nr 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
cena 18 zł
USA
(w tym 8% vat)
PROŚBA O POMOC Sytuacja finansowa naszego czasopisma jest bardzo ciężka i jeśli nie otrzymamy pomocy od osób sympatyzujących z nami, będziemy zmuszeni zakończyć działalność. Różne wpływy – ze sprzedaży czasopisma, ze sporadycznych niewielkich dotacji – nie pokrywają wszystkich kosztów i konieczności ponoszenia ich co miesiąc. Lokal redakcyjny, telefony, druk, księgowość, obsługa biura, bardzo skromne wynagrodzenia – wszystko to oznacza stałe wydatki. Mimo ograniczenia ich do minimum, nasze czasopismo w ostatnich latach było rozwijane: od roku 2015 jego sprzedaż w sieci Empik wzrosła dwukrotnie, a liczba prenumeratorów – ponad dwukrotnie. To wszystko niestety w niewielkim stopniu przekłada się na kondycję finansową. Marża pośredników, wzrost cen różnych usług i opłat oraz utrzymanie ceny pisma tak, żeby nie była zbyt wysoka dla uboższych odbiorców – sprawiają, że nasza sytuacja jest kiepska. Inne czasopisma utrzymują się z drogich reklam opłacanych przez biznes, z hojności zamożnych politycznych przyjaciół lub ich twórcy mają więcej prywatnych środków i możliwości niż my. Jeśli „Nowy Obywatel” ma się nadal ukazywać, potrzebna jest Wasza pomoc. Po kolejnej redukcji kosztów (w tym kolejnej zmianie siedziby redakcji na tańszą), musimy każdego miesiąca mieć co najmniej 4 tysiące złotych, aby opłacać najbardziej konieczne wydatki, a do jako tako stabilnego funkcjonowania potrzeba nam 6 tys. każdego miesiąca. Oznacza to, że konieczne jest znalezienie co najmniej 200 osób, które co miesiąc będą nas wspierały cykliczną darowizną w wysokości 20-30 zł, niezależnie od środków, jakie pozyskujemy czasami z innych źródeł. Oczywiście wielu osób nie stać na taki wydatek, ale mogą przekazywać mniejsze kwoty (5 czy 10 zł każdego miesiąca), a z kolei zamożniejsi – wpłacać więcej. Wystarczy ustawić zlecenie stałego przelewu ze swojego konta. 200 osób to nie tak dużo, ale zarazem sporo – jeśli każda pomyśli, że nie wpłaci, bo na pewno ktoś inny to zrobi, wówczas nie uzbiera się grono niezbędne do uratowania nas. Jeśli możesz nas wspierać – zrób to bez oglądania się na innych. Prosimy o wpłaty na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi, numer rachunku: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 – koniecznie z dopiskiem „Darowizna na cele statutowe”. Od Was zależy, czy niniejszy numer „Nowego Obywatela” będzie ostatnim.
Remigiusz Okraska redaktor naczelny „Nowego Obywatela”
EDYTORIAL
1
Komu można pluć w twarz? Remigiusz Okraska
W
III RP mieliśmy do czynienia z procesem kształtowania nowego języka i myślenia. Mówiono, że pewne słowa są dotkliwe dla innych. Że naruszają wrażliwość grup i jednostek. Że „na Zachodzie” tak nie myśli i nie mówi już prawie nikt, bo nie wypada. Że przeprośmy za takie nawyki i pozbądźmy się ich, a dołączymy do grona nowoczesnych. Byli i tacy, którzy opowiadali się przeciwko. Alarmowali, że tresura, terror, polityczna poprawność itd. Niespecjalnie zgadzam się z nimi. Przez długie lata wiele grup traktowano pogardliwie i nazywano nieelegancko, choć niczego złego nie zrobiły. Nikomu nie zaszkodzi, gdy przestanie powielać bzdurne stereotypy, użyje żeńskiej końcówki wyrazu czy zamiast „pedał” lub „Cygan” powie „gej” lub „Rom”. Może śmieszyć czy irytować nadgorliwość w tym zakresie. Może oburzać to, że rozmaite cwaniaki z ekipy zawodowych „antyfaszystów” kręcą lody na pouczaniu, pohukiwaniu i rozliczaniu. Ale lepiej żyć w społeczeństwie wzajemnej wrażliwości, niż zwykłą bucowatość i arogancję nazywać „polityczną niepoprawnością”. Problem tkwi gdzie indziej. Uczulaniu na jedne formy dyskryminacji i obelżywych wywodów towarzyszyła obojętność na inne formy. A wręcz ich rozkwit. Niemal wszystkie stereotypy były niemile widziane. Oprócz tych wobec ludzi pozbawionych aktywów finansowych, sukcesów rynkowych, nienadążających za modami itp. Mieliśmy kampanie przeciw homofobii. Nie mieliśmy przeciw „chamofobii”: pogardzie wobec zwykłych ludzi. Homo sovieticus, roszczeniowcy, warchoły, rozdawnictwo, nieroby, nieudacznicy, patologia, pięćsetplusy, ciemnogród itd. To był niemal oficjalny język wyzyskowo-neoliberalnej elity. Trzeba było uważać na coraz więcej słów – tylko biednych, skrzywdzonych ekonomicznie i wykluczonych
socjalnie można było lżyć bezkarnie, a wręcz przy aplauzie opiniotwórczych kręgów. Nie było tak bzdurnego i podłego stereotypu, którego na temat ludu nie powielałyby liberalne media i ich gwiazdy. Elita zawsze wiedziała lepiej, jak i co ma robić rzekomo zapóźniony lud. Co myśleć, jak głosować, a nawet co jeść i jak się ubierać. Wystarczyło nie mieć dość pieniędzy, nie konsumować odpowiednio „nowocześnie”, mieć „nierozwojowy” zawód, a nawet niewłaściwe hobby typu kibicowanie, albo mieszkać i bywać poza modnymi centrami kariery i sukcesu, a tym bardziej posiadać wątpliwości wobec tego, czy wyzyskowo-neoliberalny model gospodarki jest faktycznie najlepszy – a trafiało się na listę opluwanych i pouczanych. Tej właśnie kwestii poświęciliśmy niniejszy numer „Nowego Obywatela”. Piszemy o jedynej dziś dozwolonej, a w wielu miejscach dobrze widzianej fobii. O trendzie, a nawet całym przemyśle wyszydzania i upokarzania słabszych. O nienawistnym, niesprawiedliwym i nierzetelnym portretowaniu klasy ludowej. O tym, jak taka narracja nie tylko dodatkowo krzywdziła już i tak ekonomicznie skrzywdzonych, ale i pozwalała zepchnąć ich krzywdy na margines zainteresowania. Problem nie dotyczy tylko Polski – opisujemy przykład tego samego mechanizmu w Hiszpanii. A ponieważ rozsadnikiem takich postaw były w znacznej mierze media, to osobny blok tekstów w tym numerze poświęciliśmy sytuacji w nich. Widzianej od środka – przez osoby zwalniane za niewygodne poglądy, pozbawiane praw pracowniczych, kiepsko traktowane jako szeregowi dziennikarze. Zapraszam do lektury! PS. Jeśli „Nowy Obywatel” ma się nadal ukazywać i poruszać tematy, jakich wcale lub prawie nie znajdziecie w innych mediach, potrzebne jest Wasze wsparcie – spójrzcie proszę na sąsiednią stronę.
2
SPIS TREŚCI 5 Media bez klasy
5
KACPER LEŚNIEWICZ
16 Medialne oblicza biedy
wywiad
Z DR HAB. MAŁGORZATĄ LISOWSKĄMAGDZIARZ ROZMAWIA MAGDALENA OKRASKA
28 Chamofobia na ekranie. Mieszkańcy wsi jako ofiary swojego stylu życia DR MICHAŁ RYDLEWSKI
36 Kogo zabolało disco polo
Jedyną klasą, o której mówiło się w polskich mediach otwarcie (nazywając klasą właśnie), była nowa „klasa średnia”. Mówiono i wciąż mówi się o niej dobrze albo wcale. Negatywnym punktem odniesienia dla przedstawianej w zideologizowany sposób klasy średniej jest zwulgaryzowana klasa niższa, która znalazła się na przeciwstawnym biegunie w kontekście społecznej „przydatności”. Jeśli pojawia się ona w mediach, to przeważnie jako negatywny punkt odniesienia.
wywiad
Z MONIKĄ BORYS ROZMAWIA SZYMON MAJEWSKI
16
48 Od underclass do Homo sovieticusa: Czynnik ludzki hamulcem modernizacji DR WOJCIECH WOŹNIAK
Cierpienie i deprywacja znacznej części społeczeństwa polskiego były w tej wizji spowodowane rzekomo nie czynnikami strukturalnymi, lecz specyficznym stanem ich umysłów i dusz. Tego rodzaju diagnoza, formułowana przez wybitnych uczonych w pracach naukowych i tysiące razy powielana w mediach, przenika postawy społeczne i nasyca je pewnymi frazesami, użytecznymi i łatwymi w obsłudze, nie tylko uzasadniającymi pewien stan rzeczy, ale także dającymi pewność siebie i satysfakcję z powodu przynależności do „lepszej” części społeczeństwa.
Prawo do szacunku i zainteresowania otrzymują przede wszystkim osoby, które osiągnęły tak zwany sukces, czyli mają odpowiednio wysoki poziom konsumpcji, a jednocześnie konsumują umiejętnie i widowiskowo. Brak dostępu do konsumpcji oraz wiedzy, jak i do czego jej używać, oznacza marginalizację. W mediach biedni automatycznie trafiają na ten margines.
28 To dyskurs zbudowany przez klasę dominującą, która dzięki hegemonii kulturowej utrzymuje władzę, zarządzając po części umysłami i wyobrażeniami samych ofiar, a kiedy te domagają się zwrócenia uwagi na ich problemy, zostają upokorzone. Dotyczy to sporej części ludzi, dla których transformacja ustrojowa nie okazała się bezproblemowym dobrem, w tym mieszkańców wsi, którzy czekają na sprawiedliwy opis swoich praktyk społecznych konfrontowanych z kapitalizmem.
64 Kibicowski „proletariat” w starciu z systemem
36
DR HAB. RADOSŁAW KOSSAKOWSKI
W opiniach wyrażanych na temat kibiców pojawiały się takie określenia, jak „bandyci”, „łobuzeria”, „dzicz”, „agresywne wyrostki w dresach”, „hordy stadionowe”, „faszyści”, a nawet „terroryści”. W kontekście stygmatyzowania grupy pojawiają się określenia takie, jak „obywatele drugiej kategorii” lub „wyjęci spod prawa”.
NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
Inteligencja pod postacią komentatorów, publicystów, akademików, badaczy, zaczęła obawiać się „nadwidzialności” klas ludowych. W publicystyce z tamtego okresu często pojawia się figura inteligenta, który mówi, że kultura masowa, Polsat, disco polo znajdują się za blisko wytworów „naszej”, ponoć lepszej kultury. Disco polo to kultura pozbawiona kompleksów, czyli czegoś, czego inteligencja wręcz oczekiwała od ludu.
3
72 Jak programy typu talent show uczą nas akceptacji (wy)zysku JULIA LEDWOCH, DR MICHAŁ RYDLEWSKI, ZUZANNA SROKA
Trzeba się godzić na upokorzenie, bo życie to wojna wszystkich ze wszystkimi, a jedni, mający władzę, mają prawo do poniżania innych – do ich symbolicznej degradacji, która jest przecież realnie odczuwana i przeżywana.
100 Media, lewica i brak dialogu
wywiad
Z RAFAŁEM WOSIEM ROZMAWIA REMIGIUSZ OKRASKA
Ci sami, którzy najchętniej operują hasłem wolnych mediów, stosują najwięcej sposobów na uciszanie i najwięcej kar za inne myślenie. Przekroczyłem pewne linie, których nie wolno przekraczać. Inteligencja jest skora do ostrego dyscyplinowania swoich ludzi, bo trwa walka o rząd dusz i to właśnie ta walka jest przez nich uważana za dużo większe wyzwanie niż interesy ekonomiczne. Ci, których ja na swojej drodze spotykałem i którzy byli najbardziej skorzy do rozprawiania się z wolnomyślicielami, to byli właśnie przedstawiciele elit opiniotwórczych.
82 Jak nam wkładano neoliberalizm do głów DR TOMASZ MARKIEWKA
Największym problemem Polski jest wymazywanie z debaty publicznej całych klas. Można się spierać, ile ich jest i jak je nazywać: ludową, niższą, niższą średnią, średnią. Nie zmienia to faktu, że łapie się do nich mnóstwo ludzi – pracujących w handlu, edukacji czy pielęgniarstwie i ratownictwie medycznym – a ich perspektywa jest w debacie publicznej nieobecna.
118 Godność wrzucona do niszczarki
wywiad
Z KAMILEM RÓŻALSKIM ROZMAWIA MAGDALENA OKRASKA
Hasło „koniec grzecznej telewizji” nabrało nowego znaczenia. Łamanie prawa pracy, mobbing, wykluczenie zawodowe i inne patologie, których ja, moje koleżanki i koledzy jesteśmy ofiarami – stało się chlebem powszednim w TVN.
126 Dziennikarska szara rzeczywistość
wywiad
Z BARTOSZEM JÓZEFIAKIEM ROZMAWIA SZYMON MAJEWSKI
90 Okupas: bez dachu nad głową w krzywym zwierciadle mediów JAN ŚWIĄTEK
Wykorzystuje się półprawdy czy część historii, przekłamuje fakty lub nimi manipuluje, a potem w mediach mówi o ogromnym problemie z okupas. Oczywiście istnieją strony fact-checkingowe, które wyjaśniają drugie dno tych zazwyczaj skomplikowanych historii, ale sprawdzają je tylko ci, którzy chcą dotrzeć do prawdy lub nie wierzą w prostą bajeczkę o dzikich hordach zajmujących mieszkania.
To wszystko podkopuje pozycję dziennikarstwa. Dodałbym do tego jeszcze jedną chorobę mediów, którą widziałem w dwóch polskich firmach – Polska Press z kapitałem zagranicznym, ale zarządzanej przez polski management, i w „Wyborczej”. To jest polski model prowadzenia biznesu – zróbmy wszystko jak najtaniej, bo koniec końców to się nam opłaci.
NOWY
BYWATEL
NR 38 (89) · WIOSNA-LATO 2022
SPIS TREŚCI
Redakcja, zespół i stali współpracownicy Remigiusz Okraska (redaktor naczelny) Mateusz Batelt, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Katarzyna Górzyńska-Herbich, Konrad Hetel, prof. Monika Kostera, dr hab. Rafał Łętocha, Szymon Majewski, dr Tomasz S. Markiewka, dr Łukasz Moll, Bartłomiej Mortas, Krzysztof Mroczkowski, Magdalena Okraska, dr Jan Przybylski, Mateusz Różański, Marceli Sommer, Szymon Surmacz, Karol Trammer Nowy Obywatel ul. Daszyńskiego 55, 42-400 Zawiercie, tel. 530 058 740 propozycje tekstów: redakcja@nowyobywatel.pl reklama, kolportaż: biuro@nowyobywatel.pl
nowyobywatel.pl ISSN 2082–7644 Nakład 1400 szt. Wydawca Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Daszyńskiego 55, 42-400 Zawiercie Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Nowego Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Nowy Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (nowyobywatel.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem. Sprzedaż „Nowy Obywatel” jest dostępny w prenumeracie zwykłej i elektronicznej (nowyobywatel.pl/sklep), można go również kupić w sieciach salonów prasowych Empik oraz w sprzedaży wysyłkowej. okładka, skład, opracowanie graficzne Bartłomiej Mortas (behance.net/bartekmortas), Designed by Freepik Druk i oprawa Drukarnia READ ME w Łodzi 92–403 Łódź, Olechowska 83 druk.readme.pl
136 Królestwo Boże na ziemi. Idee społeczno-polityczne mariawityzmu
Z polski rodem
DR ANDRZEJ DWOJNYCH, DR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA
Począwszy od solidaryzmu, mariawiccy teoretycy płynnie przechodzili do zgłaszania kolejnych postulatów. A zatem rozwój gospodarczy oparty na zasadach etyki chrześcijańskiej w miejsce drapieżnego kapitalizmu. Sprzeciw wobec bezmyślnego konsumpcjonizmu. Dbałość o ludzi niezaradnych i biednych. Szacunek dla przyrody. „Demokratyzacja życia kościelnego, czyli przyznanie praw ludowi do udziału w tym życiu”. Zwiększenie roli kobiety w życiu społecznym.
