XV Warsztaty Młodych Edytorów – Rabka-Zdrój 2018

Page 1

Warsztaty Mล odych Edytorรณw



Warsztaty Mล odych Edytorรณw



Warsztaty Mล odych Edytorรณw Rabka-Zdrรณj 2018

Krakรณw 2018


Spis treści dr hab. Klaudia Socha

Słowo wstępne 6 Natalia Rodzińska

Poezja wizualna. Rola typografii, tradycja, nowe kierunki rozwoju 10 Dariusz Piotrowiak

O problemach edytora pism Wacława Potockiego na przykładzie pracy nad Odjemkiem od „Herbów szlacheckich” 56

Koło Naukowe Edytorów UJ

Od redakcji 9 Katarzyna Szkaradnik

Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły. Od inspiracji do realizacji 34 Patryk Chłopek

Paryscy drymblasi. O wydaniu listów Michała Podczaszyńskiego 68


Weronika Rychta

Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego w świetle nowo odkrytych rękopisów 76 Magdalena Merchut

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie 110 Bibliografia 146

Joanna Hałaczkiewicz

Dzika kaczka i ogórki. Jak Stanisław Gliwa z Aleksandrem Jantą wydawali antologię poezji japońskiej 94 Weronika Pacholec

Praca ze źródłami, czyli kiedy brak staje się tematem 134


Klaudia Socha Uniwersytet Jagielloński

Słowo wstępne

Warsztaty Młodych Edytorów są już tradycją. Odbywają się już od wielu lat, zrzeszając ciągle młodych badaczy, zafascynowanych tekstem, książką, ilustracją... Ta fascynacja jest niezwyk­­le inspirująca, pozwala na nowo odkryć przyjemność, jaką czer-­ pie odkrywca zapuszczający się coraz dalej na nieznanej ścieżce. Ta możliwość podzielenia się wynikami badań pozwala także na zbudowanie relacji, gdyż nauka potrzebuje przepływu myśli, refleksji i doświadczeń. Często dopiero przedyskutowanie problemu prowadzi do jego rozwiązania, a opowiadanie innym o swojej pracy owocuje głębszą analizą i bardziej obiektywnym spoj­rzeniem na zagadnienie. Coroczne spotkania pozwalają także zorientować się, jakie tematy badawcze podejmują młodzi edytorzy z całej Polski. Co więcej, zwykle okazuje się, że choć pozornie zajmują się bardzo różnymi problemami, sięgają po teksty z odległych od siebie epok, wszyscy są edytorami, ludźmi dla których książka ma znaczenie szczególne. Dlatego dyskusje są takie ciekawe, otwierają nowe perspektywy i pozwalają zweryfikować swoje sądy. Są także pełne pasji, gdyż długa praca z danym tematem sprawia, 8

Klaudia Socha


że nabiera się doń bardzo osobistego, emocjonalnego stosunku. Dzięki tym spotkaniom uczestnicy mogą również poznać nowe prądy w edytorstwie, spróbować swych sił w czasie praktycznych warsztatów i porozmawiać o najciekawszych, a czasem i najtrudniejszych wyzwaniach w pracy edytora. Książka, którą otwiera niniejszy tekst jest pokłosiem jednego z takich spotkań. Zawiera teksty o bardzo różnej tematyce, wskazujące jak bardzo rozlegle są zainteresowania badawcze młodych edytorów. Obejmują nie tylko odległe od siebie epoki, ale i różne typy działań związane ze specyfiką każdego tekstu. Warto podkreślić wysoki poziom tych prac. Wnikliwe studia autorów pozwalają im obszernie omówić podstawowe problemy pojawiające się w przygotowanych edycjach lub w opracowywanych tematach badawczych, co stanowi niewątpliwie największą wartość merytoryczną płynącą z własnych doświadczeń młodych badaczy. Artykuły zawarte w tym tomie podzielić można na dwie grupy. Pierwsza z nich zawiera omówienie przygotowywanych edycji, ukazując typowe dylematy edytora związane z wyborem podstawy, skolacjonowaniem i opracowaniem tekstu oraz przygotowaniem komentarza. Wśród nich wymienić należy dwie prace, które łączy wspólny typ wydawanych dokumentów, jakim jest korespondencja. Dzięki tekstom Katarzyny Szkaradnik omawiającej przygotowania do wydania wyboru korespondencji Jana Wantuły oraz Patryka Chłopka piszącego o wydaniu listów Michała Podcaszyńskiego można dokładniej wejść w problematykę edycji tak szczególnego typu źródła, jakim jest list. Kolejne artykuły dotyczą edycji tekstów: Dariusz Piotrowiak przedstawił prace nad Odjemkiem od „Herbów szlacheckich”, a Weronika Rychta na przykładzie Parchatki Franciszka Dzierżykraja-­Morawskiego ukazała, w jaki sposób nowo odkryte źródło rękopiśmienne może zmienić decyzje edytora. Te dwa artykuły dotyczą przede wszystkim żmudnych, a nieraz bardzo trudnych prac nad teks­ tem, który powinien zostać oddany czytelnikowi w takiej formie, jaką wymarzył sobie autor. Edytor, stając się pośrednikiem, pragnie wydobyć pełny sens utworu i przedstawić go tak, by wybrzmiał i został zrozumiany mimo upływu lat. Dlatego też decyzje dotyczące wyboru podstawy, modernizacji pisowni, treści zawartych w komentarzu są niezwykle istotne. W tym kontekście bardzo ciekawa wydaje się również praca na pograniczu Słowo wstępne

9


takiego rozumienia edycji, a mianowicie Praca ze źródłami, czyli kiedy brak staje się tematem Weroniki Pacholec, która usiłowała odnaleźć rozproszone źródła dotyczące życia księżnej Marceliny Czartoryskiej. Druga grupa artykułów obejmuje teksty dotyczące różnych aspektów życia książki, na przykład procesu wydawniczego ukazanego na przykładzie wydania antologii poezji japońskiej przygotowanego przez Stanisława Gliwę i Aleksandra Jantę. Opis ich działań, przedstawiony przez Joannę Hałaczkiewicz pozwala zobaczyć jakie trudności i napięcia przeżywały wydawnictwa emigracyjne. W pracy Magdaleny Merchut prześledzić można zmiany dość specyficznego typu książki przeznaczonej dla dzieci i młodzieży, na przykładzie spacerowników po Krakowie. Ostatni tekst przywołuje problematykę poezji wizualnej, a jego autorka, Natalia Rodzińska ukazuje proces remediacji tego gatunku poetyckiego. Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że zgromadzone tu artykuły zainteresują czytelników i sprawią, że tematy edytorskie staną się bardziej przejrzyste i przyjazne.


Drodzy Państwo, niesamowitą radość sprawia nam oddanie w Państwa ręce zbioru artykułów, które wybrzmiały podczas xv Warsztatów Młodych Edytorów 2018 organizowanych przez nas w Rabce-Zdroju. Były to z pewnością inspirujące i kształcące w swojej różnorodności obrady – aby przekonać się o tym wys­tarczy zagłębić się w lekturze niniejszej publikacji. Konferencja wme jest wydarzeniem cyklicznym o ogólnopolskim zasięgu, a za jej kształt odpowiadają naprzemiennie edytorzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jest to niepowtarzalna okazja, by spotkać reprezentantów innych uczelni, wymienić myśli oraz doświadczenia, a także zdobyć nowe umiejętności, korzystając z warsztatów praktycznych. Podczas minionej edycji dołączyli do nas goście z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Uniwersytetu Gdańskiego, Uniwersytetu Mikołaja Kopernika oraz Uniwersytetu Śląskiego. Wysłuchaliśmy referatów o szerokim spektrum tematycznym: problemy dotyczyły typografii, tekstologii, historii książki, a także projektowania publikacji. Cenne okazały się także warsztaty. Sylwia Lis oraz Aleksandra Klich z Pracowni Mole przybliżyły nam współpracę redaktora i składacza, a mgr Iwona Grabska-Grudzińska odkryła przed nami rąbek tajemnicy elektronicznej reprezentacji danych tekstowych w html-u i tei. Pozostaje nam jedynie podziękować wszystkim, którzy zaangażowali się w organizację konferencji oraz przygotowanie publikacji, która jest jej zwieńczeniem. Bez pomocy tak wielu osób nie byłoby to możliwe! Życzymy przyjemnej lektury Koło Naukowe Edytorów uj


Katarzyna Szkaradnik Uniwersytet Śląski w Katowicach

Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły Od inspiracji do realizacji

Korpus, treść i lokalizacja Pragnę podzielić się w niniejszym szkicu doświadczeniami z pracy nad przygotowaniem do druku korespondencji Jana Wantuły (1877–1953) z Ustronia – niepospolitego chłopskiego bibliofila, publicysty, historyka Śląska Cieszyńskiego (zwłaszcza tamtejszego ewangelicyzmu), pomologa, działacza społecznego, narodowego i kulturalnego, hutnika i absolwenta jedynie trzyklasowej szkoły, a zarazem, jak go postrzegano, „samouka zadziwiającego świat naukowy i artystyczny”1. O istnieniu jego obszernego zbioru epistolarnego nadmieniał niemal każdy piszący na temat znajomości Wantuły z wybitnymi postaciami. Najobfitszą partię korespondencji stanowi ta prowadzona z publicystami, krytykami literackimi i myślicielami religijnymi Pawłem Hulką-Laskowskim i Karolem Ludwikiem Konińskim, z historykiem literatury oświecenia i śląsko­znawcą Tadeuszem Mikulskim, z działaczem robotniczym i ateistycznym mistykiem (potem filozofem marksistowskim) Janem Hemplem, a przede wszystkim z synem Andrzejem, późniejszym zwierzchnikiem Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. 12

Katarzyna Szkaradnik


← Okładka tomu omawia­ nego w artykule

Wśród osób kierujących listy do ustrońskiego bibliofila znajdują się również m.in. Julian Ochorowicz, Władysław Orkan, Jan Stanisław Bystroń, Zofia Nałkowska, Maria Wysłouchowa, Stanisław Pigoń, Wilhelm Feldman, Zofia Kossak-Szczucka, Jan Szczepański, Anna Kamieńska, Irena Krzywicka czy gen. Włady­ sław Bortnowski. Skromne fragmenty owej spuścizny wydano wcześniej drukiem, lecz przed kilkoma dekadami i głównie w niszowych periodykach typu „Rocznik Biblioteki Narodowej” czy „Biuletyn Informacyjny Zakładu Narodowego im. Ossolińskich”2; z kolei część korespondencji z Mikulskim ogłoszono Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

13


na łamach „Zarania Śląskiego”3. Redaktor i pisarz Wilhelm Szewczyk tak recenzował ten wybór: Listy teraz opublikowane zaostrzyły nasz apetyt na pełniejszy zbiór korespondencji Wantuły […], [która] pozwoliłaby na pełniejszą ocenę jego osobowości. Są to nie tylko listy piękne, ale i mądre, nie tylko o […] historii regionu, […] wielkich postaciach polskiej kultury duchowej, ale i o sobie. Wyłania się z tych […] wzmianek człowiek o wielkich, rzadkich wartościach intelektualnych i ludzkich4.

*Trafiła ona tam w dwóch turach, część przekazał bp Andrzej Wantuła, a część po jego śmierci Władysław Chojnacki5.

→→ Jan Wantuła w swoim pokoju bibliotecznym, 1932 rok

14

Pomysł szerszego upublicznienia tych zapomnianych materiałów zrodził się we mnie w trakcie pracy nad doktoratem poświęconym reprezentacjom historii w piśmiennictwie Jana Wantuły, Józefa Pilcha i Jana Szczepańskiego. Do listów pierwszego z nich zamierzałam odwoływać się w rozprawie raczej sporadycznie, jednak po zapoznaniu się z trzonem owej korespondencji (686 listów i kart pocztowych) umieszczonym w Biblio­tece Narodowej* szybko zrozumiałam, że rozpościera się przede mną terra incognita, a co więcej, że mam do czynienia z pasjonującą lekturą, której nie należy pozostawiać dla garstki specjalistów. Sam Mikulski przekonywał ustrońskiego bibliofila w 1950 roku: „Każdy list Pański, jak je znam i przechowuję, wart jest druku” [bn, sygn. iv 10317, t. 1, k. 116], musiałam wszakże dokonać wyboru spośród ok. 1200 jednostek, do których udało mi się dotrzeć. Oprócz Zakładu Rękopisów bn pochodzą one jeszcze z kilku zasobów: część zawierającą przede wszystkim wiadomości wymieniane między ks. Andrzejem Wantułą a ojcem posiada w domowym archiwum córka drugiego z synów głównego bohatera książki. Garść listów od niego zachowała się w Bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu w „Papierach Bolesława i Marii Wysłouchów” oraz w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej, a 56 listów do bibliografa Ludwika Brożka w Książnicy Cieszyńskiej. Na podstawie tego korpusu opracowałam tom, który w grudniu 2017 roku ukazał się pt. Zmieszany zapach książek i jabłek. Wybór korespondencji Jana Wantuły z lat 1899–1953, wydany przez ustrońską oficynę Galeria na Gojach przy współudziale Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego. Liczy on 42 arkusze wydawnicze i obejmuje Katarzyna Szkaradnik



210 listów i 25 kart pocztowych, które Wantuła wymienił z blisko 100 osobami, przy czym jego autorstwa jest tylko 65 wiadomości. Taka obfitość i różnorodność materiału wymagała skrupulatnego rozważenia zasad transkrypcji i poszczególnych elementów aparatu naukowego.

Selekcja, kolacjonowanie i układ treści Po powyższym wstępie wypada scharakteryzować szczegółowe rozwiązania edytorskie. Poniższy zarys został w zmodyfikowanej i rozbudowanej formie zamieszczony jako nota w książce, wcześniej zaś przedstawiony w trakcie xiv Warsztatów Młodych Edytorów zorganizowanych w Kazimierzu Dolnym jesienią 2016 roku. Okazało się jednak, że musiałam zweryfikować pewne założenia, a zawartość tomu kształtowała się dosłownie do ostatnich dni. W dalszej części artykułu opowiem zatem pokrótce o finałowych zmaganiach z przypisami i składem komputerowym (zagadnienia te przybliżyłam słuchaczom xv Warsztatów Młodych Edytorów w Rabce-Zdroju). Co się tyczy podstawy wydania, starałam się opierać na wspomnianych już oryginałach, lecz w przypadku listów autorstwa Wantuły dotarcie do większości wydaje się niemożliwe – albo zaginęły, albo pozostały z nich resztki rozproszone w zbiorach prywatnych. Dlatego nieocenione okazały się kopie w maszynopisie, sporządzone w 1967 roku i opatrzone spisem treści oraz indeksami przez regionalistę Jana Brodę, który ofiarował je Archiwum Muzeum Ustrońskiego w formie księgi pt. Listy [Jana Wantuły] do przyjaciół [sygn. mu/a/25 (jb)], złożonej ze 130 wybranych jednostek, skierowanych do kilkunastu osób (m.in. Włady­sława Chojnackiego i ks. Franciszka Michejdy). Spośród tych odpisów udało się skonfrontować z autografami tylko wiadomości do Brożka, a porównanie to wykazało zasadniczą wierność kopisty. Skolacjonowałam również z oryginałami opublikowane wyimki z kores­pondencji przechowywanej w Bibliotece Narodowej i w Bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, co w paru wypadkach pomogło ulepszyć przygotowywaną edycję, a zarazem sprostować błędy, które przytrafiły się nawet Ossolineum. Przykładowo zamiast „nam drogiego” w wyborze z 1956 roku wydrukowano „czasu drogiego”, zamiast „księżej sukmany” – „księżej suttany” [!], zamiast „słusznie woła Konopnicka” – „ślicznie woła Konopnicka”. 16

Katarzyna Szkaradnik


Sygnalizowana niekompletność zbiorów może martwić badacza-poszukiwacza, niemniej te dostępne okazały się na tyle obszerne, że nawet odrzuciwszy większość wiadomości dotyczących prozaicznych spraw codziennych czy suchych wypisów źródłowych, należało przeprowadzić gruntowną selekcję. Jan Trzynadlowski powiedziałby, że czytelnik obcuje w takim wypadku ze zbiorem epistolarnym wykreowanym (czyli takim, któremu ostateczny kształt nadał archiwista-edytor), w odróżnieniu od zbioru naturalnego (kształtującego się w porządku biograficznym korespondentów)6. Oczywiście owa kreacja-selekcja­ zawsze w znacznej mierze jest intuicyjna; ważne, by miała swoje uzasadnienie. Udostępniona korespondencja powinna odzwierciedlać wielo­barwność i złożoność postaci Wantuły, tworzyć wizerunek reprezentatywny dla różnych okresów i sfer jego życia. Z drugiej strony, warto pamiętać, że ze względu na intymny charakter epistolografii jej publikacja wzbudza nieodmiennie obiekcje – zarówno w przypadku postaci osadzonych w środowisku lokalnym, jak i osób publicznych, czego dowodzi chociażby dyskusja nad kompletnym wydaniem listów Sienkiewicza. Wszak – jak zaznaczał Julian Krzyżanowski – „Korespondencja […] prywatna zawsze ukazuje człowieka, nawet największego, w wymiarach bardzo ludzkich, togę zastępuje szlafrokiem, a sandały z brązu pantoflami”7. Omawiany tom omija te problemy, ponieważ nie jest edycją zupełną, a Wantuła i jego partnerzy epistolarni incydentalnie wzmiankowali o sprawach najbardziej osobistych. Przede wszystkim więc upublicznione listy odkrywają jego poglądy i motywy oraz stosunki, jakie łączyły go z pisarzami, myślicielami, innymi bibliofilami, badaczami literatury, historykami, księżmi ewangelickimi (także z dzisiejszego Zaolzia), redaktorami czasopism, przedstawicielami różnych instytucji i organizacji. W tym miejscu wyłania się problem układu treści. Po gruntownym rozważeniu kilku potencjalnych rozwiązań zdecydowałam się przyjąć układ mieszany, personalno-chronologiczny, tzn. posegregować wiadomości według korespondentów (oraz „wtasować” w siebie zgodnie z datami te, których Wantuła był nadawcą, i te, które otrzymał), a całostki takie uporządkować według daty pierwszej z przytoczonych jednostek. Oznacza to pewną arbitralność, np. korespondencja z kimś mogła się rozpocząć Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

17


w 1906 roku, ale pierwszy cytowany list pochodzi z 1913 roku, co przesądza o miejscu danej partii listów w tomie. Dzięki takiemu układowi udało się jednak oddać specyfikę relacji chłopa-bibliofila z poszczególnymi osobami – poprzedzić każdy zestaw nie tylko notą biograficzną, lecz również charakterystyką konkretnej znajomości i jej rozwoju w świetle innych materiałów. Ów rozwój (choćby przejście w tytulaturze od „Wielce Szanownego Pana” do „Drogiego Przyjaciela”) czytelnik może śledzić zwłaszcza wówczas, gdy prezentowana jest większa liczba wiadomości, co niestety nie zawsze było wykonalne. Najbardziej wymowne wydają się zestawienia dwóch listów od danego nadawcy – sprzed ii wojny światowej i z okresu powojennego, kiedy to Wantuła często usiłował odnowić kontakt i poznać losy dawnych znajomych, które na ogół okazywały się dramatyczne. Chociaż zastosowany układ skutkuje zatarciem chronologii życiorysu głównego bohatera książki, widać w nim zmianę dominanty jego zainteresowań. W pierwszej połowie tomu przeważa oblicze gorliwego samouka, działacza narodowego, społecznego radykała i wolnomyśliciela. Warto dodać, że w związku z tym zastrzegał on, zwracając się do Mikulskiego wiele lat później: „Co do listów od Niemojewskiego [redaktora „Myśli Niepodległej” – przyp. K.S.]: wolałbym, by za życia te listy do mnie pisane nie były drukowane” [bn, sygn. iii 10316, k. 19] – miał zatem świadomość wagi swej korespondencji i uważał za prawdopodobne jej opublikowanie. W drugiej części Wantuła jawi się jako człowiek dojrzalszy, poświęcony sprawom naukowym i literackim; na ten okres przypada większość jego cennych znajomości, bardziej też uwidacznia się tu pogłębiana z wiekiem erudycja oraz wytrawność sądów o literaturze. „Jego listy pełne są rasowej bibliofilskiej uciechy”8 – przekonywał Koniński w antologii Pisarze ludowi, a analizowany tu wybór pozwala to zweryfikować.

Transkrypcja tekstu Niemal cała zachowana korespondencja przetrwała w dobrym stanie. Jeśli chodzi o czytelność autografów, to pismo Wantuły jest względnie wyraźne i choć kwalifikacja pewnych liter budzi wątpliwości, łatwo się z jego charakterem oswoić. Ponieważ jednak edycja ta obejmuje wielu nadawców, odszyfrowanie treści niektórych listów wymagało benedyktyńskiej pracy, co szczególnie dotyczyło wiadomości od Konińskiego, który 18

Katarzyna Szkaradnik


← Karta pocztowa od Pawła Szczepańskiego, ojca Jana, szwagra Wantuły, nadana pocztą polową w 1917 roku ↓ Edukacyjna karta pocz­ towa wydana przez Sto­­warzyszenie Absolwen­ tów Szkoły Rolniczej w Cieszynie, wysłana do Wantuły przez ks. Franciszka Michejdę z Nawsia na Zaolziu w 1905 roku

↑ Jedna z kart pocztowych wysłanych do Wantuły przez Juliana Ochorowicza, 1905 rok ← Pierwsza strona jednego z listów Wantuły do Tade­ usza Mikulskiego, 1950 rok


zresztą żalił się bibliofilowi na wygląd własnych notatek, poczynionych w trakcie pobytu u niego w Ustroniu w 1931 roku: „Niestety mam pismo niewyraźne i sam nie mogę wszystkiego odczytać!” [bn, sygn. iv 7601, t. 3, k. 28]. Pouczającą ilustrację tego, jakie wypaczenie sensu niesie ze sobą błędna lekcja, daje porównanie z oryginałem cytowanej w Pamiętnikach Wantuły treści kartki od autora Nox atra. Otóż fragment, w którym Koniński w 1939 roku ubolewał nad swoją nieprzydatnością – jako człowieka ciężko chorego – w czasie spodziewanej wojny, we wspomnieniach tych kończy się konkluzją: „nie warto wegetować”9, podczas gdy de facto nadawca napisał: „niewesoła perspektywa”. Nie trzeba dodawać, że z lekcji Wantuły czytelnik może wnios­ kować, iż ma do czynienia z desperatem u progu samobójstwa. By przysposobić do druku teksty pochodzące z różnych okresów i od różnych osób, nieodzowne okazały się wielorakie zabiegi redakcyjne. Jak zawsze do głosu doszedł problem wyważenia proporcji między rolą informacyjną i czytelnością korespondencji a rolą śladu autora i świadectwa czasu. Pewnych trudności nastręczyła choćby modernizacja pisowni i interpunkcji, tak by nie zatracić osobliwości języka poszczególnych piszących. Czy np. nie sprawia wrażenia arbitralnej decyzja redaktorów korespondencji Heleny Modrzejewskiej: „W nienaruszonej postaci pozostawiono listy Piotrowskiego, Bielawskiego czy Szuberta – są tak szczere i naiwnie wzruszające, że nie wolno ich zmieniać”10? Można by zapytać, według jakiej skali szacowano „szczerość” bądź „naiwność”. Sama jednak zdecydowałam się zachować nieortograficzną, fonetyczną pisownię w listach od osób niewykształconych, lecz nie z powodu wywoływanych przez nie uczuć, tylko ze względów poznawczych. Niemniej zasadniczo uwspółcześniałam ortografię, starając się zachować indywidualne cechy stylu, czego wynikiem jest występowanie różnych form tych samych zwrotów oraz sformułowań niefortunnych gramatycznie lub stylistycznie. Szczególnie w przypadku listów Wantuły uwidocznił się problem licznych myślników, stosowanych nie tylko dla wyodrębnienia wtrąceń, ale też dla zaakcentowania słowa albo w funkcji pauzy od­ dechowej. Nie chciałam doprowadzić do sytuacji, jaka zaistniała np. w wydaniu listów Bolesława Micińskiego i Jerzego Stempowskiego: „Znaczną zatem część owych pauz zlikwidowano, zastępując je przecinkami, dwukropkami bądź średnikami, wiele jesz20

Katarzyna Szkaradnik


cze jednak pozostawiono, jako interpunkcyjną »osobliwość«”11. Rzuca się tu w oczy brak jasnego kryterium podziału myślników na akceptowalne i przeznaczone do usunięcia. W przygotowywanym tomie zachowałam je właściwie bez ingerencji, nawet kiedy np. rozpoczęte myślnikiem wtrącenie kończy przecinek, chyba że położenie któregoś absolutnie zaburzało sens zdania. Bez sygnalizowania poprawiłam oczywiste błędy ortograficzne i literówki, ale jeśli niepoprawny czy nietypowy zapis może być w jakiś sposób znaczący, poprzestałam na wskazaniu (wykrzyknikiem w nawiasie), że owa forma pozostaje w zgodzie z oryginałem. Jest to szczególnie istotne wówczas, gdy domniemany błąd (typu „bóty”) stanowi formę lokalną („gwarową”), a zatem znamię stylu autora. Naturalnie, tym bardziej odnosi się to do pomyłek rzeczowych, które wyjaśniłam w przypisach. Modernizacja ortografii dotyczyła głównie zasad ustalonych na mocy konwencji; w tym wypadku zmiana służyła poprawie czytelności, lecz nie naruszała specyfiki języka nadawcy, np. w zapisie skrótów (m.i. → m.in.). Uwspółcześniłam nazwy własne imprez, instytucji i stowarzyszeń, dawniej zapisywane w cudzysłowie i tylko z pierwszym członem wielką literą; podobnie z innymi zastosowaniami wielkiej lub małej litery. Natomiast pozostawiłam – mimo iż narażam się na krytykę, gdyż utarta praktyka jest odmienna – dawną końcówkę narzędnika i miejscownika „-em”, „-emi”, kierując się wyjątkowym znaczeniem tej formy dla Wantuły. W 1947 roku, już ponad dziesięć lat po ujednoliceniu przepisów w tej materii, bibliofil żalił się Brożkowi na zmiany, jakich dokonano w jego gawędzie historycznej: Poprawili na dzisiejszą pisownię, ja zostawiłem tak, jak było przed 30 laty napisane. Chodzi o 6 czy 7 przypadek, w miejscu „e” jest „y”. Ja najraczej używałem pisowni lwowskiej, ta mi najlepiej odpowiadała. A ile to było tych pisowni! Krakowska, lwowska, warszawska, no i poznańska. I ciągłe swary o to e, y, j, i, s, z czy jakieś zrostki-przedrostki. Niech Pan przejrzy prasę cieszyńską, nie wszyscy pisali po krakowsku [sygn. mu/a/25 (jb), l. 19, s. 29]. O tym, że nie chodziło jedynie o sentyment nieistotny dla meritum, świadczy fragment listu Wantuły do Mikulskiego Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

21


z 1949 roku, w którym spontaniczne użycie głęboko zakorzenionej ortografii odzwierciedla emocje nadawcy: „Czemu by Polak musiał być tylko rz[ymskim] k[atolikiem], a nie mógł być czemś inszem? (Przepraszam, że napisałem starą pisownią)” [zzjik, s. 356]. Owej pisowni bibliofil trzymał się konsekwentnie. Generalnie więc zastosowałam się w tym zakresie do wska­ zówek Konrada Górskiego, który w przedmowie do korespondencji Marii Konopnickiej objaśniał: Właściwości języka pisarzy są wiernie oddane […]. Zachowujemy różne wykolejenia składniowe, powstałe skutkiem pośpiechu w pisaniu i niepoprawione przez autorów. Wypadki te sygnalizujemy za pomocą wykrzyknika w nawiasie [!], ewentualnie uzupełniamy brakujące słowo, umieszczając je w kwadratowym nawiasie. Interpunkcj[ę] […] staramy się […] uzgodnić z obowiązującą obecnie, ale przy jednoczesnym poszanowaniu indywidualnych skłonności autorskich. Dodajemy więc znaki brakujące, ale nie usuwamy zbytecznych ze stanowiska dzisiejszych przepisów12.

Komentarze Co się tyczy datacji, pozostawiłam ją w formie oryginalnej, uzupełniwszy brakujące cyfry lub miejscowość w nawiasie kwadratowym. Każdą jednostkę epistolarną opatrzyłam metryczką wskazującą jej lokalizację, a w przypadku oryginałów charakteryzującą papier, atrament, wymiary arkusza, liczbę zapisanych stron, stan zachowania, dopiski. Oddaje to przynajmniej do pewnego stopnia specyfikę praktyk piśmiennych, w kwestii których Paweł Rodak przypomina: Warunkiem [rekonstrukcji takich praktyk – przyp. K.S.] jest […] wzięcie pod uwagę nie tylko i nie przede wszystkim tekstowej warstwy rzeczy pisanych, ale również ich warstwy materialnej. Dlatego tak ważne jest docieranie do oryginalnych materialnych korelatów praktyk piśmiennych, a nie pozostawanie jedynie na poziomie wydobytego z nich i przeniesionego do postaci drukowanej tekstu. Rzecz pisana w swej materialności skrywa bowiem mnóstwo bezcennych informacji13. 22

Katarzyna Szkaradnik


Chodzi nie tylko o interesujące widokówki czy banalne ślady po kawie, lecz nawet o tak druzgocące dla edytora odkrycia, jak wycięcie przez kogoś nadrukowanych znaczków m.in. z kilku pocztówek wysłanych przez samego Ochorowicza. Faktograficzny charakter listów sprawia, że wymagają wielu komentarzy – w sumie sporządziłam około 2000 przypisów. Postarałam się o wyczerpujące uwagi do wszystkich miejsc, które mogą być niezrozumiałe, nieraz też posłużyłam się fragmentami innych listów i artykułów Wantuły jako kontekstem prezentowanej treści, tym bardziej że książka stanowi zapewne jedyną okazję, by ujrzały one światło dzienne po raz pierwszy lub mniej więcej po stuleciu od publikacji w regionalnych gazetach. W tekście występuje sporo wyrażeń z cieszyńskiego narzecza, którymi ustroński bibliofil zazwyczaj posługiwał się celowo; także część jego korespondentów stosowała je w ten sposób, co niekiedy skutkowało zagadkami. Ponieważ młody historyk Andrzej Pilch na końcu listu z 1951 roku umieścił pod swym nazwiskiem adnotację: „»pierwsza woda z pieczek« – Kolarczyków »spod Łopusty«” [zzjik, s. 433], należało wytłumaczyć, że po cieszyńsku „pieczki” to suszone owoce, a nadawca parafrazuje frazeologizm „dziesiónto woda z pieczek” odnoszący się do dalekich krewnych – „pierwsza woda” wskazuje na bliskie pokrewieństwo. Kolarczykowie byli krewnymi Wantuły, „łopusta” zaś to w miejscowym narzeczu określenie śluzy (tu chodzi o jedną ze śluz na ustrońskiej Młynówce, koło której mieszkała owa rodzina). Bez wnikliwego komentarza nie mogły się też obyć aluzje rzucające światło na osobowość Wantuły. W 1951 roku relacjonował on Mikulskiemu: „Mam w Krakowie dużo znajomych, i ci się mną zaopiekowali – »abym idąc – na ostry kamień nie uderzył nogą…«” [zzjik, s. 369]. Cudzysłów wokół końcowej frazy odsyła oczywiście do przekładu Psalmu 91. dokonanego przez Jana Kochanowskiego i znanego jako pieśń Kto się w opiekę odda Panu swemu… Ale równie ważne było dodanie, że nadawca – o czym napomknął w Pamiętnikach – nucił tę pieśń, gdy wracał samotnie nocami piętnaście kilometrów z pracy w hucie w Trzyńcu do Ustronia. Znamienne i godne odnotowania bywa też to, co napisane wprost zostało… ocenzurowane. W liście pisarza Jana Dobra­ czyńskiego pada aluzja do tomu opowiadań Zofii Kossak o Śląsku pt. Nieznany kraj, który miał zawierać fragment dotyczący Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

23


Wantuły, nie potrafiłam go jednak odszukać. Okazało się, że opowiadanie to (Wilia w Nawsiu, poświęcone pobytowi Legionów Piłsudskiego na Śląsku Cieszyńskim) znajduje się tylko w pierwszym wydaniu, w wydaniach powojennych usunęła je cenzura. Podobnie w korespondencji z Mikulskim ogłoszonej w 1971 roku w „Zaraniu Śląskim”. Kiedy bohater książki opowiadał o lekturze przedwojennych czasopism, kropkę postawiono po słowach: „Co za bogactwo treści! Urozmaicenie tematów”. Tymczasem Wantuła kontynuował: bez tego cygaństwa propagandowego. […] Czytam takie artykuły, które by dziś nie przepuszczono […]. Chciałoby się pewne rzeczy wyciąć z „Wiad[omości] Liter[ackich]” i przesłać autorom: Wtedy pisaliście tak prawdziwie – jakżeż można się tak zaprzedać…? „Dla chleba, panie, dla chleba”?... Czy ze strachu, aby ich nie karano, aby im nie wypominano, że pisali przed wojną inaczej? [zzjik, s. 367] Oczywiście niezbędne było zasygnalizowanie w Zmieszanym za­ pachu…, że fragment ten opuszczono w pierwodruku. Wyjaśnienia domagały się nawet kwestie na pozór zrozumiałe. Gdy młoda znajoma sędziwego już Wantuły, Danuta Kucharska-Zarzycka, wyznawała: „Specjalnie zmartwiły mnie owe wieści »o pogodzie«, bo o pogodzie zwykle mówią sobie ludzie, którzy nie mają nic do powiedzenia, a taka rola wyznaczona mi przez Pana dziwnie mnie zabolała” [zzjik, s. 445], musiałam sprostować, że adresat właśnie z bliskimi nieraz dzielił się informacjami o pogodzie, która była dla niego istotna jako dla poważnego sadownika. O konieczności zachowania czujności wobec pierwszych skojarzeń przekonałam się niejednokrotnie. „O słowniku Zawilińskiego dowiem się i doniosę” – zapewniał w liście z 1931 roku Koniński. Można by założyć, że chodzi o popularny Dobór wyrazów. Słownik wyrazów bliskoznacznych i jedno­ znacznych z 1926 roku, gdyby nie zachowana również kartka pocztowa z księgarni Gebethnera i Wolffa, o treści: „Według informacji otrzymanej od p. dyr. Zawilińskiego komunikujemy uprzejmie, że słownik słowacko-polski jeszcze nie jest wydany”. Najprawdopodobniej ostatecznie słownik taki w ogóle się nie ukazał, dlatego próżno szukać o nim danych w bibliografiach. 24

Katarzyna Szkaradnik


W tego rodzaju poszukiwaniach pomocny okazał się Katalog Zbiorów Polskich Bibliotek Naukowych nukat; choćby kiedy fizyk z Lublina Armin Teske informował w liście bez daty: „Ośmielam się załączyć broszurę przeze mnie napisaną, która wyszła kilka tygodni temu” [zzjik, s. 425]. Posiłkując się zestawieniami dostępnymi w Internecie oraz w świetle stwierdzenia: „Nie wchodziłem też w problematykę fizyki nowszej o naturze światła”, wolno byłoby przyjąć, że mowa o broszurze Światło ma naturę falową. Tyle że została ona wydana w 1948 roku, a w liś­ cie wzmiankowane jest wspomnienie Wantuły o Ochorowiczu, które zamieściły „Zeszyty Wrocławskie” w 1950 roku. Dopiero nukat pozwolił ustalić, że ukazała się wówczas broszura Teskego Światło uporządkowane: polaryzacja, niemniej jest prawdziwym białym krukiem i próżno szukać jej w pozostałych bibliografiach. Inny kłopot wystąpił z Józefem Buchtą z Pogwizdowa, nadawcą karty pocztowej z 1937 roku, na której w imieniu właściciela majątku pod Wieliczką pyta o tytuł pewnej broszury. Z pozoru chodzi o inżyniera rolnika i weterynarza, naczelnika Wydziału Produkcji Zwierzęcej Śląskiej Izby Rolniczej, który z racji zawodu mógł znać rzeczonego posiadacza folwarku, w dodatku tylko on występuje w Słowniku biograficznym ziemi cieszyńskiej, a i daty życia się zgadzają. Tymczasem Buchta miał imiennika, zapewne spokrewnionego z nim nauczyciela z tej samej wioski, tyle że do jakichkolwiek wiadomości o nim trudno dotrzeć. Na jego trop naprowadziła mnie adnotacja na stronie adresowej owej karty, gdzie nadawca pod swoim nazwiskiem dopisał: „em[erytowany] kierownik szkoły”. Warto też przytoczyć anegdotę, dzięki której można sobie uzmysłowić, iż mimo sięgania do rozmaitych źródeł edytor zdany jest także na przypadek. Otóż jeden z opublikowanych listów napisał w 1934 roku porucznik Michał Patryas z Leszna, lecz nie potrafiłam zrekonstruować okoliczności, w jakich poznał ad­ resata. Domniemywałam, że przyjechał do Ustronia na urlop, a ponieważ interesował się, jak wynika z treści, historią „kresów południowych”, skierowano go do Wantuły – stąd znajomość i późniejszy list. Natomiast w rzeczywistości nawiązali kontakt za sprawą Wincentego Lutosławskiego, który rok wcześniej przyjechał z wykładami do leżącego nieopodal Ustronia Dzięgielowa. Wiedziałam, że Wantuła słuchał owych wykładów, ale nie przypuszczałam, że uczestniczył w nich również wspomniany Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

25


porucznik (w liście nic nie wskazywało na taki trop, w dodatku wojskowi stereotypowo wydają się ludźmi twardo stąpającymi po ziemi i sceptycznymi wobec wywodów filozofów idealistów). Sedno zaś w tym, że natrafiłam na ów ślad przypadkowo tuż przed oddaniem książki do recenzji – w poszukiwaniu całkiem innej informacji wertowałam autobiografię Jeden łatwy żywot Lutosławskiego (także korespondującego z Wantułą) i zauważyłam wzmiankę o Patryasie jako jednym z wiernych wychowanków założonej przez niego Kuźnicy Wychowania Narodowego.

