2
hiro.pl
kontakt: halo@hiro.pl facebook.com/hirofree.fb Wydawnictwo: INNA KORPORACJA Sp. z o.o. ul. Chmielna 7/14 00-021 Warszawa Wydawca/Redaktor naczelny: Krzysztof Grabań kris@hiro.pl Dyrektor strategiczny: DAMIAN jan BORECKI damian.borecki@hiro.pl Redaktor prowadząca: justyna szczepanik justyna.szczepanik@hiro.pl Grafik: ALEKSANDRA GRüNHOLZ aleksandra.grunholz@hiro.pl Korekta: Dąbrówka mirońska Promocja, Internet: magdalena dudek magdalena.dudek@hiro.pl Reklama: anna pocenta – dyrektor anna.pocenta@hiro.pl KUBA RUDKIEWICZ kuba@hiro.pl magdalena RYCHLIK magdalena.rychlik@hiro.pl IGGY BOCHIŃSKI iggy.bochinski@hiro.pl magdalena buczak magdalena.buczak@hiro.pl marta stroczkowska marta.stroczkowska@hiro.pl Współpracownicy: Inez Ali, Andrzej Cała, Patryk Chilewicz, Bartosz Czartoryski, Piotr Czerkawski, Michał Chudoliński, Borys Dejnarowicz, DJ CNR, Kamil Downarowicz, Krzysztof Dynowski, Ewa Drab, Marcin Flint, Justyna Frąckiewicz, Sebastian Frąckiewicz, Piotr Gatys, Michał Hernes, Joanna Jakubik, Daniel Jaroszek, Karolina Kaim, Paulina Klepacz, Kaja Klimek, Łukasz Knap, Agnieszka Kuczyńska, Marta Kudelska, Urszula Lipińska, Bartłomiej Luzak, Edmund Magdebursky, Marta Marciniak, Magdalena Myrlak, Ewa Nowak, Krzysztof Nowak, Aleksandra Nowakowicz, Laura Ociepa, Maciek Piasecki, Piotr Pluciński, Kacper Ponichtera, Justyna Rembiszewska, Sebastian Rerak, Magdalena Sękowska, Karolina Skrzyniarz, Jacek Sobczyński, Bartosz Sztybor, Maciej Szumny, Adam Tuchliński, Paweł Waliński, Konrad Wągrowski, Dominika Węcławek, Damian Wojdyna, Martyna Wójcik-Śmierska, Artur Zaborski, Joachim Zając, Wiktor Zawisza, Grzegorz Zduniak, Alicja Zielińska, Patrycja Zielińska
Wstępniak `..-.` ./+ydmmdyhs:` ``odmmmmmmmmmmmd+ -:/::-./mmmmmmmmmmmmmmd: `--/+ossoo+/Rodinyoyhdmmmh.::/+syddhddhhyso//yy/+s+ohshdyddhs/--`` -://osyo+osyyhdddyh+://:ohoss+ymmmmdm+/:::::::–––----:` -://+ss/` `.:/ooo++::/+shyshshhhysoo+////////:::/yd: -:/++oss`-//ssyhyhs/`` ``.:/::/+hms` -:/++oss/` :+/+syysoy. `.-::/+ohh: -/++osyys/. :/+shhho-` .-::::/+sy+` ./+oyo+o//:` `-:://oyy: `--::::://oy+. `:+o/::--/+:-::::/:/ss:.`.-:/o//:::/+s+. -/::-..-:////://-:/:::::/+ys/::/+o+. `:--.``.-::/:::-:::////ohdos/++/. .-.```..-::..//#taksietanczy.` `-.```..-:///:..-:/+oyhhhy-..`.--:/++/-.`.-:/+syhh`-..:+++oo+/-````--/oys/ ---:+osso:::.-----/sh: .--:/+++:::::/+//+oss. `-------:////+oDumont .------://+//oyhhys:::::///+o/+oyhyyo` .://++++osoosyyyy+ .//++++Gomulicki+` `-::////+os++syyys/. .:---::::/+s//oyyyyso:` `-----:::////+++osyyyyyo/` -::--::////++Andruchowycz/ `.--:/+oo+++++ooooooo+///:::. `.--:/+oshhyso+++++++:-.....`..-:-.` .---::://.:``.--::/+oyyhhhhyo+///:-.........-/yoss:/--::-... :-/-.::+:-......--:/+oPixieshhddys+-...........-:Oates:o//// :-:-./---`.--::/+osyhhhhhhhdddd::--..-----..-:/hdosysys+//+s :-.-`.-----::/+50Cent nasz ziomdyo/-.--------//Wiosna//s+o+/ :/:--+:`..-::/+syhhhhhhdddmddddmmd/..----:::/++so/+/so++sy+/ ::-:--.`..::/osSex konsumpcjahyyyy/:-----/++syydo/++oyoyys+o :oyo:-....:/oyhhhhyyoooso/o/o+s+s++://:::+syhddmy+o-+o//os+o y+:-//-:::/shdyoyo+o//:/++s+ss/so++s++o+oTel Aviv:++:oo/+:+: /oo+o/+oo+so/do+.:+-/:.:-+s::/:s/++/sssshho+sys make love
Krzysztof Grabań
Spis treści 04. Krótka histeria miłości 06. Recenzje filmowe 10. Get rich or die trying 18. Jest energia! 20. Tańcz, głupi, tańcz 22. Recenzje muzyczne 28. Jestem za maniactwem 32. Horror w biały dzień 36. Recenzje komiksów 38. Sztuka jest sexy 42. Kalendarium 44. 14 seks pozycji dla intelektualistów 48. Lekcja etyki doktora porno 50. Gdzie złowić grubą rybę? 52. Entuzjaści undergroundowych tuneli 54. Konsumpcjonizm 58. Mniej znaczy więcej 64. Wolf among sheep 74. One night in Tel Aviv 84. Przyjdzie wiosna i zabierze ci chłopaka
3
film | analiza
Krótka histeria miłości
4
Artur Rojek śpiewał kiedyś, że chciałby umrzeć z miłości. Jej się to udało. We wchodzącym na ekrany polskich kin filmie Camille Claudel 1915 tytułowa bohaterka, słynna francuska rzeźbiarka, znajduje się w szpitalu dla obłąkanych na południu Francji. Nie wie jeszcze, że spędzi tam kolejne 28 lat, że świat zupełnie o niej zapomni, a ona zostanie pochowana w bezimiennym grobie. Czemu losy jednej z najważniejszych europejskich artystek XIX wieku zakończyły się tak tragicznie? Bo Claudel czuła więcej niż inni. To najpierw wyniosło ją na piedestał sztuki, by chwilę potem brutalnie ją z niego strącić. Tekst: Jacek Sobczyński Zdjęcia: materiały promocyjne Źródłami jej artystycznych inspiracji były renesans florencki, twórczość Donatella oraz rzeźba francuska XVII i XVIII wieku. Z nich Claudel zaczerpnęła upodobanie do przestrzeni, ruchu i harmonijnej, choć momentami surowej linii. Jednak nie byłoby jej najsłynniejszych prac, być może też nie byłoby samej Camille Claudel jako artystki, gdyby nie Auguste Rodin – rzeźbiarz, skandalista, bywalec paryskich salonów, prekursor nurtu impresjonistycznego w rzeźbie. Poznali się w Paryżu w 1884 roku. Ona przyjechała tam, by studiować sztukę. On właśnie wrócił z Belgii, po czym został oskarżony o rzecz w rzeźbiarskim światku niegodną – wykonywanie prac za pomocą odlewania ludzkich ciał. Gdzie spotkali się po raz pierwszy? Tego akurat nie wiadomo, choć wiele źródeł sugeruje, że w pracowni Rodina. W 1880 roku otrzymał on bowiem zlecenie na zaprojektowanie efektownych drzwi do nowo powstałego Muzeum Sztuk Dekoracyjnych, nad którymi pracował przez wiele lat. Gdy w 1884 roku Rodinowi zaproponowano dodatkowo
wykonanie pomnika ku czci Eustachego de Saint Pierre'a – słynnego obrońcy miasta Calais, gdzie zresztą ów pomnik miał stanąć – rzeźbiarz został zmuszony do najęcia grupy współpracowników, którzy mieli pomóc mu przy obu projektach. Wśród praktykantów znalazła się cicha, 20-letnia Camille Claudel. Niektórzy historycy utrzymują jednak, że Rodin i Claudel poznali się wcześniej. Inni posuwają się dalej, twierdząc, że ledwie wkraczająca w dorosłość dziewczyna miała pozować Rodinowi do popiersia kobiety z krótkimi włosami. Podobno w atelier artysty pojawiała się niejaka Camille. Nie wiadomo czy chodzi właśnie o Claudel, ale badaczom życiorysu Rodina nie udało się znaleźć innej kobiety o tym imieniu, która mogłaby spotykać się z rzeźbiarzem w tamtym okresie. Czyli wielki mistrz i ślepo wpatrzona w niego uczennica? Chyba jednak nie do końca. Okazuje się bowiem, że pomimo sporej różnicy wieku Rodin nie traktował swojej nowej towarzyszki jak głupiutkiego podlotka. Pytał o jej zdanie przy wielu
swoich projektach. Sama Camille została desygnowana do obrabiania marmurów, zanim dotknęła ich mistrzowska ręka, a Rodin wielokrotnie stosował się do jej uwag. Najprawdopodobniej młoda artystka zapełniała intelektualne braki żony Rodina, Rose, kobiety niepiśmiennej i kompletnie niezainteresowanej sztuką. Cały Paryż huczał od plotek. Gdyby w tamtych latach istniało medium na kształt Pudelka, Rodin i Claudel staliby się częstymi gośćmi na jego stronach. Sztuka upadku Dlaczego ich związek okazał się tak ważny także dla rozwoju sztuki europejskiej? Otóż wspólne prace duetu Rodin-Claudel były niemal odzwierciedleniem nastrojów panujących między kochankami. Rzeźby ich autorstwa były szalone, wijące się w ekstazie, przepełnione dziką żądzą namiętności. Kiedy tworzyli osobno, ich prace układały się w dialog, jak choćby w przypadku Kucającej kobiety, rzeźby, którą każde z nich wykonało oddzielnie, wedle własnego uznania. Jego wersja była
rozerotyzowana, jej – zamknięta w sobie. Kiedy Claudel wykonała rzeźbę Giganti, za fundamenty, czyli makietę, odpowiadał jej kochanek. Gdy zaś Gigantim zachwyciła się i publiczność, i krytycy, Rodin wykorzystał jego fragment we własnym dziele, gipsie Żądza i chciwość. A przecież przez cały ten czas Auguste Rodin pozostawał w stałym związku ze swoją żoną, co wprawiało Claudel w frustrację. Obdarzona wybuchowym temperamentem, wielokrotnie wylewała swoje niezadowolenie na Rodina, który pomimo ciągłych scen kochanki nie potrafił rozstać się z żadną z kobiet. Może wiedział, że jego rzeźba zawdzięcza Claudel tak wiele? W końcu jako 24-letni debiutant zaszokował światek sztuki swoimi pracami, w których czuć było silną fascynację brzydotą, by wymienić choćby Człowieka ze złamanym nosem. Lekkość stylu i tematu przejął dopiero od Claudel. Rzeźbiarka czuła, że ukochany mężczyzna nigdy nie będzie do niej należał. I odeszła. W 1890 roku spakowała walizki, postanawiając, że od teraz zacznie pracę na własną rękę. Miłość do Rodina nie miała sensu, zwłaszcza że mistrz zdradzał ją z innymi kobietami. Wiedziała, że pod jego wpływem nigdy nie rozwinie w pełni skrzydeł. Zamieszkała samotnie, co wkrótce miało wpędzić ją w postępującą depresję. Ta zresztą nie była jej obca – jeszcze będąc w związku z Rodinem, Claudel spodziewała się dziecka. Niestety nie udało się jej donośić ciąży do końca. Podobno już w XX wieku potajemnie zaręczyła się z Rodinem, ponoć jej kochankiem był kompozytor Claude Debussy. Plotek na temat Claudel – było nie było, wciąż jednej z ważniejszych postaci świata sztuki – krążyło bardzo wiele. I w tym momencie na arenę wkracza drugi mężczyzna, który zniszczył jej życie. Paul Claudel, młodszy brat artystki, parający się poezją z silnym wątkiem katolickim, doprowadził do stopniowego ubezwłas nowolnienia rzeźbiarki. Ona zaś popadła w chorobę psychiczną, a w ataku szaleństwa zniszczyła swoje wszystkie prace. Jakby dopiero po latach dotarło do niej, że już nigdy nie ułoży sobie życia z Augustem Rodinem, chociaż tak bardzo tego pragnęła. Dumont o Claudel Tego wszystkiego nie zobaczymy w filmie Bruno Dumonta, jednego z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów współczesnego kina europejskiego. Jego Camille
Claudel to kobieta dojrzała, stale przebywająca w zamkniętym zakładzie, pośród ciężko chorych umysłowo (w filmie ich role odgrywali autentyczni pensjonariusze zakładu). Dumont został namówiony na realizację Camille Claudel 1915 przez Juliette Binoche. Tych dwoje nie znało się wcześniej, lecz będąca pod olbrzymim wrażeniem historii rzeźbiarki Binoche zostawiła reżyserowi na telefonicznej sekretarce długą wiadomość, w której zachęcała go do wspólnej pracy nad filmem. Zdecydował, że przyjrzy się postaci Claudel już jako osobie wolnej, nie artystce, nie celebrytce, nie kochance, lecz zamknię tej i opuszczonej przez wszystkich kobiecie. „Podobał mi się fakt, że nic nie wiemy o życiu Claudel podczas choroby, z tego okresu pozostały jedynie medyczne notatki. Przemówiła do mnie wizja tworzenia scenariusza z niczego. Robię film o osobie, która niczym się nie zajmuje, i to mnie przekonuje" – mówił w jednym z wywiadów. Na ekranie elektryzuje przede wszystkim relacja chorej Claudel z jej bratem. Paul jest człowiekiem o podwójnej moralności; upaja się tym, że jego talent pochodzi od Boga, a z drugiej strony kompletnie ignoruje wołanie o pomoc rodzonej siostry. Camille krzyczała, bo wyrzekli się jej wszyscy: matka, rodzeństwo, nawet ukochany Rodin. Ten ostatni zaś, jak wspominał marszand Eugene Blot, ułożył sobie życie bez Claudel, jednak nie tylko nigdy o niej nie zapomniał, ale i przez cały czas żył w świadomości, że to ona była najważniejszą osobą w jego wszechświecie. Blot pisał w jednym z listów do Camille, jakoby Rodin, zobaczywszy jej dawną rzeźbę Wiek dojrzały, przedstawiającą porywanego przez starość boga oraz dziewczynę błagającą go na kolanach o pozostawienie jej młodą, zupełnie się rozkleił; miał klęczeć przed rzeźbą, przytulać ją i całować. W opowieści o Camille Claudel nie ma zwycięzców. Przegrali wszyscy aktorzy tej sztuki. Pokonało ich emocjonalne rozedrganie, zapatrzenie w innych i pycha, zmieszana z dewocją. Oczywiście, że historia znała kobiety, które spektakularnie poległy w konfrontacji z własną wrażliwością. Znakomitym przykładem jest choćby Papusza – Bronisława Wajs, cygańska poetka, której losy przenieśli na ekran Joanna i Krzysztof Krauzowie. Jednak niczyj upadek nie był tak dramatyczny jak właśnie Camille Claudel, kobiety, która po prostu chciała być dobrą rzeźbiarką.
5
film | recenzje
©Ravine Pictures, LLC 2013
6
SZUKAJĄC VIVIAN MAIER
reż. John Maloof, Charlie Siskel premiera: 9 maja Żyjemy w epoce miliarda obrazów, palimpsestów, wizualnych kolekcji. Codziennie kiedy wchodzimy na Tumblr albo Facebooka, rejestrujemy miliony zupełnie niepotrzebnych pikseli. Vivian Maier – główna bohaterka dokumentu w reżyserii Johna Maloofa i Charliego Siskela – poniekąd była współczesnym Sartorialistem, tyle że nie skupiała się na tym, kto i w co jest ubrany, a raczej na poszczególnych momentach, wyrazach twarzy, ludziach. Przez całe życie Vivian pracowała jako opiekunka do dzieci w Chicago, nie ujawniając
swojego talentu. W tym czasie udało jej się zrobić ponad 100 tysięcy zdjęć, których nigdy nie wywołała. Kompulsywnie zbierała momenty na ulicach stanu Illinois, ale również w życiu prywatnym – niczego nie wyrzucając, tworząc idealne kolekcje. Film ogląda się bardzo dobrze – jest to ciekawie poprowadzona historia, oglądana z perspektywy ludzi, z którymi artystka mieszkała, i perspektywy człowieka, który odkrył jej fotografie. Zdjęcia przywodzą na myśl styl Bressona, który nie tyle starał się uchwycić momenty, ile półmomenty,
7/10 kiedy ludzie są najbardziej prawdziwi i najbardziej ludzcy. Maier z dnia na dzień stała się jedną z najważniejszych artystek XX wieku, jej prace były wystawiane w największych galeriach na świecie. Sama też była doskonale świadoma tego, że robi dobre zdjęcia, czemu dała wyraz w jednym z listów do rodziny. Niesamowite, wrodzone wyczucie światła, przestrzeni i ludzi. Film warty obejrzenia, choć na pewno warto byłoby połączyć go ze zdjęciami, których trochę mi jednak zabrakło. Marta Marciniak
Cydrologia na majówce Od kilku tygodni można zaobserwować niebezpieczne zjawisko nad Wisłą. Poziom jabłek drastycznie wzrasta. Lubelscy eksperci radzą, aby przenieść się z plaży nad rzeką do innych miejsc, w których można bezpiecznie studiować cydrologię, gdyż Wisła zaczyna zielenieć z zazdrości. Tekst i zdjęcia: materiały prasowe Informacja z ostatniej chwili. Najnowszy nurt naukowy podbił młode umysły w całej Polsce. Gra w zielone obłędnie zawładnęła uczelniami. Wszyscy zadają sobie jedno pytanie: „Ile jabłek mieści się w cydrze?”. Szaleństwo naturalnego orzeźwienia ogarnęło młodych ludzi. Kontemplując nieznośną lekkość bytu odkryli nową, niezwykle ważną dziedzinę nauki – cydrologię. Statystycznie największe zainteresowanie tym tematem występuje w maju, czerwcu oraz w wakacje, co całkowicie wywraca do góry nogami klasyczny system edukacji. Zwolennicy cydrologii stwierdzają, że najważniejszym aspektem tej nauki jest odpowiednie wyważenie pomiędzy orzeźwieniem, stanem błogiego relaksu i odprężenia, co bardzo pozytywnie wpływa na inwencję twórczą. Ponadto nic tak nie poszerza wiedzy, jak całonocne rozmowy o życiu, sztuce i kulturze, odbywające się na zielonej trawce. Z racji na zbliżającą się majówkę i wiele innych atrakcji zachęcamy do kierowania się w stronę otwartej przestrzeni. cydrlubelski.pl facebook/CydrLubelski
7
film | recenzje
CHORE PTAKI UMIERAJĄ ŁATWO reż. Nicholas Fackler premiera: 9 maja
Czasami w ofercie Gutek Film i Nowych Horyzontów zdarzają się filmy dość powierzchowne, których myśl przewodnia przepadła w trakcie kręcenia historii. Albo w afrykańskim gąszczu, jak to ma miejsce w dokumencie Facklera. Chore ptaki… opowiadają o artystycznej trupie, która przybywa do gabońskiej dżungli, żeby skosztować ibogę – roślinę działającą na podobnych zasadach co LSD, tyle że z trzykrotnie większą siłą. Artyści mają nadzieję, że zażycie psychotropowej substancji otworzy nowe wrota świadomości, pozwalające lepiej zrozumieć siebie oraz otaczającą rzeczywistość. Zapowiadał się psychodeliczny dokument o zderzeniu się cywilizacji. I choć odurzająca woń wyczuwalna jest w filmie, Fackler nie zrealizował swych antropologicznych ambicji.
8
OH, BOY! reż. Jan Ole Gerster premiera: 25 kwietnia Berlin. Miasto, w którym 99 procent młodych Polaków chciałoby mieszkać. Gdziekolwiek – na squacie, w kawalerce na Kreuzbergu, na poddaszu na Penzlauer Berg, na wielkim targowisku hipsterów niedaleko tej dzielnicy, na gołej ziemi tuż pod Murem Berlińskim. Bo Berlin to miasto obietnic, bliskich spotkań, spełnionych snów o wolności, które śnili nie tylko nasi rodzice. Akcja filmu Oh boy dzieje się właśnie w Berlinie. Głównym bohaterem jest Nico, który nie próbuje z niczym walczyć, jest idealnym symbolem swojego pokolenia rezygnacji. Jego celem jest wyjście w piątek, bo istnieje imperatyw piąteczku. Jedynym wyjściem okazuje się brak wyjścia, brak reakcji na cokolwiek, papierosy odpalamy od tostera, a wszystko jest w czerni i bieli. Czy istnieje jeszcze jakaś figura, której warto pokazywać środkowy palec? Przecież starasz się być miły, ale ludzie okazują się chujami, zanim zdążysz cokolwiek powiedzieć. Nico jest ciągle niezadowolony, ciągle mu czegoś za mało, wciąż czegoś brakuje, jest w nim berliński weltschmerz, ale nie ten pretensjonalny spod znaku Goethego, tylko ten, na który cierpimy wszyscy, stale do czegoś zmierzając. Nieustające wakacje, jazz, wirujące ujęcia i brak egzaltacji. Marta Marciniak
5/10 W rzeczywistości powstał zapis podróży grupki przyjaciół szukających nowych doznań i dreszczyku emocji w obcych. Zbyt dużo tutaj jazdy bez trzymanki, nabijania się z formuły dokumentu oraz skupienia na relacjach wewnątrz grupy. Obraz Facklera mówi więcej o tym, jak wieloletnia przyjaźń poddawana jest próbie w trudnych warunkach, na nieznanej ziemi, aniżeli odkrywa przed nami tajniki obcej kultury. Zwłaszcza że legendarna iboga nigdy nie zostaje skosztowana, a jej działanie nie zostało odzwierciedlone poprzez filmowy język. Jest tu kilka innowacyjnych rozwiązań, ale giną one w meandrach kłótni i podejrzeń przyjaciół reżysera oraz granic cywilizacyjnych, których nie udało się przekroczyć. Michał Chudoliński
8/10
9
get rich or die trying
Model: Curtis „50 Cent” Jackson Zdjęcia: Jacek Poremba, Tomasz Albin, Karol Grygoruk (SHOOTME.pl) Asystenci fotografa: Zbigniew Szych, Bogdan Jabłoński, Adam Włóczkowski Stylizacja: Erin McSherry Studio: Studio Las Asystentka studia: Anita Olbryś Producent: Ignacy Bochiński HIRO Produkcja: Sylwia Błaszczyk i Michał Majewski (SHOOTME.pl) Specjalne podziękowania dla: On board, FG POLAND, SMS AUDIO
muzyka | wywiad
Na początku kwietnia 50 cent przyjechał do Polski promować swoje słuchawki SMS Audio. Mieliśmy możliwość nie tylko zrobić ekskluzywną sesję z raperem, ale także chwilę porozmawiać o jego karierze muzycznej i nie tylko. Rozmawiał: DJ CNR Kiedy zacząłeś przygodę z rapem? Byłem nim zafascynowany od zawsze. Na początku naśladowałem innych raperów, gdy nabrałem w tym wprawy, zacząłem tworzyć własne utwory. Jakiej muzyki słuchasz oprócz rapu? Czy któryś z artystów miał na Twoją twórczość wyjątkowy wpływ? Bardzo lubię słuchać starych utworów R&B. Duży wpływ miała na mnie muzyka Curtisa Mayfielda, szczególnie album Sincerely Tours. Czego słuchasz prywatnie poza rapem? Głównie twórczości muzyków z wytwórni Motown, a szczególnie Marvina Gaya. Co myślisz o trapie? Czy to nowy kierunek dla rapu, czy tylko chwilowy trend? Myślę, że trap był od zawsze integralną częścią rapu i zostanie na stałe jako jego element. W tym roku wydajesz dwa nowe albumy Animal Ambition i Street King Immortal. Ambicja jest myślą przewodnią pierwszego z nich, a co w przypadku drugiego? Głównym motywem pierwszej płyty jest dobrobyt, w przypadku drugiej nie chciałbym na razie ujawniać zbyt wiele szczegółów. To będzie niespodzianka. Zdradź nam chociaż czym Street King Immortal będzie odróżniał się od Twoich poprzednich płyt? Street King Immortal będzie całkowicie innym albumem. Znajdą się na nim wszystkie moje muzyczne pomysły, których nie udało mi się zrealizować na poprzednich płytach. Na ile Twoja książka 50 cent. Szacunek ulicy jest autobiograficzna? Czy główny bohater Buła jest Twoim lustrzanym odbiciem z nastoletnich czasów? 50 cent. Szacunek ulicy jest jedynie w pewnym stopniu autobiograficzna, natomiast faktycznie Buła ma sporo ze mną wspólnego.
