam drzwi. Do pomieszczenia wślizgnęła się młodziutka dziewczyna, może jeszcze nastolatka, w ślicznej czerwonej sukience, podkreślającej drobną figurę. Na jej widok poczułam się nieswojo, serce zabiło mi mocniej, ale tym razem nie ze strachu. Czyżby moje nowe ciało robiło ze mną coś dziwnego? Czegoś takiego nigdy nie czułam. Wszystko trwało chwilę, po której brunetka już wisiała na mojej szyi i całowała mnie z przejęciem. W pierwszym momencie zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować, ale ciało Carla wiedziało. Obcisłe spodnie, które miałam na sobie, naprężyły się i obiły o uda ślicznotki. Ona tylko zachichotała. – Chyba nie musimy już jechać – powiedziała i wzmocniła napór na moje ciało. W środku cała krzyczałam. Nigdy nie robiłam tego z kobietą! A wszystko zanosiło się na mój – tak jakby drugi – pierwszy raz! I to jaki! O szalony umyśle! Czasem może i o tym fantazjowałam, ale wyobrażenia nigdy nie miały przełożenia na rzeczywistość. W nich zawsze byłam sobą, a nie mężczyzną, którego ciało czułam. Ono pragnęło tej drobnej dziewczyny. Jak mogłabym z tym walczyć? No, dobrze, może mogłabym, lecz poddałam się chwili. Rozebrałam zupełnie obcą kobietę. Choć właściwie nie tak zupełnie, przecież ona znała Carla… Nie przestawałam wodzić dłońmi po jej nagim ciele. Wszystko działo się tak szybko. Każdy mój dotyk wywoływał u niej dreszcze. Myślałam, że nie wytrzymam tego napięcia. Wrażenie było niesamowite. Emocje wibrowały w powietrzu, a ciało mężczyzny zareagowało natychmiastowo. Naprężone czekało w gotowości. W tamtym momencie nic więcej się nie liczyło. Tylko ja i moja śliczna towarzyszka. Przylgnęła do mnie, a moje/nie moje silne ręce obejmowały jej drobną talię i mimowolnie sunęły w dół ku krągłym pośladkom. Gdyby nie było tak gorąco, dziewczyna mogłaby dostrzec, jak bardzo się rumienię. Dotykałam, całowałam i pieściłam każdy centymetr jej ciała. Ona nie pozostawała mi dłużna. Po wszystkim czułam się zupełnie skołowana, jakbym wkroczyła w życie dwojga obcych ludzi. Sprawiało wrażenie prawdziwego, ale ponownie upomniałam się w myślach, że to tylko sen. Wyrzuty sumienia odpłynęły w dal, a ja stwierdziłam, że jako mężczyzna czuję się fantastycznie. Przynajmniej, gdy patrzę na podpierającą się łokciami nagą dziewczynę. Jej piersi delikatnie falowały, niemal ocierając się o płytki. – Jedziemy do Sorrento? – zapytała ponownie, a ja milczałam nie bardzo wiedząc, czy z moich ust popłynęłyby słowa w odpowiednim języku. – Carlo, mógłbyś wykazać nieco zainteresowania. Jeśli chcesz więcej tego – zamaszystym gestem wskazała na swoje ciało – to rusz tyłek. Czekam na ciebie, za pięć minut masz być w samochodzie. Włożyła sukienkę równie szybko jak ją wcześniej zdjęła i zostawiła mnie skołowaną na podłodze. Długo nie musiała czekać. Wystarczyły mi dwie minuty. To był naprawdę przedziwny sen. Z zadowoleniem na twarzy wyszłam na podjazd. I wmurowało mnie. Teraz miałam już pewność, że spełniają się wszystkie moje marzenia.

32

Herbasencja


W promieniach słonecznych wręcz lśniła. Była piękna! Nie, nie brunetka, ale to, o co się opierała. Na podjeździe stała manta. Wyglądała identycznie jak ta moja. Nawet kolor się zgadzał. Prezentowała się idealnie, bez najmniejszej skazy. Prawie biegiem, w podnieceniu i zupełnym amoku, dotarłam do samochodu i otworzyłam drzwi. – Ale entuzjazm – zadrwiła kobieta. – A tak ciężko było cię wyciągnąć. Nawet nie raczyłam na nią spojrzeć. Przed oczami miałam tylko mantę. Nie czekając na dziewczynę, wsiadłam do środka i zamarłam. Wskaźnik przebiegu pokazywał raptem trzy tysiące kilometrów. Tyle to ja przejeżdżam w miesiąc! Samochód nawet pachniał nowością. Kluczyk w stacyjce znalazł się nie wiadomo kiedy. Usłyszałam przytłumiony dźwięk silnika. Był przyjemniejszy, niż krzyki rozkoszy, które wydawała z siebie brunetka jeszcze kilka minut temu. Czułam się jakbym należała do tego miejsca, prawie jak w domu. – Jedziemy? Dziewczyna siedziała obok mnie. Nie zauważyłam kiedy weszła do auta. Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam. Opony nagrzane od popołudniowego słońca zapiszczały na asfalcie. Pędziłam przed siebie wąskimi uliczkami, wymijając wolniej jadące samochody. Prawdziwe klasyki! Minęłam mustanga, opla gt i alfę romeo montreal – te najbardziej zapadły mi w pamięć. Może dlatego, że od zawsze mi się podobały. Zachwycona chwilą, zupełnie nie przejmowałam się protestami dziewczyny, która krzyczała, że jedziemy w złą stronę. Przed sobą widziałam tylko jedno: pustą jezdnię i możliwość wciśnięcia gazu do dechy. A droga sama mnie prowadziła. Opuściłam szybę i zaczęłam się drzeć. To było naprawdę niemęskie, ale zarazem odświeżające, niczym prysznic po ciężkim dniu. Czułam się w końcu szczęśliwa. *** Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Było mi też przykro, że ten niezwykły sen dobiegł końca. Zanim wygrzebałam się z pościeli minęło dobre pół godziny. Słońce wpadało do środka przez sypialniane rolety. Zimny pot oblepiał mi czoło, czuć było zaduch po nocy i gorąco od nagrzanych od słońca szyb. Jasna cholera! Okna sypialni wychodziły na zachód. Przespałam całą noc i dzień, zupełnie tracąc rachubę czasu! Niech to szlag! Wstałam zbyt szybko i zakręciło mi się w głowie. Nogą uderzyłam w jakieś puste butelki walające się na podłodze. Co one tu robiły? Przecież ja nie piję. Niewiele zabrakło, a wymijając je, pokaleczyłabym sobie nogi. A może jednak piłam? To by tłumaczyło, dlaczego tak padłam. Butelek po piwie było zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek wychyliłam na raz. Do tego niczego nie pamiętałam, a pokój wyglądał jak po niezłej imprezie. Wszędzie bajzel. Z drżącym sercem otworzyłam drzwi. W domu panowała cisza. Nie było nikogo. Poszłam do kuchni uzupełnić płyny, bo suchość w ustach dobitnie udowodniła mi, że wszystko, co leżało w sypialni, musiałam wypić sama. Sięgnęłam po komórkę. Dioda na telefonie mrugała od natłoku nieodebranych wiadomości. „nigdy wiecej do mnie nie dzwoń…-to koniec!” „jak mogłas mnie tak potraktować?” „Zawsze mogłaś na mnie liczyć… a kiedy cię potrzebuję, nie mogę na Ciebie liczyć…” „Odezwij się w końcu… Musimy pogadać!” „To WAŻNE!” „Teraz milczysz… Baśka no nie wygłupiaj sie”. „Zadzwon martwię się”. Wszystkie smsy od tej samej osoby, wysłane w różnych odstępach czasu. Wybrałam numer nadawcy. I w słuchawce usłyszałam sygnał. Jeden. Drugi. Trzeci. Połączenie odrzucone.

Listopad 2016

33


„Zadzwonię później”. Tak, cały Witek. Jak zwykle nie może rozmawiać. Co mogło go tak wzburzyć? Przecież ostatnio układało się całkiem nieźle między nami. Dziwne. Postanowiłam zaczekać aż oddzwoni. Starałam się nie myśleć. Od myślenia w głowie łupało mnie jeszcze bardziej. Spojrzałam tęsknie w kierunku drzwi. Korciło mnie by znów pójść do garażu i dłubać przy samochodzie. Rozsądek tym razem wygrał. Z rezygnacją ruszyłam do pokoju, by posprzątać bałagan, który sama narobiłam. Tęskniłam za moim błogim snem. Wszystko było lepsze niż kac–gigant, który sprawiał, że czułam się jak śmieć. *** – Ty dupku! Chuju pierdolony! Nienawidzę cię! Jesteś posrany! – Oberwałam pięścią w twarz, aż dziw, że nie wykręciła się na drugą stronę. Bolało i to jeszcze jak. Zamroczyło mnie, ale nie na tyle bym straciła przytomność. Nim jednak zdążyłam się odwrócić, wydzierająca się kobieta znów mi przyłożyła. – Dziwkarz! Ile jeszcze kurw przelecisz? Mało ci? Nie możesz nawet, idioto, wytrzymać do rozwiązania? Chuj w gaciach cię swędzi? – Okładała mnie raz po raz. Moje ręce z trudem były w stanie powstrzymać jej szczupłe, drobne nadgarstki, które cały czas mi się wymykały. W szoku nawet nie pomyślałam, że mogłabym jej oddać. Zazwyczaj nie miałam z tym problemu. – Puść mnie, dupku! – krzyczała. Znów byłam w mancie. Tym razem koło mnie siedziała inna kobieta. Już nie ta uśmiechnięta, słodka i dziewczęca brunetka, co ostatnio. Teraz obok siebie miałam rozwścieczoną ciężarną, która najwyraźniej nie zamierzała się zamknąć. – Niech to szlag – powiedziałem do siebie, ale kobieta to usłyszała i jeszcze bardziej się wściekła, aż z oczu popłynęły jej łzy. Furia zmieniała się w histerię. – Jak mogłeś, Carlo? Ja-a-ak mo-o-ogłeś? – rozszlochała się na całego. – Będziemy mieli dziecko! Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Ten sen zdecydowanie mniej mi się podobał. Jestem niegrzeczny. Przemknęła mi ta głupia myśl i całą siłą woli starałam się nie zaśmiać. Gdybym to zrobiła, mogłabym zastać powódź albo znów oberwać w twarz. Te szalone sny były okropnie męczące. Najnowszy był dodatkowo bolesny. Twarz cały czas piekła mnie w miejscu, w które trafiła pięść kobiety. – Zanieś mi torby do domu! A potem się wynoś! – krzyknęła matka mojego dziecka. Wysiadła z auta i ciężkim, chybocącym krokiem ruszyła w stronę najbliższej kamienicy. Znajdowaliśmy się na jakimś placu, w oddali wznosił się kościół. A może to była katedra? Trudno określić. Z miną zbitego psa poszłam za kobietą. Byłam cała obwieszona siatami, a w sercu czułam, jakbym oberwała za kogoś innego. – Cholera, że też nie mogłam trafić na jakąś chętną ślicznotę – mruknęłam cicho pod nosem. Wpakowałam torby z zakupami do kuchni, gdy w drzwiach stanął mężczyzna. Roześmiany, pewny siebie i bardzo przystojny. Nim coś powiedziałam, chwycił mnie w niedźwiedzim uścisku. – Carlo! Kopę lat! – Mrugnął do mnie znacząco. – I kogo do nas przywiało? – W drzwiach stanęła moja ciężarna towarzyszka. – Marina! – zawołał nieznajomy. – Wyglądasz kwitnąco. W tym stanie ci do twarzy. Gratuluję! Rozłożył szeroko ręce i objął ją. Gdy w końcu się odsunął kobieta miała twarz czerwoną od rumieńców. – To co? Urwiesz się na chwilę? – zapytał, a ciężarnej od razu zrzedła mina. – Nie daj się, kochana, prosić. Zwrócę ci go w nienaruszonym stanie. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę. – Niech wróci do domu przed północą – powiedziała w końcu, a ja w duchu skakałam z radości. Ucieczka. Tego właśnie mi było trzeba. Pędziliśmy autem wąskimi uliczkami Neapolu. W końcu dowiedziałam się, gdzie jesteśmy. Serce biło mi jak oszalałe, gdy wciskałam gaz do dechy, a w ostatniej chwili hamowałam przed zakrętem, piszcząc i rozganiając pieszych. Chyba dawno lub wcale nie widzieli, że ktoś może tak

