KULTURA, TOŻSAMOŚĆ I EDUKACJA Migotanie znaczeń
Melokik_Kultura, to samo ..._wy1 1
2010-01-05 14:29:10
Melokik_Kultura, to samo ..._wy2 2
2010-01-05 14:29:13
Zbyszko Melosik Tomasz Szkudlarek
KULTURA, TOŻSAMOŚĆ I EDUKACJA Migotanie znaczeń
Kraków 2010
Melokik_Kultura, to samo ..._wy3 3
2010-01-05 14:29:13
© Copyright by Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 1998
Recenzent: Anna Zeidler-Janiszewska
Redakcja techniczna: Wojciech Śliwerski
Korekta: Małgorzata Matlak Zuzanna Bochenek
Projekt okładki: Ewa Beniak-Haremska
ISBN 978-83-7587-326-9
Oficyna Wydawnicza „Impuls” 30-619 Kraków, ul. Turniejowa 59/5 tel. (12) 422-41-80, fax (12) 422-59-47 www.impulsoficyna.com.pl, e-mail: impuls@impulsoficyna.com.pl Wydanie III, Kraków 2010
Melokik_Kultura, to samo ..._wy4 4
2010-01-05 14:29:13
Spis treści 1. Wstęp: i kto to mówi? ...................................................................................................
7
2. Nauki społeczne u schyłku nowoczesności ..................................................... 2.1. Ponowoczesność jako dramat; ponowoczesność jako nadzieja ..... 2.1.1. Teoria nowoczesna ................................................................................... 2.1.2. Pedagogika jako teoria .......................................................................... 2.1.3. Muzeum jako teoria ................................................................................ 2.1.4. Madonna i shopping: teorie wyzwolone? ...................................... 2.2. Teoria jako turystyka ......................................................................................... 2.2.1. Pedagogika po nowoczesności .......................................................... 2.2.2. Turystyczna krytyka .............................................................................. 2.2.3. Dekonstrukcja ...........................................................................................
13 19 22 23 27 31 33 36 44 48
3. Miejsce, przemieszczenie, tożsamość ................................................................. 3.1. Globalizm, lokalizm, tożsamość ..................................................................... 3.2. Miejsca i wartości ................................................................................................. 3.3. Wspólnoty ................................................................................................................. 3.4. Przemieszczenie i dekolonizacja: pożądanie tożsamości .................
55 57 71 77 79
4. Profile tożsamości ......................................................................................................... 4.1. Wolność i uwiedzenie ......................................................................................... 4.1.1. Kuszenie ........................................................................................................ 4.1.2. Sacrum i codzienność ............................................................................ 4.1.3. Wartości w stylu pop ...............................................................................
89 90 98 99 107
5. Edukacja i kultura popularna ................................................................................. 115 5.1. Tekstualność: krytyka i pedagogia .............................................................. 116 5.2. Pedagogia sztuki interwencji ......................................................................... 120 6. Zakończenie ..................................................................................................................... 127 7. Bibliografia ........................................................................................................................ 129
Melokik_Kultura, to samo ..._wy5 5
2010-01-05 14:29:13
Melokik_Kultura, to samo ..._wy6 6
2010-01-05 14:29:13
Tekst mnie wybiera, mając do dyspozycji niewidzialne ekrany i cały tor przeszkód: słownictwo, odniesienia, własną czytelność itd. [...] Jak uzewnętrznić (umieścić na zewnątrz) języki świata, nie wpadając w sidła języka ostatecznego, do którego po prostu będą się odnosiły i re-cytowały go inne sposoby mówienia? Odkąd nazywam, jestem nazywany; zostaję wciągnięty w wojnę nazw1.