Co chciałeś przekazać młodym ludziom dzięki tej książce. Chciałem pokazać życie z perspektywy młodego agresora. Co prowadzi do takich wyborów i jaki mają one wpływ na dalsze życie. Czy planujesz napisać kolejna książkę? Tak, oczywiście. Mam już nawet parę pomysłów na następne publikacje. Przyjechałeś do Polski promować swoje słuchawki SMS Audio. Co sprawia, że są wyjątkowe? Nazwa SMS to skrót od Studio Mastered Sound. Chciałem, aby każdy mógł słuchać muzyki w jakości, jaka jest dostępna tylko w profesjonalnym studiu nagraniowym. Tam poszczególne dźwięki mają zupełnie inne brzmienie. Różnica jest ogromna. Posiadasz duże doświadczenie jako biznesmen. Co sądzisz o polskich start-upach? Jestem pod wielkim wrażeniem tego jak szybko rozwija się rynek start-upów w Polsce. Kto wie, może niedługo będą dla mnie poważną konkurencją (śmiech). Posiadasz własną wytwórnie muzyczną, nagrywasz płyty, grasz w filmach, piszesz książki, jesteś uznanym na rynku przedsiębiorcą. Która z tych dziedzin przynosi Ci najwięcej satysfakcji? Każda z nich jest dla mnie ważna. Uwielbiam robić tysiąc rzeczy na raz. Być non stop zajęty. Panować nad wszystkim. To sprawia mi największą satysfakcję. Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość. Widzisz się bardziej w roli muzyka czy biznesmena? Mhm… Nie chcę wybierać pomiędzy tymi dwoma dziedzinami. Muzyka zawsze będzie ważną częścią mojego życia. Aby tworzyć taką, jaką chcę, muszę być jednocześnie przedsiębiorcą i prowadzić wytwórnię. Tylko w ten sposób mogę pozostać „niezależnym” muzykiem.
Podziękowania dla : Curtisa „50 Centa” Jacksona Fotografów: Jacka Poremby, Tomasza Albina, Karola Grygoruka (SHOOTME.pl) Asystentów fotografów: Zbigniewa Szycha, Bogdana Jabłońskiego, Adama Włóczkowskiego Stylistki: Erin McSherry Studia Las Asystentki studia: Anity Olbryś Producenta sesji: Ignacego Bochińskiego HIRO Produkcji: Sylwii Błaszczyk i Michała Majewskiego (SHOOTME.pl) DJ-a Auera, DJ-a Err Bits Pomocy technicznej: Juicy Events firmy Head 2 Head Team Restauracji Socjal Specjalne podziękowania dla: On board, FG POLAND, SMS AUDIO
Zobacz nasz film z sesji zdjęciowej, przygotowany przez Fourture & Ragus Film!
muzyka | wywiad
18
Jest energia! Night Marks Electric Trio zacierają granice pomiędzy jazzem, hip-hopem, soulem oraz muzyką elektroniczną. Odnoszą się do gatunkowych klasyków. W ciągu zaledwie trzech lat zyskali uznanie fanów. Już w maju, nakładem wytwórni U Know Me Records, pojawi się ich debiutancka EPka. Rozmawiała: Dominika Węcławek Zdjęcia: Marcin Kin/Red Bull Content Pool
Co w muzyce jest dla was najistotniejsze? Marek: Dla mnie najważniejsza jest energia wywołująca specyficzne dla muzyki wibracje. Kiedyś wydawało mi się, że można je wywołać wyłącznie za pomocą akustycznych instrumentów. Jednak z biegiem czasu dotarło do mnie, że są one tworem ludzkiej duszy i świadomości. I nieważne, czy ktoś gra na fortepianie czy też dziecięcej zabawce. Adam: Dla mnie kluczowym elementem jest rytm, nie tylko rozumiany jako partie perkusji, ale rytm wszystkich partii. Rytmika basu, ryt-
mika synthów – to wszystko decyduje o tym, czy numer porwie i będzie bujał, czy nie. Patrząc na wasze dokonania, mam wrażenie, że to nie studio, ale scena jest waszym domem. Czy hołdujecie zasadzie, że nowe utwory najpierw warto dobrze ograć, zanim się je dobrze nagra? Adam: Po ostatnich pracach nad płytą i mnóstwem godzin spędzonych w studiu powiedziałbym raczej, że to jednak studio jest naszym domem. W moim przypadku nawet dosłownie – sypialnia pełni jednocześnie funkcję studia domowego. Większość
pomysłów powstała podczas szukania ciekawych brzmień, kręcenia nowych barw na syntezatorach, eksperymentów z efektami czy szukania ciekawych sampli na winylach. To proces, który trwa, dlatego fajnie mieć czas, żeby na spokojnie się wsłuchać w detale i porozkminiać, co brzmi fajnie, a co nie. Na scenie nie ma na to czasu, choć mamy kilka utworów, których zarysy powstały podczas koncertowego eksperymentowania. Jednak te najfajniejsze powstawały w domu. Spisek: Właściwie to ten projekt powstał
muzyka | wywiad z myślą o graniu naszej muzyki na żywo. W obecnych czasach większość tego typu płyt jest produkowana przez jedną osobę na laptopie w sypialni, a słuchacz nawet o tym nie wie. My chcieliśmy od początku pokazać, że mamy analogowe instrumenty, konkretne skillsy i że nie korzystamy ze ściągniętych z internetu presetów. Żeby to zrobić, trzeba wyjść na scenę. Marek: Scena to nasz żywioł. Nie ma niczego lepszego niż bezpośrednie dzielenie się z ludźmi swoją muzyką. To jest jak narkotyk. Przez to uzależnienie widocznie zaniedbaliśmy trochę pracę w studiu, która także sprawia nam przyjemność i bywa równie ekscytująca. To dobry moment, żeby powiedzieć, kiedy podjęliście decyzję o nagraniu albumu. Marek: Decyzja zapadła na samym początku naszego istnienia, czyli jakieś cztery lata temu. Granie koncertów, niekończące się propozycje współpracy z innymi artystami, w tym robienie remiksów, nie pozwalało nam na skupienie się wyłącznie na sobie. Wreszcie stwierdziliśmy, że musimy zamknąć pewną erę, by iść jeszcze dalej. Goście... Czy zaproszenie tych zagranicznych to była akcja w stylu „do odważnych świat należy, co nam zaszkodzi napisać”, czy może to zupełnie inna historia? Spisek: Chyba najważniejszy był moment, kiedy uświadomiliśmy sobie, że rzeczy, które robimy, są na światowym poziomie i nie musimy mieć kompleksów. Pamiętna była sytuacja, kiedy podczas soundchecku przed koncertem Bilala w Warszawie graliśmy numer razem z Pauliną Przybysz. Bilal przerwał swój obiad i wypytywał organizatora koncertu Maceo, skąd się wzięli ci ludzie, bo grają fantastyczną muzykę. Następnie kazał się przywieźć do klubu wcześniej, żeby móc nas posłuchać. Chyba wtedy uświadomiliśmy sobie, że ta płyta nie musi być lokalnym wydarzeniem. Trochę też przypomina mi się nagranie z konferencji TED z freakowym dziennikarzem Narduarem: Do It Yourself! Siostry Przybysz – w którym momencie wasze drogi przecięły się po raz pierwszy? Adam: Siostry się nie przyznają, ale chyba jak jeszcze się nie znaliśmy, to zrobił na nich wrażenie kawałek Glorious Tune i już wtedy coś zaczęło kiełkować w ich głowach. Potem zagraliśmy imprezę z cyklu Electro-Acoustic Beat Session w Lublinie,
gdzie specjalnym gościem była Paulina. Tam się poznaliśmy, polubiliśmy i tam się zaczęły pierwsze rozmowy, żeby coś razem zrobić. Siostry śpiewają cudownie! Szczególnie kiedy śpiewają razem. Uwielbiam, jak brzmią w dwugłosie albo w unisonie, więc opcja współpracy, podczas której powrócą te siostrzane współbrzmienia, od razu wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Spisek: Mam wrażenie, że krążyliśmy na innych orbitach, ale w tym samym systemie planetarnym, więc kwestią czasu było przecięcie się naszych ścieżek. No, powiedzmy, że pomogliśmy w tym sobie paroma mailami. Należy tu wspomnieć o Archeo, nowym projekcie Pauliny i Natalii, którego częścią jesteśmy od niedawna. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższego czasu będziemy mogli pokazać efekty tej współpracy. Wiem, że macie na koncie różne zwycięstwa, waszą płytę wydaje U Know Me Records. Jestem jednak ciekawa, co z waszej perspektywy jest największą nagrodą za aktywność artystyczną. Marek: Największą nagrodą jest docenienie naszej pracy. Mamy takie czasy, że telewizja (programy typu „Mam Talent”) umożliwia zdolnym ludziom szybką karierę. Jednak my poszliśmy własną drogą i zbudowaliśmy własną markę dzięki sercu, odwadze i dobrym ludziom. Adam: Największą nagrodą jest obecność ludzi na naszych koncertach i to, że słuchanie efektów naszej pracy może dawać komuś radość. Wrocław to dla mnie miasto z wyjątkową atmosferą i z wyjątkowymi artystami. Czy czujecie, że na was też miało wpływ to, kto tu tworzy? Marek: Dla mnie Wrocław nie jest miastem. Wrocław jest domem. Domem dla artystów. Nie mam wrażenia, że ktokolwiek się tu ściga. Jest tu grono świetnych muzyków, wszyscy się znają i wzajemnie szanują. Dzięki temu nie trzeba tu udowadniać, że jest się od kogoś w czymś lepszym, tylko robić swoje najlepiej jak się potrafi. Spisek: Artystycznie Wrocław chyba zawsze szedł własnym torem. Mamy Skalpela, en2aka, Natalię Lubrano, Mikromusic. Oni nie oglądają się na innych, tylko robią swoje i starają się być oryginalni. Ja jestem dumny, kiedy na dużych wydarzeniach muzycznych obok NMET lub mojego imienia jest napisane „Wrocław”.
19
muzyka | wywiad
20
Tańcz, głupi, tańcz Cut Copy mają misję -̶̶ chcą porwać ludzi na całym świecie do wspólnej zabawy. Brzmi banalnie? Gitarzysta grupy Tim Hoey w wywiadzie dla „Hiro” przekonuje, że to możliwe. Rozmawiał: Jacek Sobczyński Zdjęcia: Michael Muller Przyjeżdżacie do Polski promować swoją ostatnią płytę Free Your Mind, która powstała w wyniku inspiracji słynnym brytyjskim drugim Latem Miłości i eksplozją muzyki tanecznej z końca lat 80. Co było w niej tak ciekawego dla chłopaków, którzy wychowali się na drugim końcu świata, w Australii, w zupełnie innej kulturze? Faktycznie, o Lecie Miłości dowiedzieliśmy się trochę z drugiej ręki, nie mogliśmy być bezpośrednio zaangażowani w ten ruch choćby dlatego, że byliśmy na to za młodzi. Dlatego najciekawsze było dla nas to, co mogło być namacalne nawet na drugim końcu świata, nie aura wokół tego całego przedsięwzięcia, tylko elementy muzyczne, jakie wytworzyły się przy tej okazji: charakterystyczny dźwięk syntezatorów, perkusji. Przyjemnie wraca się do tych lat, kiedy byliśmy jeszcze trochę
naiwnymi dzieciakami, słuchającymi Primal Scream i tańczącymi do acid house’owych kawałków. I taką przyjemność odczuliśmy podczas nagrywania płyty. Co było najważniejszym gatunkiem muzycznym w Australii u schyłku lat 80.? Pamiętam, że na listach przebojów królowały popowe kawałki: Kylie Minogue, INXS... Za to bardzo mocną siłą była podziemna australijska scena taneczna. Muzyka z Wielkiej Brytanii tak naprawdę stała się u nas popularna dopiero w latach 90., wraz z całą tą inwazją brit-popu, która przy okazji zaanektowała trochę spóźnioną modę na acid house. Tyle, że tam już nie było czuć tego ducha wolności, acid house z importu został lekko skomercjalizowany. Narzuciliśmy sobie ostry reżim: nagrywaliśmy i pisaliśmy piosenki przez trzy miesiące, dzień w dzień, trochę jak w biurze. Ale
potem, kiedy już dokonywaliśmy selekcji, zastanawialiśmy się, czy może w tej zmienić brzmienie, a inną podrasować tak, by brzmiała niczym wyjęta z przełomu lat 80. i 90. Nie czuliśmy się tak, jak byśmy znajdowali się w tym świecie, za to mieliśmy wrażenie, że nagrywaliśmy coś w stylu opisującego go soundtracku. Czy tytuł płyty Free Your Mind też jest połączony z inspiracjami tamtego okresu? Zauważyliśmy, że tytułowe uwolnienie umysłu ściśle wiąże się z podróżą po wszystkich kawałkach, na które trzeba być otwartym, żeby wyłapać wszystkie drobne niuanse, które umieściliśmy na płycie. Bardzo pasowało nam to do ogólnego konceptu płyty, która miała być wieloznaczna. Cała ona – nawet jeśli chodzi o koncepcję okładki – miała wyglądać tak, że gdy wejdziesz do sklepu i zobaczysz al-
bum na półce, od razu zaczniesz zastanawiać się, o co tym gościom chodziło. To wiąże się z waszą kampanią billboardową – powiesiliście w kilku miastach plakaty z wielkim napisem Free Your Mind. Czy zyskaliście przez to większe grono przypadkowych słuchaczy? Trudno powiedzieć, za to mieliśmy z tego sporo uciechy. Staliśmy pod plakatami praktycznie przez 24 godziny i obserwowaliśmy reakcje przechodzących ludzi. Niektórzy pytali innych, o co w tym chodzi, inni robili sobie pod nimi zdjęcia. Można powiedzieć, że przekaz Free Your Mind trafił w tym przypadku w sam środek tarczy! Przechodnie nie rozumieli o co chodzi, ale dobrze się bawili. Pewnie niektórzy do dziś nie wiedzą kim jesteśmy. Czy podczas nagrywania albumu korzystaliście z starych instrumentów z lat 80., czy może ten klimat udało się wytworzyć poprzez użycie elektronicznych, studyjnych tricków? Mieliśmy to szczęście, że udało nam się uzyskać dostęp do starych instrumentów, na przykład kultowego syntezatora Roland 808, na którym powstała większość największych tanecznych hitów tamtego okres u, Mooga Prodigy, Yamahy CS-80... Staraliśmy się jak najlepiej oddać wyjątkowość tamtego okresu, pokazać, jak wielkim przełomem był rozwój sceny tanecznej. Jak sądzisz, czy idea Lata Miłości mogłaby rozwinąć się także w dzisiejszych czasach, w dobie dominacji internetu i social mediów? Jak by nie patrzeć, w tamtym ruchu chodziło o wyzwolenie się z okowów, także technicyzacji. Myślę, że to mogłoby wypalić. Jak widzisz, cały czas są zespoły, które mają tendencję do nagrywania jednocześnie wesołych i wywrotowych kawałków, a internet sprzyja równości – zauważ, że za monitorem każdy tak naprawdę jest równy. A nasza muzyka może jeszcze bardziej zjednoczyć ludzi. Użyłem słowa „wywrotowy” bez podtekstu, wedle którego mamy coś obalić – przeciwnie. Chcemy raczej stworzyć klimat do wspólnej zabawy milionów ludzi, obojętnie czy za pomocą sieci, czy w rzeczywistości. Czy końcówka lat 60. i pierwsze Lato Miłości, czy wybuch muzyki tanecznej ponad dwie dekady temu, czy dziś – idee są bez zmian, zmieniły się tylko narzędzia przekazu.
„IMPONUJÑCE KINO”
Gazeta Wyborcza
21
NA BLU-RAY I DVD TM
www.galapagos.com.pl Dystrybucja w Polsce: Galapagos Sp. z o.o.
© 2013 Alter Ego Pictures. Wszystkie prawa zastrze˝one.
PARTNERZY MEDIALNI:
Masz lokal? Nie masz HIRO?
NAPISZ!
dystrybucja@hiro.pl
ray-ban.com
muzyka | recenzje
7/10
TRÓJPOLE We Call It A Sound
We Call It A Sound powraca z trzecią płytą, nie tracąc iście młodzieńczego zapału do wplatania w swe dźwięki nowych wątków. Pierwszym z nich jest język – pozornie łatwiejszą do okiełznania angielszczyznę zastąpiły teksty polskie. Jeśli zaś chodzi o muzykę, Trójpole oferuje znacznie większą różnorodność estetyczną. To podróż od łączących indierockową zadziorność z elektroniką motywów, które witają we Wstręcie i Tataraku, przez potyczki z wysyconą syntezatorowym brzmieniem i poszatkowaną przez programowaną perkusję nowoczesną muzyką miejską, aż po śmiałe potyczki z folklorem. Choć pomysł wydaje się karkołomny, eksperyment się powiódł. Na Dalekiej, otwierane wyrwanym z ludowych archiwów samplem, który zgrabnie zostaje zderzony z osadzonym na przeciągłych niskich tonach ascetycznym, synkopowym bitem, doskonale pasuje do wokalnej maniery Karola Majerowskiego. Dobrze wypadają też Kawalerskie opowieści, w których basowy puls dopełniany jest mnogością dźwiękowych drobiazgów, w tym dłuższymi frazami skrzypiec. Doskonałym dopełnieniem są rozmywające się w przestrzeni, uroczo ironiczne Smugi. To właśnie te trzy utwory są największym zaskoczeniem, a jednocześnie atutem tej płyty. Dominika Węcławek
24
Etos 2
6/10
Vienio Od wydania Etos 2010 Vienia mijają cztery lata. W tym czasie raper postanowił przejść na „ciemną stronę mocy” wydając z Way Side Crew rockowe aranżacje swoich kawałków (Wspólny mianownik) oraz tworząc Profil pokoleń, zawierający nowe wersje utworów polskich niezależnych artystów przełomu lat 80. i 90. Nie można powiedzieć, żeby te płyty stały się kultowe – tak jak Etos 2010, dlatego wszyscy liczyli na część drugą. Słuchając pierwszego singla, Samotny człowiek feat. Mr Borman, można stwierdzić, że to solidne rapowe wydawnictwo – producentami są Kuba (Pereł) Perełkiewicz oraz
niezawodny duet The Returners. Do tego dochodzą zacni goście zarówno ci z polskiego podwórka, jak i z zagranicy: Sokół, Bisz, Miuosh, Zeus, Cheeba z East West Rockers, Romek (THS), Ten Typ Mes, Kosi i Łysol z JWP, holenderski raper Mystic Xperienz oraz Tek z ekipy Smif N Wessun (Boot Camp Clik). Patrząc na tę listę, tym bardziej cieszy fakt, że na pierwszy utwór, wybrano kawałek z pozostającym nieco w cieniu polskiej sceny hip-hopowej, wspomnianym już Mr Bormanem, co jest symbolicznym dowodem na to, że Vienio postawił na miłość do hip-hopu, a nie „hajs”! Patrycja Zielińska
Powrót PUMP-ów
M41449 Pump Omni Zone PO
Jeden z najoryginalniejszych symboli stylu lat 90. To w nich chodziły zarówno gwiazdy koszykówki, jak i najbardziej znane postaci popkultury. Okrągła pompka na języku buta to znak rozpoznawczy modeli Reebok Classic wyposażonych w system PUMP. Z legendarnym basketowym klasykiem nie rozstaje się m.in. raper Zeus, który swoje ulubione Pumpy zawsze zabiera w trasy koncertowe.
http://facebook.com/ReebokClassicPoland Modele Pump dostępne są w sieci sklepów Reebok, w sklepach stacjonarnych Worldbox oraz online na www.worldbox.pl, www.basketzone.pl, www.sklepkoszykarza.pl, www.bludshop.pl
M41447 Pump Omni Zone PO
muzyka | recenzje
Lost In The Dreams
3,5/10
The War On Drugs Już na poprzedniej płycie zespołu Slave Ambient dało się zauważyć, że odejście Kurta Weila nie wyrządziło The War On Drugs większej szkody. Wręcz przeciwnie, Adam Granduciel złapał na nowo wiatr w żagle i pokazał, że jest dobrym kompozytorem. Tym razem ponownie wypuszcza swoją neofolkową łajbę na pełne morze, czyli tam, gdzie króluje wolność i nieograniczona przestrzeń. Wszechobecny błękit krajobrazu rysowany jest przez rozmyte, przesterowane gitary, otulone delikatnym, elektronicznym
In The Silience Ásegir
26
płaszczem. Nad całością unosi się duch Dylana i Springsteena, jednak Adam nie tyle cytuje dosłownie klasyków, ile wykorzystuje ich język do opowiedzenia własnej, bardzo osobistej historii. Historii melancholijnej, nacechowanej bliżej nieokreśloną tęsknotą, pozwalającą na koniec z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Tak sobie myślę, że Lost In The Dreams to jeden z najlepszych sposobów na przywitanie tegorocznego lata, które zbliża się wielkimi krokami. Kamil Downarowicz
4/10
„Największy islandzki towar eksportowy od czasu Björk” – pisze o Ásegirze Traustim Einarssonie brytyjski „Guardian”. Czy słusznie? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. 21-letni singer-sonwriter zadebiutował w 2012 roku znakomitym albumem „Dýrð í dauðaþögn”, który okazał się sporym sukcesem w rodzinnych stronach muzyka. In The Silience to nic innego jak anglojęzyczna wersja tego wydawnictwa, nagrana na potrzeby rynków zachodnich. Podobnie jak jej poprzedniczka, jest to płyta wyjątkowej urody, zdominowana przez subtelne melodie wydobywane z gitary akustycznej i syntezatorów. Gdzieniegdzie pojawiają się szlachetne partie pianina i dostojnie brzmiącej perkusji, stanowiące uwodzicielskie dopełnienie całości. Ale chyba najważniejszym elementem tej barwnej indie-folkowej układanki jest delikatny i pełen uczucia głos samego Ásegira, wprowadzający słuchacza w hipnotyczny nastrój. Gdybym wcześniej nie słyszał Bon Ivera czy Iron & Wine, nie miałbym wątpliwości, że Einarsson jest wielki. A tak, czytając „Guardiana”, mogę sobie pomarudzić, będąc jednocześnie In The Silience zachwycony. Kamil Downarowicz
Indie Cindy Pixies
6/10 Wpływ Pixies na gitarową alternatywę nie podlega dyskusji, ale pierwszy od 23 lat premierowy long bostończyków jest dziełem zespołu starającego się raczej nadrobić stracony czas niż wyznaczać kierunek innym. Indie Cindy to żadna nowość. Cały materiał z płyty przedstawiony został już na trzech EPkach, z których ostatnia nie zdążyła jeszcze ostygnąć na gramofonowych talerzach. Już tamte siedmiocalówki miały swoich krytyków i trudno się temu dziwić. „Nowi” Pixies korzystają wciąż z tych samych środków – harmonii staroświeckiej piosenki, poppunkowej zadziorności oraz odrobiny noise’owych zgrzytów i surfowego pogłosu.
