Hill Size Magazine numer 3 / wrzesień/październik 2016

Page 1

Hill Size Magazine Kenneth Gangnes Dzień skoczka Jens Weissflog Kibic wyjątkowy Marcelina Hula Jan Szturc Sarah Hendrickson Walter Steiner Lahti

Magazyn o skokach narciarskich

numer 3 / wrzesień/październik 2016



BELKA STARTOWA

Przyszła jesień, a wraz z nią nowy Hill Size Magazine! Powracamy do Was z dalekiej i pełnej przeszkód podróży. To już przeszłość, do której nie ma co wracać. No chyba, że mowa o Peterze Prevcu, który zdominował poprzedni Puchar Świata. Na ostatniej prostej przed kolejnym sezonem pozostaje pytanie czy podobnie będzie również kolejnej zimy, kiedy główną imprezą będą Mistrzostwa Świata w Lahti? Wiemy, że Słoweńca nie zatrzyma Kenneth Gangnes, który opowiedział nam o wymarzonym powrocie, wspaniałej dyspozycji i kolejnym przymusowym rozbracie ze skokami. Czy znajdzie się ktoś inny, kto zdoła zatrzymać króla skoczni 2015/2016? Nie mamy nic przeciwko, aby był to któryś z Polaków, prowadzonych od kilku miesięcy przez Stefana Horngachera. W osiągnięciu tego celu na pewno pomogą kolorowe kombinezony od Huligans. Do ciepłej herbaty polecamy przepis na smakołyk od babci braci Kot, a na deser jeden dzień ze skoczkiem narciarskim. Dla wszystkich melancholików wspomnienia o Adamie Małyszu w rozmowie z jego pierwszym trenerem Janem Szturcem. Pamiętajcie! To ostatni czas przygotowań do zimowych emocji. W Wasze ręce oddajemy ten numer, abyście należycie spożytkowali wszystkie deszczowe wieczory. W końcu to z myślą o Was tworzymy ten magazyn. Przemysław Wardęga

Hill Size Magazine

1


ROZBIEG

Redaktor naczelny Przemysław Wardęga wardega@hillsizemagazine.com Z-czyni redaktora naczelnego Martyna Ostrowska ostrowska@hillsizemagazine.com Sekretarz redakcji Maria Grzywa grzywa@hillsizemagazine.com Projekt graficzny Aleksander Milejski Makieta magazynu Magdalena Piwowar Reklama reklama@hillsizemagazine.com Współpraca: Artur Bała, Aneta Biedroń, Ewa BilanStoch, Karolina Chyra, Klaudia Feruś, Grzegorz Granica, Maria Grzywa, Natalia Kalkowska, Krzysztof Karolak, Jakub Kot, Natalia Konarzewska, Nina Lussi, Joanna Możdżeń, Julia Piątkowska, Stefan Piwowar, Agnieszka Sierotnik, Mikołaj Szuszkiewicz, Aleksandra Waktor, Szymon Wantulok Wydawca Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości ul. Piękna 68, 00-672 Warszawa Adres i siedziba redakcji AIP VISTULA (Hill Size Magazine) ul. Stokłosy 3, 02-787 Warszawa Adres kontaktowy Hill Size Magazine Kręta 7/7, 50-237 Wrocław Zdjęcie na okładce Przemysław Wardęga Partnerzy:

4

nr 03 | wrzesień/październik 2016


spis treści BELKA STARTOWA ROZBIEG

6 SKOKI PONAD WSZYSTKO 8 ALTERNATYWNY PUCHAR ŚWIATA

PRÓG

12 JAPOŃSKIE KARAOKE 16 WRÓCĘ JESZCZE SILNIEJSZA

BULA

18 GOLESZÓW…I KONIEC

ZESKOK

22 KONTUZJE SKOKOWE 24 CZEKAMY NA POLSKICH KIBICÓW

PUNKT K

26 WALTER STEINER 30 LWI PAZUR 34 HISTORIA

HILL SIZE

36 PASJA DAJE DUŻĄ RADOŚĆ 44 KENNETH GANGNES

SZPALER CHOINEK

Fot.: Przemysław Wardęga

48 LEGENDA 50 JENS WEISSFLOG 53 LATAJĄCA KUCHNIA

Hill Size Magazine

ODJAZD

54 SOCIAL MEDIA 56 ZAWODNICY I HILL SIZE 57 KONKURS

5


tekst: Krzysztof Karolak

ROZBIEG

SKOKI PONAD

WSZYSTKO

Lodowate powietrze wypełniają śnieg i wibrujące dźwięki plastikowych trąbek. Jak zawsze Mistrzostwa Świata w Lotach przyciągnęły tysiące kibiców, którym arktyczne warunki zdają się nie przeszkadzać. Tym razem jednak wśród nich znajduje się bardzo, bardzo wyjątkowy fan skoków narciarskich. Igor Kot. Z TAKIM NAZWISKIEM IGOR BYŁ PRAKTYCZNIE SKAZANY NA SKOKI NARCIARSKIE, w których zakochał się od pierwszego wejrzenia. Zamiast plakatów z postaciami z ulubionych kreskówek, na szafie 7-latka wisi czerwony kombinezon narciarski. Na półce leży biały kask, zaś pod nim trofeum w kształcie kryształowej kuli, a większość ściany zajmują zdjęcia i autografy światowej sławy sportowców. Całości obrazu dopełnia... włączony respirator. Igor choruje na rdzeniowy zanik mięśni typu I- najcięższą odmianę poważnej choroby genetycznej prowadzącej do zaniku neuronów ruchowych rdzenia kręgowego, a w konsekwencji symetrycznego osłabienia i zaniku mięśni. Schorzenie zostało zdiagnozowane gdy chłopiec miał zaledwie 6 miesięcy, zaś gdy skończył roczek, jego oddech musiał być wspomagany mechanicznie. Od tego momentu każdy dzień stał się dla rodziców walką o zdrowie i szczęście chłopca. Systematyczna rehabilitacja, masaże neurologopedyczne, odpowiednia pielęgnacja i mnóstwo poświęceń pomogło spowolnić postęp choroby. Jednak najważniejszym powodem do uśmiechu są dla Igorka właśnie skoki narciarskie, które kocha ponad wszystko. Kibic kibicowi nierówny. Wielu zdeklarowanych fanów skoków, zapytanych

6

znienacka, nie potrafiłoby wymienić więcej niż 4 członków polskiej kadry mężczyzn (o paniach już nie wspominając). Za to rezolutny 7-latek w dyskusji nie przegrałby z niejednym członkiem głównej rady FIS-u. Wszystko to zasługa starszej siostry Wiktorii, która dołożyła wszelkich starań, by braciszek od najmłodszych lat zamiast bajek grzecznie oglądał skoki. Jej trening przyniósł doskonałe efekty. Czym jest Eve-nement

Ski Jumping Team, kto wchodzi w jego skład i kto jest jego szefem- na te pytania Igor odpowiada bez chwili namysłu. Równie łatwo może rozwiązać również zagadki i łamigłówki przygotowywane specjalnie przez pana Krzysztofa Karolaka, prywatnie działacza sportowego i przyjaciela młodego entuzjasty szybowania na nartach. Jak przystało na fana pełną gębą, Igor ma za sobą pielgrzymkę do Mekki

nr 03 | wrzesień/październik 2016


zdjęcia: Przemysław Wardęga

Jedyny taki kibic

skoków w Polsce- Pucharu Świata w Zakopanem. Jak sam przyznał w wywiadzie, nie przeszkadzały mu ani chłód, ani śnieg, a jedynie kibice którzy zasłaniali mu skocznię. Dlatego, aby w przyszłości uniknąć podobnych problemów, ma zamiar jeździć na zawody Letnich Grand Prix, na których jest mniej kibiców i nikt nie będzie zasłaniać mu zeskoku. Dzięki pomocy fundacji „Dziecięce Fantazje” i ogromnemu samozaparciu, rodzina Kotów mogła pojechać na Mistrzostwa Świata w Lotach w Kulm. Dla jego rodziców był to duży stres. Na skocznię, oprócz młodego kibica, trzeba było zabrać dwa respiratory (jeden w wózku, drugi w samochodzie), przetwornicę samochodową, dwa ssaki, termosy z ciepłym mlekiem i gorącą wodą, podgrzewacze kieszonkowe do rąk, termofor i koce na stopy, parasol dla osłony przed wiatrem i folię ochronną. Dodatkowo niska temperatura zakłócała pracę urządzenia, co potencjalnie mogło stanowić zagrożenie dla życia chłopca. Gra była jednak warta świeczki. Igor nie tylko na żywo zobaczył wymarzone zawody, lecz także spotkał się z Dawidem Kubackim, Stefanem Hulą i Johannem Andre Forfangiem. Igor nie ma zamiaru na tym poprzestać. W przyszłości chciałby zobaczyć obiekty Ironwood w Stanach Zjednoczonych, Sapporo w Japonii oraz Bischofshofen w Austrii, a także wszystkie skocznie w Polce. Pojechać na zawody Pucharu Świata, LGP, Pucharu Kontynentalnego i FIS Cup, by dopingować braci Prevców, Tomasza Vancurę i oczywiście całą Polską kadrę. Spełnić jeszcze wiele mniejszych i większych marzeń, o których wie tylko on. Wszystkich, którzy chcieliby bliżej poznać historię Igorka i wspomóc go, zapraszamy do odwiedzenia facebookowego fanpage'a „GŁOWĄ W MUR Igorek i SMA”. 

Hill Size Magazine

7


Tekst: Aneta Biedroń

ROZBIEG

ALTERNATYWNY PUCHAR ŚWIATA Każdego roku setki tysięcy fanów skoków narciarskich ogląda zmagania ulubionych lotników w zawodach Pucharu Świata. Wielu z nich marzy o tym, by też spróbować sił na skoczni. A co, jeśli spełnienie tego marzenia byłoby możliwe? Jeśli nie na prawdziwej skoczni, to choćby... w wirtualnym świecie? DWA PUCHARY ŚWIATA Pomysł na artykuł zrodził się, gdy pewnego dnia chciałam obejrzeć w internecie transmisję jednego z konkursów Pucharu Świata. Nie namyślając się wiele, otworzyłam pierwszy lepszy link, który wypluła wyszukiwarka. Dopiero po chwili zorientowałam się, ze coś jest nie tak, bowiem po I serii na prowadzeniu znajdował się niejaki Adamo3000*. Reszty zawodników z listy również próżno było szukać w rejestrze FISu. Jak się okazało, przypadkiem trafiłam na stronę, na której równolegle z prawdziwymi konkursami, rozgrywano

8

internetowy Puchar Świata. Zarejestrowani użytkownicy grali przez przeglądarkę, o określonej godzinie na tej samej skoczni, a ich ostateczne wyniki były uwzględniane w klasyfikacji generalnej. Takich witryn w sieci jest wiele. Jedną z nich jest DSJ-4.pl, której założycielem jest Grzegorz. Zawsze byłem

zafascynowany emocjami, jakimi niesie za sobą gra DSJ. Gdy uczęszczałem do szkoły podstawowej, spotykaliśmy w 5-7 osób i organizowaliśmy turnieje właśnie w DSJ 2.1. Każdy z nas ostro trenował, aby pokonać kolegę ze szkolnej ławki. Człowiek dorastał, pomimo tego gra zawsze mi towarzyszyła. Mając

Dzięki współpracy z DSJ-4.pl czytelnicy HSM mieli szansę na wygranie trzech egzemplarzy kultowej gry o skokach.

nr 03 | wrzesień/październik 2016


GRY O SKOKACH 26 lat ostatnio spotkałem się z dwójką starych znajomych i pół nocy potrafiliśmy grać w DSJ, dokładnie tak jak 10 lat wcześniej. To pokazuje, jak bardzo ponadczasowa jest ta gra. Właśnie te niezapomniane chwile, niesamowite wzloty i upadki nakłoniły mnie to stworzenia strony DSJ-4.pl. Chciałem, aby więcej osób mogło zaznać smaku tej niesamowitej rywalizacji. Jak tylko dowiedziałem się o premierze nowej wersji popularnych „skoków” (DSJ 4), postanowiłem, że spróbuję zrobić coś fajnego. Początkowo miał to być portal wyłącznie informacyjny z okazyjnymi tylko turniejami, jednak bardzo szybko przerodził się w swojego rodzaju platformę turniejową- wspomina w wywiadzie dla HSM. W internetowych zawodach postanowił wystartować Sebastian „Masters”, który jakiś czas później dołączył do redakcji strony. Aktualnie pełni on rolę głównego administratora konkursów.

„JEŻELI COŚ ISTNIEJE, TO PEWNIE JEST Z TYM GRA” Tak w skrócie można podsumować obecne realia gamingowego rynku. Dawno, dawno temu w epoce, której wielu naszych czytelników pewnie nie pamięta, gdy Adam Małysz dopiero zaczynał odnosić swoje sukcesy, mało kto w ogóle miał w domu komputer. Wówczas naprawdę doceniało się gry z trybem „multiplayer”, w których mogło się zmierzyć całe osiedle. Choć ich grafiką był zwykły PixelArt, a i fizyka pozostawiała wiele do życzenia, ludzie je uwielbiali. Jedną z takich gier był „Deluxe Ski Jump 2” czyli popularny „Małysz”. Zabawa, która idealnie wstrzeliła się w niszę, stworzoną w Polsce przez rosnącą popularność wiadomej dyscypliny sportu. Każdy chciał ją mieć i oczywiście – każdy chciał grać Małyszem. – Grałem we wszystkie gry o skokach. które ukazały się na PC. Moim murowanym

Hill Size Magazine

faworytem jest gra DSJ 2.1, popularny „Małysz” lub "skoki". Pamiętam jak w 2001 roku dosłownie wszyscy konkurowali ze sobą, każdy chciał poczuć smak rywalizacji na własnej skórze – wspomina Grzesiek. – Ma swój klimat. Gdy wybuchła małyszomania to wszyscy zaczęli ze sobą rywalizować – wtóruje mu Sebastian. W 2001 roku DSJ 2 biło w Polsce rekordy popularności, a czas przy nim

spędzały pewnie nawet panie pracujące w ZUS-ie. Podobnie jak w I części z 1999 r., na zawodnika patrzyło się z boku, a sterowało nim za pomocą myszy. Do wyboru było jednak 16 nowych skoczni, w których uwzględniono nawet różnice w profilu zeskoku, co stanowiło dość duże urozmaicenie. Cała seria została wyprodukowana przez firmę Mediamond, zaś jej autorem jest fiński programista Jussi Koskela, który

9


ROZBIEG stale pracował nad ulepszeniem swojego dzieła. A miał do tego dodatkową motywację, bowiem na rynku szybko pojawiła się konkurencja. Odpowiedź na fiński sukces szybko nadeszła z Niemiec, za sprawą gry RTL Skispringen 2000, wydanej przez studio VCC Entertainment. Nad Wisłą dużo większe uznanie zdobyły druga i trzecia część, znane jako „Skoki Narciarskie 2001” i „Skoki Narciarskie 2002: Polskie Złoto”. Dużo lepsza, trójwymiarowa grafika oraz możliwość stworzenia zawodnika i decydowania o jego rozwoju, zapewniła im rzesze fanów. Lot skoczka kontrolowało się za pomocą specjalnej kulki, zaś wybicie i lądowanie generowane były przez kliknięcie myszką. Choć kolejne edycje stale ulepszano, generalna zasada nie zmieniła się.

IŻ POLACY NIE GĘSI Rok 2003 był debiutem polskiej serii symulatorów skoków narciarskich. Studio L'art., wzorując się na niemieckich kolegach, stworzyło „Skoki narciarskie 2003: Polski Orzeł”. Ta propozycja nieco podniosła graczom poprzeczkę: tym razem trzeba było pilnować, by jednocześnie wybić się z obu nóg (do tej pory było to kontrolowane automatycznie) oraz wybrać samodzielnie rodzaj lądowania (obunóż lub telemarkiem). Prawdziwa uczta dla fanów komputerowych lotów nadeszła jednak rok później. Pod koniec października 2004 r. na rynek wypuszczono „DSJ 3”, w nowej grafice 3D oraz z nowymi obiektami do rozgrywania konkursów. Edycja 2004 polskich „Skoków Narciarskich” spełniła obietnice producentów i pobiła na głowę swoje poprzedniczki, spotykając się z ciepłym przyjęciem graczy i otrzymując bardzo dobre recenzje. Obie gry, wśród użytkowników internetowych forów dyskusyjnych są powszechnie uznawane za najlepsze z symulatorów lotów i absolutną klasykę gatunku.

10

Wraz z rozwojem technologii i popularyzacją technik programowania powstawało coraz więcej projektów. Dziś właściwie każdy, kto nie boi się skomplikowanych obliczeń matematycznych i potrafi porozumiewać się w języku C++14 (lub innym, bo wybór jest spory), może stworzyć własną grę. Jak mawiają sami zainteresowani, w programowaniu są dwa poważne problemy: unieważnienie pamięci podręcznej, nazywanie rzeczy i pomyłki o jeden. W związku z tym w krótkim czasie powstało sporo innych, mniej lub bardziej zaawansowanych symulatorów skoków i lotów, a także kolorowanki, manager skoków narciarskich oraz liczne parodie. Skoki pojedyncze lub w duecie, mające na celu zrobienie najdziwniejszego piruetu i/lub maksymalne sponiewieranie i pozbawienie życia biednego zawodnika. Do wyboru, do koloru.

Dawno, dawno temu naprawdę doceniało się gry z trybem „multiplayer”, w których mogło się zmierzyć całe osiedle. W 2011 r. Mediamond dało dorosłym już fanom szansę na przypomnienie sobie dzieciństwa, wydając nowe „Deluxe Ski Jumping 4 beta”. Tym razem poskakać można było we dnie i w nocy, we mgle, deszczu czy śniegu oraz przy każdej innej pogodzie, która przyprawiłaby o ból krótkofalówki Waltera Hofera. No dobrze, ale czy wirtualne zawody też można odwołać? – Kilkakrotnie odwoływaliśmy zawody Letniego Grand Prix, lecz w trakcie Pucharu Świata nie było takiej sytuacji. Zdarzało się, że wyniki

były publikowane następnego dnia, a nie zaraz po zakończeniu konkursu. Było to spowodowane wysoką frekwencją, przez co dłużej trwało zsumowanie wyników – przyznaje Sebastian.

SKACZ JAK ADAM MAŁYSZ Kto może stać się cyfrowym zawodnikiem Pucharu Świata? Grzesiek bez problemu odpowiada na to pytanie. – Udział w naszych konkursach może wziąć każdy! Jedynym wymogiem jest posiadanie najnowszej wersji gry Deluxe Ski Jump 4. Samo prowadzenie strony nie jest specjalnie skomplikowane. Zdecydowanie bardziej wymagająca jest organizacja konkursów oraz późniejsza weryfikacja rezultatów. Początkowo, jeżeli liczba graczy nie przekraczała 5-10, nie było najmniejszego problemu. Jednak w sezonie zimowym frekwencja przekracza czasami 50 osób. Mamy w planach przebudowę strony oraz forum. Najprawdopodobniej uda się tego dokonać jeszcze przed rozpoczęciem zimowego sezonu w skokach. Duża część zawodników to stali bywalcy naszych konkursów. To właśnie oni stanowią nasz fundament. Portal zawsze był i będzie tworzony przez graczy – dla graczy. Dlatego chciałbym w tym momencie szczególnie podziękować wszystkim administratorom oraz członkom naszej ekipy, z którą współpracowaliśmy przez ostatnie 4 lata. Nasz sukces jest wynikiem ich ciężkiej pracy. Gdyby nie oni, to z pewnością teraz byśmy nie rozmawiali. Może w najbliższych dniach warto znaleźć trochę czasu, by sobie „polatać”, bo przecież każdy z nas kiedyś grał w „skoki”. A kto nie grał, niech się nie przyznaje i szybko nadrobi zaległości! Wybór jest ogromny. Nasza Redakcja zachęca do odwiedzenia strony DSJ-4.pl, na którą serdecznie zapraszają was Grzegorz i Sebastian. 

nr 03 | wrzesień/październik 2016


zdjęcie: Joanna Możdżeń


PRÓG

Tekst: Jakub Kot, Szymon Wantulok

OKIEM|KOTA

JAPOŃSKIE KARAOKE

12

nr 03 | wrzesień/październik nr 03 | maj 2016


Zdjęcia: Ewa Bilan-Stoch, Aneta Konior

Okiem Kota

Skoki narciarskie w naszym kraju to - za sprawą Adama Małysza - sport niemal narodowy. Wydaje się, że na ich temat wiemy prawie wszystko. Bez problemu możemy sprawdzić dokładne wyniki, dowiedzieć się, w jakim mieście rozgrywane są zawody oraz kto aktualnie występuje w żółtym plastronie lidera. Jakub Kot przybliżył nam tę dyscyplinę z nieco innego punktu widzenia – zawodnika. Opowiedział nam, jak wygląda dzień startu i co dzieje się po zawodach.

1.

KIEDY ZAWODNIK ROZPOCZYNA DZIEŃ?

Czasami konkurs jest rano, innym razem po południu. Od tego zależny jest cały harmonogram dnia. Zdarza się, że zawodnicy indywidualnie mogą dopasować czas pobudki i śniadania. Generalnie jednak wstaje się około 8:30.

2.

A PROPOS ŚNIADANIA. JAK WYGLĄDA SPRAWA WYŻYWIENIA? Na zawodach godziny posiłków są narzucane przez hotel i organizatora. Trzeba się dostosować. Na menu raczej też się nie ma wpływu – jemy to, co dają. W lepszych hotelach do dyspozycji gości jest szwedzki stół i zawsze można znaleźć coś dla siebie. Na przykład w Japonii do wyboru jest bardzo dużo produktów. Ale jadalnych (przynajmniej dla mnie) zostaje niewiele. (śmieje się zawodnik)

3.

organizatora, to trzeba pilnować godziny odjazdów aut podstawionych. Tak jest np. w Japonii czy USA, gdzie transport na skocznię jest wspólny dla wszystkich drużyn.

4.

ILE CZASU PRZED KONKURSEM TRZEBA BYĆ NA OBIEKCIE?

Przeważnie trzeba być około godziny przed zawodami. Serwismani często przyjeżdżają wcześniej, żeby przygotować narty.

5.

JAK PRZEDSTAWIA SIĘ SYTUACJA Z PRZYGOTOWANIEM NART?

Zawodnicy startujący w Pucharze Świata mają zazwyczaj jednego serwismana na ekipę. Kwestią smarowania nart się nie przejmują. Mogą skupić się tylko na swoich skokach. Trudniejsza sytuacja jest na zawodach niższej rangi, kiedy nie ma się do dyspozycji takiej osoby i trzeba zająć się tym samemu. Przed zawodami nie ma z tym problemu. Można zrobić to dzień wcześniej w hotelu, albo przyjechać trochę wcześniej na obiekt. Po oddanym skoku już jest mało czasu. Przerwa jest krótka, a na głowie zawodnika oprócz zrobienia nart jest jeszcze przeanalizowanie skoku, rozgrzewka i przygotowanie do kolejnej próby.

W JAKI SPOSÓB DOCIERACIE NA SKOCZNIE?

Jeżeli konkurs jest przed południem, to wraca się do pokoju, pakuje sprzęt i wyjeżdża na obiekt. Jeżeli zawody są po południu, to często po śniadaniu robimy jeszcze lekki trening. Kto ma swoje busy - rusza o dowolnej, ustalonej przez sztab szkoleniowy godzinie. Jeżeli kadrowych aut nie ma i jest się uzależnionym od

Hill Size Magazine

13


PRÓG

6.

JAK WYGLĄDA ORGANIZACJA CZASU PO DOTARCIU NA SKOCZNIE? Zawodnicy odnajdują szatnię i rozpakowują swoje rzeczy. Rozwieszają kombinezony i wykładają pozostały sprzęt. Trenerzy muszą zająć się numerami startowymi, które trzeba odebrać i ewentualnymi sprawami organizacyjnymi. Trzeba też znaleźć bufet (śmieje się zawodnik).

7. KĘ?

KTO JEST ODPOWIEDZIALNY ZA ROZGRZEW-

Rozgrzewka przed zawodami to sprawa indywidualna. Każdy wie, jaki ma numer startowy, a więc i ile czasu potrzebuje na rozruch oraz kiedy ma się przebrać, żeby zdążyć na czas. Przeważnie zawodnicy truchtają parę minut, wykonują różne ćwiczenia pobudzające i rozciągają się. Później jest trochę odbić, a wszystko kończy się skokami imitacyjnymi.

8.

CO MOŻNA POWIEDZIEĆ O SZATNI DLA ZAWODNIKÓW?

To zależy gdzie odbywają się zawody i jakie szatnie przygotuje organizator. Zazwyczaj są to zwykłe boxy, czyli pomieszczenia wyglądające jak kontenery. Są wyposażone w ławki, stolik i wieszaki. Zdarza się, że jest postawiony jeden, duży namiot i pod nim przebierają się wszystkie ekipy. Pod względem wyposażenia szatni, największy luksus jest chyba w Zakopanem. Każda drużyna ma swój mały domek, w którym znajdziemy również toaletę i prysznic.

9.

ILE CZASU ZAJMUJE WAM „UBRANIE SIĘ” W KOMBINEZON?

Nie trwa to długo. Myślę, że parę minut. Najpierw jednak trzeba się rozebrać, a w zimie, kiedy tych warstw ma się na sobie więcej, schodzi trochę dłużej.

14

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Okiem Kota

10

. CZYM DLA ZAWODNIKA JEST SERIA PRÓBNA?

To seria podczas której testuje się skocznię. Taka próba jest potrzebna, bo warunki bywają zmienne i dobrze jest zapoznać się z obiektem przed konkursem. Start ustalany jest w programie zawodów. Odbywa się ona około godziny przed pierwszą serią konkursową. Na serię próbną ubiera się (zazwyczaj) inny kombinezon niż ten startowy i podchodzi się do skoku bardziej na luzie.

11.

CO SIĘ DZIEJE Z ZAWODNIKIEM PO ODDANYM SKOKU?

Po oddanym skoku zdejmujemy narty i tyle. Do momentu przejścia przez dmuchaną bramkę nie możemy zrobić właściwie nic. Dopiero gdy ją miniemy mamy dwie opcje. Albo biorą nas do kontroli sprzętu, albo nie. Jeżeli tak się stanie, to nadal nie można rozpinać kombinezonu ani zdejmować butów. Idzie się do miejsca, w którym czeka ktoś odpowiedzialny za kontrolę. Może być sprawdzona waga zawodnika, szerokość kombinezonu, a nawet długość buta skokowego. Jeżeli wszystko się zgadza to można udać się do szatni. Jeżeli coś jest nie tak jak powinno, to również udajesz się do szatni, ale z wiadomością, że cię zdyskwalifikowali (śmieje się Jakub). Po drugiej serii często nie idzie się od razu do szatni, tylko czeka na końcowe wyniki, a po samym skoku sprawdzana jest obecność plomby na kombinezonie (plomba ta potwierdza, że dany kombinezon jest dopuszczony do rywalizacji). Czołowa szóstka brana jest na obowiązkową kontrolę sprzętu.

12.

DO KOGO TRENER PO SKOKU ZAWODNIKA MÓWI PRZEZ SŁUCHAWKĘ, I O CZYM OPOWIADA?

Hill Size Magazine

Trener będący na gnieździe trenerskim ma łączność ze swoim asystentem. Zawodnik po skoku zgłasza się aby na bieżąco uzyskać od coacha uwagi odnośnie swojej próby. Często widać w TV, jak zaraz po lądowaniu trener przekazuje informacje – są to uwagi na gorąco.

czasu bo zaraz po zawodach ekipy pakują sprzęt, wracają do hotelów, a stamtąd prosto do domów. Zdarzają się sytuacje np. w Japonii, że powrót jest następnego dnia po zawodach. Wówczas w hotelu jest uroczysta kolacja. Atmosfera jest mniej oficjalna i można

Analizy i komentarze po zawodach to podstawa. Skoczek musi wiedzieć, co było źle i co ma poprawić. Jeżeli chodzi o świętowanie to zależy, czy jest się z czego cieszyć. Często nie ma na to czasu bo zaraz po zawodach ekipy pakują sprzęt, wracają do hotelów, a stamtąd prosto do domów. Może się do tego włączyć asystent, który skomentuje, jak dany skok wyglądał z boku.

13.

CO SIĘ DZIEJE MIĘDZY PIERWSZĄ, A DRUGĄ SERIĄ?

Jeżeli nie dostałeś się do drugiej serii to masz już wolne. Możesz spokojnie się spakować i iść chociażby do bufetu. Smutki trzeba zatopić w jedzeniu (śmieje się zawodnik). Jeżeli się awansuje, to trzeba przebrać się na rozgrzewkę, zadbać o przygotowanie nart lub o zaniesienie ich do serwisu. No i musisz przygotować się do kolejnej próby. Nie ma na to dużo czasu, bo przerwa trwa zazwyczaj 15-20 min.

14.

JAK WYGLĄDA CZAS PO ZAKOŃCZENIU KONKURSU? Analizy i komentarze po zawodach to podstawa. Skoczek musi wiedzieć, co było źle i co ma poprawić. Jeżeli chodzi o świętowanie to zależy, czy jest się z czego cieszyć. Często nie ma na to

trochę wyluzować. Bywa, że z innymi zawodnikami wyskakuje się na miasto. Na przykład podczas Pucharu Kontynentalnego w Sapporo poszliśmy na japońskie karaoke. Często też spotyka się po prostu w pokoju hotelowym z innymi zawodnikami, żeby trochę się odstresować i porozmawiać niekoniecznie o sporcie.

15.

JAK WYGLĄDA SYTUACJA W DOMKU STARTOWYM NA KORONIE SKOCZNI?

W domku startowym atmosfera nie jest napięta, ale czuć skupienie i koncentrację. Właśnie tam oczekuje się na swój skok, dogrzewa mięśnie, sznuruje buty, dopina wszystko na ostatni guzik. Oczywiście, że zdarzają się jakieś rozmowy, ale generalnie każdy już skupia się na swoich zadaniach. Po wyjściu z niego pozostaje już tylko poczekać na swoją kolej, przygotować się głównie psychicznie, zapiąć narty i skoczyć. 

15


Rozmowa: Martyna Ostrowska

PRÓG

WRÓCĘ

JESZCZE

SILNIEJSZA Kolejna kontuzja kolana przekreśliła jej szanse na udział w ostatnim Pucharze Świata. Sarah Hendrickson mogłaby przybić piątkę z Kennethem Gangnesem i niestety nie byłby to gest triumfu. - Pamiętasz ten moment, w którym zdałaś sobie sprawę, że nie wystartujesz w sezonie zimowym 15/16? Jaka była Twoja pierwsza reakcja po usłyszeniu nienajlepszych wieści?

W chwili, w której zdałam sobie sprawę, że nie będę mogła rywalizować na skoczni podczas sezonu zimowego, po prostu się załamałam. Bardzo ciężko pracowałam, żeby zabezpieczyć moje kolano przed kolejnymi

urazami. W tym celu wykonywałam nowe, dodatkowe ćwiczenia. Kiedy znów coś poszło nie tak, poczułam się, jakby wszystko to, co robię, było przeciwko mnie. Dobrych parę tygodni zajęło mi przezwyciężenie smutku. Ja po prostu nie mogłam przestać płakać. Pewnego dnia, obudziłam się i zdałam sobie sprawę, że wszystko będzie w porządku, uda mi się pokonać ten ciężki czas, tak jak stało się podczas ostatniej kontuzji.

- Dużo wolnego czasu w trakcie sezonu zimowego musiało być dla Ciebie czymś nienaturalnym. Co robiłaś w trakcie tej przerwy?

Oglądanie skoków w domu było dla mnie ciężkie, ale nie nudne. Chodziłam do szkoły, pracowałam dla jednego z moich sponsorów USANA. Udzielałam się jak trenerka skoków narciarskich w klubach dla dzieci. Byłam naprawdę zajęta.

Pewnego dnia, obudziłam się i zdałam sobie sprawę, że wszystko będzie w porządku, uda mi się pokonać ten ciężki czas, tak jak stało się podczas ostatniej kontuzji.

16

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Zdjęcia: Sarah Hendrickson

- Widziałam, że uczestniczyłaś również w programie szkoleniowym dla młodych sportowców. Co to był za program i co tam robiłaś?

Jestem trenerką lokalnego klubu w Park City. Pomyślałam, że to dobra droga, aby cały czas być zaangażowanym w skoki narciarskie, nawet kiedy sama nie mogę skakać. To była bardzo dobra zabawa. Czułam się zainspirowana, kiedy widziałam ile radości ze sportu miały wszystkie dzieciaki.

Sarah Hendrickson

Wszystko idzie w dobrym kierunku i znów czuję się bardzo silna. Tak jak już mówiłam, jestem również bardzo zajęta. Wciąż pracuję z moimi sponsorami i to również dobrze wpływa na moją psychikę. Naprawdę wierzę, że wrócę jeszcze silniejsza, nawet bardziej niż na Mistrzostwa Świata czy Igrzyska Olimpijskie.

- Jakie masz plany na najbliższy czas?

- Ostatni rok był dla Ciebie bardzo wymagający. W tych trudnych chwilach fani dali ci odczuć, że w ciebie wierzą? Jest ktoś taki, komu chciałabyś szczególnie podziękować?

Dwie operacje już za mną, teraz mam czas na całkowite wyleczenie kolana.

To był bardzo ciężki rok. Nałożyłam na siebie dużą presję, aby wrócić i wygrać

Hill Size Magazine

wszystko. Szybko zorientowałam się, że nie było to do końca możliwe. Dzięki temu wiele się nauczyłam, a to doświadczenie wykorzystuję teraz, podczas rekonwalescencji. Wszyscy kibice jak i media byli bardzo podekscytowani i często pytali mnie, kiedy wrócę. Gdy widziałam, że moje wyniki są słabe, oni zawsze podtrzymywali mnie na duchu i mówili jak bardzo wspaniałe są moje osiągnięcia. To jest fajne. Chciałabym podziękować każdemu, kto ogląda nas, skaczące dziewczyny. Staramy się dać temu sportowi jak najwięcej możemy i mamy nadzieję, że inni w nas nie zwątpią. 