1. Wstęp: i kto to mówi? Jesteśmy bajkopisarzami. Uwielbiamy opowiadać. Uwielbiamy, gdy nas słuchają z szeroko otwartymi uszami, oczami i ustami. Któż nie chciałby opowiadać niekończącej się bajki? Niekiedy nasze bajki spisujemy. Słowo drukowane staje się wtedy dla nas SŁOWEM – wydaje się nam, że przechodzimy z nim do wieczności. Stajemy się AUTORAMI. W kulturze Zachodu pojęcie „autor” uzyskało status niemal metafizyczny. Zarówno na poziomie debat akademickich, jak i wiedzy potocznej autor stoi „poza” – jego spojrzenie i jego pióro mają charakter metanarracyjny. Autor to osoba, która posiada dar transcendencji – przekracza życie i rzeczywistość; posiada dostęp do ukrytego sensu (czy to poprzez wyrafinowane metody badawcze, czy też przez olśnienie/intuicję). Ma się nawet wrażenie, że – w opinii wielu – autor jest największym autorytetem w sferze definiowania tego, jaka rzeczywistość „jest” (prawo do diagnozowania), jaka „będzie” (prawo do prognozowania), wreszcie – jaka „powinna być” (prawo do wyznaczania granic). W tym ostatnim przypadku autorzy korzystają zresztą często z tego prawa z całą bezwzględnością. Będąc autorami tekstu, sytuują się na pozycji autorów świata. Można przypomnieć autorów ustaw, skazujących na eksterminację całe grupy etniczne – ustawy wchodziły w życie z chwilą publicznego ogłoszenia w postaci drukowanej. Można przypomnieć poezję wcielaną w życie na Bałkanach. Zdecydowana większość autorów może pozwolić sobie jednak – zwykle na szczęście dla nie-autorów – jedynie na „aspiracje”. Marzą o zmianie rzeczywistości, proponują mniej lub bardziej wyrafinowane wyjaśnienia i teo1
R. Barthes, Przyjemność tekstu, tłum. A. Lewańska, KR, Warszawa 1997, s. 32, 76.
7
Melokik_Kultura, to samo ..._wy7 7
2010-01-05 14:29:13
rie dotyczące „końca świata” lub „początku nowej epoki”. Pragną uzyskać status metafi zyka/metanarratora, otoczonego gronem wyznawców (lub przynajmniej wielbicieli). Wierzą przy tym, że ich słowa, zdania, akapity, rozdziały, dzieła mają charakter „ostateczny”, że to ludzie, czytelnicy wpiszą w nie swoje biografie. W praktyce jednak jest odwrotnie – najczęściej słowo drukowane zaczyna żyć własnym życiem. To czytelnik „dopasowuje” narrację autora do swoich marzeń i wyobrażeń. To on zawsze – czytając i intepretując – pisze tekst na nowo. Czytelnik i czas, który upływa, nadają słowom i dziełom nowe znaczenia – niekiedy sprzeczne z intencjami autora. Tekst wchodzi w zupełnie nowy kontekst społeczny, w rezultacie czego jest już „o czymś innym”, a pierwotna oś narracji (tak ważna dla autora) staje się mało znacząca. Tekst – w swojej społecznej cyrkulacji – wchodzi w „cykl intertekstualności”. Nieustannie, w interakcji z milionami innych tekstów i kontekstów, staje się na nowo. Jest zawsze „niezdecydowany” (dobrą metaforą wydają się tutaj fale w morzu – każda z nich może być potraktowana jako tekst, który jednak nie jest możliwy do wyizolowania – zlewa się z innymi falami/tekstami, tworząc niekończącą się intertekstualność). Tekst „gubi” autora. Podejrzenie, iż nie istnieją uprzywilejowane odczytania jakiegokolwiek tekstu i że każdy sposób intepretacji jest jednakowo uprawomocniony, przyniosło nawet tezę o „śmierci Autora”. W tym ujęciu autor jest nieznaczącym nic dodatkiem do napisanego przez siebie tekstu. Czytelnik przestaje być „uwięziony” w celi „właściwego” sposobu czytania. Śmierć Autora jest więc równoznaczna ze swoistymi narodzinami czytelnika – jako autora. Mimo świadomości inflacji autorytetu i statusu autora w kulturze współczesnej (również z uwagi na radykalne zwiększanie się – z roku na rok – ilości zarówno drukowanych, jak i wizualnych przekazów) pokusa