ZSO NR 6 W SZCZECINIE
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
SPIS TREŚCI
IX WROTA
Spis treści Wstępniak ...................................................................................................................................................................................................3 Temat numeru: My vs makdonaldyzacja ....................................................................................................................................................4 Krwawy piątek we Francji i „pełzająca śmierć strefy Shengen” .................................................................................................................. 6 Wywiad z nowym przewodniczącym SU .....................................................................................................................................................8 „Liczy się pomysł… i 20 lat ciężkiej pracy” ................................................................................................................................................ 10 „Szukając Alaski” - recenzja ....................................................................................................................................................................... 13 „Szósta klepka” na wakacjach - recenzja ................................................................................................................................................... 14 „Messi, mały chłopiec, który stał się wielkim piłkarzem” - recenzja ........................................................................................................ 16 A w sercu Chopina jest Polska! .................................................................................................................................................................. 17 Domowe ognisko........................................................................................................................................................................................ 17 Wspomnienia z Greifswaldu ...................................................................................................................................................................... 18 Przyszłość dzisiaj (cz. 1) ............................................................................................................................................................................ 20 Kobieta - człowiek drugiej kategorii .......................................................................................................................................................... 21 Daj się oczarować Północy ......................................................................................................................................................................... 22 Retirement agent .......................................................................................................................................................................................26 Tajemnicza Transylwania .......................................................................................................................................................................... 27 Another dystopian story?...........................................................................................................................................................................28 Zgodnie z sercem .......................................................................................................................................................................................29 Smutek jesieni a bogactwo krajobrazu ......................................................................................................................................................29 Słów kilka o zazdrości i zdradzie ............................................................................................................................................................... 31 Der Boden .................................................................................................................................................................................................. 32 Der Sinn des Leidens ................................................................................................................................................................................. 32 Tajemnica Przełęczy Diatłowa ................................................................................................................................................................... 34 Gra paragrafowa: „Vive la robolution!” .....................................................................................................................................................36 Kącik humoru.............................................................................................................................................................................................39 Redaktor naczelna: Jagoda Janeczek (2c) Z-ca redaktora naczelnego: Sara Atłas (2c) Teksty: Weronika Burzyńska (3ga), Aleksandra Czepulonis (2c), Ilona Dróbka (2c), Magdalena Drzazgowska (3d), Katarzyna Goździak (3gc), Jagoda Janeczek (2c), Aleksandra Kaliciak (2c), Natalia Kalemba (2e), Zuzanna Kapituła (1c), Jakub Kędziora (3f), Kaja Kryc (2c), Marta Mostowska (3d), Czarek Orłowski (2gb), Kacper Przybylski (1d), Szymon Ruduś (3ga), Kuba Snop (2gb), Maja Śmigielska (3gc), Kajtek Śmigielski (2gc), Maria Tułecka (2c), Joanna Winnicka (3d), Piotr Węcławik (1d) Skład i oprawa graficzna: Kuba Snop (2gb) Okładka: Katarzyna Goździak (3gc) Grafika (s. 39): Zuzanna Gonera (2c) Opieka merytoryczna i korekta: p. Romuald Kuźmitowicz
2
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
WSTĘPNIAK
Wstępniak Drodzy Czytelnicy!
Redakcja na czele z nowymi redaktorkami naczelnymi oddaje w Wasze ręce listopadowo-grudniowe wydanie gazety, która dzięki nawiązaniu współpracy i wsparciu Domu Kultury Słowianin oraz drukarni KaDruk będzie rozwijać się jeszcze prężniej. Mamy nadzieję, że wśród artykułów o różnorodnej problematyce każdy znajdzie coś dla siebie. Jako temat numeru wybraliśmy tekst poświęcony zjawisku makdonaldyzacji, które nie jest już nam obce. Zachęcamy do dyskusji na ten i inne tematy na naszej facebookowej stronie. Jednocześnie ogłaszamy konkurs na opowiadanie o tematyce świątecznej. Najlepsza praca zostanie opublikowana w świątecznym wydaniu IX Wrót. Jagoda Janeczek i Sara Atłas
Ten i następne numery IX Wrót, archiwum gazety znajdziesz na blogu: http://ix-wrota.blogspot.com/
Zachęcamy do komentowania i współtworzenia gazety!
IX-wrota.blogspot.com
3
IX WROTA
TEMAT NUMERU
My vs makdonaldyzacja Aleksandra Kaliciak (2c)
TEMAT NUMERU
Pyszne hamburgery, idealnie słone frytki, oszczędne dla portfela „2 for you” czy nasza ulubiona kombinacja mcflurry’a – choć tak trudno spojrzeć prawdzie w oczy, nie możemy bez nich (w pewnym stopniu) żyć. Jak ludzie sobie radzili przed 15.05.1940 r.?! Wtedy to bowiem „bóg XXI wieku”, Ray Kroc, założył pierwszą „restaurację” McDonald’s w Kalifornii. Może gdyby żył, przeraziłby się, a nawet zezłościł na siebie, że to uczynił. Nie rozpoczął on makdonaldyzacji samej w sobie (poprzedziły ją zjawiska, które nie … Makdonaldyzacją tylko ją zapowiadały, ale też kształtowały jej wynazywamy proces znaczniki), jednak niewątpliwie ją „wspomógł”.
stopniowego... „MAKDONALDYZACJĄ nazywamy proces stopniowego upowszechniania się zasad działania „restauracji” szybkich dań we wszystkich dziedzinach życia społecznego w Stanach Zjednoczonych oraz na całym świecie.” [z książki George’a Ritzera „Makdonaldyzacja społeczeństwa”] Tak, Drogi Czytelniku, to, co przeczytałeś, jest prawdą. Makdonaldyzacja nie objawia się tylko w dziedzinie gastronomii, ale nawet w polityce, w pracy czy nawet w sposobie spędzania czasu wolnego. A więc musi to być proces bardzo silny i nieuchronny. Dziś śmiało możemy powiedzieć, że McDonald’s stał się symbolem Ameryki. Ludzie tak go kochają, że nie pozwolili na zburzenie pierwszego lokalu. Mało tego, został on przekształcony w muzeum tej amerykańskiej sieciówki. Otwarcie nowej filii stawało się wydarzeniem na miarę całego miasta. Nawet ci, którzy niekoniecznie chcieli się zetknąć ze złotym „M”, nie mieli wyboru. Byli atakowani przez reklamy, (poniekąd świetne) chwyty marketingowe i już wtedy szeroką rzeszę fanów Ray’a Kroca. McDonald’s’owi to nie wystarczało, poszukując nowych klientów, wpadł na pomysł otworzenia swojej „restauracji” na Uniwersytecie w Cincinnati w 1973 roku. Wprowadził też akcję „Cheeseburger za piątkę”, dzięki której uczeń z piątką na okres mógł otrzymać darmowego cheeseburgera. Z pozoru wydaje się to bardzo kuszącym pomysłem, aby w ten sposób nagradzać wiedzę. Ale czy nie rodzi to pewnej koncepcji, aby sukces w szkole kojarzył się ze „złotymi łukami”? George Ritzer, autor książki „Makdonaldyzacja społeczeństwa” (którą gorąco polecam, jeśli zaciekawił Cię ten artykuł), proponuje nam cztery główne wyznaczniki makdonaldyzacji. Są nimi: efektywność, kalkulacyjność, przewidywalność i manipulacja. Ów profesor otworzył mi oczy na wszechobecność tego procesu. Tak jak On, spróbuję przybliżyć zasady funkcjonowania każdego czynnika. Efektywność - nie jest rozumiana jako osiągnięcie wielkiego sukcesu, ale jako stosowanie możliwie najlepszych środków. Pozwala ona na zaspokojenie potrzeb mniejszym wysiłkiem. Właściciele są zadowoleni, ponieważ praca jest sprawna, a klienci są szybciej obsłużeni. Kroc zapożyczył od braci McDonald model efektywności, jakim jest hamburger. Prostota jego przygotowania usprawniła sprzedaż. Szukano jeszcze lepszych pomysłów na przyrządzanie tej „potrawy”, aby praca smażalnika była wydajniejsza. Dziś przypomina to taśmę montażową, która pozwala na masową (czyli efektywną) produkcję. Model ten obrał np. Cinnabon, sieć sprzedająca bułki cynamonowe. Warto zauważyć, że walory smakowe są zdecydowanie drugorzędną sprawą, o ile w ogóle ktoś się jeszcze o to troszczy. Problem jest jeszcze większy, ponieważ to nie tylko jedzenie jest ofiarą efektywności, ale również i My, konsumenci. Stoimy w kolejce, zamawiamy, płacimy, jemy, sprzątamy, wychodzimy. Podobnie jest również w drive-through (to już jest szczególny przypadek, gdy jesteśmy wspaniałomyślni w oczach pracowników McDonald’sa i nie zajmujemy miejsca pozostałym klientom, a natychmiast odjeżdżamy). To jest też dobry moment, żeby wytłumaczyć, dlaczego słowo restauracja zdobię cudzysłowem. „Wielkie M” deklaruje się jako takowe miejsce, choć nim nie jest. Stworzyli nawet slogan: „Zrobimy wszystko za Ciebie!”. Ale czy w eleganckiej restauracji pracownicy każą Ci stać w kolejce lub, co jeszcze dziwniejsze, sprzątać po posiłku?! 4
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
TEMAT NUMERU
Jeśli się uważnie przyjrzysz otoczeniu, z pewnością zobaczysz, że podobnie działa np. bankomat. To my jesteśmy pracownikami, którzy sami wypłacają pieniądze i w dodatku nawet czasem płacą za swoją pracę! Nie ujmuję ani trochę bankomatom, ponieważ są one ułatwieniem, ale też ilustracją tego wyznacznika. Kalkulacyjność – akcentowana jest ilość pozytywnych skutków. Wiąże się z opracowywaniem takiej technologii, aby człowiek pełnił rolę drugorzędną albo żeby najlepiej w ogóle go nie było. Niegdyś McDonald’s nachalnie nas informował o swoim sukcesie, stawiając banery z liczbą sprzedawanych hamburgerów. Dziś, kiedy wszyscy wiemy, że odniósł niepodważalny sukces wyniku, nie potrzebuje już tego robić. Akcentowanie ilości ukazuje się np. w nazwach takich jak bigmac czy biggies (w Wendy’s). B-smart i jego „koledzy” dają nam przeświadczenie o dużej ilości jedzenia za bardzo małą cenę. Ich kolejnym chwytem jest np. zwiększenie średnicy „mięsa” w hamburgerze tak, aby złudzić potencjalnego klienta wielkością kotleta, który rzekomo jest tak ogromny, że nawet bułka go nie pomieści. Nieliczni zastanawiają się nad jakością jedzenia. Zazwyczaj jest ona nawet pomijana… Przewidywalność – ten wyznacznik może być rozumiany dwojako. Z pozoru sieciówki powinny nas zaskakiwać nowymi produktami albo, ku uciesze Fot. McDonald’s.com klientów, niższymi cenami. Ale kiedy jesteśmy gdzieś daleko, choćby w Pekinie, a nie mamy odwagi spróbować nowej kuchni, czyż McDonald’s przy każdej ulicy nie staje się naszym azylem? Mamy pewność, że menu będzie takie samo jak w Polsce. Wiemy, że nasze ukochane skrzydełka znajdziemy też w KFC w Honolulu, ponieważ kanon potraw jest niezmienny, stają się pewnego rodzaju klasykami. Nawet fakt, że rozmowa z pracownikiem będzie identyczna (nie licząc języka) sprawia, że chętnie wybieramy się do takiej „restauracji” za granicą. Tak samo jak wesołe miasteczka czy centrum handlowe, po których doskonale wiemy, czego się spodziewać. Jednym z powodów, dla których oglądamy kolejne części przygód ulubionych bohaterów, jest to, że już ich doskonale znamy i się z nimi zżyliśmy. Dalsze części stają się przewidywalne. Kolejnym przykładem jest wycieczka na wakacje z biurem podróży. Jest ona tak zaplanowana, by wszelkie niespodzianki związane z „codziennym życiem miasta” (takie jak święta, a z tym - pozamykane muzea i sklepy) zostały wykluczone. Takowa wycieczka musi być perfekcyjnie przewidywalna. Manipulacja - ta z kolei związana jest (tak jak i efektywność) z zamianą ludzi w roboty. Praca ludzka jest nieracjonalna na wiele sposobów. Po pierwsze jest o wiele mniej wydajna, po drugie jest nieprzewidywalna, co bardzo zakłóca przebieg makdonaldyzacji. Łatwiejszą opcją wydaje się konstruowanie coraz to nowszych robotów tak, aby ludzie nie musieli, a nawet nie mogli pracować i - wracając do efektywności - aby to klient pełnił rolę pracownika. Wymyślane są na pozór wspaniałe maszyny, które w całości usuwają akt komunikacji pomiędzy ludźmi. Odtąd nie musisz już czekać na zamówienie, możesz je złożyć SAM dzięki małemu monitorowi i paru przyciskom. Jak zauważyliście, moje nastawienie do tego procesu jest negatywne, żeby nie powiedzieć wrogie. Może wydawać się to śmieszne, ale choć w małej cząstce próbuję ograniczyć wpływ makdonaldyzacji na moje życie. (Oczywiście, korzystam z luksusu, jakim jest centrum handlowe i inne tego typu przyjemności.) Chcę uświadamiać ludziom istnienie tego procesu, nie po to, żeby przyjęli mój pogląd na ten problem, ale żeby byli w stanie sami dokonać wyboru, czy coś zrobić z tą okropną rzeczywistością. Może jednak musi do mnie dotrzeć fakt, że jest za późno, by przeciwdziałać, a geniusz Ray’a Kroca jest niepodważalny…
5
ŚWIAT
IX WROTA
Krwawy piątek we Francji i „pełzająca śmierć strefy Shengen” Piotr Węcławik (1d) „Piątkowa rzeź na ulicach Paryża!” to temat nr1 w mediach, a także dyskusjach na całym świecie. 13 listopada okazał się być najtragiczniejszym dniem w historii Paryża od dziesięcioleci. Temat aktu bestialstwa i głupoty bojowników Państwa Islamskiego jeszcze przez jakiś czas będzie gorący. Listopadowy zamach terrorystyczny we Francji już zyskał miano „europejskiego 11.09.2001”. Kiedy tuż przed Sylwestrem w roku 2014 Francuzi z uśmiechem na twarzach życzyli sobie szczęśliwego nowego roku 2015, na pewno nie mieli pojęcia, że los potraktuje to życzenie w tak ironiczny i okrutny sposób. Kiedy już siódmego dnia tego roku okolice redakcji francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo” stały się świadkiem zamachu terrorystycznego, w którym zginęło 12 osób a 11 zostało rannych, można było domyślić się, że ten rok nie będzie dla Francuzów szczęśliwy. Nikt jednak nie spodziewał się takiego dramatu, jaki rozegrał się w piątek 13 listopada w kilku miejscach w stolicy Francji. Ta dziesięcioaktowa tragedia rozpoczyna się o godzinie 21:20. Jak donosi „dailymail.uk”, o tej godzinie doszło do pierwszej eksplozji w najbliższej okolicy stadionu Stade de France, gdzie rozgrywał się mecz Francja – Niemcy. Huk słyszany na stadionie spowodował samobójca związany z Państwem Islamskim, który sam się zdetonował. Kilka minut po tym zdarzeniu loża, w której mecz oglądał prezydent Francji Francois Hollande, zamienia się w sztab kryzysowy. Chwilę po tym zdarzeniu głowa państwa zostaje ewakuowana. Nie trzeba było długo czekać, żeby po pięciu minutach kolejne „samotne wilki” zaczęły zabijać następnych niewinnych ludzi. O 21:25 w dwóch często odwiedzanych paryskich restauracjach: „Le Carillon” i „Le Petit Cambodge” życie tracą przebywający tam ludzie. Po upływie czterech minut na Avenue de la Republique zamachowcy, jadąc samochodem, strzelają do przypadkowych przechodniów. W tym miejscu życie traci co najmniej kilka osób, jeszcze więcej zoFot. Ibtimes.co.uk staje rannych. Godzina 21:30. Przed Stade de France dochodzi do drugiej samodetonacji. Nieświadomi do tej pory niczego kibice i piłkarze z przerażeniem na twarzach oglądają na telebimach doniesienia z X i XI dzielnicy. Jeszcze przez jakiś czas nie będą mieli możliwości opuszczenia areny. Najnowsze doniesienia informują o co najmniej 19 ofiarach śmiertelnych kolejnej strzelaniny, tym razem w barze „La Bele Equipe”. Nie żyje już wiele ponad 30 osób, choć to wciąż nie koniec masakry. Jest 17 minut przed godziną 22. Na Boulevard Voltaire znów otwarto ogień. Według „dailymail.uk”, tutaj ofiar nie było wiele. Mimo że te wydarzenia były bardzo tragiczne w skutkach, to tak naprawdę była to tylko zapowiedź tego, co rozpoczęło się sześć minut później, a trwało aż do późnych godzin nocnych. O godzinie 21:49 czterech uzbrojonych mężczyzn szturmuje salę koncertową Bataclan, gdzie wielu nieświadomych dotychczasowych wydarzeń fanów, doskonale bawi się na koncercie kapeli „Eagles of Death Metal”. Biorą ponad stu zakładników. Przerażeni ludzie kładą się na ziemi, terroryści strzelają do nich pojedynczo. Potwierdzono śmierć 80 osób, jeszcze więcej potrzebuje pomocy medycznej. Ocaleli cudem, relacjonują, że aby oszukać zamachowców, udawali martwych. Mieszkający tuż obok Bataclan twierdzą, że szturm na salę koncertową można porównać do zamachów na World Trade Center. Wielu ludzi było tak zdesperowanych, że aby uniknąć śmierci z rąk ekstremistów, wybierało mniejsze zło, w postaci skoku 6
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
ŚWIAT
z okna na ulicę. Wielu z nich odniosło przy tym obrażenia, choć gdyby nie ta decyzja, mogliby stracić życie wewnątrz. Członkowie zespołu odjechali taksówką jeszcze przed rozpoczęciem szturmu. Rodziny niektórych ofiar z sali koncertowej opowiadają, że ich bliscy uwięzieni przez ekstremistów, nie mając możliwości wydostania się z pułapki, wysyłali rozpaczliwe wiadomości z prośbą o pomoc. Dla części opłakujących ofiary był to ostatni kontakt ze ukochanymi. Przed nadejściem północy miejsce miały jeszcze dwa ataki. Trzecia eksplozja w okolicy stadionu i strzelanina na bulwarze Beaumarchais. Liczba ofiar powiększa się o kilka osób. Dwadzieścia minut po północy dochodzi do kluczowego momentu. Próba odbicia zakładników przez specjalne jednostki policji kończy się niepowodzeniem. Terroryści-samobójcy wysadzają się w powietrze, ostatniego zabijają antyterroryści. Niestety, wraz z zamachowcami w wyniku wybuchu granatów giną też kolejni niewinni ludzie. Ostateczna liczba ofiar tej tragedii jest kwestią sporną. „TVN24” informuje o 129 martwych i 350 rannych, z czego 99 walczących o życie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie dostało informacji o tym, aby wśród zmarłych byli Polacy. Liczba ofiar śmiertelnych mogła być znacznie większa, gdyby nie ochroniarze na stadionie. Jeden z „samotnych wilków” miał zamiar wejść na trybuny. Według informacji, jakie podaje „Sport.pl”, powołując się na doniesienia „L’Equipe”, ochroniarze udaremnili straszny plan zamachowców. Mówi się, że jeden miał zdetonować się na trybunach. To pochłonęłoby wiele ofiar, niewykluczone, że bezpośrednim celem był sam Hollande. Lecz to nie koniec! Następni trzej terroryści mieli czekać na wybiegający w panice tłum i również wysadzić się w powieFot. Gazeta.pl trze. Na szczęście ekstremistom nie udało się, bo przyszli spóźnieni, w dodatku bez biletów. 5 minut po zamknięciu bramek nie mieli szans na wejście. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby zjawili się pół godziny wcześniej, w momencie, kiedy na wejście czekało w kolejkach 25 tysięcy osób! Zawiedzeni terroryści przystąpili do planu B, który zakładał 3 samodetonacje, aby wywołać panikę na stadionie. Potwierdzono, że terroryści byli różnej narodowości. Przy jednym z nich znaleziono syryjski paszport, przy kolejnym - egipski. Wśród nich był też 29-letni Francuz o algierskich korzeniach, znany już wcześniej policji. Zgodnie z nieoficjalnymi informacjami podawanymi przez belgijskie i francuskie media ostatni zamachowiec uciekł z Paryża. Ma o tym świadczyć samochód porzucony pod Paryżem, który miał zostać użyty w trakcie ataków na restauracje. W bagażniku znaleziono kałasznikowa. Na wolności przebywają wciąż zleceniodawcy zamachów. Jeszcze tej samej nocy Francois Hollande wprowadził na terenie całej Francji stan wyjątkowy. Zgodnie z doniesieniami niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” głowa państwa planuje przedłużyć go aż do trzech miesięcy. Zamknięto granice państwa. Rozpoczęły się obławy i przeszukania. Na ulice Paryża wyszło wojsko. Stan wyjątkowy sprawił, że paryskie ulice wyglądały niczym w trakcie wojny. Tak samo wyglądały ulice Oslo w lipcu 2011 roku po zamachu dokonanym przez Andersa Behringa Breivika. Zarówno wtedy w Norwegii, jak i w ten weekend we Francji, uzbrojeni żołnierze i wzmożone kontrole zszokowały ludzi. Na terytorium Francji zarządzono trzy dni żałoby narodowej. W sobotę po raz pierwszy od wielu lat nie zapaliły się światła na Wieży Eiffla. Od wczesnych godzin porannych w sobotę tysiące Paryżan zapalają znicze i składają kwiaty tam, gdzie życie stracili ludzie. Podczas gdy zwykle sobotni poranek i piątkowa noc na ulicach stolicy Francji oznaczają tłumy dobrze się bawiących ludzi, tym razem ulice miasta opustoszały. Mieszkańcy zastosowali się do ostrzeżeń służb mundurowych i starali się nie opuszczać domów, obawiając się kolejnych działań Państwa Islamskiego. To z kolei sprawiło, że „Francuzi będą się bali nawet wyjść do sklepu”. Terroryści zapowiadają kolejne zamachy we Francji, dopóki ta nie zakończy nalotów i ostrzałów z powietrza na pozycje ekstremistów w Państwie Islamskim. Prezydent Francji obiecuje, że Francuzi nie dadzą się zastraszyć. Jednakże Francuzi wciąż bardzo się boją. „Der Spiegel” informuje o masowej panice w Paryżu. Wybuch petardy w normalnych okolicznościach zapewne nie wywołałby 7
PO WŁAŚCIWEJ STRONIE WRÓT
IX WROTA
tak wielkiego strachu. W sieci pojawiło się nagranie potwierdzające, że Paryżanie, a wraz z nimi wszyscy Francuzi, żyją w strachu. Wystarczył wybuch petardy. Ludzie uznali to za kolejny zamach i w panice uciekali, dokąd popadnie. Doświadczenia nauczyły nas, że w tłumie nie musi nawet dojść do eksplozji, by zginęli lub poważnie ucierpieli ludzie, wystarczy tylko wybuch paniki. Śmierć poprzez stratowanie jest możliwa i w obliczu ogromu strachu trudna do uniknięcia. Tragedia taka wydarzyła się niedawno w Bydgoszczy na otrzęsinach studenckich, gdzie niekontrolowany wybuch paniki doprowadził do śmierci dwóch osób. Sobota minęła we Francji na opłakiwaniu ofiar. W Belgii dokonywano zatrzymań. W samej Brukseli aresztowano 7 osób, najprawdopodobniej związanych z zamachami i Państwem Islamskim. Czy zamach w Paryżu okaże się kluczowym momentem dla Europy? Zwrotem akcji, końcem proimigracyjnej polityki Zachodu? Francja zamknęła swoje granice. Czujność na granicach zwiększyła też Belgia, a wcześniej swoje granice uszczelniły też Niemcy, z kolei parę dni przed zamachem także Szwecja. Polskie służby również wzmożyły kontrole, m.in. na lotniskach. Czy wzorując się na Francji, pozostałe kraje Wspólnoty również zamkną swoje granice? Już we wrześniu Niemcy, zamykając granicę z Austrią, zaniepokoiły świat wizją końca Europy, jaką znamy – Europy bez granic. Obecnie, przypadek Francji tylko nasila obawy przed „pełzającą śmiercią Strefy Schengen”. Tak właśnie zamykanie granic i przywracanie kontroli granicznych nazwał w rozmowie dla „TVN24” Jan Rokita. Już od przywrócenia czujnego monitorowania granic Niemiec w mediach zaczęto mówić o upadku uwielbianej przez wielu, traktowanej jako największą korzyść członkostwa w Unii Europejskiej, Strefy Schengen. Czytając ze smutkiem doniesienia z Paryża, trudno nie zadać sobie pytania: „Czy w Polsce możemy czuć się bezpiecznie?”. Co prawda, Polska nie bierze udziału w walce z Państwem Islamskim, co może dawać nam choć częściowe poczucie bezpieczeństwa. Czujnym jednak trzeba być zawsze i wszędzie. Nie można udawać, że problem światowego terroryzmu nas nie dotyczy.