148 Umysł karmiący. O poezji Kacpra Bartczaka PAWEŁ KACZMARSKI
Rzadko mamy tu do czynienia z emocjami bardzo intensywnymi – tak jak w zestawie prezentowanym w tym numerze „Nowego Obywatela”, gdzie dominują podskórne niepokoje i wrażenie ogólnego przytłoczenia czy zagrożenia, poczucie ciągłego kontaktu z nieznanym i obcym, wrażenie heterogeniczności i nieoczywistości codziennego świata.
151 Wiersze KACPER BARTCZAK
grafik blaszaka hamburger pad thai małe astronomie pożarte o g olejowej grawitacji.
72
Jak programy typu talent show uczą nas akceptacji (wy)zysku
Julia Ledwoch, dr Michał Rydlewski, Zuzanna Sroka
C
hociaż programy typu talent show są obecne w polskiej telewizji od niemal dwudziestu lat (za datę graniczną uznajemy premierę „Idola”), w dalszym ciągu nie znajdują widocznej reprezentacji w dyskursie medioznawczym. Należytej uwagi nie poświęcono dotychczas nie tylko samym programom, lecz także – co dla nas najistotniejsze – ich uczestnikom. Nasze badania pokazują, w jaki sposób osoby biorące udział w muzycznych programach o strukturze konkursowej (choć nie tylko takiej), są manipulowane, a nierzadko wykorzystywane i upokarzane. Poniższe wnioski są efektem kilkunastu rozmów z uczestnikami programów typu talent show1. Postanowiliśmy zajrzeć za kulisy tych programów i dać głos osobom, które w nich występują2. Naszym zdaniem brak odpowiedzialności twórców talent show za ich uczestników (zarówno w trakcie trwania programów, jak i po ich zakończeniu), a nawet bezwzględne wykorzystywanie ich trudnej sytuacji życiowej – są rażące. Zależało nam na tym, aby empirycznie zweryfikować, na ile telewizyjna obietnica pomocy w odmianie jakiegoś aspektu życia oraz zostania gwiazdą, sprawdza się, tj. czy faktycznie po występie dzieje się to, co obiecuje dany program. Warto jednocześnie podkreślić, że nawet jeśli uczestnicy mają świadomość udziału w pewnego rodzaju spektaklu, gdzie postrzega się telewizję jako osobny, fikcyjny świat, to skutki, jakie ma przynieść dany program, mogą być postrzegane przez NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
osoby biorące udział w analizowanych przez nas programach jak najbardziej realnie, w czym dodatkowo utwierdza uczestników formuła danego formatu, mówiąca często o odmianie złego losu lub naprawie wyrządzonych krzywd.
Typy uczestników talent show W toku rozmów z uczestnikami talent show udało nam się wyróżnić dwa ich typy. Nie jest to oczywiście charakterystyka kompletna, jednak dobrze obrazuje, jakie emocje towarzyszą osobom biorącym udział w programach telewizyjnych. Pierwszy typ to uczestnicy, którzy czują się na różnych etapach powstawania programu niesprawiedliwie oceniani i krzywdząco potraktowani, jako że nie otrzymują nawet szansy na zaprezentowanie umiejętności. W efekcie są bardzo rozżaleni, choć zazwyczaj nie padają z ich ust słowa o upokorzeniu (dlaczego tak jest, będzie jeszcze mowa). Drugi typ to uczestnicy, którzy nie czują się źle potraktowani i pozytywnie oceniają program, pomimo zauważanych niekiedy manipulacji (lub wiedzy o nich od innych uczestników) czy chęci przedstawienia ich w gorszym świetle (np. nagrywanie i prowokowanie wypowiedzi w kulisach bez świadomości bycia nagrywanym), gdyż był on, jak nierzadko mówią, przygodą dającą im większą pewność siebie. U jakiejś części z nich z pewnością tak jest, zresztą większość naszych rozmówców twierdzi, że pomimo
73
Fot. freepik.com
zaobserwowanych manipulacji, jeszcze raz wzięłoby udział w programie. Należy się jednak zastanowić nad tą kwestią nieco głębiej i spojrzeć na nią w kontekście uwikłania owych programów w relacje władzy. Trzeba zatem choćby uwzględnić przemoc symboliczną w rozumieniu Pierre’a Bourdieu i akceptację własnej, słabszej pozycji, a być może nawet wstydu przed przyznaniem, że w zderzeniu z mediami poniosło się porażkę, gdyż zostało się wykorzystanym (to jedna z przesłanek wyjaśniających, dlaczego nie mówi się wprost o upokorzeniu). Tę ważną kwestię podejmiemy w dalszej części. W tym miejscu powiemy jedynie, iż brak poczucia bycia upokorzonym przez uczestnika nie świadczy jeszcze o tym, że kultura upokorzenia nie istnieje – ona istnieje, lecz jest przezroczysta. Aby ją dostrzec, uczestnik musiałby spojrzeć na całe zdarzenie tak, jak czyni to badacz – bowiem nie można patrzeć na rzeczywistość tego programu i ich uczestników tylko w ujęciu nowoczesno-refleksyjnym, ale warto pokazać ją jako element szerszego kontekstu społecznego, w tym ukazać czynniki
zewnętrzne, które nie zawsze są jawne dla świadomości uczestników. W tym sensie pewna doza swoiście rzecz jasna rozumianego „paternalizmu” intelektualisty jest naszym zdaniem nieunikniona, gdyż przekonuje on ludzi, że są na przykład wyzyskiwani w sytuacji, gdy oni wyzyskiwani się nie czują, albo że podlegają „mitowi piękna”, lecz nie czują już działania jego zniewalającej mocy (owa moc się uwewnętrzniła). Nawet jeśli uczestnicy są świadomi manipulacji oraz przejawów ich upokorzenia w trakcie nagrywania programu, dostrzegają korzyści płynące z udziału w talent show. W pierwszej kolejności wskazują, że występ w programie dał im pewność siebie i poczucie własnej wartości. Podkreślają też nabytą wiedzę dotyczącą kulis programu, a ta jest wręcz niezbędna do osiągnięcia sukcesu, gdyż, zdaniem naszych rozmówców, bez wiedzy na temat tego, „jak to wszystko działa”, trudno nie popełnić pewnych błędów, między innymi, co szczególnie było podkreślane, w doborze repertuaru (trzeba śpiewać to, co się podoba i co jest popularne, bardziej „ambitna” muzyka nie jest
74
Fot. freepik.com
mile widziana, co wynika z faktu, że nie sprzeda się tak dobrze). Większość naszych rozmówców to uczestnicy kilku programów muzycznych typu konkursowego, którzy brali udział w paru precastingach i castingach na etapie telewizyjnym. Zwracają uwagę, że powodzenie w programie zależy od rozpoznania jego zakulisowych mechanizmów, a nawet zawiązanych tam znajomości z zespołem technicznym oraz zespołem produkcyjnym, o których nie wiedzą przed uczestnictwem, co z kolei podaje w wątpliwość bezpodstawnie wygłaszaną tezę niektórych medioznawców, iż uczestnicy „wiedzą, na co się piszą”. Występ w jednym programie uczy tego, co robić, a czego nie robić w drugim, w czym w pewnym sensie nie ma niczego zaskakującego, pokazuje to jednak, że świadomość początkowa co do formuły programu nie jest duża, lecz wzrasta wraz z doświadczeniem, a co więcej, trzeba tego doświadczyć na własnej skórze. Pewne złe decyzje, niezależne od zdolności i talentów uczestników, lecz podyktowane tym, co się lepiej sprzedaje (trzeba wybierać pod gust producenta, NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
a nie tego, co samemu uważa się za wartościowe), decydują lub mogą zadecydować o ich powodzeniu w przejściu do kolejnego etapu. Mówiąc krótko: uczestnikom szkodzi brak wiedzy dotyczącej kulis. Trzecia istotna korzyść to rozpoznawalność, popularność, czyli kapitał w postaci widzialności, a także promocja.
Jak manipuluje się uczestnikami talent show? Zdaniem naszych rozmówców o osiągnięciu sukcesu w programie, czyli dotarciu do zadowalających ich etapów, decyduje wiele czynników, w tym m.in. „historia”, czyli cechy fizyczne lub psychiczne danej osoby, ciekawe lub trudne wydarzenia z życia pokazujące ich osobowość, charyzmę, siłę psychiczną, zasoby dające się wykorzystać w jej zbudowaniu (miejsce pochodzenia, niestandardowa rodzina itp.). To ta historia sprawia, że uczestnik jest ciekawy dla programu, przyciąga medialną uwagę, gdyż wywołuje emocje. Jest to zatem czynnik „pozaprofesjonalny”,
75
w tym sensie, że producenci programu nie informują o nim uczestników, na pierwszy plan wysuwając najczęściej umiejętności wokalne oraz „to coś”, które jest jednak trudno definiowalne, a w gruncie rzeczy sprowadza się do użyteczności biznesowej, jaką może przynieść uczestnik, który pozostaje w rękach producentów, łącznie ze swoim poprogramowym wizerunkiem oraz karierą, w tym współpracą z wytwórniami muzycznymi, a nawet zyskiem z innych działalności muzycznych. Co istotne, uczestnicy programów nie są świadomi, jak będzie wyglądać finalnie ich historia i jak zostaną zaprezentowani w telewizji. Niejednokrotnie, co podkreślają nasi rozmówcy, zmontowany klip nie odzwierciedlał tego, kim są i jak żyją. Zdarza się też, że produkcja programu narzuca lub „podpowiada” uczestnikowi historię, która dobrze się sprzeda. Tworzenie historii zazębia się z manipulacją, wykorzystywaniem uczestników nieświadomych, że taka historia jest im tworzona, np. poprzez nagrywanie ich, kiedy nie mają świadomości bycia nagrywanymi. Inną praktyką (stosowaną w jednym z programów muzycznych) było umieszczenie uczestników w kameralnej sali z małą sceną, na której śpiewali do niedziałającego mikrofonu, tak naprawdę służącego do nagrywania samych uczestników. Informacje o nich trafiały do reżysera programu, który oceniał, czy ktoś się nadaje, czy nie. Powszechnym zjawiskiem jest także takie konstruowanie wypowiedzi uczestników, które nie ma nic wspólnego z pierwotnym kontekstem i sensem. Konstruowanie obrazu uczestnika i tego, jak wypadnie on w programie, odbywa się poprzez montaż. Nie jest on sprawiedliwy w stosunku do wszystkich uczestników, np. względem tych, którzy z jakichś względów nie podobają się producentom lub ich historia jest mniej atrakcyjna. Wsłuchując się w opowieści uczestników talent show można dojść do wniosku, że praktyki stosowane przez producentów służą nie tylko zabijaniu autentyczności i koleżeńskich relacji oraz kreowaniu sztucznych konfliktów w imię oglądalności, ale przede wszystkim tworzeniu wybranego przez media wizerunku uczestnika, który może mu przecież w przyszłości przeszkodzić w karierze, jeśli publiczność go nie polubi. To jednak nie wszechwładni producenci programu ponoszą konsekwencje nieudanego pomysłu na „historię”, lecz sami uczestnicy, którzy są w tym przypadku typowymi ofiarami, gdyż ponoszą konsekwencje historii, której nie stworzyli ani
której nie chcieli. Widzowie to raczej im przypisują sprawczość – zakładają, że to oni sami z siebie grają na naszych emocjach, mając na celu wzbudzenie litości i medialnego współczucia. Zapewne taki ich odbiór przez sporą część publiczności nie tylko nie pozostał bez wpływu na ich psychikę, ale mógł znacząco wpłynąć na ich dalszą karierę, nad którą nie panowali, lecz której konsekwencje będą ponosili – producenci programu pozostają tutaj przezroczyści, a to oni są winni tego, gdyż to oni się nimi zabawiali.
Talent show jako element kultury narcyzmu Mając obraz tego, jakie osoby biorą udział w talent show oraz jakie korzyści daje według uczestników występ w programie, warto wspomnieć o kontekście społecznym, w jakim przyglądamy się gatunkowi talent show oraz biorącym w nich udział jednostkom. Ów kontekst społeczny rozumiemy jako układ relacji zbudowany z neoliberalnego kapitalizmu – ideologii regulującej nie tylko sferę działań ekonomicznych, ale w najogólniejszym sensie sposób postrzegania świata społecznego oraz mediów rozumianych jako koncerny/ korporacje, wraz z ich formatami i odpowiednio nastawioną ekonomią uwagi, poprzez które, i w których, „dzieje się” kultura ponowoczesna wraz z narcyzmem jako jej cechą dystynktywną. W tym sensie możemy mówić o zmediatyzowanej kulturze neoliberalnego kapitalizmu, w której tworzy się dostosowane do tej kultury, czyli jej norm i wartości, podmioty podejmujące działania (czynności kulturowe) względem skutecznego zrealizowania swoich celów opartych na tych normach i wartościach (np. sposobów realizowania własnego Ja, osiągania życiowego sukcesu itp.). Nie będzie odkrywcze, szczególnie dla badaczy kultury oraz mediów, stwierdzenie, że funkcjonujemy obecnie w kulcie medialnej widoczności. Tym, co reguluje nasze działania, są wartości związane z kapitałem, jakim jest widzialność. Dotyczy to, rzecz jasna, podmiotów podległych wspomnianej kulturze, tj. respektujących i akceptujących jej wzory i przekonania, nie wszyscy bowiem te wartości akceptują i respektują. Trudno dzisiaj wyobrazić sobie społecznie pożądane i podziwiane istnienie pozbawione wymiaru widzialności, bycia rozpoznawalnym, popularnym, albowiem „być to być postrzeganym”. Nie bez powodu pisząc o genezie kultury upokarzania Andrzej Szahaj wskazywał na koncepcję społeczeństwa spektaklu Guy
76
Deborda, który jako jeden z pierwszych zwracał uwagę na kluczową rolę widzialności we współczesnym społeczeństwie kapitalistycznym. Widzialność jest jedną z odmian „mieć”, albowiem, jak twierdził francuski myśliciel, w kapitalistycznym spektaklu mamy do czynienia z metamorfozą, „ześlizgiwaniem się mieć w wyglądać”. W tym sensie znaczna część osób uległa przekonaniu, że o ich wartości decydują sława i popularność, przy czym sława nie jest tożsama z chwałą, honorem i wielkimi czynami, które niegdyś ją warunkowały. Jest, czy staje się, raczej formą zbanalizowanej popularności i rozpoznawalności. Narcyzm, sprzężony z kluczową wartością neoliberalizmu, jaką jest hiperindywidualizm, sprawia, że wartość jednostki jest skomercjalizowana (człowiek staje się towarem, wręcz ochoczo czyni z siebie towar) i polega na tym, że po prostu jest i mówi coś o sobie. W takim ujęciu programy typu talent show tworzą i podtrzymują istnienie narcystycznego wzoru kultury, są wobec niego funkcjonalne, albowiem „spełniają” obietnicę wyrażoną przez Andy'ego Warhola, iż każdy będzie miał „swoje 15 minut sławy”. Owe programy dają możliwość zdobycia jednego z istotnych kapitałów – widzialności. Jak wydaje się osobom o niego starającym jest to kapitał możliwy do zdobycia łatwiej i szybciej niż na przykład kapitał intelektualny (co ma jednak swoje konsekwencje w postaci zaakceptowania upokorzenia, o czym powiemy w zakończeniu). Bardzo wiele podmiotów zmediatyzowanej kultury kapitalizmu prowadzi, za pomocą różnych środków, walkę o zdobycie kapitału w postaci widzialności: od aspirujących do bycia telewizyjnymi i internetowymi celebrytami i świata show biznesu piosenkarzy i tancerzy, czy choćby bycia rozpoznawalnymi na Facebooku dla swojej wspólnoty, aż po patostreamerów i tik-tokerów. Widzialność jest dzisiaj kapitałem takim, jak kiedyś ziemia. Narcystyczna kultura, której służą media, nastawiona jest na to, by namawiać, czy wręcz mamić, byśmy o niego zabiegali. Widzialność jest tożsama z sukcesem, a nie jedynie jego konsekwencją. Jeśli możliwości awansu społecznego oraz spełnienia swojego kulturowo uregulowanego wyobrażenia o dobrym życiu (czyli życiu konsumpcyjnym, a takie ideały są proponowane przez telewizyjnych i internetowych celebrytów), są utrudnione lub wręcz zablokowane, to nic dziwnego, że każdy chce zdobyć kapitał w postaci widzialności, bo to przełoży się na realne NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
korzyści ekonomiczne. Staranie o ten kapitał w realiach mediatyzowanej kultury neoliberalizmu jest wyborem racjonalnym w sensie kulturoznawczym. Kultura narzuca pewne wyobrażenie o sukcesie, wyobrażenie o tym, kim być. Dzisiaj na szczycie hierarchii są zawody związane z widzialnością, a uznaniem i medialnym autorytetem cieszą się osoby rozpoznawalne. Powyższe ujęcie pociąga za sobą stwierdzenie, że to nie podmioty, jako indywidua, jakieś psychiczne monady, należy „winić” za dążenie do zdobycia tego kapitału, lecz zmediatyzowaną kulturę neoliberalizmu, która te wartości im wmawia (m.in. poprzez programy telewizyjne, szerzej zaś poprzez sferę rozrywki jako części ideologii) oraz podsuwa sposoby ich realizacji (np. udział w takim programie). Uwzględniając nakreślony powyżej kontekst społeczny, chcemy bronić uczestników programów przed skazaniem ich na bycie towarem w medialnej grze o zysk, towarem, który można traktować, jak się chce i postępować z nimi, jak się żywnie podoba producentom. Co więcej, dotyczy to nawet sytuacji, kiedy sami uczestnicy akceptują i godzą się na te reguły gry, co jest – będziemy jeszcze o tym mówić – wynikiem uwewnętrznienia przemocy zmediatyzowanej kultury neoliberalizmu na znacznie głębszym poziomie, bo zakładającym, że „taki jest po prostu świat”, „takie jest życie”, „takie są media”. To rzecz jasna zakłada niepoddawany refleksji, gdyż niejawny dla świadomości obraz świata stworzony przez neoliberalizm. Trzeba się godzić na upokorzenie, bo życie to wojna wszystkich ze wszystkimi, a jedni, mający władzę, mają prawo do poniżania innych – do ich symbolicznej degradacji, która jest przecież realnie odczuwana i przeżywana. Jakkolwiek trudno zmierzyć „poziom” narcyzmu wśród uczestników programów telewizyjnych, to – chcąc uniknąć psychologizowania – aby zobaczyć pewne decyzje i ogląd świata poprzez uwarunkowania społeczne, których częścią są media, stawiamy tezę, iż często powielane przez niektórych medioznawców stwierdzenie, że „ludzie sami tego chcą”, „idą tam z własnej woli”, nie jest tak bezproblemowe, jak się wydaje. A może być nawet określone jako – wbrew pewnej swojej zdroworozsądkowej oczywistości – ideologiczne, w sensie „światopoglądowe”, realizujące interes korporacji medialnej. Piszemy o talent show i kontekście społecznym, w którym funkcjonuje, żeby nie tyle przedstawiać historie bohaterów,
77
Fot. freepik.com
ile pokazać funkcjonalny wobec tych programów sposób tworzenia podmiotów w kulturze, który dotyczy w mniejszym lub większym stopniu wielu uczestników programów telewizyjnych. To refleksja dotycząca ontologii społecznej rezygnującej z postrzegania jednostki jako odpowiedzialnej za wszystko (samego siebie), wszystkiemu winnej (brak talentu) i na wszystko zasługującej (upokorzenie).
Jak uczy się ludzi akceptować (wy)zysk? Dochodzimy do kwestii fundamentalnej, czyli interpretacji manipulacji obecnych w talent show w perspektywie medialnego (wy)zysku. Jest on zauważalny dopiero po zbudowaniu pewnego kontekstu społecznego, niedostrzeganego przez samych uczestników, a wpływającego na akceptację stanu rzeczy, z którym się zetknęli. Owa akceptacja jest w dużej mierze legitymizowana w retoryce „ekonomii uwagi” oraz pojmowania mediów jako spektaklu. Jako twór sztuczny, wykreowany i odgrywany, nie dotyka (jakoby)
on rzeczywistych uczuć i emocji występujących w nim ludzi. Ci są jedynie aktorami, którzy po opuszczeniu sceny oświetlonej przez reflektory bezproblemowo wracają do swojej rzeczywistości pozamedialnej. Nie oznacza to rzecz jasna, iż odrzucamy metaforę mediów jako spektaklu, czy szerzej, zmediatyzowanej kultury kapitalizmu jako Debordowskiego społeczeństwa spektaklu. Przeciwstawiamy się jednak twierdzeniu, wygłaszanemu explicite lub implicite, w dodatku bez rozmów z ludźmi biorącymi udział w programach telewizyjnych, że media to spektakl nieodnoszący się do przeżyć „aktorów”. Zwracamy uwagę, że ludzie przeżywają rzeczywistość, w której biorą udział, nawet jeśli jest ona sztuczna, analogicznie jak przeżywają i realnie doświadczają stanów rzeczy, które wyznaczają sztuczne przecież konwencje kulturowe. Punktem wyjścia dla naszej interpretacji są odpowiedzi rozmówców na zazwyczaj kończące rozmowę pytanie, czy wzięliby jeszcze raz udział w tych programach, czy, pomimo zaobserwowanych zdarzeń, których przecież nie oceniają
78
Fot. freepik.com
pozytywnie, chcą dalej brać udział w castingach. Większość rozmówców, nawet tych spośród nich, których wypowiedzi wskazują na doznaną jawną manipulację, pozytywnie odpowiadała na to pytanie. Choć zarazem uzależniała decyzję od konkretnego programu, w którym ten poziom manipulacji był mniejszy i który ich zdaniem był bardziej profesjonalny. Profesjonalizm programów, tj. profesjonalna ocena ich umiejętności, zdolności i talentu, to najbardziej przez nich pożądana wartość programu, do której przecież mają pełne prawo. Ich decyzja jest najczęściej motywowana w trybie indywidualistycznym, z tego też względu opisaliśmy, co naszym rozmówcom dały owe programy. Stali się twardsi psychiczne, bardziej NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
pewni siebie, utwierdzili się w przekonaniu, że chcą śpiewać i nadal brać udział w castingach (deklarują, że będą brali udział, ale w rzeczywistości go nie biorą, skupiają się raczej na działalności muzycznej, ale pozatelewizyjnej) i przede wszystkim rozpoznawalni (osobisty kapitał w postaci widzialności). Często pojawiającą się konstrukcją zdaniową jest rozpoczęcie odpowiedzi na nasze pytanie od: „Mimo wszystko…”, a zatem, gdy postawią na wadze to, co było w programie manipulacją i krzywdzącą niesprawiedliwością, oraz to, co dał im udział w sensie psychologicznym, przewagę zyskuje ich własna korzyść – to, co dzięki niemu zyskali. Trudno z ich perspektywy dziwić się temu. Trzeba jednak zauważyć, że akceptują w ten sposób niesprawiedliwe, bo niejawne zasady gry, których uczą się dopiero w trakcie przebywania w programach. Słowem: godzą się na manipulacje i niesprawiedliwe traktowanie jako ich nieodzowną część. Proste, lecz fundamentalne pytanie, brzmi: dlaczego manipulacja ma być ich nieodzowną częścią? Dlaczego muszą istnieć w takiej formule? Dlaczego taka, a nie inna uwaga medialna musi nią zarządzać? Uczestnicy, co po części zrozumiałe, uznają, że tak jest, „takie są media”, a medioznawczy dyskurs niekiedy utwierdza przekonanie, że tak musi być, bo taka jest medialna uwaga. Otóż tak nie musi być, bowiem media to nie są jakieś pozaludzkie byty, z istoty determinujące spektakl, lecz działają wedle wytycznych konkretnych ludzi kierowanych jakimiś normami i dyrektywami, aby ten spektakl tworzyć w takiej a nie innej postaci. W tym przypadku zarabiać na marzeniach młodych ludzi, które samemu się współkształtowało, bazować na ich niewiedzy względem kulis programu, czynić towarem w medialnej grze, produktem, na którym należy zarobić. Zmuszać ich do tego pod groźbą skazania na medialną banicję i de facto rezygnację z marzeń i kariery, czyli, koniec końców, na bycie nieszczęśliwym. Uczestnicy w różnym stopniu akceptują ten świat medialnej manipulacji pomimo jego niesprawiedliwości. Rzadko wprost domagają się sprawiedliwości i uczciwości w ocenie, promocji i pokazaniu ich jako prawdziwych ludzi, a nie ich „wizerunków na sprzedaż”, gdyż uznają, że takie są właśnie z istoty media – a my twierdzimy, iż media tej istoty nie posiadają. Zarówno media, jak i ich odbiorcy są nastawiani, regulowani, uczeni pewnego wzorca, w tym postrzegania medialnego
79
świata, który potem naturalizują m.in. w postaci ekonomii uwagi lub – właśnie – oczekiwań widzów, co dobrze oddaje formuła: „ludzie tego chcą”. Jest to zamaskowaniem własnego udziału, przerzuceniem uwagi i odpowiedzialności na „głupich widzów”. To wszystko jednak stanowi kulturowe i głęboko ideologiczne konstrukcje tworzone w mediach i poprzez media. A konstrukcje mają to do siebie, że mogą ulec zmianie. Esencjalizując media, mówiąc na przykład, że telewizja jest z istoty spektaklem czy że akurat „tego chcą ludzie”, godzimy się na zastany świat – a nic nie jest tutaj kwestią natury, lecz kultury. Logika niektórych medioznawców jest w zasadzie przewrotna: najpierw dokonać gestu stworzenia czegoś/kogoś, na przykład mniej lub bardziej narcystycznych uczestników marzących o sławie lub odbiorców chcących oglądać upokarzanych uczestników, a następnie, dzięki procesowi zapominania procesu tworzenia i zatarciu śladów owego stworzenia, powiedzieć: „tacy są ludzie”, „my (w domyśle: media) przecież dajemy im tylko to, czego sami chcą”. Refleksja nad decyzją tej części naszych rozmówców, która, pomimo swoich doświadczeń związanych z manipulacją, zdecydowałaby się ponownie wziąć w nich udział (kilku innych rozmówców zdecydowanie odmówiłoby ponownej „przygody” – to ci, których określamy mianem „nie poddających się”), to chyba najciekawszy poznawczo problem. Pokazuje on skomplikowanie relacji w opisywanym świecie, i jednocześnie – przynajmniej dla nas – najsmutniejszy przypadek. Jest tak z kilku powodów. Po pierwsze, nasi rozmówcy milcząco uznają, że doświadczenie upokorzenia wynikające z manipulacji to w zasadzie wina ich samych, a nie producentów programu. Słowem, udział w programie to milcząca zgoda na manipulację, pogodzenie się z faktem, że wszystko może się w nim wydarzyć, łącznie z potraktowaniem ich jak rzeczy, którą można się zabawić, a zatem pozbawić godności. Wszystko to w nadziei na zyskanie kapitału w postaci widzialności oraz spełnienia swoich najszczerszych marzeń. Mamy zatem do czynienia z taką konstrukcją świata medialnego, w którym za cenę spełnienia marzeń godzimy się na wszystko (co jest przecież zrozumiałe, bo dążymy do gwiazd przez ciernie), co jednak czyni nas łatwym łupem dla medialnego (wy) zysku. Stajemy się wręcz ofiarami świata, który stworzył pewne marzenia, uwewnętrznił je i zarządza nimi, regulując nasze działania, w tym
decyzję o udziale w programie. Podsumowując: element manipulacji jest czymś, z czym, w imię spełnienia marzeń, realizacji pasji, zrobienia kariery, trzeba się pogodzić, co jest równoznaczne ze zgodą na upokorzenie, zrobienie z siebie towaru, sprzedanie się, gdyż „takie są media”. To zgoda na taki, a nie inny świat mediów, w którym osoby mające władzę mogą zrobić wszystko, co im się podoba, a co jest zgodne z ich interesem (ekonomicznym zyskiem). Po drugie, producenci programu żerują na „podatnych ciałach”, które sami w dużej mierze stworzyli, podsuwając odpowiednie wzorce osobowe oraz wzorce sukcesu. Mamy na myśli nie tylko osobowości narcystyczne przekonane o swojej wyjątkowości i marzące o zasłużonej sławie. Chodzi także o osoby potrzebujące czy wręcz łaknące akceptacji ze strony innych ludzi, bycia docenionym. Wykorzystują one do tego możliwość otarcia się o świat mediów, show biznesu poprzez spotkanie, a nawet możliwość współpracy z jurorami (elitą medialną, klasą szampańską). Dla części uczestników, szczególnie tych z niewielkimi kapitałami społecznymi, „bycie tam”, w przestrzeni mediów, to właśnie przygoda, jak wyprawa do innego świata. Świata społecznej egzotyki, luksusu, sławy, pieniędzy, prawdziwego życia, sukcesu, bycia tym, kim jest się w swoim wyobrażeniu, a nie „zwykłym człowiekiem”. O ich samoakceptacji, poczuciu własnej wartości ma zaświadczyć właśnie „bycie tam”, bycie jak inni widzialni i sławni lub choćby – na zasadzie magicznej styczności – przejęcie od nich odrobiny widzialności. Pokazuje to wręcz terapeutyczny wymiar telewizji, która, zarządzając kapitałem w postaci widzialności, daje tzw. zwykłym ludziom nadzieję na poczucie własnej wartości, jeśli kapitał ten stanie się moim udziałem, a co przecież jest – jak wskazywaliśmy – uregulowane kulturowo. Uczestnicy programów walczą oraz miłosiernie proszą o kapitał w postaci widzialności. Wkraczając na scenę programu poddają się regułom gry tam panującym, godzą się nawet na manipulację i upokarzanie, które widzą i odczuwają, ale uważają za cenę wartą zapłacenia, by mieć tę szansę na zaistnienie i zrealizowanie swojego wyobrażonego pomysłu na Ja. Fundamentalne pytanie, jakie należy postawić, brzmi następująco: co się z nami stało, że (zazwyczaj) młodzi ludzie tak rozpaczliwie poszukują potwierdzenia swojej wartości? Dlaczego tego poczucia wartości nie znajdują w innych przestrzeniach?
80
Fot. freepik.com
Po trzecie, uczestników, ludzi nierzadko bardzo wrażliwych, zmusza się do bycia kimś innym niż są. Uczestnicy programów doskonale zdają sobie sprawę, że albo będą kimś z wyobrażeń producentów, ewentualnie jakaś ich część, jeśli naprawdę dobrze rozpoznała program, może prowadzić swoją grę, albo będą mieli do wyboru dwie opcje. Pierwsza to odejście z programu, odpadnięcie, a druga to jakaś forma kompromisu, choć jest on raczej deklarowany, niż rzeczywiście wynika z samych opisów uczestników, gdyż koniec końców i tak robią to, czego chcą producenci, poddają się im, bo nie mają wyjścia. Co prawda mogą zrobić to po swojemu, ale jeśli nie będzie to pasowało do koncepcji, albo nie zostanie wypracowana jakaś nowa koncepcja, uczestnik przestaje mieć potencjał, przestaje być ciekawy dla producentów i można się go pozbyć. Ponadto udział w programie to z ducha neoliberalna lekcja hiperindywidualizmu, czyli tego, że zwycięstwo jest zawsze kosztem kogoś innego, a „wygrany bierze wszystko”. Udział w programie może być zatem potraktowany jako lekcja braku wrażliwości na drugiego człowieka. NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
Z naszych rozmów jasno wynika, że uczestników programu specjalnie się antagonizuje, „napuszcza” na siebie, choć wcale tego nie chcą, wręcz przeciwnie, chcą zachowywać się fair wobec innych uczestników, nie robić nikomu krzywdy, zaprzyjaźnić się. Można by w tej perspektywie powiedzieć o fundamentalnym zamazywaniu perspektyw komunikacyjnych, w którym uczestnicy programu chcą zachować między sobą poprawne, a nawet przyjazne relacje, lecz „aparat produkcji” robi wszystko, żeby ich zantagonizować – oczywiście dla podniesienia atrakcyjności programu. Świadome ze strony produkcji programu zwielokrotnienie i zmieszanie sytuacji komunikacyjnych ma na celu zatarcie granic i konturów komunikacji, co skutkuje „pogubieniem się” uczestnika, którym łatwiej manipulować i wykorzystać. Z kolei ci, którzy nie chcą podporządkować się regułom programu, być kimś z wyobrażeń producentów – rezygnują sami lub odpadają. Przegrywają walkę o kapitał widzialności, ale wygrywają coś znacznie cenniejszego: wierność sobie, o której jednak nikt nie usłyszy ani jej nie doceni.
