CZERWIEC NR 8 www.hiro.pl
ISSN:368849
cudowne lata fotostory
amanda seyfried blondyna
festiwale muzyczne ustaw sobie kalendarz
freddy
krueger 58
więcej na hiro.pl chodź, pokażę ci scyzoryk irzeczy do
wygrania
INTRO HIRO 8
ilustracja okładka | jakub rebelka
ameryka, ameryka INFO
wszystko pomiĘdzy
RECENZJE
4 Festiwale. Lato z muzyką 10 Crystal Castles. Dwa razy dwa 11
16
Jason.
Freddy Krueger. So sweet, fresh meat
Z Norwegii
26
ta z retro przedmieść. stylowa jak kapitalny teledysk beyonce. sielska jak życie kevina arnolda. koszmarna jak ulica wiązów. jesteśmy sentymentalni, taka wiosna albo starość. przypadkowo wyszedł nam amerykański numer, więc słuchamy karen elson, bladej żony jacka white’a, bo to bardzo amerykański debiut. i niezmiennie cieszymy się ofertami letnich festiwali – zwłaszcza że tu już zrobiło się maksymalnie światowo. sprawdzajcie w naszym festiwalowym bloku. my tymczasowo pakujemy redakcję i ruszamy w plener. widzimy się pod sceną. MIEJSCA, W KTÓRYCH JESTEŚMY
Damy i dymki. Komiks kobiecy 32 LUC. Motorniczy 38 Amanda Seyfried. Blondyna się wspina. To znaczy: pnie 42 Boris Vian. Jazz i dziewczyny 44 Muzyka 46 Film 48 Książka / Komiks 50 Teatr 52 Gry redaktor naczelna:
Angelika Kucińska angelika.kucinska@hiro.pl redaktor prowadzący:
Piotr Dziewulski dziewul@hiro.pl KOREKTA:
Ewa Kiedio SKŁAD:
Piotr Dziewulski dziewul@hiro.pl
redakcja strony internetowej:
Agnieszka Wróbel agnieszka.w robel@hiro.pl dYREKTOR ZARZĄDZAJĄCA:
Agnieszka Żygadło agnieszka@hiro.pl promocja:
Maciek Piasecki maciek.piasecki@hiro.pl
event manager:
Agnieszka Żygadło agnieszka@hiro.pl REKLAMA:
Michał Szwarga michal.szwarga@hiro.pl Małgorzata Cholewa malgorzata.cholewa@hiro.pl Hania Olszewska hania@hiro.pl dystrybucja:
Joanna Filiks joanna.filiks@hiro.pl
rondo sztuki w katowicach
Przestrzeń działań bardzo różnych. Wystawy, koncerty, imprezy, spotkania literackie, warsztaty i konferencje naukowe. Wychodzisz i od razu czujesz się lepszym człowiekiem.
Współpracownicy:
Piotr Bartoszek, Anna Bielak, Tomek Cegielski, Irmina Dąbrowska, Jagoda Gawliczek, Agata Godlewska, Marcin Kamiński, Michał Karpa, Adam Kruk, Kamila Kurkus, Jan Mirosław, Joanna Mroczkowska, Marla Nowakówna, Jakub Rebelka, Anna Serdiukow, Filip Szlasek, Bartosz Sztybor, Patrycja Toczyńska FELIETONIŚCI:
Maciej Szumny
PROJEKT MAKIETY:
Paweł Brzeziński (Rytm.org // Defuso.com) WYDAWCA:
Agencja HIRO sp. z o. o. ul.Chmielna 7/14 00-021 Warszawa prezes wydawnictwa:
Krzysztof Grabań kris@hiro.pl
ADRES REDAKCJI:
ul.Chmielna 7/14 00-021 Warszawa tel./fax (22) 8909855
relaks w warszawie
Nowa kawiarnia na warszawskim Mokotowie. Z najlepszą kawą w mieście. A redakcja HIRO Free niczego nie pielęgnuje z takim zapałem jak uzależnienia od kofeiny.
WWW.HIRO.PL MYSPACE.COM/HIROMAG e-mail:halo@hiro.pl Informacje o imprezach ślij tu: kalendarium@hiro.pl DRUKARNIA: LCL DYSTRYBUCJA ul. Dąbrowskiego 247/249 93-231 Łódź www.lcl.com.pl
Off Festival
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
tekst | Maciek Piasecki
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
Sune Rose Wagner i Sharin Foo, czyli duński duet The Raveonettes
Wbrew klubowej nazwie, nie mają nic wspólnego z laserami, pigułami i techno. Bardziej z końcówką „-ettes”, charakterystyczną dla wokalnych bandów sprzed 50 lat. Bo chociaż od ich debiutu minęła już prawie dekada, The Raveonettes wciąż nie wrócili z podróży do roku 1965. W sierpniu zagrają na Off Festivalu. Sharin Foo po wywiadzie pytała, jak najłatwiej dostać się do Katowic, więc chyba im zależy. Mieliście przyjechać do Polski dwa lata temu – nie wyszło, bo zostałaś mamą. Jak udaje ci się teraz pogodzić opiekę nad Molly z graniem w rockowym zespole?
Udostępniliście tekst nowego utworu na blogu, a podczas nagrywania ostatniej płyty zamieściliście na Twitterze kilka demówek. Dajecie je fanom do oceny?
Powinieneś zaraz usłyszeć w tle! Czasami jest ciężko, bo musimy dużo podróżować i cały styl życia trochę nie pasuje do tego, jak byś sobie wyobrażał szczęśliwe życie rodzinne. Ale Molly często jeździ z nami w trasy i jakoś to działa. Nie jestem przecież pierwszą mamą, która gra w znanym zespole. Kim Gordon już pokazała, że można.
Chodziło nam o to, by szczerze opowiedzieć o procesie tworzenia albumu. Niektórzy wzięli te dema za wołanie o pomoc, ale nam nie chodziło o opinie z zewnątrz. W każdym razie niczego nie zmienilaśmy pod ich wpływem.
Kim zawsze z dumą opowiada o córce. 13 lat, własny zespół.
Mam nadzieję, że Molly wybierze inną ścieżkę, będzie się zajmować czymś innym. Czemu nie muzyka?
Jeśli już muzyka, to może klasyczna? Nie wiem, czemu. Granie piosenek jest cudowne, ale to bardzo ciężkie życie, a ja chciałabym, żeby była zwykłą delikatną dziewczynką. Widziałam najlepsze i najgorsze strony losu muzyka. To praca w niebezpiecznych warunkach, jest dużo zepsucia i zdradliwych pokus. Ale Molly kocha muzykę, już gra na instrumentach i jestem pewna, że i tak będzie grała w jakimś zespole.
Jesteście wzorem dla wielu młodych zespołów. W sieci pojawiło się ostatnio kilka coverów waszych utworów, na pewno je słyszałaś. Który najbardziej przypadł ci do gustu?
Lubię wersję Dum Dum Girls. Podobają ci się inne nowe zespoły?
Pewnie! The Drums, Girls, Grizzly Bear, lubię Joannę Newsom, Deerhunter, Bat For Lashes... To długa wyliczanka, jak na członka zespołu, którego styl trąci myszką.
Ale nie jestem kimś, kto cały czas poszukuje nowej muzyki. A masz jakiś album, do którego najchętniej wracasz, który cenisz najbardziej?
Zabierzesz ją do studia nagraniowego?
Niewykluczone. Teraz mamy własne studio na Brooklynie, pewnie tam nagramy nową płytę.
Cholera, to trudne pytanie. Najtrudniejsze. Ja miałbym problem.
Myślę o Suicide, Velvet Underground... To chyba zależy od dnia. Będzie gotowa przed waszym występem na Offie?
Na razie mamy dopiero szkic. Wybieramy piosenki, piszemy nowe. Ciągle zastanawiamy się, jaki kierunek obrać. Jeszcze nie wiem, kiedy płyta może być gotowa – raczej na początku przyszłego roku. Ale mamy sporo nowych kompozycji, na pewno je zagramy!
To jaki jest album na dziś?
„In Utero” Nirvany. Off Festival: 5–8.08. Dolina Trzech Stawów, Katowice
04
festiwale
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
SELECTOR FESTIVAL tekst | maciek piasecki
foto | materiały promocyjne
Uffie robi, co może, żeby zachęcić do Selectora
Bardziej alternatywny od Coke Live, ale mniej od Offa. Najmłodsze dziecko twórców Open’era leży gdzieś między lumpeksem a H&M, czyli łączy gusty publiki niezależnej modnej i niezależnej niezależnej, a zarazem jest odpowiedzią na narzekania, że do gdyni przyjeżdżają zespoły, które były fajne dwa lata wcześniej.
Pedantyczna, chaotyczna, egzotycza Cibelle
Pierwszy Selector odbył się w zeszłym roku i przynajmniej w założeniu miał być lekarstwem na skąpy udział muzyki elektronicznej w ofercie Open’era. Jako że charakterystyczny namiot (bo wszystkie występy odbywają się pod namiotem, więc jest to festiwal deszczoodporny) postawiono w miejscu krakowskiej pielgrzymki JP2, o Selectorze przeciętny czytelnik „Faktu” dowiedział się z powodu niewielkiej odległości licznych toitoiów i stoisk z piwem od monumentu upamiętniającego ową wizytę. Jaka szkoda, że przeciętny czytelnik „Faktu” mógł nie kojarzyć takich nazw jak Digitalism, CSS czy Röyksopp i nie przyszedł na imprezę. A może to i dobrze? Narzekamy wszak, że masowy Heineken Open’er Festival przestał już być świętem muzyki, a zamienił się w lanserskie wydarzenie, na które gawiedź przybywa w celu związanym z pierwszym członem nazwy. Na afiszu Selectora nie brakuje gwiazd, nie są to jednak nazwy, które ściągną na festiwal twojego sąsiada, który co rano budzi cię przez ścianę swoją ulubioną składanką „Mega Dance Hits vol. 37”. Najgorętszą (w co najmniej dwóch tego słowa znaczeniach) gwiazdą tegorocznego festiwalu będzie Uffie, która w Krakowie zagra niespełna tydzień po premierze długo wyczekiwanego albumu „Sex Dreams and Denim Jeans”. Obok Alice Glass z Crystal Castles to dziś bodaj najprzedniejszy kociak elektronicznej sceny. Już kilka lat minęło, od kiedy pierwszy raz zatańczyliśmy do „Pop the Glock” i „Ready to Uff”, i wygląda na to, że młodziutka paryżanka przeszła w tym czasie długą drogę. Najnowszy singiel „ADD SUV” nagrany z Pharellem Williamsem dowodzi, że kierunek obrała niezgorszy. Z innych artystów, którzy pierwszy raz odwiedzają nasz kraj, warto zwrócić uwagę na Metronomy – nie tylko ze względu na ich urodziwą perkusistkę. W przeciwieństwie do całej fali brytyjskich zespołów, które kończą się po wydaniu debiutanckiego albumu, Metronomy zdobyli szerszy rozgłos dopiero dzięki drugiej płycie. Wydane w końcu 2008 roku „Nights Out” było jedną z ciekawszych płyt roku, kilkanaście miesięcy potem ukazała się świetna EP-ka „Not Made for Love”. Zespół nie przestaje remiksować innych artystów – ich wersje przebojów Goldfrapp czy Dead Disco nierzadko przewyższają poziomem oryginały. Inaczej niż większość popularnych remiksów, da się ich słuchać na trzeźwo.
Będzie też najgłośniejszy dotychczas debiut tego roku – Delphic. Chociaż album, „Acolyte” nieco rozczarował, to okazja do wysłuchania na żywo „Counterpoint” nie zdarza się codziennie. Warto zobaczyć choćby po to, żeby się przekonać, o co cały szum. Podobny szum otaczał z początku zespół Friendly Fires, który wypłynął na fali muzycznej efemerydy zwanej niegdyś new rave. O ile o wrzucanych do tego samego wora grupach Hadouken! czy Youves mało kto już dzisiaj pamięta, to FF udało się obronić. Mody przeminą, dobra muzyka zostanie. Na czele zespołów powracających nad Wisłę stoi bez wątpienia trio Faithless. Kto nie widział ich pięć lat temu na Open’erze (impreza odbywała się jeszcze w centrum Gdyni), ten ma okazję nadrobić zaległości – tym lepszą, że ukazała się właśnie szósta płyta w karierze zespołu, zatytułowana „The Dance”. Z polskich zespołów najciekawiej zapowiada się poznański Hellow Dog. Ich zeszłoroczny występ na festiwalu Rafineria tak spodobał się Kubie Wandachowiczowi z Cool Kids of Death, że kilka miesięcy później obie grupy weszły razem do studia. Selector tradycyjnie już otwiera letni sezon festiwalowy.
Selector Festival, 5-6.06., lotnisko Muzeum Lotnictwa, Kraków
06
festiwale
Jarocin łączy pokolenia tekst | kasia rogalska
foto | materiaŁy promocyjne
Podobnymi jubileuszami mogą się pochwalić jedynie festiwale w Sopocie i Opolu. Jarocin obchodzi w tym roku swoje 30. urodziny. Gdy impreza odbyła się po raz pierwszy w 1970 roku, miała pełnić funkcję wentylu bezpieczeństwa dla rozkapryszonej i zbuntowanej młodzieży. Władze zgadzały się, aby raz w roku fani innych wykonawców niż Irena Jarocka lub Halina Frąckowiak zjechali do małej miejscowości nieopodal Poznania i tam mniej lub bardziej skutecznie dali upust swojej energii. W ostatnich latach na festiwalu raczej trudno znaleźć namiastkę atmosfery tamtych dni, poza kilkunastoma zagubionymi punkami niezmiennie przyjeżdżającymi do Jarocina. Nie zrażały ich nawet eksperymenty organizatorów poszukujących miejsca dla swojej imprezy na coraz bogatszej mapie polskich festiwali. Wszystko wskazuje jednak na to, że w tym roku mogą poczuć się jak w domu. Zagraniczni wykonawcy mają być w tylko wisienką na torcie, który stanowią nasi wykonawcy. Polski tort
Specjalne jubileuszowe koncerty zagrają zespoły w szczególny sposób związane z jarocińską sceną: TSA, T.Love, Dezerter, Hey i Kora. Większość z nich pojawi się z gośćmi i przedstawi specjalnie przygotowany na tę okazję repertuar. Nie zabraknie również Pidżamy Porno, która na chwilę powróci z uśpienia, trwającego od grudnia 2007. Będzie to pierwszy i jedyny koncert grupy od tamtego czasu. Z T.Love zagrają Zbigniew Hołdys, Kora, Grabaż i Robert Brylewski. Organizatorzy podkreślają, że występy tych zespołów mają być „lekcją polskiego rocka dla młodych fanów Jarocina”. Nie zabraknie też przedstawicieli nieco młodszego pokolenia: Lao Che, Comy, Pustek, Much, Buldoga i Hurtu. Najmłodszych (przynajmniej według klucza dyskografii) reprezentować będą Sublim, CF98, Holden Avenue, Paula i Karol oraz Rotofobia. Zagraniczne wisienki
Już na samym początku ogłoszono wykonawcę, który z pewnością ma przyciągnąć do Jaroci-
na sporo wspomnianych wcześniej „młodych fanów” – Gossip. Świadczyć może o tym chociażby wyprzedany koncert w warszawskim Palladium z listopada 2009 oraz tłumy pod sceną na ubiegłorocznym Open’erze. Choć będzie to trzecia wizyta ekipy Beth Ditto w Polsce w ciągu roku, to fanom wciąż jest ich mało. Formacja promuje wydany w czerwcu 2009 album „Music for Men”. Nie mniej oczekiwany jest występ Biffy Clyro. Szkoci w ostatnim czasie już dwukrotnie odwoływali swoją wizytę w Polsce, pozostaje więc mniej nadzieję, że tym razem do nas dotrą. Swoje koncerty zapowiedzieli również Brytyjczycy z Gallows oraz Irlandczycy z Flogging Molly. Nie-
CREME Vinyl
anglojęzycznym przedstawicielem zagranicy będzie hiszpańska formacja SKA-P. Deser: zespoły konkursowe
Pomimo jubileuszowych obchodów nie może w tym roku zabraknąć na festiwalu konkursu młodych zespołów. 12 wykonawców (między innymi Hellow Dog i Janek Samołyk) zostało wybranych przez jury, a pozostała czwórka głosami internautów. Finaliści mają szansę na nagrody jury, publiczności i specjalną nagrodę Instytutu Adama Mickiewicza. Laureaci zagrają też na dużej scenie ostatniego dnia festiwalu.
Czy Gallows uda się pogodzić pilnującą trendów młodzież z fanami Jarocińskiej tradycji?
Jarocin Festiwal: 16–18.07.
