numer 6/8
PUSTELNICA Z AMHERST Emily jest spektaklem pełnym, równym, dojrzałym, świadomym. Stanowi nierozerwalny ciąg następstw każdy ruch, słowo, dźwięk jest pełen znaczeń. Widowisko zaczęło się od zejścia schodami do klimatycznej sali ko n c e r t o w e j . Z a s i a d a j ą c n a miejscach znaleźliśmy się na przeciwko siebie. Nas - publiczność oddzielała przestrzeń sceniczna, będąca pryzmatem przez który obserwowaliśmy siebie nawzajem. Budowało to uczucie obserwowania drugiego widza przez aktora, scenę, czy akt, który aktualnie jest odgrywany. Otrzymaliśmy zupełnie odmienną sposobność doświadczania teatru, znacznie różniącą się od tej, wynikającej ze standardowego układu widowni w stosunku do sceny. W pierwszej chwili światła skierowane były na w i d ow n i ę ( ta k , św i at ł o j e st konieczne, by wygodnie zasiąść na miejscu i nie daj boże nie stoczyć się z niego), jednak ten zabieg czyni również, iż przez krótką chwilę budowane jest poczucie ważności
Kurier festiwalowy
nas jako odbiorców. Z kolei zaś scena, która oświetlona jest tak skromnie jak to tylko to możliwe, wskazuje nam bohatera tego artystycznego zajścia. Przygaszone światło punktowe rzucane jest na klatkę, nieruchomą Emily usadowioną na krześle (Malina Barwik-Najewski) oraz Emily, która stoi przed mikrofonem z zasłoniętymi oczyma (Ewa Kaczmarek). Zanim przejdziemy do samego spektaklu, warto się na moment zatrzymać i przypomnieć kilka ważnych informacji o poetce. Emily Dickinson zmarła mając 55 lat. Pisać zaczęła po trzydziestce, zostawiając po sobie kuferek
11 kwietnia 2018
własną twórczością. Badaczka Helen Vendler, zajmująca się spuścizną i życiorysem bohaterki spektaklu, określała ją jako dosadną, niepokojącą, szorstką, epigramatyczną, metafizyczną. Spektakl idealnie oddał ten właśnie k l i m at , p ozwa l a j ą c w i d zow i zanurzyć się w niesamowicie skrojony świat amerykańskiej pisarki. Kiedy już wygodnie zasiedliśmy na drewnianych ławach, Laura Leish w roli Emily z a c zę ł a s p e k t a k l w ł a ś c i w y. Odliczanie rozpoczynające zabawę w chowanego nawiązywało do liczby napisanych przez Emily Dickinson wierszy. Szukanie drugiej
fot. Wojtek Zillmann
- 1 -
26. Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA
Emily odbywało się w otoczce wiecznego smutku, izolacji, samotności, nieustającej depresji. Ewa Kaczmarek nawoływała przemierzając całą scenę, jej poszukiwanie nie ominęło również symbolicznej klatki na ptaki. Emily to spektakl z jednym bohaterem objawiającym się w dwóch osobach. Oddaje to w pełni osobowość pisarki, jej dwoistą naturę emocjonalną. Laura Leish, pełna energii nawołuje drugą, zanurzoną w negatywnych emocjach Emily do wyjścia z domu, do podjęcia się życia. Zauważa, że zamknięcie w którym funkcjonują jest wyniszczające. W akcie desperacji proponuje wspólne wyjście na cmentarz, by czytać nazwiska z nagrobków, co jest jej zdaniem pewną formą rozrywki. Siedząca nieruchomo na krześle Emily w żaden sposób nie reaguje na wezwania swojej drugiej połowy. Jest przepełniona obojętnością, która wyraża się bezwzględnym zastygnięciem w pozycji siedzącej. Role jednak odwracają się kiedy do gry wkracza zespół Formalina. W tym momencie, za kuluarem rozbłyska czerwone światło, ożywiając grupę trzech muzyków. Również Emily grana przez Malinę Barwik-Najewską
