IZTOK OSOJNIK
ku czci emila zátopka oraz innych bogów oto obiecana oda ku czci emila zátopka zwanego takŜe czeską lokomotywą drugą z od napisanych przeze mnie na cześć dwóch atletów niezwycięŜonych herosów swoich czasów poświęciłem paavo nurmiemu który takŜe był mistrzem ale to juŜ wiecie teraz chciałbym pomówić o kwestiach miłosnych Ŝe dreszczyk pozostaje wywołując zbędne albo niezbędne drŜenia na ciele i na duszy w zasadzie podziwiamy ciało jako źródło płynów i myśli lecz takŜe specyficzny stan skupienia który ktoś kiedyś nazwał dasein uŜywając powszechnego tak na południu jak i na północy niemieckiego określenia własnej egzystencji co do miłości zatem rzecz jasna nie moŜe ona stanowić waŜkiego powodu by stopić dwoje w jedno trzeba przecieŜ pod uwagę brać kwestie bardziej praktyczne jak wspomniałem chociaŜby owo dość skomplikowane by uŜyć jeszcze raz filozoficznej terminologii zjawisko wszechobecnej potrzeby posiadania w ten czy inny dobry lub zły sposób nieszczęśliwa miłość jest jak ogień lub kruk co szarpie twoje sekundy i dni i to moŜe trwać w nieskończoność samonapędzająca się Ŝywa materia niczym perpetuum mobile raz uruchomiona pracuje w swoim rytmie i wedle swej woli zaś ten Inny w jej grze jest symbolicznym coupe de grace palcem drŜącym na cynglu psychoanalitycznym skurczem wewnętrznych rozedrgań gdy bogowie nie Ŝyją pozostaje nam symboliczny aparat © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
1
autopsychoanalityczna lokomotywa ale – nie zapominajmy o naturze i temacie tej ody jest w końcu emil zátopek takŜe maszyna parowa od chwili gdy zaczął biec w wojskowych butach i nic nie mogło juŜ zatrzymać ciała wzgórze ani las Ŝaden rów tektoniczny wąwóz nic nie mogło zatrzymać pędzącego w butach wojskowych ciała tak samo działa mechanizm nieszczęśliwej miłości jako takiej ale usłyszmy twoje zdanie na ten temat powiedzmy w rzadkich przypadkach gdy miłość jest absolutem tak samo bywało z atletami mam na myśli rzadkość namiętności z prawdziwego zdarzenia tymczasem wracam do tłumaczenia (które nawiasem mówiąc dość dobrze mi poszło)
Tłumaczenie: Marta Podgórnik
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
2
Z tomu poetyckiego Spodnie na niebie. Tłum. Marcin Warmuz. Mikołów: Instytut Mikołowski, 2012.
OPUŚCIĆ LUBLANĘ Dzisiaj musiałbym napisać wniosek o status niezaleŜnego artysty, ale wolę napisać wiersz. Opuścić Lublanę, jakiś tytuł, wystarczy, Ŝe poruszy cię język wiersza, staniesz się biały, miękki jak przyjazny poranek. Pomiędzy chmurami wiszą wielkie czerwone balony z napisami Toyota, Benko, i Chiapas, cokolwiek one znaczą. Opieram się o balustradę, w końcu wykorzystuję komputer jeszcze do czegoś innego, niŜ na przykład odpowiedzi, pisma urzędowe, listy, skargi, całe to pieprzenie, za przeproszeniem, tak to w zasadzie trzeba określić, dlatego Ŝe rzeczywiście, całe to pieprzenie zŜera człowiekowi Ŝołądek, argument prowadzi oczywiście w innym kierunku, wszystko to trzeba robić, Ŝołądek musi trawić, ale jak ma trawić, jeśli na końcu sam jest zŜarty i człowiek staje się złośliwcem bez Ŝołądka, dwa, trzy miesiące dusi się od kaszlu, pluje cyniczną trucizną, a potem do widzenia Hyundai Santa Fe, którego sobie kupuje minister za honorarium, które dostał na konto za ksiąŜkę, której nie napisał. Jaka więc korzyść stuprocentowej emerytury... Opieram się o balustradę na tarasie, na dole oddycha miasto zawinięte w pelerynę zielonych koron, wśród zielonych pierzyn sterczą lublańskie dachy, klocki bloków mieszkalnych na słońcu, wir wspomnienia rzuca mnie w przeszłość, w poranki, kiedy stałem na balkonie u Zinovienkowich we Frankfurcie, © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
3
po nieprzespanych nocach, kiedy jedliśmy, piliśmy i śpiewaliśmy w towarzystwie najlepszych operowych śpiewaków na świecie, noc odbijała się echem pełnym wiatru i namiętności, człowieka ściska za serce silna tęsknota, opuścić Lublanę, opuścić wnioski, dekrety i skargi, w kuchni śpiewają Darja i Juš i słodko się przekomarzają, Juš będzie miał urodziny, cały jest pobudzony, Richard i Nickole i Robin i Jack pojechali na Vršič nie mogę się doczekać, kiedy zacznę gryźć niebezpieczny blask wiatru na stromej drodze pod górę, w końcu rozpędziłem rower, o rany, otwiera się, czuję zawieruchę wiersza na twarzy, na ulicy zadął uzębiony wiatr północny, gdzieś daleko na północy rozlało się mleko, drogi wołają, hej stary, pakuj walizki, lina jest odwiązana, podróŜ się zaczyna, ruszamy dalej, do Kairu, opuścić Lublanę, gnój złoto, złoto gnój, tak, nie, I.A., rŜenie osła, śmiech wielbłąda, który wdepnął w odchody i strzepuje nogę, ruch się oŜywił, zakręciło papierowymi torebkami, dźwięk kół na asfalcie szeleści jak odlepiana taśma klejąca, opuścić Lublanę, opuścić Lublanę, miasto brzęczy kakofonią dźwięków i zajączków z lusterek, nad labiryntem wesołych ulic, siedzieć tu na górze i przysłuchiwać się ruchowi ulicznemu, nad kotliną, która przypomina Zatokę Tonkińską, tak sobie ją wyobraŜam, chodząc po domu wte i wewte, na krawędzi myśli łapać promienie słoneczne i mieć odwagę i iść dalej, anarchicznie i ze swobodną wyobraźnią, opuścić Lublanę, stąpać po drogach poezji, brać ją, tak jak kochanek bierze słodkie kobiece łono, uczestnicząc w najeździe wszechświata na filiŜankę kawy, w przyjaznym mieście o przyjaznym poranku na parkingu pod moim balkonem, © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
4
kiedy Juš wesoły odjeŜdŜa na świętowanie urodzin, opuścić Lublanę, opuścić ją zawsze ponownie, permanentnie ją opuszczać, juŜ dziś ją opuścić, opuścić Lublanę, chodzić po otwartej ulicy, opuścić Lublanę
Tłumaczenie: Marcin Warmuz
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
5
ZAŁOŻENIE PAŃSTWOWEGO ZBĘDNEGO TEATRU SŁOWEŃSKIEGO Dzisiaj załoŜyłem Państwowy Zbędny Teatr Słoweński. Kto będzie naleŜał? Aktorzy bez głosu, przeziębieni, smarkający zmierzą się w akrobatyce. Poetów, te wstrętne stwory, do których zaliczam siebie, posypię słowami. Ich gołe ciała będą paradować po Arbacie w towarzystwie krokodyli na smyczy, hazardziści będą tak rzucali kości, Ŝe zostaniemy umoczeni w kałamarzu, z którego, jak hortensje, będą wystawały głowy. Poeci i pisarze, doprawdy jakieś diabelskie nasienie, które nas ekscytuje nurzącymi romansami bohaterów, którzy późno szli spać i zatopiło ich jak Titanica. Bojownicy o wolność Obszaru Triesteńskiego będą wymachiwać ręką, dopóki będą przyznawać Nagrodę Nobla, poezja niczego nie osiągnie. Tylko w jakimś chińskim więzieniu Ŝyrafy będą wyciągać szyje, Ŝeby zobaczyć kawałek nieba, gdzie przywódcy partyjni z dziecięcych głów robią papucie na eksport. Będziemy organizować demonstracje, na których nie będziemy Ŝądać niczego. Jesteśmy zadowoleni z faszystów przy władzy i morderców na placówkach dyplomatycznych, chcemy tylko, Ŝeby sprzedało się jeszcze więcej broni, Ŝeby KD groupies1 nakradły jeszcze więcej pieniędzy i Ŝeby jakiś polityk sprzedał jeszcze jedną własność państwową jakiemuś inwestorowi z Belgii. Nasze Ŝądania są skromne, Ŝądamy, Ŝeby ścięli lasy, trawniki ogrodzili drutem kolczastym pod napięciem, zabronili uŜywania dróg publicznych, wystawili rachunek za powietrze i widok na Krim.2 śądamy, Ŝeby pisarzy wymietli z mieszkań,
1
KD groupies – instytucje zajmujące się miedzy innymi doradztwem finansowym oraz obrotem akcjami. (przyp. tłum.) 2 Krim – góra (1107 m n.p.m.) na południe od Lublany. (przyp. tłum.) © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
6
które dostali, jak byli dysydentami, i Ŝeby wprowadzili ich pomiędzy świnie, poeci, ci niepotrzebni śmierdziele i kłamczuchy, niech liŜą buty temu łysemu potworowi, Ŝeby asfalt się rozstąpił i po szczelinie przypłynął MojŜesz z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i na smyczy wlókł za sobą prezydenta jakiegoś stowarzyszenia i Ŝeby razem odlecieli do nieba wrzodów i uszkodzonych narządów trawiennych i więzadła krzyŜowego, a martwi pisarze będą występowali z gałązką lauru w dupie, śpiewał i grał im będzie północnowschodniosłoweński Bob Dylan, na głowę im będziemy zakładać słuchawki i będą musieli słuchać sto pierwszej powtórki mojej audycji radiowej Terror tępaków, z niesłyszalnymi głosami niemów będą nas zabawiać, kiedy będą się zwijać w piekącej boleści, gdyŜ nie mogą słuchać audycji po raz sto czternasty, ale nie i nie, bo jest środa wieczorem, najpierw zbędny teatr, z plastikowych kieliszków będziemy pili szampana, do jedzenia będą guziki z mojej koszuli bez guzików, ja, impresario, menadŜer, dupa słonia, baletnica w cyrku Kludsky3, która wypadła spod dachu namiotu, ludzie chichoczą, ludzie klaszczą, ludzie się śmieją, trzask był orgiastyczny, napięcie rośnie, elastiki popękały, podłoga się ugięła, ziemia rodziła, Wim Wenders upuścił kamerę, ogień spalił jej brodę, ksiąŜki się zwęgliły i zamieniły w blachę, na której rdza zapisuje wersy o Ŝółtych kwiatach mlecza w obozie śmierci, o, Prusy, tankowiec na Morzu Północnym jest samotny jak mewa cha, cha, śmieje się pesymistyczny Dionizos, na tyrsie ma kawałek czaszki pana oskarŜyciela publicznego, wszystko jest dosyć komiczne, i oczywiście nic nie jest prawdą, obserwuję rozpad systemu na parterze, publiczność wstaje, chcieliby iść, czeka na nich rosół, lecz zawsze w coraz większej liczbie pojawia się nowa publiczność, pełna sala Szekspirów i dwóch Cankarów4 jest wśród nich, jeŜdŜą na kozach, wyją, maski głupców 3 Cirkus Kludsky - czeski cyrk, który w latach dwudziestych odbywał międzynarodowe tournée (między innymi po Półwyspie Bałkańskim). (przyp. tłum.)
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
7
owinęli sobie wokół szyi jak flagę, wiadomo, to są nasi chłopcy, z palcem w dziurze dupy i z jakimś strusim udem na talerzu, z pietruszkowym pomponikiem przy kapeluszu, brodzimy do kolan, cisza jest jak rudzik, podobają mi się te niedźwiedzie, które nie śpią, bo jest dopiero północ, lato jest w tym roku juŜ na Arktyce, rozbija fasadę jakiegoś lodowca, plusk i ogromna fala, trzęsienie ziemi, cyrk trzęsie się, ludzie wykrzykują, nareszcie mamy całkowity, zbędny chaos, teatr został załoŜony, kolejne miasto zbombardowane, wymazane z ziemskiego padołu, uŜywajcie pyłu na pryszcze, FaludŜa płonie, płonęła, teraz jest pyłem na wyglancowanych butach mordercy, na mojej karcie jest jeszcze trochę pieniędzy, to dobrze, telefon mnie prześladuje, szpieguje, fotografuje mnie w zakazanych sytuacjach, skanuje zęby z akrylu i donosi urzędowi skarbowemu, Ŝe jestem cudzołoŜnikiem, państwo mnie szantaŜuje, dosyć depresyjnie, przyznaję, załoŜyłem zbędny teatr, będziemy grali zbędne przedstawienia, pisali zbędne sztuki, utrzymywali zbędną prenumeratę gazet, pili zbędną kawę bez kofeiny, mam zbędną grypę w zbędnym szpitalnym łóŜku, lekarza trzeba przywiązać do łóŜka szpitalnego w jego klinice, zaoferować mu jego własne profesjonalne leczenie, tzw. wybitne, przeziębić go na oddziałach streptokoków, ale co myślisz, lecznictwo jest fabryką ustanawiania wysokich płac i przywilejów dla lekarzy, chorzy są złem koniecznym, im mniej wyleczonych, tym większa wydajność, kaŜdy kupiec by się napalił, jeśli klienci czekaliby rok na jego szczoteczki do zębów, tutaj jest sektor publiczny, Ŝeby władza została przy władzy, trzeba zarobić, sezon grabieŜy, hura, cholera jasna, plecy mnie bolą, 4
Ivan Cankar (1876-1918) – pisarz, przedstawiciel epoki słoweńskiego modernizmu. (przyp. tłum.) © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
8
kłaniam się, pan jest wielką świnią, sprzedajecie się w całości albo w częściach, a co ta czaszka na dwóch brzuchach, jakim mordercom ona słuŜy, co to za jakieś mordercze partie, partie zbieraczy ziemniaków, kołyszące się jak rosyjska łódź w oceanie wódki, lód jest zielony, głębia arktyczna jest zielona, śledzie są zielone, marynowany pstrąg z Morza Północnego jest zielony i Syberia jest najbardziej zielona, jak światła i niebo nad Syberią, moja droga Ivano, widziała pani te obłoki konserwy, tej naftowej sody radeńskiej szczawy, te baseny sody oczyszczonej? Niebo? Niebo jest fioletowe, kwas solny jest rdzawy od rdzy, łódź podwodna jest zwęglona, moje szczęki są modne, słońce jest zielone, na parterze leŜy przecięta w środku nocy pomarańcza, juŜ czas, Ŝeby zakończyć przedstawienie dla publiczności, jest w pół do dziewiątej rano, zasnęliśmy przewieszeni przez krzesło.
