MAJ/CZERWIEC 2017
SPIS TREŚCI
IX WROTA
Wstępniak .................................................................................................................................................... 3 Prawko u Cieślaków ..................................................................................................................................... 4 Kotłownia 2017 ............................................................................................................................................ 7 Kultura eksportowa ..................................................................................................................................... 11 Selfie jak pocztówki ................................................................................................................................... 12 Punk is not dead .......................................................................................................................................... 13 Uratuję Stephena ......................................................................................................................................... 15 Istria—półwysep, który pokochasz............................................................................................................. 16 Wszyscy na Zanzibarze .............................................................................................................................. 17 Dwujęzyczna relacja z dwujęzycznej wymiany klasy 2D. ......................................................................... 18 Kącik rozrywki ........................................................................................................................................... 20
Redaktor naczelny: Kacper Przybylski Z-ca redaktora naczelnego: Aleksandra Miernik Teksty: Julia Pomykała , Kuba Snop, Julia Zamęcka, Patrycja Mańkowska, Kacper Przybylski, Maria Tułecka, Zuzanna Izydorek Skład i oprawa graficzna: Kacper Przybylski Okładka: Kacper Przybylski Opieka merytoryczna i korekta: p. Romuald Kuźmitowicz Żródła grafik: static.wixstatic.com (s. 1), youtube.com (s.11), trendingpost.net (s.12), dezerter.com (s.13), liligo.com (s.14), Denver Post Blogs (s.15), easyjet.com (s.16), Wydawnictwo MAG (s.17)
2
MAJ/CZERWIEC 2017
Drogi Czytelniku! Wakacje za pasem. W chwili, kiedy czytasz te słowa, serwery dziennika elektronicznego są już zamknięte. Niezależnie od tego, czy to dla ciebie ułaskawienie, czy wyrok, nic nie da się już zrobić. Usiądź wygodnie, złap ostatnie w tym roku szkolnym „IX Wrota” i powoli wprowadź swój organizm w tryb wypoczynku. Dotrwałeś tu i należy Ci się nagroda w postaci kilku dobrych tekstów. Miłej lektury! Kacper Przybylski & Aleksandra Miernik
Dziękujemy „CIEŚLAK - nauce jazdy”, dzięki którym wydanie IX Wrót jest możliwe!
3
IX WROTA
PRAWKO U CIEŚLAKÓW ARTYKUŁ SPONSOROWANY u Cieślaków chce pomykać: JULIA POMYKAŁA 1C
Monika i Adam Cieślakowie to długoletnie małżeństwo z dwójką szalonych córek i jeszcze bardziej szaloną babcią. Rodzinnie prowadzą szkołę nauki jazdy. Pan Adam od wielu lat jest pasjonatem i miłośnikiem jednośladów. Właśnie stąd zrodził się pomysł uczenia innych, jak poruszać się na motocyklach (nie mylić z motorami, bo niejeden oberwał za taką zniewagę). Oczywiście, w rozwijaniu pasji motocyklowej od zawsze towarzyszyła mu Pani Monika. Oboje mają niesamowite poczucie humoru, jak zresztą cała rodzina. Nigdy się nie nudzą i sprawiają, że i ty się z nimi nie nudzisz. Pan Adam, nieco małomówny, jednak gdy już się odezwie, to dowiadujesz się, że warto było czekać na te dwa, trzy zdania, które wypowiedział. Pani Monika Cieślak sprawia, że każdy czuje się u nich jak w domu. Jednak nie - jak w jakimś nudnym, cichym domostwie na wsi, ale jak w domu pełnym energii, zabawy i miłości. Nie da się być przy nich skrępowanym. Zawsze, gdy z nimi rozmawiam, mam wrażenie, że mogłabym powierzyć im moje największe sekrety i nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak jest. Oboje słuchają niesamowitej muzyki, Pani
Monika jest miłośniczką kryminałów, a Pan Adam w wolnym czasie zajmuje się akwarystyką. Państwo Cieślak jako firma “CIEŚLAK-nauka jazdy” zgodzili się dofinansować naszą gazetę, żebyście mogli raz na jakiś czas trochę się doedukować, rozerwać, przeczytać najnowsze newsy z naszej szkoły i nie tylko. Jednak to nie koniec dobrodziejstw, jakie dla nas przygotowali. Wielu z was myśli teraz o zrobieniu prawa jazdy i posiadaniu własnego środka transportu. Dzięki ważnej legitymacji szkolnej z naszego IX Liceum Ogólnokształcącego otrzymacie dodatkowe i darmowe 2 godziny jazdy w ramach waszego kursu. Wiadomo, że egzamin na prawo jazdy nie należy do najłatwiejszych, a dodatkowe dwie godzinki jazdy w ramach kursu - i to jeszcze w miłej atmosferze panującej w tej szkole - na pewno pomoże wam w zdaniu egzaminu celująco.
4
MAJ/CZERWIEC 2017
KOTŁOWNIA 2017 RELACJA IX WRÓT Kotłownia w kilku słowach: odbywa się w LO9 co roku, polega na rywalizacji między małymi grupami teatralnymi z różnych szkół. Jak festiwal wypadł w tym roku? Zapraszamy do czytania! Przedstawione w tekstach opinie są opiniami poszczególnych autorów i nie są oficjalnym stanowiskiem redakcji IX Wrót. Teksty nie mają na celu obrażenia kogokolwiek.
Kotłownia w liczbach Kuba Snop Za nami już kolejna edycja Kotłowni! Przenieśmy się jednak na chwilę w ostatnie dni maja i zobaczmy, jak całe przedsięwzięcie prezentuje się od strony technicznej. Bo przecież każdy lubi liczby!
zobaczyliście 2 obcojęzyczne przedstawienia: angielskie i francuskie, które zrobiły prawdziwą furorę.
Przygotowania do naszego małego święta teatru trwały ponad tydzień! Użyliśmy metrów taśmy, folii czy agrowłókniny, aby przekształcić naszą leciwą aulę w salę teatralną, a momentami, z uwagi na temperaturę, w kotłownię!
Użyliśmy dziesiątki kabli na łączną długość ponad kilkuset metrów i zużyliśmy wiele Kwh prądu!
▶Wielu z Was śledziło także transmisję na żywo z przeglądu, do zrobienia której użyliśmy gigabajtów internetu, aparaty i kamery!
▶Podczas tych 2 dni na naszej szkolnej auli zaprezentowało się 14 grup teatralnych, a Wy, widzowie, mogliście obejrzeć i ocenić 17 spektakli, które poruszały różnorakie tematy i problemy!
▶Wszystkie spektakle obejrzało łącznie około 800 osób!
Teraz trochę internetowych statystyk dla prawdziwych geek’ów. Na naszym fb śledziło nas ponad 300 osób, a posty docierały średnio do 800 osób! Natomiast w ciągu 2 dni naszą stronę internetową odwiedziło ponad 200 osób.
▶Jury oraz widownia w plebiscycie publiczności wręczyła nagrody o łącznej wartości ponad 1000zł, które powędrowały do 8 grup!
▶W ekipie organizatorów i wolontariuszy Kotłowni 2017, pracowało ponad 50 osób, które dbały o czystość, porządek i obsługę techniczną sceny!
W kotłownianym bufecie codziennie czekało na Was łącznie ponad 200 pączków i drożdżówek, które cieszyły się dużą popularnością!
Mamy nadzieję, że już za rok czeka nas jeszcze większe święto teatru z powodu okrągłej, 10. edycji Kotłowni!
▶W tym roku po raz pierwszy w historii na naszej scenie
5
IX WROTA
Gospodarze z klasą Julia Zamęcka 3GB Podczas IX Kotłowni, czyli Przeglądu Małych Form Teatralnych, zaprezentowało się 14 grup z 17 spektaklami. Zaskakujący i krzepiący jest fakt, że w plebiscycie górowali przedstawiciele ZSO nr 6. Oczywiście, taki wynik może być skutkiem wspierania swoich kolegów i koleżanek przez publiczność (co również cieszy, świadczy o na koleżeńskim podejściu), ale po przepytaniu kilku widzów okazuje się, że te przedstawienia naprawdę zrobiły na odbiorcach wrażenie. W celu przekonania do mojej opinii podam kilka przykładowych sytuacji.
zyka świetnie dobrana. Zwrócił również uwagę na grę głównych aktorów. Osobiście obserwowałam większość spektakli oraz reakcje oglądających. “At the hairdresser’s” wywołało śmiech i wzbudziło wyraźne zainteresowanie w porównaniu do poprzednich pokazów. Uważam, że wielki sukces odniosła grupa uczniów z 2c z przedstawieniem “Boite de Crayons”, zaprezentowanym w całości w języku francuskim. Nieznaczna część widowni zrozumiała choć jedno słowo, ale gra aktorska i kostiumy sprawiły, że zwyciężyli w głosowaniu dnia pierwszego i uzyskali wyróżnienie. Jedyne, co mi teraz jeszcze pozostało, to pogratulować naszym szkolnym grupom teatralnym!
