Magazyn 204 2 2018

Page 1

Marzec 68’

Nr 2/2018 (12)

Wywiad z Cezarym Łazarewiczem

Odbudowa powojennej Warszawy


Niewiele jest gorszych sytuacji społecznych, niż moment, gdy trzeba walczyć o tak podstawowe prawo, jak wolność. Jednak od zarania dziejów, do dziś ten stan rzeczy występuje. Nawet jeśli nie dotyczy nas bezpośrednio, przynajmniej nie w takim stopniu lub , To zastanawiające, że ów proceder, jest nieodłącznie związany z ludzkością, nie trzeba szukać daleko wystarczy otworzyć podręcznik do historii z dowolnego okresu. Na szczęście w tym równaniu istnieje, jeszcze jedna stała. Ludzie, którzy mają odwagę przeciwstawić się skostniałym zasadą świata, który zastali. Czy to za pomocą sztuki, czy wychodząc na ulice itd. Niezależnie od formy bunt jest bardzo ważny.

nie budynków. Wydaje mi się jednak, że potrzebujemy symboli. Znaku, który pokaże, że coś da się zmienić i odważy kolejnych do walki. Absolutnie, nie chodzi mi w tym momencie o wysadzanie budynków, proszę spojrzeć na okładkę.

Jeżeli spojrzą Państwo na okładkę i zobaczą spis treści, mogą się Państwo poczuć lekko skonfundowani, gdyż żadnego tekstu, ani o Krzysztofie Komedzie, ani o polskim jazzie. Ale jest tu pewna gdy widzę Komedę, myślę — polski powojenny jazz, gdy słucham tej muzyki, kojarzy mi się z wolnością. Nie tylko mi, przecież to jeden z naszych symbolów wolności.

Nasz najnowszy numer skupia się na tych, którzy nie tylko chcieli coś zmienić, ale również posunęli się do tego, aby wprowadzić coś w życie. Życzę miłej lektury Bartosz Abramczuk

Mój znajomy stwierdził kiedyś pół żartem pół serio, że od czasu wynalezienia granatów hukowych, broni automatycznej i tłumików, rewolucjom przestało być potrzebne wysadza-

Zespół redakcyjny Redaktor Naczelny: Bartosz Abramczuk Zastępca Redaktora Naczelnego: Marta Kowalczyk, Monika Zielińska Sekretarz Redakcji: Filip Pilarski Korekta: Olga Kwiatkowska, Jolanta Ożga Krzysztof Jędrzejuk, Jolanta Ożga, Elżbieta Pawelec, Magdalena Konczal, Elżbieta Pawelec, Daria Prokopowicz, Tomasz Leś Fotografowie: Arsen Petrovych Skład i łamanie: Bartosz Abramczuk

Nr 2/2018

2


Spis treści

ARTYKUŁY Marzec 68’/ 4-9 Profesor Jan Zachwatowicz, na ratunek zniszczonej Warszawie/ 10-12 3 rzeczy, których nie wiedziałeś o polskich studentach/ 13 Lustracja po czesku/ 18-19 Pod, nad lub przez/ 20-21 Ja Się Nic A nic nie boję/22-26 Wywiady Wywiad z Cezarym Łazarewiczem/ 14-17 FELIETONY 9 kręgów piekła/ 27

Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24, 00-927 Warszawa; budynek Samorządu Studentów, pokój 204 Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl

Nr 2/2018

3


Artykuły

ok 1968 jest w zachodnim świecie symbolem buntu i początku zmian w kulturze i społeczeństwie. Na całym świecie ludzie młodzi wychodzili na ulicę domagając się pokoju i wolności. Wiosenne protesty miały miejsce zarówno w Japonii, USA, we Francji, Niemczech, Włoszech, Czechosłowacji i w Polsce. Co niezwykle istotne, w każdym z tych protestów, mimo że były organizowane głównie przez studentów, walczono w imię wolności i równości, jednak-

Nr 2/2018

że o zupełnie co innego. Nie sposób porównać protesty z Paryża, gdzie rozpoczynała się druga fala feminizmu, z demonstracjami w Nowym Jorku, gdzie domagano się ostatecznego zniesienia nierówności rasowych i wycofania wojsk z Wietnamu, a już na pewno nie z walką studentów na ulicach Pragi czy Warszawy, gdzie młodzież została pobita za domaganie się poszanowania podstawowych praw i wolności politycznych. Protesty w bloku wschodnim miały niezwykły prze-

4

bieg. W Polsce, partia oskarżyła „syjonistów” o prowokowanie młodzieży. Propaganda i członkowie PZPR rozpoczęli nagonkę, w wyniku której około 20 tys. obywateli polskich na zawsze opuściło kraj. W Czechosłowacji po raz pierwszy została wdrożona doktryna Breżniewa i w lipcu 1968 roku wojska ZSRR, Polski, NRD, Bułgarii i Węgier wkroczyły do Czechosłowacji. Na początku warto zwrócić uwagę na to, że wydarzenia z roku 1968


Artykuły

Jeśliby Bóg nie dał Żydom Polski jako schronienia, los Izraela byłby rzeczywiście nie do zniesienia.

~Mojżesz ben Israel Isserles

,‫אםאלוהיםלאנתןאתפוליןלפוליןכמקלט‬ .‫גורלישראליהיהבלתינסבלבאמת‬ ‫משהבןישראלאיסרליש‬ rozgrywały się w Polsce na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim miał miejsce pierwszy bunt inteligencji i studentów w PRL na tak szeroką skalę. Po drugie, to jeden z nielicznych momentów kiedy frakcje w PZPR są widoczne gołym okiem. Po trzecie, to jedyny moment w historii Polski, kiedy jakaś grupa społeczna została pozbawiona obywatelstwa i wygnana. Obsada dramatu Władysław Gomułka ps. Wiesław (1905-1982) - przed wojną zawodowy więzień polityczny za działalność w Komunistycznej Partii Polski,w pierwszych latach budowy socjalizmu minister ds. Ziem Odzyskanych, w latach 1951- 1954 więzień polityczny za odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, a od 1956 roku I sekretarz KC PZPR, wybrany po śmierci Bolesława Bieruta. Zapoczątkował „odwilż”, która potrwała do początków lat 60. gdy stanowisko PZPR wobec opozycji i Kościoła ponownie uległo zaostrzeniu. W przeddzień wydarzeń marcowych w Komitecie Centralnym pojawiają się głosy, że Wiesław bierze na siebie za dużo oraz że jest już zbyt stary to na stanowisko. Na posiedzeniach Plenum KC potrafi krzyczeć i obrażać pozostałych członków. Sprawuje w PRL praktycznie dyktatorską władzę. Wg. Stefana Kisielewskiego „głupi był ten Gomułka”. Wiele nt. stylu życia i o charakterze Wiesława mówi anegdota z rządowego ośrodka w Łańsku, gdzie premier Józef Cyrankiewicz samot-

Nr 2/2018

nie spożywał kolację. „Menu spe-

cjalne, zgodnie z upodobaniami premiera: kawior, łosoś, francuski koniak. Wtem wchodzi komendant ośrodka i ściszonym głosem oznajmia: kilka minut temu, niespodziewanie przyjechał towarzysz Wiesław. Za chwilę tu będzie. Premier z żalem w głosie wydaje dyspozycję: proszę przygotować stolik dla pierwszego sekretarza. Kawior, jak z bata strzelił, ustępuje dżemowi, łososia zastępuje ser, znika koniak, a pojawia się mleko.” Prywatnie był on mężem działaczki komunistycznej żydowskiego pochodzenia Liwii Szoken.

Mieczysław Moczar(1913- 1986) od 1964 roku minister spraw wewnętrznych (podlegają mu: MO, ORMO, ZOMO i SB). Przywódca potężnej frakcji w PZPR tzw. „partyzantów”. Nazwa wiąże się z przeszłością Moczara, który niemal całą wojnę spędził w konspiracji w szeregach Armii Ludowej. Po okresie stalinowskim staje się szarą eminencją PZPR. Jako szef Związku Bojowników o Wolność i Demokrację zyskał liczną grupę członków Partii o nacjonalistycznych i antysemickich poglądach. Z czasem pozyskali poparcie m.in. Zenona Kliszki, wicemarszałka Sejmu PRL, najbliższego współpracownika i przyjaciela Wiesława. Edward Gierek(1913- 2001) - W latach 30. wraz z rodziną opuścił Śląsk, by pracować w belgijskich kopalniach. Powrócił do Polski w

5

Filip Pilarski

roku 1947 i rozpoczął niezwykłą karierę w szeregach PZPR na Śląsku. W roku 1968 sprawował stanowisko Sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Katowicach oraz członka Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR. Najbardziej światowa postać polskiego komunizmu. Biegle mówił po francusku. Wraz z grupą swoich zwolenników, zwanych Ślązakami, stanowił dość umiarkowane skrzydło Partii. Gierek w odróżnieniu od Gomułki nie był komunistycznym doktrynerem, nie bał się Zachodu, opowiadał się za socjalizmem z ludzką twarzą. W marcu jednak na chwilę schował maskę kosmopolity, by straszyć cały Śląsk syjonizmem. Wkrótce konflikt z Gomułką okazał się dla niego najlepszą drogą do przejęcia władzy w Polsce. Wojciech Jaruzelski(1923- 2014) jego klasowe pochodzenie (na które zwracał uwagę każdy raport MSW i SB) było wręcz niebezpieczne dla komunistycznego aparatu - ziemianin wywłaszczony przez NKWD i do tego zesłany wraz z rodziną na Syberię. W roku 1943 przyłączył się do armii generała Berlinga, formowanej pod dowództwem Armii Czerwonej. Okazał się niezwykle zdolnym oficerem. Inteligentny, świetnie zorganizowany, ambitny, a do tego abstynent. Po wojnie jego kariera nie zwalnia tempa. Jako oficer w latach 50. osiąga stanowisko szefa Wydziału politycznego Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. W 1965 zostaje mianowany szefem sztabu generalnego WP. Już 1967


Artykuły roku na podstawie sporządzonych wcześniej list, usuwa z wojska oficerów pochodzenia żydowskiego. W roku 1968 po przetasowaniach w Partii zastępuje na stanowisku Ministra Obrony Narodowej marsz. Mariana Spychalskiego, który z kolei zostaje odstawiony na boczny tor w Radzie Państwa. Latem tego samego roku Jaruzelski sprawnie organizuje polską część inwazji na Czechosłowację, za co jest chwalony nawet w Moskwie. Po wydarzeniach marcowych staje się szarą eminencją całej Partii, a jego legendarna skrupulatność jeszcze niejednokrotnie okaże się niezbędna do utrzymania się u władzy. Komandosi- grupa młodzieży akademickiej pod nieformalnym przywództwem Adama Michnika, słynąca z częstych i niespodziewanych wizyt na odczytach Związku Młodzieży Socjalistycznej czy wykładach otwartych na UW, gdzie zadając niewygodne pytania o stalinizm, cenzurę czy więźniów politycznych prowadzili często do rozbicia spotkania. Często za inspiratorów ruchu podaje się Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia. Adam Michnik (ur. 1946) - od 1964 roku student Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, zawieszony w prawach studenta za rozpowszechnianie wśród studentów Listu otwartego do Partii autorstwa Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia. Żydzi (na terenach polskich od X wieku) - wg. najbardziej wiarygodnych danych na ziemiach polskich wojnę przeżyło ok. 200 tys. osób żydowskiego pochodzenia. Połowa z nich opuściła kraj w latach 19451950. W roku 1968 w PRL żyje ok. 40 tys. obywateli polskich o żydowskich korzeniach. Część z nich aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, takim jakie ono było. Wobec braku innej możliwości angażują się w działalność aparatu komunistycznego. W Urzędzie Bezpieczeństwa ok. 2% funkcjonariuszy stanowią osoby pochodzenia żydowskiego. Część przedwojennych działaczy komunistycznych, którzy wojnę przetrwali w ZSRR awansuje na wysokie stanowiska kierownicze. Dla przykładu w okresie stalinowskim Hilary Minc zostaje ministrem prze-

Nr 2/2018

Protesty (TEODOR WALCZAK / EAST NEWS TEODOR WALCZAK / EAST NEWS) mysłu i handlu oraz wicepremierem odpowiedzialnym za nacjonalizację przemysłu i industrializację Polski. Wobec udziału osób żydowskiego pochodzenia w działalności Partii powstaje w niektórych kręgach mit żydokomuny. Trudno jednakże odnieść się merytorycznie do tego antysemickiego i nacjonalistycznego uproszczenia powojennej rzeczywistości. Za znakomitą część zbrodni stalinowskich w Polsce odpowiadają etniczni Polacy dzięki pełnomocnictwu udzielonemu przez Moskwę. Poza tym, mało kto zawdzięczał karierę w PZPR swojemu narodowemu pochodzeniu, częściej chodziło o pochodzenie klasowe, a najczęściej o ślepą wierność kierownictwu. Warto również zwrócić uwagę na sytuację ludności żydowskiej w Polsce w okresie przedwojennym, gdzie w zasadzie w latach 30. sanacyjny rząd prowadził otwarcie antysemicką politykę wprowadzając getto ławkowe czy numerus clasus na uczelniach, faktycznie odcinając część społeczeństwa od możliwości angażowania się w życie publiczne. Trudno również krytykować ludzi, którym w czasie wojny całkowicie rozpadł się świat, że gdy pozwolono im żyć, próbowali zbudować nowy, lepszy świat. Ideologia komunistyczna dawała wielu szansę nie tylko na awans społeczny, ale również dawała nadzieję na wyzwolenie z przestarzałych podziałów klasowych i narodowych, które przez wieki dzie-