17


Rozmowa: Mikołaj Szuszkiewicz i Artur Bała

BULA Tadeusz Tajner

GOLESZÓW... I KONIEC

Od lewej: igelitowa skocznia K 30, nieczynna skocznia K 50, igelitowa skocznia K 17.

Jeżeli zaczynają tutaj i nie pokazuje się im innych skoczni, to uznają, że tak ma być. Że nie ma nic lepszego na świecie. Jeden wyjazd, choćby do Bystrej. I wtedy już krzyczą: „mama, no ale co my tutaj mamy...?”

18

Z Panem Tadeuszem Tajnerem, trenerem skoczków w klubie LKS „Olimpia” Goleszów, rozmawialiśmy na terenie miejscowego kompleksu skoczni. Zacznijmy od największej, nieczynnej skoczni, powstałej tuż po wojnie. Jak to z nią było?

Funkcjonowała jako K 50. Była kompletna. Z igelitem, oświetleniem. Był moment, że przyszedł nowy zarząd i stwierdził, że trzeba to zmienić. I zlikwidowano ją. Igelit, który „Olimpia” produkowała sama, i to u mnie w domu, zakopano gdzieś w dziurze.

Raz, później, była przymiarka, żeby zrobić z tego obiekt K 60. Brakło środków. To były dorywcze pomysły. Znalazło się akurat 5 tysięcy, to wzięto koparkę i trochę zrobiono. Na zasadzie: może ktoś to kiedyś popchnie dalej. Bardzo żałuję, że zniszczono tę skocznię. Miała wszystko, co było potrzebne. Choćby fachowe nawodnienie. Teraz musimy ciągać ze sobą węże. Rozsypująca się stara wieża najazdowa jeszcze stoi.

Kiedyś zasugerowałem: wywieźmy ją na złom. Mamy na to zgodę, ale nie

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Zdjęcia: Mikołaj Szuszkiewicz

ma kto tego zrobić. A kupiłoby się za to chociażby wiązania dla dzieciaków. W 2004 czy 2005 roku zorganizowałem w tym miejscu ostatnie zawody. Próg ulepiliśmy ze śniegu. Przyjechał m.in. Klimek Murańka z trenerem Franciszkiem Groniem-Gąsienicą. Były skoki po 40 metrów. Z lewej strony mamy igelitową „trzydziestkę”.

Tu wszystko niszczeje. Igelit jest całkowicie do wymiany. Myśmy to zimą przygotowali, jest niby czynne... Ale niebezpieczne. Żaden trener nie podejmie ryzyka. Problem jest z hamowaniem. Jest na to za mało miejsca. Nasi już się do tego przyzwyczaili, potrafią dobrze

Tadeusz Tajner

zakręcić na przeciwstoku. Ale ci z innych klubów się boją. Nie chcą przyjeżdżać. I mają rację, bo dla mniej zaawansowanych jest tu po prostu mało bezpiecznie. Na zimę montuje pan siatki podtrzymujące śnieg?

Siatek nie mamy. Jak jest temperatura -5 stopni Celsjusza, to umiem tak ubić śnieg, żeby się nie zsuwał. W ten sposób zostało przygotowanych kilka konkursów. Jednak wystarczy, że temperatura zejdzie do zera i już wszystko spływa. Skoczniom kończą się licencje. W zeszłym roku doraźnie zrobiliśmy odeskowanie i warunkowo Związek pozwolił nam skakać. Tylko że to jest działanie na zasadzie: urobimy się i niewiele to wnosi.

Najmniejsza skocznia wyróżnia się.

Dostaliśmy niedawno igelit z Rożnowa, z Czech. Stary przykryliśmy nowym. Idzie skakać. Ale profil jest przestarzały, tory krzywe. Tory akurat będziemy zmieniać, bo chcemy wciąż organizować coroczne zawody: na mikołajki czy też w maju, na początek sezonu letniego. Jaki tu jest główny problem? Trociny na wybiegu. Dzieci na tym nie chcą skakać. Jak któreś „zakantuje” nartą w trocinach, to jest katastrofa. Zakręci nim – i nie daj Boże – narty połamane. A potem są pretensje... Nie można by tu zasiać trawy?

Dałoby radę to zrobić. Tak jak w Bystrej – wykopać ziemię, nawieźć nowy grunt, potem posiać trawę. Ale trawa jest dobra, kiedy jest sucha. A jak tutaj się

Stan igelitu pozostawia wiele do życzenia

Hill Size Magazine

19


BULA

Zabezpieczeniem na przeciwstoku skoczni K 30 są stare materace

poleje, czy spadnie deszcz, to z rozpędu oddawaliby drugi skok na ulicę, wybijając się z przeciwstoku. Na lewo od K 30 widać jeszcze miejsce po innych skoczniach.

Na zimę przygotowujemy tam dwa śniegowe obiekty – K 30 i K 15. Mają nowocześniejsze profile od tych starych. Na nich zaczynał skakać Artur Kukuła. Miały nawet kiedyś tory z desek, żeby narty nie uciekały. Z tym że to nawet nie było frezowane, taka prowizorka. Zresztą, zimą mamy jeszcze problem następujący: przygotowujemy skocznie, ubijamy śnieg. Jest to trochę roboty. Potem robimy trening i idziemy do domu... I cały Goleszów przychodzi tu z dziećmi, na przykład na sanki. I nasza praca idzie na marne, bo wszystko, co ubiliśmy jest rozjechane. Są plany poważniejszych zmian na tutejszych skoczniach?

Plany są, założenia są, jakieś listy intencyjne podpisane... Co nas blokuje?

20

Chociażby brakuje dokumentacji tych skoczni. A na każdy drobny bieżący remont też musimy mieć zgodę z Urzędu Gminy. Teren należy właśnie do Gminy Goleszów. Gdyby udało się doprowadzić do poważnej przebudowy – ile skoczni by tu powstało?

Cztery. Trzy większe i jedna „dziesiątka” – do szkolenia podstawowego. Dla początkujących dzieci, w wieku 5-7 lat,

Tadeusz Tajner na wybiegu skoczni K 17

skocznia 10-metrowa sprawdza się idealnie. W Czechach mają takie skocznie w każdym kompleksie. U nas dopiero teraz Wisła ma taki obiekt, perfekcyjny do szkolenia najmłodszych. A my mamy tu trochę dzieci, i one „robią wyniki”. Skaczą głównie właśnie w Wiśle, Bystrej, w Szczyrku. Ilu to skoczków?

Dwunastu. I więcej mieć nie mogę. Trenują 4-6 razy w tygodniu. Możemy

Tadeusz Tajner ur. 1955, były skoczek narciarski, mistrz Polski juniorów, uczestnik prestiżowych zawodów międzynarodowych, m.in. w Lahti i Falun. Obecnie trener klubu LKS „Olimpia” Goleszów, opiekun dwunastu utalentowanych zawodników młodego pokolenia. Wywodzi się ze słynnego narciarskiego rodu Tajnerów: syn Alojzego, skoczka znanego z potężnego wyjścia z progu; kuzyn Apoloniusza, prezesa PZN i byłego trenera reprezentacji Polski; bratanek dwóch olimpijczyków: Władysława – mistrza i rekordzisty Polski w skokach, oraz Leopolda – trenera-wizjonera i konstruktora skoczni z Goleszowa.

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Tadeusz Tajner Jeden wyjazd na lepszą skocznię. Choćby do Bystrej. I wtedy już krzyczą: „Mama, no ale co my tutaj mamy...?” (śmiech).

remontowo-budowlane. Klub miał swój autobus. Siatkarze grali w drugiej lidze, narciarstwo stało na wysokim poziomie. Ale tak to jest, że zaczyna się w miarę dobrze, a potem...

I wypisują się z „Olimpii”...

Właśnie nie! Nikt nie odchodzi. Tu jest lokalny patriotyzm. Nie wiem, skąd to się bierze. Wszyscy widzą co i jak, wszyscy narzekają. Ale zostają. Chętnych jest coraz więcej. A sprzętu zaczyna brakować. Zapewnienie sprzętu skoczkom – jakie to koszta?

szkolić tylko najmłodsze grupy, potem to się mija z celem... Inaczej byłoby, gdyby był tu trener zawodowy. Ja pracuję dorywczo. Kto z tych młodych chłopaków najbardziej się wyróżnia?

Wszyscy moi podopieczni są w swoich grupach w najlepszych „dziesiątkach” w Polsce. Robert Ryś, Michał Martynek, Mateusz Chraścina, świetny Maciek Staszewski, Antoni Orawski, Kamil Waszek, Marcin Waszek, Wiktor Brudny, Wiktor Widenka... Kiedy taki młodzieniec przychodzi tu po raz pierwszy i widzi, jak te skocznie się prezentują, nie chce uciekać?

Jeżeli zaczynają tutaj i nie pokazuje się im niczego innego, innych skoczni, to uznają, że tak ma być. Że nie ma nic lepszego na świecie. Goleszów... i koniec. I oni się tutaj wszystkiego nauczą, wszystko opanują, o ile oczywiście nic niedobrego się po drodze nie wydarzy. I w porządku.

Hill Size Magazine

Przykładowo: trzy komplety wiązań – 200 złotych. Niby mało. Ale w budżecie klubu na skoki rocznie przeznaczone jest 13 tysięcy złotych. Wyposażenie jednego skoczka to 5 tysięcy złotych minimum. Za porządne narty – 580 euro. Kombinezon – 1 400 złotych, buty tyle samo, albo i droższe. PZN nie może wam pomóc?

Nie mają takiej możliwości. Mogą najwyżej wspierać jakieś działania. Z Gminą podpisali porozumienie w sprawie remontu skoczni. Do Warszawy, do Ministerstwa Sportu trafiły dwa takie wnioski o dofinansowanie –nasz i drugi, z Wisły. Tylko że to wszystko ładnie wygląda do pewnego momentu, na papierze. Spotkają się, podpiszą coś... i koniec. A jak jest ze wsparciem Grupy Lotos?

To działało prężnie na początku. Wspierali w pozyskiwaniu młodzieży, dawali sprzęt. Z każdym rokiem wsparcie jest jednak coraz mniejsze. Dostajemy po jednej parze nart na dwunastu zawodników. Wiadomo, dostanie tylko najlepszy. Kiedy ja skakałem, pod tym względem było lepiej. Była Cementownia Goleszów, do której niegdyś należał teren; przy klubie pracowały brygady

Działał tu też niegdyś człowiekinstytucja, Pański wujek i ojciec obecnego prezesa PZN, Leopold Tajner. Miał wiele charakterystycznych pomysłów na trenowanie...

To jest dopiero historia! Kiedy skakał jeszcze mój ojciec, jeździło się po rozbiegu na drabinkach. Na zeskoku rozwijano maty brezentowe. W stosunku do tego brezentu rozbieg był trochę za szybki... Były jeszcze próby z matami kokosowymi. Wujek Leopold uprawiał szybownictwo. Wymyślił, że zamontuje 200-metrową linkę z rolkami – aż do stawu obok skoczni. Skoczek zakładał narty, podpinało się go pasami i zjeżdżał. To była symulacja skoku. Lądował na trocinach. To była wysokość! Podwieszony tylko na tych roleczkach... Trzeba było mieć odwagę. Innym pomysłem były skoki do wody. Powstały trzy skocznie do stawu, takie na krótkie narteczki... Będzie jeszcze dobrze ze skokami w Goleszowie?

Jest o tyle dobrze, że w pobliżu mamy inne skocznie. Blisko, tuż za czeską granicą, jest Nydek. Jednak w samym naszym klubie jest ostatnimi czasy nietęgo, bo prezes poważnie zachorował. Wiele obowiązków spadło na mnie. O pieniądze na bieżące sprawy jest trudno. Kluby w Polsce w ogóle są biedne, bo najczęściej utrzymują je gminy. A te mają tyle innych potrzeb dookoła... Siłą Goleszowa jest ogromny potencjał ludzki. Szkoda by było go zmarnować. 

21


Tekst: Aneta Biedroń

ZESKOK

KONTUZJE SKOKOWE

Rozsądek przede wszystkim „To był ostatni gwóźdź do trumny. 6 lat temu postanowiłam kontynuować sportową karierę. Jednak teraz najlepsi eksperci mówią „dość!”, więc nie mam innego wyboru, czas pomyśleć o swoim zdrowiu. Ciężko było pogodzić się z zakończeniem życia jako skoczkini, jednak pozostanie mi wiele cudownych wspomnień” napisała Gyda na swoim fanpage'u na jednym z portali społecznościowych. W sezonie 2008/2009 podopieczna Christiana Meyera w wyniku groźnego upadku doznała poważnej kontuzji kolana. Wówczas lekarze nie widzieli przeciwwskazań, by młoda zawodniczka kontynuowała treningi. W maju tego roku skoczkini przeszła skomplikowany zabieg chirurgiczny,

22

w czasie którego oszlifowano łąkotkę oraz usunięto część chrząstki z jamy stawowej. Więzadło przednie zanikło, zaś tylne jest w równie złym stanie. Aby kontynuować karierę, Norweżka musiałaby przejść kolejne trzy zabiegi, w czasie których odtworzono by więzadło. Mimo to jej szanse na powrót do

Kończenie sportowej kariery, gdy ma się zaledwie 22 lata i jest się członkinią kadry narodowej nie jest częste wśród sportowców. Jednak gdy zmusza do tego sytuacja, czasem nie ma wyboru. Przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji o zawieszeniu nart na kołku stanęła Gyda Enger, jedna z czołowych reprezentantek Norwegii w skokach narciarskich. skoków wynosiłyby jedyne 50%, zaś pojawiło by się ryzyko, iż uszkodzone kolano będzie funkcjonować gorzej, niż obecnie.

Życie po skoku Enger miała świadomość, że w świecie sportu, który ewoluuje w zawrotnym

W czasie uprawiania sportu łąkotki niosą ciężar niemal 20 razy większy od masy naszego ciała. Co dopiero w skokach narciarskich, gdy dwie małe chrząstki muszą znieść impet lądowania na zgięte nogi, z niemałą prędkością z wysokości kilkudziesięciu metrów.

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Kontuzje tempie, mogłaby polegać tylko na jednej nodze. W tej sytuacji odnoszenie wielkich sportowych sukcesów byłoby niemożliwe. Bilans zysków i strat doprowadził ją do jednej konkluzji- czas pożegnać się ze skokami. Choć decyzja o końcu pięknej kariery w tak młodym wieku dla wielu była zaskoczeniem, rozsądna Norweżka podjęła najlepszą, z medycznego punktu widzenia, decyzję. Dalsze forsowanie kolana podczas treningów skoków mogło bowiem zaowocować poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi w nie tak odległej przyszłości. A przecież życie na skokach się nie kończy. Choć nie spełni marzeń o locie na 200m, wyznacza sobie nowe cele. Jak wspomniała w wywiadzie dla Ostlendingen.no, była skoczkini zamierza angażować się w kolejne projekty sportowe, tym razem jako działacz. Dodatkowo jesienią stała się pełnoetatową studentką. Kierunek? Oczywiście związany ze sportem, na którym będzie mogła wykorzystać swoje wieloletnie doświadczenie.

Trochę anatomii Wspomniane łąkotki, przyśrodkowa i boczna, to dwa półksiężycowate twory, które na przekroju mają kształt klina. Umiejscowione są w obrębie torebki stawowej, między kością udową i piszczelową. Choć z tą drugą mocno połączone są pasmami łącznotkankowymi, w czasie ruchu mogą przesuwać się o ok. 1 cm. Zbudowane z tkanki łącznej włóknistej, strukturą przypominając nieco gąbkę gąbkę wypełnioną płynem, pełnią rolę swoistych amortyzatorów, pochłaniając nadmiar energii wytwarzanej m. in. w czasie skoku. Ponadto zmniejszają tarcie, poprawiają smarowanie stawu i dopasowują kształt powierzchni stawowych sąsiadujących kości. Według obecnej wiedzy, są uznawane za jeden z najistotniejszych elementów kolana.

Hill Size Magazine

Mała rzecz- wielki problem Przeciętnie w czasie uprawiania sportu, łąkotki niosą ciężar niemal 20 razy większy od masy naszego ciała. Co dopiero w skokach narciarskich, gdy dwie małe chrząstki muszą znieść impet lądowania na zgięte nogi, z niemałą prędkością z wysokości kilkudziesięciu metrów. Uszkodzenie łąkotek następuje najczęściej właśnie przy zgiętym kolanie, w wyniku urazu skrętnego, i przebiega z jednoczesnym uszkodzeniem więzadeł- czyli dokładnie tak, jak było to w przypadku Enger. Urazy takie są dość bolesne, a dolegliwości nasilają się w czasie wysiłku lub tuż po nim. Dodatkowo towarzyszy im obrzęk, brak stabilności, ograniczenie ruchomości oraz „trzaski” w kolanie. Gdy łąkotka jest jedynie przeciążona, wystarczą odpoczynek i dobrze dobrana fizykoterapia, aby kolano wróciło do pełnej sprawności. Jeśli natomiast dojdzie do pęknięcia na większym odcinku, co potwierdzić można badaniem USG lub rezonansem magnetycznym, konieczne jest leczenie operacyjne. Dobrze dobrana terapia

jest niezwykle ważna, gdyż pozbawione łąkotki kolano szybciej się zużywa, a w skrajnych przypadkach konieczne jest wszczepienie endoprotezy stawua chyba nikt nie chce chodzić z kawałkiem żelastwa w nodze, prawda?