Prowadzący przegląd, Cezary Orłowski, który teatr zna od podszewki, wielokrotnie powtarzał, że najbardziej do gustu przypadł mu występ pod tytułem “Męczeństwo Piotra Ohey’a” w wykonaniu uczniów naszej szkoły. Twierdził, że scenariusz był niezwykle aktualny, a mu-
Refleksje i opinie Patrycji Mańkowskiej W ostatnich dniach maja miałam okazję uczestniczyć w Kotłowni, czyli Przeglądzie Małych Form Teatralnych. Zobaczyłam kilkanaście przedstawień przygotowanych przez różne grupy. Spektakle zaskoczyły mnie swoją różnorodnością. Na niektórych czułam się niemal jak w profesjonalnym teatrze, gdzie musisz kupić bilet i stosownie się ubrać. Niestety, bywały też słabsze sztuki, po których czułam się nieswojo…
ła sztuka Gimnazjum nr 10, czyli „Harry Potter i Czupryna Rudego”. Było to zdecydowanie najzabawniejsze przedstawienie wśród wszystkich w trakcie trwania Kotłowni i mój osobisty faworyt. Tego dnia również świetnie się bawiłam podczas spektaklu „One cztery, czyli krótka historia pewnego girlsbandu” w wykonaniu Gimnazjum nr 4 w Stargardzie. Sztuka ta, podobnie jak „Męczeństwo Piotra Ohey’a”, ku mojemu niezadowoleniu, nie została w żaden sposób wyróżniona. Przegląd wygrało przedstawienie „Lekarz mimo woli” grupy Teatr Emigatis, które zupełnie nie przykuło mojej uwagi. Na pewno wyróżniło się oryginalnymi kostiumami, jednak nie dostrzegłam w nim niczego więcej.
Nie ukrywam, że jestem zdeklarowaną fanką grup teatralnych z naszej szkoły. „At the Hairdresser’s” to mój zdecydowany faworyt, jeśli chodzi o przedstawienia przygotowane przez gimnazjalistów w pierwszym dniu Kotłowni. Świetna gra aktorów, humor i dobry pomysł fabularny sprawiły, że było mi naprawdę przykro, gdy sztuka się skończyła. Drugim przedstawieniem, na które zwróciłam uwagę, było „Męczeństwo Piotra Ohey’a” w wykonaniu naszych gimnazjalistów. Właśnie ta sztuka sprawiła, że poczułam się jak w prawdziwym teatrze. Jestem pod ogromnym wrażeniem umiejętności osób, które tworzyły ten spektakl i mam nadzieję, że w przyszłym roku również przygotują coś wyjątkowego. Warto również wspomnieć o przedstawieniu „Boîte de Crayons” (nasze LO), które było w języku francuskim. Wprawdzie nie rozumiałam kwestii wypowiedzianych przez aktorów, lecz ruch sceniczny i dynamika spektaklu powodowały zaciekawienie.
Tegoroczna Kotłownia, już dziewiąta, dobiegła końca. W przyszłym roku czeka nas jubileuszowa dziesiątka, a ja naprawdę nie mogę się doczekać, co tym razem się wydarzy na deskach naszej auli.
Podczas drugiego dnia moje serce zdecydowanie podbi-
6
MAJ/CZERWIEC 2017
Recenzje Julii Pomykały
“Alicja w krainie czarów”. Szkolna grupa teatralna “Catalepton”/ LO z Oddziałami Integracyjnymi w Szczecinie
“Gaja czy Madea”. Grupa teatralna “Speculum”/ Gimnazjum nr 18 im Noblistów Polskich w Szczecinie
Bardzo się starały. Niestety, to tyle co mogę powiedzieć na temat tego spektaklu, o ile tak to można nazwać. Ubrane na czarno dziewczyny, a wśród nich pomalowana na zielono “Matka Ziemia”. Gdyby było to przedstawienie na Światowy Dzień Ziemi czy inny Greenpeace to wszystko byłoby pięknie i na miejscu. Dramatyczna muzyka, smutek i głębokie przesłanie na koniec. Jednak Kotłownia jest Przeglądem Małych Form TEATRALNYCH, a nie “małych przedstawień, które akurat tydzień temu szykowaliśmy na apel w szkole”. Gdyby właśnie tym była Kotłownia, nie miałabym się do czego przyczepić. Niestety nie jest. Grupa teatralna “Speculum” nie popisała się warsztatem czy choćby pomysłem na spektakl. Plusem przedstawienia był czas. Bardzo krótki.
Spektakl przedstawiający ni mniej ni więcej tylko znaną nam już historię małej Alicji, która ucieka w świat dziecięcej fantazji. Dobrą stroną tej adaptacji była niewątpliwie scenografia i kostiumy. Trzeba też docenić aktorów za zgrabne wybrnięcie z sytuacji, w której zabrakło muzyki. Mimo że nie śpiewają na co dzień, w chwili gdy muzyka miała się pojawić i nagle jej zabrakło, bez wstydu czy skrępowania zaczęli śpiewać znane im piosenki. Naprawdę doceniam, że nie stanęli na środku sceny, patrząc tępo w reflektor, tylko grali dalej i starali się sprawiać wrażenie, że tak miało być. Na wyróżnienie zasługuje też dziewczyna wcielająca się w postać Kota, który od początku spektaklu przykuwał uwagę. Jej uśmiech wyglądał jak wyjęty z ilustrowanej książki, a sposób poruszania się i swobodna postawa na scenie powodowała, że rzeczywiście odczuwałam niepokój, który w towarzystwie Kota miała odczuwać Alicja. Niestety, jeżeli nie usiadło się w pierwszym rzędzie, to można było pożegnać się z kwestiami wypowiadanymi przez postacie, a przygotować się na niemy pokaz pantomimy. Większość kwestii odtwórcy wypowiadali w podłogę lub bezpośrednio do siebie, zapominając, że grają w końcu dla publiki i jurorów. Widać było braki warsztatowe, a u niektórych wyraźny brak zaangażowania w przedstawienie. Spektakl nie doprowadził mnie do łez, nie spowodował, że śmiałam się do rozpuku, głębokich przemyśleń czy refleksji również po nim nie zyskałam. Był miłą chwilą dla oka i myślę, że gdyby aktorzy popracowali nad warsztatem, to mógłby to być nie tylko estetyczny pokaz pantomimy, ale miło spędzony czas w Krainie Czarów.
7
IX WROTA
Recenzje Kacpra Przybylskiego “Alicja w Krainie Czarów”
“Romeo i Julia”
Historię Alicji zna prawie każdy, czy to z powieści Lewisa Carolla, czy z jej filmowych adaptacji Disneya: leciwej już animacji, która jednak wciąż nie straciła nic ze swojego czaru, oraz niezwykle popularnego filmu w reżyserii Tima Burtona o nieco mroczniejszej od oryginału atmosferze. Na pewno najjaśniejszym punktem dzieła Burtona jest aktorstwo Johnny’ego Deppa jako Szalonego Kapelusznika, na którym wzorował się odtwórca tej roli w sztuce. Jego występ był zdecydowanie najjaśniejszym punktem całej sztuki, choć nie oznacza to wcale, że był wybitny. W przedstawieniu zaprezentowanym na Kotłowni bardzo widoczny był brak mocnej ręki reżysera: aktorzy często odwracali się tyłem do publiczności, mimo iż nie grzeszyli nienaganną artykulacją, a jedna z piosenek, delikatnie mówiąc, kaleczyła uszy. Choć Stuhr śpiewa, że “śpiewać każdy może”, popisy wokalne niektórych powinny ograniczyć się do domowego karaoke. Na szczęście druga piosenka, w wykonaniu Kapelusznika, zabrzmiała dużo lepiej. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że była bardzo dobra, lecz nie wiem, czy tego wrażenia nie spowodował kontrast z resztą spektaklu. Swoją drogą, ponoć wszystko miało być okraszone bogatą ścieżką dźwiękową, której przez problemy techniczne występ został brutalnie pozbawiony (nie żeby miało to drastycznie podnieść jego poziom). Ta interpretacja nie wniosła niczego ciekawego do znanej formuły, a to, co oklepane, wykonała co najwyżej poprawnie.
