WSZYSTKO O e-BIZNESIE
LIPIEC 2012
Mamed Chalidow
nie jestem nadczłowiekiem o nauce, pracy i biznesie rozmawiamy z gwiazdą walk mma
Tomasz Jażdżyński –
Maciej Kawulski
kawior na ringu
współwłaściciel federacji ksw o sztuce budowania firmy
Prezes Zarządu GG Network s.a.
na komunikacji można zarobić
InQbe po co komu Foto: Materiały prasowe KSW
inkubator?
w numerze: Chalidow Kawulski Jażdżyński Kowalczyk
07
2012
e-PROFIT W numerze: Od Redakcji Wakacje!
Felieton
Awarie zdarzają się każdemu
Z naszej perspektywy Po co komu inkubator?
Tomasz Jażdżyński Na komunikacji można zarobić
Rynkowe trendy
From fog to clouds Bezpieczne pozycjonowanie Kawa, mobile i nowy marketing Mailing na usługach e-commerce
Rozmowa miesiąca Na komunikacji można zarobić
Dossier Maciej Kawulski
Nie jestem nadczłowiekiem Kawior w ringu
Kawior na ringu
Startujemy – oceniamy Celo.pl – przesyłki z depozytem
Okiem inwestora
Nie widzę w Polsce drugiego Google
Warto wiedzieć
Sześć złotych zasad kreatywności
Krzysztof Kowalczyk Nie widzę w Polsce drugiego Google
Ludzie polskiego internetu Paweł Nowak
Po godzinach Langloo.com Okiem CD Rollera
okładka 07/2012 Mamed Chalidow
Foto: materiały prasowe ksw
2 e-PROFIT
Od Redakcji Wakacje! Wakacje – to słowo, które w dzieciństwie wszyscy kochaliśmy najbardziej, ciągle budzi pozytywne skojarzenia. W tym roku na wakacje zasłużyliśmy sobie wyjątkowo mocno. Zakończył się kolejny plan 5-letni, zwany szumnie przygotowaniem do Euro 2012. Napracowaliśmy się: nowe stadiony, lotniska, dworce. Nawet trochę dróg pobudowaliśmy. Ważne teraz byśmy sobie tych wakacji nie wzięli za bardzo do serca i nie urlopowali przez kolejne 50 lat. Od piłki też możemy chwilę odpocząć. Kolejne narodowo-patriotyczne zrywy pod hasłem „wszyscy jesteśmy piłkarzami” czekają nas dopiero we wrześniu. W tym numerze nie zamierzamy jednak odejść całkowicie od sportu. Ponieważ lato sprzyja (a przynajmniej powinno) ruchowi na świeżym powietrzu i wszelkiego rodzaju treningom, postanowiliśmy w tym miesiącu przybliżyć Wam, jak powstał startup, który dziś jest firmą przyciągającą przed ekrany miliony telewidzów. Walki MMA – produkt wydawałoby się brutalny i skierowany raczej do niższych klas społecznych – okazały się strzałem w dziesiątkę, przykuwającym uwagę sponsorów i celebrytów.
Marek Dornowski redaktor naczelny WYDAWCA InQbe sp. z o.o. ul. Towarowa 1 10-416 Olsztyn tel. 89 532 06 06 mdornowski@inqbe.pl NIP 524 256 87 12 REGON 140440822 KRS 0000250743 www.inqbe.pl Redakcja Marek Dornowski, Marta Przyłęcka Małgorzata Zawadzka, Tomasz Szulgo Korekta ITEL Solutions Tomasz Łukiańczyk
O tym, jak do tego doszło, opowie Maciej Kawulski – współwłaściciel federacji KSW. Co prawda biznes ten nie ma za wiele wspólnego z typowymi modelami biznesowymi stosowanymi przez startupy technologiczne, ale jest bardzo ciekawym przypadkiem, na którym każdy z nas może się czegoś nauczyć. Specjalnie dla Was stanęliśmy też oko w oko z samym Mamedem Chalidowem. Co wyszło z tego „starcia”, możecie już dziś sami przeczytać. Ostatnio sporo dzieje się w Gadu-Gadu. O tym mieliśmy możliwość poGadać z człowiekiem, który polski internet zna dobrze jak mało kto – Tomasz Jażdżyński. Możecie zatem przeczytać wywiad z osobą, która rywalizuje bezpośrednio z …Facebookiem. Jak wygląda ta rywalizacja? Przekonajcie się sami. Na końcu nieskromnie zachęcę również do lektury tekstu mojego autorstwa – „Po co komu inkubator?”. Nie to żeby był rewelacyjnie odkrywczy, ale myślę, że dość jasno precyzuję, czego szukamy u naszych biznesowych partnerów i czego oni mogą w zamian oczekiwać. Warto to wiedzieć i o tym pamiętać. ■
Projekt + skład IMOGEN
Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Pragniemy, aby e-PROFIT był zawsze blisko nowych trendów w branży. Chcemy pisać o tym, co jest dla nas wszystkich interesujące i przydatne. Jeśli znacie ciekawy temat, o którym jeszcze na naszych łamach nie pisaliśmy, a sądzicie, że powinniśmy to zrobić, to nie zwlekajcie i skontaktujcie się z nami. Czekamy na Wasze uwagi, sugestie i propozycje. Piszcie: mdornowski@inqbe.pl
e-PROFIT 3
Felieton
Awar ie zdar zają się każdem
T
u . .
internetowe, serwisy worząc maszynom. dane powierzamy Maszynom, które są wadliwe i psują się najczęściej w najmniej dogodnym momencie. Oczywiście, nie ma dobrych momentów na awarię, jednak niektóre są wyjątkowo niekorzystne. A piszę o tym w kontekście awarii w Beyond. Wszyscy podkreślają (nawet konkurenci), że taka awaria nie powinna się zdarzyć, że jeśli dobrze zaprojektujemy całą infrastrukturę, to wyeliminujemy zagrożenia.
.
przewrotnie: zapytać Można To dlaczego do nich dochodzi? Nie zamierzam analizować całej sytuacji – błędy się zdarzają. Każdy je popełnia, mamy do tego prawo. Przed takimi awariami możemy się jednak zabezpieczyć, robiąc własne kopie w innym centrum danych. Osobiście zakładam, że taka awaria może w się zdarzyć i dla pewności mam własne isó w kopie. Oczywiście to dodatkowy koszt, ser pl a c l s. warto ponosić ryzyko? daw bizne wali.p jednak czy y W E rto o środowiska sta Utrata danych i całeg y W obilizować do może jednak zm oblink, księgarni działania. Zespół W ał na zakończenie z e-bookami, nie czek ia danych i zaczął procedury odzyskiwan iązanie od nowa. przygotowywać rozw zdawać e-booki Dodatkowo zaczął ro ę, która poniosła za darmo. Jak na firm tylko wspomnieć, dotkliwe straty, żeby przez 10 dni, że sklep nie działał ie. to może robić wrażen Czy się udało? Wydaje się, że tak – pierwsze odczucia po obejrzeniu „nowego” Woblinka są bardzo dob re i widać, że doświadczenie nabyte prze d awarią bardzo się przydało. Czekam z niecierpliwością na case stud y przygotowany przez zespół Woblink. ■
Zespół IQ Partners w
zak o rK
ste e w Syl
4 e-PROFIT
KEY: 1C 2B 3B 4C
Z naszej pesrpektywy
Po co komu inkubator? Marek Dornowski – dyrektor ds. marketingu & PR InQbe Cytując Wikipedię, pierwszy inkubator skonstruowali w 1891 roku Pierre Budin i Étienne Stéphane Tarnier we Francji. Zapewne nie mieli wtedy pojęcia, że kiedyś nazwa ich wynalazku posłuży do określenia podmiotów wspierających rozwój młodych firm. Niestety słowo „wsparcie” ostatnimi czasy bywa zbyt często odmieniane przez różne przypadki. Efekt jest taki, że jego znaczenie jest dziś dość różnorodnie rozumiane, a przez to bardzo różnie rozumiana jest też rola inkubatorów przedsiębiorczości. duże, że ostatecznie rada inwestycyjna zobaczyła całkiem inny projekt. Warto nad takim pomysłem pracować właśnie dlatego, że ludzie, którzy chcą wziąć odpowiedzialność za jego rozwój rokują nadzieję na dobry zwrot z inwestycji.
w poszukiwaniu nowych projektów inwestycyjnych
Foto: IQ Partners
Trzeba sobie jasno powiedzieć – są różne rodzaje inkubatorów. Stawiają one sobie może nawet i podobne priorytety, ale dążą do nich innymi metodami. Celem nadrzędnym zawsze jest rozwój młodego przedsiębiorstwa i pomoc, by utrzymało się ono na rynku. A metody? No właśnie, tu zaczyna robić się mały galimatias. Niektórzy ograniczają się do wynajmu taniej powierzchni biurowej, inni dodają do tego usługi doradcze, a jeszcze inni po prostu finansują dany pomysł lub przedsięwzięcie. Dlaczego o tym piszę? Bodźcem do przemyśleń nad tym tekstem, była rozmowa z – skądinąd bardzo sympatyczną – panią, która zadzwoniła do InQbe z zapytaniem, jakiej dotacji możemy jej udzielić. Była bardzo pozytywnie zaskoczona, gdy dowiedziała się, że nie oferujemy żadnych bezzwrotnych dotacji na rozwój biznesu i nie traktujemy naszych klientów jak beneficjentów, ale podchodzimy do nich jak do partnerów biznesowych, z którymi chcemy wspólnie zarabiać. Absolutnie nie jest moim celem krytykowanie jakiejkolwiek formy działań różnych inkubatorów. Każda z nich jest z pewnością potrzebna, ale też każda skierowana jest do innej grupy odbiorców. W InQbe poszukujemy osób, które mają własny pomysł na siebie, wierzą w niego i są nastawione na sukces. Odpowiedni zespół to klucz do jego osiągnięcia i zdarzyło się nam, że odrzuciliśmy propozycje projektu, nie dlatego że był słaby, ale dlatego, że nie wierzyliśmy w zespół, który chciał go zrealizować. Były również sytuacje, w których ktoś przyszedł do nas z jednym pomysłem, ale w trakcie tworzenia biznes planu modyfikacje okazały się tak
Często spotykam się z osobami, które mówią, że mają ciekawy pomysł, a od inkubatora oczekują wsparcia w jego promocji i sprzedaży. Oczywiście, jeżeli ktoś będzie zainteresowany skorzystaniem z sieci kontaktów InQbe, to jestem jak najbardziej za. Osobiście jednak dość sceptycznie podchodzę do projektodawców, którzy chcą skupić się wyłącznie na stworzeniu i rozwoju własnego produktu lub usługi, starając się zepchnąć odpowiedzialność za rynkową walkę na kogoś innego. Internet jest pełen doskonałych pomysłów, które jednak nie są tak znane jak Google czy Facebook, ponieważ nikt nie wiedział jak je sprzedać. Nie o taki biznes nam chodzi… Dlatego na samym początku oczekujemy, że zgłaszający się do InQbe projektodawcy będą mieli nie tylko futurystyczną wizję stworzenia innowacyjnego rozwiązania, lecz także, a może przede wszystkim, pomysł na jego monetyzację. Z naszej perspektywy – InQbe stanowić ma przede wszystkim brakujący element finansowy układanki, który zapewnia w pierwszej kolejności finansowanie, w drugiej pomoc merytoryczną, natomiast w żaden sposób nie zwalnia nikogo z codziennej, żmudnej walki rynkowej, gdzie cel nadrzędny od zawsze jest taki sam – sprzedać.
Inkubator to nie maszynka, do której wrzuca się karteczkę z pomysłem na biznes, a po chwili zaczynają wypadać zarobione pieniądze. Jeżeli zatem, drogi czytelniku, myślisz o tym, aby wspólnie z nami realizować swój pomysł na biznes, to wiedz, że jesteś bardzo mile widziany. Zanim jednak przyjdziesz na spotkanie, lub zadzwonisz, odpowiedz sam sobie na kilka prostych pytań: dla kogo jest mój produkt/usługa? kto będzie moją konkurencją? jak chcę sprzedawać, w jaki sposób chcę dotrzeć do moich klientów? dlaczego ktoś ma chcieć za to zapłacić? Odpowiedzi na te pytania będziemy chcieli usłyszeć od Ciebie. Jeśli nie będziesz ich znał lub miał chociaż przypuszczalne szacunki, to rozmowa z inkubatorem przedsiębiorczości przypominać będzie wyprawę na ryby, z tą tylko różnicą, że wędki zostały w domu. ■
e-PROFIT 5
Rynkowe trendy
From fog to cloud Maciej Kasperowicz specjalista ds. IT – InQbe Elektroniczny świat nieubłaganie przyspiesza! Mamy do dyspozycji coraz to szybsze łącza internetowe, a z drugiej strony jesteśmy zmuszeni przechowywać coraz to większe ilości danych. Filmy, zdjęcia, gry, muzyka są lepszej jakości, co skutkuje wzrostem wagi pojedynczych plików. Stacjonarny sprzęt komputerowy i urządzenia mobilne są tańsze i łatwiej dostępne. Możemy już dzisiaj korzystać z pełnego wachlarza urządzeń, które pozwalają nam być online w najbardziej nietypowych miejscach. Foto: InQbe, sxc.hu / Montaż: IMOGEN
6 e-PROFIT
Rynkowe trendy Duża ilość urządzeń w jednym domu, biurze to problemy z automatyczną synchronizacją danych. Kiedy pracowaliśmy na jednym komputerze stacjonarnym, a zaczęły pojawiać się laptopy, użytkownicy byli zachwyceni nowym poziomem „mobilności”. W jednej chwili można było spakować sprzęt do torby, wrócić do domu, uruchomić to samo środowisko ponownie i kontynuować pracę. Dzisiaj jesteśmy w epoce wszechobecnej chmury, urządzenie, z którego korzystamy, powoli traci na znaczeniu, bo większość rzeczy potrafimy synchronizować. Do lamusa odchodzi także problem kopii bezpieczeństwa naszych danych. Posiadając wrażliwe pliki na wielu urządzeniach lub na serwerach dostawcy usług,
Google Drive To dość nowa usługa giganta z Mountain View. Jej oficjalna premiera odbyła się w kwietniu 2012 r. Od dłuższego czasu Google próbuje scalić większość swoich usług, wiec przy okazji uruchomienia GDrive, połączyła ją z już istniejącymi narzędziami – Docs, Picasa i usługą pocztową Gmail. Uruchamiając pierwszy raz aplikację z poziomu istniejącego konta Google, otrzymujemy dostęp do wszystkich naszych dokumentów, które mieliśmy w usłudze Docs. Usługa działa sprytnie, synchronizuje nam momentalnie zmiany w ustalonym katalogu na dysku komputera. Edycję dokumentów stworzonych przez Google Docs wykonuje się w przeglądarce i problemem w tym przypadku jest braku internetu. Uniemożliwia on edycję w trybie offline. Jednak według nieoficjalnych informacji usługa „Google Drive Offline”, wraz z dodatkową dystrybucją na systemy Linux, ma pojawić się za około 5 tygodni. Wielkość powierzchni w modelu Freemium nie powala, ale na uwagę zasługuje możliwość rozszerzenia pojemności dysku aż do 16 TB. Cena 799,99 dol. jest dość wysoka, lecz być może z efektem synergii w postaci połączenia pozostałych usług skłoni klientów biznesowych do skorzystania z tej usługi.
