14 minute read

➭ Podniebny szlak genera³a Pu³askiego – str

8 KURIER PLUS 1 PAÌDZIERNIKA 2022

www.kurierplus.com

Advertisement

Podniebny szlak genera³a Pu³askiego

Nad miastem Jersey City – w stanie New Jersey – góruje wielka, stalowa konstrukcja o ponurej s³awie. Pojawia siê ona w czo³ówce s³ynnego serialu „Sopranos”. Jest tak¿e niszczona przez atakuj¹cych nasz¹ planetê kosmitów w filmie „Wojna œwiatów” z Tomem Cruisem w roli g³ównej. Ten obiekt to „General Pulaski Skyway”, olbrzymi stalowy most rozci¹gniêty nad dwiema rzekami: Passaic i Hackensack.

Most ³¹czy New Jersey z Holland Tunnel i wzniesiono go w 1932 r. Uwa¿ano go wówczas za cud konstrukcyjny, który mia³ roz³adowaæ t³ok komunikacyjny pomiêdzy Nowym Jorkiem a reszt¹ Ameryki. Stalowego behemota wykorzystywa³y g³ównie ciê¿arówki, wo¿¹ce towary do miasta, co zajmowa³o im od dziesiêciu do piêtnastu minut. W tamtych czasach by³o to wspania³e osi¹gniêcie i most nazywano super autostrad¹. Czas jednak szybko pokaza³, ¿e nie by³a to udana konstrukcja. Most okaza³ siê zbyt w¹ski i prowadzi³y do niego bardzo strome podjazdy. Wystarczy³ jeden wypadek aby kompletnie zablokowaæ na nim ruch. Rok po oddaniu go do u¿ytku zakazano po nim jazdy ciê¿arówek, ale niewiele to zmieni³o. „Pulaski Skyway”, nazwany tak na czeœæ polskiego bohatera amerykañskiej wojny o niepodleg³oœæ, zacz¹³ obrastaæ ponur¹ legend¹.

Nazwa „Skyway” czyli podniebny szlak jest w przypadku tego mostu jak najbardziej uzasadniona, bo wznosi siê on ponad 40 metrów nad poziom rzek, które przekracza. Rozci¹ga siê z niego niezwyk³a panorama na New Jersey, ale dla wielu kierowców ta wysokoœæ sprawia, ¿e przekraczaj¹ most z mocno bij¹cym sercem. Do tego ten „podniebny szlak” mo¿e w ka¿dej chwili staæ siê œmierteln¹ pu³apk¹! S³uchaj¹c w samochodzie radia z lokalnymi informacjami, niemal¿e ka¿dego dnia s³yszy siê o powa¿nej, samochodowej kraksie na „Pulaski Skyway”. Przejazd tym mostem z czasem sta³ siê bardziej emocjonuj¹cy i niebezpieczny ni¿ wyprawa do tropikalnej d¿ungli czy na pó³nocny Bronx! Najgorsze jest jednak to, ¿e dziœ nikt ju¿ nie pamiêta nazwiska in¿yniera, który ten most zaprojektowa³. Nikt nie pamiêta tak¿e nazwiska ówczesnego burmistrza Jersey City – Franka Hague – który politycznie forsowa³ powstanie tej konstrukcji. Wszystkie przekleñstwa kierowców spadaj¹ na bogu ducha winnego bohatera – Kazimierza Pu³askiego. Niemal¿e ka¿dy, kto mówi o „Pulaski Skyway” dodaje do tego niezbyt wybredn¹ inwektywê. Jeœli jednak o tym trochê pomysleæ, trudno oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e los mostu ³¹cz¹cego Nowy Jork z Jersey City ma wiele podobieñstw z losami ojca amerykañskiej kawalerii.

