Konkurs „Zakładka z przeszłości. Historia spomiędzy kart” to okazja do wymiany ciekawych poglądów na temat książek i czytelnictwa. To przede wszystkim sposobność do poznania losów pozostawionych zakładek w książkach. Nie tylko standardowych papierowych, ale także przeróżnych przedmiotów począwszy od widokówek, rysunków, banknotów, poprzez zasuszone kwiaty, łańcuszki, klipsy, serwetki, a kończąc nieraz na prywatnych listach lub innych zaskakujących rzeczach. Konkurs pokazał, że czytanie jest fascynujące, ponieważ nigdy nie wiemy co możemy znaleźć na kartach książki. II edycja konkursu organizowanego przez serwis Lustro Biblioteki przyniosła dużo ciekawych i niepowtarzalnych opowieści. Zadanie polegało na napisaniu opowiadania z historią odnalezienia zakładki lub innego przedmiotu w książkach, czyli tytułowej „Zakładki z przeszłości”. Do udziału zaprosiliśmy wszystkich miłośników literatury, bibliotekarzy i czytelników oraz wielbicieli słowa pisanego. W ramach akcji przygotowane zostały rozmaite materiały włączające biblioteki do udziału. Wśród nich proponowaliśmy organizację wystaw „Skarby w książkach” oraz warsztatów kreatywnego tworzenia zakładek do książek. Absorbujące rezultaty prac książnic można zobaczyć w nadesłanych fotorelacjach w dalszej części ebooka. Prace konkursowe napływały z całej Polski, aczkolwiek mimo dużego zainteresowania trzeba było wyłonić najlepsze. Jednak wszystkim uczestnikom konkursu dziękujemy za udział. Wśród najlepszych prac znalazła się historia Ewy Dombek o pamiątce sprzed 100 lat opowiadanie Edyty Jaczewskiej opisujące enigmatyczną zagadkę z „przypadkowo” odnalezionej zakładki. Kolejny tekst to wspomnienia z lat dzieciństwa Magdaleny Świtały o pewnej pocztówce z wakacji. Prace były naprawdę dobrą lekturą, dlatego postanowiliśmy nagodzić jeszcze dwie osoby przyznając im wyróżnienia. Pierwsze wędruje do Leonarda Jaworskiego za intrygującą historię, którą napisało życie, natomiast drugi laur trafia do Marii Drypczewskiej za osobliwe odkrycie zakładek w jednej z powieści. ,
Zapraszamy do lektury najlepszych prac konkursowych oraz do obejrzenia ciekawych relacji z wystaw i warsztatów z wybranych bibliotek. Barbara Maria Morawiec Redaktor naczelna Lustra Biblioteki
BIBLIOTEKA PUBLICZNA W JAMIELNIKU
I MIEJSCE
Ewa Dombek II MIEJSCE
Edyta Jaczewska III MIEJSCE
Magdalena Świtała
Ewa Dombek Warszawa
PAMIĄTKA SPRZED 100 LAT Praca, która jest warta tego by ją wykonywać, niezależnie od otrzymanej zapłaty, praca dająca przyjemność i będąca >dobrą robotą<, stają się przywilejem coraz mniejszego grona szczęśliwców C. S. Lewis .
Przed laty krótko pracowałam w małej wydziałowej bibliotece na wyższej uczelni. Miałam zadanie katalogować stare i nieuporządkowane zbiory. Zaglądanie do mocno zakurzonych ksiąg nie było bardzo miłym zajęciem. Rekompensowały to momenty, gdy trafiała do rąk książka znanego autora z pięknym tekstem czy wspaniałą szatą graficzną. Bibliotekarz i bibliograf wbrew pozorom nie spędzają czasu na „czytaniu książek”. Muszą jednak do nich zaglądać i czasem choć pobieżnie poznać treść, gdy tylko tam można znaleźć potrzebne dane do identyfikacji twórców i ustalenia danych wydawniczych. Właśnie przy takiej pracy zdarzyło się niezwykłe i fascynujące spotkanie. ******* W jednej z książek z przełomu XIX i XX wieku znalazł się mały skrawek papieru, na którym ktoś zapisał list, czy może tylko bardzo osobiste notatki adresowane do ukochanej kobiety. Nie skończył ich ani nie wysłał. Być może nie było to wcale jego zamiarem. Była to zakazana miłość, a zakochany autor był tak roztargniony, że zostawił swe zapiski w czytanym tomie? Po ponad 100 latach trudno zidentyfikować autora i adresatkę listu-notatki. Czy mamy prawo ujawnić taki tekst? Może ktoś jeszcze żyje i rozpozna tam dzieje bliskich osób? Warto mieć nadzieję, że nikt nie zostanie dotknięty, a uroda takiej pamiątki jest wystarczającym powodem by wrócić i pomyśleć o przeszłości. Współczesność przyniosła nam wiele technicznych możliwości komunikowania się. Mamy telefony, sms-y, maile, Skype'a, portale społecznościowe w internecie... Czy jednak nie byłoby pięknie dostawać listy napisane „ludzką” ręką, pięknym kaligraficznym pismem i wysmakowanym stylem? Która z kobiet nie chciałaby mieć swego Cyrano?
27.V.08 Już całe dziesięć dni jak jesteśmy rozłączeni. Całe 10 ciężkich dni. Ile trzeba mi było woli na utrzymanie się w spokoju, na uciszenie wybuchów bezgranicznej tęsknoty i buntu przeciw temu ustosunkowaniu jakie na zewnątrz względem ciebie zachowywać muszę! Długie chwile doświadczeń łagodzone nadzieją lepszego jutra, utrudniane niepokojem o to jutro, niepokojem o Twą duszę, o całość czci Twojej, o nietkniętą godność Twą, dla której muszę być niczym, choćbym pragnął być wszystkim. Długie, piekielne dni niemocy, ręce się wyciągały wysychajace z pragnienia i w powietrzu chwytały miraże - brak ciebie - potwierdzały tę bolesną prawdę - nie ma - nie ma! W pierwszych, najpierwszych dniach tom sobie jeszcze nie umiał zdać dokładnie sprawy z mego położenia. Przejęty na razie żywą myślą wspólnych trosk, na które radzić trzeba było w pustym Twym mieszkaniu, kładąc się na sofce zdawało mi się, że słyszę odgłos Twych kroków w dalszych pokojach krzątajacej się jak zwykle i niemal czekałem, że przyjdziesz za chwilę, siądziesz na brzeżku tuż koło mnie, palczynami swemi włosy moje rozgarniać będziesz, pogładzisz, upieścisz, a może obrączkę na palcu przesuwać każesz i znanemi kłopotami dzielić się będziesz, a może przyniesiesz listy ostatniej poczty i czytać je razem będziemy. Aleś Ty nie przychodziła. I oto dziecięca naiwność, którą mimowolnie starałem się podtrzymywać, przewlekać - wobec prawdy - poczęła pękać i oto przyszedł dzień, w którym już ciebie nie czekałem. Instynkt kazał mi uprzedzając głuchą rozpacz zabrać się do pracy dla Ciebie. Przecież w każdym materjalnym punkcie Twego domu jesteś. Możeś wyszła na ulicę chcę nie wiedzieć, żeś daleko i na długo odeszła - zrobię Ci moc niespodzianek. Ale prawda czuwa, wie żeś aż tam - aż tam. Co chwila patrzę która godzina, dodaję [minuty] i obliczam co ty tam robić możesz. Staram się uprzytomnić Ciebie, Twe ruchy, wyraz twarzy - a wzory czerpię ze wspomnień moich. Obiad. Jesteś ożywiona, rozprawiasz - [....] się uśmiecha. A może w tej chwili przemknie Ci się ktoś tak niezmiernie Ci sercem oddany, może przemknie - może. I znów rozmowa wasza o lecie się potoczy o miejscowych sprawach.