Nie boją się zabrzmieć niczym AC/DC na szkolnej potańcówce (Blue Eyed Hexe) lub zaskoczyć zgoła harcerskimi melodiami (Greens and Blues, Ring the Bell), a gładki wokal Franka Blacka vel Black Francisa vel Tego Podtatusiałego Grubaska z Głosem Dzieciaka prawie w ogóle się nie zestarzał. Szkopuł w tym, że obok kilku potencjalnych hitów w rodzaju Andro Queen czy Snakes za dużo jest na tej płycie rzeczy niewybaczalnie wymuszonych. Szkoda. Pixiemaniacy czekali tak długo, by teraz poczuć się jak dzieciaki, które pod choinką znalazły parę skarpet. Sebastian Rerak
muzyka | recenzje
28
literatura | wywiad
30
Jestem za maniactwem Znany krytyk literacki, pisarz i redaktor. W kwietniu na polskim rynku wydawniczym pojawiła się najnowsza jego książka „Czardasz z mangalicą”. Krzysztof Varga opowiada o odprawianych rytuałach, galopującym skretynieniu, krótkich podnietach i słuchaniu punk rocka. Rozmawiała: Alicja Zielińska Zdjęcia: Adam Tuchliński Jakie przemyślenia ma Pan po napisaniu Czardasza z mangalicą? Zrozumiałem, że muszę walczyć z pewnym sentymentalizmem związanym z Węgrami, żeby nie sprowadzić ich trochę do takiej na poły wymyślonej przeze mnie krainy, w której odnajduję szczęście. Istnieje niebezpieczeństwo, że zacznę zamieniać Węgry w pewnego rodzaju skansen, który będę co jakiś czas odwiedzał, tak jak odwiedza się wiejskie skanseny, żeby zobaczyć stare chałupy czy sprzęt rolniczy. Jakie „rytuały” odprawia Pan podczas swoich podróży do drugiej ojczyzny? Te moje rytuały są zazwyczaj gastronomiczne. Często odnoszą się do jedzenia czy do picia wina w wiejskich, lokalnych czardach. Jeszcze mi się nie zdarzyło, że-
bym źle w nich zjadł. Zazwyczaj wracam o wiele grubszy z tych wyjazdów (śmiech). Czy jest jakiś konkretny powód tych wszystkich podróży na Węgry? Tak, są nimi spokój i pewna niezmienność, które tam odnajduję. Zarówno w Budapeszcie, jak i poza nim. W Warszawie tego nie ma. Tutaj przede wszystkim jest praca, jakiś chaos, nerwówka, wszystko się zmienia. Tam – na odwrót. Czyli to jest takie egoistyczne pragnienie niezmienności? Tak, absolutnie! Ta niezmienność na Węgrzech faktycznie jest. Nie mam w Warszawie knajpy, do której gdybym przyszedł po kilkumiesięcznej nieobecności, to obsługa by mnie poznała. Przeważnie po takim czasie w tych barach są już inni kelnerzy,
kucharze etc. Czasami zmieni się też nazwa, a często w ogóle samo bistro przestaje istnieć. Tutaj non stop wszystko się zmienia. Natomiast na Węgrzech idę do domowej jadłodajni, taki węgierski odpowiednik baru mlecznego, czyli fajne miejsce z fajnym żarciem, gdzie jest ta sama co ostatnio sześćdziesięcioletnia kelnerka, która mnie poznaje. Mówi, że dzisiaj proponuje to czy tamto. Albo idę na zupę do mojej ulubionej karczmy rybnej, w której od lat pracują ci sami kelnerzy. Podchodzi jeden z nich, przybija mi piątkę, gadamy co tam słychać. I to jest to, co mi się tam podoba. Czyli jest Pan zwolennikiem lokalności? Tak. Osiedlowa knajpa, ci sami ludzie. Wiem, co tam zjem. Wiem, jak to będzie smakowało. Wiem, że się nie zatruję.
literatura | wywiad Na Węgrzech ta lokalność jest bardzo wyraźna, nawet w obrębie Budapesztu. W poszczególnych dzielnicach są miejsca, które dobrze znam i świetnie się w nich czuję. To ma nierozerwalny związek z moimi rytuałami, o których już mówiliśmy. Jednym z nich jest chodzenie do łaźni w Budapeszcie. Potrafię siedzieć pół dnia w wodzie, a potem pójść do lokalnej knajpy na obiad. I jest mi z tym dobrze (śmiech). Po jakimś czasie muszę wrócić do Warszawy, żeby poczuć tę dynamikę, pewnego rodzaju chaos, zmienność. W związku z tym te dwa miasta są dla mnie komplementarne. Gdyby pomiędzy Warszawą a Budapesztem było 18 albo ewentualnie 80 km zamiast 800 km, byłoby idealnie. Mógłbym bez przerwy jeździć z jednego miasta do drugiego. Tak, gdyby Budapeszt był w odległości nie większej niż Łódź od Warszawy, byłbym zachwycony. Czy węgierska melancholia ukształtowała Pana sentymentalny styl pisarski? Myślę, że na ten styl składa się kilka rzeczy. Jedną z nich jest usposobienie, które odziedziczyłem po moim ojcu, jak zresztą większość cech charakteru. Nie mam co do tego wątpliwości. Kolejną stanowi kultura. Zawsze lubiłem taką literaturę i muzykę, które rozbudzały we mnie pewne skłonności melancholijne. Trzeci aspekt to bywanie na Węgrzech. To wszystko składa się w jedną całość, czyli przeczytane książki, wysłuchana muzyka, spadek genetyczny, no i przeżywanie kawałków życia na Węgrzech, czyli w kraju melancholijnej muzyki, melancholijnego jedzenia i melancholijnej przestrzeni. Pozytywne myślenie o przyszłości jest trochę w opozycji do melancholijnego usposobienia. W wywiadzie dla Culture.pl w 2008 roku na pytanie „Co czujesz, kiedy myślisz o przyszłości?” odpowiedział Pan: „Trwogę wyłącznie”. Czy od tej pory zmieniło się Pana podejście do tej kwestii? Im jestem starszy, tym mniej boję się przyszłości. To pewien paradoks. Jedyne, co mnie przeraża, to galopujące skretynienie. Staram się z tym walczyć na ile potrafię, ale z głupimi czasami trudno wygrać. À propos postępującego skretynienia. Ostatnio było dużo szumu wokół płyty Doroty Masłowskiej. Czy widział Pan teledysk z Anją Rubik? Nie znam całej płyty, natomiast teledysk z Anją Rubik obejrzałem do końca w wiel-
kich bólach. Absolutnie rozumiem tę stylistykę i ten greps, jednak męczyło mnie to estetycznie. Ale co ciekawe, teledysk z Anją Rubik obejrzało około miliona ludzi, natomiast ten pierwszy zobaczyło 10 razy mniej osób. Jest to dowód na to, że kilkaset tysięcy ludzi obejrzało go tylko dlatego, że występuje w nim Anja Rubik, a nie dlatego, że jest to piosenka Masłowskiej. Klikali go z ciekawości, dla śmiechu albo dla hejtu. Około półtora roku temu wielką karierę zrobiła piosenka zespołu Weekend Ona tańczy dla mnie, która miała 40 milionów odsłon. Każdy statystyczny Polak, razem z niemowlętami i staruszkami, widział ten utwór co najmniej raz. Dzisiaj tematu już trochę nie ma. Żyjemy w czasach krótkich podniet. Na tym polega cała kultura internetowego nakręcenia się czy mediów, które potrafią grzać się jakimś tematem kilka dni, rozdmuchiwać go, by po chwili go porzucić i szukać nowego. Współczesnemu człowiekowi coraz trudniej jest się skoncentrować, więc musi dostawać coraz to nowsze bodźce i podniety. Cały przemysł kultury masowej ciężko pracuje, aby sprostać temu zadaniu. W rezultacie zaczynamy skupiać się na pierdołach, kompletnie nieistotnych rzeczach. Czyli uważa Pan, że w najgorszym przypadku młode pokolenie wychowa się właśnie na tych pierdołach? Nie chcę bawić się w zdziadziałą Kasandrę. Bardzo niebezpieczne jest wpadnięcie w jakiś stereotyp i myślenie, że ponieważ już mam swoje lata, to znaczy, że moje pokolenie jeszcze coś sobą reprezentuje, a ci dwadzieścia lat młodsi są już głupolami, którzy siedzą tylko w sieci. Otóż nieprawda. Miałem ostatnio spotkanie z uczniami jednego z warszawskich liceów. Szczerze mówiąc szedłem tam z duszą na ramieniu. Bałem się, że młodzież w wieku 16–18 lat interesuje się już tylko i wyłącznie swoim smartfonem, iPodem, iPhonem, tabletem itd. Okazało się, że stanąłem naprzeciwko grupy 30–40 bardzo kumatych uczniów. Świetnie się z nimi rozmawiało. Byli oczytani. Zadawali wnikliwe i niełatwe pytania. Było to dla mnie niezwykle budujące spotkanie. Staram się być jak najdalszy od tego, żeby mówić, że wszyscy zidiocieją. A jak wyglądała Pana młodość? Dojrzewałem w latach 80. Byłem licealistą i zaczynałem studia w czasach, kiedy
w Polsce wszystko było szare, bure, ciemne, biedne. Niczego nie było. Z przyjemnością mogę sobie przypomnieć czasy imprez studenckich, ale żebym miał jakikolwiek sentyment do tamtym czasów, to w życiu! Zwłaszcza kiedy porównam sobie lata 80. do obecnych możliwości i wygodnego życia. Mam tę przewagę nad wieloma młodszymi ludźmi, że pamiętam PRL. Bawią mnie ci, którzy odczuwają PRL-nostalgię, mimo że urodzili się już po upadku systemu. Noszą ciuchy vintage wzorowane na PRL-owskich ciuchach, dla fanu zakładają buty Relax, słuchają PRL-owskiej muzyki. W przeciwieństwie do nich ja pamiętam te czasy – były koszmarne i syfiaste. Oczywiście dlatego czytałem książki. Po prostu nic innego nie było. No, raz na kwartał wchodził jakiś Bruce Lee do kina i to wszystko. Były dwa programy nudnej telewizji, zero internetu. Pozostawało więc albo czytać książki, albo snuć się po podwórku (śmiech). Nie mam absolutnie żadnego sentymentu do tej przeszłości. Jak wyglądały początki Pana pisarstwa? Szedłem do podstawówki jako osoba już umiejąca czytać. Przerobiłem wszystkie biblioteki w szkole podstawowej i liceum. Czytałem wszystko, co mi wpadło w ręce. Pamiętam, że w szkole średniej szedłem alfabetycznie półkami. Wynikało to też z tego, że nie było żadnej alternatywy. Żyłem w świecie szarym, smutnym i beznadziejnym, więc trzeba było stworzyć sobie własną rzeczywistość, a literatura doskonale się do tego nadawała. Dzięki niej mogłem wyobrazić sobie, że znajduję się w innym świecie, a nie na upiornym i smętnym blokowisku. Ponieważ bardzo dużo czytałem, więc całkiem naturalnie sam zacząłem pisać. Pierwsze próby tworzenia opowiadań miałem w szóstej klasie podstawówki. To oczywiście była jakaś radosna, żenująca amatorszczyzna, ale pisałem i to najzwyczajniej w świecie mnie kręciło. Jaka muzyka miała wpływ na początki Pana twórczości? W liceum jakiś kolega zaciągnął mnie na koncert punkrockowy do klubu Remont. Wsiąkłem i zacząłem słuchać takiej muzyki. Na pewno miała na mnie spory wpływ, zwłaszcza na mój rozwój emocjonalny, postrzeganie świata i na ciągoty konstestacyjne. W tym czasie byłem dosyć, jak
31
literatura | wywiad
32
by to powiedzieć, ortodoksyjny. Słuchałem punk rocka, jakiejś nowej fali, zimnej fali. Podobno im człowiek jest starszy, tym staje się bardziej konserwatywny. U mnie jest na odwrót. Oczywiście nadal mam ciągoty do muzyki alternatywnej, niezależnej czy bardziej rockowej, nie słucham disco czy takich rzeczy, ale na pewno jestem bardziej otwarty niż w młodości. Dopiero w wieku dojrzałym zacząłem słuchać Led Zeppelin i kupiłem sobie całą ich dyskografię. Wcześniej nawet gdyby podobał mi się ten zespół, to nie mógłbym się do tego przyznać, bo to wiocha i liczy się tylko punk rock. Teraz jestem zdecydowanie bardziej otwartą osobą i to we wszystkich aspektach. Jaki był Pana ulubiony zespół punkrockowy? Z polskich słuchało się Dezertera, z angielskich oczywiście Sex Pistols, później The Clash. Wtedy zaczęła się akurat druga fala punka i moi koledzy jarali się The Exploited. Mnie jakoś to ominęło. Wolałem The Clash, Sex Pistols, The U.K. Subs, a później Stiff Little Fingers. Zawsze interesowała mnie bardziej pierwsza fala punk rocka, czyli zespoły z przełomu lat 70. i 80. Cały ten punk rock w rodzaju The Exploited w ogóle mnie nie kręcił. Oczywiście znałem The Cure, Joy Division, Siouxsie and The Banshees, czyli zespoły nowofalowe. Po prostu jak się słuchało punk rocka, nie można było ich pominąć. Dobrodziejstwem tego, że stałem się osobą, która zarabia sensowne pieniądze, było to, że mogłem sobie skompletować dyskografię wszystkich zespołów, których kiedyś słuchałem na zjechanych kasetach, na magnetofonie mono Grundig czy Kasprzak. À propos zbierania – w wieku około 10 lat ojciec próbował zaszczepić w Panu jakieś hobby. Padło wtedy na filatelistykę. Czy akcja zakończyła się powodzeniem? Mam wszystkie znaczki, które dostałem od ojca. I szczerze mówiąc nie wiem, co z nimi zrobić (śmiech). Jak długo zatem trwała przygoda ze zbieraniem znaczków? To było tak, że odziedziczyłem je w postaci pudeł, w których wszystko leżało luźno. Pojechałem po wielki klaser na pocztę główną. Zacząłem wkładać i systematyzować znaczki. Po dwóch dniach takiej zabawy stwierdziłem, że dalej nie dam rady (śmiech). Nigdy nie miałem w sobie cierpliwości fila-
telisty, modelarza czy kogoś takiego, kto by sobie dziubdział. Strasznie zazdroszczę takim ludziom, którzy mogą siedzieć wieczór w wieczór i wkładać te znaczki, zmieniać ich kolejność, systematyzować, robić modele samolocików. Zazdroszczę! Nie mam tego typu cierpliwości zwłaszcza, że manualnie jestem fatalny (śmiech). Jaka była największa trauma z zajęć technicznych w szkole? Nawet deseczki do mięsa nie potrafiłem zrobić. Do spraw technicznych mam absolutnie dwie lewe ręce. Nadają się wyłącznie do pisania. Przy klawiaturze świetnie daję sobie radę. Natomiast jeżeli miałbym złożyć czy skleić jakiś model, byłby to disaster zupełny (śmiech). W pewnym momencie zrozumiałem, że muszę zająć się pisaniem, a nie klejeniem modeli czy zbieraniem znaczków. Nie było innego wyjścia. Czy ma Pan w sobie żyłkę kolekcjonera? Zbieram płyty. Przynajmniej nie muszę ich sklejać czy wkładać do klasera pensetką. Właściwie coraz bardziej mnie to bawi. Zwłaszcza że płyty powoli umierają, bo wszystko jest teraz elektroniczne. Ludzie ściągają wszystko z sieci albo słuchają w internecie. Zbiera Pan CD czy wintyle? Winyle też mam, ale ten zbiór jest dość mizerny. Mam średniej klasy gramofon, co prawda Denona, ale takiego słabego raczej. By miało to sens, musiałbym sprawić sobie dobry przedwzmacniacz lub wzmacniacz. Szczerze mówiąc nie jestem osobą, która w mieszkaniu robiłaby studio odsłuchowe z jakimś wypasionym sprzętem. Mam nawet sporo jakiś limitowanych edycji różnych wydawnictw winylowych, jednak głównie zbieram kompakty. Niedługo kompakt też będzie czymś takim jak stary winyl. Zatem coś tam kolekcjonuję czy bardziej zbieram. Prawdziwy kolekcjoner szuka białych kruków. Co prawda mam w swoich zbiorach trochę krążków zapomnianych zespołów. Posiadam też sporo filmów na DVD, kupuję boksy lub seriale. Mam sporo książek, wciąż je zbieram, zbieram i niedługo wszystko zawali mi się na głowę. Pomimo tego nadal będę zbierać, bo po prostu lubię przedmioty. Czyli nie jest Pan rozszalałym, internetowym konsumentem? Nie. Około półtora roku temu, gdy o sprawie ACTA było dosyć głośno, przeczytałem
ciekawy wywiad z badaczami internetu i mediów społecznościowych. Okazało się, że wszyscy, którzy zasysają z sieci filmy czy muzykę, nie zbierają plików na dysku. Po prostu oglądają film, słuchają muzyki, kasują i opróżniają kosz. Wychowałem się w czasach, kiedy posiadanie płyty było czymś, więc dla mnie ważny jest ten przedmiot. Nawet gdybym ściągał z sieci – czego nie robię – to katalogowałbym sobie wszystko w komputerze. Tu byłyby komedie, dramaty, filmy wojenne. Ułożyłbym pliki alfabetycznie. Puchłby mi ten dysk, dorzucałbym do niego kolejne kostki pamięci RAM, ale koniec końców miałbym wszystko uporządkowane. Natomiast użytkownicy sieci, którzy zasysają, po prostu traktują to jednorazowo. Obejrzą, posłuchają i wyrzucą, bo wiedzą, że jak będą chcieli jeszcze raz coś zobaczyć czy odsłuchać, po prostu jeszcze raz to sobie ściągną. Czy nadmierna konsumpcja Pana irytuje? Jestem przeciwko konsumcjonizmowi, ale jestem za maniactwem (śmiech). Bardzo lubię maniaków, którzy kompulsywnie coś zbierają. Obojętnie, czy to są guziki, czy kapsle. Na przykład Wojtek Smarzowski, który jest chyba najgorętszym reżyserem, kolekcjonuje kapsle od piwa. Jego kolekcja liczy kilka tysięcy egzemplarzy z całego świata. Wszystko ma skatalogowane w specjalnych klaserach. Na przykład w tym miejscu znajduje się kapsel z Ameryki, tu z Europy, a tam z Azji. To jest fajne. Jestem za takimi maniakami, którzy wydają pieniądze na formalnie niepotrzebne rzeczy, po prostu je kolekcjonując. Prędzej zrozumiem kogoś, kto zbiera kapsle, znaczki albo guziki, niż kogoś, kto rzuca się w taki konsumpcjonizm, że co chwilę kupuje sobie nowy ciuch, gadżet etc. Może dlatego, że bliżej mi emocjonalnie do tych kapsli. Konsumpcjonizm jest nam w pewnym sensie narzucany. Nikt nie zmusza do kolekcjonowania kapsli. To jest nasz wybór. Natomiast wpadając w konsumpcjonizm, staję się w pewnym sensie ofiarą przymuszenia poprzez reklamę, modę, przekonanie, że nie mogę być się gorszy od innych, że muszę być na czasie, że mój model zegarka, telefonu czy czegokolwiek jest z poprzedniego sezonu, więc już jest obciachowy i muszę sprawić sobie nowy. To są dwie różne rzeczy. Jestem po stronie zbieraczy kapsli.
literatura | wywiad
33
WWW.ORIGINALSOURCE.PL FACEBOOK.COM/ORIGINALSOURCEPL
literatura | analiza
Wielkie oczy, pomalowane na ciemno usta, bardzo szczupła sylwetka i krótkie kręcone włosy. Przypominająca postać z powieści grozy Joyce Carol Oates jest cenioną amerykańską pisarką z krwi i kości. Typowana do literackiej Nagrody Nobla, posiada imponujący dorobek: ponad 70 powieści – w tym thrillery, horrory, powieści psychologiczne i grozy – a także zbiory opowiadań, poezji, eseje i recenzje. Tekst: Paulina Klepacz
34
Mimo swoich 75 lat i wielu sukcesów na koncie Joyce Carol Oates nie myśli jeszcze o emeryturze. Wciąż prowadzi zajęcia kreatywnego pisania na Uniwersytecie Princeton (wśród jej znanych podopiecznych jest m.in. Jonathan Safran Foer) i wydaje dwie, trzy książki rocznie. Udziela się także aktywnie w mediach społecznościowych – na Facebooku, a zwłaszcza na Twitterze (twittuje kilka razy dziennie), który postrzega jako rodzaj współczesnej formy haiku i świetne miejsce do prezentacji oraz wymiany poglądów. Aż ciarki przechodzą Większość licznych i bardzo różnorodnych utworów Oates łączy tematyka oscylująca wokół przemocy oraz nieustające poczucie zagrożenia, które towarzyszy czytelnikowi podczas lektury. Nie jest to literatura łatwa, lekka i przyjemna do czytania przed zaśnięciem czy w czasie dłużącej się podróży autobusem. To literatura wyciskająca łzy i przyprawiająca o ciarki na grzbiecie. Wyróżnikiem dzieł pisarki jest zawsze perfekcyjna narracja, utrzymana w przez autorkę obranej konwencji, piękne słownictwo, doskonałe przekazywanie emocji, umiejętne budowanie napięcia. Wszystko to sprawia, że nawet najbardziej makabryczne historie wciągają czytelnika jak bagno i naprawdę trudno się od nich oderwać. A krwawe zbrodnie, gwałty, porwania i inne okropieństwa, będące u Oates na porządku dziennym, opisywane są w bardzo naturalistyczny, namacalny i sugestywny sposób. Choć Joyce Carol Oates znana jest z powieści grozy, inspirowanych m.in. dziełami Edgara Allana Poego, to jednak najbar-
dziej poruszają jej realistyczne powieści, w których to właśnie ludzie okazują się prawdziwymi potworami. Oates w swoich utworach stworzyła do bólu realistyczną galerię dewiantów, fanatyków religijnych, brutalnych przestępców i innych postaci patologicznych. Doskonale kreśli portrety psychologiczne swoich bohaterów, odkrywa przed czytelnikiem motywy ich postępowania, oddaje całą złożoność więzi międzyludzkich, zwłaszcza tych rodzinnych. Z jej utworów wyłania się ponura wizja Ameryki i współczesnego społeczeństwa. Jej powieści stawiają czytelnikowi niewygodne pytania, na które sam musi sobie odpowiedzieć. Produkcja masowa Joyce Carol Oates wciąż nie ma dość trudnych tematów, horrorów psychologicznych czy surrealistyczno-realistycznych powieści grozy i tworzy je w zawrotnym tempie. Wielu próbuje dociec, gdzie kryje się tajemnica jej sukcesu. Często zarzuca jej się pracoholizm. Ona sama twierdzi, że pisanie i uczenie są integralnymi częściami jej życia, dlatego nie traktuje ich jak pracy i nie potrafi z nich zrezygnować. Poza tym prowadzi całkiem spokojny żywot, w przeciwieństwie do innych amerykańskich pisarzy, których życie obrosło w legendy i było nie mniej fascynujące niż ich utwory. John Updike w korespondencji, którą prowadził z pisarką, określił siebie i ją jako „blue collars writers” parafrazując określenie „blue collars workers”, co miało znaczyć, że ich pisarstwo bazuje na regularności i warsztacie opartym na wytrwale zdobywanej, solidnej wiedzy literackiej. Oates przyznaje, że pisze niemal codziennie. Poza tym jako badaczka literatury zgromadziła
doskonałe narzędzia, aby sprawnie tworzyć w dowolnie wybranym gatunku. Udało jej się również wypracować własny „wonderland”, złożony z elementów realistycznych, groteskowych, absurdalnych i onirycznych. W krainie literatury O perfekcyjnym przygotowywaniu się Oates do pisania przekonał się jej biograf Greg Johnson, autor książki Invisible Writer: A Biography of Joyce Carol Oates, któremu pisarka udostępniła swoje materiały. Starał się znaleźć odpowiedź na pytanie, skąd w niej ten nieustanny pęd do pracy nad nowymi książkami. Wreszcie postawił tezę, że prowadząca poukładane życie Joyce Carol Oates w literaturze może wyrazić się w pełni i przeżywać – tak samo zresztą jak jej czytelnicy – wszystkie brutalne zdarzenia, które przytrafiają się jej bohaterom. Z tej bezpiecznej, literackiej perspektywy analizuje ciemne strony ludzkiej natury, stosunki międzyludzkie itp. Sama pisarka podkreśla właśnie motywującą rolę ciekawości w swojej pracy, która jest konstytutywną cechą jej charakteru. To łączy ją z tytułową bohaterką jej ulubionej książki Lewisa Carrolla Alicja w Krainie Czarów, którą dostała od babci, kiedy miała dziewięć lat. Kilka lat później otrzymała pierwszą maszynę do pisania i mogła przejść na drugą stronę literackiej barykady. Z uporem wciąż tworzyła nowe utwory i wyrzucała je, uznając za niewystarczająco dobre. W tym czasie czytała pisarzy takich, jak: Dostojewski, Hemingway, siostry Brӧnte czy Faulkner, których inspiracje do dziś pobrzmiewają echem w jej twórczości. Dzięki świetnym wynikom w nauce dostała stypendium na Uniwersytecie Syracuse.