Jako mieszkaj¹cy w Ameryce Polacy jesteœmy dumni z naszego bohatera i w prasie polonijnej napisano w zasadzie wszystko na jego temat. Jeœli zapytaæ o Pu³askiego przypadkowego, nawet nieŸle wykszta³conego Amerykanina, to zazwyczaj nie wie o nim nic, a przecie¿ jego obfituj¹ce w wydarzenia ¿ycie a¿ prosi siê o scenariusz awanturniczego filmu. Mo¿na te¿ odnieœæ wra¿enie, ¿e Henryk Sienkiewicz tworz¹c postaæ Kmicica opiera³ siê na ¿yciorysie Pu³askiego. Bra³ on udzia³ w konfederacji barskiej, bohatersko ³oi³ Rosjanom skórê, podejrzewa siê go o porwanie króla Stanis³awa Augusta, ale ostatecznie trafi³ do Ameryki, brytyjskiej kolonii, która postanowi³a wybiæ siê na niepodleg³oœæ.

Jak do tego dosz³o? Okazuje siê, ¿e Pu³askiego namówi³ w Pary¿u Benjamin Franklin, który da³ mu list rekomendacyjny do George Waszyngtona i… nic wiêcej. Franklin w liœcie pisa³, ¿e Pu³aski to dobry ¿o³nierz i z pewnoœci¹ przyda siê sprawie. Polska kawaleria mia³a wówczas ustalon¹ w œwiecie renomê, a sam Pu³aski by³ doskona³ym jeŸdŸcem, co wielokrotnie wykaza³ walcz¹c z Rosjanami.

W1764 r. dokonano w Polsce – jak siê póŸniej okaza³o – ostatniej elekcji króla, którym zosta³ Stanis³aw August Poniatowski. Du¿a czêœæ polskiej szlachty uwa¿a³a, ¿e król Polski jest kontrolowany przez Rosjê w osobie carycy Katarzyny. Ci najbardziej radykalni uznali, ¿e Stanis³awa Augusta wybrano na króla dziêki manipulacjom Rosji, co daje nam sytuacje podobn¹ jak w przypadku wyboru prezydenta Trumpa. Kazimierz Pu³aski wraz ze swoim ojcem znalaz³ siê w obozie przeciwników króla, zawi¹zuj¹c konfederacjê w miejscowoœci Bar na Podolu. Dziœ historycy uwa¿aj¹, ¿e by³ to bunt przeciwko polskiemu w³adcy, ale to w³aœnie Stanis³aw August pozwoli³ rosyjskim wojskom wkroczyæ w granice Rzeczpospolitej, co potraktowano jako najazd. Konfederaci wywo³uj¹c wojnê domow¹ walczyli przede wszystkim przeciwko Rosjanom. Kazimierz Pu³aski dowodzi³ jazd¹ konfederatów, stoczy³ z Rosjanami wiele bitew i trzeba tu przyznaæ, ¿e po³owê z nich wygra³, a drug¹ po³owê przegra³. Mia³ niezwykle trudnego przeciwnika w osobie genera³a Suworowa, uwa¿anego za jednego z najlepszych strategów wojennych tamtych czasów. Najwiêkszym wyczynem Pu³askiego w czasie konfederacji barskiej by³a obrona Czêstochowy przed nacieraj¹c¹ rosyjsk¹ armi¹. Umiejêtnie dowodzona obsada twierdzy odpar³a Rosjan i uchroni³a miasto.

Sam Kazimierz Pulaski mimo niezwyk³ej energii, zdolnoœci i walecznoœci, wœród swoich zwierzchników wywo³ywa³ mieszane uczucia. By³ indywidualist¹ i czêsto dowolnie interpretowa³ wydawane mu rozkazy. Takie podejœcie do prowadzenia wojny w koñcu przyczyni³o siê do klêski konfederacji. Miarka przebra³a siê wtedy, gdy Pu³aski najpierw wzi¹³ udzia³ w porwaniu króla, by nastêpnie puœciæ go wolno. Skazano go za to zaocznie na œmieræ i pozbawiono dóbr i tytu³ów. Pu³aski wiedzia³, ¿e nie ma siê po co pokazywaæ w Polsce lub na Litwie. Potrafi³ walczyæ i próbowa³ wst¹piæ do armii francuskiej, lecz go tam nie przyjêto. Co gorsza, zaci¹gn¹³ po¿yczki, których nie sp³aca³ i zosta³ wtr¹cony do francuskiego wiêzienia! Zanim do tego dosz³o, pozna³ Francuza, który kompletnie zmieni³ jego ¿ycie i przeznaczenie. Francuz by³ arystokrat¹ i nazywa³ siê markiz de Lafayette. Do tego by³ on francusk¹ wersj¹ Pu³askiego! Uznawano go za szukaj¹cego wojennych przygód awanturnika i z Pu³askim szybko znaleŸli wspólny jêzyk. To Lafayette pozna³ Pu³askiego z Benjaminem Franklinem, ówczesnym ambasadorem USA w Pary¿u. Walcz¹ce z Wielk¹ Brytani¹ Stany Zjednoczone potrzebowa³y ka¿dego, doœwiadczonego w walce ¿o³nierza i w 1777 r., trochê nieoczekiwanie dla samego siebie, Pu³aski trafi³ do Ameryki. W liœcie do Waszyngtona napisa³ nieco pompatycznie: „Przyby³em w miejsce, gdzie walczy siê o wolnoœæ po to, aby jej s³u¿yæ, ¿yæ dla niej, lub dla niej umrzeæ.” Waszyngton przyj¹³ go z otwartymi ramionami.

Armia Waszyngtona sk³ada³a siê w wiêkszoœci z ochotników, którzy nie mieli pojêcia o wojskowej dyscyplinie i prowadzeniu wojny. Z t¹ zbieranin¹ prowadzi³ on wojnê z jedn¹ z najlepszych armii œwiata.

Pu³aski przyj¹³ swój oficerski patent od Waszyngtona w Filadelfii. Przyby³ tam konno i nie móg³ siê powstrzymaæ aby pokazaæ swoje jeŸdziecki umiejêtnoœci. Zrobi³ tym na armii kontynentalnej Waszyngtona ogromne wra¿enie. Wkrótce zorganizowa³ pierwszy amerykañski szwadron kawalerii, który natychmiast zacz¹³ odnosiæ sukcesy w walce. W przerwach pomiêdzy kolejnymi bitwami Pu³aski pisa³ ksi¹¿ki o tym, w jaki sposób powinna byæ zorganizowana kawaleria. To dziêki nim zosta³ nazwany ojcem amerykañskiej kawalerii, choæ Waszyngton nie do koñca by³ przekonany do potrzeby posiadania takiej formacji.

Prze³om nast¹pi³ w bitwie pod Brandywine w Pensylwanii, gdzie sztab Waszyngtona, którego chroni³o zaledwie 30 ¿o³nierzy, zosta³ zaatakowany przez znaczne si³y brytyjskie. Atak Anglików najprawdopodobniej zakoñczy³by siê pojmaniem Waszyngtona i kto wie, mo¿e do dziœ Ameryka by³aby koloni¹ brytyjsk¹, gdyby nie brawurowa szar¿a regimentu Pu³askiego, który rozniós³ Anglików na szablach i uratowa³ Waszyngtona przed niewol¹ lub niechybn¹ œmierci¹.

Waszyngton doceni³ to i mianowa³ Pu³askiego genera³em, powierzaj¹c mu zwierzchnictwo nad ca³¹ konnic¹ walcz¹cej o wolnoœæ republiki.

Kwater¹ g³ówn¹ Pu³askiego sta³o siê Trenton w New Jersey, gdzie trenowa³ amerykañsk¹ kawaleriê. Co jest interesuj¹ce – p³aci³ ¿o³nierzom z w³asnej kieszeni, albo zarz¹dza³ zrzutkê w mieœcie, które wyzwala³ spod w³adzy Anglików. Pieniêdzy jednak rzadko wystarcza³o na utrzymanie konnego regimentu i sfrustrowany genera³ w koñcu zrezygnowa³ i odda³ dowództwo.

Pu³aski by³ jednak dla Waszyngtona zbyt cenny aby pozwoliæ mu odejœæ i zosta³ wys³any do walki z Irokezami, którzy stanêli po stronie Wielkiej Brytanii. Pu³aski nie by³ zachwycony walk¹ z Indianami i wkrótce zosta³ wys³any na po³udnie, gdzie walczono z Anglikami w oblê¿onej twierdzy Savannah.

Waszyngton docenia³ wartoœæ Pu³askiego i pod jego dowództwo trafi³a kawaleria tak amerykañska jak i francuska. By³ to moment osobistej satysfakcji Pu³askiego, bo dwa lata wczeœniej nie chciano go przyj¹æ do armii francuskiej, a pod Savannah mia³ do dyspozycji pu³k francuskiej jazdy! Z takimi si³ami poczu³ siê w swoim ¿ywiole i ochoczo ruszy³ do walki.

Szczêœcie odwróci³o siê od niego, gdy podczas jednej z szar¿ zosta³ trafiony pociskiem rozpryskowym z angielskiego dzia³a. Ciê¿ko ranny Pu³aski straci³ przytomnoœæ i zmar³ dwa dni póŸniej. Pogrzebano go z pe³nymi honorami wojskowymi i w rycie masoñskim, bo masonami by³a wiêkszoœæ ojców za³o¿ycieli USA. Przyznano mu tak¿e poœmiertnie amerykañskie obywatelstwo i uznano za bohatera walki o wolnoœæ „nasz¹ i wasz¹”.

Kazimierz Pu³aski pod Czêstochow¹ w czasie Konfederacji barskiej.

www.kurierplus.com KURIER PLUS 1 PAÌDZIERNIKA 2022 9

Stany wewnêtrzne

Po deszczu

„[…] pla¿a zwê¿a siê i zaczyna siê strome urwisko, le¿y w nie³adzie kilka martwych drzew, które ju¿ przed laty musia³y run¹æ ze ska³ […]. Pobiela³e od s³onej wody, wiatru i s³oñca, pogruchotane i ogo³ocone z kory drewno wygl¹da jak koœci dawno wymar³ego na tym samotnym brzegu gatunku, rozmiarami przewy¿szaj¹cego nawet mamuty i dinozaury. Œcie¿ka biegnie wzd³u¿ zasieków, przez poros³e janowcem zbocze na gliniasty klif, a potem, u skraju sta³ego l¹du, który w ka¿dej chwili mo¿e siê zapaœæ, pomiêdzy paprociami orlicami, z których najwiêksze siêga³y mi do ramion. W oddali na o³owianej barwy morzu towarzyszy³a mi ¿aglówka, a w³aœciwie wydawa³o mi siê, ¿e stoi nieruchomo i ¿e ja te¿, stawiaj¹c krok za krokiem, nie ruszam siê z miejsca akurat tak samo jak niewidoczny ¿eglarz widmo na swojej zastyg³ej ³odzi.”*

Oprócz janowców i paproci, wszystko siê zgadza. Choæ Sebald w swojej angielskiej pielgrzymce opisuje zupe³nie inne miejsca, obszerne fragmenty rymuj¹ siê z dziennikiem mojej w³asnej podró¿y. Nazwy angielskich portów (Chatham, Harwich) i g³ównodowodz¹cych angielskiej floty (np. hrabia Sandwich), które przywo³uje niemiecki prozaik w „Pierœcieniach Saturna”, odbijaj¹ siê zwielokrotnionym echem. Spacerujê po pla¿y w Harwich, jem sma¿on¹ rybê w Chatham, a potem wracam do lektury i czytam o „pamiêtnym dniu 28 maja 1672 roku, kiedy to flota holenderska, podœwietlana porannym blaskiem, wynurzy³a siê z zalegaj¹cych nad morzem oparów i otworzy³a ogieñ do zgromadzonych w zatoce Southwold okrêtów angielskich”, a „mê¿czyzna blisko trzycetnarowej postury […] widziany by³ po raz ostatni na rufie, jak sta³, osaczony przez p³omienie i rozpaczliwie wymachiwa³ rêkoma”. „Pewne jest tylko to – pisze dalej Sebald – ¿e rozk³adaj¹ce siê zw³oki fale wyrzuci³y w trzy tygodnie póŸniej na pla¿ê ko³o Harwich. Mundur rozlaz³ siê w szwach, dziurki od guzików by³y rozerwane, ale Order Podwi¹zki lœni³ wci¹¿ nieumniejszonym blaskiem”.

