HIRO 15

Page 1



INTRO HIRO 15

MARZEC NR 15 WWW.HIRO.PL

ISSN:368849

DYNASTIA

POGODA DLA BOGACZY

JEŻ JERZY

ZMARNOWANA MŁODZIEŻ

MARC JACOBS JEGO PORTRET

I JEJ SUPERHIRO

70

I WIĘCEJ NA HIRO.PL

RZECZY DO WYGRANIA

OKLADKA.indd 9

ilustracja okładka | arobal

2011-03-02 12:44:06

hiro gratuluje! INFO

wszystko pomiĘdzy

RECENZJE

4 Patrick Wolf. Czekamy 6 The Twilight Singers. Pytamy 16

8 Jessie J.

Brodka. I SuperHIROsi

Witamy

5-10-15. off festival. krzysztof kwiatkowski. michał Śledziński. mysikrólik. jacek borcuch. monika brodka. projekt warszawiak. tomo żyżyk. jesteście superhiro! maria, ty nie jesteś. nagrodę dodatkową, specjalną, już tegoroczną przyznajemy w tym miejscu krzysztofowi ostrowskiemu, który po pierwsze: nauczył chopina przeklinać; po drugie: porwał się na sabotaż zagranicznej edukacji (biedne niemieckie dzieci); po trzecie: sprawił, że zupełnie średni zbiór „chopin new romantic” stał się najbardziej pożądaną komiksową publikacją sezonu. brawo! MIEJSCA, W KTÓRYCH JESTEŚMY

20 Teledyski z rowerami. Pedałuj z MTV 22 Dynastia. ABC 26 Belle & Sebastian. Nie piją 30 Jeż Jerzy. Pije 32

44

Seks w kinie. Momenty

Muzyka 46

38

Film

Marc Jacobs. Bożyszcze

48 Książka / Komiks 50 Gry

redaktor naczelna:

Angelika Kucińska angelika.kucinska@hiro.pl redaktor prowadzący:

Piotr Dziewulski dziewul@hiro.pl KOREKTA:

Ewa Kiedio SKŁAD:

Piotr Dziewulski dziewul@hiro.pl

promocja:

Rafał Rejowski rafal.rejowski@hiro.pl REKLAMA:

redakcja strony internetowej:

Agnieszka Wróbel agnieszka.w robel@hiro.pl

Emilia Hermanowicz emilia.hermanowicz@hiro.pl Michał Szwarga michal.szwarga@hiro.pl Monika Ozyra monika.ozyra@hiro.pl Małgorzata Cholewa malgorzata.cholewa@hiro.pl

dystrybucja:

administracja:

Paweł Brzeziński (Rytm.org // Defuso.com

Marzena Skubij marzena.skubij@hiro.pl

Marzena Skubij marzena.skubij@hiro.pl event manager:

Agnieszka Żygadło agnieszka@hiro.pl

PROJEKT MAKIETY:

Łubu Dubu w krakowie

Usytuowana w centrum Krakowa klubokawiarnia Łubu Dubu to niepowtarzalne miejsce. Wystarczy z ulicy Wielopole wejść w bramę, by znaleźć się w zupełnie innym klimacie. Zarówno czas jak i muzyka zatrzymały się tu w miejscu. Niejednemu przedmioty znajdujące się tu przypomną okres młodości a dla nieco młodszych to żywe muzeum PRL-u

Współpracownicy:

Anna Bajorek, Piotr Bartoszek, Anna Bielak, Andrzej Cała, Tomek Cegielski, Irmina Dąbrowska, Marek Fall, Marcin Flint, Jagoda Gawliczek, Agata Godlewska, Paulina Gorzkowska, Marcin Kamiński, Michał Karpa, Adam Kruk, Jan Mirosław, Marla Nowakówna, Maciek Piasecki, Piotr Pluciński, Jakub Rebelka, Kasia Rogalska, Anna Serdiukow, Filip Szalasek, Bartosz Sztybor, Patrycja Toczyńska

FELIETONIŚCI:

Maciej Szumny, Karola K

osir cafe w warszawie

OSiR cycle culture cafe to niekonwencjonalna klubokawiarnia otwarta na wszystkich. Powstała z miłości do rowerów, zabawy i dobrej muzyki. Osir Cafe to równocześnie kawiarnia, galeria rowerowa, alternatywny dom kultury i przestrzeń dla ludzi wolnych, pozytywnie zakręconych.

WWW.HIRO.PL MYSPACE.COM/HIROMAG e-mail:halo@hiro.pl

WYDAWCA:

Agencja HIRO sp. z o. o. ul.Chmielna 7/14 00-021 Warszawa prezes wydawnictwa:

Krzysztof Grabań kris@hiro.pl

ADRES REDAKCJI:

ul.Chmielna 7/14 00-021 Warszawa tel./fax (22) 8909855

Informacje o imprezach ślij tu: kalendarium@hiro.pl DRUKARNIA: LCL DYSTRYBUCJA ul. Dąbrowskiego 247/249 93-231 Łódź www.lcl.com.pl


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Być jak Patrick Wolf tekst | Angelika Kucińska

foto | materiały promocyjne

Patrick Wolf w studiowanej latami pozie

Od dziecka chciał być nową Madonną, ale po drodze okazało się, że ma za dużo talentu. Wybrał rozwiązanie dla odważnych i został sobą. Zawsze i bez zważania na konsekwencje. Patrick Wolf, diwa przebrana za chłopca, 6 kwietnia wystąpi w Warszawie. Po pierwsze: indywidualizm. Religię permanentnej i zażartej waki o siebie Patrick Wolf praktykuje z poświęceniem ortodoksa. Dorastał w Londynie, w liberalnej, artystycznej rodzinie. Matka, malarka, organizowała obowiązkowe popołudnia w galeriach. Ojciec, jazzman, wspierał talent muzyczny. Patrick Apps (to jego prawdziwe nazwisko) śpiewał w chórze i samodzielnie konstruował instrumenty, mając 11 lat. Ale sielski los wychowanka prywatnej szkoły dla dzieci ze świetlaną przyszłością mocno go uwierał. Nauczyciel pływania regularnie wyrzucał go z lekcji za pomalowane paznokcie (u stóp), a koledzy z klasy szybko i jednogłośnie wybrali go na ofiarę swoich tortur. „Zaczyna się od trzech osób i roznosi. Zanim się spostrzeżesz, już 30 osób rzuca w ciebie przedmiotami, wyzywa, bije i przegania. I myślisz sobie, że to twoja wina – bo jesteś tym, kim jesteś. Twoja tożsamość, twój problem. Wtedy nie byłem pewien, czy jestem gejem, czy bi – w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Ewidentnie nie byłem tak macho jak reszta szkoły, ale po prostu byłem sobą”. Nic dziwnego, że mając 16 lat zakomunikował rodzicom, że wyprowadza się z domu. A potem zmienił nazwisko na Wolf i nagrał debiutancką plytę. Zupełnie sam. „Byłem strasznie uparty. Wymyśliłem sobie, że zrobię to tak jak Kate Bush – wyprodukuję, wyreżyseruję, będę odpowiedzialny za okładkę. Chciałem wyeksponować swoją osobowość. Poświęciłam tej płycie, wszystko co miałem: rodzinę, edukację, finansowe zabezpieczenie”.

Po drugie: ryzyko. Nie tylko debiutując, postawił wszystko na jedną kartę. Patrick Wolf wielbi niebezpieczeństwo metamorfozy. Uznaje priorytet autorskiego wyboru. Nie myśli gatunkami, gardzi granicą. Równie swobodnie i naturalnie odnajduje się w industrialnym electro, melodramatycznym queer popie i intymnych, akustycznych miniaturach. Nie ogląda się na statystyki, nie słucha dobrych rad przytomnie myślących marketingowców. Kiedy wytwórnia zasugerowała, żeby poprzednią płytę nagrał z Markiem Ronsonem, gwiazdorskim producentem, zostawił roszczeniową wytwórnię. I nagrał płytę z Alekiem Empire, mrocznym księciem digital hardcore’u. „The Bachelor”, czwarta płyta w dyskografii Wolfa, nagrana po zerwaniu kontraktu z Universalem, była trudną płytą. Epicka, dekadencka, smutna. Następna miała pokazać zupełnie inne oblicze Wolfa. Po trzecie: prostota. Kolejna płyta miała się ukazać rok później. Ukaże się w maju, gdy minie kolejny. I nie nazywa się, jak zapowiadano – „The Conqueror”, a „Lupercalia”. Ale faktycznie już singiel z plażowym teledyskiem wróży zmianę nastawienia. Kolejną. I najpewniej nie ostatnią. Którą z twarzy Patrick Wolf zabierze do Warszawy? Oby wszystkie. Patrick Wolf: 6.04. Stodoła, Warszawa

04

info

I



HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Sunshine Singer tekst | Paulina Gorzkowska

foto | sam holden

Greg Dulli mruga

Za Gregiem Dullim z Twilight Singers już od lat 90. ciągnie się fama mrocznego księcia alternatywnego rocka. Jednak jak na tak sieriozne emploi jest bardzo rozmowny i otwarty. I jakiś taki nieprzyzwoicie radosny. Jak to możliwe? Co mu się stało? Z okazji zbliżającego się warszawskiego koncertu opowiada HIRO o zaletach niepalenia, o tym, dlaczego piosenki są jak ludzie i jakiego drinka postawiłby Elvisowi Presleyowi. Słyszałam waszą nową płytę, „Dynamite Steps”. Fajna. Tytuł też mi się podoba, zwłaszcza to odniesienie do „Giant Steps”. Myślisz, że ta płyta może być dla was tak przełomowa jak „Giant Steps” dla Coltrane’a?

jednego fajka w sylwestra, ale zrobiło mi się po nim niedobrze. Tak że ta płyta jest reakcją na to, co zrobiłem na poprzedniej, a następna będzie reakcją na to, co zrobiłem na tej.

Zacznijmy od tego, że jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę. Czekałem, czekałem i w końcu się doczekałem. A co do pytania: nie wiem, czas pokaże. Na pewno płyta jest przełomowa dla mnie osobiście, to mogę powiedzieć.

Większość gości na tej płycie to starzy dobrzy znajomi. Zabierasz ich wszystkich w europejską trasę?

W życiu! Nie przeżyłbym takiej imprezy. Chciałbym zabrać sekcję dętą, ale organizatorzy koncertów dostaliby zawału.

Konkretniej?

Każda płyta jest jakąś reakcją na to, co zrobiło się poprzednio. A poprzednio nagrałem płytę z przyjacielem (Markiem Laneganem, mowa o Gutter Twins – przyp. red.) i to on śpiewał większość piosenek. Na nowej płycie śpiewam głównie ja – do tego zupełnie inaczej, bo trzy lata temu rzuciłem palenie. Przez pierwszych kilka miesięcy było ciężko, a teraz nie wyobrażam sobie, jak mogłem kiedykolwiek palić. Zajarałem

Skoro mowa o podróżach − na waszej stronie piszecie, że album powstał w różnych miejscach, które są dla ciebie ważne, i o nich właśnie opowiada. Mam więc pytanie o moje dwa ulubione kawałki: „Waves” i „Get Lucky”. Są jak z dwóch innych światów. Gdzie powstały i o jakich miejscach mówią?

Tak się składa, że oba kawałki powstały w Los Angeles, dokładnie w miejscu, gdzie teraz siedzę. Ale dzieli je rok, a w ciągu roku wiele się

06

info

I


może zdarzyć, więc i to miejsce nie jest już takie samo. Fajnie, że wspominasz akurat te kawałki, bo „Get Lucky” był pierwszym, który powstał na tę płytę, a „Waves” – ostatnim. Pamiętam, że w dniu, kiedy napisaliśmy „Waves”, byłem w bojowniczym i agresywnym nastroju.

coś dodawać? Ale, ale, poczekaj. Świetnie się składa, bo akurat dzisiaj, za jakieś dwie godziny, spotykam się z kolesiem, którego fanem jestem od 18. roku życia. A dziś idę z nim na kawę! Z kim?

To słychać.

Oj tak. Ta piosenka powstała w ciekawy sposób. Pracowałem akurat nad innym utworem, gdy odwiedził mnie kumpel, który nigdy nie był w studiu nagraniowym, więc wszystkiego dotykał i zapytał mnie w końcu: „Jak się pisze piosenkę?”. No to zacząłem coś brzdąkać i śpiewać. Poszedł sobie, a ja stwierdziłem: kurde, to w sumie całkiem niezłe. Zadzwoniłem po perkusistę, pograliśmy parę minut, zadzwoniliśmy po basistę... Od tego momentu do ostatecznego miksu minęły ze trzy dni. Praktycznie nagraliśmy tę piosenkę na żywo.

Znasz australijski zespół The Church? Spotykam się ze Steve’em Kilbeyem, ich wokalistą i autorem wszystkich piosenek. Zamierzam go zagadnąć o ewentualną współpracę. A co! Powodzenia. Okej, to Jimmy Page, jeśli chodzi o żyjących. A co z umarłymi? Na przykład ze wspomnianym już dziś Coltrane’em? W końcu nagrałeś cover „A Love Supreme”.

Coltrane’a wolałbym posłuchać na żywo, niż z nim grać. Wiesz, to trochę inna liga, nigdy nie grałem z jazzmanem. Za to bardzo chętnie zagrałbym z Elvisem Presleyem.

Szybko.

Tak, szybko. I fajnie, że nie myślałem o niej za dużo, tylko po prostu pozwoliliśmy, by powstała. Wszystkie wokale nagrałem za pierwszym podejściem. Z kolei nagranie „Get Lucky” zajęło nam całe miesiące. Napisałem pierwszą zwrotkę, zostawiłem ją, wróciłem po kilku miesiącach… Myślałem, że nie wejdzie na płytę, a teraz jest jedną z moich ulubionych piosenek. Zasadniczo wszystkie te kawałki bardzo się między sobą różnią. Jak ludzie. Niektórzy są nieśmiali, inni bardziej jak „Hej, co słychać?”. A inni jak „Cześć, kupisz mi piwo?”.

Otóż to. Więc „Waves” było jak „Cześć, kupisz mi piwo?”. A „Get Lucky” było laską, która nie chce mi dać numeru telefonu, mimo że ją wyrywam przez cały wieczór. A przy okazji, gdzie teraz mieszkasz? Ponoć jesteś urodzonym nomadem.

Mam dom w Los Angeles i drugi w Nowym Orleanie. I tak sobie między nimi krążę... Czyli nie przeprowadzasz się do Warszawy...

Kocham Warszawę – naprawdę, wcale nie żartuję − ale gdybym miał mieszkać w Europie, to tylko we Włoszech. Nagrywasz płyty z coverami, byłeś członkiem tribute bandu. Na pewno więc masz muzycznych idoli, z którymi chciałbyś zagrać.

No pewnie. To proste. Jimmy Page. Napisał moje ukochane piosenki, jest świetnym producentem. Kurde, był w Led Zeppelin. Czy muszę

JBL Roxy 430

HIRO promuje

Po raz pierwszy w Polsce! JBL wraz z Roxy stworzyli super linię słuchawek dla dziewczyn, pod haslem: „Style, meet Sound”. Rewelacyjna jakość dźwięku no i super design. Słuchawki Roxy - lekkie, wygodne, bardzo odporne na hałas z zewnątrz. Wtyczka 3.5 stereo mini kompatybilna jest z odtwarzaczami MP3, telefonami komórkowymi i najnowszej generacji modelami iPod. Słuchawki te były testowe przez profesjonalne surferki, snowboardzistki i narciarki ROXY, które umieją docenić super sprzęt.

Wow! Nie bałbyś się, że mu nadepniesz na jego błękitne, zamszowe butki?

Wcale nie. Postawiłbym mu piwo i zamęczał pytaniami o życie. Skoro mowa o życiu po śmierci − ostatnie lata obfitowały w comebacki zespołów popularnych w latach 90., jak Pavement czy Jesus Lizard. Jak często pytają cię o reaktywację The Afghan Whigs? Nie masz z tym problemu?

Nie pytają tak często i nie, nie mam z tym problemu. Nie mam też problemu, by powiedzieć, że powrotu nie będzie. Ciekawe, że o to zapytałaś, bo jakąś godzinę temu gadałem z naszym gitarzystą, Rickiem McCollumem, po raz pierwszy od dwóch lat. Strasznie się wzruszyłem. Wciąż dobrze sobie życzymy, przyjaźnimy się. Nie rozstaliśmy się w gniewie, po prostu uznaliśmy, że czas na zmiany. Uwielbiam tych gości, są dla mnie jak bracia, ale nie czuję potrzeby powrotu do przeszłości. Jestem szczęśliwy tu i teraz. Siedzę we własnym domu w piękny, słoneczny kalifornijski dzień, gawędzę o muzyce z miłą dziewczyną z Polski, wcześniej gadałem z Rickiem McCollumem, zaraz spotykam się ze Steve’em Kilbeyem, a w międzyczasie posłucham sobie Led Zeppelin. Życie jest spoko! The Twilight Singers: 10.04. Stodoła, Warszawa

HIRO promuje

Wiosną 2011 najmodniejszym dodatkiem będzie jak zwykle rower. Rower jest dobry dla każdego – znajdzie się coś dla śmigających po mieście, znajdzie się coś ładnego i stylowego dla dziewczyn, znajdą się w końcu modele dla prawdziwych górskich wyjadaczy – cała seria Level to MTB na najwyższym poziomie wykonania i osprzętu. Wszystko to chodzi na Shimano, sama fima jest synonimem jakości i niezawodności rowerowych przerzutek i manetek – tak więc każdy model jest dopieszczony i uzbrojony tak, jak trzeba. Na przykład Level A6 zawiera amortyzatory SR Suntour XCR LO, przerzutka Shimano Deore SLX i hydrauliczne hamulce tarczowe. Rama zrobiona z superlekkiego aluminium przy zastosowaniu hydroformingu i mamy maszynę do wyczynowej jazdy w przyzwoitej cenie. To rower w góry. Do miasta mamy superstylowy Tempa Classico – miękkie gięcia ramy, stonowane kolory i praktyczne dodatki – błotniki i kompletne oświetlenie – i na dodatek pasuje do nowej wiosennej kurtki twojej dziewczyny. Tempo Reale to ten sam styl, jednak jeszcze więcej komfortu. Klasyk. Całą gamę modeli – od najwyższej półki dla zawodowców, żywe rowery dla młodych gniewnych, przez miejskie kanapy dla mamy i wyprawę przełajową po Afryce – sprawdźcie na www.kross.pl. Ewentualnie możecie też zajrzeć na www.facebook.com/krossbikes.

