Felietony
Nr 2/2018 (12)
Kobieta a sprawa polska
Gdzie leşy środek Warszawy
Przyglądając się okładce można by uznać, że skrytym marzeniem naszej redakcji, było prowadzenie gazetki szkolnej. Moim zdaniem to wakacyjny zew beztroski. Taka szata graficzna o wiele lepiej odpowiada wizji naszego wakacyjnego numeru. Artykuły, wywiady zamieniliśmy na felietony, zdjęcia na ilustracje. Oto Magazyn 204 w lżejszym wydaniu. Za inspirację numeru posłużyła nam wolność, zarówno jako prawo naturalne czy cel, jak również postrzeganie jej, przeżywanie itd.
Ale po co nam wolność? Już same zastanawia-
neralizacji. Opowiemy historię o poszukiwaniu wolności, przez sztukę, jak i wspinaczkę górską. Vide, cui fidas.
nie się nad jej istotą bywa męczące. A jak śpiewał Kazik Staszewski mamy przecież telewizję... Eurowizje również. Wystarczy położyć się na kanapie czy innym fotelu i oddać się wszelkim wygodom. Lekturze ulubionego czasopisma czy oddać się przyjemnościom alkoholowo-towarzyskim. Nie angażując głowy, bo myślenie staje się powoli przereklamowane. Za oknem słońce, nieprzyzwoicie byłoby nie skorzystać…
Życzę miłej lektury Bartosz Abramczuk
Oczywiście do niczego nie zmuszam, ale skoro już otworzyłeś tę stronę drogi czytelniku, zapraszam również na kolejne, m. in. pochylimy się nad prawami kobiet w Polsce na przestrzeni ostatnich 100 lat, odkryjemy gdzie znajduje się środek Warszawy. Następnie zastanowimy się nad narzucaniem myślenia za pomocą ge-
Zespół redakcyjny Redaktor Naczelny: Bartosz Abramczuk Zastępcy Redaktora Naczelnego: Marta Kowalczyk, Monika Zielińska Sekretarz Redakcji: Filip Pilarski Korekta: Bartosz Abramczuk Krzysztof Jędrzejuk, Elżbieta Pawelec, Dominika Kowalewska Ilustracje: Marta Kowalczyk Projekt okładki: Marta Kowalczyk Skład i łamanie: Bartosz Abramczuk
Nr 3/2018
2
Spis treści
FELIETONY Kobieta, a sprawa polska/4-6 Cukier jest słodki/ 7 Gdzie leży środek Warszawy/ 8-9 I tylko tlenu coraz mniej/ 10-12 Dokud se zpívá ještě se neumřelo/ 13-15 Vide, cui fidas/ 17
Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24, 00-927 Warszawa; budynek Samorządu Studentów, pokój 204 Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl
Nr 3/2018
3
Felietony
roku 2018 świętujemy nie rocznicę odzyskania niepodległości przez większość państw Europy środkowowschodniej, ale również pochylamy się nad kluczową zmianą społeczną jaka zaszła na świecie w wyniku zakończenia I wojny światowej. Nie chodzi o zmiany na mapie politycz-
Nr 3/2018
nej, ani tym bardziej o upadek wiecznych monarchii Habsburgów, Hohenzolernów, Romanowów czy Osmanów. Niezależnie od tego po której stronie Sali sejmowej byśmy usiedli, musimy stwierdzić, że dyskryminacja kobiet w życiu zarówno prywatnym jak i publicznym, stanowi obok handlu ludźmi i prześladowań religijnych, jedną z najmrocz-
4
niejszych kart w historii kontynentu. Dziś, gdy debata nt. praw kobiet jest szczególnie ożywiona, warto podsumować ostatnie 100 lat dyskusji i walki o równouprawnienie. Przecieranie szlaków 28 listopada 1918 roku Naczelnik Państwa podpisał Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodaw-
Felietony
Filip Pilarski czego. Przyznawała ona wszystkim obywatelom RP bierne i czynne prawo wyborcze. Jedynym cenzusem pozostał wiek. Co ciekawe ówczesny prawodawca stosował zarówno męskie jak i żeńskie formy wyrazów. Na przykład w art. 7 Dekretu:
„wybieralni do Sejmu są wszyscy obywatele (lki) państwa, posiadający czynne prawo wyborcze, niezależnie od miejsca zamieszkania, jak również wojskowi” [pisownia oryginalna]. Obecnie taki przepis nie budzi większych emocji, jednakże u zarania II RP była to rewolucja. Dotychczas, jedynie w zaborze austriackim kobiety mogły głosować i to wyłącznie na szczeblu samorządowym. W zaborze rosyjskim nie toczyły się nawet dyskusje nad udziałem kobiet w polityce. Co więcej w świetle obowiązującego od czasów Księstwa Warszawskiego Kodeksu Napoleona w sprawach prywatnych to mężczyźni pozostawali szczególnie uprzywilejowaną grupą. Polska nie była wyjątkiem na mapie ówczesnej Europy. W tym samym roku prawa wyborcze wywalczyły Niemki, Austriaczki czy Litwinki. Przez 4 lata krwawego konfliktu, kobiety z powodzeniem zastąpiły swoich braci, ojców i synów przy liniach produkcyjnych, w polu, a także w urzędach. Po raz pierwszy kobiety otrzymywały pensję. W
Nr 3/2018
efekcie to one przejęły znaczną część ról społecznych, od wieków zarezerwowanych dla mężczyzn. Bez wątpienia, gdyby nie poświęcenie kobiet pracujących, często w fatalnych warunkach, zwycięstwo ententy byłoby niemożliwe, bez którego korzystne dla wielu narodów zmiany na mapie politycznej nie miałyby miejsca. Dla nowych rządów Niemiec, Austrii, Czechosłowacji czy Polski kwestia równouprawnienia stała się niezwykle istotna, również ze względu na coraz większy wpływ doktryn socjalistycznych na politykę. Marksizm głosił konieczność wprowadzenia pełnej równości klas, bez względu na płeć. Jeszcze w roku 1917, gdy powstawała Konstytucja Królestwa Polskiego (wspólny projekt Niemiec i Austro-Węgier na zagospodarowanie polskiego terytorium), udzielenie kobietom praw wyborczych prasa prawicowa uznała za bolszewizm. Rok później nawet redaktorzy konserwatywni twierdzili, że tak skonstruowana ordynacja wyborcza jest naturalną konsekwencją dziejową. To niezwykłe, by społeczne postrzeganie tak kontrowersyjnej kwestii zmieniło się tak szybko. W wyniku wyborów z dnia 26 stycznia 1919 roku, do Sejmu Ustawodawczego dostało 8 kobiet na 219
5
obsadzonych miejsc (pozostałe miejsca były obsadzane w miarę rozszerzenia się terytorium RP). Co ciekawe posłanki reprezentowały niemal każdą liczącą się siłę polityczną: Zofia Moczydłowska- Narodowe Zjednoczenie Ludowe (chłopska chrześcijańska demokracja), Anna Piasecka i Franciszka Wilczkowiakowa - Narodowa Partia Robotnicza (robotnicza chrześcijańska demokracja), Zofia Sokolnicka i Gabriela Balicka-Iwanowska - Narodowa Demokracja (z Romanem Dmowskim na czele), Irena Kosmowska i Jadwiga Dziubińska - PSL Wyzwolenie (lewicowy odłam PSLu). Zofia Moraczewska i Justyna Budzińska (Polska Partia Socjalistyczna). Co warte podkreślenia, Irena Kosmowska miała wyjątkowe doświadczenie. Była pierwszą kobieta w historii Polski, które weszła w skład rządu. Ignacy Daszyński, jeszcze zanim Piłsudski przejął pełnię władzy, powierzył jej funkcję wiceministra pracy i spraw społecznych. Do dzisiaj resort ten często jest powierzany kobietom. Do 1939 roku udział kobiet w podziale mandatów był symboliczny. Przez cały okres II RP łącznie na wszystkie kadencje Sejmu 40 mandatów przypadło kobietom. W roku 1929 mianowano Wandę Grapińską
Felietony pierwszą kobietą na stanowisku sędziowskim. Do roku 1939 w imieniu RP orzekało już 7 kobiet. Jedna została mianowana prokuratorem. W tym samym czasie obowiązywał przepis o służbie cywilnej uzależniającym przyjęcie zamężnej kobiety do pracy od zgody jej męża. Do wybuchu wojny nie udało się zrównać praw kobiet i mężczyzn również w prawie prywatnym. Część dyskryminacyjnych przepisów zaborczy np. obligujące kobiety do posłuszeństwa mężowi zniesiono jeszcze przed uchwaleniem Konstytucji marcowej, jednakże wobec sprzeciwu hierarchii kościelnej zrezygnowano z prac nad ustawą wprowadzającą świecką formę małżeństwa i rozwodu. Najboleśniej jednak została ukształtowana kwestia dzieci nieślubnych. Dzieci ze związków nieformalnych nie otrzymywały nazwiska ojca, ani nie mogły po nim dziedziczyć. Co więcej wyegzekwowanie alimentów, nawet jeśli ojciec uznał dziecko, było praktycznie niemożliwe. W związku z tym, matki pozbawione środków do życia często popełniały zbrodnie na niemowlętach. Jeszcze częściej choroby wynikające z braku właściwej opieki medycznej czy higieny zbierały swoje żniwo. Śmiertelność dzieci pozamałżeńskim była 3 krotnie wyższa niż śmiertelność dzieci ze związków małżeńskich. Feminizm a Solidarność. Opisując historię udziału kobiet w sprawach publicznych trzeba ominąć szerokim łukiem okres komunizmu, nie dlatego, że nie było to państwo polskie, ale dlatego że w niedemokratycznym ustroju nie może być mowy o prawach czy wolnościach, a jedynie o łasce rządzących. Kluczowe wydarzenie, które doprowadziło do upadku komunizmu w Europie- strajk w Stoczni Gdańskiej, nie miałby miejsca, gdyby nie zwolnienie Anny Walentynowicz za działalność w Wolnych Związkach Zawodowych. Pierwszy z 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego był żądaniem przywrócenia suwnicowej do pracy. Nie ulega zatem wątpliwości, że jednym z głównych celów reform końca lat 80. i początku 90. było wyrównanie
Nr 3/2018
pozycji kobiet i mężczyzn w społeczeństwie. Zmiany musiały dotknąć zarówno prawa jak i obyczajowość. W komunistycznej Polsce o kobietach w kontekście polityki mówiono wyłącznie w anegdotach np. gdzie zakupy robiła Raisa Gorbaczow albo u którego z paryskich fryzjerów strzyże się Stanisława Gierek. Jak zatem po 100 latach niepodległości i niemal 30 latach demokracji wygląda udział kobiet w życiu publicznym? Obecna kadencja Sejmu jest rekordowa pod względem udziału kobiet. 124 posłanki to ponad 27% izby. Dla porównania w wyborach w 2007 roku (ostatnich przed wprowadzeniem kwot) kobiety zdobyły 21% mandatów. Stosunkowo wiele kobiet sprawowało urząd premiera: Hanna Suchocka (1992- 1993), Ewa Kopacz (2014-2015) i Beata Szydło (2015-2017). To liczba rekordowa w Europie. W Wielkiej Brytanii dziś urzęduje druga premier, zaś w Niemczech (w prawdzie czwartą kadencję) pierwsza kanclerz. Złośliwi zauważą, że polskie szefowe rządu nigdy nie były liderami partyjnymi. Stawały na czele rządu w zamian za mężczyznę, który albo nie był akceptowany przez większość lub zmieniał miejsce pracy. Niemniej jednak w wielu państwach europejskich kobiety rzadko piastują najważniejsze funkcje państwowe. Polska jest za to wyjątkiem pod względem stopnia feminizacji administracji centralnej i samorządowej. W całym sektorze służby cywilnej i pracowników samorządowych jedynie 31% zatrudnionych to mężczyźni. Na stanowiskach wymagających fachowej wiedzy wg. danych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów kobiety stanowią 73%. Wystarczy wskazać, ze są całe sektory administracji, gdzie ciężko zastać mężczyzn: pomoc i ubezpieczenia społeczne czy administracja skarbowa. To ewenement na skalę europejską. W krajach, które najczęściej kojarzymy z równouprawnieniem tj. Szwecja czy Dania na stanowiskach kierowniczych w administracji rządowej jedynie 34% stanowią kobiety. W Polsce ten odsetek wynosi ok. 46%. Ciężko jest dokonać podobnego
6
porównania w sektorze prywatnym, nie mniej jednak dobrym odzwierciedleniem poziomu dyskryminacji stanowią zarobki kobiet i mężczyzn na tych samych stanowiskach. Według danych OECD kobiety w Polsce zarabiają na tych samych stanowiskach co mężczyźni o 9,9% mniej. Jest to wynik znacznie lepszy niż średnia OECD czy nawet Niemiec, Islandii, Hiszpanii. Co przygnębiające, przez wcześniejszy wiek emerytalny i niemal 10% różnicę w zarobkach przeciętna emerytura kobiety w Polsce wynosi 1550 zł, podczas gdy mężczyzny 2670 zł. Skutkuje to ubóstwem osób najstarszych, zwłaszcza rencistek i emerytek, które powinny znajdować się pod szczególną opieką ze strony państwa. Niewątpliwie istnieją jeszcze bastiony, gdzie dominacja mężczyzn nie ma logicznego uzasadnienie.
Kobieta nie może być dobrym: chirurgiem, policjantem, kierowcą, czy prokuratorem. To wyłącznie niektóre ze stereotypowych powiedzonek przełożonych w różnych miejscach pracy, niezależnie od wykształcenia, wieku czy poziomu zarobków. Coraz rzadziej mają miejsca pytania dot. planowania rodziny w trakcie rozmów rekrutacyjnych czy wypowiedzenia po otrzymaniu informacji o ciąży pracownicy. Jednakże, w przeszłości takie przykłady nierównego traktowania nagminnie przerywały lub kończyły kariery wielu świetnie wykształconych kobiet. Niewątpliwym problemem w Polsce pozostaje kwestia poziomu pomocy państwa dla kobiet w ciężkiej sytuacji życiowej. Zasadniczo bez pomocy Kościoła czy sektora pozarządowego ofiary przemocy domowej czy samotne matki często znalazłaby się poza marginesem społecznym. W kwestii ochrony socjalnej Polska pozostaje w ogonie Europy. Wciąż nierozwiązane kwestie pomocy osobom niepełnosprawnym, wsparcia państwa dla samotnych matek, edukacji seksualnej czy spraw bioetycznych może nie są związane wyłącznie z prawami kobiet, ale niewątpliwie są to kwestie, które już od czasów Dekretu Naczelnika Państwa są kluczowe w debacie i walce o prawa kobiet.
Felietony
Marta Kowalczyk
śnie potwierdzeniem, że wpisuję się idealnie w przedstawiony schemat, to wciąż nie znajduję podobieństw między lakonicznym opisem okraszonym kilkoma wulgaryzmami a moją osobą realną i namacalną, siedzącą przed ekranem.
zasem zdarza mi się włączyć internet. Internet to takie miejsce pełne obrazków kotków w dziwnych pozach, muzyki z lat 80-tych, wielki sklep, gdzie można kupić mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Czasem w internecie trafiam też na blogi, potoki cudzych myśli, mnóstwo niepotrzebnych słów otoczonych zdjęciami pięknych kobiet o lśniących włosach i bajecznie długich nogach oraz mężczyzn z idealnie skrojonymi kośćmi jarzmowymi i szczękami z charakterem. Mają wielkie okna wychodzące na Paryż i piją kawę, której mleko układa się w uśmiech Mony Lisy. Na szerokich parapetach stoją orchidee, takie same jak w sterylnych gabinetach dentystycznych, co zawsze mnie dziwiło, że lekarze od zębów mają na swoich półeczkach kwiaty w kształcie kobiecych organów. Na tych blogach, we wszystkich wpisach jest ukryta prawda życiowa. Jest to prawda absolutna, uniwersalna i niepodważalna. Jest to prawda o wszystkich kobietach i o wszystkich mężczyznach, zatem musi to być również prawda o mnie. I choć autor natchniony twierdzi, że zaprzeczenie jest wła-
Nr 3/2018
Przedstawiony zarys jest rozkosznie prosty – kobiety i mężczyźni, wiadomo, czym się różnią, a różnią się bardzo. Oczywiście tylko od siebie nawzajem, ponieważ przedstawiciele tej samej płci są do bólu jednakowi. Całe szczęście, że mamy inne imiona i fryzury, inaczej ciężko byłoby odróżnić osobę w lustrze od nieznajomego mijanego na ulicy. Czytając te wszystkie wskazówki co do działania świata, zawsze sama zaczynam pisać coś podobnego, tylko inaczej. To znaczy, też udaję, że się na czymś znam, użyję kilku mądrych słów o greckim pochodzeniu i skontrastuję je z przykładem historii spod strzechy. Tylko zawsze gdzieś w połowie zdania znajdującego się w drugim akapicie, dochodzę do wniosku, że to jednak nie ma sensu. Że nie znam się na reklamie, nie umiem trafić do tak szerokiego grona odbiorców, aby nagle znaleźć gromadkę bogatych sponsorów, wydać książkę, obudzić się celebrytą i pić kawę z Magdą Mołek na kanapie telewizji śniadaniowej. A tam przed kamerami dalej serwowałabym powszechnie sprawdzone i sprawdzalne mądrości, gotowe rozwiązania dla ludzkości, która może w końcu pokornie nabrałaby się, że wszyscy jesteśmy tacy sami i w taki sam sposób możemy uszczęśliwić siebie nawzajem. Bo każda kobieta potrzebuje tylko jednego i tylko jedno jej w głowie. Nie wierzcie więc, kiedy mówi, że wcale tak nie jest. Kłamie jak każda kobieta. Ana-
7
logicznie każdy mężczyzna potrzebuje tylko drugiego i tylko drugie mu w głowie. Nie wierzcie więc, kiedy mówi, że wcale tak nie jest. Łże jak każdy mężczyzna. Zawsze czuję się jak kot głaskany pod włos, kiedy człowiek, o którego istnieniu dopiero się dowiedziałam, a który o moim istnieniu zapewne wciąż nie wie, ogłasza wszem i wobec, że właśnie przejrzał mnie na wylot. Tak jakby wszystko było proste i wytłumaczalne. Tylko że sama o sobie wiem dość niewiele jak na całożyciowy okres obserwacji. I bardzo cieszy mnie, że moja wiedza na temat innych jest znikoma. Nie lubię zwrotów “to do ciebie niepodobne”, bo to brzmi jak imitacja badania laboratoryjnego, ale ma z nim niewiele wspólnego; mało w nim notatek, obliczeń, środowiska naturalnego i odmierzania czynników mających przynieść zmianę. Ale lubię patrzeć i się dziwić. Lubię nieskończone kombinacje cech charakteru i różnorakich upodobań, które kryją się pod imieniem i nazwiskiem osoby, która siedzi przede mną w pociągu. Każdy wagon jest wypełniony unikalną kombinacją wieków przeszłych pokoleń, rodzinnych pamiątek, chorób genetycznych, nosów po dziadku, oczu po matce, zmysłów przestrzennych czy talentów muzycznych, osobistych tragedii, niespełnionych marzeń i indywidualnych skojarzeń. I jeśli Wszechświat jest niezbadany, i wciąż się rozrasta, to co dopiero powiedzieć o takim człowieku? Kurt Vonnegut chciał kiedyś napisać zdanie, pod którym mógłby się podpisać każdy Amerykanin. Brzmiało ono: cukier jest słodki. Oczywiście można się z nim zgodzić, o ile posiada się sprawne kubki smakowe.
Felietony
Krzysztof Jędrzejuk
astanawialiście się kiedyś gdzie znajduje się środek Warszawy? Gdyby spytać o to warszawiaków, pewnie każdy odpowiedziałby inaczej. Dla jednych jest to patelnia przy Metrze Centrum, gdzie swe popisy dają uliczni artyści, a wszelkiej maści aktywiści polują na podpisy, ludzi spieszących do swych obowiązków. Dla innych jest to stojący po sąsiedzku Pałac Kultury i Nauki, niechciany dar od bratniego narodu i kontrowersyjny symbol stolicy. Dla jeszcze innych, środkiem miasta jest Warszawski Sezam, tam w końcu krzyżują się linie metra. Gdyby spytać o to przyjezdnych, tych co z Warszawą do czynienia mają po raz pierwszy, zapewne wskazali by na Plac Zamkowy, w końcu to tam kierują swe pierwsze kroki w stolicy. Nad tym gdzie znajduje się środek Warszawy głowili się także nasi przodkowie ponad 100 lat temu. Nurtowało ich to do tego stopnia, że postanowili podejść do problemu w sposób iście naukowy, typowy dla ówczesnej epoki i przeprowadzili szczegółowe pomiary geodezyjne. Wyszło im, że środek miasta znajduje się dokładnie pod kopułą kościoła ewangelickiego przy pl. Małachowskiego. Ponieważ kopułę wieńczy krzyż, to właśnie go wskazano jako umowny środek miasta. Symbol, jak mało który, pasujący do Polski, chociaż część z nas mogła by się oburzać, że akurat ewangelicki. Krzyż ten wykorzystano wtedy także jako punkt główny sieci triangulacyjnej (zespół punktów geodezyjnych – przyp. red.) miasta - wtedy było potrzebne przy projektowaniu sieci kanalizacji i wodociągów. Przy okazji krąży po Internecie plotka jakoby zwieńczenie kopuły miało stanowić geograficzny środek Europy, rozumiany jako punkt przecięcia linii łączących przeciwległe, najdalsze punkty Europy. Niestety jednak Warszawa środkiem kontynentu nie jest i by to udowodnić wystarczy 5 min i program Google Earth (punkt przecięcia tych linii znajduje się gdzieś na Białorusi). Także kościół ewangelicki nie jest już punktem centralnym Warszawy. Od czasu wspomnianych pomiarów miasto znacznie się rozrosło i obecnie jego geograficzny środek leży na… Saskiej Kępie przy ul. Paryskiej 35. Także jak ktoś mieszka na Pradze, zdecydowanie
Nr 3/2018
nie powinien się czuć warszawiakiem gorszego sortu. Zresztą stolica Polski jak każde inne miasto ulega ciągłym przeobrażeniom i jego środek, rozumiany nie tylko jako punkt ale jako pewien centralny obszar - serce miasta- wielokrotnie zmieniał swoje położenie. W średniowiecznej Warszawie, centrum życia miejskiego stanowił rynek. Z biegiem czasu główną role zaczął przejmować Trakt Królewski, gdzie kolejni królowie i magnaci wznosili swoje posiadłości. Od tamtej pory możemy obserwować przesuwanie się centrum na zachód. Wraz z rozwojem miasta pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XX rolę najważniejszej drogi zaczęła przejmować ulica Marszałkowska. W dwudziestoleciu międzywojennym znajdowały się tam najbardziej ekskluzywne sklepy i restauracje, okazałe kamienice , liczne kina czy dworzec kolejowy. Po wojnie, komunistyczne władze celowo torpedowały odbudowę zabytkowej tkanki miejskiej przy Marszałkowskiej, gdyż w ich mniemaniu ulica ta była symbolem kapitalizmu i burżuazyjnej Polski. Poniekąd przyczyniło się to do tego, iż w dalszych latach rolę najważniejszej arterii miejskiej zaczęła przejmować znajdująca się bardziej na zachód al. Jana Pawła (wtedy Juliana Marchlewskiego). Tam powstał nowy dworzec – Warszawa Centralna, będący w latach 70. modernistyczną wizytówką stolicy. Obecnie śmiało można postawić tezę, że to właśnie przy al. Jana Pawła znajduje się finansowe centrum stolicy a liczne drapacze chmur zlokalizowane przy rondzie ONZ nadają miastu klimat amerykańskich aglomeracji. Jednakże w ostatnich latach możemy zaobserwować dalsze zmiany – nowe wieżowce wyrastają, jak grzyby po deszczu, przy Rondzie Daszyńskiego i wiele na to wskazuje, że finansowy środek miasta wkrótce przeniesie się właśnie tam. Czy jednak będzie to również kulturalne centrum stolicy? Na razie artyści i aktywiści nie wyglądają jakby chcieli się gdzieś przenosić. Dla nich patelnia stanowi ów środek, tak jak dla innych PKiN, Sezam, czy Kolumna Zygmunta. Gdzie zatem leży środek Warszawy? Myślę, że każdy powinien odpowiedzieć sobie na to sam.
9
Wędrowiec w chmurach, Caspar David Friedrich
Jednemu się wierzchołki gór upodobały, Lubi szczyty wyniosłe, niedostępne skały, Chociaż go smutny koniec rzadko może minąć, Byle wzniósł się na chwilę, chętnie gotów zginąć. ~Wacław Potocki, XVII w.
Nr 3/2018
10
Elżbieta Pawelec
Felietony ędrowiec w chmurach Pół roku temu przez Polskę przetoczyła się lawina. Wszyscy mogliśmy obserwować spadające kamienie krytyki wymieszane z bielą wyrazów współczucia. Bielą roztapiającą wszelkie lody i stojącą w kontrze do szkła monitorów komputerowych oraz oczu ich właścicieli. Współczesnych szkiełek i oczu. Lawina, która z zatrważającą szybkością przeszła od morza do Tatr nie powstała jednak na naszej rodzimej ziemi. Swój początek miała 8126 m n.p.m. w Islamskiej Republice Pakistanu. Na górze zwanej Nanga Parbat.
On był takim potokiem emocji, myśli, on był niesiony marzeniami. Mówią o takich ludziach: ,,wolna dusza, człowiek niczym nieskrępowany” (…) Nie lubił żadnych zasad, zasady go po prostu nie obowiązywały. Robił tak, jak chciał. Ja to szanuję, ale liną bym się z nim nie związał.
na powrót, licząc na moc crowfundingu? Środowisko za nim nie przepadało, a on nie czuł się jego częścią. Oglądając filmiki, na których zmęczony i samotny na Nagiej Górze obnaża się z człowieczeństwa, głęboko zapadają w pamięć. Nie boi się mówić o strachu, który zbliża go do Boga. Strachu przed śmiercią, kalectwem, bólem, cierpieniem itd. Itd. – wylicza. Mówi, że wstając rano, ma w głowie różne piosenki. I zaczyna śpiewać. Szczególną, bo to hymn zniewolonych ludzi. Napisany przez niewolników pracujących na amerykańskich plantacjach tekst z połowy XIX w. brzmi:
O sinners, let’s go down Let’s go down, come on down O sinners, let’s go down Down in the river to pray (…) Good Lord show me the way Mackiewicz śpiewa, a w tle widać połacie bieli i kłębiące się chmury. Chmury, w których został już na zawsze.
~himalaista Piotr Pustelnik o Tomaszu Mackiewiczu
Alpinizm jest formą obsesyjnego przekraczania własnych barier. Myślę, że jest to droga wolności. Tomasz Mackiewicz i Jerzy Kukuczka byli w tym aspekcie do siebie podobni. ~himalaista Wojciech Kurtyka o Tomaszu Mackiewiczu) Tomasz Mackiewicz do gór dochodził długo. Żeby poznać cenę wolności, na własnej skórze musiał przekonać się, co znaczy zniewolenie. Kiedyś podciął sobie żyły – wszystko przez głód narkotykowy. Wierzył, że w szpitalu podadzą mu morfinę. Po powrocie do domu jego ojciec przywiązywał go do kaloryfera. P. Witold za wszelką cenę chciał uniknąć spotkania syna z dilerami. Później jeszcze długo było pod górę. Tomek trafił do ośrodków Monaru. Z jednego go wyrzucili. Do drugiego sam nie dojechał. Do trzech razy sztuka. Po 2-letniej walce z heroiną trafił do Warszawy. Zaczął filozofię na UW, poznał siostrę kolegi z odwyku, zakochał się. Wstępując do rodziny Kondrackich, zyskał prawdziwego mentora. Jego teść, niewidomy profesor fizyki kochał Indie i skutecznie przekazywał tę miłość Tomaszowi. To za jego radą Mackiewicz trafił jako wolontariusz do ośrodka dla trędowatych Jeevodaya prowadzonego przez dr Helenę Pyz. Przy okazji jeździł po Indiach i pierwszy raz zobaczył Himalaje. Po powrocie do kraju i skończeniu studiów, wyemigrował do Irlandii. Tam poznał Marka Klonowskiego, z którym wyruszył na podbój najwyższego szczytu Kanady – Logana. Później, już sam, wszedł na Chan Tengri w Tienszanie. Nie było łatwo pogoda się załamała, droga po lodowcu mroziła krew w żyłach. Kiedy Mackiewicz znalazł się na szczycie, zostawił tam żółte pudełeczko z prochami zmarłego syna Xaverego. Nanga Parbat to osobny rozdział w historii Mackiewicza. Niektórzy mówili, że Naga Góra stała się jego obsesją. Wchodził na nią 7 razy – do skutku, aż do ostatniego tchu. W środowisku himalaistów Mackiewicza nazywano szaleńcem. Wspinać się na ośmiotysięcznik przy użyciu lin rolnych? Jechać do Pakistanu bez pieniędzy
Nr 3/2018
Spiętrzone marzenia Wg definicji książkowej góra to wypukła forma ukształtowania terenu o wysokości względnej większej niż 300 m. Wg jednej z piosenek: to nasze spiętrzone marzenia. Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, a dokładnie w części Alp Centralnych nazywanych Wysokimi Taurami, na granicy Karyntii i Tyrolu, leży 3798 m spiętrzonych marzeń. Marzeń człowieka, który pierwszy raz pokazał mi morze, kupił ciupagę i pomógł zrozumieć, co znaczy wolność. Marzeń zwanych Großglocknerem i będących zarazem najwyższym szczytem Austrii. 4 lata temu. Siedzimy w pokoju obitym drewnem w pobliżu Matrei in Osttirol. Wszystko jest zaplanowane. Wchodzą, schodzą, ja zostaję z dzieciakami. Wujek z ciocią, para ich znajomych. No i kolega z Włoch, który jest z tych, co to z żoną jeżdżą na wakacje na Zanzibar, ale jak tylko może, wyrywa się w góry. O Großie mówimy mało - dzieci nic nie wiedzą. Rano nie ma już raków, czekanów i rodziców. W tym czasie najmłodsza – Ala, oswaja strach. To chyba pierwszy raz, kiedy jest tak długo bez mamy i taty. Wracają po kilkunastu godzinach. Coś poszło nie tak. Zastanawiają się, co robić. Decydują. Dzień odpoczynku i jeszcze raz. Ze schroniskiem, a potem atak skoro świt. Idą. Czekamy. Ala oswaja strach po raz drugi – w czasie zabawy wkręciła jej się we włosy mechaniczna kolejka przyniesiona przez małych Austriaków. Ekspresowa akcja ratunkowa i blond włosy dziewczynki nie doznają uszczerbku. Przenosimy się do ogrodu. Wszystko zaczyna być spowite mgłą. Wieczorem dostaję sms-a. Są już w schronisku. Na 3454 m n.p.m. Czekamy. Następnego dnia wracają. W końcu są. Tylko robi się tak jakoś ciszej. Woda z ubrań kapie to tu, to tam. Jakoś mniej żartujemy. Ciocia pokazuje zdjęcia szczelin, które minęli. Opowiadają o zimnie, schronisku, jakiś ludziach. I o tym nieszczęsnym załamaniu pogody. Mgle jak mleko, którą zobaczyli, kiedy wstali na poranne wyzwanie. I o przewodnikach, którzy zawracali. O tym, jak podjęli decyzję, nie mówią. Wiem, że chcieli być przy Kaiserkreuz – znajdującym się na szczycie
11
Felietony krzyżu ustawionym w 25. rocznicę ślubu Franciszka Józefa z cesarzową Sissi. Wiem, że zależało im na tym czymś, co jest w górach, a czego żaden felieton nie wyrazi. Wiem, że Großglockner wydaje im się teraz jeszcze wyższy. Tak jakby dodano do niego kolejne warstwy marzeń.
Im wyżej się wspinamy, tym mniej tlenu znajduje się w powietrzu, które wdychamy. Nie wynika to ze zmiany procentowej tlenu, która jest taka sama na poziomie morza, jak i na szczycie Mont Everest i wynosi ok. 21%. Zmienia się tylko ciśnienie powietrza. ~Stan i rozwój regionalnego sportu i rekreacji, praca naukowa pod red. R. Muszkiety)
I tylko tlenu coraz mniej
Kiedy odpoczywam, czuję się zupełnie martwy – i tylko moje gardło płonie, gdy zaczerpuję oddechu.(…) Rozpacz, szczęście, niepokój nie istnieją. Nie utraciłem zdolności panowania nad moimi uczuciami, uczucia tak naprawdę już nie istnieją. Składam się jedynie z woli. ~relacja alpinisty Reinholda Messnera zawarta w książce Jona Krakauera Wszystko za Everest Ostatnio pierwszy raz sama wybrałam się w góry. Dzień chodzenia po naprawdę niewymagającej i dobrze znanej trasie to żaden wyczyn, ale jak się okazało, zostałam obiektem zdziwienia spotkanego po drodze starszego pana. Człowieka, który prawdopodobnie całe życie mieszka wśród dolin i pagórków, a dnie spędza na wypatrywaniu turystów chcących kupić wodę z jego prowizorycznego straganu. Na odchodnym zapytał: a Ty to tak sama? – a ja zdziwiłam się jeszcze bardziej niż on. Tak jakby przez całe 70 lat jego życia nie widział i nie rozumiał, dlaczego młoda dziewczyna zapuszcza się w plątaninę dolin i pagórków. O ile w mediach zaczyna robić się głośno o jakichkolwiek tragediach w górach, Internet aż huczy od zwrotów wyrażających niezrozumienie dla decyzji innych ludzi. Pojawia się werbalne zawłaszczanie sobie wolności drugiego, a nawet negowanie jej istnienia. W czasie pisania tego tekstu natknęłam się na komentarze, w których góry nazywano wielką kupą obsypanych śniegiem kamieni. Było jeszcze coś o górowłazach, męczeniu ich wolnością i braku tlenu. I tlenem chciałabym się teraz zająć.
Nr 3/2018
Tak to już jest, że go nie widzimy. A przecież wszyscy wiemy o jego istnieniu. Nie zastanawiamy się nad jego znaczeniem. Chyba, że przychodzi moment, w którym zaczynamy się dusić. Wierzymy w powszechne opinie, że im wyżej, tym go mniej. A tylko niektórzy z nas są w stanie odkryć, jak jest naprawdę. Tryliony godzin naszego życia mijają na niewspinaniu się do punktu, w którym możemy zyskać inny kąt widzenia. I wykluczamy strach, tak jakby nie był on elementarną częścią rzeczywistości. Jakbyśmy nie chcieli się przyznać, że towarzyszy on i małej Ali, i wpatrującemu się w wielką górę Mackiewiczowi. I można by powiedzieć, że to ten tlen utrzymuje przy życiu całe narody, jednostki, idee. I pozwala nam przejść każdą górę. Nawet jeśli podejście było strome, a zejście bolesne.
Jak to w ,,Małym księciu” było – jeżeli kogoś oswajamy czy ktoś nas oswaja, to niesie ze sobą ryzyko utraty tej osoby. Ryzykiem jest w ogóle życie, ale jak nie ryzykujemy, to go nie przeżywamy, bo umieramy. ~~fragment wywiadu z Anną Solską – wdową po T. Mackiewiczu udzielonego RMF FM Tak jak w górach co jakiś czas trafia się na krzyże przypominające o ludziach, którzy zakończyli swój żywot w tragicznych okolicznościach, tak chciałabym zadedykować ten tekst pamięci Manfreda (53 l.), Jędrzeja (24 l.) i Janka (25 l.) Alpinisty z Dolnego Śląska, jego syna i przyjaciela, którzy w 2010 r. schodząc z Großglocknera ruszyli po pomoc dla opadłego z sił Manfreda. Wszyscy trzej zmarli z wychłodzenia.
12
Zamek królewski
Felietony
Marta Kowalczyk
~Jaromir Nohavica: Dopóki się śpiewa, jeszcze się nie umarło / a może lepiej brzmi: póki się śpiewa, to wciąż się żyje? ogłaszające kolejną rocznicę jego śmierci. Ilość lat, kiedy nie ma go na tym świecie pokrywa się z ilością lat, kiedy ja akurat tutaj jestem. Czasem jeszcze pojawiają się nagłówki: miałby dzisiaj __ lat, tak wyglądałby po pięćdziesiątce, czy jedno z najsłynniejszych pytań w świecie muzyki i teorii spiskowych kto zabił
Kurta Cobaina?
ubię snuć takie apokaliptyczne wizje, że wszystko się kończy, a świat powoli, ale zdecydowanie umiera. Pomaga mi w tym starzejące się środowisko i wiadomości z kraju i ze świata, które częstokroć pokazują faktyczne ludzkie tragedie. Tylko że od kilku(nastu) lat dopisywałam do tej listy muzykę, co staje się coraz większym nadużyciem. Jest rok 1971. Don McLean właśnie napisał American Pie, gdzie przez ponad 8 min uderza struny gitary i opowiada smutne historie muzyki popularnej. Kilkadziesiąt lat później Madonna nagra swój bardzo nieudany cover. Ale na razie jeszcze młody McLean powtarza the day the music died i podobno myśli o katastrofie lotniczej, w której zginęli Buddy Holly, The Big Bopper i Ritchie Valens. A nam jest smutno coraz mniej, bo chociaż wszyscy znamy Everyday czy La Bambę, a w 1994 r. Weezer śpiewali Woo-ee-oo, I look just like Buddy Holly, to dniem, w którym muzyka miała umrzeć, stawało się już milion innych dat. A muzyka uparcie wciąż żyła. Najbardziej utkwiło mi w pamięci czarnobiałe zdjęcie Kurta Cobaina,
Nr 3/2018
Odpowiadając - nie wiem, ale pretendentów do tego tytułu jest wielu. Być może to Ameryka ścierających się światów, kiedy rozwody rodziców i problematyczne dzieci stawały się powszechnością, może leki na ADHD powodujące później straszliwe bóle żołądka, może mglisto-deszczowe Seattle z przedmieściami tonącymi w heroinie, może rosnące w siłę MTV z drapieżnymi dziennikarzami, którzy chcieli mieć swój osobisty głos pokolenia, tłumy fanów, nagłe stawianie na piedestale kogoś, kto wcześniej opluwał wszystkie pomniki, a może podła żona, która dla jego pieniędzy mogłaby zrobić wszystko? Odeszła osoba fenomenalna w swojej prostocie. O ile Nevermind faktycznie przyniosło spojrzenie na muzykę, którego nikt przedtem nie obierał, to wcześniejsze nagrania Nirvany są ubogie w walory artystyczne czy jakąkolwiek treść. Ale po Smells Like Teen Spirit był prawdopodobnie najsłynniejszy koncert MTV Unplugged i The Man Who Sold The World zaśpiewany lepiej od Bowiego. Potem na półki sklepowe trafiło In Utero, naładowane zdjęciami płodów, jeszcze bardziej trzeszczących gitar i wściekłego wycia Cobaina. Ale tematyka piosenek nie zmieniła się aż tak bardzo. Już na poprzednim albumie Nirvana śpiewała o gwałtach, o odrzuceniu, o dyskryminacji, uzależnieniu, nieszczęśliwym
13
dzieciństwie, aborcji czy o chorobach psychicznych. Nie pamiętam, żeby Kurt napisał typowo miłosną piosenkę. Ale nie można odmówić mu czułości, nawet jeśli miałaby się przejawiać w opowieści o prawdziwej historii dziewczyny porwanej i gwałconej przez kilka dni, której w końcu udaje się uciec czy w powtarzanym w refrenie I miss the comfort of being sad (z Frances Farmer Will Have Her Revenge On Seattle, piosence o aktorce, której problemy psychiczne leczono za pomocą elektrowstrząsów czy lobotomii). Kurt pojawił się nagle, nagle zniknął zostawiając po sobie dziwny list pożegnalny, pięć albumów i stos osobistych notatek, skrzętnie potem zebranych i spieniężonych. W ogóle wszystko można było sprzedać, jeśli tylko ozdobić to wizerunkiem Kurta. Niestety podziałało to trochę zbyt szeroko i po odejściu Cobaina naszła fala samobójstw (choć inne źródła, w tym Charles Cross, autor biografii o wokaliście Nirvany, twierdzą odwrotnie, wskazując na jego niemal prewencyjny charakter). A grunge? Grunge is dead, sam nosił to hasło na piersi. Zresztą osiem lat później, w 2002 r., po około dwóch tygodniach od śmierci, znaleziono ciało Layne’a Staleya. Był w swoim domu, samotny, jego narzeczona umarła kilka lat wcześniej na raka. Podobno odwiedził go John Frusciante, który sam niemal powrócił z zaświatów. Podobno powiedział, że to już koniec Layne, że to nie jest człowiek, który chce żyć. Widać to już było w akustycznym koncercie Alice in Chains, kiedy siedział przygaszony w ciemnych okularach i rękawiczkach zakrywających niegojące się rany po igle.
Felietony
I think it’s gonna rain when I die, śpiewał. Nie wiemy, czy padało. Nie znamy jego dokładnej daty śmierci. Znalezione ciało było już w stanie zaawansowanego rozkładu. Zidentyfikowano go po zębach. Natomiast rok temu zmarł Chris Cornell. Miał żonę i dwoje dzieci oraz córkę z poprzedniego małżeństwa. Miał co najmniej trzy zespoły, które odniosły sukces komercyjny i udaną karierę solową (nawet wliczając w to dziwny romans z Timbalandem i album Scream, który się z tego narodził). Miał urodę młodego Adonisa, jak to kiedyś określiła Courtney Love. Miał głos sięgający czterech oktaw. Ale miał też depresję i problemy ze środkami odurzającymi. Z wielkiej czwórki z Seattle został już tylko Eddie Vedder z Pearl Jam. Nie wiem, czy wciąż uprawia grunge, ale rozlewa wino na koncertach, a podczas występu w Krakowie na telebimach pojawiło się logo Czarnego Protestu. Jest kontrowersyjnie, jest niezmiennie kontrowersyjnie co najmniej od 1992, kiedy podczas koncertu MTV Unplugged wszedł na krzesło i napisał na ręce
pro choice.
Ale jeśli była mowa o Cobainie, to nie można pominąć całego Klubu 27. Kolejna teoria spiskowa, a może przekleństwo liczby, ale nie da się ukryć, że Brian Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison, Kristen Pfaff, a ostatnio Amy Winehouse oraz ponad czterdzieści innych osób (w tym Jean-Michel Basquiat, malarz i prekursor grafiti) zmarli właśnie w tym wieku. W 1969 roku John Lennon powiedział, że odchodzi. W 1970 roku ogłosili swój rozpad publicznie, 10 kwietnia 1970 roku Paul McCartney oficjalnie opuścił grupę. 10 kwietnia 1970 roku zespół The Beatles przestał istnieć. Wśród wielu teorii rozstania prym wiodło oskarżanie Yoko Ono i nadawanie jej tytułu czarnej wdowy rocka, jednak w 2012 roku Paul McCartney oficjalnie temu zaprzeczył. Za to Yoko oskarżyła Paula o spowodowanie rozpadu. Po śmierci menadżera zespołu, Briana Epsteina, McCartney chciał zatrudnić swojego teścia, nowojorskiego prawnika Lee Eastmana. Jednak z obawy o możliwość faworyzowania zięcia, reszta grupy nie wyraziła
Nr 3/2018
zgody. Ostatecznie postawiono na Allena Kleina, który był również menadżerem The Rolling Stones. Z Paulem nigdy się nie polubił.
Umasowili muzykę masową, zaczy-
śnie te same kilka osób (albo ich brak) nie mogą tego zniszczyć. Bez Beatlesów nie byłoby również wspominanych Stonesów. A brak Stonesów to 56-letnia dziura w historii muzyki rozrywkowej i brak czwartego miejsca w rankingu największej ilości sprzedanych wydawnictw muzycznych. Brak kontrowersyjnej okładki autorstwa Andy’ego Warhola do Sticky Fingers z 1971 roku ukazującej górną część męskich jeansów. Brak 1,5milonowego koncertu na Copacaba-
nali od miłosnych piosneczek, kończyli utworami pisanymi w Indiach. Mieli być więksi od Jezusa, na ich widok fanki mdlały jak pewnie już na nikogo więcej. Ale koniec nie był dla fanów aż tak dużym zaskoczeniem. Nie koncertowali już od dawna, płyty nagrywali dużo rzadziej, a plotki o rozpadzie krążyły po opinii publicznej. Na dodatek w tym samym czasie Paul Okładka płyty Abbey Road (1969), The Beatles ogłosił swój solowy album, John zdążył już wydać kilka singli i zacząć eksperymentować muzycznie z Yoko Ono, Ringo wydał płytę. Dzisiaj ich muzyka brzmi niemal klasycznie, zaczynając byli absolutnymi prekursorami. Można zatem powiedzieć, że to oni ustanowili standardy, jakimi dziś postrzegamy klasykę muzyki rozrywkowej. Z początku składali się tylko z dwóch wybitnych wokalistów pretendujących do roli frontmanów. Z czasem wszyscy zaczęli pisać piosenki, śpiewać i tworzyć zupełnie odmienną muzykę. Mieli wystarczająco dużo charyzmy i oryginalności, żeby płynnie wejść w kariery solowe i współpracę z innymi artystami. Prawdopodobnie nie było zespołu, który w takim stopniu wpłynąłby nie tylko na kształt muzyki, ale także ogólny przebieg wydarzeń czy wygląd społeczeństwa. Niedawno ogłoszony krakowski koncert McCartneya na Tauron Arenie oscyluje w cenach biletów od 279 do 579 złotych. Komentarze? Dużo, ale to przecież Beatles. 10 kwietnia 1970 roku zespół The Beatles przestał istnieć. Przepraszam za powtarzający się trywializm, ale okazuje się, że w muzyce inaczej niż w życiu, wystarczy kilka osób, żeby coś stworzyć, jednocze-
14
nie. Brak szesnaściorga dzieci (siedemnaścioro urodzonych, ale syn Richardsa Tara Jo Jo Gunne zmarł po dwóch miesiącach), z czego ośmioro to potomkowie Micka Jaggera (urodzeni między 1970 a 2016 rokiem). Brak czternaściorga wnucząt i jednej prawnuczki (Jaggera, a jakże!). Brak pierwszego w Polsce koncertu zespołu zza Żelaznej Kurtyny w 1967 roku i brak ostatniego warszawskiego 3godzinnego występu na Stadionie Narodowym z początku lipca.
Felietony W połowie lat 70-tych do ogólnej świadomości przedarł się punk. I o ile dla poprzednich pokoleń jazz mógł wydawać się hałasem, to świadoma rezygnacja z harmonii i jakichkolwiek popisów wokalnoinstrumentalnych, nie zamierzała nawet podporządkować się zasadom przyjętym w muzyce. W połączeniu z ruchami anarchistycznymi, pacyfistycznymi, antymonarchistycznymi, narastającej negacji przyjętych wartości, punk zataczał coraz szersze kręgi. Dotarł też nad
Wisłę, chociaż ciężko mu było znaleźć sobie miejsce – przeciwnik władzy to opozycjonista, ale opozycjonista polski nie powinien rzucać gniewnych haseł dla samej idei sprzeciwu, opozycja też ma pewien system działania. Punk ma wbite agrafki, a ilość agrafek odpowiada ilości razów zadanych milicyjną pałką. Tymczasem na Zachodzie Sid Vicious budzi się w pokoju numer 100 w hotelu Chelsea i widzi swoją ukochaną Nancy Spungen przebitą nożem. Teorii na temat śmierci
Nr 3/2018
dziewczyny jest mnóstwo, ale faktem jest, że cztery miesiące później, umiera również legendarny basista Sex Pistols. Przedawkował heroinę. Jego matka mówiła później, że znalazła list pożegnalny syna, w którym pisał o samobójczym pakcie zawartym z Nancy. Sid chciał być też pochowany obok ukochanej, ubrany w skórzaną kurtkę, jeansy i buty motocyklowe. Jednak dziewczyna spoczęła na żydowskim cmentarzu, na co nie pozwolono w przypadku Viciousa. Został więc skremowany, a jego prochy rozrzucono na jej grobie. Historia jest wręcz absurdalnie romantyczna, możliwa tylko wśród dwudziestolatków uzależnionych od heroiny. Ale czy punk umarł razem z Sidem? Johnny Rotten, a właściwie John Lydon przekroczył sześćdziesiątkę i choć nadal się nie uczesał, to od końca lat siedemdziesiątych jest żonaty z jedną kobietą, której córkę wychowywał, później zajmowali się jej dziećmi. Patti Smith chyba naturalnie miała w sobie zbyt wiele poezji, żeby oddawać serce twardym narkotykom. A Debbie Harry z Blondie zajęła się operacjami plastycznymi. Nawet jeśli hasło punks not dead trochę się już zużyło, to w eterze pojawił się post-punk. Historia nie nabrała kolorów. Do rozgłośni radiowych dotarło Love Will Tear Us Apart Again, ale zanim Joy Division zdążyli nacieszyć się zamieszaniem, jakie stworzyli, Ian Curtis odebrał sobie życie. Nasilająca się epilepsja i powracające załamania nerwowe dołożone do klasycznych problemów w życiu osobistym, nagłym wzrostem popularności i wrodzoną wrażliwością sprawiły, że 18 maja 1980 r. zawiązał sobie sznur na szyi. Ale machina napędzała się sama. W 1979 r. Bauhaus nagrywa Bela Lugosi’s Dead, piosenkę otwierającą później The Hunger Toniego Scotta. Utwór wskazuje się jako początek
15
gotyku na scenie muzycznej. Tylko że zespół Petera Murphy’ego się rozpadł, The Smiths nie istnieją jeszcze dłużej, a The Cure podobno od lat nie nagrali dobrej płyty. Ale niecałe dwa lata temu w Łodzi zagrali trzygodzinny koncert. Rok 2016 rozpoczyna się od śmierci Davida Bowiego, kilka miesięcy później umiera Leonard Cohen. Obaj zdążyli pożegnać się ze światem albumami nagranymi tuż przed ich odejściem. Look up here, I’m in heaven, śpiewał Bowie leżąc w bandażach na łóżku. Hineni, hineni! / I’m ready my Lord zapewniał Cohen. Zresztą całe You want it darker jest utrzymane w refleksyjnej tematyce leaving the table i szukania Absolutu. Chociaż Cohen często odwoływał się do różnych form religii, do symboli kultury czy wreszcie spotkanych kobiet. Suzanne istniała naprawdę, a Chelsea Hotel #2 (czyli miejsce śmierci Nancy Spungen) był scenerią do jego romansu z Janis Joplin. Kiedy umarła, żałował, że piosenka jest zbyt jednoznaczna. Po śmierci Cobaina żałował, że nie próbował rozmawiać z nim o jego problemach. Na koniec żałował już tylko, że nie ma paktu between your love and mine. Zdecydowanie bliższy był mi Cohen, zwłaszcza jako muzyczny ojciec Nicka Cave’a, kolejnego owocu postpunku, gotyku i Berlina Zachodniego lat 80-tych. On również w 2016 wydał swój najnowszy album Skeleton Tree. Płyta powstała po tragicznej śmierci jego 15-letniego syna. Ale śmierć nie zabija muzyki. Przyniosła jedne z najważniejszych utworów ostatnich lat. Z drugiej strony z Bowiego bardzo mocno czerpał Dave Gahan z Depeche Mode. Kilka dni temu zarówno Bad Seeds jak i Depeche Mode byli gwiazdami Open’er Festival w Gdyni. Co prawda Nick nie ma już w zespole pierwszego wampira znad Sprewy, Blixy Bargelda, ale nadal potrafi zaczarować zdezorientowaną publiczność. A Dave pytając z pierwszego singla Spirit: Where’s The Revolution?, mimo prawie czterdziestu lat na scenie, wciąż nosi obcisłe spodnie. I trzeba przyznać, że ciągle wygląda w nich bardzo dobrze.
Taras kawiarni w nocy (1888), Vincent van Gogh
Felietony
Dominika Kowalewska
wieczór. Przyniósł ukojenie. I puste konto. I kolejne trudne pytania na ciężkich powiekach.
twarcie oczu powoduje przyjemny ból. Ciężkie powieki z trudnymi pytaniami. I niby się czeka – na to otwarcie, na zdmuchnięcie pytań. Uniesienie dłoni sprawia, że zmienia się miejsce źródła bólu. Wolność. Mocno odczuwasz cenę, którą zapłaciliśmy za wczorajszy
Nr 3/2018
Miało być łatwiej. Wolność miała przyjść z ostatnim dniem końca. A tu otwarcie oczu sprawia, że jest trudniej – bo trzeba coś podsumować, coś zamknąć, zastanowić się nad otwarciem czegoś. Była taka roślina, powiedzmy, że róża. Lubisz róże? Wszyscy lubią róże – tę różę też wszyscy lubili. I żyła ta róża, różowa jak babcina pierzyna, w tym świecie wszelkiej lubości. Aż w końcu ktoś jej wyrwał płatka – ba, płatki, całą garść płatków. Trochę żal, trochę szok, ale bez bólu – to tylko kilka płatków, jest młoda, odrosną. Z lekko opadniętą prawą stroną, żyła ta róża w tym świecie wszelkiej lubości. Spotkała różę czerwoną, której oddała większość korzeni – podzieliła się sobą, zakorzeniła się w świecie czerwonej róży. I tak żyły te roże w tym świecie wszelkiej lubości. Tylko, nasza bohaterka, odurzona zapachem płatków współtowarzysza, nie zauważyła, że powszechny odbiór rzeczywistości uległ
17
zmianie, a ktoś za jej płatkami powoli obrywał kolce. Stanęła naga przed lustrem wody, sama. Bez korzeni, bez kolców i bez płatków. Wizualizacja? Zamknij ciężkie powieki z trudnymi pytaniami i wyobraź sobie, że stoisz nago pośród innych w parku i nie masz już nic do zaoferowania światu. Co gorsza! Zniknął gdzieś świat wszelkiej lubości. Została pustka. I samotność. Mrugnięcie przypomina o bólu, którego źródło znajduję się gdzieś na wysokości zatkanych zatok. Wyciągnięta dłoń rysuje linie po pościeli w celu sprawdzenia stanu liczebnego łóżka. Westchnięcie ulgi, odnaleziono tylko pluszową pandę. Lekkim ruchem odgarnięte zostają trudne pytania z powiek. Nie trzeba niczego podsumowywać, czegoś zamykać i zastanawiać się nad otwarciem czegoś nowego – bo po ponad 20 lat, bez korzeni, bez płatków i bez kolców, pozostała jedynie nagość. I ta nagość, połączona z pustką, przynoszą poczucie wolności, w tym świecie wszelkiej pozornej lubości.