Myœlê o za³o¿ycielach Nowej Anglii, którzy w XVII wieku nadawali miasteczkom na wschodnim wybrze¿u Ameryki zapamiêtane z ojczyzny nazwy. I jak zadziwiaj¹ce jest to, ca³kiem przypadkowe przecie¿, sprzê¿enie dwóch œwiatów; dwóch rzeczywistoœci: literackiej i nieliterackiej. Wyje¿d¿aj¹c na Cape Cod zabra³am ze sob¹ now¹ powieœæ Tokarczuk w papierowym wydaniu, jednak trzecia ksi¹¿ka Sebalda (po „Wyjechali” i „Austerlitz”) nawo³ywa³a z czytnika. Kiedy dotar³am do miejsca, w którym autor spaceruj¹c stromym urwiskiem wybrze¿a dostrzega w dole kopuluj¹c¹ parê (nagie cia³a przypominaj¹ mu „nieforemnego, wyrzuconego na l¹d miêczaka”), a nazajutrz, w Truro, patrz¹c z góry klifu ujrza³am nagiego mê¿czyznê na pla¿y, który wy³oni³ siê z mg³y i za chwilê przepad³, pomyœla³am, ¿e to nie mo¿e byæ przypadek. Ale jeœli nie przypadek, to co?

Czwartego dnia pobytu na Przyl¹dku Dorsza odwiedzamy Old Harbor Life-Saving Station w Provincetown. Pierwotnie, zbudowana w 1871 roku stacja ratownicza, mieœci³a siê w Chatham. Przeniesiono j¹ w latach 80. i zamieniono na muzeum. W niewielkim budynku mo¿na ogl¹daæ stare ³odzie, którymi wyp³ywano na ocean w poszukiwaniu rozbitków i zwiedziæ kilka skromnych pomieszczeñ przygotowanych dla ratowników i ocala³ych. Przygl¹damy siê starym piecom, na których stoj¹ XIX-wieczne opiekacze do chleba i ¿eliwna gofrownica. Pó³kom kuchennym wype³nionym porcelanowymi dzbankami, talerzami i miseczkami z ozdobnym rantem. Na drzwiach wisi mundur z granatowego sukna ze z³otymi guzikami. W drewnianej skrzynce le¿y oprawiony w p³ótno podrêcznik ratownictwa morskiego z 1900 roku. W ciemnym holu rz¹d gumowych sztormiaków. Wygl¹daj¹ na ciê¿kie, niewygodne. Ale wzrok przykuwa malutka biblioteka. Na drewnianych drzwiczkach napis: U. S. L. S. S. (U. S. Life-Saving Service) LIBRARY. N° 72. W œrodku kilka zakurzonych woluminów o zbutwia³ych, po¿ó³kniêtych kartkach.

Wygl¹dam z okna na piêtrze. Za matow¹ szyb¹ z³ote piaski wydm poroœniête traw¹, niebieska plama oceanu i nieba. Przewodnik opowiada, ¿e stacje ratownicze na Cape Cod by³y zak³adane co piêæ do oœmiu mil. I do roku 1900 na wybrze¿u dzia³a³o trzynaœcie jednostek ratunkowych. Osiadaj¹ce na mieliŸnie statki zatapia³y uderzaj¹ce z wielkim impetem fale. Mimo, ¿e okrêty czêsto znajdowa³y siê blisko brzegu, ginê³y setki i tysi¹ce.

Myœlê o tym gapi¹c siê na wzburzone wody Atlantyku. Drobna m¿awka wisi w powietrzu. Kobieta z psem czeka a¿ mê¿czyzna skoñczy rozmawiaæ przez telefon. Chwilê id¹ za rêkê. A potem znikaj¹ za wydm¹. Oprócz kilku osób zgromadzonych przy wejœciu do muzeum, jest pusto.

Pla¿e po sezonie, jak ulice miasta po deszczu, s¹ najpiêkniejsze.

Weronika Kwiatkowska

❍ *W. G. Sebald, Pierœcienie Saturna. Angielska pielgrzymka, Ossolineum 2020.