Kotwicą w kolano Najczęściej stosowaną metodą terapii jest artroskopowe zszycie łąkotki, za pomocą biowchłanialnych nici lub gotowych do założenia kotwiczek. Do leczenia większego uszkodzenia, można zastosować kolagenowe „łatki”, które wstawia się w miejsca wyciętej, nieprawidłowej tkanki. W skrajnych sytuacjach konieczne jest usuniecie całej łąkotki, jednak medycy starają się unikać tego rozwiązania. Gdy jednak nie ma innego wyjścia, proponują pacjentowi przeszczep. Nowy „amortyzator” może być sztuczny, polimerowy lub z hodowlanego implantu kolagenowego, lub pochodzić od zdrowego dawcy. Niestety jest to droga metoda, której koszty sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych. 

23


Tekst i zdjęcia: Przemysław Wardęga

ZESKOK

CZEKAMY NA

POLSKICH

KIBICÓW O przygotowania i organizację największej imprezy sezonu 2016/17 – Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym Lahti 2017 zapytaliśmy osobę, która wie najlepiej jak trudną pracą jest dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. W rozmowie dla magazynu Janne Leskinen – Sekretarz Generalny MŚ Lahti 2017. Organizacja tak dużej imprezy, jaką są Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym to nie lada wyzwanie. Jak to wszystko się odbywa?

To ciekawe, ale i zarazem niezwykle skomplikowane zadanie. Trzeba bowiem nadzorować 2000 wolontariuszy, bo tylu będzie na MŚ w Lahti oraz około 50 osób w danym obszarze, a później zgrać i rozplanować to wszystko na poszczególnych arenach zmagań. Jeżeli uda Ci się to wszystko przygotować, to już duży sukces, jednak przede wszystkim większość struktury musi zostać wybudowana na tymczasowych zasadach. Podsumowując – chodzi o zarządzanie ludźmi, budynkami oraz utworzenie tymczasowej struktury tak, aby wszystko funkcjonowało. W jakiej części przygotowań znajduje się komitet organizacyjny MŚ w Lahti. Co zostało zrobione, a nad czym trzeba nadal pracować?

24

Opracowaliśmy już proces strategii przygotowań, również plany dotyczące poszczególnych obszarów organizacji są gotowe. Podczas próby przed Mistrzostwami Świata testowaliśmy przyjętą koncepcję, z czego wynieśliśmy dużo wiedzy. Tę wiedzę wdrożymy w kolejne miesiące przygotowań tak, żeby poprawić to, co jest niedopracowane i być gotowym na imprezę docelową. Lahti organizowało w przeszłości Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym. Czy współpracujecie z osobami doświadczonymi w przygotowaniu takiej imprezy, korzystacie z ich wiedzy?

W pewnym stopniu korzystamy z doświadczenia tych osób, ale jest również sporo nowych osób, które dołączyły do naszej załogi. Na pewno wyzwaniem jest połączenie wiedzy osób, które brały już udział w takich pracach z nowymi, często innowacyjnymi pomysłami nowych, w większości młodych osób.

Zagłębiając się w temat skoków narciarskich. Duża skocznia została przebudowana, jednak nie uległ zmianie jej profil. Co było tego powodem?

Nie jestem ekspertem od skoków narciarskich, jednak z tego co wiem - tutaj kluczowa była decyzja Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, która wydała opinię, że profil skoczni jest odpowiedni i nie wymaga zmian. Jakie są cele związane z organizacją Mistrzostw Świata w Lahti?

Przede wszystkim liczymy na to, że pogoda dopisze – bo to chyba jedyny czynnik, na który nie mamy wpływu. Co prawda pracujemy nad wieloma rozwiązaniami dotyczącymi zabezpieczenia przed trudnymi warunkami, ale i tu nigdy nie można być pewnym. Nie ukrywam, mamy też nadzieję na duże sukcesy fińskich sportowców, choć oczywiście życzymy ich również wszystkim innym zawodnikom, którzy

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Lahti

będą rywalizować o medale. Przewidujemy, że na Mistrzostwa Świata w Lahti przyjedzie około 200 do 300 tysięcy kibiców. Mamy nadzieję, że te liczby utrzymają się, a nawet okażą się jeszcze większe. Mimo, że miejsce rozegrania mistrzostw jest Lahti, sportowcy będą mieszkać 30 km stąd w Vierumaki. Dlaczego?

W Vierumaki znajduje się olimpijskie centrum treningowe zaopatrzone we wszystkie niezbędne sprzęty i zapewniające świetne warunki. Zadecydowaliśmy, że to będzie najlepsze miejsce do ulokowania sportowców nie tylko ze względu na świetne możliwości treningowe, ale również ze względu na spokój, który zawodnicy będą mieli tam zapewniony. Dodatkowo jest

Hill Size Magazine

to jedynie 25 minut jazdy od Lahti. Z drugiej strony prawda jest taka, że w Lahti nie mamy za dużo miejsca i możliwości zakwaterowania w centrum miasta. Jakie w Pana opinii są największe udogodnienia, które Lahti może zaoferować jako gospodarz imprezy rangi mistrzowskiej?

Zdecydowanie najważniejszą rzeczą jest fakt, że stadion, skocznie i trasy biegowe znajdują się bardzo blisko centrum miasta. Kolejnym ważnym czynnikiem jest dobrze rozbudowana infrastruktura. Mam tu na myśli wszelkie budynki, centra i hale, które znajdują się w pobliżu aren zmagań Mistrzostw Świata. Myślę więc, że kombinacja tych dwóch czynników daje nam przewagę nad wieloma innymi miejscowościami.

Jak Lahti jest przygotowane na przyjazd wolontariuszy?

Mamy centrum wolontariatu, co prawda w tym roku niezbyt duże, jednak za rok będzie zdecydowanie większe, ponieważ przyjedzie około tysiąca osób więcej. Przewidujemy, że łącznie wolontariuszy będzie około dwa tysiące plus w razie potrzeby, dodatkowe pięćset osób. Chciałby Pan coś przekazać polskim kibicom przed Mistrzostwami Świata do Lahti?

Z wielką przyjemnością chciałbym zaprosić wszystkich Polaków do Lahti. Liczymy na sporą grupę kibiców z Waszego kraju, ponieważ zagwarantujemy nie tylko najlepsze widowisko sportowe, ale też sporą strefę kibica niezwykle otwartą na wszystkich przyjezdnych. 

25


PUNKT K

Rozmowa: Przemysław Wardęga, Stefan Piwowar

SZCZĘŚCIARZE

- Jak wspominasz Igrzyska Olimpijskie w Sapporo w 1972 roku? Rywalizowałeś wtedy z Wojciechem Fortuną i przegrałeś medal o 0.1 punktu...

Muszę przyznać, że ja i Fortuna byliśmy szczęściarzami, że udało nam się wygrać medale. Dziesięciu skoczków upadło, ich nieszczęście było dla nas błogosławieństwem. Niesmak po niemieckich przekłamaniach mimo wszystko pozostał - wygrałem srebro, ale przez niemieckiego sędziego przegrałem złoto.

Na małej skoczni moja dyspozycja nie była tak dobra jak wcześniej, co wiązało się poniekąd z trudnymi warunkami pogodowymi. Kiedy oddawałem swój skok mocno padał śnieg. Na dużej skoczni znalazłem złoty środek na to, jak oddać dwa dobre skoki. To było coś specjalnego, ponieważ wcześniej nie mogłem znaleźć rozwiązania, potrzebowałem impulsu. Na każdym treningu oddałem po jednym skoku i czułem się naprawdę silny. Wiedziałem, że jeśli tylko skoczę swoje, wygram. Wiedziałem, że byłem najlepszy w stawce. W trakcie konkursu wiatr był bardzo silny, wszyscy musieliśmy długo czekać na swoje próby. Dużo śniegu napadało na rozbieg, co jeszcze bardziej spowolniło konkurs. Wiedziałem, że Diether Thoma czekał za długo, tak samo jak ja w pierwszej serii. Wojciech Fortuna nie czekał i to zadziałało na jego korzyść, dlatego chciałem zrobić to samo. Udało się, oddałem najdłuższy skok. Ale było jeszcze dziesięciu zawodników, którzy mieli szanse na pierwsza trójkę. Dziesięciu musiało skoczyć krócej niż ja, żebym został medalistą. Wszyscy zaliczyli upadki. Zdobyłem srebro. Nie obyło się jednak bez oszukiwania. Ludzie, którzy z ramienia FIS-u kontrolowali odległość nie zagrali fair. Byli tam reprezentanci Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Przy skoku Reinharda Schmidta Niemiec wskazał na metr więcej niż było w rzeczywistości. Na szczęście pozostała dwójka powiedziała nie i wynik nie został zawyżony. W innym przypadku to Niemiec, a nie Fortuna objąłby prowadzenie. Po moim skoku wyprzedziłem Schmidta. Niemiecki sędzia powiedział, że skoczyłem 103 metry, czyli straciłem pół metra do złota. Ciężko stwierdzić, tych różnic nie da się dostrzec na pierwszy rzut oka. Muszę przyznać, że ja i Fortuna byliśmy szczęściarzami, że udało nam się wygrać medale. Dziesięciu skoczków upadło, ich nieszczęście było dla nas błogosławieństwem. Niesmak po niemieckich przekłamaniach mimo wszystko pozostał - wygrałem srebro, ale przez niemieckiego sędziego przegrałem złoto. To nie znaczyło, że Fortuna czy ktokolwiek inny był ode mnie lepszy, wszystkie wyniki były bardzo blisko, wszyscy

26

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Zdjęcia: Stefan Piwowar

daliśmy z siebie wszystko. W tym czasie wiedziałem, że jestem dobry. Wiele osób mówiło mi: Walter możesz wygrać, musisz to wygrać! Pokazałem, że skaczę najlepiej na świecie wygrywając później Mistrzostwa Świata w lotach. - Pamiętasz początki swojej przygody ze skokami? Jak to się wszystko zaczęło?

Byłem na zawodach narciarstwa alpejskiego w mojej rodzinnej miejscowości Wildhaus, miasteczku sąsiadującym z miejscem zamieszkania Simona Ammanna. Niestety nie było tam skoczni. Mój ojciec i czterech znajomych byli skoczkami i kombinatorami norweskimi, ale w tym czasie, kiedy byłem młody nikt w naszej okolicy nie trudził się skokami. Mieliśmy w całym mieście małe skocznie, nie większe niż 50 metrów, które budowaliśmy sami. Brałem udział w zawodach narciarstwa alpejskiego, a skakałem tylko dla zabawy. Pewnego dnia spotkałem jednego trenera i zapytałem czy pomógłby ulepszyć moje skoki na jednej z wybudowanych przeze mnie skoczni. Było również kilku znajomych, dzięki czemu stworzyliśmy drużynę. Pojechaliśmy do Austrii, gdzie wygrałem pierwsze zawody. Później wygrałem konkurs krajowy o mistrzostwo Szwajcarii i zdobyłem kwalifikację do drużyny narodowej. Droga nie była łatwa, ani krótka, ale wszystko, co osiągnąłem zawdzięczam swojemu uporowi. Wiem, jak poprowadzić swoją karierę bez pomocy rodziców, bez wcześniejszego specjalnego przygotowania. - Od czasu, kiedy przestałeś uprawiać skoki narciarskie, dyscyplina ta zmieniła się diametralnie. Jedną z głównych zmian było przejście ze stylu klasycznego do stylu "V". Próbowałeś kiedyś skakać tym stylem?

Wszystkie skoki jakie oddałem na moich nartach do zjazdów były wykonane

Hill Size Magazine

Walter Steiner w technice zbliżonej do stylu "V", ponieważ po prostu uczucie było wtedy dużo lepsze. Czułeś się bardziej stabilnie. To było cztery lata przed pojawieniem się Jana Bokleva i jego pomysłu. W tym czasie pracowałem dla Adidasa i marki Uvex. Już wtedy startowałem, ale nie miałem z tego żadnych dochodów. Wiedziałem też, że ta praca może pomóc mi w ulepszeniu swojego sprzętu. To właśnie tam powiedzieli mi, że styl klasyczny jest najgorszym stylem, jeśli skacze się w kombinezonie. Bez piankowego stroju to nie ma takiego znaczenia, ale w tym przypadku jest kluczowe. Wiedziałem o tym, ale istniała także obawa przez upadkiem i kontuzją. To nauczyło mnie, że nie będąc ekspertem nie należy mówić, że coś jest niemożliwe. Musisz spróbować i sam zobaczyć, czy coś da się zrobić czy nie. To była wielka zmiana, kolejną były te dotyczące materiałów, z których wykonywało się narty. Wtedy produkowało się narty, które były za długie i za ciężkie. Zmiany w tej kwestii zapoczątkował Toni Innauer. Wtedy też zaczęto szyć coraz cieńsze kombinezony. To jest głupota sportu, robimy coś żeby iść dalej i dalej, ale nie myślimy o konsekwencjach. Teraz mamy kompensacje za wiatr. To jest w porządku, ale zmiany w długości nart i w kombinezonach tylko powodują, że jest to gorsze. No i zaczyna się, robią nowe przepisy dotyczące kombinezonów, to bardzo niemądre powoduje, że nie masz dobrego czucia lotu. Powinno sie wrócić do mniejszych i krótszych nart i kombinezonów. Wtedy wszystko byłoby normalne. Nie byłoby problemu ze zbyt głębokim schodzeniem w dół skoczni. Wiem, że najgorsze jednak to robić krok wstecz, nawet jeśli byłoby to korzystne. - Werner Herzog nakręcił o Tobie film - "The Great Ecstasy of the Woodcarver Steiner". Lubisz wspominać ten czas?

Byłem szczęściarzem, że to właśnie on nakręcił film o mnie. Wszystkie jego produkcje są bardzo znane i dzięki temu równie ten materiał o mnie jest nadal popularny. Jednak nasze wizje w tamtym czasie nieco się minęły. Ja zawsze chciałem ukazywać to, co jest złe w danej sytuacji, tak samo było ze sportem w tamtych czasach. Chciałem pokazać pewne błędy w skoku i opowiedzieć jak je naprawić. Dla mnie to było nieco frustrujące, że stało się inaczej. - Jak to się stało, że od 25 lat mieszkasz w Falun?

Najpierw pracowałem tutaj w hotelu podczas mistrzostwa w 1993 roku. Kiedy turniej się skończył hotel zamknięto i zacząłem szukać nowej pracy. W tym czasie mieszkałem już z żoną, więc stała praca była mi bardzo potrzebna. Zacząłem pomagać w szkołach. To był fajny czas. Dostrzegł mnie architekt pracujący na tamtej budowie i zaproponował pracę. Dlatego od 2000 roku pracowałem jako złota rączka na plebanii. Kiedy coś się zepsuło to było moim zadaniem, żeby to naprawić. Niestety potem zjawili się socjaliści. Nie lubili mnie, wręcz nienawidzili, bo wykonywałem swoją pracę dobrze i sumiennie. Oni kazali mi pracować wolniej i nie zmieniać nic, co mogłoby usprawnić pracę. Wtedy powiedziałem, że w tym kraju nigdy nie zorganizują Mistrzostw Świata, jeśli będą tak pracować. Oni odpowiedzieli, że wcale tych mistrzostw nie potrzebują - Jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie związane ze skokami narciarskimi?

Było wiele takich momentów, każdy skok był na swój sposób wyjątkowy. Skoki pozwoliły mi także spotkać wielu wspaniałych ludzi, nabyć wiedzę, której nie zdobyłbym, gdybym nie został sportowcem. W tamtych czasach wiedziałem

27


PUNKT K co dzieje się na Wschodzie, wiedziałem co dzieje się w Ameryce. Teraz kiedy żyjemy w dobie facebooka, dzięki tamtym czasom mam na tym portalu wielu znajomych, mimo, że wtedy żyłem tylko z moją żoną. Skoki dały mi niesamowicie dużo kontaktów na całym świecie, pozwoliły na podróżowanie - to są dwie najważniejsze rzeczy jakie zyskałem. Są oczywiście złe rzeczy, takie jak problemy zdrowotne i inne, ale nie chcę o nich rozmawiać. - Kiedy byłeś skoczkiem nie było zbyt wielu możliwości przemieszczania się, jednak zawody odbywały się co tydzień w innym miejscu. Jak to wszystko było wtedy zorganizowane?

Byliśmy bardzo szczęśliwi, że mogliśmy polecieć do Skandynawii i nie musieliśmy godzinami siedzieć w autobusie. Uczucie było cudowne. Pamiętam kiedy miałem kontuzję, albo kiedy byłem zajęty pracą i widziałem samoloty na niebie. Marzyłem wtedy, że może któregoś dnia uda mi się polecieć do Sapporo, na Syberię, albo do Ameryki. Bardzo lubię robić zdjęcia, dlatego podróże zawsze mnie przyciągały. Początki były dobre, wszyscy byli nastawieni pozytywnie, szczególnie kiedy byłem młody. Wszystko wchodziło na lepszy poziom. - Przez dwa lata byłeś rekordzistą świata w długości skoki - 169.0 m. Czy wtedy wydawało Ci się możliwe skakanie ponad 230 metrów?

- Tak, ale teraz jest dużo prościej osiągnąć takie wyniki. Wszystko zależy teraz od nóg skoczka. Jeśli skoczek jest do tego niski, to jest dużo prościej. W dzisiejszych czasach skoki na mamutach są łatwiejsze i bezpieczniejsze, niż za moich czasów. Wciąż jednak zdarzają się skoczkowie ze światowej czołówki, którzy w lotach nie czują się mocni. - Przez lata w skoki miały wiele legend takich jak Matti Nykkannen, Jens Weissflog, Noriaki Kasai, Janne Ahonen, Adam

28

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Walter Steiner Małysz czy Gregor Schlierenzauer. Który z nich Twoim zdaniem jest najlepszy?

- Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Dawno temu byłem na Mistrzostwach Świata w Oberwisenthal, gdzie mieszka Jens Weissflog. To wspaniały człowiek. Zmieniali się trenerzy, zmieniały style skakania, a on wciąż był na topie. Innymi skoczkiem był Janne Ahonen. Nie robił wokół siebie wiele szumu, a ja lubię taki typ sportowców. Jego kamienna twarz zupełnie mi nie przeszkadzała. Primoz Peterka i inni skoczkowie jak na przykład Kamil Stoch w Soczi - to niesamowite jak skakali, ale nie rozumiem dlaczego później napotkali takie duże problemy. Można dywagować, co gdyby skoczkowie nie mieli kontuzji, jak potoczyłaby się ich kariera. Przykładem jest tutaj Simona Ammann. Najlepszych skoczków poznajesz po tym, jeśli ich osiągnięcia są powtarzalne, jeśli potrafią podnieść się po kontuzji i wciąż być na topie. - Możemy porównać Adama Małysza do Kamila Stocha?

Polska i wasi skoczkowie zrobili wspaniałą rzecz. W Szwajcarii talent taki jak Małysz zostałby przyjęty inaczej. Pomyślelibyśmy raczej, okej to duży talent, miał dobrego trenera i wiele osiągnął. Tyle. Jeśli wiesz, że masz dobrych skoczków, wiele zdolnej młodzieży, dobrych trenerów to zdajesz sobie sprawę, że w tym miejscu pracują ludzie oddani temu, co robią i robią to bardzo należycie. Czasem jednak zdarza się tak, że w danym miejscu takich ludzi jest tylko kilku. Macie szczęście, bo u Was takich osób obecnie jest sporo, co innego w Szwajcarii czy USA. Nie masz zbyt wielu zawodników, brakuje trenerów, w takiej sytuacji staje się to sporym problemem. Tak jak w ostatnim czasie w Finlandii. Wiele dzieciaków gra w hokeja, skoki nie są już taką fajną rozrywką. Nagle okazuje się, że to nie takie proste znaleźć nowych adeptów skakania. To może być bardzo frustrujące. - Kierunek w jakim zmierzają skoki narciarskie - reguły dotyczące wiatru i zmiany belki, a także te związane ze sprzętem są dobre dla tej dyscypliny?

Hill Size Magazine

Trenerzy powinni to wiedzieć. Muszą cały czas śledzić nowinki sprzętowe, aby zawsze być w tym temacie do przodu. Ciężko mi ocenić, ponieważ kiedy jak byłem skoczkiem nie było takich tematów, tak wielu zmian i szczegółowych reguł. Teraz wszyscy znają limit i muszą kalkulować na ile mogą sobie w danym temacie pozwolić, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. - Co sądzisz o obecnej sytuacji szwajcarskich skoków?

Nie mieszkam teraz w Szwajcarii, więc dość ciężko mi ocenić jak pracuje tamtejszy program rozwoju skoków. Niestety muszę stwierdzić, że w ostatnich latach mieliśmy tylko dwóch skoczków na światowym poziomie Simona Ammanna i Andreasa Kuettela. To nie jest najlepszy znak. - Bierzesz udział w Mistrzostwach Świata weteranów. To miłe uczucie spotkać po latach wszystkich kolegów ze skoczni?

Kiedy miałem pięćdziesiąt lat pojechałem na takie mistrzostwa. Kiedy chciałem iśc na trening na biegówki, mój trener powiedział, że jeżeli chcę robić coś dobrze, a nie rozdrabniać się – muszę wybrać jedną dyscyplinę. Skupiłem się więc tylko na skokach narciarskich. Byłem bardzo dobrze przygotowany pod względem technicznym i dlatego byłem najlepszy. Niestety w 2014 roku miałem wypadek na rowerze i musiałem przejść operację ramienia. Wtedy nie mogłem już dalej skakać. - Co powiedziałbyś polskim kibicom skoków narciarskich?

Róbcie swoje, nawet jeśli Małysz zakończył karierę, a Stoch nie jest chwilowo na topie. Wy Polacy macie skoki w swoich sercach i wspieracie swoich zawodników, nawet w trudnych chwilach. Nawet jeśli teraz narzekacie na brak następców tych najlepszych, wierzę, że wkrótce pojawią się nowi utalentowani zawodnicy. Mam nadzieję, że również wkrótce w Zakopanem będzie organizowana większa impreza sportowa, mam na myśli Mistrzostwa Świata. Tego Wam życzę. 

29


PUNKT K

Rozmowa: Przemysław Wardęga

LWI PAZUR Jan Szturc

Choć trudno w to uwierzyć, minęło już ponad pięć lat od zakończenia kariery przez Adama Małysza. Z tej okazji o początkach, największych sukcesach, ale i słabszych chwilach najlepszego w historii polskiego skoczka narciarskiego, opowiedział nam pierwszy trener, a prywatnie wujek Orła z Wisły, Jan Szturc. Patrząc na Adama Małysza i początki jego kariery, spodziewał się Pan, że może osiągnąć tak wiele?

Skoczek zaczynając karierę jest kilkuletnim chłopcem. W tym wieku trudno ocenić perspektywę sportowca, jaki on będzie w przyszłości. Adam jako młody początkujący zawodnik, był jak na swój wiek filigranowym chłopakiem. Nieraz rówieśnicy byli o głowę wyżsi od niego. Na skoczni decyduje siła odbicia, a wiec Ci mocniejsi i wyżsi wygrywali z Adamem. Czasem jednak stanął na podium, a nawet wygrał zawody w najmłodszych kategoriach. Większe sukcesy zaczął osiągać w kategoriach młodzików w skokach i kombinacji. Później, jako 15-16 latek będąc w kategorii juniora B pokazywał się z bardzo dobrej strony w skokach. Wtedy

30

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Zdjęcia: Natalia Konarzewska (Jana Szturca), Grzegorz Granica (Adama Małysza)

też zaczął dominować w swojej kategorii na skoczniach 70 i 85 metrowych, bo takie były w tamtych czasach – między innymi Skalite czy Średnia Krokiew. Również w kombinacji dawał sobie bardzo dobrze radę. Miał świetną technikę, jeżeli chodzi o bieg i wytrzymałość. Jakim juniorem był Adam Małysz?

Z treningami Adama nie było żadnych problemów. Nawet kiedy mieliśmy wolne, sam nieraz organizował sobie dodatkowe zajęcia. Często wyruszał z plecakiem w góry. Kiedy raz spytałem się, co miał w plecaku – odpowiedział, że cegły. Biegał z nimi, jako obciążeniem, które poprawiało siłę nóg i motorykę. U Adama było widać, że chce dążyć do celów, które sobie obrał, do podniesienia swojego poziomu. Myślę, że był to bardzo dobry kierunek. Jakie jest Pana najmilsze wspomnienie z czasów współpracy z Adamem?

Na pewno nie jest to jedno wspomnienie, a bardzo wiele. U Adama zawsze było widać zadziorność i walkę – zarówno na skoczni, jak i na trasie biegowej. Szczególnie w pamięć zapadły mi Mistrzostwa Polski w kombinacji norweskiej w 1993 roku. W Szczyrku odbywały się skoki, natomiast biegi w Jaworzu. Pętla trasy biegowej była krótka, ale bardzo szybka. Było też na niej dużo zakrętów. Wówczas była to rywalizacja drużynowa i Adam wspólnie z kolegami pokazał podczas biegu lwi pazur. Zawodnik, który na trasie biegł za Adamem, był starszy – należał już do seniorów. Adam niesiony naszym dopingiem, niczym na skrzydłach, biegł i utrzymał wówczas czwartą pozycję. Co ważne, drużyna, której był częścią, składała się niemal w całości z juniorów kadry B. Jeden zawodnik należał do juniorów kadry A. Na Mistrzostwach seniorów czwarte miejsce był to ogromny sukces. Głównie było to zasługa Adama,

Hill Size Magazine

Jan Szturc który biegł na ostatniej zmianie i nie dał się wyprzedzić zawodnikowi, który powinien go lekko dojść i minąć - w końcu był seniorem. Nawiązuję do kombinacji norweskiej, bo w większości przypadków zawodnicy, którzy w późniejszej karierze wypływali na szerokie wody w Pucharze Świata, na Mistrzostwach Świata i Igrzyskach Olimpijskich - zazwyczaj rozpoczynali od kombinacji, a później ukierunkowywali się już pod kątem specjalistycznym. Adam poszedł w stronę skoków i to był bardzo dobry, trafny wybór. Kolejne wspomnienie to rok 1994 i Mistrzostwa Polski w Zakopanem, kiedy Adam, mając 17 lat, wywalczył na

Polski seniorów i został poproszony przez znakomitego szkoleniowca BBTS Bielsko-Biała, Tadeusza Pawlusiaka, aby pojechał na benefis Jensa. Adam Małysz znając Niemca już wcześniej, w wypowiedziach często podkreślał, że jego idolem jest właśnie Jens Weissflog. Zresztą jako dzieciak, na skoczni, kiedy ruszał z belki czy wyjeżdżał z dziupli zawodniczej (bo belki wprowadzili dopiero później), mówił do kolegów patrzcie jak skacze Jens. Niemiec był zawsze idolem i wzorem do naśladowania dla Adama. Wszyscy wiedzieli, że wzorował się na Weissflogu i dlatego też zaproponowali mu, aby pojechał na bene-

To są takie wspomnienia, w które nie dowierzają obecnie trenujący chłopcy. Przez myśl im nie przechodzi, że w takich warunkach wychował się nasz mistrz. Średniej Krokwi pierwszy tytuł Mistrza Polski, z czego niesamowicie się cieszyliśmy. W konkursie na Wielkiej Krokwi dołożył srebro. Warto też wspomnieć o warunkach, w których przyszło nam wtedy mieszkać, a te łatwe nie były. Spaliśmy w śpiworach na świetlicy pod Krokwią. Dzisiaj zawodnicy mają zdecydowanie lepsze warunki. Myśmy wtedy nie mieli środków żeby sobie pozwolić w Zakopanem na hotel czy kwatery prywatne. Wszystko trzeba było organizować jak najmniejszym kosztem. Żywiliśmy się w tym samym miejscu, w barze pod Krokwią. To są takie wspomnienia, w które nie dowierzają obecnie trenujący chłopcy. Przez myśl im nie przechodzi, że w takich warunkach wychował się nasz mistrz. Jak to się stało, że Adam Małysz pojechał na benefis Jensa Weissfloga?

Wówczas, w 1994 roku Adam był po bardzo dobrym debiucie w Mistrzostwach

fis. Można powiedzieć, że idol przekazał Adamowi swoją energię i dobre wzory, które później go ukształtowały. Myślę, że to było piękne pożegnanie zasłużonego mistrza, i jak gdyby zarazem początek kariery Adama, który już wcześniej dał znać o swoim wielkim talencie. Kiedy Adam miał spadek formy, zwracał się do Pana z prośbą o pomoc. Jaki był jego największy kryzys i jak wyglądała wtedy Wasza współpraca?

To było w okresie, kiedy szkoleniowcem został Pavel Mikeska i od jesieni 1994 roku prowadził Adama. Rok olimpijski - 1998, kiedy miały odbyć się Igrzyska w Nagano, zapowiadał się dla Adama znakomicie, wydawało się, że 21-latek, bo tyle wówczas miał lat, jest jednym z faworytów do medali, a na pewno do zajęcia wysokich pozycji. W końcu rok wcześniej wygrał

31


PUNKT K próbę przedolimpijską. Niestety wszystko potoczyło się nie po myśli Adama. Podczas najważniejszej imprezy czterolecia nie przebrnął nawet kwalifikacji, co było wielka porażką. Cały tamten sezon nie należał do udanych. Latem rozpoczęliśmy wspólne treningi, można powiedzieć, że za plecami Pavla Mikeski. Zaczęliśmy od skoczni 15-metrowej w Wiśle. Kiedy w tej chwili mówi się zawodnikom, którzy przechodzą podobne kryzysy, że muszą powrócić do korzeni, a więc do najmniejszych skoczni, na których zaczynali skakać, Ci niedowierzają i nie chcą się na to godzić. Prawda jest jednak taka, że nie ma innej drogi tylko trzeba od nowa przebyć wszystkie etapy. Tak też zrobiliśmy z Adamem. W Wiśle na 15-metrowej skoczni odbyliśmy kilka treningów, następnie przenosiliśmy się na coraz większe skocznie – 40. i 70. metrową. Na tej ostatniej pracowaliśmy już nad powtarzalnością skoków. Wydaje mi się, że to był dobry kierunek, podobnie jak organizacja pracy w tamtym okresie. Powiedziałem, że były to treningi za plecami Mikeski, jednak wszystko oczywiście odbywało się za przyzwoleniem władz Polskiego Związku Narciarskiego, a więc ówczesnego kierownika sekcji narciarskiej KS Wisła w Wiśle Apoloniusza Tajnera. To był dla Adama krok do przodu żeby później wypłynąć na szerokie wody. Niekiedy zawodnicy nawet nie wiedzą dlaczego tak się dzieje, że kryzys przychodzi w danym sezonie. Ja z Adamem mieliśmy bardzo dobrą komunikację między sobą i wiedziałem jak do niego podejść. Wychowaliśmy się w jednym domu rodzinnym, Można powiedzieć, że znałem go bardzo dobrze od dziecka. Nieraz widziałem jego zachowania, chęci i inne, poza narciarskie pasje. Znałem go właściwie jak własną dłoń, wiedziałem, co mu trzeba. Oprócz narciarstwa, Adam bardzo dobrze grał w piłkę. W tamtym okresie, należał do

32

młodzieżowej drużyny ochotniczej straży pożarnej w Wiśle Centrum. Takie były jego dodatkowe zajęcia, które również miały później wpływ na przebieg kariery. W jaki sposób Adam Małysz znalazł się pod skrzydłami Red Bulla?

Był rok 2000, tuż przed Turniejem Czterech Skoczni, kiedy Adam zaczął z bardzo dobrej strony pokazywać się w treningach i kwalifikacjach w Kuusamo w Finlandii. Pamiętam też, że w tamtym czasie został zdyskwalifikowany w pierwszym konkursie z konkursów. Następnie nasi skoczkowie udali się do Ramsau na skocznię 90-metrową. Tam trenowali wspólnie z najlepszymi wówczas austriackimi zawodnikami. Adam Małysz chodził z dwóch, a nawet trzech belek niżej, a pomimo tego odskakiwał Austriaków. Ta informacja bardzo szybko dotarła do Ediego Federera, który natychmiast przyjął Adama pod swoje skrzydła. Jako, że Edi był fachowcem, wiedział, że jeśli skoczek dysponuje taką formą na treningach i to przed Turniejem Czterech Skoczni, to jest to najwyższa światowa półka. Późniejsze zwycięstwo w tej prestiżowej imprezie było niejako odpowiedzią, dlaczego Adam został przyjęty do stajni Red Bulla. Wszystko odbyło się z wyczuciem, ale też pokazało, że można wychwycić najlepszych zawodników już wcześniej, zanim jeszcze zaczną wygrywać. Okres wybuchu Małyszomanii przyniósł ze sobą wielką presję. Jak Adam sobie z nią radził?

Przede wszystkim należy nawiązać do tego, że sukcesy Adama miały przełożenie na zainteresowanie skokami narciarskimi. Niemal w całym kraju zaczęto budować skocznie, a chętnych do uprawiania tej dyscypliny było tyle, że w Wiśle brakowało sprzętu. dzieciaki przychodząc na trening, aby skoczyć na

najmniejszej skoczni, musiały czekać na buty i narty. To był wspaniały okres rozwoju skoków narciarskich, nie tylko w Wiśle, lecz wszędzie gdzie były skocznie narciarskie w Polsce. Media od pierwszych sukcesów Adama, jeździły za nim nieustannie. Gdzie tylko się poruszał. Czy wyjeżdżał - z domu na zawody Pucharu Świata czy też wracał z sukcesami. Zawsze wtedy przed domem czekali paparazzi i dziennikarze. Tak naprawdę podziwiam Adama, że dał sobie z tym radę, bo nie wszyscy wytrzymują taką presję. Adam miał do tego dystans. Zawsze potrafił być wyrozumiały dla dziennikarzy i to trzeba cenić, tym bardziej, że był i nadal jest niezmiernie lubiany zarówno przez kibiców, jak i właśnie przez dziennikarzy. Oczywiście, że jego czas prywatny był bardzo cenny, bo wykorzystywał każdą wolną chwilę dla rodziny. Wiadomo, że sportowcy żyją na walizkach. Dlatego nieraz kilka godzin czy kilka dni w domu chciał wykorzystywać dla siebie, swojej prywatności. Co ważne - potrafił się też dzielić swoją osobowością w mediach. Wszyscy za to Adama bardzo cenili. Igrzyska w Salt Lake City, Adam Małysz nie zdobył złota po tym, jak wpadł w wyrwę Noriakim Kasai. Jak Pan to wspomina?

Adam nie zdobył złotego medalu, ale myślę, że w ogóle medal olimpijski z Salt Lake City to było ogromne osiągnięcie. Tym bardziej, że od czasów Wojtka Fortuny minęło 30 lat, aby następny skoczek z Polski zdobył medal. Dlatego uważam to za niesamowity sukces. Szczęście, że wówczas nie skończyło się to upadkiem, bo Adamem mocno zachwiało, co oczywiście znalazło odbicie w notach sędziowskich. Myślę jednak, że Simon Ammann był poza zasięgiem, bo trafił z formą idealnie na Igrzyska w Ameryce Północnej, co zresztą uczynił ponownie 8 lat później

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Jan Szturc w kanadyjskim Vancouver. Był to popis Harry’ego Pottera, bo tak był nazywany. Medale zdobyte natomiast przez Adama w Salt Lake City i Vancouver Adama, udowodniły jego klasę, jako zawodnika. To samo oczywiście należy powiedzieć o Szwajcarze, bo być czterokrotnym mistrzem olimpijskim w skokach narciarskich to wielka sztuka. Trzeba chylić czoła przed tymi dwoma skoczkami. W przypadku Adama można poniekąd powiedzieć, że Vancouver było uwieńczeniem jego wspanialej kariery, choć oczywiście skakał jeszcze w kolejnym sezonie, kiedy też osiągnął wspaniałe sukcesy. Zdobył brązowy medal Mistrzostw Świata w Oslo oraz wspaniale zakończył swoją przygodę z Pucharem Świata, kiedy w pożegnalnym, jednoseryjnym konkursie na Velikance zajął trzecie miejsce, przekazując „pałeczkę” swojemu następcy Kamilowi Stochowi, który wtedy wygrał. Adam dodatkowo stanął na najniższym stopniu podium klasyfikacji całego sezonu. Takiego zakończenia kariery życzyłby sobie każdy wielki sportowiec.

Hill Size Magazine

Czy wiedza, którą Adam Małysz zdobył podczas swojej przebogatej kariery, mogłaby być obecnie lepiej wykorzystywana?

Wiadomo, że Adam po zakończeniu kariery zajął się swoją pasją, a więc rajdami samochodowymi, które zabierają mu wiele cennego czasu. Adam poświęca sporo, aby być w czołówce rajdów, bo również w tej dyscyplinie trzeba trenować niemal codziennie, podobnie jak będąc skoczkiem narciarskim. Jeżeli tylko ma chwilę, a w tym czasie są zgrupowania na skoczniach w Malince czy Szczyrku, bardzo chętnie służy swoją radą i doświadczeniem. Niejednokrotnie podpowiadał trenerom. Również wiślański klub, jeszcze za czasów, kiedy w nim pracowałem – korzystał z wiedzy Adama. Czy to podczas treningów na skoczni czy też ukierunkowanych, a więc na przykład imitacji. Ja prosiłem Adama o pomoc zwłaszcza, kiedy pracowaliśmy nad dojazdem Piotrka Żyły. Co prawda nie udało nam się przestawić dojazdu Piotrka. Adam był i jest do tej pory przypisany do grupy szkoleniowej skoków narciarskich, jako konsultant.

Jaka powinna być rola Adama Małysza w polskich skokach?

Nie jest to łatwe pytanie. Gdyby Adam nie miał pasji, jaką z pewnością są dla niego rajdy samochodowe, jego wiedza i doświadczenie mogłoby być wykorzystane w Polskim Związku Narciarski, na przykład w szkoleniu skoków narciarskich i kombinacji norweskiej. Możliwe, że byłby szkoleniowcem, a jeśli nie to pełniłby jakąś inną funkcję - na przykład mógłby być szefem wyszkolenia. Są to jednak dywagacje i myślę, że póki Adama będą cieszyły rajdy samochodowe, nic się nie zmieni. Co do jego ewentualnej kariery szkoleniowca w przyszłości, na pewno nie byłaby to łatwa praca, zwłaszcza, że był zawodnikiem najwyższej światowej klasy. Gdyby było znakomicie, to na pewno o Adamie pisano by bardzo dobrze, tak jak zresztą o wielu innych szkoleniowcach, ale jeżeli przyszłyby słabsze wyniki to zawsze winny jest trener. Możliwe, że po zakończeniu kariery kierowcy rajdowego, zajmie się profesjonalnie pracą w PZN. 

33




HILL SIZE

36

Zdjęcia: Stefan Piwowar

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Rozmowa: Martyna Ostrowska

Marcelina Hula

PASJA DAJE DUŻĄ RADOŚĆ Malinowy kombinezon, w którym Kamil Stoch zdobywał złote medale w Soczi to jej robota. Jak sama mówi pomysł na powstanie Huligan's zrodził się dzięki temu, że Stefan, pomocnik w pracowni a prywatnie mąż, uprawia skoki narciarskie. O tym, jak połączyć wspólne pasje opowiada Marcelina Hula. - Skąd pomysł na szycie kombinezonów?

Marcelina: Wszystko zaczęło się pod koniec sezonu zimowego 2012/2013. Narodził się pomysł, aby spróbować swoich sił właśnie w szyciu kombinezonów. Na początku tamtej zimy kombinezo-ny nieco zawiodły zawodników. W takich sytuacjach zaczyna się szukać innych rozwiązań. Ja akurat jestem po odpowiednim kierunku, ukończyłam włókiennictwo w Bielsku i tak się zło-żyło, że wpasowałam się do ich koncepcji, mogłam pomóc. To właśnie dlatego, że cały czas jestem w środowisku skoków narciarskich, zajęłam się szyciem kombinezonów. Ciężko byłoby mi się wkręcić w ten interes w innym przypadku. Chodziło nam głównie o to, żeby pomóc naszym skoczkom, wdrażać ich pomysły dotyczące kombinezonów, żeby oni też mieli w tym swój udział i oczywiście, żeby sprawdzić się w tym przedsięwzięciu.

Hill Size Magazine

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim materiałem, więc to była dla mnie duża nowość i wyzwanie. - Wcześniej zajmowałaś się już szyciem, spod Twojej ręki wychodziły jednak głównie ubrania, pomyślałaś kiedyś, że może rozwinąć się to w tę stronę?

M: Znałam się ze Stefkiem będąc na studiach i szczerze, przeszło mi przez myśl, że materiał na kombinezony mógłby być ciekawym tematem na pracę magisterską. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. Szkoda, bo możliwe, że zdobyta wtedy wiedza przydałaby się na początku działalności naszej firmy. Połączenie mojego fachu ze skokami pojawiło się naturalnie później. Uważam, że był to splot wielu szczęśliwych okoliczności, a moje zajęcie wkomponowało się w to, czym zajmuje się mój mąż.

- Czy Stefan pomaga, doradza Ci w codziennej pracy?

M: Stefan bardzo dużo mi pomaga, zajmuje się głównie formami, całym wykrojem, a ja szyciem. Mąż jednak dużo wyjeżdża i wtedy radzę sobie z pomocą koleżanki ze studiów. Dodatkowo próbujemy swoich sił w projektowaniu i szyciu dresów, bluz oraz sukienek. - Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy produkcja ubrań dopiero raczkowała. Jak to wygląda teraz?

M: Działamy na razie na facebook'u, tam przyjmujemy zamówienia. - Kiedy zbliża się sezon macie więcej pracy?

M: Nie więcej niż w sezonie. W tym roku jesteśmy trochę lepiej przygotowani pod względem zaopatrzenia w materiał na pierwsze letnie zamówienia. - Miniona zima była bardzo udana dla Stefana. Dużo startów męża w Pucharze Świata spowodowało, że musiałaś przejąć więcej obowiązków w pracowni?

M: Tak. Choć jak tylko wracał, od razu brał się do pracy, jak skończył wycinać, ja zaczynałam szyć. Mijaliśmy się w przejściu między domem a pracownią.

37


HILL SIZE - Ile trwa wykonanie kombinezonu od pierwszego pomiaru zawodnika?

M: Tak naprawdę trwa to coraz krócej. Coraz bardziej się wprawiamy. Jeśli Stefan jest tylko na miejscu, to dzielimy obowiązki. W takim układzie na jeden kombinezon potrzeba nam około dwóch, trzech godzin, a w zależności od formy czasem wydłuża się to nawet do pięciu. Gene-ralnie na jeden strój od podstaw musimy poświęcić około pół dnia. - Pamiętasz pierwszy kombinezon, który uszyłaś?

M: Pamiętam to dobrze. Uszyłam go dla Stefka. Było ciężko. Szyłam go dwa dni, tak, aby dobrze zapoznać się z materiałem. Robiłam to jeszcze na starej maszynie, która nie radziła sobie za dobrze z tak grubym kompozytem (dwie warstwy dzianiny i dwie warstwy gąbki rozdzielone membraną), który dodatkowo się rozciąga. Zainwestowaliśmy w porządną maszynę z syste-mem dostosowanym do grubych materiałów, który bardzo ułatwia szycie, nie naciąga warstw - przy starej ciężko było to wypracować. - Na ile skoków wystarcza jeden kombinezon? Ile strojów skoczek musi posiadać przed sezonem, żeby starczyło na całą zimę?

M: Jeśli chodzi o zawody to jeden kombinezon wystarczy na oddanie około dziesięciu skoków, później przeznaczany jest do skoków treningowych. Jeżeli kombinezon jest nowy, to prze-puszczalność jest dużo lepsza, jest wtedy sztywniejszy. Im więcej skoków, tym kombinezon bardziej pracuje, naciąga się. To nie jest tak, że szyjemy tylko przed sezonem. Skoczkowie w trakcie zimy także zamawiają kombinezony. Cały czas jesteśmy na etapie produkcji, w czasie sezonu też. Myślę, że zawodnik potrzebuje około ośmiu, dziesięciu kombinezonów na zimę. - Jak dużo poprawek wykonuje się, aby dopasować zawodnikowi jeden kombinezon?

38

M: Wszystko zależy od zawodnika, od tego, czy schudnie lub w przypadku młodszych - urośnie w trakcie sezonu. Tymi drobnymi poprawkami zajmuje się asystent trenera. Obwodów trzeba pilnować, dbają o to zarówno zawodnicy jak i trenerzy. My staramy się tak dopracować for-mę, żeby poprawek było jak najmniej. Jeśli dostajemy informację, że wymiar trzeba poprawić kolejny raz, poprawiamy to u nas od razu na szablonie, żeby jedną rzecz zniwelować. - Czy przepisy bardzo ingerują w Twoją pracę przy szyciu kombinezonów? Co jest najtrudniejsze?

M: Bardzo ingerują, wręcz na nich opiera się cały wykrój. Trudno jest dopasować kombinezon za pierwszy razem. To tak jak z szyciem na miarę garnituru, zawsze jest przymiarka, poprawki. Utrudnieniem jest również materiał sam w sobie. Kolor, grubość i przepuszczalność muszą współgrać ze sobą. - Wystające suwaki przy rękawach i szyi zwracają uwagę. O co chodzi?

M: Wystające suwaki przy szyi są uregulowane przepisami, które mówią, że muszą tak wystawać od 1.5 cm do 5 cm. Natomiast przy rękawach wystają żeby łatwiej było je zapiąć na ręka-wiczce. Nie są jednak obowiązkowe. - Czy kolor ma znaczenie?

M: To bardziej zależy od psychiki zawodnika. Szczególnie jeśli kolor kojarzy się ze zwycięstwem, tak jak malinka, w której Kamil Stoch dwukrotnie sięgnął po złoto w Soczi. Chłopcy po prostu mają to w głowie, że będzie okej i ten kolor na pewno się sprawdzi, ponieważ w nim już odnosili sukcesy. Przekłada się to w dużej mierze na zamówienia. Jeśli chodzi o dostępność kolorów, to jest ich kilka. Mają swoje nazwy nadane przez zawodników lub przeze mnie. Jest wspomniana malinka, poziomka, neon albo seledyn i piżamka. Poza tym turkus,

szmaragd, grafit, biały, złoty i ostatni nazwany przez trenera gołąbek. Kombinezony z naszej pracowni skoczkowie otrzymują z naszym logo. Pozostałe reklamy wprasowują trenerzy-asystenci. - Czujesz, że dołożyłaś cegiełkę do sukcesu Kamila w Soczi, szyjąc dla niego popularną "malinkę"?

M: Wydaje mi się, że kombinezon oczywiście jest bardzo ważną rzeczą, ale jednak najważniejsze jest wypełnienie, czyli zawodnik. Nie uważam, że dołożyłam cegiełkę, ale cieszę się, że mój kombinezon mógł w małej części pomóc w zdobyciu tych medali. - Dla naszej kadry sezon 2015/2016 nie był łatwy. Czy trudna sytuacja w kadrze odbijała się w jakiś sposób na Twojej pracy? Było więcej kombinowania, poprawiania, szukania nowych rozwiązań?

M: Pomysły na nowe rozwiązania pojawiają się praktycznie cały czas, ale nie zawsze były brane pod uwagę. Na początku sezonu nie wprowadzaliśmy wielu zmian, ponieważ sztab doszedł do wniosku, że jeśli w zeszłym sezonie kombinezony się sprawdziły, nie ma co testować no-wych pomysłów. Kombinowanie zaczęło się po pierwszych zawodach, gdzie nagle okazało się, że odstajemy od czołowych zawodników. Krój kombinezonu jest jednak bardzo indywi-dualną sprawą, jednemu sprawdziła się nowa forma, drugi wrócił do szablonu sprzed dwóch sezonów. Wszystkie zmiany musiałam zapisywać, żeby przy późniejszych zamówieniach się nie pomylić... - Czy do uszycia kombinezonu potrzebujesz specjalnych nici?

M: Tak, do uszycia kombinezonu musi być gruba nić, taka jakiej używa się do obuwia, do skór. Jednak z drugiej strony nie może być zbyt gruba, bo wtedy im grubsza igła, tym grubsza dziu-ra i to też ma wpływ na przepuszczalność. Stefan: Łączenia kombinezonu przy skoku i przy dojeździe bardzo się naciągają,

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Marcelina Hula

Hill Size Magazine

39


HILL SIZE

40

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Marcelina Hula dlatego szycie musi być mocne. Często się zdarza, że szycia puszczają, trzeba to kontrolować i sprawdzać, co jakiś czas. - Czy pogoda wpływa na materiał, z którego szyte są kombinezony?

S: Przy niskiej temperaturze kombinezon będzie sztywniejszy, w przypadku deszczu po prostu cięższy (śmiech). M: W zasadzie takich testów nie robiliśmy jeszcze na kombinezonach, bo nie ma na to czasu. Chłopcy wiedzą najlepiej, jak kombinezon się zachowuje w różnych warunkach. - Co uważasz za najtrudniejsze w przygotowaniu kombinezonu?

M: Zrobienie dobrej formy, ponieważ jej opracowanie zajmuje najwięcej czasu. Szycie to już dużo prostsza sprawa, a z doświadczeniem nabieram coraz więcej wprawy i idzie to dużo szybciej. Dopracowanie formy wiąże się z dużą ilością poprawek. Od pierwszego spotkania-pomiaru ta forma cały czas jest zmieniana, ewoluuje, również w trakcie kolejnych zamówień. Zawodnicy naciągają kombinezon. Ściąganie, zakładanie, wywijanie - to wszystko ma wpływ na jego „żywotność”. Materiał traci swoje pierwotne właściwości po oddaniu kilkunastu skoków, rozciąga się, a gąbka ulega spłaszczeniu. S: Rzadko się zdarza, żeby pierwszy kombinezon wyszedł idealnie, że wszędzie będzie odstawał od ciała na trzy centymetry. Jest to ciężkie do zrobienia. - Materiał, musi mieć konkretną przepuszczalność, musi być odpowiednio gruby.

M: Grubość może wahać się od 4-6 mm, przepuszczalność nie może być niższa niż 40 litrów. Materiał jest atestowany, sprowadzany rolkami ze Szwajcarii. Przy pierwszym zamówieniu pomógł nam szwagier Stefka, Jacek. Jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni. S: Obecnie materiały na kombinezony w Europie produkuje szwajcarska firma Schoeller, z której usług korzystamy,

Hill Size Magazine

i Menninger z Niemiec. Teraz kupujemy co miesiąc lub dwa. M: Ciężko przewidzieć ile będzie potrzeba, nie jesteśmy w stanie przeliczyć ile z tego, co zamówimy, wyjdzie dokładnie kombinezonów. Czasem zdarzy się jakaś skaza na materiale. Zawsze jednak staramy się mieć materiału w zapasie. - Który chłopak jest największą marudą przy przymiarkach?

M: Najczęściej z poprawkami przychodzi mąż, bo ma najbliżej (śmiech). Ale też z tego powodu, że często sam coś przekombinuje i później siedzę do nocy i poprawiam… - Kombinezony dla dziewczyn posiadają m.in. dodatkowe wstawki na biodrach. Trudniej je uszyć?