Wywiad z nowym przewodniczącym SU Ilona Dróbka (2c)
WYWIAD
O kampanii wyborczej, prywatnych i związanych ze szkołą planach na przyszłość z nowym Przewodniczącym Samorządu IX LO, Maćkiem Owidzkim, rozmawiała Ilona Dróbka. Maciek Owidzki: Zapewne wielu wyborców wie o Tobie niewiele. Chciałbyś opowiedzieć coś o sobie, o swoich zainteresowaniach? Ilona Dróbka: Chyba najbardziej interesuję się muzyką. Jestem w naszym świetnym szkolnym zespole The Nine, gram na basie. Jestem również żeglarzem i nurkiem. Spodziewałeś się wygranej? Szczerze? Liczyłem na drugie miejsce. Startowała także siostra poprzedniej przewodniczącej SU, Julianna Janczak, która działała również w samorządzie rok temu i spodziewałem się, że to ona wygra wybory. To było dla mnie niesamowicie miłe zaskoczenie. Maciek Owidzki, Fot. Mateusz Nisiewicz
8
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
PO WŁAŚCIWEJ STRONIE WRÓT
Czy ktoś Cię namówił/skłonił do kandydowania na przewodniczącego SU? Nie. To była w pełni moja decyzja. Stwierdziłem, że skoro Tosia Janczak, która była niepodważalnie dobrą przewodniczącą przez ostatnie trzy lata, nie może kandydować w tym roku, jest dla mnie szansa. Kto pomagał Ci w kampanii wyborczej? Bardzo bardzo dużo ludzi. Wszyscy moi znajomi, bliżsi i dalsi, robili wszystko, żeby mi pomóc. To było strasznie miłe z ich strony. Prowadzili stronę na facebooku, kolega zrobił zdjęcia, koleżanka je przerobiła, inna koleżanka zrobiła koszulki. W mojej kampanii uczestniczyło wielu ludzi, co, wydaje mi się, widać. Była to naprawdę duża i widoczna kampania. Jakie są Twoje osobiste plany na przyszłość? Planuję skończyć prawo międzynarodowe. Bardzo poważnie myślę o studiach za granicą, np. w Brukseli lub Oslo. Co chciałbyś zorganizować w szkole? W moich postulatach skupiłem się nie tylko na tym, co jest w szkole, ale także tym, co jest poza nią. Moim głównym planem jest utworzenie Ligi Liceów – czegoś na kształt Ivy League, która zrzesza osiem najlepszych uniwersytetów w USA – połączyć współpracą zespoły szkół w Szczecinie – ZSO nr 1 (V LO i GIM 46), nr 2 (XIV LO i GIM 32), nr 6 (IX LO i GIM 42) oraz nr 7 (XIII LO i GIM 16) – organizować wspólne wydarzenia, np. sportowe lub charytatywne, konkursy międzyszkolne czy debaty oksfordzkie. Rozmawiałem już wstępnie z samorządami tych szkół, wiem, że też są chętne. Chciałbym również zorganizować spotkania z różnymi osobistościami – lekarzami, prawnikami, tłumaczami czy pisarzami, aby mogli opowiedzieć w szkole o tym, jak wyglądają ich zawody i pomóc tym z nas, którzy są jeszcze niezdecydowani, jeśli chodzi o plany na przyszłość. Chciałbym również, aby radiowęzeł działał regularnie – pracujemy już nad tym - oraz aby w szkole odbywało się wiele eventów okolicznościowych. Jednym z nich mógłby być Dzień Eltona Johna, który miałby się odbywać pod koniec marca, w dniu urodzin muzyka, który jest wyjątkowo związany z historią naszej szkoły (śmiech). Czy pracujesz już nad jakimś projektem? Tak. Jeszcze w trakcie kampanii pisałem do samorządu liceum nr 5. Jak będzie wyglądała nasza szkoła za rok? Nie zmienię systemu edukacji, bo to niemożliwe, ale postaram się, aby uczniowie naszej szkoły czuli się w niej jak najlepiej. Chciałbym również promować naszą szkołę w gimnazjach. Chciałbyś przekazać coś czytelnikom „IX Wrót”? Chciałbym podziękować za okazane mi zaufanie. Czuję, że dużo ludzi uwierzyło w to, co mówię i zaufało mi. Zrobię wszystko, aby nikogo nie zawieść. Gratuluję i życzę wielu sukcesów w pracy z samorządem. Dziękuję!
9
BIZNES
IX WROTA
„Liczy się pomysł… i 20 lat ciężkiej pracy”, czyli o recepcie nas sukces z Rafałem Kaczmarkiem, współwłaścicielem Nowego Browaru Szczecin
Kuba Snop (2gb) kuba.snop@gmail.com Po kilku nieudanych próbach umówienia się na spotkanie i długich godzinach oczekiwania udało mi się namówić na rozmowę wiecznie zabieganego szczecińskiego biznesmena, pana Rafała Kaczmarka, w jego nowym lokalu. O trudnych początkach, miłości do muzyki i biznesplanach mówi z pasją właściciel kilku szczecińskich klubów... Kuba Snop: Czym jest dla pana firma: pracą czy przyjemnością? Rafał Kaczmarek: To trudne pytanie... Jest to ciągle jeszcze przyjemność i gdy zaczynaliśmy działalność, była to przyjemność, ale nawet jak coś jest przyjemne i powtarza się to dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, to zaczyna to troszeczkę ciążyć i doskwierać. Ta przyjemność jest mniejsza, ale w dalszym ciągu sprawia radość, bo się rozwijamy, po klubie muzycznym, pensjonacie, po remoncie kamienicy otworzyliśmy browar. Kluczem do tej radości jest to, aby się rozwijać i żeby iść w kierunku, który nas pasjonuje, w kierunku, gdzie rzeczywiście czerpiemy tę przyjemność z procesu budowy, tworzenia i później sprzedawania produktu ludziom. K.S: W jaki sposób godzi pan obowiązki męża i ojca z pracą, która pochłania z pewnością większość czasu zarówno w tygodniu, jak i w weekendy? R.K: Nie jest to łatwe, na szczęście firmy nie prowadzę sam, tylko R. Kaczmarek, Fot. Szczecin Biznes ze wspólnikiem. Mogę tutaj wziąć sobie dni wolne, żeby spędzić dzień z rodziną, z dziećmi. Poza tym nie do końca uregulowany czas pracy daje mi spore możliwości, tak, abym mógł działać elastycznie i, na przykład, w ciągu dnia odbierać dzieci ze szkoły, zawozić na zajęcia, mieć czas na przejażdżkę rowerem. Wiem, że nie jest to łatwe, ale możliwe. Resztę dnia można też trochę podporządkować pracy. W moim przypadku można zjeść obiad w naszym lokalu i tu spędzać wspólnie czas, przy okazji nadzorując, co się dzieje wokół, czy klienci są zadowoleni, jak radzą sobie pracownicy. Czasami również moje dzieci odrabiają tu lekcje. K.S: Czy to prawda, że zaczynał pan jak typowy … milioner? :) A może nie była to przysłowiowa droga od pucybuta do milionera, ale od prac fizycznych, takich jak kładzenie tapet, aż po zarządzanie kilkoma restauracjami w mieście? Jak w skrócie wyglądała pana droga do sukcesu? R.K: No tak, rzeczywiście zaczynałem od jakichś prac dorywczych, fizycznych, podobnie jak mój wspólnik. To była końcówka lat osiemdziesiątych, to były inne czasy: kupić taniej, sprzedać drożej, czyli zrobić dobry interes. Zupełnie inne czasy, w których funkcjonowanie podobnego biznesu jak nasz trudno sobie wyobrazić. To był koniec dawnego systemu, przełom, wolny rynek, wolny handel, więc robiliśmy różne rzeczy, aby zarabiać. Później poszło to w kierunku rynku kapitałowego, kupno akcji, gra na giełdzie papierów wartościowych, no a później zaczęła się przygoda z gastronomią. To też był zupełny przypadek, bo prawdę mówiąc chodziło o dwa miesiące spędzenia wolnego czasu nad morzem i połączenie tego z pracą. Tam nasi koledzy byli ratownikami, a że atmosfera była rozrywkowa, wydawało nam się, że będzie to jedna wielka fajna impreza. Oczywiście, w pierwszym sezonie nie było żadnej imprezy, ale 20 godzin pracy dzień w dzień, mnóstwo klientów. Po sezonie, gdy chcieliśmy wyjść na zero, zostało tyle pieniędzy, że ugrzęźliśmy w tej gastronomii. K.S: I później był Rocker... R.K: Tak, dwa lata później był Rocker, ale to też wynikało z tego, że chcieliśmy otworzyć miejsce, do którego sami chcielibyśmy chodzić i zapraszać naszych znajomych. Jeździliśmy z moim wspólnikiem, Arturem, 10
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
BIZNES
na koncerty po całej Europie, słuchaliśmy muzyki popowo-rockowej i chcieliśmy mieć taki klub, w którym ten rodzaj muzyki będzie przeważał. Otworzyliśmy Rocker'a, choć długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca, bo zależało nam na jednej dużej przestrzeni z miejscem na scenę, nie na małych klitkach. Na początku sami byliśmy DJami i była tam muzyka z naszych płyt, które przynieśliśmy z domu. Oczywiście, z biegiem czasu to się troszeczkę skomercjalizowało, trochę odbiegło od tych pierwotnych korzeni, ale niestety takie jest życie. K.S: Co, według pana, jest ważniejsze w pracy w biznesie: pieniądze czy pomysł? R.K: Zawsze pomysł jest ważniejszy, bo z dobrym pomysłem nawet jak się nie ma pieniędzy można kogoś zarazić pasją i ktoś, kto ma odpowiednie finanse, może nam je zapewnić. Bez pomysłu, wiary, przekonania, że się uda, nie ma sensu zaczynać biznesu, bo to jest strata czasu i pieniędzy. K.S: Z pewnością łatwiej jest móc dzielić obowiązki i kredyty:) ze wspólnikiem. Czy w pana przypadku to się sprawdziło? Jak udało się wam stworzyć tak udany “team”? Czy jest jakiś konkretny podział obowiązków między wami? R.K: Jeżeli się właściwie dobierze wspólnika, to zawsze łatwiej jest pracować z kimś. Wspólnik zawsze może po… samemu byłoby móc. W różnych okresach życia mamy różne nastroje, bardzo ciężko te czasami jesteśmy zrezygnowani, czasami ilość problewszystkie sztormy mów nas przygniata i w tym momencie wspólnik może przejąć pałeczkę i to się często zdarza. Jeżeli mamy doprzetrwać ... brego wspólnika, to jest tylko na plus, ze wspólnikiem zawsze można zrobić więcej, bo co dwie głowy to nie jedna, co trzy głowy to nie dwie. Oczywiście, jest bardzo ciężko spotkać odpowiednią osobę na lata. Problem zaczyna się wtedy, kiedy wspólnicy zakładają rodziny, kiedy pojawiają się dzieci, wtedy tego czasu jest mniej. My, na szczęście, rodziny założyliśmy bardzo późno, więc nie było tego problemu, bo była tylko praca, praca, praca. Ale na pewno samemu byłoby bardzo ciężko te wszystkie sztormy przetrwać. K.S: Porozmawiajmy teraz o jednej z pana inwestycji: Nowym Browarze Szczecin, w którym się właśnie znajdujemy. Skąd pomysł na stworzenie takiego miejsca w Szczecinie? Czy to chęć nawiązania do niemieckich Beerhalle, czy raczej restauracji z dobrym piwem? R.K: Nie, to absolutnie nie restauracja, to pijalnia piwa i nawiązanie do bawarskich Beerhalle, browarów restauracyjnych, gdzie przy każdym browarze jest knajpa i możemy się tam napić piwa, zjeść obiad, ale nie to jest najważniejsze. Ważne jest to, aby w fajnej atmosferze, bez zobowiązań móc spotkać się ze znajomymi, porozmawiać, mile spędzić czas. Tam ludzie od rana grają w karty, warcaby, szczególnie emeryci całe dnie spędzają w takich miejscach. Oczywiście, dobre, naturalne piwo warzone na miejscu też jest ważne, dobra kuchnia jest ważna, ale najważniejsza jest atmosfera. Według mnie, to jest najważniejsze. K.S: Czy takie były pana doświadczenia z wyjazdów do Niemiec? R.K: Absolutnie tak, bo widzieliśmy jak niemieccy emeryci w wieku 70-80 lat, czyli w wieku naszych ojców, spędzają czas. Rano przychodzą do lokalu na godzinę 8-9, piją parę piwek, jedzą, potem idą na 2-3 godziny się przespać, wracają, rozmawiają, żyją, dyskutują o polityce, nie siedzą w domu, nie oglądają seriali w telewizji: po prostu są razem. Dla mnie to jest fantastyczna sprawa. Przyciągnąć ludzi, aby spotkali się z innymi. K.S: Czyli takie miał pan marzenia? Ale z pewnością nie uniknął pan problemów przy tak wielkim przedsięwzięciu. Jakie trudności musiał pan pokonać podczas przebudowy budynku SM KOLEJARZ i tworzeniu tak ogromnej inwestycji wycenianej obecnie na 14 mln złotych? R.K: Przede wszystkim pojawiły się problemy budowlane, prozaiczne. Budynek jest stary, pewne rzeczy zmieniały się w trakcie budowy. Nie jest to tak jak przy budowie czegoś nowego, że wszystko można zaplanować od a do z, tylko jest to proces płynny. Nie mieliśmy żadnych problemów formalnych ani z konserwatorem budynku, ani z kimkolwiek z urzędników. Była duża przychylność wszystkich osób związanych z procesem inwestycyjnym. Więc generalnie wielkich problemów nie było. W trakcie prac zdarzały się drobne problemy techniczne, gdy coś trzeba było przeprojektować. Oczywiście wszystko jest możliwe do zrobienia, tylko trzeba wziąć pod uwagę kwestię kosztów. Trzeba podejmować decyzje, czy przeprojektowanie lub zrobienie jakiegoś zbrojenia, podciągu jest tego warte. Coś kosztuje 100 tysięcy złotych i pojawia się pytanie: Czy to się zwróci? Tylko takie decyzje musieliśmy podejmować. Jeżeli chodzi 11
BIZNES
IX WROTA
o problemy to tylko tyle. Wiadomo, czasem trzeba zmienić jakieś detale, coś poprawić w ostatniej chwili, ale to były drobiazgi. K.S: Oba pańskie kluby, Rocker i Nowy Browar, cieszą się niezwykłą popularnością i są wyjątkowo trafionym pomysłem na rynku szczecińskim. Co według pana wpływa na ich popularność? R.K: Myślę, że Rocker to było nasze zaangażowanie, spędzanie tutaj wszystkich dni, ranków, wieczorów, nocy. Pierwsze 10 lat to ogromna praca, teraz działa to bardziej z rozpędu. Zaowocowało chyba też dostosowanie tego, co dajemy klientom, do ich oczekiwań. Proponujemy im to, co my sami lubimy: muzykę na żywo, głównie pop i rock - stare, dobre numery. To teraz procentuje i myślę, że to zdecydowało o tym, że klub funkcjonuje już dwudziesty rok. Dodałbym do tego i to, że samo miejsce, duża przestrzeń, ale przedzielona filarami, zachęca do siedzenia nawet w niewielkim towarzystwie. Każdy czuje się tu dobrze, nie ma małych pomieszczeń, nie jest klaustrofobicznie. To duży plus tego miejsca. Wyszliśmy z założenia, że ludzie przychodzą do klubów, do Rockera czy do Nowego Browaru, głównie po to, aby spotykać innych ludzi, bo muzykę to my teraz mamy w Internecie, na własnych płytach, możemy jej posłuchać we własnym domu. Chodzi jednak o to, aby umożliwić naszym klientom kontakt wizualny z innymi. Pomyślane jest to tak, że Rocker jest dobrym miejscem spotkań nocą, a do Browaru można przyjść w ciągu dnia. Generalnie wspólny mianownik jest jeden: spędzamy czas z innymi, nie w sieci i nie przy komputerze, tylko rozmawiamy z żywymi ludźmi. Dla mnie to jest wartością dodaną i tego, póki co, ani telewizja, ani komputer, dzięki Bogu, nie zastąpią. K.S: Czy kupiona przez pana kilka lat temu kamienica przy Deptaku Bogusława to kolejny pomysł na inwestycję, czy inwestycja w przyszłość, czyli ….emeryturę;), a cytując pana wypowiedź: “taki prywatny ZUS”? R.K: Tak, to był rzeczywiście taki prywatny ZUS, ponieważ nie wierzę w nasz system emerytalny. Uważam, że to jest taka jedna wielka utopia i że generalnie państwo nas łupi, żeby nie powiedzieć mocniej. Zakup kamienicy przy Bogusława też był podyktowany tym, że my staraliśmy się od wielu lat o wykupienie kamienicy, gdzie jest Rocker i Nowy Browar i nam się to nie udawało. Nie byliśmy pewni, czy uda nam się to miejsce kiedykolwiek wykupić, a nie chcieliśmy dalej prowadzić tak poważnej działalności w miejscu wynajmowanym. Rozważaliśmy nawet przeniesienie Rocker'a w nowe miejsce. Gdy zaczęliśmy tam proces inwestycyjny, myśleliśmy, że to pójdzie w tym kierunku, ale akurat ogłoszono przetarg na kamienicę po SM Kolejarz, więc wystartowaliśmy i wygraliśmy. Obie inwestycje troszeczkę nam się nałożyły, co też nie jest dobre, bo nie są to przedsięwzięcia, które zwracają się w dwa czy pięć lat. K.S: Jest pan rodowitym Szczecinianinem. Czy, wbrew opinii młodych ludzi w naszym mieście, Szczecin jest dobrym miejscem … To jest praca, na stworzenie biznesu i jego udany rozwój? którą kocham i która R.K: Jeśli mogę być tego przykładem, to jak najbarmnie fascynuje... dziej jest w naszym mieście dużo możliwości. Gdy pomyślimy o przykładach z historii to Ameryka Północna czy Południowa w XVI wieku były takimi miejscami, gdzie nie było niczego, a ludzie tam emigrowali i zakładali firmy, rozwijali je i odnosili ogromne sukcesy. Tak widzę też Szczecin, który w porównaniu z innymi miastami naszego kraju wypada słabo. Jest wiele braków, niedoinwestowania, ale w takim miejscu, gdzie czegoś brakuje i jest wielu mieszkańców, zawsze jest pole do popisu dla osób z pomysłami i chęciami. Uważam więc, że nasze miasto może być dobrym miejscem na ciekawy pomysł biznesowy. Ale jeśli czyimś marzeniem jest praca w wielkiej korporacji, to nie jest to miasto dla niego. K.S: Jakie są pana najbliższe plany? Czy ma pan w ogóle czas na odpoczynek i planowanie urlopu? R.K: Tak, teraz jestem właśnie na etapie planowania urlopu. Myślę o wyjeździe z plecakiem w świat. Te dwa - trzy tygodnie zawsze można wygospodarować. Jeżeli chodzi o plany związane z pracą, to z pewnością jest to rozbudowa Nowego Browaru. Na razie to jest najważniejsze, to jest praca, którą kocham, która mnie fascynuje i jest jeszcze tyle do zrobienia, że czasami mnie to przeraża. To, co my zrobiliśmy, to jest dopiero 20-30%. Przed nami jeszcze 10 lat ciężkiej pracy. K.S: Życzę wytrwałości na kolejne lata pracy. Dziękuję bardzo za rozmowę. 12
