przekład Michał Jóźwiak i Michał Strąkow
Tytuł oryginału Will First published in 2021 by Penguin Press An imprint of Penguin Random House LLC penguinrandomhouse.com Copyright © 2021 by Treyball Content LLC All rights reserved Przekład Michał Strąkow (rozdziały: Ściana, 1, 3, 5, 7, 9, 11, 13, 15, 19)
Michał Jóźwiak (rozdziały: 2, 4, 6, 8, 10, 12, 14, 16–21, Skok)
Redakcja M aria Brzozowska, Dominika Rychel, A nna H adała-Żołnik Korekta Pracownia 12A Przekład fragmentów Yvette, Just The Two of Us i rapu ze s. 94 Tomasz Brzozowski Skład i przygotowanie do druku Tomasz Brzozowski Projekt wnętrza wydania oryginalnego Lucia Bernard Niektóre imiona, nazwiska i cechy charakterystyczne zostały zmienione w celu ochrony prywatności pojawiających się w książce osób. Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2021 Wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-66873-30-8
Insignis Media, ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 12 636 01 90, biuro@insignis.pl, insignis.pl Facebook: @Wydawnictwo.Insignis Twitter, Instagram, TikTok: @insignis_media Druk i oprawa Drukarnia Abedik, abedik.com.pl Wyłączny dystrybutor Dressler Dublin sp. z o.o. dystrybucja@dressler.com.pl, dressler.com.pl
SPIS TREŚCI Ścia na | 7
1. Strach | 15
2. Fa ntazje | 35
3. Występy | 54
4. W ładza | 78
5. Nadzieja | 106
6. Niew iedza | 143
7. Przygoda | 160
8. Ból | 177
9. Destr u kcja | 199
10. A lchemia | 223
11. Adaptacja | 243
12. Prag nienie | 267
13. Odda nie | 294
14. Eksplozja | 312
15. Inferno | 339
16. Cel | 360
17. Perfekcja | 387
18. Bunt | 411
19. Ucieczka | 435
20. Podda nie
21. Mi łość | 476
się | 455
Skok | 4 87 Podziękowa nia | 499 Źródła zdjęć | 501 Źródła tekstów | 503
ŚCI A N A
F
rontowa ściana warsztatu mojego ojca była w kiepskim stanie. Kiedy miałem jedenaście lat, ojciec doszedł wreszcie do wniosku, że pora ją wyburzyć i postawić nową. To była naprawdę duża ściana: wysoka na ponad trzy i pół metra, długa na mniej więcej sześć. Mój ojciec zwykł robić wszystko własnoręcznie. Tym razem, zamiast wynająć fachowca albo firmę budowlaną, uznał, że wzniesienie nowej ściany to zadanie w sam raz dla mnie i dla Harry’ego, mojego młodszego brata. Rozbiórką zajął się Tatulo. Pamiętam, jak wpatrywałem się z niedowierzaniem w ziejącą dziurę, i byłem absolutnie przekonany, że nowa ściana nigdy nie powstanie. Przez niemal rok mój brat i ja dzień w dzień chodziliśmy po lekcjach do warsztatu ojca, żeby pracować przy budowie tamtej ściany. Wszystko robiliśmy sami. Sami wykopaliśmy dół pod fundament, sami mieszaliśmy zaprawę, sami dźwigaliśmy wiadra. Nadal pamiętam proporcje składników zaprawy murarskiej: dwie części cementu, jedna część piasku, jedna część wapna. Harry obsługiwał szlauch z wodą. Mieszaliśmy łopatami leżącą na chodniku stertę zaprawy, napełnialiśmy nią siedmiolitrowe wiadra,
8 | W I LL
a potem układaliśmy cegły jedna po drugiej. Nie korzystaliśmy z prętów ani desek szalunkowych – do dyspozycji mieliśmy tylko zwykłą poziomicę z pęcherzykiem powietrza. Jeśli macie jakiekolwiek pojęcie o pracach budowlanych, nie muszę wam tłumaczyć, jak bardzo niedorzeczne było całe to przedsięwzięcie. Szczerze mówiąc, to, co tam robiliśmy, przypominało roboty przymusowe wykonywane przez więźniów. W dzisiejszych czasach zadzwonilibyśmy pewnie ze skargą do opieki społecznej. Dwójka dzieciaków męczyła się niemal przez rok ze żmudną robotą, z którą kilku dorosłych mężczyzn uporałoby się w kilka dni. Mój brat i ja pracowaliśmy w weekendy, w święta i w wakacje. Spędziliśmy tak całe lato. Nie mogliśmy liczyć na żadną taryfę ulgową. Ojciec nigdy nie brał urlopu, więc nam też nie przysługiwały dni wolne od pracy. Za każdym razem, gdy spoglądałem na tamtą dziurę, ogarniała mnie rezygnacja. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, kiedy to się wreszcie skończy. Ściana, którą wznosiliśmy, urastała w moich oczach do niebotycznych rozmiarów. Czułem się tak, jakbyśmy budowali Wielki Mur Chiński w zachodniej Filadelfii – ciągnącą się w nieskończoność konstrukcję z miliardów czerwonych cegieł. Nabrałem przekonania, że przez resztę życia będę musiał mieszać cement i nosić cegły, że zestarzeję się i umrę przy tamtej ścianie. Po prostu wiedziałem, że tak będzie. Tatulo był jednak niewzruszony. Codziennie musieliśmy stawiać się przed warsztatem, żeby mieszać cement, nosić wiadra, układać cegły. Nie miało znaczenia, że danego dnia padał deszcz ani że było gorąco jak w piekle; nie było ważne, że miałem akurat zły humor, byłem smutny, chory czy że nazajutrz czekał mnie w szkole sprawdzian – żadne wymówki nie skutkowały. Mój brat i ja skarżyliśmy się i narzekaliśmy, ale Tatulo był głuchy na nasze protesty. Tkwiliśmy w potrzasku. Frontowa ściana warsztatu była czymś niezmiennym, stałym elementem naszej rzeczywistości. Zmieniały się pory roku, przyjaciele przychodzili i odchodzili, nauczyciele udawali się na
Ś ci a n a | 9
emeryturę – ale ściana wciąż była obecna w naszym życiu. Cokolwiek się działo, ona wciąż tam była. Któregoś dnia Harry i ja byliśmy w wyjątkowo podłym nastroju. Powłóczyliśmy nogami, utyskując na „niewykonalne” i „absurdalne” zadanie, jakim nas obarczono. – Dlaczego w ogóle musimy stawiać jakąś ścianę? To nie do zrobienia. Ta robota nie ma końca. Kiedy Tatulo usłyszał nasze narzekania, rzucił narzędzia i podszedł do nas energicznym krokiem. Wyrwał mi z ręki cegłę i podetknął nam ją przed nos. – Przestańcie myśleć o przeklętej ścianie! – warknął. – Nie ma żadnej ściany. Są tylko cegły. Waszym zadaniem jest jak najlepiej ułożyć tę konkretną cegłę. Potem bierzecie następną. I ją też układacie najlepiej, jak potraficie. A potem robicie to samo z kolejną. Nie zawracajcie sobie głowy ścianą. Obchodzi was wyłącznie ta jedna cegła i nic poza tym. Tatulo pomaszerował z powrotem do warsztatu. Harry i ja spojrzeliśmy po sobie i pokręciliśmy głowami – „Ten facet ma nierówno pod sufitem” – po czym wróciliśmy do mieszania zaprawy.
Odebrałem w życiu wiele ważnych lekcji i nieraz bywało tak, że płynące z nich nauki przyswajałem opornie i wbrew sobie. Negowałem je, nie chciałem ich zaakceptować, ale koniec końców musiałem uznać ich prawdziwość. Wznoszenie cegła po cegle ściany, którą kazał nam zbudować ojciec, było właśnie jedną z takich lekcji. Dni wlekły się niemiłosiernie, a ja musiałem niechętnie przyznać sam przed sobą, że zaczynam rozumieć, o co chodziło ojcu. Kiedy skupiałem się na ścianie, nasze zadanie wydawało mi się niewykonalne. Byłem pewny, że nigdy go nie ukończymy. Kiedy jednak skupiałem się na pojedynczej cegle, wszystko stawało się proste – wiedziałem, że jestem w stanie ułożyć tę jedną cholerną cegłę…
1 0 | W I LL
