4 minute read

Malarskie opowieści o morzu

Next Article
Szczerość

Szczerość

OPOWIEŚCI O MORZU

Malowane pędzlem Andrzeja Flacha

Mamy zaszczyt przedstawić pana Andrzeja Flacha, utalentowanego artystę, członka Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych, od 69 lat mieszkańca Krakowa, specjalizującego się w malarstwie marynistycznym. Wspólnie przygotowujemy kalendarz na 2021 rok. Przy okazji tej pracy, pan Andrzej zgodził się opowiedzieć kilka słów o sobie i swojej pasji.

Panie Andrzeju, zacznijmy od początku – urodził się Pan w Gdańsku, skąd w wieku pięciu lat przeniósł się wraz z rodzicami do Krakowa.

Tak, to prawda. Urodziłem się rok po ustaniu wojennej zawieruchy, w Gdańsku-Wrzeszczu, w XVIIwiecznym pałacu, stojącym przy ulicy Wajdeloty, a należącym niegdyś do najbogatszego przemysłowca Gdańska – Schulza. Był on współzałożycielem kompanii Danziger Aktien Bierbrauerei, z a r z ą d z a j ą c e j m i ę d z y i n n y m i browarem, młynem oraz manufakturą, w której wytwarzano kotwice i łańcuchy. Mój ojciec po wojnie był kierownikiem spedycji w Browarze Gdańskim. Oprócz pracy w DAB, miał własną firmę spedycyjną. Niestety, w powojennej rzeczywistości ustrojowej, w której przyszło nam żyć, nie było miejsca na prywatny biznes. Nieprzychylne polityczne wiatry sprawiły, że w roku 1951, wraz z całą rodziną przeprowadziliśmy się aż do Krakowa.

Wyjechał Pan stamtąd mając pięć lat, czy ma Pan może jakieś wspomnienia z Gdańska?

Dzieciństwo, które pamiętam, to częste wycieczki do Sopotu. Z opiekującą się mną piastunką wiele czasu spędzałem na tamtejszej plaży oraz na molo. Myślę, że to właśnie wtedy morze, bryza oraz plażowy piasek stały się nieodłącznymi elementami mojego naturalnego otoczenia. Wspomnienia oraz nadmorskie pochodzenie nie pozwoliły Panu porzucić morza oraz wody…

Ukochałem wodę, nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Byłem ratownikiem, należałem do drużyny żeglarskiej. Każde wakacje spędzałem albo na Mazurach albo nad morzem, albo na rejsach. Rejsy to najpiękniejszy okres mojego młodzieńczego życia.

No właśnie, ma Pan bogatą karierę żeglarską.

Rozpocząłem ją w żeglarskim klubie "Budowlani" w Krakowie, a pierwszy poważny rejs odbyłem z komandorem Bolesławem Romanowskim na „Zawiszy Czarnym”. Płynęliśmy do Sztokholmu, Kopenhagi, Helsinek i Leningradu. W 1962 roku, jako jedna z 12 osób wybranych ze wszystkich drużyn żeglarskich z całej Polski, byłem na rejsie szkoleniowym marynarki wojennej na szkunerze „Iskra”. Wtedy właśnie na Zatoce Botnickiej przeżyłem jedyny „porządny” sztorm (do dzisiaj chcę namalować taki sztorm i nie udaje mi się). Podczas szkolenia na instruktora żeglarstwa przepłynęliśmy na szalupach klasy DZ przez całe nasze wybrzeże – od Helu do Zalewu Szczecińskiego. Chciałem związać swoje życie z żeglarstwem – niestety, pomimo zdania egzaminu wstępnego, nie było mi to dane. Miałem wujka w Anglii, a w tamtych czasach nie było to wartością dodaną… Wraz z upływem lat i zmianą sytuacji rodzinnej moja żeglarska przygoda dobiegła końca. Pozostały mi tylko wspomnienia. Można powiedzieć, że moja żeglarska przygoda ciągle trwa- we wspomnieniach i obrazach, które maluję.

Przejdźmy zatem do malowania. Skąd się to wzięło – nie ma Pan wykształcenia w tym kierunku.

Po pięćdziesiątce podupadłem na zdrowiu, poszedłem na rentę chorobową,

potem na wcześniejszą emeryturę. Zawsze byłem człowiekiem bardzo aktywnym i nie miałem co ze sobą zrobić. W rozpoczęciu przygody malarskiej pomogła mi niepełnosprawna sąsiadka, która uczestniczyła w rehabilitacji prowadzonej w formie warsztatów malarskich. Na zajęcia woziłem ją samochodem, w którym zazwyczaj czekałem na znajomą. Pewnego dnia podeszła do mnie instruktorka, wręczyła kartkę i ołówek i kazała nie siedzieć bezczynnie. I tak się zaczęło. Później, już jako członek Fundacji Sztuki Osób Niepełnosprawnych, trafiłem na profesora Jana Stopczyńskiego. Ten, dowiedziawszy się o mojej bogatej żeglarskiej historii, natchnął mnie do podjęcia tematyki marynistycznej.

Odkrył Pan, że to Pana kierunek.

Wszystkie sny mam związane z żeglarstwem. Powiedziałem sobie, że namaluję ten „jedyny prawdziwy sztorm” z Zatoki Botnickiej. Był on tak niezwykły, że pomimo kilku prób, wciąż nie mogę osiągnąć satysfakcjonującego wyniku. Malowanie tematów marynistycznych to nie tylko wyrażenie moich niespełnionych marzeń żeglarskich, ale sposób na życie. Gdy maluję, wszystko

to przeżywam na nowo, ja to widzę, wszystko czuje, każdy obraz jest jakąś opowieścią. Dzięki temu nie przejmuję się nawet pogłębiającym się stopniem niepełnosprawności. Pomimo lat spędzonych przy sztaludze, wciąż mnie to cieszy i czuję, że z każdym obrazem staję się coraz lepszy. Nawet mnie samego zadziwia fakt, że im mniej widzę, tym lepsze obrazy mi wychodzą.

Pana dzieła będą głównym motywem kalendarza MAEM na rok 2021. Trafi on w okresie przedświątecznym do rąk naszych partnerów na całym świecie oraz na pokłady statków, wraz z dostarczanymi tam produktami naszej firmy. Co Pan czuje w związku z tym faktem?

Jestem zaszczycony, że moje obrazy, moje wspomnienia w formie kalendarza powrócą na morza i oceany. Niezmiernie się cieszę i jestem bardzo dumny.

Z obrazów, które Pan dla nas namaluje, utworzymy również galerię, będzie można je obejrzeć w części ogólnodostępnej naszego zakładu produkcyjnego. Mam nadzieję, że zechce Pan osobiście otworzyć ekspozycję? Zrobię to z wielką radością. Będę bardzo szczęśliwy. Każdy człowiek, który zajmuje się malowaniem, marzy o tym, aby na jego obrazy ktoś popatrzył, ktoś się ucieszył, uśmiechnął, a może nawet pochwalił. Dzięki Wam otrzymuję taką szansę, za którą bardzo dziękuje.

Zatem życzymy sukcesu w namalowaniu „prawdziwego” sztormu i już cieszymy się na myśl o otwarciu Pana galerii w naszym zakładzie produkcyjnym.

Oczywiście, do zobaczenia.

Kalendarz to niespodzianka, którą Państwo otrzymacie wraz ze świątecznymi prezentami. Mamy nadzieję, że ciepło przyjmiecie nasz wspólny projekt, który przygotowujemy z panem Andrzejem.

A jeśli ktoś z Was chciałby nabyć obraz od pana Andrzeja – prosimy o kontakt, chętnie służymy pomocą w nawiązaniu kontaktu z tym niezwykłym artystą

This article is from: