Edgar Allan Poe Kruk
Edgar Allan Poe Kruk
Ilustracje: Henr y Abboth
Wydawnictwo X
Przykładowa strona ze stopką redakcyjną
Redakcja techniczna: Jan Grochocki Rysunek na okładce i stronach 19, 23: Henry Abboth Rysunek na stronie 33: Gustave Dore
Copyright, itp, itd
Poznań 2013 Wydawnictwo X ul. Malwowa 14 60-175 Poznań Zakłady Graficzne im. K.EN w Bydgoszczy ul. Jagiellońska l ISBN 83-7101-128-8
Spis treści Interpretacja i analiza 6 Ballada ślubna 8 Kolizeum 10 Do jednej w raju 12 Do Frances S. Osgood 13 Do Zante 13 Nawiedzony ogród 14 Milczenie 18 Robak Zdobywca 16 Kraina snu 20 Kruk 24
Edgar Allan Poe „Kruk” – interpretacja i analiza poematu Poemat E. A. Poe „Kruk” podzielony jest na 18 rymowanych strof o długości 6 wersów każda. Poe w tylko sobie znany sposób buduje w wierszu atmosferę tajemniczości i grozy. Jest mistrzem metafory i makabreski, w genialny sposób łącząc ze sobą elementy terroru i piękna. Poemat kreśli przed nami wizję zimnej i ciemnej nocy grudniowej. Podmiot liryczny siedzi samotnie przy stole i czyta stare księgi, szukając w nich pociechy i zapomnienia po śmierci ukochanej Lenore. W końcu przysypia; wtedy właśnie zaczynają dziać się rzeczy niesamowite. Prosty zabieg pozwala poecie lawirować pomiędzy rzeczywistością realną a senną fantasmagorią. Nie możemy być pewni, że nieśmiałe pukanie do drzwi nie jest tak naprawdę wytworem śpiącego umysłu bohatera wiersza. Zakładamy, że rzeczywiście obudził się, lecz istnieje prawdopodobieństwo, że wydarzenia w poemacie przedstawione są niczym więcej, jak tylko snem człowieka znużonego żałobą i długą, nocną lekturą. Od momentu pierwszego stukania w drzwi napięcie wzrasta, aż do otwarcia przez bohatera drzwi. Jest to niejako moment kulminacyjny. Później następuje pewne złagodzenie napięcia w momencie, kiedy na progu nie stoi nikt. Poe po mistrzow6
sku stopniuje znów emocje odbiorcy, gdy każe „nocnemu gościowi” zapukać do drzwi raz jeszcze. Przydaje to całemu zdarzeniu charakteru zupełnie oderwanego od rzeczywistości – zwłaszcza w momencie, w którym przybysz okazuje się być nie człowiekiem, lecz krukiem o piórach czarnych jak noc, panująca na zewnątrz. Kruk jawi się jako posłaniec ze świata niematerialnego - najprawdopodobniej z piekieł. Podmiot liryczny oczekuje od niego wiadomości o swej ukochanej, lecz ptak uparcie powtarza jedno tylko słowo – „Never more” („już nigdy”). Podmiot liryczny prosi go o przepis na zapomnienie; chce wyrzucić bolesne wspomnienia ze swojej duszy. Kruk wciąż jest niewzruszony. Bohater zasypuje go pytaniami – chce wiedzieć, czy po śmierci dane mu będzie połączenie się ze zmarłą kochanką. Kruk w dalszym ciągu powtarza tylko jedno słowo. Podmiot liryczny chce pozbyć się nieproszonego gościa, lecz ten siedzi wciąż na popiersiu Pallady, niewzruszony. Wiadomo, że już nigdy stąd nie odejdzie. Postać kruka może być odczytana jako objaw choroby psychicznej, spowodowanych przez tęsknotę i żałobę. Poe był niezwykle zainteresowany przypadłościami umysłowymi; wielu z jego bohaterów cechuje jakiegoś rodzaju niedomaganie na tle nerwowym. Jest to charakterystyczne dla romantycznego pragnienia bycia jednostką wybitną. Pewien Recenzent
7
Ballada ślubna Szczęśliwa jestem. O! szczęśliwa Złoty mi pierścień zdobi dłoń, Zasłona bladą twarz opływa, Gałązka mirtu wieńczy skroń. Bezcenne zdobią mnie klejnoty, Na palcu pierścień błyska złoty. Pan mój, co kocha mnie nad miarę, Miłość ślubuje mi i wiarę, Miłośnie pieści moją dłoń. A gdy mi przysiąg słowa głosi, Pierś mi westchnieniem się podnosi. Bo w mowie jego słyszę głos Tego, co martwy padł na błoń I spoczął wśród mogilnej niwy, Gdzie mu krew bladą plami skroń I gdzie już jest szczęśliwy. Pan mój pochyla się nade mną Usta na bladą kładąc skroń, Wówczas wspomnienia falą ciemną Niosą mnie na cmentarną błoń Gdzie wiecznym snem w mogile śpi Z przeszytą skronią D’Elormie. Z bladego czoła krew mu spływa, Tam jestem z nim szczęśliwa.