awaria jednego z urządzeń „przypiętych” do chmury nie kończy się permanentną utratą danych. Mamy już narzędzia, dzięki którym nie powinniśmy słyszeć o sytuacji, gdy któryś z naszych znajomych stracił zdjęcia z ostatnich 5 lat w wyniku awarii komputera czy dysku zewnętrznego. Aby nasze komputerowe życie stało się przyjemniejsze i bezpieczniejsze, musimy wybrać jednego z dostawców wirtualnych dysków. To, co nas ogranicza – jeżeli chodzi o jakość, niezawodność i ilość przechowywanych danych – to cena tych usług. Dla osób, które nie są zorientowane w rynku tego typu aplikacji przedstawiamy krótki przegląd najciekawszych z nich.
Microsoft SkyDrive Usługa kolejnego globalnego giganta nie różni się wiele od GDrive, jeżeli chodzi o model działania. Instalujemy program, logujemy się naszym Microsoft LiveID, ustawiamy synchronizowany katalog i mamy to narzędzie gotowe do pracy. Pliki między urządzeniami z zainstalowanym SkyDrivem są synchronizowane. Zaletą jest edycja offline dokumentów na naszym urządzeniu za pomocą pakietu Office. Możemy też skorzystać z edytorów w przeglądarce, które są elementem pakietu Microsoft Office Web Apps. Cena za powiększenie konta jest dość atrakcyjna, ale musimy zapłacić za określony plan na rok z góry. Co przy powolnym wzroście przechowywanych danych jest dość nieelastyczne.
Dropbox To chyba najbardziej znana i rozpowszechniona usługa tego typu, której premiera odbyła się w 2008 r. Ogromną popularność zawdzięcza systemowi motywacji użytkowników. Po utworzeniu konta otrzymujemy 2 GB darmowej powierzchni. Możemy ją jednak powiększyć
e-PROFIT 7
Rynkowe trendy o 16 GB, zapraszając znajomych do rejestracji w serwisie. Za każdego otrzymujemy 500 MB darmowej powierzchni. Taki przykład zastosowania marketingu wirusowego spowodował lawinowy wzrost popularności aplikacji. Dzięki udostępnieniu API umożliwiającemu integrację własnych serwisów z Dropboxem przez 4 lata powstało wiele aplikacji stworzonych przez niezależnych programistów, które sprawiają że Dropbox jest atrakcyjniejszą usługą. Można tu na przykład wymienić usługi związane z pobieraniem na swoje konto plików z serwerów FTP, SFTP, Microsoft SkyDrive, Google Drive, Google Docs bądź wtyczki do popularnych systemów zarządzania treścią, dzięki którym z łatwością możemy przenosić funkcjonalności Dropboxa na naszą stronę.
Kolejne dwie usługi są na stałe zainstalowane w systemach operacyjnych.
Apple iCloud iCloud wydany w 2011 r. jest na pewno znany większości użytkowników sprzętu firmy Apple. Usługa pozwala, oprócz plików, tworzyć kopie bezpieczeństwa takich danych jak poczta, kontakty, notatki czy dane z kalendarza. Wszystkie informacje można odtworzyć na innym urządzeniu Apple. Plusem jest to, że za pomocą iCloud Control Panel i programu pocztowego Microsoft Outloock jesteśmy w stanie zarządzać tymi danymi także z poziomu systemu Windows, podobnie jak w programie iTunes. Minusem usługi natomiast jest działanie głównie w grupie urządzeń firmy Apple, roczny okres rozliczeniowy i mała, maksymalna powierzchnia dysku prawdopodobnie związana z ograniczoną pojemnością urządzeń mobilnych Apple (maksymalnie 64GB).
UbuntuOne UbuntuOne jest natomiast częścią systemu Ubuntu, dystrybucji Linux rozwijanej przez firmę Canonical. Oprócz standardowych opcji synchronizacji danych, dostajemy dodatkowo możliwość korzystania z Ubuntu One Music Store oferującej zakup i korzystanie z muzyki na wszystkich urządzeniach z Ubuntu.
8 e-PROFIT
Chociaż firma Canonical była często krytykowana za używanie logo Ubuntu w typowo komercyjnej usłudze, to stworzenie tej platformy wydaje się dobrym kierunkiem w popularyzowaniu niszowego Linuxa. Na polskim podwórku także możemy znaleźć dość urozmaiconą ofertę synchronizacji i przechowywania danych. Różnego typu usługi są jednak trochę droższe i mniej urozmaicone, co pokazuje, jak trudno konkurować z zachodnimi gigantami. W takim przypadku nie ma problemu z fakturami VAT, który jest koniecznością dla firm, a ewentualną pomoc uzyskujemy w języku polskim, co dla wielu użytkowników jest bardzo ważne.
Storino Usługa bardzo podobna do opisywanego wyżej Dropboxa. Wykorzystuje podobne mechanizmy pozyskiwania powierzchni dyskowej – za zachęcenie znajomego do korzystania z usługi. Dla indywidualnych użytkowników jest oferta umożliwiająca rozszerzenie powierzchni do 64 GB, która rozliczana jest rocznie. Klienci firmowi mogą skorzystać z opcji pozwalającej zarządzać kontami użytkowników, przypisując im prawa dostępu i ograniczenia w dostępie do powierzchni. Dla użytkowników korzystających z wersji Freemium udostępniono możliwość synchronizowania na urządzeniach mobilnych z systemem Android i iOS jedynie przez pierwszy miesiąc korzystania z usługi.
GG Dysk Jakiś czas temu w ramach komunikatora Gadu-Gadu uruchomiona została usługa wirtualnego dysku. Naturalną ewolucją było dodanie usługi synchronizacji i dzielenia się plikami z innymi użytkownikami sieci GG. Usługa oferuje jedynie 3 GB w trybie Freemium i nie pozwala na razie na rozszerzeniem jej do wersji płatnej. Dobrze rozwiązany model dzielenia się ze znajomymi z listy kontaktów nie daje jednak możliwości przechowywania dużych ilości danych na dysku. Jest także niebezpieczeństwo, że dane zostaną usunięte, jeżeli użytkownik nie zaloguje się przez kolejne 180 dni.
Rynkowe trendy Istnieje jeszcze gro mniej znanych serwisów internetowych oferujących niezłe parametry w dobrej cenie. Przykładem możliwości ulokowania dość dużej ilości danych jest serwis Sendspace.pl. Jest to jeden ze starszych projektów na naszym rynku. Nie oferuje dużego wachlarza aplikacji do przesyłania plików, daje jednak możliwość połączenia się przez protokół FTP, który pozwala na podpięcie usługi jako zdalny dysk w systemie Windows. Przechowywanie plików w chmurze jest skutecznym i wygodnym rozwiązaniem. Ten model dostępu do danych prawdopodobnie przyjmie się szeroko w związku z elegancją tego rozwiązania i oszczędnościami, które ze sobą niesie. Jak wszystkie rewolucyjne rozwiązania i to ma swoje minusy, na które trzeba zwrócić uwagę. Oprócz tego, że możemy stracić nielegalnie posiadane dane lub być za ich udostępnianie ścigani, możemy także paść ofiarą zamknięcia serwisów serwujących tego typu pliki. Zdarzyło się to już na początku tego roku w przypadku serwisu Megaupload.com. Znany ze serwowania nielegalnych treści portal posiadał także armię klientów, którzy przetrzymywali tam prywatne dane i po spektakularnej akcji FBI stracili do nich dostęp. Prawdopodobnie większość tych danych użytkownicy ci stracili bezpowrotnie. Korzystając z takich usług i posiadając tam wrażliwe dane, musimy zaufać dostawcy, który odpowiada za ich przechowywanie. Nie jesteśmy w stanie
sprawdzić, czy nasze dane są odpowiednio szyfrowane i czy hasła są bezpiecznie przechowywane. Przykładem tego, że z jednej strony usługodawcy gwarantują nam anonimowość, a z drugiej strony mogą być zmuszeni do ich ujawnienia, są tutaj firmy, które mają siedzibę w Stanach Zjednoczonych. Microsoft przyznał jakiś czas temu, że dane w jego chmurze mogą być udostępniane rządowi na mocy ustawy o zapobieganiu terroryzmowi „Patriot Act”. Po takiej deklaracji musimy być świadomi, że przykładowo nasze dokumenty w usłudze Google Docs mogą być śledzone przez osoby trzecie. Tak czy inaczej, będziemy obserwować rozwój tego typu aplikacji i wejścia w ten rynek dużych graczy, a co za tym idzie miarowy spadek cen i zwiększenie jakości oferowanych usług, a to dla nas konsumentów jest najważniejsze. ■
Google Drive https://drive.google.com/start#home SkyDrive http://www.microsoft.com/poland/skydrive/ Dropbox http://www.dropbox.com/ Apple iCloud http://www.apple.com/pl/icloud/ UbuntuOne http://one.ubuntu.com/ Storino http://storino.pl/ GG Dysk http://beta.gg.pl/info/dysk Sendspace http://www.sendspace.pl/
Powierzchnia
Maksymalna wielkość pliku
Przybliżona cena za 100 GB/miesiąc
Maksymalna powierzchnia pojedynczego dysku
Programy i protokoły dostępowe
Google Drive
5 GB
10 GB
17 zł
16 TB
Windows, Mac, Chrome OS, Android, przeglądarka
SkyDrive
7 GB
2 GB
14 zł
100 GB
Dropbox
2 GB
bez ograniczeń
66 zł
1 TB
iCloud
5 GB
nieznana
56 zł
50 GB
Windows, Mac, iOS
UbuntuOne
5 GB
5 GB
50 zł
1 TB
Windows, Ubuntu, Android, iOS
GG Dysk (PL)
3 GB
2 GB
brak
3 GB
Windows, Mac, Android, iOS
Storino (PL)
4 GB
nieznana
155 zł
1 TB
Windows, iOS, Android, przeglądarka
Sendspace (PL)
10 GB
2 GB
9,90 zł
100 GB
Serwis
Windows, Mac, iOS, przeglądarka Windows, Mac, Linux, iOS, Android, Symbian, BlackBerry, przeglądarka
Przeglądarka, protokół FTP
e-PROFIT 9
Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN
Rynkowe trendy
Bezpieczne pozycjonowanie Marek Dornowski rozmawia z Arturem Pleskotem i Sławkiem Rodziewiczem z Linkolo.pl Trudno wyobrazić sobie dzisiejszy e-biznes bez pozycjonowania i wszystkiego tego, co związane jest z SEO. Ostatnimi czasy coraz więcej osób zastanawia się jednak nad przyszłością branży. Działania Google na rynku polskich porównywarek cen, a mówiąc konkretnie wycięcie ich z wyników wyszukiwania, odbiły się szerokim echem i ciągle wywołuje emocje. Jak wy, jako osoby dla których pozycjonowanie to chleb powszedni, odnosicie się do tego całego szumu? Artur: Rzeczywiście, dużo się dzieje. Wiele osób mówi o zmianach w algorytmie Google, zresztą te zmiany pokazały, że nie jest on doskonały, bo filtry eliminujące te podmioty, o których wspomniałeś, były nałożone ręcznie. Przeważają opinie, że była to typowa akcja mająca na celu pokazanie wszystkim serwisom, które na potęgę łamały wytyczne Google, że żarty się skończyły. Z pewnością da to do myślenia innym serwisom, które do tej pory traktowały te wytyczne jedynie jako niezobowiązującą do niczego sugestię. Masz tu na myśli stosowanie pozycjonowania, czyli tzw. black SEO?
nielegalnych
metod
Artur: Tak, chodzi przede wszystkim o spamowanie linkami wszelkiego rodzaju serwisów. Czyli Google broni jakości swojego produktu? Sławek: Zdecydowanie tak. Wyobraź sobie, że chcesz kupić telewizor. Masz wstępnie wybraną markę i zależy Ci na poznaniu opinii innych użytkowników. Wpisujesz model tego telewizora i zamiast opinii masz wyłącznie oferty kupna z różnych sklepów i porównanie cen. A przecież nie o to Ci chodziło, gdybyś chciał porównać sobie ceny, po prostu skorzystałbyś z porównywarki. Tymczasem ty potrzebujesz opinii, informacji. Nie znajdujesz jej, więc idziesz gdzie indziej. Sam jestem na etapie kupna pewnego towaru i mam problem, bo trudno jest znaleźć w sieci obiektywne opinie o nim.