81
Po czwarte, można w zaklętym kręgu zmediatyzowanej kultury neoliberalizmu dostrzec swoisty „paradoks (nie)autentyczności”. Bowiem, z jednej strony, autentyczność, szczere, bezkompromisowe i niczym nieskrępowane bycie sobą, jest współczesnym fetyszem. Z drugiej zaś strony, programy te zmuszają uczestników do bycia kimś innym, kimś z wyobrażeń producentów, a zaprzestanie odgrywania roli, jaka została dla nich napisana, równa się uznaniu za nieciekawego (nieprzyciągającego uwagi). Z jednej strony zatem autentyczność, z drugiej zaś konieczność zaakceptowania bycia nieautentycznym, aby osiągnąć sukces. Oto świetne warunki do łamania charakterów i moralnego kręgosłupa, uznania, że sprzedanie się jest normą. Być może także pozytywna ocena, jaką wystawiają programom typu talent show uczestnicy, jest podyktowana wstydem, zarówno przed samym sobą, jak i rozmówcą, że w procesie „sprzedażowym” jakoś brało się udział. Jeśli mamy trafną intuicję, widać zatem, z jak psychologicznie skomplikowaną grą emocji, lecz funkcjonalną wobec medialnych korporacji, mamy do czynienia. Na podstawie przeprowadzonych z uczestnikami talent show rozmów oraz ich analizy w szerszym kontekście społecznym widzimy, że programy te nie są bezproblemowym dobrem. Są naszym zdaniem istotnym elementem zmediatyzowanej kultury neoliberalnej, w której perfekcyjnie zarządza się emocjami (upokarzaniem, wstydem) oraz tożsamością („byciem sobą”, realizacją swoich marzeń i pasji). Przynoszą one jednak nie tylko korzyści, za pewną rzecz jasna cenę, jaką należy zapłacić, ale i straty w postaci odczuwania porażki i podważenia poczucia własnej wartości, oszukania i bycia potraktowanym niesprawiedliwie, a w ostateczności upokorzenia i osamotnienia. Głos przerywający zmowę milczenia musieliby zabrać także, a może przede wszystkim oni właśnie, którzy pojawiają się w rozmowach z naszymi uczestnikami jako „ten inny”, któremu wyrządzono krzywdę, ale który w milczeniu odszedł z programu. Aby tak się stało, muszą prawdopodobnie przemóc swoje poczucie porażki i upokorzenia, która – naszym zdaniem – nie jest porażką ich samych, lecz nieprzyzwoitego społeczeństwa pozwalającego koncernom medialnym na wyzyskiwanie ludzi. Rozpoczęliśmy nasze refleksje od przypomnienia „Idola”, warto zatem na zakończenie przypomnieć słowa jednego z jurorów pierwszej edycji
tego programu, Roberta Leszczyńskiego, który z rozbrajającą szczerością w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedział, że publiczności się tylko wydaje, że wybiera, a wygrywa ten, na kim telewizja zarobi najwięcej – wystarczy tylko sprytnie zmanipulować widzów. Słowa te, znajdujące potwierdzenie w naszych rozmowach, pozostały przez wielu medioznawców w ogóle niezauważone. Tak jakby zupełnie nikogo nie interesowało wykorzystywanie marzeń młodych ludzi oraz manipulacje przy wyborze zwycięzcy tego programu. A przecież prawda w tym zakresie ma znaczenie (dla uczestników i widzów) i nie można tutaj maskować jej braku mową o spektaklu czy fikcji, choćby z tego względu, że nie każdy o tym wie. Jurorzy nie odwracają się na swoich krzesłach, gdy sami tego chcą. Jaki odsetek uczestników, którzy wygrali dane programy albo zaszli w nich wysoko, stał się gwiazdami dłużej niż na kilkanaście miesięcy? Przypomnijcie sobie losy najbardziej rozpoznawalnych uczestników pierwszego „Idola”, w tym jego zwyciężczyni Alicji Janosz. Przypisy: 1. Autorzy tworzą Zespół do spraw badania losów uczestników programów telewizyjnych w Zakładzie Medioznawstwa Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. 2. Opowieści uczestników przedstawiają ich punkt widzenia, który musiałby zostać zestawiony z wizją producentów i twórców programu. Na nasze e-maile, które próbowały zweryfikować prawdziwość opinii uczestników, nikt ze stacji emitujących owe programy nie odpowiedział.
Julia Ledwoch – absolwentka Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacje Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, piosenkarka.
Michał Rydlewski – doktor; etnolog i filozof; pracownik Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego; autor książek „Żeby widzieć, trzeba wiedzieć. Kulturowy wymiar percepcji wzrokowej” oraz „Scenariusze kultury upokarzania. Studium z antropologii mediów”.
Zuzanna Sroka – absolwentka Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacje Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego; pracuje w branży IT.
90
Okupas: bez dachu nad głową w krzywym zwierciadle mediów
Jan Świątek
O
zjawisku okupas słyszał prawie każdy obywatel Hiszpanii lub osoba przebywająca tam dłużej. Coraz częściej mówi się o tym procederze również poza granicami kraju. W polskim internecie także możemy się natknąć na kilka wzmianek. Niestety, nie znalazłem ani jednego materiału tłumaczącego rzetelnie, jak wygląda sytuacja. W Hiszpanii jest nieco lepiej, choć media głównego nurtu często nie zostawiają suchej nitki na osobach zasiedlających puste lokale lub na tych, które stały się ofiarami manipulacji. Chciałbym odczarować ten mit.
1. Okupas – szok, wstyd i bezprawie „Okupas – wstyd Hiszpanii?”, pyta Justyna en Barcelona na swoim blogu. Czytamy tam o historii, ideologii i praktykach ruchu Okupas. Autorka straszy między innymi tym, że „na przywłaszczeniu cudzych posesji najczęściej cierpią zwykli ludzie, których w danym momencie nie stać na remont i późniejszy wynajem, lub którzy odziedziczyli lokal i mieszkając daleko nie są w stanie się nim zająć”1. Jeszcze bardziej wstrząsające treści są zamieszczane na innych blogach, na przykład Matka Polka w Hiszpanii. W artykule „Okupas – ciemna strona Hiszpanii” przytacza ona historię, której prawdopodobnie sama nie doświadczyła, a zna tylko z mediów: „Załóżmy, że mieszkamy w Hiszpanii i wyjeżdżamy na jakiś czas np. na wakacje. Kiedy nadchodzi czas powrotu, jadąc do domu, NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
marzymy tylko o prysznicu i własnym łóżku. Spotyka nas jednak niemiła (to chyba mało powiedziane!) niespodzianka. Gdy wkładamy klucz do zamka okazuje się, że został on wymieniony. Nie możemy wejść do własnego mieszkania! […] Wygląda na to, że nasze mieszkanie zostało przejęte przez okupas. Jeśli nie uda nam się pozbyć »nieproszonych gości« na własną rękę lub z pomocą sąsiadów, pozostaje nam złożyć sprawę do sądu i czekać na jej rozpatrzenie nawet kilka miesięcy”2. Dowiadujemy się również, że włamujący ma większe prawa niż właściciel, że jeśli po 48 godzinach nic nie zrobimy, sprawa musi przejść przez sąd i będzie ciągnąć się miesiącami, a nawet że musimy opłacać rachunki, a dzicy lokatorzy będą żyć na nasz koszt. Poznajemy przyczyny tego zjawiska (a raczej opinie blogerki): poza biedą i desperacją, barbarzyńcy decydują się na taki krok z bezczelności i cwaniactwa. W podobnym tonie pisze również Justyna na swoim blogu wyspiara.pl. Artykuł jest zatytułowany alarmująco: „Okupas – czego się boją Hiszpanie?”. Autorka opisuje nam kolejną szokującą historię: „Wyobraźmy sobie taką sytuację. Wracając w niedzielny wieczór z rodziną z weekendowego wyjazdu nad morze, gdzie mamy drugą posiadłość, zastajemy obcych ludzi na kanapie w salonie, popijających wesoło piwko. To jest włamanie. I wtedy zdecydowanie jedynym i właściwym krokiem jest telefon na numer 112. Jeszcze tego samego dnia problemu powinno nie być.
91
Fot. flickr.com/photos/jonroman/49919138308
Kłopoty pojawiają się, gdy po włożeniu kluczy do zamku okazuje się, że nasze już nie pasują, a drzwi nikt nie otwiera. Wtedy mamy do czynienia z przejęciem mieszkania […]. Problem polega na tym, że nie możesz tak po prostu kogoś wyrzucić na bruk. Aby na własną rękę wyeksmitować okupas, zobowiązany jesteś do zapewnienia mu innego lokum. Te kuriozalne prawo i jego luki zmieniły życie w piekło wielu obywateli Hiszpanii”3. Nie tylko na blogach Polek, które mieszkają w Hiszpanii, czytamy o hordach, mafiach i bandach czyhających, aby przejmować mieszkania i wymieniać zamki szanowanych mieszkańców, gdy tylko wyjdą po zakupy, na kawę, wyjadą na weekend lub wakacje. Z portalu forsal.pl dowiadujemy się, że liczba dzikich lokatorów wzrosła aż o 300%4. Z artykułu możemy dowiedzieć się również, że zgodnie z tym, co mówi burmistrzyni Cadrete w regionie Saragossy, Maria Angeles Campillos z prawicowego ugrupowania Partido Popular, codziennie notuje się ponad 40 skarg na nielegalne zamieszkanie, czyli od 10 do 15 tys.
przypadków rocznie. Oczywiście znów mowa o prawie stanowiącym, że trzeba coś z tym zrobić w ciągu 48 godzin, bo w przeciwnym razie poczciwy obywatel będzie ciągany po sądach przez lata. Według takich doniesień właściciel musi wszystko opłacać, więc dzicy lokatorzy żyją za darmo, mają mieszkanie i w zasadzie o nic się nie muszą martwić. W odmętach polskojęzycznego internetu można również natrafić na artykuł Radia Szczecin, który już w tytule oznajmia: „Szokujące zjawisko w Hiszpanii”5. Relację przedstawia publicystka Renata Acosta, specjalistka ds. negocjacji biznesowych, która na stronie wszystkoconajwazniejsze.pl publikuje artykuł o tytule „Nowy wspaniały świat – w budowie. Już bez własności prywatnej” ze zdjęciem czarnoskórego człowieka z dredami złapanego przez policję6. Stwierdza ona, że była naocznym świadkiem tego, jak czarnoskórzy ludzie wymieniali zamek do mieszkania jej sąsiadki, gdyż zobaczyli puste mieszkanie i po prostu się do niego włamali. Dowiadujemy się z artykułu, że przyczyna tego zjawiska sięga
92
Fot. freepik.com
kryzysu w Hiszpanii w 2008 r., kiedy to miały miejsce masowe eksmisje. W odpowiedzi na to powstał ruch, który sprzeciwiał się wyrzucaniu ludzi z domów. „Kilka karier politycznych na tym się zbudowało” – stwierdza błyskotliwie Acosta, prawdopodobnie nawiązując między innymi do dzisiejszej burmistrzyni Barcelony, Ady Colau, która była jedną z głównych bojowniczek przeciwko eksmisjom. Oczywiście i tutaj dowiadujemy się, że „wystarczy być nieobecnym przez dwa dni, by zastać swoje mieszkanie zajęte przez obcych. Prawo nie chroni właścicieli lokali, a procesy sądowe ciągną się latami”. W jeszcze bardziej alarmującym tonie pisze „Najwyższy Czas”, nie pozostawiając suchej nitki na obecnie rządzących, którzy ponoć są odpowiedzialni za taki rozwój wydarzeń: „Rządy lewicy w Hiszpanii i nowe regulacje związane z pandemią koronawirusa doprowadziły do masowego podważania prawa własności. W kraju tym trzykrotnie wzrosło zjawisko bezprawnego zajmowania pustych lokali. Później tacy »skłotersi« są już nie do ruszenia” – czytamy we NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
wstępie7. Po lekturze artykułu Hiszpania jawi się jako kraj bezprawia, gdzie właściciele lokali, a nawet „zwykli” mieszkańcy nie mogą spać spokojnie, gdyż każde wyjście do sklepu czy oddalenie się na więcej niż 48 godzin grozi utratą mienia na długi czas. Oczywiście, żeby uwiarygodnić to zjawisko, autorzy artykułu zamieszczają filmik, na którym, według dziennika, „dzika lokatorka odprawia »z kwitkiem« właściciela mieszkania, które zajęła”. Do tego filmiku wrócę w dalszej części artykułu. Rzecz jasna, w zdecydowanej większości treści ukazujące się w polskich mediach opierają się na mediach hiszpańskich. Jednak, w odróżnieniu od polskojęzycznego internetu, podejście Hiszpanów do tego zjawiska jest bardziej zrównoważone i możemy w nim znaleźć różne punkty widzenia. Oczywiście wiele tych, które są przeciwne okupas, jest inspiracją dla tekstów tworzonych w Polsce. Szczególnie na rękę jest to pismom w stylu „Najwyższego Czasu”, które mają sposobność do publikowania artykułów ośmieszających lub oczerniających osoby w potrzebie oraz ich prawa,
93
dodając zwykle przy tym antyimigrancką retorykę. Wpisy na blogach z kolei, jak sądzę, wynikają z pobieżnego zapoznania się z tematem na podstawie właśnie takich artykułów, bez wgłębiania się w złożoność problemu. Poza mediami, newsy o okupas są udostępniane, a czasem nawet fabrykowane przez firmy zajmujące się wyrzucaniem okupas z zajętych przez nich mieszkań (tzw. antiokupas lub desokupas). Część z tych firm założyli byli ochroniarze, zatrudniając m.in. byłych komandosów/bokserów ze środowisk neonazistowskich. Używają metod na granicy prawa, na co mogą wskazywać pozwy wobec tego typu firm, w których zaskarża się je o zastraszanie, nielegalne eksmisje czy pogwałcenie praw podstawowych. Innymi metodami jest m.in. blokowanie wejścia do mieszkania przez pracowników tego typu firm9.
2. Co mówi prawo? Termin „okupas” pochodzi od lewicowego ruchu protestu przeciwko sytuacji, w której mnóstwo ludzi i rodzin jest pozbawionych dachu nad głową, a jednocześnie istnieją liczne niezamieszkane i nieużywane lokale. To zjawisko nasiliło się w roku 2008. Pomysłem okupas jest zajmowanie pustych lokali bankowych lub należących do funduszy inwestycyjnych, gdzie nikt nie mieszka i których nikt nie używa. W terminologii prawniczej takie zjawisko nazywa się „uzurpacją” (usurpación)10. Pierwsze i podstawowe nieporozumienie wynika więc z niezrozumienia lub, co gorsza, ze świadomego manipulowania definicjami prawnymi. Wypunktujmy różne sytuacje: 1. jeśli intruz wkracza do mieszkania zamieszkanego, jest to uznawane za zajęcie cudzego mienia (hiszp. allanamiento de morada11). Taki czyn jest przestępstwem, a osoba dokonująca włamania może być od razu usunięta z lokalu przez organy ścigania bez nakazu sądowego. „Zamieszkana” nieruchomość to taka, w której są ślady naszego użytkowania. Nie ma przy tym znaczenia, czy użytkujemy dany lokal codziennie, czy jest to nasza wakacyjna rezydencja nad morzem – jeśli tylko zostawiliśmy tam nasze rzeczy osobiste czy użytku codziennego, płacimy rachunki za utrzymanie, a sąsiedzi mogą potwierdzić, że bywamy codziennie lub sporadycznie, wówczas w świetle prawa takie miejsce jest zamieszkane.
2. inną sytuacją jest tzw. uzurpacja – przywłaszczenie sobie cudzego lokalu dla własnych celów mieszkalnych12. Żeby można mówić o okupas, musi zajść szereg przesłanek, m.in. lokal musi być niezamieszkany. To rozróżnienie jest bardzo ważne, bo o ile to drugie zdarza się częściej, o tyle zajmowane są przeważnie nieruchomości pozostawione przez banki lub firmy – bardzo rzadko obiektem faktycznego zainteresowania okupas są puste mieszkania osób prywatnych. Natomiast włamania, jeśli już są, występują w celu kradzieży mienia, a nie zajęcia zamieszkanego mieszkania. Dlaczego? Ponieważ osoby, które chciałyby zająć zamieszkany lokal, w świetle prawa zostają z niego od razu usunięte (policja ma tutaj możliwość zastosowania środków przymusu bezpośredniego), a ponadto grożą im dotkliwe kary (od 6 miesięcy do 4 lat więzienia plus grzywna). Mało kto więc jest tak nierozważny, by z desperacji porywać się na ten krok. Tym bardziej, że pustych lokali, które są własnością banku lub firmy, nadal stoi bardzo dużo. Innym mitem jest konieczność przeciwdziałania w ciągu 48 godzin, bo w przeciwnym razie takich osób nie da się ruszyć przez długie lata. Nie ma w hiszpańskim prawie wzmianki o działaniu w ciągu 48 godzin w sytuacji, kiedy mówimy o uzurpacji13, natomiast takie mity są korzystne dla firm sprzedających alarmy. Dla potwierdzenia powyższych stwierdzeń dodam, że w zasadzie wszystkie nieruchomości, do których wtargnięcie uznano za uzurpację, są własnością firm. Organizacja VMS Abogados na swojej stronie podkreśla: „trzeba zaznaczyć, że prawdopodobieństwo, że ktoś zajmie twoją zamieszkaną nieruchomość, jest praktycznie zerowe”14. Większość okupas to osoby w trudnej sytuacji socjoekonomicznej, a ponadto są bezkonfliktowe15. Warto też dodać, że zajmowanie pustych lokali należących do firm jest zjawiskiem mało komfortowym nie tylko dla właściciela nieruchomości, ale także dla osób, które tego dokonują, bowiem żyją w ciągłej niepewności, z ograniczonym dostępem do mediów, w sytuacji ubóstwa16.
