Indianie na tapczanie: Małe Wu Wu powraca! Płyty nagrywane z dziećmi i dla dzieci mają w sobie coś wyjątkowego. Prostota i szczerość, która wręcz ujmuje. Dzieci są najlepszymi krytykami, bo kiedy im się coś nie spodoba, to się im nie podoba i koniec. Nie ma dyskusji. Dzieci, choć nie mają muzycznego wykształcenia, śpiewają jak zawodowcy – równie pewnie, jak spontanicznie. Jednak dziś muzyka dla dzieci to tak naprawdę rynek niszowy. Dowodem na to jest nowa płyta muzyków na co dzień związanych z zespołem Voo Voo, pt. „Małe Wu Wu śpiewa wiersze ks. Jana Twardowskiego” z 2007 roku. JAN GROCHOCKI Kilkanaście lat temu w Polsce muzyka dla dzieci była modna. W kolorowych kieckach skakała po scenie Majka Jeżowska, śpiewając „Wszystkie dzieci nasze są”. W telewizji leciało słynne „5-10-15” i „Pan Japa”. Dzisiaj dzieci nie mają takiego wyboru. Kolejne pokolenia najmłodszych widzów i słuchaczy są coraz bardziej wymagające, a jak na złość, co raz mniej jest produkcji, które warto rekomendować. Na szczęście zdarzają się w tym bezkresnym oceanie tandety i kiczu samotne wyspy serwujące sztukę z najwyżej póki. Pierwsza płyta sygnowana „Małe Wu Wu” powstała dwadzieścia lat temu, a więc jeszcze na kilka lat przed Jeżowską czy Panem Japą. Odniosła wówczas ogromny sukces. Album, wydany oczywiście na winylu, z tekstami Jerzego Bielunasa i muzyką Voo Voo, przeszedł do historii jako jeden z pierwszych w Polsce, na których można było usłyszeć rap. Nie mówiąc już o skreczach, które pierwszy raz w dorobku polskiej fonografii zostały zarejestrowane właśnie na płycie „Małe Wu Wu – Piosenki dla dzieci” w 1988 roku. Technika uzyskiwania takich dźwięków polegała wówczas na przesuwaniu ręką taśmy magnetofonowej bezpośrednio po głowicy magnetofonu! W 1991 roku zespół Voo Voo nagrał kolejną płytę dla dzieci „Tam tam i tu” (proszę nie mylić z krążkiem zespołu Viola i New Day o tym samym tytule). W grudniu 2007 roku „Małe Wu Wu” powróciło. Tym razem jednak w nieco innej formie. Dwadzieścia lat temu dzieci śpiewały wesołe pioseneczki dla dzieci, a teraz śpiewają wesołe pioseneczki dla dzieci... ze słowami księdza Jana Twardowskiego – z tomiku „Patyki i Patyczki”.
Skąd ja to znam? Dzieci przy akompaniamencie dorosłych muzyków śpiewają teksty o chrześcijańskim przesłaniu. Znamy już to skądś? Owszem. Arka Noego, Dzieci z Brodą. Takie skojarzenie nasuwa się od razu. Czy słusznie? – To są absolutnie niezależne rzeczy – mówi Mateusz Pospieszalski, jeden z pomysłodawców projektu i kompozytor części utworów. – „Małe Wu Wu” i Arka Noego nie mają ze sobą nic wspólnego. Po prostu nasze dzieci nie miały czego słuchać, więc postanowiliśmy coś z tym zrobić. „Małe Wu Wu” jest mimo wszystko bardziej świeckie, a w Arce chodzi o konkretny przekaz. W czasie, gdy została wydana pierwsza płyta „Małe Wu Wu”, podobnych projektów dla dzieci, było więcej. – Majka Jeżowska czy Pan Japa byli później. Pan Japa to zresztą nasz przyjaciel, Krzysiek Janczak. Majka Jeżowska to też nasza koleżanka, mieszkała kiedyś w tym samym domu co Janek Pospieszalski i bardzo blisko się ze sobą wszyscy przyjaźniliśmy – opowiada Mateusz. Pierwsze „Małe Wu Wu” powstało właściwie z potrzeby własnej. – Kompletnie mi się nie podobała muzyka, którą robiło się wówczas dla dzieci – stwierdza Wojtek Waglewski,
lider Voo Voo. – Twórczość dorosłych dla dzieci nie była dorosła. A kłopot w tym, że kiedy dorośli robią dziecięce piosenki, to starają się być bardziej dziecięcy od dzieci. Dlatego muzycy Voo Voo postanowili potraktować dzieci zupełnie poważnie. Piosenki, które powstały, nie były wesołkowatym podśpiewywaniem, ale brzmiały jak rasowy rock z domieszką wielu innych gatunków. Płyta odbiła się głośnym echem, a rynek muzyczny dla dzieci dziś pewnie wyglądałby inaczej, gdyby nie tamta produkcja. Wszystko zaczęło się od Mateusza Pospieszalskiego i teatru telewizji. – Komponowałem muzykę do spektaklu Jurka Bielunasa – wspomina Mateusz. – Napisałem kilka piosenek, które tak się spodobały Jurkowi, że powiedział „to zróbcie chłopaki takie małe Voo Voo”. Byliśmy wtedy rockandrollowym zespołem, więc pomysł był nietypowy. Postanowiliśmy, że nagramy coś po swojemu. Ja wziąłem z tamtego spektaklu trzy kompozycje, coś dopisałem, jeden kawałek zrobiłem z Wojtkiem, on sam też coś wymyślił, do tego Janek, i mieliśmy całą płytę. Śpiewały dzieci nasze i naszych znajomych.
