Toruń, Akademickie Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa” NUMER 2/8
18 - 25 marca
KLAMROWA GAZETKA FESTIWALOWA
BEZ SŁOWA O TOŻSAMOŚCI Teatr autorski ze statystami w roli aktorów zdecydowanie wróży sobie pomyślność. Groza wywołana światłem, maską oraz zwolnionym gestem jest czymś nieznanym, czego widzowie są na pewno ciekawi. Jubileuszowa Klamra rozpoczęła się plenerową etiudą pt. Symbioza w reżyserii Leszka Mądzika. Tym razem autor nie zaprosił do udziału profesjonalnych aktorów lecz statystów, nie mających
zauważyć pewne korelacje z tym reżyserem, jest tzw. „mistrz ceremonii”. Kantor w swych dziełach często wcielał się w postać, która trzymała pieczę nad bohaterami przedstawienia. Dokładnie to samo możemy ujrzeć w spektaklu Symbioza, gdzie reżyser przez cały czas jest podporą i przewodnikiem reszty jednostek. Najważniejszy dla Mądzika jest gest i ruch. Żaden dialog mówiony ani słowo nie są tak ważne. Ten nowoczesny typ rozumienia teatru ma pomóc w zgłębieniu kondycji człowieka oraz jego przemijania. Sam twórca uważa,
doświadczenia w aktorstwie – co zresztą miało już miejsce przy innych jego działaniach. Świeża krew w takiej odsłonie nadawała jeszcze większą oryginalność oraz poniekąd sprawdzała czy młodzi studenci wywołają w ludziach emocje samym gestem. Przedstawienie nie ma dobrze zarysowanej akcji, podobnie jak w „teatrze zerowym” Kantora. Kolejnym interesującym elementem, pozwalającym
że rzeczywistość najlepiej pojmować obrazem, nie słowem. Swoje przedstawienia traktuje głównie jako zapełnianie konkretnej przestrzeni. Liczy się światło, kinetyka i muzyka, ponieważ to one tworzą atmosferę i budzą największe emocje. Słowo znika, nie ma go. Nie jest potrzebne. Symbioza jest spektaklem, w którym widz szuka siebie. Ptaki, „rodzące się” na naszych oczach pokazują ewolucję, która ma 1
19 MARCA, 2017
prowadzić do uwolnienia ciała. Fabuła przedstawia kolejne etapy odkrywania swojego „ja”. Bohaterowie pod wpływem światła oraz muzyki rodem z horroru typu gore, oddają niepokojący obraz rzeczywistości. Zwolnione ruchy, które towarzyszą każdemu przez cały spektakl, stają się elementem wzmacniającym cały przekaz. Aktorzy przyodziani są początkowo w strojne, błyszczące płaszcze, symbolizujące pewnego rodzaju uwodzenie, stwarzanie pozorów. Maski ptaków pełnią podobną funkcję – są dostojne, każdy ruch stanowi swego rodzaju pozowanie. Widz nie ma świadomości, że pod pierwszą, kruczą maską jest kolejna, nieco bardziej zbliżona do prawdziwej twarzy. Nadal jednak postaci niczym się od siebie nie różnią, są niemalże identyczne i w ten sam sposób chcą zachwycać swoją majestatycznością. Zrzucając kolejną maskę ukazują swoje prawdziwe twarze, wyzbywają się filtrów, przez które chcieli być widziani. Nic nie oddziela ich od rzeczywistości. Dodatkowym, istotnym aspektem jest szyba, która separuje widza od aktora. Daje to komfort bezpieczeństwa, ponieważ widz nie czuje się wewnątrz „dziania się”. Pełni ona również funkcję bariery, której nie mogą pokonać bohaterowie w pragnieniu naturalnego kontaktu z drugim człowiekiem. Symbioza pragnie zaczarować widza, by chciał tylko więcej. Iza Radtkowska
CZAS NA OJCÓW! Były matki, teraz przyszła kolej na męskich rodzicieli. Spektakl Mateusza Przyłęckiego pt.: Projekt Ojciec świetnie balansuje na granicy komizmu i powagi: lekką formą i humorem prezentuje radości i trudy związane z ojcostwem. Obecne są wątpliwości, obawy, irytacje, konflikty i ostatecznie wielka miłość do ukochanego dziecka. Spektakl pokazuje, przed jakim wyzwaniem staje ojciec i rozpatruje je w kilku etapach na przestrzeni lat: od pierwszego USG aż po okres dojrzewania dziecka. Zasadniczo spektakl składa się z kilku elementów narracyjnych: na początku Panowie zwracają się bezpośrednio do widza, opowiadając mu o swych ojcowskich początkach. Mówią przy tym niezwykle swobodnie, traktując nas jak swych starych znajomych, czym już na wstępie zaskarbiają sobie sympatię publiczności. Dalej mamy totalny miks różnych stylów i inspiracji: kabaret, teatr lalek, parodia, skecz, nawet w pewnym sensie taniec. Wszystko to było urozmaicane wykonywanymi na żywo wstawkami muzycznymi, za pomocą obecnych na scenie instrumentów oraz krótkich, zabawnych monologów dotyczących relacji ojców ze swymi
dziećmi. I właśnie ta mnogość stylów, wzbogacona komizmem, niekiedy wręcz groteską, zachwyca najbardziej. Przyłęcki wraz z grupą aktorów pokazuje, jak bogaty jest temat ojcostwa i z jak wielu perspektyw można go „ugryźć”. Jak bardzo jest on niejednoznaczny i skomplikowany. Widzimy kilka różnych sytuacji dnia codziennego w jakich mógłby znaleźć się zarówno świeżo upieczony tata, jak i doświadczony ojciec. Scenka z chorym dzieckiem u lekarza czy podróż tramwajem ze swą latoroślą, przepełnione są groteską choć tak dobrze widać w nich odbicie naszej rzeczywistości i typowo ludzkich zachowań. Postacie
2
zwierzają się widzowi ze swych doświadczeń w wychowywaniu dzieci. Opisują chwile słabości, w których było im ciężko zapanować nad emocjami. Opowiadają sytuacje, w których presja oraz natłok obowiązków brały niekiedy górę, w wyniku czego dochodziło do błędów ze strony ojców. Z lżejszych fragmentów zapada w pamięć m.in.: zabawa stereotypowymi odzywkami surowych ojców do swych dzieci, dyktowana oczywiście bezgraniczną miłością i troską, czy parodia sceny z Gwiezdnych Wojen, przeplatana wizytą u psychologa. Do jednej ze smutniejszych scen należy (jak na ironię) ta odgrywana za pomocą lalek, przedstawiająca rozwód i ustalenie terminów, w jakich ojciec może widywać dziecko. Reżyser przygląda się więc badanemu problemowi z praktycznie każdej możliwej strony, rozpatrując zarówno te bardziej, jak i mniej szczęśliwe scenariusze. Występowi towarzyszy dekoracja w postaci wielkiej płachty rozwieszonej niczym kurtyna na całej szerokości sceny, na którą projektor rzuca typowe sentencje dotyczące wzorcowego taty. Przypominają one tytuły rozdziałów wyjęte z poradnika wychowawczego. Sam spektakl z resztą inspirowany był różnymi artykułami z blogów oraz książek pisanych przez ojców. Coś musi być więc na rzeczy.
Tegoroczna edycja Klamry zaliczyła otwarcie w dobrym stylu, proponując spektakl dynamiczny, szczery, traktujący w poważny sposób problemy związane z byciem ojcem. Twórcy zdradzili, że ich zamysłem nie było tworzenie zabawnego spektaklu. Osiągnęli jednak coś, co, poza tym, że daje do myślenia, zapada w pamięć, wzbudza refleksje, także te mniej przyjemne, to również pozwala spojrzeć na temat ojcostwa z dystansem, z przeświadczeniem, że pomimo obowiązków, wyrzeczeń i zwyczajnego zmęczenia to wspaniała rzecz, która w przyszłości wyda owoc w postaci bezgranicznej miłości dziecka do rodziciela.
przypominającą ludzką twarz, a następnie drugą – przedstawiającą głowę ptaka. Zapoznani ze swoimi strojami zaczęliśmy przygotowywać kolejne rekwizyty. Sklejaliśmy tekturę, by stworzyć z niej pewnego rodzaju kokon przez który później wydostawaliśmy się w spekta-
towanie terenu. Pomimo wielu zmiennych zawsze miał jakiś pomysł. Mówił też w charakterystyczny sposób. Zrozumiałem, że w jego sposobie mówienia czuć po prostu wielkie doświadczenie z pracą w teatrze. Kilka razy podczas przygotowań do spektaklu artysta zagadywał
klu. Obklejaliśmy również okna OdNowy. Podczas tych zajęć poznawaliśmy się nawzajem. Praca przebiegała tak sprawnie, że niedługo mogliśmy udać się do domów. Kolejny dzień był bardziej aktywny. O godzinie 11:00 rozpoczęliśmy próbę. Jedyną jaką mieliśmy. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy pracę. Wpadliśmy też na kilka pomysłów sami. Spodobały się one naszemu reżyserowi i wcieliliśmy je do spektaklu. W tym miejscu trzeba powiedzieć o elastyczności jaką cechuje się Leszek Mądzik. Podczas prób posiadał kilka koncepcji tego, jak będzie wyglądała ostateczna wersja spektaklu. Miało na to wpływ wiele czynników: budynek Od Nowy, pogoda, ilość statystów, ukształ-
nas pokazując np.: książkę z fotografiami ze swojego spektaklu, czy filmik przedstawiający ulicznego artystę, którego spotkał podczas pobytu w Rzymie. To wszystko powodowało, że naszą grupę zaczęła łączyć pewna więź. Zrobiliśmy sobie razem kilka zdjęć... albo nawet kilkanaście. Mam cichą nadzieję, że być może jeszcze kiedyś przyjdzie nam wspólnie współpracować z Leszkiem Mądzikiem. Wracając jednak do prób, wielkimi krokami zbliżała się godzina 19:00. Godzina, o której mieliśmy zaprezentować się widowni na Klamrze. Początkowo wcale się nie stresowaliśmy, jednak z upływem czasu nasze serca zaczynały bić coraz gwałtowniej. W końcu wyszliśmy przed budynek. Schowaliśmy się w swoich
Paweł Kostrzewa
PO DRUGIEJ STRONIE SZYBY Na jednym z zebrań naszego koła teatrologicznego dowiedzieliśmy się, że Leszek Mądzik poszukuje do swojego spektaklu statystów. Chętnie zgłosiłem się na ochotnika, by móc osobiście współpracować ze znanym reżyserem i scenografem. Ostatecznie okazało się, że wraz z czterema innymi osobami będę aktorem w spektaklu Symbioza. Te dwa dni spędziliśmy naprawdę aktywnie. W piątek 17 marca pojawiłem się w Od Nowie by stać się częścią przedstawienia. Na początku Leszek Mądzik opowiedział nam o ogólnym zarysie spektaklu oraz wytłumaczył jego sens. Zwróciłem uwagę, że przy opowieści jego wzrok był gdzieś dalej jakby widział już końcowy efekt spektaklu. Opowiadał z pasją, która udzielała się każdej z przybyłych osób. Gdy poznaliśmy już ogólny zarys, przyszła pora na poznanie swoich kostiumów. Czułem się jak dziecko, które dostało prezent pod choinkę. Ubraliśmy płaszcze, pierwszą maskę –
3
kokonach i czekaliśmy. Będąc otoczonym z czterech stron tekturą, starałem się wyobrazić sobie, jak zbiera się widownia, czy słychać już muzykę lub dźwięk zdzieranej z szyb tektury. Żadnej z tych rzeczy jednak nie usłyszałem. Jedynymi dźwiękami, które mi towarzyszyły były silne powiewy wiatru i szelest tektury. Zaczynałem się niepokoić, wyobrażałem sobie, że wszyscy już się uwolnili i tylko ja stoję zawinięty i niczego nieświadomy. Po jakimś czasie usłyszałem jednak głos artysty, który prowadził nas przez cały spektakl. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ widownia stała za szybą. Słychać było jak się denerwuje, gdy światła nie zadziałały tak jak powinny lub kiedy w pewnej odległości pojawił się samochód i zaczął hałasować silnikiem. Wczułem się w swoją postać, każdy gest starałem się wykonywać spokojnie i w zwolnionym tempie. Na próbach niepokoiłem się, że zaśmieję się lub zestresuję, gdy zobaczę na widowni znajomą twarz. Okazało się, że praktycznie wcale nie widzieliśmy osób stojących za szybą. Widoczne były za to nasze odbicia, co pomagało w grze. Przygotowania i sam występ był dla mnie niezwykłą przygodą, którą zapamiętam na długi czas. Dopiero kiedy samemu jest się po tej drugiej stronie docenia się to, co robi aktor. Rozumie się, że myśli on w pewnym senie podwójnie – raz o swojej roli, a raz o przebiegu przedstawienia. Przez cały czas czułem, że jestem przygotowywany przez specjalistę i doświadczonego człowieka. Na za-
stę w przeświadczeniu, że nawet gdyby na zewnątrz rozpętał się jakiś atmosferyczny kataklizm, nic nie przeszkodzi nam w odegraniu spektaklu. Byliśmy gotowi na każdą ewentualność. Bartłomiej Zaleśkiewicz Kilka momentów podczas tych dwóch dni wspólnego działania zapamiętam na długo. Kiedy oklejaliśmy okna frontowej ściany w OdNowie, okazało się, LESZEK MĄDZIK WSPÓŁRACA OCZAMI AXEL że przygotowane wcześniej szablony nie pasują do każdeWspółpraca z profesorem Lesz- go okna. Minęła dobra chwikiem Mądzikiem była dla mnie la zanim zorientowaliśmy się, niezwykłą przyjemnością i nie- że ramy okienne nie są równe, zapomnianym przeżyciem, za ale stopniowo zwiększają swoco pragnę mu z tego miejsca je rozmiary. Mam nadzieję, że serdecznie podziękować. Cała lepsi byli z nas aktorzy aniżeli nasza piątka zgodnie przyznała, inżynierowie. Robiłam też spoże spodziewała się czegoś o dużo ro zdjęć i jedno z nich zauważył mniejszym kalibrze pod wzglę- Leszek Mądzik(nie mogłam się dem udziału, jaki będziemy mieć oprzeć pokusie podzielenia się w spektaklu. Na piątkowe spo- z instagramowiczami naszymi tkanie z profesorem przybyliśmy działaniami) i wyraził uznanie. w przekonaniu, że będziemy Wspaniała gra światłocienia – statystami, towarzyszącymi gru- powiedział. Było to dla mnie pie zawodowych aktorów. Ktoś czymś fantastycznym usłyszeć będzie drzewem, ktoś przejdzie od profesjonalnego scenarzysty w tle niezauważony. Nasze za- i fotografa takie słowa. skoczenie nie miało granic kiedy Podczas samego spektaklu usłyokazało się, że my ten spektakl szałam obok siebie kroki, a za stworzymy, że będziemy jego chwilę krzyk oświetleniowca „tu centralnym punktem. Odnio- nie ma fazy!”, światło co chwilę słam wrażenie, że żadne z nas gasło i zapalało się. Miałam wranie miało ani wtedy, ani później żenie jakby uznał, że faktycznie chwili zwątpienia, nie obawiało jestem częścią przyrody, biosię. A to przecież spektakl rozpo- rąc pod uwagę natężenie głosu, czynający jubileuszową Klamrę! które niemalże rozsadziło moje Leszek Mądzik potrafił wy- bębenki. O to nam przecież chokreować wspaniałą atmosferę dziło. wspólnego tworzenia, był otwar- Maski oraz kostiumy, w których ty na rozmowę, pytał nas o nasze graliśmy, były używane także wyobrażenia, nasze uwagi co do w innych spektaklach profesorealizacji. Czułam się bardzo bez- ra. To również dodało nam anipiecznie i pew- muszu, poczucia uczestniczenia nie, jakbym bra- w czymś większym, w czymś ła udział w takim niezwykle ważnym. Ciekawe japrzedsięwzięciu kie role współtworzyły te maski n i e j e d n o k ro t - wcześniej – przychodziło nam nie, a przecież do głowy. był to pierwszy Nastąpiło jeszcze wiele momenraz. Dzięki stara- tów wartych opisania, jednak niom profesora wydaje mi się, że Bartek w swopoczuliśmy się jej relacji ukazał je w fantastyczjak ktoś, kto jest ny sposób. w jak najbar- Pracę z profesorem Leszkiem dziej odpowied- Mądzikiem wspominać będę nim miejscu. z nieskrywaną radością. Jest to Nasz entuzjazm człowiek szalenie inspirujący. utwierdzał arty- Przebywanie w jego otoczeniu kończenie muszę też napisać, że przez ten cały czas niesamowicie zastanawiałem się jak to wyglądało od tej drugiej strony, oczami widzów.
4
wać? L.M.: Może i by się dało, ale mi chodziło przede wszystkim o podniesienie w tych spektaklach dynamiki. Tak jak mówiłem, są to głosy z offu – uprzednio nagrane. Na Monika Sieklucka scenie nie wystąpił żaden aktor mówiący na żywo. Potraktowałem te głosy jako kolejne dźwięki. P.K.: W spektaklu Bruzda po raz pierwszy pojawił się Pan na scenie LESZEK MĄDZIK jako osoba grająca. Występuje Pan SZTUKA PRZEMIJANIA tu w charakterze swego rodzaju
zakrawało w pewnych momentach o metafizyczność, której często brakuje w codziennych kontaktach z drugim człowiekiem. I to cenię najbardziej.
I PLASTYCZNOŚĆ FORMY
Paweł Kostrzewa: Przy pierwszych dwóch dziełach wystawianych dla sceny KUL-u jest Pan autorem scenariusza i scenografii, ale jeszcze nie reżyserem. Co sprawiło, że dopiero przy trzecim spektaklu – Wieczerzy – objął Pan również i tę funkcję? Leszek Mądzik: To słuszne pytanie. Na początku nie wierzyłem, że obraz może mieć jakąś dramaturgię, że może być reżyserowany. Dla mnie pierwsze moje obraz były niezależne, samodzielne. Należało nadać im pewien ciąg przyczynowo – skutkowy, by jedno wynikało z drugiego. Zaufałem moim dwóm kolegom (Joachimowi Lodkowi, reżyserowi Ecce Homo i Jerzemu Kaczorowskiemu, reżyserowi Narodzeń), którzy podjęli się reżyserii, ale już w spektaklu Wieczerza nie miałem wątpliwości, że powinienem sam od początku do końca mieć realny wpływ na to, co się dzieje na scenie. P.K.: Dwa spośród Pańskich spektakli: Skrzydło Anioła oraz Lustro są o tyle wyjątkowe, że pojawia się w nich słowo mówione. L.M.: Jeśli chodzi o Lustro, to pojawia się to słowo tylko z offu. Radziwiłowicz przeczytał fragment wiersza Schulza, jego głos został wtopiony w resztę dźwięków. Była to próba doświadczenia nowych rozwiązań. Chciałem sprawdzić, czy słowo może tu znaleźć swoje zastosowanie. Skrzydło Anioła również powstało z wykorzystaniem tekstu poetyckiego, tym razem księdza Wacława Oszajcy. P.K.: Te dwa spektakle miały być zatem pewnym eksperymentem czy może uznał Pan, że bez słowa po prostu nie da się ich zrealizo-
przewodnika dla czwórki bohaterów. Kojarzy mi się ten fakt z osobą Tadeusza Kantora, którym się Pan inspiruje. On także jako opiekun, narrator brał czynny udział w swoich przedstawieniach. Czy ma to jakiś związek? L.M.: Związku nie ma, choć można takowy przyjąć. Nie była to jednak potrzeba, by wejść w taką rolę, jaką sprawował Kantor. Dlaczego wystąpiłem? Bo chciałem obnażyć cały mechanizm swojej ekspresji jako twórcy; by pokazać jaki rodzaj napięć nami kieruje przy tworzeniu spektaklu. Poza tym chciałem spowodować coś na kształt stołu operacyjnego. Chciałem, by wszystkie elementy składowe spektaklu przygotowywane poza oczami widza zostały dobrze naświetlone. Widz mógłby wówczas zobaczyć jak tworzę za pomocą światła, koloru itd. Kiedyś zaprosiłem Andrzeja Wajdę, który zobaczył występ z tyłu sceny, z tego miejsca, w którym gramy. 5
Zaintrygował go cały ten mechanizm funkcjonowania scenografii, tego jak to wszystko działa, jak aktorzy się przemieszczają, co czynią. Mój występ w Bruździe miał za zadanie zaprosić widza do pokazania, jak w praktyce wygląda moja rola scenografa. P.K.: Mam wrażenie, że lubi Pan eksperymentować z nowymi formami. L.M.: Wie Pan, to pojęcie eksperymentu nie służy już szukaniu
nowego języka. Mając komfort, że ten język w jakiś sposób sobie wykształciłem, chciałbym smakować nowych doświadczeń i prób, które wzbogacą spektakl, ale nie wytworzą nowego języka porozumienia z widzem. Na ten moment jest to tylko pewna przygoda, zabawa formą i szukanie innych rozwiązań dla urozmaicenia i wzbogacenia widowiska. P.K.: Jako, że obchodzimy jubileusz Klamry, chciałbym cofnąć się do 2010 roku, gdy podczas tegoż festiwalu wystawił Pan z grupą studentów w ramach warsztatów spektakl Biesiada, który na dobrą sprawę został przygotowany na gorąco, w ciągu kilku dni. L.M.: Myślę, że spektakl ten się sprawdził. Znalazłem kontakt z młodzieżą, która odnalazła się w tej materii i szybko w nią weszła. Wspólnie przygotowaliśmy półgodzinny pokaz, który można by nazwać spektaklem. P.K.: Był pan zadowolony z tego
projektu? L.M.: Owszem. Był to jeden z warsztatów, w których czułem, że świetne porozumienie z uczestnikami dało owoc w postaci udanego widowiska. P.K.: Bardzo ciekawa forma przygotowania występu na zasadzie rozmów, wymiany zdań, myśli. L.M.: Interesuje mnie praca z młodzieżą w tym aspekcie. Wykładam na Akademii Sztuk Pięknych, mam tam swoją pracownię, więc kontakt z młodymi ludźmi jest dla mnie ważny. P.K.: Zauważyłem w pańskiej twórczości, że z łatwością przychodzi Panu ukazywanie negatywnych tematów i emocji, takich jak lęk, cierpienie czy choroba. Czy Panu jako artyście łatwiej jest ukazać na scenie te mniej przyjemne aspekty rzeczywistości? L.M.: O wiele trudniej jest wyrazić radość. Jest coś takiego w naturze człowieka, że kłopot, cierpienie, odchodzenie, lęk są bardziej na niego podatne i łatwiej jest mu te uczucia odtworzyć. Natomiast pojęcie szczęśliwości czy jakiegokolwiek innego stanu pozytywnego niekiedy może wydawać się podejrzane, mamy wątpliwości czy to co odczuwamy to istotnie uczucie pozytywne, czy może krótkotrwała, pozorna chwila szczęśliwości. Ale lęk przed tym, by nie stracić czegoś dobrego co posiadamy REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Kaźmierski
ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Iza Radtkowska, Monika Sieklucka, Monika Muchlado, Natalia Wójcik, Bartek Zaleśkiewicz, Kamil Syryczyński, Paweł Kostrzewa
jest zawsze podświadomie obecny i pewniej wyczuwalny. Dlatego może częściej zanurzam się w tych tematach trudniejszych, dotykających bardziej kłopotu niż satysfakcji. One mocniej nas inspirują, intrygują i doświadczają. P.K.: W pańskiej twórczości często pojawia się motyw przemijania, upływu czasu. Czy to jest to, czego się Pan najbardziej obawia? L.M.: Ja tym tematem zajmowałem się, kiedy byłem bardzo młody. Tematy odchodzenia, przemijania czy śmierci nie były dla mnie wówczas obecne, nie doświadczałem ich, jednak przeczuwałem siłę ich problemu w jakiś intuicyjny sposób. Czas ma to do siebie, że w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że spełni się ta rzeczywi-
stość, której człowiek stara się uniknąć. Może to wciąż prowadzi mnie do kolejnych refleksji, które wyrażam w teatrze i do szukania uboższych środków, lapidarnych, a nie ozdabianych dekoracyjnie. P.K.: Temat przemijania ewoluował w pańskiej twórczości na przestrzeni lat? L.M.: W temacie był ten sam, ale z wiekiem coraz bardziej się w niego zanurzałem. Jak ktoś kiedyś powiedział: ten kamień spada coraz szybciej. P.K.: W wywiadzie udzielonym podczas Klamry 2012 wyjawił Pan chęć stworzenia etiudy plenerowej w lasku za OdNową. W końcu się Panu udało. L.M.: Owszem, miałem taką ochotę od pewnego czasu. Wiedziałem, że przyjdzie taki moment, w którym dotknę tego pleneru i że uda się zdziałać coś z tym, co jest na zewnątrz. W następnym numerze ukaże się niezwykle inspirujący wywiad z jednym z założycieli Klamry, Jarosławem Kobierskim. Zapraszamy do lektury! Paweł Kostrzewa
FESTIWAL DOFINANSOWANY ZE ŚRODKÓW:
PATRONAT MEDIALNY:
KOREKTA: Monika Sieklucka KOORDYNACJA: Magdalena Szymańska ZDJĘCIA: Paula Gałązka
SKŁAD: Daria Murawska
WYDAWCA: ACKiS „Od Nowa”
PARTNERZY FESTIWALU:
Kod dostępu do wersji rozszerzonej: https://www.facebook.com/skt.umk/
6