Tłumaczenie: Marcin Warmuz
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
9
FANESCA Smithson napisał: „Artysta moŜe czynić postępy w określony sposób, dopóki celowo nie zgubi się i nie zatruje syntaksą, która zawróci mu w głowie, on, poszukujący niecodziennych skrzyŜowań znaczenia, dziwnych korytarzy historii, nieoczekiwanych odgłosów, nieznanego dowcipu lub szerokiej pustki wiedzy, powiązania, przenikającego w fałszywą dokładność, i podksięŜycowe lub nadksięŜycowe zasady5.” Smithson, „współczesny artysta, który umierał od modernizmu”, napisał: „Czas zmienia metafory w rzeczy i gromadzi je w chłodnych pokojach albo rozrzuca je po gwiezdnych boiskach na przedmieściach.” Ktoś (Iztok) napisał czy teŜ spróbował napisać: „Przeczytałem Króla Leara” – powiedział – „z powodu cytatu, który znalazłem u Rushdiego: ‘niech dŜuma zarazi oba wasze domy!’” Ale decyzja i tytuł nie były poprawne. Być moŜe chodziło o Henryka IV, albo Ryszarda III. (The Life and Death of King Richard the Third). – Dlaczego, do diabła? – Okrzyk z publiczności. – Przyczyna jest prosta i skomplikowana – brzęczały muchy. Muchy wokół miski zupy, jeśli juŜ o tym mówimy, zwanej fanesca. Chciałem jednakŜe napisać jakiś przepis na literacki brodet razem z muchami i stołem i krzesłami, z których nie moŜna wstać Zielony welon otulił wulkan futrem puchowców i białymi obłokami. W długiej procesji mrówek 5
Robert Smithson, Frederick Law Olmsted and the Dialectical Landscape, 1973, cyt. wg: Peter Schjeldahl, What on Earth, New Yorker, September 5, s. 160. Smithson jest autorem znakomitej „Spiralnej grobli” na Wielkim Jeziorze Słonym w stanie Utah, jednego z najwaŜniejszych dzieł późnego modernizmu. © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
10
szły dziewczęta z miejscowości Cuenqua. Ich ruch pozbawiał mnie rozumu. Wszystko miałem przygotowane, przeczuwać moŜna było nawet jakiś przepis. Lecz na gęstą zupę z kukurydzy i fasoli trzeba było poczekać na deszcz. Na telefon, by wyrazić się dokładniej, lub przynajmniej na moŜliwość, Ŝe do tego dojdzie. Zastanawiałem się, co się we mnie gotuje, duchowo byłem nastawiony pozytywnie, rozbawiony. Odsunąłem pracę ze stołu przed sobą, na ciemno polakierowane drewno połoŜyłem nową kartkę. Jeniec wirusa, z chusteczką, wielką jak ręcznik do nosa Szekspira. Nagle mnie napadło, kwestie władzy, mocy, czystej, powiedzmy, nieograniczonej mocy, jak morze lub ocean, ale ocean uderza o wybrzeŜe, moc ma swoje reguły, granice, trzeba nieprzerwanie rozmyślać o orkanach i wichurach, takich, które uwielbia Szekspir, wichurach w tle sceny, ludzie siorbią fasolową zupę z wielkim kaczanem kukurydzy, wbitym w Ŝółty sok przypraw, z wielkim kaczanem kukurydzy w ogniu spojrzeń, jestem jakoś zagubiony, przyznaję, szukam wczorajszej drogi, po której idą dziewczęta z miejscowości Cuenqua, w nadziei, Ŝe się wydostanę, w zmęczonej, przeziębionej, śpiącej, wyczerpanej nadziei, Ŝe się otworzy, rozedrze, wyleje, dosyć śmiałe oczekiwanie, Rilke pisał swoje elegie dziesięć lat, poprawki chyba nie były znaczne, tu odbił słowo, tam czas zŜarł wers albo łańcuszek wersów, pisać o miłości jest zawsze piekielnie trudno, odnaleźć się w powodzi faktów, trzeba odreagować, natychmiast, Ŝar tli się jakiś czas, a potem zjada go noc, komórki potrzebują dzień lub dwa na doładowanie, © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
11