Przez kolejne tygodnie przybywały kolejne warstwy cegieł i dziura nieco się zmniejszyła, a ja uświadomiłem sobie, że różnica pomiędzy zadaniem, które sprawia wrażenie niemożliwego do wykonania, a zadaniem, które wydaje się nam wykonalne, to tylko kwestia perspektywy. Wszystko zależy od tego, czy skupimy się na ścianie czy na cegle. Niezależnie od tego, czy chodziło o uzyskanie świetnych wyników na egzaminach, które zapewniłyby mi miejsce w college’u, czy o stanie się jednym z pierwszych hiphopowych artystów o światowej sławie, czy wreszcie o zrobienie jednej z najbardziej spektakularnych karier w historii Hollywood – to, co wydawało się zbyt ambitnym, nieosiągalnym celem, można było podzielić na szereg mniejszych, możliwych do zrealizowania zadań. Onieśmielające swoim ogromem ściany składają się z wielu cegieł, które można ułożyć jedną po drugiej. Przez całą swoją karierę zawodową nigdy nie pozwalałem sobie na bezczynność. W pracy nigdy nie robiłem niczego na pół gwizdka. Tajemnica mojego sukcesu jest w gruncie rzeczy całkiem banalna i sprowadza się do tego, żeby każdego dnia stawiać się na miejscu i układać kolejną cegłę. Jesteś wkurzony? Układasz kolejną cegłę. Twój film ma słabe wyniki oglądalności w pierwszy weekend po premierze? Układasz kolejną cegłę. Twoja płyta gorzej się sprzedaje? Układasz kolejną cegłę. Twoje małżeństwo przeżywa kryzys? Układasz kolejną cegłę. W ciągu minionych trzydziestu lat, tak jak większość z nas, popełniałem błędy, doświadczałem rozmaitych strat i upokorzeń, przeżyłem rozwód i śmierć bliskiej osoby. Moje życie było w niebezpieczeństwie, straciłem pieniądze, grzebano w moim życiu prywatnym, moja rodzina się rozpadła – a mimo to każdego dnia wstawałem, mieszałem cement i układałem kolejną cegłę. Nieważne, przez co akurat przechodzisz. Zawsze masz pod ręką kolejną cegłę, która czeka na ułożenie. Jedyne pytanie brzmi: czy weźmiesz się do roboty i ją ułożysz? Niektórzy twierdzą, że znaczenie imienia dziecka ma wpływ na jego osobowość. Cóż, mój ojciec nadał mi moje imię, nadał
Ś ci a n a | 1 1
mi swoje imię i dał mi coś, co przez całe życie stanowiło mój największy atut: zdolność stawiania czoła przeciwnościom losu. Dał mi wolę *.
Był zimny, pochmurny dzień. Od rozpoczęcia przez nas pracy minął prawie cały rok. Przez ten czas frontowa ściana warsztatu stała się tak nieodłącznym elementem mojego życia, że sama myśl o jej ukończeniu wydawała się nierealna. Nawet gdybyśmy zdołali kiedyś ostatecznie załatać tę dziurę, obok niej niechybnie pojawiłaby się kolejna i musielibyśmy znowu zabrać się do roboty. Ale tamtego lodowatego wrześniowego poranka wymieszaliśmy ostatnią stertę zaprawy, napełniliśmy ostatnie wiadro i ułożyliśmy ostatnią cegłę. Tatulo stał i przyglądał się, jak kończymy murować ostatni fragment ściany. Z papierosem w dłoni obserwował nas w milczeniu, podziwiając nasze dzieło. Harry i ja osadziliśmy w ścianie ostatnią cegłę, po czym zapadła cisza. Harry wzruszył ramionami, jakby chciał zapytać: „I co teraz? Mamy skakać z radości, wiwatować, świętować?”. Cofnęliśmy się ostrożnie i stanęliśmy przy ojcu. Wszyscy trzej wpatrywaliśmy się w skupieniu w naszą nową ścianę. W końcu Tatulo rzucił na ziemię niedopałek, zgasił go podeszwą buta, wypuścił z płuc ostatni kłąb dymu i ani przez moment nie odrywając oczu od ściany, powiedział: – Nigdy więcej nie mówcie mi, że czegoś nie da się zrobić. Potem wszedł do warsztatu i wrócił do swoich zajęć.
* Will to w języku angielskim zarówno rzeczownik „wola”, jak i forma skrócona pewnych imion, np. imienia Willard (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy).