stania się SŁOWEM jest dla autora niezwykle silna. Podejmuje on ryzyko bycia źle zinterpretowanym, nadinterpretowanym, przeinterpretowanym. Więcej – podejmuje on ryzyko bycia zignorowanym, kiedy efekt jego – niekiedy wieloletniej – pracy leży bezradnie na księgarskich półkach. Każdy jednak, kto pisze, pragnie podjąć to ryzyko. Nic w tym dziwnego – geniusz staje się geniuszem dopiero wówczas, gdy geniuszem jest nazwany. Wystawiamy się więc na widok publiczny, ze wszystkimi śmiesznościami i ambicjami, z nadzieją wsłuchując się w nadawane nam nazwy: w nadawane nam znaczenie. Ale druk słowa ma także swój wymiar dramatyczny. Wydrukowane słowo jest ostateczne – nie można go zmienić. Już JEST – na stałe, przytwierdzone, ustalone. Autor może po tysiąckroć zmienić swoje poglądy, ale wydrukowanego słowa zmienić nie może. Ono świadczy za nim lub przeciwko niemu – w zależności od czasu i okoliczności. Ono przywoływane jest jako argument (drobne akapity, napisane w latach pięćdziesiątych w oficjalnych gazetach partyjnych przez młodych felietonistów, dziś rujnują im niekiedy świetnie rozwijające się kariery polityczne). Może dlatego pisarze niekiedy latami cyzelują akapity, przerabiają fragmenty, dopisują, wymazują. Może 8
Melokik_Kultura, to samo ..._wy8 8
2010-01-05 14:29:13
dlatego tak trudno jest wysłać do wydawnictwa maszynopis czy dyskietki. Tak trudno jest napisać magiczny wyraz „koniec”. Ma się bowiem wówczas wrażenie, że stało się coś nieodwracalnego; że przebieg wydarzeń wymknął nam się z rąk. Osiągnięcia współczesnej mikroelektroniki i telekomunikacji wspomagają autora w jego wysiłkach, aby dopracować swoje dzieło. Pamiętam, pewnie z dziesięć lat temu, kiedy pisałem moje teksty na maszynie do pisania, cierpliwie przepisując po raz kolejny „nieudane strony”, a o komputerze w ogóle mi się nie śniło, przeczytałem jeden z wywiadów przeprowadzonych z A. Tofflerem. Mówił on o swojej pracy z laptopem i nawykach pracy intelektualnej, które wytwarzają dawane przez komputer możliwości. Byłem tym z jednej strony bardzo zafascynowany, a z drugiej strony – przekonany, że nigdy w życiu nie będę miał takiej szansy. Na szczęście stało się inaczej. Praca z komputerem pozwala niemal na nieograniczone możliwości przekształcania tekstu. Ale nawet i w tym przypadku w pewnym momencie należy rzecz „zamknąć”. Może dlatego naukowcy coraz częściej rezygnują z drukowania swoich tekstów. Po prostu umieszczają je w Internecie i mają w ten sposób możliwość nieustannego do nich powracania i wprowadzania zmian. Dzięki temu ich bajka nigdy się nie kończy. Akceptują wówczas fakt, że ich słowa nigdy nie staną się SŁOWEM. Co więcej, muszą się liczyć także i z tym, że ich słowa zostaną uzupełnione, przeinaczone, przepisane w nieprzewidywalny sposób przez kogokolwiek, kto uzyska do nich dostęp. W tym przypadku związek pisarza i czytelników przekształca się w otwartą interakcję. Bajka się nie kończy, nawet jeśli jej „pierwszy autor” nie jest nią już zainteresowany. Ta książka stanowi wyraz marzenia autorów o napisaniu niekończącej się bajki – tekstu, który możliwie jak najdłużej oprze się zamknięciu. Odwołuje się także – przynajmniej do pewnego stopnia – do ponowoczesnej idei intertekstualności. Próbowaliśmy ją pisać i konstruować właśnie w sposób intertekstualny. Tekst (lub jego fragmenty) przygotowany przez jednego z autorów przesyłany był na dyskietce do drugiego, który zmieniał go i rozszerzał (niekiedy boleśnie skracał); inaczej rozmieszczał akcenty, prowadził ścieżki narracji w nieco inną stronę. Następnie dyskietka wracała do pierwszego autora, który ponownie ingerował w dowolny sposób w tekst [teraz na przykład