Zapraszamy na stronê Autorki: www.stanywewnetrzne.com

M ¹ d r o œ æ p r z y c h o d z i z w i e k i e m

Jan Latus

– Jak to jest mieæ 62 lata? Powiedz mi, jak siê wtedy ¿yje? – zapyta³ mnie w barze 30-latek. Zanim zd¹¿y³em zaczerpn¹æ tchu i rozpocz¹æ wyk³ad, jak podesz³y wiek zmienia perspektywê na ¿ycie, jakie niesie ze sob¹ po¿ytki i straty, m³odzieniec ju¿ straci³ zainteresowanie kwesti¹. Da³ mi na odpowiedŸ nie godzinê wyk³adow¹ (zreszt¹ i ona nie starczy³aby, aby omówiæ ten odwieczny temat), lecz minutê. Có¿, to pokolenie smartfonów, ¿ywych animacji, ci¹gle zmieniaj¹cych siê pytañ i dosadnych odpowiedzi. Poczu³em siê trochê dotkniêty jego obcesowoœci¹, bo to tak, jakby od niechcenia zapyta³ obcego, jak to jest byæ niewidomym, gejem czy emigrantem – i daæ minutê na m¹dr¹ odpowiedŸ.

Zafrapowa³ mnie jednak pytaniem dodatkowym. – No a jak ju¿ nie pracujesz, jesteœ emerytem, to co w ogóle robisz ze sob¹, ze swoim ¿yciem? Co na przyk³ad bêdziesz robi³ we wtorek o 14: 15?

Tak, druga czêœæ pytania ca³kiem mi siê spodoba³a, bo jakby wysz³a spod mojego pióra. W³aœnie, co bêdê robiæ we wtorek o 14: 15? Akurat wiem, co robiê we wtorki do po³udnia: piszê felieton i Wam wysy³am przez Atlantyk, ale to akurat moje jedyne pozosta³e w ¿yciu zobowi¹zanie zawodowe, resztka dyscypliny, ram czasowych. Wiêkszoœæ ludzi we wtorek o 14: 15 jest w biurze, na dole kopalni, w szkolnej klasie, za lad¹ w sklepie. Co prawda pandemia poluzowa³a u milionów ludzi te rygory, skoro pracowali oraz uczyli siê zdalnie i nawet w tym posmakowali, niemniej dla wiêkszoœci ¿ycie, ka¿dy dzieñ poza œwi¹tecznym, wiêc i ka¿dy wtorek o 14: 15, powinno byæ wype³nione treœci¹, prac¹ ukochan¹ lub nielubian¹, lecz konieczn¹ by p³aciæ rachunki, równie¿ za szko³ê dzieci, które o tej 14: 15 maja lekcjê.

M³odzieniec z baru trafi³ w sedno: gdy ktoœ ju¿ nie pracuje, nie ma kalendarza wype³nionego koniecznymi pracami, zajêciami i sprawami. Czy to jest biedak w domu starców w Polsce lub USA, czy zamo¿ny emeryt rezyduj¹cy w nadmorskiej willi w Tajlandii, we wtorek o 14: 15 nie bêdzie mia³ wiêcej do roboty, ni¿ w niedzielê rano.

Czy ten 30-letni, warszawski hipster, gdyby dosta³ od rodziców mieszkanie a od rz¹du wysok¹ emeryturê, wiedzia³by, co robiæ we wtorek po po³udniu? Mo¿e poszed³by na si³kê, mo¿e pojeŸdzi³ rowerem (zakupy i tak robi³by przez internet, no bo jak inaczej). Ale ja przecie¿ te¿ mogê we wtorki podnosiæ hantle i jeŸdziæ rowerem do Konstancina i z powrotem.

Jeœli m³ody mê¿czyzna ma jak¹œ pasjê: komponowania muzyki, fotografowania, mo¿e to by go zajê³o (choæ bez silnej motywacji, ¿e jak mu siê nie uda przebiæ w zawodzie, nie zap³aci rachunków). Ale jeœli talentu i pasji nie ma – jak wiêkszoœæ ludzi – czym wype³ni³by swoje dni? Pij¹c latte przy Placu Zbawiciela? Œledz¹c w internecie doniesienia z frontu wojennego? Ogl¹daj¹c na netfliksie kolejne koreañskie seriale?

Jak widaæ, problemy z zape³nieniem dnia maj¹ nie tylko emeryci, ale i rentierzy.