07

INFO

I


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

SŁABE SERCE, MOCNE PŁUCA tekst | Jan Mirosław

foto | materiaŁy promocyjne

Jessie z Essex nie przebiera w środkach

Kiedy debiutantka podszczypuje Rihannę, może to oznaczać dwie rzeczy. Albo jest pasożytem, który próbuje ogrzać się w blasku sławnej koleżanki, albo naprawdę ma odwagę rzucić wyzwanie największym. W przypadku Jessie J nie ma mowy o tym pierwszym. Ona zmierza wprost do światowej dominacji. Wszystko wskazuje na to, że jest na dobrej drodze. „Do It Like a Dude powstało z myślą o Rihannie, bo wtedy wyszedł jej Rude Boy i to zainspirowało mnie do napisania mojej piosenki” – twierdzi Jessie. I gdyby była to pierwsza lepsza 22-latka z Essex, trzeba by traktować tę wypowiedź jak urojenia. Kiedy jednak mówi coś takiego angielska dziewczyna, która napisała najbardziej amerykański przebój ostatnich lat („Party in the USA” dla Miley Cyrus), zaczyna być ciekawie. Jessie opowiada teraz, że po usłyszeniu demo „Do It Like a Dude” ludzie z wytwórni wymogli, żeby zatrzymała piosenkę dla siebie. Rihanna nigdy nawet nie otrzymała propozycji. „Ale myślę, że piosenkę mogła już słyszeć” – ironizuje Jessie w wywiadzie dla „Rap-Up”. „Do It Like a Dude” doszło do numeru 2 na brytyjskiej liście przebojów i osiągnęło nakład 300 tysięcy sprzedanych kopii. Co ciekawe, początkowo Jessie nie była pewna, czy powinna debiutować tak wyszczekanym numerem, w którym madafakuje i zgrywa chłopaczarę. I to mimo tego, że do przesadnie skromnych nie należy. Nie musi. CZERWONY PASEK – RACZEJ NIE

Choć świat dopiero teraz poznaje jej imię, Jessica Cornish bardzo długo przygotowywała się do roli gwiazdy. Można powiedzieć, że od zawsze. W szkole nie podążyła w ślady swoich sióstr prymusek. „Nigdy

nie byłam w niczym dobra” – przyznaje w rozmowie z „The Independent”. „Pozwólcie mi rysować, wybierać ubrania, fryzury, makijaż, dajcie mi grać lub pisać piosenki, ale nie każcie mi dodawać” – prosiła. Mała Jessie wolała błyszczeć po godzinach. Tak bardzo, że wyrzucono ją ze szkolnego chóru za… zbyt głośny śpiew. Miała 11 lat. Było to rok po tym, jak dostała swoją pierwszą rolę w musicalu Andrew Lloyda Webbera. Twierdzi, że doświadczenie na West Endzie pozwoliło jej nabrać wiary we własne siły. I nie mówimy tu o młodzieńczym idealizmie: „Zdałam sobie sprawę, że mogę robić to, co lubię, i dostawać za to pieniądze” – przyznaje trzeźwo. Logiczną kontynuacją było zdanie do szkoły muzycznej – tej najlepszej. Jessie studiowała w Brit School z Adele i Katy B, kilka lat po Amy Winehouse. MIEJ SERCE I PATRZAJ W SERCE

Determinacji, z jaką parła do przodu, nie złamała nawet diagnoza, którą usłyszała w późnym dzieciństwie: arytmia serca. Jako 18-latka przeżyła nawet niewielki udar. To wykluczyło rockandrollowe ekscesy na zawsze i pomogło skupić się na pracy. Na efekty nie trzeba było długo czekać, ale z pierwszego starcia z przemysłem fonograficznym Jessie wyszła pokonana. Wytwórnia Gut Records, dla której nagrała materiał, zbankrutowała dwa miesiące przed premierą. Zamiast się załamać, niedoszła gwiazda dostrzegła w tym szansę na totalny reset. Postanowiła lepiej przygotować grunt i zadebiutować wtedy, gdy okoliczności pozwolą zrobić to z odpowiednim przytupem. Tymczasem doskonaliła warsztat, pisząc dla innych. Przełomowy okazał się sukces wakacyjnego przeboju skomponowanego dla Miley Cyrus, dzięki któremu ta z disneyowskiego dziewczątka zmieniła się w poczwórnie platynową

08

INFO

I


Czy Jessie J powtórzy sukcesy Adele i Ellie Goulding?

gwiazdę dorosłego popu. Posypały się propozycje od artystów największego kalibru. Nagle Jessie znalazła się na liście płac u Alicii Keys, a po Los Angeles rozeszła się fama, że w mieście pojawiła się świeża krew. Jessie poszła za ciosem i zaczęła umieszczać na YouTubie klipy, w których śpiewała zarówno własne piosenki, jak i covery. Dzięki internetowi fama zataczała coraz szersze kręgi. Prasa zaczęła cytować pochlebne opinie, jakie na Twitterze zamieściły o niej Kylie Minogue i Paloma Faith. Wszystkich przebił jednak Justin Timberlake, który nazwał Jessie „obecnie najlepiej śpiewającą wokalistką na świecie”. Reszty dopełniły udane występy w legendarnym Viper Room, po których namaszczenia udzielił jej sam L.A. Reid, pociągający za wszystkie sznurki we współczesnym r’n’b. By oswoić dziewczynę ze sceną, wysłał ją w trasę z Chrisem Brownem, a następnie z Cyndi Lauper. NIE MA MIEJSCA NA PRZYPADEK

Prace nad płytą ruszyły pełną parą, a producent wyznaczony do realizacji materiału od razu wskazał, że celem jest sam szczyt. Dr. Luke, stojący za megahitami Ke$hy, Katy Perry, Pink, Kelly Clarkson i Britney Spears, nie bierze zakładników. Jako człowiek do wynajęcia nie jest znany z emocjonalnego stosunku do swoich produkcji, a mimo to w wywiadzie dla YouTube’a opowiada, jak współpraca z Jessie obudziła w nim spontaniczną radość tworzenia. „Mieliśmy tylko cztery dni, więc przygotowałem wcześniej jakieś gotowe pomysły. Szybko okazało się, że Jessie tego nie czuje. Dopiero kiedy wziąłem gitarę i zaczęliśmy od punktu zero, wszystko potoczyło się gładko” – opisuje pracę nad drugim singlem „Price Tag”. Dr. Luke podziela opinię Timberlake’a, że wokal Jessie w tej chwili nie ma sobie równych. Paradoksalnie jednak nie pomaga to przy komponowaniu. „Łatwo ulec złudzeniu, że wszystko przejdzie, jeśli ona zaśpiewa to tym głosem. Ale chodzi o to, żeby to brzmiało równie dobrze, jeśli zanuci to taki gość jak ja” – zdradza swój patent. Recepta działa, bo „Price Tag” przebił popularnością „Do It Like a Dude” i wskoczył na pierwsze miejsce UK Charts. Sukces był zresztą przesądzony, bo w międzyczasie za Jessie stanęła murem machina promocyjna brytyjskiego przemysłu muzycznego. Sekwencja wydarzeń przypomina tę znaną z poprzednich lat: najpierw BBC umieszcza artystę na liście najbardziej obiecujących przyszłych debiutantów, a następnie ktoś z tej listy otrzymuje Brit Award w kategorii Wybór krytyków, zanim jeszcze wyda pierwszą płytę. Rok temu podwójną zwyciężczynią była Ellie Goulding, trzy lata temu triumfowała Adele. Tegoroczne zwycięstwo Jessie pokazuje, że potrafiła przekonać wszystkich o swoim potencjale. Teraz musi udowodnić, że stać ją na więcej niż kilka zaczepek i dwa single. Dokonać ma tego album „Who You Are”, który wygenerował tyle zainteresowania, że jego premierę przyspieszono o miesiąc.

09

INFO

I


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

marzec W STODOLE marcowe KONCERTY W STODOLE

3.03. Łąki Łan, BiFF 5.03. White Lies 8.03. Ania Dąbrowska 9.03. Black Label Society

tekst |angelika kucińska

Kto? Ania Dąbrowska Co? „Kocham Kino” minus Grażyna Torbicka. Plus: filmowe hity, od kultowych tematów z „Absolwenta” po perły z lamusa wyszperane do „Kill Billa”. Na wydanej w ubiegłym roku płycie „Ania Movie” Ania Dąbrowska wmontowała w nowe aranżacje ulubione piosenki z filmów i piosenki z ulubionych filmów. Trzeba to zobaczyć. I usłyszeć. Albo odwrotnie. Kiedy? 8.03.

foto | materiaŁy promocyjne

14.03. Ewa Bem 17.03. Kult Unplugged 18.03. Francophonic Festival 19.03. Francophonic Festival 20.03. I Blame Coco 24.03. Voo Voo, Abradab 25.03. The Herbaliser

Kto? I Blame Coco Co? Gdyby Sting był małą, chudą dziewczynką i pisał piosenki o robotach, brzmiałby dokładnie tak. Okej, Sting trochę jest małą, chudą dziewczynką, bo stojąca za szyldem Coco Sumner to jego pierworodna, która po popularnym szansoniście ewidentnie odziedziczyła nie tylko gwiazdorskie nazwisko, ale i charakterystyczną krtań. Jest to tak straszne, że aż intrygujące – zwłaszcza w połączeniu z uprawianym przez Coco przebojowym emo electro. Kiedy? 20.03.

26.03. Coma 30.03. Lyapis Trubetskoy 31.03. Eastwest Rockers

britney spears

rotofobia

reż. Jonas Akerlund

reż. Arek Dybel

„hold it against me” 10/10

Britney próbuje odbić się od dna najgorszą piosenką świata, ale zilustrowaną najbardziej irracjonalnym klipem w dziejach ruchomego obrazka. Czego tu nie ma! Bryzganie farbą po sukience i przeszłości, psychologicznie podejrzany catfight, tupot obcasa i ponad wszystko obciachowa stylówa. Która jej dorówna, która się odważy? Żeby nagrać coś takiego, trzeba mieć naprawdę nierówno poukładane tu i tam. Dyszka bez wątpienia!

tekst | angelika kucińska

WideoNarkomania HIRO Free tiwi. „echo” 1/10

Warszawski zespół Rotofobia nie wydał żadnej z siedmiu (a może jest ich już więcej?) płyt, które nagrał / zaczął nagrywać / planował nagrać. Ale za to pokusił się o pierwszy regularny klip. Niedobry każdym pretensjonalnym kadrem z bosymi dziewczynami w lesie. Takie to ma być niby mroczne i psychodeliczne, jak u fajnych zespołów, ale niestety. Walący po oczach brak pomysłu inspiruje do usunięcia konta na YouTubie.

10

INFO

I



PLAN B

HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

www.twojplanb.pl tekst | Andrzej Cała

foto | balbin/ materiały promocyjne

Zdjęcie z rozdania nagród SuperHIRO

Prawdziwy SuperHIRO brzydzi się sztampą. Zostań naszym bohaterem i opracuj własny Plan B. Tak jak niegdyś zrobił to George Ballantine, który jako jeden z pionierów wpadł na pomysł, aby zmieszać różne rodzaje whisky słodowych i zbożowych poszukując nowych, niepowtarzalnych smaków. A ty potrafisz skutecznie doprawić swój styl życia? Nie? To prostsze, niż myślisz. W chwili, w której kończy się standardowe postrzeganie rzeczywistości a zaczyna patrzenie na świat z pomysłem, w nieszablonowy sposób, wkracza Ballantine’s ze swoją dewizą „Plan Ballantine’s – Wyjdź poza schemat”. Ballantine’s zachęca do bycia sobą – zgodnie z filozofią Planu B (allantine’s). Źródłem inspiracji niech stanie się strona internetowa www.twojplanb.pl. W zakładce Biblioteka B Człowieka znajdziesz szereg rozwiązań, na tyle różnych, że każdy znajdzie coś odpowiedniego– niezależnie od wielkości budżetu i pokładów odwagi. Nam szczególnie podoba się znaleziony w B-Inspiracjach designerski Plan B, czyli stylowe japońskie łóżko, z pozoru nieszkodliwe, ale przebiegłe. Nie polecamy rzucać się na nie z rozpędu lub osuwać ze zmęczenia. To łóżko realizuje Plan Bezwględnie (zabij lenia w sobie).

HIRO Free żyje w zgodzie z Planem B od dawna, konsekwentnie polecając nieszablonowy rozkład jazdy. Zatem co czeka nas w marcu? Przede wszystkim koncert Pauli i Karola w warszawskiej Cafe Kulturalna już 3 marca. Tym występem duet –wspierany przez zaprzyjaźnionych muzyków – będzie promował wydaną przed kilkoma miesiącami debiutancką płytę zespołu. Paula i Karol wybrali muzykę, którą krajowa scena konsekwentnie ignorowała. I napisali tyle świetnych piosenek, że samodzielnie stanowią poważną przeciwwagę dla oferty komercyjnego radia. Twórczość w zgodzie z Planem B w najczystszej postaci!

Ballantine’s + Lemoniada jako alternatywa dla klasycznej whisky z colą:

PRZEPIS: Składniki: -40 ml Ballantine’s Finest -80 ml Sprite / 7up Wysoka szklanka napełniona lodem. Nalać 40ml Ballantine’s Finest a następnie dopełnić drinka Sprite lub 7UP. Udekorować plasterkiem cytryny.

12

INFO

I


GRAJ I WYGRAJ Więcej konkursów na hiro.pl

10

10

kolorowych damskich koszulek z najnowszej wiosennej kolekcji Vans. Nagrody ufundowane przez www.vans. pl. Wyślij maila na adres konkurs@ hiro.pl z tematem VANS.

10

płyt „Viva La Vida” , edycja z EP-ką „Prospect March” Coldplay ufundowanych przez EMI Music Poland Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl – w temacie wpisz Viva La Vida.

KONKURSY

płyt „MP3” Matta Pokory ufundowanych przez EMI Music Poland. Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl z tematem MP3.

10

płyt “Computers And Blues” The Streets ufundowanych przez Warner Music Poland Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl – w temacie wpisz The Streets .

10

płyt “Vices Virtues” Panic! At The Disco ufundowanych przez Warner Music Poland. Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl z tematem Panic! At The Disco.

10

płyt “Charm School” Roxette ufundowanych przez EMI Music Poland. Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl – w temacie wpisz Roxette.

10

kpłyt Wounded Rhymes” Lykke Li ufundowanych przez Warner Music Poland Wyślij maila na adres konkurs@hiro.pl z tematem Lykke Li.


HIRO MAaGAZYN | WWW.HIRO.PL

Opracowanie tekstu | Angelika Kucińska

foto | Magda Wuensche

Dla nas jest SuperHIRO ubiegłego roku w kategorii muzyka. Bo „Grandą” pokazała, że wielkie rewolucje trzeba zaczynać od tych małych – przeprowadzanych na sobie. A kto jest SuperHIRO Moniki Brodki? Specjalnie dla nas wybrała kluczową dziesiątke bohaterów. Roman Polański Mimo wszystkich zawirowań personalnych i kontrowersji związanych z jego osobą, i tak uwielbiam Romana za wczesne filmy i za to że nadal trzyma poziom. Nie wiem, co jest bardziej fascynujące, jego życie czy filmografia. Chyba czas na film autobiograficzny. Michael Gondry Za to, że w swoich pracach zabiera nas w świat bajkowy i zakamarki swojej wyobraźni. Niepozorny Francuz z ogromnym poczuciem humoru. White Stripes z klocków Lego i Bjork walcząca z gorylem dentystą-sadystą to tylko niektóre z jego prac. W swoich filmach kocha bez pamięci i tlumaczy genezę snu. A żeby tego było mało, układa nosem kostkę Rubika… Mistrz! Ewa Demarczyk Za osobowość, charyzmę i niepowtarzalność. „Karuzela z Madonnami” jest i zawsze będzie perełką polskiej piosenki. Jej publiczne wystąpienia i koncerty wywoływały niezwykłe emocje, a ona bez mrugnięcia okiem (dosłownie!) prezentowała całą palatę emocji na twarzy i w głosie. „Dziś prawdziwych artystek już nie ma”.

Morrissey Za przewrotne teksty i piękne melodie. Piosenki o miłości w jego wydaniu nigdy nie są banalne bo zawsze do tekstów przemyca coś morrisseyowego i przełamującego schemat. „I still love you, only slightly, only slightly less than I used to, my love...”. Thom York Za smutek i wygibasy harmoniczne, którymi rozczula od pierwszych płyt. Radiohead manipulują słuchaczami, sprzedając im depresję w pigułce. Gdyby sami ją połykali, już dawno kopnęliby w kalendarz. Little Britain Za świetną zabawę, której dostarczają nam w busie w drodze na koncerty. Bezczelni, chamscy, brzydcy, grubi, spoceni, głupi, irytujący. Słowem – uwielbiam!

14

megahiro

m


Monika w świerkach

radiohead manipulują słuchaczami, sprzedając im depresję w pigułce. gdyby sami ją połykali, już dawno kopnęliby w kalendarz

15

megahiro

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Charlotte Gainsbourg Bo ma wszystko, czego można jej zazdrościć. Nazwisko, ubrania od Balenciagi i płytę z Beckiem Darren Aronofsky Za coraz lepsze filmy. Szczególnie za ostatni, „Czarny łabędź”. Można zrobić horror, bez efektow specjalnych i przesadzonych dialogów, trzymający w napięciu do ostatnich sekund i jednocześnie pokazać przy tym ciemną, nieznaną stronę sceny baletowej. Vincent Gallo Nie pierwszy raz wyznaję mu miłość publicznie. Spotkanie z nim zapamiętam na długo. Diabeł wcielony. Mitoman. Ale jakże uroczy. Czlowiek renesansu – aktor, producent, reżyser, scenarzysta, wokalista, autor, model. Bezczelny typ o gangsterskiej urodzie. Lubię to!

Coś wyrasta spod spódnicy

16

megahiro

m


Bernhard Willhelm Niemiecki projektant mody, który przy każdej kolekcji żongluje wzorami, bawi się patchworkiem i zalewa nas feerią kolorów i ciekawych form. Często łamie też kanon europejskiego piękna. W albumie wydanym wraz z projektantką Juttą Kraus możemy znaleźć nie tylko zdjecia z wybiegu, ale fantazyjne sesje zdjęciowe jego kolekcji, niejednokrotnie bardzo obrazoburcze. Fantastyczne źródło inspiracji, jeżeli chodzi o sferę wizualną.

17

megahiro

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst | Angelika Kucińska i Agnieszka Wróbel

foto | youtube.com

Poczuliście wiosnę? Chwila. Zanim przetrzecie kierownice hipsterskich holenderek, popatrzcie jak pedałują gwiazdy. Wybieramy kluczową siódemkę teledysków z rowerami. Lily Allen „LDN” Reż. Lily Allen Nie od razu oficjalną wersję klipu wyreżyserował Nima Nourizadeh – absolwent prestiżowego St. Martins i autor teledysków dla Hot Chip czy Franz Ferdinand. Najpierw Lily Allen upubliczniła chałupniczą niskobudżetówkę. Tu nie ma epizodu z Amy Winehouse i jej kryzysowym mężem. A Londyn z tytułu piosenki to Londyn oglądany na przyspieczonych obrotach z roweru o podejrzanej estetyce. Allen w okrutnie pomarańczowym futrze i vintage’owej kiecce rozbija się po ulicach z zapałem rasowego zioma. Piątka! (ak) Moment: 1:20. W Hyde Parku. Z górki, pod słońce, bez uszczerbku na ciele, więc szacunek.

Dinosaur Jr „Over It” Reż. Marke Locke Średnia wieku Dinozaurów to 45 lat. Teledysk do „Over It” powstał w cztery dni. Supermoce? E tam, siwe włosy J Mascisa i łysina Murpha mówią same za siebie. Karkołome triki, salta i ewolucje w 99 procentach odegrali zawodowi wyczynowcy. Tatuśkowie musieli się tylko ładnie przewracać, wstawać i udawać, że się dobrze bawią. Męska przyjaźń jest piękniejsza, kiedy przypieczętuje się ją siniakiem, co nie? Jest też puenta. Jeden za wszystich, wszyscy za jednego. Klipu mógłby pozazdrościć Dinozaurom sam Spike Jonze, który zjadł zęby na filmowaniu kalifornijskich skateboarderów. (aw) Moment: 2:02. Upadki. Chłopcy odnaleźli wspólny język z asfaltem i mistrzowsko rzucali w powietrze jednośladami.

Bat For Lashes „What’s a Girl to Do?” Reż. Dougal Wilson Każdy, kto widział „Donnie Darko” albo obejrzał parę odcinków „Twin Peaks”, powinien wiedzieć, że sowy nie są tym, czym się wydają, a króliki to podłe kreatury. Natasha Khan a.k.a. Bat For Lashes nie boi się ciemności ani leśnych stworów. Strzeże jej armia beemiksiarzy w zwierzęcych maskach, która niepostrzeżenie wyłania się zza pleców dziewczyny. Teledysk do „What’s a Girl to Do?” udowadnia, że do zbudowania napięcia nie potrzeba hektolitrów sztucznej krwi i kawałków mózgu. Czasem wystarczy rower i piękna dziewczyna. (aw) Moment: 0:39. Królik, wilk, miś, kot i dwa psy wykonujące rowerowe triki w takt piosenki. Mindfuck.