ROZDZIAŁ 1
S TR ACH
Z
awsze uważałem się za tchórza. Strach jest obecny w większości moich wspomnień z dzieciństwa – bałem się innych dzieciaków; bałem się, że ktoś mógłby mnie zranić albo że najem się wstydu; bałem się, że wydam się innym słaby. Najbardziej jednak bałem się własnego ojca. Kiedy miałem dziewięć lat, byłem świadkiem, jak ojciec uderzył mamę pięścią w twarz. Cios był tak mocny, że mama upadła na podłogę. Widziałem, jak później pluła krwią. Tamto wydarzenie w sypialni rodziców prawdopodobnie bardziej niż jakiekolwiek inne doświadczenie w moim życiu wpłynęło na to, kim dzisiaj jestem. Wszystko, co później osiągnąłem – nagrody i wyróżnienia, sława i błysk fleszy, wszystkie role, w które się wcielałem, i wszystkie komiczne maski, jakie zakładałem – było w pewnym sensie próbą zadośćuczynienia mamie za moją bierność tamtego dnia. Za to, że ją wtedy zawiodłem. Za to, że nie umiałem przeciwstawić się ojcu. Za to, że okazałem się tchórzem. Ten Will Smith, jakiego znacie – raper i pogromca kosmitów, wiodący barwne życie gwiazdor kina – to w znacznym stopniu
1 6 | W I LL
moja kreacja, wystudiowany i dopracowany do perfekcji wizerunek, który stworzyłem po to, żeby się chronić. Żeby schować się przed światem. Żeby ukryć tchórza.
Mój ojciec był moim bohaterem. Nazywał się Willard Carroll Smith, ale dla nas był po prostu Tatulem. Wychował się w latach czterdziestych ubiegłego wieku na niebezpiecznych i nieprzyjaznych ulicach północnej Filadelfii. Jego ojciec, a mój dziadek, miał mały targ rybny, na którym pracował codziennie od czwartej nad ranem do późnego wieczoru. Moja babcia była pielęgniarką i często pełniła nocne dyżury w szpitalu. W rezultacie Tatulo spędził większość dzieciństwa bez nadzoru rodziców, wałęsając się samopas po okolicy. Ulice północnej Filadelfii potrafiły szybko zahartować młodego człowieka. Albo stawałeś się twardym sukinsynem, albo byłeś słabeuszem i zbierałeś cięgi. Tatulo już jako jedenastolatek palił papierosy, a w wieku czternastu lat zaczął sięgać po alkohol. Stał się arogancki i skory do konfrontacji – i pozostał taki przez resztę życia. Kiedy miał czternaście lat, moi dziadkowie, zaniepokojeni kierunkiem, w jakim zmierzało życie ich syna, wysupłali oszczędności i wysłali go na pensylwańską prowincję, do szkoły rolniczej z internatem. Uczono tam technik uprawy roślin, hodowli zwierząt oraz prostych prac naprawczych. Szkoła stawiała na tradycyjne, surowe wzorce wychowawcze i moi dziadkowie mieli nadzieję, że dzięki temu uda się narzucić ich krnąbrnemu synowi nieco rygoru i dyscypliny. Ale Tatulo ani myślał godzić się na to, by ktoś mówił mu, co ma robić. Jedyne, co interesowało go w nowej szkole, to naprawianie silników traktorów; całą resztę programu nauczania uważał za „bzdury dla wieśniaków”. Wagarował, palił i pił. Wkrótce po swoich szesnastych urodzinach Tatulo uznał, że ma już dość szkoły, i zapragnął wrócić do Filadelfii. Doszedł do
S tr ac h | 1 7
wniosku, że najprostszą drogą do tego celu będzie doprowadzenie do relegowania go ze szkoły. Zaczął więc przeszkadzać w prowadzeniu zajęć, ostentacyjnie lekceważył obowiązujące w szkole zasady i okazywał nieposłuszeństwo nauczycielom. Dyrekcja placówki chciała odesłać go do domu, jednak moi dziadkowie zaprotestowali. „Zapłaciliśmy za pełny rok jego nauki”, oświadczyli. „Bierzecie pieniądze za to, żeby się nim zajmować, więc róbcie, co do was należy”. Wyglądało na to, że Tatulo utknął w szkole na dobre. Ale Tatulo był cwaniakiem – znalazł sposób na to, żeby postawić na swoim. Pewnego dnia wymknął się ze szkolnego kampusu, przeszedł pieszo prawie dziesięć kilometrów do najbliższego biura werbunkowego i zaciągnął się do amerykańskich sił powietrznych. Cały Tatulo – tak bardzo zależało mu na tym, by zagrać na nosie rodzicom, pedagogom i wszystkim, którzy rościli sobie prawo do decydowania o jego losie, że dobrowolnie wpakował się z deszczu pod rynnę. Zaciągając się do wojska, trafił do świata rygoru i posłuszeństwa, które tak bardzo chcieli w nim zaszczepić moi dziadkowie. Okazało się jednak, że wojskowe życie bardzo przypadło mu do gustu. W wojsku odkrył transformacyjną siłę porządku i dyscypliny, dwóch wartości, dla których zaczął żywić nabożny szacunek, ponieważ pozwalały mu utrzymać w ryzach jego najgorsze demony. Pobudka o czwartej, cały poranek wypełniony ćwiczeniami fizycznymi, cały dzień wypełniony pracą, cały wieczór wypełniony nauką – Tatulo odnalazł swoje powołanie. Odkrył, że jest w stanie wytrzymać więcej niż inni, i poczuł się z tego dumny. To była druga strona jego buntowniczego charakteru. Nikt nie mógł zmusić go, żeby budził się na dźwięk wojskowej trąbki, bo kiedy rozlegał się sygnał pobudki, Tatulo był już na nogach. Jego fanatyczna pracowitość, niewyczerpane pokłady energii i niewątpliwa inteligencja powinny zapewnić mu szybki awans w wojskowej hierarchii. Ale na przeszkodzie stanęły dwa problemy.