wyrywa się ze swojej pozycji siedzącej. Dopada następnie do mikrofonu i w post-punkowych konwulsjach wykrzykuje hasłowo wiersze (zachowując przy tym jednak pozory melodyjności). Jest ich łącznie pięć. Od tego momentu spektakl przebiega w zmiennym rytmie, raz główną bohaterką jest Emily - Laura Leish, kolejnym krzycząco - śpiewająca poetka. Kiedy jedna ożywia się, druga całkowicie zastyga. Naprzemiennie widzimy to leżącą i zwijającą się w p ozyc j a c h em b r io n a lnyc h ( i p o c h o d n y c fot. h Tomasz d o n iDorawa ch) Ewę Kaczmarek, bądź siedzącą niczym posąg wokalistkę Formaliny. Nie ma miejsca na pośrednie stany emocjonalne, bohaterka wędruje jedynie między dwoma ekstremami, nie zatrzymując się na stacjach przejściowych. Spektakl został osadzony w minimalistycznej scenografii, co jest cechą charakterystyczną nanodramów, do których Emily jest zaliczana. Jest zatem w swojej strukturze zbliżony do monodramu, wyróżnia go oryginalnie zarysowana przestrzeń, dzięki której budowana jest specyficzna relacja między widzem a aktorem (aktorem a widzem). Jej zadaniem jest tworzenie odpowiedniego
fot. Wojtek Zillmann
- 2 -
kontekstu dzięki któremu spektakl staje się niepowtarzalnym wydarzeniem. Wyznacznikiem nanodramu w Emily jest czerwona nić, która stanowi spoiwo całej scenografii, kostiumów a ostatecznie splata ze sobą widzów. Czerwona nić nie tylko jest spoiwem łączącym różne elementy spektaklu, ale również została wykorzystana do wyhaftowania fragmentów wierszy na białych koszulach obu aktorek. W minimalizmie scenicznym zostaliśmy wciągnięci w muzyczną podróż. To był akt totalnej spójności między słowem a dźwiękiem. Jeśli Emily numer jeden wspominała o obyczajowości panującej w mieście Amherst, to następujący po tych słowach utwór inspirowany był muzyką kościelną, mocno osadzoną w amerykańskiej s t y l i s t y c e g o s p e l . K l a w i s ze z wduszonym do granic możliwości sustainem, uzupełnione o bas i perkusję wyrwaną z jakichś czarnych zakamarków zimnej i nowej fali (ale tam było melodii i pulsu w basie) wypełniały salę, wprowadzając aurę duchowości. Muzyka ewoluowała z każdym w yko n anym ru ch em, b iegła w równym tempie do przedstawianej historii. Tak przechodziliśmy stylistycznie od ws p o m n i a n e go go s p e l u , d o agresywnego wokalnie post-punka, p o w y s u b l i m o w a n ą piosenkowatość. Spektakl unaocznił widzowi nie tylko historię E m i l y D i c k i n s o n , a l e ta k że niesamowity kunszt i dojrzałość artystyczną wszystkich osób zaangażowanych w stworzenie tego magicznego widowiska. Emily zatem staje się spektaklem pełnym, równym, dojrzałym, świadomym. Jest on ciągiem następstw - każdy ruch, słowo, dźwięk jest pełen znaczeń, ciągnie za sobą fabułę niczym
26. Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA
ciągnie za sobą fabułę niczympędząca lokomotywa. Szukając jednego słowa do opisania całego spektaklu wpadło mi jedno określenie, które oddaje piękno widowiska: kompletne. Grzegorz Kaźmierski Kadr z filmu „Serce miłości”
SYRENOCENTRYZM Milczenie Syren jest najbardziej tragiczną ze sztuk. Na początku jest ciemność. Strach wybrzmiewający w delikatnie kołaczących ur ywanych oddechach. Ona odchodzi, spłoszona syrena, woda. Stop. Pojawia się muzyka: Saariaho, szaleństwa Hendrixa, przestrzenie Glassa i Schuberta. Zieleń o odcieniu zgniłego dna jeziora plami multimedialny przekaz. Podły ekran więzi to wspaniałe, cierpiące stworzenie. Hybrydyczny spektakl trwa, głos Cieleckiej słowami Kafki wabi strudzonego podróżą widza. Trzeba być cierpliwym, by dotrzeć do s y r e n y. N a j p i e r w s ł y s z y m y wyłącznie jej głos, cień rozpoczyna rytuał ezoterycznego tańca, niknące w półmroku ciało staje się narzędziem kuszenia. Następnie miejsce ma umuzealnienie tańca,
fot. Tomasz Dorawa
jako formy ludzkiej pychy – takiej, j a k s a m o m i l c ze n i e s y r e n . Niemożliwe jest bowiem, by ktoś zdołałby się uratować od ich ciszy. Milczenie przenika na wskroś . Tragicznie niesłyszalny monolog, wypowiadane w eter słowa i h i p n o t y z u j ą c e s p o j r ze n i e z i e l o nyc h o d s m u t ku o c z u . Transowy spektakl kończy ballada, syrena wyszła i śpiewa. Nareszcie ją widzimy – w całej okazałości, tragicznie przeczuwamy jednak, że za chwilę to wszystko się skończy. Światło dogasa i z milczenia nie pozostaje już nic. Ciemność powraca zastępując syrenią polifonię. Hybrydowy spektakl w reżyserii Michała Pepola, będący
fot. Wojtek Zillmann - 3 -
poszukiwaniem przestrzeni do artystycznego przekazu, a przy okazji rezonującym w odbiorcy jako historia o strachu przed byciem niesłyszanym, to także wyjątkowo w yrafinowana forma teatru muzycznego, której głównym instrumentem zdaje się być Magdalena Cielecka – jej ciało, cień, głos, a nade wszystko strach. Jej syrena jest postacią z tragedii greckiej, a z wylewającego się z oczu smutku przeprowadzona jest w i w i s e kc j a , z k t ó r e j Pe p o l wydobywa poszczególne dźwięki. Minimalizm, na który stawia duet, jest również igraniem z widzem. Widownia przychodzi przecież na spektakl, bo Cielecka, a Cieleckiej brak. Widzimy ją przez pierwsze 20 sekund, następnie skazani jesteśmy na jej głos, cień, nagranie, w którym tragicznie uwodzi smutkiem. Nie słyszymy tego, co mówi, ale bardzo chcemy b y ć a d r e s a t a m i t y c h s ł ó w, jakiekolwiek by one nie były. Ostatecznie widzimy ją w półmroku, światło podkreśla oniryczność jej istnienia, bo być może nigdy jej tu nie było. Zostaliśmy otumanieni przez syrenocentryzm, a przez to uświadomieni, że na świecie brakuje wzajemnego słuchania. Zewsząd dominuje pycha,
26. Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA
chęć dominacji. To również podskórny portret Warszawy – miasta hybrydowego, jak sama syrena. Cielecka znajduje się wszakże – i jako aktorka, i jako syrena – w muzeum, na wystawie „Syrena herbem twym zwodnicza“. Obserwuje swoich, spogląda na towary kultury będące niegdyś symbolami miasta, symbolami tożsamości narodowej i samej mitologii. Młodości mej stolico – unoszą się gdzieś w głowach widzów słowa Norwida mające być hołdem dla miasta, którego herbem wszakże jest syrena. To nie jest pierwszy raz, gdy Cielecka obcuje z mitologią syren – wystarczy wspomnieć film Córki Dancingu (reż. Agnieszka Smoczyńska), który powstał zresztą na podstawie fantazyjnych rysunków Aleksandry Waliszewskiej, również obecnych REDAKTOR NACZELNY: Monika Sieklucka
nawystawie warszawskiego muzeum. Podczas rytualnego tańca możemy spostrzec inne tragiczne syreny obecne na wystawie – m.in. sfotografowaną przez swego męża cienistą formę Zofii Beksińskiej. Cielecka znacząco łączy się z nimi, dzieli ich los, bo jeśli nie słowem, to będzie mówić językiem teatralnym, w tym przypadku ekstatycznym, psychodelicznym tańcem. Wszelki hałas po impresjach Pepola był zbędny. Jakikolwiek dźwięk dokonywał przemocy na t ra g i z m i e m i l c z ą c e j sy re ny. Przypomina to nam, jak trudno o miejsca, gdzie nie gra muzyka w tle. Melodie z windy, radio z taksówki, muzyczne popłuczyny w galeriach handlowych, dźwięki miasta otaczają nas bez przerwy, tworząc przy tym niezgodny dla ludzkiego ucha dysonans.
Potrzebujemy czasem wyciszenia ucieczki, dźwiękowego katharsis, aby nie pogrążyć się w emocjonalnej anhedonii. Łukasz Mańkowski
FESTIWAL DOFINANSOWANY ZE ŚRODKÓW:
ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Zofia Chachuła Kamila Fojutowska Grzegorz Kaźmierski Agata Kobus Łukasz Mańkowski Aleksandra Pladzyk Monika Sieklucka
PATRONAT MEDIALNY:
SKŁAD: Grzegorz Kaźmierski Monika Sieklucka KOREKTA: Grzegorz Kaźmierski Monika Sieklucka
PARTNERZY FESTIWALU:
ZDJĘCIA: Tomasz Dorawa Wojciech Zillmann KOORDYNACJA: Magdalena Szymańska
KURIER PRZYGOTOWANY PRZEZ:
WYDAWCA: ACKiS „Od Nowa” - 4 -