N.E.R.D. „Provider” Reż. Diane Martel Piosenka mogłaby się znaleźć na soundtracku „Tato”, pedagogicznego wyciskacza łez z Bogusławem Lindą. Pharrel Wiiliams wymachuje znad kierownicy bicepsem, bo bycie mężczyzną utrzymującym rodzinę to nie przelewki. Wierzę mu na słowo, ten mięsień jest bardzo przekonujący. Ale bez żartów, to jest bardzo społeczny obrazek. Przebitki straszą upadkiem i patolką. Polityczna puenta uderza w nieznośnie pretensjonalny ton. Wizualny kontrast podbija oś klipu – czyli Wiiliams i kumple jadą na BMX-ach po piwo. W zasadzie mogliby tylko jechać. (ak) Moment: Wszystkie, w których Pharrell Williams nie ma koszulki. Generalnie w życiu chodzi o to, żeby Pharrell Williams nie miał koszulki.

18

muzyka


Arcade Fire „Suburbs” Reż. Spike Jonze Klip do tytułowego numeru z najlepszej płyty najbardziej przereklamowanego zespołu ostatnich lat. Wiarygodnie skręcony obraz przedmiejskich podwórek podburza mit idylli. Za dnia sielanka, nocą koszmar. Ale zanim nastąpi finał z przemocą fizyczną, chłopcy spędzą popołudnie życia, żując gumę i gapiąc się w nicość. Spike Jonze rozwinął klip do małej fabuły, którą pokazał na tegorocznym Berlinale. (ak) Moment: 1:12. Chudzielec w szarej czapce wypuszcza rower spod siebie. Pedałujemy do lata, a jak dojedziemy, to zagramy w kapsle.

ChillRide (z ang. Spokojna Jazda) Firma ChillRide powstała z myślą o tych użytkownikach rowerów, którzy bezkompromisowo traktują aspekty komfortu i bezpieczeństwa. Nasza firma jest ambasadorem holenderskiej wizji poruszania się na dwóch kółkach: The Smiths „Stop Me If You Think You’ve Heard This One Before” Reż. Tim Broad Manchester, okolice więzienia Strangeways, chłopaki robią ustawkę pod Salford Lads Club, legendarnym miejscem spotkań niegrzecznych chłopców. Gangowi przewodzi Morrissey. Sęk w tym, że z taką niezdarną watahą Mozz nie obrobiłby nawet budki z piwem. Kolesie praktycznie nie schodzą z rowerów, odprawiają modły do Oscara Wilde’a i boją się własnego cienia. Aż strach pomysleć, jaki ubaw mieliby mieszkańcy Brooklynu, patrząc na bandę okularników w koszulkach jakiegoś zespołu z Europy. (aw) Moment: 1:56. 12 sztuk oldskulowych holenderek oraz ich 12 przesytylizowanych właścicieli przed Salford Lads Club. Przerost formy nad treścią, ale rowery zupełnie spoko.

Spokojnie, Bezpiecznie i Komfortowo. W naszej ofercie znajdą państwo nowe i używane rowery holenderskie marki Gazelle. W ofercie posiadamy również akcesoria rowerowe prosto z holandii, oraz innych najbardziej uznanych marek na świecie w bardzo konkurencyjnych cenach. Prowadzimy sprzedaż stacjonarną oraz poprzez internet. Posiadamy duże doświadczenie w kompleksowej obsłudze klienta. Naszymi usługami wyznaczamy nowe standardy obsługi klienta. Zawsze doradzimy i wytłumaczymy na co należy zwrócić szczególną uwagę przy zakupie roweru i osprzętu. Dysponujemy lokalem klimatyzowanym gdzie można spokojnie poczekać na wykonanie usługi serwisowej, zgasić pragnienie i poczytać prasę branżową. Prowadzimy:

Peaches „Lovertits” Reż. Peaches Jeśli ktoś nie jest biegły w rękoczynach, to może mieć problem z odgadnięciem, co autor teledysku do „Lovertits” miał na myśli. Garażowa sceneria powinna jednak wiele wyjaśnić i wcale nie chodzi tu o palenie papierosów. Dwie dziewczyny, dwa srebrne cruisery i płomienny romans ...z kupą żelastwa. Cyklistki wiją się, stękają, liżą swoje ramy i osiągają zbiorowy orgazm. Do grzechu zachęca nieuczesana Peaches, wykrzykując przed lustrem „let’s get over this!”. Trashowy sznyt klipu nie zmylił czujnych widzów, którzy w jednej z bohaterek dopatrzyli się kanadyjskiej wokalistki Leslie Feist. Leslie przyznała się. (aw) Moment: 0:50. Czy od seksu z rowerem można zajść w ciążę?

LATEM: - Rowery dziecięce, miejskie, trekkingowe i elektryczne. (Gazelle, Romet, Velorbis) - Akcesoria rowerowe - Serwis rowerowy. - Zimową przechowalnię rowerów. - Wypożyczalnię rowerów. ZIMĄ: - Narty nowe i używane zjazdowe i biegowe. (Sporten, Salomon, Buff) - Akcesoria narciarskie - Serwis narciarski - Wypożyczalnię nart zjazdowych i biegowych

35


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst | Jan Mirosław

Bo fantazja jest od tego, aby bawić się na całego. W muzyce odkryły to Fasolki, a w telewizji Aaron Spelling. W kwestii rozmachu jego „Dynastii” nie dorównał nikt. Czy serialowi dorówna planowana kinowa ekranizacja? Raz na pokolenie trafia się serial, który wyludnia ulice. Staje się tematem rozmów w domu, w szkole i w pracy. Definiuje erę. Na początku lat 90. w Polsce (a dekadę wcześniej na całym świecie) tym serialem była „Dynastia.” 217 odcinków, które przeorały umysły i wyzwoliły tłumione pragnienia Polaków. A ponieważ ci właśnie rozpakowywali swoje pierwsze japońskie telewizory z magnetowidem, byli gotowi na więcej niż dotychczas. W najśmielszych snach nie spodziewali się, że „więcej” będzie oznaczać aż tyle.

foto | Materiały promocyjne

„Ludzie, którzy oglądają telewizję, rzadko są bogaci, ale lubią widzieć, że bogaci mają problemy, i to większe. Że pieniądze nie załatwiają wszystkiego. Ubrania, wnętrza, fryzury, suknie Nolana Millera kosztujące majątek pozwoliły to pokazać. Widz mógł powiedzieć: Ten gość ma 10 milionów dolarów, ale nie ma pojęcia, co robi. Na tym polegała frajda z Dynastii” – wyjaśniał Spelling w wywiadzie dla „Archive of American TV”. Jako producent miał już na koncie takie hity, jak „Aniołki Charliego” i „Statek miłości”, ale opowieść o Carringtonach miała przyćmić je budżetem i skalą. Nie tylko je zresztą – „Dynastia” miała pozwolić stacji ABC dogonić rywali z CBS, których „Dallas” było w tym czasie najpopularniejszym serialem w amerykańskiej telewizji. Na papierze niewiele je różni: tam Teksas, tu Kolorado, wszystko kręci się wokół ropy. Ale jeśli nie pomysłem ich, to wykonaniem. Spelling nie szczędził środków, by rozsadzić mały ekran niespotykanym nagromadzeniem prze-

34

zjawisko


pychu, namiętności i szalonych zwrotów akcji. W szczytowym okresie jeden odcinek kosztował go nawet ponad milion dolarów. Jednak na szczyt „Dynastia” weszła nie od razu.

Najważniejszy trójkąt w historii telewizji: Alexis, Blake i Krystle

A jak Alexis We wszystkich wspomnieniach „Dynastia” równa się Alexis. Trudno sobie wyobrazić ten serial bez jego demonicznej gwiazdy. Jeszcze trudniej sobie przypomnieć, że przez pierwszy sezon w ogóle jej tam nie ma! W pierwotnym założeniu to zaborczy i impulsywny Blake miał stanowić siłę napędową scenariusza. Szybko okazało się, że siwizna daje mu aureolę szlachetności, która nie pomaga przyciągać widzów. Knuć musiał zacząć kto inny. Żeby odróżnić się od „Dallas”, najlepiej kobieta. Kiedy w finałowej scenie pierwszej serii zawoalowana postać pojawia się, żeby zeznawać przeciw byłemu mężowi, wiadomo, że narodziła się gwiazda. Jej tożsamość wyjaśnia się dopiero w następnym sezonie. Nieprzypadkowo. W tej scenie zagrała podstawiona dublerka. Joan Collins została obsadzona potem, bo wtedy o rolę starała się jeszcze Sophia Loren. Ale Collins nie miała kompleksów. Potem powie w wywiadzie dla „Hollywood Reporter”: „Alexis była popularna, ponieważ to ja byłam w tym dobra”. B jak Biznes Alexis rozruszała serial. Kolejne sezony awansowały coraz wyżej w zestawieniach oglądalności. Drugi – miejsce 19. Trzeci – miejsce 5. Czwarty – brązowy medal. Piąty sezon przyniósł ostateczne spełnienie i „Dynastii” udało się wskoczyć na sam szczyt. Intratne kontrakty na gościnne występy podpisywali aktorzy, których nie spodziewano się w operze mydlanej. Helmut Berger, aktor Viscontiego, powiedział, że „płakał w drodze na plan, ale potem śmiał się w drodze do banku”. Przez plan przewinęła się Ali McGraw („Love Story”), Michael Praed (Robin Hood z klasycznego angielskiego serialu) oraz legendarny Rock Hudson, który zagrał swoją ostatnią rolę tuż przed śmiercią na AIDS (jego ekranowy pocałunek z Lindą Evans wzbudził wielkie kontrowersje, ponieważ w tamtym czasie obawiano się, że aktorka może się zarazić). Bezprecedensowym wydarzeniem był jednak występ byłego prezydenta Geralda Forda, który zagrał samego siebie goszczącego na przyjęciu u Blake’a. Ani wcześniej, ani potem żadna fikcyjna rodzina nie miała takich wpływów, jak dynastia Carringtonów. Żadna też nie robiła takich interesów poza ekranem. Fascynacja rozbuchanym stylem życia bohaterów zataczała tak wielkie kręgi, że postanowiono sprzedać ludziom coś więcej niż marzenie. Rynek zalały luksusowe produkty z logiem „Dynastii”. Kolekcję ubrań, powielającą wzory noszone przez Lindę Evans i Joan Collins, uzupełniał najdziwniejszy zestaw towarów: ubranka dziecięce, bielizna, rajstopy, zastawa stołowa, porcelanowe lalki odziane w prawdziwe norki, diamentowe naszyjniki za 10 tysięcy dolarów oraz wykładziny podłogowe za 17,99 dolara za metr. Każda ko-

amerykańska stacja abc wyemitowała pierwszy odcinek „dynastii” 12 stycznia 1981 roku. ostatni – 11 maja 1989 roku. operę mydlaną o nieprzyzwoicie bogatym klanie carringtonów wymyślili esther i richard shapiro.

bieta mogła pachnieć jak ulubiona bohaterka, wybierając perfumy „Forever Krystle” lub „Alexis’ Scoundrel” („Łajdaczka”), produkowane przez dom mody Yves Saint Laurent. „Dynastia” już nie tylko stanowiła najdoskonalsze odzwierciedlenie materialnego rozpasania epoki Reagana – ona je dodatkowo napędzała! Do tego stopnia, że po jednym z odcinków stacja ABC otrzymała pięć tysięcy listów, domagających się wprowadzenia do sprzedaży jednego z kostiumów Alexis. C jak Cliffhanger Umiejętne dozowanie napięcia to podstawa każdego tasiemca, ale „Dynastia” uczyniła z niego znak firmowy. Zgodnie z wszelkimi prawidłami gatunku, odcinki urywały się w najmniej oczekiwanym momencie,

35

zjawisko

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Ślub Stevena i Sammy Jo

po raz pierwszy wśród pierwszoplanowych postaci serialu skierowanego do szerokiej publiczności umieszczono geja

wywołując narkotyczny głód rozwiązania. Najmocniejsze uderzenie rezerwowano na koniec sezonu. Wierzono, że widzowie wrócą do serialu jedynie wtedy, gdy przed przerwą zaserwuje im się wyjątkowo efektowny cliffhanger – spiętrzenie niedokończonych wątków, z których może wyłonić się nowa układanka. Po pierwszym sezonie widzowie zgadywali, kim jest tajemnicza nieznajoma w woalce. Na koniec drugiego Blake leżał nieprzytomny w górach po bójce z kochankiem Krystle, jego wnuk był porwany, a miliarder Cecil Colby, którego już prawie usidliła Alexis, miał zawał podczas seksu i nie wiadomo było, czy fortuna nie przemknie jej koło nosa. Rok później (już bogata) Alexis zwabia Krystle do chaty w górach i oferuje jej milion dolarów za opuszczenie Blake’a, ale ktoś z zewnątrz zamyka je w środku i podpala budynek. Finał czwartego sezonu należy do Fallon, która ma powtórnie poślubić Jeffa, ale ucieka, a jej samochód zostaje znaleziony pusty kilometr od rezydencji. Wszystko to blednie przy najbardziej spektakularnym finałem w dziejach telewizji, czyli słynną „Masakrą w Mołdawii” wieńczącą najpopularniejszy sezon piąty. Nowo odnaleziona córka Blake’a i Alexis ma poślubić księcia z egzotycznego kraju, ale podczas uroczystości dochodzi do krwawego zamachu, podczas którego rebelianci strzelają do amerykańskich milionerów jak do kaczek. Z pytaniem, kto przeżył, zostało aż 60 milionów widzów, którzy tego dnia włączyli „Dynastię” w samych Stanach. Duża część zawiodła się, gdy kilka miesięcy później poznała odpowiedź – liczba ofiar była stanowczo zbyt niska. To był początek końca. Od serialu zaczęła odpływać widownia, zmęczona niekonsekwencjami fabuły. Szósty sezon przyniósł spadek na miejsce 7., a siódmy już na 24. W tym czasie Spelling zaangażował się w produkcję odprysku „Dynastii,” nudnawej „Dynastii Colbych,” która mimo wielkich nakładów i oscarowej obsady (Charlton Heston, Barbara Stanwyck) okazała się wielką porażką. Joan Collins stawiała coraz większe wymagania płacowe, morale na planie upadło, a wątek uwięzienia Krystle i zastąpienia jej przez sobowtóra złodziejkę Ritę uczynił z serialu pośmiewisko. Prezes CBS nie bez satysfakcji komentował problemy konkurencji: „Era wielkich oper mydlanych, emitowanych w wieczornym prime time, dobiega końca. Dynastia przetrwała jeszcze dwa sezony”. „Dynastia” stała się symbolem dekady nie tylko dzięki watowanym ramionom, tapirowanym fryzurom i niezapomnianym bójkom w błocie. W telenowelowej powłoce przemycano wiele treści, które składają się

na zaskakująco trzeźwy obraz lat 80. Bezwzględność, z jaką bohaterowie prowadzą interesy, sportretowano w sposób pozwalający doszukać się w „Dynastii” zarówno pochwały, jak i przewrotnej krytyki dzikiego kapitalizmu. Twórcy nie kryli też innych ambicji. „Kobiety miały być piękne i nosić najwspanialsze ubrania. Ale nie miały być dekoracją. Nigdy nie miały być ofiarami. Miały mieć własne życie i cele. Rzucać wyzwanie w biznesie i mieć równe prawa w łóżku” – wyjaśniała Esther Shapiro, pomysłodawczyni i wieloletnia producentka serialu. Kobiety były pierwszą grupą, która wybrała „Dynastię” ponad zdominowane przez mężczyzn „Dallas”. Historycznie i społecznie najważniejszy okazał się jednak zupełnie inny wątek: po raz pierwszy wśród pierwszoplanowych postaci serialu skierowanego do szerokiej publiczności umieszczono geja. Relację konserwatywnego ojca i homoseksualnego syna uczyniono jednym z emocjonalnych epicentrów opowieści. Jeszcze większym przełomem było to, że Stevena nie pokazano jako ofiary. Po odrzuceniu przez Blake’a skierował się w stronę matki, rozwinął karierę w twardym świecie nafciarzy i po wielu przejściach spróbował żyć otwarcie. W postawie Blake’a, ewoluującej od całkowitego potępienia po trudną akceptację, znalazła odbicie zmiana dokonująca się wtedy w amerykańskim społeczeństwie. Oczywiście żeby ją zilustrować, „Dynastia” potrzebowała nieco więcej dramatyzmu – dlatego po drodze Blake musiał nieumyślnie zabić kochanka syna, syn musiał zeznawać w sądzie przeciw ojcu, a następnie uciec na platformę wiertniczą na drugim końcu świata, gdzie w wybuchu musiał stracić twarz i zyskać nową (nowy aktor!), po czym musiał nawrócić się na kobiety, spłodzić dziecko, dwukrotnie ożenić i rozwieść, by wreszcie odnaleźć mężczyznę, dla którego rzuci wszystko – jedynie po to, by ten zginął podczas masakry w Mołdawii... To połowa tego wątku w telegraficznym skrócie. „Dynastia” była też poligonem dla innych pierwszych razów – Diahann Carroll była pierwszą czarnoskórą aktorką, występującą na równej stopie z białymi aktorami. Rasowe równouprawnienie potraktowano z makiaweliczną dosłownością: zagrała czarną siostrę Blake’a. W świecie „Dynastii” nie brakowało cudownych odnalezień, zaginięć, zmian rysów twarzy, a rotacja wśród aktorów i bohaterów była tak duża, że jedynie John Forsythe wystąpił we wszystkich odcinkach jako ta sama postać (choć okazjonalnie niewidoma lub dotknięta amnezją). Ubiegłoroczna śmierć aktora, który zagrał Blake’a i stał się ikoną popkultury, wydawała się definitywnie przenieść „Dynastię” w sferę legendy. A jednak wraz z ostatnią deklaracją twórców oryginału, że zamierzają wskrzesić bohaterów i opowiedzieć o ich młodości w latach 60., pojawia się pytanie, czy przy okazji nie ulegną dewaluacji nasze drogie wspomnienia. Jeśli stara „Dynastia” dała nam jakąś lekcję, spodziewajmy się niespodziewanego.

18

zjawisko

m



HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst |agnieszka wróbel

Predyspozycje do statusu popkulturowej ikony nie są najlepsze, kiedy liderem zespołu jest dobroduszny chrześcijanin uczulony na alkohol. Bóg musi jednak istnieć, skoro potęga Belle & Sebastian trwa już od 15 lat. Cuda też się zdarzają – 19 kwietnia zespół wystąpi w Warszawie. Zachęcamy grą skojarzeń. BELLE i SEBASTIaN (1. książka francuskiej autorki Cécile Aubry, opowiadająca o przyjaźni sześcioletniego chłopca i psa o imieniu Belle; 2. francuski serial familijny emitowany w latach 70.; 3. japońska kreskówka inspirowana serialem i książką Aubry) Gdyby biały kundel i sześcioletni mazgaj wiedzieli, że będą inspiracją dla jednego z najważniejszych zespołów lat 90., główne role w „Gliniarzu i prokuratorze” obsadzono by zupełnie inaczej. Mehdi El Glaoui najpewniej dostałby rolę w 18. sezonie „Desperate Housewives”, a psina byłaby już po trzecim klonowaniu. O powstaniu zespołu również zadecydował przypadek, a konkretnie zespół przewlekłego zmęczenia, z którym przez siedem lat walczył Stuart Murdoch. „Nie mogłem pracować, więc patrzyłem przez okno, jak pracują inni, a potem pisałem piosenki na ich cześć”. Murdoch twierdzi, że uzdrowiła go wiara, kredyt wdzięczności spłacił, piastując przez kilka lat stanowisko dozorcy parafii. Kiedy w 1995 roku na swojej drodze spotkał Stuarta Davida (eksbasistę) i Richarda Colburna (perkusistę), wiedział, że siedem lat pisania pamfletów o pracownikach sektora publicznego nie pójdzie na marne. Nazwę zespołu przeforsował Richard, który postawił sprawę na ostrzu noża: „Nazywamy się Belle & Sebastian albo odchodzę”. ISOBEL CAMPBELL (szkocka wokalistka, wiolonczelistka i kompozytorka; była związana z grupą Belle & Sebastian, obecnie jednak skupiła się na karierze solowej) Poznali się w pierwszy dzień 1996 roku. Ona: wiolonczelistka, blondynka o gołębich oczach, słucha francuskiego popu z lat 60. On: miłość samozwańczy abstynenci nie mieli jaj, żeby się odszczekać, więc tolerowali rolę worka treningowego

foto | Materiały promocyjne

od pierwszego wejrzenia. Kiedy Murdoch zaprosił ją do zespołu, miał na koncie tysiąc kopii debiutanckiego albumu „Tigermilk”, zielone światło dla kolejnego albumu i nową dziewczynę. Isobel towarzyszyła zespołowi przy kolejnych czterech płytach, przełomowy „Dear Catastrophe Waitress” powstał bez jej udziału. „Stuart i Isobel kłócili się jak pies z kotem, a kiedy już się pokłócili, praca tego dnia zostawała przerwana. Więc jeśli pokłócili się powiedzmy o 11, cały dzień był zmarnowany” − skarżył się Mick Cook (gitarzysta i trębacz). Wiolonczelistka nie należała do niewiniątek i po rozstaniu z zespołem oznajmiła: „Pierwsze pół roku było jak miesiąc miodowy. Potem wszystko się poplątało, zespół zamienił się w rockową machinę, górę wzięły pieniądze. Odejście było moją najlepszą decyzją”. Podobnego zdania byli członkowie B&S, którzy zaryzykowali, zapraszając do współpracy Trevora Horna (a może to on ryzykował?), producenta odpowiedzialnego między innymi za sukces Pet Shop Boys i Frankie Goes To Hollywood. Mordercza dyscyplina producenta opłaciła się – „Dear Catastrophe Waitress” nominowano do Mercury Music Prize w kategorii najlepszy album. Było coś jeszcze. Murdoch pogodził się z rolą gwiazdy pop i polubił media. „Spałem w łóżku George’a Michaela i jestem z tego dumny” – zachichotał w jednym z wywiadów. ARAB STRAP (1.szkocki zespół indie-folkowo-rockowy; 2. gadżet erotyczny, służący do utrzymania erekcji) Relacja między fanami obu zespołów od początku była skomplikowana i przypominała podwórkową hierarchię. Słuchacze Arab Strap nie przepadali za fanami Belle & Sebastian, bo uważali ich za klasowych nerdów stroniących od alkoholu. Samozwańczy abstynenci nie mieli jaj, żeby się odszczekać, więc tolerowali rolę worka treningowego. Wojna wybuchła, gdy muzycy B&S nazwali swój trzeci album „The Boy With Arab Strap”. „Mają poczucie humoru” − skwitował duet z Falkirk. Album z miejsca wzięto za muzyczną kolaborację zespołów, jednak po zdementowaniu plotek o wspólnym przedsięwzięciu w rodzinnym mieście Strapów zanotowano kilkanaście zwrotów rozfoliowanych płyt. Ostatecznie obyło się bez prasowego linczu, a Malcolm Middleton i Aidan Moffat dowcipkowali, że ich zespół ma najfajniejszą nazwę na świecie. HIGH FIDELITY (1 .powieść brytyjskiego pisarza Nicka Hornby’ego, o psychicznej kondycji trzydziestolatków; 2. filmowa adaptacja powieści w reżyserii Stephena Frearsa; 3. w skrócie hi-fi, termin określający reprodukcję dźwięku o jakości bardzo zbliżonej do oryginału)

24

muzyka


Belle & Sebastian & osioł

Chicago (Milwaukee Avenue) Championship Vinyl − podupadający sklep z płytami. W tle muzyka. „− Dick, co to? − To nowy Belle & Sebastian, podoba ci się?”. Do sklepu wparowuje kipiący energią Barry (w filmie: Jack Black), po chwili namysłu odparowuje: „Co to kurwa jest?”. „To nowy Belle & Sebastian” − jąka się Dick. „To płyta, której słuchamy i która nam się podoba” − dodaje Rob (John Cusack). Barry podchodzi do odtwarzacza i wygłasza kultową kwestię, której zapewne nie uczą na dziennikarstwie muzycznym we Wrocławiu: „Well that’s unfortunate, because it SUCKS ass”. Piosenka, która zepsuła poniedziałek Barry’emu to „Seymour Stein”. Znalazła się na oficjalnej ścieżce muzycznej do filmu Stephena Frearsa, obok gigantów pokroju Love, Boba Dylana, Velvet Underground czy Bruce’a Springsteena. W 2006 roku teksty Murdocha wróciły w wielkim stylu za sprawą komiksowej antologii „Put the Book Back on the Shelf”. 24 historie, zilustrowane i napisane na podstawie najważniejszych utworów zespołu („Lazy Line Painter Jane”, „I Could Be Dreaming” czy „Step into My Office, Baby”). Niech nikogo nie zmyli nonszalancko zarzucony szalik i Joyce pod pachą, Murdoch też czytał Donalda! GOD HELP THE GIRL (projekt muzyczny autorstwa Stuarta Murdocha, w którym obok akompaniującego zespołu wystąpiła również grupa wokalistek) „Pierwszy raz to ja jestem szefem i będzie dokładnie tak, jak chcę”. A było to tak: miłość do dziewczyńskich melodii, szkolnych mundurków i romantycznych musicali rosła w Stuarcie od dawna. Gdzieś

Belle & Sebatian to indiepopowy skład sformowany w styczniu 1996 roku w glasgow. do tej pory wydali osiem płyt, w tym ostatnią, „Belle & sebastian write about Love”, w ubiegłym roku.

na trasie promującej szósty album B&S Murdoch wpadł na pomysł napisania serii piosenek o dziewczętach, śpiewanych przez dziewczęta. Ukoronowaniem miał być musical, oczywiście w 99 procentach sfeminizowany. W poszukiwaniu wykonawczyń swoich piosenek zamieścił ogłoszenie w lokalnej gazecie w Glasgow. Szczęście uśmiechnęło się między innymi do Catherine Ireton – dziewczyny z artystyczną przeszłością, która na głównej płycie projektu God Help The Girl, składającego się z wcześniej publikowanych singli, nowości i odrzutów, pojawia się aż w dziesięciu utworach! Zgrabne piosenki z pastiszowym sznytem ciepło przyjęli krytycy, a fani solowych dokonań wokalisty B&S już zacierają ręce w nadziei na efektowną kombinację obrazu z piosenką. Zdjęcia do filmu ruszają w tym roku!

Belle & Sebastian: 19.04. Stodoła, Warszawa

25

muzyka

m




HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst |maciek piasecki

Kaczor Donald, Miś Colargol, Jeż Jerzy. Jedno z tych zwierząt nie pasuje do pozostałych, ponieważ regularnie się alkoholizuje, cudzołoży i dotychczas nie wystąpiło w pełnometrażowym filmie. Ale to ostatnie właśnie się zmienia! O pewnych wytworach pisze się: „uznany zarówno przez publiczność, jak i krytyków”. Oznacza to, że dane zjawisko podoba się jednocześnie prostemu dresowi (który bierze je na poważnie, takie jakim jest) oraz państwu z TVP Kultura (którzy dobudowują do niego wielopoziomową interpretację, używając takich słów jak „paradygmat” czy „transcendentny”). Taki właśnie twór powstaje w pierwszych minutach ekranizacji „Jeża Jerzego” – bohater idealny, zdolny porwać masy i trwale wpisać się w szereg narodowych bohaterów. Przy okazji staje się osią wydarzeń filmu i głównym adwersarzem tytułowego bohatera. Na kod genetyczny tej chimery składają się strzępki informacji o biuściastych gwiazdeczkach, nastroszonych punkowcach i uśmiechniętych mięśniakach. Nie dziwi zatem specjalnie, że idealny bohater współczesnej popkultury musi brylować w pierdzeniu, bekaniu, pokazywaniu faków oraz kopulowaniu ze wszystkim, co się rusza bądź nie. Jego życiowym credo powinno być coś zwięzłego, chwytliwego i bliskiego ludziom – w tym wypadku brzmi ono „Kufa!”. Ale nie tylko ów pierdzący antagonista powstał w ten sposób. Cały film o Jeżu Jerzym to kolaż mniej lub bardziej sprawdzonych motywów, które gdzieś już widzieliśmy. Rozłóżmy zatem „Jeża Jerzego” na części i zastanówmy się, skąd te częsci znamy. Krok po kroku, składnik po składniku, odtwórzmy przepis na Jeża!

Osiłki w ortalionie

Krok 1: Weź Tytusa, Romka i A’Tomka oraz trochę Orient-Mena Czym dla Angoli jest „Monty Python”, tym dla nas, nadwiślańskich Słowian, komiks „Tytus, Romek i A’Tomek” (na równi chyba tylko z filmami

foto | Materiały promocyjne

Stanisławai Barei). Jeśli w dzieciństwie nie miałeś w ręce ani jednego zeszytu z przygodami Tytusa, to prawdopodobnie wyrosłeś na strasznego ponuraka. Nie martw się, jest jeszcze dla ciebie szansa, bo kipiące od absurdu historie skutecznie rozszczerzają w śmiechu nie tylko dziecięce zęby. Jaki inny bohater wpadłby na pomysł, żeby w ramach jesiennego budowania domków dla ptaków zmajstrować schronienie dla… orła? Papcio Chmiel, wydając na świat Tytusa, został tym samym dziadkiem wszelkich absurdalnych historii, którymi stoi współczesny polski komiks – w tym „Człowieka Parówki”, „Wilqa” i „Jeża Jerzego” właśnie . Drugim dziadkiem jest z pewnością Tadeusz Baranowski, bez wzmianki o którym omawianie tematu absurdu pozbawione jest większego sensu. Jego album „Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa” i inne przygody Orient-Mena (jednego z nielicznych rodzimych superbohaterów) to już wyższy stopień szajby – zawarte w nich genialne bzdury mogą powodować trwałe zmiany w świadomości. Na lepsze, oczywiście. Krok 2: Dodaj Barta Simpsona Nie tylko spiczasta fryzura i zamiłowanie do deskorolki łączą młodego Simpsona z Jeżem Jerzym. Tak samo jak familia Simpsonów jest tak naprawdę zwyczajną amerykańską rodziną, tyle że przerysowaną (żart), tak samo Jerzy jest niezłym portretem współczesnego polskiego 20-latka. Dylemat finansowy „dziewczyna czy browar”, kłopoty z łysymi górami mięsa odzianymi w ortalion, dieta oparta na jadłospisie pobliskiej budki wietnamskiej – samo życie, nie tylko jeża. Zarówno Bart, jak i Jerzy należą do tak zwanej „zmarnowanej młodzieży”, która ma naukę w poważaniu (z wzajemnością), a perspektywy zawodowe niezbyt ciekawe – i obaj zachowują w tej sytuacji zdrowy optymizm. Zgaduję, że Barta czeka w przyszłości posada i brzuch jego ojca Homera, a Jerzy prawdopodobnie założy wkrótce niedochodowy sklep z deskorolkami lub coś podobnego. I obaj będą szczęśliwi, i nie będą mieć wrzodów. Krok 3: Uformuj w kształt Pawła Althamera Gigantyczne lateksowe sekslale przelatujące nad miastem, eksponujące swe gumowe genitalia – ten dość przypadkowo osadzony w scenariuszu moment z „Jeża” z pewnością rozbawi sporą część widzów. Znacznie wcześniej i w nieco lepszym stylu wykorzystał ten motyw polski artysta Paweł Althamer. Na swojej wystawie w Mediolanie pokazał szereg autoportretów – wśród nich przenośny wizerunek w walizce i wyobrażenie swojego ciała za kilkadziesiąt lat; ale najbardziej spektakularnym z tych autoportretów był „Balon”, czyli wypełniona helem gumowa kukła niepozbawiona TYCH elementów anatomicznych. Włosi byli skon-

26

film


Podejrzany filantrop Nucky

Jerzy jest sławny

sternowani, krytycy pisali o zawłaszczeniu przestrzeni publicznej przez prywatność, a Althamer zrobił sobie świetną pod względem skuteczności i klasy reklamę. Pod cienką warstwą prostego, szokującego chwytu, tak często stosowanego przez marketingowy przemysł (patrz: reklamowanie wszystkiego gołą babą) krył się komunikat o wiele ciekawszy – Althamer swoim „Balonem” zdawał się mówić „przyjdź na moją wystawę i zobacz mnie takiego, jakim jestem naprawdę, bez ozdobników i ściemy”. A kutas był tu najmniej istotny. Krok 4: Wgnieć grę „Burnout 2: Point of Impact” W przeciwieństwie do kolejnych części serii, sequel konsolowej samochodówki „Burnout” nie odniósł nigdy zbyt dużego sukcesu – jednak ci, którzy zdecydowali się w niego zagrać z pewnością pamiętają tryb Crash. O co chodziło i dlaczego warto tę grę odnotować? Zgodnie ze swoją nazwą, tryb Crash oczekiwał od gracza tego, za co gry wyścigowe zazwyczaj nie nagradzają, a co każdy szanujący się gracz tak naprawdę uwielbia – chodzi o spektakularne wypadki z udziałem dużej liczby samochodów. Moment na rozpędzenie auta, dopalacz, skocznia i już twój pojazd wbija się w środek ruchliwego skrzyżowania. Potem jeszcze ujęcie z lotu ptaka, kilka sekund napawania się dziełem destrukcji i podliczenie strat, jakie wywołał karambol – jak to się fachowo mówi, sam miód. A wszelkie wypadki samochodowe, które w „Jeżu Jerzym” pojawiają się gęsto, są zwieńczone właśnie takim spokojnym ujęciem, brakuje tylko sumujących się punktów. Przypadek? Biorąc pod uwagę zamiłowanie większości komiksiarzy do konsol i niszowych gier – bardzo wątpliwe! Krok 5: Dopraw Krystyną Czubówną i Tomaszem Knapikiem Jeśli twoi rodzice nie byli jakimiś dziwnymi niuejdżowcami, którzy zamiast sadzać swoje dziecko przed telewizorem, dawali mu do zabawy paciorki i kryształ górski, to z pewnością kojarzysz te dwie persony. Krystynę Czubównę jako głos z przyrodniczych filmów emitowanych niegdyś w południe przez TVP, a Tomasza Knapika choćby z Polsatowego pasma „Mega Hit”, które w poniedziałkowe wieczory raczyło naród „Rambami”, „Płonącymi Wieżowcami” czy inną klasyką z wybuchami i/lub Hulkiem Hoganem („Mega Hit” istnieje zresztą do dziś i raz na jakiś czas proponuje widzom te uwielbiane przez nich odgrzewane kotlety). Ale życiorys czołowego lektora rodzinnej telewizji ze słoneczkiem

ma też swoją ciemną stronę – pan Knapik dość długo trudnił się podkładaniem głosu w tłumaczonych na rodzimy język filmach porno. Pamiętam do dziś, jak podczas nocy spędzanej samotnie z telewizorem usłyszałem jego donośny, basowy głos mówiący „uwielbiam zapach cipy, podnieca mnie nawet bardziej niż jej widok” (bodaj z filmu „Rżnięcie w Tartaku”, ale głowy nie dam). Następnego dnia przeszedłem mutację. Co ciekawe, w „Jeżu Jerzym” role się odwróciły i kolczasty bohater w celu zaspokojenia chuci ogląda stosowny film z Krystyną Czubówną (w roli lektorki, żeby nie było); głos Tomasza Knapika pojawia się za to w scenie, którą bohaterowie następnego akapitu mogliby nazwać sceną z udziałem zwierząt – więcej nie powiem, bo to jedna z najlepszych scen filmu! Krok 6: Udekoruj Prawdziwymi Polakami „Ja wiem, że nabijanie się z dressa jest już passe, że prawdziwego dressa to już tylko w niektórych rezerwatach można spotkać” – tak w zebranym wydaniu komiksu „Osiedla Swoboda” pisze jego autor Michał Śledziński, który na nabijaniu się z dresiarstwa zjadł zęby i wypisał setki cienkopisów. Ale co innego poczciwy szeleściarz, a co innego ideologicznie podszyte osiłki, których ideologia rozbija się jednak o problem w odróżnieniu białego orła od nazistowskiej swastyki. Ogolonych typków lubujących się w naszywkach w stylu „100% nienawiści”, u których na rozum pozostaje niestety tylko procent zero, twórcy „Jerzego” mieszają z błotem już od lat – ale tym razem wymierzyli im cios ostateczny. Uwaga, teraz będzie spojler! Otóż znany z komiksu Stefan – obrońca białej siły tak zaciekły, że nawet kąpielówki na plażę nosi biało-czerwone – jak się okazuje, wciąż mieszka (napięcie, werbel) ze swoją matką (trąby!). Nic dziwnego, że biedakowi nie idzie najlepiej z dziewczynami. Choć gdyby się zastanowić, to zamiłowanie do autorytarnej władzy i uległość wobec matki idą w parze całkiem harmonijnie. Jednak rozważania nad tym, czy fakt że zostajesz naziolem ma coś wspólnego z tym, że seks uprawiasz głównie ze swoją ręką – to zostawię komuś, kto pragnie podlansować się na Redwatchu! Jeż Jerzy i redakcja HIRO Free radzą: po ukończeniu 20. roku życia wyprowadź się od matki! Film „Jeż Jerzy” w kinach od 11 marca.

27

film

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Z SZEROKO OTWARTYMI OCZAMI, Z SZEROKO ROZWARTYMI UDAMI! tekst | Adam Kruk

Wyżej: Sharon Stone w „Nagim Instynkcie”

foto | Materiały promocyjne

Historia najbardziej szokujących scen w historii kina 11 marca na ekrany polskich kin trafi „Ostatnie tango w Paryżu” Bernarda Bertolucciego − film, którego śmiałość 40 lat temu narobiła niemało zamieszania. Nie tylko wprawiła w zakłopotanie włoski kler, który doprowadził do zakazu rozpowszechniania obrazu na Półwyspie Apenińskim, ale i odbiła się szerokim echem na całym świecie. Wszyscy szeptali o śmiałych scenach erotycznych – przede wszystkim o seksie analnym z użyciem masła, co przylgnęło do filmu na zawsze. Ale seks kłuł w oczy też wcześniej i nie przestał przeszkadzać co niektórym do dziś. Przekroczenia w warstwie obyczajowej zawsze budziły oburzenie lub zakłopotanie, ale przede wszystkim stanowiły wabik, który przyciągał do kin tłumy i zapewniał filmowi aurę skandalu. Przypominamy kilka z nich.

2. „Gilda” (1946) W czasie powstawania „Gildy” Kodeks Hayesa obowiązywał już pełną parą, a filmowcy gimnastykowali się, by go nie przekroczyć. Aluzje seksualne przybierały więc formy bardzo subtelne, niczym antypartyjne żarty za czasów PRL-u. Jeżeli nie wolno było pokazać nagiego ciała ani zbliżenia między postaciami, podniecenie budziło samo zdjęcie rękawiczki, które w „Gildzie” pokazane zostało przez Ritę Hayworth nader sugestywnie. Pijaniutka gwiazda robiła to z podobną rozkoszą, jakby dotykała bynajmniej nie własnej ręki, a innego członka. Czy była to projekcja wygłodniałej widowni, czy faktyczna chrapka Hayworth, trudno dziś rozsądzić.