34

Herbasencja


jeździć. A ja pierwszy raz mimo prędkości, hamowania i nowego samochodu, czułam, że mam wszystko pod kontrolą. Najpierw jedynka, późnej dwójka, trójka. Zakręt. Redukcja i od nowa. Czułam więź z moją mantą. Nic innego nie wchodziło w grę. Teraz miałam już pewność, że dam radę. Doprowadzę ją do stanu fabrycznego. Jeździliśmy długo. Świetnie się bawiłam. W końcu zatrzymaliśmy się pod jednym z barów. Znajdował się na uboczu miasta i nie sprawiał wrażenia obleganego. W środku okazał się jednak pełen ludzi. Roznegliżowane kobiety i przypatrujący się im mężczyźni. W swoim prawdziwym życiu nigdy mnie to nie pociągało. Wręcz negowałam takie zachowania, gdy ktoś z zadowoleniem o czymś podobnym opowiadał. Ale teraz mogłam powiedzieć, że podobało mi się. W szczególności widok jędrnych piersi wysuwających się ze staników i kształtne pośladki, które opinały opaski udające spódnice. Teraz już wiedziałam, dlaczego dla tak wielu mężczyzn liczy się szybka jazda i piękne kobiety. To pierwsze doceniałam już od dawna, ale dopiero poczułam, co znaczy drugie. – Stary, to będzie dzika noc! – Mój nowy przyjaciel przekrzykiwał zgiełk, a gdy przeciskał się do baru, jego ręce wielokrotnie muskały pośladki kelnerek. O dziwo, nie dostał w twarz, dziewczyny obdarzały go jedynie zalotnymi uśmiechami. Mimowolnie coraz bardziej mi się to podobało. – Marina nie musi o niczym wiedzieć. – Mrugnął do mnie znacząco, sadowiąc się na pustym krzesełku. – Oj, nie musi – powiedziałam, a ręka zawędrowała w kierunku dziewczyny, która znajdowała się już na moich kolanach. Uśmiechnęła się, gdy poczuła, że coś delikatnie napiera na jej pośladki. Dłonie ślicznotki powoli powędrowały w dół. *** Siedziałam na starym, rozwalonym fotelu w garażu. Brama stała otworem, a chłód wdzierał się do środka. Jesienne, zimne powietrze nie pozwalało dostatecznie się ogrzać. Koło mnie znów leżały puste butelki. Byłam praktycznie rozebrana. Dygocąc z zimna, wyjrzałam na zewnątrz. Chcąc uniknąć ciekawskich spojrzeń, sprawdziłam czy droga jest pusta. Sąsiadów nigdzie nie było widać. Puściłam się pędem do drzwi wejściowych. W głowie mi szumiało, potykałam się o własne nogi. Na całe szczęście wystarczyło pchnąć klamkę, a drzwi otworzyły się bez większych problemów. Gdy tylko zamknęłam je za sobą, odczułam ulgę. Zmarznięte ciało miałam całkowicie zdrętwiałe. – Co jest, do cholery? – zapytałam sama siebie. Wszędzie panował rozgardiasz, większy niż zwykle i dużo gorszy niż ostatnio. Nigdy nie należałam do osób pedantycznych, ale to co zobaczyłam nawet u mnie wywołało przerażenie. Rzeczy walały się po podłodze. Pomieszczenia wyglądały jakby przez dom przeszło tornado. W kuchni na blacie leżały jakieś leki i puste butelki. – Kurwa, co się ze mną dzieje? Zaczynałam się martwić. Dziwne sny i stany upojenia alkoholowego nie były normalne. Przynajmniej nie dla mnie. Nie wiedziałam jaki dziś dzień i kiedy ostatnio byłam w pracy. Czy jest weekend, tak jak przypuszczałam? A może środek tygodnia? Mieszkałam sama i nie miałam kogo o to zapytać. W ustach czułam nieprzyjemny posmak. Jakbym piła alkohol przez starą skarpetę, jakbym balowała kilka dni bez przerwy. Ruszyłam w stronę sypialni. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie nic więcej. Ciągle dygotałam z zimna, a głowa pękała od wypitego alkoholu. Dlaczego nic nie pamiętam? Przecież nic takiego nie miało miejsca? Co się dzieje? Pytania kłębiły się w mojej głowie niczym pszczoły w ulu. Prawdziwy szok przeżyłam dopiero wchodząc do sypialni. Na łóżku leżała dziewczyna. Prawie zupełnie naga. Spała. Wyszłam szybciej niż weszłam, zamykając za sobą drzwi. Zimny pot oblał mój kark, a krew odpłynęła mi z twarzy.