wprowadzam(y) zasadnicze zmiany w pierwsze fragmenty; minęło kilka miesięcy od mojego ostatniego ich czytania, jestem już inny, w konsekwencji czytam ten tekst i piszę go na nowo]. W ten sposób wchodziliśmy ze sobą w interakcję. Żaden poszczególny fragment nie posiada więc jednego autora. Autor jest zawsze podwójny (albo – radykalnie rzecz ujmując – tekst ten nie ma autora). „Nienowoczesność” tej drogi wywoływania tekstu ma charakter „po”-nowoczesny (rezygnacja z autorstwa jest znakiem czasu ponowoczesnej kultury, pisanie tekstu wyłącznie na ekranie – także); elektroniczna maszyneria komunikacyjna odtwarza jednak – zauważmy – drogi tworzenia fabuł właściwe kulturze przedliterackiej. Ta książka naprawdę 9
Melokik_Kultura, to samo ..._wy9 9
2010-01-05 14:29:13
powstaje jak bajka: jest recytowana, wielokrotnie powtarzana, przeinaczana w każdym powtórzeniu; co więcej, zamiarem naszym jest, by ta jej podatność na przeinaczenia oparła się presji maszyny drukarskiej. Jak pisze Umberto Eco, każda książka ma „modelowego”, wirtualnego czytelnika, fikcyjną postać odbiorcy, którą w tekście zakłada, do której interpretacyjnych kompetencji jest adresowana 2 . Nie da się pisać inaczej, jak właśnie z myślą o odbiorcy. Jesteśmy jednak przekonani, że nie da się także pisać dla odbiorcy konkretnego (z takiego zamierzenia nic dobrego zwykle bowiem nie wynika). Toteż pisząc, zakładamy zwykle istnienie kogoś, kto wie, „co trzeba”, nadąża, podąża, wyprzedza, odgaduje; kogoś, kto jest w stanie wyczytać „swoje” z „mojego” tekstu (lub częściej – nie idealizujmy – „moje” z „mojego” tekstu). Zinterpretować i choćby znadinterpretować pismo. Ta książka, Wirtualny Czytelniku, oferuje Ci jednak coś więcej – towarzystwo Wirtualnego Autora. Jej autor nie istniał bowiem przed jej napisaniem i nie istnieje nigdzie poza tym tekstem. Tworzył się i przekształcał w trakcie pisania. Dla Autora Wirtualnego jest to bardzo zabawne doświadczenie. Od dawna wiadome mu było, z rozmaitych książek, że zlokalizowanie podmiotu mowy jest kwestią problematyczną. Autor wymyka się samemu sobie, kryje się gdzieś między Gdynią a Poznaniem – może w Inowrocławiu? Trzeba to sprawdzić, nigdy nie byłem w Inowrocławiu (ja byłem wiele razy – też nas tam nie ma). Książka poddaje się teorii intertekstualności. Stopniowo się materializując, nadaje jednak ulotnej intertekstualności irytujący wymiar konkretu... Dla pewnych fragmentów tekstu punktem wyjścia były cząstki z oddzielnie napisanych artykułów i książek. Mianowicie fragment o „epistemologii muzeum” wydrukowany był w swojej uprzedniej (i znacznie rozszerzonej) postaci w pierwszym rozdziale książki Zbyszka Melosika – Tożsamość, ciało i władza. Teksty kulturowe jako (kon)teksty pedagogiczne (Poznań – Toruń 1996). Różne inne drobne fragmenciki na temat statusu teorii wydrukowane zostały w książce tego samego autora Postmodernistyczne kontrowersje wokół edukacji (Poznań – Toruń 1995). Akapity poświęcone analizie konfrontacji ponowoczesności z islamem znajdowały się uprzednio w tekście Z. Melosika – Ponowoczesność: między globalizmem, amerykanizacją i fundamentalizmem (zamieszczonym w „Forum Oświatowym” 1997, nr 1–2). Opisywane w tej książce typy „tożsamości ponowoczesnej” w swojej pierwszej wersji wydrukowane zostały w jednym z tekstów Z. Melosika zamieszczonych w książce pod jego i K. Przyszczypkowskiego redakcją (Wychowanie obywatelskie: studium teoretyczne, porównawcze i empiryczne, Toruń – Poznań 1998). Z kolei Tomasz Szkudlarek publikował wcześniej analizy Baumanowskiej koncepcji wolności, „pedagogiki tekstualności” i koncepcji G. Ulmera w dwóch książkach: Wiedza i wolność w pedagogi-
