"Made in Świętokrzyskie" #19 magazyn bezpłatny

Page 1

Klaudia Błaszczyk / Kropelka w oceanie

#19

ISSN 2451-408X

magazyn bezpłatny


madeinswietokrzyskie.pl

Gdzie znajdziecie „Made in Świętokrzyskie”?

KIELCE I OKOLICE: Instytucje: »» Biuro Wystaw Artystycznych (ul. Kapitulna 2) »» Centrum Edukacyjne IPN „Przystanek Historia” (ul. Warszawska 5) »» Centrum Edukacyjne Szklany Dom (Masłów, Ciekoty 76) »» Dom Środowisk Twórczych (ul. Zamkowa 5) »» Delegatura IPN – KŚZPNP (al. Na Stadion 1) »» Filharmonia Świętokrzyska (ul. Żeromskiego 12) »» Gminna Biblioteka Publiczna w Miedzianej Górze »» Gminna Biblioteka Publiczna w Samsonowie »» Instytut Dizajnu w Kielcach (ul. Zamkowa 3) »» Kielecki Park Technologiczny (ul. Olszewskiego 6) »» Kielecki Teatr Tańca: • Impresariat (pl. Moniuszki 2 B) • Szkoła Tańca KTT (pl. Konstytucji 3 Maja 3) »» Kieleckie Centrum Kultury (pl. Moniuszki 2 B) »» Muzeum Historii Kielc (ul. św. Leonarda 4) »» Muzeum Narodowe w Kielcach – Dawny Pałac Biskupów Krakowskich (pl. Zamkowy 1) »» Muzeum Wsi Kieleckiej – Dworek Laszczyków (ul. Jana Pawła II 6) »» Muzeum Wsi Kieleckiej – Park Etnograficzny w Tokarni »» Pałacyk Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku »» Pedagogiczna Biblioteka Województwa (ul. Jana Pawła II 5) »» Regionalne Centrum Informacji Turystycznej (ul. Sienkiewicza 29) »» Regionalne Centrum Naukowo-Technologiczne w Podzamczu »» Starostwo Powiatowe (ul. Wrzosowa 44) »» Świętokrzyski Urząd Marszałkowski (al. IX Wieków Kielc 3) »» Świętokrzyski Urząd Wojewódzki (al. IX Wieków Kielc 3) »» Teatr im. Żeromskiego (ul. Sienkiewicza 32) »» Urząd Miasta Kielce (ul. Strycharska 6) »» Wojewódzka Biblioteka Publiczna (ul. Ściegiennego 13) »» Wojewódzki Dom Kultury (ul. Ściegiennego 2) Uczelnie: »» Politechnika Świętokrzyska (Rektorat, al. Tysiąclecia Państwa Polskiego 7) »» Społeczna Akademia Nauk (ul. Peryferyjna 15) »» Świętokrzyska Szkoła Wyższa w Kielcach (ul. Mielczarskiego 51) »» UJK (Rektorat, ul. Żeromskiego 5) »» Wszechnica Świętokrzyska (Biblioteka, ul. Orzeszkowej 15) »» WSEPiNM (ul. Jagiellońska 109) Hotele/ośrodki SPA: »» Best Western Grand Hotel (ul. Sienkiewicza 78) »» Binkowski Dworek (ul. Szczepaniaka 40) »» Binkowski Hotel (ul. Szczepaniaka 42) »» Hotel Aviator & SPA (ul. Szybowcowa 41) »» Hotel Dal Kielce (ul. Piotrkowska 12) »» Hotel Kongresowy (al. Solidarności 34) »» Hotel Pod Złotą Różą (pl. Moniuszki 7) »» Hotel Przedwiośnie (Mąchocice Kapitulne 178) »» Hotel Tęczowy Młyn (ul. Zakładowa 4) »» Hotel Uroczysko (Cedzyna 44 D) »» Odyssey Club Hotel Wellness & SPA (Dąbrowa 3) »» Łysica Wellnes&SPA (Św. Katarzyna, ul. Kielecka 23 A) Zdrowie/rekreacja/rozrywka: »» Beata Deredas – B.D. Logopeda (Bilcza, ul. Ściegiennego 7 A) »» Centrum Medyczne Omega (Galeria Echo) »» Centrum Medyczne Omega (ul. Jagiellońska 70) »» Centrum Medyczne Omega (ul. Szajnowicza 13 E) »» Centrum Medyczne VISUS (ul. gen. Sikorskiego 14) »» Centrum Psychoterapii i Rozwoju Osobistego Empatia (ul. Turystyczna 11, lok. C) »» Fit Mania (os. na Stoku 72 K) »» FootMedica Centrum Badania i Leczenia Stóp (al. Szajnowicza-Iwanowa 13 F) »» Fundacja Przystań w Naturze (ul. Poniatowskiego 22) »» Gabinet Kosmetyki Profesjonalnej LUMIÉRE (ul. Żeromskiego 15/2) »» Gabinet Laryngologiczny Marcin Zawadzki (Aleja Legionów 3/7) »» Kino Helios – Galeria Echo (ul. Świętokrzyska 20) »» Kino Moskwa (ul. Staszica 5) »» Klub Squash Korona (Galeria Korona) »» Kompleks Świętokrzyska Polana (Chrusty, Zagnańsk,

ul. Laskowa 95) Lepszy Klub (ul. Dąbrowska 27) Margaretka Świętokrzyska (Masłów, Brzezinki 83) Medicodent Stomatologia (ul. Zapolskiej 5) Neuroclinic (al. IX Wieków Kielc 8/36) NZOZ Diamed (ul. Paderewskiego 48/15 A) Oaza Zdrowia Agroturystyka i Zielarnia (Huta Szklana 18) »» Orient Day Spa (ul. Zagórska 18 A) »» Pływalnia Koral (Morawica, ul. Szkolna 6) »» Rezonans (ul. Zagnańska 77) »» Re Vitae (ul. Wojska Polskiego 60) »» Trychologia Estetica (ul. Chopina 18) »» Salon Fryzjerski Anna Nowak (ul. Stefana Żeromskiego 20/24B) »» Strefa Piękna (ul. św. Leonarda 13) »» Studio Figura Anny Rodak (ul. Piekoszowska 88) »» Studio Figura Kielce Słoneczne Wzgórze (ul. Zapolskiej 5) »» Studio Urody El Beauty (ul. Stefana Żeromskiego 20/24B) »» Szpital Kielecki (ul. Kościuszki 25) »» Świętokrzyskie Centrum Medyczne ARTMEDIK (ul. Robotnicza 1) »» Vita (ul. Jagiellońska 69) Restauracje/kluby/kawiarnie: »» AleBabeczka Cukiernia (ul. św. Leonarda 11) »» Backstage Restaurant & Bar (ul. Żeromskiego 12) »» Bistro Pani Naleśnik (ul. Słowackiego 4) »» Bohomass Lab (ul. Kapitulna 4) »» BÓ Burgers & Fries (ul. Leśna 18) »» Calimero Café (ul. Solna 4A) »» Choco Obsession (ul. św. Leonarda 15) »» Czerwony Fortepian (ul. Piotrkowska 12) »» Klubokawiarnia Inna Bajka (ul. Solna 4 A) »» La Baguette (ul. Silniczna 13/1) »» Lemon Tree (ul. Bodzentyńska 2) »» MaxiPizza (ul. Słoneczna 1) »» Pieprz i Bazylia (pl. Wolności 1) »» Plac Cafe (ul. Sienkiewicza 29) »» Restauracja Kielecka (pl. Wolności 1) »» Si Señor (ul. Kozia 3/1) Firmy: »» Antykwariat Naukowy (ul. Sienkiewicza 13) »» Auto Motors Sierpień (ul. Podlasie 16 A) »» Autocentrum I.M. Patecki (ul. Zakładowa 12) »» Bartocha, Stachowicz-Szczepanik i Wspólnicy (ul. Warszawska 21/48) »» Batero (ul. Pakosz 2) »» Body Shock (Solna 4 A/10 U) »» Car-Bud (Daleszyce, ul. Chopina 21) »» CH Pasaż Świętokrzyski (ul. Massalskiego 3) »» College Medyczny (ul. Wesoła 19, ul. Sienkiewicza 19) »» Creative Motion (ul. Strasza 30) »» Delikatesy Wehikuł Smaku (ul. Starowapiennikowa 39 D) »» Fabryka Dźwięku (ul. Legnicka 28) »» FMB Fabryka Mebli Brzeziny (ul. Ściegiennego 81) »» Folwark Samochodowy – Hyundai (ul. Sandomierska 233 A) »» Folwark Samochodowy – Mitsubishi i Suzuki (ul. Morcinka 1) »» Galeria Korona Kielce (ul. Warszawska 26) »» Grupa MAC S.A. (ul. Witosa 76) »» Jumla – Moda Męska (pl. Wolności 8) »» Kancelaria Adwokacka Adwokat Wojciech Czech (ul. Paderewskiego 15) »» Księgarnia Pod Zegarem (ul. Warszawska 6) »» Księgarnia Wesoła Ciuchcia (ul. Paderewskiego 49/51) »» Maxi Moda Kielce (ul. Klonowa 55 C) »» Mercedes Autocentrum (Makoszyn 113) »» Optomet Salon Optyczny (ul. Klonowa 55) »» Piekarnia pod Telegrafem (punkty przy ul. Ściegiennego 260, Żytniej 4, al. IX Wieków Kielc 8 C, os. Barwinek 28 i Świerkowej 1) »» Przedszkola Mini College (ul. Świętokrzyska 15, ul. Jurajska 1, ul. Starodomaszowska 20) »» Przedszkole Niepubliczne Zygzak (ul. Olszewskiego 6, budynek Skye) »» Sklep firmowy MK Porcelana (ul. Planty 16 B) »» Souczek Design. (ul. Polna 7) »» Swoyskie z Domowej Spiżarni (ul. Okrzei 5) »» ŚZPP Lewiatan (ul. Warszawska 25/4) »» Szybki Angielski (ul. Częstochowska 21/3) »» Targi Kielce (ul. Zakładowa 1) »» Tech Oil Service (ul. Zagnańska 149) »» »» »» »» »» »»

»» UbezpieczeniaPlus Bronisław Osajda (ul. Solna 6 i ul. Malików 150 p. 3) »» UNLOCKtheDOOR (pl. Wolności 8) »» Wodociągi Kieleckie (ul. Krakowska 64) »» ZDZ (ul. Paderewskiego 55) »» ZK Motors (ul. Wystawowa 2) »» Źródło smaków (ul. Starowapiennikowa 39 H) Biura podróży: »» Gold Tour (pl. Wolności 3) »» Centrum Last Minute (ul. Kościuszki 24) REGION: Busko Zdrój: »» Czytelnia Szpitala Krystyna (ul. Rzewuskiego 3) »» Ośrodek Rehabilitacyjny NATURA (ul. Chopina 9) »» Hotel Bristol (ul. 1 Maja 1) »» Hotel Słoneczny Zdrój (ul. Bohaterów Warszawy 115) »» Piekarnia pod Telegrafem (ul. Wojska Polskiego 34) »» Recepcja Sanatorium Marconi (Park Zdrowy) »» Recepcja Sanatorium Mikołaj (ul. 1 Maja 3) »» Recepcja Szpitala Górka (ul. Starkiewicza 1) »» ZDZ (ul. Wojska Polskiego 31) Ostrowiec Świętokrzyski: »» Centrum Medyczne Visus (ul. Śliska 16) »» Consenso (ul. Świętokrzyska 14) »» Galeria BWA (al. 3 Maja 6) »» Kino Etiuda (al. 3 Maja 6) »» Miejskie Centrum Kultury (al. 3 Maja 6) »» Niepubliczna Szkoła Podstawowa (ul. Sienkiewicza 65) »» ZDZ (ul. Furmańska 5) Rytwiany: »» Gminna Biblioteka Publiczna (ul. Szkolna 1) »» Hotel Rytwiany Nowy Dworek i Pałac (ul. Artura Radziwiłła 19) Sandomierz: »» Biuro Wystaw Artystycznych (Rynek 18) »» Brama Opatowska »» Centrum Informacji Turystycznej (Rynek 20) »» Zakład Doskonalenia Zawodowego (ul. Koseły 22) Skarżysko-Kamienna: »» Centrum Obsługi Inwestora (ul. Legionów 122 D, pok. 1) »» Kombinat Formy (ul. Rejowska 99) »» Miejskie Centrum Kultury (ul. Słowackiego 25) »» ZDZ (ul. Metalowców 54) Solec Zdrój: »» Mineral Hotel Malinowy Raj (ul. Partyzantów 18 A) »» Hotel Medical Spa Malinowy Zdrój (ul. Leśna 7) Starachowice: »» Centrum Medyczne VISUS (ul. Medyczna 3) »» Hotel Senator (ul. Krywki 18) »» Miejska Biblioteka Publiczna (ul. Kochanowskiego 5) »» Starachowickie Centrum Kultury (ul. Radomska 21) »» ZDZ (ul. Kwiatkowskiego 4) »» ZDZ, Centrum Rehabilitacji Medicum (ul. Wojska Polskiego 15) Włoszczowa: »» Dom Kultury (ul. Wiśniowa 19) »» L.A. Language Academy (ul. Żwirki 40) »» Villa Aromat (ul. Jędrzejowska 81) »» ZDZ (ul. Młynarska 56) Ponadto: »» Biblioteka Publiczna w Krajnie (Krajno-Parcele 7/3) »» Centrum Informacji Turystycznej „Niemczówka” (Chęciny, ul. Małogoska 7) »» Dom Opieki Rodzinnej (Pierzchnica, ul. Wyszyńskiego 2) »» Dom Spokojnej Książki Stodoła u KOKO (Rżuchów 90) »» Gminna Biblioteka Publiczna w Łącznej (Czerwona Górka 1 B) »» Gospodarstwo Rybackie Stawy (Stawy 2 A) »» Mercedes Autocentrum (Bieliny, Makoszyn 113 E) »» Miejsko-Gminny Dom Kultury w Końskich (ul. Mieszka I 4) »» Ośrodek Dziedzictwa Kulturowego i Tradycji Rolnej Ponidzia (Chroberz, ul. Parkowa 14) »» Piekarnia pod Telegrafem (Pińczów, pl. Wolności 7) »» Restauracja Centrum (Jędrzejów, ul. Kościelna 2) »» Terra Winnica Smaku (Malice Kościelne 22) »» Seart Meble z Drewna (Kotlice 103) »» Świętokrzyski Park Narodowy (Bodzentyn, ul. Suchedniowska 4) »» UbezpieczeniaPlus Bronisław Osajda (Jędrzejów, ul. Głowackiego 3) »» ZDZ w Chmielniku, Jędrzejowie, Kazimierzy Wielkiej, Końskich, Opatowie, Pińczowie, Staszowie


Czytajcie ten papier

Redakcja „Made in Świętokrzyskie” ul. Kasztanowa 12/34 25-555 Kielce tel. 577 888 902 redakcja@madeinswietokrzyskie.pl www.madeinswietokrzyskie.pl Redaktor naczelny Janusz Kania janusz.kania@madeinswietokrzyskie.pl Reklama tel. 531 114 340 reklama@madeinswietokrzyskie.pl Skład Tomasz Purski

Na spotkaniu rodzinnym nestor rodu przestrzegał tych wychowanych już w czasach internetowych, aby nie wierzyli, że w globalnej sieci nigdy nic nie ginie. Pokazał zdjęcie sprzed 100 lat z przepiękną, papierową naklejką, zawierającą adres i nazwę zakładu fotograficznego na odwrocie. Wątpił, czy za 100 kolejnych lat zdjęcie ze spotkania w XXI wieku będzie można tak łatwo odnaleźć w wirtualnym świecie. A już na pewno nikt nie będzie zwracał uwagi na rewers fotografii. Podejrzewam, że ta sama zasada tyczy się książek. Niby dzisiaj już wiemy, że ciężka, nieporęczna, druku sama nie podświetla, co tym ze słabszym wzrokiem czytania nie ułatwia, nieekologiczna, bo na papierze. Choć z tym ekologicznym to mit jakiś musi być, bo przecież jak dowiedli badacze, wejście w erę elektroniki, które miało skutkować poważnymi oszczędnościami papieru, doprowadziło do wielokrotnego zwiększenia jego zużycia. I w końcu ten papierowy druk jest staroświecki i ma objętościowe ograniczenia. Co innego internet, notebook czy czytnik. W niewielkim i lekkim urządzeniu możesz ukryć naprawdę wiele książek, plików, treści. Bez wysiłku wpakujesz go do wakacyjnej walizki. Ba, gdy już czytać zaczniesz, jeszcze poinformuje Cię, ile czasu potrzebujesz, by dobrnąć do końca, zapamięta, gdzie skończyłeś. Te udogodnienia są nie tylko dla Ciebie. To wskazówka dla wydawców i autorów, jak pisać, żeby więcej sprzedać.

Wszystko świetnie, tylko… papieru brak. W notebooku strony nie pachną, nie szeleszczą, nie można ich dotknąć, poczuć ich magii. Nie ma też szans na prawdziwe tajemnice, które mogą skrywać się pomiędzy kartkami. Zaskoczonym badaczom XV-wiecznej księgi-kodeksu, prezentowanej na wystawie w Muzeum Historii Kielc, gdzie pokazano kilkusetletnie, pięknie wydane rękopiśmienne księgi dawnej biblioteki kolegiaty kieleckiej (o czym szerzej w środku numeru), wypadła na przykład zakładka, skrawek papieru z nazwiskami mieszkańców okolic Kielc. Z internetu nic nie wypadnie. Dlatego chyba ciągle warto czytać zadrukowany papier. Po raz pierwszy witając się z Państwem, życzę ciekawej lektury naszego pisma.

Wydawca Marcin Agatowski Fundacja Możesz Więcej ul. Kasztanowa 12/16 25-555 Kielce

Na okładce Klaudia Błaszczyk

Janusz Kania Redaktor naczelny

Zdjęcie Anna Benicewicz-Miazga


W numerze 4 Zapowiedzi 6 W muzeum, filharmonii, na scenie

Kropelka w oceanie 14 Marzenia Klaudii Błaszczyk

Krzemionki dziedzictwem wszystkich 25

8 Sztuka na dwie dusze Wyjątkowa para twórców ludowych

20 Krzemionkowy cud świata Kopalnie spod Ostrowca na światowej liście

28 Nie ma zaklinaczy psów

Archeolog Kamil Kaptur o fenomenie kopalni

Trudne przypadki w świecie zwierząt

Hej, szable w dłoń 34

40 Miasto budowane w chaosie

Historie w białej broni zaklęte

Kielecka architektura pierwszej dekady XXI wieku

Z hańbą nam do twarzy 46

48 Artystka jak kosmos

Premiera w Teatrze Żeromskiego

Kochaj mnie… po prostu 54 „Bajkowa Kraina” z dziecięcych snów

Piękne księgi sprzed stuleci 58 Średniowieczne skarby w kieleckim muzeum

Smacznie nadziane 68 Świętokrzyskie pierogi dla każdego

Socrealizm na dotyk 76 Poznajemy Mińsk

Wyborcze marchewki 81 Paweł Jańczyk

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Malarstwo i życie Jadwigi Trzcińskiej

56 Biurowiec „Społem” Kielce zapomniane

64 Odkrywca miedzianogórskich skarbów Historia Jana Niedźwiedzia

70 Na szlaku drewnianych kościołów Zabytki pachnące żywicą

80 Niepracowanie do śmierci Marzena Sobala

82 All (you need is) inclusive Jakub Porada



Zapowiedzi 6

W muzeum

W filharmonii

Galeria od Nowa

B jak Bodo

Najcenniejsze zabytki Muzeum Narodowego w Kielcach w zupełnie nowej odsłonie i aranżacji można podziwiać od połowy października w stałej Galerii Malarstwa Polskiego i Europejskiej Sztuki Zdobniczej w dawnym Pałacu Biskupów Krakowskich. W galerii znajdzie się m.in. 321 obrazów i ponad 600 obiektów rzemiosła artystycznego: szkieł, zegarów i mebli, prezentowanych w układzie symultanicznym, w 17 salach wystawowych, na powierzchni 720 m². Nie zabraknie dzieł najbardziej znanych artystów: Piotra Michałowskiego, Aleksandra Gierymskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliusza Kossaka, Olgi Boznańskiej, Jacka Malczewskiego, Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Pankiewicza. Odświeżona ekspozycja to efekt prac przeprowadzonych w ramach projektu „Pałac w Muzeum, Muzeum w Pałacu. Ochrona, zachowanie i udostępnianie na cele publiczne zabytków ruchomych i nieruchomych o znaczeniu ogólnopolskim”. •

Podróż do przedwojennej Warszawy, jej kabaretów, zadymionych kawiarenek, eleganckiego towarzystwa, niewinnych flirtów… A wszystko to za sprawą koncertu andrzejkowego „Cafe Bodo”, na który 29 listopada zaprasza Filharmonia Świętokrzyska. W programie piosenki Jerzego Petersburskiego i Henryka Warsa w wykonaniu Emilii Czekały, która wcieli się w postać Hanki Ordonówny i Tadeusza Seiberta jako Eugeniusza Bodo. Artyści są absolwentami wokalistyki jazzowej Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, a na scenie towarzyszyć im będzie Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Świętokrzyskiej pod dyrekcją Marka Czekały. Publiczność będzie miała niepowtarzalną okazję przenieść się do kawiarenki przy ul. Foksal, której pomysłodawcą był Eugeniusz Bodo. To właśnie on – bożyszcze kobiet – wraz z ubóstwianą Hanką Ordonówną zabiorą nas w świat, którego już nie ma, ale za nim tęsknimy. Ze sceny zabrzmią największe międzywojenne szlagiery, m.in. „Tango Milonga”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań” czy „Ja się boję sama spać”. Będzie pogodnie, elegancko i sentymentalnie, ze sceny popłynie nie tylko niezapomniana muzyka, ale i pełen humoru dialog toczący się przy kawiarnianych stolikach. Stylowe kreacje, gustowne kapelusze – mile widziane. Początek koncertu – godzina 19. •

W teatrze Muzyczny Tuwim Oto Tralisław Tralaliński, jego żona – Tralalona, córka – Tralalurka, synek – Tralalinek i piesek – Tralalesek. Jest jeszcze kotek Tralalotek i papużka – Tralaluszka. Z taką rodziną nie można się nudzić, o czym przekonają się najmłodsi widzowie kieleckiego Teatru „Kubuś”. Premiera spektaklu „Trala Tralalińscy” zaplanowana jest na listopad. Widowisko na podstawie wierszy Juliana Tuwima reżyseruje Robert Drobniuch przy współpracy dramaturgicznej Anny Andraki, o scenografię zadba Katarzyna Proniewska-Mazurek, zaś muzykę pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

– Jerzy Bielski. W spektaklu królować będzie muzyka, bowiem w grającym domu Tralalińskich przy ulicy Wesolińskiej w Śpiewowicach nieustannie się „tralaluje”, „wyśpiewuje”, bawi dźwiękami, głosami i instrumentami. Ale muzyczna pasja niezwykłej rodzinki to nie wszystko! Spektakl porwie widzów w pełną humoru podróż po bzikach wszelkiej maści, z poetyckim włącznie. Inaczej być nie może jeśli widowisko inspirowane jest wierszami Juliana Tuwima. Czym wyrusza się w teatralną podróż opartą o uwielbiane przez dzieci utwory poety? Oczywiście „Lokomotywą”! Spektakl przeznaczony jest dla widzów od lat czterech. •

W pałacyku Geniusz na podwieczorku Niezapomniany Moryc Welt z „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy, doktor Marglewski ze „Szpitala przemienienia” czy Robespierre z „Dantona”. Wojciech Pszoniak, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów będzie gościem cyklu „Podwieczorek z gwiazdą”, na który 3 listopada zaprasza Dom Środowisk Twórczych. Spotkanie, które poprowadzi Leszek Bonar rozpocznie się o 17.


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Lwowiak, absolwent krakowskiej szkoły teatralnej, aktor teatrów – Starego, Narodowego i Powszechnego, znany ze znakomitych ról filmowych i scenicznych. Przez wielu uważany za aktorskiego geniusza, którego pojawienie się na scenie czy przed kamerą to prawdziwa uczta dla oka i ucha. Mówi się o nim, że celebruje słowo, a za rolę w „Ziemi obiecanej” powinien otrzymać Oscara. Wojciech Pszoniak jak nikt inny potrafi uruchomić skraje pokłady emocji – od przejmującej kreacji Janusza Korczaka po demonicznego architekta Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, również tych wyprodukowanych nad Sekwaną, jego dorobek cenią także teatromani, a on sam, pytany o swój warsztat, mówi, że nie można być dobrym aktorem bez dotknięcia życia. I właśnie o życiu, współczesnej Polsce, aktorstwie i o tym, co najważniejsze, toczyć się będzie rozmowa z Wojciechem Pszoniakiem podczas spotkania „Podwieczorek z gwiazdą”. •

W centrum kultury Pińczów kocha jazz Piętnasta, jubileuszowa odsłona Zaduszek Jazzowych w Pińczowie zapowiada się bardzo interesująco. 2 i 3 listopada na fanów jazzu (i nie tylko) czekają cztery koncerty, specjalnie na tę okazję wydana zostanie płyta „Usłysz” z utworami znamienitych artystów, którzy koncertowali na pińczowskich Zaduszkach oraz jam session. Salę koncertową wypełnią nowoczesne wizualizacje, które wzmocnią muzyczny przekaz. Już pierwszego dnia na uczestników czeka koncert amerykańskiej gwiazdy – Karen Edwards – wokalistki, pianistki i kompozytorki, która współpracowała z wieloma światowej sławy artystami, takimi jak: Stevie Wonder, Tonny Bennett, Pharoah Sanders czy Prince. Wielokrotnie nagradzano ją również najważniejszym w branży muzycznej wyróżnieniem nagrodą Grammy. Jej koncerty to nie tylko fantastyczne przygody muzyczne, ale także znakomity show. Kolejny wieczór upłynie w równie mistrzowskim wydaniu. Przed pińczowską publicznością zaprezentuje się „talent pianistyki europej-

Na scenie Zajrzyj do Narnii

skiej” Piotr Wyleżoł, promujący nowy album wydany w legendarnej serii „Polish Jazz vol. 79”. Finał festiwalu to koncert mistrza Krzesimira Dębskiego z doskonałym trio MAP (Marcin Wądołowski – gitarzysta, Piotr Lemańczyk grający na kontrabasie i gitarze basowej oraz perkusista, Adam Czerwiński). Publiczność będzie miała okazję wysłuchać między innymi utworów, które artysta skomponował do filmów i seriali. Muzycy zaprezentują też część materiałów z płyty „Grooveoberek”. Od lat pińczowski Festiwal daje możliwość pokazania się młodym, debiutującym muzykom i artystom. W tym roku szansę taką otrzyma Szymon Ziółkowski Quintet. Pińczowianin i jego goście otworzą 15. Zaduszki Jazzowe. Wszystkie koncerty odbywać się będą w Pińczowskim Samorządowym Centrum Kultury. •

W kinach Powołany do… Polski kandydat do Oscara – film Jana Komasy „Boże ciało” od października w kinach. To inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia 20-letniego Daniela, który w trakcie pobytu w poprawczaku przechodzi duchową przemianę i skrycie marzy, żeby zostać księdzem. Po latach odsiadki chłopak zaprzyjaźnia się z proboszczem małej parafii, a pod jego nieobecność w przebraniu księdza zaczyna pełnić posługę kapłańską w miasteczku. Rozdarty pomiędzy sacrum i profanum bohater znajduje jednak w swoim życiu nowy, ważny cel. Postanawia go zrealizować, nawet jeśli jego tajemnica miałby wyjść na jaw... Film miał premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie otrzymał aż dwa wyróżnienia: Europa Cinemas Label i Inclusive Award Edipo Re i został przyjęty owacjami na stojąco. W postać głównego bohatera wcielił się Bartosz Bielenia, partnerują mu między innymi. Aleksandra Konieczna i Zdzisław Wardejn. •

Witajcie w niezwykłym królestwie Aslana! – tak można zareklamować październikową premierę w kieleckim Teatrze im. Stefana Żeromskiego. Spektakl „Opowieści z Narnii. Lew, Czarownica i stara szafa” wyreżyserował Gabriel Gietzky, o adaptację powieści dla potrzeb widowiska teatralnego zadbał Radosław Paczocha, scenografię przygotowała Maria Kanigowska, zaś kostiumy – Anna Adamek. „Opowieści z Narnii” to spektakl nie tylko dla najmłodszych, ale i wszystkich tych, którzy wychowali się na baśniach i tęsknią za dobrą literaturą spod znaku fantasy. Perypetie czwórki rodzeństwa, które odnajduje drogę do tajemniczej krainy Narnii, zachwycały dzieci i inspirowały twórców. Cykl autorstwa Clive’a Staplesa Lewisa wielokrotnie przenoszono na scenę i ekranizowano. Historia Łucji, Zuzanny, Edmunda i Piotra, którzy dzięki magicznemu przejściu w starej szafie nieoczekiwanie przenoszą się do zamieszkałej przez mityczne stworzenia Narnii, bez wątpienia pobudza wyobraźnię. Młodzi bohaterowie trafiają do świata rządzonego przez złe moce, których uosobieniem jest Biała Czarownica. Czy uda im się przywrócić porządek? Przekonamy się już wkrótce. •

7


Uwaga! Talent 8

Sztuka na dwie dusze tekst Agnieszka Kozłowska-Piasta zdjęcia Michał Walczak

Choć poznali się w Zakładach Metalowych „Mesko”, to nie praca zawodowa ich zbliżyła, ale sztuka, zamiłowanie do piękna, które oboje potrafią wyczarować. On rzeźbiąc w drewnie lipowym, ona – wycinając wzory w kartce papieru. Są razem od ponad 40 lat. W tym czasie wychowali trójkę dzieci, a pomiędzy codzienną krzątaniną, przekuwali swoje marzenia na małe i większe dzieła sztuki. Poznajcie wyjątkową parę twórców ludowych – wycinankarkę i rzeźbiarza – Lucynę i Andrzeja Kozłowskich.

Oboje są już na emeryturze, ale nadal bije od nich radość, entuzjazm, energia i szczęście, której pozazdrościć by im mogło wielu skrzywionych, niezadowolonych z życia, goniących za czymś trzydziestolatków. Czują się na swoim miejscu, snują plany, wspominają dawne czasy. Przyjmują nas w swoim niewielkim mieszkaniu w bloku w centrum Skarżyska-Kamiennej, od podłogi do sufitu wypełnionym ich pracami. Tymi współczesnymi i tymi sprzed kilkudziesięciu lat. Rzeźby Andrzeja stoją na każdej półce, szafie, regale, wycinanki i obrazy Lucyny – w każdej gablocie, na stole i ścianach. Intrygują kształtem, kolorem, formą. To nie typowe świątki czy frasobliwi, jakich spotkać można na jarmarkach i kiermaszach. Jest w nich coś wyjątkowego, co przyciąga, kusi, i czego nie da się pomylić z niczym innym. A za każdą z prac kryje się kawałek ich wspólnego życia.

Od pilniczka do nożyczek

Andrzej pokazuje kolejne rzeźby, opowiadając o tym, kiedy i dlaczego powstały. Wspomina konkursy, nagrody, chwali się trofeami. Tak jakby to on „zarządzał” ich artystycznym związkiem. Ale tak nie jest. Gdy włącza się Lucyna okazuje się, że i ona ma sporo do powiedzenia. – Jak się poznaliście? – pytam. – Normalnie – odpowiadają zgodnie. Za chwilę Lucyna dodaje: – Mieliśmy podobne zainteresowania – sztuka, piękno i rzeźbienie. Sprawiało nam to przyjemność, radość, i nadal sprawia. W każdym człowieku jest dziecko, tylko trzeba w pewnym momencie znaleźć kogoś, kto je w nas odnajdzie i zaakceptuje. Pozwoli temu dziecku dorosnąć i rozkwitnąć. Dla mnie taką osobą stał się mąż. – Mieliśmy trochę ponad 20 lat – dla porządku dodaje Andrzej. – Ja byłem pracownikiem produkcji, Lucyna po studiach ekonomicznych. Razem robiliśmy plakaty, gazetki. Tak się zaczęło. Dwójka artystów pod jednym dachem. Andrzej zaczął rzeźbić, gdy miał 17 lat. Lucynę do sztuk plastycznych ciągnęło od dziecka. Gromadziła pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

wycinki z gazet, rzeźbiła bałwany w śniegu. – Na studiach byłam w laboratorium. Badaliśmy gips, a ja zaczęłam w nim rzeźbić. Używałam pilniczka do paznokci, potem przerzuciłam się na noże kuchenne – śmieje się. A Andrzej na dowód pokazuje trochę niewprawnie ociosaną rzeźbę. – To żona zrobiła, zanim mnie poznała. Wyrzeźbiła to w drewnie olchowym. Twardym, trudnym do obróbki. To majstersztyk! – zachwala. Za chwilę dodaje: – Pod moim wpływem zaczęła rzeźbić w lipie. I od razu widać postęp – unosi kolejną rzeźbę. – Podpatrywałam, to prawda. Już sama zmiana drewna i dostęp do prawdziwych narzędzi dużo dały – nie da się zakrzyczeć Lucyna. – Ale zostałaś twórczynią ludową – ripostuje Andrzej. – Ale wycinankarką – pointuje Lucyna. W tych przekomarzankach nie ma złych emocji. Widać wzajemne zrozumienie dla swoich wad i podziw dla zalet. Pytam więc, czy kłócą się o … swoje prace. – Czasami. O kolor na rzeźbie, o dokładność wykonania. On jest moim pierwszym krytykiem, a ja jego. To nas zbliża, czasami czuję, jakbyśmy te Andrzeja rzeźby robili razem. Przyznaję, że czasami poprawiam aniołkom buźki, gdy mnie się nie podobają – opowiada Lucyna. – Ja też się w wycinanki mieszam – dorzuca Andrzej. – A ja cię słucham, tak jak ty mnie – odpowiada ze śmiechem Lucyna, ale przyznaje, że to spojrzenie kogoś z boku jest ważne. – Człowiek może się zagalopować, nadziubie w tym papierze. A czasami mniej to więcej. Dlatego trzeba się zatrzymać, odejść, popatrzeć, uchwycić to, co jest nieuchwytnego – wyjaśnia.

Kuchnia pełna wiórków

Gdy zaczynali wspólne życie, mieszkali w jednopokojowym, 22-metrowym mieszkaniu. Warsztat zrobili w kuchni. W tym większym, w którym mieszkają do dziś, też nie było inaczej. – Dopiero później Andrzej zszedł do podziemi i przeniósł rzeźbienie do piwnicy – wyjaśnia Lucyna. Próbuję sobie wyobrazić trójkę małych dzieci, pranie, prasowanie, gotowanie,


m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e

9


Uwaga! Talent 10

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

11 pieluchy, zakupy, lekcje, rzeźbiarza pracującego w kuchni i wycinankarkę w pokoju.– Było ciężko. Ale dawaliśmy radę – wyjaśnia Lucyna. I dodaje, że mimo sprzątania, tych wiórków i papierków było ciągle dużo. Czy chcieli to kiedyś rzucić, by w domu było normalnie? – Różnie bywało – mówi Lucyna i milknie, a Andrzej śpieszy z odsieczą: – Normalnie to jest wtedy, gdy ja rzeźbię, a żona wycina. Inaczej w domu jest istny armagedon, tragedia. Aby dom funkcjonował jak należy i był czas na twórczość, jedno przejmowało obowiązki drugiego. –Andrzejowi jest to bardzo potrzebne, on musi rzeźbić. Miał w sobie wiele różnych emocji, które mógł przelewać właśnie na drewno, wyładować się. Ja to szanowałam, a codzienność spadała głównie na mnie. Teraz Andrzej mi to oddaje. Dużo pomaga, daje mi przestrzeń na wycinanki. Jak zacznę wycinać to już tnę, tnę i tnę. Teraz mogę to robić, ile chcę, bo dzieci już dorosłe, obowiązków mniej. My z głodu nie umrzemy, nawet jak obiadu na stole nie będzie–wyjaśnia Lucyna. – Teraz to ja częściej gotuję – dopowiada Andrzej. To porozumienie dotyczyło nie tylko codziennej krzątaniny, ale i ich twórczości. – Inspirujemy się nawzajem. O, choćby ta rzeźba. Lucyna wzięła większy odpad z mojej pracy i go wykorzystała – tłumaczy Andrzej. „Kosmiczne przenikanie”, jak sami o tym mówią, często nie wymaga słów czy nawet bycia razem. Gdy szykują się do konkursu, często okazuje się, że robią prace, wykorzystując te same motywy. Zdarzało im się to nawet wtedy, gdy jedno z nich gdzieś wyjechało. Lucyna wspomina: – Ogłoszono konkurs Muzeum Wsi Kieleckiej o legendach świętokrzyskich. Andrzej zrobił sabat czarownic w rzeźbie, a ja w wycinance. Andrzej wtedy wygrał, ale i ja zdobyłam nagrodę. I to był początek mojego wycinankarstwa. Ktoś to docenił, ktoś z zewnątrz uznał, że w tych moich wycinankach coś jest.

Kawał życia

Nie muszę pytać, skąd biorą inspiracje. Widzę, że w swoich pracach dokumentują własne życie, najbliższych. – Andrzej miał operację na kręgosłup. Zanim go przywieźliśmy ze szpitala, bardzo to przeżywałam. Namalowałam obraz: tu ja, dzieci, a anioł naprawia mu kręgosłup – wyjaśnia Lucyna. Oglądam też rzeźby dokumentujące np. moment oświadczyn, narodziny dziecka, wymarzony domek. Te figury pochodzą z cyklu, który powstał na konkurs „Moje życie”. – Dwóch najważniejszych nie ma. Sprzedaliśmy, gdy brakowało nam pieniędzy – wyjaśnia Andrzej. – Czasami było naprawdę ciężko, bo ja byłam na urlopie wychowawczym. Nasze prace wykorzystywaliśmy jako… prezenty, gdy szliśmy na imieniny czy ślub – dodaje Lucyna. Od pieniędzy wolą wyróżnienia, medale, odznaczenia. – W 2014 roku dostaliśmy dwie nagrody Orkana (nagroda przyznawana przez Fundację im. Władysława Orkana za propagowanie kultury i sztuki regionalnej – red.) . Żona za wycinanki, ja za rzeźby. To się nigdy wcześniej w historii nagrody nie zdarzyło – wyjaśnia Andrzej. W gablotach widać Złoty i Srebrny Krzyż Zasługi, cenne nagrody, dyplomy. – Dwie dostałem w Muzeum Zabawek i Zabawy. Rok po roku i to od dzieci. Za pierwszym razem dostałem statuetkę. Za drugim pieniądze, a to ulotna rzecz, więc po nagrodzie nie ma już śladu – dodaje. Czy między sobą rywalizują? Andrzej potwierdza: – Ścigamy się, ale tylko trochę. Gdy pytam, czy choć kiedykolwiek robią sobie przerwę od sztuki, oboje zgodnie zaprzeczają. Właściwie nie rozstają się z narzędziami. Lucyna zawsze ma przy sobie nożyczki, a Andrzej scyzoryk. Wystarczy tylko na spacerze znaleźć odpowiednią gałąź i już zacząć pracę. – W sanatorium zawsze rzeźbię różańce – tłumaczy Andrzej. Opowiada także o wczasach w Kołobrzegu sprzed lat: – Ganiałem o 5 rano na brzeg razem z dziećmi, zbierałem kawałki obrobionego drewna, które wyrzuciło morze i na balkonie zaczynałem rzeźbić. W przedostatnim dniu pobytu, pokazałem, co

zrobiłem – ponad 20 prac. W kolejnym roku to powtórzyłem. – wyjaśnia. A Lucyna opowiada historię z wernisażu jej wystawy w Łodzi. Zapytana, czy projektuje i szkicuje przed cięciem, zaprzeczyła. – Wyjaśniłam, że po prostu biorę nożyczki i zaczynam wycinać. Ktoś z sali poprosił, bym to udowodniła. A ja sięgnęłam do kieszeni, wyjęłam nożyczki jak kowboj rewolwer i … zrobiłam wycinankę. – śmieje się.

Talent x 2

Pomysły rodzą im się w głowach, obserwują otaczający ich świat, rozmawiają z ludźmi. Lucyna przyznaje, że niektóre projekty jej się śnią, ale nie wszystkie zdoła zapamiętać. – Czasami tak siedzę przed kartką złożoną i nie wiem, co mam zrobić. Potem ją zginam, biorę nożyczki i one same chodzą. Nie wiem, jak ja to robię, prowadzi mnie głowa, ale jakoś tak poza świadomością. Gdy potem oglądam gotową wycinankę, to sama się zastanawiam, jak ja to zrobiłam – mówi. Andrzejowi podpowiada też faktura, kształt drewna. Sęk może zmienić się w zachód słońca, pypeć na nosie, głowę dziecka lub kapelusz. Słoje podkreślają linię, pęknięcia i rozszczepienia można przerobić na koronę drzew czy fałdy sukienki czarownicy. – Patrzę na gałąź, deskę i już wiem, co z niej zrobię. Nigdy zamysłu nie zmieniam. To prosta droga, by z rzeźby nic nie wyszło – opowiada.

W każdym człowieku jest dziecko, tylko trzeba w pewnym momencie znaleźć kogoś, kto je w nas odnajdzie i zaakceptuje. – Andrzej ma wielki talent. Jego rzeźby oddają emocje, które towarzyszą mu podczas pracy. Gdy jest smutny – rzeźby też płaczą, gdy radosny – one całe się rozświetlają i śmieją – Lucyna z dumą mówi o mężu. I dodaje: – Mieliśmy taką panią, która dwa lata z rzędu kupowała u nas grajków na dymarkach. Za drugim razem wróciła kolejnego dnia i poskarżyła się, że ta ubiegłoroczna kapela była radosna, a ta tegoroczna…. gra chyba na pogrzebie. A mieliśmy wtedy sporo kłopotów i smutków – dodaje Lucyna. Opowiada także o Chrystusie frasobliwym wyrzeźbionym w zapałce. – Andrzej udowodnił samemu Tadeuszowi Żakowi (nieżyjący już bardzo znany i ceniony rzeźbiarz i malarz ludowy spod Kielc – red.), że zrobi rzeźbę mniejszą od tej, którą tamten nam pokazał – wyjaśnia. – Kiedyś miałem lepszy wzrok. Teraz te najmniejsze narzędzia już odłożyłem na półkę – wyznaje chwalony mąż. Rzeźb Andrzeja i wycinanek Lucyny nie sposób pomylić z innymi. On specjalizuje się w fantastycznych, baśniowych, kolorowych stworach i ptakach, uśmiechniętych aniołkach oraz czarownicach ubranych w zapaski, najczęściej z haczykowatymi nosami i ogromnymi błękitnymi oczami, takimi, jak ma on sam.Portretuje też ludzi, świętych, ważne miejsca w regionie.Ona robi piękne, ażurowe, delikatne, głównie symetryczne wycinanki, pełne aniołów, dzieci, ale i ludowych kogutków. – Kiedyś robiłam wycinanki do teledysku. Jedną córka wykorzystała na projekt ślubnego zaproszenia, inna stała się motywem na porcelanowych kubkach, jeszcze kolejna – graficznym motywem okładki książki – opowiada. U obojga widać pewność cięć i doświad-


12

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

13 czenie. Nic dziwnego, Andrzej rzeźbi od prawie 50 lat, Lucyna w przyszłym roku obchodzić będzie 25-lecie twórczości. Są certyfikowanymi twórcami ludowymi. A dostać się do tego grona nie jest tak łatwo. – W latach 80. wcale nie mogłem, bo… mieszkałem w mieście, w bloku. Dopiero w 1994 roku, gdy wprowadzono kategorię współczesnej twórczości ludowej stało się to możliwe – wyjaśnia. Nawet wtedy jego prace oceniali etnografowie. – Bo choć to, co robimy, wychodzi z serca, musimy trzymać się pewnych reguł. Nasze prace muszą być związane z regionem, ważna jest technika i motywy, odpowiednie zdobienia. Nie wystarczy kilka razy przejechać dłutem i zabejcować, jak to robią komercyjni rzeźbiarze. Podobno niektórzy powielają swoje dzieła, wycinając je laserowo. U nas to musi być w 100 proc. ręczna robota. Elektronarzędzi używamy, nowoczesnych farb także – wymienia Andrzej. – Kiedyś twórca ludowy mieszkał w małej miejscowości, jeździł na najbliższy jarmark, książek nie czytał, gazet też niewiele. Obracał się we własnym świecie. A teraz ludzie się przemieszczają, a motywy regionalne przenikają się ze sobą. Mamy telewizję, internet, po prostu inny świat. Oko to wszystko rejestruje, to ma wpływ na nasze prace. Stąd ta kategoria współczesnego twórcy ludowego – wyjaśnia Lucyna.

Dzielić się radością

Andrzej od pięciu kadencji jest prezesem oddziału Ziemi Kieleckiej Stowarzyszenia Twórców Ludowych, działa także w zarządzie głównym organizacji, która swą siedzibę ma w Lublinie. Przyznaje, że prawdziwych twórców ludowych jest coraz mniej. – Było nas ponad 100 osób. W tej REKLAMA

chwili tworzy najwyżej 30-35. Wykruszają się, umierają, a nowi nie przychodzą. Twórczość ludowa praktycznie się nie opłaca. Młodzi się pytają, ile z tego można wyciągnąć. Dla idei, dla radości innych już mało kto chce to robić – mówi smutno. Dlatego nie mają następców i choć dzieci odziedziczyły talent, nie poszły w ślady rodziców. – To nie jest sposób na zarabianie pieniędzy – kwitują krótko. – Więc na co? – pytam. – To jest sposób na szczęśliwe życie duchowe. Wyrzucam emocje, które są złe i zatrzymuję te, które są dobre, a potem przekazuję je innym ludziom. Gdy komuś się moja praca podoba i powie, że to jest fajne, to się człowiekowi tak ciepło na sercu robi. Andrzej: – Najpiękniejsze, co może być, to dawać radość ludziom. O swoich pracach mogą opowiadać bez końca, namawiają na dłuższą wizytę. Można odnieść wrażenie, że czują się niedoceniani, trochę zapomniani, jakby mieszkali w skansenie. A to nieprawda. – Czasami nam się wydaje, że ludzie nie wiedzą, co robimy. A potem pojawia się ktoś i proponuje nam wystawę. Jeszcze bardziej się cieszymy, gdy okazuje się, że na wystawie prace wyeksponowane są właśnie tak, jakbyśmy sami to zrobili. Wtedy wiemy, że ktoś naprawdę rozumie i czuje naszą twórczość. W sierpniu Andrzej prezentował swoje prace w MCK w Skarżysku, wcześniej Lucyna pokazywała swoje wycinanki w Centrum Edukacji Przyrodniczej Nadleśnictwa w Marculach. Od kilku lat często pokazują swoje prace razem: w Szklanym Domu w Ciekotach, w Sandomierzu. – To nas bardzo cieszy, bo pokazujemy naszą jedność, to scalenie, pokrewieństwo dusz. Ten nasz wspólny czas zaklęty jest w pracach. Dobrze się móc tym podzielić z widzami – podsumowuje Lucyna. •


Klaudia Błaszczyk

Kropelka w oceanie tekst Agata Niebudek-Śmiech zdjęcia Anna Benicewicz-Miazga

Gdy mówi o Londynie, łapie się na tym, że używa określenia dom. Ale do tego prawdziwego, w którym urodziła się i wychowała, wraca co dwa miesiące. Wciąż ciągnie ją do urokliwej wsi Czartoszowy w podkieleckiej gminie Łopuszno, do Kielc i do Szczecina. W każdym z tych miejsc zostawiła kawałek swojego serducha i ludzi, którzy pomagali jej, by znalazła się na właściwej ścieżce.


m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e

15


Postać 16

G

dyby przechodziła obok mnie na ulicy, nigdy bym jej nie poznała. Czarnego boba z grzywką luźno opadającą na czoło zamieniła na blond fryzurę. Dojrzała, nabrała pewności siebie, już nie jest tą nieco roztrzepaną maturzystką, której wszędzie pełno. Wciąż jednak zachowała młodzieńczy entuzjazm i wiarę w to, że marzenia, nawet te najbardziej skryte i szalone, nie są wariackim wymysłem i naprawdę się spełniają. Ona jest tego najlepszym przykładem.

Wygrała bitwę

O Klaudii Błaszczyk zrobiło się głośno w 2011 roku, gdy wraz z 16-osobową drużyną Andrzeja Piasecznego w brawurowym stylu wygrała telewizyjne talent show „Bitwa na głosy”, Była wówczas uczennicą ostatniej klasy liceum ogólnokształcącego w Łopusznie, miała na swoim koncie występy na wielu ogólnopolskich festiwalach, kształciła swój głos w Młodzieżowym Domu Kultury w Kielcach pod okiem Andrzeja Wolskiego. Filigranowa nastolatka była jednym z najjaśniejszych punktów wokalnego zespołu, który Piasek z ogromną konsekwencją prowadził z programu na program do finałowego zwycięstwa. Dziś z dyplomem, który obroniła na piątkę na Wydziale Edukacji Muzycznej Akademii Sztuki w Szczecinie, szuka swojego miejsca w Londynie. Udziela lekcji śpiewu, nagrywa wokale do różnych kompozycji, koncertuje i przygotowuje wraz ze swoim chłopakiem – Piotrem Kołodziejczykiem – materiał na pierwszą płytę. Z wielkim entuzjazmem mówi również o zespole, który założyli z zaprzyjaźnionymi muzykami. By posłuchać Klaudii, wystarczy zajrzeć do sieci. Szybko przekonamy się, że jej głos wciąż brzmi zdumiewająco mocno jak na filigranową sylwetkę młodej wokalistki. Zmienił się tylko charakter jej muzykowania – bez reszty pochłonęła ją muzyka worshipowa, czyli coraz popularniejsze na całym świecie pieśni uwielbienia. – Kto by pomyślał, że ja – dziewczyna z małej wioski – będę przemierzać codziennie ulice Londynu i mówić, że to mój drugi dom – uśmiecha się Klaudia Błaszczyk. – Wiem, że w tym mieście, w którym aż roi się od uzdolnionych muzyków, jestem tylko maleńką kropelką w wielkim oceanie. Ale chcę nią być, marzyłam by tu żyć od momentu, kiedy rozpoczęłam studia w Szczecinie, podświadomie czułam, że tu odnajdę swoją drogę i swoje szczęście. Nie zawiodłam się, choć uwielbiam wracać. Przynajmniej raz na dwa miesiące wsiadam do samolotu i jestem w Polsce, ładuję akumulatory w rodzinnym domu, odwiedzam przyjaciół, zaglądam do Kielc i Szczecina. Wciąż utrzymuję kontakt z ludźmi z „Bitwy na głosy”, śledzimy swoje losy, wspieramy się.

Od soboty do soboty

Swoją przygodę ze śpiewaniem rozpoczęła w wieku pięciu lat. Opiekunka z przedszkola w Grabownicy, Beata Palacz jako pierwsza dostrzegła jej talent. Od tego czasu Klaudia brała udział w przedstawieniach, szkolnych akademiach, grała także na trąbce w orkiestrze dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Łopusznie. W 2008 roku rozpoczęła naukę śpiewu w Młodzieżowym Domu Kultury w Kielcach, próbując jednocześnie swoich sił pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

w konkursach piosenki. Sukcesy zaczęły przychodzić jedne po drugich. Gdy młodziutka, eteryczna wokalistka pojawiała się na scenie i zaczynała śpiewać, jurorzy i publiczność nie mogli wyjść ze zdziwienia, skąd w tak drobnym ciele tak potężny głos. Udział w pierwszej edycji „Bitwy na głosy” zbiegł się z przygotowaniami do egzaminu dojrzałości. – Casting do programu odbywał się w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach. Byłam przerażona liczbą ludzi, którzy zgłosili się na przesłuchania – wspomina wokalistka. – Ale udało mi się przejść przez pierwszy i drugi etap, znalazłam się w finałowej grupie, z której Piasek ostatecznie wybrał 16 osób. Tego samego dnia zaczęły się próby, które trwały od świtu do nocy. Przygotowywaliśmy repertuar, ćwiczyliśmy chorografię, uczyliśmy się występowania przed kamerą i pracy w grupie. To było niezwykłe doświadczenie. Próby drużyny Piaska odbywały się w Kielcach, pod koniec tygodnia drużyna wyjeżdżała do Warszawy, gdzie na młodych wokalistów czekały gorączkowe przygotowania do sobotniego występu przed publicznością zgromadzoną w studiu i przed telewizorami. W drugim odcinku show Klaudia została wybrana przez Andrzeja Piasecznego do solowego występu. Ubrana w piękną, czerwoną suknię zachwyciła swoim niebanalnym i pełnym emocji wykonaniem utworu „Somebody to love” zespołu Queen. Owacje potwierdziły, że wybór Piaska był strzałem w dziesiątkę i słusznie postawił na filigranową dziewczynę do tak mocnego utworu. Klaudia nie ukrywa, że odchorowała ten występ. Ledwo opuściła studio, a już dopadła ją jakaś paskudna infekcja, z której nie mogła się wykaraskać przez dwa tygodnie. – Ale i tak było warto. Ten występ był niesamowity, na nic bym go nie

Filigranowa nastolatka była jednym z najjaśniejszych punktów wokalnego zespołu, który Piasek z ogromną konsekwencją prowadził z programu na program do finałowego zwycięstwa. zamieniła. Nabrałam pewności siebie, poczułam moc. To był pierwszy odcinek, który wygraliśmy, a potem zwyciężaliśmy w kolejnych – wspomina. Klaudia nie ukrywa, że organizacyjnie był to dla niej bardzo trudny czas. Przygotowania do występów pochłaniały całe dnie, w szkole praktycznie się nie pojawiała, a przecież z tyłu głowy miała termin zbliżającej się matury. Po ostatnim odcinku „Bitwy na głosy” powoli zaczęła wracać do rzeczywistości i ostro zabrała się do nauki. – Nauczyciele, a szczególnie dyrektor liceum w Łopusznie Irena Marcisz, byli wyrozumiali i pomocni. Teraz, gdy o tym myślę, widzę, że na mojej drodze zawsze w odpowiednim momencie stawali odpowiedni ludzie.

Pani od śpiewu

Po maturze z indeksem Wydziału Edukacji Muzycznej Akademii Sztuki w Szczecinie rozpoczęła swoją wielką przygodę nie tylko ze śpiewaniem, ale i nauką gry na instrumentach oraz dyrygenturą chóralną i symfonicz-



Postać 18 ną. – Studia zmieniły moje spojrzenie na muzykę, wycisnęłam z tych pięciu lat tyle, ile się maksymalnie dało, zaczęłam grać na instrumentach – wspomina. Ale nie zapomniała o śpiewaniu, choć na swoją wielką pasję miała zdecydowanie mniej czasu. Dlatego też niezbyt entuzjastycznie podeszła do propozycji reprezentowania uczelni na festiwalu wokalnym w Pradze. – Nie miałam czasu na przygotowania, na chwilę wpadłam tylko do Kielc, by poćwiczyć trochę pod okiem mojego instruktora z Młodzieżowego Domu Kultury, Andrzeja Wolskiego – mówi Klaudia. Postawiła wszystko na jedną kartę i …wygrała. Jakież było zdziwienie wszystkich po jej powrocie do Szczecina, bowiem nikt praktycznie nie wiedział o jej wokalnych umiejętnościach. Cieszyła się z sukcesu, choć przyszła jej wówczas na myśl refleksja, że nie tęskni za rywalizacją, udowadnianiem innym, jaką świetną jest wokalistką. Ten etap swojego życia miała za sobą. Jej zainteresowania krążyły już wówczas wokół zupełnie innych aktywności – wielką radość i satysfakcję odnalazła w kształceniu młodych wokalistów. Założyła szkołę – najpierw z koleżanką, a potem – już od własnym szyldem. – Miałam bardzo dużo uczniów, uczułam ich trudnej sztuki wokalnej, przygotowywałam do występów i konkursów – wspomina. Dyplom obroniła na piątkę w zerowym terminie, bo już miała plan na najbliższy czas. Ten plan nazywał się Londyn. Spakowała walizki, stawiając wszystko na jedną kartę. – Przez cały czas studiów wizualizowałam sobie, jak spaceruję ulicami Londynu. I te moje marzenia miały stać się rzeczywistością. Podobnie jak i w innych przypadkach, na mojej drodze stanął człowiek, który pomógł mi w podjęciu szybkiej decyzji o wyjeździe – tłumaczy. Ten człowiek – Piotr Kołodziejczyk, uzdolniony gitarzysta, pianista oraz kompozytor, stał się nie tylko partnerem artystycznych działań, ale i życiowym towarzyszem. Dziś wspólnie tworzą zgrany tandem, który w londyńskim tyglu próbuje znaleźć swoje miejsce.

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

W uwielbieniu

Każdego dnia Klaudia Błaszczyk chłonie zapach miasta, jego rozedrganą atmosferę, energię, która cudownie krąży w powietrzu i udziela się każdemu. Do Londynu jak do Mekki ciągną uzdolnieni artyści z całego świata, szukają tu swojego miejsca i szansy. – Jesteśmy jednymi z tysięcy twórców, którzy próbują zaistnieć w Londynie. To z jednej strony deprymuje, bo widzimy jak wielka jest rywalizacja, z drugiej zaś pobudza do działania – przekonuje Klaudia. – Najważniejsze, że znaleźliśmy swoją artystyczną przystań. Ta przystań to muzyka worshipowa czyli uwielbieniowa, która łącząc wartości artystyczne z religijnym przesłaniem, zyskuje sobie coraz większe grono zwolenników. – Zmieniłam swoje spojrzenie na muzykę, przewartościowałam wszystko w moim życiu, zostałam dotknięta przez Boga – wyznaje Klaudia Błaszczyk. Wraz z Piotrem i gronem muzyków założyli zespół muzyczny, który przygotowuje swój autorski materiał oraz promocyjny teledysk. Śmieje się, że grupa nie ma jeszcze nazwy, ale jej członków połączyła podobna wrażliwość i spojrzenie na świat. – Mamy zaproszenie do udziału w koncertach i chcemy wystartować z własnym repertuarem – tłumaczy wokalistka. Do sieci trafiły już piękne ballady w wykonaniu Klaudii i Piotra. Ich chrześcijańskie przesłanie to właśnie to, co chce wyśpiewać Klaudia. Wiara, nadzieja i miłość. Wokalistka z podkieleckiego Łopuszna jest pełna optymizmu i zaraża nim wszystkich wokół siebie. – Robię to, co lubię, moje życie kręci się wokół muzyki – mówi. W Londynie znów wróciła do udzielania lekcji śpiewu, nagrywa chórki dla artystów z całego świata i z niecierpliwością czeka na debiutancki materiał swojego zespołu. Zmieniła się, dojrzała, nieco spoważniała, choć, gdy z nią rozmawiam, wciąż jest w niej ten zaraźliwy entuzjazm licealistki z Łopuszna. – Powoli spełnia się to, do czego zmierzałam przez całe życie – mówi z uśmiechem. •


Artykuł partnerski

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Moda z myślą o kobietach Właściwie dobrana stylizacja powinna być spójna z osobowością właścicielki. Taki efekt gwarantuje połączenie dobrej jakości tkanin z ciekawymi wzorami i wygodnym krojem. Wszystko to znajdziemy w butiku Moda z Myślą o Kobietach, który jeszcze do niedawna znany był pod nazwą Maxi Moda. – Zaczynałyśmy działalność, skupiając się na dużych rozmiarach. Jednak czas pokazał, że nasza oferta, przez wzgląd na ponadczasowe i nietuzinkowe propozycje, budzi zainteresowanie wśród coraz większej liczby kobiet o różnych sylwetkach. Dlatego zdecydowałyśmy się na poszerzenie asortymentu i obecnie oferujemy ubrania w rozmiarach mini, midi i maxi. Jesteśmy dla wszystkich kobiet, które lubią modę i cenią sobie wygodę oraz jakość – tak metamorfozę tłumaczy Pani Monika Gajek, właścicielka salonu. Co istotne, Moda z Myślą o Kobietach to nie tylko niebanalne stylizacje. Równie ważne są inspiracje obowiązującymi trendami. I tak oto w sezonie jesienno-zimowym 2019/2020 królować będą kraty, panterki oraz ciekawy motyw zakręconej łzy znany pod nazwą paisley. Kolorystykę zdominują: musztardowe odcienie żółtego, delikatny karmel, elegan-

cka gorzka czekolada oraz intrygujące połączenie pomarańczowej barwy z zielenią. Wygodny, dzianinowy garnitur w kratę, sukienka wieczorowa w odcieniu szampańskiego złota (z limitowanej, ekskluzywnej kolekcji), najwyższej jakości futra sztuczne, długie swetry pełniące również rolę płaszcza – to tylko kilka propozycji z najnowszej oferty butiku. Na miejscu, w lokalu przy ul. Klonowej 55c, znajdziemy jeszcze więcej modowych inspiracji i to od takich renomowanych zachodnich marek jak Gerry Weber, Via Appia czy Barbara Lebek. Nowością w Modzie z Myślą o Kobietach jest również oferta skierowana do pań, dla których ważna jest ekologia i życie w zgodzie z naturą. Mowa o nowoczesnych zimowych kurtkach z wypełnieniem przyjaznym środowisku, a jednocześnie oddychającym i trzymającym temperaturę tak samo jak tradycyjne kurtki puchowe. To, co od zawsze wyróżniało butik Pani Moniki i nadal będzie jego znakiem rozpoznawczym, to indywidualne podejście do klientek. Składa się na nie: profesjonalna obsługa, gwarancja swobodnej rozmowy w przyjaznej atmosferze, bezpłatny dobór stylizacji, możliwość sprzedaży wysyłkowej oraz usługa dojazdu do nie w pełni sprawnych mieszkanek Kielc. Tak wyjątkowe podejście sprawia, że

klientki z przyjemnością wracają na kolejne zakupy. Bez wątpienia Moda z Myślą o Kobietach to miejsce godne polecenia każdej z nas, dla której ubiór ma znaczenie. Do salonu warto zaglądać regularnie, ponieważ kolekcje są unikatowe i limitowane.

Moda z Myślą o Kobietach Kielce, ul. Klonowa 55c tel. 792 055 800 www.facebook.com/ButikModaKielce.eu

19


20

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


Miejsca mocy

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

21

Krzemionkowy cud świata tekst Agnieszka Gołębiowska zdjęcia Anna Benicewicz-Miazga

Archeolodzy, geolodzy, przewodnicy, pasjonaci. Niewiele osób spoza tego grona miało świadomość, że koło Ostrowca Świętokrzyskiego znajduje się zabytek unikatowy. W lipcu o Krzemionki Prehistoric Striped Flint Mining Region usłyszał cały świat. Kopalnie krzemienia pasiastego trafiły do tej samej ligi co Machu Picchu i Wielka Rafa Koralowa – na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.

Tak rodził się krzemień

Dawno, dawno temu... Bardzo dawno, bo 155 milionów lat temu, w epoce późnej jury, na tym terenie szumiało płytkie, ciepłe morze. W wapiennym mule zatoki morskie skorupiaki drążyły sieć nor i tuneli, do których wpadały szczątki materii organicznej, głównie roślin, a te ulegały rozkładowi. Woda morska zawierała dużo rozpuszczonej krzemionki (SiO2) i miała zasadowe pH. Rozkładające się rośliny zmieniały odczyn wody w tunelach na niższy – bardziej kwaśny. Spadek pH powodował przesycenie roztworu i wytrącanie krzemionki w postaci żelu, który powoli wypełniał nory skorupiaków. Skupienia krzemionki rozrastały się, tworząc buły o fantastycznych kształtach. Z czasem żel krzemionkowy tracił wodę i zmieniał się w twardy krzemień. To tylko jedna z wielu teorii na temat genezy krzemieni pasiastych. Dotychczas żadnej z nich nie uznano za pewnik. Dlaczego krzemień z Gór Świętokrzyskich ma charakterystyczne jasnoszare, szare i ciemnoszare pasma? Nad tym też geolodzy wciąż łamią sobie głowy.

Unikat na skalę światową

Czy sprawiła to właśnie wyjątkowa uroda szarych pasów, czy wysoka jakość krzemiennych narzędzi wykonanych z tutejszego materiału, dość że wiele pokoleń górników w okresie od około 3900 do 1600 lat przed Chrystusem wydobywało, obrabiało i rozprowadzało tutejszy krzemień. Działalność tę zapoczątkowała społeczność kultury pucharów lejkowatych (środkowa część młodszej epoki kamienia), rozkwitła w okresie kultury amfor kulistych, a zakończono ją we wczesnym okresie epoki brązu – w kulturze mierzanowickiej. Dzięki temu kopalnie krzemienia pasiastego to jeden z najciekawszych zabytków archeologicznych Polski, a jednocześnie jeden z najcenniejszych na świecie zabytków pradziejowego górnictwa i jeden z największych w Europie prehistorycznych kompleksów kopalń. W sa-

mych Krzemionkach na terenie o długości 4,5 km i szerokości do 200 m znajduje się ponad 4 tysiące kopalń. Archeolodzy odkryli też liczne ślady obróbki krzemienia. Podziwiać tu można dobrze zachowany krajobraz pokopalniany, liczne zagłębienia po szybach oraz hałdy wydobytego urobku. Największe i najbardziej skomplikowane kopalnie komorowe osiągały głębokość dziewięciu metrów i kilkaset metrów kwadratowych powierzchni. Wydobyciem zajmowali się wyspecjalizowani górnicy, posługujący się prostymi narzędziami z kamienia i poroża. Podziemne wyrobiska miały wysokość od 55 do 120 cm, więc praca neolitycznych górników była niezwykle ciężka – musieli ją wykonywać w pozycji leżącej, klęcząc lub kucając, przy minimalnym oświetleniu, niskiej temperaturze i wysokiej wilgotności powietrza. Jednorazowo załogę tworzyło od kilku do kilkunastu osób zajmujących się drążeniem, transportem na powierzchnię i obróbką krzemienia. Wydobyty na powierzchnię surowiec trafiał do pracowni krzemieniarskich, gdzie dzielono go na mniejsze kawałki, z których formowano narzędzia. Z krzemienia wytwarzane były przede wszystkim siekiery. W okresie największej prosperity kopalń rozprowadzano je w promieniu 660 km od Krzemionek, co świadczy o niezwykłej popularności tych przedmiotów wśród ówczesnych ludów. Poza Polską znaleziono je m.in. na terenie dzisiejszych wschodnich Niemiec i zachodniej Ukrainy.

Odkrycie najwybitniejszego pomnika pradziejów

W czasach nowożytnych siekierkami z krzemienia pasiastego najpierw zainteresowali się – w okresie I wojny światowej – badacze niemieccy, którzy poszukiwali źródła tego kamienia m.in. w Galicji. Ich praca zainspirowała archeologa Stefana Krukowskiego, który w 1919 roku rozpoczął systematyczne badanie prehistorycznego górnictwa krzemienia na terenie Polski. Uczestnikiem tych prac był m.in. pochodzący z Szewny koło Ostrowca


Miejsca mocy 22

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

23 Świętokrzyskiego geolog, Jan Samsonowicz. 19 lipca 1922 roku na terenie osady Krzemionki, zlokalizowanej 8 kilometrów na północny wschód od Ostrowca, odkrył neolityczne kopalnie. Od tego czasu na terenie prowadzone były systematyczne badania archeologiczne. Pierwszym kustoszem zabytku został Stefan Krukowski, który nadał mu nazwę Krzemionki Opatowskie. W 1933 roku na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” uczony określił je mianem najwybitniejszego pomnika pradziejów w Europie Środkowej: Z tych powodów Krzemionki mają stać się rezerwatem górniczo-archeologicznym, t.j. terenem, wieczyście chronionym i wyłączonym z użytkowania gospodarczego, natomiast służącym potrzebom wiedzy narodowej i międzynarodowej, jak również oświacie i kulturze społecznej. Krzemionki są jednym z niewielu najświetniejszych pomników dziecięctwa współczesnej cywilizowanej ludzkości. Zabytek doniosłością swą sięga daleko poza granice Polski. Znaczenie jego jest duże nietylko dla dziejów ogólnych kultury i dla historji górnictwa, lecz i dla architektury, sztuki rysowniczej, znajomości religij minionych, a nadto dla krajoznawstwa polskiego i dla wielkiej turystyki. Z racji swego krajobrazu kopalnie krzemionkowskie wchodzą do zakresu spraw naszej ochrony przyrody. Niezwykła i różnorodna wartość tego objektu niewątpliwie zainteresuje ogół kulturalnych Polaków. Można mówić bez przesady, że Krzemionki to bezcenny dar, jaki ziemia polska składa milcząco wiedzy i zapobiegliwości swych dzisiejszych obywateli. Zadaniem obdarowanych jest uczynić z zabytku, wciąż jeszcze surowego stację naukową i przedmiot szlachetnej atrakcji społecznej (pisownia oryginalna, cytat pochodzi z artykułu DaREKLAMA

nuty Piotrowskiej „Krzemień pasiasty i początki badań prehistorycznego górnictwa w Polsce”, który ukazał się w publikacji „Górnictwo z epoki kamienia: Krzemionki – Polska – Europa. W 90. rocznicę odkrycia kopalni w Krzemionkach” wydanej przez Muzeum Historyczno-Archeologiczne w Ostrowcu Świętokrzyskim). Dla ochrony prehistorycznego dziedzictwa całą wieś przesiedlono, a teren kopalń w krótkim czasie uznano za zabytek i rezerwat archeologiczny. Kopalnie w Krzemionkach – jako znakomity przykład prahistorycznej myśli technicznej – w 1994 roku zostały uznane za pomnik historii i trafiły na listę kilkudziesięciu najcenniejszych zabytków w Polsce. Od 1995 roku stanowią także rezerwat przyrodniczy. Wiele lat trwały starania o wpisanie Krzemionek na listę cudów świata. 6 lipca 2019 roku, podczas 43. Sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa w Baku, Krzemionkowski Region Prehistorycznego Górnictwa Krzemienia Pasiastego, składający się nie tylko z kopalni w Krzemionkach, ale także z pól górniczych Borownia i Korycizna oraz osady na wzgórzu Gawroniec w Ćmielowie, został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest to 16. miejsce z Polski, które znalazło się na tej prestiżowej liście.

Turysta w prastarej kopalni

Główną atrakcją turystyczną Krzemionek jest trasa prezentująca oryginalne wyrobiska neolitycznych kopalń, hałdy górnicze i zagłębienia poszybowe, składające się na wyjątkowy krajobraz przemysłowy sprzed 5000 lat. Łączna długość trasy turystycznej wynosi 2 km, z czego prawie 500 m


Miejsca mocy 24 przebiega pod ziemią. Podziemna trasa prowadzi przez kilkanaście kopalń. Zwiedzający wędrują specjalnie dla nich wykutym w wapiennej skale tunelem dwumetrowej wysokości. Ta wyprawa pozwala przekonać się, w jak trudnych warunkach pracowali neolityczni górnicy, którzy – przypomnijmy – poruszali się w tunelach od 55 do 120 cm wysokości. W jednym z korytarzy na skale zobaczyć można rysunek wykonany przez człowieka z młodszej epoki kamienia. Niektórzy specjaliści dopatrują się w nim wizerunku Wielkiej Matki. Symbol ten stał się logo Muzeum Archeologicznego i Rezerwatu „Krzemionki” – placówki, która opiekuje się neolitycznymi kopalniami.

Skupienia krzemionki rozrastały się, tworząc buły o fantastycznych kształtach. Z czasem żel krzemionkowy tracił wodę i zmieniał się w twardy krzemień. Poznajemy także życie ówczesnych górników i ich rodzin. Przy trasie turystycznej zrekonstruowano osadę neolityczną: zabudowania mieszkalne i gospodarcze na wzór tych, jakie były użytkowane w młodszej epoce kamienia. Chaty oblepiano gliną, posiłki przyrządzano z pszenicy, jęczmienia, grochu i soczewicy, hodowano świnie, owce i kozy. W sezonie turystycznym odbywają się tu lekcje muzealne prezentujące życie człowieka w pradziejach. Muzeum organizuje m.in.Krzemionkowskie Spotkania z Epoką Kamienia. To okazja, by uczestniczyć w warsztatach i pokazach archeologii eksperymentalnej, zobaczyć pracownię krzemieniarską, eksperymentalny wykop archeologiczny, prymitywne techniki ogniowe, łucznictwo epoki kamienia, chatę budowniczych megalitów, chatę ludności kultury pucharów lejkowatych, obozowisko łowców ze schyłkowego paleolitu, neolityczne garncarstwo czy kuchnię.

Świętokrzyski diament

Prawie pięćdziesiąt lat temu do Sandomierza przybył pewien jubiler, który zainteresował się krzemiennymi siekierkami eksponowanymi w dziale archeologicznym tamtejszego muzeum. Zachwycony unikatową urodą krzemienia pasiastego, postanowił wykorzystać go do tworzenia biżuterii. Nazwał go „kamieniem optymizmu”. Z czasem wielu twórców biżuterii poszło w jego ślady, a krzemień pasiasty stał się ulubioną pamiątką z regionu. Plotka głosi nawet, że „świętokrzyski diament” upodobały sobie światowe gwiazdy. Ale to już zupełnie inna historia... • pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

25

Krzemionki dziedzictwem wszystkich rozmawiała Agnieszka Gołębiowska zdjęcie archiwum prywatne

– Krzemionki to zabytek wyjątkowy, który nie ma sobie równych na świecie – przekonuje Kamil Kaptur – archeolog z Muzeum Archeologicznego i Rezerwatu „Krzemionki”, współautor wniosku o wpisanie Krzemionkowskiego Regionu Pradziejowego Górnictwa Krzemienia Pasiastego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Na czym polega unikatowość Krzemionek i całego tego obszaru? – Musimy pamiętać, że pradziejowe kopalnie krzemienia występują w całej Europie, ale w naszym regionie mamy wyjątkowe nagromadzenie stanowisk związanych z dawnym górnictwem krzemienia oraz jego obróbką i dystrybucją. Tylko w dorzeczu Kamiennej w rejonie Ostrowca jest co najmniej kilkanaście pradziejowych pól górniczych z Krzemionkami na czele, które są absolutnie unikatowe, chociażby ze względu na ich rozmach. Liczba pojedynczych kopalń szacowana jest w tysiącach, a pole górnicze obejmuje blisko 80 ha powierzchni. Kolejna rzecz, która wyróżnia Krzemionki, to stan nie tylko podziemi, ale i tego, co możemy zobaczyć na powierzchni. Podziemne wyrobiska wyglądają tak, jakby górnik, który pięć tysięcy lat temu tam pracował, dosłownie przed chwilą opuścił swoje miejsce pracy. I to jest fenomenalne! Badania archeologiczne na wszystkich innych stanowiskach nie przynoszą takich wrażeń. Świetnie zachowany jest też krajobraz pogórniczy na powierzchni, czyli leje poszybowe, hałdy urobku, pracownie krzemieniarskie. Krzemionki na tle innych europejskich kopalń są absolutnie wyjątkowe. Mają kapitalne wartości poznawcze, naukowe, bo można tutaj zapoznać się z różnymi technikami eksploatacyjnymi stosowanymi przez ówczesnych górników. Mamy tu i proste doły wybierzyskowe, i głębokie, skomplikowane pod względem techniki, kopalnie komorowe, które zresztą występują wyłącznie

tutaj. Warto też wspomnieć o trasie turystycznej, bo to jedyne takie miejsce na świecie, gdzie każdy, od dziecka po seniora, może zejść do podziemi, przejść trasę turystyczną i obejrzeć świat prehistorycznych górników. Produkowane tutaj przedmioty trafiały w miejsca oddalone aż o 600 km, przez co niektórzy badacze przypisują im charakter sakralny. – Zapewne tak było. Oczywiście mówimy o bardzo odległych czasach, nie ma mowy o żadnych źródłach pisanych, możemy się więc opierać tylko na znaleziskach archeologicznych i ich właściwej interpretacji. Sam zasięg występowania wyrobów z krzemienia jest wyjątkowy – kilkaset kilometrów od miejsca ich wydobycia. To dowód, że surowiec z Krzemionek był w tym okresie bardzo popularny i pożądany. Krzemień był wówczas podstawowym surowcem do produkcji narzędzi, na przykład siekier. Ten pasiasty był pod pewnym względem wyjątkowy, bo najprawdopodobniej miał znaczenie nie tylko użytkowe, ale również symboliczne. Z czasów kultury amfor kulistych, czyli przełomu czwartego i trzeciego tysiąclecia p.n.e., pochodzą znaleziska miniaturowych, gładzonych siekierek z krzemienia pasiastego. To są pieczołowicie zrobione narzędzia, ale miniaturki, które z racji rozmiarów absolutnie nie mogły mieć żadnego znaczenia użytkowego. Prawdopodobnie były noszone jako amulety. Bardzo często też zdarzają się znaleziska pełnowymiarowych siekier z krzemienia pasiastego, które były darami grobowymi.


Miejsca mocy 26

Te przedmioty, starannie wygładzone z pięknym, ozdobnym pasiastym deseniem, nie mają żadnych śladów zużycia. Wojownicy z tego okresu dostawali je na ostatnią drogę w zaświaty. Dlaczego Krzemionki są tak mało znane? Jako przewodnik świętokrzyski zauważyłam, że mało kto o nich słyszał... – Wśród archeologów i pasjonatów archeologii zawsze były znane, bo to przecież jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych w Polsce. Jeśli chodzi o dziedzictwo dawnego górnictwa to jest zabytek wyjątkowy. Dlaczego nie znają ich turyści? Ciężko powiedzieć. Równie ważne stanowisko archeologiczne z Polski – pradziejowa osada w Biskupinie – jest nawet w podręcznikach historii w szkole podstawowej. Krzemionki miały mniej pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

szczęścia. Mamy nadzieję, że to się zmieni po wpisie na listę UNESCO. Krzemionki też nie są do końca anonimowe, rocznie odwiedza je ponad trzydzieści tysięcy turystów, a w najlepszych latach ponad sześćdziesiąt. Teraz ta liczba na pewno poszybuje w górę. Już to obserwujemy: w lipcu ubiegłego roku gościliśmy mniej więcej trzy tysiące turystów, a w lipcu tego roku – blisko dziesięć tysięcy. Następnego dnia po ogłoszeniu wpisu pierwsi turyści byli już o świcie… Nie same Krzemionki zostały docenione przez UNESCO… – Na Listę trafił większy obszar nazwany „Krzemionkowski Region Pradziejowego Górnictwa Krzemienia Pasiastego”. Obejmuje on kompleks stanowisk związanych z wydobyciem krzemienia, jego obróbką i dystrybucją.


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

27 W tym rejonie dorzecza Kamiennej znajdowało się co najmniej kilkanaście pól górniczych z młodszej epoki kamienia i wczesnej epoki brązu. To było prawdziwe zagłębie górnicze tamtych czasów. Oczywiście kopalnie nie mogły istnieć bez osad. To było zaplecze, gdzie górnicy na stałe mieszkali, to tam produkowano gotowe wyroby i stamtąd je rozprowadzano. Nasz zespół przygotowujący wniosek poszedł tym tropem, aby nie tylko Krzemionki zgłosić do wpisu na listę UNESCO, ale większy obszar górniczo-osadniczy z młodszej epoki kamienia. Wybraliśmy cztery stanowiska: po pierwsze oczywiście Krzemionki jako największe pole górnicze, najbardziej znane, najlepiej naukowo rozpoznane i jedyne posiadające infrastrukturę, bo przecież jest tu muzeum i trasa turystyczna. Oprócz tego wpis objął pobliskie nieco mniejsze, ale również świetnie zachowane pola eksploatacyjne Borownia i Korycina, a także stanowisko osadnicze – osadę kultury pucharów lejkowatych na wzgórzu Gawroniec w Ćmielowie. Czy osoby nie będące specjalistami w tych trzech pozostałych miejscach zobaczą to, co widzą archeolodzy? – W takich miejscach jak Korycizna tylko wprawne oko dostrzeże, że jest tam zachowany krajobraz pogórniczy z młodszej epoki kamienia, ukryty zresztą głęboko w lesie. Teraz te trzy pozostałe obiekty nie są gotowe na przyjęcie rzeszy turystów. Trzeba się jednak zastanowić, jak to zmienić, musimy pewne rzeczy wypracować wspólnie ze wszystkimi zainteresowanymi – władzami samorządowymi, służbami konserwatorskimi, leśnikami, okolicznymi mieszkańcami. To pewne, że masowy ruch turystyczny na tych REKLAMA

stanowiskach możliwy nie jest, ale w jakimś zakresie te miejsca powinny być dostępne dla turystów jako obiekty światowego dziedzictwa ludzkości. Krzemionki nadal będą obiektem centralnym, gdzie będzie można zdobyć maksimum informacji o całym tym regionie. Wpis na listę UNESCO zobowiązuje do dalszych działań. Niedawno samorządowcy podpisali porozumienie w sprawie powołania parku kulturowego. – Musimy pamiętać, co oznacza wpis na listę UNESCO. Poza wielkim prestiżem, to też wielki obowiązek, polegający na ochronie tych zabytków. Krzemionki i pozostałe obiekty są w tej samej lidze co piramidy w Gizie czy Wielki Mur Chiński. I to dziedzictwo przeszłości ma pozostać nienaruszone dla przyszłych pokoleń. Musimy je przede wszystkim chronić. Obiekty podlegają ochronie konserwatorskiej jako stanowiska archeologiczne, Krzemionki są przecież też od wielu lat Pomnikiem Historii, ale pojawiła się również inicjatywa, żeby stworzyć park kulturowy obejmujący cały Krzemionkowski Region Pradziejowego Górnictwa Krzemienia Pasiastego, jako kolejną formę ochrony. Pewnym problemem może być to, że te cztery obiekty leżą na obszarze trzech gmin i dwóch powiatów, więc potrzebne jest porozumienie i współpraca wszystkich stron. List intencyjny został podpisany i teraz władze samorządowe muszą pracować nad tym, żeby ta inicjatywa zakończyła się sukcesem. Dziękuję za rozmowę. •


28

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


rozmawiała Agnieszka Gołębiowska zdjęcia Michał Walczak, archiwum prywatne

Nie ma zaklinaczy psów

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

29


Pasja 30

Jeżeli chcemy stworzyć więź z psem, to musimy mieć gruntowną wiedzę; nie ma magii „zaklinaczy” – przekonuje Joanna Błońska, która od 20 lat zajmuje się komunikacją tych zwierząt, jest specjalistką od trudnych przypadków i psów półdzikich. Ludziom z całej Polski wolontariacko pomaga zrozumieć przygarnięte czworonogi. I nie przejdzie obojętnie obok żadnego cierpiącego stworzenia.

Kiedy zainteresowałaś się komunikacją zwierząt? Chyba każdy chce wiedzieć, o czym mówią zwierzęta o północy w Wigilię. Niestety, zwykle kończy się na chceniu lub żalu, bo to przecież tylko wierzenie ludowe. Pamiętam, że już jako dziecko miałam takie myśli: przecież zwierzęta nie są przedmiotami, muszą się jakoś komunikować, tylko robią to inaczej niż my. Z czasem zainteresowałam się pracą z psami. Początkowo szkoliłam własne, uczyłam się od innych trenerów, a już w trakcie zaczęłam rehabilitować te „po przejściach”, które trafiały pod opiekę miejscowych organizacji prozwierzęcych. W tej chwili współpracuję z fundacją Kastor, regularnie bywam w schronisku dla psów w Nowinach. Pracuję często ze zwierzakami, nad którymi się znęcano, czworonogami nieoswojonymi z ludźmi lub tymi źle czującymi się w towarzystwie innych psów. Trzeba im pomóc się odnaleźć, przygotować je do adopcji, a potem czasami wspomóc opiekunów w dalszej ich rehabilitacji. To mnie definitywnie wciągnęło. Największą wiedzę i doświadczenie dało mi przebywanie w świecie bezdomniaków, psów po przejściach i półdzikich. To one mnie nauczyły, jakie są, i co oznacza, że pies sprawia problem. My, ludzie, tak nazywamy wszystko, co powoduje nasz dyskomfort lub przeszkadza otoczeniu. Zazwyczaj to zachowanie zwierzaka jest jednak określoną strategią radzenia sobie w trudnej dla niego sytuacji. Czasami wystarczy zmienić ją na inną, żeby pies poczuł się dobrze, a ludzie odzyskali komfort. Bywa, że problemem nazywamy naturalne psie zachowania: gdy szczeniak wszystko gryzie, ciągle chce biegać, odkrywać, czy poznawać inne czworonogi. Oczywiście należy go wychowywać, ale pamiętając przy tym, że jest zwierzęciem o określonych potrzebach charakterystycznych dla jego gatunku, rasy, wieku. Warto o nich wiedzieć, zanim się nim zaopiekujemy. Kształciłaś się w kierunku pracy z psami? Chciałam od samego początku, ale kiedy kończyłam szkołę średnią nie było takich kierunków na studiach. Jedna z polskich behawiorystek kończyła uczelnię we Francji. Ja studiowałam zupełnie inny kierunek, ale równolegle szkoliłam się pod okiem osób o dużym doświadczeniu w pracy z psami. Dopiero parę lat później w Polsce pojawiły się tzw. pozytywne metody szkolenia, początki wiedzy o komunikacji i psychologii psów. Teraz wiemy już znacznie więcej. Jednak już wtedy miałam możliwość szkolenia się na kursach i seminariach. Przyjeżdżali na nie specjaliści, często z zagranicy, którzy mają w branży duże osiągnięcia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w przyszłości sama będę prowadzić wykłady i warsztaty z zakresu komunikacji psów, pracy z psami lękliwymi itp. w zasadzie w całej Polsce. Czy pamiętasz swojego najtrudniejszego pacjenta? Nie uznaję psich przypadków za trudne, a raczej interesujące. Praca z każdym może wnieść do mojej wiedzy coś nowego. Najtrudniejsze przypadki dotyczą…. ludzi. Tych, którzy szukają moralnego usprawiedliwienia dla swojej decyzji o oddaniu wcześniej adoptowanego psa, już przyzwyczapa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

jonego do rodziny i ciepłego domu. Tych, którzy chcą zwierzaka poddać eutanazji. Nie lubię też, gdy ktoś mi stawia warunek: albo pies zostanie „naprawiony” na już, albo go oddam lub uśpię. Nie świadczy to o nich dobrze, można podejrzewać, że nie chcą pracować, nie czują z nim więzi, a na dodatek szantażują mnie emocjonalnie. Z chęcią pomagam tym osobom, które angażują się w pracę, interesują się potrzebami swojego zwierzaka, stanem emocjonalnym i chcą dla niego jak najlepiej. Trudne jest także patrzenie na psy, które potwornie zraniono. Mają blizny na ciele i psychice. Przypalano je papierosami, bito kijami czy łopatą, zakopano żywcem. A takie też są i czekają na bardzo odpowiedzialne domy. Często dość długo muszą pozostawać w schroniskach jako dowody w sprawach, w których są też ofiarami. A najtrudniejsze zachowania psów? Czyli te interesujące? To te wymagające długiej pracy, czasu. Rezultaty przyjdą, ale trzeba się uzbroić w cierpliwość. Dają też najwięcej satysfakcji. Dotyczą zwykle przywracania zaufania psa do człowieka. Niełatwo jest pracować z półdzikimi czworonogami. One urodziły się i wychowały w stadzie psów, z dala od człowieka, nie znają go. Żyją pomiędzy światami i do żadnego nie pasują, ani do tego naturalnego, ani do tego ludzkiego. Kiedyś uważano, że dostosowanie ich do życia z człowiekiem nie

Pracuję często ze zwierzakami, nad którymi się znęcano, czworonogami nieoswojonymi z ludźmi lub tymi źle czującymi się w towarzystwie innych psów. jest możliwe. Jednak moja praca i wielu innych osób pokazuje coś innego. Oczywiście konieczne jest stworzenie im właściwych warunków, powinny mieszkać z innymi psami. To często wspaniałe, zrównoważone zwierzęta o niesamowitych kompetencjach społecznych, ale obawiają się ludzi i nadmiaru bodźców, często nie nadają się do życia w mieście. Szczenięta półdzikie szybciej socjalizują się niż psy domowe. To także utrudnia sprawę, nawet gdy odłowimy je dosyć wcześnie. Ich zachowania są bardziej naturalne niż zachowania innych psów. Dlatego są dla mnie kopalnią wiedzy. Uwielbiam w nich to, że potrafią z łatwością odmawiać ludziom czegoś, co im nie odpowiada. Dla wielu osób to zapewne trudne do zaakceptowania.


m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e

31


Pasja 32

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

33 Takie psy, choć wielu uzna je za bezużyteczne, pomagają mi też w pracy z innymi psami. Czy wystarczy być kochającym i świadomym właścicielem, żeby zrozumieć swojego pupila? Zanim człowiek zdecyduje się na psa, musi zdobyć wiedzę na jego temat, specyfiki gatunku i rasy, jego potrzeb i wychowania. Zazwyczaj mamy na to czas, może poza takimi sytuacjami, gdy ktoś przygarnia znalezionego w lesie, przywiązanego do drzewa psiaka. Do zakupu czy adopcji psa należy się przygotować. Zbyt często wierzymy mitom na temat wychowania czworonoga, a to nie pomaga ani jemu, ani nam. Żyjemy w XXI wieku, możemy sięgnąć po konkretną wiedzę oferowaną przez trenerów i behawiorystów, książki, artykuły naukowe. W internecie trzeba rozpoznać informacje sprawdzone, bo fora są pełne wpisów domorosłych „behawiorystów”. Wybierając specjalistę do pracy ze swoim psem, również warto poznać jego kompetencje, przygotowanie, wiedzę, metody, jakie stosuje. Od tego zależy dobro naszego psa. Zawsze też przed konsultacją warto sprawdzić zdrowie naszego pupila. Wiele zachowań zwierząt spowodowanych jest po prostu złym samopoczuciem, bólem. Nie można tego bagatelizować. Łatwiej włączyć telewizyjny program „Zaklinacz psów”, niż sięgnąć po literaturę z uniwersytetu w Cambridge… Tak, szczególnie gdy program przygotowano w ten sposób, by widzowi wydawało się, że rezultat przyszedł w ciągu godziny. Pamiętajmy, że to są programy tworzone dla oglądalności, nie po to, żeby pomóc zwierzętom. Tam, gdzie mówią o zdominowaniu psa, wiem już, że prowadzący nie ma aktualnej wiedzy o psiej psychologii. Często w ten sposób krzywdzi się psy lękliwe, które sygnalizują, że sobie nie radzą w określonej sytuacji, że są na skraju wytrzymałości, a określa się je jako te „dominujące”. Samą dominację postrzega się jako powiązaną z jakąś strukturą hierarchiczną niczym w korporacji. Nic takiego nie występuje ani u psów, ani u ich krewniaków wilków. Tam, gdzie mówią o psie zrelaksowanym, często widzę wiele sygnałów stresu. Tego mogą nie zobaczyć widzowie bez przygotowania. Po prostu nie róbmy psu czegoś, czego nie chcielibyśmy sami doświadczyć. A słuchając o energii, zastanówmy się, jakie podstawy naukowe mają te twierdzenia. Chyba, że lubimy nie rozumieć tego, co widzimy. Trafiają do Ciebie osoby, które stosowały takie metody? Trafiały osoby, które stosowały tzw. „kopnięcie korekcyjne” w brzuch, wykręcanie skóry i inne dziwne rzeczy. Zdarzało się, że pies pierwszy raz użył wobec nich zębów, bo się solidnie przestraszył. Ale bywa też tak, że niektórzy dowartościowują się, traktując czworonoga źle. Może zwiększają w ten sposób swoje poczucie siły, kontroli? Sama także masz psy. Zaczęłam od mieszańca średniej wielkości, wziętego od jakiejś pani w Kielcach, która znalazła cały miot. Wydawał mi się problemowy, bo miałam małą wiedzę na temat tego, jak go wychować, czego mu potrzeba. Szukałam pomocy, ale wtedy było o nią niezwykle ciężko. Pracowano głównie z psami użytkowymi, nie było behawiorystów. Na pewno była to dla mnie silna motywacja, by tę wiedzę zdobyć. Potem były rottweilery, cudowne, fantastyczne i bardzo rodzinne psy. W tym czasie pojawiły się już te nie do końca planowane, mieszańce z tzw. „odzysku”. Często psy nieadopcyjne z różnych przyczyn – lęku, agresji, braku socjalizacji. Kolejne kręgi wtajemniczenia... Przewinął się też przez moje ręce wolfdog (wilczak, mieszaniec psa i wilka – red.), miałam możliwość kontaktu z wilkiem. Mój

dzisiejszy skład to dwie półdzikie suczki i duży mieszaniec husky, znany świętokrzyski włóczykij, który dał wielu ludziom w kość i ostatecznie znalazł u mnie swoją przystań (tydzień po wywiadzie starsza suczka odeszła – red.). Ale moje psy to też wszystkie te, z którymi pracuję, by znalazły dom. Na każdym z nich zależy mi tak samo. Praca z psami przydaje się w pracy z innymi zwierzętami? Jest dokładnie odwrotnie: zanim przystąpiłam do pracy z psami półdzikimi niesamowitą wiedzę dały mi doświadczenia w pracy z innymi zwierzętami, w tym owcami, które są w stanie wspaniale współpracować z człowiekiem, gdy zbudują z nim więź. Podobnie jest z półdzikimi psami, nie mogą być po prostu obiektem treningowym. Muszą zaufać i chcieć współpracować, a tego nie zrobi się ani przymusem, ani samym nagrodami. Podkreślasz, że owce – wbrew obiegowej opinii – są bardzo inteligentnymi zwierzętami. Jak wiele innych zwierząt gospodarskich. Ale owce, według badań przeprowadzonych na uniwersytecie w Cambridge, niektóre zadania są w stanie rozwiązywać podobnie jak naczelne. Natomiast homo sapiens, czyli człowiek rozumny, ma duży problem z rozpoznaniem ich sygnałów, komunikacji. Potrzebuje kilku lat, by je poznać i zrozumieć. Czasami nawet

Do zakupu czy adopcji psa należy się przygotować. Zbyt często wierzymy mitom na temat wychowania czworonoga, a to nie pomaga ani jemu, ani nam.

nie jest w stanie ich od siebie odróżnić. A owca nie tylko na bardzo długo pamięta jego twarz, ale też rozumie mimikę, potrafi rozpoznać emocje i intencje. Badania pokazują mnóstwo ciekawych faktów, m.in. to, że owce przeżywają żałobę podobnie jak my. A kiedy w twoim życiu pojawiła się fascynacja wilkami? Równolegle z zainteresowaniem psami. Czytając o nich, szukałam wiedzy, która mogłaby się przydać w pracy z psami i wolfdogami. Na tę jednak chwilę wiemy więcej o komunikacji psów niż wilków. Jednak psom półdzikim często bliżej do wolfdoga czy wilka niż labradora czy owczarka. Spotkałaś wilki w naturze? Widuję ich ślady, odchody i to już wywołuje emocje. W lesie poruszają się czasami tymi samymi ścieżkami co ludzie. Ale zobaczyć wilka, choć się nimi czasami straszy, nie jest tak łatwo. Unikają ludzi, obawiają się ich. Bywa, że komuś z moich znajomych, uwielbiających wędrować, uda się je zobaczyć. Jest to z pewnością piękne przeżycie. Dziękuję za rozmowę. •


Pasja

Hej,

34

szable w dłoń! tekst Agata Niebudek zdjęcia Anna Benicewicz-Miazga

– Ta szabla szła z Napoleonem pod Moskwę – Czesław Gonciarz przesuwa dłonią po zimnej i błyszczącej stali. Chwyta za rękojeść, tak jakby chciał w pełnej krasie zaprezentować „towarzysza” żołnierzy, którzy wraz ze swoim cesarzem rzucili wyzwanie potężnej Rosji. Bo szabla to coś więcej niż oręż, to prawdziwy kawał historii Polski, Europy i świata.

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


W tym kieleckim domu każdy przedmiot, każda zawieszona na ścianie fotografia czy obraz opowiada swoją historię. Tę całkiem niedawną i tę sprzed wieków. Z zewnątrz to klasyczny szeregowiec, ale gdy tylko przekraczamy próg domu, od razu trafiamy do innego świata, gdzie tradycja i przekazywane z pokolenia na pokolenie wartości są w szczególny sposób hołubione. – Mój dom był patriotyczny, przodkowie brali udział w powstaniach: listopadowym i styczniowym – mówi kielecki szabelnik Czesław Gonciarz, gdy pytamy go skąd wzięła się jego wielka pasja, której poświęcił czterdzieści lat swojego życia. Mężczyzna pochyla się nad rozłożonymi na podłodze w karnym szyku szablami. O każdej z nich mógłby długo opowiadać. Z każdą wiąże się jakaś historia.

Kord do boju, szabla do stroju

Wszystko zaczęło się w krakowskim akademiku przy ul. Reymonta, gdzie Czesław Gonciarz mieszkał jako student Akademii Górniczo-Hutniczej. – Przez okno swojego pokoju widziałem pomieszczenie, w którym na ścianie wisiała szabla. Pomyślałem sobie, że chciałbym taką mieć – wspomina rzemieślnik. – Oczywiście nie było mnie stać na zakup takiego eksponatu, ale stwierdziłem, że sam zrobię podobną. Przekonanie pana Czesława o tym, że da radę zmierzyć się z tak trudnym zadaniem, wynikało nie tyle z jego zarozumiałości lub kompletnego braku wiedzy o tym, jak trudna jest sztuka produkcji szabli, ile ze sporego doświadczenia, które nabył w warsztacie ojca.

aż pracownicy zaczęli na mnie spoglądać z niepokojem i chodzili za mną krok w krok. Swoją pierwszą szablę wykonał w prowizorycznym warsztacie w mieszkaniu na dziesiątym piętrze wieżowca przy ówczesnej ulicy Rewolucji Październikowej w Kielcach (obecnie ul. Warszawska – red.). I właśnie wówczas zaczęła się jego wielka przygoda i miłość, która trwa już czterdzieści lat. Jak dodaje z uśmiechem, by ułatwić sobie nieco pracę, kupił wówczas silnik od pralki Frani i skonstruował coś na kształt szlifierki. Na prawdziwą nie było go bowiem stać. Zresztą, jak mówi, takich pomysłowych pasjonatów, którzy potrafili sobie poradzić w trudnych czasach niedoboru, było wielu. – Przeczytałem w „Horyzontach Techniki” wywiad z rzemieślnikiem, który wykonywał szable dla Cepelii. Zbrocza, czyli charakterystyczne, płytkie wgłębienia wzdłuż głowni szabli, wykonywał papierem ściernym przytwierdzonym do patyka. Trwało to wprawdzie trzy miesiące, ale udało się. Ja na swoją pierwszą głownię potrzebowałem trzech dni. Pan Czesław doskonale pamięta też moment, gdy na pchlim targu kupił pierwszą historyczną szablę. Wzór 1921 firmy Gustaw Borowski. Potem w jego kolekcji pojawiły się kolejne ciekawe eksponaty, które jego fachowe oko potrafiło dostrzec w stercie bezwartościowego żelastwa. Ale jak mówi nie bez żalu – cenniejsze szable sprzedał w stanie wojennym, bo nie miał gwarancji, czy pewnego dnia w jego domu nie zjawią się służby mundurowe, by zarekwirować „niebezpieczną” i zagrażającą ludowemu państwu broń.

Napisy i pojawiająca się symbolika identyfikowały właściciela białej broni, nadając jej indywidualny charakter. – Mój dziadek był kowalem, tata też prowadził kuźnię w Cisowie. Jako młody chłopak pomagałem mu w pracy, podpatrywałem jego warsztat. Dlatego być może wydawało mi się, że poradzę sobie z wykuciem szabli – wspomina pan Czesław. – Zanim przystąpiłem do pracy, zaglądałem do muzeum, by dokładnie je obejrzeć. Stałem przez długie minuty przed eksponatami,

Wspinamy się po schodach do niewielkiego, stylowo urządzonego pokoju. Na podłodze leżą przygotowane przez Czesława Gonciarza szable. Rzemieślnik zwraca naszą uwagę na detale, prezentuje poszczególne elementy, zachęca, by chwycić za rękojeść. – Ciężka – oceniamy, dzierżąc w dłoni replikę szabli kaukaskiej z przełomu XIX i XX w. – Oryginał powstał w Hucie Ludwików, starałem się oddać go jak najwierniej – zapewnia szabelnik. Po chwili dodaje, że szabla waży około 70 dkg. Waga innych modeli jest podobna. – W XVII w. szable były znacznie cięższe, to był oręż dla prawdziwych mężczyzn, którzy bronili granic naszej ojczyzny. Potem przyszedł wiek XVIII, broń stała się lżejsza, towarzystwo zniewieściało i Rzeczypospolita się skończyła – podsumowuje w telegraficznym skrócie. Choć historia polskiej szabli jest bogata, niezwykle ciekawa i intrygująca. Dość powiedzieć, że długie dziesięciolecia

REKLAMA

Szabla szablę budzi


Pasja 36

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


Pan Czesław doskonale pamięta moment, gdy na pchlim targu kupił pierwszą historyczną szablę. Wzór 1921 firmy Gustaw Borowski. Znawcy przedmiotu uważają, że pierwsze szable powstały w Azji, najprawdopodobniej w Chinach, gdzie były odpowiednie warunki, wykwalifikowani płatnerze oraz bogate złoża rudy żelaza. W Europie oręż ten pojawił się w średniowieczu, około V wieku, ale do upowszechnienia się białej broni doszło znacznie później, bowiem dopiero w XIV w. na Węgrzech i Rusi Kijowskiej. I tak szabelka zawojowała świat, stając się nie tylko orężem na polu walki, ale i nieodzownym elementem stroju paradnego.

Jaki rycerz, taka szabla

Na lśniącym metalu, obok wizerunku Madonny, wyryto napis: Maria Mater Dei. Z drugiej strony pobłyskuje krzyż. Czesław Gonciarz zachęca nas, by zwracać uwagę na detale – kształt i zdobienia rękojeści, żłobienia, przekroje głowni, ostrość sztychu. Egzemplarz z podobizną Maryi to przykład szabli węgierskiej, której oryginał znajduje się w kieleckim Muzeum Narodowym. Jak tłumaczy szabelnik – na głowni szabli często pojawiały się sentencje – zarówno łacińskie, jak i polskie. Były to zazwyczaj zawołania rodowe, motta życiowe lub krótkie modlitwy. Napisy i pojawiająca się symbolika pozwalały zidentyfikować właściciela białej broni, nadając jej indywidualny charakter. Przyglądamy się szabli husarskiej, która zdobiona jest oszczędnie, bo i nie o piękno w niej chodziło, lecz raczej o skuteczność podczas walki. Określano ją mianem szabli czarnej, bowiem wykonana była najczęściej ze stali oksydowanej, a używały jej oddziały lekkiej jazdy Rzeczpospolitej. Zupełnie inaczej prezentuje się karabela, która najsilniej zrosła się z tradycją sarmacką, pełniąc nie tylko funkcję wykorzystywanego na polu walki oręża, ale i nieodzownego elementu szlacheckiego stroju. Pan Czesław podnosi szablę z podłogi, układa ją w poziomie na obu dłoniach i dumą prezentuje swoje dzieło. – To prezent dla wnuka – zdradza. A inne szable? Można jednym tchem wymienić – batorówki, kościuszkówki, zygmuntówki, janówki czy augustówki… Nazwy modeli pochodzą od imion polskich władców, za czasów których szable pojawiły się w powszechnym użyciu. Bardziej współczesne wzory szabli oznacza się numerami. Pan Czesław wyspecjalizował się we wzorze 34, czyli w tzw. ludwikówkach, które od 1936 roku aż do wybuchu wojny produkowane były w kieleckiej Hucie Ludwików. Źródła podają, że powstało 40 tys. egzemplarzy, odznaczających się bardzo dużą wytrzymałością. Rzemieślnikowi trudno oszacować, ile szabli wykonał w ciągu czterdziestu minionych lat. Swoją pasję dzielił z pracą zawodową w kieleckim Przedsiębiorstwie Geologicznym, ale gdy tylko miał wolną chwilę od razu wędrował do warsztatu, by oddać się ukochanemu zajęciu. Zawsze dbał o to, by wykonywana przez niego replika była wierna oryginałowi, dlatego przed przystąpieniem do pracy wnikliwie studiował literaturę fachową, by nie popełnić żadnego błędu. Z dumą mówi, że zgromadził pokaźny księgozbiór na temat białej broni. – Nie mogłem żyć bez warsztatu, spędzałem tu po sześć go-

REKLAMA

musiała ona walczyć o prym z mieczem, który przez setki lat był głównym orężem polskiego rycerstwa. Co więcej – szabla jako atrybut stanu – była zakazana dla szlachty. Zmieniło się to dopiero w drugiej połowie XVI w. za panowania Stefana Batorego, kiedy to pojawiła się szabla polsko-węgierska, a potem – husarska. Dlaczego ostatecznie szabla wyparła miecz? Wpływ na to miała przede wszystkim zmiana sposobu walki – w Polsce dominowała jazda, tymczasem w Europie coraz częściej na polu walki zaczęły pojawiać się mobilne formacje piesze, potrzebujące lżejszego oręża. Rzeczypospolita musiała również zmagać się z zagrażającymi naszym granicom Turkami i Tatarami, a ci od wieków posługiwali się właśnie szablą. Swoje zrobił również rozwój broni palnej, która siłą rzeczy wyparła ciężki pancerny rynsztunek rycerstwa. Polski wojownik musiał więc, chcąc nie chcąc, zsiąść z rumaka, a ciężki miecz zamienić na szablę. Dzielni obrońcy naszych granic ostatecznie tak się w niej zakochali, że stała się ona symbolem kultury sarmackiej, wzbogaconej o mit o starożytnym pochodzeniu szlachty polskiej. Któż z nas nie pamięta dzielnego woja Rocha Kowalskiego z „Potopu” Henryka Sienkiewicza, który czule gładząc swoją szablę mówił: „Ja jestem Kowalski, a to jest pani Kowalska. Innej nie chcę”.


Pasja 38 dzin dziennie. Jeden egzemplarz byłem w stanie wyprodukować w ciągu trzech dni – wyznaje. – Dziś zdrowie już niestety nie dopisuje, w zapasie mam kilkanaście wykonanych w połowie głowni, które czekają na wykończenie. Nigdy nie pozwalał sobie na drogę na skróty. – Każdy przedmiot można wykonać na różne sposoby, nowoczesne narzędzia pozwalają skrócić proces produkcji, ale taki wyrób nie ma nic wspólnego z oryginałem – tłumaczy.

Rzemieślnikowi trudno oszacować, ile szabli wykonał w ciągu czterdziestu minionych lat. Większość prac zawsze wykonywał ręcznie, tak jak w dawnych czasach, począwszy od kucia, modelowania, po szlifowanie i polerowanie. A to bardzo pracochłonne i wymagające precyzji zajęcia.

Ani do pióra, ani do szabli

Czesław Gonciarz mówi, że zamówienia na szable spływały do niego z całej Polski – od pasjonatów, kolekcjonerów, członków grup rekonstrukcyjnych. Biała broń zawsze miała swoich admiratorów, jak widać pozostała w nas nostalgia za szlachecką szabelką. Rzemieślnik prowadzi nas do przylegającego do salonu pokoju. Oglądamy biblioteczkę z literaturą fachową, ale naszą uwagę przyciąga zawieszona na ścianie oryginalna batorówka z początku XVII wieku. Miejscami zjedzona przez rdzę, sczerniała. Widać, że lata świetności ma już za sobą, w niejednej potyczce musiała siekać swoim ostrzem przeciwnika, broniąc granic Rzeczpospolitej. Jakiś szlachcic nosił ją zapewne z dumą u swego boku. – Najważniejsze, by szabla leżała w ręce – tłumaczy pan Czesław. A jak to osiągnąć? Ot, to już tajniki, które rzemieślnik zgłębiał przez całe życie i wytłumaczyć tego się nie da. To po prostu trzeba czuć. • --Podczas pisania artykułu korzystałam z „Encyklopedii wojskowej” (Bellona, PWN 2007). Cytaty wykorzystane w śródtytułach zaczerpnięte zostały z portalu sarmata-barok.blogspot.com. pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9



Architektura 40

Miasto budowane w chaosie. Kielecka architektura pierwszej dekady XXI wieku tekst Rafał Zamojski zdjęcia Jerzy Stradomski, Oskar Patek, Kieleckie Inwestycje

Astra Park, fot. Kieleckie Inwestycje

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

41

Pod względem architektonicznym Kielce weszły w XXI wiek z niejakim opóźnieniem. O ile w największych polskich miastach dość szybko porzucono lekko kiczowatą estetykę kojarzoną z „szalonymi latami 90.”, część kieleckich inwestorów dość długo nie potrafiła się z nią rozstać. Refleksyjne szkło koloru turkusowego i udziwnienia elewacji pojawiały się w krajobrazie Kielc jeszcze przez kilka lat. Swoistą kulminacją tej estetyki była budowa biurowca Apolloplast przy placu Niepodległości w 2006 roku.

W

nową dekadę (i jednocześnie tysiąclecie) Kielce też wchodziły chaotycznie. Rosła liczba nowych inwestycji, coraz śmielej poczynali sobie deweloperzy, ale porządku w tym nie było. Na wielu ulicach, m.in. Okrzei, Nowym Świecie, Domaszowskiej, Piekoszowskiej, Wapiennikowej, kulawe przepisy i bezład służb miejskich skutkowały narastaniem krajobrazowego śmietniska. Rządzący (podobnie jak w wielu innych polskich ośrodkach) nie mieli ani świadomości, ani woli, by ład przestrzenny traktować jako coś ważnego. Symptomatyczną była dla mnie krótka rozmowa, jaką przeprowadziłem w 2003 roku z Wojciechem Lubawskim – wówczas świeżo upieczonym prezydentem Kielc. Zwróciłem uwagę, że stawianie stacji paliw na rogu ul. Warszawskiej i al. IX Wieków Kielc jest złym pomysłem (na szczęście do tego nie doszło – ostatecznie w tym miejscu wybudowano hotel). Prezydent stwierdził, że nie ma co liczyć na dużych inwestorów, więc trzeba się cieszyć, bo na tej stacji zostanie zatrudnionych kilka osób. Z konsekwencjami takiego myślenia będziemy się zmagać przez kolejne dziesięciolecia – źle zabudowaną i zagospodarowaną przestrzeń bardzo trudno później oczyścić i zabudować od nowa.

W poszukiwaniu harmonii

Początek nowego tysiąclecia to oczywiście nie tylko chaos. Obok obiektów przeciętnych (trzeba też pamiętać, że w tamtej dekadzie inwestorzy bardzo oszczędzali na materiałach wykończeniowych i czasem dobre projekty kończyły jako takie sobie realizacje) zaczęły pojawiać się budynki architektonicznie wartościowe. I tak w 2001 roku BRE Bank nie tylko wzorcowo odrestaurował zabytkową kamieniczkę przy ulicy Sienkiewicza 2, ale też w bardzo udany sposób połączył ją nowoczesną przeszkoloną rozbudową ze wspomnianą w poprzednim numerze „Made in Świętokrzyskie” postmodernistyczną kamienicą mieszczącą salon Ambiente. Dzięki dobremu projektowi pracowni Pedrycz-Wodnicki przestrzeń vis a vis kościoła ewangelickiego nabrała harmonijnego charakteru. Całkiem udaną, dwa lata późniejszą, była też inna realizacja przy kieleckim deptaku. Wolna działka obok hotelu Łysogóry została zabudowana pierwszym od lat obiektem przeszklonym szkłem nie refleksyjnym, ale transparentnym (projekt pracowni Ćwiertak).


Architektura 42 Początek dekady to czas budowy charakterystycznego zespołu obiektów w rejonie ulic Wojska Polskiego i Nowej (deweloperskie bloki mieszkalne „Ustronie” oraz biurowiec KRUS). Powstałe w latach 2001-2003, zaprojektowane przez pracownię DETAN obiekty kontynuują styl „Domu 2000” z ul. Starodomaszowskiej, opisywanego przeze mnie 2 miesiące temu.

Idzie nowe

Rok 2002 był ważny dla wielu kielczan –właśnie wtedy oddano do użytku obiekt bardzo wyczekiwany, prawdziwy znak nowych czasów, czyli pierwszą kielecką galerię handlową „Echo”. Poprzedniczka dzisiejszej ogromnej galerii nie była architektonicznie spektakularna, ale wyróżniała się bardzo ciekawymi elementami z giętego drewna (i wewnątrz i na zewnątrz – tych zewnętrznych dziś już nie ma). W roku 2002 oddano też do użytku pierwszą w Kielcach dużą prywatną inwestycję mieszkaniową o charakterze śródmiejskim – dwie wysokie, wielomieszkaniowe kamienice przy ulicy Planty oraz pierwszy (i najciekawszy w dekadzie) nowy salon samochodowy – Toyoty, przy ul. Warszawskiej. Lata 2001-2003 to też ważna budowa pierwszego od dawna, nowoczesnego kompleksu szkolnego (SP 25 na Ślichowicach). W 2004 roku wybudowano jeden z moich ulubionych obiektów – budynek Urzędu Dozoru Technicznego przy ulicy Kościuszki (autorstwa pracowni Alicji Bojarowicz). Świetnie w krajobraz wpisał się też jego rówieśnik, czyli budynek Sądu Rejonowego przy ulicy Warszawskiej (dostosowany architektonicznie do zacnego sąsiada, czyli gmachu NBP) – powstały w wyniku rozbudowy biurowca z lat 70. (ciekawostką jest, że budynek identyczny z biurowcem – poprzednikiem sądu stoi do dziś we Wrocławiu).

Nowocześnie i z rozmachem

Rok 2005 to przede wszystkim kilka ważnych przebudów starszych obiektów: dawnego biurowca Iskry przy ul. Jagiellońskiej na siedzibę Wyższej Szkoły Ekonomii i Administracji (pracownia DETAN) i Sądu Okręgowego przy ul. Wróblewskiego (w obu przypadkach osiągnięto świetny efekt) oraz dawnej tysiąclatki przy ulicy Prostej na siedzibę Wojewódzkiego Sądu

Architektoniczna poprzeczka z roku na rok się podnosiła również w przypadku inwestycji prywatnych firm. Administracyjnego (nowy obiekt jest wartościowy, mimo to szkoda jednej z najciekawszych architektonicznie kieleckich szkół). W 2005 roku powstały też: świetnie zaprojektowana, zainspirowana japońską architekturą, brama wjazdowa na teren fabryki NSK, udany budynek Becher Colorama na rogu ulic Warszawskiej i Polnej (oba projekty autorstwa zespołu pracowni pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Alicji Bojarowicz) oraz pierwsza z wielu ciekawych inwestycji Targów Kielce, czyli Terminal Główny. Gdy mowa o Targach Kielce, należy wspomnieć o związanym z ich rozwojem wysypie nowych kieleckich hoteli. Wybudowano ich sporo, jednak ich wartość architektoniczna jest zazwyczaj przeciętna. Z tych, które powstały w pierwszej dekadzie XXI w., na wyróżnienie zasługują: wybudowany w 2004 r. przy placu Moniuszki hotel Pod Złotą Różą (powstały na bazie starej niskiej kamienicy, nad którą nadbudowano nowe trzy piętra) oraz wzniesiony 2 lata później przy ulicy Składowej pierwszy w Kielcach hotel czterogwiazdkowy Qubus. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej (2004) liczba ciekawych inwestycji zaczęła się znacząco zwiększać. Wiązało się to oczywiście z redystrybucją funduszy unijnych, czyli możliwościami uzyskania dużego dofinansowania (szczególnie dotyczyło to inwestycji samorządowych). W efekcie zaczęła wreszcie pięknieć przestrzeń publiczna (duże środki zostały skierowane na remonty ulic i placów w śródmieściu, realizowane pod hasłem rewitalizacji). Podniesienie jakości przestrzeni skutkowało z kolei wzrostem jakości inwestycji prywatnych. Wśród starej zabudowy zaczęło się pojawiać coraz więcej plomb o ciekawej architekturze. Za najbardziej wyróżniające się uznaję: kamienicę Pod Białym Bzem (2006 –Pisarczyk i Tracz Architekci), kamienicę Becher Red (2008 – Kamiński Bojarowicz Architekci) – obie przy ulicy Św. Leonarda, kamienicę przy ul. Piotrkowskiej 21 (2009 – Kamiński Bojarowicz Architekci) oraz kamienicę na rogu ulic Małej i Kapitulnej (2010 – Pracownia Danuty Jaroszyńskiej-Ziach).

Zamieszkać po nowemu

Z każdym rokiem pierwszej dekady XXI w. przybywało architektury mieszkaniowej. Spośród realizacji powstałych na początku dziesięciolecia, z trudem można wybrać obiekt, który się wyróżnia (za taki uznaję wybudowaną w 2002 roku inwestycję Echo Investment przy ulicy Klonowej 42b autorstwa Studia S z Krakowa). W ostatnich latach dekady pojawiło się ich kilka: Rezydencja Kopernik przy ul. Kopernika (DETAN, 2007), dom przy ulicy Domaniówka 6 (2007 – Kamiński Bojarowicz Architekci), Becher Doliny przy ul Wojewódzkiej (2008 i 2010 – Kamiński Bojarowicz Architekci), Klonowe Zacisze przy ul. Klonowej (2009 – Dobra Forma), Via Botanica przy Podklasztornej (2010 – Kamiński Bojarowicz Architekci), budynek przy Mlecznej 14 (2010 – pracownia Dobra Forma), budynki przy ul Warszawskiej 191 G (2010 – DETAN). Pod koniec dekady zaczęły też powstawać coraz ciekawsze zespoły domów szeregowych np. Willa Magnolia przy ul. Szwedzkiej (2007 – pracownia Marii i Andrzeja Głowackich), Atrium przy ul. Langiewicza (2008 – Dobra Forma), Apartamenty na Baranówku przy ul. Chodkiewicza (2010 – pracownia Marii i Andrzeja Głowackich). Na pochwałę zasługuje udany wizualnie projekt wieżowca z mieszkaniami komunalnymi, które przygotował Inwestprojekt Świętokrzyski. Miasto wybudowało dwa takie budynki: w 2005 roku na roku ulic Grunwaldzkiej i Jagiellońskiej oraz w 2009 r. u zbiegu ulic Grunwaldzkiej i Piekoszowskiej. Warto przy tym wspomnieć, że w 2010 r. przy ulicy Jagiellońskiej powstał pierwszy w Kielcach wieżowiec deweloperski (Jagiellońska Point). Chciałbym wspomnieć o niezwykłym, nieco „kosmicznym” budynku mieszkalnym autorstwa pracowni Reginy Kozakiewicz-Opałko, wybudowanym w 2006 roku przy ulicy Okrzei 32. Wysoko oceniam rzeźbiarskość tego gmachu. Niestety, ten projekt zrealizowano w niezbyt dobrym miejscu (jego walory giną w chaosie przestrzennym), a także zaoszczędzono na jego wykończeniu. Jeszcze bardziej stracił na bardzo marnej jakości wykończenia inny ciekawy projekt Reginy Kozakiewicz-Opałko – przy


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

43

Urząd Dozoru Technicznego. fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

WSEPiNM przy Jagiellońskiej, fot. Jerzy Stradomski

Siedziba Grupy Kolporter, fot. Jerzy Stradomski

Kampus UJK – budynek G, fot. Jerzy Stradomski


Architektura 44 ul. Warszawskiej 27 (realizacja z roku 2008). Bardzo chciałbym zobaczyć kiedyś tę kamienicę wykończoną materiałami szlachetniejszymi niż obecnie.

Poprzeczka idzie w górę

Druga połowa dekady to pierwsze z dużych inwestycji – obiekty użyteczności publicznej, powstałe dzięki funduszom unijnym. Wyróżnić należy przede wszystkim trzy: stadion piłkarski przy alei Legionów (ATJ Architekci z Warszawy, 2006), powstałą na bazie budynków dawnego Zespołu Szkół Zawodowych nr 4 siedzibę Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej przy ulicy Ściegiennego (Pracownia Team z Buska, 2007) oraz nową wersję amfiteatru na Kadzielni (IMB Asymetria z Krakowa, 2010). Dzięki unijnemu dofinansowaniu w krajobrazie Kielc pojawiły się też pierwsze ciekawe inwestycje Uniwersytetu Jana Kochanowskiego (sekcje A, B i C budynku G nowego kampusu oddane do użytku w 2007 roku – autorstwa pracowni Janusza Pachowskiego z Izabelina), a dzięki współpracy z prywatnym inwestorem – hala sportowa Politechniki Świętokrzyskiej (DETAN, 2010). Architektoniczna poprzeczka z roku na rok się podnosiła również w przy-

niemal wszystkie ulice wylotowe z miasta), są to też pojedyncze obiekty wyjątkowo psujące krajobraz. Takie nieudane „zakały” rażą szczególnie w miejscach najbardziej wyeksponowanych: w śródmieściu, na narożnikach ulic, na osiach widokowych. Wielkim rozczarowaniem okazał się oddany do użytku w 2006 gmach City Park przy ul. Paderewskiego (wyburzono pod niego ładny socrealistyczny budynek przychodni). Projekt jest poprawny, jednak wykonanie – wyjątkowo słabe. Jakby inwestor postanowił zaoszczędzić na wszystkim. W efekcie w miejscu predestynowanym do zabudowy wysokiej klasy uzyskaliśmy wielki bieda-budynek, który broni się tylko od strony Silnicy. Z kolei „scyzoryk się w kieszeni otwiera”, gdy patrzę na wybudowaną w 2009 roku siedzibę Straży Pożarnej przy ulicy Grunwaldzkiej. Żeby ten straszny obiekt przynajmniej jakoś zasłonić… Charakterystyczne przykłady architektonicznego kiczu to hotel Tara przy ulicy Kościuszki i budynek z „zamkowymi” blankami na rogu ulic Zagórskiej i Kujawskiej. Ten ostatni fascynuje swoją brzydotą. Wyjątkowo kiepski jest budynek przy ulicy Okrzei 18 (2006), a w bardzo słabej, zbudowanej w większości właśnie w pierwszej dekadzie XXI wie-

Początek nowego tysiąclecia to oczywiście nie tylko chaos. Obok obiektów przeciętnych (trzeba też pamiętać, że w tamtej dekadzie inwestorzy bardzo oszczędzali na materiałach wykończeniowych i czasem dobre projekty kończyły jako takie sobie realizacje) zaczęły pojawiać się budynki architektonicznie wartościowe. padku inwestycji prywatnych firm. Rok 2007 to dwie ważne, na skalę Kielc wręcz spektakularne, inwestycje: Astra Park czyli wybudowany dla potrzeb firm należących do Michała Sołowowa office park przy alei Solidarności (projekt Biura DDJM z Krakowa) oraz złoty wieżowiec – siedziba Grupy Kapitałowej Kolporter (projekt pracowni Marka Treli z Krakowa). Niektórzy mniejsi prywatni inwestorzy także sięgnęli po bardzo dobre projekty. Wymieniłbym dwa: Profident przy ul. Legnickiej (2008) i Color Press przy ul. Mielczarskiego (2010) – oba autorstwa pracowni DETAN. Ostatni rok pierwszej dekady to wreszcie imponująca Hala E Targów Kielce (Biuro Studiów i Projektów z Gliwic) oraz udana przebudowa wieżowca zwanego dawniej Związkowcem przy ulicy Piotrkowskiej (dziś Hotel DAL). W tym ostatnim przypadku szczególnie cieszą nowe boczne dobudówki odtwarzające pierzeje ulic Piotrkowskiej i Silnicznej.

Gdy rządzi przypadek

Podsumowując okres pierwszej dekady XXI wieku, wypada wspomnieć także te niezbyt pozytywne przykłady. Oprócz sporych połaci miasta, w których króluje przestrzenna wolna amerykanka, dająca efekt wizualnego śmietniska (oprócz wspomnianych na wstępie obszarów to również pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

ku pierzei kamienic przy ulicy Zagórskiej (na odcinku między Winnicką a Źródłową) w szczególny sposób przeraża swą szpetotą budynek o nr 24. Do sąsiedztwa nie pasuje inwestycja na rogu ulic Warszawskiej i Starej (2007), małomiasteczkowa jest kamienica na rogu ul. Źródłowej i al. IX Wieków Kielc (niestety rewelacyjnie wyeksponowana). Smuci misz-masz na terenie Politechniki Świętokrzyskiej. Tam aż się prosi o sporządzenie dla całego obszaru dokładnego, przemyślanego master planu, by nie rządził przypadek. Bardzo cieszą pierwsze sukcesy uruchomionego przez tę zacną kielecką uczelnię dekadę temu kierunku architektura – mam nadzieję, że jej kadra i absolwenci naprawią błędy przeszłości. Póki co bowiem prócz ciekawych obiektów (jak hala sportowa) są tam też niestety budynki zupełnie nieudane, jak brzydka i niefunkcjonalna aula wykładowa wybudowana w roku 2010. Zabudowa deweloperska z omawianego okresu to z kolei czasem „wyciskanie każdego metra” przestrzeni, w efekcie czego są miejsca, gdzie sąsiedzi patrzą sobie w okna, jak na osiedlu Panorama przy ul. Kołłątaja. Miasto żyje i wciąż się przeobraża – oby to, co dotąd powstało w nim wartościowego, było zawsze należycie chronione, a to co się niezbyt udało – jak najszybciej zniknęło lub zostało poprawione. •


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

45

Becher Red przy ul Św. Leonarda, fot. Jerzy Stradomski Hala sportowa PŚk, fot. Jerzy Stradomski

Via Botanica przy Podklasztornej, fot. Jerzy Stradomski Hala E Targów Kielce, fot. Kieleckie Inwestycje

Willa Magnolia przy ul. Szwedzkiej, fot. Jerzy Stradomski

ul. Okrzei 32, fot. Oskar Patek


Kultura 46

Z hańbą nam do twarzy tekst Aneta Zychma zdjęcie Maciej Zakrzewski

Nowy sezon w Teatrze Żeromskiego w Kielcach rozpoczęła „Hańba” w reżyserii Macieja Podstawnego, spektakl powstały w koprodukcji z Festiwalem Malta Poznań. Sięgając po powieść Johna Maxwella Coetzee’go, twórcy przedstawienia wciągają widzów w bezwzględny świat męskiej dominacji, w którym hańba wpisana jest na stałe w nasze człowieczeństwo.

Głównym bohaterem historii jest pięćdziesięciodwuletni profesor literatury angielskiej David Lurie. Dwukrotnie rozwiedziony, korzystający z usług prostytutek, sypiający z cudzymi żonami, a ostatecznie wdający się w romans z jedną ze swoich studentek, jawi się od samego początku jako pozbawiony skrupułów podstarzały erotoman. Jego pseudofilozoficzne wywody, odwołujące się m.in. do Lucyfera, potęgi pożądania czy władzy instynktów nad człowiekiem, utwierdzają w początkowym uczuciu niechęci do tej postaci. Dalej jest tylko gorzej. Profesor, oskarżony o molestowanie, przyznaje się do winy, ale robi to powierzchownie i na swoich zasadach: nie czuje skruchy, nie zastanawia się nad stanem psychicznym poszkodowanej, twierdzi natomiast, że sam jest ofiarą namiętności. Niemalże jak grecki bohater tragedii, który nic nie znaczy w obliczu przeznaczenia. Śmieszne to i smutne zarazem, ponieważ pokazuje kondycję moralną wielu z nas. Demaskuje hipokryzję, pod płaszczykiem której dopuszczamy się czynów niegodnych, wykorzystujemy nad innymi swoją przewagę czy najzwyczajniej w świecie realizujemy własne potrzeby kosztem słabszych. Główny wydźwięk powieści i spektaklu sprowadza się do relacji damsko-męskich. Z jednej strony mamy toksycznych, zezwierzęciałych mężczyzn, a z drugiej uprzedmiotowione, słabsze fizycznie i emocjonalnie kobiety. Męski świat pełen jest zimnych kalkulacji, chorych ideologii, podziałów na czarne i białe. Kobieca rzeczywistość to przede wszystkim służenie innym, przebaczanie i pomoc potrzebującym. Trochę prostackie i płytkie, prawda? Na szczęście Maciej Podstawny prezentuje ten dylemat szerzej: role w spektaklu nie są na stałe przydzielone do jednej osoby i aktorzy na scenie cały czas się nimi wymieniają. Nasuwają się w związku z takim zabiegiem dwie refleksje: z jednej strony każdy z nas ma wpisaną hańbę w swoje ludzkie pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

DNA, a z drugiej coraz trudniej jest o jednostkową odpowiedzialność. Zbrodnie, jak również dobre uczynki, rozmywają się w bezosobowej masie. Poza tym nic nie jest jednoznaczne. Nie możemy przecież całkowicie potępić profesora: to tylko człowiek. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sam nie uległ jakieś słabości czy pokusie. A po drugie nie możemy wynosić na piedestał kobiet jako tych biednych i niewinnych, zawsze stojących po stronie ofiar. Zgwałcona córka profesora zamiast powiadomić o tym stosowne służby, wskazać sprawców i głośno mówić o popełnionej zbrodni, decyduje się na tani chwyt zrobienia z siebie męczennicy. Twierdzi, że to jej osobista tragedia. Niby taka prospołeczna, chcąca zmian, a w momencie, gdy może coś w tym kierunku zrobić, zasłania się prawem do samotnego rozdrapywania własnych ran. I nawet jeśli pochylimy się nad owym zagadnieniem z psychologicznego punktu widzenia, próbując tłumaczyć zachowanie ofiary szokiem, wyparciem, strachem przed zemstą, trudno jest mimo wszystko pozbyć się przewrotnej myśli o upokorzeniu, ale i współodpowiedzialności. Bowiem brak sprzeciwu wobec agresji jest niemym przyzwoleniem na nią. Jeśli dla kogoś odwieczna wojna płci jest już przebrzmiałym tematem, to mimo wszystko zachęcam do obejrzenia spektaklu, choćby przez wzgląd na samą grę aktorską, a dokładniej dla Bartłomieja Cabaja w roli Davida. Jego kreacja jest przekonująca, mroczna i niepokojąca. Ruch sceniczny, gesty, sposób wypowiadania kwestii przywodzą na myśl Johna Malkovicha z głośnej adaptacji filmowej powieści. Mam wrażenie, że Cabaj inspirował się w dużej mierze filmem i wyszło mu to na dobre. „Hańba” to udane rozpoczęcie kolejnego sezonu. Skłania do głębokich refleksji i nie jest teatralną rozrywką w czystej postaci. To spektakl dla wszystkich tych, którzy od teatru wymagają więcej. •



Kultura 48

pa Ĺş d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Artystka jak kosmos pełen malowniczych zjawisk tekst Agata Niebudek-Śmiech zdjęcia z archiwum Muzeum Historii Kielc

Szalenie utalentowana, inteligentna, aktywnie uczestnicząca w życiu artystycznym, wystawiająca z powodzeniem swoje prace. W jesieni życia – samotna, borykająca się z biedą, oddzielająca się od ludzi murem milczenia i choroby. Żyjąca w domu, który niegdyś słynął z eleganckiego i świadczącego o zamożności gospodarzy wnętrza, później zaś straszył walającymi się wszędzie śmieciami. Kim była wybitna kielecka malarka – Jadwiga Trzcińska?

N

a fotografii utrwalono sylwetkę kobiety, która delikatnie pochyla się nad sztalugą i intensywnie wpatruje w zamalowane już płótno. W podniesionej do góry dłoni trzyma pędzel, w drugiej paletę z farbami. Na czarno-białym zdjęciu widać jej klasyczny, piękny profil i twarz okoloną puklami czarnych włosów. Inne przedstawia ją podczas spaceru z psem. Postawna, wysoka, lekko uśmiechnięta, ale jakby nieobecna, wycofana. Taki wizerunek kieleckiej malarki – Jadwigi Trzcińskiej wyłania się z zachowanych fotografii i autoportretów. Kobiety zagadkowej, niejednoznacznej, której życie potoczyło się nad wyraz tragicznie.

W artystycznej rodzinie

Malowała, świetnie operowała techniką drzeworytu i akwaforty, uczestniczyła w życiu artystycznym Kielc, brała udział w żarliwych dyskusjach i wernisażach, sama również dużo wystawiała. Podróżowała po Europie, gdzie nie tylko pokazywała swoje prace, ale i szukała inspiracji. Współtworzyła Kielecką Szkołę Krajobrazu, której była wnikliwym krytykiem. Nagle zamilkła, przestała tworzyć, zamknęła się w czterech ścianach swo-

jego domu, popadając z każdym dniem w coraz większe odrętwienie i samotność. Za jedyne towarzystwo miała coraz liczniejszą sforę psów, które ludzie podrzucali jej, by pozbyć się czworonożnego kłopotu. Z uznanej artystki stała się wytykanym palcem i wyśmiewanym dziwadłem. Co sprawiło, że wykształcona i świadoma swojego talentu artystka odwróciła się od świata i popadła w szaleństwo? Jadwiga Trzcińska pochodziła z rodziny, która mogła pochwalić się szlacheckimi korzeniami. Z dumą nosiła przydomek Prandota, niektórzy nawet podkpiwali, że w ten sposób podbudowuje swoje ego. Jej ojciec Józef Trzciński był zasłużonym, przedwojennym oficerem w randze podpułkownika, dowodził 12 Pułkiem Ułanów Podolskich. Ciężko ranny w głowę podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku, kilka lat później doznał dotkliwego urazu kręgosłupa. Zrezygnował ze służby wojskowej i wraz z rodziną osiadł w Kielcach. Tu jeszcze przed wybuchem II wojny światowej wybudował niezwykle nowoczesną, jak na owe czasy, willę, której wyposażenie świadczyło o wysokiej pozycji rodziny. Matka Klementyna pracowała jako pielęgniarka w obecnej Szkole Podstawowej nr 2 przy ul. Kościuszki. Jadwiga urodziła się 8 kwietnia 1933 roku, ukończyła Liceum im. Błogosławionej Kingi, a po maturze podjęła studia na Uniwersytecie

49


Kultura 50 finansowe – ojciec malarki, pokonany przez gruźlicę kości nie żył już od wielu lat, a wdowa po przedwojennym oficerze nie mogła liczyć na to, by ludowe państwo zabezpieczyło jej byt. – Jadwiga tęskniła za rodzinnym domem, w którym czuła się bezpieczna – dodaje Bożena Sabat. – Przede wszystkim jednak była bardzo mocno związana z matką, bez której trudno jej było funkcjonować.

Metamorfozy i koguty

Jadwiga Trzcińska pochodziła z rodziny, która mogła pochwalić się szlacheckimi korzeniami. Z dumą nosiła przydomek Prandota, niektórzy nawet podkpiwali, że w ten sposób podbudowuje swoje ego. Jagiellońskim na kierunku historia sztuki. Po roku zmieniła jednak plany i przeniosła się na warszawską Akademię Sztuk Pięknych. – Jadwiga pochodziła z artystycznej, niezwykle zasłużonej rodziny, która stanowiła kwiat przedwojennej inteligencji. Dokonany przez nią wybór drogi życiowej był czymś zupełnie naturalnym – mówi Bożena Sabat z Muzeum Narodowego w Kielcach, znawczyni życia i twórczości malarki. Wujem Jadwigi i jej pierwszym nauczycielem rysunku był Zygmunt Kamiński – znakomity malarz, grafik i architekt, twórca obowiązującego wzoru godła Polski. Jej ciotka – Zofia Trzcińska-Kamińska zasłynęła nie tylko jako wybitna rzeźbiarka, ale kobieta, która jako Zygmunt Tarło w 1915 roku półtora miesiąca służyła w kawalerii II Brygady Legionów. Otoczona opieką wujostwa Jadwiga mogła studiować, rozwijać swój talent, doskonalić warsztat. Znakomicie czuła się w atmosferze warszawskiej bohemy, zaszywała na długie godziny w swojej pracowni na Pradze. Przyjaźniła się z Mironem Białoszewskim, była wiernym widzem jego prywatnego Teatru Osobnego, który mieścił się w mieszkaniu poety. Ale nie została w stolicy na stałe, po ośmiu latach wróciła do Kielc. Zadecydowały o tym zapewne względy pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Malarka wróciła do ukochanej willi przy ul. Mazurskiej i do znajomych uliczek. Szybko włączyła się w nurt życia miasta, tworząc kolejne prace i uczestnicząc w wydarzeniach artystycznych. Jaką była malarką? We wczesnych latach swojej twórczości tworzyła cykle drzeworytów inspirowanych dziejami Tristana i Izoldy oraz akwaforty, do których natchnień szukała w antycznych „Metamorfozach” Owidiusza. Znany jest również jej cykl obrazów „Ziemia” – świadectwo fascynacji malarki ziemią świętokrzyską. Przede wszystkim jednak charakterystyczne dla jej twórczości były motywy etniczne oraz motyw koguta, a także pejzaże cerkiewne, którymi zafascynowała się podczas podróży do Związku Radzieckiego. Miała sporą kolekcję ceramiki ludowej z Iłży. Ona również była dla niej inspiracją – Była bardzo sprawna warsztatowo, operowała doskonałą techniką, miała niezwykłą łatwość przenoszenia myśli i swoich odczuć na różne formy plastyczne. Niezwykle jest to, że potrafiła odnaleźć się w różnych technikach – począwszy od rysunku przez oleje, akwarele czy gwasze – mówi Daria Ptak z Muzeum Historii Kielc. Nie należy pomijać jej znaczącego dorobku krytycznego – pisała ze swadą, doskonale argumentując i wykazując się ogromną wiedzą oraz artystyczną intuicją. W dyskusjach bywała nieprzejednana, zażarcie broniła swojego zdania, bywało, że ludzie schodzili jej z drogi, bowiem nieskora była do kompromisów i zawsze mówiła to, co myśli. Słowem – była trudną, dość skomplikowaną osobowością. To z pewnością nie przysparzało jej przyjaciół. – Z racji swojej wszechstronności nie dała się nigdy zaszufladkować – dodaje Marcin Kolasa z Muzeum Historii Kielc. A jaką była kobietą? Oddajmy głos Jolancie Wyleżyńskiej, która tak wspomina Jadwigę Trzcińską: Była bardzo oryginalna, zupełnie niezwykła. Wysoka ponad miarę, przypominała niektóre rzeźby Michała Anioła. Sprężysta, silna, miała duże dłonie i stopy rzeźby i piękną ciemną głowę o profilu młodego efeba. Była zupełnie niekonwencjonalna i mówiła interesujące rzeczy


m a d e i n Ĺ› w i Ä™ to k r z y s k i e

51


Kultura 52 jeśli nie o sztuce samej, to o zdarzeniach, które w jej interpretacji nabierały wartości sztuki. Była bardzo wyczulona na otaczające piękno. Jej kosmos pełen był malowniczych zjawisk. – Jadwiga była bardzo wysoka, miała 190 centymetrów wzrostu, jej głos był niski, a sylwetka potężna, ale mimo to pozostawała piękną kobietą o niebanalnych rysach – dodaje Bożena Sabat. W jesieni życia wygląd malarki znacznie się zmienił – nabrała ostrych, męskich rysów, zatraciła swoją kobiecość. Wpływ na to miały z pewnością problemy hormonalne, z którymi Jadwiga borykała się od dzieciństwa. Przestała również radzić sobie emocjonalnie, nagle wycofała się z życia publicznego, rzuciła pracę artystyczną. Coraz bardziej zamykała się w swoim świecie, którego granice kończyły się za ogrodzeniem domu przy ul. Mazurskiej. Tu czuła się najbezpieczniej, tu nikt nie wytykał jej palcami i nie wyśmiewał. Trudno było patrzeć na tę dominującą i piękną niegdyś kobietę, która przypominać zaczęła nieszczęsnych kloszardów, tracących zupełnie kontakt z rzeczywistością. Chodziła w podartych ubraniach, zbierała po śmietnikach odpadki i znosiła je do domu. Żyła w nędzy, bo przecież nigdy nie pracowała na etacie, utrzymując się jedynie ze sprzedaży swoich prac. Związek Plastyków załatwił jej rentę, by miała z czego żyć. – Jedynym towarzystwem Jadwigi były psy, które bardzo kochała – dodaje Bożena Sabat. – Ludzie to wykorzystywali i podrzucali jej czworonogi.

Gdy matka odchodzi

Ale nie tylko problemu zdrowotne wpłynęły na ucieczkę malarki od świata. Jadwiga Trzcińska bardzo przeżyła śmierć matki, z którą była niezwykle związana. – Sama nigdy nie założyła rodziny, więc matka była jedyną bliską jej osobą – tłumaczy Bożena Sabat, autorka opracowania listów artystki

przerażająco. Wszędzie kurz, brud, niesprzątane od długich miesięcy pomieszczenia. Prace artystki walały się po ziemi, wszędzie straszyły sterty znoszonych ze śmietników odpadków, między którymi powstały wąskie ścieżki. – Gdy kilka miesięcy po śmierci Jadwigi Trzcińskiej weszliśmy do jej domu, nie było w nim już zbyt dużo prac, bowiem większość przejął syndyk masy upadłościowej, któremu władze miasta zleciły wycenę. To właśnie gmina Kielce stała się spadkobiercą całej spuścizny malarki – mówi Marcin Kolasa. – Ostatecznie prace plastyczne Trzcińskiej i wszelkie dokumenty trafiły jako darowizna do Muzeum Historii Kielc. Było tego około tysiąca obiektów. Dzięki temu, że to miasto przejęło majątek malarki, jej dzieła nie uległy rozproszeniu. W 2009 roku kieleckie muzeum zorganizowało dużą wystawę prac artystki, której pamiątką jest pięknie wydany katalog z reprodukcjami jej prac oraz szkicem krytycznym poświęconym twórczości Trzcińskiej. – Bez wątpienia była najlepszą kielecką malarką i fascynującą osobowością – podsumowuje Bożena Sabat.

W domu przy ulicy Mazurskiej

A co stało się z rodzinnym domem Trzcińskich? Początkowo siedzibę miało tu znaleźć Krajowe Towarzystwo Autyzmu, ostatecznie po generalnym remoncie w willi przy ul. Mazurskiej powstał hotel, który udostępniany jest gościom zapraszanym oficjalnie przez władze miasta. O jej historii świadczy tablica pamiątkowa, natomiast, co stwierdzamy ze smutkiem i sporym zdziwieniem, we wnętrzu na ścianach nie wisi ani jeden obraz Jadwigi Trzcińskiej. Być może warto byłoby pokusić się o to, by przyjeżdżające do nas delegacje mogły poznać twórczość tej wybitnej malarki. Jest jeszcze jedna rzecz, która warta jest załatwienia. – Grób rodziców Jadwigi znajduje

Była bardzo sprawna warsztatowo, operowała doskonałą techniką, miała niezwykłą łatwość przenoszenia myśli i swoich odczuć na różne formy plastyczne. pisanych do swojej rodzicielki. To osiem lat korespondencji. Z niej wyłania się świat emocji malarki oraz obraz niezwykłej więzi. Jej przerwanie miało, jak się potem okazało, tragiczny finał. – Gdy Klementyna Trzcińska zmarła w latach siedemdziesiątych, Jadwiga została bez żadnego wsparcia, poczuła się samotna i bezbronna – dodaje Bożena Sabat. – Dwa tygodnie zwlekała z pogrzebem, a potem miała do matki ogromny żal za to, że umarła i zostawiła ją samą. O tym, jak bardzo nie mogła pogodzić się z jej śmiercią, świadczy fakt, że nigdy nie zdobyła się na to, by wyryć nazwisko matki na cmentarnej płycie. Przyjaciel artystki, krytyk sztuki Wojciech Skrodzki w swoich wspomnieniach przytacza taki oto smutny obraz: Skarżyła się w swoich listach, że cierpi na straszliwe zimno w domu, ma rany na nogach, na samotność i potworne zmęczenie opiekowaniem się psami, że dokuczają jej dzieci z sąsiadującej o mur szkoły, że przychodzi i pada zmęczona przed starym telewizorem, z którego nic nie rozumie i że wszytko jest jej obojętne. Jadwiga Trzcińska zmarła w samotności 23 marca 2005 roku w swoim rodzinnym domu, który już wówczas był kompletną ruiną. Jej ciało znaleziono dopiero po kilku dniach. Wnętrze stylowej niegdyś willi wyglądało pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

się na Cmentarzu Starym, malarka nie wiedzieć czemu została pochowana na cmentarzu w Cedzynie. Powinna spocząć obok swoich rodziców, z którymi tak bardzo była związana. Sądzę, że jesteśmy jej to winni – przekonuje Bożena Sabat. W 2020 roku minie piętnaście lat od śmierci Jadwigi Trzcińskiej. Może to dobry moment, by przypomnieć sobie o tej niezwykłej i fascynującej malarce, która długo żyła w blasku, a zmarła w zupełnym zapomnieniu i nędzy. Zadziwiająco jednak jej postać wciąż budzi ogromne zainteresowanie, co z satysfakcją stwierdzają pracownicy Muzeum Historii Kielc. – Mimo, że była twórczynią niezwykle płodną i sprawną warsztatowo, w gruncie rzeczy była bardzo nieszczęśliwa – podsumowuje Daria Ptak. – Gdy została sama, nie potrafiła zorganizować na nowo swojego świata. Talent i otaczająca ją sztuka okazały się niewystarczające. • --Podczas pisania artykułu pomocne mi były informacje zawarte w: wydawnictwie „Malarstwo. Grafika, Rysunek. Jadwiga Trzcińska” pod red. Krzysztofa Myślińskiego (Kielce 2009) oraz wspomnieniach Jolanty Wyleżyńskiej („Niedziela” 20/2005).


Artykuł partnerski

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

By chodzenie było przyjemnością lana, biodra czy nadgarstki. Deformacja stóp z powodu ich wytrzymałości może rozwijać się przez wiele lat. Nie warto czekać, aż stopy przypomną nam o sobie bardzo poważnymi i uciążliwymi dolegliwościami.

Odkąd nauczymy się chodzić, bez nich właściwie stajemy się bezradni. Choć są dla nas tak istotne, często o nich zapominamy lub dbamy o nie samodzielnie, przekonani, że wystarczy lepszy krem, receptura koleżanki, czy nowe wygodniejsze buty. A to nieprawda. – Stopy noszą nas przez całe życie, dlatego też warto zapewnić im profesjonalną opiekę specjalistów – wyjaśnia fizjoterapeutka, ortopodolog, dr n. med. Joanna Stodolna-Tukendorf, dyrektor merytoryczna FootMedica Kliniki Zdrowej Stopy. Jak zadbać o nasze stopy? – Przeprowadzić kompleksową diagnostykę, a potem leczenie w gabinecie podologa i ortopodologa. Bo trzeba zająć się nie tylko uszkodzeniami skóry i paznokci, odciskami, wrastającymi paznokciami czy deformacjami, jak halluksy. Ważne jest także to, że te wady powodują zmiany biomechaniczne naszego chodu. A te mogą powodować już nie tylko problemy z bolącymi stopami, ale także: bóle kolan, bioder, kręgosłupa, a nawet głowy, obręczy barkowej, sprzyjają powstawaniu żylaków, skurczom łydek, puchnięciu kostek. Brzmi groźnie. – Tak i na dodatek to bardzo powszechne dolegliwości. Według badań 80% dorosłych osób ma różne wady i zniekształcenia stóp. Cztery razy częściej cierpią na nie kobiety. To wynik zmiany postawy i wagi w ciąży, chodzenia na obcasach, słabszej struktury więzadłowej całego organizmu. O bolących kręgosłupach, stawach, głowach słyszymy często. Z tymi objawami chodzimy do lekarza. Stopy jakoś pomijamy. – A to błąd. Przecież to fundament naszego ciała. Staw skokowy ma tylko 2 cm, utrzymuje całe nasze ciało i nie ulega zwyrodnieniom tak często jak ko-

A co powinno nas zaniepokoić? Oczywiście ból oraz symptomy, np. to, że nierówno zdzieramy podeszwy lub obcasy. Sprawdźmy, czy ktoś z rodziny nie miał np. halluksów, bo te są często powiązane z wadami wrodzonymi, dziedzicznymi. Odciski, modzele, żylaki – każdy dyskomfort powinniśmy skonsultować ze specjalistą. Jest wiele nieinwazyjnych metod. Specjaliści pomogą nie tylko zdiagnozować problem, ale także dobiorą skuteczne terapie, rehabilitację, ćwiczenia i zabiegi czy… dopasowane do stopy wkładki, skrojone indywidualnie na potrzeby naszych stóp. Te ze sklepu nie będą odpowiednie. To tak jak z okularami czy aparatami ortodontycznymi. Muszą pasować, nie możemy włożyć cudzych. Powinno się je dobierać nie tylko przy wadach biomechanicznych. Komfortowa wkładka spełni rolę amortyzatora pomiędzy stopą a twardym podłożem. Zmniejszy wstrząsy, które naszemu szkieletowi nie służą. To najpierw do podologa czy ortopodologa? Najlepiej działać kompleksowo. Podolog zajmie się skórą: odciskami, kurzajkami, nadpotliwością, suchością, wesprze długotrwałe leczenie grzybicy, pomoże na wrastające paznokcie i podpowie, jak nasze stopy pielęgnować. Ortopodolog zajmie się biomechaniką naszej stopy czyli sposobem, w jaki stawiamy stopy i chodzimy, co również ma ogromny wpływ na stan skóry stóp. Badania diagnostyczne pozwolą sprecyzować, co wymaga skorygowania, oraz dobrać najodpowiedniejszy sposób leczenia. FootMedica jest jedyną placówką, którą świadczy takie kompleksowe usługi. Działamy na rynku już

od 2011 r. Zaczynałam od jednego gabinetu w Busku Zdroju, potem doszły kolejne w Kielcach, Warszawie. Choć nasza nazwa sugeruje, że zajmujemy się tylko stopami, to nie do końca prawda. Dzięki dr. Jerzemu Stodolnemu, lekarzowi specjaliście rehabilitacji, w buskim ośrodku Natura oferujemy turnusy rehabilitacyjne. Dla chorych z dolegliwościami bólowymi kręgosłupa czy stawów, ale także podologiczne, dla tych, którzy cierpią z powodu zaburzeń w obrębie stóp. Stale się rozwijamy, prowadząc badania i doszkalając się. Traktujemy pacjentów jako całość, zamknięty system struktur, z których jedna oddziałuje na inne, nawet te najbardziej odległe. Dziękuję za rozmowę.

FootMedica – Klinika Zdrowej Stopy Busko-Zdrój, ul Chopina 9, tel. 501 150 045 Kielce, al. Szajnowicza-Iwanowa 13 F, tel. 413 447 069 Warszawa, ul. Ogrodowa 58, Warszawa, ul. Wiertnicza 124, tel. 516 035 040 www.footmedica.pl

53


Kultura 54 Niesnasek był bardzo grzecznym dzieckiem, ale miał trudności w codziennym funkcjonowaniu. Wszystko robił później niż inne dzieci w jego wieku. Co więcej, posiadał takie cechy w wyglądzie, które przypominały Krasnoludki z Krainy Dzikiej Cytryny. Między innymi miał skośne oczka… aż ciężko było uwierzyć, że są z Wiercipiętkiem rodzonymi braćmi. Dodatkowo króciutkie paluszki Niesnaska sprawiały trudności w malowaniu… a to przecież główne zadanie Kreatorów Marzeń Sennych! Niesnasek miał nisko schodzące uszka, które zupełnie nie przypominały krasnoludkowych uszu. Wszystko to jednak w żaden sposób nie zmieniało miłości Wiercipiętka do swojego małego braciszka.

Kochaj mnie… po prostu tekst Aneta Zychma ilustracje Joanna Biskup

Niesnasek i Wiercipiętek to mieszkańcy „Bajkowej Krainy”, w której powstają dziecięce sny. Niesnasek przychodzi na świat z pewnym nadmiarem, który powoduje, że nie rozwija się tak samo jak jego rówieśnicy. Mimo to krasnoludek świetnie sobie radzi w codziennym życiu, a nawet pomaga starszemu bratu podczas Konkursu Marzeń Sennych dla Młodych Artystów. Autorką owej historii jest Aleksandra Gładyś-Jakubczyk, mama Maciusia i Olka. Olek, tak jak bajkowy Niesnasek, urodził się z nadprogramowym chromosomem i jest chory na zespół Downa. To właśnie z myślą o „zespolakach” (jak czule nazywa ich Ola) i środowisku, w którym żyją na co dzień, powstała „Bajkowa Kraina”.

Na podstawie historii krasnoludków, dzięki współpracy Radia eM Kielce z aktorami Teatru Żeromskiego, powstało wyjątkowe słuchowisko. Jego premiera miała miejsce 21 marca, czyli w Światowy Dzień Zespołu Downa, i była częścią akcji „Gratis 21” zorganizowanej na tę okazję przez Fundację Kochaj Mnie Po Prostu. Niebawem „Bajkowa Kraina” doczeka się również wersji drukowanej. Egzemplarze mają być bezpłatne i będą przekazywane m.in. wszystkim placówkom, w których wychowawcy, nauczyciele zechcą poprowadzić zajęcia dotyczące tolerancji i zrozumienia, jak wygląda świat oczami dzieci chorych na zespół Downa.

Znaleźć w chorobie coś dobrego

Wróćmy jednak do początków. Jest sierpień 2014 roku. Ola, przyszła pani pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

neonatolog, dowiaduje się, że jej nowo narodzony synek ma wrodzoną wadę genetyczną, której nie wykryto podczas badań w okresie ciąży. – Świat mi się zawalił. Byłam załamana i cały czas płakałam. Na szczęście po pewnym czasie, gdy emocje trochę opadły, zdałam sobie sprawę, że mam do wyboru: albo będę dalej się nad sobą użalać, albo wezmę się w garść i znajdę w całej tej sytuacji coś dobrego – Aleksandra wspomina swoją pierwszą reakcję na wieści o chorobie Olusia. Jak pomyślała, tak zrobiła. W 2015 roku, z pomocą Kariny Zaczkowskiej, mamy skrajnego wcześniaka Adasia, któremu po urodzeniu dawano jeden procent szans na przeżycie, powołały do życia Fundację Kochaj Mnie Po Prostu, by wspierać dzieci zagrożone nieprawidłowym rozwojem oraz ich rodziny w nierównej walce o zdrowie.


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

55 Choroba to nie wyrok

Fundacja ma na swoim koncie m.in. koncerty i rodzinne pikniki charytatywne, maratony zumby na rzecz potrzebujących, działania edukacyjne mające na celu przeciwdziałanie chorobom cywilizacyjnym oraz warsztaty taneczne dla dzieci z zespołem Downa. Aleksandrze zależy również na tym, by organizować jak najwięcej akcji społecznych typu „Gratis 21”, które skutecznie rozprawiają się z krzywdzącymi stereotypami i błędnymi wyobrażeniami na temat życia w cieniu choroby. – Wiele osób myśli, że my, rodzice chorych dzieci, jesteśmy męczennikami, a nasze życie to pasmo udręki. A to wygląda zupełnie inaczej. Mimo przeciwności losu cieszymy się każdym dniem, każdą drobnostką. Mam wrażenie, że czasami jesteśmy nawet szczęśliwsi niż inni rodzice, ponieważ zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, jak ważny jest dany nam wspólny czas – tłumaczy. Właśnie po to, żeby pokazać społeczeństwu, że choroba dziecka to nie wyrok dla całej rodziny, fundatorki zorganizowały promocyjną akcję plakatową „Tak nas widzą, tacy jesteśmy”, której efekty obejrzeć można pod adresem kochajmniepoprostu.pl

Potrzebna pomocna dłoń

Poza szeroko rozumianą działalnością o charakterze społecznym dziewczynom udało się zorganizować grupy wsparcia dla osób, które muszą zmierzyć się z chorobą dziecka. Dodatkowo na stronie internetowej fundacji dostępne są numery telefonów, pod które można zadzwonić, żeby REKLAMA

najzwyczajniej w świecie porozmawiać i podzielić się swoimi emocjami z kimś, kto przeszedł przez podobne doświadczenia. Aleksandra stara się również wspierać emocjonalnie rodziców już w szpitalu, gdy tylko dowiadują się o stanie zdrowia swojej pociechy. Często taka informacja jest dla nich zbyt trudna do udźwignięcia i zwykła obecność kogoś, kto sam był w identycznej sytuacji, ułatwia odnalezienie się w zupełnie nowej rzeczywistości.

Słowa mają znaczenie

To, co najbardziej utkwiło w mojej pamięci po spotkaniu z Olą i po wysłuchaniu „Bajkowej Krainy”, to charakterystyczne słownictwo, po które sięga, opowiadając o chorych dzieciach. Używa zdrobnień, pieszczotliwych określeń, własnych nazw (dzieci z porażeniem mózgowym to inaczej „porażeni miłością”, z zespołem Downa to „zespolaki”, a podopieczni Fundacji to „skarby”). – Sięgam po takie określenia celowo, żeby odczarować chorobę, żeby się do niej zbliżyć, zmniejszyć dystans i pokazać, że te dzieciaczki są piękne i wartościowe jak każde inne zdrowe dziecko – tłumaczy Aleksandra. Czekam z niecierpliwością na wydanie „Bajkowej Krainy”, mając nadzieję, że poprzez jej lekturę coraz więcej osób „zarazi się” empatią, wrażliwością i optymizmem, jakie drzemią w autorce utworu. Warto bowiem co jakiś czas przypomnieć sobie fundamentalną prawdę o miłości: że jest bezwarunkowa i jeśli kogoś się kocha, to kocha się go po prostu. •


Kielce zapomniane 56

Biurowiec „Społem” tekst Rafał Zamojski

Tory linii kolejowej iwangrodzko (dęblińsko)-dąbrowskiej, które w połowie lat 80. XIX wieku przeprowadzono obrzeżami Kielc, przecięły folwark Załaźnie, rozciągający się między ulicą Czystą (dziś Paderewskiego) a folwarkiem Czarnów. Włączenie Kielc w sieć linii kolejowych przyczyniło się do sporego rozwoju gospodarczego miasta.

Biurowiec Zakładów Wytwórczych „Społem” w Kielcach

Wzdłuż torów jeden po drugim zaczęły powstawać nowe zakłady przemysłowe. W 1898 roku właścicielem części Załaźnia znajdującej się za torami stało się Towarzystwo dla Wytwarzania Portland-Cementu Kielce. Taka też data widnieje do dziś na zabytkowym kominie, bo Fabrykę Cementu Portlandzkiego „Kielce” wybudowano bardzo szybko. Zakład funkcjonował dość krótko, ale miał momenty świetności. W 1913 roku na przykład zatrudniał aż 215 pracowników. Był wtedy czwartą co do wielkości cementownią na terenie Kongresówki. I wojna światowa położyła kres także działalności fabryki. To nie był jednak koniec historii pozostałych po niej zabudowań. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zaczęła rozkwitać spółdzielczość – w Kielcach nie tylko powstała sieć spółdzielczych sklepów, ale też 99 lat temu opuszczone obiekty cementowni przeszły na własność spółdzielczych Zakładów Wytwórczych, niedługo potem nazwanych Zakładami Wytwórczymi Związku Spożywców RP „Społem”. A to oznacza, że kochane dziś przez kielczan, znane nie tylko w Polsce „Majonezy” mają swoją siedzibę m.in. w zabytkowych zabudowaniach dawnej cementowni (może kiedyś w przyszłości będą tam klimatyczne lofty?). Przed wojną pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

zakłady te produkowały mydło, pastę do butów, świece, potem doszły do tego: ocet, musztarda, drożdże, kostki bulionowe. Ponieważ niemiecki okupant pozwalał na funkcjonowanie spółdzielczości, Zakłady „Społem” działały w czasie wojny, wpisując do swej historii wspaniały okres pomocy mieszkańcom miasta, ale także współpracę z konspiracją i ruchem oporu, co – trzeb pamiętać – było śmiertelnie niebezpieczne. W czasie PRL-u, kiedy funkcjonowała quasi-spółdzielczość, fabryka produkowała bardzo dobre produkty, w tym od 1959 roku słynny Majonez Kielecki – wzorzec dla innych polskich sosów. Po 1989 roku zakład wrócił do korzeni, znów stając się odrębną, klasyczną spółdzielnią. Dodam, że fabryka jest mi również bliska z powodów rodzinnych – do swojej śmierci w 1971 roku pracował w niej mój osiadły w Kielcach po upadku powstania warszawskiego dziadek, Aleksander Zamojski. Zakłady Wytwórcze „Społem” zajmowały przed wojną nie tylko przystosowane zabudowania po cementowni. Wizytówką firmy był wybudowany na początku lat 20. przy ulicy Młynarskiej (dziś Mielczarskiego) biurowiec – siedziba władz spółdzielni i administracji. Takie obiekty w wielu historycznych fabrykach stały się z czasem siedzibami zakładowych muzeów, bardzo popularnych wśród turystów. W Kielcach muzeum nie ma, a zrujnowaną kamienicę, tak ważną dla historii i fabryki i miasta, WSP „Społem” zdecydowało się pięć lat temu wyburzyć. •


Artykuł partnerski

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Jak oswoić język obcy

57

– czyli Poradnik Skutecznej Nauki Języka Obcego w XXI w.

Uczymy się gramatyki, słówek, robimy testy i ćwiczenia, potrafimy wymienić kilka czasów gramatycznych, a nadal niewielu z nas jest w stanie swobodnie poradzić sobie na wyjazdach zagranicznych czy w najprostszych rozmowach na lotnisku. Język obcy jest dla nas nadal obcy. Co robić, by wreszcie zacząć mówić np. po angielsku? Jak go opanować na tyle, by dać sobie radę w rozmowie na dowolny temat? I przede wszystkim jak zrobić to dobrze, czyli skutecznie, przyjemnie i bezboleśnie, po prostu szybko. Językowy poradnik z serią cennych wskazówek, które ukażą się jeszcze w kilku następnych wydaniach „Made in Świętokrzyskie”, przygotowała dla nas ekspertka Dorota Adamczyk, filolożka, właścicielka oraz główny metodyk w szkołach Szybki Angielski z oddziałami w Kielcach, Lublinie, Radomiu i Włoszczowie. Gotowi? Zaczynamy! 1. Nie wierz w mity i stereotypy dotyczące nauki języka: Mit pierwszy: Ludzie niezdolni językowo nigdy nie nauczą się płynnie mówić w języku obcym. NIEPRAWDA! Do nauki języka nie potrzebujemy specjalnych zdolności czy talentów, nie ma ludzi niezdolnych językowo. Wszyscy potrafimy mówić w naszym języku ojczystym, a nauczyliśmy się go długo przedtem, nim poszliśmy do szkoły. Wystarczyło słuchanie, rozumienie i powtarzanie tego, co mówili do nas nasi najbliżsi. Gdy uczymy się języka obcego także powinniśmy wykorzystać nasz naturalny potencjał, który, wzmocniony motywacją i systematycznością pracy, szybko da efekty. Mit drugi: Dzieci uczą się szybciej. NIEPRAWDA! Liczba połączeń w mózgu zwiększa się z wiekiem i doświadczeniem. Dzieci szybko się dekoncentrują, są niecierpliwe, nie potrafią wiązać informacji. Problem z dorosłymi tkwi w tym, że najczęściej nie wiedzą, jak się uczyć i jakie techniki zapamiętywania wykorzystywać. 2. Poznaj siebie i wykorzystaj swój potencjał. Każdy z nas jest inny. Jeden czyta książki, drugi wybiera aktywności fizyczne. Niektórzy są niezwykle wrażliwi na zapachy, inni na słowa,

kolejni na liczby, a jeszcze inni – na muzykę i dźwięki. By sprawdzić, w czym czujesz się najlepiej, wystarczy poznać swój typ inteligencji, wykonując specjalny test. Opracowano go na podstawie koncepcji inteligencji wielorakiej Howarda Gardnera z Uniwersytetu Harwarda. Naukowiec podzielił nasze zdolności umysłowe na 8 kategorii: przestrzenno-wizualną, matematyczno-logiczną, interpersonalną, intrapersonalną, przyrodniczą, muzyczną, ruchową i językową. Każdy z nas ma je wszystkie tylko… w różnym zakresie. Dzięki odpowiedzi na 75 stwierdzeń dowiesz się, który typ inteligencji dominuje o Ciebie, w czym jesteś najlepszy, a z czym radzisz sobie gorzej. Test znajdziesz na stronie www.szybkiangielski.pl 3. Dobierz metody uczenia do swojego typu inteligencji. Szkoła nauczyła nas, że wiedzę zdobywamy siedząc w ławce, pisząc w zeszycie lub czytając podręcznik. Odrzuć ten schemat i by uczyć się szybko, wykorzystaj to, czego podczas testu dowiedziałeś się o sobie. Stawiaj na swoje mocne strony, ucz się wtedy, gdy robisz to, co lubisz i potrafisz najlepiej. Słówka możesz powtarzać podczas gotowania, podlewania ogródka, możesz je nucić pod nosem lub wybijać nimi rytm, biegając po parku. Nie wiesz, co wybrać? Przyjdź do naszej szkoły, a doradzimy, pomożemy, wesprzemy cię w poszukiwaniach, a potem skutecznej, szybkiej i przyjemnej nauce.

Szybki Angielski Kielce, ul. Częstochowska 21/3 tel. 669 614 114 www.szybkiangielski.pl www.szybkiangielski.edu.pl


Historia 58

Piękne księgi sprzed stuleci. Średniowieczne skarby Kielc tekst i zdjęcia Jacek Korczyński

Daje rozkosz duchową i piękno artystyczne ludziom na piękno wrażliwym. Umożliwia wzlot myśli w górę aż do szczytów prawdy i wiedzy – pisał o książce Stanisław Estreicher. Żądza poznania otaczającego nas świata, chęć szerzenia kultury i nauki oraz zrozumiała fascynacja starannie zapisanymi, pięknie zdobionymi kartami były motywem tworzenia pierwszych bibliotek. Powstawały one nie tylko ku pożytkowi czytelników, ale także z czystej miłości do ksiąg. Zwiedzając wystawę „Średniowieczne skarby Kielc. Rękopiśmienne księgi dawnej biblioteki kolegiaty kieleckiej”, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że ów wiekowy księgozbiór to również świadectwo tejże miłości. W Muzeum Historii Kielc podziwialiśmy wydobyte z bibliotecznego skarbca unikatowe zabytki piśmiennictwa, które dotychczas nie były prezentowane publicznie.

Bezcenna kolekcja rękopiśmienna

Część zbiorów dawnej biblioteki kieleckiej kapituły kolegiackiej przechowywanych jest dziś w Bibliotece Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach. Ta bezcenna kolekcja to 29 rękopisów pochodzących głównie z XV stulecia. Jak podkreśla prof. Krzysztof Bracha, historyk z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego, znawca tematu i inicjator wystawy w kieleckim muzeum, stanowi ona przykład zachowanego niemal w komplecie i nierozproszonego od czasów średniowiecza bardzo interesującego i świetnie dobranego zbioru prymarnych dzieł polskiego i europejskiego piśmiennictwa z XIII-XV w. Z oczywistych względów przeważają dzieła o treści teologicznej i z przeznaczeniem pastoralnym, które docierały do Kielc przede wszystkim z Krakowa drogą wymiany ludzi i idei. Spośród rękopisów liturgicznych z kielecką kolegiatą wiązane są przede wszystkim XIV-wieczny „Antyfonarz kielecki”, brewiarz z XV wieku czy antyfonarz z końca XV wieku. Część rękopisów być może kopiowano na miejscu, choć – jak zaznaczają uczeni – działalność kieleckiego skryptorium wymaga jeszcze dokładnych badań. Największą grupę utworów zapisanych w tych księgach stanowią, jak zaznacza prof. Bracha, zbiory kazań łacińskich wybitnych polskich i europejskich kaznodziejów. Nie brakuje komentarzy biblijnych, dykcjonarzy, wykładów mszy oraz przewodników dla spowiedników. Znajdziemy tam także zbiór miejskich przepisów prawa magdeburskiego. Rzecz jasna, poza funkcjami pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

jakie pełniły, na kształt kolegiackich bibliotek duży wpływ miały również religijne oraz intelektualne zainteresowania miejscowego duchowieństwa. Z zachowanych notatek na marginesach dzieł wiemy, że średniowieczne rękopisy były wykorzystywane w kieleckiej kolegiacie jeszcze w XVI stuleciu. Przy większości kolegiat działały szkoły kształcące przyszłych duchownych, a nadzór nad nimi sprawował kanonik – scholastyk. Z kielecką biblioteką wiąże się więc również istnienie szkoły kolegiackiej, dla której książki były niezbędne. Powstała już zapewne w drugiej połowie XII wieku, po tym jak biskup krakowski Gedka ufundował tu w 1171 roku kolegiatę. Utworzono przy niej kapitułę składającą się z kanoników pełniących misję duszpasterską i pracę administracyjną. Scholastyk jest z kielecką kolegiatą łączony, wedle tradycji powtórzonej przez Długosza, już począwszy od pierwotnej fundacji. Początkowo osobiście zajmował się nauczaniem, później tylko kierował szkołą i obsadzał personalnie, oddając funkcję nauczycielską wikariuszom – wicescholastykom. W każdym razie jego pojawienie się potwierdza istnienie szkoły – twierdzi prof. Krzysztof Bracha. Imię Henryka, pierwszego znanego kieleckiego scholastyka, znajdujemy w źródłach z 1229 roku. Poznajemy przy tym pełny skład szkoły kolegiackiej. Zapiski naszego kronikarza z późniejszego okresu potwierdzają także istnienie szkolnego gmachu, który położony był między miastem a kolegiatą. Znamy imiona kilkunastu scholastyków kieleckich. Są to, oprócz wspomnianego już Henryka, m.in.


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

59

Inicjał na karcie XV-wiecznego rękopisu podarowanego przez Stanisława z Jankowic


Historia 60

Kolekcja kazań Pawła z Zatora z ok. 1450 roku

Ponad 500-stronicowy kodeks z kazaniami Łukasza z Wielkiego Koźmina

Słynny „Antyfonarz kielecki” z 1372 roku pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

61 Mikołaj i Krystyn (w XIII wieku), Grzegorz, Jan, Wieńczysław zwany Jaja, Jan Hildebrandowic z Tarczka, Mikołaj Stanisławowic z Radoszkowa (to XIV stulecie), a także XV-wieczni: Piotr z Chrząstowa, Michał z Szydłowa, Mikołaj Czulica oraz Mikołaj ze Żnina.

Skarby z bliska

Liczący niemal sześć i pół wieku słynny „Antyfonarz kielecki” to pięknie zdobiony rękopis o 287 pergaminowych kartach. Pochodzi z 1372 roku, został skopiowany na zamówienie kanonika kieleckiego oraz krakowskiego Mikołaja Goworka i przypuszczalnie powstał w Kielcach. Znamy imię skryby i dekoratora dzieła: był nim Falisław (lub Chwalisław), pochodzący z Nysy na Śląsku, wikariusz kolegiaty kieleckiej. Ten najbardziej znany rękopis z dawnej biblioteki kolegiackiej zawiera zbiór śpiewów liturgicznych (antyfon, psalmów, responsoriów oraz hymnów) przeznaczonych dla chóru kolegiaty. Jednym z utworów jest słynny łaciński hymn „Gaude Mater Polonia” („Raduj się, Matko Polsko”). Jest to część rymowanego „Oficjum św. Stanisława”, którego autorem był Wincenty z Kielc. „Antyfonarz kielecki”, wspaniałe rękopiśmienne dzieło sztuki, jest na co dzień przechowywany w skarbcu bazyliki katedralnej. Kodeks z pierwszej połowy XV stulecia zawiera głównie dwie kolekcje kazań kaznodziejów słynnych w średniowiecznej Europie: Peregryna z Opola, zakonnika z polskiej prowincji dominikanów oraz Hieronima z Pragi, wykształconego na uniwersytetach w Pradze i Krakowie norbertanina, a później kamedułę, spowiednika królewskiego na dworze Władysława Jagiełły. W księdze tej znajduje się również świętokrzyski akcent. Między kartami kodeksu znaleziono bowiem niewielki papierowy skrawek (przypuszczalnie dawną zakładkę) z zapisanymi imionami osób z okolic Kielc. Dzięki temu makulaturowemu kawałkowi od zapomnienia ocaleni zostali m.in. Catherina virgo de Sukow, Taczali de Radlin i Hieronymi de Bielcza.

Świątobliwi pisali… i zaklinali

Pięknym rękopisem jest brewiarz datowany na lata 1459-1475. Pochodzi z opactwa Benedyktynów na Świętym Krzyżu i nie jest wykluczone, że został spisany przez łysogórskiego mnicha Mikołaja z Wielkiego Koźmina. Spod ręki tego znanego kopisty, świątobliwego brata ascety, wyszło kilkanaście rękopisów. Księga ta, służąca do odmawiania siedmiokrotnie każdego dnia i nocy wspólnotowych modlitw, jest – jak wyjaśniono w katalogu wystawy – jedynym zachowanym świadectwem liturgii wewnętrznej opactwa na Łyścu, które wykształciło wewnętrzny obyczaj liturgiczny, oparty początkowo na fundamencie liturgii tynieckiej. Z kolei rękopis z ok. 1450 roku zawiera kolekcję kazań o świętych Pawła z Zatora, wybitnego kaznodziei późnego średniowiecza. Ich autor, doktor praw, absolwent Akademii Krakowskiej, wygłaszał swe kazania przed dworem królewskim w katedrze wawelskiej. Wygłosił także mowę pogrzebową po śmierci Władysława Jagiełły. Rękopis zdobi elegancka artystyczna, tłoczona okładzina, najlepiej zachowana spośród ksiąg dawnej biblioteki kolegiackiej (nie bez powodu wykorzystano ją do projektu druków promujących kielecką wystawę). Ciekawe, wykonane inkaustem ilustracje oraz ozdobne inicjały (jak np. ten z głową psa narysowaną elegancką, prostą kreską) można zobaczyć na kartach kodeksu z pierwszej ćwierci XV wieku, który bibliotece przekazał kanonik Stanisław z Jankowic. Księga ta zawiera zbiór kazań niedzielnych, kolekcję kazań z komentarzem do modlitwy Ave Maria, a także pomniejsze teksty pastoralne.

Uwagę zwraca potężna XV-wieczna księga, licząca ponad 500 papierowych kart, zawierająca m.in. kolekcję kazań niedzielnych Łukasza z Wielkiego Koźmina. W jednym z nich znajduje się wzmianka o najeździe krzyżackim na ziemię kujawską w 1409 roku. Z zachowanej noty wynika, że kodeks ten użytkowano w kieleckiej kolegiacie jeszcze w XVI wieku. Ciekawostką jest napisane na jednej z kart zaklęcie przeciwko złodziejom książek: To jest zaklęcie pisarza tych kazań. Zaklinam cię na Boga Wszechmogącego i jego anioły, aby ten, który będzie przepisywać tę księgę, starannie ją poprawiał i spisał to zaklęcie w kodeks (tłumaczenie tekstu za katalogiem wystawy). Unikatem i ciekawostką zarazem jest zachowana w jednym z rękopisów niewielka pergaminowa karteczka, zapewne pełniąca funkcję XV-wiecznej zakładki do książki. To „Statuta vel praecepta scholarium”, fragment poematu żakowskiego znanego w Europie już od XIII wieku. W zgodnej opinii badaczy jest to jedyne znane dotychczas świadectwo znajomości w Polsce dydaktycznego wiersza przeznaczonego dla żaków szkolnych oraz dowód istnienia przekładu tego dziełka na język średniowiecznej polszczyzny – zaznacza prof. Bracha. Fragment tekstu – w oryginale są to trzy linijki: dwie po łacinie i jedna przetłumaczona – brzmi: By nie byli zanadto obciążeni pracą uczniowie. Mają oni bowiem w zwyczaju bawić się w ciągu dnia. Jak więc widzimy, w kieleckim kodeksie przypadkowo zachował się wyjątek z poematu mówiący o potrzebie relaksu dla uczniów. Cały utwór traktuje o wielu aspektach codziennego życia i nauki średniowiecznych żaków. To tylko część dzieł z unikatowej kolekcji dawnej biblioteki kolegiaty kieleckiej. Więcej zostało opisanych w bogato ilustrowanym katalogu towarzyszącym REKLAMA


Historia 62 wystawie w Muzeum Historii Kielc, na której zaprezentowano oryginały wybranych zabytków piśmiennictwa.

Pierwszy kielecki bibliofil

Nazywał się Stanisław z Jankowic i urodził się pod koniec XIV stulecia. Pochodził ze średniozamożnej szlachty. Z pewnością otrzymał solidne wykształcenie, być może na uniwersytecie w Krakowie, o czym świadczy jego kościelna oraz sądownicza kariera. W 1415 roku posiadał prebendę (wynagrodzenie duchownego za jego pracę – red.) w Chotlu Rycerskim (obecny Chotelek Zielony niedaleko Buska) i piastował już wówczas w diecezji krakowskiej godność kanonika. Piętnaście lat później był pisarzem sądu ziemskiego sandomierskiego. W dokumentach pochodzących z lat 30. i 40. XV wieku występował jako sądowy notariusz w Sandomierzu, Chęcinach, Opatowie i Opocznie, a także jako prokurator w Busku. W 1435 roku Stanisława z Jankowic spotykamy dwukrotnie. Za pierwszym razem wystąpił jako syn Wisława alias Stefana, prezbiter in Stanislawicze i kanonik kolegiaty Panny Marii w Kielcach. Drugim razem określony został jako altarysta kaplicy na zamku w Borysławicach, w diecezji gnieźnieńskiej – pisze dr Piotr Kardyś. Dwie dekady później Stanisław wymieniany jest w źródłach jako kanonik opatowski, pleban opoczyński, oficjał kurzelowski oraz komisarz arcybiskupa gnieźnieńskiego. Nie dają jednoznacznej odpowiedzi próby dokładnego ustalenia miejscowości, z której pochodził kielecki kanonik. Problemem jest już sama kwestia pisowni, przytaczana przez wydawców źródłowych tekstów: Jankowice, Janikowice, Janowice, Jantkowice. Jednak najbardziej realnym rozwiązaniem kwestii miejsca pochodzenia Stanisława wydają się być Jankowice położone nad Radomką, kilkanaście kilometrów na północny zachód od Radomia, w granicach archidiakonatu kurzelowskiego. Znajdują się dość blisko Opoczna, na terenie z dawna należącym do drobnej i średnio zamożnej szlachty, co sprzyjałoby staraniom Stanisława o plebanię opoczyńską – zaznacza dr Kardyś. Od 1418 roku Stanisław urzędował w Kielcach. W średniowieczu kanonikami zostawali duchowni wywodzący się z różnych środowisk, choć przeważały osoby pochodzenia szlacheckiego, posiadający uniwersyteckie wykształcenie. Przy kolegiatach tworzono księgozbiory, ale swe prywatne biblioteki – ksiąg liturgicznych czy prawniczych – posiadali także kanonicy. Nowe księgi trafiały do kościelnych zbiorów najczęściej w formie darów. Tak właśnie wzbogaciła się biblioteka kolegiaty kieleckiej, której Stanisław z Jankowic przekazał w 1444 roku przynajmniej siedem rękopisów ze swej prywatnej kolekcji ksiąg, służących mu do pracy duszpasterskiej i zapewne do prawniczych zajęć w sądzie ziemskim. W niektórych rękopisach znajdują się jego prywatne zapiski. Dzięki swemu hojnemu darowi nasz XV-wieczny kanonik jest pierwszym znanym z imienia i nazwiska kieleckim bibliofilem.

Kiedy dziełem sztuki mogła być każda karta

Jaka dogodność dla wiedzy, jaka przystępna i tajemna nauka mieści się w księgach i z jaką pewnością odkrywamy, bez zawstydzeń słabości naszej niewiedzy! One są nauczycielami bez kija i rózgi, bez krzyku i gniewu, bez stroju i bez pieniędzy. Przychodząc do nich, nie zastajemy ich nigdy śpiącymi. Gdy się ich pytasz, myśli swej nie ukrywają. Nie łają, jeśli się mylisz, nie szydzą z ciebie, jeśli okażesz się nieukiem…”– pisał Richard de Bury w „Philobiblonie”, średniowiecznym traktacie o miłości do ksiąg. Tradycje pisania i zdobienia ksiąg sięgają starożytności. W średniowieczu, w zaciszu klasztornych skryptoriów, mnisi przepisywali oraz wspaniale iluminowali dzieła o treści religijnej, a także świeckiej: matematycznej, prawniczej czy przyrodniczej. Dzięki ruchowi misyjnemu trafiały one do pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

najdalszych zakątków Europy. W ten sposób dorobek myśli ludzkiej, wiedzę czy twórczość literacką przenoszono przez kręgi kulturowe. Do tego na kartach ksiąg umieszczano barwne kompozycje, uzupełniane złotymi czy srebrnymi tłami, często włączane w kolumny tekstu. Szczególnie zdobiono pierwsze litery ważniejszych fragmentów, zwane inicjałami. Doskonałość miniatur całostronicowych, harmonia zestrojenia kolumn tekstu, inicjałów i dekoracji marginalnych, decydowały o wartościach artystycznych woluminów. Obok złoceń najbardziej ceniono purpurę. Niekiedy barwiono nią całe karty i dopiero na takim tle umieszczano złocone i srebrzone litery. Marginesy co najmniej od XIII stulecia stawały się miejscem tworzenia kompozycji często niezależnych od zapisanego tekstu i związanych z nim miniatur i inicjałów. Dziełem sztuki mógł być cały kodeks, każda karta – pisała prof. Alicja Karłowska-Kamzowa. Księgi takie były wówczas przedmiotem luksusowym. Stąd na posiadanie bibliotek mogli pozwolić sobie głównie wykształceni przedstawiciele władzy, szlachty czy duchowieństwa, dysponujący do tego zasobną sakiewką.

Największą grupę utworów zapisanych w tych księgach stanowią, jak zaznacza prof. Bracha, zbiory kazań łacińskich wybitnych polskich i europejskich kaznodziejów.

Piękna rękopiśmiennicza sztuka rozwijała się i doskonaliła. Do czasu, gdy – niewątpliwie również z miłości do ksiąg – wynaleziono druk, który był ogromnym przełomem w europejskiej kulturze. Angielski filozof Francis Bacon wspomniał o trzech odkryciach, które na swój sposób zrewolucjonizowały świat. Miał na myśli wynalazek prochu strzelniczego, busoli morskiej oraz właśnie techniki druku. Jak wiemy, pojawił się on w Europie w XV stuleciu, gdy Jan Gutenberg z Moguncji zastosował ruchome czcionki odlewane z metalu. Słynna Biblia Gutenberga z około 1455 roku jest dziś symbolem narodzin sztuki drukarskiej. Jaki to przepyszny towarzysz książka piękna – mawiał pisarz i bibliofil Józef Weyssenhoff. – Miła oku, zdobyta po długich poszukiwaniach. Choć treść znasz na pamięć, powracasz do ukochanego tomu, jak do przyjaciela, który wszystko już wygadał, ale, powtarzając, uśmiecha się ujmująco i dobre czasy przypomina. Książki mają swe uśmiechy. • --Wykorzystałem m.in.: K. Bracha „Średniowieczne rękopisy dawnej biblioteki kieleckiej kapituły kolegiackiej. Badania i źródła” (w: „Rękopiśmienne księgi dawnej biblioteki kolegiaty kieleckiej”, katalog pod red. L. Dziedzica i K. Brachy, Kielce 2019), K. Bracha „Rękopisy biblioteczne kapituły kieleckiej XIV-XV wiek” (Archiwum Diecezjalne w Kielcach), P. Kardyś „Stanisław z Jankowic – kanonik kielecki z XV w. i jego księgozbiór” („Studia Muzealno-Historyczne” 2011, t. 3), „Średniowieczna książka rękopiśmienna jako dzieło sztuki” (Gniezno 1993).


Artykuł partnerski

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

63

Pamiętać i docenić Badawczego Instytutu Pamięci Narodowej. – Dotychczas ukazały się trzy tomy przedstawiające ludzi, struktury organizacyjne, wydawnictwa oraz wydarzenia towarzyszące genezie i działalności wielkiego ruchu społecznego, aż do załamania się dyktatury komunistycznej w 1989 roku – precyzuje Patrycja Zatorska-Milewska. IPN docenia także innych. W tym roku po raz ósmy przyznana zostanie nagroda honorowa Świadek Historii, wręczana instytucjom, organizacjom społecznym oraz osobom szczególnie zasłużonym dla upamiętnienia historii narodu polskiego w regionie oraz wspierającym pion edukacyjny IPN w dziele edukacji historycznej. Przyznaje ją Kapituła, której przewodniczy prezes IPN. Tegoroczne rozdanie nagród, które zaplanowano na 8 listopada w WDK w Kielcach, będzie początkiem obchodów Święta Niepodległości. Uroczystość uświetni koncert pt. „Lata dwudzieste, lata trzydzieste...”, a wstęp na wydarzenie jest wolny.

Nie zachowują się jak ludzie, którzy tworzyli historię. Ze wzruszeniem opowiadają, że walczyli, ale nie było w tym nic wyjątkowego. Mówią, że po prostu organizowali strajki, manifestacje społeczne, kolportowali prasę podziemną, pomagali internowanym. Instytut Pamięci Narodowej dba, by to, czego dokonali, nie odeszło w niepamięć. I by tych zwykłych-niezwykłych działaczy opozycji z lat 19561989, wyróżnić i docenić, np. wnioskując o nadanie im odznaczenia państwowego – Krzyża Wolności i Solidarności. Ten wyjątkowy przywilej we wrześniu 2010 roku uzyskał Prezes Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Wniosek może być inicjatywą IPN-u lub organizacji społecznych i zawodowych. – Choć procedura nadania odznaczenia jest skomplikowana i pracochłonna, zajmuje w naszej pracy miejsce szczególne i jest zaszczytnym obowiązkiem – wyjaśnia Patrycja Zatorska-Milewska, kierownik Wydziału Archiwalnego Delegatury IPN w Kielcach. – Procedura sprawdzeniowa prowadzona jest w oparciu o zasób archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej. Ma to na celu ustalenie, czy w zasobie archiwalnym IPN nie zachowały się dokumenty świadczące o pracy lub współpracy z organami bezpieczeństwa państwa, które uniemożliwiają

nadanie odznaczenia. W celu uzyskania dodatkowych informacji na temat kandydata do odznaczenia Krzyżem Wolności i Solidarności zapytania kierujemy do pionu naukowego oraz pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej, jak również do podmiotów występujących z inicjatywą o nadanie odznaczenia. Każdorazowo kierujemy również zapytanie o karalność do Krajowego Rejestru Karnego. Po zakończeniu procedury gromadzenia materiałów dotyczących potwierdzenia działalności kandydata do odznaczenia Krzyż Wolności i Solidarności, wniosek o jego nadanie trafia do podpisu Prezesa Instytutu Pamięci, a następnie do Kancelarii Prezydenta RP. Potem przychodzi pora na wyjątkową uroczystość, którą Delegatura IPN w Kielcach organizuje w Centrum Edukacyjnym IPN „Przystanek Historia” przy ul. Warszawskiej. Odznaczeni są wzruszeni, wspominają, opowiadają. – To dla nich także wspaniała okazja do spotkań z innymi działaczami – wyjaśnia kierownik Wydziału Archiwalnego. Wspomnienia działaczy podziemia są opracowywane przez pracowników IPN. Część z nich znalazła się w publikacji „Przeciw komunie”, zawierającej wspomnienia działaczy opozycji z terenu byłego województwa kieleckiego, którzy do 1989 roku walczyli z systemem. Stale trwają także prace nad wielotomową „Encyklopedią Solidarności. Opozycja w PRL 1976-1989”, częścią Centralnego Projektu

Instytut Pamięci Narodowej Delegatura w Kielcach al. Na Stadion 1 sekretariat.kielce@ipn.gov.pl www.ipn.gov.pl www.facebook.com/ipn.kielce


Postać retro 64

Jan Niedźwiedź. Odkrywca miedzianogórskich skarbów tekst i zdjęcie Jacek Korczyński

Spacerując kielecką ulicą Warszawską, nie sposób nie zauważyć solidnego kamiennego monumentu nazwanego przez jego twórcę „Twardzielem Świętokrzyskim”. Rzeźba upamiętnia, w swej nieco abstrakcyjnej formie, postać dawnego kuźnika, który zapoczątkował eksploatację złóż miedzi nieopodal miejscowości nazwanej później Miedzianą Górą.

Kamienny monument przy ul. Warszawskiej

Kopalnie w Miedzianej Górze („Delineacya na oko bardziey jak przez regularny pomiar uczyniona szybów i kopalni w Miedzianey Górze dnia 19 września 1782” – fragment planu ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej).

Kim był ów „twardziel”, którego odkrycie sprzed czterech stuleci miało niegdyś istotny wpływ na rozwój gospodarczy naszego regionu? Jan Niedźwiedź, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku kuźnik zajmujący się wytopem żelaza, znalazł – choć zapewne przypadkiem – złoża rud miedzi, surowca zawsze cennego i pożądanego. Stało się to mniej więcej około roku 1591. I pozwoliło na uruchomienie kopalń przynoszących przez pewien czas solidne dochody. Wydobycie rozpoczęto w roku 1595. Niebawem powstała tam także osada górnicza, dzisiejsza Miedziana Góra. pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Jan Niedźwiedź był synem Marcina, któremu w roku 1562 biskup krakowski nadał kuźnicę nad Bobrzą, położoną między wsiami Kołomań i Zagnańsk. Kuźnica ta nazywała się Niedźwiedź, później nazwano ją Jasiowem. Stamtąd właśnie pochodził Jan, odkrywca miedzianogórskich złóż. W roku 1584 biskup Myszkowski potwierdził Janowi wcześniejsze nadanie tejże kuźnicy. Blisko cztery dekady później kolejny biskup krakowski zezwolił potomkowi Jana, Szymonowi Jasiowskiemu, by przekazał kuźnicę swemu synowi Wojciechowi. Rodzinna tradycja została zatem zachowana. W Miedzianej górze rudy znajdują się na wielkim pokładzie iłów dzielącym góry krzemionkowe od wapiennych. Kopalnia ta przez cały przeciąg swego istnienia budowała z korzyścią; w ostatnich latach otrzymywano z niej taką ilość rud, że huty białogońskie do 800 cetnarów czystej miedzi rocznie produkowały, i była zawsze główną i wielką nadzieją tej gałęzi górnictwa – pisał w 1845 roku były zawiadowca kopalń Kazimierz Kossowski. Kopalnie miedzi przetrwały do XVII w., a na nowo rozpoczęto w nich wydobycie za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Z miedzi tej mennica warszawska biła drobną monetę. Przy przeróbce rud fabrykowano też kwas siarczanowy, a korzystając, że rudy miedziane, ołowiane i cynkowe


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

65 często łącznie te występują – na miejscu tworzono z nich stopy, używane na wyrób dział i dzwonów – opisywał nasz regionalista Tadeusz Dybczyński. Tak przy tym charakteryzował miedzianogórskie surowce: Złoża rud miedzianych są to przeważnie gniazda i żyły w szczelinach skalnych między piaskowcami i kwarcytami dawnego pochodzenia, bądź wapieniami z tychże czasów i pokładami znacznie późniejszych geologicznie pstrych piaskowców. Rudy te przedstawiają się dość różnorodnie. Mamy tu albo tzw. błyszcz miedzi i piryty miedziane, wreszcie węglany miedzi, jak zielonawej barwy malachit i niebieskiej – azuryt. Czasami też wśród powyższych rud spotykamy miedź rodzimą, wtrąconą w postaci włosków i pręcików. W latach 18231870 kuźnica należała do skarbu państwa. Ostatnie partie rudy wydobyto w okresie I wojny światowej. Jeśli chodzi o dawne metody wydobycia miedzianych skarbów, oddajmy głos specjalistom. Według Pawła Króla i Jana Urbana, w XVII stuleciu powszechną metodą był system wieloszybikowy, polegający na głębieniu płytkich szybów i wydobywaniu rudy w ich ścianach, w promieniu kilku metrów. Jednakże w przypadku głębiej położonych złóż – a takie eksploatowano w Miedzianej Górze – poszczególne szyby musiały być połączone chodnikami, przede wszystkim ze względu na ekonomiczną opłacalność wydobycia, przewietrzanie wyrobisk (czyli bezpieczeństwo pracy) oraz ich odwodnienie. Tylko w przypadku połączenia szybów poziomymi wyrobiskami opłacalne stawało się stosowanie kieratów odwadniających oraz wykonanie wspólnej dla wielu kopalń sztolni odwadniającej. Niewątpliwie jednak na REKLAMA

terenie Miedzianej Góry istniało w pierwszej połowie XVII w. kilka oddzielnych kopalń, na co wskazuje różny czas ich powstawania i forma dzierżawy. Słynne odkrycie Jana Niedźwiedzia bez wątpienia przyczyniło się do wzmożonego rozwoju górnictwa i hutnictwa kruszcowego w regionie świętokrzyskim na przełomie XVI i XVII stulecia. Nie bez powodu biskup krakowski już w 1601 roku utworzył w Kielcach Urząd Górniczy, któremu podlegali wszyscy czerpiący korzyści z górnictwa, a poszukiwania i wydobycie złóż rud miedzi, ołowiu czy srebra były możliwe dopiero po uzyskaniu odpowiedniej licencji. W 1782 roku król Stanisław August powołał Komisję Kruszcową, instytucję wspierającą górniczo-hutnicze przedsięwzięcia. W centrum zainteresowań komisji były prace wydobywcze w Miedzianej Górze, gdzie też miała swoją oficjalną siedzibę (urzędowała jednak głównie w Warszawie). Do jej zadań należała przede wszystkim organizacja prac górniczych, a także zarządzanie kopalniami, poszukiwanie złóż, powoływanie urzędników i kształcenie specjalistów. Komisję możemy chyba uznać za pierwszą w naszym kraju państwową służbę geologiczno-górniczą. • --Wykorzystałem m.in.: „Świętokrzyski Słownik Biograficzny” (t. 1, Kielce 2002), P. Król, J. Urban „Kopalnie w Miedzianej Górze i w Ławęcznej oraz ochrona ich pozostałości” („Rocznik Świętokrzyski” 2003, ser. B), T. Dybczyński „Skarby kopalne ziem polskich” (Warszawa 1919), K. Kossowski „O kopalni rudy miedzianej około Kielc w Królestwie Polskiem” (1845).


Psychologia

66

Wesprzyj swoje dziecko Zaburzenia psychiczne u dzieci to coraz większy problem współczesności. Stany lękowe, depresje, a nawet próby samobójcze zdarzają się coraz częściej. Tych ostatnich, według danych policji, jest już w Polsce nawet 800 rocznie. Jak wesprzeć dziecko i nie przegapić niepokojących sygnałów, radzi Agnieszka Scendo, psycholog kliniczna i terapeutka z Centrum Terapii i Rozwoju Neuroclinic w Kielcach. Dlaczego liczba zaburzeń psychicznych u dzieci rośnie? To przez wychowanie czy świat w jakim żyjemy? Składa się na to wiele czynników. Katalizatorem zaburzeń jest najczęściej jakaś trudna sytuacja, np. egzaminy, problemy w szkole czy odczuwana przez dziecko samotność. Ale przyczyny mogą być różne: genetyczne, środowiskowe, np. trudne relacje rodzinne, czy kulturowe: odrzucenie przez rówieśników lub internetowy hejt. Efekt jest taki, że wśród młodych ludzi co czwarty człowiek ma problemy psychiczne czy zaburzenia nastroju, a co dziesiąty już wymaga leczenia. To jak działać, by tego nie przegapić, by wesprzeć dziecko w trudnym momencie? Przede wszystkim obserwować dzieci, być z nimi, rozmawiać. I reagować, gdy zauważymy, że coś złego się dzieje. A co powinno nas zaniepokoić? U maluchów wszelkie nieprawidłowości i opóźnienia rozwoju: późniejsze siadanie, chodzenie. Niepokoić powinno także to, gdy dziecko już sobie z czymś radziło, np. z nocnikiem, a potem przestało. Psychiatra i psycholog zainteresuje się zwłaszcza rozwojem mowy, kontaktami społecznymi, sprawdzi, czy dziecko nawiązuje kontakt wzrokowy, rozpoznaje i reaguje na najbliższych. Gdy coś nas niepokoi, warto to sprawdzić, ale od razu nie wpadać w panikę. Wystarczy wizyta u lekarza pediatry, bo przecież dzieci rozwijają się w różnym tempie i to, że koleżanka ze żłobka już mówi, a moje dziecko jeszcze nie, nie oznacza od razu, że ja mam chore dziecko. Lekarz rozwieje nasze wątpliwości lub skieruje nas do odpowiednich specjalistów. Jednak największe problemy zdarzają się nie maluchom, ale nastolatkom. Dlatego im przyglądać się trzeba bardzo uważnie. Niepokojące są wszelkie zmiany: nastroju, zachopa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Agnieszka Scendo, psycholog w trakcie specjalizacji z psychologii klinicznej. Psychoterapeuta rodzinny oraz psychodynamiczny. Zajmuje się diagnozą oraz terapią indywidualną dorosłych, dzieci i młodzieży.

wania: przesadna apatia czy agresja. Nie należy lekceważyć, gdy nastolatek mówi, że wolałby nie żyć. Oczywiście znowu nie wpadajmy w panikę, ale traktujmy takie komunikaty poważnie, nie liczmy na to, że to przez hormony i mu przejdzie. Depresja u nastolatków wygląda inaczej niż u dorosłych. Dziecko może jednego dnia być smutne, a drugiego świetnie bawić się z kolegami, ale to nie oznacza od razu, że już wszystko z nim w porządku. Co robić, gdy już dostrzeżemy symptomy zaburzeń u naszego dziecka? Przede wszystkim dobrze zdiagnozować, a to wcale nie jest prosta sprawa. Dzieci nie opowiedzą nam co czują, dlatego psychiatrzy i psychologowie raczej analizują ich zachowanie w stosunku do rówieśników, członków rodziny, często proszą o opinię ich opiekunów czy nauczycieli. Ten proces trwa, ale gwarantuje rzetelną diagnozę, a co za tym idzie – szansę na powrót do zdrowia czy prawidłowe leczenie. Nawet dzieci poniżej 12 roku życia mogą – poza typowymi dla siebie zaburzeniami jak ADHD – chorować na kojarzoną raczej z dorosłymi schizofrenię, depresję czy zaburzenia odżywania. A jak leczy się dzieci z zaburzeniami psychicznymi? Szpital powinien być ostatecznością, bo to bardzo trudne doświadczenie. Oczywiście przy poważnych chorobach jak schizofrenia często nie ma wyjścia,

bo to ratuje pacjentom życie. Są także oddziały dzienne, nieco mniej traumatyzujące. Bardzo pomocna jest także terapia rodzin, psychoterapia indywidualna czy grupowa. Wsparcie i współpraca całej rodziny są bardzo istotne. Zdarza mi się słyszeć podczas spotkań z młodymi ludźmi, że mają żal do rodziców, że ci nie słuchali, gdy się skarżyli, opowiadali o trudnościach. Zaburzenia psychiczne stygmatyzują. To także może wpłynąć na przyszłość naszego dziecka. Na szczęście to się powoli zmienia, dzięki kampaniom społecznym, dzięki znanym ludziom, którzy nie wstydzą się, by powiedzieć o swoich problemach psychicznych. To dobrze. Zaburzenie psychiczne jest trudnym doświadczeniem, ale nie końcem świata. Dobrze leczone, pozwala wyjść na prostą. A przydarzyć się może każdemu z nas. Naukowcy szacują, że ryzyko zachorowania wynosi aż 50 proc. Dziękuję za rozmowę.

Partner artykułu: Centrum Terapii i Rozwoju Neuroclinic w Kielcach al. IX Wieków Kielc 8/36 www.psychologkielce.pl


Prawo

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Alimenty dla eksmałżonka? Czemu nie!

tekst: radca prawny Wojciech Stachowicz-Szczepanik

Zgodnie z powszechnym przekonaniem, w chwili rozwodu rozpadają się wszelkie więzi współtworzone pomiędzy małżonkami, w tym więzy majątkowe, a zatem żaden z byłych partnerów nie może liczyć na kontynuację wzajemnej pomocy materialnej. Czy jednak tak jest w rzeczywistości? Czy obowiązek alimentacyjny względem współmałżonka wygasa w chwili orzeczenia rozwodu? Sprawa jest prosta, jeżeli z żądaniem zapłaty alimentów występuje małżonek, którego sąd uznał za jedynego winnego rozkładu pożycia małżeńskiego. Nawet gdy żyje w ubóstwie, a osiągane przez niego dochody uniemożliwiają zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, z orzeczeniem rozwodu traci także prawo do alimentów. W odwrotnej sytuacji znajduje się małżonek niewinny. Jeśli na skutek rozwodu istotnie pogorszyła się jego sytuacja materialna, może wystąpić z roszczeniem o alimenty. Nie musi udowadniać, że znalazł się w niedostatku, wystarczy, że wykaże przed sądem, że musi żyć na niższym poziomie niż podczas trwania małżeństwa. Przykładowo, jeżeli do tej pory żona, uznana za niewinną rozkładu pożycia małżeńskiego, dzięki pieniądzom zarabianym przez męża regularnie jeździła do ekskluzywnych kurortów spa, korzystała z usług kosmetyczki, a teraz jej dochód to tzw. minimalna krajowa, będzie mogła skutecznie dochodzić alimentów przed sądem. Jak widać, rozszerzony obowiązek alimentacyjny stanowi rodzaj sankcji dla małżonka, który swoim zachowaniem doprowadził do upadku związku. Co istotne, omawiany obowiązek, orzekany jest bezterminowo, a w praktyce może trwać nawet dożywotnio. Jego kres następuje dopiero w momencie, w którym niewinny małżonek wstąpi w nowy związek małżeński. Nie ma natomiast znaczenia, czy partner winny rozpadu małżeństwa zmieni swój stan cywilny – obowiązek alimentacyjny wobec eksmałżonka trwa nadal, niezależnie od sytuacji rodzinnej zobowiązanego. Pojawia się pytanie, co w sytuacji, gdy rozwód zostanie orzeczony bez orzekania o winie, bądź, gdy sąd uzna, że oboje małżonkowie ponoszą winę za rozpad związku. Odpowiedź znajdujemy w art. 60 par. 1 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Zgodnie z przepisem, o alimenty może starać się małżonek

rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia, a znajduje się w niedostatku. Warto pochylić się nad tym pojęciem. Należy przyjąć definicję prezentowaną w orzecznictwie, zgodnie z którą, w niedostatku znajduje się osoba, której usprawiedliwione potrzeby (tj. umożliwiające normalne warunki bytowania, odpowiednie do stanu zdrowia i wieku) nie są w pełni zaspokojone. Przykładowo, omawiane roszczenie będzie zasadne, jeżeli małżeństwo zostało rozwiązane bez orzekania o winie, a chorujący przewlekle i rozwiedziony małżonek pozwie o alimenty dobrze sytuowanego ekspartnera, motywując swoje żądanie brakiem wystarczających pieniędzy na leczenie. Zakres pomocy materialnej musi być dopasowany do możliwości finansowych pozwanego, a obowiązek alimentacyjny wygasa po upływie 5 lat (lub wcześ-

niej, gdy żyjący w niedostatku małżonek ponownie zawrze związek małżeński). Warto pamiętać, że i od tej zasady prawo przewiduje odstępstwa i w wyjątkowych okolicznościach, sąd może wydłużyć ten okres. Rozwód jest końcem wspólnego życia z drugim człowiekiem, lecz czasami może okazać się początkiem solidnego zobowiązania finansowego.

Partner merytoryczny „Made in Świętokrzyskie” Bartocha Stachowicz-Szczepanik i Wspólnicy Kancelaria Prawna Kielce, ul. Warszawska 21/48 www.kbss.pl

67


Nożem i widelcem 68

Smacznie nadziane tekst i zdjęcie Marta Herbergier

Moja babcia była zawodową kucharką. Kiedy jako mała dziewczynka odwiedzałam ją na kilka dni przed weselem, na które przygotowywała potrawy, w jej kuchni wszędzie leżały pierogi. Ich równiutko zawinięte falbanki do dziś są dla mnie niedoścignionym wzorem, podobnie jak idealna ilość nadzienia znajdująca się w środku.

ga. W tym roku moją uwagę przykuły te tradycyjne z mięsem i kapustą, przygotowane przez zespół ludowy Bolechowiczanie oraz wegetariańskie z kasza jaglaną i botwiną, które przygotowało Koło Gospodyń Wiejskich Macierzanka. Smacznego! •

Pierogi z kaszą jaglaną i botwiną Składniki:

W

ówczas zajadaliśmy się głównie pierogami z mięsem, grzybami i kapustą (w dowolnej konfiguracji składników), a także ruskimi (to była domena mojej drugiej babci, która przepisu na nie, przywiezionego zza Buga, strzegła jak najcenniejszego skarbu). Latem były też pierogi z jagodami, ale te trzeba było najpierw nazbierać sobie w lesie (i nie zjeść ich przed powrotem do domu). Dziś nadziewamy je wszystkim, na co nam przyjdzie ochota, a pierogarnie wyrastają jak grzyby po deszczu w każdym mieście i miasteczku. I choć wszystkim nam się wydaje, że pierogi to nasze staropolskie danie, nic bardziej mylnego. Na całym świecie w kuchniach narodowych znajdziemy tę właśnie potrawę. Tortellini i ravioli we Włoszech, pielmieni w Rosji, empanadas w Hiszpanii i Brazylii, jiaozi w Chinach – wszędzie smakują wybornie i są ulubioną potrawą dużych i małych. Ich historia sięga III wieku naszej ery. Pochodzą z Chin i w tamtych stronach stanowiły… lekarstwo na ból uszu. Do Europy trafiły dopiero w XIII wieku. W regionie świętokrzyskim na festynach, jarmarkach i innych imprezach plenerowych cieszą się niesłabnącą popularnością. Co roku w miejscowości Bobrza odbywa się nawet Święto Pieroga Świętokrzyskiego, podczas którego koła gospodyń wiejskich rywalizują o nagrodę Złotego Pieropa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Ciasto: • 3,5 szklanki mąki poznańskiej • 1 szklanka maślanki • 1 łyżka oleju rzepakowego • 1 jajko • pieprz, sól Farsz: • pęczek botwiny • marchewka • 250 g twarogu • 100 g kaszy jaglanej (przed gotowaniem) • łyżka masła • po jednej łyżce: czosnku niedźwiedziego, oregano, słodkiej papryki, pieprzu ziołowego • sól, gałka muszkatołowa, wędzona papryka

Wykonanie: Z podanych składników wyrobić ciasto. Ugotować kaszę, ostudzić. Botwinkę i marchew drobno posiekać, ugotować w lekko osolonej wodzie, odsączyć. Połączyć wszystkie składniki farszu. Z rozwałkowanego ciasta wykrawać kółka i napełniać farszem. Gotować we wrzącej wodzie i wyjmować ok. 2-3 minuty od wypłynięcia.


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Garmażenie de luxe

Pierogi z mięsem i kapustą Składniki: Ciasto: • 1 kg mąki • 1 jajko • 2 łyżki oleju • ciepła woda • szczypta soli Farsz: • 1 kg mięsa • 2 kg kapusty kiszonej • sól, pieprz Dodatkowo: • słonina, cebula

Praca, szkoła, dodatkowe zajęcia dzieci i coraz szybciej zapadający zmrok. Jesienią bardzo często zaczyna nam brakować czasu na przykład… na gotowanie. To jednak nie powód, by przestać jeść zdrowo, wykwintnie, po prostu smacznie. Z pomocą pospieszą nam Delikatesy Wehikuł Smaku i ich nowa marka: Garmażenie.

Wykonanie:

Artykuł partnerski

Z podanych składników wyrobić ciasto, by było sprężyste. Kapustę przecedzić, poszatkować nożem, mięso dusić we własnym sosie, po wystudzeniu zmielić. Połączyć składniki, doprawić solą i pieprzem. Z rozwałkowanego ciasta wykrawać kółka i napełniać farszem. Gotować we wrzącej wodzie i wyjmować ok. 2-3 minuty od wypłynięcia. Podawać z cebulą zeszkloną na słoninie.

W doskonale wyposażonej kuchni na zapleczu Delikatesów na kieleckim Barwinku, powstają receptury na wyjątkowe potrawy i półprodukty. Pierogi w wersji tradycyjnej: ze szpinakiem, mięsem, na słodko, popularne ruskie, ale też gruzińskie pierożki chinkali z wołowiną, rozpływają się w ustach. Rosołowe makarony i kluseczki o złotej barwie są zdrowsze i nigdy się nie sklejają, bo kucharze robią je z semoliny. Ta mąka ma niższy indeks glikemiczny, czyli poziom cukru we krwi po jej spożyciu nie rośnie zbyt wysoko i gwałtownie. Wszystkie potrawy powstają na bazie krystalicznie czystej wody, a dodawane jaja – od kur z wolnego wybiegu. Liczy się smak i jakość, więc w liście składników nie znajdziemy chemicznych zamienników i polepszaczy. Wśród proponowanych świeżych potraw, które w domu wystarczy tylko podgrzać, są także: racuszki z szarą renetą, placki ziemniaczane, lasagne z mięsem lub szpinakiem, empanadas z mięsem wołowym w kruchym cieście oraz lekkie i zdrowe desery. Coś dla siebie znajdą także wielbiciele sałatek, a klienci pokochali już zwłaszcza te z tuńczykiem i prawdziwą grecką fetą. W jednorazowych pojemnikach sprzedawane są także zupy. Aromatyczna Tom-Yum z kurczakiem i makaronem ryżowym ma wyjątkowy posmak mleczka kokosowego i trawy cytrynowej. Do Wehikułu Smaku powinni zajrzeć także wszyscy ci, którzy poszukują prawdziwych produktów z różnych zakątków świata: aromatycznych i dojrzewających wędlin, hiszpańskich oliw, europejskich serów, świeżych ryb, trufli, ziół, dodatków i wyjątkowych alkoholi. Delikatesowa oferta sklepu jest nadal jedną z najlepszych w mieście. A zapełniając koszyk wyjątkowymi produktami, warto uzupełnić go o wykwintne potrawy garmażeryjne, które zadowolą nawet wyjątkowych smakoszy.

Delikatesy „Wehikuł Smaku” Kielce, ul. Starowapiennikowa 39D tel. 733 930 830 facebook.com/delikatesywehikulsmaku

69


tekst i zdjęcia Marta Herbergier

Na szlaku drewnianych kościołów

70


Rzuć okiem

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

71

Mijamy je spiesznie niemal każdego dnia. Wetknięte gdzieś między niewielkie zabudowania, nie zwracają szczególnie naszej uwagi. A szkoda, bo wiele z nich to prawdziwe perełki – nie tylko na skalę regionalną, ale nawet europejską. Nawy, prezbiteria, ołtarze – czy chcemy czy nie, aby poznać Polskę, musimy udać się do kościołów.

Od

momentu przyjęcia chrztu przez Mieszka I Kościół stał się jednym z fundamentów państwa polskiego. Od tego czasu możemy obserwować rosnący wpływ chrześcijaństwa na rozwój kultury i nauki, a także politykę. Przede wszystkim jednak to tu ludzie zanosili swoje modlitwy do Boga, dzielili się troskami i radościami. Na przestrzeni wieków dla wielu kościół stał się ostoją i wytchnieniem. I to właśnie możemy dostrzec w drewnianych kościółkach i kaplicach sprzed lat. Na Świętokrzyskim Szlaku Architektury Drewnianej znajdziemy kilkadziesiąt obiektów – nie tylko wiekowych kościołów, ale także uroczych kapliczek, chałup czy staropolskich dworków. Wśród nich takie perełki jak Park Etnograficzny w Tokarni. Znajdują się tu zabytki kultury ludowej i drewnianego budownictwa ludowego nie tylko z terenu województwa świętokrzyskiego. Możemy podziwiać tu budownictwo małomiasteczkowe, wyżynne, dworsko-folwarczne, świętokrzyskie i terenów lessowych z XVIII-XX wieku. Spacerując po parku, cofniemy się w czasie o kilkaset lat, a ci, którzy chcieliby zobaczyć, jak wówczas wyglądało życie, powinni zjawić się tu w którąś z letnich niedziel, kiedy to prezentowane są ludowe obrzędy. Niemniej jednak zachęcam do zatrzymania się przy zapomnianych kaplicach i kościołach. Poświęćmy im choć chwilę.

1.

Kaplica św. Rozalii w Odrowążu. Wybudowana w pierwszej połowie

XVII wieku. Została rozebrana w XX wieku, a na jej miejscu zbudowano nową drewnianą kaplicę z ołtarzem św. Rozalii.

2.

Kaplica św. Rocha w Mroczkowie. Stoi samotnie na skraju wsi, stroną

prezbiterialną zwrócona ku wschodowi, budowy w zrąb z drewna sosnowego, na planie pierścieniowym, wschodnim, nakryta kopulastym dachem z gontów modrzewiowy (ks. Aleksander Bastrzykowski)

3.

Kaplica św. Zofii w Bliżynie. To kolejny przykład zachwycającej budowli

z modrzewia. W jej wnętrzu odbywają się Festiwale Muzyki Organowej i Kameralnej.

4.

Kościół św. Józefa w Skarżysku-Kamiennej. Został zbudowany w kon-

strukcji zrębowej, na podmurówce z kamienia, ma też dwuspadowy dach. Obecnie nie jest wykorzystywany.

5.

Kościół parafialny św. Szczepana w Mnichowie. To jeden z najpięk-

niejszych i najcenniejszych kościołów województwa świętokrzyskiego. W środku odnajdziemy rokokowe wyposażenie, w tym wykonane z modrzewia: ołtarz główny oraz boczne, chrzcielnicę i ambonę.

6.

Kościół św. Piotra i Pawła Apostołów w Rembierzycach. To już trzeci kościół w tym miejscu. Dwa poprzednie zostały strawione przez pożary. Fundatorem obecnego, z 1799 r., był Rembieszyc z Woli Tesserowej – Franciszek Wolski, którego pomnik wciąż stoi przed kościołem.

7.

Kościół św. Bartłomieja Apostoła i dzwonnica w Stradowie. Możemy

go odwiedzić, wybierając się do średniowiecznego grodziska. Wewnątrz znajdziemy obraz Matki Boskiej Stradowskiej ze srebrną sukienką z 1879 r. Tuż obok na tablicy zapisano listę cudownych uzdrowień, a wśród nich np. informację o tym, że w 1680 r. kmiotka z Maleszyc, w sześćdziesiątym roku życia będąc dotąd niepłodną i cierpiąc wiele, udawszy się do cudownej Matki Bożej Stradowskiej, powiła syna.

8.

Kościół parafialny Wniebowzięcia NMP w Topoli. Został przeniesiony tu w latach 70. XX wieku z Kazimierzy Małej. Wówczas również dokonano rekonstrukcji drewnianego kościoła.

9.

Kościół parafialny Wszystkich Świętych i dzwonnica w Cudzynowicach. Świątynia jest orientowana, czyli jego prezbiterium zwrócone jest ku wschodowi. Ma konstrukcję zrębową, a ściany wzmocnione są lisicami oraz ankrami, na zewnątrz zaś znajduje się szalunek z desek.

10.

Kościół parafialny św. Małgorzaty i dzwonnica w Gorzkowie. Podob-

nie jak wiele innych kościołów drewnianych i ten kościół ma konstrukcję zrębową, wzmacnianą lisicami. Tuż obok kościoła znajduje się powstała w tym samym czasie dzwonnica. •


Rzuć okiem 72

1. / Kaplica św. Rozalii w Odrowążu

2. / Kaplica św. Rocha w Mroczkowie

3. / Kaplica św. Zofii w Bliżynie

4. / Kościół św. Józefa w Skarżysku-Kamiennej

Na Świętokrzyskim Szlaku Architektury Drewnianej znajdziemy kilkadziesiąt obiektów – nie tylko wiekowych kościołów, ale także uroczych kapliczek, chałup czy staropolskich dworków. 5. / Kościół parafialny św. Szczepana w Mnichowie pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

6. / Kościół św. Piotra i Pawła Apostołów w Rembierzycach

7. / Kościół św. Bartłomieja Apostoła i dzwonnica w Stradowie

8. / Kościół parafialny Wniebowzięcia NMP w Topoli

9. / Kościół parafialny Wszystkich Świętych i dzwonnica w Cudzynowicach

10. / Kościół parafialny św. Małgorzaty i dzwonnica w Gorzkowie

73


Artykuł partnerski

74

Recepta na długie życie należy się trzymać. Gdy mamy problemy z koncentracją, jesteśmy zmęczeni, poirytowani, nie sięgajmy po słodką przekąskę. Ona nie jest dobra na wszystko. Nawet gdy wydaje nam się, że z naszym zdrowiem jest wszystko w porządku, zróbmy raz w roku badania, pamiętając także o witaminie D3. Nasze laboratorium oferuje ponad 200 specjalistycznych badań. Opracowaliśmy także, obok pakietów rehabilitacyjnych, 10 nowych pakietów laboratoryjnych. Na przykład pakiet tarczycowy, zawierający pomocny w diagnostyce niedoczynności, nadczynności tarczycy oraz zapaleń autoimmunologicznych. Ze zdrowiem Polaków nie jest najlepiej. Najczęściej zapadamy na choroby układu krążenia, a ogromny wpływ na to mają: fatalna dieta i brak ruchu. O tym, jak dbać o siebie, by dłużej cieszyć się zdrowiem, rozmawiamy z dr Katarzyną Nowak z Centrum Medycznego Omega. Badania pokazują, że 56 proc. Polaków chodzi do lekarza tylko wtedy, kiedy coś im dolega. Regularne badania wykonuje co trzeci Polak, a co dziesiąty w ogóle nie kontroluje stanu swojego zdrowia. Tymczasem wyniki badań okresowych i profilaktycznych naszej populacji budzą niepokój. Analizuję je w naszym Centrum i muszę przyznać, że stale się pogarszają. I to bez względu na wiek pacjentów. Coraz powszechniejsze są zaburzenia dotyczące metabolizmu, a potwierdzają to m.in. wartości lipidogramów, określające poziom „złego”, „dobrego” cholesterolu oraz trójglicerydów. Zauważamy to zwłaszcza po miesiącach letnich. Na wakacjach pijemy więcej słodzonych napojów, alkoholu, jemy tłuste, smażone mięsa i kiełbasy. Tymczasem trójglicerydy, które najbardziej obciążają układ krążenia i przy utrzymującym się wysokim poziomie zwiększają ryzyko zawału i udaru mózgu, są także najbardziej zależne od diety. Według statystyk najczęściej umieramy nie na nowotwory, ale właśnie na choroby układu krążenia. A dzieje się tak dlatego, że nie uświadamiamy sobie, jak wielki wpływ na nasze zdrowie ma dieta i styl życia. Nie przykładamy też wagi do badań profilaktycznych, które pomagają uchwycić chorobę we wczesnym stadium. Niedawno badałam młodą, szczupłą kobietę. Nie miała wyraźnych objawów pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

choroby, ale czuła się nadmiernie zmęczona. Na czczo miała bardzo dobry cukier. Kiedy wykonaliśmy krzywą cukrową okazało się, że ma oporność insulinową. Schorzenie, które jeszcze niedawno dotyczyło głównie ludzi w starszym i średnim wieku, dziś diagnozujemy u ludzi młodych i coraz częściej u dzieci. Oporność insulinową można odwrócić. Wystarczy zmienić nawyki żywieniowe. Jeśli tego nie zrobimy, zaczynamy chorować na cukrzycę typu drugiego. A to już bardzo poważna sprawa. Takich osób jest coraz więcej, liczba chorych rośnie w zastraszającym tempie. Przecież siłownie rosną jak grzyby po deszczu, widzimy coraz więcej osób biegających, spacerujących z butelkami wody w ręce. Ale widzimy też wywożone z hal sklepowych wózki wypchane butelkami barwionych, słodkich napojów, batonikami, chipsami, gotowymi pizzami, półproduktami. A plaga zwolnień z lekcji wychowania fizycznego i coraz więcej otyłych dzieci? Najpierw źle się odżywiamy, nie pijemy odpowiedniej ilości wody, potem nie ćwiczymy i mamy zbyt mało tkanki mięśniowej. A to ona pozwala spalać tkankę tłuszczową. I nie lubimy się badać. Nawet darmowe programy profilaktyczne nie budzą u pacjentów takiego zainteresowania jak byśmy oczekiwali. W naszym Centrum proponujemy wiele programów zdrowotnych. Powodzeniem cieszą się te, które oferują coś więcej poza badaniami. Na przykład wykłady o żywieniu, wspólną gimnastykę czy turnus rehabilitacyjny. Co więc należy robić, aby nie odbierać sobie szansy na zdrowe i długie życie? Niech pożywienie będzie dla nas lekarstwem, lekarstwo pożywieniem – powiedział Sokrates. I tego

Wiele osób uważa, że na badanie poziomu witaminy D3 przyszła po prostu moda. To niedorzeczność. Udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że jej niedobór przyczynia się do większej zachorowalności na nowotwory, zmniejsza odporność, sprzyja nadciśnieniu, depresji, osteoporozie i wielu innym chorobom. Wiele osób myśli, że wystarczy latem wychodzić na słońce. Ale to nie do końca prawda. Nie absorbujemy tej witaminy w zadowalającym stopniu. Nawet po lecie, gdy jej wartości powinny być w normie, u trzech czwartych badanych stwierdzamy poważne niedobory D3. Wtedy trzeba ją suplementować, ale dawkę powinien ustalić lekarz. Bo zbyt wysoki poziom tej witaminy także nie jest dla nas dobry. Dziękujemy za rozmowę

Centrum Medyczne Omega Centrum Medycyny Żywienia Galeria Echo w Kielcach (poziom 2+) ul. Świętokrzyska 20, tel. (41) 366 31 21 kom. 882 013 880


Artykuł partnerski

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Nie eksperymentuj! Pielęgnuj swoją skórę bezpiecznie a łysienie co najmniej ośmiu. Każdą klientkę traktujemy indywidualne i dopasowujemy terapię do jej potrzeb. Mesotherm świetnie się sprawdza np. na zwiotczałą skórę nad kolanami, a wiele pań boryka się z tym problemem – wyjaśnia pani Julita. Nasza skóra zaczyna się starzeć w wieku… 25 lat. – Zmarszczki, które już widzimy w lusterku, zaczęły powstawać co najmniej 10 lat temu Jeśli będziemy o cerę dbać, dobrze się odżywiać i nie narażać jej na czynniki szkodliwe, jak nadmierne opalanie, będzie nam się odwdzięczać. Gdy z nią nie współpracujemy, oddaje z nawiązką. Młodości nie odzyskamy. Dzięki naszemu Mesothermowi, możemy ten proces degradacji tkanek opóźnić, cofnąć wskazówki zegara – wyjaśnia pani Julita.

Szukając gabinetów kosmetycznych, niektórzy gonią za nowinkami. Liczą, że kolejny najnowocześniejszy zabieg kosmetyczny będzie prawdziwym eliksirem młodości. Inni stawiają na metody sprawdzone, bezpieczne i uznane za skuteczne zarówno przez kosmetologów, jak i zachwycone efektem klientki. Jedną z nich jest zabieg Mesotherm, który od niedawna trafił do oferty Gabinetu Kosmetyki Profesjonalnej LUMIÉRE. Korzystać z niego mogą nawet ci o wrażliwej, naczyniowej cerze, wystarczy dopasować parametry urządzenia do rodzaju skóry. Mesotherm pomaga poprawić owal twarzy, odświeżyć i rozświetlić cerę, zmniejszyć zmarszczki i przebarwienia, a przede wszystkim zwiększyć jędrność skóry, także tej na brzuchu, pośladkach czy udach. Doskonale sprawdza się także przy rozstępach i bliznach, także trądzikowych, oraz miejscowym łysieniu. – Urządzenie wykorzystuje radiofrekwencję mikroigłową. A mówiąc prościej, delikatnie nakłuwamy skórę twarzy podgrzaną falami igłą, by dać jej impuls do szybszej i skuteczniejszej odnowy – tłumaczy Julita Stępień, kosmetolog i właścicielka LUMIÉRE. Zabieg nie jest zbyt bolesny, bo Mesotherm wykorzystuje także technologię próżniową, zasysając delikatnie skórę przed nakłuciem. Dzięki temu, że igły są podgrzane, włókna kolagenowe i elastynowe obkurczają się i odkształcają, sprawiając, że skóra staje się bardziej sprężysta, giętka jakby po prostu…

młodsza. To serce 4-etapowego zabiegu. Najpierw złuszczamy skórę dzięki mikrodembrazji, wykorzystując laser biostymulujący. Następnie ją smarujemy specjalnym preparatem i przychodzi pora na radiofrekwencję. Potem naszą skórę dotleniamy, wykorzystując nie tylko urządzenie, ale i ampułkę kosmetyczną, poddaną jonizacji. Na koniec otulamy skórę specjalnie dobraną kosmetyczną maską, by wzmocnić efekt. Zaczerwienienia po zabiegu utrzymują się krótko i już na drugi dzień klientki mogą bez ograniczeń stosować kosmetyki do makijażu. Efekt odmłodzenia, ujędrnienia, rozświetlenia, zmniejszenia przebarwień czy zmarszczek, zauważa się już po jednym zastosowaniu Mesothermu. Jeśli marzymy, by utrzymał się dłużej, musimy robić to regularnie. – Średnio ok. 6 zabiegów, powtarzanych nawet co 2-3 tygodnie. Rozstępy, blizny wymagają nawet 10-12 zabiegów,

Mesotherm pomaga poprawić owal twarzy, odświeżyć i rozświetlić cerę ... – Nie gonię za nowinkami. Wolę urządzenia o potwierdzonej skuteczności. Wybieram marki sprawdzone przez ekspertów, a nie tylko zachwalane przez producentów. Dodatkowo … testuję je na sobie. Tylko wtedy wiem, że proponuję klientom naprawdę coś wyjątkowego, bezpiecznego i gwarantującego widoczny efekt – tłumaczy właścicielka Lumiére.

Kielce, ul. Żeromskiego 15/2 tel. 500 230 124 info@gabinetlumiere.pl www.gabinetlumiere.pl

75


Turystyka 76

M

i

ń

S ocrealizm

s na

k

dot y k *

tekst i zdjęcia Andrzej Kłopotowski

Nie ma starówki. Nie ma zamku. Ani średniowiecznej katedry. Nie ma klimatycznych zaułków. A mimo to Mińsk jest, według mnie, jedną z najciekawszych stolic Europy Środkowo-Wschodniej.

pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9


m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

77 Kiedy przez obecną Białoruś przetaczała się II wojna światowa, centrum Mińska zostało niemal doszczętnie zbombardowane. Armia Czerwona w dodatku urządzić miała sobie bombardowanie dla samego bombardowania… Cudem ocalało kilka gmachów, których budowę zaczęto jeszcze w latach 30. Takich, jak tzw. Dom Rządowy, gmach Narodowego Akademickiego Teatru Wielkiego Opery i Baletu czy Akademia Nauk. Wszystkie zaprojektowane przez niejakiego Josifa Langbarda. Mówi się, że nie był to przypadek. Właśnie te gmachy miały dać już przed wojną zalążek miasta idealnego. Po zakończeniu działań wojennych pomysł ten realizowano. Już bez przeszkód w postaci starej zabudowy. Luki w projektach Langbarda można było wypełnić nową miejską tkanką. Utrzymaną w duchu jedynej, słusznej wówczas idei.

Socrealizm na każdym kroku

Dość powiedzieć, że zbudowane po wojnie śródmieście Mińska, jako znakomity przykład zabudowy z lat 50., dziś aspiruje do znalezienia się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Nic dziwnego. Właśnie tu udało się najpełniej zrealizować ideę miasta pałaców dla władzy i pałaców dla ludu. Socrealizm zaczyna się na dobre na placu Niezależności. Kończy… gdzieś za placem Zwycięstwa. Gdzieś – to dobre stwierdzenie. Płynnie przechodzi bowiem w architekturę kolejnych dekad, by zakończyć się budowlami zupełnie współczesnymi. Wszystko ze sobą współgra. No, prawie współgra. Ale nie czepiajmy się. Socrealizm był wytworem lat 50. Ówcześni architekci wybrali z klasycyzmu kolumienki, pilastry, gzymsy i tympanony. Doprawiwszy je ideologią – gwiazdkami, sierpami i młotami oraz robotnikami i rolnikami, którzy zastąpili antycznych bogów – stworzyli Mińsk. Miasto, które zadziwia do dziś. Na placu i prospekcie Niezależności obok siebie stoją: siedziba KGB (na Białorusi wciąż działa), monumentalna poczta, gmach Narodowego Banku Białorusi, Dom Rządowy, Centralny Dom Oficerów, Dom Kultury Profsojuzu, kinoteatry, socrealistyczne bloki oraz pomniki: Włodzimierza Iljicza Lenina, Feliksa Dzierżyńskiego czy Zwycięstwa. Ten ostatni przypomina egipskie obeliski. Oczywiście odpowiednio przetworzone. Wieńczy go pięcioramienna gwiazda, zaś cokół zdobią odpowiednie płaskorzeźby. W podobnych duchu utrzymane są stacje metra łączącego Mińsk pod ziemią. I gdyby z prospektu usunąć reklamy sieci telefonii komórkowych oraz fast foodów, a także zabrać współczesne samochody, mielibyśmy niezłą podróż do przeszłości! W dodatku nawet nie trzeba by było zmieniać tabliczek z nazwami ulic. W centrum Mińska patronami wciąż są Lenin, Kirow, Engels czy Marks, którzy za „sąsiadów” mają ulice Pierwszomajską, Komsomolską, Rewolucyjną czy Internacjonalną. Ot, taki skansen komunizmu.

Współczesny socrealizm

Ze stylistyką socrealistycznego Mińska koresponduje współczesna sytuacja polityczna Białorusi. Już sam fakt, że od 1994 roku prezydentem jest ten sam człowiek, sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, czy wszystko tu jest OK. Niepokoi też to, że po białorusku – czyli w swoim ojczystym języku – rozmawia niewielu. Ba, słysząc „dobry dzień” zamiast rosyjskiego „zdrastwujcie” większość osób na ulicach, czy w sklepach będzie bardziej niż zaskoczona! Do tej sytuacji pasują także najnowsze architektoniczne projekty. Jednym z najciekawszych obiektów jest nowy gmach Biblioteki Narodo-

wej. Powstał przy prospekcie Niezależności, na wschodnich obrzeżach miasta (stacja metra Uschod). Ma formę wielkiego diamentu. W środku skrywa – prócz kilometrów książek na regałach – kilka perełek, zamkniętych w Muzeum Książek. To m.in. starodruki z XV-XVIII wieku, a także kolekcja autografów takich twórców jak Pablo Picasso, Juliusz Verne czy Nikołaj Gogol. Równie intrygujące są znajdujące się po przeciwnej stronie prospektu mozaiki z czasów ZSRR. Nie są to jakieś „miniaturki” o powierzchni kilku metrów kwadratowych, ale gigantyczne kompozycje, zajmujące całe szczyty wieżowców. Nowa rezydencja prezydencka także korzysta z wzorców wyniesionych z lat 50. Wprawdzie Aleksander Łukaszenka wzniósł ją z marmurów i szkła, ale detal pozostaje chłopsko-robotniczy. W tej samej stylistyce utrzymany jest pobliski plac Flagi Narodowej, nad którym łopocze czerwono-zielona, największa flaga w państwie. Tu trzeba wspomnieć, że dziś oficjalne barwy państwa nawiązują do tych z czasów… ZSRR. W 1995 roku Łukaszenka zastąpił bowiem biało-czerwono-białą flagę, przyjętą raptem w 1991 roku oraz godło Pogoń symbolami wyjętymi z czasów radzieckich, pozbawionymi jedynie sierpów i młotów. Oficjalna polityka historyczna pomija potęgę Wielkiego Księstwa Litewskiego, skupiając się głównie na kulcie czynów dzielnych żołnierzy, którzy pod czerwoną flagą walczyli z hitlerowską zarazą.

Muzea na dokładkę

I dlatego też nie da się zrozumieć Mińska bez wizyty w kilku muzeach. Bilety kosztują grosze. A wizyta w nich sprawi tyle radości! Oczywiście pod warunREKLAMA


Turystyka 78

kiem, że podejdziemy do nich z przymrużeniem oka. Muzeum Pierwszego Zjazdu Rosyjskiej Socjaldemokratycznej Partii Pracy znajduje się w małym, drewnianym domku w pobliżu placu Zwycięstwa. To w nim w 1898 roku mieli obradować ówcześni socjaliści. Pamiątki po nich przechowywane są tu do dziś. Znacznie większe jest Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Na Białorusi bowiem nie funkcjonuje termin II wojny światowej. Dla państw byłego sojuzu wojna zaczęła się w 1941 roku, od ataku Niemiec na ZSRR. To, co działo się od 1939 roku możemy porównać do niedawnej inwazji „zielonych ludzików” na ukraiński Krym. Ot, weszli sobie sowieci do Polski, by zjednoczyć ze sobą podzielone, rozbite od 1918 roku ziemie wschodniej i zachodniej Białorusi oraz Ukrainy. Muzeum jest dziś oczkiem w głowie białoruskiego satrapy. Powiewa nad nim dumnie flaga… Związku Radzieckiego. Ta czerwona, z sierpem i młotem w lewym, górnym rogu. Wewnątrz możemy podziwiać ekspozycję poświęconą dzielnym partyzantom oraz czerwonoarmistom, którzy, nie bacząc na przeszkody, parli na Zachód wznosząc hasła „Za ojczyznę! Za Stalina!”. Pełno jest tu popiersi bohaterów oraz przywódców (włącznie z samym Józefem Stalinem), a także makiet, w których wykorzystano wojskowy sprzęt. Gdzieś ustawiono kawałek obozu partyzantów, dalej „odegrano” scenkę wysadzania transportu kolejowego albo pokazano kucharza warzącego wojskową strawę. pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

Z ideologią głoszoną przez Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej koresponduje Muzeum Historii Współczesnej Białorusi. To też pomysł Aleksandra Łukaszenki. By nikt nie miał wątpliwości postanowił pokazać – choć przecież każdy i tak to wie – kto wydźwignął kraj z zapaści w latach 90. po wielkim nieszczęściu, jakim był rozpad Związku Radzieckiego. Mieści się w dawnym Pałacu Prezydenckim, który przerobiono później na siedzibę Komunistycznej Partii Białorusi.

Socrealistyczna marka

Jak już napisałem, Mińska nie da się porównać do Wilna, Rygi czy Kijowa. Choć pozostał niewielki fragment starego miasta z kościołami i cerkwiami, ale tak naprawdę to tylko… kilka ulic na krzyż. Jest też trochę kamienic z przełomu XIX i XX wieku. Jednak porównywanie ich z tymi z Litwy czy Łotwy nie ma najmniejszego sensu. Mińsk to odmienna stolica. Miasto, do którego przyjeżdża się, by zobaczyć nietknięty socrealizm. Bez współczesnych okładzin ze styropianu i pastelowych, modnych np. w Polsce, barw. Socrealizm na tyle dobry, by budować wokół niego turystyczną markę. I jeśli damy sobie szansę, by Mińsk lepiej poznać, niewykluczone, że się w nim… zakochamy. Dziwne? Jak cała współczesna Białoruś. Dziwna, ale fascynująca. • --* tytuł jest parafrazą hasła promującego Toruń: „Gotyk na dotyk”



Felieton 80

Niepracowanie do śmierci Marzena Sobala

Z

dumiewająca jest rozbieżność między, jak się dzisiaj mówi, obowiązującą narracją na temat potrzeby wydłużenia aktywności zawodowej osób w wieku emerytalnym a rzeczywistością. Przypomnijmy, w Polsce kobiety na emeryturę przechodzą w wieku 60 lat, mężczyźni – 65. Rządzący zmienili ustawę emerytalną. Oszacowali, że społeczeństwo informację o krótszym czasie pracy przyjmie z wdzięcznością, okazaną w wyborach. Wnioski o emerytury posypały się lawinowo. W rządzie zapanowała nawet panika, objawiająca się na przykład pomysłem premiera, żeby aktywnych zawodowo, mimo osiągniętego wieku emerytalnego, nagradzać jednorazowymi wypłatami. Nic z tego nie wyszło, ale politycy nie przestają namawiać, aby z tego wspaniałego przywileju, jakim jest szybsza emerytura, raczej nie korzystać. Zachęty te nie wpływają jednak na wyobraźnię przełożonych. Gorączkowo sporządzają listy pracowników, którzy osiągnęli lub wkrótce osiągną wiek emerytalny. Tak się dzieje w urzędach, podległych jednostkach, spółkach skarbu państwa. Na posady inspektora, laborantki, pracownika pa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

socjalnego, nie mówiąc o dyrektorach i koordynatorach czekają zastępy młodych lub tylko nowych ludzi. Hasło wcześniejszych emerytur i niepracowania do śmierci, choć politycznie zdało egzamin, w dłuższej perspektywie nie opłaca się nikomu. Nie pasuje do współczesnego świata, gospodarki, mody na siłownie i wieczną młodość. Ci, którzy przeszli na wcześniejszą emeryturę, bo mało zarabiali, nie widzieli perspektyw i rozumieli, że nie opłaca się pracować, gdy córka czy syn muszą płacić opiekunce do dziecka połowę pensji, pewnie się cieszą. Nie analizują, że ta kiepska emerytura mogłaby być większa, gdyby jeszcze trochę wytrzymali. Ale nie żałują. Przyzwyczaili się do biedowania. Teraz mogą biedować, nie pracując. Zadowoloną z wcześniejszych emerytur grupą są pracownicy, których sytuacja zawodowa po wprowadzeniu ustawy nie zmieniła się ani na jotę. Dalej pracują jako przedsiębiorcy, lekarze, psycholodzy, informatycy. Wzięli tylko dzień wolny, załatwili formalności w ZUS, założyli subkonta dla emerytur. Ale jest jeszcze jedna grupa, o jakiej się nie mówi. To ludzie, któ-

rzy chcieli pracować. Nękanie wizją emerytury, a potem ją samą przyjęli jak siarczysty policzek. Odejście z pracy nie tylko odbiera im kilkaset złotych miesięcznie, ale zatrzymuje w pędzie, zagania do narożnika rozgoryczenia, wycofania i nudy. Często odziera z ambicji, ustawia w konfrontacyjnej postawie wobec młodych, dodając cegiełkę do utrzymania status quo społeczeństwa bynajmniej nieobywatelskiego. To do nich pracodawcy piszą, jak napisali do znajomej: „Biorąc pod uwagę, że Pani osiągnęła wiek emerytalny i biorąc pod uwagę potrzebę redukcji etatów, prosimy o zrozumienie i przejście na emeryturę. Pragniemy podkreślić, że Pani sytuacja materialna po przejściu na emeryturę będzie lepsza niż osoby młodej, która straciwszy pracę nie będzie dysponowała żadnymi środkami”. Znajoma skryła się pod opiekę związków zawodowych. Pisała pisma, zapewniając o swojej kondycji merytorycznej i zdrowotnej. Nic to nie dało. Szef wykazał się wielką siłą przekonywania i okazał się wybitnym ekonomistą redukującym koszty. Koleżanka ma 2330 zł emerytury, bierze antydepresanty i nauczyła się przeklinać. •


Felieton

m a d e i n ś w i ę to k r z y s k i e

Wyborcze marchewki Paweł Jańczyk

A

le byłoby cudownie żyć w takim kraju, jaki w przedwyborczych wizjach rysują przed nami kandydaci ubiegający się o miejsce w parlamencie. Złote góry, wielkie pensje, marchewki bez kija, wszystko na tacy. Jestem przekonany, że jesteśmy ludźmi rozsądnymi i rozumnymi. Niestety, po wynikach kilku ostatnich wyborów dochodzę do wniosku, że może jednak się mylę. Może tym razem będzie lepiej? Chciałbym wierzyć, że w nadchodzących wyborach nie damy się omamić wielkimi obietnicami tylko wybierzemy mądrze tych, którzy robią wszystko z głową, a nie tylko rozdają na lewo i prawo, głosząc przy okazji populistyczne hasła. Czas kampanii wyborczej to też dobry moment dla obserwatorów i poszukiwaczy kłamstw oraz obietnic bez pokrycia. Już teraz widać jak na dłoni, że kandydaci, wspierani przez wielkie partie mają nas za idiotów. Często, niestety (dla nas), bardzo się nie mylą. Wystarczy obiecać to i owo,

a wizje zmiany starego audi na nowszy model, czy wakacji w Łebie zamiast tych w Sielpi, jakie urodzą się w głowach wyborców, zrobią swoje. Wiem, że po to jest kampania, wiem, że to tylko gadanie, a niespełnienie obietnic nie wiąże się z konsekwencjami dla polityków. Za kilka lat znowu będą wybory – znowu coś obiecają, znowu czegoś nie dotrzymają i tak się będzie to kręcić. Konkrety? Proszę bardzo. Kilka miesięcy temu niepełnosprawni walczyli o lepsze traktowanie, dodatki rehabilitacyjne, nauczyciele chcieli godnie zarabiać, pielęgniarki i inne grupy zawodowe podobnie. A to „tylko” mały ułamek wszystkich mieszkańców naszego kraju, jeszcze nie raju. Jak się skończyło? Wszyscy pamiętamy, kasy nie ma i nie będzie. Koniec kropka, bez gadania rozejść się. Upłynęło raptem pół roku, za chwilę 13 października. I co się okazuje? Pensja minimalna będzie wynosić 4.000 zł, pojawi się druga „trzynastka” dla emerytów, dostanie ten i tamten też. Za co? Za głos, za krzyżyk

postawiony przy tym, a nie przy innym nazwisku. Można? Można! Wybory to magiczny czas, cuda dzieją się na każdym kroku, okazuje się, że państwowa kasa nie ma dna. Dlatego myślmy i wybierzmy rozsądnie. Nie dajmy się po raz kolejny nabrać. Pamiętajmy, że partie polityczne nie mają swoich pieniędzy, rozdają nasze, a jeśli „dadzą coś”, to coś innego muszą zabrać. Zastanówmy się przez chwilę. Jeśli Kowalski na zmywaku w podrzędnym barze będzie zarabiał 4.000 zł, to ceny w tym barze już nie będą podrzędne, bo pracodawca też musi zarobić. Na siebie i na … koszty utrzymania etatu pana Kowalskiego. Pracownik może i będzie zadowolony, ale nie wiem, czy zdąży pojechać do Łeby lub zmienić samochód. Za chwilę straci pracę, bo jego szef zamknie interes, nie wyrabiając na pensje, opłaty. IDŹMY NA WYBORY! I wybierzmy mądrze! Mamy swój głos i wykorzystajmy go najlepiej, jak możemy. •

81


Felieton 82

All (you need is) inclusive Jakub Porada

– Gdzie jesteś? – W Egipcie. – O matko, współczuję – kolega wrzuca w komunikatorze emotikon ze zmartwioną buźką i dodaje: – przecież tam jeżdżą same Janusze i Grażyny. – W takim razie mów mi Janusz – odpisuję poirytowany. Obieżyświat się znalazł. Nie będzie mi nikt mówił, dokąd mam jechać. A zwłaszcza wtedy, kiedy chcę na własnej skórze sprawdzić, jak wygląda klasyczny pobyt all inclusive w najchętniej odwiedzanym przez rodaków kraju. Ostatni raz z takiej formy wypoczynku korzystałem prawie dwie dekady temu. Lecę także z przekory, odpowiadając na pogardę otaczającą ,,wszystkomający’’wojaż. Rozumiem, że masowa, czasem nawet zmasowana, turystyka może kłuć w oczy miłośników podróży w pociągu do Bombaju albo pędzącym na rowerze przez Wietnam. Wychodzę jednak z założenia, że podróże są jak jadłospis: jest w nim miejsce na każdą dobrze przyrządzoną potrawę. Hotel pod Hurghadą wydaje się być daniem dnia. Jest jak jajecznica: niewyszukana, lecz chętnie spopa ź d z i e r ni k / l is to pa d 2 01 9

żywana. Lecę wreszcie ze zmęczenia. Podróżuję zawodowo przez cały rok. Tym razem chcę się wyspać, czytać w słońcu książki, kąpać się w basenie i moczyć nogi w morzu. Nastawiam się na wypoczynek. I dokładnie to otrzymuję. W apartamencie wygodne łóżko z widokiem na zatokę. Jedzenie codziennie takie same, ale nie ma problemu z wyborem menu. Nie ma także pijanych. W ogóle Polaków i Rosjan tu nie za dużo, głównie Egipcjanie, Koreańczycy, trochę Niemców i Arabowie z Algierii. Wszyscy mili i uśmiechnięci. Animacje przebiegają dokładnie według schematu z lat 90. Taniec brzucha, konkursy na Miss Hotelu (wygrała Francuzka) i zapowiedzi prowadzącej dłuższe niż sam występ. Egipscy sprzedawcy także mają stare schematy: dalej wierzą, że zyski można zwiększyć poprzez nagabywanie klientów, wciskając im na siłę towar à la „special price for you, my friend”. Nie robi to na mnie wrażenia. Niezmiennie jednak zachwycają mnie zdolności lingwistyczne barmanów. Słynne „Cieść, jak się maś, dobzie dobzie” i swobodną konwersację w dowolnym języku można stawiać za wzór na

warsztatach, poświęconych samozaparciu i dyscyplinie. Tak jak umiejętności poznanego na Zanzibarze Deo, którego możecie posłuchać w odcinku ,,Porady na wakacje’’. Facet nauczył się polskiego z filmów na YouTubie. Zaczął od ,,Dnia Świra’’ i ,,Jak rozpętałem II wojnę światową’’. Dla mnie to dowód, że można uczyć się w każdym wieku, więc i ja staram się zamawiać po egipsku. Zwroty: sabah al hir, minfadlak i sukran towarzyszą mi w każdej konwersacji (jak u nas dzień dobry, proszę, dziękuję). W ten sposób z pozoru banalny wyjazd staje się inspiracją. Tak jak jest nią dla kolegi z Olsztyna, który wybiera Kair od lat, badając ślady starożytnej kultury z pasją godną odkrywcy grobowca Tutanchamona, Howarda Cartera. Każda podróż uczy czegoś nowego. Ja się nauczyłem, że człowiek ma prawo nie tylko do odpoczynku, ale i do przekonania, że pracą można wiele osiągnąć. Dlatego emanując energią po powrocie i siedząc w samolocie do Apulii, rekomenduję językowe ,,all (you need is) inclusive” z nadzieją, że jeszcze wiele inspiracji przed nami. Hazzsa’eed. •




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.