Później studiowała na Uniwersytecie Wisconsin-Madison (gdzie poznała swojego pierwszego męża, Raymonda Smitha), następnie pracowała na Uniwersytecie Detroit, a od 1978 roku wykłada na Wydziale Nauk Humanistycznych w Princeton. Pierwszą powieść wydała w 1964 roku, a już 1970 jej literacka pozycja została ugruntowana dzięki zdobyciu National Book Award. Otrzymała ją za powieść Oni, opartą na historii rodzinnej jednej z jej studentek i osadzoną w Detroit, gdzie w tamtym czasie mieszkała i pracowała, oraz w kontekście niespokojnych lat 60. Traumy i fascynacje Oates jak większość pisarzy czerpie ze swoich osobistych doświadczeń. Często wraca do swojego dzieciństwa spędzonego na farmie w okolicach Lockport, w stanie Nowy York. Nieśmiała, doświadczająca okrucieństwa ze strony innych dzieci uciekała w świat książek. I tak w jej utworach okres dzieciństwa nie należy do sielskich, a te doświadczenia mają istotny wpływ na dorosłe życie bohaterów. W Zbłoconej, która właśnie pojawiła się na polskim rynku, można odnaleźć kilka wątków inspirowanych jej życiem – od brutalnego dzieciństwa, przez postać kobiety robiącej błyskotliwą karierę naukową po nawiązania do takich filozofów jak Nietzsche czy Jung. Inspirują ją również postaci takie, jak chociażby Marilyn Monroe, która posłużyła za prototyp blondwłosej aktorki, bohaterki bestsellerowej powieści Blondynka z 2000 roku. Joyce Carol Oates stworzyła tragiczny obraz wrażliwej i elokwentnej kobiety, która musiała grać przede wszystkim w swoim życiu. Samotność w tłumie wielbicieli i blasku fleszy to równocześnie świetna diagnoza świata dzisiejszych celebrytów. Bardzo często pisarka nawiązuje też do prawdziwych wydarzeń, które wstrząsają mediami. W powieści Tatulo wzięła na warsztat pedofilię i syndrom sztokholmski. Tytułowy bohater porywa małego Robbiego i innych kilkuletnich chłopców. Pisarka bez znieczulenia pokazuje okrucieństwa, jakich doświadcza dziecko. Ten psychologiczny horror rozgrywa się w dusznej, kafkowskiej scenerii. I znów wraz z pisarką docieramy do najciemniejszych zakamarków człowieczeństwa.
Idziesz wieczorem na imprezę, a ubranie, które chcesz założyć okazuje się za małe? Nie panikuj, przyjdź do CHIC SPA na ekspresowe wyszczuplanie wybranej partii ciała metodą CAVIFAST 2. Dzięki jednemu zabiegowi możesz pozbyć się nawet do 8 cm! Zero skutków ubocznych, rekonwalescencji czy bólu. Powierzchnia skóry pozostaje gładka i nienaruszona. Nie wierzysz? Przyjdź i sprawdź. Wystarczy, że pojawisz się kilka godzin przed imprezą.
Satysfakcja gwarantowana! CHIC SPA, ul. Żelazna 59, Warszawa www.chicspa.pl
literatura | recenzje
Leksykon miast intymnych Jurij Andruchowycz Tonąc, tracisz orientację – walka o wypłynięcie na powierzchnię może okazać się ucieczką w głębiny. U Andruchowycza oddycha się słowami, jednocześnie skradając się ku meritum duszy kosmopolity. Autor wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Łączy w sobie cechy powieściopisarza, reportera, poety, kartografa, kulturoznawcy. Jego „encyklopedia” to elipsa skrajności. Płynnie łączy ze sobą precyzję eseju naukowego, personalność dziennika oraz sarkazm felietonu. Alfabet staje się kategorycznym fundamentem tej książki. Umowny układ liter porządkuje miasta, które odwiedził Andruchowycz, według specyficznego klucza. Metoda ta bezlitośnie gwałci zarówno chronologię, jak i rozmieszczenie miejscowości na politycznej mapie świata. Nagle absurdalnie koło Krakowa znajduje
7/10 się Leningrad, Jałta sąsiaduje z Jerozolimą, Charków poprzedza Chicago, a Ryga występuje obok Rzymu. Nagromadzenie wspomnień ociekających różnymi językami, kulturą i obyczajami sprawia, że skomentowanie podróży Jurija kilkoma słowami staje się niemożliwe. Wśród metafor ukrytych w licznych perypetiach autora najbardziej przemawia ta kosmopolityczna. Świat jest egzystencją, losy ludzi – krwią płynącą przez arterie miast. Choć różnią się od siebie i wywołują odmienne reakcje, wszystkie napędzają do dalszego działania, bo „życie jest twarde jak kij baseballowy, czarne jak noc wśród białego dnia i niczym narkotyk bezlitośnie pociągające”. Nie wierzycie? Zapraszam do Chicago, 2001. Karolina Kaim
36
MM
MECENAS
PARTNER
PATRONI MEDIALNI
ORGANIZATORZY
Wystawa fotograficzna organizowana przez FashionPhilosophy
PARTNER STRATEGICZNY
komiks | recenzje
38
WĄŻ WODNY
8/10
Scenariusz i rysunki: Tony Sandoval Tony Sandoval po raz kolejny zabiera nas do groteskowej rzeczywistości, w której wymiar magiczny miesza się ze snem i światem realnym. Wąż wodny jest najnowszym dziełem twórcy, ujawniającym silne inspiracje Lovercraftem, Burtonem, Goreyem, a nawet Incepcją Nolana. Głównym trzonem fabularnym historii jest przyjaźń dwóch dziewczyn z prowincjonalnego miasteczka, którego nawet nie wymienia się z nazwy. Z pozoru opowiastka wydaje się nie wyróżniać niczym szczególnym – początkowe niewinne zauroczenie bohaterek powoli przeradza się w obustronną fascynację, by potem nieśmiało przeistoczyć się w miłość. Zwrotem w akcji jest moment, kiedy do-
wiadujemy się, że jedna z nich jest jedynie wytworem wyobraźni drugiej. Dziewczyna nie żyje od wielu lat. Od chwili gdy jako dziecko włożyła sobie do gardła ośmiornicę i się udusiła. Ośmiornica okazuje się boskim bytem, z którym nierozłączne przyjaciółki będą musiały walczyć o swoje jestestwo, w tym tudzież innym wymiarze. Czytając Węża wodnego, można odnieść wrażenie, że Sandoval prowadzi swoją fabułę od niechcenia. Szybko przestaje być ona koherentna, wątki się nie kleją, a postacie w przedziwny sposób przemieszczają się między światami. Dlatego doszukiwanie się sensu w fabule omawianego komiksu jest zbytecznym trudem. Historia bowiem jest tutaj jedynie pretekstem dla
wolnej, nieokiełznanej zabawny kadrem, przerysowanymi postaciami, demonicznymi stworami i duchami bohaterek, wynurzającymi się z głębin morza. Komiks Sandovala to wielka, poemiksowa narracja, w której autor ujawnia swój kunszt w wykorzystywaniu komiksowego języka, a także maestrię pozwalającą w ujmujący sposób ukazać niewinny pocałunek czy też istotę miłości i poświęcenia. Akwarele użyte w tym albumie sprawiają, że jego oglądanie jest prawdziwą przyjemnością nawet dla wymagającego oka. Graficznie jest to małe, nieokiełznane dzieło sztuki. Przerysowane, ale i przejmujące. Michał Chudoliński
komiks | recenzje
REPROBUS
8/10
Scenariusz i rysunki: Markus Färber
40
Opublikowana niedawno przez Kulturę Gniewu, nietypowa interpretacja legendy o Świętym Krzysztofie nie jest taką, jakiej potrzebujemy. My na nią zasługujemy. „My” w sensie obecnej generacji ludzkości, która, zagubiona w powszednim zamęcie i zaślepieniu nowoczesnymi technologiami, nader często zapomina o myśleniu mitycznym, magicznym, a co za tym idzie – traci wiarę. Färber, młody Niemiec będący twórcą Reprobusa, jest mocno rozczarowany bylejakością obecnego świata. Jego czarnowidztwo wobec wszechobecnej tendencji do powierzchownego traktowania otaczającej rzeczywistości uderzają w ekspresyjnych, ponurych kadrach komiksu. Na kartach opowiadanej historii autor prowadzi liryczną narrację, w której porusza tematykę przemijania, poznania niedoświadczalnego oraz odkrywania w sobie metafizyki poprzez poszukiwanie własnego przeznaczenia. Choć wielu czy-
telników uzna niniejszą historię za szybką w lekturze, to czytanie jej w pośpiechu będzie ogromnym błędem. Komiks Färbera jest bowiem poemiksem zanurzonym w religijno-mitycznej symbolice, której znaczenie objawia się dopiero podczas dogłębnej, kontemplacyjnej lektury. Choć jest oszczędny w środkach, wyciszony, a wręcz pesymistyczny w odbiorze, przypominając o marności życia, warto się z nim zmierzyć. W szarych, przepełnionych mrokiem rysunkach zawarte są pierwotne piękno i spokój, jak również celne obserwacje uduchowionego człowieka wobec świata, który ową duchowość porzucił dawno temu. Z pewnością będzie to jedna z tych wizualnych uczt, od których nie można oderwać wzroku. Dla entuzjastów pięknie narysowanych komiksów oraz niejednoznacznej, metaforycznej treści pozycja obowiązkowa. Michał Chudoliński
BATMAN – ŚMIERĆ RODZINY Scenariusz: Scott Snyder Rysunki: Greg Capullo MEDIUM O MAŁEJ LEPKOŚCI. ODRZUT: PIĘĆDZIESIĄT ATMOSFER.
CHOLERA.
WYKRYTO ZAMKNIĘTY, SZCZELNY ZBIORNIK. RYZYKO OBRAŻEŃ... OBEJŚĆ ZABEZPIECZENIA!
Składniki znam na pamięć. Wszystkie.
Jedenaście procent wodorotlenku sodu. Trzydzieści cztery procent kwasu siarkowego. Pięć procent roztworu chromu. Zieloną poświatę zawdzięcza siarczkowi cynku z domieszką miedzi.
Mimo to czasami, kiedy nie mogę zasnąć, wyciągam stare slajdy i wciąż je przeglądam.
Szukam czegoś, co przegapiłem. Jakiegoś tajnego składnika, który stworzył Jokera. Wpatruję się tak długo, że obraz zamazuje mi się i patrzę w pustkę, patrzę na siebie, własne oko odbite od powierzchni soczewki.
Ta mieszanina to czysta śmierć. Nic więcej.
Scott Snyder (Amerykański wampir, The Wake) konsekwentnie realizuje swoje podejście do Gotham jako obecny główny architekt fabularny tego miasta. Batman w jego wykonaniu to bardziej superboha-
ter dręczony przez demony przeszłości aniżeli posępny detektyw-egzystencjalista, któremu zdarza zadumać nad niesprawiedliwością świata. Jeszcze niedawno musiał się zmierzyć z Trybunałem Sów – lokalną lożą masońską strzeżoną przez bezwzględnych zabójców zwanych Szponami, powiązanych w tajemniczy sposób ze śmiercią jego rodziców. Po zażegnaniu napaści drapieżników na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie. Wraca odwieczny antagonista Nietoperza – Joker. Psychopata chce rozprawić się z Mrocznym Rycerzem i jego pomocnikami raz na zawsze. Obecny pupil DC Comics stara się ze wszystkich sił zinterpretować po swojemu fundamentalne elementy mitologii Batmana, choć właściwie nie ma takiej potrzeby – w przeciągu ostatnich 25 lat zostały one i tak ukazane w genialnej aranżacji różnych scenarzystów, rysowników, filmowców i animatorów. Można by w końcu zaproponować coś nowego. Mimo to przeskakiwanie tak wysokiej po-
7/10 przeczki wychodzi Snyderowi nadzwyczaj dobrze. Odwieczny konflikt między Batmanem a Jokerem prowadzi niczym wyśmienity horror psychologiczny. W parze z angażującą fabułą idą elegancka, komiksowa kreska Grega Capulla, natchnionego pracami Bruce’a Timma (Batman: The Animated Series) i Todda McFarlane’a (Spawn). Swoje graficzne trzy grosze dorzuca także znany plakacista Jock. Brytyjczyk doskonale radzi sobie z brutalnym kontekstem i obrazuje demoniczność klauna, któremu żywcem wycięto skórę z twarzy. Dzięki wysiłkowi twórców plan Jokera wobec mściciela nocy i jego rodziny wydaje się niemalże nieprawdopodobny. Niestety, gdy czytelnik myśli, że Zabójczy żart znalazł godnego siebie następcę, dostaje zimny prysznic w postaci płytkiego, rozczarowującego zakończenia, które wpasowuje się negatywnie w konwencję superbohaterską. Mogliśmy mieć klasyk, a dostajemy dreszczowiec ze słabą puentą. Michał Chudoliński
42
Aleksandra Waliszewska, Bez tytułu, technika mieszana na kartonie, 35 x 25 cm, 2012, dzięki uprzejmości Galerii Leto
sztuka | analiza
Maurycy Gomulicki, Bibliofilia (Paulina 22 lata), fotografia (metallic polyester, dibond, plexi), 120 x 80 cm, 2011, dzięki uprzejmości Galerii Leto
Sztuka jest sexy Romans sztuki i erotyki trwa nieprzerwanie od stuleci. Rozpala od wieków masową wyobraźnię. Czy pomiędzy tymi dwoma dziedzinami nie doszło ostatnio do intensywnego zbliżenia? Pełne niedomówień, wyuzdania i naturalizmu dzieła współczesnych artystów mówią same za siebie. Tekst: Marta Kudelska
Sztuka i erotyka to prawie jeden świat. Już podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych na terenach dawnych cywilizacji znajdowano malutkie figurki splątane w miłosnym uścisku. Starożytni Grecy ozdabiali swoje wazy scenami erotycznymi, zresztą nagość nie była dla nich niczym nadzwyczajnym. Wystarczy spojrzeć na białe posągi stojące w największych muzeach. Podobnie Rzymianie, zdobywcy ówczesnego świata. Kto nie wierzy, niech pojedzie do Pompei, gdzie zachowało się wiele niepruderyjnych fresków. Co tu ukrywać, starożytni odnajdowali przyjemność w cielesnych igraszkach. Zmiana nastąpiła w średniowieczu. Wtedy wszystko, co związane z biologicznością i zmysłowością, zostało uznane za nie-
czyste. Podobno w meszkach włosów i w piegach kobiet chowały się demony, a jednymi nagimi postaciami w sztuce byli Adam i Ewa. Jednak i oni zakrywali intymne części ciała liśćmi drzew z rajskiego ogrodu. Furtka dla bardziej śmiałej sztuki otworzyła się w renesansie, kiedy po wiekach umartwiania się przyszła pora na czerpanie doczesnych przyjemności. Jednak musimy pamiętać, że erotyka i zmysłowość nigdy nie były obecne w sztuce głównego obiegu. Nawet słynne Tycjanowskie Wenus powstawały w dużej mierze na prywatne zlecenia. Tematyka mitologiczna, tak chętnie wówczas eksploatowana, pozwalała na więcej swobody w tym obszarze. Wystarczy tu przypomnieć erotyczne przygody Zeusa, który
dokonywał zbliżeń ze swoimi wybrankami, często pod postacią zwierząt. Sceny te często ukazywali artyści. Podobne historie wyszukiwano w Starym Testamencie, czego przykładem są liczne obrazy z młodą Zuzanną i podglądającymi ją starcami. Sztywny gorset rozluźniał się coraz bardziej, a halki krępujące ruchy powoli zsuwały się po smukłych łydkach. Młode damy podczytywały w tajemnicy bluźniercze powieści markiza de Sade. Artyści coraz śmielej wkraczali w prywatne alkowy, gdzie znajdowali piękne damy oddające się kąpieli lub wylegujące się na satynowych poduszkach w stroju Ewy. Kochankowie mówili do siebie szeptem, słali liściki lub udawali się na potajemne schadzki. Erotyka, mimo że obecna w sztuce, ope-
43
sztuka | analiza stety, nie pomagała również umieszczona na małym kartoniku fotografia Irenki. Przedstawione na niej rozgrzebane łóżko było akurat tym miejscem, w którym chciałam spędzić wieczór. Zresztą, będąc już na wystawie, zobaczyłam znacznie więcej rozgrzebanych łóżek, na których wylegiwały się półnagie postaci. Irenka Kalicka najczęściej robi swoje fotografie w mieszkaniach, gdzie przebywają jej znajomi. Na ponad stu pracach wchodzących w skład cyklu Fototeatrzyk domowy kłębią się roznegliżowane dziewczyny i chłopcy, którym daleko do „wylizanych” modeli. Komuś w rajtuzach poszło oczko. Ktoś ma na sobie staromodne majtki. Innemu spod krótkiego rękawka wystają włosy. Na fotografiach Irenki jest trochę jak na pijackiej imprezie w akademiku: trochę tu alkoholu, dobrej zabawy, obściskujących się par i rozmazanego makijażu.
44
Praca Irenki Kalickiej, zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości artystki
rowała bardziej grą, niedomówieniami i metaforą. Gwałtowną zmianę przyniósł przełom wieków, kiedy znikły ostatnie rumieńce niewinności. Jednak prawdziwy wstrząs pojawił się wraz z wejściem w obszar sztuki artystek feministek czy przedstawicieli sztuki gejowskiej w XX wieku. O ile wcześniej sztuka starała się poddawać zmysłowość pewnej estetyzacji, o tyle sztuka najnowsza sukcesywnie z nią zrywa. Stąd wiele prac ukazujących brutalną
stronę erotyki, ale i ponowne wprowadzenie wysublimowanych metafor. A jak to wszystko wygląda w młodej polskiej sztuce? Teatralny negliż Pamiętam swoją pierwszą reakcję na zdjęcia Irenki Kalickiej. Był to jeden z tych zimnych lutowych dni, gdy ostatnią rzeczą, o której się myślało, było wyjście na wernisaż. Odstraszała mnie zarówno możliwa śnieżyca, jak i zimny wiatr ciągnący znad Wisły. Nie-
Popołudniowe drzemki Jednak po każdej szalonej zabawie przychodzi poranek. Powieki wydają się potwornie ciężkie. Ciało odmawia posłuszeństwa, a na podłodze leżą splątane majtki, skarpetki i reszta garderoby. Jedna z wystaw Mateusza Hajmana miała tytuł Przedłużające się popołudniowe drzemki, który doskonale oddaje klimat fotografii tego pochodzącego ze Śląska artysty. U Hajmana dzień jest spokojny, światło delikatnie modeluje jeszcze odrobinę dziewczęce ciała modelek. Żadna z nich nie wydaje się skrępowana jego obecnością. Dziewczyny wylegują się na kanapach. Piją poranną kawę. Erotyzm tych prac jest czymś totalnie naturalnym. Tak samo jak miejsca, w których robione są zdjęcia. Przyglądając się tym lekko zaspanym kadrom, mamy wrażenie, że nic tu nie zostało poprawione, telewizor jeszcze przed chwilą grał, a kawa rozlała się na dywanie zupełnie przypadkiem. Kalicka i Hajman po prostu robią zdjęcia. Czasem coś nie wyjdzie, obraz się rozmyje, światło będzie za mocne. Jednak ich fotografie skrywają urok pierwszych pocałunków – trochę nieporadnych, jednak zachłannych i zdecydowanych. No cóż, tacy przecież jesteśmy, a to, że czasem mamy dwie różne skarpetki podczas przeżywania miłosnych uniesień, jest akurat najmniej ważne.
Praca Mateusza Hajmana, zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości artysty
Perwersja z domieszką makabry Erotyzm to nie tylko wesołe igraszki. Często pod cienką warstwą naskórka skrywają się dzikie żądze i mroczne pragnienia. Aleksandra Waliszewska bohaterki swoich obrazów rzuca na pastwę najróżniejszych kreatur: pająków, satanistycznych kozłów, gigantycznych węży. Jej niewielkie gwasze przepełnione są perwersyjnymi scenami z lekką domieszką makabry w stylu baśni braci Grimm. Nimfetki Waliszewskiej poddawane są wyszukanym okropnościom, czasem jako ofiary, innym razem jako inicjatorki mrocznych fantazji. Na obrazach Waliszewskiej dziewczynki stają się czarownicami, przypominając dawne przesądy o demonicznej stronie kobiecej seksualności. Artystka wcale nie szuka usprawiedliwienia dla tego, co robi. Być może właśnie ona pokazuje to, czego poniekąd pragniemy, jednak nigdy nie będziemy w stanie tego zrealizować? Słodko-landrynkowe gadżety Współczesna erotyka to również różowe gadżety ze sklepów erotycznych. A Maurycy Gomulicki uwielbia róż. Jego twórczość ma smak kogla-mogla, jest słodka, lepka, uwodzi zapachem wanilii. Oblizywanie łyżki, pokrytej warstwą słodkiej mazi, jest odrobinę hedonistyczne. Gomulicki często w swoich pracach anektuje rzeczy związane ze zmysłem dotyku: powłoki skóry, ubrania, lekka piana.
Przepływy pomiędzy kiczem a kulturą wysoką są dla niego źródłem przyjemności. Tak jak w cyklu Bibliophilia, ubrane w skąpe kostiumy bikini modelki zestawia z książkami. Czasem tworzy wielką Pussy mandala. W tym całym kolorowym szaleństwie jest jednak metoda. Zagłębianie się w ten szalony świat prowokuje pytania wymykające się racjonalności. Przecież to wszystko jest takie przaśne, kolorowe. I może właśnie dlatego tak do nas trafia? Oczywiście przedstawione tu sylwetki artystów nie wyczerpują tematu trwającego wiele wieków związku erotyki i sztuki. Zresztą wystarczy pójść do pierwszej lepszej księgarni, gdzie na półce w dziale kultura/sztuka znajdziemy wiele albumów z barwnymi reprodukcjami. W samych muzeach i galeriach sztuki co jakiś czas kuratorzy prezentują coraz to nowych artystów. Wspomnijmy tu choćby Karola Radziszewskiego, Iwonę Demko, Magdę Buczek, Agnieszkę Grodzińską, Łukasza Rusznicę czy Martę Gniewkowską. Sztuka przez stulecia odpowiadała potrzebie oglądania nagiego ciała. Posiadanie dzieł znanych klasyków było zmysłową przyjemnością, nawet jeśli artysta więcej zakrywał niż odsłaniał przed widzem. Współcześnie sztuka przełamała liczne zakazy i normy. Paradoksalnie nie pokazała nic, czego nie ukazywała wcześniej, mianowicie – przyjemności i zmysłowości. Bo czy bez tych niewielkich grzechów moglibyśmy w ogóle mówić o erotyce?
45
kalendarium
KALENDARIUM KWIECIEŃ/MAJ MICHAEL GONDRY
46
11. PLANETE+ DOC FILM FESTIVAL Podczas tegorocznej edycji widzowie zobaczą przeszło 150 najlepszych filmów dokumentalnych z całego świata. Do Polski przyjedzie ponad 70 twórców (reżyserów, producentów, operatorów) i bohaterów filmów pokazywanych na festiwalu. Pokazy filmów odbędą się w warszawskiej Kinotece i kinie Iluzjon oraz w Dolnośląskim Centrum Filmowym (DCF) we Wrocławiu. Projekcjom będą towarzyszyć m.in.: debaty, spotkania z twórcami, wystawy, koncerty i imprezy muzyczne, warsztaty, wykłady mistrzowskie. Ponadto w ramach „weekendu z festiwalem PLANETE+ DOC” (16-18 maja) festiwal odbędzie się także w kinach studyjnych w ponad 20 miastach w Polsce. Podobnie jak w zeszłych latach, chętni
9–18/05/2014 będą mogli wziąć udział w wykładach mistrzowskich (masterclass) prowadzonych przez światowej sławy reżyserów oraz organizowanych przez firmę Canon warsztatach, skierowanych do profesjonalistów pracujących w branży filmowej, uczniów kierunków filmowych oraz osób zainteresowanych i zajmujących się na co dzień filmem. Podczas tegorocznej edycji wykłady mistrzowskie poprowadzą: Michel Gondry (o tym jak kręcić teledyski muzyczne) oraz Erwin Wagenhofer (o tworzeniu zaangażowanych filmów dokumentalnych). Więcej informacji o 11. PLANETE+ DOC FILM FESTIVAL na planetedocff.pl oraz facebook.com/PlaneteDoc.
Jednym z najważniejszych filmowych wydarzeń festiwalu PLANETE+ DOC będzie obszerna retrospektywa dokumentalnej twórczości Michela Gondry’ego. Widzowie, którzy znają francuskiego reżysera głównie jako twórcę fabularnych obrazów (Zakochany bez pamięci, Jak we śnie, Dziewczyna z lilią), będą mogli zobaczyć takie filmy, jak pokazywany na Berlinale Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy? oraz Cierń w sercu i Block Party. Odbędzie się również przegląd krótkometrażowych obrazów Gondry’ego oraz teledysków, które stworzył m.in. dla: Björk, The Chemical Brothers, Daft Punk, Rolling Stonesów, Radiohead, Kylie Minogue czy The White Stripes.
JACEK BŁAWUT Na festiwalu nie zabraknie również polskich filmów. Wyjątkowym wydarzeniem będzie retrospektywa twórczości Jacka Bławuta – pierwszy w historii tak obszerny przegląd twórczości wybitnego polskiego dokumentalisty, który obejmie nie tylko stworzone przez niego filmy dokumentalne, ale także filmy jego uczniów oraz te, w których wystąpił jako aktor lub przy których pracował jako operator zdjęć (m.in. Dekalog, Dziesięć Krzysztofa Kieślowskiego, Życie wewnętrzne Marka Koterskiego).
kalendarium
BYŁEM, CZEGO I WAM ŻYCZĘ. HENRYK TOMASZEWSKI
15/03–10/06/2014 Wystawa zorganizowana w stulecie urodzin Henryka Tomaszewskiego – grafika, projektanta, rysownika, jednej z najważniejszych postaci polskiej grafiki po II wojnie światowej – będzie ukazywać niezwykle wyrazisty, unikalny styl projektowania artysty oraz jego źródła. Ekspozycja skupia się na twórczości plakatowej artysty przedstawionej w dwóch kontrastujących częściach. Pierwsza obejmuje prace z okresu tzw. polskiej szkoły plakatu (od 1945 do końca lat 50.). Natomiast druga część prezentuje plakaty Tomaszewskiego projektowane od lat 60. Zapraszamy do Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie. Henryk Tomaszewski, Ditta, plakat filmowy, 1952 , dzięki uprzejmości Filipa Pągowskiego
FESTIWAL OTWARTE MIESZKANIA 2014
WARSZAWA NA WARSZTAT
12–13/04/2014 26–27/04/2014
Cykl warsztatów teatralnych, w trakcie których wspólnie z aktorami Teatru Pijana Sypialnia będziemy pracować na tekstach związanych z tematyką warszawską. Wrócimy do zakurzonych wierszy, wspomnień, operetek i wodewilów. Będziemy odtwarzać życie mieszkańców dawnej Warszawy i przywołamy zapomniane miejsca, które kiedyś kwitły życiem towarzyskim. WARSZAWA NA WARSZTAT zawsze w klubokawiarni Znajomi Znajomych dwa razy w miesiącu w poniedziałki o 19:00.
II edycja: Mieszkania i domy architektów Program festiwalu koncentruje się na tym co niedostępne i zazwyczaj ukryte przed oczami osób postronnych. Część główna wydarzenia odbędzie się w dniach 12-13 oraz 26-27 kwietnia 2014 roku. W ciągu czterech dni do zwiedzania zostanie udostępnionych kilkanaście mieszkań i domów, będących – obecnie lub dawniej – przestrzenią prywatną architektów, miejsc prezentujących różne okresy rozwoju miasta, różnorodne style architektoniczne i wyposażenia wnętrz, a także – w odmienny sposób przekształcanych przez kolejnych mieszkańców.
47
RASMENTALISM I MARCINKOWSKI QUARTET
24/04/2014 godz. 20.30
Zespół Rasmentalism, zdobywca tegorocznej nagrody SUPERHIRO w kategorii MUZYKA i kwartet smyczkowy Marcinkowski Quartet poznali się w studiu programu TVP1 „Świat się kręci”, gdzie wspólnie zagrali na żywo utwór z debiutanckiej płyty tych pierwszych. Wtedy też pojawił się pomysł, by zrobić coś nietypowego i połączyć siły we wspólnym, większym projekcie – zagrać pełen koncert. Połączenie dwóch odmiennych bytów, czyli muzyki symfonicznej i hip hopu, nie zdarza się często. Jest pewnym zaszczytem. Zachęcamy wszystkich do odwiedzenia S1 – Studia Lutosławskiego (ul. Modzelewskiego 59) i wzięcia udziału w tym niepowtarzalnym muzycznym przedsięwzięciu. Start o 20.30.
social | ranking
14
seks pozycji
dla intelektualistów
Thomas Eliot rozpoczął Ziemię jałową, najwybitniejszy poemat XX wieku, zdaniem: „Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień”. Są to iście prorocze słowa. Gdy w wyniku wielkiego wybuchu uczuć ktoś straci głowę, wówczas nieoceniony będzie przewodnik po czternastu inteligenckich pozycjach, które pozwolą dać upust nagromadzonym emocjom. 48
Tekst: Grzegorz Zduniak Ilustracje: Karolina Skrzyniarz
Pozycja francuska – pochodząca z ojczyzny miłości uczta duchowa. Oddawali się jej najwięksi tego świata, począwszy od markiza de Sade, na Serge’u Gainsbourg skończywszy. Wymaga wielkiego wyrafinowania, przygotowania odpowiednio schłodzonego bordeaux, wraz z przekąskami składającymi się z croissanta i camemberta. Jeśli ktoś lubi coś ostrzejszego, nie pogardzi także kawałkiem roqueforta. Szczytem perwersji jest wysmarowanie partnera musztardą dijon.
Pozycja irlandzka – jest to stara i sprawdzona metoda na pierwsze zbliżenie pomiędzy początkującymi kochankami, którzy w tej materii są zupełnie zieloni. Zgodnie z tradycją wystarczy kilka piw, by przełamać wszelkie bariery. Jeśli jednak partnerzy nadal są niegotowi, inspiracją może okazać się znany przebój Kobranocki Kocham cię jak Irlandię, zaśpiewany przez zastęp harcerzy pod przewodnictwem druha Patryka.
social | ranking
Pozycja sielsko-wiejska – czy jest coś piękniejszego niż łono natury, gdy wśród świeżo wypalonej trawy trafiają na siebie dorodny byczek i niebanalna gąska? Przyroda budzi się z zimowego snu, kwiaty zaczynają kwitnąć, a tabuny samców zielenieją z zazdrości, gdy widzą innego samca z wypasioną samiczką. Warto zamienić się wtedy w psa ogrodnika i nie wypuszczać partnerki na tereny, gdzie żerują inni drapieżnicy.
Pozycja dentystyczna – jej rola ogranicza się do wypełnienia ubytku, jaki powstał wskutek ekstrakcji dotychczasowego partnera/partnerki z naszego życia. Często zaistniała sytuacja jest rezultatem wyrwania ów drugiej ekspołówki przez innego doktorka. Pozycja charakteryzuje się krótkotrwałą skutecznością, często wykonuje się ją pod narkozą lub bez żadnego znieczulenia.
49
Pozycja awaryjna – gdy gaśnie światło, a za oknem zapada zmrok, nic nie pobudzi partnerki bardziej niż blask świec. Gdy z kolei na leśnej drodze zabraknie nam benzyny, wówczas pulsujące światła awaryjne o niezwykle ciepłej, pomarańczowej barwie pozwolą zbudować z wykorzystać okazję, by poprzez wzajemny magnetyzm i wymuszoną konwekcję wzajemnie naładować akumulatory.
Pozycja romantyczna – pełna bólu i cierpienia, uszlachetniająca, ale również dająca możliwość dosięgnięcia absolutu. Wymaga jednak pewnych przygotowań. Chcąc uwieść dzięki niej partnerkę, należy rozsypać płatki róż od drzwi wejściowych do samego łóżka. Pozbawione płatków, kolczaste łodygi kwiatów należy umieścić pod prześcieradłem. Wasza partnerka będzie krzyczeć do bladego świtu.
social | ranking
Pozycja robotniczo-chłopska – popularna zwłaszcza w kontekście powracającej mody na PRL, gdy aktualne staje się przewodnie hasło ideologii gender sprzed lat: „Kobiety, na traktory!”. Wśród całkowitego pomieszania ról wielu mężczyzn po prostu czerwienieje ze złości. Nic wtedy nie koi nerwów tak dobrze, jak spotkanie z ulubionymi towarzyszami weekendowych wypadów do miasta.
Pozycja literacka – nawet Świętoszek nie oprze się wdziękom Lalki o delikatnych rysach Świtezianki. Stosując najbardziej wyszukane sposoby podrywu, zabiera ją na spacer, siadają na trawie, a choćby i Nad Niemnem. Próbuje ściągnąć jej Kamizelkę, choć ona myśli już tylko o Weselu. Najważniejsze, by nie przekraczać dopuszczalnej Granicy, a taką z pewnością stanowi Przygoda z owcą.
50
Pozycja na jabłuszko – zwana też międzypokoleniową. Najstarsza pozycja na świecie, wykorzystująca ten wspaniały owoc. Dzięki niemu można skusić partnera lub partnerkę. Od najdawniejszych czasów jabłko nierozerwalnie kojarzyło się z wężem i rumieńcami. Dziś nic tak nie rozpala wyobraźni młodego człowieka, jak nadgryzione jabłuszko na obudowie telefonu. Historia świata jabłkiem się toczy.
Pozycja morska – ahoj przygodo! Wszystkie ręce na pokład! A na pokładzie wiadomo, nie ma to jak dobry majtek. Gdy już uporamy się ze wszystkimi majtkami, wówczas naszym oczom ukaże się ziemia obiecana. Jak śpiewał zespół Ryczące Czterdziestki: „Bluzka żeglarza musi być w paski”, a moda na paski nie przemija. Niezwykle ważny jest tu sprawny język, bo jak inaczej powtórzyć płynnie dziesięć razy słowa pieśni „żeglujże żeglarzu”?
social | ranking
Pozycja radiowa – sprawdza się wtedy, gdy partnerów jest Dwójka, Trójka a nawet Czwórka. Nie poleca się stosowania wariantu Jedynka, choć są też i jego entuzjaści. Przejście przez wszystkie możliwe warianty od A do Zet jest niezwykle czasochłonne. Ważne, by stosując tę pozycję, nieustająco być na fali i nie przegadać całego czasu poświęconego na wiosenne igraszki. Wiosna w rytmie RMF: Romans – Miłość –Flirt!
Pozycja olimpijska – wyjątkowo trudna, uskuteczniana raz na cztery lata. Staje się wówczas towarzyskim wydarzeniem, o którym chętnie rozmawia się podczas spotkań w pubie. Stosując tę pozycję, partnerzy nie są nastawieni na osiągnięcie jak najlepszego wyniku. Dla wielu liczy się już samo uczestnictwo. Najważniejsza jest koncentracja i skupienie, by oddać (co najmniej) dwa równe skoki.
51
Pozycja pechowa – jeśli jest trzynasty i w dodatku piątek, podstawą jest zupełne wyciszenie. Najlepiej w tej roli sprawdza się pogłaskanie kota. Dobrze, by kot był czarny, bo jest to kolor modny i zawsze na czasie. Należy unikać wchodzenia na drabinę oraz przechodzenia pod nią (co wydaje się bezpieczniejsze). Taki dzień najlepiej spędzić w łóżku, pod warunkiem że przynosząc do niego śniadanie, nie rozsypiemy soli.
Pozycja galeryjna – błędnie kojarzona z galeriankami. Aby ją zastosować, mężczyzna piękny niczym posąg Apolla musi trafić na niezłą sztukę. Gdy ten warunek zostanie spełniony, pozycja galeryjna staje się Zachętą do zmalowania czegoś więcej. Zwykle sztuka ambitna jest niezrozumiała. By ją lepiej poznać, konieczne jest zagłębienie się w historię sztuki. Ważne, by najwięcej uwagi poświęcić tej współczesnej.
social | artykuł
Lekcja etyki doktora Porno Jesz jajka od szczęśliwej kurki. Kanapkę z tuńczykiem popijasz kawą fair trade i zagryzasz czekoladą, przy produkcji której nie ucierpiał ani jeden metr kwadratowy lasu deszczowego. Wszystko to robisz w swetrze firmy odzieżowej, która szanuje swoich pracowników, a podatki odprowadza w miejscach sprzedaży. Czy w takim razie możesz uniknąć skazy na sumieniu, gdy wchodzisz na swój ulubiony pornoagregator? Tekst: Maciej Piasecki Ilustracja: Ewa Nowak
52
TVN Style kojarzy się raczej z pogaduchami dla pań, które nie mają przyjaciółek niż z czymkolwiek ekstremalnym. Najwyżej z „Ekstremalnymi transformacjami”. Mimo to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na stację karę w wysokości 200 tys. zł, uciekając się do środka, który według własnych sprawozdań Rada wykorzystuje „w skrajnych przypadkach”. O co poszło? W sierpniu ubiegłego roku, po godzinie 23.00, stacja wyemitowała film Siła pożądania w reżyserii Eriki Lust – obraz nagrodzony na Festiwalu Feministycznego Porno w Toronto. Zgroza. Ale zaraz, co to właściwie jest „feministyczne porno”? Wbrew pierwszemu skojarzeniu nie chodzi bynajmniej o to, że aktorki nie golą pach. Chociaż większość pornografii, którą można zobaczyć w sieci, wciąż podlega utartym schematom – takim jak damska głowa obijająca się gwałtownie o męskie krocze w takt mniej lub bardziej nieprzyjemnych wyzwisk, choćby o „niszczeniu tyłka” – koncepcja feministycznej pornografii mocno od tych norm odbiega. Narodziła się już w 1984 roku, a było to tak: aktorkę Candidę Royalle wkurzył fakt, że większość kobiet nie czerpie przyjemności z oglądania pornografii, tak jak mężczyźni. Postanowiła więc robić własne filmy, w których przyjemność kobiety jest co najmniej równie ważna jak efektowny wytrysk na koniec. W ten sposób powstało studio Femme Productions. Choć nikt nie mówił wtedy o feministycznym porno (gros ówczesnych feministek uważało sam
fakt istnienia branży seksualnej za uwłaczający), dziś studio uważane jest za pioniera nurtu etycznej pornografii. Wiotki biznes „Bezproblemowy dostęp do ostrego porno w internecie zbiega się dziś z brakiem jakiejkolwiek umiejętności społeczeństwa, by szczerze rozmawiać o seksie. W ten sposób pornografia staje się naszym wychowaniem seksualnym” – mówi Cindy Gallop, założycielka strony Make Love Not Porn, streamingowego serwisu prezentującego amatorskie erotyczne filmy, które mają „pokazać, jak seks wygląda naprawdę i sprawić, by ludziom łatwiej się o nim rozmawiało”. Bez gigantycznych silikonowych biustów, platynowych blond włosów, doczepianych szponów i dławienia kogokolwiek półmetrowym kutasem. Przynajmniej nie bez jej lub jego zgody. „Branża pornograficzna opiera dziś się na biznesowym modelu ze starego świata, niszczonym przez zalew darmowego porno w internecie, w którego miejsce nie powstało jeszcze nic nowego. Co robi grupa przerażonych facetów, jeżeli jakakolwiek ich branża się rozpada? Gra bezpiecznie” – mówi Gallop, której wystąpienie na konferencji TED z 2012 roku rozpętało niemałą burzę w internecie. „Eksplozja brutalnego, ekstremalnego porno nie wynika z działania złych, wynaturzonych sił w branży, ani z tego, że ludzie stali się bardziej zdeprawowani i zepsuci. Sprawa jest dużo bardziej prozaiczna – to kwestia konkurencji
w przemyśle, który ma poważne problemy. Ludzie tego nie rozumieją”. Głębokie gardło głębokiemu gardłu nierówne Coraz bardziej rozumie to jednak sama branża. Pierwszą jaskółką był mainstreamowy sukces Jenny Jameson, aktorki, która oprócz gościnnych otworów ma także mózg i potrafi go używać. Potem była Sasha Grey, pornointelektualistka, która obaliła stereotyp, że ostry seks na ekranie musi prowadzić do uprzedmiotowienia kobiety. Grey robiła wszystko to, co piętnują światli krytycy pornografii, jednocześnie otwarcie przyznając, że robi to z przyjemnością i z własnej woli. Okazało się, że na tym właśnie polega ogromna różnica. Dzisiaj triumfy święci James Deen – nieco na wyrost okrzyknięty pierwszym feministycznym aktorem porno. Deen słynie z przeciągłych spojrzeń w oczy swoich partnerek i tajemniczych szeptów. Furorę zrobiła jego wypowiedź, w której uzasadniał odrzucenie jednej z ról: „Dziewczyny miały udawać, że zrobiły coś «złego», np. nadepnęły mi na but, a ja miałem ukarać je przez ostry seks. To sprawiło, że poczułem się obleśnie” – mówił w wywiadzie dla Good Men Project. Deen i Grey wypowiadają się w imieniu świadomych aktorów, którzy w branży znaleźli się nie z desperacji czy braku innych perspektyw, tylko dlatego, że chcieli. W ten sposób walczą ze stygmatyzacją swojego zawodu i dziwną sytuacją, w której oglądanie porno jest społecznie akceptowane, natomiast tworzenie go – wręcz przeciwnie!
social | artykuł To nie tak, że w pornobiznesie wszyscy są szczęśliwi, upodmiotowieni, świadomi i w ogóle Zack i Miri kręcą porno. Przykłady wykorzystywania i szantażowania aktorów czy powiązań producentów z procederem handlu ludźmi to czarna strona różowego biznesu – i nie są to jedynie mity utworzone przez antypornograficznych agitatorów. Z tymi praktykami zamierza walczyć The Ethical Porn Partnership – związek twórców pornografii proponujący kodeks praktyk dla biznesu, oparty na trzech filarach: jakości, przejrzystości i zgodzie. EPP podkreśla wartość ochrony zdrowia i praw pracowniczych, planuje przekazywać fundusze na rzecz walki z przemocą seksualną i pornografią tworzoną bez zgody uczestników, w tym ze zjawiskiem pornozemsty. Porno pod strzechy i na uniwersytety Cywilizowanie pornografii pozwala jej przeniknąć z obszaru wstydu do głównego nurtu popkultury. Dokument Michała Marczaka Fuck For Forest w ubiegłorocznym festiwalu Kinoteka w Londynie pokazywano jako jeden z najważniejszych polskich filmów 2012 roku. Mniejsza o kontrowersje związane z tendencyjnym ukazaniem
przez Marczaka norweskich aktywistów, którzy produkują filmy pornograficzne, by chronić tropikalne lasy. Jeżeli polską kulturę reprezentuje film o twórcach porno, to wiedz, że coś się dzieje! Zamiast zatem udawać, że pornografii nie ma (tak jak stwierdza rząd Wielkiej Brytanii, odcinając obywateli od internetowych treści dla dorosłych, chyba że udowodnią operatorowi własną pełnoletność), warto byłoby dbać o jej jakość? Państwowe rządy nie kierują się spójną i konsekwentną polityką (mimo że w Europie i Stanach kwestia pornografii to sprawa rangi narodowej – w zależności od badań, do korzystania z pornograficznych serwisów przyznaje się ok. 40–80% respondentów obojga płci). Nadzieja pozostaje w akademii. Szacowne, niemal dwustuletnie wydawnictwo naukowe Routledge opublikowało 21 marca pierwszy numer dziennika naukowego „Porn Studies”. Jeżeli więc interesuje cię trochę twardej akademickiej wiedzy, mam dobrą wiadomość: wszystkie teksty dostępne są za darmo w internecie. Tematyka waha się od aplikowania humanistycznych metodologii względem pocieraczy po gejowską mangę erotyczną. Czego chcieć więcej?
Na przykład tego, żeby im się udało. Kiedy poszła plotka, że koło naukowe Queer UW szykuje na Uniwersytecie Warszawskim konferencję naukową poświęconą pornografii, konserwatywne media podniosły raban tak wielki, jak zwykle, kiedy dzieje się coś naprawdę interesującego (np. kobiety domagają się praw do głosowania). Trzeba przyznać, że organizatorzy strzelili sobie w stopę, rezygnując ze ściśle naukowego charakteru wydarzenia na rzecz bardziej zabawowej formuły – nieszczęsne warsztaty robienia pejczy z dętek rowerowych zdominowały całą dyskusję wokół konferencji, nie pozostawiając wiele miejsca na refleksję o tym, dlaczego i po co warto rozmawiać o porno, i seksie w ogóle. Czy porno w rękach ruchów feministycznych i intelektualistów nie przerodzi się jednak w bezbarwną, politycznie poprawną papkę z moralizatorskim tonem? Raczej nie ma się czego obawiać. Twórcy feministycznej pornografii zdają się jednogłośnie mówić, że nie ma nic złego w pokazywaniu nawet najbardziej wyuzdanych fantazji. Ważne tylko, by podkreślać, że obie (lub wszystkie) strony czerpią frajdę z pokazywanej sytuacji. Bo chyba o frajdę koniec końców chodzi?
53
felieton
Gdzie złowić grubą rybę? 54
To dzieje się wtedy, kiedy młodzi wykształceni wielkich ośrodków znowu sięgają po jajko od szczęśliwej kurki. Konstatują, że przecież nie są szczęśliwi muszą coś zmienić swoim życiu, nawet jeśli miałby to być rodzaj szlugów, które palą. To zdarza się wówczas, gdy zaczyna się wiosna. Po kryjomu słuchacie Marka Grechuty. Wszyscy wokół się cieszą, mimo że co roku wszystko zaczyna się przecież tak samo. Tekst: Marta Marciniak Ilustracja: Ewa Nowak
Kiedy znowu chcecie kupić sobie coś w Zarze, ale powstrzymuje was refleksja szkoły frankfurckiej. Kiedy szukacie drugiej, prawdziwej, platońskiej połowy na imprezach, wracając przez wasze smutne miasta z pustym portfelem i szumem w uszach. Imperatyw miłości jest narzucany nam wszędzie i od początku świata. Zakłada, że obok nas istnieje pustka, którą musimy wypełnić, tak jakbyśmy nie mogli sami siebie uspokoić, ujarzmić. Zakłada, że wiosna to taki okres, kiedy wszyscy muszą chodzić nad Wisłę/Odrę/Bałtyk, kiedy tylko zrobi się +15 stopni, i drzeć się, że ani prawdziwych cyganów już nie ma, ani prawdziwej miłości, a Jolka, Jolka pamięta. Z okazji zbliżającej się wiosennej histerii proponuję wam dzisiaj spokojne zestawienie. Podejdźcie tym razem do sprawy metodycznie, strukturalnie – wyznaczcie sobie cel. Tym razem nie dacie się zwieść cebularskiemu klimatowi. Nie dacie się ponieść. Będziecie szukać prawdziwej, grubej, rybiej, ichtiologicznej
miłości i ją znajdziecie. Albo po prostu zajebistej nocy, po której zostawicie po sobie niesamowite łuny wspomnień. Wystarczy wiedzieć, gdzie szukać. Gruba ryba intelektualna Jeśli czytacie dużo Marksa, utożsamiacie się z Adorno, kochacie Kanta, Heideggera albo po prostu jaracie się Nietzschem, nie wiecie, kto to Kim Kardashian, chodzicie na Brutaż i inne elektro imprezki, a w przerwach oglądacie film o Hannie Arendt, swojego złotego lewicowego hipsterka szukajcie na filozofii. Możecie tam jednak trafić na klasyczne, obrośnięte dziwnym łojem szparagi, z którymi ani nie pogadasz, bo grają w rpgi, ani się nie upijesz, bo grają w rpgi. I need mana. Warto udzielać się w kołach naukowych, nawet jeśli nie wiecie, czym jest kapitalizm kognitywny, chodzić na konferencje o Foucaultcie i oglądać tylko Tarkowskiego. Dobrym wyjściem/wejściem będzie też uderzenie w wydziały kulturoznawstwa.