1 8 | W I LL
Po pierwsze, Tatulo miał trudny charakter – kiedy uważał, że ktoś nie ma racji, nawet jeśli był to przełożony wyższy stopniem, nie zamierzał wykonywać jego poleceń. Drugim problemem był pociąg do alkoholu. Mój ojciec był jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich znałem, ale kiedy był rozgniewany albo pijany, zachowywał się jak prawdziwy idiota. Łamał własne zasady, sabotował swoje dążenia, niszczył to, co posiadał. Mniej więcej dwa lata po rozpoczęciu przez Tatula służby jego autodestrukcyjne skłonności doprowadziły do zakończenia jego kariery w wojsku. Któregoś wieczoru grał na pieniądze z kolegami ze swojego plutonu (Tatulo uwielbiał grać w kości). Wygrał od nich w sumie prawie tysiąc dolarów. Schował pieniądze do szafki przy łóżku, a potem poszedł coś przekąsić. Po powrocie z kantyny stwierdził, że pieniądze zniknęły – koledzy ukradli mu całą wygraną. Wściekły Tatulo upił się i w pijackim szale, wymachując służbowym pistoletem, podpalił koszary. Ostatecznie na skutek pożaru nikt nie ucierpiał, ale ten wybryk był wystarczającym powodem do wydalenia go ze służby. Tatulo miał szczęście, że nie zajął się nim sąd wojskowy – wsadzono go po prostu do autobusu i kazano więcej się nie pokazywać w koszarach. Ta dwubiegunowość charakteru ojca miała destrukcyjny wpływ na całe jego życie. Z jednej strony zawsze wymagał perfekcji od siebie samego i od wszystkich wokół, z drugiej strony wystarczyło, że za dużo wypił albo że nagle puściły mu nerwy – mógł wtedy spalić wszystko do gołej ziemi.
Tatulo powrócił do Filadelfii i – niezrażony – podjął pracę w stalowni. Zapisał się też do wieczorowego technikum; jak się okazało, miał szczególny dryg do elektryki i chłodnictwa. Pewnego dnia, gdy po raz trzeci czy czwarty nie otrzymał w stalowni awansu z powodu swojego koloru skóry, po prostu wymaszerował z zakładu i nigdy więcej tam nie wrócił.
S tr ac h | 1 9
Postanowił wykorzystać zdobyte umiejętności z zakresu chłodnictwa i otworzył własną firmę. Tatulo był niesamowitym człowiekiem. Uwielbiałem go tak, jak uwielbia własnego ojca wielu synów, a zarazem bałem się go. Jego obecność w moim życiu była jednym z największych dobrodziejstw, jakie mnie spotkały, ale też przysporzyła mi wiele bólu.