3. Zasłona dymna Wielokrotnie w mediach hiszpańskich, za którymi ślepo powtarzają polskie media czy blogi podróżniczek, czytelnicy są bombardowani wiadomościami o zatrważającej liczbie zajmowanych lokali. W jednym z kanałów telewizyjnych
94
dziennikarz alarmuje, że „praktycznie każdego dnia opowiadamy historie o właścicielach, których mieszkania są »okupowane«17”. Ponadto wiele się słyszy o tym, że zjawisko przybiera na sile. Jak jest w rzeczywistości? Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 2013 r. było 1669 zgłoszeń o „usurpaciones”, czyli skłotowaniu, 6028 w 2018 r., a w 2019 r. było ich 14621. W pierwszym semestrze 2020 r. naliczono ich 7450 w stosunku do 7093 z tego samego okresu z poprzedniego roku18. Jak widzimy, szczególnie duży przyrost był między rokiem 2013 a 2018, dość znaczny między 2018 a 2019 r., ale już między ostatnimi dwoma badanymi latami stosunkowo niewielki. Dodajmy przy tym, że są to statystyki dla całej, prawie 50-milionowej Hiszpanii. Innym źródłem danych na temat okupas jest raport Instytutu Cerdà, badającego to zjawisko. Otóż zajmowanych mieszkań określonych jako okupas było w 2017 r. w Hiszpanii 87 500, w stosunku do 3,4 mln pustych mieszkań w całym kraju. Ta liczba wzrosła w 2018 r. do 100 00019. Alejandra Jacinto, adwokatka z Platformy Poszkodowanych przez Kredyty Hipoteczne (Plataforma de Afectados por la Hipoteca – PAH), stwierdza, że całe larum podniesione przy okazji zjawiska zajmowania pustych lokali jest zasłoną dymną przykrywającą prawdziwy problem, jakim jest brak dostępu do mieszkań socjalnych20. Inna członkini PAH, Lucía Delgado z Barcelony, uważa, że w dzielnicach, gdzie jest najwięcej przypadków skłotowania, doszło też do największych wzrostów cen, co prowadzi do konkluzji, że ludzie skłotują nie dlatego, że chcą, lecz ponieważ muszą gdzieś mieszkać21. Dodaje przy tym, że wraz ze skutkami pandemii sytuacja tylko się pogorszy, ponieważ zamiast widzieć skłotowanie jako konsekwencję braku polityki mieszkaniowej i zmierzyć się z tym problemem, władze wolą karać tych, co zawsze – ludzi, którzy nie mają gdzie mieszkać i za co żyć. Dodaje ona, że przy zbliżającym się kryzysie ekonomicznym, kolejna fala ludzi nie będzie w stanie zapłacić czynszu lub kredytu. W ten kontekst wpisuje się najnowsza medialna i polityczna kampania przeciwko osobom, które skłotują. Ta kampania tylko wznieca jeszcze bardziej walkę pomiędzy przedostatnimi a ostatnimi: bardzo biednymi i najbiedniejszymi.
4. Fakty i mity W polskich mediach, jak wspomniałem, krążą opowieści rodem niemalże z postapokaliptycznego NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
filmu o grasujących hordach wdzierających się do mieszkań, gdy tylko prawowity obywatel wyjdzie na zakupy lub odwiedzi babcię w szpitalu. O ile w Polsce słyszy się tylko echa i strzępki informacji, w Hiszpanii takich wieści jest prawdziwy zalew. Można dojść do wniosku, że w zasadzie nie da się ruszyć z mieszkania, bo ktoś czyha za rogiem z łomem i włamie się, gdy pójdziesz po papierosy lub na spacer z psem, a potem od razu wymieni zamki w drzwiach. Prawdopodobnie przyjrzenie się wszystkim przypadkom z takich mitów i dojście do prawdy byłoby tak samo, albo może i bardziej pracochłonne, jak odmitologizowanie innych tego typu fake newsów w internecie. Przytoczę więc tylko dwie takie historie, opierając się oczywiście na hiszpańskich źródłach. Oddają one ogólny trend tego, jak zjawisko okupas jest przedstawiane w mediach, kto na tym zyskuje, kto jest manipulowany, a kogo tak naprawdę niszczą i komu rujnują życie. „Dzika lokatorka odprawia z kwitkiem właściciela mieszkania, które zajęła”. Wspomniana historia jest przytaczana przez „Najwyższy Czas”. Gdy oglądamy film, niezależnie, czy znamy hiszpański, czy nie, możemy dojść do prostego wniosku: kobieta wprowadziła się do czyjegoś mieszkania, jacyś ludzie – prawdopodobnie prawowici właściciele – próbują grzecznie ją z niego wyprosić, a ona straszy prawnikiem. Można byłoby sądzić, że sytuacja to szczyt bezczelności i chamstwa, a nade wszystko bezprawia. Nie tylko rzadko który polski czytelnik (a tym bardziej czytelnik „Najwyższego Czasu”) sięgnie do źródeł tej historii, ale rzadko kiedy robi to także Hiszpan. A szkoda, bo jest bardziej skomplikowana niż to, co widzimy na filmie. Jeśli trochę poszukamy w internecie, dotrzemy do wywiadu kanału telewizyjnego „El cuatro” z kobietą, Desiré, która jest bohaterką filmiku22. Przyjrzyjmy się historii opowiedzianej przez samą Desiré. Rodzina z trójką dzieci, w której rodzice zajmowali się wcześniej handlem obwoźnym i w ten sposób zarabiali na utrzymanie, straciła środki do życia w trakcie pandemii i lockdownu. Ponieważ nie mieli gdzie mieszkać, zajęli pustostan niezamieszkany od 2013 roku. Pomoc społeczna wiedziała o tej sytuacji, a jednak nie pomogła w żaden sposób, choćby oferując legalne mieszkanie socjalne. Desiré pomogła owej rodzinie poprzez kontakt z prawnikiem, aby wyjaśnić sytuację prawną. Prawnik powiedział im, że mogą zostać w mieszkaniu do czasu, kiedy pojawi się
95
Fot. freepik.com
prawowity właściciel – jeśli to nastąpi, muszą opuścić nieruchomość. Jednak do tego czasu mogą tam pozostać, bo co innego mogą zrobić w trakcie kwarantanny? Pojawiają się faktycznie jacyś ludzie, którzy chcą wyrzucić rodzinę, ale okazuje się, że nie są oni właścicielami mieszkania, lecz członkami rady mieszkańców. Desiré odsyła ich do prawnika, który jest zaangażowany w pomoc skłotującej rodzinie. Po feralnej rozmowie z przedstawicielami rady mieszkańców film trafia do internetu i zaczyna się prawdziwy festiwal hejtu wobec Desiré i jej bliskich. Natomiast okupująca rodzina nie zostaje w lokalu długo i wynosi się, bo nie mogła znieść nagonki ze strony sąsiadów: musieli się jako rodzina rozdzielić, aby zamieszkać u różnych osób, które zgodziły się przyjąć ich pod swój dach. Desiré dodaje przy tym, że nie jest i nigdy nie była skłotersem, że ma umowę najmu tam, gdzie mieszka, a teraz ona, jej rodzina i przyjaciele doświadczają fali hejtu w internecie. Jak widać, w sieci krążą kłamstwa i manipulacje w całej tej historii. Przypatrzmy się, co zostało wypaczone i zestawmy to z wersją Desiré:
1. osoby rozmawiające z kobietą nie są właścicielami mieszkania, lecz przedstawicielami rady mieszkańców, 2. kobieta, Desiré, nie jest „dziką lokatorką”, lecz osobą która pomogła rodzinie z trójką dzieci nawiązać kontakt z prawnikiem, 3. ta rodzina zajęła w trakcie pandemii pustostan nieużywany od 2013 r. Mieszkali tam jednak tylko przez krótki czas, ponieważ nie mogli wytrzymać nękania ze strony sąsiadów. Musieli się rozdzielić i zamieszkać w różnych miejscach. Zamieszkali osobno u różnych osób, które zgodziły się ich przyjąć pod swój dach, 4. Desiré nie jest „okupas”, czyli skłotersem, więcej: sama podkreśla, że nie popiera skłotowania i że trzeba bronić własności prywatnej! Natomiast teraz sama ona i jej rodzina oraz przyjaciele doświadczają ogromnego nękania w sieciach społecznościowych, jest zaszczuta, a to doprowadza ją na skraj załamania nerwowego. Ukazuje nam się zupełnie inny obraz Hiszpanii. Obraz kraju, gdzie rodzina, której wiedzie się gorzej, nie może liczyć na pomoc ze strony państwa,
96
Fot. freepik.com
a gdy znajdą niezamieszkany dach nad głową, natychmiast stają się wrogami sąsiadów, dla których ważniejsze jest to, że nie mają legalnego tytułu do zamieszkania niż to, że nie mają gdzie mieszkać. Mamy też wirtualny świat hejterów i ludzi pozbawionych całkowicie empatii i zrozumienia nie tylko dla rodziny skłotującej, ale też dla kogoś, kto chciał pomóc osobom w podbramkowej sytuacji. Jest to sytuacja trudna dla wielu grup: sąsiedzi są wściekli, rodzina w sytuacji ubóstwa bez dachu nad głową i rozbita, kobieta, która chciała pomóc, znajduje się na skraju załamania nerwowego, jest także wściekła i nienawistna publika internetowa. Skoro tak, to kto na tym zyskuje? Warto też dodać, że oczywiście skłotowanie, czyli zajmowanie czyjejś nieruchomości, nawet nieużytkowanej, jest niezgodne z prawem (choć, jak wskazałem, nie karane aż tak surowo, jak wtargnięcie do nieruchomości zamieszkałej). Jednak mówimy o sytuacji, w której na taki krok decydują się przeważnie ludzie praktycznie bez środków do życia. Państwo, które w tym momencie NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
powinno przyjść z pomocą, zawodzi. Zatem de facto niezgodność działania zgodnie z prawem, już nie mówiąc o moralności czy etyce, zaczyna się w momencie niewywiązywania się przez państwo z obowiązków świadczenia usług publicznych na rzecz obywateli. Obywatele tacy stają pod ścianą, a decydują się na desperacki krok zajmowania pustostanów, żeby uniknąć życia na ulicy, które jest jeszcze trudniejsze, kiedy ma się dzieci (zresztą wtedy istnieje ryzyko, że dzieci zostaną odseparowane od rodziców). I jakby tyle przeciwności losu nie wystarczało, dostaje im się jeszcze dodatkowo od społeczeństwa – a to od sąsiadów, a to od hejterów w internecie. Jeśli więc mówimy o jakimkolwiek barbarzyństwie – to najpierw o tym, w jaki sposób państwo traktuje obywateli, a potem o tym, jak społeczeństwo traktuje tych, którym wiedzie się gorzej. Nie znalazłem żadnego artykułu po polsku na temat historii, którą opiszę poniżej, choć pewnie gdyby istniał, to nosiłby tytuł w stylu „Imigrantka zajmuje mieszkanie starszej pani”. Już po
97
nim czytelnik powinien wiedzieć, czego się spodziewać: imigrantka z Maroka (więc nie dość, że biedna, to jeszcze obca, z odmiennego kręgu kulturowego i innego wyznania), opiekunka starszej pani, wykopuje z mieszkania swoją podopieczną, prawowitą właścicielkę, biedną seniorkę (oczywiście Hiszpankę, czyli „naszą”). Hiszpańskojęzyczny internet huczy od tej historii – zresztą nie tylko internet, miały miejsca prawdziwe manifestacje przed kamienicą zamieszkaną przez niesławną Marokankę, gdzie nie obyło się oczywiście bez ksenofobicznych haseł. Przejdźmy do szczegółów historii rozbuchanej przez media, a potem do faktów23. Młoda dziewczyna, Luna, przyjechała z Maroka do Madrytu w 2017 r. na studia. Uniwersytet wynajmuje dla niej pokój od starszej pani, płacąc za to miesięcznie 400 euro. Wynajmującą jest 89-letnia Carmen Franquelo, która nie jest właścicielką mieszkania, lecz wynajmuje je na specjalnych zasadach, obowiązujących dla osób, które wynajmują od bardzo dawna, bowiem zamieszkuje tam od 1946 r. Za wynajem płaci 121,5 euro, co jak na Hiszpanię, a zwłaszcza Madryt, jest kwotą śmiesznie niską. Jednak w tego typu umowie wynajmu jest wyraźnie zakazany podnajem osobom trzecim. Przy czym starsza pani i jej rodzina podnajmowali już wcześniej to mieszkanie innym osobom. Właścicielką mieszkania jest kobieta mieszkająca w Bilbao, która zainteresowanie mieszkaniem ograniczyła do pobierania czynszu. Przez lata nie wiedziała, co się właściwie dzieje w jej lokalu w Madrycie. W 2019 r. starsza pani przeprowadziła się, żeby zamieszkać ze swoim bratem. Od tego czasu nie mieszka już w mieszkaniu z Luną. To ważne dla dalszej części historii. W 2021 r. właścicielka odkryła, że na skrzynce pocztowej jest nazwisko młodej Marokanki. Napisała do starszej pani, że umowa o wynajem automatycznie staje się nieważna, chyba że wynajmująca udowodni, iż w lokalu nikt poza nią nie mieszka. W odpowiedzi starsza pani zaprzeczyła, że mieszkanie zamieszkuje ktoś inny, twierdząc, że jedynie nocują jej wnuczki w trakcie weekendowych imprez. Młoda Marokanka nic nie wiedziała o rodzącym się konflikcie, aż do momentu, kiedy członkowie rodziny starszej pani postanowili ją stamtąd wykurzyć. Pierwsze, co poszło w ruch, to sprawdzenie legalności pobytu. Pudło, bo Marokanka miała zalegalizowany pobyt w Hiszpanii. Kolejnym krokiem była interwencja policji. Tym razem też się nie udało,
ponieważ imigrantka miała ważny tytuł prawny do lokalu, a z kolei wyrzucenie jej, jak tego chcieli członkowie rodziny starszej pani, byłoby wbrew prawu. Z tej interwencji rodzina wyszła ze stratą, bowiem stróże prawa odebrali im klucze do mieszkania. Skoro żadne z powyższych środków nie podziałało, rodzina postanowiła skontaktować się z firmą o nazwie Desokupa. Desokupas to firmy i osoby, których celem jest pozbywanie się skłotersów – odpowiednik naszych „czyścicieli kamienic”. Po pewnym czasie przed drzwiami mieszkania pojawił się szef firmy, przedstawiający się jako prawnik od nieruchomości, w towarzystwie kamer, prawnika, członków rodziny starszej pani i pracowników swojej firmy – osób o wyglądzie budzącym strach. Szef zażądał otwarcia drzwi, a gdy Marokanka nie otworzyła, zagroził wnioskiem do sądu o natychmiastową eksmisję. Dziewczyna nie otworzyła i zadzwoniła po policję. Gdy policjanci przyjechali, wytłumaczyli sprawę szefowi i pracownikom firmy. Oni jednak nie odpuścili. Zaczął się festiwal szczucia, strachu i nienawiści. Firma rozkręciła medialną nagonkę na młodą dziewczynę, przedstawiając sprawę w zupełnie innym świetle niż w rzeczywistości. Twierdzono, że młoda Marokanka zamieszkała ze starszą panią jako jej opiekunka, a kiedy ta wyszła z mieszkania do swego brata, zajęła je i nie chce go opuścić ani wpuścić swojej podopiecznej. Dziewczyna jest prześladowana przez agresora w wiadomościach prywatnych, jej zdjęcia z instagrama zostały opublikowane w internecie, została nazwana prostytutką, a wiele osób przesyłało jej groźby pobicia i śmierci oraz rasistowskie obelgi. Szef firmy zorganizował wideokonferencję z członkami rodziny starszej pani. Ta konferencja jeszcze bardziej wpłynęła na negatywny wizerunek młodej dziewczyny, a rodzinę stawiała w pozytywnym świetle, chociaż to tak naprawdę właśnie pani Carmen złamała prawo, podnajmując nielegalnie pokój i pobierając za to dodatkowy przychód, przy tym było jasne, że Luna nigdy nie była opiekunką starszej pani, a jedynie wynajmowała od niej pokój. Festiwal nienawiści trwał nadal, łącznie z hasłami „opiekunka-skłoterka”, albo „wynoś się natychmiast, jeśli masz honor”. Zorganizowano też manifestację przed domem, gdzie mieszka Luna. Rodzina Carmen krzyczała przez megafon: „suka” (hiszp: hija de puta), „obrzydliwa Marokanka”.