Szczególnie polecam Instytut Kultury Polskiej w Warszawie – intelektualny klimacik, trochę zadęcia i pretensji, tendencje antyheteronormatywne, ciekawi ludzie, którzy cię nie znudzą, ale szybko zakończą rozmowę, jeśli nie wiesz, kim był Grotowski. Słowa klucze: „jakby”, „Lacan”, „Derrida”, „proksemika”, „queer”, „liminalność”, „dyskurs”, „Sandra Korzeniak”. Już nie ma dzikich plaż... Jarają Cię sweterki Hilfigera? Nie możesz się oprzeć logo Ralpha Laurena wywalonym na twoim sercu? Kochasz kawkę z Coffee Heaven i gadanie o komentarzach do ustawy? Swojej złotej rybki szukaj na wydziale prawa. Znajdziesz ją w bibliotekach, na domówkach, w sklepach, w kościele, w dziwnych klubach, gdzie whisky z colą kosztuje 30 zł, w parkach nad lekturą prawa rzymskiego, ale głównie jednak w Coffee Heaven. Nie zrażaj się, jeśli nie rybka słyszała o kinie norweskim czy ostatniej wystawie w Zachęcie – wszystko
się może zdarzyć, a nuż trafisz na antysystemowca mieszkającego w squacie? Studenci prawa często ziomują się ze studentami SGH ze względu na podobne zainteresowania sprowadzające się do tego, jak zostać milionerem przed trzydziestką. Meneli z SGH szukaj w Klubie Park, bardziej wyrafinowanych w Capitolu. Gruby off Bohema, pijackie noce, światłą w taksówkach, romantyczne zrywy, Stanisław Przybyszewski, Witkacy, I wanna party with Andrzej Chyra, oszukuje was Dorota „Smakowita Pajda” Masłowska, która kiedyś pisała książki. Jeśli jaracie się literaturą współczesną, najnowszą poezją czy slamami, waszym przeznaczeniem są zaszczane bary, dla was smutne wieczory literackie, śliniący się poeci i podniecone studentki polonistyki. Warto bujać się z Biurem Literackim, Staromiejskim Domem Kultury, Ha!Artem lub redakcją szanownego magazynu „Lampa”. Warto również przychodzić na slamy, których poziom artystyczny jest coraz gorszy, chyba że przyjedzie ktoś z USA. Raczej to ty będziesz stawiać poecie niż on tobie, ale w zamian dostaniesz ładne frazy, przelotne spojrzenia, gęstą atmosferę i głęboki off w jeden wieczór. Jeśli na tumblerze szukasz najdziwniejszych, ćpuńskich blogów, wiesz, gdzie ostatnio wystawiała się Maess, rozróżniasz Gierymskiego od Beksińskiego, latasz na wernisaże nie tylko dla darmowego wina, dla ciebie artyści z ASP – wydziarana, gardząca wszystkim kloaka, bawiąca się, gdzie popadnie. Grube ryby malarskie to w perspektywie jednego ze studentów ASP ludzie, którzy tak długo truli dupę kuratorom, że w końcu dostali własną wystawę. Takie typy znajdziesz w warszawskiej Galerii Leto, Soho i Mito. Pojawiają się tam również Studenci, jednak ci częściej trafiają do Eufemii. Grube ryby teatralne przesiadują w barze Studio, Regeneracji i Pardon To Tu. Emblematem tej grupy będzie raczej Maciej Nowak niż aktoreczki w staromiejskim „Marcinku”. Gruba Wiejska Wszyscy marzą o paszteciarskich imprezkach z agentem Tomkiem, który siedzi na hajsie i pokazuje brzunio. Rybia, gruba
warstwa polityczna obfituje w wielość miejsc, w których możesz spotkać swoich kandydatów. Wszyscy pamiętamy, jak były poseł PiS-u bił się z policjantami nad ranem po wyjściu z klubu przy ulicy Mazowieckiej. Natomiast posłowie Karol Karski i Łukasz Zbonikowski podczas służbowego pobytu w hotelu w Limassol na Cyprze po pijanemu zniszczyli dwa wózki golfowe, którymi uderzali o ściany, aż w końcu zrzucili ze skarpy. Wszyscy również pamiętamy aferę Pędzącego Królika i driny „Rycho”, „Miro” i „Zdzicho”. Pozostawiając to bez komentarza, nie polecamy politycznych romansów. No, chyba że chcecie zostać aniołkiem Mikkego. Gruba szafiarka Jeśli marzy ci się romans z modowo-szafiarkowym grajdołem, potrzebujesz konkretnej strategii i porządnej amunicji. Generalnie powinieneś/aś wyjechać w jakieś słodkie krainy, najlepiej żeby to był Berlin, Londyn, a jeśli cię stać to Nowy Jork – wtedy koniecznie rób foty i filtruj na Instagramie. Dobrze jest polubić wszystkie ważniejsze fanpage’e typu Kmag czy Fashion Magazine – dzięki temu być może wbijesz się na którąś z modowych imprezek, na których jest 20 osób na metr kwadratowy, i będziesz mógł zrobić sobie zdjęcie z Maffashion, Jessicą Mercedes lub inną hot blogerką, której ksywa przypomina ci ostatnie niemieckie porno. Warto też ogarnąć ulicę Mokotowską w Warszawie – znajdziesz na niej wszystkie najważniejsze showroomy i sklepy z koszulkami z bawełny za 700 zł. Wszyscy styliści latają po tej ulicy z siatami, odddając i wypożyczając rzeczy do sesji – zawsze jednak latają z gracją i głową wysoko w górze, bo na ramieniu papierowy napis Gucci. Ładni, zmanierowani ludzie zawsze pełni pociągającej pretensji do świata. Zajrzyj również na Mysią 3 i do Charlotte lub Vincent – ten ostatni pokazuje na youtubie, jak zrobić ich firmową kanapkę. Na dzień dzisiejszy 14 wejść, ale jeśli lecisz na branżę fashion, taka umiejętność będzie bardzo cenna. Jeśli masz mało hajsu i nie chce ci się zaczepiać ludzi na ulicy, zawsze zostają centra handlowe. Szukaj Rolexa i butów od Kielmana – na pewno ktoś zrobi ci dżinsy, jeśli kupisz mu loda.
social | artykuł
56
Entuzjaści undergroundowych tuneli Przeciętni turyści docierając do miejsca przeznaczenia swojej podróży, zwiedzają miasto (czasem także rozmaite krainy), posługując się przy tym przewodnikami oraz informatorami na temat symboli i atrakcji danego miejsca. Czasem wykorzystują specjalnie do tego przygotowane autobusy, które oferują przejażdżkę po wartych obejrzenia lokalizacjach lub też samodzielnie eksplorują okolicę. Nieprzeciętni turyści robią to jednak po swojemu i najpierw… schodzą do podziemi. Tekst: Magdalena Myrlak Zdjęcia: Justyna Frąckiewicz
social | artykuł
Istnieje na świecie grupa ludzi zafiksowanych na punkcie metra – systemu linii kolejowych przebiegających pod ziemią i stanowiących najpowszechniejszą i najszybszą sieć transportu pasażerskiego w największych miastach na całym świecie. Dla nich każda wyprawa jest podyktowana chęcią zwiedzania sieci podziemnych tuneli, a przynajmniej jest to jeden z kluczowych punktów, którego nie można pominąć podczas podróży w dane miejsce. A fascynować może dosłownie wszystko: od zastosowanych rozwiązań architektonicznych, poprzez sposób działania, technologiczną ewolucję systemów, specyfikację wykorzystywanych pociągów i ich wyposażenie, schemat funkcjonowania, zorganizowanie podziemnych tuneli i połączeń linii, architekturę każdej stacji oraz wykorzystywanie udogodnień, a także wiele innych aspektów, które wprawiają fanów w ekstatyczną radość podczas każdorazowej wizyty w nowym tunelu. Do koloru, do wyboru Pierwszą linię popularnej londyńskiej The Tube otwarto w 1863 roku. Jest to najstarsze metro na świecie. Po niej ruszyły pociągi w Nowym Jorku, Bostonie i Paryżu. Dziś na świecie funkcjonuje blisko 140 systemów metra. Metro jednak to nie tylko podziemie. Wiele z nich posiada sporą sieć tras naziemnych (blisko 55 procent tras londyńskiego metra znajduje się nad ziemią), w tym konstrukcje na wysokościach lub podwieszone do mostów oraz liczne trasy podwodne. Każda sieć metra w danym państwie posiada swoje rozpoznawalne logo oraz system sygnalizacji i oznakowania. Poza tym opiera się na określonej strukturze organizacji ruchu i płatności za korzystanie z usług. Tylko kilka systemów metra na całym świecie funkcjonuje całodobowo (m.in. metro w Nowym Jorku). Ciekawym elementem wyróżnia się metro tokijskie ze swoją dodatkową funkcją tzw. „dopychaczy”, czyli pracowników, których zadaniem jest upychanie ludzi do wagonów w godzinach szczytu. Każdy entuzjasta metra ma swoją listę marzeń, swoiste Top 10 miejsc, które pragnie zobaczyć, a właściwie systemów metra, które musi obejrzeć. Przykładową listę tworzą głównie same standardy metra, czyli: najstarsze na świecie (Londyn), najstarsze w Europie kontynentalnej (Buda-
peszt), najstarsze w Ameryce (Boston), największe (Nowy Jork), najgłębsze (Kijów), jedyne w Afryce (Kair, Algier), rekordowe pod względem przepustowości (Szanghaj), z najdłuższym systemem linii (Szanghaj), z najrozleglejszym systemem linii (Tokio), zdumiewające pod względem wnętrza (Moskwa), drugie co do wielkości w Ameryce Północnej i najcichsze (Meksyk), wykorzystujące najnowocześniejsze technologie (Dubaj), z najdłuższą linią Driverless – bez maszynisty (Vancuver, Dubaj), najtańsze dla podróżującego (Pekin), z najdłuższymi schodami ruchomymi w Europie (Moskwa), działające w najmniejszej miejscowości (1200 mieszkańców! Serfaus, Austria) oraz wiele, wiele innych. Do tego należy jeszcze dodać całe mnóstwo miejsc wyróżniających się oryginalnością lub osobliwością architektury samych stacji, które również przyciągają rzesze wielbicieli. W tej kwestii istnieje na świecie naprawdę duża różnorodność i pole do popisu dla architektów. Do najpiękniejszych stacji metra zalicza się te w Paryżu, Moskwie, Sztokholmie, Niemczech (Berlin, Monachium), Nowym Jorku czy Lizbonie. Dużą zaletą wizualną jest, gdy każda stacja realizowana jest w innym stylu. I tak można spotkać się z elementami żeliwnymi, stalowymi, kamiennymi, plastikowymi i ceramicznymi. Również tutaj jak w zasadzie w każdym przypadku niezmiernie ważne są detale, czyli stylistyka oświetlenia, bramek, ruchomych schodów czy miejsc do siedzenia. Bogate zdobienia, sztukateria, żyrandole i charakterystyczna dla socrealizmu architektura pałacowa wprawiają w osłupienie turystów podróżujących metrem moskiewskim. Innym przykładem sieci podziemnej komunikacji wywołującej niesamowite wrażenia pod względem estetycznym jest metro w Sztokholmie. Wydrążone w skałach ściany całkowicie pokryte są malowidłami, które wprost zapierają dech w piersiach. Do najczęściej wykorzystywanych surowców przy tworzeniu stacji należy plastik i ceramika. Co jakiś czas obywają się plebiscyty wyłaniające najlepsze systemy kolei podziemnej (ostatni laureaci w różnych kategoriach to: Londyn, Paryż, Chicago, Seul, Madryt) oraz wyróżniające najpiękniejsze stacje metra na całym świecie. W tej kwestii mamy też swojego reprezentanta. Metro Plac Wilsona, stacja
warszawskiego systemu kolei podziemnej, już dwukrotnie została uhonorowana jako jedna z najładniejszych stacji metra w Europie i na świecie (konferencja Metrorail 2008, ranking telewizji CNN, luty 2014). Burdel w tunelach Jednak zdarza się, że stacja wcale nie wprawia w estetyczny zachwyt, zniszczona przez wandali lub popadająca w ruinę z powodu wycofania kursów lub też odwrotnie – zbytniego jej eksploatowania. Dotyczy to głównie linii największych metropolii, obsługujących miliony pasażerów dziennie. Te ostatnie mają poważny kłopot z utrzymaniem czystości, co często skutkuje problemem, z którym od lat boryka się na przykład metro nowojorskie, opanowane przez szczury. Do tego doliczyć można przeciekające sufity, zwisające kable, popękane ściany czy uszkodzone oświetlenie. Kolejną sporną kwestią jest bezpieczeństwo w tunelach, które pomimo systemów alarmowych w pociągach i na stacjach wciąż jest dużym wyzwaniem dla służb porządkowych. O tym, jak trudno jest czasem utrzymać ład i zadbać o bezpieczeństwo podróżnych, niech świadczy przypadek Meksyku i kłopot, z jakim borykają się służby metra w tym mieście. Otóż w metropolii ukształtowały się subkultury młodych, przez niektórych nazywane gangami, utożsamiające się z konkretną stacją metra, z okolic której najczęściej pochodzą. Ci młodzi, głośno zachowujący się i podróżujący w kilkudziesięcioosobowych zazwyczaj grupach ludzie, straszą i terroryzują swoim zachowaniem innych pasażerów, a poza tym spotykając się podczas jazdy z antagonistyczną bandą, doprowadzają do bójek. Co zatem sprawia, że pomimo wiecznego tłoku, gorąca i brudu, metro fascynuje i zaskarbia sobie coraz więcej wielbicieli? Może tym, co ich przyciąga, jest właśnie ta atmosfera ścisku, upału i niekończącego się labiryntu tuneli, przywołująca na myśl stylistykę swoistego undergroundowego miasta z futurystycznych filmów science fiction i nas samych, wkraczających za każdym razem do całkiem innego podziemnego świata?
57
social | artykuł
58
Konsumpcja zabija „Tym, co jest teraz sexy, jest seks. Na rozhukanych krańcach akademii zainteresowanie francuską filozofią, ustąpiło miejsca fascynacji francuskimi pocałunkami. W niektórych kręgach kulturowych polityka masturbacji wzbudza większe zainteresowanie niż polityka Bliskiego Wschodu. Socjalizm przegrał z sadomasochizmem. Wśród studiujących kulturę ogromnie modnym tematem jest ciało, tyle że chodzi im zazwyczaj o ciało erotyczne, nie zaś niedożywione." – Terry Eagleton Tekst: Justyna Rembiszewska Ilustracja: Karolina Skrzyniarz Krótko mówiąc odarliśmy z resztek erotyzmu i ceremonialności najintymniejsze wątki naszego życia. Najbardziej rozwinięta cywilizacja stała się paradoksalnie najbardziej barbarzyńską. Osiągnięcia technologiczne kolejnych pokoleń okazują się jedynie narzędziem służącym coraz bardziej wyrafinowanemu ułatwianiu sobie wszelkich czynności. Celem ostatecznym jest maksymalizacja przyjemności.
Seksualność przestała być tematem tabu, a wręcz stała się Tematem Numer Jeden, odmieniana przez wszystkie przypadki i łączona w najbardziej niespodziewane związki frazeologiczne. Postawienie seksualności na piedestale w hierarchii problemów gatunku ludzkiego jest dowodem na rozhukane ego współczesnego człowieka. Egoisty i hedonisty. Świadomie lub nie, jedyne, czego ludzie
wymagają dzisiaj od siebie, to nienaganny wygląd wylansowany przez media i świat mody, całkowicie oderwane od rzeczywistości zwykłego człowieka. Stosunki międzyludzkie często sprowadzają się jedynie do tzw. czystej relacji: przeniknięci konsumeryzmem, przyznajemy partnerowi rolę potencjalnego źródła przyjemnych doznań, a kiedy przestaje nam ich dostarczać – zostawiamy go i szukamy dalej. Dokład-
social | artykuł nie w taki sam sposób, w jaki wymieniamy telefon na nowszy model, choć dotychczasowy ciągle daje radę. Współczesny człowiek rości sobie prawo do szczęśliwego życia jako indywiduum; jest niepokorny i arogancki w swoich dążeniach. Oczekuje od losu ciągłych rewelacji, pikantnych przygód, gwałtownych i przyjemnych wrażeń. Zatraca się w sobie, zapominając o innych ludziach, których coraz częściej traktuje instrumentalnie. Pewnego dnia ląduje na kozetce u psychologa zawiedziony tym, że nie potrafi pożądać tak, jak każe mu się pożądać w kolejnym odcinku Californication. Za woalem dążenia do szczęścia, samorealizacji, poczucia własnej wartości, rozwoju osobistego czy kariery kryją się pierwotne instynkty naszego gatunku. Jest to szczególnie widoczne w wielkich metropoliach Zachodu i stylu życia ich mieszkańców, poczynając od stosunku do instytucji rodziny, pracy, związków, spędzania wolnego czasu, a na diecie kończąc. Mimo zróżnicowań narodowościowych, etnicznych czy religijnych większość ludzi żyje podobnie, jakby ktoś odbił jeden życiorys przez kalkę. Co może być przyczyną takiego stanu rzeczy? Miłość w czasach konsumpcji Christoph Lasch formułuje tezę określającą relacje między zbiorowością, kulturą a jednostką: „Każde społeczeństwo reprodukuje swoją kulturę – normy, założenia leżące u swoich podstaw, sposoby organizacji doświadczenia – w jednostce, w formie osobowości”. Innymi słowy system, w którym funkcjonuje człowiek, tworzy jego świadomość i charakter oraz uzewnętrznia się w jego osobie. Ponadto każde społeczeństwo wytwarza charakterystyczne sposoby radzenia sobie z „uniwersalnymi kryzysami dzieciństwa”, a mówiąc prościej – z traumami, które dziecko przechodzi na drodze krystalizowania się świadomości. Tak kształtuje się pewien charakterystyczny typ osobowości czy innymi słowy – deformacja psychiczna. Ten nieświadomy mechanizm obronny ludzkiej psychiki pozwala na wyciszenie niezaspokojonych instynktów i funkcjonowanie w społeczeństwie. „W czasach Freuda dominowały histeria i nerwica obsesyjna, stanowiące skrajny wyraz cech osobowości kojarzonych
z porządkiem kapitalistycznym we wcześniejszej fazie jego rozwoju: zachłanności, fanatycznego oddania pracy, bezwzględnego tłumienia seksualności. W naszych czasach wzmożoną uwagę przykuwają zaburzenia z pogranicza schizofrenii, sama schizofrenia oraz zaburzenia osobowości”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ekspansywny system ekonomiczny, w którym żyje elita tego świata, reprodukuje takie właśnie społeczeństwo. To rynek wzmaga i podsyca potrzebę pogoni za nowymi i nieznanymi przeżyciami. „Jest zorganizowany bez reszty pod kątem rozdymania potrzeb konsumenta; siły na rynku są żywotnie zainteresowane popytem wiecznie przerastającym podaż, marzeniach rosnących szybciej niż ich zaspokojenie, pragnieniach pęczniejących w tempie uniemożliwiającym ich spełnienie” – tak mówi Zygmunt Bauman, ekspert od ponowoczesnego społeczeństwa. Wszystko dzisiaj okryte jest mgłą; codziennie jako konsumenci dokonujemy dziesiątków wyborów i nigdy nie wiadomo, który z nich jest najlepszy. Jesteśmy wręcz zmuszani do podejmowania decyzji. Bombardowani najróżniejszymi opcjami histerycznie pragniemy, by każda z nich była jak najbardziej racjonalna. Niektórym z nas marzy się ucieczka, choć po chwili namysłu zdajemy sobie sprawę, że jest to właściwie niemożliwe. Jedyną opcją ucieczki od tej konsumpcyjnej wolności wyboru byłoby porzucenie dotychczasowego życia i przeniesienie się w głąb Syberii lub innego odludzia. Jednostki decydujące się na taki krok są wyjątkiem, a rynek jest dla nich bezlitosny. Mimo uwielbianej przez ponowoczesność różnorodności i odmienności jedno musi pozostać niewzruszone: trzeba udowodnić, że jest się podatnym na pokusy nieskończonych możliwości i propozycji oferowanych przez rynek, i że jest się w stanie być przez nie uwiedzionym. Niewątpliwie jest to stan, który przekłada się na współczesny model psychiki człowieka; krąży nad nami wszechogarniający, przerażający duch niepewności. Są to obawy dotyczące przyszłego kształtu świata, wyobrażeń o życiu czy słuszności podejmowanych przez nas decyzji. W świecie tak zmiennym trudno jednoznacznie stwierdzić, która z decyzji jest słuszna, bo
to, że jest słuszna dzisiaj, wcale nie oznacza, że będzie taka jutro albo pojutrze, nie mówiąc już o dłuższej perspektywie czasowej. Permanentna niepewność jest z kolei źródłem chronicznego stanu nerwowości, charakteryzującego się niezogniskowaniem i rozproszoną uwagą o wciąż wędrujących punktach zaczepienia. Nieskończone dążenie do idealnego życia czy bycia ideałem, oparte na Seksie w wielkim mieście i zabawie nierealnie perfekcyjną lalką Barbie w dzieciństwie, wypacza racjonalne postrzeganie siebie. Pojawiają się hipotezy, że konsekwencjami życia w ciągłym napięciu są coraz częściej występujące choroby psychosomatyczne, takie jak alergie i anoreksje. Punktem, na którym powinniśmy się skupić, jest budowanie naszej tożsamości i relacji z najbliższym otoczeniem. W ponowoczesności, jak nigdy dotąd, mamy z tym ogromne problemy; nasze związki są nietrwałe, zawieszone w próżni. Człowiek nie jest pewny swojego ja, widząc dookoła tysiące różnych możliwości, nie wie, co wybrać – zostać buddystą, przyłączyć się do ruchu zielonych, być ateistą czy może zamknąć się przed całym światem w klasztorze? Warto też pamiętać, że szczęście to nie przyjemność, a przyjemność nie zawsze uszczęśliwia. „Każdy idiota potrafi podążać za naturą, ale czy nie jest prawdziwie wielką rzeczą powiedzieć: kocham cię tak bardzo, że złamię dla ciebie wszystkie prawa przyrody?” – Slavoj Žižek.
Źródła: Bauman, Zygmunt Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000 Eagleton, Terry Koniec Teorii, Warszawa 2012 Lasch, Christoph Narcystyczna osobowość naszych czasów w: Res Publica 1/2002 Žižek, Slavoj w: Krytyka Polityczna 23.02.2010
59
moda | trendy
60
moda | trendy
61
moda | wywiad
62
moda | wywiad
Mniej znaczy więcej Praktyczna perfekcjonistka. Stawia na prostą formę, pozbawioną błyskotek. Przywiązuje niezwykłą wagę do detali. Każdy jej projekt jest oryginalnie wykończony. Magdalena Floryszczyk już niebawem zaprezentuje swoją najnowszą kolekcję na FashionPhilosophy Fashion Week Poland w Łodzi. Rozmawiała: Aleksandra Nowakowicz Zdjęcia: Daniel Jaroszek Pracowałaś kiedyś jako stylistka. Czy miało to wpływ na ukształtowanie Twojej marki? Na pewno rozbudziło we mnie chęć robienia czegoś kreatywnego. Dzięki tej pracy zrozumiałam, że moda mnie fascynuje, ale nie powiedziałabym, że to doświadczenie miało jakiś szczególny wpływ na to, co teraz tworzę. Była to raczej dobra lekcja pokory. Skąd się wzięło twoje motto Less is more? Od zawsze podobały mi się rzeczy proste w formie, nieprzegadane, bez zbędnych ozdobników. Lubię proste ubrania, proste przedmioty, proste potrawy, co wcale nie oznacza, że są one nudne czy bez pomysłu. Aby danie było smaczne i zaskakujące, nie musi składać się z wielu składników, czasem wystarczy tylko kilka. Ważne, aby zostały one ze sobą zestawione w odpowiedni sposób. Kładziesz nacisk na jakość, funkcjonalność i estetykę. Czy można Cię nazwać perfekcjonistką? Ciężko mi samej na to pytanie odpowiedzieć. Zdarzyło mi się już usłyszeć to określenie. Przykładam dużą wagę do jakości tkanin i wykończenia. Jest to dla mnie ważne, aby wnętrze ubrania było równie ciekawe jak to, co widzimy na zewnątrz. Chcę, żeby moje ubrania były
funkcjonalne, bo te rzeczy mają być po prostu do noszenia. Funkcjonalność i nacisk na jakość są tym, czym kieruję się od samego początku. Używasz pięknych podszewek, lamówek, niebanalnych szwów. Co sprawiło, że przywiązujesz do tego tak dużą wagę? Niewątpliwie miał w tym swój udział Michał Szulc, mój nauczyciel i promotor z Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru. To on od samego początku zwracał na to dużą uwagę i wykształcił we mnie ten nawyk. Ubranie musi mieć swoją historię od początku do końca, a szwy, lamówki, podszewki są tego częścią. Na konkursie Off Fashion w Kielcach w 2013 roku zdobyłaś wyróżnienie i nagrodę w postaci stażu w Akademii Koefia w Rzymie. Czego oczekujesz od tego wyjazdu? Czy bierzesz pod uwagę możliwość zostania za granicą? Ta nagroda wiele dla mnie znaczy i bardzo się cieszę, że będę mogła rozwijać się pod okiem wybitnych profesjonalistów. Jestem pewna, że wiele się od nich nauczę i oczywiście mam nadzieję, że wrócę z głową pełną nowych inspiracji. Czy rozważam
możliwość pozostania za granicą? Na tym etapie absolutnie niczego nie zakładam, ale też niczego nie wykluczam. Czas pokaże. Na razie zostajesz jeszcze w Polsce, by zaprezentować swoją kolekcję na FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Będzie to zarówno debiut Twój, jak i nowej sceny „Studio”, która od 2014 roku będzie uzupełniać pokazy „Design Avenue”. Jesteś już przygotowana i masz w głowie plan na ten pokaz? Co nowego nam zaprezentujesz? To dość skomplikowana sprawa, ponieważ już od początku kwietnia będę w Rzymie i wrócę dopiero na chwilę przed FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Dlatego też zależało mi na tym, aby jak najwięcej przygotować jeszcze przed wyjazdem. Kolekcja jest już w dużej mierze gotowa. Pewne rzeczy będę musiała koordynować na odległość, ale już na początku maja będę na miejscu, aby wszystkiego dopilnować osobiście. Jestem przeszczęśliwa, że po raz pierwszy będę mogła zaprezentować swoją kolekcję na FashionPhilosophy Fashion Week Poland w Łodzi i to w ramach projektu „Studio”. Jest to zupełnie nowe przedsiewzięcie na łódzkim fashion
63
moda | wywiad
64
moda | wywiad weeku, więc będzie to nasz wspólny debiut. Mój dyplom był tylko zalążkiem tego, co pokażę w Łodzi. Kolekcja będzie znacznie rozbudowana i zaprezentowana w zupełnie inny sposób niż na pokazie dyplomowym. Więcej zdradzać nie będę. Zapraszam serdecznie na pokaz w maju. Zaskoczyła mnie inspiracja bejsbolem w Twojej kolekcji dyplomowej „The Game” na zakończenie MSKPU, to, jak minimalistycznie i inteligentnie do niej podeszłaś. Co na to wpłynęło? Kolekcja rzeczywiście jest inspirowana bejsbolem, ale nie tylko. „The Game” to również gra damsko-męska. Męskie motywy pojawiają się w niektórych sylwetkach. Temat bejsbolu potraktowałam bardzo niedosłownie, świadomie unikając tego, co oczywiste. Zinterpretowałam to wszystko na swój własny, minimalistyczny sposób. Zastosowałam geometryczne cięcia i warstwy. Chcę być konsekwentna w tym, co robię. Staram się być wierna swojemu stylowi. Kolekcja ta zebrała wiele pochlebnych opinii i nagród. Co to dla Ciebie znaczy? Która z nich jest najważniejsza?