HIRO promuje
Klasyczny rower szosowy z ostrym kołem to esencja minimalizmu. Charakterystyczne elementy tego roweru to między innymi rama wykonana z najwyższej jakości stali, połączenia rur lutowane na mufach, piękne haki oraz wysokiej jakości wykończenie i malowanie. Vinyl nie tylko świetnie wygląda ale również rewelacyjnie jeździ. Można go używać go jako fixa (czyli z napędem na ostrym kole) lub jeździć z normalnym wolnobiegiem – wystarczy odwrotnie zamontować tylne koło i użyć dołączonych hamulców. Oferowany w dwóch grupach cenowych i trzech rozmiarach. www.cremecycles.com CREME Vinyl Solo – 1990zł | CREME Vinyl Doppio – 2790zł
07
FESTIWALE
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
HEINEKEN OPEN’ER FESTIVAL tekst | Angelika Kucińska i Maciek Piasecki
foto | materiaŁy promocyjne
HIRO Free wybiera faworytów tegorocznej edycji opene’ra. The Dead Weather
Jack White, frontman The White Stripes i The Raconteurs, znów przybywa do Polski, skąd (jak powtarzają nam wszyscy do znudzenia, więc i my powtórzymy, a co!) pochodzi jego babcia. Tym razem pan White pokaże swój najmłodszy projekt, w którym splendorem dzieli się z Alison Mosshart. Alison jest znana z zespołu The Kills, który z kolei znany jest z tego, że jego męska połowa prowadza się z Kate Moss (przerwa na grymas zazdrości u chłopaków). W Dead Weather gra też koleś z Queens Of The Stone Age, więc poziom rockandrolla wysoki. (mp) Die Antwoord
Tercet egzotyczny z dalekiego kontynentu. Ze śladami nielegalnych doświadczeń wypisanymi na twarzach. Grają debilną, obleśną, prostacką muzykę i są z tego dumni. Odkrycie sezonu, demolka w pakiecie. (ak) Grace Jones
Disco babcia, ale w formie, która nie kwalifikuje się na emeryturę. Hebanowa bogini nowojorskiej rozpusty z połowy lat 70. Niech młodzież spróbuje nadążyć, powodzenia. Bo Jones radę da, o to akurat jesteśmy spokojni. (ak) Hot Chip
Plotki o tym, że Hot Chip pojawią się na Open’erze krążą po Polsce już od kilku dobrych lat. Nie ma co się nad tym rozwodzić, bo słowo stało się ciałem i piątka brzydali w końcu przyjedzie do Gdyni. Ich czwarty album rozwiał wszelkie wątpliwości co do kondycji zespołu – bez wątpienia są w znakomitej formie. A że wszyscy wyglądają jak nudni nauczyciele matematyki po remiksie? Bez różnicy, bo według wszelkich rachunków prawdopobieństwa będzie to całkiem potężny koncert. (mp) Kings Of Convenience Grace Jones
Język potrzebny od zaraz
HIRO promuje
Kurs językowy dla tych, którzy cenią sobie ekonomiczną edukację? Z SITĄ jest łatwo, szybko i przyjemnie. Nie ma żmudnego wkuwania słówek i gramatycznych wyjątków, te kursy wykorzystują zdobycze neurofizjologii i neuropsychologii, nowoczesne techniki zapamiętywania i gry skojarzeń. Dostępne w bogatej ofercie: języków, poziomów i charakteru kursu w zależności od jego celu (na przykład biznesowy angielski). Więcej na: www.sita.pl
Kolejna nazwa z przedziału: rozstania i powroty. Zawieszony na pięć lat projekt ulubionego okularnika wrócił nowym studyjnym albumem i koncertami. Mogą dziać się rzeczy wielkie, ale kameralne. Zabierzcie chusteczki i nie gadać tam w ostatnim rzędzie. (ak) Pavement
Miało być coś skromnego, typu powrót Led Zeppelin – przeszukajcie archiwum błyskotliwych ripost Stephena Malkmusa, tak powiedział. Z oszczędnie rozpisanego powrotu na scenę wyszła regularna trasa, która szczęśliwie zahacza o Gdynię. Zrozumcie powagę sytuacji: to jest najważniejszy koncertowy reunion tego roku i klasyka niezależnej piosenki. Lekcja dobrej historii. (ak) Yeasayer
Fleet Foxes udowodnili, że da się grać wiejskie melodie i nie być wieśniakiem. Yeasayer udowodnili, że da się je grać z przytupem, nie będąc zespołem Akcent. Chociaż przyznali, że przed ostatnim festiwalem Coachella ktoś pomylił ich z Nickelback, to nie martwcie się zbytnio – występ będzie zdecydowanie na tak. (mp) Heineken Open’er Festival, 1–4.07. lotnisko Gdynia-Kosakowo Największa muzyczna impreza lata. Obok wymienionych wyżej w tym roku wystąpią również: Ellie Goulding, Regina Spektor, Tricky, Klaxons, Empire Of The Sun, Skunk Anansie, The Hives, Kasabian, Pearl Jam i wieeelu innych.
08
festiwale
Festiwale dla otwartych tekst | Angelika Kucińska
foto | materiaŁy promocyjne
Bardzo różne, a jednak podobne. Bo układając line-upy, organizatorzy wyszli z tego samego założenia. Interesuje ich tylko otwarta, szukająca świeżych wrażeń publika. Open Mind Fetival próbuje nas zdobyć świeżością podejścia. Festiwal startuje w tym roku, na zgliszczach Hunter Festu – bo przejął po tamtej imprezie lokalizację (plener w Szczytnie), z całym dobrodziejstwem inwentarza, czytaj: zjeżdżającymi tam tłumnie co roku fanami, jak to mówią, ciężkiego grania. Nie będzie terapii szokowej, będzie dyskretna ewolucja podszyta wiarą w szerokie horyzonty. Konkrety? Behemoth obok Gaby Kulki, Nosfell obok projektu Czesław Śpiewa. Do tego atrakcje pozamuzyczne: projekcje filmów, warsztaty fotografii koncertowej połączone z konkursem czy przedszkole dla najmłodszych festiwalowiczów.
Bonobo z balonikiem
Tauron Nowa Muzyka to już uznana, rosnąca w siłę marka. Święto świeżych brzmień. Gwiazdą piątej edycji festiwalu będzie Lou Rhodes, głos triphopowego Lamb. W składzie potwierdzonych wykonawców cieszy przede wszystkim Pantha du Prince, niemiecki producent, specjalista od romantycznego techno, o którego remiksy biją się dziś największe gwiazdy. Poza tym w Katowicach zobaczymy Jaggę Jazzist, Bonobo w żywym, koncertowym wydaniu, Mary Anne Hobbs, Autechre czy Moderat. Open Mind: 12–14.08. Szczytno Tauron Nowa Muzyka: 26–29.08. Katowice Behemoth z ptaszkiem
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Crystal Castles II tekst |jagoda gawliczek
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
Strzeżcie się. Kanadyjski duet Crystal Castles ponownie przyjeżdża do Polski. zagrają w katowicach i warszawie. Krew, noże, przemoc – na tym budowali swoją małą legendę. Choć fanów zdobyła również uroda Alice Glass – jednocześnie słodka i bardzo mroczna – oraz jej niepokojąco seksualna ekspresja sceniczna. Szybko okrzyknięto ją indie symbolem seksu. Tudzież symbolem indie seksu, jak kto woli. Dość, że każdorazowy crowdsurfing w jej wykonaniu owocuje serią zdjęć, na których fani wyraźnie skupiają się na dotykaniu, a nie podtrzymywaniu... Lepiej niż możliwością tak bezpośredniego kontaktu z idolem nie zachęcimy. Gwoli formalności dodamy więc tylko, że druga, wydana właśnie płyta Crystal Castles (czyli wspomnianej Alice wspieranej przez Ethana Katha) absolutnie nie ustępuje sensacyjnemu debiutowi. Mój znajomy stwierdził, że jeśli Pitchfork nie nada tej płycie statusu Best New Music, to on zje swój kabelek od iPoda. Płyta wydaje się bardziej dojrzała od poprzedniej. Zespół nie odcina się od swo-
Ethan i Alice bardzo różnią się brodą
ich korzeni, ale w znaczny sposób je rozwija. Melodie są dużo ciekawsze i głębsze. Mniej jest wycia, więcej śpiewania, acz wciąż daleka droga do piosenkowości. Widać to dobrze chociażby w „Celestica” – utworze, którego partię wokalną, owszem, można zanucić. Melodię rozrywają jednak szumy i elektroniczne przetworzenia, zaś głos Alice płynie niejako z drugiego planu. A 8-bitowe przeszkadzajki przypominają genezę nazwy zespołu – „Crystal Castles” to gra na atari. Wystarczy jednak przejść do „Doe Dear” – trwający lekko ponad półtorej minuty utwór wypełniają nieludzkie krzyki, przykryte rozedrganą syntezatorową melodią. Brudna, punkowa w swojej estetyce elektronika. A Pitchfork – szczęśliwie dla kabelka – rzeczywiście się tą płytą zachwycił. Jak to wszystko brzmi na żywo, będzie można przekonać się już 23 i 24 czerwca na pierwszych klubowych koncertach zespołu w Polsce. Z pewnością należy spodziewać się niezwykłego show. Alice operuje całą kolekcją neurotycznych gestów. Raz jest dziewczynką, która śpiewa na leżąco, kuca na podłodze lub przysiądzie na głośniku. Za chwilę budzi się w niej drapieżne sceniczne zwierzę, a z tego głośnika wskoczy wprost w rozszalały tłum. Nie dajcie upaść dziewczynie. Crystal Castles: 23.06. Szyb Wilson, Katowice 24.06. Proxima, Warszawa
MY CAMP ROCK Finał DISNEY CHANNEL SZUKA GWIAZDY! Jam The House HIRO promuje
19 czerwca w warszawskim klubie 1500 m2 do wynajęcia odbędzie się impreza zorganizowana na zakończenie konkursu Jam The House. Główną atrakcją wieczoru będzie brytyjski, młodzieżowy zespół Blood Red Shoes. Blood Red Shoes pochodzą z Brighton i lubią głośne gitary. W Warszawie zagrają materiał ze swojej najnowszej płyty, ognistego „Fire Like This”. Po koncercie odbędzie się pojedynek dziesięciu najlepszych polskich tancerzy z didżejami, DJ’s vs. Dancers. A także: występ kobiecej grupy tanecznej FNF. Będziecie podziwiać tworzone live graffiti. I odpowczywać w strefie chillout. Zagrają znani didżeje, wesprą ich beatboxerzy. Impreza jest bezpłatna, ale o zaproszenie trzeba się postarać. Jak? Dołącz do grupy House na
Disney Channel Polska ogłasza telewizyjny konkurs talentów „My Camp Rock”, inspirowany hitowym filmem Disney Channel „Camp Rock”. Tym samym kanał rozpoczyna odliczanie do premiery musicalu „Camp Rock 2: Wielki Finał”, który pojawi się na ekranach już we wrześniu. W całej Polsce ruszają młodych gwiazd muzyki. Zwycięzca konkursu nagra swój własny cover piosenki z filmu „Camp Rock 2: Wielki Finał” i wystąpi w teledysku, który zostanie wyemitowany na Disney Channel przed premierą filmu. Castingi wystartowały w końcu maja i potrwają do końca czerwca, obejmują: Warszawę, Wrocław, Gdańsk, Kraków i Białystok. (mat. pras.)
Facebooku i zgłoś swoją chęć przybycia. Albo: odwiedź jeden ze sklepów House na terenie Warszawy, wyślij do nas maila na adres: zgloszenia@jamthehouse. pl lub wygrywaj wejściówki na antenach Antyradia oraz 4 Fun TV. UWAGA! TO JEST IMPREZA TYLKO DLA OSÓB PEŁNOLETNICH Miejsce: 1500 m2 do wynajęcia, Warszawa Termin: 19.06. Start: 22.00 Sponsor: House Organizator: Agencja PLEJ
Panasonic 3D CHALLENGE Chcąc dać szanse młodym i zdolnym osobom na przedstawienie swoich możliwości oraz zaistnienie w profesjonalnym środowisku grafiki komputerowej firma Panasonic Polska organizuje konkurs Panasowic 3D Challenge. Celem konkursu jest przygotowanie przez uczestników statycznej grafiki stereo stworzonej w technice 3D, na temat Ideas forLife. Konkurs skierowany jest do studentów i absolwentów uczelni artystycznych w całej Polsce. Zgłoszenia konkursowe będą przyjmowane od 31 maja do 31 lipca.. W jury konkursu zasiądzie między innymi Tomasz Bagiński. (mat. pras.)
10
INFO
I
Lubi przywalić tekst | Bartosz Sztybor
foto | materiaŁy promocyjne
Jego komiksy są przewrotne, nieprzewidywalne, a przede wszystkim cholernie inteligentne i piekielnie zabawne. Jason to norweski twórca, którego historie obrazkowe zdołały podbić cały świat. W Polsce – nakładem wydawnictwa Taurus Media – ukazuje się właśnie jego piąty album, „Ostatni muszkieter”. W „Ostatnim muszkieterze” powracasz do jednego ze swoich ulubionych tematów – przyjaźni. Dlaczego przyjaźń jest dla ciebie taka ważna?
Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Ale chyba masz rację. Temat przyjaźni rzeczywiście przewija się przez moją twórczość. Ale dlaczego jest ważna? Ciężko mi o tym mówić, bo wolę jednak nie analizować własnych historii. Wolę myśleć nad kolejnymi. Co cię skłoniło, by połączyć historię o muszkieterach z inwazją kosmitów i przygodowym kinem science fiction w stylu „Flasha Gordona”?
Wszystko wzięło się z oglądania starych filmów i seriali science fiction, w tym oczywiście „Flasha Gordona”. Tamte produkcje miały urok, którego brakuje mi we współczesnych filmach. I ten ich urok sprawił, że postanowiłem opowiedzieć historię w takim właśnie stylu. No i wtedy też pojawili się muszkieterowie. Nawet nie jestem pewien, skąd mi się oni wzięli. Po prostu tak mi jakoś przypasowali. Ale też faktem jest, że pomiędzy „Trzema muszkieterami” a „Flashem Gordonem” jest pewne podobieństwo, mają coś w rodzaju takiej beztroski i niewinności, której brakuje dzisiejszej twórczości. W ogóle prawie każdy twój komiks nawiązuje do innego gatunku. W „Ostatnim muszkieterze” odnosisz się do kina science fiction, w „The Living and the Dead” do filmów o zombie, a w „Why Are You Doing This?” do filmów Hitchcocka i Polańskiego. Skąd to zamiłowanie do nawiązań?
Uwielbiam gatunki. Większość moich ulubionych książek i filmów, to rzeczy podporządkowane właśnie jakiemuś gatunkowi. Są tam określone reguły, których musisz przestrzegać, a jednocześnie masz całkowitą wolność w opowiadaniu przeróżnych historii. Poza tym gatunki mnie inspirują. Najpierw oglądam jakiś film albo czytam książkę, a chwilę później pojawia mi się w głowie pomysł na historię właśnie w takim świecie.
Łączysz absurdalny humor z poważnymi refleksjami. Uważasz, że dzięki dowcipowi łatwiej przyjmuje się poważniejsze treści?
Nie, u mnie to raczej tak nie działa. Te dowcipy często same wychodzą jako efekt obserwacji danego gatunku. Po prostu w pewnym momencie pojawiają się miejsca, w które można wpleść humor. I ja to robię. Twoje komiksy mają specyficzną narrację, stosujesz w nich wiele zabiegów czysto filmowych, wręcz je montujesz. Czy kino jest twoją główną inspiracją także w warstwie formalnej?
Zaznaczę od razu, że współczesne kino, z tym swoim szalonym montażem, w ogóle mnie nie pociąga. Kino zostało zamordowane przez MTV. Wolę stare produkcje, od lat 20. do 70., czarno-białe filmy, reżyserów takich jak Jarmusch czy Kaurismaki, którzy opowiadają powoli i pokazują wszystko w długich ujęciach. Filmowy komiks o przyjaźni – „Ostatni muszkieter”
Tworzysz nieprzewidywalne opowieści. Przez kilkadziesiąt stron opowiadasz historię, którą na ostatniej stronie przewracasz do góry nogami...
Zakończenie to najistotniejszy element całości. Lubię czytelnikowi przywalić. Zawsze staram się zrobić coś, co sprawi, że po skończeniu komiksu odbiorca jeszcze przez jakiś czas będzie o nim myślał.
HIRO promuje
Klikaj z AXE
0997, 0998, 0999... to nie numery do służb specjalnych, ale kolejne przyrosty męskiej atrakcyjności. Teraz możesz je zliczyć dzięki rewolucyjnie prostemu gadżetowi od Axe. Kliker, bo o nim tu mowa, jest prosty w obsłudze jak maczuga Herkulesa, ale dyskretny niczym urok Jamesa Bonda. I pozwala mierzyć coś, co wydawało się niemierzalne – efekt, jaki na kobietach wywiera zapach ukryty w charakterystycznych, czarnych cylindrach Axe. A właściwie cała gama uwodzicielskich zapachów do wyboru, stworzonych przez Ann Gottlieb – kreatorkę najbardziej pożądanych perfum na świecie, takich jak Obsession Calvina Kleina, J’Adore Christiana Diora czy 212 Caroliny Herrery. 1 flirt = 1 klik. Klikasz?
HIRO przedmioty
vans
Kiedy nosisz takie buty, to możesz mieć brudne stopy i nie zmieniać skarpet – i tak będziesz spoko.
11
INFO
I
Footbag
to mój sposób na życie!
tekst | Piotrek Anuszewski
foto | materiaŁy promocyjne
Choć pogoda nie rozpieszcza, nie warto siedzieć w domu. Footbag, czyli sportowa odmiana podwórkowej zośki, to dyscyplina w sam raz dla ciebie. Jedyne czego potrzebujesz to wygodne buty i odrobina samozaparcia. Zapytaj Tomka Króla, brązowego medalisty Mistrzostw Polski Footbag we Wrocławiu. „Królik” wyrusza właśnie w Polskę z kolejną pielgrzymką RMF Maxxx Footbag Team. W przeciwieństwie do popularnej zośki, footbag rządzi się ściśle określonymi zasadami. Czy mógłbyś je wyjaśnić?
Na footbag składa się wiele oddzielnych konkurencji. Jedną z podstawowych kategorii jest footbag freestyle, gdzie gracz prezentuje swój układ rutyn, układ taneczny, oceniany przez grono jurorów, podobnie jak to ma miejsce w jeździe figurowej na lodzie. Chodzi o to, aby przy akompaniamencie wybranej ścieżki muzycznej i zgodnie z jej rytmem, zaprezentować swoje możliwości w najbardziej atrakcyjny sposób. Zawodnik klei footbaga nogami, a w międzyczasie wykonuje przy jego użyciu najbardziej wymyślne i zaawansowane triki. Ciekawą odmianą jest double freestyle, gdzie gracze rywalizują ze sobą parami. Footbag jest już pełnoprawną dyscypliną sportową, ale nadal można spotkać się z pogardliwym traktowaniem zośki. Walczysz z tym?
Footbag jest obecnie traktowany przez media jako pewnego rodzaju ciekawostka i nieszkodliwa zajawka młodzieżowa. Dla wielu osób jest to nie lada sensacja, że podwórkowa zośka doczekała się międzynarodowych zawodów, turniejów i pokazów, a sam footbag stał się dyscypliną sportową. Wiele instytucji zastanawia się pewnie, jakby tu dobrze sprzedać tę ideę i przy okazji trochę na tym zarobić. W tej chwili nie chcę oceniać, czy to dobrze czy źle. Mnie zależy przed wszystkim na tym, aby promować tę for-
ROXY jam BIARRITZ
Każdego lata francuskie nadmorskie miasteczko Biarritz gości niezwykłą imprezę – festiwal ROXY JAM. To wybuchowa mieszanka surfingu, muzyki i sztuki. Podczas kilku dni w środku lipca zostają rozegrane Mistrzostwa Świata ASP w kobiecym surfingu – longboardzie, a zawodom będzie towarzyszył szereg atrakcji, takich jak wystawy, koncerty, pokazy. Wszystko to rozpocznie się 10 lipca na przepięknej plaży Port Vieux w samym sercu Biarritz. Zagrają Plastiscines oraz Micky Green. Na zawody przyjadą 32 najlepsze surferki na świecie, aby walczyć o mistrzowski tytuł. Z pewnością będzie na co popatrzeć! Marka Roxy od dawna w swoich działaniach wspiera wszelkie inicjatywy związane z ochroną środowiska naturalnego, więc tegoroczna impreza będzie przebiegać pod hasłem recyclingu.
mę aktywności wśród zwykłych dzieciaków, które często nie mają dostępu do wyszukanych rozrywek i siedzą po prostu na ławce pod blokiem. Zośka bywa też często postrzegana w Polsce jako nieformalny element kultury hiphopowej…
Często jestem zapraszany na hiphopowe imprezy – koncerty muzyczne, konkursy b-boyów, jamy graffiti. Biorę udział w tych inicjatywach, bo przychodzi tam sporo żądnych wrażeń dzieciaków, dla których młodzieżowa kultura jest czymś atrakcyjnym i interesującym. Zośka po części wpisuje się w taki charakter ulicznej ekspresji, natomiast footbag jest w pełni samodzielną kategorią sportowej aktywności. Narodził się w Stanach Zjednoczonych na początku lat 70., gdzie naprawdę niewiele miał wspólnego z kulturą hip-hop. Potem rozwijał się dynamicznie w Czechach, aż w końcu dotarł też do nas. Uważam, że takie stawianie sprawy jest ograniczające i krzywdzące dla footbagu.
Królik na footbagowym pokazie RMF Maxxx
Zegarki Roxy Jam Marka Roxy proponuje na lato zegarki ze specjalnej limitowanej linii Roxy Jam. Zegarki są dostępne w pięciu kolorach, możemy wybrać soczystą zieleń, odcień niebieski, malinowy róż, biały bądź klasyczny czarny. Każdy z nich posiada tarczę zegarową z trzema wskazówkami oraz obrotową kopertą, całość wykonana z polikarbonatu oraz stali nierdzewnej. Wodoodporność: 5 ATM. Zegarki powstały w związku ze zbliżającym się festiwalem ROXY JAM BIARRITZ, promującym surfing, sztukę i muzykę, który odbędzie się w dniach 10–14 lipca w Biarritz we Francji.
12
HIRO promuje
Więcej na www.roxy.com
INFO
I
R O X Y. C O M
wunder Anja
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
tekst | Agnieszka Wróbel
foto | materiaŁy promocyjne
W rodzimej Austrii mówią na nią wunderkind, czyli cudowne dziecko. Dla reszty świata to nieoszlifowany diament z gotyckim zacięciem. Anja Plaschg, znana jako Soap & Skin, wystąpi w Warszawie.
Też tak czasem mamy, że musimy sobie podtrzymywać powieki
Kiedy miała sześć lat, jej największym wrogiem było pianino. Rodzice Anji szybko dostrzegli, że oprócz nadzwyczajnego talentu do gam, małej nie brakuje też tupetu. Przechodząc młodzieńczy sturm und drang porzuciła muzyczne lekcje, zaczęła sluchać punku i przefarbowała wlosy. Anja nie miała jednak okazji zejść na złą drogę i zmarnować cenne talenta. Ale choć zapał do buntu okazał się słomiany, jej uczucia do znienawidzonych partytur odżyły na nowo. Zaczęła ćwiczyć po 12 godzin dziennie, w przerwach zgłębiała tajniki elektronicznych brzmień i zaczytywała się w historii sztuki XXI wieku. Muzyka szybko stała się dla niej ucieczką od rzeczywistości i metodą na samotność. Dwa lata później młodociana erudytka wiedziała dużo więcej niż swoi rówieśnicy, rozczarowana poziomem pobliskich szkół muzycznych wyruszyła na podbój Wiednia.
Zanim wysadziła w powietrze europejską konkurencję jako Soap & Skin, postanowiła upublicznić część nagrań na MySpace i cierpliwie czekać. Opłaciło się. Dziś Anja Plaschg ma status absolutnej gwiazdy i towaru eksportowego. Debiutancki album „Lovetune for Vacuum” podbił serca melancholików i histeryków. Nastoletnia wirtuozerka zwróciła na siebie uwagę nie tylko germańskich uszu (na czele z Fenneszem). Niejaki John Cale zaproponował jej wspólny występ, Peter Gabriel chce nagrać z nią piosenkę, a dziennikarze z całego świata talent Plaschg porównują do Nico, Kate Bush albo Björk. Na scenie wyznaje skrajny indywidualizm. Unika kontaktu z publicznością, kilkakrotnie zdarzyło się jej uciec w trakcie koncertu. Skąpe zaplecze instrumentalne zwykle ogranicza do pianina i laptopa. 12 czerwca w klubie Palladium wystapi u boku aż sześciu muzyków prowadzonych przez uznanego wiolonczelistę, Christofa Unterbergera. To wyjątkowa okazja dla fanów S&S, którzy będą mieli okazję usłyszeć ulubione utwory w interpretacji kameralnego zespołu smyczków, trąbki i kontrabasu. Soap & Skin 12.06. Palladium, Warszawa
beyonce
foals
reż. Melina i Bee Z
reż. Dave Ma
„why don’t you love me?” 9/10
GaGa niezmiennie inspiruje do wysiłku i nawet jeśli naśladowczynie stawiają bardziej na stylówę niż fabułę, to i tak YouTube dawno nie dawał tyle radości. Tym razem Beyoncé jako perfekcyjna pani kuchni i sypialni – spazmatyczne choreo, histeryczne pytanie na ustach. Przerąbane być dziewczyną, eyeliner się maże i martini na wykładzinie.
tekst | angelika kucińska
WideoNarkomania HIRO Free tiwi. „this orient” 8/10
Ci chłopcy to ewidentnie mieli piątki z plastyki. Jest w estetyce teledysków Foals coś niezdrowo uzależniającego, takie to ładne, że można pociąć i powiesić na ścianie. Montażyście się nie spieszy, tempo eksponuje metafory zamknięte w ultrastylowych obrazkach. Bo wiecie, czasem kwiatki i zachody słońca, czasem napierająca fala i prawie Hitchcock.
14
INFO
I
GRAJ I WYGRAJ Więcej konkursów na hiro.pl
10
5
podwójnych płyt Mariki „Put Your Shoes On/Off” ufundowanych prez EMI Music Poland – SMS o treści: HIRO.1.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
podwójnych karnetów na Dour Festival (15–18.07. Dour, Belgia) ufundowanych przez organizatorów – SMS o treści: HIRO.5.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
10
4
3
10
płyt Hey „Re–murped” z remiksami utworów z ich ostniej płyty autorstwa m.in. Smolika i Plastic, ufundowanych przez wytwórnię QL Music – SMS o treści: HIRO.2.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
karnety na festiwal Open Mind (12–14.08. Szczytno) ufundowanych przez Klub Stodoła – SMS o treści: HIRO.6.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
KONKURSY
karnety na festiwal Tauron Nowa Muzyka (26–29.08. Katowice) ufundowanych przez More Music Agency – SMS o treści: HIRO.4.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
płyt Recoil „Selected” ufundowanych prez EMI Music Poland – SMS o treści: HIRO.9.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
2
zestawy mixtape’ów wieńczących cykl edukacyjnych imprez Rap History Warsaw – SMS o treści: HIRO.3.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
10
płyt z niedającą zasnąć ścieżką dźwiękową do filmu „Koszmar z Ulicy Wiązów” ufundowanych przez wytwórnię Sony Music – SMS o treści: HIRO.8. IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
Jak wygrywać?
4
zestawy dwóch płyt DVD z kultowymi kreskówkami „Johny Bravo” i „Laboratorium Dextera” ufundowane przez Galapagos Film – SMS o treści: HIRO.7.IMIĘ NAZWISKO ADRES ZAMIESZKANIA pod numer 7238
JUŻ NA DVD!
Żeby wygrać wyślij SMS-a na nr 7238 w terminie 1 czerwca od godziny 10:00 do 30 czerwca do godziny 23:00. Koszt jednego SMS-a wynosi 2 zł netto (2,44 zł z VAT). Wygrywają co 30-te SMS-y nadesłane na dany kod do momentu wyczerpania puli nagród. Nagrody wyślemy pocztą na adres podany w zgłoszeniu do konkursu, o wygranej poinformujemy SMS-owo. Przykład SMS-a: HIRO.1.JAN NOWAK UL.PROSTA 1 00-000 WARSZAWA Uwaga! Udział w konkursach jest równoznaczny z akceptacją regulaminu konkursów SMS przeprowadzanych w magazynie HIRO. Regulamin dostępny na www.hiro.pl oraz w siedzibie redakcji.
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Freddy tępił zwłaszcza nieczyste dziewczęta
Spalony
bohater? MEGAHIRO
tekst | Jan Mirosław
foto | materiały promocyjne
ilustracja | Jakub Rebelka
myśleliście, że można spać spokojnie? koszmar powraca, a Freddy Krueger ponownie rzuca rękawicę. Najsłynniejszą rękawicę w dziejach horroru. Mało jest postaci takich jak Freddy. Obrzydliwych, a przecież głównie zabawnych. Wywodzących się z kina klasy B, ale cenionych jako jedna z prawdziwych ikon popkultury. Główny bohater „Koszmaru z ulicy Wiązów” już od 25 lat straszy i śmieszy z ekranu, bawiąc się odwiecznym lękiem człowieka przed niespokojnym snem. Na dniach wróci do nas w nowym, odświeżonym wcieleniu. Raz, dwa – Freddy już cię ma Freddy’ego powołał do życia Wes Craven, którego zainspirowała seria artykułów w „Los Angeles Times”. Opisano w niej tajemnicze przypadki zgonów, które dotknęły garstkę 20 osób skarżących się przed śmiercią na koszmary. Wszystkie ofiary należały do tej samej, niezwy-
kle wąskiej grupy etnicznej i wszystkie umarły we śnie. Craven przepuścił tę historię przez filtr własnych doświadczeń z dzieciństwa. W szczególności odwołał się do wspomnienia swojej konfrontacji z przerażającym bezdomnym. W wieku 11 lat mały Wes wyglądał przez okno, gdy jego wzrok napotkał spojrzenie wgapionego weń starszego mężczyzny. Chłopiec natychmiast schował się w cień, ale ciekawość zwyciężyła. Gdy wyjrzał znowu, mężczyzna nadal wpatrywał się w okno. Po chwili nieznajomy ruszył do wejścia budynku. Wes zdążył usłyszeć pierwsze kroki na klatce. Zawołał starszego brata, który wyszedł na spotkanie z obcym uzbrojony w kij baseballowy. Bezdomnego już nie było – ale pierwowzór Freddy’ego na zawsze został w głowie przyszłego reżysera „Koszmaru” i „Krzyku”. Craven chciał nadać Freddy’emu rys pedofilski, ale odstąpił od tego, gdy w czasie prac nad scenariuszem wstrząsnęły Kalifornią
16
megahiro
prawdziwe przypadki molestowania dzieci. W ostatecznej wersji Freddy stał się więc jedynie psychopatycznym mordercą, mszczącym się na mieszkańcach ulicy, na której dokonano na nim w przeszłości okrutnego samosądu. Spalony żywcem i pogrzebany wraca w snach i prześladuje swe ofiary, by w końcu zaszlachtować je na śmierć przy użyciu swej słynnej rękawicy z ostrzami. Na pomysł wyposażenia zbrodniarza w charakterystyczne narzędzie wpadł sam reżyser. Zauważył on, że wszyscy słynni mordercy posiadali coś w rodzaju znaku firmowego, pozwalającego rozpoznać ich zbrodnie na pierwszy rzut oka. Podczas gdy inni twórcy horrorów sięgali po piły mechaniczne i maczety, Craven odwołał się do bardziej pierwotnego lęku przed rozdrapaniem przez zwierzęta. Zestawił więc własnego kota, drapiącego o łóżko, z mitem tygrysa szablozębnego, który metrowymi kłami rozszarpywał ofiary na strzępy – i wyszły mu pazury w sam raz dla bezlitosnego sadysty. Wizerunku Freddy’ego dopełnia jeszcze sweterek w czerwono-zielone pasy. Przypadek? Oczywiście, że nie: Craven czytał przecież raport naukowy, który uznał takie zestawienie kolorów za najbardziej drażniące dla ludzkiego oka. Dodajmy jeszcze kapelusz i policzek dziurawy od oparzeń, a otrzymamy przepis na potwora doskonałego. Wes nazwał go imieniem kolegi, który prześladował go w szkole. Freddy wziął się z zemsty. Krwiści aktorzy, krwiste role Freddy sieje przerażenie, bo zamazuje granicę między jawą a snem. Jest nocną marą, ale ten, kto spotkał go we śnie, już całkiem naprawdę kończy z rozprutym brzuchem. Jego celem jest pozornie sielankowa społeczność podmiejskiej ulicy Wiązów. To tutaj wiele lat wcześniej Freddy działał jako seryjny morderca z krwi i kości. Gdy sąd został zmuszony uniewinnić Kruegera ze względów formalnych, mieszkańcy wzięli sprawiedliwość we własne ręce. Wrzucili Freddy’ego do pieca. Zapomnieli. Zło wróciło w zmutowanym, jeszcze bardziej przerażającym wcieleniu. Na cel obrało kwiat miejscowej młodzieży, która na progu dorosłości musi płacić za grzechy starszych pokoleń. Z żelazną konsekwencją – i zgodnie z konwencją gatunku – Freddy eliminuje każdą dziewicę, która ulegnie, i każdego chłopaka, który pozbawi lub chciałby pozbawić ją wianuszka. W pierwszym, najlepszym filmie serii ten przykry los spotyka samego Johnny’ego Deppa, dla którego występ w „Koszmarze z ulicy Wiązów” był debiutem na wielkim ekranie. Jak głosi legenda, Johnny przyszedł na casting dla towarzystwa, bo rolą w horrorze był zainteresowany jego najlepszy przyjaciel, znany z wielu dziecięcych ról, Jackie Earle Haley. To jednak Johnny został dostrzeżony przez Cravena i dostał swoją przepustkę do kariery. Ćwierć wieku później historia zatoczyła potężne koło, bo we wchodzącym właśnie na ekrany remake’u tamtego filmu Haley (który w międzyczasie był nominowany do Oscara za rolę pedofila w „Małych dzieciach”) gra nie ofiarę, a samego Freddy’ego Kruegera. Przyjdzie mu zmierzyć się z mitem Roberta Englunda, który osiem razy wcielał się w tę postać i w oczach wielu stworzył najlepszą kreację w dziejach gatunku. Haley z pełną świadomością przyjął rolę, która skazuje go na porównania. W wywiadzie dla „Vanity Fair” tłumaczył swą decyzję ciekawością: „Trudno jest zmusić świat, by zaakceptował coś, co już raz przyjął. Ciągle jednak coś we mnie krzyczało: Jak możesz NIE zagrać Freddy’ego Kruegera?!”. Jednocześnie przyznał, że ma marne szanse zastąpić legendę: „Nie mam nic przeciwko byciu Freddym numer dwa. Robert Englund zrobił coś wielkiego z tym bohaterem. Robił to przez dwie dekady i stworzył ikonę. To on jest w naszych głowach, nawet jeśli nigdy nie widzieliśmy żadnego z filmów”. Englund, który jest klasycznie wykształconym aktorem, wyra-
Mężczyzna twoich snów powrócił, czyli Freddy w wersji gay friendly
„Koszmar z ulicy Wiązów” jest trzecią najbardziej kasową serią w dziejach horroru. Pierwsze miejsce zajmuje „Piątek 13–go”, drugie – filmy o Hannibalu Lecterze. Za przygodami Freddy’ego lokują się „Halloween”, „Krzyk” i „Piła”.
ził zadowolenie, że w jego miejsce zatrudniono kogoś z talentem, a nie „jakiegoś pieprzonego tępaka od numerów kaskaderskich”. Przyznaje też, że sam początkowo nie mógł się pogodzić z graniem w czymś, co zapowiadało się na kolejny tani horror. Englunda szczególnie frustrował widok młodych gwiazdek, dla których rola w „Koszmarze” była punktem startu. Dla niego była metą. Aktor postanowił wykorzystać tę tłumioną nienawiść przy budowie roli. Iskra w oczach Freddy’ego jest w pewnej mierze autentyczna, bo stoi za nią aktor w średnim wieku, którego zżerała zazdrość o dzieciaki, które całą przyszłość miały dopiero przed sobą. „Ty pieprzona mała dziwko, wszystko przyszło ci tak łatwo!
17
megahiro
m
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Jessego wprost z dziewczęcych piersi, czyniąc z „Koszmaru 2” jeden z nielicznych horrorów, w których biust jest czymś niedobrym. To jednak nic w porównaniu z kluczową sceną, w której Jesse spotyka swojego wuefistę w barze tylko dla mężczyzn. Dalszy rozwój sytuacji przypomina fantazję rodem z taniego porno: trener zabiera chłopaka ze sobą i wyznacza mu karę w postaci kilku okrążeń po sali gimnastycznej. Gdy po wszystkim Jesse bierze prysznic, nauczyciel znika w gabinecie, ale w kłębach podniecającej pary zostaje stamtąd wyciągnięty, skrępowany i podwieszony w jednoznacznie erotycznej pozie. Stłumione pragnienia niepewnego swej seksualności chłopaka znajdują swoją perwersyjną realizację w brutalnych wybrykach Freddy’ego. Jeśli dodamy, że hasłem promującym tę część było: „Mężczyzna twoich snów powrócił”, sprawa wydaje się jasna – nie było w historii gatunku nic bardziej homo niż dwójka „Ulicy Wiązów”. Świeżo zrealizowany film dokumentalny „Never Sleep Again: The Elm Street Legacy” przynosi zabawny wniosek, że na planie byli tego świadomi wszyscy z wyjątkiem... reżysera. Ekipa robiła z niego durnia, dopisując do scenariusza tyle dwuznaczności, ile się dało. „Jack (Sholder, reżyser – przyp. red.) musiał to robić podświadomie, ale wszystkie jego decyzje tylko pogłębiały efekt końcowy” – z przekąsem podsumował pracę kolegi scenarzysta filmu, David Chaskin. Widownia nie doceniła tryskającej przegiętym humorem dwójki. Do dziś pozostaje ona daniem dla koneserów. Restart, redefinicja, reaktywacja
W remake’u „Koszmaru z ulicy Wiązów” (premiera: 26 czerwca) Roberta Englunda zastąpił Jackie Earle Haley
freddy mógł sobie pozwolić na bycie politycznie niepoprawnym. w dzisiejszych czasach znęcanie się nad upośledzonymi i mniejszościami nie wchodziłoby w rachubę, a cała radość z freddy’ego brała się z faktu, że nie dyskryminował nikogo i zabijał wszystkich po równo
Ja mam 34 lata i zobacz, co muszę robić, żeby się utrzymać!” – skwitował swoje ówczesne myśli w wywiadzie dla magazynu „Attitude”. Dopiero poniewczasie zrozumiał, że historia Kruegera to horror daleko wykraczający poza gatunkową sztampę. W jego opinii to przede wszystkim ostry atak na przegniłą atmosferę amerykańskich przedmieść, z ich przesłodzonymi domkami kryjącymi zepsucie i zakłamanie. W tamtych czasach Freddy mógł sobie pozwolić na bycie politycznie niepoprawnym, dlatego jego odtwórca z rozrzewnieniem wspomina dwie sceny tortur, które najbardziej zapadły mu w pamięć. Jedną z części trzeciej, gdy podkręca niedosłyszącemu latynoskiemu chłopcu aparat słuchowy tak głośno, aż z uszu małego tryska krew. Drugą, z części piątej, w której napycha anorektyczkę aż do jej śmierci. W dzisiejszych czasach znęcanie się nad upośledzonymi i mniejszościami nie wchodziłoby w rachubę, a przecież cała radość z Freddy’ego brała się z faktu, że nie dyskryminował nikogo i zabijał wszystkich po równo. Co prowadzi nas wprost do zagadki drugiej części cyklu, która od czasu premiery prowokowała pytania o wszechobecny w niej gejowski podtekst. Strachy na lachy Niedoszłą ofiarą Freddiego jest w niej nieśmiały Jesse, którego rodzina wprowadza się do przeklętego domu z części pierwszej. Jesse ma dziewczynę, ale woli ćwiczyć zapasy z kolegą. Gdy dziewczę proponuje mu wspólną noc, Jesse ucieka do kumpla. Mówi mu nawet, że „coś próbuje w niego wejść”. W innej scenie szczypce Freddy’ego wyłażą na
Ratunkiem dla serii okazał się powrót Wesa Cravena, mimo że nie dano mu zrealizować żadnego z pierwotnych zamierzeń. Po pierwsze, twórca Freddy’ego wcale nie chciał kręcić kolejnych części. Po drugie, gdy już się zgodził, pragnął powrotu do mrocznego tonu części pierwszej. Po trzecie, trójka miała być ostatnia, a Nancy miała przeżyć. Wytwórnia New Line Cinema, która zaistniała tylko dzięki zyskom z „Koszmaru”, odrzuciła wszystkie te pomysły i przerobiła scenariusz po swojemu. Film był wielkim hitem i wylansował Patricię Arquette, ale Craven nie mógł patrzeć, jak miejsce jego ukochanego dziecka zajmuje jakiś komediowy bękart. Od trójki zaczyna się bowiem mocny nacisk na błyskotliwe powiedzonka, którymi Freddy strzela niczym James Bond w wydaniu Rogera Moore’a. „Witaj w najlepszym czasie antenowym, suko!” – krzyczy do dziewczyny marzącej o karierze aktorki, którą atakuje z ekranu jej telewizora. I tak już zostaje: co trup, to aforyzm. Musiały powstać trzy kolejne części, by Craven zechciał powrócić do tematu. W eksperymentalnym „Nowym koszmarze Wesa Cravena” zamiast opowiadać historię, jakby nadal działa się na ulicy Wiązów, reżyser umieścił akcję filmu na planie kolejnej części „Koszmaru”, a bohaterami uczynił aktorów grających samych siebie. Lekki ton poprzednich części został zastąpiony misterną grą z widzem. Zamiast bezmyślnej jatki – traktat o złu, które przekracza granicę fikcji. Zamiast postaci z kreskówki – bardziej realistyczny Freddy, jakiego reżyser zamierzył na samym początku. Taki Krueger się jednak nie przyjął, a Wes Craven zrealizował swe postmodernistyczne ambicje dopiero trylogią „Krzyku”. Uwolniony od artystycznych ciągot swego twórcy, Freddy mógł wreszcie wziąć udział w klasycznym skoku na kasę, zatytułowanym „Freddy kontra Jason”, w którym jego rywalem jest główny bohater cyklu „Piątek 13–go”. Naturę tego przedsięwzięcia w wielce zabawny sposób podsumowuje Wikipedia: „Film miał zadowalającą frekwencję i przyniósł twórcom dochód 80 milionów dolarów”. Nie było zaskoczeniem, że po takim sukcesie temat Freddy’ego wziął na tapetę sam Michael Bay, który w przerwach między reżyserią swoich gniotów („Pearl Harbor”, „Transformers”) bawi się w producenta remake’ów klasycznych horrorów. Po nowych wersjach „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, „Amityville”, „Autostopowicza” i „Piątku 13–go” przyszła pora na największą świętość gatunku. Czy Bay kolejny raz zbluźnił? Przekonamy się już niedługo. Graj i wygraj soundtrack do remake’u „Koszmaru...” – str. 15
18
megahiro
19
megahiro
m
Niezła jazda! HIRO promuje
Niektórzy nazywają ich marzycielami, inni zapaleńcami, jeszcze inni wariatami... Łączy ich jedno: mają głowę pełną marzeń i wciąż palą się, by je realizować. To właśnie w ich spełnianiu postanowił pomóc Burn, tworząc grupę Burn in Heads. Zrzeszająca ludzi zajaranych deską, kite’em, designem, muzyką, snowboardingiem... (długo by wymieniać) Burn in Heads patronuje kreatywnym projektom, wyjątkowym eventom i odjechanym przedsięwzięciom.
Przyznać trzeba, że zaczęło się z naprawdę grubej rury, a dokładnie od tunelu aerodynamicznego Instytutu Lotnictwa. Miejscówka wymarzona przez deskarzy i... absolutnie niedostępna. W rezultacie oprócz wejścia do tunelu Burn zorganizował kilkunastoosobową ekipę filmową i z całej jazdy skręcił w pełni profesjonalny film. Właściwie pierwszy taki w Polsce. Akcja nie mogłaby się odbyć bez jej głównych bohaterów, skaterów: Tadeusza „Gutka” Szymańskiego, Tomka Kotrycha i Tomka „Gołego” Goławskiego. Te trzy nazwiska to najlepsza zajawka tego, co możecie spodziewać się po samym filmie. Znajdziecie go, szperając na YouTube lub wchodząc na facebook’ową stronę grupy: www.facebook.com/burninheads. A jeśli sami macie jakąś zajawkę lub pomysł, odzywajcie się na Facebookowym wallu Burn in Heads.
Rower CREME HOLYMOLY Lady Doppio
Rower CREME CAFERACER Men Doppio
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Piękna
strona tekst | Bartosz Sztybor
komiksu
foto | materiały promocyjne
Nie chodzi oczywiście o komiksy o różowych jednorożcach, polanach pełnych pięknych tulipanów czy fajniutkich pluszowych misiach. Chodzi raczej o historie obrazkowe, z których zazwyczaj nie wylewają się litry testosteronu, które nie atakują czytelnika owłosionym torsem, i w końcu takie, w których raczej nie dostanie się erekcją między oczy. Mówiąc prościej, chodzi o komiksy tworzone przez kobiety. Mówiąc męski komiks, film, książka, myślimy o dwóch facetach piorących się po ryjach i trzecim wymachującym maczetą. Gdy natomiast pojawia się hasło komiks, film, książka kobieca, przed oczami majaczy nam wizja trzech niewiast siedzących przy kawce na mazurskiej werandzie i rozmawiających o życiu. Termin „komiks kobiecy” nakreśla więc w jakiś sposób tematykę albo atmosferę danej powieści graficznej, ale jest też błędnie używane jako zwrot klucz oznaczający, że dane dzieło zostało stworzone przez kobietę. Bo tak jak wyrażenie „komiks kobiecy” niesie za sobą pewne skojarzenia, tak cała twórczość kobiet nie powinna zostać przez ten termin zawłaszczona. Piękna strona komiksu, komiks tworzony przez kobiety czy w końcu komiks kobiecy to tak naprawdę – co warto już na początku podkreślić – tylko hasła. Hasła, bo powyższe określenia nie świadczą o żadnym przyporządkowaniu gatunkowym, nie idzie za nimi zbiór stereotypów czy lista schematów. Świadczą wyłącznie o skojarzeniach z określonym klimatem, którego żadna tworząca kobieta nie musi się przecież trzymać. Co zresztą same twórczynie – na przekór zwolennikom szufladkowania – pokazują w doskonały sposób. Wydany niedawno debiutancki komiks Agaty Bary, „Leviathan” to idealny przykład na to, że w sztuce nie ma podziału na płeć. Ta rewelacyjna formalnie nowela jest symboliczną opowieścią o walce człowieka z otaczającym go światem. O jego bezsilności i tym, że często jedyną możliwością wygranej jest przemiana i zaakceptowanie całej reszty. Piękne rysunki zręcznie prowadzą opowieść, bo choć całość pozbawiona jest słów, narracja ma odpowiednie tempo i rytm. To skromny komiks (24 strony), ale nie rozmiar jest tu ważny, a oniryczna atmosfera pozwalająca na kilka chwil wejść do zupełnie innej rzeczywistości. Rzeczywistości na tyle intrygującej, a jednocześnie uniwersalnej, że „Leviathan” zostawia w tyle nie tylko termin „komiks kobiecy” (czegokolwiek by nie znaczył), ale także jakiekolwiek podziały na gatunki. Ale to nie znaczy też, że kobiety powinny się krygować i nie opowiadać o sobie, swojej kobiecości, problemach czy radościach. Zresztą gdyby nie zaczęły tego robić bądź nagle przestały, komiks jako gatunek straciłby kilka wybitnych pozycji. Między innymi „Persepolis” czy „Wyszywanki” autorstwa Marjane Satrapi. W tym pierwszym – zresztą swoim najsłynniejszym dziele – autorka opowiada o dzieciństwie w Iranie, dorastaniu w Europie i w końcu powrocie do ojczyzny. Najpierw z perspektywy małej dziewczynki, której
imponują dojrzalsze kobiety, a później przez pryzmat nastolatki, której życie pełne jest buntu i rozczarowań miłosnych. Drugi tytuł to natomiast historia o kilku kobietach w różnym wieku, które spotykają się ze sobą w wolnych chwilach, by porozmawiać o swoich doświadczeniach, kłopotach czy po prostu codzienności. Satrapi z dowcipem, inteligencją i dystansem opowiada w obu tych komiksach o marzeniach płci pięknej, ich tęsknotach i obawach. Nie idealizuje, nie cenzuruje, nie ośmiesza – po prostu mówi o rzeczywistości, niezwykle przejmującej, interesującej i szczerej rzeczywistości. Szczerość w opowiadaniu o swoim życiu jest też mocną stroną powieści graficznej „Fun Home” Alison Bechdel. To autobiograficzna historia o poszukiwaniu swojej seksualności i egzystowaniu w dysfunkcjonalnej rodzinie. Autorka próbuje odpowiedzieć przede wszystkim sobie na pytania dotyczące jej orientacji, szuka przyczyn i wymienia ich kolejne konsekwencje. Ale jej kobiece „ja”, jej seksualność jest mimo wszystko tłem dla opowieści o jej życiu rodzinnym. Rozkłada na czynniki pierwsze swoje kontakty z rodzicami, próbuje wytłumaczyć sobie ich zachowania i decyzje, czym później tłumaczy siebie. Kobiecy punkt widzenia jest więc tutaj – podobnie jak u Satrapi – nośnikiem historii, a nie zamykającym ją na cztery spusty nawiasem. Określenie „komiks kobiecy” – w tym kontekście globalnym, angażującym wszystkie twórczynie – spycha tworzące autorki do getta jednostajności, próbuje pozbawić ich komiksy różnorodności i wtłoczyć w jakieś wymuszone ramy. A tak naprawdę jedyne, co łączy komiksy tworzone przez kobiety, to fakt, że zostały – wiwat dedukcja! – stworzone przez kobiety. Owszem, Satrapi opowiada o sobie w „Perspepolis” i o kobietach w „Wyszywankach”, ale już tematem „Kurczaka ze śliwkami” są problemy artysty, wybitnego muzyka, mężczyzny. Agata „Endo” Nowicka w „Projekcie: Człowiek” w bardzo ciekawy i przejmujący sposób mówi o swojej ciąży. Z kolei Rutu Modan w niedawno wydanych „Ranach wylotowych” postanawia pokazać bardzo ciekawą historię miłosną (bez miłości), którą opowiada z perspektywy mężczyzny. I w końcu Bechdel, która w „Fun Home” mówi o sobie, ale punktem wyjścia i dojścia dla całości czyni jednak swoje relacje z rodzicami, szczególnie z ojcem. Wrzucenie tych wszystkich opowieści, tych nieprzeciętnych komiksów do jednego worka z wyszytym napisem „komiks kobiecy” byłoby krzywdzące. Dla samych autorek, jak i ich powieści graficznych. Każda z tych historii jest
26
komiks
Kadry z „Persepolis” Marjane Satrapi
Kadry z „Fun Home” Alison Bechdel
bowiem inna, autonomiczna i nie wtłacza się samoczynnie w określone ramy. Cudowne albumy Renee French opowiadające w uniwersalny sposób o samotności to przeciwległy biegun dla rozrywkowych komiksów Becky Cloonan. Tak samo jak Agata Bara i jej oniryczny „Leviathan” różnią się wszystkim od autobiograficznego „Projektu: Człowiek” Agaty Nowickiej. Wszystkim, poza jedną rzeczą, a mianowicie faktem, że – ponownie wiwat dedukcja! – zostały stworzone przez kobiety. Jednak próba nadania temu faktowi statusu czynnika katalogującego jest błędna. Bo przecież tak mężczyźni, jak i kobiety robią fantastykę, sensację i komiks obyczajowy. Robią także komiksy dobre i złe. I jeśli już należy katalogować, to według takich podziałów. Choć z drugiej strony, co ja tam mogę wiedzieć?! Jestem przecież facetem (i to tym trzecim, wymachującym maczetą).
kobiety w komiksie to nie tylko autorki opowieści, ale też superheroiny. jak legendarna wonder woman, amerykańska bogini w nacjonalistycznej lycrze, która stała na straży moralnego porządku. i jak tank girl, dziwnie ostrzyżona i nadużywająca podejrzanych substancji czołgistka z komiksów jamiego hewletta i alana martina. polski przykład? słaby wielbłąd, dziwnym nie jest.
27
komiks
Władca
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
tekst | Maciek Piasecki
kukiełek foto | materiały promocyjne
Każdy coś zbierał w dzieciństwie. Zależnie od wieku i predyspozycji, były to karteczki z „Króla Lwa”, papierki po snickersach, piątki na świadectwach albo baty od starszych kolegów. Jeszcze inni zbierali figurki. Brytyjski ilustrator James Jarvis sprawił jednak, że kolekcjonowanie plastikowych zabawek przestało być domeną dzieci i zdziecinniałych dorosłych. Jego limitowane, projektanckie kukiełki są dzisiaj równie pożądane jak szynka za Bieruta. Wielka firma chciała ingerować w twoją pracę? Nie, na szczęście miałem wolną rękę. Pomysł na stwora przyszedł mi do głowy, kiedy patrzyłem na drzeworyty z wizerunkami demonów i tańczących wiedźm... Wiesz, co mam na myśli?
james jarvis – ilustrator i twórca designerskich zabawek, najpierw dla marki silas, teraz samodzielnie w ramach brandu amos toys. nike zaprosiło go do współpracy przy akcji nike colab – znalazł się tym samym w elitarnej szóstce artystów z całego świata. nike colab to nicjatywa celebrująca fifa wrold cup 2010.
Sabat czarownic? Taki z diabłem pod postacią kozła? Właśnie tak – tylko moje stworzenie ma więcej wspólnego z lwem. Chciałem połączyć styl tych drzeworytów z uproszczoną, kreskówkową formą – tak by pasował do innych moich postaci. Zależało mi na jak najmniejszej ilości szczegółów przy jednoczesnym utrzymaniu wyrazistego, drapieżnego charakteru. Pozbawiłem go nosa – właśnie dlatego, że żaden z moich stworów nie ma nosa. Niektóre mają coś na kształt dzioba. Tak, to postacie z moich ilustracji. Ale zabawki, które robię, nie mają nosów. Nazywam je pyrogłowami (ang. „potato-heads”). Czasem nachodzi mnie jednak wątpliwość, czy naprawdę całe życie chcę tworzyć pyrogłowy i wtedy rysuję te dziwaczne twory z dziobami. Swoje rysunki tworzę przede wszystkim dla siebie – mam wrażenie, że ludzie oczekują ode mnie głównie pyrogłowych zabawek i są zawiedzeni, kiedy dostają coś innego. Niektórzy chcą ode mnie tylko tego, co już kiedyś widzieli.
Trochę diabeł, trochę lew – projekt Jarvisa dla Nike Colab
Zanim zaczniemy, przedstaw mi, proszę, stwora, z którym przyjechałeś do Warszawy. Wygląda groźnie. To stworzenie zawiera elementy historii, którymi interesowałem się, kiedy Nike poprosiło mnie o współpracę przy projekcie Colab. W zasadzie w ogóle nie przeczytałem, czego ode mnie oczekiwano. Chciałem to zrobić po swojemu. Fascynowała mnie wówczas sztuka wczesnego renesansu – czasów, kiedy nie wymyślono jeszcze perspektywy. Zbierałem wizerunki zwierząt herbowych i postanowiłem unowocześnić jeden z nich. Chciałem, żeby praca dla Nike miała związek z tym, co wtedy robiłem. Tylko w takim wypadku można mówić o współpracy – inaczej jest to tylko wykonywanie zlecenia. Niektórzy moi koledzy, nazwijmy ich od biedy streetartowcami, mówią o współpracy z wielkimi firmami, a tak naprawdę wybierają tylko zestaw kolorów dla jakichś butów i umieszczają na nich swoje nazwisko.
Dajesz im to? Jakiś czas temu stworzyłem historię, w której jeden z moich dziobatych bohaterów idzie przez pustkowie. To artysta. Przychodzi do dziwnego, opuszczonego miasta i zaczyna malować. Wtedy pojawia się inna dziobata postać – trochę kapłan, trochę bóstwo. Zachęca artystę, żeby udekorował ściany miasta, ale jednocześnie go ogranicza. Artysta maluje więc demony, które schodzą ze ścian i porywają bóstwo do swojego świata. Artysta jest górą. Gdy tworzysz zabawki, to tworzysz też światy, z których pochodzą? Z jednej strony chcę, żeby moje stworzenia mówiły same za siebie, były ikonami. Z drugiej powinny mieć historię, kontekst. Trudno to połączyć. King Ken – jedna z moich najpopularniejszych postaci – jest tak ikoniczna, że trudno dopisać do niego jakąkolwiek historię. Po prostu jest, nie potrzebuje żadnego tła. Ale dla mojego innego stwora, który jest w zasadzie tylko kulą, chciałem zbudować logiczną rzeczywistość. Zacząłem się zastanawiać, jaki może być powód tego, że w tej rzeczywistości żyje coś w formie kuli? Czytałem wtedy dramat „Czekając na Godota” i postanowiłem stworzyć na jego podstawie obrazkową historię, z wykorzystaniem tej kulistej postaci. Bardzo ważnym elementem fabuły są elementy garderoby, takie
30
sztuka
jak buty i kapelusze. A skoro bohater miał być tylko kulą, to trochę ciężko było go ubrać, dać mu te buty... Ale może w jego rzeczywistości butów nikt nie potrzebuje? Przekonanie, że inni potrzebują tego, co my – to przecież pułapka! Całkowicie się z tobą zgadzam, też doszedłem do takiego wniosku. Było to po mojej wystawie w Japonii. Prezentowałem na niej bardzo ponury świat, zniewolony przez totalitarną władzę. Był w tym świecie także heavy metal i gwiazdy rocka, chociaż wszystkich muzyków i artystów zatrudniało państwo – stanowili część systemu, należeli do służb cywilnych. Bohater, którego stworzyłem, był właśnie takim muzykiem. Ubrałem go w najbardziej stereotypowy strój metala, z kowbojkami włącznie. I kiedy rysowałem te kowbojki, zacząłem się zastanawiać, czy w tym świecie mają kowbojów? Czy mają krowy, konie... ...i tak dalej. Postanowiłem narysować buty podobne do kowbojek, ale bez obcasów – tylko że one po prostu nie wyglądały dobrze. Najlepsze, że pewnie żaden z czytelników komiksu nawet nie pomyśli, ile się zastanawiałem nad tymi butami. Dlatego ostatnio przestałem się zastanawiać nad tym, czy moje postacie i światy są logiczne. Zmierzam w kierunku abstrakcji. Ale czy to się spodoba? Widzę, że jednak bardzo trapi cię ta kwestia. Muszą się podobać? Wiesz, mam żonę i dwójkę dzieci. Chcę robić to, co robię, bo to moja obsesja. Ale muszę cały czas pamiętać, by robić to dobrze, bo mam dzieci na utrzymaniu. Kiedy masz dwadzieścia parę lat i właśnie kończysz szkołę artystyczną, to o tym nie myślisz. A potem odnosisz sukces – co jest oczywiście cudowne, bo nie każdemu się udaje – i nagle okazuje się, że spoczywa na tobie odpowiedzialność. Dlatego zacząłem używać Flickra – mogę teraz dzielić się niektórymi pracami i patrzeć, jakie są reakcje. Tak zrobiłem z obrazkowym „Czekając na Godota”, chociaż mało kto zwrócił uwagę na ten komiks. Chyba po prostu niewiele osób czytało książkę. Czytałeś? Kiedyś, chyba trochę za wcześnie. Beckett to nie jest najlżejsza lektura. Moim zdaniem jest wspaniały. Odkrywam niestety, że Anglicy to bardzo mało kulturalny naród. Reszta Europy ma trochę szersze horyzonty. Chociaż to w Londynie najwięcej ludzi przychodzi do mnie z prośbą o podpisanie zabawek.
James Jarvis przyjechał do Warszawy na otwarcie sklepu Nike
Kto zbiera takie zabawki? Pojawiają się ludzie, których nigdy być nie podejrzewał o zbieranie takich rzeczy. Zazwyczaj są to kolesie w bejsbolówkach i sportowych butach, graficiarze, ale ostatnio odwiedził mnie Steven Stapleton z grupy Nurse With Wound, kapeli grającej dziwną, trochę straszną muzykę elektroniczną. Okazało się, że kręcą go artystyczne zabawki, o co nigdy bym go nie podejrzewał. Kiedy zaczynałeś projektować kolekcjonerskie zabawki, miałeś jakieś nadzieje na to, że uda ci się z tego wyżyć? Zupełnie nie. Uczyłem się w bardzo tradycyjnym college’u artystycznym, studiowałem ilustrację. Marzyła mi się kariera ilustratora książek dla dzieci, bo bardzo lubiłem kreskówkowy styl, a niestety Anglicy wciąż uważają, że filmy animowane są tylko dla dzieci. Jednocześnie byłem związany z kulturą deskorolkową, bardzo podobał mi się jej ówczesny etos „zrób to sam”. Wybrałem niezależność, a w zasadzie ona wybrała mnie – bo kiedy pokazywałem swoje prace wydawcom książek dla dzieci, to wciąż słyszałem, że moje rysunki są „trochę zbyt dziwne”. Ale pewnego dnia znajomy, który zajmował się dystrybucją ciuchów w Japonii zapytał mnie, czy nie chciałbym zaprojektować zabawki – bo właśnie wymyślił, jak można by je produkować, i pomyślał, że to świetny sposób, by zareklamować swoją firmę odzieżową. Nagle okazało się, że zabawka momentalnie zdobyła wielką popularność. Skąd ta popularność? Nie wydaliście przecież grosza na reklamę, a czasy blogów i sieciowego szumu miały dopiero nastać. Po prostu rozmawialiśmy z ludźmi. Wieść prędko się rozniosła, szczególnie w środowisku deskorolkowym. Tym bardziej, że Silas, ta firma mojego kumpla, zdobywała coraz większość popularność w Japonii. To w Japonii pomysł chwycił na początku. Lubię Japończyków za to, że potrafią docenić nawet to, czego do końca nie rozumieją. To dobra cecha.
Kuratirze
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
w
tekst | Angelika Kucińska
ilustracja | Przemek Sławik
LUC puścił dobrą energię w obieg, bo w młodości siła. Ale nie tylko o „energocyrkulacje”, pokonkursową kompilację, go pytamy. Pytam, bo u ciebie w pewnym momencie wszystko zrobiło się spektakularne, multimedialne i skrajnie konceptualne. A wzięłam do ręki „Energocyrkulacje” i na tym tle ta płyta wydała mi się zwykła. I jest to dobra zwykłość. Trochę tak, ale i nie. To też jest album konceptualny, bo koncept wyznacza idea energocyrkulacji. Dlatego zaprosiłem do współpracy doświadczonych producentów. A zwykła jest, bo nie ma poprowadzonej linii fabularnej. Koncept jest produkcyjny, bo moje teksty zostały wmontowane w zupełnie różne style i dochodzi do wymiany energii. Chociaż na pewno nie traktuję tego jak coś wielkiego, to jest po prostu jakaś akcja, która się wydarzyła. I wolałbym, żeby ludzie zapamiętali tych młodych, bo to oni są tu bohaterami. Ja z półobrotu Chucka uderzę jesienią. „Energocyrkulacje” skompilowano częściowo w konkursie dla młodych producentów. Motorniczy jest skromny i poprosił, by zamiast twarzy pokazać okładkowę grafikę
Jaka była twoja rola przy powstawaniu tej płyty? Byłem motorniczym, z gałkami, przyciskami, jak w tramwaju. Zaprzągłem wagonik i nim poprowadziłem. Zaczęło się od konkursu na remiks kawałków z płyty „Planet LUC”, ogłoszonego na MySpace. Chcieliśmy dać się wykazać młodym ludziom. To jest trochę altruistyczne, trochę egoistyczne, bo materiał powstał na moich tekstach, więc jest też korzystny dla mnie. Ostatecznie na płycie poza nieznaną młodzieżą pojawili się też znani producenci, jak chociażby Smolik. Ja się czasem czuję jak taka kura w tirze na polskiej szosie – rzucana z jednej strony na drugą… …Taka kura nie ma wpływu na to, gdzie ją rzuci. Ja też nie mam, jestem kurą, a mój mózg jest tirem, życie – szosą. Pomyślałem, że fajnie byłoby dać tym ludziom coś jeszcze i że atrakcyjne może być pokazanie się na jednej płycie z doświadczonymi twórcami. Kontrast, spotkanie, wymiana energii – stąd tytuł „Energocyrkulacje”. A czym się kierowałeś, wybierając najlepsze remiksy? Trzy kryteria były ważne. Świeżość brzmienia – trudno oczekiwać rewolucji, ale chodzi o pomysł. Zaaranżowanie wokali – niektórzy na przykłąd kompletnie nie radzili sobie z harmonią, aranżowali wokale w innej tonacji. I pomysł na aranż w ogóle – żeby coś się działo, bo to pokazuje pracowitość człowieka, widać kto podszedł do tematu serio. Gitbit Papilot dodał smyki, jakieś chórki – nagrał wszystko live. Na płytę wybraliśmy rzeczy ciekawe, odmienne, na poziomie. „Energocyrkulacje” to pełnoprawna część dyskografii LUC-a czy coś zupełnie osobnego? Jak traktujesz ten album? Jako bonus – trochę misja.
To teraz inna akcja, tu już ty byłeś bohaterem. Co się wydarzyło po odebraniu Paszportu Polityki? Poszedłem się załatwić i umyć twarz. Udzieliłem dużo wywiadów. Nie byłem świadomy siły tej imprezy. Już pomijając to, że nie spodziewałem się, że dostanę, bo raczej jestem naczelnym przegrywaczem – nominować i odrzucić. Ale dostałem i otworzyły się drzwi, mury zmiękły albo mam trochę większy młot. Łatwiej jest mi realizować projekty. Energia, którą wcześniej ładowałem w poszukiwanie sponsoringu, mecenatów czy promocji była nieadekwatna do korzyści. Podsumuję to tak – więcej muzyki, mniej maili. Dziękuję! Jak taki potencjalny sponsor reaguje na twoje wizje? Ogólnie kręci mu się głowie, tyle że często na tym się kończy. Świetny pomysł, świetny – klepią po plecach, przywołując ukrytym gestem straż, by zawinęli mnie w kaftan. To jest oczywiście złożony problem, bo wielokrotnie udawało mi się przekonać do pomocy komercyjnej, tylko musiałem trafić na otwartych ludzi. I był sukces obustronny. Ale jest też dużo betonu, z którym już nawet nie chce mi się walczyć. Pewnych projektów zwyczajnie nie rozumiano. Koncert w autobusie czy w hali kotłów grzewczych jest prosty, ale jak powiedziałem, że chcę nagrać taką płytę z książką, w której są odnośniki do muzyki, a muzyka łączy się z filmem, który łączy się z książką, a wszystko w okładce, na której będzie można smażyć pstrąga, to dziwnie mnie traktowali – trochę jak psychola. Albo taką płytę o tym, że jesteśmy z Centralnego Ośrodka Sterowania Wszystkim i przylecieliśmy na Ziemię obserwować ludzkość i opowiedzieć o niej z perspektywy kosmosu. Trauma. Teraz jest łatwiej. To ostatnia sprawa. Co się stało z Wrocławiem, jeszcze niedawno najbardziej opiniotwórczym muzycznie miastem w Polsce? Powiem tylko tyle: czekajcie na wrzesień 2011. Ale jeszcze wcześniej: jesień 2010 – przygotowuję przełomowy projekt mojej drogi.
32
muzyka
dawno temu w ameryce sesja inspirowana serialem „cudowne lata”
foto: Kuba Dąbrowski stylizacja, make up, fryzury: Edyta Piasecka modelka i modele: Alicja, Maciek, Patryk asystent planu: Piotr Bartoszek producent: Angelika Kucińska
„cudowne lata” oglądaj codziennie od poniedziałku do piątku o godz. 20.40 w kanale vh1 w ramach pasma comedy central family
35
SESJA
41
SESJA
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Blond
anioł Hollywood
podbija
tekst | Irmina Dąbrowska
foto | materiały promocyjne
Hollywood woli blondynki? Mamy jeden, ale za to jaki argument, że owszem. Amanda Seyfried zdobywa ekrany. Śpiewająco i nie tylko. 38
film
Amanda urodziła się w jednym z wielu nic nikomu niemówiących amerykańskich miast i już jako dziecko postanowiła zająć się karierą w showbizie. Najpierw pracowała jako modelka, później przyszło aktorstwo, gdzieś po drodze był śpiew. Jej sukcesy zaczęły się od zagrania: głupiej jak but blondynki, zamordowanej nastolatki i córki człowieka, który ma trzy żony. Jej debiut na dużym ekranie miał miejsce w 2004 roku w filmie „Wredne dziewczyny” u boku Rachel McAdams i Lindsay Lohan. Rachel i Amanda stały się gwiazdami, a Lindsay karykaturą samej siebie. Seyfried od rudej koleżanki z planu różni wszystko – od początku była zdyscyplinowana i pracowita, unikała jak ognia gwiazdorskiego zachowania i tabloidów. Lilly Kane, czyli jak zyskać rzesze fanów, grając umarlaka W 2004 roku Seyfried rozpoczęła swoją przygodę z serialem „Veronica Mars”. Nie udało jej się zgarnąć tytułowej roli, ale została Lilly – zamordowaną najlepszą przyjaciółką głównej bohaterki. To wokół niej toczy się śledztwo trwające przez pierwszy sezon. I mimo że pokazywana tylko w retrospekcjach i jako wizje głównej bohaterki, Seyfried podbiła serca widzów. Jako mała lafirynda, która manipuluje ludźmi, a w szczególności swoimi licznymi kochankami, była wyjątkowa. Plotka głosi, że zdecydowanie rozbudowano jej rolę w związku z niesamowitą popularnością postaci. Sukcesy przyszły dość szybko, przy okazji emitowanego w HBO serialu „Trzy na jednego” o pewnej mormońskiej rodzinie, w której jest jeden tata, trzy mamy i siedmioro dzieci. Seyfried w tej dziwnej rodzinnej konfiguracji wciela się w rolę najstarszej córki, która jako jedyna zdaje się być krytyczna co do wiary i przekonań swoich rodziców. Jak każdy z HBO-wskich seriali „Trzy na jednego” były zrealizowane na najwyższym poziomie, a w obsadzie znalazły
się takie gwiazdy jak Bill Paxton, Jeanne Tripplehorn, Chloë Sevigny i Ginnifer Goodwin. Serial stał się dla Amandy zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Zobowiązania do kolejnych serii przyszły w momencie, kiedy jej kariera filmowa ruszyła pełną parą. Aktorka postanowiła jednak dotrzymać do końca planowanych serii. Mamma Mia! W 2008 roku zdarzył się film, który odmienił jej życie. Ekranizacja znanego musicalu opartego na piosenkach Abby, w której Amanda pierwszy raz w swoim dorobku zagrała główną rolę. Do śpiewanego występu miała wszelkie kompetencje – przez lata uczyła się śpiewu i ćwiczyła głos pod okiem specjalistów. O sukcesie tego filmu o dość przeciętnym jak na Hollywood budżecie (60 milionów dolarów) zadecydowała obsada. W matkę Amandy wcieliła się Meryl Streep, a jej byłych chłopaków zagrali Colin Firth, Stellan Skarsgard i Prince Brosnan, całość dopełniła Julie Walters. Na planie rozśpiewanej komedii Seyfried poznała też swojego chłopaka – Dominika Coopera. Po udziale w projekcie nie mogła powstrzymać się od zachwytów: „Nie może być lepiej. Mam obawę, że będę musiała uklęknąć przez Meryl i błagać, żeby zrobiła ze mną kolejny film”. Występ w musicalu, do którego nagrała swoje wersje przebojów Abby, przyniósł jej jeszcze jedną możliwość – wystąpienie na ceremonii rozdania Oscarów. Nie tylko wręczała nagrodę (dwukrotnie, w 2009 roku z Robertem Pattinsonem, rok później z Miley Cyrus), ale też wystąpiła w muzycznej części rozdania, śpiewając i tańcząc w musicalowym przedstawieniu obok Hugh Jackmana i Beyoncé (!) oraz swoich młodych kolegów – Zaca Efrona i Vanessy Hudgens. We „Wciąż ją kocham” zagrała u boku Channinga Tatuma
serię hollywoodzkich sukcesów amanda seyfried zaczęła rolą we „wciąż ją kocham” – gdzie zagrała u boku znanego ze „step up” channinga tatuma. w „listach do julii” pomaga się odnaleźć zakochanym staruszkom. premiera: 11 czerwca.
39
komiks
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
Seyfried we wchodzących właśnie do kin „Listach do Julii”
rosnąca popularność seyfried powoduje jednak, że paparazzi zaczęli ją śledzić. jedyne, na czym udało im się ją przyłapać, to spacery z psem
Całując Megan Fox (i Julianne Moore) Obok Megan Fox i Adama Brody’ego zagrała w czarnej komedii „Zabójcze ciało” według scenariusza Diablo Cody („Juno”). Większość widzów zapamięta z tego filmu przede wszystkim wyjątkowo gorący pocałunek dwóch głównych bohaterek. Następnie przyszła „Chloe”, dramat, w którym bohaterka grana przez Julianne Moore wynajmuje tytułową Chloe, piękną i pociągającą blondynkę (Seyfried), żeby sprawdziła wierność jej męża (Liam Neeson). Jej dwa kolejne obrazy to wielkie hollywoodzkie produkcje, w obu przypadkach romantyczne. „Wciąż ją kocham” z Channingiem Tatumem (trudno stwierdzić, którego partnera filmowego można jej zazdrościć najbardziej) i „Listy do Julii”, w których pojawia się obok Gaela Garcii Bernala i Vanessy Redgreve. Aniołek grający w kasowych hitach potrafi sobie też zjednać krytyków. Po obejrze-
niu jej ostatniego filmu jeden z dziennikarzy „New York Timesa”, krytykując cały film, pisał: „Obraz ten umocni pozycję aktorki jako gwiazdy światowego kina. I choć Amerykanka wciąż ma przed sobą wielkie role (…), to połączenie uporu, wrażliwości i zdrowego rozsądku sprawia, że jest ona atrakcyjna dla każdej możliwej widowni. Seyfried jest mistrzynią ledwie powstrzymywanych, zwodniczo niejednoznacznych emocji”. Zwykła gwiazda Jest jedną z tych nietypowych młodych aktorek, które nie szukają taniego rozgłosu. Na imprezach promujących jej filmy i na czerwonym dywanie zawsze błyszczy, często zachwycając dziennikarzy modowych. To jednak jej jedyna aktywność imprezowa. Nie ma szansy na znalezienie jej kompromitujących, zapijaczonych zdjęć. Jak sama przyznaje, nie jest wyznawczynią clubbingu, a unikanie tabloidów jest bardzo proste: „Żyj własnym życiem i nie spotykaj się ze znanymi ludźmi, którzy są w tabloidach. Nie rób nic kontrowersyjnego, bądź zwykłym człowiekiem. Miej prawdziwych przyjaciół i pracę, na której się koncentrujesz”. Rosnąca popularność Seyfried powoduje jednak, że mimo bardzo zdrowego podejścia do życia paparazzi zaczęli ją śledzić. Jedyne, na czym udało im się ją przyłapać, to spacery z psem (w kaloszach, dużej szarej bluzie i bez makijażu) albo romantyczne kolacje z własnym chłopakiem. Kiedy napada na nią tłum fotoreporterów, aktorka uśmiecha się i szybko znika w samochodzie, po drodze odpowiadając na pytania wścibskich dziennikarzy i rozdając autografy. Idealna, grzeczna amerykańska dziewczyna z sąsiedztwa?
40
film
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
odcinek 1: Boris Vian tekst | Filip Szlasek
ilustracja | marla nowakówna
Żądło miłości, uroda destrukcji, jazz i młodość vs siły ciemności. Źli ludzie zrobili z tych cudów tematy maturalne. Spokojnie. Nietknięte żyją w książkach Borisa Viana i tanio chodzą na Allegro. Krótki przegląd twórczości francuskiego surrealisty. terom kastracją, co nie przeszkadza Vianowi roztaczać przed czytelnikiem uwodzicielskiego krajobrazu Waszyngtonu latem: rauty, prochy, tajemniczy Azjaci, pościgi wozami za brudne miliony i kociaki, którym zawsze mało.
dwaj bracia, dokładnie wydepilowani i przebrani za dziewczyny, zwalczają gang lesbijek dilujących narkotykami. kujon i zabijaka zrzucają kiecki w dwóch tylko celach: nawracanie perfidnych lesb na drogę heteroprawdy lub ładowanie serii prostych w niesympatycznych pedałów służących bossówie całej zgrai
„Istnieją tylko dwie rzeczy: miłość we wszystkich odmianach, z ładnymi dziewczynami, oraz muzyka Nowego Orleanu albo muzyka Duke’a Ellingtona, co na jedno wychodzi. Reszta musi odejść” – miał powiedzieć Vian i żywe pozostaje po nim pytanie: czy można być cool, nie przeczytawszy nic tego gościa? Pod względem błyskotliwości Viana da się porównać do Wilde’a. Nie łączą ich jednak tylko geniusz i absurdalne procesy karne, ale też zaskakująco trafna wizja uzależnionej od języka rzeczywistości – splotu bon motów, którymi dżentelmen może opisać wszystko. Stylowe komentarze hrabiego Henryka z „Portretu Doriana Graya” to elementarz zepsutego cynizmem światowca. W „I wykończymy wszystkich obrzydliwców” Vian także umoralnia czytelnika: krynicą oszczędnych komentarzy jest między innymi zniechęcony ludzkimi praktykami erotycznymi pies. Jeszcze pod pseudonimem Vernon Sullivan Vian wydał opowiadanie „Damski gang”, które może być dobrym początkiem przygody. Króciutki, absurdalny kryminał został napisany podczas tłumaczenia klasycznych dla gatunku powieści Chandlera. Dwaj bracia, dokładnie wydepilowani i przebrani za dziewczyny, zwalczają gang lesbijek dilujących narkotykami. Kujon i zabijaka zrzucają kiecki w dwóch tylko celach: nawracanie perfidnych lesb na drogę heteroprawdy przez seksualne maratony lub ładowanie serii prostych w niesympatycznych pedałów służących bossówie całej zgrai – sadystycznej Louise Walcott. Mniejszości seksualne wciąż grożą boha-
W alfabecie Chandlera jedną z wielkich liter było J. Jak jazz. Chwila zadumy płatnego cyngla nad papierosem i whisky zaangażowała producentów soundtracków do myślenia nad muzyką dostatecznie noir. Vian jako fan Ameryki i wszystkich jej dzieci zabawia się konwencją, każąc swoim bohaterom robić złe rzeczy złym ludziom przy dźwiękach niezobowiązujących i słonecznych jak wiecznie uśmiechnięty Ellington. Już na starcie „Damskiego gangu” roześmiany Murzyn katuje ku uciesze danserów od zawsze stojące w barze pianino. Za jakiś czas motyw ten wchłoną filmy komediowe, sadzając za klawiszami oswojoną wersję hagiografii Raya Charlesa: miotających się w ekstazie niewidomych Murzynów. Ciężki, wilgotny saks zza kadru na zawsze złączył się z „momentami” w stylu retro. Być może Vian odbijał sobie ironią niedostatki talentu scenicznego (z 500 napisanych kawałków tylko pojedyncze go przeżyły) publikacjami o muzyce i fikcjami, w których grała ona istotną rolę. W końcu doskonale plastyczna, bo grana na instrumencie, który Vian opanował o wiele lepiej niż trąbkę: surrealizmie. W „Jesieni w Pekinie” muzyka wywołuje jednak szczerze niepowstrzymaną reakcję: znosi kontrolę, uzależniając od nieświadomych odruchów, jest widzialna jako widma kształtów i barw. Dynamicznym, zaskakującym rytmem proza Viana imituje krzykliwe odmiany jazzu. Zaraźliwym stylem i grami słów oswaja korzenie muzyki czarnych, użyczając jej precyzję wymowy wynalazków tak wyrafinowanych jak groteska i absurd. Zdrowe byczki, nieletnie nimfomanki, odmóżdżające dancingi stały się źródłem barwnych historii o bezsprzecznie pozytywnym wydźwięku. Początkowo definiowany wyłącznie przez skandal pornografii i zera moralności, z kolejnymi powieściami był Vian coraz bardziej doceniany za drapieżność, fantazję i błyskotliwość, szczególnie zaraźliwych gier słownych. Zmarł na atak serca na prapremierze ekranizacji jednej ze swoich książek. Trochę niepotrzebnie: już przed tym mówiło się, że jest mistrzem czarnego humoru. Sięgnij też po... Gombrowicz – „Opętani”, Mendoza – „Sekret hiszpańskiej pensjonarki”, Chandler – „Żegnaj, laleczko”.
42
książka
43
książka
RECENZJE MUZYka
PŁYTY HIRO
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
HIRO
The Dead Weather „Sea of Cowards” Third Man Records / Warner 8/10
CARIBOU „Swim” City Slang 7/10 Dan Snaith to urodzony leśniczy. Najchętniej fotografuje się na tle kanadyjskich klonów, lubi włóczyć się po dzikich gęstwinach, a patronem jego płodnej twórczości został północnoamerykański renifer. Na „Swim” leśne fiksacje muzyka ustępują technologicznemu postępowi. Caribou wychodzi na syntetyczny żer. Nie ma już spektakularnych singli w klimacie „Melody Day”, dominują piramidy sampli i kilka żywych instrumentów. Nie mylić oszczędnosci z nędzą. „Swim” ma znamiona powieści szkatułkowej i tylko dzięki erudycji i proporcjom jej konstruktora, wszystko układa się w logiczną całość. Na początku hipnotyczna i rozlazła, ale po kilku dniach regularnego tłuczenia ciężko z nią się rozstać. Pulsujące loopy można sobie obejrzeć z bliska, a nawet lubieżnie pomacać. Taneczna narośl wyhodowana przez Dana Snaitha kamufluje jednak niepokój i smutek. Rozum mówi tańcz, a serce woła o elementarną powściagliwość. Pora do domu... – westchnął renifer. Agnieszka Wróbel
wiadomo, Karen O), ta bardziej neurotyczna połówka The Kills. Kolega z zespołu prowadza się po salonach z niegrzeczną modelką, nic dziwnego, że ona poszła z innym. White nie mógł trafić na bardziej wyrazistą partnerkę, Mosshart wreszcie spotkała kogoś, kto wie, że przed pierwszą płytą Velvet Underground też była muzyka. Mocne połączenie gardeł i głów, konceptualna konsekwencja, brną razem w ascetyczne blues punki, kurczowo trzymają się tradycji i retoryki starych bardów. I hałasują na potęgę, a surowość brzmienia bywa fizycznie nieprzyswajalna. Głośno, duszno i boli. Jest dobrze. Angelika Kucińska
The Apples In Stereo „Travellers in Space and Time” Yep Roc 9/10 Max Tundra pytany kiedyś o „In an Aeroplane Over the Sea” odpowiedział: „Nie tak dobre jak Olivia Tremor Control”, brawurowo dissując światową tendencję zawężenia całego Elephant Six do Neutral Milk Hotel. Owocuje to nie tylko karygodnym niedocenieniem flagowego OTC, ale także wielu innych wspaniałych zespołów. Choćby Apples In Stereo, których siódmy album okazuje się jednym z najlepszych tegorocznych wydawnictw. U początków idei powstania Jabłek, jakieś 20 lat temu, leżała myśl, by założyć rockowy band grający jak Velvet Underground z produkcją bliską Beach Boys. Zamiłowanie do złotej ery przełomu lat 60. i 70. panom zostało, idąc w stronę słonecznego indie popu. Na „Travellers in Space and Time” T.Rex, Bowie i ELO zostają zamieszani w kosmiczne disco. A zatem poza najwyższym poziomem archaizującego songwritingu typowego dla E6 oraz bogactwem aranżacyjnym i instrumentalnym (rockowy standard oraz klawisze i smyki), można usłyszeć syntezatory, robotyczny głos i dyskotekowy puls. Apples In Stereo na pełnym luzie godnym gitarowego boysbandu igrają z konwencją , co nie przeszkadza im wcale stworzyć epickiego, post-Beatlesowskiego zamknięcia oczarowującego pięknymi harmoniami wokalnymi. Co numer, to hit – i dla MGMT, i dla dorosłych. Marek Fall
Świeże
Jack White. Chłopiec, którego obarczono współodpowiedzialnością za modę na wąskie spodnie i brudne gitary. Dziwny był, do eksżony mówił siostro i zgłębiał europejskie ruchy artystyczne. Ale minimalizm na granicy dewiacji przysłużył się jego potędze. White nie dał się prawu sezonowych uniesień – przetrwał, wyrastając na instytucję amerykańskiej sceny. Lubi trzy kolory, ale sam doskonale sprawdza się w tandemach. Z Meg White – w swoich flagowych The White Stripes, z Brendanem Bensonem – w spontanicznie powołanych kilka lat temu The Racounters. Tyle że obie ze wspomnianych grup zapędził wreszcie w formalne eksperymenty wyznaczane radykalną filozofią rejestracji dźwięku. I trzeba było nowych par, by przypomniał sobie, jak pisać dobre piosenki. Po prostu piosenki. W duecie z Alicią Keys nagrał Bondowskie „Another Way to Die”, z Alison „VV” Mosshart założył The Dead Weather. No właśnie. Alison Mosshart. Niekoronowana królowa garażowego revivalu, jedna z dwóch najważniejszych dziewczyn nowego rock and rolla (druga:
LCD Soundsystem „This Is Happening” DFA/EMI 8/10
James Murphy jest stary. Pewnie dlatego ostatnia płyta LCD Soundsystem nie podoba się moim młodym kolegom. Ale „This Is Happening”, w zamierzeniu naprawdę ostatnia, pożegnalna propozycja Jamesa to nie jest LCD do tańca. To jest płyta czterdziestolatka, do słuchania. Kiedy piszę, że James jest stary, to chodzi mi o tempo „This Is Happening”, ale w sumie też o ogólne odczucie, że to płyta faceta, który z niejednego klubowego pieca chleb zjadł, jest (o ile to w ogóle możliwe) indie-człowiekiem-sukcesu, nagrał najlepszą płytę 2007 roku, a teraz na trzeciej ma już dosyć. Mówi do widzenia, jego kompozycje są – za przeproszeniem – dojrzalsze. To nie LCD takie jak na pierwszej płycie, w niespodziewanych momentach skrzące się od punkowego wykurwu typu MC5. Chociaż jest tu przebój klubowy, „Drunk Girls”, i w ogóle elementy dyskoteki, to jednak wszystko jakieś wolniejsze. Bo James jest starszy, bo już zrobił, co chciał i bardzo dobrze, że nie ma ciśnienia na więcej. Pewnie dlatego ta płyta jest fajna. A moim zdaniem – najfajniejsza. Małgorzata Halber
44
RECENZJE
R
Marcinera Awaria
Gogol Bordello
Furia Futrzaków
„Rebus” SuperrebuS 8/10
„Trans-Continental Hustle” Sony Music 7/10
„Furia Futrzaków” My Music 8/10
Odszczekiwałam obiegowe obelgi dotyczące perkusistów przy okazji debiutu Bad Light District, autorskiego projektu perkusisty New York Crasnals. Grupa Marcina Awierianowa, na co dzień bębniącego w łódzkim Psychocukrze, to kolejny dowód w krajowej fonografii, że ignorować nie należy. Absolutnie. Awierianow przygotował zestaw nienachalnych ładno-smutnych piosenek, myśląc przede wszystkim melodią – estetycznie zresztą ta płyta też ma wiele wspólnego z albumem BDL, tacy wrażliwi ci chłopcy od werbelków. Nie ma tu wielkiej kombinatoryki, są ważne historie. To materiał daleki od hermetycznych psychocukrowych jazd i nonsensów, kupi dziewczęta dyskrecją emocji. Angelika Kucińska
Może i Euegene Hütz, lider tej nieokrzesanej bandy, nosi się, jakby spod sumiastego wąsa miały mu za chwilę wypaść resztki wczorajszego śniadania, ale czy nie w lujowatym uroku tkwi jego siła? Miks cygańskich korzeni i rockandrollowych przekonań zainspirował nawet Madonnę, która zatrudniła Hütza – głównie muzyka, ale czasem też aktora – w swoim reżyserskim debiucie. Z fatalnego filmu tłumaczył się długo, z płyt Gogol Bordello – zespołu imigrantów szukających szczęścia w Nowym Jorku – nie musi. Nawet gdy album trafia pod producencką kontrolę Ricka Rubina. Brodacz na wąsacza wpłynął nieznacznie. Gogol Bordello to wciąż wysooktanowy, dziki, knajpiany gypsy punk na żarliwych poezjach, śpiewanych łamaną angielszczyzną i niesionych romantycznym trójkątem wartości. Wolność, równość, braterstwo. Angelika Kucińska
Gdyby nie „Polska, mieszkam w Polsce”, byłbym gotów uwierzyć, że debiut Kingi Miśkiewicz i Andrzeja Pieszaka doprowadzi do medialnoobyczajowej rewolucji. Ale „wyrosłem z przybijania piątek, człowieku” i wiem, że na koniec dnia zostaniemy „tylko” ze świetną płytą. Podobnie jak kilka lat temu gitarowa młodzież, która miała swoje CKOD i Muchy. Wcześniej były próby: Reni Jusis, Ramony Rey i Plastic, ale dopiero Furii Futrzaków udało się na setkę. Nie tylko nagrać popowy album, który z hukiem otworzył nowe dziesięciolecie, ale także stworzyć rzecz poważnie frapującą. Mógłbym napisać „światową”, dokleić jakieś Knife, ale właśnie nie, bo przy całej „światowości” Futrzaki są przecież tak bardzo „made in Poland”. Niejednoznaczności jest więcej, bo niby to piosenkowy pop plus elektroniczne brzmienie, ale domeną FF jest bardziej kompilowanie mnóstwa motywów i wątków połączone z bogactwem rytmów i brzmień niż przebojowa piosenkowość. To pop słodki nie jak cukierek, tylko jak Ibuprom. Pop, a przecież jazz, ambient i piosenka aktorska. Z pozoru dziewczęcy, choć ja nie ogarniam, czy Kinga to błyskotliwy, seksowny kociak w stylu Roisin Murphy, czy może Hanka Ordonówna. Aż dziw bierze, że nikt nie wymyślił tego wcześniej. Marek Fall
RECENZJE FILM
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
HIRO
FILMY HIRO
Poważny człowiek Kupuj z OneStep! Dzięki naszej współpracy z OneStep już teraz możesz kupić prezentowane przez nas płyty, filmy, książki – przez SMS-a. OneStep to nowy sposób kupowania. Wygodny i bezpieczny. Wystarczy wysłać SMS z kodem zamieszczonym przy recenzji pod numer 70500. Przy pierwszym zamówieniu OneStep oddzwoni do Ciebie, by potwierdzić szczegóły zamówienia. Przy każdym kolejnym zamówieniu otrzymasz SMS zwrotny z nazwą produktu i jego ceną. Poprawność zamówienia potwierdzasz SMS -em. Za przesyłkę zapłacisz przy odbiorze.
reż. Ethan i Joel Coenowie Premiera: 25 czerwca 10/10 Larry Gopnik (Michael Stuhlbarg) chciał być poważnym człowiekiem. Ze skromnością przyjmować wszystko, co mu się przydarza. Bohater najnowszego filmu braci Coenów celebruje więc swoją żydowską tradycję, a reżyserzy korzystają z całego zestawu różnorodnych historii, które ułatwią mu zrozumienie świata. Twórcy „Bartona Finka” (1991) umieszczają Larry’ego w kafkowskim labiryncie, gdzie na straży wiedzy stoi trzech rabinów, a dramaty dnia codziennego spadają na głowę niczym starotestamentowe nieszczęścia na Hioba. Bracia przyzwyczaili nas do tego, że przebierają w zasłyszanych historiach, bawią się formą filmową i żonglują gatunkami. Podwójnie nominowany do Oscara w kategoriach Najlepszy Film i Najlepszy Scenariusz „Poważny człowiek” nie zawodzi oczekiwań widzów, którzy z uśmiechem na ustach chcą zasmakować goryczy. Nieśpieszna narracja w subtelny sposób zapowiada małą apokalipsę. Ethan i Joel z zacięciem wytrawnych szyderców tworzą przypowieść zakorzenioną w żydowskich mitach, wkomponowaną w przestrzeń amerykańskich przedmieść i uwikłaną w paradoks Schrödingera. Okraszają historię Larry’ego patosem doprawionym szczyptą ironii i przyglądają się tym, którzy nie wiedzą, że aby rozśmieszyć Boga, wystarczy powiedzieć mu o swoich planach. anna bielak
Chinka
reż. Xiaolu Guo Premiera: 11 czerwca 4/10 Tytułowa młoda Chinka, Li Mei, mieszka na zapadłej wsi, gdzie nie ma dla niej żadnych perspektyw. Wyrusza do dużego miasta i tam pracuje w fabryce, szyjąc koszule. Z pracy zostaje szybko wyrzucona, więc zatrudnia się w salonie fryzjerskim, świadczącym pokątnie usługi innego typu. Poznaje zatrudnionego dla lokalnej mafii Spikeya, między dwojgiem bohaterów budzi się coś na kształt uczucia. Kiedy mężczyzna zostaje zamordowany, Mei zabiera wszystkie jego pieniądze i wyjeżdża do Londynu. Kolejne etapy w jej życiu to kolejni mężczyźni, których najpierw nęci swoim urokiem, a potem perfidnie wykorzystuje. Obraz Xiaolu Guo jest płaski i odrzucający jak jego główna bohaterka. Mimo spotykających ją czasami krzywd, nie jesteśmy w stanie poczuć do niej cienia sympatii. To chorągiewka na wietrze, człowiek guma, przystosowujący się momentalnie do nowego miejsca i sytuacji. Od bezpańskiego psa pragnącego spokojnego miejsca do spania i czegoś do jedzenia odróżnia ją jedno – chęć posiadania więcej i lepiej oraz głębokie przekonanie, że jej się to należy. Oprócz pewnych walorów dokumentalnych, trudno obronić tę filmową historię. Złoty Lampart dla „Chinki” na festiwalu w Locarno wydaje się zupełnie niezrozumiały. Irmina Dąbrowska
foto | materiały promocyjne
reż. Stephen Frears Premiera: 25 czerwca 7/10 „Chéri” w sposób lekki i radosny opowiada historię dosyć gorzką. Oto we Francji końca XIX wieku starzejąca się kurtyzana, Lea (Michelle Pfeiffer) nawiązuje romans z młodym i zepsutym Chérim (Rupert Friend), synem swojej przyjaciółki po fachu (Kathy Bates). Początkowo układ ten wydaje się korzystny dla każdej ze stron – Lea dostaje młode ciało, chłopak korzysta z majątku kochanki, a matka cieszy się, że syn nie zatraca się w półświatku. Wszystko zmieni się, gdy reżyserka tego spektaklu zapragnie wnuków. Chéri będzie musiał się ożenić. Bynajmniej nie z Leą.
Wątek romansowy stanowi tylko zewnętrzny werniks filmu. Spod niego wyłania się złożony portret słodkiej dekadencji. Melancholię da się różnymi sposobami zagłuszyć, ale kto poznał już jej smak, skażony jest na zawsze. Nie zadowoli się byle czym, a na pewno nie gotowymi szablonami oferowanymi przez społeczeństwo. Musi szukać własnych rozwiązań. Nikt nie potrafi opowiadać o tym tak elegancko jak Stephen Frears. Reżyser, pracujący zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Hollywood, znany jest nie tylko z wyrafinowanego stylu, ale i z doskonałego prowadzenia aktora. Udowodnił to chociażby w „Niebezpiecznych związkach” z niezapomnianymi kreacjami Johna Malkovicha i Glenn Close, obsadzając Judy Dench w tytułowej roli „Pani Henderson” czy zapewniając Helen Miren Oscara za „Królową”. Tym razem dał Michelle Pfeiffer możliwość stworzenia nowego emploi po pięćdziesiątce. Zyskali na tym oboje, zadowoleni będą i widzowie. Adam Kruk
Świeże
CHÉRI
OneStep kupujesz SMS-em!
Więcej propozycji znajdziesz na www.one-step.pl
46
RECENZJE
R
sherlock holmes
reż. Guy Ritchie DVD, wyd. Galapagos
59,99 PLN
8/10 Jeżeli spodziewacie się dziadka z brodą (Sherlock ma już 123 lata), będziecie zawiedzeni. Guy Ritchie odciął się nie tylko od literackiego wizerunku detektywa – także od tego telewizyjnego, kinowego i teatralnego. Pierwszy raz na ekranie Holmes zaistniał w latach 40. i od tamtej pory wyróżniała go nie tylko ponadprzeciętna dedukcja, ale także angielska flegma. Koniec z tym! Najnowsza wersja to pierwsze takie ekranowe oblicze Sherlocka – postać z krwi i kości, chimeryczna, kapryśna, egoistyczna, omylna. Ludzka i wiarygodna. Guy Ritchie uznał, że książkowy pierwowzór jest jedynie punktem wyjścia. Nie zapomniał o tym, że Holmes był skrzypkiem i bokserem, ale potrafił zreinterpretować bohatera w sposób nowy i śmiały. I odpowiednio obsadzić ikoniczne niemal postaci słynnych detektywów. Wyborny duet Holmes – Watson nabrał nowego kolorytu za sprawą odtwórców głównych ról: Robert Downey Jr. i Jude Law bawią się konwencją, świadomie i konsekwentnie budując dwa różne typy bohaterów. Ta opozycja osobowości to siła napędowa filmu – gorzej z samą fabułą, której streszczać nie wypada, ale która w paru miejscach zawodzi. Narracja nie trzyma tempa, napięcie siada… Trochę żal, jednak reżyser wynagradza nam te braki. Psychologicznie jest wiarygodnie – choć z przymrużeniem oka – jest też śmiesznie i co ważne, stylowo. Guy Ritchie potrafi oddać klimat industrialnego Londynu z przełomu wieków. Doskonała paleta barw, wspaniałe zdjęcia Philippe’a Rousselota, scenografia Katie Spencer, montaż Jamesa Herberta czy wreszcie muzyka Hansa Zimmera – te elementy tworzą portret miasta, który nie tylko tętni życiem na fiszbinach, ale też zalatuje rynsztokiem. W tle widać nawiązania do „Podziemnego kręgu” Davida Finchera wpisane w wyrazisty filmowy język Ritchiego, który ma swój puls, właściwy nerw, rozpoznawalną ornamentykę. Sztubackie, zawadiackie, awanturnicze kino. Wiktoriański 007. Anna Serdiukow
RECENZJE KOMIks I KSIĄŻKA
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
komiks książka HIRO
HIRO
Samotność rajdowca
Nicolas Mahler
Kultura Gniewu 8/10
Mistrz minimalizmu powraca. Po wydanym trzy lata temu „Pragnieniu” na naszym rynku ukazał się właśnie kolejny świetny komiks Nicolasa Mahlera. Komiks wypełniony po brzegi oszczędnymi rysunkami i równie skromnymi kolorami, które nie mogą nie zauroczyć i nie zachwycić swoją wydajnością. Mahlerowi wystarczy bowiem kilka prostych kresek, by idealnie pokazać ruch, gesty i mimikę postaci, a dzięki temu perfekcyjnie odwzorować emocje bohaterów. A to w „Samotności rajdowca” – zresztą jak i całej twórczości Austriaka – jest najbardziej istotne. Bo tak naprawdę nieważna jest tutaj kariera tytułowego rajdowca, a jego prywatne uczucia oraz relacje z przyjaciółmi, kobietami czy w końcu żoną. Choć sama historia jest wciągająca i sympatyczna, to na pierwszym planie stoją tutaj relacje międzyludzkie. Postaci z komiksów Mahlera czasami ze sobą rozmawiają, bardzo często też milczą i niekiedy próbują czegoś dokonać. A z każdego jednego słowa, niby niepozornego czynu czy milczenia podpartego gestem wychodzi mnóstwo świetnych, a przede wszystkim celnych obserwacji na temat ludzi. Podszyta gorzką ironią i równie cierpkim dowcipem „Samotność rajdowca” mówi przede wszystkim o tym, że samotni będziemy zawsze, nawet w towarzystwie. I będziemy w tej samotności trwali, dopóki nie przestaniemy dawać – w sensie życiowym – dupy. Samotni rajdowcy, łączmy się, to komiks dla nas! Bartosz Sztybor
Animal’z
Enki Bilal
Egmont 5/10
Enki Bilal to chodząca legenda europejskiego komiksu. Legenda, która w swoim najnowszym albumie może i nie rozmienia tej swojej legendarności na drobne, ale bez wątpienia odcina od niej kupony. „Animal’z” to opowieść o Ziemi przyszłości, zniszczonej przez serię katastrof naturalnych i pogrążającej się w chaosie. Planecie, na której ludzkie niedobitki próbują przeżyć i stworzyć sobie przynajmniej obraz, jakąś namiastkę przyszłości. I choć ta futurystyczna wizja jest ciekawa i ma ogromny potencjał, Bilal wykorzystuje ją przede wszystkim do głoszenia – wręcz z ambony, szaleńczym krzykiem – pseudofilozoficznych treści. Niczym polityk na wiecu rozprawia z zaangażowaniem o polityce, humanizmie i ekologii, a i tak nie dochodzi do żadnych wniosków, pozostając na poziomie podręcznikowych haseł. Na dodatek każe jednemu z bohaterów cytować wielkich literatów, przez co wprowadza tylko fabułę na kolejne mielizny przeintelektualizowania. Natomiast na drugi czy nawet trzeci plan spycha relacje między tymi ludzkimi niedobitkami. Szkoda, bo akurat relacje pokazuje bardzo umiejętnie, świetnie oddając odczucia ludzi dogorywających w świecie po katastrofie. Niestety, jest to tylko jeden z przebłysków geniuszu (drugi to oszczędny, acz świetny rysunek) w tym kisielu banału – bo gęsty ten komiks i ciągnie się niemiłosiernie. Bartosz Sztybor
48
RECENZJE
R
RECENZJE teatr
TEATR hiro
HIRO MAGAZYN | WWW.HIRO.PL
HIRO
tekst | anna serdiukow
Kompleks Portnoya Teatr Konsekwentny, Warszawa Reż. Aleksandra Popławska, Adam Sajnuk Premiera: 27 kwietnia
10/10 Muszę to przyznać – wątpiłam w powodzenie tego przedsięwzięcia. Zdanie: „spektakl inspirowany powieścią Philipa Rotha” budziło niepokój. Z inspiracją bywa różnie, a przecież dla wielu książka Rotha byłą pozycją obowiązkową, zaczytaną, zatłuszczoną, zakreśloną. Dziś apeluję, jeśli macie podobne obawy – marsz do teatru! To jedno z najlepszych przedstawień przedwakacyjnego sezonu. Procentuje przede wszystkim doskonała analiza tekstu Philipa Rotha i świetna interpretacja. Świadomość nie tylko tego, co chce się powiedzieć na scenie, ale też tego, z czego warto zrezygnować względem literackiego pierwowzoru. A tu liczy się każde słowo, każde pełne bólu westchnienie. Alex Portnoy – centralna postać zmagań z życiem – jest poobijany nie tylko przez osobiste doświadczenia: zawody miłosne, niespełnione seksualne fantazje czy wreszcie uczuciową i religijną opresyjność rodziny. Na kozetce u psychoanalityka wychodzi na jaw, że na kompleksy wyhodowane w dzieciństwie nakładają się też te kulturowe i środowiskowe zależności oraz piętno judaizmu. Portnoy czuje powinowactwo z Narodem Wybranym, dręczy więc siebie, obwinia najbliższych, rani kobiety. Gubi coś po drodze tych zmagań, to na powrót znajduje, by znów za moment utracić w kolejnym natrętnym obłędzie. Okrutnie to mówić, ale co robić: ta spektakularna szamotanina ducha jest niezwykle fascynującym przeżyciem. Zasługa to i uczciwej reżyserii – wyważonej, konsekwentnej, niefaworyzującej żadnej ze stron,
płci, opinii – i aktorów, którzy nie szarżują, są określeni, prawdziwi, naturalni. Często jednym gestem, samą mimiką potrafią zbudować całą gamę odniesień, trzymają widza w garści przez cały spektakl, pokazując spore spektrum możliwości. Higienicznie jest się poodbijać w tym kalejdoskopie postaw, wahań, lęków, nerwic i złudzeń. To miejscami krzywe zwierciadło, a miejscami po prostu my. Każdy z nas jest w przedziwny i jedyny sposób złożony, pokomplikowany, każdy z nas nosi w sobie ten kompleks.
LILIOM Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza, Gdynia SCEN. i Reż. Grażyna Kania Premiera: 22 maja
Bohaterka dramatu, tytułowa Albertyna, to postać, którą autor sztuki, pochodzący z Kanady Michel Tremblay, portretuje co dziesięć lat. W każdą następną wersję kobiety – starszą o dekadę – wciela się inna aktorka. Różne perspektywy, fakty i doświadczenia, które znaczą co innego wraz z upływem czasu. Niby jedna osoba, a niejedno oblicze i postawa życiowa. Kobieta zmienną jest?
To historia współczesnego mężczyzny napisana przez węgierskiego dramatopisarza Ferenca Molnara. Silne relacje, mocne rodzinne więzy, wzajemny szacunek, oczywiście w myśl bardzo konkretnej zasady: „kocham, więc biję”. Spektakl stawia uniwersalne pytania, wciąż ważne i aktualne: o miejsce miłości, istotę bycia wrażliwym, pseudorelacje i emocjonalny chłód. Brzmi znajomo…
foto | materiały promocyjne / marcin marzec
5 RAZY ALBERTYNA Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego, Katowice Reż. Gabriel Gietzky Premiera: 7 maja
50
RECENZJE
R
RECENZJE Gry
GRY HIRO
HIRO tekst |Tomek Cegielski
Skate 3 Electronic Arts
Xbox 360, PS3
7/10
Świeże
Po sukcesie dwóch poprzednich części „Skate’a”, mogliśmy się spodziewać solidnego uderzenia także podczas premiery trójki. Autorzy przygotowali dla nas zupełnie nowe miasto do jeżdżenia oraz wprowadzili kilka znaczących na pozór zmian w samej rozgrywce. W „Skate 3” nie prowadzimy już kariery pojedynczego deskorolkowca. Teraz naszym zadaniem jest prowadzenie firmy deskorolkowej i werbowanie do niej nowych riderów, by razem z nimi pokonywać kolejne zadania, dzięki którym zwiększamy sprzedaż desek naszego brandu. Na papierze brzmi to fajnie, w praktyce jednak zadania, które wykonywaliśmy w częściach poprzednich praktycznie niczym nie różnią się od tego, czym zajmować się będziemy w „Skate 3”. Natomiast sam tryb prowadzenia firmy jest niewystarczająco rozbudowany i nie sprawia większej frajdy. Autorzy przygotowali zbyt mało opcji menedżerskich. Możemy wybrać logo firmy, poubierać naszych skaterów i w zasadzie na tym zabawa się kończy. Znaczącej poprawie uległ za to tryb tworzenia własnych skate parków. W poprzednich częściach mogliśmy jedynie zejść z deski i poprzestawiać parę koszy na śmieci. W kwestii samego jeżdżenia autorzy nie zdecydowali się na żadne poważne kroki. Dotychczasowy realistyczny system robienia ewolucji był rewelacyjny i prawdopodobnie nie należało go znacząco modyfikować, mogliśmy jednak oczekiwać uzupełnienia go o pulę nowych trików. Niestety dodano tylko słynnego darkslide’a (ślizganie się po rurce na papierze ściernym deskorolki) oraz kilka flipów. Niesmak pozostał. Na szczęście nowe miasto pełne jest dobrych miejscówek do jeżdżenia i z pewnością szybko się nie znudzi. Jeżeli jednak twórcy uważają, że ich tytuł zaspokoi wszystkie, głodne nowości apetyty, można posądzić ich o przesadny optymizm.
Alan Wake
Microsoft Game Studios
PC, Xbox 360
8/10
Długo wyczekiwany horror „Alan Wake” wreszcie został wydany. Tytułowy bohater to uznany pisarz thrillerów, który przeżywając niemoc twórczą, postanawia wyjechać na odludzie i tam powrócić do dawnej kondycji pisarskiej. Okazuje się jednak, że letniskowe miasteczko jest nawiedzone, w niewyjaśnionych okolicznościach znika żona Alana, a wydarzenia, które mają miejsce, nawiązują do ostatniej książki głównego bohatera. Pomysł całkiem dobry, niestety twórcy zdecydowali się pójść bardziej w stronę gry akcji niż przygodówki, na czym tytuł niewątpliwie stracił. Genialny klimat tajemniczego miasteczka, realistyczna oprawa graficzna i wszechobecna mroczna atmosfera aż zachęcają do zagłębienia się w zagadkę. Niestety dialogów i kombinowania jest tu niewiele. Większość czasu spędzimy na strzelaniu do opętanych przeciwników i wykonywaniu uników. Nie oznacza to jednak, że mamy tu do czynienia ze zwykłym survial horrorem w stylu „Resident Evil”, w którym jest do czego strzelać, ale nie ma czego się bać. „Alan Wake” w bardzo dobry sposób operuje mrokiem. Widoczność naszego głównego bohatera wyznaczana jest przez światło kiepsko świecącej latarki, przez co każdy mały szmer lub delikatny ruch widziany kontem oka pobudza wyobraźnię i przyprawia o ciarki na plecach. Efekt strachu przed nieznanym potęgują też bardzo dobrze zrealizowane lokacje. Opuszczone szopy, ciemne lasy czy jaskinie. Bez wątpienia oprawa gry jest jej największym atutem, „Alan Wake” to prawdziwa uczta dla oka. Szkoda jednak, że autorzy nie dali nam okazji dotknąć historii miasteczka Bright Falls, a jedynie być jej aktywnym świadkiem. Mimo to gra sprawi, że nie raz ze strachu pocieknie nam kropla potu po czole, a przecież o to przede wszystkim w horrorach chodzi.
52
RECENZJE
R
Moje HIRO czyli komu mógłbym nogi myć i wodę pić
Grzmociszcze tekst | MACIEJ SZUMNY
foto | olka osadzińska / www.aleosa.com
„Ona to jest stare grzmociszcze!” – powiedziała niegdyś, podczas wigilijnej kolacji, jedna ciocia o drugiej. Stare, bo ma ponad 70 lat, a grzmociszcze, bo znalazła sobie nowego chłopa, kiedy jej mąż nieboszczyk jeszcze ciepły leżał. Kiedy to usłyszałem, o mało nie udławiłem się karpiem i zsunąłem się z kanapy. Leżąc pod stołem, doszedłem w końcu do siebie i do wniosku, że nie istnieje lepsze określenie dla mojej przyjaciółki Oli, będącej uosobieniem anioła, delikatności i czystości. A Olę poznałem tak: pewnego dnia siedząc w pracy i co chwila sprawdzając, czy ktoś wpisał mi się do księgi gości lub skomentował coś na blogu, postanowiłem też sprawdzić, czy może dostałem jakiegoś maila. Jakież było moje zdziwienie, gdy przeczytałem wiadomość od jakiejś 18-letniej dziewuszki, która napisała do mnie, by zapytać, czy nie chciałbym poudawać jej chłopaka na imprezie, bo nie ma z kim iść, a z bloga wydaję jej się fajny. Oczywiście, że się zgodziłem, nie pamiętam już, co to była za impreza, za to z ową dziewuszką, która okazała się być Olą, przyjaźnię się do dziś. Kiedy jeszcze mieszkałem w Warszawie, na Brackiej, przyjaźń wyglądała na przykład tak: wyglądam sobie przez okno, z mojego idealnego punktu obserwacyjnego obejmującego najważniejsze miejsca strategiczne lansu i bywania, gdy dostaję esemesa od Oli: „Między za 10 min?”, i już po chwili siedzimy razem przy stoliku w Między Nami, rozmawiamy o wszystkim, bo od wczoraj wszystko się już zmieniło i kończę po Oli makaron z łososiem. Zawsze warto chodzić z Olą na jedzenie, bo Ola jest malutka, a porcje wielkie, więc można się razem z nią najeść, i to za darmo, co w dzisiejszych czasach nieczęsto się zdarza. Albo przechodzę obok Między i widzę jej mamę z jakimś przystojniakiem przy stoliku, piszę więc szybko esa: „Twoja mama z jakimś przystojniakiem w Między!!!”, Ola biegnie z drugiego końca miasta sprawdzić, kto to, dobiega i odpowiada: „Przecież to mój tata”. Pewnego dnia wybraliśmy się razem do Norwegii, ja do moich znajomych, których poznałem sto lat temu na ulicy w Warszawie, kiedy przylecieli tu wziąć ślub („Weźmy ślub za granicą! Ale gdzie? Może w Warszawie? Świetny poProjektant Jeremy Scott rysowany przez Olkę Osadzińską mysł!”) i nie znali nikogo i postanowili właśnie mnie zaczepić i się zapoznać, a Ola do mojej norweskiej wersji, tylko, muszę niestety przyznać, niewyobrażalnie lepszej. I pomimo że na lotnisku w Oslo Ola wsiadła do porsche, Dzisiaj Ola rysuje dla najlepszych marek, współpracuje a ja do starego saaba i zobaczyliśmy się dopiero po kilku dniach, oficjalna z międzynarodowymi artystami, a ostatnio portret jej auwersja dla rodziców brzmiała, że będę się nią cały czas opiekował. Czasami torstwa zamieścił na swoim profilu na Twitterze sam Jeretrzeba kłamać w imię przyjaźni. Dzięki temu można przejechać się porsche my Scott! Warto śledzić kariery naszych polskich artystów, po raz pierwszy w życiu. bo naprawdę możemy być z nich dumni. A Ola zawsze idealnie potrafiła zadbać o siebie sama, dobrze wie, czego chce i pomimo, że może nas zmylić niewinnymi wielkimi niebieskimi oczami i blond grzywką, realizuje swoje cele z determinacją prawdziwego zodia- Maciej „Ebo” Szumny – bloger i poeta, kalnego skorpiona. Bardzo mi tym imponuje. Kiedy się poznaliśmy, dopie- wielbiciel starych citroenów. Wczero zaczynała rysować i teraz, patrząc na jej pierwsze prace, rozczulają one śniej związany z markami Nike oraz Reswoją nieporadnością. Zresztą większość moich ulubionych artystów zaczy- ebok, doprowadzil do rozkwitu kultury nała nieporadnie – Agata Nowicka, której prace zamieszcza teraz „New Yor- sneakers w Polsce. Od stycznia uczy się ker”, czy Bartek Arobal, którego najnowsze rysunki w niczym nie przypomi- języka portugalskiego w Waszyngtonie, przygotowując się do kolejnej podróży nają pierwszych bazgrołów.
zapraszają na wystawę
Kitra Cahana, Canada, Fabrica for Colors, Rainbowland, New Mexico
07.VI − 01.VII.2010, Warszawa, ul. Złota 59
Organizator
Główny sponsor lokalny
Patroni medialni / Media patrons:
World Press Photo receives support from the Dutch Postcode Lotter y and is sponsored worldwide by Canon and TNT.
WSTĘP WOLNY