1. „Ich noce” (1934) Film przeszedł do legendy jako pierwszy zdobywca tak zwanego oscarowego pokera, czyli pięciu Oscarów w najważniejszych kategoriach, ale przełomowy dla Hollywood był też rok, w którym powstał film Franca Capry. To w 1934 roku wszedł w życie Kodeks Hayesa, określający, co wolno (i jak) pokazywać amerykańskim filmowcom. „Ich noce”, jak powiedziałaby Nelly Rokita, stoją w rozkroku między dwoma epokami. Z jednej strony, co wynika już z Kodeksu, Claudette Colbert chodzi ubrana po samą szyję i sypia przez cały film tylko w piżamie (ich noce są gorące tylko w głowach widzów), z drugiej jednak para głównych bohaterów bez małżeńskiego kwitka sypia w jednym pomieszczeniu, a Clark Gable śmiało eksponuje swoją klatę. Gdy zdejmował w filmie koszulę i okazało się, że nie miał pod nią podkoszulka, na lata spadła ich sprzedaż. Do łask przywrócił je w „Tramwaju zwanym pożądaniem” dopiero Marlon Brando jako Stanley Kowalski, który przez cały film paradował tylko w podkoszulku.

3. „Piękność dnia” (1967) Kodeks Hayesa przestał obowiązywać w 1967 roku – znać, że zbliżała się już rewolucja seksualna. To w Stanach – w Europie Kodeks nie obowiązywał nigdy, można więc tu było już wcześniej oglądać filmy bardziej śmiałe niż „Piękność dnia”. Wiele zamieszania narobiła chociażby Brigitte Bardot w „I Bóg stworzył kobietę” (1956) Rogera Vadima. Jednak podczas gdy u Vadima BB była idealnym uosobieniem męskich fantazji, Buñuelowi chodziło o ekspozycje fantazmatów kobiecych. Catherine Deneuve w roli przykładnej mieszczki przebierającej się pod nieobecność męża za prostytutkę robiła ogromne wrażenie, bo zmieniła się perspektywa. Kobieta nie była już tylko niewolnicą męskiego spojrzenia, ale stała się właścicielką własnego pożądania, marzeń i perwersji, które wcześniej damie nie przystawały.

30

film


4. „Zabriskie Point” (1970) Opromieniony sukcesami włoskiej „Przygody” i angielskiego „Powiększenia” Michelangelo Antonioni wyruszył za Ocean. Zafascynowany amerykańską kontrkulturą, postanowił opowiedzieć o rewolucji lata miłości, tworząc jeden z najbardziej ikonicznych, obok „Swobodnego jeźdźca” Hoopera i „5 łatwych utworów” Rafelsona, przykładów kina kontestacji. Film został zupełnie zignorowany przez amerykańską publiczność i zniszczony przez tamtejszą krytykę, zapisał się jednak najsłynniejszą w historii kina sceną orgii. Ujęcie spółkującej pary przeradza się nagle w pejzaż tłumu przepięknych ciał wijących się na pustyni w zmysłowych, wyzwalających spazmach. Niedługo po tej miłosnej uczcie wyzwalać zaczynają się przedmioty – film kończy seria wybuchów, symbolizujących erupcje starego ładu, a może ładu w ogóle? 5. „Salo, czyli 120 dni Sodomy” (1975) Ostatni film genialnego Piera Paola Pasoliniego w dziwny sposób antycypujący jego do dziś okrytą tajemnicą śmierć. Włoski reżyser, poeta i teoretyk kina przeniósł akcję powieści markiza de Sade’a do faszystowskiej Republiki Salo. Zekranizował ją tyleż poetycko, co makabrycznie, ukazując trzy kręgi opisane przez Sade’a: obsesji, gówna i krwi, poprzez przerażające obrazy rozmaitych perwersji, wśród których zobaczymy i koprofagię, i mordy z lubieżności. Zestawienie wszystkich tych potworności z idealnie skomponowanymi kadrami do dziś robi wrażenie jako metafora faszyzmu i pogardy dla ciała. Ukazuje także naturalne skłonności człowieka do sadyzmu, które budzi nieograniczona władza, czego dowiódł także słynny eksperyment więzienny profesora Zimbardo czy niedawne amerykańskie ekscesy w Guantanamo. 6. „Zadanie specjalnie” (1980) Znów dzieło, które w Stanach okazało się bardziej skandalizujące niż w Europie. Oryginalny tytuł („Cruising”) oznaczał w slangu gejowskim krążenie w poszukiwaniu przypadkowego partnera, czyli coś, czym namiętnie zajmuje się George Michael. Film opowiadał o policjancie (Al Pacino), który w celu zdemaskowania mordercy właśnie w ten sposób poznaje swoje ofiary, przebierając się w lateksowe ciuszki oraz czapki konduktorki i chadzając po nowojorskich klubach sado-maso. Obskurne miejsca, przypadkowi partnerzy, brutalność − „Zadanie specjalne” obfitowało w ostre sceny seksualne, skąpane w fetyszystycznym sosie, które wywołały ostre protesty w środowisku LGBT. W Nowym Jorku odbywały się marsze uliczne i zagłuszanie muzyką kinowych seansów jako sprzeciw wobec zniekształconego i obraźliwego portretu społeczności gejowskiej, której demonizowanie miało swoją długą historię. Po ostrej krytyce filmu Friedkina w Hollywood miała zacząć obowiązywać poprawność polityczna w przedstawieniach homoseksualizmu.

swoją androginią, Sharon Stone używała arcykobiecych wdzięków i nie zatrzymywała się bynajmniej na pocałunku. Szła na całość, stanowiąc zagrożenie nie tylko dla moralności, ale i dla życia. Chociaż „Nagi instynkt” był tylko przeciętnym thrillerem, na zawsze zapisał się na kartach historii kina dzięki jednej scenie, w której Sharon Stone poddała się przesłuchaniu, na które nie założyła majtek, a ochoczo przebierała nóżkami. Widzowie podzielili się na tych, którym udało się dojrzeć co nieco między jej nogami, i na tych, którzy uważali, że to jedynie siła sugestii. Numer powtórzyła w zeszłym roku swojska Doda.

Po lewej: kadr z „Piekności dnia” Po prawej: kadr z „9 Songs”

8. „Nieodwracalne” (2002) Szokujący film z Vincentem Casselem i Monicą Bellucci (prywatnie małżeństwem) był odwróconą w czasie historią złamanej miłości. I chociaż artystowskie kino europejskie rzadko znajduje się na językach wszystkich, reżyserowi filmu − estecie i pornografowi Gasparowi Noé − udało się sprawić, że „Nieodwracalne” stało się najgłośniejszym i najbardziej znienawidzonym filmem sezonu, a może i całej dekady. W 13-minutowej scenie gwałtu analnego na Monice Bellucci postawił on widza w podobnie niekomfortowej sytuacji, w jakiej znalazła się bohaterka. Nakręcona w jednym ujęciu scena sprawiała, że niemało osób zwyczajnie wychodziło z kina. Wzorem Pasoliniego seks nie był już tu narzędziem przyjemności, ale opresji; orężem nie Amora, a Diabła. 9. „9 songs” (2004) Obraz Michaela Winterbottoma pobił „Intymność” Patrice’a Chéreau w konkurencji o tytuł najmocniejszego filmu sezonu. Dziewięć piosenek odśpiewali tu między innymi Dandy Warhols, Super Furry Animals czy Franz Ferdinand, swoje trzy grosze dorzucił nawet sam Michael Nyman. Bohaterowie tego fabularyzowanego dokumentu (albo dokumentalnej fabuły) chadzają sobie na koncerty, a w międzyczasie radośnie używają swoich ciał, co pokazane jest szczerze niczym w filmie pornograficznym. Tylko bez kiczu. Za to z wibratorem, fellatio, minetą, wytryskiem, orgazmem, świntuszeniem. Wszystko na wierzchu i do tego w stylu indie. Nie znamy przeszłości bohaterów, ich rodzin, pracy – wiemy tylko, jakich zespołów słuchają oraz na jakich podstawach zbudowany jest ich związek. A filary są dwa − seks i muzyka.

Kadr z „9 Songs”

7. „Nagi instynkt” (1992) Skąpany w estetyce lat 90. głośny film Paula Verhoevena wykorzystywał znany jeszcze z klasycznego kina hollywoodzkiego motyw kobiety wampa, ale pokazał go bardziej dosłownie. Podczas gdy Marlena Dietrich w „Błękitnym aniele” uwodziła zarówno kobiety, jak i mężczyzn

31

film

m


KREM

HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Proszeni o wizytówkę, odpowiadają słowami patryka chilewicza, największego fana: „Starcie osobowości, pomysłów i charakterów tworzy nawilżającą maź, którą warto wcierać w siebie każdego dnia. Urwali się z innej bajki i chętnie doprowadzą was do ekstatycznej rozkoszy, jaką z pewnością jest ich muzyka”. Minimalnie sprostujemy: ten Krem jest bardzo z naszej bajki. Już się nasmarowaliśmy.

Rompersy – Mysikrólik

Robert Sopala Data i miejsce urodzenia: 29.08.1987 Brzeg Wzrost: 189 cm Kolor oczu: niebieskie (chyba) Rodzina: poza miastem Szkoła: klasa S Stan cywilny: lotny Co robię w zespole: perkusja, ogarnianie Ulubione zespoły: U2, TOTO, Nerve, Krem

Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Freddie Mercury Ulubiony aktor/aktorka: Ron Jeremy Telewizja: brak Kolor: czarny Potrawa: fast food Hobby: Aircrafts, Airways, Aircontrol Sport: no raczej Czego szukam w dziewczynie/chłopaku: wypasu Co lubię robić na randce: czuć to Plany/ambicje: jeszcze jeden obcy język

34

sesja


Wiki: bluza – MAMAPIKI, legginsy – Mango, buty – Bagatt Chłopcy: koszulki – własność stylistki, spodnie i buty – znalezione w szafie

Wojtek Michalec Data i miejsce urodzenia: 4.05.1978 Łódź Wzrost: 190cm Kolor oczu: szaroniebieskie Rodzina: liczna Szkoła: nic ciekawego Stan cywilny: zajęty Co robię w zespole: bas, kompozycja, propaganda Ulubione zespoły: wszystkie te, które miały wpływ na muzykę i na mnie Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Mike Patton Ulubiony aktor/aktorka: Rocco Siffredi/Belladonna Telewizja: Discovery/Breaking Bad/Dwóch i pół

Kolor: czarny Potrawa: uwielbiam gotować Hobby: wychodzenie z kryzysów Sport: to zdrowie Czego szukam w dziewczynie/chłopaku: wsparcia Co lubię robić na randce: być w centrum zainteresowania Plany/ambicje: robić to, co lubię z ludźmi, których cenię

35

sesja

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Rompers – Mysikrólik, buty – Bagatt

Wiki Królikowska Data i miejsce urodzenia: 16.05.1989, Warszawa, Polska, Europa, Ziemia Wzrost: 168 cm Kolor oczu: niebieski Rodzina: jest ważna Szkoła: jest ważna Stan cywilny: wolna Co robię w zespole: piszę teksty i je śpiewam, piszę melodie i je gram na klawiszu Ulubione zespoły: The Doors, Devo, The Stranglers, Klaus Mitffoch, Republika

Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Patti Smith, Czesław Niemen Ulubiony aktor/aktorka: wolę muzyków Telewizja: lubię seriale komediowe i zajawki filmów Kolor: czerwony Potrawa: mięso Hobby: kiedyś zbierałam paragony fiskalne Sport: rower Czego szukam w dziewczynie/chłopaku: zrozumienia Co lubię robić na randce: zależy na której Plany/ambicje: całe życie robić to, co mnie bawi

foto: Paweł Fabjański modele: Wiki, Robert i Wojtek stylizacja: Olga Mikołajewska make up: Paula Dzwigała Sesja zrobiona we wnętrzach butiku Love&Trade, Warszawa, ul. Solec 18. Specjalne podziękowania dla Katarzyny Wyrozębskiej.

36

sesja


Wiki: bluza – Justin Iloveu (Love&Trade), spódnica – Polar Summer (Love&Trade), szpilki – Zara Chłopcy: bluzy – Konrad Parol (Love&Trade), spodnie i buty – znalezione w szafie

37

sesja

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst | alek wróblewski

foto | Materiały promocyjne

Pacyfiści są z nich dumni, a gangsterzy zazdroszą im tupetu. Jak z nieszkodliwego błazna awansować do rozmiarów miejskiej wizytówki? B-Boy prawdę Ci powie. Dawno, dawno temu w Bronksie był sobie pewien młody Jamajczyk, który lubił imprezować na wolnym powietrzu. I wcale nie chodzi tu o miłość do przyrody ale alternatywę dla niebezpiecznych dyskotek. Było jeszcze coś. Ten czarnoskóry młodzieniec o pseudonimie DJ Kool Herc rywalizację na parametry techniczne zastąpił rewolucyjnymi breakami. Imprezy Kool Herca przyciągały wielu entuzjastów, wśród nich sporą grupę stanowili tzw. b-boys i b-girls. Chłopcy i dziewczęta wymyślili oryginalny styl tańca o nazwie b-boying, który wziął się z uprockingu, tańca który imitował ciosy i uniki rodem z bokserskiego ringu. Stąd bitwy (battle) w których tancerze rywalizują improwizując mało przyjazne gesty. Do popisowych numerów b-boyów należą: akrobacje wykonywane na rękach, piruety na głowie, obroty na plecach, a rozgrzewką jest tzw. toprock, czyli seria drobnych kroków. B-boying to również słabość do formy, którą chętnie łyknęła popkultura. Oldskulowe boomboxy, sportowe buty i paradna biżuteria to styl rozpoznawalny niemal na całym świecie.

Paris Runner Malibu Blue, White, Orange Horizon 249 PLN

Reebok Paris Runner – na fali od ponad 25 lat! Markowy klasyk, model Reebok Paris Runner, który ma już ponad 25 lat, wciąż trzyma się dzielnie! Z pewnością to zasługa Starcrest, czyli kultowego logo marki umieszczonego na języku butów. Należące do kultowej kolekcji Reebok Classics i inspirowane stylem vintage buty są jednymi z najbardziej znanych modeli marki Reebok. Skromna stylistyka wykonanych z białego zamszu i nylonu butów pozwala łączyć je z ubraniami na każdą okazję i cieszyć się niesłabnącą popularnością od 25 lat! Reebok Paris Runner to klasyczny styl

OKIEM LAIKA AFRIKA BAMBAATAA Ojciec chrzestny hip-hopu, wizjoner i pacyfista. Swój artystyczny pseudonim zawdzięcza fascynacji plemieniem Zulusów. Bambaataa wierzył, że wojny gangów można zastąpić rywalizacją na płaszczyźnie muzycznej. Razem z byłymi przestępcami stworzył Zulu Nation - wspólnotę szkolącą b-boyów i organizującą pojedynki sound-systemów. Wkrótce zaczął organizować konkursy breakdance w całym Bronxie. Obok chwalebnych działań na rzecz afroamerykanskiej społeczności, Bam dał się poznać jako niezrównany DJ, producent i kompozytor. O jego kolekcji winyli krążą już legendy, jeśli wierzyć plotkom szczególne miejsce w płytotece muzyka zajmuje...Never Mind The Bollocks, zespołu Sex Pistols.

32

kultura


Reebok PUMP OMNI LITE 429 PLN

www.reebok.com

Spraw, by buty miały w sobie taką lekkość jak Twój styl! Choć minęło ponad 20 lat, pompka nadal oznacza maksymalną wygodę, dlatego buty Pump Omni Lite powracają na ulice Twojego miasta!

WILD STYLE Południowy Bronx, rok 1982. On utalentowany graffiti writer o pseudonimie Zoro, ona artystka z latynoskimi korzeniami. Miłość, zazdrość i pasja pulsują w rytmie hip-hopu. Opowieść ma swój spektakularny finał w muszli koncertowej. Dziś, film Charliego Ahearna zyskał status bajkowego. Wild Style to żywa encyklopedia kultury ulicznej z dobrodziejstwem inwentarza. Muzykami (Grandmaster Flash), b-boyami, grafficiarzami i ich panienkami. Fragmenty filmu wykorzystano m.in. w fenomenalnym teledysku do „Renegades Of Funk”, Rage Against the Machine. GHETTO BLASTER Przenośny zestaw audio, powszechnie znany jako boombox albo radiomagnetofon. Uzbrojony w tuner radiowy, odtwarzacz kasetowy oraz nieruchome głośniki. Narzędzie pracy b-boya. Pierwsze boomboxy pojawiły się w połowie lat 70-tych i (dosłownie) wyprowadziły muzykę na ulicę. Stały się symbolem niezależności oraz ulicznego stylu życia. Do najpopularnijeszych modeli należały te wyprodukowane przez markę Sony i Panasonic. Zgodnie z zasadą „im głośniej, tym lepiej” i wybujałym ego breakdancerów, sprzęt występował w 3 rozmiarach: duży, większy i gigantyczny. Najnowszą kolekcję znajdziecie na: www.reebok.com/PL

LL Cool J i jego małe cudeńko

33

kultura

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

tekst | Pat Chilewicz

ilustracje | Marla nowakówna

Seksbomba. Kreator stylu, smaku i skandalu. Mistrz liftingów. Genialny autokreator czy postać z bajki o spełnianiu własnych marzeń i samorealizacji? Na jego temat więcej jest pytań niż odpowiedzi, bo swoją karierę zbudował nie tylko na wielkim talencie, lecz również na wielkim niedopowiedzeniu. Można o nim napisać chyba wszystko, ale jedno jest pewne – Marc Jacobs to prawdziwy SuperHIRO. CZASY BEZ LIFTINGÓW Urodził się w typowej mieszczańskiej rodzinie w Nowym Jorku, a nie w Szkocji, jak wielokrotnie powtarzali mało rozgarnięci dziennikarze niektórych portali plotkarskich, łącząc jego zamiłowanie do kiltów z rzekomym pochodzeniem europejskim. Pierwszy raz zetknął się z modą jeszcze jako nastolatek, pracując w małym nowojorskim butiku z awangardową odzieżą. Potem poszło gładko – prymus w High School of Art and Design, niekończące się nagrody począwszy od 1984 roku, a wreszcie zdobycie CFDA − jednego z najważniejszych wyróżnień dla młodych talentów. Wtedy w świecie Jacobsa pojawia się Robert Duffy, z którym razem zakładają Jacobs Duffy Design Inc. Ponoć z Robertem łączyła go relacja nie tylko biznesowa, lecz żaden z nich nigdy wprost nie powiedział, czy było coś na rzeczy. Do bajki trzeba dołożyć opowieść, którą Jacobs uwielbia powtarzać. Uczęszczając do Parsons School of Design, uszył swoją pierwszą kolekcję zaliczeniową. Wełniane sweterki. Dziergane na drutach. Uroczo.

Frajer po liftingu?

LIFTING PIERWSZY – NAZWISKO W 1989 roku nawiązał współpracę z marką Perry Ellis, którą porzucił dwa lata później po zaprojektowaniu przełomowej – jak się powszechnie uważa – kolekcji w grunge’owym stylu, wzorowanej na zespołach z Seattle. Pięć lat później rozpoczął wydawanie autorskich kolekcji sygnowanych swoim nazwiskiem. W pierwszych pokazach brały udział Naomi Campbell oraz Linda Evangelista, zgadzając się na pracę za darmo, co nie zdarzało im się często w latach największej świetności. W 2001 roku wypuścił kolejną serię swoich ubrań – Marc by Marc Jacobs. Kolekcję tańszą i bardziej codzienną, skierowaną – jak podkreśla – do młodych, niekoniecznie bogatych ludzi. Prócz tego razem ze swoim przyjacielem i wspólnikiem Robertem Duffym projektował specjalną linię koszulek, reklamowanych przez gwiazdy. Kampanie wzbudzały kontrowersje nie tylko wachlarzem na-

38

moda


zwisk – między innymi Victoria Beckham, Winona Ryder (zaraz po tym, jak próbowała ukraść sweter projektu Jacobsa) – ale również formą (celebryci biorący udział w projekcie są praktycznie nadzy) oraz przesłaniem – całkowity zysk ze sprzedaży tych koszulek trafia do fundacji zajmującej się walką z rakiem skóry.

Obiekt pożądania

LIFTING DRUGI – LOUIS VUITTON W międzyczasie, w 1997 roku, Marc dostał telefon od Bernarda Arnaulta, prezesa LVHM, który zdecydował się powierzyć mu upadającą markę Louis Vuitton. Projektant o złotych dłoniach wprowadził radykalne zmiany do polityki marki i z luksusowego brandu, lecz dla starszych pań, LV przeistoczyło się w uosobienie seksu i bogactwa. Jacobs stworzył pierwszą w historii firmy kolekcję prêt-à-porter oraz wprowadził międzysezonową kolekcję „resort”. Do kampanii reklamowych zatrudnił tylko gwiazdy i wybitne modelki. Jedyną kampanią, którą skrytykowały zarówno media, jak i odbiorcy, była ta z 2009 roku, gdy zaprosił do współpracy Madonnę. Szybko więc wymienił ją na o połowę młodszą i sto razy piękniejszą modelkę Larę Stone. Madonna była wściekła, zwłaszcza po tym, jak Jacobs powiedział, że zależało mu na zachowaniu świeżości, czego z pewnością nie można powiedzieć o plastikowych, wyretuszowanych zdjęciach Madge. W końcu każda kobieta chciała mieć torebkę z logotypem LV, a każdy mężczyzna chciał mieć kobietę z przesyconych erotyzmem kampanii reklamowych marki. I był to przedsmak zmian, które miały nastąpić w samym bohaterze naszej bajki. LIFTING TRZECI – WYGLĄD A zmiany były kolosalne. XXI wiek Marc przywitał w przetartych dżinsach, z przetłuszczonymi włosami, ze zbędnymi kilogramami, siedząc pewnie po ciemku w pracowni i dłubiąc następne wzory. Ubierał najpiękniejszych, a sam wstydził się spojrzeć w lustro. Dekadę skończył jako symbol seksu, opalony obiekt pożądania większości innych mężczyzn tej samej orientacji oraz grona kobiet, o czym dobitnie świadczą rankingi powodzenia, w których zajmuje jedno z czołowych miejsc. I okładki, na których pręży muskuły i odsłania tatuaże. Radykalna zmiana aparycji kosztowała go z pewnością dużo pracy – Jacobs przyznaje się do przeszczepu włosów („łysiałem!”), intensywnych treningów oraz diety organicznej. A do czego się nie przyznaje? To nieważne. Ważne, że – jak sam podkreśla – „dbanie o siebie mnie uszczęśliwia”. Nas uszczęśliwiają półnagie zdjęcia z wakacji. LIFTING CZWARTY – WIZERUNEK Zadbał o wygląd, zaniedbał wizerunek. Wszyscy pamiętają incydent z września ubiegłego roku. Po afterparty pokazu kolekcji Jacobsa Robert Duffy umieścił na swoim Twitterze dwa zdjęcia. Pijanego Jacobsa i anonimowego nagiego mężczyzny, który o umieszczeniu tego zdjęcia nic nie wiedział. Dowiedział się następnego dnia od swojej żony. Rano konto Duffy’ego zostało skasowane, golas został przeproszony, a Robert tłumaczył, że Marc nie był pijany tylko oszołomiony pozytywnymi reakcjami na swoją kolekcję oraz zwyczajnie szczęśliwy. Duffy został pewnie ostro zbesztany przez „szaloną matkę” – jak jest nazywany przez niego Jacobs, gdyż temat używek jest tematem drażliwym u projektanta. Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że Jacobs lubił kiedyś ostro się zabawić, co przypłacił potępieniem Anny Wintour (która mimo wszystko jest jego wielką fanką) oraz dwukrotnym przymusowym odwykiem od narkotyków i alkoholu w 2007 roku. Może właśnie fakt nadużywania różnych środków był przyczyną zadziwiającego zejścia się w 2006 roku już topowego wtedy projektanta z aktorem porno i chłopcem do towarzystwa Jasonem Prestonem. Mówiło się o zaręczynach, o rozstaniach i powrotach, w końcu temat rozrywkowego chłopca ucichł, bo pojawił się nowy. Lorenzo Martone jest brazylijskim dyrektorem reklamowym, poznali się na początku 2008 roku. Wakacje spędzili już razem na wyspie Sao Paulo, gdzie podobno się zaręczyli. W sierpniu 2009 roku rzekomo wzięli ślub w Provincetown (lub na wyspie St. Barths − wersje są różne), na który nikogo nie zaprosili. Prawo stanowe nie zezwala na śluby par homoseksualnych w stanie Massachusetts, a sami bohaterowie nie rozwijali tego wątku o sprawy formalne. Skupili się na wzajemnych uczuciach. Wszystko wyglądało cudownie, mieszkali razem na Manhattanie w apar

„the new york times” uznał go geniuszem, zazdrosny konkurent oscar de la renta wytknął brak oryginalności. kto wie, kim naprawdę jest marc jacobs?

tamencie za 13 milionów dolarów i nic nie zapowiadało upadku. A jednak. Latem ubiegłego roku Lorenzo na swoim Twitterze napisał, że para rozstała się dwa miesiące wcześniej. LVHM bardzo dużo pieniędzy i wysiłku przeznacza na chronieniu kultowego logo Louis Vuitton. Nie zawsze im wychodzi, przykładów nie trzeba daleko szukać, widać je również na polskich ulicach. Nie przysłużył się marce egzotyczny konflikt, w który swego czasu uwikłał się Jacobs. Otóż macedońska gwiazda drag queen, niejaka Boki 13, wykorzystała bezprawnie logo LV w jednym ze swoich teledysków. Projektant niezwykle zaangażował się w potępienie Boki, zapewniając jej bezbłędną promocję, a sobie kolejną łatkę ekscentryka. Marc bardzo stara się naprawić swój wizerunek i chyba trochę wstydzi się burzliwego życia osobistego, bo w wywiadach lubi podkreślać swoją przyjaźń ze wspaniałą, ale jakże zachowawczą Sophie Coppolą oraz najwierniejszym ze współpracowników – Robertem Duffym. Lubi wypuszczać informacje typu „uwielbiam słuchać Sonic Youth” czy „uwielbiam spacery z psem”. Podkreśla, że ceni proste życie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby z częstotliwością raz na kilka miesięcy nie wychodziły na światło dzienne coraz to nowe smakowite dla prasy bulwarowej kąski. Jacobs po transformacji z nieatrakcyjnego komputerowca w ociekającego seksem zwierzaka dalej eksperymentuje, pragnąc pozostać w głównym nurcie, i stawia pod znakiem zapytania pojęcie męskości i kobiecości, występując na okładce półrocznika „Industrie” w kobiecym ubraniu, lecz z charakterystycznym dla siebie lekkim, trzydniowym zarostem. I jeszcze ten podpis – „Mrs. Jacobs”. No właśnie – co o nim wiadomo na pewno? Nic. Nawet na pytanie o inspiracje dla kolekcji notorycznie odpowiada „Nie wiem”. Wszyscy spekulują na temat, a on uparcie prowadzi politykę dezinformacji. I to nam się podoba!

39

moda

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

HIRO promuje

Trym Sandvik Nordgaard zwycięża w Zakopanem tekst | Patryk Chilewicz

foto | rafał Wielgus

W sobotę 12 lutego na stoku Harenda odbyła się impreza Quiksilver Snow Session. W konkurencji Big Air najlepszy był reprezentant Norwegii. W rozgrywanym w ramach imprezy Roxy Rail Jam zwyciężyła Kasia Kwiecień. Nocną sesję na skoczni zdominował zaś Jan Necas z Czech. Zwycięzca imprezy: Trym Sandvik Nordgaard

Nic w sobotni poranek nie zapowiadało tego, że impreza Quiksilver Snow Session odbędzie się w pełnym słońcu. Od samego rana trwały prace w snowparku, który w nocy został zasypany grubą warstwą śniegu. Kiedy jednak przyszła pora na pierwsze przejazdy treningowe, zaczęło się przejaśniać. Na starcie rozgrywanych w ramach imprezy zawodów Quiksilver Big Air stanęli zaproszeni snowboardziści z Polski i zagranicy. Zawodnicy zaczęli ostrożnie, ale już wkrótce można było zobaczyć takie tricki jak switch frontside rodeo indy czy frontside 1080 melon. Po ostatnim skoku kwalifikacyjnym przyszła pora na Roxy Rail Jam. W luźnej atmosferze zawodniczki rywalizowały na specjalnie przygotowanych przeszkodach. Zwyciężyła Kasia Kwiecień przed Adrianą Olech i Olą von Engel. Dziewczyny podzieliły między sobą 3000 zł w gotówce. Dodatkowymi nagrodami były 4 pary słuchawek JBL przygotowanych przy współpracy z Roxy.

O 15.00 rozpoczął się finał, do którego awansowało 10 zawodników. Każdy z nich miał do oddania 3 skoki, z których liczyły się 2 lepsze. Zwyciężył Trym Sandvik Nordgaard, który za czyste backside 720 double grab i backside 900 melon zdobył 48, 5 pkt. Drugi był Jan Necas, który przegrał o jedyne 0,5 pkt. Czech pokazał bardzo widowiskowego double backflipa z indy i frontside 1080. Na trzecim miejscu wylądował Piotr Janosz z 46,8 pkt., które zdobył za frontside 720 tail i frontside 1080 tail. Nagrody czekały jednak na 8 najlepszych zawodników. Podzielili oni między sobą 15000 zł w gotówce! Przed ostatnią atrakcją przygotowaną tego dnia jaką było widowiskowe Nights Session, na mobilnej scenie będącej jednocześnie dachem przerobionego old-schoolowego autobusu znanego pod nazwą Red Bull Tourbus, odbył się koncert Natural Dread Killaz. Nocną część imprezy zdominował rewelacyjny Jan Necas. Za najlepsze tricki dostał w sumie 800 zł.

40

sport


Piotr Łodziński, Marketing Manager Quiksilver Polska, tak podsumował imprezę - Organizując Quiksilver Snow Session chcieliśmy zobaczyć na jakim poziomie jest obecnie polski snowboarding. Chcieliśmy przygotawać taką skocznię, na której nasi snowboardziści będą mogli pokazać 100% swoich umiejętności. Cieszy fakt iż pierwsza 8 - mka lub nawet 10 - tka trzyma bardzo wysoki i wyrównany poziom. Najlepszym zawodnikiem na polskiej scenie jest niewątpliwie Piotr Janosz (DC TEAM POLAND), który zdominował dwie największe imprezy w tym sezonie. Udział zagranicznych zawodników pokazał, że nasi riderzy mają jeszcze sporo do nadrobienia, jednak nie jest to już przepaść. Firma Quiksilver w swojej misji ma wpisane działanie na rzecz wsparcia i rozwoju środowiska sportów akcji. Projekt Quiksilver Snow Session wpisuje się idealnie w realizacje tych założeń. Z góry zapraszam na Quiksilver Snow Session 2012. Więcej informacji znaleźć można na stronie www.facebook.com/QuiksilverSnowSession. Zwycięzca night session: Jan Necas Zdjęcie: www.yarrekphoto.eu

Raile okazały się nie być takie straszne. Zawodniczka: Kasia Kwiecień

Po ostatnim skoku kwalifikacyjnym przyszła pora na Roxy Rail Jam. W luźnej atmosferze zawodniczki rywalizowały na specjalnie przygotowanych przeszkodach.

Wielka skocznia przyciągała oczy widzów. Na zdjęciu: Michał Alster

Roxy Rail Jam - w oczekiwaniu na swoją kolej

41

sport

m


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

odcinek 7: McCarthy tekst | Filip Szalasek

foto | marla nowakówna

Wymieniany obok Pynchona, DeLillo i Bartha, Cormac McCarthy jest już szeroko rozpoznawalny. Dzięki popularnym ekranizacjom („To nie jest kraj dla starych ludzi” i „Droga”). jego powieści zyskują status lektur obowiązkowych, a kilka z nich dorobiło się laurów bestsellera. Czy słusznie?

Swój udział w zbiorze esejów „Nowa proza amerykańska” (1983) Gore Vidal przeznaczył na krytykę Thomasa Pynchona i Johna Bartha. Nazywa obu autorami akademickimi − tworzą skomplikowane, eksperymentalne powieści specjalnie po to, aby ich książki analizowano kiedyś na wykładach. „Tęcza grawitacji” to wyczerpująca ilustracja granic, jakie może napotkać literaturoznawca, ale żadna rozrywka. Pośród luminarzy amerykańskiej prozy Vidal miałby problem chyba tylko z McCarthym. Podobnie jak Pynchon niemal zupełnie odcina się od mediów, ale autokreacja za pomocą sztucznie podsycanej tajemnicy jakoś w jego przypadku nie razi. Wokół kolejnych jego powieści wyczuwalna jest aura autora starej daty− spokojny styl Faulknera czy Steinbecka. McCarthy nie rozpisuje się, jak Don DeLillo w monstrualnie opasłych „Podziemiach”, nie jest też monomanem jak Roth, zafiksowany na problemach Żydów i trójkątów miłosnych. Vidal musiałby dojść do wniosku, że McCarthy broni się historiami, a z tych, jeśli mocne, trudno pokpiwać. Podobnie jak w „Drodze”, bohaterowie „Krwawego południka” wędrują pozornie bez celu. Łupienie puebli i skalpowanie przypadkowych Indian wydają się chaotycznie podanymi aktami jałowej przemocy. Szybko jednak pojawiły się głosy, że za dużo w tej bezładnej rzeźni zastanawiających odniesień: przypomina trochę Biblię, trochę „Moby Dicka”, a trochę „Złoto Gór Czarnych”. Dziwną mieszankę patetycznego stylu, obsesji i chłopięcych fantazji wyposażono w słuszne porcje gore – od dekapitacji i wieszania za żuchwę na drzewie, po przerażające, łagrowe obrazki obłąkanych osadników. Główny bohater – dzieciak – odbywa jednak na tym groteskowym tle istotną lekcję życia. Prosty, zabiedzony analfabeta musi zetrzeć się z Sędzią, postacią na poły mityczną, wcielonym tricksterem, który uzbrojony tylko w kruczki wiedzy geologicznej z uśmiechem dewastuje plemię ścigających go Apaczów. od dekapitacji i wieszania za żuchwę na drzewie, po łagrowe obrazki obłąkanych osadników

Narracje McCarthy’ego są proste, przypominają trochę popularne wyobrażenie o męskiej poezji – powściągliwej i dobitnej. Po tym, jak wielu czytelników przywykło już do postmodernistycznych błazenad, tradycyjne gawędy na nowo przykuwają uwagę. Setki stron przemykają w mgnieniu oka. Nagle chwila zawahania: w zawrotnym tempie czytaliśmy rozwlekłe opisy przyrody lub fizjonomii bohaterów. Dlaczego „Nad Niemnem” nie wchodziło tak płynnie? Być może dlatego, że Orzeszkowa poskąpiła na psychodelii, a McCarthy z łatwością przywołuje halucynogenne obrazy swojego ulubionego terytorium – tajemniczych rubieży Ameryki. Im bliżej Meksyku, tym kroki cywilizacji wolniejsze. Za jej przykładem czytelnik daje sobie spokój z kulturą – przelatuje bezładnie kolejne kartki i o dziwo pamięta wszystko, jakby filtrował prozę nie jak zwykle – gustem, snobizmem, walorami rozrywki, ale wyostrzonym, drapieżnym instynktem. Lektura wciąga jak odsłuch klasyków desert rocka: „Zumy” Neila Younga i Crazy Horse, płyt Earth albo zbrodniczego folku Nicka Cave’a. To ostatnie porównanie dotyczy szczególnie dwóch pierwszych powieści McCarthy’ego, wydanych po polsku na przestrzeni ostatnich miesięcy. Intryga debiutanckiego „Strażnika sadu” osnuta jest wokół ciała gnijącego w opuszczonym zbiorniku retencyjnym. Losy trzech mężczyzn przetną się nad zaimprowizowanym grobem i zagadka śmierci sprzed lat zostanie wyjaśniona. „Strażnik…” podszyty jest atmosferą hołdu składanego herosom XIX-wiecznych Stanów. Twardzi pionierzy, myśliwi i szmuglerzy bimbru to panteon, który musi odejść. Dziki Zachód przestaje być dziki, czas bohaterów się kończy. Legendę zamykają naloty agentów federalnych i wolontariuszy opieki społecznej. Magia dobrych łotrów jest wypierana przez trzeźwe, beznamiętne prawo. Prawdziwe męstwo staje się bliżej niezidentyfikowanym fenomenem, którego definicji podejmują się jeszcze tylko ćmy barowe, zasiedziali filozofowie rozcieńczonej whisky. Podobną wizję Ameryki kreśli „W ciemność” – druga z kolei powieść McCarthy’ego. Zaraz po porodzie Rinthy Holme wędruje przez mroczny świat dobrze maskowanej zbrodni, pleniącej się w każdym domu. Dziwaczne, fantastyczne postacie stają również na drodze jej brata – ojca dziecka. Przewrotny los sprawia, że to, co najgorsze, jest za

42

książka


McCarthy lubi przemoc

na powieściach mccarthy’ego poznała się i publiczność, i kapituły. za „drogę” dostał pulitzera, a ekranizacja książki „to nie jest kraj dla starych ludzi” zgarnęła cztery oscary.

stwem. Trop w trop podąża za nimi trójca tajemniczych mężczyzn, milczących seryjnych morderców, likwidujących każdego, z kim para zamieniła słowo w czasie swoich wojaży. Na zakończenie zharmonizujmy trochę ton tego tekstu, bo wygląda na to, że mowa o pisarstwie idealnym. Trudno jednak wyobrazić sobie dzisiaj autora, który całkiem uniknąłby pozy. Mimo sensacyjnych fabuł McCarthy przybiera niekiedy gębę tajemniczego kaznodziei. Widać to szczególnie w uporczywym dołączaniu do powieści króciutkich prologów i epilogów, niezwiązanych z fabułą. Mętny symbolizm tych miniaturek nie poszerza pola interpretacji, zaciemniając je raczej w trochę demagogicznej manierze: mogą znaczyć wszystko. W planach wydawnictwa na 2011 rok przewidziano jeszcze „Suttree”. Już niedużo zostało do skompletowania polskojęzycznej bibliografii McCarthy’ego. Być może więc przyjdzie czas również na „Trylogię pogranicza” – dwie pierwsze części są już bardzo słabo dostępne, a trzecia nie doczekała się nigdy translacji. Nie zostawajmy w tyle, czas nadrobić zaległości lekturowe, bo McCarthy wydaje się jednym z nielicznych hajpowanych pisarzy, którzy zasługują na szum wokół siebie.

43

książka


RECENZJE MUZYka

PŁYTY HIRO

„James Blake” Universal 8/10

Kocham. Pauza. Jamesa. Pauza. Blake’a. Pauza. To prawda, że już dawno nikt tak nie podkręcał napięcia, milcząc. Ta cisza jest inwazyjna. Ta cisza boli. Ta cisza ogłusza. Debiutujący właśnie pełnym metrażem producent z Londynu – zgodnie wytypowany przez brytyjskie media do miana jednego z najbardziej obiecujących wykonawców tego roku – stawia na ascezę środków, ale absolutnie błyskotliwie wykorzystanych. Miarowy puls, zwolnione tempa, melodramataczny fortepian i notorycznie zawieszany w przestrzeni wokal. Ja to przeżywam jak jakiegoś Hitchcocka, a koleżanki obgryzają paznokcie. Au. Szacun wtajemniczonych Blake zdobywał zjawiskowymi EP-kami, odpowiednio obnażającymi różne jego oblicza, od dubstepowego objawienia po zbolałego barda. Płyta podszyta jest ambicją niemal nierealnego: stworzenia albumu skończonego, esencjonalnego,

ADELE „21” Sonic 4/10

Nie dziwią pochwały, które posypały się na Adele przy okazji premiery „21”. Bo owszem, płyta jest bezbłędnie popowa, naszpikowana gładkimi melodiami, które miesiącami słyszeć będziemy wszędzie, aż zagnieżdżą się i w naszych głowach. 21-letnia Adele Laurie Blue Atkins ma talent, jest idolem, jak ona śpiewa! − wszystkie konkursy by wygrała, ale wciąż to za mało, by być kimś więcej niż maszyną do śpiewania. Głos ma jak dzwon, ale w jej wykonaniach brakuje umiaru. I duszy, choć o jej posiadaniu artystka bardzo podniośle próbuje przekonywać w każdym numerze. Na pewno biegłość w estetyce „X-Factora” zapewni płycie świetną sprzedaż. Nie tylko na Wyspach, bo patent jest uniwersalny: spokojne zwrotki, dramatyczne refreny i teksty, które wymagają zaledwie bazowej znajomości angielskiego. Nieznośnie to patetyczne, nazbyt tkliwe, zabójczo melodyjne. Jakby tego było mało, Adele porwała się na twórczość The Cure i zarżnęła ich „Lovesong”, przerabiając piosenkę na modłę zgraną do cna przez Nouvelle Vague. „21” nada się zarówno na wieczory romantyczne, jak i te pełne depresyjnych introspekcji. Niczego jednak w nich nie zmieni. Adam Kruk

Cloud Nothings „Cloud Nothings” Carpark 7/10

HIRO

sumującego dotychczasowe wprawki Blake’a. Stąd miejski bit skrzyżowany z piosenką autorską spod znaku egzaltowanych pieśniarzy (w tym miejscu najczęściej wskazuje się Antony’ego, przez ten nieszczęsny fortepian). Zarzuca się Blake’owi wtórność i błądzenie po ścieżkach wydeptanych przez starszych i mądrzejszych. Okej, pojedyczne elementy nie są szczególnie nowatorskie, ale ich zestawienie – już tak. Poza tym tu potęgą są emocje – skrajne, ale wyłożone w chłodny, zdystansowany sposób. Blake buduje dramaturgię z matematyczną precyzją, co paradoskalnie nie przeszkadza mu zaskakiwać. Najczęściej, no właśnie, ciszą. Między słowami. Angelika Kucińska

Po przyjętej ze sporą sympatią EP-ce „Leave You Forever” Dylan Baldi wydaje... No właśnie, „album” to chyba za duże słowo. 28 minut nastoletniego gniewu kojarzy się raczej z przeglądem młodocianych kapel w domu kultury z blachy falistej. Tyle że jesteśmy w Miami, więc obskurna pakamera zawiera hostessy i hotspot. Mathrockowa rzeźnia i skandowane liryki o złamanym sercu („Rock”) maskują ów marketingowy wymiar młodzieżowego indie, a otwierająca płytkę triada potencjalnych singli przekonująco adoruje ideały punkowego DIY. Dochodzi jeszcze autoironiczna świadomość zadań nastoletniego artysty: ma przypomnieć posuniętym w latach japiszonom, jak się żyje i czego słuchało się za młodu („Been Through”, „Forget You All the Time”). Gdyby nie irytujące centrum − „Heartbeats” i „Nothing Wrong” − Baldi zasłużyłby sobie na miano młodocianego objawienia. Przyjemnie kupić ten hajp, mimo ogrania fundujących go motywów. Cloud Nothings dzieli przecież los Japandroids: powszechnie uważa się, że czas takich płyt już przeminął, słucha się ich raz i zapomina, a jednak gdzieś kiedyś zaskakują nagle i „album” przestaje wydawać się tak dużym słowem. Filip Szalasek

Świeże

James Blake

HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

The Streets „Computers & Blues” Atlantic / Warner 6/10 Czy tak powinna brzmieć płyta, którą Mike Skinner mówi „do widzenia”? Już od dłuższego czasu zapowiadał, że „Computers & Blues” to ostatnie wydawnictwo pod szyldem The Streets. W ramach rekompensaty dostajemy wszystko, za co jego kawałki, już od czasu debiutanckiego „Original Pirate Material”, wzbudzają zainteresowanie. Błyskotliwe teksty, takie jak „You can’t google the solutions to people’s feelings” w „Puzzled By People” czy brzmiące wyjątkowo prawdziwie „I’m packing up my desk/Put it into boxes/Knock out the lights/ Lock the locks and leave/I’ll leave one evening and be seen off by a party for my parting in a bar” w ostatnim numerze z płyty, „Lock the Locks”. Komentarze do otaczającej nas rzeczywistości – spróbuj lepiej opisać irracjonalność relacji między dwójką ludzi, zmieniającej się wraz z uaktualnieniem statusu związku na Facebooku („OMG”). Po prostu fajni wokaliści – Rob Harvey z The Music albo Clare Maguire. Refreny. Sample. Melodie. Jednocześnie nie ma tu niczego, co sprawia, że myślisz sobie „Wow, tego jeszcze nie było”. The Streets z „Computers & Blues” brzmi idealnie poprawnie. Niby trochę za mało, ale jednocześnie pojawia się nadzieja, że być może Mike będzie jednym z tych artystów, którzy nie dotrzymują słowa. Nie byłoby to takie głupie. Kasia Rogalska

…And You Will Know Us By The Trail Of Dead „Tao of Dead” Richter Scale 7/10 Najciemniej jest zawsze po latarnią, a każdy pewnie przyzna, że cień rzucany przez „Source Tags & Codes” na Trail Of Dead należy do tych najczarniejszych. „Tao of Dead” jest siódmą pozycją w dyskografii zespołu z Austin i jedną z tych, oprócz opus magnum grupy, z którą koniecznie należy się zapoznać. Z oryginalnego składu TOD ostali się tutaj Conrad Keely i Jason Reece. Ten pierwszy bez krygowania się opowiadał w wywiadach, że na nowym albumie znajdzie odbicie jego miłość do rocka progresywnego spod znaku Rush, Yes i Pink Floyd. „Tao of Dead” mogłoby być więc współczesnym komiksem na podstawie „Dark Side of the Moon”. Traile zaczynają jak Mansun na „Six”, potem bywają epiccy albo zadziorni z posągowymi gitarami i darciem ryja, walą riffy od Stonesów, ale też umiejętnie rozwijają motywy zefirki. Kondensują przy tym ogromną ilość wątków w obrębie jednego utworu, co przypomina choćby „Seacacus” Wrensów. Imponujące, że te 11 utworów i prawie 17-minutową progsuitę nagrali w dziesięć dni. Za to oraz okładkę ewokującą nowego Jacko i King Crimson – szacuneczek! Marek Fall


Cut Copy „Zonoscope” Universal 5/10

Nowe Cut Copy to zadanie dla dwóch recenzentów. Jeden podkreśla, że stosunkowo obszerne fragmenty „In Ghost Colours”, którym Australijczycy zawojowali listy roczne 2008, skipowało się. „Zonoscope” wchodzi zaś gładko od początku do końca. Drugi natychmiast sprostuje: materiał równy, spójny, ale letni. Brak potężnych bangerów w stylu „Lights & Music” i „Out There on the Ice” czy uniwersalnych wytrychów, jak pamiętne „Hearts on Fire”. Jeden pisze, że Cut Copy w końcu dojrzeli, drugi, że nagrali płytę o kilka indeksów za długą, a trwający kwadrans szalony closer to nie narkotykowy trip, a co najwyżej poza na Gus Gus. Ostatecznie będą się musieli zgodzić w jednym: w samym zeszłym roku preferowana przez Australijczyków formuła natrafiła na takich realizatorów jak James Murphy (LCD Soundsystem), Dan Snaith (Caribou) czy Benjamin Plant z przyjaciółmi (Miami Horror), więc Cut Copy po prostu nie mogli zaproponować niczego nowego. Od pierwszego recenzenta, który niekoniecznie szuka rewolucji za każdym rogiem i nadal jara się ejtisami, „Zonoscope” dostanie mocne 7. Od drugiego, który nie potrafi się bawić i kompensuje to sobie analizami oraz dobrą pamięcią, naciągane 5. Bawię się w niego, choć z „Zonoscope” nie zapamiętam wiele. Filip Szalasek

GIL SCOTT-HERON / JAMIE XX „We’re New Here” Sonic 6/10

Radiohead „The King of Limbs” XL 7/10

Destroyer „Kaputt” Merge 8/10

Dan Bejar zdążył dorobić się już statusu bożka od indie kompozycji, który kleci złote cielce dla spragnionej niezależnych przebojów tłuszczy. I tu ciekawy paradoks. Najlepszy longplay w karierze Destroyera, jakim okazuje się być „Kaputt”, wcale nie jest podporządkowany dominancie piosenki. Daniel postarzał się z klasą, popisał wersy w rodzaju „I write poetry for myself” i przeformatował garnitur brzmieniowy na salonowy usypiacz podparty latami 80. (Bowie, Ferry, Roxy Music) i jazzowymi naleciałościami (trąbka, saksofon, flet). „Bitches Brew” na ritalinie. Właśnie niebywale leniwy i atmosferyczny klimat znajdujący odbicie w ulotnym, pogłosowym i wielopoziomowym udźwiękowieniu stanowi chyba największy atut „Kaputt”. Choć nie byłoby to możliwe, gdyby nie dobrze rozumiana dojrzałość Bejara jako twórcy. Godny podziwu jest jego spokój i brak jakiejkolwiek napinki w konstruowaniu rozwlekłych, rozwijających się i nienachalnych utworów. „Kaputt” stanowi kawał imponującej i misternie poskładanej epiki. Marek Fall

Nie jest to płyta wybitna. Taką była zeszłoroczna „I’m New Here” Gila Scotta-Herona. Jej jakość rozpoznał Jamie XX, który postanowił zremiksować całą zawartość. „We’re New Here” jest zatem bardziej oddartym kuponem, hołdem złożonym genialnemu muzykowi, jakim jest Heron, niż dziełem autonomicznym i skończonym. Oddaje królowi to, co królewskie (nawet jeżeli król przez ostatnie lata żył jak żebrak), sobie pozostawiając rolę służalczą wobec oryginału. Miksy Jamie’ego są przyjemne, nośne i na czasie, niestety wypierają z nagrań Herona nieco dramatyzmu. „We’re New Here” przypomina przedłużony singiel będący apokryfem do przesłania mistrza. Czasami tylko pomysły młodzieńca przebijają oryginalne aranżacje – jak w „I’ll Take Care of You” i „My Cloud”, które ukazały się wcześniej na bonusowym CD dołączanym do „I’m New Here”. Jamie to zdolniacha i ma dobry gust – wydawnictwem tym potwierdza nie tylko wielkość Herona, ale i to, że The XX nie było przypadkowym cudem jednego sezonu. adam kruk

Z dniem premiery „In Rainbows” kwintet utracił pozycję nietykalnych w tej grze. Siódmy album grupy unaocznił kilka niepokojących zjawisk, jak choćby problem z selekcją materiału czy z realną oceną wartości poszczególnych nagrań („House of Cards” na singlu; York twierdzący, że „Videotape” to ich najlepsze dzieło). Bezrefleksyjna krytyka „In Rainbows” byłaby niedorzeczna, bo ta płyta po latach broni się doskonale. Wystarczy jednak wrócić do „Hail to the Thief”, żeby uświadomić sobie, że „to nie jest to, co w 96”. Premiera nowego materiału miała spełnić więc rolę próby sił i odpowiedzieć na klasyczne pytanie: „quo vadis?”. Radiohead znowu zaskoczyli procedurą wydawniczą. Na początku tygodnia informacja, pod koniec – płatny download. I oto jest „The King of Limbs”. Zdążono już napisać o nim, że brzmi, jak odrzuty z „In Rainbows”, ale to krzywdząca opinia. „The King of Limbs” to dla Radiohead kopalnia odkrywkowa całego przekroju dyskografii na miarę ich obecnych możliwości. Tym razem zasadniczo przeważyła sterylna elektronika i podkreślenie rytmiki (łamane rytmy, automaty, loopy), na rzecz wycofania elementów melodycznych. Zadowoleni mogą być zatem fani „The Gloaming” i „15 Step”. Orkiestracje (m.in. „Bloom”) przypominają „In Rainbows”, ale dęciaki pojawiają się u nich pierwszy raz od „Amnesiaca”. Fantastyczne „Little By Little” to kolejne „I Might Be Wrong”, a „Codex” – „Pyramid Song” czy „I Will”. „The King of Limbs” jest zagęszczony, spójny i doskonale pomyślany jako całość. Dostarcza nawet kilku mesjańskich momentów, które rzeczywiście mogą wzruszyć. Przypomina to jednak jazdę na oparach, zamiast porządnej etyliny. Nowe Radiohead rąk nie ubrudzi, ale czas już wstać z kolan. Marek Fall


RECENZJE FILM

HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

HIRO

FILMY HIRO

reż. Sofia Coppola premiera: 1 kwietnia 7/10 „Somewhere” to czwarty film Sofii Coppoli, reżyserki, która jak nikt inny potrafiła podnieść estetykę „Bravo Girl” do rangi sztuki i która zawsze pokazuje dziewczęcy świat naznaczony (nie)obecnością figury ojca. W „Marii Antoninie” niedojrzały mąż nie potrafił kochać młodziutkiej królowej; w „Między słowami” Bill Murray jako podstarzała gwiazda, wyzbyta już marzeń i presji, zechciał zrozumieć niezadowoloną ze swojego życia Scarlett Johansson. W „Somewhere” aluzje autobiograficzne są tym bardziej wyraźne. Oglądamy sceny z życia celebryty (Stephen Dorf), który nie potrafi być ojcem dla swojej 11-letniej córki (Elle Fanning). Wbrew swoim ograniczeniom kocha ją i stara się znaleźć czas, choć trudno mu przeskoczyć samego siebie. Cleo bardzo głodna jest tego, czego dostaje tak mało. W autobiograficznym odczytaniu postaci Cleo utwierdza scena, w której tańczy ona na lodzie w rytm piosenki Gwen Stefani − stanowi to jawną aluzję do teledysku Spike’a Jonze’a (niegdyś partnera reżyserki) do piosenki Chemical Brothers „Electrobank”, w której tańczyła sama Coppola. Reżyserka także

Świeże

SOMEWHERE. MIĘDZY MIEJSCAMI wychowywała się w hiperrealnym środowisku Hollywood. Związek dziewczynki z ojcem pokazany jest poprzez marność nadmiaru, w którym obracają się bohaterowie. Oboje mają uprzywilejowany dostęp do rozkoszy: on ma łatwy seks, bankiety i samoloty; ona − gry wideo i wszystko, co rodzice potrafią kupić jej za pieniądze. Gadżety te nie ułatwiają kontaktu, ale wydają się naturalnym składnikiem świata bohaterów, maskują samotność. Coppola pokazuje, że relacje rodzicielskie, szczególnie te w rozbitych rodzinach, zawsze mają pierwiastek niespełnienia, niedoczasu, niewystarczalności. Może i było tak zawsze, ale kultura konsumpcyjna zwiększyła wzajemne oczekiwania, którym nie sposób sprostać. Adam Kruk

że zostanie poczytnym pisarzem, czym przykrywa swój bezrobotny status. Tak potrzebne światy zastępcze prędzej czy później ziszczają się, nie zawsze jednak zmieniają świat na lepsze. Czasem tylko nowa sceneria budzi po prostu nowe problemy. Nikt tu nie jest szczęśliwy, ale wszyscy są zabawni. Adam Kruk

foto | materiały promocyjne

POZNASZ PRZYSTOJNEGO BRUNETA

reż. Woody Allen premiera: 11 marca 8/10 Posiadająca kontakt z siłami magicznymi wróżka przepowiada tytułowego bruneta pogrążonej w depresji i niestroniącej od gorzały Helenie (Gemma Jones). Opuszczonej przez męża (Anthony Hopkins) kobiecie po sześćdziesiątce faktycznie udaje się jeszcze poznać nową miłość, jakkolwiek daleka ona by nie była od pierwotnej wróżby. Stary Allen prawdę ci powie − tym razem o bolesnej deziluzji i desperackich próbach, by zaczarować swoje życie na nowo. Fortuna kołem się toczy i z jej przypadkowymi rozdaniami mierzyć się muszą wszyscy bohaterowie jego nowego filmu, którego akcja znów dzieje się w Londynie. Fortunie trzeba pomagać, chuchać i zaklinać. Oszukują się wszyscy bohaterowie filmu: córka Heleny (Naomi Watts) snuje plany dotyczące własnej galerii, będąc jedynie asystentką. Marzy jej się też nowa miłość, uosabiana przez właściciela przybytku, w którym pracuje (Antonio Banderas). Jej mąż (Josh Brolin) łudzi się,


NIE OPUSZCZAJ MNIE

reż. Mark Romanek

Premiera: 4 marca 6/10 W Helisham – szkole odizolowanej od reszty świata - panuje klimat trochę jak w Potterowskim Hogwardzie. Też żądzą tu prawa jakby z innego świata. Dzieci szkoli się z rysunku i kładzie nacisk na sprawność fizyczną, nie uczy się natomiast WOS-u, bo o świecie zewnętrznym wychowankowie nie mogą mieć zbyt wielkiego pojęcia. Przeznaczeni są do określonego celu. Ich własna podmiotowość nie ma znaczenia. Taki chów tworzy silne więzi między uczniami, co obserwujemy na przykładzie Kathy, Ruth i Tommy’ego, którzy stworzą osobliwy trójkąt miłosny. Jak dorosną, dostaną twarze topowych aktorów: Carey Muligan, Keiry Knightley i Andrew Garfielda. Ich postacie jednak nie przekonują – relacje pokazane są zbyt prosto, brakuje psychologicznej głębi. Jeżeli film Marka Romanka pozostawia pod tym względem nienasycenie, udała się inna sztuka. Wykreowano tu świat zupełnie odrębny, nierzeczywisty, przerażający, a przecież tak podobny do naszego. Pokora z jaką bohaterowie godzą się na jego zasady, na swoje w nim umocowanie, budzi dreszcze. Ta dziwnie niepokojąca aura jest największą zaletą filmu i choćby dla niej warto wybrać się do kina. Adam Kruk

FIGHTER

reż. David O. Russell Premiera: 4 marca 7/10 Obrazek z początku lat 90.: w małym, przemysłowym miasteczku Lowell w stanie Massachusetts mieszka utalentowany bokser Micky (Mark Wahlberg). Byłby wielki, gdyby nie wielkie obciążenie rodzinne: matka domina (Melisa Leo), siedem leniwych sióstr i Dicky – brat narkoman, zachwycająco zagrany przez Christiana Bale’a. Micky musi walczyć za nich wszystkich, zapominając o własnym życiu i własnych potrzebach. Wsparciem wydaje się jedynie ojciec, który jednak nie ma w rodzinie zbyt silnej pozycji. Legenda Dicky’ego – największej chluby rodziny, który osiągał dawniej sukcesy na ringu, a obecnie trenuje brata – podstępnie niszczy całą tę zgraję. W końcu jednak Micky spróbuje się uniezależnić, zawalczyć o własne życie i własną wielkość, w czym pomoże ostra laska poznana w barze (Amy Adams). Film Russella wierzy w najważniejsze mity Nowego Kontynentu. Pokazuje, że siłą woli i ciężką pracą można przełamać swoje ograniczenia, zdobyć miłość, zwalczyć nałóg, a nawet zostać mistrzem świata. Od zera do bohatera – ku chwale swojej i dumie rodziny, której się nie wybiera. „Fighter” to budujący film ze zgrabną dramaturgią i świetnie narysowanymi postaciami. Konwencjonalny, ale bez krztyny tandety. Bardzo amerykański, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Adam Kruk


RECENZJE KOMIks I KSIĄŻKA

HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

komiks książka HIRO

HIRO

„Maus (wydanie zbiorcze)”

