MIND

Page 1

MIND kasia szafarska



6 10 16 22 28 32 38

Na żywo Być (modnym) sobą Big city life Under the bridge Umrę w korku, czyli co mnie przeraża w XXI w. 012 Ale tu pięknie!



JEDNYM Z PASAŻERÓW O SZATAŃSKIEJ GODZINIE W NOCNYM NR 69 WYOSTRZENI WIĘKSZOŚĆ STOI SAMA


6 17.08.2017 Widziałeś kiedyś życie? Takie, które można odczuć fizycznie, zobaczyć. Prawdziwe, wręcz namacalne życie. Nocnymi autobusami przechadza się życie. Jest jednym z pasażerów. Może każdym z nich. Chcesz zobaczyć życie? Wsiądź do nocnego. (Zawsze odjeżdża minutę wcześniej niż wskazuje rozkład).

Na żywo

Cholera jasna, uciekł. No, jeszcze jedna rundka. Następny dopiero za godzinę, nie będziemy marznąć. Kluby i bary nie umierają do rana. Ale ci, których tam zabawiają umierają o szatańskiej godzinie w nocnym nr 69. Trudności z kupieniem biletu, skasowaniem. Zaraz. Jakiego biletu? Dlaczego ten tramwaj się kołysze, przecież jeszcze nie jedziemy. Zamknęłaś drzwi? A kasetka? Tak, wszystko jest jak najzupełniej w porządku. Koła na torach stukają w rytm bicia jej serca. Zaczyna uderzać trochę wolniej. Zmęczenie nie pozwala ruszyć się na milimetr. Byleby tylko zamknąć się w mieszkaniu, Nienawidzi tej roboty. Barmanka? Naprawdę? Nie tak miało wyglądać życie na studiach. To ona miała się bawić. O, nareszcie jej przystanek. Brzydcy, zmęczeni. Ludzie z nocnych. Plaster odkleja się od pięty, chociaż te brudne Superstary miały nie obcierać. Przynajmniej prawdziwi, z ciężarem nocy na plecach. Zostawił ją, nagle, za szybko. Tusz zostawił ślad na policzku. Nie wraca do domu, nocny wiezie ją przez kolejne przystanki. Dlaczego płaczesz, laleczko. Irytujący głos desperacko szukający miłości z pomocą takiego stanu. Na imprezie nic nie zdobył to może chociaż w nocnym. Wyostrzeni do bólu. Przykryci snem. Odczuwający wszystko bardziej, mocniej. Trochę nieprzyjemnie iść teraz przez osiedle. Trudno, mnie się nic nie stanie. Oby tylko zamknąć się już w swoim pokoju.


7

Zasnął. Pewnie już przejechał swój przystanek. Nogi położone na przeciwległym siedzeniu. Młody, nawet przystojny. Choć tak przygnieciony nocą. Większość stoi sama. Noc zaczynamy razem, koniec jest samotny. No, zostawił ją. Trudno. Nie będzie miał wyrzutów o tę imprezę. Na pewno nie płacze, czemu miałaby. Po prostu im nie wyszło. Tak zdecydował. Dawno nie wracał bez niej tym nocnym. Brutalna i gęsta atmosfera nocnej komunikacji uderza w twarz. Tak prawdziwa i nieszczęśliwa. Dla niektórych spełniona, dla innych pozostawiająca wiele do życzenia. Dlaczego ona to zrobiła? Będzie żałowała. Teraz to rozumie. Jadąc do domu. Życie stoi obok ciebie. Nie uśmiecha się, nie o tej porze. Jest zmęczone nocnymi powrotami. Nocny przesyt życia. Wysiadaj.



CIUCHY, SOBOTA, MUZYKA I UŻYWKI. STYL OKREŚLAJĄCY CAŁOKSZTAŁT PERSONY. ŚWIĘTO MAŁYCH SPOŁECZNOŚCI. PĘDZIMY.


10 19.09.2019

Być (modnym) sobą

Ciuchy, soboty, muzyka i używki. Cztery zmienne określające człowieka. Czyja muzyka płynie w twoich słuchawkach, kiedy w ulubionych ciuchach pędzisz na sobotni event próbując odpalić w biegu papierosa? To nie obrazek wzięty z życia każdego. To obrazek wzięty z życia modnego człowieka. Sympatycy Channel czy Lagerfelda zrozumieliby to hasło zgodnie z jego utartym znaczeniem. Pokazy, wybiegi, kroje, fasony. Moda to styl. Lecz nie tylko w doborze zewnętrznej warstwy. To styl określający całokształt persony. I choć prawdą jest, że jak cię widzą tak cię piszą, modni nie jesteśmy poprzez życie zgodnie z obowiązującymi trendami lansowanymi przez projektantów ubrań, lecz przez czujność i bystrą obserwację teraźniejszości i stosowanie się do niej. Aktualnie w kręgu ponad-dwudziestolatków większym zainteresowaniem będzie cieszyć się stara bluza Adidas, należąca niegdyś do taty, odkopana spod sterty przydasiów na strychu niż najnowsza koszulka Gucci. Wydawałoby się – absurd. Nie, to właśnie szerzej rozumiana moda. I im szybciej zaobserwujesz co w trawie piszczy, tym łatwiej będzie ci się wyróżnić i zdążyć zaimponować społeczeństwu, zanim całe zostanie zalane modową falą. A moda bywa kapryśna. Chwilę temu to, co było passe, dziś jest w stanie przyciągnąć klientelę z pełnymi portfelami. Kto ze zniesmaczoną miną przechodził obok second handów, niesławnie zwanych pierwotnie ,,tanią odzieżą” szepcząc pod nosem: ciuchy dla biedaków, dziś najpewniej wyrusza na odzieżowe łowy w pogoni za ubraniem, którego ani w sieciówkach, ani nawet sklepach z górnej półki nie znajdzie; szuka ubrań naznaczonych czasem, z charakterem minionych lat lub po prostu innych niż masowe produkcje wielkich koncernów. Wychodząc ze sklepu z używanymi ciuchami trzeba ruszyć dalej, zagospodarować wolny czas. Jest weekend. Piątek, sobota. Generalne święto dla małych społeczności, dla przyjaciół, którzy szukają nie-