Sławek: Teoretycznie tak powinno się stać. Artur: Wygrać z black SEO będzie bardzo trudno. Jeśli Google ostatecznie się to uda, to chwała mu za to. Na razie jeszcze takiego rozwiązania nie widać, a nie ma co ukrywać, że pozycjonowanie całkowicie zgodne z wytycznymi Google jest po prostu droższe. Sławek: Myślę, że to będzie trochę taka zabawa w kotka i myszkę. Jak Google poradzi sobie z SWL (system wymiany linków – przyp. red.) w obecnej formie, pewnie zaraz gdzieś obok pojawi się inna zmutowana wersja. Jakie jest ryzyko z punktu widzenia klienta, który korzysta z metod black SEO? Sławek: Bardzo duże, jeżeli przykładowo 90% ruchu jest z wyszukiwarki, to ryzykuje praktycznie wszystko. Artur: Jeżeli jakiś sklep ma swój kanał sprzedaży w sieci i nagle zostanie on zablokowany, to nie ma innego wyjścia, jak znaleźć drugi kanał sprzedaży. Skorzysta wiec najpewniej z Adwordsów, czyli pieniądze z pozycjonowania zostaną w Google. Czyli idziemy w kierunku rozwoju SEM? Czyli takiego black SEO, ale zalegalizowanego przez Google. Artur: Trochę to uprościłeś, ale tak to nazwijmy. (Śmiech). Sławek: Przypuszczam, że tak. Jest tu jeszcze kwestia kosztów SEM, które są stosunkowo wysokie. Ale jeżeli staniesz przed barierą: albo korzystasz z SEM, albo nie ma Cię w Google, to właściwie nie ma się nad czym zastanawiać. Gdzie zatem widzicie przyszłość pozycjonowania? Artur: Budowa bardzo dobrego zaplecza. To wymaga więcej pracy, ale internet musi się trochę uporządkować. ■
Foto: Arkadiusz Howara
Czy ta akcja zmieniła rynek SEO? Artur: Więksi gracze pewnie nadal będą działać swoimi metodami, ale część mniejszych graczy z pewnością podwójnie przypatrzy się swojej strategii. Czyli z punktu widzenia przeciętnego użytkownika sieci, te zmiany powinny ułatwić nam szybsze dotarcie do poszukiwanych informacji? Artur Pleskot
10 e-PROFIT
Sławomir Rodziewicz
Rynkowe Trendy
Kawa, mobile i nowy marketing Marcin Małecki Mobile jest dziś jednym z najgorętszych trendów w marketingu. Marketerzy prześcigają się w pomysłach na coraz to efektowniejsze aplikacje mające promować ich marki przy pomocy naszych smartfonów. Sięgają po QR kody, geolokalizację, elementy społecznościowe, technologie augmented reality. Wykorzystują potężne procesory, kilku megapixelowe aparty, kamery HD, moduły GPS czy NFC upchnięte w naszych telefonach. Czy można jednak stworzyć świeżą i ciekawą aplikację mobilną dla dużej marki opartą o tak banalną funkcję naszych smartfonów jak budzik? Okazuje się, że tak. Świetnym przykładem na to jest aplikacja Starbucks Early Bird. Projekt, z którym wiąże się pewna bardzo ciekawa historia. Większość z nas bardzo dobrze zna mechanizm drzemki, który posiadają budziki naszych telefonów (czy ktoś jeszcze korzysta z tradycyjnych budzików?). Ci wszyscy, którzy go znają, z pewnością korzystają z niego często. Zamiast wstać od razu po tym, gdy budzik zadzwoni, naciskamy guzik, który pozwala nam jeszcze chwilę podrzemać. A potem jeszcze chwilę i jeszcze chwilę, i jeszcze... Trudno jest się wyrwać z takich drzemek, a czas leci szybko. W pewnym momencie drzemanie może okazać się sporym problemem. Zamiast spokojnie rano przygotować się do pracy, zbieramy się w pośpiechu i pędzimy na złamanie karku. Co jednak począć, by zmobilizować się do wstawania po pierwszym dzwonku, skoro drzemanie sprawia nam tyle przyjemności?
tego, że rano zaglądamy do Starbucksa. Sytuacja win-win. Nasza słabość zostaje pokonana, a marka zyskuje lojalnego klienta. Czy to nie pokazuje, jaki potencjał drzemie w mobile marketingu? A teraz najciekawsze. Aplikacji Starbucks Early Bird nie znajdziemy w App Storze. Dlaczego? Ponieważ nie jest ona projektem Starbucksa, a jedynie pomysłem dwóch przedsiębiorczych studentów – Mate’a Nagy’ego oraz Jespera Erikssona – którzy postanowili narobić trochę zamieszania i zwrócić uwagę marki na siebie. Czy to się udało? Zamieszanie z pewnością. Filmy zamieszczone przez nich na YouTube i Vimeo prezentujące aplikację błyskawicznie rozeszły się po sieci dzięki sile social mediów. Temat podchwyciły również tradycyjne media. Co prawda sam Starbucks oficjalnie nie okazał zainteresowania aplikacją, ale pomysłem zainteresowały się już inne marki, więc jest szansa, że niebawem wejdzie on w życie. ■
Okazało się, że odpowiedź na nie jest dosyć prosta. Zamieńmy drzemki na inną przyjemność. Jaką? Oczywiście, w przypadku Starbucksa najlepiej by był to kubek gorącej kawy. Tutaj z pomocą przyszła – bardzo modna ostatnimi czasy – grywalizacja. Dla tych, którym udało się jeszcze jakimś cudem nie spotkać z tym terminem, krótkie wyjaśnienie: grywalizacja to przeniesienie mechanizmów znanych z gier do rzeczywistego świata po to, by zmieniać ludzkie zachowania. Jak to wygląda w praktyce, możemy zobaczyć właśnie na przykładzie Starbucks Early Bird. Aplikacja działa w bardzo prosty sposób. Przed snem ustalamy godzinę, o której budzik ma nas rano wybudzić ze snu. Wstając, wyłączamy budzik. Nie wolno nam skorzystać z funkcji drzemki! Udało się? Otrzymujemy jedną gwiazdkę. Następnego dnia powtarzamy cały proces i otrzymujemy kolejny punkt. Kiedy uda nam się zebrać 5 gwiazdek z rzędu, na naszą kartę programu lojalnościowego Starbucks Card zostaje dodany kupon na darmową kawę. Po jakimś czasie wchodzi nam w nawyk wstawanie za pomocą budzika Early Bird i przyzwyczajamy się do
Marcin Małecki
Redaktor naczelny serwisu NowyMarketing, współtwórca MamStartup.pl
Foto: Mamstartup.pl, sxc.hu / Montaż: IMOGEN
Takie pytanie postawili sobie twórcy aplikacji Starbucks Early Bird.
e-PROFIT 11
Rynkowe trendy
Mailing na usługach e-commerce Sprzedaż w internecie coraz bardziej wypiera tę tradycyjną i jest to niezaprzeczalny fakt. Coraz więcej producentów i dystrybutorów z różnych segmentów handlu decyduje się postawić na sprzedaż online i tam prowadzić swoją ofensywę. Pomocny w tym celu okazuje się e-mail marketing, umiejętnie stosowany może przynieść oczekiwane rezultaty. Jacek Konsek – clients service executive, Inis Sp. z o.o.
– Dlaczego nie otrzymałem 20% rabatu na pierwsze 3 miesiące korzystania z Państwa oferty? – dziwiłem się ostatnio w jednym z salonów znanego operatora telefonii komórkowej.
tylko kilka przykładów firm, które – decydując się na taki model sprzedaży – osiągnęły rekordowe wyniki i ogromne zyski. Główną ideą klubów zakupowych jest sprzedaż markowych produktów za relatywnie niskie ceny. 70-procentowy rabat na ekskluzywne buty włoskiego producenta, megaobniżka na modny zegarek – czy nie brzmi to zachęcająco?
– Ponieważ oferta ta obowiązuje tylko w przypadku zakupu poprzez nasz sklep Kluby zakupowe mają przyciągnąć klientów, którzy internetowy – wyjaśniono mi. Ten, ale również sporo innych przykładów, pokazuje obecny trend w sprzedaży wszelkiego rodzaju usług i towarów. Wniosek: Zostań w domu i kup przez internet – zaoszczędzisz czas i może załapiesz się na atrakcyjny rabat. Weźmy na ten przykład sklep odzieżowy, który specjalizuje się w modnych, lifestyle’owych kreacjach dla kobiet i mężczyzn. Posiadając określony budżet na działania e-commerce, należałoby zastanowić, jakie działania będą najskuteczniejsze w dobie masowych promocji i bombardowania klientów wszechobecnymi wyprzedażami oraz megaatrakcjami. Bardzo ciekawą alternatywą do tradycyjnych form sprzedażowych jest koncepcja klubów zakupowych. W Polsce jeszcze niezbyt popularna, choć na zachodzie Europy już praktykowana i to z zaskakującymi efektami. Brand4Friends, Linea Fashion czy BuyVIP to
12 e-PROFIT
zaopatrując się w „lepsze” produkty, będą mieli satysfakcję, że za podobne pieniądze mogą mieć coś z górnej półki.
Warto więc rozpocząć działania e-mail marketingowe od zbudowania lub powiększenia bazy adresowej i realizować wysyłkę do określonej grupy docelowej. Zdecydowanie łatwiej dotrzeć jest do konkretnego targetu, stosując różne kreacje mailingowe – dla mężczyzn z eleganckim zegarkiem czy markowym polo, dla kobiet z nową kolekcją butów czy tunik. Pozyskanie potencjalnego klienta to połowa sukcesu. Kolejny etap działań powinien zakończyć się sprzedażą oferowanych produktów. Kowalskiego, który zapisał się na nasz newsletter, powinniśmy, oczywiście, przywitać i podziękować za subskrypcję, a także cyklicznie informować o kolejnych promocjach.
Rynkowe trendy
Warto przy tym przeanalizować profil behawioralny nowych subskrybentów i na podstawie ich zachowań (np. mapa kliknięć) skoncentrować swoje działania na konkretnym produkcie.
w postaci mailingu jest jak najbardziej wskazana. Zerknijmy na opisywany przypadek przez pryzmat reklamodawcy i budżetu, którym dysponuje. Jak najskuteczniej wydać go na działania mailingowe?
Dobre efekty można zaobserwować po spersonalizowanych i dedykowanych kampaniach, które powinny być częstsze w pierwszym okresie po zapisie na newsletter. Nie należy się bać nawet codziennych informacji z nowymi ofertami, które nierzadko przynoszą spodziewany efekt.
Najrozsądniejszym rozwiązaniem tego problemu jest dywersyfikacja działań polegająca na przeznaczeniu części budżetu z jednej strony na kampanię zasięgową, z drugiej strony z kolei na akcje efektywnościowe. Stosunkowa tania wysyłka w modelu CPM z atrakcyjną kreacją, wyraźnym Call To Action i przemyślanym landing pagem to dobre rozwiązanie.
W strategii e-mail marketingowej nie powinno również zabraknąć miejsca na wiadomości triggerowane. Są to akcje mailingowe będące następstwem konkretnej akcji odbiorcy. Jeśli więc subskrybent naszego klubu zakupowego obchodzi wkrótce urodziny, to warto przygotować dla niego dedykowaną kampanię ze specjalną zniżką. Można posunąć się jeszcze bardziej i wysłać atrakcyjną wiadomość triggerowaną do klienta, który dokładnie miesiąc temu zapisał się na newsletter. Tego typu mailing można również zrealizować do osób, które dotrą do upragnionego przez nas koszyka zakupów, lecz z różnych przyczyn nie zrealizują transakcji. Delikatna, a zarazem błyskawiczna, sugestia
Zwiększenie zasięgu nabiera szczególnej wagi w przypadku nowych graczy na rynku, którzy chcą wejść do gry o klienta i zaistnieć w świadomości jak największego grona odbiorców. Warto również sprawdzić efektywność kampanii w modelach rozliczanych za kliki (CPC), zamówienie (CPO) bądź sprzedaż (CPS). Szczególnie ta ostatnia forma pozwala w krótkim czasie powziąć konkretne informacje na temat efektywności prowadzonych działań, choćby poprzez spływające zamówienia bądź sprzedaże.
Podsumowując, warto wypunktować kilka niezbędnych czynności, które powinny zostać wykorzystane w działaniach e-mail marketingowych mających zwiększyć sprzedaż: -
precyzyjne zdefiniowane grupy docelowej wraz z podziałem na wiek oraz płeć przygotowanie różnych kreacji oraz contentów dla odpowiednich targetów komplementarne działania – mailing zasięgowy oraz/i kampanie efektywnościowe permanentna analiza prowadzonych działań i doraźne akcje: a) cykliczna wysyłka newsletterów b) analiza mapy kliknięć (profil behawioralny odbiorcy) – zdefiniowane preferencji c) wiadomości triggerowane - analiza przeprowadzonych kampanii i wybranie najefektywniejszego modelu działań Nie ulega wątpliwości, że sprzedaż online posiada zdecydowanie więcej możliwości od tradycyjnej formy. Umiejętne wykorzystanie dostępnych narzędzi oraz przemyślana strategia marketingowa wykorzystująca działania e-mail marketingowe może pozwolić na zwiększenie zysków ze sklepu internetowego. ■
e-PROFIT 13
Rozmowa miesiąca
14 e-PROFIT
Tomasz Jażdżyński – Prezes Zarządu GG Network S.A.