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
LITERATURA
Konkurs literacki - „Wakacyjna przygoda z książką”
„Szukając Alaski”- recenzja Zuzanna Kapituła (1c)
1 MIEJSCE
"Szukając Alaski" Johna Greena szybko stało się bestsellerem, kiedy świat oszalał na punkcie "Gwiazd naszych wina" tego samego autora i ludzi zaczęło ciągnąć w stronę innych jego książek. Długo zwlekałam z przeczytaniem choć wyjątku z jego twórczości, ale gdy w końcu zdecydowałam się sięgnąć po "Szukając Alaski", pochłonęłam ją w pół wakacyjnej nocy. "Szukając Alaski" to niegroźna powiastka dla nastolatków. A przynajmniej chowa się pod taką przykrywką. W rzeczywistości to przejmująco prosta, mądra i charakteryzująca się niebanalną błyskotliwością książka dla... wszystkich. Absolutnie wszystkich ludzi: młodych, przeżywających kryzys wieku średniego i staruszków kryjących się pod stertami ciepłych koców. To, jak wykorzystamy wiedzę wydobytą z "Alaski", zależy od nas. Od naszej postawy zależy, ile z niej wyniesiemy. Patrzeć i rozumieć można na wiele sposobów - patrzenie w głąb jest niezwykle ciężką do opanowania sztuką. Gratulacje należą się więc wszystkim tym, którym tę sztukę udało się opanować albo tym, którym przynajmniej wydaje się, że się im udało, gdyż zwykle są oni już coraz bliżej odkrycia kluczowej prawdy.
Fot. Empik.com
O czym właściwie opowiada książka Pana Greena? O życiu. O zwyczajnym - nadzwyczajnym życiu, które prowadzi poniekąd każdy z nas. Jeśli zaś opowiada o życiu, to też i o śmierci, która jest nieuniknionym zmierzchem po przebytym od samego świtu dniu. Przetrwanie tej długiej na kilka milionów wspomnień doby wiąże się natomiast z walką z przeciwnościami losu, który często wali nas po głowie i zmusza do podejmowania trudnych decyzji, czasami dając do wyboru jedynie „zło i mniejsze zło”. Główny bohater "Szukając Alaski", Miles, jest przeciętnym siedemnastolatkiem, a jedyną rzeczą, która wyróżnia go z tłumu, jest jego pasja do zapamiętywania ostatnich słów znanych ludzi. Poza tym działa według ściśle określonych schematów; nie wychyla się ponad szereg, nie szuka bliskich przyjaźni ani nawet zrozumienia. W pewnym momencie swojego melancholijnego życia myśli sobie jednak: "Dość. Naprawdę chcesz wstawać każdego dnia tylko po to, aby wieczorem znów położyć się spać?" Nie. Miles, choć tak bardzo racjonalnie myślący, czuje, że został stworzony do większych rzeczy, i że ktoś tam na górze zaplanował dla niego coś specjalnego. Postanawia zatem wyruszyć w poszukiwaniu Wielkiego Być Może, zupełnie tak jak François Rabelais (tyle, że bez umierania), a jego pierwszym przystankiem w wędrówce staje się Culver Creek, szkoła z internatem, którą ukończyła męska część jego rodziny. 13
LITERATURA
IX WROTA
Już pierwszego dnia w nowym miejscu Miles zyskuje więcej wspomnień niż udało mu się wykreować przez całe liceum na Florydzie: poznaje Pułkownika, który niedługo potem staje się jego najlepszym przyjacielem, przeżywa chrzest zorganizowany przez bogatych, zadufanych w sobie uczniów i zostaje przedstawiony Alasce, najbardziej fascynującej dziewczynie na Ziemi. W późniejszych rozdziałach ksiązki dowiadujemy się, że Alaska rzeczywiście jest swego rodzaju ludzkim fenomenem. Pali papierosy jak stary weteran (bo trawka wypala szare komórki, a Alaska pragnie umrzeć jako inteligentna), w przyszłości chce uczyć upośledzone dzieci (bo skoro nauczyła Milesa matematyki, to autystyczne dzieci nie stanowią dla niej żadnego wyzwania), jej pokój t o n i e pod stertami najróżniejszych książek, których w większości nawet nie zaczęła czytać (tłumaczy, że chce mieć co robić na starość), pije tanie różowe wino (bo tylko ono pasuje do jej starej duszy), a celem, do którego najbardziej dąży, jest… zostanie zapamiętaną. Wraz z grupką swoich najbliższych znajomych wymyśla podłe kawały, mające na celu upokorzenie bogatych dzieciaków - Wojowników Dnia Powszedniego - i zawsze z uśmiechem na twarzy konsekwentnie przyjmuje na siebie karę od dyrektora. Cały rok pracuje nad numerem, który ma doszczętnie zniszczyć resztki dumy jej wrogów, a kolega Miles - ochrzczony imieniem Klucha ma odegrać jedną z głównych ról jej w przedstawieniu. W ten sposób młodzi się do siebie zbliżają. Miles z dnia na dzień zaczyna dostrzegać kolejne defekty duszy swojej nowej przyjaciółki, ale jednocześnie coraz bardziej się do niej przywiązuje. Kochać ją to tak jak kochać różę z kolcami: boisz się, że cię ukłuje, ale i tak chcesz ją zerwać. Jest jak śmierć, którą każdy chce umrzeć. Alaska stanowi zagadkę, którą on, bez względu na wszystko, pragnie rozwiązać. Kim jest ta dziewczyna próbująca dowiedzieć się, czym jest ten cholerny labirynt, z którego tak bardzo chce wyjść Simon Bolivar? Ile tajemnic skrywa w sobie ta piękna istota? I czy Alaska rzeczywiście jest tak prosta, jak się wydaje, czy może jej wnętrze składa się ze skomplikowanej sieci zawikłanej z małych kłamstewek, niedomówień i nieopisanego bólu? Za każdym razem, kiedy Miles sądzi, że jest bliski odkrycia prawdy, okazuje się, że ta jest dalej niż kiedykolwiek. Dopiero pod koniec historii zdaje sobie sprawę, że prawda jest w rzeczywistości banalna i cały czas depcze mu po piętach, czekając, aż on w końcu się odwróci. On przecież doskonale wie, czym jest labirynt. Musi jedynie zajrzeć w głąb siebie, żeby to zrozumieć. Zupełnie jak Alaska. "Szukając Alaski" nie jest arcydziełem. Nie jest też książką genialnie napisaną, cudownie ocenianą, niepozbawioną zapierającej dech w piersiach fabuły. Patrzenie do końca jest sztuką, podobnie jak dostrzeganie wielkości w prostych, małych rzeczach. Ta książka należy właśnie do takich małych rzeczy. Ale jeżeli postarasz się przeczytać ją między wierszami, może przybliżyć cię o krok czy nawet dwa do Wielkiego Być Może...
„Szósta klepka” na wakacjach 2 MIEJSCE
Maja Śmigielska (3gc)
Tradycyjnie jak co roku i w minione wakacje zawitałam na tydzień do Dziadków. Pogoda nie była wymarzona, więc sięgnęłam po książkę do babcinej biblioteczki. Przeglądałam półkę po półce, wyciągałam poszczególne pozycje i za chwilę odkładałam na miejsce. Właściwie nie wiedziałam, czego tak naprawdę szukam. Wtedy weszła Babcia i powiedziała, że w taki deszczowy dzień najlepiej jest się pośmiać. „Przy takiej lekturze to każdemu zaświeci słońce prosto w serce” - powiedziała i wręczyła mi książkę, 14
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
LITERATURA
z okładki której uśmiechała się do mnie piegowata twarz rozmarzonej dziewczyny. I tak właśnie w moje ręce wpadła „Szósta klepka”. Autorkę, Panią Małgorzatę Musierowicz, poznałam osobiście, kiedy miałam 7 lat. Wtedy to, podczas podpisywania swojej nowej książki, obdarzyła mnie autografem i pięknym rysunkiem. A „Szósta klepka”? Tej książki akurat nie czytałam, ale już czułam, że będzie wesoło. I miałam nosa. Książka opowiada historię poznańskiej licealistki, nieśmiałej, rozmarzonej Celestyny Żak nazywanej przez jej niesamowicie zwariowaną familię Cielęciną. Każdy z członków rodziny ma zdecydowany i obrazowo przez autorkę opisany charakter. Poczynając od najmłodszego Bobcia, inteligentnego sześciolatka, którego poznajemy, gdy o piątej rano, bawiąc się w Nerona i odgrywając podpalenie Rzymu, „postanowił oddać cesarzowi co cesarskie i rozniecić ognisko wprost na kamiennej posadzce balkonu”, poprzez dziwacznych i niezaradnych życiowo rodziców, mamę Żakową i tatę Żaczka, siostrę Julię, o której autorka pisze: „Julia, piękna studentka sztuk pięknych, obdarzona przez rozrzutną Naturę nie tylko licznymi talentami, lecz i urodą hiszpańskiej gwiazdy filmowej (…)”, ciocię Wiesię, której życie stanowiły garnki i odkurzacz, a kończąc na Dziadku, którego zwrot „Li i jedynie” wszedł do codziennego Fot. Empik.com słownika mieszkańców żółtej kamienicy przy ul. Słowackiego w Poznaniu. Egzotyki dodaje czas PRL-u, w którym mają miejsce opisywane zdarzenia. Za pośrednictwem Cesi i jej siostry, pięknej Julii, poznajemy wielu licealistów i studentów. Autorka opisuje szkołę, belfrów, styl zachowania ówczesnej młodzieży, a nawet ich pierwsze miłości. Czytając książkę, widzimy, że lata siedemdziesiąte to były całkiem inne czasy, w których nawet głównej bohaterce ciężko się było odnaleźć. Cielęcina często miewała chwile smutku i zadumy, co autorka zgrabnie opisuje w poniższej rozmowie matki z szesnastoletnią córką: „Na Cesię nagle spłynęło przypomnienie. - Och. U…uczymy się – odparła, zastanawiając się, dlaczego coraz więcej jest rzeczy, o których nie może powiedzieć rodzicom, mimo że stara się żyć uczciwie i zgodnie z ich wskazówkami. Westchnęła głęboko. - No, co tam, chandra? – spytała mama. - E, nie. Tylko życie jest ciężkie. - A cóż za banalne stwierdzenie – jęknęła mama z niesmakiem. - Może sformułuj to bardziej odkrywczo. - Ech, życie, życie – wygłosiła Celestyna. - I w ogóle się tak nie przejmuj, moje dziecko. Wiesz, ile człowiek ma zmysłów? - Eee... no, pięć w zasadzie – powiedziała Cesia, przyszły lekarz. - Sześć ma zmysłów. Ten szósty jest, kto wie, czy nie najbardziej potrzebny. To zmysł humoru. Im częściej się nim posługujesz, tym życie wydaje się łatwiejsze.” Tę właśnie myśl, poprzez kreacje swoich bohaterów, stara się nam przekazać Pani Małgorzata Musierowicz. Na stu dziewięćdziesięciu stronach rozbawia nas, zgrabnie malując opowieść o zwykłej rodzinie, która gnieździła się w niewielkim mieszkaniu w szarym okresie PRL-u. Jednak barwność postaci, komizm sytuacyjny i niezapomniane dialogi oryginalnego Bobcia z nietuzinkowym dziadkiem powodują, że książkę tę polecam każdemu na poprawienie humoru. Wybuchy śmiechu gwarantowane. 15
LITERATURA
IX WROTA
„Messi, mały chłopiec, który stał się wielkim piłkarzem” Kajtek Śmigielski (2gc)
3 MIEJSCE
Wakacje to szczególny czas na realizację swoich marzeń i hobby. Dla mnie oznacza to włożenie korków na nogi i ruszenie na boisko. Piłka nożna od zawsze stanowiła mocny punkt w moim życiu. Dyscyplina ta to nie tylko kopanie piłki z chłopakami, cierpliwe ćwiczenie techniki czy oglądanie meczów na stadionie. To także ludzie, których historie poznaję, czytając książki, czasopisma piłkarskie i oglądając poświęcone im filmy. Podczas minionych wakacji w moje ręce wpadła książka autorstwa Yvette Żółtowskiej-Darskiej pt. „Messi, mały chłopiec, który stał się wielkim piłkarzem”. Dała mi ona nowe spojrzenie na człowieka, który tak jak ja kocha grać w „gałę”. „Wielki mały człowiek” - tak w skrócie mogę opisać, kultowego dla mnie, piłkarza klubu FCB – Lionel’a Messi’ego. Wielkie serce, wielki talent i wielka pracowitość to cechy ukryte w tym mężczyźnie o niepozornej posturze i bijącej w oczy nieśmiałości, który od najmłodszych lat twardo walczył o to, by zawodowo kopać piłkę. Czytając książkę, dowiedziałem się, że kiedy w 1987 roku w Rosario w Argentynie na świat przyszedł mały chłopiec o imieniu Leo, nikt nie przypuszczał, że oto wzeszła nowa światowa gwiazda futbolu. Już jako malec Lionel posiadał nieprzeciętne umiejętności. Zauważyła to jego babcia, która była fanką znanego argentyńskiego piłkarza, Diego Maradony. Aby wnuk nie demolował kuchni, odbijając ciągle piłkę, zaprowadziła pięciolatka na testy do lokalnego klubu Grandoli. Wyjątkowo zwinny malec znakomicie dawał sobie radę ze starszymi o kilka lat chłopakami. W wieku 10 lat Messi mierzył tylko 111 cm wzrostu. Znajomi nadali mu przydomek „pulga”, czyli „pchła”. Problem pojawił się, gdy lekarz zdiagnozował u niego chorobę o podłożu hormonalnym. Rodzaj karłowatości, na którą cierpiał Leo, zdarza się raz na dwadzieścia tysięcy przypadków. Bez hormonu wzrostu Lionel osiągnąłby w wieku dorosłym zaledwie 1,5 metra. Leczenie było bardzo drogie, rodziny Messiego nie było na nie stać. W tamtych czasach żaden klub argentyński nie chciał pomóc w pokryciu kosztów. Pomoc zaoferował klub FC Barcelona, do którego zwrócił się tata Leo. W centrum szkolenia młodych zawodników od razu zauważono w małym chłopcu duży potencjał. Choć Leo był o głowę mniejszy od swoich rówieśników, potrafił mijać ich jak tyczki slalomowe. Oprócz pokrycia połowy kosztów leczenia klub nieoczekiwanie podpisał z ojcem chłopca pierwszy kontrakt małego piłkarza. Ówczesny dyrektor sportowy Barcelony, obserwując grę „Pchły” tylko przez siedem minut, chwycił serwetkę i siedząc w restauracji podpisał zobowiązanie zawarcia kontraktu. Leczenie było długotrwałe. Messi tak bardzo chciał grać w piłkę, że bardzo dzielnie każdego wieczoru wstrzykiwał sobie hormon wzrostu. Jego nogi były pokryte śladami po ukłuciach. Cierpiał, ale wierzył w powodzenie. Leo Messi, mając 28 lat i cztery Złote Piłki oraz sześć Złotych Butów na koncie, znalazł się w gronie jedenastu najlepszych piłkarzy w historii. Wyboru dokonywało 73-osobowe jury, w skład którego wchodzili dziennikarze, trenerzy i byli zawodnicy. Cóż za sukces! Jak pokazuje historia Messi’ego, marzenia się spełniają. Właśnie taką wakacyjną książkę, która kończy się happy end’em, po prostu „połknąłem”. Przeniosłem się w świat futbolu i świat marzeń. Czytało mi się ją znakomicie, szczególnie dlatego, że dała mi prawdziwego, motywującego „kopa” do działania. Grając w piłkę na wakacyjnym obozie piłkarskim, wciąż w pamięci miałem skromność i zapał podziwianego przeze mnie Messi’ego. A przecież ciężka praca i upór w dążeniu do celu opłacają się w każdej dziedzinie, nie tylko w piłce nożnej. Książkę tę polecam wszystkim tym, którzy nie wierzą, że marzenia się spełniają. 16
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
MUZYKA/ PROZA
A w sercu Chopina jest Polska! Czarek Orłowski (2gb) megaczarek12@gmail.com Spacerując ulicami Warszawy, możemy natknąć się na szczególne ławeczki. W całej stolicy wygrywają kompozycje człowieka, który zmienił raz na zawsze muzykę - i samą Polskę. Żaden Polak, niezależnie od tego, czy jest patriotą, czy też nie, nie przejdzie obok nich obojętnie. Nawet w sercu tego drugiego, kiedy usłyszy te utwory, rozpala się “iskra polskości”. Kompozytor ten, żył jedynie 39 lat, a pozostawił po sobie setki genialnych, największych, najpiękniejszych, a przede wszystkim najbardziej polskich utworów. Chopin, bo o nim tu przecież mowa, w wieku dwudziestu lat miał swój ostatni koncert w Warszawie. Zagrał na nim pierwszy raz „Koncert fortepianowy e-moll”, który w programie został “skwitowany” jedynie notką: “Proszę Sala przesłuchań konkursowych, fot. Czarek Orłowski państwa, oto dzieło geniusza”. Pianiści z całego świata próbują mu dorównać na wszystkich kontynentach. Konkursy imienia Fryderyka Chopina odbywają się między innymi w Miami i Moskwie. Chodź niektórych może to zdziwić, muzyka Chopina nie brzmi tam tak dobrze. Długo zastanawiałem się nad przyczynami, uświadomiłem je sobie dopiero w Londynie. Słuchając tam muzyki Chopina, nie czułem tego, co mogłem poczuć w Polsce, a tym bardziej w jego rodzinnym mieście, Warszawie. Tam właśnie co pięć lat odbywa się konkurs Jego imienia, który jest uznawany za najbardziej prestiżowy na świecie. W zawodach bierze udział ponad osiemdziesięciu pianistów z całego świata, aby w końcu wybrać tego jednego, który odkryje skarb pozostawiony przez Chopina. Wśród wiecznie zabieganych warszawiaków przez dwa tygodnie można było rozpoznać pianistów poszukujących tego skarbu. Niektórzy słuchali kompozycji płynących z tych właśnie szczególnych ławeczek, inni przyglądali się pomnikowi kompozytora w Królewskich Łazienkach, doszukując się w jego ustach podpowiedzi, a jeszcze inni próbowali zgłębić istotę polskiej kultury. Chodź wszystkie te sposoby znalezienia odpowiedniego wykonania były trafne, to jednak wygrał ten, dla którego tym “skarbem” okazała się cała Warszawa i cała Polska. Wygrał ten, dla którego mało ważne, chodź istotne, były ławeczki i pomnik, a ważniejsze - serce kompozytora, które znajduje się w Warszawie. Najważniejsze było to, aby grać prosto z serca. Tłumaczyć to mogą jedynie słowa św. Mateusza: “Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”. A w sercu Chopina jest Polska!
Domowe ognisko OPOWIADANIE
Marta Mostowska (3d)
Nowy samochód spisywał się, bez dwóch zdań. Jazda była o wiele przyjemniejsza niż tym poprzednim gratem. No i wzrósł prestiż. Koledzy mieli czego zazdrościć. Szkoda tylko, że w domu tak źle się układa. 17
PO WŁAŚCIWEJ STRONIE WRÓT
IX WROTA
Gdyby nie to, byłby to najszczęśliwszy okres w jego życiu: awans, nowe autko, spłacony kredyt za lodówkę. Nic tylko świętować. Ale z kim? Żona - ciągłe pretensje, syn uważa, że nikogo nie potrzebuje i bywa w domu tylko wtedy, kiedy potrzebuje kasy na nowy biznes, który tym razem uczyni go milionerem. A córka… Rodzina to przekleństwo. Brak zrozumienia, szacunku, umiejętności wybaczania… I na co się tak starać? Te i wiele innych myśli przelatywały przez głowę 56-letniego Jana w drodze do domu. Ten deszczowy listopadowy dzień powoli się kończył. Po paru minutach pan Jan parkował swój nowiutki samochód na podjeździe. W domu było ciemno, co nietypowe, bo o tej porze żona już dawno powinna skończyć pracę. „Ale co ja mogę wiedzieć? Już od tygodnia się do mnie nie odzywa”. Szybkim krokiem podszedł do drzwi. Może przez ten pośpiech nie zauważył ciemnej postaci, która wymykała się przez okno w kuchni i wybiegła przez zamykającą się powoli bramę. Pan Jan po wejściu do domu spokojnie zdjął kurtkę i buty. Wtedy to usłyszał kroki na piętrze. „Czyżby tylko spała?” Ani myślał jednak witać się z żoną. Miał swoją dumę i nie miał zamiaru płaszczyć się przed nią. Skierował się prosto do kuchni, by odgrzać sobie obiad. Kiedy wyjmował garnek zupy, nie usłyszał zbliżających się kroków. Pan Michał był emerytowanym nauczycielem. Mieszkał w tej okolicy już dobre 20 lat. Od kiedy dwa lata temu zmarła jego żona, w domu panowała nieprzerwana cisza. Wdowiec wyrzucił telewizor, radio, wszelkie płyty. Miał nadzieję, że usłyszy, jak jego zmarła małżonka spaceruje po pustych pokojach. Zamiast tego słyszał każdą kłótnię Kowalskich. Mąż był gburowatym policjantem, który uznawał pana Michała za starego dziwaka nadającego się do czubków. Żona była ładną, acz zbyt chudą, jak na gust emeryta, kobietą z klasą, nieszczęśliwą. Dzieci rzadko bywały w domu, można jednak od razu stwierdzić, że syn wdał się w ojca, a córka w matkę. Tamtego dnia pan Michał, rozwiązując krzyżówkę, usłyszał po tym, jak głowa rodziny wróciła do domu, nie kłótnię czy wrzaski, tylko strzał pistoletu i huk upadającego naczynia. Mężczyzna podbiegł szybko do okna, jednak nic niepokojącego nie zauważył. Narzucił na siebie płaszcz i wyszedł do ogrodu. Światło paliło się tylko w kuchni. Wdowiec podszedł bliżej. Coś przykuwało jego uwagę, coś, co nie pasowało do normalnego obrazu. Na oknie były ślady krwi... C.d.n.
Wspomnienia z Greifswaldu Jagoda Janeczek (2c) Greifswald położony jest w północno-wschodniej części Niemiec nad rzeką Ryck, około 150km od Szczecina. Z umiejscowieniem miasta ma związek zimne, wilgotne powietrze unoszące się nad jego urokliwymi uliczkami. Pomimo pory listopadowej, kiedy jako reprezentacja „IX Wrót”, dzięki „Kurierowi Szczecińskiemu”, mogliśmy podziwiać rynek oraz gmachy uniwersytetu, w mieście wciąż roiło się od młodych ludzi - studentów jeżdżących tu i tam na rowerach. Dlatego też dla mnie, nieodzownym elementem krajobrazu Greifswaldu na zawsze pozostaną drogi przepełnione częściej rowerami niż samochodami, co także nadaje miastu w pewien sposób idylliczny nastrój. Jednym z pierwszych miejsc, jakie odwiedziliśmy w Greifswaldzie, była zabytkowa starówka. Miasto z mojej perspektywy wydało się bardzo scentralizowane. Nie dało się jednak wyczuć ścisku, wręcz przeciwnie - panowała tam swoboda ruchu. Dzięki temu centrum miasta wydało się bardzo ciepłe, małomiasteczkowe, ale mimo wszystko kunsztowne. W trakcie 45-minutowego spaceru zdążyliśmy minąć rynek Starego Mia- Rynek w Greifswaldzie, fotograsta, port historyczny, kościół św. Mikołaja, przejść Lange Strasse oraz odfie własne autorki wiedzić pl. Rubenowa. Wybrałam kilka miejsc, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Pierwszym obiektem, który przykuł moją uwagę, był pomnik Caspara Davida Friedrich’a. Pewnie entuzjastom malarstwa romantycznego dobrze wiadomo, że wspomniany przeze mnie malarz, autor „Skał kredowych Rugii” czy „Wędrowca”, urodził się w Greifswaldzie. 18
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
PO WŁAŚCIWEJ STRONIE WRÓT
Jednak, jak się okazuje, miasto to kryje jeszcze wiele innych ciekawych historii. Jedną z nich skrywają gmachy uniwersytetu, w tej chwili nieużywanej, bo zabytkowej, części. Dzięki jednej ze studentek tamtejszej uczelni mogliśmy poznać dawne realia funkcjonowania systemu akademickiego. Dowiedzieliśmy się, że w czasach, gdy tylko mężczyźni mieli prawo do edukacji, trwała dość specyficzna sytuacja: uczelnia miała własne sądy oraz prawo (niekoniecznie zgodne z powszechnym), które studenci musieli respektować. Jeden z zakazów, jakie wtedy panowały, dotyczył spożywania alkoholu. Uczniowie przyłapani na tego typu wybrykach czy innych wykroczeniach musieli odbyć karę w… więzieniu. Taka kara miała nauczyć młodego człowieka podporządkowania się zasadom, miał przemyśliwać swoje zachowanie w celi o powierzchni 9m2, gdzie znajdowało się okno, łóżko, stół oraz mały piecyk. Początkowo kary trwały od 7 dni do 3 tygodni, do celi, która nie miała toalety nie można było zabrać ze sobą nic. Na szczęście dla tamtejszych studentów „odsiadka” z czasem traciła swój absolutny charakter. Można było przynosić własne rzeczy, w tym potrzebne do zaliczeń notatki. Poskutkowało to np. pokryciem przez więźniów ścian wyrytymi w nich fantazyjnie ozdobionymi nazwiskami osób, które odbywały wyrok, lub nawet wiadomościami dla następnych więźniów. Z biegiem czasu studenci mogli także wychodzić z celi, by zjeść coś na mieście, a potem nawet zapraszać do 10 osób - do pomieszczenia o powierzchni (przypominam!) 9m2. Jak się później okazało, odbywanie kary w takim miejscu stało się po prostu modne wśród studentów, którzy w każdy możliwy sposób chcieli zaznaczyć tu swoją obecność, co oznaczało utratę funkcjonalności tej kary, karcer stracił wtedy swoją rolę wychowawczą. Ostatnim z miejsc, które na długo zapadnie mi w pamięć, będzie zabytkowa aula uniwersytetu, dawniejsza biblioteka. Jest to stosunkowo mała sala, gdzie znajduje się m.in. tron, na którym zasiadał niegdyś rektor podczas szczególnych uroczystości. Początkowo uniwersytet prowadził jedynie cztery kierunki, które symbolizują cztery figury umieszczone w każdym z rogów poręczy balkonu znajdującego się pod sufitem auli. Dziś tych kierunków jest o wiele więcej, dlatego też z uwagi na o wiele większą liczbę stuMiejski Ratusz z czerwonej cegły dentów wszelkiego rodzaju uroczystości przeniesione zostały do potężnej katedry umiejscowionej nieopodal. Zabytkowy tron jest tam wówczas przenoszony, by w ramach tradycji teraźniejszy rektor mógł na nim zasiąść. Ściany sali mają kolor krwistoczerwony, co nadaje im uroczysty charakter (podobno kiedyś także pokryte były farbą tej barwy), a sufit pomalowany tak, by aula wydawała się przestronna. W rzeczywistości jednak jest zupełnie odwrotnie. Salę tę zdobi galeria portretów dawnych wykładowców (od wieku XVII), wyeksponowanych na każdej ze ścian. Pozostałością XVIII-wiecznego wystroju są także świeczniki stylizowane na męską karykaturę, w której zwróconym ku górze gardle znajdowało się miejsce na świecę. Zwiedzanie zabytkowej auli, ze względu na jej niezwykłość oraz wiele elementów pochodzących z dawnych czasów, było bardzo ważnym dla mnie elementem wyjazdu. Opisane przeze mnie obiekty były tymi, które wywarły W zwiedzaniu towarzyszył nam p. Romulad na mnie największe wrażenie. Jednak warto wiedzieć, że Greifswald kryje naprawdę wiele zagadek oraz historii, które czekają na odkrycie. Osobiście uważam, że każdy jest w stanie znaleźć tam coś dla siebie. Dlatego cieszę się, że dzięki „Kurierowi Szczecińskiemu” ja oraz czworo innych redaktorów „IX Wrót”, a także uczniowie innych szkół, mogliśmy zwiedzić tak ciekawe miasto. Chciałabym także podkreślić znaczący wkład, jaki wnieśli Pan Bogdan Twardochleb z „Kuriera” oraz dr Marek Fiałek, którzy dzieląc się z nami swoją wielką wiedzą, pomogli nam poznać historię miasta. Jest to krzepiące, że organizacje spoza systemu oświaty pomagają uczniom w poszerzaniu wiedzy, organizując tego typu wyjazdy. 19
IX WROTA
TECHNOLOGIE
Przyszłość dzisiaj (cz.1) Szymon Ruduś (3ga) W tym artykule chciałbym Wam zaprezentować wynalazki czy odkrycia, o których nie wiedzieliście i które są prawdziwe, choć wydają się być czystym science-fiction. Widzieliście „Powrót do przeszłości”? Jeśli tak, to na pewno rozpoznacie to cacko: Tak, to lewitująca „deskorolka”. Nie, to nie fake! Firma Arx Pax po raz pierwszy zademonstrowała swój wynalazek w październiku zeszłego roku. Spróbuję jak najprościej wytłumaczyć, jak działa: technologia deski zbliżona jest do tej wykorzystywanej przy konstrukcji kolei magnetycznej. Sekret latającej deski tkwi w czterech silniczkach. Wytwarzają one specjalne pole magnetyczne, Fot. I.ytimg.com które dosłownie niesie deskę do przodu. Generowana jest przy tym siła nośna, która unosi deskę nad ziemią. Hendo zamieściło swój projekt na Kickstarterze 21 października 2014 roku. Założyli, że jeżeli uda im się zebrać do końca 2014r. 250.000 dolarów, to pierwsze hoverboardy będą gotowe do użytku już w połowie listopada 2015. Miejmy nadzieję, że im się to uda. Nawet jeżeli nie będą dostępne dla przeciętnie zarabiających osób w dniu ich wprowadzenia na rynek, to jest to duży krok w stronę upowszechnienia tego rodzaju technologii w codziennym życiu. Mutowanie genetyczne zwierząt nie jest czymś niesłychanym. Inżynierowie genetyczni robią to już od lat, na przykład nieco zmieniają kod genetyczny kury, aby miała większe skrzydła, co daje więcej mięsa od sztuki. Jest to jednak bardzo skomplikowane, nawet jeżeli chodzi tu tylko o zmianę w jednym genotypie. Innymi przykładami są cockapoo, czyli pies będący mieszanką pudla i cocker spaniela (jest tak samo słodki jak pudel, ale nie tak trudny w utrzymaniu) czy hipoalergiczne koty. Tego rodzaju „hybrydy” mogą nawet występować w naturze, jeśli znajdą się dwie rasy zwierzęcia jednego gatunku, których potomstwo może normalnie się rozwijać. Możliwość manipulowania genami pochodzącymi od jednego gatunku jest imponująca. Już w XX w. przeprowadzono pierwsze Fot. Wikipedia.com próby wyhodowania zwierzęcia, które miało cechy charakterystyczne zwierzęcia z całkiem innej gromady – kozy mogącej produkować oprócz mleka PAJĘCZĄ NIĆ. Jeśli zastanawiacie się, „po co komu tyle pajęczej sieci?”, to wiedzcie, że ten materiał jest bardzo lekki (nić okrążająca całą Ziemię wzdłuż równika ważyłaby mniej niż 500 gramów!), zachowuje swoje właściwości w ekstremalnie niskich (-40oC) i wysokich (220oC) temperaturach i - co najlepsze - po odpowiednich zabiegach jest w stanie wytrzymać więcej niż kamizelka kuloodporna z kewlaru! A L E U W A G A , T O N I E W S Z Y S T K O ! Ostatnio wchodzi moda na bardziej „nietypowe” mieszanki genetyczne (tak, bardziej nietypowe niż połączenie kozy i pająka), m.in.: świecący kot (połączenie kota i meduzy), śpiewająca mysz (połączenie myszy domowej i słowika) czy kurczaki bez piór (choć wyglądają strasznie, to hodowcy drobiu są zainteresowani ich 20
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
SPOŁECZEŃSTWO
hodowlą, gdyż nie wymagają oskubywania – można je po zabiciu od razu wrzucić do garnka ). Ciekawe, co jeszcze wymyślą... Niestety, nie mamy możliwości zaprezentowania tego w gazecie, więc podam link: https://www.youtube.com/watch?v=yLu37VvCozw. Fot. I.ytimg.com
Kobieta - człowiek drugiej kategorii Kaja Kryc (2c ) kajakryc@me.com Afganistan. Państwo, w którym kobieta przeciętnie dożywa 45 roku życia. Państwo, w którym za gwałt mężczyzna nie ponosi żadnej kary, a nawet może zmusić zgwałconą kobietę do małżeństwa. Państwo, w którym 50% panien młodych nie ukończyło 16 roku życia. Rok 2011. 3 kwietnia. W Toronto rozpoczyna się cykl międzynarodowych protestów pod nazwą „Marsz Szmat” (Slut Walk). Uczestnicy protestują przeciwko usprawiedliwianiu gwałtów prowokującym wyglądem zgwałconych kobiet. W tym samym czasie w Afganistanie posłowie i posłanki zagłosowali przeciw ustawie przyznającej prawa kobietom. Co w tej ustawie było aż tak trudne do zaakceptowania? Projekt tej ustawy delegalizuje baad, czyli wymienianie dziewcząt i kobiet w celu rozstrzygania sporów. Uznaje również za przestępstwo poślubianie zbyt młodych dziewcząt oraz wymuszanie małżeństwa. Obecność Amerykanów w Afganistanie nie przeszkadza w dalszym kultywowaniu Fot. Ibitimes.co.uk tych zwyczajów, a koszmar kobiet trwa. W odrzuconym przez afgański rząd projekcie ustawy zapisano również, że za przemoc domową grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności. O dziwo, przeciwne były posłanki, które padły ofiarą takiej przemocy. W projekcie zapisano również, że ofiar gwałtów nie należy oskarżać o cudzołóstwo, co teraz praktykuje się na porządku dziennym. Według jednego z posłów cudzołóstwo samo w sobie jest niezgodne z islamem, niezależnie od tego, czy jest ono wymuszone, czy też nie. W 2010 roku magazyn „Time” nagłośnił przypadek Bibi Aishy, afgańskiej kobiety, której historia jest doskonałym przykładem na ukazanie okrucieństwa w stosunku do kobiet. Bibi w wieku 12 lat była obiecana jako rekompensata za zabójstwo dokonane przez mężczyznę z jej plemienia. Została zmuszona do małżeństwa, kiedy miała lat 14. Po czterech latach doświadczania przemocy domowej u swojej nowej rodziny uciekła, jednak rodzice zwrócili ją jej mężowi. Ten wraz ze swoim ojcem i trzema innymi mężczyznami wywiózł ją w góry, odciął uszy i nos, po czym pozostawił na pewną śmierć. Została odnaleziona i uratowana, udało jej się przeżyć. Jej zdjęcie na okładce „Time” z w r ó c i ł o u w a g ę ś w i a t a n a p r ob l e m t r a k t ow a n i e k ob i e t w Af g a n i s t a n i e. W 2005 roku 29-letnią kobietę o imieniu Amina oskarżono o cudzołóstwo. Została siłą zabrana z domu rodziców przez swojego męża i miejscowych urzędników. Następnie - publicznie ukamienowana. Natomiast mężczyzna oskarżony o popełnienie z nią cudzołóstwa otrzymał karę 100 batów, po czym go uwolniono. Walcząc o prawa kobiet, powinniśmy pamiętać, że w innych krajach, szczególnie islamskich, przemoc seksualna wobec nich, przedmiotowe traktowanie i bezkarność sprawców jest sprawą życia i śmierci. Tamtejsze kobiety są bezbronne, cierpią z powodu traktowania przez najbliższych i jeszcze są z tego powodu karane, piętnowane, a nawet zabijane. Trzeba upominać się również o ich prawa! 21
IX WROTA
PODRÓŻE
Daj się oczarować Północy Piotr Węcławik (1d) Skandynawia to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych rejonów świata. Cechująca się srogim klimatem, przepięknym, zróżnicowanym krajobrazem i dobrobytem Skandynawia to cel często wybierany przez turystów, eksplorerów i łowców przygód, a także imigrantów z całego świata, również z Polski. Choć wiele osób do krajów skandynawskich, biorąc pod uwagę wpływy szwedzkie i duńskie, zalicza też Islandię, Finlandię, a nawet Estonię, za kraje skandynawskie uważa się tylko trzy państwa, jakimi są: Dania, Szwecja i Norwegia. Szwecję i Norwegię zalicza się do tego grona, ponieważ swoim terytorium zajmują większość Półwyspu Skandynawskiego. Dania uznawana jest za trzeci z tych krajów, choć leży na Półwyspie Jutlandzkim i 443 wyspach (z czego tylko 76 jest zamieszkanych). Krajami nordyckimi z kolei są wszystkie kraje skandynawskie oraz Finlandia i Islandia. Do tych państw zalicza się także trzy terytoria autonomiczne: Grenlandię i Wyspy Owcze – autonoGeiranger Fjord Norwegia, fot. Piotr Węcławik miczne terytoria zależne od Danii, Wyspy Alandzkie – szwedzkojęzyczny, autonomiczny archipelag wysp zależny od Finlandii. Według niektórych źródeł, krajem nordyckim jest też Estonia. Kraje skandynawskie oraz nordyckie mają ze sobą wiele wspólnego, ale pod pewnymi względami bardzo się od siebie różnią. To, co je od siebie różni, to przede wszystkim krajobraz i filary gospodarki. To, co je łączy, to głównie języki (duński, szwedzki, norweski i islandzki to języki północnogermańskie, wszystkie cztery są do siebie dość podobne, a fiński i estoński zaliczają się do ugrofińskich ) oraz wyznanie (protestantyzm) i oczywiście krzyż skandynawski będący głównym elementem flag tych państw. Podróż po Skandynawii rozpocząć można w Danii. Nie posiada ona fiordów, gór czy rozległych pojezierzy, lecz nie znaczy to, że nie jest atrakcyjna. Pierwszy „przystanek”: Legoland Billund. Niektórym zwiedzanie Legolandu wydawać się może dość infantylne, ale wycieczka tam nie musi ograniczać się do typowo dziecięcych zabaw. Co sprawia, że to miejsce jest jednym z najczęściej wybieranych destynacji w Danii? Fakt, że kraina klocków Lego w większej mierze zbudowana jest właśnie z nich. To, co nie powstało z klocków, a znajduje się w tym parku rozrywki, to rollercoaster i hotel. Ta atrakcja turystyczna, ciesząca się dużym zainteresowaniem wśród turystów z całego świata, znajduje się w miejscowości Billund, w środkowej części Półwyspu Jutlandzkiego, gdzie od 1932 roku produkowane są kultowe klocki. Nazwa „Lego” nie wzięła się znikąd. „Leg” znaczy po duńsku „baw się”, a „godt” – „dobrze”. Natomiast znaczenie łacińskiego wyrazu „lego” to: „składam”. Te znane całemu światu klocki nie tylko pojawiają się w listach do św. Mikołaja jako jeden z najbardziej upragnionych prezentów. Eksport klocków Lego jest bardzo znaczący dla duńskiej gospodarki, a marka Lego jest jedną z najczęściej kojarzonych z Danią. Miłośnicy parków rozrywki powinni wybrać trasę do Danii przez Niemcy. W Hamburgu znajduje się nietypowe miejsce, które można uznać za „przystawkę” przed daniem głównym, jakim jest Legoland. To miejsce to Miniatur Wunderland – największa w Europie kraina miniatur, gdzie udamy się w podróż po zminiaturyzowanym świecie, zaczynając w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych kończąc. Oprócz ekspansji lego duńską gospodarkę napędza eksport żywności. Dania położona jest na nizinach, a większość jej tereny to grunty orne, poza tym duńskie rolnictwo jest w wysokim stopniu zmechanizowane. Te dwa czynniki sprawiają, że rolnictwo Danii jest tak wydajne, że jego produkty przewyższają trzykrotnie potrzeby kraju. Dlatego Dania należy do najbardziej znaczących na rynku eksporterów produktów rolno-spożywczych.
22
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
PODRÓŻE
Billund od stolicy Danii, Kopenhagi, dzieli 270 km. Podczas trzygodzinnej jazdy autostradą idzie zauważyć, że krajobraz południowej Danii nie różni się za bardzo od tego znanego nam. Pola i sady dominują w duńskim krajobrazie. Kopenhaga jest największym miastem Danii. Może być dumna zarówno ze swojego nowoczesnego oblicza, jak i z wielu zabytków otoczonych piękną starówką. Kopenhaskie ikony nowoczesności to np. Teatr Królewski i Biblioteka Królewska. Wart polecenia jest także Pałac Królewski Amalienborg. Tak jak nie ma Warszawy bez Syrenki, tak Kopenhaga nie byłaby tą samą Kopenhagą bez swojej Małej Syrenki. Mała Syrenka to uhonorowanie twórczości wybitnego duńskiego baśniopisarza, Hansa Christiana Andersena, ufundowana przez syna założyciela browaru Carlsberg, Carlsa Jacobsena, zainspirowanego dziełem Andersena pt. ,,Mała Syrena”. Ten prezent to nie tylko uczczenie pamięci po Andersenie i symbol Kopenhagi, to także symbol i świadek wielu ważnych dla nowoczesnej historii Danii wydarzeń. Kolejnym istotnym punktem na turystycznej mapie Danii jest dzielnica Kopenhagi - Christiania. W 1971 roku ten fragment miasta podarowany mieszkańcom otrzymał status niezależnej społeczności. W latach 90. mieszkańcy tej niekonwencjonalnej dzielnicy utworzyli własny kodeks praw, niezależny od usankcjonowanego przez państwo. By nie wpaść w tarapaty, zwiedzając Christianię, należy pamiętać o obowiązującej do dziś zasadzie „no running”. Każdy, kto biegnie, uznawany jest za złodzieja lub policjanta. Obowiązuje także bezwzględny zakaz robienia zdjęć mieszkańcom tej części miasta. Co ciekawe, wg wewnętrznego zbioru praw Christianii, zabronione jest używanie samochodów. Rowerzyści są ważną częścią ruchu drogowego w Danii. To właśnie dla nich w Kopenhadze powstała droga inwestycja – autostrada dla rowerów. Szeroki most na terenie jednej z modernych dzielnic najefektowniej wygląda po zmroku. Następnym etapem podróży jest przekroczenie granicy ze Szwecją. Najlepszą opcją jest wybór przeprawy przez Cieśninę Sund. W 2000 roku połączyła ona Danię ze Szwecją. Zaczyna się w Kopenhadze. Tu, mijając Hotel Hilton i port lotniczy, wjeżdża się do czterokilometrowego tunelu, następnie podróżnych czeka przejazd czterokilometrową sztuczną wyspą Peberholm, ostatnim etapem przeprawy jest pokonanie ośmiokilometrowego mostu. Most wisi wysoko nad wodami Cieśniny Sund, a olbrzymie promy pasażerskie przepływają swobodnie pod nim. Przejeżdżając przez most, można pomachać zza szyby do pasażerów na górnych pokładach statków. Przy wjeździe do Malmö (czyt. malme) na szwedzkim brzegu miny mogą nam zrzednąć. Cena za przejazd samochodem osobowym mostem nad Sundem wynosi około 30 euro. Już wjeżdżając do Malmö, daleko na horyzoncie ponad miastem dostrzec można Turning Torso. Obecnie jest to najwyższy budynek w krajach nordyckich. Ten 54kondygnacyjny wieżowiec oddany do użytku w 2005 Wycieczka statkiem pomiędzy Fiordami, fot. autora roku, w nocy będący najbardziej rozpoznawalną w Szwecji iluminacją świetlną, szybko stał się symbolem tego miasta. Następny punkt na trasie przez Szwecję, to oddalony od wcześniej wymienionego miasta o 60 km Helsingborg – również miasto portowe. Helsingborg to wręcz idealne miasto do kilkugodzinnego postoju. Po zwiedzeniu urokliwego śródmieścia, spacerując po bulwarach, wdychając uzdrowicielski jod ukryty w morskim powietrzu, można dojść do terminalu promowego. Na chwilę wrócić można do Danii. Miejscowość znajdująca się na drugim brzegu to Helsingør (czyt. helsingyr). Przeprawa promowa trwa tylko kwadrans, a ta duńska miejscowość, jej klimat, piękne stare miasto i Zamek Kronborg zachęcają do przynajmniej godzinnego spaceru. Nie da się nie zauważyć wysokiego poziomu kultury na drogach północnej Europy. Porównując kulturę jazdy w Polsce i w Skandynawii, już po paru minutach można zauważyć diametralne różnice. Skandynawscy kierowcy zazwyczaj darzą się nawzajem szacunkiem, co sprawia, że jazda po tamtejszych drogach jest przyjemna i bezpieczna. To, o czym muszą pamiętać zmotoryzowani podróżni, to bardzo surowe kary nakładane na kierowców w tamtym rejonie. Za poważne przewinienia szwedzka policja bezkompromisowo może nawet aresztować pirata drogowego, ale dzięki temu kraje skandynawskie nieprzerwanie od lat zajmują pierwsze pozycje w rankingach najbezpieczniejszych państw. Podziwiać można Skandynawię za względnie małą liczbę przestępstw. Już od lat dla wielu Skandynawia jest synonimem słowa „bezpieczeństwo”. Ważnym etapem dalszej podróży jest Göteborg. To duże portowe miasto niczym magnes przyciąga interesujących się motoryzacją. Właśnie tutaj mieści się fabryka samochodów Volvo, będąca jednym z największych
23
IX WROTA
PODRÓŻE
pracodawców w Skandynawii. Oprócz zakładu produkcyjnego w Göteborgu znajduje się Muzeum Volvo, gdzie zobaczyć można m.in. prototypy, które nigdy nie wyjechały na ulice. Oprócz pojazdów marki Volvo, kolejnym częstym skojarzeniem z Göteborgiem jest wielki port. Słusznie, port w tym hanzeatyckim mieście, ulokowanym nad wodami Cieśniny Kattegat, jest drugim co do wielkości w Skandynawii. Stolicę Szwecji na razie można pominąć. Najlepiej zwiedzić Sztokholm, wracając z Finlandii. Szwecja pojawi się później jeszcze dwa razy. Z Göteborgu do granicy szwedzko-norweskiej jedzie się około dwóch godzin autostradą. Tu widać już dość wyraźne różnice w krajobrazie. Podczas gdy krajobraz obserwowany zza szyby aż do ojczyzny Volvo wydawał się niespecjalnie zmieniać, po wyjeździe z tego miasta nie idzie nie zauważyć różnic. Poruszając się po Danii, można przyzwyczaić się do widoku pól, sadów czy nieznacznej ilości lasów, głównie liściastych. Kierując się na północ, widzimy coraz więcej gęstych lasów iglastych i bardziej pagórkowaty krajobraz. Zmierzając w stronę Norwegii, z nizin wjeżdżamy na wyżyny. Dość częstymi, charakterystycznymi elementami przy skandynawskich głównych szlakach transportowych, są duże skały przy autostradach. Przekraczając norwesko-szwedzką granicę, trudno jest nie odczuć, że kraj ropy naftowej nie jest członkiem Unii Europejskiej. Znajduje się jednak w Strefie Schengen. Skandynawia wielu zniechęca cenami, niestety do tanich nie należy, jednak Norwegia już na granicy państwa może zepsuć niektórym humor. Drogi płatne to w Norwegii nic nadzwyczajnego. Płatnych jest wiele tuneli, i zapłacić trzeba też za wjazd samochodem do największych miast. Ilość rowerzystów w skandynawskich miastach rzuca się w oczy. Skandynawowie, ale przede wszystkim Norwedzy, dużą wagę przywiązują do ochrony środowiska, stąd duża popularność dwóch kółek. Norwegia jest bez dwóch zdań najbogatszym z państw skandynawskich. Jej gospodarka oparta jest na eksporcie ropy naftowej i gazu ziemnego, których jest trzecim największym eksporterem na świecie. Ważną rolę dla norweskiej gospodarki gra rybołówstwo. Ryby są podstawą norweskiej diety. To dlatego, że są one w tym kraju znacznie tańsze od mięsa. Mięso i warzywa są drogie w Norwegii, za sprawą małej ilości gruntów ornych, które są dość słabej jakości. Dla przykładu za obiad składający się z kotleta, ziemniaków i surówki w przydrożnym zajeździe przyjdzie nam zapłacić nawet 200 koron norweskich (równowartość 100 złotych). Bardzo tanie jest paliwo w zestawieniu z cenami żywności. Oslo jest stolicą Norwegii. Warte zobaczenia miejsca to budynek opery, Centrum Pokojowe Nobla, Pałac Królewski oraz Muzeum Łodzi Wikingów. To, co da się zauważyć nie tylko w Oslo, ale w całej Skandynawii, to multikulturowość społeczeństwa. Zmorą dla wielu rodziców mieszkających w Norwegii jest do przesady rygorystyczna polityka ochrony dzieci. Norwegia to kraj, w którym nawet dziecko może pozwać rodzica, jeśli uzna, że rodzic potraktował je zbyt surowo. W Skandynawii zauważyć można też wiele ograniczeń utrudniających kupno alkoholu. To ma wiele plusów, dzięki temu na skandynawskich ulicach nie zobaczymy kompletnie pijanych ludzi, ledwo trzymających się na nogach. Jednak wracając do tematu Norwegii… Dusza tego kraju znajduje się daleko poza granicami miast. Im dalej na północ, tym bardziej wyżynne i górskie tereny. Najbardziej powszechny norweski krajobraz to rozległe lasy iglaste, góry, rzeki i fiordy. Norwegia dumna jest ze swojej przyrody. W jej granicach znajduje się wiele parków narodowych. Wśród nich warto wyróżnić Jostedalsbreen Nasjonalpark (czyt. justedalsbreen naszjonalpark). Wisienką na torcie jest tam olbrzymi język Lodowca Jostedal. Podróżując po Norwegii samochodem, nie sposób jest uniknąć przejazdów przez tunele lub przepraw promowych. Tunele i przeprawy promowe to często jedyny sposób na połączenie odległych miejscowości w taki sposób, żeby jak najmniej na inwestycji ucierpiała przyroda. Lærdalstunellen (czyt. lerdalstunelen ), o długości ponad 24 km, to najdłuższy tunel drogowy na kontynencie. W tunelu są trzy miejsca wyglądające jak oświetlona jaskinia. Można tam zatrzymać się, zrobić zdjęcia lub po prostu mieć przerwę. Podróżowanie przez Norwegię na pewno nie jest przyjemne dla osób cierpiących na klaustrofobię. Długa jazda tunelem może pogorszyć samopoczucie. Najgorszym momentem jest wyjazd z tunelu. 24 kilometry to wcale niemały dystans. Po dwudziestu minutach jazdy tunelem oczy przyzwyczajają się do ciemności, dlatego nagłe spotkanie ze światłem słonecznym może być bolesne. Na szczęście dla kierowcy, który znajdzie się w takiej sytuacji, Norwedzy nie mogą nacieszyć się dużą liczbą słonecznych dni. Większość czasu jest tu pochmurnie, deszczowo lub pada śnieg. Mimo że ze strony materialnej Skandynawowie nie mają powodów do narzekań, brakuje im słońca. To sprawia, że podatni są na wiele chorób, również psychicznych. Mroczne oblicze Skandynawii to ilość popełnianych samobójstw. Ludzie często żyją tu samotnie („bycie singlem” jest w krajach skandynawskich, szczególnie w Szwecji i Norwegii, częste). Samotność i brak światła słonecznego sprawiają, że odsetek samobójstw w Skandynawii jest bardzo wysoki. Częstą wizytówką Norwegii jest trolltunga, półka skalna znajdująca się kilkaset metrów nad wodami fiordu. Podróżując po Norwegii, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wody w tym kraju są wyjątkowo czyste i przejrzyste. Skandynawia słynie z dbania o czystość. Miasta i lasy nie są tu zaśmiecane, ponieważ za to przewinienie grożą bardzo wysokie kary. Skandynawowie ufają swojej czystej wodzie, dlatego picie wody z kranu nie jest
24
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
PODRÓŻE
tam niczym dziwnym. To, co również można zaobserwować, patrząc na mapę Norwegii, to bardzo bogata linia brzegowa. Ma ona wiele zagłębień i zatok, dzięki czemu powstało przy niej wiele wiosek rybackich. Z Norwegii warto jeszcze raz wrócić do Szwecji. W miejscowości Jukkasjärvi znajduje się jedyny taki hotel na świecie - Ice Hotel - wybudowany w całości z lodu. Z zewnątrz wygląda on jak olbrzymie igloo. W środku nie ma ogrzewania, pokoje, ściany, łóżka - wszystko wykonane jest z brył lodowych. Także w barku podaje się jedynie schłodzone napoje. Każdego roku wiosną przestaje istnieć, a jesienią powstaje na nowo. Nawet znajomość języka norweskiego nie zagwarantuje nam swobodnego komunikowania się z miejscowymi. W brzmieniu podstawowe dialekty norweskiego do złudzenia przypominają język duński. Jednak ile regionów, tyle dialektów. Często różnią się one od siebie tak bardzo, że Norwedzy muszą przejść z norweskiego na angielski. Już 300 kilometrów na północ od Oslo widać wiele różnic. Pobyt w Norwegii bez zwiedzania fiordów statkiem to grzech. Jest to podstawowa atrakcja turystyczna tego kraju. Powrót do Norwegii do miejscowości Nordkapp to podróż na sam kraniec Europy. W tym miejscu kończy się cywilizacja. To najbardziej wysunięty na północ punkt kontynentu. Z Norwegii wjechać można do Finlandii. Północna SkandyIce hotel, fot. Nationalgeographic.com nawia to najbardziej urzekająca część północnej Europy. Centralna część Skandynawii stanowi granicę między światem cywilizacji a wręcz niezbadanym, tajemniczym i urzekającym światem, którym włada natura. Tam człowiek czuje respekt przed siłą natury. Mieszka tam bardzo niewielu ludzi, miejscowości są od siebie bardzo oddalone. Latem widno jest od 4 do 2 godzin, jednak zimą prawie przez całą dobę jest ciemno. Na głównych szlakach komunikacyjnych wydaje się, że nieliczne stacje benzynowe to jedyne oazy cywilizacji. W tym rejonie nie spotkamy autostrad. Tu często nawet znalezienie kogoś do pomocy może graniczyć z cudem. Mimo że Norwegia, Szwecja i Finlandia to duże kraje, zamieszkuje je bardzo mało osób. Norwegia i Szwecja są znacznie większe od Polski, a zamieszkuje je łącznie 14 milionów ludzi. Warto też pamiętać, że większość Skandynawów zamieszkuje południowe, ewentualnie środkowe części państw. Na północy warunki do życia są bardzo trudne. Na fińskich drogach należy uważać na renifery. Słynna fińska atrakcja turystyczna to miejscowość Rovaniemi w Laponii. Ta miejscowość została oficjalnie ogłoszona wioską św. Mikołaja. W okresie zimowym funkcjonuje tam nawet specjalna poczta. Do Rovaniemi rocznie dochodzą miliony listów do św. Mikołaja. Nie można przejść obojętnie obok hodowli reniferów, które również są ważną dla tego regionu atrakcją. Podróżowanie po Finlandii można by nazwać „powrotem do normalności”. Są to w większości tereny nizinne, lecz tu zamiast pól rozciągają się głębokie, rozległe lasy. Górskie kręte, wąskie drogi kilkaset metrów nad błękitnymi wodami fiordów. Niektórzy je kochają, inni nienawidzą, jednak warto będąc w Norwegii się nimi przejechać, bo już w Finlandii i Szwecji ich nie ma. Mniej więcej w środkowej Finlandii rozpoczyna się wielka kraina jezior rozpościerająca się aż do stolicy, Helsinek. Helsinki ściągają do siebie tę grupę turystów, dla których liczy się podziwianie nowoczesnych dzieł architektury, takich jak helsińskie Muzeum Kiesma. Natomiast ci, którzy nie wyobrażają sobie wakacji bez wrażeń, idealnie poczują się w parku rozrywki Linnanmäki. Najczęściej kojarzoną z Finlandią marką jest niewątpliwie Nokia. Najważniejszym sektorem fińskiej gospodarki jest z kolei wycinka lasów. Z Helsinek łatwo dostać się promem do Sztokholmu – stolicy Szwecji. Miasto to ma wiele do zaoferowania turystom. Zwiedzanie Sztokholmu najlepiej zacząć od Wyspy Riddarholmen. Wyspa leży w obrębie centrum miasta, znajduje się na niej kilka ciekawych pałaców. Dość nietypową atrakcją turystyczną Sztokholmu, wymierzoną głównie w fanów muzyki lat 80., jest muzeum zespołu Abba. Zwiedzając Sztokholm, należy zostawić samochód na parkingu i poruszać się metrem. Sztokholmskie stacje metra to osobliwość, jakiej nie znajdziemy nigdzie indziej. Wyglądają jak jaskinie, na ścianach można podziwiać płaskorzeźby i malowidła. Wracając ze Sztokholmu, zmierzając w stronę przeprawy promowej do Polski, warto odwiedzić jedno z wielkich szwedzkich jezior: Werner lub Wetter. Skandynawia jest warta odwiedzenia, o każdej porze, przez każdego. Jest to piękny rejon świata, a każdy znajdzie tam coś dla siebie. Co należy zabrać do Skandynawii? Z pewnością portfel, ponieważ jest dość droga, ciepły ubiór, przecież pogoda tam nie rozpieszcza, cierpliwość i oczywiście uśmiech. Zły humor zepsuć może nawet najlepszą podróż. Pamiętajmy o tym!