Listopad 2016

35


– Co ja odpierdalam – wyszeptałam. – Pojebało mnie do reszty… Niczego nie pamiętałam. Nie odważyłam się obudzić dziewczyny. Posprzątałam w całym mieszkaniu, próbując oczyścić sumienie. Czułam okropny wstyd. A co gorsze, wszędzie widziałam Carla, który jakby obserwował moje poczynania z ukrycia. Odbijał się w każdej szybie w domu. Przyprawiało mnie to o dreszcze. Czyżby moja podświadomość zupełnie oszalała? Sny mi nie przeszkadzały, ale rzeczywistość w takiej perspektywie już tak. Co pomyślą o mnie ludzie? Przecież ja naprawdę wolę mężczyzn. Ale czy nadal? Byłam zupełnie zakłopotana. Gdy dziewczyna wstała, delikatnie dałam jej do zrozumienia, że powinna już iść. Nie znałam jej imienia i wcale nie chciałam go poznać. Starałam się nie myśleć, jak ślicznie nieznajoma wygląda w skąpej bieliźnie i nie czuć żalu, że już wychodzi. Na pożegnanie uśmiechnęła się, ale widząc moje zakłopotanie, wyszła. Kiedy już jej nie było, spłynęła na mnie ulga. Zauważyłam, że dziewczyna na stole zostawiła numer telefonu do siebie. Miała na imię Ela. A ja poczułam się dziwnie. Czy nadal byłam tą samą poczciwą Baśką? A może jednak już kimś innym? Kimś, kogo nie znałam? *** Znów byłam narąbana. Tym razem w ciele Carla. Cięższa, wyższa, lepiej zbudowana, ale pijana w sztok i ledwo powłóczyłam nogami. Ostatnio dość często mi się to zdarzało, choć nie pamiętałam, żebym w ogóle piła. – Kurwa – wybełkotałam. Tym razem nie miałam szczęścia uczestniczyć w wielkiej imprezie Carla. Coś mnie ominęło. Szłam, ale bardzo powoli. Oparłam się na chwilę o budynek, bo ulica jakoś dziwnie zafalowała. Na szczęście było ciemno i nikogo nie widziałam na swojej drodze. Oddychałam ciężko. Czułam, że zaraz coś się stanie. I stało się. Na moich butach wylądowało częściowo przetrawione jedzenie. Otoczył mnie smród wymiocin, ale nie poczułam się lepiej. To wrażenie trwało jednak przez krótką chwilę. Upadłam na ulicę. Obraz się rozmazał, gdy czyjeś silne ręce pochwyciły mnie i pociągnęły do góry. Zanim zdążyłam podziękować, dostałam w twarz. Kolejne ciosy padały z każdej strony. Brakowało mi tchu, nie miałam nawet siły się bronić. Jedna osoba podtrzymywała mnie w stalowym uścisku, a pozostałe okładały. Musiało ich być więcej niż trzech, bo ciosy były częste i mocne. Ktoś krzyknął: – Nie uszkodźcie go za bardzo. Ojciec chciał, aby Marina nadal miała męża… Nawet taką puszczalską szuję, co chuja w gaciach nie może utrzymać. W głowie rozbłysły mi gwiazdy, a na czole poczułam coś ciepłego i lepkiego. – Dziwek się zachciało, skurwysynu! Oduczymy cię zdradzania, szwagrze… Ktoś pozwolił mi upaść. Poleciałam prosto na bruk. Kopniaki jeszcze padały, a żebra piekły. Musiałam sobie rozbić nos, ale uderzenia skutecznie nie pozwalały mi się osłonić. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. – Pamiętaj, Carlo, następnym razem skończysz gorzej! Ojciec wie o wszystkim! – powiedział jeden z głosów. Spokojnym krokiem odeszli, a ja leżałam, pojękując cicho z bólu. Nikt się nie zainteresował moim losem. Każdy centymetr ciała palił mnie żywym ogniem. Przez myśl przemknęło mi, że chyba umrę. Potem straciłam przytomność. ***

36

Herbasencja


Żyłam. Znów u siebie i w swoim prawdziwym ciele. Leżałam na podłodze w salonie. W głowie szalała mi wielka burza, a tykanie zegara odbierałam niczym pioruny uderzające o ziemię. Już nie czułam piekących żeber, czy krwi spływającej po twarzy. Podniosłam się na kolana. To nie było łatwe, w głowie znów mi się kręciło. Otarłam ręką usta, a na rękawie zostały resztki jedzenia. Obrzydlistwo. W miejscu, w którym dopiero co leżałam, widniała kałuża wymiocin. Na ten widok treść żołądkowa podeszła mi do gardła. Zerwałam się na równe nogi i, obijając po drodze o wszystkie meble, ledwo zdołałam dotrzeć do kibla. Męczyłam się przez dobre kilka minut. To dopiero był kac. Gigantyczny. Prawie czołgając się, weszłam do wanny i nie zdejmując ubrania odkręciłam wodę. Była zimna, ale dawała ulgę. Dojście do siebie zajęło dobre pół godziny. Z braku innych możliwości umyłam się w zimnej wodzie. Do niedawna czułam jeszcze ciepło włoskiego słońca i żar nagrzanych ulic. Moje prawdziwe życie zdawało się tak odległe, oderwane. Ostatnie dni były takie dziwne. Wręcz szalone. Sen, w którym brałam czynnie udział, wydawał się bardziej realny niż moje własne życie, o którym obecnie nie wiedziałam nic. Czyżbym upijała się do nieprzytomności każdego dnia? To zupełnie do mnie nie pasowało. Wcześniej sporadycznie piłam piwo, a teraz wyglądało jakbym wpadła w prawdziwy cug. Byłam kompletnie zagubiona. W końcu wyszłam z wanny. I właśnie wtedy w lustrze zobaczyłam obcą twarz. Mężczyzny, o którym śniłam. A przynajmniej tak mi się zdawało. Tym razem nie był cieniem. Zdawał się realny. Twarz Carla uśmiechała się do mnie, ale nie w ten miły sposób, bardziej wyniośle i szyderczo. To zdecydowanie nie byłam ja. Przetarłam oczy ze zdumienia, ale Carlo nie znikł. – Kurwa, co jest? To był tylko sen… – przerwałam, nie chcąc powiedzieć na głos, że przecież ten człowiek nie istnieje. Z przestrachem spojrzałam na swoje ręce, ale wszystko zostało bez zmian. Jednak odbicie się nie zgadzało. Było tylko jedno wyjście. Podniosłam rękę i z całej siły uderzyłam nią w twarz. Bo co innego pozostało mi w tej sytuacji? Niestety Carlo nie znikł. Wyglądało jakby się ze mnie nabijał. Nie byłam w stanie tego znieść. Czym prędzej uciekłam. Długo biłam się z myślami. Czy to możliwe, żeby to nie był sen? Czy jestem chora? Dom zdecydowanie świadczył na moją niekorzyść. Bałagan i smród, który panował wszędzie, nie pomagał. Po raz kolejny to samo. Czułam, jakbym staczała się na dno. Czy tak czują się alkoholicy? Czy tracą poczucie czasu? Siedziałam na krześle pogrążona w myślach. Podkurczyłam nogi. Byłam niczym nieruchomy element wystroju, jak rzeźba. Nie wiem, ile czasu tak trwałam, wpatrując się w swoje stopy. Nie chciałam nawet rozejrzeć się na boki w obawie, że znów zobaczę Carla. Miałam nadzieję, że nie oszalałam i trzymałam się tego. Z odrętwienia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Nim zdążyłam zrobić cokolwiek, ktoś wparował do środka, krzycząc od progu: – Baśka, kurwa, czemu się nie odzywasz? – Słyszałam kroki i znajomy głos przyjaciela. – O, ja pierdolę! Co tu się stało? Dobrze się czujesz? Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czyjeś ciepłe ręce otulały mnie. Później pocierał moje skostniałe z zimna ramiona. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że cały czas jestem naga, ale kompletnie mnie to nie obeszło. Byłam odrętwiała nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Jakbym dostała znieczulenie. Znieczulenie od życia. Witek załatwił skądś koc, okrył mnie i wziął na ręce. – Chodź. Położę cię do łóżka. – Nie-e-e… – Pierwszy raz wydałam z siebie jakieś dźwięki. – Za-a-akryj lu-u-ustra. – Ćśś… Nic nie mów. Jak odpoczniesz będę tutaj. Wtedy mi wszystko powiesz. – Zupełnie zignorował moje słowa. – Nie chcę ich widzieć. Proszę. Nie miałam siły na kłótnie. Poddałam się. ***

Listopad 2016

37


Oblizałam spieczone usta. Musiało się na nich znajdować mnóstwo świeżych strupów. Wciągnęłam głęboko powietrze aż zapiekło mnie w środku. Przymrużone oczy otworzyłam szerzej i rozejrzałam się. Byłam przy opuszczonych magazynach, siedząc na masce samochodu. „To nie powinno się zdarzyć. Nie znowu”. Nie byłam zadowolona. Tym razem zamiast radości i ekscytacji, czułam strach. Bałam się tego, co może się przydarzyć i tego, co zastanę w domu. Chciałam wrócić, ale już na stałe. Miliony myśli przemykały mi przez głowę. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co powinnam dalej robić. W ręce trzymałam ledwo tlącego się papierosa. Nienawidziłam ich. Z obrzydzeniem odrzuciłam szluga, patrząc jak się dopala. W głębi budynku usłyszałam głosy. Ktoś krzyczał. Padły strzały i dwie osoby wybiegły z magazynu, trzymając przed sobą broń. W przerażeniu podniosłam ręce. Mężczyźni jednak nie celowali we mnie, co rusz się odwracali i posyłali kule w stronę wejścia, z którego wybiegli. Jeden z nich krzyknął: – Na co czekasz? Odpalaj samochód! Spadamy! Musiałam wyglądać komicznie z uniesionymi rękami. Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Nie czekając ani chwili dłużej, okrążyłam samochód. Już otwierałam drzwi, kiedy jeden z moich “kumpli” padł. Zacharczał, ale nie podniósł się już. To była szybka śmierć. Krew wypływała z rany na jego piersi i mieszała się z pyłem. Z budynku wybiegali kolejni ludzie, celowali w kierunku uciekiniera i teraz również we mnie. Nie straciłam zimnej krwi, a raczej resztek takowej, szybko wsiadłam do samochodu. Odpaliłam silnik. Drugi bandyta wskoczył sekundę później na miejsce pasażera. Nie zdążył nawet zamknąć drzwi, gdy ruszyłam z piskiem opon. Kurz wzbił się w powietrze. Próbowałam wykręcić, ale z każdej strony podbiegali ludzie, Pociski trafiały w karoserię auta. To musiała być mafia. W co ja się wplątałam? To była moja ostatnia myśl. W zwolnionym tempie widziałam, jak kula przeleciała przez przednią szybę samochodu, trafiając mnie w sam środek czoła. *** Wiedziałam, że tym razem to koniec. Nie było do czego wracać. Carlo nie żył. Wraz z nim, umarła część mnie. Ta szalona część. Teraz na samą myśl o rozebranej, stojącej w garażu, mancie czułam mdłości. W końcu do mnie dotarło, że mężczyzna, o którym śniłam, naprawdę istniał, tyle że wiele lat temu. Otworzyłam oczy. Stałam, w korytarzu na podłodze było pełno krwi, a u moich nóg leżał przyjaciel. Ten, który przyjechał mnie ratować. – Nie! – Z mojego gardła wyrwał się krzyk rozpaczy. – Nie! Nie! Nie! Nachyliłam się do niego, ale odskoczyłam w przerażeniu. W ręce trzymałam nóż, a moje dłonie były zakrwawione. – Nie! To niemożliwe! Nad ciałem ktoś namazał krwią napis: Uważaj czego sobie życzysz. Arrivederci. Z daleka słychać było wycie policyjnych syren. Strach wmurował mnie w ziemię. Moje życie było skończone.

– Chciałabym poznać twoją historię…

38

Herbasencja


Stopka redakcyjna Profile autorów:

Asia http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=697 BJKLAJZA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=842 ks_hp http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=95 Lady Worcestershire http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=860 mARCIN SZ http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70 mwojtowicz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=852 toya http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=833 unplugged http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=57

Skład:

Agata Sienkiewicz

Grafika na okładce:

Jungle Chop Farmosa Tea Z kolekcji Yesterdays-Paper yesterdays-paper.deviantart.com

Wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. Jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę. „Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl, możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

www . herbatkau hele n y . pl

Listopad 2016

39



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.