Dzieci w towarzystwie rosną do kwadratu Płyty nagrywane z dziećmi i dla dzieci mają w sobie coś wyjątkowego. Brakuje tego wielu wielkim artystom. Prostota i szczerość, która wręcz ujmuje. Dzieci są najlepszymi krytykami, bo kiedy im się coś nie spodoba, to się im nie podoba i koniec. Nie ma dyskusji. Jako wokaliści, choć nie mają muzycznego wykształcenia, śpiewają jak zawodowcy – równie pewnie, jak spontanicznie. Skoro więc śpiew jak z nut, choć bez nut, to i nagranie pewnie bez wydziwiania i ciągłych poprawek. Ot, wejść do studia i już... Czyżby? – Z dziećmi pracuje się i łatwo, i trudno. Łatwo dlatego, że są niebywale otwarte i spontaniczne. Trudno, bo się szybko męczą i hałasują. I zagospodarowują sobą przestrzeń. Dzieci w towarzystwie rosną do kwadratu. Jak jest jedno dziecko, to jest cicho i spokojnie. Jak jest dwójka to rozrabiają za czterech, a jak jest czwórka, to czujesz jakby była cała kompania! – śmieje się Mateusz. – Praca z dziećmi jest o tyle ciekawa, że one śpiewają tak jak potrafią i nie kombinują, nie uczą się. Śpiewają dźwięki swoimi emocjami: zaśpiewami, krzykami. – Z dziećmi zawsze się trudno pracuje – dodaje Wojtek. – Przy wszystkich naszych projektach dziecięcych bardzo je oszczędzamy, dlatego nie wiążemy z tymi projektami planów koncertowych. W związku z tym, że jest to projekt jednorazowy, wymaga on olbrzymiej koncentracji w studiu. A możliwość koncentracji u dzieci kończy się po półtorej godziny, potem się rozpraszają. Jest to więc praca bardzo intensywna.
Ksiądz Jan od Biedronki Płyta z 1988 roku nie niosła ze sobą jakiegoś konkretnego przesłania. Byli Indianie na tapczanie, słonie na balkonie, niezadowolenie z tylko jednych wakacji w roku... Nowy krążek oparty jest natomiast na wierszach religijnych. – Ksiądz Jan pisał te poezje tak, jakby sam był dzieckiem – próbuje odgadnąć fenomen tej poezji Mateusz. – Kochał dzieci i sam chciał być dzieckiem, dlatego mówił o sobie „Jan od Biedronki”. Mimo że album porywa przebojowością, nie odniósł takiego sukcesu jak ten sprzed dwudziestu lat. Mateusz Pospieszalski jako muzyk, zaangażowany jest również w Arkę Noego. Powinien więc znać klucz do sukcesu. – To proste: nie ma zespołu, nie ma koncertów, więc nie ma takiego rozgłosu – wyjaśnia. – Z poprzednim „Małym Wu Wu” też nigdy nie występowaliśmy, a jednak album odniósł sukces. Dziś są jednak inne czasy, a my nie mamy konkretnego składu dzieci, tak jak w wypadku Arki Noego, która wciąż się przepoczwarza, bo dzieci rosną. – Arka Noego to jest zespół koncertowy – mówi Wojtek Waglewski. – Poza tym twórczość dla dzieci musi korespondować z telewizorem, każda wytwórnia płytowa o tym wie. My zaryzykowaliśmy i zrealizowaliśmy ten projekt bez udziału telewizji. A i tak sprzedało się kilkanaście tysięcy egzemplarzy. Jak na taką promocję, to wręcz zaskakująco dobry wynik.
Małe Wu Wu dla dużych? Płyta z 2007 roku opatrzona jest podtytułem „Część I”. Kiedy więc „Część II”? – Mamy pomysł, żeby te pieśni wykonali w tych samych aranżacjach nasi znajomi: Kasia Nosowska, Stasiu Soyka, Ania Jopek, Muniek Staszczyk – zdradza Wojtek. – W tym roku tego nie zrobimy, ale myślę, że kiedyś się uda. To będzie dokładnie to samo, tylko śpiewane przez dorosłych. Myślę, że nabierze wtedy jeszcze innego wymiaru. Jakiego? – W utworze „Antoni” – interpretuje Mateusz – jest fragment o poezji Szekspira. Dziecko przecież nie zna Szekspira, prawda? Ksiądz Jan mówi tu ze swojego, dorosłego już, punktu widzenia... Zdaje się, że dziś muzyka dla dzieci to tak naprawdę rynek niszowy. Chlubnym wyjątkiem jest Arka Noego, Dzieci z Brodą, Promyczki, nowa płyta „Małe Wu Wu”. Szkoda, że tych wyjątków tak niewiele. Pomysłów przemyślanych, dopracowanych i zrealizowanych z rozmachem prawie nie ma. Tym bardziej warto sięgnąć po to, co jest. „Małe Wu Wu” stara się zapełnić pewną lukę w kulturze. Nie stara się nikogo naśladować. Nie jest kopią zachodniej produkcji, której przekaz nie pasuje do polskiego sposobu myślenia. Jest muzycznym eksperymentem, który się udał. Miejmy nadzieję, że będą kolejne.