11

banalnych rozrywek. Analizując obraz dwudziestoparoletnich ludzi z większych ośrodków łatwo dostrzec, że kino i kręgle przestały im wystarczać. Nie są modne. Aktualnie wolimy posiedzieć w ciekawie urządzonych lokalach, gdzie barmani mówią nam na ,,ty”, a latem na świeżym powietrzu obsługa pomaga ogarnąć skomplikowany mechanizm rozkładania leżaków. Nie znajdą nas też w klubach z dziewczynami w krótkich spódniczkach i mocnych makijażach, bo nikt nie szuka już przygodnych uniesień w takich miejscach. Oblegane bywają zaś kluby z luźną atmosferą i jeszcze luźniejszą muzyką, gdzie zamiast eleganckiego elektrycznego panelu ściennego świecącego na różowo, jarzy się mały neon z zabawną sentencją. Nie ma też białych tapicerowanych sof w loży, są kanapy nieznanego koloru (bo nikogo on nie obchodzi) na tle czarnej ściany. Wnętrze musi emanować nie bogactwem, a bliżej nieokreślonym klimatem i nastrojem, które udzielają się wszystkim. Czasy metafizyki. Wchodzimy do klubu na godzinę przed północą patrząc na ludzi tak bardzo wyróżniających się, że ostatecznie nikt nie przykuwa uwagi. Luźne spodnie i jeansowe katany od tego samego taty, u którego znaleziono bluzę Adidasa, plątają się przy barze. W internetowej wyszukiwarce każdego z tych klubowych gości znaleźlibyśmy hasło vintage 90’s. Doceniajmy rodziców, którzy nie wyrzucili swoich ciuchów, teraz ich dzieci mogą się na nich bogacić. Zamawiamy piwo i odchodzimy od baru. Kierunek – parkiet. Taniec we dwoje, trzymając się za ręce zatracił swój sens wraz z ukończeniem podstawówki. Choć możliwe, że obecnie nawet młodzi uczniowie już tak nie tańczą na szkolnych dyskotekach. Całe szczęście my już nie musimy szukać partnera do tańca, ponieważ tańczymy wszyscy, jak wielka masa. Najprościej to porównać do koncertu. Każdy stoi twarzą do sceny, na której odbywa się widowisko muzyczne. Kluby przejęły tę atmosferę. Tylko muzyka nieco zmieniła swój charakter. Jest pocięta, ale


12

nadal rytmiczna, mniej melodyjna, ale ciało samo zaczyna dopasowywać ruchy do słyszanych dźwięków i rytmów. Masa klubowa buja się na jednej płaszczyźnie dokładając na zmianę jedną nogę do drugiej. Wzrok, często pusty, skierowany gdzieś w przestrzeń, bo ten zmysł odchodzi tu na bok. Liczą się emocje i fale dźwiękowe pobudzające nerwy do tanecznych drgań. Bawimy się sami, choć otacza nas tłum społeczeństwa przesyconego relacjami i używkami. Stężenie oparów wszystkich możliwych imprezowych wspomagaczy w powietrzu w piątkowy czy sobotni wieczór znacznie przekracza granice normy. I w tej kwestii też możemy zaobserwować ciekawe wybory. Papierosy? Tak, ale tylko te samodzielnie skręcane. Piwo? Nieśmiertelne, ale jednak najlepiej, gdyby było kraftowe. Wódka, kolorowe alkohole odchodzą na dalszy plan na rzecz coraz bardziej nielegalnych substancji. Przy czym już nie chodzi o całkiem jawne popalanie w klubowych palarniach suszu w bibułce o wiadomej nazwie. Naj-modniejsze używki spożywa się teraz bardzo dyskretnie, najczęściej w klubowej łazience lub w ciemnym kącie miasta, gdzie nikt cię nie dostrzeże. Łyknięcie substancji trwa chwilę, więc takie miejsca zdają egzamin idealnie. Choć można by polemizować, bo w końcu wszystkie te używki krążą po rynku imprezowym od dawna, to jednak obecnie zyskują ono coraz szersze grono sympatyków i mogą się ,,pochwalić’’ coraz łatwiejszą dostępnością. Muzyka elektroniczna zostaje w uszach na długo po wyjściu z klubu. Jeszcze obowiązkowy fast food i powrót do domu, by od jutra drobnymi krokami wracać do rzeczywistości. A w niej towarzyszą nam często podobne dźwięki. Może nie takie, które prowokują do podrygiwania w autobusie w drodze na uczelnię, ale często z nurtu muzyki elektronicznej, nieinstrumentalnej. Jakim zdziwieniem było zobaczyć przez ramię w autobusie młodą dziewczynę, przeglądającą na portalu streamingowym dyskografię Lady Pank. Nie negując wartości tego gatunku muzycznego, trudno nazwać słuchaczkę modną