M: Kombinezony dla dziewczyn są dużo trudniejsze, ponieważ mają dziesięć elementów więcej, niż kombinezon męski. Wszystkie te łączenia są cięższe w uszyciu. Chłopcy mają nogawki składające się z dwóch części, a dziewczyny mają już cztery elementy. Wyprofilowanie mniejszych elementów i dopasowanie do ciała jest trudne za pierwszym razem. Połączenie wszystkiego według wymagań przepisów, uwzględniając grubość, jest pracochłonne. Jak we wszystkim potrzeba więcej czasu i doświadczenia. - Szycie kombinezonu na śnieg i na igelit to różnica?

M: Letni a zimowy kombinezon niczym się nie różni, przepisy są takie same. - Nie szyjesz tylko dla polskich skoczków. Kto jeszcze składa zamówienia u Huligansów?

M: To są indywidualne zamówienia dla Ukraińców, młodszych zawodników czeskich i Słowa-ków. - Oprócz kombinezonów powstają także inne gadżety: torebki, kopertki i małe kombine-zony, skąd ten pomysł?

M: Chodzi głównie o to, aby wykorzystać skrawki materiałów, które zostają.

41


HILL SIZE Wszystkie elementy kombinezonu wycina się w jednym kierunku. Sprawia to, że odpadu jest bardzo dużo. Mate-riał jest drogi, ale za to ciekawy, niespotykany i plastyczny. Pozwala mi to na upuszczenie fantazji, mogę się trochę wyżyć artystycznie. - Jak oceniasz pierwsze sezony działalności Huligans'ów?

M: Bardzo dobrze. Poszło nam super. Sprawdzam się sama w tym, co teraz robię i bardzo się tym cieszę. Dodatkowo mam satysfakcję, że także inni doceniają moją pracę i mogę pomóc za-wodnikom. Jak widzę uśmiech na twarzy zawodnika, który dostaje nowy kombinezon i już się nie może doczekać, żeby wyjść na skocznię, to jest dla mnie największa radość. - Zaskoczyły Cię czymś przepisy w minionym sezonie?

M: Nie. - Twoim zdaniem możliwa jest rewolucja w kwestii kombinezonów dla skoczków w naj-bliższych latach?

M: O zmianach będziemy informowani na bieżąco. W tej chwili to, co jest, raczej się sprawdza i większych zmian być nie powinno. W tej kwestii właśnie co roku dochodzą jedynie jakieś małe zmiany korygujące, natomiast nie jest to nic, co zaważa na całości kroju. To nie my o tym decydujemy, ale zobaczymy, co przyniosą kolejne sezony. - Skoki narciarskie to tradycja w Twojej rodzinie. Skoczkiem był Twój tata, więc już od najmłodszych lat miałaś styczność z tą dyscypliną.

M: To prawda, mój tata był kiedyś skoczkiem narciarskim. Z tego, co pamiętam raz został wi-cemistrzem Polski, wygrał Międzynarodowe Zawody CRZZ (Centralna Rada Związków Za-wodowych) i był Mistrzem Polski w drużynie w Grupie C. Skoki odgrywały wiec zawsze dużą rolę w naszym życiu rodzinnym.

42

Nawet kiedy tata już nie skakał, zawsze oglądaliśmy konkursy w telewizji. Tata jest wiernym kibicem. - Spodziewałaś się, że będziesz kontynuować, choć w nieco inny sposób, tradycje rodzin-ne?

M: Nie, tego się nie spodziewałam. Cieszę się natomiast, że powiązałam pasję mojego męża z moją pasją, to daje dużą radość. To, co robię dzisiaj zawdzięczam właśnie mojemu mężowi i temu, że Stefan zajmuje się skokami. Też się tym zaraziłam. - Zdarza się jeszcze tak, że całą rodziną zasiadacie i oglądacie skoki Stefana?

M: Tak, oczywiście. Jak tylko Milenka nam pozwoli włączyć konkurs w telewizji, to oglądamy. Córka kibicuje również z nami. Potrafi bardzo dobrze zrobić pełną imitację skoku. Kibicuje tacie bardzo mocno, ale jak to dziecko, po czasie się nudzi. Na szczęście te najważniejsze skoki zawsze udaje się zobaczyć. - Istnieje szansa, że Milenka pójdzie w ślady taty?

M: Będę ja wspierać w każdej decyzji jaką podejmie, ale na to jest jeszcze trochę czasu. - Jak wspominasz, pasja daje Ci dużo radości. Jakie w związku z tym kolejne cele sobie wyznaczasz? O czym marzysz?

M: Doskonalić warsztat pracy, rozwijać firmę. Marzenia? Związane są bardziej z prywatną sferą życia. Nie będę ich zdradzać. - Czego życzyć Huligans'om na kolejne sezony?

M: Przede wszystkim, żeby doba się rozciągnęła (śmiech). Dalszych sukcesów w tym, co robię i żeby nadal to wszystko sprawiało taką radość jak dotychczas. 

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Marcelina Hula

Hill Size Magazine

43


Rozmowa i zdjęcia: Przemysław Wardęga

HILL SIZE

Kenneth Gangnes

SUKCES RODZI SIĘ

W BÓLU

44

Po zakończonym, niezwykle udanym sezonie Kenneth Gangnes przystąpił do przygotowań, które miały poskutkować jeszcze lepszą dyspozycją kolejnej zimy. Niestety podczas jednego z letnich zgrupowań upadł i ponownie doznał kontuzji trzecie z rzędu zerwanie więzadła krzyżowego brzmiało jak wyrok. Kariera Norwega znowu wywróciła się do góry nogami.

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Kenneth Gangnes

Tuż po upadku w Stams, kiedy dowiedziałeś się, że po raz kolejny doszło do zerwania więzadła krzyżowego, choć tym razem w drugiej nodze - jakie myśli krążyły po Twojej głowie?

Nie pamiętam tego dokładnie, choć w głowie miałem wiele myśli. Jedna z nich mówiła, że jeżeli to znowu prawe kolano, to powiem sobie koniec ze skokami. Zastanawiam się, co musi czuć zawodnik, kiedy po tak długim i trudnym okresie rekonwalescencji i powrotu na skocznię osiąga sukces, aby znowu zostać tak okrutnie doświadczonym?

Powrót na skocznię to tak długiej przerwie spowodowanej kontuzjami jest czymś wyjątkowym. Jesteś zarazem nieco przestraszony, ale też bardzo szczęśliwy i zmotywowany. Przede mną po raz kolejny do pokonania ta sama droga. Trudno jest zmotywować się do odwiedzania siłowni dwa razy dziennie, szczególnie, jeżeli robi się to niejednokrotnie w samotności. Wiem jednak, że dokonałem tego już wcześniej, mam więc nadzieję, że i tym razem będzie tak samo. Robię wszystko, co mogę, aby w przyszłości móc ponownie walczyć na najwyższym poziomie. Musiałeś znowu przewartościować wiele spraw, jakie teraz masz cele?

Mój cel długodystansowy pozostaje niezmienny od zawsze i są nim Igrzyska Olimpijskie, więc będę się tego trzymał. Wiem jednak, że będzie to dużo trudniejsze do osiągnięcia i będę musiał pracować jeszcze

Hill Size Magazine

Miałem dużo do udowodnienia więc po prostu zaufałem sobie i ciężko pracowałem.

ciężej, aby być w jak najlepszej formie przyszłej zimy. Jak może wpłynąć na Ciebie kolejna kontuzja, możesz wrócić jeszcze silniejszy niż poprzednim razem?

Z pewnością ta kontuzja na mnie bardzo wpłynie. Mam nadzieję, że możliwe jest abym powrócił jeszcze silniejszy niż poprzednio. W tym sporcie jednak nigdy nie wiesz, co cię czeka. Jedyne, co mogę zrobić to ciężko trenować i być przygotowanym tak dobrze, jak jest to tylko możliwe. Droga zaczyna się tu i teraz, a cel jest daleki. Pomimo, że nie uczestniczysz aktywnie w treningach i zgrupowaniach, często pojawiasz się w towarzystwie reprezentacyjnych kolegów. To oznacza, że cały czas są z Tobą i wspierają Cię?

Wspierają mnie tak bardzo, jak potrafią. To wspaniałe uczestniczyć w zgrupowaniach drużyny i patrzeć jak chłopacy pracują. To dobrze dla mnie, że nadal jest częścią tej ekipy, choć oczywiście chwilowo w innej roli. Jaka jest szansa na Twój powrót w sezonie 2016/17?

Na razie trudno jest to dokładnie określić. Po prostu robię wszystko, aby być tak dobrym przyszłej zimy, na ile będzie to możliwe. Przejdę testy bliżej nowego roku i wtedy okaże się, co dalej. Jestem niemal pewien, że będę skakał, jednak nie w zawodach. 

45


HILL SIZE Sezon 2015/16 był dla niego wyjątkowy, nie tylko ze względu na osiągnięte wyniki. Zanim przyszły sukcesy sportowe, wygrał najtrudniejszą walkę z kontuzją. Przeszedł długą drogę, aby znaleźć się na szczycie. Niestety los po raz kolejny wystawił go na ciężką próbę. Debiut w Pucharze Świata zaliczyłeś w 2008 roku. Na pierwsze sukcesy czekałeś jednak do sezonu 2015/16. Czy tak długie oczekiwanie spowodowało, że smakowały lepiej?

To był dla mnie znakomity sezon, zwłaszcza porównując go z poprzednimi. Jestem bardzo szczęśliwy i wdzięczny, że tak się stało. Oczywiście, że sukcesy osiągane po tylu latach startów smakują znacznie lepiej. Jest tak również ze względu na ciężkie kontuzje, z którymi musiałem zmagać się w przeszłości. Każdy odniesiony sukces jest wyjątkowy.

coś niesamowitego, podobnie jak każde drugie miejsce, które zajmowałem w tym sezonie. Za każdym razem było to dla mnie jak zwycięstwo, bo oczywiście nie wspominam o Peterze Prevcu (śmiech).

stwierdzam, że była to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem.

Po wygranym konkursie w Lillehammer miała miejsce wyjątkowa sytuacja. Twój klubowy trener Jermundem Lunder popłakał się przed kamerą. Co powiedział Ci, kiedy później rozmawialiście?

Oczywiście, to była w mniejszym lub większym stopniu samotna, niemal dwuipółroczna rekonwalescencja. Było mi bardzo ciężko, kiedy widziałem swoich kolegów podróżujących po świecie oraz czerpiących radość ze sportu i uczestniczenia w konkursach, podczas gdy ja samotnie siedziałem w domu. To była dla mnie ogromna motywacja, dlatego spinałem cztery litery i robiłem wszystko, aby powrócić. Było bardzo ciężko.

Jeśli zaczął wtedy płakać, to jest znak, że dookoła mnie jest naprawdę dużo osób, które obchodzi to, co robię i jakim jestem człowiekiem. Jestem więc bardzo szczęśliwy, że mam przy sobie ludzi takich jak Jermunden, ale też Thomas Lobben, który jest mi bardzo bliski. Kiedy widzę ludzi, którzy tak się mną przejmują, robi mi się ciepło na sercu.

W listopadzie ubiegłego roku wygrałeś jedyne jak dotąd zawody Pucharu Świata – w Lillehammer, gdzie zaczęła się Twoja przygoda z zawodami najwyższej rangi. Jakie to uczucie?

Myślę, że jesteś najbardziej niesamowitym skoczkiem. Dwukrotnie zmagałeś się z poważną kontuzją – zerwanym więzadłem krzyżowym. Pomimo tego nigdy się nie poddałeś i zawsze wracałeś. Skąd czerpałeś motywację?

To było znakomite uczucie, szczególnie że moja pierwsza wygrana w zawodach Pucharu Świata miała miejsce właśnie w Lillehammer - na skoczni, na której trenuję i którą dobrze znam. To było coś wspaniałego i mam ogromną nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie będę wygrywał konkursy Pucharu Świata. To jest

To jest dobre pytanie, bo właściwie byłem bliski zakończenia kariery po drugiej kontuzji więzadła krzyżowego. Jak widać jednak wewnętrzna pasja była silniejsza, wszystko inne odłożyłem na bok. Miałem dużo do udowodnienia, więc po prostu zaufałem sobie i ciężko pracowałem. Z perspektywy czasu

46

Okres rehabilitacji, szczególnie po takiej kontuzji – wymaga ogromnej cierpliwości…

Operacja, leczenie i rehabilitacja, które musiałeś przejść, przekroczyły kwotę, na którą byłeś ubezpieczony przez Norweski Związek Narciarski. Musiałeś więc z własnej kieszeni pokryć większość kosztów?

To jest już przeszłość i nie chcę do niej wracać. Skupiam się na tym, co tu i teraz oraz na przyszłości. Zawsze miałeś wsparcie od Alexandra Stoeckla i Clasa-Brede Brathena. Jak ważne to było i jest dla Ciebie?

To zawsze było dla mnie ważne, ale szczególnie w minionym sezonie, kiedy byłem ważną częścią kadry A. Odczuwałem ulgę i dawało mi to jeszcze większą motywację do pracy, bo wiedziałem,

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Kenneth Gangnes

że najlepszy trener na świecie pomaga mi osiągnąć założone cele. Pokonałeś swoje słabości, wygrałeś sam ze sobą, chyba już nic nie będzie stanowiło dla Ciebie przeszkody?

Oczywiście, że przede mną jeszcze wiele wyzwań. Tak jak przed każdym z nas. Nie znam przyszłości i na pewno jeszcze wiele razy spotkam coś nowego. Przeszedłem już sporo i to na pewno zmieniło mnie w jakimś stopniu. Teraz skupiam się tylko na skokach i możliwe, że to pomaga. Pierwsze sukcesy świętowałeś podczas Letniego Grand Prix 2015. Czy spodziewałeś się, że zima może być dla Ciebie tak udana?

Czułem, że plan treningowy, który realizowałem już latem, jest naprawdę dobry. W tym przekonaniu utwierdziło mnie bardzo udane Letnie Grand Prix. Najwięcej jednak daje świadomość, że zimą robisz coś dobrze, kiedy poprzedzające lato też było udane. Byłem w stanie uwierzyć w plan treningowy i zgodnie z nim trenowałem. Myślę, że powodem, dla którego sezon 2015/16 był tak udany, jest nieustępliwa praca i ciągłość oraz konsekwencja w wykonywaniu założonego planu.

Hill Size Magazine

Każdy sportowiec ma swoją klasyfikację tego, co chciałby w danej dyscyplinie osiągnąć. Co jest Twoim największym marzeniem?

Od zawsze chciałem zdobyć olimpijski medal. To z pewnością jedno z najważniejszych trofeów, jakie chcę dołożyć do swojej kolekcji. Co było powodem tak znakomitej postawy Norwegów w minionym sezonie? Zmieniliście metody treningowe?

Wszystkie nasze treningi były dosyć podobne do wcześniejszych. Teraz jesteśmy właściwie nową drużyną, zdecydowanie młodszą, ale z jeszcze lepszym team spirit. Również atmosfera w grupie jest bardzo dobra. Właściwie to jest tak, jakby podróżować po całym świecie z pięcioma braćmi. To coś wyjątkowego. Patrząc na wyniki Twoje oraz kolegów z drużyny, można stwierdzić, że jesteś jej liderem. Tak uważasz?

To pytanie, które często słyszę. Uważam jednak, że obecnie nie mamy jednego lidera. Wszyscy podążamy w tym samym kierunku. Myślę, że idzie nam tak dobrze, dlatego że wkładamy wiele wysiłku w to, aby zmierzać ku tym samym celom. To powoduje, że jesteśmy silni.

Właściwie można powiedzieć, że w sezonie 2015/16 świetnie zastąpiłeś Andersa Bardala i Andersa Jacobsena, którzy wcześniej zakończyli karierę.

Tak, oczywiście to wielcy i doświadczeni zawodnicy, których, można powiedzieć, straciliśmy po tym, jak zakończyli karierę. Myślę jednak, że mimo ich braku dobrze sobie radzimy i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Wydaje się, że atmosfera w Waszej drużynie jest świetna.

Tak, jest niemal perfekcyjna. Wygląda to tak, że krążymy między swoimi pokojami i cały czas żartujemy, przy czym świetnie się bawimy. Jest tak przez cała zimę i ważne, że nadal świetnie się ze sobą czujemy – to nie uległo zmianie. Co myślisz o Peterze Prevcu, czy ktoś będzie w stanie pokonać go w przyszłym sezonie?

Mam nadzieję, że da pozostałym większe szanse na to, aby wygrywali (śmiech). Oczywiście najważniejsze będzie to, aby ciężko pracować i maksymalnie podnieść swój poziom, a później liczyć na to, że rywalizacja będzie bardziej wyrównana niż minionej zimy. 

47


SZPALER CHOINEK

WOJCIECH FORTUNA Polska 06.08.1952

1 złoty medal Olimpijski

1 złoty medal Mistrzostw Świata w skokach narciarskich

1 złoty medal Mistrzostw Polski w skokach narciarskich

2 brązowe medale Mistrzostw Polski w skokach narciarskich

1 brązowy medal w młodzieżowych Mistrzostwach Polski

drugie miejsce w Pucharze Beskidów

drugie miejsce w Pucharze Karkonoszy

48

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Legenda

Hill Size Magazine

49


Tekst: Klaudia Feruś

SZPALER CHOINEK

JENS WEISSFLOG W poprzednim numerze HS Magazine przedstawiłam Wam lektury, dzięki którym możecie poznać historię Stanisława Marusarza- legendy polskich skoków narciarskich; dziś chciałabym Wam przybliżyć jedne z nowszych pozycji na księgarnianym rynku sportowym, a mianowicie: „Weissflog - Geschichten meines Lebens” (Weissflog-historie mojego życia) i „Weissflog: Bilder meines Lebens” (Weissflog: obrazy mojego życia). Wydane w 2014 roku przez sportowe wydawnictwo z Austrii: Egoth Verlag, którego założycielem jest Egon Theiner- ceniony dziennikarz i autor książek m.in. o Reinhardzie Hessie, i Mattim Nykaenenie szybko zyskały popularność i przychylność czytelników. Co ciekawe, z jednej strony wspomniane książki są od siebie niezależne (można je czytać w dowolnej kolejności lub wybrać jedną z nich), z drugiej zaś stanowią komplet, gdzie pierwsza z nich to typowa biografia sportowa, a druga to przepięknie wydany album ze zdjęciami ukazującymi sportową karierę i życie prywatne Jensa Weissfloga- jednego z najlepszych skoczków narciarskich w historii. Album jest prawdziwą gratką dla fanów sportów zimowych. Wydany w grubej oprawie, w formacie 30x30 cm, zawiera 180 stron pełnych kolorowych, wielkoformatowych zdjęć i krótkich anegdotek opowiadających historię skoczka z Erlabrunn. Trzeba przyznać, że tej książki nie czyta się łatwo- wzrok cały czas ucieka do genialnych zdjęć...ale to właśnie obrazy tworzą tu historię życia Jensa Weissfloga. To właśnie mistrz olimpijski z 1984, podwójny mistrz olimpijski z 1994, czterokrotny zwycięzca prestiżowego Turnieju Czerech Skoczni i sportowy idol Adama Małysza występuje w książce jako przewodnik po swoim życiu. Weissflog do dziś pozostaje najlepszym niemieckim skoczkiem w historii. Żadnemu z jego rodaków nie udało się odnieść więcej zwycięstw w Pucharze Świata (najbliższy temu był Martin Schmitt, który na najwyższym stopniu podium stawał 28-krotnie; Weissflog 33-krotnie). Co

50

więcej, Jens jest jedynym skoczkiem, który skacząc dwoma różnymi stylami (styl równoległy i aerodynamiczny „V”) zdobył indywidualnie dwa złote medale olimpijskie. Ponadto uczynił to występując w dwóch różnych reprezentacjach narodowych (w 1984 roku w barwach NRD, a w 1994 w barwach Niemiec). Weissflog przez jakiś czas po skończeniu kariery był ekspertem niemieckiej stacji ZDF, z którą współpracę zakończył w 2011 roku zarzucając jej brak obiektywizmu. Obecnie jest właścicielem hotelu i członkiem rady miasta

Oberwisenthal z ramienia partii CDU. Pierwszy rozdział biografii „Weissflog: Geschichten meines Lebens” („Anfahrt”- najazd) poświęcony jest dzieciństwu zawodnika, jego sportowych początkach i nauce. Podobnie jak znaczna część sportowców, Niemiec od początku stawiał zdecydowanie na sport, dlatego nie zdecydował się pójść na studia. „Dla uczniów szkół sportowych, do których sam należałem były trzy zawody do wyboru. Jednym z nich był zawód elektryka, na który się zdecydowałem. Jednak to było tylko alibi. Nigdy w życiu

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Księgarnia

niczego nie złożyłem. Zostanie elektrykiem oznaczało dla mnie mniejsze zło niż robienie matury i pójście na studia.” Rozdział drugi („Absprung”- wybicie) opowiada m.in. o dopingu, który był bardzo popularny wśród sportowców z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Jak się okazuje problem dotyczył także skoków narciarskich. Na międzynarodowych zawodach w Jugosławii pozytywny wynik kontroli uzyskał Ronny Rölz. W książce możecie poznać także stosunek Weissfloga do dopingu i przeczytać jego odpowiedź na zarzuty wobec podejrzenia stosowania do-

Hill Size Magazine

ustnego Turinabolu (jeden z kluczowych sterydów anabolicznych stosowanych przez NRD w ich niesławnym programie; którego plan został opracowany przez rząd Niemiec Wschodnich w latach 60-tych i realizowany w latach 1974-89 w celu dominacji na igrzyskach olimpijskich; programowi zostali poddani zarówno świadomi jak i nieświadomi mu zawodnicy) przed Igrzyskami w Sarajewie. W trzecim rozdziale („Flugphase”- faza lotu) były skoczek opisuje kolejne sportowe sukcesy, ale także bolesne porażki i upadki. To właśnie w tym rozdziale przeczytamy o groźnym upadku na mamucie w czeskim Harrachovie. „Upadek w Harrachovie oznaczał mój pierwszy, a zarazem największy moment strachu w sportowej karierze”. „Wszystko rozgrywało się w przeciągu sekund, ułamkach sekund. Wiedziałem, że moja próba zakończy się upadkiem. Modliłem się tylko, żeby nie upaść prosto na twarz. (…) Na 88. metrze uderzyłem plecami o zeskok. Narty wyrwały się z nóg, a gogle gdzieś odfrunęły. Już przy pierwszym uderzeniu pomyślałem, że roztrzaskałem się jak szklana kula, która spada z wysokości na ziemię. Zanim ześlizgnąłem się z zeskoku, zawirowało i rzuciło mną jeszcze kilka razy niekontrolowanie. Ani przez moment nie straciłem świadomości, a każda próba wdechu i wydechu stawała się coraz trudniejsza. Zanim ostatecznie nie zatrzymałem się na wywłaszczeniu, czułem doskonale każdą swoją kość. W panice próbowałem zassać powietrze, złapać oddech.(…) Jeżeli chcesz wiedzieć co czułem, musiałbyś wyskoczyć z wysokości 12. metrów, z rozpędzonego o predkości 100 km/h auta.” Jak podsumował to sam zawodnik: „Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich w Harrachovie były milowym krokiem w mojej karierze. <<Co to było?>> <<Straszny upadek>> przed dziesiątkami tysięcy widzów.”

Na szczęście znacznie częściej skoki narciarskie niosą za sobą wspaniałe chwile, do których należy przede wszystkim zdobycie medalu igrzysk olimpijskich. Ta sztuka udała się Weissflogowi kilkukrotnie. Pierwszy olimpijski tryumf Weissflog świętował na IO w Sarajewie 1984 roku, gdzie na skoczni normalnej zdobył złoty medal, wygrywając z dwójką Finów: Mattim Nykaenenem i Jarim Puikkonenem (na skoczni dużej zajął drugie miejsce za Nykaenenem i przed Pavlem Plocem z Czechosłowacji). Jak możemy przeczytać w krótkiej notce, umieszczonej w albumie, świętowaniu sukcesu nie było końca. „Na kontroli antydopingowej dostaliśmy piwo, więc ja i dwóch Finów uczciliśmy razem nasze medale. W drodze powrotnej do wioski olimpijskiej musieliśmy kilka razy zatrzymywać się za potrzebą.” Dokładnie 10 lat i 8 dni po sukcesie na igrzyskach w Jugosławii, Weissflog stanął przed szansą powtórzenia olimpijskiego sukcesu i zdobycia złotego medalu. Próba ukazała się udana, czym skoczek wpisał się na trwałe w karty historii jako jedyny, który wygrał igrzyska skacząc w dwóch różnych stylach i reprezentując dwa kraje. „Jeszcze raz; w tym miejscu- pod 5 kółkami olimpijskimi- znalazłem się po 10. latach od tryumfu w Sarajewie. Odebrało mi mowę i rzuciłem się w śnieg. Zajęło mi chwilę zanim sobie uzmysłowiłem czego naprawdę dokonałem.”. Igrzyska Olimpijskie w norweskim Lillehammer to dla Weissfloga nie tylko powód do dumy, ale także do wstydu. Gdy mistrz olimpijski i największy rywal Espena Bredesena- faworyta gospodarzy został niespodziewanie wygwizdany przez norweską publiczność, w złości pokazał 30. tysiącom zgromadzonym na skoczni widzom wymowny gest umięśnionego środkowego palca. Jak przyznał potem Weissflog: „Bezradność nie jest dobrym doradcą.”.

51


SZPALER CHOINEK

Wielki sportowy sukces zawsze niesie za sobą sławę i uwielbienie. Ta bywa przyjemna, ale niekiedy bardzo uciążliwa. „Jako zwycięzca TCS byłem ciągle w centrum uwagi…ludzie śledzili mnie, gdziekolwiek się pojawiałem.” „Przed oknem gospody, w której jadłem tłoczyły się tłumy ludzi. Każdy usiłował uchwycić chociaż moje spojrzenie (…). Gdyby wtedy istniały takie techniczne możliwości jak teraz, to Facebook i Twitter pełne byłyby informacji na temat moich aktywności. W skrócie: byłoby o mnie ćwierkane…”. Jak zapewne wiecie sportowcy nie zawsze dostawali za swoje zwycięstwa nagrody pieniężne od organizatorów. Na przykład za wygraną w tradycyjnym i prestiżowym, noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen w 1984 roku, Weissflogowi podarowano mały przenośny telewizorek. Co ciekawe służył on zawodnikowi aż do 2012 roku w jego hotelu. „Spojrzenie w górę, spojrzenie w dół: wiele miejscowości, gdzie rozgrywany jest PŚ oferuje idylliczne i – co zauważalne- prawie mityczną atmosferę.” Sport daje możliwość poznania świata i chociaż sportowcy bardzo rzadko znajdują chwilę na zwiedzanie nowych miejsc, to każda podróż poszerza ich horyzonty. We wspomnieniach Jensa Weissfloga można przeczytać także o upadku muru berlińskiego. „Upadek muru berlińskiego zastał mnie, gdy byłem

52

w Oberwiesenthal, gdzie stawiałem czoła problemowi z kolanem. Kadra NRD przebywała wtedy na zgrupowaniu w Norwegii. Chłopcy oglądając w telewizji relację z tego wydarzenia byli przekonani, że oglądają film fabularny. Mnie jednak obrazy pokazywane w telewizji nie zachęciły do pomysłu, aby wsiąść w samochód i spędzić godziny w korku. Byłem znacznie mniej ciekawy zachodu od innych. Dzięki przywilejom jakie daje sport, miałem okazję poznać wcześniej kilka miejsc.”. W przedostatnim rozdziale biografii („Landung”- lądowanie) możemy poznać kulisy pracy ex-skoczka jako eksperta w niemieckiej telewizji ZDF oraz kulisy jego rozstania ze stacją. Weissflog poddał ostrej krytyce sposób podawania informacji przez niemiecką stację oraz zarzucił byłemu pracodawcy niesprawiedliwe traktowanie Alexandra Herra. Były sportowiec w tym samym rozdziale zaprasza nas także do swojego prywatnego świata i przedstawia nam najbliższe sobie osoby: dzieci oraz kobiety swojego życia. Robi to w sposób otwarty i szczery. Opowiada nam także o swojej obecnej pracy w hotelu i radzie miasta. Ostatni rozdział książki („Auslauf”-wybieg) to tradycyjnie krótkie podsumowanie wszystkich osiągnięć zawodnika. Oprócz przytoczonych przeze mnie kwestii, książki kryją wiele ciekawostek i anegdot (m.in.)

- Co stało się na IO w Lillehammer? Dlaczego Espen Bredesen oskarżył Weissfloga o wojnę psychologiczną wobec Harady? - Dlaczego pokoje gościnne w hotelu Jensa Weissfloga nie mają numerów i co jeszcze je wyróżnia? - Czy naprawdę istnieje ciało niebieskie noszące imię Jensa Weissfloga? - Jaką historię skrywa podróż sportowców NRD na Kubę? Z czystym sumieniem mogę polecić Wam obie lektury. Jens Weissflog w rok swoich 50. urodzin w sposób bardzo szczery i otwarty opowiedział nam o swoim życiu i karierze sportowej. Co więcej, książki są pięknie wydane i mogą stanowić wymarzony prezent dla każdego pasjonata narciarstwa. Jedynymi wadami książek jest ich wysoka jak na polskie warunki cena i fakt, że polski kibic nie znajdzie ich w języku polskim. Książka „Weissflog: Geschichten meines Lebens” dostępna jest jedynie w języku niemieckim. Trochę lepiej jest z albumem „Weissflog: Bilder meines Lebens”, który jest dwujęzyczny (każde zdjęcie opatrzone jest niemieckim i angielskim opisem). Biografię w wydaniu tradycyjnym można kupić w Polsce za około 89 zł (dostępna jest także wersja w formie ebooka za około 40 zł), natomiast za album zapłacić trzeba już około 170 zł. 

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Przepis: Alicja Chyc-Kuros

Latająca kuchnia

LATAJĄCA KUCHNIA

Pascha 1 litr śmietany kwaśnej 1 litr mleka 6 jajek 30 dkg masła 30 dkg cukru 2 galaretki owocowe Kakao/kawa Bakalie Sok z pomarańczy

Hill Size Magazine

Do gotującego mleka wlać śmietanę zmieszaną z roztrzepanymi jajkami. Podgrzewać na małym ogniu aż się dobrze zważy i zrobi się serek. Odcedzić przez sito, wystudzić. Utrzeć masło z cukrem, dodawać po 1 łyżce sera, ucierać na gładką masę.

Podzielić na 2 części, do jednej dodać kakao lub kawę, do drugiej bakalie i sok z pomarańczy. Tortownicę wysmarować masłem, na spód dajemy masę ciemną, odkładamy do lodówki. Gdy stężeje galaretka wylewamy na tą masę. Następnie kładziemy drugą masę i na wierzch galaretkę.

53


Przygotowała: Maria Grzywa

ODJAZD Simon Ammann został aktorem? Nie! To tylko firmowa impreza marki Breitling, której skoczek jest ambasadorem. Dołączył do niego właśnie John Travolta. Wraz ze słynnym aktorem Ammann pojawił się na otwarciu nowego butiku tej firmy w Genewie. Szwajcar to nie jedyny skoczek, który podjął współpracę z tą marką. Wcześniej grono to poszerzył Kamil Stoch. /facebook.com/simonamman

Klemens Murańka i jego hobby Wiedzieliście, że Klemens poza skokami interesuje się rybołóstwem? Młody skoczek opublikował na swoim facebookowym fanpage'u zdjęcie z właśnie złowioną rybą. Czy oznacza to, że po zakończeniu sportowej kariery tak będzie spędzał swój wolny czas? Obyśmy nie przekonali się prędko! /facebook.com/klemensmurankaofficial

Gregor Schlierenzauer na wakacjach Za austriackim skoczkiem pierwsza część rehabilitacji po kontuzji jaką odniósł parę miesięcy temu. Wraz ze znajomymi Schlierenzauer wybrał się na wakacje, gdzie ładuje baterie przed kolejnym etapem rekonwalescencji. Na swoim blogu Austriak nie wspomina o powrocie do skoków, lecz o tym, że kibicował swoim rodakom podczas Igrzysk w Rio. Wraz z całą redakcją Hill Size Magazine życzymy szybkiego powrotu do zdrowia! /gregorschlierenzauer.at

54

nr 03 | wrzesień/październik 2016


social media Norwegowie trenowali w Planicy Po lekkich turbulencjach związanych ze zmianą głównego sponsora, Norwegowie wybrali się na obóz do Planicy. W Słowenii pojawił się także kontuzjowany Kenneth Gangnes. Jak widać wszyscy w pozytywnych nastrojach oczekują na sezon zimowy, w którym zapowiadają walkę o najwyższe laury. /facebook.com/hopplandslaget

Stefan Kraft kucharzem Austriacki skoczek wziął udział w programie kulinarnym i pod wodzą profesjonalnego kucharza przygotowywał dania, które możemy podziwiać na załączonym obrazku. Ciekawe co by powiedziała Magda Gessler... /instagram.com/stefankraft

Austriacki dzień sportu Pod koniec września odbył się kolejny Austriacki Dzień Sportu. Na wiedeńskim Praterze nie zabrakło również przedstawicieli skoków narciarskich. Czy aby tylko Manuel Fettner i Stefan Kraft nie pomylili konkurencji? facebook.com/ michaelhayboeck

Hill Size Magazine

55


ODJAZD

ZAWODNICY I HILL SIZE

Zdjęcia : Martyna Ostrowska

Maciej Kot Andreas Stjernen Daiki Ito

Sara Takanashi Anders Fannemel

56

nr 03 | wrzesień/październik 2016


Projekt: Karolina Chyra

kibice

UWAGA!

KONKURS

cznią! @gmail.com o k s e z gazine ELFIE a S m b e z ó i r Z ls res hil grody! d a a n a e n n yj as ij do n garnij atrakc l ś e z r P iz Na zdjęcia czekamy do 15 listopada 2016 roku! Wśród nadesłanych zdjęć wybierzemy trzy najlepsze, które wyróżnimy, nagrodzimy i opublikujemy w kolejnym numerze! Hill Size Magazine

57


Zdjęcie: Przemysław Wardęga


Zdjęcie: Julia Piątkowska



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.