e-profit Grudzien

Page 1


W NUMERZE

grudzień 2011

WYDARZENIA World Usability Day – już za nami Ostatni, czyli najlepszy IQPartners na Uniwersytecie Warszawskim Nowy serwis ArsLege

4

FELIETON Cmoknij startup w MVP! Co słychać on-line? RYNKOWE TRENDY Big Car Brother Masz prawo wiedzieć Grupa ludzi pozytywnie zakręconych Jedno konto wystarczy

18

14

E-SPÓŁKA MIESIĄCA Za nami idzie wolność OKIEM INWESTORA Wniebowziety klient – Bezcenne? – Nie! ROZMOWA MIESIĄCA Michał Faber – Ekonomia głupcze

NA OKŁADCE: ADAM TUCHLIŃSKI, JACEK SZAFADER FOTO: KONRAD KONSTANTYNOWICZ

DOSIEER W obronie standardów

26

WARTO WIEDZIEĆ Z kuponem mam moc!

41

PO GODZINACH Z biblioteki startapupowca Ludzie internetu


OD REDAKCJI

O

Marek Dornowski

REDAKTOR NACZELNY

Wydawca: InQbe sp. z o.o. ul. Towarowa 1, 10-416 Olsztyn NIP 524-256-87-12 REGON 140440822 KRS 0000250743 www.inqbe.pl <http://www.inqbe.pl> Redakcja: Marek Dornowski, Marta Przyłęcka, Małgorzata Zawadzka, Jerzy Kawa Projekt okładki i skład: Ateneo Korekta: ITEL Solutions Tomasz Łukiańczyk

statnie tygodnie z całą pewnością dziennikarze mogą uznać za udane. Było o czym pisać. Nowy – stary rząd, huczne obchody Święta Niepodległości, jeden z najtragiczniejszych wypadków w historii polskiej sztuki serialowej (do tej pory rozbijaliśmy się o drzewa, teraz szkoda lasów i mamy wersję ekologiczną z kartonami) no i oczywiście pytanie, na które odpowiedzi nie zna nikt – gdzie jest orzeł? Ten ostatni przypadek jest chyba nam najbliższy. Dlaczego? Co najmniej z dwóch powodów – dotyczy kwestii wizerunkowo-marketingowych, którym sporo miejsca poświęcamy w naszym magazynie, i jest kolejnym przykładem siły internetu. O tym, czy zastąpienie orzełka wizerunkiem logo PZPN było decyzją przemyślaną marketingowo, pisać nie będziemy. Jak wygląda koń każdy widzi i komentarz uznajemy za zbędny. Warto natomiast pochylić się nad tym, jak zareagowali na to internauci. Przykładowo na Facebooku powstała strona „Kiedy byłem mały, marzyłem, by grać z orzełkiem na piersi”, dziś ma ona ponad 27 tys. fanów, a ponad 15 tys. osób o niej mówi. Dla porównania o stronie „Serce i rozum” (która często – zresztą bardzo słusznie – pokazywana jest jako świetny przykład marketingu w sieci) mówi 33 tys. osób. Co z tego wynika? To zależy jak na to spojrzeć. Niewiele: mamy w Polsce setki tysięcy fanów futbolu, więc nic dziwnego, że jakiś procent nich zaangażował się w akcję. Wiele: bo to znaczy, że wciąż szybko można zgromadzić dużą rzeszę fanów. Inną sprawą jest, jak ich zagospodarować, gdy już orzełek wróci na swoje miejsce? Skupiając się jednak na tym, co przed nami, nie bacząc na ciemne scenariusze zaciskania pasa, prezentowane w mediach, widzimy same pozytywy. Zbliżają się święta, Sylwester (przy okazji najlepsze życzenia dla Naszego felietonisty Sylwka Kozaka!) a potem to już żabi skok i wiosna. Zanim jednak wpadniecie w szał świątecznych zakupów, znajdźcie koniecznie chwilę, by poczytać to, co dla Was przygotowaliśmy. A jest tego trochę: z rynkowych trendów systemy monitorujące samochody, serwis oferujący praktyczne codzienne informacje dla osób mających problemy z czytaniem czy najnowsze rozwiązanie jednego konta na zakupy w sieci. Do tego obowiązkowo lektura wywiadu z Michałem Faberem, którego większość z was kojarzy z Biznes.net. Spółką miesiąca mianujemy w grudniu Novus Ordo, zarządzającą platformą E-silos, która z kolei oferuje… zresztą przeczytajcie sami. Na deser nowe elementy, takie jak „Ludzie polskiego internetu” czy „Your english zone”. Mamy nadzieję, że przypadną Wam do gustu. Na koniec życzymy wszystkim naszym czytelnikom radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, oraz hucznego wejścia w nowy 2012 rok, który – wierzymy – przyniesie nam wszystkim wiele e- sukcesów i e-zysków.

3


WYDARZENIA

Tegoroczny World Usability Day już za nami 17 listopada 2011 we Wrocławiu odbyła się piąta edycja konferencji poświęconej użyteczności stron www. Tematem przewodnim tegorocznego World Usability Day <http://wud2011.pl> była edukacja. Organizacją wydarzenia zajęła się agencja Janmedia Interactive i blog Webusability. Celem Wold Usability Day jest budowanie świadomości oraz promocja projektów i rozwiązań użytecznych, przyjaznych i zorientowanych na użytkownika. Organizatorzy podkreślają spore zainteresowanie imprezą. Dużą frekwencją cieszyły się zarówno wykłady, jak i część warsztatowa. Więcej informacji dostępne na stronie http://wud2011.pl/program.xml.

Ostatni, czyli najlepszy Już tylko do 4 grudnia można składać swoje propozycje w konkursie organizowanym przez serwis OfficeWarriors.pl <http://mamstartup.pl/pressroom/1267/ OfficeWarriors.pl> wraz z producentem tuszy TB Print oraz agencją PR Publicon. Wystarczy, że z pomocą aplikacji http://apps.facebook.com/officewarriors <http://apps.facebook.com/officewarriors> uczestnik konkursu zamieści ostatni slajd swojej prezentacji, którym najczęściej żegna się podczas wystąpień. Dlaczego ostatni? Bo to niejednokrotnie właśnie on decyduje o tym, jakie wrażenie wywrzemy oraz jak zostaniemy zapamiętani. Do wygrania jest m.in. szkolenie z zakresu PR-u oraz promocji dopasowane do potrzeb Laureata, wraz z materiałami szkoleniowymi i wsparciem realizacyjnym.

odpowiedzi ze str 39: 1B 2B 3C IQ Partners na Uniwersytecie Warszawskim Spotkanie z Wojciechem Przyłęckim, wiceprezesem zarządu IQ Partners SA i prezesem zarządu InQbe sp. z o.o., poświęcone działalności funduszy venture capital w branży IT odbędzie się na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego w środę 7 grudnia 2011 roku o 18:30. W trakcie spotkania przedstawimy możliwości, jakie młodym spółkom technologicznym daje współpraca z funduszem, omówimy także poszczególne etapy typowego procesu inwestycyjnego (zgłoszenie projektu, negocjowanie warunków umowy inwestycyjnej, współpraca między funduszem a projektodawcą w trakcie realizacji projektu, wyjście z inwestycji). Więcej informacji już niedługo na stronie organizatora (www.marketwizards. pl <http://www.marketwizards.pl>) oraz na profilu IQ Partners w serwisie Facebook. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych!

Nowy serwis ArsLege ArsLege uruchomiło kolejny serwis tematyczny, tym razem skierowany do rzeczoznawców majątkowych. Pod adresem www.rzeczoznawca.arslege.pl <http:// www.rzeczoznawca.arslege.pl> osoby przygotowujące się do państwowego egzaminu nadającego uprawnienia zawodowe znajdą ponad 4 tys. pytań testowych wraz z odpowiedziami oraz podstawą prawną i wyjaśnienia. W zestawach są również testy z poprzednich egzaminów organizowanych przez Ministerstwo Infrastruktury. Autorzy serwisu zapowiadają wprowadzenie również zadań oraz przykładowych operatów szacunkowych.

4


FELIETON

Cmoknij startup w MVP!

S

pecyfika technologicznych startupów sprawia, że istotne jest, by szybko uruchomić pierwsza wersję produktu z podstawowymi funkcjonalnościami. Później w miarę rozwoju można dokładać kolejne funkcjonalności oraz rozbudowywać lub rezygnować z już obecnych. Ten pierwszy, podstawowy produkt to MVP (minimum viable product).

Paweł Lipiec redaktor prowadzący ecommerce.edu.pl Bloger WebFan.pl

Czym jest MVP? MVP, jak sama nazwa wskazuje, oznacza najprostszy produkt, który jesteś w stanie uruchomić tak, aby spełniał podstawowe założenia. Powinien w sposób elementarny rozwiązywać zadany problem tak, aby early adopters mogli go już używać i zgłaszać opinie. Dzięki temu uzyskujesz grupę pierwszych klientów-testerów, którzy będą generować pomysły na dalsze funkcjonalności i wskażą najlepszy kierunek rozwoju projektu. W trakcie projektowania, zwłaszcza jeśli robi to zespół, często pojawia się pokusa wdrożenia „jeszcze jednej rewelacyjnej funkcjonalności” w pierwszej wersji produktu. Wyzwanie polega na tym, aby się oprzeć tej pokusie. Możesz to zrobić konsekwentnie, trzymając się brzytwy... lub całusów. Pierwsza lekcja całowania Oto 3 proste zasady, które mogą znacznie pomóc w stworzeniu MVP. KISS – zasada, która powinna przyświecać na każdym etapie prezentowania produktu, firmy, pomysłu etc. KISS to skrót od amerykańskiego Keep It Small and Simple (lub Keep It Simple and Sloppy). Reguła ta jest często stosowana przy problemach związanych z architekturą informacji czy projektów. Chodzi przede wszystkim o utrzymanie prostoty i przejrzystej struktury informacji oraz unikanie zbędnych, komplikujących obraz całości elementów. Brzytwa Ockhama – zasada według której wytłumaczenie danego zjawiska winno być tak proste jak to tylko możliwe. Wyjaśnienie danego problemu ma się opierać na jak najmniejszej liczbie założeń i pojęć. Oznacza to, że Twój wywód powinien być zrozumiały dla bezdomnego alkoholika z podstawowym wykształceniem niemającego pojęcia o IT. DRY – Don’t Repeat Yourself. To już reguła z programowania zalecająca wydzielanie często powtarzanych części kodu i odwoływanie się do nich. W prezentacji firmy czy produktu również nie powinieneś powtarzać niczego więcej niż raz, a i to tylko w przypadku, gdy chcesz położyć wyjątkowy nacisk na wybrany aspekt. Powodzenia w tworzeniu minimalistycznych rozwiązań!

5


FELIETON

Co słychać on-line?

O

Sylewster Kozak wydawca serwisów internetowych: e-biznes.pl wystartowali.pl

6

statnie kilka tygodni to spore zmiany na rynku muzyki on-line – start iTunes Match, uruchomienie w kolejnych krajach Spotify i start Google Music. Jeśli ktoś z Was nie słyszał o tych zmianach to i tak nic się nie stało – żadna z nich nie została skierowana na rynek polski. Każda z tych usług jest inna – iTunes Match w zamyśle Apple pozwala na przeniesienie swojej biblioteki muzycznej pozyskanej poza sklepem iTunes, Spotify pozwala na słuchanie muzyki z wykorzystaniem streamingu, a Google Music na przeniesienie muzyki do Google i cieszenie się jedną biblioteką na wielu urządzeniach. Najciekawsza wydaje się jednak usługa zaproponowana przez Google, nie ze względu na innowacyjność, ale na szeroko rozumiany rynek komputerów. Wprowadzenie usługi utrzymywania plików muzycznych w chmurze z ograniczeniem tylko do systemu Android, którego Google jest właścicielem, powoduje jeszcze większe rozwarstwienie rynku sprzętu komputerowego. I tak użytkownicy komputerów Apple chcący mieć dostęp do swoich zasobów muzycznych będą wykorzystywać iTunes i telefony iPhone. Zaś użytkownikom telefonów z Androidem będzie zdecydowanie bliżej do PC, a może nawet i komputera Google, czyli chromebooka, którego możemy już dziś nabyć. Czy Google będzie starało się dominować na kolejnym rynku, okaże się już za niebawem, gdy usługa pojawi się w kolejnych krajach. Z pewnością martwi, że usługi związane z muzyką on-line omijają nasz kraj nadwiślański – z globalnych usług muzycznych mamy dostęp właściwie tylko do Last.fm. Cieszy natomiast bogata oferta lokalnych graczy na rynku – najniższe ceny zakupu muzyki on-line proponuje Muzodajnia, co w połączeniu z bardzo bogatą propozycją radia on-line, żeby wspomnieć tutaj o Tuba.fm od Agory, RMFon (MiastoMuzyki) od RMF czy OPEN.FM od operatora Gadu-Gadu, pozwala stwierdzić, że mamy jednak całkiem ciekawą ofertę muzyczną on-line.


RYNKOWE TRENDY

Big Car Brother Zawsze, gdy mówimy o innowacji, mamy świadomość tego, że nowy pomysł, rozwiązanie czy trend muszą zostać poddane żelaznej ocenie rynku. Są pomysły, które na pierwszy rzut oka wydają się być rewolucyjne, lecz ich rynkowy żywot jest krótki. Są i takie, które faktycznie, mogą wywrócić rynek do góry nogami. Firma Sprint wprowadza właśnie rozwiązanie, które jeszcze przed uruchomieniem sprzedaży budzi duże zainteresowanie i komentarze. SOFIT, czyli system obsługi floty i transportu z pozoru skierowany jest do osób zarządzających flotą samochodową. Pozory jednak – jak to pozory – bardzo często mylą. Tekst Marek Dornowski

O

czywiście, osoby zajmujące się logistyką czy zarządzaniem flot samochodowych z pewnością będą zachwycone. Ewidencja, obserwacja i rejestracja trasy pojazdów, kompleksowy zestaw raportów (karta drogowa, raport przejechanych tras, ewidencje, raporty zbiorcze) i alertów (definiowanie, przesyłanie drogą e-mail), a także dodatkowe moduły. Generalnie o danym pojeździe wiemy wszystko. I tu moglibyśmy zacząć podsumowywać nasz tekst. Na rynek wchodzi nowy kompleksowy system zarządzania flotą samochodową. Koniec, kropka. Problem w tym, że poza managerami logistyki taka informacja mało kogo zainteresuje. A tymczasem… Spróbujmy uruchomić wyobraźnię. Przychodzimy ubezpieczyć samochód. Miła i sympatyczna pani (lub miły i sympatyczny pan) mówi nam: do wyboru mamy wersję A i B przy czym wersja B jest 30% tańsza.