To, co wydarzyło się podczas gali dyplomowej MSKPU, było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie spodziewałam się tak wielu wyróżnień. Cieszę się, że projekt, nad którym tak długo pracowałam, spotkał się z tak dużym uznaniem. Nie potrafię powiedzieć, która nagroda jest najważniejsza. Wszystkie są ważne. Każde wyróżnienie jest budujące i każde ma wielkie znaczenie. Miłą niespodzianką było dla mnie wyróżnienie przyznane przez panią Claudię Simao z portugalskiego „Vogue’a”. Zostałam wyróżniona również przez magazyn „Rynek Moda” i portal fashionweare.com oraz „Moda Forum”. Mariusz Przybylski zaprosił mnie na staż, a Iwona Kossmann zaproponowała stworzenie minikolekcji dla jej marki. Ta ostatnia nagroda jest dla mnie ogromnym wyzwaniem, ale i wielką radością. Na pewno dam z siebie wszystko. Jaka jest kobieta, do której kierujesz projekty? Moje rzeczy trafiają do bardzo różnych kobiet i wiek nie jest tu wyznacznikiem. Są to kobiety aktywne, ceniące prostotę i wygodę oraz takie, które podobnie jak ja zwracają uwagę na szczegóły.
Twoje ubrania można dostać w butiku Młodych Polskich Projektantów w Warszawie przy ul. Brackiej. Jak oceniasz tę współpracę? Gdzie jeszcze można zakupić twoje ubrania? Młodzi Polscy Projektanci to projekt, do którego zaprosiła mnie Kast Kryst. MPP było jej inicjatywą i bardzo się cieszę, że mogę w tym uczestniczyć. Bracka 23/52 to wyjątkowe miejsce, tworzone przez samych projektantów od początku do końca, w każdym aspekcie tego projektu. Jestem zadowolona z tego, że mogę być jego częścią. Dzięki temu mam lepszy kontakt z klientami, a to dla mnie wiele znaczy. Równolegle z butikiem prowadzimy showroom dla stylistów, dzięki czemu mamy publikacje w najlepszych magazynach. Wspaniałe jest też to, że mimo iż każdy z nas tworzy coś zupełnie odmiennego, to i tak działamy w jednej drużynie. Nie mówię, że zawsze jest łatwo, ale ważne, że mamy wspólny cel. W chwili obecnej jest to jedyne miejsce, gdzie można dostać
65
www.facebook.com/podkarpackastrefawrazen
realizacja:
mecenas akcji:
moda | must have
Smart Mio to elektryczny stymulator mięśni, który połączy się przez bluetooth z twoim smartfonem. Zainstaluj aplikację i ćwicz! To genialne rozwiązanie dla leniwych melanżowiczów.
Absolutny must have dla fanów retro sneakersów! Rewolucyjna, skórzana linia butów dla biegaczy zyskała uznanie nie tylko wśród miłośników sportu. Modele Classic Leather Retro Elements są dostępne w salonach Reebok, w sklepach stacjonarnych Worldbox oraz online na www.worldbox.pl, w salonach Sizeer, a także online na www.runcolors.pl, www.bludshop.com i www.shoeson.pl
Rozświetlający krem do twarzy o zapachu marakui znakomicie przywróci blask i witalność zmęczonej po zimie skórze. Cera stanie się promienna, znikną oznaki zmęczenia. Czego więcej można chcieć! Love Me Green to organiczny niezbędnik codziennej pielęgnacji. Dostępne na LoveMeGreen.pl
66
Sprytnie dostosowujesz się do każdej, nawet najbardziej nieoczekiwanej sytuacji i wychodzisz z niej bez szwanku? A więc jesteś mistrzem kamuflażu! Ray-Ban® ma dla Ciebie okulary z zausznikiem moro. Absolutny must have sezonu! Wybierz swój kolor! Lista sklepów na ray-ban.com
moda | must have
Parka parce nierówna, a najnowszy model Madoxa z pewnością bije inne na głowę, chociażby kolorem. Nie jest szarobura jak większość, ale srebrna! Świetny, ortalionowy dodatek na chłodne, wiosenne dni. Stanowi modne wykończenie zarówno męskiego, jak i damskiego looku.
Hennessy Very Special Limited Edition by Os Gemeos. Kultowy koniak i artyści najsłynniejszych murali? Czemu nie! Nowa etykieta Hennessy to brazylijska interpretacja francuskiego miasteczka Cognac, widzianego oczami braci Os Gemeos. To nieoczywiste połączenie w liczbie 1200 sztuk jest już dostępne w Polsce.
67 Eric Cartman z South Parku wydaje z siebie nieprzyzwoicie dobre dźwięki! Wystarczy, że zostanie podłączony przez bluetooth ze smartfonem, tabletem, konsolą do gier czy komputerem. Baterie głośnika wytrzymują 4 godziny, po tym czasie ładujesz je za pomocą USB. Dostępny m.in. na fancy.com
Znany niemiecki malarz i ilustrator Olaf Hajek zaprojektował design najnowszej kolekcji Swatcha. Dostępnych jest już tylko 888 zegarków. W zestawie znajdują się dwie sztuki FLOWERHEAD i NATURE MAN.
wolf among sheep
Zdjęcia i stylizacja: Laura Ociepa, Modelki: Patrycja Sierzputowska (fot. 1 i 2), Paulina Kowalik (fot. 3 i 4), Weronika Kaczmarzyk (fot. 5 i 6)
Seksmisja ciągle żywa… 74
Rozmowa z Juliuszem Machulskim, reżyserem i producentem filmowym, jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców polskiego kina. Jego obrazy, takie jak Vabank czy Seksmisja, na trwałe zagościły w sercach polskich widzów, ale także w naszym codziennym słowniku. Frazy z filmów słyszymy na ulicy, odnajdujemy w internecie. Znane, lubiane i często powtarzane – zostały utrwalone w kolekcji Empiku „Seksmisja”. Rozmawiała: Agnieszka Osiniak Zdjęcia: Kolekcja Empiku „Seksmisja”, Juliusz Machulski Minęło 30 lat od powstania Seksmisji. W 2008 roku została ona wybrana przez czytelników magazynu „FILM” na Polską Komedię Stulecia. Jak długo powstawał scenariusz filmu? Czy z procesem jego realizacji na planie filmowym wiążą się jakieś anegdoty? Pomysł na scenariusz miałem w październiku 1977 roku. Scenariusz zacząłem pisać w kwietniu 1981, a skończyłem w listopadzie tego samego roku. Zdjęcia zaczęły się w październiku 1982, bo przeszkodził stan wojenny. Skończyliśmy je w maju 1983. Premiera odbyła się rok później. Od pomysłu do premiery minęło zatem sześć i pół roku. Anegdot było dużo. Nie sposób wszystkich opisać. Jedna z nich to taka, że szympansica, która występowała w jednej z pierwszych scen filmu, zarobiła za dzień zdjęciowy więcej niż Jurek Stuhr. Trzeba było zapłacić za nią, za jej małe, za trenera i rodzinę trenera. To były paradoksy PRL-u. Cytaty z Seksmisji weszły na stałe do języka codziennego – można je znaleźć w internecie, często słyszymy je w rozmowach. Ten film wciąż żyje! Czy pisząc
scenariusz wiele lat temu, przewidywał Pan, że tak będzie? Jaka jest Pana metoda na pisanie dialogów? Korzysta Pan ze swoich zapisków zasłyszanych rozmów czy też kultowe cytaty od podstaw powstają w Pana głowie w momencie tworzenia scenariusza? Większość tych tzw. kultowych dialogów powstała na planie. Niektóre z nich, takie jak: „Kopernik byłą kobietą!” czy „Sekcja specjalna zawsze lojalna!” były już w scenariuszu, ale inne powstawały ad hoc, pod wpływem chwili. W tej grupie znalazły się: „Nasi tu byli”, „Ciemność, widzę ciemność” czy „Późne rokokoko”. Konwencja science fiction w momencie realizacji filmu była doskonałym sposobem na grę z widzem, ale także i cenzurą. Czy jako widz chętnie sięga Pan po filmy tego gatunku? Prosimy o kilka tytułów. Zawsze lubiłem filmy science fiction, takie jak Planeta małp, Fahrenheit 451, Odyseja Kosmiczna 2001, Obcy, Łowca Androidów, Gwiezdne wojny… – ale to wszystko były filmy na serio. Ja od początku chciałem zrobić z Seksmisji komedię.
W starych recenzjach filmu można było natrafić na porównania do Gwiezdnych wojen George’a Lucasa. Kariera znanej na całym świecie „space opery” rozpoczęła się 36 lat temu. Czy pierwsze części serii były dla Pana inspiracją przy pracy nad Seksmisją? Byłem zafascynowany Gwiezdnymi wojnami, ale wydaje mi się, że Seksmisja to przy nich film kameralny. Czy możemy liczyć na powrót bohaterów filmu – Maksa i Alberta – na wielkim ekranie? Nie będzie dalszego ciągu, mimo że druga część Seksmisji została napisana. Doszedłem do wniosku, że nie chcę wystawiać na szwank legendy Seksmisji 1. I odpuściłem. Może gdyby powstała wcześniej, wtedy tak, ale po latach uznałem, że to nie ma sensu – vide przypadek Ojca chrzestnego 3. Kolekcja „Seksmisja” powstała w ramach projektu Empik Art Unlimited i jest dostępna w wybranych salonach Empik. We wrześniu br. do sprzedaży wejdzie jej druga odsłona. W przygotowaniu jest także kolekcja bazująca na znanych i lubianych cytatach z dwóch części kultowej komedii Juliusza Machulskiego Kilerzy.
75
wheels
76
Spoglądamy w oczy nowego Peugeota 308 SW Tekst: Redakcja Zdjęcia: materiały prasowe Peugeot najbardziej podoba nam się w wersjach sportowych. Nasza dyrektor sprzedaży jeździ sportowym coupe, co świetnie oddaje jej dynamiczną osobowość. W Peugeotach nie do przeoczenia jest komfort jazdy. Nawet weekendowa wyprawa do Austrii na narty sportowym combi w tym przypadku nie brzmi strasznie. I to głównie spodobało nam się w nowym 308 SW. Sportowa sylwetka i nisko osadzony tył dają wrażenie, że jest to model gwarantujący zapas mocy do zdecydowa-
nej jazdy. Genialny, nowoczesny design kokpitu zrobił na nas niebagatelne wrażenie. Prostota i funkcjonalność połączona z elegancją – tymi słowami można określić wnętrze Peugeota 308 SW. W wielu autach aż roi się od designu, gdzie tandetny plastik jest „oznaką” nowoczesności. Tutaj mamy to co w Peugeotach jest zawsze na pierwszym miejscu: elegancję i jakość materiałów oraz precyzję wykonania. Niesamowite wrażenie robi także super przejrzysty ekran dotykowy, dający łatwy
dostęp do aplikacji wspomagających kierowcę. Dla fanów bezkompromisowych rozwiązań jest to auto idealne. Pojemny i funkcjonalny, a do tego szybki. Widząc nowego Peugeota 308 SW na ulicy od razu zauważycie jego małe, ale bardzo efektowne reflektory diodowe. Za radą głównego designera tego modelu Gillesa Vidala spoglądamy mu głęboko w delikatnie przymrużone oczy. Peugeotowi oczywiście, chociaż projektantowi też można. Zobaczcie na stronie peugeot.pl
miejsca
MJUD fot. Filip Klimaszewski/Newsweek
ul. Kubusia Puchatka 8 czynne od 10.00 do 22.00
Kawiarnia MJUD odświeżyła swoje menu. Nowy kucharz Jerzy Nogal zrobił niemałą rewolucję. Dodatkowo wypieka na miejscu pieczywo i przygotowuje przepyszne kanapki. MJUD słynie z serwowania najlepszych śniadań w Warszawie. Mała, treściwa karta, codziennie inny autorski sezonowy lunch z produktów od sprawdzonych sprzedawców to główne atuty kawiarni. We wtorki i piątki gości u nich Pan Ziółko znany z Koszyków. Warto tam zajrzeć!
77
miejsca | podróż
One night in Tel Aviv Stolicą Izraela jest Jerozolima, ale to Tel Awiw nosi miano kulturalno-imprezowego centrum kraju. Do Świętego Miasta rocznie pielgrzymują miliony wiernych, do Tel Awiwu natomiast podążają hordami fani dobrej zabawy. Wiedzą, co czynią. Rozmiarami przypomina on niewielką pigułkę. I właśnie w formie pigułki przedstawię mój dzień z życia na miejscu, ze wszystkimi jego urokami – od klimatycznego śniadania przy plaży po równie klimatyczny techno łomot w jednym z miejscowych klubów. Jedno jest pewne: to miejsce nie bierze zakładników Tekst: Kacper Ponichtera Ilustracja: Ewa Nowak
78
Budzę się rano, skąpany promieniami izraelskiego słońca, a na zegarku magicznie miga 8:00. Nie ma co marnować czasu i wylegiwać się w łóżku do późnych godzin popołudniowych. Jestem typem człowieka, który aż nadto ceni sobie długi sen, ale w podróżach zawsze o tym zapominam, wychodząc z założenia, że każda sekunda przespana poza domem jest czasem straconym. Nadchodzi pora śniadania, a więc najważniejszego posiłku dnia, który musi zagwarantować mi niespożytą ilość energii na następne kilka godzin. Zazwyczaj posiłki przygotowuję w domu, a na moim stole widnieją typowe dla tego miejsca szakszuka, czyli rodzaj aromatycznej jajecznicy z pomidorami, pikantne kiełbaski merguez, zbożowa kawa oraz chlebek pita, który tu jest nieodłącznym elementem każdego posiłku. Tym razem postanowiłem nieco inaczej i na śniadanie wybrałem się na miasto. Idę ulicą Jabotinsky, dzierżąc pod pachą dzisiejszy numer dziennika „Maariv”, zakupionego u znajomego kioskarza. Dochodzę na miejsce, gdzie wita mnie kawiarnia Cafe Michal przy Dizengoff Street 230. Nie jest to tylko moje ulubione miejsce – rano można spotkać tu wiele niezwykłych osobistości, które wpadły na śniadanie w stylu śródziemnomorskim, czyli filiżankę mocnej kawy i garść świeżych informacji z kraju i ze świata. Codziennym bywalcem
tego miejsca jest na przykład Etgar Keret, izraelski pisarz polskiego pochodzenia, autor m.in. takich książek, jak Gaza blues czy Kolonia Knellera. Każdego dnia, prócz sobót, Keret rytualnie popija tu świeżo parzoną kawę i delektuje się jej smakiem i ciepłym, francuskim wnętrzem tego miejsca. Spacerologia Po śniadaniu wyruszam na wcześniej zaplanowany spacer. Celem mojej wędrówki będzie Stara Jaffa, czyli obecnie jedna z dzielnic Tel Awiwu, a dawniej starożytna Joppa i jeden z najstarszych portów morskich na świecie. Miejsce magiczne, złożone, zróżnicowane, a jednocześnie piękne, klimatyczne i chwytające człowieka za serce. To tu był biblijny port, z którego wyruszył prorok Jonasz, udając się do Tarszisz. To tu był port króla Salomona, sprowadzającego libańskie drzewo pod budowę Świątyni Jerozolimskiej, a wreszcie tu Napoleon Bonaparte w 1799 roku z francuskim wojskiem dokonał rzezi na miejscowej ludności. Dziś, gdy idziemy wzdłuż telawiwskiego wybrzeża, rozpościera się przed nami piękny widok na Starą Jaffę. Nad bliskowschodnią zabudową i arabskimi minaretami góruje wieżyczka franciszkańskiego Kościoła Świętego Piotra, który stanie się początkiem mojej malutkiej podróży po starym mieście. Kościół został zbudowany
w 1654 w oddaniu Świętego Piotra na miejscu średniowiecznej cytadeli. Budowla została wzniesiona przez Fryderyka II i przywrócona przez Ludwika IX z Francji na początku drugiej połowy XIII wieku. Jednak na przełomie XVIII wieku kościół został dwukrotnie zniszczony i przebudowany. Obecna struktura została zbudowana w latach 1888 i 1894, a ostatnio odnowiona w 1903 roku. Miejsce to jest o tyle ciekawe, że urzędują tu polscy księża, odprawiający w każdą niedzielę liturgię w naszym ojczystym języku. Mając okazję poznać ich i ich pracę, śmiem twierdzić, że to księża z tzw. powołania, a za ich posługę należy się ogromny szacunek nawet ze strony wojujących ateuszy. Jeśli jesteśmy już przy Polakach, warto napomknąć, że tu szanują nas bardziej niż w innych częściach globu. Zgodnie ze starym izraelskim porzekadłem „Romanit gana, Polanit szana”, najgorszą plagą są tu rumuńscy złodziejaszkowie, a Polacy im jedynie pomagają. To niezwykle budujące. Ale Stara Jaffa to nie tylko starożytny port, klimatyczny rynek czy polski kościół. To również jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi, a właściwie jej niewielka część, Ajami. Śmiało można określić ją mianem żydowskiego Bronksu, gdzie codziennie o przeżycie walczą narkotykowe kartele, a serie z karabinów maszynowych
miejsca | podróż to odgłos powszechniejszy od śpiewu ptaków. Miejsce to stało się również inspiracją do nakręcenia w 2009 filmu przez duet Scandar Copti & Yaron Shani o tymże samym tytule. Obraz jest o tyle warty odnotowania, że stanowi pierwszą w historii izraelsko-palestyńską koprodukcję oraz doskonale oddaje zróżnicowany klimat życia tutaj, czego dowodem była nominacja do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, Złota Kamera na festiwalu w Cannes czy deszcz nagród na izraelskich Ofiarach. Pokarmowy orgazm Jaffa to jednak nie tylko mafie narkotykowe, strzelaniny i ogromna adrenalina. To też miejsce dla kulinarnych freaków, bo tu właśnie mieszczą się dwa legendarne lokale, położone niedaleko od siebie. Pierwszy z nich to Abu Hasan przy 1 Ha' Dolfin Street, czyli najlepszy hummus w Izraelu, o renomie porównywalnej chyba tylko do Papieża oraz Abulafia przy głównej ulicy Yefet Street (najsłynniejsza arabska piekarnia, gdzie właśnie zakupiłem kruche pierogi z kozim serem i aromatycznymi przyprawami, typowymi dla Bliskiego Wschodu). Powolutku zmierzam w kierunku centrum, do dzielnicy jemeńskich Żydów na upragniony obiad. Po 20 minutach jestem na miejscu. Z dala od miejskich arterii wita mnie malownicza uliczka Nahila’l, gdzie w trakcie niedługiej obecności miałem przyjemność poznać od kuchni – w przenośni i dosłownie – kulturę potomków Królowej Saby. W Erez Yemen, niezwykle klimatycznej knajpce z narodową jemeńską kuchnią – prawdopodobnie jedną z najlepszych i najbardziej aromatycznych, jakie dane było mi spróbować – przeżyłem pokarmowy orgazm. Trafić tu jest nie trudno, bo zapachy rozpościerają się w promieniu kilku kilometrów i już z dala można wyczuć woń jagnięcej zupy saltah, suszonej dorady w ziołach czy tradycyjnej pikantnej pasty sahawaq. Całość równie czarująca i niezwykła jak sama historia i kultura jemeńskich Żydów, z którymi miałem przyjemność porozmawiać, by w końcu dopełnić wspaniałe popołudnie czarną herbatą z mlekiem Shahi Haleeb w towarzystwie jazzujących gdzieś w oddali moich żydowskich kumpli z Sana’a. Wielkimi krokami zbliża się wieczór, a więc ta wła-
ściwa pora dnia, kiedy do życia raz jeszcze budzą się młodzi mieszkańcy Tel Awiwu. Na ulicach ogromny ruch, kawiarniane, restauracyjne i bistra znów zapełniają tłumy, a ja po obfitym posiłku mam ochotę zacząć powolutku zabawę i nastrajanie się na całonocny rejw, dlatego też zmierzam w kierunku Białego Miasta, czyli pięciotysięcznego kompleksu w stylu międzynarodowym i Bauhaus. To nie lada gratka dla architektonicznych zapaleńców i ziszczenie się marzeń samego Le Corbusiera. To tu pośród modernistycznej zabudowy kwitnie wieczorne życie młodych Żydów i Żydówek. To tutaj przy Rothschild 12 siadam w ukryciu i zamawiam kolejną lampkę czerwonego wina, prosto z najlepszych szczepów z pustyni Negew. Delektując się wybornym smakiem izraelskiego trunku, słuchając rozmów przypadkowych ludzi, obserwuję kątem oka Dom Dizengoffa, czyli słynną Salę Niepodległości, gdzie 14 maja 1948 roku o godzinie 16.00 swoją niepodległość proklamowało Państwo Izrael, tym samym dając mi możliwość siedzenia tutaj i wyruszenia za chwilę na, jak się okaże, jedną z najlepszych techno imprez w moim życiu. Izrael słynie z gorących dziewczyn, równie gorących imprez, ale przede wszystkim z psychodelicznego trance’u, bo przecież nazwy Infected Mushroom czy Astral Projection zna nawet słabo szanujący się fan muzyki elektronicznej. Ja jednak wielkim fanem trance’owej muzyki nie jestem, ale nie szkodzi – tu każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Jest takie miejsce, które odpowiada mi szczególnie – The Block przy Salame Street 157, które określiłbym mianem żydowskiego Berghain przy jednoczesnym zachowaniu miejscowych realiów. Dziś tam będzie bal, większy nawet od tego znanego z Budki Suflera, bo przygrywać będą goście z Ostgut Ton Nacht, a kolejno za konsoletą pojawią się Efdemin, Marcel Fengler, Steffi i rezydent tego miejsca Boris. Słodziutkie umilacze Wiadomo też, że nieodłącznym elementem kultury rejwu i całonocnej zabawy są używki, narkotyki, umilacze, dragi (niepotrzebne skreślić), które tu, w Tel Awiwie są dostępne łatwiej aniżeli u nas. Jeśli zatem wychodzisz z założenia, że jak się bawić, to grubo albo wcale, i potrzebne ci
są wszelkiej maści stymulanty, to dobrze trafiłeś, bo ja też tak uważam i zaraz nawet dostaniesz krótką instrukcję, gdzie i jak je zakupić. Tylko na wstępie proszę o dyskrecję. To nasza mała tajemnica. Zaraz obok klubu, na terenie dawnego dworca autobusowego Tahana Merkazit, dziś w najlepsze kwitnie czarny rynek. Czarny ze względu na towary, które możemy tam dostać, ale przede wszystkim na ojców tego sukcesu, czyli czarnoskórych imigrantów z Etiopii czy Erytrei. To dzięki nim będziesz mógł poznać smak tutejszej zabawy i odpłynąć na dobre w rytm sążnistych basów cztery na cztery. Za niewielką opłatą dostaniesz tu wszystko: od arabskiego haszyszu przez wysokiej jakości MDMA po kolumbijski koks. Jakość tego ostatniego nie jest pewnikiem, ale jedno jest pewne – po każdym udanym dealu zostaniesz poklepany serdecznie po plecach i obdarowany szczerym uśmiechem przez czarnoskórego dilera o imieniu Muamba. Gdy z Twojej listy zakupów wszystko już masz odhaczone, możesz dziarskim krokiem zmierzać w kierunku upragnionego dancingu. The Block to najlepszy klub w Izraelu, gdzie co tydzień miejscowi menadżerowi sprowadzają gwiazdy światowego formatu. Na ścianie wisi jeszcze plakat sprzed dwóch tygodni, reklamujący gig Roberta Hooda, zaraz obok niego zeszłotygodniowy Guy Gerber i Pional, a już przed nami w perspektywie następnych czternastu dni Nina Kraviz czy francuski pionier muzyki house Pepe Bradock. Już stoję w kolejce do wejścia, mijam selekcjonerów i bramkarzy, dostaję opaskę i po chwili znajduję się już w środku. Nie tylko nazwiska gwiazd robią tu wrażenie, ale również samo wnętrze i wygląd żydowskich party harderów. Jestem pod takim wrażeniem, aż chcę zrobić zdjęcie, ale momencik… wszędzie jasny przekaz: „Non-shooting, please respect the vibe”. Mogłoby być tak i w Polsce, czułbym się bezpieczniejszy w ciemnych pomieszczeniach, może już niedługo. Kilka minut po pierwszej, zaraz na scenie pojawi się Fengler. Ja jeszcze tylko zakupię piwko i popiję wspominaną na początku pigułkę, tak przecież popularną i lubianą. Nad ranem wyjdę z transu i przed oczyma stanie mi się znów piękne miasto Tel Awiw i poklepujący mnie po plecach uśmiechnięty murzyn Muam.
79
technika | drop jaws
Zmieniaj kolory oświetlenia w domu kiedy chcesz dzięki Philips Hue. Wystarczy ściągnąć odpowiednią aplikację na smartfona. Opcje są dosyć zabawne. Światło może zacząć migać, gdy na przykład dostaniesz SMSa lub ulubiona drużyna, której mecz właśnie oglądasz, strzeli bramkę.
Miliard kolorów, rozdzielczość 4K i możliwość konwersji treści sporządzonych na niskiej rozdzielczości na obraz o jakości UHD (Ultra High Definition). Monitor UD590 UHD to prawdziwa rewelacja dla fanów gier i kina domowego. Full HD to już przeszłość, teraz liczy się 4K! samsung.com/pl
Zbuduj komputer, grę, głośnik. Oglądaj video w jakości HD. Stwórz stronę internetową. The Kit od firmy KANO to genialny zestaw, dzięki któremu można samodzielnie stworzyć urządzenie dostosowane do indywidualnych potrzeb. Możliwości ogranicza jedynie wyobraźnia użytkownika.
80
CLIO to genialny głośnik o nowoczesnym designie, synchronizujący się przez bluetooth ze smartfonem lub telewizorem. Na lekko wygiętej podstawie, w którą wbudowano subwoofer, znajduje się przezroczysta pleksi, służąca do rozpraszania dźwięków w różnych kierunkach. Ciekawe brzmienie!
technika | drop jaws
Zastanawia was ten kształt? To naprawdę jest telefon! Projektanci z Bang & Olufsen stworzyli designerski gadżet BeoCom2, który świetnie tłumi dźwięki otoczenia, co wpływa na komfort prowadzonej rozmowy. Oczywiście telefon jest kompatybilny z innymi urządzeniami tej firmy
Otrzymuj powiadomienia o nowej poczcie, połączeniach telefonicznych czy wiadomościach na Facebooku za pomocą Sony SmartWatch. Wystarczy, że umieścisz swój telefon w zasięgu 10 metrów od zegarka. Bez względu na to, co robisz i gdzie się jesteś, możesz być zawsze na bieżąco! Zegarek jest kompatybilny z systemem Android i smartfonami Sony.
81 SIGMO to urządzenie 4x4 cm, które w czasie rzeczywistym tłumaczy tekst mówiony. Obsługuje 25 języków, w tym polski. Potrzebuje dostępu do sieci oraz połączenia bluetooth ze smartfonem (z systemem Android lub iOS). Wykorzystuje dostępne narzędzia do tłumaczenia głosu takie, jak np. Google Translate
Już nie potrzebujesz profesjonalnego operatora kamery i tony sprzętu, żeby zarejestrować triki na desce, motorze czy rowerze. Wystarczy genialny robot SOLOSHOT2, który będzie śledzić i nagrywać każdy twój ruch.
Pat Chilewicz | patologia
v
Korespondencja z Patem tDrogi Pacie,
82
Mam na imię Kasia, mam 23 lata i od sześciu lat jestem w związku. Z moim chłopakiem poznaliśmy się jeszcze w liceum. Maciek był moim nauczycielem WF-u i zakochaliśmy się w sobie już na pierwszych zajęciach. Na początku było nam ciężko, bo rodzice nie akceptowali tej miłości. Kiedy ukończyłam 18 lat, przeprowadziłam się do Maćka i rzuciłam szkołę. Wszystko układało się świetnie, aż do awansu Maćka. Dostał pracę w prywatnej szkole. Wiadomo, wyższa pensja, lepsze życie. Niestety, teraz ciągle przebywa poza domem, bez przerwy jeździ na wycieczki i w delegacje. Jak już wraca, jest nieobecny, zamyślony. Obawiam się, że zakochał się w jakiejś innej uczennicy albo co gorsza – w nauczycielce. Nie wiem zupełnie, co robić. Kiedy próbuję z nim rozmawiać, zbywa mnie i mówi, żebym lepiej poćwiczyła, bo przez zimę zrobiły mi się boczki. Jest mi strasznie przykro. Proszę pomóż, nie chcę go stracić. Kasia, lat 23, Poznań
nDroga Kasiu,
Wzrusza mnie to, że już od sześciu lat jesteś w stałym związku. To statystycznie dłuższy okres niż czas trwania orgazmu Sashy Grey. Niewiele, ale dłuższy. Moja rada być może nie jest konwencjonalna, ale wierz mi, że skuteczna. Otóż moja droga, musisz zmienić płeć. Skoro ciągle go nie ma, to pewnie nie zauważy Twojej kuracji hormonalnej, dzięki czemu będziesz mogła zrobić mu miłą niespodziankę. Gdy Maciek wróci do domu, a Ty będziesz po zakończonym procesie zmiany, możesz spokojnie wpaść mu w ramiona i powiedzieć,
że dla niego zrobisz wszystko, jesteś mu oddana/oddany i ogólnie bardzo go kochasz. Nie dość, że zaskoczysz ukochanego, to jeszcze sprawisz, że przez najbliższe trzy miesiące nie będzie mógł Cię rzucić. W końcu nikt z nas nie chce wyjść na niepoprawnego politycznie prostaka, który odrzuca drugą osobę za kwestie tak nieistotne jak płciowość, prawda? XOXO Dr Patologia, Warszawa PS. Weź się za swoje boczki, bo wstyd.
że dostałem awans. Bardzo ją kocham, ale najbardziej boję się o to, co powiedzą jej rodzice. Oni są bardzo konserwatywni, dopiero niedawno przestali mnie winić za to, że Kasia rzuciła szkołę. Myślę, że ona coś przeczuwa – coraz rzadziej uprawiamy seks. Mówi, że to dlatego, bo z nią nie rozmawiam, a do tego zapuściła boczki, chyba mi na złość. Co zrobić? Maciek, lat 42, Poznań PS. Bardzo lubię czytać Wasz magazyn, szkoda, że nie macie działu sportowego.
tDrogi Pacie,
ODrogi Maćku, Z góry muszę Cię uprzedzić, że nie jesteś niczemu winien. To ona – młoda, niewykształcona, bez ambicji i ślepo zapatrzona w Ciebie – jest prawdziwym i jedynym problemem. Nic dziwnego, że Wasze pożycie seksualne osłabło, w końcu po takich atrakcjach, jakie masz w swojej pracy, trudno, byś zachwycał się jakąś zasyfioną, tłustą i bezrobotną dziewczyną. Moja rada jest następująca: dalej nic jej nie mów o swojej pracy. Jakby nie było, jest to pewna forma awansu, więc nie martw się o to, jaki przykład dajesz swoim przyszłym dzieciom. Korzystaj z życia! Gdy Kasia zobaczy, że wracasz do domu z majtkami wypchanymi dolarami, lekko wstawiony i wysmarowany oliwą, może dotrze do niej, że sama zniszczyła Wasz związek. Nie wiem, na ile inteligentne jest to grube dziewuszysko, ale jeśli choć trochę trybi, z pewnością znajdzie rozwiązanie Twoich problemów. A być może zaskoczy Cię i kiedyś, gdy wrócisz do domu zmachany machaniem... w drzwiach zobaczysz pięknego Katarzyna, a nie tłustą Kaśkę. XOXO Dr Patologia, Warszawa
19 lat temu zostałem nauczycielem wychowania fizycznego w liceum. Matka kazała iść na studia, a że byłem punkiem, wybrałem AWF, żeby móc nadal nosić swoje tenisówki. Wszystko toczyło się leniwie, dzwonki, dzienniczki, piłki lekarskie, wiadomo. I wtedy, na zastępstwie z grupą dziewczyn z IIB, poznałem Kasię. Kiedy zobaczyłem, jak anielsko wykonuje przewrót w przód do stania na rękach, zawirowało mi w głowie – a kiedy okazało się, że interesuje się pięknie umięśnionymi antycznymi rzeźbami, wiedziałem, że będzie z tego coś więcej. Jesteśmy parą od sześciu lat. Niestety, jakiś czas temu zwolnili mnie z pracy (wiadomo, niż demograficzny, no i przegrałem w marynarza – teraz WF prowadzi rusycystka). O niczym nie powiedziałem Kasi, ale pieniądze zaczynały się kończyć. I wtedy – piorun z nieba – dostałem propozycję, by zostać tancerzem w gejowskim klubie. To, co się mówi o gejach, to bzdury – są bardzo mili i jak nikt potrafią docenić rzeźbę męskiej klaty. Zarabiam bardzo dobrze, szczególnie na wyjazdach. Tylko nie wiem, jak powiedzieć o tym Kasi, ona myśli,
Pat Chilewicz | patologia
Felieton
Korpulacje, czyli seks w biurach Zaczyna się jak w filmach z Meg Ryan, czyli od upuszczonego długopisu i rozwianych włosów. Później stres, bo on wezwał do siebie do gabinetu. Zwolni mnie czy uwolni swoje żądze? Co prawda zwykle spotykamy się z tym pierwszym wariantem, lecz każdy, kto pracował kiedyś w mniejszym lub większym korpo, wie, jak duże napięcie seksualne wyzwala się podczas siedzenia przed komputerem. Kolega z działu sportowego schyli się do szafki, ukazując nam swoją przepoconą bieliznę. Pani z kadr, podgrzewając kotleta w mikrofalówce, ponętnie odsłania swój biust, a recepcjonistka siedzi tak, że prawie widać kolor jej fig. Wiosna w biurach to okres podwyższonych statystyk. Nie tylko tych związanych z wydajnością, bo kraj w końcu wraca do konsumenckich nawyków, lecz także podwyższonych statystyk romansów i awansów. Prawda jest taka, że jeśli nigdy nie nakryłeś koleżanki obściskującej się z szefem kadr w palarni, to nic nie wiesz o życiu. I lepiej pamiętaj, że informatycy pilnie śledzą wszystkie strony internetowe, które ukradkiem przeglądasz w przerwie na lunch. XOXO Patryk Pat Chilewicz
Krzyzówka Pytania: 1. Indiana, którego Harrison Ford już nie zagra. 2. Kim, co znów ubrała się w ceratę. 3. Marta, co chce być aktorką, lecz wszyscy znają tylko jej cycki. 4. Dorota, która kiedyś pisała książki, a teraz buja się z Anją Rubik. 5. Marcela, co miała być modelką, a została nikim.
84
1. 2. 3. 4. 5.
Psychotest : 1. Jak często uprawiasz seks? a) codziennie b) dwa razy w tygodniu c) takie pytania mnie zawstydzają 2. Jaki alkohol lubisz? a) z kobiecym łonem b) z szaleństwem na piasku c) jak się przystawi do niej ucho to słychać szum morza 3. W czym śpisz? a) nago b) w bieliźnie c) w dresach i w otoczeniu maskotek 4. Jaka jest twoja ulubiona pozycja seksualna? a) im wymyślniejsza tym radośniejsza b) klasyczna c) laptop, łóżko i chusteczki 5. Jak zjadasz banana? a) połykam w całości b) po kawałku c) nie jem bananów, to zboczone
NAJWIĘCEJ A: Jesteś tygrysem lub tygrysicą. Nieobce ci nowinki seksualne. Masz swobodny stosunek do różnorodności w seksie i czerpiesz z niego wielką przyjemność! Igraszki łóżkowe to dla ciebie nie tylko sam stosunek, ale sposób na życie. Jesteś trochę jak Rysia z Kilera, a trochę jak Sasha Grey z RedTube’a. Rada: nie marnuj czasu na płotki, bierz się od razu za grube ryby (szczegóły na stronie 40).
Czy jesteś zwierzęciem seksualnym?
NAJWIĘCEJ B: Jesteś seksualnym przeciętniakiem, ale nie ma się czego wstydzić. Nie boisz się tematów łóżkowych, ale nie są one dla ciebie priorytetem. Zwłaszcza w dobie świetnych amerykańskich seriali, prawda? czasami bardziej cię podnieca niż twoja druga połówka, ale nie martw się. Sezon minie, a twoja ukochana być może dalej będzie z tobą mieszkać. Rada: zainwestuj w mocne kajdanki, bo może odpiąć się od kaloryfera.
NAJWIĘCEJ C: Trochę chciałbyś być seksualnym maniakiem, ale jesteś zbyt leniwy. Zamiast umawiać się na randki czy seks, wolisz leżeć w łóżku drugą dobę i zjadać kolejną mrożoną pizzę. Zamrożona jest również twoja seksualność, ale skoro ci z tym dobrze to czy można się czepiać? W końcu „masturbacja to seks z kimś, kogo naprawdę kochasz”, jak powiedział Woody Allen. Rada: nie przejmuj się niczym. Szczęśliwi samogwałtów nie liczą.
By N k os ie b ni tatn ierz ci ski, iej do w W s jak im sie ut ted zpil ci s prez bie r po aci y za kac ię w ie. teg W o ds łeś ch h, taw , p ow lec yda cal , co ów rze asz z z je. T e n usły ki sta sty wa o p ie je sz a .p jąc l l t r od r i r o aw steś łeś sta os es na da aż na wó nąć ztk mo , ż ta wk w i kl dę e le k i. trz asy ge pie ec , k nd j iej tó er kl rą . as ie
Baran Jak mó w „Nie w i staropolsk ie s Gdyby adzaj, gdzie powiedzen ie cię nie ś chcą”. młoda się tego pos łu d A tak amo, wciąż chała, m m rzeką usisz pić sam iałabyś chło pa i c o skejtó zekać, aż któ tnie piwo n ka. w się to a r bą zain yś z pijanyc d h teresu je.
ł wokó , co się , że to dzeniem. o z s ie y Ryb rozum nie jest złu e szaleństw ńcu z W ko zieje, wcale sylwestrow sz musiał d na zie ie cieb gnięty menty będ drugi raz li t zacią a Kredy cił się, bo a ze 18 lat. N z siostrę ła is żs nie op rzez najbli nim zapros p a płacić dwa razy, z a noc. n śl pomy ziewczyny jd swoje
w go chó gą isz apa ru ć s d u u m d z j ą y rz to śró swo . W nie , ik w sz ie y ed kn ie a n ln rz pi łaśn ozn ład rma pop a n w u p się no z su To ar ać t sy za źć. ow ubr nik ean c r ż j z e as nal o b by dy ne y. k ni m z ieg aj, , g ra ch od i nie znie tan ięt ojcu w sp l pa W śl ec i am o k gó Je ni asy ę. P i p rą . O ko iełb wk iczk zać cia k ołó dn ur cle p gro zan sią o ce o t y ch ieg n
Pat Chilewicz | horoskop
Kozio r Na p ożec o pozn grzebie k ot a najec sz tę jedy ka swoje j n i k e rzesz się kocie ą. Po styp uzynki ie, gd j woł ją do o y już cię n s w i e i b n ie ie k to fu miła nies , gdzie bę i, zabietr d p jest r o między odzianka zie czeka e i n k arnac jej nogam . Uważaj, ła bo ją Pu i wca si! le nie
Horoskop
ł by ze. ku rs ym ), ro go ow ło! sz go ze rc a ie te szc wo ud aln ek je d ie w ąt a w n y ! cz ę n cę to gd się po j si ra się ki, nij że tu z p u yn ar z, go is om ed g lis zy ac ik i j . O yś pr e str e n ą c atce w z Le śli m , to ć, ż szc adn a kl Je em oś (je yp i n dn ie d bie ze w rzw N ba zc d ke jes a w to ijan p
kiem d zna ci po jak nej a łynie ę iesio Pann iesiąc up zie troch le przen a d ta Ten m ania. Bę ntycznej, h Grand g a ch ta zako edii rom miast Hu a z pods rty g a a m w ko la, czyli z zaty kole szły, ale ż . e a zc ją do re i się prys już mu z o trzyma e g pojaw i. Pryszcz ciąż się w k wów puterach o kom
Wag a To b ę mus dzie cza s ia świe ła zdecy wyborów c d nikó ić pupą ować cz . Będzie ja sz w y woli w supe ko hoste chcesz d sz r s jogu świecić markeci sa herba alej e r t Pam tów. Chł pupą jak , czy jedn iętaj o o o ci dnie w s hostes ak s e p ł e j bie klepie m a liźni rożą e! . Sk Ja orp si d, k ion ty ę w tór sw m w yle y w w oje sz wać to pr ied dz yst . R bie ni zew ział ieci kim edak sied e z ra y, ż n m c j zi d ec cać e b a wi atko a H , po yd w ęd os m IR wo ow óz zie en , k O li k a ły i i p sz s ne s tóre wsp zacz by lu yc pa z ół n si ć zeć ce ab cz ie ę ru im p na ry. G rały uje sz o m d yć d al yb z d kółk uch y om a y, u. , to
łek Anio ora! twoje w ła am strza wyceluje yw i dnie lec pł Strze tu dopa tawiony lki przy ą ś s j ie Kogo e lekko w czuje w orzystać usi o i k óre p y wy u ktoś m będz t c taj, b ze, k kroc ii. Pamię u. W koń tury. l g ry ener znym ce sze eme s a w słu wać na n o prac
87 ale nie brąz, y lubią wskiemu. ta n y ię z n c ź o Bli iew ynk no dz owi R na Podob dziło Ryśk łóżku, ale Chyba o w h c ę k o d am/a. iebie s a o t p w im ysz w n do c Zalicz dziesz , że los się dus cie bę y Hin szczęś łeś/aś na to dzej kolejn y ę z r c p li nie ? Już chnie uśmie kamerce. s k e na s
Rak Życie je z hap st nowelą p , niędz y endem. a twoje na A y w z imp , sława, um wans, duż et o pie o ięśnie słońce nującymi n i stra s , brzeż które powo ikawkami żacy y LA. oraz li w yłan Tw fajne, zwłas oje życie ia się z wy jest ca zcza w łkie snach , praw m da?
MECENAS
PATRONI MEDIALNI
ORGANIZATORZY
Pokazy organizowane przez FashionPhilosophy
PARTNER STRATEGICZNY
felieton
Tekst: Magdalena Dudek Ilustracja: Joachim Zając
88
Długie, zimne wieczory za nami. Zima wcale mroźna nie była, ale i tak na Facebooku pojawiało się milion statusów o treści „Brrrr, jak zimno! Przydałby się ktoś do ogrzania...”. Większość z tych osób pewnie koniec końców ogrzewał kaloryfer. Są i tacy, którzy znaleźli swój kocyk. I bynajmniej nie był on z polaru. Może i nie wyglądał jak Brad Pitt tudzież Angelina Jolie, miał blizny po trądziku, ale grzał lepiej niż farelka. Przytulał, całował i kochał jak Irlandię. Co roku czujesz pierwszy powiew jesiennego powietrza. Jesteś zmęczony melanżem i szukasz kogoś do przezimowania. Nagle na ulicach wszyscy chodzą za rękę. Piszesz do znajomego w piątkowe, grudniowe popołudnie: „Ej, stary gdzie dziś się bawimy?”. Dostajesz odpowiedź po pięciu godzinach: „Sorry, ja dziś z moją w domu. Oglądamy filmy”. Niektórzy samotni popadają z tego powodu w depresję. Wszędzie czuć to miłosne napięcie. Każdy ziomek nagle zakochany. W powietrzu wisi miłość, a wy jej nie macie, co? Drodzy samotni, możecie odetchnąć z ulgą. Sezon na tzw. „kocyk” uważam za zamknięty. Jest już kwiecień. Zaraz przyjdzie maj. Znowu zakwitnie bez, a nad Wisłą o poranku będą leżeć trupy. Rzecz jasna trupy poalkoholowe. Nie chcesz być jak oni? Przejdzie ci. Jeśli myślisz, że nie będziesz miał z kim balować, bo wszyscy twoi znajomi nadal będą „misiakami” to jesteś w błędzie. Poczekaj do prawdziwej wiosennej
imprezy. Alkohol, opalone nieznajome, bruneci wieczorową porą. Nikt się nie powstrzyma. Wszystkie laski zaraz odsłonią nogi. Akcja „100 dni do bikini” już rozpoczęta. Instagram zasypany zdjęciami z siłowni. Oni wszyscy wyjdą niedługo na ulice i zrobi się naprawdę gorąco. Nawet jeśli jakieś związki przetrwają i nadal będą sobie wysyłać słodkie SMS-y tyle, że o 4:00 nad ranem, z Barki, to w gruncie rzeczy jedno z tych dwojga na pewno będzie ci zazdrościć. Że ty możesz, a on/ona nie. Już wyczuwam, że samcom mocno podskoczył poziom testosteronu. Piszą na czacie, komentują fotki, zaczepiają. Na imprezach jest już totalny szał. Jeden lepszy od drugiego. Jeszcze przed chwilą zastanawiałam się czy to wiosna, czy fakt, że przefarbowałam włosy na jasny blond. Jednak szybko przypomniałam sobie zeszłoroczne ciepłe dni. Przewinęłam film od razu do końca wakacji, a konkretnie do rozmowy z moją koleżanką. Padło wtedy hasło, że plony zostały zebrane. Akcja kopulacja, drodzy państwo. Może włącza ci się teraz moralniak i myślisz, że „ty taki nie jesteś”. Akurat! Prawda jest taka, że lada moment zamiast miłości w powietrzu zawiśnie seks. Ta atmosfera udzieli się każdemu, nawet największemu świętoszkowi. Jeśli jesteś „związkowcem” to naprawdę nie chcę cię martwić, ale bardzo możliwe jest, że twoje kochanie nagle uświadomi sobie jak bardzo pragnie wolności. Bę-
dzie chciało polatać po łące. Poużywać sobie życia. Obudzi się rano i pomyśli, że w zasadzie jest mu z tobą dobrze, ale przecież jesteście tacy młodzi i w zasadzie zmierzacie w zupełnie różnych kierunkach. Może i jesteś mądra, ale w sumie to on woli brunetki, a ty w słońcu masz rude włosy. Z kolei ona pomyśli, że jesteś dla niej taki dobry, ale masz krzywą dwójkę, coraz częściej śmierdzi ci rano z buzi i jesteś w ciąży spożywczej po zimie. Krótko mówiąc macie inne priorytety. Fajnie było, ale się zbyło. Czas się rozstać. No bo kiedy jak nie wiosną? Nie ma co się spinać. Każdy już to przeżył. Serio było ci tak źle w ostatnie szalone, singielskie wakacje? Co wspominasz lepiej wakacje z drugą połówką w Rzymie czy wyjazd z przyjaciółmi na Hel? Tak przy okazji, wiecie ilu na Helu jest surferów? Jakiś na pewno z chęcią pouczy cię pływać. Nie mówiąc o tym ile lasek chciałoby posmarować ci plecki maślanką, jak już spalisz się „na raczka”. Oddychajcie głęboko kochani i cieszcie się pogodą. Już żadna reklama telewizyjna nie każe się zakochiwać. Siedźcie spokojnie i śledźcie zaczepki na Facebooku. A jeśli nadal nie czujecie tej nadchodzącej, pozytywnej aury to pomyślcie sobie, że za pięć miesięcy znowu będzie wrzesień. I znowu będzie można pogrążyć się w jesiennej depresji.