Rozmowa miesiąca Są w polskiej branży internetowej ludzie, których nie znać po prostu nie wypada. Tak jak nie można nazwać się koneserem brytyjskiej muzyki rozrywkowej, nie potrafiąc wymienić składu The Beatles, tak trudno być związanym z polskim e-biznesem i nie kojarzyć takich marek jak Interia.pl, WP.pl, Bankier.pl czy Gadu-Gadu. Co je łączy ze sobą? – Postać Tomasza Jażdżyńskiego.
Na komunikacji mozna zarobicć Panie Tomku, mając do wyboru partyjkę golfa w telewizji lub walki MMA, na co się Pan decyduje? Najchętniej to mecz piłki nożnej. Jednak gdybym musiał koniecznie wybrać, byłaby to raczej partyjka golfa. No to jestem zdziwiony, bo podobno MMA to sport dla ludzi lubiących silne emocje i wyzwania, a Pan chyba do takich należy? Sądzę, że tak, zresztą wszyscy dookoła tak mi mówią, więc zakładam, że jakieś ziarno prawdy musi w tym być. Mało kto ma odwagę powiedzieć, że jego głównym konkurentem jest Facebook. Pan tego nie ukrywa. Bo takie są realia. Nie należy tego rozumieć w taki sposób, że my chcemy wypchnąć Facebooka z jego głównego obszaru działania w Polsce. Tak wielkich ambicji nie mamy, to nie nasz cel. Niewątpliwie jednak Facebook jest naszym konkurentem, zresztą chyba jedynym poważnym. To trochę tak jak dla Telekomunikacji Polskiej S.A. – z jej całą infrastrukturą, łączami i tak dalej – podstawową konkurencją są sieci komórkowe. Czy one robią to samo? No nie do końca, ale mimo to są największą konkurencją.
Podobnie jest z Facebookiem i Gadu-Gadu. My mamy komunikator, któremu bliżej jest do czegoś, co można nazwać telefonem w internecie. Facebook to jest coś… w stylu pubu lub jakiegoś miejsca spotkań. Nie zmienia to jednak faktu, że tu i tu ludzie się komunikują. I jeśli spędzą godzinę w jednym miejscu, to nie spędzą jej w drugim. W sposób oczywisty więc te rzeczy konkurują. Może nie bezpośrednio, ale przecież częścią Facebooka jest też komunikator. Skupmy się teraz na chwilę na Pana osobie. Przeglądając Pana zawodowe CV, widzimy Wirtualną Polskę, Interię, Bankiera – same znane marki. Które wyzwanie w dotychczasowej Pana karierze było największe? Pomijając moją obecną przygodę z Gadu-Gadu, która trwa, więc nie czas by ją jeszcze podsumowywać, to chyba było to wyprowadzenie na prostą Interii. Wówczas rynek był podzielony pomiędzy Wirtualna Polskę i Onet. Siła przyzwyczajenia użytkowników sprawiała, że trudno było się wcisnąć. Interia nie była zresztą jedynym kandydatem, by dostać się do tortu. Musieliśmy konkurować z portalami, za którymi stały Telekomunikacja Polska czy Agora. Gdzieś pod koniec 1999 roku ukazał się w renomowanej gazecie ranking, w którym zachodni
e-PROFIT 15
Rozmowa miesiąca eksperci oceniali procentowo szanse na przetrwanie dla poszczególnych portali. Interia dostała 1–2%. Dziś jest 3 portalem w Polsce. Wracając jednak do początku tego stulecia, mieliśmy dobry produkt, dobrą technologię, ale pieniędzy na rynku nie było. W takiej sytuacji utrzymanie firmy zatrudniającej 120 osób, wyłącznie z przychodów z ówczesnego rynku reklamowego, było rzeczą niewykonalną. Giełda okazała się dla nas jedyną możliwością pozwalającą w ogóle przetrwać. Kiedy spojrzymy wstecz na zasady panujące wówczas w obrocie giełdowym, to był to zupełnie inny świat niż dzisiaj. Wszystko było też znacznie bardziej sformalizowane i skomplikowane. Kiedyś będąc 3 portalem, było się jednocześnie 3 firmą internetową. Dziś rynek wygląda zupełnie inaczej. Czy kierunek rozwoju e-biznesu w Polsce czymś Pana zaskoczył? Osobiście gdy słucham osoby z branży nowych technologii, która mówi mi, że wie, co będzie za 2 lata, patrzę na nią podejrzliwie. A jeśli ktoś mówi, że wie, co będzie za 5 lat, to trzeba go traktować z przymrużeniem oka i raczej rozejrzeć się za dobrą pomocą lekarską dla niego. Oczywiście, pewne rzeczy można szacować. Jasne było, że mniejsze podmioty muszą wejść na rynek, że sytuacja z lat 2003–2004 – gdy 80% rynku internetowego miały 3 największe firmy – nie będzie trwać wiecznie. Ale że będzie to akurat wyszukiwarka, którą wypuści Google i ona zapewni ruch tym mniejszym podmiotom, a one będą ją wspierać – tego raczej nikt nie przypuszczał. To, że komunikacja w internecie jest ważna, wiedzieli wszyscy, ale że tak się ukształtuje, stworzy się cała sieć społecznościowa, wówczas nie było to takie oczywiste. Niedawno jedna z bardziej znanych osób internetu zarzuciła Facebookowi, że niszczy internet, bo zamyka pewne funkcjonalności w jednym miejscu. Ludzie z Facebooka będą mieli pewnie całkowicie odmienne zdanie, twierdząc, że tworzą standard, z którego każdy może skorzystać. Niewątpliwie sieć się centralizuje. Poza paroma krajami na świecie jest jedna wyszukiwarka. Poza paroma wyjątkami jest jedna sieć społecznościowa. Ale czy to dobrze? Interia i Gadu-Gadu – to dla przeciętnego internauty 2 marki oferujące coś zupełnie innego. Ale gdyby przyjrzeć się bliżej, to właściwie wszystkie firmy, dla których Pan dotychczas pracował, można byłoby sprowadzić do słowa komunikacja. Zgadza się Pan z tym?
16 e-PROFIT
Nie do końca. Internet jest taką piękną branżą, ponieważ jest w nim praktycznie wszystko. Jest tam poczta – bo są systemy mailowe, jest telekomunikacja – bo są systemy typu komunikatory czy czaty, jest handel – bo jest Allegro i wszystkie inne sklepy, jest bankowość – wiele operacji bankowych odbywa się przecież wyłącznie przez internet, są wreszcie media – bo przecież mamy portale informacyjne. W internecie tak naprawdę jest wszystko. Komunikacja jest tylko częścią internetu, owszem istotną, w znanych markach stanowiącą nawet 80% trzonu biznesu. Faktycznie każdy z podmiotów, w których pracowałem, działał również w tym zakresie. Chyba z tego wszystkiego, co można znaleźć w sieci, najmniej wspólnego miałem dotychczas z e-commerce i raczej jestem już nie w tym wieku, by to zmieniać, chociaż …nigdy nie mów nigdy. Wróćmy zatem do Gadu-Gadu, a właściwie GG. Ostatnio trochę się w komunikatorze pozmieniało. Można odnieść wrażenie, że dość uważnie studiowaliście funkcjonalności Facebooka. W którym miejscu? Nie zgadzam się z tym. My dopiero wypuścimy coś, co w pewnym sensie może być podobne do funkcjonalności Facebooka. Nazywamy to strefą dzielenia. Można tam będzie opublikować ciekawego linka lub krótką wiadomość do wszystkich znajomych. Jeśli chodzi o nasze narzędzia komunikacyjne, uważam, że – póki co – to raczej Facebook mógłby kopiować rozwiązania od nas, a nie odwrotnie. Facebook dopiero uczy się komunikacji czasu rzeczywistego, GG na niej wyrosło. Staram się wyłapać w Państwa ostatnich działaniach myśl przewodnią dotyczącą prowadzonej strategii. Gdzie jest miejsce GG w dzisiejszym świecie sieci społecznościowych, gdzie chcecie być, powiedzmy, za rok? Musimy znaleźć miejsce i taki kierunek, w którym będziemy się rozwijać i współistnieć z Facebookiem, czy kolejną globalną siecią społecznościową. Jeżeli próbowalibyśmy robić to samo, w dłuższej perspektywie szanse na skuteczną konkurencję są dość nikłe. Staramy się wymyślić własną drogę i wykorzystać to, co mamy. Przede wszystkim stale bardzo dobrze rozpoznawalną markę, do której miliony użytkowników każdego dnia ma zaufanie. Według mnie błędem firmy, zresztą zostało to zaakceptowane przez właścicieli, było zbyt duże skupienie się na różnych usługach. To skutkowało lekkim zaniedbaniem podstawowego produktu. Dzisiaj na nim się skupiamy, na komunikatorze. Ważne jest, by nie był to program na komputer, który trzeba
Rozmowa miesiąca zainstalować, ale by była to platforma komunikacyjna dostępna także przez przeglądarkę, przygotowana zarówno na komputer, jak i na urządzenia mobilne. Udało nam się to zrealizować. Dzisiaj nasz komunikator jest typową usługą sieciową, łatwą w użyciu. Chcemy do tego dołożyć najróżniejsze kompatybilne rzeczy. Jeżeli mamy systemy znajomych, mamy usługę opartą o serwery i mamy możliwość rozmowy, przesyłania linków itd. – dlaczego nie dać możliwości przesyłania plików? A jeśli już ją dajemy, dlaczego nie dać możliwości ich przechowywania, a skoro to robimy, dlaczego nie zrobić z tego wirtualnego dysku? Idąc dalej, mamy przecież tę przewagę konkurencyjną, że większość naszych użytkowników ma nasz program zainstalowany na komputerze, więc bez żadnych próśb o instalacje możemy zrobić usługę typowego wirtualnego dysku. A jeśli już to mamy, dlaczego nie dołożyć czegoś, co wykorzystuje tę całą sieć społeczną i relacje społeczne, którymi dysponujemy? Na przykład katalogu, który pozwala dzielić się ze wszystkimi znajomymi naszymi plikami. To wszystko powinno iść właśnie według takiego schematu myślenia. I to od tego roku już się dzieje. Gdzie jest miejsce GG w świecie sieci społecznościowych? GG samo w sobie jest pewną siecią społeczną tworzącą relacje. Do tej pory skupialiśmy się jednak na komunikacji jeden do jednego. Obok są sieci, które skupiają się na komunikacji jeden do wielu, gdzie komunikacja jeden do jednego jest rzeczą bardziej poboczną. Ale skoro konkurencja wchodzi, nazwijmy to na nasz teren, więc i my chcemy zrobić to samo. Oczywiście nie zrobimy drugiego Facebooka, bo to nie ma kompletnie sensu. My jesteśmy dobrym narzędziem i do tego narzędzia różne rzeczy dodajemy. Na razie wirtualny dysk, z czasem inne różne pomysły, ale nie zdradzamy jeszcze jakie. To jest i zawsze będzie darmowe – brzmi znajomo? Tak. Skype czy GG to powszechnie znane „darmowe serwisy”. Można dziś jeszcze zarobić na komunikacji? Można, ale jak widać w 90% będą to modele reklamowe. Są oczywiście promile rynku, gdzie dla biznesowych bardzo wymagających klientów można będzie sprzedawać zaawansowane usługi. Jeśli chodzi jednak o usługi masowe i szerokiego zasięgu, to nikt nie będzie chciał za to płacić. Jest jedna prosta przyczyna: niska bariera wejścia. Oczywiście „niska” ma tutaj relatywne znaczenie, gdyż de facto to są duże pieniądze. Nie da się jednak porównać tego z barierą wejścia na rynku telekomunikacyjnym.