Nie będę owijał w bawełnę: największym walorem przedstawienia była jego niezamierzona komediowość. Fabuła przedstawienia tak bardzo opierała się na znajomości dzieła Szekspira, że nijak nie miała szans funkcjonować jako samodzielne dzieło. Drewniane aktorstwo i niechlujna wymowa sprawiały, że wszystkie sceny zlewały się w jedną całość, z której trudno przywołać jakikolwiek znaczący moment. Sceny walki zahaczały o groteskę (pozwolę sobie zacytować: “AAAA, ZRANIŁ”), tak samo jak te, które powinny wstrząsnąć czy wzruszyć. Z drugiej strony, stroje były niczego sobie. “Gaja czy Medea?” Nie lubię, kiedy kotłowniane zespoły biorą się za inscenizację zbyt poważnie, zapominając, że nie są profesjonalną grupą aktorską. “Gaja czy Medea?” próbowało nam przypomnieć, że Ziemia jest brudna, a w ogóle, to ludzie tylko patrzą w te telefony i potem bomba atomowa, i wszystko umiera, i człowiek jest fe. Ten spektakl miał walory artystyczne kampanii społecznej dla przedszkoli. Częścią bycia dojrzałym jest umiejętność przyznania się, że do niektórych tematów jeszcze nie dorośliśmy i po prostu powinniśmy zostawić je innym. Najgorsze jest to, że reżyserem prawdopodobnie był nauczyciel, osoba dorosła, która mimo wszystko nie zauważyła bijącej po oczach banalności scenariusza i przedstawionych w nim haseł.
“Dziady” cz. II (wykonawcy z naszej szkoły)
“Boîte de Crayons“
Słynne dzieło Adama Mickiewicza zostało poddane “unowocześnieniu”, lecz czy było to konieczne? Rytuał Dziadów odbywał się tak, jak zwykle, a wszystkiemu przyglądała się postać Pani Reżyser. Elementy komediowe, jakie wprowadzała, nie tylko nie zawsze były trafione (choć, przyznaję, jej zachwyty nad zupełnie nowym aktorem, który wyglądał, celowo lub nie, na bardzo zagubionego, sprawiły, że parsknąłem śmiechem), ale często też zupełnie niepotrzebnie wybijała nas z klimatu tajemnicy. Mam wrażenie, że z tej postaci przedstawienie powinno było zupełnie zrezygnować i skupić się na odkryciu w dziadowaniu czegoś nowego lub uczynić z niej gwiazdę wieczoru, element, który wyróżniałby tę interpretację “Dziadów” spośród wielu innych. Zamiast tego mamy postać, która wydaje się doklejona. Niezmieniony tekst źródłowy, odegrany po bożemu, bez żadnych innowacji, nudził i sprawiał, że spektakl się dłużył. Mimo wszystko wygrywa nagrodę “Najlepszych “Dziadów” Kotłowni 2017”.
Zawierucha w piórniku ze względu na bunt jednej z lokatorek. Zrozumiałem tyle, na ile pozwoliły mi podobieństwo francuskiego do innych europejskich języków i znajomość samego francuskiego, czyli, nie czarujmy się, prawie nic, lecz postaci aktorów były tak silnie zarysowane i tak dobrze zagrane, że mimo wszystko oglądało się to bardzo przyjemnie i nie dłużyło się ani trochę. Hitchcock powiedział kiedyś, że film jest dobry, kiedy po wyłączeniu dźwięku publiczność wciąż ma jasne wyobrażenie o tym, co dzieje się na ekranie i myślę, że ten spektakl przypadłby mu do gustu.
“Męczeństwo Piotra Oheya” Znajduję się teraz w trudnej sytuacji, ponieważ będę jednym z niewielu, którym to przedstawienie nie podobało się aż tak bardzo. Ciężko byłoby zrobić kiepskie przedstawienie z tak dobrym materiałem źródłowym (sztuka
8
MAJ/CZERWIEC 2017 Sławomira Mrożka), lecz nie graniczyłoby z niemożliwym dokonanie czegoś wybitnego. Teatr, jako sztuka głównie wizualna, powinna korzystać z tego, że aktora widać. Używanie go prawie tylko do wygłaszania kwestii w statycznych pozach sprawia, że równie dobrze, niczego nie tracąc, moglibyśmy posłuchać audiobooka. Ten spektakl udowadnia, że przełożenie na scenę nawet dramatu wcale nie jest tak proste, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka.
“Lekarz mimo woli” Ten spektakl nawiązywał do stylistyki japońskiego teatru lalkowego Bunraku. Postaci chodziły tylko w prawo i w lewo, a kończynami poruszały z godną kukieł sztywnością. Warstwa wizualna była doskonała, lecz wydaje mi się, że mieliśmy tu do czynienia z przerostem formy nad treścią. Żarty pod koniec nużyły, choć i tak bawiłem się przednio. Nie ma co ukrywać – widać, że w tej grupie teatralnej grały dziewczyny, które to lubią i się na tym znają, a nie wzięte z łapanki osoby, które obycie ze sceną mają prawie żadne. Przedstawienie można by skrócić o jedną trzecią, lecz i tak pokazano nam kawałek dobrego, rozrywkowego teatru.
“At the hairdresser’s” Fabuła przypominała swoją strukturą dowcip, nie prezentowała żadnych ważnych haseł ani głębi i wydaje mi się, że taka forma jest dla Kotłowni najlepsza. Cała sala raz po raz wybuchała śmiechem dzięki świetnej kompatybilności aktorów ze scenariuszem – było widać, że występujący na scenie mają z tego frajdę i ten nastrój udzielał się publiczności. Gdybym miał się czepiać, to tego, że historia rozgrywająca się w Ameryce zawiera w sobie postaci mówiące z brytyjskim akcentem, ale nie będę się czepiał, bo zbyt dobrze się bawiłem. Brawo!
“Obca” Tak naprawdę nie wiem, po co powstał ten spektakl. Nie bawił, nie smucił, nie dziwił, nie zachwycał wizualnie ani aktorsko, nie próbował nawet sprzedawać naiwnych hasełek. To nieciekawa historyjka o Alzheimerze i duchach (chyba?), z której większość i tak zapamięta najbardziej postać Charlesa, który tak bardzo próbował grać zadumanego i zdziwionego, że wyglądał na spowolnionego. Szkoda mi głównej aktorki, która musiała zapamiętać naprawdę dużo tekstu tylko po to, by stworzyć dzieło, które wylatuje z głowy niemal od razu po tym, jak się tam znajdzie.
“Dziady” cz. II (spoza naszej szkoły) Gorsze “Dziady” tegorocznej Kotłowni, także uwspółcześnione, lecz bardzo, bardzo nieudolnie. Teksty typu “Do kogo miałem wrócić? Do matki alkoholiczki?” mogą wywołać tylko uśmiech politowania. Łopatologiczne przedstawianie własnymi słowami, o co chodziło każdemu z pojawiających się duchów, sprawia, że zaczynamy myśleć o twórcach przedstawienia jak o dzieciaczkach, które bardzo chciały porozmawiać na poważne tematy. Autorskie kwestie okropnie zgrzytały z mickiewiczowskimi wersami. Zjawy zostały przedstawione do bólu klasycznie. Ile razy można oglądać te same “Dziady”? Niechlujne (i zupełnie niepotrzebne) przełożenie na język współczesności stworzyło dziury w fabule, jak na przykład to, kim, do jasnej Anielki, był Duch Złego Pana, skoro przywołującymi byli uczniowie, a nie chłopi? Panem Dyrektorem? Kuratorem Oświaty? Obcowanie z takim dziełem wymaga finezji, której tej grupie aktorskiej wyraźnie zabrakło.
“Harry Potter i Czupryna Rudego” Mimo iż aktorstwo w tej inscenizacji nie było najwyższych lotów, luźne podejście aktorów i scenariusza do samych siebie sprawiło, że nie można było powstrzymać się od śmiechu. Nie wiem, czy nie nazbyt wiele żartów opierało się na znajomości prozy Rowling, a także nie mam pewności, czy wszystkie żarty trafiły w poczucie humoru przeciętnego widza (np. moim zdaniem zupełnie nieudana postać Dumbledore’a, budząca głównie zażenowanie), lecz mam pewność, że to przedstawienie miało największy współczynnik żywych reakcji publiczności do minut trwania spektaklu. Może i była to niska kultura, lecz niska kultura najlepszej próby.
“Przystanek Agape”
“One cztery, czyli historia pewnego girlsbandu”
Chyba mam jakąś awersję do przedstawiania ważnych motywów przez osoby, które dekadę temu nie miały jeszcze wszystkich stałych zębów. “Przystanek Agape” to kilka tak sobie zagranych monologów o miłości, pozbawionych jakiejkolwiek głębi i jakiegokolwiek ruchu scenicznego, przerywanych wygłupami klaunów. Gdybym natrafił na te kwestie w “Trudnych sprawach”, chyba i tak zdawałyby mi się nazbyt wydumane i po prostu nudne.
Historia przedstawiona w tym spektaklu nie była zbyt porywająca, lecz dziewczęta nadrobiły to świetnymi dialogami i grą aktorską. Było słychać, że scenariusza nie pisał dorosły, a przynajmniej nie sam. Język młodzieży nie był przerysowany w sposób, w jaki często przedstawiają to dorośli (według niektórych porozumiewamy się jedynie z użyciem słownictwa związanego z elektroniką, raz na jakiś czas wtrącając jakiś angielski skrót – jeśli jesteś dorosły i kiedykolwiek mówiłeś tak o języku nastolatków, powinieneś się wstydzić), lecz na tyle prawdziwy, na ile pozwalała koncepcja komediowego spektaklu.
9
IX WROTA Wszystko było zagrane z dystansem, szczególnie postać Jessiki, głównej bohaterki. Nie uważam, żeby to przedstawienie zasługiwało na nagrody, lecz na pewno zmieściło się w moim rankingu w pierwszej połowie. “Poza ramą” “Hej, wiesz o czym nasi uczniowie mogą zrobić naprawdę DOJRZAŁY spektakl? O artyście uzależnionym od narkotyków. Nie, nie, nie musi mieć sensu. Wystarczy, żeby ktoś wciągał kreski na scenie.”
Wywiad z organizatorką Kotłowni, p. Parchimowicz Maria Tułecka 2c Kotłownia jest Przeglądem Małych Form Teatralnych, który w tym roku odbył się już po raz dziewiąty. Co roku do jej organizacji zaangażowani są uczniowie IX LO i Gimnazjum nr 42 w Szczecinie, którzy zajmują się przygotowaniem sceny, obsługą techniczną oraz opieką nad gośćmi. Przegląd nie odbyłby się bez pani profesor, Anny Parchimowicz, nauczycielki języka polskiego, która od dziewięciu lat jest główną organizatorką wydarzenia. Z okazji 9. edycji Przeglądu z p. Anną Parchimowicz porozmawiamy o trudnych początkach, trzech garnkach i tegorocznych nowościach!
wsparcie nauczycieli, nie tylko polonistów, dla których teatr jest ważny. Opiera się to oczywiście wszystko na uczniach - jednocześnie wadą i zaletą jest to, że się zmieniają, to znaczy rotują. Zwykle przez dwa lata biorą udział w Kotłowni. Właściwie systemowo przygotowania powinny trwać od końca jednej do początku drugiej Kotłowni, ale zawsze ta mobilizacja od wiosny zaczyna się intensyfikować. W tym czasie zabiegamy również o sponsorów, czasem są to nawet rodzice naszych absolwentów.
Maria Tułecka: Co skłoniło Panią Profesor do stworzenia Kotłowni?
A. P.: Właściwie każda Kotłownia jest inna. Zmienia się koncepcja oceniania, bo specyfiką Kotłowni jest to, że nie jest ona typowym konkursem. Od ubiegłego roku w jury zasiadają profesjonaliści (pani Anna Januszewska i pan Grzegorz Młudzik - aktorzy Teatru Współczesnego), ale staramy się głównie docenić to, co zrobi wrażenie. Doszły do nas głosy, że jurorskie preferencje były trochę odmienne niż widzów, więc od tego roku wprowadziliśmy plebiscyt publiczności. Każdy spektakl był oceniany na 1 do 5 punktów. Oczywiście, było to bardzo subiektywne i może nie do końca miarodajne, ale na różnych festiwalach to się po prostu sprawdza.
M. T.: Czy jest coś, co wyróżnia tegoroczną edycję od pozostałych?
P. Anna Parchimowicz: Od początku w naszej szkole funkcjonowała klasa humanistyczna, w ramach której były realizowane przedmioty, takie jak: wiedza o prawie, o filmie i teatrze, i często w tych klasach skupiali się uczniowie z jakimś zacięciem artystycznym. W pewnym momencie do szkoły przyszła p. Tatiana Malinowska-Tyszkiewicz i prowadziła tu różne zajęcia koła teatralnego, koła żywego słowa i dzięki temu w latach 90. powstał u nas (z inicjatywy jednej z uczennic) Teatr Nie Ma. Zainspirowana tym, jedna z klas humanistycznych podjęła się zorganizowania przeglądu małych form teatralnych. W 2009 roku on miał taki bardzo kameralny charakter, nie pamiętam nawet uczestniczących w nim grup, bo nie zachowała się żadna szczegółowa dokumentacja. Nie wiedzieliśmy, że rozrośnie się to w taki sposób. Nawet nie mieliśmy funduszy - pamiętam, że pierwsze nagrody to były trzy garnki różnej wielkości, tak jakoś nam to harmonizowało z kotłem.
M. T.: Czy duże jest zainteresowanie uczestnictwem w Kotłowni? A. P.: Zainteresowanie Kotłownią jest zmienne, choć zwykle duże. Zazwyczaj mamy od 10 do 15 grup, a spektakle są różne - od 15-minutowych, nawet do godzinnych. W tym roku mieliśmy okazję do małego jubileuszu - IX Kotłownia w IX LO w Szczecinie. Dlatego liczymy, że Przegląd będzie się cieszył dużym zainteresowaniem wśród grup teatralnych, jak i uczniów ZSO nr 6 również w przyszłym roku!
M.T.: Jak wyglądają przygotowania do Kotłowni? A. P.: Od początku Kotłownię prowadzę ja, nikt dotąd nie podjął się bliższej współpracy ze mną, ale mam
10
MAJ/CZERWIEC 2017
KULTURA EKSPORTOWA JULIA POMYKAŁA 1C
Marks stworzyli pełne muzycznych niuansów rytmy przywodzące na myśl Roberta Glaspera czy Andersona Pakka. Niestety, ich utwory mają około 14 tys. wyświetleń na Youtubie i po blisko 1000 odsłuchań na Spotify. Bardzo mocno polecam w jakiś sympatyczny ciepły wieczór włączyć sobie ich płytę i oddać się wielobarwności dźwięków, którą Marek i Piotrek nam serwują. Mam nadzieję, że po czymś takim nigdy więcej nie usłyszę “polska muzyka jest słaba”. To nie koniec listy Polaków, którzy ostatnio pojawili się na rynku światowym. Michał Marczak to młody polski reżyser, którego możecie znać przede wszystkim z wielokrotnie nagradzanego filmu Wszystkie nieprzespane noce, pojawił się w kinach pod koniec 202016 roku. Teraz artysta miał szansę wykazać się, reżyserując nowy teledysk zespołu Radiohead do utowru I Promise, w którym wystąpiła m.in. Agata Buzek. I promise to jeden z trzech niepublikowanych utworów, które znajdą się na OK COMPUTER OKNOTOK 1997 2017, czyli specjalnej edycji ich trzeciej płyty wydanej w 1997 roku. Pozostałe dwa to Lift i Man of War. Nowa płyta ukaże się 23 czerwca. 28 czerwca Radiohead zagrają w Gdyni podczas Open’er Festival.
Zawsze, kiedy znajdę w internecie newsy o Polakach na stronach rozmaitych zachodnich gazet, rozpiera mnie duma. Choć często nie doceniamy osiągnięć naszych rodaków za granicą, to ich ilość w ostatnim czasie sprawia, że nie da się przejść koło nich obojętnie. Kiedy słyszę, “nie słucham polskiej muzyki, bo nie lubię rocka i tekstów po polsku”, to od razu mam palpitacje. W mojej głowie z pełną zadowolenia miną wyrzucam tę osobę przez okno. Dla wielu ludzi w naszym wieku polska muzyka to Maryla Rodowicz, Wilki czy Sarsa, a to już dawno nieprawda. Oczywiście, Lady Pank dalej istnieje i pewnie ma się nieźle, Strachy na lachy dalej są ulubioną kapelą wszystkich studentów informatyki z długimi włosami, a Tede i Sobota to dalej bardziej styl życia niż muzycy. A przecież jest tylu młodych artystów z potencjałem. Dlaczego więc naszą piękną polską muzykę bardziej doceniają obcokrajowcy niż my sami?! Porzekadło “Cudze chwalicie swego nie znacie” - chyba najlepiej opisuje polską scenę muzyczną.
Marczak znany jest również na świecie ze współpracy z brytyjskim twórcą elektroniki, Markiem Pritchardem – Polak nakręcił klip do jego utworu Beautfiul People. 34letni reżyser był też jednym z twórców krótkich filmów promujących ostatnią płytę brytyjskiej grupy, A Moon Shaped Pool. Mamy więc się czym pochwalić. Ostatnim polskim “smaczkiem”, który pojawił się w zagranicznych produkcjach, jest nie kto inny, tylko pomnik Jezusa ze Świebodzina. Obraz Polskiego Rio pojawił się w wydanym 9 maja 2017 roku teledysku francuskiego zespołu tworzącego muzykę elektroniczną, Cassius, we współpracy z Pharellem Wiliamsem i Cat Power, do piosenki Go up. Niezwykle fantazyjny teledysk pokazuje dwa połączone ze sobą obrazy różnych rzeczy, miejsc czy ludzi. Francuski reżyser, Alexandre Courtes, odpowiedzialny za powstanie klipu popisał się niesłychaną wyobraźnią i profesjonalizmem w swoim fachu. Mega szacunek za sam pomysł na klip oraz wielkie Wink, wink! za Jezusa nie z Rio, a ze Świebodzina.
To nie nowość, że młodzi polscy artyści coraz częściej tworzą w języku angielskim. Nostalgiczny i melancholijny Dawid Podsiadło wydał Annoyance and Disappoinment, płytę nagraną prawie w całości po angielsku. Monika Brodka wydała Clashes, na której nie usłyszycie żadnych polskich słów. Ale to są artyści, których prawie każdy zna, a na pewno wielu z was kojarzy. Jednak istnieją też grupy i zespoły, o których istnieniu często nie mamy pojęcia. Wielka szkoda! 26 maja 2017 roku grupa muzyków z Wrocławia, Night Marks (Marek Pędziwiatr i Piotr Skorupski), po sześciu latach istnienia w świecie polskiej muzyki rozrywkowej wreszcie wydała swój debiutancki album. Experience to płyta składająca się z 9 niewyobrażalnie dopieszczonych utworów. Połączenie soulu i hip-hopowego vibe’u tworzy mieszankę nie z tego świata. Przy współpracy z siostrami Przybysz Night
11
IX WROTA
SELFIE JAK POCZTÓWKI JULIA POMYKAŁA 1C
Pewien sympatyczny Pan z Norwegii któregoś dnia postanowił zwiedzić cały świat. Jak pomyślał tak zrobił i tym sposobem powstała lista 12 państw, które jego zdaniem każdy musi kiedyś odwiedzić. Gunnar Garfos (polecam odwiedzić na instagramie @garfors) jest prezesem medialnej spółki IDAG, jednakże jego największą miłością nie jest telekomunikacja, a właśnie podróże. Norweg poleca odwiedziny między innymi w Timorze Wschodnim, Kiribati czy Republice Nauru, którą da się obiec dookoła. Tę ostatnią w 2014 roku odwiedziło 160 osób. Garfos ma na swoim koncie takie rekordy jak odwiedziny pięciu kontynentów w 24 godziny oraz przejazd przez 19 krajów w mniej niż dobę.
Jak widać, dla każdego coś się znajdzie. Sam podróżnik przyznaje, że ta lista zmienia się u niego prawie z dnia na dzień w zależności od jego nastroju, jednak w dniu wywiadu zdecydowanie przedstawił te miejsca. Na pewno warto odwiedzić więcej niż tylko państwa wymienione na liście. Ale przynajmniej wiecie już, od czego zacząć.
8 maja 2013 r. ukończył najdłuższą w swoim życiu podróż i tym samym zaliczył się do jednych z niewielu ludzi na świecie, którzy mogą powiedzieć, że widzieli już wszystko. Cele jego podróży to: 1. Rumunia 2. Madagaskar 3. Islandia 4. Wietnam 5. Kirgistan 6. Kiribati 7. Nowa Zelandia 8. Nikaragua 9. Sierra Leone 10. Dominikana 11. Norwegia 12. Urugwaj
12
MAJ/CZERWIEC 2017
PUNK IS NOT DEAD ZUZANNA IZYDOREK, ABSOLWENTKA GIM42
prądy i wyznaczają nowe ścieżki. Każdy nowy element naszej dzisiejszej rzeczywistości został stworzony przez jakiegoś "wariata". To oni popychają cywilizację do przodu, bo gdyby wszyscy byli tacy potulni, to ludzkość daleko by nie zaszła, nie ma co do tego wątpliwości. Czym jest punk? Definicji podawać nie będę, szkoda na to tuszu. Najważniejszy jest przekaz. Punk to ruch, który narodził się na początku lat 70' i trwa do dzisiaj. Ruch ten dotyczy kultury, polityki i ogólnego spojrzenia na społeczeństwo. Pierwotnie powstał on, aby sprzeciwiać się narzuconemu przez konserwatywne, starsze pokolenia systemowi, czyli normom, zasadom i poglądom, którego młodsze pokolenia nie chciały przyjąć jako swoje, gdyż przyjęcie ich oznaczałoby pokorę wobec starszych generacji i tym samym ograniczenie wolności. Punk zrzeszał młodzież, która walczyła z tym narzucaniem. I ta walka była wyrażana poprzez ubiór, muzykę, zachowanie czy nawet ataki na instytucje, które były identyfikowane z przymusem i systemem. Rząd, Kościół, szkoły, wojsko, policja, korporacje, mass media. Wszystko to było uważane za złe i bezużyteczne. I tutaj pada termin, który paść musiał: anarchia. Nie bez powodu anarchia jest kojarzona z punkiem. Anarchia to pogląd uważany przez wielu za radykalny, niebezpieczny. Kiedy na historii pada ten termin, od razu wiemy, że to coś złego. Jacyś anarchiści zrobili na kogoś zamach, kogoś porwali, coś zniszczyli. Tylko że to nie do końca jest to. Anarchia to najogólniej pogląd, że państwo jest niepotrzebne. Brak przymusu, brak policji, brak spisanych praw. I nie dziwię się, że dzieciaki, które brały w tym na początku udział, w to wierzyły. Myślę, że anarchia jest systemem utopijnym, ponieważ nie bierze
Przeciętny licealista nie ma pojęcia, jakim zjawiskiem jest punk. Co to jest, czy raczej co to było? O co w tym chodzi? W tym krzyku, stylu i w tej całej anarchii. Myślę, że to w pewien sposób paradoks. Większość ludzi, w wieku licealnym ma potrzebę odczuwania coraz większej autonomii, chce się wyróżniać, być jednostką, nie falą. Buntujemy się. Dziewczynki nie chcą już różowych sukienek, zamieniają je na krwiste glany. Chłopcy zamiast schludnych pulowerków zakładają katany. Jak to możliwe, że w tej całej przemianie zapominamy o naszych rówieśnikach z Anglii z lat 70' czy nawet z Polski z lat 90'? Oczywiście, nie byli oni pierwszymi buntownikami, ale w pewnym sensie są nam najbliżsi. Bo łatwiej nam dzisiaj zrozumieć ich niż tych z 1789, co stali na barykadzie w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. To właśnie buntownicy, którym potem nadajemy miano pionierów, łamią granice, tworzą nowe
13
IX WROTA
pod uwagę, że człowiek, jest istotą zarówno dobrą, jak i złą. I nie można udawać, że prawo jest nam zbędne, ogranicza nas, ale też chroni. Ważne jest, aby wyznaczyć granicę, na ile to prawo mogło oddziaływać na nasze życie. Zrozumiałe jest też, że oni żyli wciąż w cieniu II wojny światowej i że instytucja państwa kojarzyła im się źle. I stąd w młodych głowach zaczęły kiełkować marzenia o ogólnoświatowej anarchii. Nie ma państw, nie ma polityków, nie ma konfliktów, nie ma wojen. Z upływem czasu marzenia te więdły, punk stawał się coraz mniej radykalny i coraz bardziej popularny. Bardzo łatwo przyjął się w Polsce, gdyż młodzież była postawiona w obliczu upadającego socjalizmu, który chciała dobić, przyśpieszyć jego upadek. W Polsce wróg był realny, więc młodzież tutaj najbardziej przygarnęła do serca tę ideologię i styl bycia. Dlatego powstało tak wiele wspaniałych zespołów punkrockowych, tj. Dezerter, Defekt Muzgó, Włochaty, Siekiera, Karcer, Kolaboranci i wiele innych.