8
Przysięga śluby nasze wieńczy. Już złoty pierścień złączył nas, A choć stargany sen młodzieńczy, Choć serce moje we łzach jęczy, Już złoty pierścień złączył nas, W błyszczące zakuł mnie ogniwa Na znak, żem jest szczęśliwa. Och! ze snu tego zbudź mnie Boże! Co bladą mi odurzył skroń, Bo się dziś jednym tylko trwożę, Że ten, co martwy padł na błoń I spoczął wśród mogilnej niwy, Gdzie mu krew bladą plami skroń, Nie jest tam może dziś szczęśliwy.
9
Kolizeum Stygmacie starej Romy! Relikwiarzu Wzniosłych rozmyślań, przekazany Czasom Przez zagrzebane stulecia Potęgi! Nareszcie – o, nareszcie – po dniach tylu Ciężkiej wędrówki, spalony pragnieniem (Pragnieniem wiedzy, co w tobie spoczywa), Klękam – pokorny, odmieniony człowiek Wśród twoich cieni, chłonąc całą duszą Twoją posępną wielkość i wspaniałość! Wieku! Ogromie! Pamiątki prastare! Ciszo! Ruino! I ty, ciemna Nocy! Czuję was teraz – w całej waszej sile – Cary, pewniejsze od tych, których ongiś Sam król judejski uczył w Getsemane! Gusła, mocniejsze od tych, które ściągnął Z gwiazd, w zachwyceniu, uczony Chaldejczyk! Tu, gdzie bohater padł, pada kolumna! Tu, gdzie udany orzeł błyszczał złotem, Ciemny nietoperz trzyma nocną wartę! Tu, gdzie Rzymianki na wiatr odrzucały Złociste włosy, chwast teraz i oset! Tu, gdzie monarcha pysznił się na tronie, Ślizga się teraz cicho po marmurach Zwinna jaszczurka, niby duch tych głazów, Oblana światłem bladego księżyca.
10
Lecz stój! – Te mury – te arkady w bluszczach – Zwietrzałe bazy – okopcone trzony – Skruszone fryzy – chwiejne architrawy – Rozbite gzymsy – ta cała ruina – Te głazy – szare głazy – czy to wszystko, Co z kolosalnych pomników przeszłości Czas pozostawił mnie i Przeznaczeniu? „Nie wszystko – Echa odrzekną – nie wszystko! I z nas, i z wszystkiej ruiny ku mędrcom Prorocze dźwięki nieustannie płyną, Niby melodia z Memnona kolumny. My to rządzimy sercami mocarzów, My narzucamy swą władzę geniuszom. Blade kamienie my, lecz nie bezsilne. Nie wszystka nasza moc odeszła jeszcze – Nie wszystek przepadł czar ogromnej sławy – Nie wszystkie dziwy, co nas otaczają – Nie wszystkie tajemnice, co w nas leżą – Nie wszystkie od nas odeszły wspomnienia: Przylgnęły do nas, niby ciasna suknia, I stroją szatą nieśmiertelnej chwały.”
11
Do jednej w raju Ty byłaś wszystkim dla mnie, droga Ku czemu duch słał marzeń rój! Zieloną wyspę w morzu, droga, Ożywczy miałem w tobie zdrój I ołtarz kwiatów zdobny wieńcem, A każdy z kwiatów tych był mój. O śnie, zbyt piękny tu na ziemi! Nadziejo gwiezdna! Błysłaś mi, By się za chmury skryć czarnemi! Głos od Przyszłości: „Naprzód” – brzmi, Lecz nad Przeszłości mgły chmurnemi (Ciemna przepaści!) duch mój tkwi, Niemy, ze skrzydły opadłemi! Gdyż biada! biada! – w moim życiu Na zawsze zgasło światło zórz! „Nigdy – ach, nigdy – nigdy już...” (Tak piaskom brzegów w fal powiciu Głos uroczysty szepcze mórz.) Nie kwitnie dąb po burz rozbiciu, Nie wzleci ranny orzeł z wzgórz! Dnie całe marzę w zachwyceniu, Co noc czarowne roję sny, By tonąć w oczu twych spojrzeniu, By wzlecieć, kędy ślad twój lśni. Tam, kędy eter w roztańczeniu, Gdzie nurt Wieczności drży.
12
Do Frances S. Osgood Chcesz być kochana? Niech serce twe, miła, Własnego trzyma się podwórka. Bądź, jaką jesteś, jaką byłaś, Nie przystrojoną w cudze piórka. Wtedy dla świata twój urok nieśmiały, Twój wdzięk, twe piękno niemal boskie Będą dla wszystkich przedmiotem pochwały, A miłość – zwykłym obowiązkiem.
Do Zante Piękna wyspo, coś wzięła najpiękniejsze imię Od najmilejszych kwiatów! Brzegi urodziwe! O, ileż w waszym łonie chwil promiennych drzemie, Które, gdy was oglądam, jawią się jak żywe. Ileż scen szczęśliwości minionej, dalekiej. Ileż zmarłych nadziei, ile snów prześnionych, I marzeń o dziewczynie, co znikła na wieki, I której już nie będzie na brzegach zielonych! N i e b ę d z i e!... O, wy smutne i magiczne słowa, Które wszystko zmieniacie! Już nigdy n i e b ę d z i e Ni czasu, ani wspomnień... O, wyspo jałowa, Przekleństwo twoim brzegom i kwiecistej grzędzie! Hijacyntowa wyspo! Purpurowa Zante, Isola d’oro! Fior di Levante. 13
Nawiedzony ogród Wśród najzieleńszej z naszych dolin, Dzierżony przez aniołów ród, Wzniósł niegdyś głowę gród wspaniały, Promienny, okazały gród. Kędy Myśli królowanie, Stał ten twór! Piękniejszego nie osłaniał Żaden Seraf tęczą piór. Chorągwie złote, żółte, sławne Ze szczytu powiewały wież (Ach, jak to wszystko było dawno! Gdzież to dziś, gdzież?!), A każdy lekki powiew, który Wiał w tamten słodki dzień, Niósł na omszone grodu mury Pierzchliwą falę wonnych tchnień. Przez rozświetlonych okien dwoje Widział wędrowiec z obcych stron, Jak muzykalnie duchów roje Pląsały pod lutni dźwięczny ton I tam, gdzie tron stał złotolity, Zataczały tan, Dookoła Porfirogenety, Co władał jako grodu pan.
14
Z rubinów, pereł każdy wrzeciądz, Płomiennym blaskiem brama lśni, Przez którą lecąc, lecąc, lecąc I błyszcząc niby skry, Wpadały Echa z każdym mgnieniem, Kupiąc się w tłum, By wielbić swym czarownym pieniem Monarchy mądrośc i um. Ale złe dziwy w smutku szacie Naszły wyniosły króla dom (Ach, król nie ujdzie już zatracie, Nie będzie końca naszym łzom!) I sława, co mu kwitła jaśniej Niż najpiękniejszy kwiat, Zabrzmi już tylko w mglistej baśni Z dawno zamierzchłych lat. Przez skrzących łuną okien dwoje Widzi dziś pielgrzym z obcych stron, Jak fantastycznie duchów roje Plasają pod zgrzytliwy ton, Podczas gdy w bramie dziką zgrają, Miast wdzięcznych Ech, Tłoczą się widma, które znają Nie uśmiech – lecz tylko śmiech.
15
Robak Zdobywca Patrz! to świąteczna noc obiaty Powraca z wieku w wiek – W teatrze zasiadł rój skrzydlaty Aniołów w jasne strojnych szaty, By śledzić sztuki bieg. Patrzą anioły w łzach tonące: Obok nadziei – lęk. Z orkiestry płyną tony drżące – Melodii sfer to dźwięk Bogom podobne marionetki Coś gwarzą cichy tworząc szum, Wśród ciągłej snują się podniety – Nieszczęsnych lalek rojny tłum. Grą ich skrzydlate rządzą twory, Scenerię w różny mieniąc wzór, I krążą cicho jak upiory, Ból z niewidzialnych sącząc piór. Stubarwny dramat – i nie łatwo Zapomnieć go, gdy raz się zna! W ciągłej pogoni tłum się gmatwa, Za nieuchwytnym widmem gna. Po jednym kole mknie w pośpiechu, Co znów się musi w siebie wpleść. Dużo Szaleństwa, więcej Grzechu, I Groza – sztuki treść.
16
Lecz patrz! Z ciemnego kąta sceny Krwawoczerwony wypełzł gad. W sam środek wcisnął się areny, Między stłoczoną ciżbę wpadł. Drżące od lęku marionetki Pastwą się jego stają wraz. Łkają serafy, gdy w posoce Ząb jadowity topi płaz. Gasną już światła, rzecz skończona, I ponad Larw drgających wir Z hukiem opuszcza się zasłona, I z wolna każdy kształt, co kona, W żałobny upowija kir. Mówią anioły, z bladych powiek Łzy ocierając pierw, Że tytuł owej sztuki – „Człowiek”, Bohater – Zdobywca Czerw.
17
Milczenie Są takie bezcielesne rzeczy, są zjawiska, Co mają byt podwójny jak bliźnięca owa Moc, co razem z materii i ze światła tryska – I razem tworzy bryłę, i cień w sobie chowa. Tak dwulice Milczenie: razem brzeg i morze, Ciało i duch. Pustynne kocha rumowiska, Świeżą porosłe trawą. Są w nim jakieś zorze, Jakieś ludzkie pamiątki, więc się go nie trwożę, Choć łzy mi płyną. N i g d y – dźwięk jego nazwiska. To Milczenie cielesne: żadna zła potęga Nie tkwi w nim, więc spokojny bądź u jego progu, Lecz jeśli kiedy z losów woli nieodmiennej Stanie przed tobą jego cień – elf bezimienny, Co nawiedza samotne miejsca, gdzie nie sięga Ludzka stopa – natenczas duszę poleć Bogu!
18
19
Kraina snu Idąc w ciemny szlak nieznany, Od złych duchów opętany, Z krain, kędy bóstwo Noc Samowładną dzierży moc I w gwiaździstej lśniąc koronie Na swym czarnym siedzi tronie, Świeżom wrócił w nasze światy... Spoza Thule lodowatej – Z sfer, co we mgłach się promienią, Poza C z a s e m i P r z e s t r z e n i ą. Tam doliny są bezdenne, Tam urwiska są kamienne, Tam są głazy fantastyczne – Letargiczne – magnetyczne – I otchłanie – i pieczary – I olbrzymich lądów jary – Niepojętych kształtów mary – Wiekuistych mgieł opary. Niebotyczne dzikie góry I bezbrzeżnych mórz lazury, Mórz, co dyszą bez wytchnienia Pod błękitem z krwi płomienia. I jeziora nieskończone, W martwą wodę skrysztalone, W martwą wodę lodowatą Śnieżnych lilij strojne szatą.
20
U tych jezior nieskończonych, W martwą wodę skrysztalonych, W martwą wodę lodowatą, Śnieżnych lilij strojnych szatą – U tych gór – i u tych rzek, Które szumią z wieku w wiek – U tych borów – u tych błót, Gdzie jaszczurek żyje ród – U tych mrocznych kałuż brzegu, Przeraźliwych wiedźm noclegu, I w wszetecznej każdej plamie, I w rozpacznej każdej jamie, Gdy tu błądzisz, wszędy ci Zapomniana, nikła lśni Jakaś mara przeszłych dni. Zaczajone błędne twarze, Gdy wędrowiec się ukarze, Nagle jawią się jak cienie, Dreszcz w nim budzą i westchnienie. Drogie widma w białych szatach, Niecielesne w obu światach – I na ziemi – i na niebie – Schodzą – niby mgła – do ciebie.
21
Bowiem sercom bolejącym Kraj ten światem jest kojącym; Tym, co męką dyszą bladą, Kraj ten jest – jak Eldorado. Bo wędrowiec co tu zboczy, Przez zamknięte widzi oczy, Przed otwartą zaś źrenicą Świat ten – wieczną tajemnicą. Tak chce Pan, co zakaz święty, Dał powiece nie zamkniętej. Duch, co błądzi ziemią tą, Przez zaćmione patrzy szkło. Idąc w ciemny szlak nieznany, Od złych duchów opętany, Z krain, kędy bóstwo Noc Samowładną dzierży moc I w gwiaździstej lśniąc koronie Na swym czarnym siedzi tronie, Świeżom wrócił w nasze światy... Spoza Thule lodowatej.
22
23
Kruk Raz w godzinie widm północnej Rozważałem w ciszy nocnej Mądrość dawnych ksiąg przesławnych Zapomnianych dzisiaj już. W tem znużoną chyląc głowę, Na pożółkłe karty owe Słyszę oto w nocną ciszę Kołatanie do drzwi, tuż. Gość to myślę, u podwoi, Zapóźniony u drzwi stoi. Pragnie wejść choć późno już. Gość, lecz jaki? Któżby? Któż...? Grudzień to był wichrem śpiewny, Lampy mojej blask niepewny Kładł u stóp mych cienie drżące Jak gasnących płatki róż. Chciałem nim dnia wróci białość W starych księgach uśpić żałość, Za promienną, rzadką dziewą Gdzieś zniknioną w blaskach zórz. Za straconą, opłakaną Dziś Lenorą w Niebie zwaną Co w dal senną, bezimienną Poszła i nie wróci już.
24
Słyszę smętne snując mary Purpurowej szum kotary. Fantastycznym zdjęty lękiem Nie wiem, co mam myśleć już. Tłumiąc trwożne serca bicie Chciałem lęk ów uśpić skrycie Powtarzając: „U podwoi Gość spóźniony jakiś stoi, Pragnie wejść choć późno już Cóż innego? Cóżby? Cóż? Wreszcie płonnej zbywszy trwogi Bez wahania szedłem w progi, Gdzie u wniścia, mego przyjścia Czeka gość wśród nocnych burz. – Panie! – rzekłem – czy też Pani! Wasze lekkie kołatanie Tak ostrożne, ciche, trwożne, Ledwie do mnie doszło już. Byłem senny, śniłem może, Raczcie wejść, wnet drzwi otworzę. Otworzyłem, lecz na dworze Nic, prócz nocnych wichrów, burz.
25
Nie śmiąc wejść w te pustki ciemne Stałem długo... Sny tajemne... Marząc jakich nikt śmiertelny... W taką noc nie wyśni już. A przede mną ciemność głucha, Wicher tylko jeno z jękiem dmucha, Niosąc tylko jedno imię smętne, Tej, co zgasła w blaskach zórz. Imię to Lenora! śpiewne, Wyrzekł ktoś... To ja zapewne Sam je rzekłem w tę noc burz Bo któż inny? Któżby? Któż? Więc na miejsce wracam dawne, By znów badać księgi sławne Lecz znów słyszę, w nocną cisze Kołatanie, bliżej, tuż! Czując żar płonący w łonie Myślę: ... „chyba w nocnej toni Wicher w szyby okien dzwoni, Wicher co jęczy w tę noc burz. Okno w ciemną noc otworzę Wicher w szyby dzwoni może Cóż innego! Cóżby? Cóż?
26
Otworzyłem. I wnet potem Szumnym, pewnym, równym lotem Czarnopióry kruk wspaniały prosto ku mnie leciał już. Ni się wstrzymał, ani zbaczał, Ku drzwi moim lot zataczał Gdzie u góry biust Pallady Jak domowy świeci stróż. Na Pallady posąg biały Wzleciał czarny kruk wspaniały Czarnopióry demon burz. Nie chcąc by gość hebanowy Przejrzał z marzeń mych osnowy Nawał mętnych myśli smętnych Co mój duch obległy już. Rzekłem siląc się na żarty: – Choć czub nosisz mocno zdarty, Wiem, żeś nie jest zwykłym kurem Co przy ziemi gdacze tuż. Tyś wędrowny kruk prastary Co piekielne rzucił mary Z Plutonowych spiesząc wzgórz Powiedz jak cię tam nazwano? Jakie nosisz wśród nich miano A kruk rzecze: – Nigdy już! 27
Lęk ogarnął mnie bezradny, Na ten dziw tak bezprzykładny, Że się do mnie ten twór ptasi Tak od razu ozwał już. Bo pomyślcie tylko sami! Jak to dziwnie!? gdzieś nad drzwiami Kędy biały biust Pallady Jak domowy świeci stróż Widzieć taki twór ponury, Wyschły, straszny, czarnopióry Co się zowie: – Nigdy już! Na popiersiu cicho tkwiący Siedział czarny kruk milczący Jakby w słowie, które wyrzekł Całą duszę zawarł już. Więc ja w smętnej rzekłem mowie: – Jak odbiegli mnie druhowie Jak nadziei jasne gońce, W zmierzch wieczornych zgasły zórz, Tak nim ranny brzask zaświeci Gość skrzydlaty mnie odleci! A kruk rzecze: – Nigdy już!
28
Słysząc znów tak trafna mowę, Rzekłem wznosząc trwożnie głowę, Gdzie nad cichą biel posągu Wzleciał czarny demon wróż. – Bez wątpienia, w słów twych treści Co nad biustem siedząc tuż Oczy we mnie wpił błyszczące, Jako żagwie dwie płonące, Paląc serce mego łona Jak pożarnych ogniem zórz. I tak w dziwnych mar osnowie Czoło wsparłem o wezgłowie Gdzie się kładły mętne blaski Jak opadłych płatki róż. Na wezgłowiu głowę kładę, Gdzie Lenory czoło blade Już nie spocznie nigdy już! Naraz w nocnej ciszy łonie Słodkie się rozeszły wonie, Jakby miękko, cicho ręką Ktoś wonności rozlał kruż, Chłonąc wonnych dym kadzideł, Usłyszałem jakby skrzydeł, Jakby lekkich stóp anielskich
29
Cichy szelest blisko, tuż! – Panie! – rzekłem – Ty łask zdroje Przez anioły szlesz mi swoje, Balsamicznych lek nektarów Gdzieś z niebiańskich zsyłasz zórz. Przychyl ustom wonnej czary, Bym przepomniał smętnej mary A ból we mnie zmilknie stary A kruk rzecze: – Nigdy już! – Kruku! – rzekłem – Hej wróżbito! Czarnych potęg zły najmito! Powiedz czyś ty twór śmiertelny? Czy piekielnych poseł burz? Lecz na święte Niebios godło Co z nicości nas wywiodło Powiedz, błagam dziwny ptaku! Z Plutonowych zwiany wzgórz Mów! czy ból mój i tęsknota, Za Edeńskie spłyną wrota, Gdzie Lenory duch promienny Wśród niebiańskich gości zórz Czy w Edeński kraj daleki Wnijdę złączon z nią na wieki? A kruk rzecze: – Nigdy już! Więc gniew we mnie wezbrał mocny I krzyknąłem: ptaku nocny! Niech cię znów na zrąb piekielny Grom niezlękłych niesie burz. Zwiń te skrzydła co się ścielą 30
Nad posągu cichą bielą. Zdejm mi z serca dziób twój ptasi Co jak ostry razi nóż. Niechaj kłamny byt twój zgaśnie jak przebrzmiałych echo baśni, Snem śmiertelnych cicho zaśnij! W bezpamietnych toni mórz. Precz ode mnie! W kraj daleki Odejdź stąd, lub zgiń na wieki A kruk rzecze: – Nigdy już! I wciąż siedzi cicho tkwiący Czarnopióry kruk milczący Kędy blady biust Pallady Jak domowy świeci stróż. A wzrok jego w snów pomroce Błyskiem dziwnych skier migoce Jak sennego wzrok demona, Co z piekielnych spłynął wzgórz, Lampy mojej światłość blada Na twór ptasi cicho pada Czarnopióre cienie drżące U stóp moich kładąc tuż. A z tych cieni co się włóczą U stóp moich marą kruczą Już mnie żadne moce władne Nie wyzwolą Nigdy już!
31
32