Wspomnienia z FPFF
Nr 4/2018 (14)
Historia Marceliny Kulikowskiej
Rola Wisły we współczesnej Warszawie
Ostatni dzień lata — tak jednym zdaniem, można byłoby opisać najnowszy numer. Choć ten okres jest już, co najwyżej kuszącą, ale niedostępną przeszłością, to mieliśmy na celu, ostatni raz spojrzeć się wstecz i nasze wspomnienia przelać na papier. Naszą podróż rozpoczynamy od impresji z 43. edycji Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Następnie pochylimy się nad historią polskiej pisarki - Marceliny Kulikowskiej. Przyjrzymy się rozbudowie Warszawy względem Wisły, jej wpływu na rozwój, a także zastanowimy się czy potrafimy w pełni wykorzystać potencjał jaki oferuje nam największa rzeka w Polsce.
świata. Aby nie rozstawać się z Tobą drogi czytelniku, w ciężkim nastroju, przygotowaliśmy satyryczne surrealistyczne opowiadanie, które jakby się zastanowić, wcale nie odbiega daleko od realizmu.
Opuścimy na chwilę nasz kraj, najpierw przeniesiemy się do Puerto Viejo, pięknego kostarykańskiego miasta. Dowiecie się, jak wygląda tam życie codzienne, jak również czy warto je odwiedzić. Następnie przyjrzymy się tegorocznemu świętu marynarki wojennej w Petersburgu i co mówi o współczesnej Rosji, forma i przebieg tego przedsięwzięcia.
Życzę miłej lektury Bartosz Abramczuk
Na koniec zastanawiamy się nad kruchością życia, którego sprawcą jest najlepszy strateg
Zespół redakcyjny Redaktor Naczelny: Bartosz Abramczuk Zastępca Redaktora Naczelnego: Marta Kowalczyk, Monika Zielińska Sekretarz Redakcji: Filip Pilarski Korekta: Olga Kwiatkowska, Dominik Wosiek Krzysztof Jędrzejuk, Elżbieta Pawelec, Nina Putyńska, Zuzanna Pietrucha, Dominika Kowalewska Fotografowie: Dominika Kowalewska, Filip Pilarski Skład i łamanie: Bartosz Abramczuk Okładka: Kadr z filmu Ostatni Dzień Lata (1958), reż. Tadeusz Konwicki, Jan Laskowski
Nr 4/2018
2
Spis treści
ARTYKUŁY Historia Marceliny Kulikowskiej/ 7-8 Temat rzeka/ 9
Felietony Wspomnienia z FPFF w Gdyni/ 4-6 Pura Vida/ 10-11 O 11:00 na Admiraltiejskiej — czyli o tęsknocie za imperium/ 12-14 To nie jest czas na umieranie/ 15-17 Opowiadania Palec-telewizja-palec/ 18-19
Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24, 00-927 Warszawa; budynek Samorządu Studentów, pokój 204 Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl
Nr 4/2018
3
Felietony
Fot. Dominika Kowalewska
owości i popremierowe odgrzewane kotlety, hity i nieudane filmy wielkich reżyserów, głośne skandale i ciche sukcesy – nieważne jak, ważne, że w tym roku największy przegląd kinematografii polskiej zapisze się w historii grubszymi i nie do końca idealnymi literami. 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych jest już wspomnieniem ubiegłego lata. Obwołany największym festiwalem filmowym w Polsce, gdyński FPFF jest przedsięwzięciem odradzają-
Nr 4/2018
cym - mimo że w tym terminie raczej świat natury chyli się ku upadkowi. W drugiej połowie września Gdynia, miasto jednoznacznie skojarzone z postindustrializmem i stocznią, zdaje się jarzyć zupełnie innym światłem – kultury, kinematografii i niejakiego splendoru. W przeciągu jednego tygodnia do Gdyni zjeżdża śmietanka filmowego świata – nie tylko znani aktorzy oraz reżyserzy, ale również kompozytorzy i scenografowie. W przeciągu tygodnia, Gdynia nabiera barw świeżych, odrodzonych. A wszystko za sprawą festiwalu, który od 43 lat
4
gości w portowej części Trójmiasta. Warto zaznaczyć, że początkowo impreza organizowana była w Gdańsku, dopiero w 1986 r. przeniesiono ją do Gdyni, gdzie centrum wydarzeń zlokalizowane zostało w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej, a obecnie również w tamtejszym Multikinie i kinie sieci Helios. Jednak festiwal to nie tylko projekcje w zamkniętej sali kinowej, ale także pokazy plenerowe odbywające się na pl. Grunwaldzkim. Podczas festiwalu, widzowie mają
Felietony
Dominika Kowalewska możliwość zapoznania się z filmami prezentowanymi w przeciągu roku oraz z premierami, niekiedy prapremierami produkcji, które w powszechnej dystrybucji pojawią się nawet pół roku później. Co ważne, wydarzenie to konkurs, który podzielony jest na kilka kategorii, m.in. Konkurs Główny (Złote oraz Srebrne Lwy), Konkurs Inne Spojrzenie oraz Konkurs Filmów Krótkometrażowych. Jednakże, FPFF to nie tylko filmy, ale także wszelkie wydarzenia towarzyszące – wystawy, projekcje plenerowe wybitnych produkcji z ubiegłych lat, konferencje prasowe z twórcami oraz aktorami i rozmowy z członkami świata kina – zarówno te zorganizowane przez sponsorów medialnych, jak i niebagatelna możliwość spotkania wybitnych reżyserów oraz aktorów spacerujących po pl. Grunwaldzkim czy po miejskiej plaży. Choć pozornie taki jak każdy, 43. FPFF okazał się być innym niż wszystkie. Przede wszystkim liczba widzów przerosła oczekiwania organizatorów. Początkowo, projekcja jednego z głośniejszych filmów tegorocznego festiwalu – Kler W. Smarzowskiego (laureat kilku nagród – m.in. nagrody publiczności oraz nagrody specjalnej) - miała odbywać się w jednej sali kinowej. Ostatecznie, jednego wieczoru, o
Nr 4/2018
jednej godzinie produkcja wyświetlona została we wszystkich dostępnych pomieszczeniach. I niemożliwym było zakupienie biletu w dniu seansu. Pani siedząca na kasie zapytana o szaleństwo tegorocznego września skwitowała, że pierwszy raz zdarza się, że sale kinowe pełne
lios. Same wejściówki podzielić należy na bilety na poszczególne projekcje oraz karnety na cały tydzień festiwalu (oczywiście wersja dla przeciętnego zjadacza chleba). Ucieszona wcześniejszym zakupem dokonanym przez stronę internetową festiwalu oraz zrozpaczona i za-
Fot. Dominika Kowalewska są zarówno na zakładanych zwycięzcach Konkursu Głównego, jak i zwyczajne na wszystkich dostępnych w ramach festiwalu seansach. Informacja ta zasmuciła tegorocznego podróżnika, który zawitał na FPFF po raz pierwszy. Warto nadmienić, że zakupu biletów na seanse można dokonać poprzez stronę internetową oraz w kasach kina He-
5
żenowana własnym niedopatrzeniem umożliwiającym zobaczenie wszystkich skrupulatnie ustalonych filmów, zakończyłam pierwszy, krótki dzień festiwalu. Pojawiłam się na nim w czwartek (cztery dni po rozpoczęciu). Ominęły człowieka projekcje oficjalne (na które wstęp mają osoby posiadające akredytację dziennikarską) oraz najważniejsze
Felietony wydarzenia całej imprezy. Mimo że były to ostatnie dwa dni największej imprezy kinematograficznej w Polsce, miejsc nie było nigdzie. Widzowie, przybywający by zobaczyć najnowszą produkcję Smarzowskiego, poświęcili czas, aby zapoznać się z innymi tytułami biorącymi udział w Konkursie Głównym - a w nim oprócz wspomnianego Kleru znalazł się długo wyczekiwany Kamerdyner Filipa Bajona (notabene laureat Srebrnych Lwów), nowy film Zanussiego Eter oraz najnowszy film twórcy nagrodzonego w Gdyni Dnia Świra – 7 uczuć. Mój pierwszy, ale na pewno nie ostatni gdyński festiwal, nie spełnij moich oczekiwań – tylko dlatego, że ich nie miałam. Jadąc jedynym słusznym środkiem transportu w Polsce cieszyłam się, że będę jednym z wielu uczestników największej imprezy tej kategorii w naszym kraju. Nie spodziewałam się, że wielu będzie oznaczało brak wolnych
Nr 4/2018
miejsc na wszystkie projekcje. W ramach buntu i sklerozy wieku średniego, nie oddałam swojego głosu na widziane filmy. A co! Jeśli chodzi o samą organizację – seanse dla mas odbywają się w niewielkim Multikinie, w którym główną atrakcją była kawiarnia sygnowana jedną ze znanych sieci. Trudno stwierdzić, czy to uroki morza i krajobrazy, czy nad wyraz nadzwyczajne piękno pogody (w piątek było ok. 30 stopni Celsjusza), ale w powietrzu czuć było zapach splendoru bez nadęcia. Atmosferę, która panuje w Gdyni w ten jeden z wrześniowych tygodni, można określić jako harmonijne przeplatanie zwyczajności z kulturą. Kiedy podczas spaceru zauważyć można aktorów i twórców nie tylko podczas udzielania wywiadów, ale również spacerujących jak tysiące zwykłych ludzi. To uzależnia – dlatego się tam wraca, by ponownie poczuć się jak w zupełnie innym, choć względnie naturalnym, świecie.
6
Jeśli miałabym ocenić całość imprezy, porzucając uduchowione jej aspekty, jest dobrze, ale zdecydowanie może być lepiej. Wielki minus za reklamowane stoisko foodtrucków, który składał się zaledwie z 3-4 samochodów. Sport plus za imprezy około kinowe – projekcje, spotkania i leżanki na pl. Grunwaldzki. I największa zaleta to gdyńska pierogarnia, o której marzyła będę przez najbliższy rok! FPFF to nie tylko wielkie premiery czy niespodziewane reżyserskie odkrycia – to przede wszystkim niepowtarzalna atmosfera. I choć brzmi to lekko sztampowo, pewnego tygodnia we wrześniu, Gdynia nabiera wyjątkowych barw, powietrze wypełnia delikatna woń kinowych sal, po plaży spacerują zamyśleni widzowie, z twarzami pełnymi refleksji po ostatnio zobaczonym filmie. Nieważne jaki jest to festiwal – kiedy wyruszysz w tę podróż raz, trudno będzie nie wrócić za rok.
Kadr z filmu Zimna Wojna (2018), reż. Paweł Pawlikowski
Felietony
Nina Putyńska
Marcelina Kulikowska
nie tylko jako artystka i przyrodnicz-
kam od miejsc, w których doznałam udręczeń, a też same udręczenia płyną za mną [...] –
ka, ale także jako przedstawicielka
napisała pod-
walczących
czas
auka,
poezja,
femi-
nizm. Te trzy pojęcia łączy w sobie postać Marceliny
Kulikow-
skiej. Po latach zapomnienia autorka m.in. tomiku wierszy Barwy du-
szy jest coraz częściej przytaczana,
o
równouprawnienie
kobiet.
pobytu
w Paryżu w Sylwestra,
Jej życie, choć zakończone tragiczną
witając
samobójczą śmiercią, było owiane
pierwszy rok
licznymi zwrotami akcji i pełne ta-
nowego,
jemnic. Marcelina Kulikowska uro-
wieku.
XX
dziła się w 1872 roku w Biełosówce. Ukończyła szkołę w Warszawie oraz
Jako
swoje
studia przyrodnicze w Genewie.
stałe miejsce
Przez niemal całe swoje życie pisała
zamieszkania
dziennik, jednakże trudno odnaleźć
wybrała Kra-
w nim twarde fakty. Został on rów-
ków. To tam
nież nieco zniekształcony przez
pracowała
przyjaciółkę autorki – Helenę Wit-
jako nauczy-
kowską, której to Kulikowska prze-
cielka, mając
pisała w testamencie prawo do spu-
niezwykle
ścizny literackiej.
duży wkład w
Marcelina Kulikowska
działalność Kulikowska skupiała się głównie na
oświatową. Jej praca dydaktyczna -
towarzyszących jej refleksjach i we-
we współtworzonym przez nią I
wnętrznych odczuciach. Tę młodą,
Gimnazjum Żeńskim w Krakowie -
ale niezwykle dociekliwą kobietę
została jednak przerwana, kiedy
nękało wiele pytań. Nie potrafiła
ogłosiła, że nie jest teistką, a także
spokojnie żyć. Wciąż myślała o sen-
poparła teorię ewolucji. W listowej
sie istnienia i naturze świata, co
odpowiedzi do arcybiskupa Józefa
można znaleźć w jej twórczości.
Teodorowiczowa napisała:
Liczne podróże, które odbywała, ale i zgłębianie nauk, nie tyle zbliżały ją do odpowiedzi, co otwierały kolejne wątpliwości. Była agnostyczką, za którą stale podążał niepokój: Ucie-
Nr 4/2018
ciężkich walkach i zwątpieniach, czyni się ją częścią własnej duszy nie dla przypięcia do niej błyszczącego świecidła - ale by właśnie duszę tę wznieść na wysoki poziom samoświadomości, by odnaleźć istotę swoją, integralną wartość. Z oburzeniem zarzucano jej, iż nie
Wiara jest skarbem. Niewiara racjonalna, uzasadniona jest nie mniej cennym drogim klejnotem. Dochodzi się do niej często po długich i
7
odmawia z uczennicami modlitw oraz nie zabiera dziewcząt na liturgię. Swą decyzję argumentowała tym, że takowe działania dyktowane
Felietony są osobistym światopoglądem, a nie
niej oznajmiła poprawiając: Skrzy-
reporterką. Współpracowała m.in. z
odgórną powinnością. Skazała się
Kurierem Lwowskim. Potwierdze-
Przypisywany jej feminizm należy
dła kobiecie podcina więcej świat niż różnica płci samej. [...] Wydaje mi się prawdopodobniejszą teza winy kultury, aniżeli samej treści zagadnienia płciowego
rozpatrywać w interpretacji socjali-
Kulikowska oddawała się bez reszty
skiego. Potrzebowała jej, by za-
stycznej: Socjaliści właśnie powia-
intensywnej pracy literackiej. Pomi-
świadczyć, że choć jest kobietą, to
dają: ludzie są pokrzywdzeni pod względem ekonomicznym, politycznym, nawet obyczajowym. [...] Wywlekanie osobno kwestii kobiecej jest po prostu niezrozumieniem jej w nowym pojęciu. [...] Feminizm klasowy przeszkadza rozwojowi socjalizmu. Feminizm wciągnięty w socjalizm uzupełnia go. A jej zależa-
mo wielu popełnionych utworów
pracuje jako reporter. Jej artykuły
poetyckich za jej życia wydano je-
były chwalone za wyważone reflek-
dynie dwa tomiki poezji. Tomik Z
sje, charyzmatyczne opisy oraz wni-
cyklu: Dzisiejszym dniom powstały
kliwość.
tym samym na liczne konflikty z dyrekcją szkoły.
niem tego faktu jest znaleziony list Kulikowskiej do Bolesława Wysłoucha z prośbą o przysłanie jej legitymacji dziennikarskiej Kuriera Lwow-
w latach 1905-1906 i utrzymany w atmosferze rewolucji tamtych lat,
Mimo krótkich chwil docenienia,
pełen nadziei na zjednoczenie kra-
Kulikowska nigdy nie została w peł-
ju, ukazuje patriotyzm Kulikowskiej.
ni uznana zarówno w środowisku
Spotkał się on zresztą z dość po-
nauczycielskim jak i literackim. Na-
ło przede wszystkim na równości i
chlebną oceną krytyków w przeci-
gonka ze strony konserwatystów,
poszanowaniu istoty ludzkiej. Zwra-
wieństwie do drugiego tomiku pt.
niepokój wewnętrzny oraz trudno-
cała uwagę na fałsz obecny w sto-
Dusze kobiece... Serca kobiece...,
ści w życiu prywatnym, zawodowym
sunkach między kobietami a męż-
gdzie autorka poruszyła kwestię
i artystycznym sprawiły, że ta zasłu-
czyznami, powodowany schemata-
emancypowanej kobiecości i walki
żona działaczka nigdy nie mogła
mi i konwencjami społecznymi oraz,
o niezależność.
odczuć satysfakcji z podejmowa-
ponad wszystko, na nakładanie na
nych działań. W ostatnich latach
kobiety surowszych norm. W 1909
Natomiast trzeci z kolei tomik wier-
niestety zaczął rozwijać się jej roz-
r. pisała: Straszne jest pojęcie cnoty,
szy Barwy duszy ukazał się już po
strój nerwowy. W roku śmierci napi-
w której nas, uczciwe kobiety, wychowują. Ta cnota przygłusza życie i piękno, i czyni z nas istoty złe, zgryźliwe i głupie. Nie daje się nam wylecieć w świat i nie daje nam w świat patrzeć, i oto temu zatracamy [!] wszelką większą miarę. […] Jest chyba najwyższym przesądem, że kobieta w stosunku do mężczyzny winna być bierną.
śmierci poetki w 1911 r. Przyczyniła
sała dramatyczne słowa: Już cier-
się do tego Helena Witkowska. Z
słowa, nadawała tytuły, a nawet łą-
pieć nie mogę. Wszystko się we mnie przeciwko cierpieniu i bólowi buntuje... Nie mogę cierpieć... raczej umrzeć nagle, zakończyć tę strasznie złą życiową bajkę... O Boże! Gdybyż był jaki Bóg! Gdybyż było cokolwiek na świecie! ... Gdybyż było jeszcze cokolwiek na świecie!... W
czyła
niedzielę 19 czerwca 1910 roku
powodu cenzury politycznej, a także faktu, iż wiele utworów autorka pozostawiła jedynie w formie szkicu, Witkowska wprowadziła do oryginału pewne modyfikacje. Mianowicie zmieniała ona pojedyncze utwory
lub
je
skracała.
odebrała sobie życie we własnym Walczyła z barierami oraz brakiem
Oprócz poezji Kulikowska pozosta-
mieszkaniu, strzelając w serce z pi-
równouprawnienia w zakresie twór-
wiła po sobie również dramaty oraz
stoletu.
czości. Podczas pobytu we Florencji
powieści. Wiele z nich poruszało
w 1903r. wygłosiła odważne na ów-
tematykę historyczną, ale i problem
Kulikowska była postacią o wielu
czesne czasy słowa:
nierówności społecznych. Jej twór-
uzdolnieniach, która z pewnością
czość cechowała się dekadenckim
przyczyniła się do rozwoju naszego
charakterem,
bezkompromisowo-
kraju. Koleje jej życia ukazują skalę
ścią oraz wrażliwością na sprawy
konfliktów dotykających nie tylko
społeczne.
jedną osobę, ale również ówczesne
Oni we wszystkich dziedzinach sztuki, nauki, oni tylko, a pokolenia kobiet przechodziły bez śladu, żądano od nich miłości, a one się poddawały uczuciu, rodziły dzieci, szły przez życie jak cienie. Pięć lat póź-
Nr 4/2018
społeczeństwo. Wiele z nich nie Na tym dorobek Kulikowskiej się nie
powinno być obce także dla nas,
kończy. Była ona również cenioną
ludzi współczesnych.
8
Felietony
Krzysztof Jędrzejuk iasto zwrócone ku rzece 8 września już po raz 11 obchodzono w stolicy święto Wisły. To dobry moment by zastanowić się nad rolą i znaczeniem rzeki we współczesnej Warszawie, tym bardziej że w najbliższym czasie królowa polskich rzek na powrót może stać się głównym czynnikiem miastotwórczym. Wisła kiedyś Łacińska nazwa Viscla występowała w źródłach pisanych już 2000 lat temu. Tak właśnie Rzymianie określali największą rzekę uchodzącą do Morza Swebów, które my znamy jako Bałtyk. W tamtym czasie rzeka miała istotne znaczenie dla lokalnych społeczności, m.in. jako ważny szlak handlowy. Wraz z ekspansją cywilizacji europejskiej na północny wschód i powstaniem państwowości polskiej wzdłuż Wisły powstał szereg osad, a jedną z nich była Warszawa. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie rzeka, nie byłoby Warszawy takiej jaką znamy. To właśnie ona, jako główny polski szlak handlowy, którym spławiano drewno, zboża i inne dobra do nadbałtyckich portów, napędzała rozwój miasta. Miasta, które na przełomie XVI i XVII wieku stało się stolicą Polski. Znacznie Wisły jako czynnika miastotwórczego zaczęło powoli maleć w XIX w. Pojawiły się nowe środki transportu i nowe szlaki handlowe. W XX wieku kapryśna rzeka często była wręcz traktowana jako przeszkoda, a nie atut w rozwoju miasta. Nie pomagało też zanieczyszczenie ściekami przemysłowymi, które skutecznie odstraszało mieszkańców od przebywania nad wodą i zabiło dużą część wiślańskiej fauny. Niestety, dziś trudno szukać w rzece gatunków ryb takich jak łososie, jesiotry, czy pstrągi. Kulminacją procesu „odwracania się” Warszawy od Wisły była budowa wzdłuż niej szerokiej, trzypasmowej arterii w połowie lat 70. Obecnie nie przesadzając można powiedzieć, iż warszawska starówka leży bardziej nad Wisłostradą niż nad Wisłą. Idzie nowe Dopiero w ostatnich 25 latach, powoli, ale jednak, za-
Nr 4/2018
czął się zmieniać stosunek do tego, jaką rolę w mieście powinna odgrywać rzeka. Jeszcze pod koniec lat 90. większość warszawiaków pukała się w czoło lub drwiła na wieść o planach budowania tunelu wzdłuż Wisły, po to by schować w niej arterię drogową. Dziś bardzo wielu mieszkańców nie ma wątpliwości, że to była dobra decyzja. Schowanie Wisłostrady w tunelu uruchomiło proces zmiany roli rzeki w mieście i tego, jak traktują ją mieszkańcy. Tereny dotąd oblegane przez samochody stały się dostępne dla ludzi. Nad rzeką zaczęły wyrastać nowe knajpy, a młodzi warszawiacy odkryli, że przebywanie nad Wisłą jest „cool”. Może zmiany nie idą tak szybko, jak byśmy chcieli, ale władze miasta postanowiły iść za ciosem: powstały plaże miejskie i rozpoczął się kompleksowy remont warszawskich bulwarów. Pomimo tego, że projekt ten jeszcze nie jest ukończony, bez wątpienia można określić go jako jedną z najlepszych inwestycji w poprawę przestrzeni miejskiej w Warszawie w przeciągu ostatniego ćwierćwiecza. Co dalej? Obecnie Warszawa wciąż nie w pełni wykorzystuje potencjał jaki daje jej Wisła, ale na szczęście temat rzeki częściej niż kiedyś przebija się do mainstreamu. Do tego stopnia, że nawet niektórzy politycy w propozycjach zagospodarowania Wisły widzą sposób na przyciągnięcie wyborców. W najbliższych latach możemy spodziewać się dokończenia remontu bulwarów oraz budowy co najmniej jednej kładki pieszo-rowerowej. Coraz częściej mówi się także o przedłużeniu istniejącego tunelu bądź budowy jeszcze dwóch nowych tuneli Wisłostrady, pierwszego w okolicach parku Marszałka Rydza-Śmigłego i Trasy Łazienkowskiej, drugi zaś wzdłuż starówki. Pozwoliłoby to jeszcze lepiej zwrócić miasto ku rzece, a Stare Miasto na powrót połączono by z Wisłą. Miejmy nadzieję, że te wszystkie propozycje zostaną kiedyś zrealizowane. Warszawa to miasto które wiele przeżyło i wiele straciło, dlatego nie może sobie pozwolić na marnowanie tak dużego potencjału, jaki daje mu Wisła.
9
Zuzanna Pietrucha uerto Viejo wita nas unoszącym się w powietrzu zapachem marihuany, który otacza stoiska ciemnoskórych sprzedawców reggae bransoletek. Wszyscy wydają się odurzeni nie tylko oczywistą wonią kojących niepokoje duszy używek, ale również samym klimatem Karaibów – barami dla surferów, nocami w rytmie salsy, drewnianymi domkami we wszystkich kolorach tęczy i wygiętymi na plaży palmami. Czego chcieć więcej? I tak jak muszę przyznać, że nigdy nie imponowały mi plaże, które zwykle wszędzie wyglądają podobnie, to w tym przypadku zmieniam zdanie od razu po wyjściu z naszego rozklekotanego autobusu (200 kilometrów przemierzamy w pięć godzin, nie licząc postoju kiedy w środku puszczy łapiemy gumę). To co wyróżnia Karaiby i sprawia, że przez moment rozważam zakończenie mojej podróży w tym miejscu i osiedlenie się tu z jakimś miłym
Nr 4/2018
Kostarykańczykiem, to nieskalany ludzką interwencją las deszczowy. Puerto Viejo to nie tylko wybrzeże z nieskazitelną wodą Morza Karaibskiego i idealną bryzą, ale przede wszystkim zapierająca dech w piersiach zieleń przebijająca się z każdej strony przez niebieskości oceanu. Las wręcz wyrasta z wody, dodając miasteczku niewytłumaczalnej tajemniczości, którą może zagwarantować jedynie niezbadana puszcza… Odurzone widokiem, postanawiamy zjeść obiad w uroczym barze na plaży, za który z bólem serca płacimy dwanaście dolarów (po Nikaragui wszystko wydaje mi się absurdalnie drogie). Barman zapala jointa i chwali się, że Kostaryka to najszczęśliwszy kraj na świecie. Kostarykańczycy są tak szczęśliwi, że rzadko zdarza im się użyć dzień dobry, do widzenia czy dziękuję w ramach powszechnie znanych form grzecznościowych. Zamiast tego, ograniczają się do rzucania z uśmie-
10
chem dwóch słów - pura vida czyli w wolnym tłumaczeniu, czyste życie. My natomiast w ramach czystego życia, osiedlamy się na dwie noce w hostelu Blue Butterfly, który jak na nasze horyzonty estetyczne, jest relatywnie higieniczny. Nasz niebieski motylek to jednak bardziej drewniana chałupa na wzniesieniu, w której każda ściana (jeśli to akurat ściana, a nie bambusowa mata) dumnie lśni innym kolorem i milczy za każdym razem, kiedy turysta z dymem w płucach opowiada niejasne historie swoich podróży. Oprócz tego, że w kuchni puste pudełka po zupkach chińskich pełnią ważną rolę kubków, a jedyne gniazdko w pokoju, to przeciągnięty z korytarza kabel, to można powiedzieć, że żyjemy w luksusach – na sześć gości i pięciu hostelowych wolontariuszy (czterech Argentyńczyków, którzy szybko przejmują kontrolę i skrupu-
Felietony latnie ignorują piątą wolontariuszkę – Australijkę, która codziennie swoim komicznym hiszpańskim informuje załogę, że nie ma ochoty na alkohol, bo jeszcze nie skończyła kraba, którego od tygodni tworzy z butelek i puszek…) przypadają trzy łazienki, w tym jedna często zaskakuje gości ciepłą wodą! Od miesiąca planując nasze wakacje, obie z Angelą poczułyśmy się przytłoczone różnorodnością oraz ceną kostarykańskich atrakcji turystycznych. Dlatego też postanowiłyśmy, że każda z nas, w akompaniamencie tej drugiej, spełni jedno swoje podróżnicze życzenie – niezależnie od ceny czy granic moralnych. Kiedy więc pędzimy przez wybrzeże na naszych różowych rowerach z koszyczkami, wypożyczonych na cały dzień za okazyjne pięć dolarów (tak naprawdę ledwo na nich żyjemy po weekendzie świętowania międzynarodowej przyjaźni), zauważamy znak kierujący do sanktuarium dzikich zwierząt. Moja rowerowa towarzyszka rozpływa się w ekscytacji – jej wielkie życzenie to spotkanie z leniwcem… Angela nie zwraca uwagi na żadne inne zwierzęta podczas pierwszej godziny naszej wizyty – ignoruje wszystkie kobry, czepiaki bawiące się na drzewach czy nawet sarnę z ciekawością przechadząjącą się co jakiś czas po rezerwacie. Kiedy wreszcie podchodzimy do dwupalczastych leniwców wiszących na gałęziach i nieśpiesznie przeżuwających liście na podwieczorek, powoli odsuwam się od Angeli, która w naszej dwudziestoosobowej grupie, jest jedyną niestabilną emocjonalnie Gringo, która zaczyna płakać ze wzruszenia. Niestety kiedy próbuję wyśmiać jej podekscytowanie, Angela chętnie przypomina mi, że tego ranka to ja
otarłam kilka łez, kiedy nasz nowy kolega z Kolorado opowiadał o trudnym rozwodzie z żoną… Kiedy wreszcie żegnamy się rzewnie ze wszystkimi leniwcami, postanawiamy rozbić nasz dwuosobowy obóz na plaży – mamy w końcu własny hamak, butelkę wina i dobre humorki. Brakuje nam jedynie owoców, które planujemy kupić w oddalonym o kilka metrów barze. Podchodzę do przystojnego Kostarykańczyka i wyrażam swoje pragnienia, po czym on z szarmanckim uśmiechem wręcza mi plaster arbuza i aluminiową folię wypełnioną miękkimi narkotykami. Z grzeczności nie mogę odmówić, więc rzucam jedynie pura vida i oczywiście, wyrzucam marihuanę do kosza. Jako że w żadnym miejscu nie mamy więcej niż czterdzieści osiem godzin, już następnego dnia śpieszymy do Monteverde. Utożsamiając się z nowymi przyjaciółmi z dnia poprzedniego, przesypiamy błogie osiem godzin na tyle autobusu. Wieczorem budzą mnie dźwięki strudzonego pojazdu. Przemierzamy kilometry zbyt wąską drogą o kamienistym podłożu nad przepaścią, w której rozciąga się baldachim nieokiełznanych drzew. Do tego na niebie rozgrywają się dziwne błyski - ciche burze toczące się w innej części gór. Scena prosto z taniego horroru. Do tego po dziesięciominutowym postoju na siku, wracamy do autobusu, a już po chwili młody Amerykanin oznajmia zaaferowany, że zniknął jego plecak z paszportem. To mogłyśmy być my... Nic jednak nie może popsuć mi humoru, bo to w tym górskim miasteczku ja spełnię swoje podróżnicze marzenie! Żołądek podchodzi
mi do gardła i tracę bez wątpienia kilka lat życia, kiedy stojąc na platformie ponad sto metrów nad ziemią w środku mglistego lasu, szalony Latynos wypycha mnie wprost do równikowej przepaści. Dochodzę do tego poziomu adrenaliny we krwi, że nawet nie krzyczę kołysząc się na linie obok małp, które donośnie werbalizują swoje niezadowolenie z mojej obecności na ich rewirach... Zjazdy na zip-line w lesie równikowym. Moje życzenie, podobnie jak Angeli, również przyniosło ze sobą łzy, choć w tym przypadku były to bardziej łzy przerażenia niż zachwytu. Zachwyt, rzecz jasna, też przyszedł, kiedy wreszcie uspokajam swoje zszargane nerwy po „huśtawce Tarzana” czyli skoku (częściej jednak wypchnięciu, tak jak w moim przypadku) w przepaść, aby pokołysać się trochę między drzewami. Niemniej kiedy zjeżdżam na linie w pozycji supermena przez dwa kilometry po najwyższym kablu Ameryki Łacińskiej, czuję, że od teraz będę nieustraszona i nie do pokonania! Niestety już kilka godzin później okazuje się, że pokonuje mnie kamienna dróżka, na której zdzieram sobie kolano niczym 12-latka po całym dniu spędzonym na trzepaku, tylko dlatego, że na pieszą wędrówkę wybieram moje sportowe… japonki. Jak widać niektórzy uczą się trochę dłużej niż inni. Mimo wszystkich przeciwności losu i kilku załamaniach nerwowych (co jeśli mam zakażenie w kolanie i nie przeżyję nocy?) po tygodniu urlopu docieramy na lotnisko w San Jose – godzinny lot zabierze nas w nieznane gęstwiny nowego kraju, w którym mamy zamiar ułożyć sobie życie przez następne miesiące. Uważaj Gwatemalo, nadchodzimy!
Nr 4/2018
11
Nr 4/2018
12
Felietony
Czyli o tęsknocie za Imperium
Filip Pilarski
Skoro kraj taki bogaty, to czemu ludzie tacy biedni? ~ Aleksiej Nawalny (od 2014 roku przebywa w kolonii karnej) możliwości. Tunele zdają się tłoczyć ludzi wyłącznie w kierunku Newskiego Prospektu i dalej ku Nabrzeżu Pałacowemu i Angielskiemu, skąd widok będzie najlepszy. Gdy mija się Pałac Zimowy, panorama jest imponująca. Mosty na Newie podniesione, wielki tłum czeka na igrzyska i swojego Cezara. Jak mówi natchniony reporter rządowej telewizji: pierwszy raz w historii SanktPetersburg ogląda coś takiego. Faktycznie, odkąd Piotr Wielki założył miasto w 1703 roku, działo się tu sporo, ale nikt jeszcze nie zorganizował morskiej defilady na taką skalę. statnia niedziela lipca. Petersburg budzi się z tradycyjnym porannym kacem wyjątkowo wcześnie. Przygotowania do dnia Marynarki Wojennej trwały od kilku tygodni. Na przełomie lipca i sierpnia w północnej stolicy Rosji nie trzeba malować trawy. Intensywne prace porządkowe były jednak widoczne nawet dla niewprawnego obserwatora. Na Placu Pałacowym zbudowano specjalną scenę, na której próby trwały od poprzedniego piątku, dając zaciekawionym petersburżanom i przybyszom przedsmak przyszłych wrażeń. Flagi Federacji, Marynarki i Petersburga powiewają na każdej ważniejszej ulicy. Nawet kable, standardowo wiszące nad rosyjskimi miastami, sprawiają wrażenie jakby chciały się wyprostować i nie dyndać, gdy cały kraj będzie świętować swoją potęgę.
Do dyspozycji żądnych wrażeń tłumów oddano także ciężarówki, które ustawiono ze względów bezpieczeństwa w poprzek alei i ulic. Rodziny z dziećmi, krzepcy chłopcy oraz weterani gęsto obsiedli wozy, by zobaczyć jak najwięcej. Hitem ulicznej sprzedaży są dzisiaj flagi i proporce Marynarki Wojennej Związku Radzieckiego. Świat byłby nudny bez czerwieni. Później scenariusz jest dość typowy dla całego świata na wschód od Bu-
gu. Salwy armatnie, okrzyki „Ura!” i wojskowe marsze – wszystko jest monumentalne i chwilami histeryczne. Zresztą, już od czasów Czajkowskiego wiadomo, że najlepsze efekty daje połączenie muzyki marszowej z salwami armatnimi i zgranymi okrzykami wiwatujących tłumów. Nic dziwnego, że bardziej uczuciowi Rosjanie mają łzy w oczach. Jeden z krzepkich jegomości na ciężarówce zaczyna wykrzykiwać spontanicznie coś o chwale oręża rosyjskiego. Faktycznie, dość trudno powstrzymać emocje. Okręty podwodne, fregaty rakietowe i inne zabawki do zabijania, to jedynie przedsmak, bo największe okazy były zbyt duże na Newę i ich dance macabre przeniesiono do Kronsztadu (wyspa w Zatoce Fińskiej, główna baza floty Bałtyckiej). Mając taką flotę można spać spokojnie, Celujący z plusem! – takie recenzje pokazu zebrał ewidentnie uradowany reporter telewizji. Nie zapomniano też pokazać przyjacielskiej wizyty fregaty Marynarki Wojennej Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która uświetniła to historyczne wydarzenie.
Newa jak zwykle robi dobrą minę, spokojnie znosi swoich natarczywych gości – okręty reprezentujące wszystkie floty Rosji. Gdy ulice były już wypucowane, żołnierze wykrochmalili swoje białe mundury, a na słynnych kolumnach rozpalono płomienie, mógł przyjechać On. Monumentalna i najgłębsza stacja petersburskiego metra Admiraltiejskaja wypełnia się ludźmi do granic
Nr 4/2018
13
Zamek królewski
Felietony
Gdy okręty w pełnej gali banderowej pienią słodko-słoną wodę Newy, rosyjscy chłopcy uśmiechają się z pokładów w wykrochmalonych, białych mundurach. Część z nich jeszcze parę tygodni temu broniła pokoju w Syrii, ich koledzy z sił lądowych nieśli pomoc humanitarną wschodniej Ukrainie. Przełożeni występujący w jeszcze bardziej imponujących mundurach z pewnością pamiętają chwile sławy z Gruzji i Czeczeni. Piękne wspomnienia. Gdy marynarze mogli już rozpiąć guziki i siedząc na taboretach otworzyć pierwsze butelki, zadanie przekonania Rosjan o potędze ich kraju przejęła telewizja. Reporter biega po kolejnych okrętach jak koń wypuszczony ze stajni. Dymitryj Danskoj – największy okręt podwodny świata! Dziewięciopiętrowy blok zanurzony w oceanie! NATO mówi o
Piotrze Wielkim tym okręcie morderca samolotów!. Zachwytom nie było końca. Wieczorne wydanie wiadomości głównego programu zdominowały morskie krajobrazy z całego imperium. Flota Północna paradowała w Murmańsku, Bałtycka w Bałtyjsku, Czarnomorska w Sewastopolu na terytorium okupowanego Krymu, Kaspijska w Astrachaniu, Dalekowschodnia we Władywostoku. Telewizja nie zapomniała też o misji pokojowej w rosyjskiej bazie Tartus w Syrii. Jak przystało na morską potęgę – flota czuwa w niemal każdym rejonie świata.
Trzeba powiedzieć, że nastrój udzielił się nie tylko państwowym redaktorom. Reportaż pojawił się także w jednym z „prywatnych” kanałów. Dziennikarz podał do ogólnej wiadomości informacje o zasię-
Nr 4/2018
gu rakiet, dokładności radarów oraz ogólnej sprawności systemów bezpieczeństwa rosyjskich okrętów. Wszystko okraszono imponującymi zdjęciami z ćwiczeń Marynarki wojennej. Nowoczesne technologie w służbie floty. Po dość oficjalnym wstępie dziennikarz doznał natchnienia i ogłosił, że Amerykanie mogą Rosji takich systemów pozazdrościć. W razie starcia US Navy nie
będzie miała szans.
Bohaterowie Swietłany Aleksiejewicz często powtarzali, że Gorba-
czow sprzedał imperium za kiełbasę i jeansy. Co zatem sprzedał Putin,
by odbudować poczucie wartości u swoich rodaków? Rubel może szorować po dnie światowych giełd. Rosjanie i tak sprawiają wrażenie, jakby byli niezwykle dumni z tego, że ktoś się ich boi. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jeśli od czasów Piotra Wielkiego Rosji obawiali się wszyscy, łącznie z Napoleonem, Hitlerem i Kennedym. Ale to tylko jedna, niewielka część szalonej i niezbadanej rosyjskiej duszy. Gdy marynarze leżeli już pod stołami kronsztadzkiej bazy, a Newa mogła wreszcie odpocząć, niedzielny wieczór wyglądał dokładnie tak samo jak zwykle. Eme-
14
rycie zarzucali wędki do kanałów i rzek Petersburga, w Parku Tawriczewskim, jak co tydzień, pary uczyły się kroków jednego z tańców latynoamerykańskich, a zakochani pili wino prosto z butelki patrząc na Pałac Zimowy i Admiralicję. Na szczęście w rosyjskiej duszy da się usłyszeć coś więcej niż tylko Ura! – chropowaty głos Wysockiego, jęk i ból Jesienina, wrażliwość Puszkina, monumentalizm Czajkowskiego i szaleństwo Rymskiego-Korsakowa. Może dlatego, jak mówi Jacek HugoBader: Rosyjska dusza jest jak spa-
niel, nawet jak mu jest wesoło, ma mordę rozpaczliwie smutną.
Wśród tych okrzyków, marszów i zachwytów, Oleg Sencow – ukraiński reżyser przetrzymywany przez Rosjan w więzieniu, od ponad 100 dni prowadzi głodówkę. (po ponad 140 dniach zakończył głodówkę— przyp. red.)
Oleg Sencow
Felietony
Elżbieta Pawelec iespodzianie – właśnie tak to się pojawia. Nagły przestrach u drzwi. Później próby oswajania. Zrozumienie, że 20 lat w dowodzie nie oznacza nietykalności. Nawet wzrost poniżej 1,30 nie jest wystarczającym argumentem. Dalej przechodzenie przez egzystencjalną słotę z mokrymi od łez oczami. Przedzieranie się przez życiową burzę śnieżną - stykanie się z zimnem i bielą szpitalnych ścian. Wszystko, żeby doczekać upragnionej wiosny… 3 SCENY Z ŻYCIA: SCENA I – BOMBANatalka. Miała blond włosy i mamę z nadzieją w oczach. Michał. Miał duże okulary w ciemnych oprawkach i musiał chodzić z bombą – pikającym czymś, co monitorowało, jak się Michaś dzisiaj czuje. Chłopiec, którego imienia już nie pamiętam. Bił mamę i nie rozumiał, co mu się przytrafiło. Ala. Była jedną z młodszych. Nie miała już włosów. Oddziały hematologiczne i onkologiczne nie witają wolontariuszy z uśmiechem na ustach. Raczej z podejrzliwością – jeśli masz opryszczkę czy złapał Cię katar, w tył zwrot. Pamiętaj, że po przekroczeniu sterylnego progu też może być różnie. To nie Nibylandia. Nie znajdziesz tam grupy zaginionych chłopców chętnych do psot i figli. Często natkniesz się na śpiące królewny i zaklętych w kamienie książąt. Dzieci, których samopoczucie uzależnione jest od prowadzonej terapii, a dni chęci do działania przeplatają się z tymi, kiedy na nic nie mają siły.
Nr 4/2018
4 lata temu. Siedzę przed łysym mężczyzną, którego w pierwszym momencie wzięłabym za ochroniarza. Prezes fundacji - pan Tomek robi to już pewnie tysięczny raz. Patrzy. Pyta, czemu chcę się w to angażować. Dopytuje, czy mam jakieś doświadczenie z chorymi na raka. W zasadzie nie. Jestem czystą kartką. Na końcu ostrzega, żeby szybko się decydować. Dzieci się przywiązują i lepiej rezygnować od razu. Później za bardzo je boli. Samodzielny Publiczny Dziecięcy Szpital Kliniczny w Warszawie – szpital na Litewskiej zawsze był poraniony. Zewnętrznie: ucierpiał już w czasie wojny. Na jego południowej ścianie widać ślady po kulach z czasów powstania warszawskiego. Wewnętrznie: to przez jego korytarze przewinęły się dziesiątki, a może setki tysięcy cierpiących dzieci i ich opiekunów. Okna placówki wychodzą na Ministerstwo Spraw Zagranicznych. To właśnie one były świętością dla tylu rodziców. Nieraz widziałam, jak wpatrują się w nie jak w ogromne, święte obrazy. Tak jakby liczyli, że choroba przez nie wyjdzie i pójdzie sobie daleko. Aż za MSZ, za Wisłę. To te okna były świadkami powitań i pożegnań. To tam zmieniali się rodzice, kiedy jedno kończyło pracę, a drugie wracało zająć się resztą dzieci. To tam maluchy oglądały Scoobiego Doo i odpoczywały po chemii. To na Litewskiej widziałam prawdziwego Romea i Julię. Nastoletnich Romea i Julię z hematologii. Chłopaka, który przychodził z wizytą i z drżeniem puszczał kredową rękę swojej dziewczyny. Korytarze też były wyjątkowe.
15
Podobno czasami po nich przechodziła śmierć, ale na szczęście nigdy jej tam nie spotkałam. Zamiast tego staraliśmy się wpuścić więcej życia. Dzieciaki nie mogły zobaczyć prawdziwych drzew – robiliśmy z nimi papierowe. Nie mogły bawić się w Indian – lepiliśmy z nimi pióropusze. Nie mogły poczuć na sobie promieni słonecznych – braliśmy tekturowe talerzyki i zmienialiśmy je w słońca. Rytm Litewskiej przeplatał się z moim rytmem dnia. Z okien swojego mieszkania widziałam, jak na oddziale gasną światła. Wszystko do chwili, w której te dwa porządki za bardzo zaczęły się ze sobą zlewać. 3 SCENY Z ŻYCIA: SCENA II – ZMIANA PERSPEKTYWY Na liście największych strategów świata najczęściej wymienia się Aleksandra Wielkiego, Napoleona i Czyngis-chana. Nie wiem, co na to pan Napoleon, ale jak dla mnie nie ma większego stratega nad neoplasmę. Po polsku: nowotwór. Nie ma choroby bardziej perfidnej i zróżnicowanej. Atakującej swoją własną bronią. Będącą ciałem z Twojego ciała. Przychodzącą niespodzianie. Nie patrzącą na Twoją sesję czy zbliżającą się I komunię. Pałac Kultury i Nauki, pokaz mody organizowany przez Fundację Spełnionych Marzeń, w której byłam wolontariuszką. Ludzie dookoła biegają. Make-upistki zawzięcie pudrują. Wszystko wrze. Stoimy z Ewą – dziewczyną mniej więcej w moim wieku, którą fundacja się opiekuje. Wychodzę z założenia, że z ludźmi chorymi na raka nie prowadzi się
Felietony small talków. Wypytuję, jak to wszystko u niej się zaczęło. Opowiada o ekonomii, którą musiała przerwać. O bólach w nodze. Bolało, po prostu bolało. Dopiero później lekarze się zorientowali… W tym czasie w moim domu też kogoś zaczyna coś boleć. Przez następne miesiące boli, po prostu boli. Dopiero później się orientujemy… Dalej czekanie na wynik badania histopatologicznego. Histopatologia to nic innego jak sprawdzanie wycinka tkanki, które ma określić rodzaj i stopień rozwoju choroby. Przy nowotworach piłka jest prosta: łagodny albo złośliwy. Wynik przychodzi średnio po 3 tyg. Wykonujących badanie mamy mało), a oczekujących całą masę. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że czekanie w tym wypadku to droga po kruchym lodzie w słoneczny dzień. Mojej rodzinie udało się przejść łagodnie.
raka? Zazwyczaj zaprzyjaźniasz się z automatyczną sekretarką gabinetu. Szacujesz. Uczyć się na egzaminy czy zdążyć przejechać się koleją transsyberyjską? Iść do pracy czy ekspresowo jeszcze raz zobaczyć Alpy? Zbuntować się teraz czy jeszcze chwilę poczekać? Znajdujesz odpowiedzi na pytania. W jednym momencie wiesz, co jest dla Ciebie ważne. I doceniasz przyjaciół. Bardzo ich doceniasz. I dużo czytasz. O raku oczywiście. I każdy ma wtedy na pewno swoje ,i…, które może odkryć tylko w takich sytuacjach….
Jest Pani zdrowa. Fałszywy alarm. Nie wiem, ile osób odbierało wyniki tego samego dnia, co ja. Pamiętam tylko, że w szkole przekonywali nas, że jest coś takiego jak rachunek prawdopodobieństwa i niestety dla niektórych czasami okazuje się bezwzględny. EPILOG
Bólu nie da się opowiedzieć. Tym bardziej nie da się go opisać. Nie da się też pójść na onkologię ze spokojnym sercem, kiedy już praktycznie siedziało się na miejscu tak dobrze znanych rodziców z Litewskiej. Przyszłam jako biała kartka, a prawie po roku wychodziłam zapisana wynikami badań jednej z najbliższych mi osób na świecie i kolorowymi hieroglifami podopiecznych fundacji. 3 SCENY Z ŻYCIA: SCENA III – NIGDY NIE MÓW NIGDY Dlaczego jeszcze neoplasma bierze górę nad panem Napoleonem w zestawieniu strategów wszechczasów? Jej przewaga polega na tym, że wcale nie musi zadawać bólu, żeby pokonać swoją ofiarę. Czasami działa bezboleśnie. Zaobserwowane wcześniej historie nauczyły mnie, że z lekarzami trzeba się lubić, o ile tylko widzimy coś niepokojącego. Zdezorientowana ruszyłam więc do gabinetu lekarskiego. Później z pytającym wzrokiem wysłuchiwałam kobiety w bieli. Uspokajała, ale kazała działać dalej. Tym samym po kilku dniach znalazłam się w gronie wyczekujących na wynik badania histopatologicznego. Jak to jest, kiedy przez 4 tyg. czekasz na wiadomość, czy masz
Nr 4/2018
Nie bierz życia zbyt poważnie. I tak nie wyjdziesz z niego żywy. Frank Hubbard Ten cytat mógł być dewizą mojego nauczyciela fizyki z liceum. Wiecznie żartującego sora, który wchodził do klasy nucąc Simply the Best legendarnej Tiny. Człowieka, o którym myślałam, że śmierć go nie zabierze, bo zacząłby z nią żartować i zagadał na śmierć. W czasie pisania tego tekstu dowiedziałam się, że jednak wyszło inaczej. Kiedy po niego przyszła, był w śpiączce. Nawet na niego znalazła sposób. Tegoroczna Wielka Środa była inna niż zazwyczaj. Jak jeden mąż wpatrywaliśmy się w stojące na środku zdjęcie sora. Wsłuchiwaliśmy się w śpiewy nauczyciela angielskiego, który zagrał w czasie ostatniej drogi swojego kolegi. Z przemówień dowiedzieliśmy się o tym aparacie, który sor jeszcze chciał kupić i tym samochodzie, którym chciał zaszaleć. O tym, że pod tą warstwą ironii inni też widzieli ogromną refleksyjność i wrażliwe, gotowe do pomocy serce. W 2. rocznicę śmierci ks. Kaczkowskiego żegnaliśmy naszego jeszcze zbyt młodego na umieranie nauczyciela, na którego też przyczaił się guz mózgu. A wszystko to w sąsiedztwie szykowanego na święta
16
pustego grobu. Znam księdza, który często mówi o pozytywnych stronach kryzysów. Twierdzi on, że zawsze niosą ze sobą jakąś zmianę. W przypadku nowotworów – nawet w podwójnym tego słowa znaczeniu. Żaden lekarz nie powie Ci, że podejrzewa u Ciebie raka. Wycina się, bada, mówi o ,zmianach. Może statek, na którym płyniesz to wcale nie Titanic, więc po co Cię wcześniej straszyć? Tym sposobem powstaje domino. Zmiany niosą za sobą kolejne zmiany. Jakieś przykłady? To z niezgody na śmierć powstała fundacja, w której byłam wolontariuszką. Jej prezesowi – Tomaszowi Osuchowi białaczka w 2002 r. zabrała syna. W czasie choroby 11-letniego Marcina Państwo Osuchowie znaleźli się w świecie chorych dzieci i ich rodziców. Świecie, który był szary, monotonny i smutny. To z ich rozpaczy wyrosły warsztaty artystyczne. Wizyty gwiazd w szpitalu. Dom, w którym rodzice podopiecznych fundacji spoza Warszawy mogą znaleźć schronienie. ,,Onkoolimpiada” i ,,Harleyada”. W czasie moich ostatnich warsztatów na oddziale poznałam Łukasza. Sięgał gdzieś klamki u drzwi. Pamiętacie, kim chcieliście być przy takim wzroście? Ja prawdopodobnie Jackiem Sparrowem. Łukasz - odkąd szpital stał się jego domem - polskim dr Housem. Albo przynajmniej dr. Burskim. Albo Wojtkiem Wiese – chłopakiem, który sam kiedyś walczył z chłoniakiem, a teraz studiuje medycynę i jego działania można śledzić na fanpage’u na Facebooku. Wind of change wyraźnie dał się we znaki na Litewskiej. Rak wyszedł. Nie oknami, tak jak chcieli zrozpaczeni rodzice, ale drzwiami. Niestety nie opuścił swoich małych ofiar. Razem z nimi przeniósł się na Banacha. Poza tym można mówić o trylionie decyzji, przewrotów i małych rewolucji dokonywanych pod wpływem oddechu nieskończoności. No i jest jeszcze zmiana czasu. Z zimowego i letniego przechodzi się na czas obowiązujący w każdej strefie czasowej. Czas, który w slangu środowiskowym nazywany jest TO NIE JEST CZAS NA UMIERANIE.
Felietony
Opowiadania
Marta Kowalczyk ój palec zrobił się wielki jak balon. A właściwie bardziej lizak. Najpierw chudy i trochę krzywy, a w okolicy paznokcia spuchnięty do granic wytrzymałości skóry. Dookoła miał ślady od prób nakłucia go igłą, ale nic mi z tego nie wyszło, oprócz tego, że teraz bolał nawet, kiedy go nie dotykałem. -Musisz iść do lekarza. - Powiedział Mietek z nieukrywaną odrazą. - Łazisz gdzieś po nocach, kto wie, co przynosisz do domu? -Nic nie przynoszę. Musiałem gdzieś zahaczyć, pewnie wdarło się zakażenie. -No to idź, zanim trzeba będzie amputować rękę. Wizja żałosnego kikuta, który będzie mi sterczał z barku okazała się być silniejsza niż niechęć do szpitali. Normalnie pewnie bym to zbagatelizował, ale moje postanowienie noworoczne brzmiało: nie trać więcej kończyn. No to poszedłem. Niedawno zaczęła się jesień, a to w ogóle jest dziwna pora. Unikam wtedy głównych ulic, bo za każdym rogiem czają się rektorzy uczelni, którzy niby to niewinnie pytają, czy już zdałem maturę, a potem nagle wyciągają dokumenty rekrutacyjne i wabiąc mnie zniżkami na autobusy i hulajnogi, chcą zaciągnąć na swoje uniwersytety. Kilka razy uległem, w ten oto sposób stawałem się studentem psychologii kwiatków doniczkowych ze specjalizacją w sukulentach czy inżynierii wehikułów czasu, gdzie jako główne pozycje w bibliografii z sylabusa zająć uważano Powrót do przyszłości i Donniego Darko, a na zaliczenie roku trzeba było śpiewać piosenki Dżemu. Kiedyś też studiowałem logopedię dla psów, ale tylko przez semestr, nie dotrwałem do sesji zimowej, bardzo boję się
Nr 4/2018
psów i nie byłem w stanie ćwiczyć z nimi wyraźnego szczekania. Szedłem więc między blokami. Takie osiedla są pełne drzew i każde drzewo ma swojego staruszka, który pod nim stoi i obserwuje otoczenie. Mój były współlokator twierdzi, że to tak naprawdę tajna armia jakiegoś supermocarstwa, tylko zakamuflowana. Jestem nieco sceptyczny, nie wiem, czy cechowałoby ich aż tak duże poświęcenie, że płaciliby haracze wagarowiczom z podstawówki, którzy rzucając w nich żołędziami, wyciągali pieniądze na papierosy i cukierki. Bardzo smutne są te osiedla, z ich małymi okienkami i zapachem odgrzewanego obiadu. Szpital był na wzgórzu. Podobno kiedyś stał tam zamek, ale tego już nikt nie jest pewny, bo toaletowy albo ćwiczenia z matematyki dla klasy siódmej, dzięki czemu zaoszczędzono trochę drzew i wyprodukowano coś, co jest faktycznie potrzebne w tej chwili. Podobnie z tym wzgórzem, może kiedyś to było dobre miejsce na zamek, ale po co on nam dzisiaj, kiedy już nie mamy królów ani nawet książąt? Mamy za to kilkudziesięciu lekarzy, trzeba ich gdzieś trzymać, a posadzenie wszystkich na wzniesieniu gwarantuje, że w razie pilnej potrzeby ich nie zgubimy. Podszedłem do pani w rejestracji i krótko przedstawiłem mój problem. -Kiedy miał miejsce wypadek? -Ale ja nie miałem wypadku. -To po co pan tu przyszedł? Zdezorientowany pokazałem jej jeszcze raz palec, który powoli zaczynał robić się fioletowy. Od ostatnich dwóch godzin już nie pęczniał, ale wcale mnie to nie cieszyło, po
18
Opowiadania
prostu mój zapas skóry się skończył. Według procedury możemy przyjmować tylko pacjentów po wypadkach. Na szczęście mam odpowiednie doświadczenie ze służbą zdrowia i wiem, jak reagować w takich sytuacjach. Wyjąłem z kieszeni awaryjną skórkę od banana, rzuciłem ją na podłogę, po czym szybkim krokiem wbiegłem na nią, poślizgnąłem i przewróciłem niczym profesjonalna postać z kreskówek Warner Bros. Pani w okienku pokiwała głową i zanotowała godzinę zdarzenia. Nowoczesna technologia sprawiła, że mogłem pobrać sobie na telefon aplikację TwójSzpitalLOL, która miała mnie powiadomić, kiedy lekarz będzie mógł mnie przyjąć. Niestety aplikacja działała tylko w murach placówki, więc i tak musiałem czekać na korytarzu. Siedziałem pewnie drugą godzinę, kiedy zadzwoni do mnie telefon. -Dzień dobry, tu AEIOUY, twoja najlepsza telewizja, internet, telefon i pomoc prawna. Mamy przyjemność poinformować, że pański numer został wylosowany spośród wielkiego grona osób, czy mogę zająć dosłownie dwie minutki, żeby przedstawić naszą fenomenalną ofertę? Licznik czasu na TwójSzpitalLOL wskazywał jeszcze jakieś osiem godzin oczekiwania.
Tak, słucham. - Westchnąłem. Świetnie! Jak już mówiłam, oferta AEIOUY jest absolutnie najlepszą na świecie, zapewniamy telewizję, internet, telefon, a także pomoc prawną dla każdego gospodarstwa domowego w Polsce. Mamy zasięg do trzydziestu metrów pod ziemią, dzięki czemu nie musi się pan obawiać, że w razie gdyby został pan górnikiem, będzie pan musiał szukać nowego operatora. Nasze usługi są niemal darmowe, nie licząc kilku opłat administracyjnych i abonamentu. A mamy do zapropo-
Nr 4/2018
nowania wszystko co najlepsze, najlepsza telewizja we wszystkich językach Rady Bezpieczeństwa ONZ, najlepsze kanały filmowe, OBH, OBH 2, OBH dla dzieci, OBH dla emerytów, trzynaście kanałów Lannac -… - Pani miała mi zająć dwa minutki, a już dobrą godzinę wymieniała zawartość pakietu, który skomponowali z myślą o mnie - ... najlepsze premiery filmowe już godzinę po premierze światowej. Do tego dostęp do najlepszych filmów i seriali w naszej bazie, dzięki czemu będzie pan mógł oglądać swoje ulubione programy zawsze wtedy, kiedy najdzie pana ochota. Pierwsze pół roku dostaje pan od nas za darmo, ponieważ to właśnie czyni naszą ofertę najlepszą, a potem tylko 69,99 zł do końca trwania umowy. Zatem wysyłam panu pakiet próbny, zakleiłam właśnie karton, proszę tylko podać swój adres. Chwilę milczałem. -No cóż, dziękuję, ale nie mam telewizora. -Ale proszę pana, to jest wyjątkowa oferta, dostosowana do pańskich potrzeb. Mamy do zaproponowania najlepsze usługi, najlepsza telewizja we wszystkich językach Rady Bezpieczeństwa ONZ, najlepsze kanały filmowe, OBH, OBH 2, OBH dla dzieci, OBH dla emerytów, trzynaście kanałów Lannac - … Rozłączyłem się i sprawdziłem TwójSzpitalLOL. Wyskoczył komunikat o awarii systemu. Pewnie dlatego grupa zniecierpliwionych matek z dziećmi szturmuje gabinet, w którym przed chwilą zabarykadowali się lekarz z pielęgniarką. Wracałem do domu zastanawiając się, czy przemycie nagietkiem może mi jeszcze pomóc. Ostatecznie akurat ten palec nie jest mi niezbędny. Już w drzwiach napotkałem karcący wzrok Mietka. Wskoczył na stół i patrzył na moje próby domowego leczenia. Lepiej, żeby ci się udało. - Zaczął rytmicznie kręcić ogonem. - Jestem kotem, a nie psem. Nie kocham bezwarunkowo.
19
Nr 4/2018
20