okładka: MAGDEBURSKY PHOTOGRAPHY
hiro.pl
kontakt: halo@hiro.pl
Wydawnictwo: INNA KORPORACJA Sp. z o.o. ul. Chmielna 7/14 00-021 Warszawa
INTRO Mamy dla was nową, świetną maksymę „im więcej się dzieje, tym więcej się dzieje”. Myśleliśmy, że po rozdaniu nagród Superhiro będziemy słodko odpoczywać, ale ilość pozytywnych emocji z tym związanych powoduje, że pracujemy jeszcze więcej. Od kolejnego numeru będziecie świadkami redesignu magazynu, co mamy zamiar hucznie świętować. Czujcie się zaproszeni i sprawdzajcie szczegóły na naszym fanpage’u. Słówko Free, spełniwszy swoje zadanie, opuszcza nasze logo. W nowym numerze jedziemy po prasie kobiecej za jej nieskalaną płytkość w obliczu wydarzeń na Ukrainie, walczymy ze słoneczną depresją, sprawdzamy co jest nie tak w systemie szkolnictwa wyższego, które produkuje papierowych speców od niczego, a to wszystko w ferworze przygotowań do lata pełnego festiwali i innych wydarzeń plenerowych. Wkrótce startujemy z kolejną porcją gadżetów. Nadchodzi złoty plecak HIRO i inne cudeńka…
Wydawca/Redaktor naczelny: KRZYSZTOF GRABAŃ kris@hiro.pl
Dyrektor strategiczny: DAMIAN JAN BORECKI damian.borecki@hiro.pl
Redaktor prowadząca: JUSTYNA SZCZEPANIK justyna.szczepanik@hiro.pl
Grafik: ALEKSANDRA GRÜNHOLZ aleksandra.grunholz@hiro.pl
Promocja, Internet: MAGDALENA DUDEK magdalena.dudek@hiro.pl
Reklama: ANNA POCENTA – DYREKTOR anna.pocenta@hiro.pl
IGGY BOCHIŃSKI
iggy.bochinski@hiro.pl
MAGDALENA BUCZAK magdalena.buczak@hiro.pl
MARTA STROCZKOWSKA marta.stroczkowska@hiro.pl
Krzysztof Grabań
14. 16. 24. 26. 36. 40. 44. 46. 48. 56.
Get Loki Warto nadłożyć drogi The Dumplings Mademoiselle Karen Jak wygląda syfon? Kapitalizm vs. humaniści Reprezentujesz biedę Film za 50 dolarów Wicked game Się szyje
Jesteś kreatywny? Piszesz, fotografujesz, robisz ilustracje, grafiki? Jeśli chcesz, abyśmy opublikowali twoje prace, prześlij swoje portfolio na adres portfolio@hiro.pl 4
Społeczność:
facebook.com/hirofree.fb Współpracownicy: KATE APPELT, JACEK BALIŃSKI, KAROL BANACH, JERZY BARTOSZEWICZ, JĘDRZEJ BURSZTA, ANDRZEJ CAŁA, PATRYK CHILEWICZ, BARTOSZ CZARTORYSKI, PIOTR CZERKAWSKI, MICHAŁ CHUDOLIŃSKI, BORYS DEJNAROWICZ, KAMIL DOWNAROWICZ, KRZYSZTOF DYNOWSKI, EWA DRAB, JACEK DZIDUSZKO, MAREK FALL, MARCIN FLINT, SEBASTIAN FRĄCKIEWICZ, PIOTR GATYS, MICHAŁ HERNES, JOANNA JAKUBIK, KAJA KLIMEK, ŁUKASZ KNAP, ŁUKASZ KONATOWICZ, DAWID KORNAGA, MAREK KOWALEWSKI, AGNIESZKA KUCZYŃSKA, URSZULA LIPIŃSKA, BARTŁOMIEJ LUZAK, EDMUND MAGDEBURSKY, MARTA MARCINIAK, PIOTR METZ, SONIA MINIEWICZ, KRZYSZTOF NOWAK, ALEKSANDRA NOWAKOWICZ, MACIEK PIASECKI, PIOTR PLUCIŃSKI, KACPER PONICHTERA, JAN PROCIAK, JUSTYNA REMBISZEWSKA, SEBASTIAN RERAK, MAGDALENA SĘKOWSKA, JACEK SOBCZYŃSKI, BARTOSZ SZTYBOR, MACIEJ SZUMNY, TOMASZ TERESA, PAWEŁ WALIŃSKI, KONRAD WĄGROWSKI, DOMINIKA WĘCŁAWEK, DAMIAN WOJDYNA, MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA, ARTUR ZABORSKI, WIKTOR ZAWISZA, ALICJA ZIELIŃSKA
WWW.HIRO.PL
Wydarzenie
Zwycięzcy SUPERHIRO #4 NIESKROMNIE MOŻNA POWIEDZIEĆ, ŻE JESTEŚMY NAPRAWDĘ DUMNI Z IMPREZY! ZNAKOMITA FREKWENCJA, ŚWIETNA MUZYKA I NAJWIĘKSZA LICZBA TWÓRCÓW I ANIMATORÓW KULTURY NA M². CZTERNASTEGO LUTEGO PO RAZ CZWARTY ROZDALIŚMY STATUETKI SUPERHIRO. tekst | REDAKCJA
ZWYCIĘŻYLI: SUPERHIRO – MUZYKA RASMENTALISM SUPERHIRO – WYDARZENIE AUDIORIVER
foto | ADRIANNA KOMAKOWSKA | MICHAŁ TARGOŃSKI | DOMINIKARUTKOWSKA.COM |MICHALMANKA.COM
Nominacje do nagród zostały przyznane przez redakcję magazynu HIRO w dziewięciu kategoriach: muzyka, film, miejsce, książka/komiks, wydarzenie, moda, przyszłość, bohater i antybohater. Spośród trzech wybrańców każdej kategorii tylko jeden otrzymał statuetkę. Zwycięzców wytypowali internauci, głosując poprzez stronę www.super.hiro.pl. Gala rozdania nagród odbyła się w warszawskim klubie Basen, a poprowadzili ją: Iwona Rejzner i Krzysztof Grabań. Dziękujemy za tak dużą frekwencję i za to, że bawiliście się z nami do białego rana! Tym, którzy nie mogli być z nami poniżej przedstawiamy zwycięzców.
SUPERHIRO – FILM TOMASZ WASILEWSKI SUPERHIRO – PRZYSZŁOŚCI THE DUMPLINGS SUPERHIRO – MODA KAMIL SOBCZYK
1.
2.
SUPERHIRO – KOMIKS/KSIĄŻKA DANIEL GUTOWSKI I MICHAŁ RZECZNIK SUPERHIRO – MIEJSCE ROKU CAFE KULTURALNA - WARSZAWA MEGA HIRO – BOHATER ROKU JERZY OWSIAK ANTYHIRO – ANTYBOHATER ROKU ANTONI MACIEREWICZ
6
3.
4.
WWW.HIRO.PL
5.
6.
8.
7.
9.
10.
12. 11.
13.
WWW.HIRO.PL
14.
1. Kamil Mentos – Rasmentalizm 2. Partner imprezy – Jagermeister 3. Igor Nikiforow – Cafe Kulturalna 4. Arek Chronowski – B90 5.6. Jurek Owsiak – bohater roku 7. The Dumplings 8. Konrad Ozdowy i Patryk Dęba – Mustache Yard Sale 9. Ekipa magazynu HIRO 10. Kamil Sobczyk 11. Łukasz Napora – Audioriver 12. Karolina Pilarczyk 13. Groh – U know Me Records 14. Jędrzej Dondziło i Kwik Elektryk - Original Source Up To Date
7
Kalendarium
BETON Film Festival BETON Film Festival jest nowym festiwalem filmowym w całości poświęconym architekturze. Pierwsza edycja bierze na warsztat temat utopii w jej praktycznym wymiarze. Poprzez filmy i dyskusje kuratorzy festiwalu zachęcają do refleksji na temat współczesnego życia w architekturze. Wydarzeniu towarzyszyć będą targi książki architektonicznej, a także impreza otwarcia (15 marca, Bar Studio). Wstęp wolny. Liczba miejsc jest ograniczona wyłącznie przez przestrzeń pawilonu. Szczegółowe informacje o programie festiwalu dostępne są na stronie www.betonff.pl. Godzina: 22:00 Data: od 14 do 16 marca Miejsce: Pawilon SARP, Warszawa
Tale Of Us w 1500m² 15 marca w warszawskim klubie 1500m²do wynajęcia zostanie napisany drugi rozdział opowieści zwanej „Tale of Us”. Po ponad dwóch latach duet wraca do 1500m²! Przez ten czas chłopaki nie próżnowali konsekwentnie wspinając się na listę TOP 100 Resident Advisor. Nikogo nie powinno dziwić, że wylądowali aż na drugim miejscu, biorąc pod uwagę świetny mix dla Renaissance, jednej z najlepszych kawałków zeszłego roku „Another Earth”, czy genialny remix „Primitive People” Mano Le Tough. Całkiem nieźle jak na osoby, które na rynku pojawiły się niecałe 4 lata temu! Godzina: 22:00 Data: 15 marca Miejsce: 1500m² do wynajęcia, Warszawa
BlackBird BlackBird w Krakowie Zapowiada się aktywny weekend w Krakowie. 16 marca w klubie Pauza pojawi się amerykański DJ i producent – Mikey Maramag, szerzej znany jako Blackbird BlackBird. Chociaż jest aktywny zaledwie od kwietnia 2010 r. to został już trzykrotnie uznany przez Independent UK za jednego z najpopularniejszych artystów według rankingów Hype Machine i Bandcamp. Niebawem pojawi się jego nowy album, którego zapowiedzią jest singiel „There is Nowhere”. Godzina: 21:00 Data: 16 marca Miejsce: Pauza, Kraków
Trasa koncertowa Sorry Boys W marcu warszawski zespół Sorry Boys rusza w drugą część trasy promującej wydany w zeszłym roku i świetnie przyjęty album „Vulcano”. Muzycy odwiedzą 10 polskich miast w tym między innymi: Toruń (20 marca, Lizard King), Szczecin (21 marca, Hormon), Gdynia (22 marca, Ucho), Żory (29 marca, MOK / Festiwal Alternatywy 4), Wrocław (30 marca, Bezsenność), Opole (4 kwietnia, NCPP), Warszawę (11 kwietnia, Hybrydy), Gniezno (12 kwietnia, Młyn), Kraków (13 kwietnia, Lizard King) i Poznań (25 kwietnia, Blue Note / Spring Break Showcase Festival & Conference). Data: od 21 marca do 25 kwietnia
8
WWW.HIRO.PL
Kalendarium
Wiosenne targi LOVE&SALE Podczas marcowej edycji targów LOVE&SALE każdy będzie miał okazję odświeżyć swoją garderobę oraz mieszkanie i tym samym ostatecznie pożegnać zimę na długie, ciepłe miesiące. Ponad stu unikalnych wystawców w jednym miejscu – projektantów ubrań, akcesoriów i różnego rodzaju gadżetów. Targi stanowią świetną alternatywę dla przepełnionych sklepów oraz centrów handlowych. Są również miejscem, w którym można się zrelaksować, miło spędzić czas i po prostu wrzucić na luz. Wpadajcie 23 marca, klasycznie do 1500m² do wynajęcia! Godzina: 11:00-19.00 Data: 23 marca Miejsce: 1500m2 do wynajęcia, Warszawa
Diverse NIGHT of the JUMPs Mistrzostwa Świata we Freestyle Motocrossie powracają do Ergo Areny! Już 22 marca najlepsi zawodnicy Freestyle Motocrossu zmierzą się w walce o punkty polskiego Grand Prix. To będzie wydarzenie, które przyniesie fanom wysokich lotów i ekstremalnych trick'ów jeszcze więcej wrażeń. Nie dość, że wirtuozi Freestyle Motocrossu ponownie odwiedzą Polskę to organizator dodatkowo ma w zanadrzu mocną niespodziankę! Marcelina Zawadzka razem ze Stianem Pedersenem skoczy z rampy na skuterze śnieżnym, a Stian z bratem Andreasem wykonają Tandem Backflip na skuterze. Tego w Polsce jeszcze nie było! Godzina: 17:00 Data: 22 marca Miejsce: Ergo Arena, Gdańsk
Polska sztuka dzisiaj „Co widać. Polska sztuka dzisiaj” to pierwsza od ponad dekady tak obszerna prezentacja aktualnej sztuki polskiej. Została zbudowana wokół istotnych prac, postaw oraz tematów podejmowanych przez artystów wizualnych w ostatnich latach. Kuratorzy wystawy – Sebastian Cichocki i Łukasz Ronduda – celowo sięgają po konserwatywny format salonu artystycznego, przesuwając punkt ciężkości z eksperymentów wystawienniczych na same dzieła sztuki. Jest to jednak dość osobliwy salon: krytyczny, emancypacyjny, psychodeliczny, nieraz brutalny, perwersyjny, gęsty i wieloznaczny. Data: od 14 lutego do 1 czerwca Miejsce: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa
„Gotyk Polski” Czwórka znanych projektantów ubioru – Maldoror, oluhi, Paulina Plizga i Sylwia Rochala zaprezentują swoje projekty na wspólnej wystawie „Gotyk Polski” w galerii Dizajn – BWA Wrocław. Rodzima moda po 1989 roku doczekała się już pierwszych podsumowań zbiorowych. Jednym z nich była zeszłoroczna wystawa „Szafa Polska”, która również odbyła się w galerii Dizajn. Kolejnym krokiem jest próba bardziej szczegółowego opisu tej dziedziny wzornictwa. „Gotyk Polski” próbuje odnaleźć nie tylko kierunek w rodzimym projektowaniu ubioru, lecz także język jego opisu. Data: od 14 marca do 30 kwietnia Miejsce: Galeria Dizajn – BWA Wrocław
10
WWW.HIRO.PL
WWW.HIRO.PL
23
Film Sylwetka
Get Loki tekst | JACEK SOBCZYŃSKI
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
W INTERNECIE KRĄŻY OBIEGOWA OPINIA, JAKOBY TO ON BYŁ NAJLEPSZYM I JEDYNYM KANDYDATEM DO NOWEJ TWARZY DISNEYOWSKIEGO KSIĘCIA. JEDNAK TOM HIDDLESTON TO KTOŚ WIĘCEJ NIŻ PRZYSTOJNY FACET Z PLAKATU. TEN 33-LETNI LONDYŃCZYK MA W SOBIE ELEGANCJĘ RODEM Z PAŁACU BUCKINGHAM I SZALEŃCZY BŁYSK W OKU STAŁEGO BYWALCA SOHO. ZAUFALI MU WOODY ALLEN, JIM JARMUSCH I TWÓRCY HITU „AVENGERS”. TRUDNO O LEPSZY WYBÓR IDOLA, KTÓREGO MOŻECIE WSPÓŁDZIELIĆ Z WŁASNĄ BABCIĄ. Są szkoły i jest Eton. Przyjęcie do tej elitarnej, brytyjskiej kuźni talentów jest równoznaczne z usłyszeniem: gratulacje, masz dopiero 13 lat, ale wiadomo, że udało ci się w życiu. Absolwenci Eton to między innymi 19 angielskich premierów, pisarze Aldous Huxley i George Orwell, książę Harry oraz... Tom Hiddleston. Tam aktor wykształcił w sobie nienaganne maniery, którymi czaruje podczas publicznych wystąpień. Choć z drugiej strony, jak sam twierdzi, nazwa szkoły w CV nie ma dla niego żadnego znaczenia. „Nie uznaję czegoś takiego, jak klasy społeczne. Uważam, że jeśli jesteś dobry w swojej dziedzinie to przebijesz się niezależnie od tego, z którego pułapu będziesz startować”. Kurtuazja? Nawet jeśli tak, to odpowiedź faktycznie godna dżentelmena. Klasyczne początki Sztuki życia Hiddleston uczył się w Eton, sztuki aktorstwa w słynnej Royal Academy Of Dramatic Art, którą ukończył w 2005 roku. Po drodze prześlizgnął się przez Cambridge, gdzie poznał Rebeccę Hall, dziś jedną z popularniej-
14
szych brytyjskich aktorek. Na studiach szło mu na tyle dobrze, że po uzyskaniu dyplomu pod swoje skrzydła wzięła go agencja aktorska reprezentująca m.in. Hugha Laurie i Emmę Thompson. Jego droga ku sławie bardziej przypominała karierę Timothy’ego Daltona niż Orlando Blooma. Zanim Tom Hiddleston stał się naprawdę znany nabierał szlifów w mniej dochodowych produkcjach. A wiadomo, że nic tak nie zahartuje młodego ducha, jak konfrontacja z klasyką. Hiddleston wystąpił w telewizyjnych dramatach „Jane Austen żałuje” oraz „Tajemnica Szekspira i jego sonetów”. Jego pierwszymi wiodącymi rolami były kreacje w niszowych dramatach „Archipelago” i „Unrelated”, ale szerszej publiczności dał się rozpoznać za sprawą miniserialu „Wallander”, przygotowanego na podstawie cyklu powieści kryminalnych Henninga Mankella. Tam wcielił się w postać młodego policjanta Martinssona, kolegi z pracy tytułowego Wallandera. Był jeszcze wielki Terence Davies, który postawił na mało znanego Hiddlestona przy kompletowaniu obsady do swojego „The Deep Blue Sea”.
Aktor zagrał tam pilota, romansującego z żoną brytyjskiego sędziego (w tej roli Rachel Weisz). Potem nastała era „Thora”, zaś sam Hiddleston został idolem małolatów. Jak to się stało? W krainie bogów Cóż, droga z krainy szekspirowskich sonetów do superbohaterskiego uniwersum Marvela nie jest tak długa, jakby się mogło wydawać. Na wieść o tym, że reżyserem pierwszej części „Thora” będzie Kenneth Branagh, jeden z najważniejszych interpretatorów Szekspira w świecie kina i teatru, Hiddleston wybrał się na casting do roli tytułowego bohatera. Plotka głosi, że przed przesłuchaniami aktor zadbał o wyraźną poprawę swojej muskulatury. Rolę Thora zgarnął ostatecznie dysponujący jeszcze bardziej efektownymi warunkami fizycznymi Australijczyk Chris Hemsworth, ale Branagh nie zapomniał o swoim rodaku i przydzielił mu postać Lokiego – złego boga z krainy Asgard, który zsyła mroczne siły, by zaatakowały świat ludzi. Kreacja Hiddlestona skradła reszcie obsady cały film. Brytyjczyk
WWW.HIRO.PL
pięknie oddał na ekranie wszystkie emocje, szarpiące dobrymi i złymi stronami duszy Lokiego. Zresztą sam film miał w sobie wyraźnego, szekspirowskiego ducha, w pełni objawiającego się właśnie za sprawą niszczycielskiej pasji Lokiego. Czy demonizm boga wywarł wrażenie także na Jimie Jarmuschu, który w „Tylko kochankowie przeżyją” zaangażował go do nie mniej posępnej roli? Znając kinofilskie zapędy siwowłosego reżysera, taki scenariusz jest dosyć prawdopodobny. Tuż po zakończeniu zdjęć Branagh zagadnął Hemswortha i Hiddlestona. „No panowie, przyszykujcie się, bo za rok o tej porze będziecie światowymi megagwiazdami”. „Tak, jasne” – mieli odpowiedzieć aktorzy. Co było dalej – wiadomo. Inna sprawa, że sporo czasu minie, zanim którakolwiek z blockbusterowych gwiazd przyzna „Owszem, spodziewałem się, że po roli w tym filmie dzieciaki będą wzdychać do plakatów z moją podobizną.”. Sam Hiddleston do znudzenia podkreśla w wywiadach, że sława jest dla niego czymś kompletnie absurdalnym, że tak naprawdę interesuje go tylko relacja z publicznością, i tak dalej... „Co prawda po »Thorze« ta publiczność wzrosła kilkusetkrotnie” – przyznał w jednym z wywiadów. Oj Tom, było tak od razu! Najwyraźniej po premierze filmu Branagha adres zamieszkania Hiddlestona był dostępny aż za dobrze. Któregoś dnia gwiazdor usłyszał dzwoniący domofon. Pracownik poczty przyniósł mu korespondencję. „Proszę, wejdź z listami do środka” – grzecznie zaprosił go Hiddleston. „Nie mogę, jestem w ciężarówce” – odpowiedział listonosz. „A nie dasz rady z niej wyjść?” – zapytał zdziwiony gospodarz. „Mogę, ale cała jest zawalona listami do ciebie”. Przez kolejną godzinę
Hiddleston znosił korespondencję do domu. Podobno przeczytał wszystkie listy. Rolę Lokiego Tom Hiddleston powtórzył w megaprzeboju „The Avengers” oraz drugiej części „Thora”. W tak zwanym międzyczasie zagrał u Stevena Spielberga w „Czasie wojny”, militarnej epopei nominowanej do Oscara traktującej o przyjaźni konia z żołnierzami różnych nacji, którzy walczą podczas I wojny światowej. W „O północy w Paryżu” Hiddleston był za to czarującym F. Scottem Fitzgeraldem, twórcą „Wielkiego Gatsby’ego”, w którego rzeczywistość przenosił się główny bohater filmu. Romansu aktora z największymi postaciami kina autorskiego ciąg dalszy. Na ekranach kin można już obejrzeć „Tylko kochankowie przeżyją”, pierwszy od czterech lat film Jima Jarmuscha. To opowiadana w niespiesznym stylu historia ponadczasowej miłości dwójki wampirów, Ewy (Tilda Swinton) i Adama (Tom Hiddleston). Ona daje sobie radę w upływającym czasem. On nie może znieść cywilizacji, w jakiej przyszło mu egzystować. Jego postać u Jarmuscha to jeden z najbardziej antypatycznych i odpychających bohaterów ostatnich lat. Nie sposób żywić do aroganckiego Adama jakiejkolwiek sympatii. We’re up all night to get Loki To ciekawe o tyle, że prywatnie Tom Hiddleston uchodzi za jedną z najsympatyczniejszych gwiazd współczesnego kina. Tę opinię podzielają zarówno widzowie, jak i krytycy oraz dziennikarze filmowi, którym przyszło przeprowadzać z nim wywiady. Podczas jednej z videorozmów, promujących drugą część „Thora”, aktor, by oddać swoje uwielbienie do tenisa, zaczął udawać odgłosy, wydawane przez zawodników i widzów podczas tej gry.
W dźwiękonaśladownictwie Hiddleston był na tyle niezły, że pokusił się nawet o symulowanie uderzeń piłeczki. Z sukcesem! Michael Winslow (czarnoskóry imitator dźwięków z „Akademii policyjnej”) miałby w Brytyjczyku dobrego ucznia. W Internecie furorę robią gify, których bohaterem jest odtwórca roli Lokiego. Na przykład: podpisującego autografy Hiddlestona zaczepia jakiś fan, który pyta, co aktor ma na sobie. „Garnitur” wypala gwiazdor. Podczas rozmów na czerwonym dywanie Hiddleston zdążył już opatulić swoją marynarką zziębniętą dziennikarkę, która przeprowadzała z nim wywiad. Jej kolega po fachu otrzymał od Anglika zupę w termosie. I choć trudno w to uwierzyć, ten człowiek wciąż sprawia wrażenie, jakby wszystkie te gesty szły od niego zupełnie naturalnie. Nie jak Jennifer Lawrence, która każdą kolejną kontrolowaną wpadką chce podkreślić, jak bardzo jest wyluzowana. Jak tu nie kochać takiego ancymona? Dziś Tom Hiddleston, wzorem obowiązującego aktualnie trendu w Hollywood, udanie dzieli swój czas pomiędzy zarabianie milionów w superprodukcjach, a rozwijanie sztuki aktorskiej w przedsięwzięciach bardziej ambitnych. Na deskach Donmar Warehouse, jednej z najmniejszych scen londyńskiego West Endu, gwiazdor wciela się w tytułową postać „Koriolana” na podstawie Szekspira. Spróbujcie powalczyć o bilety, jeśli tylko znajdziecie się niedługo w stolicy Wielkiej Brytanii. Kwiaty i wspólne zdjęcie po spektaklu? Tom Hiddleston pewnie nie będzie miał nic przeciwko. I choć aktor jak ognia unika zdradzania informacji o swoim życiu prywatnym, to jego fanki wg magazynu Elle już od dawna śpiewają „We’re up all night to get Loki”.
Film
Ranking
Warto nadłożyć drogi
NA EKRANY POLSKICH KIN TRAFIŁA WŁAŚNIE UROCZA KOMEDIA OBYCZAJOWA „BLUE HIGHWAY”, KTÓREJ BOHATER PODRÓŻUJE Z DZIEWCZYNĄ PO STANACH ŚLADAMI JEGO ULUBIONYCH FILMÓW. TO FILM DROGI W NAJKLASYCZNIEJSZYM WYDANIU – ON, ONA, SAMOCHÓD I ZALUDNIAJĄCA DRUGI PLAN GALERIA SYMPATYCZNYCH DZIWAKÓW. NIE SPOSÓB ICH NIE POLUBIĆ. Z TEJ OKAZJI PRZYGOTOWALIŚMY DLA WAS WYBÓR NAJCIEKAWSZYCH ROAD MOVIES W HISTORII KINA. ZAPNIJCIE PASY, RUSZAMY! tekst | JACEK SOBCZYŃSKI foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
„Autostopowicz” (1986) reż. Robert Harmon Podobno jeden ze sloganów reklamujących „Autostopowicza” brzmiał: „Na opuszczonej autostradzie zasada kciuka ma inne znaczenie”. Cóż, tu kciuk należy się trzem osobom. Scenarzyście Ericowi Redowi za stworzenie błyskotliwego thrillera według niebłyskotliwej wszak konwencji zabawy w kotka i myszkę, którą uprawiają oprawca oraz ofiara. Reżyserowi Robertowi Harmonowi za sugestywny obraz piekła na odludziu oraz fantastyczną kontrolę nad ujęciami nocnymi. I wreszcie tytułowemu autostopowiczowi, granemu przez Rutgera Hauera – jedną z najkoszmarniejszych twarzy w historii Hollywood. Nikt, kto oglądał ten mrożący krew w żyłach film nie zdecyduje się już nigdy na wzięcie pasażera za przysłowiowy jeden uśmiech.
„Paryż, Teksas” (1984) reż. Wim Wenders Zdaniem wielu to najważniejszy film o samotności, jaki kiedykolwiek nakręcono. Przez pierwszą część nie mamy zbyt wielkiego pojęcia o tym, kim jest ten dziwny facet w czerwonej czapeczce, który błąka się po pustyni niedaleko granicy z Meksykiem. A kiedy wszystko zaczyna się wyjaśniać Wenders odkrywa przed widzem ogromne pokłady smutku. Zdecydowanie najbardziej hipnotyczny film tego zestawienia, lecz przez to niełatwy w odbiorze. Złota Palma dla „Paryż, Teksas” nie była ogólnie odebrana z entuzjazmem, podobnie jak w przypadku „Dzikości serca”.
„Badlands” (1973) reż. Terence Malick Lepszy, intensywniejszy i o wiele bardziej plastyczny niż „Bonnie i Clyde”. Choć punkt wyjściowy jest w „Badlands” podobny, młodzi kochankowie, którzy podróżują przez Stany i zabijają ludzi, to ich motywacja wydaje się inna. Bohaterowie Arthura Penna walczyli z zastanym porządkiem, fasadowością amerykańskiego życia, z kolei złość Kita i Holly z „Badlands” jest wymierzona w świat dorosłych. Niezapomniana jest zwłaszcza kreacja Kita (Martin Sheen), małomiasteczkowego Jamesa Deana z środkowych Stanów, który staje się buntownikiem nie bez powodu, lecz za sprawą otaczającej go beznadziei.
WWW.HIRO.PL
„Easy Rider” (1969) reż. Dennis Hopper Wsiąść na motor, oswobodzić się ze społecznych konwenansów i pędzić hen przed siebie. Podróż trójki hippisów stała się dla milionów widzów kultowa. Dennis Hopper umiejętnie zestawił demonstracyjną pogardę dla ustabilizowanego, pełnego pośpiechu amerykańskiego snu i ostracyzm obywateli, widzących w bohaterach filmu bandę kudłatych brudasów. Szokujący, niemal groteskowy finał pokazuje, że w tym starciu wygrają zawsze silniejsi.
„Pojedynek na szosie” (1971) reż. Steven Spielberg To straszne, gdy ogląda się ten fenomenalny thriller ze świadomością, że Steven Spielberg nakręcił go w wieku 25 lat. Bez dwóch zdań jeden z najlepszych tytułów w historii gatunku! „Pojedynek na szosie” miał być filmem telewizyjnym, ale producentom tak bardzo przypadła do gustu wizja walki samotnego człowieka z niezidentyfikowanym Złym, czającym się wewnątrz wielkiej ciężarówki, że wpuścili go do kin bez wahania. Kino akcji i dramat o niemożności wyjścia z potrzasku w jednym. Pamiętajcie o tym filmie, kiedy zachce wam się wyprzedzać duże ciężarówki na szosie.
WWW.HIRO.PL
„Konwój” (1978) reż. Sam Peckinpah Nazywał się Gumowy Kaczor. Był w regularnej kłótni z miejscowymi władzami, a po ostrym sporze z szeryfem został zmuszony do opuszczenia własnego stanu. Kaczor był jednak na tyle charyzmatyczny, że udało mu się pociągnąć za sobą tłumy. Do jego ciężarówki przyłączają się kolejni kierowcy, a pewien polityk postanawia wykorzystać konwój do własnych celów. Ukochany przez Sama Peckinpaha schemat westernu (opozycja dobrego i złego, umiłowanie przyjaźni oraz wspólnej walki o niezależność) został przez niego przeszczepiony na płaszczyznę road movie lat 70. Uniwersalne, nie nadgryzione zębem czasu kino.
„Dzikość serca” (1990) reż. David Lynch Nienawidzę używanego nazbyt ochoczo terminu „postmodernizm”, ale w przypadku „Dzikości serca” ta metka pasuje jak ulał. Podobno widzowie festiwalu w Cannes wygwizdali werdykt jurorów, którzy przyznali Złotą Palmę dziełu Lyncha. Nie dziwię się, bo to film, który nawet dziś, blisko ćwierć dekady po swojej premierze, wyprzedza swoje czasy. Lynch w stylu wręcz nie do podrobienia zmiksował perwersję i brutalność z bajkowością gęsto przywoływanego „Czarnoksiężnika z krainy Oz”. Wywraca na drugą stronę narracyjne archetypy, snując historię ucieczki młodej dziewczyny z tajemniczym, stylizowanym na Elvisa kochankiem w takim kierunku, jakiego nikt nie spodziewałby się jeszcze przed seansem. W bonusie latające wróżki i Bobby Peru, jeden z najciekawszych szwarccharakterów w światowym kinie. To film, w którym konwencja melodramatu została nie tyle nagięta, co wręcz brutalnie zgwałcona.
17
Film
Ranking
„Pociąg” (1959) reż. Jerzy Kawalerowicz Wytrawny kryminał, po który Jerzy Kawalerowicz sięgnął dla pretekstu ukazania palety ludzkich dramatów i skonfrontowania ich ze sobą na ekranie. Znów samotność (kino drogi idzie z nią w nierozerwalnej parze), ale i masa innych emocji, z których odzierają się główni bohaterowie. Dużą rolę w scenariuszu odegrała społeczna nieufność, obecna w naszym społeczeństwie jeszcze kilkanaście lat po zakończeniu II wojny światowej. Jednak abstrahując od poruszanych przez Kawalerowicza tematów „Pociąg” to kawał wybornie skręconego kina, które ogląda się rewelacyjnie.
18
„Wolf Creek” (2005) reż. Greg McLean Dlaczego ten film? Chodzi w nimo to, co stanowiło motor napędowy wszystkich horrorów o młodych ludziach, którzy zgubili się na pustkowiu. Mianowicie, młodych ludzi, którzy zgubili się na pustkowiu. Ale zło ma u LcLeana dobroduszną twarz. Nawet pod koniec filmu wydaje się, że mordercą jest ktoś inny, a scenarzysta po prostu się pomylił. Grozę „Wolf Creek” zbudowano za pomocą nieprzyzwoicie wręcz prostych środków. Jednak okazuje się, że to prostota pomaga dziś w osiągnięciu oryginalności.
„Znikający punkt” (1971) reż. Richard C. Sarafian Drugi najsłynniejszy film drogi w historii, który powstał z potrzeby powtórzenia sukcesu kultowego „Easy Ridera”. Zazwyczaj obrazy, które już z założenia mają stać się pokoleniowymi kończą w przepastnych odmętach piekła dla złego kina, ale tu stało się inaczej. Zatrudniony na stanowisko reżysera gołowąs Richard C. Sarafian doskonale czuł motywacje głównego bohatera, niejakiego Kowalskiego, który zdecydował się na szaleńczy rajd w głąb Stanów wiedziony poczuciem absolutnej rozpaczy i niedostosowania do panujących w Ameryce społecznych reakrzydłami. A droga ku wolności okazała się, jak zwykle, wyboista.
„La Strada” (1954) reż. Federico Fellini Jedna z najpiękniejszych baśni FeFe. Triumf miłości nad cierpieniem i realizmu nad magią. Siłacz Zampano i upośledzona Gelsomina podróżują przez Włochy, dając przedstawienia w małych miasteczkach. Gruboskórny Zampano traktuje zakochaną w nim kobietę jak przedmiot. Oto portret samotności we dwoje, przedstawiający brak porozumienia pomiędzyróżnymi od siebie ludźmi. Oczywiście jak przystało na porządne road movie, droga odgrywa tu znaczną rolę również w rozumieniu metaforycznym. WWW.HIRO.PL
„Samoloty, pociągi i samochody” (1987) reż. John Hughes Znacie? Pewnie nie, a przecież nie było w amerykańskiej komedii lat 80. drugiego takiego talentu jak John Hughes. Reżyser najlepiej odnajdywał się w kinie młodzieżowym, ale nawet „Samoloty, pociągi i samochody” mają w sobie sporo międzyludzkiego ciepła i cudownie skreślonej nostalgii, za które najbardziej kochamy jego filmy. Neal (Steve Martin) i Del (John Candy aka „ten gruby” z „Wujaszka Bucka”) wracają do domów na Święta, ale okoliczności losu zmuszają ich do korzystania z coraz to nowych środków lokomocji. Coś jeszcze? Tak, ten film jest arcyzabawny.
WWW.HIRO.PL
„Urodzeni mordercy” (1994) reż. Oliver Stone Zabawnym paradoksem jest oglądanie po raz pierwszy „Urodzonych morderców” w telewizji. Kłaniam się urodzonym w latach 80., nie mogącym wejść na to do kina, czyli medium, któremu Oliver Stone wymierza w tym filmie mocny cios pomiędzy oczy. To jasne, że w kategorii brutalnej satyry Stone nie ma sobie równych, ale ja z „Urodzonych morderców” pamiętam przede wszystkim niesamowite zdjęcia spalonych słońcem szos oraz sączącą się z głośników ścieżkę dźwiękową, gdzie Leonard Cohen sąsiadował z L7 i Doktorem Dre. W końcu na kino drogi chodzi się przede wszystkim dla nasycenia zmysłów. „Cena strachu” (1953) reż. Henri-Georges Clouzot Ponad dwuipółgodzinna „Cena strachu” rozkręca się powoli, ale warto poczekać. To niepojęte, z jaką maestrią ten ponad 60-letni obraz szarga nerwy widzów. Clouzot, francuski mistrz kina gatunków, uwielbiał naznaczać swoje filmy fatalizmem. Każdy ma przeczucie, że kierowcy ciężarówek przewożący po górzystym terenie nitroglicerynę i tak źle skończą. Bez względu na to czy uda im się wykonać dobrze płatne zlecenie czy też nie, a towar wybuchnie na jednym z wertepów. Jak skończyła się ich podróż? Poczekajcie do fenomenalnej, ostatniej sceny. To film dziś trochę zapomniany. W Polsce nie można go zdobyć na żadnym nośniku. Zaręczam jednak, że za „Cenę strachu” – w moim odczuciu jeden z najwybitniejszych filmów w historii kina – warto zapłacić każdą cenę.
19
Film Recenzje
„Tylko kochankowie przeżyją” reż. Jim Jarmusch premiera: 7 marca 7/10 Kto by się spodziewał, że Jarmusch zrobi kiedykolwiek humoreskę z wampirami? A jednak! W jego najnowszej produkcji Tom Hiddleston i Tilda Swinton odgrywają role romantyków-krwiopijców, przemierzających ruiny Detroit w poszukiwaniu ukojenia dla pustki. Adam i Ewa to arystokraci duszy, gardzący bylejakością codzienności i „zwykłymi” śmiertelnikami. Cała wampiryczna otoczka jest tutaj jedynie pretekstem do ukazania dzisiejszego świata z perspektywy indywiduów nie poprzestających na zwykłej konsumpcji, poszukujących nieustannie piękna i kreatywności. W efekcie powstał film dzielący widzów na dwa obozy. Dla jednych będzie to świetny obraz potwierdzający, że w nieubłaganie pędzącym świecie trudno jest zauważyć sens i radość bez chwilowego złapania oddechu. Tylko prowadząc życie wyalienowanego pustelnika można jeszcze zachować resztki czucia i człowieczeństwa, choć dzięki temu nie uniknie się problemów i rozczarowań. Drudzy z kolei uznają Jarmuscha za osobliwego snoba, wpychającego zbyt wiele truizmów tudzież przypisów do sztuki i literatury między wierszami fabuły. Zarówno jedni jak i drudzy docenią jednak nadzwyczajną atmosferę oraz kunszt obrazu wynikający ze scenografii, kostiumów i obezwładniającej, rockowej muzyki. Usatysfakcjonowani będą wielbiciele głośnych, zgrzytliwych pisków gitary elektrycznej w stylu Jacka White’a oraz bardziej orientalnych, momentami posępnych rytmów. Także fani Edwarda Goreya powinni być zadowoleni. Michał Chudoliński
20
WWW.HIRO.PL
„Duże złe wilki” reż. Aharon Keshales, Navot Papushado premiera: 7 marca 9/10 Absolutna bomba! Czegoś takiego nie widzieliście w kinie od czasu „Wściekłych psów”. Tytuł zasadniczo nie zwodzi. Propozycja tandemu izraelskich reżyserów ma w sobie faktycznie cechy baśni, ale kierunek, w jakim rzeczona baśń podąża, przerośnie wasze najśmielsze oczekiwania. W pierwszej części filmu oficer szuka sadystycznego mordercy małych dziewczynek. Druga to już regularny festiwal tortur, którego realizm sprawia, że włosy stają dęba. Ale to nie wszystko! „Duże złe wilki” są przy tym pyszną czarną komedią z fantastycznie skonstruowanymi dialogami, chwytami rodem z teatru absurdu, zmuszającymi widza do głośnego śmiania się nawet podczas sceny wypalania człowiekowi dziury w brzuchu. Natomiast zakończenie dosłownie zwala z nóg. Rozrywka to dość specyficzna i zdecydowanie nie poprawiająca nastroju, jednak tak żywego kina nie sposób znaleźć w repertuarze zbyt często. Duża sprawa. Jacek Sobczyński
„Zabić bobra” reż. Jan Jakub Kolski premiera: 21 marca 4/10 W tym filmie nie ma Bogusława Lindy, a być powinien. Weteran z PTSD i jego rodzący się na ekranie niejednoznaczny związek z dziarską nastolatką? Coś jakby „Demony wojny wg Goi” spotkały „Sarę”. Gdy owa nastolatka pojawia się na ekranie przez chwile można się oszukiwać, że film zaczyna się ciekawe, że jej przewrotna osobowość rozłoży „maczyzm” bohatera na jakieś interesujące składniki. Nic z tego. Macho to macho, a polski film pozostaje polskim filmem w najgorszym tego słowa znaczeniu. Wszystko jest tu bardzo ładne, dynamiczne… (Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę ascetyczne warunki, w jakich powstawał film.) …i niepotrzebne. Wojenne blizny na psychice to temat ze wszech miar aktualny, jednak sposób w jaki J.J. Kolski chce o nim opowiedzieć już nie do końca… Wyjęty z lat 90. – trochę nazbyt papierowy, trochę schematyczny, trochę jakby nie powstał jeszcze „Znicz Weterana” Krzysztofa Wodiczki. A powstał. Maciej Piasecki
WWW.HIRO.PL
21
Film Recenzje
„Bad Boys. Cela 425” reż. Janusz Mrozowski premiera: 21 lutego 7/10
„Bad Boy. Cela dla niebezpiecznych” reż. Janusz Mrozowski premiera: 21 lutego 8/10
„Bad Girls. Cela 77” reż. Janusz Mrozowski premiera: 21 lutego 9/10
Polskie więzienia stanowią dla widza wciąż ziemię niczyją, abstrakcyjne miejsca przepełnione pustką. Nie wiemy jak funkcjonują, kto tam w rzeczywistości przebywa, co robi i jaki stosunek do więźniów ma policja, abstrahując od schematów wytworzonych przez amerykańskie popcorniaki. By zobaczyć polskie placówki penitencjarne w oderwaniu od sfery tabu i poznać tamtejsze życie codzienne warto obejrzeć cykl dokumentów Janusza Mrozowskiego. „Bad Boys. Cela 425” jest pierwszą częścią tej trylogii. Mrozowski zaprasza do Wołowa, gdzie poznajemy sześciu skazanych, odsiadujących wieloletnie wyroki za ciężkie przestępstwa. Z początku jesteśmy zaskoczeni opanowaniem głównych bohaterów, ich ogładą i kindersztubą. Niektórzy z nich odgrywają rolę nieszczęśników, którzy trafili za kraty przez zupełny przypadek. Czyżby przymilali się do reżysera, gdyż za dobre zachowanie i piękna polszczyznę pozbawioną przekleństw zmniejszą im wyroki? Przypuszczalny brak szczerości jest niewątpliwie jednym z zarzutów wobec Mrozowskiego, który stawia jego produkcje w nawiasie. Na szczęście jednak polski reżyser w celny sposób ukazuje klaustrofobiczność rodzimych cel oraz życie w kompletnej izolacji, w której największy problem stanowi poradzenie sobie z nudą i monotonią. Czy w taki sposób można pomóc skazańcom w ich powrocie do społeczeństwa? Czy istnieje lepszy sposób? Mrozowski zadaje te pytania wprost, powodując drastyczny spadek dobrego samopoczucia.
Damian jest 28-letnim recydywistą, odsiadującym wyrok w „ence”. W więzieniu przebywa w trybie o zaostrzonym rygorze. Jest non-stop obserwowany przez policjantów. Nie może do nikogo się odezwać. Nie ma dostępu do rozrywki. Zazwyczaj siedzi w małej, wąskiej celi i tylko od czasu do czasu wychodzi w towarzystwie oficerów na krótkie spacery. Jest oskarżony o ciężkie zbrodnie i nie kryje przy tym swojego temperamentu ani przaśności… Czy więzienie w jakikolwiek sposób pozwala mu stać się lepszym człowiekiem? Mrozowski po raz kolejny wsłuchuje się w monologi bandytów rezydujących w zakładach penitencjarnych. Tym razem zostaje odsłonięta zasłona ukazująca najgorszy typ przestępców, przebywających w kompletnym odosobnieniu. Ludzi obserwowanych nawet w trakcie spożywania posiłku czy brania prysznica, którzy nie mogą z nikim porozmawiać… o czymkolwiek. Główny bohater nie posiada dystansu do własnej osoby. O latach odosobnienia mówi w szczery, bezpośredni, momentami mocno humorystyczny sposób. Jest w pełni świadomą jednostką, pozostającą w stanie zawieszenia. Stara się radzić sobie z otaczającą pustką. Zastanawia się nad dotychczasowym życiem. Jednak słuchając planów na przyszłość, tych po odsiedzeniu wyroków, można stracić przekonanie do tego, że Damian stanie się kiedyś w pełni funkcjonalną osobą. I to najbardziej przeraża.
O ile przeciętny Polak potrafi powiedzieć jeszcze coś konkretnego o więźniach (nawet jeżeli jest to garść wyssanych z palca stereotypów, wytworzonych przez popkulturę), tak o więźniarkach trudno wyrazić konstruktywną opinię. Wiedza o ich losie jest praktycznie znikoma, a z pewnością ich perspektywa różni się od męskiego punktu widzenia. Widać to chociażby w dokumencie Janusza Mrozowskiego „Bad Girls. Cela 77”. Reżyser przybywa do placówki znajdującej się w śląskim Lublińcu. Tam przez kilka dni filmuje 7 różnych kobiet, które mają nieprzyjemność przebywać w ciasnej celi i spędzać ze sobą każdą wolną chwile. W odróżnieniu od reszty dokumentów trylogii więziennej „Bad Girls. Cela 77” nastawiony jest w szczególności na cielesność oraz odgrywanie konkretnych ról, wyznaczonych przez tamtejszą społeczność. Zakład karny wydaje się być tutaj zhierarchizowanym teatrem, w którym o statusie decyduje charakter, stosunek do świata i innych oraz odporność na wszelkiego rodzaju ataki. Najistotniejsze jest jednak to, że reżyserowi udało się wysłuchać jego bohaterek. Zobrazować je poprzez to, jak zachowują się w zastanych warunkach. Odzwierciedlił kobiecą stronę aresztów, ukazując agresję płci pięknej oraz bezsilność wynikającą z niemożności ucieczki. To z pewnością najbardziej poruszający i odkrywczy film ze wszystkich dokumentów Mrozowskiego, traktujących życiu w sferze pozaspołecznej, narzuconej przez prawo. Michał Chudoliński
22
WWW.HIRO.PL
„Hardkor Disko” reż. Krzysztof Skonieczny premiera: 4 kwietnia 9/10
„Pozycja dziecka” reż. Calin Peter Netzer premiera: 14 marca 7/10 34-letni Barbu jest sprawcą tragicznego wypadku samochodowego, w którym ginie mały chłopiec. Kiedy wydaje się, że już nie ma żadnych szans na wybronienie się z tej sytuacji, do akcji wkracza jego matka Cornelia, prominentna osoba z wyższych sfer. Kobieta doskonale wie, co robić. Na przykład jaki kupić prezent i komu go wręczyć, by dostać to, o co walczy. A teraz walczy o uratowanie skóry własnego syna. Nagrodzona Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie „Pozycja dziecka” nie opowiada jednak o dramacie rodzinnym, lecz przez jego pryzmat ukazuje moralny upadek narodu. Rumunia jest u Netzera miejscem, w którym przy odpowiednim „zapleczu” można załatwić (słowo -klucz!) absolutnie wszystko. Paradokumentalny, nieprzyjemny w odbiorze film ze znakomitą kreacją Luminity Gheorghiu, występującej w roli Cornelii, matki walczącej... Tylko o co? O syna, z którym i tak nigdy nie miała dobrego kontaktu czy o wynaturzoną sprawiedliwość, jakiej staje się arbitrem? W końcu jak mawiała starowina z „Samych swoich”: „sąd sądem, a sprawiedliwość i tak musi być po naszej stronie”. Jacek Sobczyński
WWW.HIRO.PL
Życie podobno jest małą ściemniarą – słyszę ostatnio wchodząc do różnych sklepów, w których płynie muzyczka. Życie jest małą ściemniarą mówi ktoś w głośnikach – tak jakby tekst napisała Dorota Masłowska. Dorota Masłowska, wyczulona na język, warszawska błyskotka, postać kultowa niektórych środowisk roczników 90. Dorota Masłowska, której piosenka „Zrób mi kanapkę z hajsem i hajsem” jest podobno mottem przewodnim filmu „Hardkor disko”. Nie przekonuje mnie ta estetyka. Dużo bardziej wolę Oksanę Predko (dziwne tytuły filmów, dziwne pseudonimy artystyczne), która wykonuje uwtór „Autobus” to tegoż filmu. Piosenka jest świetna, jest trochę ilustracją tego, czym jest hipsteriada warszawska, przedwiośnie, melancholijne dzieciaki wałęsające się nad brzegiem Wisły o 5 nad ranem w lipcu. Film „Hardkor Disko” jest debiutem Krzysztofa Skoniecznego. Historia, którą opowiada Krzysztof z pomocą Jaśminy Polak (również debiutantki), Marcina Kowalczyka, Agnieszki Wosińskiej i Janusza Chabiora jest prosta, pięknie poprowadzona, teatralna. Tytuł może sugerować bardziej dzieło spod znaku Barbary Białowąs, ale absolutnie nie ma tutaj mowy o banale. Cały film przypomina jedno piękne zdanie Marcina Świetlickiego: „Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych łunach, które pozostawimy za sobą”. Podzielony jest na 3 sekwencje: dzień ojca, dzień matki i dzień dziecka, co tworzy ładny porządek i dodatkowo uzupełnia o nowe odczytania, pomaga w interpretacji. Warszawa oglądana z perspektywy taksówek. Są też blaski, autentyczne rozmowy, bardzo nieudawane, lasy, w których dzieją się różne rzeczy – jak to w lasach idąc tokiem rozumowania „Twin Peaks”. Napięcie jest budowane w sposób perfekcyjny. Każdy gest ma znaczenie. Do tego dochodzą piękne, zimne zdjęcia, Bajm, a imprezy i wciąganie koksu są jedynie dodatkiem. Piękna sprawa to „Hardkor Disko”. Mimo tytułu i traileru. Skonieczny zdecydowanie dał radę. Marta Marciniak
23
Muzyka
Wywiad
The Dumplings tekst | DOMINIKA WĘCŁAWEK
zdjęcia | KUBA RYBICKI
SENSACJA MUZYCZNA 2013 ROKU. W CIĄGU MIESIĄCA ZDOBYLI 13 TYSIĘCY FANÓW NA FACEBOOKU. PRZYPADEK? Z PEWNOŚCIĄ NIE. CAŁY CZAS POSZUKUJĄ SWOJEGO BRZMIENIA. EKSPERYMENTUJĄ, ALE NIE ZAPOMINAJĄ O HARMONII. ŚWIEŻE SPOJRZENIE NA ELEKTRONIKĘ ORAZ DOJRZAŁE KOMPOZYCJE PRZYSPARZAJĄ IM POZYTYWNYCH OPINII KRYTYKÓW MUZYCZNYCH.
24
W ciągu ostatniego półrocza z zespołu, który grał na szkolnych imprezach zmieniliście się w nadzieję polskiej sceny. Już nie tylko polskie festiwale, ale zagraniczne imprezy mają was w swoim lineupie. To brzmi jak sen, ale ja jestem ciekawa co was najbardziej zaskoczyło i zadziwiło? Justyna: To wszystko co dzieje się aktualnie wokół naszej muzyki motywuje nas do działania i daje dużo pozytywnej energii. Kuba: Oczywiście nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw i byliśmy bardzo mile zaskoczeni tym co się zdarzyło. Ciężko stwierdzić, co należy zrobić dalej, ale chyba mamy wyjątkowo dużo szczęścia. Nagle więcej bezstronnych osób zaczęło oceniać wasz materiał. Spadło mnóstwo pochwał, to potrafi dodać skrzydeł, ale też zdemotywować, jak wam to wychodzi? Justyna: Staramy się nie zmieniać diametralnie pod wpływem tego wszystkiego, a jeśli już, to tylko na lepsze. Kuba: Próbujemy mieć dystans do opinii innych ludzi i skupić się na tym, żeby to tworzenie muzyki dawało nam satysfakcję.
WWW.HIRO.PL
Miasto, z którego pochodzicie to nie jest najbardziej muzyczna okolica. Kojarzy z piłka nożną i kopalniami oglądanymi z perspektywy pociągu. Na ile to wszystko miało wpływ na to, jaką drogę wybraliście? Justyna: Wychowywaliśmy się w Zabrzu. Wszystko co tu się znajduje miało wpływ na to kim jesteśmy teraz: ludzie, miejsca, szkoły. Wszystko to ukszatłowało nas i zalążki naszej muzyki. Kuba: Inspirujemy się wszystkim co nas otacza. Przestrzenie miejskie bardzo na nas działają. Przez podróże, których ostatnio było dość sporo zauważyliśmy też, że ludzie są inni. Wszystko to składa się na klimat, który trudno opisać. Po prostu trzeba tu być. To nie jest muzyczne miasto, ale właśnie z Zabrza pochodzi Czesław Mozil. On sam czuje się bardzo związany z tą okolicą. Bez wahania też wsparł nas i pomaga nadal. Zaczęło się od tego, że zaproponował nam wystąpienie jako jego support przed koncertem w Warszawie. Od tamtej pory utrzymujemy z nim kontakt i śmiało możemy powiedzieć, że jest przyjacielem zespołu. Pierwsze nagrania robiliście w domu. Jak te warunki mają się do studia, w którym powstawała debiutancka płyta? Justyna: Tam, gdzie powstały pierwsze nagrania, w pokoju na wsi otaczała nas natura. Tworzyliśmy w całkowitym spokoju. Zero ze-
WWW.HIRO.PL
wnętrznych bodźców odciągających nas od muzyki. Można powiedzieć, że wpadaliśmy tam momentami w taki błogi stan. U Bartka w studiu tworzyło nam się równie dobrze. Kuba: Warunki były bardzo podobne. Dom ma klimat, który bardzo sprzyja tworzeniu. Nie ma presji czasu, która występuje w profesjonalnym studio, ponieważ jest wynajmowane na godziny. Praca z Bartkiem jest bardzo przyjemna. Ma ciekawe spojrzenie na muzykę, spore doświadczenie. Wiele nauczyliśmy się przez ten czas spędzony u niego w domu. Wchodząc do studia wiedzieliście już dobrze jaki ma być ten wasz pierwszy album dla dużej wytwórni? Justyna: Album powstawał spontanicznie. Niczego nie planowaliśmy. Działaliśmy pod wpływem chwili. Kuba: Wiedzieliśmy, że będzie różnorodny. Nie chcemy się ograniczać. Staramy się ciągle rozwijać i szukać nowych brzmień oraz pomysłów. Jesteśmy asertywni, ale słuchamy opinii innych i staramy się wyciągać wnioski. Materiał, który jest obecnie dostępny w sieci to pół na pół piosenki polskie i angielskie. Czy taki będzie już plan na wasze pierogi muzyczne, znaczy The Dumplings, czyli trochę tego i trochę tamtego? Justyna:Nie chcemy się jakoś konkretnie określać, jednak nasza muzyka jest bardzo
różnorodna. To będzie się dało słyszeć na płycie. The Dumplings to po prostu mieszanka tematów, dźwięków i nastrojów. Kuba: Lubimy pisać w obu językach. Myślę, ze spróbujemy nawet napisać kiedyś coś po francusku. Na płycie znajdą się utwory już opublikowane w nowych aranżacjach i całkiem nowe. The Dumplings po godzinach to chyba The Dumplings w szkole. Czy udaje się wam wszystko elegancko pogodzić? Wiem, że dla Justyny to pierwszy rok w liceum, jak to się wszystko ma do nagrywania, dużej trasy koncertowej w perspektywie? Justyna: Godzenie wszystkiego czasowo ze szkołą nie jest takie trudne. O wiele większym wyzwaniem jest wykrzesać z siebie ochotę do nauki, kiedy można w tym czasie komponować i zajmować się pasją. Wiadomo trzeba to wszystko jakoś wypośrodkować i postarać się nie wrzucać na pierwszy plan muzyki... Chociaż to chyba już się stało. Kuba: O szkole pamiętamy i na razie nie jest najgorzej. Znajomi i rodzina pilnują czy poziom normalności pozostał w normie. Z czasem jest różnie, ale nie ma co narzekać, bo lubimy pracować nad muzyką. Jak jest jakaś dłuższa przerwa od grania to analogicznie biorytm również jest niekorzystny.
25
Muzyka Wywiad
Mademoiselle Karen ZNALAZŁA SIĘ W SKŁADZIE ZESPOŁU CZESŁAWA MOZILA, ZAWOJOWAŁA Z NIM POLSKĘ, WYDAŁA AUTORSKI ALBUM „ATTENTION” I PRZYPUŚCIŁA KOLEJNY PODBÓJ KRAJU, KTÓRY JEST DZISIAJ JEJ DRUGIM DOMEM. WCIĄŻ MOŻNA JĄ ZOBACZYĆ NA KONCERTACH NADPOBUDLIWEGO CELEBRYTY, ZAZWYCZAJ DMĄCĄ W DĘCIAKI RÓŻNEGO KSZTAŁTU I KALIBRU. NIE OZNACZA TO JEDNAK, ŻE MADEMOISELLE KAREN ZANIEDBAŁA KARIERĘ SOLOWĄ. WŁAŚNIE WYSZŁA JEJ NOWA PŁYTA, „COMME LES GARÇONS”, W KTÓREJ ZNAJDUJE SIĘ KILKA NIESPODZIANEK. tekst | SEBASTIAN RERAK
foto | TOM KUREK
Od wydania „Attention” minęły cztery lata. W którym momencie uznałaś, że najwyższa pora zająć się pracą nad nowym materiałem? Pracowałam przez cały ten czas, ale zdarzały się dłuższe przestoje. Rok po ukazaniu się mojego debiutu urodziłam córkę, a poza tym koncertowałam i nagrywałam z Czesław Śpiewa. Nowe piosenki powstawały więc w wolnych chwilach. Sporo pomysłów przyszło mi do głowy podczas urlopu macierzyńskiego. Kilka tekstów napisałam w busie w trakcie tras koncertowych. Potem przyszła pora na komponowanie z pomocą chłopaków z mojego zespołu. Nie da się ukryć, minęło sporo czasu. Możesz sobie jednak wyobrazić, że miałam niejedno na głowie. Inspiracja przyjdzie, kiedy chce? Oczywiście! Dobrze pisze mi się w drodze: w busie, pociągu, samochodzie. Zawsze no-
26
szę ze sobą notatnik, a na „Comme Les Garçons” poświęciłam chyba z pięć takich notesów (śmiech). Spisuję wszystko, co przyjdzie mi do głowy. Czasem jeden utwór może powstać ze strzępów kilku różnych pomysłów. Na „Comme Les Garçons” robi wrażenie twoja zdolność odnajdywania się w bardzo różnej stylistyce. Debiut stał pod znakiem chansons, podczas gdy teraz potrafisz zaserwować trochę noise rocka, doo wop czy nawet dubstep. „Attention” powstało szybciej i było typowym debiutem, który miał po prostu pozwolić mi znaleźć własny głos. Przy nowym albumie bardzo wiele pomógł mi mój perkusista Troels, który zajął się także produkcją. Pozwoliliśmy sobie na więcej eksperymentów i skoków między gatunkami. Dla mnie w muzyce liczy się nastrój i energia, dlatego staram się czerpać z różnych stylistyk. Myślę, że specja-
liści od szufladkowania będą mieli problem z „Comme Les Garçons”, ale tym akurat się nie przejmuję. Ja po prostu gram. I nawet trochę rapujesz! Na pewno nie jestem dobrą raperką (śmiech). Lubię rapować, sprawia mi to frajdę i mogę mieć tylko nadzieję, że w moim wykonaniu ma to swój urok. To tak jak z językiem polskim – nie znam go, a jednak nagrywam w nim piosenki. Czuję, że po prostu daje mi to pewną wolność, niezależnie od tego czy spełniam czyjeś oczekiwania (śmiech). A rapowe numery układałam dla zabawy już jako mała dziewczynka. Moim zdaniem chwytliwość utworów z „Comme...” wynika także z tego, że są to piosenki krótkie i bardzo zwarte. „Zwarty” to dobre słowo. Ten materiał faktycznie taki jest. Uznałam, że skoro śpiewam w różnych językach i żongluję gatunkami, to
WWW.HIRO.PL
album jest już wystarczająco barwny i powinno się go nieco uprościć. W porównaniu do piosenek z „Attention” nowe utwory są krótsze i bardziej bezpośrednie. Od tej reguły zdarzył się jeden wyjątek w postaci pierwszego kawałka „L’été”. Fakt, że „Comme...” zaczyna się najdłuższym utworem może wydawać się dziwny, ale nie wyobrażałam sobie innego otwarcia. Udało ci się wnieść eksperymentatorskie zacięcie do popowej formuły i odnieść przy tym sukces. Tworzyć poszukującą muzykę o komercyjnym potencjale. To chyba spore osiągnięcie? Niewątpliwie. Miałam nadzieję, że moja muzyka dotrze do wystarczającej liczby osób, abym nie musiała grać koncertów w pustej sali (śmiech). Możliwość współpracy z kreatywnymi ludźmi to jedno, ale dotarcie do słuchaczy również daje mi powody do zadowolenia. Jednocześnie ważne jest nieuleganie kompromisom. W muzykę trzeba włożyć serce i przede wszystkim wyrażać siebie, a nie schlebiać publice. Może także dlatego przygotowanie „Comme...” zajęło tyle czasu. Każdy utwór ogrywany był wielokrotnie, żebym po jakimś czasie mogła posłuchać go „świeższym” uchem. Cięliśmy więc piosenki wszerz i wzdłuż, zmienialiśmy melodię, modyfikowaliśmy wszystko do upadłego... Pouczające, ale też męczące doświadczenie. Mam nadzieję, że kolejny album powstanie szybciej. W jednym z utworów na „Comme...” gościnnie pojawia się Gaba Kulka. Teraz pewnie będziesz z nią porównywana. Nie ma sprawy, bo bardzo ją cenię. Gaba bardzo pomogła mi także z wymową polskich słów, czego brakowało mi przy okazji nagrywania „Attention”. Dzięki niej „Kawa zimna” i „Tuli pan” wypadły znacznie lepiej. Polski nie
należy w końcu do łatwych języków, choć ma sporo uroku. Nie jest tak muzykalny jak duński. Tak uważasz? Dla mnie generalnie skandynawskie języki brzmią bardzo śpiewnie. Zgodzę się co do szwedzkiego i norweskiego, ale duński jest moim zdaniem bardziej kanciasty. W moich uszach polski brzmi wyjątkowo muzycznie. Lubię też po prostu obce języki, ich zagadkowe brzmienie i fakt, że są dla mnie niezrozumiałe. Nawet kiedy gram z Czesławem, to często nie wiem o czym on śpiewa. Wprawdzie zrobił tłumaczenia swoich tekstów, ale to nie to samo, gdybym poznała je w oryginale. Poza tym jeśli nie rozumiesz słów, możesz skupić się na samej muzyce, a to daje zupełnie inną perspektywę odbioru. Wierzę, że śpiewając w różnych językach, zmuszam ludzi do poświęcenia większej uwagi dźwiękom. Śledzisz w jakiś sposób karierę Czesława? Dość nieoczekiwanie został prawdziwym celebrytą. Nie śledzę, bo nie mam telewizora (śmiech). Oczywiście wiem, że stał się sławny. Sam opowiada o tym, co robi. Kiedy wspólnie podróżujemy, zauważam też, że ludzie zwracają na niego większą uwagę. Cieszy mnie jednak, że w ogóle się nie zmienił. Nadal się przyjaźnimy i jego status celebryty nie ma wpływu ani na muzykę, ani na nasze relacje. Spotkałem się z opiniami, że ze swoją energią i prezencją na scenie potrafiłaś skraść Czesławowi show. Nie wiem czy ktokolwiek to potrafi (śmiech). W koncertach Czesława fajne jest to, że on daje muzykom dużo swobody. Wszyscy w jakiś sposób wpływamy na show, choć Czesław pozostaje rzecz jasna dyrygentem. To
jego projekt, ale muzyka powstaje z udziałem zespołu, a ten tworzy siedem silnych osobowości. Każdy ma swoją rolę do odegrania, więc niech publika zdecyduje kto zabłysnął najjaśniej (śmiech). W tym też objawia się siła Czesław Śpiewa – znamy się dobrze, zostawiamy sobie wiele wolności i zwyczajnie lubimy bawić się razem. Nie rywalizujemy o niczyją uwagę. Niebawem sama ruszasz w trasę. Jak wyglądać będą koncerty? Zamierzasz przenieść „Comme...” na scenę z całym bogactwem inwentarza? Tak, choć to zadanie do łatwych nie należy. Nadchodząca trasa będzie bardzo różnić się od koncertów zagranych z materiałem z „Attention”. Pojawi się więcej elektroniki, jakieś sample, może syntezatory... Nadal mamy jednak trochę czasu, więc zdążymy wymyślić jak podołać wyzwaniu. Jedno jest pewne: będzie interesująco. Polska zaskakuje cię jeszcze w jakiś sposób? Coś ci opowiem. W październiku zeszłego roku wybrałam się z rodziną na urlop do Warszawy. Po raz pierwszy miałam okazję dobrze się rozejrzeć. Wcześniej normą było dla mnie kursowanie wyłącznie z jednego klubu do drugiego. Zdziwiło mnie, że prawie nikt nie mówił po angielsku. Halo, to stolica kraju, nie powinno być problemów z dogadaniem się! Kolejne zaskoczenie przeżyłam podczas wycieczki do Krakowa. Tam już nie napotkałam takich trudności z komunikacją. Wszystko zmienia się tu jednak tak szybko! Kiedyś, gdy mówiłam znajomym, że jadę do Polski, na twarzach mieli wypisane wielkie znaki zapytania. Dziś reakcje są inne, bo coraz więcej artystów występuje także w tym kraju. Polska przestaje być anonimowa. A ja znam ją już chyba lepiej, niż Danię (śmiech).
Muzyka Wywiad
Sześć z plusem
tekst | DOMINIKA WĘCŁAWEK
Nową płytę zaczynasz od Apokalipsy. Chciałeś zerwać z przeszłością i stworzyć coś zupełnie nowego? Tak, chodzi konkretnie o moje życie, które musiałem na nowo odkryć. Wyrzuciłem wszystkich „bogów”, którym służyłem do tej pory („pierwsze niebo i pierwsza ziemia”) i uznałem, że najważniejszy jest ten jeden – Bóg w Trójcy Jedyny, a prawdziwym celem życia jest dążenie do osiągnięcia Królestwa Niebieskiego („Nowe Jeruzalem”). Ile z Ciebie samego jest w tej płycie, Twoich własnych emocji? Czy na „6” można poznać samego Jakuba Zamojskiego? W pewnym sensie ta płyta jest mną, elementem mojego życia, integralną częścią mnie, jak ręce, nogi, głowa. Ciężko jest opowiedzieć swoją historię przy użyciu samej muzyki instrumentalnej. To zdecydowanie trudniejsze zadanie niż budowanie opowieści za pomocą muzyki wokalnej. Jednak próbowałem zawrzeć w kompozycjach pewne emocje, które mi towarzyszyły. Dodatkowo starałem się połączyć utwory z danym fragmentem z Pisma Świętego i myślę, że udało mi się dzięki temu przekazać pewną treść. Muzyczny język, jakim sie posługujesz nie kłamie. „6”, nawet jeśli nagrane już jako jZAMOJSKI, posiada wiele wspólnego z albumem B.R.O. wydanym niemal 4 lata temu... Myślę, że „6” jest naturalną kontynuacją tego, co robiliśmy jako B.R.O. Właśnie taką płytę chciałem stworzyć i nie zmieniłbym w niej ani jednej nuty. Bardzo ważna jest prawdziwość i szczerość tego co się robi. Mam wrażenie, że coś takiego udało mi się uzyskać, bo czasem coś mi podpowiadało jaki ma być kolejny dźwięk. Ja tylko odpowiednio przetwarzałem to, co usłyszałem w głowie, w moim banku sampli. Nawet, gdy są momenty, które mniej mi się podobają, myślę, że prawdopodobnie taki fragment muzyki już nigdy na świecie nie powstanie. Nikt więcej czegoś takiego nie wymyśli, bo „nigdy dwa razy nie wchodzi się do tej samej wody”. Dlatego też podchodzę do tych niedociągnięć z pewnym szacunkiem.
foto | BARTEK ROGALEWICZ
PROCUCENT, MUZYK, INSTRUMENTALISTA, INŻYNIER I REALIZATOR DŹWIĘKU. JAKUB ZAMOJSKI TWORZY HISTORIĘ ZAPISANĄ DŹWIĘKAMI. W LUTYM POJAWIŁA SIĘ JEGO PIERWSZA SOLOWA PŁYTA „SZEŚĆ”, KTÓRA JEST SWOISTĄ KONTYNUACJĄ NAGRANEGO JESZCZE W DUECIE WYDAWNICTWA „ANALOG PEOPLE IN A DIGITAL WORLD”. JAKĄ HISTORIĘ OPOWIADA TYM RAZEM JZAMOJSKI?
28
WWW.HIRO.PL
Jak na przestrzeni lat zmieniło się Twoje podejście do wykorzystywanych środków? Na początku było to tylko samplowanie z utworów innych muzyków. Widoczne jest to na płycie B.R.O. „Etudes EP”, która jest zupełnie nieoszlifowana. Nie została zmiksowana i zmasterowana. Byłem świeżo po szkole muzycznej i wiedziałem coś na temat kompozycji, ale nie miałem bladego pojęcia o tworzeniu muzyki elektronicznej na komputerze. Po pewnym czasie moja wiedza na temat aranżacji i obróbki dźwięku zdecydowanie wzrosła. Pomocne były tutaj studia z reżyserii dźwięku oraz praca w Radiu „Afera”, dzięki której miałem dostęp do profesjonalnego sprzętu. W studiu nagrywałem moich znajomych muzyków, a gdy nie mogli przyjechać to przemieszczałem się z przenośnym zestawem nagrywającym i rejestrowaliśmy wszystko w domu. To były świetne czasy. Nagrywałem również odgłosy przyrody, które bardzo lubię wplatać w swoje utwory. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia. Sposób w jaki zderzasz sugerowane tytułami cytaty z muzyką może zadziwić. Fragmenty „Pieśni nad Pieśniami” czy przypowieści o miłosiernym Samarytaninie nigdy
WWW.HIRO.PL
wcześniej chyba nie brzmiały tak groźnie, skąd tyle mroku i niepokoju w twoich kompozycjach? Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest sama w sobie dosyć mroczna. Mamy tam człowieka, który wychodzi z Jerozolimy i kieruje się do Jerycha, czyli takiego który zszedł z drogi prowadzącej ku Bogu i zaplątał się w sidła grzechu. Jerozolima jest symbolem Królestwa Niebieskiego, natomiast Jerycho pochodzi od hebrajskiego słowa, oznaczającego księżyc, który rządzi królestwem ciemności. Napadają go zbóje, którzy go obdarli i zadali rany. Oprócz tego osoby, które wydawałoby się, że powinny mu pomóc, czyli kapłan i lewita (osoba związana ze świątynią) – nie pomagają, ale przechodzą na drugą stronę drogi. Na szczęście pojawia się Samarytanin. Kto jest tym Samarytaninem, można odczytać z J 8, 48. Jeżeli chodzi o „Pieśń nad Pieśniami” jest podobnie. „Śniadość” Oblubienicy to też taka mroczna część nas. Część która mówi, że jesteśmy niezdolni do miłości, podatni na grzech i ogólnie słabi w czynieniu dobra. Część, która powoduje, że jesteśmy egoistami i nie za bardzo chce nam się żyć. Można powiedzieć, że ten „mrok” udzielił się moim
kompozycjom. Skłamałbym mówiąc, że mrok w muzyce nie jest dla mnie interesujący… Wolisz sytuację przed premierą, kiedy dopracowujesz w studiu muzykę czy po niej – gdy trzeba odpowiadać na czasem banalne, a czasem męczące i dziwaczne pytania dziennikarzy albo wychodzić na scenę i grać materiał na żywo? Wydawanie płyty to dosyć skomplikowany proces. Oprócz stworzenia samej muzyki, trzeba nadać płycie jakiś koncept, następnie ją promować itd. Trudno powiedzieć, co bardziej wolę, ponieważ kiedy jeden z tych elementów nawali, płyta może nie zostać dobrze przyjęta lub nie dotrze do odpowiedniej liczby słuchaczy. Staram się do wszystkich tych elementów przykładać jednakową wagę. Oczywiście pomaga mi w tym wszystkim kilka osób i jestem im za to bardzo wdzięczny. Jeżeli chodzi o występy na żywo to bardzo mi się to podoba. Lubię coś tworzyć w czasie rzeczywistym i dzielić się tym ze słuchaczami, których obserwuję ze sceny.
Muzyka
Recenzje
METRONOMY „Love Letters” 8/10
Kari „Wounds And Bruises” 7/10
Planningtorock „All Love’s Legal” 7/10
Z początku trochę się rozsierdziłem, że zespół, który wyważał kiedyś drzwi, dziś sprzedaje mi muzyczną starzyznę. Tytułowe „Love Letters” ewidentnie śle do lat 70., tęskniąc za gładkimi jak pupcia niemowlaka harmoniami wokalnymi i analogowymi klawiszami. Nowy album londyńczyków brzmi poniekąd jak miks The Stranglers, Abby i Sly and The Family Stone, choć ci nie byliby sobą, gdyby programowo nie popsuli czegoś w miłej piosenkowej formule. Mamy więc pozytywkową melodię hammonda („Monstrous”), gorący funk jakby podkradziony ze zbiorów jakiejś biblioteki dźwiękowej („Boy Racers”) oraz absolutnego mistrza w kategorii „młodzieżowa piosenka wakacyjna, która nie zostawia smaku naftaliny w gębie” („The Most Immaculate Haircut”). Atutem jest wyjątkowo organiczne brzmienie, a tradycyjnie już rozbraja wokal naturszczyka Joego wspierany dziarskimi pokrzykiwaniami uroczej bębniarki. I jeżeli byłem na Anglików zły, to szybko mi przeszło. Bo ten album jest po prostu pełen świetnych numerów. Sebastian Rerak
W poprzednim roku Kari Amirian otrzymała nagrodę Superhiro w kategorii muzyka za debiutancki album „Daddy Says I'm Special” (2011). Została też nominowana do Fryderyków w kategorii Debiut Roku. Po dwóch latach wraca z nowym materiałem i pseudonimem. Teraz Kari opowiada zupełnie inną historię zarówno pod względem treści, jak i formy. Teksty są poważniejsze, a klimat bardziej przemyślany. Artystka dojrzała, nabrała muzycznej świadomości i odwagi. Prezentuje materiał, który klasyfikowany jest jako ambitny pop. Nie brakuje tam jednak elektroniki, folku i etnicznych brzmień. Kari nagrała „Wounds and Bruises” w Wielkiej Brytanii współpracując z Jonem Headleyem (liderem zespołu Modo Stare). Brytyjskie inspiracje wraz z delikatnym wokalem Karoliny dają spójną i wiarygodną całość. Stronę wizualną wzięli w swoje ręce Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek, a teledysk do singla „Hurry Up” to dzieło Zuzy i Jana Holoubka. Estetycznie klip wpisuje się dość mocno w piosenkę, jak i cały album. Magdalena Sękowska
Planningtorock to jednoosobowy projekt tworzony przez angielską artystkę Janine Rostron. Zajmuje się ona nie tylko tworzeniem elektronicznej muzyki z klasycznym sznytem, ale zgłębia również sztukę video i performance. Dzięki połączeniu tych wszystkich dziedzin w jedną, zwartą całość zyskała popularność w undergroundowych kręgach. Dzisiaj powraca z trzecim albumem, na którym wierna jest zamiłowaniu do smyczków, wpisanych w dyskotekowe beaty i synth-popowe melodie. Konsekwentnie rozwijana od ośmiu lat konwencja artystyczna nadal przekonuje i prezentuje się nad wyraz świeżo. Nie ma tutaj zaskakujących rozwiązań brzmieniowych. O sile Planningtonrock decyduje hipnotyczny klimat i podniosłość muzyki, paradoksalnie pozbawionej patosu i zadęcia. Tym razem Rostron angażuje się w politykę, głosząc przesłanie o równości płci i wolności seksualnej, które można rozpatrywać jako odpowiedź na rosyjskie antygejowskie prawodawstwo. Album miał premierę tuż przed rozpoczęciem igrzysk w Soczi. Kupuję to! Kamil Downarowicz
30
WWW.HIRO.PL
AKCJA SPOŁECZNA OPARTA NA FILMOWEJ „TRYLOGII WIĘZIENNEJ” JANUSZA MROZOWSKIEGO
Dum Dum Girls „Too True” 7/10
PYSH „Flying Circus” 7/10
Słuchając Warpaint czy Haim można narzekać na to, jak współczesna muzyka gitarowa w kobiecym wydaniu zapatrzona jest w przeszłość. Można też przymknąć na to oko i po prostu cieszyć się tym, że powstają płyty co prawda nie odkrywcze, ale sięgające wprost do korzeni rocka i wyciskające z niego najlepsze soki. Podobnie sytuacja wygląda z czterema żywiołowymi Amerykankami z Dum Dum Girls. Na trzeciej płycie wciąż zżynają na potęgę z Blondie, The Stooges czy The Ronettes, ale robią to tak bezpretensjonalnie, że jesteśmy w stanie wybaczyć im wszystko. Kompozycje to słodko-gorzkie zestawienie szybkich, tanecznych, pełnych wigoru rytmów („Evil Blooms”, „In The Wake Of You”) oraz wyciszonych, przepełnionych tęsknotą ballad („Trouble Is My Name”, „Lost Boys and Girls Club”). Album „Too True” to zdecydowanie coś więcej niż tylko zwykłe garażowe granie. To pełen gracji i wyczucia kobiecy filtr z proto-punkiem i popem lat 60. i 80. Nic dziwnego, że Sub Pop chwali się nimi na lewo i na prawo. Kamil Downarowicz
W latającym cyrku Pysha za główną atrakcję robi bas sprawiający, że subwoofer sam spaceruje po pokoju. Warszawski producent śle ukłony w stronę garage, deep house i techno, poddając jednak ich brzmienia autorskiej obróbce. Obok rasowych parkietowych napędzaczy („Clint Eastwood”, „This Is Madness”) na debiucie Filipa Abramczyka można znaleźć kołysanie reggae („Flying Circus”), zgoła newage’owe melodie („Little Big Planet”) albo czujne reminiscencje drum’n’bass („The Monk”). Trybalny „Aguero” podpiera się trochę rytmem tanga. Ze swoimi osobliwymi dźwiękami „Walkie Walkie” może kojarzyć się z... muzyką z filmów Barei. Z kolei eteryczno-etniczna „Gaya” stanowi bardzo ładne zamknięcie tej płyty. Dużo świetnych bitów, niegłupio wykorzystanych sampli... no i ten bas! Słowem znajdziecie tutaj wszystko. Oprócz zmuły. Sebastian Rerak
CO I GDZIE: WWW.FACEBOOK.COM/TRYLOGIAWIEZIENNA
WWW.HIRO.PL
Muzyka
Recenzje
Bokka „Bokka” 8/10
Xiu Xiu „Angel Guts: Red Classroom” 6/10
Mr. Krime „Feel This Way EP” 9/10
O samym zespole powiedzieć możemy niewiele. Artyści są anonimowi, a na scenie występują za wielkim ekranem i jesteśmy w stanie zobaczyć tylko ich cienie. Jak mówią, chodzi o sprawdzenie czy ich muzyka obroni się sama. Ta tajemniczość z pewnością przyciąga i intryguje, choć do mnie nie trafia. Zbyt mocno cenię sobie swoistą intymność, która wytwarza się między muzykiem a widzem podczas koncertu. Wymiana energii i emocji powoduje powstanie mocnej więzi, która jest niezbędna dla obu stron. Poza tym Bokka nie ma się o co martwić. Płyta jest bardzo klimatyczna, bogata w niestandardowe brzmienia i hipnotyzujący wokal. Muzycy wykorzystali dźwięki, które otaczają nas na co dzień – użyli między innymi butelki do połowy wypełnionej wodą, orzechów czy pudełka. Dodało to płycie czynnik nieprzewidywalności, uczyniło ją surową i organiczną. Na uwagę zasługuje również teledysk do „Town Of Strangers”. Utrzymany w filmowym klimacie klip zrobił mocne zamieszanie, a płyta zasłużenie trafiła do większości rankingów muzycznych i podsumowań roku 2013. Magdalena Sękowska
Podwójne samobójstwo, penetracja, przestępczość, agresja. To tylko część tematów, jakie porusza Jamie Stewart na najnowszym krążku Xiu Xiu. Dla tych, którzy od dłuższego czasu śledzą poczynania zespołu, nie powinno być to niespodzianką. Zaskakiwać za to może intensywność i brutalna siła środków muzycznych użyta do opowiedzenia historii z najmroczniejszej dzielnicy miasta. Analogowe syntezatory piszczą i skowyczą, jak nigdy wcześniej, a automaty perkusyjne i przestrojone gitary wwiercają się wściekle w mózg. Instrumentom wtóruje psychodeliczny wokal Stewarta, który z przerażającą łatwością przechodzi od śpiewu do krzyków i jęków. Całość brzmi momentami przekonująco, momentami groteskowo czy odstręczająco. I to właśnie stanowi największą bolączkę „Angel Dust: Red Classroom”. Słuchacz gubi się w mieszance pasji, lęków oraz dwuznaczności, pozostając zawieszony między intrygującą kakofonią a bezsensownym jazgotem. Jedni od razu podziękują za tę jazdę bez trzymanki, drudzy wyłowią z tego mętnego jeziora kilka perełek, w które będą się wpatrywali zauroczeni. Osobiście należę do tej drugiej grupy. Kamil Downarowicz
Miłośnik muzyki, turntablista, dj, producent muzyczny, kolekcjoner winyli. Gra na klawiszach i bębnach, a skrzypce oraz fortepian opanował w szkole muzycznej. Zafascynowany jazzem, funkiem, hip-hopem, soulem, elektroniką. Mr. Krime, po 20 latach obecności na polskiej scenie muzycznej, wydał swoją debiutancką epkę. „Feel This Way” wydane przez dobrze nam znane U Know Me Records to 40-minutowy materiał składający się z czterech produkcji, jednego remiksu i jednego instrumentala. Płyta jest dość eklektyczna. Mocno funkowe brzmienia osadzone na połamanym bicie. Trochę deep house, a trochę soul. Wszystko razem daje bardzo pozytywną, ciepłą, idealną mieszankę na parkiet. Mr. Krime ciekawie balansuje między oldschoolem a nowoczesnymi dźwiękami. Charakteru dodaje tutaj wokal Squair Blaq, pochodzącego z Chicago rapera, który usłyszymy w „We Got That”. Ten numer jest na płycie jeszcze dwa razy – raz w wersji instrumentalnej, a kolejny w remiksie szwedzkiego artysty Opolopo. Krime mówi o epce jako o zapowiedzi longplaya, jednak po drodze możemy spodziewać się kolejnej krótkiej formy. Czekam na więcej ;) Magdalena Sękowska
32
WWW.HIRO.PL
© empik 2014; oferta dostępna w wybranych salonach empik i na empik.com
wyłącznie w salonach empik*
15
99
torba na ramię
-50%
promocja od 19.03.2014
2599 canvas / 1 szt.
Literatura Sylwetka
A poza tym codzienność tekst | AGNIESZKA KUCZYŃSKA foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
UZNAWANA ZA JEDNĄ Z NAJZNAMIENITSZYCH ŻYJĄCYCH AUTOREK KRÓTKICH FORM PROZATORSKICH. NAZYWANA „KANADYJSKIM CZECHOWEM”. LAUREATKA LITERACKIEJ NAGRODY NOBLA Z 2013 ROKU, KTÓREJ KSIĄŻKI PRZETŁUMACZONO NA PONAD 20 JĘZYKÓW. ALICE MUNRO SYSTEMATYCZNIE TWORZY DZIEŁA, W KTÓRYCH DOKŁADNY OPIS RELACJI MIĘDZYLUDZKICH I GŁĘBOKI RYS PSYCHOLOGICZNY ŁĄCZĄ SIĘ Z BEZBŁĘDNYM INSTYNKTEM UŻYWANIA WŁAŚCIWEJ FORMY EKSPRESJI.
34
Jej twórczość i zabiegi narracyjne, przypominają sposób, w jaki tworzyli kubiści. Weźmy jako przykład jeden z najsłynniejszy obrazów Picassa „Panny z Awinionu” przedstawiający pięć nagich kobiet. Picasso pokazuje ludzkie ciało na wielu płaszczyznach równocześnie: przodem, z profilu, z dołu i z góry. Brak perspektywy, łagodna kolorystyka, kobiece ciało przedstawione jako artefakt. Deformacje twarzy przypominają maski. Kobieta tradycyjnie przedstawiana jako piękna i delikatna, jawi się w zupełnie odmiennej estetyce. Relacje między pięknem-dobrem, a brzydotą-złem, ulegają zachwianiu. Każda z poszczególnych części obrazu staje się osobnym przedmiotem refleksji i adoracji. Obserwujemy tu charakterystyczny dla kubizmu proces. Obiekt zostaje rozbity na szereg płaszczyzn, oglądanych w różnym oświetleniu, które następnie są przedstawiane obok siebie. Zabieg ten ma za zadanie ukazanie pełniejszego obrazu analizowanych postaci. Podobnie jak kubiści Alice Munro przedstawia swoje postacie warstwowo. Odwijając jedną z warstw, trafiamy na kolejną. Widzimy coraz więcej szczegółów. Finalnie poznajemy postać, która zaskakuje nas swoją złożonością. Zabieg wykonany z tak wielkim kunsztem, że bohaterowie opowiadań mogą być z zainteresowaniem analizowani przez psychologów. Sztuka wyrazu Kluczem do opisania twórczości pisarki jest próba odpowiedzi na pytanie: kim jest człowiek i jakie narzuca sobie granice? Motyw ich przekraczania pojawia się w wielu tekstach Munro. Między innymi w jednym z pierwszych opowiadań „Inny wymiar” (ang. „Dimension”), w którym główny bohater finalnie trafia do szpitala psychiatrycznego. Owo zdarzenie nie jest jednak formą „kary” za jego postępowanie. Nie ma tutaj żadnego moralizatorstwa, krytyki czy oceny postaci. Tak naprawdę czytelnik sam nie wie jak postrzegać owego bohatera. Jako osobę przegraną, która powinna znaleźć się poza nawiasem społeczeństwa? Szaleńca uważającego, że na świecie istnieją równe rzeczywistości? A może nonkonformistę, „ukaranego” za odmienne podejście do życia? Która opcja jest normą? Która nią nie jest? Ciekawa pod tym względem jest również opowieść „Na wzgórzach” („When Lock Edge”), w której młoda dziewczyna nagle zmienia całkowicie swoje zachowanie. Nie wiadomo co ją do tego skłoniło ani czy w ogóle jest świadoma tego procesu. Działanie przypadku, jakiejś sugestii, powód dlaczego człowiek zaczyna
WWW.HIRO.PL
przekraczać granice ogólnie przyjętych norm społecznych zostały doprawione niesamowitą dawką emocji. Wszystko to sprawia, że czytelnik zachłannie pożera kolejne akapity lektury, cały czas zastanawiając się nad tym, jak owe zmiany wpłyną na życie dziewczyny. Niebagatelny wpływ na sposób obrazowania relacji międzyludzkich miało środowisko, w jakim dorastała Munro. Alice urodziła się w małym miasteczku w południowo-zachodniej części prowincji Ontario. Jej dom znajdował się na skraju miasta. Jak podsumowała to w jednym z wywiadów, żyła w pewnego rodzaju getcie – z daleka od całej społeczności. Za sąsiadów miała przemytników i prostytutki. Taka oto wspólnota wygnańców, której czuła się częścią. Mogłoby się zdawać, że takie środowisko jest wybitnie przytłaczające, wręcz dołujące. Natomiast Munro podchodziła do niego z wielkim dystansem, mawiając, że jest ono nader interesujące. Świat kanadyjskiej prowincji, znany autorce niezwykle dobrze, stał się zatem „malowniczym” tłem wielu zdarzeń literackich opowieści. C M Poznać człowieka Munro od dzieciństwa była outsiderką. ZoY stała wychowana w tradycyjny sposób, gdzie CM głównym credo było praktyczne podejście do życia. Jednak ona widziała świat zupełnie MY inaczej. Uważała, że takie nastawienie sproCY wadzi na nią same kłopoty. Nie obnosiła się CMY zatem ze swoim odmiennym podejściem do życia i jak mawia „działała w przebraniu” – K podobnie jak jej fikcyjne postacie. Ów indywidualizm nie przeszkadzał jej w dzieciństwie. Była ogólnie szczęśliwa. W szkole średniej zaczęła czuć się straszliwie wyobcowana. Zawsze chciała być zwykłą, atrakcyjną dla chłopców dziewczyną. Marzyła o romantycznych randkach, pierścionku z brylantem i uroczystym ślubie... Jednocześnie krystalizował się jej styl pisarski. Munro zaczęła spisywać swoje historie w wieku 12 lat. Zaczynała od opowiadań przygodowych. Wyobrażała sobie siebie w bohaterskich rolach i spisywała wartką akcję. Wtedy zaczęła eksperymentować z formą wyrazu. Po ukończeniu szkoły średniej otrzymała stypendium Uniwersytetu Ontario i rozpoczęła studia. Jej pierwsza publikacja pojawiła się w studenckim magazynie literackim „Folio”, gdy Munro była niespełna siedemnastoletnią studentką pierwszego roku. Magazyn „The Contributors” napisał wtedy o Alice: „Przesadnie skromnie mówi o swoim talencie, ale ma nadzieję napisać kiedyś najwspanialszą
WWW.HIRO.PL
kanadyjską nowelę”. W kolejnych wydaniach strony pani domu i matka, z drugiej artystka. „Folio” ukazały się jeszcze „Historia na niePisarstwo stało się źródłem jej wewnętrzdzielę” i „Wdowiec”. Alice opuściła Western nej siły. Czuła niesamowitą pewność siebie. po dwóch latach, kiedy skończyło jej się styTo dawało jej ogromne szczęście. Zawsze pendium. Krótko po tym wyszła za mąż i urochciała znaleźć sposób na przetłumaczenie dziła trójkę dzieci. Następnie wraz z mężem tego, co czują wszyscy – odnalezienie drogi otworzyła małą księgarnię w Victorii. ujścia emocji. „Naprawdę czułam, że jestem Życie na przedmieściach Vancouver pozbaw stanie to zrobić” – jak podsumowała w jedwiło Alice wiary w jej artystyczne możliwości. nym z wywiadów. Okres młodzieńczej pewności siebie nagle Niejednoznaczność uczuć, jakie Munro żywi ustał. Munro zaczęła pisać bardziej realistyczwobec swego pisarstwa przyczynia się do nie. Bodźce otaczającego autorkę środowiska ożywienia i emocjonalnej głębi jej twórczo– przedmieścia – były tak nudne, że nie mogła ści. Ta niezwykła dawka empatii wywołuje z nich zrobić nawet miejsc do powieści. piorunujące wrażenie na niemal każdym czyW 1959 roku miał miejsce punkt zwrotny telniku. Opowieści są jednocześnie podróżą w karierze pisarki. Choroba i śmierć matki, w głąb umysłu autorki. Przedstawiają jej myktóre opisała w „The Peace of Utrecht” wyśli i wzruszenia, przetłumaczone na język warły na nią olbrzymi wpływ. Jak twierdzi, fikcji literackiej. os_mandarynka&malina_60x60_hiro.pdf 1 2013-09-30 16:43:48 samozrozumienie, którego doświadczyła Munro jest również utalentowanym kroni przyniosło jej przełom artystyczny. Późniejsze karzem tradycyjnych wartości z dzieciństwa, patosu starości, wreszcie szaleńczego poszukiwania sensu istnienia oraz zagubionego poczucia spełnienia w życiu. Opisując tak poważne, fundamentalne wartości dla każdego człowieka, nie zapomina o obowiązku sprawiania czytelnikowi przyjemności niezwykłą formą. Kunszt opowiadanych historii świadczy także o znakomitej umiejętności obserwacji otoczenia, chęci słuchania innych oraz dużego poczucia humoru i dystansu do siebie. Bez dwóch zdań jest to proza przejmująca, niebanalna, a jednak uniwersalna, która w świecie ciągłego pośpiechu, ogólnej znieczulicy i epatowania przemocą staje się emocjonalnym światełkiem w tunelu.
opowiadania zawierają wiele treści autobiograficznych. Powód jest dość pragmatyczny. Munro szukała w pisaniu ukojenia. Osaczona między wychowywaniem dzieci, a pracą w księgarni próbowała znaleźć swoje miejsce w świecie. Relacje międzyludzkie przedstawiane w późniejszych opowiadaniach to m.in. brak pełnego porozumienia pomiędzy kobietą i mężczyzną, wyobcowanie, problemy wychowawcze, ogólne relacje między matką a dzieckiem.
„Jawne Tajemnice” Alice Munro Osiem historii, w których poezja miesza się z prozą codzienności w rytmie życia małego kanadyjskiego
Ujście emocji Twórczość Munro ewoluowała od opowiadań typu „Mała syrenka” do historii pełnych scen śmierci, które nabierały alegorycznego znaczenia. Jak analizuje sama autorka, mogło być to przejawem jej wewnętrznej walki. Z jednej
miasteczka Carstairs. Bohaterki to kobiety zakochane, samotne, niezależne i bezradne – używają plotki, by opowiedzieć światu o swoich tajemnicach. Plotka staje się ważniejsza niż prawdziwe wydarzenia – wszystko to rozgrywa się na granicy fikcji i rzeczywistości. Premiera 2.04.2014 r. w Wydawnictwie W.A.B.
35
Komiks Wywiad
Jak wygląda syfon? tekst | SEBASTIAN RERAK
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
MICHAŁ RZECZNIK I DANIEL GUTOWSKI TO AUTORSKI DUET, KTÓRY PODPISAŁ SIĘ POD „MACZUŻNIKIEM”, JEDNĄ Z CIEKAWSZYCH UBIEGŁOROCZNYCH PRODUKCJI KOMIKSOWYCH. NIEKONWENCJONALNIE OPOWIEDZIANA I WIZUALNIE EKSPERYMENTATORSKA HISTORIA ZJEDNOCZYŁA W ZACHWYCIE KRYTYKÓW, A TWÓRCOM ZAPEWNIŁA LAUR SUPERHIRO W KSIĄŻKOWO-KOMIKSOWEJ KATEGORII. NIE MOGLIŚMY Z NIMI NIE POGADAĆ...
36
Czy poza Superhiro zdobyliście jeszcze jakąś nagrodę? Michał Rzecznik: Nie (śmiech). Może to dziwić, gdy czyta się świetne recenzje „Maczużnika”. MR: W Polsce komiksy generalnie nie są traktowane jak książki, więc nie liczą się w plebiscytach literackich. Sieńczyk nominowany był w zeszłym roku do Nike, ale to wyjątkowy przypadek. Daniel Gutowski: Poznaliśmy się poprzez digart, na którym zamieszczaliśmy prace. Któregoś dnia na jakimś konwencie spotkałem się z Michałem i byłem bardzo zaskoczony, że nie jest starym człowiekiem z awatara, którego używał (śmiech). Ale nasza znajomość zaczęła się poniekąd poprzez Maszina. MR: Warto dodać, że pierwszy numer Maszina ukazał się w 2006 roku, a wokół fanzinu powstała grupa komiksowa licząca ok. dziesięciu osób. „Maczużnik” ukazał się w ramach Kolekcji Maszina. Zależało wam na podkreśleniu związków z grupą i fanzinem czy rzeczywiście można mówić o pewnym cyklu wydawnictw? DG: Jedno i drugie ma znaczenie. Jako grupa nie mamy spisanego statusu działalności, ale znamy się na tyle dobrze, że wiemy co lubimy. Zazwyczaj maszinowcy tworzą podobne rzeczy, bawią się formą, mają specyficzny sposób opowiadania i styl graficzny. Łączy nas podobne podejście do komiksu, jak również i do świata. MR: Kolekcję Maszina wymyśliliśmy po to, by efektywniej promować same albumy. Z drugiej zaś strony chcieliśmy pokazać, że jedna seria może być wydawana nakładem kilku różnych wydawców. Przez jakiś czas będziemy więc dalej budować markę Maszina. Czy jest nadal zapotrzebowanie na fanziny? Według niektórych mądrali ich rolę przejął już zupełnie Internet. MR: Jest zapotrzebowanie, ale raczej wśród twórców niż odbiorców. Zresztą spójrzmy na popularność komiksu w Polsce. Tytuły z dużych wydawnictw wychodzą w nakładzie pięciuset-tysiąca egzemplarzy, co nie jest imponującą liczbą. Nas jako grupę interesuje w fanzinach to, że pozwalają na swobodę twórczą bez dużych nakładów środków i narzucającego ograniczenia wydawcy. W Polsce ukazuje się głównie komiks autorski przy jednoczesnym braku komiksów rozrywkowych na wysokim poziomie. Skąd taki paradoks? MR: Można się zastanawiać czy tworzenie rzeczy mainstreamowych ma sens na rynku,
WWW.HIRO.PL
na którym jest niewielu czytelników, a przez to także i mało pieniędzy. Skoro ponosi się już ryzyko wydawania czegokolwiek, lepiej wydać coś autorskiego niż silić się na produkt teoretycznie przeznaczony dla szerokiego grona odbiorców. W pewien sposób oswaja to także z czytaniem rzeczy trudniejszych. Obaj jesteście zarówno scenarzystami, jak i rysownikami. Czy w takim układzie łatwo jest o porozumienie? DG: Ja nie uważam się za scenarzystę, bo historie, jakie wcześniej pisałem miały maksymalnie może z piętnaście stron. Z Michałem sprawa wyglądała o tyle fajnie, że świetnie odbiera moje pomysły. W ciągu tygodnia rozpracowaliśmy wspólnie trzy pierwsze rozdziały „Maczużnika”, po czym Michał napisał samodzielnie czwarty. Wcześniej podczas pracy z innymi scenarzystami dochodziło do niesnasek, ilekroć usiłowałem coś zmienić, a w tym wypadku obeszło się bez zgrzytów. Może tylko raz o coś się pokłóciliśmy, ale poza tym wszystko poszło sprawnie. Akcja „Maczużnika” rozpoczyna się w latach 70. Czy trudno wam było „przenieść się” w tę epokę? Wymagało to wzmożonego researchu? MR: Zacznę może od początku, bo powstawanie „Maczużnika” było dość skomplikowane. Początkowo miał to być projekt Daniela i pewnego kolegi, który napisał pierwszą wersję scenariusza, bardziej magiczną i nie osadzoną w konkretnej epoce. Danielowi ten scenariusz się nie podobał i poprosił mnie o napisanie kolejnego. Zacząłem więc obmyślać sjużet na tyle skomplikowany, aby ukryć prostotę fabuły. Tak wpadłem na pomysł potrójnego widzenia rzeczywistości zawartego w trzech pierwszych rozdziałach. Żeby zagrało ono dobrze z rozdziałem czwartym, musiałem przenieść akcję w czasie o kilka dekad. DG: Chcieliśmy, aby historia pozostała uniwersalna i zrozumiała także dla kogoś mieszkającego, np. w Niemczech. Przeprowadziłem pewien research, ale taki osobisty, bo przeglądałem zdjęcia ze ślubu moich rodziców i ich stare telegramy. Jedynym przedmiotem, jaki musiałem sobie przypomnieć specjalnie z myślą o komiksie był syfon (śmiech). MR: Ja researchu nie robiłem żadnego, bo generalnie w niego nie wierzę. Wychodzę z założenia, że wiele można samemu zmyślić i też wyjdzie dobrze (śmiech). Zapytam więc niezbyt oryginalnie: jakie przyświecały wam inspiracje? MR: Przede wszystkim amerykańskie kino lat 70. – Sam Peckinpah, Nicolas Roeg, thrillery
WWW.HIRO.PL
polityczne i różne filmy, w których próbowano odejść od fabuły na rzecz wizualnych eksperymentów. Do tego jeszcze wczesna twórczość Cronenberga oraz Bergman. DG: Michał podrzucił mi „Do ciebie, człowieku” Roya Anderssona, zwracając uwagę na świetną grę czasem – chcieliśmy uzyskać podobny efekt. Nie wzorowałem się raczej na komiksach, chociaż przyznaję, że cały czas miałem w głowie Charlesa Burnsa, Igorta oraz Grupę Ładnie. MR: Recenzenci dopatrywali się w „Maczużniku” wpływów Smarzowskiego i kina moralnego niepokoju, co jest miłe, ale wynika chyba jedynie z podobnych zainteresowań. Zwracali też uwagę na kadry pełne detali, spośród których każdemu można przypisać znaczenie. Mieli rację czy dali się ponieść szałowi interpretacji? DG: Faktycznie przywiązywaliśmy wagę do detali, a wiele z pozoru nieistotnych sytuacji miało swoje znaczenie. Rysując staram się jednak nie przesadzić i nie pokazywać zbyt wiele – kadr ma przede wszystkim ukazywać to, co niezbędne. W „Maczużniku” pojawia się jednak sporo dodatkowych smaczków. Dla przykładu jeśli zamówisz komiks w sklepie Picturebook, dostaniesz go owiniętego papierem pakowym z czerwoną wstążką, które pojawiają się w czwartym rozdziale. Można też w jednym z kadrów zauważyć tubkę nieprodukowanego już od dawna kleju. Często jakiś obiekt pozostaje niemal niewidoczny, ale jest ważny dla odtworzenia realiów, w jakich rozgrywa się akcja. Każdy element wizualny powinien wnosić coś do historii. MR: Detale są istotne również dlatego, że komiks zbudowany jest matematycznie. Gdyby coś nie zgadzało się w kadrowaniu, popsułoby to całą koncepcję czytania albumu. Wspomnijcie jeszcze nad czym obecnie pracujecie. MR: Oczywiście nad „Maczużnikiem II” (śmiech). A mówiąc już na serio, przygotowujemy komiks science-fiction pod roboczym tytułem „Kwarantanna”. Mamy ambicję stworzenia space opery, która jednocześnie traktowałaby o posthumanizmie. Póki co wychodzi nam więc połączenie kiepskich filmów fantastycznych z lat 60. z pisarstwem Lema. Ogólnie przedstawiamy świat przyszłości, tyle że oparty na dawnych jego wizjach. Na pewno będzie to album większy niż „Maczużnik”, więc ukaże się pewnie dopiero w przyszłym roku. Ja ponadto pracuję też nad komiksem dla dzieci o wyborach 4 czerwca 1989 roku. DG: Z kolei ja postanowiłem zmierzyć się ze
zrobieniem albumu autorskiego i jestem na etapie prac konceptualnych. Mam już zaplanowany zarys akcji, za jakiś miesiąc lub dwa rozpoczynam pisanie scenariusza, a potem wezmę się za rysowanie. Ale to już będzie naprawdę grube bydlę (śmiech).
37
Komiks Recenzje
„KICK-ASS i KICK-ASS 2” scen. Mark Millar, rys. John Romita Jr. 7/10
„KRUCJATA TOM 1 – SIMOUN DJA” scen. Jean Dufaux, rys. Philippe Xavier 5/10
„SAGA VALTY TOM 1” scen. Jean Dufaux, rys. Mohamed Aouamri 7/10
Jeżeli spodobały się Wam filmy o tych samych tytułach to tym bardziej warto sięgnąć po komiksowe pierwowzory. Opublikowane z niezwykłą starannością i w twardych oprawach przez Mucha Comics, pastiszowe i krwawe historie Marka Millara („Wanted”, „Wojna Domowa” z wydawnictwa Marvel) to gratka dla osób niekoniecznie przepadających za superherosami. Szkot na kartach swojego cyklu dywaguje, co by było, gdyby ludzie (inspirowani historiami obrazkowymi) założyli maski i kostiumy oraz rozprawili się ze zbrodnią na własną rękę. Jest to całkiem zabawna humoreska. Millar nie umacnia mitu superherosa, jakie zaprezentowali swego czasu Frank Miller czy Alan Moore. Owszem, emanuje przemocą, jednak jest jej tutaj tak dużo, że wręcz niemożliwym staje się traktowanie tego festiwalu krwi oraz siniaków na serio. Duża w tym zasługa luźnych, napisanych z jajem dialogów i narracji. Millar doskonale rozumie współczesność, dzisiejszą młodzież oraz to, na co chce ona wydać pieniądze. Sprzedaje im dokładnie to, czego chcą – przerysowany western w dobie Internetu i iPhone’ów, będący parodią superheroizmu. Dodatkowo ilustracje kultowego artysty Romity Jr. nadają całej historii klasyczności. Jego kreska jest dynamiczna, acz momentami zbyt pośpieszna i niedokładna. Artysta nie rysuje już tak postaci i otoczenia, jak to miało miejsce w opowieściach o Daredevilu.
Gdy Egmont odszedł od wydawania europejskich serii, misję tę przejęły pomniejsze oficyny, jak np.: Taurus Media, Ongrys czy Wydawnictwo Komiksowe. Wraz z fenomenalnymi „Wieżami Bois-Mary”, nacechowanymi naturalizmem i ukazaniem średniowiecznego stylu życia bez zbędnych ubarwień, możemy także przeczytać pierwszy tom czteroczęściowego cyklu „Krucjata”. To kolejna seria Dufauxa publikowana w Polsce przez Wydawnictwo Komiksowe. Niestety, tym razem mamy do czynienia z komiksem odstawiającym na bok kwestie rzetelności historycznej dla niezobowiązującej rozrywki. Akcja rozgrywa się w trakcie wypraw krzyżowych prowadzonych przeciw muzułmanom. W ramach walk o grób pański i święte miasto Jerozolimę obserwujemy rycerskie batalie na pustyniach oraz spiski polityczne prowadzone między dwiema nacjami. Choć tu i ówdzie goszczą wątki magiczne, pobudzające wyświechtaną historię, to w opowieści Dufauxa nie ma nic godnego uwagi. Warstwa fabularna i graficzna są poprawne, aczkolwiek nie wykraczają ponad przeciętność. Na uwagę zasługuje nader zajmująca rozkładana grafika, ukazująca starcie katolickich wojaków z muzułmańskimi tubylcami. Jest dość sprawnie rozpisana. Zachowawcze dialogi oraz mało wyraziste grafiki, pozbawione autorskiego pazura, każą jednak polecić ten komiks wyłącznie fanom średniowiecza, jako tymczasowe czytadło.
Wydawnictwo Ongrys tym razem oferuje pierwszą w swojej ofercie serię frankofońską, autorstwa samego Jeana Dufauxa. Obecnie jest to jeden z najbardziej znanych scenarzystów komiksowych w Belgii i Francji, doceniany za jakość wymyślanych fabuł i niezwykłą produktywność. „Saga Valty” zanurzona jest w meandrach mitologii nordyckiej oraz kultury wikingów, co doskonale zresztą zobrazował Mohamed Aouamri. Fabuła skupia się na losach cnotliwego, choć naznaczonego piętnem bękarta wojownika, który nieoczekiwanie zakochuje się w córce jednego z czołowych klanów regionu. Pomiędzy tym dwojgiem iskrzy na tyle, że dość szybko doczekują się uroczego potomka. Wódz klanu nie akceptuje związku, zmuszając Valgara do „pośpiesznego” opuszczenia Valty . Ów bohater wyrusza w długą wędrówkę mającą na celu odnalezienie sojuszników, którzy pomogą mu odzyskać utraconą miłość i rodzinę. Konflikt zbrojny wisi na włosku, zapowiadając nieuchronną tragedię i śmierć. Średniowieczna intryga, planowana jako dyptyk, jest solidną opowieścią o żądzy zemsty na tle brutalnych bitew, utrzymanych w heroicznej konwencji przygodowej. Skandynawskie klimaty są tutaj w ciekawy sposób doprawione wątkami fantastycznymi, które fanom Conana tudzież Thorgala powinny bardzo przypaść do gustu. Dla wielu może się okazać ciekawym wprowadzeniem do europejskiego komiksu środka. Michał Chudoliński
38
WWW.HIRO.PL
Klasyka rządzi! Kiedy pierwsza para GL 6000 zeszła z taśmy produkcyjnej, świat wyglądał zupełnie inaczej. Był rok 1985, a technologie zastosowane w tym modelu zapewniły mu miano „pierwszego buta do biegania gwarantującego totalną stabilność”. Prawie trzy dekady później GL 6000 wciąż zachwyca klasyczną estetyką i wciąż jest wygodny, a nowe warianty kolorystyczne przyciągają wzrok nawet najbardziej wymagających sneakerheadów.
www.facebook.com/ReebokClassicPoland Modele dostępne są w salonach Reebok, w sklepach stacjonarnych World box oraz online na www.worldbox.pl, w salonach Sizeer, a także online na www.runcolors.pl, www.bludshop.com i www.shoeson.pl
Social Artykuł
Kapitalizm vs. humaniści tekst | JUSTYNA REMBISZEWSKA
ilustracja | KAROLINA SKRZYNIARZ
C Ó Ż W S K O S T N I A ŁY M I N I E C O S P R Ó C H N I A ŁY M P O LS K I M SPOŁECZEŃSTWIE MOŻE DZIŚ SIĘ ZMIENIAĆ? Z PEWNOŚCIĄ WSKAŹNIKI DEMOGRAFICZNE, BIJĄCE NA ALARM, ŻE NIEDŁUGO ÓW KRAJ NAD WISŁĄ STANIE SIĘ PRZYLĄDKIEM STARCÓW GDZIEŚ POŚRODKU STETRYCZAŁEJ EUROPY... CO JESZCZE?
40
Zmieniają się także oskarżenia, którymi przerzucają się z lewej na prawą i z powrotem uczestnicy debat politycznych. Choć jak wiadomo ani u nas dobrej Lewej, ani Prawej na polskiej scenie politycznej nie ma. Z pewnością constans osiągnęliśmy w kwestii braku jakiegokolwiek kompleksowego programu działania, mogącego rozwinąć te obszary życia społecznego i gospodarczego, które najbardziej tego rozwoju i wsparcia potrzebują. Tak oto rodzi się frustracja w kraju nad Wisłą. Co zaskakujące tutaj akurat, w gorącym i rozbudzonym społeczeństwie, w „Chrystusie narodów” od 1989 roku. Lubimy sobie pokrytykować podczas popołudniowej latte, jeśli w ogóle nas na nią stać, ale z mobilizacją jest dużo gorzej. Protestujemy, jeśli chodzi o pieniądze i to w momencie, kiedy ktoś wyjmuje nam banknoty z kieszeni. Wtedy na drogi wychodzą rolnicy. Pod szpitalami koczują pielęgniarki, a na Wiejskiej ustawia się kordon górników. I tak od czasu do czasu pojawia się jakaś manifestacyjka. Natomiast zaraz po noszeniu transparentów strajkująca bezimienna masa wraca do domu, by wskoczyć w ciepłe kapcie.
WWW.HIRO.PL
Moje pokolenie stąd zwiewa. Nawet jeśli jego przedstawiciele mają pracować pół życia w tej samej restauracji, wolą nosić tacę z uśmiechem na twarzy za granicą niż tutaj, ale z bólem w tyłku. Bo nie zostali wziętymi prawnikami, lekarzami z oddziału dra House'a, przedsiębiorczymi milionerami czy megabłyskotliwymi dorobkiewiczami, którzy wstrzelili się cudem w niszę rynku i przechytrzyli niemiłosierną logikę kapitalizmu. Z dala od oczekiwań, przeszywających spojrzeń pięciu procent społeczeństwa – beneficjentów splendoru i sukcesu społecznego. Fala protestów Jednak gdzieś na peryferiach zwojów mózgowych najśmielszych polityków, na kresach geograficznych tego kraju przelewa się czara goryczy. W miejscu, czasie i sytuacji, w których nie chodzi, a przynajmniej nie bezpośrednio, o pieniądze. Ilu filozofów potrzeba do wzniecenia fali protestów w środowiskach akademickich w całym kraju? Mniej niż dwudziestu. W październiku 2013 roku grupa studentów-zapaleńców Uniwersytetu w Białymstoku sprzeciwiła się zamknięciu naboru na filozofię. Z pomocą zaangażowanych w sprawę naukowców uczestniczyli oni w kilkumiesięcznej batalii i nierównym dialogu z władzami, dla których sytuacja finansowa uczelni jest priorytetem. Nie zważając na argumenty studentów, decyzja zapadła. Od 2015 roku nie będzie naboru na studia filozoficzne. Dzięki portalom społecznościowym, lokalnym i ogólnopolskim mediom, wiadomość o tej sytuacji rozprzestrzenia się na całe polskie środowisko akademickie i nie tylko. W grudniu i styczniu odbyła się medialna debata kręgów humanistycznych o kondycji humanistyki, szkolnictwa wyższego, wprowadzanych odgórnie reform i ich rezultatów. Po wielu latach milczenia naukowcy podjęli dyskusję i biją na alarm. Wskazują na to, jakie skutki może mieć obecny trend, czyli odwrót od humanistyki i studiów uniwersyteckich, także matematyki czy fizyki w stronę uczelni technicznych i politechnik. Powstał nawet list intelektualistów w obronie filozofii wystosowany do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, pod którym podpisują się znane osobistości różnych środowisk, ponad stu profesorów, ludzie kultury, publicyści i historycy. Po filozofach zaczęli protestować filolodzy i historycy. Wszyscy zauważają nadchodzący zmierzch nauk humanistycznych i społecznych, co dodatkowo podsycają zmiany prawne w strukturze i funkcjonowaniu uczelni m.in. system boloński oraz
WWW.HIRO.PL
odpłatny drugi kierunek studiów. No dobra, ale o co chodzi w tych podpisach, apelach i całym zamieszaniu? Przecież skoro potrzebujemy specjalistów technicznych to oczywistym jest, że w sposób „naturalny” zainteresowanie kierunkami humanistycznymi zaniknie. Potęga dyplomu Otóż w tym na pozór naturalnym procesie dajemy się wmanewrować, jedni świadomie inni nie, w zwierzęcy system rynkowy, w neoliberalny ład, który zapuszcza swe macki wszędzie, w tym przypadku w rejony nauki oraz nietykalne, z zasady i idei, uniwersytety. Uczelnie wyższe są dzisiaj maszynkami do tworzenia „absolwentów”. Na wykładzie inaugurującym rok akademicki dziekan mówi: „Witamy w naszej korporacji! Za chwilę zapoznamy się z ofertą studiów”. Czuję się jak w sklepie, wodzona za nos przez przeszkolonego „asystenta sprzedaży”. Absolwent jest dzisiaj zawodem, a uczelnia to taka firma, która nadaje tytuł. Bycie studentem można więc potraktować jako jeden z etapów życia, kolejny stopień obowiązkowej szkółki, bo kto dzisiaj nie idzie na studia? Jakość studiowania na przytłaczającej większości kierunków jest skandaliczna. Śmiem twierdzić, że spośród całych roczników niektórych kierunków może 10% studentów znajduje się w miejscu, w którym powinno być. Reszta lewituje. Między wygodnictwem i pięcioletnim zimowaniem w rodzinnym gnieździe a strachem przed samodzielnością. Właściwie nie rozumieją po co tu są. Czy to jakaś ludowa tradycja, element folkloru, obrzęd? Po pięciu latach imprezowania, godzinach spędzonych nad ściągami ze średnią na dyplomie nieco przekraczającą 3,00, wyruszają na podbój rynku pracy. Ot zaskakujące uczucie – nikt nie czeka z otwartymi ramionami. I nie jest to problem kierunku, który ukończyli. Ten problem jest o wiele bardziej złożony i tkwi w mentalności całego społeczeństwa, które jest święcie przekonane o tym, że postępuje słusznie. O tym, że „człowiek bez studiów” to reprezentant jakiejś zmarginalizowanej kategorii społecznej. Takie właśnie myślenie upośledza funkcjonowanie uczelni. Pokutuje mit o potędze dyplomu. Tylko co po dyplomie, kiedy w głowie nic ze studiów nie zostało? Ani z teorii, ani z praktyki. Znajduje się zatem kozła ofiarnego – kierunki humanistyczne – i wylewa się dziecko z kąpielą. Sposobem na zapobiegnięcie bezrobocia jest odwrót w stronę sprecyzowania i stechnicyzowania umiejętności. To powinna zapewnić uczelnia, z którą współpracują różnego
rodzaju przedsiębiorstwa. Ów podmioty kierowane często przez osoby, które miały więcej szczęścia niż rozumu, dyktują profesorom, jak kształcić, by innym też tak się udało. Logika wolnorynkowa W społeczeństwie panuje atmosfera pogardy wobec humanistów, ludzi studiujących kierunki społeczne. Dzisiaj wstyd się przyznać, że czyta się więcej niż gazetę czy znaki drogowe. Żyjemy w czasach tzw. realnego kapitalizmu. Niekiedy łatwiej sobie wyobrazić koniec świata niż koniec kapitalizmu. Zdominował nas język neoliberalizmu i jego logika wolnorynkowa. Dajemy sobie wmówić, że to równie naturalne, jak prawo dżungli. Wygrywa silniejszy, a słabszy musi odejść. Wszystko staje się prędzej czy później podmiotem rynkowym, podlegającym tym samym prawom. Godzimy się na to. Niewolniczo przystosowujemy bez cienia wątpliwości i dozy krytycyzmu. Jak cień włóczy się za nami kompleks Zachodu, „syndrom opóźnionego przybysza”. Braki nadrabiamy kosztem nauki i kultury. Paradoksalnie, kraje wysoko rozwinięte zawdzięczają swój status dobrze wyktształconej kulturze i refleksji, na bazie której mogły rozwinąć się gospodarczo. Na Zachodzie nie zamyka się uniwersytetów, docenia filozofów i humanistów zamiast wybijać ich do ostatniego. Nie trzeba sięgać daleko. Sąsiadujemy przecież z jedną z potęg gospodarczych Europy i jednocześnie społeczeństwem o bogatej tradycji filozoficznej. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Zastanówmy się, jakie byłoby społeczeństwo pozbawione filozofów, filologów czy historyków, w drugiej kolejności fizyków czy chemików, nad którymi również wisi widmo zagłady. Pozwolę sobie zarysować tę sytuację. W pierwszej kolejności będzie to społeczeństwo bezkrytyczne, któremu łatwo wmówić, że aby mieć więcej pieniędzy musi zrobić „coś tam” (oczywiście kosztem tegoż społeczeństwa, tu wstaw dowolnie pasujący element). Będzie to społeczeństwo bez wyobraźni, niezdolne do zaproponowania alternatywy, dlatego zmiana będzie przezeń postrzegana jako coś złego. Czy taka sytuacja nie jest pożądana przez tych, którzy dzierżą władzę? Doceńmy zatem wysiłki i starania tych, którzy zdają sobie z tego sprawę, walcząc o to, by w życiu chodziło o coś więcej niż bilans zysków i strat. Wielkie zmiany często zaczynają się niepozornie. Niech parodia wykładu znanego filozofa, de facto krytyka kapitalizmu, Slavoja Żiżka, będzie optymistyczną puentą: www.youtube.com/watch?v=80X0pbCV_t4
41
Social Artykuł
Słoneczna depresja tekst | MACIEJ PIASECKI
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
NADCHODZI WIOSNA. POWIETRZE ROBI SIĘ CIEPLEJSZE, TRAWA BARDZIEJ ZIELONA, PTAKI ĆWIERKAJĄ, A LICZBA SAMOBÓJSTW JAK CO ROKU SZYBUJE W GÓRĘ. JAK PRZETRWAĆ? CO JEŚLI BLISKA OSOBA ZACHOWUJE SIĘ DZIWNIE? I CZY WIEDZA WYNIESIONA Z FILMÓW O ZOMBI MOŻE TU COKOLWIEK POMÓC*?
Intuicja podpowiada, że to jesień – wypełniona strugami deszczu i brunatnością – sprzyja nasileniu depresji. Niektórzy stawiają na okres Bożego Narodzenia. Nic dziwnego. Rodzinne spędzanie czasu, mili ludzie z telewizji, którzy zachęcają do wzięcia wysoko oprocentowanej pożyczki, aby Święta na pewno były magiczne… Jednak badania z kilku krajów Europy potwierdzają teorię zgoła odmienną. The winner is... W książce „The Emotional Calendar” harwardzki psychiatra John Sharp zauważa, że te same wiosenne bodźce, które jednym każą wkładać bardziej pastelowe ubrania i rzucać frisbee, innym utrudniają wyjście z pokoju. Nawet jeżeli twoje poziomy serotoniny i dopaminy rosną, to jeśli nie jesteś w stanie przekonać się do tych wszystkich aktywności, które rzekomo powinieneś robić, może cię to wciągnąć w jeszcze większego doła. Według Elaine Aron, autorki „The Highly Sensitive Person”, dla niektórych znaczenie mają także nagłe zmiany w przyrodzie (a jak wiemy ze „Świata Wayne'a” zmiany są straszne), a także alergie. Zdawać by się mogło, że brakuje tu tylko śpiewu ptaków. Choć logika depresji jest niezwykle zawiła to wielu ludzi dyskredytuje całą tę przypadłość. Wbrew częstej opinii, depresja nie jest przypadłością, którą wymyślają sobie dobrze sytuowani nastolatkowie oraz osoby, które nie znalazły lepszego sposobu na zwrócenie na siebie uwagi (i nie mam tu na myśli tylko klinicznej depresji, ciężkiego stanu wymagającego zazwyczaj leczenia farmakologicznego). Według Światowej Organizacji Zdrowia w 2030 r. to właśnie depresja będzie najbardziej niszczącą życie – tj. powodującą śmierć i obniżająca jakość przeżytych lat – przypadłością na świecie, wyprzedzając choroby serca, wypadki drogowe oraz temat tak ulubiony przez popkulturę, że wciąż może się wydawać najbardziej palącym globalnym problemem, czyli HIV i AIDS. W samym marcu polską premierę mają dwa poświęcone im filmy: oscarowy „Witaj w klubie” i „Test”. Słodko-tragiczna historia Chociaż sama depresja – niegdyś utożsamiana z melancholią – to motyw mający korzenie w starożytnych traktatach medycznych i budzący fascynację od co najmniej XVII wieku, to jej paradoksalna relacją z wiosną i słońcem w niewytłumaczony sposób potrafiła wymykać się artystom, niekiedy tylko przypominając o sobie. „Wiosna”
42
WWW.HIRO.PL
związanego z ruchem arts & crafts angielskiego malarza Waltera Crane'a nie budzi jednoznacznie pozytywnych uczuć. Trudno odgadnąć o czym myśli leżąca w trawie dziewczyna, ale jej oblicze może sugerować zarówno nadzieję, jak i zwątpienie (oraz to, że autor próbował się wpisać w powszechnie obowiązujący w wiktoriańskiej Anglii sentymentalny styl). Słynni „Pasterze arkadyjscy” Nicolasa Poussina przypominają, że w obiecującej wielką szczęśliwość krainie Arkadii także spotkamy śmierć. W ostatnich latach skąpana w słońcu depresja zdaje się przeżywać powolny renesans. Hitowy numer „Summertime Sadness” Lany Del Rey sprzed dwóch lat zdaje się dotykać właśnie tych emocji. Kiedy w pogodny dzień na piaszczystej plaży zaczynają się w tobie, nie wiedzieć czemu, zbierać czarne chmury. Z ekranizacji „Przekleństw niewinności” w reżyserii Sofii Coppoli też jakby bił ciepły, słoneczny blask, ponuro zlewający się ze słodko-tragiczną historią piątki sióstr. Z tym, że w obu przypadkach mamy do czynienia ze słonecznością późnego lata, bujną i obfitą, ale nieuchronnie zapowiadającą własne obumarcie, wraz z resztą natury. Wiosenna depresja miałaby w tym kontekście uzasadnienie, biorąc pod uwagę, że w spektakularny wybuch przyrody w drugim kwartale roku wpisana jest od samego początku konieczność przekwitnienia, obumarcia i w końcu zgnicia. Taka perspektywa niekoniecznie sprawia, że chce ci się starać. Ale bardziej przybijająca jest chyba wielość możliwości, jakie oferują nadchodzące miesiące: presja, by je wykorzystać i żal związany z tym, że trzeba wybrać tylko część z nich. Paraliż mocy „Depresja nie polega na tym, że jest ci bardzo smutno, chce ci się płakać i chcesz się zabić, tylko na tym, że czujesz że nic nie jesteś w stanie zrobić – taki paraliż mocy” mówi Małgorzata Halber, autorka facebookowego komiksu „Bohater”, który bez ogródek nazywa komiksem o depresji. Halber zwraca uwagę na to, że coraz większa powszechność depresji ma związek właśnie z presją. „Żyjemy w świecie, w którym wytworzyło się ciśnienie, żeby napisać książkę, mieć ciekawego Instagrama, znać filmy z 3. i 4. obiegu, być projektantem i w ogóle artystą. Do tego zewsząd płynie komunikat, że wiesz za mało i za mało się starasz.”. Do społecznościowego Internetu, czyli środowiska bez którego „Bohater” pewnie by nie zaistniał, ma ambiwalenty stosunek. „W Inter-
WWW.HIRO.PL
necie uczestniczysz jednocześnie w życiu setek osób. To z jednej strony fascynujące – człowieka interesuje drugi człowiek. Ale jeśli jesteś trochę neurotykiem, to fantazjujesz o ich życiach, dokonaniach, o tym że nie boją się rozmawiać z ludźmi. Ale nie dochodzi do interakcji i rozmowy, nie dowiadujesz się jak oni naprawdę się czują. To dodatkowo pogłębia twoje poczucie gorszości. A wydaje mi się, że depresja się bierze z poczucia gorszości.” Iluzja nieograniczonego wyboru, związana z postmodernistyczną kulturą konsumpcjonizmu wytworzyła zatem sytuację, w której cierpimy z powodu wszystkich rzeczy, których nie robimy. Zamiast skupić się na tym, co rzeczywiście robimy i co sprawia mam frajdę. Tkwimy w poczuciu, że innym jakoś spektakularnie się udaje, że oni wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, i że ich wiosna na pewno będzie udana, a tylko my siedzimy teraz na YouTubie oglądając kota w stroju rekina, jeżdżącego na odkurzaczu. A przecież powinniśmy wyjść na słońce i się cieszyć, jak inni. I kończy się na tym, że już nie bawi nas nawet ten kot. „Możesz przyznać, że czujesz się źle” mówi Halber, krytykując brak przyzwolenia na emocje uznawane za nieprzyjemne. „Najgorsze, co można powiedzieć osobie z depresją to: nie przejmuj się; życie jest ciężkie, weź się w garść; tak naprawdę chodzi o to, żeby wiedzieć, jakie się ma cele i starać się je osiągnąć; życie ma jasne strony, świeci słońce, najlepiej zacznij uprawiać sport i się zdrowo odżywiać”. Udzielanie płytkich rad uważa za sygnał, że radzący nie chce wiedzieć, co masz do powiedzenia. „A takich znajomych należy się pozbywać". Chociaż doczekaliśmy się coraz lepszych leków na AIDS, z depresją może być jeszcze trudniej. Wiele zależy tutaj nie od lekarzy i farmakologicznych koncernów, a od społecznego nastawienia. Lekceważona i dyskredytowana, będzie stanowić coraz większy problem. Co zatem zrobić? Halber proponuje szczerze rozmawiać (także z terapeutą). Umiejętności mówienia z jednej, a słuchania z drugiej mogą okazać się kluczowe, jeżeli do 2030 chcemy zachować resztki poczytalności. Zatem jeśli tej wiosny ktoś będzie kazał ci wziąć się w garść, możesz – cytując Bohatera – mieć to w dupie. * Nie, raczej nie.
Social Artykuł
Reprezentujesz biedę tekst | MARTA MARCINIAK
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
CIĘŻKO JEST DZISIAJ MYŚLEĆ O CZYMKOLWIEK INNYM NIŻ O UKRAINIE. RÓWNIEŻ DZIENNIKARKI MAGAZYNU „GLAMOUR” POSTANOWIŁY DOWIEDZIEĆ SIĘ JAK WYGLĄDA SYTUACJA NA MAJDANIE. OLENKA MARTYNYUK, UKRAIŃSKA DZIENNIKARKA „MODOWA”, DOWIEDZIAŁA SIĘ, ŻE NIE WARTO JEDNAK STAWAĆ PO CZYJEJKOLWIEK STRONIE, BO TO CHYBA MAŁO GLAMOUR, A OPISAĆ W CO UBRANE SĄ „REWOLUCJONISTKI NA MAJDANIE” JEST O WIELE CIEKAWSZE. SPRAWA ODBIŁA SIĘ DOŚĆ SZEROKIM ECHEM NA PORTALACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH.
44
Postanowiłam wziąć na warsztat nie tylko ten publicystyczny koszmar, ale również inne narracje i mechanizmy wymierzone w kobiety, które tworzą i oferują wyobrażenia glamour, sny o potędze, która nigdy nie nadejdzie. „Jestem kroplą w oceanie, która przemieni Ukrainę” głosi jedno z haseł Euromajdanu jak pokazuje słusznie „Glamour”. Tuż obok hasła zobaczymy zdjęcie, gdzie Olenka, dziennikarka ukraińskiego „Vogue'a”, przechadza się wśród manekinów ubranych w piękne fałdy materiałów, tak jakby przechadzała się wśród ciał na Majdanie. Nie warto chyba rozpisywać się na temat bzdur, które wyszły spod pióra Ukrainki. Szokujący jest jednak brak elementarnej refleksji nad sprawą i Olenka, która zachłysnęła się wielkim światem kapitalistycznych rozkoszy, oferowanych jednej setnej procenta na świecie. Do tego dochodzi tłumaczenie polskiej edycji „Glamour”, w której pojawił się artykuł. Numer marcowy poszedł już do druku w momencie, kiedy zabijano ludzi na ulicach Kijowa. Drogie Panie, droga Anno Jurgaś – w tym przypadku wcale nie jest fajnie, jak dużo mówią. Dla mnie i dla wielu moich koleżanek już nie tylko prezentujecie niestosowne postawy ideologicznie, ale od tej pory również reprezentujecie przeciwieństwo tego, co chyba staracie się promować, czyli styl i takt. W takich sytuacjach numer wycofuje się ze sprzedaży czy wstrzymuje druk nie tylko dla dobra społeczności ukraińskiej, ale również w celu uniknięcia totalnego faux pas, jakie redakcja popełniła. Przedstawię teraz TOP 5 zdań, jakie pojawiły się w artykule. 1. „Oczywiście na początku zastanawiałam się jak mam się ubrać, idąc na Majdan. Wiesz, takie typowe rozterki fashionistki.” 2. „Zdałam sobie sprawę, że umiejętności, które posiada dziennikarka modowa nie są przydatne w trudnych czasach.” 3. „Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałam wcześniej tak dobrze ubranych rewolucjonistów.” 4. „Postanowiłam też, że nie spędzę Nowego Roku w Paryżu (co brzmi bardzo szykownie), a zamiast tego będę marznąć w sylwestra na Majdanie.” 5. „Moja próżność podpowiadała mi, że noszenie kanapek to nie jest odpowiednie zajęcie dla dziennikarki modowej.” Kupuj, a będziesz szczęśliwa! Wcześniej w tym samym numerze znajdziemy artykuł pt. „Cały ten gender” z podpisem „Czy można być feministką, nie będąc feministką?”. Pytanie, na które odpowiedzi pewnie nie znalazłby ani Derrida ani Žižek. Są to oczywiście pytania w postaci „czy zakonnice mają
WWW.HIRO.PL
okres?”, ofiarowane czytelniczkom w ładnej, plastikowej oprawie, która pachnie Paryżem, Londynem i „Seksem w wielkim mieście”. Autorka tekstu podaje w nim, że najważniejsze zostało przez feministki już dawno wywalczone i że sama woli kreskówkę „Atomówki” niż aborcję w Wigilię. Pismo „Glamour” numerem marcowym sięgnęło erudycyjnego dna, dokonało zbiorowej schizofrenii, którą proponuje milionom nieświadomych niczego czytelniczek. Można oczywiście olewać pewne tematy takie jak: animal studies, gender i Majdan, ale brać się za nie i tak spektakularnie na nich polec? Co się stało? Czyżby nagle „Glamour” przestało zadawać sztuczne pytania w stylu „Jak być sobą?” i „Seks na pierwszej randce – hot or not?”. Do tego w artykule dochodzą: „Nie obrażam się, kiedy facet powie na mnie fajna dupa. Nie ma w tym nic złego, że ktoś zauważy, że mam kształtne pośladki.”. Problem polega na tym, że dyskurs feministyczny zwraca właśnie uwagę na coś więcej niż kształtne pośladki, proponując wizję kształtnego mózgu. Magazyny kobiece spod znaku „Glamour” poruszając tematy poważne i próbując podejść do nich w sposób populistyczny i przystępny dla statystycznej czytelniczki wchodzą w schizofreniczny dyskurs, w którym reprezentacje fotograficzne i tekst nie zazębiają się. Stronę dalej mamy reklamę Dawida Wolińskiego, proponującego truizmy w stylu „pracuj ciężko to zaistniejesz w świecie mody”. Następny jest przewodnik po ulubionych miejscach w Nowym Jorku, stworzony przez blogerkę Jessicę Mercedes. Adorno wraz z Horkheimerem ukuli teorię, że społeczeństwo kapitalistyczne tworzy tanią sztukę, która otępia ludzkie umysły i skłania je do zaspokajania pragnień konsumpcyjnych, odwracając uwagę od prawdziwych pytań o moralność czy etykę. Tutaj mamy sytuację wydaje się innego typu: pragnienia konsumpcyjne zestawione z pytaniami etycznymi, źle postawionymi, tworzą mix nie do przebicia. Wszystko to stanowi pochwałę kapitalistycznego dyskursu, który mówi wyłącznie jedno: kupuj, a będziesz szczęśliwa. Kolorowy spektakl konsumpcji Różnice pomiędzy tworzeniem i naśladowaniem w magazynach kobiecych zacierają się. Uderzająca jest powtarzalność sezonowa i sakralność przedstawianych zdjęć i tematów: miej brązową skórę na lato, białą na zimę; jak być sobą? jak się zmienić?; jak zadowolić twojego faceta? jak się ubrać do pracy? Wielkomiejskie aspiracje, szyk, drogie ubrania, stanowią cel targetu magazynów takich jak „Glamour”
WWW.HIRO.PL
czy „InStyle”. Jak pisze Franczak, miasto (Nowy Jork, Paryż, Dakar) nie tylko staje się celem, ale także przedmiotem konsumpcji w wymiarze bezpośrednim. Odbiorczyni performance, jakim staje się magazyn musi posiąść albo przynajmniej upodobnić się do spektaklu. Spektakl ten nie jest zwykłym nagromadzeniem obrazów, ale „zapośredniczonym przez obrazy stosunkiem społecznym między osobami, samym rdzeniem nierealności realnego społeczeństwa”. Wszystko zatem co podają magazyny kobiece jest nierealne, sztuczne i przetworzone. Reprezentacje wizualne są kolejnymi formami produkcji. Potrzeby kobiet nieustannie rosną dzięki narracji, jaką proponują magazyny. „InStyle” jak w każde kobiece pismo posiada podział na warstwy, zwane działami. Wszystko jest niczym performance, nie ma już „goffmanowskiego” podziału na scenę i kulisy spektaklu. Cały magazyn staje się kolorowym spektaklem konsumpcji, który powoduje wyobcowanie poprzez podkreślenie nieustannie obecnej roli towaru. Dodatkowo dochodzi do całkowitej fetyszyzacji towarowej. Ubrania stanowią w „InStyle’u” temat naczelny. Dział „ZAKUPY!” to ponad 15 stron, a „ŻYCIE ITD.” – 5. Do tego dochodzi dział „CO TERAZ!” (dotyczący również mody), „THE LOOK”, „TWÓJ LOOK” i „EKSTRA” – dotyczący gwiazdy numeru oraz sesji zdjęciowych. Według Barthesa świat fotografii mody przedstawia się pod postacią teatru. W poetyckich łańcuchach obrazów mody odnajdziemy wiele związków znaczeniowych. Barthes mówi również o tym, że w tym teatrze, w dekoracjach „żyje jedna kobieta: ta która nosi ubiór”. Kobieta-podmiot ma postawę sprawczą, kreując na scenie poszczególne style mody. Według niego kobieta i żurnal z nieruchomego signifiant przekształcają ubiór w czyn, urzeczywistniając je. Moda to cały język, jakimi dysponują takie magazyny. Rzadko znajdujemy tam cokolwiek innego poza modą. Komunikowanie między kobietami realizuje się zatem poprzez język-ubiór, który musi być odpowiadający przedstawieniom znajdującym sie w magazynach. Kobieta staje się machiną synoptyczną. Dotyczy to szczególnie tabloidów, które adresowane są w większości do kobiet. W tym przypadku chodzi tutaj o jedną kobietę – czytelniczkę, która patrzy na jeden magazyn, a tym samym na cały sztuczny-świat, a tak naprawdę nie widzi nic – jej perspektywa nie rozszerza się, a raczej zacieśnia, ograniczając się do spostrzegania fetyszystycznego. Kobieta pożąda tego, czego pożądają inne kobiety, a zatem
staje się tą samą kobietą co inne, poprzez nieustanne naśladownictwo, poprzez kupowanie w tych samych sklepach, tych samych produktów. Ciała modelek, ale także kobiet kupujących te magazyny, ćwiczących z Ewą Chodakowską, stają się „najpiękniejszymi przedmiotami konsumpcji”. Moda w systemie kapitalistycznym staje się narzędziem dystynkcji, próbą wyróżnienia się, w którym kobieta glamour potwierdza integralność i siłę systemu. Artykuł powstał z wykorzystaniem pracy „Przeżycie spojrzenia, kreacji, produktów. Analiza bloga Julii »Maffashion« Kuczyńskiej” napisanej na wydziale kulturoznawstwa Uniwersytetu Warszawskiego.
45
Moda Wywiad
Film za 50 dolarów tekst | AGNIESZKA KUCZYŃSKA
zdjęcia | WARSAW FASHION FILM FESTIVAL
PRODUKCJE ALEXA TURVEYA I KINGI BURZY TO KRÓTKIE IMPULSY, WIZJE SKŁANIAJĄCE DO MYŚLENIA. BRAK SZTAMPOWEJ REALIZACJI, WIDOCZNYCH RAM SZEROKO POJĘTEJ KOMERCJI, MIMO ŻE PRZEKAZ JEST PRODUKTOWY. JAK WIDAĆ MOŻNA TAKI FILM ZROBIĆ ZUPEŁNIE INACZEJ. ZASKOCZYĆ SIŁĄ WYRAZU. UPLASTYCZNIĆ. TO WŁAŚNIE TEN INDYWIDUALNY CHARAKTER SPRAWIA, ŻE REALIZACJE ALEXA I KINGI ZWRÓCIŁY NA SIEBIE UWAGĘ KRYTYKÓW.
46
Przyjechaliście zaledwie na kilka dni, by uczestniczyć w Warsaw Fashion Film Festival. Dużo mieliście już wywiadów dzisiaj? Kinga: Oj, bardzo wiele! Cała Polska przyjechała, by nas zobaczyć. (śmiech) Pewnie jesteście zmęczeni. Porozmawiajmy zatem o przyjemnych rzeczach. Jak zaczęła się Wasza przygoda z filmem? Kinga: W sumie, to chyba zadziałało na zasadzie przypadku. Wiele rzeczy w życiu dzieje się właśnie dlatego, że znajdziesz się w odpowiednim czasie i miejscu. Spotykasz odpowiednich ludzi. Wszystko zaczęło się, gdy pojechałam z koleżanką na wakacje do Europy. Potem trafiłam do Londynu. Długo nie mogłam znaleźć pracy, a nie chciałam parzyć kawy i tym podobnych. Zaczęłam więc nagrywać. Początkowo proponowałam darmowe klipy znajomym, którzy tworzyli muzykę. Większość ujęć, jakie wtedy zrobiłam absolutnie nie są czymś, czym można byłoby się pochwalić (śmiech). Niesamowite jest to jak
WWW.HIRO.PL
realizujesz filmy za maks 50 dolarów, a potem nagle dostajesz budżet w wysokości 10 tysięcy. Nie wiesz co masz wtedy zrobić, od czego zacząć. Ba nie wiesz nawet skąd wypożyczyć profesjonalną kamerę (śmiech). Alex: Dojście do jakiegoś pułapu to z reguły proces. Rzadko kiedy zaczyna się od razu ze szczytu. Moja przygoda zaczęła się od nieźle popieprzonego filmiku, który nakręciłem wraz z kumplem skradzioną wujkowi kamerą. Realizacja trwała 7 minut, ważyła może 1MB... i nosiła tytuł „Morski Potwór Miłości” (śmiech). Inspiracją stał się koszmar, który przyśnił się kiedyś mojemu koledze. Mieliśmy wtedy po 11 lat, całymi dniami gapiliśmy się w telewizor, więc zwyczajnie nagraliśmy ten sen. Nadal gdzieś mam to wybitne dzieło kinematografii! (śmiech). Tak naprawdę poczułem się reżyserem dopiero 2 lata temu. Skąd czerpiecie inspirację? Alex: Różnie. Wszystko zależy od rodzaju filmu, potrzeb klienta, budżetu. Zupełnie inaczej pracujesz, gdy masz jakiś case, który musisz zrealizować. Dostosowujesz wtedy pomysł do wizji klienta. Szukasz złotego środka, aby komercyjny film był jednocześnie dobrym dziełem, a nie tylko zwyczajną „ofertą”, którą ktoś chce sprzedać. Trzeba podejść do tematu w sposób elastyczny, nawet gdy są jakieś ograniczenia. Kiedy nie ma odgórnych wytycznych, wtedy można zająć się własną kreacją. Trzeba przyznać, że świetnie sobie z tym radzisz. Mimo tych wytycznych udaje Ci
WWW.HIRO.PL
się zachować indywidualizm, wykreować innowacyjne podejście. Więcej, jest to docenione przez krytyków. To jest nie lada umiejętność. Alex: Dzięki (śmiech). Kingo, a co Ciebie inspiruje? Kinga: Też różnie. Łatwiej byłoby powiedzieć co mnie nie inspiruje (śmiech). Jak zaczynałam zupełnie inne rzeczy stawały się moim natchnieniem niż teraz. Przez tych kilkanaście lat możliwości znacznie się zwiększyły. Ma to swoje dobre i złe strony. W dzisiejszych czasach sztuka wizualna ma zdecydowanie łatwiej niż chociażby 10 lat temu. Wszystko dzięki Internetowi. W sieci jest mnóstwo „filmów”. Każdy teraz może zrobić „kinematograficzne dzieło”. To, że duża ich część nie jest nawet godna uwagi to już inna rzecz. Szczerze mówiąc często nie mam już siły niektórych obejrzeć tyle tego jest. (śmiech) Alex: To prawda. Jak byłem w Rosji miałem okazję zapoznać się z młodym, międzynarodowym kinem. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że w większości te filmy były do siebie podobne. Pochodzenie twórcy czy środowisko, w jakim się wychował nie miało wpływu na kreację. Nie pojmuję tego! Kinga: Jasne, ale zwróć uwagę na przykład na scenę muzyki. Na realizację klipów masz z reguły jakąś receptę, przepis, który zadziała. Ryzykownym jest zrobienie czegoś innego. I jeżeli zależy Ci by zaistnieć, a często zależy, to zwyczajnie nie masz innej opcji. A wracając
jeszcze do inspiracji to z pewnością muszę wspomnieć o Kieślowskim. Moje ulubione dzieło to „Trzy Kolory”. Znasz Alex? Alex (uśmiecha się): Oczywiście. Kinga: Kieślowski podkreśla tam znaczenie drugiego planu, fantastycznie bawi się światłem. Niesamowita plastyczność przy minimalnych dialogach. Te niedomówienia pozostawiają miejsce na myśli, które płyną własnym tempem. Po takim filmie masz poczucie, że byłeś świadkiem czegoś wyjątkowego. Czegoś co jest Twoje. I tak na przykład kręcąc „Podwójne życie Weroniki” Kieślowski był zafascynowany Paryżem. Zaczął tworzyć własną rzeczywistość. Filmowany przez niego świat jest bardzo malowniczy, pełen uroku. Za każdym razem, gdy jestem w Paryżu widzę jego obrazy, dokładnie takie, jak on je przedstawił. To jest doprawdy niezwykłe! Kiedy będę realizować własne pełnometrażowe filmy chcę aby były choć trochę podobne. Alex: A nie realizujesz teraz czegoś w tym klimacie dla... Kinga: Ciii... to jeszcze tajemnica (śmiech). No dobrze i ostatnie pytanie. A raczej hasło, bo przecież nie mogłabym tego ominąć. Pierwsze skojarzenie: Polska? Kinga: PIEROGI! (śmiech) Alex miałeś okazję ich już spróbować? Alex (uśmiecha się): jak do tej pory miałem okazję spróbować jedynie schabowego. Kinga: Koniecznie musisz spróbować pierogów. To najlepsza rzecz na świecie.
47
WICKED GAME
MODEL: ANNA / MANGO MODELS MAKE-UP: ANNA ANTONINA AKIナイZA STYL: ANNA ANTONINA AKIナイZA FOT.: MAGDEBURSKY PHOTOGRAPHY
Moda
Wywiad
Się szyje tekst | ALEKSANDRA NOWAKOWICZ
ilustracja | MARTA GLIWIŃSKA
OLA BAJER ARTYSTKA, PROJEKTANTKA. Z LICZNYMI SUKCESAMI SKOŃCZYŁA AKADEMIĘ SZTUK PIĘKNYCH W KATOWICACH, KRAKOWSKĄ SZKOŁĘ ARTYSTYCZNĄ I MIĘDZYNARODOWĄ SZKOŁĘ KOSTIUMOGRAFII I PROJEKTOWANIA UBIORU W WARSZAWIE. JEST LAUREATKĄ WIELU PRESTIŻOWYCH KONKURSÓW, TAKICH JAK ZŁOTA NITKA, FASHION DESIGNER AWARDS, OFF FASHION. FASCYNUJE JĄ ISLANDIA, W PRZYSZŁOŚCI STARA SIĘ BYĆ BARDZIEJ UTYLITARNA. Zdobyłaś honorowe wyróżnienie na najlepsze polskie dyplomy ASP. Dostałaś stypendium do warszawskiej Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Sukcesów można wymieniać jeszcze wiele. Opowiedz dokładnie, jak kształtowała się Twoja droga do zostania projektantką? Moim marzeniem było zostać malarką. Gdy byłam mała mówiłam, że chciałabym, żeby moje nazwisko było w encyklopedii. Teraz jest Wikipedia, wszystko się zmieniło na przełomie 20 lat i mogłabym sama się tam wpisać. Gdybym teraz była dzieckiem to pewnie bym już tak nie powiedziała. Z projektowaniem ubioru zaczęło się tak, że nie dostałam się za pierwszym razem na Akademię Sztuk Pięknych
56
do Katowic na malarstwo. Rok później zdawałam ponownie do ASP w Katowicach i do Łodzi na ubiór. Szczęśliwym trafem dostałam się i tu, i tu. Poszłam do Katowic. Istne spełnienie marzeń, jednak czegoś mi brakowało. Może gdybym poszła do Łodzi to robiłabym coś zupełnie innego i może byłoby to bardziej praktyczne? Chciałam to jakoś połączyć. Pomimo tego, że byłam na malarstwie, zainteresował mnie druk, zarówno litografia, jak i sitodruk, który robiłam również na tkaninach. Na drugim roku wymyśliłam sobie, że pójdę zaocznie do SAPU, Krakowskiej Szkoły Artystycznej. Tam zaczęłam projektować i bezpośrednio łączyć ubrania z grafiką. W wielu projektach, na przykład z użyciem surówki
bawełnianej, wykorzystywałam moją wiedzę zdobytą na malarstwie. Pod względem artystycznym obie szkoły idealnie mi się łączyło. Jednak niekoniecznie pod względem życiowym. Na uczelniach niekoniecznie pozytywnie rozpatrywano moje łączenie szkół. Dopiero po zrobieniu dyplomu, okazało się, że to był dobry pomysł. Wtedy zaczęłam na poważnie zajmować się modą. Robiłam swoje projekty i grafiki, które drukowałam na tkaninach. Sama starałam się szyć i robić casualowe rzeczy, inne niż na dyplom w SAPU, takie które można nosić na co dzień. Wytworzyła mi się wizja połączenia sztuki i mody. Tak, żeby sztuka przenikała się z modą i żeby była widziana na co dzień. Ale nie jako plakat czy reklama, ale jako ruchomy obraz na człowieku, czyli ubranie. Takie były moje pierwsze projekty i założenia, które kontynuowałam na dyplomie ASP w Katowicach. Częścią dyplomu były również trzy patchworkowe bluzy składające się z obrazów i grafik. Tak właśnie zaczęłam łączenie sztuki z modą. Bardzo mi miło gdy widzę ludzi w moich ubraniach na ulicy. Jednak okazało się, że jestem bardzo utopijna w moim pomyśle. Pomału dochodzę do tego, żeby moje ubrania były bardziej utylitarne. Staram się szyć pojedyncze sztuki, robię unikatowe grafiki. Jedynie ubrania z kolekcji basic są szyte w większych ilościach . Jak na markę „BOLA” wpłynęła warszawska Międzynarodowa Szkoła Kostiumografii i Projektowania Ubioru? Jak wspominasz te czasy? Bardzo dobrze. Dużo dała mi znajomość z Michałem Szulcem. Jest on dla mnie autorytetem. Prowadził mój dyplom, wspierał. Wiem, że nadal mogę na niego liczyć. Szkoła nieraz szła mi na rękę, dzięki temu pozwoliła mi się skupić na tym co było dla mnie najważniejsze. Byłam w niej na 1.5-rocznym studium podczas, którego stworzyłam dwie, dobre kolekcje. Miały one szansę pokazać się na Fashion Weeku w Łodzi. Po szkole, dzięki wielu dobrym korektom, zrobiłam sama pierwszą samodzielną kolekcję. Przy kolejnych kolekcjach myślę, że nadal będę się kontaktować z Michałem Szulcem. Masz za sobą wiele konkursów. Co one dla Ciebie znaczą i co Ci dały? Dlaczego przestałaś już w nich startować? Po prostu minął czas na startowanie w nich. Ostatnio stwierdziłam ze znajomymi, że to już nawet nie wypada. Moje kolekcje były pokazywane już w wielu miejscach. Dwa razy otrzymałam nagrodę publiczności na Fashion Weeku za najlepszy pokaz na offie.
WWW.HIRO.PL
Na konkursach zajmowałam wysokie miejsca lub wyróżnienia. Chyba czas dać szansę innym. Uważam, że warto się zgłaszać na konkursy. Poddać się krytyce innym, sprawdzić się, poznać wartościowych ludzi. Dobrze jest też mieć swój pokaz. Jest to świetna forma promocji. Oczywiście można też wygrać wartościowe nagrody. Moją najlepszą wygraną było stypendium do MSKPU na konkursie Fashion Designer Awards. Bardzo wiele mi to dało. Nie będę już startować w konkursach. Rocznie robię dwie kolekcje, plus dwa razy basic i nie mam już czasu na dodatkowe projekty, które mogłabym pokazać na konkursie. Aczkolwiek nie wykluczam tego. Czyli zaczęłaś świadome projektowanie. Jaki będzie następny krok? Chcę zająć się marką. Rozwijać ją. W maju będzie kolejny pokaz na Fashion Weeku w Łodzi. Zauważyłam, że z sezonu na sezon przykładam się coraz bardziej profesjonalnie do pokazu. Strona artystyczna to jedno, a sprzedaż to druga. chcę popracować nad tą drugą częścią, dlatego chciałabym się zająć głównie promocją marki, sprzedażą (zarówno stacjonarną, jak i internetową), rozwojem butiku Młodych Polskich Projektantów, a także dalszym tworzeniem. Można Ci szczerze pogratulować pokazów na Fashion Weeku w Łodzi. Wiosna-lato 2013, jesień-zima 2013/14, w maju kolejny pokaz. Skąd czerpiesz pomysły i inspirację? Moja kolejna kolekcja nazywa się LOGUN, co znaczy po islandzku „kształt”. Jest utrzymana w trendach na jesień-zimę 2014/15 i tak jak w moich poprzednich projektach przeważać w niej będzie geometria. Pojawi się dużo granatu, fioletu i czerni przełamanej srebrem. Oczywiście pojawią się też moje autorskie grafiki. Świetnie łączysz malarstwo z grafiką i modą. Dzięki temu powstają oryginalne projekty. Do kogo są one kierowane? Docelowo moje projekty kierowane są do osób świadomych, które mają dosyć sieciówek i chcą posiadać rzeczy unikatowe, dobrze zrobione i wygodne. Zdarza mi się na targach sprzedawać ubrania osobom po 60. roku życia, ale w moich projektach chodzą głownie ludzie młodzi. Jak oceniasz współpracę z Młodymi Polskimi Projektantami? Czy to tu głównie sprzedajesz swoje ubrania? Gdzie jeszcze można je dostać? Wszyscy dobrze się tutaj znamy. Wiadomo jak to jest, gdy jedną rzecz robi 17 osób. Czasami trudno jest się dogadać. Jednak po ostatnim evencie, który zrobiliśmy na walentynki,
WWW.HIRO.PL
licznie przybyłe osoby bardzo nam gratulowały. Było wielu zarówno stałych, jak i nowych klientów. Udało nam się to, dlatego jestem pozytywnie nastawiona i wierzę, że będzie coraz lepiej, aczkolwiek już jest dobrze. Działamy dopiero trzy miesiące, ale jestem zadowolona i ze sprzedaży, i z tego co tu się dzieje. Jest to dla mnie na pewno bardzo wygodne. Powstaje wiele publikacji. Rzeczy, które są tu wystawiane można wypożyczać. Razem stajemy się bardziej widoczni na polskim rynku. Moje projekty można dostać jeszcze na ul. Szpitalnej, w tymczasowym butiku TFH. To jest butik niedaleko nas, ale nie stanowimy dla siebie konkurencji, wręcz odwrotnie – jesteśmy dla siebie wsparciem. Na przykład wysyłamy do siebie klientów. Moje rzeczy można kupić w Internecie na stronie shwrm.pl. Czasami jeszcze można coś kupić w butiku w Katowicach, Krakowie i Gdańsku w Place of Art. Koszty tkanin, krawcowych i pracy włożonej przez Ciebie w kolekcję nie są niskie. Jak wygląda proces tworzenia? Wszystkie projekty tworzę sama. Zajmuję się wykrojami, krojeniem i szyciem. Dlatego te koszty odchodzą. Krawcowe pomagają mi w rzeczach, których nie potrafię sama perfekcyjnie zrobić. Poświęcam na to dużo czasu, jak się tworzy pojedyncze sztuki, kombinuje, wycina, łączy tkaniny ciężko w takich momentach liczyć czas i przekładać to na pieniądze. Myślę, że warto poświęcić swój czas na to co się lubi. Często robię unikaty, patchworki. Takie projekty są dla mnie wyzwaniem i po prostu sprawiają mi przyjemność. Przy tworzeniu kolekcji na pokaz jestem obecna przy każdym etapie. Nawet jak coś jest szyte przez krawcową to jestem z nią cały czas. Twoja kariera rozwija się konsekwentnie. Co jest Twoim głównym celem? Co jeszcze pokaże nam Ola Bajer? Chciałabym kiedyś wrócić do malarstwa i grafiki. Zawsze mówię, że gdyby mnie było stać to bym malowała. Wymaga to także dużego poświęcenia pracy i czasu, którego na razie nie mam. W planach miałam wyjazd za granicę, który odłożyłam na bok, ale nadal mi się on marzy. Bardzo chciałabym pojechać na Islandię, a szczególnie odbyć staż u projektanta Gudmundura Hallgrímssona, który mnie fascynuje i trochę przypomina mnie. Dziękuję Ci za rozmowę. Będziemy Cię dopingować.
Miejsca
BYĆ MOŻE ul. Bagatela 14, Warszawa godziny otwarcia: codziennie od 7 do 23 Jako, że jestem człowiekiem wiecznie zabieganym i niejednokrotnie brakuje mi czasu na to, aby zjeść porządne śniadanie czy obiad to bardzo sobie cenię klimatyczne i niedrogie knajpki w strategicznej lokalizacji, zwłaszcza w okolicach Centrum. Przy Placu Unii Lubelskiej mamy jeden taki lokal, który spełnia powyższe trzy kryteria. Najważniejsze jest jedzenie, bo gdy tylko zrobimy się głodni to musimy swój brzuch zapełnić, aby uniknąć kolejnych niesnasek w myśl zasady: Polak głodny to Polak zły. Być Może realizuje swoje programowe hasło, czyli „Pieczywo do wszystkiego i wszystko do pieczywa” słusznie, zakładając, że popularny chlebek czy bułka to najlepsza towarzyszka każdego z dań. Na miejscu znajdujemy piekarnie, gdzie od godzin porannych wypiekane jest świeżo pieczywo, tak zróżni-
cowane jak paryskie szkoły. A porównanie do Francji tym bardziej nieprzypadkowe, gdyż miejsce wzoruje się na paryskich bistrach, nieco oddalonych od zatłoczonych miejskich arterii. Prócz wypieków na miejscu przygotowane są codzienne zestawy, złożone ze śniadań, obiadów, a także kolacji. To idealny lokal na śniadanie w śródziemnomorskim stylu, gdzie do filiżanki świeżej, aromatycznej kawy prosimy dodatkowo o dzisiejszy numer ulubionego dziennika. Z kolei w godzinach popołudniowych można tu zamówić przepyszne zupy-kremy ze świeżych warzyw od pora przez paprykę po pomidory, a także dania główne, przygotowane z produktów najwyższej jakości. Na stołach królują pasty z suszonymi pomidorami, makarony carbonara, delikatne polędwiczki czy klasyczne szaszłyki,
a wszystko to podawane w towarzystwie świeżych sałat i wcześniej wspomnianego bohatera tego miejsca, czyli pieczywa. Na kolacje i delikatniejsze podniebienia lokal ten ma do zaoferowania szeroki wybór win czerwonych, białych, różowych oraz różnorakie słodkości, czyli zmora każdego, dbającego o linie. Reasumując, w dobrej lokalizacji można równie dobrze zjeść, popić to winkiem, jak i w spokoju oraz skupieniu popracować nad firmowymi papierzyskami, a wszystko w rozsądnych cenach, bo oscylują one w granicach 20-30 zł za porządny obiad. BYĆ MOŻE i Tobie się spodoba.
serwującemu przysmaki z Izraela. Hummusbar to miejsce bardzo minimalistyczne w swoim wystroju, gdzie wita nas uroczy bar, proste stoliki oraz kosmiczne, zielone krzesła z oparciem. Jeżeli chodzi o izraelskie inspiracje właściciele sięgnęli jedynie po kuchnie. Wystrój tego miejsca daleki jest od telawiwskich barów, a szkoda, bo nic tak nie pasuje do świeżej pity z hummusem jak klezmerska muzyka w tle czy wszędobylski dym z nargili. W ofercie lokalu mamy tradycyjne dania kuchni izraelskiej, nie tylko hummus, ale także śniadaniową wersje jajecznicy z pomidorami Shakhsuke, sezamową pastę tahini, pikantną shug, popularną zwłaszcza w kręgach jemeńskich Żydów. Sztandarowe danie tego lokalu możemy dostać zarówno w picie, jak na talerzu z różnymi dodatkami. Warty odnotowania jest także tutejszy falafel, czyli chyba już wszystkim znane, mielone kulki z cieciorki.
Możliwość zamówienia dań na wynos, a także ceny to kolejna zaleta tego miejsca, bo przysłowiowe dwie dyszki to maksimum tego, co tutaj zostawisz. I choć bardzo popieram idee promocji izraelskiej kuchni i każde kolejne otwarcie podobnych miejsc to powód do szczęścia dla naszych podniebień to jednak smak tychże produktów jest jeszcze bardzo daleki do tego oczekiwanego, na miarę legendarnego Abu-Hassana w Starej Jaffie czy lokalów na King George w Tel Awiwie. Brak w nich także tego klimatu, co w jego matczynych stronach, czyli magicznych wnętrz, kłębiastego dymu, a także żywiołowych dyskusji przy jedzeniu. Ale może już wkrótce to się zmieni i dobry lokal z hummusem będzie łatwiej znaleźć, aniżeli dziewczynę, bo na razie o to drugie w stolicy jest znacznie prościej.
HUMMUSBAR ul. Żelazna 64, Warszawa godziny otwarcia 11-19 od poniedziałku do soboty Hummus to pochodząca z Libanu potrawa popularna na Bliskim Wschodzie. Występuje w wielu wariantach m.in. jako zimna przekąska, spożywana z chlebem pita. Zasadniczymi składnikami są tu: ugotowana i utarta ciecierzyca, zmiażdżony czosnek, tahini (pasta sezamowa), oliwa i sok z cytryny, przyprawy, niekiedy pietruszka oraz kmin rzymski, dokładnie razem wymieszane. To książkowa definicja humusu. Ze względu na jego wybitność można puścić wodze fantazji i śmiało stwierdzić, że jego brak był powodem popełnienia samobójstwa przez Wertera. To mógłby być ulubiony przysmak Papieża Polaka czy źródło inspiracji Modiglianiego. Niestety ostatecznie nim nie był. Ostatnimi czasy hummus, tahini i kuchnia Bliskiego Wschodu stają się coraz bardziej popularne w Polsce, dlatego też możemy z wielką uciechą napisać o otwarciu kolejnego lokalu,
58
Tekst: Kacper Ponichtera WWW.HIRO.PL
Motokracja
Junak–jedzie nowe tekst i foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
CZTERY LATA Z JUNAKIEM NA POLSKICH DROGACH TO JUŻ COŚ. NA POCZĄTKU FURORĘ ZROBIŁ MODEL M16. IDEALNY DLA MIŁOŚNIKÓW DWÓCH KÓŁEK. NASTĘPNE POJAWIŁY SIĘ MOTOROWERY, A POTEM SKUTERY. DZIŚ PORTFOLIO MARKI JUNAK LICZY 32 PROPOZYCJE, A 6 Z NICH NOTUJE W TYM ROKU DEBIUT NA POLSKIM RYNKU. „Zależało nam na wskrzeszeniu nie tylko legendarnej marki, ale również emocji, jakie niegdyś budził Junak wśród Polaków. Każdy kolejny rok, każda nowa propozycja, każdy zadowolony klient, który spełnił dzięki nam swoje marzenia jest dla nas powodem do wzruszeń” – przyznaje Mikołaj Sibora, prezes firmy Almot, będącej właścicielem marki. Zbliżająca się wiosna to na rynku jednośladów zawsze świetna okazja do tego, aby zaprezentować nowości, które będzie można zobaczyć w autoryzowanych salonach na terenie całego kraju. Fani motokracji czekają z niecierpliwością na wprowadzenie do sprzedaży sportowego skutera sygnowanego jako 806. W sumie nic dziwnego – to jak do tej pory najbardziej sportowa propozycja w segmencie 50 cm³. „Sporo uwagi poświęciliśmy detalom jakimi są choćby w pełni ledowe światła pozycyjne, mijania oraz drogowe, elektroniczna deska rozdzielcza czy wykończenie sportowymi dodatkami. Junak 806 to wiele miesięcy pracy designerów z Włoch i nie mniej nieprzespanych nocy naszych inżynierów. To składa się na efekt. Mamy nadzieję,
WWW.HIRO.PL
że nowa propozycja spodoba się miłośnikom dwóch kółek” – mówi Karol Kopytek, odpowiedzialny za rozwój marki Junak. Oprócz 806 równie ważnym debiutantem jest Junak Vintage nawiązujący do stylu retro. Świetna maszyna zarówno dla pań, jak i panów. To bardzo lekka, cicha i ekonomiczna konstrukcja spalająca zaledwie 2L na setkę w mieście. Klimatyczne dodatki sprawiają, że skuter nieskromnie zwraca na siebie uwagę. Junak Vintage jest nie tylko dla mieszczuchów, którzy podróżują z punktu A do B, gdzie łączna trasa liczy nie więcej niż 10 km. Świetnie sprawdzi się też podczas dłuższych wypadów. Wygodna kanapa, duża ilość miejsca na nogi oraz zoptymalizowane, wygodne zawieszenie prowokuje, by miłośnicy jednośladów przekonali się o tym na własnej skórze.
Cała kolekcja marki Junak na sezon 2014 dostępna jest na www.junak.com.pl
59
Technokracja
Użyj sobie! W 2013 roku kilkoro pasjonatów sprzętu Apple powołało do życia mBazaar. Tak oto powstała pionierska usługa na rynku, dzięki której w sposób łatwy, lekki i przyjemny można sprzedać lub zakupić używane produkty z jabłuszkiem w świetnym stanie. Firma mBazaar kieruje się zasadą najwyższa jakość urządzeń w przystępnej cenie. Na każdy kupowany sprzęt przysługuje gwarancja nawet do 12 miesięcy. Chcesz sprzedać używany produkt Apple? Nic prostszego! System generowania wycen mBazaar pozwala poznać wartość urządzenia na podstawie jedynie numeru seryjnego. Pohandluj sobie na bazarze! mbazaar.pl
Tablety, które zabierzesz wszędzie Dell Venue to linia tabletów, które dzięki niewielkim rozmiarom pozwalają na wygodne udostępnianie i korzystanie z treści cyfrowych w każdym miejscu. Urządzenia w zależności od wersji obsługują systemy operacyjne Windows 8 lub Android. Procesory Intel zapewniają szybkość pracy oraz długą żywotność akumulatora. Dostępne są w wariantach o przekątnej ekranu 7 lub 8 cali. dell.pl
Incipio Atlas Id Waterproof Protection Case Mając świetny sprzęt warto sprawić sobie równie dobrą obudowę, nie tylko pod kątem designu, ale też funkcjonalności. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom fanów iPhone’a firma Incipio przygotowała Atlas ID Waterproof, dzięki której najnowszy 5S stanie się wręcz niezniszczalny! Obudowa znakomicie chroni przed uszkodzeniem w wyniku upadku, zalania czy zabrudzenia pyłem czy piachem. Incipio Atlas ID Waterproof Protection Case posiada wielowarstwową budowę oraz zabezpieczenie dla ekranu wykonane z hartowanego szkła. zolti.pl
Do zadań specjalnych Monitory Full HD Samsung z serii TC570 spełnią oczekiwania nawet najbardziej wymagających użytkowników. Model stanowi wydajną hybrydę monitora komputerowego o rozbudowanych możliwościach i telewizora. Zastosowana w tej serii TC570 funkcja Picture in Picture+ (PiP+) pozwala na równoczesną pracę na komputerze w trybie pełnoekranowym oraz oglądanie telewizji w mniejszym, zajmującym do 25% powierzchni wyświetlacza oknie. Okno z obrazem telewizyjnym można umieścić w rogu ekranu. Wykonywanie wielu zadań na raz staje się bajecznie proste. samsung.com/pl
60
WWW.HIRO.PL
Must have
Młodzieńczy wygląd Nowa maska Lifting & Firming Mask od La Mer stanowi ukoronowanie 50 lat innowacji i kunsztu marki. Nadzwyczajne działanie liftingujące i ujędrniające zapewniają starannie dobrane składniki, które pobudzają skórę do produkcji kolagenu, dzięki czemu staje się ona napięta i zregenerowana. Niezwykle kremowa konsystencja maski szybko wnika w głąb skóry błyskawicznie ją odżywiając. cremedelamer.com
adidas NEO w Warszawie Linia adidas NEO jest submarką adidas Sport Style. Wyróżnia się świeżymi pomysłami dotyczącymi designu i innowacyjnymi koncepcjami sklepów. Pierwszy polski sklep w Warszawie został otwarty 20 lutego w Centrum Handlowym Arkadia. Kolekcja adidas NEO oferuje szeroki zakres odzieży zawierającej dżins, obuwie i akcesoria. Co nowego wnosi ta marka? Wszystko: linię, design, koncepcję sklepów i szybko zmieniający się asortyment. Ceny ubrań zaczynają się już od 49 zł. adidas.com/neo
Istna perfekcja Bobbi Brown Jak najlepiej podkreślić oczy? Bobbi stwierdza, że „wszystko czego potrzebujesz to kreska i wytuszowane rzęsy”. Idealny do wykonania takiego makijażu będzie Perfectly Defined Gel Eyeliner. Dzięki niemu wykonanie precyzyjnej kreski zajmie zaledwie kilka sekund. Pozostaje jeszcze podkreślić rzęsy. Wyrazisty efekt sztucznych rzęs można uzyskać dzięki Dual Ended Mascara Extreme Party, zaś idealne wykończenie nada wodoodporna maskara No Smudge, precyzyjnie podkreślająca rzęsy od nasady aż po same końce. bobbibrown.pl
Marta Wierzbicka w wiosennej kampanii Reebok Classic W sieci pojawiła się wiosenna kampania Reebok Classic z udziałem młodej aktorki Marty Wierzbickiej. W sesji wykorzystane zostały najbardziej znane modele marki: Classic Leather Suede, Freestyle Hi Suede, Gl 6000, a także ubrania z linii Varsity i Heritage. Kolekcja będzie dostępna w salonach firmowych Reebok, w wybranych salonach Sizeer, a także online na: www.worldbox.pl, www.runcolors.pl, www.bludshop.com
WWW.HIRO.PL
61
Wydarzenie
Zrób to z Lenovo! tekst i foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
OSTATNI Z WARSZTATÓW PROJEKTU „FOR THOSE WHO DO. ZRÓB TO Z LENOVO!” ZA NAMI. POZNALIŚMY OSOBY, KTÓRE ZAWALCZĄ O NAGRODĘ GŁÓWNĄ – 30 000 ZŁ NA SPEŁNIENIE SWOICH ZAWODOWYCH MARZEŃ. Novika, Łukasz Jemioł, Lidia Popiel oraz Olka Osadzińska to czworo DO’ersów, którzy nieustannie inspirują pozostałych do działania. W ramach projektu „For Those Who Do. Zrób to z Lenovo!” przeprowadzili warsztaty z młodymi ludźmi, spośród których wytypowali osiem najlepszych osób. Wszyscy wybrani będą musieli wykonać projekt, nawiązujący do ich działalności artystycznej oraz udowodnić, że są DO’ersami. Efekty ich pracy będzie można śledzić na zrobtozlenovo.pl oraz Facebooku. Z ośmiu osób do ścisłego finału DO’ersi wybiorą tylko cztery. Piątego szczęśliwca wytypują internauci poprzez głosowanie. Finaliści będą musieli udowodnić, że są prawdziwymi DO’ersami Lenovo. Przez cały czas trwania rywalizacji będą zbierać głosy na Facebooku. Spośród trzech prac z największą liczbą głosów jury wybierze zwycięzcę. Inter-
62
nauci, którzy wezmą udział w głosowaniu, będą mieli szansę na wygranie produktów marki Lenovo. Więcej o projekcie: www.zrobtozlenovo.pl/final INFORMACJE O UCZESTNIKACH: Aga Gniłka – moda Jej fascynacja modą rozpoczęła się już w Liceum Plastycznym. Wiedzę zdobywała na łódzkim ASP, na kierunku projektowania ubioru oraz galanterii skórzanej i obuwia. Obecnie wykorzystuje swoje doświadczenie w projektowaniu wzorów na tkaninie oraz odzieży. Moda to dla niej przede wszystkim wyzwanie. Ewa Stepnowska – moda Praca z tkaninami, a także eksperymentowanie z kolorami i teksturami są dla niej najbardziej fascynującymi i kształtującymi elementami w tworzeniu własnej estetyki w modzie. Wielką przyjemność sprawia jej realizacja pomysłów związanych z tworzeniem materiałów. Jej autorskie projekty były wystawione na sprzedaż na jednych z najważniejszych targów tkanin na świecie Premiere Vision w Paryżu. Jaga Słowińska – ilustracja Rok temu stworzyła Moss Papers, wirtualną wyspę zapełnioną ilustracjami oraz wzorami tkanin i tapet. Projektuje również wzory na tkaniny i nadruki ubrań. Jej pasją jest opowiadanie historii. Jaga lubi zmyślać. Po prostu uważa, że jest wręcz potrzebne, by namalować ciekawy obraz. Lubi różne style. Inspirujący jest dla niej modernizm, folkowe tkaniny z Meksyku, obrazy Eduarda Vuillarda, skandynawskie wzornictwo, styl kawai czy albumy o ptakach. La Wasted (Jacek Paciorkowski) – muzyka Szalony muzyk z głową pełną pomysłów, ale pomysłów poukładanych. To prawdziwy profesjonalista, na co dzień zajmujący się pro-
dukcją muzyczną. Udziela się również jako realizator nagrań. Od dziecka marzył, by móc zapisać i ubrać w zróżnicowane brzmienia to co słyszał w swojej głowie. Technologia pomaga mu przekraczać ograniczenia, jakie przy tworzeniu muzyki narzucają pojedyncze instrumenty. Patti Szot – ilustracja Młoda, zdolna z głową pełną pomysłów. Grafiką komputerową interesowała się od zawsze. Inspiracje czerpie z historii sztuki, obserwacji natury, filmów i fotografii. Nieustannie się rozwija, ucząc się nowych rzeczy. Wierzy, że niedługo w grafice każdy pomysł będzie możliwy do realizacji. Paulina Wydrzyńska – fotografia Paulina lubi przekazywać emocje za pomocą fotografii. Jej pasją jest fotografowanie ludzi. Preferuje fotografie artystyczne, portret oraz fashion. Jej zdjęcia często mają charakter depresyjny. Stale się rozwija, biorąc udział w warsztatach organizowanych przez znanych fotografów, takich jak Lidia Popiel. Radek Kępa – fotografia Fotografia jest dla niego artystyczną przeciwwagą do życia zawodowego. Jest osobą nieustannie poszukującą nowych pasji i wyzwań. Nie lubi ograniczeń. Realizuje się w fotografii ulicznej i reportażowej. Ciągle się rozwija, a wiedzę zdobywa ze studiów w Związku Polskich Artystów Fotografików w Warszawie oraz poprzez udział w licznych warsztatach organizowanych przez znanych fotografów. Tom Glass (Tomasz Szklarski) – muzyka Jego pasją jest muzyka. W zeszłym roku zrezygnował z pracy, aby poświęcić się temu, co kocha – muzyce. Uważa, że w każdym stylu muzycznym można znaleźć coś inspirującego. Tworzy muzykę elektroniczną, ale nie ogranicza się do gatunków i szufladkowania.
WWW.HIRO.PL
Horoskop
Pat Chilewicz Feru Łeru
Baran Ale popłyniesz! Wiosna wiosną, ale nie wypada flirtować z dwoma naraz. Zwłaszcza, że jedna jest matką drugiej, a druga córką pierwszej. Czeka was przykre spotkanie w ich domu, a potem na komendzie, bo ta blondynka wcale nie miała piętnastu lat.
Byk Znowu nie szanujesz matki. A ona tyle dla ciebie zrobiła! Wyrzuciła cię nawet z domu byś nauczyła się samodzielności. Koczowanie pod klatką nie przekona jej. Zwłaszcza, jak za argument będzie służyła butelka bimbru, którą ukradłaś bezdomnemu na dworcu.
Bliźnięta Niektórzy mówią, że życie to jedna wielka impreza, a inni, że to nieprawda. Nie słuchaj ich i kochaj swojego chłopaka jak ulubione porno. W końcu film cię nie przytuli samotnej nocy, a chłopak tak. Oczywiście jeśli obiecasz, że już więcej nie narzygasz pod kołderką.
Rak Kolejny miesiąc sukcesów. Nie daj się skusić na propozycje polityczne. Kariera partyjna trwa trzy lata, a sukces po udanej seks-taśmie nawet dziesięć. Dlatego zadzwoń do mamy. Odśwież z nią relację i myślcie nad scenariuszem kolejnego pornosa.
Lew Jeśli spotkasz na swojej drodze małego puszystego kotka z różową kokardką to nie bierz go do siebie. Twój chłopak ma nieodkryte uczulenie na sierściuchy, a przypominamy, że kotki nie potrafią latać.
Panna Przestań wszystko analizować, jeszcze nikt na tym dobrze nie wyszedł. Zobacz na wielkich myślicieli – wszyscy umarli. Staraj się nie myśleć i dalej oglądaj seriale w kablówce. Jeśli nie ma w nich życiowej prawdy, to przynajmniej jest miło.
Waga Ubieraj się ciepło. Albo i nie, bo i tak gwiazdy wróżą ci długą chorobę. Nie martw się, na szczęście symulowaną. Wszystko dlatego, że będą chcieli wyrzucić cię z pracy. Nie przejmuj się, bo gdy do niej wrócisz, szefowa będzie już na wylocie. Znowu uda ci się przetrwać.
Skorpion Przestań słuchać Edyty Górniak i weź się w garść. Też chcesz skończyć jako maskotka tabloidów? Tak, wiem że chcesz, ale nie masz takiej twarzy i intelektu. Uśmiechnij się więc do lustra, zamknij oczy i oddaj sentymentom. Oraz siarczanom z winiacza.
Strzelec To będzie dobry miesiąc! Uda ci się nie zakochać, co z ulgą przyjmie twoja rodzina. W nagrodę nie odetną cię od funduszy, więc będziesz miała pieniądze na alkohol, który pomoże ci zapomnieć o tej jedynej miłości. Tej jedynej w tym miesiącu oczywiście.
Koziorożec Jeśli twoja nerwica w marcu nie ustąpi to wyjdź w końcu z domu. Ale uważaj! Po trzech miesiącach leżenia w łóżku twoje mięśnie mogą odmówić posłuszeństwa. Wszystko małymi kroczkami: na razie skup się na systematycznym turlaniu się od ściany do ściany.
Wodnik To nie tak, że jesteś niezatapialny. Po ostatniej imprezie wiesz, że wódka potrafi utopić nie tylko twoje smutki, ale też salon cycatej sąsiadki z dołu, której zalałeś mieszkanie. Cóż, chyba twa piękna sąsiadka nie da ci tego, parafrazując kultową piosenkę.
Ryby Marzec to czas wiosennych zauroczeń, lecz ty będziesz musiała zmagać się z para-bankami, w których zaciągnęłaś szybkie pożyczki na nowy mikser. Nasza rada: zamiast miksować fakty, wstąp do zakonu, to i kasa się znajdzie.
KRZYŻÓWKA 1.Agnieszka, która w rockowej rodzinie już nie mieszka. 2.Imię kreatorki włoskiej mody, która kreuje, a sama jest kreaturą. 3.Jakim ciałem jest Agnieszka Włodarczyk i Mikołaj Krawczyk? 4.Krzycz jego imię.
WWW.HIRO.PL
63
Masz lokal? Nie masz HIRO?
NAPISZ!
dystrybucja@hiro.pl
fot. Paulina Wierzgacz
Pat Chilewicz Patologia
LIST OD CZYTELNIKA: Tych chorób nie odda nikt Kiedyś choroby były fajniejsze. Pamiętam jak dziś, że w momencie, gdy miałem 37,5°C osiągałem stan euforii, bo oznaczało to, że najbliższe kilka dni spędzę w łóżku, oglądając cały dzień Cartoon Network. Babcia będzie donosić zupki, a ja będę leżał i wgapiał się godzinami w przygody Scoobiego Doo. Muszę przyznać, że jeszcze do niedawna byłem przekonany, że po latach również osiągnę tą idyllę. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała moje plany. Na początek brak babci pod ręką. Telefon, ale ona jest zajęta i „zajmij się sobą”. Facet w pracy, więc nikt kanapki nie zrobi. Po leki też już nikt nie pójdzie, a lekarze nie są tak samo mili jak dwadzieścia lat temu. Szef wciąż chce, bym pracował, a więc pracuję. Po siódmym leku przeciwzapalnym rozszerza mi się wyobraźnia i zaczynam wymyślać lepsze tematy. Gdy wyleje się herbata to mama już nie wytrze, a termometr sam się z kuchni też przestał przynosić. I wiecie co? Chorowanie dorosłych jest do dupy, a w Cartoon Network nie ma już takich fajnych bajek. XOXO
CZY JESTEŚ DOROTĄ MASŁOWSKĄ? 1.Co jesz na śniadanie? a) wódkę, papierosy i piwo b) kanapki z hajsem c) twarożek i przegotowaną wodę 2.Czym oddychasz? a) tym czym raz zaciągnął się Donald Tusk b) hajsem, tłustym hajsem c) specjalnym powietrzem sprowadzanym z alpejskich stoków 3.Jaka jest twoja życiowa dewiza? a) „A little party never killed nobody” b) „Społeczeństwo jest niemiłe” c) „Zamień białe na zielone” 4.Co robisz, gdy płaczą wszystkie twoje koleżanki? a) karmię je wódką b) mówisz, żeby nie jadły twoich kanapek c) starasz się je przekonać o wewnętrznym pięknie 5.Czym jeździsz po mieście? a) turlam się wprost proporcjonalnie do butelki b) Audi zaprzężonym w głodne amstaffy c) spaceruję delektując się słońcem
WWW.HIRO.PL
PSYCHOTEST Najwięcej A: Nie jesteś Dorotą Masłowską. Jesteś młodym człowiekiem który myśli, że nadużywanie alkoholu jest cool i czyni nas zabawnymi. Nie czyni, a jeśli nie wierzysz na słowo to spójrz jak wygląda Władimir Putin. Czy on jest zabawny? Najwięcej B: Doris, wszyscy wiemy, że to ty. Wydałaś teraz młodzieżową płytę i lansujesz się po Warszawce, a tak naprawdę to najfajniejszy trolling lansu na świecie. Pamiętasz jak kiedyś pisałaś książki? To też było super, ale nie tak jak udawanie Majki Jeżowskiej. Najwięcej C: Nie jesteś Dorotą Masłowską, jesteś Mają Sablewską! Oj Maja, podaj torbę! Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być na planie swojego programu? Wiemy, że chciałabyś zaprosić Dorotę do siebie. Jest na to szansa, ale najpierw powinnaś zjeść kanapkę. Z hajsem.
Drogi Pacie! Jestem licealistką z Olkusza, tegoroczną maturzystką. Pierwszy dzień wiosny tuż, tuż i w związku z tym już niedługo tłumy nieodpowiedzialnych uczniów wyjdą na ulicę zamiast iść do szkoły i pochłaniać niezbędną życiową wiedzę. Ja jako osoba niewagarująca co roku borykam się z pewnym problemem. Mianowicie 21 marca pojawiam się w klasie jako jedyna. Obawiam się, że w tym roku będzie podobnie. Nauczyciele nigdy nie chcą wtedy ze mną pracować i odsyłają mnie do domu. Nie mogę tego znieść, bo wybieram się na politechnikę i bardzo chcę nauczyć się do matury jak najwięcej. Co zrobić, żeby nauczyciele potraktowali mnie w końcu poważnie i normalnie przeprowadzili zajęcia? Magda, 19 lat, Olkusz ODPOWIEDŹ: Droga Magdo! Bardzo poruszył mnie Twój problem. Na szczęście znam rozwiązanie na Twe troski. Tydzień przed Dniem Wagarowicza wymyśl historię, która zmusi szefa Twojego papy do zwolnienia go z pracy. Dzięki temu pierwszy dzień wiosny, jak i każdy inny, spędzi on w domu. A skoro nasz wykrzywiony system edukacji nie może Ci pomóc, pomoże papa. Usiądzie z książką, pouczy różniczek, a może i przeprowadzi jakiś eksperyment naukowy. Dzięki temu odzyskasz utracone więzi rodzinne, a także przygotujesz się lepiej do nadchodzącego egzaminu dojrzałości. Nie musisz dziękować. Dr Patologia, Warszawa
65
Felieton
Z lenistwa zostałam hipsterką tekst | MAGDALENA DUDEK
66
Licealne czasy były słodkie, szczególnie klasa maturalna. Nigdy wcześniej (ani później) nie miałam tyle wolnego czasu. Codziennie mogłam leżakować, robić „selfie”, oglądać filmy, słuchać muzyki i nadmiernie przejmować się swoim wyglądem. Nauki było niewiele, a przynajmniej ja rzadko kiedy słyszałam o tym, że trzeba się czegoś nauczyć. W szkole też bywałam od święta. Pamiętam, że moi znajomi byli zmuszani przez rodziców do nauki przed maturą. Oczywiście nikt z nich się nie uczył. Siedzieli jedynie zamknięci w swoich pokojach z otwartą w jednym oknie Wikipedią, (na wypadek, gdyby weszli starzy), podczas gdy w drugim napieprzali posty na Facebooku. Koniec końców i tak wyłączyło ich to na prawie pół roku z życia towarzyskiego. Natomiast moi rodziciele byli dużo bardziej spoko. Nigdy nie zmuszali mnie do nauki, szczególnie po ukończeniu lat osiemnastu. Swoją drogą po uzyskaniu upragnionej pełnoletności już żadne piwo w krzakach nie smakowało mi tak bardzo jak kiedyś. Wracając do tematu, nudziłam się strasznie w tej małej mieścinie i miałam za dużo czasu na głupoty. Wybierałam codziennie ciuchy do szkoły. Chodziłam do lumpeksów po nowe i oglądałam strony internetowe poświęcone modzie, żeby chociaż trochę nacieszyć oczy pięknymi szmatkami. W efekcie wyglądałam rewelacyjnie jak na olkuskie warunki. Raz usłyszałam nawet, że „śpię na hajsie” – wyglądałam po prostu na bogato! Niestety te czasy odeszły w zapomnienie wraz z moją przeprowadzką do Warszawy. Mimo, że mój stan finansowy znacznie się poprawił to bliżej mi stylówką do bezdomnego niż do gwiazdy. W zasadzie na pierwszy rzut oka od bezdomnych odróżnia mnie tylko fakt, że mam zawsze w ręce smartfona z włączonym Internetem. Codziennie rano ubieram spodnie dresowe, kurtkę puchową, bluzę i adidasy. Włosy zawsze w nieładzie, na twarzy trochę pudru i tusz do rzęs. Czasem odciągam uwagę od worów pod oczami szminką na ustach. Paznokcie dawno przestałam malować, bo po co i komu to potrzebne. Chodzę tak po mieście i nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nikt krzywo się nie patrzy, nie gada za plecami. Ot uroki dużych miast, można chodzić w piżamie do sklepu i wszyscy mają to w głębokim poważaniu. Raz tylko poczułam się dziwnie, gdy musiałam pójść nagle do Marriotta, mając na sobie ortalionową, za dużą kurtkę i stare, zniszczone melanżem martensy. Miałam wrażenie, że recepcjonistka pomyślała od razu na mój widok „znowu przyszła bezdomna żebrać”. Oczywiście tak nie było i to tylko
moja wyobraźnia. Poza tym to jednorazowa akcja i początki mojego „luzu”. Ostatnio przesiadując dziesiątą godzinę przed komputerem zetknęłam się w sieci z tysiącem zdjęć białych skarpetek, jeansów i polarów, otagowanych słowem „normcore”. Jak się okazuje termin ten funkcjonuje od niedawna, a oznacza tyle co wyrzeczenie się oryginalności na rzecz bycia przeciętniakiem, którego wszyscy akceptują, i który może wkupić się do każdej grupy. Postawa tłumaczona jest tym, że człowiek rodzi się jako indywidualna jednostka, potrzebująca akceptacji i przynależności do społeczeństwa. Pierwsza moja myśl „konformizm” i oczywiste obrzydzenie. Jako buntowniczka z zasady nie rozumiem tej „elastyczności”, ale cóż. Czytam dalej: „W pojęciu mody jest określany jako nudny styl dla ciekawych ludzi.”. Dalej znajduje się informacja, że jeśli chcemy być „normcore” to powinniśmy zainspirować się stylem takich osobistości jak: Steve Jobs, Larry David czy Jerry Seinfeld. „Znak rozpoznawczy: buty New Balance, polar North Face i spodnie z prostymi nogawkami” – myślę, że to coś o mnie, więc zgłębiam temat dalej. „Interesujący ludzie nie mają czasu na przejmowanie się tym co noszą na sobie.” – trochę mi to pochlebia. Zastanawiam się czy odkąd mieszkam w Warszawie stałam się ciekawsza, czy to dlatego odrzuciłam przysłowiowe strojenie się? Przez moment staję się bufonem i celebruję zwycięstwo intelektu nad wyglądem. Po chwili dociera do mnie, że przecież w moim przypadku ta cała „mamtogdzieś jakwyglądamstylówka” wynika z czystego lenistwa. Euforia minęła, pogrążam się w smutku i myślę o tym, że przecież już w podstawówce mówili o mnie „zdolna, ale leniwa”. No nic, wyłączam Internet. Postanawiam wyjść do ludzi, nie chce dłużej leżeć na kanapie. Zobaczyć trochę świata, mimo że naprawdę jestem zmęczona po całym tygodniu pracy. Wychodzę z domu. Oczywiście nadal mam na sobie swoje ulubione stare adidasy, chłopięcy dres z jakieś taniej sieciówki i bałagan na głowie. Przechodząc koło przystanku tramwajowego spotykam kumpla, słyszę „Dudek! Ty hipsterko! Wyglądasz jak spod Planu B!”.W tym momencie zrozumiałam, że z lenistwa zostałam hipsterką. Już niedługo modniejszy od ciuchów projektantów będzie tylko C&A.
WWW.HIRO.PL