a człowiek jest nienasycony, Viva fanesca! śywo sobie wyobraŜam wejście na Chimborazo, w towarzystwie dziewcząt lub nawet jednej tylko dziewczyny, wspominając odpoczynek na górze i termosik z herbatą z obrazu Balthusa. Gdzie się spotkałem z nim po raz pierwszy? W Lozannie, na rondzie blisko Muzeum Olimpijskiego. W ogóle całkowity obszar Jeziora Genewskiego jest dosyć zatęchły, być moŜe podobny do atmosfery tego wiersza. Czy lepiej byłoby powiedzieć: stłumiony? Wszystko jest takie uporządkowane, trawka skoszona dokładnie co do milimetra. Nestle, Strawiński, Rachmaninow, Chaplin, Sisi w strumieniach krwi i tamten szalony kucharz, który wymachuje noŜem na molo dla małych parostatków. Zacząłem od aperitifu, bimbru z kotła pod Krvavcem, ale pomiędzy człowiekiem i przyrodą ustawił się minister finansów, łobuz trzeciej kategorii, nie będziemy mówili o imionach, nie dlatego Ŝe balibyśmy się władzy, ale dlatego Ŝe nie zasługują na to, niech jego imię zostanie zapomniane, tak jak jego brzuch, ta maszyna do produkcji gówna, jeśli mogę się tutaj powołać na sztukę współczesną, myślę o słynnej Kloace Wima Delvoya (maszyna, która produkuje gówno), równieŜ współczesny poeta tworzy w podobny sposób otoczony ksiąŜkami i złością, przesyłając tam komuś na zewnątrz wiadomości o braku pokory i wolności, polityczny akt, w tym jest róŜnica pomiędzy złością czy odezwać się, pomnoŜyć chaos tam na zewnątrz, uporządkować rzeczy na podstawie cudownej syntaksy, podrapać się po policzku i zgasnąć o północy bez bólu. Keats albo Eliot? Albo obaj? U Rushdiego coś mi się nie podoba, nie wiem co. Istnieją niewidzialne podcienie, jakaś raga nocy, na krańcu której autor bawi się swoją peruką, o smaku zupy fanesca. Człowiek robi wszystko, Ŝeby dokopać się do małej szczypty przyprawy, która osoli mu wąsy. Muzyka jest symfonią. Oczywiście moŜna pomiędzy wierszami © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
12
znaleźć równieŜ Napoleona, ale tu chodzi o jakieś popychanie, krystalizację, przerzucanie skały płonnej, co być moŜe komuś wydaje się bez sensu, lecz dialektyka ciemności i zapominania jest nieubłagana, a przede wszystkim pojawia się w pakiecie, jak bilet na pociąg przez Kanał i rachunek za telefon, to co ktoś próbowałby usprawiedliwiać historią Romea i Julii, dwóch rodzin, którym Szekspir poświęcił cytat na początku tego wiersza: „Niech dŜuma zabierze obie rodziny!” Ale tutaj poruszamy się na polu banalnej polityki, wycie syren policyjnych i oddalony stukot pociągów pod specjalnym nadzorem są zawsze gdzieś w pobliŜu, nie zapomnimy o tym, my poeci nie jesteśmy tylko historią pomiędzy wersami zbiorowych złudzeń, ale Ŝywymi istotami, chodzącymi na krawędzi i ryzykującymi, mianowicie cisza jest tutaj najbardziej spiskowa i tajemnica czerwona jak rozŜarzona płyta na piecu. Komputer jest naszym wiernym zdrajcą, tajnym agentem nocy, kolaborantem i egzekutorem, pielęgniarką i trucicielem, donosicielem, który wszystko notuje i archiwizuje w magazynach, opisanych w Procesie Kafki. Myślę, Ŝe nikt mnie nie będzie sądził, noc zabrała jeszcze ostatniego sędziego, i kiedy go nieśli mijając mnie, wyglądałby śmiesznie, gdyby nie był prawdziwy. Prawdopodobnie planował strajk, ale teraz, wysuszone kości i siwość skóry w rozmiarze małego foka, to wszystko. Gdyby nie było iskrzenia złości w jego oczach, on, który był częścią aparatu śmierci. Ogromny stos grzechów, podnoszący się pod niewidzialne sklepienie, będzie być moŜe moją górą Syzyfa, wiecznym odgłosem kroków, które przeszedłem, pomimo Ŝe nie przeszkadzałoby mi, gdybym musiał je przejść ponownie. KaŜdy krok był Ŝywy, wewnętrznie Ŝywy, jeśli ktoś mnie rozumie, moŜe nawet prawdziwy. Troszeczkę kłamstw, które wytrząsnąłem, niewiele się liczy, jestem samoukiem, który tu i tam się sparzył, ale wewnątrz, chociaŜ będzie o tym wewnątrz jeszcze trzeba dyskutować, © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
13
mieszka szczęśliwy człowiek, taki, który się wysmarkał. On, spoŜywający zupę fanesca, pikantny posiłek jednodaniowy, do którego wrzuciłem marchewkę i kurz, drogę i marzenia, fasolę i metalową chochlę, coś, co na pierwszy rzut oka rozczarowuje, a później, jak goście odchodzą i nikt juŜ nie patrzy przez ramię, od dołu przypełza trzykrotnie tak kokieteryjnie, tylko Ŝe wówczas nie uwodzi. Jak podziwiam te wiecznie Ŝywe ośmiornice (Banya Natsuishi) lub anioły (Rilke) owinięte peleryną ciemności i ponurego wnętrza. Istnieje Ŝywa nić, jakiś trzeci wszechświat, którego dotykasz palcem. Co jest katalizatorem enzymu przemiany, co wyłuszcza grzbiet, co zwiastuje wiersz? Korzenie słów spłonęły, ich podpalona woda gruntowa przypomina drzewa napadnięte przez gryzonie. Słowa, nuty, które tańczą po partyturze, dyrygentowi termity wygryzły głowę od środka, teraz ją ściska delikatnie w rękach jak czarodziejską kulę. Odurzający ogień przypraw zupy fanesca. – Hej! – zawołałem. Ale za późno, pietruszka przywarła. W radości będziemy musieli z tym Ŝyć. Performatyw jest naszą karą.
Tłumaczenie: Marcin Warmuz
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
14
W OCZEKIWANIU NA DESZCZ
1 w oczekiwaniu na deszcz firana tańczy w oknie drzwi skrzypią wiatr kręci koronami drzew liście opadają w wielkim migoczącym stylu wczesnej jesieni nartniki na wodzie lustrują mapę powierzchni rzeki wśród migoczących odbić drzew, skał i nieba rysują wprawiające w osłupienie piruety trochę dalej rzeka zakręca w głęboką otchłań która zagarnia głęboki wąwóz i pomyka w głąb ziemi spokojny nurt ześlizguje się w ukryte wiry głębi szmer znika w ciszy w górze, na niebie krąŜy kania w górach słychać grzmoty falująca masa gromu uderza o ściany wąwozu i z setkami liści zlewa się w opadający wachlarz który wiatr wypycha na powierzchnię wody i gna jak poŜółkniętą flotę łodzi wodne nartniki sprytnie jak myśl prześlizgują się w nowe labirynty i z liścia zrywają drobne owady chłodny powiew wiatru uderza o gładki nurt rzeki który wibruje w nagłym porywie grozy zaczyna padać krople odskakują od tafli wody zwierciadło nieba zamienia się w szumiącą brodawkę korona drzewa szeleści w olbrzymim kwiecie mokrości
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
15
2 tłumaczę Ŝyciorys poetki lidii dimkovskiej pada szum deszczu przyćmił późne wczesnojesienne popołudnie na zewnątrz na drodze szumią koła samochodów dziwny, czarujący świat pomiędzy dwoma stacjami na torach kolejowych lublana – triest dni płyną z mijającą nieruchomością czasu niewyraźne głosy pod oknem gasnący błękit smutku i jedwab tęsknoty uderzanie kropli deszczu na półce przy otwartym oknie chłód otula pokój delikatnym welonem gdzie podział się Ŝyciorys lidii dimkovskiej
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
16
3 mocno padało pobiegłem po samochód podczas gdy inni czekali w restauracji i pili wino opowiadaliśmy sobie kawały trochę ćwierkało w Ŝołądku co być moŜe jest związane z tabletką którą wziąłem rano samochód zaparkowałem przy większej kupie ziemi na której się ślizgałem i chyba teŜ do samochodu naniosłem trochę błota w ogromnej ulewie nie było nic widać gdzie jadę, kiedy jadąc na wstecznym mijałem zaparkowane samochody na drodze prowadzącej w dół przed wejście do restauracji lubię deszcz. jednego za drugim odstawiałem przed ich domami, a teraz siedzę przy komputerze i przysłuchuję się strumieniom deszczu które z dachu na rynnach spływają na podwórko przez okno patrzę w ciemność gdzieś tam na zewnątrz, niewidzialny skraj lasu
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
17
4 po roku od podboju blisko miasta Abda w roku 1945 w zbiorowym grobowcu w kieszeni garnituru ciała Miklósa Radnótiego jednego z zastrzelonych przymusowych robotników odkryto zeszycik wierszy pod tytułem Razglednicák zbudziły mnie przemykające obok domu wilki zapaliłem światło i sięgnąłem po niepokaźną ksiąŜkę Forced March w angielskim tłumaczeniu Clive’a Wilmera & George’a Gömöriego „męŜczyźni, którzy zatrzymali się i oddawali mocz, sikali krwią” wilki wyły na deszczu nocna ciasnota, nieruchomość łazienki w Ŝółtym świetle energooszczędnej Ŝarówki obcinanie paznokci, powoli i systematycznie
Tłumaczenie: Marcin Warmuz
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
18
EDWARD SAID WPADŁ DO WANNY przed wyjazdem na włóczęgę edward said wpadł do wanny na london bridge zaczęliśmy rozmawiać o wierszu z mostu westminster williama wordswortha. narcyzy są lotosem londynu. róŜowy kolor nieba, wiatr we włosach pod brodę zapięta wiatrówka. niebieskawy kolor, róŜowy kolor, wiatr, zapach morza mewy. to wszystko, otulone wieczornym chłodem, mnóstwo ludzi na tower bridge park, zatopiony w mroku i kilka słów o wspólnych przyjaciołach gdzieś daleko, w kierunku na wschód. szybkie zmienianie się miejskiego krajobrazu, wieŜowce szkło, kościoły gotyckie pod wezwaniem dziwnych imion świętych i pokrzyŜowane stalowe trawersy, lampy, które jedna za drugą w piątek wieczorem zostawiają biura w ciemności, tłumy, które przed piwnicami i barami piją swój pint of guiness albo gaszą niedopałek papierosa w śmiesznych popielniczkach na murach przypominających skrzynki pocztowe. yeats, cummings, dziura w pamięci ostra jak skalpel uwaga, która w swojej mistycznej metodzie jest oszczędna w słowach. gdzieś przy trzecim albo czwartym wersie od końca skręca na nieznaną polną drogę i znika w zaroślach przy rzece, w powietrzu zawiśnie niewypowiedziane przygnębiające pytanie albo w wieczornym mroku. ludzie ptaki, które lecą w powietrzu jak bella na obrazie chagalla ludzie ptaki, wspomnienie o śmierci, która nadchodzi dickensa, narcyz w nieskazitelnie białej sukni z bawełny drobne ramiona, palce wymachują piórem z sadyzmem chirurga, który rozdłubuje ci oczy być wpatrzonym w punkt i z nim w sercu kreślić mapę być moŜe słowa kiedyś coś znaczyły, opowiadały stare historie, wspomnienia, nieszczęścia © Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
19
wiatr we włosach, niebieskawy kolor wieczoru, który wyciąga nogi pająka do zachodu słońca zmarszczki na twarzy rzeki, powolne ruchy skrzydeł mewy, która wraca do nocy, dokąd, nigdzie. szum ruchu na moście, tłum, który przeplata się jak warkocz na głowie dziewczynki plątanina wieczoru, która tonie w krystalicznym, przemilczanym powietrzu
Tłumaczenie: Marcin Warmuz
© Iztok Osojnik © for translation Marcin Warmuz, Marta Podgórnik, Tatjana Jamnik
20