Ju¿ nie raz próbowa³em, z ¿enuj¹c¹ szczeroœci¹, opisaæ moje bezradne próby poradzenia sobie mentalnie ze stanem bezczynnoœci zawodowej, przymusowej emerytury. Czy za rok, albo 10 lat, bêdê sobie z tym radzi³ lepiej?

Pojawiaj¹ siê w sieci wypowiedzi jakichœ bardzo starych (w domyœle: bardzo m¹drych) ludzi, którzy przed œmierci¹ dziel¹ siê z ludzkoœci¹ swoimi przemyœleniami. Czego ¿a³uj¹? Czy ¿yliby inaczej? Spijamy z ich ust wypowiedzi niczym m¹droœci Coelho i Dalajlamy. 96-letnia pielêgniarka, 92-letni górnik, 100-letnia zakonnica. Coœ mówi¹, tak ogólnie, ¿e pieni¹dze s¹ niewa¿ne, w ogóle rzeczy, a ¿a³uj¹, ¿e nie mieli/nie okazali wiêcej mi³oœci, przyjaŸni. Ogólnie mówi¹, ¿e gdyby mogli jeszcze raz, to ¿yliby pe³niej, intensywniej. Wiadomo: „ma siê jedno ¿ycie”, „trzeba ¿yæ chwil¹”.

Jestem starszy od barowego hipstera, ale nie umia³em powiedzieæ mu, jak nale¿y ¿yæ bêd¹c w moim wieku. Byæ mo¿e mam przed sob¹ 20, nawet 30 lat. Jak je prze¿yæ najpe³niej? A gdybym pos³ucha³ tych starców?

Mieæ wiêcej mi³oœci! Ale która zechce takiego zbiednia³ego dziada? Mieæ wiêcej przyjaŸni! Ale jak je odgrzaæ po 30 latach nieobecnoœci – albo znaleŸæ nowe? Byæ czynnym, zajêtym, coœ robiæ! Ale co?! Nie mam ogródka, w którym sadzi³bym marchewkê. Nie staæ mnie na zabytkowy samochód, by polerowaæ jego karoseriê. Przestaæ myœleæ o pieni¹dzach i rzeczach! Ale¿ ja niczego sobie, oprócz jedzenia, nie kupujê. ZnaleŸæ sens ¿ycia w wierze! A jeœli ktoœ jej nie ma?

No buntujê siê teraz, wierzgam, a przecie¿ powinienem podchodziæ do ¿ycia spokojniej, jak w tym wieku przysta³o. Tyle, ¿e ja naprawdê w¹tpiê, ¿e za 20 lat bêdê m¹drzejszy. Przecie¿ ju¿ zdystansowa³em siê od wielu spraw: mi³ostek, kariery, konsumpcji towarów. Jak siê uprê, nie bêdê piæ ani jeœæ s³odyczy i miêsa. Codziennie rano przez kwadrans bêdê medytowaæ siedz¹c po turecku. Przez kolejne 20 lat bêdê stara³ siê ogl¹daæ tylko wybitne filmy i znajdowaæ transcendencjê w muzyce Bacha i Billie Holiday.

Tylko ¿e ja ju¿ znam Bacha i Holiday, a do medytacji nigdy nie mia³em cierpliwoœci.

Zazdroszczê ludziom, którzy s¹ prawdziwie i g³êboko wierz¹cy, bo to jakoœ ich uspokaja i nadaje sens ich ¿yciu i œmierci. Niestety, czasem jest to jedynie powierzchowna, obrzêdowa dewocja, bêd¹ca raczej przejawem strachu przed œmierci¹ ni¿ wewnêtrznej pewnoœci. Ludzie, którzy odeszli od wiary w m³odym wieku, zwykle ju¿ do niej nie wracaj¹. Pozosta³ym pozostaje lektura Pisma Œwiêtego i – naprzemiennie – naukowych ksi¹¿ek o przypuszczalnych mechanizmach powstania wszechœwiata. Tylko, czy naprzemienne konfrontowanie siê z przeciwstawnymi – i równie nieprzekonuj¹cymi – teoriami uspokoi mnie na staroœæ?

Chêtnie podzieli³bym siê tymi przemyœleniami z 30-latkiem przy barze. Niestety, da mi na to tylko minutê.

This article is from: