Hill Size Magazine lipiec 2017

Page 1

Hill Size Magazine Zagłębie Mistrzów Made in Austria

R AW A I R j e s t w i e l c e o k e j ! Maren Lundby

M a c i e j Ko t

Perfekcjonista

Zdjęcie: M. Eisenbichler Hill Size Magazine Magazyn o skokach narciarskich

1

numer 5 / lipiec 2017


zdjęcie: Przemysław Wardęga

2

nr 05 | lipiec 2017


Belka startowa

Mogłoby się wydawać, że to skąd pochodzimy nie ma obecnie żadnego znaczenia. Jeśli się jednak dobrze nad tym zastanowić, okazuje się, że niejeden skoczek narciarski zawdzięcza to, kim jest pewnemu szczególnemu miejscu na świecie. Kiedy bracia Ruud w norweskim Kongsbergu wprowadzali skoki narciarskie w nową erę, na świecie nie było jeszcze bohatera minionego sezonu – Stefana Krafta. Austriak, który oprócz podwójnego tytułu Mistrza Świata, został rekordzistą w długości lotu, zwycięzcą turnieju RAW AIR oraz klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii. Za tamtych czasów w Kongsbergu nie szukali nowych mistrzów. Nie podejrzewali też jednak, że na następcę Birgera Ruuda przyjdzie im czekać tak długo. Daniel Andre Tande to dziś największa duma klubu z Kongsbergu. Podobne marzenia ma inny młody skoczek – Markus Eisenbichler, który wierzy, że kolebka niemieckiego biathlonu Ruhpolding, za sprawą jego sukcesów, znów stanie się miejscem przyjaznym dla skoczków. Takim jak Schigymnasium w Stams, w którym od najmłodszych lat trenują i uczą się młodzi sportowcy z całego świata. Szlifowanie talentów przynosi efekty, o czym przekonaliśmy się także my, Polacy. Nasi skoczkowie, wychowani na programie Szukamy Następców Mistrza, osiągnęli coś, o czym jeszcze rok temu mało kto śmiałby choćby marzyć. Po raz pierwszy w historii białoczerwoni wywalczyli drużynowy tytuł Mistrzów Świata. Wisienką na torcie była odebrana w Planicy Kryształowa Kula za triumf w Pucharze Narodów. Sezon pełen był zaskakujących zwrotów akcji i zapadających w pamięć rozstrzygnięć. Turniej Czterech Skoczni, Lahti, RAW AIR i finał w Planicy dostarczyły wielu emocji. Kto zostanie bohaterem kolejnego sezonu? Przekonamy się niebawem. Tymczasem zapraszamy Was do lektury numeru podsumowującego minione kilka miesięcy. Przeżyjmy to jeszcze raz! Udanej lektury! Przemysław Wardęga

Hill Size Magazine

31


Redaktor naczelny Przemysław Wardęga wardega@hillsizemagazine.com Z-czyni redaktora naczelnego Martyna Ostrowska ostrowska@hillsizemagazine.com Sekretarz redakcji Maria Grzywa grzywa@hillsizemagazine.com Projekt graficzny Aleksander Milejski Magdalena Gawlik-Łęcka Makieta magazynu Magdalena Piwowar Reklama reklama@hillsizemagazine.com Współpraca: Aneta Biedroń, Ewa Bilan-Stoch, Ewa Blaszk, Jagoda Bodzianny, Karolina Chyra, Klaudia Feruś, Natalia Konarzewska, Jakub Kot, Mikołaj Szuszkiewicz, Dominika Wiśniowska Wydawca Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości ul. Piękna 68, 00-672 Warszawa Adres i siedziba redakcji AIP VISTULA (Hill Size Magazine) ul. Stokłosy 3, 02-787 Warszawa Adres kontaktowy Hill Size Magazine Kręta 7/7, 50-237 Wrocław Zdjęcie na okładce Maria Grzywa

Partnerzy:

4

nr 05 | lipiec 2017


zdjęcie: Przemysław Wardęga

spis treści BELKA startowa ROZBIEG 6 | Srebro na wagę złota 8 | Austriacka siła

PRÓG 10 | Apetyt na sukces 12 | Made in Austria

BULA 16 | Skoki według Mruczka 18 | Biała Skocznia

ZESKOK 22 | KONTUZJE 24 | Mistrzostwa Świata Lahti 28 | Ruhpolding 29 | Perfekcjonista

PUNKT K 32 | #naMamuta! 33 | Aktywistka ze skoczni 36 | Zagłębie Mistrzów

HILL SIZE 40 | Skoki na surowo 44 | RAW AIR 48 | Ciężka praca daje efekty

SZPALER CHOINEK 52 | Andreas Goldberger 54 | Uśmiech w locie

ODJAZD 58 | SOCIAL MEDIA 60 | Skoczkowie i Hill Size

Hill Size Magazine

5


Rozmowa: Martyna Ostrowska

ROZBIEG

Srebro na wagę złota Druga seria konkursu drużynowego Mistrzostw Świata w Lahti. Wiatr przejmuje kontrolę nad zawodami i odbiera Norwegom szansę na medal. Wtedy na belce pojawia się Johann Andre Forfang, lotem na 138. metr bije jedenastoletni rekord skoczni Salpausselka i zapewnia swojej drużynie srebrny medal. Jak czułeś się podczas konkursu drużynowego w Lahti? Wiedziałeś, że Anders Fannemel skoczył 112,5 m i nie macie szans w walce o medale. Siedziałeś na belce i...

– Po skoku Andersa byliśmy nieco wstrząśnięci. Potem każdy z nas walczył już tylko o dobre skoki w konkursie. Wiedzieliśmy, że trzecie miejsce jest poza naszym zasięgiem. Co zrobiłem

6

przed moim skokiem? Zrelaksowałem się, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że nie walczę o podium. Powiedziałem sobie: jest dobrze, po prostu oddaj porządny skok. Pobiłem rekord skoczni i niespodziewanie znów byliśmy w grze. Uważam, że o wiele gorzej przed swoim skokiem tego dnia czuł się Andreas Stjernen, który był ostatnim zawodnikiem w naszej drużynie. Mógł

poddać się już na początku drugiej serii. Po mojej próbie dowiedział się, że wciąż mamy szanse na miejsce medalowe. Był bardzo skupiony i zawalczył o krążek. Zrobiliśmy to, co do nas należało. Dla mnie nie było to problemem, ale myślę, że sytuacja była znacznie trudniejsza dla Andreasa i Daniela Andre Tande, którzy skakali po mnie.

nr 05 nr|05 czerwiec | lipiec 2017


zdjęcia: Przemysław Wardęga

Johann Andre Forfang

Zrelaksowałem się, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że nie walczę o podium. Powiedziałem sobie: jest dobrze, po prostu oddaj porządny skok. Pobiłem rekord skoczni i niespodziewanie znów byliśmy w grze.

Przeszło Ci przez głowę, że rekordowy skok jest możliwy?

– Czułem, że w Lahti moje skoki były na naprawdę dobrym poziomie. Uważałem, że jestem na tyle dobrze przygotowany, żeby zostać najlepszym skoczkiem w naszym zespole. Na szczęście mi się to udało. Do Mistrzostw Świata w Lahti sezon nie był dla Ciebie zbyt udany. Co zmieniłeś przed wyjazdem do Finlandii?

– Spędziłem trzy tygodnie w domu. Trenowałem codziennie na skoczni i starałem się ćwiczyć nad nowymi elementami technicznymi. Opłaciło się. Odpuszczenie kilku konkursów przed Mistrzostwami Świata było doskonałym posunięciem. Nie musiałem ciągle podróżować, mogłem odpocząć w domu. Treningi w kraju i poszukiwanie lepszej niż do tej pory dyspozycji były dokładnie tym, czego potrzebowałem. Po stresującym konkursie drużynowym srebrne medale smakowały jak złote?

– Tego dnia Polacy byli nie do pokonania. Wszyscy skakali świetnie. Każdy

Hill Size Magazine

zawodnik polskiej drużyny oddał bardzo dobry skok. Dla nas zdobycie medalu było niesamowicie ważne, tym bardziej, że udało nam się to, mimo tego jednego pechowego skoku. Tak,

myślę, że mogę powiedzieć, że zdobycie srebra smakuje dla nas jak złoto. 

7


zdjecia: Przemysław Wardęga

ROZBIEG

Stefan Kraft

Austriacka

siła • ur. 13/05/1993, Schwarzach/Austria • Absolwent Schigymnasium Stams • Zdobywca Kryształowej Kuli i Małej Kryształowej Kuli w sezonie 2016/2017 • Rekordzista świata w długości lotu - 253,5m (Vikersund 2017) • Podwójny Mistrz Świata (Lahti 2017) • Zdobywca brązowego medalu Mistrzostw Świata (Falun 2015) • Dwukrotnie srebrny i brązowy medalista Mistrzostw Świata w drużynie (Falun 2015, Lahti 2017) • Zwycięzca pierwszej edycji RAW AIR (2017) • Brązowy medalista MŚ w lotach indywidualnie i drużynowo (Kulm 2016) • Triumfator Turnieju Czterech Skoczni (2014/2015) • Trzeci zawodnik sezonu 2013/2014 • Dwanaście wygranych konkursów Pucharu Świata

8

nr 05 | lipiec 2017


Stefan Kraft

Hill Size Magazine

9


Tekst: Jakub Kot

próg

OKIEM|KOTA

Apetyt na sukces Od lata 2016 Maciej Kot nieustannie pnie się w górę. Sezon zimowy może zaliczyć do przełomowych w swojej karierze. Pierwsze podium w Pucharze Świata, złoty medal Mistrzostw Świata, a na koniec triumf z drużyną w końcowej klasyfikacji Pucharu Narodów. Jak sam podkreśla, swojego Mount Everest jeszcze nie zdobył. Kto wie, może kolejna zima okaże się tą szczytową? Po sezonie zimowym dostaliście tylko tydzieńwolnego.Niezamałobyłoodpoczynku i czasu na regenerację?

- Wydawać by się mogło, że tydzień to bardzo mało czasu na odpoczynek między sezonami. Są jednak pewne argumenty, które przemawiają na korzyść takiej strategii, m.in dzięki temu mogliśmy rozpocząć przygotowania od dużo wyższego poziomu. Nie jest to łatwe, ale wiem, że bez ciężkiej pracy nie osiągniemy sukcesu.

10

Czym różni się okres przejściowy w kadrze Stefana Horngachera od tego stosowanego przez Łukasza Kruczka?

- Po pierwsze okres ten jest dużo krótszy. U Łukasza mieliśmy więcej czasu, jednak odbywaliśmy pojedyncze treningi. Teraz kiedy mieliśmy tydzień wolnego, to mogliśmy robić teoretycznie wszystko i nie było żadnych zaplanowanych zajęć. Szczerze mówiąc u Stefana nie ma czegoś takiego, jak

okres przejściowy. Kiedy kończy się ostatni konkurs Pucharu Świata, zaczyna się już etap przygotowania do kolejnego sezonu. Jak decyzje trenera o powołaniach do kadr są komentowane wśród zawodników?

- Komentowanie decyzji trenera to nie nasza działka, więc nie zamierzam wdawać się w debatę na temat tego, kto powinien znaleźć się w kadrze,

nr 05 | lipiec 2017


zdjęcia: Przemysław Wardęga

a kto nie. Mamy ogromne zaufanie do Stefana i wiem, że jeśli podjął takie decyzje to miał ku temu dobre powody. Jak będzie potraktowany przez Was sezon letni – nastawiacie się na wysokie miejsca w Letnim Grand Prix, czy raczej ważniejsza jest praca pod kątem zimy?

- Sezon letni będzie wyglądał podobnie jak w zeszłym roku. Wystartujemy w europejskiej części LGP, a odpuścimy dalekie podróże. Każdy start potraktujemy poważnie i będziemy chcieli zająć jak najwyższe miejsca, ale nie będziemy specjalnie się do tego przygotowywać. Głównym celem jest zima. Jakie jest Twoje osobiste nastawienie przed sezonem letnim? Chciałoby się pokusić o powtórkę z zeszłego lata…

- Oczywiście chciałbym powtórzyć taki sezon jak w zeszłym roku i wygrać cały cykl lub chociaż parę konkursów. Jednak nie jest to dla mnie priorytet. Sezon letni to czas, który chcę przeznaczyć przede wszystkim na poprawienie paru elementów techniki na skoczni oraz polepszenie swoich parametrów motorycznych. Mają one zwiększyć moje szanse w walce o zwycięstwa w zimie.

Hill Size Magazine

Okiem Kota Czy w sezonie olimpijskim Wasz sztab planuje wprowadzić jakieś nowinki sprzętowe, będziecie szukać czegoś co pozwoli odskoczyć konkurencji w kwestii kombinezonów czy wiązań – a może już coś takiego macie?

- Na pewno będziemy testować pewne nowinki i stopniowo wprowadzać je w życie. Chcemy czymś zaskoczyć rywali i zyskać nad nimi przewagę - także sprzętową. Jednak oczywiście wszystko jest ściśle tajne. Miniony sezon był dla Ciebie bardzo udany. Pierwsza wygrana w zawodach Pucharu Świata, złoty medal w drużynie podczas MŚ w Lahti i zwycięstwo w Pucharze Narodów. Co oznaczają dla Ciebie te sukcesy?

- Po sezonie miałem czas, aby wszystko przeanalizować, przemyśleć i wyciągnąć wnioski. Teraz już rzadko myślę o tym, co było i te osiągnięcia nie siedzą mi w głowie. Świadomość tego, co osiągnąłem daje mi natomiast dodatkową motywację do dalszej ciężkiej pracy. Sukcesy mają to do siebie, że kiedy się ich posmakuje chce się więcej i więcej. Utrzymanie poziomu z zeszłego sezonu nie będzie proste, bo rywale nie śpią i będą chcieli nawiązać z nami walkę. My mamy jednak jasny plan na kolejny rok, który już zaczęliśmy realizować. Mimo tak świetnych wyników cały czas posiadamy rezerwy, które chcemy wykorzystać. 

Po sezonie miałem czas, aby wszystko przeanalizować, przemyśleć i wyciągnąć wnioski. Teraz już rzadko myślę o tym, co było i te osiągnięcia nie siedzą mi w głowie. Świadomość tego, co osiągnąłem daje mi natomiast dodatkową motywację do dalszej ciężkiej pracy. Sukcesy mają to do siebie, że kiedy się ich posmakuje chce się więcej i więcej.

11


tekst i zdjęcia: Martyna Ostrowska

próg

Made in Austria

Główny budynek Schigymansium w Stams

Czary czy skrupulatnie przyrządzane eliksiry sprawiają, że każdej zimy austriackie gwiazdy błyszczą na arenie sportów zimowych? A może to magiczna moc powoduje, że niejednokrotnie w kadrach borykają się z problemem...bogactwa. Nie, to nie tajemnicze zaklęcia rodem z Hogwartu, tylko ciężka praca w pocie czoła na siłowni, boisku, skoczni czy w szkolnej ławce adeptów Sportowego Gimanazjum w Stams. Ludzie skazani na sukces, chciałoby się powiedzieć.

12

Kuźnia talentów Basen, sale gimnastyczne, siłownie, gabinet fizjoterapeutyczny. To nie pięciogwiazdkowy hotel, ale miejsce, w którym sportowo dorastały największe austriackie gwiazdy narciarstwa. Kompleksowy ośrodek treningowy w Stams niedaleko Innsbrucka zapoczątkował m.in. karierę najlepszego zawodnika minionego sezonu, Stefana Krafta. Próżno szukać skoczków, którzy nie kształcili się w tej szkole. Na przestrzeni kilku ostatnich lat uchował się chyba tylko Thomas Morgenstern. – W swojej grupie treningowej miałem Michaela Hayboecka i Gregora Schlierenzauera. Moim pierwszym podopiecznym był Heinz Kuttin. Jestem bardzo dumny, że wychowałem sportowo obecnego trenera reprezentacji narodowej – mówi Rupert Guertler, który pewnego słonecznego popołudnia zamienił się w mojego przewodnika po słynnym Schigymnasium.

Życie codzienne Rupert Guertler to były skoczek narciarski. Wziął udział w Igrzyskach Olimpijskich w Innsbrucku w 1976 roku.

nr 05 | lipiec 2017


Stams

Studiował wychowanie fizyczne oraz filologię angielską. Jest najstarszym trenerem skoków narciarskich w Stams. – Od czasu, w którym zaczynałem pracę wiele zmieniło się na lepsze. Również miejsce, w którym się obecnie znajdujemy. Trenera spotykam w głównym budynku szkoły. – Kiedy zaczynaliśmy, mieszkaliśmy w domku farmerskim na dole wioski, gdzie obecnie zlokalizowany jest internat dla dziewcząt. Szkoła mieściła się wtedy w klasztorze. Tak było przez pierwszych dziesięć lat, później wszystko przeniosło się tutaj. Dzisiaj budynek podzielony jest na trzy części – część szkolna, treningowa z basenem krytym, sauną oraz miejsce, w którym mieszkają chłopcy. Na górze mamy kuchnię – rozpoczyna. W szkole wszystko podporządkowane jest uczniom. Lekcje ułożone są tak, aby treningi odbywały się w możliwie najlepszych warunkach. – Lekcje zaczynają się dziesięć minut przed ósmą i trwają do pory lunchu. Później zawodnicy udają się na trening. Inaczej wygląda to zimą. Wtedy dwa razy w tygodniu trenujemy rano, a lekcje przełożone są na godziny popołudniowe. Wszystko ze względu na warunki pogodowe, które w godzinach porannych są zdecydowanie lepsze. Szczególnie dotyczy to narciarzy alpejskich i skoczków. W Stams znajdują się skocznie – K-105 i K-65. – Latem trenujemy u siebie, zimą jeździmy do położonego nieopodal Seefeld. Nie opłaca nam się sztucznie naśnieżać tutejszych obiektów, skoro świetne skocznie mamy prawie za rogiem. Latem zostajemy na miejscu. Posiadamy

Hill Size Magazine

Skocznie narciarskie w Stams

Wnętrze siłowni

świetne warunki, nie musimy wyjeżdżać poza Stams. To duże udogodnienie logistyczne – przyznaje. Młodzi sportowcy mogą korzystać z najlepszej jakości sprzętu do ćwiczeń. Posiadają również swój własny waxing room, w którym przygotowują narty. Nie zapomina się tutaj o tak ważnym w rozwoju młodych sportowców żywieniu. Docieramy do mieszczącej się na piętrze stołówki. – Pracuje u nas profesjonalny kucharz z czterogwiazdkowego hotelu w dolinie Oetztal. Uważamy odżywianie za niezwykle istotne. Czasem nie jest łatwo ustalić jeden jadłospis, ponieważ w zależności od dyscypliny zawodnicy mają różnorakie

Miejsce, gdzie narciarze przygotowują swój sprzęt

13


próg

Stołówka - Pracuje u nas profesjonalny kucharz z czterogwiazdkowego hotelu w dolinie Oetztal. Uważamy odżywianie za niezwykle istotne

zapotrzebowania. Nasz kucharz dobiera jednak najlepsze rozwiązania, a wszystkie posiłki są ściśle zorientowane na konkretną dyscyplinę i wymagania związane z jej uprawianiem. Do dyspozycji młodych sportowców jest szwedzki stół oraz bar sałatkowy. Od pierwszych dni spędzonych w internacie adepci dostają szczegółowe wskazówki na temat zdrowego trybu życia. Uczula się ich szczególnie na ograniczenie słodyczy czy słodzonych napoi. Kawa jest dozwolona, ale oczywiście w granicach rozsądku.

Nie tylko sport Szkoła działa jak dobrze zarządzanie przedsiębiorstwo. Organizacja pracy to podstawa. Treningi i zajęcia zaplanowane są tak, aby grupy korzystające ze sprzętu nie nakładały się na siebie. Ze względu na zajęcia sprawnościowe, które zajmują uczniom bardzo dużo czasu, rok szkolny wygląda zgoła inaczej niż ich rówieśników. – Kiedy zaczyna się jesień, co dwa tygodnie treningi odbywają się cztery dni w tygodniu, od niedzieli do

14

czwartku. Wtedy szkoła jest zamknięta. To bardzo ważne dla nas i naszych uczniów, że możemy sobie pozwolić na taki manewr. Nie funkcjonowałoby to w normalnej szkole. Pogodzenie treningu z nauką byłoby na dłuższą metę niemożliwe. My zamykamy szkołę i możemy wtedy trenować. Tracimy około 20-30 dni przeznaczonych na naukę. Oczywiście nie odpuszczamy ich, edukacja jest bardzo ważna. Braki nadrabiamy organizowaniem lekcji w soboty przez kolejne miesiące roku szkolnego. Robimy wszystko, aby zapewnić adeptom najlepsze warunki do treningu. Z tego względu system naszej szkoły jest nieco inny niż w tradycyjnych austriackich szkołach. U nas edukacja trwa zawsze rok dłużej. Zostawia nam to przestrzeń do osiągania celów edukacyjnych. Choć szkoła słynie z sukcesów sportowych, nauka to również bardzo ważny element codzienności uczniów gimnazjum. Nikt nie odpuszcza im także w trakcie zajęć z matematyki, geografii czy chemii. – Wbrew pozorom uczniowie nie dostają taryfy ulgowej. Poziom

Na stołówce spotykamy dyrektora szkoły, Arno Staudachera, który funkcję tą pełni od 2005 roku. Na zdjęciu z Rupertem Guertlerem

jest naprawdę wysoki. Nasze cele są dwa: wychować dobrych sportowców, ale również wyedukowanych ludzi. Jeśli ktoś przychodzi tutaj z myślą o samych treningach, to nie jest to miejsce dla niego. Wszyscy muszą być przygotowani na to, aby oprócz zamierzeń sportowych, realizować także cele edukacyjne. – dodaje Rupert.

Najlepsi z najlepszych Każdy, kto chce się znaleźć w Schigymansium musi przejść egzamin wstępny. – Nie jest on łatwy, ale to dlatego, że chcemy pracować z najlepszymi od samego początku – podkreśla. Egzamin składa się z dwóch części. Pierwszą jest test sprawnościowy ukierunkowany na konkretną dziedzinę. Dla skoczków odbywają się także zawody na skoczni. – Obowiązkowo sprawdzamy zdrowie zawodników. Musimy być pewni, że przyjmujemy zdrowe dzieci, gotowe do podjęcia treningów. Poza tym kryteria są takie same jak w innych szkołach. Kiedy masz wystarczająco dobre oceny zostajesz przyjęty, jeśli nie, musisz napisać jeszcze egzamin.

nr 05 | lipiec 2017


Stams W szkole uczy się i trenuje obecnie około 180 uczniów z różnych dyscyplin zimowych. – Przyjeżdżają do nas uczniowie z Południowego Tyrolu, Niemiec, Luksemburga, Lichtensteinu czy Szwajcarii. Mamy także narciarkę z USA. Zdarza jej się zasypiać na lekcjach, ponieważ nie rozumie jeszcze wystarczająco dużo po niemiecku (śmiech). Co jest najtrudniejsze w pracy z młodzieżą, pytam. – Zdecydowanie pierwszy rok. Młodzi sportowcy muszą się przyzwyczaić do życia grupie, do mieszkania w czteroosobowych pokojach. Integracja na początku to kluczowa sprawa dla wielu młodych ludzi. Zawsze zdarza się tak, że ktoś tęskni za domem i chce opuścić internat. W kolejnych latach ten problem już znika. Obecnie jednak coraz częściej w szkole napotyka się inny problem. Skoki to sport wymagający rygorystycznych treningów już na początku kariery, a nie każdy daje radę sprostać im zdrowotnie. Jak się okazuje, coraz więcej dzieci w dość wczesnym stadium przygotowań doznaje kontuzji. Zdarzają się także schorzenia związane ze zbyt dużą dozą treningu, jak np. kolano biegacza [ang. patellofemoral pain syndrome]. Dolegliwość ta powoduje ból w trakcie biegu, skoków lub przysiadów, a w późniejszym stadium przy codziennych ruchach czy długotrwałym siedzeniu. – Wynika to z tego, że młodzież coraz mniej się rusza. Jak zaczynają trenować profesjonalnie to bardzo szybko pojawiają się tego rodzaju problemy – tłumaczy trener. Dlatego tak ważne w Stams, oprócz sprawdzenia poziomu sportowego dzieci, są testy medyczne. Pozwala to na szybkie wykluczenie ewentualnych późniejszych problemów i umożliwia pracę młodzieżą zdrową i w pełni gotową do podjęcia treningów.

czasie przyszedł do nas Gregor Schlierenzauer, Manuel Poppinger i Mario Innauer. Cała trójka najlepiej radziła sobie podczas wstępnych egzaminów sprawnościowych, co pokazuje, że są one dość wiarygodne. Jeśli ktoś się w nich wyróżnia, często potem zachodzi daleko w swojej dyscyplinie. Nie można jednak zapominać o tym, że o sukcesach zawodników oraz o tym jak pokierują swoją karierą w pierwszych latach treningów w dużej mierze decydują trenerzy. – Posiadamy dobrze funkcjonującą strukturę, kluby lokalne. Edukacja trenerów jest ważna. U nas jest to oparte głównie na doświadczeniu. Austria to mały kraj, więc może jest nam nieco łatwiej niż np. Niemcom. Tam kluby są oddalone od siebie i każdy region pracuje osobno. Komunikacja pomiędzy trenerami i klubami jest bardzo ważna. U nas dużo na plus zmieniło się w tym temacie wraz z przyjściem Heinza Kuttina. Teraz komunikacja z młodszymi grupami treningowymi działa bardzo dobrze. Dzięki temu młodzież ma więcej respektu do starszych i wie jaką drogą musi podążać, aby kiedyś zająć ich miejsce. Mają autorytety, do których dążą. Nie jest zatem przypadkiem, że 80% trenerów w gnieździe trenerskim podczas zawodów Pucharu Świata to Austriacy. System funkcjonuje bardzo dobrze, dlatego austriaccy szkoleniowcy są rozchwytywani

na całym świecie. Rupert zna temat od podszewki, sam koordynuje szkolenia dla przyszłych trenerów. – Jestem szefem trenerów w Austriackim Związku Narciarskim, gdzie od podstaw organizujemy edukację trenerską. Ma ona dwa etapy. Pierwszy to: instruktor skoków narciarskich. Kurs trwa piętnaście dni, przeważnie odbywa się w trakcie czterech zjazdów weekendowych. Drugi etap to tzw. trener specjalny. Kurs odbywa się co osiem lat. Zainteresowanie wciąż jest bardzo duże, co oznacza, że solidnie wykonujemy swoją pracę. Współpracujemy także z Uniwersytetem w Innsbrucku. Cały czas się rozwijamy.

Gwiazdki z nieba W Stams czuć powiew tradycji. W trakcie mojego pobytu poznaję syna Andreasa Widhoelzla – Noah. – Wielu młodych zawodników idzie w ślady swoich rodziców. Już teraz oczekujemy przybycia do szkoły syna Wernera Schustera – mówi Guertler. Obawy o brak następców mistrza, a raczej mistrzów, to temat bardzo abstrakcyjny. I choć faktycznie czarów w tym nie ma, to skoczkowie z krwi i kości, gotowi zawojować Puchar Świata, spadają Austriakom niczym gwiazdki z nieba. 

Złoty rocznik Jak wymierne są wstępne egzaminy najlepiej pokazują przykłady. – Kiedyś mieliśmy taki złoty rocznik – w tym samym

Hill Size Magazine

Hill Size Magazine wpadł w oko Noah Widhoelzlowi i jego kolegom

15


Tekst i grafika: Aneta Biedroń/-alias Mruczek

bula

Skoki według Mruczka

Fot.: Przemysław Wardęga

Dla prawdziwego fana skoków narciarskich sezon nigdy się nie kończy. Gdy ostatnie służby porządkowe znikają z obiektu w Planicy, skrupulatni kibice zaczynają nerwowo odświeżać stronę FIS w oczekiwaniu na nowy kalendarz, w międzyczasie stalkując przebywających na urlopach zawodników. Dla tych, którzy wszystkie opcje wyczerpali, a kot Kamila Stocha nie dał się przekupić Whiskasem i wciąż broni dostępu do posesji, dedykowany jest poniższy tekst. Przeżyjmy to jeszcze raz!

16

Swój pierwszy sezon z Polakami ma za sobą Stefan Horngacher. Najbardziej memiczny trener świata zaskarbił sobie miłość kibiców, nie tylko przyjemną aparycją Dobrego Wujka Stefka, lecz także, nie oszukujmy się, świetnymi wynikami! Nasi zawodnicy błyszczeli niczym orzełki na dobrze wypolerowanej pięciozłotówce. Pod wodzą Austriaka udało im się nawet dokonać historycznego wyczynu i zdobyć w końcu Puchar Narodów. Piękna kryształowa kulka wspaniale prezentowała się w towarzystwie polskich reprezentantów. Niestety ci szybko polecieli sobie w kulki, brutalnie olewając rodzimych kibiców czekających na nich na lotnisku. Miłość ci wszystko wybaczy, lecz buractwo piętnować – na skoczków spłynęła fala krytyki i nawet tłumaczenia Adama Małysza nie były w stanie ukoić gniewu fanów. Miejmy nadzieję, że nasi chłopcy są inni i nie dojdzie do powtórki ze świata lekkiej atletyki, gdzie Młoty pokłóciły się z Kulami, a Mistrzyni Olimpijska zaprezentowała mistrzowskie nie-koleżeństwo. Jedna z hipotez głosiła, że skoczkom ban na spotkanie z fanami dał sam trener. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, to byłoby

nr 05 | lipiec 2017


to nawet w pełni uzasadnione działanie. Nie od dziś wiadomo, iż Polskie Orły w wywiadach sadzą najlepsze „kwiatki”. Prym wiedzie tu złotousty Piotr Żyła. Były już iście barmańskie deklaracje o flaszkach, trenerskie porady dotyczące pozycji najazdowej. W tym roku „Pietrek” postanowił zostać dietetykiem. Gdy kostka od kibla nie zdała rezultatu, przyszedł czas na kolejny cudowny specyfik – paprykę! Do zmiany sposobu odżywiania udało się przekonać nawet kolegów z kadry, którzy przychodzili „Wiewiórowi” w sukurs chwaląc w wywiadach cudowne warzywo. I chyba coś w tym jest, patrząc na ich sportowe rezultaty. Z tego powodu postanowiono, iż kolor kombinezonów zostanie zmieniony. Z ultra modnego czekoladowego, który zrobił furorę na tegorocznym TCS Fashion Show, na paprykową czerwień. Kaski zaś mają być zielone. Z antenką. Skoro już o kombinezonach mowa, to sezon nie jest ważny, jeśli nie wybucha choć jedna afera ze sprzętem. Tym razem po uszach dostał Johann Andre Forfang, za swój kombinezon „na lotopałankę”. Norweg w powietrzu cudów nie dokonał, jednak niewybicie sobie zębów, chodząc z „krokiem” na wysokości łydek, należy zanotować po stronie sukcesów. Swój sposób na kombinezon znalazł też Andreas Wellinger, jednak w tym przypadku rezultaty manipulacji przy piance były dużo lepsze. W ramach zemsty za naśmiewanie się ze skandynawskich wdzianek, Norwegia zorganizowała skoczkom turniej RAW AIR. Nazwa „Surowe powietrze” okazała się niezwykle adekwatna. Zawody nie tylko zafundowały zawodnikom srogą przeprawę, wysysając z nich resztki sił skrupulatnie składowane na koniec sezonu, lecz także dostarczyły Walterowi Hoferowi jego ulubionej rozrywki – przekładania\odkładania\przerywania\odwoływania zawodów z powodu wiatru.

Hill Size Magazine

Fot.: Ewa Blaszk

Felieton

W tajemniczy sposób z kalendarza FIS znikają zawody w skokach pań, których z roku na rok jest coraz mniej. Na rozbiegu nie ma już śladu po wielkim boom na żeńskie skoki i walce o równouprawnienie, a skoczkinie są systematycznie pozbawiane szans na występy. Może przydałby się kolejny Czarny Protest? Swego rodzaju solucją mogłoby być wprowadzenie do biznesu małej Prevcówny. Reality show jej trzech starszych braci już święci triumfy, zaś dołączenie do „The Prevcs” małej maskotki przyprawiałoby żeńską część fanów o ataki histerii i zachwytu. Ze starszymi braćmi zajmującymi się troskliwe swoją małą, bezbronną siostrzyczką w konkury może iść tylko armia małych kotków. Wróćmy jednak na chwilę na nasze rodzime podwórko, na którym nie dzieje się dobrze. Eksperci grzmią na prawo i lewo, iż „następców mistrza” nie będzie, ponieważ brak nam młodej, obiecującej kadry. Można by było przymknąć na to oko,

bowiem podobne czarnowidztwo uprawiano, gdy Adam Małysz kończył karierę. Niestety problemu nie można bagatelizować. Faktem jest, że coraz mniej dzieci chce skakać. Nie ma się im co dziwić. W czasach, gdy wszystko ma być na „światowym poziomie” im każe się trenować na słabo przygotowanych, nieoświetlonych skoczniach. Nie jest ciężko porównywać się z kolegami zza granicy, a że kontrast bije po oczach, to motywacja spada. Tym bardziej, jeśli pieniążki na treningi trzeba brać z tych odłożonych na PS4. A skoro na trening w Centralnym Ośrodku Sportu szybciej załapią się gamerzy, niż skoczkowie, to po co marznąć na skoczni? Jakby nie było, najbliższy sezon w skokach narciarskich zapowiada się dla Polaków obiecująco. Choć tym razem Stefan Kraft pokrzyżował szyki naszym zawodnikom, to na pewno znajdzie się sposób na tę Austriacką Siłę. W końcu Polak potrafi! 

17


bula

Tekst Rozmowa: i zdjęcia: Mikołaj Szuszkiewicz

Białaskocznia Nie nadawała się do niczego – mówi dawny trener. Wieża cała się trzęsła – wspomina jego podopieczny. Dziś pokryta rdzą wieża, wyrastająca z białostockiego bazaru, nie jest nawet podejrzewana o to, że kiedyś rozpoczynano z niej skoki narciarskie.

