Kontakt nr 16: Starość

Page 1

ks. Wacław Oszajca SJ Stary Kościół ludzi starych Antoni Libera Beckett i cień starośc Turcy w Warszawie

Katolew ks. Jan Zieja Design projektowania zaangażowane

WIARA

KULTURA

WARSZAWA

POLITYKA

KATOLEW


prenumerata PRENUMERATA „KONTAKTU” TO CZYSTY ZYSK ZAMAWIAJĄC ROCZNĄ PRENUMERATĘ NASZEGO KWARTALNIKA – PŁACISZ ZA TRZY NUMERY, A CZWARTY OTRZYMUJESZ GRATIS! KOSZT POJEDYNCZEGO NUMERU – 10 ZŁ KOSZT ROCZNEJ PRENUMERATY (CZTERY NUMERY) – 30 ZŁ ZACHĘCAMY PRZY TYM DO WYKUPYWANIA PRENUMERAT SPONSORSKICH W WYSOKOŚCI 50 ZŁ LUB 100 ZŁ PLUS. JEŻELI JESTEŚ ZAINTERESOWANA/Y PRENUMERATĄ, NAPISZ DO NAS NA ADRES: REDAKCJA@KIK.WAW.PL

W każdy poniedziałek podnosimy napięcie. Co tydzień nowe wpisy na blogu www.kontakt.kik.waw.pl

WYDAWCA:


PROJEKT GRAFICZNY, SKŁAD I ŁAMANIE: Jan Libera, Urszula Woźniak PROJEKT GRAFICZNY PIERWSZEJ STRONY OKŁADKI: Jan Bajtlik FOTOEDYCJA: Tomek Kaczor KOREKTA: zespół redakcyjny NAKŁAD: 1250 egzemplarzy WYDAWCA: KIK Warszawa

EDYCJA:

RADA REDAKCYJNA: Staszek Barański, Ignacy Dudkiewicz, ks. Andrzej Gałka, Adam Hornung, Ania Libera, Aniela i Kazik Mazan, Jacek Michałowski, Janek Popławski, Wojtek Radwański, Wojtek Rudzki, Jan Strzelecki, ks. Sławomir Szczepaniak, Andrzej Szpor, Jan Suffczyński, Joanna Święcicka, Marysia i Ignacy Święciccy, Ewa Teleżyńska STALE WSPÓŁPRACUJĄ: Aśka Sawicka, Ewa Teleżyńska, Jagoda Woźniak

WSPÓŁPRACA:

WIARA: Misza Tomaszewski (misza.tomaszewski@gmail.com) KULTURA: Kasia Kucharska (k.kucharska@gmail.com) WARSZAWA: Cyryl Skibiński (cyrski@wp.pl) POLITYKA: Mateusz Luft (mluft@wp.pl) KATOLEW: Maciek Onyszkiewicz (maciekony@gmail.com) POZA EUROPĄ: Paweł Cywiński (pawel.cywinski@gmail.com) FOTOREPORTAŻ I WIDZIMISIĘ: Tomek Kaczor (t_kaczor@poczta.onet.pl)

DZIAŁY:

nu ć

strona internetowa: www.kontakt.kik.waw.pl e-mail: redakcja@kik.waw.pl

KONTAKT:

ar

REDAKTOR NACZELNY: Misza Tomaszewski ZASTĘPCA: Maciek Onyszkiewicz SEKRETARZ REDAKCJI: Tomek Kaczor REDAKTOR PROWADZĄCY: Tomek Kaczor ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Paweł Cywiński, Jan Libera, Mateusz Luft, Kasia Kucharska, Jan Mencwel, Maria Radziejowska, Cyryl Skibiński

rze

me

w

st

REDAKCJA:

S śr tar do edn zeją k ty ia ce m ońc czą dł się im em ce ug s N O o k ic sta ość poł i n e st om h ż ro ż ec bo iej wy atn pe yci ści yci zeń tr „ ina sta i e te ow tk a, st st zec zgr cze rcz tap ncj ej wią a li wo n aro ie yź j. y n i, c ak m cz to ni ow ści go w liw Św jed asz zęs tyw oc ba ju e e z n i i . T na eg to n no na ż ra n al ek st o k o n o do aj eż u ar m , ż ży wy ści zak rod ie ść om ny i a cy asz eb ci lat , o or zin tyl ”, o je kt to m y a j u zn ze – ko za ści j a yw je i ul es je s ac ni z p w . P u n de ał eg t z ię za on de ro oł o to oś n te ł by ty b e cy g aj zw ry ć z go zm t n e m ó te na e d lk z w d o y: lm t. e sz św ian ług o d nad nie ow za, a c „w y Po m z ia ie i, la zi jed n al es wi zw ery ytó dom sto żeb teg ejn ny ie s e f o e oł ęc o tu w m p a e , b lą rz o oś sun y z , że sta z ad kt. je y w e si ć, e za n cz n ła W st k s ą a ży obu ciąż ą n gni pro do łoż ie m ani s. P . W kr ci d o ie t ęć sz s en a e s rz cią aja e zi d y s ąc ta ia s ię e ż c st ł s w lk za B ro tr ię p jś n h ar ię aż o ta o ś a ju o ci ie ro us w n na n ga ci kt ż ró e n j z zk n ie jle a” , a w ow 25 w a est wi a” as uc ps . Je by śró ać la ni em eś nię . Po zes zą ste n d go t. po er my ty ch yt g ch go tn uc śm a s lud ja ył ur ot b dn icz iec y ta zi ko ej ę o ar r y , b je w d y ć zk pr oś m cz St w ą ze ć ło as o s t i n zo z z dl a ar ż pr k uc dy b us yc ze on z c ez aw a w ta wy y h ze iu d an n , cz od ie ką raź k m tą i, ił trz yn ow lu zm nie z zg że go e n i a K s r eg osó ian w ab ta yź św „p ba ośc b o b r ę, yd i o ar cz liw ia w y i w ó a łu s et y d yś w s ż u d ośc om ażn i sa tag ci no ter ył z St ie ią e y m na gu z e a ar l n , a p m i c sz ic le rz , l se ji, sz nac oty się yc y te yg ec ni cz cz zn py h i o ż ot z orz as ur e Pa tw po ow ni y st ów z nó ie zw y e p m ra , w ra o wa on yś con i, ć s lą p ni ur lel y. za i ę r e y i o m na zy się m” w ia st co ró do , To r „ a st z cić m ar to ek oś K ć ac zo r

a


spis treści:

wiosna 2011 4 Temat numeru: Starość

Cyryl Skibiński i Maciek Onyszkiewicz: Druga młodość w trzecim wieku Rozmowa z Wacławem Oszajcą SJ: Stary Kościół ludzi starych Tomek Kaczor: Wszyscy jesteśmy seniorami Klara Czerniewska: Dla dziadków, zamiast laurki

26 Wiara

Wacław Oszajca sj: Starcza niemoc Ks. Michał Czajkowski: Rudolf Bultmann Rozmowa z Ks. Prof. Alfonsem Skowronkiem: O czym nie wie nikt Michał Wilk: Wdowi grosz

33 Kultura

Katarzyna Kucharska: „Ukraina żyła, żyje i żyć będzie bez sztuki współczesnej!” Rozmowa z Antonim Liberą: Człowiek – istota nieciągła Ewa Teleżyńska: Anne Fadiman, Ex Libris oraz W ogóle i w szczególe Tomek Kaczor: Morphine, Good

42 Poza Europą

Paweł Cywiński: A gdybym otworzył dom starców poza Europą…

50 Polityka

Łukasz Grajewski: Zbrodnia czy kara Rozmowa z Adamem Eberhardtem: Białoruska ruletka

56 Katolew

Maciek Onyszkiewicz: Kościół z sercem po lewej stronie

60 Warszawa

Cyryl Skibiński i Jan Mencwel: Ukryci za barem Tomek Kaczor i Cyryl Skibiński: Cyrulik powiślański - Fryzjer Wojtek Cyryl Skibiński: Urke Nachalnik Jan Libera: Złote czasy radia

72 Człowiek Numeru

Rozmowa z Maniuchą Bikont: W innym stanie „Bycia”

75 Polecamy 76 Fotoreportaż

Mateusz Zabłocki: 14 474 km od Chotomowa

84 Felietony

Kosta Święcicka Łukasz Kuśmierz Urszula Rudzka


16

Temat Numeru

Brać na siebie kompleksową opiekę nad starzejącą się bliską osobą czy też powierzyć część obowiązków domom pomocy społecznej? W starzejącym się społeczeństwie coraz więcej rodzin staje przed takim dylematem, a zła sława DPS-ów nie ułatwia podjęcia takiej decyzji. O tym jak funkcjonować w starzejącym się społeczeństwie pisze Tomek Kaczor.

Kultura

42

Poza Europą

Nie daj sobie wmówić, że starość jest wszędzie taka sama! Z rozmów Pawła Cywińskiego z pięcioma wybitnymi polskimi orientalistami wyłania się fascynująca mozaika wzorców starości – od kręgu afrykańskiej kultury Hausa, przez Świat Arabski i Półwysep Indyjski, aż po Japonię.

Fot. Anna Beata Bohdziewicz

33

Sztuka jeszcze nigdy, jako siła wiodąca, nie doprowadziła nikogo do demokracji. Zamiast być prostym narzędziem demokratyzacji, jej rolą jest wskazywać nowe problemy, nieść bunt czy wyzwanie. O sztuce współczesnej na Ukrainie pisze Katarzyna Kucharska.

Katolew

56

W proteście przeciw granicom strzeżonym przez uzbrojonych żołnierzy poszedł bez dokumentów na pielgrzymkę do Rzymu. Z przełożonymi toczył bój o niepobieranie opłat za duszpasterską posługę. O Janie Ziei, radykalnym kapłanie, pisze Maciek Onyszkiewicz.


starość

4

Mam na imię Hanna i byłam… jestem lekarzem! Pasjonowały mnie podróże i na szczęście udało mi się pojeździć po świecie. Teraz jestem bardzo szczęśliwa, bo uczę się języków.


Druga młodość w trzecim wieku MACiEK ONySzKiEWiCz Cyryl SKiBińSKi zdjęCiA: TOMEK KACzOr

W

iększości z nas starość wciąż kojarzy się z biernością i niedołężnością. Zresztą zazwyczaj w podobny sposób postrzegają swoje życie seniorzy. Nasi rozmówcy przekonują, że to się może i musi zmienić.

Do Domu Kultury „Rakowiec” trafiliśmy, zbierając materiały do artykułu o aktywizacji seniorów. Dom udostępnia swoje sale studentom Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Działa tam też Klub Seniora, a przy nim chór „Miraż”. Zajęcia odbywają się codziennie, a starsi mieszkańcy Ochoty rozwijają się tu intelektualnie i ruchowo. Czekając na rozmówców, kręcimy się trochę po budynku. Schodząc do przystosowanej do potrzeb Klubu piwnicy, słyszymy, że chór wykonuje właśnie popularną przed laty piosenkę Tango Milonga.

Przede wszystkim ulga

Ze studentami mamy się spotkać po wykładzie o religiach świata. Zostali wcześniej uprzedzeni o naszym przyjściu, więc po zajęciach już na nas czekają. − Nikt nie wychodzi, zaraz przyjdą panowie! − strofuje pakującą się ko-

bietę jedna ze studentek. W sali siedzi około dwudziestu osób. Same kobiety. Od razu słyszymy zapraszające głosy: − Panowie siadają − zachęca pani, która przed chwilą prowadziła wykład, i zwalnia nam miejsce u szczytu stołu, a sama siada między resztą studentek. Włączony dyktafon kładziemy na blacie i zaczynamy rozmowę: − Jak się panie poczuły po przejściu na emeryturę? Czy to był jakiś szczególny moment? − Dla mnie to przede wszystkim była ulga. Pierwszy raz znalazłam się w sytuacji, w której nic nie musiałam. Przestałam czuć się jak na pręgierzu. Zachłysnęłam się tym poczuciem wolności. − Ja podobnie. Byłam nauczycielką, więc wszystkie wyjazdy były dla mnie związane z wakacjami. A marzyłam, żeby pojechać w góry jesienią. Teraz wreszcie mogłam. Jeszcze w październiku tego samego roku, w którym

5


starość

6

Mam na imię Anna. Przyszłam na Uniwersytet z potrzeby serca i duszy, żeby ściągać tu innych ludzi. Tu się dobrze czujemy. skończyłam pracę, pojechałam do Kazimierza. − Pierwsze dwa lata były dla mnie koszmarem. Zajmowałam się tylko prozą życia. A sprzątanie, gotowanie i pielęgnowanie rodziny to nie jest moje hobby. − Przez czterdzieści lat pracowałam w urzędzie. Byłam tak zmęczona, że po przejściu na emeryturę przez pięć lat nie byłam w stanie tam zajrzeć.

***

− Moment przejścia na emeryturę prawie zawsze jest sytuacją kryzysową. Po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością pojawia się zjawisko „pustego czasu” – mówi Maria Lehman, psycholog, prezes Ochockiego UTW „Omega”. − Część osób starszych ma niższy poziom aktywności poznawczej i słabiej rozwinięte potrzeby kultural-

Nazywam się Teresa. W Uniwersytecie znalazłam się z potrzeby zbliżenia się do swoich rówieśnic i bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.

ne, a do tego w pokoleniu dzisiejszych emerytów wyższe wykształcenie to rzadkość. To nie sprzyja odnalezieniu się w nowej rzeczywistości, którą jest emerytura. Czasem zdarza się, że ktoś radzi sobie z zakończeniem aktywności zawodowej, ale kryzys i tak go dopada, kiedy zostaje sam po śmierci współmałżonka albo przyjaciela. Należy promować aktywne życie na emeryturze w młodszym pokoleniu. Już czterdziestolatkowie powinni przygotowywać się do emerytury i planować, czym wtedy chcieliby się zajmować. − Ludzie w Polsce odchodzą na emeryturę nieprzygotowani. Na Zachodzie organizuje się szkolenia dla osób, które zbliżają się do wieku emerytalnego. Uczy się je, jak mądrze gospodarować zwalniającym się czasem – mówi Maria Lehman. − Niedawno została wydana książ-

ka Agnieszki Mackiewicz pt.: Oswoić emeryturę. Jak budować życie po pracy. Może byłoby dobrze, gdyby pracodawca wręczał chociaż taką książkę odchodzącemu na emeryturę pracownikowi? − zastanawia się Hanna Nowakowska, prezeska fundacji „Ja Kobieta” i współzałożycielka portalu społecznościowego kobieta50plus.pl.

Jak taniec na rurze

W sąsiedztwie Uniwersytetu znajduje się park imienia Malickiego. Jest tam staw, nad którym chętnie przesiadują mieszkańcy okolicznych bloków. Dla naszych rozmówczyń są oni symbolem tego, czego dzięki UTW im samym udaje się unikać – marazmu i braku celu w życiu. − Kiedy my siedzimy tutaj, uczymy się i rozwijamy, ci ludzie chodzą tylko dookoła stawu. Nie umieją nic ze sobą zrobić, więc


7

Mam na imię Maria. Byłam nauczycielką przez 45 lat. Uczyłam biologii. w ten sposób spędzają czas − mówi nam jedna z pań. − Wielu z nich to moi znajomi – opowiada inna studentka. − Staram się ich namówić, przekonać, żeby przyszli do nas, ale nie chcą. − To się chyba wiąże z tym, jak bardzo było się aktywnym przez całe życie. Jak ktoś nigdy nic poza pracą nie robił, to i na emeryturze nie będzie. A jeśli ktoś całe życie był aktywny, to też na starość nie będzie siedział bezczynnie – zastanawiają się. − Co jakiś czas Uniwersytet uczestniczy w akcjach i festynach promujących swoją działalność. Kiedyś w ramach takiej akcji zachęcałam do przyjścia do nas. Mało kto był zainteresowany. Niektórzy patrzyli na mnie, jakbym im taniec na rurze proponowała – oburza się jedna z pań.

***

Hanna Nowakowska nie zgadza się z tym, że seniorów trudno jest zaktywizować. Jej zdaniem nie dostają oni po prostu atrakcyjnej dla siebie oferty i wciąż brakuje miejsc spotkań dostosowanych do ich potrzeb, w których czuliby się bezpiecznie. − Chodzi o miejsca, które nie będą kojarzyły się z pomocą społeczną, bo pomoc społeczna wiąże się zazwyczaj ze społecznym nieprzystosowaniem. Takim miejscem mogłyby być specjalnie zorganizowane kawiarenki dla seniorów. Ważna w takich miejscach byłaby stałość godzin i dni, w których odbywałyby się tam różne wydarzenia. Żeby było wiadomo, kiedy można tam znaleźć towarzystwo – mówi. Pewnie wystarczyłoby nawet, gdyby zamiast tworzenia oddzielnych kawiarni, dostosować do wymagań

seniorów te, które są. Wyraźne zaproszenie skierowane do starszych ludzi, niższe ceny i ściszona muzyka w konkretnych godzinach mogłyby sprowadzić do kawiarni emerytowanych klientów. Zresztą pojawiły się już pierwsze próby zaspokajania takich potrzeb. Żoliborski Ośrodek Pomocy Społecznej zorganizował w porozumieniu z okolicznymi kawiarniami akcję „Herbata za złotówkę”, a część lokali wywiesza na drzwiach plakietkę informującą, że to „miejsce przyjazne seniorom”. − Bardzo ważne, żeby rzeczywiście poznawać potrzeby starszych ludzi. Nie wystarczy, że ktoś wymyśli jakiś pomysł dla seniora i będzie nim chciał go uszczęśliwić. Należy zrobić szczegółowe badania i dowiedzieć się, czego ci ludzie naprawdę potrzebują. Wtedy okaże się, że z tą aktywnością


starość

8

ludzi starszych wcale nie jest najgorzej – kontynuuje Nowakowska. Czy jednak rzeczywiście wystarczy znaleźć ciekawą i szeroką ofertę, żeby emeryci, przyzwyczajeni do biernego trybu życia, zaczęli częściej wychodzić z domu? Maria Lehman: − Uniwersytet proponuje bardzo różnorodne formy zajęć. Można rozwijać się intelektualnie, słuchając rozmaitych wykładów, uczyć się języków albo uczestniczyć w ćwiczeniach sportowych, takich jak Nordic Walking i „Lecący Żuraw”. Niestety z moich doświadczeń wynika, że chociaż ludzie marzą o tym, żeby spotkać się z innymi, tylko część z nich uczęszcza na Uniwersytet. Do starszych, nawet ze zróżnicowaną ofertą zajęć, trzeba umieć dotrzeć. Uniwersytety reklamują się w lokalnej prasie, zostawiają ulotki w aptekach, ale to za mało. Potrzebna jest indywidualna namowa sąsiadów i znajomych. Przy okazji swojej działalności coś takiego próbują robić mali bracia Ubogich – świecka organizacja, która pomaga samotnym seniorom znaleźć towarzystwo. Każdym podopiecznym mbU opiekuje się jeden, zazwyczaj młodszy przyjaciel-wolontariusz. To on próbuje podopiecznego wyciągnąć z domu i podpowiada mu różne aktywności. Jeszcze skuteczniejszym pomysłem wydaje się angażowanie aktywnych seniorów, by sami wciągali do działania swoich rówieśników. Wyszukiwaniem liderów, którzy później zrealizują swoje projekty dla lokalnej społeczności, zajmuje się Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. − Nie trzeba umieć pisać projektów – wystarczy dobry pomysł, pasja i chęć działania. Autorów najciekawszych pomysłów zapraszamy na kilkudniowe warsztaty w Warszawie. Pomagamy im dopracować projekt, podsuwamy ciekawe metody pracy, np. pokazujemy jak zrobić grę miejską, jak przeprowadzić akcję sąsiedzką. Wygrywają najlepsze projekty. To się udaje, liderzy mobilizują następnych seniorów − mówi Beata Tokarz-Ka-

mińska, koordynatorka konkursu „Seniorzy w akcji”.

Gdzie ci mężczyźni

Zauważyliśmy już, że większość aktywnych seniorów to kobiety. – Na cały Uniwersytet trzech czy czterech panów mamy – mówią nasze rozmówczynie. Zaciekawieni dopytujemy, dlaczego tak jest. − Mam sąsiada. Od kilku lat jest wdowcem. Żona bała się, że on nie poradzi sobie po jej odejściu. O dziwo z pracami domowymi nie ma problemów, ale zupełnie nie umie znaleźć sobie miejsca. W lecie bywa aktywny, lubi pracę w ogrodzie, więc pomaga znajomemu, ale zima to dla niego okropny czas. Siedzi w domu i krąży wokół stołu. Nawet po kilkadziesiąt razy jednego dnia – opowiada jedna ze studentek. − Mężczyźni gorzej umieją sobie zagospodarować czas. Mniej czytają i są mniej zaradni. Nie poświęcają czasu na zajmowanie się domem, tylko siedzą w nim i nic nie robią.

***

Na UTW dziewięćdziesiąt pięć procent to kobiety. Kiedy Maria Lehman opowiada nam o studentach, używa wyłącznie rodzaju żeńskiego. Po części wynika to oczywiście z tego, że mężczyźni żyją krócej. To nie tłumaczy jednak aż takich dysproporcji. − To naturalne – uważa Joanna Mielczarek z małych braci Ubogich. − Mężczyźni są bardziej hermetyczni, a kobiety o wiele bardziej społeczne. To zresztą nie jest zależne od wieku. Dlatego tak trudno stworzyć ofertę zajęć, które odpowiadałyby mężczyznom. Niekiedy jednak udaje się wciągnąć ich do działania. – Panowie często tylko odprowadzają swoje żony na wykłady czy inne zajęcia. Przyjdą raz, drugi i trzeci, aż w końcu z ciekawości zostają posłuchać. Przekonują się, że warto, i bywa, że potem sami dopytują, w czym jeszcze mogliby wziąć udział – opowiada Joanna Mielczarek. Niestety zdarza się, że sytuacja wygląda znacznie gorzej: mężczyźni nie tylko nie chcą przyjść na spotkanie,

ale robią też wymówki żonom. − Nie wszystkie nasze studentki są wdowami. Ich mężom często nie podoba się, że żony chodzą na Uniwersytet. Są zazdrośni, czują się nie dosyć ważni, zaniedbani – twierdzi Maria Lehman.

Od drzwi do drzwi

− Często ludzie nie chcą wychodzić z domu, bo nie są już w pełni sprawni. Boją się, że się poślizgną i coś sobie zrobią. Wydaje im się, że zostaną wtedy sami, że nie będzie miał im kto pomóc – stwierdza któraś z pań. − E tam. W naszym wieku wszyscy są chorzy. Każdemu coś dolega – nie zgadza się inna. − Ja mam sąsiada, który boi się wyjść, bo niedosłyszy. Jak stanie się coś złego, nie będzie umiał się normalnie dogadać.

***

Rzeczywiście, niektórym seniorom zdrowie nie pozwala na aktywność. Osoby przykute do łóżka zazwyczaj skazane są na bierność. − Nie musi tak być. I do takich osób można trafić – nie zgadza się Hanna Nowakowska. − Z ludźmi znajdującymi się w takiej sytuacji warto rozmawiać i na przykład poczytać im książkę. Wtedy na jakiś czas przestają myśleć o zbliżającej się śmierci. Oczywiście im lepszy stan zdrowia seniora, tym jest mu łatwiej. Czasem jednak nawet drobne dolegliwości sprawiają, że ktoś czuje się odrzucony. Jedna z wolontariuszek mbU to starsza, ale bardzo energiczna kobieta. Wychowała się na wsi, potem przyjechała do Warszawy. Pracowała w rożnych zawodach, za Ireną Kwiatkowską mówi o sobie: „żadnej pracy się nie boję”. − Starsi ludzie często popadają w apatię, bo nie słyszą. To trochę jak przebywanie w obcym kraju. Początkowo staramy się rozumieć, nadążyć za tokiem rozmowy, ale gdy ktoś zaczyna mówić szybciej, rezygnujemy. Wyłapujemy poszczególne słówka i możemy się tylko domyślać, co ktoś do nas mówi. Dźwięki „ś”, „ź”, „ć” są bardzo trudne – zwraca uwagę wolontariuszka.


Jestem Hania. W Uniwersytecie znalazłam się w okresie, gdy zdawało mi się, że już nie jestem aż tak potrzebna rodzinie, a tutaj mogę być jeszcze aktywna i pomagać sobie i innym.

Są też zdrowi ludzie, którzy rzadko wychodzą z domów, ponieważ obawiają się, że sobie nie poradzą, zgubią się albo przewrócą. − Staramy się oferować naszym podopiecznym usługę „od drzwi do drzwi”. Wolontariusz odbiera seniora z domu, jedzie razem z nim na jakieś zajęcia, a potem bezpiecznie odprowadza go z powrotem do domu – opowiada Joanna Mielczarek. Zdaniem Marii Lehman władze powinny zlecić przeprowadzenie badań społecznych, żeby zdiagnozować jakość życia i zdrowotne potrzeby seniorów. − Czasem urząd wymyśli coś, co wcale nie jest starszym ludziom potrzebne, i wyrzuca pieniądze w błoto. Warto się dowiedzieć, co by im się

poczucie, że to dziwne, że chcę jeszcze działać. Skoro ludzie krzywo na mnie patrzą, może nie powinnam? Dopiero tutaj, kiedy przyprowadziła mnie koleżanka, jakoś udało mi się to poukładać – kończy. − Byłam kiedyś na spotkaniu dotyczącym stereotypów o starości – odzywa się pani, która jeszcze przed chwilą prowadziła wykład. − Młodzi ludzie myślą: „stara baba!”. Na komputerze się nie zna, telefonu nie ma, SMS-a wynaprawdę przydało. Może się okazać, słać nie umie. Inaczej mówi, inaczej się że niewiele trzeba, by poprawić ich ja- ubiera. My wszystkie mamy swoją tożsamość, wiemy, kim jesteśmy, a ktoś ni kość życia. stąd, ni z owąd powie: „Ty stara truskawo!”. To deprymuje. Ty stara truskawo! − Chcesz przyjść na Uniwersytet, ale − Moim zdaniem każda kobieta po przejściu na emeryturę czuje się gor- myślisz tak: komputera nie mam, z insza, nieśmiała. Kończą się wielkie ternetu nie korzystam, nie wiem, co się imieninowe przyjęcia, takie jak gdy w świecie dzieje. Wstydzisz się. się miało dwadzieścia, trzydzieści czy czterdzieści lat. Rodzina się rozchodzi. *** Starszym paniom brakuje śmiałości, Istnieje wiele stereotypów dotycząale potrzeby mają. Zwłaszcza psy- cych starości. Ciężko jest przełamać chiczne. Potrzebują kontaktu z ludźmi dystans między starszym i młodszym i tego, żeby mieć się komu zwierzyć – pokoleniem. – Mamy do czynienia otwiera się jedna z pań. − Nigdy nie z bardzo poważnym problemem gett należałam do osób nieśmiałych, ale środowiskowych i wiekowych. Ludzie kiedy znalazłam się na emeryturze, młodzi i seniorzy mają mało okazji do poczułam się kimś gorszym. Miałam spotkania, poznawania się, te grupy

9


starość

10

nie przenikają się wzajemnie. W świecie, który ciągle się zmienia i w którym wiedza szybko traci na aktualności, starsi stracili pozycję mędrców, znikają wielopokoleniowe rodziny – mówi Beata Tokarz-Kamińska. − Stereotypy i dystans trzeba przełamywać. W „Seniorach w akcji” najbardziej cenione są te projekty, które wynikają ze współpracy seniorów z młodymi. Niektóre z nich organizują pary liderów z różnych pokoleń. Zdaniem Tokarz-Kamińskiej współpraca nie zawsze jest łatwa. − Liderzy muszą się poznać, uzgodnić zasady wspólnego działania. Jednak różnice wieku, umiejętności i doświadczeń sprawiają, że jest ciekawiej, coś iskrzy, ludzie uzupełniają się. Poza tym wspólny projekt lepiej trafia w potrzeby obu grup wiekowych – dodaje. Obcość i strach przed współczesnym światem rodzą u seniorów poczucie, że są kimś gorszym. Autodyskryminacja starszych ludzi to dzisiaj bardzo powszechny problem. − Marazm starości to błędne koło – przekonuje Joanna Mielczarek. − Starsi ludzie sami się w to wpędzają. Są przekonani, że nie wypada im się w nic angażować. Boją się też, bo nie mają funduszy, a przecież jest tyle inicjatyw, które nie wymagają pieniędzy! Dlatego większość ludzi nie szuka miejsc, organizacji, w których mogliby zacząć działać. A jeśli ktoś sam zaproponuje im wyjście, to nie chcą. − Boją się i sami nie wiedzą czego. Za to jak już raz zdecydują się przyjść, to potem dzwonią i dopytują, kiedy organizujemy następne spotkanie – dodaje Mielczarek.

są na bieżąco. Żyją cudzym życiem – ocenia surowo jedna ze studentek. − Też przez pięć lat zajmowałam się wnukiem. Co drugi dzień, zaraz po pracy pędziłam odebrać go ze szkoły, a potem opiekowałam się nim do wieczora. Po tych pięciu latach synowa powiedziała, że jestem leniwa! To, że babcia wychowuje wnuki, jest niby normalne! – skarży się inna pani. − Syn ma teraz drugie dziecko z inną kobietą. Powiedziałam im: „Koniec, na mnie nie liczcie!”.

***

Wiele babć oczywiście z przyjemnością opiekuje się wnukami. Są w swoim żywiole, a do tego czują się komuś potrzebne. Zdarza się jednak i tak, że dzieci wywierają na babcie presję i te zmuszone są do pomocy. Maria Lehman: − Zdarzyła się u nas kiedyś smutna historia. Jedna pani bardzo chciała chodzić na nasze zajęcia, ale rodzina wymogła na niej zajmowanie się wnukami. I ta pani zrezygnowała z Uniwersytetu. − Dzieci często wolą wykorzystać do pomocy babcię niż zapłacić opiekunce. Z punktu widzenia psychologa klinicznego, którym jestem, babcie zupełnie nie nadają się do wychowania wnuków – twierdzi.

Takie moje fanaberie

− Wtedy, kiedy jeszcze pracowałam, i zaraz po przejściu na emeryturę zajmowałam się pomocą chorym – opowiada studentka. − Udzielałam się trochę w hospicjum: dźwigałam i podmywałam umierających. Ludzie śmiali się ze mnie, że robię coś takiego. To takie moje fanaberie. Dziś już nie dałabym rady. Na mnie nie liczcie − Rozmawiałyśmy z panią Marysią − Zanim przyszłam na Uniwersytet, zajmowałam się wnuczką. Ma teraz [Lehman – przyp. red.], żeby przygodwanaście lat i nie jestem jej już tak tować propozycję dla ludzi z domów opieki. Mogłybyśmy zapraszać ich do potrzebna. − Dla niektórych ludzi wnuki to je- nas na wykłady – trzeba byłoby przydyny pomysł na zajęcie sobie czasu. wieźć ich i odwieźć – o planowanej Sami ledwo żyją, przewracają się, ale inicjatywie opowiada jedna z pań. − rodzinie pomogą. Narzucają się z tym Na pewno się uda, bo jest pośród nas pomaganiem. Odpytują wszystkich: wielu chętnych. dziecko, synową, wnuka i dzięki temu

***

Niestety taka postawa to rzadkość. Większość seniorów nie angażuje się w pomaganie innym. Beata TokarzKamińska uważa, że to wina stereotypowych wyobrażeń dotyczących emerytury. − W Polsce cały czas pokutuje przekonanie, że emerytura to czas odpoczynku, wycofania z aktywności. Przypisujemy seniorom rolę biernych odbiorców usług, a nie osób twórczych, dających coś od siebie innym. To wzmacnia pozycję roszczeniową. Staramy się zachęcać ich do podejmowania aktywności na rzecz innych. To jest najlepsza odpowiedź na pytanie, co robić na emeryturze – mówi. Joanna Mielczarek: − W Polsce UTW wyrastają jak grzyby po deszczu. Liczyliśmy na to, że środowiska te będą stanowiły zaplecze dla działań wolontariackich. Mylili się. − Mimo tego, że na uniwersytety chodzi przecież elita, bardzo aktywne i ciekawe świata osoby, wolontariat nie jest popularny – mówi Tokarz Kamińska. Jej zdaniem uniwersytety to wspaniała inicjatywa, dobrze, że ludzie mają miejsce, gdzie mogą realizować siebie. Jeszcze lepiej byłoby jednak, gdyby połączyć osobisty rozwój z działaniem dla innych. − Koleżanki z innych uniwersytetów skarżą się, że mało jest chętnych do wolontariatu. W tym pokoleniu to norma. W czasach PRL pojęcie pracy społecznej się zdewaluowało – mówi Maria Lehman. − W naszym Uniwersytecie jest trochę lepiej, część osób chętnie by się zaangażowała – dodaje. − Staramy się współpracować z Domami Dziennego Pobytu i z Domami Pomocy Społecznej, ale to instytucje dosyć hermetyczne. Rozpoczynamy współpracę, lecz wciąż jest tego mało. Czasem się jednak udaje. Doskonałym przykładem udanego działania seniorów na rzecz innych jest Wędrujący Klub Czytających Dzieciom, który pani Maria Biłas-Najmrodzka prowadzi w ramach konkursu „Seniorzy w akcji”. Pani Maria i kilkanaście innych pań z Klubu odwiedzają regu-


istnieje ogromny, ale uśpiony potencjał. Ich zaangażowanie wymaga jednak zapewnienia im dostosowanej do ich oczekiwań oferty, wytworzenia *** Rozmowa ze studentkami dobiega poczucia bezpieczeństwa i osobistego końca. Pozostaje nam tylko poprosić zaproszenia ich do działania. Wymazgromadzone panie, żeby każda po- ga też – co się zresztą powoli dzieje wiedziała, jak ma na imię, i nagrała – zmiany promowanego w mediach na dyktafon kilka słów o sobie. Po roz- wizerunku seniorów, który pozwoliłmowie wciąż jesteśmy pod wrażeniem by przezwyciężyć krzywdzące stereoich opowieści o problemach i wyzwa- typy. Na emeryturę będą odchodziły naniach starości, o których – jako młodzi − mogliśmy mieć jedynie mgliste stępne pokolenia. Oczywiście to już wyobrażenie. Wychodzimy z Domu inni ludzie. Internet i komputer nie Kultury usatysfakcjonowani i utwier- są im straszne, a telefony komórkowe dzeni w przekonaniu, że starość nie często stanowią ich główne narzędzie pracy. Mimo to aktywna emerytura musi być smutna. Przyczyny braku aktywności ludzi wymaga odpowiedniego przygotowastarszych są złożone. Mimo rozwo- nia. Tak jak poświęciliśmy kilka lat na ju Uniwersytetów Trzeciego Wieku naukę i zdobycie zawodu, który jest i naprawdę dużej ilości atrakcyjnych jedną z podstaw dorosłego życia, tak propozycji, aktywne osoby nadal sta- należy zawczasu zaplanować i przynowią nieznaczny procent seniorów. gotować się do spędzenia trzeciej jego Wciąż istnieje rzesza ludzi, w których części. ■

miejsca, które polecamy

larnie szpitale i domy dziecka, żeby czytać chorym i samotnym dzieciom.

cyryl skibiński (1986) studiuje historię na UW. jest wychowawcą w XliX grupie Sr KiK „Gallowie”. lubi swoje miasto, ceni „warszawską” literaturę i film. redaktor działu „Warszawa”.

maciej onyszkiewicz (1986) studiuje resocjalizację na APS. jest wychowawcą w lXi grupie Sr KiK „Sungowie”. zastępca redaktora naczelnego „Kontaktu” i redaktor działu „Katolew”.

11

mali bracia Ubogich Stowarzyszenie stawia sobie za cel przeciwdziałanie osamotnieniu ludzi starszych. Organizuje zarówno wizyty wolontariuszy w domach, jak i wspólne spotkania w siedzibie Stowarzyszenia. Jeśli potrzebujesz towarzystwa, albo samemu chciałbyś pomóc, to zadzwoń − mile widziani są wolontariusze dojrzali, jak i studenci.

Uniwersytety Trzeciego Wieku Uniwersytety działają przy większości wyższych szkół w Warszawie i bywa, że są profilowane, ale zazwyczaj oferta jest bardzo różnorodna. Nieważne jest wykształcenie, wszyscy są zaproszeni. Ogólnopolskie strony internetowe poświęcone UTW: www.uniwersytety-trzeciego-wieku.studentnews.pl; www.utw.pl

Adres: ul. Władysława Andersa 13 lok. 28 Telefon: (22) 635 13 64 Strona internetowa: www.malibracia.org.pl

Ochocki UTW „Omega” przy Domu Kultury „Rakowiec” Adres: ul. Wiślicka 8 Telefon: 605 440 817

Seniorzy w akcji Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” i PolskoAmerykańska Fundacja Wolności co roku ogłaszają ogólnopolski konkurs dotacyjny „Seniorzy w akcji”, skierowany do osób 55+ i do par międzypokoleniowych, które chcą działać na rzecz otoczenia i maja pomysł na projekt społeczny oparty o osobiste pasje. Wsparcie w ramach konkursu mogą uzyskać przedsięwzięcia opracowane przez osoby 55+ we współpracy z wybraną organizacją czy instytucją nienastawioną na zysk, np. UTW, fundacją, stowarzyszeniem, domem kultury, biblioteką albo spółdzielnią mieszkaniową. Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” Adres: ul. Mokotowska 55, domofon 50 Telefon: (22) 396 55 16 lub (22) 396 55 19 Strona internetowa: www.seniorzywakcji.pl

www.kobieta50plus.pl To portal społecznościowy dla dojrzałych kobiet, ale nie tylko. Zamieszczane są tam informacje o aktualnych i planowanych wydarzeniach lub akcjach skierowanych do ludzi po pięćdziesiątce: pokazach kinowych, konkursach fotograficznych, czy legendarnych, współorganizowanych przez portal dansingi prowadzonych przez młodą duchem DJ Wika. Oprócz tego: recenzje nowości czytelniczych, artykuły dotyczące zdrowia, teksty ekspertów radzących, jak założyć własną firmę.


Stary Kościół ludzi starych z KS. WACłAWEM OSzAjCą Sj rOzMAWiAją PAWEł CyWińSKi i MiSzA TOMASzEWSKi

J

umrą, ile to, że zaczną im umierać inni. Ten smutek bierze się ze zwykłego poczucia bezradności: my, ludzie, nie potrafimy kochać człowieka, którego nie widzimy, do którego nie mamy dostępu. Potrzebujemy ciała. I to boli chyba najbardziej. Zwłaszcza jeśli wierzymy w to, że ten człowiek po śmierci „KOnTAKT”: „Zaczynam zauważać, że wiele to samo widać na konkursach poetyc- nadal żyje. Ale z drugiej strony, kiedy rzeczy będzie się działo, kiedy ja już umrę. kich: temat śmierci u ludzi młodych już sobie to uświadomimy, zaczyna Cień drzewa zasadzonego w naszym ogrodzie przewija się znacznie częściej niż się bardzo ciekawa rzecz. Zaczynajuż nie jest dla mnie”. To są ojca własne słowa. u tych, którzy dobijają do trzydziestki. my przekraczać wszystkie ograniczenia stwarzane przez czasoprzestrzeń. Młody człowiek nie mógłby chyba powiedzieć Ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że A u tych zupełnie już starych? czegoś podobnego… KS. WACŁAW OSZAJCA SJ : Nie byłbym A u tych zupełnie już starych bywa jeśli zmarli czegoś nas uczą, to kontaktego taki pewien. Swoją młodość nadal różnie. Wszystko zależy od tego, czy tu z Tym, który jest najbardziej niewipamiętam dobrze i wydaje mi się, że człowiek – nim całkiem skapcanieje – dzialny i niemożliwy do uchwycenia. młodzi myślą o śmierci nawet więcej uwierzy, że śmierć ma sens i że jest po niż starzy. Wtedy człowiek się tak na niej jakiś dalszy ciąg. A co to właściwie znaczy, że człowiek zaczyna ponuro zakochiwał i jak tylko pomyczuć się staro? ślał, że go może dziewczyna rzucić, to Nawet pomimo wiary w dalszy ciąg, wielu lu- Wyruszając po zawale serca w góry, od razu szukał głębokiej wody albo dzi myśli o swojej starości ze smutkiem. zastanawiałem się, czy uda mi się wysokiego mostu. Zresztą dokładnie Smuci ich nie tyle to, że sami kiedyś dotrzeć od Kasprowego Wierchu na

ako Kościół nie mamy żadnej pozytywnej propozycji dla człowieka, który żyje w bezpiecznym świecie – i to właśnie jest źródłem kolejnego kryzysu Kościoła.

Fot. Tomek Kaczor

starość


Przełęcz pod Kopą Kondracką. Gdy już szczęśliwie się na tej przełęczy znalazłem, zacząłem myśleć o wdrapaniu się na Kopę. Na Kopie przyszło mi do głowy, że może uda się dojść aż do Małołączniaka – i tym sposobem przewędrowałem w końcu całe Czerwone Wierchy. Mógłbym więc powiedzieć, że wszystko jest w porządku, że jest jak dawniej. Ale to nieprawda. Kiedyś szło się śpiewająco, teraz w każdy kolejny krok muszę wkładać coraz więcej wysiłku. Ma to również i swoje dobre strony. Kiedy idzie się w góry za młodu, wokół widzi się tylko las. W miarę jak się człowiek starzeje, zaczyna dostrzegać drzewa, z czasem krzewy, wreszcie runo leśne. Zaczyna zwracać uwagę na detale. Jeśli przenieść ten obraz na całokształt naszego życia, to można powiedzieć, że na starość coraz lepiej problematyzuje się rzeczywistość. Nie upraszcza się jej, nie próbuje spłaszczać, lecz jest się nastawionym na jej bogactwo. Człowiek młody tego bogactwa nie dostrzega?

Człowiek młody ma takie sieriozne podejście do rzeczywistości, zbyt często widzi wszystko czarno-białym. Dopiero wraz z upływem lat nabiera się dystansu do życia. A gdy zaczyna się opowiadać mniej lub bardziej udane dowcipy o sobie czy o Panu Bogu, to znaczy, że już jest dobrze. Że życie nauczyło nas, że wszystko jest takie, jakie powinno być, i zarazem zupełnie inne od tego, czego byliśmy pewni.

Swój tekst poświęcony młodości Leszek Kołakowski zakończył słowami: „Niemal wszyscy są ofiarami złudzenia, że »utracili młodość«, która przecież mogła być o tyle lepsza”. Czy rzeczywiście mogła?

Mistrz ma rację, gdy pisze o złudzeniu. Sam zawsze powtarzałem sobie, że nie będę w ten sposób wracał do dzieciństwa. Że nie będę podobny do tych, którzy opowiadają, że jak byli młodzi, to trawa była bardziej zielona, słońce mocniej grzało, wiatr był cieplejszy, a zimy znacznie krótsze. Figę prawda. Ani się spostrzegłem, jak sam zacząłem tworzyć mit mojej rodzinnej

swoją wiarę realizuje – w chrześcijaństwie, w islamie, w judaizmie czy w jakiejkolwiek innej religii. Kościół, szczególnie polski, ma wszelkie dane do tego, żeby stać się miejscem, w którym ludzie starzy mogliby się odnaleźć. Czy nasza wspólnota dostrzega i wykorzystuje ten potencjał?

Mamy z tym problem. Nie spotkałem się nigdy z duszpasterstwem specjalistycznym dla osób starszych. Dużo się mówi o duszpasterstwie akademickim, dużo o katechezie, którą trudno przecież nazwać działaniem

Na starość lepiej problematyzuje się rzeczywistość - nie upraszcza się jej, nie próbuje spłaszczać, lecz jest się nastawionym na jej bogactwo wsi, jej historii i mieszkańców. Utracony raj jest nam najwyraźniej do czegoś potrzebny. Ale biada temu, kto próbuje zatrzymać czas i żyć tylko wspomnieniami. Ani się obejrzy, jak straci kontakt z rzeczywistością – realnymi ludźmi i realnymi problemami.

***

Dlaczego na starość ludzie stają się bardziej religijni?

Jest kilka powodów. Pierwszym i najczęściej spotykanym jest traktowanie Boga jak Niebieskiego Zakładu Ubezpieczeń od ziemskich nieszczęśliwych wypadków, które łączą się ze starością: Biblia wielokrotnie opisuje starość jako czas ubytku sił, choroby i tym podobnych. w sposób szczególny nacechowany mądrością. Drugim powodem, natury bardziej egCzy jest to aktualne również dzisiaj, kiedy co- zystencjalnej, jest nasz wewnętrzny nieraz częściej starzy uczą się od młodych, a nie pokój: „A nuż coś tam jest po śmierci?”. I muszę powiedzieć, że jest to całkiem młodzi od starych? Pismo Święte przypomina nam, że rozsądne podejście, niedalekie w sumiarą długości ludzkiego życia jest mie od zakładu Pascala. Jest wreszcie nie wiek, nie siwe włosy, lecz mądrość i trzeci powód – nurtujące nas pytanie serca. Ważne jest aby nie idealizować o sens życia. Najbardziej uzasadnioną starości – pamiętajmy wszak biblijne odpowiedzią na nie jest religia, znajopowiadanie o cnotliwej Zuzannie dująca swój wyraz w przekonaniu, że i starcach. Nawet na starość człowiek moje dzieje i dzieje świata muszą mieć jakieś znaczenie. I w zależności od tego, może zgłupieć. gdzie się człowiek urodził, tak później

formacyjnym, dużo o przygotowaniu do ślubu. Kościół jest nastawiony na młodzież, a im człowiek starszy, tym gorzej. To dziwne, że wspólnota zarządzana niemal wyłącznie przez ludzi wiekowych ma tak mało do powiedzenia na temat starości.

Cóż, starość nie jest w modzie…

Ale Kościół przecież nie podąża za modą!

Oczywiście, że podąża! Starość nie jest w modzie, przeciwnie, jest to swego rodzaju kalectwo. Gdzie się umiejscawia ludzi starych w hierarchii społecznej? Przecież to jest margines! Nie wiadomo, co z nimi zrobić. Same z nimi kłopoty, same wydatki, emerytury, szpitale itd. I czy to nie Kościół powinien najgłośniej mówić w ich imieniu?

Oczywiście – w katechezie, w kazaniach. Myślę, że dostępne są też pewne możliwości polityczno-prawne. O ile posłowie przyznający się do katolicyzmu, nie powinni przepychać w Sejmie prawa nacechowanego wyznaniowo, o tyle w sposób szczególny powinni dbać o sprawy socjalne. W tym wła-

13


starość

14

naszych zaniedbań czy grzechów. Zaśnie sprawdza się ich chrześcijaństwo. *** No, ale nie sądzę, żeby ta świadomość Polska powoli się bogaci, a jej społeczeństwo czynam podejrzewać, że ten kryzys zbyt mocno w nich tkwiła. się starzeje. Nasz Kościół już niedługo stanie jest w znacznej mierze dziełem Pana się Kościołem ludzi starych. Stanie się nim Jezusa. W historii Kościoła Duch Święty A jakie mogłoby być miejsce starego człowieka jednak jeszcze szybciej, jeśli nie uda mu się w Kościele? zatrzymać odchodzącej, rozczarowanej nim interweniował wtedy, kiedy wyczerpywała się forma, nośność, czy komuNie brakuje ciekawych możliwości. młodzieży. Gdyby na przykład proboszcz znał Tak, to poważny problem. Wydaje mi nikatywność doktryny. Zaczynały się emerytów należących do swojej para- się, że chrześcijanie, a już na pewno wówczas różne rozruchy, z którymi fii, to kursy przedmałżeńskie mogły- katolicy, doskonale radzą sobie w sy- w przeszłości nie umieliśmy sobie by wyglądać zupełnie inaczej. Starsi tuacjach kryzysowych. Kiedy jednak radzić. Stąd herezje, schizmy, reforludzie wykładaliby na takim kursie wreszcie ubłagają Pana Boga, by nastał macje… Być może właśnie coś takiego znacznie ciekawiej niż ksiądz, zakon- pokój, to dopiero zaczyna się ambaras. dzieje się teraz. nica czy stara panna, którzy akurat na Jako Kościół nie mamy żadnej pozyżyciu małżeńskim znają się najmniej. tywnej propozycji dla człowieka, któ- I jesteśmy w stanie przepowiedzieć, co nas Człowiek, który odchował już wnuki, ry żyje w bezpiecznym świecie – który czeka? z własnego doświadczenia wie, jak ma co jeść, który ma gdzie spać, który Możemy próbować. Godne odnotowazwiązek rozwija się w sferze psychicz- ma dostęp do minimum dóbr material- nia są intuicje Josepha Ratzingera, już no-duchowej. nych i kulturalnych. I to właśnie jest jako papieża, kiedy mówi o Kościele Zwróćmy też uwagę na szybki roz- źródłem kolejnego kryzysu Kościoła. mniejszościowym, nawet na skalę euwój Uniwersytetów Trzeciego Wieku. ropejską. Jeśli dobrze go rozumem, to Dlaczego nie można by zorganizować Jak mamy sobie z nim radzić? chodzi o to, żeby przynależność do Koczegoś podobnego przy parafiach? Nie martwię się spadkiem liczby ścioła była w świadomy sposób wybieSam wykładam na takim uniwersyte- powołań, ani tym, że coraz częściej rana. W tym kontekście powinniśmy cie i wiem, że nie ma wdzięczniejszych zamyka się kościoły, ponieważ nie zupełnie inaczej patrzeć na Francję! tematów niż te, które zahaczają o za- wierzę, że jest to wyłącznie skutkiem gadnienia egzystencjalne. Dzięki tego Jako na wzorzec pozytywny, a nie negatywny? typu działalności parafie zaczęłyby Właśnie tak. Żyjemy w bardzo ciestawać się wspólnotami, a nie agrekawych czasach. Na naszych oczach gatami - zbiorami przypadkowych kończy się feudalizm, a wraz z nim przedmiotów. odchodzi w przeszłość Kościół, któKolejną wielką szansę stanowi duszry był emanacją feudalnego świata. pasterstwo ludzi chorych. W tym roku po raz trzeci będę prowadził wakacyjne rekolekcje dla chorych na stwardnienie rozsiane. Organizując takie przedsięwzięcie, osiąga się podwójną korzyść. Po pierwsze, wyrywa się na pewien czas tych ludzi z ich środowiska, odciążając zarazem ich rodziny, które dzięki temu mogą odetchnąć. Po drugie, zyskują sami wolontariusze, którymi mogą być przecież ludzie młodzi. Na przykład Oazowicze. Godzinami proszą Boga, żeby Duch Święty wreszcie zstąpił, a On coś się leni i zstępować nie chce. A gdyby wstali i ruszyli się do chorych, to zobaczyliby, że On zstąpił już dawno temu. Takie spotkania ludzi starych i chorych z młodymi sprawiłyby, ze mógłby nam się objawić bardzo ciekawy fragmencik Bożego Królestwa.

ilustracja: Marta lissowska


go, młode Kościoły powinny nabrać ducha i odwagi. Tym, co mu się udało – choć niemało po drodze zniszczył – jest stworzenie kultury, w której człowiekowi żyje się stosunkowo najprzyzwoiciej. Skoro udało się w Europie, to czemu ma nie udać się gdzieś indziej? Jak zwykle chodzi jednak o metody. Znając historię Kościoła w Europie, wiemy już, że żadnego światopoglądu nie opłaca się budować na sile i na przemocy. Za stosowanie przemocy, dziś już tylko werbalnej, nasz Kościół wciąż bywa krytykowany. Jeśli jednak na taką krytykę pozwala sobie któryś spośród duchownych, to jakoś najczęściej jest to osoba starsza. W tym kontekście warto wspomnieć niedawne wystąpienie ojca Ludwika Wiśniewskiego.

Ależ Wiśniewski robił to przez całe swoje życie!

A jednak uznał za stosowne podkreślić, że jest już „starym zakonnikiem, który nie czeka ani na pochwały, ani na godności”.

ilustracja: Marta lissowska Wiara i religia nie mają innej możliwości wyrazu jak tylko w tym, czego dostarcza nam kultura. Nie wystarczy przetłumaczyć Mszał Rzymski na inny język i tak samo odmawiać „Bóg z Boga, Światłość ze Światłości” czy Prefację o Trójcy Świętej, że dwie natury, a jedna osoba. To jest nie do przebrnięcia dla ludzi innej kultury, bo oni w myśleniu posługują się zuNa co jeszcze powinniśmy się przygotować? Kościół jutra będzie Kościołem bardzo pełnie innymi kategoriami i mają do zróżnicowanym. Być może trzeba bę- tego prawo. dzie nawet odtworzyć regionalne patriarchaty, ale nie na wzór Kościołów Z Kościołem jest chyba trochę jak ze starym wschodnich, w których są to patriar- człowiekiem: ma swoje przyzwyczajenia i swochaty narodowe, stanowiące łatwą je bolączki, ale ma też swoją mądrość… pożywkę dla nacjonalizmów. Cho- Mówiąc o „starym Kościele”, myślimy dziłoby bardziej o patriarchaty religij- o Europie, ponieważ tu Kościół rzeno-kulturowe, jak patriarchat Afryki, czywiście się zestarzał, a gdzie indziej patriarchat Chin czy patriarchat Azji jeszcze nie zdążył. Patrząc jednak na Południowo-Wschodniej. doświadczenie Kościoła europejskieWciąż jeszcze jest tak, że jeśli urodziłeś się w Polsce, to prawie na pewno jesteś katolikiem. W przyszłości dużo więcej będzie zależało od indywidualnego wyboru. Sadzę więc, że to, co się w tej chwili dzieje, jest raczej przełomem niż destrukcją. I na tym polegałaby pierwsza istotna zmiana.

To tylko kwestia ustawienia armatek i okopania się, na wypadek gdyby ktoś zechciał posądzić go o nieczyste intencje. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym trąci na starość. Jeśli chodzi o ojca Wiśniewskiego, to znam go parę dziesiątków lat. Jego list mnie nie zdziwił, co najwyżej ucieszył. Choć – nawiasem mówiąc – przydałby się drugi list, którego autor poszukałby przyczyn zdiagnozowanego przez ojca Ludwika stanu rzeczy. ■

ks. wacław oszajca sj (1947) jest duszpasterzem, poetą i publicystą. Wykłada w instytucie dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Były redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego”, publikuje między innymi w „Charakterach”, „Gazecie Wyborczej”, „Gościu Niedzielnym” i „Tygodniku Powszechnym”. Stale współpracuje z działem religijnym „Kontaktu”.

15


starość

Wszyscy jesteśmy seniorami TEKST: TOMEK KACzOr ilUSTrACjE: AGATA STOMMA

16


P

okolenie polskich dwudziestoparolatków obserwuje właśnie starość i śmierć swoich dziadków. Ich rodzice w dużej mierze nie mieli ku temu okazji – wielu z nich, ze względu na burzliwą historię XX wieku, swoich dziadków nie poznało. Ci zaś, którzy mieli szczęście ich poznać, rzadko kiedy obserwowali ich długą starość i powolne odchodzenie. Wnuki obserwują dziś nie tylko swoich dziadków, ale też swoich rodziców, pięćdziesięcioparolatków, którym przyszło zmierzyć się z trudnym doświadczeniem zapewnienia opieki starzejącym się rodzicom. Wnuki uczestniczą w tym doświadczeniu i przeżywają je, lecz – siłą rzeczy – z większym dystansem. I już dziś zastanawiają się, jak ten temat będzie wyglądał za trzydzieści lat. Z pokolenia na pokolenie

Choć dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie nieczęsto znali swoich dziadków, to w kulturze nadal bardzo silnie obecna jest tradycja rodzin wielopokoleniowych. Młode małżeństwa wprowadzały się do mieszkań swoich rodziców, rodziły im się dzieci, ale wszyscy wciąż mieszkali pod jednym dachem. Kolejne pokolenia wspierały się i dopełniały w swoich potrzebach, dzięki czemu rodziny były samowystarczalne. Jednakże w przeciętnym gospodarstwie domowym na gromadkę wnucząt przypadał jeden dziadek lub babcia – Senior Rodu. Dziś ten model jest już nieaktualny. Proporcje się odwróciły i coraz częściej to wnuki-jedynaki mają „komplet dziadków”. Gdy dziadkowie zaczynają być coraz mniej samodzielni, dawna samowystarczalność wielopokoleniowych rodzin przestaje się tak doskonale sprawdzać. Dorosłe dzieci coraz częściej szukają więc pomocy w opiece nad własnymi, starzejącymi się rodzicami. Wiele z nich traktuje to jednak jako życiową porażkę: czują, że nie potrafili oddać swoim rodzicom tego, co oni dali im w dzieciństwie, że nie umieli odwdzięczyć się za ich opiekę taką samą opieką. O tym, jak istotny to temat, może świadczyć chociażby duża liczba forów internetowy poświęconych problemom związanymi z opieką nad

Niektórzy w takiej sytuacji decydują starszymi rodzicami oraz odbywające się na tych forach długie, emocjonalne się skorzystać z pomocy specjalistycznych ośrodków. To jednak często podyskusje. garsza ich stan psychiczny: nie dość, że Emilka28: Przez lata podcierali wam tył- sami dręczeni są przez wyrzuty sumieki, opiekowali się wami, a wy co?! Myśli- nia, to jeszcze społeczeństwo postrzega cie, że gdy oddacie ich do domu starców, ich jako samolubnych i wygodnickich to jaka was czeka starość? Taka sama! […] niewdzięczników, którzy chcą mieć Odwdzięczcie się za ten trud, za miłość. „kłopot z głowy”. W tradycyjnych, Gdyby rodzice myśleli waszymi katego- wiejskich społecznościach taka decyriami to zamiast was wychowywać, mogli zja bywa nieraz nawet równoznaczna z linczem na „wyrodnych dzieciach”. Was od razu oddać do domu dziecka.

Wiele osób w Polsce uważa, że jedyną godną drogą zapewnienia opieki starszemu człowiekowi jest zajęcie się nim samodzielnie Wiele osób w Polsce uważa, że jedyną godną drogą zapewnienia opieki starszemu człowiekowi jest zajęcie się nim samodzielnie. Często nie zdają sobie jednak sprawy z trudności, jakie staną na ich drodze. – Nie ma bardziej stresującego i wypalającego zajęcia niż samodzielna opieka nad dementywnymi rodzicami – mówi Tomasz Duda, doktorant na Wydziale Psychologii UW. – Zwykle opiekując się chorym, możemy mieć nadzieję, że wyzdrowieje. W tym przypadku jest inaczej: czekamy na śmierć własnego rodzica, bo nie możemy liczyć, że „wyjdzie z tego”.

Sprawia to, że ludzie ostatecznie podejmują się zadania, które przerasta ich możliwości. Nie potrafią wybaczyć sobie braku siły i cierpliwości do własnych rodziców, przez co sami popadają w depresję. Tomasz Duda: – Pomoc ponad siły sprawia, że taka opieka staje się męką. Gęstnieje atmosfera, rośnie przemoc symboliczna i frustracja. A jedno z podstawowych praw psychologii mówi, że frustracja rodzi agresję. Cóż warta jest opieka nad kimś, gdy ma się poczucie zmarnowanego życia i gdy nienawidzi się tego, co się robi?

17


starość Na szczęście na forach pojawiają się i takie opinie: Rodzic: Miłość to jest dar i miłość to jest wolność. Prawdziwa wdzięczność jest wtedy, gdy za dar dajemy dar. Będę się opiekować swoimi rodzicami, ale nigdy nie zrezygnuję z własnego życia na tyle, aby być z tym nieszczęśliwa... Nieszczęśliwy opiekun raczej nie da szczęścia osobie, którą się opiekuje. Opiekujemy się dotąd, dopóki nie ma to wpływu na naszą równowagę psychiczną. Taka opieka rodzicom nie pomoże, a nas może zniszczyć.

Drugi egzamin dojrzałości

18

Najbardziej nieugięci zwolennicy samodzielnej opieki to przeważnie osoby, które ten niezwykle trudny problem rozważają teoretycznie. Ci zaś, którym przyszło osobiście zmierzyć się z takim wyzwaniem, rzadko kiedy są równie radykalni w swoich deklaracjach. Joanna przez cztery lata opiekowała się chorą na Alzheimera mamą. Swoje doświadczenia zapisywała i na bieżąco publikowała na internetowym blogu, aby – jak sama pisze – „inni mogli przygotować się psychicznie do różnych sytuacji, które mogą pojawić się w czasie choroby”. I już na wstępie apeluje: „Opiekunowie, skorzystajcie z okazji! Ja uczyłam się na błędach. Może ten blog zmieni smutną rzeczywistość”. Pewnej nocy, gdy Joanna nie mogła już uporać się z ucieczkami mamy z łóżka, zdesperowana przywiązała ją. Po tym ciężkim doświadczeniu na blogu pojawiły się takie wpisy: Uświadomiłam sobie, że jestem cholerną idealistką, dosłownie nawiedzonym człowiekiem. Tyle czasu zajmuję się Mamą, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Każdy przy zdrowych zmysłach wie o tym że jest moment kiedy trzeba dać sobie spokój. Jeśli mogę w ogóle innym doradzić to pamiętajcie: nigdy nie róbcie sami wszystkiego, trzeba zachować dystans! Joanna była księgową. Zrezygnowała z pracy, bo opieka nad matką

nie pozwalała jej na żadne dodatkowe zajęcie. I choć jej partner wspierał ją i pomagał, to ciężar podjętego wyzwania ją przerósł. Opieka angażowała ją całkowicie zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Nawet w nielicznych wolnych momentach, kiedy nie musiała czuwać przy matce, nie potrafiła oderwać się myślami od tej sytuacji. W dzień, nawet gdy jest OK (jeśli tak to można ująć), to ja siedzę jak na szpilkach, bo wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. […] Muszę pomyśleć o sobie, tylko jak

mam do cholery jasnej to zrobić!!! Jak teraz mam myśleć o sobie po tym wszystkim?! […] Gdy to się skończy jak amen w pacierzu trafię do pokoju bez klamek – nie nadaję się już do niczego, to wszystko ma straszny wpływ na mnie! Po śmierci matki Joanna pisze nowy blog, gdzie opisuje swoje „wzloty i upadki w próbach odzyskania własnego życia”. Poczucie pustki po stracie osoby, którą opiekowała się przez kilka lat, jest tak przytłaczające, że potrafi wpędzić w depresję. I choć wcze-


śniej marzyła o wolnych chwilach, to kiedy nagle ma tych chwil nadmiar, powrót do rzeczywistości okazuje się prawdziwym wyzwaniem. Wcale mnie nie cieszyło to wszystko. Teraz już nigdzie nie muszę się spieszyć, nic nie muszę robić na wczoraj itd. […] Wtedy dopiero dotarło do mnie jak bardzo poturbował mnie Alzheimer i co zostawił mi w spadku…

„Dom starców”

Joanna podniosła się ze swojego dołka. Teraz własnym doświadczeniem dzieli się z innymi, prowadząc grupę wsparcia. Przede wszystkim apeluje, by nie powtarzać jej błędów i nie brać wszystkiego na siebie, lecz szukać pomocy z zewnątrz. W Polsce jednak najczęstszą alternatywą dla osobistej opieki jest, okryty złą sławą, dom pomocy społecznej, nazywany powszechnie „domem starców” lub, bardziej dosadnie, „umieralnią”. Często tym, co powstrzymuje ludzi przed skorzystaniem z usług DPS-u, jest niemożność pogodzenia się z taką decyzją we własnym sumieniu. To „poczucie porażki” przyćmiewa nieraz nawet obiektywny komfort życia ich najbliższych. Przy ulicy Arabskiej na Saskiej Kępie mieści się jeden z trzynastu warszawskich samorządowych domów pomocy społecznej, to DPS im. „Matysiaków”. Setką jego pensjonariuszy opiekuje się prawie sześćdziesięcioosobowy personel. Andrzej Wyrożemski, dyrektor DPS im. „Matysiaków”: – Z domami pomocy jest jak ze wszystkim innym: są lepsze i gorsze. A jednak DPS-y to temat tabu. Smutne, że mówi się o nich tylko wtedy, gdy w którymś z domów pojawia się problem lub nieprawidłowość. Tymczasem istnienie tego rodzaju instytucji jest nieuniknione. Coraz mniej jest osób, które mogą sobie pozwolić na to, by połączyć kompleksową opiekę nad starszą osobą z utrzymaniem własnej rodziny, szczególnie gdy wydłuża się współcześnie aktywność zawodowa i związany z tym coraz dłuższy czas pracy.

– Ale przecież opieka nad starzejącymi się rodzicami to obowiązek dzieci. – Zgoda, ale ta opieka wcale nie musi być rozumiana jako osobista. Opieką jest też znalezienie miejsca, w którym nasi rodzice, czy bliscy, będą się czuli możliwie jak najlepiej. Ludzie często odwiedzają nasz dom, by się przekonać, czy panują tu odpowiednie warunki i czy ich bliscy będą mieli godną i profesjonalną opiekę. Znalezienie „przyjaznego domu”, współpraca z personelem celem aklimatyzacji w nowym miejscu zamieszkania, utrzymywanie stałego kontaktu ze swoim bliskim, to również przejaw troski, a co za tym idzie i opieki. Wiele osób na argumenty dyrektora Wyrożemskiego odpowiedziałoby zapewne, że gdy oni byli dziećmi, rodzice nie szukali dla nich domów dziecka tylko dlatego, że opieka nad nimi była męcząca i utrudniała karierę zawodową. – To nie jest taka sama opieka! Przy wielu trafnych analogiach między dzieckiem a starszym człowiekiem, ta jest zupełnie nieprawdziwa – mówi pani psycholog z jednego z prywatnych domów pomocy. – Dziecko się rozwija, a stary człowiek więdnie. Poza tym zamieszkanie w DPS to nie wygnanie z domu. To przeprowadzka do nowego miejsca, gdzie starszy człowiek będzie miał zapewnione bezpieczeństwo i fachową opiekę. Taka sytuacja nie zdejmuje bynajmniej z rodziny obowiązku utrzymywania kontaktu z bliską osobą. Wręcz odwrotnie: dzieci i wnuki, powierzając opiekę i pielęgnację profesjonalistom, całą swoją energię powinny ukierunkować na psychiczną aktywizację babci lub dziadka – rozmowy, towarzyszenie im, jeśli pozwala na to stan zdrowia – wspólne spacery. Bo choć i ten aspekt teoretycznie zapewniany jest przez domy pomocy, to nawet najlepszy program aktywizacyjny nie pomoże, gdy starszy człowiek czuje się opuszczony przez najbliższych. Poczucie osamotnienia jest najboleśniejszym doświadczeniem starości. Gdy starsi ludzie poczują się zapomniani przez rodzinę, najbardziej przyjazny

„Dom Pogodnej Jesieni” stanie się „umieralnią”. Justynka_67: Skoro Twój bliski jest w DPS-ie, to musisz koniecznie dalej go KOCHAĆ. Zadzwoń wieczorem i porozmawiaj jakby był obok, pojedź na niedzielę lub wpadnij przejazdem, zabierz na święta. Potraktuj pobyt tam jak zmianę miejsca zamieszkania, gdzie nad zaspakajaniem jego codziennych potrzeb czuwa personel. Współpracuj z tym personelem. Dowiesz się, co jeszcze można zrobić, bo każdy człowiek i każda sytuacja jest inna. […] Takie mam refleksje po dziesięciu latach pracy w domu pomocy społecznej.

Często tym, co powstrzymuje ludzi przed skorzystaniem z usług dPS-u, jest niemożność pogodzenia się z taką decyzją we własnym sumieniu Nie przesadza się starych drzew

Uczucie samotności towarzyszy też często osobom sprawnym, mieszkającym samotnie lub z rodziną, która zajęta pilnymi sprawami, nieraz nie zauważa potrzeb babci czy dziadka. Wyrożemski: – Dla osób starszych najlepszy jest oczywiście jak najdłuższy pobyt w swoim środowisku, bo aktywność trzyma ich przy życiu. Ale zdarza się, że niektóre osoby, by nie oddawać najbliższych do ośrodków opiekuńczych, w najlepszej wierze pozostawiają ich na cały dzień w pustym domu, żeby przypadkiem „nie wychodzili i nie zrobili sobie krzywdy”. To nie do końca istota prawidłowego funkcjonowania w środowisku. Trafiają do nas czasem osoby „wycofane”, zamknięte w sobie i dopiero tu, po

19


starość

20

pewnym czasie, okazuje się, że nie jest z nimi tak źle – zamknęli się w sobie, bo nie mieli pełnego kontaktu z innymi ludźmi. „Nie przesadza się starych drzew” – to przysłowie potrafi wpędzić w pułapkę, gdy ceną za pozostanie w rodzinnym domu jest samotność. Mieszkania ludzi starszych, nieprzystosowane do ich potrzeb, niejednokrotnie mocno utrudniają im aktywność, na którą w innych warunkach swobodnie byłoby ich stać. Pani Irmina ma 82 lata. Pięć lat temu, po dwuletnich poszukiwaniach, wyprowadziła się z Rybnika i zamieszkała w domu pomocy społecznej w Sandomierzu: – Wcale nie musiałam przyjść do DPS-u, bo mam rodzinę, córkę, ale widziałam co się przydarza samotnie mieszkającym, starszym ludziom. Przyjaciółka mojej siostry została znaleziona w domu martwa. A ja jestem po czterech operacjach głowy, nigdy nie wiadomo co się może stać... Doszłam więc do wniosku, że muszę sobie zabezpieczyć starość, znaleźć miejsce, gdzie będę się czuła swobodnie i bezpiecznie. I że, aby to się udało, muszę znaleźć to miejsce na tyle wcześnie, żeby zdążyć w nie „wrosnąć”. Był jeden podstawowy warunek: jednoosobowy pokój. Długie poszukiwania okazały się owocne. Własny pokój i znajdujące się w nim cztery przyciski alarmowe zapewniają pani Irminie upragnione poczucie prywatności oraz swobody i bezpieczeństwa, dzięki czemu może realizować swoją misję: – Chciałam udowodnić, że będąc w domu opieki, nie trzeba siedzieć i czekać na śmierć. Że można, tak jak ja, żyć pełnią życia i realizować swoje pasje. Osiemdziesięcioletnie osoby też je mają… Chodzę na wycieczki z kołem PTTK, uczestniczę w spotkaniach i wernisażach, brałam też udział w rocznej akcji „Łączenie pokoleń”. Mogę przyjść i wyjść kiedy chcę, goście też mogą mnie odwiedzać, kiedy mam na to ochotę – mówi z satysfakcją pani Irmina. Możliwość realizowania swoich pasji to nie jedyny powód jej radości. – Jakiś

czas temu zadzwoniła do mnie znajoma, która była wrogiem mojej decyzji. Oznajmiła, że jednak mi zazdrości, bo od pół roku czeka w kolejce na jakiś zabieg rehabilitacyjny. A tu nie dość, że mam lekarza dwa razy w tygodniu, to jeszcze, kiedy jadę do specjalisty, personel DPS-u umawia za mnie wizytę na konkretną godzinę. Nie muszę stać i czekać w kolejce. Jest też sala gimnastyczna, na której rehabilitantki prowadzą ćwiczenia, a czasem też sama chodzę i ćwiczę. Wszystkim się chwalę tym, że mieszkam w DPS! Nie da się porównywać sytuacji pani Irminy i, opiekującej się dementywną matką, Joanny. Oba te przykłady mogą jednak przyczynić się do uwolnienia domów pomocy społecznej od ciążącej nad nimi klątwy. Dla wielu osób dobry DPS może okazać się prawdziwym zbawieniem.

Seniorzy na swoim

Pani Irmina, spytana o idealne warunki na spędzenie starości, w odpowiedzi właściwie opisała swój DPS: małe mieszkania, w najbliższej okolicy stołówka i lekarz; najważniejsze, by człowiek czuł się jak u siebie. No i jeszcze pewność, że aby wezwać pomoc, wystarczy tylko nacisnąć specjalny przycisk. Jeśli więc starszy człowiek nie ma w sobie, w przeciwieństwie do pani

Irminy, potrzeby przełamywania tabu lub nie uda mu się znaleźć miejsca w dobrym domu opieki, a jednocześnie nie czuje się pewnie, wiele bardzo pomocnych innowacji może wprowadzić we własnym domu. Ośrodek Caritas w niemieckim mieście Kassel prowadzi poradnię, która osobom starszym i ich rodzinom pomaga dostosować ich własne mieszkania do indywidualnych potrzeb. W swojej ofercie ma najróżniejsze rozwiązania ułatwiające codzienne funkcjonowanie, m.in.: zlewozmywak z płaskim syfonem w kuchni, umożliwiający pracę na siedząco; specjalne urządzenie, przypominające wysoki stołek barowy z oparciem, którego używa się tam, gdzie konieczna jest praca na stojąco; toaleta z podwyższonym siedzeniem i uchwytami; żadnych dywanów czy chodniczków, na których można się łatwo poślizgnąć itp. Do dyspozycji jest także specjalny punkt doradczy dla seniorów. Podobną działalność prowadziło kiedyś poznańskie Towarzystwo Samopomocy Starszej Generacji „Vis Vitalis”, jednak dwa lata temu, po śmierci prof. Andrzeja Gałkowskiego, działalność Towarzystwa została zawieszona i do tej pory jej nie reaktywowano. Dobrym rozwiązaniem jest także tzw. TeleOpieka. Prosty w obsłudze


przycisk alarmowy nosi się na ręku jak zegarek, dzięki czemu starsza osoba ma go stale przy sobie. Gdy upadnie lub znajdzie się w innym niebezpieczeństwie, może przy jego pomocy szybko i łatwo połączyć się z dyspozytorem i poprosić o pomoc. Można uruchomić również funkcję, która polega na codziennym (lub kilka razy na dobę) połączeniu z Centrum TeleOpieki. Wtedy wykonanie dziennego połączenia o ściśle określonej porze jest obligatoryjne. Jeśli połączenie nie zostanie wykonane, personel dyżurny podejmie kontakt z użytkownikiem, a w przypadku braku odpowiedzi, uruchomi procedury ratunkowe. Przycisk wyposażony jest także w nadajnik GPS, co umożliwia szybką lokalizację noszącej go osoby – funkcja szczególnie pomocna w przypadku osób chorych na Alzheimera. Urządzenie zapewnia poczucie bezpieczeństwa, którego wagę tak silnie podkreślała pani Irmina, dzięki czemu zwiększa niezależność osób starszych. Kilka takich urządzeń wykupił, w ramach akcji pilotażowej, Ośrodek Pomocy Społecznej na Żoliborzu.

W grupie raźniej

W filmie Doroty Kędzierzawskiej Pora umierać Danuta Szaflarska gra Anielę – starszą panią, która samotnie mieszka w dużej, zabytkowej willi na przedmieściach. Jednak nie każda osoba w podeszłym wieku radzi sobie tak doskonale jak bohaterka filmu. Starsze osoby coraz częściej szukają współlokatorów. W dodatku, co dla wielu okazać się może zaskoczeniem – wśród rówieśników. „Forum 50+. Seniorzy XXI” wieku jest nieformalnym, otwartym związkiem organizacji, które łączy wspólna misja – poprawa jakości życia ludzi starszych w Polsce. Reprezentująca Forum 50+ Hanna Nowakowska, mówi: – Starsze osoby chcą mieszkać razem. To nowy trend, ale mamy już wiele takich zgłoszeń z różnych miejsc Polski. Pojedyncze osoby czy małżeństwa proszą nas o pomoc w zebraniu grupy chętnych lub ogłaszają na naszym

forum, że szukają współlokatorów. Seniorzy chcą mieszkać razem, ale nie w domach spokojnej starości, na zasadach, które ktoś im narzuci. Chcą być samodzielni i niezależni. Halina Potocka, wiceprzewodnicząca AGE Platforme Europe, europejskiego odpowiednika Forum 50+: – W Unii Europejskiej stawia się bardzo duży nacisk na to, żeby stworzyć takie warunki techniczne, które umożliwią i ułatwią starszym osobom samodzielne mieszkanie. By uniknąć gettoizacji

Prosty w obsłudze przycisk TelePomocy nosi się na ręku jak zegarek. Pozwala on starszej osobie szybko i łatwo połączyć się z dyspozytorem i poprosić o pomoc i nie izolować starszych osób ze społeczeństwa, takie mieszkania czy pojedyncze domy lokalizuje się w enklawach osób młodszych. W Berlinie na przykład w znalezieniu odpowiednich miejsc pomagają władze miasta. – Czy takie rozwiązania mają szanse sprawdzić się w Polsce? – W Poznaniu, na Świerczewie, w architekturę całego osiedla wkomponowane są trzy budynki przeznaczone dla seniorów. Ci, którzy zdecydowali się tam zamieszkać, w zamian oddali miastu swoje dawne mieszkania, które do tej pory zajmowali samotnie. Miasto zyskało ogromne przestrzenie w centrum, a seniorzy nie są już sami i czują się bezpiecznie. Na Świerczewie mają codzienną opiekę lekarską, salę gimnastyczną, klubik, a przede wszystkim są w swoim środowisku: czują obecność sąsiada, wiedzą, że zawsze ktoś się zainteresuje, gdy któregoś dnia nagle nie wyjdą z mieszkania, sprawdzi, czy nic im się nie stało,

czy czegoś nie potrzebują. – A co z osobami, które nie miały swoich mieszkań? – Tym osobom miasto sfinansowało mieszkanie na Świerczewie. W ekonomicznym rachunku to i tak im się opłacało, bo osoba która jest w grupie innych, przyjaznych jej osób nie czuje się wyobcowana, rzadziej choruje, więc władze zaoszczędzają pieniądze, które wydałyby na hospitalizację czy usługi opiekuńcze. To są wymierne, ekonomiczne rozliczenia, ale w Polsce nie myśli się jeszcze tymi kategoriami.

Wszyscy jesteśmy seniorami

Po wejściu na stronę internetową Forum 50+ czeka nas nie lada zaskoczenie. Zamiast seniora, ze zdjęcia uśmiecha się do nas uroczy bobas. Czyżby przypadkowe przekierowanie na forum dla młodych rodziców? Podpis rozwiewa początkową konsternację: „Będę seniorem!”. Starzejemy się przecież od urodzenia i codziennie dokonujemy wyborów, które będą miały wpływ na naszą starość. Warto jednak rozumieć to przesłanie bardziej globalnie. W ostatnich latach w społeczeństwie bardzo wyraźnie przybywa ludzi wiekowych, a problemy związane z ich starością nieraz uderzają w całą rodzinę i bliskich. Wkraczamy w nieznany dotąd świat, w którym przeważać będą seniorzy. Musimy więc nie tylko przygotować się do swojej własnej starości, lecz także – jako społeczeństwo – przygotować seniorom jak najlepsze warunki. Wtedy łatwiej będzie i pięćdziesięcioletnim dzieciom, i dwudziestoparoletnim wnukom. ■

tomek kaczor (1984) jest magistrem kulturoznawstwa, fotografem i animatorem kultury. Współpracuje z Towarzystwem inicjatyw Twórczych „ę”. Meloman. Sekretarz redakcji „Kontaktu”.

21


starość KlArA CzErNiEWSKA

22

Kubki Top Cups projektu Oli Mireckiej, fot. Jan Lutyk


T

o nie człowiek powinien dostosowywać się do użytkowanych rzeczy, lecz to rzeczy powinny być stworzone z myślą o tym, by człowiek mógł posługiwać się nimi z łatwością, czerpiąc z tego nieco przyjemności.

Projektowanie dla seniorów należy do kategorii projektowania społecznie zaangażowanego, jednego z najsilniejszych obecnie trendów w światowym designie. Pisanie o nim jest jednak dosyć niewdzięcznym zadaniem. Czymże wszak różni się senior od dorosłego i czy na co dzień nie używa tych samych co każda „przeciętna osoba” produktów, jak noże, szczoteczki do zębów, buty? Z pewnością dużo przyjemniej pisze się o wzornictwie dla dzieci – kolorowym, zabawnym i wizualnie atrakcyjnym. Projektowanie dla seniorów polega zaś na znajdywaniu rozwiązań dla podstawowych kwestii, które często wychodzą poza materialność danego produktu, a które związane są silnie z takimi problemami jak zdrowie, ergonomia czy oswajanie nowych technologii. W starzejącym się społeczeństwie krajów rozwiniętych seniorzy, w pełni sprawni umysłowo, chcą jak najdłużej brać czynny udział w otaczającej ich rzeczywistości. Na przeszkodzie stają im jednak liczne utrudnienia, związane z ograniczeniami narzucanymi przez własną, starzejącą się cielesność, a więc typowe dla wieku dolegliwości i choroby: dalekowzroczność, gorszy słuch, ograniczenia motoryki. Wszystko to sprawia, że seniorzy tworzą specyficzną grupę konsumentów-użytkowników, dla których projektowanie dóbr i usług jest zadaniem szczególnie wymagającym i potrzebnym, a przy całej swej szlachetności, niezbyt prestiżowym i niemal całkowicie niemedialnym.

Dziadkowie z komórką

Współcześnie nie potrafimy sobie wyobrazić codziennych kontaktów z innymi bez telefonów komórkowych

czy internetu. Dlatego też projektanci, zajmujący się dojrzałymi użytkownikami, skupiają się przede wszystkim na elektronice. Niezbędne staje się nowe opracowanie interfejsów, czcionek i oprogramowań, które byłyby czytelne i proste w obsłudze. Na wielu stronach internetowych można powiększać czcionki. Nie mniej istotny jest też kontrast barw – z wiekiem zmienia się percepcja kolorów, dlatego kontrast nie powinien być budowany na skali, którą wyznaczają biel i czerń, ale biel i bardzo ciemny granat lub kolor ciemnozielony. Projektujący strony internetowe dedykowane seniorom powinni o tym pamiętać i umiejętnie stosować się do tych zasad.

w 2008 roku w konkursie Young Design, Grandphone autorstwa Magdaleny Sikorskiej. Zaprezentowany model przypominał tarczę staromodnego telefonu, z wysuwanym czerwonym guzikiem alarmowym, który miał wysyłać sygnał do służb ratunkowych. Projektantka, w rozmowie z Lidią Klein opublikowanej w czasopiśmie „Exklusiv” mówiła, że do stworzenia telefonu zainspirowali ją jej babcia i dziadek. – Problemy dotyczące wzroku, słuchu czy sprawności rąk są w pewnym wieku naturalne. Nie mogą być jednak przecież przeszkodą w aktywnym funkcjonowaniu. A to w dzisiejszym świecie nie jest możliwe bez komórki. Osoby po pięćdziesiątym roku życia, które używają komórek od kilkunastu lat, są do nich bardzo przyzwyczajone i z upływem lat nadal będą chciały z nich korzystać – wyjaśniała Sikorska. Dodała też, że przy projektowaniu myślała również o młodych osobach mających problemy zdrowotne i sprawnościowe.

Samochody parkują za nas, a zrobotyzowane egzoszkielety odciążają stawy nóg. Powstają hybrydy łączące laski z wózkami na zakupy Uczymy dziadków wysyłać SMS-y i zapisywać numery w pamięci telefonów. Powstają więc kolejne modele komórek dla aktywnych seniorów: Emporia, Myphone, czy telefony chińskiej marki Newplan. Do ich cech szczególnych należą: redukcja funkcji do tych najbardziej podstawowych, czyli dzwonienia i pisania wiadomości tekstowych, duże przyciski, proste w obsłudze menu, oraz specjalny guzik SOS, dzwoniący pod wybrany numer. Niektóre modele mają wysuwany karnecik, na którym można zapisać numery telefonów – zupełnie jak w tradycyjnych telefonach stacjonarnych. Dość wąskie ekrany są najczęściej monochromatyczne, w barwach najlepiej widocznych dla seniorów. Słynnym, choć dotychczas niezrealizowanym projektem był, nagrodzony

Nowe rozwiązania, takie jak ekrany wielodotykowe, stosowane m.in. w iPhone’ach, iPadach czy czytnikach e-booków prezentują nowe możliwości również dla starszych użytkowników. W porównaniu z „tradycyjnymi” komputerami czy laptopami, które posiadają zbyt wiele osobnych elementów, smartphone’y, na których operuje się palcami, a nie myszką, są dużo prostsze w obsłudze.

Wcielić się w seniora

Dobry design powinien z założenia ułatwiać życie, wpływać na poprawę jego jakości i komfortu, jednocześnie dbając o ekosystem i tak zwany zrównoważony rozwój. Dlatego też projektant powinien, w sposób jak najpełniejszy, poznać przyszłego użytkownika, tak od strony fizycznej, jak i od strony

23


24

Zestaw stołowy Totu projektu Nataszy Sałańskiej

starość

jego nawyków i zachowań. Powinien wykazywać się empatią, wręcz myśleć jak staruszek. U podstaw każdego procesu projektowania leży obserwacja. Projektant rozpoznaje problemy, jakie sprawia danym osobom użytkowanie konkretnych przedmiotów i analizuje ich nieuświadomione potrzeby. Poszukuje odpowiedzi i rozwiązań, posiłkując się badaniami teoretycznymi i testami na końcowym użytkowniku. Sam również niemal dosłownie wciela się w staruszka: zakłada specjalne rękawice i kombinezony, które znacznie ograniczają jego sprawność manualną, okulary, które zawężają pole widzenia itp. Znany projektant, Tomek Rygalik, na potrzeby swoich badań prawie stał się rezydentem domu opieki. Współpracujący z Helen Hamlyn Centre autor chciał się po prostu upewnić, że tzw. „ekstremalni użytkownicy”, czyli ci w podeszłym wieku lub niepełnosprawni, nie będą mieli kłopotów

z używaniem półek czy umywalek jego projektu. Kluczowym zagadnieniem w tej kwestii jest zastosowanie zasad ergonomii, czyli nauki badającej skalę percepcji i reakcji człowieka oraz związki z jego środowiskiem pracy. Przy wykorzystaniu naukowej wiedzy o człowieku, wszelkich danych antropometrycznych i statystyk, ergonomia ma na celu pełne dostosowanie przedmiotów, takich jak narzędzia, maszyny, technologie i systemy do człowieka – jego potrzeb fizjologicznych, psychicznych i społecznych. Nie jest bowiem wciąż oczywiste, szczególnie w postkomunistycznej Polsce, że to nie człowiek powinien się dostosowywać do posiadanych i użytkowanych rzeczy, lecz to rzeczy powinny być stworzone z myślą o tym, by człowiek czerpał korzyści z posługiwania się nimi. Żeby dawały one satysfakcję i komfort zarówno w aspekcie użytkowym, jak i emocjonalnym, psychicznym.

Projektowanie uniwersalne

Jedną z kategorii designu, odpowiadającą na potrzeby osób starszych, jest projektowanie uniwersalne. Jego główną przesłanką jest tworzenie przedmiotów, z których będzie mogła korzystać jak największa grupa konsumentów, bez względu na wiek lub status ekonomiczny. Takie założenia przyświecają producentom wyrobów codziennego użytku: amerykańskiemu Oxo, którego mottem jest ”dobry uchwyt”, wygodny w użyciu dla wszystkich, czy fińskiemu Fiskars, słynącemu z funkcjonalnych, częstokroć innowacyjnych narzędzi, produkowanych od 1649 roku! Kultowe nożyczki tej firmy, o plastikowych pomarańczowych rączkach, są bezsprzeczną ikoną designu demokratycznego i sprzedały się w ilości ponad miliarda sztuk na całym świecie. W Polsce problem ergonomicznego uchwytu zyskał rozgłos w mediach dzięki projektowi konkursowemu Krzysztofa Kubaska


– jego obieraczka do warzyw Scrapper (projekt wyróżniony w konkursie Fortis Young Design 2008) w estetyczny i przejrzysty sposób obrazuje idee ergonomii. Również w projektowaniu szkła i ceramiki dobry uchwyt stanowi wyzwanie. Ola Mirecka projektuje kubki bez ucha, za to z obręczami, które pomagają utrzymać je w dłoni, jednocześnie chroniąc przed nadmiernym ciepłem, a Karin Eriksson ze Szwecji

atrakcyjne dla innych użytkowników, co daje możliwość integracji rodziny przy wspólnym posiłku. Starzenie się społeczeństw krajów rozwiniętych ma wiele przyczyn: rozwój medycyny i nowych technologii znacznie poprawiających jakość życia, brak wojen, ujemny przyrost naturalny itp. Warto przy tym pamiętać, że projektując dla seniorów, de facto projektujemy dla naszych rodziców, a także dla samych siebie. Projektowanie opiera się przecież na myśleniu o przyszłości – o przyszłych użytkownikach, ich zmieniających się potrzebach i efekcie końcowym długiego, żmudnego procesu czyli produkcie. Design nie „jest”, ale „się staje”, a projekt jako kursach na najlepsze projekty dyplo- wyobrażenie przyszłego stanu rzeczy, mowe w przeciągu ostatnich trzech nawet jeśli niewdrożony do produkcji, lat wyłoniono kilka projektów skiero- może zmienić nasze postrzeganie akwanych zarówno do starszych użyt- tualności. ■ kowników, jak i ich opiekunów, np. „Zestaw wspomagający higienę osób starszych z ograniczoną motoryką” (jeden z najlepszych projektów dyplomowych roku akademickiego 2008/2009, autorstwa Pauliny Kordos), czy „TOTU – zestaw stołowy wspomagający osoby ociemniałe w starszym wieku” z roku 2009/2010, stworzony przez Nataszę Sałańską z myślą o jej dziadku, który stracił wzrok. Absolwentka Wydziału Form Przemysłowych ASP w Krakowie chciała nauczyć go samodzielności w oparciu o rozwijanie jego pamięci przestrzennej. W tym celu poprzyczepiała magnesem naczynia o charakterystycznych kształtach do powierzchni tacy, tworząc kilka określonych układów: osobno dla zupy, głównego dania, deseru z kawą itd. – Naczynia klara czerniewska (1987) studiuje te nie stygmatyzują osób niewido- historię sztuki na UW. Autorka wielu recenzji mych – podkreśla projektantka. – Są dotyczących wzornictwa przemysłowego. wanie zakupów, zapewnia mobilne miejsce odpoczynku; można je pchać lub ciągnąć, a ponadto jest łatwe do złożenia i przechowywania. Według obserwatorów trendów, wzrost liczby starszych pacjentów, wymagających stałej opieki, wiąże się z koniecznością przeniesienia tej usługi ze szpitali do wnętrz mieszkalnych. W konsekwencji, sprzęt medyczny ulegnie uproszczeniu i estetyzacji, swoistemu „udomowieniu”. W kon-

Projektant dosłownie wciela się w staruszka: zakłada specjalne rękawice i kombinezony do klasycznych form kieliszków i kufli wprowadza kanciaste wybrzuszenia, ułatwiające chwytanie osobom starszym i z dysfunkcjami motorycznymi.

Cel to ułatwienie codzienności

Współczesna technika dąży do uproszczeń i ułatwień na każdym polu. Samochody parkują za nas, a zrobotyzowane egzoszkielety odciążają stawy nóg tym, którzy wykonują pracę, stojąc długo w jednym miejscu lub chodzą dużo po schodach (koncept firmy Honda) albo pomagają w pracy japońskim rolnikom (40% z nich ma powyżej 65 lat). Za granicą powstają hybrydy łączące laski z wózkami na zakupy. Podobne koncepcje znaleźć można też wśród absolwentów polskich uczelni: w 2009 roku Krzysztof Kubasek jako swój projekt dyplomowy zaprezentował wielozadaniowy wózek dla seniora, wspomagający jego codzienne funkcjonowanie: urządzenie pomaga przy chodzeniu, ułatwia transporto-

25


Starcza niemoc KS. WACłAW OSzAjCA Sj

26

Egoizm. Na to choróbsko zapadają nie tylko starzy

A żył w Jeruzalem człowiek imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekujący pociechy Izraela; a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Z natchnienia więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: »Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i na chwałę ludu Twego, Izraela«. A Jego ojciec i matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. (Łk 2,25-33) Mówi się, że jeśli chcesz skutecznie przeprowadzić rewolucję, to rób ją albo z młodymi, albo ze starymi, bo jedni jeszcze nie wiedzą, a drudzy już nie wiedzą, w co się ładują. Żarty żartami, ale coś jest na rzeczy. Młodość nacechowana jest nadzieją, marzeniem, pragnieniem, niecierpliwością, a bywa, że i odwagą posuniętą aż do granic szaleństwa. Starość zaś wie już, że wszystko, co się nam wymarzyło i spełniło, spełniło się tylko częściowo. Dlatego wciąż czujemy niedosyt; zarówno szczęście, jak i nieszczęście podtrzymują w nas głód, pragnienie pełni. Stąd z życiem jest tak, że nieustannie przekracza ono nasze o nim wyobrażenia. Jak więc żyć, żeby się z życiem nie rozminąć? Odpowiedzi na to pytanie – czy raczej podpowiedzi – może udzielić nam Symeon. Podobnie jak wielu innych, oczekiwał on ratunku dla siebie, swojego narodu i religii. Cóż więc spowodowało, że gdy tenże ratunek

nadszedł, jedni z niego skorzystali, a drudzy nie tylko tego nie zrobili, ale i przychodzącą pomoc potraktowali jako zagrożenie? Odpowiedź w gruncie rzeczy jest prosta. Ci, którzy nie zauważyli, że spełniają sie ich marzenia, bez względu na to ile mieli lat, za wcześnie się zestarzeli. Zestarzeli, a więc uwierzyli, że ma być tak, jak oni sobie tego życzą. Dzień jutrzejszy ma być koniecznie dopasowany do ich o nim wyobrażeń. Tak myśląc, zapomnieli o jednym: że to nie oni nakręcają mechanizm, który obraca sfery ziemskie i niebieskie. Cóż jest więc korzeniem, przyczyną tej starczej niemocy? Egoizm. Na to choróbsko zapadają nie tylko starzy. I jeszcze jedno. Starzec Symeon prosi Boga o śmierć. Dziwne? Nie, bo kto choć raz, choć przez chwilę był naprawdę szczęśliwy, ten wie, w czym rzecz. Wniosek – jest szczęście, nie ma ani młodości, ani starości, ino życie. ■


ilustracja: jan libera

KS. MiChAł CzAjKOWSKi

Rudolf Bultmann Tropiciel mitów Teolog luterański Rudolf Bultmann (1884-1976) przez większą część życia wykładał na uniwersytetach niemieckich, najdłużej w Marburgu. To on otworzył Niemcom oczy na niebezpieczeństwa nazizmu i to dzięki niemu marburski wydział teologii ewangelickiej – fakt niestety wyjątkowy w środowiskach akademickich ówczesnych Niemiec – sprzeciwił się polityce antyżydowskiej Hitlera. Bultmann upominał się o przełożenie na język dzisiejszy tego, co sam nazywał „mitologią biblijną”. Twierdził, że język Nowego Testamentu jest językiem mitu, mającym niewiele wspólnego z rzeczywistością historyczną i niezrozumiałym dla współczesnego człowieka. Stąd jego postulat demitologizacji Pisma Świętego. Jak się do tego zabrać? Według Bultmanna kryterium pozwalającym odróżnić orędzie zbawcze od zawartych w Nowym Testamencie elementów mitycznych jest możliwość odniesienia go do naszego życia. Przepowiadanie nowotestamentalne trzeba więc prezentować tak, by człowiek poczuł się dotknięty nim osobiście i sprowokowany do podjęcia egzystencjalnej decyzji. I egzegezę tak należy uprawiać, żeby umożliwić

zjadaczowi biblijnego chleba spotkanie z ukrytym w martwym tekście Słowem Boga Żywego. Egzystencjalna skuteczność tego Słowa zależy od naszej wobec niego postawy: jeśli jesteśmy nań otwarci, angażuje ono całą naszą egzystencję. Ale zmiany swojej postawy życiowej nie może człowiek dokonać własnymi li tylko siłami: sam Bóg wkracza, by uwolnić go z jego negatywnych uwarunkowań egzystencjalnych, a dokonuje tego w osobie, słowach i czynach Jezusa Chrystusa. Wszystko to nie znaczy jednak, że można lekkomyślnie podważać historyczną wartość przekazów nowotestamentalnych. Trzeba więc dokonać rozróżnienia między metodą Bultmanna jako cennym instrumentem badawczym a jej błędnymi założeniami. Tego rozróżnienia dokonywali już pierwsi uczniowie i następcy teologa, wybitni bibliści protestanccy, odcinając się od radykalizmu Mistrza. Dodajmy, że wielu pobożnych, ale bojaźliwych ewangelików modliło się o jego nawrócenie. A przecież to także dzięki niemu współczesna biblistyka prowadzi nas do takiego przeżywania Boskiego Słowa, którym zostajemy życiowo poruszeni i skłonieni do nawrócenia. ■

Przepowiadanie nowotestamentalne trzeba więc prezentować tak, by człowiek czuł się sprowokowany do podjęcia egzystencjalnej decyzji

27


O CzyM NiE WiE NiKT z KSiędzEM PrOFESOrEM AlFONSEM SKOWrONKiEM rOzMAWiAją MiSzA TOMASzEWSKi jAN SUFFCzyńSKi

O

dpowiedzialna teologia zdaje sobie sprawę z granic swych możliwości poznawczych. Do jej uroków należy umiarkowanie; wie, gdzie się zatrzymać, by nie wdzierać się na obszar nieprzeniknionej tajemnicy. 28

„KOnTAKT”: Jest ksiądz profesor teologiem. To znaczy kim? KS. PROf. ALfOnS SKOWROnEK: Mówi się, że teolog to ktoś, kto dużo wie o Bogu. My, teologowie, w żadnym jednak wypadku nie wiemy o Bogu nic ponad to, co wie o Nim przeciętny chrześcijanin w swojej prostej, naiwnej wierze: że Bóg istnieje, że nas kocha i że jest naszą nadzieją we wszystkich beznadziejach tego świata. Więcej wiemy co najwyżej o tym, czego właściwie o Bogu nie wiemy. A czego o Bogu nie wiemy?

O Bogu często możemy mówić tylko w sposób negatywny. Rzecz w tym, iż tego słowa używamy tutaj inaczej niż zwykle. Kiedy ktoś wyraża się o kimś negatywnie, normalnie znaczy to, iż mówi o nim niepochlebnie, częstokroć z przekąsem. W odniesieniu do Boga, który „zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć”, jest jednak inaczej. Gdy na przykład mówimy pozytywnie, że Bóg jest wielkoduszny, to mamy na myśli wielkoduszność, którą znamy z życia. Pod ręką mamy

przecież tylko takie mierniki. Przy ich pomocy Bóg jednak mierzony być nie może, ponieważ stanowi On z gruntu rzeczy i bez reszty Misterium. Jego tajemnica pozostaje zawsze większa od wszystkiego, czego możemy się o Nim dowiedzieć. W roku 1215 słynny Sobór na rzymskim Lateranie obwieścił, że przy wszelkim podobieństwie, jakie dzielimy z Bogiem, zawsze akceptować musimy jeszcze większe niepodobieństwo. Deus semper maior! Bóg jest zawsze większy!

sytuacją życiową oraz specyficznymi założeniami myślenia i interpretacji i, jako taka, stale wystawiona jest na możliwości błędu. Odpowiedzialna teologia zdaje sobie sprawę z granic swych możliwości poznawczych. Jej wyniki mają charakter tymczasowy i z tego względu nigdy nie osiąga ona kresu swoich badań. Do jej uroków należy umiarkowanie; wie ona, gdzie się zatrzymać, by nie wdzierać się na obszar nieprzeniknionej tajemnicy. Szczyt takiego niewymownego teologizowania oddaje Powiedział Ksiądz Profesor, że tajemnica Boga XVII-wieczny poeta i mistyk, Anioł przekracza wszystko, czego możemy się o Nim Ślązak: dowiedzieć. To chyba niezbyt pokrzepiająca in- Zatrzymaj się! Cóż znaczy Bóg? formacja dla kogoś, kto pragnie Go poznać… Nie duch, nie ciało, nie światło, Cóż to za dziwna nauka, która nie przyczynia Nie wiara, nie miłość, Nie mara senna, nie przedmiot, się do poznania swojego przedmiotu? Teologia tkwi w polu ciągłego na- Nie zło i nie dobro, pięcia: z jednej strony jej przedmiot Nie w małym On, nie w licznym, wymyka się ludzkiemu poznaniu, On nawet nie to, co nazywa się Bogiem. z drugiej – celem naukowej teologii Nie jest On uczuciem, nie jest myślą, jest pozyskiwanie sprawdzalnych wy- Nie jest dźwiękiem, a tylko tym, powiedzi na temat Boga i Jego obecno- O czym z nas wszystkich nie wie nikt. ści w naszej ziemskiej rzeczywistości. Teologia nie może jednak pretendować Większość chrześcijan świetnie daje sobie do budowania wiedzy absolutnej. Za- radę, nie sięgając po akademickie rozprawy wsze pozostaje związana z konkretną zawodowych teologów. Czy mogą one odegrać


jakąkolwiek rolę w rozwiązywaniu naszych codziennych problemów?

Większość teologów nie pisze już dzisiaj oderwanych od życia dysertacji. Po II Soborze Watykańskim zapanowała wśród nich raczej chwalebna ambicja docierania pod strzechy z pogłębionym słowem Bożym. Współczesna teologia nie zajmuje się ezoteryką, zagubioną w świecie alchemią, szukaniem kamienia mądrości. Zawsze jednak pozostaje sprzęgnięta z losami człowieczego życia i śmierci. Do dzisiejszego odbiorcy nauki o Bogu przemawiają pierwsze słowa wielkiej soborowej Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym: „Radość i nadzieja, smutek i trwoga ludzi współczesnych, zwłaszcza ubogich i wszystkich cierpiących, są też radością i nadzieją, smutkiem i trwogą uczniów Chrystusowych; i nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w ich sercu”. Zdanie to

ilustracja: Anna Micińska

może być rozumiane jako myśl przewodnia uprawianej dziś teologii. Trzeba też powiedzieć jasno, że teologowie nie są specami od spraw wiary, ponieważ wiara jest w swej głębokiej istocie darem Bożej łaski, a nie rezultatem treningu, jak u zawodowego sportowca. Co najwyżej w rozjaśnianiu nauczania mogą – i muszą – być oni fachowcami. Jak pogodzić ideę teologii jako niekończącego się projektu ze sztywnymi ramami dogmatycznymi, wewnątrz których porusza się teolog?

gmat rozumiemy tymczasem prawdę objawioną, sformułowaną przez Kościół i zobowiązująco podaną do wierzenia. Gdzie jest miejsce na wolność myślenia, skoro istnieją prawdy podane nam do wierzenia „zobowiązująco”?

W dogmacie w żadnym wypadku nie wchodzi w grę ograniczenie życia chrześcijańskiego, lecz idzie o pełną realizację Bożego daru wolności. Dokładnie tak jak łańcuchy i paliki na przejściach ulic służą bezpieczeństwu ruchu i tym samym bezkolizyjnemu osiągnięciu celu jazdy, podobnie i dogmaty nie są kłodami rzucanymi wiernym pod nogi, lecz cennymi drogowskazami na drodze zbawienia.

Zastanowić by się należało nad pojęciem dogmatu i nad odnową jego treści. Ten i podobne terminy nabrały dzisiaj – nie bez wpływu ideologii socjo-komunistycznej – ujemnego zabarwienia uczuciowego. Niejednemu współczesnemu człowiekowi zwykły się kojarzyć z zastojem, indoktrynacją, W jednym ze swoich tekstów napisał ksiądz przymusem, apodyktycznością czy profesor, że „ten, kto się starzeje, jest blisko wręcz zakazem myślenia. Przez do- Boga”. Co to znaczy?

***

29


ści”, ponieważ w swej boskości Bóg nie może być oglądany ani pojęty. Dla nas, wierzących chrześcijan, kwintesencją najwyższego szczęścia będzie spotkanie i przebywanie z Jezusem. Z nim będziemy przeżywali nieskończone trwanie człowieczeństwa, łącznie z jego cielesnością. Dla wielu wierzących i żyjących nadzieją, do istoty niebiańskiego szczęścia należy ponowne „widzenie się” z ludźmi, którzy wyprzedzili nas w śmierci. Myśl o tym, że niebo nie będzie nudnym wpatrywaniem się w siebie, lecz stanowić będzie dynamiczny proces, łączy się z nadzieją i rośnięciem, dopełnieniem i uzdrowieniem, nadzieją szczególnie ważną Czy starość nie jest także momentem, w któ- w odniesieniu do doświadczeń winy, rym człowiek odkrywa namacalną realność do zmarłych przedwcześnie lub zamordowanych, do upośledzonych własnej śmierci? Jest naturalnie i takim odkryciem, i chorych lub do życia dopiero co pochoć przecież nie tylko i nie zawsze. czętego. Psychologowie i duszpasterze wiedzą, że wcale niełatwo jest mówić starszej To bardzo ciekawe, szczególnie w odniesieniu osobie o bliskiej śmierci. Czy jest tak do osób dotkniętych chorobami, które w zasarzeczywiście, jak mówi poeta, że czło- dzie uniemożliwiają im racjonalne myślenie wiek „syt życia i chwały, chyli się ku i dokonywanie wyborów… Na czym polega ich ziemi jako kłos dojrzały”? Cóż więc człowieczeństwo, dziejące się niejako poza powiedzieć o zastępach ludzi świa- dobrem i złem? Na jakiej podstawie ludzie ci domie umierających w pełnej wiośnie mogą zostać zbawieni? życia! W sztukę umierania, starożytną W pytaniu tym pobrzmiewa pogląd, że ars moriendi, wdrażać się trzeba od lat człowiek zbawia się sam o własnych sinajwcześniejszych. łach, który to proces uniemożliwia mu przygniatająca go choroba. Wskazać by Jak możemy sobie wyobrażać rzeczywistość, najpierw należało na postawę Jezusa, którego krótka, niespełna trzyletnia w którą przejdziemy po śmierci? Chrześcijańska eschatologia, czyli na- publiczna działalność koncentrowała uka o „rzeczach” ostatecznych, z da- się głównie na przywracaniu zdrowia wien dawna demitologizowała nader chorym. Był to swego rodzaju przedrzeczowe wyobrażenia o niebie. Obiet- smak zbawienia świata. Jezusowe akty nica „dostania się do Raju” stanowi uzdrowienia poprzedzało z reguły odmetaforę dla dopełnienia Bożego dzie- puszczenie grzechów. Uniwersalizm ła stworzenia. Owa pełnia może się tego wyzwoleńczego programu kryje urzeczywistnić tylko na drodze cał- w sobie intencję „całościowego” wykowitej transformacji. Mówiąc inaczej: swobodzenia losów człowieka i wiąże stworzenie musi zostać wyzwolone ze się nierozdzielnie z jego zaangażowaswego piętna przemijalności, wówczas nym współdziałaniem. Życie wierząnastanie „nowe niebo i nowa ziemia”. cych jest więc egzystencją po brzegi Oglądanie Boga, „jakim jest”, spo- wypełnioną nadzieją. „W nadziei botkanie na Syjonie, to dla wielu Żydów wiem już jesteśmy zbawieni”. i chrześcijan wizja nieba. Zanurzenie w Bożą obecność, pełnia Bożej miło- Czy możemy więc żywić nadzieję, że piekło ści nie zniosą Jego „niepojmowalno- jest puste? Proces starzenia zaczyna się już w momencie narodzin. Podoba mi się brzmiące dla nas dość obco, niemieckie pytanie o czyjś wiek: Wie alt bist du?, „Jak jesteś stary?”. Czteroletniego brzdąca pyta otoczenie: „Jak ty jesteś stary?”. Nie bądźmy zatem nadwrażliwi! W sensie ścisłym starym człowiek staje się jednak dopiero wtedy, kiedy więcej radości znajduje w przeszłości niż w przyszłości. To jest jeden pewnik. A drugi, że śmierć zawsze przychodzi za wcześnie, kiedy by nie przyszła. A zresztą, ważne jest nie to, ile się ma lat, lecz jedynie to, „jak się jest starym”.

30

ziemskie sądownictwo zamienia karę śmierci na dożywocie, dożywocie skraca, sprawę często umarza. A Bóg miałby być aż tak bezwzględny? Dla myślącego chrześcijanina problemem jest wieczność piekła. Moja babcia opowiadała mi jako dziecięciu, że w piekle stoi wielki zegar i tak tyka: „zawsze-nigdy”. To straszne i nieludzkie. Ziemskie sądownictwo jest bardziej elastyczne: karę śmierci zamienia na dożywocie, dożywocie skraca, sprawę często umarza. A Bóg miałby być aż tak bezwzględny? W teologicznej tradycji napotykamy dwojaką wykładnię. Z jednej strony są „wiedzący”, reprezentowani przez świętego Augustyna i fundamentalistów aktywnych również dzisiaj, którzy biblijne teksty o piekle biorą dosłownie, z drugiej zaś – „żywiący nadzieję” z Orygenesem na czele, którzy spodziewają się zbawienia dla wszystkich ludzi bez wyjątku. Sobór Florencki oznajmił, że w szczęściu życia wiecznego nie może uczestniczyć nikt, kto nie należy do Kościoła rzymskokatolickiego. Z tego orzeczenia Kościół wycofał się jednak na II Soborze Watykańskim w odniesieniu do niekatolików, Żydów, muzułmanów, wiernych religii niekatolickich i niewierzących bez własnej winy. Wierzymy w to, że niebo i piekło trwają w wieczności, ale czy są one w pewien sposób obecne w naszej teraźniejszości już tutaj, na ziemi?

Zainteresowanie naszym życiem po doczesnej śmierci nie odnosi się do


Opierając się na Ewangelii o miłosiernym Ojcu oraz na orędziu zmartwychwstałego Jezusa, nieraz głoszono pogląd o radykalnej odnowie całego stworzenia, łącznie z grzesznikami, potępionymi i demonami, i otwarciu dla wszystkich stanu doskonałej szczęśliwości. Kościół odrzucał jednak takie stanowisko od samego początku. Całkiem pewna kalkulacja nie jest w tej kwestii możliwa. Na oku trzeba mieć dwie trudne do pogodzenia możliwości: „zbawienie” oznacza Czy ksiądz profesor wierzy w to, że wszyscy rzeczywistość skutecznej i ogarniazostaniemy zbawieni? Gdzie w tej idei miejsce jącej wszystkich ludzi Bożej miłości; na ludzką wolność, zdolną do powiedzenia „niezbawienie” dotyczy prawa człowieka do wolnego opowiedzenia się Bogu „nie”? Tak, chciałbym wierzyć w to we wspól- przeciwko Bogu. Hasło „piekło” artynocie całego mego Kościoła. Pojawia kułuje w każdym razie status człowiesię tu jednak właśnie problem wol- ka z gruntu stojącego po stronie zła, ności ludzkiej woli, która tej odnowie którego Bóg nie może odmienić ku dobremu, lecz którego musi potępić… może się sprzeciwić. wieczności w sensie nieskończonego trwania. Owszem, jest prawdą przez nas wyznawaną, że człowiek zostanie „przyjęty” do wiecznych mieszkań. Prawdą jest jednak i ta wspaniała perspektywa: Niebiańskie Jeruzalem zstępuje na ziemię już za naszego życia i oferuje temu światu bezgraniczność nieba. „Niebo” jest inną nazwą dla Boga, który może być w ten sposób pojmowany lepiej niż poprzez jakikolwiek rzeczowy symbol.

Zbawieni czy potępieni – po śmierci będziemy wiedzieć o Bogu już wszystko?

Myślę, ze my już wiemy o Bogu wszystko to, co jest potrzebne do naszego zbawienia. Co wiemy – i w co mocno wierzymy – wyznajemy co niedzielę w naszym wyznaniu wiary. Wiemy o Nim, że nas stworzył i że ustawicznie utrzymuje nas w istnieniu. Nade wszystko zaś wiemy, że nas nieskończenie miłuje, i w tej postawie kryje się cały Jego odwieczny plan zbawienia. Całej nieodzownej reszty dowiemy się w niebiańskim spotkaniu z Nim twarzą w twarz. ■ ks. prof. Alfons skowronek (1928) jest teologiem, wieloletnim kierownikiem Katedry Teologii Ekumenicznej Akademii Teologii Katolickiej. Przez dłuższy czas zasiadał w Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu. Autor licznych książek i artykułów.

31

Wdowi grosz MiChAł WilK

K

onflikt Jezusa z przedstawicielami świata judaizmu rozwija się już od pierwszych rozdziałów Ewangelii Marka, ale w rozdziale dwunastym osiąga swoje apogeum.

Odsłona pierwsza: sytuacja

Rzecz miała miejsce w przedsionku świątynnym. Jezus „usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze”. Jeśli wierzyć Flawiuszowi, za czasów Jezusa na Dziedzińcu Kobiet stało trzynaście skarbon świątynnych, które ze względu na swój kształt nazywane były „trąbkami”. Kto chciał złożyć ofiarę, musiał najpierw poinformować kapłana o celu, na jaki przeznacza pieniądze, obowiązkiem zaś duchownego było sprawdzić, czy dana moneta faktycznie odpowiada pożądanemu rodzajowi ofiary. Ofiarodawcy na głos

i wobec świadków mówili, jaką kwotę przeznaczają na świątynię. Nietrudno się domyślić, że dla bogatych była to niepowtarzalna okazja do zdobycia splendoru i chwały, a pobożni, poczciwi biedacy narażali się publiczną wzgardę. „Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz”. Kobieta, ryzykując ośmieszenie, wrzuca do skarbony wszystko, co posiada.

kobieta oddała wszystko, co miała!”. Czy rzeczywiście? Czy słowa Mistrza faktycznie mają charakter wartościujący? W którym konkretnie miejscu? Przeanalizujmy tekst. Pierwsze zdanie stwierdza fakt: „Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony”. Następnie mamy uzasadnienie opinii: „Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”. A ocena? Nie ma… Jakże często – ulegając tradycyjnym suOdsłona druga: słowa Mistrza Czy Jezus chwali wdowę? Spontanicz- gestiom kaznodziejów i katechetów nie odpowiemy: „Oczywiście, przecież – słyszymy w Ewangelii to, do czego


wy, a ocena postawy kobiety – wielowymiarowa. Z jednej strony widzimy konkretną osobę, czyli wdowę reprezentującą ubogich Jahwe; w kontekście wielowiekowej tradycji Izraela wiara kobiety faktycznie jest cnotą stawianą Odsłona trzecia: kontekst przez Jezusa za wzór. Z drugiej strony bliższy Jeśli odpowiedzi na jakieś pytanie nie w tekst została wpisana krytyka ogólznajdujemy w tekście, to winniśmy nej postawy bezrefleksyjnej ofiarności. zwrócić uwagę na to, co znajduje się Postawy starszych wdów, które – choć poza opowiadaniem. W starożytnej w dobrej wierze – w sposób głupi i naliteraturze kontekst wypowiedzi jest iwny oddają całe swe utrzymanie na tym samym, czym ciemność dla świe- rzecz ludzi pozbawionych skrupułów tlistych motywów obrazów Caravag- i przyzwoitości. W skrajnych przypadgia: uwypukla akcenty, podkreśla rze- kach takimi osobami mogą się okazać nawet duchowni. czy ważne, tłumaczy. Opowiadanie o wdowie to zaledwie cztery wersety: Mk 12,41-44. Przeczy- Odsłona czwarta: kontekst dalszy tajmy je, uzupełniając perykopę o trzy „Taka interpretacja zbyt bulwersuje wersety poprzedzające i dwa następu- i nie jest uzasadniona” – powie ktoś. jące. Owszem, jest. Jezus powiedział swoim uczniom: Opowiadanie o wdowie zostało „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. wpisane w szerszy kontekst Ewangelii Z upodobaniem chodzą oni w powłó- Markowej: w bardzo sprytnie przemyczystych szatach, lubią pozdrowienia ślaną całość literacką (Mk 11,1-13,37). na rynku, pierwsze krzesła w synago- Wszystkie epizody należące do tej częgach i zaszczytne miejsca na ucztach. ści księgi – choć dotyczą szerokiego Objadają domy wdów i dla pozoru od- spektrum ludzkiego życia – mają zaprawiają długie modlitwy” (Mk 12,38- sadniczo jeden wspólny mianownik: 40). Rzec by się chciało: „Na przykład są opowiadaniami o charakterze poleta uboga wdowa, która »ze swego nie- micznym i tworzą bardzo silne napiędostatku wrzuciła wszystko, co miała, cie. Wynika to z przyjętej przez Marka całe swe utrzymanie«”. strategii narracyjnej. Konflikt Jezusa „Ależ Mistrzu! – może ktoś zapro- z przedstawicielami świata judaizmu testować. – Ta kobieta złożyła ofiarę rozwija się już od pierwszych rozdziana świątynię! Czy można odmówić łów Ewangelii, ale tu – w rozdziale jej zasługi?” „Jezus mu odpowiedział: dwunastym – osiąga swoje apogeum, »Widzisz te potężne budowle? Nie zo- gdyż bezpośrednio po tzw. „mowie stanie tu kamień na kamieniu, który eschatologicznej” (Mk 13) rozpocznie by nie był zwalony«” (Mk 13,2). Gwo- się opis męki i śmierci Pana (Mk 14-15). li wyjaśnienia, chciałbym wyraźnie Napięcie literackie – jak w starożytnej podkreślić, że to nie ja ułożyłem wer- tragedii – ma kulminację; konflikt prosety w takiej kolejności; to jest dzieło wadzi do katastrofy… Ewangelisty Marka. I choć – powie Tylko wówczas, gdy zgodzimy się, że wielu biblistów – nasza wdowa świet- opowiadanie o wdowie zawiera nutę nie wpisuje się w starotestamentalną krytyki, możemy przyznać, że cała tradycję ubogich Boga Jahwe (będą- sekwencja ma charakter polemiczny, cych nie tylko wzorem pokory i ofiar- a zatem ujawnia pewien zamysł ewanności, ale i znakiem eschatologicznej gelisty dotyczący kompozycji księgi. nadziei Izraela), to należy uczciwie Oczywiście możemy się na to nie zgostwierdzić: tekst Ewangelii jest w tym dzić. Wtedy jednak jeden z puzzli nie przypadku co najmniej dwupoziomo- będzie pasował do całości. ■ jesteśmy przyzwyczajeni, ale czego w tekście nie ma! Jezus stwierdza fakt: oddała wszystko, co miała. Tylko tyle. Koniec, kropka.

32

jakże często – ulegając sugestiom kaznodziejów – słyszymy w Ewangelii to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, ale czego w tekście nie ma!

MichAł wilk (1981) jest absolwentem Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w rzymie, redaktorem naczelnym miesięcznika biblijnego „Żywe Słowo” i założycielem portalu Orygenes.org.


„Ukraina żyła, żyje i żyć będzie bez sztuki współczesnej!” TEKST: KATArzyNA KUChArSKA ilUSTrACjA: ANNA MiCińSKA

Sztuka na Ukrainie przyżywa teraz swój moment: artyści bez ograniczeń wybierają tematy i techniki swojej pracy, wreszcie – wychodzą na ulicę. Tworzą się instytucje, a krytycy mają głos. Artykuł powstał dzięki rozmowie z Zofią Bluszcz – tłumaczką i krytyczką sztuki współczesnej mieszkającą w Kijowie.

Przed rokiem 1991 nie mówiono właściwe o sztuce ukraińskiej, wrzucano ją do jednego worka ze sztuką radziecką. Po trasformacji coś zaczęło się zmieniać, ale artystom i tak nie starczało podstawowej wolności wypowiedzi. Brakowało instytucji, inspiracji, otwarcia na zagraniczne wydarzenia i zmiany w świecie sztuki. Niepodzielnie królowało malarstwo wraz z Akademią. Niby wolność, a jednak twórczy paraliż. Prawdziwe zmiany zaczęły się po roku 2004. – Rewolucja to był karnawał, święto, a sztuka to jest cały rok! – mówi Zofia Bluszcz. Rozpoczął się więc długi proces budowania środowiska artystycznego, kuratorskiego i instytucjonalnego. Chociaż oficjalny program szkolnictwa się nie zmienił, razem z alternatywnymi sposobami zdobywania wiedzy poszerzyło się środowisko sztuki. Od czasu rewolucji więcej ludzi ma dostęp do internetu, więcej ludzi wyjechało na studia za granicę i wróciło. Do tego, oligarchowie różnego kalibru zaczęli inwestować w sztukę, idąc w ślad za Wiktorem Pinczukiem. Ten ostatni wzbogacił się na prywatyzacji zakładów metalurgicznych, w których wcześniej pracował. Jego majątek znajduje się na 307 miejscu w rankingu najbogatszych ludzi świata magazynu Forbes. Za czasów prezydentury Leonida Kuczmy, którego jest zięciem, Pinczuk przekonywał do adaptacji kijowskiego Arsenału na siedzibę Centrum Sztuki Współczesnej. Sztuka współczesna na Ukrainie rozwija się niezwykle dynamicznie. W kilkanaście lat próbuję zmierzyć się z europejską tradycją sztuki powstającą od czasów II wojny światowej. W Polsce podobnym momentem była połowa lat dziewięćdziesiątych, kiedy popularność i olbrzymią nośność zyskiwała tak zwana sztuka krytyczna. Wtedy też zakładano najważniejsze prywatne galerie i fundacje, między innymi Galerię Starmach w Krakowie i Fundację Galerii Foksal w Warszawie. W porównaniu do polskiej sztuki, ukraińska zdecydowanie częściej

33


odnosi się do nowych reguł życia politycznego. Jest ważnym elementem procesu demokratyzacji i to nie jako jego przyczyna, ale uczestnik i papierek lakmusowy jakości przemian.

„My nie marginały!”

34

Od czasu rewolucji artyści wychodzą na ulicę, organizują ironiczne wystąpienia, w których porównują się do Zachodu: Anatolij Bielow wykleja plakaty z hasłem „My nie marginały!”, wzywając do pozbycia się kompleksu prowincjonalnego kraju i łatki prowincjonalnego świata sztuki. Grupa Rewolucyjna Przestrzeń Eksperymentalna (R.E.P), która zawiązała się podczas Pomarańczowej Rewolucji, kwestionuje bierne postawy uczestnictwa w demokratycznych wyborach, organizując alternatywne stanowisko wyborcze i skandując absurdalne hasła wyborcze. Nie dziwi ich wcale, że przechodnie przyjmują je z niewzruszonym spokojem. Stawiają pytanie: czy ukraińskie społeczeństwo jest gotowe na aktywne uczestnictwo w polityce, czy potrafi przestać, nawet z gorzkim stoicyzmem, puszczać mimo uszu deklaracje i obietnice wyborcze? Bielow i R.E.P. używają do swoich działań formy zwykłego publicznego wystąpienia lub manifestacji, które jako takie stały się możliwe dopiero po 2004 roku. Podczas wystawy „Momenty rewolucyjne”, przestrzeń galerii została zamieniona w klub dyskusji i spotkań, do którego można było dostać się przechodząc obok opustoszałej, przerośniętej sceny, zaś prace artystów powieszono na ulicznych citylightach. Dla nas może być to ograny chwyt należący do repertuaru działań krytykujących instytucje wystawiennicze. Na Ukrainie takie działanie są rzeczywistym odzyskiwaniem demokratycznej przestrzeni. Włączając się w prodemokratyczne - bo forsujące niezależność myślenia działania, artyści sięgają dużo dalej niż po czystą estetykę. R.E.P.: – Chcielibyśmy przyszłym pokoleniom przekazać Ukrainę nie zaskorupiało-tradycyjną, a otwartą na nowe manipulacje. Przy

braku jednej dominującej tożsamości wśród Ukraińców, czujemy w sobie potencjał tworzenia nowych tożsamości, które zaczynają się od projektów artystycznych, ale niosą w sobie możliwość przekształcenia się w rzeczywistość.

„dobra sztuka” to taka, która nie imituje pseudowspółczesnej formy, a niesie jakiś komunikat, bunt czy wyzwanie „Jestem Ukraińcem i to mi wystarczy!”

Ten rewolucyjny entuzjazm brzmi nieomal jak założenie awangardowych stowarzyszeń z początku XX wieku. Dlatego też od razu budzi w nas sceptycyzm. Jaki wpływ na tożsamość ukraińską mogą bowiem mieć działania grupki artystów związanych z opozycyjnym życiem stolicy kraju? Inaczej – kto właściwie jest odbiorcą sztuki na Ukrainie? Pierwszy krąg publiczności to znajomi artystów, osoby profesjonalnie związane ze sztuką – krytyczki, krytycy, artystki, artyści, kuratorki, kuratorzy i osoby szukające wyzwań interpretacyjnych – otwarci humaniści. Drugi krąg to ludzie bardzo bogaci, którzy inwestycję w sztukę współczesną traktują jako dobry sposób na zbudowanie swojego wizerunku albo po prostu się sztuką interesują i ją kupują – oligarchowie. Jednak otwarci humaniści i oligarchowie to wąski wycinek społeczeństwa. W reakcji na elitarny charakter dostępu do sztuki, więczną bolączkę kultury, w 2006 roku Grupa R.E.P. zorganizowała akcję pt. „Ty!”. Na ulicy informowano przechodniów o stosunku liczebności obywateli kraju do liczby artystów i krytyków. Zestawienia wypadały wyjątkowo blado. Uprzedzając

komentarze przechodniów o bezużyteczności sztuki, R.E.P. sama ułożyła przekorne hasła: „Ukraina żyła, żyje i żyć będzie bez sztuki współczesnej!”, „Jestem Ukraińcem i to mi wystarczy!”, „Wyssane z palca!” czy „Artyści mają brudne dusze!”. W ustach artystów R.E.P. z jednej strony brzmi to jak gorzka diagnoza, z drugiej jest jak śmieszny, nieszkodliwy frazes.

Samodoskonalenie

To, że o ukraińskiej sztuce nawet na samej Ukrainie słychać niewiele, jest winą słabych jeszcze instytucji, braku stałych form finansowania i marazmu akademickiego środowiska, które jako instytucja państwowa mogłaby wywierać presję na zmiany. Ta sytuacja zmusiła artystów do tworzenia zastępników państwowych i prywatnych galerii lub stowarzyszeń – nieformalnych grup samopomocy. W Kijowie powstało R.E.P. i Totoro Garden, w Charkowie SOSKA z oficjalną siedzibą na squatcie, w Chersoniu za to Muzeum sztuki współczesnej założone w mieszkaniu jednego z malarzy. – Stosunki artystów wewnątrz wspólnot różnią się od rynkowokonkurencyjnych. Bardziej przypominają praktyki samodoskonalenia i podnoszenia jakości (artystycznej) we współzawodnictwie, nazywanym w czasach młodości moich rodziców „współzawodnictwem socjalistycznym” – opowiada Nikita Kadan, artysta malarz, członek grupy R.E.P., urodzony w 1982 roku. – Projekty opierają się na współdziałaniu, eliminującym stosunki podrzędności i władzy, na wysokim poziomie relacji międzyludzkich i zbieżnych osobistych motywach uczestnictwa – kontynuuje. Zakładane w pustce grupy samokształceniowe wychodzą powoli z heroicznego okresu. Na rynku pojawiają się nowi gracze. Kiedyś monopolistą było sorosowskie Centrum Sztuki Współczesnej, które teraz zmienia profil na bardziej edukacyjny. Prowadzi też pierwszą platformę informacyjną: www.korydor.in.ua. Na miejscu byłego CSW wykwitło centrum Kultury


Wizualnej przy Akademii Kijowsko- samokształceniowych, niezależnego Mohylańskiej, przyciągające artystów i pozainstytucjonalnego myślenia, akzaangażowanych społecznie. Jest cji krytykujących formy życia społeczteż oczywiście PinchukArt Center nego, występowaniu przeciw domiz ogromnymi nakładami finansowy- nacji i językowi władzy, jest ważnym mi, pokazujący największe gwiazdy czynnikiem kształtującym społeczeńzachodniego rynku sztuki: Jeffa Ko- stwo otwarte, jakkolwiek nie byłoby onsa, Damiena Hirsta czy Antonego jeszcze do niego daleko. Nie ma co popadać w patetyczny Gromley'a. Powstało tyle, a właściwie z niczego. Niewątpliwie grupy sa- ton - sztuka jeszcze nigdy, jako siła mokształceniowe zostaną zastąpione wiodąca, nie doprowadziła nikogo przez prywatne galerie i fundacje, do demokracji. Zamiast być prostym państwowe festiwale i zagraniczne narzędziem demokratyzacji, jej rolą targi sztuki. Pytanie, jak idea twórcze- jest wskazywać nowe problemy, nowe go i niemal braterskiego współzawod- sposoby postrzegania rzeczywistości. nictwa zniesie nową sytuację: wejście Sztuka współtworzy większe procesy zachodniego rynku sztuki, populary- społeczne, ale raczej nie może być tubą zację sztuki jako takiej, możliwość nie- propagandową demokracji. Kiedy tak zależnego zaistnienia w świecie sztu- się staje, przekształca się w propaganki poprzez znany nam zestaw technik dę i przestaje być ciekawa. Ilustruje bowiem to, co już się wie. Sztuka rapromocyjnych? czej rozchwiewa przyjętą optykę, niż ją utrwala. „Wyssane z palca”? W tym kontekście, nie można jed– „Dobra sztuka” to taka, która nie imituje pseudowspółczesnej formy, nak nie docenić tej roli sztuki, do czea niesie jakiś komunikat, bunt czy wy- go my, Polacy, na podstawie własnego zwanie, i taka sztuka znajdzie swoją doświadczenia kulturowego, mamy publiczność zarówno na Ukrainie, skłonność. Jakub Banasik, krytyk sztujak i w świecie – mówi Zofia Bluszcz. ki, założyciel wydawnictwa 40 000 Jednym z tych wyzwań jest na pewno malarzy i warszawskiej Galerii Kolodemokracja i wolny rynek. Uciekając nie: – Nie twierdzę, że w drugiej pood struktury władzy, łatwo można łowie XX wieku polska sztuka, a wraz uwikłać się w zależności biznesowe z nią wystawy, publikacje, rozmaite większych lub mniejszych przedsię- inicjatywy oddolne, sceny niezależne biorstw. Ukraińska sztuka ze swoją itp. była słaba, tylko, że słabe było jej historią (bo jeszcze nie tradycją) grup społeczne umocowanie. Tu dochodzi-

my do kwestii (nie)świadomości elit. Dlaczego polski inteligent świetnie wiedział po 1989 roku, kto to jest Grotowski czy Teatr Ósmego Dnia, znał literaturę II i III obiegu, a nie wiedział, co to takiego jest KwieKulik i kto to jest Krasiński? – pyta. Mając już świadomość znaczenia, jakie miała sztuka krytyczna lat dziewięćdziesiątych dla sztuki aktualnej, i tego, w jaki sposób podnosiła kontrowersyjne tematy w publicznych dyskusjach, warto przyglądać się zjawiskom, które mają teraz miejsce na Ukrainie. Szczególnie, że wszystko dzieje się tam na gorąco. Ciekawe też w jaki sposób i kiedy z artystycznego letargu zacznie budzić się Białoruś. ■

35

kAtArzynA kuchArskA (1986) studiuje historię sztuki na UW. redaktorka działu „Kultura”.

indeks Wśród polskich instytucji zajmujących się sztuką ukraińską trzeba wymienić białostocką Galerię Arsenałi i lubelskie Warsztaty Kultury. Żeby jednak śledzić losy ukraińskich artystów najlepiej obserwować twórczość performerki Alwetyny Kachidze, artystów R.E.P.: Ładę Nakoneczną, Wołodymyra Kuzniecowa, Żannę Kadyrową, Łesię Chomenko, Mykytę Kadana, Ksenię Hnyłycką, laureata tegorocznej nagrody Malewicza Stasa Wolazławskiego z jego ironiczno-kiczowatymi

rysunkami, grupy artystyczne SOSKA i osobno jej lidera Myklołę Ridnoho ze świetnym projektem zrealizowanym w rosyjskim miasteczku Perm, kiedy to umieścił przed merostwem, (uzyskując tymczasowe pozwolenie) wielotonowe litery układające się w słowo „Władza”. Poza tym warto obserwować grupę architektów „Przedmioty”, grupę Tanzlaboratorium z Larysą Wieniediktową; Iwana Bazaka i jego międzynarodowy Teatr Karpacki, Annę Zwihincewą i Jasię Chomenko

z jej książeczkami i strojami, Alinę Kopycę, street artowca Homera (Saszę Kurmaza), Lodka, Tolika Biełowa z jego „Najpornograficznijeszą książką świata”, grupę Niebieskie Mleko, fotografa Ołeksija Sałmanowa i postpopfeministyczą Grupę Femen z jej działalnością radykalnie łączącą cielesność i politykę, świetną fotografkę Żenię Biełoruseć i wielu, wielu innych - nazwiska można by długo mnożyć. ■


Człowiek – istota nieciągła z ANTONiM liBErą, TłUMACzEM i rEŻySErEM SzTUK SAMUElA BECKETTA, rOzMAWiA jAN MENCWEl

36

ilustracja: Basia Żochowska

Samuel Beckett Coda

kto zdoła opowiedzieć

„KOnTAKT”: „Samuel Beckett nie tylko stworzył odrębną, unikalną koncepcję teatru, ale zawarł w niej także szczególną wizję ludzkiego losu i tożsamości człowieka. Jak Pan, jako jego tłumacz, znawca i reżyser jego dramatów, opisałby to, jak Beckett widzi człowieka i jego los? AnTOni LiBERA: Archimedesowym

punktem całego dzieła Becketta jest myśl, że homo sapiens to taka istota, która sama siebie wymyśla. To znaczy, która przeobraża się nie tylko ewolucyjnie, ale i wskutek działania umysłu i wyobraźni. Człowiek mocą tej władzy tworzy rzeczy według swojej fantazji i podporządkowując się im, zmienia samego siebie. W tendencji tej podobny jest dziecku, które wyobraża sobie, że jest kimś innym lub że uczestniczy w zmyślonych zdarzeniach. Tyle że dziecko, przywołane do rzeczywistości, wynurza się z iluzji swego zmyśloPrzEłOŻył nego świata, a homo sapiens nie ma odANTONi liBErA wrotu: musi w swej fikcji brnąć dalej,

dzieje starego człowieka? odważy nieobecność?

zmierzy coś czego nie ma? zsumuuje ludzką biedę?

nicość pochwyci w słowa?

bo ta się materializuje, przybierając postać cywilizacji. Otóż Beckett dla wyrażenia tej właśnie podstawowej myśli czy intuicji posłużył się literaturą jako domeną fikcji: użył jej jako modelu do zobrazowania owego nadrzędnego, złożonego, a przez to bardzo trudnego do wyrażenia procesu. Pomysł polegał na tym, by nie udawać dłużej, że opowiada się prawdziwe historie (klasyczna dla literatury pięknej iluzja wiarygodności), lecz aby pokazać sam akt zmyślania, tworzenia fikcji in statu nascendi. Tym właśnie jest większość utworów Becketta prozą: monologiem jakiegoś podmiotu, który – aby się zobiektywizować – kreuje jakieś światy i siebie pośród nich. A zatem człowiek, zarówno jako jednostka, jak i gatunek, zmienia się w czasie, i to w dwojaki sposób: naturalnie – starzejąc się, ewoluując, i kulturowo – przywdziewając coraz to nowe kostiumy czy maski. W jakim sensie można


więc mówić o jego tożsamości? Co miałoby o niej stanowić?

To również jedno z podstawowych pytań czy tematów twórczości Becketta. Zajmował się tą kwestią zarówno w dramatach, jak i w utworach prozą, i w odniesieniu zarówno do jednostki ludzkiej, jak i człowieka historycznego. Jak bardzo istotny był to dla niego temat, świadczy to, że podjął go już w młodzieńczym eseju o Prouście, kiedy miał 24-25 lat. Przytoczę tu stosowny fragment, który pokazuje, jak analizował on to zagadnienie w kontekście dzieła Prousta: Pragnienia doznawane „wczoraj” właściwe są wczorajszemu „ja”, nie dzisiejszemu. To, co chętnie nazywamy spełnieniem, rozczarowuje nas swoją nicością. Lecz czym jest właściwie spełnienie? Utożsamieniem się podmiotu z przedmiotem pożądania. Nim jednak do tego dochodzi, podmiot po drodze umiera, i to chyba nie raz. Rozczarowanie podmiotu B [tj. późniejszego w czasie] banalnością jakiegoś przedmiotu wybranego przez podmiot A [tj. wcześniejszego] jest równie nielogiczne jak nadzieja, że widok Wujaszka jedzącego obiad zaspokoi głód. A jeśli nawet zdarza się ów rzadki cud, że kalendarz faktów nakłada się na kalendarz uczuć i następuje spełnienie, a więc że przedmiot pożądania zostaje przez podmiot zdobyty, to wówczas zgodność ta jest tak doskonała, czas-stan pragnienia tak bez reszty wyparty przez czas-stan osiągnięcia, że to, co jest, wydaje się nieuchronne; a skoro cały wysiłek umysłu, by niewidziane i niepomyślne przedstawić sobie jako rzeczywiste, spełza na niczym, nie sposób docenić radości przez zestawienie jej ze smutkiem. Fundamentalną przyczyną tragizmu ludzkiego losu jest to, iż człowiek podlega Czasowi, a ściślej, że podlega mu w taki sposób, iż zmienia się nie do poznania, zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Tego rodzaju sposób istnienia w Czasie (teoretycznie daje się pomyśleć inny, nie powodujący tak daleko idących zmian) sprawia, iż ludzkie indywiduum nie jest istotą ciągłą, lecz szeregiem kolejnych

postaci, nie mających ze sobą wiele wspólnego. Kto inny czegoś pragnie, kto inny to osiąga. Człowiek zawsze będąc jakimś sobą, ciągle jest innym sobą, a przeto zawsze kimś innym. Ów

nie tylko się z nią nie identyfikuje, lecz wręcz odcina się od niej. Kluczowe zdania Krappa wypowiadane po wysłuchaniu taśmy sprzed lat brzmią: „Trudno uwierzyć, że byłem kiedyś takim

Człowiek zawsze będąc jakimś sobą, ciągle jest innym sobą, a przeto zawsze kimś innym brak fundamentalnej tożsamości, czy raczej owa wiecznie umykająca tożsamość stanowi źródło cierpienia. A zatem takie bycie w czasie (innego zaś bycia nie ma) jest złem. Tkwienie zaś w złem jest grzechem. Stąd grzechem jest już samo urodzenie się – jako nieuchronne wstąpienie w Czas i poddanie się jego prawom. I Beckett, w ślad za Schopenhauerem, cytuje Calderona: „Bo największą winą człeka jest, że się narodził”, a wiele lat później, jeden ze swoich niesamowitych monologów rozpocznie od paradoksu nasyconego czarnym humorem: „Urodził się i to go zgubiło”.

szczeniakiem!”, a zwłaszcza: „Wysłuchałem właśnie tego żałosnego kretyna, którego 30 lat temu uważałem za siebie”. W tym ostatnim zdaniu zwraca uwagę sformułowanie „którego uważałem za siebie”. Krapp nie mówi już, że 30 lat temu BYŁ „żałosnym kretynem”, lecz że tego, którego obecnie tak nazywa, „uważał za siebie”. Tu właśnie wyrażony jest problem samoidentyfikacji. Nie jesteśmy po prostu „kimś”, jesteśmy „kimś”, za kogo się uważamy. Dziś za „siebie” uważam kogoś takiego a takiego, dziś tak siebie definiuję. Jutro będę uważał za „siebie” kogoś całkiem innego, bo inaczej będę się definiował. Czy istnieje więc ciągłość osobowoW których utworach Beckett wprost podejmuści? Ostatecznie, mimo tych wielkich je te kwestie? W Ostatniej taśmie pokazane to jest różnic, przez całe życie mamy poczucie w ten sposób: bohater tej sztuki przez tożsamości, czujemy, że „my” to „my”. prawie całe swoje dorosłe życie prowa- Owszem, ale to się dzieje wyłącznie dzi coś w rodzaju mówionego „roczni- za sprawą pamięci. To jedynie pamięć ka” – co roku, w dzień swoich urodzin, – niczym nić, na którą nawleczone są nagrywa na magnetofon podsumowa- koraliki – łączy nasz zmieniający się nie minionego właśnie czasu. Co się w czasie podmiot w jedno. wydarzyło w jego życiu, czego dokonał, co postanowił, jakie ma zamie- Powstaje w tym miejscu pytanie, kto w tej rzenia. Na scenie oglądamy to przez „sztafecie” podmiotów ma rację. Czy zawsze pryzmat jego 69. urodzin. Naprzód ów „późniejszy”, który na „wcześniejszego” odsłuchuje on taśmę sprzed 30. lat spogląda z dystansu? (gdy miał lat 39), a następnie nagrywa Taka odpowiedź podważałaby samą nową. Na tym dawnym nagraniu jest, siebie. Bo jeśli rację miałby zawsze między innymi, jego opis taśmy jesz- „następny”, to żaden by jej nie miał, na cze wcześniejszej, sprzed kolejnych mocy tejże zasady. Odpowiedź, jakiej 12. lat, kiedy miał niespełna 27, oraz w tej mierze udziela Beckett, zdaje się komentarz do niej. A zatem mamy do następująca: człowiek, zmieniając się czynienia z trzema „wcieleniami” bo- w czasie, jest istotą nieciągłą. Jego pohatera: z młodzieńcem (dwudziesto- czucie tożsamości zasadza się wyłączparolatkiem), mężczyzną w sile wieku nie na pamięci. Bez pamięci człowiek (pod czterdziestkę) i człowiekiem sta- w ciągu kilkudziesięciu lat swojego rym (dobiegającym siedemdziesiątki). życia byłby zbiorem iluś całkowicie Otóż każda z tych postaci nie tylko różnych jednostek, których nawet ciaradykalnie różni się od poprzedniej, ło nie łączyłoby w sposób bezwzględ-

37


38

ny, jako że składające się na nie komórki i atomy kilkakrotnie w ciągu życia ulegają wymianie. Człowiek w wieku dziecięcym, młodzieńczym, dojrzałym i starym – a podział ten mógłby być bardziej detaliczny – to odmienne istoty, wzajemnie sobie przeczące. Każda z nich ma swoją rację i żadna z nich jej nie ma – dla pozostałych. Młody Krapp „z tego, co nazywa swoją młodością, śmieje się i dziękuje Bogu, że już się skończyła”. Krapp w średnim wieku, odnosząc się do lat młodości, stwierdza, że „nie chciałby, aby wróciły”. Stary zaś Krapp, z jednej strony, „dziękuje Bogu, że wszystko to już skończone”, a z drugiej, rozpamiętuje przeszłość, wzywając samego siebie: „Bądź znów, bądź znów!”. I chociaż minione życie nazywa „tą całą starą nędzą”, marzy, by je powtórzyć, stwierdzając gorzko: „Raz ci nie wystarczyło”. Nie ma w tym konsekwencji ani sensu. Jest natomiast cierpienie i są piętrowe sprzeczności, które podważają samoidentyfikację jednostki w czasie. Na starość często ludzie wracają myślami do wydarzeń z przeszłości, budują sens swojego życia na wspomnieniach, piszą pamiętniki, porządkują zdjęcia... Czy są to w istocie próby nadania swojemu życiu spójności, a swojej osobie – tożsamości?

Trudno jednoznacznie powiedzieć, czym to jest. Starzy ludzie piszą pamiętniki i porządkują papiery najczęściej po to, aby się w ogóle czymś zająć. A rozpamiętują przeszłość, bo jest to dla nich główny „materiał”, jakim dysponują. Ten aspekt egzystencji przedstawia Beckett w sztuce Wtedy gdy: Oto człowiek u kresu życia, symbolizowany, co znamienne, przez samą głowę spoczywającą jakby na poduszce, słucha własnego głosu, który dochodzi do niego z trzech stron. Z lewej opowiada o jego wyprawie w krainę dzieciństwa, jaką odbył w wieku dojrzałym (wyprawie, nawiasem mówiąc, nieudanej, ponieważ ostatecznie tam nie dotarł). Z prawej opowiada o jego włóczęgach w deszczu, podczas których analizował samego siebie, próbując dociec, kim jest. Wreszcie głos

z góry opowiada historię jego marzeń o miłości: jak wyobrażał sobie, że nie jest sam, lecz z kimś, kogo kocha i kto kocha jego. Każdy z głosów odpowiada innej fazie życia: młodości, dojrzałości, starości. W sumie tworzy to następujący model: człowiek w różnych okresach życia zajmuje się różnymi sprawami. Marzy o miłości, próbuje nawrócić do dzieciństwa i zacząć wszystko od nowa, roztrząsa pytanie, kim jest. Wszystkie te działania kończą się fiaskiem, niemniej stanowią pokarm życia. Na koniec – faza czwarta, czyli to, co widzimy na scenie – jedynym pokarmem jest pamięć przeszłości. W ostatniej fazie człowiek rozpamiętuje własne przeżycia. Trudno powiedzieć, że na-

Bez pamięci człowiek w ciągu kilkudziesięciu lat swojego życia byłby zbiorem iluś całkowicie różnych jednostek daje w ten sposób im sens. To raczej one – zmagazynowane w pamięci – nadają względny sens jego obecnej sytuacji, dostarczając pokarmu. Przy ciągłej przemianie podmiotów i ciągłym niezadowoleniu swoim poprzednim „wcieleniem”, trudno mówić o jakimś rozwoju osobowości lub dojrzewaniu. Młodość jest więc z natury „górna i durna”, jak to ujął Mickiewicz, a wiek dojrzały – „wiekiem klęski”. Czy wobec tego jedynym okresem, w którym człowiek ma szanse na szczęście, jest pełne nieświadomości dzieciństwo?

Pogląd ten ma wielu zwolenników. Beckett z pewnością do nich należał, choć szedł on chyba znacznie dalej, podobnie zresztą jak Szekspir, wyrażając to w słynnym monologu Jakuba z Jak wam się podoba. Mianowicie kwestionuje on również możliwość szczęścia w dzieciństwie. Człowiek, choćby nie wiem jak rajskie miał dzieciństwo, i tak skazany jest na rozmaite męczarnie. Przede wszystkim musi nauczyć

się samego… życia: jeść, panować nad fizjologią, chodzić, mówić. To, wbrew pozorom, wcale nie jest łatwe. Poza tym musi przyzwyczaić się do Czasu. W dzieciństwie czas straszliwie się dłuży, bo nie jest jeszcze oswojony. Wreszcie przeróżne zakazy i ograniczenia narzucane przez niezrozumiałą dla niego kulturę. Nieświadomość nie jest źródłem szczęścia. Jest co najwyżej tłumikiem lub nieco mniejszym nieszczęściem. Dzieciństwo wydaje się szczęśliwe jedynie post factum, tylko jako raj UTRACONY. Jaki sens w Beckettowskim ujęciu ma twórczość człowieka – na przykład literacka? Akt pisania może być, w pewnym sensie, próbą – być może daremną – „nagrania taśmy”, która ma w dodatku być „odsłuchana” przez innych. Po co Beckett pisał, mając taki obraz losu człowieka, i czy zadawał sobie pytanie o sens własnej twórczości?

Oczywiście, i to nieustannie. Przypuszczam, że pojmował on swoją działalność, czyli twórczość literacką, z jednej strony jako egzystencjalną konieczność, a z drugiej jako narzędzie katharsis. Literatura jest wysublimowaną formą ekspresji, do której człowiek z natury jest przymuszony, a która przyjmuje głównie postać mowy. Pisarz to ktoś, kto pracuje w języku, tworząc za jego pomocą formuły, obrazy, zaklęcia, mogące przynieść pewną ulgę. Uświadomienie sobie własnego losu, choćby był on nie do pozazdroszczenia, w pewien sposób wyzwala, a przynajmniej działa kojąco. Rozumieli to już starożytni Grecy. W tym miejscu warto jeszcze przytoczyć odpowiedź samego Becketta na pytanie „Dlaczego pan pisze?”, z jakim francuski dziennik „Liberation” zwrócił się do setki najbardziej znanych pisarzy na świecie w latach 80. Otóż gdy zdecydowana większość, jeśli nie wręcz 99 autorów odpowiedziało dłuższą lub krótszą pochwałą literatury jako domeny prawdy, piękna, zwierciadła czasu, walki o sprawiedliwość i tym podobnych wzniosłych idei, on jeden odpowiedział lapidarnym do granic możliwości zdaniem:


„Bo niczego innego nie umiem”. Po francusku odpowiedź ta składa się w dodatku z trzech sylab: Bon qu’à ça. Otóż odpowiedź ta nie jest, jak mogłoby się zdawać, formą kokieterii czy też efektowną, przekorną ripostą. Jest ona, według mnie, szczera i ma głębsze znaczenie. Beckett „nie umie niczego innego” właśnie w tym sensie, w jakim sam Człowiek nie umie inaczej, jak tylko „p o e t y c k o mieszkać na tej ziemi”, jak napisał to już ponad 200 lat temu Fryderyk Hölderlin. Nie sposób w tym miejscu nie zapytać o Pana doświadczenie jako pisarza, autora książek na poły autobiograficznych, jak Madame czy w większym stopniu Godot i jego cień. Czy literackie powracanie do różnych etapów własnego życia jest dla Pana jak zapisywanie lub odsłuchiwanie „taśmy” i jeśli tak, to ilu było już Antonich Liberów?

Nie liczyłem, ale trochę ich było. Co się zaś tyczy moich książek, w których tak lub inaczej nawracam do przeszłości,

ilustracja: Basia Żochowska

to ma to jednak zupełnie inną funkcję niż nagrywanie taśmy à la Krapp. W Godocie i jego cieniu zdaję po prostu relację z pewnego doświadczenia i towarzyszących mu okoliczności. Zresztą trudno tu mówić o prawdziwym powrocie w przeszłość, ponieważ pierwszy szkic tej książki (o czym wspominam na jej końcu) powstał właściwie na bieżąco, zaraz po spotkaniu z Beckettem, które to wydarzenie stanowi główny i kulminacyjny zarazem punkt całej opowieści. Reszta to bardzo rozbudowany wstęp: sprawozdanie jak do tego doszło. Z kolei w Madame to nie ja wracam w przeszłość, lecz mój bohater-narrator. Proszę zwrócić uwagę, że konstrukcja tej książki zakłada tzw. drugie piętro: jej tekst jest tekstem p o w i e ś c i o p o w i a d a j ą c e g o , a nie mojej. Na końcu jest to wprost powiedziane. A zatem to on, jako jej autor, wraca w przeszłość, nie ja. A dlaczego to robi, też jest na to odpowiedź: w jego, nie moim Post-

scriptum. Nie jest to z mojej strony tylko czysto formalna gra, „zabawa w ciuciubabkę” z czytelnikiem. W tym się kryje pewien zamysł. Chodzi o to, że narrator, ujawniając na końcu status swej opowieści, czyli że jest ona właśnie n a p i s a n ą p r z e z n i e g o p o w i e ś c i ą , a nie konwencjonalnym wspomnieniem o nieokreślonym statusie, w pewnym stopniu podważa jej wiarygodność. Bo kto wierzy bezkrytycznie literaturze, choćby i była doskonałą imitacją rzeczywistości? ■

Antoni liberA (1949) jest pisarzem, tłumaczem, reżyserem teatralnym. Przełożył m.in. wszystkie dramaty Samuela Becketta, które również wystawiał, w kraju i za granicą. Autor powieści „Madame” oraz prozy autobiograficznej „Godot i jego cień” o swojej fascynacji twórczością i osobą Becketta. Ostatnio wydał poezje Kawafisa w swoim przekładzie.

39


LEK

KSIĄŻKI, KTÓRE NAS SZUKAJĄ

Anne Fadiman, Ex Libris oraz W ogóle i w szczególe Mickiewicza na Litwie, Lalkę koniecznie w Warszawie. Szczyty Bycia Tam to czytanie dziewiątej księgi Odysei, Od dawna chciałam napisać o Ex Libris po grecku, w miejscu uważanym za – książce o czytaniu. Niedawno wy- jaskinię Cyklopa… Z pełnych poczucia humoru i dowszedł kolejny tom esejów Anne Fadiman, również poświęcony lekturom. cipnych tekstów wyłaniają się też „Esejów poufałych”, jak nazwała je sprawy poważniejsze – przekonanie, sama autorka. Jaka przyjemność czy- że czytać będą te dzieci, które widzą tania! Godne zazdrości błyskotliwość, swoich rodziców przy lekturze; rozwahumor, erudycja. Lista przytaczanych żania, czy zły człowiek może tworzyć lektur imponująca. A jednocześnie dobrą literaturę, czy dzieła literackie miłe poczucie wspólnoty, należenia do powinniśmy czytać dla ich wartości, tej samej kategorii czytelników, wza- czy raczej dla rozwoju własnego chajemnego zrozumienia, niemal przyjaź- rakteru. Mój ulubiony esej to Zaślubiny księni z autorką. W pozornie lekkich esejach znala- gozbiorów. Mówi on właściwie o istocie złam dużo przydatnych informacji: nie małżeństwa – połączenie księgozbiowiedziałam, że dedykację wpisuje się rów to wyraz najwyższego poziomu zawsze na szmucpaginie, gdyż strona wspólnoty, okazanie pełnego zaufatytułowa zastrzeżona jest dla autora; nia. A iluż życiowych wyborów wypoznałam historię reformy brytyj- maga ułożenie jednej biblioteki: alfaskiej poczty w epoce wiktoriańskiej betyczne, chronologiczne czy według i pierwszych znaczków pocztowych; dziedzin? Pozbycie się dubletów to wyczytałam, że dawniej to odbiorca spalenie za sobą mostów, gdyż nie ma płacił za przesyłkę i, jak słusznie za- już powrotu do oddzielnych egzemuważa autorka, być może dzięki temu plarzy. Wśród różnych sposobów lektury ludzie bardziej uważali na to, o czym piszą, nie chcąc narażać adresatów na ukazanych w esejach Fadiman (nałogowe czytanie katalogów wysyłopłaty za banalne teksty. To od Fadiman przejęłam teorię, kowych, niepohamowana potrzeba że książkę należy czytać w miejscu, robienia korekty w menu restauracyjw którym rozgrywa się akcja (zna- nym i instrukcjach obsługi najrozmaitkomity esej Być Tam): „Wordswortha szych urządzeń) ujmuje mnie czytanie w Grasmere, Gibbona w Rzymie czy na głos, przedstawione jako czynność Thoreau w Walden”. Można dorzucić: bardzo intymna. Dzielenie się lekturą

EWA TElEŻyńSKA

40

to dzielenie się swoim życiem; czytana książka należy już nie tylko do autora, ale i do czytelników. Brakuje mi tylko u Fadiman eseju o zakładkach – nie chce mi się wierzyć, żeby zakładała książki używanymi biletami komunikacji miejskiej. Ufam, że doceniłaby znajdującą się u mnie zakładkę z roku 1945, zrobioną przez moją mamę do jej pierwszej powojennej książki (W pustyni i w puszczy). Wciąż pamiętam swoje własne produkcje z dzieciństwa – zakładki zszywane kolorowym kordonkiem z prześwietlonych klisz fotograficznych – pewnie jeszcze można by je znaleźć w bibliotece rodziców. W mojej kolekcji jest też sporo zakładek zrobionych dziecinnymi rączkami, które latami sama znajdowałam pod choinką; jest wiele zakładek z całego świata, starannie wybieranych w różnych muzeach; są także coraz bardziej nowoczesne i wymyślne: metalowe i plastikowe. Zakładki często są przedmiotem moich rozważań (która najlepiej będzie pasować do kolejnej wielce obiecującej lektury), a najbardziej ulubione mają tendencję do gubienia się w różnych książkach, a potem nieoczekiwanego znajdowania. Bo przyznam, że coraz częściej nie kończę rozpoczętych lektur. Ale to już temat na inny poufały esej. ■


t

W

MIGRAJ

Morphine, Good TOMEK KACzOr „Ma działanie narkotyczne (odurzające), przeciwbólowe, działa depresyjnie na ośrodkowy układ nerwowy, możliwe również działanie pobudzające”. Trzeba przyznać, że Mark Sandman bardzo trafnie wybrał nazwę dla swojego zespołu. Ich muzyka – tyleż energetyczna, co zmysłowa – ma działanie bardzo podobne do opisanego wyżej działania alkaloidu wchodzącego w skład opium. Morphine, bo o nich mowa, to zespół bez precedensu na rockowej scenie lat dziewięćdziesiątych. To trio z Bostonu zastąpiło gitarowe riffy, tak charakterystyczne dla rocka, brzmieniem barytonowego saksofonu. Debiutancką płytą Good z 1992 roku rozpoczęli swoje dzieło, przerwane tragicznie siedem lat później. Chociaż palenie w knajpach szczęśliwie jest już zakazane, to wydaje mi się, że lokalom, w których puszcza się muzykę Morphine, powinna być od tego udzielana specjalna dyspensa. W niektórych ich utworach wręcz czuć snujący się z wolna, papierosowy dym. Ciepły, matowy głos, barytonowy sak-

sofon, głęboki dźwięk basu i dudniące bębny roztaczają dekadencki, melancholijny pejzaż. Dopełnieniem muzyki są teksty Marka Sandmana, których bohaterami często są pijacy, życiowi rozbitkowie i nieudacznicy. W tekstach tych czuć klimat poezji amerykańskich bitników, a jeden z utworów Morphine napisany został wprost w hołdzie dla Jacka Kerouaka. Jest w tej muzyce coś z jazzu, coś z bluesa, coś z rocka, ale jako całość brzmi całkowicie unikalnie i niepowtarzanie. Z pewnością unikalne jest także instrumentarium Morphine. Saksofonista Dana Colley czasami gra równocześnie na dwóch saksofonach, a dwustrunowy slide bas Marka Sandmana nadaje ich muzyce nieco „gumowe” brzmienie. Perkusja, najmniej ekscentryczny element składu, w wielu momentach jest jedynym instrumentalnym podkładem pod wokalizy Sandmana, co zawsze doskonale zdaje egzamin. Forma utworów oscyluje pomiędzy dynamicznymi rockowymi „kawałkami” z ryczącym barytonem i motoryczną sekcją rytmiczną (Test Tube Baby, You Speek My Language) a leniwymi, nieco onirycznymi balladami

(The Saddest Song, You Look Like Rain). To muzyka niskich rejestrów, którą najpełniej czuje się w brzuchu. W tych dźwiękach kryje się chłód, ale i bardzo silna, zmysłowa ekspresja. Niektóre utwory aż kipią od emocji. Choć muzyka Morphine jest trudna do zaszufladkowania, to bez wątpienia rockowa była śmierć lidera zespołu. Podczas koncertu w Palestrinie w 1999 roku, w trakcie wykonywania utworu Super Sex, Mark Sandman zmarł nagle na atak serca. Miał 46 lat. Na koniec warto jeszcze dodać, że „kilkunastokrotne użycie morfiny prowadzi do uzależnienia fizycznego, uzależnienie psychiczne występuje znacznie szybciej”. Otóż to! ■

41


POZA EUROPĄ

A gdybym otworzył dom starców poza Europą… Jaki wpływ na postrzeganie starości w Indiach wywiera reinkarnacja? Dlaczego japońskie emerytki są o wiele bardziej aktywne niż japońscy emeryci? Co wspólnego ma Ojciec Chrzestny Maria Puzo z nigeryjską starszyzną plemienną? Przed jaką presją staje młoda muzułmańska wdowa na Półwyspie Arabskim po śmierci swojego męża? Jest to zaledwie kilka z wielu zagadnień, które poruszyłem w rozmowach z pięcioma wybitnymi polskimi orientalistami. Jestem głęboko przekonany, że nie da się zrozumieć naszej europejskiej tożsamości i kultury bez ciągłego poznawania panującej na świecie różnorodności. Starość z fizycznego punktu widzenia wszędzie jest podobna, lecz kulturowe i religijne „nakładki” potrafią ją przemienić nie do poznania. W zależności od regionu świata ludzie wykształcili zupełnie inne sposoby radzenia sobie z nią. W tym numerze „Kontaktu” zapraszam na wycieczkę w poszukiwaniu różnych modeli życia seniorów – od kręgu afrykańskiej kultury Hausa, przez muzułmańskie społeczności Świata Arabskiego i ciągle żywą w Indiach myśl hinduską, aż po gospodarczo wysoko rozwiniętą, lecz nadal świadomą swoich konfucjańskich korzeni Japonię. Bon voyage! Paweł Cywiński

42

Mój stary, Moja stara starość w kulturze hausa rOzMOWA z PrOF. NiNą PAWlAK ki nad rodzicami. Można powiedzieć, że w kulturze Hausa nie ma miejsca na domy starców.

kulturach afrykańskich, wiek jest bardzo wyraźnym czynnikiem, który determinuje społeczną hierarchię.

Co możemy powiedzieć o specyfice końcowego etapu życia w kulturze Hausa? W kulturze Hausa z Afryki Zachodniej starość implikuje bardzo wiele społecznych zachowań. Są one częścią rozbudowanego systemu rytuałów A gdy ten postanawia wyprowadzić się komunikacyjnych, zwrotów językowych, gestów, w których przejawia się z domu rodzinnego? Wtedy na ogół rodzina stara się, aby respekt wobec starszych. Samo „bycie ktoś z młodszego rodzeństwa przejął starszym niż” znajduje odzwierciedlejego obowiązki. Jeżeli nie ma takiej nie w kontaktach rodzinnych, w pracy możliwości, ściąga się kogoś z dalszej zawodowej, na ulicy. W społeczności rodziny, często z odległej wsi, do opie- Hausa, podobnie jak w wielu innych

Czy może pani podać przykład społecznego funkcjonowania ludzi starszych? Wiele społeczeństw afrykańskich ma instytucjonalnie rozwiniętą strukturę starszyzny. Jest ona bardzo znaczącą, choć nieformalną instytucją, która wspomaga lokalnych władców. Starszyzna często angażuje się w kampanie na rzecz rozwiązania lokalnych problemów. Zdarza się, że angażuje się ona w konflikty o szerszym zasięgu. W Nigerii południowej starszyzna apelowała do prezydenta, aby rozwiązał problem porwań obcokrajow-

„KOnTAKT”: Czy gdybym otworzył sieć domów starców w Nigerii, to dużo bym na tym zarobił? PROf. ninA PAWLAK: Absolutnie nie! W społeczeństwie Hausa występują pewne utarte sposoby zapewnienia rodzicom należnej opieki. Zwykle obowiązek ich utrzymania spoczywa na barkach najstarszego syna.


ców i konfliktów na tle eksploatacji ropy naftowej w Delcie Nigru. Starszyzna jest więc ruchem społecznym, a nawet siłą polityczną, która ma udział w rozwiązywaniu istotnych problemów. I każdy odpowiednio stary człowiek może dołączyć do tego gremium? Nie. W wyborze starszyzny funkcjonuje mechanizm oparty na autorytecie. Starszyzna może mieć reprezentację zbiorową, ale w tej roli może też wystąpić jedna, bardzo szanowana osoba. W kilkumilionowym nigeryjskim mieście Kano żyje człowiek, którego funkcję dosłownie tłumaczy się jako „tego, co zna okolice”. Zna on wszystkich, ich bieżące problemy i lokalne potrzeby. O jego poparcie w ważnych sprawach zabiega zarówno władza tradycyjna, jak i świecka, w tym gubernatorzy oraz administratorzy mniejszych jednostek terytorialnych. To taki ojciec chrzestny? To skojarzenie jest być może uprawnione, ale idzie chyba zbyt daleko. Człowiek ten niewątpliwie posiada autorytet i nieodzownie musi być podeszły w latach. Niektóre środowiska zawodowe mają swoich „tych, co wiedzą wszystko”. Udało mi się poznać taką osobę w środowisku akademickim w Kano – Habibu Sani Babura. Przypisano mu szczególną rolę w wypracowaniu strategii nawiązywania kontaktów z innymi uniwersytetami, w prowadzeniu przez Uniwersytet w Kano współpracy z zagranicą. Kiedyś Kierownik Departamentu Języków Nigeryjskich, dr Hafizu Miko Yakasai, przyznał, że kiedy chce wprowadzić nowe pomysły i reformy, jedzie do Habibu, by się z nim skonsultować. Dopiero wtedy czuje moralne poparcie, bez którego nie miałby poczucia, że robi coś dobrego.

spekt. Jednocześnie można tak mówić o swoim ojcu i odpowiednio – tsohuwa – o matce. Czyli o mamie i tacie powiemy „moja stara” i „mój stary”. Co w tej kulturze sankcjonuje szacunek dla starości? Z jednej strony na straży tej tradycji stoi Koran, co wynika z faktu, iż społeczeństwo Hausa jest niemal w pełni zislamizowane. Z drugiej strony mamy rodzimą tradycję afrykańską, którą – jak sądzę – Koran umacnia. Jeżeli mogłabym się doszukiwać jakiejkolwiek różnicy pomiędzy obydwiema tradycjami, to chyba w tym, że Koran wyraźnie rozróżnia status społeczny mężczyzny i kobiety.

W tradycji Hausa tak wyraźnego podziału nie ma? Jako że Hausa są muzułmanami, podział w ich zachowaniach społecznych istnieje. Rola kobiet w ich historii, zwłaszcza tej z czasów sprzed wpływów islamu, przyciąga zainteresowanie badaczy. Kiedyś zastanawiałam się nad przesłaniem niektórych tradycyjnych bajek hausańskich. Pojawia się w nich osobliwy bohater – staruszka. Oczywiście, bajki te zostały zmodyfikowane w wyniku wielowiekowego przekazywania ich wyłącznie drogą ustną. Zastanowił mnie jednak fakt, że często w sytuacji konfliktu pomiędzy różnymi ludźmi, czy też między władcą a ludem, pojawia się w nich staruszka, której głos z reguły rozstrzyga Jak w kulturze Hausa młody człowiek spór. Myślę, że staruszka to taki bajkowy bohater, który przywołuje mądrość zwraca się do starszego? Tsoho (stary) to szacowne określenie ludową. Znamienne, że ta mądrość ma starego człowieka, okazujące mu re- postać kobiety, nie zaś mężczyzny. ■

znamienne jest, że mądrość w bajkach ma postać staruszki, a nie starca

43

prof. ninA pAwlAk

jest kierownikiem Katedry języków i Kultur Afryki Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się językoznawstwem afrykańskim, kulturą nigeryjską i komunikacją międzykulturową.


z widokiem na las starość w hinduizmie

rOzMOWA z PrOF. KrzySzTOFEM MArią ByrSKiM PROf. KRZySZTOf MARiA ByRSKi:

44

Dług spłaciwszy zgodnie z prawem, Wieszczom, ojcom oraz bogom, Niech synowi wszystko odda, A sam niezależny żyje. Niech samotnie na pustkowiu Wżdy rozważa, co dlań dobre. Tak samotnie rozmyślając, Najwyższe osiągnie szczęście. (Traktat o Zacności, Lekcja IV, 257-258) „KOnTAKT”: Co to za cytat? To recepta na to, co należy zrobić ze swoją starością. Zawdzięczamy ją Praojcu Manu, indyjskiemu Adamowi, który spisał te sentencje w Traktacie o Zacności.

Jak je rozumieć? W myśli hinduskiej etapy życia są bardzo sformalizowane. Nie da się mówić o starości w oderwaniu od całego schematu ludzkiego życia. Przy stworzeniu świata człowiek otrzymał sto lat, które dzieli się na cztery równe okresy – aśramy. Pierwszy to brahmaćarja, czyli okres podążania za brahmanem. Wtedy człowiek powinien skoncentrować się na nauce. Dla członków wyższych stanów sprowadza się to do prostej czynności: uczenia się na pamięć objawienia wedyjskiego. Drugi okres, gryhastha, rozpoczyna się ceremonialną kąpielą, która zamyka okres poprzedni i jednocześnie rozpoczyna dorosłość. W tym okresie człowiek zakłada rodzinę i staje się gospodarzem. Trwa

to dopóty, dopóki nie obejrzy twarzy swojego wnuka. Dzięki temu zaczyna być spokojny o to, że ma komu przekazać odpowiedzialność za dom i zyskuje pewność, że zostaną za niego i za jego syna złożone ofiary zaduszne. Wtedy, mniej więcej w połowie życia, człowiek wchodzi w starość, na którą składają się dwa okresy: wanaprastha, czyli przebywanie w lesie, i samnjasa, czyli stan „zdeponowania”.

w Himalajach, nad Gangesem, słynącego z wielkiej ilości znajdujących się tam eremów. Moi przyjaciele żyją tam, medytują i są odpowiedzialni za ogród, czyli „gaj ascezy żarliwej”. Jest to pewien rodzaj życia monastycznego. Choć niekoniecznie musi być ono aż tak sformalizowane. W okresie „przebywania w lesie” chodzi przede wszystkim o uwolnienie się od troski o sprawy życia codziennego, wynikające z naszego społecznego uwikłania.

Co to znaczy „przebywać w lesie”? Jest to czas, w którym wszystko, co się posiada, przekazuje się synowi, same- A na czym polega okres czwarty – samnjasa? mu zaś odchodzi się medytować. Jest to okres wyzwolenia się, poświęcenia całej swojej energii na dotarcie Jak to? W momencie, w którym człowiek do- do własnego wnętrza i badania tego, chodzi do wniosku, że jego syn jest co się w tym wnętrzu znajduje. Okres już pełnoprawnym gospodarzem, całą budowania swojej bezpośredniej relaswoją energię powinien przeznaczyć cji z tym, co niewyrażalne, co poza kana to, żeby zacząć powoli wychodzić tegoriami. Ten ostatni okres ma nam z tego życia. Hindusi żywią silne prze- umożliwić dotarcie do jednego, które konanie, że życie nie kończy się na było zanim pojawiły się byt i niebyt. Ciekawe jest dosłowne znaczenie wymiarze materialnym, lecz że jego końcem jest wyzwolenie. Okres „prze- samego terminu samnjasa – „zdepobywania w lesie” pozwala zacząć zu- nowanie”. To trochę tak, jakbyśmy pełnie świadomie dążyć do wyzwo- posiadali przy sobie wielkie pieniądze lenia. Należy go rozumieć trochę tak, i czuli się z tego powodu zagrożeni. Zdeponowanie tych pieniędzy w banjak nasze pójście na emeryturę. ku sprawia, że stajemy się bezpieczni. Gdy wszystko zostaje zdeponowane – A jak to wygląda w praktyce? W Benaresie mam kolegę, który wła- doczesne walory u dziedzica, naszego śnie niedawno wraz z żoną udał się syna, a nasze pragnienia, marzenia do Ryszikeśu – miejsca położonego i wyobrażenia w tak zwanym ogniu


ascezy, który rozpaliliśmy we własnym wnętrzu, stając się wolnymi – nie musimy się już o nic troszczyć ani niczego pragnąć. Zatem, tak po ludzku, jak powinna wyglądać starość? Ona jest czymś niezwykle pozytywnym – dzięki „zdeponowaniu” człowiek zyskuje dystans. Pamiętam, jak zmarł syn niezwykle cenionego i szanowanego myśliciela w Benaresie. Opowiadano wtedy z zachwytem, zdumieniem i podziwem o tym, że on zupełnie na to nie zareagował, że nie zaczął rozpaczać. Miał już inną perspektywę. W pewnym sensie przekroczył próg dychotomicznego podziału na byt i niebyt, uwalniając się od kategorii wiążących go z tym, co się dookoła niego dzieje. To nie znaczy, że jego stosunek do syna był lekceważący, że nic go to nie obchodziło. Ale on był już w pewnej mierze wolny od naszych ludzkich reakcji. W końcu Pan Bóg też nie rozpacza, kiedy ludzie umierają. Doczesnego życia nie da się oddzielić od śmierci. Czyli na starość opuszcza się swoją rodzinę… Opuszcza się ją w momencie wyjścia do lasu. Następny okres jest często powrotem do społeczeństwa, ale wraca się do niego wyłącznie po to, by dzielić się swoją wolnością, tą mokszą, tym wyzwoleniem. Powraca się, by pokazać ludziom perspektywę, do której powinni dążyć. Miałem okazję zetknąć się z takimi ludźmi, którzy wędrowali po Indiach, pogodzeni z perspektywą własnej śmierci. Tacy ludzie traktują śmierć jak coś absolutnie niezbędnego, jak warunek życia. Czy to jest powiązane z ich wiarą w reinkarnację? Nie, choć reinkarnacja jest oczywiście ważna. Ale tu chodzi o coś innego: nie ma życia bez śmierci. Śmierć jest integralnym elementem życia. A ponieważ w Indiach w zasadzie Bóg nie jest niczym innym jak tylko istotą świadomości, to wobec tego właśnie świa-

W indiach Bóg nie jest niczym innym jak tylko istotą świadomości – wobec tego świadomość jest najważniejszym punktem odniesienia domość jest najważniejszym punktem odniesienia. I ta świadomość w stanie śmierci zachowuje się tak samo jak w stanie głębokiego snu. Gdy śpimy, ona wciąż gdzieś tam jest, choć nie funkcjonuje. Nasze „ja” jest więc w jakimś sensie nieśmiertelne, choć oczywiście po śmierci nie będzie się ono tak realizować, jak realizuje się w ciele za życia. I tu jest miejsce dla reinkarnacji. Bo jeśli nie uda się ukończyć szkoły w tym roku, to można spróbować jeszcze raz, powtarzając klasę. Sądzę, że reinkarnację można by uznać za wyraz bezgranicznej cierpliwości Boga do człowieka.

oznacza to, że człowiek nie zauważa piękna. Jak najbardziej. Inna jest jednak perspektywa. Mam wrażenie, że pogodzenie się ze starością w tradycji hinduskiej wpływa również na to, jak jest ona traktowana przez młodych. Bo tam szanuje się ją dużo bardziej niż u nas.

Czy duży odsetek hindusów postanawia „pójść w las”? Myślę, ze wśród hinduskiej elity sporo osób świadomie podąża tą drogą. Nie zaryzykowałbym jednak precyzyjnego określenia. Bo oczywiście wśród tych milionów świętych mężów, którzy włóczą się po Indiach, znajdziemy W chrześcijaństwie mamy mało przeko- też zwykłych wydrwigroszy, niczym nującą naukę o czyśćcu, z wiarą w który w średniowiecznej Europie. wielu ludzi ma kłopoty. Bardzo mi odpowiada wizja rein- Czego możemy nauczyć się z hinduskiekarnacji. Ona bardziej niż czyściec go podejścia do starości? kojarzy mi się z chrześcijańskim mi- Myślę, że nasze klasztory można by łosierdziem – jeśli ci się nie udało, niebywale ożywić, gdybyśmy spróboto powtórz. Pojęcia miłosierdzia we wali podobny model zbudować u siewczesnym hinduizmie nie ma, a i póź- bie. Emerytura niekoniecznie powinna niej nie znajdziemy w nim niczego do- oznaczać dom starców lub hospicjum, kładnie odpowiadającego temu poję- lecz może właśnie klasztor. Gdyby było tak, że z tym klasztorem wspólciu w chrześcijaństwie. noty żyłyby od samego początku, Starość polega więc na zmianie perspek- gdyby najpierw dziecko jeździło tam, żeby odwiedzić dziadków, później na tywy… Tak, to jest zmiana i zarazem pogłę- rekolekcje czy dni skupienia… Wtedy bienie tej perspektywy. I muszę po- nie potrzebowalibyśmy domów starwiedzieć, że mając ukończone swoje ców. Zobaczyłbym twarz wnuka, odsiedemdziesiąt trzy lata, ja się z tym dałbym wszystko synowi i tam sobie zgadzam, ja tego doświadczam. Mimo odszedł, poświęcając się pogłębionej że twardsze są te kości, nie tak łatwo refleksji nad sensem życia i modlitwie się człowiek porusza i zadyszkę cza- oraz studiowaniu własnej duchowej sem miewa. Ale perspektywa, którą tradycji. To mogłoby odpowiadać hinzdobywa, jest bezcenna. Nawet to, że duskiemu „rozpaleniu ognia ofiarnez czysto fizycznego punktu widzenia go we własnym wnętrzu”. nie reagujemy już tak samo, że testosteron nie działa tak intensywnie jak Czy w Indiach istnieją domy starców? bywało – to wszystko uwalnia nas od O ile się orientuję, to nie. W Indiach pewnych napięć, które przeszkadzają to byłoby straszne, gdyby ktoś się w spokojnej ocenie. Oczywiście nie dowiedział, że starych ludzi dokądś

45


„oddano”. Tam wciąż są jeszcze wielkie rodziny, zawsze znajdzie się jakaś niezamężna ciotka czy wdowa, która zajmie się seniorem.

W takim razie jak radzą sobie ci najbiedniejsi? Chorują i umierają. Tym się nikt nie przejmuje, poza osobami takimi, jak właśnie Matka Teresa, która zbierała A jak państwo radzi sobie z pomocą so- tych ludzi z ulic i próbowała pomóc im w ostatnich momentach ich życia. cjalną? Powszechnej, publicznej opieki spo- Tu może rzeczywiście myśl indyjska łecznej nie ma. Zajmują się tym orga- i wiara w reinkarnację mogą odgrynizacje pozarządowe, które zazwyczaj wać negatywną rolę. W Indiach istrobią to pod wpływem chrześcijań- nieje przekonanie, że los człowieka skim. Przykładem takiego dzieła są zależy od tego, co uczynił w swoim domy opieki, spośród których jeden poprzednim żywocie. Jeżeli więc cierpi, to znaczy, że to nie jest jakiś zbieg założyła Matka Teresa. okoliczności, lecz że on sobie na to zasłużył. Jeżeli urodził się jako ktoś taki,

to i tak powinien być wdzięczny za to, że nie narodził się karaluchem. Cały czas chodzi tu zatem o wyzwolenie. I w gruncie rzeczy wyłącznie człowiek może siebie wyzwolić. ■

prof. krzysztof MAriA byrski jest indologiem, dyrektorem Centrum Badań nad Eurazją w Collegium Civitas oraz profesorem w Katedrze Azji Południowej Wydziału Orientalistycznego UW. W latach 1993-1996 był ambasadorem rP w republice indii. Autor ponad stu różnych publikacji, w tym przekładu traktatów staroindyjskich „Manusmryti” i „Kamasutra”.

46

nie mów im precz! starość w islamie

rOzMOWA z PrOF. KATArzyNą PAChNiAK i dr GEOrGEM yACOUBEM „KOnTAKT”: Czy gdybym otworzył sieć domów starców w muzułmańskim państwie, to dużo bym na tym zarobił? PROf. KATARZynA PAChniAK: Nie. Z pewnością nie zostałby pan bogatym człowiekiem.

Dlaczego? Ze względów religijnych. Koran, święta księga muzułmanów, nakazuje oddawać szacunek wszystkim ludziom starszym, z własnymi rodzicami i krewnymi na czele. W kilku miejscach Koranu znajdziemy podobne wersety: „A jeśli jedno z nich lub oboje osiągną przy tobie starość, to nie mów im: precz! I nie popychaj ich, lecz

mów do nich słowami pełnymi szacunku!” (Sura XVII, werset 23). Zatem nie wypada mówić ludziom starszym: „precz!”. Czy znaczy to, że żaden muzułmanin nie odda rodziców do domu starców? W społeczności tak wielkiej jak społeczność muzułmańska, licząca dziś ponad miliard wiernych w różnych państwach, o różnym pochodzeniu, o bardzo różnej kulturze, niezwykle trudno jest znaleźć ogólny wzorzec zachowań wobec starszych ludzi. Szacunek dla starości jest jednak bardzo silnie wśród muzułmanów zakorzeniony. Sam wiek wystarcza do tego,

by posiadać wyższą pozycję społeczną. A przypadki, w których w dużych muzułmańskich rodzinach nie ma kto zaopiekować się seniorami, są naprawdę sporadyczne. A jeżeli taki przypadek jednak się zdarzy? Czasami zdarzają się osoby naprawdę samotne, z którymi nie ma co zrobić, bo nie mają dzieci ani dalszych krewnych. Już w okresie średniowiecznym dla takich osób przeznaczono specjalne domy. Nie wiem, czy „dom starców” jest tutaj dobrym określeniem. Raczej nazwałabym to pewną formą azylu, często ulokowanego przy szpitalach. Trzeba wiedzieć, że w okresie średnio-


wiecznym medycyna muzułmańska była bardzo rozwinięta. Natomiast sytuacja, w której ktoś oddaje rodziców do przytułku i nie chce już dłużej mieć z nimi do czynienia, bo przysparzają mu problemów, raczej się nie zdarza. Nawet w takich przypadkach, które z powodzeniem można by uzasadnić medycznie.

A jakie jest miejsce wdowy? DR GEORGE yACOUB: Dużo zależy od pozycji społecznej takiej kobiety. Młodsza wdowa jest zazwyczaj pod presją ponownego wyjścia za mąż. Z kolei wdowa starsza, bogatsza, z wpływowym synem, na pewno ma pozycję wyższą niż uboga wdowa z małej miejscowości. Ta najstarsza, sędziwa, dzięki swojemu wiekowi traktowana Czy w samym Koranie dużo miejsca po- jest z przysługującym jej szacunkiem. W końcu w wiekowym małżeństwie święcone jest zagadnieniu starości? O samej starości nie przeczytamy tam normalne jest to, że ktoś musi umrzeć specjalnie wiele. Podkreśla się raczej pierwszy. ważną rolę rodziców, którzy nas wychowali, wykształcili i którym należy Na Zachodzie mamy do czynienia z posię za to miłość. W tradycji muzułmań- stępującą liberalizacją kultury i obyczaskiej osoba starsza nie znajduje się na jów. Starsi ludzie, wychowani w bardziej marginesie życia – wręcz przeciwnie, konserwatywnych realiach, często przyjest to osoba, która przez wiele lat zdo- glądają się temu z niechęcią. Z kolei bywała sobie prestiż społeczny, często w wielu krajach Bliskiego Wschodu możtakże majątek, na który pracowała na zaobserwować zjawisko zgoła odmienlatami, która posiada szczególną mą- ne – kultura i obyczaje radykalizują się. drość i doświadczenie. Czy w związku z tym starsi Arabowie, pamiętający liberalną rzeczywistość, patrzą Czy Koran precyzuje, komu winniśmy od- z niechęcią na dzisiejszą konserwatywną dawać większy szacunek: starszej kobie- młodzież? Oczywiście, że tak. Ale moim zdacie czy starszemu mężczyźnie? Szacunek dotyczy zarówno kobiet, jak niem nie jest to zjawisko szczególnie i mężczyzn, choć oczywiście inna jest wschodnie czy zachodnie, lecz poich społeczna rola. Starsze kobiety ra- wszechne. Im starsi jesteśmy, tym czej nie zajmowały wysokiej pozycji „starszym” okiem patrzymy na młow hierarchii zawodowej, za to bardzo dzież. Ja bym to pytanie sformułował wysoką w hierarchii domowej, rodzin- inaczej: jak młodzi patrzą na starnej. Na to właśnie od wieków skarżą szych? Bo o ile w Polsce zmieniło się się muzułmańskie synowe, które są to radykalnie – szacunek dla starszezależne od wpływowych teściowych. go praktycznie zanikł – to w świecie Podobnie było z haremami – większy- arabsko-muzułmańskim wciąż domimi ogniskami domowymi: rządziły nuje kanon tradycyjny. Wyraża się on na przykład w formach językowych nimi zawsze starsze kobiety. zwrotów do starszych ludzi. Każdy Czym jeszcze zajmują się starsi ludzie starszy może powiedzieć młodszemu człowiekowi „synu”, a ten odpowie w kulturze muzułmańsko-arabskiej? Osoby starsze to te, które zdobyły od- do niego na przykład „wujku”. Funpowiednio wysoką pozycję społeczną. damentalne tendencje, o których pan A w tych społecznościach zajmuje to wspomina, raczej wzmacniają ten sporo czasu. Nawet jeżeli tacy ludzie proces niż go osłabiają. Propaganda nie pracują już zawodowo, to pełnią muzułmańska zarzuca Zachodowi jakąś ważną funkcję – na wsiach na właśnie brak szacunku dla rodziców przykład są szajchami, przywódcami i ludzi starszych. A ten zarzut bardzo społeczności o szczególnym prestiżu. silnie w bliskowschodniej kulturze To do nich tradycyjnie zwraca się czło- oddziałuje. ■ wiek o radę.

„A jeśli jedno z nich lub oboje osiągną przy tobie starość, to nie mów im: precz! i nie popychaj ich, lecz mów do nich słowami pełnymi szacunku!” Koran: sura XVii, werset 23

47

Prof. katarzyna Pachniak jest kierownikiem Katedry Arabistyki i islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego. zajmuje się religijnymi aspektami islamu, a także muzułmańską filozofią i teorią polityki okresu klasycznego.

Dr GeorGe yacoub jest tłumaczem i wykładowcą w Katedrze Arabistyki i islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego.


powojenny boom starość w Japonii

rOzMOWA z PrOF. EWą PAłASz–rUTKOWSKą

48 „KOnTAKT”: Czy gdybym otworzył sieć domów starców w Japonii, to dużo bym na tym zarobił? PROf. EWA PAŁASZ–RUTKOWSKA: Myślę, że tak, choć już się pan nieco spóźnił. Gdyby otworzył ją pan pod koniec lat dziewięćdziesiątych…

A więc już od dawna emeryci mogą mieszkać w takich domach? Tak. Ponad sześćdziesięcioletni japoński emeryt ma do wyboru trzy rodzaje domów starców. Pierwszy to klasyczny dom spokojnej starości, taki jak u nas. Drugi – to dostosowane do indywidualnych potrzeb, wspólne mieszkanie kilku w miarę sprawnych starszych osób, do których dochodzi osoba opiekująca się nimi. Oprócz tego są jeszcze domy dla grup pięcio-, dziewięcioosobowych, również z dochodzącym personelem. Słyszałam, że wszystkie te trzy rozwiązania cieszą się dużą popularnością. Bo seniorzy w Japonii w ogóle są dość aktywną grupą społeczną… Rzeczywiście, japońscy emeryci są aktywni, choć aktywniejsze są przeważ-

nie Japonki. Z panami jest nieco gorzej. Całe życie ciężko pracowali, więc gdy nagle przestają mieć coś do roboty, nie potrafią się odnaleźć. Zaczynają się czuć niepotrzebni, miewają stany depresyjne. Czy to znaczy, że kobiety nie pracowały? W tradycyjnym modelu rodziny mężczyzna zarabiał, a żona zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Dopiero gdy dzieci skończyły studia i pobrały się, mogła się ona zająć sobą, zacząć rozwijać swoje zainteresowania. I dzięki temu, że miała już zgromadzone zasoby finansowe, czas i wiele możliwości, zaczynała korzystać z życia. Dziś często można spotkać całe wycieczki starszych pań.

szość swojego życia żyli oni w bardzo dobrych warunkach. Gdy zaczął się kryzys lat dziewięćdziesiątych, osoby te szykowały się powoli do przejścia na emeryturę. Dzięki temu są zazwyczaj dosyć dobrze wyposażone przez system emerytalny. I właśnie odkrywają wolność. To pokolenie jest nie tylko bogate, ale też bardzo liczne. Czy państwo sobie z tym radzi? Jeżeli chodzi o demografię, to chyba sobie nie radzi, zresztą jak większość podobnych państw na świecie. Dzietność spada w zastraszającym tempie. Teraz wynosi ona mniej więcej 1,4. Przypuszcza się, że w roku 2025 liczba osób powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia wzrośnie dwukrotnie, do 37 milionów, przy jednoczesnym spadku o połowę tych najmłodszych, do 15 roku życia. A przecież to młodsze pokolenie zasila fundusze emerytalne…

Skąd pokolenie emerytów ma na to pieniądze? Japończycy obecnie przechodzący na emeryturę są pokoleniem pierwszego powojennego boomu demograficznego lat 1947–1949. Pamiętają jeszcze ciężkie czasy, a jednocześnie tworzyli obecny Brzmi nie najlepiej. A co robi z tym rząd? japoński dobrobyt, pracowali w okre- Podobnie jak u nas – podnosi wiek sie prosperity. W związku z tym więk- emerytalny. Obecnie wynosi on w Ja-


ponii dla mężczyzn 64, a dla kobiet 62 lata, ale już za kilka lat dla obu płci ma być 65. Z drugiej strony, zachęca się młodych Japończyków do posiadania jakiegokolwiek dziecka, bo nie mówię nawet o większej ich liczbie. Wydłuża się urlopy macierzyńskie, wspiera matki z dziećmi… Takie przetasowanie demograficzne musi odbić się na całym społeczeństwie! Oczywiście, bardzo zmienia się japoński model rodziny. Tradycyjnym schematem jest dom wielopokoleniowy z ojcem jako głową rodziny. Gdy ojciec umierał, matka była nadal bardzo ważna, ale nową głową rodziny zostawał najstarszy syn. Matka-wdowa wraz z synową opiekowały się całym domem. Obecnie ta wielka rodzina rozpada się na tak zwane rodziny nuklearne, dwupokoleniowe. W domu mieszkają rodzice wraz z niedorosłymi dziećmi. Coraz częstsze też są małżeństwa bezdzietne.

Jakie są inne problemy Japonii – kraju starych ludzi? Niektóre mniejsze miasta i wsie, szczególnie te położone nad Morzem Japońskim, wyludniają się. Młodzi uciekają do dużych metropolii. Tam łatwiej jest zdobyć pracę i zrobić karierę. W konsekwencji pewne rejony starzeją się szybciej niż reszta kraju. Jednocześnie ze strony starych ludzi pojawiają się jednak bardzo ciekawe inicjatywy… Na przykład? W pewnym miasteczku starsze osoby założyły spółdzielnię, w której przygotowują znaną tam od dawna potrawę. Zajmują się dystrybucją, mają też własną restaurację. A trzeba wiedzieć, że Japończycy bardzo lubią jeść potrawy z tradycyjnej kuchni, i że gdy tylko gdzieś jadą, koniecznie muszą spróbować lokalnych specjałów. Dzięki tej inicjatywie emeryci mają w swoim życiu zajęcie i dodatkowy zarobek. Wciągnęli nawet do współpracy młodych.

Starsi z reguły chcą mieszkać z dziećmi, bo wtedy czują się bezpieczniej. jednocześnie wiedzą, że ich styl życia znacznie różni się od tego reprezentowanego przez młodsze pokolenie

Jaka jest geneza tradycyjnej japońskiej postawy względem starości? W Chinach na przykład szacunek wynika z tekstów konfucjańskich, a co sankcjonuje go w Japonii? Również konfucjanizm, który jest zakorzeniony w Japonii od wieków. A w epoce Edo, czyli od siedemnastego do dziewiętnastego wieku, kiedy to nastał pokój po wojnach domowych, a Japonia pozostawała zamknięta na świat zewnętrzny, neokonfucjanizm stał się podstawą funkcjonowania systemu władzy wojowników. Sankcjonował on pięć powinności: wasala wobec pana, syna wobec ojca, młodszego braA gdy zostaną sami? Teoretycznie mają możliwość zgłosze- ta wobec starszego brata i żony wobec nia, że nie otrzymują wystarczającej męża. prof. ewA pAłAsz–rutkowskA opieki ze strony swoich dzieci. Wtedy jest historykiem, japonistką, część spośród tych zobowiązań przej- A piąta? kierownikiem zakładu japonistyki muje państwo. Wielu ludzi nie korzy- Przyjaciół wobec siebie, choć to już i Koreanistyki oraz Studium Stosunków sta jednak z tej możliwości, bo wiąże mniej rodzinne. Międzykulturowych na UW. Od wielu lat się z tym wstyd. Japończycy nie chcą zajmuje się badaniem historii i kultury wywlekać rodzinnych problemów na japonii oraz historią stosunków polskoświatło dzienne. japońskich. I jak to wpływa na życie seniorów? Starsi z reguły chcą mieszkać z dziećmi, bo wtedy czują się bezpieczniej. Jednocześnie wiedzą, że ich styl życia znacznie różni się od tego reprezentowanego przez młodsze pokolenie. Najstarszy syn nie zawsze może zajmować się nimi osobiście, bo ciężko pracuje, a w dzisiejszych czasach pracuje również jego żona. Zdarza się, że opieką nad rodzicami dzieli się całe rodzeństwo. Starsi ludzie mogą w związku z tym czuć się niepewnie, nie wiedzieć, kto tak naprawdę się nimi zajmuje.

49


Zbrodnia czy kara łUKASz GrAjEWSKi

W relacjach z Białorusią pod rządami Alaksandra Łukaszenki próbowano już wszystkiego. Zachód co parę lat zamieniał marchewkę na kij, aby w końcu ze smutkiem skonstatować, że cały wysiłek rozbija się o cwaniacką zaradność satrapy. Czy liberalna demokracja posiada narzędzia potrzebne do rozmontowania autorytarnych reżimów?

50

– Uważamy, że Europa powinna wypracować konkretny plan działania wobec Białorusi i przyznawać białoruskim władzom „nagrodę” – mówił na początku 2009 roku Javier Solana. Wizyta szefa unijnej dyplomacji w Mińsku oznaczała odwilż w stosunkach pomiędzy Unią Europejską a Białorusią. Polityka warunkowości miała stanowić remedium na sankcje polityczne, wprowadzone przez UE po sfałszowanych wyborach 2006 roku. Ostracyzm dyplomatyczny i zakaz wjazdu przedstawicieli białoruskiego reżimu na teren Unii niczego w wewnętrznej polityce Mińska nie zmieniły. Niezależnych gazet nie było, kontrkandydat Łukaszenki Alaksandr Kazulin siedział w więzieniu, a gospodarka, dotowana rosyjskimi surowcami, nie została przygotowana do koniecznych reform. Można się spierać, czy zapowiedź zmiany unijnego kursu była bezpośrednim powodem wypuszczenia Kazulina oraz dopuszczenia dwóch niezależnych tygodników do druku. Cena, jaką Łukaszenka zapłacił za obiecaną przez UE pomoc finansową oraz włączenie Białorusi do programu Partnerstwa Wschodniego, nie była jednak zbyt wysoka. Status quo polegające na balansowaniu Łukaszenki pomiędzy Unią a Rosją z jednej strony, a ostrożnym, lecz szczodrym finansowaniem bia-

łoruskiej gospodarki przez międzynarodowe aktywa, utrzymywał się do końca 2010 roku, kiedy to przyszedł czas na kolejne wybory prezydenckie. Na okres kampanii wyborczej władze uruchomiły proces przypominający gorbaczowowską pierestrojkę. Niezależni kandydaci występowali w publicznych mediach, a wyborcza agitacja bez większych przeszkód pro-

Stosunki Unia – Białoruś ponownie ulegną ociepleniu, co łukaszenka skwapliwie wykorzysta do kolejnych gierek z rosją wadzona była na terenie całego kraju. Dawało to nadzieje na dalszą liberalizację reżimu, co wzbudzało entuzjazm europejskich polityków, zmęczonych układaniem się z podzieloną i słabą białoruską opozycją. Stało się jednak inaczej: w wyborczą noc z 19 na 20 grudnia 2010 roku trzydziestotysięczna demonstracja przeciwników Łukaszenki w Mińsku została brutalnie

stłumiona przez oddziały OMON-u i Specnazu. Ponad sześciuset demonstrantów wylądowało w aresztach, a kilkudziesięciu działaczy opozycyjnych siedzi w nich do dziś. Ponownie odezwały się głosy, że z reżimem rozmawiać nie można. Większość europejskich polityków zażądała natychmiastowego wprowadzenia sankcji, także gospodarczych. Sankcje, owszem, wprowadzono, ale na zasadzie podobnej jak w roku 2006. Ludzie reżimu znów nie mogą przekraczać granicy Strefy Schengen oraz granic państw z UE zaprzyjaźnionych (np. Turcji i państw bałkańskich), a dostęp Mińska do unijnych programów zostanie ograniczony. A że historia lubi się powtarzać, przyszły rozwój wydarzeń jest łatwy do przewidzenia. Dwustronne stosunki Unia – Białoruś w perspektywie dwóch lat ponownie ulegną ociepleniu, co Łukaszenka skwapliwie wykorzysta do kolejnych gierek z Rosją. Ten wybiórczy przegląd relacji europejskich demokracji z „ostatnią dyktaturą w Europie” pozwala postawić pytanie: jaki rodzaj polityki powinny prowadzić państwa demokratyczne wobec państw rządzonych po dyktatorsku?

Casus zimnowojenny

Bez względu na to, czy powojenny, dwubiegunowy świat XX wieku znajdował się u szczytu nastrojów zimnowojennych, czy w fazie détente lat siedemdziesiątych, kolejni kanclerze Republiki Federalnych Niemiec prowadzili wyjątkową politykę wobec komunistycznych Niemiec Wschodnich (NRD). To, z czym kłopot mieli kanclerze chadeccy, począwszy od Kondrada Adenauera, w spójną i długotrwałą Deutschlandpolitik przekuli wielcy kanclerze socjaldemokracji, Willy Brandt i Helmut Schmidt. Solidarność z Niemcami zamieszkującymi NRD spowodowała przeniesienie nacisku na pomoc represjonowanym i dotowanie na dużą skalę gospodarki


Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pieniądze, za które domagano się wypuszczenia więźniów politycznych, transferowane były na konta Grupy Roboczej d/s Koordynacji Handlowej. Zarządzał nimi bezpośrednio Erich Honecker, przewodniczący Rady Państwa NRD. To między innymi za te pieniądze władze Wschodnich Niemiec zakupiły rządowe mercedesy, a w dobie kryzysu lat osiemdziesiątych – osiemset tysięcy par butów, które rzucono na puste półki sklepowe. Jakie korzyści z potężnych dotacji wysłanych za wschodnią granicę osiągnęła RFN? Historyk Timothy Garton Ash wylicza, że za sumę trzech i pół miliarda marek niemieckich w latach 1963 – 1989 uwolniono 34 tysiące więźniów, a dwa tysiące dzieci uwięzionych po wojnie na terenie NRD mogło wrócić do swoich rodzin. Konsekwentnie prowadzona polityka RFN doprowadziła także do szeregu ustępstw ze strony wschodniej, jak na przykład do usunięcia części zabezpieczeń, karabinów maszynowych i pól minowych, zainstalowanych po wschodniej stronie Muru Berlińskiego. Na zgoła inną politykę wobec totalitaryzmu, po ogłoszeniu 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego w Polsce Ludowej, zdecydowały się Stany Zjednoczone Ronalda Reagana. Mimo, że większość państw Wspólnoty Europejskiej decyzję Wojciecha Jaruzelskiego uznało za wewnętrzną sprawę Polski, Reagan, nieprzejednany wróg komunizmu, zdecydował się na wprowadzenie szeregu ostrych sankcji wobec PRL. Wstrzymano dostawy dla rolnictwa, zakazano połowów na amerykańskich wodach terytorialnych, pozbawiono klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu z USA, ogłoszono pełną izolację polityczną i dyplomatyczną oraz zgłoszono sprzeciw wobec przyjęcia PRL do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Mimo że USA wprowadziła sankcje samotnie, bez wsparcia ze strony państw Zachodniej Europy, to i tak straty gigantycznie już zadłużonej gospodarki PRL były olbrzymie. Sankcje gospodarcze zelżały

reżim łukaszenki nie jest na tyle groźny dla białoruskiego społeczeństwa, żeby poruszało to sumienie zachodu dopiero w roku 1987, kiedy zmiany polityczne na terenie PRL, jak i całego obszaru kontrolowanego przez Kreml, zaczęły nabierać tempa. O zniesienie amerykańskich sankcji apelował Lech Wałęsa, co pomimo sprzeciwu części solidarnościowej opozycji, reprezentowanej przez Annę Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdę – doprowadziło do wznowienia dialogu pomiędzy opozycją a władzą.

wadzać sankcji gospodarczych. Nie ma także długoterminowego planu działania wobec Białorusi z przynajmniej dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, reżim Łukaszenki nie jest na tyle groźny dla białoruskiego społeczeństwa, aby poruszało to sumienie Zachodu. Po drugie i ważniejsze, Łukaszenka nie posiada żadnych możliwości ani aspiracji ku temu, aby deregulować sytuację poza granicami własnego państwa. W związku z tym sytuacja nie wymaga podjęcia stanowNa sankcje trzeba sobie czych kroków przez świat zachodni, z zasłużyć Ostatnie wydarzenia w Tunezji, Egip- wyjątkiem niewiążących i de facto nic cie i Libii pokazały światu elementy nieznaczących deklaracji sprzeciwu niezbędne do obalania autorytarnych wobec kolejnych niedemokratycznych despotów. Nie ma wśród nich działań posunięć prezydenta Łukaszenki. Biainspirowanych przez kraje trzecie. Jest łoruś na sankcje „nie zasługuje”, co natomiast eskalacja chciwości rządzą- oznacza, że tylko Białorusini mogą cych, rozkład instytucji sprawujących zmienić losy swojego państwa. Jeśli pieczę nad funkcjonowaniem państwa tylko będą tego chcieli. ■ i bieda zwykłych ludzi. Również genezy upadku Muru Berlińskiego, kończą- Korzystałem z książek cego smutne dzieje NRD oraz obrad Timothy Garton Ash, W imieniu Europy. Okrągłego Stołu, będących gwoździem Niemcy i podzielony kontynent; Andrzej do PRL-owskiej trumny, należy upa- Paczkowski, Wojna polsko-jaruzelska trywać w sytuacji wewnętrznej kraju, a nie w presji wywieranej na niego z zewnątrz. Zachodnia „marchewka” i „kij” przyczyniły się do przyspieszenia tych procesów, jednak o ostatecznej porażce systemu zadecydowało bankructwo gospodarcze realnego socjalizmu, którego następstwem był społeczny bunt zakończony wygraną opcji prodemokratycznej. W Białorusi nie doszło do wieszczonego od lat upadku gospodarki. Nie ma więc i mas społecznych, gotowych do podjęcia walki o zmianę władzy. Panuje względny ład i porządek, na które nie wpłyną żadne decyzje unijne, póki zachodni dyplomaci opero- łukasz Grajewski (1985) wać będą tylko sankcjami polityczny- jest absolwentem Studium Europy Wschodniej mi. Kraj podążający od kilkunastu lat UW, redaktorem portalu Eastbook.eu oraz drogą samoizolacji jest na tego typu sekretarzem Stowarzyszenia inicjatywa Wolna ataki odporny. UE nie zamierza wpro- Białoruś.

51


białoruska ruletka z AdAMEM EBErhArdTEM rOzMOWiAją MATEUSz lUFT jAN POPłAWSKi

52

Przed wyborami Białoruś była w głębokim konflikcie z rosją. Przed wyborami łukaszenka mógł mieć obawę, że będą chcieli się go pozbyć

Rozpędzenie demonstracji w nocy z 19 na 20 grudnia ubiegłego roku w Mińsku wprawiło zachodnich obserwatorów w zdumienie, poczucie bezsilności i frustrację. Stabilność białoruskiego reżimu okazała się całkowicie nieprzewidywalna. Czy na pewno dobrze znamy naszego sąsiada – dyktatora? Czy Unia Europejska jest w stanie wpływać na bieg wydarzeń dziejących się tuż za jej granicami?

„KOnTAKT”: Czy możliwe jest negocjowanie z dyktatorem, który „kiwa” obydwu swoich partnerów, Rosję i Unię? ADAM EBERhARDT: Naiwnością jest żywić nadzieję na to, że dzięki negocjacjom z Alaksandrem Łukaszenką dojdzie na Białorusi do głębokiej liberalizacji. Nie przekonamy białoruskiego prezydenta, że demokracja jest lepsza od jedynowładztwa. Reżim nigdy nie zgodzi się na reformy, które mogą podważyć fundament jego rządów. Myślę, że to, co działo się na Białorusi po ostatnich wyborach prezydenckich – ponowne „przykręcenie śruby” i prześladowania działaczy opozycyjnych – pozbawiły iluzji nawet największych optymistów. Możliwe są natomiast porozumienia o charakterze doraźnym, o ile będzie to akurat leżało w interesie reżimu. Przypominam, że to dzięki zaangażowaniu Unii Europejskiej w 2008 roku Łukaszenka zdecydował się wypuścić wszystkich więźniów politycznych i przez ponad dwa lata mieliśmy do czynienia ze względną odwilżą.

W grudniu mieliśmy okazję zobaczyć inne oblicze władzy…

W pewnym momencie dyktator zmienił taktykę i uznał, że unikanie niebezpieczeństw związanych z sytuacją wewnętrzną jest istotniejsze niż dialog z Zachodem. Ale ta decyzja nie oznacza, że cała unijna polityka „warunkowości” jest do wymiany. Jeżeli dyktator podejmuje działania liberalizujące, to my wychodzimy mu naprzeciw, oferując pomoc gospodarczą i odbudowując dialog. Gdy Łukaszenka zwiększa poziom represji, powinniśmy automatycznie wprowadzać sankcje i przywracać politykę izolacji. Jeśli nasze działania nie odnoszą skutku, to nie znaczy, że popełniamy błędy. Ważne jest tylko, żeby unikać niekonsekwencji w działaniu, którą Łukaszenka może łatwo wykorzystać, żerując na naszej frustracji. Przypuszczam, że białoruski prezydent w najbliższych miesiącach będzie starał się trochę „odkręcić śrubę”, mając nadzieje na wytargowanie w zamian daleko idących ustępstw ze strony Zachodu. Więźniów politycznych traktuje jak zakładników, licząc na to, że wypuszczając ich pojedynczo osiągnie więcej, niż gdyby przez


cały czas prowadził politykę umiarkowanej liberalizacji. To jest właśnie pułapka, którą zastawił na unijnych przywódców. Niestety, decydując się na izolację Białorusi, automatycznie wpychamy ją w objęcia Rosji. A to nie leży chyba w naszym interesie? Łukaszenka, na złość Europie nie odmrozi sobie uszu, integrując się z Rosją. Lawirowanie pomiędzy Wschodem a Zachodem, sprowadzające się do szantażowania obydwu stron jest ulubioną polityką przywódców na obszarze postsowieckim. Praktyka pokazuje jednak, że poszczególni przywódcy zdają sobie sprawę z tego, że Rosja, oprócz dużego wsparcia gospodarczego, stanowi również podstawowe zagrożenie dla stabilności ich rządów. Łukaszenka wie, że celem Rosji jest podporządkowanie sobie Białorusi, osłabienie jej pozycji. Oczywiście, w celu pozyskania preferencji gospodarczych, dyktator prowadzi pewną grę. Ale dopiero przyszłość pokaże, kto ją rzeczywiście wygra. Mam co do tego wątpliwości. Jeden z liderów białoruskiej opozycji, Aleksandr Milinkiewicz, na zorganizowanej w Sejmie konferencji dowodził, że w zeszłym roku rosyjskie służby próbowały doprowadzić do kolorowej rewolucji w Mińsku. Czy ten scenariusz był realny? Łukaszenka rzeczywiście mógł żywić obawę, że Rosja będzie chciała się go pozbyć. Przed wyborami Białoruś pozostawała w głębokim konflikcie ze swoim wschodnim sąsiadem. Jasnym tego sygnałem były filmy wyświetlane przez rosyjską telewizję, przedstawiające białoruskiego prezydenta w skrajnie negatywnym świetle. Białoruś nie chciała realizować rosyjskiego projektu wspólnoty gospodarczej. Liberalizacja polityczna w ostatnich latach pozwoliła na zbliżenie kraju z Unią i wzmocnienie jego pozycji względem Rosji. Ewentualne nieuznanie wyborów przez Rosję oznaczałoby dla Białorusi duże problemy, związane z podwójną izo-

lacją, zarówno od strony wschodniej, jak i zachodniej. Tuż przed wyborami okazało się jednak, że przywódcy obydwu państw są w stanie się porozumieć. Konflikt został chwilowo wyciszony, choć wciąż się tli. Dlatego w grudniu calem Łukaszenki przestało być adorowanie UE, a stało się nim uporządkowanie sytuacji w kraju. Czyli wysłanie czytelnego sygnału do opozycji, służb specjalnych, nomenklatury i Federacji Rosyjskiej, że to on kontroluje sytuację. Opozycja była świadoma, że walka o wolność nie skończy się na grudniowych wyborach, ale że trzeba pracować u podstaw, tworzyć struktury opozycyjne. Jeden z kandydatów na prezydenta Uładzimir Niklajeu nie ukrywał, że kampania wyborcza to dopiero początek długiego marszu. Widząc to, dyktator postanowił stłumić problemy w zarodku i rozbić opozycję. Brutalne pobicie demonstrantów dokonało w się w świetle kamer. Dlaczego pozwolono na to, żeby te wydarzenia odbiły się tak szerokim echem? Władza podczas kampanii prezydenckiej zdecydowała się na gesty liberalizacyjne, aby udowodnić swą tezę, w myśl której Białoruś jest krajem demokratycznym. Drugim etapem tego spektaklu była próba udowodnienia, że to opozycja nie dorosła do demokracji. Opozycjoniści nie tylko nielegalnie zebrali się na Placu Październikowym, ale również podjęli próbę szturmu budynków rządowych. Nie brakuje przesłanek, które potwierdzają, że szturm ten był prowokacją ze strony struktur siłowych. Przesłanie wysłane białoruskiemu społeczeństwu było jednak czytelne: władze wychodzą na przeciw opozycji, a odpowiedzią jest chuligaństwo, a nawet próba dokonania przewrotu. Na Zachodzie nikt chyba nie uwierzył w tę prowokację. Na Placu Październikowym obecnych było wielu zachodnich

W sytuacji monopolu informacyjnego, izolacji międzynarodowej i pogarszających się standardów życia, łukaszenka może doprowadzić do mechanizmu oblężonej twierdzy

53


54

W „dzień po” rewolucji białoruska elita musi otrzymać czytelną propozycję ze strony Unii

dziennikarzy, był nawet wóz transmisyjny polskiej telewizji. Naiwnością byłoby sądzić, że Łukaszenka, w imię budowania dobrego image’u na arenie międzynarodowej, zaakceptuje niebezpieczne dla siebie tendencje w polityce wewnętrznej. Współpraca z Zachodem jest na ostatnim miejscu wśród jego politycznych priorytetów. Równocześnie sondaż stosunkowo niezależnego instytutu NISEPI pokazuje, że poparcie dla dyktatora jest nadal wysokie, oscyluje ono wokół 50 procent. Nie oznacza to, że Łukaszenka wygrałby wybory w pierwszej turze, ale pokazuje, że pogorszenie się sytuacji gospodarczej i wzrost niezadowolenia społecznego nie przekładają się jednoznacznie na poparcie dla opozycji. Kryzys powoduje za to wzrost poparcia dla stabilności kraju. Ostatnio brak reform stał się dla społeczeństwa ważniejszy niż jakiekolwiek zmiany. Gwarantem status quo jest zaś oczywiście Alaksandr Łukaszenka. A jednak niektórzy opozycjoniści liczą na to, że jeśli tylko pogorszą się wskaźniki ekonomiczne, to wraz ze spadkiem pomocy socjalnej spadnie też poparcie dla dyktatora… Mogą się rozczarować. Poparcie dla Łukaszenki nie ma charakteru wyłącznie bytowego, lecz również ideologiczny. W sytuacji monopolu informacyjnego, izolacji międzynarodowej i pogarszających się standardów życia, Łukaszenka może doprowadzić do wytworzenia się w społeczeństwie mechanizmu oblężonej twierdzy i w ten sposób mobilizować je wokół siebie. Jego siłą jest brak alternatywy. Z badań socjologicznych wynika, że suma poparcia dla opozycyjnych kandydatów jest większa niż samo poparcie dla opozycji. To dlatego, że Łukaszenka, utrzymując monopol informacyjny, skutecznie skompromitował ideę opozycyjności. Czy powinniśmy zatem w ogóle myśleć o

rozgrywkach z Łukaszenką w kategoriach sankcji? Trudno jest w ogóle mówić o sankcjach wobec Białorusi. Niewpuszczanie najważniejszych przedstawicieli białoruskiego establishmentu do Strefy Schengen to nie są poważne sankcje, a w każdym razie nie takie, które zachwieją reżimem. Mówimy raczej o „czasowej izolacji”. Dotychczas nie wypracowano żadnej polityki lepszej niż „polityka warunkowości”. Pamiętajmy również i o tym, że polityka zagraniczna Unii jest wypadkową polityk dwudziestu siedmiu państw i kilku instytucji wspólnotowych. Nie należy się spodziewać, że będzie energiczna, zniuansowana i szczególnie bogata w pomysły. Należy jednak być uważnym, bo polityka izolacjonizmu w ostatecznym rozrachunku dotyka nie tylko dyktatora, lecz także całe białoruskie społeczeństwo… Dlatego jednym z fundamentów tej polityki powinna być warunkowość wobec reżimu, np. w kwestiach kredytów udzielanych mu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, drugim zaś – wspieranie społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych, liberalizacja polityki wizowej wobec obywateli Białorusi, przezwyciężenie monopolu informacyjnego władzy. Ale oprócz tego wszystkiego potrzebna jest również strategia na „dzień po”. Któregoś dnia zmiana władzy na Białorusi stanie się realna. Wówczas białoruska elita musi otrzymać czytelną propozycję ze strony Unii, dotyczącą możliwych korzyści, jakie będą wiązały się z liberalizacją, demokratyzacją oraz otwarciem Białorusi na Europę. Kiedy jednak sięgamy po sankcje, to powinny być one skuteczne. Sam pan przecież powiedział, że zakaz wjazdu na teren Unii to dla „reżimowców” żadna kara… …ale brak kredytów dla pogrążonej w kryzysie gospodarki to już dosyć dotkliwa niedogodność. Łukaszenka woli uzyskiwać kredyty z Zachodu


niż z Federacji Rosyjskiej. Co prawda pierwsze wymagają prywatyzacji gospodarki i reform ekonomicznych, ale drugie zawsze mają pewien podtekst polityczny i wiążą się z dopuszczeniem kapitału rosyjskiego do sektorów białoruskiej gospodarki, zwiększając tym samym rosyjską presję na Białoruś. Czyli paradoksalnie, jeśli obawiamy się zaangażowania Rosji, to powinniśmy wspierać Łukaszenkę? Nie dajmy się wmanewrować w retorykę geopolityczną, której używa Rosja. Celem Unii Europejskiej jest zwiększenie swobód obywatelskich, demokratyzacja i reformy gospodarcze. Powinniśmy opierać się na wartościach, bo w nich tkwi nasza siła. Nawet w przypadku braku aktywnej polityki dysponowaliśmy zawsze miękką siłą, dzięki której ludzie w Kiszyniowie, Kijowie, Tbilisi i w Mińsku wychodzili na ulicę z flagami Unii. Jeśli stracimy wiarygodność w sferze wartości, to przegramy, bo w konkurencji geopolitycznej Rosja okaże się od nas silniejsza.

nościowych, zdołał dość skutecznie rozbić opozycję. Czy to znaczy, że nic się tam nie zmieni? Przewidywanie, ile miesięcy czy lat utrzyma się Łukaszenka przy władzy, jest jak wróżenie z fusów. Pamiętajmy jednak, że reżimy autokratyczne są zazwyczaj stabilne tylko pozornie. Nie do końca jesteśmy świadomi procesów, jakie zachodzą podskórnie w białoruskiej elicie politycznej i biznesowej. ■

Współpraca: Feliks Tuszko

55

Wspólnota Europejska stawia Rosji dużo niższe wymagania dotyczące standardów demokratycznych… Presja UE na demokratyzację jest różna wobec Białorusi czy Azerbejdżanu, w których to krajach ma swoje interesy gospodarcze, i wobec Rosji, na którą patrzy „przez palce”. Formalnie dlatego, że Rosja nie aspiruje do „polityki sąsiedztwa”, a tak naprawdę ze względu na pragmatyczne interesy poszczególnych państw unijnych, związane ze współpracą z Moskwą. Jak będzie wyglądał w tym roku 25 marca, Święto Niepodległości i czas największych demonstracji w Mińsku? Mam wrażenie, że Łukaszenka dość skutecznie zastraszył znaczną część społeczeństwa, zmniejszając jej wolę angażowania się w działalność opozycyjną. Równocześnie, poprzez zamknięcie liderów opozycyjnych i wymuszanie różnych gestów lojal-

Europa dysponuje swoistym soft powerem. dzięki tej sile ludzie w Kiszyniowie, Kijowie, Tbilisi i w Mińsku wychodzili na ulicę z flagami Unii

aDam eberharDt (1975)

jest doktorem politologii, wicedyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Wykłada w Akademii dyplomatycznej i Collegium Civitas.


katolew

znaki czasów

56

Kościół z sercem po lewej stronie

J

an Zieja w swojej wierze w Ewangelię i w miłości bliźniego nie uznawał kompromisu. Za swoje powołanie uważał pomoc wszystkim spotkanym na swojej drodze, bez względu na okoliczności.

Fot. Krzysztof Gierałtowski

MACiEK ONySzKiEWiCz


K

atolicy i ludzie niewierzący z „sercem po lewej stronie” mogą znaleźć wspólny język – język otwartości i gotowości niesienia pomocy. Chrześcijaństwo to nie tylko religia, ale również program społeczny. Nie opiera się wyłącznie na wierze w Boga, ale przede wszystkim na miłości bliźniego. Dlatego też chrześcijanin powinien nie tylko oddawać cześć Bogu, ale szukać w życiu codziennym praktycznych rozwiązań, spełniających przykazanie miłości. Czyniąc dobro można zmienić życie człowieka na lepsze. Dając tą pomocą świadectwo, można zmienić życie wielu ludzi – wszystkich, którzy to świadectwo poznali. W ten sposób ksiądz Jan Zieja odmieniał życie katolików, prawosławnych, żydów i niewierzących. Całym swoim życiem budował właśnie taki Kościół o jakim marzę. A marzę o Kościele czynu – szukającym w Ewangelii rozwiązań istniejących problemów społecznych i zaangażowanym w pomoc wszystkim potrzebującym. Marzę o Kościele otwartym, szanującym nadaną człowiekowi wolną wolę i wynikającą z niej różnicę w podejmowanych wyborach. O Kościele, który uznaje istnienie wielu dróg do spotkania z Bogiem i nie ma pretensji do „monopolu na zbawienie”. Marzę wreszcie o Kościele ubogim, nie dążącym do zwiększania swojej potęgi, ale wykorzystującym swój potencjał, by własnym świadectwem wskazywać światu Dobrą Nowinę. Wreszcie o Kościele, którego twarzą są nie tylko hierarchowie, ale też my, świeccy, bardziej zaangażowani w codzienność tego świata.

Kiedy miał dziesięć lat, szedł ze swojego domu przy ulicy Solnej do warszawskiej katedry św. Jana na niedzielne kazanie. Przechodził obok księgarni, coś przykuło jego uwagę. Wtedy kupił swoją pierwszą Ewangelię. To ona stała się drogowskazem, który prowadził go, i któremu był wierny przez całe życie. Wszystko inne - liturgia, dogmatyka, nauczanie magisterium było tylko jej dopełnieniem. Marzył o Kościele prawdziwie ewangelicznym – a zatem ubogim. I takim właśnie ubogim duszpasterzem chciał być dla swoich parafian. Ideał życia czerpał prosto z Ewangelii: Jezus żył ubogo, chodził pieszo od miasta do miasta. Żył z tego, czym ugościli go spotkani po drodze uczniowie. Nie gromadził bogactwa i nie pragnął zbytków.

Biedaczyna spod Pińska

W 1926 roku, w początkach swojej kościelnej działalności, ksiądz Zieja

został prefektem w parafii w Zawichoście. Nie zagrzał tam miejsca na długo. Pewnego dnia zatrzymała go na ulicy zgięta w pół, chora staruszka. Choć miała tylko symboliczną zapłatę, prosiła żeby odprawił mszę w intencji jej zmarłych. Odprawił. W jakiś czas potem przyszło do parafii upomnienie z kurii: „Mszy nie wolno odprawiać, przyjąwszy inną ofiarę, niż to jest w zwyczaju”. To jedno zdarzenie zdecydowało o jego odejściu. Odszedł tam, gdzie – jak mogłoby się zdawać – było dla niego najlepsze miejsce. Rozpoczął nowicjat w zakonie Franciszkanów. Wkrótce jednak wyjechał i stamtąd. Ksiądz Jan zmywał któregoś dnia po posiłku razem z innymi zakonnikami. Karmiono ich dobrze i pożywnie, więc zdziwił się, gdy zobaczył w kuchni gar burego płynu z odrobiną kaszy - jak się okazało zupę, którą karmiono ubogich. A zatem są ubożsi od Kapucynów! I to nie było miejsce dla księdza Ziei.

Wreszcie, w 1929 roku, poznał człowieka, który zrozumiał jego pragnienie ubóstwa. Pod kuratelą Zygmunta Łozińskiego, pińśkiego biskupa, objął własną plebanię w Łohiszynie. Tam mógł wreszcie realizować swoje pragnienie – nauczać wiernych w ubóstwie i umiłowaniu Ewangelii. Jego pierwsze decyzje dotyczyły datków za duszpasterską posługę – od tej pory miały być dobrowolne, a ich wysokość pozostawiona uznaniu wiernych. Ludzie dziwili się, ale cieszyło ich, że mają tak dobrego proboszcza. Ksiądz Zieja w drodze do ubóstwa poszedł jeszcze dalej: niedługo potem zniósł ofiarę na tacę podczas mszy, wystawił tylko puszkę, by ludzie mogli wrzucać datki bez przymusu i presji. Dawali chętnie i zupełnie dobrowolnie. Ksiądz Zieja współpracował z Dziełem Lasek matki Elżbiety Róży Czackiej, a ośrodek dla ociemniałych traktował jak dom. To tu wrócił, kiedy we wrześniu 1939 roku jego armia została rozbita podczas obrony twierdzy Modlin. Jednak, choć ubóstwo sióstr bardzo księdzu Ziei odpowiadało, nie odnajdywał się w zamkniętej strukturze Dzieła. Pragnął spotykania ze zwykłymi ludźmi i ich problemami, pomoc ociemniałym i inteligencji, skupionej wokół Lasek, choć ważna, trafiała do zbyt wąskiej grupy osób. To czego szukał, znalazł w 1935 roku, kiedy biskup Kazimierz Bukarba skierował go do pracy w Zgromadzeniu Sióstr Urszulanek, prowadzonym przez Matkę Urszulę Ledóchowską. Urszulanki niosły pomoc chorym i najuboższym na Polesiu. Ksiądz Zieja został kapelanem zgromadzenia – pomagał w pracy i udzielał duszpasterskiej opieki. Jego pracę na Polesiu przerwała wojna.

Nie zabijaj nigdy, nikogo

Ksiądz Zieja słowa Jezusa rozumiał dosłownie. Sprzeciwiał się gwałtom i przemocy bez względu na okoliczności. Nie znajdował usprawiedliwienia dla krzywdzenia innych, nawet w obronie słusznych wartości. Odpo-

57


Mówił prosto, inaczej niż inni księża, ujmował sprawę głęboko. Mówił o Ewangelii - i o duchu sprawiedliwości na podstawie Kazania na Górze. Więc nie cały Kościół jest wsteczny i antypostępowy? Postać wysokiego, ascetycznego księdza o pięknej głowie nie dawała mi spokoju. To był wyjątek, który zaważył później na moim życiu. Jerzy Zawieyski

58

wiedź przemocą na przemoc uważał za zgubne nakręcanie agresji. Nie zawsze jednak myślał w ten sposób. Wychowany na lekturze Mickiewicza i polskich romantyków wierzył w wojnę „za wolność wszystkich narodów”. W 1920 roku, gdy do Polski wkroczyli Bolszewicy, zgłosił się na ochotnika jako kapelan wojskowy. Okrucieństwo wojny otworzyło mu oczy. „Nie zabijaj” znaczy „nie zabijaj nigdy, nikogo” – zrozumiał oglądając trupy po krwawej bitwie pod Brzostwicą. Kilka dni później wygłosił kazanie na pogrzebie dwóch poległych. „Polski żołnierz wziął do ręki karabin, by już nigdy go nie brać” - mówił do żołnierzy. Zamierzał wstąpić do Kapucynów, ale wcześniej poszedł na pielgrzymkę do Rzymu - pieszo i bez dokumentów. Chciał zaprotestować przeciw granicom, strzeżonym przez uzbrojonych żołnierzy i dotarł aż do Austrii. Tam zatrzymał się na plebanii u księdza Skrzydlewskiego, który zawiadomił władze kościelne, a te kazały księdzu Ziei wracać do Polski. W 1939 roku został ponownie powołany do wojska. Wezwanie potraktował jako konieczność – ktoś musiał służyć duszom żołnierzy. W późniejszych latach był też kapelanem Szarych Szeregów. Harcerze potrzebowali duchowego wsparcia, więc modlił się za nich, spowiadał i odprawiał masze, ale nie narzucał swoich poglądów. Młodzi żołnierze pragnęli żyć Ewangelią, ale walkę o wolność Ojczyzny traktowali jako swój obowiązek. Ksiądz Zieja to szanował i chociaż oceniał sytuację inaczej, to ich sumieniom pozostawiał ostateczną decyzję. Mogli brać z jego nauki tyle ile potrzebowali. Resztę zo-

stawiał ich relacji z Bogiem. Mógł im tylko towarzyszyć w męce.

Pacyfista w obliczu wojny

Po klęsce w Kampanii wrześniowej zaangażował się w pomoc Żydom ukrywającym się przed hitlerowcami. Obwinianie Polaków za bierność podczas Zagłady uważał za niesprawiedliwość. Sam, gdy wiedział, że Żyd potrzebuje pomocy ratował kogo tylko mógł. Choć dawał swoją postawą przykład, ale nie oczekiwał tego samego od innych. Przecież za pomoc i ukrywanie Żydów podczas okupacji groziła śmierć. Za pośrednictwem Frontu Odrodzenia Polski ksiądz Zieja trafił do Rady Pomocy Żydom - „Żegota”. Jego praca polegała głównie na zdobywaniu dokumentów dla Żydów, którzy potrzebowali natychmiast zmienić nazwisko. Po różnych parafiach zbierał metryki i dostarczał je potrzebującym. Taką pomoc niósł pokrzywdzonym bliźnim aż do likwidacji getta w 1943 roku. Kiedy pod koniec wojny wojska niemieckie wypierane przez Sowietów cofały się na zachód, ksiądz Zieja wyjechał do Rzeszy. Chciał towarzyszyć Polakom, wywiezionym na roboty przymusowe, w ich doli. Dostał „lewe” dokumenty pomocnika ogrodnika i ruszył na zachód. Przez pół roku ciężko pracując, poznawał polskich

robotników. Jako człowiek świecki (z początku nie wiedzieli nawet, że jest księdzem) podtrzymywał ich na duchu i pocieszał. Po pół roku, kiedy Ziemie Odzyskane znalazły się pod władzą Sowietów, ksiądz Zieja i pozostali robotnicy uciekli do Polski.

Na wojennych zgliszczach

Po wojnie objął parafię świętego Ottona w Słupsku. Wykończeni przez wojnę ludzie potrzebowali zarówno doraźnej pomocy jak i duszpasterskiej opieki. Praca była ogromna – miasto z jego kościołami zasypane wojennym gruzem, ludzie rozbici, nie mówiący zazwyczaj po Polsku: Ślązacy, Pomorzanie, Mazurzy i napływający z całej polski osiedleńcy. Ksiądz Jan sprowadził więc pomoc z Lasek. Podzielili się pracą. Krystyna Żelechowska zajęła się domem parafialnym i odnowieniem kościoła, Aniela Urbanowicz zorganizowała Dom Matki i Dziecka, tak potrzebny dzieciom osieroconym przez poległych podczas wojny ojców, a ksiądz Zieja tworzył Uniwersytet Ludowy w Orzechowie. Ten ostatni przekazali jednak wkrótce spółdzielni Samopomoc Chłopska. Władze domagały się, żeby uniwersytety wychowywały studentów „w duchu socjalizmu” na co ksiądz Zieja nie mógł się zgodzić. Opuścił Słupsk 1949 roku z powodów zdrowotnych. Przez kolejnych dziesięć lat z przerwami był rektorem warszawskiego kościoła Wizytek. Po 1962 roku stan zdrowia nie pozwolił mu na tak aktywną działalność. Zamieszkał u sióstr Urszulanek na Powiślu i poświęcił się głównie działalności pisarskiej. W 1976 roku, po brutalnym stłumieniu przez władze strajku robotników

„Ale co ja mogę? - zapytałem. - Nie mam kontaktów, nie mam pieniędzy, nie wiem co robić, jestem nikim...” Odpowiedź brzmiała: „Wyszedłeś z obozu żywy, bo Bóg chciał, żebyś przeciwdziałał złu, które poznałeś. To wielka łaska i dług, który musisz spłacić.” A ja zapytałem: „jak? Co mam robić?”. „Pomyśl o tych, którzy żyją za murem” - odpowiedział ksiądz zieja. Władysław Bartoszewski


w Radomiu i Ursusie, został jednym z członków założycieli Komitetu Obrony Robotników. Raz jeszcze zaangażował się aktywnie w działanie na rzecz bliźniego. Ogromny autorytet księdza uznawali wszyscy członkowie Komitetu - wierzący i niewierzący. Był sumieniem całego Komitetu. Ze względu na stan zdrowia nie mógł zaangażować się w bieżącą działalność, ale uczestniczył aktywnie w większości spotkań.

Jesteśmy jednym Kościołem!

Ksiądz Zieja rozumiał katolicyzm jako „najczystszy ekumenizm”. Nie zrażały go żadne wyznaniowe granice, bo przecież wszystkich chrześcijan łączy wiara w Ewangelię. Od katolików oczekiwał, że w większym stopniu będą się do niej odnosili. Rozumiał jednak, że każdy ma swoją drogę i szanował to. Wszystkich ludzi żyjących zgodnie z nauką Ewangelii, niezależnie od religii, uważał za chrześcijan. Szczególne więzy łączyły księdza Zieję z prawosławiem kiedy służył u sióstr Urszulanek. Tam na Polesiu katolicy stanowili mniejszość: w miejscowości Motol na około dziewięćset gospodarstw tylko jedenaście należało do katolików. W tej sytuacji ksiądz Zieja służył więc i prawosławnym. Nauczał ich Ewangelii, a ich młodzież przygotowywał do matury i uczył religii „na sposób ekumeniczny”. Pod koniec działalności w Motolu ksiądz Zieja postanowił wybudować kościół dla tych kilku katolickich rodzin. Jedynym miejscem, które się do tego nadawało był plac przed jedną z tamtejszych cerkwi. Pomysł budowy kościoła w tym miejscu nie spodobał się prawosławnej większości. Na zebraniu gminy ksiądz Zieja, wysłuchawszy argumentów niechętnych budowie, tłumaczył im, że nie zamierza konkurować z cerkwią. Przecież malutki kościół nie zasłoni wielkich cerkwi, a może jeśli my, katolicy i prawosławni, oswoimy się ze sobą, spotkamy się kiedyś we wspólnej świątyni - przekonywał. Przegłosowano więc budowę kościoła, a mieszkańcy Motolu, także prawosławni, pomagali przy jej reali-

W Komitecie Obrony robotników - gdzie miałem szczęście często Go spotykać - był dla nas wielkim autorytetem moralnym. Bardzo już stary, mówił głosem słabnącym i kruchym, ale zawsze był to głos człowieka mądrego i prawego. Odzywał się nieczęsto, ale słuchaliśmy Go z tym większą uwagą, że ksiądz jan umiał wsłuchać się w argumenty swych polemistów. Przez te wszystkie lata pokazywał nam tę twarz Kościoła, która przemawiała językiem miłosierdzia i pojednania, a nie frazą klątwy i ekskomuniki. Adam Michnik zacji. Ich pracę zniszczyła wojna, świątynia nie doczekała konsekracji. Ksiądz Zieja przybywał w Laskach z żydowską elitą, ale zawsze opowiadał, że najbardziej zależy mu na duszpasterskiej pracy z biedotą, także żydowską. W latach trzydziestych z kolei studiował judaistykę. Nie był to łatwy czas na studiowanie z Żydami. Getta ławkowe i powszechny antysemityzm straszył szczególnie na uniwersytetach. Nie przestraszył jednak księdza Ziei, który w tym czasie przyjaźnił się z wieloma Żydami, między którymi siadał w sutannie podczas wykładów. Bolał nad tym, że tak niewielu Żydów wierzy dziś w powołanie narodu Izraela, by nieść w świat wiarę w Jedynego Boga. Sam natomiast wierzył w udział ludu żydowskiego w mesjanizmie Chrystusa i chciał, by Żydzi jako naród apostołów weszli kiedyś do Kościoła Powszechnego. Przez wiele lat ksiądz Zieja sympatyzował ze Związkiem Młodzieży Wiejskiej „Wici”. Nie bał się antyklerykalizmu przypisywanemu tej organizacji, a w ich radykalizmie pokładał wielkie nadzieje. Nie chciał jednak, by Związek został wykorzystany do walki z Kościołem. Dzięki księdzu Ziei przez lata w statucie „Wici” widniał zapis, że „w całej swojej działalności będą opierać się na zasadach moralności chrześcijańskiej”. Wiele lat później podobną wiarę ksiądz Jan pokładał w laickim środowisku KOR-u. Wierzył, że ludzie Komitetu, wierzący i nie, swoim postępowaniem realizują ideały Ewan-

gelii. O Jacku Kuroniu mawiał nawet, że jest chrześcijaninem, tylko sam o tym nie wie.

Królestwo Boże na Ziemi

Ksiądz Zieja całym swoim życiem realizował wezwanie do budowy Królestwa Bożego na Ziemi, które odnalazł w Ewangelii. Wierzył, że wszyscy jesteśmy do tego powołani. Martwił się, że w życiu wielu biskupów nie widać śladów życia apostolskiego, a dzisiejszy Kościół wciąż tkwi w epoce konstantyńskiej. Pragnął, by Kościół oddał „cesarzowi co cesarskie” i skupił się na budowaniu chrystusowej wspólnoty na ziemi. Łączył środowiska i ludzi różnych wyznań, tak by mogli wspólnie pomagać innym. W centrum zawsze stawiał człowieka. Wiele osób w swoich wspomnieniach mówi, że umiał słuchać, a z każdej rozmowy wynikała nadzieja i poczucie sensu działania. Wskazał na zadanie budowania chrześcijańskiej wspólnoty, złożonej z błądzących i grzeszników, którzy pragną żyć Ewangelią. Dziś, kiedy księdza Ziei już nie ma, wszyscy powinniśmy przyjrzeć się jego świadectwu. ■ Korzystałem z książki „Ks. Jan Zieja. Życie Ewangelią” pod red. Jacka Moskwy.

maciek onyszkiewicz (1986) studiuje resocjalizację na APS, redaktor działu „Katolew”.

59


Ukryci za barem jAN MENCWEl Cyryl SKiBińSKi zdjęCiA: jAN MENCWEl

60

warszawa

Pan Maho, król warszawskich kebabów

Z

likwidowany w zeszłym roku Jarmark Europa uchodził za symbol współczesnej wielokulturowości Warszawy. Jego obrońcy przekonywali, że bez Jarmarku stolica straci jedyne miejsce, w którym mieszkańcy mogą choć przez chwilę poczuć, jak to jest żyć w różnorodnym kulturowo i etnicznie mieście. Na szczęście – niesłusznie.


Wielokultorowość nie musi przybierać formy „kolorowego jarmarku” - żeby ją dostrzec, wystarczy przejść się po ulicach naszego miasta i zwrócić uwagę na z pozoru zwykłe miejsca czy elementy krajobrazu, do których dawno przywykliśmy. Każdy, komu zdarzyło się w nocy przejść Marszałkowską, przystanąć przy parku Saskim niedaleko Królewskiej, zabłądzić na Kredytową, przespacerować się Francuską, zjechać na rowerze Aleje Niepodległości, wie być może, o czym mowa: Warszawa kebabem stoi. To proste, ale satysfakcjonujące tureckie danie zrobiło w ostatnich dwudziestu latach oszałamiającą karierę wśród mieszkańców naszego miasta, a świecący szyld z napisem „kebab” stał się nieodłącznym elementem krajobrazu. Początki tajemniczego romansu Warszawiaków z kebabem spowite są jednak mrokiem dziejów. Co gorsza, niewiele wiemy też o Turkach, właścicielach lokali serwujących to jeszcze niedawno egzotyczne danie, a przecież są naszymi sąsiadami co najmniej tak długo, jak same bary. Ta kulinarna obserwacja posłuży nam więc za pretekst do krótkiej opowieści o warszawskich Turkach, i o tym, jak się im żyje w tak trudnym mieście, jakim jest Warszawa.

Pierwszy w mieście

Zaczęło się od dziesięciu metrów kwadratowych. Taką powierzchnię miał pierwszy w Warszawie turecki bar z kebabem, który w 1992 roku otworzył w Alejach Jerozolimskich Maho Kazkondu. − Wcale nie marzyłem, żeby zostać w Polsce. Chciałem jechać dalej, na Zachód – zaczyna swoją opowieść pan Maho. Ale zaraz dodaje: − Dziś w Polsce jest naprawdę super. To już nie ten kraj co kiedyś. Na pierwszy rzut oka widać, że pan Maho jest prawdziwym człowiekiem interesu: elegancko ubrany, energiczny, przyjmuje nas w swojej nowej, eleganckiej restauracji między jednym spotkaniem a drugim. Restauracja to jednak tylko kwiatek do kożucha

− pan Maho jest przede wszystkim właścicielem dużego zakładu produkującego mięso. Zaopatruje się u niego kilkuset właścicieli kebabów z całej Polski. Oczywiście jego mięso jest halal: ubój zwierząt odbywa się zgodnie z regułami przyjętymi w islamie. − Gdy wybuchła afera związana z nielegalną produkcją mięsa do kebabów w podziemiach Dworca Centralnego, to telewizje przyjeżdżały do mnie, żeby pokazać, jak powinna wyglądać produkcja – mówi z dumą pan Maho.

by wziąć za Polaka. Przyjechał tu razem z pierwszą falą przybyszy z Turcji, jeszcze w 1989 roku („jak spadł śnieg a system zaczął powoli topnieć” − wspomina). Wcześniej goście z tej części świata byli w Polsce rzadkością. Częściej przyjeżdżali Arabowie, na przykład Syryjczycy, którzy mieli dobre kontakty z ZSRR. To, że pan Fikret wybrał właśnie Polskę i Warszawę, nie jest wcale dziełem przypadku: zanim on przyjechał do naszego kraju, to Polacy jeździli do

– Pierwszy bar otworzyłem z myślą o Turkach. A dziś moi klienci są bardzo różni: Turcy, Polacy, Arabowie, Żydzi... W jego restauracji – nazwanej imieniem właściciela − nie ma mikrofalówek, oleju, mrożonego mięsa... Dzisiejszy „król kebabów”, otwierając swój pierwszy mini-bar, o takiej restauracji nawet nie marzył. − Polacy w ogóle nie wiedzieli, co to jest turecka kuchnia. Dla nich istniał tylko bigos i golonka − śmieje się – pierwszy bar otworzyłem z myślą o Turkach. A dziś moi klienci są bardzo różni: Turcy, Polacy Arabowie, Żydzi... − opowiada pan Maho. I faktycznie, gdy rozejrzeć się po przestronnym, nowoczesnym wnętrzu, całkiem zresztą wypełnionym (mimo, że to dzień powszedni, a knajpa leży dobry kawałek od centrum miasta), widać prawdziwą kulturową mieszankę. − To co, jeszcze jedną herbatę?

Złote czasy Pewexu

Z myślą o swoich rodakach, których już wtedy w Warszawie było niemało, pan Maho rozkręcał swój gastronomiczny biznes. A zatem, Turcy w Warszawie nie pojawili się wcale w roli restauratorów, ale konsumentów. Kim więc byli? − Gdy pierwszy raz przyjechałem do Polski, powiedziałem sobie, że nigdy tu nie wrócę. A minęły dwadzieścia dwa lata – śmieje się Fikret Buyukbayrak, czterdziestoparoletni, energiczny mężczyzna, którego z wyglądu można

niego. W latach 80. pracował w Stambule jako handlarz tekstyliami. W 1989 roku, kiedy w Polsce zaczynały się demokratyczne przemiany, dla wielu z naszych rodaków trwała w najlepsze, rozpoczęta kilka lat wcześniej, wielka „bazarowa odyseja”. „Kiedy Mazowiecki formuje rząd, Polacy ruszają do Turcji po dżinsy piramidy i katany dallas na sztucznym misiu” − pisała w 2009 roku „Gazeta Wyborcza” w cyklu reportaży przypominających ten wyjątkowy epizod z dziejów polskiej transformacji. I właśnie w Stambule, handlowej stolicy zachodniej Turcji, nawiązywały się pierwsze kontakty raczkujących polskich przedsiębiorców z tureckimi handlarzami. Gdy w Polsce na dobre rozkręcał się kapitalizm, Turcy wykorzystali nawiązane kontakty i zaczęli przybywać do Polski w poszukiwaniu lepszej doli, niż czekałaby ich w ogromnej, ponad dziesięciomilionowej metropolii, jaką był Stambuł. Pan Fikret wyprzedził kapitalizm. Może dlatego początki nie były dla niego wcale łatwe. − Ale zostałem, bo to chyba było przeznaczenie. Poznałem kobietę, która teraz jest moją żoną. Trochę mnie ona przekonała, a trochę... dolary. Bardziej optymistyczny ton przybiera, gdy wraca wspomnieniami do początku lat 90. − Handlowało się

61


z Pewexem, Modą Polską... Złote czasy i duże pieniądze. Teraz tego nie ma, tylko francuskie supermarkety. Turcy, którzy przyjechali na początku lat 90., i zostali do dziś, są często prawdziwymi potentatami w branży tekstylnej. Choć bardzo możliwe, że ich towary napotkamy w różnych sklepach i bazarkach Warszawy, aby spotkać samych sprzedawców trzeba wybrać się do położonej dwadzieścia kilometrów od centrum Wólki Kosowskiej.

Planeta Wólka

Do 1994 roku Wólka była zwykłą podwarszawską wsią położoną przy Trasie Krakowskiej. Wtedy to grupa przedsiębiorców z Chin otworzyła tam pierwszą halę targową. Teraz działa ich tam dwadzieścia. Oprócz Chińczyków w budowę własnych hal zainwestowali przedsiębiorcy z Wietnamu, Indii i Turcji. W każdej z nich mieści się mniej więcej trzysta sklepów, gdzie w hurtowych ilościach można kupić buty, ubrania, albo drobiazgi

hanifi w swoim sklepie, centrum handlowe w Wólce Kosowskiej

62

takie jak zabawki, ozdoby świąteczne i walentynkowe, wędkarskie spławiki czy kaski na motor. Przechadzając się między sklepami trzeba zachować ostrożność, bo ze względu na dużą powierzchnię hal i odległości między nimi, wielu pracowników porusza się na hulajnogach. Pędzą korytarzami, często obładowani towarem, który stawiają na przykręconych do hulajnogi sklejkowych podestach. Dzień w Wólce zaczyna się o szóstej rano, a kończy dopiero koło szesnastej. Ponieważ o tej porze trudno dojechać do zakorkowanej Warszawy, hale musiały zamienić się w samowystarczalne miasteczka. Swoje filie mają tam więc banki i linie lotnicze, działa kilku fryzjerów i sporo orientalnych restauracji. Zakupy można zrobić w dużych, samoobsługowych sklepach zapewniających spory wybór owoców morza, mało w Polsce znanych warzyw i owoców oraz egzotycznych dodatków kulinarnych. Choć inwestorzy pochodzą z różnych krajów, wśród najemców poszczególnych boksów nie obowiązuje sztywny podział narodowościowy. Każda hala tworzy prawdziwą mieszankę kulturową. W pawilonie tureckim, w którym spędziliśmy najwięcej czasu, obok Turków pracują Wietnamczycy i zatrudniani w charakterze ekspedientów Polacy. Odwiedzając boks, którego najemcą jest Turek, można mieć pewność, że zostanie się dobrze przyjętym. − Na świecie nie ma większej gościnności niż u Turków – zarzeka się pan Fikret. − Wietnamczyk herbaty nie postawi, tylko taką lekceważącą rozmowę przeprowadzi: chcesz kupić? Proszę bardzo, taka cena. Nie chcesz? Nie kupuj. Często, gdy zaczynamy na nowo interesy z Polakami, to mówią: tak już za wami tęskniliśmy. U was zawsze herbata, deser na stole czeka, obiad, a u nich?! Na piętrze hali mieści się duża restauracja i sklepik z tureckimi specjałami oraz siedziba Stowarzyszenia Przedsiębiorców Polska − Turcja. Stowarzyszenie nie tylko dba o interesy handlowe przedsiębiorców z Wólki,


ale prowadzi też działalność kulturalną i współorganizuje spotkania przedstawicieli władz tureckich z polskimi. Przedsiębiorcy z Wólki finansują wydawanie książek przybliżających Polakom turecką kulturę i organizują akcje charytatywne. – Co roku na dzień dziecka przekazujemy datki na rzecz warszawskich domów dziecka. A ostatnio razem z klubem Legii kupiliśmy elektryczny wózek jednemu z małych pacjentów hospicjum – mówi dr hab. Ozturk Emiroglu, sekretarz Stowarzyszenia, na co dzień pracownik Wydziału Orientalistycznego UW. Gdy w powodzi w 1997 roku zalany został Wrocław, Stowarzyszenie wysłało tam dwa autokary darów i pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Doceniając gest przedsiębiorców, jedno z wrocławskich liceów przyjęło imię Kamala Mustafy Ataturka.

Modły na peryferiach

W Warszawie nie ma meczetu z prawdziwego zdarzenia, jaki jest na przykład w Gdańsku, ale od kilku lat działają w mieście trzy domy modlitwy, w tym dwa tureckie. Powstały w dzielnicach, w których pewnie ze względu na dobry dojazd do centrum handlowego w Wólce, osiedliło się najwięcej Turków: na Okęciu i w Ursusie. Domy mieszczą się w budynkach, które na pierwszy rzut oka wyglądają na zwykłe domy mieszkalne, przez co naprawdę trudno do nich trafić. W piątek modlitwa zaczyna się w samo południe. Całe podwórze wypełnia się wtedy autami – co piątek modli się u nas kilkadziesiąt osób, a ważniejsze święta około stu pięćdziesięciu – mówi Ibrahim, imam z Ursusa, z którym rozmawiamy za pośrednictwem Kerema, nastolatka uczącego się w polskim gimnazjum. W oczy rzuca się, że wśród zebranych nie ma ani jednej kobiety. W Polsce Turczynek w ogóle jest mało, bo do pracy przyjeżdżają tu zazwyczaj młodzi kawalerowie. Nie ma żadnych statystyk, ale dr Emiroglu ocenia, że więcej niż połowa Turków ma żony Polki. Po modlitwie na wszystkich, także

63

Po nabożeństwie w domu modlitwy w Ursusie na nas, czeka gorący posiłek i ayran. Jest też czas, żeby porozmawiać. − Dla mnie nieważne skąd jest człowiek, liczy się charakter, a nie religia, czy pochodzenie − mówi Bilal Gureli, przedsiębiorca, którego poznaliśmy podczas wizyty w Wólce Kosowskiej. − Ja szanuję każdą religię i każde podejście. Czasem rozmawiamy z kolegami i koleżankami o wierze. Chrześcijańskiej i mojej. Wychodzi, że dziewięćdziesiąt procent mamy wspólne. Obie te religie są od Boga – podkreśla kilka razy. W Polsce jednak wciąż żywe są uprzedzenia względem muzułmanów i wszelkich nurtów islamu wrzucanych hurtem do jednego worka. Świadczy o tym chociażby negatywna reakcja części społeczeństwa na budowę meczetu na Ochocie. – Tego nie rozumiem, to nie powinien być żaden problem! – komentuje pan Bilal. − Osobom, które mają co do tego wątpliwości polecam wyjazd do Istambułu, gdzie wszystkie religie żyją obok siebie.

Co w sercu to na języku

Istnieje jedna bariera, która utrudnia Polakom porozumienie z Turkami. Wiadomo – jak Polak chce nawiązać z kimś obcym kontakt, jest na to sprawdzony sposób: wspólnie sobie ponarzekać: na politykę, pogodę, zły los... Ale z Turkiem tak łatwo nie ma. Nawet, gdy rzeczywiście jest powód do zmartwień, nasi rozmówcy nie dają się wciągać w pesymistyczny ton. − Czasem ktoś przychodzi na szóstą rano do pracy i zamyka o piętnastej nic nie sprzedając. I jeżeli go zapytasz: jak biznes? Odpowie: dzięki Allahowi, jest dobrze! Dzisiaj nie było, ale jutro utarguję za cały tydzień – opowiada pan Fikret. − Klient i złodziej są podobni, nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdą. Przyjdź, otwórz, pilnuj tego co masz. Dyscyplina. Szanuj i nie narzekaj! Nasi rozmówcy, nawet naciskani, bardzo niechętnie przyznawali, że spotkały ich w Polsce jakieś niedogodności, czy nieprzyjemności ze


strony Polaków. Na pytanie zadane wprost, dlaczego nie chcą wypowiadać się krytycznie, znów najmocniej odpowiedział pan Fikret: − Turcy nie plują do talerzyka, z którego jedzą, przepraszam, nie sikają! Masz korzenie i rodzinkę, ale w tym państwie mieszkasz i zarabiasz – to jest twój chleb i to szanujesz! Gdyby coś mi się tu nie spodobało, to bym stąd wyjechał. Co w sercu to na języku. Część Turków mówi: przyjechałem, miałem kasiorę i przegrałem wszystko… Odpowiadam takim: ktoś cie tu trzyma? Wracaj tą samą drogą! − mówi z przekonaniem pan Fikret i kończy słowami, które słyszeliśmy zawsze, gdy w rozmowie pojawił się choćby cień pesymizmu czy obawy o przyszłość – będzie dobrze!

Zapomnieć o Sobieskim 64

Zza tej podziwu godnej determinacji, aby nie narzekać, czasami jednak wyłaniają się konkretne problemy, które dotykają warszawskich Turków. Prawie wszyscy wspominają o kłopotach w załatwianiu formalności i choć urzędnicy często są dla nich życzliwi, to jednak problemy z uzyskaniem obywatelstwa dają się mocno we znaki. − Ależ mi szkoda, dziewiętnaście lat, a jeszcze nie mam obywatelstwa – wzdycha pan Hanifi, przedsiębiorca z Wólki. − Dużo ludzi żeniło się, żeby łatwiej dostać obywatelstwo, i zaraz potem brali rozwód. Ja nigdy nie chciałem tego zrobić. Nawet na noworodka miałem problem z dostaniem wizy. Gdy przylatuję na lotnisko, to ludzie śmieją się i dopytują, dlaczego wciąż nie mam wizy. Po dziewiętnastu latach! Naszych rozmówców boli też zły wizerunek Turcji, jaki ich zdaniem powszechnie panuje w Polsce. Pan Fikret: − Spotkałem wielu ludzi, którzy nigdy w Turcji nie byli, żadnego kontaktu nie mieli, ale twierdzą, że nie lubią, bo w Turcji to jest tak, a tak… Pytam takiego: Skąd wiesz? A bo tak słyszałem w telewizji − odpowiada. Pan Hanifi uważa, że winne są nie tylko media, upraszczające sytuację

panującą w Turcji, ale że problem leży głębiej. – W polskich szkołach prawie nie mówią o Imperium Otomańskim. Albo ogólnie źle o islamie. Jeden kraj robi źle, a spada to na wszystkich muzułmanów – zauważa. Negatywny obraz Turcji w Polsce jest dla Turków niezrozumiały także dlatego, że panuje wśród nich przekonanie o historycznie dobrych stosunkach panujących między naszymi krajami. − Turcja zawsze była przyjacielem Polski, zawsze pomogła – twierdzi pan Hanifi. Pomijając kilka wojen i Sobieskiego pod Wiedniem, można się zgodzić, że coś w tym jest. – Turcja nigdy

nie uznała zaborów. No i wciąż istnieje Polonezkoy – dodaje dr hab. Emiroglu. Polonezkoy to dawny Adampol, wieś założona pod Stambułem w połowie XIX wieku przez Polaków, których zaborcy zmusili do emigracji. Dziś jest to turystyczna, peryferyjna dzielnica Stambułu, gdzie nadal żyje garstka Polaków kultywujących narodowe tradycje, a Turcy przyjeżdżają z miasta na pikniki. Ale problemy są często bardziej prozaiczne. Imam Ibrahim w Polsce jest już prawie rok. Przywiózł ze sobą żonę. – Nudzi nam się w Warszawie. Zwłaszcza żonie. Jedyną atrakcją jest

Nihat Koc ze swoją żoną joanną


dla nas bowling w Galerii Mokotów i spacery po Starym Mieście.

Nowe kwalifikacje

Problemy z odnalezieniem się w Polskiej rzeczywistości pojawiają się też we wspomnieniach z początku lat 90. Nihat Koc, właściciel tureckiego bistro na Emilii Plater, mówi: − Dla mnie szokiem było zetknięcie się z alkoholizmem. W Turcji tego nie ma, nie na taką skalę, jak było w Polsce w latach 90. Mimo tych trudnych początków, dawne czasy nasi rozmówcy wspominają z nostalgią. Pewnie też dlatego, że ostatnie kilka lat nie było dla tureckich przedsiębiorców łatwe. Dotknął ich nie tylko światowy kryzys, ale także ekspansja gospodarcza Chin. Od kilku lat biznes odzieżowy ma się coraz słabiej. Sprzedawcy zgodnie mówią, że ten rok był wyjątkowo trudny. Powodzie w Afganistanie i Pakistanie i zalało uprawy bawełny, przez co ceny poszły w górę. Trudna sytuacja często zmusza ich do przekwalifikowania się. Pan Nihat, właściciel kebaba przy Emilii Plater, jeszcze pięć lat temu działał w branży odzieżowej, ale w 2007 roku otworzył do spółki z kolegą słynny kebab „Troy”, obiekt nocnych pielgrzymek imprezowiczów. Mieścił się w pawilonach na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej. Mimo że w okolicy były jeszcze trzy bary z kebabem (− Nasz jako jedyny był turecki, choć inni też pisali sobie to nad wejściem – podkreśla pan Nihat), interes szedł znakomicie. Aż w zeszłym roku zagłębie blaszanych budek zostało definitywnie zlikwidowane. Wprawdzie młodzi ludzie wciąż przyjeżdżają za pracą i znajdują ją na przykład na budowach, ale większość stanowią studenci, którzy przybyli do Polski w ramach programu Erasmus. Ponad stu Turków uczy się w Wyższej Szkole Ekonomiczno − Informatycznej na warszawskich Stokłosach, której właścicielami i kierownikami są Turcy. Przechadzając się po szkolnych korytarzach łatwo zauważyć, że choć ilościowo przeważają studenci

z Polski, to mieszają się tam bardzo różne narodowości – oprócz Turków można zauważyć Wietnamczyków czy Indusów. Szkoła jest dostosowana do wymogów innych kultur i religii. – W naszej stołówce podawane jest tylko koszerne mięso – opowiada Iga Lehman, anglistka – a w piątki, gdy każdy muzułmanin o stałej porze powinien odwiedzić meczet, zajęcia kończą się przed jedenastą, żeby wierzący studenci spokojnie mogli dojechać na dwunastą na Okęcie – dodaje.

– Część Turków mówi: przyjechałem, miałem kasiorę i przegrałem wszystko… To ja mówię: ktoś cię tu trzyma? Wracaj tą samą drogą!

Turkami, w Polsce Polakami. Nie da się powiedzieć – twierdzi pan Fikret. Ale jego nastoletni syn Kamil, choć mówi po polsku bez śladu naleciałości, otwarcie deklaruje, że czuje się Turkiem. − Każdy ma wybór. Czuję się bardziej związany z kulturą turecką, więc przeszedłem na islam. Zresztą zawsze byłem muzułmaninem, tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy. Część Turków mieszkających w Warszawie niemal codziennie widuje się w centrum handlowym w Wólce Kosowskiej, część spotyka się na piątkowych modlitwach i przy okazji ważniejszych świąt, ale nie tworzą zamkniętej enklawy i nie mają problemów z asymilacją − Mieszkam tu osiemnaście lat i mam dużo kolegów i koleżanek, w dużej mierze Polaków. Nie mam czegoś takiego, że jestem Turek, więc muszę spotykać się z Turkami – mówi pan Bilal. – Dwadzieścia lat miałem jak przyjechałem, więc najlepszy czas przeżyłem tutaj. Wiem, że jeżeli kiedyś stąd wyjadę, to nie zapomnę tego co przeżyłem, co tu miałem, bo jest mi tu dobrze. ■

Niestety, podobnie jak tureccy przedsiębiorcy, także stypendyści mają problemy z załatwieniem sobie prawa do pobytu w Polsce. − Kilku studentów napisało do mnie niedawno maile, że spóźnią się tydzień, czy dwa na zajęcia w nowym semestrze – opowiada nasza rozmówczyni − bo wciąż czekają na wizę umożliwiająca jan mencwel (1983) im powrót do Polski z ferii. jest doktorantem w instytucie Kultury Polskiej UW. Współpracuje z Pracownią Telefon do Babci Badań i innowacji Społecznych − Niektórzy wzdychają do Paryża, „Stocznia”. a tyle modeli ubrań co w Stambule to nigdzie w Europie nie znajdziesz. Cały świat mody − opowiada z rozrzewnieniem pan Fikret. Większość Turków mieszkających w Warszawie nie porzuciła korzeni i stale odwiedza swój kraj. Ci spośród nich, którzy mają dzie- cyryl skibiński (1986) ci z żonami-Polkami, uczą je mówić po studiuje historię na UW. jest turecku. − Nasza dziesięcioletnia cór- wychowawcą w XliX grupie Sr KiK ka bez problemu rozmawia przez tele- „Gallowie”. lubi swoje miasto, ceni fon z babcią ze Stambułu – mówi pan „warszawską” literaturę i film. redaktor Nihat. − Nasze dzieci w Turcji czują się działu „Warszawa”.

65


Cyrulik powiśl ański k e t j o W r e j z Fry

rOzMAWiAją: TOMEK KACzOr Cyryl SKiBińSKi

Fot. Tomek Kaczor

wars sawa

tytuł


C

zekamy na kanapie w zakładzie fryzjerskim przy ulicy Jaracza aż właściciel skończy obsługiwać klienta. Dla umilenia czasu pan Wojtek wręczył nam swój najnowszy zakup z antykwariatu: stary album opowiadający o młodości i dokonaniach Dzierżyńskiego. Siedzimy, kartkujemy opasłą księgę i prowadzimy z gospodarzem rozmowę o niechlubnym życiu Krwawego Feliksa. Dopiero gdy pan Wojtek skończył strzyżenie, mogliśmy przejść do poważniejszych tematów.

lęgnacji. Trzeba je czesać, rozczesywać. Po każdym wyczyszczeniu nosa trzeba oglądać swoje wąsy, żeby nie spowodować zabawnych dla otoczenia sytuacji. Brodę natomiast bardzo łatwo zachlapać przy jedzeniu, więc należy być niesłychanie uważnym. A poza tym... broda ma pachnieć! Wąsy i brodę dobrze jest podciąć u profesjonalisty. Zrobić to samemu I nawet jeśli są tam już któryś raz, to i tak nie to nie jest taka prosta sprawa! Ręka mogą liczyć, że będą w tym zakładzie rozpo- łatwo może się omsknąć i nieszczęście gotowe, bo wąs krzywo przycięty. Naznawalni... Dużo ma pan takich osobistych rozmów? Dokładnie tak. A mój zakład ma to do tomiast fryzjer, który wie jak to zrobić, Bardzo dużo. Ludzie opowiadają, że siebie, że nawet kiedy klient do nas te- przytnie je dwoma, trzema sprawnyich mama choruje, kobiety że mąż ich lefonuje, to już po samym głosie wiado- mi ruchami. Mało tego! Mężczyźni w tym wieku nie kocha, inni że żyją w podwójnych mo kto dzwoni. Niektórych klientów związkach itp. Ale fryzjer ma za zada- znamy na tyle dobrze, że mają u nas strzygą sobie nie tylko głowę, wąsy nie wysłuchać, porozmawiać i zapo- swoje przezwiska. Była klientka, na i brodę, ale także brwi, włosy w nosie którą mówiliśmy „Dziewięć dziewięć” i w uszach. Ci fryzjerzy hipermarkemnieć. – od numeru farby, której używała. towi tego nie robią! Panienki-fryzjerki Trochę jak barman albo raczej ksiądz. Pan do- Albo „Country” - to para zakochana mówią, że to obrzydliwe, a potem idzie w muzyce country, ubierają się w ka- taki mężczyzna: elegancko ostrzyżoradza czy tylko wysłuchuje? ny, ładnie ubrany, wyperfumowany Miły Panie, co tu można doradzać? pelusze, dżinsowe kurtki, te sprawy. i... kłęby kłaków wystają mu z uszu Każdy musi postępować tak, jak mu i z nosa.... Czar prysł. nakazuje sumienie, doświadczenie Pewnie facet wąsy nosi… życiowe, światopogląd. Ja mogę tylko Nie myli się pan. powiedzieć co sam sądzę na ten temat. Tu obok, po sąsiedzku jest teatr Ateneum. Czy Ale nie wskażę mu drogi postępowa- Skoro już mówimy o zaroście – czy zauważył bywają w pańskim zakładzie aktorzy? nia. Nie jestem wyrocznią. Pan, że wraca moda na wąsy? Tak, przychodzą, bardzo zacne osoby. Wśród moich klientów nie. Młodzi I nie tylko aktorzy. Ale kiedy przynie zapuszczają wąsów, ale pokole- chodzą klienci znani, to umawiam ich Dużo ma pan stałych klientów? Tak, uważam że najlepszą reklamą jest nie pięćdziesięciolatków jak mieli tak tak, aby nie byli widziani przez innych klientów. dobra praca i gdy jedna osoba poleca i mają. I wąsy i brody. Niektórzy wąsem dodają sobie szlijakiś zakład drugiej. Dziś do fryzjera często idzie się w hi- fu, zakręcają go, pielęgnują. Inni pod Dlaczego? Przecież miałby pan świetną reklamę! permarkecie. W takim salonie czło- sumiastymi wąsami ukrywają to, że Może i tak, ale czy któryś z panów wiek jest anonimowy. Wbiega przy nie wstawili sobie protezy… Wąsy chciałby, żebym was obsługiwał okazji, jak jest ten fryzjer wolny to go i broda wymagają niesłychanej pie- w momencie, kiedy ktoś przychoDlaczego został pan fryzjerem?

To proste pytanie. Byłem ciekawy ludzi. Fryzjer, to taki człowiek, do którego przychodzi się nie tylko po to by się ostrzyc, ale też wtedy gdy jest nam smutno, gdy chcemy coś zmienić. Czasem jedyną rzeczą, którą możemy zmienić natychmiast jest fryzura. A że trudno tak siedzieć przez pół godziny w milczeniu, to zawsze się o czymś gada. Nieraz na bardzo delikatne tematy...

ostrzyże, jak nie ten to inny i człowiek wpada w taki młyn. Potem przepuszczą go przez kasę: „proszę, dziękuję, do widzenia” i z powrotem na korytarz, gdzie płynie tłum kupujących, przechodzących z tego sklepu, który „nie jest dla idiotów”, do innego i tak wszyscy pędzą, wsiadają do samochodów i rozjeżdżają się po domach.

67


dzi was oglądać? Dziękuję bardzo... Staram się dbać o prywatność moich klientów. Czy czuje się pan związany z Powiślem?

68

Przyszedłem tutaj 22 lata temu i wtedy Powiśle wydawało mi się dzielnicą niesłychanie smutną. Do czasu aż wśród tych smutnych ludzi nie znalazłem perełek. Część z tych osób już nie żyje, tak jak chociażby Benek z Powiśla, człowiek który odsiedział prawie 20 lat w więzieniach. Spotykam go kiedyś i widzę, że ma bliznę na nodze, więc pytam: – Benek, co Ci się stało w nogę? A on na to: – A wiesz, nie chcieli mi dać warunkowego, więc chciałem uciąć sobie nogę siekierą... Tylko siekiera była za tępa. Wpadał tu do mnie ostrzyc się albo po prostu przechodził, stawał w drzwiach, powiedział coś tam i szedł dalej. I tak poznałem chociaż fragment z jego barwnego, związanego z Powiślem, życia.

wiśle”, którego od niedawna już nie ma, to był prawdziwy przekrój dzielnicy. Tam przychodzili profesorowie z UW, studenci, ludzie z opieki społecznej, złodzieje i policjanci. Bo tam można było zjeść normalną zupę, a nie greckie kebaby. Ale mam wrażenie, że Powiśle staje się coraz bardziej modnym miejscem.

Tak, ale piękne jest to, że nadal łączą tu wszystkich silne związki międzyludzkie, sąsiedzkie. Tutaj nadal mówi się: zostaw ją, bo to nasza. Ta osoba jest stąd i chodzi po ulicy bezpiecznie. Kiedyś Benek podchodzi do mnie i mówi: – Wojtek, daj na flaszkę. – Nie, Benek, nie dostaniesz mówię mu – bo w Twojej bramie łomiarz zaatakował kobietę. Nie pilnujesz swojej dzielnicy. A on na to: – Taki wstyd, Wojtku, taki wstyd. I poszedł sobie. I co się z nim stało?

Benka zabili. Komuś na odcisk naNie. Mieszkam gdzie indziej, a tutaj depnął. Jakieś siedem, osiem miesięcy tylko pracuję. Ale pracuję w takich go- temu. Mówią, że „potknął się”. ■ dzinach, kiedy na ulicy toczy się życie. I tu – jak w małym miasteczku – wszyscy się znają. Tu jak narobisz sobie wstydu, to nie tylko sobie, ale też całej rodzinie i znajomym. Jak na jednym rogu upadnie łyżeczka, to na drugim mówią, że potłukł się serwis. To ludzie są atmosferą miejsc. Tutaj, na Jaracza, jest zakład kaletniczy, który prowadzi Mieczysław Głowacki, zwany Bolesławem Prusem albo Dzięciołem, bo stuka i puka. I daje ludziom radość z tego, że reperuje ich ukochane walizy, walizeczki, portfele. Przy Czerwonego Krzyża mieszkał prezydent Lech Kaczyński. A przy ul. 3-go Maja – Prezydent Komorowski. Wcześniej Młynarski, który napisał piosenkę o ul. Jaracza [„Alkoholicy z mojej dzielnicy” – przyp. red.]. Ta dzielnica to mieszanina lumpenproletariatu z inteligencją. A bar „PoTeraz pan sam jest „stąd”?

ręka łatwo może się omsknąć i nieszczęście gotowe, bo wąs krzywo przycięty


Wielcy warszawscy Cyryl SKiBińSKi

urke nachalnik Minęło już dobrze ponad pół roku od czasu gdy wydrukowaliśmy wywiad z Markiem Nowakowskim. Pamiętam, że kończąc rozmowę zadaliśmy pytanie o to, które wątki w jego prozie maja charakter autobiograficzny. Chyba żaden pisarz nie lubi odpowiadać na takie pytania. W tym wypadku sprawę pogarszało to, że bohaterami pierwszych opowiadań Nowakowskiego są ludzie należący do miejskiego półświatka rozrabiającego w ruinach zniszczonej wojną Warszawy. Zamiast odpowiedzi Nowakowski machnął niecierpliwie ręką i zapytał: Co, myśleliście, że będą to zeznania drugiego Urke Nachalnika? Na nagraniu z wywiadu słychać jak w odpowiedzi śmiejemy się i zapewniamy, że nic z tych rzeczy… Tyle tylko, że żaden z nas nie wiedział, o kogo chodzi. Klęska. Wypadało jednak sprawdzić, co nas ominęło. Zeznania Urke Nachalnika mają dwa tomy: pierwszy Życiorys własny przestępcy i drugi Żywe grobowce. Jest to autobiografia, którą napisał odsiadując w ciężkim więzieniu ośmioletni, nie pierwszy zresztą, wyrok. Nachalnik, a właściwie Icek Farbarowicz, pochodził z małego żydowskiego miasteczka pod Łomżą. Urodził się w ostatnich latach dziewiętnastego wieku w rodzinie zamożnego młyna-

rza. Ulegając prośbom matki, zdecydował się uczyć na rabina i po skończeniu miasteczkowego chederu, wyjechał do Łomży szkolić się w czytaniu Talmudu. Tam dla odmiany uległ wdziękom młodej właścicielki stancji, która, zaniedbywana przez swego siedemdziesięcioletniego męża, omotała trzynastoletniego Icka. Nie ukończywszy łomżyńskiego jeszywetu, Farbarowicz zdecydował się wrócić do domu. Zaraz jednak opuścił rodzinne strony i ruszył do Wilna, wywożąc w kieszeni kilkadziesiąt ukradzionych ojcu rubli. Oszukany zaraz po przyjeździe, stracił swoje kieszonkowe, ale szczęśliwie szybko zdobył posadę korepetytora w zamożnym domu spolonizowanych Żydów. Jako że wcześnie poznał smak cielesnych pokus, w pełni docenił wdzięki córki gospodarzy, osiemnastoletniej Sonii. Sytuacja skomplikowała się, gdy Icek zorientował się, że jego ukochana dzieli noce także z innym. Porażony odkryciem tego samego wieczoru ukradł konkurentowi złoty zegarek. Nie miał szczęścia, bo już nad ranem przypadkowo wpadł w ręce policji. Tak w wieku szesnastu lat po raz pierwszy trafił do wiezienia. Po odsiadce wszystko potoczyło się błyskawicznie. Icek wyjechał do Rosji i przystąpił do złodziejskiej szajki

Cwajnosa, gdzie rozpoczął naukę nowego fachu. Swój los przypieczętował związkiem z Hanką, młodszą siostrą szefa, która prowadziła przydomowy burdel. Od tej pory całą duszą należał do miejskiego marginesu społecznego. Jego życie wypełniały kradzieże, pijatyki, bójki i romanse. Przyjął wymyślone przez kolegów przezwisko Nachalnik, które nawiązywało do jego niespożytej energii. Mówił o sobie „Urke”, co w gwarze złodziejskiej oznaczało doświadczonego, „charakternego” złodzieja. Idylla nie trwała długo. Wygląda na to, że był złodziejem nieudolnym albo co najmniej pechowym – nie dorobił się w tym fachu znaczniejszych pieniędzy, a większość życiowego doświadczenia zdobywał w więzieniu, gdzie sumując wszystkie wyroki przesiedział połowę swojego dorosłego życia. Podczas ostatniej, ośmioletniej odsiadki na warszawskim Mokotowie Nachalnik nauczył się czytać po polsku. Pochłaniał ogromne ilości książek i sam próbował pisać. Swoje pierwsze próby literackie, ponoć grafomańskie, wysłał do poważnego, kierowanego przez Melchiora Wańkowicza wydawnictwa „Rój”. Wańkowicz odrzucił nadesłane teksty, ale poradził Nachalnikowi, żeby spróbował napisać autobiografię.

69


70

Proza Farbarowicza nie jest najwyższej próby. Miejscami trąci romansem kryminalnym, a przez liniową strukturę opowieści oraz powtarzalność opisów wewnętrznych przeżyć autora bywa nużąca. Trudno zresztą oczekiwać, żeby Nachalnik był mistrzem słowa, skoro dopiero uczył się języka i to w nienajlepszych do tego warunkach. Wartość jego pisarstwa tkwi w czym innym. Urke wspominając swoją młodość, sprawnie odmalowuje obraz żydowskich miasteczek z początku XX wieku. Przedstawienie ówczesnych stosunków rodzinnych i domowej codzienności, sposobu funkcjonowania tradycyjnych szkół czy relacji z gojami stanowią w polskiej literaturze rzadkość. Tego typu dokumenty zazwyczaj nabierają znaczenia wraz z upływem czasu. Jednak pozaliteracka wartość książek Nachalnika była dostrzeżona od razu. Tak drobiazgowa, podana z pierwszej ręki charakterystyka życia miejskiego marginesu oraz warunków życia w przedwojennych więzieniach była czymś wyjątkowym. Farbarowicz utrafił zresztą w dobry moment. Młode nauki socjologiczne, w tym kryminologia, przeżywały na przełomie wieków gwałtowny rozwój. Materiał jakiego dostarczył opis więziennych realiów, przedstawienie nadziei jego i innych skazańców na powrót do uczciwego życia i poszukiwanie przyczyn zejścia na złą drogę, był dobrą pożywką dla budowy modnych wówczas teorii resocjalizacji przestępców. Dzieło Nachalnika docenił pod tym względem nawet światowej sławy socjolog Florian Znaniecki, który przeczytał jego autobiografię jeszcze w rękopisie i nalegał na wydanie jej drukiem. Nachalnik opuścił wiezienie w 1932 roku. Już dwa lata później miał żonę, syna i własną willę w podwarszawskim Otwocku. Dziennikarz „Wiadomości Literackich”, który rozmawiał z nim w tamtym czasie twierdził, że „pan Ignacy” planuje nawet ubiegać się o fotel radnego. Jednak Farbarowicz nigdy nie zrobił poważnej kariery

literackiej; doceniona przez krytyków była tylko jego autobiografia. Finansowe powodzenie zawdzięczał głównie amerykańskim honorariom, które pobierał za drobne nowelki wysyłane za Atlantyk do czasopism żydowskich. Trzeba mu zresztą oddać, że nie miał dużo czasu na zrobienie kariery: Farbarowicz zginał rozstrzelany przez Niemców w pierwszych dniach okupacji. Co więc Urke Nachalnik robi w tej rubryce? Gdzie wielkość zasług lub talentu? W oczy rzuca się raczej słabość charakteru. Gdzie warszawskość, poza tym, że dał w stolicy kilka „gościnnych występów” i przesiedział kilka lat na Rakowieckiej? Wbrew pozorom sprawa nie jest przegrana. Mimo niedociągnięć warsztatowych książki Nachalnika wciągają, a opisy realiów życia ówczesnego marginesu społecznego przekonują autentyzmem. To jednak nie wszystko. Otóż autor Życiorysu własnego przestępcy był protoplastą rogatych, również doświadczonych więzieniem i do bólu warszawskich pisarzy takich jak Grzesiuk, Nowakowski, Brycht czy Stasiuk. Każdy kto ceni ich prozę powinien pamiętać o wyjątkowym złodzieju-literacie, Urke Nachalniku. ■ Korzystałem z: Urke Nachalnik, „Życiorys własny przestępcy” i „Żywe grobowce”; Stanisław Milewski, „Złodziej i literat: życie i sprawki Urke Nachlnika”; Jacek Kałuszko „Złodziej, literat, obywatel Otwocka”

icek całą duszą należał do miejskiego marginesu społecznego. jego życie wypełniały kradzieże, pijatyki, bójki i romanse


S. P. W. subiektywny przewodnik po Warszawie

jAN liBErA

Złote czasy radia Przechodząc ostatnio przez plac Unii Lubelskiej, zwróciłem uwagę na rozkopany tam teren budowy i z pewnym sentymentem przypomniałem sobie, jak jeszcze parę lat temu stał w tym miejscu Supersam – pierwszy samoobsługowy sklep w Polsce. Wybudowany 1962 roku przez wybitnych architektów i inżynierów pod kierunkiem Jerzego Hryniewieckiego, był przykładem arcynowoczesnego obiektu, tak pod względem wizualnym, jak i konstrukcyjnym. I choć w ostatnich latach jego walory architektoniczne skrywała, mówiąc oględnie, warstwa patyny, to jednak szkoda, że nie oszczędzono Supersamu i nie postąpiono z nim jak z Dworcem Centralnym, który postanowiono poddać gruntownej rewitalizacji, co właśnie się dokonuje. Przed wojną miał w tym miejscu stanąć jeden z najbardziej nowoczesnych budynków w Polsce (a może i najwyższy w owym czasie w Europie?) – siedziba Polskiego Radia. Do konkursu rozpisanego w 1938 roku przystąpili najlepsi polscy architekci. Zwyciężył Bohdan Pniewski, znany już wówczas z takich realizacji jak osiedle „Strzecha Urzędnicza“ na Żoliborzu (róg Kossaka i Niegolewskiego) czy osiedle „Słońce“ na Mokotowie, a przede wszystkim jako główny laureat konkursu na Świątynię Opatrzności Bożej. Zaprojektowanie gmachu Polskiego Radia nie było zadaniem łatwym: działka pod inwestycję była dość mała, a kryteria konkursowe niezwykle wyśrubowane i wymagające. Podstawowym założeniem była wysokość budynku: miał to być dwudziestopiętrowy wieżowiec, zamykający od wscho-

du rządową dzielnicę Piłsudskiego. Jednocześnie obiekt miał być dostosowany do przewidzianych celów, a zatem mieścić specjalistyczne studia nagraniowe i telewizyjne (pierwsze w Polsce) oraz salę koncertową. Trudność polegała więc również na wytłumieniu hałasów dochodzących z ulicy. Pniewski świetnie wybrnął z zadania, chowając studia i salę koncertową za wieżowcem, który miał stanąć od strony Puławskiej. Kompleks budynków radiowych stanowił zwartą monumentalną bryłę, ponad którą wznosił się dwudziestopiętrowy gmach główny, przez wielu uważany za pierwowzór wybudowanej w 1947 roku Kwatery Głównej ONZ w Nowym Jorku. Kompleks ów miał też współgrać z zaprojektowanym tuż obok, także przez Pniewskiego, osiedlem Towarzystwa Kredytowego Miejskiego przy ul. Polnej, które zostało wybudowane i stoi do dzisiaj. Niestety nic z tych planów nie wyszło. Budowa, ledwo zaczęta, została przerwana przez wybuch wojny w 1939 roku. Potem nigdy już do tego nie wrócono. Nie starczyło ani woli, ani funduszy. ■

71


W iNNyM STANiE „ByCiA” z MANiUChą BiKONT rOzMAWiA MATEUSz lUFT

72

Fot. Ula Sławiec


CZŁOWIEK

W

yprawy, które odbywam w poszukiwaniu pierwotnej muzyki i obyczajów, na nowo ożywiają lokalne społeczności. Moje zainteresowanie przywraca dawny status śpiewakom, którzy już trochę wstydzili się swojego zajęcia. Prawie umierające babcie wstają ze swoich łóżek i idą w takie tany, że aż trudno za nimi nadążyć. „KONTAKT”: Jeżdżąc po ukraińskich wsiach, bierzesz udział w tradycyjnych obrzędach religijnych, spotykasz się z miejscowymi grajkami, uczestniczysz w ich życiu, a przecież nie jesteś osobą wierzącą. Jak odnajdujesz się w takich sytuacjach? MAniUChA BiKOnT: Mam wrażenie, że we wszystkich rytuałach jest coś uniwersalnego. Zresztą w kulturze tradycyjnej nie ma czystej religijności. Zazwyczaj w obrzędy chrześcijańskie wplecione są również elementy pogańskie. Na Ukrainie zachowały się jeszcze miejsca, w których w święto Trójcy mieszkańcy prosto z mszy idą na groby, gdzie opłakują przodków i rozmawiają z nimi, a to przecież jest zwyczaj przedchrześcijański. Gdy zaklinają plony, wszystko obkładają tatarakiem od złych mocy. Nawet cerkiew. Moim ukochanym regionem jest Polesie. Są tam takie wsie, w których do dziś zachowały się archaiczne rytuały, w których sacrum i profanum splatają się ze sobą w zupełnie szalony sposób. Widziałam raz miejscowego batiuszkę jako półboga w złotym stroju, w roli swiaszczennika prowadzącego niedzielne nabożeństwo. Następnego dnia przyszedł do nas w klapkach, z wystającym brzuchem. Graliśmy, więc schował koszulę w spodnie i zaczął brać do tańca wszystkie babcie. A na koniec, kiedy już wyjeżdżaliśmy, mimo swojego zachowania sprzed chwili i niechlujnego stroju, na powrót przyjął pozę pobożnego kapłana, dał

numeru

sa, potem Hucułów, a na koniec, jako karczmarze, upijali naród. To historie o Żydach czarnych, kudłatych, z ogonami, wyjmujących mózgi porwanym dziewicom. W tych samych wsiach wciąż kultywuje się także inne, niesamowite zwyczaje. Miałam okazję uczestniczyć w obrzędzie, który kończy okres kolędowania. Szliśmy wysoko w góry, oprócz mnie sami mężczyźni przebrani w tradycyjne huculskie stroje z ciupagami. Całą noc śpiewaliśmy, nad ranem zaczął się trzygodzinny obrzęd, podczas którego paliliśmy świece i nam ikonę i pobłogosławił na drogę. ziarna pszenicy. Do tego okrągłe chleW tym czasie panie obsypywały auto by, całowanie krzyża, przekazywanie makiem. W ich kulturze całkowicie „zakolędowanych” pieniędzy. W pewdopuszczalne jest mieszanie powagi nym momencie mężczyźni stali się z zabawą i pogaństwa z chrześcijań- nagle bardzo poważni, zaczęli płakać stwem. i życzyć sobie, by za rok spotkali się w takim samym gronie. Nie lepiej byłoby zostać w tym świecie? Nie. Choć wszędzie, gdzie przyjeż- Na tych wsiach musisz być traktowana dżam, zaraz znajduje się jakiś kawaler jak osoba przychodząca z zewnątrz. Czy na wydaniu, z którym miejscowi chcą uważasz, że jesteś w porządku wobec mnie swatać… tubylców, uczestnicząc w ich życiu jako Zostałam wychowana w duchu obserwator? wielokulturowości. Być może właśnie Cały czas się nad tym zastanawiam. dlatego pociąga i fascynuje mnie kul- Będąc osobą z zewnątrz, mam wrażetura tradycyjna. Na wsi spotykam się nie, że miejscowe reguły nie do końca z ludźmi o zupełnie innym stanie „by- mnie dotyczą. Ale staram się nie macia”. Babcie, z którymi rozmawiam, nifestować swojej odrębności. Wszystpo prostu wiedzą, jak jest. Mają różne kie gesty traktuję jak część obrzędu, wierzenia, łączą ten i tamten świat. w którym uczestniczę. Niezależnie Nie tęsknię jednak za życiem w ta- od tego, czy jest on katolicki, prawokim społeczeństwie. Mam wrażenie, sławny, czy pogański. Gdy inni całują że oni są bardzo zamknięci. Gdy by- krzyż, ja też całuję. łam w Karpatach, momentami czułam się koszmarnie, bo tamtejsza kultura I myślisz, że jesteś dla nich autentyczna? jest bardzo męska, opresyjna wzglę- Choć jestem niewierzącą Żydówką, oni dem kobiet i nacjonalistyczna. Nigdy zawsze myślą, że skoro jestem z Polski, nie słyszałam tylu strasznych rzeczy to muszę być katoliczką. o Żydach. Nawet oglądając telewizję, Ale dla mnie z obrzędami i ze śpieprzeklinają pod nosem „O, to żydow- wem nieodłącznie związane jest intenska suka!”. sywne przeżycie wspólnotowe. Niezależnie od tego, czy chodzi o robienie Myślisz, że to ten sam antysemityzm, któ- bożków z lodu, czy o kąpanie się w ry spotykamy w Polsce? przeręblu. Ich niechęć do Żydów nijak ma się do Z moim zespołem „Dziczka” śpiewspółczesności. Jest tak samo archa- wamy między innymi psalmy prawoiczna jak ich obrzędy. Oni układają sławne. Wszystkie poza mną dziewwielozwrotkowe sagi o tym, jak to Ży- czyny są religijne. Ale ja nie mam dzi na początku mordowali Chrystu- poczucia, że one coś przeżywają, a ja

73


nie. Myślę, że pieśni, które wykonujemy, mają taką wagę, że dzięki nim mogę przeżywać wspólnotę i coś kontemplować. I nie koniecznie musi to być osoba Boga.

74

to aż się szyby w oknach trzęsą. Ich praca naukowa jest pracą w służbie wykonania.

A na czym tam grasz? Na sopiłkach, telinkach, bębnach, baDużo mówisz o swoich doświadczeniach. sach, barabanach, skrzypcach… Bardzo chciałam nauczyć się grać na lirze, Czy twoje podróże coś zmieniają? To jest wspaniałe, że mam okazję zo- kobzie i bandurze, ale okazało się, że baczyć na własne oczy wszystkie te nie mogę, bo to są instrumenty męskie. rzeczy. Chciałabym się podzielić tym To bardzo konserwatywna szkoła. doświadczeniem, dlatego często opowiadam o nim znajomym, uczestniczę Skąd wzięła się u ciebie fascynacja muw robieniu filmów o Polesiu, czasem zyką ludową? Pewnego wieczora znajomi moich rocoś napiszę. Mam wrażenie, że wyprawy, któ- dziców przyszli do domu z całą ekipą re odbywam w poszukiwaniu pier- folklorystów z Ukrainy. Wtedy pierwwotnej muzyki i obyczajów, na nowo szy raz usłyszałam tradycyjny śpiew. ożywiają lokalne społeczności. Moje Dźwięk i wibracje były oszałamiające, zainteresowanie przywraca dawny ale po ich twarzach nie było widać status śpiewakom, którzy już trochę nic, żadnej mimiki. Miałam poczucie wstydzili się swojego zajęcia. Prawie dotykania jakiejś głębi, czegoś żyweumierające babcie wstają ze swoich go i bardzo intensywnego. To takie łóżek i idą w takie tany, aż trudno za doświadczenie, jakiego brakuje mi w takim codziennym, miejskim życiu. nimi nadążyć. Teraz studiujesz na Ukrainie? W Kijowie, u „śpiewających naukowców”. Na wydziale tak maleńkim, że często nawet ludzie należący do tej samej akademii nie wiedzą o jego istnieniu. Moi wykładowcy są specjalistami od wiejskiej muzyki, śpiewu i instrumentów tradycyjnych – tamtejszymi etnomuzykologami. Ci profesorowie w grubych okularach, mimo że niektórzy mają już po siedemdziesiąt lat, jak zaśpiewają z wiejską manierą,

Ale w Warszawie grasz również muzykę współczesną? Muzyka współczesna i muzyka tradycyjna, wbrew pozorom, maja ze sobą wiele wspólnego. Mówiąc o muzyce współczesnej, szczególnie mam tu na myśli muzykę improwizowaną. Myślę, że to jest ciekawy trop, żeby łączyć właśnie muzykę improwizowaną z muzyką tradycyjną. Przy prostej adaptacji starych melodii do muzyki rozrywkowej, tak jak dzieje się to w głów-

nym nurcie muzyki folkowej, zawsze coś się traci. W moich eksperymentach z wiejskiej muzyki, którą mam w głowie, staram się wybierać i akcentować nieoczywiste dla naszej tradycji muzycznej dźwięki i brzmienia. To, co mnie pociąga we wszystkich działaniach muzycznych i teatralnych, to możliwość intensywnego kontaktu z drugą osobą, nawet gdy nie znam jej nawet z imienia. Dlatego w ogóle nie interesuje mnie granie solowe. Jeżdżąc na ukraińskie wsie, spotykam babcie, od których różni mnie całe życiowe doświadczenie. Gdy tylko zaczynamy razem grać, zaraz okazuje się, że łączy nas wszystko. Muzyka jest ponad podziałami, bo nie niesie ze sobą żadnych konkretnych znaczeń. Gdy jednak przestajecie grać, czar pryska… Myślę, że muzyka jest zaczynem całej późniejszej znajomości. Potem dopiero okazuje się, że oprócz tego, że obie mamy „bzika” na punkcie muzyki, bardzo się lubimy i mamy wiele wspólnego. ■ maniucha bikont (1986) studiuje w instytutucie Kultury Polskiej UW, uczy się w Kijowie w Muzycznej Akademii im. Czajkowskiego, jest związana z teatrem Gardzienice i wieloma inicjatywami związanymi z kulturą kresów, Obecnie występuje m.in. w zespołach „dziczka”, „Chór Kobiet”, „Chór Gębofoniczny”, podróżuje po wsiach w Polsce, Ukrainie i Białorusi.

P


POlECAMy NA PlACU CAFE PlAC GrzyBOWSKi 2 Przy-

BrAFiTTErKA: hANNA MACiEjEWSKA SMOlNA 13, SKlEP „hANNA”

Było o krawcu i było o szewcu. Teraz nadszedł czas na rzemieślnika płci pięknej, parającego się zawodem wdzięcznym i o dźwięcznej nazwie: brafitterka, czyli „układaczka biustu”. Pani Hania, właścicielka sklepu przy ulicy Smolnej, słynie z rzadkiej umiejętności: z biustu w rozmiarze B wyczaruje E, przez dobranie pasującego biustonosza nada kobiecemu atutowi odpowiedni kształt, a także udzieli paru niezbędnych porad związanych z jego zakładaniem i noszeniem. Rudowłosa właścicielka „Hanny” przyciąga do swojego sklepiku tłumy klientek, które zawsze wychodzą stamtąd odmienione i zadowolone. W końcu 22 lata doświadczenia uczyniły z naszej rzemieślniczki uznany autorytet w tej dziedzinie. – O ramiączkach, miseczkach, zapięciach, fiszbinach Pani Hania wie wszystko – chwali panią Maciejewską jedna z jej klientek. Kogo innego mielibyśmy polecić, jeśli nie taką specjalistkę?

tulna i urocza kawiarenka. Stare meble, przygaszone światło, wystrój i muzyka sprzyjające randkom lub spotkaniom z przyjaciółmi. W menu znajdziecie to samo, co w innych tego typu miejscach, ale wszystko przygotowane naturalnie i ekologicznie. Do tego przeogromne kubki, ciekawe syropy do kawy i sławna już na mieście pascha. Przemili właściciele chętnie doradzą, co wybrać z chaotycznie wypisanego na ścianie jadłospisu. Należy wspomnieć, iż lokal organizuje akcję: „uwolnij swoją książkę”, w ramach której można nie tylko – jak sama nazwa wskazuje – uwolnić swoją książkę, lecz także zniewolić cudzą. Właściciele wierzą, iż książki powinny wędrować. Uwolnione książki urozmaicą nam czekanie na tę drugą osobę, a dostępne w kawiarni gry planszowe zamienią nasze spotkanie w prawdziwą przygodę… Polecając Na Placu Cafe, nie można zapomnieć o największym atucie tej kawiarenki: ogromnym oknie z widokiem na odnowiony plac Grzybowski. Ta informacja powinna skusić każdego! www.naplacucafe.pl

MAhO Al. KrAKOWSKA 240/242

Prawdziwa kuchnia Turecka. Nie jakiś kebab z kurczaka w pulchnej bułce, tylko niesłychany wybór grillowanych albo pieczonych w opalanych drewnem piecach mięs i warzyw. Otwarta kuchnia umożliwia podglądanie pracy kucharzy i wybór dań, które nie tylko ciekawie się nazywają ale i wyglądają nie mniej interesująco. Przy restauracji działa sklep mięsny, w którym można kupić, rzecz rzadka w naszym kraju, jegnięcinę. Potrawy podawane w restauracji są halal, a o ich jakości i oryginalności świadczy to, że częstymi gośćmi lokalu są przybysze ze Wschodu. Restauracja nie należy niestety do tanich, ale między godziną 12.00 a 16.00 można liczyć na czterdziestoprocentowe zniżki. Jeżeli marzy ci się orientalna podróż kulinarna, tutaj skieruj pierwsze kroki!

WSiąść dO POCiąGU (TiCKET TO ridE), GrA PlANSzOWA

Idealna gra planszowa! Prosta i wciągająca. Jej olbrzymim atutem jest to, że zasad uczysz się w pięć minut – już po wyłożeniu planszy można domyślić się, o co chodzi w grze. Każdy gracz dostaje swoją pulę wagoników, którymi w trakcie gry zapełnia planszę. Celem jest zajęcie jak największej ilości tras kolejowych, ale uwaga – nieprzypadkowych. Każdy, kto zasiada do gry, w momencie rozpoczęcia dostaje misje związane z konkretnymi trasami, a pod koniec jest z tych misji rozliczany. Plusem planszówki jest to, że zagrać w nią można już w dwie osoby (pomysł na randkę). A w miarę krótki czas rozgrywki – około godziny – sprawia, że zabawa jest dynamiczna i się nie nudzi. Polecamy gorąco!

75



Fotoreportaż

14 474 km od Chotomowa

TEKST: MATEUSz zABłOCKi zdjęCiA: MiChAł GUźNiCzAK, MATEUSz zABłOCKi


Wyspa Króla Jerzego należy do archipelagu Szetlandów Południowych. Ta nieprzyjazna, smagana potężnymi sztormami, w dziewięćdziesięciu procentach pokryta lodem ziemia jest miejscem pracy naukowców z całego świata. Spędzają oni wiele miesięcy w stacjach antarktycznych lub – choć tych jest zdecydowana mniejszość – zapuszczają się w niedostępne rejony, gdzie rozbijają obozy namiotowe. Ekipy z krajów, w których tego typu działania są hojnie finansowane z pieniędzy budżetowych, dysponują śmigłowcami i potężnym zapleczem logistycznym, znacznie ułatwiającym funkcjonowanie w warunkach polarnych. (Tu należy się wyjaśnienie: warunki polarne nie oznaczają koniecznie bardzo niskich temperatur. Latem

78

na King George Island mamy zwykle około pięciu stopni Celsjusza. Poważne utrudnienie stanowią natomiast silne wiatry.) Niestety, polscy naukowcy do tych szczęśliwców nie należą. Problemem jest już samo dostanie się do naszej stacji polarnej (Polska nie dysponuje ani jednym statkiem, który mógłby zapewnić transport), nie mówiąc już o eskapadach w nieznane rejony wyspy. Podczas mojego trzymiesięcznego pobytu w Antarktyce miałem szczęście uczestniczyć w wyprawie w miejsce nietknięte ludzką stopą. Był to główny powód, dla którego tu przyjechałem. Wyruszyło nas trzech: Krzysztof Krajewski, geolog zatrudniony w Polskiej Akademii Nauk, oraz Michał i ja, czyli asystenci terenowi. Naszym celem

była owiana legendami Destruction Bay, rozległa zatoka na wschodzie wyspy. U jej wybrzeża niespokojne wody Cieśniny Drake’a łączą się z Cieśniną Bransfielda. Silne wiatry i skały wystające z morza sprawiają, że do niedawna nikomu nie udało się tam wpłynąć. Krążą natomiast historie o żaglowcach, które próbowały i rejs swój skończyły na podwodnych głazach. Krzysztof wpłynął tam po raz pierwszy kilka lat temu łodzią typu Zodiac – pontonem przystosowanym do żeglugi oceanicznej. Później odwiedzał to miejsce kilkukrotnie, jednak z powodu złych warunków ani razu nie udało mu się nawet dobić do brzegu. W tym roku miało być inaczej. Po tygodniu spędzonym w niewielkiej chatce na Lion’s Rump w King


George Bay, wraz z Michałem i Krzysztofem popłynęliśmy w końcu do Destruction. Pięćdziesiąt kilometrów po otwartym oceanie, z czego połowa wzdłuż czoła lodowca. W razie pogorszenia pogody nie byłoby dokąd uciekać. U celu wszystko było nowe, nietknięte. Obóz założyliśmy na nienazwanej skale, jedynym miejscu na wybrzeżu zatoki, do którego dało się podpłynąć Zodiakiem. Zresztą i tam ledwo daliśmy radę. Pięćdziesiąt ostatnich metrów od plaży było szczelnie zatkanych pakiem lodowym. Rozganialiśmy go do spółki z Michałem, a Krzysztof operował silnikiem. W końcu ponton jakimś cudem prześliznął się bez szwanku po zamarzniętych bryłach i osiadł na brzegu. Obóz trzeba było otoczyć murem

z kamieni i beczek ze sprzętem. Inaczej uchatki i słonie morskie podchodziłyby do samych namiotów w poszukiwaniu jedzenia i ciepła (jak się później okazało, dla niektórych zwierzaków pokonanie naszej barykady nie stanowiło wyzwania). Cały sprzęt związaliśmy tak, by nie porwały go silne antarktyczne wiatry, a wyciągnięty na brzeg ponton obciążyliśmy kamieniami. Kolejne dni to już pyszna zabawa. Jak znaleźć przejście przez dziewiczy lodowiec tak, by dotrzeć do interesującej Krzysztofa skały Jenny Buttress, w jaki sposób wykonać konieczny do przeprowadzenia badań zjazd na linie z jej wierzchołka, jak odgrodzić się od natrętnych zwierząt na plaży – oto pytania, na które odpowiedzieć mieliśmy Michał i ja. Proste, przyjemne życie.

Ostatniego dnia przed opuszczeniem Destruction poszliśmy jeszcze we dwóch na Peak Melville – najwyższą górę na wyspie. Wznosi się ona na wysokość niespełna sześciuset metrów, ale jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Było to prawdopodobnie trzecie wejście na ten szczyt w historii. Po tygodniu pracy prognoza na kolejny dzień była optymistyczna, wszystkie cele osiągnięte, a decyzja w tej sytuacji oczywista: wczesna pobudka i retransport. Tego dnia przepłynęliśmy dwieście kilometrów, zwożąc sprzęt do stacji Arctowskiego. Będące pozostałością szalejącego gdzieś w oddali sztormu, pięciometrowe fale na Bransfieldzie, robiły niesamowite wrażenie. ■

79






F EliETONy Polak Polakowi profesorem KOSTA śWięCiCKA

84

„W wywiadzie zatytułowanym Polak Polakowi Polakiem, który ukazał się niedawno w „Gazecie Wyborczej”, popularny Profesor socjologii tłumaczy, dlaczego na polskiej scenie politycznej mamy do czynienia z nieustannymi konfliktami i autentyczną wrogością jednych polityków względem drugich. Powołując się na liczne badania, przekonuje, że stan klasy politycznej jest pochodną kondycji społeczeństwa jako całości. Z komunizmu Polacy wynieśli brak zaufania do instytucji i do siebie nawzajem, transformacja natomiast przyniosła nam wzorzec silnej konkurencji. Te dwa czynniki sprawiają, że ludzie, zamiast dążyć do celu przy odwoływaniu się do wspólnoty interesów, koncentrują się na tym, co ich różni. Chcą za wszelką cenę podporządkować sobie innych, a potencjalnych partnerów wolą uznawać za potencjalnych konkurentów, czyhających tylko na ich stanowiska. Profesor przypomina, że demokracja uczy szacunku dla przeciwnika, dostrzegania w nim pozytywnych cech. Szef, który ufa pracownikom, to gwarancja nie tylko dobrej atmosfery, ale i efektywności przedsiębiorstwa. Wszystko to zapewne prawda i, choć tezy te nie brzmią szczególnie świeżo czy odkrywczo, być może nigdy nie dość uświadamiania nam, że w kwestii życzliwości wzajemnej wciąż mamy wiele do nadrobienia. Zainspirowana wywodami Profesora, szukam w pamięci przykładów potwierdzających jego tezy. Nie pracuję jednak w biznesie, a politykę obserwuję zza bezpiecznej bariery szklanego ekranu. Już prawie zwątpiłam w to, że polska kłótliwość i brak zaufania jakkolwiek mnie dotykają, kiedy przypomniałam sobie scenę z mojej uczelni, z samym Profesorem w roli głównej. Pewna studentka ośmieliła się zwrócić Profesorowi uwagę, że podczas egzaminu z jego

przedmiotu ciężko było się skupić, bo pilnujący studentów doktorant zakłócał ciszę licznymi komentarzami. Chodziło jej o to, żeby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości, tym bardziej, że chwilę później miała pisać egzamin kolejna grupa. Studentce oberwało się jednak za „roszczeniową postawę wobec rzeczywistości”, dowiedziała się, że w takim razie „może przychodzić w zatyczkach do uszu”, a po dziesięciu minutach tyrady Profesor pytał, jak ona śmie składać u niego donos i twierdzić, że „doktorant darł się bez przerwy, przez cały egzamin”. Powyższa sytuacja dobitnie pokazuje, że problem braku gotowości do współpracy, który tak zaniepokoił Profesora, zapuścił korzenie naprawdę głęboko. Dosięga nawet tych, którzy zawodowo zajmują się wychwytywaniem go w życiu społecznym i nawołują do „przepracowania społecznych traum”. Wciąż wierzę to, że humanistyczne wykształcenie pozwala nie tylko bystrzej patrzeć na innych, ale i wyrobić pewną wrażliwość w sobie. Okazuje się jednak, że nie jest to żadna konieczna zależność: można mieć wiedzę, widzieć więcej, a jednocześnie pozostawać ślepym. Wydaje się, że ta wrażliwość to raczej zobowiązanie, które podjąć powinni humanistyczni naukowcy. Ci, którzy lepiej rozumieją mechanimy życia społecznego, mają większe możliwości świadomego stosowania norm, więc i wymagać można od nich więcej. Szczególnie zaś od tych, którzy za naukowe autorytety uchodzą w mediach. Nie ma jednak co liczyć na to, że jeśli sami nie zdobędą się na podjęcie tego zobowiązania, to zmusi ich do tego opinia publiczna. Media w wyborze swoich ulubieńców kierują się, jak wiadomo, nieco innym kryterium: kryterium medialności, czyli tego, co się dobrze sprzedaje. Kto tego kryterium nie spełnia, nigdy nie stanie się autorytetem dla mas, choćby nawet na miano to w pełni zasługiwał nie tylko swoją wiedzą, ale i postawą. ■


Być POSZUKiWACZEM łUKASz KUśMiErz

Odpowiedzi na niektóre pytania tylko z pozoru wydają się proste. Wciąż mam w głowie zdanie wypowiedziane przez księdza Andrzeja Dragułę: „Kościół jest pasażem prowadzącym do Nieba”. Innymi słowy, zbawienie (Niebo) – czyli bycie z Bogiem po śmierci – jest celem, a religia (Kościół) środkiem; cel jest w ostatecznym rozrachunku ważniejszy niż środek. Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby Kościół miał nie pełnić swojej podstawowej roli, to równie dobrze mogłoby go nie być. No dobrze, ale co powinien robić dojrzale wierzący człowiek, który ma

poczucie, że nauka jego wspólnoty – nazwijmy ją praktyką dnia codziennego (pomijam tu fundamenty wiary czy jej aspekt mistyczny) – nie przybliża go do Boga? Nie idzie o osobę, która w Kościele „jest od wczoraj” lub w myśl współczesnej mody wybiera z religii to, co jej pasuje, a wszystko inne odrzuca. Chodzi o kogoś z a k o r z e n i o n e g o w tym Kościele. Czy taka osoba nie ma wręcz obowiązku poszukiwania innych ścieżek? Skoro dla wierzącego najważniejsze jest zbawienie, to jeśli instrumenty wydają się być niewystarczające, to powinien on zaangażować cały swój intelekt, serce i wolę w znalezienie lepszych. Dobrym przykładem jest tu Artur Sporniak, publicysta „Tygodnika

Powszechnego”, człowiek, który zdaje się przez 24 godziny na dobę żyć pytaniami typu: „A dlaczego tak?”, „Czy nie da się inaczej?”, „Czy to ma sens i jak się to przekłada na nasze życie?”. Jest poszukiwaczem, czyli kimś, kto opuszcza pewny kąt i wyrusza tam, gdzie inni boją się nawet spojrzeć. Tu jednak rodzi się pytanie – kto miałby oceniać stopień dojrzałości wiary niezbędny do podjęcia odpowiedzialnej decyzji o opuszczeniu tego kąta? Sam zainteresowany? Wspólnota? I w tym miejscu nie mam prostych odpowiedzi, ale przecież czasami już samo postawienie znaków zapytania jest ważne. Choćby po to, by nie stracić z oczu celu. ■

dowe (to niestety może być pewna przeszkoda i utrudnienie na zwykłej „domówce”) i tylko w nich gra muzyka. Wydarzenie, w którym ja uczestniczyłam miało miejsce w klubie. Do tańca grało nam trzech DJ-ów. Muzyka każdego z nich nadawana była na innym kanale, tak że każdy mógł wybierać do czego będzie się w danej chwili bawił. Wydawałoby się, że w związku z tym będzie co najmniej dziwnie. Nie dość, że każdy sam ze swoimi słuchawkami, to jeszcze bawiący się do innej muzyki, w innym rytmie, w innym stylu. Po co więc w ogóle wychodzić z domu?! Muszę jednak przyznać, że pomysł okazał się znakomity. W związku z tym, że wszyscy byli w pewnym sensie zamknięci, paradoksalnie się otwierali.

Każde spojrzenie, gest i uśmiech nabierały większej wartości. Więcej wysiłku trzeba było włożyć w to, żeby nawiązać z kimś kontakt, choćby wzrokowy. Przyjemnie było spotkać się spojrzeniem z kimś, kto akurat poruszał się w podobnym rytmie, więc prawdopodobnie słuchał tego samego. To niesamowicie łączyło! Wiadomo było, że każdy tańczy coś innego, więc wszyscy nawzajem na siebie uważali, żeby w szaleńczych podskokach nie zdeptać kogoś delektującego się akurat romantyczną balladą. Jaki z tego wniosek? Zamykajmy się – to nas otworzy? Nie ulegajmy stereotypom? Może po prostu próbujmy nowych form komunikacji, a nuż wyjdzie z tego coś ciekawego. ■

SiLEnT PARTy UrSzUlA rUdzKA Była k iedyś w telewizji taka reklama, nie pamiętam już czego – ulicą szedł przystojny, elegancki mężczyzna ze szklaną bańką na głowie. Po chwili okazywało się, że wszyscy przechodnie mają podobne bańki. Przekaz był mniej więcej taki, żebyśmy się nie izolowali od siebie nawzajem. Idea całkiem słuszna - z radością jej zawsze przyklaskiwałam. Aż do niedawna. Zdarzyło mi się bowiem brać udział w tzw. „silent party”. Pomysł doskonały na imprezę wszędzie tam gdzie mieszkają nerwowi sąsiedzi. Polega ona na tym, że wszyscy goście dostają na wejściu słuchawki bezprzewo-

85


Z A S Ł Y S Z A N E

czyli ty

m się ostatnio mówi

jAN MENCWEl

86

Gdzie się nie obejrzeć, gdzie nie nadstawić ucha, tam zaraz wyskoczy jakiś „projekt”. Na Youtube wszyscy słuchają Projektu Warszawiak, galeria Kordegarda po przeprowadzce to już nie zwykła galeria, ale Projekt Kordegarda, dawna młodzieżówka Unii Wolności udziela się teraz pod szyldem Projekt: Polska... Cały kraj wdraża projekty unijne, kogo nie spytasz, powie ci, że pracuje nad jakimś projektem, a w dodatku, począwszy od tego roku szkolnego, na mocy rozporządzenia MEN wszyscy polscy gimnazjaliści będą musieli przygotować dowolny projekt edukacyjny. Niby nic takiego, ale popularność tego słowa nasuwa pewną refleksję. Zacznijmy od historii. Było kiedyś coś takiego jak Projekt Manhattan – tajny program uruchomiony w latach 40. w USA w celu skonstruowania bomby atomowej. Jego autorzy nie mogli oznajmić wszystkim, że chcą skonstruować zabójczą broń, dzięki której będzie można w łatwy sposób doprowadzić do zagłady świata, słowo „projekt” było więc dla nich stworzone: jest taką enigmatyczną, słowną „chmurą”, w której można ukryć rzeczywiste zamiary. „Projekt”, czyli „nad czymś pracujemy, ale na razie nie zdradzimy (albo sami nie wiemy), co chcemy osiągnąć”: doskonała słowna otoczka dla diabelskiego i bardzo konkretnego celu, który, niestety, udało się zrealizować. Dzisiejsza kariera słowa „projekt” doprowadziła do zadziwiającego odwrócenia sytuacji. Nazywając szumnie niektóre działania „projektem”, nabieramy wszystkich dookoła (a czasami także samych siebie), że robimy coś

że proste, nawet jednorazowe akcje, podejmowane bez żadnych organizacji, dotacji i harmonogramów, mają w sobie często więcej świeżości niż ciężkie, złożone „projekty”, w meandrach których potrafi zginąć entuzjazm i … realne efekty. Na popularność słowa „projekt” można też spojrzeć optymistycznie. Skoro tyle dookoła nas „projektów”, czy nie znaczy to, że wszyscy coś wymyślają, kombinują, panuje twórcze napięcie? Taka hipoteza korespondowałaby z modną ostatnio teorią zawartą w książce Richarda Floridy Narodziny klasy kreatywnej. Tytułowa klasa w dzisiejszym wielkomiejskim społeczeństwie miałaby, zdaniem Floridy, przejąć rolę motora i awangardy rozwoju. Klasa kreatywna to ci wszyscy dobrze wykształceni, zdolni ludzie, piosenki i nakręcić do nich śmieszne którym nie wystarcza, jak odchodzącej teledyski. Ale czy nie brzmiało by to za w przeszłość klasie średniej, oddawamało ambitnie? Należy więc nazwać nie się tradycyjnie rozumianej pracy takie działania „projektem”, a wszyscy i generowanie PKB. Sferą, w której się będą myśleli, że o coś więcej tu chodzi realizują, są właśnie różnego rodzaju (np. o tożsamość mieszkańców stoli- „projekty”: twórcze działania na małą skalę, często indywidualne i nie skłacy). „Projekt” to zatem słowo niosące dające się na jakąś większą, widoczną w sobie duży potencjał PR-owy. Ale to całość. Jeżeli więc wziąć na serio teorię Flonie wszystko. Łatwość, z jaką nadajemy różnym działaniom łatkę projektu, ridy, można by we wszechobecności świadczy również o tym, że dziś wiele „projektów” dostrzec „pełzającą reświeżych, oddolnych działań szybko wolucję” przeprowadzaną na naszych ulega rozmyciu i biurokratyzacji. Gdy oczach przez klasę kreatywną. Czyżktoś chce coś zrobić – na przykład bym więc dał się oszukać i nie zauwaw kulturze – to najlepiej, żeby stworzył żył, że słowo „projekt” to jednak zasło„projekt”, pozyskał nań dotację, kupił na dymna, a dookoła nas dzięki różnym sobie flipchart na którym wszystko projektom niepostrzeżenie zmienia się rozpisze, no i powołał do życia organi- świat? Jeśli tak, pozostaje tylko mieć zację pozarządową (NGO). Coraz wię- nadzieję, że nie wyjdzie z tego jakiś cej osób od tego właśnie zaczyna swoje nowy Projekt Manhattan. ■ działania. Tymczasem mam wrażenie, bardzo, bardzo ważnego, podczas gdy wszechobecne dziś „projekty” to często duże chmury, z których pada mały deszcz. Przykład? Autorzy Projektu Warszawiak mogliby po prostu powiedzieć uczciwie, że chcą nagrać fajne

Nazywając szumnie niektóre działania „projektem”, nabieramy wszystkich dookoła, że robimy coś bardzo, bardzo ważnego


prenumerata Prenumerata „Kontaktu” to czysty zysk zamawiając roczną prenumeratę naszego kwartalnika – płacisz za trzy numery, a czwarty otrzymujesz gratis! Koszt pojedynczego numeru – 10 zł Koszt rocznej prenumeraty (cztery numery) – 30 zł Zachęcamy przy tym do wykupywania prenumerat sponsorskich w wysokości 50 zł lub 100 zł plus. Jeżeli jesteś zainteresowana/y prenumeratą, napisz do nas na adres: redakcja@kik.waw.pl

W każdy poniedziałek podnosimy napięcie. Co tydzień nowe wpisy na blogu www.kontakt.kik.waw.pl

wydawca:


owoc procentuje

ocet

procent owocuje yn nie uzie

miony

ISSN: 1898

-9195

magaz

WIARA

KULTUR

A

WARSZ AWA

Przekaż jeden procent swojego podatku na rozwój „Kontaktu”. Klub Inteligencji Katolickiej - KRS 0000034785 - z dopiskiem „Kontakt”

POLIT

YKA

KATO LEW


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.