2
U. Eco, Lector in fabula, tłum. P. Salawa, PIW, Warszawa 1994.
10
Melokik_Kultura, to samo ..._wy10 10
2010-01-05 14:29:13
ce amerykańskiego postmodernizmu (Kraków 1993) oraz The Problem of Freedom in Postmodern Education (Westport – London 1993). Rozważania o edukacji w perspektywie studiów kulturowych pojawiły się uprzednio w artykule T. Szkudlarka Radykalna krytyka, pragmatyczna zmiana (Socjologia Wychowania XII, Toruń 1994). Analizy literatury postkolonialnej i jej strategii „przemieszczania znaczeń” pochodzą z referatu wygłoszonego na lubelskiej konferencji „Pamięć, miejsce, obecność” w 1995 roku i ukazały się drukiem w materiałach z tej konferencji (pod tym samym tytułem) w redakcji J. Mizińskiej i J. Hudzika (Lublin 1997). Ich fragment znalazł się również w referacie na konferencję „Polacy na progu III tysiąclecia” (Puszczykowo 1996), opublikowanym w specjalnym wydaniu „Forum Oświatowego” (1997, nr 1–2). Włączone tu fragmenty innych publikacji odbiegają jednak od pierwowzorów – choćby z tego względu, że w każdym przypadku drugi autor posiadał prawo ingerencji w tekst. Korzystał z niego bardzo często, ingerując w materię książki bez żadnych skrupułów i ograniczeń. Oczywiście, pisząc tę książkę wspólnie, mieliśmy ułatwione zadanie. Nasze sposoby myślenia o kulturze i edukacji nie różnią się od siebie zasadniczo. Mamy podobne, antyfundamentalistyczne podejście do nauki i pedagogiki. Pisanie i drukowanie jest dla nas obu jedynie formą intelektualnej przygody, a nie „misją” i „spełnieniem”. (Moje drugie ja: Pierwsze JA, ja czasami miewam poczucie misji... Co mam z tym zrobić?). Pisząc tę książkę, odkrywamy przy tym siebie samych, siebie wzajemnie i poprzez to – nowe ścieżki myślenia o otaczającej nas rzeczywistości. Wydaje się przy tym, że nasze założenie o możliwości intertekstualnego pisarstwa zostało potwierdzone przez doświadczenia zdobyte podczas przygotowywania tego tekstu. Jego pisanie zostało przerwane na prawie rok z powodu „nawału innych obowiązków”. Gdy jeden z nas powrócił do niego, w wielu miejscach nie potrafił uświadomić sobie, który fragment tekstu był pisany przez niego samego, a który przez „drugie ja”... Co do zawartości – książka ta dotyczy relacji między społeczeństwem i społeczną konstrukcją podmiotowości, wiedzą o społeczeństwie (nauką społeczną, pedagogiką) oraz sferą fikcji: tekstów, ich kontekstów i interpretacji. Nie jest jasne, i nie będziemy w to wnikać, czy drugi ze wspomnianych tu obszarów naszych zainteresowań jest odrębny od trzeciego – czy jest jedynie jego częścią. W zasadzie – jeśli dobrze się temu przyjrzeć – nie ma to specjalnego znaczenia. Zarówno nauka, jak i literatura, „prawda”, jak i „fikcje” potrafią być skuteczne w konstruowaniu indywidualnych i społecznych tożsamości. Ta niejasność – i związana z nią niejasna przynależność tego tekstu do jakoś wyodrębnialnych gatunków – odzwierciedla się w podtytule jednego z rozdziałów książki. Niestety, nie umiałem go napisać po polsku tak, aby owa niejasność mogła być jasno wyłożona. Stąd angielskie: The Social, Science, Fiction – czyli to, co społeczne, nauka i fikcje. Albo, jeśli wolisz Czytelniku Wirtualny, The Social Science Fiction. Fikcja nauki społecznej. Społeczna science fiction. 11
Melokik_Kultura, to samo ..._wy11 11
2010-01-05 14:29:13
A teraz wszystko przed Tobą. Załączamy do tej książki CD z tekstem (pisanym w Word 7.0). Płyta jest „otwarta”. Idea intertekstualności może znaleźć swoje kolejne dopełnienie. Wpisz się w nasz tekst, dopisz się, zmień go, przekształć, przewróć, wymaż, zrób, co chcesz. Nie rościmy sobie prawa do „ostatecznego słowa”. Puszczamy ten tekst w czas i przestrzeń. Może uratujemy słowo przed zamknięciem. Odwołujemy się przy tym do przekonania, iż „to, co piszemy dzisiaj, może zostać zakwestionowane przez to, co pojawi się jutro”. Prawie każdy przykład, który wykorzystaliśmy, mógł już utracić pewien rezonans lub uzyskać nowy do momentu, w którym ta książka jest publikowana, ponieważ efemeryczność jest częścią współczesnej kultury3.
3
L. Grossberg, We Gotta Get Out of This Place. Popular Conservatism and Postmodern Culture, Routledge, New York 1992, s. 29.