Niuanse wydobyte przez recenzentkę Niezwykle cenne i ważne okazuje się znalezienie odpowiedniego recenzenta. Tu trzeba nadmienić, że istotnym wątkiem korespondencji jest luteranizm na Śląsku Cieszyńskim; zresztą mniej więcej szóstą część całej spuścizny stanowią listy wymieniane przez Wantułę ze studiującym teologię synem Andrzejem. (Notabene, szerzej znanym z prozy Jerzego Pilcha jako ubóstwiany przez niego Biskup). W sprawach konfesyjnych należy być szczególnie wyczulonym na niuanse. Tam, gdzie bohater książki pyta syna, czy pierwsze nabożeństwo odprawiał w rewerendzie, zrobiłam przypis słownikowy, że to dawna nazwa sutanny, i dopiero recenzentka uświadomiła mi, że księża ewan geliccy noszą togi. Z drugiej strony, oczywistością dla niej było znaczenie pojęcia „zborownik”, pozostawiłam jednak przypis, gdyż takie hasło nie występuje w słowniku pwn, a nawet sam „zbór” bywa rozumiany przez katolików opacznie (na co skąd­ inąd nieraz zżymał się autor Wielu demonów).W biogramach dwóch korespondentów Wantuły z innych regionów pojawia się epizod konwersji, lecz nie wynikała ona ze wzrostu popular­ności ewangelicyzmu; po sprawdzeniu za radą recenzentki obu przypadków wyjaśniłam, że do zmiany wyznania doszło w związku z rozwodem. Zostałam też pouczona, żeby zamiast krótszego i jednoznacznego tytułu „pastor” – choć posługiwali się nim w listach zarówno sami księża, jak i Wantuła – stosować wszędzie sformułowanie „duchowny ewangelicki”. Recenzentka tłumaczyła: „Określenia »pastor« używają raczej katolicy, by odróżnić księży własnego wyznania od ewangelickich (którym ten tytuł według nich nie przysługuje)”. Ów przykład przypomina, że nasze komentarze nawet mimowolnie uwikłane są w pewną politykę. Jeszcze jaskrawszą tego 26

Katarzyna Szkaradnik


ilustrację może stanowić rozdźwięk, jaki powstał między mną a recenzentką co do lokalnego narzecza. Pierwotnie opatrzyłam miejscowe formy kwalifikatorem „gwar.”, ale nie zastąpiłam go sugerowanym „śl.”, ponieważ część leksyki i swoistości fonetycznych jest wyłącznie cieszyńska, inna niż na Górnym Śląsku. Zdecydowałam się w końcu na kwalifikator „reg.”, zazna­czywszy w wykazie skrótów, że jeśli nie wskazano inaczej, odnosi się on do mowy cieszyńskiej. Jednak chociaż regionalizmy bądź co bądź mają wyższą rangę niż dialektyzmy, przyjęty kwalifikator wzbudził zastrzeżenia recenzentki, gdyż neguje autonomię śląszczyzny. Podobne obiekcje wywołało kilka sformułowań z komentarzy, np. wzmiankę o pewnym artykule jako o znakomitym przykładzie „stylizacji gwarowej” pod wpływem krytyki zmieniłam na przykład „celowego wykorzystania mowy cieszyńskiej”. Pragnęłam podkreślić, że Wantuła nie posługiwał się miejscowym narzeczem bezrefleksyjnie, że biegle operował językiem ogólnym i potrafił „przełączać kody” – a w omawianym artykule wręcz nagromadził lokalne formy, ponieważ była to interwencyjna korespondencja prasowa, w której wcielał się w beskidzkiego górala. Wątpliwości recenzentki wzbudziła też zaczerpnięta ze Słownika biograficznego ziemi cieszyńskiej informacja, że poeta Jan Łysek stosował w swych utworach „gwarę góralską”, co ostatecznie zastąpiłam sformułowaniem „podania i język górali beskidzkich”. Analogicznie, jeśli chodzi o „pisarstwo samorodne” w biogramie pracowniczki Biblioteki Śląskiej Jadwigi Kucianki – określenie to padło jednak w tytule zorganizowanej przez nią wystawy. W przywołanych kontrowersjach uwidacznia się więc problem statusu danego narzecza bądź języka oraz innych elementów lokalnej kultury i ich konotacji, a jeszcze bardziej newralgiczne są kwestie związane z historią. Ilekroć wspominam w komentarzach o tzw. Zaolziu – czyli części Śląska Cieszyńskiego przydzielonej w 1920 roku Czechosłowacji – musiałam dopilnować, żeby dodać „dzisiejszym”, ilekroć mowa o czasach sprzed tej daty. Recenzentka uczuliła mnie, by ostrożnie posługiwać się pojęciem „Polska”, nie tylko z wiadomej racji nieistnienia takiego państwa w xix stuleciu, lecz przede wszystkim dlatego, że Śląsk znajdował się poza granicami Polski już od wieku xiv. Z kolei przy sformułowaniu „działacz narodowy” musiałam każdorazowo doprecyzować, o jaki naród chodzi, na Śląsku bowiem Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

27


nie było to oczywiste. Zresztą obcując z pismami Wantuły – zaanga­żowanego w krzewienie polskiej świadomości narodowej i żywiącego awersję do separatystów (według niego: „renegatów”) – nietrudno przejąć jego narrację w odniesieniu do tego ruchu, skupionego w Cieszyńskiem wokół Józefa Kożdonia i nazywanego (od pisma „Ślązak”) ślązakowskim. Na życzenie recenzentki zmieniłam więc w komentarzach określenie dotyczące programu ślązakowców z „antypolskie” na „proniemieckie” (choć drugie stanowisko pociągało tu za sobą pierwsze). Przy czym za ogromnie wartościową dla mnie i czytelników uważam jej informację, że Paweł Szczepański – ojciec znanego socjologa Jana, a zarazem szwagier i przyjaciel Wantuły, któremu w trakcie i wojny światowej wysyłał pocztą polową wiadomości spod Lwowa – także należał do zwolenników Kożdonia. Rzuca to intrygujące światło na ich relację i pokazuje, że nawet demonizowanych ślązakowców bohater książki nie potępiał w czambuł. W przypadku Śląska należało też np. precyzyjnie wy­jaśnić powody przyjmowania przez mieszkańców w czasie wojny iii grupy na volksliście, czyli niemieckiej liście narodowej. À propos realiów wojennych, wymuszały one na Wantule i jego korespondentach posługiwanie się mową ezopową, zwłaszcza gdy listy kursowały między Śląskiem a Generalną Gubernią i podlegały kontroli. W ostatnich miesiącach wytłumaczyłam więc jeszcze m.in. enigmatyczne zdanie z listu Hulki-Laskowskiego: „Myślałem o tym krótkowzrocznym bracie Doktora [czyli Andrzeja Wantuły, który był już doktorem teologii – przyp. K.S.], że został powołany do spraw i rzeczy, do których się ani jego oczy, ani cała natura nie nadają” [zzjik, s. 186–187]. Chodzi o powołanie owego brata, mimo dużej wady wzroku, do wojska niemieckiego (wkrótce potem odesłano go do domu).

Liczba i rozmieszczenie przypisów oraz skład Odnośnie do występujących w listach postaci, trafną sugestią było uzupełnienie not biograficznych osób pochodzących ze Śląska Cieszyńskiego o miejsce urodzenia i wyznanie, gdyż są to dane istotne szczególnie dla tamtejszych czytelników. Co się tyczy nazwisk szerzej znanych, za bardziej zasadne uznałam biogramy obszerniejsze (w przypadku literata np. uwzględniające opinię Wantuły) niż zdawkowe, nic niewnoszące przypisy w rodzaju: „Maria Dąbrowska (1889–1965) – pisarka”. 28

Katarzyna Szkaradnik


Z całkiem innych powodów przypisy stanowiły główny problem w trakcie finalizacji prac nad książką. Aż do rozpoczęcia składu czekała na rozstrzygnięcie sprawa ich lokalizacji. Jak wiadomo, bodaj najlepszym, a w każdym razie najczęstszym rozwiązaniem jest umieszczanie przypisów po każdym liście; komasowanie ich na końcu okazuje się w obszerniejszych tomach nieporęczne. W przypadku omawianej publikacji ich charakter, liczba i długość przesądziły o usytuowaniu bezpośrednio pod komentowanym fragmentem, czyli na dole strony, z uwagi na wygodę czytelnika, który musiałby wertować książkę co dwie linijki. Wprowadziłam również ciągłość (a zarazem przejrzystość) numeracji ze względu na częstość odesłań między przypisami i ułatwienie odbiorcy poruszania się wśród nich w porównaniu ze wskazaniami typu „zob. list nr 129, przypis 7”. Bez wątpienia zbyt duża liczba przypisów wpływa na nieczytelność (pierwotnie całość zawierała ich około 2300), ponadto czterocyfrowe odnośniki bardzo poszerzają spacje międzywyrazowe, co oczywiście źle wygląda, a w dodatku każdy przypis zabiera sporo miejsca na stronie. Dlatego jeśli w obrębie jednego zdania bądź linijki pojawiają się co najmniej dwie kwestie wymagające objaśnienia – zwłaszcza jakoś ze sobą związane – to w celu zachowania przejrzystości tekstu i niemnożenia bytów ponad potrzebę komentarze zostały umieszczone we wspólnym przypisie i odseparowane od siebie pauzą. Efektem ubocznym takiego posunięcia była jednak niemożność zastosowania wszystkich dobrych praktyk edytorskich dotyczących unikania tzw. bękartów i szewców oraz równomiernego rozkładu światła nad przypisami – jeśli nie chcemy dzielić długiego przypisu pomiędzy kolumny, pociąga on za sobą tekst główny na tę stronę, na której sam się zmieści. Tam, gdzie wydawały się niekonieczne, pousuwałam też wykrzykniki w nawiasach, podkreślające, że dana forma, osobliwa lub niepoprawna, jest identyczna z oryginałem. Pozostawiłam ów znak wyłącznie w miejscach, w których czytelnik może sądzić, że ma do czynienia z lapsusem przepisującego. Największy rozziew między pierwotną wizją a realizacją projektu nastąpił na etapie składu. Chociaż częściowo ostylowałam tekst w Wordzie, InDesign przy importowaniu go nie zawsze współpracował, wobec czego np. od wyrażenia zapisanego kursywą pociągał kursywę aż do końca akapitu. SkutkoWybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły

29


wało to koniecznością ręcznej naprawy różnych wykolejeń. Nie zawsze też szacunki co do miejsca, jakie zajmą tekst i materiał ilustracyjny, okazywały się zbieżne z możliwościami programu. Czasami pozostało sporo wolnej przestrzeni, gdy pewna partia korespondencji kończyła się na górze kolumny, stąd musiałam na poczekaniu wyszukiwać zdjęcia pasujące formą i treścią lub wypełniać takie pustki fotokopiami fragmentów listów. W rezul­ tacie, z powodu reguł rządzących kolejnymi etapami opracowania książki, niekiedy np. uległa zdublowaniu treść dedykacji wspomnianej w liście – została podana w przypisie i niezależnie zaprezentowana na ilustracji. Z tej samej przyczyny fotokopie innych niż przytoczone kart pocztowych bądź listów, które ilustrują daną część korespondencji, nie są wliczone do numeracji zawartości tomu, mimo że zaprezentowano je w całości. Nierzadko, by móc zmieścić jakąś grafikę, koniecznie było zastosowanie wiadomych edytorom sztuczek z tekstem (głównie trackingu). Ponadto w trakcie ostatecznej korekty na wydruku dostrzegłam jeszcze trochę niekonsekwencji, które należało zlikwidować, i miejsc, w których, dla odmiany, nieodzowne było dodanie przypisu. Nie mogąc scedować na nikogo licznych

↓→→ Fragmenty książki

30

Katarzyna Szkaradnik



subtelnych poprawek merytorycznych, spędziłam na szlifowaniu tej 560-stronicowej książki jeszcze wiele dni. W mojej wizji, choć nieustannie weryfikowanej, zabrakło przewidzenia owego ogromu pracy, jaki czekał mnie jeszcze w InDesignie. A do pośpiechu zmuszały konieczność rozliczenia się z dotacji oraz przypadający w zeszłym roku jubileusz 140-lecia urodzin Wantuły, którego uwieńczeniem chciałam uczynić właśnie wydanie omawianego wyboru korespondencji. Jak sądzę, wystarczające potwierdzenie tego, że warto było zająć się korespondencją tego nietuzinkowego człowieka, może stanowić zdanie z artykułu, który poświęcił bohaterowi Zmieszanego zapachu… późniejszy nestor polskiego dziennikarstwa Władysław Oszelda: Ten, kto dostrzega w nim tylko bibliofila, pisarza ludowego czy działacza oświatowego, a nie dostrzega jego sylwetki moralnej, jego filozoficznej mądrości, ten nie może uchodzić za człowieka, który zrozumiał Wantułę14. Ufam, że książka, której proces powstawania tu naszkicowałam, do tego zrozumienia znacząco się przyczyni.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 146.

1 Zob. L. Miękina, Prekursorzy. W stule­ cie narodzin ruchu zawodowego nauczy­ cieli polskich na Śląsku Cieszyńskim, Cieszyn 1988, s. 12. Szerzej na jego temat zob. np.  A. Uljasz, Jan Wantuła (1877–1953). Z polską książką do śląskie­ go ludu, [w:] Studia i rozprawy bibliolo­ giczne, red. K. Heska-Kwaśniewicz, K. Tałuć, Katowice 2012, s. 142–156; K. Szkaradnik, „Przyświecały mi pew­ ne ideały...” Autokreacyjne strategie i pu­ łapki we wspomnieniach i korespondencji Jana Wantuły, „Autobiografia” 2016, nr 2(7), s. 137–156. 2 Zob. Listy Jana Hempla do Jana Wantuły, oprac. W. Stankiewicz, „Rocznik Biblioteki Narodowej” 1970, t. 6, s. 407–483; Listy Jana Wan­

32

Katarzyna Szkaradnik

tuły z lat 1901–1909, oprac. R. Lutman, „Ze Skarbca Kultury. Biuletyn In­ for­macyjny Zakładu Narodowego im. Ossolińskich” 1956, z. 1, s. 90–119. 3 Zob. Dzieje jednej przyjaźni. Wybór lis­ tów Tadeusza Mikulskiego i Jana Wan­ tuły, oprac. Z. Mikulska, „Zaranie Śląskie” 1971, z. 2, s. 340–384. 4 W. Szewczyk [jako „wisz”], Listy Jana Wantuły. [Dział Notatki i utarczki], „Trybuna Robotnicza” 1971, nr 234 z 2.10, s. 4. 5 Na temat losów spuścizny Wantuły (zarówno obfitej biblioteki, jak i roz­ma­itych archiwaliów) zob. J.St. Po­laczek, Co słychać na Gojach, „Poglądy” 1965, nr 6, s. 12; list W. Choj­nackiego do J. Brody z 1.02.1977 r.


[w:] D. Sieradzka, H. Langer, Z dzie­ jów książki śląskiej – listy Władysława Chojnackiego do Jana Brody, „Śląskie Miscellanea” 2005, t. 18, s. 45–46. 6 Zob. J. Trzynadlowski, Małe formy literackie, Wrocław 1977, s. 88. 7 J. Krzyżanowski, Pół tysiąca listów Hen­ ryka Sienkiewicza, „Zeszyty Wrocławskie” v (1951), nr 1, s. 66. 8 K.L. Koniński, Pisarze ludowi. Wybór pism i studium o literaturze ludowej, t. 2, Lwów 1938, s. 81. 9 Zob. J. Wantuła, Pamiętniki, red. W. Sosna, Cieszyn 2003, s. 171. 10 Modrzejewska. Listy 1. Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapow­ skiego 1859–1886, oprac. A. Kędziora, E. Orzechowski, Warszawa 2015, s. 34.

11 B. Miciński, J. Stempowski, Listy, oprac. A. Micińska, J. Klejnocki, A.S. Kowalczyk, Warszawa 1995, s. 334. 12 K. Górski, Przedmowa, [w:] M. Kono­pnicka, Korespondencja, t. 1: Do pisarzy Józefa Ignacego Kraszewskiego, Stanisła­ wa Krzemińskiego, Teofila Lenartowicza, Ernesta Schwabe-Polabskiego, Jarosława Vrchlickiego, Eliški Krasnohorskiej, Fran­ tiška Kvapila, Wrocław 1971, s. 6. 13 P. Rodak, Rzeczy pisane, rzeczy napi­ sane. O materialności praktyk piśmien­ nych, [w:] Literatura i „faktury” historii xx (i xxi) wieku, red. A. Molisak i in., Warszawa 2014, s. 45. 14 W. Oszelda [jako „W. Marczyński”], Jan Wantuła, „Kalendarz Cieszyń­ski” 1955, s. 235.


Dariusz Piotrowiak Uniwersytet Gdański

O problemach edytora pism Wacława Potockiego na przykładzie pracy nad Odjemkiem od „Herbów szlacheckich”

Przed ponad 35 laty Stanisław Grzeszczuk postulował konieczność zorganizowania pracowni do badań nad twórczością lite­racką i językiem Wacława Potockiego, zdając sobie sprawę, że wobec imponującego dorobku poety z Łużnej pojedynczy badacz zawsze znajduje się na przegranej pozycji. Jednym z głównych zadań stojących przed członkami takiego zespołu byłoby przygotowanie krytycznej edycji wszystkich utworów Podgórzanina wraz z odpowiednim komentarzem, by mogła ona stanowić podstawę prac interpretacyjnych. Niestety śmiały projekt nie doczekał się praktycznej realizacji. Słuszne okazały się przewidywania Rafała Karpińskiego, który recenzując Dzieła Potockiego w opracowaniu Leszka Kukulskiego, stwierdził, że publikacja ta długo będzie musiała zastępować badaczom editio plena1. Choć od pewnego czasu obserwować możemy obecnie znaczące ożywienie działalności wydawniczej w zakresie literatury przedrozbiorowej, twórczość autora Wojny chocimskiej nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem edytorów. Cennych wyjątków potwierdzających tę regułę jest niewiele: Janusz Gruchała 34

Dariusz Piotrowiak


zajął się Nagrobkami różnych stanów i kondycyj ludziom2, Adamowi Karpińskiemu zawdzięczamy udostępnienie szerszemu gronu czytelników Muzy polskiej3, zespół jego uczniów pod przewodnictwem Romana Krzywego opracował Smutne zabawy4, zaś Radosław Grześkowiak i Mirosław Lenart przedrukowali Pojedynek rycerza chrześcijańskiego oraz Enchiridionmilitis Christiani5. Zdecydowanie mniej udana okazuje się edycja ciekawego zbioru poezji nawiązującej do konwencji stemmatu: Odjem­ ka od „Herbów szlacheckich” w opracowaniu Marii Łukasiewicz i Zdzisława Pętka6. O jej brakach szeroko pisał w naukowej recen­zji Dariusz Dybek7. Zwrócił on uwagę przede wszystkim na liczne zniekształcenia tekstu, usterki interpunkcyjne oraz objaśnienia konstruowane w sposób wybiórczy, niekon­ sekwentny, niekiedy wprowadzające w błąd. Nie jest to też edycja kompletna: brak w niej 29 fraszek. Listę zastrzeżeń zgłaszanych przez wrocławskiego badacza należałoby poszerzyć. W aparacie *Praca ta, zatytułowana krytycznym nie udokumentowano różnic między przekazami, „Herby światem”. Odjemek od „Herbów szlacheckich” zawarto w nim jedynie informacje o trudnościach z odczyta- Wacława Potockiego: komen­ niem podstawy wydania. Ponadto do korpusu tekstów omyłkowo towana edycja krytyczna, spowłączono hymn ku czci Bachusa, który pochodzi z innego dzie- rządzona pod kierunkiem dr. hab. Radosława Grześła Potockiego – przekładu Argenidy8. Wydawców zdezoriento­­ kowiaka, prof. UG, została wało zapewne to, że w jednym z przekazów (rękopis Biblioteki przedłożona jako rozprawa Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, sygn. 493) tekst doktorska i obroniona na Uniwersytecie GdańOdjemka urywa się niespodziewanie na nadrzędnym tytule cyklu skim w 2017 roku. Serepigramatów poświęconych herbowi Bibersztein9. Przeoczo­­­ decznie dziękuję zarówno no jednak, że skryba wyraźnie, ciągłą linią, oddzielił ów nagłó- Promotorowi, jak i Recenzentom, dr. hab. Romanowi wek od następującego bezpośrednio po nim wyimka z romansu Krzywemu, prof. UW, Barclaya. oraz dr. hab. Wiesławowi Pawlakowi, prof. KUL, W związku z tak znaczącymi usterkami użyteczność istniejąza cenne uwagi, które przycego wydania Odjemka jest mocno ograniczona. Celem, jaki przy- czyniły się do poprawienia świecał autorowi niniejszego tekstu, było naprawienie błędów dysertacji, a w związku poprzedników i przygotowanie nowej edycji zbioru, spełniającej z tym niewątpliwie rzutują też na kształt niniejszestandardy naukowości i opatrzonej odpowiednim komenta- go artykułu. Wszystkie rzem*. Zarówno przygotowanie transkrypcji, jak i objaśnień wiersze z Odjemka cytuję pociągało za sobą konieczność rozwiązania szeregu problemów. za własną edycją, podając w nawiasie pochodzący Ponieważ nie dysponujemy autografem Odjemka od „Her­ od wydawcy numer utworu bów szlacheckich”, tekst zbioru, na który składa się wierszowana oraz numerację wersów. Przedmowa i 497 epigramatów, należało restytuować na pod- W niektórych przypadkach nieznacznie zmieniam stawie trzech wzajemnie uzupełniających się przekazów. Nie decyzje transkrypcyjne mamy przy tym pewności, że tak rekonstruowana kolekcja jest i przestankowanie. O problemach edytora pism Wacława Potockiego

35


*Inaczej twierdził Leszek

Kukulski, który wnioskował, że w dostępnych przekazach zachowały się wszystkie wiersze Odjemka10.

** W Bibliotece Zakładu

Narodowego Ossolińskich zachował się dziewiętnasto­wieczny odpis tego rękopisu (sygn. 1823/ii). Nie tylko powiela on większość usterek pierwowzoru, ale zawiera też szereg dodatkowych zniekształceń powstałych z winy kopisty. Dlatego też w pracy nad edycją krytyczną Odjemka wspomniany manuskrypt mógł pełnić jedynie rolę pomocniczą.

***Inna kopia antygrafu

tego przekazu znajdowała się w rękopisie Biblioteki Załuskich, sygn. XIV. Q. 95, utraconym w wyniku zniszczeń wojennych w 1944 roku11.

36

kompletna*. Pierwszym przekazem jest liczący 117 kart rękopis Biblioteki Kórnickiej PAN, sygn. 495**. Na k. 64r–117v znajdujemy w nim zdecydowaną większość, bo aż 406 utworów wchodzących w skład Odjemka. Tę dość niedokładną, miejscami niezbyt czytelną kopię sporządzono trzema dłońmi. Kolejny przekaz stanowi wspomniany już rękopis Biblioteki ptpn, sygn. 493, zdefektowana szlachecka sylwa, do której na k. 21r–24v (s. 414–420 foliacji pierwotnej) jedna osoba wpisała 58 odjemkowych epigramatów. Wykaz źródeł zamyka liczący 103 karty rękopis Biblioteki Narodowej, sygn. ii. 3050***. Ten bardzo staranny manuskrypt wyszedł spod pióra jednego kopisty i zawiera najobszerniejszy korpus tekstów – aż 440 utworów. Leszek Kukulski stwierdził, że zachowane przekazy są pochodnymi dwóch przodków: z jednego miałby wywodzić się przekaz kórnicki i poznański, z drugiego – warszawski12. Badacz zwrócił uwagę na różnice dzielące kopię kórnicką i warszawską13, nie pokazał jednak wspólnych odmian przekazów kórnickiego i poznańskiego wbrew warszawskiemu. Byłoby to zresztą niemożliwe, gdyż po prostu nie ma epigramatu, który powtórzyłby się we wszystkich dostępnych manuskryptach. Odmiany wskazane przez autora Prolegomenów filologicznych do twórczości Wacła­ wa Potockiego mogły powstać z winy kopistów sporządzających odpisy, niekoniecznie musiały występować u domniemanych przodków. Autor nowej edycji Odjemka był więc zmuszony poprzestać na stwierdzeniu, że ze względu na zbyt szczupły materiał porównawczy nie da się jednoznacznie wykazać zależności między dostępnymi przekazami. Istotnym zagadnieniem, które należało rozważyć, była kwestia kolejności tekstów w obrębie edycji. Wolno twierdzić, że oryginalny, odautorski porządek haseł herbowych w interesującym nas zbiorze odpowiadał układowi zastosowanemu w wydanym w 1696 roku Poczcie herbów14, z którym pierwotnie Odjemek stanowił jedną całość pod roboczym tytułem Herby szlacheckie. W przekazie kórnickim jedynie częściowo zachowano tę kolejność: wiersze odpisywano seriami (łącznie jest ich siedem), zachowując w obrębie każdej z nich układ znany z herbarza drukowanego, seriom tym nadając jednak zupełnie dowolny porządek15. Wiersze z przekazu poznańskiego stanowią ósmą taką serię16. Autor manuskryptu warszawskiego ułożył natomiast wiersze według kolejności alfabetycznej haseł herbowych. PrzygotowuDariusz Piotrowiak


jąc edycję, nie honorowano innowacji wprowadzonych przez kopistów. Zdecydowano się przyjąć porządek zaproponowany przez Potockiego w Poczcie, ale – jak się okazało – to dość oczywiste posunięcie pociągnęło za sobą szereg arbitralnych decyzji. Problematyczny okazał się epigramat poświęcony Janinie. Signum to opracowano w Poczcie dwukrotnie: w partii początkowej, wśród omówień herbów monarszych, jako klejnot Jana iii Sobieskiego i powtórnie – pośród znaków zwykłej szlachty. Wiersz odjemkowy zawiera wyraźne aluzje do postępowania męża Marysieńki, dlatego, chcąc respektować praktykę, którą wobec herbów królewskich stosował w drukowanym zbiorze poeta z Łużnej, fraszkę tę zamieszczono bezpośrednio po otwierającej zbiór Przedmowie. Pewien kłopot sprawił edytorowi cykl trzech tekstów poświęconych herbowi Wilcze Zęby. Przez Potockiego znak ów został omówiony wyłącznie w początkowej części Pocztu, jako signum, którym pieczętował się Stefan Batory. Utwory z Odjemka dotyczą jednak nie króla, ale przedstawicieli szlachty, wobec tego najbardziej stosowne wydało się umieszczenie tej wiązki epigramatów po hasłach znanych z herbarza łużnieńskiego poety. Wiersze poświęcone herbom Rak (Warnia), Stary Koń i Świerczek, rozproszone w przekazach, zebrano w obrębie scalonych haseł herbowych. Ostatniego dylematu związanego z układem tekstów dostarczyło Epitalamijum p[ana] Kołka z panną Kłodzińską, pojawiające się wyłącznie w przekazie warszawskim, opatrzone tytułem nadrzędnym Kołek. Poczet herbów takiego hasła nie zawiera, brak go i w innych rodzimych herbarzach. W Herbach rycerstwa polskiego Bartosza Paprockiego przy omówieniu herbu Topór, udało się jednak znaleźć następującą wzmiankę: Ale też to chcą mieć niektórzy i dowodzą tego, że dwie familije są w tym cechu albo herbie: jedna, która nosi topór biały w polu czerwonym, a to właśni Starżanowie […], drugie zowią Kołkami, a ci noszą w różnych polach topór: w żółtym i w błękitnym, etc.17 Opierając się na cytowanym źródle, uznano Epitalamijum za wiersz dotyczący odmiany herbu Topór, który jako jeden z najstarszych polskich znaków nie mógł zostać pominięty w Poczcie, a Potocki uwzględnił go także w epigramatach przeniesionych O problemach edytora pism Wacława Potockiego

37


*Również w tej kwestii

pozostałem wierny rozwiązaniom zaproponowanym przez Kukulskiego (zob. L. Kukulski, Komentarz edytorski, [w:] J.A. Morsztyn, Utwory zebrane, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1971, s. 702), choć sam badacz nie zawsze konsekwentnie przestrzegał własnych założeń19.

38

do Odjemka. W przygotowywanym wydaniu nie włączono jednak problematycznej fraszki w obręb cyklu poświęconego Toporowi. Za taką decyzją przemawia fakt, że skryba – najbardziej staranny i dokładny spośród wszystkich autorów znanych odpisów – opatrzył ją zupełnie innym tytułem nadrzędnym. Tekst Epitalamijum zamyka więc edycję Odjemka. Niełatwym zadaniem było ustalenie ujednoliconych zasad transkrypcji, gdyż poszczególni kopiści kierowali się własnymi nawykami w zakresie grafii i wymowy. Należało jasno określić sposób postępowania w przypadku oboczności w zapisie między przekazami, a czasem i w obrębie jednego przekazu. Najwłaściwsze wydało się podejście zaproponowane przez Kukulskiego w zasadach wydania Utworów zebranych Jana Andrzeja Morsztyna, a mianowicie sięgnięcie do autografów opracowywanego poety, by poznać jego zwyczaje językowe18. Zajrzenie do manuskryptów Moraliów (rękopis Biblioteki Narodowej, sygn. iv. 3049) oraz Ze­ brania przypowieści i Periodów (rękopis Ossolineum, sygn. 2076/ii) pozwoliło niekiedy jednoznacznie opowiedzieć się za jedną z obocznych form. Stąd np. w edycji konsekwentnie stosowano zapis albo zamiast abo, wszytko zamiast wszystko,a oboczność pisowni przedrostka stopnia najwyższego przysłówków i przymiotników naj-/na- rozstrzygnięto na korzyść wariantu z jotą. Zdarzały się też przypadki, że Potocki w autografach nie skłaniał się wyraźnie ku jednej opcji, czego przykładem jest chwiejność wymowy e, o czym świadczy mieszanie końcówek narzędnika -ym/-ymi i -em/-emi oraz zapis z rozszerzeniem artykulacyjnym lub bez przed ł (np. sieły/siły). Transkrybując tekst Odjemka, kierowano się wówczas tendencją modernizującą, od zasady tej odstępując jedynie dla zachowania rymu*. Niełatwe było zastosowanie w tekstach Potockiego współczesnego systemu interpunkcyjnego, jako że poeta z Łużnej znany jest ze skłonności do tworzenia zawikłanych struktur składniowych i rozbijania naturalnego szyku wypowiedzenia wtrąceniami, czego dobry przykład znajdujemy we fraszce Oknu­ sowa oślica, żona herbowna: „Czemuż się zamyślacie, mój panie sąsiedzie?” „Herb – rzecze – mojej żony wielce mię zawiedzie: Półkozicem się pisze. Co ma mleko doić, To trzeba Kozę co dzień gorzałką upoić. Dariusz Piotrowiak


Gachów patrzy, na wszelką puściwszy swawolą”. „Niewczym się – rzekę – (i wam rogi z czoła kolą: Jeszczeż mniejsza gorzałka, lecz mi tego luto, Jeśli was będą Włoszy zwać beccocornuto) Nie dziwuj, pół kozy ma w hełmie twoja żona”.

(Odjemek 274, w. 1–8)

Zazwyczaj, jak w przypadku przytoczonego utworu, dokładna analiza składniowa wypowiedzeń pozwalała rozwiewać wątpliwości związane z przestankowaniem. Niekiedy jednak edytor zmuszony był opowiedzieć się za jednym z możliwych rozwiązań interpunkcyjnych, z których każde wpływałoby znacząco na sens wydawanego tekstu. Było tak w przypadku epigramatu Do pani herbu Gęś, którego większą partię warto przytoczyć dla pełnego zilustrowania problemu: „Gęś z przyrodzenia swego chodzi, pływa, lata; Jest jedna cale biała, a druga siodłata, […] Herbem Gęś, śliczna pani, widząc u waszeci, Pierś o met z alabastrem, z bursztynem włos chodzi, Rumieńszy koral od warg ceglastych nie rodzi, Dwu nad oczy nie znajdziesz czerniejszych gagatków (Inszych sądzić nie mogę, bo zakryte, płatków) – Omyłkiem czy igrzyskiem natury się stało, Dawszyć gęś w herbie, że cię siodłato i biało Oraz mieć chciała?” „Ja nic, jegomość powiada, Że wygodne, bo często na tym siodle siada”.

(Odjemek 218, w. 1–2; 6–14)

Problematyczna okazała się sama pointa tekstu, którą w zaproponowanej transkrypcji ujęto w cudzysłów, uznawszy ją za rubaszną wypowiedź interlokutorki autora komplementu. Równoprawnym rozwiązaniem byłoby także potraktowanie całościtekstu nie jako dialog, ale jako monolog jednej osoby. Formuła tytułowa Do pani zdaje się na pozór sankcjonować wyłącznie ową drugą opcję. Należy jednak pamiętać, że w przypadku epigramatów staropolskich taki wariant tytułu niekoniecznie musi zapowiadać wywód skierowany do określonego adresata, a jedynie sygnalizować, że wiersz jest po prostu związany z daną osobą lub zjawiskiem (ekwiwalentem przyimka do byłoby w takich wypadkach słowo na znane choćby z formuł tytułoO problemach edytora pism Wacława Potockiego

39


wych fraszek Kochanowskiego). W Odjemku znajdują się zresztą wiersze z podobnym tytułem, będące w rzeczywistości dialogami, jak na przykład tekst Do wdowy herbowej dwuraźnej: „W łożuś dwu mężów miała, każdy z nich gotowy Ufnal do twej (bo w herbie trzy nosisz) podkowy. Jeszczeć jedna zostaje próżna, bez ufnala. Jeśli chcesz, zacna wdowo, naraję kowala, Co ją przybije i róg zatwierdzi rozpadły, Zwłaszcza kiedyć z tamtych dwu ufnale odpadły”. „Nie wadziłoby – rzecze – poprawić na trzeci Pierwszy był tak słaby, że przed rokiem odleci […]”.

(Odjemek 139, w. 1–7)

Przykładów wierszy, w których tytuł zdaje się sugerować adresata, a tymczasem wymieniona w nim postać jest jedynie bohaterem utworu, nie brakuje także w drukowanym Poczcie herbów20. W świetle powyższych rozpoznań dokonanie arbitralnego rozstrzygnięcia na rzecz jednego z możliwych rozwiązań interpunkcyjnych w zgodzie z indywidualnym wyczuciem wydawcy wydaje się jedynym, choć mało satysfakcjonującym wyjściem z impasu. Wariant alternatywny można, co prawda, zasygnalizować w komentarzu, ale już samo to wyraźnie hierarchizuje równoprawne opcje. Przygotowaną transkrypcję opatrzono komentarzem o wielo­ aspektowym charakterze, mającym w założeniu umożliwić jak najpełniejsze zrozumienie tekstu Odjemka21. Przy jego sporządzaniu dotkliwy okazał się brak słownika polszczyzny współczesnej Potockiemu – istnieje jedynie internetowy Elektroniczny Słownik Języka Polskiego xvii i xviii wieku, w którym przez około 65 lat opracowano mniej niż 1% haseł. Wciąż niedokończony Słownik polszczyzny xvi wieku czy Słownik Lindego nie zawsze okazywały się wystarczająco pomocne, stąd w poszukiwaniu znaczenia niektórych wyrazów i fraz należało przejrzeć inne dzieła z epoki. Powodu do poszukiwań dostarczył m.in. tekst Do wdowy za Starokończykiem: Szłaś młodo, piękna wdowo, za Starokończyka Z tego tylko, że ogon do góry wytyka. Zawiodłaś się, niebogo, zawiodła z tej miary, 40

Dariusz Piotrowiak


Bo insza koń na herbie, insza rzecz mąż stary. Choćby tamten po ścianach chodził i po dachu, Nie ma-li narzędzia – cóż klaczy po wałachu? Wiek ludziom konowałem. Niech rże, niechaj pryska – Darmo (róg w kupę lezie) i ogon przyciska. Aleć poradzę: jeśli ten będzie niezręczny, Że się na nim zawiedziesz, dogodzi naręczny.

podkreślenie D.P. (Odjemek 91)

Niejasna okazała się pogrubiona fraza. Nie wystarcza sama wiedza, że „iść w kupę” to „gromadzić się”, „róg” zaś może oznaczać kopyto, a w obscenicznej poezji Potockiego słowo to bywa także eufemistycznym określeniem fallusa. Bez pełnego zrozumienia sensu nie sposób zresztą zastosować poprawną interpunkcję: należało rozstrzygnąć, czy tajemniczy zwrot łączy się z okolicznikiem „darmo”, czy też stanowi niezależne wtrącenie. Niewiele pomogła lektura innych odjemkowych fraszek. Znajomość tekstu Do wdowy herbu Podkowa, w którym występuje problematyczny zwrot, nie tylko nie przybliża do rozwiązania zagadki, ale wręcz komplikuje sytuację: Z wielkim patrzę w twym herbie na podkowę żalem, Bo żadnym nie przybita do rogu ufnalem. Bywał, znać, ale wypadł, słabe mając nity – Świadkiem dziura. Lecz choćby najmocniej przybity, Kiedy we dnie i w nocy trzeba na koń wsiadać, Musi, choćby sam Wulkan zrobił go, wypadać. Naraję, dojechaćli chcesz do końca zdrowo, Kowala i z ufnalem, moja grzeczna wdowo. Podkuje, nie zagoździ – mojej ufaj wierze – Do żywego za każdym razem róg wybierze; Sposobne do wygrzania żelaza ma miechy. I to pisz: przy wygodzie zażyjesz uciechy. Teraz się łomie, zsycha albo w kupę lezie – Najlepszy róg, tak mówią, zawsze na żelezie. W małej rzeczy od trybu kowalskiego zdroży, Że konia nie podkuje, póki nie położy.

(Odjemek 44)

„Wybieranie rogu”, czyli poprzedzające podkucie skrobanie kopyta, jest eufemistycznym określeniem stosunku płciowego. O problemach edytora pism Wacława Potockiego

41


Skoro ufnal, a więc gwóźdź, to ekwiwalent fallusa, można by oczekiwać, że „róg”, podobnie jak podkowa, będzie przenośnym określe­­­niem pochwy, zwłaszcza że podkuwana klacz w poincie wiersza ewidentnie reprezentuje kobietę. Tymczasem we fraszce Do wdowy za Starokończykiem fraza „róg w kupę lezie” wyraź­­­nie odnosi się do mężczyzny. Tak jest zresztą w przypadku innych tekstów z epoki, gdzie tajemniczy zwrot zawsze stanowi element opisu starca nękanego reumatyczną chorobą, dotkniętego impotencją i niezdolnego do zaspokojenia młodej dziewczyny. Przykładowo w Ogrodzie fraszek Potockiego znajdujemy wiersz Do pana wdowca: Chcesz się żenić? Radziłbym pokój tej imprezie. Minęłoć lat pięćdziesiąt, róg już w kupę lezie, Zimny kurcz krzywi członki, wedle starej mody, A Wenus potrzebuje, nieboże, wygody. Wiesz dobrze, że nam starym nietrudno o prędką; Gdzie patołęczy trzeba, nie radzisz przegiętką22. W podobnym duchu utrzymany jest epigramat Wespazjana Kochowskiego O panu Marcinie z Leszczyn, w którego inicjalnej części czytamy: Komu w kupę róg idzie lub kurcz łamie nogi, A puszczałby w zawody*, byłby błazen srogi23.

*tj. w konkury do dziew­ czyny – D.P.

Zebrany materiał pozwolił stwierdzić, że fraza „róg w kupę lezie” to określenie niemocy seksualnej. Dlatego, transkrybując odjemkowy wiersz Do wdowy za Starokończykiem,ujęto ów zwrot w nawias, traktując go jako wtrącenie. Można z całą pewnością orzec, że nie wchodzi on w relację składniową z wyrazem „darmo”. Jeśli zaś chodzi o fraszkę Do wdowy herbu Podkowa, Potocki, pisząc o „rogu”, również i tym razem miał na myśli fallusa, odpowiednio w stanie spoczynku („się łomie, zsycha”) i we wzwodzie („na żelezie”). Co prawda nie wszystkie zastosowane przez Podgórzanina symbole sugerują taką wykładnię, ale poeta, konstruując obsceniczne koncepty, nie zawsze wykazywał się konsekwencją24. Oprócz warstwy leksykalnej i składniowej w komentarzu uwzględniono różnorakie konteksty, m.in.: heraldykę, 42

Dariusz Piotrowiak


siedemnasto­wieczną obyczajowość, bronioznawstwo, paremio­ grafię, mitologię, literaturę antyczną oraz nowożytną ze szczególnym uwzględnieniem Biblii, bestiariuszy i dzieł dotyczących przyrodoznawstwa, uprawy roli, hippiki, łowiectwa (w tym sokol­nictwa), a także medycyny. Wszystkie te dziedziny dostarczały Potockiemu inspiracji do poetyckich konceptów, które dziś bez stosownego komentarza tracą na czytelności. Reprezentatywnym przykładem jest Komplement herbownego z wdową: Prosił mię w dziewosłęby szlachcic Kurczem zwany Do wdowy pięknej, grzecznej, żywej, młodocianej. […] Jadę przecie i jeszcze nie namienię słówka, Kiedy mi się nań pocznie uskarżać frantówka. „Więc, moja mościa pani, złego złym zbyć – rzekę, Słysząc o tym. – Przywiozłem waszmości aptekę. Tak twierdzą, że trucizna truciznę wygania. Jegomość pan Kurcz przez mnie w[asz]m[oś]ci się kłania”. A ta: „Wyjedlićbyśmy – rzecze – wszytkie sowy”.

(Odjemek 429, w. 1–2; 5–11)

Sens wypowiedzi, za pomocą której elokwentna wdowa podsumowuje niechciane zaloty szlachcica herbu Kurcz jest zupełnie niezrozumiały bez świadomości, że gotowane mięso sowie traktowano w siedemnastym stuleciu jako środek na pozbycie się właśnie „kurczu”, jak w czasach Potockiego określano skurcz. Tę osobliwą kurację zalecał Jakub Haur w swoim Składzie abo skarbcu znakomitych sekretów o ekonomijej ziemiańskiej25. Niestety, nie wszystkie kwerendy zakończyły się sukcesem. Do najbardziej spektakularnych klęsk zaliczyć należy próbę objaśnienia czterowiersza otwierającego Epitalamijum kawalerowi herbu Bończa z damą herbu Tarcz: Kto by rzekł, że bestyja tak dzika, tak płocha, Ludzi nigdy nie widząc, w pannie się zakocha, Jaki był na Dardańskiej jednorożec Idzie: Straszny wszytkim, jednej się dał głaskać Safidzie.

(Odjemek 152, w. 1–4)

Nie udało się ustalić, dlaczego podgórski poeta wiąże jednorożca z górą Ida w Dardanii, a więc w Azji Mniejszej, gdzie umiejscawiano mityczną Troję. Zwierzę to nie pojawia się w miO problemach edytora pism Wacława Potockiego

43


*Informacje tę podawa-

no w oparciu o opisy osobliwych jednorogich stworzeń sporządzone przez Pliniusza Starszego (Historia naturalna viii 76) i Klaudiusza Eliana (O właś­­ciwościach zwierząt iii 41; iv 52; xvi 20).

tach trojańskich, a jako jego ojczyznę wskazywano raczej Indie albo Afrykę*. Nie wiadomo także, kim jest Safida. Potocki zdaje się odwoływać do popularnych podań o polowaniach na jednorożca. Rolę przynęty pełniła w nich dziewica, gdyż wyłącznie czysta kobieta była w stanie poskromić agresywny temperament legendarnego stworzenia oraz sprawić, że zaśnie ono na łonie niewiasty i da się schwytać26. Panna ta pozostaje jednak bez­ imienna nawet w tytułach ikonograficznych przedstawień sceny łowów, ewentualnie utożsamia się ją z Maryją27. Wygląda na to, że zagadka tajemniczej Safidy musi póki co pozostać nierozwiązana, co uświadamia, jak wymagającym i trudnym w odbiorze poetą bywa Wacław Potocki. Stanisław Grzeszczuk w tekście przywołanym na początku niniejszego artykułu skonstatował, iż „Wacław Potocki pokonał historyków literatury, gorzej, zmusił ich do odwrotu i kapitulacji ogromem i różnorodnością swego dorobku”28. Doświadczenie przytłoczenia, a niejednokrotnie i zniechęcenia nie było obce także wydawcy Odjemka. Wszelkie opisane wyżej trudności wynagrodziła jednak zdecydowanie satysfakcja badawcza i świadomość, że udało się choć w drobnej potyczce pokonać samego Potockiego.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 148.

1 R. Karpiński, [rec.] „Dzieła”, t. i–iii, Wacław Potocki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1987, „Przegląd Historyczny” 79 (1988), z. 4, s. 782. 2 J. Gruchała, Wacława Potockiego „Nagrob­ki różnych stanów ikondycyj ludziom”, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej” 42 (1992), z. 1/2, s. 45–78 (cz.i); 43 (1993), z. 1/2, s.91–137 (cz. ii). 3 W. Potocki, Muza polska na tryum­ falny wjazd najaśniejszego Jana iii, oprac. A. Karpiński, Warszawa 1996. 4 W. Potocki, Smutne zabawy, oprac. R. Krzywy i in., Warszawa 2012. 5 W. Potocki, „Pojedynek rycerza chrześ­ cijańskiego” (ok. 1645) oraz „Enchi­ ridionmilitis Christiani” (ok. 1685), oprac. R. Grześkowiak, M. Lenart, [w:] „Umysł stateczny i w cnotach

44

Dariusz Piotrowiak

gruntowny…” Prace edytorskie dedyko­ wane pamięci Profesora Adama Karpiń­ skiego, Warszawa 2012, s. 123–157. 6 W. Potocki, Odjemek od herbów szla­ checkich, oprac. M. Łukaszewicz, Z. Pętek, Poznań 1997. 7 D. Dybek, [rec.] „Odjemek od herbów szlacheckich”, Wacław Potocki, z rękopisu Biblioteki Kórnickiej, Biblioteki Towarzy­ stwa Przyjaciół Nauk, Biblioteki Naro­ dowej odczytali, wstępem i komentarzem opatrzyli Maria Łukasiewicz, Zdzisław Pentek, Poznań 1997, „Pamiętnik Literacki” 92 (2001), z. 4, s. 191–199. 8 W. Potocki, Argenida, Warszawa 1697, s. 581–582. 9 Zauważył to L. Kukulski, Prolego­ mena filologiczne do twórczości Wacła­ wa Potockiego, Wrocław 1962, s. 127.


Warto nadmienić, że badacz pominął Argenidę w wykazie utworów Potockiego zawartych w tym rękopisie (L. Kukulski, Prolegomena…, dz. cyt., s. 133). 10 Zob. L. Kukulski, Prolegomena…, dz. cyt., s. 127. 11 Zob. J. Studnicka-Kozłowska, Kata­ log rękopisów polskich (poezyj) wywiezio-­ nych niegdyś do cesarskiej biblioteki pu­ blicznej w Petersburgu, znajdujących się obecnie w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie, Kraków 1929, s. 87; por. L. Kukulski, Prolegomena…, dz. cyt., s. 126. 12 Tamże, s. 126–127. 13 Tamże, s. 127. 14 Tamże, s. 126. 15 Tamże, s. 126–127. 16 Tamże, s. 127. 17 B. Paprocki, Herby rycerstwa pol­ skiego na pięcioro ksiąg rozdzielone, Kraków 1584, s. 8. 18 Zob. L. Kukulski, Komentarz edytorski, [w:] J.A. Morsztyn, Utwory zebrane, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1971, s. 701–702. 19 Zob. R. Grześkowiak, Zawsze po nim. Leszek Kukulski jako wydawca „Utworów zebranych” Jana Andrzeja Morsztyna, [w:] tenże, Barokowy tekst i jego twórcy. Studia o edycji i atrybucji poezji „wieku rękopisów”, Gdańsk 2003, s. 42. 20 Zwrócił na to uwagę Dariusz Dybek, „Poczet herbów szlachty Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego”: próba monografii, [w:] W. Potocki, Poczet her­ bów szlachty Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego [wydanie foto­ typiczne], Warszawa 2008, s. 37–38.

21 O oczekiwaniach względem objaś­ nień do edycji i ich kształcie zob. K. Górski, Sztuka edytorska. Zarys teorii, Warszawa 1956, s. 200–204; R. Krzywy, Pestańskie róże i równe szczęś­cie. Rozważania na temat obja­ śnień do tekstu staropolskiego, „Terminus” 2008, z. 2, s. 123–140. 22 Cyt za: W. Potocki, Ogród fraszek, t. 1, oprac. A. Brückner, Lwów 1907, s. 163. Nieznacznie poprawiono interpunkcję. 23 W. Kochowski, Epigrammata polskie, po naszemu fraszki…, [w:] tenże, Nie­ próżnujące próżnowanie ojczystym ry­ mem na liryka i epigram mata polskie rozdzielone i wydane, Kraków 1674, s. 129. 24 O braku konsekwencji i „swobodzie przyporządkowań” w obscenicznych konceptach Potockiego zob. M. Hanusiewicz, Pięć stopni miłości. O wy­ obraźni erotycznej w polskiej poezji ba­ rokowej, Warszawa 2004, s. 158, 162. 25 J. Haur, Skład abo skarbiec znakomi­ tych sekretów o ekonomijej ziemiańskiej, Kraków 1693, s. 278. 26 Zob. Fizjolog BIs, [w:] „Fizjologi” i „Aviarium”. Średniowieczne trakta­ty o symbolice zwierząt, przeł. i oprac. S. Kobielus, Kraków 2005, s. 52; B. Latini, Skarbiec wiedzy, przeł. i oprac. M. Frankowska-Terlecka, T. Giermak-Zielińska, Warszawa 1992, s. 201–202. 27 S. Kobielus, Bestiarium chrześcijańskie. Zwierzęta w symbolice i interpretacji. Starożytność i średniowiecze, Warszawa 2002, s. 126. 28 S. Grzeszczuk, dz. cyt., s. 13.


Natalia Rodzińska Uniwersytet Jagielloński

Poezja wizualna Rola typografii, tradycja, nowe kierunki rozwoju

Wstęp Artykuł na podstawie pracy licencjackiej pt. Poezja wizual­na – trady­ cja i współczesność, nowe kierunki rozwoju napisanej pod kierunkiem dr hab. Teresy Frodymy, w ramach seminarium Wizualność publikacji na Wy­dziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w roku akademickim 2015/2016.

Poezja wizualna to kategoria określająca typ utworu, którego znaczenie zawarte jest zarówno w warstwie semantycznej, jak i wizualnej. Powstanie jednego ogólnego terminu obejmującego tendencje wizualne w literaturze wiąże się dopiero z barokową refleksją genologiczną na przełomie xvi i xvii wieku. Ogólną definicję stworzył Ulrich Ernst, według którego wiersz wizualny to: generalnie tekst liryczny (a do naszych czasów najczęściej utwór wierszowany) zbudowany w taki sposób, iż słowa – niekiedy przy pomocy czysto graficznych środków – układają się w figurę, która w relacji do wypowiedzi werbalnej nabiera funkcji zarówno mimetycznych jak i symbolicznych1. Poezja wizualna jest czymś więcej niż gatunkiem i ewoluuje wraz z przekształcającymi się warunkami życia człowieka. Jest nurtem, którego poszczególne typy realizacji – według poetyki i czasu powstania – nazywać będę odmianami. Wpływ na tempo

46

Natalia Rodzińska


i kierunek ich rozwoju mają okoliczności takie jak: klimat ideowy epoki, dominująca estetyka, poziom technologiczny i rodzaje dostępnych mediów. Wizualność jest tu równie ważna jak język, nie sposób więc pominąć roli typografii i technik powielania, w różnym stopniu pozwalających na łączenie tekstu i obrazu. Zależność od medium jest tym, co odróżnia poezję wizualną od tradycyjnej, a ciągłość nurtu pozwala spojrzeć nań z perspektywy wszystkich trzech rewolucji informacyjnych, związanych z rozpowszechnieniem pisma alfabetycznego, druku i komputerów. Na przykładzie poezji wizualnej można więc przyjrzeć się procesowi remediacji, polegającemu na „zastępowaniu jednego medium – nośnika literatury – medium innym, nowszym”2.

Pismo jako obraz słowa Poezji wizualnej nie wystarczy wysłuchać, gdyż nie istnieje ona w samej materii językowej. Słowo pisane jest czynnikiem koniecznym do powstania tego typu wiersza: interesujące nas gry z tekstem rozkwitły z pełną siłą wraz z pojawieniem się alfabetu, w chwili ostatecznego odrzucenia piktogramu. Dopiero wówczas zaistniała potrzeba wzbogacenia jednostajnej linearności tekstu o dodatkowy poziom doznań i znaczeń – optycznych3. Starożytni uważali pismo za dar od bogów. Egipcjanie wierzyli, że podarował je im Thot, a Grecy – Hermes. Panowało wtedy przekonanie o sprawczej funkcji pisma i jego przynależności do sfery sacrum. Badacze wskazują również na istnienie doktryny imienia związanej z pojmowaniem samego języka „jako systemu niearbitralnego, a więc pozostającego w przyczynowym związku ze zjawiskami”4. Już w Starym Testamencie Adam, nazywając kolejne zwierzęta, niejako warunkuje ich istnienie. Słowem wyłania poszczególne byty z ogólnego zbioru „istot żywych”, nadając im odrębność. Znajomość pisma bardzo długo była umiejętnością wysoce elitarną, co wynikało ze skomplikowanej struktury i ogromnej liczby znaków. Krąg użytkowników pisma był wąski, złożony z osób stojących na szczycie społecznej hierarchii. Znamienne, że Hermesowi i Thotowi – bóstwom związanym z mądrością – Poezja wizualna

47


*Psychopomp to osoba

przeprowadzająca dusze zmarłych na drugą stronę.

48

przypisywano również rolę psychopompów*. Kojarzono więc pismo z wprowadzeniem w pozagrobowe życie wieczne. Ponadto w epoce hellenistycznej wyobrażenia greckiego Hermesa i egipskiego Thota połączyły się, a z dodatkiem wpływów judaistycznego mistycyzmu powstał kult Hermesa Trismegistosa – synkretycznego bóstwa wyrażającego jedność sztuki, nauki i religii – który stał się później uosobieniem wiedzy tajemnej. Stąd być może późniejsze przekonanie o roli pisma jako jej repozytorium. Małą rewolucję w kwestii znajomości i postrzegania słowa pisanego stanowiło pojawienie się i rozpowszechnienie alfabetu. Ze względu na trudną do wyobrażenia w dobie błyskawicznego przepływu informacji powolność, z jaką to rozpowszechnienie postępowało, należałoby tę rewolucję nazwać raczej ewolucją. Pierwszy pełny spółgłoskowo-samogłoskowy system alfabetyczny powstał w Grecji, na początku x wieku p.n.e., a porządek czytania (od lewej do prawej i z góry na dół) ustalił się ok. 500 roku p.n.e.5 W momencie, w którym opanowano sposób efektywnego utrwalania i przekazywania myśli, powstały podwaliny budowli – trawestując horacjańską metaforę „trwalszej niż ze spiżu” – cywilizacji. Całkowitym uwolnieniem słowa pisanego spod hegemonii sacrum i klasy uprzywilejowanej – a zarazem krokiem w stronę demokratyzacji pisma – był dopiero wynalazek Gutenberga. Spopularyzowanie druku i narodziny nowego, masowego rynku książki doprowadziły do pauperyzacji pisma i odarcia go z tajem­ nicy. Przerwany został ścisły wcześniej związek człowieka i jego wytworu. Pomiędzy autorem i czytelnikiem pojawiło się więcej pośredników, a sens utworu stawał się coraz bardziej narażony na rozmycie w procesie produkcyjnym. Na efekt końcowy zaczęły wpływać nowe czynniki, takie jak gust i umiejętności drukarza czy sprawność i kalibracja maszyn. Nie przypadkiem to właśnie w okresie renesansu i baroku odrodził się przygasły nieco pod koniec średniowiecza nurt poezji wizualnej, który miał z jednej strony zrekonstruować zerwaną między autorem i dziełem więź, z drugiej zaś przywrócić językowi magię i tajem­ niczość. Mimo iż wcześniej autor też raczej nie miał wpływu na wszystkie egzemplarze dzieła krążącego w licznych – niekoniecznie wykonanych przez fachowych scriptores – odpisach, to jednak każdy z przekazów był w pewnym sensie wyjątkowy. Nowa technologia położyła temu kres. Natalia Rodzińska


Starożytność Wracając do rekapitulacji dziejów nurtu: pierwszą historycznie odmianą poezji wizualnej były pisane po grecku wiersze figuralne (carmina figurata). Ich zasady kompozycyjne wyrażone u schyłku xx wieku przez Jeremy’ego Adlera to: „kształt ikoniczny, sformułowanie językowe, wykonanie graficzne, tj. dopasowanie napisanych już wersów utworu do nadawanej im formy”6. Prawzorów carmina figurata badacze dopatrują się w inskrypcjach wotywnych. Wota dziękczynne pozostawiane w greckich świątyniach często były ozdobione tekstem – przykładem może być topór z St. Agatha (vi wiek p.n.e.), który „w całości został pokryty inskrypcją wotywną, wypełniającą kształt przedmiotu”7. Inskrypcja taka zawierała zazwyczaj informację o osobie darczyńcy, co mogło być powiązane z doktryną imienia lub być formą autorskiego podpisu. Istnieje również teoria mówiąca o pochodzeniu poezji wizualnej z Indii – za pośrednictwem litera­tury perskiej. Żadna z tych hipotez nie została dotychczas potwierdzona8, dlatego traktuje się greckie utwory figuralne jako literackie novum. Na Greków, jako wynalazców europejskiej poezji wizualnej, wskazywać może również ich zamiłowanie do wszelkiego rodzaju zagadek i gier słownych9. Najstarszymi zachowanymi do dziś – dzięki pierwszej wersji Antologii greckiej zredagowanej ok. 60 roku p.n.e. przez Meleagra z Gadary – wierszami figuralnymi są: Jajko, Topór i Skrzydła Simiasza z Rodos,

Poezja wizualna

↓ Jajko Simiasza z Rodos, utwór powstały ok. 300 roku p.n.e Labirynt romboidalny złożony z jednego słowa autorstwa Idziego Stefana Wadkowskiego, powstały w 1721 roku.

49


Syringa Teokryta z Syrakuz, Ołtarz Dosiadasa z Krety oraz Ołtarz Besantinusa. Tytuły sygnalizują graficzny kształt utworów. Ciekawostkę raczej stanowi fakt uznania za wiersz figuralny dysku z Fajstos10. Pokrywający powstałą ok. 1600 roku p.n.e. glinianą tabliczkę tekst nie jest wprawdzie ułożony linearnie, jednak nieodczytany dotąd system zapisu nie pozwala moim zdaniem na wysuwanie tezy o literackości zabytku. Wyróżnienie wiersza figuralnego jako gatunku nastąpiło dopiero w iv wieku n.e., po tym, jak poeta Decymus Magnus Auzoniusz nazwał swój tomik technopaegnia (z połączenia greckich słów techne – sztuka, dzieło, kunszt; i paegnion – gra, zabawa)11. Z czasem zaczęto obejmować tym terminem – obok poezji kunsztownej – również wczesne utwory figuralne. Poezją kunsztowną nazywa się dziś (niezależnie od czasu powstania) wszystkie utwory, w których układ wersyfikacyjny urozmaica bądź dodaje znaczenia, ale jego wizualność nie jest wysuwana na pierwszy plan ani niezbędna do zrozumienia sensu. To kategoria zbliżona, lecz nie tożsama z poezją wizualną i choć granica bywa płynna – czasem wręcz rozmywa się w poszczególnych utworach – należy zachować między nimi rozróżnienie. Inną, pochodzącą z okresu hellenistycznego, odmianą poezji wizualnej jest wiersz-labirynt. Najstarsze utwory tego typu pochodzą ze średniowiecza, tworzono je również w nowożytności, ale największą popularność zyskały w barokowej Europie12. Wiersz­� -labirynt tworzą „geometryczne układy literowe”13, tekstu zazwyczaj jest niewiele, a w zależności od jego ułożenia wyróżnia się kilka podtypów. Gdzieś między schyłkiem cywilizacji antycznej a formowaniem chrześcijańskiej Publiusz Optacjan Porfyriusz stworzył nową odmianę poezji wizualnej – wiersz kratkowy – wyznaczając tym samym kształt linii rozwojowej nurtu na kolejne 500 lub, patrząc z innej perspektywy, nawet 1500 lat. Chcąc ułaskawić cesarza Konstantyna i Wielkiego, Optacjan podarował mu dwadzieścia jeden panegiryków – podstawową techniką, jaką się posługiwał, był akrostych o różnym stopniu komplikacji. Jego nowatorskie wiersze to kunsztowne teksty o regularnym, prostokątnym kształcie, a wplecione w nie akro-, mezo- i tele­ stychy układają się w figury i symbole14. 50

Natalia Rodzińska


↑ Wiersz kratkowy z cyklu panegirycznego Optacjana, powstały ok. 324 roku


Akrostych to typ wiersza, w którym obok tekstu czytanego poziomo pojawiają się wersy do pionowego (lub skośnego) odczytania, a „litery akrostychów, wpisane w tekst zasadniczy, tworzą sens autonomiczny, pozostając jednak częścią tego pierwszego”15. W zależności od pozycji w wierszu wyróżnia się akrostychy, mezostychy i telestychy – ogólnie nazywane intekstami lub intertekstami16. Pierwszy znany akrostych pochodzi z końca ii tysiąclecia p.n.e.17 Forma ta jest też licznie reprezentowana w biblijnej Księdze Psalmów. Pomimo tego, że inteksty układały się u Optacjana w chrześcijańskie symbole, takie jak krzyż czy monogram Chi-Rho, poezja ta nie była religijna. Przeważała w niej funkcja panegiryczna, a motywy religijne miały utrwalić u odbiorców nowy sposób postrzegania władcy i promować model państwa wyznaniowego.

Średniowiecze Tradycję wiersza kratkowego kontynuował żyjący na przełomie v i vi wieku Wenancjusz Fortunat, który uznał tę formę za odpowie­dnią dla swojej hymnografii. Przypuszcza się, że utwory Wenancjusza miały wpływ na powrót tej formy w okresie karolińskim18 – kiedy to opat z Fuldy Hraban Maur, rozwijając ideę carmen cancellatum, stworzył wiersz-imago. Była to odmiana wiersza wizualnego, polegająca na wpisaniu w wiersz kratkowy bardziej skomplikowanych form – iluminacji czy miniatur. Stały układ wersyfikacyjny pozwolił Maurowi rozbudować warstwę wizualną. Stworzył swego rodzaju siatkę bazową na planie kwadratu o wymiarach 35×35 jednostek, składającą się z 1225 małych pól19. Symetria czworoboku odwzorowywała ideę boskiego ładu i świata będącego manifestacją woli stwórcy. Symbolika i treść chrześcijańska postawiona została tu zdecydowanie wyżej niż panegiryzm, a dzieła Maura stanowiły wzór dla późniejszych ksiąg liturgicznych. Eksperymentował on nie tylko wewnątrz wytyczonego kwadratu, dodał bowiem poezji wizualnej nowy, przestrzenny aspekt. Uwzględnił w kompozycji płaszczyznę rozkładówki i całego kodeksu – „jako pierwszy ze średniowiecznych pisarzy wizualnych operował całą księgą, a nie tylko wierszem na stronie”20. Liber de laudibus Sanctae Crucis składa się z dwudziestu ośmiu wierszy-imago i korespondujących z nimi fragmentów prozatorskich, zapisanych uncjalną majuskułą i minuskułą karolińską. Minuskuła karolińska, z której 52

Natalia Rodzińska


wywodzą się wszystkie współczesne kroje dziełowe, powstała ↑ prawdopodobnie przy współpracy akwizgrańskiej szkoły pałaWiersz-imago Hrabana cowej z opactwem św. Marcina w Tours, które kierowane było Maura przez Alkuina – nauczyciela Maura. Pod koniec ix wieku popularna stała się kolejna odmiana wiersza wizualnego – wiersz przestrzenno-liniowy. Pojawił się w epoce ottońskiej, a „wersy ułożone są w nim w taki sposób, by zarysować jedynie kształt przedstawianej formy – bez wypełniania jej tekstem”21. Wiersz ten stopniowo zaczął wypierać prostokątne carmina cancellata, zdominował też nurt wizualny w kręgach monastycznych. Najwcześniejsze znane dziś utwory tego typu napisane zostały dla króla frankijskiego Odo i jego Poezja wizualna

53


żony Theotrady22. Później pojawiły się teksty w kształcie kół, drzew i gwiazd. Odmiana ta cieszyła się popularnością aż do końca xiv wieku, a jednym z ważniejszych jej twórców był żyjący w latach 1217/18–1274 Jan z Fidancy, czyli św. Bonawentura. Jego Lignum vitae otwiera wiersz, którego kształt miał pomóc czytelnikowi w zapamiętaniu i zrozumieniu treści, będącej summą całej księgi – warstwa wizualna nabrała tu funkcji dydaktycznej23. Był to również prototyp wierszy diagramowych. W xiii i xiv wieku pojawiają się też pierwsze przykłady literatury kombinatorycznej i nielinearnej, zawierającej „układ krzyżujących się wersów, dający możliwość wielu kierunków czytania”24.

Nowożytność

Po odnalezieniu Antologii greckiej w okresie renesansu wiersz figuralny zdominował nurt poezji wizualnej, wypierając wywodzące się z tradycji chrześcijańsko-średniowiecznej wiersze kratkowe. Pojawiły się też pierwsze próby usystematyzowania nurtu. W 1561 roku teoretyczną refleksję sformułował Julius Caesar Scaliger, który: przyczynił się bez wątpienia zarówno do ugruntowania pozycji wierszy wizualnych jako prawowitego gatunku literackiego o właściwych sobie prawidłach wersyfikacyjnych, jak i do rozpowszechnienia gatunku przez ówczesną dydaktykę szkolną25. Kiedy w literaturze przestały dominować tematy religijne, a średniowieczny teocentryzm zaczął ustępować renesansowemu humanizmowi, osłabła popularność wierszy, w których układ tekstu miał wyrażać konkretne idee chrześcijańskie. Utwory wzorowane na starożytnych charakteryzowały się tym, że warstwa wizualna mogła tworzyć nieskończoną liczbę symboli, co oddawało nowy „epigramatyczno-emblematyczny sposób myślenia renesansu i baroku, ukształtowany przez tradycję grecką i rzymską”26. Odmienny niż w średniowieczu stosunek do słowa i obrazu spowodował, że wiersze figuralne szybko przerosły popularnością utwory kratkowe. Nie bez znaczenia był też dużo prostszy sposób ich konstruowania. W Polsce nurt wizualny był dość ściśle powiązany z poezją kunsztowną, a techniki pochodzące z obu kategorii przenikały 54

Natalia Rodzińska


← Pierwszy polski utwór figuralny – Kielich Daniela Naborowskiego z 1593 roku

się wzajemnie w poszczególnych utworach. Nowe tendencje docierały do nas z opóźnieniem. W xvi wieku pojawiały się głównie łacińskie akrostychy o tematyce biblijnej, a pod koniec wieku – okolicznościowej. Pierwszym utworem wizualnym wydanym na terenie Rzeczypospolitej jest epitafium dla Stefana Batorego w formie wiersza kratkowego „ozdobionego wewnętrznym mezostychem w kształcie litery »x«, pierwszej litery słowa »Christos«”27, co jest niewątpliwym nawiązaniem do utworów Optacjana. Później, aż do końca lat 60. xvii wieku, dominował w Polsce nurt figuralny, następnie powróciły tendencje do geometryzacji i konstrukcji matematycznych28. W takiej postaci nurt trwał do końca xviii wieku. Zainteresowanych tą mało znaną częścią naszej literatury (mimo jej rosnącej ówcześnie popularności) odsyłam do cytowanej już pozycji Piramidy, słońca, labirynty Piotra Rypsona. Po okresie rozkwitu nastąpiło uśpienie nurtu w wieku xix, wiążące się ściśle z sytuacją polityczną i tendencją do postrzegania dzieła literackiego jako wyrazu ducha narodowego29. Zadziwiające wydaje się odrzucenie nurtu, którego głównym celem na przestrzeni wieków było właśnie wyrażanie treści religijnych i pochwała władców. Romantycy uważali, że utwory wizualne mają funkcję ludyczną i nie są niczym więcej niż przejawem zdziwaczałych gustów. Jak pisze Małgorzata Dawidek-Gryglicka: „xix wiek generalnie sprowadzi poezję wizualną do poziomu rozrywki i szarady”30. Poezja wizualna

55


Wiek xx

↓ Rękopiśmienny projekt jednej ze stronic pierwsze­ go wydania Rzutu kośćmi Stéphane’a Mallarmégo, obok ta sama strona w drugim wydaniu utworu z 1914 roku

56

Źródeł ponownego ożywienia poezji wizualnej w Europie należy szukać moim zdaniem w recepcji dwóch ważnych dla większości późniejszych ruchów awangardowych utworów – Rzutu kośćmi Stéphane’a Mallarmégo z 1897 roku i Kaligramów Apollinaire’a z roku 1918. Oba charakteryzują się nietradycyjnym podejściem typograficznym: w pierwszym sens poematu potęgo­ wany jest przez nieregularność form i (pozornie) chaotyczny układ, w drugim przez uporządkowanie tekstu w kształty figu­ ralne. Wersy i litery Rzutu kośćmi sprawiają wrażenie, jakby miały wysypać się ze stron. W podobny sposób wykorzystywali typografię futuryści, czyniąc z niej jednocześnie metaforę współczesności. Niezgoda na nieprzystawalność języka do nowej rzeczywistości prowadziła do prób jego dekonstrukcji i przeformułowania: futuryści znosili tradycyjne formy poetyckie, jednocześnie powołując do istnienia nowy rodzaj uprzestrzennionej składni typograficznej i uruchamiając proces redukcji słów31.

Natalia Rodzińska


Awangardowi poeci zaczęli współpracować z artystami, tworząc podstawy współczesnego nurtu książki artystycznej – działali w ten sposób m.in. Majakowski i Lissitzky, Szczuka i Stern czy Przyboś i Strzemiński. Wiersze w nietypowych układach graficznych drukowano w piśmie „Formiści”, wydawanym w latach 1919–1921, a w numerze szóstym opublikowany został Mechaniczny ogród Tytusa Czyżewskiego. Wydał on później tomik poezji Zielone oko, który doczekał się niedawno cyfrowej adaptacji32. Dwa lata przed debiutem Czyżewskiego pojawił się zbiór kaligramów Apollinaire’a, które oparte były na połączeniu technik antycznego wiersza figuralnego i wiersza przestrzenno-­liniowego. Eksperymenty zecersko-typograficzne doprowadziły niejako do otwarcia dla nurtu Poezja wizualna

↑ Dla Gołosa Władimira Majakowskiego, opra­ cowanie typograficznie: El Lissitzky

57


*Kompozycje typo­graficzne o funkcji ilustracji według rysunków Tytusa Czyżewskiego stworzył Franciszek Benisz

wizualnego kolejnej potencjalnej płaszczyzny wyrazu. Od tej pory nośnikiem znaczenia stała się pojedyncza litera, znak lub ich układ naśladujący jakiś inny kształt. Pojawiały się kompozycje typograficzne imitujące ilustracje – np. w dramacie Wąż, Orfeusz i Eurydyka. Wizja antyczna Czyżewskiego*. Sens utworów współtworzyło napięcie pomiędzy czcionkami różnych krojów, odmian czy stopni, prostymi i pochyłymi formami, kreską grubą i cienką, czernią i kolorem. Po ii wojnie światowej na znaczenie typografii zwrócił uwagę Franciszek Themerson, ojciec poezji semantycznej, współprowadzący z małżonką Franciszką londyńskie wydawnictwo Gaberbocchus Press. Wydawane przez nich publikacje zawsze stały na wysokim poziomie edytorskim: typografia, w myśl idei Themersona, jest pełnoprawną wypowiedzią plastyczną, której nośność jako komunikatu, nie zaś jedynie technika publikacji, przesądza o jej wartości. Typografia jest przedłużeniem i kształtem myśli […]33. Futurystyczna dekonstrukcja pozwoliła wyizolować pojedynczy znak i dostrzec jego autonomiczne właściwości wizualne, co było podstawą nowej odmiany poezji wizualnej – poezji konkretnej. Na powstanie poezji konkretnej bezpośredni wpływ miała sztuka konkretna lat 30. xx wieku i konstruktywizm. Kluczową rolę odegrało również udoskonalenie technik druku. Poezja ta eksponuje wizualny aspekt pojedynczego słowa lub znaku, jest typem „sztuki języka i obrazu, który, odsłaniając zarówno znaczeniowy, jak i materialny charakter swoich znaków, orientuje je na siebie w ich dźwiękowym oraz wizualnym aspekcie”34. Główne założenie stanowi „wydobycie i odłączenie słowa, jak również – szerzej – znaku od ewentualnych kontekstów oraz wyzwolenie jego cech pierwszych”35. Najwcześniejszymi ośrodkami konkretyzmu były Szwajcaria, Brazylia i Szwecja, a międzynarodowy ruch pojawił się w 1953 roku36.Z dzisiejszej perspektywy poezję konkretną uznać można za zjawisko wyznaczające granicę między historyczną a współczesną poezją wizualną. W tym miejscu wypada mi więc zakończyć próbę zarysowania tradycji nurtu.

↑ Koń Apollinaire’a

58

Natalia Rodzińska


Poezja konkretna. Język i tajemnica Czołowym polskim artystą poezji konkretnej był Stanisław Dróżdż. Najbardziej rozpoznawalne z jego dzieł – Między – znajduje się obecnie w krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej mocak. Poezja konkretna jest szczególnym stanem skupienia tekstu wizualnego, zapisem, słowem sprowadzonym do funkcji znaku, który wskazując na formułujący go język, informuje o samym sobie37.

Kluczowym pojęciem jest owo „skupienie”, utwory konkretne składają się zazwyczaj z jednego lub kilku słów czy znaków, ewentualnie ich zwielokrotnienia. Wydawać by się mogło, że aspekt wizualny dominuje w tym typie poezji, a tekst został zredukowany do autotelicznego ornamentu. Nie jest to jednak prawda. Przedsięwzięcie konkretystów polegające na maksymalnym uprzedmiotowieniu języka mogło być zrealizowane tylko dzięki nowym technikom fototypicznego powielania obrazu. Oko ludzkie, przyzwyczajone do ignorowania wizualnej strony pisma, nie skupia się na analizie kształtu poszczególnych słów czy liter. Dopiero wyrwanie znaku z jego naturalnego środowiska Poezja wizualna

↑ Między Stanisława Dróżdża w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, trzecia instalacja z roku 2004. Wcześniej utwór wysta­ wiany był w Galerii Foksal (1977 rok) i Galerii Sztuki Współczesnej „Bunkier Sztuki” (2001 rok)

59


pozwala dostrzec go w pełni – „redukując język, Dróżdż postanowił przedstawić nam na nowo pojedyncze słowa i litery”38. Przeskalowane do rozmiarów ściany słowo nie pozwala się w całości ogarnąć spojrzeniem. Powoduje to zaburzenie percepcji – słowo nie wywołuje w umyśle pojęcia, a rozpada się na zbiór pojedynczych grafemów. Wrażenie to można porównać do słuchania wypowiedzi w obcym języku. Nie rozumiejąc znaczenia, umysł zaczyna zwracać uwagę jednocześnie na poszczególne dźwięki mowy, jak i na ogólny jej kształt – tzw. melodię, rytm czy intonację. Dlatego do zaistnienia poezji konkretnej potrzebne jest poszerzenie jej przestrzeni, przeniesienie z karty książki na ścianę galerii. Prostota i minimalizm wielkoformatowych prac Dróżdża pozwalają przyjrzeć się graficznej formie znaku i wybrzmieć wszystkim jej aspektom. W odpowiedniej skali rośnie znaczenie elementów składowych charakteryzujących dany krój pisma, takich jak: obecność lub brak szeryfów, kontrast kresek, moduł pisma, wysokość x, ciężar optyczny, wielkość optyczna, pochylenie osi znaku oraz światła międzyliterowe i międzywyrazowe. Ilustracją mogą być dwa utwory z cyklu Dróżdża Razem osobno, których wymowa jest zupełnie inna, choć różnią je tylko odstępy między znakami. Porównać można również różne wersje utworu Optimum z cyklu Pojęciokształty.

→ Dwa utwory z cyklu Razem osobno Stanisława Dróżdża (1971 rok)

Zachwianie równowagi między słowem a jego obrazem jest jednak w poezji konkretnej pozorne. Osobne rozpatrywanie tych płaszczyzn pozbawia ową poezję magii, polegającej właśnie na poszukiwaniu głęboko zakorzenionych, tajemniczych zależności. Zależności między abstrakcyjnym, niematerialnym konstruktem ludzkiego umysłu – językiem – a jego konkretną, przestrzenną manifestacją – pismem. Żeby odczytać intencje autora, 60

Natalia Rodzińska


← Optimum Stanisława Dróżdża w maszynopisie (1970 rok)

← Optimum w budowie, część projektu Stanisław Dróżdż. Ścieżki tekstu


odbiorca musi podjąć wysiłek intelektualny, a czasem również fizyczny. W przypadku Między polega on na tym, że w prostopadłościennej przestrzeni, w całości pokrytej literami: „m”, „i”, „ę”, „d”, „z” i „y” – tytułowe słowo nie pojawia się ani razu. Znaki są przemieszane, a mimo to w pierwszej chwili odbiorca widzi wyraz „między”. Wynika to z mechaniki procesu czytania, który nie polega na składaniu pojedynczych liter, a rozpoznawaniu kształtu całego słowa39. Przy dłuższym skupieniu uwagi iluzja znika, a odbiorca odruchowo stara się odnaleźć litery w odpowiedniej kolejności – zaczyna więc wodzić wzrokiem, naprzemiennie zadzierać i spuszczać głowę, przechadzać się wzdłuż ścian. Mimo włożonego wysiłku czytelnik nie znajdzie słowa na żadnej z sześciu otaczających go płaszczyzn. Tego sło­ wa po prostu tam nie ma. Autor zakpił niejako z czytelnika, by uświadomić mu, że pozo­ ry mylą, a rzeczy nie zawsze są takie, jakimi wydają się na początku. Umieszczając w tytule dzieła słowo „między”, Dróżdż zmusił niejako do poszukiwań i przebycia drogi od iluzji do uświadomienia. Często zdarza nam się widzieć coś, czego nie ma, i to tylko dlatego, że ktoś nam powiedział, że jest. Między językiem i pismem występują zależności, których logika jest dla nas niezrozumiała. Wobec braku odpowiedzi odbiorca czuje się bezsilny, ale z drugiej strony pozwala to fizycznie odczuć zawartą w piśmie tajemnicę. Być może Dróżdż chciał powiedzieć czytelnikowi, aby nie starał się na siłę odnaleźć prawidłowości i nie szukał znanego mu słowa, bo nie jest to sposób na znalezienie sensu. Utwór nie jest zagadką słowną przeznaczoną do rozwiązania, jego sens stanowi uobecnienie tajemnicy – ukrytej gdzieś „pomiędzy”. Między czytaniem i patrzeniem, między znakiem i językiem, między słowem i obrazem. Na tym przykładzie widać doskonale, jak Dróżdż wyodrębnia z języka niektóre słowa […] ukazuje ich autonomiczną logikę, wydobywa osobniczą wymowę, rzuca je w krzyżowy ogień nowych zależności i pytań, wyzwala elementarne znaczenia40.

Poezja cyfrowa i cybernetyczna Jedną z najnowszych kategorii pokrewnych literaturze wizualnej pod względem sposobu organizacji tekstu jest hipertekst, czyli: 62

Natalia Rodzińska


nielinearna i niesekwencyjna organizacja danych, tekst rozbity na poszczególne segmenty (leksje) na wiele sposobów połączone ze sobą odsyłaczami, po których czytelnik nawiguje według własnego uznania41. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że powyższa definicja zbliżona jest do opisu zasad kompozycyjnych pewnych odmian wizualnych, chociażby carmen cancellatum. Hiperteksty można klasyfikować ze względu na stopień ich ergodyczności. Ergodycznymi nazywa się utwory, w których: sygnały wysyłane z dzieła do odbiorcy idą nie tylko w jedną stronę: z tekstu do odbiorcy (poziom interpretacyjny) lecz także w drugą: od odbiorcy do dzieła. Czytelnik podczas lektury wykonuje pracę eksploracyjną, konfiguracyjną lub tekstoniczną42. W myśl teorii Espena Aarsetha większość tradycyjnej poezji wizualnej zakwalifikować można do kategorii statycznych tekstów ergodycznych – czytelnik podejmuje w nich wysiłek głównie eksploracyjny. Utwór, w którym odbiorca dzięki możliwości realizacji pozostałych dwu funkcji (konfiguracyjnej i tekstotwórczej) staje się jednocześnie współautorem, nazwać można z kolei dynamicznym tekstem ergodycznym lub cybertekstem. Cybertekst to „kategoria opisu sztuki powstającej w interaktywnym środowisku”43, w której „poszczególne znaki pojawiają się jako ścieżka stworzona przez niepozbawione znaczenia elementy dzieła”44. Tradycyjna poezja w środowisku nowomedialnym ewoluowała, co doprowadziło do powstania poezji cyfrowej, która jest: równie obrazowa, metaforyczna, uporządkowana strukturalnie, wieloznaczna i kontekstowa jak tradycyjna, wzbogacona […] o szereg innych właściwości, mających na celu odkrywanie nowych metod artystycznych, poszukiwanie nowych możliwości językowych oraz rozwiązań formalnych45. Środkami wyrazu poezji cyfrowej są: znaki literowe, obraz, dźwięk i animacja. Odmianę poezji wizualnej powstającą Poezja wizualna

63


w środowisku interaktywnym i twórczo wykorzystującą jego nowe płaszczyzny znaczeniotwórcze nazywa się cyfrową poezją wizual­ną. Główną cechą odróżniającą odmianę cyfrową od historycznej nie jest jednak medium. Najważniejsza jest zmiana typu zależności między tekstem i obrazem – ze statycznej na dynamiczną. Wcześniejszy symultaniczny odbiór warstwy językowej i wizualnej ustąpił nowemu, rozwijającemu się w czasie i przestrzeni sposobowi lektury. Ruch jest właściwością kluczową: utwór skonstruowany jest z warstw, połączonych ze sobą na zasadzie kinetycznej (obiekt sam zmienia swą strukturę) bądź łączy (konkretne słowa lub ikony pełnią funkcję odsyłaczy, które należy uruchomić, aby przejść do kolejnych wersji)46. Zmieniająca się w czasie przestrzeń stała się moim zdaniem trzecią warstwą utworu, którą nazywam czasoprzestrzenną. Przykładem poezji cybernetycznej – w której odbiorca spełnia wszystkie wymienione przez Aarsetha funkcje – jest Mechaniczny ogród47 Łukasza Podgórniego i Urszuli Pawlickiej, będący częścią cyfrowej adaptacji tomiku Tytusa Czyżewskiego Zielone oko, zrealizowanej w 2012 roku. Poszczególne utwory Cyfrowego zielonego oka48 różnią się stopniem ergodyczności, a najwięcej wysiłku w celu odkrycia tekstu wymaga od czytelnika właśnie Mechaniczny ogród. Warstwa wizualna utworu imituje wygląd pulpitu, czyli podstawowego ekranu widocznego po uruchomieniu komputera w graficznym interfejsie użytkownika systemu Windows 98. Jest to pierwszy sygnał gry polegającej na zamianie miejsc autora i czytelnika. Tytułowy ogród odbiorca musi bowiem wygenerować sobie sam, klikając, przytrzymując i przeciągając klawisz myszy w różne miejsca ekranu. O ile odkrywanie kolejnych partii tekstu jest w pewien sposób zaprogramowane, o tyle dźwięk towarzyszący lekturze można generować dowolnie. Jedno z pierwszych hiperłączy utworu prowadzi do strony internetowej służącej do komponowania melodii relaksacyjnych z odgłosów natury. Odbiorca wciągnięty w interakcję staje się autorem tekstu, a zabawa dźwiękiem i obrazem może nie mieć końca. Dojście do finalnej konfiguracji zawierającej pełny tekst Czyżewskiego nie jest jednak możliwe bez znajomości pierwowzoru. 64

Natalia Rodzińska


Aby wyświetlić wersy, trzeba nie tylko „rozwinąć” kwiaty – przytrzymując wciśnięty klawisz myszy, ale i w odpowiednim momencie zatrzymać migające w kwadratowych polach obrazy.

Zakończenie W historii poezji wizualnej można zaobserwować dwie główne tendencje, wynikające z odmiennego traktowania relacji słowa i obrazu. Pierwszą z nich nazwałabym figuralną – wywodzi się ona z greckich carmina figurata i w zasadzie nie podlegała na przestrzeni wieków żadnym istotniejszym zmianom. W utworach tego typu przeważa funkcja mimetyczna, tekst może przybierać postać płynnej, dowolnie przebiegającej linii bądź tworzyć swego rodzaju plamy barwne, a liternictwo jest zazwyczaj bardziej kaligraficzne. Ponadto, w zależności od kształtu, tekst może być możliwy do odczytania w sposób linearny, ale nie musi. Tendencję tę ilustrują Kaligramy, a stworzona w nich przez Apollinaire’a odmiana jest współcześnie kontynuowana w prawie niezmienionej formie. Drugą tendencję – wywo­dzącą się ze średniowiecznych wierszy kratkowych – nazwałabym konstruktywistyczną. Określiłabym tak utwory przybierające formy geometryczne, w których sens wynika z kombinacji elementów, a nie zgrupowania w jednolite pola znaczeniowe. Wyrazem matematycznych, niemimetycznych tendencji byłby Rzut kośćmi Mallarmégo, a współczesną kontynuacją poezja cyfrowa i cybernetyczna. Dzieje poezji wizualnej pokazują jej elastyczność i zdolność przystosowania się do stale zmieniających się warunków. Pojawianie się kolejnych możliwych płaszczyzn znaczeniowych nieprzerwanie napędzało ewolucję nurtu. Poezja wizualna rozwija się wraz z cywilizacją, ponieważ postęp technologiczny pozwala na tworzenie coraz bardziej skomplikowanych układów. W interaktywnej przestrzeni nowomedialnej możliwy jest jednoczesny – bądź progresywny w ramach określonej czasoprzestrzeni – odbiór wielu bodźców, a wszystkie płaszczyzny dzieła mogą być efektywnie powielane i udostępniane bez utraty jakości. Zachodzące współcześnie procesy – takie jak usuwanie się autora w cień, w celu zmuszenia odbiorcy do podjęcia twórczego wysiłku, czy demokratyzacja dostępu do słowa pisanego – są tylko kontynuacją zmian, których początki sięgają starożytności. Każde kolejne przebudzenie poezji wizualnej i jej powrót do głównego Poezja wizualna

65


↑ Współczesny kaligram arabski, autorem jest Kristyan Sarkis


↑ Kaligram w kształcie ludzkiego serca autorstwa Daniele’a Tozziego


nurtu pojawiały się moim zdaniem w momentach pewnego rodzaju przełomowych – w trakcie kulturowych przesi­leń. Mogło to być związane z lękiem przed utratą indywidual­ności, odczłowieczeniem dzieła bądź odczarowaniem języka po­etyckiego. Poezja wizualna stała się w moim przekona­niu pew­nego rodzaju remedium i sposobem na oswajanie nowych przestrzeni komunikacji oraz związanych z nimi niebezpieczeństw.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 150.

1 Cyt. za: P. Rypson, Piramidy, słońca, labirynty, Warszawa 2002, s. 6. 2 M. Pisarski, Hipertekst i hiperfikcja, [w:] P. Marecki, Liternet.pl, Kraków 2003, s. 290. 3 P. Rypson, Obraz słowa. Historia poezji wizualnej, Warszawa 1989, s. 44. 4 Tamże, s. 45. 5 Wnioski za: A. Gieysztor, dz. cyt., s. 43. 6 Cyt. za: P. Rypson, Piramidy…, dz. cyt., s. 13. 7 Tamże, s. 11. 8 Wnioski za: tamże, s. 12–13. 9 Wnioski za: tamże, s. 12. 10 Wnioski za: J. Donguy, dz. cyt., s. 186. 11 Wnioski za: P. Rypson, Piramidy…, dz. cyt., s. 13. 12 Wnioski za: tamże, s. 173–174. 13 Tamże, s. 15. 14 Tamże, s. 16. 15 Tamże. 16 Por.: J. Donguy, dz. cyt., s. 186; P. Rypson, Piramidy…, dz. cyt., s. 17. 17 Wnioski za: P. Rypson, Poezja wizual­ na, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1981, nr 6 (145), s. 38. 18 Wnioski za: P. Rypson, Piramidy…, dz. cyt., s. 21. 19 Wnioski za: P. Rypson, Obraz słowa…, dz. cyt., s. 31. 20 M. Dawidek-Gryglicka, Historia tekstu wizualnego. Polska po 1967 roku, Kraków–Wrocław 2012, s. 63. 21 P. Rypson, Obraz słowa…, dz. cyt., s. 40. 22 Wnioski za: tamże, s. 40.

68

Natalia Rodzińska

23 Wnioski za: P. Rypson, Piramidy…, dz. cyt., s. 33. 24 Tamże, s. 34. 25 Tamże, s. 53. 26 Tamże, s. 51. 27 Tamże, s. 60. 28 Wnioski za: tamże, s. 137. 29 Tamże, s. 151. 30 M. Dawidek-Gryglicka, dz. cyt., s. 64. 31 Tamże, s. 65. 32 Ł. Podgórni, U. Pawlicka , Cyfrowe zie­ lone oko, [online] http://haart.e-kei.pl/ czyzewski/ [dostęp: 19.08.2016]. 33 U. Czartoryska, O słowach i obrazach, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1983, nr 1 (150), s. 53–54. 34 M. Dawidek-Gryglicka, dz. cyt., s. 61. 35 Tamże. 36 Wnioski za: J. Donguy, dz. cyt., s. 21–66. 37 A. Przywara, Wstęp. Czarno na białym, [w:] tenże, Stanisław Dróżdż. Pojęcio­ kształty. Poezja konkretna 1967–2003, Warszawa 2014, s. 9. 38 Tamże. 39 Wnioski za: J. Hochuli, Proces czy­ tania, [w:] tenże, Detal w typografii, Kraków 2009, s. 8–9. 40 W. Borowski, Krzyżowa droga słowa, [w:] A. Przywara, dz. cyt., s. 15. 41 M. Pisarski, Kartografowie i kompilato­ rzy. Pól żartem, pół serio o praktyce i teo­ rii hiperfikcji w Polsce, [w:] P. Marecki, dz. cyt., s. 26. 42 Tenże, Czym jest cybertekst i ergodycz­ ność?, [online] http://www.techsty. art.pl/hipertekst/cybertekst_definicje.htm [dostęp: 25.08.2016].


43 Tenże, Kartografowie…, dz. cyt., s. 22. 44 Tamże. 45 U. Pawlicka, (Polska) poezja cyberne­ tyczna. Konteksty i charakterystyka, Kraków 2012, s. 11. 46 Tamże, s. 105. 47 T. Czyżewski, Mechaniczny ogród, oprac. Ł. Podgórni, U. Pawlicka, [w:]

Cyfrowe zielone oko, oprac. Ł. Podgórni, U. Pawlicka, [online:] http://ha.art.pl/ czyzewski/mechaniczny_ogrod.html [dostęp: 01.05.2018]. 48 Cyfrowe zielone oko, oprac. Ł. Podgórni, U. Pawlicka, [online:] http://ha.art.pl/ czyzewski/ [dostęp: 01.05.2018].


Patryk Chłopek Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Paryscy drymblasi O wydaniu listów Michała Podczaszyńskiego

Wstęp Zanim przejdę do meritum mojego wywodu, chciałbym omówić pewien problem, który pojawił się podczas konferencji w ramach xv Warsztatów Młodych Edytorów w Rabce-Zdroju. Otóż mylącym dla niektórych było moje stwierdzenie, że przygotowywana przez nasze koło naukowe publikacja nie jest wydaniem krytycznym. Jak się okazało, przyczyną nieporozumienia były różnice w znanych definicjach wydania krytycznego, o których my, jako młodzi edytorzy, nie wiedzieliśmy. Prymarną cechą każdej nauki jest posiadanie własnego meta­języka, w którym naukowcy mogą precyzyjniej prezentować swoje racje. Edytorstwo naukowe również wykształciło swój system definicji, tworząc m.in. pojęcia aparatu krytycznego oraz wydania krytycznego. Jak się jednak okazuje, zarówno wśród różnych naukowców, jak i w ośrodkach badawczych istnieją różnice w postrzeganiu niektórych z nich. Dlatego uznałem za stosowne omówienie wyżej wymienionych pojęć z perspektywy projektu Edytorskiego Koła Naukowego Wyjustowani. 70

Patryk Chłopek


Kwestią, która wzbudzała wątpliwość po moim wystąpieniu na konferencji, była zasadność uznawania przygotowywanej przez nas publikacji za wydanie typu B (klasyfikacja Konrada Górskiego)1. Słuszność naszej decyzji uzasadniałem pominięciem aparatu krytycznego, które jest spowodowane brakiem jakichkolwiek wznowień opracowywanych przez nas artykułów – stąd nie mamy możliwości przeprowadzenia kolacjonowania, dzięki któremu moglibyśmy w aparacie krytycznym wykazać różnice w wydaniach tekstów. Argumentami przemawiającymi za uznaniem Listów z Paryża Michała Podczaszyńskiego za wydanie naukowe miały być przeprowadzone modernizacje teks­tów wraz z rozbudowanymi przypisami i naukowym wstępem poprzedzającym opracowane przez nas artykuły, nawet mimo braku wspomnianego aparatu krytycznego. W moim przeświadczeniu za wydanie typu A możemy uznać tylko publikację zawierającą aparat krytyczny oparty na pełnym materiale wariantów ukazującym historię kształtowania się tekstu2. Ponadto do naszej decyzji przyczyniło się to, że pragniemy stworzyć publikację przeznaczoną do wszechstronniejszych naukowych analiz.

Michał Podczaszyński Polska epistolografia oraz podróżopisarstwo xix wieku może się nam kojarzyć z zapiskami popowstaniowych zesłańców, prywatnymi listami naszych narodowych wieszczów lub też wyjeżdżających za chlebem do Ameryki chłopów. Duża część tych utrwalonych świadectw podróży ma wspólny element – ich autorzy podjęli tułaczą wędrówkę po świecie z przymusu związanego z politycznymi realiami lub osobistą sytuacją materialną. Nie brakowało oczywiście podróżujących z wyboru, lecz właśnie ten typ emigracji politycznej jest niejako znakiem tych trudnych czasów utrwalonym w naszej kulturze. Trzeba jednak przyznać, że cały romantyzm był zakochany w podróżach, nie brakowało więc również tekstów o mniej prywatnym charakterze, mających przybliżyć czytelnikowi wrażenia z odwiedzanych przez podróżnika krajów. Tego typu artykuły w ówczesnych czasopis­ mach zaspokajały do pewnego stopnia potrzebę peregrynacji. Poznanie świata za pośrednictwem literatury pozwalało również na odniesienie znanej czytelnikom rzeczywistości do tej, której nie znali osobiście. Wiek xix zaczął zaspokajać ludzką ciekawość świata. Paryscy drymblasi

71


Przedstawicielem tego okresu jest Michał Podczaszyński – zapomniany romantyk, emigrant z wyboru, któremu powstanie listopadowe nie pozwoliło przed śmiercią wrócić do ojczyzny. Redaktor-idealista z pasją tworzył swoje popularnonaukowe artykuły, a także z zamiłowaniem recenzował twórczość swojej epoki. Zadebiutował już w wieku osiemnastu lat na łamach „Dziennika Wileńskiego”, gdzie przełożył z języka francuskiego sielankę Szczęśliwa plantacja. Dokonał tego jeszcze przed pod­ jęciem studiów prawniczych w Warszawie, mających zapewnić mu w przyszłości posadę urzędniczą, którą zresztą udało mu się uzyskać. Nie zagrzał jednak miejsca w urzędzie – z posady bardzo szybko zrezygnował3. Podczaszyński był zafascynowany romantyczną estetyką, którą próbował realizować we własnych utworach. Sam jednak bardzo krytycznie podchodził zarówno do swojej twórczości, jak i do swoich możliwości w tym aspekcie, w związku z czym porzucił artystyczną działalność. Skupił się za to na naukowej eseistyce oraz krytyce literackiej4. Trzeba jednak pamiętać, że za działalnością publicystyczną, choćby i najwyższych lotów, rzadko szły korzyści majątkowe. Większość autorów parających się pracą dziennikarską w xix wieku traktowała ten zawód jako hobby, odskocznię od swoich codziennych obowiązków, co było spowodowane skromnym wynagrodzeniem. Dodatkowo status ekonomiczny Podczaszyńskiego nigdy nie pozwalał na to, by mógł on całkowicie oddać się pracy publicysty, przez co w połowie marca 1823 roku, najprawdopodobniej właśnie z powodów finansowych, skierował do Wielkiego Księcia Konstantego prośbę o przyjęcie do Litewskiego Pułku Lejbgwardii, który to desperacki pomysł został (na szczęście) odrzucony. Mimo kłopotów, za najszczęśliwszy okres w życiu Michała Podczaszyńskiego powinniśmy uznać lata 1820–1826. W tym właśnie czasie m.in. ukończył studia, zapoznał się ze środowiskiem literackim, nawiązał przyjaźń z Maurycym Mochnackim, ale przede wszystkim spełnił swoje marzenie o założeniu własnego czasopisma5. Pierwszy numer „Dziennika Warszawskiego” wyszedł w czerwcu 1825 roku6. Pomysł założenia periodyku narodził się wśród romantyków, którzy w ten sposób pragnęli prezentować nowe idee i poglądy. Dzięki skromnemu funduszowi, który Podczaszyński uzyskał w spadku po rodzicach, pomysł 72

Patryk Chłopek


został wprowadzony w życie. Redagując wspólnie z Maurycym Mochnackim pierwsze tomy pisma, publikował w nim artykuły oraz recenzje historyczne i literackie. Z kolejnymi numerami wciąż próbował podnosić merytoryczny poziom swojego perio­ dyku, drukując skrupulatnie oryginalne i tłumaczone dyser­ tacje oraz artykuły z najróżniejszych dziedzin nauki (m.in. filozofii, estetyki, literatury, historii powszechnej, statystyki, geografii)7. Tak idealistyczna postawa wobec owej inicjatywy spowodowała upadek czasopisma i po zaledwie roku istnienia przekazanie zadłużonego tytułu nowemu redaktorowi, który zmienił charakter periodyku z naukowego na popularny. Nie przeszkadzało to jednak Podczaszyńskiemu, by w następnych latach jeszcze kilkukrotnie drukować w nim swoje mniej znaczące artykuły8. Utrata pieniędzy i oddanie czasopisma zmusiły Podczaszyńskiego do szukania jakiegokolwiek zarobku. Zagęszczająca się atmosfera w kraju spowodowana terrorem politycznym, upor­ czywą inwigilacją środowisk patriotycznych i toczącymi się śledztwami w sprawie m.in. Towarzystwa Filomackiego przyczyniła się do decyzji o opuszczeniu kraju – jak się później okazało już na stałe. Wyjechał do Paryża, gdzie pełnił funkcję nauczyciela dla dzieci Tekli Potockiej, wdowy po pułkowniku Włodzimierzu Potockim. Na miejscu, z pomocą filomaty i histo­ryka Leonarda Chodźki, znalazł zatrudnienie w cenionym piśmie naukowo-literackim „Revue Encyclopédique ou Analyse raisonnée des productions les plus remarquables dans les Sciences, les Arts industriels, la Littérature, et les Beaux-Arts”, dla którego pracował do 1830 roku9. W następnych latach Podczaszyński tylko dwukrotnie na krótko odwiedził swoją ojczyznę. W 1827 roku po zakończeniu guwernerskiej służby u Tekli Potockiej pojawił się w Warszawie, by nawiązać współpracę ze współredagowaną przez Maurycego Mochnackiego „Gazetą Polską”, wziął wtedy udział w licznych dysputach o charakterze literacko-politycznym. Po ponownym wyjeździe w październiku tego samego roku, tym razem jako towarzysz bogatej hrabiny Klementyny z Sanguszków Ostrowskiej, nie zerwał swojej współpracy z gazetą i publikował na jej łamach swoje listy z podróży, gdzie odkrywał przed czytelnikami życie kulturalne i naukowe Francuzów. Waga artykułów była duża, ponieważ ukazywała zwycięstwo romantyzmu w „klasycznej” Paryscy drymblasi

73


Francji. Polskiemu czytelnikowi prezentowano tym samym anachroniczność przemijającej ideologii oświeceniowej10. Pod koniec swojego krótkiego życia w niesprzyjających okolicznościach były redaktor „Dziennika Warszawskiego” ponowił jeszcze działalność redakcyjną, którą zawiesił po rozbracie z „Revue Encyclopédique”. Założył jedno z ciekawszych czaso­ pism emigracyjnych – „Pamiętnik Emigracji Polskiej”, który ukazywał się od 1 lipca 1832 do 25 lipca 1833 roku. Periodyk nies­tety upadł i odtąd Podczaszyńskiemu wiodło się coraz gorzej. Schorowany i pozbawiony środków do życia ostatnie lata spędził, żegnając swoich przyjaciół. Najpierw, w 1833 roku, na suchoty umarł Kamil Mochnacki, brat Maurycego. Rok później, prawdopodobnie wskutek powikłań po zawale, zmarł Maurycy. Michał zdążył jeszcze wydać pospiesznie napisaną biografię przyja­ ciela, którą wydrukowano w „Pospolitym Ruszeniu” na początku 1835 roku. Podczaszyński umarł 4 lipca na gruźlicę, w osamotnieniu i skrajnym ubóstwie. Dwa dni później został pochowany na cmentarzu Montparnasse, jednak już po kilkunastu latach nikt nie był w stanie wskazać miejsca jego pochówku11.

Wydanie Jak więc widzimy, merytoryczna wartość listów, których wydanie przygotowuje Edytorskie Koło Naukowe Wyjustowani z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, jest znacząca. Autor nie porzucał w nich wątków naukowych, do których zdążył przyzwyczaić zwolenników swojego pisarstwa, ponadto zdawał relację ze sporów w ramach konfliktu pokoleniowego we Francji. Lecz nie był to temat wszystkich interesujących nas listów. Podczaszyński zabiera czytelnika w podróż m.in. w szwajcarskie Alpy, wspaniale ukazuje monumentalność Mont Blanc, wspominając przy tym jednego z pierwszych zdobywców góry „niejakiego Malczewskiego, ponoć autora Marii”. Przybliża nam przy okazji niebezpieczeństwo związane z rozwijającą się wówczas alpinis­ tyką, niejako przyczyniając się do rozwoju zainteresowania t­ ym sportem. Nie należy też zapominać o tym, że Podczaszyński miał, co prawda niespełnione przez niedobór „iskry twórczej”, zapędy artystyczne, stąd jego opisy przyrody są bardzo wymowne i korespondują z dominującą estetyką romantyczną. Autor listów zgrabnie wplata w swój dyskurs również recenzje widowisk teatralnych, które oglądał za granicą. Porusza też kwe74

Patryk Chłopek


stię publikacji naukowych omawiających teorie nauk antropo­ logicznych, historycznych, astronomicznych, teologicznych oraz astrologicznych. Dużo miejsca poświęca Podczaszyński recepcji polskiej twórczości we Francji, a także zauważa świadectwa zain­teresowania polską kulturą i historią. Listy, które planujemy zamieścić w naszym wydaniu, były przez Podczaszyńskiego pisane z myślą o publikacji w gazecie, nie mają więc charakteru intymistycznego. Większość została pierwotnie wydana w formie artykułów w „Gazecie Polskiej”, pojawią się również dwa, które Podczaszyński drukował na łamach „Dziennika Warszawskiego” (nr 23 z 1827 roku) i „Gazety Warszawskiej” (nr 298 z 1829 roku), ale które dobrze korespondują z wydawanymi w odcinkach artykułami. Tym, co może zainteresować edytora, są różnice między przyjętymi zasadami pisowni wszystkich periodyków, co wynika z ówczesnego nieusystematyzowania języka na poziomie krajowym. Sprawa możebyć o tyle ciekawa, że wszystkie czasopisma były wydawa­­ne w podobnym czasie w Warszawie. W ten sposób przeczyta ne w „Gazecie Polskiej” słowo „jak” lub „tutaj” w „Dzienniku Warszawskim” oraz „Gazecie Warszawskiej” znajdziemy w zapisie przez „i” („iak”) lub „y” („tutay”)*. Różnica może wynikać *W „Gazecie Warszawskiej” ze zwyczajnego kaprysu redaktora naczelnego lub redaktora możemy nawet spotkać się z naprzemiennym stosowaopracowującego teksty Podczaszyńskiego. Trzeba jednak pamię- niem obydwu zapisów: „iak” tać, że w interesującym nas okresie obie formy funkcjonowały oraz „jak”. w naszym języku równocześnie. Istniejące różnice informują nas zarazem o dokonywanych korektach, a co za tym idzie ingerencji w system językowy autora. Ze względu na oczywisty przy tej formie publikacji brak autografów nie będziemy w stanie w pełni odwzorować stylu Podczaszyńskiego, na który składają się różnorodne osobli­ wości językowe. Sposób, w jaki zamierzamy opublikować listy z Paryża, zakwalifikowalibyśmy, używając podziału Konrada Górskiego, jako wydanie typu B, a więc naukowo-dydaktyczne. Ze względu na to, że książka miałaby służyć przede wszystkim jako materiał w badaniach nad polskim podróżopisarstwem romantycznym, jak również polską publicystyką, epistolografią oraz osobą Michała Podczaszyńskiego, zrezygnowaliśmy z historycznej wierności przekazu na rzecz przybliżenia tekstu czytelnikowi. Prowadzona przez nas transkrypcja tekstów Paryscy drymblasi

75


przewiduje ich modernizację w zakresie grafii (np. powielanie spółgłosek, jak w przypadku „interessa”), fleksji (końcówki przymiotników i imiesłowów przymiotnikowych -em w narzędniku i miejsco­wniku l. poj. r. nijakiego oraz -emi w narzędniku l. mn. r. niemęsko­osobowego), samogłosek nosowych oraz interpunkcji, ponadto poprawienie ewidentnych błędów druku. Wszystkie różnice między wydaniami listów z różnych źródeł zostaną ujedno­licone oraz sprowadzone do ogólnej zasady bez naruszenia cech indywidualnych języka autora. Za takie z kolei możemy uważać wszystkie te formy, które znacząco odbiegają w warstwie fonetycznej od normy wzorcowej. U Podczaszyńskiego będą to takie przypadki, jak „Karól” (imię), „toteżeśmy”, „alboliteż” oraz tytułowy „drymblas”, którym to określeniem Podczaszyński opisał dwóch mężczyzn biorących udział w ulicznej lekcji astronomii. Nie będziemy ingerować również w nazwy krain geograficznych, jak np. w przypadku słowa „Szlązk”. Tym, co moglibyśmy również zauważyć przy lekturze pierwodruków, jest częste używanie kursywy, chociażby przy skrótach (np.), nazwach geograficznych (morze lodowate), wyrażeniach wykrzyknikowych i onomatopeicznych (hu-ha!), nazwach czasopism, a także cytatach. W naszym wydaniu listów wszystkie te wyrażenia zostaną zapisane prosto, przy czym nazwy czasopism oraz cytaty zostaną ujęte w cudzysłów. Mamy nadzieję, że przygotowywane przez nas wydanie przysłuży się wszystkim zainteresowanym tematem podróżo­ pisarstwa romantycznego, jak i odnowi pamięć o publicyście, który znacząco przyczynił się do popularyzacji nowej, romantycznej estetyki w naszym kraju. Liczymy też, że pasja, idealizm oraz perfekcjonizm, jakimi wykazywał się w swoim działaniu Podczaszyński, podziałają inspirująco na nowe pokolenia badaczy literatury xix wieku.

76

Patryk Chłopek


Przypisy bibliograficzne 1 K. Górski, Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich, Toruń 2011, s. 277. 2 Tamże, s. 244–246. 3 M. Strzyżewski, Michał Podczaszyń­ ski. Zapomniany romantyk, Toruń 1999, s. 19. 4 Tamże, s. 23–24. 5 Tamże, s. 23–24. 6 Zob. „Dziennik Warszawski” 1825, t. 1,

Pełna bibliografia na stronie 152. [online] http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/doccontent?id=93206 [dostęp: 18.06.2018]. 7 M. Strzyżewski, dz. cyt., s. 28–29. 8 Tamże, s. 32. 9 Tamże, s. 33. 10 Tamże, s. 34–36. 11 Tamże, s. 10.


Weronika Rychta Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego w świetle nowo odkrytych rękopisów

„Poeta epoki przełomu”1. Stan badań nad świadomością literacką Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego Niemal w ogóle niewydawana współcześnie spuścizna pisarska Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego jest właściwie nieznana w powszechnym odbiorze czytelniczym. Jego postać przywołuje się przeważnie w opracowaniach zbiorowych, pozbawionych analizy i interpretacji jego utworów2. Morawski zasłynął głównie jako autor wydanej anonimowo w 1829 roku rozprawy Klasycy i romantycy polscy. W dwóch listach wierszem, w której zajął stanowisko mediatora i dystansującego się od obu grup krytyka, silącego się na bezstronną obserwację. Taka postawa groziła oczywiście narażeniem się obu stronom konfliktu, jednak z perspektywy dzisiejszego czytelnika i badacza świadczy, jak sądzę, o głębokiej świadomości artystycznej autora rozprawy3 i rzuca światło na zagadnienie jego przynależności do klasycystycz­nego – a może (pre)romantycznego? – nurtu w polskiej literaturze. Piotr Żbikowski w monografii poświęconej klasycyzmowi postanisławowskiemu zaznaczał, że Morawski należał do grona twórców oświeceniowych, którzy może nie tyle kwestionowali, 78

Weronika Rychta


co rozluźniali narzucane przez osiemnastowieczną normatywną poetykę zasady4. Wzmiankuje o buntowniczej postawie autora Klasyków i romantyków polskich kilkakrotnie5, jednak tylko raz wspomina o nim w bliskim kontekście preromantyzmu6, rozumianego jako pojawiające się sporadycznie nowoczesne tendencje w obrębie działalności twórców godzących się z oświecenio­wymi koncepcjami pisarstwa, a nie jako zwartą opozycję wyniszczającą obóz klasyków od wewnątrz7. Co ciekawe, dalej stwierdza, że znamienne jest zachowanie się reprezentantów preromantyzmu podczas pamiętnej walki romantyków z klasykami, kiedy to żaden z nich nie opowiedział się publicznie po stronie młodego pokolenia8. W pewnej opozycji do stwierdzenia Żbikowskiego pozostaje zdanie Artura Timofiejewa, w którym nazywa Morawskiego „sympatyzującym otwarcie z nową, romantyczną szkołą poezji”9. Badacz ten wyraźnie wskazuje na preromantyczny charakter twórczości i świadomości artystycznej Morawskiego. Za Adamem Barem nazywa autora Parchatki „poetą epoki przełomu”10 i zadaje sobie pytanie, czy nie był czasem „klasykiem mimo woli”11. W polemikę z nim wchodzi Marta Kowalewska, pisząc we wprowadzeniu do lektury otwierającym edycję krytyczną Bajek Morawskiego: Chociaż był poetą stojącym „pomiędzy” epokami: Klasycyzmem a Romantyzmem, zaś dzięki przekładom poematów George’a Byrona oraz dzięki swoim „powiastkom gminnym” i innym gatunkom poetyckim właściwie przeszedł na stronę romantyków, jednak był twórcą ukształtowanym przez oświeceniowe tradycje, akceptującym estetykę klasycyzmu, obracającym się wśród klasyków, ceniącym sobie w literaturze ład i harmonię, piszącym także ody, epigramaty, poematy, przede wszystkim jednak bajki. Nie można odmówić mu miana późnego klasyka, i to nie „mimo woli”, ale świadomego i z wyboru, realizującego w swym rymo­twórstwie założenia poetyki Boileau12.

Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

79


Jak pokazują powyższe przykłady, dotychczasowi badacze twórczości Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego wypowiadali się na temat jego świadomości literackiej, czynili to jednak przeważnie w sposób marginalny, skupiając się przy tym głównie na teoretycznoliterackich wypowiedziach poety. Nieczęsto pokazuje się, w jaki sposób to, co klasyczne, to, co romantyczne, i to, co syntezujące w jego deklaracjach programowych, przekładało się na praktykę twórczą. Zdecydowanie brakuje przekrojowego spojrzenia na działalność literacką autora Parchatki, jak również analiz poszczególnych utworów w kontekście realizacji jego założeń twórczych. Przyczyną tego jest zapewne niemal całkowity brak edytorskich opracowań tekstów poety. Bodajże jedynymi pracami poruszającymi kwestię przełożenia postulatów programowych Morawskiego na jego twórczość są artykuły Timofiejewa pt. Homer czy Osjan? Głos Francisz­ ka Morawskiego w dyskusji nad wzorcem literatury polskiej początku xix wieku oraz „Bierz diabli wiersze!”. O rodowodzie i metapoetyckiej funkcji motywu uwięzienia w poezji lirycznej Franciszka Morawskiego13. Pierwszy z nich to omówienie monodramu Morawskiego zatytułowanego Sen poety, wystawionego po raz pierwszy w 1918 roku w Warszawie. Tytułowa postać zastanawia się: „Któregoż w laur świetniejszy potomność przybierze: / Czy ciebie, Ossyjanie, czy ciebie Homerze?14”. Pojawia się więc przeciwstawienie sobie reprezentantów poezji Północy i Południa – tendencji romantycznych i klasycznych. Warto jednak zauważyć, że Sen poety ma charakter metapoetycki, więc właściwie również stanowi wypowiedź teoretyczną. Dla interesującego mnie zagadnienia bardziej znaczący wydaje się tekst „Bierz diabli wiersze!”…,ponieważ pojawia się w nim m.in. stwierdzenie o wyłamywaniu się Parchatki z klasycystycznych norm, a twórczość liryczna Morawskiego zostaje poddana analizie, prowadzącej do wartościowania jego twórczości artystycznej jako oryginalnej, wyrastającej zarówno poza klasycyzm, jak i romantyzm15. Nowych argumentów w sporze, którego przedmiotem jest świadomość literacka Morawskiego, dostarczają odkryte przeze mnie rękopisy z wcześniejszymi redakcjami Parchatki – poematu znanego dotąd jedynie z ostatecznej wersji, sporządzonej w 1822 roku. 80

Weronika Rychta


„Postać widoku się zmienia”16. Od pejzażu klasycystycznego do pejzażu romantycznego Rękopisy są świadectwem wieloletniej pracy Dzierżykraja­� -Morawskiego nad Parchatką. Mimo to utwór nie został wydany za życia autora, zapewne z powodu jego wyrazistej patriotycznej wymowy. Znany był jednak czytelnikom z odpisów, czego dowodem jest wzmianka o nim w tygodniku „Przyjaciel Ludu” z 1938 roku, w której Morawskiego nazwano wieszczem17. Tekst Parchatki został wydrukowany po raz pierwszy dwadzieścia jeden lat po śmierci autora – w 1882 roku w pierwszym tomie serii Pisma zbiorowe wierszem i prozą, opracowanym i opatrzonym wstępem przez hrabiego Stanisława Tarnowskiego. Podstawą tego wydania był właśnie autograf z 1822 roku, zachowany w formie oddzielnej broszurki z kartą tytułową głoszącą: Parchatka. Poema. Redaktor Pism zbiorowych wydrukował też przypisek, który w Inwentarzu rękopisów Biblioteki Ja­ giellońskiej określony został jako „notatka nieustalonej ręki”18, jednak po skolacjonowaniu wszystkich wersji Parchatki mogę stwierdzić, że jest to pismo Morawskiego – chociaż wyjątkowo nie­staranne. Tarnowski dodał jednak do przypisku następujące słowa: „a że dotąd nie był drukowany […] przeto jako dawny zabytek poezyi naszej, i to właśnie w chwili jej przesilenia na nowszą skreślony, ośmielamy się go tu umieścić”19. Mimo swojej ingerencji całość podpisał: „Przyp. autora”. Parchatkę przedrukowano współcześnie w popularnej antologii poezji polskiego oświecenia pt. Świat poprawiać – zuchwałe rzemiosło20, redagowanej przez Teresę Kostkiewiczową i Zbi-­­ g­niewa Golińskiego. Za podstawę wydania wybrano pierwodruk, czyli przekaz nieautorski. Powtórzono również przypisek w brzmieniu takim, jak podaje Tarnowski, i z adnotacją, jakoby był to przypis autorski. W drugim wydaniu nie wprowadzono poprawki21. Autografów sprzed 1822 roku w ogóle nie brano dotąd pod uwagę. Nie uwzględnia ich również żadna bibliografia lite­ racka, jednak Inwentarz rękopisów Biblioteki Jagiellońskiej podaje sygnatury wszystkich trzech przekazów: znanego powszechnie autografu z 1822 roku, który stanowi finalną wersję dzieła, oraz dwóch innych o nie do końca jasnym datowaniu. Rękopis Par­ chatki (a właściwie Ranku w Parchatce, bo taki tytuł nosi pierwotna Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

81


wersja utworu) uznany przeze mnie za najwcześniejszy (przekaz a) znajduje się w zeszycie oznaczonym przez Dzierżykraja-Morawskiego datą 2 kwietnia 1817 roku. Wypełnianie zeszytu (zawiera on bajki i wiersze) trwało z pewnością dłużej niż rok. Kolejna redakcja (przekaz b) również znajduje się w zeszycie zapełnionym bajkami oraz poezją. W Inwentarzu zapisano przy niej nieprecyzyjną datę „ii ćwierć xix w.”22. Jest to jednak błędne datowanie, ponieważ druga ćwierć xix wieku zaczynała się w roku 1826, czyli cztery lata po ukończeniu Parchatki przez Dzierżykraja, a wersja zapisana w tym zeszycie na pewno jest wcześniejsza od tej z 1822 roku – dowiodło tego przeprowadzone przeze mnie kolacjonowanie. Trzy autografy zawierają w sobie pięć wariantów. Na ręko­ pisie z 1818 roku widnieją liczne skreślenia i innego typu po­ prawki. Nieraz przekreślone są całe bloki wersów, czasami zastępowane nowym tekstem. Przekaz b zawiera tylko jedną redakcję utworu. Jest to czystopis wykazujący się niewielkimi zmianami w stosunku do drugiej wersji z rękopisu a. W przekazie c również mamy do czynienia z dwiema redakcjami: pojawiają się skreślenia. Różnice między wariantami a1 (wersja przed skreśleniami), a (wersja po skreśleniach), b, c1 i c23 są tak ogromne, że przygotowanie aparatu krytycznego wymagało wykonania tabeli, w której uwzględniłam każdy wers, łącznie z różnicami w numeracji. Najbardziej problematyczne w mojej pracy okazało się dopisywanie i usuwanie przez poetę dużych partii tekstu. Niezwykle interesujące wyniki krytyki tekstu okazały się kolejnym dowodem na kluczową rolę edytorstwa dla historii literatury… Urodzony w 1783 roku Franciszek Dzierżykraj-Morawski, mimo że drugi i trzeci rozbiór Polski przeżywał jako chłopiec, należał do pokolenia twórców, na których piętnem odznaczyła się utrata niepodległości. Wciąż aktywny w czasach postanisławo­w-­­ skich klasycyzm, w którego kręgach obracał się Morawski, musiał zmierzyć się z pytaniem, w jaki sposób opisać rzeczywis­ tość będącą naruszeniem kulturowego ładu, tragedią nie tylko polityczną, ale i osobistą. Żbikowski ocenia utwory z pierwszej dekady po upadku Rzeczpospolitej jako zachowujące reguły klasycyzmu głównie poprzez formę językową i dopowiada: 82

Weronika Rychta


Ale ogromny, graniczący z ogólnonarodową zapaścią duchową szok wywołany klęską, represje, prześladowania i upokorzenia doznawane na co dzień od zaborców, polityczne, ekonomiczne i społeczne konsekwencje spowodowane trzecim rozbiorem, wreszcie zaś realna groźba wynarodowienia części społeczeństwa, wszystko to sprawiło, że w nurcie poezji porozbiorowej pojawia się zupełnie nowy sposób przeżywania świata i nowy typ egzystencjalnej refleksji, nowy system wartości oraz nowa skala postaw ideowo-moralnych24. Ta nowość miałaby wyrażać się w bardziej zindywidualizowanej lirycznej ekspresji, odczuwaniu świata jako chaotycznego oraz stawianiu podmiotu w sytuacji człowieka zagubionego, wydziedziczonego – wygnańca25. Tendencja ta zaczęła przełamywać się, kiedy ważną rolę w polityce międzynarodowej zaczął odgrywać Napoleon Bonaparte, wskutek czego umocniły się nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości26. Jednak Parchatka, w tym jej wcześniejsze wersje zatytułowane Ranek w Parchatce, pisana jest z perspektywy późniejszej – kiedy znikły wolnościowe perspektywy epoki napoleońskiej, a klęska narodu polskiego została przypieczętowana. Znamienne, że każdą kolejną wersję poematu cechuje, jak mi się wydaje, coraz bardziej pesymistyczna wymowa. Tym, co łączy wszystkie redakcje Parchatki,jest układ klamrowy: utwór rozpoczyna się inwokacją powitalną, skierowaną do wymienionej w tytule miejscowości, kończy się natomiast, wyrażonym podobnie bezpośrednio, pożegnaniem. Całość podzielona jest na nierównej długości cząstki, w których podmiot opisuje, ogólnie rzecz ujmując, Parchatkę i jej okolice. Bardziej jednak niż na dookreślaniu obserwowanej przestrzeni skupia się na przekazaniu wrażeń i refleksji wywołanych jej widokiem; krajobraz jest silnie nacechowany emocjonalnie, co budzi skojarzenia z estetyką poezji sentymentalnej (notabene, w utworze pojawia się także motyw arkadyjski), choć nastrój pejzażu nie jest tożsamy z uczuciami podmiotu, stanowi raczej dla nich przeciwwagę27. Zastosowaną przez Morawskiego technikę opisu można by określić niemal jako impresjonistyczną: wzrok podmiotu przenosi się na coraz to nowe obiekty, wywołujące konkretne odczucia. Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

83


We wszystkich wersjach tekstu realizowany jest topos rozkosznego miejsca – locus amoenus, który w literaturze wykorzystywano często przy opisie ogrodów28. Podmiot ukazuje Parchatkę jako miejsce schronienia, które dodaje mu sił, pozwala powrócić do dawnych marzeń – wiąże się z młodością. W Ranku w Parchatce (a1, a, b) występuje więcej wersów (w. 33–48 a1;w. 29–44 a,b) realizujących ten topos – zostały one odrzucone w redakcji c1. Parchatka porównywana jest w nich do raju („Tyś dla mnie raju obrazem!”). Pośrednio wspomniana zostaje założycielka ogrodu, kiedy podmiot zastanawia się, w jaki sposób narodziła się koncepcja ogrodu w Parchatce: czy księżna Izabela zainspirowała się szwajcarskimi pejzażami, oglądanymi podczas zagranicznych podróży, czy może źródłem była jej własna wrażliwa wyobraźnia (w. 45–48 a1; w. 41–44 a, b). W przywołanym przeze mnie fragmencie można wyczuć ślad dość konwencjonalnego, choć w tym przypadku niewątpliwie szczerego, panegiryzmu29. Morawski zrezygnował z niego w wersjach z 1822 roku prawdopodobnie właśnie ze względu na zbędną schematyczność, która potencjalnie odrywa czytelnika od istotnej treści utworu. Podobnie uzasadniłabym odrzucenie przywołania (obecnego w rękopisach a1–b) Jacquesa Delille’a i prośby o natchnienie: „Tchnijcie mi waszym urokiem / Godne ust jego wyrazy”, skierowanej do parchackich widoków. Przypomnienie, że ogrody Czartoryskich zostały docenione przez twórcę sławnych Lesjardins, niewątpliwie mogłoby podnieść rangę opisywanej wsi w oczach czytelników – myślę więc, że również o tym momencie można mówić w kategorii panegiryzmu. Powołanie się na Delille’a stanowiłoby także swego rodzaju deklarację artystyczną. Francuski poeta wprowadził do poematu opisowego innowację w postaci tematu ogrodowego i został przez pisarzy oświecenia uznany za mistrza gatunku, dlatego przywołanie go jako autorytetu można uznać za wypełnienie klasycystycznego etosu wzorców. Jednakże pozostawienie tego fragmentu równałoby się artystycznej nieszczerości, z czego, jak sądzę, doskonale zdawał sobie sprawę Morawski. W końcu Parchatka już w pierwszej wersji nie do końca realizuje filozoficzno-dydaktyczne założenia gatunku. Świat natury istnieje co prawda w odniesieniu do świata ludzkiego, jest przez niego kreowany, przynosi ukojenie, pewnego rodzaju poczucie harmonii. W to wszystko wpleciona zostaje jednak refleksja historiozoficzna, w której uwidacznia 84

Weronika Rychta


się poczucie niesprawiedliwości i nieprzewidywalności dziejów, słowem – nieładu. W wersji z 1822 roku Morawski, odjąwszy część wersów z topiką locus amoenus, dopisał w zamian obszerny fragment (w.149–189 c1, c) ukazujący bezcelowość niepodleg­ łościowej walki, pełen poczucia klęski i beznadziei, której nie jest w stanie zaradzić – chwilowo kojące – obcowanie z naturą. Zresztą już podczas pierwszej redakcyjnej pracy nad utworem autor, przekreśliwszy czterowiersz: „Niech się w tym błogim pobycie / Rozjaśni smutek ponury, / A skłócone z ludźmi życie / Pocieszy wdziękiem natury” (w. 177–180 a1), wpisał na jego miejsce: „Niechaj z zwrotem każdej wiosny / Ojczysty bard tu zanuci. / Niechaj pieniem sielskiej muzy / Głosi tu szczęście wieśniacze, / A wpatrując się w te gruzy, / Jak ja nad Polską zapłacze” (w. 175–180 a, b; w. 207–212 c1, c). Pomimo pojawienia się motywu rolniczego o proweniencji antycznej (który w tym przypadku nawiązuje zarówno do tradycji poematu opisowego, jak i toposu rozkosznego miejsca), semantyka dwóch ostatnich wersów niesie z sobą emocjonalny ładunek melancholii i nostalgii, a być może nawet rozpaczy. W wariancie a podmiot miał świadomość „skłócenia” życia z ludźmi – ogromnego dyso­nansu między swoimi (i innych Polaków przejmujących się losem ojczyzny) pragnieniami a status quo – zdawał się jednak wierzyć w pocieszenie płynące z kontemplacji natury. Wydźwięk pierwotnej wersji zakończenia może nie jest optymistyczny, ale z pewnością pełen nadziei. W kolejnych czterech redakcjach najbardziej wyeksponowane (przez umiejscowienie w wygłosie) są natomiast dwa pojęcia: gruzy i płacz… Gruzy, ruiny pełniły istotną funkcję wśród przedmiotów przedstawianych w poezji porozbiorowej: były nośnikiem pamięci o utraconej ojczyźnie, przypominały o jej dawnej wielkości. Swoisty kult ruin zaczęto uprawiać w poezji romantycznej. Ich widok wzbudzał nie tylko refleksję dotyczącą minionych czasów, ale również myśl o przemijalności człowieka i niestabilności jako dominancie świata30. Oba spojrzenia są obecne w poemacie Morawskiego. Podmiot kontempluje pozostałości budowli, znajdujących się na przeciwległych wybrzeżach: zamku w Kazimierzu (wraz z pobliską basztą) i zamku w Janowcu. Przyjmuje postawę podziwu, używa wyrażeń takich jak: „gmach ten wspaniały”, „gmach wyniosły”, „wzniosłe i pamiętne mury”, „posąg wspaniały”. Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

85


Monumentalność ruin sprawia jednak, że w podmiocie rodzi się poczucie goryczy, tęsknoty za dawną potęgą królestwa, niezaznaną co prawda przez Morawskiego (którego, jak sądzę, można w dość dużym stopniu utożsamić z podmiotem, a raczej: uznać podmiot za autokreację, z powodu licznych tropów auto­biograficznych zawartych w Parchatce) w jego życiu (urodził się jedenaście lat po drugim rozbiorze Rzeczypospolitej), ale obecną w przekazanej mu tradycji, świadomości narodowej i – co sugerowałoby wyrażenie z początku utworu: „Wraca, wraca wiek mój młody / I dawne roi marzenia” – w jego dziecięcych czy też młodzieńczych marzeniach. W redakcjach z 1822 roku pojawia się fragment, realizujący topos ojczyzny jako tonącego okrętu: Chcesz-li wiedzieć, czym Piastowie, Czym ich dzielne były wieki? Kruszwicka wieża ci powie I ten jej prawnuk daleki. Stoją jeszcze te dwie baszty Jak pomniki starej sławy, Jak sterczące jeszcze maszty Zatonionej w morzu nawy. Huczy burza, wicher wyje, Całe przewraca się morze, Aż w dno głębi orkan bije, A okręt powstać nie może! Ten przejmujący obraz wzmacnia wymowę niosących podobne przesłanie wersów, które pojawiają się we wszystkich wariantach tekstu: „Dziwaczne losu igrzysko!”, „Nikną wieki, męże sławne, / Grób się na grobie otwiera, / Nowe imię gasi dawne / I chwała chwałę zaciera”. Dojmujące poczucie nieodwracalności klęski można wyczytać również ze smutnej refleksji podmiotu: „Ileż grobów rozoranych / Na tych polach ginie co dzień? / Ile popiołów rozwianych / Oziębły depce przechodzień?” (w. 77–80 a1; w. 73–76 a, b), zastąpionej w wariantach c1 i c czterowierszem: „Wielkie czyny, zgon ich krwawy / Zapomniane są przez dzieje, / Całą dla nich pieśnią sławy / Wiatr, co po ich grobach wieje” (w. 69–72 c1, c). Efemeryczność świata ujawnia się więc poprzez metaforykę zjawisk naturalnych takich jak burze, orkany, wicher, wiatr. 86

Weronika Rychta


Umacnia się dzięki temu kontrast między spokojną „Parchatki zachroną” a pełnym rozczarowań życiem poza nią. Temu samemu służy rezygnacja z klasycznej topiki zakończenia. Ernst Robert Curtius pisze o niej w ten sposób: Często poeci kończą swą pracę »pragnąc odpoczynku« albo też cieszą się, że mogą znów odpocząć. Kiedy poeta odkłada swe pióro, czujemy, że oddycha lżej. Wymawia się nawet czasami, że to Muzy poczuły się zmęczone […]31. Morawski wypełnił ten schemat, pisząc: „Ale już zapał natchnienia / W stygnącej piersi słabieje / Już obraz mego marzenia / Pod pędzlem muzy blednieje” (w.153–156 a, b; w.157–160 a1 – ten sam tekst z niechcianym przez autora powtórzeniem „blednieje” w wygłosie zarówno drugiego i czwartego wersu). Poetyckie zamyślenie nad krajobrazem okazało się więc wysiłkiem, poeta musi zażyć odpoczynku. Rękopis z 1822 roku pozbawiony jest tego fragmentu. Przy zmianie zakończenia, którą omawiałam już wcześniej, sytuacja się odwraca: to przebywanie w Parchatce i kontemplacja krajobrazu, mimo że związana z emocjonalnym wysiłkiem, pozwoliła podmiotowi odetchnąć, pożegnanie zaś „lubego ustronia” jest powrotem do zmagań z chaosem życia. Powyższym rozważaniem odpowiedziałam sobie na – istotne w opisie procesu tworzenia Parchatki – pytanie, kim jest podmiot mówiący w utworze. Jak wspomniałam wcześniej, jestem przekonana, że można uznać go za autokreację Morawskiego, jednak na potrzeby utworu eksploruje on jedynie tę część osobowości, którą można by określić jako „ja-poeta”. Podmiot mówiący w Parchatce niewątpliwie jest poetą od początku do końca dziejów utworu. Ciekawe jednak, że w przekazach a1, a i b pochłania go próba realizacji klasycystycznych wzorców, odpowiedniego sławienia okolicy i konwencjonalnej sygnalizacji przynależności gatunkowej dzieła do poematu opisowego (pomimo że, jak wykazałam wcześniej, w gruncie rzeczy nawet pierwsza wersja Parchatki poematem opisowym nie była). Te dążenia przeszkadzają mu w snuciu lirycznej refleksji. Podmiot ostatniej wersji jest już wyzwolony z tego typu schema­ tyczności i wydaje się dużo mniej zaabsorbowany realizacją antycznych toposów czy wyznaczników gatunkowych. Zmniejsza Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

87


→→ Karta z rękopisu. Fran­ ciszek Dzierżykraj-Mo­ rawski, Ranek w Parchatce, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9302 ii

88

się rola metapoetyckiej refleksji, podmiot dzieli się za to z odbiorcą przeżyciem chwili, byciem tu i teraz – choć ważną część tego „teraz” stanowi przeżycie na nowo bolesnej przeszłości. W wariancie c uwydatniona została wizyjność. „Postać widoku się zmienia” – mówi w pewnym momencie podmiot. Te słowa mogą posłużyć za opis kompozycji obrazowania zastosowanej w utworze. Oczy podmiotu, a za nimi oczy czytelnika, przesuwają się po kolejnych elementach przestrzeni – zarówno tej naturalno-kulturowej, złożonej z przyrody i architektury (bądź jej szczątków), jak i emocjonalno-duchowej. Podmiot aktualizuje bolesne przeżycia z przeszłości, dlatego w wariancie c dopisany został dłuższy fragment, będący uczuciowym, symbolicznym i elegijnym opisem wojen napoleońskich, do którego wprowadza zapisane w czasie teraźniejszym zdanie: „Toczy się bój teraz, toczy / I czerwieni świata dzieje”. Następuje ono zaraz po wezwaniu do przodków: „Wzruszcie się, prochy czcigodne, / Powstańcie, stare pradziady! / Spytajcie wnuki odrodne, / W co poszły wasze przykłady, / Spytajcie ich, jak bez sromu / Wasze cnoty poniechali, / Zapytajcie głosem gromu, / Gdzie dawną Polskę zadziali”. Sąsiedztwo tych fragmentów rodzi pozorną sprzeczność: jeden z nich gromi współczesnych Polaków jako niegodnych potomków wielkich przodków, drugi zaś ukazuje ich ogromne zaangażowanie w walce o wolność ojczyzny. Jednak dla podmiotu ważniejsze od konsekwencji i jasności tematycznej okazuje się podążanie za wizją, zmieniającym się widokiem – tym doświadczalnym zmysłowo i tym, który zobaczyć można tyl­ko oczami duszy. Ponadto wymowa obu fragmentów – zarówno dotyczącego doprowadzenia Polski do upadku, jak i zaangażowania w działania wojenne – wydaje się bardzo podobna. Na przestrzeni kilku wersów powtarza się słowo „daremnie”, występujące jako konkluzja. Obraz wojen napoleońskich, któremu przygląda się (w pamięci, wyobraźni) podmiot, przepełniają wyrażenia odwołujące się do zmysłów. Ukazana zostaje rzeka krwi, która, mając ujście w przeróżnych morzach i przepływając przez wiele krajów, czerwieni je. Potem następuje wizja zmieniających się hufców: jeden ginie, przychodzi nowy, drugi ginie, przychodzi nowy – wojna ukazana jest jako niekończąca się rzeź. Dalej przywołany zostaje „Moskwy wulkan dziki”, gwałtownie wylewający lawę, która zdaje się siłą przeciwstawioną polskiej krwi – obie ciecze Weronika Rychta



→→

Karta z rękopisu. Franciszek Dzierżykraj-Morawski, Ranek w Parchatce, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9303 ii

Karta z rękopisu. Franciszek Dzierżykraj-Morawski, Parchatka, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9313 ii



są intensywnie czerwone i usiłują zalać świat. Po zmyśle wzroku poruszony zostaje słuch: słychać jęk umęczonych Polaków i brzęk kajdan więźniów, rozchodzący się w „sybirskich ciemniach”. W imieniu zbiorowości podmiot zwraca się do ojczyzny jak do matki: „Gdzież cię teraz szukać będzie / Lud twój, matko nieszczęśliwa?”, ojczyzna jest bowiem – mając siedzibę w sercach walczących Polaków – rozproszona po całym świecie. Polska istnieje jednak nie tylko w rozproszeniu – schronieniem dla niej jest również puławska Świątynia Sybilli. Zostaje ona wprowadzona przez, znów bardzo obrazowy i udźwiękowiony, opis narodowej uroczystości, mającej raczej charakter symbolicznej wizji niż przywołania konkretnej uroczystości. W oczach podmiotu miejsce to jest sanktuarium polskości, lecz jednocześnie tylko muzeum, które nie jest w stanie ożywić Polski i przywrócić jej dawnego statusu. „A i to nawet tak mało / Wkrótce może wróg rozmiecie!” – takim katastroficznym wnioskiem kończy swoją wizję. Timofiejew pisał, że Parchatka jest poematem quasi-opisowym, ponieważ opis służy w niej jako pretekst do snucia refleksji historiozoficznej32. Warto jednak zauważyć, że (quasi-)opisowość Parchatki zanika wraz z kolejnymi redakcjami – od 1817 do 1822 roku poemat stylizowany na opisowy ewoluuje w kierunku poematu lirycznego. W biografii Morawskiego z bibliografii literackiej Pisarze polskiego oświecenia pada słuszne stwierdzenie, że „»ja« prywatne, intymne, zmienia się w »ja« będące przedstawicielem społeczności”33 – refleksja historiozoficzna w poemacie wciąż prowadzona jest z punktu widzenia „ja”, czy to wyrażającego uczucia jednostki, czy kreującego się na przedstawiciela zbiorowości. Przywoływane trudne doświadczenia narodu są nie tylko klęską w znaczeniu politycznym, kulturowym, nie mają znaczenia jedynie dla tożsamości narodu – mimo ich powszechności Parchatka ukazuje je przede wszystkim jako uczucie osobistej klęski, indywidualnego bólu. Podmiot jest bowiem nie tylko poetą opisującym, ale przede wszystkim obserwującym i uczestniczącym, co zmusza czytelnika do patrzenia na świat przedstawiony przefiltrowany przez jego wzrok (rozumiany dosłownie i metaforycznie). Historiozofia Parchatki nie jest więc historiozofią w stylu Świątyni Sybili Woronicza (która, jak sądzę, w pewien sposób zainspirowała Morawskiego do napisania Parchatki) – nie ma na celu stworzenia konstruktywnych 92

Weronika Rychta


rozwiązań na drodze dogłębnego i systematycznego rozważania sytuacji Polski, a objawiające się podmiotowi wizje (walka Polaków o niepodległość, narodowe święto w Świątyni Sybili) nie mają charakteru dydaktycznego. W utworze Morawskiego liryzm dominuje nad historiozofią – stwarzaną nie na drodze dyskursu, lecz osobistego doświadczenia, czego potwierdzeniem jest motto dopisane w rękopisie c: „I live not in myself, but I become / Portion of that around me”, zaczerpnięte z utworu Childe Harold's pilgrimage…

„Trzeba z innej zaczerpnąć krynicy”34. Nowy głos w dyskusji nad świadomością literacką Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego „Poemat ten zaskakuje współwystępowaniem elementów typowych, powielanych wówczas powszechnie w tego typu wypowie­ dziach oraz charakterystycznych innowacji Morawskiego”35 – takie dotyczące Parchatki stwierdzenie pojawia się w bibliografii Pisarze polskiego oświecenia. Myślę, że w dokonanej analizie udało mi się potwierdzić słuszność tego zdania, a zarazem pokazać, że w toku pracy nad utworem liczba wspomnianych „elementów typowych” malała na rzecz innowacji, jak również świadomych nawiązań do chwytów poetyckich przynależnych do paradygmatu romantycznego. Nie sposób zaprzeczyć zdaniu Timofiejewa, stanowiącemu tezę jednego z jego artykułów poświęconych twórczości Morawskiego, że autor Parchatki był twórcą w dużej mierze intelektualnie niezależnym od współczesnych mu prądów literackich, cechującym się – według określenia badacza – „wyjątkowością i autonomią w literackiej rzeczywistości pierwszej połowy xix wieku”36. Morawskiego, jako autora wypowiedzi krytycznych i artystycznych, charakteryzowała cecha, którą nazwałabym ogromną uczciwością artystyczną. Pomimo zarówno pokoleniowej, jak też towarzyskiej (działalność w Towarzystwie Iksów i Towarzystwie Przyjaciół Nauk) przynależności do obozu klasyków, miał odwagę otwarcie doceniać działalność młodego pokolenia. Promował spośród romantycznych tendencji literackich te, które uznawał za wartościowe – w listach, tekstach krytycznych i metapoetyckich, we własnej twórczości oraz przez działalność translatorską, dotyczącą m.in. dzieł Byrona, uważanego przez niego za wybitny głos nowej sztuki, twórcę tej rangi co Horacy Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego

93


czy Boileau w kategorii wzorcowości, a być może nawet większego od nich, jeśli kryterium oceny miałaby stać się dogłębność osobistego przeżycia jego twórczości, konkretyzacja jej dla siebie. Klasycyzm Morawskiego był klasycyzmem indywidualnie zreinterpretowanym, niezapatrzonym ślepo w przeszłość, lecz doceniającym konieczność mierzenia się z problematyką współczesności za pomocą nowatorskich form poetyckich37. Genetyka Parchatki wyraźnie wskazuje na to, jak bardzo świadomym swoich celów, a także środków, za pomocą których można je osiągnąć, był Morawski. Dokonywał zmian w poemacie konsekwentnie. Miały one charakter zarówno ideowy, jak i artystyczny – formę Parchatki cechuje dokładnie przemyślana regularność, jednak właściwy treściowy rytm poematu narzucony jest przez liryczne przeżycie podmiotu, w którego świadomości osobiste wzruszenie wywołane pobytem w pięknym miejscu przeplata się z ekspresją uczuć bardziej wspólnotowych38, wyrażanych przez elegijne reminiscencje i katastroficzne wizje. Konsekwencję Morawskiego widać nawet w zmianie tytułu: słowo „ranek”, obecne w tytule wersji a1–b kojarzy się z nowym początkiem, a więc i z nadzieją, sprzeczną z pesymistyczną historiozofią wersji finalnej. Ostateczny tytuł jest pod tym względem neutralny, nie narzuca czytelnikowi wstępnej interpretacji. W świetle powyższych refleksji należałoby może ponownie zastanowić się nad postrzeganiem autora Parchatki jako klasycysty lub romantyka. Wydaje mi się, że można potraktować go w sposób analogiczny do Johanna Wolfganga Goethego, który rozpatrywany jest w obu tych kategoriach. Morawski nie bał się rezygnować z utartych ścieżek i stereotypów na rzecz uczciwości i wolności twórczej. Nie był co prawda pisarzem tej rangi co wielki Weimarczyk, ale niewątpliwie trzeba docenić jego indywidualność i głęboką świadomość artystyczną, która wymyka się prostym klasyfikacjom.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 153.

1 A. Timofiejew, Homer czy Osjan? Głos Franciszka Morawskiego w dyskusji nad wzorcem literatury polskiej początku XIX wieku, „Pamiętnik Literacki” 1995, nr 86/1, s. 53.

94

Weronika Rychta

2 Zob. przypis nr 1, tamże, s. 54. 3 Por. tenże, Franciszek Morawski jako mediator w sporze klasyków z romanty­ kami, „Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza”


1996, nr 31, s. 135–141; tenże, Zagad­ nienie żywotności klasycyzmu w komen­ tarzach Franciszka Dzierżykraja-Mo­ rawskiego do „Klasyków i romantyków polskich”, „Prace Polonistyczne” 2016, seria llx, s. 69–79. 4 P. Żbikowski, Klasycyzm postanisła­ wowski. Zarys problematyki, War­szawa 1999, s. 259. 5 Zob. tamże, m.in. s. 81, 282. 6 Zob. tamże, s. 15. 7 Zob. tamże, s. 14–18. 8 Tamże, s. 17–18. 9 A. Timofiejew, Zagadnienie żywotności klasycyzmu…, s. 69. 10 Tenże, Homer czy Osjan?…, s. 53. 11 Tamże, s. 64. 12 M. Kowalewska, Wprowadzenie do lek­ tury, [w:] F. Dzierżykraj-Morawski, Bajki, Warszawa 2017, s. 10. 13 A. Timofiejew, „Bierz diabli wiersze!”. O rodowodzie i metapoetyckiej funkcji motywu uwięzienia w poezji lirycznej Franciszka Morawskiego, [w:] Z pro­ blemów preromantyzmu i romantyzmu. Studia i szkice, red. A. Aleksandrowicz, Lublin 1991. 14 F. Morawski, Sen poety, cyt. za: A. Timofiejew, Homer czy Osjan? Głos Franciszka Morawskiego w dyskusji nad wzorcem literatury polskiej początku XIX wieku, „Pamiętnik Literacki” 1995, nr 86/1, s. 58. 15 Tamże. 16 F. Dzierżykraj-Morawski, Parchatka, w. 98. 17 Parchatka. Ułamek z ogrodnictwa pol­ skiego, „Przyjaciel Ludu, czyli Tygodnik Potrzebnych i Pożytecznych Wiadomości” 1838, nr 47, s. 37. 18 Inwentarz rękopisów Biblioteki Ja­ giellońskiej. Nr 9001–10000. Cz. I, nr 9001–9500, oprac. J. Grzybowska, Warszawa 1977, s. 230. 19 F. Dzierżykraj-Morawski, Pisma zbiorowe wierszem i prozą, t. 1, red. S. Tarnowski, Poznań 1882, s. 350–351. 20 Zob. F. Dzierżykraj-Morawski, Par­chatka, [w:] Świat poprawiać – zuchwa­ łe rzemiosło. Antologia poezji polskiego oświecenia, oprac. T. Kostkiewiczowa, Z. Goliński, Warszawa 1981.

21 Zob. tenże, Parchatka, [w:] Świat poprawiać – zuchwałe rzemiosło. Anto­logia poezji polskiego oświecenia, oprac. T. Kostkiewiczowa, Z. Goliński, Kraków 2004. 22 Inwentarz rękopisów…, s. 218. 23 Sygnatury wariantów: a1, a – Biblioteka Jagiellońska 9302 ii; b – Biblioteka Jagiellońska 9303 ii; c1, c – Biblioteka Jagiellońska 9313 II. 24 P. Żbikowski, dz.cyt., s. 287–288. 25 Tamże, s. 288. 26 Tamże, s. 287. 27 Na temat sentymentalnego obrazowania krajobrazu zob. A. Kowalczykowa, Romantyczne krajobrazy poetów i malarzy, [w:]Pejzaż romantyczny, oprac. taż, Kraków 1982, s. 25. 28 Zob. E.R. Curtius, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, tłum. i oprac. A. Borowski, Kraków 1997, s. 206. 29 Na temat panegiryzmu w wariancie ogrodowym poematu opisowego zob. M. Cieński, Pejzaże oświeconych. Sposoby przedstawiania krajobrazu w literaturze polskiej w latach 1770–1830, Wrocław 2000, s. 169–170. 30 Por. A. Kowalczykowa, Zasmu­ cający urok ruin, [w:] Romantycz­ ne kraj­obrazy…., dz. cyt., s. 31–36; P. Żbikowski, dz. cyt., s. 288; M. Cieński, dz. cyt., s. 161. 31 E.R. Curtius, dz. cyt., s. 97. 32 A. Timofiejew, „Bierz diabli wiersze!”…, dz. cyt., s. 102. 33 W. Pusz, Franciszek Morawski (1783– 1861), [w:] Pisarze polskiego oświece­ nia, t. 3., red. T. Kostkiewiczowa, Z. Goliński, Warszawa 1996, s. 557. 34 F. Dzierżykraj-Morawski w liście do K. Koźmiana, cyt. za: A. Timofiejew, Sąd Franciszka Morawskiego o klasycy­ zmie, [w:] Długie trwanie. Różne obli­ cza klasycyzmu, red. R. Dąbrowski, B. Dopart, Kraków 2011, s. 216. 35 W. Pusz, dz. cyt., s. 557. 36 A. Timofiejew, Bierz diabli wiersze!…, dz. cyt., s. 118. 37 Por. tenże, Sąd Franciszka Morawskiego o klasycyzmie, dz. cyt. 38 Por. W. Pusz, dz. cyt., s. 557.


Joanna Hałaczkiewicz Uniwersytet Jagielloński

Dzika kaczka i ogórki Jak Stanisław Gliwa z Aleksandrem Jantą wydawali antologię poezji japońskiej

Wstęp Na list z 16 sierpnia 1966 roku, w którym Aleksander Janta uskarżał się na finansowe i moralne straty, jakie poniósł z powodu opóźnień w wydaniu antologii poezji japońskiej, Stanisław Gliwa zareagował nadspodziewanie ostro. Miał do tego pełne prawo, Janta bowiem pisał nie bez złośliwości: Trochę byłem zawiedziony przedłużaniem się terminu wyjścia książki, bo naraziło mnie to na szereg strat: nagrody tłumaczy pod auspicjami Pen Clubu, możliwości nawiązania [kontaktu – M.E.C.] z Japończykami. Z okazji Kongresu Pen Clubu w czerwcu miało być zrobione specjalne przyjęcie z okazji tej książki z wręczeniem egzemplarza dla następcy tronu. Nic z tego nie wyszło, książki nie było. Możliwości pchnięcia poważnej ilości okazją do Polski […], która wzięła w łeb. A teraz przed paru dniami Zjazdu Polskich Klubów Kulturalnych, na którym byłem głównym mówcą i gdzie była okazja bezpośredniego dotarcia do wielu odbiorców, teraz

Jeśli nie zaznaczono inaczej, uzupełnienia, opuszczenia i wtrącenia w nawiasach kwadratowych pochodzą od autorki.

96

Joanna Hałaczkiewicz


już porozpraszanych. Mówię o swoich stratach, ale to przecież strata Pańska, przede wszystkim, strata dla książki, którą trzeba będzie teraz próbować wyrównać dalszym wkładem czasu, pracy i cierpliwości1. Właściciel niewielkiej pracowni drukarskiej, zazwyczaj wyważony i powściągliwy w wypowiedziach, w końcu nie wytrzymał. Wymieniwszy wszystkie przyczyny, dla których prace nad książką aż tak się przeciągnęły (winny, rzecz jasna, był przede wszystkim kapryśny Janta), przeszedł do argumentów emocjonalnych: Żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego opóźnienia nie mam. Pracuję ciężko kilkanaście godzin dziennie, bez weekendów i od lat bez urlopu, i nie zarabiam nawet połowy tego, co zarabia w tym kraju niedorozwinięta sprzątaczka. Tow[arzystwo] Przyjaciół Książki w Warszawie wydało Golono, strzyżono2 z linorytami Sopoćki w 99 egz[emplarzach] drukiem Zakł[adów] Graf[icznych] w Toruniu. Przepraszają za cały rok opóźnienia, „co dowodzi, jak trudne są warunki tego typu wydaw*Druk bibliofilski, tłoczony nictw*”… Więc jeszcze raz Pana przepraszam i naprawdę już antykwą toruńską pod nadzorem Zygfryda do tego tematu nie jestem przygotowany powracać. Co Gardzielewskiego, nakład do samej [!] zbytu książki, to nie mam obaw, książka 99 ręcznie sygnowanych bibliofilska to nie ogórki, które muszą być sprzedane egzemplarzy. w sezonie3. Jak się później okazało, ta gorzka wymiana zdań nie wpłynęła **Janta-Połczyński, na co negatywnie na dalszą współpracę między Gliwą i Jantą, wręcz wskazywałyby wspomnieprzeciwnie – relacje obu mężczyzn stały się bardziej zażyłe, choć nia jego znajomych przecież wcale tak być nie musiało. Partnerów w „biznesie” łączy- i przyjaciół, kilkukrotnie podejmował się tej swoistej ły wszak jedynie rozliczenia za słabo sprzedającą się antologię, działalności filantropijnej. a wolne tomiki z nakładu liczącego 444 sztuki zalegały u Gliwy Czesław Bednarczyk przyjeszcze w latach siedemdziesiątych. Mimo to, gdy drukarz wpadł znawał się do tego, że tzw. nagrodę Jurzykowskich w finansowe tarapaty związane z przymusową przeprowadz- zdobył dzięki przyjacielowi ką z Southend-on-Sea do londyńskiej dzielnicy New Eltham, zza oceanu. Podobnie rzecz Janta nie wahał się wesprzeć go pożyczką i po cichu dopomóc się miała z poetą Marianem Czuchnowskim, który mu w zdobyciu nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego po wojnie wpadł w finansoza rok 1970**. Wspólnie artysta książki i przebywający w Stanach we tarapaty4. Dzika kaczka i ogórki

97


*Dobrze zorientowany

w tym, co dzieje się w kraju, Aleksander Janta najprawdopodobniej wiedział, że w 1961 roku Wiesław Kotański, profesor japonistyki z Uniwersytetu Warszawskiego, wydał w pwn-ie antologię Dziesięć tysięcy liści, zbierającą najbardziej reprezentatywne przykłady japońskiej poezji i prozy powstałej między viii a xiv wiekiem. Rok wcześniej w serii „Myśli Srebrne i Złote” wydawnictwa Wiedza Powszechna ukazały się przekłady aforyzmów japońskich, koreańskich i wietnamskich Z krańców Azji – również przygotowane przez Kotańskiego. Polscy czytelnicy rzecz jasna mieli kontakt z literaturą japońską także przed wojną, na przykład za sprawą Remigiusza Kwiatkowskiego (Chiakunin-Izszu. Anto­ logia stu poetów japońskich, Warszawa 1913). W tym kontekście ważne jest (z pewnością marketingowe) określenie „pierwsze bibliofilskie wydanie” – Godzina dzikiej kaczki raczej na pewno była pierwszą taką książką.

** Tymon Terlecki zwrócił

się do Stanisława Gliwy z propozycją wydawniczą w liście z 15 lipca 1954 roku, a więc trzy dni po śmierci Tyszkiewicza; listy Terleckiego do Gliwy (99 listów: 100 kart, z lat 1954–1986) znajdują się w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej – Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu.

98

Zjednoczonych pisarz wydali jeszcze jedną publikację, tomik Po samo dno istnienia (1972). Pracę nad Godziną dzikiej kaczki trzeba jednak uznać za przełomową zarówno dla znajomości dwóch zdeklarowanych bibliofilów, jak również dla samego Gliwy jako właściciela prywatnej oficyny drukarskiej. Z tego jednego, nie do końca udanego zlecenia wyniósł on bowiem szereg postanowień, głównie dotyczących tego, czego na pewno już w przyszłości nie zrobi. Dzieje powstawania pierwszego bibliofilsko wydanego tłumaczenia poezji japońskiej na język polski* warto prześledzić z kilku powodów. Przede wszystkim po to, aby uświadomić sobie, jak wiele przeszkód, zdawałoby się, dyskwalifikujących projekt wydawniczy można pokonać dzięki zaangażowaniu i przekonaniu o słuszności przedsięwzięcia, oraz po to, aby idealizujące wyobrażenia, które pod wpływem fizycznego kontaktu z pięknie wydaną książką same przychodzą do głowy, skonfrontować z faktycznymi ograniczeniami projektanta liczącego każdy grosz. Ciągnąca się ponad dwa lata praca, co przecież nie jest spektakularnie długim czasem, udokumentowana w bogatej korespondencji, odsłoniła mechanizmy funkcjonowania emigracyjnych instytucji oraz londyńskich firm poligraficznych, jak również dobitnie pokazała kondycję ówczesnego życia literackiego Polonii.

Bibliofilia i jej dwa oblicza Nim Aleksander Janta przedstawił Gliwie swoją ambitną propozycję wydawniczą, mężczyźni mieli za sobą udaną współpracę nad tzw. plakietą Tyszkiewiczowską, do której autor Wracam z Polski na prośbę Tymona Terleckiego**, inicjatora przedsięwzięcia, napisał kilkunastostronicowy tekst5. Zmarły w 1954 roku Samuel Tyszkiewicz zasłynął swoją artystyczną oficyną florencką. Spod jej pras wychodziły bibliofilskie, pieczołowicie dopracowane druki, prawdziwe rarytasy dla kolekcjonerów. Janta, który nigdy nie mógł narzekać na brak weny, a przy tym przywiązywał dużą wagę do kształtu typograficznego swoich publikacji, wydał u mistrza Samuela dwie książki – Psalmy (1943) oraz Ścianę milczenia (1944) – obie powstały w czasie ii wojny światowej, kiedy to Tyszkiewicz przeniósł się do Nicei. Znajomość Gliwy z Jantą była jednak dłuższa, niż wskazywałaby na to ich wspólna bibliografia. W książce wspomnieniowej Janta. Człowiek i pisarz6 siedemdziesięciodwuletni wówczas Joanna Hałaczkiewicz


drukarz szczegółowo odtworzył swoje pierwsze zetknięcie z oryginalnym kosmopolitą. Miało ono miejsce jeszcze przed wojną, za sprawą innego ekscentryka – Stanisława Szukalskiego, rzeźbiarza, idola ówczesnej młodzieży artystycznej, przywódcy Szczepu Rogate Serce. Skandalista Szukalski miał odczytywać swoim „wyznawcom”, a wśród nich również i Gliwie, listy Janty-Połczyńskiego. Pochodzący z zamożnego rodu młody, utalentowany reporter podobno zachwycił się działalnością szukalszczyków i snuł romantyczne plany przetworzenia wioski w rodzinnym majątku na swego rodzaju osiedle artystyczne i rzemieślnicze, gdzie artyści różnych zawodów mogliby znaleźć sprzyjające warunki do pracy twórczej, a ludność miejscowa warsztaty chałupnicze rzemiosł artystycznych7. Co prawda śmiałe plany nigdy nie zostały zrealizowane, ale to właśnie postać Szukalskiego połączyła obu wysoko ceniących go mężczyzn na długie lata. Pierwsze osobiste spotkanie Janty z Gliwą według relacji tego drugiego miało miejsce tuż po wojnie w hotelu dla oficerów polskich w Rzymie. Podchorąży Gliwa przebywał wówczas w gronie żołnierzy-plastyków 2 Korpusu psz: […] w gawędzie przy lampce wina wspomniałem o głośnych przed paru laty wystąpieniach fenomenalnego rzeźbiarza i rysownika Stanisława Szukalskiego i grupy jego uczniów pn. „Szczep Rogate Serce”, których on, Janta-Połczyński, był przyjacielem i orędownikiem, a ja członkiem od chwili jej powstania. Momentalnie twarz mu się rozjaśniła, uścisnął mnie, przypomniał sobie jakoby moje nazwisko, w co, będąc wtedy zaledwie początkującym adeptem sztuki, nie byłem skory uwierzyć […] W tamtych czasach Janta był dla nas postacią nieco mityczną, gdyż jego łączność z nami ograniczała się do korespondencji z Szukalskim8. Z opowieści Gliwy można wywnioskować, że Janta w latach czterdziestych miał w przeciwieństwie do przyszłego właściDzika kaczka i ogórki

99


*Andrzej Biernacki we

wspomnieniu o zmarłym poecie pisał: W bardzo krótkim czasie nowy antykwariusz stanął tak mocno, że mógł dawać upust i swojej przyjemności zbieracza, to znaczy wyłączać ze sprzedaży rękopisy, książki, mapy czy ryciny, na które mu przyszła ochota. Znalazły się w ręku Janty rzeczy jak na prywatnego zbieracza na obczyźnie dość rzadkie i niezwykłe. O drobiazgach w rodzaju pierwodruku Kochanowskiego, o którym nie wie bibliografia Piekarskiego, lub o nieznanym utworku Bartosza Paprockiego – prawie i wspominać w tym kontekście nie warto. Dość rzec, że w sejfie Aleksandra Janty pod strażą banku przechowywały się nie kruszce, banknoty bądź akcje – lecz skarby bibliofila14.

100

ciela niewielkiej oficyny ugruntowaną pozycję w życiu kulturalnym. Ta przewaga nie wynikała jednak z różnicy wieku – autor Serca na wschód był od byłego szukalszczyka starszy jedynie o dwa lata. Kariera obu mężczyzn ułożyła się zupełnie inaczej przede wszystkim ze względów finansowych. Dobrze urodzony młody Połczyński wcześnie porzucił rodzinne majątki i ruszył w dalekie wojaże, Gliwa zaś dopiero na krótko przed wojną skończył studia i objął posadę nauczyciela w Gimnazjum Przemysłu Artystycznego w Sosnowcu – opóźnienie w edukacji było spowodowane między innymi koniecznością podjęcia pracy zarobkowej. Mimo różnych trudności i odmiennego startu każdy z nich swoje życie podporządkował zamiłowaniu do pięknych książek. Jeden stał się kolekcjonerem białych kruków, drugi realizował się, „kopiąc” pedał maszyny drukarskiej Arab. Obszerny spis publikacji Aleksandra Janty-Połczyńskiego równie dobrze może posłużyć jako przewodnik po bibliofilskich oficynach. Pisarz publikował u wszystkich znanych mistrzów czarnej sztuki. Przed wojną cztery książki wydał u Jana Kuglina9, w Nicei na druk dwóch tomów namówił Tyszkiewicza, już po wojnie udało mu się natomiast nawiązać kontakt z nieco zapomnianym Franciszkiem Prochaską10 oraz reaktywującym swoją działalność graficzną Anatolem Girsem11. Na stałe artysta związał się z Oficyną Poetów i Malarzy Krystyny i Czesława Bednarczyków12, przedsię­biorstwem drukarsko-wydawniczym usiłującym pogodzić dbałość o sztukę książki z działalnością komercyjną. Jedna książka Janty, na rok przed jego śmiercią, ukazała się także w oficynie Sigma Press Stanisława Piaskowskiego13. Już na emigracji w Stanach Zjednoczonych pisarz wraz z Aleksandrem Hertzem prowadził antykwariat z literaturą słowiańską; trudnił się także bardzo dochodowym handlem cymeliami*. Bibliofilstwo Gliwy przybrało odmienny kształt. Stach ze Słociny – pseudonim z czasów studenckich – na początku lat trzydziestych pod wpływem nauczyciela plastyki zaczął kursy w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycz­ nego w Krakowie. Z wielu specjalizacji wybrał grafikę pod kierunkiem Henryka Uziembły, który według relacji Gliwy miał „zachcianki typograficzne” i wcielał w życie idee Williama Morrisa15. Pobór do wojska, a później trudna sytuacja finansowa zmusiły przyszłego drukarza do przerwania studiów. Do miasta wrócił po kilkuletniej przerwie. Zaczął się podejmować pierwszych Joanna Hałaczkiewicz


zleceń związanych z drukarstwem – dbał między innymi o szatę graficzną czasopisma „Nasz Wyraz”, wydawanego przez polonistów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Talent plastyczny i doświadczenia w realizacji projektów wydawniczych przydały się Gliwie w czasie wojny. W armii generała Andersa należał do Referatu Kultury i Prasy Drugiej Brygady Pancernej – sekcji zajmującej się przygotowywaniem publikacji. W Tel Awiwie, będąc jeszcze w szkole podchorążych, wykonał swoją pierwszą pracę drukarską*. Do najciekawszych realizacji Gliwy z tego okresu *Być może chodzi można zaliczyć dwa tomy Bitwy o Monte Cassino Melchiora Wań- o wydrukowaną w 1942 roku broszurę: Do dział! kowicza (t. 1: Rzym–Mediolan 1945, t. 2: Rzym 1947) oraz album Jednodniówka Szkoły Podcho­ foto­grafii 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej zatytułowany Ramię rążych Artylerii w Kara-Su, red. M. Hełm-Pirgo i in., pancerne 2 Polskiego Korpusu (Rzym 1946). Tel Awiw 1942. W publikacji Fach w ręku, jakim niewątpliwie była umiejętność projekto- nie znalazły się żadne wania i drukowania publikacji, pomógł Gliwie również po woj- informacje wskazujące nie – najpierw wydostał się z obozu tymczasowego i przeniósł na współudział Gliwy. Na s. 2 okładki czytamy: się do Londynu, gdzie wykonywał drobne zlecenia, a z czasem „Odbito 1200 egzemplarzy zdobył posadę instruktora terapii zajęciowej w polskim szpitalu na papierze kredowym. / dla nerwowo chorych w Mabledon Park. Niewielka oficyna, zor- Printed in Palestine 1942. / Odbito w drukarni spółdz. ganizowana tam przez Anatola Krakowieckiego, służyła przede »Achduth« Ltd. Tel-Aviv”16. wszystkim pacjentom. W ramach kuracji własnoręcznie składali i odbijali drobne druczki. W warunkach stabilnego zatrudnienia zamiłowanie Gliwy mogło dojrzeć i przerodzić się w pomysł na życie. Odtąd zaczął się tytułować (wzorem angielskich entuzjastów poglądów Williama Morrisa) private printerem – rzemieślniczym twórcą niskonakładowych, niekomercyjnych, szlachetnie wydawanych książek i akcydensów. Jeszcze w pracowni mabledońskiej, wyposażonej tylko w antykwę Półtawskiego, zaczął pracę nad książką o Tyszkiewiczu. W 1964 roku, kiedy z propozycją wydawniczą zwrócił się do niego Janta, Gliwa mieszkał już we własnym domu w Southend-on-Sea i miał za sobą pracę w drukarni gazety „Catholic Times” oraz przedsiębiorstwie Rollprint; od roku17 dzięki uporowi i zaangażowaniu w poszukiwanie dostawców działał na własny rachunek. Trudno się zatem dziwić, że zderzenie dwóch dojrzałych indywidualności, dwóch spojrzeń na sztukę książki wywołało pozytywny ferment i doprowadziło do powstania intrygującej publikacji.

Dzika kaczka i ogórki

101


Dzika kaczka przez Atlantyk

Jak wspominałam, pierwszy list w sprawie Godziny dzikiej kaczki poeta napisał do Gliwy w 1964 roku, a dokładniej – 27 stycznia. Pomysł na tę publikację musiał jednak kiełkować od lat. Japonię odwiedził bowiem Janta jeszcze przed wojną podczas swojej wyprawy dookoła świata, w którą wyruszył pod koniec kwietnia 1933 roku, obrawszy drogę na wschód przez Rosję i Chiny18. Wrażenia z podróży globtroter na bieżąco publikował w „Gazecie Polskiej” i tygodniku „Ilustracja Polska”. Na podstawie krótkich reportaży układających się w cykl Made in Japan można określić, że w Japonii poeta znalazł się na początku marca 1934 roku, przebywał tam także w latach 1936–193819. Teksty zamieszczane na łamach prasy przerodziły się w kilka wydań książkowych, m.in. Patrzę na Moskwę (Poznań 1933), W głąb zsrr (Warszawa 1933), Made in Japan (Warszawa 1935) czy Na kresach Azji. Indie, Afganistan, Birma, Syjam, Indochiny, Chiny, Mongolia, Formoza, Ja­ ponia (Warszawa 1939). Jeden numer „Wiadomości Literackich” – z 7 listopada 1937 roku – został pod wpływem i nadzorem Janty w całości poświęcony kulturze japońskiej. Można sądzić, że również materiał do Godziny dzikiej kaczki zaczął się formować w tamtych latach. W „Okolicy Poetów” Janta dwukrotnie opublikował tłumaczenia poezji japońskiej wraz z transkrypcją oryginalnego tekstu (za pierwszym razem) i krótkim wstępem tłumacza (za drugim)20. Wiersze zamieszczone w piśmie Stanisława Czernika z większymi lub mniejszymi ingerencjami przeszły do wydrukowanej przez Gliwę antologii. Janta zmienił m.in. kolejność utworów, szyk zdań, czasem pojedyncze słowa lub np. płeć [!] podmiotu lirycznego. Jego poprawki z lat powojennych sprawiły, że „japoniady” stały się jeszcze bardziej lapidarne; korzystna była także rezygnacja ze składniowej interpunkcji. Nim jednak Gliwa otrzymał na warsztat kompletny maszynopis Godziny dzikiej kaczki, minął prawie rok. Drukarz na listowną propozycję odpowiedział z entuzjazmem wprawdzie już po dziesięciu dniach (6 lutego 1964 roku), ale zapał obu mężczyzn okazał się przedwczesny. Jeśli chodzi o kalkulację projektowanej książki, z początku Gliwa mógł tak naprawdę Jancie jedynie powróżyć. Nie znał bowiem ani liczby utworów, ani ich struktury i długości, ani wreszcie nakładu i typu oprawy. Mimo to ucieszyła go wizja „pysznego” projektu – z dużą ilością światła, wakatami, wstępem 102

Joanna Hałaczkiewicz


cenionego w Stanach Zjednoczonych poligloty* i przedmową *Jan Miś (1909–1983), wł. tłumacza. Do prośby Janty, by książka nie wyglądała jak młodo- John L. Misch, po wojnie został pracownikiem polska stylizacja na japońszczyznę, podszedł jak do ambitnego Nowojorskiej Biblioteki wyzwania i oszacował, że prace nad antologią mogłyby ruszyć Publicznej, gdzie kierował już w maju. Być może udałoby się też wykorzystać luksusowy działem orientalnym i słowiańskim. Znał papier nabyty u wdowy po Tyszkiewiczu. Poeta dosyć szybko ponad trzydzieści języków, (25 lutego i 17 marca) przesłał próbki wierszy, dzięki czemu Gli- z których najważniejsze wa mógł nabrać lepszego wyobrażenia o charakterze i trudności były dla niego dialekty blisko- i daleko­wschodnie. przedsięwzięcia. W odpowiedzi pisał: D.H. Stam, Obituaries: John L. Misch (1909–1983), „Jour-

Ciekawe, że te wiersze nie mają tytułów. Trzeba to nal of Asian Studies” 1984, vol. xliii, no. 3, s. 615. jakoś sprytnie urządzić. Myślę, że format powinien być raczej mały, a wiersze hojnie spacjowane. Ciekaw jestem, co Pan by wolał, „roman” (tekstowa) czy „italic” (kursywa)? Do dyspozycji z polskiemi akcentami mam tylko czcionkę Plantin i Imprint, z tym że w Plantinie mam większą skalę wymiarów. Nie jest to czcionka **Czesław Bednarczyk wspominał: idealna do wierszy japońskich, wolałbym delikatniej- Dbały o drobiazgi życia szą, np. Bembo […]21. codziennego, dokładny Jeszcze w kwietniu termin majowo-czerwcowy był zdaniem Gliwy realny, ale Janta, zajęty publikowaniem Fletu i apokalipsy, niespodziewanie zamilkł aż do końca sierpnia, po czym nagle wrócił z tematem i w październiku przesłał materiały do składu, które okazały się… nieczytelne. Stanisław Gliwa spodziewał się otrzymać staranny maszynopis, ponieważ tylko w tej formie mógł przekazać tekst nieznającym języka polskiego pracownikom odlewni monotypowej. Tymczasem autor tłumaczeń, nie określiwszy wielkości nakładu ani typu oprawy, wysłał plik ręcznie zapisanych (i pokreślonych) stron, z którym niewiele dało się zrobić – trzeba jednak dodać, że nie tylko Gliwie Janta sprawiał takie psikusy**. Drukarzowi z trudem udało się zdobyć wyceny w kilku „typesetterniach”, oszacować koszty papieru i prac intro­ligatorskich. Niestety, zaproponowany wreszcie przez poetę nakład 333 egzemplarzy w żaden sposób nie mieś­ cił się w kwocie dwustu funtów, którą zamierzał przeznaczyć na wydruk antologii22 – najtańsza kalkulacja przekraczała budżet o prawie sto funtów. Wobec tego Janta zmienił zdanie i postanowił… nie oszczędzać. Książka miała się ukazać, ku zaskoczeniu Gliwy, jako druk w pełni luksusowy. Zajęty pracą zarobkową Dzika kaczka i ogórki

i obowiązkowy, pracowity ponad wytrzymałość, był okropny, chaotyczny, prawie niechlujny, jeżeli chodzi o rękopisy i maszynopisy jego książek. Każda drukowana w Oficynie doprowadzała mnie, drukarza, i moich współpracowników do skrajnej rozpaczy. Maszyno­pisy były pokreślone, poprawki naniesione piramidkami, jedna nad drugą, drobnym, nieczytelnym pismem. Godzinami trzeba było nieraz ślęczeć, by przy pomocy szkła powiększającego odczytać prawidłową treść. A gdy mu pisałem, skarżąc się, Oleś, tak nie można, zrujnujesz nas i puścisz z torbami, odpowiadał rozbrajająco: „Balzac był gorszy…” Cz. Bednarczyk, Aleksander, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, red. J.R. Krzyżanowski, Londyn 1982, s. 13.

103


drukarz niechętnie i nieufnie przystąpił do nowych obliczeń. Jego zdaniem nadesłany materiał był zbyt „tricky robotą”, wyjątkowo trudną do zaplanowania, podczas gdy za zmarnowane na rachowaniu godziny nikt mu nie płacił. Największą trudność sprawiało określenie liczby stron. Bardzo krótkie i w dodatku nierówne wiersze należało rozplanować tak, by nie przełamywały się na następną stronę, lub w ostateczności tak, by uniknąć bękartów. Podobne komplikacje wiązały się z wyborem formatu: Osobiście widziałbym ten tom w nieco mniejszym [niż Medium, czyli 18 × 23 cali] formacie albo jeszcze większą czcionką, ale bardzo długie linijki w Manyosiu i Kaifuso narzucają ten format i czcionkę. Ten format daje także większe możliwości poprawnego złamania takiej masy autorów23. Jeśli chodzi o przybliżoną liczbę stron, to najważniejsze dla Gliwy było określenie liczby linijek tekstu. Na podstawie nadesłanych przez Jantę materiałów udało się ustalić, że całość można – oczywiście na siłę – zmieścić na 64 stronach. Kalkulacja z 18 lutego 1965 roku przewidywała 1082 linijek wierszy (34 strony), 327 linijek wstępu i przedmowy (11 stron), 93 linie spisu treści (3 strony) i 16 stron dodatkowych, przeznaczonych na wakaty i materiały wprowadzające. Z tego wynika, że drukarz zaplanował około 30-wierszową kolumnę tekstu. Wtedy jednak nie było jeszcze mowy o fantazyjnych przerywnikach oddzielających kolejne miniaturki poetyckie. Prace nad antologią, zgodnie z umową, ruszyły dopiero, kiedy Gliwa otrzymał pierwszą zaliczkę. W drugiej połowie marca zza oceanu przybyło sto funtów. Z dnia na dzień, gdy tylko Tazab (firma paczkarska Tadeusza Zabłockiego) dostarczył drukarzowi gotówkę, starannie przepisany przez Irenę Hofman tekst książki znalazł się u operatorów maszyn monotypowych, którzy z góry zapowiedzieli, że zamówienie będzie gotowe najwcześniej za miesiąc. Warto nadmienić, że polityka finansowa Gliwy przewidywała rozliczenie w trzech równych transzach. Klient musiał wpłacić zadatek, żeby zlecenie w ogóle trafiło do realizacji. Następne pieniądze należało przesłać po przedłożeniu korekty z makietą, a ostatnie należności regulowało się już przy odbiorze wydrukowanych książek. Pierwsza transza była 104

Joanna Hałaczkiewicz


rzecz jasna przeznaczona na pokrycie kosztów składu w firmie monotypowej. Stanisław Gliwa nie dysponował bowiem ołowianymi czcionkami do składu ręcznego, lecz „wypożyczał” materiał typograficzny. Normalnie składy zamówione w takich przedsiębiorstwach – odlane z miękkiego metalu – powinny służyć do wydrukowania jednej książki, po czym wrócić do przetopienia. Sprytny szukalszczyk wykorzystywał czcionki monotypowe więcej niż raz – posługiwał się nimi jak zwykłymi czcionkami do składu ręcznego. Tym samym poniesiony przez niego koszt materiału typograficznego był równy cenie kaucji za metal powiększonej o koszty odlania. Taką nietypową organizację pracy podyktowały Gliwie nie tylko względy finansowe, chociaż te rzeczywiście były najważniejsze. Działający na obczyźnie artysta książki miał spore trudności ze znalezieniem czcionek z polskimi akcentami. Poza tym, aby drukować na naprawdę wysokim poziomie, musiałby kupić przynajmniej kilka krojów, oczywiście nie w jednym stopniu. Na tak bogate wyposażenie emigracyjny private printer nie miał wystarczająco miejsca. Skład monotypowy miał też inne zalety. Przede wszystkim można było nim łatwo manipulować. Gdyby Gliwa korzystał z bardzo popularnych i praktycznych linotypów, jedyną rzeczą, jaką mógłby w swoim druku poprawić, byłaby interlinia. Tymczasem właściciel niewielkiej oficyny z namaszczeniem pracował nad równomierną szarością kolumny, wystrzegał się błędów składu, a przy okazji wychwytywał i poprawiał uchybienia angielskich maszynistów: Wstęp i przedmowę poleciłem złożyć „unjustified”, tzn. prawy brzeg tekstu będzie niewyrównany. W ten sposób osiągnie się idealne, raczej ciasne, spacjowanie i kompletną eliminację przełamywania słów. Niektóre wielkie wydawnictwa londyńskie wypuściły na rynek kilka książek tekstowych tak złożonych i takie próby wciąż trwają. Myślę, że w naszym wypadku tomu poetyckiego, z krótkim stosunkowo tekstem prozą, będzie to jak najbardziej uzasadnione i optycznie będzie stanowić zharmonizowaną jedność z fizyczną formą wiersza. Jeżeliby jednak zdarzyło się, że rysunek prawego brzegu wypadł niefortunnie, wówczas przeskładam na normalną kolumnę24.

Dzika kaczka i ogórki

105


Czytając listy obu mężczyzn, łatwo odnieść wrażenie, że wzajemnie prześcigali się w manifestowaniu swojego estetycznego wyczucia – tak, jakby jeden drugiemu chciał udowodnić, że zna się na robieniu książek. Jak sądzę, cicha rywalizacja była jednak tylko tłem. Na pierwszy plan wysuwał się szacunek dla wiedzy i doświadczenia współpracownika. Największą innowację do projektu Janta typograf wprowadził w lipcu, gdy dotarła do niego – oczywiście z poślizgiem – gotowa makieta, rozplanowana na siedemdziesiąt dwie strony: Ale rzuca mi się w oczy teraz dopiero, po zobaczeniu rozkładu na strony, absolutna konieczność, graficzna zresztą przede wszystkim, opatrzenia każdego poszczególnego poemaciku zastępczym znakiem, przerywnikiem, czy raczej ozdobnikiem, zamiast tytułu. Porobiłem te znaki dla zaznaczenia miejsca, gdzie być powinny, ale wydaje mi się, że należy je zrobić w formie miniaturowych ozdobników o tematyce przyrodniczej: kwiaty, liście, osty, pąki, ptaki, żaby […]. Cała rzecz, aby to było jak biżuteria rozsypana po stronach, czyste w rysunku, chociaż bardzo drobne, możliwie w innym kolorze niż druk. Wydaje mi się, że to nam rozwiąże problem japonizacji w sposób oryginalny i niezmiernie atrakcyjny25. Aby nieco ułatwić swojemu drukarzowi nowe zadanie, poeta dołączył do listu odbitki kilku stron z drukowanej u Kuglina książki Serce na wschód. W tej niewielkiej, drukowanej na chińskim i japońskim papierze książeczce znalazły się ozdobniki wykonane według japońskich klocków drzeworytniczych z połowy xix wieku. Dziewięć z nich przeszło do Godziny dzikiej kaczki. Ale z resztą Gliwa musiał sobie radzić sam. Częściowo problem rozwiązały maleńkie ornamenty z katalogu Fourniera (rok 1742), odświeżone w 1955 roku przez Monotype, których Gliwa używał na zaproszeniach. Niestety, druk wyglądałby zbyt monotonnie, gdyby mistrz posłużył się wyłącznie nimi. Drukarz zaczął więc poszukiwania w bibliotekach i wśród dostawców; bezinteresownie pomagająca mu Irena Hofman wysłała nawet zapytanie do ambasady japońskiej. Wreszcie w październiku udało się Gliwie zdobyć z drugiej ręki ozdobne czcionki z filadelfijskiej 106

Joanna Hałaczkiewicz


odlewni Lawrence’a Johnsona. Jeszcze wtedy Stach ze Słociny nie wiedział, z czym konkretnie ma do czynienia. W liście do Janty pisał: Czcionki, jak zdołałem odcyfrować, pochodzą z odlewni Johnsona „Phila”, po której to odlewni już ani śladu, ale w wolniejszym czasie na pewno znajdę coś na ten temat w bibliotece drukarskiej na Fleet Street [St Bride Library]26. Aż do końca prac nad Godziną dzikiej kaczki zagadka czcionek nie została rozwiązana. Świadczy o tym błąd w kolofonie: Użyte w tytułach i w tekście przerywniki typograficzne (wszystkie w formie odlewów czcionkowych) są w większości unikatami znalezionymi w starych drukarniach. Niektóre z nich pochodzą z dawno nieistniejących odlewni City Type London Foundry i Johnson Phila Foundry27. Gliwa specjalnie dla Janty wystarał się o jeszcze dwa „spec­ jalne” materiały. Pierwszym z nich były cyfry nautyczne, drugim – szlachetny kremowy papier z zatopionymi w masie nitkami. Sprawa odpowiednich, niewyróżniających się cyfr od początku nie dawała drukarzowi spokoju. Uważał, że dostarczony mu przez firmę monotypową skład, bardzo subtelny i wysmakowany, gryzie się z ordynarnymi cyframi arabskimi użytymi w datach przy nazwiskach autorów. Już pod koniec lipca, a więc wtedy, gdy obaj mężczyźni nanosili poprawki na makietę, Gliwa zapowiadał, że będzie czynił starania o zdobycie odpowiednich cyfr „antique”28. O tym, że poszukiwania zakończyły się sukcesem, poinformował Jantę w liście z 19 października. Wtedy też pisał o szczęśliwym pozyskaniu papieru Tosa Bütten z niemieckiej papierni Johanna Wilhelma Zandersa*. Zanim jednak do *Gliwa konsekwentnie tego doszło, Gliwa długo rozglądał się za możliwością nabycia posługiwał się nazwą „Tossa”, tymczasem Tosa – niewielkiej partii arkuszy, które kolorem, grubością i fakturą właściwe określenie – to odpowiadałyby charakterowi luksusowej publikacji. Obaj męż- nazwa japońskiego miasta czyźni rozważali m.in. użycie ciemnobrązowego papieru Brown na wyspie Sikoku, które zasłynęło z ręcznej produkcji Nut, jednak wspólnie stwierdzili, że za słabo kontrastowałby wysokiej jakości papieru. on z czernią czcionki. Z pomocą przyszli znajomi dostawcy Dzika kaczka i ogórki

107


z Fleet Street, ulicy będącej wówczas zagłębiem drukarstwa – zwłaszcza gazetowego: Wydreptałem także ten niemiecki papier na Pana tom, wbrew wszelakim zakazom tubylczego ministra skarbu. Poprzez znajomość „papiernika” z Fleet Street i jego powiązania rodzinne z innymi dyrektorami udało się zrobić to mikroskopijne w ich skali zamówienie. Obiecali dostawę w pierwszej połowie września, więc mam już prawo zacząć się spodziewać29. Sporą trudnością w erze druku wysokonakładowego było dla artystów książki znajdowanie dostawców i podwykonawców gotowych zrealizować nieopłacalne z punktu widzenia dużej firmy zamówienie. Właśnie dlatego wszelkie „udziwnienia”, takie jak choćby niemiecki papier z zatopioną w masie nicią przypominającą owadzie nóżki, kosztowały więcej, a i ponowne ich zdobycie graniczyło z cudem. Gliwa musiał się mocno zaangażować w projekt Godziny dzikiej kaczki, jeśli na własny koszt wybrał bardziej ekskluzywny papier i zapłacił za niuanse w rodzaju cyfr nautycznych. W obliczu problemów ze zdobyciem materiałów trudno się dziwić, że z lekkim niepokojem drukarz przyjął pomysł Janty na zwiększenie nakładu30. Zamówionych arkuszy (9000) mogło mu starczyć na maksymalnie 500 egzemplarzy książek, przy czym była to liczba w praktyce nierealna. Należało w tej sytuacji zdobyć inny papier na wyklejki, odliczyć nawet pięćdziesiąt egzem­plarzy strat wynikających z pomyłek drukarza i intro­ ligatora oraz pamiętać o tym, że zamówiona partia papieru uszkodziła się nieco w transporcie. Jesienią 1965 roku, po niemal dwóch latach korespondencji w sprawie antologii, mężczyźni dopiero ustalali nakład, a Gliwa ratował się drobnymi, ale lepiej płatnymi zleceniami. Na początku listopada stało się jasne, że Poezja japońska, przemianowana latem na Godzinę dzikiej kaczki, na Boże Narodzenie nie trafi do księgarń.

Ogórki, ogórki! Grudzień i styczeń upłynęły wspólnikom na omawianiu projektu ulotki reklamowej. To chwilowe porzucenie Godziny dzikiej kaczki 108

Joanna Hałaczkiewicz


miało poprawić nastroje obu zniecierpliwionych już mężczyzn. Janta miał wrażenie, że w jego sprawie coś się dzieje (koncepcja ulotki przecież powstaje), a Gliwa mógł zająć się wymyślaniem niewielkiego druczku w przerwie między innymi zleceniami. Drukarz przyznał się, że przesadził z liczbą przyjętych zamówień, przez co narobił sobie opóźnień i teraz musi równocześnie pracować nad dwiema książkami – antologią Janty i tomikiem poezji Jana Rostworowskiego. W lutym 1966 roku udało się wreszcie ustalić nakład – 444 egzemplarze. Mistrzowi z „Southendu” nie pozostało nic innego, jak tylko przystąpić do drukowania. Praca szła jednak wolno. Ograniczony zapas papieru spowodował, że trzeba było uważać, aby nie popełnić żadnego błędu. Poza tym druk dwubarwny (czarny i czerwony) wymagał dwa razy więcej „kopnięć” prasy, a na tej Gliwa mógł podobno pracować tylko do siódmej wieczorem – później sąsiedzi zaczynali się niecierpliwić. Jakby tego było mało, artysta postanowił jeszcze wydrukować osiem egzemplarzy na mokro na papierach czerpanych z Owernii, Pescii i Fabriano (w tym na papierach Tyszkiewiczowskich). Zgodnie z tym, co podaje kolofon, ostatnie arkusze Godziny dzikiej kaczki wyszły spod prasy 30 kwietnia, w dzień św. Katarzyny ze Sieny*. Teraz czekała je długa przeprawa w in- *Gliwa się nie pomylił! Do troligatorni. Pech sprawił, że w pierwszym zakładzie doszło do 1969 roku wspomnienie św. Katarzyny obchopomyłki w dużym zleceniu. Firma musiała więc zaangażować dzono 30 kwietnia, aby wszystkich pracowników w naprawę zepsutego nakładu. Potem uniknąć kolizji ze świętem zaś przyszedł sezon urlopów i przedsiębiorstwo zamknęło się św. Piotra z Werony. na trzy tygodnie. Zrozpaczony Gliwa wycofał książkę i przeniósł ją do innej introligatorni (firmy Mansell Bookbinders). Sprawa ciągnęła się aż do połowy sierpnia. Dwunastego nakład był gotowy, a piętnastego, w święto Wniebowzięcia, w całości trafił do drukarza. Rozpoczęła się walka z zaległościami. Gliwa ręcznie nadrukowywał numery egzemplarzy, pakował je i rozsyłał według rozdzielnika. Janta pierwszą książeczkę dostał już 16 sierpnia – wszystko dzięki temu, że jeden egzemplarz został mu wysłany pocztą lotniczą zaraz po tym, jak introligatornia zakończyła swoje prace. Pierwsza euforia szybko ustąpiła rozczarowaniu. Książka po wielu perypetiach ukazała się w szczycie… sezonu ogórkowego. Najprawdopodobniej aż do późnej jesieni nie było szans na udaną promocję, zdążyły się też odbyć wydarzenia, na które Janta chciał zabrać swoją nową publikację. Co prawda zdaniem Dzika kaczka i ogórki

109


*A. Czerniawski, Nieposkro­

mione bestie słów, „Kultura” 1967, nr 9 (239). Autor wytknął Gliwie artystyczne drukowanie marnych literacko publikacji. Co prawda oddał sprawiedliwość Godzinie dzikiej kaczki, uznawszy ją za wartościową pozycję, ale jednak nie zrezygnował z powątpiewań w ideę książki bibliofilskiej – jego zdaniem zupełnie chybioną.

Gliwy kulturalna posucha na emigracji trwała nie tylko w wakacje, ale i przez pozostałych dziesięć miesięcy, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Godzina dzikiej kaczki ukazała się w najgorszym możliwym czasie. Pierwotnie zaplanowany budżet został przekroczony niemalże o sto funtów, tymczasem trzeba było się jeszcze dostać z ogłoszeniami do prasy polonijnej i opłacić darmowe przesyłki. Zamówień spływało niewiele, a mało pochlebna recenzja Adama Czerniawskiego w „Kulturze”* najprawdopodobniej nie przyciągnęła nowych, spragnionych japońszczyzny czytelników. Z nakładu liczącego 444 egzemplarze drukowane na papierze Tosa i 8 egzemplarzy „szmacianych” Gliwa jeszcze w sierpniu 1966 roku wysłał za ocean do Elmhurst 251 książek. 77 egzemplarzy pochłonęła wysyłka z rozdzielnika i do bibliotek. Do 12 kwietnia 1967 roku sprzedać udało się tylko 37 książek, 79 zalegało w magazynie31. W lutym 1974 roku, a więc kilka miesięcy przed śmiercią Aleksandra Janty, na stanie wciąż jeszcze znajdowało się 19 egzemplarzy antologii. Nie oznacza to, że Gliwa w międzyczasie sprzedał aż 60 książek – część z nich rozesłał na prośbę poety… Piękne druki Stacha ze Słociny raczej nigdy nie rozchodziły się w mgnieniu oka. Na to, by stały się białymi krukami, trzeba było jeszcze poczekać.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 155.

1 Cyt. za: M.E. Cybulska, Rozmowy ze Stanisławem Gliwą, Londyn 1990, s. 135. 2 A. Mickiewicz, Golono, strzyżo­ no, il. K.M. Sopoćko, Warszawa 1966. 3 Stanisław Gliwa do Aleksandra Janty, list z 30 viii 1966 roku, Archiwum Aleksandra Janty-Połczyńskiego, bn Rkps iii 12942, k. 30 – w kolejnych przypisach podaję jedynie numer karty. 4 Por. C. Bednarczyk, Aleksander, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, red. J.R. Krzyżanowski, Londyn 1982, s. 14; S. G. do A. J., list z 15 i 1971 r., k. 65. 5 A. Janta, Słowo o Samuelu pisarzu i typo­grafie, [w:] B. Przyłuski i in., Samuel Tyszkiewicz. Artysta-typograf, Southend-on-Sea 1962, s.41–56. S. Gliwa, Aleksander Janta. Przyjaciel

110

Joanna Hałaczkiewicz

„sztuk połączonych”, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, dz. cyt. 6 Tamże, s. 86. Podobne zamiary miał Janta w stosunku do oficyny Tyszkiewicza – A. Janta, Słowo o Samuelu…, dz. cyt., s. 54–55. 7 Tamże, s. 85. 8 Śmierć białego słonia (1929), Biały po­ ciąg (1932), Wielki wóz (1935), Serce na wschód (1938). 9 Młyn w Nadolniku (1950). 10 Morska & Kolonjalna, czyli Wyprawa po Sens w Emigracji (1950), Pochwała własnych nóg (1951), Przytyk do pewnych polityk (1952). 11 Bajka o cieniu (1954), Linia podziału (1963), Robert Frost i inni amerykań­ scy poeci (1970), Pamiętnik indyjski (1970), Przestroga dla Wnuków (1971),


Po samo dno istnienia (1972). 12 Przestrogi drugie (1973). 13 A. Biernacki, „Szukanie siebie pośród obcych wzruszeń”, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, dz. cyt., s. 21. 14 M.E. Cybulska, Rozmowy…, dz. cyt., s. 32. 15 Por. M.E. Cybulska, Rozmowy…, dz. cyt., s. 48–49. 16 Tamże, s. 15. 17 „Ziemia jest okrągła”. Aleksander Janta­ -Połczyński przed nową podróżą, „Dziennik Poznański” 1933, nr 92, s. 5. 18 A. Janta-Połczyński, Made in Japan. Pierwsza znajomość, „Gazeta Polska” 1934, nr 90, s. 5. 19 „Okolica Poetów” 1938, nr 7(37) – tłumaczenia haiku i tanka; „Okolica Poetów” 1939, nr 3(42) – tłumaczenia poezji ludowej – dodoitsu, jak również haiku i tanka.

20 S. G. do A. J., list z 7 iv 1964 roku, k. 7. 21 Listy Aleksandra Janty do Stanisława Gliwy z 23 x i 2 xi 1964 roku, w zbiorach wbp w Toruniu. 22 S. G. do A. J., list z 30 i 1965 roku, k. 10. 23 S. G. do A. J., list z 19 iii 1965 roku, k. 12. 24 A. J. do S. G., list z 16 vii 1965 roku, w zbiorach wbp w Toruniu. 25 S. G. do A. J., list z 19 x 1965, k. 18. 26 A. Janta, Godzina dzikiej kaczki. Mała antologia poezji japońskiej, Southend-on-Sea 1966, s. 53. 27 S. G. do A. J., list z 22 vii 1965 roku, k. 15. 28 S. G. do A. J., list z 2 ix 1965 roku, k. 17. 29 S. G. do A. J., list z 19 x 1965 roku, k. 18. 30 S. G. do A. J., list z 13 iv 1967 roku, k. 44.


Magdalena Merchut Uniwersytet Jagielloński

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

Artykuł powstał na podstawie pracy licencjackiej pt. Współczesne polskie prze­ wodniki dla dzieci i młodzieży po Krakowie, napisanej pod kierunkiem dr Elżbiety Zarych w ramach seminarium licencjackiego z książki dla dzieci i młodzieży na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie w roku akademickim 2016/2017. Jej treść była również punktem wyjścia do przygotowania referatu wygłoszonego na xv Ogólnopolskiej Studencko-Doktoranckiej Konferencji Naukowej „Warsztaty Młodych Edytorów” (9–11 marca 2018).

112

Bogata historia Krakowa, a także liczne atrakcje, jakie ma to miasto do zaoferowania zarówno swoim mieszkańcom, jak i turystom, przyczyniają się do tego, że powstaje wiele poświęconych mu pozycji wydawniczych. Ogromna liczba spośród nich przeznaczona jest dla dzieci i młodzieży. Dzisiejsze księgarnie i biblioteki proponują młodym odbiorcom m.in. przewodniki, zbiory krakowskich legend, utwory literackie, w których Kraków staje się miejscem akcji, scenariusze lekcji o tym mieście czy publikacje służące nauce czytania. Celem artykułu jest omówienie współczesnych polskich spacerowników miejskich dla dzieci i młodzieży po Krakowie. Postanowiono zgłębić ten temat z kilku powodów. Jednym z nich są osobiste zainteresowania. Innym – dostrzeżenie, że jest to zagadnienie dotąd nieporuszane przez badaczy, zarówno tych zajmujących się literaturą dziecięcą i młodzieżową, jak i tych skupiających się w swoich publikacjach na temacie Krakowa. Artykuł podzielono na trzy części. W pierwszej z nich starano się wyjaśnić, czym jest spacerownik miejski i jak można go Magdalena Merchut


usytuować wobec przewodnika turystycznego. Opisano również pokrótce historię przewodnika turystycznego. Postanowiono uwzględnić ten kontekst, gdyż uznano go za pomocny w zrozumieniu istoty spacerownika. W drugiej części artykułu przedstawiono i omówiono obecne na współczesnym rynku książki spacerowniki dla dzieci i młodzieży, które oprowadzają czytelników po Krakowie. Ze względu na ograniczone ramy pracy postanowiono skupić się na czterech, które uznano za najbardziej godne uwagi i jednocześnie reprezentatywne, jeśli chodzi o ten gatunek. W ostatniej części artykułu poczyniono próbę podsumowania dotychczasowych rozważań. Zwrócono uwagę na podobieństwa między przedstawionymi książkami i na tej podstawie starano się wysnuć wnioski dotyczące ogólnych tendencji uwidaczniających się w spacerownikach po Krakowie skierowanych do młodego odbiorcy.

Przewodnik turystyczny jako przodek spacerownika miejskiego Uważa się, że spacerownik miejski jest formą wywodzącą się bezpośrednio z przewodnika turystycznego1, czyli formy znanej już od czasów antycznych. Starożytnych fascynowały monumentalne budowle, czego wyrazem było opracowanie wyjątkowej listy siedmiu cudów świata. To właśnie ją można uznać dziś za pierwszy przewodnik turystyczny – stworzony dla tych, którzy chcieli poznać najpiękniejsze i najsławniejsze miejsca na świecie2. Myśląc o początkach tego gatunku, nie sposób pominąć pracy Pauzaniasza (ok. 115 – ok. 180), zwanego Periegetą. Był to grecki kronikarz, geograf i podróżnik. Jego zachowany do dziś przewodnik po Helladzie w dziesięciu księgach zawiera opisy dwunastu krain greckich oraz cenne wiadomości o architekturze, sztukach plastycznych, religii i obyczajach greckich3. Autor oprowadza odbiorców po współczesnej sobie Grecji ii wieku n.e. Praca Pauzaniasza była wyjątkowa z tego względu, że należałoby ją uznać za pierwszy przewodnik turystyczny będący zarazem dziełem literackim4. Forma przewodnika turystycznego rozwijała się na przestrzeni wieków. Od x wieku popularną formą podróży stała się pielgrzymka. Wraz z pielgrzymkami pojawiła się potrzeba tworzenia publikacji pomagających podróżnym dotrzeć bezpiecznie na miejsce5. Pierwsze przewodniki (do około Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

113


połowy xvi wieku) miały, ogólnie rzecz ujmując, niewielką użyteczność praktyczną. Przyczyniały się do tego m.in. pomyłki, np. przy podawaniu danych o liczbie mil między jednym a drugim miastem, niewielka liczba informacji i niedogodna skala. Pewną poprawę w tym zakresie przyniosły dopiero pojawiające się od połowy xvi wieku przewodniki po drogach, pisane z myślą o podróżujących nabywcach towarów6. Od połowy xvi wieku liczba książek mających służyć podróżnym wzrasta. Pisano specjalne przewodniki, a jednocześnie relacje z podróży obliczone na czytelnika szukającego praktycznych rad. Autorzy przewodników powoływali się na osobiste doświadczenia. Niektóre tego typu publikacje w owym czasie zyskiwały prawdziwą popularność – naśladowano je, kopiowano i wydawano bez wiedzy autorów, tłumaczono również na wiele języków. Dostarczały one praktycznych wiadomości o miarach, cenach, grożących niebezpieczeństwach, niekiedy zalecały określone drogi i gospody. Szczególnie popularne stały się przewodniki lokalne, książki poświęcone miastom budzącym większe zainteresowanie, m.in. Rzymowi, Londynowi czy Paryżowi7. W xvii wieku przyjął się dla wielu wydawnictw przewodnikowych tytuł „delicje” (łac. deliciae, fr. délices). Równolegle nazywano takie wydawnictwa „itinerarium” (łac. itinerario, ang. itinerary), czasem „diarium”, „descripcio” – również z odpowiednikami w innych językach8. Schemat przewodnika ułożonego według tras, zawierającego informacje o obiektach wartych zwiedzenia, jak i hotelach, restauracjach, na którego wstępie podawane są ogólne informacje o danym kraju, pojawił się w wielkich seriach przewodników wydawanych w xix wieku9. Antoni Mączak nazwał to stulecie „turystycznym” i zwrócił przy tym uwagę, że od lat 30. podróżowano z drukowanym przewodnikiem w ręku10. Nowoczesny xix-wieczny przewodnik, podobnie jak jego poprzednicy, czyli wspomniane itineraria czy delicje, przeznaczony był do czytania zarówno w terenie, jak i w domu przy kominku11. Nierzadko wydawano ten sam tytuł wiele razy – zmiany w tekście w kolejnych wersjach ukazywały przeobrażenia m.in. w obyczajach, warunkach politycznych lub technikach podróży12. W wyniku zapotrzebowania społecznego około połowy xix stulecia pojawiły się przewodniki zbliżone zakresem treści i układem do dzisiejszych. Ich autorzy doradzali, jak 114

Magdalena Merchut


przygotować się do podróży, ułożyć jej kosztorys, wybrać trasy, środki komunikacji i sposób przesłania pieniędzy za granicę13. W połowie xix stulecia pojawiły się również pierwsze przewodniki specjalistyczne, kierowane do zwolenników turystyki kwalifikowanej14. Na przełomie xix i xx wieku przyjęło się dla wydawnictw przewodnikowych określenie „bedeker”, pochodzące od nazwiska niemieckiego wydawcy Karla Baedekera. Jego przewodniki uznać można za jedne z pierwszych nowoczesnych publikacji tego typu, które odpowiadały na potrzeby rodzącej się w tym czasie turystyki masowej. To Baedeker jako pierwszy użył gwiazdek do określenia jakości usług15. Przewodniki turystyczne wydawane mniej więcej od połowy xix wieku niewiele już różniły się od tych dzisiejszych, uzyskały szatę współczesną. Antoni Mączak pisał jednak o kolejnych zmianach na tym polu, wywołanych tym, że: Ogólnie – przewodnik turystyczny cierpi na chorobę wieku: nadmiar informacji, których nie sposób wchłonąć. Samochód, stwarzając po przesiadce z wagonu kolejowego miraż prawie nieograniczonego miejsca na bagaż, pozwolił oferować przewodniki w dwóch tomach […], zwiększyć ich rozmiary i format16. Zbyt wielkie i nieporęczne przewodniki otworzyły rynek dla małych i tańszych publikacji17. Warto zwrócić uwagę na problem genologii przewodnika turystycznego. Forma ta ma właściwie dwa źródła: jednym jest podróżopisarstwo, drugim zaś literatura poradnikowa. Należy zatem stwierdzić, że mowa o gatunku synkretycznym, należącym do literatury użytkowej, ale jednocześnie przekraczającym jej ramy18. Badacze tego zagadnienia przeważnie wymieniają jednak kilka charakterystycznych cech przewodnika turystycznego, m.in.:

»» edytorsko przyjmuje on zwykle formę książki; »» jego rola poza przekazywaniem informacji turystyczno­� -krajoznawczych polega na wskazywaniu sposobów poznawania określonego terytorium; »» wśród innych publikacji wyróżnia się tym, że znaczną, a nawet przeważającą jego część wypełniają opisy tras; Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

115


»» zawiera liczne porady praktyczne; »» wyróżnia się subiektywizmem ujęcia, który pozwala twórcy np. opracować własne koncepcje dotyczące układu opisu i wprowadzić swoją hierarchię atrakcyjności poszczególnych obiektów19. W spacerowniku miejskim najczęściej będzie można odnaleźć te wymienione powyżej cechy. Jego historia łączy się z historią przewodnika turystycznego. Różni się on jednak w pewnej mierze od swojego prototypu. Na pewno uwidacznia się w nim preferencja wobec pieszego stylu poruszania się w przestrzeni. Pochwała przechadzki zawiera się w samym terminie „spacerownik”. Do tego rodzaju aktywności zachęca też semantyka tytułów, podtytułów, nagłówki rozdziałów; słowo „spacer” często pojawia się w narracji. Istotniejsze znaczenie ma jednak schemat kompozycyjny. Spacerownik składa się z precyzyjnie wytyczonych tras, zachęcających do linearnego przechodzenia z jednego punktu do drugiego – inaczej niż w przewodniku, którego struktura jest bardziej fragmentaryczna, a na jej podstawie odbiorca dopiero może samodzielnie ułożyć sobie plan wycieczki. Poza tym spacerownik proponuje bardziej szczegółowy, punktowy sposób zwiedzania przestrzeni miejskiej20. Czas przyjrzeć się wybranym spacerownikom miejskim dla dzieci i młodzieży po Krakowie – mając cały czas na względzie, że jest to lista niekompletna, nieobejmująca wszystkich publikacji tego typu, jakie ukazały się w ostatnich latach, jednak dobrze obrazująca współczesne tendencje wydawnicze w tym zakresie.

Przykłady spacerowników miejskich oprowadzających młodego odbiorcę po Krakowie

Wita was Kraków Wita was Kraków Adama Lacha to książka wydana w 1988 roku przez Krajową Agencję Wydawniczą. W publikacji po Krakowie oprowadza Krak, czyli legendarny założyciel dawnej stolicy. Zastosowano tu narrację pierwszoosobową. Władca skupia się na terenach Śródmieścia, Starego Miasta, Zwierzyńca, Kazimierza, Podgórza, Prokocimia oraz Nowej Huty – spacerownik swoim zakresem obejmuje więc bardzo dużą część Krakowa. Krak chce przekazać czytelnikowi jak najwięcej informacji dotyczących miasta. Podaje dane statystyczne, wymienia daty 116

Magdalena Merchut


i nazwiska, szczegółowo opisuje działalność wspominanych ↑ postaci, krakowskie zwyczaje bądź znajdujące się w mieście Wita was Kraków – okładka zabytki. Suche fakty ubarwiają liczne anegdoty oraz wiersze. i projekt rozkładówki Istotne znaczenie dla treści ma fakt, iż książka powstawała i została wydana w czasach, gdy panował ustrój komunistyczny. W narracji można uchwycić różne propagandowe wstawki, które z założenia miały skłaniać odbiorców do przyjęcia określonych postaw. Przykładowo, Krak ciągle podkreśla, że miasto znajduje się w nieustannej budowie. Równie znamienne jest zaznaczanie przez władcę, jak ważną wartość stanowi praca. Szczególnie wyraźnie widać to wtedy, gdy opowiada o Nowej Hucie – najbardziej reprezentatywnym dziele socrealizmu w Polsce21: Już dawno stwierdziłem, że jednak to wcale nie jest źle, iż pamiątka po dawnej, słowiańskiej chwale [Krak mówi o kopcu Wandy – przyp. M.M.] znajduje się w pobliżu nowoczesnego giganta przemysłowego. Przecież żyć można tylko dzięki ciężkiej, mozolnej pracy. […] Wanda opowiadała mi, że tempo budowy huty i rosnącej razem z nią dzielnicy Nowa Huta zaskakiwało ją ogromnie, podobnie jak zapał i energia pracujących tam ludzi. […] Każdy może znaleźć tu swoje miejsce w życiu, jeśli chce uczciwie pracować.

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

A. Lach, Wita was Kraków, [oprac. graf. R. Melliwa], Kraków 1988, s. 61nlb. Dalsze oznaczenia cytatów będą podawane w tekście głównym w nawiasach okrągłych za pomocą skrótu wwk i numeru strony (strony są nieliczbowane). Wszystkie wyróżnienia w cytacie – M.M.

117


Krak stanowczo zbyt często z perspektywy dzisiejszego odbiorcy wspomina o bohaterstwie żołnierzy radzieckich i przeciwstawia im „hitlerowców”, kreując tym samym dość schematyczną, czarno-białą wizję rzeczywistości i narzucając czytelnikom swój sposób jej postrzegania. Określoną ideologię przekazują również zamieszczone w książeczce wiersze, np. dość tendencyjny utwór Jalu Kurka, zawierający m.in. wersy: „Tu praca, praca i jeszcze raz praca, / która wałkonia w człowieka obraca. […] / Do pracy was Polska wzywa” (wwk, s. 61nlb.). W wyniku tej tendencyjności dzisiejsza wartość publikacji maleje. Jednak mimo wszystko wiele jest w niej również neutralnych opowieści. Nadrzędną wartością pozostaje patriotyzm – postawa także obecnie pożądana społecznie. Warstwa słowna w publikacji zdecydowanie przeważa, jednak w obrębie każdej rozkładówki umieszczono też sporo grafik. Są to wyłącznie niepokolorowane szkice, lecz mimo to przyciągają uwagę: zawierają dużo szczegółów, są dynamiczne i dość wiernie oddają rzeczywisty wygląd zabytków. Podążają za tekstem, ukazując to, o czym aktualnie mówi Krak. Sposób przedstawienia samej osoby przewodnika to odrębna kwestia. Po pierwsze Krak z pozycji Lacha nie przypomina kogoś, kto dzierży atrybuty władzy. Wygląda bardziej na wyjętą z epoki średniowiecza postać z gminu. Po drugie warto zauważyć, że często jest on tej samej wielkości lub niewiele niższy od zabytku, na który wskazuje palcem – nie zadbano tutaj o proporcje i ukazanie perspektywy oraz o wyraźne rozgraniczenie na plan pierwszy i drugi. Książka ta ma także wiele innych mankamentów. Wydrukowano ją na kiepskiej jakości papierze o niskiej gramaturze, co sprawia, że tekst i grafika przebijają na drugą stronę kartki. Brakuje spisu treści, żywej i martwej paginy, więc orientacja w strukturze publikacji jest utrudniona. Ponadto nie zadbano o odpowiednio szerokie marginesy. Cienka, papierowa, klejona okładka nie ochrania dobrze bloku książki. Wita was Kraków to pozycja dziś raczej nieobecna w świadomości czytelników. Miała zaledwie jedno wydanie i wydaje się, że nie zaprojektowano jej z myślą o tym, by czytały ją kolejne pokolenia młodych miłośników Krakowa. Ze względu na wykorzystane w jej produkcji materiały i niewielkie walory estetyczne wygląda jak „typowa” nudna biblioteczna książka, która nie przyciąga wzroku czytelnika przeglądającego półki. Od wydania tego 118

Magdalena Merchut


↓ Krak na tle Sukiennic Krak wskazujący na Hutę im. Lenina

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

119


*Warto zaznaczyć,

że w podtytule publikacji widnieje słowo „przewodnik”, niewątpliwie jednak jest to określenie nieścisłe – ma ona bowiem charakterystyczne cechy spacerownika, wymienione w poprzedniej części artykułu. Podobna sytuacja zachodzi w przypadku pozycji omawianej poniżej: Tropem smoka. Krakowskie legendy, tradycje i ciekawost­ ki. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie dla dzieci i młodzieży. Dowodzi to, że nierzadko granice pomiędzy spacerownikiem miejskim a przewodnikiem turystycznym zacierają się. Ponadto autorzy i wydawcy często posługują się tymi terminami dość swobodnie, nie próbując wniknąć głębiej w istotę tego, co one oznaczają.

120

spacerownika minęło trzydzieści lat, podczas których zmienił się ustrój polityczny. Dziś myśli się, mówi i postrzega rzeczywistość inaczej niż w latach 80., kiedy przygotowywano książkę do druku. Ponadto wiele informacji podanych przez Kraka jest już nieaktualnych. Na brak popularności pozycji wpływa też być może w jakiś sposób szczegółowość narracji. Książka, jak na publikację przeznaczoną dla młodego odbiorcy, jest dość obszerna. Dziś najmłodsi raczej przyzwyczajeni są do stykania się z kulturą obrazkową i często nie czytają długich tekstów, jeśli nie muszą tego robić. Należy jednak zauważyć, że gdy książka powstała i informacje w niej przedstawione były aktualne, niosła niewątpliwie dużą wartość poznawczą i edukacyjną, będąc kompendium wiedzy o Krakowie. Wydaje się, że u progu lat 90. osiągała cel, dla którego ją wydano. Umożliwiała czytelnikowi lepsze zrozumienie Krakowa, jego charakteru i tego, jakie czynniki (m.in. historyczne i polityczne) go ukształtowały; przedstawiała pozytywne wzorce osobowe, ukazując związane z miastem postaci, które wniosły ogromny wkład w naukę, sztukę i kulturę swych czasów; przekazywała wiele przydatnych informacji, jak chociażby te o poszczególnych dzielnicach, zabytkach, zwyczajach, liczbie mieszkańców lub produkcji przemysłowej, a także udzielała praktycznych rad dotyczących zwiedzania. Patrząc z perspektywy tamtych lat i uwzględniając panujące praktyki wydawnicze, można stwierdzić więc, że była propozycją udaną. O jej dalszym losie prawdopodobnie w największym stopniu zdecydowały zmiana ustroju politycznego, a także szeroko pojęty rozwój mediów, Internetu, niosące zmianę w sposobie percypowania rzeczywistości przez młodych odbiorców. Z Zuzią po Krakowie. Przewodnik Kolejny z opisywanych spacerowników* ogłosiło drukiem Wydawnictwo Astra, już w xxi wieku, konkretnie w roku 2004. Książka ta, podobnie jak Wita was Kraków, miała tylko jedno wydanie. To publikacja, w której umieszczono polskie teksty autorstwa Katarzyny Małkowskiej i Ewy Bazan-Witek, a obok ich wersję niemiecką w przekładzie Tadeusza Zatorskiego. W książce zastosowano narrację trzecioosobową. Po mieście oprowadza Zuzia, dziewczynka mniej więcej dziesięcio- czy dwunastoletnia, jak wskazują ilustracje. Narrator opisuje jeden Magdalena Merchut


dzień z tygodniowego pobytu w Krakowie koleżanek Zuzi – Julki z Gdańska i Natalki z Warszawy. Pierwszym celem dziewczynek staje się przejście Drogą Królewską. Trzeba przyznać, że Zuzia jest bardzo dobrą przewodniczką – wydaje się, że aż zbyt dobrą. Główną słabością tego opowiadania nie jest to, że skupia się ono na sztampowej, mało oryginalnej trasie. Bardziej razi w nim mała wiarygodność – nie jest bowiem możliwe, żeby co najwyżej kilkunastoletnia dziewczynka posiadała na temat swojego miasta taką wiedzę, jaką ma wykwalifikowany, dorosły przewodnik wycieczek. Nawet przy założeniu, że bohaterka przygotowała się do swojego zadania wcześniej, trudno przypuszczać, by zdobyła tak ogromną znajomość tematu. W dodatku nie tylko szczegółowo opisuje to, co sama pokazuje koleżankom, ale nawet bez zastanowienia i bardzo dokładnie odpowiada na wszelkie ich pytania, które normalnie mogłyby ją przecież zaskoczyć i zbić z tropu. Również używany przez nią język jest sztuczny i niedostosowany do jej wieku, uczony, zbyt literacki. Podobnie rzecz się ma z językiem Julki i Natalki, również niewiarygodnie poprawnym i sztucznym. Warto przytoczyć przykłady: – A ten budynek? Co nam możesz opowiedzieć o tej kamienicy? – dopytywała się Julka, wskazując ręką okazały gmach „Hotelu pod Różą”. – To jeden z najstarszych hoteli Krakowa. Mieszkały tutaj tak znane osobistości, jak car Aleksander I czy znakomity kompozytor Franciszek Liszt. – Zuziu, co tutaj jest napisane? To chyba po łacinie? – dopytywała się Natalia. – Otóż ta sentencja głosi: „Niech stoi ten dom, dopóki mrówka nie wypije wody mórz, a żółw nie obejdzie całego świata” – odpowiedziała Zuzia. – A zatem dom ten ma trwać po wsze czasy. Wspaniale, bo naprawdę jest niezwykle piękny!

K. Małkowska, E. Bazan-­Witek, Z Zuzią po Krakowie. Przewodnik, tłum. T. Zatorski, il. W. Kuźmiński, fot. Wydawnictwo Astra, P. Marekwica, G. Gawęda, Kraków 2004, s. 12nlb. Dalsze oznaczenia cytatów będą podawane w tekście głównym w nawiasach okrągłych za pomocą skrótu zk i numeru strony (strony są nieliczbowane).

– No cóż, w końcu to jeden z największych placów Europy – powiedziała dumna Zuzia. – Nie bez przyczyny nazywa się go „Salonem Krakowa”. Każdy z jego boków ma około 200 m długości. – Ma zatem kształt kwadratu? – wtrąciła Julka. Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

121


– Tak, a odchodzi od niego 11 ulic – dopowiedziała Zuzia. – Kiedy będziemy spacerować, zobaczycie, jak wiele wokół Rynku jest malowniczych zaułków, placyków oraz zakątków! (zk, s. 15nlb.) W dodatku jest też mało prawdopodobne, by dziewczynki same z siebie interesowały się tym, czego zwykle uczy się na lekcjach bądź na szkolnych wycieczkach o charakterze edukacyjnym – np. kościołami, płaskorzeźbą (Natalia zna nawet to słowo!) przedstawiającą św. Floriana, płytami nagrobnymi lub grubością murów poszczególnych zabytków. Niezwykły również jest fakt, że chociaż bohaterki już przed przyjazdem widziały krakowski rynek na zdjęciach, o czym wspominają, to wydają się zdziwione obecnością każdej znajdującej się w jego obrębie budowli; nie wiedzą nawet, że pewien „dziwny budynek” to Sukiennice (zk, s. 27nlb.). Jeśli chodzi o materiał graficzny, zastosowano tu połączenie całostronicowych fotografii Krakowa (co akurat jest zaletą – zdjęcia są duże, a więc zabytki dobrze widoczne), ilustracji przedstawiających bohaterki opowieści oraz czegoś w rodzaju gradientu, rozpraszającego się przy brzegach na małe kuleczki, na którym umieszczono teksty w językach polskim i niemieckim, lub po prostu obramowano nim stronicę. Gradient wygląda tandetnie oraz zasłania to, co jest w publikacji najlepsze, czyli fotografie. W dodatku tekst umieszczono na rozkładówkach w całkowicie dowolny sposób, nie dbając o to, czy kolumna tekstowa w danym momencie jest np. za wąska, za szeroka bądź za wysoka. Zapomniano też o ważnej roli, jaką w publikacjach książkowych odgrywają marginesy. Tekst trudno się czyta, zwłaszcza gdy kolumna jest jednocześnie wysoka i szeroka, co często się zdarza, jak również wtedy, gdy chorągiewka, w jaką go złożono, jest zbytnio poszarpana. Te wszystkie mankamenty, zarówno treści, grafiki, jak i sposobu ułożenia materiału na stronach, niestety pogłębia tylko użyty w publikacji papier, który jest bardzo cienki, a dodatkowo śliski i błyszczący. Publikacja przypomina bardziej reklamową broszurę Krakowa niż książkę. Jest także uboga w materiały wprowadzające i uzupełniające. Z materiałów pomocniczych można znaleźć tu tylko jeden uproszczony plan

→→ Zuzia, Julka i Natalia wchodzą na Rynek Główny Zuzia, Julka i Natalia karmią gołębie

122

Magdalena Merchut



↑ Zuzia, Julka i Natalia rozmawiają o pomniku Adama Mickiewicza i o Sukiennicach

124

Drogi Królewskiej. Brakuje paginacji ułatwiającej korzystanie z publikacji. Ponadto zastosowano tu niezbyt trwały sposób łączenia bloku książki z okładką, również charakterystyczny głównie dla broszur – składki spięto po prostu dwiema zszywkami. Godne odnotowania jest to, że Zuzia konsekwentnie realizuje ułożony wcześniej i przemyślany plan wycieczki. Dzięki temu, że dziewczynki linearnie przechodzą z punktu a do punktu b22, oraz temu, iż przewodnik zawiera duże, wyraźne fotografie, nie ma możliwości, żeby zwiedzający z nim miasto turysta zgubił się lub przeoczył coś ważnego. Niestety fakt, iż bohaterka skupia się jedynie na Drodze Królewskiej, sprawia, że tak naprawdę publikacja niewiele ma do zaoferowania. Przedstawiony w niej materiał wystarczy zaledwie na jeden dzień i jedną wycieczkę. Niedosyt jest odczuwalny zwłaszcza w świetle wcześniej otrzymanej informacji, że dziewczynki przyjechały przecież do Krakowa na tydzień. Spacerownik ten nie jest więc szczególnie wart kupienia, zarówno ze względu na ograniczenie się twórców zaledwie do jednego, niewielkiego odcinka Krakowa, jak i ogólnie na warstwę tekstową, względy estetyczne i edytorskie. To projekt niespójny, nieprzemyślany i wykonany bez dbałości Magdalena Merchut


o to, by dobrze spełniał swoją funkcję edukacyjną. Nie dziwi więc fakt, że nigdy go nie wznowiono. Wydaje się, że Z Zuzią po Krakowie jest jedną z tych publikacji, które, podobnie jak wcześniej przedstawiona książka Adama Lacha, dziś mogą już tylko zalegać na bibliotecznych półkach, zapomniane przez odbiorców. Kraków i okolice Na niepowodzenie książki Z Zuzią po Krakowie w jakimś stopniu wpłynął zapewne też fakt, że w tym samym roku ukazała się po raz pierwszy kolejna omawiana na łamach artykułu publikacja – Kraków i okolice Ewy Stadtmüller i Anny Chachulskiej. Spacerownik ten do tej pory (2018 rok) wydawano pięciokrotnie (ostatnio w 2015 roku) i doczekał się licznych pochlebnych recenzji w Internecie. Książkę opublikowało Wydawnictwo Skrzat, a więc jedna z najbardziej znanych krakowskich oficyn specjalizujących się w wydawaniu publikacji dla dzieci i młodzieży. Kraków i okolice ogłoszono w ramach serii Skrzat Poznaje Świat. W publikacji zastosowano narrację pierwszoosobową. Sprytnie połączono nazwę wydawnictwa z osobą narratora, ponieważ to właśnie Skrzat oprowadza po Krakowie. Na początku postać wita czytelników, potem zaś zaprasza ich na spacer – a jeszcze lepiej na kilka spacerów. Następnie odbiorca może przejść

← Kraków i okolice – okładka Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

125


do dziesięciu rozdziałów-spacerów. Zastosowanie w książce takiego podziału umożliwia lekturę selektywną, co jest ciekawym rozwiązaniem. Turysta może wybrać, która trasa najbardziej mu odpowiada danego dnia w zależności od jego możliwości czasowych. Na odbycie niektórych wypraw, np. tej przedstawionej w spacerze dziesiątym (Niepołomice – Bochnia – Ojców – Pieskowa Skała), należałoby poświęcić nawet kilka dni, przemieszczając się autokarem, podczas gdy na inne – zaledwie kilka godzin pieszo. Warto zwrócić uwagę na poszerzoną perspektywę, szczególnie w kontekście tego, co napisano wcześniej o publikacji Z Zuzią po Krakowie, oferującej tylko jedną, sztampową trasę. Jak można zauważyć, ten spacerownik prowadzi odbiorcę nie tylko do poszczególnych części Krakowa (wśród których znalazła się oczywiście również Droga Królewska), ale także proponuje spacery po sąsiednich miejscowościach. Właściwie w spacerowniku biegną równolegle dwie narracje. Pierwsza to opowiadanie Skrzata przeplatane wierszami i dialogami. Jest nastawiona wprost na młodego czytelnika i utrzymana w lekkiej, gawędziarskiej konwencji. Druga natomiast to mniejszy tekst umieszczony na marginesach, pisany językiem niemal naukowym, zawierający konkretne informacje, daty, nazwiska, który opatrzono odnośnikami do słowniczka umieszczonego na końcu książki23. W obrębie każdej rozkładówki można znaleźć nie tylko dużo tekstu, sporo jest również materiału graficznego. Składają się na niego mapki, fotografie, obrazki, a w części ze słowniczkiem niepokolorowane szkice. Ilustracje te są realistyczne, przedstawiają dużo szczegółów. Zwykle grafika towarzyszy tekstowi, opisuje go, odnosząc się bezpośrednio do fragmentów znajdujących się obok. Można odnieść wrażenie, że elementów na każdej stronie jest za dużo, że brakuje światła. Proces czytania może być utrudniony przez to, co z założenia miało być atutem książki, czyli tekst umieszczony zarówno na marginesach, jak i w kolumnie tekstowej, ponieważ odbiorca, czytając, często traci orientację, nie może się zdecydować, czy najpierw czytać tekst większy czy mniejszy, czyta fragmentarycznie24. Uwagę może rozpraszać też to, że w tekście zastosowano równocześnie wcięcia i odstępy akapitowe. Warto również zauważyć, że jeśli w obrębie rozkładówki znajduje się kilka grafik, to każda z nich jest w innej stylistyce: zdjęcia znajdują się obok obrazków z wtopionym 126

Magdalena Merchut


tłem albo bez tła, ilustracje mają różne kształty, niektóre zostały oblane tekstem, inne nie. Plusem tego spacerownika natomiast jest to, iż został bardzo ładnie i solidnie wykonany. Mimo iż na każdej rozkładówce umieszczono tyle elementów i tak różnorodny materiał graficzny, to grubszy papier sprawia, że nic nie przebija na drugą stronę kartki. Bogactwo treści przyczynia się do tego, iż publikacja jest bardzo gruba – to aż 168 stron – jednakże blok książki skutecznie ochrania twarda okładka i ciekawa, zadrukowana wyklejka, a szyta oprawa to również bardzo trwały sposób połączenia. Ponadto dzięki dodaniu paginacji i spisu treści dość szybko i łatwo można odnaleźć interesujące partie tekstu. Warto tu jednak zaznaczyć, że rozmiar i grubość książki, a także twarda okładka

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

↓ Początek rozdziału trzeciego Projekt rozkładówki

127


↑ Niepokolorowane szkice w części Słowniczek

128

powodują, że spacerownik ten właściwie bardziej nadaje się jako lektura do poduszki, na leżak lub też do rodzinnego wspólnego czytania25, jest zaś zbyt nieporęczny, żeby spacerować z nim po mieście. Publikacja ta to projekt może nie idealny, ale na pewno dość udany. Czytelnik otrzymuje solidnie wykonany produkt o dużej wartości edukacyjnej. Książka nie tylko uczy, jest także zabawna, przez co zadowoli i dziecko, i rodzica. Stanowi też bogate źródło inspiracji, skłania do wielu aktywności – ze względu na zawarte w niej treści i wyodrębnione części to w gruncie rzeczy coś więcej niż spacerownik. Po rozdziałach-spacerach umieszczono wspomniany już słowniczek trudnych wyrazów, szkice wyjaśniające istotne pojęcia z zakresu architektury oraz tekst Szopki krakowskiej, który można wykorzystać podczas szkolnych uroczystości. Książkę zamyka spis muzeów wraz z godzinami ich otwarcia oraz tematami zajęć muzealnych dla dzieci26. Magdalena Merchut


Tropem smoka. Krakowskie legendy, tradycje i ciekawostki. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie dla dzieci i młodzieży Ostatnia omawiana w artykule publikacja została napisana przez Mariusza Wollnego, natomiast za ilustracje i projekt okładki odpowiada jego córka Zuza Wollny27. Książkę po raz pierwszy wydała Fundacja dla Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2006 roku. Już rok później opublikowano drugi nakład. Co ciekawe, trzeci nakład wydrukowało wydawnictwo Alter w 2012 roku, ale w książce wprowadzono wtedy pewne zmiany – największą różnicę stanowił fakt, że poszerzono grono docelowych odbiorców28. O ile więc podtytuł wydania pierwszego zawiera informację „dla dzieci i młodzieży”, a we wstępie autor zwraca się do czytelników „Młodzi wędrowcy!”, o tyle wydanie trzecie zatytułowano po prostu Tropem smoka. Przewodnik po magicznym Krakowie, a jego odbiorcami są już „Wędrowcy swojscy i obcy”. Na stronie wydawnictwa Alter określono, że pozycja „adresowana jest praktycznie do każdego zainteresowanego Krakowem, mieszkańca i turysty w każdym wieku”29. Jeśli chodzi o treść, zmieniono bardzo niewiele; usunięto niektóre, zapewne w mniemaniu wydawców zbyt infantylne ilustracje. Zasadniczo jednak jest to ta sama pozycja co w 2006 roku*. Ma natomiast inną okładkę i inny format, co *W związku z opisanym może zmylić potencjalnych nabywców, sądzących, że oferuje stanem rzeczy w artykule skupiono się jedynie się im coś nowego. na wydaniu pierwszym, W tym spacerowniku po Krakowie oprowadza postać, którą z 2006 roku, które ma można utożsamić z autorem, została ona jednak odpowiednio wyraźnie sprecyzowanego (młodego) odbiorcę. Niewykreowana. Pierwszoosobowa narracja ma charakter opowieści mal wszystkie informacje snutej przez dobrego znajomego, a jednocześnie gawędziarza. będą odnosić się również Jest bardzo bezpośrednia, potoczysta i żartobliwa30. Motywem do wydania „dla każdego”. przewodnim opowieści, jak wskazuje tytuł spacerownika, jest postać smoka31. Czytelnik wraz z narratorem wyrusza na poszukiwania tego fantastycznego zwierzęcia. Poszukiwanie to wydaje się jednak jedynie pretekstem do odbycia przechadzki po Krakowie i poznania poszczególnych miejsc i zabytków. Narrator omawia Kleparz, Stare Miasto, Wawel, Zwierzyniec, Skałkę i Kazimierz. Fakty historyczne i biograficzne przeplatane są legendami, satyrycznymi wierszami i małopolskimi przysłowiami32. Dzięki umieszczeniu w książce spisu treści, paginacji i pewnego rodzaju aneksu czytelnik raczej nie ma problemu z odnalezieniem interesujących go fragmentów. Trzeba jednak Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

129


→ Tropem smoka. Krakowskie legendy, tradycje i ciekawostki. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie dla dzieci i młodzieży – okładka


stwierdzić, że przedstawione miejsca potraktowane są zbyt ogólnikowo i pobieżnie, a przy tym jest ich mnóstwo i wystarczy chwila nieuwagi, by zgubić wątek opowieści33. Szczegółowość narracji przekłada się na fakt, że w obrębie rozkładówek znajduje się bardzo dużo tekstu. Dużo jest również materiału graficznego, czyli, z wyjątkiem kilkunastu kolorowych stron z fotografiami na końcu książki, niepokolorowanych szkiców – właściwie wypełniają one każdą pozostałą pustą przestrzeń, łącznie z i tak już bardzo wąskimi marginesami, które nie współgrają z wysoką i wąską kolumną tekstu oraz z dużym stopniem pisma. Na stronach brakuje światła. Zwracają uwagę liczne wyróżnienia w tekście. Do tego celu zastosowano pogrubienie i wersaliki. Osobno każda z tych metod jest do zaakceptowania, jednak niepotrzebnie w bardzo wielu miejscach używa się ich równocześnie.

Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

↓ Strona otwierająca roz­ dział U wrót miasta Strona przedstawiająca lajkonika

131


→ Jedna z kilkunastu koloro­ wych stron z fotografiami na końcu książki


Na niekorzyść tego spacerownika przemawia też to, iż jego oprawa jest klejona, a format bardzo wąski, wysoki i mały. Po pewnym czasie użytkowania mogą zacząć wypadać z niego kartki, w dodatku trudno go rozłożyć aż po grzbietowy złam składek, a po odłożeniu natychmiast się zamyka. Jest to bardzo niewygodne, gdyż podczas lektury należy trzymać go cały czas w rękach. Publikacja niewątpliwie niesie ze sobą bardzo dużą wartość poznawczą, jednak sposób prowadzenia narracji oraz ogólny projekt, w którym postawiono przede wszystkim na bylejakość, sprawiają, że bardziej może ona budzić wśród czytelników irytację, niż się im podobać.

Jakie są współczesne spacerowniki po Krakowie dla dzieci i młodzieży? Co łączy omówione spacerowniki? Przede wszystkim realizują te cechy gatunku, o których wspomniano na początku – preferują piesze poruszanie się w przestrzeni miejskiej, składają się z precyzyjnie wytyczonych tras, proponują dość szczegółowy, punktowy sposób zwiedzania miasta. Oprócz tego uwidacznia się w nich subiektywizm – charakterystyczne jest wprowadzenie w obręb narracji postaci, która staje się przewodnikiem w przestrzeni miejskiej. Czytelnik właściwie zaczyna patrzeć na miasto oczami tej postaci. Wprowadzenie przewodnika do publikacji sprawia, że narracja odgrywa rolę dominującą, ilustracje zwykle tylko jej towarzyszą, są realistyczne i zawierają dużo szczegółów, żeby odbiorca mógł dostać możliwie jak najdokładniejszy obraz Krakowa. We wszystkich wymienionych publikacjach silnie uwidaczniają się funkcje poznawcza i dydaktyczna. Wiedza jest przekazywana w różny sposób, ponieważ język używany przez każdego z oprowadzających jest nieco inny. Zawsze jednak istotną rolę odgrywa przytaczanie anegdot, legend, wierszy, przysłów. Zarówno tekst, jak i grafika starają się oddać niepowtarzalny krakowski klimat, tworzony przez charakterystyczne jedynie dla tego miasta miejsca, zabytki, postaci i rzeczy. Warstwa merytoryczna zawsze była najmocniejszą stroną omówionych spacerowników, natomiast jeśli chodzi o same projekty tych publikacji, dało się w nich dostrzec liczne błędy i niekonsekwencje. Brak dbałości o marginesy, gromadzenie w obrębie rozkładówek zbyt dużej ilości materiału, niestaranne Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie

133


przygotowanie grafiki to powszechne praktyki. Zdarzają się spacerowniki oprawione w sposób nietrwały lub utrudniający lekturę. Pojawiają się również projekty przypominające bardziej reklamowe broszury niż książki. Ponieważ, jak napisano we wstępie, do analizy wybrano najciekawsze i najbardziej reprezentatywne pozycje wydawnicze, ogólnie można stwierdzić, że na współczesnym rynku książki dziecięcej i młodzieżowej nie ma obecnie takiego spacerownika po Krakowie, który byłby jednocześnie dobrze napisany i wykonany starannie pod względem edytorskim.

Przypisy bibliograficzne

Pełna bibliografia na stronie 156.

1 Por. M. Chrobak, „Po co komu taka uliczka i tramwaj donikąd?”. „Miej­ sca palimpsestowe” w przewodnikach i spacerownikach miejskich dla dzieci, „Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis” 3 (2015), fol. 186, s. 133, [online] http://poetica.up.krakow. pl/­­article/view/2978/2634 [dostęp: 19.08.2018]. 2 Por. https://www.styl.pl/podroze/news-pierwszy-przewodnik-turystyczny,nId,775448 [dostęp: 19.08.2018]. 3 Por. http://encyklopedia.pwn.pl/ haslo/Pauzaniasz;3955130.html [dostęp: 19.08.2018]. 4 Por. anetapzn, Wakacyjnie – pierwszy przewodnik turystyczny, czyli korzenie li­ teratury antycznej (3)…, [online] http:// pasje-fascynacje-mola-ksiazkwego. blogspot.com/2013/06/wakacyjnie-pierwszy-przewodnik.html [dostęp: 19.08.2018]. 5 Por. indi, Najstarsze przewodniki turystyczne, [online] http://wiadomosci.ox.pl/wiadomosc,30386,najstarsze-przewodniki-.html [dostęp: 19.08.2018]. 6 Por. A. Mączak, Przewodniki i mapy, [w:] tegoż, Życie codzienne w podró­ żach po Europie w xvi i xvii wieku, Warszawa 1980, s. 32.

134

Magdalena Merchut

7 Por. tamże, s. 34–35. 8 Por. tamże, s. 35. 9 Por. indi, dz. cyt. 10 Por. A. Mączak, John Murray, Karl Ba­ edeker – ich poprzednicy i następcy, [w:] tegoż, Peregrynacje, wojaże, turystyka, wyd. 2 popr. i uzup., Warszawa 2001, s. 243. 11 Por. tamże. 12 Por. tamże, s. 248, 250; por. szerzej w: J. Merski, J.P. Piotrowski, Drogi ewo­ lucji drukowanych przewodników tury­ stycznych po Polsce, Warszawa 2010, s. 25. 13 Por. A. Mączak, John Murray, Karl Ba­ edeker…, dz. cyt., s. 250. 14 Por. J. Merski, J.P. Piotrowski, dz. cyt., s. 26. 15 Por. A. Mączak, Przewodniki i ma­py, dz. cyt., s. 35; [online] http:// encyklopedia.pwn.pl/haslo/ bedeker;3875508.html [dostęp: 27.09.2018]; indi, dz. cyt. 16 A. Mączak, John Murray, Karl Baedeker…, dz. cyt., s. 251. 17 Por. tamże. 18 Por. M. Chrobak, dz. cyt., s. 129. 19 Por. J. Merski, J.P. Piotrowski, dz. cyt., s. 19–20. 20 Por. M. Chrobak, dz. cyt., s. 133–134. 21 Por. http://krakow.onet.pl/budowa-


-legendarnej-huty-im-lenina/re59z3 [dostęp: 28.09.2018]. 22 Por. M. Chrobak, dz. cyt., s. 133. 23 Por. A. Ungeheuer-Gołąb, Przewod­ nik po Krakowie – książeczka dla dzieci i rodziców, [w:] Kraków mityczny. Moty­ wy, wątki, obrazy w utworach dla dzieci i młodzieży, red. A. Baluch, M. Chrobak, M. Rogoż, Kraków 2009, s. 320. 24 Por. DzieciPoznań, Kraków i okolice. Anna Chachulska, Ewa Stadtmüller, [online] http://dziecipoznan.pl/recenzja-655-krakow_i_okolice [dostęp: 29.09.2018]. 25 Por. sabinka.t1, Wypad do Krakowa…, [online] http://sabinkat1.blogspot. com/2012/04/wypad-do-krakowa. html [dostęp: 29.09.2018]. 26 Por. A. Ungeheuer-Gołąb, dz. cyt., s. 321.

27 Por. agnieszka_azj, Tropem smoka. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie, [online] http://poczytajmi. blox.pl/2008/11/Tropem-smoka-Bajeczny-przewodnik-po-magicznym. html [dostęp: 29.09.2018]. 28 Por. A. Biały, „Tropem smoka. Przewod­ nik po magicznym Krakowie” – M. Woll­ ny – recenzja, [online] http://historia. org.pl/2013/01/10/tropem-smoka-przewodnik-po-magicznym-krakowie-m-wollny-recenzja/ [dostęp: 29.09.2018]. 29 Por. opis produktu na stronie: http:// www.wydawnictwoalter.pl/tropem-smoka/ [dostęp: 29.09.2018]. 30 Por. A. Biały, dz. cyt. 31 Por. tamże. 32 Por. tamże. 33 Por. tamże.


Weronika Pacholec Uniwersytet Jagielloński

Praca ze źródłami, czyli kiedy brak staje się tematem

W swoim referacie chciałabym poruszyć kwestię pracy ze źród­ łami, jako że są one podstawą działań edytora – i to pod co najmniej dwoma względami. Na kształt edycji ma przecież wpływ nie tylko sposób opracowania źródeł, ale, co oczywiste, także ich liczba. Jak więc sobie poradzić, kiedy wydaje się, że nie ma z czym pracować, z czego korzystać? Takie myśli nachodziły mnie od samego początku poszukiwań materiałów i zbierania informacji dotyczących księżnej Marceliny Czartoryskiej, której życie i działalność w Krakowie zdecydowałam się uczynić tematem mojej pracy magisterskiej. Szybko okazało się, że materiał będzie dość ograniczony. Taki stan rzeczy wynika z prostego faktu – tak naprawdę niewiele osób wie, kim była bohaterka mojej pracy. Kojarzy się ją przede wszystkim jako uczennicę Chopina, ale to tylko część jej życiorysu.

Zapomniana księżna Księżna Marcelina Czartoryska swego czasu była znaną zarówno w kraju, jak i na emigracji pianistką i działaczką społeczną. Z jej 136

Weronika Pacholec


inicjatywy powstały w Krakowie między innymi takie instytucje jak szpital św. Ludwika oraz pokój pamiątek po Chopinie w Muzeum Czartoryskich. Nie da się więc zaprzeczyć, że coś po sobie pozostawiła, chociaż nie zachowały się przy tym żadne prywatne ślady jej obecności – listy, pamiętniki. Dlatego można, za autorem jednego ze wspomnień pośmiertnych, o których będę jeszcze mówić, przyznać, że: Trwałe dzieła dadzą pojęcie o Księżnej cnotach, o tem niezaprzeczenie, co było najpiękniejszą częścią jej duszy i życia. Zakłady miłosierne będą o niej świadczyły, choć jej już nie ma. Ale jej rozum, jej talent, jej dobroć i poświęcenie dla ubogich, wdzięk jej rozmowy i jej muzyki, to wszystko, co współczesnych czarowało i podbijało, to dla potomnych stracone bez ratunku1. Opracowane w ramach przygotowywania edycji źródła to teksty prasowe o charakterze wspomnień pośmiertnych. Są to utwory okolicznościowe i mają po jednym wydaniu. Mowa tu o publikacjach Kazimierza Marii Górskiego z „Czasu”2,Stanisława Tarnowskiego z „Przeglądu Polskiego”3 oraz Jana Kleczyńskiego z „Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego”4.

Poszukiwania i dobór materiałów Początkowo podstawą edycji miał być jedynie tekst Tarnowskiego, natomiast pozostały materiał planowałam wykorzystać jako uzupełnienie tekstu głównego i pomoc przy sporządzaniu wstępu oraz komentarza. Powodów, które skłaniały mnie ku takiemu rozwiązaniu, było kilka. Jest to tekst nie tylko najbardziej interesujący spośród wspomnianych, ale przede wszystkim najbardziej obszerny – zarówno pod względem objętości, jak i treści. Tarnowski podjął się bowiem czegoś więcej niż przybliżenia swoim czytelnikom biografii córki Michała Radziwiłła. Starał się nakreślić jej rys charakterologiczny, podczas gdy większość znalezionych przeze mnie fragmentów z prasy (mam tu na myśli m.in. artykuł z „Czasu”5 – wcześniejszy od tekstu Górskiego, petersburskiego „Kraju”6 oraz „Krakusa”7) zawierają przede wszystkim informacje dotyczące dnia, godziny śmierci Praca ze źródłami

137


i pogrzebu księżnej. Znajdujemy w nich ubolewanie nad stratą: „najwybitniejszej przedstawicielki arystokracji krakowskiej”8, „najgorętszej opiekunki ubogich i pocieszycielki nieszczęśliwych”9, która „rozumem, wykształceniem i talentami przez długie lata jaśniała w kraju i za granicą”10. Da się zauważyć, że artykuły te odnoszą się wyłącznie do tego, jak księżna była postrzegana, zawierają opinie na jej temat. W tym sensie o krok dalej idą zarówno S. Tarnowski, jak i K.M. Górski, kiedy próbują zgadywać uczucia i myśli, które towarzyszyły czynom księżnej, ale także wkładać w usta zmarłej niewypowiedziane przez nią słowa. Trochę inaczej wyróżnia się wspomnienie autorstwa J. Kleczyńskiego z warszawskiego „Echa”, jako że skupia się przede wszystkim na talencie muzycznym Marceliny. Kleczyński poza tym, że podaje wiele interesujących i niewspomnianych nigdzie indziej informacji dotyczących tego aspektu życia Marceliny, wpisuje ją w coś, co nazywa „tradycją chopinowską”, mówiąc o umiejętności wiernej interpretacji utworów kompozytora. W tym miejscu warto zauważyć, że Jan Kleczyński jest autorem dzieła z 1880 roku dotyczącego interpretacji utworów Chopina, które stworzył dzięki konsultacjom z żyjącymi wtedy uczniami kompozytora, w tym z księżną Czartoryską – jej też dedykował odczyt poświęcony tej tematyce. Ze względu na te wyróżniające cechy zdecydowałam się ostatecznie uznać wszystkie trzy teksty za autonomiczne i zasługujące na wydanie. W związku z tym musiałam podjąć decyzję co do kształtu edycji. Mimo skromnego materiału dokonałam pewnego wyboru, a w zasadzie podziału. Postanowiłam zamieścić wszystkie znalezione źródła z epoki (zastosowałam zatem kryterium czasowe), dzieląc je na podstawę edycji i dodatki. Jako dodatki rozumiem te materiały, które będą przywołane w oryginalnej postaci – za pośrednictwem skanów lub zdjęć – m.in. obrazy, fotografie, programy i wycinki z gazet, w tym recenzję koncertu. Całość będzie więc stanowić swego rodzaju antologię. Niestety nawet tak nieznaczne powiększenie materiału w stosunku do pierwotnej wersji, chociaż stanowi urozmaicenie konstrukcji edycji, nie ułatwia pracy, gdyż wystawia na walkę z kolejnymi brakami. Kolejnymi, ponieważ z pierwszymi zetknęłam się już w przypadku tekstu Tarnowskiego i dlatego zaczęłam sięgać po następne źródła, próbując zapełnić luki w powstającym

→→ Marcelina Czartoryska, Jan Matejko, 1874 rok

138

Weronika Pacholec




komentarzu. Wybrane teksty nie są trudne w odbiorze, np. jeśli chodzi o leksykę. Wydaje się, że objaśnienia biograficzne i encyklopedyczne też nie sprawią większych kłopotów. Dużo bardziej problematyczne są natomiast odesłania, zwłaszcza w tekście Tarnowskiego, ponieważ ten lubił przytaczać z pamięci i podawać cytaty w oryginalnym języku – w jego wspomnieniu znajdziemy więc fragmenty po łacinie, niemiecku i francusku; lubił też parafrazować i tłumaczyć (dwukrotnie przytacza fragmenty angielskich gazet). Jednak to, co okazało się w tamtym momencie nie do pokonania, to cytowanie listów Czartoryskiej. Stanisław Tarnowski znał księżną najdłużej i prawdopodobnie najbliżej ze wszystkich autorów wybranych przeze mnie tekstów. Jak sam pisze, miał dostęp do jej korespondencji (być może sam do niej pisywał). Niestety żadne listy księżnej się nie zachowały. We wspomnieniu Górskiego znajdujemy informację, że część listów księżna spaliła, część spłonęło w pożarze jej domu, a mimo to Tarnowski przytacza kilka z nich. Ta sprzeczność jest o tyle ciekawa, że wspomnienie Górskiego powstało kilka dni po śmierci księżnej, natomiast Tarnowski opublikował swój tekst dopiero w rok po jej śmierci. Można to oczywiście tłumaczyć na kilka sposobów, co jednak nie przybliża nas do odnalezienia listów, o ile to w ogóle jest możliwe. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu komentarz w edycji jest rodzajem sprawdzianu dla edytora i dlatego chciałabym móc powiedzieć, że podołałam temu wyzwaniu. Z tej chęci poniekąd wzięła się refleksja nad brakiem i pomysł, by poświęcić mu fragment we wstępie. Brak stał się bowiem interesujący z tego względu, że świadczy o osobowości księżnej. Zaczęłam dochodzić jego przyczyn, wyraźnie innych niż zwyczajny upływ czasu. Interesujący jest w tym kontekście zgrzyt między intencją tekstów Tarnowskiego i pozostałych, którzy starali się zachować w pamięci zbiorowej postać Czartoryskiej, upamiętnić ją, a pośrednio uczynić z niej także wzór, a wolą skazania się na zapomnienie wyrażoną przez księżną w geście palenia listów i nie troszczenia się o osobiste pamiątki.

Edytor a intencja autora

←←

Z jednej strony mamy więc intencje autorów wspomnień. Księżna jako Podkomo­ Skupiając się znów na Tarnowskim i jego motywacjach, moż- rzyna, Walery Rzewuski, na wskazać kilka powodów, dla których podjął się napisania 1873 rok Praca ze źródłami

141


↑ Portret, karta z Książki pamiątek Cypriana Ka­ mila Norwida, A. Sandoz (reprodukcja), 1850 rok

wspomnienia o księżnej Marcelinie Czartoryskiej. Niektóre sam wyraźnie zaznacza, np. wyrażając ubolewanie nad tym, że mamy niewiele wiadomości dotyczących kobiet z przeszłości: Wszak prawda, że byłaby to galeryja portretów wcale ciekawa? A nie ciekawa tylko, lecz i pożyteczna, nauczająca, bo przyszłemu historykowi, byle był rozumny, portrety takie posłużyłyby bardzo do obrazu umysłowego i obyczajo wego stanu Polski w owym okresie czasu, do historyi jej cywilizacyi. [...] Ale wiele pań z tego czasu mogłoby i powinnoby zostać w pamięci potomnych, jako wzory, albo jako pomniki czasu, albo choćby jako przestrogi!”11.

142

Weronika Pacholec


I pisząc dalej o samej Czartoryskiej: Księżna Marcelina należała do tego pokolenia, a między temi naturami i inteligencyjami była jedną z najwyższych. [...] Jest w niej i Polka, i sługa ubogich, chorych, i artystka, i wielka pani z największego świata12. Można na podstawie tych słów wysnuć ogólny wniosek o pewnej potrzebie, nie tylko samego Tarnowskiego, ale i społeczeństwa. Upamiętnianie wybitnych jednostek i tworzenie pomników pamięci było częścią budowania dziedzictwa, kreowaniem teraźniejszości dzięki przeszłości, kształtowaniem tożsamości i postaw. Dla kogoś takiego jak Tarnowski, historyka, zachowanie w pamięci zbiorowej osób (a jednocześnie ich czasów, wydarzeń z nimi związanych) było swego rodzaju obowiązkiem. Cel edukacyjny jest dość wyraźnie podkreślony. Jednocześnie był to także gest lojalnościowy ze strony autora. Wspomnienia pośmiertne o kobietach nie były bardzo popularne w tamtym czasie, o czym świadczy fakt, że spośród co najmniej 156 napisanych tekstów o tym charakterze, Tarnowski tylko 9 poświęcił kobietom, w tym Marii Konopnickiej i Elizie Orzeszkowej. Szczerze więc musiał cenić księżną Marcelinę. Pisał o niej także:

← Ostatnie chwile Fryderyka Chopina, Teofil Kwiatkow­ ski, 1849 rok

Praca ze źródłami

143


W „narodowym pamiątek kościele”, choć tam stoją tylko posągi świętych i nagrobki niektórych królowych, jakieś wspomnienie przecie zostać może, bo nie w his­ torii, ale w cywilizacji polskiej swego czasu pani ta znaczyła dużo13. Listy służyły mu zapewne za dowody wspierające charakterologiczny wydźwięk jego szkicu, chociaż, jak sam twierdził, nie zawierały zbyt wielu informacji: Listy Księżnej, o ile mieliśmy je w ręku, donoszą o wszystkich drobnych zdarzeniach domowych, o przyjaciołach i znajomych, o wypadkach historycznych, kiedy takie zajdą, ale zawsze krótko, sucho, bez uwag, bez uczuciowych lub satyrycznych dygresji; a o niej samej mówią tyle tylko, że zdrowa albo cierpiąca, że wyjeżdża albo zostaje, nigdy co myśli, czem się trapi, czego pragnie, czego od ludzi spodziewa się albo im zarzuca14. Z kolei motywacje Górskiego są bardzo podobne – oddanie czci i upamiętnienie księżnej – chociaż perspektywa całkiem odmienna. Pisze on, jako reprezentant pokolenia, które nie pamięta już, kim była Marcelina dla Polaków w Paryżu, że nie śmie pytać, kto ją zastąpi jako „świadka czasów”, które minęły: Ale widząc ją martwą, mogę się skarżyć, że nikt mi już na pewno tak nie przypomni czasów, kiedy sympatie dla sprawy polskiej budziły się jeszcze po całym świecie […]. W czyich opowiadaniach tak odżyją i nasi wielcy ludzie i obcy mężowie […]? Kto mi tak lepsze dni uprzytomni, jak ta kobieta skromna, zwykle cicha, ale świadcząca o nich całą swą osobą?15. Z drugiej strony mamy natomiast księżną, o której skromności i małomówności wspominają autorzy wspomnień. Palenie swoich rzeczy oraz ogólna niechęć do rozgłosu (zalecenie o braku przemów na pogrzebie) mogą świadczyć nie tylko o rysie charakteru, ale również zostać odebrane jako romantyczny gest zacierania śladów i częściowo skazania się na zapomnienie. Mickiewicz palił swoje listy, Chopin kazał spalić swoje niedokończone kom-

→→ Program koncertu, 22 marca 1886 rok

144

Weronika Pacholec



pozycje. Franz Kafka również miał prosić przyjaciela o spalenie niewydanych utworów. Jest to pewien przejaw kontrolowania nie tylko swojej twórczości, ale i wizerunku. Tak być może było także w przypadku księżnej Marceliny – usuwając ślady życia intymnego, pozwoliła, by zapamiętano ją jako przede wszystkim jako animatorkę życia muzycznego, organizatorkę koncertów historycznych, twórczynię pokoju pamiątek po Chopinie, tę, która przekazała dalej sposób wykonywania jego dzieł, o czym świa-­ dczą najnowsze opracowania, skupiające się właśnie na tym aspekcie jej działalności.

146

Weronika Pacholec


Przypisy bibliograficzne 1 S. Tarnowski, Księżna Marcelina Czartoryska, „Przegląd Polski” (xxix) 1895, t. 116, s. 254. 2 Tamże, s. 249–294. 3 K.M. Górski, Ks. Marcelina Czartoryska, „Czas” (xlvii) 1894, nr 130. 4 J. Kleszczyński, Ś.P. Marcelina ks. Czartoryska, „Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne” (xi) 1894,nr 23, s. 278–279. 5 Ks. Marcelina Czartoryska,„Czas” (xlvii) 1894, nr 126 [artykuł anonimowy]. 6 K.B., Ś. P. Marcelina Czartoryska, „Kraj” (xiii) 1894, nr 23, s. 16 [autor jeszcze niezidentyfikowany].

Pełna bibliografia na stronie 158. 7 „Krakus. Pismo poświęcone sprawom politycznym i społecznym oraz nauce, rozrywce umysłowej i szerzeniuwiadomości pożytecznych” (iv) 1894, nr 24, s. 11 [anonimowa notatka w sekcji Nowiny]. 8 K.B., Ś.P. Marcelina Czartoryska, dz. cyt. 9 Ks. Marcelina Czartoryska, dz. cyt. 10 Tamże. 11 S. Tarnowski, dz. cyt., s. 251. 12 Tamże, s. 252. 13 Tamże, s. 293. 14 Tamże, s. 253. 15 K.M. Górski, dz. cyt.


Bibliografia

K. Szkaradnik, Wybór korespondencji chłopa-humanisty Jana Wantuły – od inspiracji do realizacji Dzieje jednej przyjaźni. Wybór listów Tadeusza Mikulskiego i Jana Wan­ tuły, oprac. Z. Mikulska, „Zaranie Śląskie” 1971, z. 2, s. 340–384. Górski K., Przedmowa, [w:] M. Konopnicka, Korespondencja, t. 1: Do pisarzy Józefa Ignacego Kraszewskiego, Stanisława Krzemińskiego, Teofila Lenartowicza, Ernesta Schwabe-Polabskiego, Jarosława Vr­ chlickiego, Eliški Krasnohorskiej, Františka Kvapila, Wrocław 1971, s. 5–7. Koniński K.L., Pisarze ludowi. Wybór pism i studium o literaturze ludowej, t. 2, Lwów 1938. Krzyżanowski J., Pół tysiąca listów Henryka Sienkiewicza, „Zeszyty Wrocławskie” v (1951), nr 1, s. 1–31. Listy Jana Hempla do Jana Wantuły, oprac. W. Stankiewicz, „Rocznik Biblioteki Narodowej” 1970, t. 6, s. 407–483. Listy Jana Wantuły z lat 1901–1909, oprac. R. Lutman, „Ze Skarbca Kultury. Biuletyn Informacyjny Zakładu Narodowego im. Ossolińskich” 1956, z. 1, s. 90–119. 148

Bibliografia


Miciński B., Stempowski J., Listy, oprac. A. Micińska, J. Klejnocki, A.S. Kowalczyk, Warszawa 1995. Miękina L., Prekursorzy. W stulecie narodzin ruchu zawodowego na­ uczycieli polskich na Śląsku Cieszyńskim, Cieszyn 1988. Modrzejewska. Listy 1. Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego 1859–1886, oprac. A. Kędziora, E. Orzechowski, Warszawa 2015. Oszelda W. [jako „W. Marczyński”], Jan Wantuła, „Kalendarz Cieszyński” 1955, s. 235–236. Polaczek J.St., Co słychać na Gojach, „Poglądy” 1965, nr 6, s. 12. Rodak P., Rzeczy pisane, rzeczy napisane. O materialności praktyk piśmiennych [w:] Literatura i „faktury” historii xx (i xxi) wieku, red. A. Molisak i in., Warszawa 2014, s. 31–49. Sieradzka D., Langer H., Z dziejów książki śląskiej – listy Włady­ sława Chojnackiego do Jana Brody, „Śląskie Miscellanea” 2005, t. 18, s. 31–52. Szewczyk W. [jako „wisz”], Listy Jana Wantuły. [Dział Notatki i utarczki], „Trybuna Robotnicza” 1971, nr 234 z 2.10, s. 4. Szkaradnik K., „Przyświecały mi pewne ideały...” Autokreacyjne stra­ tegie i pułapki we wspomnieniach i korespondencji Jana Wantuły, „Autobiografia” 2016, nr 2 (7), s. 137–156. Trzynadlowski J., Małe formy literackie, Wrocław 1977. Uljasz A., Jan Wantuła (1877–1953). Z polską książką do śląskiego ludu, [w:] Studia i rozprawy bibliologiczne, red. K. Heska-Kwaśniewicz, K. Tałuć, Katowice 2012, s. 142–156. Wantuła J., Listy do przyjaciół, kopie J. Brody, [Górki Wielkie 1967], Archiwum Muzeum Ustrońskiego, sygn. mu/a/25 (jb). Wantuła J., Pamiętniki, red. W. Sosna, Cieszyn 2003. Zbiory Działu Rękopisów Biblioteki Narodowej: sygn. iii 10316; iv 10317, t. i; iv 7601, t. 3.

Bibliografia

149


D. Piotrowiak, O problemach edytora pism Wacława Potockiego na przykładzie pracy nad Odjemkiem od „Herbów szlacheckich” Dybek D., [rec.]„Odjemek od herbów szlacheckich”, Wacław Potocki, z rękopisu Biblioteki Kórnickiej, Biblioteki Towarzystwa Przyja­ ciół Nauk, Biblioteki Narodowej odczytali, wstępem i komentarzem opatrzyli Maria Łukasiewicz, Zdzisław Pentek, Poznań 1997, „Pamiętnik Literacki” 92 (2001), z. 4, s. 191–199. Dybek D., „Poczet herbów szlachty Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego”: próba monografii, [w:] W. Potocki, Poczet herbów szlachty Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego [wydanie fototypiczne], Warszawa 2008. „Fizjologi” i „Aviarium”. Średniowieczne traktaty o symbolice zwierząt, przeł. i oprac. S. Kobielus, Kraków 2005. Górski K., Sztuka edytorska. Zarys teorii, Warszawa 1956. Gruchała J., Wacława Potockiego „Nagrobki różnych stanów ikondycyj ludziom”, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej” 42(1992), z. 1/2, s. 45–78(cz.i), 43(1993), z. 1/2,s.91–137 (cz. ii). Grześkowiak R., Zawsze po nim. Leszek Kukulski jako wydawca „Utworów zebranych” Jana Andrzeja Morsztyna, [w:] R. Grześkowiak, Barokowy tekst i jego twórcy. Studia o edycji i atrybucji poezji „wieku rękopisów”, Gdańsk 2003, s. 19–54. Hanusiewicz M., Pięć stopni miłości. O wyobraźni erotycznej w pol­ skiej poezji barokowej, Warszawa 2004. Haur J., Skład abo skarbiec znakomitych sekretów oekonomijej zie­ miańskiej, Kraków 1693. Karpiński R., [rec.] „Dzieła”, t. i–iii, Wacław Potocki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1987, „Przegląd Historyczny” 79 (1988), z. 4, s. 782. Kobielus S., Bestiarium chrześcijańskie. Zwierzęta w symbolice i inter­ pretacji. Starożytność i średniowiecze, Warszawa 2002. Kochowski W., Epigrammata polskie, po naszemu fraszki…, [w:] tenże, Niepróżnujące próżnowanie ojczystym rymem na liryka i epigram mata polskie rozdzielone i wydane, Kraków 1674. Krzywy R., Pestańskie róże i równe szczęście. Rozważania na te­ mat objaśnień do tekstu staropolskiego, „Terminus” 2008, z. 2, s. 123–140. Kukulski L., Prolegomena filologiczne do twórczości Wacława Potoc­ kiego, Wrocław 1962. 150

Bibliografia


Latini B., Skarbiec wiedzy, przeł. i oprac. M. Frankowska-Terlecka, T. Giermak-Zielińska, Warszawa 1992. Morsztyn J.A., Utwory zebrane, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1971. Paprocki B., Herby rycerstwa polskiego na pięcioro ksiąg rozdzielone, Kraków 1584. Piotrowiak D., „Herby światem”. Odjemek od „Herbów szlacheckich” Wacława Potockiego: komentowana edycja krytyczna, niepublikowana dysertacja doktorska, Uniwersytet Gdański, 2017. Potocki W., Argenida, Warszawa 1697. Potocki W., Muza polska na tryumfalny wjazd najaśniejszego Jana iii, oprac. A. Karpiński, Warszawa 1996. Potocki W., Odjemek od herbów szlacheckich, oprac. M. Łukaszewicz, Z. Pętek, Poznań 1997. Potocki W., Ogród fraszek, t. 1, oprac. A. Brückner, Lwów 1907. Potocki W., „Pojedynek rycerza chrześcijańskiego” (ok. 1645) oraz „En­ chiridionmilitis Christiani” (ok. 1685), oprac. R. Grześkowiak, M. Lenart, [w:] „Umysł stateczny i w cnotach gruntowny...” Pra­ ce edytorskie dedykowane pamięci Profesora Adama Karpińskiego, Warszawa 2012, s. 123–157. Potocki W., Smutne zabawy, oprac. R. Krzywy i in., Warszawa 2012. Studnicka-Kozłowska J., Katalog rękopisów polskich (poezyj) wywie­ zionych niegdyś do cesarskiej biblioteki publicznej w Petersburgu, znajdujących się obecnie w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie, Kraków 1929.

Bibliografia

151


N. Rodzińska, Poezja wizualna – rola typografii, tradycja, nowe kierunki rozwoju Czartoryska U., O słowach i obrazach, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1983, nr 1 (150), s. 52–57. Dawidek-Gryglicka M., Historia tekstu wizualnego. Polska po 1967 roku, Kraków–Wrocław 2012. Donguy J., Poezja eksperymentalna. Epoka cyfrowa (1953–2007), Gdańsk 2014. Gieysztor A., Zarys dziejów pisma łacińskiego, Warszawa 2009. Hochuli J., Proces czytania, [w:] J. Hochuli, Detal w typografii, Kraków 2009. Marecki P., Liternet.pl, Kraków 2003. Pawlicka U., Podgórni Ł., Cyfrowe zielone oko, [online:] http:// ha.art.pl/czyzewski/ [dostęp: 01.05.2018]. Pawlicka U., (Polska) poezja cybernetyczna. Konteksty i charaktery­ styka, Kraków 2012. Pisarski M., Czym jest cybertekst i ergodyczność?, [online] http:// www.techsty.art.pl/hipertekst/cybertekst_definicje.htm [dostęp: 25.08.2016]. Przybyszewska A., Liberatura a literatura wizualna, [w:] A. Przybyszewska, Liberackość dzieła literackiego, Łódź 2015. Przywara A., Stanisław Dróżdż. Pojęciokształty. Poezja konkretna 1967–2003, Warszawa 2014. Rypson P., Obraz słowa. Historia poezji wizualnej, Warszawa 1989. Rypson P., Piramidy, słońca, labirynty, Warszawa 2002. Rypson P., Poetycki eksperyment, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1982, nr 5–6 (149), s. 46–57. Rypson P., Poezja wizualna, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1981, nr 6 (145),s. 38–45. Szpunar M., Czym są nowe media – próba konceptualizacji, „Studia Medioznawcze” 2008, nr 4 (45), s. 31–40. Źródła ilustracji Jajko Simiasza z Rodos: P. Rypson, Poezja wizualna, „Projekt – sztuka wizualna i projektowanie” 1981, nr 6 (145), s. 39. Labirynt romboidalny Idziego Stefana Wadkowskiego: P. Rypson, Piramidy, słońca, labirynty, Warszawa 2002, s. 330. Wiersz kratkowy z cyklu panegirycznego Optacjana: [online] 152

Bibliografia


http://mvl-monteverdelegge.blogspot.com/2014/11/ due-poesie-di-optaziano-porfirio-poeta.html [dostęp: 13.08.2016]. Wiersz-imago Hrabana Maura: Hrabanus Maurus, Liber de Lau­ dibus Sanctae Crucis, Bern, Burgerbibliothek, Cod. 9, f. 18v, [online] http://www.e-codices.unifr.ch/en/list/one/bbb/0009 [dostęp: 12.07.2016]. Kielich Daniela Naborowskiego: P. Rypson, Poezja wizualna, dz. cyt., s. 41. Rękopiśmienny projekt jednej ze stronic pierwszego wydania Rzutu kośćmi Stéphane’a Mallarmégo, obok ta sama strona w drugim wydaniu utworu z 1914 roku: [online] https://en.wikipedia.org/wiki/Un_Coup_de_D%C3%A9s_ Jamais_N%27Abolira_Le_Hasard_(Mallarm%C3%A9) [dostęp: 14.08.2016], [online] https://en.wikipedia.org/wiki/ Un_Coup_de_D%C3%A9s_Jamais_N%27Abolira_Le_Hasard_ (Mallarm%C3%A9) [dostęp: 14.08.2016]. Dla Gołosa Władimira Majakowskiego: [online] http://art1. ru/2013/04/05/mayakovskij-dlya-golosa-7508 [dostęp: 1.09.2016]. Koń Apollinaire’a: [online] https://commons.wikimedia.org/wiki/ File:Guillaume_Apollinaire_-_Calligramme_-_Cheval.png [dostęp: 1.09.2016]. Między Stanisława Dróżdża w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie: [online] https://www.mocak.pl/miedzy [dostęp: 22.07.2016]. Dwa utwory z cyklu Razem osobno Stanisława Dróżdża: A. Przywara, Stanisław Dróżdż. Pojęciokształty. Poezja konkret­ na 1967–2003, Warszawa 2014, s. 415, 426. Optimum Stanisława Dróżdża w maszynopisie: A. Przywara, dz. cyt., Warszawa 2014, s. 108. Optimum w budowie: [online] http://arttransparent.org/ wp-content­/uploads/2016/07/mural-optimum-696x1044.jpg [dostęp: 8.08.2016]. Kristyan Sarkis, współczesny kaligram arabski: [online] https:// pl.pinterest.com/masalistan/fig%C3%BCratif-hatlar-4/ [dostęp: 23.08.2016]. Kaligram Daniele’a Tozziego: [online] https://www.behance.net/ gallery/22178645/Heartbeat [dostęp: 23.08.2016].

Bibliografia

153


P. Chłopek, Paryscy drymblasi. O wydaniu listów Michała Podczaszyńskiego Burkot S., Polskie podróżopisarstwo romantyczne, Warszawa 1998. Górski K., Tekstologia i edytorstwo dzieł literackich, Toruń 2011. Loth R., Podstawowe pojęcia i problemy tekstologii i edytorstwa nauko­ wego, Warszawa 2006. Strzyżewski M., Michał Podczaszyński. Zapomniany romantyk, Toruń 1999. Literatura podmiotu Wyiątek z listu pisanego z zagranicy, „Dziennik Warszawski” 1827, t. 8, nr 23, s. j–ł. List pewnego rodaka z Chamaunix w Sabaudji d. 19 Lipca 1927, „Gazeta Polska” 1827, nr 253, s.2–4. List drugi o Sabaudji, „Gazeta Polska” 1827, nr 279, s. 3–4. List Polaka, w Paryżu bawiącego, „Gazeta Polska” 1829, nr 63, 5–6. List Polaka, w Paryżu bawiącego (Ciąg dalszy), „Gazeta Polska” 1829, nr 65, s. 4. List Polaka, w Paryżu bawiącego (Dokończenie), „Gazeta Polska” 1829, nr 67, s.4. O walce klassyków i romantyków w Paryżu. Wyjątek z listu prywatnego do przyjaciela, „Gazeta Polska” 1829, nr 97, 5–6. Romantyczność i klassyczność. Wyjątek z listu prywatnego do przyja­ ciela, „Gazeta Polska” 1829, nr 116, 5–6. O Long-champ paryzkiem. List Polaka bawiącego w Paryżu do M., „Gazeta Polska” 1829, nr 147, s. 4. O Long-champ paryzkiem. Dalszy ciąg, „Gazeta Polska” 1829, nr 149, s. 4–6. O Long-champ paryzkiem. Dalszy ciąg, „Gazeta Polska” 1829, nr 154, s. 3–4. O Long-champ paryzkiem. Dalszy ciąg, „Gazeta Polska” 1829, nr 155, s. 4. O Long-champ paryzkiem. Dalszy ciąg, „Gazeta Polska” 1829, nr 156, s. 6. O Long-champ paryzkiem. Dokończenie, „Gazeta Polska” 1829, nr 157, s. 3–4. Wyjątek z listu podróżującego Polaka, „Gazeta Warszawska” 1829, nr 298, s. 1–3.

154

Bibliografia


W. Rychta, Problematyka edytorska Parchatki Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego w świetle nowo odkrytych rękopisów Literatura podmiotu Morawski F. Dzierżykraj, Ranek w Parchatce, rękopis, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9302 ii. Morawski F. Dzierżykraj, Ranek w Parchatce, rękopis, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9303 ii. Morawski F. Dzierżykraj, Parchatka, rękopis, Biblioteka Jagiellońska, sygn. 9313 ii. Morawski F. Dzierżykraj, Pisma zbiorowe wierszem i prozą, t. 1, red. S. Tarnowski, Poznań 1882. Literatura przedmiotu Cieński M., Pejzaże oświeconych. Sposoby przedstawiania krajobrazu w literaturze polskiej w latach 1770–1830, Wrocław 2000. Curtius E.R., Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, tłum. i oprac. A. Borowski, Kraków 1997. Kowalewska M., Wprowadzenie do lektury, [w:] Franciszek Dzierżykraj-Morawski, Bajki, oprac. M. Kowalewska, Warszawa 2017. Pejzaż romantyczny, oprac. A. Kowalczykowa, Kraków 1982. Parchatka. Ułamek z ogrodnictwa polskiego, „Przyjaciel Ludu, czyli Tygodnik Potrzebnych i Pożytecznych Wiadomości” 1838, nr 47. Pusz W., Franciszek Morawski (1798–1861), [w:]Pisarze polskie­ go oświecenia, t. 3., red. T. Kostkiewiczowa, Z. Goliński, Warszawa 1996. Timofiejew A., „Bierz diabli wiersze!”. O rodowodzie i metapoetyckiej funkcji motywu uwięzienia w poezji lirycznej Franciszka Moraw­ skiego, [w:] Z problemów preromantyzmu i romantyzmu. Studia i szkice, red. A. Aleksandrowicz, Lublin 1991. Timofiejew A.,Homer czy Osjan? Głos Franciszka Morawskiego w dyskusji nad wzorcem literatury polskiej początku xix wieku, „Pamiętnik Literacki” 1995, nr 86/1, s. 53–64. Timofiejew A., Franciszek Morawski jako mediator w sporze klasyków z romantykami, „Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza” 1996, nr 31, s. 135–141.

Bibliografia

155


Timofiejew A., Sąd Franciszka Morawskiego o klasycyzmie, [w:] Długie trwanie, różne oblicza klasycyzmu, red. R. Dąbrowski, B. Dopart, Kraków 2011. Timofiejew A., Zagadnienie żywotności klasycyzmu w komentarzach Franciszka Dzierżykraja-Morawskiego do „Klasyków i romantyków polskich”, „Prace Polonistyczne” 2016, seria llx, s. 69–79. Żbikowski P., Klasycyzm postanisławowski. Zarys problematyki, Warszawa 1999.

156

Bibliografia


J. Hałaczkiewicz, Dzika kaczka i ogórki. Jak Stanisław Gliwa z Aleksandrem Jantą wydawali antologię poezji japońskiej Bednarczyk C., Aleksander, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, red. J.R. Krzyżanowski, Londyn 1982. Biernacki A., „Szukanie siebie pośród obcych wzruszeń”, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, red. J.R. Krzyżanowski, Londyn 1982. Cybulska M.E., Rozmowy ze Stanisławem Gliwą, Londyn 1990. Czerniawski A., Nieposkromione bestie słów, „Kultura” 1967, nr 9(239). Gliwa S., Aleksander Janta. Przyjaciel „sztuk połączonych”, [w:] Janta. Człowiek i pisarz, red. J.R. Krzyżanowski, Londyn 1982. Janta A., Godzina dzikiej kaczki. Mała antologia poezji japońskiej, Southend-on-Sea 1966. Janta A., Słowo o Samuelu pisarzu i typografie, [w:] B. Przyłuski i in., Samuel Tyszkiewicz. Artysta-typograf, Southend-on-Sea 1962. Janta-Połczyński A., Made in Japan. Pierwsza znajomość, „Gazeta Polska” 1934, nr 90, s. 5. Stam D.H., Obituaries: John L. Misch (1909–1983), „Journal of Asian Studies” 1984, vol. xliii, no. 3, s. 615. „Ziemia jest okrągła”. Aleksander Janta-Połczyński przed nową podróżą, „Dziennik Poznański” 1933, nr 92, s. 5. Listy Stanisława Gliwy do Aleksandra Janty, Biblioteka Narodowa w Warszawie, Archiwum Aleksandra Janty-Połczyńskiego, bn Rkps iii 12942.

Bibliografia

157


M. Merchut, Spacerowniki miejskie dla dzieci i młodzieży po Krakowie Wydawnictwa omawiane w artykule Lach A., Wita was Kraków, [oprac. graf. R. Melliwa], Kraków 1988. Małkowska K., Bazan-Witek E., Z Zuzią po Krakowie. Przewodnik, tłum. T. Zatorski, il. W. Kuźmiński, fot. Wydawnictwo Astra, P. Marekwica, G. Gawęda, Kraków 2004. Stadtmüller E., Chachulska A., Kraków i okolice, il. A. Kłapyta, K. Wasilewski, wyd. 5 uzup., Kraków 2015 (Skrzat Poznaje Świat). Wollny M., Tropem smoka. Krakowskie legendy, tradycje i ciekawostki. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie dla dzieci i młodzieży, il. Z. Wollny, Kraków 2006. Opracowania Wydawnictwa zwarte i artykuły w wersji papierowej Mączak A., John Murray, Karl Baedeker – ich poprzednicy i następ­ cy, [w:] A. Mączak, Peregrynacje, wojaże, turystyka, wyd. 2 popr. i uzup., Warszawa 2001. Mączak A., Przewodniki i mapy, [w:] A. Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w xvi i xvii wieku, Warszawa 1980. Merski J., Piotrowski J.P., Drogi ewolucji drukowanych przewodników turystycznych po Polsce, Warszawa 2010. Ungeheuer-Gołąb A., Przewodnik po Krakowie – książeczka dla dzieci i rodziców, [w:] Kraków mityczny. Motywy, wątki, obrazy w utworach dla dzieci i młodzieży, red. A. Baluch, M. Chrobak, M. Rogoż, Kraków 2009. Źródła internetowe agnieszka_azj, Tropem smoka. Bajeczny przewodnik po magicznym Krakowie, [online] http://poczytajmi.blox.pl/2008/11/Tropem-smoka-Bajeczny-przewodnik-po-magicznym.html [dostęp: 29.09.2018]. anetapzn, Wakacyjnie – pierwszy przewodnik turystycz­ ny, czyli korzenie literatury antycznej (3)…, [online] http:// pasje-fascynacje-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2013/06/ wakacyjnie-pierwszy-przewodnik.html [dostęp: 19.08.2018]. Biały A., „Tropem smoka. Przewodnik po magicznym Krakowie” – 158

Bibliografia


M. Wollny – recenzja, [online] http://historia.org.pl/2013/01/10/ tropem-smoka-przewodnik-po-magicznym-krakowie-m-wollny-recenzja/ [dostęp: 29.09.2018]. Chrobak M., „Po co komu taka uliczka i tramwaj donikąd?”. „Miejsca palimpsestowe” w przewodnikach i spacerownikach miejskich dla dzieci, „Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis” 3 (2015), fol. 186, [online] http://poetica.up.krakow.pl/article/ view/2978/2634 [dostęp: 19.08.2018]. DzieciPoznań, Kraków i okolice. Anna Chachulska, Ewa Stadtmüller, [online] http://dziecipoznan.pl/recenzja-655-krakow_i_okolice [dostęp: 29.09.2018]. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/bedeker;3875508.html [dostęp: 27.09.2018]. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Pauzaniasz;3955130.html [dostęp: 19.08.2018]. http://krakow.onet.pl/budowa-legendarnej-huty-im-lenina/ re59z3 [dostęp: 28.09.2018]. http://www.wydawnictwoalter.pl/tropem-smoka/ [dostęp: 29.09.2018]. https://www.styl.pl/podroze/news-pierwszy-przewodnik-turystyczny,nId,775448 [dostęp: 19.08.2018]. indi, Najstarsze przewodniki turystyczne, [online] http:// wiadomosci.ox.pl/wiadomosc,30386,najstarsze-przewodniki-.html [dostęp: 19.08.2018]. sabinka.t1, Wypad do Krakowa…, [online] http://sabinkat1. blogspot.com/2012/04/wypad-do-krakowa.html [dostęp: 29.09.2018].

Bibliografia

159


W. Pacholec, Praca ze źródłami, czyli kiedy brak staje się tematem Budrewicz T., Konserwatywny ideał kobiety w mowach pogrzebo­ wych Stanisława Tarnowskiego, [w:] Etyka i literatura. Pisa­ rze polscy lat 1863–1918 w poszukiwaniu wzorów życia i sztuki, red. E. Ihnatowicz, E. Paczoska, Warszawa 2006, s. 498–518. Dużyk J., Życie kulturalne Krakowa w latach 1870–1879 w świetle współczesnej prasy, „Rocznik Biblioteki pan w Krakowie” (xi) 1965, s. 137–181. Dybowski S., Słownik pianistów polskich, Warszawa 2003. Gomulicki J.W., Zygzakiem. Szkice, Wspomnienia. Przekłady, Warszawa 1981. Górski K.M., Ks. Marcelina Czartoryska, „Czas” (47) 1894, nr 130. Hoesick F., Chopin. Życie i twórczość, t. 3, Warszawa 1911. Hoesick F., Stanisław Tarnowski. Rys życia i prac, Warszawa 1906. K.B., Ś.P. Marcelina Czartoryska, „Kraj” (xiii) 1894, nr 23, s. 16 [autor jeszcze niezidentyfikowany]. Ks. Marcelina Czartoryska, „Czas” (xlvii) 1894, nr 126 [artykuł anonimowy]. Kałuża Z., Chopin i Marcelina Czartoryska, „Ruch Muzyczny”(xvii) 1974,nr 17, s. 13–14. Kleszczyński Jan, Ś.P. Marcelina ks. Czartoryska, „Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne” (xi) 1894, nr 23, s. 278–279. „Krakus. Pismo poświęcone sprawom politycznym i społecznym oraz nauce, rozrywce umysłowej i szerzeniu wiadomości pożytecznych” (iv) 1894, nr 24, s. 11 [anonimowa notatka w sekcji Nowiny]. Lenkiewiczowa J., Księżna Marcelina Czartoryska inicjatorka za­ łożenia «Pokoju z pamiątkami po Chopinie» w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie, „Rocznik Biblioteki pan w Krakowie” (xliii) 1998, s. 143–150. Pierożyna E., Miłość i przyjaźń w życiu Chopina, Warszawa 2005. Przybylski T., Księżna Marcelina Czartoryska – animatorka życia koncertowego Krakowa w ii poł. xix wieku, [w:] Musica Galiciana, red. L. Mazepa, t. v, Rzeszów 2000. Reiss J., Almanach muzyczny Krakowa. 1780–1914, t. i–ii, Kraków 1939. Reiss J., Muzyka w Krakowie w xix wieku, Kraków 1931. Reiss J., Najsławniejsza uczennica Szopena, „Ilustrowany Kuryer Codzienny”(28) 1937, nr 171. 160

Bibliografia


Tarnowski S., Księżna Marcelina Czartoryska, „Przegląd Polski” (xxix) 1895, t. 116, s. 249–294. Tomaszewski W., Między salonem a jarmarkiem. Życie muzyczne na prowincji Królestwa Polskiego w latach 1815–1862, Warszawa 2002 (Biblioteka Narodowa). Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, Pała­ ce i wille podmiejskie Krakowa. Materiały sesji naukowej odbytej 24 kwietnia 2004 roku, Kraków 2007. Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, Pała­ ce miejskie Krakowa. Materiały sesji naukowej odbytej 18 maja 2002 roku, Kraków 2003. Wąsacz-Krztoń J., Ludzie i muzyka w Krakowie w i połowie xix wieku, Rzeszów 2009. Weber B., Fryderyk Chopin – listy. Skarbiec spuścizny epistolarnej w zbiorach polskich (wybór), Warszawa 2010. Wywiałkowski J., Towarzystwo Muzyczne w Krakowie. 1817–1977, Kraków 1977. Żeleński-Boy T., O Krakowie, oprac. H. Markiewicz, Kraków 1974.


xv Warsztaty Młodych Edytorów Publikacja Koła Naukowego Edytorów uj we współpracy z Katedrą Edytorstwa i Nauk Pomocniczych uj Przewodniczący: Marcin Mierzejewski Zastępca: Patrycja Pączek

Recenzenci: dr hab. Klaudia Socha, dr hab. Teresa Frodyma, dr hab. Justyna Kiliańczyk-Zięba, dr Magdalena Komorowska Redaktorzy: Lidia Nowak, Ewa Dryjka Korekta: Aleksandra Drewniak, Urszula Lewoc, Michalina Wendlandt, Aleksandra Śmieszek Projekt graficzny i łamanie: Patrycja Pączek isbn 978-83-65314-13-0 Wydawnictwo Przygotowalnia ul. Łużycka 71c/9 30-693 Kraków

Honorowy patronat

Druk dofinansowano ze środków Rady Kół Naukowych UJ.



ISBN: 978-83-65314-13-0


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.