Czym się różnią? Niczym, ale w wersji B musi Pan wyrazić zgodę na zainstalowanie w pana samochodzie systemu SOFIT. Ubezpieczyciel ma pełną wiedzę o ubezpieczanym aucie. Ryzyko próby wymuszenia odszkodowania? Nikłe. Warto zaproponować tańsze rozwiązanie? Warto. Inny przykład? Wyobraźmy sobie, że chcemy sprzedać samochód. Powód banalnie prosty: kupiliśmy, ale w tygodniu używamy służbowego, wiec nasze auto większość czasu stoi w garażu. Po trzech latach ma na liczniku nie 100 a zaledwie 20 tys. km. Pojawia się klient, który jest zainteresowany, ale twierdzi, że tak niski przebieg jest niemożliwy, więc auto z pewnością jest „kręcone” i proponuje cenę niższą o owiedzmy 5 tys. Pomijamy tutaj kwestię gwarancji czy przeglądów technicznych w serwisie. Są bowiem i tacy, którzy i tam widzą jeden wielki spisek. Gdybym miał pewność, że to realny przebieg zapłaciłbym panu/pani tę

cenę. Tak? A więc zajrzyjmy do „historii pojazdu”. Po chwili nasze konto zasila powiedzmy nie 35 a 40 tys. Ba, jeśli taki system upowszechniłby się to nazwa SOFIT miałaby nie mniejszą wagę reklamową niż hasła typu ABS, ESP czy inne tego typu wynalazki. Czy takie rozwiązania są możliwe, na ile SOFIT może zmienić rynek? Rozmawiamy dziś na ten temat z Robertem d’Aystettenem z firmy Sprint, odpowiedzialnym za rozwój systemu. Robert, zdradź nam źródło pomysłu na SOFIT? Oglądałeś Big Brothera i stwierdziłeś, że jest nisza na biznes? Czy raczej czysto pragmatyczna potrzeba zarządzania flotą, która w Sprincie jest chyba dość pokaźna? Dlaczego zdecydowaliście się na wersję SAAS? RA: Źródłem pomysłu na SOFIT były moje zabawy z lokalizatorem samochodowym i jego wizualizacją na mapie cyfrowej. Podczas jednego z wewnętrz-

7


nych spotkań w Sprint S.A. zobaczyły to osoby odpowiedzialne za ekipy serwisowe (obsługujemy TP w Polsce północno-zachodniej) i od razu żywo się zainteresowały możliwością monitorowania wykonywania prac zleconych własnym pracownikom. Interesowała ich możliwość przydzielania zadania pracownikowi, a później obserwacji, w jaki sposób to zadanie jest wykonywane. To nawet jeszcze nie typowy monitoring floty, na co przyszedł czas w następnej kolejności. W tym czasie nie myśleliśmy jeszcze o biznesie, a raczej o stworzeniu systemu na własne potrzeby firmy – posiadamy ponad 350 samochodów we własnej flocie. Dopiero w momencie, kiedy system zapewnił funkcjonalności wymagane w naszej firmie, podziałał – zweryfikował się, rozpoczęliśmy myślenie o potencjalnych wdrożeniach zewnętrznych. Wersja SaaS powstała w momencie, kiedy w Sprint S.A. pojawił się Sprint

8

Data Center. Ta struktura, dedykowana do bezpiecznego gromadzenia i przetwarzania dużej ilości danych, była idealnie dostosowana do potrzeb naszego systemu. Wtedy podjęliśmy decyzję o wykonaniu wersji SaaS dostosowanej do obsługi wielu firm i ich użytkowników. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to całkiem sporo danych do przetworzenia. Czy jest jakieś ograniczenie liczby aut, które system jest w stanie jednocześnie obsłużyć? RA: Rzeczywiście danych do przetworzenia jest bardzo dużo. Każdy pojazd generuje dane związane z jego przemieszczaniem się, zmianą kierunku jazdy, sygnalizacją pozycji na postoju i różnymi zdarzeniami podczas jazdy, w tym obsługą czujników paliwa, prędkości itp. Wszystkim sterują odpowiednie algorytmy i specjalnie dostosowana konfiguracja. Jak zwykle w przypadku systemów bazodanowych ograniczeniem

jest pojemność przydzielonej do obsługi systemu przestrzeni dyskowej, czas gromadzenia i udostępniania danych, wielkość danych archiwizacyjnych. Dane przesyłane do naszego systemu trafiają do hurtowni danych, w której są wstępnie przetwarzane i agregowane w celu minimalizacji zajmowanego miejsca i przyspieszenia generowania raportów. Obecnie trzymamy w bazie dane floty firmowej z okresu trzech lat. Nadal jest miejsce. Z badań rynkowych wynika, że klienci definiują okres dostępu do danych jako jeden rok do tyłu – to zazwyczaj wystarcza. My staramy się, żeby ten czas był jak najdłuższy. Dysponujecie danymi pokazującymi o ile spadły koszty eksploatacji floty po wdrożeniu SOFIT-u? RA: Na to pytanie można odpowiedzieć po pewnym okresie eksploatacji. W naszej firmie przy 350 samochodach są to oszczędności wyrażone w kilkunastu tysiącach km przejechanych mniej,


Robert d’Aystetten Olsztyn, 18.11.2011 kierownik zespołu projektowego Sprint S.A.

Ciekawą cechą systemu jest to, że działa dość pozytywnie psychologicznie na pracowników, którzy wiedząc (tego nikt nie ukrywa), że pojazdy są monitorowane, decydują się na bardziej efektywną i odpowiedzialną jazdę.

w porównaniu do odpowiadającego okresu w przeszłości. Z tym wiąże się oczywiście bezpośrednio zmniejszone zużycie paliwa. Ciekawą cechą systemu jest to, że działa dość pozytywnie psychologicznie na pracowników, którzy wiedząc (tego nikt nie ukrywa), że pojazdy są monitorowane, decydują się na bardziej efektywną i odpowiedzialną jazdę. Nie bez znaczenia jest również w tym rola dyspozytora grup serwisowych, do którego należy taki przydział zadań i opracowanie trasy, aby była ona jak najbardziej efektywna. System aktywnie go w tym wspomaga. A sam proces wdrażania, były jakieś opory mentalne? RA: W tego typu systemach ważne jest, aby osoby użytkujące monitorowane pojazdy były o tym poinformowane i świadome tego, do czego faktycznie ma taki system służyć. Opory mentalne są zawsze przy wprowadzaniu każdej nowości, ale można je łatwo i szybko przełamać, podając pracownikowi pełną informację na temat wdrożonego systemu i jego zastosowania. Opory są, gdy pracownik czuje się inwigilowany, nie ma ich – gdy wie, że system ma służyć poprawie efektywności jego pracy. To klucz do sukcesu. Oszczędność to jedna kwestia, a czy są rozwiązania poprawiające bezpieczeństwo, które byłyby istotne z punktu widzenia ubezpieczycieli?

RA: Zdecydowanie tak – gromadzenie informacji nt. tras przejazdu, miejsc postoju, ogólnie – eksploatacji pojazdu jest cennym materiałem dla ubezpieczyciela. Przy zdarzeniach, w których ubezpieczyciel wkracza z zadaniem likwidacji szkody, bardzo istotna jest wiedza o sytuacji w czasie zdarzenia. Zapisy systemu mogą wydatnie przyczynić się do ustalenia przebiegu zdarzenia – mówimy tu o tzw. historii wypadku. Z drugiej strony informacja przydatną dla ubezpieczyciela może być również profil kierowcy tworzony na bazie analizy jego stylu jazdy. Inaczej traktuje się kierowcę, który jeździ bezpiecznie i ekonomicznie, a inaczej tego, który ma sztubacki styl jazdy. Czy SOFIT ma swoje zastosowanie tylko w przypadku aut? A co jeśli chciałbym wiedzieć, gdzie jest teraz moje dziecko? RA: Dysponujemy tutaj rozwiązaniem w postaci lokalizatorów osobistych, które z powodzeniem mogą być zastosowane w takim systemie. Możemy monitorować osoby, przesyłki i inne. Lokalizator osobisty może być w pełni kontrolowany przez rodzica, włącznie z możliwością definiowania stref przebywania dziecka i alarmowania w przypadku wyjścia poza tę strefę. Podobnie dziecko może zaalarmować w każdej chwili rodziców. Cenną funkcjonalnością tych urządzeń jest wbudowany telefon komórkowy, w pełni definio-

walny przez rodziców, dzięki któremu w prosty sposób dziecko może się z rodzicami skontaktować bez zapamiętywania numerów telefonicznych – są one podpisane bezpośrednio pod przyciski urządzenia. Cała obsługa jest bardzo prosta i skuteczna. To są plusy, ale jeśli np. żona zechce wiedzieć, gdzie jest mąż? Dlaczego np. twierdził, że jedzie w delegację, a jego samochód zaparkowany jest pod stadionem? Pomyśleliście o Tym? RA: Technologia zawsze może być wykorzystana do celów zacnych i mniej zacnych. Niestety zachowań człowieka nie można przewidzieć i za to nie możemy brać odpowiedzialności. Jeśli żona zechce to wiedzieć, naraża się na nieprzyjemności prywatnie, jeśli sprawa wyjdzie na jaw. Nie leży to już w naszych kompetencjach. Ufamy, że nasz system będzie służył do zapewnienia bezpieczeństwa i efektywnego wykorzystania posiadanych zasobów, a nie do celów inwigilacji. Dzięki za rozmowę.

9


RYNKOWE TRENDY

Masz prawo

WIEDZIEĆ cała prawda o lekach w sieci

Jaka byłaby Wasza pierwsza reakcja, gdybyście przeczytali zdanie: kwas acetylosalicylowy może być groźną bronią? Ilu z was pomyślało w tej chwili, że po prostu z tajnych laboratoriów broni chemicznej poszedł do prasy jakiś przeciek o prowadzonych tam badaniach? Zapewne tylko nieliczni uśmiechnęli się pod nosem i powiedzieli: o czym oni piszą, przecież kwas acetylosalicylowy to, najogólniej mówiąc, po prostu aspiryna. O tym, że aspiryna pomogła niejednemu z nas nie trzeba nawet pisać, wiemy to wszyscy, niestety już nie wszyscy wiemy, że niektóre osoby powinny wystrzegać się jej jak ognia. No dobrze, a czy to ma jakikolwiek związek z e-biznesem? Otóż okazuje się, że ma. Rozmawiał Marek Dornowski


Sytuacja jest następująca. Prawo wymaga, aby pacjent miał dostęp do informacji o stosowaniu konkretnego leku, przeciwwskazaniach do jego stosowania, możliwych skutkach ubocznych, składzie itd. Informacje te zawarte są w ulotkach farmaceutycznych, a reklamy różnego rodzaju preparatów leczniczych zawierają słynne już powiedzenie: zapoznaj się z treścią ulotki załączonej do opakowania lub skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. I tu zaczyna się problem. Większość ulotek napisana jest tak małym drukiem, że nawet osoba niemająca żadnych problemów ze wzrokiem, musi go nieco wyostrzyć, by przebrnąć przez rzędy mikroliterek. A takie czytanie do przyjemnych nie należy. Jeśli dodamy do tego fakt, że znaczna część pacjentów to osoby w wieku, w którym sokoli wzrok jest już raczej wspomnieniem, okazuje się, że dostęp do podstawowych informacji medycznych, owszem jest, ale pozostawia wiele do życzenia. Spełnić je ma wchodzący właśnie na rynek serwis Laudio.pl. „Projekt (…) powstał w głowach marzycieli. Ich marzenia dotyczyły powszechnego i równego dostępu do informacji, użytecznej i niedostępnej dotychczas dla ogromnej grupy ludzi”. Taki wstęp możemy przeczytać na stronie głównej serwisu. Przyglądając się tematowi bliżej, dochodzimy jednak do wniosku, że słowo „marzyciel” powinno być zastąpione wyrażeniem „praktyczny realista”. Dlaczego? W ostatnim czasie wyrażenia typu wykluczenie społeczne, wsparcie osób 50+ czy równy dostęp do informacji stały się dość modne. Rośnie rola społecznej odpowiedzialności biznesu. Łącząc ze sobą te czynniki, ła-

two dojść do wniosku, że serwis, który zapewniłby pełną, łatwodostępną i wygodną w użyciu informację medyczną, stałby się doskonałym integratorem realnych potrzeb informacyjnych pacjentów z potrzebą prowadzenia przejrzystej polityki informacyjnej oraz działań typu CSR ze strony firm farmaceutycznych. Od kogo, jeśli nie od firm farmaceutycznych, możemy wymagać pełnego zaangażowania w tej kwestii i trudno wyobrazić sobie, by w dłuższej perspektywie pozostały w tym temacie obojętne. Pomijając nawet ustawowe obowiązki udostępnienia informacji o lekach osobom mającym trudności z czytaniem (tu zapisy ustawy nie wyrażają się w sposób bezpośredni, co daje pewną swobodę działania) same hasło PR-owe o tym, że wszystkie informacje o naszych produktach dostępne są dla wszystkich w sieci to zbyt duży „cukierek informacyjny”, by się na niego nie skusić. Oczywiście można tworzyć podobny serwis własnymi siłami, można szukać innych sposobów, pytanie tylko o sens takich działań, skoro rynek oferuje gotowe rozwiązania? Sam techniczny schemat działania Laudio jest przejrzysty. Serwis dystrybuuje przetworzone syntezatorem mowy ulotki, zarówno w wysokiej rozdzielczości,

niesprawiającej żadnych problemów z odczytaniem, jak i w formie audio. Oczywiście z punktu widzenia użytkownika usługa jest całkowicie darmowa. Gdzie zatem jest potencjalny biznes i czy faktycznie rynek dojrzał do tego typu rozwiązań? O tym rozmawiamy z Jarosławem Czyrko – Dyrektorem Zarządzającym Laudio.pl. e-profit: Jarku jesteś marzycielem? Oczywiście i to szalonym. Większą część mojego życia stanowią marzenia i – przede wszystkim – ich realizacja. Nie ukrywam, że jest to bardzo przyjemne. Nie jest także tajemnicą dla ludzi, z którymi mam przyjemność pracować lub spędzać czas wolny, że moim cichym mentorem jest Steve Jobs i podobnie jak on, stawiam sobie cele, czasem szalone i niewyobrażalne, a potem zabieram się do ich realizacji. Tak było

również z portalem Laudio.pl. To efekt marzeń mojego wielkiego przyjaciela Romana Roczenia, który skutecznie po-


trafił zarazić mnie swoim entuzjazmem do realizacji marzeń. e-profit: Skoro więc Laudio.pl to nie realizacja dziecięcego marzenia a realny biznes, jak określasz rynkową potrzebę, którą staracie się zapełnić? Dzisiejszy rynek informacyjny jest obszernie okupowany portalami informacyjnymi oraz, co bardziej może zbliżone jest do naszego profilu, stronami z książkami audio. Profil rynkowy przeciętnego odbiorcy to osoby w wieku od 10 do 40 lat, w pełni zdolne do korzystania z publikacji wizualnych. Laudio.pl jest dedykowane grupom

e-profit: Co utrzymuje Cię w przekonaniu, że rynek jest gotowy na tego typu rozwiązanie? Może wcale nie ma takiej potrzeby, ktoś, kto chce przeczytać dajmy na to ulotkę od aspiryny ma ją przecież pod ręką. Dlaczego ma tego szukać gdzieś w sieci? Jak każde nowe i kompleksowe rozwiązanie, tak i Laudio.pl zdobywa coraz szerszą grupę zwolenników. Potrzeba korzystania z portalu podyktowana jest w szczególności nie tyle wygodą rozwiązania, ile ograniczeniem grupy docelowej w samodzielnym dostępie do materiałów tradycyjnych. Wiemy wszyscy, że z przyczyn technicznych

niejsze strony aptek internetowych. I tu pojawia się Laudio.pl jako ujednolicona baza dokumentów informacyjnych. e-profit: Zgadzam się, że dla sporej grupy użytkowników Wasze rozwiązanie jest o wiele prostsze, ale chyba najważniejsza rzecz to kwestia pokazania ludziom samej idei, problemu, który dziś jest chyba trochę lekceważony, zgadzasz się? Podstawowym zadaniem Laudio jest zmniejszenie przepaści informacyjnej w kwestiach elementarnych (ulotki, instrukcje obsługi) pomiędzy ludźmi czytającymi bez żadnych przeszkód a tymi, którzy są pozbawieni tej możli-

Podstawowym zadaniem Laudio jest zmniejszenie przepaści informacyjnej w kwestiach podstawowych (ulotki, instrukcje obsługi) pomiędzy ludźmi czytającymi bez żadnych przeszkód, a tymi, którzy są pozbawieni tej możliwości. Wbrew pozorom, nie są to małe grupy: 200 tys. niewidomych, 1,5 mln słabowidzących i około 6 mln ludzi po 65. roku życia.

12

określanym przez nas, jako wykluczone z dostępu do informacji. Nasi docelowi użytkownicy to w szczególności osoby mające fizyczne problemy z czytaniem, takie jak niewidomi, słabowidzący, osoby starsze i chore. Oczywiście nie ograniczamy się w żaden sposób tylko do tej grupy i zapraszamy na nasz portal wszystkich. Ja sam już dzisiaj, w razie konieczności zapoznania się z ulotką leku przepisanego przez lekarza, w pierwszej kolejności wchodzę na Laudio.pl.

i ekonomicznych, ulotki załączane do pudełek z lekami są, jak słusznie zauważyłeś we wstępie, drukowane mikroczcionką. Dla wielu osób jest to bariera nie do pokonania.

Nie ukrywamy również, że Laudio.pl jest doskonałym rozwiązaniem dla – w szczególności – firm farmaceutycznych na zapewnienie dostępu do ulotek leków, który jest nakazany prawem farmaceutycznym.

Oczywiście niektórzy producenci lekówpublikują ulotki na swoich stronach internetowych, jednak, korzystając z najpopularniejszej wyszukiwarki Google, trudno do nich dotrzeć. Pierwsze kilka stron wyników wyszukiwania to coraz popular-

Warto w tym miejscu zauważyć, że Laudio.pl to nie tylko dokument audio, lecz także zsynchronizowany z dźwiękiem tekst, który możemy powiększać i wyświetlać z kontrastem. Takie rozwiązanie może być znacznie wygodniejsze dla osób słabowidzących lub starszych.

wości. Wbrew pozorom, nie są to małe grupy: 200 tys. niewidomych, 1,5 mln słabowidzących i około 6 mln ludzi po 65. roku życia. A to dane dotyczące tylko Polski. Laudio.pl ma techniczną możliwość prezentowania dokumentów w wielu językach obcych. Wtedy grupy docelowe znacznie się rozszerszerzają, a trzeba podkreślić, że jesteśmy pierwszym tego typu projektem na świecie. Problem wykluczenia informacyjnego istnieje i jest obecny w znacznie większej skali, niż większości ludzi się wydaje. Budujemy podjazdy dla wózków inwalidzkich, montujemy sygnały dźwiękowe na przejściach dla pieszych dla osób niewidomych, a na pojawiające się bariery w zaciszu domowym nikt nie zwraca uwagi. Człowiek nie wie na przykład,


jak użyć leku, maści czy pralki, co jest bardzo dużym problemem. e-profit: Gdybym był dyrektorem PR dużej firmy farmaceutycznej i mógł poświęcić Ci tylko chwilę. Jak w dwóch zdaniach chciałbyś przekonać mnie do idei swojego projektu? Dlaczego Ty? Słynny test pięciu sekund. Pistolet do głowy i umowa do podpisania. A tak na poważnie – Laudio.pl to unikalna forma prezentacji dokumentów informacyjnych, takich jak ulotki farmaceutyczne. Zapewnia zgodność z prawem farmaceutycznym, a jednocześnie daje możliwość wizualnego zaprezentowania swoich produktów w panelach reklamowych. Firmy, które przystąpią do projektu, bez wątpienia będą mogły używać wizerunku firmy odpowiedzialnej społecznie. e-profit: Skupiliśmy się mocno na ulotkach farmaceutycznych, ale Wasz biznes plan zakłada również penetrację innych rynków. Czytane e-booki w sieci, to jest to?

Jeśli chcecie możemy opóźnić publikację tej rozmowy… Teraz nie na żarty mnie przestraszyłeś (śmiech). Nie będę zamęczał czytelników szczegółami, powiem tylko, że projekt trwa dwa lata, uczestniczy w nim około 30 osób i kosztował sporo powyżej dotacji z Unii Europejskiej, którą możemy się pochwalić. Tego typu projekty, wykonywane na poziomie profesjonalnym, to zawsze duże zaangażowanie, zarówno czasowe, jak i finansowe. Natomiast pomysłodawców wszystkich podobnych inicjatyw zapraszamy do współpracy. Im więcej nas będzie, tym dostępność do informacji będzie bardziej powszechna. e-profit: W porządku, zatem macie czas do 1 grudnia, za to, co będzie potem, nie bierzemy odpowiedzialności (śmiech). Dziękuję za rozmowę.

Czytane e-booki to oczywiście wygodna alternatywa tradycyjnych książek także dla zapracowanych ludzi. W zakresie zainteresowania naszego portalu, oprócz ulotek farmaceutycznych, znajdują się również instrukcje obsługi, informacje z etykiet produktów chemii gospodarczej i kosmetyków, jak i przepisy kulinarne oraz wiele innych dokumentów użytkowych. Jeżeli jesteśmy już przy planach, to zdradzę tylko, że mamy szalony pomysł wyjścia z dokumentami poza internet. Ale to na razie tajemnica naszego działu R&D. Powiem tylko, że będzie się działo... e-profit: Czy techniczna i finansowa bariera wejścia na rynek jest duża? Wierzysz, że zdążycie zanim konkurencja przeczyta tę rozmowę i stwierdzi, że to pomysł, któremu warto przyjrzeć się bliżej?

13


Grupa ludzi pozytywnie

zakręconych Tekst Marek Dornowski

W

internecie można znaleźć serwisy skupiające różne grupy pasjonatów. Począwszy od kibiców poszczególnych klubów piłkarskich, gdzie w zależności od rangi i aktualnych wyników potrafią generować setki tysięcy odwiedzin dziennie, a kończąc na forach dyskusyjnych opiewających zalety Szarika z filmu Czterej Pancerni i pies. W tym gąszczu każdy znajdzie coś dla siebie. Przebijając się przez niego, można natknąć się również na serwis skierowany do pasjonatów muzyki, a może nie tyle muzyki, co samego dźwięku? Jeżeli więc jesteś

Serwis odwiedza ponad 20 tys. osób dziennie, co czyni nas bezapelacyjnie numerem jeden na rynku w tej branży. Dawid Skrzypczak odpowiedzialny za rozwój Audiostereo

w stanie znaleźć różnice w znaczeniu słów analog i hi-end to serwis Audiostereo.pl z pewnością będzie miejscem, gdzie poczujesz się dobrze. O tym, jak wygląda na co dzień prowadzenie serwisu dla audiofilów, rozmawiamy z Dawidem Skrzypczakiem, odpowiedzialnym za rozwój Audiostereo.pl. Dawid prowadzenie serwisu dla audiofilów to niebezpieczna sprawa zgadzasz się? Zdecydowanie tak. Praktycznie co kilka dni docierają do nas jakieś e-maile lub telefony z zażaleniami. To ktoś komuś naubliżał na forum, to ktoś ma zastrzeżenia do pracy moderatorów i chce kogoś pozwać. Czasem jest naprawdę gorąco. Każdy ma swoją prawdę, a jak powszechnie wiadomo ta zazwyczaj leży po środku. Ciężko rozstrzygać takie sytuacje, tym bardziej w dziedzinie takiej jak audio, w której wszelkie wrażenia dotyczące sprzętu są mocno subiektywne. Słowa kończące się na -filia kojarzą nam się raczej negatywnie. Nie chcę nawet wymieniać, ale audiofil to raczej postać pozytywnie zakręcona. Zakręcona i to porządnie. Na Audiostereo są ludzie będący w stanie zapłacić po kilka tysięcy złotych za sam kabel, by przybliżyć ich system grający do ideału. Ponadto polecam zakładkę Boczni-

14


ca (dostępną jedynie dla zarejestrowanych), z której moglibyśmy utworzyć praktycznie odrębne forum. Można tam obserwować całe spektrum intrygujących tematów. Nasi użytkownicy mają przekrojowe zainteresowania od polityki, poprzez Kościół, Kubicę i fotografię, na teoriach spiskowych skończywszy. To dowodzi, iż audiofile to ludzie o szerokich horyzontach myślowych i rozległych zamiłowaniach. Oczywiście nadal audio pozostaje główną istotą serwisu. Czyli nowa definicja audiofila wg Dawida Skrzypczaka brzmi: ktoś, kto jest w stanie zapłacić kilka tysięcy złotych za kawałek kabla. Tacy ludzie naprawdę istnieją? Ile osób odwiedza Wasz serwis? Nie wszyscy mają od razu kable za kilka tysięcy, czy ze złotymi końcówkami. Serwis odwiedza ponad 20 tys. osób dziennie, co czyni nas bezapelacyjnie numerem jeden na rynku w tej branży. Średni czas pobytu użytkownika to ponad 10 minut, tak więc bardzo długo. Założyliście też klub Audiostereo. Jakie są kryteria przyjęcia? Trzeba mieć sprzęt warty nie mniej niż… czy po prostu jesteście otwarci na wszystkich chętnych? Nie trzeba mieć Hi-endu, by pozostać klubowiczem. Pobieramy jedynie symboliczną opłatę członkowską, pozwalającą na funkcjonowanie przedsięwzięcia. Klub powstał jako naturalne rozszerzenie forum. Jego założeniem jest zrzeszanie osób chcących uczestniczyć w spotkaniach na żywo, zarówno z innymi użytkownikami, jak i specjalistami z szeroko pojętej branży audio. W miniony weekend zaoferowaliśmy darmowe piwo na spotkaniu po wystawie Audio Show. Wkrótce planujemy kolejne eventy.

my jej dalsze doskonalenie. Jeżeli chodzi o Klub, to jesteśmy w trakcie ustalania szczegółów współpracy z obiecującym startupem – tj. CDRollerem. Na dobry początek chcemy zorganizować konkurs z nietuzinkowymi nagrodami. Co więcej, członkowie klubu otrzymają bezpłatne kredyty pozwalające na wymianę płyt w CDRollerze. Możesz powiedzieć coś więcej o tym konkursie? Użytkownicy Audiostereo bardzo sobie cenią organizowane przez nas konkursy. Nie chciałbym tu zbyt wiele zdradzać, ale mogę powiedzieć, iż będzie to nie lada gratka dla wszystkich fanów legendarnego zespołu Pink Floyd. Uchylając nieco rąbka tajemnicy powiem, że konkurs najprawdopodobniej będzie posiadał nowatorską formułę. W przeszłości oferowaliśmy wiele form wspólnej zabawy, ale teraz chcemy postawić na coś innego. Co to dokładnie będzie? Przekonacie się już za kilka dni. Czy to jednorazowa akcja, czy planujecie dłuższą współpracę? Sądzimy, że użytkownicy Audiostereo i CDRollera to bardzo zbliżony target. Liczymy na długofalową współpracę z obopólną korzyścią. Rozpoczynamy od konkursu i darmowych kredytów dla klubowiczów, ale mamy jeszcze sporo innych pomysłów. W takim razie życzymy powodzenia w ich realizacji. Dzięki za rozmowę. Dziękuję również i zapraszam na Audiostereo.

Jakie macie plany na najbliższe miesiące? Uruchomiliśmy zakładkę Galeria pozwalającą na tworzenie albumów i galerii systemów użytkowników. Planuje-

15


Jedno konto WYSTARCZY PayU, lider płatności internetowych w Polsce, uruchomiło nowe narzędzie do płacenia za zakupy on-line. Usługa ta nie była dotychczas dostępna dla polskich internautów. Konto PayU zakłada zwiększenie szybkości i wygodę dokonywania płatności internetowych, co w dalszej kolejności ma przełożyć się na biznesowy sukces właścicieli e-sklepów. Tekst Justyna Grzyl

D

zisiaj w większości sklepów internetowych kupujący przed zatwierdzeniem zakupu musi się zalogować lub zarejestrować, co często jest uciążliwe i w efekcie stanowi przyczynę porzucenia zamówienia. Poza tym, każdorazowe wprowadzanie danych przez kupujących niesie za sobą ryzyko błędów, co skutkuje reklamacjami lub wydłuża czas oczekiwania na wpłynięcie środków. Te problemy eliminuje nowe konto PayU. Daje ono kupującym możliwość robienia zakupów prawie w całym internecie, bez konieczności rejestracji w kolejnych esklepach. Zakupy staną się tym samym krótsze i przyjemniejsze.

re umożliwią realizację zamówienia. Każdy kupujący ma identyfikator, dzięki któremu sprzedawca wie, czy ma do czynienia z powracającym czy też z nowym klientem.

Wygodnie znaczy więcej

Proces integracji z systemem nie jest specjalnie skomplikowany. Operator udostępnia w tym celu niezbędną dokumentację techniczną i w pełni wspiera proces wdrożenia, dzięki czemu jest duża szansa na to, że przebiegnie on bardzo szybko.

Wdrożenie takiego rozwiązania w esklepie może przełożyć się na ogromne korzyści dla sprzedawców. Gwarancja wygodnych i szybkich zakupów oznaczać będzie więcej zadowolonych, a tym samym powracających klientów. Fakt, że nie trzeba za każdym razem podawać danych do wysyłki oraz definiować metody płatności, ponieważ są one zapisane na koncie klienta w PayU, to argument, z którym trudno dyskutować. Co więcej sklep otrzymuje z systemu niezbędne informacje, któ-

Celem pomysłodawców z PayU jest teraz przekonanie do nowego systemu jak największej liczby e-sprzedawców. Działa tu prosta logika. Im więcej będzie e-sklepów, które zaoferują płatności internetowe z systemem PayU, tym procedury będą prostsze, a zakupy przyjemniejsze. Innymi słowy mechanizm kuli śnieżnej, im więcej tym lepiej. Dla wszystkich. Jak wdrożyć?

Obecnie z konta PayU już korzystają lub są na etapie jego wdrażania duże e-sklepy, jednak docelowo system ma być na tyle uproszczony, by integracja z nim nawet najmniejszego e-sklepu sprzedającego lizaki w internecie nie stanowiła żadnego problemu. Jeśli sklep internetowy działa w ramach


platformy iStore.pl, mechanizm tego integratora oferuje bezpłatne podłączenie PayU. Takie rozwiązanie jest idealne dla małych sklepów, które nie dysponują rozwiniętym zapleczem technicznym.

bankowych) podawane są przez kupującego tylko raz (podczas zakładania konta) i przechowywane bezpiecznie przez Agenta Rozliczeniowego nadzorowanego przez Prezesa NBP, czyli PayU S.A. System spełnia surowe wymogi bezpieczeństwa

– Od teraz aktywność klienta w sklepie ograniczy się do potwierdzenia chęci nabycia produktu poprzez kliknięcie jednego przycisku. Kupujący nie będzie musiał za każdym razem podawać danych do wysyłki oraz metody płatności, ponieważ te dane będą już zapisane na jego koncie – mówi Marcin Jabłoński, CEO PayU S.A.

Od teraz aktywność klienta w sklepie ograniczy się do potwierdzenia chęci nabycia produktu poprzez kliknięcie jednego przycisku. Kupujący nie będzie musiał za każdym razem podawać danych do wysyłki oraz metody płatności, ponieważ te dane będą już zapisane na jego koncie

Jedyna pobierana opłata, to prowizja za obsługę transakcji. Poza tym korzystanie z systemu PayU nie wiąże się w tej chwili dla e-sklepów z żadnymi kosztami. Wysokość prowizji ustalana jest indywidualnie dla każdego sprzedawcy i stanowi niewielki procent od wartości transakcji. Przy jej uzgadnianiu pod uwagę brana jest m.in. wysokość obrotów e-sklepu, charakter prowadzonej działalności czy innowacyjność oferty. Bezpieczeństwo przede wszystkim W tego typu biznesie pojawia się oczywiście pytanie o bezpieczeństwo, tak pod względem przebiegu transakcji, jak i ochrony danych. Jedną z najważniejszych funkcjonalności systemu jest to, że wszystkie dane (zarówno osobowe, jak i dotyczące kart czy rachunków

standardu Payment Card Industry Data Security Standard (PCI DSS), narzuconego przez organizacje płatnicze, takie jak Visa czy MasterCard. Bezpieczeństwo transakcji gwarantuje również najnowsza metoda szyfrowania, tzw. protokół SSL EV. Gdzie to działa? Z konta PayU można już korzystać podczas robienia zakupów w ponad 530 e-sklepach, m.in. w: Toys4Boys, Meble VOX, Play, Złote Myśli, Pasart, PayGSM, Booki24.pl, Dom Zdrowia.pl, Kraina Książek. Pierwszą platformą sklepową, która zaczęła wdrażać system PayU jest iStore.pl, a od 17 listopada PayU zastąpiło również usługę Płacę z Allegro na platformie handlowej Allegro.pl.

Proces zakupowy po zintegrowaniu e-sklepu z PayU:

17


E-SPÓŁKA MIESIĄCA

18


Za nami idzie

WOLNOŚĆ

Według właścicieli firmy Novus Ordo sytuacja na rynku profesjonalnej fotografii nie jest idealna. Ale gdy o tym opowiadają, w tonie ich głosu łatwo odnaleźć nuty pozytywne. Skoro jest niedobrze, to należy to po prostu szybko zmienić. Do poprawienia nastrojów branży przyczyni się Esilos.com, narzędzie, które fotografom zapewni osiąganie zysków, a korporacjom umożliwi rozwiązanie problemów technologicznych.

Tekst Krzysztof Żurek

T

elefon komórkowy w naszej kieszeni jest tylko jednym z wielu dowodów na to, że zrobienie zdjęcia wysokiej jakości jest proste. Technologia cyfrowa, która stworzyła perfekcyjne narzędzia rejestracji obrazu zepsuła rynek. Znalezienie nabywcy na dobre zdjęcia nie jest łatwe, a jeszcze trudniejsze jest osiągniecie dobrych pieniędzy z ich sprzedaży.

Nie byłoby Esilos.com, gdyby nie zalew rynku fotografią cyfrową, drastyczne obniżenie cen fotografii profesjonalnej i zanik wiedzy o tym, na czym polega prawo autora do zdjęcia. Łatwo zauważyć, że nowy pomysł Adama Tuchlińskiego i Jacka Szafadera – założycieli platformy Esilos.com – zrodził się ze świadomości kryzysu i z refleksji,

19


I jak tu teraz żyć? Prostym, ale najmniej skutecznym sposobem sprzedaży zdjęcia jest pukanie do drzwi wydawców gazet czy agencji reklamowych. Można je też udostępnić agencji fotograficznej. To ostatnie zwiększa co prawda szansę sprzedaży, ale nie wszyscy twórcy godzą się na wysoką prowizję, jaka jest przez agencję pobierana. I tu pojawia się społecznościowy Esilos.com, który pomaga fotografom w rozwiązaniu dylematu, bo umożliwia nawiązanie bezpośredniej relacji: producent (fotograf) – klient (pracownik gazety, agencji reklamowej). Twórcy platformy zadali sobie pytania: No dobrze, skoro pieniędzy na rynku jest coraz mniej, to może trzeba przyjrzeć się narzędziom? Ulepszyć je? Stworzyć nowe? Mamy Ebaya i Allegro, jest Facebook, portale społecznościowe, usługi prawne dostępne przez internet, indywidualne galerie autorów, wyszukiwarki fotograficzne. Jak to możliwe, że nie było dotąd narzędzia, które połączyłoby w jedną całość funkcje tych narzędzi? Czyli wygodnego systemu stanowiącego uniwersalną, wielojęzyczną platformę dla profesjonalistów z branży. Wyłożyć towar, zwołać klientów i dobić transakcji Zasady działania Esilos.com są proste. Fotograf zakładający konto może umieścić i zarchiwizować swoje zbiory dzięki nieograniczonej powierzchni dostępnej na serwerze. Daje mu to możliwość prezentacji bieżącej twórczości i udostępnienia archiwów. Brak dostępu do nich to często problem samego fotografa, który może nawet nie zdawać sobie sprawy, ile ciekawych zdjęć zalega na jego płytach cd. Fotoedytorzy natomiast mogą często nie podejrzewać, że najwspanialsze ujęcia modnej celebrytki zostały zrobione już kilka lat temu. Jeśli chodzi o warsztat fotoedytora, to problem polega na do-

20

tarciu do fotografa, który takie zdjęcia ma lub wyobrażenia sobie, że kiedyś mógłby je zrobić. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi często nie o pieniądze, a o brak komunikacji. Korzystając z funkcji zaproszeń, fotograf może nawiązać nowe kontakty, dzięki którym stworzy korzystną dla siebie, bezpośrednią relację typu sprzedający – kupujący. Fotoedytor, który przyjmie zaproszenie ma możliwość przeglądania bieżącej oferty fotografa i kupowania zdjęć. Ten ostatni nie musi pokazywać zdjęć wszystkim (chociaż może), a tym samym prowadzić indywidualną politykę sprzedaży. Zgodnie z prawem i bezpiecznie Esilos.com oferuje klarowne i bezpieczne zasady kupna i sprzedaży, które odbywają się z poszanowaniem prawa. Zabezpiecza interesy zarówno twórców, jak i odbiorców. Każdy, kto sprzedaje zdjęcie innemu użytkownikowi, korzystając z platformy Esilos.com musi zadeklarować posiadanie majątkowych praw autorskich do utworów i wizerunku osób. Bezpieczeństwo związane jest też z faktem, że twórca może w pełni śledzić wyświetlenia i ściągnięcia zdjęć z jego zasobów umieszczonych na serwerze. Staje się w ten sposób Księgą Praw Wieczystych. Platformę można porównać też do osobistego e-radcy prawnego, który specjalizuje się w tematyce praw autorskich. Twórcy mogą dowiedzieć się, jakie są prawne uwarunkowania dotyczące udostępniania i sprzedaży zdjęć i będą mieć do dyspozycji kreator udzielania licencji. Skorzystają też z porad dotyczących udostępniania zdjęć na różne pola eksploatacji, sprzedaży zdjęć przez agencje fotograficzne i bardziej nietypowych sytuacji. Wolność i pieniądze Adam Tuchliński i Jacek Szafader nie ukrywają, że mają misję. Fotografowie używający platformy Esilos.com mają poczuć wolność i siłę, bo nowe narzędzie umożliwi im zwiększanie zysków czerpanych ze sprzedaży własnych

utworów. Jedno z najbardziej interesujących dla fotografa rozwiązań dotyczy kwestii finansowych. Esilos.com nie pobiera prowizji od sprzedaży zdjęcia, którego autorskie prawa majątkowe należą do jego autora. Oznacza to, że cały zysk ze sprzedaży trafia do fotografa. Ten właśnie element ma rewolucjonizować zwyczaje na rynku fotograficznym, które w dużej mierze wykreowane są przez agencje fotograficzne. Wszyscy profesjonalni uczestnicy rynku fotograficznego mają cieszyć się z wygody i bezpieczeństwa transakcji kupna i sprzedaży zdjęć. A Esilos.com ma stać się nowoczesnym systemem zabezpieczenia autorskich praw majątkowych. Rozmowa z właścicielami firmy Novus Ordo, Adamem Tuchlińskim i Jackiem Szafaderem Z platformy Esilos.com mogą korzystać fotografowie, fotoedytorzy i korporacje. Co obiecujecie przedstawicielom każdej z tych grup? A.T: Fotograf korzystający z Esilos.com może umieszczać na serwerze własne zasoby fotograficzne i bezpośrednio docierać z nimi do klienta, sprzedawać gazetom, wydawnictwom, agencjom reklamowym. Nie musi mieć własnych systemów, inwestować w narzędzia, serwery i oprogramowanie. Dla fotoedytora Esilos.com oznacza ułatwienie w nawiązaniu nowych kontaktów i pozyskanie unikalnych, niedostępnych gdzie indziej zdjęć. Dla osób zarządzających korporacjami Esilos.com oznacza możliwość zakupu licencji zdjęcia na wybrane pola eksploatacji. Osobom publicznym stwarza możliwość zarządzania własnym wizerunkiem. Przedsiębiorstwa mogą dotrzeć ze swoimi materiałami PR bezpośrednio do fotoedytorów. Czyli fotografowie mogą zająć się robieniem zdjęć, fotoedytorzy szukaniem fotografów, korporacje kupowaniem licencji. Całą resztą zajmiemy się my, dostarczając narzędzi informatycznych, prawnych i rozliczeniowych.

Foto: Konrad Konstantynowicz

że kryzys może dodać energii i pomóc w korzystnej reorganizacji rynku.


Twórcy platformy Esilos.com Adam Tuchliński

Jacek Szafader

Członek zarządu, dyrektor ds. rozwoju Novus Ordo. Pochodzi z Białegostoku. Przez kilkanaście lat ściśle związany z rynkiem fotografii prasowej. Fotoreporter, który lubił przyglądać się ludziom z bliska i czuć przypływ adrenaliny. Wolny strzelec z wyboru, karierę zaczynał, współpracując z dziennikiem „Życie”, by potem realizować zlecenia dla Polskiej Agencji Prasowej i agencji fotograficznej Reporter. Był stałym współpracownikiem „Newsweeka”. Jego zdjęcia publikowały wszystkie największe pisma w Polsce, a obiektywy rejestrowały gorące chwile ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji i towarzyszyły wydarzeniom politycznym na Białorusi, z której zresztą go deportowano. Silne poczucie misji powodowało, że sięgał po aparat nawet wówczas, gdy groziło to niebezpieczeństwem. Za zdjęcie dokumentujące spotkanie głównych bohaterów „Afery Lekowej” opublikowane w „Newsweeku”, zapłacił agresywną napaścią członków młodzieżówki SLD. Doświadczenie zdobyte na w branży fotograficzno-medialnej postanowił spożytkować w biznesie. Jego projekt serwisu dla fotografów sprzed paru lat stał się prototypem platformy Esilos.com, która jest dziś flagowym projektem Novus Ordo.

Członek zarządu, dyrektor zarządzający Novus Ordo. Urodzony w Warszawie. Od lat związany z internetem i nowymi technologiami w biznesie oraz działaniami e-marketingowymi. Lubi mówić o sobie, że jest wielkim entuzjastą nowych technologii i nowych mediów. Dynamiczny rozwój zawodowy zapewniła mu Szkoła dla Młodych Liderów Społecznych i Politycznych, w której zdobywał wiedzę z zakresu tworzenia strategii i prowadzenia kampanii wyborczych. Pracownik wielu firm z obszaru e-commerce i niezależny konsultant swoje doświadczenie budował, obsługując m.in.: Unilever, AIG, McDonalds Polska, Statoil Polska, PKO BP S.A., Pekao S.A., Xelion Citibank, PLL LOT, Grupa Żywiec SA. Karierę rozpoczynał w agencji Web Service Internet, gdzie odpowiadał za proces przygotowywania analiz i strategii dla klientów firmy. Jako Dyrektor Departamentu Informacji Turystycznej w Polskiej Organizacji Turystycznej tworzył politykę, organizację i pełnił nadzór nad budowaniem wielojęzycznego portalu o atrakcjach turystycznych Polski. Członek jury konkursu na najlepszą implementację Google Maps 2008.


W czym tkwi największa siła serwisu? Akcenty kładziecie zarówno na wielofunkcyjny charakter platformy, jak i na niezależność twórcy. J.S. Posłużymy się analogią. Esilos.com można porównać do wynajmowanej w centrum handlowym powierzchni najmowanej przez pojedynczych kupców i firmy. Zamiast budować sklep od podstaw, martwić się o doprowadzenie prądu, wody, linii telefonicznej, internetu do własnego punktu, sprzedawca usług korzysta z gotowej infrastruktury. Czerpie korzyści z tego, że jego punkt jest odpowiednio zlokalizowany, łatwo do niego dotrzeć, działa na szlaku komunikacyjnym. Do tego ma zapewnioną całodobową ochronę. Działamy podobnie, ale zapewniamy dodatkowo opiekę prawną. Mówimy więc użytkownikom: chodź do nas, prowadź swój interes u nas, bo tu będziesz bezpieczny. Nie będziemy pobierać od ciebie prowizji od sprzedanego towaru. Udostępnimy ci narzędzia informatyczne dające komfort skutecznej komunikacji z klientem. To, czy chcesz zbudować mały sklep specjalistyczny czy supermarket, zależy wyłącznie od Cie-

bie. Nas interesuje twoje bezpieczeństwo i niezależność. Czym Esilos.com będzie w ciągu najbliższych lat? A.T. Mamy ambicję, by rozwijać Esilos. com tak, by z czasem stał się najsilniejszym europejskim serwisem zdjęciowym z dużymi zasobami. Był nie tylko największą bazą profesjonalnych fotografów prezentujących portfolio, platformą kontaktów biznesowych, lecz także najlepszą wyszukiwarką zdjęć przeznaczonych do komercyjnego wykorzystania. Codziennym narzędziem pracy fotografów, fotoedytorów, artbuyerów. Czy Esilos.com będzie narzędziem przydatnym dla korporacji i agencji fotograficznych? J.S: Zdecydowanie tak. Dla tych podmiotów przygotowaliśmy narzędzie esilos enterprise. W tej wersji platforma jest atrakcyjna dlatego, że stanowi kompleksowy, gotowy systemem informatyczny, generujący duże oszczędności. Korporacja, decydując się na używanie jej, będzie dysponowała sprawnie działającym mechanizmem do zarządzania własnymi zasobami zdjęciowymi.

Za jego bezpieczeństwo i dobre funkcjonowanie przez 365 dni w roku odpowiadać będą profesjonaliści. Jakie plany długo- i krótkoterminowe ma firma Novus Ordo. Zamierzacie rozwijać swoje portfolio? J.S: Projekt Esilos.com jest pierwszym przedsięwzięciem spółki Novus Ordo, najbardziej medialnym, bo dedykowany środowisku profesjonalistów. Realizując projekt, pokazujemy możliwości firmy, naszą świadomość potrzeb klienta. Wdrażając go, wykorzystujemy dotychczasowe doświadczenie zdobyte we współpracy z agencjami fotograficznymi. W średniookresowej strategii mamy ambicję zajęcia silnej pozycji dostawcy rozwiązań informatycznych dla branży fotograficznej, wydawniczej i reklamowej. Myślimy nie tylko o Polsce, ale o całym regionie, bo już może my sprawdzić się jako platforma przyjazna dla szerokiej społeczności zawodowej. Będziemy wspierać technologicznie wszystkie branże, których produkty podlegają prawu autorskiemu. To pozwoli nam też na dywersyfikację źródeł przychodów.

Platformę Esilos.com oceniają przedstawiciele branży fotograficznej Wojciech Franus, kierownik działu graficznego miesięcznika „National Geographic” Dla osoby, która zajmuje się nabywaniem zdjęć, Esilos.com jest doskonałym narzędziem wyszukiwania nowych autorów. Stykając się w codziennej pracy z ofertą mniejszych lub większych agencji fotograficznych, widzę, jak mocno unifikuje się twórczość fotografów. Zdjęcia jednego autora niczym nie różnią się od zdjęć innego autora. Jeśli Esilos.com zgromadzi nowych twórców, którzy założą w nim własne galerie, to będzie to również oznaczało korzyść dla mnie, bo dotrę do zdjęć o różnorodnej estetyce. Duża siła platformy wynika z jej promocyjnego potencjału. Dla mniej znanych fotografów, którzy robią świetne zdjęcia, ale nie wiedzą, co z nimi zrobić Esilos.com może okazać się rozwiązaniem wielu problemów. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to doceniam strukturę serwisu, która jest przyjazna dla użytkownika i robi dobre wrażenie. Podobnie zresztą jak czytelny i przyjemny interfejs urządzenia. Michał Szlaga, fotograf. O jego wyrafinowane portrety artystów i postaci publicznych zabiegają mi.in: ekskluzywne magazyny „MaleMen”, dwutygodnik „Viva” i miesięczniki z najwyższej półki Fotografowie chcą tworzyć, a nie zajmować się poszukiwaniem klienta na zrobione przez siebie zdjęcia. Wyręczeniem dla twórcy są agencje fotograficzne, które gwarantują im funkcjonowanie w rynkowym systemie. Ale udostępniając zdjęcia agencji, fotograf traci nad nimi kontrolę. Nie wie, w jakim kontekście, w jakim medium się ukażą, co będą ilustrować. Esilos.com jest idealnym rozwiązaniem dla wszystkich twórców, którzy chcą świadomie budować własną politykę. Pozwala na funkcjonowanie na rynku najbardziej niezależnym fotografom, którzy nie godzą się na to, by ich dzieła były publikowane byle jak i byle gdzie. Funkcja ekskluzywnych prezentacji pozwala na stworzenie indywidualnej oferty kierowanej do właściwego klienta. Dużą zaletą technologiczną systemu jest to, że pozwala zarchiwizować zbiory. Ja po latach pracy zgromadziłem wiele zdjęć, które z chęcią zaprezentowałbym fotoedytorom, tylko brakuje mi do tego właściwego narzędzia. Esilos.com jest tu interesującym rozwiązaniem.


OKIEM INWESTORA

Wniebowzięty klient – bezcenne? – Nie! Zastanawialiście się kiedyś nad jednym z wielu błędów popełnianych w procesie budowania budżetu na biznes, a mianowicie czy powinniśmy jako początkujący przedsiębiorcy typu startup (choć zadziwiająco opisane problemy możemy spotkać również w rozwiniętych biznesach) budżetować środki na działania marketingowe związane z pozyskiwaniem klienta z założeniem rezultatu „uszczęśliwię klienta tak, że zapamięta moją firmę i będzie wniebowzięty? Odpowiedź wydaje się być jak najbardziej jasna i oczywista. Ale czy faktycznie tak jest i czy faktycznie jest to dobra hipoteza?

Tomasz Szulgo – Dyrektor ds. Inwestycji w InQbe Sp. z o.o.

P

rzedsiębiorcy, a w szczególności Ci zaczynający karierę biznesmena, często zakładają, że w zaplanowanym budżecie na tzw. działania marketingowe jego część muszą przeznaczyć na wszelakie „gadżety” promujące firmę, w naszym założeniu uszczęśliwiające klientów – „…przecież musi się to przełożyć na satysfakcję klienta” – słyszę bardzo często stwierdzenie wypowiadane pewnym tonem głosu. Zakładamy, że po wydatkowaniu tej części budżetu zdobędziemy, czy też kupimy, tzw. lojalność klienta. Ale czy pozyskany Konsument faktycznie będzie lojalny za otrzymane gratyfikacje i gadżety? – myślę, że już czujesz moją ironię w głosie. Po co mi, jako klientowi banku czy też „TV kablówki”, wszelkie akcje marketingowe uświadamiające, że firma jest i istnieje, kiedy stykając się z nią odczuwam niesmak z powodu np. kiepskiej obsługi – zbyt długiego czekania na linii call center lub doradcy finansowego w banku, który opowiada wyuczone formułki o produkcie bankowym, jak ostatnio doświadczyłem tego osobiście? Tu kłania się w najczystszej postaci psychologia pracy! Zdecydowanie szybciej skrytykuję i nakleję czarną łatkę, niż zapamiętam „ową” firmę – choćby mieściła się w pięknym szklanym budynku z marmurowymi salami, a w słuchawce z call

center obsługiwały mnie miłe głosy. Warto pamiętać, że lojalność klienta jest w dzisiejszych czasach ulotną cechą konsumenta! Stajemy się – a może po prostu już jesteśmy mało lojalni! Zatem co robić? Odpowiedź jak zwykle jest obok nas – myśleć! Myśleć jak klient, konsument, którym jest przecież każdy z nas! Wydając środki na prowadzenie biznesu, załóżmy nie tylko zasadę, ale i kierujmy się nią, że ową lojalność utrzymamy tylko wtedy, gdy realizować będziemy potrzeby konsumentów – zakomunikowane klientom obietnice! (związane z naszym podstawowym produktem czy świadczoną usługą). Oni wcale nie oczekują od nas, by sprzedawane produkty serwowane były „w pięknych okolicznościach przyrody”. Przecież to też kosztuje! Prawdą jest, że każde założenie będzie tzw. subiektywnym odczuciem – moje jest takie, iż wprawienie klientów w zachwyt nie wpływa na fakt, iż klient ten będzie nam lojalny. Przecież „ja”, „Ty”, „klient” chce, by jego potrzeby zostały rozwiązane i najlepiej bez zwiększonego wysiłku z jego strony. Zatem może to jest właśnie ten kierunek myślenia, w którym powinniśmy inwestować nasze budżety? W mojej ocenie i doświadczeniu – jak najbardziej tak! Wniosek? Proszę bardzo: szybko i ła-

two rozwiązywać problemy klienta! To naprawdę wystarczy – przecież nasz produkt, jeżeli ma być pozytywnie odebrany w realu, musi ułatwiać życie konsumentom. Nie marnujmy ograniczonych środków, czasu, pracy, gratisów i innych gadżetów, licząc, że zdobędziemy tym lojalność klientów. Budżet startupowca w zakresie „marketingu” to, wg jego twórców, zlepek naprawdę wielu „akcji”. Bardzo rzadko zdarza się, by pomysłodawca – twórca budżetu zwrócił uwagę na to, że jego wydatki marketingowe to wydatki na …budowanie KOMPETENCJI w jego zespole. To jest ten marketing, którym możemy kupić lojalność i zadowolenie naszych klientów. Reasumując – skoncentrujmy się na ułatwianiu życia klientom poprzez eliminowanie przeszkód, na które wciąż wpadają, eliminujmy ich wysiłek i czas, który muszą poświęcić, by zadowolenie z produktu miało cechy budowanej lojalności. Inwestujmy w to, by nasz klient nie musiał wielokrotnie powtarzać nam, że przyszedł rozwiązać swój problem, a nie po to, by wysłuchiwać muzyki w słuchawce, by kontakt z firmą nie było symboliczną drogą przez mękę, odsyłaniem od Annasza do Kajfasza, w przeciwnym wypadku klient po prostu odejdzie i okaże się faktycznie drogi… by go na nowo pozyskać!

24


ROZMOWA MIESIĄCA

Ekonomia głupcze Czy niepodległość, duma i tożsamość narodowa są aktywami, którymi można zarządzać i liczyć zwrot z inwestycji? Co to jest biznes globalny i dlaczego warto interesować się frontier markets? Jak polscy przedsiębiorcy z branży e-biznesu wypadają na tle sąsiadów, np. Czechów czy Estończyków? Od kogo warto uczyć się e-biznesu i za kim warto nosić teczkę z dokumentami? Dlaczego polski e-biznes przypomina narodową reprezentację piłkarską i dlaczego nie mamy ani dobrych sprzedawców, ani napastników?Na te i inne tematy rozmawiamy z Michałem Faberem – Imagineerem, czyli inżynierem z wyobraźnią i inklinacją do marketingu i sprzedaży. Sam o sobie mawia, że jest kapłanem nowej religii świata nowych technologii, czyli marketingu i sprzedaży, której uczy każdego, kto zechce wpuścić go do swojego serca. Wariat czy pomysłowy marketer? Rozmawiał Marek Dornowskoi


M

ichał rozmawiamy parę dni po ostatnich wydarzeniach z okazji święta niepodległości. Nie chcę oceniać, czy było wesoło czy smutno, ale z całą pewnością nie było nudno, zgadzasz się?

Biznes.net. Nie wszyscy wiedzą, że prowadzisz również blog „Święto niepodległości”. Był tam wpis, że zbyt smutno świętujemy ten dzień. Teraz będziesz chyba musiał go usunąć albo uszczegółowić.

Nudno nie było, ale jednak wolałbym, żeby było spokojnie i nudno, nawet gdyby miało być jak zwykle patetycznie, ponuro i martyrologicznie. Poza tym warto się przy tej okazji zastanowić nad odpowiedzialnością i rolą mediów, które w swojej pazerności na oglądalność wyolbrzymiają i w nieskończoność karmią nas obrazami przemocy, ale nie stać ich na interesujące i atrakcyjne przedstawienie tego święta każdego roku, kiedy do przemocy na ulicach nie dochodzi. Większości z nas nie było na warszawskich ulicach wśród chuliganów 11 listopada, więc wiemy tyle, ile i jak nam pokaże telewizja czy internet. Większość telewidzów nie wie, że strach pokazać się na warszawskiej ulicy także wtedy, gdy demonstrują np. rolnicy czy górnicy. I to nie z powodu starć z Policją. Wszędzie przy trasach przemarszów demonstracji można oglądać pijaństwo, sikanie gdzie popadnie, zaczepianie przechodzących kobiet, niezależnie od wieku. Nie młodzież nam się popsuła – całe społeczeństwo jest takie, kiedy tłumnie nawiedza stolicę, by sobie podemonstrować. Najwyraźniej tak rozumiemy niepodległość, w tym przypadku wolność zgromadzeń. To smutne, że nie pamiętamy obrazów święta niepodległości z poprzednich lat, bo wtedy do zamieszek nie doszło. To zresztą szerszy problem związany z brakiem wyobraźni instytucji edukacyjnych i administracji, które powinny, moim zdaniem, zaproponować społeczeństwu budujące formy obchodzenia każdego święta, szczególnie tak ważnego.

W akcji pt. „Radosne Święto Niepodległości”, którą próbuję rozwijać od zeszłego roku, chodzi mi o otwarcie oczu Polaków na nasze mało konstruktywne metody świętowania niepodległości, dumy narodowej i wolności, którą cieszymy się już kilka dobrych lat. Dominuje martyrologia, patos i rozpamiętywanie wyrządzonych nam krzywd. Uważam, że pamięć o ofierze pokoleń Polaków wymaga upamiętnienia, ale przede wszystkim musimy iść do przodu i działać z myślą o przyszłości. Po to nasi przodkowie ponieśli swoją ofiarę. Jak zatem wykorzystujemy wolność i niepodległość? Jak nakłaniamy młodych ludzi, żeby na ich fundamencie budowali swoje dostatnie, spełnione życie oraz dobrobyt swoich dzieci i wnuków? Nijak. Niepodległość, duma i tożsamość narodowa nie mogą być abstrakcyjnymi pojęciami – muszą być aktywami, którymi ktoś powinien sprawnie zarządzać z korzyścią dla nas i przyszłych pokoleń. Żyjemy w XXI wieku, demokracji, kapitalizmie, na litość boską, więc pytam, jaki jest zwrot z inwestycji w świętowanie niepodległości w Polsce? Mówię: „Ekonomia, głupcze!”. Proponuję dostosowanie starożytnych form świętowania 11 listopada do zwyczajów i upodobań młodych ludzi (internet, multimedia, mobile), oderwanie tego dnia od listopadowej aury i grobów odwiedzanych kilka dni wcześniej, więcej optymizmu i wiary w lepsze życie młodych ludzi. Zarówno tych uprzywilejowanych (uczniów, studentów, młodych absolwentów), jak i wykluczonych, pozbawionych opieki, zainteresowania i perspektyw, których widujemy na murkach, wśród bloko-

Zaczynam naszą rozmowę od tego tematu, bo chyba większość naszych czytelników kojarzy Cię z serwisem

wisk, na ulicy. Tych ostatnich mieliśmy okazję widzieć podczas zamieszek, najpierw w Wielkiej Brytanii, potem w Polsce, a w międzyczasie zapewne w wielu innych miejscach. Obwiniam za tę systemową patologię nasz system edukacji, administrację oraz oczywiście powierzchowne media i świat showbusinessu. Żadnego z tych środowisk nie stać na pogłębioną refleksję i wnioski. A wnioski byłyby przykre. Żyjemy w biednym kraju, ale większość z nas marnuje czas na potęgę. Rodzice przekazują dzieciom głównie polską kulturę konsumpcji alkoholu, zamiast umiejętności sterowania własnym życiem. System edukacji na poszczególnych etapach produkuje absolwentów, którzy nie potrafią się przedstawić w dobrym świetle podczas rozmowy kwalifikacyjnej, nie wspominając o świadomych decyzjach finansowych osobistych czy działalności biznesowej. Telewizja dla młodzieży epatuje soft porno i kultem konsumpcji. Mało kto mówi o szacunku do pracy i jej wartości w życiu, o dochodzeniu do osobistych celów własnymi siłami krok po kroku. Jako społeczeństwo trwonimy wolność i niepodległość indywidualnie, ale oburzamy się na pozbawioną perspektyw młodzież szukającą rozrywki na ulicy, czy wymagamy cudów od kolejnych rządów i parlamentów. Te z kolei zapominają, że bez kształtowania postaw i charakteru społeczeństwa będą musiały konfrontować 40 mln zawsze głodnych kiełbasy wyborczej, bezrefleksyjnych, ubezwłasnowolnionych malkontentów. To moja diagnoza społeczna i wskazanie wyzwań w zakresie komunikacji ze społeczeństwem. W biznesie jednak jesteś cosmopolitą. Startup należy budować tak, by spełniał potrzeby nie tylko lokalne, lecz także globalne – podpisałbyś się pod takim stwierdzeniem?

25


Wprawdzie mieszkam już kilkanaście lat w Warszawie, a całe życie z krótkimi przerwami w Polsce, to dopiero wizyta w Krzemowej Dolinie otworzyła mi oczy. Nie mam kompleksów z powodu bycia obywatelem kraju w Europie Wschodniej, ale mam świadomość jak bardzo nasz ekosystem i kultura biznesu są... mało wyrafinowane w porównaniu z amerykańskimi, które rozlały się po całym świecie. Jest tyle umiejętności, które w świecie anglosaskim wynosi się ze szkoły, a potem jeszcze więcej, które nabywa się w miejscu pracy. Amerykanie w biznesie, czy dowolnej innej formie rywalizacji, są jeszcze bardziej uporządkowani i poukładani niż Niemcy, o których przecież mówi się, że Ordnung muss sein. Jedna z najważniejszych biznesowych lekcji, które otrzymałem najpierw za oceanem, a potem w kraju, jest taka, że biznes przede wszystkim musi spełniać potrzeby klienta, a te z roku na rok się zmieniają. W związku z tym tylko paranoicy przetrwają, a w dodatku tylko ci, którzy skupią się na marketingu i sprzedaży, a nie jedynie na produkcie. Czy startup powinien spełniać potrzeby globalne? Globalne, czyli świata anglosaskiego, czy łącznie rynku anglojęzycznego, chińskiego, hinduskiego, hiszpańskojęzycznego? Globalny rynek to moim zdaniem synonim rynku anglojęzycznego, a nawet ten dzieli się na poszczególne kraje, w szczególności USA. Z wyjątkiem innowacji w bardzo wąskich dziedzinach i niszach, które zostaną kupione i zasymilowane przez jakiegoś giganta, raczej nie liczyłbym na globalny sukces projektu rodem znad Wisły. Rodzimym przedsiębiorcom i inwestorom, nawet działającym zespołowo, brakuje doświadczenia w budowaniu globalnych projektów w zakresie marketingu i sprzedaży, kapitału, aby je mądrze, ale z wyobraźnią finansować. Brakuje umiejętności poruszania się po globalnym rynku, który jest bardzo konkurencyjny i bezwzględny. Historia

26

wyjazdów polskich e-biznesmenów do USA to raczej scenariusz komedii pomyłek, niż podręcznik biznesu. Bardziej nastawiłbym się na projekty krajowe i regionalne, w krajach ościennych czy paneuropejskie. Ciekawym kierunkiem są kraje rozwijające się, czyli emerging markets i określane jako frontier markets, czyli peryferia cywilizacji w oczach Amerykanów, Anglików czy Niemców. Kiedyś takim rynkiem była Polska i Europa Wschodnia dla twórców np. Grupy Allegro.pl. Ewentualnie interesująca może być zdalna, globalna działalność usługową, czy odsprzedaż ciekawych, niszowych projektów globalnym graczom, ale tu trudno liczyć na wysokie zwroty – raczej ciekawe doświadczenia i kontakty. W jednej z naszych rozmów stwierdziłeś, że w innych krajach europy środkowej jest wiele ciekawych startupów, niejednokrotnie o wiele lepszych niż w Polsce. Mógłbyś podzielić się z nami swoimi przemyśleniami na temat rozwoju rynku w Polsce i innych krajach Naszego regionu? To całkiem proste. Polska jest największym krajem wśród nowych członków UE, a to skłania nas do skupiania się na polskich realiach, otoczeniu rynkowym i budowaniu biznesów lokalnych. Czesi czy Estończycy działają na dużo mniejszych rynkach, więc muszą się bardziej interesować rynkami ościennymi, czy wzorować na zagranicznych sukcesach. W mniejszych krajach CEE bardziej zauważalne są wpływy Niemców czy Skandynawów. W rezultacie tamtejsi przedsiębiorcy częściej uczestniczą w międzynarodowych wydarzeniach, mają większy dostęp do dużego kapitału, w ich firmach często zespół zarządzający jest wielonarodowy, co zmienia perspektywę działania i cele biznesowe, jest kształcące nawet w razie porażki biznesowej jednego z projektów. Kontakty i doświadczenie zostają w zespole, który realizuje kolejny projekt. Dokładnie tak było przecież

z twórcami Skype’a. A jak wygladają tu kwestie mentalności, podejścia do biznesu? Jak Twoim zdaniem wypadamy w porównaniu z innymi? Czy więcej jest w nas takiej niemieckiej dyscypliny, czy bardziej dominuje ułańska fantazja i nastawienie: jakoś to będzie? W Polsce kultura biznesu w branży nowych technologii dopiero się formuje, a za jej głównego sponsora uważam Unię Europejską. Uczymy się za unijne pieniądze i całe szczęście, bo świadomych, aktywnych aniołów biznesu na dużą skalę u nas nie uświadczysz. W związku z tym nauka wprawdzie jest realizowana na stosunkowo dużą skalę, ale niestety z dużymi stratami finansowymi, metodą prób i błędów, zamiast uczyć się od najlepszych praktyków. Brakuje mi promocji wzorców ludzi biznesu do naśladowania, pokazywania ich niezwykle kształcących historii. Już niejednemu prezesowi średniej wielkości spółki półżartem proponowałem napisanie biografii w trzech tomach. Relacja mistrz–uczeń to najbardziej skuteczna i praktyczna forma wykształcenia biznesowego, a w Polsce nie funkcjonuje. Właściciele małych i średnich firm raczej nie kwapią się do przekazywania sterów poza rodzinę, aby usprawnić rozwój firmy, bo z jednej strony nie mają komu, ale z drugiej nikogo nie kształcą. Inwestorzy, którzy wcześniej byli przedsiębiorcami, otaczają się gronem współpracowników i są niedostępni dla młodych talentów. W Dolinie Krzemowej po to funkcjonuje zasada inwestowania tylko w promieniu 20-minutowej jazdy samochodem, żeby osobiście wspierać przedsiębiorcę doświadczeniem, motywować go, sterować w odpowiednim kierunku. Nie wspomnę o tym, że w Polsce nie mamy nawet magazynów, czy telewizji biznesowej, którą warto byłoby konsumować. Dzienniki gonią za newsem, telewizja jest płytka, tabloidowa i nie może się zdecydować, czy goni za ma-


sowym widzem, czyli mikro- i MŚP, czy rekinami rynków kapitałowych. Najśmieszniejsze jest to, że media biznesowe redagują dziennikarze bez biznesowych doświadczeń, a ich pomysł na media to cztery słowa: news, artykuł czy „analiza”, wywiad, felieton. Nudą wieje też na konferencjach tematycznych i branżowych, bo po pierwsze prelegentom brakuje przygotowania, a po drugie ich poziom energii i entuzjazmu jest w okolicach zera. Z drugiej strony uczestnicy tych imprez przychodzą się wynudzić, umiejętność networkingu i autoprezentacji nie istnieje, do dyskusji trzeba mocno prowokować, a nie jest to łatwe przy słowiańskiej mentalności bezkrytycznej akceptacji wszelkich danych autorytetów i chęci wtopienia się w ścianę, byle tylko nie zabierać głosu. Wystarczy porównać dowolną imprezę w USA do polskiej i widać, że coś u nas nie działa. Trudno mi to czasem wytrzymać i wychodzę. Potem organizuję własne imprezy, a na szkoleniach dla studentów i młodych przedsiębiorców najpierw uświadamiam im, że zostali w dzieciństwie skrzywdzeni, bo wpojono im bierność i zamykanie w sobie, a nikt nie wyposażył ich w umiejętność korzystnej autoprezentacji, zdobywania wiedzy podczas nieformalnych dyskusji, czy świadomego korzystania z sieci kontaktów.

Foto: Flickr

Gdybyś jednym zdaniem miał to podsumować, dać taką złotą radę dla polskich startupowców na bazie tego, czego dowiedziałeś się o tego typu działaniach za granicą, co to by było? Złota rada dla początkującego przedsiębiorcy? Znajdź mentora, mistrza, doświadczonego człowieka biznesu z twojej branży i noś za nim teczkę, chodź z nim na wszystkie spotkania, załatwiaj dla niego sprawy, na które brakuje mu czasu i ucz się, jak zarabia pieniądze. Potem, gdy nauka przestanie przynosić nową wiedzę, złóż mu propozycję współzarządzania jego bizne-

sem albo wdrażania Twoich pomysłów w ramach spin-offu. Jeśli nie będzie zainteresowany pełnieniem funkcji anioła biznesu, to znajdź następnego mentora. W pewnym momencie będziesz miał kontakty i sporo praktycznej wiedzy, aby podjąć samodzielne inicjatywy biznesowe i... uczyć się na własnych błędach, ryzykować własnymi pieniędzmi, tracić własny czas. Sukcesy które będą towarzyszyły porażkom będą tylko twoje i będą miały upojny, uzależniający smak. Gdybym miał rozwinąć temat praktycznej nauki, zwróciłbym uwagę na kilka ważnych umiejętności, których w Polsce nikt nie uczy, a znacznie zwiększają one szanse powodzenia każdego biznesu. Po pierwsze umiejętność atrakcyjnej autoprezentacji naszej funkcji biznesowej czy całego biznesu w dowolnych okolicznościach w 5 sekund, 30 sekund (elevator speech), 3 minuty i 15 minut. Dodatkowo świadomość, czemu służy taka prezentacja – przejściu do dalszego ciągu spotkań, wymiany dokumentów, załatwienia rozmaitych spraw. Po drugie umiejętność budowania sieci kontaktów, z których potem zechcemy skorzystać samodzielnie albo podzielić się nimi w zamian za przysługę. Po trzecie tanie, ale niezwykle skuteczne badanie i analiza rynku metodą wywiadów osobistych, czyli po prostu rozmowy. Czy ktoś z czytelników tego tekstu wie, co to metoda Quicklook? Polska zakupiła tę wiedzę w ramach programu offsetowego związanego z zakupem samolotów F-16 od koncernu

Lockheed Martin. Po czwarte sprawna organizacja czasu i codziennej pracy, czyli amerykańskie getting things done przez tworzenie listy spraw do załatwienia w różnych horyzontach czasowych, realizacja i ciągła adaptacja planu działania. Osoba, która Cię nie zna… Są takie? (śmiech) Nasz numer ukaże się na początku grudnia, do tego czasu jesteś osobą popularną, potem już będziesz publiczną. Tak poważnie, to myślę, że mało kto kojarzy moją osobę poza uczestnikami konferencji TMT i gronem starych znajomych z początków polskiej branży ebiznesu. Osobą publiczną jestem chętnie, jeśli wiąże się to z budowaniem wartości biznesu albo pełnieniem konkretnej funkcji biznesowej. A zatem zakładamy, że osoba, która Cię nie zna i chciałaby się czegoś na Twój temat dowiedzieć dość łatwo znajdzie w sieci informację, że jesteś marketingowcem. Marketing to Twoja pasja? Marketing to konieczność, a sprzedaż to wymóg przeżycia w biznesie. Warto zacząć od siebie,

27


czyli autopromocji, bo żeby sprzedać jakikolwiek produkt najpierw musimy zdobyć zaufanie klienta do własnej osoby, umówić spotkanie, zrobić dobre pierwsze wrażenie, dobrze wykorzystać czas rozmówcy, zamknąć spotkanie ustaleniami dalszych kroków itd. W tym sensie marketing to moja pasja, bo skoro chcę kierować swoim życiem zawodowym, to cały czas myślę o tym, jak dobrze „się sprzedać”. Z drugiej strony moje korzenie są techniczne. Lubię pogrzebać w procesach i strukturze katalogów macbooka i nacieszyć się pięknym ukryciem złożoności tego systemu opartego na systemie unix z 50-letnią historią. Tak należy sprzedawać technologię! Określam swoją specjalizację jako Imagineer, czyli inżynier z wyobraźnią i inklinacją do przekonywania ludzi do działania np. zakupu. Wiele osób twierdzi, ze marketing jest tak pietą achillesową polskich startupów, zgadzasz się z tym? Każdy biznes można sprowadzić do dwóch słów – sprzedaż i windykacja. Albo rozwijając trochę: marketing ze sprzedażą oraz zarządzanie płynnością i finansami. Sprawność w zarządzaniu tymi obszarami pozwala mówić o sukcesie lub porażce. Tad Witkowicz – guru sprzedaży nowych technologii i pierwszy Polak, który wprowadził spółkę na NASDAQ – twierdzi, że stosunkowo łatwo jest stworzyć produkt, a dużo trudniej go sprzedać. Podczas prezentacji na ostatniej konferencji TMT.Sales’11 pokazywał nawet dane, z których wynika, że dobry inżynier w USA zarabia około 100 tys. dol. rocznie, a dobry sprzedawca dwa, pięć, a w zależności od branży nawet dziesięć razy tyle – oczywiście na zasadzie premii za sukces. Tad porównuje firmę do drużyny piłkarskiej, w której dział rozwoju produktu to bramkarz i obrona, którzy pilnują, żeby nie wpuścić gola, a marketerzy i sprzedawcy to pomoc i napastnicy,

28

których zadanie polega na strzelaniu bramek. Jeśli chcesz wygrać z konkurencją, to musisz strzelić o jednego gola więcej. Samą obroną nie wygrasz. Jak wszyscy wiedzą polska piłka to tradycyjnie obrona Częstochowy pod własną bramką i jeden napastnik, za którego modlą się wszyscy interesariusze (kibice), bo może piłka spadnie w jego kierunku, a potem ten kopnie ją w stronę bramki przeciwnika i nie chybi. Polski biznes startupowy jest dokładnie taki sam i z tych samych powodów co polska piłka – po prostu nie mamy takiego systemu szkolenia i ćwiczenia techniki jak piłkarze w Holandii, Hiszpanii czy Anglii albo ludzie e-biznesu w USA i świecie anglosaskim.

nie ma, a skoro nie ma, to nie ma się od kogo uczyć, kogo zatrudniać – takie zamknięte koło. Dlatego trzeba liczyć na siebie, czyli na założycieli, twórców startupu, ewentualnie kształcić własnych sprzedawców. To z kolei jest trudne, bo w początkowej fazie planowania biznesu założyciele skupiają się zwykle na produkcie, a wielu z nich nigdy mentalnie nie wychodzi z tej początkowej fazy. W efekcie firma coś produkuje, a marketing, sprzedaż i windykacja są jakby pobocznymi obszarami biznesowymi, podczas gdy powinny być pierwszorzędowymi. Dobrze widać ten efekt „wczesnego etapu” na prezentacjach startupów, w których 80–90% slajdów poświęco-

Złota rada dla początkującego przedsiębiorcy? Znajdź mentora, mistrza, doświadczonego człowieka biznesu. Dlaczego tak jest? Jednym z powodów jest wspomniany brak tradycji, wzorców do naśladowania, podstawowych umiejętności, szkolenia, czy „dumy zawodowej” sprzedawców. Przecież uczymy się kapitalizmu dopiero 20 lat, a sprzedaży nowych technologii 10 lat. Drugi powód to pieniądze. W Stanach sprzedawcy się płaci, nagradza, szkoli, nadaje wysoki status zawodowy i społeczny, a w Polsce traktuje się go jak małpę od wykonywania telefonów i niewygodnych podróży służbowych, których nikt nie chce odbywać, bo lepiej siedzieć w biurze lub w domu. W rezultacie „na sprzedawcę” idzie ten, kto nie jest inżynierem i potrafi odbierać telefon. W ilu firmach technologicznych „na sprzedawcę” zatrudnia się przysłowiowego studenta? Nikt nie myśli o tym, że jeśli chce wygrać, to musi mieć dobrych napastników, a nie juniora na pół etatu. Skutki są takie, że dobrych, wyspecjalizowanych w e-biznesie sprzedawców

nych jest produktowi, a ostatnie dwa slajdy to marketing i sprzedaż oraz dane kontaktowe. Czasem, kiedy kończą się oszczędności albo pieniądze inwestora to założyciele startupu wychodzą z garażu i zaczynają zajmować się marketingiem oraz sprzedażą, uczą się tego, dochodzą do wniosku, że produkt, aby się sprzedawać, powinien być inny, że rynek ma potrzeby inne niż myśleli. Czy tak powinno być? To, że marketing kosztuje, to że nigdy nie wiadomo, czy inwestycja w marketing się opłaci jest jasne. Chciałbym jednak, żebyś spróbował przez moment zabawić się w mentora młodego startupowca. Jakie skojarzenia powinien mieć ze słowem marketing? Typowe 4P? A może tylko promocja i reklama, a może tylko sprzedaż? Pierwsze skojarzenie ze słowem marketing powinno być: kogo jeszcze mogę zapytać o zdanie?. Nie ma skutecznego marketingu i sprzedaży bez ciągłego badania rynku i adaptowania oferty do jego oczekiwań. To naprawdę elemen-


Foto: Flickr

tarz, ale niech każdy założyciel startupu zastanowi się, czy myślał nad odróżnieniem swojego biznesu w 4 książkowych obszarach, czy zrobił chociaż raz porządne badanie segmentacyjne swojego rynku, wybrał najbardziej obiecujące segmenty, zrobił ich badanie satysfakcji i oczekiwań, czy zbadał konkurencję, czy zastanawiał się nad procesem sprzedaży i motywacją poszczególnych aktorów do sprzedaży lub zakupu, czy zaplanował i przeprowadził działania sprzedażowe, a potem wrócił do początku. Pytanie, czy umie to robić, czy wie, że są proste i tanie metody przeprowadzenia takiego badania? Rozśmiesza mnie czasem, kiedy słyszę, że założyciel startupu nie ma czasu na takie pierdoły, bo właśnie rozwija produkt. Dalsza rozmowa nie ma sensu i wyobrażam sobie, że rozmawiam z komikiem, którego skecz opiszę na

Facebooku, żeby rozśmieszyć znajomych. Wspomnialeś o konferencjach, ale oferta jest tak duża, że praktycznie można nie robić nic innego tylko jeździć i promować swój biznes na rożnego rodzaju konferencjach. Jak rozróżnić te, na których warto być, od tych, które można sobie odpuścić? To proste – warto być na konferencjach pełnych dyskusji i interakcji, takich, które angażują uczestnika i prelegenta czy panelistę. Słuchanie nie ma sensu, trzeba opowiadać o swoim biznesie i pytać o zdanie, proponować współpracę. Sens ma tylko dyskusja i wymiana doświadczeń, kontaktów, sugestii – najlepiej również z osobami spoza granic naszego pięknego, acz dopiero rozwijającego się kraju. Aby otworzyć granice i oczy przedsiębiorców nowych technologii organizujemy, jako New Europe Events, konkurs

dla startupów New Europe Venture Contest, na który składa się 6 imprez półfinałowych w 6 stolicach Europy Centralnej oraz Wielki Finał w Warszawie w lutym 2012 r. Byliśmy już w Warszawie, Pradze i Kijowie, a w styczniu będziemy w Tallinnie, Belgradzie i Budapeszcie. Celem konkursu jest rywalizacja między przedsiębiorcami z branży TMT w zakresie prezentacji swoich projektów inwestycyjnych w celu zdobycia zainteresowania inwestorów, doradców i mediów, a w konsekwencji wyłonienie najbardziej obiecujących i atrakcyjnych inwestycyjnie projektów z branży TMT w Europie Centralnej i Wschodniej. Zapraszam do śledzenia tego projektu pod adresem www.nevc.eu.


DOSSIER

W obronie standardów Czy internet będący dla wielu synonimem wolności wymaga czegoś, co można nazwać standaryzacją? Czy potrzebujemy edukacji rynku w zakresie metod wykorzystania internetu? Osoby, które przynajmniej na jedno z powyższych pytań odpowiedziały „tak” powinny bliżej przyjrzeć się działalności IAB Polska, czyli Związku Pracodawców Branży Internetowej. Co sprawia, że największe firmy polskiego e-biznesu, często na co dzień konkurujące ze sobą, potrafią i chcą łączyć swe siły w pracy na rzecz profesjonalizacji rynku? Rozmawiamy dziś z osobą, która jest chyba najbardziej kompetentna, by na nie odpowiedzieć – Piotr Kowalczyk, Prezes Zarządu IAB Polska. Tekst Marek Dornowsi

N

a początek mam pytanie z rodzaju tych, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć, co jest dzisiaj największą bolączką polskiego internetu?

Z perspektywy rynku reklamowego chyba największą bolączką – zresztą nie tylko w Polsce – jest ciągle myślenie kategoriami nieinternetowymi przy planowaniu działań reklamowych na poziomie strategicznym. To przyzwyczajenie z wielu lat pracy z mediami tradycyjnymi, kiedy in-

30

Foto: IAB Polska

Największym problemem jest wykluczenie cyfrowe sporej części społeczeństwa – mimo upływu lat nie udaje się przekonać do internetu bardzo wielu Polaków. Z tego powodu penetracja internetu w polskim społeczeństwie ciągle jeszcze jest daleka od krajów najbardziej pod tym względem zaawansowanych, nawet ograniczając się do naszej części Europy.


ternet nie był jeszcze tak ważną częscią media-mixu, które trudno wykorzenić. Na szczęście jest już wiele przykładów kampanii, które osiągnęły sukces i które pokazują, że warto internet mieć na uwadze już na samym starcie myślenia o kampanii. Tych obszarów problemowych jest chyba jednak trochę więcej. W IAB powołaliście aż 14 grup roboczych. To sporo, czy faktycznie wszystkie działają na pełnych obrotach? Mają jakieś realne sukcesy, którymi mogą się pochwalić? Grupy robocze w IAB mają bardzo dużą autonomię, w praktyce każdy członek IAB może powołać grupę roboczą, a także zgłosić osoby, które będą angażować się w prace dowolnej grupy. I to właśnie od aktywności członków, czyli osób, które działają w tych grupach zależy przede wszystkim na ile dana grupa jest aktywna i jakie są efekty prac. Sukcesów jest sporo, z ostatniego czasu wymienić mogę chociażby kodeks dobrych praktyk w zakresie ecommerce oraz aktualizację standardu reklamy display – w zakresie reklam Rich Media. Prężnie działa też grupa badawcza, która ma swój spory wkład w większości projektów badawczych IAB. Grupa wideo stworzyła natomiast bardzo ciekawy poradnik dla marketerów, oczywiście w formie wideo. Wasza misja to edukacja rynku, jak ocenić dziś poziom tej edukacji? Przyjmiemy jakąś skale od 1–10, porównamy się do innych krajów? Gdzie jesteśmy dzisiaj? Edukacja rynku to ważna część naszej misji, choć nie jedyna. Wydaje mi się, że ostatnie 5 lat działalności IAB, w których największy nacisk kładliśmy właśnie na edukację poprzez cały sze-

reg inicjatyw takich jak Forum IAB, IAB Showcase, Konferencje IAB, Konkurs MIXX, coroczny Raport strategiczny, badanie AdEx i wiele innych, przyniosło bardzo dobre rezultaty. Dziś jesteśmy pod tym względem w zupełnie innym miejscu niż 5 lat temu. Od 3 lat systematycznie rozwijamy też współpracę z uczelniami wyższymi, w celu kształcenia przyszłych kadr dla firm z branży internetowej. To także edukacja, choć zupełnie innego rodzaju. Najtrudniejsze zadanie, czyli zadomowienie się internetu na stałe w umysłach marketerów można uznać, że zostało już wykonane. Przed nami jednak kolejne wyzwania edukacyjne, takie jak np. ochrona prywatności albo wartość internetu jako medium brandingowego. A tendencje są rozwojowe czy raczej stagnacyjne? To chyba pytanie retoryczne – nie znam nikogo, kto zakładałby stagnację rynku internetowego. Oczywiście, że tendencje są rozwojowe, niewiadomą pozostaje tylko tempo tego rozwoju i wpływ globalnego kryzysu gospodarczego na ten rozwój. Jestem jednak dobrej myśli – pierwsza fala kryzysu z lat 2008 i 2009 pokazała, że branża internetowa jako jedna z nielicznych, potrafi się przed nim obronić, a w niektórych aspektach, wręcz zyskuje na kryzysie, bo pieniądze z innych sektorów, dzięki efektywności gospodarki internetowej, przepływają właśnie do internetu. Tak na pierwsze skojarzenie, słowo „konkurent” budzi Pana skojarzenia pozytywne czy negatywne? Zdecydowanie pozytywne. Wystarczy elementarna wiedza w zakresie ekonomii, żeby wiedzieć, że konkurencja jest tym, co pcha rynek do przodu. W kontekście IAB pozytywne jest to, że

firmy na co dzień ze sobą konkurujące, potrafią w istotnych sprawach, porozumieć się i wspólnie działać na rzecz rozwoju rynku. Pytam, bo najczęściej słyszymy zwroty „walki z konkurencją”, ‘wyprzedzania konkurentów”, a jak przyjrzeć się członkom IAB to są tam duzi gracze, którzy nie raz i nie dwa wchodzą sobie na biznesową drogę. Trudno tak wyobrazić sobie, iż nagle siadają przy jednym stole i dzielą się swoja wiedzą, by wypracowywać razem standardy. Chyba, że macie jakieś magiczne sposoby, a jeśli tak to zdradźcie nam je. Na pewnym etapie rozwoju rynku jest to nieodzowne – okazuje się, że to, co poszczególne firmy mogły osiągnąć na własną rękę już zostało wykonane i żeby nadal rozwijać rynek, potrzebne są wspólne działania, takie jak np. standaryzacja, edukacja czy reprezentacja branży wobec organów państwowych. Na tym opiera się cała idea IAB. Ja mogę się tylko cieszyć, że nasz rynek dość wcześnie, bo ponad 5 lat temu, doszedł do tego punktu, a jego główni gracze byli na tyle mądrzy i zdeterminowani, że zaangażowali odpowiednie zasoby ludzkie i finansowe, żeby stworzyć profesjonalną organizację. A nie boi się Pan zarzutu, że to raczej taki „internetowy salon” gdzie po prostu wypada być, a co z tego bycia wynika, to już inna sprawa? Wystarczy popatrzeć na efekty działań IAB i porównać je z podobnymi organizacjami w Polsce, a nawet na świecie, żeby stwierdzić, że na pewno nie jest to „salon”, z którego niewiele wynika. Gdyby tak było, nie mielibyśmy dziś ponad 180 firm na pokładzie.

31


Rozmawiamy pod koniec roku, powoli czas planować strategię na kolejne 12 miesięcy. Jakie cele sobie stawiacie? Jakiś czas temu rozpoczęliśmy w IAB dyskusję na temat strategii na kolejne lata i sposobów realizacji tej strategii. Ta dyskusja nie jest jeszcze zakończona, ale zakładam, że cele globalne się nie zmienią. To, co się zmienia to jedynie akcenty między tymi celami – w przyszłym roku na pewno największym wyzwaniem będzie legislacja. Jako reprezentacja branży mamy zamiar nadal efektywnie dbać o interes branży w tym zakresie, a więc zabiegać o mądrą legislację, która nie bę-

wyższe niż na telewizję. Trend wzrostowy i rosnący udział internetu w całym torcie reklamowym to fakt i z pewnością będzie utrzymany w kolejnych latach. Z tym, że na obecnym etapie rozwoju rynku widać, że w dużej mierze będzie to zależeć od zdolności naszej branży do przekonywania marketerów o skuteczności internetu jako medium wizerunkowego. W tym obszarze drzemie jeszcze największy potencjał reklamowy internetu. Warto się reklamować w sieci? To pytanie już dawno jest nieaktualne, należy raczej zadawać sobie pytanie, jak reklamować się w sieci, żeby do-

Trend wzrostowy i rosnący udział internetu w całym torcie reklamowym to fakt i z pewnością będzie utrzymany w kolejnych latach.

cji jej nieuchronne pęknięcie, co już obserwowaliśmy w 2000 roku. Można mieć tylko nadzieję, że inwestorzy wykażą się rozsądkiem i nie popełnią drugi raz tego samego błędu. Czyta nas wiele osób, które mają lub myślą o założeniu nowego e-biznesu. Które obszary w sieci są Pana zdaniem najmniej wyeksploatowane, gdzie jest szansa wbić się i zarobić? Jest ich wiele, mnie np. bardzo ucieszyłoby powstanie w Polsce firm dostarczających rozwiązań technologicznych dla reklamy internetowej. Obecnie takich firm jest bardzo niewiele, musimy w większości wypadków polegać na zagranicy, a jest to rynek z pewnością bardzo perspektywiczny i jest na nim wiele nisz do zagospodarowania. Dwa miliony trzysta tysięcy złotych, mówi coś Panu ta liczba? Nie, a powinna?

dzie blokować rozwoju internetu i firm działających w tym obszarze – tak na poziomie krajowym jak i europejskim, bo pamiętajmy, że większość prawa przychodzi do nas z Unii Europejskiej. Pozostałe obszary aktywności, takie jak edukacja, działalność eventowa, standaryzacja, projekty badawcze będą toczyły się podobnie jak do tej pory. Wedlug Waszego raportu wartość rynku reklamy internetowej w 2010 roku wyniosła prawie 1,6 mld zł! Jak odnieść się do tej liczby? Szczyt możliwości, czy raczej dopiero początek złotej ery internetu? Do szczytu bardzo daleko, co pokazuje struktura wydatków reklamowych w krajach bardziej pod tym względem zaawansowanych. W Wielkiej Brytanii i w niektórych krajach skandynawskich np. wydatki na reklamę internetową są

32

trzeć do swoich klientów i efektywnie wykorzystać swój budżet reklamowy, a nie czy warto. Hasło „nadchodzi kryzys w sieci” to slogan, który się powtarza, bo jest modny, czy niestety jest to raczej prawdziwy opis tego, co nas czeka? Po części odniosłem się do tego pytania wcześniej – internet w niektórych obszarach wręcz korzysta na globalnym kryzysie, bo prowadzenie szeregu działań poprzez internet jest po prostu tańsze i łatwiejsze niż bez internetu. Kryzys przyspiesza, więc niektóre dziedziny życia, działalności gospodarcze przenoszą się do internetu. Natomiast wiadomo, że z takim szybkim rozwojem może wiązać się ryzyko, takie jak np. sztuczne pompowanie „bańki spekulacyjnej” i w konsekwen-

Podobno tyle wyniosły straty po ostatnim świętowaniu niepodległości w Warszawie. Zastanawialiśmy się ostatnio, jaki startup można byłoby zbudować za te pieniądze, jakieś sugestie? To pewnie dlatego, że na co dzień mieszkam w Krakowie, nie w Warszawie. Na stworzenie firmy produkującej rozwiązania technologiczne dla jakiegoś wybranego obszaru rynku reklamy internetowej na pewno takie pieniądze są wystarczające. Ciekawe. Dziękuję za rozmowę.


WARTO WIEDZIEĆ

Z kuponem mam moc! Sieć jest pełna negatywnych informacji związanych z zakupami grupowymi. Każde potknięcie wyciągane na pierwsze strony głównych serwisów społecznościowych i gromada ludzi, którzy nakręcają się szukaniem przekrętów. Tekst Jakub Brodewicz

Z

akupy grupowe to okazja do przeżycia i spróbowania czegoś nowego. Dla przykładu, kiedyś na FastDeal.pl mieliśmy ofertę skoku ze spadochronem z 4 tys. m. Wśród śmiałków znalazła się para młodych ludzi. Zaraz po wylądowaniu, nadal w szoku i nadal z otwartym spadochronem, facet wyjął pierścionek i oświadczył się swojej przyszłej żonie. Fajne, nie? Często mówi się o niezrozumieniu istoty zakupów grupowych wśród polskich przedsiębiorców. Ile w tym prawdy? No sporo. Problem jest i nie można go zamiatać pod dywan. Wszystkie serwisy starają się odpowiednio edukować swoich partnerów biznesowych, co przekłada się na poprawę jakości realizacji ofert. Co jakiś czas wypływa drobne lub większe potknięcie, jednak wówczas wszyscy mówią o problemie przy realizacji jednego kuponu i jednocześnie zapominają, że pozostałych 500 użytkowników było zadowolonych.

Zakupy grupowe nie są takie złe! Czasem spotykamy złych przedsiębiorców. Jeżeli dział kontroli jednoznacznie wykaże, że przekręt czuć na kilometr, dziękujemy za współpracę i taka oferta

nie ma szans na pojawienie się on-line. Coraz więcej serwisów omija szerokim łukiem biznesmanów z kiepską reputacją i to jest zdrowe podejście. Nieodpowiednie podejście mają często ludzie z kuponem, ludzie z mocą. Ta moc jest wyczuwalna w każdej podbramkowej sytuacji. Korzystając z usług restauracji spotykamy różne niedociągnięcia. A to kucharz się nie przyłożył i słabo doprawił zupę, a to czekamy godzinę na zamówiony posiłek albo dostajemy sztućce o wątpliwym stanie czystości. Co wtedy robimy? Grzecznie, łagodnie pytamy: Czy mógłbym prosić o inne sztućce? Inaczej to wygląda w przypadku wizyty z kuponem. Wówczas każde uchybienie to osobisty atak na mnie, złego człowieka, który miał czelność przyjść i zjeść za pół ceny. Dużo problemów związanych z zakupami zaczyna się już w głowie konsumenta. To on podświadomie czuje się jak klient drugiej kategorii i jest ekstremalnie wrażliwy.

Nie idźcie tą drogą!

przynieść zysk w postaci zadowolonych klientów. Właściciela biznesu zwyczajnie nie stać na to, aby pokpić sprawę i zlekceważyć gości z kuponem. Z drugiej strony może on popełnić niedopatrzenie i nie wdrożyć załogi w taką akcję marketingową. Oferta zniżkowa powinna być wyraźnie zakomunikowana pracownikom: Panie i panowie, robimy to po to, żeby zwiększyć zasięg i przyprowadzić nowych, potencjalnych klientów. Niestety nieraz obsługa wychodzi z błędnego założenia, że skoro ktoś przyszedł za pół ceny, to na pewno jest biedny jak mysz kościelna, a napiwek to totalna abstrakcja. Nigdy w życiu! Ludzie trzymają w podświadomości pieniądze, które zaoszczędzili, kupując zniżkę. Wobec tego im łatwiej jest wrzucić parę złotych więcej niż komuś, kto płaci pełną stawkę. Podsumowując, każdy kupon zniżkowy niesie ze sobą pewną moc, ale nie każdy wie, jak z niej korzystać. Zakupy grupowe będą lepsze wtedy, kiedy my będziemy lepsi.

Pamiętajcie, że realizacja zakupionej zniżki „kosztuje” przedsiębiorcę co najmniej 50% przychodu. Ta strata ma

33


Jaki jest wpływ internetu na poziom PKB w Polsce? Pytanie wydaje się banalne, bowiem po lekturze raportu ze strony www.polskainternetowa.pl należy praktycznie bez zastanowienia odpowiedzieć: duży. Na taką ocenę wpływa wartość wskaźnika udziału polskiej gospodarki internetowej w tworzeniu Produktu Krajowego Brutto (PKB), który w roku 2009 wyniósł aż 2,7%, co przekłada się na wypracowaną wartość produktów i usług w wysokości 35,7 mld zł. Według prognozy zawartej w raporcie, udział ten do roku 2015, tj. po 6 latach, ma nadal rosnąć prawie dwa razy i wynieść 4,1%. Wskaźniki niewiele mówią, ale jeżeli porównamy go z udziałem innych branż, to dowiemy się, że udział internetu w tworzeniu bogactwa narodowego w Polsce będzie większy niż np. górnictwa (2-krotnie), hoteli i restauracji (4-krotnie) oraz będzie porównywalny z udziałem rolnictwai leśnictwa, usługami finansowymi, produkcją energii (Wykres 1). Mimo imponujących wskaźników, udział ten był mniejszy niż w wielu państwach Europy. Tekst Jerzy Kawa

R Wykres 1 Udział polskiego sektora internetowego w PKB: 2009 - 2015

Źródło: Cimochowski G., Hutten Czapski F., Rał M., Sass W., 2011, Polska internetowa. Jak Internet dokonuje transformacji polskiej gospodarki., BCG Warszawa na zlecenie Google, raport jest dostępny na stronie www. polskainternetowa.pl, data ostatniego wyświetlenia: 17.11.2011

ealny wpływ gospodarki internetowej na wzrost bogactwa wynika zarówno z zastosowania zaawansowanych technologii, co nie jest silną stroną firm internetowych działających w Polsce, jak i – a może przede wszystkim – z powszechności dostępu do internetu. Polska w ostatnich latach poczyniła spory postęp i zbliżyła się do najwyżej rozwiniętych krajów świata. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2010 roku już 63% polskich gospodarstw domowych korzystało z internetu. Jest to wzrost o blisko 5 pkt. procentowych w porównaniu z rokiem 2009 i aż o 16 pkt. procentowych. więcej w stosunku do roku 2008. Na podstawie badania Net Track wynika, że już ponad połowa Polaków (a dokładnie 52%.) w wieku 15 lat i więcej korzystała w 2010 roku z internetu, co w przeliczeniu na populację daje 15,8 mln osób (Wykres 2 A i B).


Jerzy Kawa Ekspert InQbe

Po dotarciu do mieszkańców wielkich ośrodków miejskich dalsze postępy w internetyzacji społeczeństwa są nieco wolniejsze. Przedsiębiorcy internetowi powinni te dane przyjąć bardzo poważnie, gdyż spowolnienie tempa wzrostu liczby internautów oznacza, że w przyszłości dalszy wzrost ich liczby będzie zależał od cyfryzacji polskiej wsi i dalsze prognozy rynku muszą sporządzać znacznie ostrożniej. Warto o tym pamiętać, albowiem większość polskich internautów pochodzi z małych miast i ze wsi (Wykres 3). Informacja ta powinna wpłynąć na modyfikację podejścia do rynku. Rozwiązania internetowe wpływają nie tylko na wartość sprzedaży szybko rosnącej liczby firm internetowych, lecz także na obyczaje i koszty utrzymania przeciętnego gospodarstwa domowego, poziom zaspokoje Wykres 2oraz A. Liczba mln osób w Polsce w nia potrzeb, – cointernautów wydaje sięwnajważniejsze latach 2001-­‐2010 ze względu na łatwość przejmowania nowych Źródło: Net Track, Millward Brown SMG/KRC, lata 2001-2009; wzorców – wiek przeciętnego internauty. Współza: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat. czesna oferta internetu wydaje się być skiero wana przede wszystkim do młodego pokolenia internautów zamieszkujących duże miejscowości. Zgodne jest to oczywiście z aktualną strukturą wiekową internautów (Tabela 1). Dominują wśród nich osoby w wieku 15-24 lata (26% ogółu internautów), a także w wieku 25-34 (25%). Jednak to internauci w wieku 50+ stanowią najbardziej obiecujący potencjał wzrostowy internetu. Ich udział na przestrzeni lat 2008-2010 wzrósł o 2%, podczas gdy udział internautów w wieku 15-25 lat, których jest ciągle najwięcej, spadł aż o 4% i jeśli dać wiarę prognozom demografów w przyszłości będzie jeszcze niższy. Polscy internauci cechują się także długim stażem i dużą intensywnością w korzystaniu z internetu.

Wykres 2 A. Liczba internautów w mln osób w Polsce w latach 2001-2010

2001Źródło: Net Track, Millward BrownwSMG/KRC, Wykres 2 A . Liczba internautów mln osób lata w Polsce w 2009; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, latach 2001-­‐2010 Polska • Europa • Świat.

Wykres 1 B. Intern jako odsetek ludn

Źródło: Net Track, Millward Brow za: Raport strategiczny IAB Polsk

Źródło: Net Track, Millward Brown SMG/KRC, lata 2001-2009; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.

Wykres 2 B. Internauci w Polsce w latach 20012010 jako odsetek ludności

Źródło: Net1 Track, Millward SMG/KRC, lata 2001Wykres B. Internauci w Brown Polsce w latach 2001-­‐2010 2009; za: Raportludności strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, jako odsetek Polska • Europa • Świat. Źródło: Net Track, Millward Brown SMG/KRC, lata 2001-2009; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.

Wykres 3 Struktura internautów ze względu na miejsce zamieszkania (miasto/wieś)

Źródło: Źródło: Megapanel PBI/Gemius, grudzień 2010, za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.

35


89% korzysta z internetu od co najmniej roku (Wykres 4), a 72% z nich jest on-line codziennie lub prawie codziennie (Wykres 5). Powyższe dane pokazują, że potencjał polskiego rynku internetowego jest ogromny i na pewno wzrostowy. Porównując z liderem europejskim, Wielką Brytanią, gdzie udział branży internetowych w PKB przekracza 7%, można przewidywać nawet trzykrotny wzrost branży. Jednak to klienci zadecydują, z której oferty będą korzystać. Polscy internauci wydają się być doświadczonymi graczami, dlatego oferowane produkty muszą charakteryzować produkty dostosowane do ich specyfiki. A warto – obserwujemy silny wzrost tych przedsiębiorstw, które zaangażowały się w rozwój oferty w internecie. Aż 30% firm spośród tych, które najbardziej korzystają z internetu zwiększyło zatrudnienie w ciągu ostatnich trzech lat. I jest to trzykrotnie lepszy rezultat w porównaniu z formami, które z internetu korzystają mniej aktywnie. Nie byłoby tego, gdyby korzystaniu z internetu nie towarzyszyły inne zjawiska: wzrost przychodów, zasięgu działania i eksportu. Obserwacja zachowań klientów oraz ich zachowań i preferencji dla sukcesu nowej, internetowej strategii przedsiębiorstw jest tutaj kluczowa. Niestety, analiza umiejętności biznesowych nowych przedsiębiorców startujących w internecie pokazuje, że jest z tym źle. Większość z nich nie ma nawyku obserwowania rynku, nie mówiąc o dokładnej jego analizie i próbie odpowiedzi na dwa kluczowe pytania: „czy mój pomysł biznesowy zyska uznanie klientów?” oraz „czy będzie ich wystarczająca liczba, aby z powodzeniem rozwijać sprzedaż zapewniającą zyski?”. Wzrostowa faza rynku nie powinna uspokajać, gdyż zacytowane liczby pokazują, że dalszy przyrost rynku w dotychczasowym tempie wydaje się na wyczerpaniu. Braki w umiejętnościach biznesowych mogą w przyszłości stanąć na przeszkodzie w dalszym wzroście udziału branży internetowej w tworzeniu polskiego PKB.

36

Tabela 1 Zmiany w strukturze wieku polskich internautów Przedział wiekowy internautów / rok

2 008

2 009

7 do 14

12%

13%

12%

0%

15 do 24

30%

27%

26%

-4%

25 do 34

24%

24%

25%

1%

35 do 44

16%

16%

16%

0%

45 do 54

12%

12%

12%

0%

7%

8%

9%

2%

55 i więcej

2 2008010 2010

Źródło: PBI, MB SMG/KRC; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.

Wykres 4 Staż internautów w Polsce

Źródło: Megapanel PBI/Gemius, grudzień 2010; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.

Wykres 5 Częstotliwość korzystania z internetu

Źródło: Megapanel PBI/Gemius, grudzień 2010; za: Raport strategiczny IAB Polska, INTERNET 2010, Polska • Europa • Świat.


www.langloo.com

Your English Zone by langloo.com W ciągu kilku ostatnich lat w działach HR w wielu rmach działających na terenie Polski zauważa się tendencję do traktowania języka angielskiego jako niezbędną umiejętność każdego pracownika. Jego znajomość jest wymagana, a sprawne posługiwanie się nim to obecnie oczywistość. Czy rzeczywiście tak jest? Według badań Eurostatu znajomość języka angielskiego deklaruje niemal co drugi Polak, jednak faktycznie znajomością na poziomie co najmniej średniozaawansowanym (B1) może pochwalić się co najwyżej 10% naszych rodaków. I chociaż każdy z nas wie, że językiem Szekspira władać nie tylko wypada, ale wręcz trzeba, to jednak niewiele osób poświęca czas na jego naukę. Powodem jest przede wszystkim brak czasu, dlatego mimo szczerych chęci nie możemy sobie pozwolić na metodyczną i regularną naukę. I tutaj pojawiamy się my – serwis do nauki języka angielskiego langloo.com, który na łamach czasopisma będzie publikować serię interesujących artykułów dotyczących szeroko rozumianego biznesu. Aby ułatwić i uatrakcyjnić naukę, do każdego artykułu dodany będzie minisłownik, dzięki któremu nie tylko zrozumiecie tekst, ale nauczycie się również użytecznych słów i zwrotów. Mamy nadzieję, że ta forma odświeżenia Waszej znajomości języka angielskiego będzie dla Was interesująca, a co najważniejsze – skuteczna.

W pierwszym artykule z serii dowiecie się, jak znany wszystkim koncern tytoniowy w niezwykle sprytny i innowacyjny sposób przechytrzył unijne prawo dotyczące jawnego sponsorowania międzynarodowych wydarzeń sportowych i kulturalnych przez producentów wyrobów tytoniowych.

The Controversial Barco in F1 Ferrari bolids impose a law – wprowadzać prawo

barcode – kod kreskowy to pronounce – prawn. ogłaszać (np. wyrok, orzeczenie) claim – roszczenie apparel – odzież refuta�on – zaprzeczanie subliminal adver�sing – reklama podprogowa sponsorship – sponsoring execu�ve – kierownictwo

The European Union has nally imposed the new law of banning tobacco industries in promo�ng their cigare�e brands in cross-border cultural and spor�ng events, of which Formula 1 racing is a part of. There were signicant adver�sing gaffs found during the Grand Prix of 2010 where the Marlboro barcode logo was everywhere in sight. The EU pronounced that Ferrari was displaying a cigare�e adver�sement in a subliminal manner. Despite Ferrari’s con�nuous denials of this claim, more opinions have appeared to make their statements unreliable and perhaps false. The subliminal new barcode design on the car and on the apparel of the Ferrari crew and drivers’ slowly reveals the Marlboro logo via an op�cal illusion design. Marlboro and Ferrari’s constant refuta�on that they par�cipated in subliminal adver�sing was overturned for several reasons. Reports say this is subliminal tobacco adver�sing. How can this be subliminal when it is out in the open? And for Ferrari to disagree on that, they’ve just told on themselves. Ferrari has made it known to the public that Marlboro has extended their sponsorship to Ferrari for 5 years (2005-2011). Do they really think people are going to believe that Marlboro execu�ves are sponsoring them out of the goodness of their hearts?



4


PO GODZINACH

Rafał Janik | Z BIBLIOTEKI STARTUPOWCA

Nie sposób przeczytać wszystkie pozycje dotyczące prowadzenia biznesu w sieci. Nie czytać niczego, też nie jest dobrym rozwiązaniem. W tym numerze rozpoczynamy cykl rekomendacji wartościowych lektur, które powinny stać na półce każdej bibiloteki startupu. Przeglądu lektur i rekomendacji dokonuje Rafał Janik.

Zapamiętamy go jako charyzmatycznego lidera, twórcę i designera dzisiejszych i zapewne przyszłych komputerów. Znaliśmy go wszyscy z wywiadów, z porywających keynote, na których przedstawiał One more thing. Jako dobry obserwator trendów i osoba, która trzymała rękę na pulsie branży, Jobs tworzył nowe nisze, które rozwijał na skalę masową. Komputer osobisty, system z interfejsem graficznym, laptop, odtwarzacz mp3, sklep z muzyką, filmami, książkami, telefon, sklep z aplikacjami, tablet – to wszystko nabrało życia dzięki doskonale wdrożonej wizji. Gdyby nie Jobs zapewne jeszcze zastanawialibyśmy się, po co nam super telefon i tablet, a dzisiaj nie możemy bez nich się obejść. Tak, Jobs zmienił świat bezpowrotnie, a jego wpływ na nasze życie jest ogromny.

Tytuł: Steve Jobs Autor: Isaacson Walter Wydawca: Insignis Wydawnictwo Numer wydania: I Data premiery: 17.11.2011

Tego samego Jobsa jako osoby prywatnej nie znaliśmy. Docierały do nas opinie wypowiadane przez innych, nieautoryzowana biografia. Jobs trzymał nas na dystans, aż do chwili swojej śmierci. Jego śmierć, pomimo że spodziewana, zaskoczyła wszystkich. Odszedł człowiek, ale pozostawił nam cząstkę siebie w postacie autoryzowanej biografii, napisanej przez Waltera Isaacsona. Nie jest to zwykła biografia pisana pośmiertnie na zamówienie wydawnictw. To opowieść życia Jobsa oparta na 40 wywiadach, które autor przeprowadził ze Stevem Jobsem. To sam Jobs poprosił o to, by Isaacson napisał jego biografię. To książka, w której nie ma tematów tabu, nie ma ukrywania się za fasadami, to książka, w której jest mowa o tych najlepszych i najtrudniejszych momentach w życiu Jobsa: o odrzuceniu i adopcji, o poszukiwaniu doskonałości i patrzeniu w głąb siebie (również w narkotycznym transie), o technologii i biznesie, ale również o rodzinie i o umieraniu. Zaskakujące jest to, z jaką otwartością Jobs pokazał się światu. Jak pozwolił, by autor pytał każdego o Jobsa, bez wnikania i cenzurowania. Tej książki nie da się streścić. To 739 stron życia Jobsa, stron z których dowiadujemy się, jak tworzyła się legenda Jobsa, a w raz nią wielka firma Apple. Czytamy, że należy podążać za swoimi pragnieniami, marzeniami i nie poddawać się w biegu, bo nagroda zawsze czeka na mecie, a nie w połowie wyścigu. Kiedy już kupcie tę książkę, nie odkładajcie jej na półkę, tylko przeczytajcie, i nie raz a dwa razy. Moim zdaniem jest to obowiązkowa lektura, a także idealny prezent pod choinkę dla każdego, niezależnie w jakiej branży działa.

40


41



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.