13

członkinią współczesnej rzeczywistości. Właśnie wspomniane portale streamingowe są dziś naszymi nośnikami muzyki, uciekamy zaś od fizycznych krążków. Nic dziwnego, nie jest możliwym nadążyć za każdą nowowydaną produkcją, gdyby chcieć ją kupować w formie fizycznego nośnika. Muzyka zalewa nas zewsząd, a szerokie możliwości w jej tworzeniu i udostępnianiu tylko motywują amatorskich twórców do działania, co często spotyka się z nietuzinkowym efektem. Zwłaszcza, że pozbyliśmy się instrumentów, większość dźwięków tworzy się w programach komputerowych, co daje znacznie szersze możliwości niż sześć strun gitary. Moda odrzuciła rock i ekspresyjne przerzucanie emocji na instrumenty. Wirtuozeria wygląda dziś zgoła inaczej, o ile można użyć tego patetycznego określenia do współczesnych działań. Pędzimy. Ale nie tylko w codziennych obowiązkach. Sztuka czy rozrywka też nakazuje nam pędzić. Aby nadążać, aby być modnym, trzeba bacznie obserwować, co aktualnie wkracza na wyżyny popularności. Zmieniają się gatunki muzyczne, rodzaj imprez, czy styl noszonych ciuchów. A to nie wszystko. Zmienia się cały styl bycia, uwidaczniający się najczęściej po zmroku. Współczesna rzeczywistość oczekuje od nas delikatnego konserwatyzmu i nieprzywiązywania się. Elastyczność to clue, do którego dąży większość młodych dorosłych. Jeśli rozumiesz każde zagadnienie poruszone powyżej, potrafisz nazwać opisane rzeczy tak, jak faktycznie się nazywają, może to oznaczać, że jesteś dobrym obserwatorem, a może nawet więcej – modnym człowiekiem.



ŻYCIE MAŁOMIASTECZKOWE ŚNIADANIE I CZARNA KAWA SIELANKA? CZAS WOLNY PRZEZNACZA SIĘ NA UCIECZKI


16 19.09.2019

Big city life

Tytułowy clickbait, bo w poniższej lekturze więcej będzie obrazów z życia small town niż big city. Świat dzielony jest na miasto i wieś. Stereotypy przypisane każdej z tych kategorii zostawmy na boku. Ważniejszą do zanalizowania wydaje się być kwestia, gdzie według tych podziałów jest miejsce na małe miasteczko, zawieszone gdzieś w przestrzeni wahającej się między wielką społecznością a brakiem anonimowości. Klimat małych miasteczek jest mocno skondensowany, na tyle, że przenika nie tylko ubrania, ale całe ciało człowieka. Zachowania, upodobania, styl bycia wbijają się w mózg i powodują w nim trwałe ,,uszkodzenia” u osób, których pochodzenie zostało wpisane w dowodzie osobistym jako mały ośrodek miejski. Dotyczy to przede wszystkim tych, które żyją życiem małomiasteczkowym. I rzecz nie w tym, że jest ono ubogie, lecz tworzy określony schemat, który udziela się ogółowi społeczeństwa. Życie małomiasteczkowe zaczyna toczyć się od wczesnych godzin porannych. To wtedy okupowane są małe sklepiki, wykupowane jest pieczywo na kilka przyszłych śniadań, a kolejki w jedynym w okolicy małym supermarkecie ciągną się aż do półek z napojami. Im wcześniej, tym lepiej – pozostanie więcej dnia na pracę, niezależnie czy w zakładzie czy własnym gospodarstwie. Szczególny fenomen to jeden dzień w tygodniu, w którym odbywają się miejskie targi, zwane także jarmarkami. Dla kilku pokoleń wstecz jarmark był niemałym świętem: mężczyźni golili zarost, a kobiety gotowały rosół. Dziś to tylko okazja do kupienia świeżych warzyw lub okropnie zaprojektowanych ubrań, a także do zaobserwowania wzmożonego ruchu na lokalnych drogach, mającego początek nawet jeszcze przed wschodem słońca. Większość poranków bywa podobnych. Śniadanie i czarna kawa, bynajmniej spożyte w domu przed wyjściem. Na próżno szukać na mieście ofert śniadaniowych z kawą za


17

złotówkę lub darmowym uśmiechem kelnerki. Otwarte restauracje, średnio od trzech do pięciu na miejscowość, serwują smaczne, acz niezbyt wyszukane posiłki w kategorii fast foodu lub domowego zestawu obiadowego. Nie mniej jednak, posiłki na mieście nie zrujnują nas finansowo, a za piwo jesteśmy w stanie zapłacić jedną monetą. Około godziny 14 nad spokojnym miasteczkiem unosi się warstwa pary wodnej przesiąkniętej zapachami przygotowywanych posiłków. Pora obiadowa najczęściej jednak również spędzana jest w domu. W zależności od profesji: po skończonej pracy lub w jej trakcie. Nic dziwnego. Od domu do pracy często dzieli nas od pięciu do piętnastu minut drogi, zatem obiad (nie lunch!) zjemy wcześniej niż na dwie godziny przed snem, nie będąc wygłodniałymi, jeśli naszykowaliśmy sobie drugie śniadanie (nie brunch!), a dwudaniowy obiad ugotowała dla nas emerytowana członkini rodziny w czasie naszej nieobecności, mieszkająca pod tym samym dachem. Chyba nie jest fenomenem, że babcie przekarmiają członków swojej rodziny. Małomiasteczkowość jednak im tę sprawę ułatwia, bowiem rodziny tworzą wielopokoleniowe małe społeczności, mieszkające w kilkupiętrowych domach. Rodzice pracują, dziadkowie opiekują się wnuczętami, a wzajemna opieka to pozytywny efekt tej rodzinnej kooperacji. Dla niezaburzania miłego obrazka, pomińmy kwestie rodzinnych niesnasek i uprzedzeń do zięciów. Małomiasteczkowe popołudnia dla tych szczęśliwców, którzy skończyli pracę lub wyszli ze szkoły oznaczają czas wolny. Wydawałoby się, że to nic szczególnego i większe miasta również charakteryzują się takim podziałem czasu swojego społeczeństwa. Rzeczywiście – popołudnie często bywa czasem wolnym. W przypadku małych miasteczek ten etap dnia rozpoczyna się jednak dużo wcześniej – ich mieszkańcy omijają przeklęty los ulicznych korków i dużych odległości praca-dom. Różnice można dostrzec również w sposobie zagospodarowania tego czasu: zum-