6

liły społeczeństwo. Krajobraz W czerwcu 1967 roku wojska Izraelskie rozbiły w wojnie prewencyjnej uzbrojone przez ZSRR wojska Egiptu, Jordanii, Libanu i Syrii. Napięcie międzynarodowe wzrosło po raz kolejny. Zachód obawiał się interwencji Armii Czerwonej, Wschód obawiał się tego samego ze strony NATO. W redakcji tygodnika „Polityka” trwają dyskusje na temat możliwości przerodzenia się regionalnego konfliktu w III wojnę światową. Warszawa jak i pozostałe państwa bloku wschodniego zrywają stosunki dyplomatyczne z Izraelem, a w Radzie Bezpieczeństwa ONZ ZSRR domaga się rezolucji wzywającej Izrael do natychmiastowego wycofania wojsk. W KC przy Alejach Jerozolimskich trwają pilne narady. Społeczeństwo polskie raczej z sympatią odnosi się do sukcesów małego Izraela w starciu z poplecznikami ZSRR. Szef MSW Moczar, po powrocie z Moskwy, gdzie rozmawiał z nowym szefem KGB Jurijem Andropowem, stwierdza, że Moskwa jest niezadowolona z entuzjazmu jaki wywołują sukcesy wojsk Izraela. W związku z tym SB dokonuje rewizji w organizacjach żydowskich. Znane są też przypadki próby wyrzucenia z pracy za manifestowanie poparcia dla Izraela. W czerwcu Wiesław przemawia na kongresie Związków Zawodowych,


gdzie jednoznacznie potępia Izrael. Po raz pierwszy pojawia się wątek syjonistów w Polsce. W przemówieniu pada nawet sformułowanie „piąta kolumna”, jednakże w oficjalnym protokole, jak i w „Trybunie Ludu” tego fragmentu nie można znaleźć. Przemówienie było jednak transmitowane na żywo przez Polskie Radio. W MSW powstaje specjalny raport o syjonistach mogących stanowić zagrożenie dla PRL. Lista obejmuje wszystkie dziedziny życia publicznego: od wojska, przez Partię (wszystkie jej szczeble), zakłady pracy, szkoły i wyższe uczelnie oraz instytucje kultury. Rozwiązanie kwestii żydowskiej w Wojsku Polskim zostaje powierzone generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu. Wojsko traci wielu doświadczonych oficerów, którzy przeszli często podobny szlak bojowy jak Jaruzelski w 1. Armii Ludowego Wojska Polskiego- od Sielc nad Oką po Berlin. W cywilnym resorcie siłowym tj. w MSW już dawno pod rządami Moczara dokonano odpowiednich przesunięć kadrowych. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że często osoby pochodzenia żydowskiego były pozbawiane pracy bez podania poważnej przyczyny. Niewątpliwie w wielu przypadkach można mówić o zwolennikach twardej, stalinowskiej wersji komunizmu. Wśród ludzi wyrzucanych z MSW, w tym z SB były często osoby współodpowiedzialne za tortury, wielogodzinne nocne przesłuchania, pobicia czy morderstwa polityczne. Władza jednak nie wyciągała konsekwencji za totalitarne metody wdrażania ustroju, ale de facto za pochodzenie. W przededniu Marca w kraju panuje względny spokój. Trwa okres tzw. małej stabilizacji. Gomułka z wrodzonym strachem przed inflacją nie dopuszcza do powstania zadłużenia zagranicznego PRL. Polityka mieszkaniowa gwarantuje przydziały dla najbardziej zasłużonych stróżów ustroju, a zwykli ludzie mogli liczyć na Franię albo telewizor. Stagnacja gospodarcza powodowała w prawdzie narastanie frustracji, ale dzięki temu Partia nie musiała podejmować najtrudniejszej z decyzji - o podwyżce cen.

Nr 2/2018

Dziady Kazimierza Dejmka Z okazji wspomnianej rocznicy Rewolucji, Teatr Narodowy wystawił najważniejszy polski dramat romantyczny, autorstwa „pierwszego socjalistycznego poety” Adama Mickiewicza. Ministerstwo Kultury i Sztuki przekazało na Dziady dotację w wysokości 5 milionów złotych. 25listopada 1967 roku odbyła się premiera spektaklu, na której obecna była śmietanka polityczna: Zenon Kliszko, Marian Spychalski czy Jerzy Zawieyski. Historyk teatru i pisarz, Zbigniew Raszewski zanotował w swoim dzienniku: „(…) długa,

burzliwa owacja, chyba największa po wojnie. Aktorzy ukazywali się kolejno. Holoubka powitano huraganem oklasków i przeciągłym krzykiem(…)”. Przedstawiciele Partii i

rządu również wypowiadali się ciepło o spektaklu, na tyle na ile mogli i chcieli go zrozumieć. 28 listopada, z Teatru Narodowego wyszli zachwyceni pisarze radzieccy, członkowie delegacji przybyłej na festiwal dramaturgii radzieckiej w Katowicach. Taka widownia była wyczulona na wszelkie polityczne przejawy sztuki, zwłaszcza na jej antyradziecki wydźwięk. Ku zdziwieniu wielu, Kazimierz Dejmek miał nawet propozycję wystawienia „Dziadów” w Moskwie. Dziś wiemy, że ambasada radziecka nie zgłaszała żadnych żądań w kwestii przedstawienia. Wręcz przeciwnie, jak wspominał szef sekcji polskiej przy KC KPZR Piotr Kostikov, Moskwa napisała do swojej ambasady, by w żadnym wypadku nie interweniować ani się nie wtrącać, „a jeśli trze-

ba - spokojnie rozmawiać w duchu historycznej interpretacji dzieł o znaczeniu narodowym”.Należy zatem stwierdzić, że według ówczesnych źródeł ambasador nie był obecny na sali Teatru Narodowego, co więcej brak jest śladów by Moskwa w jakikolwiek sposób zachęcała polskie władze do zdjęcia „Dziadów” z afiszy czy rozpoczęcia czystki wewnątrz Partii. Co za tym idzie, można powiedzieć, że marcowy kryzys był kreatywnym pomysłem towarzyszy z komitetu przy zbiegu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Decyzja o zdjęciu sztuki zapadła prawdopodobnie w styczniu 1968 roku.

7

Ostatnie przedstawienie zaplanowano na 30 stycznia 1968 roku. Tego samego dnia w moskiewskiej „Prawdzie” ukazała się niezwykle pozytywna recenzja „Dziadów”, która stała się dla władz bardzo kłopotliwym artykułem. Również tego samego dnia, w toalecie centrali cenzury przy ul. Mysiej w Warszawie wybuchła bomba, powodując „fetor na dwa tygodnie”. Sprawców nie znaleziono. Według notatki MSW na salę Teatru Narodowego weszło ok. 115 osób bez biletów, wśród nich przede wszystkim studenci Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej oraz ludzie blisko związani z grupą komandosów. Po żywiołowej reakcji publiczności m.in. na Salon Warszawski oraz brawurowe wykonanie przez Gustawa Holoubka Wielkiej Improwizacji, gdy opadła kurtyna, owacja na stojąco trwała 10 minut, po czym zaczęto skandować nazwisko reżysera i ułożone przez Modzelewskiego hasło Niepodległość bez

cenzury.

Po wyjściu z teatru, ok. godziny 23:00 doszło do spontanicznej manifestacji. Pojawiły się transparenty z żądaniami zniesienia cenzury, wolności kultury i przywrócenie „Dziadów”. Grupa ok. 200 - 300 osób przeszła pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Dopiero po złożeniu kwiatów pod pomnikiem wieszcza do akcji przystąpiła milicja, aresztując część demonstrantów. Następnego dnia orzeczono wobec około 35 demonstrantów kary grzywny na zakłócanie spokoju publicznego w wysokości od 500 - 3000 zł. 31 stycznia 1968 roku Adami Michnik i Zygmunt Szlajfer, uczestnicy nocnej demonstracji, udzielili wywiadu warszawskiemu korespondentowi francuskiej gazety „Le Monde” Bernardem Marguritte’em. W sytuacji, gdy prasa zachodnia posiadała informacje o nastrojach w środowisku akademickim, władze PRL nie mogły już wyciszyć sprawy „Dziadów”, szczególnie, że informacje zaczęły wracać do Polski m.in. za pośrednictwem Radia Wolna Europa. Następnego dnia po udzieleniu wywiadu, na UW zaczęto zbierać podpisy pod petycją wzywającą


Artykuły władze do przywrócenia „Dziadów”. Akcję szybko podchwyciły inne

inna część uważała, że ważniejszy jest problem braku miejsc w salach

bicia protestu. Był to zaledwie początek dużej fali protestów, które spontanicznie zaczęły wybuchać w całym kraju od Politechniki Gdańskiej po Uniwersytet Jagielloński, od Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie po Uniwersytet Wrocławski. Pomimo prób pokojowego zakończenia protestów, np. w Warszawie Senat UW spotkał się delegacją studentów, wszędzie podejmowano decyzje o siłowym rozwiązaniu. Poza pałkami milicjantów w ruch poszła również potężna machina propagandowa PRL.

Inscenizacja Dziadów — 1968 r. W środku Gustaw Holoubek jako Konrad (MATERIALY TEATRU NARODOWEGO)

ośrodki akademickie. Protesty na uczelniach W lutym 1968 roku trwała na uczelniach „wojna ulotkowa”. Kolportowały je głównie środowiska związane z komandosami. Jednakże wydziały UW były również bombardowane drukowanymi przez MSW ulotkami, w których zwracano uwagę na żydowskie pochodzenie m.in. Adama Michnika czy Henryka Szlajfera. 3 marca 1968 roku, w trakcie spotkania „komandowsów” z okazji urodzin Jacka Kuronia, do zebranych dotarła wiadomość o relegowaniu z UW Michnika i Szlajfera za udział w demonstracji 30 stycznia. Rozpoczęto przygotowania do wiecu w obronie wyrzuconych studentów. 6 marca Michnik i Szlajfer zostali zatrzymani przez MO w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa z art. 109 Małego Kodeksu Karnego (rozpowszechnianie fałszywych informacji mogących zaszkodzić interesom PRL). Organizacją wiecu zajęła się Irena Lasota, jednakże Marzec charakteryzuje się dużą spontanicznością i brakiem koordynacji działań. Nawet w uczelnianej jednostce organizacyjnej PZPR w trakcie zebrania w dniu 6 marca dochodzi do faktycznego rozłamu. Część komandosów należących do Partii chciało poprzeć wiec,

Nr 2/2018

wykładowych i brak odpowiednich posiłków w stołówce. 8 marca 1968 roku o 6:00 aresztowano Blumsztajna, Szlajfera (dopiero co zwolniony z aresztu) oraz Lityńskiego. Mimo to, punktualnie o 12:00 rozpoczął się wiec. Irena Lasota odczytała projekt rezolucji, w której wyrażono oburzenie wobec deptania Konstytucji PRL, represjonowania protestujących studentów i zdjęcia „Dziadów”. Domagano się przywrócenia Szlajfera i Michnika oraz umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciw Ewie Morawskiej, Marcie Petrusewicz, Józefowi Dajczgewandowi, Marianowi Dąbrowskiemu, Sławomirowi Kretkowskiemu, Janowi Lityńskiemu , Wiktorowi Nagórskiemu i Andrzejowi Polowczykowi. Po przyjęciu rezolucji, między 12:07 a 12:13 na dziedziniec UW wjechały autobusy z napisem „WYCIECZKA”. Część świadków podaje, że na jednym autobusie był napis „ZAKŁADY IM. NOWOTKI”. Kilkuset mężczyzn ubranych w cywilne ubrana, z pałkami w rękach najpierw otoczyło uczestników wiecu. Pomimo wezwań do zakończenia wiecu, skierowanych m.in. przez prorektora UW z okna Pałacu Kazimierzowskiego, protest był kontynuowany. Uczestnicy wycieczki otrzymali rozkaz roz-

8

Antysemityzm jest dobry na wszystko Już 11 marca w wydawanym przez Stowarzyszenie „Pax” „Słowie Powszechnym” ukazał się artykuł ukazujący protesty studentów jako spisek syjonistów inspirowanych przez Izrael. Do tego głosu przyłączyły się niemal wszystkie tytuły prasowe, radio oraz telewizja. Jak pisze redaktor naczelny „Polityki” M. Rakowski „Jeśli jest niebo i piekło, to

wszyscy najwięksi antysemici polscy muszą się teraz cieszyć. Nareszcie komuniści robią to, o co walczyły całe pokolenia nacjonalistów polskich”.

19 marca 1968 roku na polecenie kierownictwa Partii w Sali Kongresowej zbiera się aktyw partyjny. Przemawia Wiesław. To jego najsłynniejsze wystąpienie w ciągu 12 lat rządów. Tłum zaczyna od śpiewania „Sto lat” okrzyków „Śmiało!”. W dość charakterystyczny dla siebie sposób Wiesław atakuje wszystkich krytyków Partii: od Pawła Jasienicy przez „Komandosów” po Stefana Kisielewskiego, po czym stwierdza, że za wydarzeniami na uczelniach stoją syjoniści. Aktyw partyjny szaleje. Niektóre zdania są przerywane aplauzem w połowie. Gdy Gomułka stwierdza, że osobom pochodzenia żydowskiego zostaną wydane emigracyjne paszporty, tłum zaczyna skandować Jeszcze dziś!. Co intrygujące, po kolejnym okrzyku „śmielej”, tłum skanduje „Gierek, Gierek”. Śląski sekretarz znany był ze znacznie radykalniejszej postawy, wiązano go z ministrem Moczarem. 14 marca Gierek, do aktywu na Śląsku krzyknie „Chcę z tego miej-


sca stwierdzić, że śląska woda nigdy nie będzie wodą na ich [zawiedzonych wrogów Polski ludowej, których życie nie nauczyło rozumu, którzy przy okazji dają o sobie znać, różnych pogrobowców starego ustroju, rewizjonistów, syjonistów, sługusów imperializmu przyp. red.] młyn. I jeśli poniektórzy będą nadal próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze im kości”. Wiece partyjne odbywają się w każdym większym zakładzie pracy. Robotnicy z dość obojętnymi minami dzierżą na nich antysemickie hasła. Syjoniści do Syjonu, Studenci do nauki, Oczyścić Partię z syjonistów/ Żydów. To tylko najpopularniejsze hasła fabryk w Ursusie czy na Żeraniu, Huty Warszawa, kopalni Górnego Śląska czy stoczni Wybrzeża. 25 marca minister nauki Henryk Jabłoński przeprowadza czystkę na UW. Z pracy zostają wyrzuceni profesorowie Wydziału Filozofii UW: Bronisław Baczka, Leszek Koławski, Stefan Morawski oraz docenci: Zygmunt Baumann i Maria HiroszewiczBielińska. Czystka zostaje przeprowadzona na każdym szczeblu partyjnej układanki. Edward Ochab, formalnie głowa państwa jako Przewodniczący Rady Państwa, pisze do Wiesława, że jako „Polak i komunista” nie może dalej

pełnić funkcji. Stanowiska stracą ministrowie: marsz. Spychalski (zastąpi go gen. Jaruzelski), Stawiński (po 19 latach na stanowisku) oraz Lesz. W końcu oskarżenia o syjonizm docierają do komitetów dzielnicowych i spółdzielni mieszkaniowych. Wystarczył cień podejrzenia by utracić partyjną legitymację i miejsce pracy. Trzeba stwierdzić, że czystka pod pewnymi względami przypomina stalinowski model, z tą jednak różnicą, że ofiary czystki antysyjonistycznej tracili wyłącznie pracę i w wielu przypadkach ojczyznę, nie zaś życie jak w sowieckim pierwowzorze. W całym kraju uchwalono łącznie 1411 rezolucji popierających antysemickie stanowisko PZPR. Kościół oczywiście potępił użycie przemocy wobec studentów, jednakże, prawdopodobnie by nie zaostrzać konfliktu z władzą, Prymas nie potępił bezpośrednio nagonki. Nie odnotowano większych protestów przeciwko polityce Partii. Opór był widoczny jedynie w środowiskach naukowych i akademickich. Część emigrantów marcowych podkreśla, że nie mieli oparcia w swoich środowiskach, w którychw dość niespodziewany sposób porzucono internacjonalizm na rzecz ludowego antysemityzmu. Znamienne, że jedyna interpelacja posłów koła „Znak” skierowana do premiera Cyrankiewicza dotyczyła wyłącznie ataku milicji na studentów. Kwestii antysemityzmu

w oficjalnym dyskursie nie poruszano. Posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem polskim Władze maksymalnie uprościły administracyjną ścieżkę uzyskiwania dokumentu podróży. Wystarczył wniosek, kilka tysięcy złotych oraz prośba o zgodę na zmianę obywatelstwa. Ówczesna Polska wyrzekła się od 13 do 20 tys. swoich obywateli. Liczba ta stanowi ok. 50% osób pochodzenia żydowskiego mieszkających w Polsce przed Marcem. Emigrację pomarcową najliczniej reprezentowali inżynierowie, lekarze, osoby z wykształceniem ekonomicznym i humanistycznym. Do jesieni 1969r. podania o zgodę na wyjazd złożyło blisko 500 wykładowców i naukowców-badaczy, w tym wybitne i znane postaci nauki. Wśród emigrantów było także 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków (w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą Kamińską na czele) oraz 26 filmowców. Sporą liczbę emigrantów stanowili urzędnicy centralnej administracji państwowej - 520 osób. Spośród 998 emigrantów-rencistów aż 204 otrzymywało przed wyjazdem renty specjalne za szczególne zasługi dla PRL. Dla większości z nich ostatnie wspomnienie z Polski to świst lokomotywy na Dworcu Gdańskim.

Doktryna militarno-polityczna ZSRR w stosunku do państw satelickich. Próba odejścia państwa z bloku wschodniego wiązała się z koniecznością udzielenia „bratniej pomocy”. S. Kisielewki, Abecadło Kisiela, Warszawa 1990. J. Eisler, Polski rok 1968, Warszawa, 2006, s. 71. P. Stachnik, Żydowska ubecja?, https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/10/21/zydowska-ubecja-przypominamy-sylwetki-pieciu-stalinowskich-oprawcow-ktorzy -bez-watpienia-byli-polakami/, (dostęp …….). Społeczność żydowska w PRL przed kampanią antysemicką lat 1967-1968 i po niej, red. Grzegorz Berendt, Warszawa, 2009 s. 44. Rakowski. Rakowski i Eisler. T. Torańska„Jesteśmy. Rozstania '68", 2008. Eisler. Poseł koła „Znak”, jedynego w bloku wschodnim legalnego, katolickiego ugrupowania politycznego. J. Eisler, op. Cit. s. 165. P. Kostikow, B. Roliński, Widziane z Kremla. Moskwa-Warszawa. Gra o Polskę, Warszawa 1992, s. 70. Oficjalny organ prasowy KPZR. J.Eisler s. 178-179. J. Eisler, s. 224. J. Eisler, s.228. Wcześniejszą godzinę podaje notatka sporządzona w Departamencie III MSW. Irena Lasota stwierdziła, że zobaczyła autobusy dokładnie gdy zegar na BUW-ie pokazywał 12:13. Stowarzyszenie i koło poselskie o narodowo-katolickim kierunku, założone przez twórcę nacjonalistycznej „Falangi”, Bolesława Piaseckiego, miało łączyć ideologię marksistowską z naturalnie silnym stronnictwem narodowym. Piasecki jednakże nie miał poparcia Kościoła. Konferencja Episkopatu Polski potępiła Stowarzyszenie, którego faktycznym celem było rozbicie środowisk katolickich. M. Rakowski s. 218. T. Torańska„JESTEŚMY. ROZSTANIA '68", 2008. Społeczność… s. 54. Strona internetowa Forum Żydów Polskich; http://www.fzp.net.pl/marzec-68/jak-pozbyto-sie-zydow-w-1968-r

Nr 2/2018

9


Krzysztof Jędrzejuk

Copyright credit: Timo Berry


Artykuły

Niewielu jest ludzi, którym Warszawa zawdzięcza tak wiele, a którzy są jednocześnie tak mało znani szerszej publice. Poznajcie sylwetkę profesora Jana Zachwatowicza, człowieka, który ocalił duszę Warszawy. an Zachwatowicz urodził się 4 marca 1900 r. w Gatczynie, małej miejscowości pod Petersburgiem. Lata młodości przyszłego profesora zbiegły się w czasie z burzliwymi wydarzeniami I wojny światowej, obalenia caratu i rewolucji październikowej. Zachwatowicz swoje pierwsze studia podjął w Instytucie Inżynierii Cywilnej, w przejętym przez bolszewików Petersburgu. W międzyczasie zaczął także uczęszczać na wykłady w Instytucie Sztuki, a w wolnych chwilach szlifował swoje umiejętności z dziedziny rysunku, szkicując zabytki miasta carów. W 1924 r. Zachwatowicz przenosi się do ojczyzny i decyduje się na stałe związać swoje życie z architekturą, podejmując studia na Politechnice Warszawskiej. Tam też poznaje swoją przyszłą żonę – Marię z domu Chodźko, z którą w 1929 r. zawiera związek małżeński. W 1930 r. zostaje asystentem znanego międzywojennego architekta – Oskara Sosnowskiego, a także adiunktem w nowo utworzonym Zakładzie Architektury Polskiej, grupującym wielu wybitnych naukowców i znawców architektury. Jednym z najważniejszych zadań tej jednostki naukowej była inwentaryzacja polskich zabytków (to właśnie na zlecenie zakładu w drugiej połowie lat 30. studenci architektury dokonali inwentaryzacji starówki warszawskiej). Jak po latach wspominał sam Zachwatowicz:

niem. W wyniku planowanej polityki destrukcji prowadzonej przez oddziały niemieckie po upadku powstania warszawskiego w gruzach leżało ponad 85% zabudowy lewobrzeżnej części miasta. Spośród 987 budynków zabytkowych całkowicie zniszczono 782, częściowo 141 a ocalało ledwie 64. Miasto było tak zniszczone, iż pojawiały się nawet głosy, aby zostawić je nieodbudowane, jako swoisty pomnik i świadectwo okrucieństwa wojny. Na szczęście Warszawiacy sprzeciwili się tym pomysłom, głosując nogami. W przeciągu ledwie kilku miesięcy od zakończenia wojny setki tysięcy z nich zdecydowało się na powrót do zgliszcz własnych domów, by odbudowywać utracone miasto. Kwestią otwartą pozostawało to, jak miałaby wyglądać owa „nowa Warszawa” W BOS szybko dochodzi do nieformalnego podziału na dwie frakcje: zabytkowiczów, na których czele staje Zachwatowicz, dążących do wiernego odtworzenia przedwojennej zabudowy Warszawy, oraz urbanistów, którzy w zniszczonej Warszawie widzą szanse na stworzenie zupełnie nowego funkcjonalnego miasta, według Corbursierowskich wzorców. Przywódcami tej drugiej grupy są szef BOW, Roman Piotrowski oraz Józef Sigalin, jego zastępca i późniejszy Naczelny architekt Warszawy.

Prace inwentaryzacyjne Zakładu przerywa wybuch wojny. Podczas kampanii wrześniowej ginie profesor Sosnowski, a Zachwatowicz przejmuje jego obowiązki. Po zajęciu Warszawy przez Niemców nawiązuje kontakt z Delegaturą Rządu na Kraj, gdzie uczestniczy w przygotowaniach służby konserwatorskiej do prac po wojnie. W międzyczasie bierze także udział w brawurowej akcji wykradzenia skrzyń ze zbiorami Centralnego Biura Inwentaryzacji Zabytków z siedziby Gestapo przy al. Szucha. Podczas okupacji Zachwatowicz dzieli czas między tajnym nauczaniem a kierowaniem Zakładem Architektury Polskiej. Po katastrofie powstania Warszawskiego uczestniczy w tzw. akcji pruszkowskiej, mającej na celu uratowanie jak największej liczby dóbr kultury ze zrujnowanej stolicy.

Były to dwie sprzeczne ideologie i sprzeczne wizje tego, jak miało wyglądać przyszłe miasto, jednakże warto tu dodać, że nie należy ich jednoznacznie kategoryzować jako dobrych zabytkowiczów, chcących ratować polską kulturę oraz złych urbanistów, dążących do stworzenia odpowiedniej przestrzeni życiowej dla nowego człowieka socjalistycznego, homo sovieticus. Tym drugim przyświecała szczera chęć poprawy warunków bytowych stolicy. Przedwojenna Warszawa była miastem pełnym kontrastów. Bardzo przeludnionym z setkami kamienic czynszowych o bardzo niskich standardach sanitarnych. Paryż Północy, jak zwykło się określać przedwojenną Warszawę, był określeniem używanym często w sposób pogardliwy i pejoratywny, jednocześnie, co oczywiste, nie zdawano sobie jeszcze sprawy z wad założeń urbanistycznych i architektury socrealistycznej. Ponadto ówczesne trendy panujące w architekturze sprzeciwiały się rekonstrukcji zabytków. Uchwalona w latach 30. przez Międzynarodowy Kongres Architektury Nowoczesnej Karta Ateńska, jeden z najważniejszych dokumentów w historii światowej architektury i urbanistyki wprost zabraniał odbudowy i rekonstrukcji, aby w ten sposób jak najwierniej oddać losy obiektów historycznych.

Wraz z wkroczeniem sowietów do Warszawy w styczniu 1945 r. Zachwatowiczowi powierzono zadanie organizacji Biura Odbudowy Stolicy (BOS). Co prawda, już w lutym obowiązki przewodniczącego przejmuje Roman Piotrowski, ale Zachwatowicz pozostaje w BOS i staje na czele Wydziału Architektury Zabytkowej. Dzięki temu ma istotny wpływ na to, w jaki sposób ma być odbudowywana Warszawa. Pracownicy BOS stają przed piekielnie trudnym zada-

Zachwatowicz od początku swojej działalności w BOS był gorącym zwolennikiem rekonstrukcji zabytków przedwojennej Warszawy, ale też częściowo zgadzał się z niektórymi poglądami urbanistów. Zdawał sobie sprawę, że nie należy odbudować miasta 1:1 ze wszystkimi jego bolączkami – takimi jak sutener czy brak odpowiedniej infrastruktury sanitarnej. Pragnął przede wszystkim, by stolica zachowała swą duszę i charakter. By mieszkańcy mogli w odbudowywanych budynkach

myśmy jeździli po całej Polsce, robiliśmy różne inwentaryzacje, studia, badania. To była znakomita szkoła. I właśnie te prace inwentaryzacyjne okazały się później po II wojnie światowej nieocenionym skarbem.

Nr 2/2018

11


Artykuły dostrzec starą, piękną Warszawę. Argumentował on, że mieszkańcy są przywiązani do dawnej sylwetki miasta, a dawna zabudowa stanowi swoisty dokument przeszłości. Według Jerzego S. Majewski i Tomasza Markiewicz, autorów książki "Budujemy nowy dom", charakter odbudowy Warszawy jest w przeważającym stopniu zasługą jednej osoby:

Zachwatowicz przekonywał zarówno władze polityczne, jak i środowisko konserwatorów i architektów, że w przypadku zniszczonych w czasie wojny przez Niemców polskich zabytków, a zwłaszcza tych w stolicy Polski, wyjątkowo jest dopuszczalna pełna ich rekonstrukcja. Motywował to pobudkami patriotycznymi: "Naród i pomniki jego kultury to jedno (…) Nie mogąc godzić się na wydarcie nam pomników kultury, będziemy je rekonstruowali, będziemy je odbudowywali od fundamentów, aby przekazać pokoleniom, jeśli nie autentyczną, to przynajmniej dokładną formę tych pomników, żywą w naszej pamięci i dostępną w materiałach Spory o to, czy odbudowywać czy też tworzyć coś nowego toczyły się niemal o każdy fragment miasta. Nie raz zabytkowicze musieli posuwać się do forteli by postawić na swoim. Pewna anegdota mówi, że gdy wahała się przyszłość starego miasta – postulowano odbudować tylko część, a w miejsce wschodniej części starówki postawić amfiteatr - prof. Zachwatowicz wraz z prof. Biegańskim polecili brygadzie robotników błyskawicznie wznieść na rynku ścianę frontową kamienic do wysokości pierwszego piętra. Gdy zobaczył ją tow. Bierut wizytujący odbudowę miał stwierdzić, że: nie będziemy rozbierać tego, co już wzniosła klasa robotnicza, Podjęto zatem decyzje o całkowitej odbudowie tej części miasta. Dzięki wysiłkom zabytkowiczów, z Zachwatowiczem na czele udało się także przekonać władze komunistyczne do odbudowy większości Traktu Królewskiego. Wraz z umacnianiem się nowego systemu, dalsza rekon-

Nr 2/2018

strukcja robiła się coraz trudniejsza. Zabytkowicznie nie mieli wystarczającej siły przebicia, by przekonać decydentów do ratowania tego, co zostało z XIX i XX wiecznej architektury śródmiejskiej, wtedy jeszcze niezbyt docenianej. Często, tak jak np. miało to miejsce w przypadku pałacu Kronenberga (obecnie na jego miejscu stoi hotel Victoria), wyburzano stosunkowo dobrze zachowane budowle. Nowa władza potrzebowała stolicy, która będzie wyglądać jak prawdziwe robotnicze miasto. W tamtym okresie powstał min. MDM, Pałac Kultury, a ul. Marszałkowska zamieniła się w szeroką reprezentacyjną aleje, na której mogły odbywać się defilady wojskowe. W 1952 r. zapada decyzja o rozwiązaniu BOS, chociaż rekonstrukcje niektórych budowli trwała jeszcze przez kilkadziesiąt lat i być może jeszcze się nie skończyła. W późniejszych latach za swe zasługi na rzecz ochrony i rekonstrukcji zabytków warszawskich prof. Zachwatowicz został odznaczony licznymi nagrodami i odznaczeniami min. Honorową Nagrodą SARP – najbardziej prestiżową polską nagrodą architektoniczną. Jest on także autorem międzynarodowego znaku graficznego obiektów zabytkowych podlegających ochronie. Jan Zachwatowicz zmarł 18 sierpnia 1983 r. w wieku 83 lat. Pomimo tego, że Warszawa straciła sporą część swojego dawnego śródmieścia, to w dużej mierze dzięki jego wysiłkom udało się ocalić dla przyszłych pokoleń wiele ważnych budowli i założeń urbanistycznych stolicy. Co może wydawać się zaskakujące, człowiek, któremu Warszawa zawdzięcza tak wiele, do dzisiaj nie doczekał się swojej ulicy w stolicy. Profesora Zachwatowicza upamiętnia tylko ciąg pieszy między murami starówki, o których odsłonięcie toczył ciężkie spory w czasach BOS, jednakże jego wysiłki docenił świat. 2 września 1980 r. Stare Miasto w Warszawie zostało umieszczone na liście UNESCO jako: wyjątkowy przykład całkowitej rekon-

strukcji zespołu historycznego.

12

Zamek królewski


Felietony

Tomasz Leś studentach powiedziano już niemal wszystko - że są przyszłością, że są imprezowiczami, że to świetni pracownicy. Były też już dyskusje o zniżkach. Jedni powiedzieli, że studentom się one należą, drudzy - nie. Były też dyskusje, debaty, kłótnie, wysłuchania i wykłady. Powiedziano wszystko. A w zasadzie - prawie wszystko. Stworzyli pierwszą niezależną od rządu organizację w bloku sowieckim. Studenci mieli bardzo ważną rolę w procesie obalania komunizmu w Polsce. Najpierw marzec roku 1968, potem Studenckie Komitety „Solidarności” a potem Niezależne Zrzeszenie Studentów. Co w tej ostatniej organizacji było wyjątkowe? Była to pierwsza w bloku sowieckim niezależna od władzy organizacja. Można więc powiedzieć, że był to pierwszy NGO za żelazną kurtyną. Gigantyczna presja studentów wymusiła na władzach, które niespecjalnie szanowały demokrację, powstanie niezależnej od nich orga-

Nr 2/2018

nizacji. Wyobraźcie sobie, jaka to musiała być siła. Ryzykowali studia i karierę w imię wolności. Mamy mnóstwo bohaterów - Żołnierzy Wyklętych, bohaterów Armii Krajowej, żołnierzy Piłsudskiego. Wymienianie wśród tych grup studentów lat 70’ i 80’ jest dla wielu, delikatnie mówiąc, nieoczywiste. Jednak niesłusznie. Studenci zorganizowali mnóstwo strajków od marca 1968 po strajki roku 1989. Strajki odbywały się w imię wolności słowa, niezależności uczelni wyższych, przeciwko władzy komunistycznej. Jeden z przykładów to strajk łódzki najdłuższy studencki strajk okupacyjny. To po nim PRL ustąpił i zarejestrował NZS. Strajki nie były ani miłe, ani przyjemne. To nie wyglądało tak jak dziś, że możemy wyjść na ulicę i demonstrować przeciwko temu, czemu chcemy. Wtedy studenci ryzykowali - studia, karierę, a niekiedy zdrowie i życie. Potrafią znaleźć wspólny cel. Podczas jednego ze zjazdów NZS w czasach PRL wybuchła wielka dys-

13

kusja. Debatowano o tym, jaka ma być Polska po odzyskaniu wolności. Doszło do awantury. Kłócono się, niektórzy używali argumentów ad persona. Aż w końcu jedna osoba wstała i powiedziała: Czy nam

wszystkim nie chodzi przypadkiem o to, żeby j***ać komunę?. To zakończyło spór. Studenccy bohaterowie strajków lat 80’ potrafili znaleźć to, co ich łączy. W tym przypadku była to walka o wolność. Studenci lat 70’ i 80’ nie szukali wymówek, nie uprawiali pustego narzekania. Brali się do roboty i zmieniali rzeczywistość tak, jak potrafili. Przy tym byli to zwykli studenci. To nie byli nieosiągalni bohaterowie z naszych narodowych mitów i legend. Gdy się z nimi porozmawia, dowiecie się, że też imprezowali, też chodzili na wykłady, też się bawili. Tylko, że przy tym mieli odwagę zaryzykować to wszystko dla większych wartości. Wy też możecie być jak oni. Nie musicie obalać komunizmu. Wystarczy, że po 8 godzinach w korpo, po wykładach, czy po imprezie będzie coś więcej. Jakaś dodatkowa aktywność na rzecz społeczeństwa.


Fot. Arsen Petrovych


Wywiady

Z Cezarym Łazarewiczem, rozmawiała Daria Prokopowicz D: Jak został Pan dziennikarzem? C: Dziennikarzem zostałem przez przypadek. Gdy się mieszka w małym mieście, gdzie nie ma prasy, nie ma dziennikarzy, takie marzenie byłoby po prostu nierealne. Najpierw zostałem drukarzem, sam musiałem zrobić sobie maszynę do drukowania, a dopiero później dziennikarzem - w momencie gdy nikt nie chciał pisać do naszych gazet. I to właśnie był początek wszystkiego. D: Znalazłam informację o tym, że uczestniczył Pan w wydawaniu prasy podziemnej. Mógłby Pan powiedzieć coś więcej o tym okresie swojego zycia? C: Stało się to dzięki Janowi Pawłowi II, a w zasadzie takiemu jego przesłaniu o wolności. W 1982 z terenu Bornholmu wysłano do Polski tysiąc balonów w których było jego przesłanie, ale były też instrukcje jak zrobić ramkę, czyli najprostsze urządzenie do drukowania. Kilka lat później skonstruowaliśmy ją z kolegami, zaczęliśmy drukować ulotki i naszą pierwszą gazetkę. Właśnie tak z drukarza stałem się dziennikarzem (śmiech).

Pana książka była książką napisaną razem z Pana żoną Zapraszamy do Trójki w 2012, potem była Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie, wydana w tym samym roku. Jak to się stało, że nagle zainteresował się Pan pisaniem książek? C: Wie Pani, gazety stawały się coraz bardziej powierzchowne. Mnie takie szybkie, powierzchowne pisanie nie interesowało. Chciałem sięgnąć głębiej i opisywać sprawy bardzo szczegółowo. W gazetach było to niemożliwe, bo teksty się zaczęły skracać. Tam miała Pani 15 000 znaków, żeby coś opisać, czasem 12 000, czasem 10 000. Trochę mało żeby przedstawić to w taki sposób, w jaki piszę. Zapraszamy do Trójki to była bardzo szybka książka, która się wpisywała w pięćdziesiątą roczniczę powołania trójki. Kafka z Mrożkiem składa się z moich starych reportaży. Ciężko nawet nazwać to pisaniem, po prostu je zebrałem i wydałem w jednym tomie. Następną taką prawdziwą książką była historia Domu Jabłkowskich Pięć pięter luksusu, trochę nad nią pracowałem, zebrałem materiał nigdzie wcześniej nie publikowany. Nie odniosła jakiegoś gigantycznego sukcesu…

D: Czy Pan pamięta swój pierwszy tekst? O czym był? D: Ale czytałam dobre recenzje. C: Napisałem go w 1988 roku, nosił tytuł Okrągły stół – jeszcze jedno kłamstwo komunistów. Byłem wtedy bardzo radykalny, później już mniej. D: Przez w wiele lat Pan pracował w „Polityce”, „Gazecie Wyborczej”, „Wproście”, „Neewsweeku”, „Wirtualnej Polsce”, „Przekroju”. Ostanio Pan odszedł i teraz Pan z żoną planuje skupić się na samym pisaniu książek. Czy żałuje Pan, że porzucił pracę w redakcji? C: Nie, nie żałuję zupełnie. Najdłużej pracowałem w Gazecie Wyborczej i ona mnie ukształtowała. Tam po raz pierwszy miałem możliwość pisania reportaży. Z nostalgią wspominam sobie wszystkie prace w redakcjach, ale już bym tam nie wrócił. D: W której redakcji najlepiej się Panu pracowało? Czy ta praca dała Panu najwięcej w życiu? C: We wspomnianej wcześniej „Gazecie Wyborczej” w dziale reportaży. Gdybym tam nie trafił, to w żadnej innej redakcji już by mnie nie chcieli. D: Czemu Pan zdecydował się pisać książki? Pierwsza

Nr 2/2018

C: (śmiech) Dobre recenzje były, to fakt. D: Czy Pan już planuje pracę nad nastepną książką? Możemy się czegoś spodziewać w 2018 roku? C: Planów mam tyle, że nie wiem, czy mi życia starczy na napisanie ich wszystkich. Jak się zdecydowałem na pisanie książek, to nie mogę niczym innym się zajać. Zobaczymy, co będzie dalej, na razie w ten sposób się realizuję. Najważniejsze, że spełniam swoje marzenia. Zawsze chciałem pisać, tylko że w prasie było już to niemożliwe w taki sposób, w jaki sobie wymyśliłem. D: Powracając do tematu redakcji. Jak wyglądała tam praca? C: W redakcji to wygląda tak, że w poniedziałek się zgłaszało tekst, a w piątek się go oddawało. Bardzo mi to przeszkadzało. Na napisanie i zebranie materiałów miało się 2-3 dni. Słabo się czułem w takim tempie i też miałem poczucie, że to nie jest dla mnie. A już nie ma takich innych miejsc, gdzie mógłbym pracować. Nawet

15


Wywiady jak w gazetach pracowałem, pisałem tę książki . To było bardzo ciężkie, ale w taki sposób zbudowałem drugą nogę dzięki której dzisiaj próbuję wyżyć. Gdyby prasa była w takiej formie jak w latach 90-ych, to nawet nie próbowałbym wydawać tych książek. Zresztą, jak się Pani spojrzy na tych reporterów, to teraz to są wszyscy reporteży gazetowi, którzy jakoś się nie mieszczą w formule obecnej prasy. D: Czy to wyglądało tak w tej redakcji, że Pan sam sobie wybierał tematy artykułów, czy to było narzucane z góry? C: Nie, to było, że ja zawsze starałem się zgłaszać teksty swoje, czyli to, co sam wymyślałem, a jak mój pomysł redakcji się nie podobał to proponowali mi własny. No i wtedy korzystałem albo nie. D: Czy Pan uważa, że dziennikarstwo w Polsce jest na dobrym poziomie? C: Nie chcę oceniać kolegów. Prawda jest taka, że kiedy prasa stała się biedniejsza, redakcje zrezygnowały z redaktorów - ludzi, którzy merytorycznie dbają o to, żeby gazeta była na dobrym poziomie. Nigdy u nas nie było fact checkerów. Takie rzeczy zawsze należały do obowiązku, a jeśli się tych redaktorów zwalniało, to po prostu nikt tego nie robił. Jest to problem nie do rozwiązania. Jeśli w tym samym czasie rezygnuje korektor, to powoduje, że będzie tylko gorzej. Zarobki w dziennikarstwie są niestety takie jakie są. Najgorsze jest to, że ludzie wybitni odchodzą. Był taki człowiek, który się zajmował przez całe dziesięciolecia sprawami sądowymi - Bogdan Wróblewski – najwybitniejszy w swoim fachu, który od początku lat 90-ych do dzisiaj był na najwazniejszych procesach, znał adwokatów, świadków, oskarżonych. Miał notatki ze wszystkich najważniejszych procesów. Kiedy taka osoba rezygnuje z powodów finansowych i szuka sobie nowego miejsca zatrudnienia, to cała historia, którą za sobą ciągnie ginie. Nie ma już takiej osoby, która robiłaby to w taki sposób jak on. Było trochę takich ludzi, którzy odeszli z zawodu. D: Czyli nie dba się w Polsce o dziennikarzy, jeśli to mogę tak podsumować? C: Co to znaczy, że się nie dba? Płaci się im tyle, ile redakcja uważa. W latach 90-ych bycie dziennikarzem wiązało się z prestiżem. Gdy się pracowało w dużych tytułach – miało się dużo szacunku. Dzisiaj to się już nie wiąże ani z prestiżem, ani z wysokimi zarobkami. D: Jakich rad mógłby udzielić Pan osobom, które jednak chcą się dostać na dziennikarstwo i związać swoje życie z tym zawodem? C: Pierwsza rada, żeby jednak dobrze się zastanowili (śmiech). Druga, żeby znaleźli sobie coś innego. Trzecia, jak się już nie da ich zniechęcić, to muszą wiedzieć, że to nie jest tak, że ktoś im wyłoży czerwony dywan. To

Nr 2/2018

jest ciężka, niewdzięczna praca i jeśli chce się być celebrytą to raczej nic dobrego tej osoby w tym zawodzie nie spotka. Satysfakcję osiągną dopiero po wielu latach pracy. Wybijają się nieliczni, ale i tak się stają kółkami w redakcyjnych maszynach. Życzę im, jednak żeby takimi kółkami w maszynie się nie stali. D: Wracając do tematu Pana książek, której ze swoich książek jest Pan najbardziej dumny? C: Z tej o Przemyku, ponieważ włożyłem w nią najwięcej serca i poświęciłem najwięcej czasu. Również dlatego, że był to od początku do końca mój pomysł. Wymyśliłem ją, przeforsowałem jej wydanie. Raczej nikt nie wróżył mi kariery, a jednak okazało się, że to ważna książka. D: Jak zmieniło się Pana życie, po tym jak dostał Pan Nagrodę NIKE (Żeby nie było śladów – przyp. red.)? C: Stałem się dzięsieć lat młodszy, dzięsięć centymetrów wyższy i dziesięć kilo chudszy (śmiech). Wszyscy mi teraz mówią, że jestem wspaniały i czuję się jak mucha w lukrze, która już nie może się ruszać, więc staram się panować nad tym i wyjść na prostą. D: Czy kiedyś uważał się Pan za mola książkowego? C: Za mola książkowego raczej się nie uważałem, ale dużo czytałem. Znacznie więcej czytałem, gdy byłem młodszy, książki mnie ukształtowały. Dzięki nim wyszedłem na ludzi. Myślę, że są one taką trucizną, której zażywanie w odpowiednich ilościach powoduje zmianę ludzkich losów. Tak było w moim przypadku. D. Jak najbardziej z Panem się zgadzam. C: Przez książki ludzie starają się być lepsi, mądrzejsi, dowiedzieć się więcej. Nie wyobrażam sobie np. studentów, którzy nie czytają. D: Wydaje mi się, że tak się teraz zdarza. C: Dla mnie to jest nie do zrozumienia. Inteligent, który nie czyta? Jak sobie myślę o swoich wyborach życiowych, to ten był jednym z moich najważniejszych. Dużo czytałem w latach 80-ych, w wieku 17, 18, 19, 20 lat, miałem na to więcej czasu. Po drugie to był wtedy taki symbol buntu. Czytałem wtedy głównie książki, które wydawano w podziemiu. Wydawało mi się wtedy, że przez ich małą dostępność, ma to większą wartość. To był też taki przywilej, że mogłem z takimi dziełami się zapoznać. Fakt, że miałem na to jedną czy dwie noce, sprawiał, że połykało te książki. D: W książce Szwecja czyta. Polska czyta, Katti Hoflin stwierdziła, że istnieje silne połączenie między czytelnictwem a demokracją. Innymi słowy, im mniej ludzi czyta ksiązki, tym bardziej zanika demokracja. Czy Pan się z tym zgadza? C: To prawda, że głąbami lepiej się zarządza. 37% Pola-

16


Wywiady ków uwierzyło w zamach Smoleński, to moim zdaniem pokrywa się mniej więcej z ilością ludzi, którzy nie czytają w ogóle książek. Niczego nie czytają. Wykształcone społeczeństwo, mądrzy ludzie, konfrontują się z rzeczywistością, a tym, którzy tego nie robią można wszystko wmówić. Nie wiem, czy to ma wpływ na demokrację, ale na pewno na to jak ludzie myślą. Przecież jak dzisiaj się szczuje na elity, no to właśnie na tych, którzy czytają książki. Choć czytelnictwo nie jest przecież czymś elitarnym. Każdy ma dzisiaj do tego dostęp, jak nie może sobie książki kupić, to może w każdej bibliotece ją pożyczyć. Nie ma po prostu takiego nawyku.

po prostu z pokolenia na pokolenie przekazywane. Jeżeli rodzice nie czytali, to i dzieci też nie będą czytać. Niech Pani nie zapomni, że przed wojną w Polsce było 37% analfabetów, a po wojnie jak ludzie się nauczyli czytać, to na pewno nie czytali książek. Nie było to tak dawno. To tylko dwa czy trzy pokolenia do tyłu. Nie było takiej tradycji. Generalnie w PRLu więcej się czytało. Pamiętam zdjęcia kolejek przed Empikiem na Nowym Świecie w PRLu, gdy przyjechał jakiś znany polski pisarz podpisujący książki. Wyobraża sobie Pani taką kolejkę dzisiaj? Kto musiałby przyjechać? D: Nie, nie wyobrażam. To znaczy widziałam podobne kolejki na spotkaniach z youtuberami, którzy wydają własne książki. C: No tak, ale Ci, którzy kupują te ksiązki, to są Ci sami ludzie, którzy oglądają telewizję. Książka jest dla nich dodatkiem do tego programu telewizyjnego. D: Jak Pan myśli, co możemy zmienić w polskiej strategii promocji czytelnictwa? Jak wpłynąć na podejście młodych do czytania? C: Widzę jak w każdym mieście powstają teraz księgarnie, gdzie się pije kawę i czyta. To jest bardzo dobre. Oprócz tego spotkania autorskie. Świetną rolę dzisiaj odgrywają również biblioteki, to już nie są miejsca wyłącznie przeznaczone do pożyczania książek, tylko swego rodzaju centra kultury, gdzie się ludzie spotykają, przyjeżdżają autorzy i przychodzą ludzie na te spotkania. W Niemczech np. funkcjonują kluby czytelnicze. Myślę, że to jest ta droga. Poza tym, trzeba wyrobić takie poczucie, że czytanie książki nie jest strata czasu,że to jest trendy. D: Czy u Pana w rodzinie dużo się czyta? C: Moje dzieci czytają. Nie wiem jak najstarszy, bo on teraz studiuje, ale pewnie czyta, bo musi. Mój ojciec tego nie robi, ale moja mama tak, moja babcia nigdy nie przestała. Zawsze u niej leżały książki, które ona miała przeczytać i nawet, jak już jej oczy nie pozwalały, to brała lupę i czytała. Myslę, że to imponujące. Dzięki książkom miałem poczucie, że mogę się przenieść w dowolną część świata, w dowolny czas. To rozwija wyobraźnię. D: Jaką książkę uważa Pan za najważniejszą w swoim życiu?

D: Przeczytałam również w tej książce o takim porównaniu: w Polsce czytelnictwo kojarzy się z czymś, co jest dostępne tylko elitom. Ci, którzy pracują fizycznie, raczej nie czytają, mają mało ksiązek w domu, a w Szwecji od lat istnieje tradycja czytelnictwa. Dlaczego Szwedom tak dobrze się udało wyrobić taką tradycję, a nam nie? C: Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Myślę, że to jest

Nr 2/2018

C: Martin Eden to była ksiązka, która mnie kstałtowała. Podziwiałem tego Martina Edena, który z nikogo został pisarzem. Ile miał hartu ducha, ile miał siły żeby się przebić. Tę książkę pary razy przeczytałem nawet. Najpierw, jak byłem nastolatkiem, a później gdy byłem dorosły, jakieś 20 lat temu i uważam, że jest genialna. I może powinienem ją jeszcze raz przeczytać. (śmiech) *Cezary Łazarewicz - reporter, dziennikarz, laureata literackiej nagrody NIKE 2017 za reportaż Żeby nie było

śladów

17


Václav Havel

Czechy to nie tylko Krecik, wynalazcy ołówków, szkieł kontaktowych i cukru w kostkach, nawet nie tylko Praga, Most Karola, piwo, cierpki humor Hrabala czy Kundery, nie tylko Škoda, Alfons Mucha, groch Mendla, filmy Formana, nieśmiertelna Vondráčkova czy teledysk do Never Tear Us Apart. Czechy to też jeden z sukcesorów Czechosłowacji. W tym bardzo surowych ustaw lustracyjnych. ezpośrednio po Aksamitnej Rewolucji, odpowiednio w 1991 r. i 1992 r. parlament przyjął podpisane później przez prezydenta Havla dwa akty lustracyjne; pierwszy dotyczący wszystkich obywateli, drugi, który odnosi się tylko pracowników policji i więziennictwa. [Zákon č. 451/1991 Sb., kterým se

stanoví některé další předpoklady Aksamitnej Rewolucji, odpowiednio w 1991 r. i 1992 r. parlament przyjął podpisane później przez prezydenta Havla dwa akty lustracyjne; pierwszy dotyczący wszystkich obywateli, drugi, który odnosi się tylko pracowników policji i więziennictwa. [Zákon č. 451/1991 Sb., kterým se

stanoví některé další předpoklad pro výkon některých funkcí ve

Nr 2/2018

státních orgánech a organizacích České a Slovenské Federativní Republiky, České republiky a Slovenské republiky oraz Zákon č. 279/1992 Sb., o některých dalších předpokladech pro výkon některých funkcí obsazovaných ustanovením nebo jmenováním příslušníků Policie České republiky a příslušníků Vězeňské služby České republiky]. Najprościej mówiąc, akty wyznaczały dwie listy: tzw. „stanowisk podejrzanych” i „stanowisk chronionych”, czyli kto nie może sprawować jakich funkcji. I tak wśród „stanowisk podejrzanych” wymienia się m.in. Wysokich działaczy Partii Komunistycznej (kontrowersje budzi pozostawienie zwykłych członków poza regulacjami), członków Milicji Obywatelskiej [Lidové milice], oficerów i informatorów związanych z bezpie

18

Marta Kowalczyk

ką - StB [Státní bezpečnost], absolwentów wyższej szkoły KGB (Wyższej Szkoły im. Feliksa Dzierżyńskiego przy Radzie Ministrów ZSRR) i podobnych radzieckich placówek, a także funkcjonariuszy partyjnych. Dotyczy to zatrudnienia w administracji państwowej, urzędach i instytucjach, np. kancelarie prezydenta, parlamentu, rządu, Sądu Najwyższego, Sądu Konstytucyjnego, policji, armii, kontrwywiadzie czy organizacjach, spółkach i przedsiębiorstwach, w których państwo ma większościowe udziały, w tym w radiu i telewizji. W 1992 r. Sąd Konstytucyjny nakazał poprawki ustawy, na podstawie których następowało rozróżnienie osób ewidencjonowanych w archiwach jako współpracownicy. Obok agentów, rezydentów i właścicieli zakonspirowanych mieszkań, którzy otrzymywali świadectwa „pozytywne”, a więc


Artykuły potwierdzające współpracę z StB, należało wydawać świadectwa negatywne „kandydatom” i „zaufanym” (brak dowodów na świadome donosicielstwo – wskazane podmioty nie musiały wiedzieć o zainteresowaniu ich osobami organów bezpieczeństwa). Jako dowód świadomej współpracy z tajną policją uznaje się jedynie pisemne zobowiązanie z własnoręcznym podpisem. Stosowanie regulacji w praktyce rozpoczyna się od badania danych kandydatów na „stanowiska chronione”. Posiadacze pozytywnych świadectw lustracyjnych są wykluczani z możliwości ubiegania się o wspomniane pozycje, natomiast osoby pełniące już „stanowiska chronione”, które otrzymały pozytywne świadectwa lustracyjne, są usuwani z funkcji. Świadectwa lustracyjne są wydawane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, mają skutek decyzji administracyjnych o bezpośrednich skutkach dla badanych jednostek. Jednym z głównych zarzutów jest wprowadzenie konstrukcji odpowiedzialności zbiorowej – osoby, które znalazły się na „stanowisku podejrzanym” są automatycznie odsuwane od funkcji, nie przewiduje się jakiejkolwiek indywidualizacji. W 1992 r. czechosłowacki sąd federalny wskazał dwa główne czynniki omawiane w sprawie. Na pierwszy plan wysuwa się koncepcja Rechtsstaat - wyrok podkreśla potrzebę odcięcia się od kontynuacji systemu totalitarnego i zerwania łączników z ponad czterdziestoletnią władzą naruszającą podstawowe prawa i wolności - przede wszystkim brak kontynuacji między państwem totalitarnym a nowopowstałym. Jednak sąd wskazywał, że ustawy miały obowiązywać relatywnie krótko, do zakończenia procesu demokratyzacji. Z początku przewidziano okres pięciu lat, ale w 1995 r. w Czechach przedłużono ich działanie o kolejne pięć, natomiast w 2000 r. – na czas nieokreślony (Słowacja po wydzieleniu w 1993 r. nie kontynuowała procesu lustracji, a akty prawne wygasły ostatecznie w 1996 r.). Na marginesie można powiedzieć, że prezydent Vaclav Havel był przeciwny przedłużeniu obowiązywania ustaw. Krytycy bezterminowego przedłużenia powoły-

wali się na naruszenie konstytucyjności poprzez niespełnienie kumulatywne dwóch przesłanek – Rechstaat i terminowości. Jednak zdaniem sądu te argumenty powinny być rozpatrywane rozdzielnie i brak spełnienia wymagania krótkiego okresu obowiązywania nie czyni ustaw niekonstytucyjnymi. Później czeski Sąd Konstytucyjny miał orzec, czy warunek konstytucyjności jest wciąż spełniany po jedenastu latach od Aksamitnej Rewolucji. Jednak równocześnie opowiedział się za koncepcją, że demokracja jest w stanie bronić się sama i decyzję co do ustaw lustracyjnych pozostawił legislaturze. 1 Krytyka regulacji skupiała się głównie na kilku punktach. Przede wszystkim chodziło o wspomnianą już bezterminowość. Zarzucano im również, że osoby o pozytywnych świadectwach lustracyjnych były ostatecznie i definitywnie odsunięte od pełnienia funkcji zaliczanych do „pozycji zaufanych”. Co więcej, nie przewidziano odrębnych rozwiązań dla osób, które zostały zmuszone do kolaboracji lub wykonywały ją jedynie przez krótki czas. Przepisy te stosuje się zarówno do kandydatów, jak i osób już zajmujących konkretne pozycje. Regulacje są bardzo szerokie, zarówno przy omawianiu „podejrzanych”, jak i „chronionych” pozycji. Od wydanych świadectw pozytywnych można się odwoływać do specjalnych komisji złożonych z przedstawicieli ministerstwa spraw wewnętrznych i parlamentu, a następnie do sądu.2 Warto zauważyć, że prawo lustracyjne jest pod stałą kontrolą wewnętrzną. Tutaj zarzuty dotyczą przede wszystkim możliwości unikania procesu lustracyjnego przez przechodzenie z „pozycji chronionych” na inne. Ponadto niektóre teczki StB zostały rozdzielone, informacje dotyczące osób publicznych są znajdowane przypadkiem, niepełne, w innych teczkach lub giną na zawsze – jak akta dotyczące byłego prezydenta, Václava Klausa. Wreszcie – dzięki swoim wysokim stanowiskom w komunistycznej Czechosłowacji, wiele ważnych postaci z pewnością współpracowało z bezpieką, ale nie zostało to ujęte w policyjnych aktach. Podobnie zwykli członkowie partii komunistycznej, osoby pełniące inne niż

1

„podejrzane stanowiska” czy członkowie ich rodzin.3 Jednak nie w każdym aspekcie omawiane regulacje są surowe. Jak już było wspomniane, niezależnie od świadectw lustracyjnych, można się ubiegać o funkcje pochodzące z wyborów powszechnych. Dla porównania warto przypomnieć, że w Polsce kłamcy lustracyjni dostają 10 -letni zakaz pełnienia funkcji publicznych. Każdy kandydat na stanowiska wymienione w art. 4 ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-19904 (dalej: prawo lustracyjne) – takie jak prezydent, posłowie, senatorowie, członkowie najważniejszych instytucji państwa, służba zagraniczna, wyżsi urzędnicy służby cywilnej, prawnicy, rektorzy uczelni wyższych, osoby pełniące stanowiska kierownicze w mediach krajowych – etc., urodzony przed 1 sierpnia 1972 r., musi podać swoje oświadczenie lustracyjne. Również w przeciwieństwie do regulacji większości krajów regionu, czeskie przepisy powstały bezpośrednio po Aksamitnej Rewolucji, co nadaje im większą legitymizację. Ponadto akty te nigdy nie zostały zakwestionowane przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Spełnia również warunki przedstawione przez ETPCz w podobnych wyrokach dotyczących spraw innych państw. Mimo obostrzeń, należy również podkreślić, że nie ma tu konotacji kryminalnych. Postępowanie w sprawie lustracji nie opiera się na modelu czeskiego procesu karnego. Celem przepisów nie jest karanie, lecz zapobieganie zatrudniania na stanowiskach publicznych (często związanych z bezpieczeństwem państwa) byłych współpracowników tajnych służb reżimu komunistycznego. Teraz wracając do początku. Czeskie prawo lustracyjne jest surowsze niż jakakolwiek proponowana w Polsce regulacja. Jednocześnie dzięki natychmiastowemu wprowadzeniu, nie było problemu z jego legitymizacją. Może zatem gdzieś tu leży klucz do przyzwoitego poziomu służby zdrowia, niezłych uczelni wyższych i bardzo dobrze zachowanych zabytków? W końcu ludzie nimi zarządzający musieli pomyślnie przejść proces lustracyjny.

Więcej: David Kosař, Lustrace a běh času, http://www.komunistickepravo.cz/ Lustracja w krajach Europy Środkowej i państwach bałtyckich, Ośrodek Studiów Wschodnich, Warszawa 2009, s. 5 3 David Kosař, Lustration and Lapse of Time: ‘Dealing with the Past’ in the Czech Republic, https://papers.ssrn.com/sol3/papers.cfm?abstract_id=1689283 4 Dz. U. 2006 Nr 218 poz. 1592 2

Nr 2/2018

19


Upadek Muru Berlińskiego (fot. Lear21 CC BY-SA 3.0

Magdalena Konczal próbujmy sobie wyobrazić, że dzisiaj, mniej więcej wzdłuż ulicy Marszałkowskiej, w Warszawie powstaje barykada, której nie wolno przekraczać. Kiedy mieszkamy na Woli nie mamy możliwości odwiedzenia kogoś bliskiego na Pradze, a na Wisłę możemy jedynie spoglądać z daleka tęsknym okiem. Żadnych wypadów do Promenady ani na Stadion Narodowy. Jesteśmy świadomi, że nasi bliscy, którzy znajdują się po drugiej stronie, są nieustannie kontrolowani przez władzę i nie mogą żyć w wolności. Tylko osadzając te okoliczności w naszej konkretnej rzeczywistości, mnie … (tutaj wstaw swoje imię i nazwisko), jako człowieka, który żyje w Warszawie w XXI wieku, jesteśmy w stanie – chociaż w małym stopniu – odczuć to co zaczęło się dziać w umysłach mieszkańców Berlina 13.08.1961 roku. Do naszego wyobrażenia możemy dodać jeszcze jeden obrazek, który sprawi, że poczujemy się jakbyśmy tam byli. Są to okolice ulicy Fried-

Nr 2/2018

richstrasse 53, gdzie znajdowało się przejście graniczne między NRD a RFN. Dzisiaj możemy zobaczyć tam dwóch serdecznie uśmiechających się strażników, z którymi można sobie zrobić zdjęcie. W pobliskim sklepie z pamiątkami mamy okazję nabyć kawałek kamienia, na którego opakowaniu widnieje zapewnienie, że jest to maleńki fragment muru berlińskiego. Może jednak warto zrobić coś więcej niż zdjęcie ze strażnikiem i zakup kawałka kamienia? Na przykład odwiedzić Muzeum Muru Berlińskiego (Maurermuseum). Straci się co prawda 9.50 euro (bilet studencki!), a kiedy nie ma się głowy do języków, to dodatkowe 5 euro bardzo się przyda, żeby zakupić polski przewodnik, ale warto. Łącząc te dwa obrazki – nasze prywatne życie w Warszawie i przestrzeń, którą dzisiaj możemy zobaczyć w Berlinie, można dojść do prostego wniosku. Wydarzenia, które mamy zapisane na kartach historii, to nie tylko suche fakty i daty. To

20

coś znacznie ważniejszego – ludzie i ich marzenia o normalnym życiu w wolności, prawdzie i (s)pokoju. Dlatego właśnie wielu z nich decydowało się, by uciec z Niemiec Wschodnich, chociaż musieli ryzykować swoje życie. Wielkie pragnienie wolności i pomysłowość wygrywały. Wyciągi krzesełkowe, chowanie ludzi do walizek czy wreszcie pomniejszenie baku w samochodzie, by móc ulokować w tym miejscu uciekiniera, to tylko niektóre ze sposobów przedostania się na drugą stronę. Pod Jest rok 1964. Hubert Hohlbein i Peter Schulenburg postanawiają pomóc uciekinierom z NRD. Są świadomi, że wszelkie zabezpieczenia (rowy, fosy, zapory, zasieki) są niemal nie do przejścia. Właśnie dlatego decydują się na inne rozwiązanie. Kopią tunel, który ma ich doprowadzić do NRD, a następnie pomóc w przeprowadzeniu uwięzionych tam ludzi. Prace trwają pół roku. Motywacja dwóch chłopaków


Artykuły jest zupełnie inna. Hubert chce pomóc wydostać się swojej matce z Berlina Wschodniego, a Peter jest młodym, zbuntowanym chłopakiem, zamierzającym przeciwstawić się obecnie panującemu w Niemczech porządkowi. Pomysł okazał się skuteczny – w ciągu dwóch dni udaje im się przeprowadzić 57 mieszkańców NRD. Wkrótce zjawia się straż graniczna. Hubert, Peter oraz inni uciekinierzy ledwo uchodzą z życiem. Władze NRD-owskie postanawiają zbudować własne tunele, by nasłuchiwać czy ktoś nie chce uciec „dołem”. Przez Jedną z najgłośniejszych prób przedostania się przez mur berliński była ucieczka Petera Fechtera i Helmuta Kulbeika. Skończyła się ona tragicznie dla 18-letniego Petera, który, będąc na murze, został zauważony przez strażników. Postrzelony niefortunnie spadł na wschodnią stronę. Żołnierze z RFN rzucali mu opatrunki, a ludzie z Zachodnich Niemiec zwymyślali wojska graniczne od morderców. Ostatecznie Peter Fechter został przewieziony do szpitala, gdzie wykrwawił się na śmierć. Jego koledze – Helmutowi Kulbeikowi – udało się uciec. Przypadek Petera Fechtera sprawił, że w świecie politycznym zawrzało, a w ludziach zaczął budzić się jeszcze większy bunt. Nad Przejście przez mur było bardzo ryzykowne, a pod nim – po odkryciu tunelu wybudowanego przez Holbeina i Schulenburga – prawie nie-

Nr 2/2018

możliwe. Wolfgang Seiler decyduje się więc na zupełnie inne rozwiązanie. Ma zamiar przelecieć nad murem. Jest on pilotem wojskowym, być może dlatego decyduje się na taki sposób ucieczki. Najtrudniejszym zadaniem było znalezienie lotniska, na którym mógłby wylądować. Ostatecznie udaje mu się przelecieć ponad murem, a następnie znaleźć pas, na którym może wylądować. Wolfgang Seiler po negocjacjach z NRD sprowadza także swoją żonę i dziecko. Zależy mu na tym, żeby jego córka mogła wychowywać

21

się w normalnych warunkach. Takich historii można by mnożyć. Spektakularne loty balonem, przewożenie ludzi w bagażnikach, zburzenie muru przez przejazd pociągiem. Różne były także bodźce, które sprawiały, że śmiałkowie decydowali się w taki bądź inny sposób pokonać pas śmierci. Pragnienie bycia z bliskimi, chęć przechytrzenia władzy, czy marzenie o życiu w lepszych warunkach ekonomicznych. Wspomniani ludzie dowiedli tego, że wolność to wartość, której nie da się zabarykadować murami.