Art Spiegelman

Post

10/10 W tym wypadku recenzja jest zbędna. Wystarczyłoby tych kilka linijek zapisać setką przymiotników podkreślających wielkość tej powieści graficznej. Więcej nie trzeba, nawet nie wypada, bo „Maus” wymyka się ocenom, a i wszystkie jego zalety ciężko byłoby zmieścić nawet w dwustronicowej recenzji. Nie warto też przekonywać potencjalnych czytelników (rzucać obietnicami, tarzać się w argumentach) do zapoznania się z dziełem Arta Spiegelmana, bo jego przeczytanie to wręcz obowiązek. Ale wiadomo, że jak się komuś powie, że obowiązek, to się temu od razu przypomni „Janko Muzykant” czy „Krzyżacy” (a może nawet „Jak Wojtek został strażakiem”) i z czytania zrezygnuje. No trudno, o „Mausie” można i od innej strony. To w końcu pierwszy komiks, który zdobył nagrodę Pulitzera, a i jedyny, który wywołaj ogromny szum medialny w Polsce. Gdy po raz pierwszy ukazał się w kraju nad Wisłą (parę lat temu, w dwóch tomach), jedni zachwycali się jego treścią, inni krytykowali sposób ukazania Polaków. Nic dziwnego, to jedna z najodważniejszych – zarówno formalnie, jak i treściowo – powieści graficznych w historii gatunku. Zresztą precz z przyporządkowaniami, to po prostu jedna z najlepiej opowiedzianych historii o II wojnie światowej i jej ofiarach. W ogóle. Bez względu na medium. Bartosz Sztybor

„Torpedo #4”

Enrique Sanchez Abuli / Jordi Bernet

Taurus Media 9/10

Nie ma co owijać w bawełnę, Luca Torpedo to skurwiel. Gangster z krwi i kości, który jak ma ochotę i powód (a powód zawsze się znajdzie), to potrafi połamać kończyny, sprzedać kopa w brzuch czy strzelić między oczy. Ale choć przychodzą mu na myśli okrutne rzeczy, więc dzieci zasłońcie oczy, to przede wszystkim ma całe pokłady charyzmy. I ta charyzma, ten świetny bohater, to jeden z motorów napędowych serii „Torpedo”. W Polsce ukazał się właśnie czwarty i przedostatni tom jego przygód (zbierający trzy oryginalne albumy), który trzyma niezwykle wysoki poziom wszystkich poprzednich odcinków. Wysoki za sprawą wszystkich wypadkowych, bo i wspomnianego bohatera, i świetnych scenariuszy, i perfekcyjnych rysunków. Enrique Sanchez Abuli nie ogranicza się do klasycznych, przeżutych i wyplutych motywów gangsterskich, a wymyśla dla Torpedo świeże i zaskakujące perypetie. W poprzednim albumie wkręcił go w opiekę nad dzieckiem, a tutaj zrzuca na niego wyrzuty sumienia. I choć sporo w tym wszystkim brutalności (wiwat! wiwat brutalność!), to jednak wszystko dystansuje czarny humor, momentami wręcz wzorcowy. Wzorcowe są też rysunki, czarno-białe, doskonale budujące klimat i oddające każdą – nawet tę skrywaną pod kadrami pozbawionymi tekstu – emocję postaci. Jordi Benet prezentuje galerię pięknych kobiet, paskudnych lampucer, przystojnych gangsterów i wychudzonych cwaniaczków. Potrafi narysować wszystko i wprawić to w ruch w statycznych przecież ramkach. „Torpedo” – tak czwarty, jak i każdy poprzedni – to rozrywka na najwyższym poziomie. Jeśli oczywiście lubi się komiksy o skurwielach. No tak, kto nie lubi... Bartosz Sztybor

48

RECENZJE

R


Twilight Singers Promocja nowego albumu projektu Grega Dulliego!

10.04 STODOŁA / WARSZAWA

ORCHESTRAL FEATURING ORKIESTRA L’AUTUNNO

11.04. SALA KONGRESOWA / WARSZAWA 12.04. ARENA / POZNAŃ

IAMX

Chris Corner z zespołem na jedynym koncercie w Polsce!

16.04 STODOŁA / WARSZAWA

BELLE AND SEBASTIAN

Szkoccy mistrzowie eleganckiego indie-popu po raz pierwszy w Polsce!

19.04 STODOŁA / WARSZAWA Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl Bilety do nabycia: eventim.pl, ticketonline.pl, ticketstore.pl, ticketpro.pl oraz kasy klubu Stodoła


RECENZJE Gry

HIRO

GRY HIRO

ASSASSIN’S CREED BROTHERHOOD Ubisoft

PC, Xbox 360, PS3

nymi kusza, oraz nowa klasa broni – broń ciężka, czyli wielkie, mało zwinne miecze i topory. Główny wątek fabularny to ponad dziesięć godzin świetnej zabawy, aczkolwiek po jego ukończeniu zostaje jeszcze wiele zadań pobocznych do wykonania. Ponadto po raz pierwszy umieszczono tryb multiplayer, który czyni grę jeszcze bardziej żywotną. Reasumując: trudno się do czegoś tu przyczepić. „Assassin’s Creed Brotherhood” jest genialnym miksem RPG-a, platformówki, przygodówki, skradanki i hack’n’slashera, z wciągającą fabułą i świetną oprawą audiowizualną. Gra warta każdych pieniędzy.

Bulletstorm Electronic Arts

PC, Xbox 360, PS3

#17

futurism gothic jorskim a nowo ynu o muzyce az ryzmem im futu opowego mag rosyjsk h między ięki mikro-hip w - 43 dź

10/10 Trzecia odsłona „Assassin’s Creed” wnosi do serii dużo nowego, jednocześnie nie tracąc tego, co w tej grze ceniliśmy najbardziej. Idealny sequel chciałoby się rzec. Ponownie wcielamy się w postać skrytobójcy o imieniu Ezio, który po zabiciu papieża Aleksandra VI udaje się do średniowiecznego Rzymu, by rozprawić się z resztą papieskiej rodziny Borgiów. Cała rozgrywka została przedstawiona przez twórców jako wspomnienie potomka głównego bohatera. Dlatego też w przerywnikach między zabijaniem rzymskich dostojników przenosimy się do 2012 roku, gdzie jako bohater o imieniu Desmond, próbujemy odtworzyć wydarzenia z dawnych czasów. Całość uwikłana jest w autentyczne wydarzenia z epoki, w tle przewijają się historyczne postacie templariuszy, artystów czy duchownych. Dzięki temu zabawa zyskuje klimat bliski do tego znanego z filmu „Kod Leonarda da Vinci”. Nowy Assassin oprócz rewelacyjnej fabuły oferuje jeszcze niezwykle przyjemną mechanikę gry. W dalszym ciągu naszym głównym zadaniem jest bieganie po dachach budynków i zabijanie cichaczem przeciwników, pojawił się jednak dodatkowy aspekt bardzo urozmaicający zabawę. Oprócz wykonywania zadań zmagamy się ze wspomnianą rodziną Borgiów, próbując przejąć od nich kontrolę nad Rzymem. Odbijając rewiry przeciwnika i stawiając tam sklepy czy stajnie, rozbudowujemy własne handlowe imperium Co więcej, w trzeciej części nie musimy działać już w pojedynkę. W wykonywaniu misji pomagać nam będą inni, rekrutowani przez nas zabójcy. Poprawie uległ również system walki. W poprzednich odsłonach wszystkie burdy opierały się na wyczekiwaniu na atak przeciwnika, by móc przeprowadzić kontrę. Teraz premiowane jest przejmowanie inicjatywy, szybkie combosy dają najlepsze efekty, przez co walka jest znacznie bardziej dynamiczna. Pojawiło się sporo nowego uzbrojenia, między in-

tekst |Tomek Cegielski

w sprzedaży od 7 marca www.glissando.pl

8/10 „Bulletstorm” to efektowny, odmóżdżający first person shooter stworzony przez polskie studio deweloperskie People Can Fly. Przenosimy się tu do XXVI wieku, by jako były żołnierz jednej z galaktycznych potęg zemścić się na generale o imieniu Serrano. Historia sama w sobie nie jest zbyt porywająca, aczkolwiek przedstawiona została w ciekawy sposób. Klimat jest dosyć komiksowy, postacie fajnie przerysowane, a dialogi dosyć zabawne (czytaj: dużo przekleństw). Grę od reszty FPS-ów tego typu odróżnia system punktów „skillshot”. Dostajemy je za zabijanie przeciwników w określony sposób. Na przykład za załatwienie przeciwnika, nadziewając go kopniakiem na kaktus czy linie wysokiego napięcia uzyskujemy określoną liczbę punktów. Im sposób zabicia bardziej wymyślny, tym więcej punktów zgarniamy. Te umożliwiają kupowanie amunicji oraz odblokowują nowe giwery, umiejętności i ulepszenia. Po „Bulletstormie” możecie spodziewać się przede

wszystkim ostrej rzeźni w rewelacyjnej oprawie graficznej. Jedynym poważnym mankamentem gry jest liniowość, chodzimy po wyznaczonych trasach, masakrując kolejnych przeciwników – prędzej czy później może się to znudzić. Niemniej „Bulletstorm” to kawał dobrego softu, brawa dla naszych rodaków.

50

RECENZJE

R


ORGANIZATOR:

patrick wolf www.go-ahead.pl

6.04.2011 r.

Warszawa / Stodoła

wejscie: 19:00 start: 20:00

Na facebook.com/agencjagoahead do wygrania bilety na koncerty! Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl Bilety do nabycia: eventim.pl, ticketonline.pl, ticketstore.pl, ticketpro.pl oraz kasy klubu Stodoła


HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL

Spam mniam mniam tekst | karola k

foto |materiały promocyjne

Żadne tam piotrosze w szafranowym sosie, żadne przegrzebki czy insze omułki, żadne combry cielęce w prawdziwkach, żadne frykadelki na roszponce z oliwą truflową – heroiną tego odcinka „Kuchni irytującej podniebienie” obwołuję mielonkę!

Ulubiona konserwa Polaków

Wyśmiewana, piętnowana, odsądzana od czci i wiary, deprecjonowana i wyrzucana poza nawias produktów zdających się do jedzenia, na przekór przekonaniom kulinarnych purystów swojska konserwa turystyczna jest nieodzownym elementem polskiej kuchni. Żaden wypad pod namioty czy lodówka studencka nie może obejść się bez tego cudu powstałego z potrzeby chwili. Trudny do podrobienia (i zapomnienia!) smak, zastanawiająca konsystencja, intrygujący kolor i specyficzny aromat – konserwa mięsna narodziła się za Oceanem. Lata 30., Austin, Minnesota, firma Hormel Food Corporation wpadła na pomysł zmielenia taniej wieprzowiny z apetycznymi dodatkami w postaci wody, sodu, mieszanki sztucznych przypraw i szpiku, który miał trzymać całość w kupie. Początkowo specyfik nosił mało wdzięczną i dźwięczną nazwę Hormel Spiced Ham, ale że już wtedy marketing, choć raczkujący, zaczynał odgrywać coraz większą rolę. Postanowiono zorganizować konkurs, mający ukonstytuować tytularnie produkt. Jak było, czort jeden wie, miejskie legendy nie rozjaśniają sprawy ani na uncję. Nazwa „Spam” – bo na tym stanęło – podobno była autorstwa nieznanego mi aktora i brata wiceszefa firmy puszkującej mielonkę (słowo nepotyzm weszło do publicznego obiegu czas jakiś potem) – za pomysł miał ściągnąć zawrotną kwotę stu dołków. Inna legenda stanowi, że „Spam” jest po prostu akronimem określenia Spiced Meat and Ham, czyli doprawionego mięsa i szynki. W temacie nazwy jest coś tam jeszcze o strawie dla amerykańskich żołnierzy walczących w słusznej sprawie podczas II wojny światowej, ale te opowieści nie są wielce zajmujące. Tyle historia, nadszedł czas na danie główne, czyli sedno tematu. Mielonka alias Spam doczekała się hymnu ku czci popełnionego przez amerykańską formację skapopową Save Ferris. Grupa nie zapisała się niczym wyjątkowym w annałach muzyki rozrywkowej, poza tym, że dziennikarze widzieli w niej tanią podróbkę No Doubt, że miała uroczą wokalistkę, która ostatnio nieco się roztyła, oraz tym, że nagrała cover Dexys Midnight Runners „Come On Eileen” który – nieskromnie uważam – jest pierdyliard razy lepszy od oryginału. Na albumie „It Means Everything”, na którym znalazła się ta przeróbka pojawił się też wspomniany pean sławiący mielone, pod jakże zaskakującym tytułem „Spam”. A oto wielbiące wersy (zaczyna się od refrenu):

„Spam / It’s pink and it’s oval / Spam / I buy it at the Mobil / Spam / It’s made in Chernobyl” Czyli w translatorskim skrócie: no że mielonka, że jest różowa i okrągła, że podmiot liryczny kupuje ją na stacji benzynowej i że (tu kłania się albo ignorancja geograficzna Amerykanów, albo średnio wyszukany dowcip) pochodzi z Czernobyla. Dalej są dramaty rodzinne i wątki osobiste: „Now when I was a child / My family was so poor / They didn’t have the finer things in life to eat / So we had a plan / In a big blue can / The goverment substitute for meat / To get me to eat it at dinner / They said I’d grow up like Bruce Jenner / He was a winner that never knew defeat / And when he got hungry / When he got hungry / He cracked open that special treat” I znowu w skrócie: bieda w rodzinie, więc na wyszukane potrawy nie było co liczyć, więc z niedostatku narodził się pomysł zamknięty w niebieskiej puszce (tu dość górnolotnie nazwany państwowym zamiennikiem mięsa). Ale nie wszystko było takie różowe, bo żeby przekonać podmiot liryczny do jedzenia tego cudu, „oni” (zakładam że rodzina bądź przyjaciele, ale kto wie, może i obcy...) mówili, że urośnie niczym jakiś nieznany mi sportowiec, który słynął z tego, że ciągle wygrywał. Sekret jego sukcesów polegał na tym, że jak tylko robił się głodny, to otwierał puszkę z różowym specjałem. Dalej w piosence (już nie chce mi się cytować) stoi, że Spam jest najlepszym przyjacielem. I wszystko jasne! Mielonka jest produktem uniwersalnym, u nas wprawdzie praktykowanym jedynie na kanapce, ale za Oceanem stosuje się ją w najróżniejszych potrawach – zapiekankach, sosach do makaronu, czy nawet pizzach. Ale spamowym mocarstwem są Hawaje, które mają największe spożycie tej konserwy na głowę, ba, w sieciach fastfoodowych dostępne są wariacje na jej temat, a większość restauracji w swoim menu ma przynajmniej jedną potrawę na bazie mielonki. Nie ma co się wzdrygać, otwierać konserwę turystyczną i zajadać! A, i to nieprawda, że robiona jest w Czernobylu. karola k – Jedzenie i picie to całe życie. Nie lubi brukselki, wątróbki i szczawiu. Lubi ślimaki i morskie robaki. kiedy nie gotuje, redaguje zaprzyjaźniony magazyn, wpatrując się w kościół.

52

FELIETON


Moje HIRO czyli komu mógłbym nogi myć i wodę pić

RELAKSUJ SIĘ, SZYBKO! tekst | MACIEJ SZUMNY

foto | maciej szumny

Przed wyjściem zachowaj ostrożność, bo nigdy nie wiadomo, kogo spotkasz, lub co cię spotka. Kiedyś, tuż za drzwiami, wpadłem na konia. Kompletnie nie mam pojęcia, skąd on się wziął na ulicy w środku miasta, bo w Afryce nie ma koni, są tylko kozy. Meeeee! Innym znowu razem, wybierając się na spacer, zakładałem smycze moim psom na dole, pochylony, bo jestem od nich trochę wyższy, wyobraźcie sobie. Wtem ktoś otworzył drzwi i walnął mnie nimi w głowę. Był to biały mężczyzna, nie powiedział ani „przepraszam”, ani „dzień dobry”, więc na pewno był Portugalczykiem. Czasem też możesz spotkać turystów i tacy są najgorsi. Po pierwsze jest bardzo możliwe, że przestraszą cię na śmierć. Bo tak też wyglądają. Okutani są od stóp do głów w białe szmaty, chyba aby chronić się przed afrykańskim słońcem. Tylko kosy im brakuje. Nie mają pojęcia, że tutejsze słońce raczej nie jest rakotwórcze, ja już dawno przestałem smarować się filtrami, a i tak ciągle jestem blady. Może się też zdarzyć, że spotkasz inny rodzaj turystów, tak zwane Górskie Bożeny. Górskie Bożeny wszystko mają górskie: górskie obuwie, górskie skarpety, górską bieliznę, górskie żakiety. Wyglądają, jakby właśnie zdobyły Rysy lub wróciły znad Morskiego Oka. Nie noszą makijażu, za to każda ma plecak i bidon. Bidon na pewno się przyda, przecież na głównej ulicy miasta, zanim minie się kolejny sklep lub bar, można wyschnąć na wiór z odwodnienia. Górskie Bożeny mają wyraz twarzy mówiący, że „ja wiem, na czym polega życie i świat” i na pewno były już wcześniej w Indiach. Kupują afrykańskie maski i afrykańskie korale wyprodukowane w Chinach, wydaje się im, że są bardzo eko i wpatrują się w te swoje przewodniki, zamiast rozejrzeć się dokoła i zobaczyć na przykład wyjątkowego ptaszka z czerwonym dziobkiem i niebieskimi skrzydłami, który występuje tylko tu, nigdzie indziej na świecie. I właśnie usiadł na gałązce. Od czasu do czasu przypływa też statek z niemieckimi turystami. Poznasz ich po sandałach od doktora. Zawsze wydawało mi się, że zejście na ląd to największa rozrywka, bo ileż można siedzieć w kajucie, spać na leżaku na górnym pokładzie, uczyć się tańca, grać w karty i ruletkę lub przebierać do kolacji. Nic bardziej mylnego. Niemieccy turyści są wszystkim znudzeni, a jedyne, co ich interesuje, to piwo. Na całe szczęście mają swoich animatorów, którzy dbają, aby czas spędzony na wyspie był zabawny i relaksujący. Wygląda to tak: niemieccy turyści wietrzą stopy i wlewają w siebie hektolitry piwa, a animatorzy krzyczą: „JESZCZE 15 MINUT RELAKSU! PROSZĘ SIĘ RELAKSOWAĆ! CZY JUŻ SĄ PAŃSTWO ZRELAKSOWANI? DLACZEGO PAN SIĘ NIE RELAKSUJE, PROSZĘ SIĘ SZYBKO RELAKSOWAĆ! JUŻ TYLKO DZIESIĘĆ MINUT ZOSTAŁO! PROSZĘ SIĘ RELAKSOWAĆ, BO ZA CHWILĘ JEDZIEMY!” Poza tym wszyscy turyści robią zdjęcia, a najchętniej afrykańskim dzieciom, tak, jakby były zwierzątkami w zoo. Ciekawe, czy kiedy są u siebie, na przykład w Europie, również fotografują dzieci na ulicy? Czy chcieliby, żeby ktoś fotografował ich syna lub córkę? Ile to już osób zostało „słynnymi fotografami” tylko dlatego, że pojechały do Afryki i zrobiły zdjęcia miejscowym dzieciom, z tego jedynego powodu, że mają ciemniejszą skórę? No dobrze,

Turysta duch przez okno

wygląda

i że są śliczne? Nie wiem, co jest gorsze: fotograficzny rasizm czy meganudne pokazy slajdów po powrocie z podróży: pejzaż, pejzaż, niebo, niebo, dziecko, dziecko. Droga, chmura, pejzaż, dziecko. Oczywiście wiem też, że turyści są pożyteczni: napędzają gospodarkę, wydają pieniądze. Tylko czy muszą przy tym tak koszmarnie wyglądać i dziwnie się zachowywać? Czy muszą czuć się tacy lepsi i patrzeć na wszystko z miną, jakby właśnie wąchali zdechłą rybę? Ze schowaną mapą, za to z uśmiechem, urlop będzie na pewno bardziej udany. Odwiedź mnie, na przykład, i daj dobry przykład.

Maciej „Ebo” Szumny – bloger i poeta, wielbiciel starych citroenów. Wcześniej związany z markami Nike oraz Reebok, doprowadzil do rozkwitu kultury sneakers w Polsce. aktualnie mieszka na wyspach zielonego przylądka.

53

RECENZJE

R


gala wręczenia nagród


Superhiro 2010



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.