Jeśli zatem na rynku internetowym ktoś wpada na pomysł pobierania opłat za usługę, zaraz znajdzie się tam ktoś, kto zaoferuje dokładnie taką samą usługę za darmo. Gdyby miał Pan zainwestować milion złotych w dowolny startup, niezwiązany z tym, co dziś Pan robi, w jakiej branży szukałby Pan pomysłów? Gdybym wiedział na pewno, to bym to zrobił (śmiech). Odpowiedź poprawna politycznie na dziś to pewnie „inwestycja w kogoś zajmującego się produkcją aplikacji mobilnych”. Tak naprawdę jednak, to nie ma znaczenia. Potrzebna jest po prostu dobra firma. Najbardziej liczą się ludzie i to w ludzi bym zainwestował. Nie da się powiedzieć „zainwestujmy w to”, bo taka jest aktualnie moda. Problem z modami polega na tym, że gdy wszyscy zaczynają w coś inwestować, 95% tych inwestycji nie ma sensu, bo rynek jest po prostu za mały. Zarządza Pan całkiem sporymi podmiotami, ale startupowa praca u podstaw nie jest Panu obca. Odważyłby się Pan dziś sam założyć nowy startup? Teraz jest trudniej, bo rynek jest zapełniony, czy może prościej, bo mamy nadpłynność finansową? Nie mam żadnego problemu z odwagą i budowaniem czegokolwiek od podstaw. Jeden z moich znajomych powiedział mi, że mam doktorat w zakresie łapania spadających noży. Nie mam problemu z powiedzeniem sobie: jutro zaczynamy firmę od zera. Pracując jednak w dużej firmie, mogę wykorzystać całą swoją wiedzę, doświadczenie i kontakty. Pewnie gdybym zaczynał teraz nowy startup, miałbym przewagę nad osobami, które robią to po raz pierwszy. Tylko jaka jest przyjemność wykorzystywania 10–20% swoich możliwości? Z kolei na startup za 200 milionów jeszcze mnie nie stać. Czy dzisiejsze startupy mogą zaoferować coś zupełnie nowego, a nie tylko ulepszać to, co już jest? Czy startup z Polski ma szansę zrewolucjonizować internet, nawet na lokalną skalę? W Polsce większość startupów bazuje jednak na kopiowaniu pomysłów. Nie jest to zresztą problem Polski, raczej całego świata. Czy Facebook na swoim początku był jakiś superinnowacyjny? A Google? Początkowo chłopaki robili po prostu wyszukiwarkę, a gdzie są dziś? Po kilku latach te firmy są już zupełnie inne niż na początku, ale właśnie na tym polega ewolucja. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję. ■
e-PROFIT 17
Foto: Materiały prasowe KSW
Dossier
MAM
18 e-PROFIT
Dossier
MED CHALIDOW Nie jestem
nadczłowiekiem
Show business nie może przeżyć bez gwiazd. Nikt nie ma wątpliwości, że jedną z głównych lokomotyw ciągnących MMA w Polsce jest człowiek, dzięki któremu znów jesteśmy dumni. Można by rzec Adam Małysz wśród polskich gladiatorów XXI wieku – Mamed Chalidow. Mamed, zdajesz sobie sprawę, że stałeś się chodzącym startupem? Kiedyś mało kto słyszał o MMA, a jeśli już to raczej w kontekście brutalnych walk w klatkach, gdzie nie ma żadnych zasad. Dzisiaj MMA przyciąga tłumy i trudno wyobrazić sobie galę KSW bez Ciebie? Nie, to nie jest tak, że to jest mój sukces. To, co dzisiaj widzisz, to efekt ciężkiej pracy wielu ludzi. Trenerów, ludzi z mojego klubu, właścicieli KSW. Kiedyś powstawały federacje, które organizowały jedną czy dwie gale i plajtowały. KSW robiło to inaczej.
wypozycjonowaną. To już nie jest tak, że możesz sobie wejść na ring i pokopać dla przyjemności, stałeś się marką pożądaną przez firmy, za którymi stoją naprawdę duże pieniądze. Gdzie się tego nauczyłeś? Przecież skończyłem studia z zarządzania (śmiech). Prawda jest taka, że najwięcej czasu poświęcam na treningi. W innych sprawach mam menadżerów no i …żonę, która mnie wspiera i pilnuje, aby wszystko było tak jak trzeba.
Powoli, małymi kroczkami spokojnie podnosili sobie poprzeczkę i zwiększali poziom. Najpierw mniejsza sala w Marriocie potem Torwar, wszystko powoli się rozwijało.
Ja jestem sportowcem. Do całej tej atmosfery podchodzę z pewnym dystansem i tak już zostanie. Z drugiej strony to jest moja praca, dlatego skupiam się na tym, aby wykonywać ją jak najlepiej, wygrywać kolejne walki i piąć się w górę.
Ja i mój klub nie byliśmy od samego początku z KSW, dołączyliśmy dopiero w 7 edycji, ale dziś współpracujemy i jesteśmy z tej współpracy bardzo zadowoleni.
A jeśli przy okazji MMA będzie się rozwijać i to będzie się przekładać również dla mnie od strony finansowej, to na pewno będę zadowolony (śmiech).
Czytałeś książki Pawła Tkaczyka lub jakiś innych autorów o zarzadzaniu marką? Pytam, bo Ty stałeś się teraz marką sam w sobie. I to marką bardzo dobrze
Większość gdy mówi Chalidow myśli ten fighter z MMA. Ale Ty przecież jesteś też człowiekiem biznesu, i to nie z przypadku. Przez pięć lat studiowałeś ten kierunek.
e-PROFIT 19
Dossier Nawet przez sześć. Rok musiałem powtarzać, ale nie dlatego, że nie radziłem sobie z nauką, tylko dlatego że – z rożnych powodów – nie udało się nadrobić wszystkich zaległości. Ale ostatecznie skończyłeś i dziś poza walką w ringu ten biznes gdzieś za Tobą chodzi. No, nie powiem, że nic się nie dzieje. Pewne działania są podejmowane. Mam rodzinę i wiadomo, że całe życie nie będę sportowcem. Studia dużo mi dały i muszę też myśleć przyszłościowo, żeby tę wiedzę również wykorzystać. Czyli w pewnym sensie jesteś startupowcem, który stara się rozwinąć. Choć Ty masz chyba trochę łatwiej? Na pewno pomaga mi to, że MMA jako sport mocno się rozwija. Czy z doświadczeń, które zdobyłeś na macie, nauczyłeś się czegoś, co przydało Ci się w praktyce biznesu? Nie pytam, oczywiście, czy wykorzystujesz swoje umiejętności w negocjacjach. Jasne, że tak. Choćby motywacja. W moim życiu ona często się zmieniała, bo zmieniały się okoliczności. Miałem skończyć studia i wracać do domu, ale plany się zmieniły, bo wybuchła wojna. Dotychczasowy pomysł na życie zniknął. Musiałem określić, co dalej chcę robić. Miałem motywację, żeby coś osiągnąć. Postawiłem na sport. Poświęciłem mu całe swoje serce i tak to się zaczęło. Wiele osób, które prowadzi startupy narzeka, że doba jest za krótka, jak Ty łączysz czas na treningi, rodzinę i własny biznes? Dla mnie najważniejsze są treningi. To jest podstawa. W innych sprawach mam ogromne wsparcie mojej żony. Mamed popraw mnie, jeśli się mylę, ale Tobie przygotowanie podstaw finansowych do biznesu zajęłoby 2 minuty albo jeszcze krócej. Dokładnie tyle, ile czasu zajęło Ci znokautowanie Twojego ostatniego rywala (śmiech). Szybko to robisz, może kiedyś zostaniesz inwestorem?
20 e-PROFIT
Inwestorem może nie. Najpierw trzeba rozwinąć coś swojego, dopiero później można bawić się w takie rzeczy. A zdradzisz nam, nad czym pracujesz jeśli chodzi o strefę biznesową? W tej chwili są to ubrania. Kolekcja Mamed Chalidow Fighting Spirit, pojawiają się tam nowe ciekawe pomysły. Kolejny krok to coś związanego z napojami energetycznymi. Więcej na razie nie mogę zdradzić. Kolekcji perfum Mamed Chalidow nie będziesz wprowadzał? (Śmiech). Pomysł był, ale na razie leży nietknięty. Większość z nas oglądając Cię w telewizji, widzi tylko finalny efekt całego procesu. Tymczasem aby ten sukces osiągnąć, potrzebne jest szerokie zaplecze, można powiedzieć druga firma, gdzie każdy wie, co ma robić. Przygotowanie techniczne, kondycyjne, analiza rywali, promocja. Tak, bardzo dużo ludzi nad tym pracuje. Promocją zajmuje się KSW, natomiast w klubie to jest codzienna ciężka, ale i bardzo fajna praca. Wiesz, to jest krew, pot. I łzy. (Śmiech). Nie, łzy nie. No i po kilku miesiącach takich przygotowań stajesz w ringu i wiesz, że masz kulminację tego wszystkiego. Że od tych kilku najbliższych minut wszystko będzie zależeć. Czujesz wtedy stres? Oczywiście. To byłoby nienormalne nie odczuwać stresu. Jak sobie z nim radzisz? Wiesz, ja może nie nazywam tego stresem, ale takim dreszczykiem emocji, który zresztą uwielbiam. Adrenalina, która też motywuje do walki. Gdybym tego nie lubił, nie mógłbym tego robić, nie byłbym tu, gdzie teraz jestem. Są zawodnicy, którzy nie dają sobie z tym rady. Na treningach wypadają świetnie, ale podczas walki, adrenalina ich blokuje i przegrywają. Są też
Foto: Materiały prasowe KSW
tacy, którzy na co dzień niczym się nie wyróżniają, ale dzięki mocnej psychice potrafię w tym najważniejszym momencie wygrać. Czym jest dla Ciebie codzienny trening? Inwestycją? Tak, oczywiście, że tak. Inwestycją czasu pieniędzy i tak dalej. Jesteś gotowy na porażkę? Pierwsze dwie walki przegrałem. Ale teraz jesteś już na zupełnie innym pułapie. Wtedy nikt specjalnie tym się nie przejmował, dziś byłaby to już sensacja. Nikt nie jest nadczłowiekiem. To jest sport. Zawsze można przegrać. Porażka jest niejako w ten sport wpisana. Jeśli przegrywasz, ważne jest, żeby było to dla ciebie doświadczenie, z którego możesz się uczyć. Jak definiujesz sukces?
Dla sportowca to jest wygrana. Ten moment, kiedy podnoszą Twoją rękę w górę. Ja myślę wtedy o kilku miesiącach ciężkiej pracy, o ludziach, którzy pomogli mi to zwycięstwo osiągnąć. To jest sukces nie tylko mój, ale i całego klubu, zawsze będę podkreślał, że to jest nasza wspólna praca. Jesteś bardzo skromnym człowiekiem. Są sportowcy, którzy poza boiskiem, ringiem czy parkietem mają problemy z tym, żeby normalnie funkcjonować, odbija im tzw. woda sodowa. Tymczasem Tobie cały ten szum medialny zdaje się w niczym nie przeszkadzać. Co sprawia, że Mamed jest inny, daje sobie radę? Ja nie rozumiem pojęcia „woda sodowa”. Jesteśmy rozpoznawalni jako zawodnicy i to jest fajne uczucie, ale to nie zmienia nas jako ludzi. Jesteśmy dalej sportowcami i dalej musimy ciężko pracować. Ani pieniądz, ani sława nie sprawi, że będziemy lepsi od innych. Owszem, w czymś jesteśmy dobrzy, to się ludziom podoba, i nie ma w tym nic złego, ale to w żaden sposób nikogo, zawodnika MMA piłkarza czy kogokolwiek innego, nadczłowiekiem nie robi. Dziękuję za rozmowę. ■
e-PROFIT 21
Dossier Jaki jest przepis na dobry startup? Bajecznie proste: znajdź coś nowego, czego ludzie nie znają, ale co im się spodoba na tyle, że będą gotowi za to zapłacić. Jutro nie będą sobie w stanie wyobrazić rzeczywistości bez Twojego produktu lub usługi. Tyle teorii. Z praktyką, jak wszyscy wiemy, jest już trochę trudniej. Ostatnio jednak taki „startup” rośnie na naszych oczach. MMA, czyli Mixed Martial Arts – (mieszane sztuki walki przyp. red.) do niedawna znane nielicznym, większości kojarzyły się z brutalnymi i krwawymi walkami niepewnych typów spod ciemnej gwiazdy prowadzonymi gdzieś w klatkach. Dziś po tamtych wyobrażeniach już nic nie zostało.
Kawior w rin MMA wyrasta na jedną z ulubionych dyscyplin sportowych Polaków, a pokazanie się na jej galach to w wielu kręgach rodzimych celebrytów wręcz obowiązek. – Stacje telewizyjne, transmisje, reklamy, sponsorzy. O tym jak zbudowano w Polsce biznes z niczego opowiada Maciej Kawulski – współwłaściciel federacji KSW.
Rozmawia Marek Dornowski Mamed Chalidow, podczas naszej rozmowy, bardzo często odnosił się do współpracy z KSW, podkreślając Waszą rolę w końcowym sukcesie. Albo macie świetnie skonstruowany kontrakt, albo wykonujecie naprawdę kawał dobrej roboty. My zajmujemy się kreacją zawodników, ale zawsze muszą zadziałać dwie strony. Przede wszystkim musi być zawodnik, który jest bardzo utalentowany. I tu jeśli chodzi o Mameda nikt nie ma chyba wątpliwości, że jest to jeden z największych talentów nie tylko w Europie, ale i na świecie. Z drugiej strony musi być sztab ludzi, którzy pracują nad tym, jak ten talent monetyzować, bo od samego kopania w worek pieniądze jeszcze nie lecą. To wszystko trzeba dobrze opakować, wystawić na rynek i sprzedać. W przypadku MMA w Polsce trzeba było stworzyć cały rynek. My zaczęliśmy to robić 8 lat temu. Wróćmy zatem do początku. Jesteście idealnym przykładem, że w Polsce można zrobić startup. Co prawda nie jesteście firmą technologiczną (jak większość innowacyjnych przedsięwzięć), ale przeszliście dokładnie tę drogę, którą można pokazać jako wzór tworzenia popytu i jego zagospodarowywania. Kiedyś MMA kojarzyło się z jakimiś walkami w klatkach typów spod ciemnej gwiazdy, dziś gdy się zobaczy, kto siedzi w pierwszych rzędach na Waszych galach, można pomyśleć: nie wypada nie wiedzieć, co to jest MMA, nie wypada nie znać Chalidowa. To bardzo długa droga i wiele lat pukania do niejednych drzwi. Ująłbym Twoje pytanie trochę inaczej, bo to, co robiliśmy i robimy nie jest chwilową modą. To budowanie długofalowego trendu, a tego po prostu nie da się zrobić w krótkim czasie. Byliśmy wielki fanami federacji PRIDE. Jeździliśmy po różnych galach i widzieliśmy, co tam się dzieje. Rozumieliśmy jednak,
22 e-PROFIT
że kopiowanie rozwiązań z USA czy Japonii na polski rynek jest błędem, bo to całkowicie inny rynek. W Japonii zawodnicy MMA to wielcy bohaterowie, wręcz wnoszeni na ring. USA to z kolei walki w klatce, gdzie jest krew pot i łzy. A Amerykanie, kiedy widzą krew, krzyczą jeszcze głośniej i skandują. Trzeba było w tym wszystkim uplasować gdzieś Polskę. Stwierdziliśmy, że u nas to wszystko musi być gdzieś pośrodku. Być czymś pomiędzy bohaterskością, teatrem, show a prawdą w ringu. Nawet kawior rzucony na gazetę i jedzony drewnianą łyżką nie smakuje tak dobrze jak powinien. Kawior smakuje dobrze, gdy jest dobrze podany, na lodzie… i tak dalej. Tak samo jest z walką MMA, która broni się sama, ale smakuje lepiej, jeśli jest odpowiednio oprawiona. Co było najtrudniejsze w tym wszystkim? Najtrudniejsza do dziś jest walka z konotacją agresji. Za każdym razem, gdy jakikolwiek partner czy sponsor zarządzany jest centralnie z Europy i nie zna polskiego rynku, jest problem – bo to kojarzy się z agresją. W Polsce jesteśmy sportem, który – poza meczami reprezentacji piłkarskiej – ma najwyższą oglądalność. Mało kto to wie. Wyjeżdżasz 100 kilometrów ze Szczecina do Niemiec …tam nie ma MMA. Jedziesz do Brukseli czy Francji – podobnie. Jeśli, przykładowo, prezes Volvo usłyszy w Szwecji, że ma inwestować w MMA, dla niego taki pomysł nie ma sensu. Nawet jeśli jego pracownik z Polski powie: tutaj jest na to moda, to jest hit, ludzie to oglądają. On nie jest w stanie w to uwierzyć. Dlatego odpada rzesza firm, w których decyzje sponsorskie zapadają poza Polską. Kolejna sprawa to fakt, że ten sport, pomimo że jest piękny,
ngu Foto: Materiały prasowe KSW
Dossier
e-PROFIT 23
Dossier Kawior w ringu
jest też agresywny. Tego nie ma co ukrywać. Odchodzą zatem firmy i marki, które nie chcą być kojarzone z brutalnością. Pozostają zatem tylko marki, które komunikują, że są mocne, energetyczne lub po prostu nie ma to dla nich większego znaczenia – tak jak dla niektórych firm z branży budowlanej. Z tym wszystkim borykamy się do dziś. Ale dziś jesteśmy już na tyle silni, że te złe konotacje balansowane są przez ogromny zasięg, który osiągamy. Do InQbe, jako do inkubatora przedsiębiorczości, przychodzą ludzie z jednym pomysłem, a zdarza się, że wychodzą z innym i to w ten inny pomysł inwestujemy. Czy u Was pomysł na to, jak będzie wyglądać gala KSW 18 mieliście od samego początku, czy to wszystko gdzieś ewaluowało. Wiedzieliśmy, jak chcemy, by to wyglądało za jakiś czas. Nie wiedzieliśmy tylko – i to była jedyna zmienna – czy polskie społeczeństwo tak to kupi. Musieliśmy podejść do tego bardzo elastycznie. W naszym przypadku nie było wzorów, czegoś, do czego moglibyśmy się odnieść. Jeśli chcesz zostać znanym piosenkarzem, od dzieciństwa możesz wychowywać się w pokoju pełnym plakatów, jeśli planujesz być sportowcem, to też masz wiele wzorców. Możesz patrzeć i czerpać wzorce. Ale kiedy chcesz zostać promotorem MMA, możesz liczyć tylko na siebie. Funkcjonowanie w rzeczywistości bez wzorców jest trudne. Zwłaszcza jeśli jest to świat biznesowy. Z początku wiedzieliśmy, że nie możemy używać skrótu MMA, (Mixed Martial Arts – przyp. red) bo ludzie tego nie zrozumieją. Odbywały się Konfrontacje Sztuk Walki, różne style skrzyżowane ze sobą. Można było odpowiedzieć sobie na pytanie, które chłopcy zadają od dzieciństwa: Kto by wygrał – dżudoka czy karateka, bokser czy zapaśnik? Stąd też później wziął się skrót KSW.
24 e-PROFIT
Maciej, ty w sztukach walki nie jesteś przypadkowo, sam też troszkę walczyłeś. Mam doświadczenia jako zawodnik, więc tym bardziej cieszę się, że udało mi się połączyć biznes z pasją. No właśnie, KSW to bardziej biznes czy pasja? I jedno, i drugie. Zastanawiam się, dlaczego jest tak, że gdy niektóre ciągnące się seriami programy rozrywkowe kończą się, ludzie mówią: nareszcie. Tymczasem w Waszym przypadku często pojawiają się głosy, dlaczego Wasze gale odbywają się tak rzadko? Wrócę do przykładu z kawiorem. Nawet jeśli podasz go najlepiej na świecie, ale będziesz jadł codziennie, w końcu ci zbrzydnie. Dobre danie musi być podawane raz na jakiś czas. Lepiej jest odczuwać pewien niedosyt. Ustaliliśmy, że cztery gale w roku to odpowiednia porcja. I tego się trzymamy. Kolejna istotna rzecz, to aby produkt potrafił się sam obronić. Bez względu na formę podania. Spójrz na wszystkie taneczne programy rozrywkowe. Taneczna ofensywa w mediach sprawiła, że otworzyły się tysiące szkół tańca. Zmieniają się telewizyjne formaty i programy, ale ludzie cały czas są zafascynowani tańcem. Przekładając to na nasze, my nie jesteśmy ani programem, ani formatem. Jesteśmy po prostu federacją, która tworzy rynek. MMA to dyscyplina, którą zaszczepiliśmy w ludziach. Można to porównać do tańca. W Polsce powstało kilkaset szkół MMA. Wiele osób trenuje ten sport, są dziesiątki zawodów amatorskich. Stworzyliśmy ten rynek. Na jego bazie powstają nowe federacje, nowe programy, konkursy. Wszystko się rozwija.
Foto: Materiały prasowe KSW
Dossier
Jako KSW przeszliście sytuację kryzysową. Chodzi mi oczywiście o walkę Mariusza Pudzianowskiego z Jamesem Thompsonem. Kontrowersyjny werdykt, który jak się okazało był sędziowską pomyłką (walka została uznana za nieodbytą – przyp. red). Wulgarne zachowanie Thompsona i tego samego wieczoru na Waszym profilu jednego z portali społecznościowych setki komentarzy – dyplomatycznie mówiąc – niezbyt Wam przychylnych. Nauczyliście się, jak sobie radzić z sytuacją kryzysową? Sytuacji kryzysowych na przestrzeni ostatnich lat mieliśmy wiele. Ta była o tyle trudna, że nie tylko trzeba było ją rozwiązać, ale także wytłumaczyć ludziom. Wielu pewnie i tak nam nie uwierzyło i dla nich to do dzisiaj największy „wałek” polskiego MMA. Dla nas było to bardzo przykre. Od początku staraliśmy się budować wszystko na prawdzie, w oderwaniu od wszelkich złych konotacji, które często kojarzone są z boksem. Był to cios i ja osobiście mocno to przeżyłem. To była Twoja porażka? Nie, porażka byłaby gdybym dowiedział się, że moi sędziowie zawiązali klikę i od kilku gal sprzedawali walki. Natomiast był to błąd komunikacyjny. Nasza reakcja po 24 h, która wyjaśniła tę sytuację sprawiła, że problem sam w sobie został rozwiązany. Inna sprawa, że pozostał w głowach ludzi. Zostało nadszarpnięte nasze zaufanie i musieliśmy włożyć wiele pracy, by to zaufanie odzyskać.
Twój największy sukces? Mamed Chalidow. A problem, który spędza Ci sen z powiek? Chyba to, że w tym biznesie bardzo dużo zależy od stacji telewizyjnych, że biznes telewizyjny jest bardzo monopolistyczny. Czy trenując sztuki walki, można nauczyć się czegoś przydatnego w biznesie? Przeprowadzono badania, z których wynika, że bardzo dużo wyższych stanowisk w korporacjach zajmują ludzie po AWF-ie. Mnie to wcale nie dziwi. To są często ludzie aktywni, przyzwyczajeni do rywalizacji i do pracy w grupie. Jeśli teraz porównasz ze sobą kogoś, kto całe swoje życie siedział w książkach i uczył się teorii, z kimś, kto od lat działa w grupie, jest aktywny – to właśnie ta aktywność da mu olbrzymią przewagę. Pomijając takie dziedziny jak medycyna czy prawo, teorii danego biznesu jesteś w stanie się nauczyć, pracując w nim dłużej niż pół roku, natomiast pewnych cech charakterologicznych nauczyć się nie da. To trzeba po prostu mieć. Maciej, będzie KSW 50? Myślę, że będzie KSW 150. Wielkie dzięki za rozmowę. ■
e-PROFIT 25
Startujemy – oceniamy
Celo.pl – przesyłki z depozytem Sylwester Kozak, Dawid Zaraziński Branża transportowa to poważna część gospodarki. Celo.pl ma być miejscem, w którym spotykają się osoby chcące przewieźć dowolny ładunek i firmy transportowe. A wszystko w aukcyjnym kontekście. Celo.pl jest odpowiedzią na potrzeby rynku wymagającego prostego, szybkiego i skutecznego narzędzia do zaspokajania potrzeb transportowych. Dzięki Celo.pl zleceniodawcy poszukujący przewoźników mają dostęp do darmowego serwisu aukcji transportowych na zasadzie „aukcji w dół”. W serwisie mają możliwość wstawić przesyłkę do transportu (np. samochód czy meble) w celu otrzymania darmowych ofert od przewoźników, którzy jadą tą samą lub podobną trasą. Da to możliwość uzyskania oszczędności nawet do 70% standardowej ceny za podobny transport. Rozwinięty system ocen i komentarzy pozwala wybrać sprawdzonych i rzetelnych przewoźników – czytamy na stronie projektu.
może otrzymywać komentarze od użytkowników – pozytywne, negatywne lub neutralne. Na profilach przewoźników znaleźć można również informację o pojazdach, których używa oraz kwocie ubezpieczenia.
Serwis tworzony jest przez jedną osobę, która współpracuje z firmą Getsoft.pl. Celo.pl jest obecnie w fazie otwartych testów. Twórca, Tomasz Zubel, chce, by serwis miał docelowo ok. 5 tys. użytkowników miesięcznie. Pomysł na Celo.pl, podobnie jak w dużej części opisywanych przez nas projektów, narodził się z doświadczenia twórcy, który kilkukrotnie miał trudności z przewiezieniem ładunku na większą odległość (brak zainteresowanych firm, stawki „z kosmosu”). Przed uruchomieniem Celo.pl dokonano analizy funkcjonowania podobnych projektów na zachodzie – radzić mają sobie tam bardzo dobrze.
Czym projekt wyróżniać ma się na tle konkurencji?
Zleceniodawcy mogą w Celo.pl wystawić swoją przesyłkę na aukcję. Należy ją opisać, poinformować o warunkach dostawy, czasie nadania i odbioru. Następnie czekać należy na oferty przewoźników – w odwróconym formacie aukcji. Na koniec wystarczy wybrać najlepszą ofertę. Jak zapewnia twórca, przewoźnicy dzięki Celo.pl będą mogli zredukować puste przebiegi. Argumentem ma być również brak opłat abonamentowych i za licytację.
Obok ofert na stronie projektu znaleźć można również okołotransportowy blog oraz serię poradników (m.in. jak transportować komputer, stół bilardowy czy motocykl). Projekt ma zarabiać na prowizji od zaakceptowanych ofert. Dla ofert o wartości do 100 zł jej wysokość to 5,5 zł netto. Powyżej tej wartości obowiązuje prowizja procentowa – od 7,5% do 2,5% dla najwyższych zaakceptowanych ofert. Prowizję opłaca przewoźnik.
Na polskim rynku istnieje jeden serwis działający w podobnym segmencie. Nasz serwis będzie dawał możliwość automatycznego importowania opisów i zdjęć przedmiotów z aukcji i innych serwisów, którymi jesteśmy zainteresowani i chcemy uzyskać najniższy koszt transportu – mówi pan Tomasz. Twórca poszukuje osób i innych wydawców do promowania serwisu za pomocą programu partnerskiego. Umożliwia on usługodawcom lub przewoźnikom pobranie unikalnego kodu – jeśli za jego pośrednikiem zostanie utworzone konto i nadana paczka, dostają oni 10 zł prowizji.
Przewoźnicy z pomocą serwisu uzyskują dostęp do ogromnej liczby potencjalnych zleceniodawców. Dzięki udostępnieniu pomocnych narzędzi wyszukujących przesyłki lokalnie bądź na trasie, mogą unikać tzw. pustych przebiegów na swoich trasach. To znacznie upraszcza i przyspiesza wyszukiwanie dodatkowych zleceń transportowych – czytamy na stronie serwisu. Każdy z użytkowników (zleceniodawca i przewoźnik) Strona startowa serwisu. Źródło: Celo.pl
26 e-PROFIT
Startujemy – oceniamy
Celo.pl – Okiem redakcji
Sylwester Kozak
Dawid Zaraziński
Jakość i płatność „za sukces”
Przede wszystkim uczciwie
Pomysł wejścia w branżę transportową jest na pewno dobry z punktu widzenia tej dobrze rozwiniętej gałęzi gospodarki. Oczywiście nie mówimy tu o przesyłkach kurierskich, ale raczej o przewozie paczek i przedmiotów o większych gabarytach przez niezależnych przewoźników.
Celo.pl wpisuje się w grupę serwisów transportowych, które opisywaliśmy na łamach Wystartowali.pl. Byli Ecokurierzy.pl, Kurierem.pl, czy Clicktrans.pl. Czym projekt wyróżnić chce się na ich tle?
Płatność „za sukces” pozwoli na pewno zgromadzić zarówno klientów poszukujących firm do transportu, jak i samych przewoźników. Tradycyjnie w takich przypadkach kluczową rolę będzie odgrywać jakość danych – czyli to, czy użytkownicy będą w stanie poprawnie opisać przedmiot, który ma być przewożony, aby przewoźnik mógł wycenić transport. Ciekawym narzędziem jest też szukanie przesyłek do odbioru wzdłuż wskazanej trasy. Nie bardzo rozumiem argument o przewozach ekologicznych, ale nie będę tutaj jednak specjalnie złośliwy… Całość sprawia wrażenie dokładnie przemyślanego i wdrożonego rozwiązania dla konkretnej grupy odbiorców wraz z jasnym modelem biznesowym. Gratuluję wykonania i pomysłu, trzymam kciuki za jakość danych i za napływ użytkowników.
Przede wszystkim twórca przekonuje, że jego celem jest stworzenie serwisu uczciwego. Stąd szereg funkcji, z których najważniejszą jest system depozytowy. Serwis jest darmowy dla zleceniodawców, ale w chwili zaakceptowania oferty od przewoźnika, wpłacają pewną kwotę obliczaną od całkowitej wartości oferty. Pozostała wartość rozliczana jest już bezpośrednio między przewoźnikiem a usługodawcą. Z depozytu, który jest częścią wynagrodzenia przewoźnika i który ma uchronić go przed rozmyślającymi się w ostatnim momencie klientami, pokrywana jest prowizja Celo.pl. Obecnie twórca skupia się na promowaniu serwisu. Sukces projektu uzależniony jest od wysokiej jakości treści – by usługodawca miał rzeczywiście w czym wybierać. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wkrótce pojawić mają się czeskie, słowackie, brytyjskie i niemieckie wersje Celo.pl. Plany ambitne, ale dużo wskazuje na to, że uda je się zrealizować. My w każdym razie życzymy powodzenia! ■
ocena redakcji
e-PROFIT 27
Okiem inwestora
Nie widzeę w Polsce
drugiego Google
Gościmy dzisiaj na łamach e-PROFIt-u Krzysztofa Kowalczyka – partnera w funduszu HardGamma Ventures. Zacznijmy naszą rozmowę od pytania o Waszą strategię inwestycyjną. Stosunkowo niedawno dokonaliście dwóch nowych wejść. Możesz zdradzić nam coś więcej na ten temat? Jedno z nich to inwestycja w platformę e-commerce o nazwie Showroom. Zbiera ona projektantów odzieży oferujących krótkie serie, na przykład takie do kilkunastu sztuk. Jeśli komuś zależy na tym, żeby się wyróżniać, interesuje się odzieżą projektowaną przez znanych projektantów, z pewnością jest to miejsce dla niego. Obserwujemy, że taki właśnie trend bardzo mocno się ostatnio rozwija. Niebawem Showroom wejdzie na rynki, które choć mają głębszą penetrację e-commerce, to klienci na nich skłonni są do tego rodzaju indywidualnych zakupów. Mam tu na myśli Niemcy, Wielką Brytanię oraz Skandynawię. Druga inwestycja to Springboard. Jest to zlokalizowany w Londynie akcelerator. Przez niego objęliśmy udziały w 11 spółkach. Większy biznes widzimy na rynkach dojrzalszych. Stąd te inwestycje. Wszystko, co robimy, staramy się robić na poziomie międzynarodowym. Oznacza to, że praktycznie każda nasza inwestycja musi co najmniej być gotowa, by w krótkiej perspektywie wejść na rynki zagraniczne. Podobnie jest jeśli chodzi o same kwestie pozyskiwania spółek. Rozglądamy się na różnych rynkach. Teraz przygotowujemy kolejne inwestycje w Wielkiej Brytanii. Być może uda się także zrobić pierwszą bezpośrednią inwestycję w USA. Jeśli chodzi o inne wyznaczniki strategii, to szukamy zawsze mocnych i kompetentnych technicznie zespołów. Czyli nastawiacie się na i funkcjonujące podmioty?
już
istniejące
Niekoniecznie. W zeszłym roku wchodziliśmy również na wczesnym etapie. W tym roku
28 e-PROFIT
zależy nam, aby podkreślić to rozgraniczenie. Do GammaRebels kierujemy tych, którzy dopiero na rynek będą wchodzić. Przy czym wymagamy prototypu danego pomysłu. Natomiast w HardGamma Ventures na ten rok szukamy inwestycji na wyższym poziomie dojrzałości. Wspomniałeś o rynku brytyjskim. Jak oceniasz go w porównaniu do tego, co możemy zaobserwować w Polsce? To są dwa inne rynki. Zarówno jeśli popatrzymy na gospodarkę, jak i same parametry związane z światem digital. Weźmy choćby poziom penetracji rozwiązań telekomunikacyjnych czy samą gotowość ludzi do przyjęcia tych rozwiązań. Jeżeli ktoś chce robić biznes tylko w Polsce (co ma oczywiście swoje uzasadnienie, bo jest to duży rynek) to będzie inaczej patrzył na to, w co inwestuje niż my. My jesteśmy zainteresowani tylko tematami, które maja szansę powalczyć również na arenie międzynarodowej. Osoby, które pracowały w dojrzalszych gospodarkach niż polska, łatwiej zrozumieją potrzeby swoich klientów i lepiej wiedzą, jak na takie potrzeby odpowiedzieć. Jako fundusz jesteście organizatorem Warsaw Pitch Rally. Jakie doświadczenia wynieśliście z tych spotkań? Jeżeli przyjrzymy się tym projektom, które na przestrzeni kilkunastu spotkań tam się pokazały, to znaczna część z nich uzyskała finansowanie od różnych partnerów. Teraz często gości w czołówkach newsów związanych ze startupami. Natomiast faktem jest to, że wbrew pozorom nie ma tych projektów aż tak dużo i często trudno zebrać na jedno spotkanie 10 sensownych i przemyślanych projektów.
Okiem inwestora Mówi się, że mamy wręcz nadpłynność finansową. Na rynku pojawiło się sporo środków chociażby z PARP, z drugiej strony mówisz, że jest problem z zebraniem projektów. Czy to oznacza, że cierpimy na deficyt pomysłów? Przypomina mi się analogia, która dość dobrze obrazuje ten stan rzeczy. Z rynkiem startupów i ich finansowania jest jak z rynkiem pracy. Jeżeli zapytasz pracodawców, mówią, że nie ma dobrych pracowników. Jeżeli z kolei zapytasz ludzi, usłyszysz, że jest trudna sytuacja i trudno o dobrą pracę. Myślę, że prawda – jak zwykle – leży gdzieś pośrodku. Z jednej strony możemy mówić o nadpłynności środków, z drugiej te środki nie będą zainwestowane we wszystko, co się pojawi. Mamy wiele pomysłów, ale niewiele naprawdę dobrych projektów. Zadam teraz pytanie, na które wiele osób boi się odpowiadać. Jak widzisz przyszłość i rozwój polskiego rynku startupów? Wspomniałeś, że wiele projektów, które prezentowały się na Warsaw Pitch Rally są teraz na czołówkach newsów biznesowych związanych ze startupami. Wierzysz, że wyrosną z nich takie firmy, o których ktoś powie: i to podobno kiedyś był startup. Jeden z londyńskich funduszy private equity, zapytał mnie ostatnio, czy na rynku polskim (zarówno jeśli chodzi o startupy, jak i spółki technologiczne, które mogą się pochwalić już dłuższą historią) widzę coś, co za kilka lat będzie drugim Google. Odpowiedziałem szczerze, że (na razie) nie. Ale w USA także trudno wypatrzeć kolejne Google czy drugiego Facebooka. A przechodząc na polskie realia, czy jest coś, co wkrótce stanie się polskim odpowiednikiem gigantów z Doliny Krzemowej? Ja bym raczej szukał czegoś, co będzie polskim odpowiednikiem Skype’a. Coś, co może nie będzie miało wyceny kilkunastu miliardów dolarów, ale wystarczy, że ktoś będzie chciał zapłacić za to kilkaset milionów dolarów. Patrząc pod kątem tego, co widzieliśmy na Warsaw Pitch Rally, jednym z ciekawych obszarów rozwoju jest monitoring social media. Wspomnę chociaż o takich firmach jak Fanpage Trender czy Brand 24. Jeżeli będą one w stanie sprawnie wejść w Europę i zbudować sobie pozycję, może być to całkiem ładnie wyceniany i dobry biznes. Myślę, że trzeba szukać obszarów, które rosną i brać udział w tym wzroście, ponieważ nikt z inwestorów nie kupuje przeszłości tylko kupuje przyszłość. Jaka jest największa siła polskiego rynku technologicznego? Programiści. A największa słabość? Brak odwagi. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Marek Dornowski ■
e-PROFIT 29
Warto wiedzieć
Sześć złotych zasad kreatywności
Czyli o czym warto pamiętać podczas poszukiwania pomysłu
Foto: sxc.hu / Montaż: IMOGEN
Marek Stączek EdisonTeam.pl
30 e-PROFIT
Warto wiedzieć czekania – czekanie w działaniu, czyli jak wyraził to cytowany już francuski medyk: W dziejach eksperymentów przypadek pomaga tylko umysłom dobrze przygotowanym. Mamy wpływ na swoje osiągnięcia przez poświęcenie czasu. To jest koszt, który musimy ponieść, ale…, moi mili, znajdźcie mi cenną rzecz, za którą nie trzeba zapłacić, która nie kosztuje! Może to dlatego wielcy odkrywcy nie widzieli niekiedy dylematu między ciągłą aktywnością a chwilowym natchnieniem, długą i wytrwałą pracą a błyskawiczną iluminacją, i …umiejętnie je łączyli. Sądzę, że większość z nich mogłaby się podpisać pod zdaniem Pabla Picassa, Poniższy tekst stanowi fragment który powiedział: „Gdy przychodzi natchnienie, bardzo ciekawej książki Marka Stączka: zastaje mnie przy pracy”.
Kreatywność. Jak ją rozwijać w sobie i w firmie?
Zasada nr 1
Zasada nr 2 Znajdź sposób na samego siebie
Abraham Lincoln, przygotowując wystąpienia, na bieżąco notował swoje myśli, a zapiski chował pod Znany pisarz, noblista Czesław Miłosz tak napisał cylinder. Wieczorem siadał przy biurku i z uzbieranych kiedyś o tworzeniu: „Nie każdy dzień może przynieść fiszek budował swoje przemowy. Gdy inni mówcy łupy, ale każdy musi być dniem polowania”. zastanawiali się, co by tu powiedzieć, Lincoln mógłby W tej wypowiedzi widzimy świadomy wysiłek, zawołać: „Gdzie mój cylinder?”. Zobaczmy, jak ważne systematyczność działania i zmaganie się (czyli: czas jest gromadzenie pomysłów, informacji. Jak istotne polowania) oraz tę niewiadomą, natchnienie, które jest notowanie i używanie treści zarejestrowanych przychodzi bez zapowiedzenia (czyli: łupy). To dwie w najwygodniejszy dla siebie sposób. integralne składowe jednego zjawiska o nazwie – „proces kreatywnego myślenia”. Za pierwszą O wadze notowania dobitnie mówi historia o pewnym odpowiadamy my sami, ona leży w naszej gestii. paleontologu, który dwukrotnie miał sen dotyczący Druga jest od nas niezależna – choć przyznajmy – tego, jak rozwiązać pewną zagadkę łączącą się powoływana jest do istnienia przez tę pierwszą. z odkryciem, którego dokonał. Otóż budził się nagle Przez nasze zainteresowanie problemem, w środku nocy, wstawał podekscytowany i szczęśliwy, a potem… kładł się z powrotem do łóżka. Rano już poszukiwanie rozwiązań, analizę etc. niczego nie pamiętał. Za trzecim razem zapisał treść Ważne by pamiętać, że nie jesteśmy bezwolni, snu. Znalazł sposób na samego siebie.
Pamiętaj o istnieniu dwóch nurtów
bez szans na własną inicjatywę, zdani na muśnięcie muzy. Ludzie, którzy mówią, że pomysł – ni stąd ni zowąd – po prostu wpadł im do głowy, realistycznie oceniają ów nieświadomy impuls, ale nie doceniają wpływu własnych poszukiwań. Jak powiedział wynalazca penicyliny Ludwik Pasteur: „Szanse na udane pomysły mają tylko te umysły, które się do nich przygotowały, podejmując cierpliwe badanie i wytrwały wysiłek”. Jaki z tego wynika praktyczny wniosek? Rób, ile możesz, działaj w ramach swojego talentu, a działając… czekaj. To specyficzny rodzaj
Zasada nr 3 Kreatywne myślenie to proces, dlatego bądź cierpliwy i nieustępliwy Pracuj wytrwale, choć jeszcze nie widzisz efektów i nie dostrzegasz całości rozwiązania. Guru zarządzania, Tom Peters, powiedział kiedyś: „W całej historii wynalazczości, od przyprawiania
e-PROFIT 31
Warto wiedzieć frytek w McDonaldzie do komputera IBM, można stwierdzić, że w pierwszym i drugim przypadku prototypy nie funkcjonowały”. Pamiętaj – nie od razu Kraków zbudowano. Proces poszukiwania z natury jest zawsze historią wielu kroków, dziejami etapów i faz, opowiadaniem o wzlotach i upadkach. Sugeruję, abyście kiedyś (tak, w wolnej chwili) poznali ewolucję niektórych koncepcji czy produktów np. czegoś takiego, jak rower, gra w koszykówkę lub komputer.
a kreatywnością polega na tym, że rzecz skonstruowaną można pokochać dopiero, gdy jest gotowa, natomiast rzecz kreowaną kocha się, zanim jeszcze powstanie”. Tuwimowskie rodniki – małe i nieporadne – trzeba otoczyć troską. Fobesowy pomysł – surowy, niemądry i niewykonalny – trzeba poddawać obróbce. Dlaczego? Gdyż w kreatywnym myśleniu nic nie powstaje od razu, tu rządzi proces.