98
Przedstawiciele Komendy Głównej Policji w Madrycie informują, że właścicielka mieszkania z Bilbao zaskarżyła wynajmującą starszą panią o niespełnienie warunków umowy najmu. Wskazują, że zarówno Luna złożyła zawiadomienie przeciwko rodzinie Carmen o popełnienie przestępstwa, jak i na odwrót: rodzina Carmen twierdzi, że wszystko to spisek właścicielki mieszkania, aby wykurzyć starszą panią, która płaci niewiele za wynajem. Jednocześnie zaprzeczają, żeby Carmen podpisywała jakąkolwiek umowę z Marokanką, a jeśli takowa istnieje, zaskarżą jeszcze o fałszowanie dokumentów. Firma „desokupas” to potwierdza i dodaje przy tym, że według sąsiadów, Luna uprawia prostytucję. Prawnik Luny, która jest ofiarą szczucia i napastowania, podejmie kroki prawne wobec firmy. Podsumowując – pewna starsza pani i jej rodzina chcieli się dorobić na nielegalnym podnajmie, przy bardzo korzystnym czynszu, jaki płaciła starsza pani. Gdy to się wydało, a starsza pani straciła tytuł do lokalu, zaczęto obwiniać młodą kobietę, która jest obecnie ofiarą medialnej nagonki.
5. Wielu traci, niewielu zyskuje Podobnych historii jest na pęczki. Wykorzystuje się półprawdy czy część historii, przekłamuje fakty lub nimi manipuluje, a potem w mediach mówi o ogromnym problemie z okupas. Oczywiście istnieją strony fact-checkingowe, które wyjaśniają drugie dno tych zazwyczaj skomplikowanych historii, ale sprawdzają je tylko ci, którzy chcą dotrzeć do prawdy lub nie wierzą w prostą bajeczkę o dzikich hordach zajmujących mieszkania. Można zapytać, skoro rzeczywistość nie jest taka prosta, a w mediach tego typu newsy pojawiają się jak grzyby po deszczu, dlaczego tak się dzieje? Okazuje się, że jest wiele osób, którzy robią na tym dobry interes. Zastanówmy się, kto korzysta na tej sytuacji. Po pierwsze, na poziomie polityczno-ekonomicznym, w Hiszpanii brakuje mieszkań socjalnych i to jest główna przyczyna rosnącej liczby osób zajmujących pustostany. Jednak budowa mieszkań socjalnych nie opłaca się bardzo wielu grupom, począwszy od osób, które wynajmują prywatne mieszkania na wolnym rynku (ponieważ przy wzroście większej liczby dostępnych mieszkań w ogóle, cena czynszu na rynku prywatnym spadłaby), po deweloperów, którzy budują mieszkania w celu sprzedania z dużym zyskiem. Ponadto dla samorządów są to kolejne NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
koszty i zadania do wykonania: administracja, utrzymanie itp. Po drugie, już na poziomie stricte politycznym – ponieważ problem okupas często kojarzy się z problemem migracji, taka retoryka opłaca się ruchom i partiom prawicowym, które na ksenofobii i rasizmie budują kapitał polityczny. Mieliśmy tego przykład w opisanej historii, gdzie szef firmy Desokupas zestawił „Carmen z Hiszpanii” – starszą, zacną panią, która według tego dyskursu nie ma gdzie mieszkać – z imigrancką opiekunką-skłoterką. Po trzecie, na sytuacjach tego rodzaju zarabia wiele firm, od ochrony mienia i instalacji alarmowych poprzez właśnie desokupas, czyli „czyściciele kamienic”. Szef firmy, która zajęła się sprawą „imigrantki z Maroka”, w 2019 r. zarobił 1,7 mln euro! Pojawia się w telewizji, a ponadto ma prawie pół miliona lajków na Facebooku i prawie 100 tys. subskrybentów na Youtube. Co ciekawe, według dziennika „El Pais” szef firmy Desokupas doskonale wiedział, że konflikt pomiędzy rodziną Carmen a Luną powstał i przebiega zupełnie inaczej niż to przedstawia. Mimo to brnął w kłamstwa i manipulacje, co niszczy życie młodej Marokanki. W wywiadzie stwierdza: „ja przedstawiam fakty i ludzie są wystarczająco inteligentni, żeby je przyjąć lub odrzucić”. Zapytany o to, dlaczego atakuje kogoś, kto legalnie mieszka, odpowiada: „Koniec z tym, wywiad skończony. Już wiem, dokąd zmierzasz”. Ta firma, jak i wiele innych, bazuje na strachu, napędzanym przez nie same, media oraz partie i ruchy polityczne o skrajnie prawicowym profilu. Nie można przy tym pominąć tego, że niezłe zyski uzyskują również mafie, które faktycznie włamują się do mieszkań, po to, aby „wynająć” je za kilkaset lub więcej euro: płacisz sumę i wchodzisz bez żadnej umowy, gwarancji czy jakiejkolwiek pewności, że na przykład za jakiś czas nie przyjdzie nakaz natychmiastowej eksmisji. Tylko że z usług mafii decydują się korzystać ludzie w desperackiej potrzebie znalezienia dachu nad głową, płacą kwoty horrendalne jak na ich dochody, bez żadnych praw czy gwarancji, jak długo mogą pozostać w takim lokum.
*** Rozwiązanie w takiej sytuacji wydaje się w teorii bardzo proste: więcej mieszkań socjalnych. Jak się jednak okazuje, to rozwiązanie nie jest na rękę ani właścicielom, w tym wielkim funduszom inwestycyjnym, ani deweloperom.
99
Przypisy: 1. http://blog.justynab.com/2016/06/okupas-wstyd-hiszpanii. html 2. https://matkapolkawhiszpanii.blog/2021/02/24/ okupas-ciemna-strona-hiszpanii/ 3. https://wyspiara.pl/okupas-czego-boja-sie-hiszpanie/ 4. https://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artykuly/7809870,whiszpanii-narasta-strach-przed-dzikimi-lokatorami-ichliczba-wzrosla-o-ponad-300-proc.html 5. https://radioszczecin.pl/1,408152,szokujace-zjawisko-whiszpanii-relacja-w-radiu-s 6. https://wszystkoconajwazniejsze.pl/autorzy/renata-acosta/ 7. https://nczas.com/2020/08/30/do-czego-prowadza-rzadylewicy-w-hiszpanii-prawo-broni-dzikich-lokatorow-przedwlascicielami/ 8. https://www.elespanol.com/reportajes/20201221/guerraempresas-antiokupas-dispararse-negocio-desokupafactura/544946012_0.html 9. https://www.telemadrid.es/programas/buenos-dias-madrid/presionados-empresa-desokupa-salgan-Mostoles-2-2292090773--20201202095830.html 10. https://www.elsaltodiario.com/especulacion-urbanistica/vivienda-desahucio-pah-mentiras-bulos-fantasmaokupacion-agitese-antes-usar 11. https://www.conceptosjuridicos.com/ allanamiento-de-morada/ 12. https://www.conceptosjuridicos.com/ delito-de-usurpacion/ 13. https://www.lasprovincias.es/comunitat/tarda-desalojar-okupa-20200923222618-nt.html 14. https://vmsabogados.com/ que-hacer-si-ocupan-tu-casa-habitual-o-secundaria/ 15. https://elpais.com/espana/2020-09-05/una-dudosa-alarma-sobre-los-okupas.html 16. https://elpais.com/espana/2020-09-05/una-dudosa-alarma-sobre-los-okupas.html 17. https://red-juridica.com/datos-okupacion-mitos-realidades/ 18. https://elpais.com/espana/2020-09-05/una-dudosa-alarma-sobre-los-okupas.html oraz https://elpais.com/economia/2020-09-04/la-artificial-y-golosa-burbuja-okupa.html 19. Ibidem. 20. https://www.elsaltodiario.com/especulacion-urbanistica/vivienda-desahucio-pah-mentiras-bulos-fantasmaokupacion-agitese-antes-usar 21. Ibidem. 22. https://www.cuatro.com/cuatroaldia/okupa-viralabogado-niega-directo-okapacion-destrozada-asesorabafamilia_18_2993295278.html 23. https://elpais.com/espana/madrid/2021-09-03/asi-sefabrica-una-mentira-el-bulo-de-la-cuidadora-okupainventado-para-acosar-a-una-inquilina-inmigrante. html?ssm=TW_CC&fbclid=IwAR0tSZ9mbgqREpd8ppy74CXZrKdIvCeeyMAN26Q_yz8nKKKuUHHOom3RRdA oraz https://maldita.es/malditobulo/20210903/caso-supuestacuidadora-acusada-okupar-piso-anciana-carmen-madrid/
Jan Wiktor Świątek (ur. 1986) – członek Ruchu ATD Czwarty Świat, obecnie pracujący dla Stowarzyszenia ATD Cuarto Mundo w Madrycie. Z wykształcenia ekonomista, z zawodu aktywista społeczny. Lubi gry (planszowe, komputerowe), szybką jazdę na rowerze i gotowanie oryginalnych wegetariańskich/wegańskich potraw. Pochodzi z Górnego Śląska.
Fot. flickr.com/photos/desdetasmania/4490666383
126
Dziennikarska szara rzeczywistość
– z Bartoszem Józefiakiem rozmawia Szymon Majewski
– Jak długo jako Inicjatywa Pracownicza działacie ramowych, które są czymś pomiędzy zleceniem w Agorze? Ilu Was jest? a dziełem. – Bartosz Józefiak: Powstaliśmy w kwietniu 2020, gdy tylko zaczęła się pandemia. Obcięto wtedy – Gdy wybuchła pandemia, w potrzebach pracowo 20% pensje pracownikom, zgodnie z możliwoników i pracownic w Agorze pojawiła się jakaś ściami, jakie dawała ustawa. Przestraszyliśmy się, luka, której nie mógł zaspokoić dotychczasowy że te zmiany zostaną na stałe, dlatego założylizwiązek ze względu na to, że nie zrzeszał osób śmy drugi związek, obok „Solidarności” działaniezatrudnionych na umowę o pracę? jącej już w Agorze. Mieliśmy wcześniej komisję, – Tak. „Solidarność” jako związek zawodowy nie która zrzeszała dziennikarskich wolnych strzeldostrzega takich zmian na rynku pracy jak śmieców takich jak ja, czyli pracowników nieetatociówki – to związek dla ludzi na etacie. To samo wych z różnych redakcji. Wolny strzelec, czyli dotyczy „Solidarności” w Agorze. „Solidarność” człowiek na umowie-zlecenie czy umowie o dziez definicji, nawet nie ze złej woli, nie odpowiadało, może zgodnie z obecnymi przepisami ustawy ła na nasze potrzeby. Mamy jednak z nimi obecnie o związkach zawodowych być członkiem komisji dobre relacje, współpracujemy, a ten podział wy– tylko co z tego, skoro to nic nie zmienia, nie jest nika ze specyfiki obu związków i tego, do czego my chroniony, okres wypowiedzenia jest żaden. Fakjesteśmy przyzwyczajeni. W Inicjatywie Pracowtycznie jednak Trybunał Konstytucyjny stwierniczej w Agorze skupiamy się na pracownikach dził, że możemy należeć do związków i pod tym na śmieciówkach, chociaż mamy w swoich szekątem zmieniono ustawę. Inicjatywa Pracowniregach także pracowników etatowych. Jakoś się cza jest związkiem, który od zawsze dopuszczał uzupełniamy i wychodzimy z założenia, że musiczłonkostwo pracowników na umowach śmieciomy współpracować. Wiemy, że naszym przeciwwych, a „Solidarność”, czyli drugi związek w Agonikiem jest pracodawca, do niego kierujemy swoje rze – nie. Żadna komisja „Solidarności” nie ma postulaty i jeśli związki zaczną się żreć między u siebie pracowników nieetatowych, a w Agorze, sobą, to dla nas wszystkich będzie gorzej. Oprócz jak to zwykle w mediach, jest duża reprezentacja żółtego związku zawodowego, bo i taki w Agoludzi na śmieciówkach. rze powstał i wprost współpracuje z pracodawZałożyliśmy więc komisję związku Inicjatywa cą, ale to historia ostatniego pół roku albo roku. Pracownicza w Agorze. Obecnie jest nas około 50 osób, z czego mniej więcej połowa to pracowni- – A co takiego się dokładnie stało? Jak komucy na etacie, a połowa to pracownicy na umowienikowano te obniżki? Pandemia obiektyw-zleceniu czy specjalnych agorowych umowach nie uderzyła w wiele biznesów, ale dla mediów NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
127
Fot. freepik.com
elektronicznych takich jak np. Gazeta.pl, to mógł być intratny okres, gdy wiele firm przeniosło swoje funkcjonowanie do sieci. Czy może sytuacja dotyczyła np. sieci kin Helios? – Z jednej strony na początku pandemii odsłony portalu i wykupywanie prenumerat cyfrowych wybiły pod sufit. Ludzie szukali źródeł informacji. Wyborcza na wszystkie strony chwali się liczbą prenumerat, ale nie jest tajemnicą, bo mamy to w sprawozdaniach finansowych, że one w małym stopniu finansują pracę redakcji. Mamy 280 tys. prenumerat internetowych, ale w promocji one są nawet po 5 zł – więc wbrew pozorom to nie są ogromne kwoty i przychody. Nadal najważniejsi są reklamodawcy, czy to w papierze, czy w Internecie, a oni uciekli, bo na początku pandemii firmy ze wszystkich branż się przestraszyły, gdyż nikt nie wiedział, co będzie później przy lockdownie i pozamykanych rynkach. Nagle reklamy wyparowały. Agora sięgnęła po środki z tarczy antycovidowej i je dostała, mimo że to według niej zły reżim. Dostali ileś milionów złotych, ale na samym początku pandemii obowiązywały
absurdalne przepisy, że jeśli pracodawca chce dostać pieniądze, to musi obniżyć wynagrodzenia pracownikom. I dokładnie tak Agora tłumaczyła te obniżki o 20% – że bierze pieniądze z tarczy po to, aby nasze miejsca pracy przetrwały, ale dlatego muszą nam zabrać kasę... Ucięto pensje pracownikom etatowym i ucięto pieniądze dla działów. Jako autor zewnętrzny mam każdy tekst wyceniany osobno, według pewnych widełek obowiązujących w danym dziale, w moim przypadku w „Dużym Formacie”. Automatyczne ucięcie puli działów sprawiło, że zarabiałem 20% mniej na każdym tekście, który napisałem. My się po prostu przestraszyliśmy. Agora zapowiadała, że to tylko na okres trwania tarczy przez pół roku, ale byliśmy przekonani, że później oni sami z siebie nie wrócą do stałego poziomu pensji i trzeba ich do tego zmusić. Tak się nie stało – być może fakt powstania drugiego związku okazał się jakimś sygnałem, żeby nie kombinowali, ale trzeba uczciwie stwierdzić, że po okresie działania tarczy wynagrodzenia wróciły do poprzednich, choć i tak nieprzesadnie wysokich kwot.
128
– Myślisz, że to by się stało, gdyby nie było dodatkowego czynnika nacisku w postaci waszych działań? – Nie chcę nam przypisywać zbyt dużej roli sprawczej, bo tego nie wiem. Na początku mocno domagaliśmy się powrotu do poprzednich kwot, walczyliśmy o pracowników nieetatowych. Wtedy w ogóle był dość specyficzny klimat; trochę później rząd chciał wprowadzić słynną ustawę medialną i wtedy Agora ewidentnie się przestraszyła, że nie może mieć zbyt wielu pootwieranych frontów (pomijając to, że za chwilę rozpoczęła się wojna domowa w Agorze). Nie mogą walczyć z PiS-em i ze związkami zawodowymi, bo nawet PR-owo to by źle wyglądało, że są złym pracodawcą i obcinają nam kasę. Zamknęli deklaratywnie ten front, potem to się nawet przełożyło na jakieś konkrety, chociaż nie od razu. Nagle po raz pierwszy chyba od trzydziestu lat Agora otworzyła się na związki zawodowe, mówiła, że jest otwarta na dialog i współpracę, i generalnie jest wolność słowa, super pracodawca, a PiS się czepia nie wiadomo czego. PiS też chciał nas rozgrywać; pamiętam tweety posłanki Lichockiej, która powoływała się na naszą komisję, mówiąc, że Agora to nie dość że złe medium pod względem ideologicznym, ale także złe dla pracowników. My się od tego odcinaliśmy, bo dla nas PiS to ani brat, ani swat. Co do wspomnianego Heliosa, to on też był bardzo ważnym aspektem; Agorze zaczęły zmniejszać się zyski, bo kina były zamknięte, a Helios generował duże dochody dla firmy, więc można powiedzieć, że utrzymywał „Wyborczą”, która de facto na siebie nie zarabia. – Co prawda kryzys, spowodowany jeszcze czymś tak nagłym i niespodziewanym jak Covid, jest jakimś obiektywnym utrudnieniem dla biznesu, nadal jednak mówimy o sytuacji, w której managementowi i właścicielom nic strasznego się nie stanie, jeśli chodzi o poziom życia. Pojawia się pytanie o rozłożenie kosztów kryzysu; czy były jakieś dyskusje o tym, żeby na przykład najlepiej zarabiający menedżerowie też mieli obniżone wynagrodzenia, tak, aby stratni nie byli tylko szeregowi pracownicy? – Prezes zarządu Agory, Bartosz Hojka, łaskawie obniżył sobie pensję o 20%; biedaczek spadł na poziom dochodów rzędu bodajże marnych 80 tys. zł miesięcznie… Śmialiśmy się, jak sobie poradzi z tą obniżką. A mówiąc poważnie: od początku NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
mieliśmy postulaty, aby zarząd obniżył sobie pensje na stałe. Pomijając kwestię pandemiczną, w „Gazecie Wyborczej” są dziennikarze, którzy pracują za minimalną krajową – nie w centrali na Czerskiej, ale w oddziałach lokalnych. Mamy np. dziennikarkę w Krakowie, która od kilkunastu lat pracuje, jest rzetelną dziennikarką i otrzymuje minimalną krajową, a prezes Hojka miesiąc w miesiąc wypłaca sobie dziesiątki tysięcy złotych. To było i jest nieakceptowalne. Miałem nawet rozmowę z panią z PR-u albo biura prezesa, która próbowała mi wytłumaczyć, że zarobki pracowników są odzwierciedleniem kondycji spółki, a zarobki prezesów są odzwierciedleniem tego, ile ich pensje są warte na rynku, czyli ile zarabiają prezesi spółek. Nasza pensja była więc uzależniona od tego, jak się trzyma spółka, a jego od tego, ile zarabiają jego koledzy z branży z podobnych stanowisk. Widocznie prezesi spółek giełdowych mają swoje widełki, tyle muszą zarabiać, nie mogą mniej, ale my możemy. Świetnie o tym pisał Wojciech Orliński, poprzedni szef „Solidarności”. On był w Agorze prawie tyle czasu, ile ja w ogóle żyję – pamięta kolejne zarządy, które wypłacały sobie astronomiczne pieniądze, wprowadzały idiotyczne i niepotrzebne zmiany, po czym ci ludzie znikali i Orliński szukał ich w innych korporacjach, ale nigdzie ich nie znajdywał. Nikt nie chciał z nimi pracować po Agorze. Mieliśmy więc takie postulaty, ale one się odbijały od ściany. Prezes Hojka, generalnie bardzo sympatyczny facet, spotykał się z nami na zoomie. Mieliśmy spotkania godzinne albo dłuższe. Miałem wrażenie, że naprawdę mu zależy na tym, to były zresztą rozmowy na ty, bo taka jest kultura w Agorze, żeby była dobra atmosfera – ale kiedy jeden z naszych kolegów ostro podniósł wątek obniżki pensji, to się bardzo obruszył i zdenerwował. Widać było, że to jest temat tabu i myśmy tego oczywiście nie przepchnęli. Musielibyśmy sięgnąć po takie środki jak np. strajk. Może to był błąd, pewnie moi bardziej bojowi koledzy z innych komisji Inicjatywy Pracowniczej poszliby dalej tą drogą. My natomiast w pewnym momencie stwierdziliśmy, że gdy przestaniemy antagonizować zarząd, to może więcej ugramy, mieliśmy taką strategię negocjacyjną. Być może błędną. Uważam, że postulat obniżenia pensji zarządu jest moralny, ale też mało realistyczny. Może gdybyśmy połączyli siły z „Solidarnością” albo byli związkiem reprezentatywnym, to byłoby to do wywalczenia, ale nie sądzę.
129
– Agora to w ogóle taki lewiatan – grupa kapitałowa, do której należy wiele różnych spółek. Czy każda z nich rządzi się własnymi prawami, czy jednak kierownictwo jest scentralizowane i kiedy założyliście organizację związkową, nie ma znaczenia, czy zrzeszacie osoby z „Wyborczej”, Gazety.pl albo Heliosa? – Zarząd Agory jest jeden, ale każda ze spółek ma własną podmiotowość i kierownictwo, tak jak Wyborcza ma własnych redaktorów naczelnych, a Gazeta.pl własnych. My teoretycznie możemy mieć pracowników z innych części Agory, ale w praktyce nie mamy, bo tak naprawdę jesteśmy związkiem branżowym dziennikarek i dziennikarzy. Skupiamy się na ich problemach, problemach fotoreporterów, ale głównie w pionie „Wyborczej”. Jest tak ze względu na specyfikę pracy; gdyby przyszła do nas grupa ludzi z Heliosa, która chciałaby się pod nas podpiąć i działać dla siebie, nie mielibyśmy nic przeciwko, ale nie jesteśmy w stanie im pomóc, bo nie znamy za bardzo ich specyfiki pracy i problemów. To są zupełnie inne działy. – Mówimy tylko o „Wyborczej” czy Gazecie.pl również? – Mamy może dwie osoby z Gazety.pl, ale głównie z „Wyborczej”. Chociaż moglibyśmy mieć, bo te problemy są bardzo podobne. – Czy i w „Wyborczej”, i w innych spółkach Agory obowiązują standardy w rodzaju jawności płac albo procedur ubiegania się o podwyżki? – Nie, skąd. Jest oczywiście coś takiego jak regulamin płac w Agorze, ale trzeba wiedzieć, że ważną składową pensji każdego dziennikarza, łącznie z dziennikarzem na etacie, jest wierszówka. Dziennikarz może mieć stałą kasę i w oddziałach zwykle tak jest, a w centrali na Czerskiej to zwykle jest podstawa, czyli minimalna krajowa plus wierszówka, czyli to, co dziennikarz wypracuje więcej za tekst. Każdy dziennikarz mniej więcej wie, ile dostanie za tekst w swoim dziale, ale publicznych widełek dostępnych dla wszystkich nie ma. Chcieliśmy coś takiego wywalczyć i nawet udało nam się dostać obietnicę, że one powstaną, ale jeszcze ich nie ma. Ja mniej więcej wiem, ile dostanę za tekst, ale wiem to dlatego, że po prostu długo współpracuję z redakcją, znam mojego redaktora. Nie ma jednak żadnego dokumentu ani strony internetowej. Jeśli chodzi o podwyżki, to też każdy pracownik musi sobie sam coś wynegocjować? Pamiętam
Bartosz Józefiak – absolwent Polskiej
Szkoły Reportażu. Współpracuje z Dużym Formatem „Gazety Wyborczej”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem Weekend.gazeta.pl, OKO.press, Superwizjerem TVN. Autor (z Wojciechem Góreckim) książki „Łódź. Miasto po przejściach”. Autor (z Agnieszką Bombą i Piotrem Stefańskim) audioserialu reporterskiego „Wietnamski dług”. Współtwórca komisji dziennikarek i dziennikarzy i Komisji Dziennikarek i Dziennikarzy przy Agora S.A. Mieszka w Łodzi.
takie historie z różnych oddziałów, czyli redakcji terenowych, gdzie żądano podwyżek systemowych, ale szefowie mówili, że z każdym będą rozmawiać indywidualnie. Dla mnie w pewnym momencie, szczególnie w jednej redakcji terenowej, wyglądało to jak celowe rozgrywanie pracowników, trochę też nastawianie ich przeciwko sobie. Zespół nie dał się tam do końca podzielić, ale faktycznie nie wywalczyli dla wszystkich takich podwyżek, jakie chcieli. Dopiero teraz Agora oficjalnie ogłosiła – my jeszcze jako związek zawodowy nic o tym nie wiemy i dopiero czekamy, czy to się faktycznie wydarzy – że planuje, i to już od kwietnia, systemowe podwyżki dla pracowników w oddziałach. To jest świetna wiadomość, ale zobaczymy, czy te podwyżki faktycznie będą i w jakiej wysokości. Szkoda, że sytuacja rynkowa musiała ich do tego zmusić, bo kiedy nasi pracownicy ostrzegali przez lata, zanim jeszcze dołączyli do związku, że sytuacja jest tragiczna i ludzie odchodzą z zawodu, bo nie stać ich na życie w dużym mieście, to nikt ich nie słuchał. Dopiero gdy odeszli kolejni dziennikarze i Agora nie ma kim pracować, a w wielu redakcjach trwa łatanie dziur, to wtedy stwierdzili, że podwyżki są jednak konieczne. Ostatnio dobry, nagradzany dziennikarz odszedł z „Gazety” krakowskiej do
130
oddziału Wirtualnej Polski – i to im chyba dało do redaktorowi Kurskiemu i jego świcie to nie przemyślenia. W Rzeszowie np. w trakcie kryzysu miszkadzało, bo takie są reguły rynku. Gdy natogracyjnego brakowało pełnej obsady, w oddziamiast chcieli wyrzucić jedną osobę, ale z mocną łach są dziury, trzeba przesuwać ludzi z innych pozycją, to zaczął się lament i nagle reguła rynku redakcji. Są problemy z urlopami, bo kiedy pójmiała nie móc decydować o pracy redakcyjnej. Jadzie więcej niż jedna osoba, to nie ma kto zrokoś przez trzydzieści lat decydowała – gdy zwalbić gazety. Jednocześnie Agora otwiera oddziały niano waszych młodszych kolegów, to was to nie w mniejszych miastach, jak Wałbrzych. Ta poliobchodziło. Byłem i jestem do dzisiaj zażenowatyka była, szczególnie w oddziałach, absurdalna. ny tym sporem, uważam, że jest straszny, zaMam tu gorzką refleksję – Czerska oraz oddziakłamany i biorą w nim udział hipokryci. Brałem ły to są dwa światy, tacy współpracownicy zeudział w spotkaniach redakcyjnych z naczelnym wnętrzni, jak ja, to jeszcze inny świat i w żadnym i jego zastępcami, którzy mówili, że chcą współz nich nie jest dobrze, ale przez lata miałem wrapracować ze związkami i że musimy się trzymać żenie, że najpierw „Gazeta Wyborcza” zwasalirazem, bo ten zarząd jest taki straszny. No i suzowała sobie redakcje w małych miastach, obok per, parę rzeczy nawet nam obiecali, tylko dlaczePolska Press stała się głównym graczem medialgo dopiero teraz, kiedy im samym zaczęły grozić nym w Polsce, po czym właściwie zagłodziła te renieprzyjemności? dakcje. Mam o to do Agory wielki żal. Znam wielu świetnych dziennikarzy, którzy odeszli z zawodu, – Z jednej strony mamy więc zarząd Agory – kastę na przykład z mojej rodzinnej Łodzi, dzisiaj pracumenedżerską realizującą interesy akcjonariuszy, ją w urzędzie miasta, są rzecznikami prasowymi, poza tym szeregowych pracowników – dziennibo po prostu stwierdzili, że muszą jakoś żyć. Tak karzy, fotografów, redaktorki – w dużym stopniu samo jest np. we Wrocławiu. w redakcjach na terenie całej Polski oraz wąską elitę osób, które przebywają ze sobą od ponad 30 – Trzon „Wyborczej” to dziennikarze o statulat i byli nielojalni wobec tych drugich. Sami do sie osób publicznych, często wywodzący się pewnego momentu dobrze się czuli i pozostawali z dawnej opozycji w PRL – współtworzą polskie ślepi na wasze problemy. elity symboliczne. Czy między tymi, którzy pi- – Tak. I tutaj ważna jest historia Agory – ludzie, szą felietony na drugiej stronie numeru i eseje o których mówisz, często byli opozycjoniści wyw wydaniach świątecznych, a szeregowymi prawodzący się z „Solidarności”, w momencie wejcownikami z oddziałów istnieje przepaść? ścia Agory na giełdę otrzymali złote pakiety akcji. – To są dwa światy, które się nawet nie spotykaWiem o tym, bo sam słyszałem, jak niektórzy się ją. Z topowych dziennikarzy o mniej więcej lechwalili tym, jak pokupowali za to mieszkania wicowej wrażliwości, którzy wykazali się jakąś w Warszawie. To jest problem klasowy, ale i posolidarnością z „dołami”, mogę wymienić dwóch, koleniowy. Znam historie dziennikarzy, często w porywach do trzech, jeśli zaliczyć Adrianę Rozzresztą świetnych: kiedy zaczynałeś pracę w tym wadowską; poza tym jeszcze Wojciecha Orlińskiezawodzie w latach dziewięćdziesiątych, możgo i Grzegorza Sroczyńskiego. To były trzy osoby, na było wejść z ulicy i słyszało się „tam jest biurktóre w jakikolwiek sposób wykazywały solidarko, siadaj i pisz”. Nie ujmując nic ludziom, którzy ność z ludźmi o nie tak mocnej pozycji i renomie. zjedli na tym zęby, postawię tezę i będę jej bronił, Natomiast cała wierchuszka felietonistów i zaże w latach dziewięćdziesiątych było po prostu łastępców redaktorów naczelnych w ogóle nie ma twiej. Niedawno chłopak pracujący jako kierowca z nikim kontaktu. My ze sobą nie rozmawiamy. powiedział mi, że studiował dziennikarstwo i spyDział krajowy „Wyborczej”, składający się z najtał, co zrobić, żeby wejść do zawodu – nie wiedziabardziej prestiżowych dziennikarzy, jest bardzo łem, co mu odpowiedzieć, poza tym, żeby tego nie zamknięty, panuje tam duża rywalizacja. robił, bo nie utrzyma się w Warszawie co najmniej Było dla mnie żenujące, kiedy oni nagle ze zdzirok zachrzaniając na półdarmowym stażu. Nikt wieniem odkryli, gdy zarząd Agory chciał wymu nie da nawet takiej umowy-zlecenie, która porzucić ich kolegę-wydawcę Jerzego Wójcika, że zwoli się utrzymać – trzeba najpierw odrobić swow tej firmie jest jakaś walka klas i zarząd, który je za kilkaset złotych miesięcznie. bywa nieprzychylny. W 2015 albo 2016 r. były maŻeby była jasność, to nie jest tylko specyfisowe zwolnienia, wyrzucono sporo osób i wtedy ka „Wyborczej”. Osobiście byłbym hipokrytą, NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
131
Fot. freepik.com
gdybym narzekał na zarobki i powiedział, że mam złą sytuację finansową, ale moja praca jest totalnie sprekaryzowana, mam same umowy o dzieło. Nie mówię tego po to, żeby się nad sobą użalać, ale dziennikarze zaczynający trzydzieści lat temu po prostu nie rozumieją tego wszystkiego i nie wiedzą, jak to jest. Przed pandemią co prawda widzieli, że ktoś tam siedzi i klepie w klawiaturę, i może nawet zastanowili się, na jakich warunkach jest zatrudniony, ale nigdy ich to za bardzo nie obchodziło. To było poza ich polem widzenia. – Skoro mówimy o ludziach w tak dobrej sytuacji materialnej i życiowej, to wyznawana przez nich ideologia liberalna albo neoliberalna nie była tylko wyborem światopoglądowym, ale również dobrym rozpoznaniem własnych interesów. – Nawet nie rozmawiając z tymi ludźmi, ale czytając ich teksty, widzi się, że jest tam twardy neoliberalny beton od trzydziestu lat. Czy to wynika z ideologii czy z obrony własnych interesów? To się zawsze przenika. Gdy jest ci dobrze, to w każdej branży wydaje ci się, że zupełnie sam sobie na to zapracowałeś. Dziennikarstwo nie jest
wyjątkiem. Skoro jesteś bogaty, to świat jest idealnie stworzony. Będę się jednak sprzeciwiał wrzucaniu absolutnie całej „Wyborczej” do jednego worka. Jest silne pęknięcie pokoleniowe i wśród młodych ludzi piszących do „Wyborczej” wielu ma lewicowe poglądy ekonomiczne. To jest ciekawe w tej firmie – trzeba oddać „Wyborczej”, że dopuszcza na swoje łamy ludzi o innych poglądach niż ci najstarsi wiekiem i stopniem, czego najlepszym, ale nie jedynym przykładem jest Adriana Rozwadowska. Problem jest taki, że opinię o „Wyborczej” nadaje ten stary trzon, któremu łatwiej to robić, bo ich teksty są częściej czytane, wybijają się wyżej na stronie internetowej i tak dalej. Można napisać z nimi polemikę, ale ona pewnie będzie niżej i dostanie się na nią mniej miejsca. Ale i tak zaszedł duży postęp. Widzę to też po sobie – co prawda nie jestem publicystą, lecz reporterem, zajmuję się tematami głównie ze świata pracy i nigdy nie miałem problemu, żeby ktoś nie chciał czegoś opublikować. Zresztą „Duży Format” i „Wysokie Obcasy” mają sporą autonomię, natomiast trzon „Wyborczej”, Dział Opinii i Dział Krajowy to ci, których poglądy nie zmieniają się od lat.
132
Fot. freepik.com
– Mówisz o perspektywie osób spoza Warszawy Press, widziałem bardzo wyraźnie proces wyalbo nawet z niej, ale nie z, tym razem dosłownie, twarzania jak największej liczby newsów w jak pierwszych stron gazet; tak jak w całym biznesie, najszybszym czasie. „Klikalizacja” była już koszo rynkowej pozycji firmy decydują zwykli, szamarem. Obok „Wyborczej” jest jeszcze Gazeta.pl, rzy pracownicy. Zarząd sam sobie strzela w stopę, która była z „Wyborczą” w synergii i generowapodcinając pozycję pracowników, którzy w końła dla niej zyski, udostępniając także jej treści. Są cu odchodzą. dziesiątki albo i setki dziennikarzy, którzy pra– Oczywiście, że tak jest. Kiedy w Ukrainie wycują na tę markę. buchła wojna, „Wyborcza” uruchomiła bardzo skrupulatną relację na żywo. Każdy news z całe- – Wróćmy jeszcze do Agory – wspominałeś o sytugo świata był retweetowany – o piątej rano, o druacji, kiedy trzon starych dziennikarzy zbuntował giej w nocy. Tego nie robiły boty, lecz fizyczni się przeciwko planom zarządu, który chciał poludzie, którzy mieli nocne dyżury. To jest konłączyć „Wyborczą” z Gazeta.pl. Czy nie zemściło kretna ludzka robota, której nikt za dziennikarzy się na nich to, czemu sami hołdowali przez lata? nie wykona. W ogóle „Wyborcza” albo np. Onet Rentowność i twarde zasady rynkowe jako najto są portale masowe, które zasypują odbiorców wyższy imperatyw, a kiedy nagle pojawiła się retreściami. Te treści muszą się często zmieniać, toryka mówiąca o wartościach istotniejszych niż bo taki jest model biznesowy. Ktoś te treści musi wskaźniki finansowe, brzmiało to trochę nieprzegenerować. Czasami to są krótsze newsy, czakonująco. sem dłuższe relacje, w przypadku „Wyborczej” – Spór jest znany i szeroko opisany. Redaktodochodzą jeszcze cieszące się również dużą porzy „Wyborczej” pisali odezwy do czytelników, pularnością newsy lokalne. I ktoś to wszystko wciągali w ten konflikt publiczność. Było to kufizycznie robi. Gdy pracowałem jeszcze w „Gariozalne. Pamiętam dobrze rozmowy z nami, żezecie Wrocławskiej” należącej wtedy do Polska byśmy nie wyciągali różnych rzeczy na zewnątrz; NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
133
– –
–
–
myśmy się tym przejmowali albo nie, bo z mediabo reprezentuję to medium: mogę im mówić, że mi branżowymi mieliśmy otwarte kanały komuodpowiadam za siebie, ale niestety odpowiadam nikacji i mówiliśmy im o różnych rzeczach. Był w jakimś stopniu również za redakcję, która jest, duży nacisk, żeby nie wynosić na zewnątrz tajaka jest. Nie sądzę, żeby nastąpiło tu przebudzejemnic firmy, po czym ci sami ludzie dokładnie nie, ale może dojdzie do czysto wyrachowanej reto robili. Nagle to już nie były tajemnice, a w każfleksji, że trzeba odmłodzić redakcję i wpuścić do dym razie istnieją wyższe cele, które to uzasadniej trochę świeżych treści, aby zachować atrakniają. Oczywiście, że byli sami sobie winni, a już cyjność tytułu. Jak wspomniałem, to się trochę najbardziej zabolało mnie to, że naprawdę mogli już dzieje i jest to ewolucja, a nie rewolucja. Z drusię zbuntować 5 albo 10 lat wcześniej. To nie był giej strony Sroczyńskiego spotykały nieprzyjempierwszy moment, gdy logika rynku dotknęła tę ności za jego teksty. firmę, tylko pierwszy, kiedy dotknęła samego topowego managementu „Wyborczej”. Uważam, że – Na ile dziennikarstwu rozumianemu jako przeto po prostu jest hipokryzja, chociaż oni raczej kazywanie możliwie jak najbardziej rzetelnych tak o tym nie myślą. My paradoksalnie jesteśmy informacji o świecie, zagraża model kapitalizmu teraz w trudniejszej sytuacji, bo z kim mamy necyfrowego, w którym zyski pochodzą z reklam gocjować nasze postulaty – kto jest decyzyjny, rew internecie? Jak clickbaitoza czy konieczność pidaktor naczelny „Wyborczej” czy zarząd Agory? sania tekstów pod wymogi wyszukiwarek wpłyMamy to ustalać z dwiema stronami? To jest jakaś wają na ten zawód? paranoja, nie znam żadnej innej firmy w Polsce, – To wszystko podkopuje pozycję dziennikarstwa. która byłaby w ten sposób zarządzana. PrzypuszDodałbym do tego jeszcze jedną chorobę polskich czam, że prezes Hojka prowadzi ten biznes do(choć może nie tylko polskich) mediów, którą wikładnie tak samo, jak prowadziłby np. sklep ze działem w dwóch krajowych podmiotach – Polska szpadlami, chociaż rzecz jasna w komunikatach Press z kapitałem zagranicznym, ale zarządzanej Agora będzie się od tego odżegnywać, twierdząc, przez polski management, i w „Wyborczej”. To że to nie jest tylko biznes, a „Wyborcza” ma dla jest polski model prowadzenia biznesu – zróbmy niej znaczenie. Być może jest to nawet prawdą, wszystko jak najtaniej, bo koniec końców to się bo z biznesowego punktu widzenia „Wyborczą” nam opłaci. Zamiast inwestować w jakość i rzemożna by zamknąć jutro i korporacja Agora dotelne dziennikarstwo, żeby zaproponować czytelbrze by sobie bez niej poradziła. nikowi jak najlepsze treści, dzięki którym z nami zostanie i np. wykupi prenumeratę, próbujemy Ale może odniosłaby jakieś straty PR-owe. zrobić wszystko po kosztach. To doprowadziło Tak, wizerunkowe. Oczywiście. Wolny rynek ewido katastrofy Polska Press. Wynikało to z nacidentnie ugryzł w pupę redaktorów, którzy przez sku niemieckiego właściciela, ale nie takiego, jak lata ten wolny rynek wychwalali. twierdził PiS, mówiąc, że Niemiec odbiera telefon od Merkel i wydaje polecenia polskim dziennikaMyślisz, że może to dla nich być bodziec do jakierzom. Było inaczej – niemieckiego szefa obchogoś przewartościowania dotychczasowych podziło tylko to, żeby zgadzała się kasa i zupełnie glądów? nie wnikał w to, co się tam ukazywało. Podobny Nie sądzę, żeby ludzie mający około 60–70 lat model doprowadził do problemów finansowych mogli dokonać jakiegoś zwrotu w swoim świato- „Wyborczą”. To nie jest tylko polska przypadłość, poglądzie. Uważam, że dla „Wyborczej” byłoby media na całym świecie borykają się dokładnie najlepiej, gdyby niektórzy „zeszli ze sceny niez tymi problemami, konkurencją z Facebookiem pokonani”. To się trochę dzieje, bo czasami jest i Googlem, clickbaitozą, problemem z reklamatrochę młodszych redaktorów; gdybym mógł coś mi i z przychodami. To jest wszystko na świecie doradzić szefostwu „Wyborczej”, to zasugerowałdoskonale znane, ale różne redakcje różnie sobie bym daleko idący rebranding marki i wpuszczez tym radzą. Mam wrażenie, że „Washington Post” nie świeżej krwi, żeby znowu pozycjonować się czy „New York Times”, że uderzę w wysokie tony, na obiektywne medium. Dzisiaj „Wyborcza” nie poszły w jakościowe dziennikarstwo i zamknęły jest tak postrzegana i niestety często sami redaktreści za paywallem, proponując w zamian wartorzy to sprawiają. Rozumiem ludzi, którzy czatościowe, zróżnicowane teksty. Zdaje się, że póki sem mi mówią, że nie będą ze mną rozmawiać, co na tym wygrały. Znam przykłady z krajów
134
zachodnich, takich, jak Holandia, gdzie portale zrobione telefonem komórkowym i wrzucone na były w stanie przyciągnąć czytelnika wartościoFacebooka nigdy ci tego nie zastąpi, chociaż też wymi treściami, za które warto zapłacić. Widać ma swoją rolę do odegrania. to np. po Onecie czy Wirtualnej Polsce, które też bardzo dynamicznie rozbudowują działy pu- – Co jako działacz Inicjatywy Pracowniczej chciałblicystyczne i podobne. Uważam, że opowieści byś jeszcze osiągnąć w Agorze – stabilne umowy o śmierci dziennikarstwa są przesadzone, widzę dla każdego, wyższe pensje, jawność płac? Na potrzebę dostarczania czytelnikom ważnych tekczym wam zależy? stów i uważam, że da się je zmonetyzować. Nie da – Na każdej z tych spraw, bo każda jest ważna. Jest się jednak tego zrobić tanio. Albo inwestujemy dla mnie moralnym skandalem, że są ludzie spełw autorów i teksty, albo nie. Robię reportaże, co niający wymogi pracownika etatowego, a zatrudwymaga ode mnie, żebym gdzieś pojechał, wydał nia się ich na zleceniach. Jest tego mniej niż było pieniądze na paliwo i nocleg, to wszystko kosztukiedyś, ale nadal się zdarza. Uważam to za łaje. Widzę, które redakcje to rozumieją i mają na to manie prawa. Trzeba z tym jak najszybciej skońkasę – i akurat Gazeta.pl czy Duży Format są takiczyć i to od dawna jest nasz podstawowy postulat. mi redakcjami – a które kompletnie tego nie przyJest lepiej, ale jeszcze nie idealnie. Po drugie podswoiły. One moim zdaniem przegrają ten wyścig. wyżki – to też idzie w lepszą stronę, ale nadal nie Na kliki nie wygrasz z Facebookiem ani z YouTujest tak, jak powinno być. Ważne jest również rebem, bo tam zawsze znajdzie się coś głupszego. gulowanie czasu pracy, aby nie przekraczał on 40 Moim zdaniem wartościowe dziennikarstwo jest godzin tygodniowo, co w dziennikarstwie jest ładrogie, ale może być też opłacalne. To nigdy nie mane nagminnie. Ludzie pracują dużo dłużej i jest będzie superdochodowy biznes, ale można na to realny problem. Nie dziwię się osobom, które nim zarobić, trzeba w to tylko zainwestować. To nie chcą w ten sposób zapieprzać, a wystarczyłojest taki kapitalizm, ale sprzed ery cyfrowej, wyby, że redakcja zatrudniłaby więcej osób. Wiadoobrażony, wymarzony kapitalizm, gdzie dawamo, że wszystkiego naraz nie wywalczymy, ale ło się ludziom dobrze skonstruowany produkt. na szczęście dochodzi do poprawy i generalnie Wiadomo jednak, że w świecie nastawionym na jestem optymistą. Wypracowaliśmy stałe reguły krótkoterminowe zyski akcjonariuszy jest to barwynagradzania dla autorów zewnętrznych – to, że dzo trudne. wypłatę otrzymujesz po napisaniu tekstu, a nie jego publikacji, kiedy np. może się zdarzyć, że na – Znowu wracamy do tego, że źródłem bogactwa pół roku trafi do szuflady. Tak w „Wyborczej” było jest ludzka praca. przez lata i już nie jest, co uważam za nasz duży – Oczywiście. W tym praca redaktorów internetosukces. Te zmiany muszą następować, bo nie ma wych, korektorów. Bardzo ważną grupą są także aż tylu kandydatów na dziennikarzy. Przez to, że fotoreporterzy. Rozmawiam z nimi i są sfrustrolatami ich nie szanowano, obecnie pracowników wani, mają bardzo śmieciowe umowy i bardzo brakuje. Z różnych branż dziennikarstwo było drogi sprzęt. Sprzęt za 12–15 tysięcy to dzisiaj wław czołówce kultury zapierdolu. Myślę, że młodsi ściwie przedpotopowy aparat. Ja mam telefon, dziennikarze tak samo jak w ogóle młodsi pracowkartkę i długopis, czasem wystarcza mi sam tenicy, nie chcą tak pracować i jest to świetne – dlalefon i tyle, razem z laptopem to całe moje wypoczego by mieli? Samo to wymusza zmiany. sażenie. Oni mają problem np. z tym, żeby dostać ryczałt za kupowany sprzęt. W naszym związku – Dziękuję za rozmowę. zawodowym mamy bardzo silną reprezentację fotoreporterów, którzy walczą o lepsze warunki Kwiecień 2022 r. pracy i zatrudnienia i to nasza następna wielka batalia w „Wyborczej”, żeby fotoreporterzy lepiej zarabiali, bo to jest ważna praca. Widzimy Szymon Majewski (ur. 1992) – warszawiak dzisiaj, zwłaszcza przy wstrząsających obrazach i piasecznianin, z wykształcenia historyk. Idez wojny w Ukrainie, jak ważne jest dobrze zroowo demokratyczny socjalista inspirujący się bione, profesjonalne zdjęcie, o którym nikt nie myślą Edwarda Abramowskiego. Poza tym mimoże powiedzieć, że jest fejkiem, i które zrobił łośnik dobrego hip-hopu i wycieczek po lasach. wiarygodny, będący na miejscu reporter. Zdjęcie Stały współpracownik „Nowego Obywatela”. NOWY
BYWATEL · NR 38 (89) WIOSNA-LATO 2022
Książka, która przypomina słuchanie „Nebraski” Bruce’a Springsteena: o tym, co się dzieje, gdy z miejsca, w które ludzie włożyli swoje serce i pracę, ulatnia się życie – i o tym, gdzie się podziać po końcu świata, w relacjach z pierwszej ręki. – Olga Drenda Lewandowski zna się na strzelaniu bramek. Makłowicz na gotowaniu. A Magda Okraska na tym, co wydarzyło się w ostatnich trzech dekadach w miastach takich jak Myszków, Wałbrzych, Tarnobrzeg albo Ozorków. Polecam „Nie ma i nie będzie”! – Rafał Woś To nie jest podróż śladem Polski B czy Polski C, bo nie ma sensu dodawać kolejnych liter. To po prostu Polska – oszukana przez Balcerowicza, zachłyśnięta wczesnym kapitalizmem, łatana bez ładu i składu przez kolejne ekipy polityczne. W „Nie ma i nie będzie” autorka jedzie do miast, o których wszyscy słyszeli, ale nikt ich nie odwiedza. Pyta o przemysł, pracę, ale przede wszystkim po prostu o życie. Opowiada o Polsce, która tkwi pomiędzy dawnym a nowym.
TYLKO
60 zł ROCZNIE
TYLKO
30 zł ROCZNIE