18

nr 05 | lipiec 2017


Białystok

Mamy dwa ośrodki: Zakopane oraz Wisłę ze Szczyrkiem - i nie ma co specjalnie gdziekolwiek indziej szukać! Trzeba wykorzystać to, co jest tam na miejscu, pracować z młodzieżą i rozwijać infrastrukturę. Na nizinach możliwości absolutnie nie ma. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to mówi głupstwa.

Obiekt Mieć u siebie skocznię. Takie marzenie lokalnych decydentów wcale nie było rzeczą nieoczywistą w latach 50., 60., czy 70. Dotychczas skoki były domeną terenów górskich, jednak jak na socjalistyczne państwo przystało, postanowiono wyrównać szanse w społeczeństwie i dać nizinom namiastkę gór. Tym sposobem mieszkańcy dużych miast na terenie całego kraju zyskali swoje skocznie narciarskie. Domorośli górale z Gdańska, Warszawy, Lublina czy Kielc mieli nawet przez kilka lat własny Puchar Nizin. Mało który z "wielkomiejskich" obiektów sprawdził się w 100 procentach. Skocznia w Łodzi nie była używana ze względu na brak wybiegu (!), po kilku latach funkcjonowania ze względów bezpieczeństwa rozebrano skocznię lubelską, a na warszawskim Mokotowie skakano od święta. Dość mocno trzymało się w tym zestawieniu Trójmiasto, ale o skokach tamże pamiętają już tylko najstarsi mieszkańcy. Podobnych przykładów było jeszcze kilka. Wśród nich – Białystok. Przy ulicy Kawaleryjskiej w stolicy Podlasia, tuż obok największej sportowej

Hill Size Magazine

dumy miasta, czyli stadionu Jagielloni, rozciąga się bazar. Jeden z wielu podobnych, można tam kupić w zasadzie wszystko. Nad gęsto ustawionymi straganami góruje metalowa, rdzewiejąca wieża. Zaczepieni handlarze mówią, że kiedyś skakano z niej ze spadochronami. Skocznia narciarska? Nie, raczej nie. Teren wokół wieży jest zupełnie płaski. Śladów po ewentualnym zeskoku – brak. Wysoko u góry widać jeszcze drewniane schody. Nie sposób się do nich dostać. I całe szczęście, bo drzewo z pewnością zdążyło przegnić setki razy.

Skoczek A jednak ktoś pamięta czasy, w których wieża była elementem skoczni do skakania na nartach. – Skakałem na niej – mówi pierwszy przechodzień napotkany naprzeciw stadionu. – Projektował ją niejaki Grohman. Ledwie powstała, to było około 1960 roku, spróbował na niej skoczyć nasz trener. Jak nim machnęło na progu, przefrunął tylko 5-6 metrów. Dlatego skocznię podwyższono o jedno piętro. Schody na górę były drewniane, jak się wchodziło, to cała wieża tak się trzęsła – białostocki skoczek macha rękoma. – Co było najgorsze...

– kontynuuje – ...narysuję to. I tak, rysowany patykiem na ziemi, powstaje schemat obiektu. – Kiedyś tam była cegielnia – i wykopany dół. Bula skoczni była umieszczona na nasypie, a dalsza część zeskoku we wspomnianym dole. Rozmówca wskazuje duży kąt nachylenia dość krótkiego zeskoku oraz ostre przejście w wybieg. – Skakało się tam w granicach 14-15 metrów. Można było wylądować 19, góra 20 metrów. Kolega, Leszek Bućko, skoczył 23 lub 24 metry – mężczyzna wciska kijek w początek wybiegu – Połamał obie nogi. Wreszcie wyjaśnia się, czemu dziś wokół wieży jest zupełnie płasko. – W latach 70., za Gierka miały tu się odbyć dożynki. Wtedy zaczęto wyrównywać teren, a były to naprawdę "góry-doły". Ja tu od dziecka jeździłem na nartach. W 1973 roku w Białymstoku odbyły się Centralne Dożynki z udziałem I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, w okolicy byłej już skoczni powstawały z tej okazji pawilony i kawiarnie. Później teren przekształcono w bazar. – A mówi coś panu nazwisko Kuczyński? – wypalam na koniec rozmowy, wiedząc, że Janusz Kuczyński, były trener m.in. skoczkini wzwyż Kamili

19


bula

Lićwinko (wtedy Stepaniuk), miał co nieco wspólnego z białostockimi skokami narciarskimi. – Janusz Kuczyński, to on był naszym trenerem! Skakał wzwyż i o tyczce w Cresovii, potem trenował lekkoatletów.

Trener Pytań o skoki Janusz Kuczyński otrzymuje zapewne wiele, jednak można się założyć, że o te na nartach wcale nie tak często. Stąd też zapewne radość w głosie szkoleniowca na wspomnienie skoczni narciarskiej w Białymstoku. – To odległe lata. Ja również jestem leciwy, za dwa tygodnie kończę 84 lata. Coś jednak pamiętam. – Moja sytuacja była skomplikowana – zaczyna opowieść – Jako młody chłopak, w latach 50., zajmowałem się lekkoatletyką. Tymczasem przy Akademii Medycznej w Białymstoku Ryszard

20

Kinalski stworzył sekcję narciarską AZS-u. Oni pierwsi tak naprawdę zaczęli bawić się w skoki. W moim klubie, Cresovii, stwierdziliśmy, że i u nas warto byłoby pójść w tym kierunku. Pojechałem do Warszawy na Politechnikę. Tam wyszukałem książkę, na podstawie której projekt skoczni wyrysował – rzekomo – inżynier. Ale skocznia nie nadawała się do niczego. Brakowało szybkości najazdu, żeby jechać szybciej, polewaliśmy najazd wodą – wspomina szkoleniowiec. – Najdalej skoczyłem 21 metrów, to był rekord skoczni. Rekord z zawodów wynosił chyba 19 metrów. Ale tutaj tylko bawiliśmy się, lepsze odległości uzyskiwałem gdzie indziej. Wspominam wtedy o spotkanym w Białymstoku skoczku i o skoku niejakiego Bućki. – Bućko? Biegał u mnie taki chłopak. Ale on nawet nie skakał. Nie było takiej sytuacji – mówi. Czyżby niesforny amator narciarstwa

zataił karkołomną próbę przed szkoleniowcem? Trudno się nie domyślić, że białostocki obiekt nie mógł wychować wielkich mistrzów. – Gdy przychodziło do wyjazdu na Puchar Nizin, nikt tu nie miał do tego specjalnych chęci. Po co gdzieś jechać, żeby skakać wciąż na małych skoczniach? Jedyne wysokie miejsca w barwach naszej Akademii Medycznej zajmowali przyjezdni studenci z gór. Adam Wilk z Zakopanego był raz czwarty na zawodach w Gdańsku. Potem został lekarzem – przypomina sobie dawny opiekun narciarzy. Mnie ciekawi, jak to się stało, że dwudziestokilkuletni Kuczyński został trenerem. – W 1955 roku w Zakopanem w półtora miesiąca zrobiłem kurs instruktora narciarstwa, m.in. pod okiem dawnych zawodników, takich jak (Stanisław) Zubek. Bawiłem się w to, ale tu w Białymstoku

nr 05 | lipiec 2017


Białystok

władzom nie podobało się, że miejscowym szkoleniowcem ma być jakiś młody Kuczyński. W pewnym momencie do Cresovii ściągnęli Kazimierza Zelka, olimpijczyka ze Squaw Valley w biegach. Ja wtedy stworzyłem sekcję narciarską w Ogrodniczkach (miejscowość pod Białymstokiem, także posiadająca skocznię). Biliśmy Cresovię na głowę. Jak Zelek zobaczył, że wioska Ogrodniczki go ogrywa, to szybko z Białegostoku uciekł. – W Ogrodniczkach prowadziłem narciarzy do mniej więcej 1970 roku. Założyłem też sekcję przy LZS Dowspuda, którą zasiliłem Ogrodniczkami i Sejnami. I nawet raz w zawodach pod Łodzią Dowspuda wygrała biegi drużynowo! Lata mijały, wreszcie skończyło się 5 minut nizinnego narciarstwa w Polsce, a trener Kuczyński skupił się na lekkoatletyce.

Hill Size Magazine

Sens Białostocka skocznia szybko dokonała żywota. – Przestała funkcjonować jeszcze w latach 60. W latach 70. teren został zniwelowany – mówi Kuczyński. Wiadomo, dożynki. W trakcie rozmowy cały czas nasuwa mi się jedno pytanie – czy nizinne skoki narciarskie miałyby sens w dzisiejszych czasach – jeśli w ogóle miały go kiedykolwiek? Sam zawsze byłem zwolennikiem odpowiedzi twierdzącej. Wreszcie niepewnie pytam. – Kiedyś były lepsze zimy. Ten argument znam bardzo dobrze. Pojawia się on w zasadzie wszędzie, gdzie rozmawiam z lokalną ludnością na temat miejscowych podupadłych skoczni. – Od lat 70. zimy są krótsze i bezśnieżne, również na naszych terenach. Kiedyś do Białegostoku to nawet ze wsi saniami przyjeżdżano, teraz jest to nierealne.

Ale nie tylko o klimat tu chodzi. – Mamy dwa ośrodki: Zakopane oraz Wisłę ze Szczyrkiem – i nie ma co specjalnie gdziekolwiek indziej szukać! Trzeba wykorzystać to, co jest tam na miejscu, pracować z młodzieżą i rozwijać infrastrukturę. Na nizinach możliwości absolutnie nie ma. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to mówi głupstwa. – Spójrzmy nawet na Karkonosze. W Karpaczu była ładna, elegancka skocznia, a też wszystko upadło. Tradycje są w Wiśle, Szczyrku, Zakopanem. Koniec, kropka. Na tym trzeba się opierać. . 

21


ZESKOK

Skokowe kontuzje:

Podstępne zmiany w kości

Tekst: Aneta Biedroń

Boją się ich wszyscy, niczym dzieci potwora ukrytego w szafie. Są obecne niemal w każdej rozmowie, uznawane za przyczynę wszelkiego zła, jak klątwy w dawnych czasach. Nowotwory. Grupa schorzeń kojarzona raczej z wiekiem podeszłym i niezdrowym trybem życia. Czy może być ona jednak przyczyną kontuzji u sportowców?

Nieprzyjemna niespodzianka Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście twierdząca, choć takie przypadki nie są częste. Niedawno cały świat skoków zadrżał, gdy Ronan Lamy Chappuis ogłosił, że wykryto u niego nowotwór kości zlokalizowany w kręgosłupie. 23-latek od dłuższego czasu uskarżał się na bóle pleców, które uniemożliwiały mu udział w zawodach, nie mówiąc już o uzyskaniu dobrych rezultatów. W marcu w badaniach obrazowych uwidoczniono torbielowatą zmianę, jednak konieczne było wykonanie biopsji. 7 kwietnia skoczek usłyszał ostateczną diagnozę – łagodny nowotwór kości, w stadium i lokalizacji umożliwiającym wykonanie zabiegu. Zmieniony nowotworowo fragment zostanie wycięty, a ubytek kostny uzupełniony przeszczepem. Po wykonaniu operacji zawodnika będzie można uznać za w pełni wyleczonego.

22

nr 05 | lipiec 2017


grafika: Dominika Wiśniowska

Podstępny wróg Nowotwory kości dotyczą każdej grupy wiekowej, od dzieci aż po osoby w wieku podeszłym. Częściej jednak dotykają mężczyzn. Choć w ogólnej populacji nie występują zbyt często, to ich diagnostyka i leczenie mogą przysporzyć wielu problemów. Nawet łagodne zmiany, jak kostniaki czy chrzęstniaki, mogą powodować bóle kostne, nasilające się po wysiłku fizycznym i nocą,. Na szczęście ustępują one po przyjęciu środków przeciwbólowych takich jak ibuprofen czy paracetamol. Osoby chore często bagatelizują objawy, a do lekarza zgłaszają się dopiero, gdy osłabiona kość ulegnie patologicznemu złamaniu. U sportowców, którzy poddawani są skrupulatnym badaniom, mogą być przypadkowo uwidocznione na standardowym zdjęciu RTG w czasie rutynowej kontroli. W przypadku łagodnego charakteru zmian zabieg operacyjny wystarczy jako jedyna metoda leczenia. Oczywiście oprócz terapii przeciwbólowej. Mniej optymistycznie wygląda sytuacja w przypadku zmian złośliwych, które często mają bardzo podstępny przebieg. Guzy długo nie dają charakterystycznych objawów, a gdy pacjent w końcu zgłosi się do lekarza z silnymi dolegliwościami bólowymi, mogą już obejmować nie tylko

Kontuzje kości, ale i otaczające tkanki. Czasem nawet jeśli chory odpowiednio szybko poszuka pomocy, wyniki badań obrazowych (np. rezonans magnetyczny, tomografia) mogą sugerować proces zapalny, który może być wynikiem zwykłego przeciążenia i nie wymaga dalszej diagnostyki onkologicznej. W takim wypadku postawienie ostatecznego rozpoznania może opóźnić się nawet o kilka cennych miesięcy. Badania krwi również nie zawsze dostarczą nam potrzebnych wskazówek.

Bądź czujny! Co zatem powinno nas zaniepokoić? Podejrzane są bóle kości, pojawiające się okresowo, a z czasem przybierające na sile, niechęć do wysiłku fizycznego (z powodu bólu), zgrubienia i inne zmiany wyczuwalne na powierzchni kości, nadmierne ucieplenie, a także towarzyszące im obrzęk i zaczerwienienie, ogólne osłabienie, złamanie, które wystąpiło po niewielkim urazie, np. upadek z pozycji stojącej. Również bóle kręgosłupa u osób po 50 roku życia powinny wzbudzić naszą czujność, bowiem mogą być objawem przerzutów z raka sutka lub prostaty. Im szybciej udamy się z niepokojącymi objawami do lekarza, tym lepiej, bowiem jeśli nowotwór zbytnio się rozwinie, nawet najlepszy onkolog nie będzie mógł nam pomóc.

23-latek od dłuższego czasu uskarżał się na bóle pleców, które uniemożliwiały mu udział w zawodach, nie mówiąc już o uzyskaniu dobrych rezultatów. 7 kwietnia skoczek usłyszał ostateczną diagnozę- łagodny nowotwór kości.

Hill Size Magazine

Z innej beczki... Odbiegając od tematu nowotworów, jako aspirujący ortopeda nie mogę nie wspomnieć o osteoporozie. Schorzenie polegające na zmniejszeniu się gęstości kości, a w konsekwencji ubytku jej masy, tyczy się głównie kobiet po menopauzie i ludzi starszych. Jedną z jego konsekwencji są złamania osteoporotyczne (koniec bliższy kości udowej, ramię, kręgosłup, kość promieniowa), których leczenie na świecie rocznie kosztuje około 120 mld złotych. Jeśli ktoś myśli, że ten problem go nie dotyczy, to bardzo się myli. Na osteoporozę zaczynamy „pracować sobie” dość wcześnie. Siedzący tryb życia, mała aktywność fizyczna, leki, a głównie sterydy (doping, a w Norwegii – astma), niewłaściwa dieta (mało białka, potasu i wapnia), a także unikanie słońca powodujące brak witaminy D! Tę ostatnią każdy z nas powinien przyjmować dodatkowo od października do marca-kwietnia w ilości ok. 800-1000 jednostek (w przypadku większości preparatów to 1 tabletka dziennie), zaś w okresie letnim zrezygnować z filtrów UV i choć 30 minut dziennie poleżeć w słońcu. Uprzedzając pytanie: nie, solarium niestety tak nie działa. Warto zatem wyciągnąć rodzinę i przyjaciół na spacer, zakończony piknikiem w słońcu, a do jedzenia zaserwować sałatkę z pomidorów i białego sera. Na deser obowiązkowo: bułka z bananem! 

23


ZESKOK

Tekst i zdjęcia: Przemysław Wardęga

Lahti na piątkę!

24

nr 05 nr|05 czerwiec | lipiec 2017


Lahti 2017

Lahti to miejsce szczególne dla polskiego sportu. Właśnie tam, w mieście leżącym nad zatoką na południu Finlandii, w 2001 roku pierwsze medale mistrzowskich imprez wywalczył Adam Małysz. W ten sposób Polak rozpoczął marsz po miano najbardziej utytułowanego skoczka narciarskiego w historii Mistrzostw Świata, które z sześcioma krążkami na koncie dzierży do dzisiaj.

Chcemy więcej! W 2013 roku Kamil Stoch został Mistrzem Świata, a drużyna dwukrotnie wracała z czempionatu z brązowym krążkiem. Wystarczy dodać, że ostatnią imprezą tej rangi, z której polscy skoczkowie wrócili bez medalowych zdobyczy były rozegrane w 2009 roku mistrzostwa w czeskim Libercu. W XXI wieku taka sytuacja miała miejsce zaledwie dwa razy. Za polskimi orłami przestworzy przemawiały dodatkowo, a właściwie przede wszystkim, znakomite rezultaty osiągane w części sezonu poprzedzającej zmagania w Lahti. Świetna postawa w Turnieju Czterech Skoczni, Kamil Stoch liderujący w Pucharze Świata oraz pierwsze miejsce w Pucharze Narodów. Nic dziwnego, że Polacy byli faworytami w walce o medale. Wszystko za sprawą współpracy z nowym szkoleniowcem reprezentacji – Stefanem Horngacherem.

Hill Size Magazine

Piotr Żyła jak królik z kapelusza, złoci Polacy Kamil Stoch jechał do Lahti jako główny pretendent do walki o medale, ale to Piotr Żyła zaskoczył wszystkich, a najbardziej samego siebie, „wyskakując” brąz w rywalizacji na dużej skoczni. Podczas dekoracji kwiatowej sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z ogromu własnego sukcesu. To nie było ostatnie słowo biało-czerwonych na tych mistrzostwach. Balonik nadmuchany do granic możliwość pękł, a zaraz potem strzeliły korki od szampana. Zostaliśmy złotymi medalistami Mistrzostw Świata! Choć Kamil Stoch indywidualnie medalu nie wywalczył, przyznał że złoto zdobyte z drużyną osłodziło mu całą karierę. – Bardzo długo na to czekałem. Wierzyłem w nasz zespół. Wiedziałem, że w końcu możemy wspólnie osiągnąć

25


ZESKOK wielki sukces. Bardzo dziękuję swoim kolegom z drużyny – mówił. Złoty medal smakuje tym lepiej, że jest to pierwszy mistrzowski tytuł polskiej ekipy. Wiele lat liczyliśmy na taki sukces. Oby na kolejny nie przyszło nam czekać tak długo.

Stefan Kraft jak Adam Małysz Bezdyskusyjnie królem Lahti został Stefan Kraft. Patrząc na konkursy poprzedzające imprezę sezonu, można było przewidzieć taki scenariusz. Austriak nie tylko dołożył do swojej kolekcji trofeów dwa złote krążki, ale także pobił czternastoletni rekord należący do Adama Małysza. Stefan Kraft jest bowiem pierwszym podwójnym mistrzem świata od 2003 roku, kiedy to w Val di Fiemme dwukrotnie niepokonany był Orzeł z Wisły.

Fińska gościnność Przez niemal dwa tygodnie najlepsi narciarze klasyczni rywalizowali na zimowych arenach Lahti. Skoczkowie zdążyli poznać obiekt Salpausselka już wcześniej, ponieważ co roku odbywają się na nim zawody Pucharu Świata. Pod względem organizacji Finowie zasłużyli na mocną piątkę, obalając przy tym stereotyp o ponurym i małomównym narodzie. Organizatorzy mistrzostw byli bowiem niezwykle otwarci i pomocni w każdej sytuacji. Przygotowanie obiektów, obsługa i komunikacja nie mogły dawać powodów do narzekań zarówno zawodnikom, jak i dziennikarzom. Atmosferę imprezy podgrzewały tłumy kibiców, których najwięcej przybyło z Polski i Norwegii. Mocną grupę stanowili także gospodarze. Mistrzostwa Świata w Lahti przyniosły nam niesamowite emocje, od okrzyków

26

radości po łzy wzruszenia, kiedy z dumą słuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego, a polscy skoczkowie stawali na najwyższym stopniu podium. Lahti to jednak nie tylko kolejne w historii mistrzostwa, to także przedsmak Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczang. Obyśmy przyszłoroczną imprezę sezonu mogli ocenić na szóstkę! 

nr 05 | lipiec 2017


Lahti 2017

Hill Size Magazine

27


Tekst i zdjęcia: Baby Na Spalonym

ZESKOK

Ruhpolding Innsbruck i Ruhpolding dzieli około 160 kilometrów. Jadąc pociągiem trzeba być przygotowany na co najmniej dwie przesiadki. Moim pierwszym przystankiem było bawarskie Rosenheim. Miasto znane mi do niedawna tylko z anegdotki o powstających tam niebotycznych korkach na drodze do Monachium. Teraz wiem, że Rosenheim posiada nie tylko urokliwe Stare Miasto, ale jest także miejscem, w którym na świat przyszło kilka piłkarskich osobistości: bliźniaki Sven i Lars Bender, były zawodnik FSV Mainz 05 Florian Heller oraz ten mniej znany brat Schweinsteiger, Tobias. Kolejną stacją było Traunstein, słynące głównie z tego, że swoją młodość spędził tam papież Benedykt XVI. Z Traunstein udałam się prosto do Ruhpolding – biathlonowej* stolicy Niemiec, ale także rodzinnej miejscowości Andreasa Wellingera. – Dzień dobry, jak dostanę się na kompleks skoczni narciarskich? – pytam w informacji turystycznej. – Ale mamy nie tylko skocznie, przede wszystkim znajduje się tam centrum biathlonowe! – słyszę w odpowiedzi. Fakt, skocznie Zirmbergschanzen, o punktach konstrukcyjnych: K-20, K-40, K-65, K-90 stoją, ale nie mają się najlepiej. Użytkowane cały rok są tylko dwie najmniejsze, na których zimą odbywa się mini Turniej Czterech Skoczni. Na pozostałych najczęściej trenują skaczące panie oraz kombinatorzy norwescy. Nie dziwi mnie zatem

28

wcale, że Andreas Wellinger przygodę ze sportem zaczynał właśnie od dyscypliny łączącej skoki i biegi. Warunki do biegania na nartach w Ruhpolding są wyśmienite. Co ciekawe, na skoczni K-90 w grudniu 1992 roku zwycięstwo odniósł Stefan Zuend. Była to ostatnia wygrana Szwajcara w Pucharze Świata przed pojawieniem się Simona Ammanna. Ruhpolding Biathlonzentrum to niemiecka kolebka biathlonu. Chiemgau Arena, bo tak nazywa się cały obiekt, corocznie gości zawody Pucharu Świata. Odbywały się tam także Mistrzostwa Świata – 1979, 1985, 1996 i 2012. Trafiam na trening miejscowego zespołu Ski Club Ruhpolding eV. Nad "strzelnicą" znajduje się trybuna, gdzie w budynku klubowym mieści się restauracja. Na specjalnie zaaranżowanym balkonie można zatem skosztować bawarskich przysmaków, a popijając wajcena obserwować trening biathlonistów. Sielanka. Arena zmagań znajduje się spory kawałek od miasta. Tak naprawdę to totalne odludzie. Oprócz obiektu sportowego, gór i paru cielaków na łączce nieopodal,

nie ma praktycznie nic, na czym można zawiesić oko. Nawet kilkaset metrów poza obiektem słychać echo strzelania i dźwięk łyżworolek odbijających się od betonu. Siadam na ławce i wyczekuję autobusu, który z powrotem zabierze mnie do centrum Ruhpolding. Po chwili pięć metrów ode mnie pojawią się dwie turystyki. Chcąc nie chcąc słyszę rozmowę. Wydaje mi się, że toczy się ona po polsku. Stwierdzam, że od nadmiaru świeżego powietrza słyszę to, co chcę. Jednak nie, wszystko ze mną w porządku. Panie okazują się być Polkami. Kuzynki, jedna z Mikołowa, druga z Kolonii. Do Bawarii przyjechały na wakacje. Miła pogawędka na "końcu świata" w ojczystym języku to wspaniałe zwieńczenie wyprawy. *Ściągawka dla ciekawskich: Biathlon – zimowa dyscyplina sportu zwana inaczej dwubojem zimowym, składająca się z biegu narciarskiego połączonego ze strzelaniem z karabinka małokalibrowego, przenoszonego podczas biegu na plecach. W biathlonie odbywają się zawody indywidualne i drużynowe. [źródło: Leksykon Sportu].

nr 05 | lipiec 2017


Rozmowa: Maria Grzywa

Zdjęcia: Maria Grzywa/Przemysław Wardęga

Markus Eisenbichler

Perfekcjonista W miejscu, w którym co drugie dziecko uprawia biathlon, a skoki narciarskie to dyscyplina zepchnięta na drugi, a nawet trzeci plan, niełatwo zostać skoczkiem. Dzisiaj, zaczynający sportową karierę w Ruhpolding, Markus Eisenbichler to podwójny medalista Mistrzostw Świata. O rodzinnych stronach, Severinie Freundzie, emocjach i niemieckiej piłce nożnej opowiedział nam w słoweńskiej Planicy. W Lahti podczas Mistrzostw Świata, razem z Andreasem Wellingerem byliście liderami drużyny. Presja była dla Was motywująca?

– Tak, wbrew pozorom presja była dla nas czymś, co dało nam potężny zastrzyk motywacji. Stanąć na podium Mistrzostw Świata, na dodatek z kolegą z drużyny, to cudowne uczucie. To była trudna walka, ale dała nam mnóstwo energii na kolejne konkursy. Wyobraź sobie, że przed MŚ możesz wybrać: brąz w konkursie indywidualnym lub złoto w mikście.

Hill Size Magazine

– Nie podjąłbym decyzji, to zbyt trudne. Przed mistrzostwami nie byłem w zbyt stabilnej formie. Wiele moich rywali było w zdecydowanie lepszej dyspozycji niż ja. Kamil Stoch czy Michael Hayboeck prezentowali się dużo lepiej, co pokazali w konkursach przed wylotem do Lahti. Także Peter Prevc ze skoku na skok był coraz silniejszy. Dla mnie zdobycie medalu było sporym osiągnięciem. Zarówno podczas konkursu mieszanego, jak i indywidualnego. Każdy marzy o zdobyciu medalu, ja posiadam dwa – złoty i brązowy. Ten drugi jest dla mnie jednak odrobinę ważniejszy,

ponieważ to mój pierwszy wywalczony w karierze krążek. Jak dużo zmieniło się w programie treningowym, kiedy do kadry Niemiec dołączył Roar Ljoekelsoey?

– Program treningowy zmienił się w niewielkim stopniu, ale fakt, że Roar był naprawdę dobrym lotnikiem, wpłynął na nas bardzo pozytywnie. On posiada ogromną wiedzę w tym temacie, którą obecnie nam przekazuje. Powoli widać efekty naszej współpracy. Norweg wiele wie także o technice i błędach występujących podczas skoków na

29


ZESKOK

normalnym obiekcie. Myślę, że to bardzo ważne dla skoczka, jeśli zdaje sobie sprawę, jakie błędy w locie popełnia. Wtedy dużo łatwiej cokolwiek poprawić. Jeśli uświadamiamy je sobie dopiero w pokoju hotelowym analizując skok na papierze, to nie jest to dobry znak. Lot jest najdłuższą częścią skoku i jeśli wiesz co robisz źle, możesz to poprawić i osiągać znacznie lepsze odległości. Roar pokazał mi także, jak ustabilizować moje lądowanie. Nie jest to jeszcze perfekcyjne, ale z każdym skokiem widać poprawę.

lag i zmęczenie po takiej podróży będzie nieuniknione. Moja nieobecność w Azji pozwoliła mi być w szczytowej formie i zdobyć medale podczas mistrzostw. Widziałem paru zawodników, którzy stracili swoją energię po tym tournee. Lahti było moim celem na ten sezon, więc moje ciało i umysł musiało być gotowe w stu procentach na to wydarzenie. Uważam, że udział w próbie przedolimpijskiej nie zapewni ci wspaniałego występu podczas Igrzysk Olimpijskich. Jeśli jesteś w dobrej formie to potrafisz skakać na każdej skoczni i stawać na podium.

Co spowodowało, że był to najlepszy sezon w Twojej karierze?

W skokach niewielki błąd może przekreślić szanse na dobry wynik. Co było największym rozczarowaniem w Twojej dotychczasowej sportowej karierze? Posiadasz takie wspomnienie?

– Szczerze mówiąc, to nie wiem (śmiech). Opuściłem przedolimpijską próbę w Pjongczang. Z perspektywy czasu, była to dobra decyzja?

– To była bardzo dobra decyzja. Uniknąłem długiej drogi do Japonii, następnie do Pjongczang w Korei. Zaraz po tym wyjeżdżaliśmy do Lahti. Bardzo chciałem, aby moje ciało było w pełni sił na Mistrzostwa Świata. Wiedziałem, że jet

30

– Trudne pytanie… Konkurs w Innsbrucku oraz w Vikersund nie był dla mnie najlepszym doświadczeniem. Ale takie jest życie, nie zawsze jest łatwo. Nie zawsze dostaniesz idealne warunki, w których będziesz mógł oddać dobry i daleki skok. Czasami jest taki dzień, że masz słabe warunki, spóźnisz wyjście z progu i zepsujesz lądowanie. Wiele składowych

musi się złożyć na dobry skok. Mam 25 lat, staram się podchodzić z dystansem do tego, na co nie mam wpływu. Jesteś bardzo ekspresywny. W życiu prywatnym także bez trudu wyrażasz swoje emocje?

– Skoki narciarskie to moje życie i to, co kocham robić. Jeśli coś mi nie wychodzi, popełniam błędy, to jestem bardzo zły. Kiedy zdasz sobie sprawę, że przegrałeś walkę o podium i była to twoja wina, ciężko jest sobie z tym poradzić. W życiu prywatnym staram się być bardziej wyluzowany, lecz nie zawsze mi się to udaje. Jak odczuliście nieobecność Severina Freunda w waszej drużynie?

– Dla mnie osobiście nie było to łatwe. Severin zawsze był osobą, której się przypatrywałem. Niejednokrotnie podglądałem, jak pracuje nad poprawą swoich skoków, jak eliminuje błędy. Myślę, że moi koledzy również to robili. To była dla nich tak samo trudna sytuacja. Spoczywała na nich spora odpowiedzialność pod nieobecność najbardziej doświadczonego z nas.

nr 05 | lipiec 2017


Markus Eisenbichler Andreas Wellinger i Richard Freitag musieli przejąć pałeczkę liderów drużyny. Jestem zadowolony, że i mnie, mimo ciężkiego początku sezonu, udało się zrobić krok naprzód. Jego kontuzja i długa rekonwalescencja to było wyzwanie dla nas wszystkich. Pocieszające jest to, że mimo braku Severina w drużynie, udało nam się być w ścisłej czołówce i rywalizować z najlepszymi.

Pytanie-odpowiedź:

Twoje rodzinne miasto to kolebka niemieckiego biathlonu. Co sprawiło, że wybrałeś właśnie skoki narciarskie?

3) Najlepszy kolega z drużyny: Wszyscy (śmiech). Naprawdę jesteśmy ze sobą w dobrych, przyjacielskich relacjach, co stanowi o sile naszej ekipy.

– W Ruhpolding znajduje się spora liczba skoczni narciarskich, ale mimo tego, nie było mi łatwo zacząć. Biathlon to zdecydowanie numer jeden, ale mam nadzieję, że po tak dobrym dla mnie sezonie uda się odnowić istniejące tam skocznie i zachęcić dzieci do uprawiania skoków narciarskich. Gdybyśmy mieli dostęp do igielitu na skoczniach w Ruhpolding, nie musielibyśmy jeździć na letnie zgrupowania do Austrii czy Oberstdorfu. To jest zawsze długa wyprawa, a tutaj wpadałbym prawie po sąsiedzku. Dla mnie również byłoby to bardziej komfortowe. Chciałbym to zmienić, choć na razie ciężko cokolwiek w tej kwestii prorokować. Może Twoje wyniki z minionego sezonu pozytywnie wpłyną na sytuację skoków narciarskich w Ruhpolding...

– Mam nadzieję, ponieważ bardzo bym chciał trenować w Ruhpolding. Zależy mi, aby te obiekty odżyły i mogły służyć innym. Staram się robić, co w mojej mocy, aby być najlepszym i osiągać zadowalające wyniki. Może to sprawi, że uda się coś zmienić.

1) Ulubiona skocznia: Ciężko wskazać jeden obiekt. Bardzo lubię Klingenthal, Stams i Letalnicę w Planicy. Lillehammer to także bardzo ważne dla mnie miejsce. Po raz pierwszy stanąłem tam na podium Pucharu Świata. 2) Narciarski idol: Kazuyoshi Funaki

4) Jeśli nie skoki to...: Tenis, golf lub wspinaczka. Na pewno sport. Z moją dziewczyną zawsze aktywnie spędzamy wolny czas.

Skoki narciarskie to moje życie i to, co kocham robić. Jeśli coś mi nie wychodzi, popełniam błędy, to jestem bardzo zły. Kiedy zdasz sobie sprawę, że przegrałeś walkę o podium i była to twoja wina, ciężko jest sobie z tym poradzić. W życiu prywatnym staram się być bardziej wyluzowany, lecz nie zawsze mi się to udaje.

5) Mistrzostwa Świata czy Igrzyska Olimpijskie: 99% sportowców wybiera Igrzyska Olimpijskie, ale dla mnie konkursy Pucharu Świata czy Pucharu Świata w lotach są niezwykle ważne. Pokazują, że jesteś w dobrej formie przez cały sezon, a nie przygotowujesz się na jedną, konkretną imprezę. Natomiast na pierwszym miejscu stawiam zwycięstwo w Pucharze Świata w lotach. Od tego zaczęła się moja przygoda ze skokami i to jest moja największa pasja. 6) Robert Lewandowski czy Thomas Mueller: Bardzo trudne pytanie. Robert Lewandowski jest świetnym zawodnikiem oraz bardzo sympatycznym człowiekiem. Miałem przyjemność poznać go podczas Pucharu Świata w lotach w Oberstdorfie. Thomas Muller jest Niemcem, co automatycznie powoduje moją sympatię do niego. Bardzo lubię i szanuje obu piłkarzy. 

Hill Size Magazine

31


punkt k

Tekst:: Mikołaj Szuszkiewicz/skokipolska.pl

Harrachov

#naMamuta ! Czeski Harrachov od kilku lat nie organizuje już zawodów Pucharu Świata. Tamtejsza skocznia do lotów narciarskich zaczęła niszczeć, a perspektywa organizacji kolejnych konkursów na karkonoskim „mamucie” znacząco się oddaliła. Wszystko może się zmienić dzięki inicjatywie młodych pasjonatów, którzy wspólnie chcą zebrać pieniądze na wskrzeszenie Čertaka. Organizatorzy kampanii „Na Mamuta!” tłumaczą cel swojej akcji na swojej stronie internetowej namamuta.wordpress. com. - Tym projektem chcemy uświadomić ludziom, że bez tej skoczni skoki narciarskie w Czechach odejdą w zapomnienie. W przyszłości planujemy we współpracy z Urzędem Miasta Harrachov różne kampanie i akcje fundraisingowe. W czerwcu 2017 w Harrachovie odbędzie się charytatywny bieg, zorganizowany wspólnie z naszym miastem partnerskim, Frenštátem pod Radhoštěm – zapowiadają. W tej chwili inicjatywa jest na etapie promocji wewnątrz środowiska skokowego. - Pierwsza taka dyskusja odbyła się w szkole w Harrachovie z udziałem Ludvika Šablatury, odpowiedzialnego za oryginalny projekt „mamuta” i Josefa Slavíka, który przygotował

32

już koncepcję przebudowy. Naszym celem jest zebrać do 2020 roku wystarczającą kwotę do wykonania modernizacji skoczni – piszą organizatorzy. Pomysłodawczynią akcji jest 18-letnia Sabina Nguyenová, która w zeszłym roku z koncepcją przebudowy obiektu przystąpiła do programu „Hledá se LEADr”, przeznaczonego dla zaangażowanych społecznie młodych ludzi. – Walczymy o uratowanie „mamuta” od bankructwa. Myślę, że młode pokolenie może być siłą napędową, musi tylko rozbudzić w sobie zapał. Mam nadzieję, że uda nam się przekonać jak najwięcej ludzi, jak ważna jest ta skocznia – pisze Sabina. W ekipie odpowiedzialnej za organizację akcji „Na Mamuta!” znaleźli się też uczniowie średnich szkół

z różnych zakątków Czech: Vojtěch Helebrant, Michaela Kubíková, Jan Metelka i Kateřina Kohútová. W kampanię zaangażowali się także młodzi zawodnicy z Harrachova, w tym Petr Šablatura, wnuk Ludvika. W mediach społecznościowych akcja promowana jest hasztagiem #namamuta. Podpisz petycję, wesprzyj Čerťák! Dodajmy, że Wy także możecie wyrazić poparcie dla inicjatywy związanej z ratowaniem niszczejącej skoczni w Harrachovie. Wystarczy, że podpiszecie internetową petycję z tym związaną. Znajdziecie ją pod adresem petice24.com/namamuta_petice >>> 

nr 05 | lipiec 2017


zdjęcia: Sabina Nguyenová - archiwum prywatne

Sabina Nguyenova

Rozmowa: Martyna Ostrowska

Aktywistka ze skoczni

Skąd zrodził się pomysł na ratowanie skoczni mamuciej w Harrachovie?

– To nieco skomplikowane. Jestem jeszcze bardzo młoda, mam 18 lat i wciąż chodzę do szkoły. Uważam się za dość aktywną osobę. Pewnego dnia zobaczyłam ogłoszenie konkursu dla młodych polityków – "Hledá se LEADr". Ideą było przedstawienie jakiegoś pomysłu bądź projektu, który może być naprawdę użyteczny. Pierwsza rzeczą, która przyszła mi do głowy była skocznia mamucia w Harrachovie. Musiałam coś z tym zrobić. Wychowałam się blisko Čertaka, widziałam skoczków bijących rekordy na

Hill Size Magazine

tym obiekcie. Po prostu nie mogłam sobie wyobrazić, że tego mamuta już nie będzie. Wystartowałam z projektem, który początkowo prowadziłam sama. Szybko okazało się, że temat staje się coraz bardziej popularny. Zaczęłam pojawiać się w gazetach, a mój projekt rozrósł się. Zebrałam grupę młodych i kreatywnych ludzi równie mocno zainteresowanych tym tematem i zaczęliśmy działać wspólnie. Jak znalazłaś te osoby? Znaliście się wcześniej?

– Znałam ich wszystkich jeszcze przed powstaniem projektu. Dziewczyny to moje koleżanki i wiedziałam, że

Ma dopiero osiemnaście lat, a już aktywnie działa na rzecz lokalnych skoków narciarskich. Nie wahała się ani chwili, kiedy okazało się, że pewien konkurs dla młodych ludzi może pomóc w uratowaniu mamuciej skoczni w jej ukochanym Harrachovie. Sabina Nguyenová, jak sama przyznaje, nie miała innego wyjścia, musiała pokochać skoki narciarskie. dobrze sobie poradzą z zarządzaniem takim projektem. Chłopcy pracują ze mną w jednej redakcji portalu o skokach narciarskich – skoky.net. Wszyscy są bardzo kompetentni i zawsze mnie wspierają. Jaka była Twoja pierwsza styczność ze skokami narciarskimi?

– Wychowywałam się w Harrachovie, więc pierwszy kontakt ze skokami miałam już w przedszkolu. Popołudniami zawsze rodzice zabierali nas do domu, ale niektórzy z moich koleżanek i kolegów byli odbierani przez pewnego starszego, bardzo miłego

33


punkt k

pana. Był nim Dalibor Motejlek, który trenował najmłodszych skoczków. Jak to się stało, że zaczęłaś się interesować skokami?

– Byłam poniekąd zmuszona polubić ten sport. Przez całe życie spędzałam bardzo dużo czasu ze skoczkami, po prostu się razem wychowywaliśmy. Na początku to było normalne zainteresowanie ze względu na moich rówieśników, później przerodziło się w nieco głębsze uczucie. Uwielbiam tą adrenalinę, która przeszywa moje ciało, kiedy któryś z zawodników skacze naprawdę daleko! Próbowałaś kiedyś skoczyć?

– Nie, jestem tylko fanem. Jedyne narty jakie zakładam to zjazdówki. Zimą bardzo lubię na nich jeździć. Masz swoją ulubioną drużynę i skoczka?

– Oczywiście! Nie jest raczej zaskoczeniem, że moją ulubioną drużyną

34

jest reprezentacja Czech. Mam tam dużo przyjaciół, ale nie mam jednego ulubionego skoczka. Wiele osób związanych ze skokami mówi, że skocznie mamucie mają w sobie coś szczególnego, coś co ciężko wyrazić słowami.

– Loty narciarskie są wyjątkowe. To dlatego mamy tylko pięć skoczni mamucich na świecie. To wspaniałe z perspektywy obserwatora, aż ciężko sobie wyobrazić jak niesamowite musi to być dla samych skoczków! Projekt, którego jesteś liderką jest bardzo popularny w Czechach. W Polsce też dużo się o nim mówi. Jesteś zaskoczona, że tyle osób potraktowało go poważnie? Co to dla Ciebie znaczy?

– Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że ten projekt może się aż tak rozrosnąć. Jesteśmy dopiero na początku drogi, ale wciąż pracujemy nad nowymi wydarzeniami i snujemy

plany jak propagować nasze pomysły. Wsparcie jakie otrzymałam sprawiło, że poczułam się bardzo silna jako lider całego przedsięwzięcia. To dało mi spora motywację i dużo energii do podejmowania kolejnych działań. Jak inni mogą wspomóc Twój projekt?

– Każdy może pomóc poprzez udostępnienie swojego ulubionego momentu czy wspomnienia związanego z mamucią skocznią w Harrachovie i oznaczyć je hashtagiem #namamuta. Jesteś bardzo młoda i niezwykle zaangażowana w wiele spraw. Masz czas na odpoczynek?

– Projekt to moje hobby. To coś nad czym bardzo lubię pracować i co czyni mnie lepszą osobą. Mimo, że wciąż jestem młoda, nie mieszkam już z rodzicami, pracuję dorywczo. Kiedy zsumuję to wszystko, okazuje się, że nie mam za wiele wolnego czasu. 

nr 05 | lipiec 2017


Sabina Nguyenova

Byłam poniekąd zmuszona polubić ten sport. Przez całe życie spędzałam bardzo dużo czasu ze skoczkami, po porostu się razem wychowywaliśmy. Na początku to było normalne zainteresowanie ze względu na moich rówieśników, później przerodziło się w nieco głębsze uczucie. Uwielbiam tą adrenalinę, która przeszywa moje ciało, kiedy któryś z zawodników skacze naprawdę daleko!

Hill Size Magazine

35


Tekst:: Martyna Ostrowska/Dominika Wiśniowska

punkt k

Zagłębie mistrzów Kiedy na przełomie roku Daniel Andre Tande odnosił zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni, Kongsberg przeżywał drugą młodość. Charakterystyczne czerwone swetry z literką "K" sprzedawały się jak świeże bułeczki. Sportowy duch odżył. Po wielu latach miasto doczekało się kolejnego talentu. Słynne sweterki z literką "K" jak Kongsberg

Kongsberg to gmina położona w regionie Buskerud na południowy-zachód od Oslo. To właśnie tutaj na świat przyszli legendarni bracia Ruud – Sigmund, Birger i najmłodszy Asbjørn. Trójka, która wiele lat temu dała podwaliny skokom narciarskim, nie tylko w Norwegii, ale i na całym świecie. Na miejsce docieramy świeżo po zakończonym turnieju RAW AIR. Emocje po niesamowitym weekendzie z lotami narciarskimi powoli opadają. Odwiedzamy Norsk Bergverksmuseum, gdzie w podróż śladami słynnej rodziny Ruud zabiera nas Morten Øvereng.

– Pewnego dnia Sigmund znalazł miejsce idealnie nadające się pod skocznię narciarską. Bracia Ruud wybudowali ją sami. Jedynym wydatkiem jaki ponieśli był zakup dynamitu użytego do wyburzenia części skały, za który zapłacili 16 koron norweskich [około ośmiu złotych – przyp. red.]. Kiedy matka wysłała

Birgera do lasu, aby uzbierał owoców leśnych dla rodziny, on swoje pieniądze wolał przeznaczyć na zakup jagód. Dzięki temu nie tracił czasu i mógł iść pomóc braciom w budowaniu obiektu, który później nazwali Hannibalbakken. Nazwa pochodziła od znajdującej się nieopodal kopalni Hannibal. Ostatni

Hanniballbakken – Skoki były dla nich hobby. Nie byli profesjonalistami jak teraz, to nie był ich zawód. Poza skokami wszyscy pracowali na pełny etat – tłumaczy Morten. Nie zmieniło to jednak ich zaangażowania i determinacji. Swoją pasję realizowali na przekór i mimo wszystko.

36

Wnętrze Norsk Bergverksmuseum

nr 05 | lipiec 2017


zdjęcia: Dominika Wiśniowska

Zagłębie mistrzów

skok na tym obiekcie oddano w 1996 roku. Daniel Andre Tande świętował wtedy swoje...drugie urodziny. Wkrótce po tym nieużytek został zdemolowany przez wandali. Kilka lat później uporządkowano tereny wokół skoczni. W planach był demontaż wieży sędziowskiej. Okazał się jednak bardzo kosztowny. Dzisiaj służy ona turystom jako platforma widokowa.

Wszystko zostaje w rodzinie O sprawność fizyczną braci niezwykle zawzięcie dbał ich ojciec. Specjalnie dla nich wybudował domek letniskowy, wokół którego zorganizował mini centrum sportowe. W miejscu, gdzie dzisiaj mieści się przedszkole i szkoła, Ruudowie mieli do dyspozycji boisko do piłki nożnej, kort tenisowy i basen z wieżą do skoków. Trenowali tam także ich koledzy. To właśnie letnie treningi sprawiały, że zimą osiągali dużo lepsze wyniki niż rywale. – W roku 1935 podczas zawodów we Francji Sigmund Ruud podzielił triumf z innym Norwegiem – Arne B. Christiansenem. Dla organizatorów konkursu był to spory problem, ponieważ mieli tylko jedną nagrodę – okrągły talerz. Nie posiadali wystarczającej ilości pieniędzy, żeby ufundować drugą. Skoczkowie zgodzili się, aby trofeum zostało przedzielone na pół i na dwóch częściach wygrawerowano nazwiska obu zwycięzców. – Morten pokazuje nam namacalny dowód tej historii. – Christiansen nie pochodził z Kongsbergu. Jednak kilka lat później ożenił się z siostrą Ruudów, więc wszystko zostało w rodzinie – dodaje z uśmiechem. Bracia Ruud sukcesy odnosili nie tylko w skokach narciarskich. Z powodzeniem startowali także w zawodach narciarstwa alpejskiego. Najlepszym alpejczykiem w rodzinie był Birger, który w swoim dorobku miał nawet brązowy medal Mistrzostw Świata.

Hill Size Magazine

Skocznia Hanniballbakken wybudowana przez braci Ruud

Wspólna nagroda dla Sigmunda Ruuda i Arne B. Christiansen

Podczas jednego z konkursów Birger poszedł do lasu, jednak zaraz został wywołany na start. Miał pecha. Kombinezony zapinane na guziki niedawno zastąpiono elastycznymi strojami na zamek. Kiedy skoczek próbował zapiąć kombinezon w zapięcie zaplątały się włosy. Dziwna pozycja w locie to zupełny zbieg, nie do końca szczęśliwych dla Birgera, okoliczności. Z drugiej strony radość po skoku była ogromna. Skok był naprawdę bardzo daleki.

37


punkt k Bolesne odkrycie Dzieje rodzeństwa Ruud to jedyny przypadek w historii, gdy trzej bracia zdobyli tytuły Mistrzów Świata w skokach. Najpopularniejszy i najbardziej utytułowany z nich – Birger to prekursor stylu Kongsbergknekken, w jakim skakali skoczkowie z Konsgbergu. Polegał on na tym, że w powietrzu zawodnicy byli mocno pochyleni do przodu. Został wynaleziony przypadkowo. – W tamtych czasach skocznie nie były przystosowane do potrzeb zawodników tak jak teraz. Nie było żadnego miejsca na szczycie obiektu, w którym mogli oczekiwać na skok. Kiedy byli zdenerwowani i musieli skorzystać z toalety, swoje potrzeby załatwiali w lesie. Podczas jednego z konkursów Birger poszedł do lasu, jednak zaraz został wywołany na start. Miał pecha. Kombinezony zapinane na guziki niedawno zastąpiono elastycznymi strojami na zamek. Kiedy skoczek próbował zapiąć kombinezon w zapięcie zaplątały się włosy. Dziwna pozycja w locie to zupełny zbieg, nie do końca szczęśliwych dla Birgera, okoliczności. Z drugiej strony radość po skoku była ogromna. Skok był naprawdę bardzo daleki. Niekomfortowy lot okazał

Słynny styl Kongsbergknekken

38

się zatem przyczynkiem do rozpowszechnienia stylu, który pozwalał osiągać lepsze, niż dotychczas, odległości.

Prorocza gitara Birger Ruud zyskał światową sławę, a jego fenomenalne wyniki na skoczni przerodziły się niemal w uwielbienie. Poklask miał nie tylko u rodzimych fanów, ale także u Niemców, Austriaków czy Francuzów. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy dzień przed zawodami w niemieckim Aschberg dowiedział się, że jutro... wygra konkurs. – Birger Ruud przyjechał tam kilka dni przed zawodami. Kiedy spacerował po miasteczku zobaczył w sklepie gitarę z wygrawerowanym napisem: „Pierwsze miejsce, Birger Ruud, Norwegia”. Wszedł do sklepu i powiedział, że to nie jest w porządku, bo konkurs jeszcze się nie odbył. On nie oddał skoku, więc nie ma pewności, że wygra. Nikt jednak nie słuchał tego, co Norweg ma do powiedzenia. Wszyscy wiedzieli, że zwycięży. Tak właśnie się stało i gitara w takim samym stanie, jak przed konkursem, przyjechała do Kongsbergu. – To wiele mówi o tym jak wielką postacią skoków narciarskich był Birger Ruud.

Medal na emeryturze Ostatni wielki sukces w karierze Birgera Ruuda to srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w Sankt Moritz w 1948 roku. Mało kto wie, że wówczas najbardziej utytułowany z braci był już na sportowej emeryturze. – Na igrzyskach w Sankt Moritz Birger Ruud nie był w drużynie narodowej, ale podróżował razem z norweskimi skoczkami jako asystent. Musiał wypróbować nową skocznię olimpijską. Podczas tej próby Birger spisał się tak dobrze, że szefowie norweskiej ekipy zdecydowali, iż wystartuje w miejsce innego, młodszego zawodnika. Zdobywając medal w Sankt Mortiz, Birger Ruud na długo zapisał się w historii skoków jako najstarszy medalista Igrzysk Olimpijskich. Na tej pozycji zmienił go dopiero Noriaki Kasai, który w 2014 roku w wieku 41 lat wywalczył srebro na dużym obiekcie w rosyjskim Soczi.

Zakazany rekord Nie od dziś wiadomo, że Norwegowie to eksperci od lotów narciarskich. Niestety nie zawsze mogli bić nowe rekordy. – W Słowenii pojawiła się możliwość oddawania skoków ponad stu

Pierwsze miejsce, Birger Ruud, Norwegia

nr 05 | lipiec 2017


Zagłębie mistrzów metrowych, ale norweska federacja zabroniła swoim zawodnikom skakania powyżej 80 metrów, nawet jeśli konkurs zostanie rozegrany na większym obiekcie. Norwegowie pojechali do Planicy, ale skoki na 80-metrowej skoczni były niemożliwe ze względu na brak śniegu. Znakomicie przygotowana była natomiast większa skocznia – opowiada nasz przewodnik. Organizatorzy nie wahali się długo i zawody zostały przeniesione na skocznie pozwalającą na dalsze loty. Wiedzieli o zakazie, który otrzymali reprezentanci Norwegii, a ponieważ nie mogli pozwolić sobie na brak czołowych skoczków w zawodach, wpadli na pewien pomysł. – Ze względu na zakaz ustalono, że belka najazdowa zostanie obniżona tak nisko, że nie będą możliwe skoki dłuższe niż 80 metrów. – Niestety koncepcja spaliła na panewce jeszcze tego samego dnia. – Wieczorem zawodnicy oddali skoki treningowe i mimo, że zaczęli z niskiej belki i tak skakali bardzo daleko. Zadzwonili zatem do Norwegii, ale członkowie federacji pozostali nieugięci. Dzień później miał odbyć się konkurs. Skoczkowie z Konsgbergu już wtedy byli bardzo popularni zagranicą. Kiedy kibice dowiedzieli się, że nie będą mieli okazji zobaczyć ich w akcji, obrzucili stojących na trybunach Norwegów śnieżkami.

Birger Ruud najbardziej utytułowany z trójki braci. Dwukrotnie zdobywał złoty medal igrzysk olimpijskich (1923 i 1936), raz sięgnął po srebrny krążek - 1948. W swoim dorobku ma osiem medali Mistrzostw Świata – pięć złotych, dwa srebrne i brązowy. Z powodzeniem startował w kombinacji alpejskiej, w 1935 roku zostając brązowym medalistą w tej dyscyplinie. Dwa razy pobił rekord świata w długości lotu. W 1970 jego skok otworzył konkurs na olimpijskiej skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Po zawieszeniu nart na kołek podróżował po świecie pracując m.in. w sklepach sportowych. Zmarł w 1998 roku w rodzinnym Kongsbergu.

Odrodzenie Pomimo upływu lat legenda o trzech braciach pozostaje żywa i starannie pielęgnowana przez pasjonatów takich jak Morten. Sigmund, Birger i Asbjørn – zapisali się w historii nie tylko swojego miasta, ale całych skoków narciarskich. I choć wiele wody w rzece Numedalslågen musi upłynąć, aby powtórzyła się era na wzór Ruudomanii, już teraz w Kongsbergu wierzą, że koniunktura na skoki narciarskie powróci do kolebki. Kto wie, może to właśnie Daniel Andre Tande niedługo dołączy do galerii kongsberskich sław?  Hill Size Magazine

Pomnik Skiløperen przedstawiający Birgera Ruuda w locie, autorstwa Arne Durbana

39


hill size

40

nr 05 | lipiec 2017


Rozmowa i zdjęcia: Przemysław Wardęga

Arne Åbråten

Skoki na surowo Świst nart przecinających powietrze, charakterystyczne klapnięcie podczas lądowania, jęk zawodu albo okrzyki radości i tak przez dziesięć dni bez przerwy i odpoczynku. Tysiące kilometrów na lądzie i w powietrzu. Najbardziej intensywny turniej w historii skoków narciarskich - tak RAW AIR zapowiadali Norwegowie. Okazało się być ekstremalnie jak nigdy dotąd, nie tylko dla skoczków, ale również dla organizatorów. Presja czasu i nieoczekiwane zwroty akcji to turniejowa codzienność dyrektora norweskiego tournée Arne Åbråtena.

Hill Size Magazine

– To rezultat dyskusji z przedstawicielami Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, którą odbyliśmy pod koniec 2015 roku. Wtedy zaproponowaliśmy organizację cyklu zawodów. W przeszłości w naszym kraju odbywały się konkursy w grudniu, lutym i dwukrotnie w marcu. Wiemy, że dla skoczków przylot do Norwegii kilka razy w ciągu sezonu zimowego nie był optymalnym rozwiązaniem. Stąd narodził się pomysł organizacji jednego turnieju. Wiedzieliśmy, że jeśli dostaniemy zgodę, będzie to niezwykle wymagające, ale realne do wykonania przedsięwzięcie. Złożyliśmy zatem propozycję przeprowadzenia 10-dniowych zawodów na czterech skoczniach. Pomysł się spodobał. Walter Hofer cały czas był częścią zespołu, która pracowała nad tym aby umieścić RAW AIR w kalendarzu Pucharu Świata. Wspólnie z Clasem Brede Bråthenem, dyrektorem sportowym norweskiej kadry, pracowaliśmy nad wyborem najlepszej możliwej daty. Komitet kalendarzowy zatwierdził ją w kwietniu 2016. W czerwcu tego samego roku otrzymaliśmy zgodę ze strony rady FIS. Od tego momentu zaczęła się wytężona praca nad finalnym sportowym formatem turnieju.

zdarzyło im się skakać, żaden z nich nie odpowiedział, że aż dziesięć. Nawet w trakcie zgrupowań i treningów. Zazwyczaj po pięciu czy sześciu dniach mieli zaplanowaną przerwę. Nie zbagatelizowaliśmy oczywiście spraw zdrowotnych. Na początku skonsultowaliśmy wszystko z departamentem medycznym FIS, aby uzyskać odpowiedź, czy taki wysiłek nie będzie dla skoczków niebezpieczny. Okazało się, że nie ma żadnych przeciwwskazań i format turnieju może zostać zachowany. Wiem, że podczas pierwszej edycji RAW AIR niektórzy zawodnicy byli zmęczeni. My, aby zyskać zainteresowanie musieliśmy zrobić coś ekstremalnego. Naszym celem nie było kopiowanie Turnieju Czterech Skoczni. Niemiecko-austriacki turniej jest marką samą w sobie. Rywalizacja K.O., popularne miejsca rozgrywania konkursów i niezwykle długie tradycje, to wszystko czyni go wyjątkowym. Nie powinniśmy rywalizować z tak wspaniałym wydarzeniem, a raczej spróbować przyczynić się do rozwoju dyscypliny, wytyczając swoją własną drogę. Dlatego zadecydowaliśmy, że do klasyfikacji końcowej będą wliczały się nie tylko konkursy indywidualne, ale też drużynowe oraz kwalifikacje.

10 dni, co najmniej 16 skoków. To spore wyzwanie.

Nagroda główna turnieju to szklany talerz. Jakie jest jego znaczenie?

– Zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie coś zupełnie nowego. Kiedy pytaliśmy skoczków ile najwięcej dni pod rząd

– Wybierając szklane trofeum jako główną nagrodę w RAW AIR kierowaliśmy się tym, aby pokazać surową

Skąd pomysł na organizację RAW AIR?

41


hill size

Polscy kibice są niesamowici. Widzę ich wszędzie. Dają zawodnikom dodatkową moc. Można ich uznać za piątego skoczka w drużynie. część natury. Tak jak lot w powietrzu wykonywany przez skoczków. Było dla nas ważne, aby nagroda została wykonana ręcznie w Norwegii. Chcieliśmy, żeby prezentowała ona norweską jakość, a tym samym kojarzyła się z naturą. Taka jest geneza trofeum. Nie mogliśmy zrobić kopii orła będącego nagrodą za zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni czy kuli wręczanej zwycięzcy Pucharu Świata. Musieliśmy wymyślić coś „swojego”. Bardzo podoba mi się taka nagroda. Projektanci postarali się i sprawili, że wpasowuje się ona do ogólnego projektu turnieju. Jest Pan dyrektorem RAW AIR. Na czym dokładnie polega Pana rola?

– Od kiedy zaczęliśmy pracować nad organizacją turnieju najbardziej wymagającym zadaniem dla mnie było połączenie każdego z czterech miast-gospodarzy w całość. W przeszłości każde z nich pracowało osobno nad własnymi wydarzeniami. Można powiedzieć, że byli nawet swego rodzaju rywalami w walce o miejsce w kalendarzu. Teraz musieli działać wspólnie. Ustanowiliśmy spotkania i czaty grupowe. Wszystko po to, aby Oslo, Lillehammer, Trondheim i Vikersund miały możliwość wspólnie pracować z jeszcze większą grupą wolontariuszy i wymieniać się wiedzą, która poprawiłaby ich umiejętności organizacyjne. Chcieliśmy także, aby dzięki temu poczuli się jak jedna drużyna, która współtworzy nowe tradycje w skokach narciarskich. Scalenie wszystkich ekip w jeden dobrze funkcjonujący organizm było głównym celem. Moim zdaniem, aby wszystko działało prawidłowo, organizatorzy powinni

42

dobrze się znać, należeć do jednej grupy i pracować razem. Drugim wyzwaniem, nad którym musiałem pracować to promocja turnieju. Ta praca w zasadzie się nie kończy – była potrzebna przed, w trakcie, jak i teraz – po zakończonym już turnieju. Czym jest dla Pana RAW AIR osobiście?

– RAW AIR to mój największy projekt. Jego jak najlepsza realizacja to cel, do którego dążę. Chciałbym zapewnić norweskim organizatorom zawodów, aby byli pewni miejsca w kalendarzu Pucharu Świata. Chcę stworzyć podstawy i warunki do tego, aby przetrwali jako gospodarze międzynarodowych zawodów. To szczególnie ważne w czasach, kiedy mamy wielu świetnych organizatorów. Musimy robić wszystko w odpowiedni sposób i stale się rozwijać. Jeżeli połączymy te elementy w jedną układankę, osiągniemy to, do czego zmierzamy. Zapewnienie turniejowi, ale i każdemu z miast, miejsca w kalendarzu to moje zadanie i osobista ambicja. Oni zasłużyli sobie na to ciężką pracą. Co stanowiło największe wyzwanie podczas przygotowań do turnieju?

– Powiedziałbym, że logistyka oraz odnalezienie najlepszego sposobu jej organizacji. Chodzi o transport i zakwaterowanie we wszystkich czterech miejscowościach. Chcieliśmy, aby sportowcy spali w jednym miejscu, ale też byli razem w drodze pomiędzy miastami, hotelami i skoczniami. Wiedzieliśmy jak intensywny będzie to turniej, więc zapewnienie całym zespołom sprawnego transportu i dogodnego zakwaterowania

było jednym z kluczowym elementów. Z drugiej strony chcieliśmy zrekompensować trudy związane z ciągłym przemieszczaniem się i podróżami. Dlatego też skoczkowie przyjeżdżając do hoteli nie musieli się w nich meldować. Klucze otrzymywali wcześniej, w drodze na miejsce. Połączenie tych wszystkich elementów, uzyskanie atrakcyjnych ofert od firm przewozowych i hoteli oraz finansowanie wszystkiego – to było zdecydowanie największe wyzwanie. Nie robiliśmy tego nigdy wcześniej na tak dużą skalę. Czy jest coś, co chciałby Pan zmienić bądź poprawić w kwestii organizacyjnej?

– Możemy poprawić przepływ informacji dla drużyn, samych zawodników i mediów. Wykorzystamy do tego nowe technologie komunikowania się, co pomoże usprawnić proces. Jest to niezbędne, ponieważ nad organizacją turnieju pracuje mnóstwo ludzi i w razie wszelkich zmian czy aktualizacji mamy duże ograniczenia czasowe, z którymi musimy sobie poradzić. To jest co najmniej jedna rzecz, którą trzeba ulepszyć. Polscy kibicie – co o nich Pan myśli?

– Darzę polskich kibiców ogromnym uznaniem. Znakomicie wspierają i mają wielki szacunek do największych sportowców. Jestem niezwykle szczęśliwy, kiedy to widzę. Mają swoje sposoby, aby robić hałas i być głośno. Są częścią skoków narciarskich. Bez tych niezwykłych obrazków, które widzimy na trybunach, nie byłoby takiego zainteresowania mediów. Polscy kibice są niesamowici. Widzę ich wszędzie. Dają zawodnikom dodatkową moc. Można ich uznać za piątego skoczka w drużynie. Warunki atmosferyczne mogą być bardzo zmiennie – jak trudne jest to dla organizatorów?

– O tym, że pogoda może być kapryśna, wiedzieliśmy już przed rozpoczęciem

nr 05 | lipiec 2017


Arne Åbråten

turnieju. Kiedy organizujesz zawody trwające dziesięć dni z rzędu, nie ma miejsca na duże zmiany. Jest praktycznie niemożliwe, aby codziennie trafiać na wyśmienite warunki. Spodziewaliśmy się, że będzie wiele wyzwań z tym związanych. Byłem bardzo zadowolony, kiedy zakończyliśmy festiwal na Holmenkollen – trzy dni zmagań, pięć serii skoków i wszystko w idealnych warunkach. W Lillehammer natomiast było mnóstwo ludzi na skoczni. Tylku kibiców nie widziałem tam w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Niestety mimo świetnej frekwencji niemożliwe było rozegranie konkursu skoków. W takich sytuacjach musimy być skupieni na tym, co ma nastąpić później. Jeśli są problemy lub zawody są odwołane w jednym z miejsc, musimy być otwarci na propozycje ich przeniesienia. To pokazuje również dobrą komunikację pomiędzy wszystkimi

Hill Size Magazine

czterema organizatorami. Zarówno oni, jak i my musimy być elastyczni i dopasować się do zaistniałych sytuacji. W sezonie 2017/2018 odbędzie się Turniej Czterech Skoczni, Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich, Igrzyska Olimpijskie, a do tego RAW AIR – czy to nie za dużo?

– Nie wydaje mi się (śmiech). Na szczęście nie jestem skoczkiem narciarskim, dlatego mogę spojrzeć na to z nieco innej strony. Jeśli zrobimy wszystko w odpowiedni sposób, zadbamy o sportowców, trenerów i zapewnimy niezbędne wsparcie – wszystko będzie funkcjonowało prawidłowo. Kiedy rozmawialiśmy z FIS – em, otrzymaliśmy wytyczne mówiące, że pierwsze trzy lata będą okresem poświęconym na dopracowanie ostatecznego formatu turnieju. To test, którego rezultatem będzie odpowiedź

na pytanie, czy RAW AIR zostanie w kalendarzach na kolejne sezony. Wracając do skoczków, dostrzegam, że z roku na rok znacząco się rozwijają. Są silniejsi fizycznie, jak i mentalnie. Mają wokół siebie więcej ekspertów i coraz lepszy sprzęt. Dyscyplina idzie do przodu, w podobnym tempie jak inne. Dla przykładu w biegach narciarskich obok wszystkich dużych imprez organizowane jest Tour de Ski. Uważam, że najlepsi skoczkowie świata poradzą sobie z wyzwaniem, jakim jest taka ilość ważnych wydarzeń w trakcie jednego sezonu. 

43


hill size

Tekst: Dominika Wiśniowska

RAW AIR

jest wielce okej! Pierwsza edycja turnieju RAW AIR była taka jak zapowiadali jej organizatorzy: ekstremalna i intensywna, czasem chaotyczna i nieco surowa w swojej formie. Podobnie jak ten tekst. Wszystkich spodziewających się kolejnych sensacji na temat słabej organizacji czy narzekania na zabawy z belką, muszę z góry ostrzec – tego u mnie nie znajdziecie. Nazwijcie mnie szaleńcem, ale mnie się podobało i wierzę, że w tym szaleństwie nie jestem sama. Jak feniks z popiołów Nowy norweski wynalazek – RAW AIR Tournament – od początku miał spore grono zwolenników, a jeszcze większe przeciwników. Podchodząc do tematu z dystansem i typowym dla siebie nadmiernym entuzjazmem, dołączyłam do pierwszej grupy. Niestety długo

44

nr 05 | lipiec 2017


Zdjęcia: Dominika Wiśniowska/Maria Grzywa

wyczekiwane pierwsze zawody w Oslo, przynajmniej pod względem sportowym, znacznie ostudziły mój zapał. Zazwyczaj szczęśliwa dla Polaków Holmenkollbakken, tym razem zawiodła nasze oczekiwania. „Ozłoceni” podopieczni Stefana Horngachera nie błyszczeli formą z Finlandii, a polscy kibice przeżyli moment grozy będąc świadkami finałowego skoku Kamila Stocha. Katastrofalny błąd spowodował, że Polak stracił pozycję lidera Pucharu Świata na rzecz Stefana Krafta. Na szczęście turniejowa karawana zdążyła dotrzeć do Trondheim, jeszcze zanim skokowi Janusze postawili ostateczny krzyżyk na występie Stocha w Skandynawii. Na Granåsen Kamil najpierw triumfował w prologu, a potem znalazł się w czołówce konkursu, co dało nadzieję na to, że podwójny mistrz olimpijski Kryształowej Kuli nie odda bez walki. W Vikersund ponownie pokazaliśmy światu pazury. Polacy jak natchnieni bili swoje rekordy życiowe, a Piotr Żyła

Hill Size Magazine

RAW AIR

(dwukrotnie!) ustanowił nowy rekord kraju. Na najlepsze musieliśmy czekać, aż do ostatniego konkursu turnieju. Jak mówi dobrze znane powiedzenie: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Kiedy wszyscy skupili się na pojedynku Stefana Krafta z Andreasem Wellingerem, Kamil niczym przyczajony tygrys zgarnął ostatnie trofeum turnieju! W pokonkursowej zawierusze Stoch nie zapomniał o Wellingerze, dla którego RAW AIR był wyjątkowo surowy. Zdjęcia Polaka pocieszającego młodszego kolegę nie umknęły uwadze czujnych kibiców. Lotem błyskawicy obiegły wszystkie media społecznościowe chwytając za serce niejednego fana skoków. W tracie dziesięciu dni Kamil Stoch zafundował nam szeroką gamę uczuć i wrażeń. Od grozy na Holmenkollen do rozpierającej dumy, kiedy na największej skoczni świata słuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Polak po raz kolejny potwierdził, że mistrzem się jest, a nie tylko bywa – zarówno na skoczni, jak i poza nią.

Norweska gościnność Norwegowie są narodem z natury uprzejmym. W przypadku „swojego” turnieju wykazali się również ogromną gościnnością, przez długi czas pozostając tylko tłem dla austriacko-niemieckiej rywalizacji. Na szczęście do czasu! Jak na Wikingów przystało, gospodarze podeszli do rywalizacji w bojowych nastrojach, podbudowani niespodziewanym sukcesem drużynowym w Lahti. Niestety zapał części norweskiej ekipy został brutalnie zgaszony już w prologu do inauguracyjnych zawodów w Oslo. Festiwal dyskwalifikacji zafundował swoim rodakom Morten Solem, który jeszcze na górze skoczni, odesłał w kwitkiem kilku klasowych zawodników. Jednym z bohaterów tej tragedii został Anders Fannemel. Ówczesnemu rekordziście świata, przełknięcie tak gorzkiej pigułki nie przyszło łatwo, ale chyba nawet sam zainteresowany przyznałby, że ten sezon w ogóle go nie rozpieszczał. Trondheim okazało się być miejscem przełomowym nie tylko dla Kamila

45


hill size

Stocha. Niemoc Norwegów przełamał Andreas Stjernen. Skoczek pochodzący z położonego nieopodal Levanger, dwukrotnie zajął drugie miejsce, przegrywając tylko ze znakomitym Kraftem i odzyskującym dobrą formę, Kamilem Stochem. Norwegia wreszcie doczekała się swojego bohatera i nie był nim, jak zakładano przed turniejem, nieco chimeryczny w ostatnim czasie Daniel-Andre Tande. Wiatr pod narty (i to dosłownie) gospodarze złapali dopiero w Vikersund. Loty narciarskie od zawsze były norweską specjalnością i choć podopieczni Alexandra Stoeckla nie byli pierwszoplanowymi postaciami tego sezonu, na Vikersundbakken zaserwowali nam prawdziwy crème de la crème skoków narciarskich. Triumf w drużynówce osłodził Norwegom nienajlepszy występ w rodzimym turnieju, a w hucznym świętowaniu nie przeszkodził im nawet Stefan Kraft, który skradł wisienkę w postaci rekordu świata. Z norweskiego punktu widzenia, w ogóle był to turniej „outsiderów”. Nie znam osoby, która na początku tego sezonu postawiłaby na Stjernena w jakichkolwiek zawodach. Tymczasem jeden z najstarszych zawodników w kadrze był jedynym Norwegiem, który indywidualnie

46

stanął na podium RAW AIR. Kiedy pomiędzy waflem z brunostem a kolejną kawą, rozmawialiśmy o możliwości pobicia rekordu świata, wśród nas najczęściej padały nazwiska Fannemel i Forfang. Dobrze, że pojawił się pewien niepozorny wąsacz, który uświadomił nam jak mało wciąż wiemy o skokach narciarskich. Choć Norwegowie (z małymi wyjątkami) nie zostali bohaterami własnego podwórka, prawdopodobnie dostaną szansę na rehabilitacje w przyszłym sezonie. Skoro o rehabilitacji mowa, w wietrznym Lillehammer pojawił się Kenneth Gangnes, który jak twierdzi miejscowa

poczta pantoflowa, jest na najlepszej drodze do wielkiej formy sprzed kontuzji.

Mistrzowie drugiego planu Pierwszoplanowymi postaciami turnieju RAW AIR byli oczywiście Stefan Kraft i Andreas Wellinger. Odsuwając na bok wszystkie zawirowania belkowe, wściekłego Wernera Schustera i łzy Wellingera, trzeba przyznać, że obaj skoczkowie zafundowali kibicom emocjonującą rywalizację, okraszoną rekordem świata i odrobiną dramaturgii. Ostatecznie trofeum trafiło w ręce Austriaka, ale o tym już wszyscy dobrze wiemy. RAW AIR był nie tylko porywającą walką

Póki co, RAW AIR Tournament jest „surowym” diamentem na mapie Pucharu Świata. To twór nieperfekcyjny, z kontrowersyjnymi zasadami i wieloma niedociągnięciami organizacyjnymi. W istocie, do nazywania go norweską wersją Turnieju Czterech Skoczni droga jeszcze daleka. Czy Norwegowie sprostają organizacji kolejnej edycji morderczego turnieju? Czas pokaże, ale na pewno zasługują na drugą szansę.

nr 05 | lipiec 2017


RAW AIR o imponujący czarny talerz. Turniej pełen był małych sukcesów tych, którzy przed jego rozpoczęciem, absolutnie nie byli w centrum zainteresowania. Jednym z mistrzów drugiego planu był Kevin Bickner. Dwudziestoletni Amerykanin nie tylko ustanowił nowy rekord USA, ale przede wszystkim zjednał sobie serca wielu fanów skoków narciarskich. Takiej radości ze strony amerykańskich zawodników i trenerów nie oglądaliśmy od bardzo dawna i mamy nadzieję, że będziemy widzieć ją częściej. W Vikersund, pomimo upadku w drugiej serii konkursu, Bickner przeżył coś, co Amerykanie zwykli określać jako time of your life. Ja wierzę, że jeśli chodzi o Kevina: the best is yet to come. Na drugim biegunie, przynajmniej jeśli chodzi o wiek i osiągnięcia, staje Noriaki Kasai. Ile już razy japoński samuraj zachwycił nas swoimi występami? Nie inaczej było w Vikersund! Uwielbiany na całym świecie Nori, w wieku 44 lat, ustanowił swój nowy rekord życiowy i zakończył finałowe zawody turnieju na drugim stopniu podium. Trzeba przyznać, że odległość 241.5 m prezentuje się imponująco. Na konferencji prasowej Noriaki Kasai zapewnił nas, że nie zamierza zwalniać tempa, bo… po prostu kocha latać. Trzymam za słowo, Mistrzu! Owiana sławą Vikersundbakken dała nam wszystko to, co w skokach najlepsze: dalekie loty, nagłe zwroty akcji i niespodziewanych bohaterów. Robert Johansson, bo o nim mowa, przez 33 minuty był rekordzistą świata w długości lotu. W konkursie drużynowym, Norweg z charakterystycznym wąsem skakał jako drugi zawodnik swojej ekipy. Kto wie, czy w ogóle by się w niej znalazł, gdyby nie kombinezonowa wpadka Andersa Fannemela na inauguracje turnieju. W znakomitych warunkach, przed swoją publicznością Johansson wylądował na 252.0 m. Rekord świata pobił człowiek, na którego jeszcze niedawno nie postawiłby chyba nawet jego własny trener. Ba! W istocie

Hill Size Magazine

tak się stało, kiedy Johansson nie dostał szansy startu w konkursie drużynowym na Mistrzostwach Świata w Lahti. W Vikersund pochodzący z Lillehammer skoczek pokazał, że rola statysty go nie zadowala, jednym lotem kończąc dywagacje złośliwych na temat jego pozycji w kadrze i drugiego miejsca w Innsbrucku. Choć rekord świata sprzątnął Norwegom sprzed nosa Stefan Kraft, to swoją stabilną i dobrą dyspozycją prezentowaną przez cały sezon, Robert zasłużył chociażby na te 33 minuty.

Może byś tak wpadł popedałować? Norweski turniej to nie przygoda dla malkontentów. Niektórym marudnym przeszkadzało wszystko, łącznie z wyglądem trofeum za wygraną, ale jak mawia moja babcia: Złej baletnicy, przeszkadza rąbek u spódnicy. W Norwegii narzekanie nie jest w dobrym tonie, dlatego też wartości estetyczne i moralne zostawiam ekspertom. Najważniejsi bohaterowie turnieju (i mam na myśli skoczków, nie Borka Sedlaka i Mortena Solema) byli zachwyceni, co wielokrotnie podkreślali w swoich wypowiedziach. A skoro zawodnicy chcą

skakać i dostarczać nam i sobie kolejnych emocji, to kim jesteśmy my, żeby im tego zabronić? Póki co, RAW AIR Tournament jest „surowym” diamentem na mapie Pucharu Świata. To twór nieperfekcyjny, z kontrowersyjnymi zasadami i wieloma niedociągnięciami organizacyjnymi. W istocie, do nazywania go norweską wersją Turnieju Czterech Skoczni droga jeszcze daleka. Czy Norwegowie sprostają organizacji kolejnej edycji morderczego turnieju? Czas pokaże, ale na pewno zasługują na drugą szansę. Ze swojej strony muszę przyznać, że turniej nazywany przez nas pieszczotliwie „rowerem”, dostarczył mi tyle skrajnych emocji, co mało które zawody w minionym sezonie. Skoki są piękne, bo nieprzewidywalne, o czym nie raz przekonaliśmy się w ciągu tych dziesięciu dni. I choćby ze względu na to, ja jestem na tak i jadę na tym rowerze, słuchajcie, do byle gdzie! przekonaliśmy się w ciągu tych dziesięciu dni. I choćby ze względu na to, ja jestem na tak i jadę na tym rowerze, słuchajcie, do byle gdzie! 

47


Rozmowa: Martyna Ostrowska

hill size

Ciężka praca

Pierwsza wygrana w zawodach Pucharu Świata i trzecie miejsce na koniec sezonu zimowego to największe osiągnięcia w karierze Maren Lundby. Pochodząca z Gjøvik skoczkini nie spoczywa na laurach. Przed nią jedno z największych wyzwań - Igrzyska Olimpijskie w koreańskim Pjongczang. To był dla Ciebie jeden z najlepszych sezonów zimowych. Jakie to uczucie?

– To wspaniała sprawa. Znalezienie się na podium Pucharu Świata na koniec sezonu było moim celem przez wiele lat. To dla mnie wielka rzecz, że udało mi się skakać na dobrym poziomie minionej zimy. Jestem z tego bardzo zadowolona. Twój trening przed sezonem 2016/2017 dużo różnił się od tych w poprzednich latach?

– Przed zimą nie dokonałam wielkich zmian. W końcu udało mi się oddawać

48

dobre skoki w ciągu lata i uważam, że to główny powód, dla którego moja dyspozycja, również zimą, była tak dobra. Wszystko było dużo bardziej stabilne i lepiej poukładane niż wcześniej. Dzięki temu, kiedy zaczął się sezon zimowy moja pewność siebie była jeszcze większa. Zaczęłam wierzyć, że mogę objąć prowadzenie w konkursie. Pracowałam na to przez wiele lat i teraz wreszcie widzę, że to się opłacało. Jesteś jedyną dziewczyną w kadrze narodowej. To zaleta?

– Zdecydowanie nie jest to zaletą, ponieważ głównie muszę trenować sama. Przez to w trakcie ostatniego lata dołączyłam do naszych skoczków. Bardzo chciałabym, aby było więcej dziewczyn na moim poziomie. Byłoby wspaniale wspólnie trenować i podróżować. Mimo tego, że ten sezon spędziłam poniekąd sama, wiem, że nowe dziewczyny są coraz bliżej kadry. Widzę coraz więcej skoczkiń, które mogą wkrótce do mnie dołączyć. Mam nadzieję, że nasza drużyna będzie liczniejsza w kolejnym sezonie. Jestem przekonana, że za dwa czy trzy lata będziemy mieć bardzo silny zespół.

nr 05 | lipiec 2017


Zdjęcia: Przemysław Wardęga

Maren Lundby

daje efekty Powiedziałaś, że trenujesz także ze skoczkami. Jest to dla Ciebie pomocne, wymieniacie się wskazówkami?

– Zajęcia z chłopcami są dla mnie bardzo pomocne. Kiedy trenujemy razem zawsze obie strony mają szansę coś podpatrzeć, wymienić się radami. Dobrze się dogadujemy. Dzięki temu mam okazję zobaczyć jak oni radzą sobie z wieloma rzeczami i myślę, że to jest najbardziej pouczająca dla mnie kwestia. Naprawdę mogę się wiele od nich nauczyć. Mistrzostwa Świata w Lahti były dla Ciebie nieco słodko-gorzkie...

– Rzeczywiście turniej w Lahti był dla mnie słodko-gorzki, ale byłam bardzo zadowolona z mojej pierwszej próby tamtego dnia. Pokazałam, że wróciłam do moich najlepszych skoków. To było dla mnie niesamowicie ważne, że potrafię skakać na najwyższym poziomie w najważniejszych zawodach w sezonie. Ostateczny wynik nie był najlepszy [Maren Lundby ostatecznie zajęła czwarte miejsce – przyp. red.], ale staram się czerpać z takich sytuacji jak najwięcej pozytywnego doświadczenia. W przyszłym roku kolejna szansa medalowa. Jakie stawiasz sobie cele przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pjongczang?

– Moim głównym celem na Igrzyska Olimpijskie jest oczywiście medal, ale najpierw muszę wykonać sporo pracy. Powinnam skupić się na przygotowaniach w trakcie letniej przerwy. Muszę każdego dnia ciężko trenować i starać się, aby moja dyspozycja była jeszcze lepsza niż ostatniej zimy. Mam nadzieję, że to wystarczy na zdobycie medalu podczas

Hill Size Magazine

Igrzysk. To dla mnie bardzo ważne. Widzisz jakąś dziewczynę, która może pokonać Sarę Takanashi w następnym sezonie?

– Uważam, że to możliwe. Na przykład Yuki Ito w tym roku pokazała wiele świetnych skoków. Przewaga Sary w tym sezonie nie była aż tak wielka, a coraz więcej innych skoczkiń wygrywało konkursy Pucharu Świata. Jesteśmy coraz bliżej jej poziomu i myślę, że to jak najbardziej możliwe, abyśmy dołączyły do niej w kolejnym sezonie i wyrównały rywalizację. Byłaś bardzo młoda, miałaś 15 lat, kiedy po raz pierwszy wzięłaś udział w Mistrzostwach Świata w Libercu. Jakie to było doświadczenie? Byłaś bardziej podekscytowana czy zdenerwowana?

– Wtedy byłam zdecydowanie bardziej zdenerwowana. Myślę, że również byłam nieco podekscytowana, ale głównie dlatego, że nie wiedziałam dlaczego tam jadę i czego mogę się spodziewać. Nie miałam żadnego doświadczenia. To był czas, w którym nauczyłam się wiele na temat skoków i wielkich turniejów.

Chciałabyś wziąć udział w turnieju RAW AIR?

– Oczywiście! RAW AIR to wielka rzecz i musi być naprawdę niesamowitym wyzwaniem. Wzięcie udziału w takich zawodach na pewno jest trochę stresujące, ale bardzo chciałabym spróbować w nich swoich sił. To byłoby dla nas coś wielkiego mieć taki turniej jak skoczkowie. Oni oczekiwali na ten nowy cykl przez cały Puchar Świata, ponieważ byli bardzo ciekawi jak to będzie wyglądało i jak się w tym sprawdzą. My skoczkinie również chciałybyśmy mieć coś na wzór RAW AIR. Coś, na co możemy niecierpliwie i z ciekawością oczekiwać cały sezon. Zobaczymy Cię na skoczni w Vikersund?

– Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. Być może będzie to za rok, być może później. Liczę na to, ponieważ oddanie skoku na największej skoczni na świecie w mojej ojczyźnie byłoby dla mnie czymś wspaniałym. . 

Clas Brede Bråthen powiedział, że jesteś najlepszym sportowcem wśród skoczków w Norwegii.

– To moja wina (śmiech). Trenowałam z chłopakami w trakcie lata, a w tym sezonie moja dyspozycja utrzymywała się na bardzo wysokim i przede wszystkim stabilnym poziomie. Zima nie była tak udana dla skoczków i przez to moja forma wyglądała jeszcze lepiej. To chyba stąd ta opinia.

49


hill size

Gregor Schlierenzauer

Ville Larinto podczas rozgrzewki Daniel-Andre Tande w wyśmienitym humorze

50

Robert Johansson

Andreas Stjernen i norwescy kibice Manuel Fettner

nr 05 | lipiec 2017


raw air photostory Andreas Wellinger

Kamil Stoch w Vikersund Werner Schuster

Hill Size Magazine

Przystanek numer trzy: Trondheim

51


szpaler choinek

Austria 29.11.1972

ANDREAS GOLDBERGER Trzy Kryształowe Kule i jedno trzecie miejsce w Pucharze Świata

Dwie Małe Kryształowe Kule, jedno drugie i jedno trzecie miejsce w Pucharze Świata w Lotach Narciarskich

Dwa brązowe medale Igrzysk Olimpijskich

Jeden złoty, dwa srebrne i cztery brązowe medale Mistrzostw Świata

Jeden złoty, jeden srebrny i jeden brązowy medal Mistrzostw Świata w Lotach Narciarskich

Dwa zwycięstwa, jedno drugie i jedno trzecie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni

Drugie miejsce w Turnieju Nordyckim

Jedna wygrana, dwa drugie i jedno trzecie miejsce w Letniej Grand Prix

Dwa zwycięstwa w Pucharze KOP

Były rekordzista świata w długości skoku narciarskiego

Dwadzieścia indywidualnych zwycięstw w Pucharze Świata

52

nr 05 | lipiec 2017


zdjęcie: Natalia Konarzewska

Hill Size Magazine

Legenda

53


szpaler choinek

Tekst: Klaudia Feruś

Uśmiech w locie Gdy nie tak dawno zachwycaliśmy się rekordowymi lotami w Vikersund i Planicy, trochę nostalgicznie wracałam do swoich pierwszych zimowych weekendów spędzanych ze skokami narciarskimi. Odległości 250, 240 czy nawet 230 metrów były wtedy barierą nie do przekroczenia. Ówczesny 225-metrowy rekord Andreasa Goldbergera budził podziw kibiców i przez trzy lata pozostawał najdłuższym skokiem w historii. To właśnie Goldberger, 17 marca 1994 roku, jako pierwszy pokonał magiczną granicę 200 metrów. Austriak jednak skoku nie ustał, przez co rekord nie mógł zostać uznany. O tym locie, ale nie tylko, Andreas opowiedział w swojej biografii pt: „Absprung. Mein Leben im Höhenflug”.

54

Andreas Goldberger ze swoim charakterystycznym uśmiechem

„Z początku lot nie wydawał mi się zbyt dobry. Jednak szybko zorientowałem się, że frunę coraz dalej i dalej. Znajdowałem się wyjątkowo wysoko, gdy nagle spostrzegłem linię 190. metra. Przekroczyłem ją. Chociaż skakałem

w połowie stawki, zeskok nie był dobrze przygotowany. Z całej siły uderzyłem w wyrwę w śniegu. Musiałem dotknąć ziemi, ale po ułamku sekundy byłem z powrotem na nogach. W geście triumfu uniosłem ręce do góry – skoczyłem

nr 05 | lipiec 2017


Grafiki: Natalia Konarzewska (zdjęcia pochodzą z książki Absprung. Mein Leben im Höhenflug)

Księgarnia

pierwszy poważny występ na odległość 202 metrów! na dziecięcej skoczni w WalW czwartek 17 marca 1994 roku o godzinie 14:03, jako dzel. Mój starszy brat został pierwszy człowiek na świecie, wysłany na zawody skoków. pokonałem magiczną barierę <<Zabierz ze sobą małego i 200 metrów i mogłem zapidobrze go pilnuj!>> – poprosać się na kartach historii. O siła mama. Miałem iść tylko ja głupek! Ja niezdara! W nadw roli widza, ale (nie mogło być inaczej) zabrałem ze sobą miarze emocji podświadomie narty. <<To żeby udeptać obrzucałem się stekiem wyskocznię!>> – zapewniłem zwisk. Byłem zły, że nie zdouspokajająco mamę. To było łałem ustać tego skoku. Mimo konieczne kłamstewko, które wszystko, mój wyczyn stał się jak się później okazało, szybprawdziwym wydarzeniem medialnym. Trening musiał ko wyszło na jaw. <<Och, zostać na długo wstrzymajaki malec!>> – westchnęła głośno mama widząc w pony, a ja natychmiast zostałem otoczony przez setki kamer, wietrzu chłopca, gdy przyszła fotografów i reporterów. << odebrać nas z zawodów. Tym W czasie lotu towarzyszyło maluchem byłem ja. Mama mi niezwykłe uczucie. Jestem nie była mnie nawet w stanie szczęśliwy, że przeżyłem coś zbesztać – tak mocno oszotakiego.>> – powiedziałem do łomiona była faktem, że skamikrofonu. Niedługo po mojej czącym dzieckiem okazał się próbie Fin Toni Niemien uzybyć jej syn. To właśnie wtedy zaliczyłem swoją poważną skał rekordowe 203 metry.” narciarską próbę i odkryłem, Loty narciarskie od zawsze że skoki są moją prawdziwą budzą emocje nie tylko kiAndreas Goldberger, Günther Hartl, „Absprung. Mein Leben im biców i mediów, ale przede Höhenflug”–„Wybicie.Mojeżyciewwysokimlocie“,BadSauerbrunn pasją.” Młodsi kibice skoków narwszystkim samych zawodni- Edition Tau, 1996) ków. W swojej książce Anciarskich znają Andreasa dreas podzielił się z nami swoimi prze- Świata w narciarstwie alpejskim; od lat Goldbergera głównie jako eksperta i kobudzą grozę i uwielbienie. Zawodnicy mentatora stacji ORF oraz przedskoczmyśleniami na ich temat. „Największą przygodą, dla nas skocz- pędzą w nich po stromym, oblodzonym ka występującego z kamerą na kasku. ków, są loty narciarskie. Jest w nich stoku z prędkością 140 km/h [przyp. Dla nieco starszych Andreas pozostaje niedoścignioną legendą tej dyscypliny. jakiś szczególny urok, czar dalekich od- red.]. ległości i wysokiej prędkości. Jesteśmy Andreas Goldberger, znany kibicom Skoczkiem, który w latach 90. sięgał w powietrzu znacznie dłużej, znacznie jako Goldi albo też „Złoty Chłopiec”, po najwyższe laury, m.in. po trzy duże szybciej się poruszamy. Prędkość przy urodził się w 1972 roku w rodzinie rolni- i dwie małe Kryształowe Kule, Miodbiciu z progu sięga ponad 100 km/h. ków. Zanim najmłodszy z trójki potom- strzostwa Świata w skokach i lotach, Na zeskoku pędzimy już 130 km/h. Loty ków Hethry i Rudolfa rozpoczął przy- dwa tytuły zwycięzcy TCS oraz medale są niebezpieczne, ale fascynujące. My- godę ze skokami, jak wielu chłopców olimpijskie. Goldberger ceniony był nie ślę, że można je porównać ze zjazdem myślał o karierze piłkarskiej. Jego plany tylko za swoje sportowe osiągniecia, ale w Kitzbühel. Streif również w niczym na przyszłość zmieniły się diametralnie, przede wszystkim za radosne usposobienie przypomina normalnego zjazdu nar- gdy przez chęć naśladowania starszego nie i poczucie humoru. Przez lata jego ciarskiego.” Legendarne zawody w Kit- brata, popularne w jego ojczyźnie zjaz- znakami rozpoznawczymi była drobna sylwetka, szeroki uśmiech, czapeczzbühel należą do jednych z najcięższych dówki, zamienił na narty skokowe. i najbardziej wymagających w Pucharze „Miałem siedem lat, gdy zaliczyłem swój ka Red Bulla oraz kolczyk w uchu. Z

Hill Size Magazine

55


szpaler choinek

Andreas Goldberger podczas treningu w Bad Ischl i jego pierwszy autograf

tym ostatnim wiąże się pewna ciekawa historia, o której możemy przeczytać w książce. „Po swoim pierwszym zwycięstwie w Pucharze Świata (Innsbruck, 1993), przebywając na zgrupowaniu w Stams przekłułem sobie ucho. Niedługo później kolczyk stał się moim znakiem rozpoznawczym, a ja po zawodach lotów na skoczni w Kulm pozwoliłem sobie na zabawny zakład. W Bad Mitterndorf zająłem dwukrotnie trzecie miejsce. Sukces ten świętowałem z przyjaciółmi i fanklubem z Waldzel w Stammlokal. Wśród gości był także burmistrz mojego miasta. Po kilku godzinach imprezy, kiedy było już naprawdę późno, rzuciłem luźno: <<Założę się z Wami, że jeszcze w tym roku zostanę Mistrzem Świata lub zdobywcą Kryształowej Kuli. Jeżeli mi się to uda, każdy z Was przekłuje sobie ucho!>> Wkrótce zakład został rozwiązany, a dziewięciu mężczyzn, którzy się wtedy ze mną założyli, przekłuło sobie uszy.” Goldberger zwyciężył w klasyfikacji generalnej sezonu 1992/1993 i otrzymał wymarzoną Kryształową Kulę. W 1996 Austriak spełnił swoje chyba

56

największe sportowe marzenie. Został mistrzem świata w lotach narciarskich, w dodatku na swojej ojczystej ziemi. Biografia Goldbergera pełna jest podobnych ciekawostek. Nie ogranicza się jedynie do opisów sukcesów zawodnika, nie jest też typowym pamiętnikiem z zawodów Pucharu Świata. Czytając ją, od razu da się zauważyć duże przywiązanie Andreasa do rodziny i ojczystych stron. Skoczek chętnie dzieli się w niej także wspomnieniami z dzieciństwa. Czytelnik może dowiedzieć się jakim uczniem był Andreas, dlaczego lądował na dywaniku u dyrektora szkoły, do jakiej tragedii mogło doprowadzić jego łakomstwo i miłość do słodyczy, a także o tym jak wygląda życie i obowiązki na wsi (o pracy przy sianokosach czy oporządzaniu zwierząt w gospodarstwie). Goldberger zdradza także kulisy współpracy z mediami, sponsorami i życiu w show biznesie, a także opowiada o relacjach z fanami. Z pewnością niektórzy z Was pamiętają, a na pewno choć raz (może na skoczni?) słyszeli piosenkę „Immer wieder vorn dabei”.

Utwór ten specjalnie dla Goldbergera przerobił Gerhard Erler, pisząc słowa do norweskiej melodii zasłyszanej na zawodach w Skandynawii. Andreas śpiewa w niej pierwszą strofę. Jak na prawdziwego mistrza świata w lotach przystało, Andreas latał w przestworzach znacznie częściej niż mogłoby się nam wydawać. Z okazji 1000-lecia Austrii, austriackie linie lotnicze wypuściły do lotów Airbusa A 321, na którym umieszczono twarze 24 osobistości Austrii. Wśród wyróżnionych postaci ze świata kultury, polityki, gospodarki i sportu znaleźli się m.in.: Wolfgang Amadeus Mozart, Johann Strauss, cesarz Franciszek Józef i cesarzowa Sissi, Sigmund Freud, Toni Sailer i… młodziutki Andreas Goldberger. Zresztą to nie jedyne takie wyróżnienie. Z pewnością wielu z Was było w Wiedniu, być może spacerowaliście też Mariahilferstrasse, przy której w „Alei Gwiazd Sportu” można znaleźć gwiazdę Goldbergera. Książkę „Absprung. Mein Leben im Höhenflug” polecam nie tylko fanom Andreasa Goldbergera, ale każdemu kto z sentymentem wspomina czasy obszernych kombinezonów, skoków bez przeliczników za wiatr i dwudziestoletniego Noriaki Kasai. Niestety książka przez 21 lat nie została przełożona z języka niemieckiego i nie znajdziecie jej już w księgarniach. Minusem może być także fakt, że została opublikowana dość wcześnie, gdy Goldberger był u szczytu swojej kariery. Nie przeczytacie w niej o aferze kokainowej z udziałem skoczka, czy o jego późniejszych startach i życiu na sportowej emeryturze. Gdzie zatem i za ile można ją kupić? Na aukcjach internetowych lub w antykwariatach z książkami; cena,w zależności od stanu książki lub szczęścia, waha się już od 1 do nawet 20 euro. 

nr 05 | lipiec 2017


Księgarnia

Andreas ze swoja mamą Hertą po pierwszym triumfie w klasyfikacji generalnej Turnieju Czterech Skoczni, Bischofshofen 1993

Mój starszy brat został wysłany na zawody skoków <<Zabierz ze sobą małego i dobrze go pilnuj!>> – poprosiła mama. Miałem iść tylko w roli widza, ale (nie mogło być inaczej) zabrałem ze sobą narty. <<To żeby udeptać skocznię!>> – zapewniłem uspokajająco mamę. To było konieczne kłamstewko, które jak się później okazało, szybko wyszło na jaw.

Ministranci z Waldzel jako Trzej Królowie, pierwszy z prawej: 11-letni Andreas jako Baltazar

Andreas Goldberger Mistrzem Świata w Lotach Narciarskich, Kulm 1996

Hill Size Magazine

57


Przygotowała: Maria Grzywa

odjazd Tradycyjnie w Lillehammer

Na nowej drodze życia

Tradycyjnie w Lillehammer: 17 maja Norwegowie świętują uchwalenie Konstytucji. W tym dniu panuje uroczysta atmosfera. Obchodom towarzyszą parady ulicami miast. Zarówno panowie, jak i panie ubierają tradycyjne stroje. Nie inaczej było w Lillehammer, gdzie trenuje spora część kadry Alexandra Stoeckla. Jak widać na załączonym obrazku, skoczkowie bawili się świetnie.

Kiedy koledzy z drużyny walczyli o punkty na boisku plażowym, Andreas Kofler zmienił stan cywilny. Austriak poślubił swoją wieloletnią partnerkę Mirjam. Nie mogło obyć się bez akcentów skokowych. Nowożeńcy ten szczególny dzień świętowali w restauracji na górze skoczni Bergisel. Parze życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia i wspólnych dalekich lotów!

Źródło: instagram.com/andersfannemel

Źródło: instagram.com/andersfannemel

Źródło: facebook.com/ skijumpingaustria

Kiedy reszta wygrzewa się na plaży… Polacy Wielkanoc spędzili na Wyspach Kanaryjskich, Norwegowie zapewne mają już spakowane walizki i są w drodze na swój coroczny obóz na Fuerteventurze. Szwajcarzy postanowili pozostać w górskich klimatach. Trener Ronny Hornschuh zabrał swoich podopiecznych na wysokogórską trasę rowerową. Czyżby Helweci w ten sposób przygotowywali się do nadchodzących Mistrzostw Świata w lotach? Źródło: facebook.com/swissskijumpteam

58

nr 05 | lipiec 2017


Social media Gdzie dwóch się bije, tam dwóch się śmieje Niemcy na początku przygotowań do sezonu olimpijskiego postawili na latanie. Kiedy Markus Eisenbichler próbował nie poddać się sile powietrza i współpracować z instruktorem, Anderas Wellinger i Stephan Leyhe, niczym na oscarowej gali, pozowali do selfie. Ciekawe czy kolegom było do śmiechu, kiedy przyszła ich kolej... Źródło: facebook.com/andreaswellinger

W międzyczasie na konferencji FIS Słoweński Portoroż ponownie gościł konferencję FIS, podczas której zapadły ostateczne decyzje dotyczące m.in. kalendarzy na przyszły sezon. W tym roku skoki narciarskie reprezentowała Sarah Hendrickson i Andreas Stjernen. To właśnie podczas tych spotkań przyznano Wiśle inauguracyjne zawody Pucharu Świata. Czyżby Norweg szepnął organizatorom na ucho, jak bardzo skoczkowie lubią zawody w Polsce? ;) Źródło: facebook.com/fisskijumping

Austriacki turniej siatkówki Szwajcarzy na rowerach, a Austriacy po dwóch stronach siatki. Kadra juniorów zmierzyła się z seniorami w meczu siatkówki plażowej. Integracyjny obóz treningowy zorganizował Heinz Kuttin, który przyglądał się młodszym skoczkom. Kto wie może wśród młodzików trener wypatrzył następcę Stefana Krafta? Źródło: facebook.com/olympicteamaustria

Hill Size Magazine

59


Zdjęcie: Przemysław Wardęga

ODJAZD

SKOCZKOWIE

I HSM

60

nr 05 | lipiec 2017


#getwellsoon Hill Size Magazine

61


ODJAZD

62

nr 05 | lipiec 2017


Zdjęcia: Dominika Wiśniowska Przemysław Wardęga

Planica 2017 photostory

Hill Size Magazine

63


ODJAZD

64

nr 05 | lipiec 2017


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.