18

ba w okolicznym domu kultury w salce tanecznej (odremontowanej z funduszy unijnych), śpiew w chórku parafialnym, kiermasze i dożynki, wycieczki rowerowe po okolicznych wsiach zwieńczone lodami z budki na rynku miasteczka, szybki posiłek ze znajomymi w jednej z tych trzech okolicznych restauracji. Sielanka? Lub tylko monotonne opcje, nierzadko omijane przez mieszkańców wystarczająco sfrustrowanych małomiasteczkowym życiem, by dodatkowo korzystać z jego ,,atrakcji”. W zamian za te dobroci czas wolny często przeznacza się na ucieczki. Lecz, co intrygujące, nie za miasto, a do miasta. Forma odreagowania, kiedy przesiąknięci i zmęczeni brakiem anonimowości i monotonią ludzie szukają innych bodźców poza granicami swojego miejsca zamieszkania, a im późniejszy rok urodzenia, tym częstsze jest to zjawisko. W tym miejscu można zapytać o poziom odnalezienia się w miejskiej atmosferze małomiasteczkowego odkrywcy. O tej kwestii mogliby dywagować studenci, tak licznie przybywający do miast z małych miejscowości, często tylko po to, by ułatwić sobie ucieczkę. Codzienne dylematy szybko odchodzą jednak w niepamięć. Dzień kończy się około 21, zamknięcie sklepów powoduje całkowite wyludnienie okolicznego społeczeństwa, zamykającego się w domu długo przed północą. Powyższa próba przedstawienia życia zwykłej jednostki w małomiasteczkowej rzeczywistości jest tylko namiastką całości, zbyt obszernej, by zamknąć ją w słowach. Wszelkie wnioski warto jednak podsumować znanym powiedzeniem, dla mniej jednak nie do końca oczywistym, dlatego zakończę je pytajnikiem: czy pochodzenie ma znaczenie?


19



PROWADZIŁY WĘDROWNIKÓW W NIEZNANE KONSTRUKCJE UROKLIWA PRZENOŚNIA NA DRUGĄ STRONĘ


22 11.10.2019

Under the bridge

Analiza homonimów wydaje się być katastrofalnie nużącym zajęciem, wyjętym rodem z porannych lekcji języka polskiego. Tytułowe hasło bynajmniej homonimem nie jest, lecz również posiada wiele znaczeń, ze względu na wykorzystanie tego słowa na różnych płaszczyznach życia. Podstawowe znaczenie mostu ma charakter architektoniczny i funkcjonuje jako dorobek człowieka od tysięcy lat. Źródła historyczne podają, że ten najstarszy liczy sobie 4000 lat. Najstarszy, który, rzecz jasna, istnieje. Nie sposób zatem nie podjąć próby wyobrażenia sobie pierwszych mostów tworzonych ludzką rękę, umocnionych linami, w oparciu o nieco baśniowy klimat, gdzie tajemnicze zdezelowane mosty z mocno sparciałymi linami prowadziły wędrowników w nieznane, a samo postawienie stopy na chwiejącej się konstrukcji przyprawiało o dreszcze. Takie mosty zainspirowały bodajże twórców parków linowych, wykorzystujących namiastkę tej adrenaliny dla początkujących amatorów wyzwań. Te prawdziwe, zachowane być może jeszcze gdzieś istnieją, schowane przed ludzkim okiem i nieodpowiedzialną stopą. Zostawiając jednak wyzwania, których podjąłby się sam Indiana Jones, warto wskoczyć na chwilę do teraźniejszej rzeczywistości i chwilę podumać nad kondycją współczesnych mostów. Są to bowiem niemałe cuda architektury, których powstanie zawdzięczamy całym zespołom tęgich głów, obliczających, rysujących, planujących, budujących. Ogromne konstrukcje, które często trudno objąć wzrokiem przeprowadzają w ciągu dnia często miliony ludzi w jednego brzegu na drugi. Najdłuższy z nich i stosunkowo młody ma 55 km długości i łączy Chiny kontynentalne z oddalonymi wyspami. Niewyobrażalne wydają się być możliwości ludzkiego umysłu, potrafiącego zaplanować i wykonać taką konstrukcję. Dodatkowo coraz częściej architekci dbają o wizerunkowy aspekt tych budowli-łączników, stających się ozdobami miast, a przy tym częstymi bohaterami drugiego planu na instagramowych zdjęciach


23

turystów i nie tylko. Architektura mostów czasem odchodzi na boczny tor wobec kontekstu, jaki nadają im ludzie. W tym miejscu szczególnie wyraźne wydaje się być wyobrażenie tzw. mostów zakochanych, gdzie konstrukcja łącząca brzegi obciążona jest tonami stalowych kłódek z wyrytymi lub napisanymi inicjałami. Co więcej ta tradycja urosła już niemal do rangi sztuki, a przynajmniej wykwintnego rzemiosła, gdzie tworzone na zamówienie kłódki w wyszukanych kolorach, pokryte wzorzystymi grawerami znajdują pokaźną liczbę swoich nabywców. Taką plejadę kłódkowych wyznań można oglądać na przykład na wrocławskim Moście Tumskim. Ciężar tej miłości nieraz zbytnio obarcza mosty, z których kłódki są co jakiś czas usuwane, by konstrukcja nie runęła do płynącej pod spodem rzeki. Nie przeszkadza to jednak kolejnym parom, które zapełniają puste miejsca. Gdyby tylko konserwatorzy mostów usuwali te już ,,nieaktualne” kłódki… Nie można też zapominać o rdzewiejących kluczykach zatopionych na dnie rzeki, bo to właśnie tam często lądują one po zatrzaśnięciu kłódki, by nikt nie miał możliwości jej już otworzyć. Pod warunkiem, że para zatopi także zapasowe klucze. Zwyczaj zapoczątkowano ponoć we Florencji, ale tradycja szybko rozpowszechniła się po świecie i dziś podobnych miejsc możemy szukać w każdym większym mieście i nie tylko. Trudno zrozumieć, dlaczego zakochani upodobali sobie właśnie mosty. Bo choć florencki zwyczaj nakazuje zawieszanie kłódek w miejscach publicznych, to najczęściej spotykanym miejscem, spełniającym tę tradycję jest właśnie most. Można by się tu doszukiwać pięknych metafor opisujących wspólne przejście z jednego brzegu życia na drugi, gdzie zaczyna się już wspólne życie we dwoje. I choć to jedynie urokliwa przenośnia, nie da się zaprzeczyć, że mosty mają szerokie znaczenie symboliczne, wykorzystywane szczególnie w kontekście dużych życiowych zmian, jak zawarcie małżeństwa czy też w związku ze śmiercią.


24

Te powiązania nie powinny nikogo dziwić, w końcu mowa o zmianie, przejściu pewnego etapu, zupełnie jak przejście z jednego brzegu na drugi przy pomocy mostu, po przekroczeniu którego rzadko oglądamy się za siebie. Choć funkcja mostów jest jasna – skrócenie drogi, przeprowadzenie przez rzekę, wąwóz itp., to jednak poszczególne konstrukcje architektoniczne zyskują nowe funkcje czy też buduje się wokół nich nowa tradycja. Pod Poniatem to charakterystyczne miejsce letnich spotkań dla współczesnych warszawiaków. Nie trudno zgadnąć, że zagadkowo nazwane miejsce to po prostu przestrzeń pod Mostem Poniatowskim, łączącym brzegi Wisły w centrum stolicy. Magii temu miejscu nie nadają liczne atrakcje, ciekawe lokale, a społeczeństwo i nierozerwalna część Warszawy, dzieląca ją na pół – Wisła. Niemal niemożliwym jest trafienie tam na opustoszały teren, przede wszystkim w cieplejsze dni. Jednak nie każdy most wiąże się z sympatyczną anegdotką o życiu lokalnej społeczności. Most Golden Gate owiany został złą sławą, przez liczne przypadki samobójstw tam popełnianych. W nawiązaniu do poprzedniego akapitu, tu most zdaje się być bardzo dosłownym symbolem przeprowadzania człowieka na drugą stronę. Symbolika mostów wydaje się być bardzo szeroka. Życie ludzkie można określić bowiem nieustannym przechodzeniem z jednego brzegu na drugi, stąd istnienie łączników zarówno w formie architektonicznej, jak i symbolicznej, staje się naturalną częścią egzystencji, w której istotne jest to, by żadnego mostu za sobą nie spalić.


25



ENIGMATYCZNY KONIEC ŚWIATA PRODUCENCI RĘKAWICZEK TĘ MACHINĘ NAPĘDZA KAŻDY CZŁOWIEK


28

Umrę w korku, czyli co mnie przeraża w XXI w.

11.01.2020 Podróż do pracy zajmująca jedynie kilka minut wydaje się być utopijną mrzonką, snutą przez nieświadomych trudów samodzielnego przygotowania śniadania przedszkolaków. Co prawda część społeczeństwa może jeszcze cieszyć się tym przywilejem. Mowa tu o mieszkańcach małych miasteczek, właścicielach własnych gospodarstw czy tych, pracujący w domu. Ale nie sposób zliczyć kierowców i wypowiadanych przez nich przekleństw, którzy spędzają godziny w ramach swojego pojazdu, frustrując się każdego dnia na nowo, wyjeżdżając na ulice. Ponad zakorkowanymi drogami zdaje się unosić gniew. We mnie zaś takie obrazy wzbudzają przerażenie. Czy już do końca świata będziemy tracić cenne godziny życia w blaszanym pudle, które choć często klimatyzowane nie powinno być wymuszonym ludzkim schronieniem. Zresztą ten enigmatyczny koniec świata może być nam bliższy niż możemy się spodziewać… Prawdopodobnie odbiorcom tego tekstu podczas czytania pierwszego akapitu pobrzękiwały w uszach odgłosy klaksonów i wymyśle wulgaryzmu, których w języku polskim nie brakuje. Rzeczywistość ta nie jawi zbyt kusząco ani optymistycznie. Można by zastanawiać się, dlaczego coś, co w teorii miało wpłynąć na poprawę ludzkiego życia dziś często staje się utrapieniem na tyle poważnym, że nawet władze namawiają do rezygnacji z tych wygód. Decyzje tych ostatnich nie są co prawda powodowane natężeniem ruchu ulicznego, lecz czymś znacznie poważniejszym niż strata czasu podczas powrotu do domu. Pojawia się tu pewna zależność: więcej samochodów – większe korki – większa emisja spalin. O tym, jak szkodliwe jest to dla środowiska mówi się już dzieciom w wieku przedszkolnym, starając się wpajać wartości wyższe niż indywidualna wygoda. Najczęściej jednak w miarę dorastania coraz bardziej zawężamy swoje skupienie do dbania przede wszystkim o siebie do tego stopnia, że przeładowane parkingi to współcześnie norma.


29

Przemysł motoryzacyjny nie powinien jednak martwić się o swoją przyszłość. Ludzkie przyzwyczajenia prędko nie ulegną zmianom. Tymczasem jednak zmianę profesji powinni brać pod uwagę producenci rękawiczek. Brzmi dość kuriozalnie, a jednocześnie przerażająco prawdziwie. Współczesne zimy to zwykłe przedłużenie jesieni, a widok śniegu za oknem możemy odnaleźć tylko w naszych wspomnieniach lub na starych fotografiach. Globalne ocieplenie daje nam się we znaki, nawet jeśli omija nas problem zgubionej rękawiczki podczas każdego zimowego sezonu – dziś stają się one zbędne. Jednak cena jaką płacimy za cieplejsze zimy jest zbyt wysoka, a do tego efektu doprowadził przede wszystkim człowiek, również ten zza kierownicy z poprzedniego akapitu. Płonące kontynenty, wymierające zwierzęta, zdefraudowane gleby, wojny. Każde pokolenie ma swoje kataklizmy, a niszczejący świat to kataklizm naszych czasów. Jak zatem interpretować katastrofy całych społeczeństw, tracących dobytek, a nieraz życie, wobec sielankowo buszujących po sklepie tłumów ludzi z wyciągniętymi portfelami, gotowych, by je opróżnić. To zjawisko szczególnie daje się we znaki w okresie przedświątecznym. Konsumpcjonizm to kolejny strach XXI wieku. Chcemy więcej, a tę machinę napędza każdy człowiek. Nikt nie chce mieć ,,starych rzeczy”. ,,Nowe” to synonim luksusu, tak pożądanego przez społeczeństwo. Przemysł modowy czy elektroniczny wprowadza nowości w zatrważająco szybkim tempie, zaś my czujemy się w obowiązku za tym nadążać, a wręcz czasem jesteśmy zmuszani. Nie będąc outsiderem trudno bowiem nam obsługiwać telefon sprzed dziesięciu lat. Zakupy cieszą, jednak są uciążliwym kaprysem dla nieświadomych odbiorców. A konsumpcjonizm paradoksalnie również dokłada swoją cegiełkę do pustoszenia świata. To nie świat sam w sobie potrafi być przerażający, lecz człowiek i jego decyzje, podejmowane beztrosko i ego-


centrycznie. Wynikiem tego są ciągłe, coraz szybsze zmiany na wielu płaszczyznach, których człowiek nie jest już w stanie kontrolować. Być może rzeczywistość rodem z ,,Blade runnera” jest nam bliższa niż może się wydawać.




WEŹŻE DUCH KONSERWATYZMU Z KAZIMIERSKIEGO ZAUŁKA DO ŚCISŁEGO CENTRUM NA SZEWSKIEJ


32 21.03.2020

012

O tym, że dumne krakusy wychodzą na pole, wiedzą wszyscy. O tym, że toczą zaciętą, acz całkiem bierną walkę z warszawiakami – również. Ale jak naprawdę wygląda życie krakusa i kiedy orientujesz się, że się nim stałeś? Trudno opisać moje zdumienie, kiedy rodowita poznanianka w tymże jej rodowitym mieście zagadnęła mnie w rozmowie: pani to jest z Krakowa, prawda? – Ale skąd pani wie?... – Poznałam po tym ,,weźże” i ,,dajże”. Dialekt od zawsze definiował pochodzenie. Kaszubski czy góralski to te najbardziej popularne w kraju nad Wisłą. Wydawać by się mogło dziwnym, że miasta o wysoce złożonej społeczności, również mogą posiadać swój własny. Jednak tylko krakowianin wyjdzie na pole, podobnie jak tylko on przyrząd do zaostrzania ołówka nazwie strugaczką, nie zaś temperówką. O gwarze krakowskiej rozpisują się znawcy języka polskiego. Oprócz wspomnianych indywidualizmów mówią także o całym stylu wymowy mieszkańców tego regionu, którzy zamieniają w poszczególnych wyrazach ,,s” na ,,z”, a spółgłoski ,,trz”, ,,drz” skrzętnie skracają do krótszej wersji, jak: ,,cz” lub ,,dż” etc. Gwarę tę subiektywnie uważam za niezbyt szlachetną, a niektórym może ona kojarzyć się nawet z wiejskim dialektem. A mówimy przecież o mieście królów polskich! Zdecydowanie historia Krakowa jest jedną z bogatszych wśród polskich miast. Był on w rzeczy samej wieloletnią stolicą naszego kraju. Tak ważna rola i odpowiedzialność, wynikająca z jej pełnienia zagnieździła się w umysłach wielu mieszkańców, zarówno ówczesnych, jak i współczesnych. Bez cienia złośliwości można powiedzieć, że dlatego po krakowskich ulicach krąży duch konserwatyzmu. A może jest to zwyczajny szacunek do tradycji i przeszłości? Ciężko jednak ocenić w jakim stopniu łączy się on z nowoczesnością i czy takowa jest miastu potrzebna. Choć konserwatywny/tradycjonalistyczny (niepotrzebne


33

skreślić), Kraków zdaje się być miastem młodych ludzi. Młodych i napływowych, bowiem rodowitych mieszkańców miasta jest tu jak na lekarstwo , zaś znakomitą większość młodego społeczeństwa stanowią młodzi imigrujący studenci, niejednokrotnie osiadający w mieście po zakończeniu edukacji. Nim to jednak nastąpi miasto jakby umyślnie wpycha ich w pięcioletnią rolę bycia zmorą dla pozostałych mieszkańców. Zdarza się, że muzyka w słuchawkach o maksymalnej głośności nie jest w stanie zagłuszyć tramwajowych studenckich opowieści z kategorii ,,wczorajsza impreza” (choć jest wtorek), ,,katorżnicza sesja” (niezmiennie, jak co pół roku). W zależności od kierunku i roku studiów, płci oraz innych zmiennych opowieści te nieco się różnią, zahaczając o ,,seks w wielkim mieście, wersja krakowska” czy zupełnie odmienne – robotykę maszyn, zdolnych ratować świat w sposób, o jakim zwykłym zjadaczom chleba się nie śniło. Warto tutaj wspomnieć o jeszcze jednym gatunku tej społeczności, która choć nie tak wylewna, nie pozostaje niezauważona. Choć zazwyczaj najpierw widzimy metrową czarną teczkę, a dopiero potem skulonego za nią właściciela, wracającego ze swojej artystycznej uczelni, bowiem Kraków to miasto nie tylko studentów, ale i artystów. Lub właśnie studentów-artystów. Tych i innych amatorów sztuki można szukać w murach MOCAKu, Bunkra Sztuki lub błąkających się od jednego sklepu plastycznego do drugiego w okolicach Placu Matejki. Właściwie szczęśliwcy mogą natrafić na nich w każdym miejscu miasta, które zalane jest mniejszymi i większymi galeriami, prezentującymi naprawdę wartościową treść. Powyższa analiza, choć nieco prześmiewcza nie ma być wyrazem pogardy czy braku szacunku do tych grup społecznych. Będąc jednak ich częścią, stali mi się zarówno najbliżsi jak i najbardziej niechciani. Zrodził się tutaj niemalże syndrom sztokholmski, odrzucający mnie od studenckiego życia wśród artystów, ale jednocześnie budu-


34

jący wokół lat tak spędzonych niemały sentyment. Bo jak tu nie wspominać miło nocnych wycieczek po żydowskim Kazimierzu, kończonych ucztami przy ciemnej budce z Krakowskim Kumpirem! Choć pewnie rozmemłany ziemniak w skórce z mnóstwem dodatków jest znany także w innych częściach kraju, to ten spod szyldu ,,krakowski” smakował wyjątkowo inaczej. Podobny przepis na sukces znaleźli sprzedawcy z Niebieskiej Nyski. Ot, zwykła kiełbaska z bułką. Każdy zjadł w życiu takich dziesiątki, inni smakosze może i setki. Jednak nieformalność tego ,,lokalu”, otwartego jedynie w godzinach nocnych przyciągała tłumy, a po to sentymentalne danie trzeba było ustawiać się z kolejce również o wczesnych godzinach porannych. Przenosząc się z kazimierskiego zaułka do ścisłego centrum, szczególnie piątkową wieczorową porą, miało się wrażenie, że znajdujemy się w środku potężnej bitwy. Zewsząd słychać krzyki rycerzy, brzęk tłuczonych butelek, czasami śpiewy (zagrzewające do walki?). Rzeczywistość była jednak dużo łagodniejsza. To krakowska młodzież bawiła się po całotygodniowym unikaniu obowiązków, czyniąc rynek miasta polem bitewnym, a ulicę Szewską najbrudniejszą ze wszystkich uliczek Starego Miasta. Dlaczego akurat tę? Być może powodował to szlak komunikacyjny biegnący wzdłuż niej – od przystanku do klubów, a tych było na Szewskiej całkiem sporo. Zatem to ona prowadziła rozpalone serca w szał nocnej zabawy i ona odprowadzała je na wpół żywe do domu. Szeroka oferta tamtejszych lokali makdonaldopodobnych i tanie rozlewnie piwa również przyciągały tłumy lokalsów i turystów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Szewska w sobotnie, a szczególnie niedzielne poranki stawała się krajobrazem po krwawej bitwie. Ale nie samą sztuką i imprezami człowiek żyje. Chwila oddechu też się krakusowi należy, a nie ma nic bardziej uspakajającego niż wiosenny spacer bulwarami Wiślanymi czy rowerowa przejażdżka wokół Błoni. Tam bowiem


35

przestrzeń tego ciasnego miasta wprawia w największe zdumienie i spokój. O krakowskich miejscach wartych odwiedzenia, specyfice Krakowa, tradycyjnych posiłkach (i nie chodzi tylko o obwarzanka) i ludziach budujących nieustannie to miasto można snuć wręcz przydługawe opowieści. Pewne jest jednak, że można to miasto darzyć jedynie największą sympatią lub taką też nienawiścią.



ŚWIADOMI UŻYTKOWNICY CHILLOUT ROOMÓW ŚWIADOMOŚĆ ESTETYCZNA ZBIOROWY GUST BUDZI SIĘ Z NIEESTETYCZNEGO SNU


38 14.10.2020

Ale tu pięknie!

Za kilka zdań najemcy mieszkań, bywalcy hoteli, świadomi użytkownicy chillout roomów i tym podobni będą ze zrozumieniem i znanym sobie rozczarowaniem potakiwać głowami. Tym, którzy nie będą wiedzieli, o czym jest ten tekst – szczerze zazdroszczę. Świadomość estetyczna rodzi się wraz z człowiekiem lub przychodzi do niego w miarę dorastania, czasem jest to zasługa pomocnej ręki doświadczonych już rodziców i/lub własnej obserwacji. Pierwsza opcja jest niezwykle rzadka. W końcu kto z nas nie przeszedł przez etap kolorowych spinek, koszulek z ulubionym bohaterem Avengersów czy farbowania włosów na niebiesko. Ale jednak z tego wyrastamy, śmiejemy się ze starych zdjęć, niedowierzając, że nasz umysł pozwolił nam na takie wizualne głupstwa. Budujemy w sobie zmysł estetyczny, próbując zrozumieć różnicę między estetycznym piekłem a niebem i dążąc do przewagi tego drugiego w uwitym przez nas gniazdku codzienności. Jednak o tym, jak niełatwe jest to zadanie można się przekonać za każdym razem, gdy przekraczamy prób obcej przestrzeni. Misternie budowana wewnętrzna potrzeba estetyki we własnym lokum zostaje brutalnie zdeptana w sercach i umysłach osób chcących wynająć przestrzeń mieszkalną. Z nieznanych przyczyn wynajmujący przygotowując mieszkanie dla nowych lokatorów uznają, że ci będą pozbawieni zmysłu wzroku. Kolorowe i koniecznie plastikowe podstawki, deseczki, miseczki marki IKEA szaleją w kuchni koloru lazurowego. Pokój nr 1 zatapia się w pomarańczach, pokój nr 2 zalewa fala zieleni, a pokój nr 3… I tak aż do pokoju nr 6. Całe szczęście sytuację ratują motywujący obrazki i naklejki na ścianach krzyczące: eat well, sleep well, shit well. Well, wyjdźmy. Ale z deszczu można spaść pod rynnę, a precyzując - do mieszkania, którego najemcy zbytnio wzięli sobie do serca modę vintage i postanowili postawić na wystrój a’la


39

Gomułka. Nie kosztowało to szczególnie dużo wysiłku, wystarczyło nic nie zmieniać przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Jak często godzimy się na taką rzeczywistość, uznając, że nie stać nas na luksus, jakim jest estetyka. A może – dlaczego estetyka nie jest uznana za podstawową potrzebę i tak często uważana za zbędną. Dlaczego nikt nie uświadamia społeczeństwa o tym aspekcie. Ale o gustach się nie dyskutuje, jak zapewne skwitowaliby te rozważania wszyscy właściciele studenckich mieszkań. Chcemy czuć się dobrze, niezależnie gdzie i na jak długo jesteśmy. Powyższe przestrzenie może udałoby się delikatnie zmodyfikować, chowając kiczowate plakaty za szafę, a wszystkie akcesoria kuchenne do nieprzeszklonych szafek. Jednak trzeba zaznaczyć – mieszkanie w stylu gomułkowskim jest niereformowalne. No, chyba że mówimy o generalnym remoncie… Jednak co zrobić, gdy trafimy do miejsc nie będących pod naszą jurysdykcją. Co, kiedy okaże się, że zdjęcie hotelowego pokoju na stronie internetowej nijak się ma do rzeczywistości, bowiem do sieci trafiła fotografia jedynego znośnie urządzonego pokoju, zaś reszta wyposażona jest w meble i drukowane pejzaże w złotych ramach z domu cioci z Zawiercia*. Oczywiście mowa tu o klasie ekonomicznej. W pięciogwiazdkowych hotelach nie znajdziemy niemodnych przestrzeni. Atmosfera luksusu, jaką chcą nas ugościć gospodarze na to nie pozwoli. Warto jednak pamiętać, że w słowniku wyrazów bliskoznacznych luksus i dobry smak mogłyby się znaleźć w zupełnie różnych miejscach. Ogromna czerwona wanna z ledowymi światełkami może i sprawi, że poczujemy się jak lordowie, a czy koniecznie chcielibyśmy taką u siebie? Aczkolwiek przestrzenie hotelowe muszą sprostać oczekiwaniom wszystkich (czyli żadnych?) gości. Jesteśmy skazani na zbiorowy gust. Uśredniony danymi statystycznymi. Nie popadajmy jednak w marazm, mizantropię i inne zniechęcenia na literę M. Społeczeństwo coraz czę


40

ściej budzi się z nieestetycznego snu i tworzy przestrzenie, w których hasło design może zagościć na dobre. Projektanci w pocie czoła zapełniają swoimi projektami wnętrza zarówno mieszkań prywatnych, jak i hoteli i innych współdzielonych miejsc, a my coraz chętniej do tych specjalistów się zwracamy, by osiągnąć estetyczne katharsis. Jesteśmy na dobrej ścieżce.

*Tekst nie ma na celu obrażenia żadnego zawiercianina.


41


cheers


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.