Paweł Jasienica


Artykuły

Elżbieta Pawelec

Słowo. Nieraz już biadałem nad zagładą słów. W XX wieku mordowano masowo nie tylko ludzi. Słowa także uległy bezlitosnej eksterminacji (…) Nie tylko ideologie oraz reżymy były totalitarne. Totalitarne okazały się brukowe popołudniówki, fabryki bestsellerów, wielkie kampanie reklamowe, a także głośniki telewizyjne czy radiowe. ~T. Konwicki, Zorze wieczorne

A POCZĄTKU BYŁO… To ono stoi za wszystkimi przewrotami. Nagłymi zwrotami i bezpiecznie układanymi planami. Początkowo szeptane. Rodzące się gdzieś we wnętrzu i przelewane na papier. Później przekazywane z ust do ust. Powielane. Kolportowane. Wzywające do działania. Tak od słowa do słowa zaczynają się rewolucje. To słowo daje siłę, żeby nie stracić władzy. W końcu to słowem podpiera się wyroki śmierci, zesłania, pełne nienawiści spojrzenia. 25 listopada 1967 r. Na deskach Teatru Narodowego wystawiane są Dziady w reżyserii Kazimierza Dejmka. Już na próbach jest gorąco. Dejmek żąda od aktorów perfekcji, a Mickiewicza nazywa załupieżonym Litwinem. Nie wiadomo, czy spodziewa się, że w dzień premiery z jego sztuki wyłoni się iskra zapalająca serce narodu. Niszcząca skorupę propagandy i wydobywająca lawę gotową stopić lodowate obostrzenia cenzury. Lawę, która przebędzie drogę od sali konferencyjnej ZAIKsu aż po bruk Krakowskiego Przedmieścia. PROTESTUJĘ PRZECIWKO HAŃBIE! W obliczu wiekopomnych wydarzeń, zawsze stosuje się wyświechtaną frazę oddającą wszelki osąd historii. Możliwe, że to samo powiedział ktoś ściszonym głosem 29 lutego 1968 r. w siedzibie Stowarzyszenia Auto-

Nr 2/2018

rów ZAIKS. Nie mylił się. Historia, posługując się Ośrodkiem Badań nad Totalitaryzmami im. W. Pileckiego, przeprowadziła szczegółowy sąd. Wyraźnie przypomniała, kto w którym miejscu stał. 9 marca 2018 r. – 50. rocznica marca’68. W sali konferencyjnej Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych wszystko wygląda tak samo jak pół wieku temu. Brakuje tylko 398 członków Związku Literatów Polskich. Zamiast nich pojawiają się Daniel Olbrychski, Jerzy Schejbal i Krzysztof Gosztyła. Przez najbliższe kilka godzin staną się głosem zgromadzonych na nadzwyczajnym walnym zebraniu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich. Spotkaniu zwołanym w obliczu usunięcia z TN Dziadów w reżyserii Dejmka. Inscenizacja Protestuję przeciwko hańbie! przygotowana przez ośrodek im. Pileckiego staje się jawnym rozrachunkiem z przeszłością. Rozrachunkiem, w którym jedynym dowodem są słowa samych zainteresowanych.

Leszek Kołakowski: Doszliśmy do sytuacji zawstydzającej, kiedy cała dramaturgia światowa – od Ajschylosa, przez Shakespeaere’a, do Ionesco, stała się jednym zbiorem aluzji do Polski Ludowej. Antoni Słonimski: Wyścig talentu ustąpił miejsca wysilonej konkurencji gorliwości, w miejsce odwagi

23

ostrożność stała się cnotą. Nie ma urzędu cenzury, jest obyczaj cenzury. Większość literatów grzmi. Mają dosyć uprzedmiotawiania literatury. Brzydzą się słowem w służbie czerwonego sztandaru. Chcą swobody twórczej. Słowa, które będzie jak strzała, a nie tylko grot stępiony piórem cenzora. Pragną uwolnienia myśli z obcęgów, o których pisał wcześniej Cat-Mackiewicz. Niektórym jednak obcęgi te wcale nie przeszkadzają, a nawet służą.

Henryk Gaworski: Ja nie mam zamiaru przyjmować odkrywczych recept, żebym sobie uciął rękę, gdy mnie zaboli palec. Mogę polemizować z taką czy inną decyzją, mogę się domagać jej zmiany, ale bić SWOJEJ władzy nie będę! I nie dlatego, że władza uderzyłaby mnie o wiele mocniej, jeżeli by chciała, ale właśnie dlatego, że jest moja, że związałem z nią całe swoje świadome życie i zawdzięczam jej wszystko, co mam i będę zawdzięczał wszystko, co jeszcze zdołam osiągnąć! W jaki sposób należy patrzeć na słowa Gaworskiego? Jest to wypowiedź poety, czy może polityka? Byłego żołnierza AK przelewającego krew w powstaniu warszawskim? Jawnego przedstawiciela PZPR w Związku Literatów Polskich? Kontaktu operacyjnego Grześ, jak mówi o nim Instytut Pamięci Narodowej?


Artykuły Na pewno jednego ze zniewolonych umysłów. Takich jak Jerzy Putrament.

Jerzy Putrament: Pomyślmy teraz o Gomułce. Znam go lepiej od Was (…) On jest trudny w rozmowie. Nie ma poczucia humoru, ma uraz na punkcie literatów. Ma cały szereg innych, niełatwych cech charakteru, ale to jest człowiek, który w niesłychanie ważnym dla naszego narodu i kraju okresie, mógł zrobić więcej niż ktokolwiek inny w Polsce. Myślę tu o sprawie stosunków polskoradzieckich. Jerzy Putrament – najjaśniejsza gwiazda literatury odbijająca światło czerwonej gwiazdy, jak zapewne myślał o nim towarzysz Gomułka. Agent NKWD. Faktyczny dzierżyciel władzy w Związku Literatów Polskich. Zapalony szachista i tajny współpracownik Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Gamma ze Zniewolonego umysłu Miłosza. Opisany przez niego za pomocą gorzkich epitetów: Trudno zazdro-

ścić temu człowiekowi wyboru, jaki dokonał i jego wiedzy uszczkniętej z drzewa wiadomości dobrego i złego. (…) Patrząc na siebie wie, że żadne słowo, które wypowie, nie będzie jego własnym. Jestem kłamcą – myśli o sobie i sądzi, że za jego kłamstwa odpowiedzialny jest determinizm Historii. Czasem nawiedza go jednak myśl, że diabeł, któremu zapisał swoją duszę, został wyposażony w siły przez takich właśnie ludzi jak on i sam determinizm Historii jest tworem ludzkich umysłów. 29 lutego 1968 r. cała gra toczyła się o przyjęcie tzw. rezolucji Kijowskiego. Kim był sam Andrzej Kijowski? Krytykiem, eseistą, scenarzystą. Marzec ’68 przyniósł mu nowe imię - Dedal. Mógł publikować tylko pod tym pseudonimem. Wydaje się, że przyjęcie rezolucji było dla niego pewną formą rozgrzeszenia. Kilkanaście lat wcześniej, z ramienia Związku Literatów Polskich, podpisał inną deklarację. Mniej chlubną. Jego nazwisko znalazło się w dokumencie popierającym sfingowany proces księży kurii krakowskiej. Proces, w którym duchowni skazani zostali na karę śmierci. Wyroków nie wykonano. Rozgrzeszenie to jednak nie wszystko. Potrzebna była

Nr 2/2018

Andrzej Kijowski jeszcze pokuta. Wskutek wydarzeń marca’68 stracił posadę kierownika literackiego w Teatrze Dramatycznym. W 1981 był dyrektorem Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Od razu po wprowadzeniu stanu wojennego zrzekł się pełnionej przez siebie funkcji. Następnie został internowany. W czasie inscenizacji w 50. rocznicę nadzwyczajnego zebrania literatów na sali obecny był jedyny żyjący z zabierających wtedy głos. Jacek Bocheński zdradził, że co prawda rezolucja była imienia Kijowskiego, ale pracowało nad nią kilka osób. M.in.

24

autor Boskiego Juliusza, Woroszylski i Kołakowski spotkali się kilka dni wcześniej, żeby stworzyć tekst dokumentu. Nie napracowali się zbytnio. Akt sprzeciwu wobec 23 lat cenzury ma zaledwie 4 punkty. Aż chce się powiedzieć: antysocjalistyczny w treści, ubogi w formie. Bardzo ubogi. Wzrok jednak przykuwają takie słowa jak ingerencja, system cenzury, wyjałowienie, zrozu-

miałe rozgoryczenie mieszkańców stolicy. Słowa, których nie wolno

wymawiać. O znaczeniu tego krótkiego dokumentu świadczą jeszcze zabiegi stosowane przy jego uchwaleniu. Władza skutecznie dbała, że-


Artykuły by jakikolwiek zachodni dziennikarz nie znalazł się w pobliżu siedziby ZAIKS-u. Wszystkich zgromadzono na konferencji w innej części miasta. Bocheński wspomina też o rozmowie, którą wtedy usłyszał. Putrament uspokajał znajdującego się po drugiej stronie telefonu interlokutora. Zapewniał, że nie potrzebuje posiłków. Sam sobie poradzi. Nie poradził. Co prawda liczba uczestników spotkania malała, ale rezolucja ostatecznie została przyjęta. Podpisało się pod nią 240 członków ZLP. Literaci odnieśli swój pierwszy sukces. Byli przekonani, że zwyciężyła prawda. Co żarliwsi krytycy systemu musieli jednak zapłacić za to wyższą cenę. Wśród nich znalazł się Paweł Jasienica. Historyk, który w czasie obrad wstrząsał sumieniami innych: Ja

protestuję przeciwko hańbie, bo to jest niewątpliwie hańba.

POLSKA PIASTÓW, POLSKA JAGIELLONÓW, POLSKA JASIENICY Gdyby okładka książki Mój ojciec Paweł Jasienica znalazła się na ustnej maturze z angielskiego, przeciętny zdający powiedziałby, że widzi mężczyznę w garniturze i dużych, rogowych okularach. Wyłysiały, z wąsikiem przypominającym ten u niechlubnego przywódcy III Rzeszy. W tle Bitwa pod Grunwaldem Matejki. Ale Jasienicy to nie interesuje. Odwrócony tyłem do obrazu zerka gdzieś w górę. Władysław Bartoszewski – przyjaciel autora Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wspominał, że jego dobry znajomy zawsze patrzył na przeszłość przez okulary współczesności. Historyk z właściwą sobie szczerością potwierdzał. Puentował, że robi tak każdy, ale nie wszyscy się do tego przyznają. Analizując dorobek pisarski Jasienicy można też dodać, że w jego przypadku było to spojrzenie wyjątkowo bystre. Często w zasięgu jego wzroku pojawiała się mgła propagandy, ale on niewiele robił sobie z kąśliwych uwag kolegów po fachu. Kolegów, którzy już w chacie Ziemowita czy komnatach Łokietka widzieli unoszącego się ducha Marksa. Jasienicę czytano. Jego Polska Piastów trafiała pod strzechy. Polska Jagiellonów była koronną pozycją

Nr 2/2018

wśród żywo zainteresowanych historią. Artykuły w Tygodniku Powszechnym dla wielu były chlebem powszednim. A sam autor niewiele robił sobie ze sławy, którą cieszył się wśród czytelników. Mówił tylko, że jego dzieł nie należy traktować jak pozycje naukowe, ale zbiory esejów. Nie chciał mieć za fanów skamielin, ale ludzi oddychających historią. Potrafiących dostrzegać wpływ jednostki na przebieg dziejów. Opierających się jedynej wtedy słusznej prawdzie – konglomeratowi społeczeństwa jako kluczowemu czynnikowi w rozwoju każdej epoki historycznej. Sprawne władanie słowem. AK-owska przeszłość Jasienicy. Niepokorna postawa, którą w 1964 wykazał się podpisując List 34 – dwuzdaniowy apel polskich intelektualistów o zniesienie cenzury. Z takim CV pisarz wyraźnie nie cieszył się uznaniem władz Polski Ludowej. Czarę goryczy przelało lutowe spotkanie Związku Literatów Polskich. W dzień zebrania Jasienica wybiera się na Powązki. W grobowym nastroju, przekonany o niepowodzeniu zgłaszanych wniosków, rozmyśla, co powiedzieć kilka godzin później. Postanawia wziąć przykład ze starożytnych Spartan. Nawet jeśli będą to Termopile, chce kierować się wyznawaną przez siebie regułą przyzwoitości.

Zebranie Związku Literatów Polskich – Paweł Jasienica: Kto został dotknięty bardziej decyzją zdjęcia ,,Dziadów”- autor czy inscenizator? Wydaje mi się, że ktoś trzeci – Naród. Przemówienie historyka wydaje się jednym z najbarwniejszych tamtego dnia. Słowa określające działania władzy jako hańba nie przechodzą bez echa. Tak samo jak wypowiedź Stefana Kisielewskiego nazywającego ekipę Gomułki skandaliczną dyktaturą ciemniaków. Skutki tamtej opinii Kisiel odczuwa na własnej skórze. 11 marca 1968 r. na tyłach katedry św. Jana zostaje fachowo spałowany przez grupę ORMOwców. Zemsta na Jasienicy okazuje się dużo bardziej wyrafinowana. Zemsta ta chodzi na obcasach, nosi kolorowe apaszki i ma na imię Nena.

25

NENA Słowa. Tysiące słów. Setki stron. Pisane w ukryciu. Na szybko. Po przyjęciu czy pogrzebie. Słowa niezwykle cenne, bo pokazujące poglądy umysłów, które nie uległy zniewoleniu. Zapisy rozmów Wańkowicza, Kisielewskiego, Olszewskiego… Słowa, którymi żona zdradzała męża. Paweł Jasienica w okresie PRL był obiektem inwigilacji co najmniej 30 agentów. Żadnemu z nich nie udało się jednak zbliżyć do niego tak mocno jak Zofii O’Bretenny. Nena (jak nazywali ją znajomi), była uczestniczką powstania warszawskiego. Później poznała mężczyznę o obcobrzmiącym nazwisku, który został jej mężem. Związek szybko się rozpadł, a powojenna rzeczywistość rozczarowywała. Bystra, towarzyska, a przede wszystkim bardzo ambitna kobieta dostała pracę przy wyrobie słomianych serwetek w Cepelii. Znająca ważne figury opozycji, stała się łakomym kąskiem dla SB. Na początku lat 60-tych zaproponowano jej współpracę. Od tego momentu stała się TW Ewą. W 1965 r. zlecono jej obserwowanie Pawła Jasienicy. Zaczęło się od przychodzenia na jego spotkania autorskie. Nena siadała w pierwszym rzędzie i zadawała pytania uprzednio przygotowane przez ekspertów z SB. Któregoś razu złapała pisarza na ulicy. Zagaiła: Ja w sprawie romansu… Powiedziała, że pisze książkę o historii miłosnej żyjącej w XVI w. Elżbiety Ostrogskiej. Tak to się zaczęło…

Zwariował. Oszalał. Po prostu się w niej szaleńczo zakochał – w programie Taka miłość się nie zdarza realizowanym przez TVN Style mówi Joanna Siedlecka, pisarka. Zgrabna, zadbana, młodsza od historyka o 16 lat Zofia O’Bretenny szybko wypełniła pustkę po zmarłej niewiele wcześniej żonie pisarza. Więź pogłębiła się jeszcze bardziej w czasie brutalnej nagonki na Jasienicę w marcu’68. Płomienne wystąpienie na zebraniu Związku Literatów połączone z wystosowaniem listu do rektora UW w obronie wyrzuconych studentów i jawne krytykowanie antysemickiej nagonki – wszystko to rozwścieczyło Gomułkę. Towarzysz Wiesław postanowił wziąć odwet. 19 marca 1968 r. w czasie


przemówienia na wiecu PZPR powiedział o zmienionym nazwisku Jasienicy i jego działalności w oddziale ,,Łupaszki”. Oskarżył go o wzięcie udziału w napadzie na wieś Narewka w 1945. Gomułka postanowił też zdyskredytować go w oczach opozycji. Przypomniał, że pisarz tuż po wojnie został zatrzymany. Dodał, że jego zwolnienie nastąpiło z powodów, które są mu znane. To właśnie te insynuacje zadały historykowi najwięcej bólu i skazały na ostracyzm. Wszelkie publikacje zostały wstrzymane, a niektórzy znajomi wypytywali, czy sypał. Wyrzucono go ze Związku Literatów Polskich. Jasienica nie miał narzędzi do obrony. Żadna gazeta nie wydrukowałaby niczego, pod czym stałoby jego nazwisko. Postanowił więc pisać listy. Tłumaczył, że nigdy nie współpracował. Do tego doszły telefony z pogróżkami. Nena zaproponowała więc, żeby na trochę przeniósł się do jej mieszkania. Tym sposobem lokum na Koszykowej zaczęła odwiedzać cała elita intelektualna przeciwna panującej władzy. Zofia O’Bretenny razem z nimi żartowała, dyskutowała, spoufalała się. Niedługo później w łazience powstawał donos. Kartka trafiała do książki. Książka w ręce oficera prowadzącego, który podawał się za przyjaciela. Łańcuszek kończył się na biurku Gomułki albo innego wysoko postawionego towarzysza w Komitecie Centralnym.

dali to do jej dyspozycji. Zapewniła o dalszej lojalności. I że Cię nie opuszczę… powiedziała najpierw SB, dopiero później Jasienicy. Czy pisarz mógł się czegoś domyślać? Stefan Kisielewski wyraźnie nie przepadał za panią O’Bretenny. W dniu ślubu wysłał notatkę z życzeniami rozumu. We wspomnieniach Władysława Bartoszewskiego pojawia się rozmowa z pułkownikiem Janem Rzepeckim, który miał co do Neny podejrzenia. Jasienica zmarł jednak w nieświadomości. Umieraniu na raka płuc towarzyszyło zmęczenie rozpętaną na niego nagonką i ogromny żal wypływający z niemożliwości posługiwania się słowem tak, jak kiedyś. Czy można się spodziewać, że Zofia Darowska primo voto O’Bretenny czuła coś do zakochanego w niej pisarza? Ona beznamiętnie go zdra-

dzała, cały czas wszystko śpiewała do bezpieki. Jaka to miłość może być? – w dokumencie Współpracowałem z TW Ewa Max mówi Adam G., oficer prowadzący Neny. W programie Taka miłość się nie zdarza znająca parę Joanna Siedlecka puentuje: Miłość to jest albo statek albo katastrofa. To była katastrofa.

Jakie były dalsze losy TW Ewy (po ślubie TW Max)? Uczestniczyła w pogrzebie Jasienicy, po którym dostarczyła przełożonym kolejny raport. Później miała sprawować pieczę nad spuścizną po zmarłym mężu. Do jej zadań należało pilnowanie, żeby żadna z książek nie ukazała się za granicą. Informowała też o wszelkich wieczorkach pamięci związanych z postacią historyka. Następnie wyjechała do Francji. Jedne ze źródeł jej pobyt tam wiążą ze strachem przed dekonspiracją, Pogrzeb Pawła Jasienicy, 1970 r. Pierwsza z pra- inne: miała rozpracowywać środowej: Zofia Beynar-OBretenny (Danuta B. wisko polskiej inteligencji. Wróciła po 6 latach. Służbie Bezpieczeństwa Lomaczewska/EAST NEWS) została wierna do 1989 r. RzeczywiZ wrażenia zaniemówiłem. Polecia- stość zaczęła się zmieniać, a w niej łem z tym do naczelnika wydziału, narastał lęk przed rozrachunkiem z a on do ministra. Zrobił się popłoch, przeszłością. Na początku lat 90jakiego wcześniej w SB nie widzia- tych dawni agenci zaczęli sypać. łem – po latach wspominał Adam G., Pojawiły się książki: Konfidenci są oficer prowadzący Zofii O’Bretenny. wśród nas i Pajęczyna. To był koniec Tak wielkie poruszenie wywołały Neny. Próbowała się bronić. Mówiła, oświadczyny Pawła Jasienicy. Po raz że to zemsta zakochanego w niej UB pierwszy w dziejach Służby Bezpie- -eka. Zaczęła tracić przyjaciół. Jej czeństwa inwigilowany poprosił o latami budowany wizerunek zawalił rękę agentkę. TW Ewa usłużnie za- się, a ona nie mogła tego znieść. pytała, co ma robić. Przełożeni od- Pojawił się alkohol. Zmarła w 1997

Nr 2/2018

26

r. w hospicjum w otoczeniu córki i wnuków Jasienicy. Zgodnie z życzeniem, została pochowana w grobie razem ze zmarłym mężem. W 2002 r. IPN ujawnił akta, z których można poznać szczegóły pracy TW Ewy. JA SIE NIC A nic nie boję Władysław Bartoszewski w czasie jednych z uroczystości upamiętniających Jasienicę powiedział, że poprzez działania ludzi podłych i ludzi małych, życie pisarza przyjęło wymiar greckiej tragedii. Dramat ten był o tyle bardziej przerażający, że system, który za wszelką cenę chciał podporządkować sobie życie jednostki, postanowił wkroczyć w sferę tak intymną jak miłość. Nie tylko

ideologie oraz reżymy były totalitarne (T. Konwicki, Zorze wieczorne). Totalitarne okazały się wyznania miłości.

Pokolenie marca’68 walczyło o prawdę w życiu społecznym i politycznym. O zachowanie świętości pojęć przez wieki niewzruszalnych i czystość tych, które najmocniej dotykały ludzkiego serca. I chociaż można powiedzieć, że zburzenie świata przeczącego jakimkolwiek wartościom nastąpiło dosyć późno, to sam podniesiony 50 lat temu krzyk też miał znaczenie. Tak jak bohaterowie mickiewiczowskich Dziadów wspominali odwagę Janczewskiego wykrzykującego Jeszcze Polska nie zginęła!, tak dzisiaj cytuje się Jasienicę grzmiącego Protestuję przeciwko hańbie! Tak jak kiedyś w cenie było szanowanie ludzi wiernych swoim ideałom, tak dzisiaj tendencja ta nie uległa zmianie. I o ile niesprzyjające wiatry historii domagały się czasem dużo większej ofiary, która wiązała się z utratą życia albo zmianą tożsamości, o tyle postawa bycia strażnikiem swojego sumienia zawsze pozostawała w cenie. Tym sposobem dzisiejsza rzeczywistość bardziej pamięta o Leonie Lechu Beynarze niż Zofii Darowskiej-O’Bretenny, która stała się Ewą. Beynarze, który zmienił nazwisko na Jasienica pochodzące od nazwy wsi, w której ukrywał się w czasie wojny. Nazwisko, które jest pierwszymi literami wyrażenia JA SIĘ NIC A nic nie boję. I chociaż TW Ewa i Jasienica spoczywają w tej samej mogile, to właśnie o testamencie odwagi pokolenia marca’68 nie wolno zapominać.


Felietony

Jolanta Ożga

oranek błękitny od nieba i gęsty od ludzi krzyczy, bym otworzyła swoje spowite mrokiem snu oczy, oczy czarne i głębokie niczym ta dziura przecinająca mnie na wskroś i tworząca wewnątrz pustkę obrzydliwą. Im bardziej podnoszę powieki, tym mocniej czuję ciężar na klatce piersiowej. Ciężar ten jest stałym gościem, a bierze się prawdopodobnie od natłoku i jednocześnie od braku myśli, które niezgrabnie przyklękają się na żebrach i łapią rękami za szyję – nie po to, by udusić, ale by dusić boleśnie i do siności, jednocześnie wbijając cienkie jak igły pazury w i tak już pobliźnioną skórę duszy.

Modre niebo bez ani jednej chmury staje się szarawe, co jest bardziej łaskawe dla oka, ale mniej dla ducha. Podnoszę swoje ociężałe ciało, bezsilne od tej pustki, co mnie niezamieszkaną i nagą czyni. Ciało to, mam wrażenie, zupełnie niepotrzebne i przezroczyste w zasadzie, nie prosi już o żadną troskę, lecz o święty spokój i o dużo snu, ale nie takiego bezwartościowego. Potrzebuje ono snu z prawdziwego zdarzenia, w kolorach zieleni, fioletu, beżu, w kształcie i o zapachu owoców letnich. Snu z obrazami, a nie czarnego, podczas którego umysł jest zamknięty nie mniej niż oczy. Takiego właśnie snu mi brakuje, dlatego pijąc gorzką, kruczoczarną, gęstą od fusów unoszących się na powierzchni płynu kawę, próbuję rozmyślać o czymkolwiek, marzyć nie tylko o jutrze, ale także o każdym niewydarzonym jeszcze dniu, by te obrazy niczym psa po imieniu do siebie przywołać. Marzyć w sposób lekki i barwny, by wyzwolić w sobie coś, co mogłoby wzlecieć i mnie przy tym unieść choć pięć centymetrów nad ziemię. Okazuje się jednak, że żadne obrazy nie mogą, a może nie chcą pojawić się w mojej głowie. Czuję, jakby wewnątrz mnie wyrosła nagle zimna, żeliwna brama, która niczego nie wpuszcza ani nie wypuszcza. I nagle zdaję sobie sprawę, że ja cała jestem złożona z takich bram krępujących moje ruchy w każdym kierunku.

Kiedy już zdaje się, że oddychać przestanę i zasnę na nowo, tyle że głębiej, wtedy myśli puszczają gwałtownie, ale nie znikają, ciągle pilnują, są obok, a ja już bez nich nie wyobrażam sobie niczego, bo jest to przywiązanie paskudne i toksyczne, ale silniejsze niż cokolwiek we mnie. To daje mi siłę i ją odbiera, droczy się, wręcza i wyrywa, żebym swoim umysłem nieprzytomnym nic już nie mogła.

Kończę napój, od którego wykrzywia mi twarz i którego szczerze, całym sercem nienawidzę. Niemniej jednak jego spożywanie każdego ranka jest moim rytuałem, który zadaje mi katusze. Te katusze są powodem, dla którego czynię to codziennie i z premedytacją, bo paskudne odczucia są lepsze niż brak jakichkolwiek – niż ta ciągła, goła pustka, sprawiająca, że czuję, jakby ustała we mnie szkarłatna rzeka i

Nr 2/2018

27

źródło istnienia. Mija niezwykle krótka godzina, trwająca chyba jedną milisekundę, dlatego powoli i bez gracji podnoszę się, by wyjść do tego przerażająco oślepiającego białawym słońcem świata. Ogarnia mnie poczucie bezsilności wobec otaczających mnie elementów bardziej i mniej ruchomych. Wyzwala to gorzki posmak w moich ustach. Staję się ślepa. Na boki nie widzę, z przodu tylko będące w wykroku stopy dają mi odczuć, że się poruszam, choć bardzo tego nie chcę. Mam wrażenie, że idę całkiem ciasną uliczką. Robi się ciaśniej i ciaśniej. Nie mam czym oddychać. Nie widzę już nic. Tylko to słońce z wysoka wypala mi oczy, żebym przypadkiem nie zapomniała, że żyję i to zupełnie bez celu. Przyspieszam kroku. Schodzę w dół, ciągle niżej, w pył i odmęty piekielne własnego jestestwa. Zataczam kręgi, a one zataczają mnie. Każdego dnia ta sama podróż, tylko krucha ziemia zapada się bardziej. Chcę uciec od siebie, dlatego skręcam w uliczkę. Jest pusta i ślepa jak moje ciało – nie da się z niej wybrnąć. Nie da się uciec przed sobą. Szare, osmolone ściany pochłaniają łapczywie każdy najmniejszy szmer. Cisza. Ciemność. Głuchość. Próżnia. Brak. Nic. Ja.


Nr 2/2018

28


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.