Zobaczycie wtedy, jak istotną rolę odgrywał czas, kluczowe etapy i cierpliwość w działaniu, a także… coś, na co słusznie zwrócił uwagę Richard Fobes, gdy powiedział: „Wielu ludzi nie potrafi rozpoznać użyteczności twórczych pomysłów, które przychodzą im do głowy, ponieważ takie myśli pojawiają się w postaci surowej, niemądrej i niewykonalnej. Osoba kreatywna umie dostrzec, co naprawdę w nich się kryje i po udoskonaleniu takiego pomysłu tworzy użyteczne rozwiązania. (…)”.
Zasada nr 4
W mojej wieloletniej praktyce tworzenia rozwiązań nigdy nie zdarzyło się, żeby jakiś pomysł pojawiał się w mojej głowie od razu w ostatecznej postaci. Zwróćmy uwagę na użyte w tej wypowiedzi trzy dystynkcje, trzy przymiotniki: surowy, niemądry i niewykonalny. Fobes uważa, że ludzie odrzucają ideę, eliminują pomysł, bo nie rozumieją natury i specyfiki twórczego myślenia. W twórczym myśleniu – na początku drogi – pomysł pojawia się w tak nieatrakcyjnej formie. Opisani przez Fobesa ludzie nie wiedzą, że tu – w dziedzinie poszukiwania – króluje etap, tu obowiązuje proces i rządzi faza. Innymi słowy można o tych ludziach powiedzieć, że nie są realistami! Mają dziecinne i nieco naiwne podejście, wierząc, że to muza dotknie ich i czule szepcząc do ucha, w całości i detalach podpowie, jak ma wyglądać rozwiązanie. Julian Tuwim, mówiąc o swoim procesie tworzenia, wspominał często o pojawianiu się „rodników”, które z czasem, w wyniku pracy i inwestowania energii, przeradzają się w wielkie i piękne rośliny. W procesie twórczym ważna jest pewna umiejętność, która pozwala nam godzić dwie wartości. Pierwsza, to iść i przeć do przodu, nie mając ostatecznego rozwiązania oraz druga – by umieć zadowolić się tym, co jest. Tę umiejętność doskonale opisał kiedyś Charles Dickens: „Różnica między konstruowaniem
32 e-PROFIT
Błąd to rewers pomysłu Wynalazca gumki do ścierania wiedział, że błąd jest czymś, na czym można zrobić ogromny biznes. Jego wynalazek spotkał się z wielkim zapotrzebowaniem, bo – mili moi – mylimy się, błądzimy, popełniamy omyłki, a w procesie tworzenia jest to norma! W czasie poszukiwania rozwiązania errare humanum est! W procesie twórczym do celu nie dochodzi się od razu, wprost, bez błądzenia (sic!). Czasami, płynąc do Eldorado, możemy znaleźć się w Trójkącie Bermudzkim i wtedy trzeba poradzić sobie z trzema „B”: bezsilnością, bezradnością i beznadzieją. Poszukując, musimy być przygotowani na trudności. Jeżeli błąd lub pomyłka jest czymś na stałe wpisanym w tworzenie nowych produktów, usług, rozwiązań, musimy zmienić swoją optykę w patrzeniu na błędy. Co mam na myśli? Po pierwsze, mówiąc za prezesem IBM Thomasem Watsonem: „najszybszą drogą do sukcesu jest podwojenie liczby błędów, które popełniasz”. A więc powinniśmy przyjąć do wiadomości fakt popełniania błędów i wykorzystywać ich dydaktyczną stronę. Błędy są elementem poszukiwań rozwiązań, na których mamy się uczyć. Praca odkrywcy – trawestując znane powiedzenie – polega nie na tym, by nie upaść, ale na tym, by nauczyć się wstawać. Po drugie, w naszych zespołach musimy stworzyć atmosferę, w której popełnianie błędu nie jest równoznaczne z dyskwalifikacją pomysłodawcy. Kim Cameron w książce pt. Kultura organizacyjna pisze: „Najlepszym zawodnikom w baseballu udaje się jedna trzecia akcji”. Zastanów się, czy możesz oczekiwać większej skuteczności od swoich pracowników w innowacyjnym działaniu i myśleniu?
Warto wiedzieć Twórz atmosferę, w której ludzie nie będą się bali ponoszenia porażek i przyznawania się do nich. Patrząc na historię wynalazków i wielkich odkryć, możemy zauważyć, że czasami to właśnie błąd, coś nieudanego czy przypadkowego było impulsem do znalezienia ciekawego rozwiązania. Wystarczy tylko wspomnieć samoprzylepne kartki firmy 3M, które powstały z „nieudanego rozwiązania”.
Zasada nr 5 Rozsądnie ryzykuj Może się komuś wydawać, że piąta zasada zawiera w sobie pewną sprzeczność albo zamierzony oksymoron typu „wirtualna rzeczywistość” czy „ciepłe lody”, ale dla mnie jest ona próbą pogodzenia dwóch ważnych wartości. Pierwszej – rozsądku, który szuka bezpieczeństwa, przewidywalności, ograniczenia strat, maksymalizacji zysków, i drugiej – ciągłego podejmowania ryzyka, które naraża na straty, nie daje gwarancji i jest czymś nieprzewidywalnym.
się o tym, by tworzyć prototypy i wersje Beta nowych rozwiązań. Dlaczego tak? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wariant pośredni to coś, co posuwa pracę do przodu i jest czytelną manifestacją postępu w pracach – ale też owa wersja Beta wszem i wobec mówi: „popraw mnie!”. To forma pracy, która wzmaga motywację do dalszego działania, a jednocześnie kusi do praktykowania korekty. Dzięki takiej formie twórczej pracy można stale przygotowywać stany pośrednie i nanosić poprawki. Również – co ważne w każdej firmie – otoczenie organizacyjne na bieżąco dowiaduje się, na jakim etapie jest realizowany projekt. Odwrotnością myślenia prototypowego jest tworzenie całości według z góry powziętego planu i dopięcie wszystkiego na ostatni guzik.
Najczęściej w takich sytuacjach zdarza się, że prezentacja wymuskanego i dopieszczonego rozwiązania okazuje się wielkim rozczarowaniem dla obu stron: klienta – który powie: ale mnie chodziło o coś zgoła innego... i twórcy – który będzie rozgoryczony i wściekły, że nie został zrozumiany. Jak sądzę, przy dłuższym namyśle większość z nas Pamiętajmy – dobrze przygotowany i przedstawiony dojdzie do wniosku, że: „najbardziej ryzykowne jest prototyp posiada wielką moc perswazji. Jak mówią to, by nie ryzykować w ogóle”, lub inaczej: „najmniej w IDEO: „1 obraz to 1000 słów, a 1 prototyp to 1000 rozsądne postępowanie to takie, w którym unikamy obrazów!”. wszelkiego ryzyka!”. Wśród tatrzańskich ratowników Podsumowując szóstą zasadę, możemy powiedzieć, że krąży powiedzenie: „Odważnie i rozważnie”. powstały prototyp to: po pierwsze – źródło inspiracji i motywacji do dalszej pracy. Po drugie – szansa na Steve Jobs, człowiek ikona kreatywności, dzięki uzyskanie cennych uwag krytycznych. A po trzecie to któremu firma Apple osiągnęła zawrotny sukces, podstawa bezpieczeństwa, bo gdy wejdziemy w ślepą np. w 1983 r. znalazła się na 411 miejscu w rankingu uliczkę, szybko możemy zawrócić. Inaczej będziemy 500 firm magazynu „Fortune” (czego do tej pory brnąć w myślowy zaułek, by potem – podczas nikt nie powtórzył). Jobs w wywiadzie dla „Fortune” prezentacji rozwiązania – stanąć okoniem i bronić powiedział, że dla niego ogromną inspiracją jest swojej propozycji. W takich sytuacjach wszystko jest postać Boba Dylana, który ciągle poszukiwał i ciągle na: „albo – albo”, bo w grę wchodzi „być, albo nie ryzykował. Jak mówi Jobs: „Dylan, Picasso ciągle być” naszego gotowego dzieła. ryzykowali porażkę, jeżeli nieustannie stawiali niepowodzenia na szali”. Wiele osób, bojąc się Pointując sześć złotych zasad, pamiętajmy porażki i lękliwie kalkulując, nie podejmuje nowych o istnieniu dwóch nurtów, które towarzyszą wyzwań, nie wkracza w obszary niepewności. nam w czasie poszukiwania pomysłu.
Podejmując się tworzenia nowych rozwiązań, produktów i usług, myślmy w kategoriach procesu oraz bądźmy cierpliwi i nieustępliwi. Na pewno nieraz zdarzy się popełnić błąd, Twórz prototypy ale wiedzmy, że to rewers pomysłu. Rozsądnie W firmie IDEO, która zajmuje się opracowywaniem ryzykuj i twórz prototypy. A na koniec – nowych pomysłów na produkty i innowacje, mówi znajdź sposób na samego siebie! ■
Zasada nr 6
e-PROFIT 33
Ludzie polskiego internetu Idea projektu jest prosta. Pokazać ludzi tworzących Internet w Polsce. Chcemy pokazać ludzi zróżnicowanych, ciekawych, barwnych, uchwyconych w czarno-białych fotografiach Aleksandry Anzel.
web 2
LUDZIE POLSKIEGO INTERNETU
www.webdokwadratu.pl, www.olaanzel.pl
PAWEŁ NOWAK Człowiek niemogący stać w szeregu z innymi, wieloletni bloger, fan nowych mediów i przedsiębiorca internetowy. W 2005 roku rozpoczął prowadzenie bloga o Apple, na około którego wkrótce wyrosła silna społeczność użytkowników tej marki. Obok blogowania prowadził audycje radiowe w radiach studenckich, gościnnie pojawiał się w publicznych stacjach, współtworzył podcast o Apple, a w późniejszym czasie serię video podcastów o różnej tematyce, które składały się na sieci telewizji internetowej ABTV. Podczas prowadzenia bloga napisał i wydał dwie książki dotyczące systemu Apple OS X na których wychowało się nowe pokolenie użytkowników komputerów z Cupertino. W 2011 roku po 6 latach prowadznia zamknął appleblog.pl aby poświęcić więcej czasu na swoje przedsięwzięcia internetowe: firmę usługową Untitled Kingdom (stanowiącą zaplecze techniczne dla największej polskiej platformy sprzedaży ebooków Woblink), narzędzie do publikacji prasy na urządzeniach mobilnych PressPad, firmę zajmującą się drukiem 3D, studio gier mobilnych i inne. Aktualnie wspólnie z dwoma wspólnikami najwięcej czasu poświęca na prowadzenie PressPada, firmy wspartej przez krakowski fundusz inwestycyjny Innovation Nest. Obok swoich przedsięwzięć angażuje się w inicjatywy promujące przedsiębiorczość wśród młodych ludzi w Polsce i cały czas uczy się nowych rzeczy.
PARTNERZY PROJEKTU
34 e-PROFIT
Po godzinach
e-PROFIT 35
Po godzinach
36 e-PROFIT
Po godzinach
e-PROFIT 37
Po godzinach
Okiem CD Rollera
Sade – Bring Me Home – live 2011 Rozwój techniki nagraniowej i wizualnej spowodował, że w ostatnim czasie sklepy muzyczne zostały zasypane zapisami koncertów prawie wszystkich gwiazd. Dodatkowo niektóre z nich, mimo wcześniejszych wydań live, postanowiły skorzystać z dobrodziejstw jakości HD i nagrać ponownie swoje występy. Tak stało się w przypadku Sade. Jej występy słyną z perfekcyjnych wykonań i niesamowitej oprawy. Kto pół roku temu miał okazję widzieć Sade w akcji w łódzkiej Arenie, tego nie trzeba długo przekonywać. Mimo że kilka lat temu wydała koncertowe DVD, postanowiła uwiecznić zeszłoroczną trasę koncertową.
Robert T. Woźniakowski Ci, którzy nie byli w Łodzi, mogą przeżyć te magiczne 2 godziny w zaciszu domowym za sprawą Blu-raya i DVD Bring Me Home – Live 2011. Koncert zawiera 22 utwory (od najstarszych – Smooth Operator, Your Love Is King – po najnowsze, w tym Soldier of Love i ubiegłoroczny hit Love is Found) – sfilmowane przez Sophie Muller, światowej sławy artystkę odpowiedzialną za wizualną stronę zarówno koncertu, jak i większości teledysków Sade. Wśród dodatków do Blu-raya i DVD znajdziemy także 20-minutowy film z przygotowań do koncertu (z polskimi napisami!) autorstwa Sophie oraz krótkie materiały filmowe nakręcone przez muzyka Sade – Stuarta Matthewmana – i członków ekipy technicznej. Do koncertu na DVD dołączono również krążek CD audio z 13 wersjami koncertowymi wybranych utworów. Zdecydowanie CDRoller poleca tę pozycję i nadaje jej status obowiązkowej w kolekcji każdego fana muzyki... ■
38 e-PROFIT
Foto: informacja prasowa