Melokik_Kultura, to samo ..._wy12 12
2010-01-05 14:29:13
2. Nauki społeczne u schyłku nowoczesności (The Social, Science, Fiction)
Każda epoka jest dziwna na swój jedyny i niepowtarzalny sposób. Najczęściej jednak ludzie w niej żyjący nie zdają sobie z tego sprawy. Żyjąc w przestrzeni swojej codzienności, uważają ją za normalną i naturalną. Epoka staje się nimi, a oni są częścią epoki. W rezultacie wydarzenia i zjawiska, które z perspektywy potomnych lub badaczy przeszłości są uznawane za co najmniej dziwne lub patologiczne, dla mieszkańców danego miejsca i czasu są oczywiste. Poza tym bowiem, że „są”, stanowią kontekst dla innych zjawisk: tworzą horyzont rozumienia, konstytuują zdrowy rozsądek. A któż mu zaprzeczy? Niekiedy nawet przywyknąć można do wojny lub do jej nieustannej groźby (Bliski Wschód). Dzieci są wówczas socjalizowane przez wojnę i dla wojny, wyrastają na bojowników (jakiejś) sprawy i już całe życie pozostają „dziećmi wojny”. Pokój staje się dla nich czymś nienormalnym, dziwnym i niepożądanym. Niekiedy całe pokolenia żyją przekonane, że ich pochodzenie, rasa lub język nadają im prawo panowania nad innymi (lub nawet do ich fi zycznej eksterminacji). Podnoszą swój partykularyzm do rangi „uniwersalnej” i postrzegają świat oraz Innych przez pryzmat swoich odwiecznych/wiecznych i – jak wierzą – niezaprzeczalnych kryteriów. Niekiedy kobiety – po to, aby ucieleśnić społecznie skonstruowany „ideał idealnego ciała” – przeżywają całe życie uwięzione w gorsetach bądź wychudzają się do granic ostateczności. A ich współcześni rzadko widzą w tych formach bycia „prawdziwą kobietą” coś dziwnego, choć nie są one niczym innym jak krystalizacjami kulturowych neuroz bądź panik wokół społecznej roli kobiety. Każda epoka żyje sama w sobie – niezależnie od cytatów przywoływanych przez nią z przeszłości. I nie umie spojrzeć na siebie z perspektywy epoki poprzedniej lub następnej. Jednocześnie jednak przeżywaniu zwykłości i naturalności życia, „którym jesteśmy”, towarzyszy niekiedy epidemia euforii – swoista pewność, że nasz czas i nasze miejsce stanowią nieodwracalny przełom w dziejach ludzkości, dziejach cywilizacji (może dlatego że właśnie my tu jesteśmy). Że oto początkujemy zupełnie nową epokę, że „nowy początek” początkujemy. Jeśli przy tym występuje w danym miejscu i czasie wzrost dobrobytu, przyrost materialnego poziomu życia, ludzie zaczynają odczuwać niezwykłe poczucie sprawstwa – panowania nad swoim życiem, losem, światem lub 13
Melokik_Kultura, to samo ..._wy13 13
2010-01-05 14:29:13
nawet wszechświatem. Są przeświadczeni, że w przyszłości dzieje cywilizacji będą dzielone na „przed nimi” i „po nich”. Nie zdają sobie sprawy z tego, że już następna dekada będzie być może śmiała się z ich dokonań i marzeń. Zaprzeczy wszystkiemu, co dziś jest ważne, odwróci znaczenia, i paradoksalnie do historii jako twórcy historii przejdą ci, którzy mordują więcej niż inni: Hitler, Stalin, Pol Pot, Husain... kto następny? I naszej współczesności wydaje się, że jest ona wyjątkowa – może dlatego że zbliża się koniec wieku i tysiąclecia. Poczucie „nowego początku” (lub raczej „nowego końca”) jest tak silne, że coraz częściej nasza cywilizacja określa siebie mianem ponowoczesności. Jednak trudno byłoby stwierdzić, że odczuwamy dziś euforię lub poczucie sprawstwa. Wyjątkowość naszej epoki – tak jak jest ona postrzegana przez ludzi – wydaje się polegać na wyjątkowym wręcz poczuciu bezradności wobec życia, świata, a często i nas samych. Od kilkudziesięciu już lat życie nasze przebiega w atmosferze tymczasowości, w oczekiwaniu jakiejś fundamentalnej zmiany wywracającej do góry nogami zastany przez nas porządek – lub w poszukiwaniu mniej lub bardziej „ostatecznych” wartości, które pozwolą nam na transcendencję poczucia absurdu istnienia. Co jeszcze dziwniejsze, owe zmiany rzeczywiście następują – jednak wcale nie wyczerpują niespokojnego oczekiwania. Nie przynoszą ukojenia. Wydaje się, że w pokoleniach żyjących w dwudziestym wieku istnieje permanentne przeczucie kolejnej „nagłej radykalności”, która odwróci bieg wydarzeń, która z dnia na dzień dokona cięcia w biografii i tożsamości jednostek i społeczeństw. Tak jak gdyby odtąd dzieje ludzkości składać się miały już zawsze niemal jedynie z „gwałtownych przeobrażeń”. I rzeczywiście nasz wiek jest wiekiem nieustannych intensywnych działań, wielkich wydarzeń i szybkiego życia. Cykle tragedii i nadziei, rewolucji i stagnacji, euforii i depresji, wynalazków i katastrof są przy tym coraz krótsze. Tętno wydarzeń, dokonań i porażek bije coraz szybciej. Ludzkość żyje w permanentnym „szoku przyszłości”, a jednocześnie amoku i obsesji radykalnej zmiany. Jest to jej stan „normalny”, a chwile oddechu wcale nie prowadzą do refleksji; odwrotnie – wywołują poczucie nienadążania za uciekającymi galaktykami. Dlatego po każdej chwili namysłu intensyfikujemy pogoń, gnamy do przodu, uciekamy od teraźniejszości w ekstazę teraźniejszości, od miłości w ekstazę miłości, od nieprawdy w jeszcze bardziej ekstatyczną nieprawdę4. Cywilizacja dwudziestego wieku nieustannie pręży się do skoku. Ale jednocześnie ma się wrażenie, że tworząc swoje dzieje, Zachód z upodobaniem wszedł w dwudziestym wieku w histeryczną rolę Kaczora Donalda. Triumfalnie kroczy do przodu, pyskuje, dziarsko macha kolorowymi balonikami, wrzeszczy, wstaje ze śmiechem po upadku z wysokiej topoli. Trudno jest znaleźć logikę i konsekwencję w jego krokach i działaniach. Trudno jest znaleźć jakiekolwiek poczucie celu. Niewielu już 4
T. Chawziuk, Co nam mówi Jean Baudrillard?, „Kultura Współczesna” 1997, nr 1(13), s. 29– –44.
14
Melokik_Kultura, to samo ..._wy14 14
2010-01-05 14:29:13
podnosi – jako sens poczynań ludzkości – idee „modernizacji”, „rozwoju” czy „postępu”. Stały się one retoryczne: na przełomie tysiącleci na świecie nadal dominują problemy związane z przetrwaniem (głód, bezrobocie, bezradność wobec żywiołów przyrody). Współczesna cywilizacja, rozczarowana samą sobą, jak gdyby porzuciła dawne marzenia stworzenia „raju na ziemi”. Zastąpione zostały one tysiącami sprzecznych ze sobą idei i ideałów. W konsekwencji nigdy nie wiadomo, co „ludzkości wpadnie do głowy”. Wydaje się przy tym, że w dwudziestym wieku dążenie do zmiany, fascynacji, ekscytacji, euforii, konsumpcji rzeczy i wyobrażeń, a przede wszystkim posiadania władzy stało się celem samym w sobie (przypomina się tutaj smutna dewiza: „Jeśli płyniesz Titanikiem – płyń pierwszą klasą”). Taką diagnozę potwierdzają dzieje dwudziestego wieku. Pierwsza wojna światowa i ruina etosu racjonalnej Europy, szlachtującej się bez sensu w błotnistych okopach. Rosyjska rewolucja i obłędna wiara w obłędną metanarrację, która ma zbawić świat. Zwycięstwo faszyzmu i niemiecka „ucieczka od wolności”. Druga wojna i naukowe, zorganizowane w najdrobniejszych szczegółach wymordowanie żydów. Bomba atomowa. Podział świata na pół. Zimna wojna. Amerykańskie stonki na polskich polach. Radziecki Sputnik. Dekolonizacja i afrykańskie marzenie o dobrobycie. Śmierć Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga. Lądowanie na Księżycu. Skok przez płot, upadek komunizmu i koniec połowicznego podziału, a z nim podstawowego dla Zachodu kryterium wartościowań moralnych, odróżniania „good guys” od „bad guys” („dobrych facetów” od „złych facetów”). Implozja kolonialnych metropolii, wchłonięcie przez nie wielomilionowego tłumu kolorowych mieszkańców kolonii – eksplozja wielokulturowości. Islamski fundamentalizm. Głęboki kryzys religii i „elektroniczny Kościół”, sprzedający religię instant, łatwo przyswajalną, rozpuszczalną, tanią i dostępną, kolorowo opakowaną – a gdzieniegdzie ponuracko mrukliwą, zależnie od społecznych nastrojów jej konsumentów. Przejście z „epoki produkcji” w „epokę konsumpcji”, w której ideologia ciężkiej pracy zastąpiona zostaje przez niekończącą się przyjemność. Wielokrotna kompromitacja zawodowej polityki (Watergate albo „wojna na górze”), która w żaden sposób nie zmniejszyła ekscytacji kolejnymi wyborami, ale chyba zobojętnia na codzienność polityki. Terroryzm. Kryzys ekologiczny i AIDS. Jakby tego było mało, gwałtowny, o niemal biologicznej żywiołowości rozwój telekomunikacji i technik informatycznych, który w ciągu kilkunastu lat zmniejszył planetę do rozmiarów powiatu. Co jeszcze nas czeka? Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia? Teleportacje? (To pojęcie zostało wpisane przez nasze jedno my w końcu 1996 roku; wiosną 1997 roku prasa doniosła o samobójstwie ponad dwudziestu dobrze sytuowanych kalifornijczyków, którzy byli przekonani, że pozwoli im ono na przedostanie się – poprzez Internet – do zbliżającego się do naszej planety statku „typu UFO”). Zalanie bogatej Północy przez biedne Południe? Nieśmiertelność z probówki? (Ach, ten czas: to pytanie wymknęło nam się przed przyjściem na świat Dolly, pewnej owieczki unie15
Melokik_Kultura, to samo ..._wy15 15
2010-01-05 14:29:13
śmiertelniającej genotyp innej owieczki). Powstanie trzeciej i czwartej płci – kto odpowie, jaką płeć posiada Michael Jackson? Poza Fidelem Castro nic stałego i niezmiennego się już nie ostało. Chociaż Fidel też jakby trochę... W natłoku wydarzeń, nagłych zwrotów i natychmiastowości świat traci swoją realność. Przede wszystkim zaś – jak mówi Jean Baudrillard – sama realność traci swoją realność, zostaje sprowadzona do migotania punkcików na telewizyjnym ekranie. Człowiek – miast wobec świata rzeczywistego – staje przed dwoma rodzajami przekazu: tym z dzienników telewizyjnych, zdominowanym przez strach (i ekscytację), i tym z MTV, zdominowanym przez nieskończoną przyjemność. Oba są jednakowo nierealne, oba są jednakowo kosmiczne – pozbawione odniesienia do realnych miejsc i pozatelewizyjnego doświadczenia. I paradoksalnie oba stają się coraz częściej dla milionów jedyną realnością możliwą do przyjęcia. Nasze życie nieodwołalnie nabiera charakteru hiperrzeczywistego – naśladuje telewizyjny przekaz. Staje się wtórną ekranizacją medialnych pierwowzorów. Kalką z kalki, kopią z kopii. Byt traci swoją ziarnistość, nie potrafimy już doświadczać rzeczywistości „samej w sobie” – rozkruszać grudki ziemi i czuć w palcach sens milionów lat. Pędzimy do przodu w oczekiwaniu nowych radykalności. Nigdy nie jesteśmy zdziwieni (wczoraj przeczytałem w gazecie, iż sześcioletni chłopiec – po obejrzeniu animowanej wersji Batmana – wcielił się w swojego bohatera i w przekonaniu, iż siłą woli zatrzyma się nad ziemią, skoczył z trzeciego piętra; po opatrzeniu w szpitalu wrócił do domu). Przecież wszystko już widzieliśmy na ekranie... W takim świecie nauka chyba nie może być tym samym, czym była jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Naukowcy nadal tworzą teorie i przeprowadzają eksperymenty, publikują i polemizują: jednak jakby już nie po to, co dawniej. Wyparowała gdzieś optymistyczna, oświeceniowa, fundamentalna nadzieja na zjednoczenie wysiłków w celu racjonalnej przebudowy świata i stworzenie „globalnej” krainy szczęśliwości. Zniknęło gdzieś poczucie moralnej misji i faustyczne uniesienie samotnego zmagania się z tajemnicami Kosmosu. Znacznie częściej naukowcy „wytwarzają wiedzę” na potrzeby i za pieniądze korporacji, które wykorzystują pasję badaczy Kosmosu do produkcji patelni, a marzenia o odkryciu tajemnicy życia – do przedłużenia okresu przechowywania pomidorów. Dla nauk społecznych, tej chluby i nadziei społeczeństwa nowoczesnego, podstawowym obszarem zainteresowania (i zastosowania) staje się sprzedawanie: past do zębów i programów politycznych, proszków do prania i społecznej akceptacji dla wojen. Socjologia bada rynki i opinie, psychologia szkoli menedżerów i zawsze uśmiechniętych, bezstresowych sprzedawców, a pedagogika dyscyplinuje masy w na pół świadomym akceptowaniu tego szczególnego porządku. Nauka straciła swój metafi zyczny kontekst; naukę – powtórzmy raz jeszcze – produkuje się, jak film (niekiedy z pogranicza science fiction – gdy występuje realna możliwość sklonowania każdego z nas), jak niskokaloryczny jogurt, jak kolejną wersję lalki Barbie. 16
Melokik_Kultura, to samo ..._wy16 16
2010-01-05 14:29:13