kowy strój to glany, agrafki, gdzie tylko się da, i katana. To jest taki złoty środek punku. Kiedyś byli to ludzie agresywni, skorzy do bójek i kłótni. Dzisiaj już tak nie jest oczywiście. Ja przynajmniej nigdy nie miałam ''przyjemności" obcować z kimś takim. Jeśli teraz ktoś ma taki sposób ubierania się, to mało prawdopodobne, aby był to człowiek agresywny czy noszący wściekłość w sobie. To raczej osoba, której odpowiada ten gatunek muzyki, czuje do niego przywiązanie i dlatego chce jak najbardziej żyć muzyką, którą kocha. I żyje. Jaką muzyką jest punk rock? Punk rock składa się z prostych dźwięków. Ludzie, którzy go tworzyli, nie mieli najczęściej pojęcia o teorii muzyki, nutach, często nie wiedzieli nawet, jak poprawnie obsługiwać instrument. Mieli tylko swoją wściekłość, zestaw kończyn i głowę. I z tego powstawała muzyka. Brutalna, brudna i prosta. Emocjonalna, bezpretensjonalna. Teksty są ironiczne i kpią ze wszystkiego, nawet z samego punku. To muzyka kompletnie inna niż ta, którą tworzyli Beatlesi. Ich muzyka jest kolorowa, złożona z wielu instrumentów, pełna pokoju, nawołuje do miłości. Lennon, McCartney, Starr i Harrison doskonale znali się na swoim fachu. Muzyka Beatlesów jest wyrafinowana i pełna ciepła, zaś muzyka Sex Pistols - jak kubeł zimnej wody. Gwałtowność, bestialskość, agresja. To jest właśnie dźwięk buntu.
Jaki jest styl punków? Ikoną stylu punkowego jest zespół, od którego to wszystko się zaczęło. Mowa tu oczywiście o Sex Pistols. Chłopaki tworzący ten zespół stali się wzorcami dla ludzi, którzy ten nurt tworzyli. Podarte spodnie, wytarte katany, trampki, im bardziej zniszczone tym lepiej, pieszczochy (brak ograniczeń co do ilości), a po pewnym czasie glany (czerwone, bo czarne to już inna subkultura) i martensy. Anemiczny wygląd, włosy potargane, sklejone od potu, kurzu (i jeszcze nie wiadomo czego), wzrok groźny, przygarbiona postawa, paznokcie połamane od bijatyk. Nie brzmi to zbyt estetycznie jak na dzisiejsze pojęcie estetyki. Ale to już radykalizm. A radykalizm nie jest zalecany w żadna stronę. Dzisiaj pun-
Bunt nie jest zły, byleby nie był jedynie buntem dla zasady.
14
MAJ/CZERWIEC 2017
URATUJĘ STEPHENA KACPER PRZYBYLSKI 2D
bez konieczności przerywania lektury na googlowanie. Ben Hanscom w “Tym” jest przez jednego z bohaterów nazywany Haystack. Co w tym takiego śmiesznego? Otyły Ben przypomina znanego w Ameryce gigantycznego wrestlera z lat 60. (!), Haystacksa Calhouna. Podobnie ma się sprawa z tekstami piosenek. Tu detektywistyczna robota wchodzi na wyższy poziom. Piosenka gra w radiu (na stronach książki, oczywiście), a ty masz podane polskie tłumaczenie jej słów. Żeby dowiedzieć się, co Stephen chciał, żebyś usłyszał, musisz dokonać wstecznej sztuki translatorskiej, żeby zgadnąć tekst angielski i, licząc na to, że trafiłeś, wyszukać go w google. Jeśli wyświetli się okienko YouTube, jesteśmy w domu, jeśli nie – próbujemy nieco innego tłumaczenia. Kolejną bolączką jest pozostawianie w oryginale słów, które opierają się na fonetyce języka angielskiego. Faddah Callahan to chyba najgorszy przypadek. Callahan to ksiądz w sadze Mroczna Wieża, a faddah to po prostu fonetyczny zapis słowa father, czyli ojciec, wypowiedzianego z getto-murzyńskim akcentem. Cokolwiek zagrałoby lepiej – ojczulek, łojciec. Dosłownie cokolwiek. Takie wybryki zdarzają się nawet raz, dwa razy na książkę.
Jestem wielkim fanem Stephena Kinga. Moja miłość do niego narodziła się w gimnazjum i kwitnie po dziś dzień. Na mojej półce pojawiają się coraz to nowe tytuły i gdy się jej przyglądam, wpadam w zadumę nad swoją monotematycznością. Wygląda, jakbym czytał tylko i wyłącznie jednego autora, a to nieprawda, czytam go po prostu w przytłaczającej większości. Najlepszy w lekturze jego powieści jest fakt, że znając angielski wie się dokładnie, jak brzmi oryginał, mimo obcowania z przekładem. Dlaczego? Bo tak się złożyło, że za twórczość Kinga biorą się chyba najgorsi tłumacze, jakich urodziła piastowska ziemia.
Dosłowność najbardziej daje się we znaki przy przekładaniu podwórkowej łaciny. Wciąż powtarzane fuck, fucking i damn wyglądają i brzmią dobrze po angielsku, bo taka jest specyfika tego języka, ale kiedy próbujemy tę wulgarność oddać po polsku, w języku z dużo bogatszą kulturą ekspresyjnej werbalizacji przeżyć wewnętrznych, samo fuck powinniśmy zamiennie tłumaczyć na co najmniej dziesięć różnych sposobów. K***a, p***ę i cholerny to tylko wierzchołek góry lodowej, a, czytając, odnoszę wrażenie, że tu kończy się zasób słownictwa naszych utalentowanych translatorów, jakby bali się wyjść poza to, co autor naszkicował. W przekładzie nie liczy się, by przekazać każde słowo, lecz by przekazać każdą emocję i ktoś powinien im to wytłumaczyć.
Przekłady pełne są zdań o angielskiej składni, dosłownie przetłumaczonych idiomów. Mój ulubiony przykład: “Brat Eddiego Deana wybił z kogoś gówno.” W sensie, że sprał na kwaśne jabłko, ale najwyraźniej powtórzenie słowa “gówno” z angielskiego “beat the shit out of somebody” było dla ładunku emocjonalnego przekładu ważniejsze niż jakiś tam sens, czy nawet, phi!, poprawność językowa. Literówek – to akurat raczej wina edytora i wydawcy i zwykłych błędów logicznych. Zdarzyło mi się robić notatki ołówkiem na marginesie strony, ponieważ autor pomylił dwóch bohaterów i uderzył w głowę nie tego, którego miałby uderzyć, gdyby kierował się ciągiem przyczynowo-skutkowym opisu. Bardzo uciążliwe są też amerykańskie nawiązania. Nie obraziłbym się na przypisy, które wyjaśniałyby niektóre porównania
Skąd tytuł tego tekstu? Otóż zaklinam się, że pewnego dnia zdobędę prawa do przetłumaczenia wszystkich powieści Stephena Kinga i na pierwszej stronie pod jego nazwiskiem w każdym polskim wydaniu widnieć będzie: z angielskiego na polski przełożył Kacper Przybylski. Pewnego dnia oczyszczę splamione imię króla grozy. Trzymajcie mnie za słowo.
15
IX WROTA
ISTRIA - PÓŁWYSEP, KTÓRY POKOCHASZ PODRÓŻE ALEKSANDER DUX-PISZKO 1GB
Istria. Półwysep w kształcie serca. O niesamowitej historii, kuchni oraz przyrodzie. Znajduje się w trzech krajach: Chorwacji, Słowenii i we Włoszech. Ale w swoich dziejach był w bardzo wielu innych.
nie lepiej od tego w Rzymie! Miasteczka wnętrza półwyspu stanowią z kolei tak zwaną Chorwacką Toskanię. Faktycznie, małe kamienne domki rodem z Italii oraz zielone wzgórza mogą przypominać tę włoską krainę. Z miejsc naturalnych niezwykłe będą Park Prirode Učka oraz Limski Zaljev. Pierwszy jest pięknym górzystym regionem, z którego najwyższego szczytu przy sprzyjającej pogodzie można dojrzeć cały półwysep. Drugi jest fiordem, a w zasadzie kanałem (ale nie sztucznym). Przywodzi na myśl fiordy północnej Europy.