Czy w mailu lub smsie można wyrazić głębokie uczucia, oddać nastroje, wielkie emocje? Mały znaleziony skrawek papieru wzbudził ciekawość i pozwolił na snucie domysłów. Kim mógł być autor i osoba, której poświęcił czas by pisać skierowane do niej gorące i płomienne słowa? Faktem jest, że dzisiejsze czasy są inne. Dużo swobodniej traktowane są relacje między kobietą i mężczyzną. I rzadziej być może przeżywane są aż takie rozterki, o jakich pisał anonimowy autor. Można oczywiście potraktować tę pamiątkę jako kicz i grafomaństwo. Ale w 1908 roku temu niewiele zmieniło się od czasów Anny Kareniny, a przecież jej historia wzrusza na różne sposoby do dziś. Wiele sytuacji i relacji jest być może prostszych niż kiedyś, ale czyż nie tęskni się czasem za odrobiną takiego „kiczu”? Czemu taką popularnością cieszą się proste i czasem banalne historie pokazywane we współczesnych powieściach, filmach i serialach? Rację miał C. S. Lewis - rzeczywiście można poczuć się szczęśliwcem, gdy zdarzają się tak fascynujące chwile w pracy zawodowej. Nie myśli się wówczas o pieniądzach. Znaleziony świstek papieru stał się źródłem do analizy nie tylko trwających od lat zainteresowań. Połączył w sobie i starą książkę i nieznanego człowieka, który kiedyś żył, uczył się, pracował, może miał rodzinę, swoje zainteresowania, emocje i pasje, potrafił pięknie pisać, ale przede wszystkim kochał...
Edyta Jaczewska Warszawa
PODRYWANIE NA OCZYTANIE Cała ta zwariowana historia zaczęła się od tego, że zachorowałem na grypę. Listopad był wietrzny i mroźny. Dostałem od lekarza zwolnienie na cztery dni, a ponieważ w wakacje obejrzałem już wszystkie odcinki „Big Bang Theory” i było stanowczo za wcześnie, żeby zacząć uczyć się do sesji, nie za bardzo miałem co robić. W drodze z apteki wstąpiłem do biblioteki, żeby wypożyczyć jakąś ambitną lekturę. Kiedy przeglądałem książki na półce z literaturą popularnonaukową, natknąłem się na tytuł „Pan raczy żartować, panie Feynman”. Przypomniało mi się, że ktoś mi niedawno polecał tę książkę. Tytuł był intrygujący, a grubość książki (352 stron) odpowiednia w stosunku do długości mojego zwolnienia (352 dzieli się przez 4 bez reszty, to ważne), więc nie wahałem się długo. Gdy wróciłem do domu i zacząłem czytać, zauważyłem, że w książce jest zakładka. Nie była to zwykła zakładka z kotkami, pieskami czy żółwiami morskimi. Były na niej liczby. 3 w wierszu, 33 w kolumnie. Żaden student matematyki nie przejdzie obojętnie obok takiego niecodziennego zjawiska. Czy wspominałem już, że studiuję matematykę? Jestem na drugim roku, a łamanie szyfrów to moja pasja. Ale szczerze mówiąc, nie trzeba kryptologa, by złamać ten kod. Na pierwszy rzut oka widać, że to szyfr Ottendorfa. Polega on na tym, że każdą literę tajnej wiadomości zastępuje się liczbami, które oznaczają jej pozycję w tekście. Pierwsza cyfra zwykle oznacza numer strony, druga numer linijki na stronie, trzecia literę w linijce. Po chwili znałem już treść: POWIEDZ BIBLIOTEKARCE ŻE COŚ ZGUBIŁEŚ Było około po północy, biblioteka zamknięta, a więc położyłem się do łóżka i póki nie zasnąłem, myślałem, co też to może oznaczać... Następnego dnia mimo bólu gardła skoro świt poszedłem do biblioteki. Bałem się trochę, że wyjdę na głupka, ale ciekawość kazała mi wykonać polecenie z zakładki. Powiedziałem: - Dzień dobry, coś tu ostatnio zgubiłem… - Ooo, tak, telefon, zgadza się? - Tak, telefon! Czyli pani go znalazła!
- Tak, proszę, oto i on – powiedziała i podała mi komórkę. - Dziękuję uprzejmie… nie wiem jak mogę dziękować! - Kupienie książki dla biblioteki będzie odpowiednim podziękowaniem – odparła. - Albo dwóch. - Naturalnie… W taki oto niezwykły sposób wszedłem w posiadanie telefonu. I co teraz, i co teraz? – pytałem siebie w myślach, bo komórka była zabezpieczona kodem PIN. Warto w tym momencie poczynić małą matematyczną dygresję i odpowiedzieć sobie na pytanie, ile jest możliwości stworzenia czterocyfrowego kodu, jeśli mamy do dyspozycji 10 elementów (0, 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9). Jest dziesięć możliwości wyboru pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej cyfry możemy obliczyć to działaniem 10*10*10*10 - czyli nie mniej nie więcej, lecz 10000. Wziąwszy pod uwagę, że mam trzy próby, prawdopodobieństwo trafienia wynosi 0,0003 – a więc nie zbyt dużo. Postanowiłem mimo wszystko spróbować i wpisałem najpopularniejsze hasło czyli: 1234, lecz okazało się błędne. Bardzo popularne są także hasła takie jak 4321, 1000, 1111, 2222, 3333, itp. - lecz miałem jeszcze tylko dwie próby, więc nie było sensu strzelać na oślep. - Co robisz? – spytał mój współlokator. - Próbuję rozgryźć PIN. - Wpisywałeś już datę urodzenia? - Swoją? - Nie, moją. Jasne, że twoją, przecież to twój telefon, nie? - Tak… - powiedziałem i wpisałem 1507 i udało się! Byłem zdumiony, bo w tym momencie dotarło do mnie, że ta zagadka nie jest skierowana do pierwszej lepszej osoby, lecz konkretnie do mnie. Dlaczego? W jakim celu ktoś sobie zadał ten trud? Dostałem telefon, co zapewne oznacza, że powinienem czekać na telefon lub zadzwonić. Jeśli czekać na telefon, to nic już nie mogę zrobić. Jeśli zadzwonić, to pod jaki numer? Na liście kontaktów nie było żadnego numeru, skrzynka odbiorcza pusta. Przejrzałem cały telefon żadnego zdjęcia w galerii, żadnego pliku dźwiękowego. Jednak po chwili odkryłem, że na telefonie jest notatka! Brzmiała: Krótka historia prawie wszystkiego. Powtarzałem to cicho pod nosem... Nie miałem pojęcia, co to oznacza i jaki powinien być mój następny krok. Jedyne co przyszło mi do głowy, to wpisać te słowa w wyszukiwarkę internetową. Z radością odkryłem, że jest to tytuł książki.
Pół godziny później byłem już w bibliotece i z zapartym tchem szukałem tej lektury. Była! A nawet pięć egzemplarzy! Przekartkowałem je szybko i w jednym z nich znalazłem zakładkę z kodem! Ta zabawa zaczęła mi się coraz bardziej podobać i byłem niesamowicie ciekawy, do czego to wszystko zmierza. Jednak emocje, które wtedy odczuwałem, były zupełnie niczym w porównaniu z tym, czego doświadczyłem, gdy rozszyfrowałem wiadomość…
11 23 107 151 201 308 317 355 363
5 1 2 8 9 4 5 5 7
13 4 15 31 10 5 7 4 25
Brzmiała ona bowiem: KOCHAM CIĘ Tak się składa, że to wyrażenie ma dokładnie dziewięć liter. Co więcej, zwróćcie uwagę, że wszystkie liczby w drugiej kolumnie (czyli te, które kodują numer linijki w tekście) są jednocyfrowe i z powodzeniem mogą tworzyć numer telefonu. Przypadek? Nie sądzę. Niewiele myśląc, zadzwoniłem.
Magdalena Świtała Piła
ZAKŁADKA Z PRZESZŁOŚCI Ciepły wiosenny dzień zbliża się ku końcowi. Zegar z kukułką obwieszcza wieczór, a ja kończę układać w kartonach książki po babci. Nagle spomiędzy stron jednej z nich coś wypada: kolorowa radziecka pocztówka z tulipanami, z napisem „Pozdrawlaju”. Ależ tak, pamiętam ją, to przecież mój list z wakacji! Miałam osiem lat, kiedy wysłałam ją babci. Musiała jej użyć jako zakładki, dzięki czemu kartka przetrwała prawie trzydzieści lat. Siadam na podłodze i ze wzruszeniem zaczynam czytać koślawe, pisane jeszcze niewprawną ręką dziecka zdania. Wracają wspomnienia… Kiedy byłam mała mama co roku w wakacje zabierała mnie na wieś do swoich rodziców a moich dziadków. Przeżyłam tam wiele wspaniałych chwil i mimo upływu czasu wspomnienia nadal są żywe. Jak choćby to o samolocie, który spadł na polu sąsiada niedaleko domu dziadków. Gdyby pilot w ostatniej chwili nie skręcił, dziś nie pisałabym tych wspomnień. Albo to o innym sąsiedzie, który kiedyś pijany próbował sforsować rów dzielący drogę od domu. Niestety, a może na szczęście, alkohol mu na to nie pozwolił. Na drugi dzień dziadek znalazł w rowie but i nóż. Kto wie, co sąsiadowi po głowie chodziło… Radziecką pocztówkę wyszperałam na wielkim, zakurzonym strychu wśród książek, szkolnych zeszytów moich cioć i wujków, książek, hipisowskich ubrań, spreparowanych owadów w szklanych gablotach i innych skarbów. Uwielbiłam się tam zaszywać na długie godziny, by czytać książki albo słuchać deszczu stukającego w dachówki. W ciągu dnia lubiłam bawić się ze zwierzętami, oswajałam małe kurki, które zasypiały na moich kolanach. I pamiętam tego cielaka, o którym piszę babci w liście. To był młody, biały byk, który gonił mnie przez łąkę i pół podwórka. Najadłam się wtedy strachu, ale byłam szybsza od niego i uciekłam do domu. Wakacje na wsi to był czas oczekiwania na odpust w ostatnią niedzielę lipca, na świętej Anny. Tego dnia od samego rana rozkładały się kolorowe stragany a malutka wioska Annabrzeg (zaledwie trzy domy i kościół na wzgórzu) zamieniała się w kilkutysięczną metropolię. Ksiądz święcił pojazdy a dzieciaki uskładane na książeczce SKO pieniądze wydawały na kolorowe cuda: pierścionki ze szklanymi oczkami czy pistolety na kapiszony. Do babci i dziadka zjeżdżała się cała rodzina, w domu było gwarno i wesoło…
Wiele bym dała by jeszcze raz przeżyć takie wakacje, beztroskie dni pełne słońca upływające na radosnej zabawie. Posłuchałabym znowu ciszy, która aż dzwoni i wieczornych pieśni koników polnych. Chciałabym znowu poczuć wiatr znad łąk rano przynoszący zapach skoszonej trawy i gotującego się na piecu mleka prosto od krowy, a wraz z zapadającym zmierzchem – wieczornej rosy. Tęsknię za smakiem lipowego miodu na wiejskim chlebie z chrupiącą skórką, upojną wonią róż w babcinym ogrodzie i chciałabym zanurzyć dłonie w ciepłym runie owiec i myć się co rano w krystalicznie czystej, chłodnej wodzie ze studni, wdychać kurz znad wiejskiej drogi i gonić po łące kolorowe motyle. A nocą przed zaśnięciem słuchać, zamiast bajek, dziadka opowieści o wojnie. I nawet nie przeszkadzałyby mi wszędobylskie osy, które co roku boleśnie mnie żądliły.
Kiedyś pokażę tę kartkę dzieciom, opowiem o szczęśliwym dzieciństwie i wakacjach na wsi, bez komputera, telefonu i elektronicznych nowinek, za to z wieczorynką w czarno-białym telewizorze i nocnymi opowieściami dziadków. O czasach, kiedy zamiast maili wysyłało się tradycyjną pocztą papierowe listy w kopercie ze znaczkiem. Opowiem im o wsi ukrytej wśród lasów, łąk i pól, za siedmioma wzgórzami…
I WYRÓŻNIENIE
Leonard Jaworski II WYRÓŻNIENIE
Maria Drypczewska
Leonard Jaworski Szczecinek
ZACZĘŁO SIĘ OD WIERSZA (HISTORIA KTÓRĄ NAPISAŁO ŻYCIE) Od najmłodszych lat interesowały mnie książki. Byłem jedynakiem, sam organizowałem sobie dziecięce zabawy, lubiłem słuchać rozpamiętywania cierpień, tych którzy ocaleli z wojennej pożogi. Wojna była w tamtym czasie świeżą niezagojoną jeszcze raną, każdy z ocalałych miał własne bardziej lub mniej dramatyczne przeżycia, którymi chciał dzielić się z innymi. Słuchałem co mówią starsi i na swój dziecięcy sposób przeżywałem każdą z opowieść kuzynów, znajomych i sąsiadów. Do tego Matula opowiadała mi bajki, znałem je wszystkie prawie na pamięć. Niekiedy Mamusia kupowała mi ilustrowane książki dla dzieci, potem mi je czytała, wówczas byłem prawdziwie szczęśliwy. Kiedy już byłem nieco starszy, to od czasu do czasu przychodził do nas sąsiad, opowiadał on nam treść książek, które przeczytał w czasach swojej młodości. Były to szczególne opowiadania, bo pan Jan chodził do rosyjskiej szkoły jeszcze w czasach zaboru, uczył się czytać i pisać po rosyjsku. Książki, które przeczytał po rosyjsku opowiadał potem w oryginalnym języku Puszkina i Tołstoja. Wiele lat później przeczytałem powieści, które już znałem z opowiadań sąsiada po rosyjsku. Do dziś pamiętam tylko niektóre tytuły „Robinson Cruzoe”, „Wojna i Pokój”, „Przygody Guliwera”, „Pinokio”, „Książę i żebrak” oraz inne powieści i bajki. Jako dziecko myślałem, że te wszystkie książki napisali Rosjanie i istnieją one wyłącznie w języku rosyjskim. Może to dziwne ale zapamiętałem tylko jedną książkę opowiedzianą przez sąsiada po polsku, była to powieść „Dziewczęta z Nowolipek”. Kiedy dorosłem i zacząłem pracować, zarabiać, to każdego miesiąca przy wypłacie kupowałem sobie jakąś książkę. Wkrótce powołany zostałem do odbycia zasadniczej służby wojskowej, tam pieniędzy nie było za dużo, ale była w koszarach biblioteka z której z wielką radością korzystałem. Minęło już prawie pięćdziesiąt lat jak zakończyłem zaszczytną służbę wojskową, jestem jednak nadal wiernym czytelnikiem książek z biblioteki. W tym czasie zdążyłem się ożenić, zostałem ojcem dwojga dzieci i trojga najwspanialszych wnucząt. Miałem w swoim życiu wiele radości, ale i smutek był też moim udziałem. Nasze małżeńskie szczęście trwało zaledwie 38 lat i nagle... Moja kochana małżonka odeszła do lepszego świata. Dzieci już wcześniej pozakładały swoje rodziny, zamieszkały na swoim, a ja zostałem sam w trzypokojowym mieszkaniu. Teraz jak nigdy dotąd książki wypełniały mój wolny czas.
Zawsze interesowała mnie poezja, obecnie stała się ona mi szczególnie bliska. Wypożyczyłem sobie pewnego razu antologie wierszy polskich i obcych „Znak po znaku”. W książce tej znalazłem zostawioną przez jakąś czytelniczkę, niepospolitą książkową zakładkę. Była to kartka złożona z dwóch części, po jednej stronie były na niej wdrukowane dwa aforyzmy odnoszące swoją treść do Boga i cierpienia. Na odwrotnej stronie składnej karteczki napisany był długopisem smutny wiersz o depresji, pod wierszem była data: „16 listopada 2010 r”. Byłem pewien, że zakładkę tę sporządziła kobieta, wynikało to z treści wiersza i charteru pisma. Postanowiłem odszukać ową damę i w jakiś sposób ją pocieszyć oraz zwrócić zakładkę. Nie było to łatwe, ale po dłuższych poszukiwaniach udało się, spotkałem w bibliotece właścicielkę zakładki. Tak oto poznałem panią Grażynę. Oddałem eleganckiej damie, jej zakładkę, przy okazji przedstawiłem się i tak to poznaliśmy się. Udało mi się zaprosić nawet nową znajomą do kawiarni. Myślałem o tym, że pani Grażyna nie wyglądała na osobę depresyjną i zasmuconą, a wręcz przeciwnie widać było, że jest szczęśliwa, często się uśmiecha, a jej piękne oczy wyrażają radość życia. Na nasze spotkanie w kawiarni wystroiłem się jak do ślubu, z bukiem czerwonych róż powitałem uroczą damę. Kiedy siedzieliśmy już przy kawie i kieliszkach czerwonego wina, to niespodzianie dla samego siebie zacząłem użalać się nad swoim losem, nad swoją samotnością. Moja towarzyszka słuchała cierpliwie moich narzekań, a potem skwitowała to krótko, że powinienem wyjść do ludzi, a nie tylko biadolić nad swoją niedolą.
Słuchałem z uwagą opowieści mojej rozmówczyni. Mówiła powoli, ze szczególnym namaszczeniem wymawiała niektóre słowa: - Kilkanaście lat temu zostałam wdową, drugi raz za mąż już nie wyszłam, moje dzieci i wnuczęta rozjechały się po Polsce i Europie, także zostałam sama w domu. Wtedy napisałam ten smutny wiesz i niechcący pozostawiłam go w książce. Byłam nikomu niepotrzebna, nawet obiadu nie chciało mi się ugotować. Często zza firanek swojego okna obserwowała grupę bezdomnych, zagubionych ludzi, w większości mężczyzn, widziałam jak piją alkohol, a potem zabiera ich policja czy też straż miejska, ale oni po jakimś czasie wracają na swoje miejsce na ławeczkach. Nawet dziwiłam się, że ci ludzie tak szczególnie ukochali sobie to właśnie miejsce nieopodal naszego bloku, tuż pod moim oknem. Jest to centrum miasta, a taka grupa osób najczęściej pijanych, nadużywających wulgaryzmów, urokowi naszemu miastu nie przysparza. Pomyślałam nawet przez chwilę, aby jakoś wykurzyć z naszej okolicy raz na zawsze te ludzkie „insekty”. Aż tu naraz, będąc pod natchnieniem niedzielnego kazania w kościele, postanowiłam pomóc tymże bezdomnym biedakom. Zaprosiłam ich do swojego mieszkania, wczesnej w dużym garnku ugotowałam smakowitą zupę grochową dla nich wszystkich. Pozwoliłam skorzystać z łazienki, zapewniłam środki higieny osobistej, przybory do golenia, dałam jakąś bieliznę po zmarłym mężu, zabierając ich brudną do prania. Wcześniej schowałam rzeczy, które nietypowi goście mogliby sobie przywłaszczyć. Owe „insekty” jak ich nierozważnie w myślach nazwałam, okazali się wspaniałymi, ciekawymi ludźmi. Teraz pomaganie pokrzywdzonym przez los stało się moim hobby, pomagam, a moi podopieczni i sąsiedzi dziwią się temu co robię. Moja depresja minęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, teraz czuje się potrzebna, doceniana i naprawdę szczęśliwa. Moja mądrość życiowa polega na tym, żeby nie być nadmiernie wymagającym w stosunku do ludzi i okazwać pomoc bezradnym i słabym. Pomyślałem, że mnie, nigdy nie przyszłoby do głowy żeby kochać biedaków i to nie słowem, nie językiem, ale czynem i pracą, żeby sięgać do własnego portfela w okazywaniu bliźnim uczucia. Przyznaję, że grzech zaniechania i egoizm był do tej pory często moim udziałem. Teraz oboje pomagamy i pocieszamy. Jako miłośnicy literatury, dobrze wiemy, jaką siłę mają słowa, ale żeby kochać bliźnich potrzeba czynów, a nie słów. Biednych, osamotnionych i nieszczęśliwych ludzi jest tak wielu wokół nas, że chyba nigdy nam nie zbraknie zajęcia. Poza tym planujemy w przyszłym roku ukoronować naszą miłość ślubem i hucznym weselem. I pomyśleć, że zaczęło się to wszystko od książkowej zakładki ze smutnym wierszem.
NIEPROSZONY GOŚĆ..... zjawiłaś się bez zaproszenia cichutko weszłaś do domu zapoznałyśmy się i zaprzyjaźniły lubimy razem siadać przy oknie opowiadamy sobie smutne historie upodobałaś sobie moją samotność kochasz naszą izolacje od świata śpimy razem na mokrej od łez poduszce płyną wolniutkie potoki naszych myśli rozpamiętujemy utracone nadzieje umierają kolejne dni naszego życia nie chcemy wiedzieć co będzie jutro nieustannie mącisz moje myśli wiesz wszystko lepiej ode mnie narzucasz swoje mądrości chcesz zostać jedyną przyjaciółką "DEPRESJO"
Maria Drypczewska Grębocin
FILM CZY KSIĄŻKA? OTO JEST PYTANIE. HISTORIA Z ZAKŁADKĄ W TLE Odpowiedź na tytułowe pytanie dla miłośnika literatury, zdaje się być oczywista - jest to książka, ale czy aby na pewno? Postaram się opisać historię dwóch kobiet. Koneserek dobrej książki, które nigdy jednoznacznie nie odpowiedziały na to pytanie. Jedną z bohaterek jestem Ja - Maria, drugą zaś moja babcia - Bolesława. Ważnym aspektem tej krótkiej opowieści jest fakt, iż miłość do czytania odziedziczyłam po mojej babci. Gdy byłam małym brzdącem co wieczór biegałam po całym mieszkaniu i krzyczałam, aby ktoś mi poczytał. Nie potrafiłam zasnąć bez bajki na dobranoc. Na całe szczęście - dla moich rodziców, cioć i wujków, szybko nauczyłam się czytać sama. Z upływem lat, człowiek dorasta. Nadszedł ten moment, gdy pożegnałam baśnie Andersena i zakochałam się w poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Jonasza Kofty, Agnieszki Osieckiej. Czytanie sprawiało mi rodzaj osobistej przyjemności, określę to krótkim słowem - hobby. Gdy poszłam do szkoły średniej „odkryłam” Julio Cortázara, to była miłość od pierwszego akapitu. „Gra w klasy”, mój książkowy faworyt po dziś dzień. Byłam też młoda i jak każda (albo prawie każda) młoda dziewczyna, miałam swojego idola, był to aktor Keanu Reeves. Cóż, nie samą fikcją literacką człowiek żyje. Uwielbiałam go, oglądałam wszystkie filmy z jego udziałem, wycinałam z gazet każdy najdrobniejszy artykuł, zdjęcie. Nie miałam dostępu do internetu w związku z tym każda najdrobniejsza rzecz związana z moim ubóstwianym aktorem, była na wagę złota. Teraz wszystko można wkleić, skopiować, wydrukować. Babci oczywiście nie wspominałam o „jakimś tam” aktorze. Cóż to się zachwycać hollywoodzką gwiazdą? „Bujanie w obłokach na nic się zda…” - myślałam, że takimi oto słowami babcia będzie próbowała sprowadzić mnie na ziemię. Rozmawiałyśmy głównie o książkach, gotowaniu, miłości, odwadze, ale nigdy o aktorach! Babcia była najwspanialszą osobą w moim życiu, wiele mnie nauczyła. Dzięki niej zrozumiałam, jak ważne jest posiadanie wartości, że moim obowiązkiem jest spełnianie marzeń, a w życiu warto kierować się sercem.
Gdy zmarła pozostała mi po niej masa książek, której to sterty nikt z rodziny nie chciał zabrać. Na całe moje szczęście, zresztą. Z chęcią wzięłam ten „problem” na siebie. Z powodzeniem mogłabym otworzyć w domu bibliotekę. Każdą książkę dokładnie przejrzałam i odkurzyłam. Znalazłam najprzeróżniejsze rzeczy i gdybym miała opisać wszystkie „zakładki” znalezione w książkach mojej babci, to tej historii musiałabym poświęcić kilkanaście stron formatu A4. Znalezione przedmioty mają dla mnie ogromną wartość sentymentalną, są to oczywiście rysunki, pocztówki, itd. Ciekawym znaleziskiem okazały się jednak zdjęcia różnych przedwojennych aktorów. Pamiętam, jak dziś gdy na ziemię wypadła sterta zdjęć z wydanej w 1977 roku powieści H. Jamesa „Portret damy”. Zawartość książki sprawiła uśmiech na mojej twarzy. To ja nigdy nie wspomniałam o Keanu Reevesie, a babcia o Witoldzie Zacharewiczu, tudzież Witoldzie Conti. „No ładnie” - pomyślałam. Obydwie siebie warte. Żadna nie pisnęła słówkiem. Teraz mam pewność, że nawet umiejętność kłamstwa w słusznej sprawie odziedziczyłam w spadku po mojej babci. Wracając jednak do zadanego na wstępie pytania co jest lepsze film czy książka? Zastanawiam się jakby odpowiedziała babcia i chyba wiem. „W towarzystwie mów, że książka”, poczucia humoru ciężko jej było odmówić.
BIBLIOTEKA PEDAGOGICZNA W BOLESナ、WCU
BIBLIOTEKA PEDAGOGICZNA W SKIERNIEWICACH
KSIĄŻNICA ZAMOJSKA ODDZIAŁ DLA DZIECI I MŁODZIEŻY
BIBLIOTEKA ZESPOŁU SZKÓŁ SPORTOWYCH W MYSŁOWICACH
GMINNA BIBLIOTEKA PUBLICZNA FILIA NR 2 W GŁOGOWEJ
Patronat honorowy
Patronat medialny
Sponsorzy