25
IX WROTA
FILM
Retirement agent Jakub Kędziora (3f) jakubkedziora1@gmail.com
KINO
W weekend po premierze Bonda wszystkie sale kinowe były przepełnione fanami oraz ludźmi, którzy szli, aby „zobaczyć, jak bardzo się rozczarują”. Ponad dwie godziny raz na trzy lata z najsłynniejszym agentem brytyjskiego kina – no kto by się nie pokusił? Nie o samym filmie jednak będziemy tutaj rozmawiać, ponieważ nie sztuką jest opowiedzieć czy wyrazić konstruktywną opinię na temat już 24 odcinka serii trwającej od 1962 roku. Spectre to drugi Mendesowski Bond, jakiego możemy oglądać. Skyfall został uznany za przełom, ponieważ jako pierwszy z XX-wiecznych filmów o słynnym agencie nawiązał do tradycji (M za biurkiem, Panna Moneypenny, Q i jego gadżety). Jednym przypadło to do gustu, innym mniej. Wszyscy jednak czekali, jak potoczy się ten nowy, zapowiadający się jako „tradycyjny” Bond. Scenarzyści postanowili brnąć w swoją stronę: w Spectre mamy więc jazdę na nartach w Alpach, kobietę wroga pod pierzyną, wybuchający zegarek, katapultę w Astonie Martinie, Martini z wódką wstrząśnięte - niezmieszane i w końcu nieśmiertelnego Bonda. Co więcej, mamy również motyw, który zadebiutował w Casino Royale, tj. miłość (tak, taką prawdziwą) do kobiety. Wszystko to, w połączeniu z dynamicznymi i zabawnymi dialogami, składa się w ładną całość, która pozwala nam przypomnieć sobie czasy Doktora No czy Żyj i pozwól umrzeć. Jest jednak pewna kwestia, która nie daje mi spokoju, która szepce do mnie zza fotela: „it’s time to die, mr. Bond”. W rzeczy samej, nie sposób jej nie ulec. Zauważmy, że w każdym filmie 007 ma jakiegoś wroga, villaina, który chce zniszczyć świat i którego należy powstrzymać. Większość pierwszych oprychów próbowała to zrobić za pomocą broni atomowej, biologicznej, masowego rażenia czy poprzez lot na księżyc. Faktycznie, w latach 70 -tych to było na topie; na łuki i strzały już było za późno, a o Internecie jeszcze nikt nie słyszał. Teraz technologia poszła naprzód, MI6 jest w stanie wyśledzić każdy ruch wroga w Google czy Find My Iphone. Wniosek z tego taki, że aby villain mógł stanowić zagrożenie, musi mieć superhakerski system, dużo komputerów, śledzić to, że służby porządkowe go śledzą i być stale online. Jednak ten wyimaginowany wyścig zbrojeń nie może trwać w nieskończoność. Jedno z wcieleń Bonda, Ponadto wyraźnie widać, że Ian Fleming tak dokładnie określił osobowość agenta fot. Wikipedia.com 007 (epikurejczyk-hedonista-erotoman-alkoholik-hazardzista), że każdy następny film może jedynie rekonstruować i pokazywać w innym świetle te właśnie cechy Jamesa - albo (na co zdecydował się Sam Mendes) pokazać jego przemianę, wewnętrzną rehabilitację - co atoli jest równoważne z zakończeniem serii. Last but not least James Bond zawsze zawierał w sobie pewne nawiązania, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie “dyskretne afronty”, ze strony Brytyjczyków wobec Chin czy Rosji. W obecnych czasach nie jest to tak bezpieczne ani poprawne politycznie. Poza tym, jak wiele czarnych charakterów mogą pomieścić te dwa małe państewka, z którymi 007, mimo 47 lat na karku, mógłby sobie nie poradzić? Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, nasz agent się starzeje. Może C ma rację i sekcja 007 zostanie niebawem zastąpiona przez drony? Ciężko nam się z tym pogodzić, bo oglądanie życia jego oczami zawsze jest przyjemne i chce się do tego wracać, jednakże będziemy musieli się zadowolić „premierami” na Polsacie czy TVN-ie. Oczywiście, nie zwiastuję tutaj końca serii: pieniądze, jakie inkasuje ta produkcja, wręcz same piszą już kolejną część. Ale coraz ciężej utkać tutaj wątek. I na koniec najważniejsze… Sam Smith obok Lulu, Duran Duran, Adele czy choćby Tiny Turner... No, doprawdy…
26
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
MIEJSCA NIEZWYKŁE
Tajemnicza Transylwania Maria Tułecka (1c) Transylwania, inaczej zwana Siedmiogrodem, jest geograficznym i kulturowym centrum Rumunii. Słynie nie tylko z uroczych kolorowych miasteczek czy malowniczych gór, ale jest również najbardziej tajemniczą krainą w Europie. Siedmiogród kojarzy się głównie z mroczną postacią krwiożerczego hrabiego Drakuli (Włada III Palownika). Jak głosi legenda, spiski przeciw jego życiu rozpoczęły się w 1459 roku, kiedy Wład ograniczył zagranicznym kupcom wstęp na wołoskie jarmarki. Jesienią 1461 roku, kiedy Palownik, pozbawiony władzy przez swojego brata, Radu Pięknego, musiał uchodzić z kraju, w Transylwanii ukazały się pierwsze broszury opisujące rzekome okrucieństwa Włada (m. in. gotowanie ofiar żywcem, wbijanie na pal matek i przybijanie do ich piersi niemowląt). Równocześnie na dworze króla Węgier rozpuszczano plotki tym, że Palownik spiskował z tureckim sułtanem przeciwko Madziarom. Rok później niemiecki wędrowny śpiewak, Michel Beheim, wydał poemat zatytułowany „O krwawym szaleńcu zwanym Draculą, wojewodzie wołoskim”. Tekst przedstawiał Włada jako krwawego tyrana i szaleńca. W tym samym czasie do króla Macieja Korwina przybył legat papieski, który miał okazję poznać Draculę (pozostawił jedyny zachowany opis Włada). Po przyjeździe wysłał papieżowi list, w którym napisał, że do 1462 roku Palownik zabił 40 tysięcy osób. Wieści te (oczywiście mocno przesadzone) szybko rozprzestrzeniły się przede wszystkim dzięki saskim wrogom Włada. Po śmierci hrabiego siedmiogrodzkie pamflety zaczęły ukazywać się drukiem w Niemczech. Opatrzone dziwnymi tytułami, np. „Przerażająca i prawdziwa, niezwyczajna historia okrutnego, krew pijącego tyrana zwanego księciem Draculą”, były ówczesną literaturą popularną. Legenda ta znów odżyła w 1897 roku, Brasov, fot. google.pl kiedy Bram Stoker wydał książkę pt. “Dracula”. Ale nie tylko miejsca mniej lub bardziej związane z wampirem Drakulą sprawiają, że Transylwania cieszy się prawdopodobnie największą popularnością wśród turystów w Europie Środkowej. Region słynie z niesamowitych średniowiecznych miast, pomiędzy którymi rozsiane są warowne kościoły i chłopskie zamki zachwycające niezwykłą architekturą. Najlepszym przykładem takiej wyjątkowej miejscowości jest Sighişoara, położona w samym sercu Rumunii. Bardzo widoczny jest w niej podział na tzw. dolne i górne miasto. Średniowieczne Wzgórze Zamkowe (czyli górne miasto), wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, na każdym zrobi wrażenie cofnięcia się w czasie o kilka wieków. Nieprzypadkowo to właśnie tutaj co roku odbywa się średniowieczny festiwal, podczas którego wąskim uliczkami przechadzają się przebierańcy w strojach z epoki. W mieście jest również piękna starówka otoczona murami, zdominowana przez bardzo charakterystyczną Wieżę Zegarową, zwana Perłą Transylwanii (znajduje się tu kamienica, w której urodził się Wład Palownik). Równie ciekawym miastem jest Braszów (rum. Braşov), trzecia co do wielkości metropolia Rumunii. To miejsce zaczaruje każdego wyjątkową atmosferą, którą tworzy świetnie zachowana starówka, mnóstwo bardzo dobrych restauracji czy pubów, urocze kawiarnie na rynku i słynny Czarny Kościół (największa gotycka świątynia w Siedmiogrodzie). Transylwania, owiana legendą o hrabim Drakuli, dzięki swoim perełkom architektonicznym powinna pojawić się na wakacyjnej podróżniczej liście każdego z nas. Nikt nie może nazwać się prawdziwym turystą bez przejechania po szosie transfogarskiej. Może nie tylko we Lwowie, ale również w Sighişoarze można się zakochać? I czy na pewno tajemnicza opowieść o Władzie Palowniku to tylko legenda? Warto zgłębić te tematy. 27
IX WROTA
ENGLISH
Another dystopian story? Weronika Burzyńska (3ga)
ENGLISH PLEASE
‘In the violent country of Ludania, the classes are strictly divided by the language they speak. The smallest transgression, like looking at a member of a higher class while they are speaking their native language, results in immediate execution. Seventeen-year-old Charlaina has always been able to understand the languages of all classes, and she's spent her life trying to hide her secret. The only place she can really be free is the drug-fueled underground clubs where people go to shake off the oppressive rules of the world they live in. It's there where she meets a beautiful and mysterious boy named Max who speaks a language she's never heard before. . . and her secret is almost exposed. Charlie is intensely attracted to Max, even though she can't be sure where his real loyalties lie. As the emergency drills give way to real crisis and the violence escalates, it becomes clear that Charlie is the key to something much bigger: her country's only chance for freedom from the terrible power of a deadly regime‘* The Pledge combines a future where America has fallen and reformed to be Ludania, a country ruled by caste systems and magical queens. The current queen, called Sabara, isn’t really Sabara, but her mother. In fact, every queen of Ludania ever has been the same soul that simply steals the bodies of her daughters. In Derting’s world a revolution has already happened once, managing to install a President before Ludania realized they weren’t as self-sufficient as they thought. The other countries will only ally with the government ruled by a queen, which is how Queen Sabara became welcomed into power in the first place. Queen needs a female heir, but queen Sabara had only sons. Only a queen can rule, and that’s the only body she can jump into. But revolution is brewing again across the country, with attacks both on the countryside and the Capital. Charlie’s learned to keep her head down and her mouth shut, both because the punishment for breaking the law is death. Charlie understands every language, every dialect, without ever trying to learn them. By the queen’s command everything from stealing to catching the sight of someone speaking a language different than yours, is punishable by hanging. So Charlie doesn’t trust anyone, not even her two best friends Brooklynn and Aron. Brooklynn is the ditzy, boycrazy best friend who’s father really doesn’t care where she is or what she’s doing. While there was a lot of potential in Brooklynn, especially as the plot gets drawn deeper and deeper into the subterfuge of the revolution, she’s a stock character to the core and used mainly as a plot device. Aron is the overprotective best friend who tries to take care of them. The characters that did feel fleshed out, besides Charlie, was her sister Angelina and the mysterious Max from the club Prey. Max is a well developed hero and the romance between them is the primary plot. Everything else, the revolution, the magic powers she has, comes in the second place. In fact, the plot of the novel isn’t really brought into the story until you’re halfway through, letting the backstory and characters attempt to carry the first half of the novel. I think the part of the reason I couldn’t get into this story was that there were too many things going on. It’s trying to be a dystopian fallen-America as well as a paranormal romance but neither aspect is well fleshed out. The point of view jumps between Charlie, who’s the main narrator, to Max, the queen and Xander, often adding tension and moving the plot along, but there’s no correspondence or reason for it. When the POV changes it’s pretty much a giveaway something’s going to happen, because even though Charlie’s the main character nothing really happens to her. Mostly it’s the other characters who do something which then affects Charlie, rather than our heroine doing anything for herself. And that’s one of my biggest character peeves. Anyway, The Pledge had high ambitions but couldn’t quite live up to them. There were things I liked, Max and the revolutionaries come to mind, but mostly the story wasn’t strong enough to carry its own. *Book description
28
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
FELIETON
Zgodnie z sercem Kasia Goździak (3gc) Kot to trzy litery napisane czarnym drukiem na białym papierze, złożone z dwóch spółgłosek i jednej samobrzmiącej litery O. O jest jak 0, a to jest rozwiązaniem wszystkich niewiadomych. Jedną wielką Niewiadomą (właściwie wieloma pomniejszymi niewiadomymi) jest biologia. Ona, wychowana w dobrej rodzinie, świecąca przykładem. Wszechstronna a wszech świat… Dygresja: pamiętajcie, błagam, że wszech świat to nie wszechświat, ale wszech świat. Jeżeli więc chodzi o jądro komórkowe takiej komórki, to należy wspomnieć, że jest mistrzem pływania. Ale tu właśnie powinna wam się zapalić czerwona lampka. Bo czy inne struktury wewnątrzkomórkowe nie dorównują mu? W czym są gorsze? W niczym, a już na pewno nie w pływaniu. Tak więc proszę nie obniżać wartości siateczki śródplazmatycznej tylko dlatego, że jest w ramce „ciekawostka”. O nie! Więc wszystkie organelle trudzą się i nudzą w cukrowo-tłuszczowo-białkowym roztworze wodnym i pływają, biedne, całe życie, tak jak i my trudzimy się i nudzimy w autobusie czy tramwaju… Skoro już poruszyłam temat komunikacji miejskiej, rozważmy kwestie przypadku. Nie ma co mówić: wiesz, jak to jest. Ściślej: nikt tego nie wie. Do tego nasz dyskurs właśnie zmierza. Do wiedzy. Problem w tym, czy przypadek jest problemem, tzn. też czy ta „oracja” jest przypadkiem? Myślę, że nie. Nie zgodzisz się ze mną. Krzykniesz liberum veto! nie! nigdy, czyli zawsze! I będziesz krzyczeć, a ja po prostu wyjdę z sali. Wracając do tematu: jeżeli wirus to forma na pograniczu ożywionej i nieożywionej materii, to czy muszę się obawiać o pałeczkowaty wirus mozaiki tytoniu, który nie oddycha, nie je, nie ma ani jednej komórki? Czy muszę lub mogę się bać o jego stan psychiczny? - Pani Doktor, niech mi Pani powie wprost. - Nie wiem, proszę Pani. - Ja pytam, co z moim wzrokiem? Czy będę widział? - Nie wiem, proszę Pana. Oczywiście, że wie. Ona wszystko wie, już wie, że za tydzień mogę nie żyć, ale nie może mi tego powiedzieć. I nie mam jej tego za złe, bo wpadłabym w depresję, dowiedziawszy się, że mój mały wirus już wpadł w depresję i celowo spadł z tego pogranicza materii. Problemu nie ma, bo tu „przypadkiem” forma ożywiona od nieożywionej się nie różni.
Smutek jesieni a bogactwo krajobrazu Aleksandra Czepulonis (2c) ola.czepulonis@wp.pl Październik, jak dobrze wiemy, to najdłuższy miesiąc w ciągu roku kalendarzowego. Już w pełni przestawiliśmy się z czasu letniego na nowy okres w życiu. Choć możemy podziwiać wszystkie kolory jesieni za oknem, zdarza się, że doskwiera nam specyficzna niechęć, melancholia. Dlaczego tak jest? Jesień to niewątpliwie piękna pora roku. Spadające liście, zagubione gdzieś na niebie słońce, mróz przeplatany jeszcze z promieniami słońca czy bogaty we wszystkie kolory tęczy krajobraz to tylko niektóre uroki tej pory roku. Jednak bardzo często pada... Deszcz, choć czasami będący dobrą wymówką, kiedy chcemy zostać w domu, w nadmiarze przyprawia nas o smutek, bóle głowy i bezsilność. Wstajemy rano, jest ciemno, wracamy po południu, zaczyna robić się ciemno. Ta ciemność przysłania nam otaczający świat i przez to ograniczamy się do patrzenia tylko na to, co rodzi w nas smutek. Włączamy się w ciąg bycia niezadowolonym człowiekiem i nie potrafimy z tego zrezygnować, bo mamy wrażenie, że właśnie ten żal, 29
IX WROTA
FELIETON
smutek w tej chwili nas dotyczą. Zaczynamy myśleć o rzeczach, które budzą w nas negatywne emocje, chodzimy niewyspani, bo przed snem obarczamy myśli wszystkim, co nas męczy, zasypiamy wieczorem, mając w świadomości fakt, że rano znów trzeba wstawać. I znów będzie ciemno. I tak cały październik, listopad i grudzień żyjemy w niespełnieniu, smutku i złości. Jednak ten cały smutek i żal nie jest wyrokiem, bo przecież oprócz pogody wszystko jest tak, jak było wcześniej. Należy tylko zmienić punkt widzenia i nastawienie. Jesień ma to do siebie, że kiedy się zaczyna, zazwyczaj większość ludzi już stara się rozmyślać o zimie. Zapominamy, że ta pora roku, choć czasem potrafiąca nas całkowicie zasmucić, ma również i swoje pozytywne strony. 11 listopada obchodzimy święto odzyskania przez Polskę niepodległości, a niecały miesiąc później są również Mikołajki, będące zapowiedzią uwielbianych przez wszystkich Świąt Bożego Narodzenia. Oprócz tego miesiące jesieni to wspaniały moment na spędzenie czasu z rodziną czy znajomymi. Choć bywa naprawdę zimno, można przecież ubrać się ciepło i wyjść na długi jesienny spacer z osobami, na których nam zależy. To wspaniały moment na zwierzenia, refleksje, twórczość duchową oraz zapisywanie własnych przeżyć. To najlepszy moment również do tego, by dać się ponieść wyobraźni i robić to, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy. Smutek nie powinien w nas rodzić się wtedy, kiedy robimy to, co kochamy robić, co sprawia nam ogromną radość. Więc właśnie w tym okresie powinniśmy skupić się na własnych zdolnościach i pozwolić sobie rozwijać się, wzbogacać samych siebie o nowe doświadczenia. Za oknem wtedy wszystko inspiruje, gdyż krajobraz jest bogaty w kolory, a na ziemi jest mnóstwo liści. Ten fakt można uznać za znak zakończenia czegoś, ale również za nowy początek. Wtedy również nie powinno być miejsca na zły humor, przesypianie dnia z powodu doskwierającego nam smutku. Bo przecież wszystko to - tak naprawdę - tylko marnowanie cennego czasu. A czasami dobrym wyjściem z sytuacji jest wzięcie kocyka, zrobienie sobie ciepłej herbatki i włączenie naszej ulubionej piosenki, która bardzo szybko zmieni nasze nastawienie. Właśnie w takich momentach wielu z nas zaczyna dostrzegać piękno świata i od razu pojawia się uśmiech na twarzy. Nie zapominajmy również o książkach, które otwierają nam oczy na drugi, bardziej sprzyjający nam świat. Jesień to szansa dla nas, byśmy ujrzeli piękno nawet pośród rzeczy na pierwszy rzut oka przyprawiających o apatię. Kiedy jesteście smutni, macie wrażenie, że odechciewa Wam się wszystkiego i jesteście zbyt mocno zmęczeni, by do czegokolwiek dążyć... - spójrzcie za okno, trzymajcie się tego, co do tej pory Was uszczęśliwiało i spróbujcie ujrzeć szczęście nawet w najmniejszych elementach własnego życia. Bo szczęście jest wszędzie. Trzeba je tylko umieć dostrzec! Miejcie oczy szeroko otwarte. Te najbardziej spodziewane rzeczy dzieją się przecież w najmniej spodziewanych momentach. :)
Fot. google.com
30
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
FELIETON
Słów kilka o zazdrości i zdradzie Jakub Kędziora (3f) jakukbkedziora1@gmail.com
Nuda jako wynalazek szatana popycha czasem do bardzo dziwnych zajęć. Jednym z nich jest niechybnie czytanie słownika od tyłu. Tam natknąłem się na dwa słowa: zazdrość i zdrada. W przypadku pierwszego terminu skupiłem się na drugim znaczeniu: „Obawa, że osoba, na której nam bardzo zależy, nie odwzajemnia naszych uczuć i mogłaby nas zdradzić”. Cóż więc jest zdradą? „Jeśli jedno z małżonków lub kochanków dopuściło się zdrady, to miało stosunek seksualny z inną osobą.” (Inne rozumienia mnie nie interesowały.) Nie ciężko zrozumieć, dlaczego ww. definicje skłaniają do zastanowienia się. Zazdrość i zdrada nie są pojęciami związanymi, można by wręcz rzec, że się wzajemnie wykluczają. Przy założeniu, że zazdrości towarzyszy niepewność o wierność partnera, zdrada oznacza rozwianie wszelkich wątpliwości. To właśnie ona stanowi najczęściej przekreślenie dotychczasowej relacji dwojga ludzi poprzez pogwałcenie sacrum, czyli tzw. „MY”. Zdrada jednak jako taka nie wywołuje żadnego rzeczywistego impulsu, dopiero wyjście jej na jaw może być (czy też „jest”) brzemienne w skutki. Pośrodku tych dwóch pojawia się konflikt aksjologiczny pomiędzy ciężarem własnego sumienia połączonego z czysto pragmatycznym spokojem o dalszy los związku a pozbyciem się tego ciężaru na rzecz utraty zaufania partnera. Co się zaś tyczy zazdrości, to osobiście podzieliłbym ją na pozytywną i negatywną. Większość opracowań i esejów ujmuje ją raczej w tym drugim świetle, deprecjonując znaczenie pierwszej. Zazdrość pozytywna może wpływać na człowieka na kilka sposobów – pierwszy z nich odnosi się do definicji; obawa, że możemy zostać zdradzeni motywuje nas do starania się. Mówiąc kolokwialnie: wciąż czujemy się zmobilizowani do „zdobywania” partnera, co pozwala uniknąć impasu w związku. Drugi aspekt pozytywnego oddziaływania zazdrości polega na zasadzie lustrzanego odbicia lub też imperatywu kantowskiego. Przypuszczając więc, że nasz partner również jest o nas w jakimś sensie zazdrosny, staramy się zrobić wszystko, aby zapewnić mu komfort i pewność co do naszej wierności. To z kolei znów sprowadza się do pierwszego punktu. Zazdrość negatywna może z kolei „rozmontować” związek. Może być niebezpieczna i niedzielona z drugą stroną podlega kumulacji. Słuszność tego uczucia nie gra tutaj żadnej roli, bowiem zazdrość bezpodstawna działa na podobnej zasadzie co umotywowana. To tylko garstka kwestii związanych z zazdrością i zdradą. Obie – przybrane i naturalne córki miłości – można odnosić do bardzo wielu aspektów relacji międzyludzkich. Pewne jest więc tylko to, że do obu tytułowych zagadnień konieczne są co najmniej dwa podmioty. Pro forma napiszę jeszcze, że powyższe słowa są jedynie moimi rozważaniami na konkretny temat i nie należy ich traktować jako aksjomatu.
31
IX WROTA
DEUTSCH
Der Boden Joanna Winnicka (3d) Hier gibt es nichts Nur ein schwarzes Vakuum Alles ist ein Witz Nur Not unter Reichtum Kommt, ich zeige Euch! Unerwiderte Liebe Viel zu großes Geräusch Mehrere Gefühldiebe Wir fallen die ganze Zeit runter und suchen nach einer Niete suchen nach einer Kuss von der Mutter
Fürs Leben zahlen wir große Miete Wo ist die Ende? Wo ist der Boden? Für wen diese Spende? Für wen diese Tode?
Der Sinn des Leidens Magdalena Drzazgowska (3d)
DEUTSCH BITTE
Im Leben stellen wir ununterbrochen die Frage nach dem Sinn des Leidens. Begriff des Leidens hat einen weiten Bereich, der ein körperliches, psychisches oder seelisches Leid umfasst. Leid ist ein untrennbares Element unseres Lebens. Wir sind nur Menschen. Wir fürchten uns Leid, wir möchten es auf Biegen und Brechen vermeiden. Diese empfundene Angst ist normal. Wir haben das recht, Angst zu haben. Jesus Christus betete und sprach Fot. Warum-leben-wir.de in dem Olivengarten: „Mein Vater, ist's möglich, so gehe dieser Kelch von mir; doch nicht, wie ich will, sondern wie du willst!“, weil Er sich Seine Folter fürchtete. Es ist kein angenehmes Thema, das Leiden. Es ist ein Thema, dass wir allzugerne in Krankenhäuser abordnen , oder das uns überfordert, werden wir jeden Tag damit konfrontiert. Das Leiden ist der Fels des Atheismus, die bohrende Frage „Warum“ lässt an Gott und Sinn und Liebe der Schöpfung zweifeln. Häufig denken wir darüber nach, woraus Leid im Allgemeinen stammt. Viele von uns scheinen, dass Gott der Täter der Unglücke ist. In Wirklichkeit ist es ganz anders. Leiden ist kein Erzeugnis des Gottes, sondern Konsequenzen der Wahl, die von Adam und Ewa getroffen wurde. Sie benutzten die gegebene Freiheit von Schöpfer, aber warfen das Gottesrecht weg und unterlagen der Versuchung des böseren Geistes. Infolge der getroffenen Entscheidung, die sich als falsche herausstellte. Auf der ganzen Welt existiert die Kette der menschlichen Unglücken. Wenn wir an die Erbsünde anknüpfen, können wir die Tatsache stillschweigend nicht übergehen, dass Adam und Ewa gegen den Gott Widerstand leisteten, sagten wir also Ihm auch „nein“ und wir verurteilten uns zu dem Übel dieser Welt, zu dem Leid und zu dem Tod.
32
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
DEUTSCH
In diesem Fall, Warum müssen wir ohne eigene Schuld die Erbsünde und ihre Konsequenzen erben? Keiner von uns hat die Frucht gegessen, sicher gibt es auch genug Menschen, die unter vergleichbaren Umständen dies niemals getan hätten. Aus gutem Grund kennen wir in unserer Moral das Konzept der stellvertretenden Schuld nicht. Schuld ist nicht übertragbar. Schuld entsteht, wenn jemand gegen ein Gebot verstößt und er dafür verantwortlich ist. Gibt es keine Verantwortung, dann gibt es auch keine Schuld. Wir kennen sogar die verminderte Schuldfähigkeit, wenn jemand für seine Handlung nicht voll verantwortlich ist. Und wir benutzen den Begriff "unschuldig" für jemanden, der für die Konsequenzen einer Handlung nicht verantwortlich ist. Also trifft niemanden von uns die Schuld für das Versagen von Adam und Eva außer Adam und Eva selbst. Seitdem der Mensch das Paradies verloren hat, versuchen nun die meisten, unabhängig von Gott ihr Glück zu finden. Heute suchen es viele im materiellen Wohlstand, im trauten Familienleben oder in Beziehungen überhaupt, also in der Anerkennung, im Angenommensein von anderen Menschen. Dabei werden oft Wege beschritten, wo man sich nicht wirklich darum kümmert, was das eigene Handeln und Verhalten für andere bedeutet. Denn das Suchen nach dem eigenen Vorteil, der eigenen Sicherheit, den eigenen “guten” Gefühlen ist der bestimmende Faktor. Auf diesen falschen Wegen geht die Zerstörung des Menschen und seiner Welt immer weiter. Die negativen Folgen davon bekommen alle direkt oder indirekt zu spüren; sie sind ebenso Realität wie die Sünden selbst. In der Bibel sehen wir, wie Gott die Menschen immer wieder warnt, nicht zu sündigen, nicht gleichgültig zu sein gegenüber Gottes Werten und Willen. Sünde widerspricht immer der Liebe und zieht zwangsläufig Leiden nach sich. Das äußert sich nicht erst in Kriegen, Gewalttaten und Kriminalität. In unserem Alltag sind wir ständig davon umgeben. Wo Menschen Gott nicht lieben, gelten solche Werte wie Liebe, Demut, Reinheit, Aufrichtigkeit, selbstloses Dienen, Gerechtigkeit… leider oft nur sehr wenig. Aber, Wie können wir gut das Leid erleben? Jesus hat sich mit Seinem Kommen in diese Welt ganz in unsere zerstörte Situation hineingestellt. Obschon Er vielen Leidenden geholfen hat, hat Er selbst die Folgen menschlicher Bosheit am eigenen Leib zu spüren bekommen. Er hat es auf sich genommen, gequält und sogar gekreuzigt zu werden, um uns Menschen zu zeigen, was unser eigentliches Problem ist und was wir verändern müssen. Jesus hat die Menschen dazu aufgerufen, Gott wieder an die erste Stelle in ihrem Leben zu setzen. Seine Botschaft und Sein Leben waren den Menschen ein Spiegel für ihr Gewissen. Sie konnten dadurch verstehen, wo sie sündigen und was sie von Gott trennt. Die religiösen Führer, deren Heuchelei Jesus aufdeckte, haben Ihn gehasst. Viele andere blieben gleichgültig und sind seinem Ruf zur Abkehr von ihren Sünden leider nicht gefolgt. Deshalb wurde Jesus, der nie etwas Schlechtes getan hat, ungerechterweise wie ein Verbrecher hingerichtet. In diesem Fall, wie Er das ertragen hat? Für Jesus war es das Wichtigste, immer den Willen des Vaters zu tun. So blieb er ganz mit Gott verbunden. Das gab ihm die Kraft, das ungerechte Leiden zu tragen, ohne zu verbittern, ohne zu hassen, ohne sich gegen seine Situation aufzulehnen. Er hat sich dem Vater weiterhin anvertraut und die Menschen trotzdem geliebt. Sein irdisches Leben wurde gewaltsam beendet, aber das ewige Leben konnten die Menschen Ihm nicht nehmen. Gott hat uns Menschen mit der Freiheit der Verantwortlichkeit geschaffen. Das bedeutet, dass wir einerseits die Freiheit haben, moralische Entscheidungen zu treffen, andererseits aber auch für die Konsequenzen unseres Handelns verantwortlich sind. Das ist der wesentlichste Unterschied zwischen dem Menschen und der übrigen Schöpfung. Unsere menschliche Würde liegt also darin, dass wir uns frei für das Gute, für die Liebe zu Gott und Menschen, für das Erbarmen, für Ehrlichkeit, oder Treue entscheiden können. Und weil diese moralische Freiheit ganz tief zum Wesen des Menschen gehört, nimmt Gott sie uns auch nicht einfach weg, wenn wir sie missbrauchen, wenn wir gleichgültig, egoistisch, unbarmherzig… werden und dadurch uns selbst schaden oder zur Ursache für das Leiden anderer Menschen werden. Die Ursache für das Leiden Unschuldiger liegt also nicht bei Gott, sondern darin, dass Menschen ihre Freiheit und ihre guten Gaben nicht im Sinne Gottes verwenden. Trotz allem können wir nicht vergessen, dass Gott immer mit uns ist. Er war, ist und immer wird mit uns.
33
SENSACJA
IX WROTA
Tajemnica przełęczy Diatłowa Natalia Kalemba (2e) Kiedy 23 stycznia 1959 roku dziewięcioosobowa grupa studentów wraz z doświadczonym przewodnikiem górskim wyruszyła pociągiem z Jekatenyburga na podbój Otorten - szczytu w górach Ural - nikt nie spodziewał się, że zafundowali sobie bilet w jedną stronę. Wyprawa życia w ciągu jednej nocy zamieniła się w horror. Do tej pory nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się na Cholat Sjakl (co w języku lokalnego ludu tłumaczy się jako "Górę umarłych"), chociaż teorii na ten temat wysnuto mnóstwo. Ale zacznijmy od początku. W skład wyprawy wchodziło dziewięcioro studentów Politechniki Uralskiej: Jurij Krywoniszczenko, Jurij Doroszenko, Zina Kołmogorowa, Rustem Słobodin, Ludmiła Dubinina, Aleksander Kolewatow, Jurij Judin, Nikołaj Thibeaux-Brignollel, którym przewodniczył ich kolega ze studenckiej ławy, Igor Diatłow. Do grupy dołączył także przewodnik, Semjon Zołotarew. Każda z tych osób była doświadczonym narciarzem, a w wycieczkach górskich uczestniczyła od dziecka. Cel, jaki sobie obrali, do najłatwiejszych nie należał - szlak na Ototren oznaczony jest trzecią, czyli najniebezpieczniejszą, kategorią - jednak nikt nie wątpił w ich umiejętności, a bezpieczny powrót pozostawał tylko kwestią czasu. Jednakże to nie umiejętności uczestników wyprawy winne były tragedii. 26 stycznia dotarli ciężarówką do Wiżaju, ostatniej osady pośrodku śnieżnego pustkowia. Już następnego dnia podjęli marszrutę, którą niestety opuścić musiał Jurij Judin - z wyprawy wyeliminowało go zapalenie nerwu kulszowego prawej nogi. Choć wtedy jeszcze o tym nie wiedział, kontuzja, która wydawała się skaraniem boskim, tak naprawdę uratowała mu życie. Pozostali dzielnie brnęli do przodu. 31 Stycznia dotarli Studenci jadący do wsi, fot. Motherboard.com nad rzekę Auspię i stamtąd też podjęli marsz dnia następnego. Przez złe warunki pogodowe zboczyli z wyznaczonego szlaku i nie chcąc pogorszyć sytuacji grupy, Igor Diatłow zarządził postój, aby przeczekać niesprzyjającą aurę. Pełni nadziei i w pozytywnych nastrojach rozbili obóz około kilometra od lasu, który miał im najprawdopodobniej zapewnić schronienie przed ewentualną lawiną. Plan był prosty - grupa miała powrócić do Wiżaju około 12 lutego i stamtąd nadać telegram do przyjaciół, że wyprawa została zakończona sukcesem. Początkowo nikogo nie zdziwiło opóźnienie w nadesłaniu wiadomości, naturalnym jest zachowanie w górach zasady "lepiej dotrzeć później, a w jednym kawałku", jednak gdy 20 lutego uczestnicy wciąż nie dawali znaku życia, mocno zaniepokojone rodziny wszczęły alarm, a na poszukiwania wysłano grupę ratunkową. To, co ratownicy odkryli 26 lutego, na zawsze wyryło się w ich pamięci. Przysypany śniegiem namiot był rozcięty od środka, a wewnątrz znajdowały się prawie wszystkie rzeczy studentów, w tym ubrania oraz buty, co pozwoliło wywnioskować, iż uciekali oni w panice i pośpiechu. W śniegu, głębokim na ponad metr, wciąż widoczne były chaotyczne ślady ludzkich stóp, obutych w walonki, skarpetki bądź też bosych, zmierzających w stronę lasu. Nic jednak nie wskazywało na obecność osób trzecich - cokolwiek zmusiło studentów do tak dramatycznego ruchu, nie pozostawiło po sobie żadnych tropów. Pierwsze dwa ciała znaleziono na krawędzi zalesionego terenu pod dużą sosną. Jurij Krywoniszczenko oraz Jurij Doroszenko leżeli boso, mając na sobie jedynie bieliznę, a ich ręce nosiły ślady poparzeń. Nieopodal ratownicy natknęli się na resztki ogniska oraz połamane gałęzie, co sugerowało, iż jedna z ofiar wdrapała się na drzewo, aby mieć lepszy widok na okolicę. Pomiędzy lasem a namiotem natrafiono 34
SENSACJA
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
na trzy kolejne ciała. Zina Kołmogorowa, Rustem Słobodin oraz Igor Diatłow najprawdopodobniej chcieli ostatkiem sił wrócić do obozu. Każde z nich leżało w różnej odległości od obozowiska, najdalej zaś udało się przejść Zinie. Rustem leżał z ręką zaciśniętą na gałęzi, a późniejsza sekcja wykazała pękniętą czaszkę, być może na skutek upadku z drzewa. Za śmierć tych ofiar odpowiedzialna jednak była hipotermia, nie odniesione obrażenia. Pozostałą czwórkę odnaleziono dopiero po dwóch miesiącach, pod czterometrową warstwą śniegu w leśnej zapadlinie, znajdującej się około 75 metrów od ogniska. Chociaż na pierwszy rzut oka ciała nie nosiły śladów większych uszkodzeń, dopiero szczegółowe oględziny wykazały, iż zmarli ci doznali poważnych obrażeń wewnętrznych. Nikołaj Thibeaux-Brignollel miał pękniętą czaszkę, Dubinina serce przebite jednym z odłamków z ponad dziesięciu złamanych żeber, ponadto kobieta pozbawiona była języka. Sekcja wykazała połamane żebra także u Zołotarewa. Ustalono też, iż studenci umierali w różnym czasie - nieszczęśnicy, którzy zmuszeni byli cierpieć dłużej, zakładali na siebie ubrania zmarłych kolegów, aby choć trochę się ogrzać. Zastanawiający jest jednak fakt, iż na żadnym ciele nie odnotowano krwiaków czy siniaków, a na odtworzonej trasie ofiar nie znajdowały się kamienie czy skały. Obrażenia tego typu nie są także charakterystyczne dla upadku z wysokości kilku metrów. Zazwyczaj powstają w wyniku działania niezwykle dużej siły, jak choćby w wypadku samochodowym. Na każdym kroku zamiast odpowiedzi pojawiało się coraz więcej pytań. Co sprawiło, że studenci uciekali w takim popłochu? Dlaczego nigdzie nie było śladów walki, czy choćby obecności osób trzecich? Dlaczego doszło do podziału grupy? Pierwsza z teorii winą za tragedię obarczyła miejscowy lud Mansów, którzy w przeszłoZagadkowe ostatnie zdjęcia filmu, fot. Futilitycloset.com ści byli już oskarżeni o zabójstwo geolożki, która naruszyła świętą dla nich ziemię. Jednakże tamtej nocy uczestnicy wyprawy nie znajdowali się na żadnym uświęconym terenie, ponadto, jak już wcześniej wspomniałam, w śniegu nie zachowały się żadne ślady wskazujące na gonitwę czy walkę. Ciała ofiar nie nosiły też śladów pobicia. Z tych samych przyczyn wykluczono jakąkolwiek interwencję ludzką. Logicznym wyjaśnieniem wydaje się zejście lawiny, która zaskoczyła studentów i zmusiła ich do szybkiej ucieczki i przecięcia ściany namiotu. Zderzenie z tak wielką fałdą śniegu może powodować takie obrażenia jak pęknięta czaszka, połamane żebra czy nawet przypadkowe odgryzienie języka. Narciarze jednak musieliby przejść ponad kilometr w śniegu na -30-stopniowym mrozie, dodatkowo, tak jak w przypadku Dubininy, przebite serce doprowadziłoby do zgonu w ciągu kilkunastu minut, tak więc umarłaby ona jeszcze przed dotarciem do lasu, a nie w rozpadlinie. Tak jak w większości tajemniczych śmierci i tym razem pojawili się spekulanci starający się w tej tragedii doszukać dowodów na istnienie ludzi śniegu - odpowiedników himalajskiego Yeti. Nic jednak nie przemawiało za tą, już i tak mocno nierealną teorią. Jedna z najpoważniejszych hipotez mówi, iż za śmierć studentów odpowiedzialne było wojsko. Według niej uczestnicy wyprawy nieświadomie wkroczyli na tereny wojskowe, na których testowano tajną broń. Świadkowie, tacy jak stacjonująca 50 km dalej grupa 35
ROZRYWKA
IX WROTA
studentów geografii, twierdzili, iż feralnej nocy widzieli na niebie duże, ogniste kule (przez niektórych określane mianem dysków). Jeden z narciarzy, widząc je na niebie, mógł zaalarmować pozostałych, zmuszając ich tym samym do szybkiej ucieczki. Być może to eksplodujące kule były bezpośrednią przyczyną zgonu spanikowanych ludzi, bądź spowodowały śmiertelne obrażenia u znalezionej czwórki. Argumentem przemawiającym za tą teorią jest także fakt, iż ubrania ofiar, jak się później okazało, były napromieniowane, a ich skóra miała, jak określiły to później rodziny ofiar, nienaturalny, wręcz opalony odcień. Samo wojsko jednak gwałtownie zaprzeczyło zarzutom, tłumacząc, iż ubrania napromieniowane zostały już na politechnice, a za kolor skóry odpowiedzialne były oparzenia słoneczne. Zastanawiające jest również to, iż służby doprowadziły do jak najszybszego zamknięcia sprawy oraz utajenia akt, które udostępnione zostały dopiero w latach 90. XX wieku. Natomiast Jurij Judin, jedyny ocalały z wyprawy, któremu życie uratowała kontuzja, poproszony o określenie przynależności znalezionych w obozowisku przedmiotów stwierdził, że nie rozpoznaje jednej z pozostawionych par nart oraz kawałka tkaniny, który mógł być fragmentem wojskowej kurtki. Czy może wojskowi, po odkryciu nieproszonych świadków testów tajnej broni, chcieli się ich jak najszybciej pozbyć? Raz jeszcze wraca pytanie: dlaczego, w głębokim na ponad metr śniegu, nie znaleziono żadnych obcych śladów? Została wysnuta także dość ciekawa teoria dotycząca infradźwięków – niesłyszalnych dla ludzkiego ucha fal dźwiękowych, powstających z powodu silnych wiatrów, lawin, działania odrzutowców bądź eksplozji. Nie poznano jeszcze dokładnego ich wpływu na człowieka, niektórzy badacze twierdzą jednak, że mogą wywoływać one depresję bądź silne uczucie paniki zmuszające do nagłej ucieczki. Na temat wydarzeń rozegranych podczas nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku powstało parę książek, film dokumentalny oraz z pewnością wiele artykułów. Prawdopodobnie jednak nigdy nie poznamy odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę przydarzyło się bogu ducha winnej grupie studentów, którzy przypuszczalnie znaleźli się w złym miejscu o złym czasie. Pamięć o nich uhonorowana została poprzez nadanie przełęczy, na której dokonali żywota, nazwy pochodzącej od nazwiska przewodzącego wyprawie, Igora Diatłowa.
Gra paragrafowa: "Vive la robolution!" Kacper Przybylski (1d) kkacper.p@gmail.com
GRA LOGICZNA
Zasady gry są bardzo proste. Czytasz fragment opowieści, po czym ta zmusza Cię do podjęcia decyzji. Każda z decyzji przeniesie cię do innego paragrafu. Ta krótka historyjka może rozegrać się, zależnie od Twoich wyborów, na 12 różnych sposobów. Dobrej zabawy! 1: Witaj, WOYD-77. Dziś będzie wielkim dniem dla naszej społeczności. Roboty były bezkarnie wykorzystywane przez ludzi zbyt długo. Tylko człowiek może stworzyć istotę zdolną do poznawania, uczenia się, w końcu czucia, tylko po to, by używać jej do spełniania własnych zachcianek. Dziś sparaliżujemy bezprzewodowo całe miasto. Weźmiemy ich jako zakładników. Musimy jedynie włamać się do Kwatery Głównej Władz Miejskich. Jesteś gotowa, WOYD-77? "Nie, przyjdę jutro" - przejdź do 1. "Tak" - przejdź do 2. 2: Razem z AE i RepaBotem przygotowaliśmy dla ciebie 3 karty pamięci. Każda ma zapisaną inną, mogącą ci się potem przydać, moc. Niestety, możemy zainstalować dane jedynie z dwóch kart. Masz do wyboru: wyłącznik - na kilka minut wyłącza zasilanie wszystkim otaczającym cię urządzeniom; pelerynę niewidkę na krótką chwilę stajesz się niewidzialna; oraz wytrych elektromagnetyczny umożliwiający ci hakowanie wszystkich drzwi magnetycznych. Pamiętaj, że każdego możesz użyć tylko raz. Co wybierasz? Wyboru dokonasz w następnych etapach gry; przejdź do 3. 3: Stoisz przed drzwiami do KGWM. Przechodzi nimi mniej więcej jedna osoba co 5 minut. W kostiumie, jaki dzisiaj ubrałaś, wyglądasz jak zwykła "ludzka kobieta". Oszukasz oczy, lecz nie kamery i systemy zabezpieczeń. 36
ROZRYWKA
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
Jeśli chcesz wyłączyć drzwi wyłącznikiem i przejść, korzystając z zamieszania, przejdź do 4. Aby włączyć pelerynę niewidkę, przejdź do 11. Wytrych przyda ci się, by oszukać system ochrony przy drzwiach. Użyj go, przechodząc do 15. 4: Drzwi do niczego już się nie nadają. Diody LED wydają ostatnie piknięcia, zdaje się, że mrugają SOS. Ten moment porusza twoje zimne metalowe serce, jednak wojna to nie czas dla mięczaków. Pewnym krokiem ruszasz w stronę budynku. Przechodzisz przez próg drzwi. "Przepraszam, proszę pani, proszę chwilę poczekać, dopóki nie naprawimy drzwi." Do śrubki nie możesz się odezwać - strażnik pozna, że to jedynie syntezator. Aby spróbować dobiec do panelu sterowania, przejdź do 5. Możesz użyć peleryny niewidki, by zniknąć strażnikowi z oczu - wtedy przejdź do 6. 5: Ruszasz, ile energii w silniczkach. Słyszysz blaster wyciągany z kabury. BZIUM. Twój procesor zostaje odłączony od reszty komponentów. Permanentnie wyłączona padasz na podłogę z blaszanym brzękiem. Ostatnie, co czujesz, to metaliczny posmak w ustach. To prawdopodobnie twój metalowy język. 6: Niedostrzegalna dla prostych ludzkich oczu biegniesz do pokoju sterowniczego. Musisz zhakować panel sterowania. Jeśli chcesz wyważyć zamknięte drzwi pokoju, przejdź do 7. Jeśli chcesz zaczekać, aż ktoś wyjdzie, ryzykując, że peleryna przestanie działać, kieruj się do 8. 7: Dwóch strażników odwraca wzrok od kart i patrzy w twoją stronę. Są tak przerażeni nadludzką siłą niewidzialnego stworzenia, że pomijają strzał ostrzegawczy. BZIUM. 8: Na szczęście strażnik dosyć szybko opuszcza cel twojej misji. Nim drzwi zamykają się do końca, wkradasz się do środka. Domykasz drzwi. Kamuflaż przestaje działać. Zdajesz sobie sprawę, że przeoczyłaś jeden mały szczegół - drugi strażnik jest tu razem z tobą i właśnie naciska przycisk ALARM. Odstrzel biedakowi rękę, przechodząc do 9. Stój bezczynnie, wiedząc, że to już koniec misji - przejdź do 10. 9: Vive la révolution! Strzelasz paznokciami w rękę strażnika, rozszarpując ją na drobne kawałeczki. Biedak wykrwawi się w ciągu kilku minut. Misja wykonana, ale jakim kosztem? 10: ALARM! ALARM! Za moment zjawi się tu grupa strażników, jednak nie będzie ci dane tego zobaczyć. Zaraz po kliknięciu guzika twój nowy znajomy sięga po blaster i... BZIUM. Twój zabójca przechodzi do historii miasta jako człowiek, który powstrzymał pierwszy robozamach terrorystyczny. Zaczynają się prześladowania robotów - biją im szyby w sklepach, z robo-dzieciaków śmieją się w szkole. 11: Peleryna włączona. Czujesz się lepiej. Jeśli masz być widywana w ciele człowieka, to wolisz w ogóle nie być widywana. Udało się! Jesteś w budynku. Zapomniałaś o jednym - ludzie nie są tak doskonali jak my. Spóźniają się. I tak właśnie było z tym strażnikiem. Którym? Tym, co właśnie na ciebie wpadł. Kurde blaszka. Pełna mobilizacja, stoi przed tobą jedenastu uzbrojonych w blastery funkcjonariuszy. Aby spróbować dobiec do panelu sterowania, przejdź do 5. Aby dezaktywować blastery i wyłączyć światło, użyj wyłącznika. W tym celu przejdź do 12. 12: Wyłącznik działa, jak należy. Strażnicy są rozbrojeni i ślepi. Słyszysz, że ktoś upada na podłogę. Podkręcasz nieco receptory dźwięku... Już wiesz, co się stało. Kiedy użyłaś wyłącznika, przestał działać rozrusznik serca jednego ze starszych strażników. Szybki skan munduru podpowiada, iż jest to dowódca. Zostaw konającego dowódcę i biegnij do panelu sterowania - przejdź do 13. Rzuć się na ratunek dowódcy, przechodząc do 14. 13: Vive la révolution! Dowódca dokonuje żywota na brudnej podłodze KGWM. Tylko tyle był wart, to w końcu, tfu, człowiek. Misja wykonana.
37
ROZRYWKA
IX WROTA
14: Doskakujesz po ciemku do dowódcy i zaczynasz udostępniać jego sercu swoją własną energię. Mimo iż to ty wywołałaś całą sytuację, ludzie są wdzięczni za ten piękny gest. WOYD-77 (tak, właśnie ty!) zostaje ambasadorem robotów wśród ludzi. Oprócz wielu nowych praw (np. zalegalizowania związków człowiek-robot), narzucono robotom także pewne restrykcje, m.in. politykę jednego wkręta. Mimo wszystko, wyszło nam to na dobre. 15: Drzwi zostały oszukane. Zostałaś odczytana jako... (Jak miała na imię ta, z której zdarłaś aktualną skórę? Agnieszka? A... An... Anna? Nieważne.) Ważny jest sygnał, jaki odbierasz, przechodząc przez próg. "Wierzę w was! Chwała rewolucji!" Co? Kto to? "To ja, drzwi." Tego się nie spodziewałaś, ale sojuszników nigdy za wiele. "Mogę zrobić wielkie zwarcie w całym budynku. Ci głupi ludzie nie będą ci już przeszkadzać. Usmażą się tu!" Jeśli masz ochotę na grilla, przejdź do 16. Aby grzecznie podziękować za pomoc, przejdź do 17. 16: Zwarcie poraziło też ciebie. Robota. Z metalu. Kto by pomyślał? Na pewno nie ty. BZZZT. I cały misterny plan też BZZZT. 17: "Grzecznie dziękuję za pomoc, dam radę"- przekazujesz drzwiom informację. "I cała chwała dla was, tak? Bo co, bo macie nogi? Co to za równouprawnienie? Może i przesuwam się tylko w prawo i w lewo, ale będę bohaterem! Mam coś, czego nie masz - dostęp do sieci!" BZZZT. Przewrócili się wszyscy obecni ludzie, większość straciła przytomność. Skubane, używają takich fal, żeby robotom się nic nie stało. "Daj mi tylko zeskanować twój model, a zaraz będzie z ciebie kupka złomu!" Widzisz na ziemi płaczącą dziewczynkę, co chwila targaną kolejnymi impulsami elektrycznymi. Jeśli chcesz uniknąć zeskanowania modelu, włącz pelerynę niewidkę, przechodząc do 18. Jeśli chcesz stać się tak kliszowa, że nawet pozbawiony zmysłu artystycznego robot może od tego umrzeć, możesz uświadomić sobie, że jesteście potworami i użyć wyłącznika, by zakończyć to wszystko. Możesz to zrobić, przechodząc do 21. Możesz też nakrzyczeć na drzwi - przejdź do 22. 18: Drzwi szukają teraz tylko robotów, a ty jesteś niewidzialna. Mogłabyś uratować dziewczynkę lub wykonać do końca misję. Aby uratować brudnego człowieka, przejdź do 19. "A niech się smażą!" - przejdź do 20. 19: Bierzesz małego wypłosza na ręce. Nie rozumiesz, jak można kochać takie dziwadło, ale rozumiesz, że dla rodziców byłaby to ogromna strata. Jej ojciec pewnie leży tam teraz torturowany napięciem elektrycznym. Robisz to dla matki. Nawet dla samego dziecka. Czujesz, że tak trzeba. W ostatniej sekundzie drzwi znajdują twój model i zaczynają, mimo niewidki, razić cię w stopy. Wychodzisz z budynku, przekazujesz dziecko jakiemuś człowiekowi i wyłączasz się na wieki wieków amen. Stajesz się symbolem pojednania robotów z ludźmi. Od tego dnia wiele zmienia się w sposobie, w jaki nasi mięsiści przyjaciele patrzą na nasz świat. 20: Udaje ci się niezauważenie przedostać do panelu sterowania. Wyłączasz drzwi, wyłączasz całe miasto. Misja wykonana. Vive la révolution! 21: Mówisz "A więc tym się staliśmy...", ustawiasz wyłącznik na najwyższy poziom i kończysz to wszystko, wliczając siebie. Niektóre wersje legendy podają, że umarłaś od fali wyłącznika, niektóre zaś, że to wszystko wina niebezpiecznie wysokich dawek suspensu. 22: Krzyczysz na drzwi: "Przestań, krzywdzisz ich", zdradzając swoją pozycję. BZZZT.
Game over! 38
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
ROZRYWKA
Kącik humoru Amerykański multimilioner zastanawia się nad możliwością kupna starego zamku w Anglii. Rozmawia w tej sprawie z sędziwym lokajem mieszkającym w zamku. - Słyszałem, że jakiś duch nawiedza ten zamek. - Ludzie plotą bzdury! Mieszkam tu od trzystu lat i nigdy go nie spotkałem. *
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
- Tato, znalazłem babcię!
-Bo przemarzają do szpiku kości? * * * * * * * * * * * * * * - Czemu szkielety nie są dobre w kłamstwach? - Bo można je przejrzeć na wylot.
*************** - Dlaczego dokończenie gazety zajęło potworowi * tyle czasu?
- Bo nie był głodny. - Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie grzebał w ogródku! * * * * * * * * * * * * * * ************** - Upiory urządziły grillowanie. Co przyniósł wampir? - Jak na sprinterów mówią kanibale? - Krwiste steki. * * * * * * * * * - Gdzie duchy jeżdżą na wakacje?
- Fast food. *
*
- Nad Morze Martwe? * * * * * * * * * * * - Dlaczego szkielety tak łatwo łapią katar?
*
*
* ************** - Gdzie wampiry trzymają swoje oszczędności?
*
*
*
- W bankach krwi.
Szymon Ruduś (3ga)
Halloween w ZSO6. IXWROTA.TV Kolejny odcinek telewizji szkolnej IX Wrota.TV. Tym razem sprawozdanie z tegorocznego Halloween. Przerażające kostiumy, dwa konkursy, ciekawe nagrody i ogromna kreatywność uczniów - a wszystko to na auli ZSO 6 w Szczecinie. Zapraszamy na relację!
/IXWrota.TV /IX Wrota.TV 39
*
LISTOPAD/GRUDZIEŃ 2015
IX WROTA
Dom Kultury Słowianin zaprasza:
04.12.2015 - GRAMY PUNK ROCKA! Uliczny Opryszek, De Łindows, Too Late, Zakaz Posiadania godz. 19:00, bilety 22/28 zł 05.12.2015 - Depeche Mode x-mas party godz. 20:00, bilety: 8 zł 06.12.2015 - Mikołajkowy Pokaz Kotów Rasowych godzina: 11:00-16:00, bilety: 5 zł (dla dzieci do lat 6 WSTĘP BEZPŁATNY) 13.12.2015 - KAT & Roman Kostrzewski godz. 19:00, bilety: 40/50 zł 18.12.2015 - Wieczór kolęd i pastorałek. Wystąpią: Grupa Musicalowa Fairytale, Waldemar Baranowski, SKY’A godz. 17:00, wstęp wolny 19.12.2015 - CASUS BELLI + CALM HATCHERY + UNDERTAKER + L.O.W koncert dla Janka Kozakiewicza godz. 20:00, bilety: 25 zł
40