Rzymianie, Bizancjum, Frankowie, Republika Wenecka, Habsburgowie, Austria, Francja, Austro-Węgry, Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, Jugosławia plus plemiona słowiańskie. Raj dla historyków. Jeśli jesteś historykiem, pokochasz Istrię. W okolicach miasteczka Motovun w ziemi można znaleźć nijak wyglądające grzyby, które, jak się później okazuje, wcale takie nijakie nie są. Trufle. Podziemny skarb Istrii. Kosztują krocie. Ale czy są tego warte? Z nierujnujących portfela kulinariów warto też wspomnieć owoce morza, ryby oraz niezwykle oryginalne lody z oliwą. (Bo zresztą z oliwy Istria jest również znana). Jeśli jesteś fanem oryginalnych połączeń kulinarnych, pokochasz Istrię.
O Istrii niedawno mówiono także w radiowej Trójce. Przez kilka godzin mogliśmy trochę o niej usłyszeć. Ale niezależnie od tego, co cię najbardziej interesuje, pokochasz Istrię. Po prostu.
Ale co dokładnie na niej zobaczyć? Ja polecam kilka miasteczek. Pierwszym jest słoweński, dawniej wenecki, Piran, miasteczko niesamowicie urokliwe; będące symbolem wybrzeża kraju. Cudowny widok roztacza się ze świetnie zachowanych murów miejskich. Chorwackie miasto Pula, stolica regionu, jest znana z koloseum. Ale nie byle jakiego, bo zachowanego znacz-
16
MAJ/CZERWIEC 2017
WSZYSCY NA ZANZIBARZE RECENZJA KSIĄŻKI ALEKSANDER DUX-PISZKO 1GB Uwagę zwraca niebanalna struktura książki. Składa się ona z kilku części. Ciągłości - czyli akcji z udziałem bohaterów, kilku publikacji fikcyjnego pisarza, Chada Mulligana, np. Leksykon Trendyzborodni, oraz wątkami łączącymi się z bohaterami pobocznymi. Publikacje te są wątkiem na tyle ciekawym, że z wielką chęcią przeczytałbym je całe jako oddzielną książkę. Pojawiają się także ogłupiające urywki z mediów (głównie ze Skanalizatora). Jest to genialne, lecz trochę przesadzone przedstawienie bezsensownych newsów dzisiejszych mediów. Ale właśnie czy inne aspekty realiów autor przewidział dobrze? Częściowo tak, częściowo nie. W aspekcie krajów nieco się pomylił (Yatakang i stan USA Isola raczej nie istnieją), lecz dobrze przewidział istnienie czegoś w rodzaju Unii Europejskiej (tam Wspólnej Europy i raczej jednego państwa niż unii). Wspomnienia, moim zdaniem, wymaga bardzo ciekawa kwestia budowy nad Nowym Jorkiem Kopuły Fullera, czyli zadaszenia całego Manhattanu. Jak chodzi o realia społeczne, to trochę pomylił się z szeroko pojętą Eugeniką. Jak wspomniałem, w książce są wydawane pozwolenia na dzieci, robione badania genetyczne; po drugim dziecku ludzie są dyskryminowani. Są też bardziej pozbawieni skrupułów niż my. Zrewolucjonizowany jest także transport lotniczy. Z kolei Brunner nie przewidział Internetu (jak większość pisarzy); gdy ludzie chcą się czegoś dowiedzieć, muszą dzwonić do encyklopedii. Pojawia się także bardzo ciekawy wątek tworzenia nadludzi i etyki tegoż procesu. Jednak co do tego wszystkiego ma tytuł Wszyscy na Zanzibarze? To pytanie zostawiam już dla was, czytających.
Antyutopia. I to wysokiej klasy. Niczym 1984, czy Nowy Wspaniały Świat. Różni się tym, że to wizja naszych czasów z lat 60. A także kilkoma innymi rzeczami, o których jeszcze wspomnę. Książka jest wizją mimo wszystko całkiem trafną.
Jeśli przeczytaliście już wszystkie antyutopie, również te o światach wyimaginowanych i przyszłości/ przeszłości, przeczytajcie teraz tę - o teraźniejszości. Ta jest inna. Nie ma sprzeciwu społecznego, rebeliantów. Nie ma bohatera, który by starał się obalić system. Bo systemu nie ma. Jest za to świat, nasz, ale przedstawiony jako antyutopia.
Głównymi bohaterami są Norman i jego współlokator Donald. Mieszkają w Nowym Jorku, jednak los kieruje ich w zupełnie rejony świata. Do niezwykle przyjaznej Beninii oraz do przeludnionego Yatakangu. Żyją w świecie będącym dla autora przyszłością (lecz dla nas już przeszłością); jest to rok 2010. Choć jako takich odniesień do totalitaryzmów brak, to właśnie z nimi się to kojarzy. Szeroko stosowana jest tu Eugenika, świat, w którym nie można tak po prostu mieć dzieci.
17
IX WROTA
WYMIANA Z HAMBURGIEM PRZEMYŚLENIA PO WYMIANIE KLASY 2D Z UCZNIAMI Z HAMBURGA KACPER PRZYBYLSKI 2D Już na początku listopada, zaraz po Wszystkich Świętych, w supermarketach na wszystkich humanoidalnych postaciach zaczynają pojawiać się czapki Świętego Mikołaja, reklamy coraz liczniej wykorzystują dźwięk dzwoneczków jako oręż w walce o konsumenta, a w sercach wszystkich pojawia się ekscytacja i tak zwany bożonarodzeniowy klimat. To wszystko po to, by wyjątkowo przeżyć tych kilka ważnych dni. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia my, uczniowie i uczennice klasy 2D, podczas wymiany z młodzieżą z hamburskiego Friedrich-EbertGymnasium. Spędziliśmy z Niemcami niecałe dwa tygodnie i mogę was zapewnić, że, po pierwsze, każdy uczestnik wymiany będzie długo i miło wspominał wspólne chwile i, po drugie, wszyscy zgodziliby się, że taka wymiana mogłaby trwać co najmniej dwa razy dłużej. Mógłbym teraz zacząć relacjonować punkt po punkcie, co zwiedziliśmy i gdzie byliśmy, lecz, nie oszukujmy się, przeciętnego czytelnika, który nie brał udziału w tej wymianie, zanudziłoby to na śmierć i mniej więcej w tym momencie przerwałby lekturę, więc wspomnę tylko krótko, że w polskiej części wymiany zwiedzaliśmy Szczecin oraz Poznań, a w niemieckiej Hamburg i Bremę, i przejdę do rzeczy nieco ciekawszych, mianowicie: jak wygląda spędzanie praktycznie całego wolnego czasu z osobą, która nie mówi w naszym ojczystym języku. Teoretycznie nie powinno z tym być większego problemu, w końcu jesteśmy uczniami klasy z językiem niemieckim jako drugim językiem nauczania, lecz w praktyce znać zasady języka a tym językiem mówić, od czasu do czasu nawet zostając zrozumianym, to dwie zupełnie różne rzeczy. Angielski to dużo prostszy język, z którym na dodatek cała (z pewnym marginesem błędu) dzisiejsza młodzież jest lepiej lub gorzej osłuchana i przez pierwsze 24 godziny to właśnie on był moim wyborem w kontaktach z moim Austauschpartnerem. Mimo iż po angielsku obu nam rozmawiało się dobrze i płynnie, w końcu w mojej głowie zaczęło kołatać echo głosu rozsądku: “Za rok zdajesz egzamin DSD! To jedna z niewielu szans, jakie będziesz miał do tego czasu, żeby porozmawiać z Niemcem!”. Choć pierwsze rozmowy w języku naszych sąsiadów z zachodu potrafiły zajmować trochę więcej czasu ze względu na deklinację rzeczowników i mniejszy zasób słownictwa z mojej strony, z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. Gdy po dłuższej przerwie po wyjeździe niemieckich kolegów z powrotem do domu nadeszła nasza kolej na złożenie im wizyty, znów czułem się, jakbym pierwszy raz rozmawiał w tym języku, lecz tym razem przystosowanie się nie zajęło mi kilku dni, lecz około godziny. Jeśli
chodzi o poprawę umiejętności językowych, tydzień wymiany porównałbym do kilku miesięcy nauki w szkole. Zajęcia z języka obcego tworzą fundament (jak najbardziej niezbędny fundament, nie mam zamiaru głosić tu herezji przeciw szkolnictwu), lecz to rozmowa definiuje, czy nabyte przez nas umiejętności rzeczywiście są coś warte. Czas spędzony w Hamburgu, w trakcie którego, przebywając w domu, nie mieliśmy okazji porozmawiać z nikim po polsku, był szczególnie wartościowy. Przestawiając się na inny język, nawet nie zauważamy, kiedy w naszej wymowie ich habe zmienia się w ich hab’, gehen w geh’n, a niepotrzebne “r”, które mamy tendencję wymawiać na polską modłę zawsze, gdy widzimy je na papierze, zaczyna w odpowiednich momentach zręcznie się wycofywać. Przydatne stają się też nic lub prawie nic nie znaczące półsłówka i krótkie, zwięzłe odpowiedzi zasłyszane w rozmowach między Niemcami, które, choć niezbyt wyrafinowane językowo, sprawiają, że nasza wypowiedź wydaje się dużo płynniejsza. Spędzanie czasu z nowymi znajomymi i poznawanie drobnych różnic kulturowych między naszymi państwami to kolejna świetna sprawa. Nie jestem chyba w stanie przywołać żadnych negatywnych stron tego wydarzenia, więc pozwolę sobie zakończyć apelem do uczniów wszystkich następnych uczniów klas “D”. Jeśli będziecie mieli okazję uczestniczyć w międzynarodowej wymianie uczniowskiej, pod żadnym pozorem nie próbujcie odmawiać wzięcia w niej udziału. To super zabawa połączona z ogromnymi walorami edukacyjnymi - tych umiejętności nie nabędziecie w żaden inny sposób. Nawet jeśli nie macie gdzie przenocować zagranicznego gościa, przemęczcie się tydzień, śpiąc na kanapie w salonie lub, nie wiem, wypożyczcie łóżko lub materac, bo taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć!
18
MAJ/CZERWIEC 2017
AUSTAUSCH MIT HAMBURG WIE WAR’S? ALEKSANDRA MIERNIK 2D Eine Woche in Szczecin, dann eine Woche in Hamburg: und so ist es nach langer und spannender Erwartung in einem Augenblick zu Ende gekommen. Insgesamt 12 Tage, an die wir uns sehr lange erinnern werden. Sicher gibt es etwas, woran man denken und worüber traurig sein kann, wenn man sich sogar nach so kurz dauernder Bekanntschaft auf dem Bahnhof mit feuchten Augen verabschiedet (oder richtig weinend, auch so traurig waren einige). Man kann natürlich von den gesammelten Erfahrungen sprechen, der Kultur, die wir besser kennen gelernt haben, wie viel wir davon sprachlich profitiert haben — das ist alles wichtig — aber genauso wichtig, oder sogar wichtiger, sind die Freundschaften, die während dieser zwei Wochen geschlossen wurden. Aber jetzt von Anfang an: wie war's? Erst viele Wochen von Vorbereitungen und Planung, oft haben wir uns mittwochs am Nachmittag getroffen — bei Frau Tyborska muss selbstverständlich alles in Ordnung sein. Fast die ganze Klasse (und auch drei Personen aus der erweiterten Sprachgruppe) waren damit beschäftigt, nicht nur diejenigen, die eine(n) AustauschpartnerIn hatten. Die letzten Tage davor waren alle nervös und haben sich gefürchtet, dass sie Probleme mit Kommunikation oder gar keine gemeinsamen Themen zum Unterhalten haben werden. Von allen Klassenkameraden habe ich gehört, dass es schiefgehen wird. Einige musste ich trösten, dass es sicher nicht so schlimm sein wird, und wenn es vielleicht schlimm wäre, dann sind das nur 6 Tage. Die Realität sah dann bisschen anders aus. Wie es sich erwiesen hat, waren das nur 6 Tage (oder eigentlich 4) und am letzten Tag konnte niemand daran glauben, dass es schon zu Ende ist und wir schon Abschied nehmen müssen.
Schulchronik; ich wollte nur eine allgemeine Beschreibung geben, so dass ihr einen Eindruck davon haben könnt, wie intensiv die Austauschwoche war. Ich glaube, ich habe nie früher so viel in so kurzer Zeit gemacht — und auch gelernt. Was interessant ist, kann man auch etwas Neues über die Stadt, in der man das ganze Leben lang wohnte, erfahren. Die Geschichte der nächsten Gegend scheint nicht genug wichtig zu sein, als dass man sie in der Schule unterrichten könnte, aber wenn man eine Stadtführung selbst vorbereiten muss, dann bleibt was im Kopf. Wenn es um Lernen geht, dann war die Verbesserung der Sprache natürlich das Hauptziel dieses Austauschs — und sicher ist es gelungen. Solches Sprachpraktikum ist viel wichtiger als ein normaler Unterricht, wo nur Grammatik oder Vokabeln gepaukt werden. Die beiden braucht man unbedingt, weil sie eine Grundlage sind, und ohne gute Grundlagen man nicht weit kommen kann. Das Problem besteht darin, dass die Schüler oft Angst vor Sprechen haben, sogar wenn die Theorie schon ziemlich gut beherrscht ist, und solcher Kontakt mit der Sprache hilft das zu überwinden. Man muss ja mit seinem Austauschpartner irgendwie kommunizieren, besser oder schlechter, und nun erweist sich, dass die Grammatik eigentlich nicht so sehr wichtig ist und die Fehler, die man begeht, kein unüberwindbares Hindernis sind, um verständlich zu sprechen. Nach dem Teil in Szczecin konnten alle kaum erwarten, nach Hamburg zu fahren. Mittlerweile sind die meisten von uns im Kontakt mit den deutschen Schülern geblieben. Einige haben sich so gut an ihre Austauschpartner angepasst und sind so gut miteinander ausgekommen, dass sie gute Freunde wurden. Wir mussten fast zwei Monate warten, um uns wieder treffen zu können. Am 23. April machten wir uns endlich auf den Weg nach Hamburg. Alle waren erregt und schon wieder auch gestresst — diesmal, dass sie auch mit den Eltern werden sprechen müssen, und das machte einigen Angst, besonders diesen, die lieber Englisch als Deutsch benutzt haben. Aber wieder haben sich die Befürchtungen nicht bewahrheitet: schon als wir uns Sonntag Abend alle trafen, habe ich keinen schlechten Bericht gehört, ganz im Gegenteil — dass die Eltern auch ganz toll sind.
Und so sind die deutschen Schüler am Nachmittag dem 26. Februar in Szczecin angekommen und von ihren AustauschpartnerInen abgeholt worden. Am Montag haben wir mit den geplanten Aktivitäten angefangen — die ersten zwei Tage besichtigten wir die Stadt: das Kino “Pionier”, das Wojewodschaftsamt, die Philharmonie, eine lange Stadtführung, während der wir unseren Gästen über Geschichte unserer Stadt erzählten und die wichtigsten Denkmäler und Orte zeigten. Am nächsten Tag haben wir eine ganztägige Reise nach Poznań gemacht und Freitag Diesmal, außer der sogar besseren Chance, sprachlich zu profitieren, waren auch die kulturellen Unterschiede einfaverbrachten wir vor allem in der Schule. cher zu betrachten. Zum Beispiel das, dass die meisten Viel länger könnte ich darüber schreiben, was wir ge- Deutschen (oder mindestens die, bei denen wir wohnten) macht haben, aber dieser Artikel ist ja kein Bericht für die 19
IX WROTA
Frühstück süß bevorzugen. Oder dass viele bei geöffneten Fenstern schlafen — vielleicht nichts so besonders Auffälliges, das ist ja gesünder — aber wenn es weniger als 10°C ist? Nein, danke. Meine Lungen waren auch nicht zufrieden damit und vielleicht, außer schlechtem Wetter, war das einer der Gründe, warum viele krank zurückgekommen sind. Die größte Differenz konnte man aber darin bemerken, wie sich die deutschen Schüler zu diesem Austausch vorbereiteten und sicher könnten sie das bisschen seriöser nehmen. Vielleicht ist das aus dem Grund, dass der Schulleiter ihnen von der ganzen Woche nicht freigegeben hat und sie an einigen Tagen in den Unterricht
gehen mussten. Oder einfach weil sie mehr Austausche haben und das nichts Neues für sie war, deshalb haben sie sich nicht so bemüht — weiß ich nicht. Was ich zum Schluss betonen muss: die Deutschen backen echt gute Brezel.
KĄCIK ROZRYWKI SUDOKU SZYMON RUDUŚ 1D
7 8 5
1
2
5
4
6
8
3 1 3
6 1
2 4
9 2
4
6
2
5 1
6
3
5
1
7
9 2
6
20