Moja mama urodziła się jako Carolyn Elaine Bright. Pochodzi z Pittsburgha: przyszła na świat i wychowała się w Homewood, czarnej dzielnicy we wschodniej części miasta. Mama, nazywana przez nas Mom-Mom, to elokwentna kobieta z klasą. Drobnej budowy ciała, ze smukłymi palcami pianistki, którymi potrafi wyczarować zachwycającą interpretację Dla Elizy. Była wyróżniającą się uczennicą liceum Westinghouse High School i jedną z pierwszych czarnoskórych studentek uniwersytetu Carnegie Mellon. Często mawia, że wiedza to jedyne, czego nikt nie zdoła ci odebrać. Przez całe życie ceniła sobie naprawdę tylko trzy rzeczy: wykształcenie, wykształcenie i jeszcze raz wykształcenie. Jej pasją był biznes – interesowały ją bankowość, finanse, handel, przetargi i umowy. Mom-Mom zawsze miała pieniądze, które sama zarobiła. Jej życie potoczyło się szybko, tak jak to zwykle w tamtych czasach bywało. Po raz pierwszy wyszła za mąż jako dwudziestolatka, urodziła córkę i niespełna trzy lata później została rozwódką. W wieku dwudziestu pięciu lat była samotną matką, a zarazem prawdopodobnie jedną z najlepiej wykształconych czarnych kobiet w Pittsburghu – mimo to wciąż pracowała na posadach poniżej swoich kwalifikacji i zdolności. Czuła, że musi się stamtąd wyrwać, i w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadziła się z córeczką do Filadelfii, gdzie zamieszkała z moją babcią Gigi. Moi rodzice poznali się latem 1964 roku. Mom-Mom pracowała wówczas jako notariuszka w filadelfijskim oddziale Fidelity
2 0 | W I LL
Bank. Któregoś dnia wybierała się na imprezę z koleżankami i jedna z nich opowiedziała jej o facecie, którego po prostu musi poznać. Nazywał się Will Smith. Pod wieloma względami Mom-Mom stanowi zupełne przeciwieństwo mojego ojca. Tatulo był przebojowy, charyzmatyczny i uwielbiał być w centrum uwagi, podczas gdy mama zawsze pozostawała małomówna i powściągliwa; nie z powodu nieśmiałości czy zahukania, tylko dlatego, że zwykła „odzywać się wyłącznie wtedy, gdy ma do powiedzenia coś naprawdę ciekawego”. Kocha słowa i zawsze starannie je dobiera – wysławia się z akademic kim wyrafinowaniem. Tatulo natomiast był z natury hałaśliwy i chętnie posługiwał się plugawym językiem, jakiego używali ulicznicy z północnej Filadelfii w latach pięćdziesiątych. Lubował się w poetyckich wiązankach przekleństw – słyszałem kiedyś, jak nazwał pewnego gościa „parszywym szczurem, lachociągiem i nędznym zawszonym świniojebcą”. Mom-Mom nigdy nie przeklina. Trzeba tutaj dodać, że Tatulo za młodu był mężczyzną jak się patrzy: eleganckim, przystojnym, mierzącym metr dziewięćdziesiąt, a do tego będącym dumnym posiadaczem ognistoczerwonego kabrioletu marki Pontiac. Był dowcipny, umiał śpiewać i grać na gitarze. Ludzie do niego lgnęli – na imprezach brylował w towarzystwie, stojąc z drinkiem w jednej ręce i z papierosem w drugiej, otoczony wianuszkiem słuchaczy, którzy chłonęli opowiadane przez niego anegdotki. Kiedy Mom-Mom zobaczyła go po raz pierwszy, pomyślała, że wygląda jak nieco wyższa wersja Marvina Gaye’a. Tatulo potrafił wkręcić się na każde przyjęcie, załatwić sobie darmowe drinki i najlepszy stolik. Zawsze zachowywał się tak, jakby miał wszystko pod kontrolą, emanując niezachwianym przekonaniem, że wszystko będzie dobrze. Mama czuła się przy nim pewnie. Pierwsze dni po poznaniu Tatula zlały się w pamięci mamy w niewyraźne pasmo wojaży po restauracjach i klubach, a także ciągłych żartów i wybuchów śmiechu. Mamę urzekło poczucie humoru mojego ojca, ale najbardziej spodobała jej się w nim
S tr ac h | 2 1
jego ambicja. Prowadził własną firmę. Zatrudniał ludzi. Chciał pracować w białych dzielnicach; chciał, żeby biali pracowali dla niego. Tatulo pragnął zawojować świat. Ojciec nie miał wcześniej do czynienia z naprawdę wykształconymi kobietami i kiedy poznał moją mamę, pomyślał sobie: „człowieku, ta laska jest cholernie inteligentna”. Tatulo miał mnóstwo życiowego sprytu, za to Mom-Mom posiadała rozległą wiedzę, którą czerpała z książek. Ale moi rodzice mieli też ze sobą wiele wspólnego. Oboje kochali muzykę. Uwielbiali jazz, bluesa, a potem także funk i R&B. Przeżyli razem złote lata Motown i sporą część tego czasu przetańczyli w zatęchłych piwnicznych lokalach i klubach jazzowych. Łączyły ich także inne, bardziej osobliwe podobieństwa – takie, które wydają się niesamowite i sprawiają, że człowiek dochodzi do wniosku: to musiało być przeznaczenie. Matki obojga moich rodziców były pielęgniarkami i często pracowały w szpitalach na nocną zmianę (jedna miała na imię Helen, druga – Ellen). Zarówno Mom-Mom, jak i Tatulo wcześnie zawarli małżeństwa, które w obu przypadkach szybko zakończyły się rozwodem. Oboje mieli też córki z pierwszego małżeństwa. A oto chyba najdziwniejszy zbieg okoliczności: oboje nadali swoim córkom imię Pam. Moi rodzice pobrali się podczas skromnej uroczystości ślubnej w Niagara Falls w roku 1966. Wkrótce potem Tatulo wprowadził się do domu mojej babci Gigi, na North Fifty-Fourth Street w zachodniej Filadelfii. Nowożeńcy szybko stworzyli zgrany duet, wykorzystując mocne strony i talenty obojga. Mom-Mom zajęła się prowadzeniem biura w firmie mojego taty: odpowiadała za listy płac, podpisywała umowy, rozliczała podatki, prowadziła księgowość i załatwiała zezwolenia w urzędach. Z kolei Tatulo zajmował się tym, co potrafił najlepiej: ciężko pracował i zarabiał pieniądze. Oboje wspominali później z sentymentem tamte pierwsze wspólnie spędzone lata. Byli młodzi, zakochani, ambitni i pięli się w górę.
2 2 | W I LL
Moje pełne imię i nazwisko brzmią Willard Carroll Smith II – Drugi, nie Junior. Tatulo zawsze poprawiał tych, którzy tytułowali mnie Juniorem: „Hej! On nie jest żadnym pieprzonym Juniorem”. Uważał, że nazywanie mnie w ten sposób uwłacza nam obu. Urodziłem się 25 września 1968 roku. Moja mama twierdzi, że odkąd tylko pojawiłem się na świecie, byłem okropnym gadułą. Ciągle śmiałem się, piszczałem i gaworzyłem, najwyraźniej czerpiąc satysfakcję z robienia wokół siebie hałasu. Babcia Gigi pracowała na nocną zmianę w Jefferson Hospital w Center City, śródmiejskiej dzielnicy Filadelfii; dzięki temu mogła zajmować się mną przedpołudniami, kiedy moi rodzice byli w pracy. Jej dom miał duży ganek, z którego, niczym z pierwszego rzędu w teatrze, mogłem obserwować codzienne życie North Fifty-Fourth Street; była to zarazem pierwsza scena, na której mogłem występować. Babcia sadzała mnie na ganku i przyglądała się, jak gaworzę, próbując zagadywać do każdego, kto przechodził akurat ulicą. Już w tak młodym wieku uwielbiałem publiczne występy. Moje młodsze rodzeństwo, bliźniaki Harry i Ellen, przyszło na świat 5 maja 1971 roku. Od tamtej pory, wliczając córkę Mom-Mom z pierwszego małżeństwa, czyli moją przyrodnią siostrę Pam, nasza rodzina liczyła sześć osób. Na szczęście Tatulo nie stracił przedsiębiorczego ducha. Zaczynał od naprawiania lodówek, by z czasem zająć się montażem i konserwacją urządzeń chłodniczych w dużych supermarketach. Interesy szły coraz lepiej – firma ojca rozszerzyła działalność poza Filadelfię i pozyskała klientów na przedmieściach. Tatulo zaczął budować flotę samochodów dostawczych, a także zatrudnił zespół elektryków i techników chłodnictwa. Wynajął też nieduży budynek, w którym urządził centrum operacyjne swojej firmy. Nieustannie rozglądał się za okazjami do dodatkowego zarobku. Pamiętam, jak pewnej wyjątkowo mroźnej zimy było u nas krucho z pieniędzmi. Tatulo nauczył się więc naprawiać grzejniki naftowe, w tamtych latach bardzo popularne w Filadelfii.
S tr ac h | 2 3
Poroznosił ulotki i wkrótce ludzie zaczęli mu przynosić zepsute grzejniki do naprawy. Tatulo stwierdził, że każdy zreperowany grzejnik musi poddać kilkudniowym „testom”, żeby upewnić się, czy urządzenie działa jak należy. Zawsze miał dziesięć albo dwanaście grzejników, które „przechodziły testy jakościowe”. Tuzin takich naftowych grzejników wystarczył do ogrzania całego szeregowca w zachodniej Filadelfii, nawet w najchłodniejsze dni. Tym sposobem Tatulo mógł rozwiązać umowę z dostawcą ogrzewania gazowego i zapewnić rodzinie przyjemne ciepełko – i jeszcze mu za to płacono. Kiedy miałem dwa lata, firma ojca prosperowała na tyle dobrze, że mogliśmy sobie pozwolić na kupno domu w Wynnefield, dzielnicy klasy średniej w zachodniej części miasta, około półtora kilometra od miejsca, w którym mieszkała Gigi. Dorastałem w domu przy Woodcrest Avenue numer 5943, w jednym z trzydziestu szeregowców z czerwonawoszarej cegły, oddzielonych od ulicy szpalerem drzew. Dzięki temu, że domy przylegały do siebie, ich mieszkańców łączyło silne poczucie lokalnej wspólnoty (bliskość domów oznaczała zarazem, że jeśli wasi sąsiedzi mieli karaluchy, to wy także je mieliście). Każdy znał tam każdego. Dla młodej czarnej rodziny w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku mieszkanie w takim miejscu było spełnieniem amerykańskiego snu – na tyle, na ile było to wtedy możliwe. Po drugiej stronie ulicy mieściło się gimnazjum Beeber Middle School z rozległym betonowym dziedzińcem. Okoliczne dzieciaki grały tam w kosza i w baseball; dziewczynki skakały na skakankach, starsi chłopcy boksowali się otwartymi pięściami. Gdy tylko zaczynało się lato, na zewnątrz wylegały tłumy. W okolicy roiło się od dzieci i wszyscy spędzaliśmy każdą wolną chwilę na dworze. W promieniu stu metrów od naszego domu mieszkało prawie czterdzieścioro moich rówieśników – Stacey, David, Reecie, Cheri, Michael, Teddy, Shawn, Omarr i inni – nie licząc ich starszego lub młodszego rodzeństwa ani dzieciaków z okolicznych ulic. (Ze Stacey Brooks przyjaźnię się do dzisiaj. Poznaliśmy się tego samego dnia, kiedy moja rodzina wprowadziła
2 4 | W I LL
się do domu przy Woodcrest. Miałem wtedy dwa lata, a Stacey trzy. Nasze matki zbliżyły do siebie nasze dziecięce wózki i przedstawiły nas sobie. Kiedy miałem siedem lat, zakochałem się w Stacey, ale ona durzyła się wtedy w dziewięcioletnim Davidzie Brandonie). To były dobre czasy, a dorośli najwyraźniej uprawiali wtedy dużo seksu. Fakt, że wychowałem się w rodzinie z klasy średniej, był powodem ciągłej krytyki, jaka spadała na mnie na początku mojej rapowej kariery. Nie byłem gangsterem ani nie handlowałem narkotykami. Dorastałem w bezpiecznej okolicy, w domu z obojgiem rodziców. Do czternastego roku życia chodziłem do katolickiej szkoły, w której większość stanowili biali uczniowie. Moja mama ukończyła studia, a mój tata, przy wszystkich swoich wadach, zawsze dbał o to, żeby niczego nam nie brakowało, i prędzej by umarł, niż porzucił dzieci. Mój życiorys różnił się zatem diametralnie od życiorysów młodych czarnoskórych mężczyzn, twórców nowego muzycznego zjawiska, które z czasem zyskało popularność na całym świecie i stało się hip-hopem. W ich mniemaniu nie miałem prawa wykonywać ich muzyki; nazywali mnie mięczakiem, pozerem, podrabiańcem, balonowym raperem *, co doprowadzało mnie do szału. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, zdaję sobie sprawę, że mogłem przywiązywać do tego trochę zbyt dużą wagę; byłem przewrażliwiony na punkcie tych opinii, ponieważ krytycy nieświadomie trafiali w mój najczulszy punkt: w coś, czego najbardziej w sobie nienawidziłem – poczucie, że jestem tchórzem.
* Bubblegum rapper – slangowe określenie rapera, którego twórczość skierowana jest do masowego odbiorcy zamiast do wyrobionych miłośników tego gatunku muzycznego.
Ciąg dalszy w pełnej książce – zamów już dziś! bit.ly/willsmith-will
cena 49,99 zł w tym 5% VAT