Magazyn 204 5/2017

Page 1

Świąteczne Opowieści

Nr 5/2017 (9)

Historia koledy

Scęśliwe Betlejam

Historia Niny Rydzewskiej


It’s the most beutiful time of the year śpiewa w pierwszej zwrotce Andy Williams. Ciężko się z tym Panem nie zgodzić. Świat na chwilę się zmienia – cały pokrywa się białym miękkim puchem. Ulice przyozdobione są różnego rodzaju instalacjami, bombkami, choinkami i światełkami – nawet noc się wydłuża, aby mogły świecić dłużej. W radiu przestaje się śpiewać o niespełnionych miłościach i problemach epokowych, w tym specjalnym czasie w rozgłośniach można puszczać jedynie piosenki świąteczne, traktujące o bliskości, rodzinnym cieple, szczęściu i przyjściu Jezusa Chrystusa na świat. W ostatnich dniach przedświątecznych, widać szczególne zawiązanie społeczne, Choć stoi się w ogromnych kolejkach, a zakupy trwają kilka godzin dłużej niż o każdej innej porze roku, to tę poczucie społecznej jedności czy bliskości rekompensuje wszelkie utrudnienia.

Na wstępie zaznaczę, że nasz zespół redakcyjny, ma dość wysublimowane postrzeganie Świąt. Przeniesiemy się więc do czasów, gdy rzeczywistość przyćmiewała potrzeby opisane powyżej - przybliżymy Wam historię Sybiraków z perspektywy jednostki. Aby znieść ciężki nastrój, przyjrzymy się pewnej kolędzie. Odstawimy też na chwilę tematy świąteczne, na rzecz literatury - poznamy historię pisarki Niny Rydzewskiej i zastanowimy się nad planowaniem w Polsce. Na koniec poszukamy ciszy, w erze, gdy o naszą uwagę nieustannie ktoś się biję.

Jest to czas, w którym możemy zapomnieć o wielu rzeczach i wiele sobie odpuścić. Usiąść wspólnie przy stole, zapomnieć, że nie ma już wspólnych tematów. Posłuchać klimatycznej muzyki, bo przypomina nam czasy młodości czy zamienić swoje mieszkanie w wielką latarnię, pełną świecących bałwanów czy innych mikołajów, a wszystkie te elementy sprawiają nam radość. Skoro jednak, Drogi Czytelniku, udało Ci się na chwilę od nich oderwać, odejdę od dalszych rozważań i pokrótce opiszę, czego możesz się po najnowszym wydaniu Magazynu 204 spodziewać.

Życzę miłej lektury i Wesołych Świąt. Bartosz Abramczuk

ZESPÓŁ REDAKCYJNY Redaktor Naczelny: Bartosz Abramczuk Zastępca Redaktora Naczelnego: Katarzyna Cieślak Korekta: Olga Kwiatkowska, Jolanta Ożga Marta Kowalczyk, Filip Pilarski, Krzysztof Jędrzejuk, Nina Putyńska, Katarzyna Kowalewska, Dominika Kowalewska Fotografowie: Bartosz Seweryński, Aleksandra Bautenbach Graficy: Piotr Pacek Skład i łamanie: Bartosz Abramczuk

Nr 5/2017

2


Listy do Świętego Mikołaja/ 4-5 ARTYKUŁY Historia pewnej kolędy/ 6-7 Nina Rydzewska - Pisarka niepoprawna/ 8-11 Krośniewice - czyli na co komu takie drogi/ 12-14 FELIETONY Kiedyś jeszcze zaświeci pierwsza gwiazda/ 15-16 Na tropie Sige/ 17 OPOWIADANIA Opowieść wigilijna/ 18 Mietek/ 19-20

Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24, 00-927 Warszawa; budynek Samorządu Studentów, pokój 204 Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl

Nr 5/2017

3


K.

rogi Mikołaju Chciałbym w tym roku dostać nieco lepszy prezent niż ostatnimi laty. Proszę szepnij babci do ucha, że ja nie noszę krawatów. Twój grzeczny

rogi Święty Mikołaju!

Od 15 lat wiem, że nie istniejesz, a każda kolejn mnie o szeroko pojęty, mentalny odruch wymiot nieprzeniknionym kiczem porze ślę ku Tobie poto najmniejszą ich część, mogę prosić Cię o wszystko, co Niepojętym zdaje się wizja zbliżającej dorosłości, a jes czenie numer 1, skromne choć potężne – zabierz ode mnie najbliższych lat w hulaszczych odmętach warszawskiej boh gnących mężczyznach i niekończącej się wódce. A, przy oka kim chorobom wenerycznym. Na mnie nie patrz, to Ty jeste kominie – w Twojej kwestii leżą sprawy niemożliwe. ~ Panda

rogi Mikołaju

~J

zanowny Panie Mikołaju, poproszę program do robienia memów albo chociaż jakiś czołg. Z poważaniem,

strasznie nu tramwajami. dżą, po drug nich ciepło. Czasami działa w gorące dni. A ju stanąć na przednie wiatr we włosach gdy kać będzie mi asfalt M go. Także jakbyś pod za 1,70 zł to byłoby ~Julian


na wzmianka o Twojej domniemanej obecności przyprawia tny. A mimo to rok w rok, o tej samej jarzącej się tandetą i ok mych najskrytszych marzeń. Bez wiary, że spełnisz choć piekielna ma dusza zdoła urodzić w swych czeluściach. szcze bardziej – nieuniknionej odpowiedzialności. Stąd żye depczącą po piętach wizję powagi życia. Daj spędzić kilka hemy. Nie odbieraj snu o pięknych kobietach, wiecznie praazji, dożywotnia recepta na szczepionkę przeciwko wszelaeś cud dziadkiem co to ma latające renifery i mieści się w . [[

rogi Św. Mikołaju, proszę o nowego chłopaka. A w sumie nie musi być nowy. Może być nawet homoseksualny. Z wyrazami szacunku ~Z

u,

udno jeździ się dziś . Po pierwsze jeżgie zazwyczaj jest w nawet klimatyzacja A ja chciałbym w maej platformie i czuć y pod stopami ucieMostu Poniatowskiedrzucił taki kabriolet super. ……………………

ochany Św. Mikołaju, proszę o wszystkie odcinki Ojca Mateusza i berło imperatora, którym mógłbym dziobać tych, którzy się ze mną nie zgadzają. ~M

Designed by Sketchepedia / Freepik


Marta Kowalczyk Nieważne, czy zdąży już spaść śnieg czy tylko kończy się listopad, stacje radiowe otwierają swoje specjalne szuflady z kokardkami (mogę się założyć, że mają na nich czerwone kokardy) i wyciągają z nich wszystkie świąteczne hity. Ale obok pełnego przekroju piosenek z dzwoneczkami, tanecznych czy nostalgicznych, pozostały gdzieś we Wszechświecie pieśni starsze niż najstarsi górale, przez wieki istniejące w przekazach ustnych. Ponieważ jednak pamięć ludzka z pokolenia na pokolenie staje się coraz słabsza, ktoś w końcu zaczął spisywać to, co wydawało się warte spisania. Nr 5/2017

6

koło stu lat temu do parafii kurpiowskich trafił ksiądz Władysław Skierkowski. Kapłan pochodził z chłopskiej rodziny, był najstarszym z sześciorga rodzeństwa. W 1913 r. zaczął posługę w Myszyńcu. Szczególnie zbliżył się do miejscowej ludności, kiedy w czasie I Wojny Światowej razem z nimi ukrywał się w lasach. Kurpie, wspomniani przez Sienkiewicza jako strzelcy wyborowi, jedyni nigdy niepłacący pańszczyzny, żyli biednie nawet jak na ówczesne


Artykuły standardy. I właściwie jedyne, co mogło ich wyróżniać, to Puszcza. Zwłaszcza Puszcza, w której brzmiały najpiękniejsze z polskich pieśni folklorystycznych. Lud pobożny, nie mogło więc zabraknąć pieśni religijnych, w tym kolęd. A między nimi „Scęśliwe Betlejam”. Jest to westchnięcie Kurpiów, gdyby tylko Zbawiciel narodził się w Puszczy, mógłby żyć dostatnio. Na pewno nie zabrakłoby dla Niego miejsca w żadnym z domów, a gospodarze częstowaliby Go najlepszymi potrawami. Kolęda kończy się prośbą, skoro nie było okazji, żeby się wykazać, to chociaż niech Bóg pamięta ich chęci i gotowość. Autor, jak się można domyślić, pozostaje nieznany; a może było ich wielu? Nikt też nie wie, kiedy pieśń powstała. Jedyna pewna informacja to, że w 1932 r. 65-letni Feliks Orzoł z Rycicy zaśpiewał tę kolędę ks. Skierkowskiemu, który ją spisał. Nie znamy również losów pana Feliksa. Wiadomo za to dość sporo o kapłanie. Jako jeden z najbardziej

zasłużonych badaczy kurpiowszczyzny, był członkiem Towarzystwa Naukowego Płockiego, w ramach którego głosił wykłady czy wydawał zbiory pieśni i melodii instrumentalnych („Puszcza kurpiowska w pieśni”). Opracowane przez niego „Wesele na Kurpiach” z tańcami i śpiewami było wystawiane w wielu miejscach Polski, a podczas tygodnia Sztuki Ludowej, również w Brukseli czy Antwerpii. Dzieło zyskało również pozytywną recenzję Tadeusza BoyaŻeleńskiego. Pracą ks. Skierkowskiego interesowali się także Karol Szymanowski i Béla Bartók. Karierę kapłana przerwał wybuch II Wojny Światowej. W 1941 r. został zesłany razem z innymi okolicznymi duchownymi do obozu koncentracyjnego w Działdowie. Tam 20 sierpnia 1941 r. zmarł na zapalenie płuc. Historia okazała się przewrotna – pieśni przestały być ulotną tradycją i przetrwały dzięki transkrypcji, jednak kiedy nie musiały już być przekazywane następnym pokoleniom ustnie,

odchodzą w zapomnienie. Ale dzięki dorobkowi ks. Skierkowskiego jest nadzieja, że przetrwają epokę „lastkristmasów”, nawet jeśli chwilowo wyproszono je ze świątecznych tradycji.

Ks. Władysław Skierkowski

Scęśliwe Betlejam Scęśliwe Ze nom śa Chrystus śa Łod

Betlejam ńasto Dazidowe, zjażeło Dźećątecko nowe. narodźół, by nas oswobodźół ńewoly satańskiej.

Farfórecek drogy, kurśiky na nogy Byżwa Tobźe zrządźely. Ńałbyś ji kapusta ji buracky, Pańe, Z tłustó źeprzoźinó, zawse na śńadańe. Mleka z jagełkańi, chlebek z kartoflańi, Z ńiodam wódky flasecka.

Nom śa ńe dostało scęśća takowego Bydźwa w nasej Puscy ńely zrodzonego, Jezusa Chrystusa, łaby nasa dusa Serdecńe Go łuććeła.

Ła na łobźad byźwa skrzecków naskwarzely, Ji kasy gryczasej tłusto nakraśely. Zając, kuropatwy, choć połów ńełatwy, Bółby, Pańe, dla Ćebźe.

Łu nas, w łostrołęckam, na Puscy w Starostśe, Ńe bółbyś śa rodźół, mój Jezu, w łubóstśe. Mómy jizbów źele ji ńętke pośćele, Bółbyś lezał jek w puchu.

Ze sa ńe tak, Pańe, spodobało Tobźe, Ześ łućerzpśał bźeda w maluchnej łosobźe, Przyjńij serca chęći, ńej Kurpśów w pańęći, Tu na Puscy ji w ńebźe.

Ńałbyś ji kośulka z partu ćańutkiego, Sukmana do kolón, z sukna puscańskego.

Nr 5/2017

7


Artykuły

„Bezczelne i ohydne bluźnierstwo. Prokuratura Państwowa milczy. Zbrodniarka nie jest ścigana!” – oto fragment listu do Ministra Sprawiedliwości od grup związanych z Sodalicją Mariańską oraz Obozem Wielkiej Polski Romana Dmowskiego. „Powitajmy nowy, świeży talent i pochylmy czoła” – wypowiedź ówczesnych wybitnych pisarzy, jak Gałczyński czy Tuwim. Te skrajne emocje odnośnie twórczości wywołała skromna poetka – Nina Rydzewska. Nr 5/2017

8

ina Rydzewska urodziła się około roku 1902, jednak jej biogram osnuty jest tajemnicą. We własnych życiorysach zmieniała wielokrotnie dane. Raz potwierdzała oficjalną metrykę, iż urodziła się w Warszawie, a jej rodzicami byli Konstancja i Antoni Rydzewski, to znów twierdziła, że była sierotą i została adoptowana, innym razem, że jej prawdziwy ojciec to pewien gruziński arystokrata. Faktem jest, iż uczyła się w warszawskiej Szkole Handlowej. Pracowała jako korepe-


Artykuły

Nina Putyńska tytorka, już od 10 roku życia, aby móc opłacać swą edukację. Od urodzenia zmagała się z ogromną nędzą. Po szkole wstąpiła do PPS i rozpoczęła pracę w Naczelnym Dowództwie Sił Zbrojnych oraz w kapitule Orderu Virtuti Militari. Dwukrotnie wychodziła za mąż. Raz ostentacyjnie wzięła ślub w meczecie i przeszła na islam, czym pogorszyła swój obraz w oczach wielu jej współczesnych. Około roku 1927 wysłała swe wiersze do „Miesięcznika Literackiego”. Ryszard Dobrowolski członek „Kwadrygi” pisze: „Przyszedł list od nieznanej poetki i kilka wierszy, które nas bardzo zainteresowały. Ze względu na ogromną dojrzałość tych utworów, także na głęboko humanistyczny, nieco męski ton wierszy przesyconych problematyką społeczną, nie tylko uważaliśmy za słuszne opublikować je, ale zwróciliśmy się do Niny Rydzewskiej (bo to ona była tą autorką), aby zechciała się z nami bezpośrednio skontaktować. Od tamtej pory zaczęły się nasze bardzo serdeczne, przyjacielskie stosunki. Była to osoba, która umiała podbić serca kolegów, a nawet zawróciła głowę niektórym spośród nas, ponieważ była bardzo urodziwa”. Pozytywna ocena literatów nie była jednak wystarczająca, by autorka mogła przebić się w ówczesnym świecie. Jej utwory pełne gniewu i buntu, odważne i szczere zostały uznane przez Kościół Katolicki i narodowców jako bluźniercze, obraźliwe i antyklerykalne. Wpływy Kościoła i skrajnej prawicy katolic-

Nr 5/2017

kiej były w ówczesnej Polsce wielkie, więc wiele gazet i wydawnictw coraz częściej odmawiało druku wierszy. Burzę wokół jej osoby rozpoczął wiersz „Madonna Nędzarzy”. Ukazał się na łamach „Głosu Prawdy”. Oto ostatnia zwrotka utworu:

Wstydź się, Prześliczna Panno, Wyznaj swój grzech przed Bogiem Że siostra twa – Matka Nędzarzy Umiera z głodu pod progiem. „Gazeta Warszawska” zwróciła się do Sądu Najwyższego, by Ninę skazano i usadowiono w miejscu odosobnienia. Za bluźnierstwo groziło wtedy do pięciu lat więzienia. Uratowało ją jednak wstawiennictwo znanych literatów, a także opinia społeczna. Piękna poetka zwyciężyła owym wierszem głosami czytelników w prestiżowym konkursie „Głosu Literackiego”. W przedwojennym piśmie „Epoka” widnieje tekst: „Jej język i wiersze zupełnie pozbawione są banalności i czułostkowości. Posiadają rozmach, siłę i są bardzo smutne. Nina Rydzewska nie widzi, nie spotyka nigdzie radości. Jej świat to świat zmagania się i walki o prawdę, i wznioślejszą treść życia. To walka z niesprawiedliwością i krzywdą ludzką. W Pani Ninie Rydzewskiej witamy największy talent kobiecy.” Smutek zdecydowanie jest dominującym uczuciem płynącym z jej twórczości. W tomiku „Miasto” napisała:

(...) i odpuść nam nasze winy, jako i my...

9

Ale my nie jesteśmy winni, żeś nas wyłonił z grzechu, Żeś nas, jak robaczywe ziarna ze skorup wyłuskał. Pławimy się Twoją łaską, jak szczęśliwi śmiechem, I przeżuwamy święte pacierze, jak czerstwe chleby w ustach. Prześladowana w latach dwudziestych, dotkliwie odczuła horror wojny, by w następnych latach również nie zaznać spokoju. Nie miała stałego miejsca zamieszkania, coraz bardziej dokuczało jej chore serce, wiecznie brakowało pieniędzy. Władza patrzyła na nią nieprzychylnym okiem, utrudniając działalność. Lata wojny, okupacji niemieckiej i Powstania Warszawskiego pisarka przeżyła w Warszawie, pracując jako urzędniczka. Pisała wtedy wiele wierszy, które pozostały jedynie maszynopisem. Przedstawiała je podczas spotkań autorskich bądź w audycjach radiowych już po wojnie. To fragment jednego z nich bez daty i tytułu:

Lecz Bóg mi nie dopomógł Ogłuchł od huku bomb, A gdy oczy podniosłam w niebo Krzyczał ze swych wysokości: Za wysoko sięgasz wzrokiem! Precz mi przybłędo stąd. Uciekła z transportu ludności cywilnej skierowanym po upadku powstania do Rzeszy i trafiła do Konina. Tam też doczekała końca wojny, pisząc, powieść „Godzina W”. Książka opowiada o życiu ludności cywilnej podczas walk. Autorka pragnęła oddać atmosferę panującą wśród


Artykuły ludzi schowanych w piwnicach, niepewnych przyszłości. „Godzina W” została przetłumaczona także na język niemiecki i wydana w latach pięćdziesiątych. Wtedy też ukazała się trzytomowa epopeja Rydzewskiej pod tytułem „Ludzie z węgla”. Pisarka celowo zatrudniła się w charakterze pracownicy fizycznej w kopalni, by móc autentycznie oddać odczucia i doświadczenia górników. Na przykładzie jednej rodziny, powieść ukazywała trudne i powikłane losy polskich emigrantów pracujących w kopalniach Francji, a po wojnie wyjeżdżających do Polski Ludowej. Edmund Bączyk, pierwowzór bohatera powieści tak ją wspomina:

poetyckie, słuchowiska, felietony literackie, emitowane na antenie radiowej oraz ukazujące się w prasie lokalnej. Była także autorką widowisk teatralnych: „Pomorski wał” i „Dwunasty”. Współautorem tego ostatniego był Edmund Bączyk, który po spotkaniu z Niną zaczął pisać oraz dołączył do Związku Literatów Polskich. Połączyła ich przyjaźń. U Rydzewskiej bywało wielu znanych pisarzy. Żona Bączyka została poproszona przez UB o informowanie - co tam robią. Odmówiła.

Już pierwszego dnia spóźniła się 20 minut. Była dyscyplina sroga, poprosiłem tę panią, żeby poszła do domu. Oburzona spojrzała na mnie i poszła do kierownika. I dostaję poufny telefon, że ta pani to wielka przedwojenna pisarka. Jeszcze wtedy mi to nazwisko nic nie mówiło. Dłuższy czas nikt o niczym nie wiedział. Z każdym rozmawiała. Poznała historie górników: partyzantów, uczestników powstania warszawskiego, przybyszów zza Buga. Zainteresowała się moją historią. Od tego się zaczęło.

Życie jednak wciąż rzucało pisarce kłody pod nogi. Miała problem z mieszkaniem oraz biurokracją. W liście do Dobrowolskiego żali się: „Nie dały mi te chachary nic przecież w Szczecinie zrobić, przerzucając z mieszkania do mieszkania, aż fruwały notatki i rękopisy. Nie mam z czego żyć". Dobrowolski próbował wstawiać się za nią, jednak bezskutecznie. Na krótko wyprowadza się do Łodzi. Wraca. Bezskutecznie zabiega o wznowienie „Ludzi z węgla". Nie chciano jej drukować, nie zarabiała godziwej ilości pieniędzy,

Rydzewska osiadła w Szczecinie,

Redakcja „Głosu Prawdy” gdzie została prezeską Szczecińskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Kierowała także działem literackim w szczecińskiej rozgłośni Polskiego Radia. Oprócz powieści i poezji Rydzewska ma na koncie liczne opowiadania, reportaże, audycje

Nr 5/2017

a choroba serca postępowała. W jej rękopisach znaleziono ów tekst do nieznanego nam odbiorcy:

Nie macie zaufania do moich zdolności literackich. Prawda? W Waszym świecie artystycznym przyj-

10

muje się do swojego grona tylko ludzi z dyplomem i błyskotliwością zastępującą głębię. Ja jestem z innego świata. Nie rozumiem Was, a Wy nie rozumiecie mnie. Kupić chciałam Was sobie sercem, ale dla Was serce nie przedstawia wartości. Pójdę dzielić się nim z innymi. Łamię pióro na zawsze, zamieniam je na rydel. Jeśli nie popełnię wcześniej samobójstwa – zmieszam się z tłumem i szara, zapomniana, nieprzypominająca się Waszemu światu i nienarzucająca się więcej – dokonam swojego żywota. Dzień przed śmiercią poprosiła Edmunda Bączyka o kupienie jej buteleczki wiśniówki, za którą przepadała i paczki papierosów. Ta nigdy już nieotwarta flaszeczka alkoholu stoi do dziś w pewnym szczecińskim domu. W lutym 1958 roku pisarka pojechała na badania, zadzwoniła do Edmunda, by po nią przyjechał. Trzy godziny później mężczyzna otrzymał telefon ze szpitala, iż Nina Rydzewska zmarła. Społeczeństwo miasta, w którym spędziła ostatnie swoje lata, uczciło jej pamięć nadaniem imienia Niny Rydzewskiej jednej z uliczek Szczecina. „Serce czło-

wieka jest bardzo wrażliwe. Z bólem przyjmuje niesprawiedliwość, chamstwo, nieszlachetne postępki… Mnie to dosłownie wykańcza.” (słowa Niny Rydzewskiej, zanotowane przez Józefa Bursewicza).


Nr 5/2017

11


Fot. Bogusław Kafarski, fragment starej drogi krajowej nr 2 przerobiony na pas startowy


Artykuły

Krzysztof Jędrzejuk

W Krośniewicach jak w soczewce skupiają się wszystkie bolączki planowania przestrzennego w Polsce - przeskalowanie inwestycji, nieuwzględnianie lokalnych czynników i potrzeb czy brak spójnej strategii rozwoju i myślenia w dłuższej perspektywie czasowej. Krośniewice to niewielka, kilkutysięczna miejscowość, leżąca w północnej części województwa łódzkiego, około 10 kilometrów na zachód od Kutna. Jeszcze 10 lat temu miejscowość ta była dobrze znana milionom polskich kierowców. W centrum miasteczka krzyżowały się najważniejsze drogi kraju - DK1, biegnąca z Trójmiasta na Śląsk, oraz DK2, łącząca Warszawę z Poznaniem i Niemcami. Przez miasto przejeżdżało codziennie ponad 30 tys. pojazdów, a zdarzały się okresy, gdy liczba ta rosła nawet do 50 tys. Na skrzyżowaniu „jedynki” z „dwójką” tworzyły się olbrzymie korki, często wykraczające daleko poza granice miasta. Od początku lat 90. Mieszkańcy Krośniewic walczyli o nową drogę, która omijałaby centrum miasta. Procedura przetargowa ruszyła w 2008 r. i jeszcze w tym samym roku podpisano umowę z wykonawcą. Pracę ruszyły w ekspresowym tempie i zaledwie kilkanaście miesięcy później obwodnicą pojechały pierwsze samochody. Już na etapie budowy inwestycja zaczęła wzbudzać kontrowersje. Mieszkańcy zwracali uwagę, że aby wyjechać z niektórych rejonów miasta, trzeba będzie pokonać kilka dodatkowych kilometrów. Ponadto brakowało przejść dla pieszych. Co prawda wprowadzono drobne korekty, które kosztowały łącznie 5 mln zł, a wartość całej inwestycji wzrosła do 170 mln zł, jednakże na wprowadzenie głębszych zmian było już za późno. Kosztowny błąd Obwodnica ma długość około 6,5 km. Otacza miasto z trzech stron, tworząc prawie pełny okrąg o promieniu ledwie kilometra. Z lotu ptaka wygląda to wręcz karykaturalnie, szeroka droga szczelnie odgradza Krośniewice od przyległych terenów, niczym fosa wczesnośredniowieczny gród. Razem z nią powstały 4 bezkolizyjne skrzyżowania. Od razu okazało się, że nowa trasa zaczyna przynosić mieszkańcom więcej szkód niż pożytku. Zasadniczym problemem jest sposób, w jaki została ona zaprojektowana. Węzły zachodni i północny nie posiadają wylotów do miasta. Aby wjechać do Krośniewic od strony zachodniej, trzeba (najpierw) wpierw objechać całą obwodnicę. Jednak nie to jest największym kuriozum. Gdyby popatrzeć szerzej na układ drogowy regionu to okazuje się, że inwestycja ta prawdopodobnie w

Nr 5/2017

ogóle nie była potrzebna, a już na pewno nie w takim kształcie. Kiedy podejmowano decyzję o realizacji drogi, właśnie kończyła się budowa fragmentu autostrady A2 na południe od Krośniewic, natomiast odcinek autostrady A1 leżący 15 km na wschód znajdował się już w procedurze przetargowej (drogę otwarto w 2012 r.). Po otwarciu trasy ekspresowe przejęły cały ruch tranzytowy idący wcześniej przez Krośniewice. Obecnie liczba pojazdów przejeżdżająca przez to miasto jest kilka razy mniejsza niż jeszcze 10 lat temu. Stare oznaczenia dróg - DK1 i DK2 - zmieniono na DK91 i DK92 i utraciły one większe znaczenie w systemie transportowym kraju, natomiast mieszkańcy zostali z przeskalowaną inwestycją, która tylko utrudnia im życie. Nie ma bodaj drugiej obwodnicy w kraju, która otaczałaby tak szczelnie małe miasteczko, zwłaszcza na niezbyt popularnej trasie. Być może miasto potrzebowało tej drogi, ale gdyby tylko przy projektowaniu ktoś wziął pod uwagę plany budowy dwóch wielkich tras w niedużej odległości, wszystko wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie powstałyby nikomu niepotrzebne wiadukty, które odcięły miasto od świata, a koszt realizacji byłby o kilkadziesiąt milionów złotych mniejszy. Problem planowania Krośniewice to szczególny przykład bezmyślności w tworzeniu infrastruktury drogowej. Jak w soczewce skupiają się tutaj wszystkie bolączki planowania przestrzennego w Polsce - przeskalowanie inwestycji, nieuwzględnianie lokalnych czynników i potrzeb czy brak spójnej strategii rozwoju i myślenia w dłuższej perspektywie czasowej. Niestety, nie jest to jedyny ani największy błąd inwestycyjny. Wspomnianą już autostradę A2 budowano w wielkim pośpiechu, byleby tylko zdążyć na Euro 2012. Obecnie wielu ekspertów wskazuje na to, że źle oszacowano natężenia ruchu i na kilku odcinkach droga ta powinna posiadać o jeden pas więcej. Podobnie sytuacja wygląda na trasie S8 między Warszawą a Wyszkowem, gdzie nie przygotowano nawet rezerwy pod dodatkowy pas. Ewentualna rozbudowa będzie kosztować miliardy złotych i czasowo sparaliżuje ruch do Białegostoku. Z kolei w przypadku obwodnicy Mińska Mazowieckiego, po-

13


Artykuły dobnie jak w Krośniewicach, zdecydowanie przeskalowano inwestycje, decydując się na dwa pasy w każdą stronę i wolne miejsce pod kolejny. Jest wielce wątpliwe, aby ruch na tej trasie wzrósł kiedyś na tyle, by rozbudowa była potrzebna. To tylko kilka z wielu przykładów niegospodarności, która kosztuje nas miliardy złotych rocznie. Niestety, problem z przemyślanym planowaniem jest w Polsce powszechny. Czy jest szansa, żeby kiedyś się to zmieniło? hihihihihi Otwarta półtora roku temu obwodnica Jaworzna daje nadzieje na to, że tak. Odpowiednio zaplanowany przebieg trasy i skrzyżowania odkorkowały miasto, jednocześnie nie odcinając go od reszty Śląska. O sukcesie tej przeszło stutysięcznej aglomeracji najlepiej świad-

Nr 5/2017

czy fakt, że od chwili otwarcia obwodnicy w całym mieście nie doszło do żadnego śmiertelnego wypadku. Jak tego wszystkiego dokonano? Wystarczyła tylko współpraca między samorządem a władzami centralnymi, konsultacje z mieszkańcami i tworzenie planów na podstawie dobrze przeprowadzonych badań. W najbliższych latach Polska wyda na rozwój infrastruktury drogowej kilkadziesiąt miliardów złotych. Powstanie kilka tysięcy kilometrów nowych tras. To, czy te pieniądze zostaną spożytkowane właściwie będzie zależeć od odpowiedniego planowania. Pozostaje mieć więc nadzieję, że proces ten przebiegał tak, jak miało to miejsce w Jaworznie, a nie w Krośniewicach.

14


Felietony

Filip Pilarski

„Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach wśród odwróconych plecami i obalonych w proch (…)” Zbigniew Herbert, Wyznanie Pana Cogito rogi Czytelniku i Droga Czytelniczko, wybacz mi tę nieprofesjonalną bezpośredniość, ale w niektórych kwestiach ciężko jest powściągnąć emocje. Proszę Cię też, byś ten tekst zrozumiał jako przyczynek do poszukiwań odpowiedzi na nurtujące nas wszystkich pytanie - jak to jest, że sen jednego człowieka staje się koszmarem milionów? Zważ również, że ograniczenia niniejszej formy zmuszają nas by spojrzeć jedynie na pojedyncze klisze filmu, który choć skończony wciąż pozostaje tajemnicą.

W czasie gdy zostawiamy na stole puste nakrycie, udajmy się razem w podróż do miejsc skutych już o tej porze roku lodem, gdzie dojechać można tylko po szerokich torach i w towarzystwie ludzi, których twarze

Nr 5/2017

pozbawione są ludzkiego wyrazu. W tej przedświątecznej podróży przewodnikami będą osoby szczególnie mi bliskie, choć nigdy ich nie spotkałem. Jest ich czworo. Modelowa, rozsądna rodzina przedwojennego urzędnika. On codziennie o 7 rano udawał się do pracy w urzędzie, ona pozostawała w domu doglądając kilku nadniemeńskich hektarów. Ich córki czekały cały rok na wakacje, by odwiedzić rodzinę w Wilnie czy Krakowie. 1 września miały pójść do szkoły, ale zajęcia w ich szkole na zawsze odwołano. Rozpocznijmy naszą podróż w Grodnie późną jesienią 1940 roku. Ciemna noc. Żołnierze w grantowych otokach po kilkugodzinnej jeździe ciężarówką każą nam z niej wysiąść. Plac Zamkowy niczym nie przypomina miejsca, gdzie jeszcze na święto Konstytucji trzeciego maja można było kupić watę cukrową i do bólu rąk klaskać defilującym ułanom, szwoleżerom i piechocie. Żaden zerwany ze ściany orzeł, żadna rewizja, przesłuchanie czy splądrowanie kościoła nie bolały tak bardzo, jak przenikliwy pisk hamulców lokomotywy z czerwoną gwiazdą na froncie. Wsiadamy. Już nie nazwiska, lecz numery. Nie ludzie, lecz wrogowie ludu. Nie Polacy, lecz bezpaństwowcy. Wagon bydlęcy. Na szczęście poprzednie numery ręcznie wyłamały deski w części podłogi, więc komfort podróży jest większy niż w innych wagonach. Gwałtowane szarpnięcie nikogo nie zbudziło, bo kto śpi gdy wali się świat? Oby już dojechać. Czy ktoś liczy dni? Na pewno jest już druga połowa grudnia, bo

15

żołnierzom w futrzanych czapkach zamarza wódka. To mogłoby być dziś. Starzec, który od tygodnia nie może wstać nuci „Bóg się rodzi”. Ten rzężący dźwięk, mimo że na pierwszy rzut oka absurdalny i groteskowy, jest głosem milionów zmuszonych do opuszczenia domów, tradycji, kultury, religii i tożsamości Polaków, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Rosjan, Kazachów, Buriatów, Tatarów, Baszkirów, Czuwaszy i wielu innych. Dopiero po latach świat dowie się, że dramat wschodnich terenów II Rzeczypospolitej był częścią planu jednego człowieka, by zlikwidować wszelką indywidualność i odmienność. Przetrwać. Dojechaliśmy jakiś rok temu. Pociąg zostawił nas na stacji Tajszet, w obwodzie Irkuckim. Ziemia znów skuta lodem. 5 rano. Wyje syrena. Przez megafon pan życia i śmierci znów ogłasza, że norma wyrębu tajgi nie została wczoraj wypełniona, więc ilość chleba na głowę zostaje ponownie zmniejszona. Gdy słońce już wzejdzie kolejne pęcherze zaczną pękać na rękach wrogów ludu. Głód przestaje być odczuwalny, gdy jedynym posiłkiem jest galaretowaty wywar z żołnierskich resztek. Najbardziej uciążliwą porą nie jest jednak zima. Lato, mimo że przyjemne, upalne i suche, jest czasem chorób, zakażeń, udarów słonecznych, odwodnień. Ciało naszego wczorajszego kompana rozkłada się znacznie szybciej. Zimą, mimo że mróz gryzie niemal jak komary, to śnieg przynajmniej na kilka miesięcy przykrywa chociaż część cierpień. Oby tylko nie skierowali tu urków.


Felietony

Podobno Niemcy są już pod Moskwą. Ale czy to coś zmienia? Ktoś wystrugał drutem do pryczy krzyż na ścianie baraku. A jeśli miałby się tutaj narodzić, opis Jego życia zacząłby się i skończył na Wielkim Piątku. Koniec? Mogli pójść z Andersem, ale dla numeru dojście gdzieś na czas było niezwykle trudne. Berlingowi same kobiety już nie potrzebne. Nie wiadomo, kiedy zniknął. Kaszlał, pluł krwią, chodził zgięty w pół. W końcu nie był w stanie nosić pociętego drewna. Strażnicy mogli zawieźć go do szpitala. Nikt już o nim nie usłyszy. Nikt nawet guzika nie znajdzie. Pierwsze i ostatnie święto. 9 maja. Zwycięstwo? Nad kim? Ten sam pociąg. Ta sama dziura w

Nr 5/2017

podłodze. Tylko jakby puściej. Wiatr historii przesunął Ojczyznę na zachód, więc teraz, mimo że nigdy z Polski nie wyjechali, mijając słupy graniczne na Bugu słyszą o sobie „repatrianci”. I dalej na Zachód, ten odzyskany, choć wciąż niepewny. Znów nowy żołnierz, w innej czapce, z nowym orłem, mówi, gdzie należy żyć: Szczecin, Koszalin, Kołobrzeg, Wrocław, Zielona Góra czy Mazury. Tam nowa, socjalistyczna Polska poradzi sobie ze starymi problemami. Po tygodniach podróży, przerywaną przez pociągi z żołnierzami powracającymi na wchód, docierają w końcu na stację z nazwą, która była aktualna jeszcze pół roku wcześniej: Köslin. Miasto, a raczej jego resztki, w niczym nie przypominają utraconego domu. Mieszkanie z przydziału

16

- puste choć w cudem ocalałym kredensie można wciąż znaleźć kartki z życzeniami „Prosit Neujahr 1945!” i podręcznik do anatomii pisany gotykiem. I znów święta. Wreszcie ciepło. Wreszcie własne jedzenie. Wreszcie pachnie w mieszkaniu świerkiem. On, tak jak wszyscy w tej poniemieckiej kamienicy, z uciętym korzeniem. Większość z nich już nigdy nie zobaczy Domu. Można odbudować miasta, przywrócić prąd i wodę w mieszkaniach. Można sprawić by na cmentarze znów powróciło życie. Ale czy można naszym drzewom przywrócić ucięty korzeń?


Felietony

Katarzyna Kowalewska

Spróbowałam poszukać ciszy.

Zamknęłam okna, zatrzasnęłam drzwi, wyłączyłam radio, komputer, wyciszyłam wibrujący od powiadomień telefon. Za oknem przejeżdżała karetka, betoniarka z okolicznej budowy akurat zaczęła mielić cement, a lokatorka zza ściany postanowiła ekspresywnie poskarżyć się telefonicznemu rozmówcy na ignorancję osób niedoceniających „Gry o tron” - czym poczułam się trochę dotknięta, chociaż znacznie bardziej uciążliwy był jednak warkot silnika pod oknem. …………………………………….. Najwyraźniej jednak plany poszukiwanej znacznie odbiegały od moich. Postanowiła ona bowiem w ogóle nie pojawić. Chyba wyprowadziła się już dosyć dawno z mojego otoczenia, tylko ja nie zwróciłam na to uwagi. Jak się nad tym zastanowić, ostatnio po przyjściu do mieszkania pierwsze, co robię, to włączam radio, płytę CD albo kanał na YouTubie. Sama więc ciszę wyganiam, mniej lub bardziej świadomie. Mogłaby wywołać coś na kształt poczucia winy. Przeświadczenia, że zapomniało się o czymś ważnym. Przeświadczenia, że jest się zbędnym albo że to cała reszta jest w jakiś sposób zbędna. Wbrew obawom postanowiłam jednak podjąć ryzyko zmierzenia się z demonami ciszy. Zresztą niewykluczone, że pomieszkują w niej nie tylko demony. W jednym z mitów gnostycznych pojawia się Sige, istota na wzór bogini ciszy (sige to z greckiego cisza). Jest matką Sofii – mądrości. Obie, córka i jej rodzicielka, mają w sobie coś niedzisiejszego. Cisza kojarzy się z pustką, a świat współczesny nie lubi próżni. Ideą konsumpcjonizmu jest przecież wieczne zapełnianie. A mądrość… na liście współczesnych cnót często zastępuje ją hu-

Nr 5/2017

mor, inteligencja, spryt, zdolność wyszukiwania informacji… Mądrość rozumiana jako duże doświadczenie i posiadanie rozległej wiedzy staje się artefaktem, czymś ze zbiorów muzealnych. Informacji jest już za dużo, by móc je ogarnąć chociażby w jednej dziedzinie, a potem przekształcić w wiedzę. Bez niej zaś trudno o mądrość. Człowiek mądry kojarzy się z białobrodym starcem z pomarszczoną twarzą. Postać raczej niepopularna w erze panowania korporacji kosmetyczno-farmaceutycznych, toczących ciężkie batalie z oznakami starzenia przy pomocy lśniących plakatów, chwytliwych sloganów, odżywek, farb do włosów, kremów przeciwzmarszczkowych tudzież maseczek ze śluzu ślimaka. Jak widać, w walkę angażują się nawet mięczaki – bardzo pokrzywdzone deprecjonującym mianem, mimo poświęcenia życia za sprawę. Internet mógłby być mądry, gdyby zabrać z niego wszystkie nieprawdziwe informacje. Podobnie słownik, gdyby tylko mógł ożyć i myśleć. Nie musiałby chyba mówić na głos. Werbalizacja nie jest raczej konieczna dla mądrości. Przyjęło się w kulturze, że człowiek mądry mówi niewiele. Może nawet milczeć. Niewykluczone zatem, że poszukiwania ciszy to także poszukiwania mądrości. A zatem, spróbowałam poszukać ciszy. Może nie tylko jej. Zamknęłam okna, zatrzasnęłam drzwi, wyłączyłam radio, komputer, wyciszyłam wibrujący od powiadomień telefon. Wynalazki techniki najwyraźniej nie sprzyjają ciszy, a może i – paradoksalnie – nie sprzyjają mądrości, mimo że są jej owocem i jej powinny służyć.

17

Spokój nie nadchodził. Sige nie dawała znaku życia. Chciałoby się powiedzieć: milczała, ale byłoby to stwierdzenie mylące. Bo jak – dla odmiany – mogłaby zaznaczyć swoją obecność? Postanowiłam poszukać Sige w niedoszłej skarbnicy mądrości: Googlach. Dowiedziałam się, że Sige, Wielka Cisza, Matka Wszyst-

kiego była przed wszystkim i będzie po wszystkim. Jednocześnie otacza wszystko oraz wszystko jest w niej otoczone. Dużo tych związków ciszy ze „wszystkim”, chociaż tak trudno ją wytropić w prawdziwym życiu. W Internecie znalazłam wyobrażenie Sige, ale nie zetknęłam się z nią samą. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam jej poszukiwać w samej sobie. Może poznałabym córkę Sige. Może Sofia wcale nie jest jedynaczką.


Opowiadania

Bartosz Abramczuk

Nasz teatr rozgrywa się w opuszczonym barze, prawie opuszczonym. Nie ma w nim nic poza blatem, oknami podłogą i pianinem. Stoję pośrodku tego zniszczenia i otwieram ostatnią butelkę whisky. Napisałem właśnie utwór, nazwałem go „Wejście komornika” polega na losowym uderzaniu w klawisze. Pianino jest absolutnie rozstrojone, więc to jedyna kompozycja, która miała sens. Wszystko wyłoniło się z chaosu i dążyło do porządku. Jeśli chaos znów wrócił, to szukałem w nim harmonii, nawet pozornej. Wiatr złowrogo zaświszczał przez szpary w drzwiach i oknach. Usiadłem przy instrumencie, pociągnąłem sowity łyk z butelki - zacząłem grać. Rozbrzmiewały dźwięki, lecz harmonii między nimi nie było. Z każdym uderzeniem klawisza coraz mocniej zacząłem się zastanawiać: czy to tak powstał jazz? Moje rozważania przerwał, jednostajny, ale rytmiczny dźwięk. Czyżbym odnalazł harmonię? Nie - ktoś pukał do drzwi. Gdybym wtedy wiedział… - Kto o tej porze nawiedza mój pusty bar? pomyślałem. Zdradziecka ciekawość zawiodła mnie pod drzwi, otworzyłem i ujrzałem rosłego mężczyznę. Od razu go poznałem, był to komornik, który zabrał mi wszystko. -Zapomniałem zabrać Panu pianino - oznajmił i ruszył w jego kierunku. Ostatkiem trzeźwego umysłu, muszę tu zaznaczyć, że absolutnie zszokował mnie ten obrót zdarzeń, podbiegłem do pianina, zamknąłem je i wyrzuciłem kluczyk przez okno, które niestety było zamknięte. W odpowiedzi usłyszałem: co pan zrobił?! Teraz będzie Panu zimno! Co za bezczelność! Koleś, który zabrał mi wszystko, sugeruje, że to wszystko moja wina, że pozbawił mnie tych wszystkich rzeczy. Jest ode mnie większy jakieś 3 razy, ale że akurat

Nr.5/2017 Nr 5/2017

mam butelkę w dłoni i element zaskoczenia jest po mojej stronie, może go zabije? Żeby już nigdy nikomu tego nie zrobił! Alkohol napędzał moją gwałtowność. Wycelowałem. Z drugiej strony: Co na tym zyskam? Rozstrojone pianino i skazę na sumieniu do końca życia. Zawahałem się. Co Pan najlepszego zrobił, takie pianino sprzedałbym za co najmniej 600, a przez to Pana, będę musiał rozwalić jego część, co nie działa na Pana korzyść, przez fakt, że sprzedam je za maksymalnie 300 – oznajmił z udawaną złością. -Przecież to wspaniały instrument - odpowiedziałem. Dzieci Panu sprzedałem za 300 od sztuki. Jakbym tą dwójkę mógł zamienić na drugie takie pianino, to już dawno bym to uczynił, zaniża pan celowo cenę!

Odpowiedział, że to tylko moja wina. Nie zniosłem tej obelgi, zamachnąłem się butelką, trafiłem w ramę, instrument wydał rozpaczliwy dźwięk, ostatni w jego karierze, nic już z niego nie będzie. Tak pozbyłem się ostatnich rzeczy jakie mi pozostały. Komornik patrzył na mnie przerażony… wtedy uświadomiłem sobie: to nie jego wina, że wykonuje ten zawód, taka rola została mu przypisana, jak i mi została przypisana żebym sobie zniszczył życie, on ten chaos tylko przenosił do rzeczywistości. Chciałem go przeprosić, ale nie było na to czasu. Koleś bowiem zaczął krzyczeć o ataku na urzędnika państwowego, że pójdę siedzieć. Nie byłem gotowy na odpokutowanie tego czynu teraz. Uciekłem. Znalazłem najprzytulniejszą ławkę w mieście, położyłem się na niej, była potwornie zimna. Zdawałem sobie sprawę, że mogę zamarznąć. Jednak rozwiązywałoby to tak dużo moich problemów, że zaryzykowałem. Zamknąłem oczy, wiatr gwizdał coraz ciszej. Księżyc, świecił coraz słabiej. Świat się oddalał. Usnąłem…

18


Opowiadania

Marta Kowalczyk

Mietek patrzy na mnie, a ja na Mietka. Nic nie mówi, ale znam już ten jego wzrok. Jasne. Jest 24 grudnia, a ja nie kupiłem choinki. Cóż mogę powiedzieć? Chyba zapomniałem. Wychodzę z domu, niechętnie, ale ciężko jest znieść ten wzrok Mietka. Na dworze jest zimno, ale nie tak zimno, jak być powinno; jest po prostu mokro, dwa samochody zdążyły mnie ochlapać (przed trzecim odskoczyłem), dziurawe chodniki wypełniły się błotem, a z nieba wciąż mży. Z kawiarni, którą mijam dochodzi mnie głos Binga Crosby’ego, I’m dreaming of a white Christmas. Nie ty jeden Bing, nie ty jeden. Dochodzę do straganów przy najpodlejszym kebabie w mieście.

- Po ile te choinki? – Pyta jakaś kobieta przede mną. - Sto pięćdziesiąt złotych. - Tak drogo za takie małe drzewka? - Cena final call. Miałem już odchodzić, ale przypomniałem sobie, że w domu czeka na mnie Mietek. I albo wrócę do domu z drzewkiem, albo święta nie tylko nie będą białe, ale nawet miłe. Powoli wyciągam portfel i przyglądam się choinkom z bliska. No i klapa. Zapach spalonego mięsa i cebuli był tak mocny, że wszedł między igiełki. Zniosę goździki, świerki i jabłka z cynamonem, ale nie zgadzam się, żeby mój dom z okazji świąt miał przyjąć woń jedzenia tak daleko odbiegającego od cywilizowanych standardów, że behapowcy nie zamknęli jeszcze tego przybytku chyba tylko dlatego, że boją się tam nawet wejść. Zwłaszcza jeśli mam do tego dopłacić 150 złotych. Odchodzę i chcę złapać autobus, kiedy nagle za łokieć łapie mnie obcy mężczyzna. – Chcesz pan kupić choinkę? ………….. – Mówi trzymając papierosa w zębach.

Nr.5/2017 Nr 5/2017

- Co pan – próbuję się od niego odsunąć w obawie, że zaraz przypali mi płaszcz – jaką choinkę? - Świąteczną, pełen zestaw, polskie, chińskie, nawet niemieckie, za drobną dopłatą, bożonarodzeniowe, wielkanocne, barwione, wegańskie, ekologiczne albo z odzysku. Facet ma ten typ długiego płaszcza, że myślę, że zaraz go rozchyli i ukaże mi całą paletę półtorametrowych drzewek. - A gdzie pan ma te choinki? Rozgląda się niepewnie i wskazuje głową róg ulicy. - Tam, w podwórku. Idę za nim, choć rozsądek każe mi zawracać. Wchodzimy na brudne podwórko przy jeszcze brudniejszej kamienicy, która nie była remontowana od wojny. Zakładam, że co najmniej I wojny światowej, choć nie wykluczam, że resztki obdrapanego tynku pamiętają jeszcze Napoleona. Człowiek w długim płaszczu otwiera drzwi niewielkiego składziku ubitego z blachy falistej. Zaglądam do środka i widzę absolutnie najbrzydsze choinki, jakie kiedykolwiek mógłbym sobie wyobrazić. Niektóre z nich to po prostu suche szkielety, które zostały chyba jeszcze z poprzednich świąt. Inne są pokaleczone, krzywo przycięte, pochlapane farbą czy czymś, co się klei, dziwnie pachnie i jest w kolorze buro-bordowym, większość jest bardzo mizerna i raczej nieświeża. - Nie, dziękuję, jednak zrezygnuję. – Odwracam się, żeby odejść. - Jak to? – Mężczyzna zastępuje mi drogę. – Przyprowadziłem pana na miejsce, pokazałem towar i co? - I nic. – Mówię i próbuję go wyminąć, ale podstawia mi nogę.

Przewracam się twarzą prosto w brunatną ka-

19


Opowiadania

łużę. - Tak to się nie robi. Zwrócisz mi pan za – próbuje policzyć zawartość swoich zbiorów – za sześć i będziemy kwita. - No dobra, tylko proszę wybrać jakieś ładne. – Mówię, podnosząc się z ziemi i wycierając twarz rękawem. Mężczyzna znika na chwilę w składziku, a ja w tym momencie zrywam się do ucieczki. Nie zdążyłem dobiec do bramy, kiedy rusza za mną. Wpadam na ulicę, słyszę, jak mi złorzeczy. Nie przebiera w słowach, trzeba mu przyznać. Zbiegam do przejścia podziemnego. Schody są śliskie. Przewracam się jak długi i kilka (-naście) ostatnich stopni jadę na tyłku. Nagle z naprzeciwka nachodzi jakaś manifestacja. - Nie oddamy wam tego, co oddamy! – Krzyczą ludzie ubrani na fioletowo i wymachujący flagami. Szybko podnoszę się, a może jeszcze trochę na czworakach wchodzę między nich. Znikam w fioletowym tłumie, dostaję po drodze torbą i plączę się w kabel od nagłośnienia, ale uchodzę z życiem i pełnym portfelem. Obolały i mokry, rozcieram sobie potłuczone części ciała stojąc na przystanku. Podaję bliżej centrum. Tak, tam pojadę, tam jest dużo bogatych ludzi, a oni tylko pracują, więc na pewno nie mieli nawet czasu rozkupić wszystkich drzewek. Wsiadam do zatłoczonego autobusu.

straganów ze świętymi obrazkami, filcowymi torbami i ceramiczną biżuterią. Nic z tych rzeczy jej nie przypomina. Kiedy nagle – jest! Ostatnia, śliczna, zielona. Igły układają się w zadziorny puch, jest najbardziej proporcjonalną choinką na świecie. Przepycham się między ludźmi i już czuję jej zapach. Jakieś dziecko wchodzi mi pod nogi, to nic, jest małe, przeskoczę. Jestem tuż obok niej, kiedy nagle tuż przede mną wyrasta kobieta w beżowym płaszczu. - Poproszę tę choinkę. – Mówi swoim jedwabistym głosem.

- Chwileczkę! – Dopadam do straganu. – Dopłacę panu, tylko proszę mi dać tę choinkę. - Proszę pana – zaczyna kobieta, unosząc idealnie wyrysowane brwi – ale ja mam dzieci. - Ja też mam dzieci, proszę pani. – Mówię, choć widzę, że ona widzi, że ja kłamię. Powoli otwieram drzwi mieszania. Mietek już czeka na korytarzu. Brudny, obolały i przegrany mijam go i wchodzę do pokoju. A tam stoi choinka. Może nie jest ładna, ale wciąż zielona. Może nie jest zbyt duża, ale zupełnie proporcjonalna do ilości bombek, które posiadam. Mietek patrzy na mnie dumny, jakby to on sam zrobił. Może bym mu uwierzył. Ale jest kotem. Nie umie mówić, ani tym bardziej kupować i ubierać choinek.

- Co pan taki mokry? – Pyta jakaś kobieta obok mnie. – No chyba to jakieś żarty. - Nie no, poważnie jestem mokry. – Mówię odwracając się do niej plecami. Dojeżdżam w końcu do upragnionego przystanku. Tutaj ozdoby świąteczne są dużo ładniejsze, a najdroższe hotele mają nawet sztuczny śnieg, który odrzucają prawdziwymi łopatami najprawdziwsi ludzie. Idę na targ bożonarodzeniowy. Pachnie grzanym winem i zapiekanymi oscypkami. Jakaś pani pyta, czy na swoją zmęczoną cerę nie potrzebuję mydełka z lawendą, do którego dorzuci mi nawet specjalny olejek zapachowy do odkurzacza.

Potrzebuję tylko choinki. Rozglądam się wśród

Nr.5/2017 Nr 5/2017

20


Nr 5/2017

21


Nr 5/2017

22


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.