Magazyn Wyspy 4/5 (21) kwiecień / maj 2018

Page 1

M AG A Z Y N B E Z P Ł AT N Y

Nr 4 / 5 (21) KWIECIEŃ / MAJ 2018

NA WYSPACH

OSP w Lubinie

Ochotnicy STARE ŚWINOUJŚCIE

Osiedle Chorzelin

Wymazane

z mapy

Waldemar

KNIEWEL Pomógł nam Bruce Lee




Nie

rozumiem

Niedawno gościła w naszym mieście Manuela Gretkowska. Znakomita pisarka i aktywistka walcząca o prawa kobiet. Sala biblioteczna wypełniona po brzegi. Oklaski. Klaszczę i ja, choć nie rozumiem, że w roku 2018 (słownie: dwa tysiące osiemnastym) taka walka jest w ogóle potrzebna. Im jestem starszy, tym mniej rozumiem. To chyba niedobrze. Nie rozumiem ludzi, którzy są tak bardzo pozbawieni własnego życia, że wypełniają je ochoczo życiem innych. Najlepiej sąsiadów – są najbliżej. Nie rozumiem człowieka, z którym robię wywiad, a następnie – gdy wywiad jest już zredagowany, co zajmuje mi mnóstwo czasu – cichnie, znika, nie ma człowieka. A to „mnóstwo czasu” ląduje w śmietniku. Nie rozumiem rodziców ujadających na psy, które „atakują” ich pociechy, podczas gdy sami zapominają powiedzieć owym pociechom, że nie zaczepia się nieznanych psów. Nie rozumiem większości gadających głów w TV, głównie politykujących, i programów rozrywkowych dostępnych tamże. Nie rozumiem zjawiska znikającej tu i ówdzie zieleni. W kalendarzu maj, za chwilę czerwiec. Za oknem słońce. Na zewnątrz ciepłota. W głowach jaśniej i radośniej, a przed Wami – nowy, wyczekiwany numer „Wysp”. To rozumiem.

Michał Taciak Redaktor naczelny

MAGAZYN BEZPŁATNY Wydawnictwo Wyspy redakcja@magazynwyspy.pl www.magazynwyspy.pl +48 500 446 273 Redaktor naczelny Michał Taciak Skład Blauge - Robert Monkosa

Dział foto Karolina Gajcy, Agnieszka Żychska, Katarzyna Nadworna Felietoniści Maja Piórska, Agnieszka Merchelska, Marek Kolenda, Współpraca Magdalena Monkosa, Karolina Leszczyńska, Renata Kasica, Józef Pluciński, Katarzyna Baranowska, Karolina Markiewicz, Agata Butkiewicz-Shafik, Tomasz Sudoł, Artur Kubasik, Bartek Wutke

Wydawca Wydawnictwo Wyspy S.C. ul. Markiewicza 24/5, 72-600 Świnoujście Reklama Kamil Pyclik +48 721 451 721 reklama@magazynwyspy.pl Druk Drukarnia KAdruk S.C.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów w nadesłanych artykułach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.

4

MAGAZYN


Kwiecień / Maj 6

FELIETON

Marek Kolenda. Góralskie muszelki Agnieszka Merchelska. Turystyczny small talk 32 Maja Piórska. Przyroda odżywa 24

8 16 18 26 30 34

36

37

38

39

58

40 44

46 47

48

52 60 62 64 70 72 74 76

80

NASZA OKŁADKA

2018

Waldemar Kniewel. Pomógł nam Bruce Lee URODA

Salon Kosmetyczny Natali. Po krótkiej przerwie MODA

Na wyjeździe z Coccodrillo PSYCHOLOGIA

Wiele twarzy nerwicy MOTORYZACJA

Lexus LS 500. Arcydzieło absolutne Nowy Nissan Leaf. Pochwała elektryczności

8

MIASTO

Obiekt nieustającego zachwytu Orientuj się! Byle do lata? Nie u nas! Morze świętuje Aniołem się jest NA WYSPACH

Ochotnicy PO SĄSIEDZKU

OstseeTherme Usedom. Ciepło-zimno Regaty ORW Bornholm. Czy uda się powtórzyć sukces?

40

KULTURA

XX Świnoujskie Wieczory Organowe. Mocny początek Nieokreślone coś LUDZIE

Leon Ryszard Kowalski. Człowiek od kultury MIEJSCA

Cafe Rongo. Cukiernik Cukier SZLAK KULINARNY

Industrialna. Minimalizm wnętrza, maksymalizm smaku

48

KULINARIA

Energia zmiksowana NOWE W MIEŚCIE

Indian Palace. Podróż po indyjskich smakach DIETA

Z jakiego talerza? NATURA

Kontrowersyjny bielik STARE ŚWINOUJŚCIE

Wymazane z mapy Jedna osoba

52 MAGAZYN

5


Góralskie

muszelki

– Gdzie jest ten baca? Miał nam pokazać największą tajemnicę Tatr. Nie po to na służbie tyle ichniej pelenki wyżłopałem. Syćko na darmo. A dyć obiecał przeca... – młodszy inspektor Centralnego Biura Śledczego Policji Ryszard Maruder zamilkł i spojrzał z zadumą na gładką taflę Morskiego Oka, połyskującą pod rozgwieżdżonym niebem. – Ale tu piknie – zauważył i westchnął. TEKST MAREK KOLENDA ILUSTRACJA KAROLINA MARKIEWICZ

W głowie wciąż dudniło mu od skocznych rytmów Golców i Zakopowera. Oraz potężnego kaca.

w naturalny sposób. – Ale jak? – analizował Maruder. – Przez niedźwiedzie? Pomurniki? A może świstaki?

– Daj spokój, Rysiu, od tej pelenki zaczynasz gadać po góralsku – odezwała się jego partnerka, Danuta Skala, podinspektor w dziale technicznym CBŚP. Odkąd zeszli z asfaltówki na czerwony szlak, była kilka kroków za Maruderem.

Inspektor zgasił latarkę i spojrzał na kontury górskich szczytów, rysujące się głębszą czernią na tle nocnego nieba.

Teraz stanęła obok i ogarnęła wzrokiem niezwykły widok – Rzeczywiście piknie. Gdzieś czytałam, że „The Wall Street Journal” uznał je za jedno z pięciu najpiękniejszych jezior na świecie. – Pewnie na Wikipedii. Bardzo dokładnie przeanalizowałem te informacje. Wiesz, że według legendy jezioro łączy się podziemnymi kanałami z Adriatykiem? Ryś zamyślił się. Czy właśnie to chciał im pokazać pijany baca, zapoznany przy barze w zakopiańskim Le Scandale?

– I dlaczego jezioro w Tatrach, tysiąc kilometrów od morza, Niemcy nazywali Morskim Okiem? Bez sensu. Oko wiadomo, ale dlaczego morskie? Skala wzruszyła ramionami. Widoki widokami, ale wyglądało na to, że kolejny raz dała się namówić na bezsensowną wyprawę w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Połamała obcasy i nabawiła się kataru w pogoni za tajemnicą, której nie było. – Tutaj niczego nie ma, Rysiu. Dla tamtego bacy jesteś zwykły ceper i sobie z nas zakpił. Nie wiem jak ty, ale ja wracam do schroniska – Dana urwała nagle i wskazała dłonią na jezioro. – A to, co znowu?

Coś plusnęło głośno i poruszyło wodę niedaleko brzegu. Maruder poświecił latarką. To tylko ryba.

Dno Morskiego Oka rozjaśniło zielonkawe światło. Dolina wyglądała teraz niczym podczas wschodu turkusowego słońca.

I kolejna tajemnica. Wikipedia podaje, że Morskie Oko zostało zarybione

– Spójrz! – Maruder wskazał na pobliskie stoki.

6

MAGAZYN

Z gór schodzili górale. Całymi rodzinami Gazdecków, Cukrów, Gąsieniców i Bułecek. W klapkach, z parawanami pod pachą, pędzili przed sobą stada roześmianych dzieci, które biegły w stronę wody z kolorowymi kołami na gołych brzuszkach, z wiaderkami, łopatkami w rączkach, odbijając między sobą plażowe piłki. Po chwili pierwsze z nich zanurzyły się w zielonkawej toni. Ryś podbiegł do jednego z mężczyzn, ubranego w kolorowe bermudy i góralski kapelusz. – Dokąd? Dokąd idziecie, gazdo? Czy to przejście do innego wymiaru? Na inną planetę? Do Chorwacji? Góral wskazał na muszelki zdobiące kapelusz. – Kaj? Coś wam się pokręciło, panocku. Do Świnoujścia my przeca idom. Tustela przez portal skrót wiedzie na Turkusowe Jezioro w Wapnicy. Na Zakopiance tłok taki, że ino zeźlić się idzie i lepiej przepominać.


WYSPY SZCZĘŚLIWE

MAGAZYN

felieton

7


8

MAGAZYN


WALDEMAR KNIEWEL

nasza okładka

Pomógł nam

Bruce Lee Najlepszy anglista wśród aikidoków i najlepszy aikidoka wśród anglistów. To on odkrył przed świnoujścianami piękną sztukę aikido. Waldemar Kniewel.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

MAGAZYN

9


Zdefiniujmy na wstępie zjawisko, jakim jest aikido. Pewnie każdy kojarzy to słusznie ze sztuką walki, ale ma ona swoją specyfikę. Zgadza się. Sztuka walki aikido – sądzę, że słowo „sztuka” jest tu jak najbardziej na miejscu – to najprościej mówiąc system samoobrony, który powstał w Japonii, a pierwsze wzmianki o nim datuje się na IX i X wiek. Wieki kolejne tę sztukę doskonaliły, choć wówczas aikido było sztuką mocno bojową.

Bój to agresja, a dzisiejsza odsłona aikido jest tej agresji całkowicie pozbawiona. Rzeczywiście, pierwotne aikido było bardzo brutalne. Złagodzeniu uległo

10

MAGAZYN

dopiero przed drugą wojną światową za sprawą Morihei Ueshiby – zaczął on zmieniać zasady tej sztuki i uczynił z niej bardzo spokojną formę samoobrony. Patrząc na sztuki walki ogólnie rozumiane, to prawdziwy fenomen. W innych, jak karate czy judo, jest konfrontacja, są zwycięzcy i przegrani. W aikido nie ma ani jednej techniki ataku. Aikidoka może się wyłącznie bronić. Dlatego aikido nazywa się „sztuką walki bez walki”. Nie chodzi o to, żeby robić sobie krzywdę.

Bo i po co. Traktujemy to jaką sympatyczną metodę ćwiczeń – dla poprawienia swojej sprawności i samopoczucia.

Nie musimy pokonywać przeciwnika, bo go tutaj nie ma. Jest partner, kolega, koleżanka.

Jakie są polskie początki aikido? Na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku przewiózł je do nas Francuz polskiego pochodzenia, zawodnik judo. Jego warszawskie próby popularyzacji tej sztuki nie spotkały się jednak z dużym zainteresowaniem.

Dlaczego? Trudno mi to oceniać. Na pewno wielką popularnością cieszyło się wtedy judo, sztuka bardziej agresywna. A może nie był on wystarczająco przekonujący, porywający? Nie wiem…


WALDEMAR KNIEWEL

je uprawiać. Była to mniej więcej połowa lat 70. W roku 1978 powstała pierwsza zorganizowana grupa ćwicząca aikido, właśnie w Szczecinie. Stawało się ono coraz popularniejsze i zyskiwało coraz więcej entuzjastów. W szczytowym momencie rozwoju było nas około 3200 ćwiczących w całej Polsce.

Nasz pobliski Szczecin kolebką polskiego aikido? Jest to prawda. Zjeżdżali wtedy do Szczecina ludzie z całej Polski – z Wrocławia, z Warszawy i wielu małych miast.

To wtedy zaczął pan ćwiczyć?

W aikido nie ma ani jednej techniki ataku. Aikidoka może się wyłącznie bronić Pierwsza próba okazała się nieudana, kiedy wobec tego aikido zdołało zainteresować Polaków? I za czyją sprawą? Wielką pracę wykonał w tym zakresie Marian Osiński mieszkający wówczas w Szczecinie, który zafascynował się aikido i zaczął

Moje początki to wrzesień 1979 roku. Przyznam, że był to skok na głęboką wodę i kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, za co się biorę. Sam kontakt z Marianem Osińskim i aikido zawdzięczam z kolei mojemu przyjacielowi Wojtkowi Hermanowskiemu. Od początku bardzo mi się ta sztuka spodobała. Później jeździliśmy na wszelkie możliwe staże, szkolenia i zdobywaliśmy wiedzę. Był to jednak czas, gdy nie mieliśmy kontaktu z prawdziwymi nauczycielami, zawodowcami w tej dziedzinie. Poszukiwaliśmy więc, a te poszukiwania zwieńczyły się sukcesem. Do Polski przyjechał Duńczyk Niels Bodker, przedstawiciel japońskiego mistrza Toshikazu Ichimury. Chciał sprawdzić, co też w Polsce dzieje się w dziedzinie aikido.

Rekonesans był zadowalający? Tak, wypadliśmy dobrze. Później przyjechał sam sensei, czyli nauczyciel, Ichimura i zaczął nas prowadzić. Regularnie odwiedzał nas Hans Gauffin i przyjaciele ze Szwecji. Kolejną wspaniałą ucztą była też dla nas wizyta Nobuyoshi Tamury, wielkiego mistrza, prawdziwego autorytetu. Uczyliśmy się od nich aikido, ale i japońskiego podejścia do życia, które jest przecież tak różne od naszego. To zupełnie inna kultura, zwyczaje, mentalność. Wielu z nas zafascynowało się tym.

nasza okładka

W pewnym momencie, mając te znakomite wzorce, uznał pan, że pora rozkochać w aikido świnoujścian. To prawda. Zacząłem to robić jeszcze w 1979 roku, w Młodzieżowym Domu Kultury. Jestem zresztą bardzo wdzięczny pani Hannie Wiśniewskiej, ówczesnej dyrektor, za przygarnięcie nas tam. Mogliśmy korzystać z sali za darmo, co było rzadkie w tamtych czasach. Materace zbieraliśmy sami, szyliśmy je, naprawialiśmy. Dzięki temu mieliśmy na czym ćwiczyć. Krótko po tym dołączył do nas mój przyjaciel Irek Sołoducha, bardzo dobry aikidoka, który potrafi wspaniale tej sztuki uczyć. Prowadziliśmy te treningi wspólnie. Robimy to zresztą do dziś. To już 39 lat…

Świnoujścianie szybko zakochali się w aikido? Na początku było głównie zdziwienie (śmiech), ale chętnych było wielu. Uczyłem wtedy w liceum i zapraszałem na te zajęcia młodzież z mojej szkoły. Młodzi ludzie są fantastyczni, otwarci, ciekawi świata, stąd pewnie to zainteresowanie. Co ciekawe, również dziewczęta zapisywały się na nasze zajęcia. Aikido nie wymaga siły, muskułów, więc to była sztuka jak najbardziej dla nich. Jeśli ktoś jest w stanie podnieść z ziemi 5-kilogramowy ciężar, z pewnością wykona wszystkie techniki aikido, gdyż jest to kwestia szybkości, dynamiki i wtopienia się w ruch partnera.

Czyli z zebraniem grupy nie mieliście problemów. Na pewno pomógł nam w tym Bruce Lee (śmiech) i film Wejście smoka, który był wówczas niezwykle popularny. Sala w MDK mieściła 25-30 osób, które mogły ćwiczyć swobodnie i bezpiecznie. Proszę zgadnąć, ile osób się zapisało do naszej sekcji aikido…

Nie wiem… 60? 80? Zapisy przerwano po numerze siedemset trzydziestym którymś.

MAGAZYN

11


nasza okładka

WALDEMAR KNIEWEL

razie – zboczyłem z tematu (śmiech) – Chińczycy po latach doświadczeń doszli do wniosku, że są trzy główne powody, dla których ludzie ćwiczą sztuki walki: samoobrona, zwycięstwo w turniejach i zdrowie.

Aikido obejmuje więc powód pierwszy i trzeci. Tak jest. I jest w zasadzie dla każdego, odpowiadając wreszcie na pana pytanie (śmiech). To również wspaniała forma rekreacji, a na macie spotkać można i kilkulatka, i siedemdziesięciolatka. Powtórzę – aikido nie wymaga siły, to czyni tę sztukę przystępną i otwartą na wszystkich. Co prawda ruchy w aikido są dość złożone, wymagające wyczucia, precyzji i szybkości, ale to przychodzi z czasem. Tak więc zapraszam wszystkich chętnych. Tych, którzy czują potrzebę ruchu, chcą się wzmocnić, poprawić swoją sprawność, a jednocześnie ćwiczyć w miłej atmosferze, bez rywalizacji.

Ilekroć oglądam zdjęcia, nigdy nie mogę doszukać się w japońskich ogrodach czegoś zbędnego. Tam wszystkiego jest w sam raz. To „w sam raz” dostrzegam też w aikido Zdumiewające! Ten Bruce Lee odwalił naprawdę dobrą robotę. Zgadza się. Ludzie przychodzili z nastawieniem: „Ja też będę wyczyniał tak niesamowite rzeczy jak on” (śmiech).

12

MAGAZYN

Musieli się zdziwić na pierwszym treningu, gdy okazywało się, że to sztuka łagodna, podczas gdy Bruce Lee bije się na potęgę. Otóż to.

A co się stało z tą biedną siedemsetką, która nie zmieściła się na sali? Z wielkim żalem musieliśmy im odmówić. Po prostu nie było innego wyjścia. Sala niestety nie była z gumy.

Dla kogo jest aikido? Chińczycy – u których przez całe stulecia trwały nieustannie wojny – opracowali przeróżne systemy walk. Między innymi popularne kung fu, co w dokładnym tłumaczeniu znaczy: czas i praca, czyli wysiłek poświęcony jakiejś dziedzinie, wysoki stopień zaawansowania. Można mieć „kung fu” na przykład w grze na pianinie. Tak na marginesie to Europejczycy zawęzili znaczenie tego słowa do sztuki walki. W każdym

Zdrowie, sprawność, miła atmosfera… Co jeszcze daje ćwiczącemu aikido? Na początku cel może być jasno określony – na przykład samoobrona. Ktoś został napadnięty, okradziony czy pobity, więc rośnie w nim potrzeba niedopuszczenia w przyszłości do podobnej sytuacji. Aikido pozwala stosunkowo prostymi działaniami odeprzeć brutalny atak, nawet większego i silniejszego od siebie napastnika. Ta sztuka jest jednak tak piękna i bogata, że nie warto ograniczać się tylko do samoobrony. Mówię to po niemal czterdziestu latach treningu, a miałem również kontakt z karate czy judo. Skłaniam się więc ku szerszemu spojrzeniu na cel, dla którego chcę ćwiczyć aikido. Ujmując to najkrócej, od samego początku jestem urzeczony brakiem agresji w tej sztuce walki.

Na co dzień mamy jej aż nadto. Po co więc jeszcze na macie. Dokładnie. I to w najróżniejszych formach. Dlatego odkrycie, że


MAGAZYN

13


można inaczej, jest moim zdaniem bardzo odświeżające i podnosi na duchu. Widzę zresztą w aikido zalet bez liku. Przy naszym siedzącym w dużej mierze trybie życia można fantastycznie usprawnić, uelastycznić ciało, porozciągać stawy, zachować sprawność na dłużej. Nie do przecenienia są także wartości dodane – rozmaite wycieczki kulturalne, można na przykład poczytać o japońskich ogrodach, o sztuce układania kwiatów. Ilekroć oglądam zdjęcia, nigdy nie mogę doszukać się w tych ogrodach czegoś zbędnego. Tam wszystkiego jest w sam raz, nie za dużo, nie za mało. To „w sam raz” dostrzegam też w aikido. Żadnej przesady.

To wręcz wymarzony sposób na życie, wszystkiego w sam raz… To prawda, bardzo inspirujące podejście. Japończycy nazywają to: „serioku zen ju”, czyli właściwa metoda działania. W każdej sytuacji. Ale to trochę podstępne stwierdzenie, gdyż narzuca nam tytaniczną pracę – trzeba być ciągle przygotowanym i zrobić właściwą rzecz we właściwym momencie. I znów – pomaga nam w tym aikido.

Aikido pozwala również poukładać co nieco w głowie. Z całą pewnością, choć to, w jakim stopniu, zależy już od poszczególnego człowieka. Jest w aikido technika, która nazywa się tenkan – zejście z linii ataku. Odsuwam się od agresji partnera po to, aby on trafił w próżnię. Warto przełożyć to na psychikę. Jeśli ktoś atakuje mnie agresywnymi słowami, mogę mu odpowiedzieć w tym samym stylu, ale to będzie konfrontacja. Mogę jednak uniknąć jego słownej agresji, zachowując spokój i łagodnie odpowiadając. Taki psychiczny tenkan.

Dużo trudniejszy niż klasyczna pyskówka. Zgadza się, ale niewątpliwie sensowniejszy. Jest takie chińskie powiedzenie: „W każdej sprawie cofnij się

14

MAGAZYN

o krok, a wiele zyskasz”. Bardzo je lubię, bo nie o to chodzi, żeby być agresorem. Lepiej dać tej drugiej osobie szansę na jakiś pozytywny odzew, pozytywne działanie.

Zmiękczyć ją? Raczej uspokoić. Warto zobaczyć w niej człowieka, który też ma swoje obawy, lęki, swój punkt widzenia. Brakuje mi dziś dyskusji, rozmowy. Częściej widzi się w drugim wroga, którego trzeba zniszczyć.

Dużo w aikido dobrych patentów na życie. Japończycy upatrują w tym całej filozofii życia. Czerpmy od nich, a przynajmniej spróbujmy.

W aikido wykorzystuje się również broń. Tak, oprócz technik ręcznych spora

Kiedyś próbowano zliczyć wszystkie techniki aikido. Skończono na technice numer 84 tysiące część tej sztuki polega na ćwiczeniach z bronią, czyli drewnianym kijem, drewnianym mieczem i drewnianym nożem.

Czemu one służą? Słowo „broń” ma negatywne konotacje, kojarzy się z agresją. To prawda, ale w aikido służą doskonaleniu technik. Posługiwanie


WALDEMAR KNIEWEL

się bronią wymaga już dużo większej harmonii, precyzji i szybkości. Często słyszy się, że w którymś z naszych miast znów doszło do ataku nożem czy kijem. Nikomu tego nie życzę, bo to z reguły dramatyczne sytuacje, jednak uważam, że rozwiązania, które proponuje aikido są w takim przypadku bardzo proste i bardzo skuteczne, pod warunkiem oczywiście, że się je nieustannie ćwiczy. Poza wszystkim innym, te ćwiczenia są także bardzo widowiskowe.

Aikido przez te setki lat przechodziło rozmaite przemiany. Jak widzi pan tę sztukę dziś? W jakim kierunku ona zmierza? Dokąd zmierzamy… To jest pytanie, które wymaga wielu przemyśleń. Każdy podejmując trening, szuka czegoś innego, a z czasem to się zmienia. Aikido jest fenomenalnie skonstruowane, otwarte – to ciągłe poszukiwanie i odkrywanie nowego. Ja po tylu latach treningów wciąż odkrywam coś, czego wcześniej nie znałem, jakąś nową technikę. Nie ma rutyny. Każdy może poszukiwać czegoś dla siebie i tworzyć własne techniki. W tym sensie może być swoim własnym mistrzem. To jest w aikido wspaniałe. Nieskończone możliwości.

niki – w tym bardzo niebezpieczne, niektóre wręcz ostateczne – ale w rezultacie złagodził je. Mówię o tym dlatego, że mnóstwo tych wszystkich technik jest zawartych w aikido. Bogactwo tych form jest przeogromne. Kiedyś próbowano zliczyć wszystkie techniki aikido. Skończono na technice numer 84 tysiące – z czego podstawowych jest ponad 150 – i uznano, że to nie ma sensu.

Już liczba 84 zrobiłaby na mnie, laiku, wrażenie. Prawda? Znów odpowiadam na pytanie okrężną drogą, ale chcę przez to pokazać tę wielką skalę, która sprawia, że rzeczywiście trudno przewidzieć, w jakim kierunku zmierza aikido.

Czerpie się z zasobu technik, które już istnieją, do tego pewnie co chwila dochodzą nowo powstałe. Może więc zamiast przewidywać, należy po prostu cieszyć się aikido. Od prawie czterdziestu lat pozostaję i pozostanę wierny aikido w czystej, pięknej formie, choć są na świecie próby ponownego włączenia jej w ten konfrontacyjny czy rywalizacyjny aspekt. Niezmiernie cieszę się, że otaczają mnie wspaniali ludzie,

nasza okładka

którym chodzi o to samo i równie mocno jak ja tę sztukę kochają. Znajdzie się miejsce na podziękowania?

Oczywiście. Ogromnie dziękuję mojej rodzinie, żonie i córce, za wyrozumiałość w podejściu do mojej pasji. To dla mnie niezwykle ważne. Bardzo dziękuję moim „aikidowym” przyjaciołom, którzy współtworzą nasze świnoujskie aikido – Irkowi Sołoducha, Konradowi Szablewskiemu, Bartkowi Preussowi i wszystkim innym osobom, którzy byli i są w tej pasji z nami. Chciałbym też, by dołączali do nas kolejni. To jedna z fantastycznych możliwości spędzania czasu. Na nasze szczęście jest ich bardzo wiele i jest w czym wybierać. Nie jesteśmy skazani na nudną telewizję czy nieciekawe czasopisma.

Oczywiście nie chodzi panu o „Wyspy”. Oczywiście (śmiech). Bardzo lubię „Wyspy” i z wielką przyjemnością po nie sięgam. To interesujący magazyn pełen kultury przez duże K.

Miód na moje serce. Dziękuję za ostatnie zdanie i całą rozmowę. Również bardzo dziękuję.

Czy to oznacza, że aikido zmierza w nieznane? Oczywiście, tak można powiedzieć. Twórca aikido, Morihei Ueshiba, zaczął ćwiczyć w wieku 6 lat ponieważ jego wujek został okrutnie pobity przez polityczną konkurencję. On, ten mały chłopiec, powiedział sobie, że nie dopuści do tego, żeby tak traktowano kogokolwiek z jego rodziny. Ojciec posłał go na nauki do różnych fachowców, a w Japonii było ich bardzo wielu, i od szóstego roku życia Morihei Ueshiba codziennie ćwiczył przeróżne sztuki. W jego biografii jest mowa o tym, że poznał 32 główne systemy jujitsu japońskiego oraz około setki mniej znanych sztuk walki. Poznał najrozmaitsze tech-

MAGAZYN

15


Po krótkiej przerwie Dawno nas tutaj nie było, a w Natali jak zwykle się dzieje. Natłok pracy – jak zwykle w pierwszych dniach wiosny, a tuż przed dniami letnimi – a do tego spora zmiana, nowa twarz w salonie! Specjalistka od paznokci Tą nową twarzą w Natali jest Anna Kuczyńska, specjalistka od paznokci. Asortyment jej umiejętności jest spory – od manicure klasycznego, przez hybrydowy, przedłużanie paznokci żelem czy tipsy. Jednym słowem, taka „paznokciowa klasyka”, jednak z ogromnym polotem, wyobraźnią i profesjonalizmem. Klientki są zachwycone, przybywają kolejne. Świetny start pani Ani!

Poważny apel Ręce pełne roboty ma oczywiście Wioletta Zakrzewska, właścicielka salonu. To czas szeroko pojętych zabiegów oczyszczających, tak pożądanych dla skóry po nieprzyjaznej

16

MAGAZYN

zimie. Obecnie sama na „kosmetologicznym placu boju” w Natali przyznaje, że przydałoby się jej wsparcie. Może więc tą drogą znajdzie się ktoś, kto zechce zasilić swoją pasją i umiejętnościami salon Natali? Apel to jak najbardziej poważny!

Ryzyko niemal zerowe Dziś zabiegiem numer jeden jest w Natali złuszczanie skóry kwasami glikolowymi, inaczej zwanymi AHA. Zabieg idealny dla każdego rodzaju skóry, ze zróżnicowanym pod tym kątem rodzajem kwasów, mający tę cudowną zaletę, że nie tylko oczyszcza i nawilża skórę, ale również ją wygładza, spłyca zmarszczki, a także zmniejsza wielkość i liczebność


SALON KOSMETYCZNY NATALI

uroda

porów. A co najważniejsze – ryzyko wystąpienia podrażnień minimalizuje niemal do zera.

Bezpiecznie i skutecznie Inny zabieg doskonały na lato to oxybrazja. Pisaliśmy już o niej kilka miesięcy temu. Dość wspomnieć, że to rodzaj peelingu mechanicznego przy użyciu strumienia rozproszonych kropelek soli fizjologicznej aplikowanych pod ciśnieniem stężonego powietrza. Zabieg jest w pełni bezpieczny i skuteczny, a złuszczenie, nawilżenie i dotlenienie skóry to tylko kilka z jego wielu zalet.

Do walki z niedoskonałościami Z salonem współpracuje znana nam już doktor Magdalena Janeczek. Pojawia się zawsze wtedy, gdy przy zabiegu konieczne jest przygotowanie medyczne. Przypomnijmy Plasmage, czyli urządzenie wykorzystujące strumień plazmy – stosowa-

ne głównie w plastyce powiek, ale i przy wszelkiego rodzaju niedoskonałościach skórnych, rozstępach czy przy niektórych zmarszczkach. Zatem, Panie i (tak, tak!) Panowie, w tym jakże gorącym na poziomie dosłownym i metaforycznym okresie warto odwiedzić salon Natali, gdzie

życzliwość zmieszana z profesjonalizmem daje naprawdę niesłychane efekty. Salon Kosmetyczny Natali

Wyb. Władysława IV 26, Świnoujście Telefon +48 600 655 006

www.salon-natali.com.pl

REKLAMA


KOLEKCJA

Wybrzeże Władysława IV 33 ŚWINOUJŚCIE

18

MAGAZYN


DLA DZIECKA

moda

Na wyjeździe

z Coccodrillo Maj już prawie za nami, a już za chwilę czerwiec i upragnione lato. To czas, gdy wielu z nas wyrusza na krótsze i dłuższe wyprawy. Każdy z nas marzy o tym, aby miło spędzić ten wolny czas. A nasze dzieci w szczególności! Wbrew pozorom, podróż z dzieckiem to wcale nie utrapienie, tylko wielka przygoda! Trzeba się po prostu do niej dobrze przygotować. Sprawdź, czego nie może zabraknąć w walizce Twojego dziecka. Coccodrillo podpowie Ci, jak spakować się kompaktowo i zamiast całej garderoby zabrać jedynie to, co może się naprawdę przydać.

„Na cebulkę” Jak wiadomo, pogoda bywa zmienna, dlatego już teraz warto pomyśleć o skomponowaniu ubrań tak, aby nasza pociecha czuła się komfortowo w każdych warunkach atmosferycznych. Idealnie sprawdza się metoda ubierania dziecka „na cebulkę”, czyli wiele cienkich warstw zamiast jednej grubej. Oczywiście wszystko zależy od tego, z jaką pogodą będziemy mieli do czynienia. Pamiętajmy też, że dziecko na spacerze jest bardzo ruchliwe. Może łatwo się spocić,

a przegrzanie łatwo prowadzi do przeziębienia. Jak ubrać dziecko na wyjazd, tak by w trakcie zabawy było mu wygodnie, a także ani nie za ciepło, ani nie za zimno?

Optymalnie i kompletnie Najlepiej spakować ubrania kompaktowo. Rzeczy są równomiernie rozłożone w walizce, unikamy więc kłopotu przy zasuwaniu, a na dodatek odzież zajmuje mniej powierzchni. Co więc zapakować, żeby nie zapakować zbyt wiele? Na pewno kilka par spodni oraz kilka cienkich bluzek z długim bądź krótkim rękawem, które będą stanowić bazę. Idealnym rozwiązaniem są impregnowane kurtki z odpinaną bluzą oraz bezrękawniki, które można nosić w połączeniu z bluzą. Gdy zrobi się cieplej, odpięta od kurtki bluza będzie osobną

częścią garderoby. To doskonały zestaw na zmieniające się warunki pogodowe. W przypadku dziewczynek warto pomyśleć o kurtce dwustronnej – w końcu każda mała modnisia będzie zachwycona możliwością noszenia dwóch kolorów! Oczywiście nie możemy zapomnieć o podstawowych elementach garderoby, jak bielizna czy skarpetki!

Funkcjonalnie i estetycznie W ubraniach od Coccodrillo równie ważna jak funkcjonalność, jest także estetyka. Mamy więc wysokiej jakości materiały, które zapewnią najwyższy komfort podczas majowych zabaw i – co najistotniejsze – nie wywołują alergii. Ubrania te cechują się starannie dobraną kolorystyką, interesującymi, oryginalnymi wzorami i aplikacjami, jak słodycze dla dziewczynek czy deskorolki dla chłopców czy atrakcyjnymi dodatkami – przebojem jest na przykład nietuzinkowa torebka dziewczęca wpisująca się w motyw kolekcji. Cała kolekcja dostępna jest w salonie Coccodrillo w Świnoujściu. Serdecznie zapraszamy.

MAGAZYN

19


moda

20

DLA DZIECKA

MAGAZYN


MAGAZYN

21


22

MAGAZYN


DLA DZIECKA

moda

REKLAMA


Turystyczny

small talk Moje ulubione historie to te opowiadane o moim mieście. Od dawna jestem bardziej gościem na 44 wyspach niż ich mieszkańcem, ale anegdoty z mojego życia wciąż są jednym z asów z rękawa w kategorii „ciekawostki”. Często stykasz się z turystami? Poniższe opowieści pozwolą Ci rozpocząć small talk, czyli… taką pogawędkę o pogodzie, tylko ciekawszą. TEKST AGNIESZKA MERCHELSKA ILUSTRACJA KATARZYNA BARANOWSKA

A wiecie, że… … mieszkam na wyspie? Tym bardziej to skomplikowane, że mój dom rodzinny to wyspa Karsibór. Moja opowieść zaczyna się więc od: Świnoujście składa się z 44 wysp. W tym z trzech zamieszkałych: Uznam, Wolin i Karsibór. Czasami ktoś kojarzy nazwę Uznam z krzyżówek. To miłe. Ale tak naprawdę guzik on tam wie. Więc trzeba to opowiedzieć. Tak, na „moją wyspę” prowadzi tylko most. A niedawno był jeszcze jednopasmowy, z sygnalizacją świetlną. Tak, jak dojedziesz do końca wyspy, to masz taki trochę koniec świata… Tak, jak wyjdę z domu, to zawsze trafię na jakąś wodę. Nie, nie pływamy codziennie kajakami między wyspami. Tak, raz płynęliśmy łódką do sklepu po kratę browarów. Tak było.

na prom. O 7:30 płyniesz promem, o 7:40 wysiadasz z promu. Idziesz z buta. 7:55 – jesteś w szkole. Tak, wszyscy tak robimy. Tak, do pracy też. Tak, można samochodem. Tak, ale jak każdy samochodem, to potem stoisz w kolejce na prom. Tak, stoimy w kolejkach długo. Tak, prom jest bezpłatny, bo to nasz jedyny (!) środek transportu do centrum.

A wiecie, dlaczego… … tak szybko chodzę? A bo autobus do domu to ja mam tylko co godzinę. I to w dni robocze. Nie ma tu co filozofować. Albo zapier…dzielasz, albo gnijesz godzinę na przystanku. Albo dzwonisz do taty, który zawsze przyjedzie, bo w końcu to jego decyzja była żeby się tak w „piździec” przeprowadzić!

A wiecie, że… … do szkoły dopływałam promem?

A wiecie, że… … ryby najczęściej jem w domu?

Tu trzeba się trochę poopisywać: Wychodzisz z domu o 7:00, o 7:04 wsiadasz w autobus, autobus wiezie cię na wyspę Wolin, na Warszów,

U nas zawsze było skąd wziąć świeżą rybę. Sąsiedzi, koledzy z pracy, zawsze ktoś ma dojścia do bazy rybackiej. Fajnie? Bardzo fajnie!

24

MAGAZYN

A wiecie, że… … czasami na promie spędzałam godziny? I to robi największe wrażenie. Bo: Jak to, prom płynie tylko 10 minut, to nie można zrobić mostu albo tunelu?” No podobno można. W sumie dobrze jakby był, bo za czasów srogich zim nie raz spędzało się godziny, czekając aż wojsko usunie krę spod promu. I to się wtedy nazywało stanem klęski żywiołowej… Gdzie takie rzeczy macie, jak nie u nas, no gdzie? Oczywiście, że nigdzie!


WYSPIARSKI TRYB ŻYCIA

MAGAZYN

felieton

25


Wiele twarzy

nerwicy

Pozornie może się wydawać, że nerwice to proste zagadnienie. Już sama nazwa każe łączyć je z nerwami. Sprawa jest jednak dużo, dużo bardziej złożona, o czym opowiada nam Janina Zborowska.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK

Możemy zacząć dziś inaczej niż zazwyczaj?

Czyli jak? To ja zadam ci pytanie. Jestem bardzo ciekawa, jak laik, osoba niezwiązana z medycyną, psychiatrią czy psychologią, rozumie nerwicę; co myśli na hasło: „ktoś ma nerwicę”?

Emocjonalne rozedrganie, lęk, wieczna dekoncentracja, nieustający niepokój, skurcz żołądka, histeria na wylocie… Tego typu skojarzenia. To bardzo intuicyjne podejście i nawet momentami bliskie istoty rzeczy. Dobry punkt wyjścia do próby uporządkowania tematu, gdyż tych objawów może być bardzo dużo, a co za tym idzie – nie ma jednej choroby o nazwie nerwica. Jest ich kilka.

Omówmy je więc pokrótce. Jedną z najczęstszych form jest z pewnością nerwica lękowa charakteryzująca się trudnym do wytrzymania, często napadowym – również w miejscach publicznych – lękiem.

Niekiedy nerwicę określa się mianem zaburzeń lękowych właśnie.

FOT. Asier_Relampagoestudio / Freepik

Tak, ale to oczywiście nie wyczerpuje zagadnienia. Niemniej lęk jest jednym z ważniejszych komponentów nerwicy. Trzeba tu jednak podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, stany lękowe towarzyszą także innym chorobom czy schorzeniom. Zarówno somatycznym – jak układu krążenia, nadczynności tarczycy czy hipoglikemii – jak i psychicznym, na przykład schizofrenii, czy wreszcie zespołom abstynencyjnym. Po drugie, w przypadku samej nerwicy lęk występuje

26

MAGAZYN


O NERWICACH

czasami wraz z innymi objawami. To bardzo delikatne kwestie, zatem nie zawsze stan lękowy jest przypisany nerwicy.

Spotkałem się z określeniem nerwica hipochondryczna. Zaintrygowało mnie to. Dlaczego?

Bo wydało mi się nieco niepoważne. Jak to?! To bardzo poważny i częsty problem!

Ale przecież hipochondria to regularne doszukiwanie się w sobie chorób, których de facto nie ma. Jeśli więc tych chorób nie ma, nie ma się czym przejmować. Samą hipochondrię należałoby uznać za chorobę.

To przez Woody’ego Allena, u którego hipochondria jest zawsze źródłem komizmu. Rzeczywiście. W ogóle hipochondria jest często obśmiewana, zupełnie niesłusznie. To prawdziwa udręka.

Czy hipochondryk uświadamia sobie, że jego choroby są urojone? Czasem tak, ale to wcale nie przynosi mu ulgi, gdyż wie, że znowu przyjdzie mu do głowy jakaś dolegliwość.

Skąd się bierze hipochondria? Często kryje się za tym paniczny lęk przed śmiercią, co z kolei wiąże się z tym, że bardzo przeżyło się czyjeś odejście. Często to lęk przed cierpieniem, bólem. Tak bardzo się boimy, że w jakiś niesamowity sposób nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że nic nam nie jest, że jesteśmy zdrowi, że nie umrzemy, a w każdym razie nie z tego powodu, o którym myślimy…

Jeśli już jesteśmy przy nieporozumieniach, czy z nerwicą nie jest trochę tak, jak z depresją? W tym sensie, że się nadużywa tego pojęcia. Często jest tak, że wystarczy zły dzień czy jakiś chwilowy smutek, a już mówi się: „mam depresję”.

Podczas gdy to „zwykły dół”. Fakt, że bywam furiatem, nie musi znaczyć, że mam nerwicę. Jest też napięcie przedmiesiączkowe, osłabienie organizmu, złe samopoczucie, niechęć, lenistwo czy inne lekkie stany chwilowe. Rzeczywiście, często mylnie wrzuca się to do wora „depresja”. Z nerwicami bywa podobnie.

Trochę bezmyślnie, a trochę bez szacunku dla tych, którzy naprawdę na to cierpią. To prawda. A skoro przywołałeś depresję, wyróżnia się także nerwicę depresyjną, która wcale nie jest tym samym, co depresja. Ważne jest, żeby te niuanse rozpoznać, zrobić wszelkie konieczne badania i postawić słuszną diagnozę.

Hipochondria jest często obśmiewana, zupełnie niesłusznie. To prawdziwa udręka Słuszna diagnoza to w każdym przypadku podstawa. Tutaj jednak – w nerwicach – niejednokrotnie występują objawy zewnętrzne czy fizjologiczne. Stąd taka diagnoza może być trudna. Zgadza się. Problemy z sercem, mięknące nogi, zawroty głowy, duszności – pacjenci naprawdę to wszystko odczuwają, chodzą od lekarza do lekarza, gdzie wykluczają przyczyny znajdujące się na poziomie fizjologicznym. To pierwszy krok do terapii. Muszę jednak zaznaczyć, że zdarzają się również nerwice biologiczne, fizjologiczne właśnie.

Równie często? Nerwica kojarzy się mimo wszystko z psychiką. Nie tak często, niemniej takie za-

psychologia

gadnienie istnieje. Zresztą bardzo rzadko mamy do czynienia z nerwicą taką czy inną w czystej postaci. Zazwyczaj jest to wymieszanie przyczyn, objawów, rodzajów.

Z którym rodzajem nerwicy można spotkać się najczęściej? Z czym zwracają się do ciebie pacjenci? Wymieniłabym tutaj lękową i hipochondryczną.

Jakie przyczyny za nimi stoją? Rozmaite, pewnie nie udałoby mi się wymienić wszystkich. Fobie, lęk przed śmiercią czy lęk społeczny, ale i nagłe odejście bliskich, rozstania, wypadki. Część z nerwic, jak widać, wynika z określonej sytuacji z ostatnich dni, tygodni czy miesięcy, inne mają podłoże osobowościowe czy odnoszą się do zdarzeń z odległej przeszłości.

Podejrzewam, że te pierwsze „załatwić” najprościej. Tak. Kilka, kilkanaście spotkań powinno wystarczyć. Dużo więcej czasu wymagają pozostałe.

Często wydaje się, że kwestię nerwicy załatwi farmakologia. To złe podejście. Wielokrotnie spotykam ludzi, którzy przez lata leczyli się tylko i wyłącznie lekami, a mimo to stany lękowe czy inne objawy nie znikają. Wizyta u terapeuty staje się wówczas takim krzykiem rozpaczy, ostatnią deską ratunku. Wielu psychiatrów czy psychologów, będących autorytetami w swoich dziedzinach, jest w tym punkcie zgodnych – sama farmakologia absolutnie nie wystarczy. Niestety mnóstwo osób ratuje się wyłącznie tabletkami.

Może dlatego, że jest najłatwiej. Wezmę, popiję i spokój. Najłatwiej, ale i złudnie. Tabletka wyciszy nas na chwilę. Nie wspominając już o potencjalnym uzależnieniu. Bierze się przez lata tabletki, zmienia je, potem zmienia się psychiatrów, a w życiu nic się nie polepsza.

MAGAZYN

27


psychologia

O NERWICACH

Chyba nawet wręcz przeciwnie. Otóż to – taki człowiek nie wykonuje przez cały ten czas żadnej pracy nad sobą.

Czy z każdej nerwicy można wyjść, zakładając naturalnie, że mówimy właśnie o pracy nad sobą, o terapii? Z większości. Raz szybciej, raz wolniej, ale w większości przypadków da się nerwicę wyleczyć. Lub też na tyle ją opanować, żeby być zdolnym do w miarę satysfakcjonującego funkcjonowania. Nie ma jednak takiej opcji, że to się dokona samoistnie, bez wysiłku pacjenta, bez współpracy z terapeutą.

I oczywiście nie potrwa to chwilę. Oczywiście, ale o tym już rozmawialiśmy jakiś czas temu. Terapia jest skuteczna, ale nie zamknie się na jednym spotkaniu.

Na początku mówiliśmy o lęku. Czego lęka się osoba z nerwicą? Przedmiot tego lęku nie zawsze jest możliwy do zdefiniowania.

A nie jest tak, że zawsze lękamy się czegoś? Nie jest. Przy napadach lęku ludzie próbują to sobie nazywać, zrozumieć, zracjonalizować, ale często bez skutku. Człowiek jest nie ma powodów do niepokoju: jest szczęśliwy, ma udaną rodzinę, satysfakcjonującą pracę, zadowalające życie, a mimo to nie potrafi pojąć, co się z nim dzieje. Dopada go stan, który go paraliżuje, „odłącza” od świata, nie jest w stanie normalnie funkcjonować.

Wśród wielu różnych rodzajów nerwicy znajdziemy również nerwicę histeryczną. Cóż to takiego? Ciekawe zagadnienie, jeśli pamiętamy, że od tego jakieś dwieście lat temu rozpoczęła się naukowa droga w kierunku nazewnictwa i rozwoju wiedzy. Dawniej histeria przypisywana była wyłącznie kobietom. Jej przyczyn upatrywano w… przemieszczaniu się macicy po całym organizmie (śmiech). Później Freud dołożył swoją

28

MAGAZYN

cegiełkę, dostrzegając tu konotację z niezaspokojoną seksualnością lub traumami związanymi z przemocą seksualną. Kilka lat temu powstał interesujący film na ten temat.

Tak, nazywa się Histeria właśnie. Z polskim podtytułem – Romantyczna historia wibratora. Zgadza się. Polecam.

Część z nerwic wynika z określonej sytuacji z ostatnich dni, tygodni czy miesięcy, inne mają podłoże osobowościowe czy odnoszą się do zdarzeń z odległej przeszłości Inny, równie filmowy, rodzaj nerwicy to nerwica natręctw. Filmowy, ponieważ kojarzy mi się z filmem Lepiej być nie może, gdzie bohater grany przez genialnego Jacka Nicholsona cierpi właśnie na tę przypadłość. O co tu chodzi? Te nerwice bardzo często zaczynają się już w dzieciństwie – dziecko idąc do szkoły musi sobie głośno odliczać lub musi mieć równiuteńko poukładane samochodziki. Ktoś inny musi mieć zawsze umyte ręce, więc robi kilkadziesiąt razy dziennie. Lub wraca kilka razy do domu, żeby sprawdzić, czy jest zamknięty, czy wyłączony gaz, czy nie leje się woda. To nic innego jak właśnie nerwice natręctw.

Te ostatnie przykłady są akurat dość rozsądne. Tak, ale jest cienka granica, kiedy to

staje się już mniej rozsądne. Uważność może stać się na pewnym etapie problemem. Na marginesie, może masz jakieś natręctwo?

Chyba tak to można nazwać – pasta do zębów wyciśnięta gdzieś w połowie… Sam widzisz (śmiech).

Niby mogę z tym żyć, ale szlag mnie trafia, gdy widzę tak potraktowaną tubkę. To może być przyczynek do awantury, choć częściej zaciskam, nomen omen, zęby i robię tak, jak według mnie być powinno. To natręctwo? Kto wie… Generalnie z natręctwami jest tak, że często te błahe rzeczy i przyzwyczajenia z czasem stają się coraz silniejsze i trudniejsze do skontrolowania. Warto więc się temu przyjrzeć. Kiedyś przeczytałam bardzo interesującą rzecz – że jest jakiś związek z urazami okołoporodowymi a właśnie natręctwami. Tak czy inaczej bądźmy czujni – jeśli jakieś z gruntu błahe rzeczy potrafią regularnie wyprowadzać nas z równowagi, to może być całkiem poważny problem.

Natręctwa kojarzą się często z dbałością o porządek. Czy można przyjąć, że pedantyzm to jakaś postać nerwicy natręctw? Zasadniczo w tym, że lubimy porządek, nie ma nic złego czy niebezpiecznego. To jest pozytywne. Nerwica zaczyna się wtedy, gdy tą pedanterią szkodzimy wszystkim dookoła. W domu mamy się czuć komfortowo, a nie jak w więzieniu. Takich przypadków jest naprawdę wiele. Taki niepohamowanych terror porządku – tu już mówimy o chorobie. Taka osoba jest w nieustannym stanie napięcia i nie potrafi się zrelaksować, nawet na moment, gdyż bez przerwy coś jest do zrobienia, do schowania, do sprzątnięcia, do wytarcia. Wydaje się jej, że dopieszcza dom. A tak naprawdę dopieszcza swoją nerwicę…



Arcydzieło absolutne Kilka miesięcy temu, dzięki zaproszeniu przez firmę LEXUS Szczecin Kozłowski, miałem przyjemność być na premierze LEXUSA LS 500. Równie wielką przyjemność mam dzisiaj, gdy mogę Wam, Drodzy Czytelnicy, zaprezentować ten samochód.

TEKST KAMIL PYCLIK

To już piąta wersja tego modelu, kreowana z niesamowitą pasją przez pięć lat. Auto stworzone na nowo. Jego główny projektant Koichi Suga powiedział – Zawiera w sobie całą historię marki i stanowi wcielenie jej wizerunku. Tym samym staje się symbolem wszystkiego, czym jest marka.

Sześć miesięcy, osiem godzin Już sama sylwetka mówi, że mamy przed sobą auto wyjątkowe. Stylizowana klepsydra z przodu auta z ty-

30

MAGAZYN

siącami L, czyli grill. Na jego temat można napisać osobny artykuł. To arcydzieło rzemieślników Takumi, co oznacza rzemieślnika wyróżniającego się największym poziomem

umiejętności i precyzji. Uwierzycie, że korektę komputerowego modelu grilla LS 500 robił doświadczony modelarz przez pół roku, po osiem godzin dziennie?!


LEXUS LS 500

motoryzacja

Majstersztyk Piękna, dynamiczna sylwetka tego luksusowego auta od razu zaprasza do swojego, jakże bogatego i pięknego wnętrza. Śliczne beżowe skóry, brązowe wykończenia (do wyboru jest dziewięć zestawów kolorystycznych). Mam przed sobą najbogatszą wersję LEXUS LS 500 - Omotenashi. Wewnątrz spotkała się tradycja z nowoczesną technologią inspirowana japońską kulturą. Prawdziwy majstersztyk. Po raz kolejny wiem, że jadę autem wyjątkowym. Tak też się czuję.

Skrzynia biegów, która rozumie Do dyspozycji mam 3,5-litrowy silnik benzynowy z turbodoładowaniem V6 o mocy 421 KM oraz 10-biegową automatyczną skrzynią biegów (pierwsza taka na świecie w tej klasie!). Niezwykle płynną i dynamiczną, rozumiejącą natychmiast zamiary kierowcy. Wynik? 4.9 s do 100 km/h. Samochód jest niezwykle komfortowy w mieście oraz poza nim. Nie muszę przekonywać, że setki kilometrów pokonane w LEXUS LS 500 to droga spędzona w znako-

mitym komforcie, chociażby dzięki fotelowi z 28 parametrami regulacji, funkcją masażu i wentylacji.

Dylemat… Również i pasażerowie będą mieć podobne odczucia. Komfort tylnych foteli – począwszy od regulacji elektrycznej, przez podgrzewanie w tym pierwszy na świecie masaż ciepłem, regulację wzdłużną po zestaw multimedialny – powoduje, że sam się zastawiam, czy lepiej prowadzić, czy być pasażerem i czuć się w klasie biznes. To naprawdę jest dylemat… Dodać muszę koniecznie, że nagłośnienie w tym samochodzie zadowoli chyba każdego. Mark Levinson QLI Reference Surround Sound System – 23 głośniki w 16 punktach samochodu, 16 kanałowy wzmacniacz o ekwiwalentnej mocy 2400 W. Można chcieć więcej? Nie przekonam was jednak, cokolwiek bym nie powiedział. Przygodę z LS 500 po prostu trzeba przeżyć. Można zacząć od jazdy testowej, jak ja dzięki uprzejmości salonu LEXUS Szczecin Kozłowski. Zachęcam.

Lexus Szczecin Kozłowski Mieszka I 25B, Szczecin Telefon +48 91 433 35 88

www.lexus-szczecin.pl

MAGAZYN

31


felieton

W PLENERZE

Przyroda

odżywa

Słońce coraz wyżej i nareszcie zrobiło się cieplej. Można wyjść do ogrodu i zrobić porządek po zimie. Wygrabić trawnik i pozbierać liście pozostałe po jesiennych wiatrach, przyciąć krzewy. Pracę umila ptasia „orkiestra”. Zięby, sikorki, rudziki wyśpiewują swoje arie, a dzięcioły wtórują „perkusją”, wystukując rytm dziobami… TEKST I ZDJĘCIA MAJA PIÓRSKA

W

śród traw, jeszcze nie całkiem zielonych, pierwsze kolory wczesnej wiosny: bieli się przebiśnieg, żółci się rannik, a krokusy czarują swoją paletą barw – od bieli i żółci przez pomarańcz, aż po odcienie fioletu. Przyroda budzi się do życia. Trzmiele, wygłodzone po zimie, korzystają z pierwszych pokarmów, zanurzając się w otwarte kwiaty krokusów. Nawet jeżyk, który zimował w stercie liści winobluszczu, opuścił zimowe schronienie.

przebiśniegi przy forcie Gerharda

Po pracowitym dniu w ogrodzie lub na działce warto wybrać się nad morze, bo tam wiosna także budzi przyrodę. Skorzystałam z pięknej, słonecznej niedzieli. Na obrzeżu Fortu Gerharda zauważyłam łan przebiśniegów. Dochodząc do plaży, spostrzegłam wierzby rosnące na wydmach, pyszniące się puszystymi, srebrnymi baziami. Na pustej jeszcze warszowskiej plaży, ciągnącej się aż po Międzyzdroje i dalej, słyszałam mewy też szukają pokarmu

trzmielowa mama poKazuje małemu, gdzie moŻna znaleźć pokarm

32

MAGAZYN

jedynie szum morza, ale tu również widać życie – przy brzegu dostojnie pływają łabędzie, kuliki i mewy wyszukujące pokarmów. Korzystajmy więc z coraz cieplejszych, jasnych dni. Spacerujmy i podziwiajmy wspaniały, budzący się do życia świat przyrody, gdyż pełna ciepła i kolorów wiosna, po kilku perturbacjach, wreszcie jest z nami.



Pochwała

elektryczności Technologia rozwija się w niesamowitym tempie. Patrząc jednak na nowy produkt Nissana, można zaryzykować stwierdzenie, że inżynierowie ją jednak wyprzedzili. Nowy Nissan Leaf to najnowocześniejszy i najbardziej zaawansowany samochód elektryczny na świecie. Co może Ci dać? Dowiedz się tego dzisiaj dzięki Grupie Polmotor.

34

MAGAZYN


NOWY NISSAN LEAF

motoryzacja

Po prostu niezwykły Poczuj emocje podczas natychmiastowego przyspieszenia i jedź dalej nawet bez ładowania. Odkryj bardziej inteligentny, bezpieczniejszy i łatwiejszy sposób na podróżowanie, który daje Ci więcej pewności i oferuje całkiem nowy wymiar doznań – jazdę, w której wszystko idzie (jedzie?) po Twojej myśli.

Inteligencja w genach Technologie Nissan Intelligent Mobility przenoszą relację pomiędzy Tobą a samochodem na zupełnie nowy poziom. Wyobraź sobie samochód, który wykorzystuje jeden pedał do przyspieszania, zwalniania i zatrzymywania auta, a także perfekcyjnie parkuje i chroni Cię przed potencjalnymi zagrożeniami. Dzięki gamie innowacyjnych rozwiązań Intelligent Mobility, nowy Nissan Leaf prowadzi się fenomenalnie.

100% elektryczności Przesiądź się do stuprocentowo elektrycznego samochodu, dzięki czemu będziesz mógł pożegnać się z koniecznością tankowania i skorzystać z ulg podatkowych, zachęt i niskich kosztów utrzymania. A kupując nowego Nissana Leaf, zapewnisz wygodę i komfort jazdy swojej rodzinie.

Mniej niż sześć godzin Ładowanie jeszcze nigdy nie było tak łatwe i szybkie. Udoskonalony i pojemny akumulator nowego Nissana Leaf sprawi, że na jednym ładowaniu dojedziesz dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Szybkie ładowanie na trasie do 80% w 40-60 minut. Ładowanie w domu? Nic prostszego. Dzięki Wallbox zrobisz to mniej niż w sześć godzin ze zwykłego gniazdka 230 V.

E-Pedal – ale frajda! Przyspieszanie, hamowanie i zatrzymywanie samochodu – wszystko jednym pedałem? Dokładnie tak! Nowatorska technologia e-Pedal to wszystko, czego potrzebujesz w nowym Nissanie Leaf. Prosta, fajna,

a przy tym zapewniająca więcej kontroli.

Zapraszamy na jadę testową do salonów Grupy Polmotor

Koniec z nerwami Aktywuj funkcję ProPilot Nissana, która ułatwi Ci trzymanie się w liniach pasa ruchu, powiadomi o pojeździe w martwym polu, przyspieszy, zwolni i zatrzyma samochód w korku. Zapomnij o parkowaniu i pozwól funkcji ProPilot Park wykonać ten manewr za Ciebie. Koniec z nerwowymi ruchami rąk i nóg. Oprzyj się wygodnie i podziwiaj…

Nissan Polmotor Struga 71, Szczecin Telefon +48 91 466 87 00 Rondo Hakena, Szczecin Telefon +48 91 822 85 55 Stare Bielice 8b-1, Koszalin Telefon +48 94 343 88 99

www.nissan.polmotor.pl

MAGAZYN

35


Obiekt nieustającego zachwytu Choć przypływa do nas co roku, jego wizyta w świnoujskim porcie niezmiennie cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Tłumnie przybywamy na nabrzeże, żeby na własne oczy ujrzeć ikonę. Już wkrótce ponownie zawita do Świnoujścia słynny Kruzensztern. Aż trudno uwierzyć, ale ten okręt dwa lata temu przekroczył dziewięćdziesiątkę. Jego imponująca skala – blisko 115 metrów długości, ponad 14 metrów szerokości – czyni go jednym z trzech największych żaglowców na świecie, obok Siedova i Royal Clippera. Z kolei okazały, czteromasztowy bark zdobny w 3400 m² ożaglowania – jednym z najpiękniejszych. Jedna siódma To właśnie z tych powodów ilekroć Kruzensztern dobija do naszego „Gościnnego Portu”, za każdym razem wywołuje niesamowite emocje i przyciąga wielkie tłumy. Rok temu żaglowiec odwiedziło niemal 6 tysięcy osób. To przecież tak, jakby nad nabrzeżem zjawiła się niemal jedna siódma świnoujścian! 36

MAGAZYN

Interesująca historia Po całkiem interesującej historii – od przewoźnika saletry z Chile po statek stanowiący odszkodowanie wojenne dla Rosjan po drugiej wojnie światowej, z liczbą przepłyniętych mil morskich przekraczającą milion trzysta – dziś Kruzensztern jest jednostką szkoleniową z 60-osobową załogą i 200 szkolonymi podczas jednej wyprawy. Cztery dni zachwytu Jest też, o czym przekonamy się ponownie już niebawem, obiektem nieustającego zachwytu. Mieszkańcy miasta i przybyli turyści będą mieli okazję obejrzeć jednostkę już 25 maja. Żaglowiec będzie cumował w Świnoujściu przez trzy kolejne dni. Jego wnętrze jest równie zjawiskowe,

więc gorąco zachęcamy do zwiedzania, które będzie nieodpłatne. Zapraszamy też do lektury „Wysp” z kwietnia ubiegłego roku, gdzie przeczytacie nieco więcej na temat tego wspaniałego żaglowca. Kruzensztern w „Gościnnym Porcie” w Świnoujściu 25 maja 2018 (piątek) w godzinach 14.00 - 20.00 26 maja 2018 (sobota) w godzinach 10.00 – 19.00 27 maja 2018 (niedziela) w godzinach 10.00 – 19.00 28 maja 2018 (poniedziałek) w godzinach 10.00 – 12.00* Wybrzeże Władysława IV na wysokości Kapitanatu Portu *godziny zwiedzania mogą ulec zmianie


WYDARZENIA

miasto

Orientuj się! Już po raz dziewiąty, za sprawą Klubu Sportowego Uznam, będziemy mieli szansę zmierzyć się ze sobą, swoją sprawnością, zdolnością obserwacji i kojarzenia. Panie i Panowie, Rowerowy Rajd na Orientację już tuż-tuż! Gotowi? ZDJĘCIA GRAŻYNA I ANDRZEJ KOWALEWSCY

Osiem poprzednich edycji rajdu udowodniło, że na taką formę spędzenia wolnego czasu jest zapotrzebowanie. Frekwencja każdorazowo była satysfakcjonująca. To sprawiało, że serca organizatorów rosły i zamiast spoczywać na całkiem zasłużonych laurach, robili wszystko, żeby każdy kolejny rajd był jeszcze lepszy, jeszcze atrakcyjniejszy, jeszcze ciekawszy. Wartość sama w sobie Cele, jakie przyświecają idei Rowerowych Rajdów na Orientację, są rozmaite. – Umacnianie hartu ducha, popularyzacja rowerowych imprez na orientację jako doskonałej formy niekonwencjonalnego wypoczynku, upowszechnienie kultury fizycznej oraz sportu, integracja i wymiana doświadczeń przez sympatyków takich imprez, ale przede wszystkim pokazanie ciekawych miejsc w mieście i okolicy – wymienia jednym

tchem Cezary Dobrochowski, prezes KS Uznam. Trudno z tak postawionymi celami dyskutować – każdy z nich to wartość sama w sobie. Trafić w punkt W tym roku zmieni się nieco formuła rajdu. W terenie będzie rozstawio-

nych kilkadziesiąt Punktów Kontrolnych i każdy z zawodników sam wybierze, do których chce dotrzeć. Ważne jest, by na mecie stawił się w nieprzekraczalnym czasie trzech godzin. To dużo, czy mało? Zobaczymy już wkrótce. Zwycięży ten zawodnik, który odnajdzie najwięcej punktów. Rywalizacja potoczy się w kilku kategoriach – Rodzinnej, Mini (dla szkół gimnazjalnych), Mega (szkoły ponadgimnazjalne) oraz Giga, czyli dorośli, z podziałem na dziewczyny i chłopaków. Można jedynie dyskutować, czy „rywalizacja” jest tutaj słowem trafionym w punkt. Tak naprawdę istotna jest zabawa! Rowerowy Rajd na Orientację 27 maja, godzina 10.00 (start)

Polanka biwakowa przy ul. Jachtowej

MAGAZYN

37


Byle do lata? Nie u nas! Jesteśmy już na ostatniej prostej w drodze do wakacji i letnich miesięcy. Wiele wskazuje na to, że Świnoujskie Lato Kultury będzie w tym roku wyjątkowe. Póki co jednak mamy końcówkę maja. Nie oznacza to, że w kwestii kultury, rozrywki i innych wydarzeń nic się nie dzieje. To czas na podsumowania, pokazy i świętowanie.

Seniorzy Wiosna to bardzo aktywny czas dla seniorów skupionych wokół Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nie tak dawno odbył się marsz Nordic Walking po plaży, a już za chwilę Juwenalia! Tak, tak studenci-seniorzy również świętują. Mało tego, z okazji 15-lecia działalności świnoujskiego UTW tegoroczne Juwenalia będą miały rangę wojewódzkich. Z tego powodu gościć będziemy seniorskie zespoły z całego regionu. Występy zostaną poprzedzone kolorowym przemarszem kilkuset (!) studentów przez Promenadę. Zapraszamy do Muszli Koncertowej 2 czerwca, w samo południe.

Juniorzy

Sąsiedzi W czerwcu na uwagę zwracają dwa wydarzenia organizowane wspólnie przez stronę polską i niemiecką. Na początku miesiąca rozpoczną się muzyczne warsztaty pod nazwą „Jazz we can”. Udział w nich wezmą młodzi artyści zza obydwu stron Odry. Oprócz wspólnego grania w salach prób będą naturalnie koncerty. Zwieńczeniem tych działań będzie występ wszystkich uczestników warsztatów w Muszli Koncertowej, 9 czerwca o godzinie 15.00. W roli gwiazd – doświadczeni jazzmani z Old Jazz Quartet, z Lechem Szprotem na czele.

Jednym z najważniejszych świąt w roku jest Dzień Dziecka. Chyba dlatego świnoujskie obchody można spokojnie nazwać Dniami Dziecka. Pierwsza impreza odbyła się już w Przytorze. Piknik rodzinny przeszedł jednak do historii, a przed nami kolejne wydarzenia – już 2 czerwca o godzinie 15.00 w Warszowie Piknik Osiedla Warszów połączony z atrakcjami dla dzieci. Nie zabraknie pokazów strażackich, kiermaszu, poczęstunku i dobrej zabawy. Z kolei następnego dnia w Muszli Koncertowej w magiczny sposób pojawi się… Kraina Oz. Najmłodsi będę mieli możliwość spotkania się ze wszystkimi bohaterami powieści L. Franka Bauma (chociaż i tak wszyscy myślą, że to bajka Disneya). Startujemy w Muszli Koncertowej o godzinie 16.00. 38

MAGAZYN

To jeszcze nie koniec transgranicznych działań. 15 czerwca o 18.00 rozpocznie się pierwszy graniczny festyn o wiele mówiącej nazwie „Nuty nie znają granic – polskie piwo & niemieckie serdelki”. Oczywiście, oprócz wspomnianych wiktuałów nie zabraknie też dobrej zabawy i muzyki! O to zadba uliczna kapela Wood & Brass Band oraz Johann Putsen i przyjaciele. Wpadnijcie na Promenadę Europejską dokładnie na granicy Polski i Niemiec!


WYDARZENIA

miasto

Największą gwiazdą Dni Morza 2018 będzie bez wątpienia Ray Wilson. Były wokalista legendarnej grupy Genesis przyjeżdża do Świnoujścia z programem poświęconym właśnie tej kapeli. W sobotni wieczór 23 czerwca usłyszymy zatem największe przeboje – Mama, Congo, Son of mine czy Jesus he knows me. A to jeszcze nie koniec! Trzeciego dnia przeniesiemy się na prawobrzeże, gdzie w Bazie Rybackiej im. Lechosława Goździka odbędzie się… Dzień Rybaka. Właściwie trzeba napisać, że przypłyniemy, bo impreza zacznie się jeszcze na lewobrzeżu. Stąd bowiem odbije prom z Orkiestrą Wojskową, który zabierze chętnych na miejsce. Tam czekać już będą tradycyjne atrakcje – dmuchańce, koncerty i animacje dla najmłodszych. Oczywiście nie zabraknie też ryby, w tym konkursu kulinarnego na zupę rybną.

Morze świętuje

Wszystkie wydarzenia podczas Dni Morza są bezpłatne.

Wydarzenie łączące czas nauki i pracy z tym znacznie przyjemniejszym. Z czasem wypoczynku, długich dni i wakacyjnych wypraw. Trudno więc się dziwić temu, że organizatorzy starają się, żeby ta impreza stała naprawdę na wysokim poziomie. W tym roku czekają nas trzy dni koncertowania. Zaczynamy już 22 czerwca. Scena główna ponownie znajdzie się w porcie jachtowym Basenu Północnego. To tam przez dwa dni posłuchamy koncertów takich artystów, jak Lanberry, Loka, Patryk Kumór, Ohokoko czy świnoujski Ludojad. Dni Morza otworzy oczywiście orkiestra Marynarki Wojennej. W przerwach między koncertami będzie można posilić się w strefie gastro. Na dzieci czekać będą dmuchane zjeżdżalnie, zamki i inne atrakcje Godziny wieczorno-nocne to występy DJ-ów, między innymi duetu Kalwi & Remi.

MAGAZYN

39


Ochotnicy

Dzień świętego Floriana, czyli Międzynarodowy Dzień Strażaka, to znakomity pretekst do tego, żeby porozmawiać o tym zawodzie, choć ta piątka jednogłośnie mówi: to nie zawód, to służba. TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Spotykamy się w pięknym Lubinie, na terenie Ochotniczej Straży Pożarnej. Marian Samołyk, Damian Jastrzębski i Artur Wróblewski (dalej: Artur W.) już są czynnymi strażakami, Krzysztof Kochanek i Artur Kubasik (Artur K.) dopiero się nimi stają. Wszyscy jednakowo pełni pasji i zaangażowania.

40

MAGAZYN

Po godzinach Na początek próba definicji. Co to takiego Ochotnicza Straż Pożarna i czym się różni od Państwowej? Ujmując to najprościej – w tej drugiej mamy zawodowców pracujących na etacie, w każdej chwili gotowych do wyjazdu na akcję ratunkową. Straż ochotniczą określa już sama nazwa – ochotnicy, dla których to obywatelski obowiązek, a nie etat. Mają swoje życie zawodowe, a strażakami bywają po godzinach. Nie robią tego

dla pieniędzy, a z poczucia misji. Postawa godna podziwu, gdyż wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, jak niebezpieczne może to być zajęcie. OSP działa w ścisłej korelacji z PSP, jako jednostka wspomagająca, choć często staje się jednostką wiodącą, na przykład ze względu na bliskość zdarzenia.

Udawane zagrożenie Na pytanie o to, co trzeba zrobić, żeby zostać strażakiem, Artur K.


OSP W LUBINIE

na wyspach

MAGAZYN

41


na wyspach

OSP W LUBINIE

odpowiada krótko: Trzeba chcieć. To najlepszy patent na start, ale przecież same chęci to dużo za mało. Droga od „chcę zostać” do „jestem” strażakiem to długie godziny szkoleń teoretycznych i praktycznych, badań lekarskich, wreszcie egzaminy, w tym ten najtrudniejszy – w komorze dymowej. To pomieszczenie imitujące warunki zagrożenia – ciasne przejścia, zapadnie, przesuwy, dym, ciemność… Pełna mobilizacja, koncentracja, odpowiedzialność za partnera. Tak rodzi się odwaga i buduje zaufanie, mimo że to tylko, jak mogłoby się wydawać, egzamin, a zagrożenie jest udawane. – Chociaż koledzy straszą, nie mogę się tej próby doczekać – mówi Krzysztof.

Pożarnictwo we krwi – Ze strażą pożarną miałem do czynienia już za dzieciaka, gdyż mój ojciec był strażakiem, dwaj bracia są strażakami – mówi Krzysztof. – Poza tym byłem w Młodzieżowej Drużynie Pożarniczej, no i tak już zostało – dodaje. Marian żadnych

wzorców nie miał – Było tak, że tuż przed czterdziestką zacząłem się zastanawiać, co właściwie w tym życiu zrobiłem. Może to kryzys wieku średniego? – śmieje się. Nawet jeśli, to na pewno ten kryzys poprowadził go w dobrym kierunku i od czterech lat jest strażakiem. Pożarnictwo we krwi ma również Damian. – Najbardziej fascynowała mnie jazda wozem strażackim, na sygnale, bez ograniczeń. Choć, niestety, jak przyszło co do czego, to okazało się, że i nas dotyczą przepisy ruchu drogowego – mówi ze śmiechem. Zajmuje się tym od 15 roku życia. Z kolei u Artura W. strażakiem był dziadek – Stąd to się właściwie wzięło. Kiedyś znalazłem na strychu mundury OSP i się okazało, że w sumie cała rodzina tam należała – mówi. – Ja natomiast nigdy nie myślałem o tym, żeby być strażakiem – mówi Artur K. – Znalazł się jednak człowiek, który tak intensywnie przez cały rok namawiał mnie na to, że w końcu się zdecydowałem. Oczywiście nie zrobiłem tego by mieć święty spokój – dodaje, śmiejąc się.

Człowiek, zwierzę, mienie O żadnym „na odwal się” nie może być mowy, gdy w grę wchodzi zdrowie czy życie, a każdy wyjazd wiąże się z czyimś, mniejszym lub większym, nieszczęściem. Intensywność pracy ochotników z OSP w Lubinie różnie się rozkłada. Przy upalnym lecie – sporo pożarów i wypadków. Przy srogiej zimie – konsekwencje niewłaściwego dogrzewania się. Jesień to wzmożone wyrajanie się os czy szerszeni. Bo OSP to nie tylko walka z ogniem. Zakres obowiązków i specjalizacji straży pożarnej jest szeroki – od „klasycznych” zagrożeń pożarowych, po biologiczne, chemiczne, atomistykę czy wypadki. Często zdarza się jej zastępować pogotowie, gdy na przykład zabraknie karetki. Innym razem wspomaga policjantów w poszukiwaniach osób zaginionych czy wyławiania tonących. Strażacy działają też według ściśle określonej hierarchii – najpierw ratują człowieka, potem zwierzę, a na końcu mienie. Kwalifikacje medyczne są więc niezbędne.

Życzenia Strażak nie zna pojęcia weekend, wolne czy noc. Zawsze coś może się wydarzyć. Jest sygnał, jest interwencja. To nic, że sobota czy środek nocy. Trudno sobie w takiej sytuacji cokolwiek zaplanować, ale dla nich to nie problem i nie nazywają tego poświęceniem. Do OSP przecież wstępować nie musieli. To ich własny, całkowicie dobrowolny wybór. Co więcej, muszą to pogodzić z pozastrażackim życiem zawodowym, bo przecież wszyscy gdzieś pracują. W przeddzień ich święta pytam, czego im właściwie życzyć. Bo jest w tym pewien paradoks. Życzyć im dużo pracy? Nietakt. Bo to znak, że wokół dzieje się dużo nieszczęścia. Życzyć im braku zajęcia? Też brzmi niezbyt fortunnie. Może więc satysfakcji z pracy? Chyba najsensowniej. – Tyle samo powrotów, ile wyjazdów – podpowiada Artur W. Trudno o właściwsze podsumowanie.

42

MAGAZYN



Ciepło-zimno

Termy Bałtyckie, jak tłumaczy się nazwę OstseeTherme, powstały dwadzieścia dwa lata temu. Przez te ponad dwie dekady zmieniały się tendencje dotyczące spędzania czasu wolnego, ale jedno pozostaje niezmienne – wszyscy lubimy ciepło i wodę. Zatem – to miejsce dla wszystkich.

ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Zaledwie kilka kilometrów od Świnoujścia – odległość wręcz spacerowa, o rowerze, kolejce czy aucie nie wspominając – otwiera się tam przed nami niebywale kuszący świat. A raczej światy, gdyż jest ich tutaj kilka. To, co zachwyca i zadziwia na wstępie to umiejscowienie term. Wykopane w ziemi, z trawiastym dachem znajdującym się na poziomie… promenady. To robi wrażenie. I znakomicie się prezentuje. Niby w mieście, a jednak w samym środku natury.

Jak ryba w wodzie Główne światy Term Bałtyckich to oczywiście Świat Kąpieli i Świat Saun. Na ten pierwszy składa się sześć basenów, w tym jeden terapeutyczny i jeden zewnętrzny. Trzy z tych basenów wypełnione są wodą solankową uzyskiwaną ze źródeł w Herringsdorfie. To właśnie one cieszą się największą popularnością.

44

MAGAZYN

A czego w tych wszystkich basenach nie ma! Ślizgawki, bicze wodne, masaże bąbelkowe, dysze masujące… Jest też ogród wodny dla dzieciaków, z minidżunglą – a w niej małpa, hipopotam, przyjazne jaszczurki, wodospady i mała zjeżdżalnia. Jest również malutki basenik dla tych naprawdę malutkich. – Od niemowlęcia do dziadka – atrakcje dla siebie znajdują tutaj całe rodziny, które zresztą bardzo chętnie nas odwiedzają. Czasami to kilka pokoleń – mówi z uśmiechem Susanne Maletzki odpowiedzialna za marketing w OstseeTherme.

Ogrzej się Wpływ sauny na naszą kondycję jest nie do przecenienia. Poprawia krążenie, oczyszcza skórę, wzmacnia odporność. W Termach Bałtyckich mamy biosaunę, saunę 80°, saunę drewnianą o temperaturze 90° i fińską, w której temperatura osiąga 100°, a także kabiny ze światłem podczerwonym. – W tych kabinach ciepło dociera

aż do naszego środka. Korzystałam z niej, więc polecam. To naprawdę działa – śmieje się Susanne Maletzki. Urozmaicony program naparów sprawi, że wychodzimy z nich całkowicie zrelaksowani. Saunom towarzyszą naturalnie typowe „atrakcje ochładzające”, swego rodzaju przedłużenie relaksu, czyli wiadro z zimną wodą, szlauch, beczka do zanurzania się czy basenik zewnętrzny, w ogródku saunowym, w którym tuż po wyjściu z sauny można się ochłodzić.

Spora dawka zdrowia Istotnym punktem Term Bałtyckich jest Dom Uzdrowiskowy, a w nim cały wachlarz terapii rehabilitacyjnych. Gimnastyka medyczna, lecznicze, solankowe czy borowinowe kąpiele, masaże, terapie manualne i oddechowe, drenaż limfatyczny – to tylko niektóre z dobrodziejstw, z jakich można tutaj skorzystać. Wszystko to pod opieką doskonale wykształconych i doświadczonych fizjoterapeutów. Zabiegi są dostępne właściwie dla każdego, także na receptę od lekarza.


OSTSEETHERME USEDOM

po sąsiedzku

– Termy Bałtyckie to nie tylko świetna zabawa i czysty relaks. To również spora dawka zdrowia – podsumowuje Susanne Maletzki.

Maseczki i „siłownia plus” Gdy już nasycimy się kąpielami i saunami, możemy udać się do Salonu SPA i Studia Zdrowia-Fitness. Ta pierwsza, wiadomo, wszelkiego rodzaju zabiegi kosmetyczne – maseczki, okłady, peelingi, masaże, olejki, gorące kamienie i tak dalej… Studio Zdrowia-Fitness to coś bardzo zbliżonego do siłowni. Jest to jednak taka „siłownia plus”, gdyż nacisk położony jest tutaj przede wszystkim na zdrowie. Muskulatura jest na dalszym planie. Prawdziwą furorę robią tutaj kursy Bosu oraz Body Fit. Bosu to duża półkula wypełniona powietrzem. Umożliwia trening łagodnie wspierający stawy, dla wszystkich grup wiekowych. Jednocześnie ćwiczy koordynację i równowagę. Z kolei ćwicząc Body Fit – dzięki różnorodnym ćwiczeniom siłowo-wytrzymałościowym mięśni brzucha, nóg i pleców – pobudzamy spalanie tłuszczu. Wykorzystujemy małe urządzenia treningowe, piłkę gimnastyczną, hantle czy stepery. Body Fit to dobry sposób na szybkie kształtowanie figury. Przebojem stanie się też z pewnością nowość – Aqua Fitness „Open Air”. To krótki, ale intensywny trening w basenie zewnętrznym w solance o temperaturze 33°. A czy może być coś zdrowszego od ćwiczeń na świeżym powietrzu?

Jaś i Jan Bliskość Świnoujścia ma swoje konsekwencje, stąd wśród pracowników term spora liczba naszych rodaków. To nie tylko przejaw dobrej korelacji pomiędzy sąsiadami, ale także znaczące ułatwienie dla tych gości z Polski, którzy języka niemieckiego nie znają. A często zdarza się, że trzeba coś wytłumaczyć, w czymś pomóc. Termy Bałtyckie są zorganizowane w ten sposób, że w każdej sekcji jest przynajmniej jeden polskojęzyczny pracownik. Również kursy, między innymi aqua fitness czy pływania – dla niemowląt i dzieci nieco starszych – są prowadzone w języku polskim, te drugie dzięki udanej współpracy ze świnoujską firmą Aquado. – Taka nauka pływania już u najmniejszych dzieci to świetna rzecz i znajduje bardzo wielu chętnych – mówi Susanne Maletzki. W końcu wszyscy znamy przysłowie o tym, że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Pewne też jest, że i jeden, i drugi znajdzie w Termach Bałtyckich mnóstwo atrakcji dla siebie.

OstseeTherme Usedom

Lindenstraße 60, Heringsdorf Polska infolinia +48 796 075 604 www.ostseetherme-usedom.de

MAGAZYN

45


po sąsiedzku

REGATY ORW BORNHOLM

Czy uda się

powtórzyć sukces?

Przed naszymi żeglarzami kolejne wyzwanie – druga edycja regat Offshore Race Week Bornholm, które odbędą się od 31 maja do 3 czerwca w Nexø.

Regaty, rozegrane w formule otwartej, składają się z dwóch wyścigów. Dzień pierwszy to Bornholm Challlenge, którego trasa prowadzi dookoła wyspy Bornholm. Rozgrywany następnego dnia Christiansø Challlenge to wyścig dookoła archipelagu Ertholmen z jego największą wyspą – Christiansø.

Świnoujście wśród najlepszych Obrońcami Challengu są ubiegłoroczni triumfatorzy, czyli jacht Sharki ze Szczecina pod dowództwem kapitana Cezarego Wolskiego, startujący w klasie jachtów powyżej 10 metrów długości, z załogą wieloosobową, oraz świnoujski jacht O’Dana z kapitanem Januszem Frączkiem, w klasie jachtów do 10 metrów, z załoga dwuosobową. Organizatorzy regat cieszą się z udziału obrońców tytułów i mają nadzieję na zaciętą walkę w tej edycji,

46

MAGAZYN

tym bardziej że pojawiło się kilku nowych pretendentów do miana zwycięzcy i ustanowienia nowego rekordu trasy. Wśród zgłoszonych jachtów są jednostki z Danii, Polski, Holandii, Szwecji, Niemiec oraz Anglii i Belgii.

Zapotrzebowanie Jak powiedział jeden z organizatorów – Sukces pierwszych regat przekonał nas, że istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju imprezy, a port Nexø zapewnia idealne warunki do ich przeprowadzenia. Organizując drugą edycję regat, zakładamy poprawie-

nie oferty lądowej dla żeglarzy oraz zwiększenie ilości imprez kulturalnych i eventów w porcie Nexø dla turystów i mieszkańców. O prawdziwie morską atmosferę podczas tego wydarzenia zadba zespół szantowy Nierrobers. Reszta w rękach załóg jachtów i… pogody.

Uwaga! Nadal można wpisać się na listę startową. Zgłoszenia do regat dostępne na stronie www.orwbornholm.com


XX ŚWINOUJSKIE WIECZORY ORGANOWE

Mocny początek Kiedy kończy się wiosna, a wieczory stają się coraz cieplejsze, miłośnicy koncertów organowych wyczekują świnoujskiego festiwalu. Pragną wsłuchać się w dźwięki zabytkowych organów z 1927 roku, spływające z chóru w dół świątyni pw. Chrystusa Króla.

FOT. HAREA.PL

XX jubileuszowy Międzynarodowy Festiwal Muzyczny – Świnoujskie Wieczory Organowe organizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Świnoujścia, pod honorowym patronatem Janusza Żmurkiewicza, rozpocznie się 15 czerwca i potrwa do 31 sierpnia. Usłyszymy muzyków z Australii, Białorusi, Mołdawii, Niemiec, Szwecji, Ukrainy, Włoch i oczywiście z Polski. W koncercie inauguracyjnym wystąpi doskonale już nam znany Piotr Rachoń. Ten znakomity organista od

kultura

lat współorganizuje kursy włoskiej muzyki organowej na historycznych instrumentach we Włoszech. Jest wykładowcą muzykologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Prowadzi również aktywną działalność koncertową jako solista czy kameralista w kraju i na świecie. Od 2002 roku jest głównym organistą Archikatedry Warszawskiej. Kolejni artyści tego wieczoru to duet Harea – Melnyk. Powstał z inicjatywy Mołdawianina Dumitra Harei. W swoim repertuarze posiada muzykę klasyczną, filmową i etniczną. Szczególnie bliska artystom jest tradycyjna muzyka Rumunii, Mołdawii i Ukrainy. W ich wykonaniu można usłyszeć zarówno żywiołowe tańce – jak hora, hostropec czy sirba – orazi nostalgiczne ballady (doiny). Niepowtarzalne brzmienie zawdzięczamy oryginalnemu zestawieniu instrumentów – Dumitru Harea zaczaruje nas swoją grą na fletni Pana, a Andrij Melnyk z Ukrainy towirtuoz akordeonu. W programie koncertu otwierającego XX Świnoujskie Wieczory Organowe usłyszymy utwory J. Alaina, M. A. Charpentiera, V. Vavilova (Cacciniego), J. S. Bacha, P. Czajkowskiego, J. Lasta, G. Zamfira, Padre Davide da Bergamo, L. Viernego, D.Harei oraz G. Dinicu.

15 czerwca, godz. 19:00 Kościół pw. Chrystusa Króla

REKLAMA


kultura

SABAT PO RAZ DRUGI

Nieokreślone COŚ Na wernisażach czy wystawach widzimy gotowe dzieła sztuki. Efekt finalny twórczego działania, a to bywa równie interesujące jak samo dzieło… Zamiast po raz kolejny – odsyłam do „Wysp” z września 2017 roku lub wstępu do tegorocznego katalogu – opisywać, jak fantastycznym wydarzeniem jest SABAT, głos oddaję jego uczestnikom, fantastycznym artystom. A resztę niech dopowiedzą zdjęcia. Spontaniczne, naturalne, nierzadko wykonane telefonem, wziętym do ręki w ostatniej chwili po to, by uchwycić to nieokreślone coś. Tę magię dziejącą się gdzieś pomiędzy pędzlem a płótnem. Magię, która możliwa jest jedynie wśród ludzi, którzy się po prostu lubią. Magię, która wytworzyć się może tylko podczas pleneru malarskiego. TEKST MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA PIOTR JAN GIL, ALFRED ŻURAWSKI, NATALIA CZARNECKA-DILING

48

MAGAZYN


SABAT to rzeczywistość odczuwana inaczej… Porozumiewanie się ludzi w atmosferze sztuki zbliża i pozostawia miłe emocje. Dziękuję, Tadeusz! Elżbieta Tymko

Dzięki tym ludziom odnalazłem sens… Łukasz Radwan

Plener to nowi ludzie, piękne relacje, inspiracje i emocje. Po powrocie zawsze uśmiecham się do swoich myśli. Przez miesiąc, a niekiedy dłużej… Krystyna Ruminkiewicz

Co to jest SABAT? To interesujące prace, rozmowy nie tylko o sztuce, pogłębianie starych znajomości i nawiązywanie nowych. Nawet zmienna nadmorska aura nie wpłynęła negatywnie na nasze nastroje. Marian Zwierzchowski

Plener – nowa inspiracja… Agnieszka Hereza

Wzajemna życzliwość, śmiech, zapach terpentyny – to wypełnia naszą wspólną pracownię podczas pleneru. To piękny czas wzajemnego ubogacania się wiedzą i radością tworzenia. Natalia Czarnecka-Diling

MAGAZYN

49


Taki plener to podróż w czasie, doznaniach i ludzkich przeżyć. To wszystko razem tworzy piękną kompozycję. Witold Zakrzewski

Każde spotkanie nowych ludzi, którzy widzą świat wrażliwiej i delikatniej jest dużym, pozytywnym impulsem w moim życiu. To są właśnie plenery… Elżbieta Czarnecka

SABAT to rodzina. Dowód? Miałem problem z palcem. Puchł i czerwieniał. Koleżanki uznały – tylko lekarz. Pojechaliśmy. Wchodzi Natalia, a za nią ja, więc mówię lekarzowi: „To moja mama”. Zdziwił się, że mam mamę o 40 lat młodszą od siebie… ale tak to jest w rodzinie artystów. Stefan Gargała

I had happy time with SABAT in Swinoujscie. Nice location and nice meal and nice people. Thank you so much, see you! Satoshi Hoshi

Dziękuję wszystkim organizatorom, a szczególnie Tadkowi, za trud przygotowań i serdeczne przyjęcie. Tęskniłam wiele miesięcy za tym spotkaniem. Wracam z nową energią, choć wracać żal… Maria Silska

Nasze SABAT-owe spotkania są jak warstwa bursztynu – za każdym razem odrywamy więcej i tęsknimy za następnym… A każdy z nas jest oszlifowanym Sercem Bezkonfliktowym aczkolwiek Twórczym, które scala w jedno Tadeusz. Małgosia Jabłońska

50

MAGAZYN


SABAT PO RAZ DRUGI

Słowa, słowa , słowa. Dużo słów – dla prasy, telewizji… Jednak żadne słowa nie są w stanie przekazać atmosfery, jaka panowała na spotkaniu. Jedno jest pewne – kocham tych ludzi, a miejsca, które jeszcze wczoraj były wypełnione nimi, na zawsze już zmieniły swoją wartość. Tadeusz Zieliński

kultura

Wezwana na drugi sabat do Świnoujścia przyleciałam… wyrwana z krainy lasów i jezior… Dziękuję wszystkim i za wszystko. Przebywanie z Wami jest największą radością. Asia Kowalska

Klasyczny Sabat to zlot czarownic, ale SABAT świnoujski to spotkanie ludzi czarujących pięknem swojej malarskiej wyobraźni, urodą nieudawanej serdeczności, przeżyć i doznań, jakie dostarczyć może tylko kontakt z estetyką, ze sztuką. Bogdan Bombolewski

Coś wielkiego i niesamowitego dzieje się na świnoujskim SABACIE… Naturalna wymiana poglądów i doświadczeń ludzi, którzy zjeżdżają się tu z całej Polski, a nawet i świata… Andrzej Hamera

Trudno opisać – to trzeba przeżyć! Wyjątkowi ludzie, świetne obrazy, rozmowy, śmiech… I ten sztorm… Piotr Jan Gil

SABAT, czyli Stowarzyszenie Artystów Bezkonfliktowych Aczkolwiek Twórczych

MAGAZYN

51


Człowiek od kultury Jak sam mówi, Miejski Dom Kultury to jego dziecko i nieco się w nim zasiedział. Z tego zasiedzenia wynikają jednak same dobre dla świnoujskiej kultury rzeczy. Rozmawiamy z Leonem Ryszardem Kowalskim, dyrektorem tej instytucji. ROZMAWIA MICHAŁ TACIAK ZDJĘCIA KAROLINA GAJCY

Niedawno został pan uhonorowany specjalnym Trytonem. To nagroda niepodlegająca głosowaniu, przyznaje ją sam prezydent Żmurkiewicz. Mógł wybrać każdego, a wybrał pana. Jak pan sądzi, dlaczego? Był pan na uroczystości?

Niestety nie mogłem. Gdyby pan był, zobaczyłby pan moje ogromne zaskoczenie, wręcz na granicy zejścia (śmiech). Ale od razu zaznaczam, nie traktuję tego Trytona jako nagrodę dla mnie, choć formalnie tak to zostało ujęte. To nagroda dla Miejskiego Domu Kultury, dla wszystkich jego pracowników. To docenienie całej pracy, jaką od lat i na co dzień rzetelnie wykonujemy.

Niemniej Tryton jest jeden i dumnie spogląda na nas z pana biurka. To prawda, gdzieś musiał stanąć (śmiech), ale powtórzę – to nagroda dla nas wszystkich. Przyznam jednak, i nie będzie to raczej przesadą, że dzisiejszy MDK to takie moje dziecko. Wypieściłem je, wyremontowałem, wyposażyłem, zaprogramowałem…

Od kiedy szefuje pan MDK-owi? Od 1995 roku, z ośmioletnią przerwą.

15 lat, szmat czasu. Moi poprzednicy zmieniali się co dwa, trzy lata.

52

MAGAZYN

Dlaczego tak się działo? Sytuacja domu kultury była w dawnych czasach nieciekawa, była to instytucja zdegradowana pod względem infrastruktury, choć z bardzo dobrym zespołem ludzi robiących świetne rzeczy. Do sprawnego funkcjonowania – i możliwości pełnego wykorzystania tego potencjału – wiele jednak brakowało. Kulturze jest bowiem potrzebny specjalista, instruktor; dobra infrastruktura i oczywiście pieniądze. Ktoś, kto uważa, że kultura powinna się sama „wyżywić”, mówi bzdury.

Nie traktuję tego Trytona jako nagrodę dla mnie, choć formalnie tak to zostało ujęte. To nagroda dla Miejskiego Domu Kultury, dla wszystkich jego pracowników Kultura zawsze była traktowana po macoszemu. To fakt, niestety. W każdym razie w przeszłości trudno było dyrektorom sprawnie zarządzać tą instytucją, nie mieli do tego narzędzi. Pewnie dlatego to tak krótko trwało.

Przychodzili z wielkim zapałem i ideami, a szara rzeczywistość szybko to weryfikowała. Nie wytrzymywali tego. To nie ich wina, to wina okoliczności.

Pan jednak przyszedł i wytrzymał. Determinacja czy inne okoliczności? Na początku mówiono: „o, trep przyszedł”… A fakt był taki, że wygrałem jednogłośnie konkurs na to stanowisko i to przy dużej konkurencji.

Dlaczego tak mówiono? Bo przyszedłem do MDK-u z wojska, a z wojskiem miałem wspólnego tylko tyle, że nosiłem mundur. Natomiast od zawsze zajmowałem się kulturą, również w Marynarce, co wynika z mojego wykształcenia – pedagogika w zakresie kultury i oświaty.

Nie był pan więc nieprzygotowany, jak twierdzili niektórzy. Zgadza się. Prowadziłem między innymi Klub Marynarski, i Klub Garnizonowy – były to w tamtych czasach prężnie działające ośrodki, organizowaliśmy wiele interesujących wydarzeń, również we współpracy z miastem czy Domem Kultury. Pewne formy aktywności z czasem stawały się miejskimi instytucjami. Był na przykład Dyskusyjny Klub Filmowy, Festiwal Parada Marynarskiej Estrady, Zespół Pilersy, Teatr Poezji…

DKF?! Jak tutaj czegoś takiego brakuje! Niech pan jeszcze raz założy… Ale czy dzisiaj jest na to zapotrzebowanie?


LEON RYSZARD KOWALSKI

MAGAZYN

ludzie

53


Jestem przekonany, że tak. Znam wiele osób, które podobnie jak ja, nie znajdują w mieście propozycji filmowych dla siebie. Ewentualnie znajdują, ale bardzo, bardzo rzadko. Pewnie byłaby szansa na zrobienie czegoś podobnego…

Byłoby wspaniale. Oferuję swoją pomoc i to publicznie, ale wróćmy do pana początków w MDK-u. Któryś z dziennikarzy napisał wtedy, że hulał tutaj wiatr… To był jeden z moich pierwszych wywiadów po objęciu stanowiska dyrektora. Rzeczywiście, nic nie było. Przejęliśmy pusty obiekt. Trzeba więc było zakasać rękawy i zabrać się do roboty, żeby to jakoś urządzić. Od tego zaczęliśmy. Wyposażyliśmy siedzibę MDK-u, wyremontowaliśmy Muszlę Koncertową, zmodernizowaliśmy amfiteatr, który dzisiaj jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym, w Polsce.

54

MAGAZYN

Zestawiając go z opolskim, można śmiało uznać, że to u nas powinien odbywać się Festiwal Polskiej Piosenki… Dokładnie.

Uporządkujmy w tym miejscu – na MDK składa się nie tylko siedziba przy Wojska Polskiego, ale i właśnie amfiteatr, Muszla Koncertowa i trzy filie po drugiej stronie. Zgadza się. Te filie również znajdowały się wówczas w opłakanym stanie. Na filię karsiborską mówiło się barak kultury…

Istnieje w Poznaniu fundacja o tej nazwie. Wtedy miało to jednak raczej negatywne zabarwienie. No i to rzeczywiście był barak. Dzisiaj te wszystkie obiekty zostały wyremontowane, co jest dla mnie powodem do dumy, gdyż stało się to za „moich” czasów. Myślę, że takim

ukoronowaniem mojego dyrektorowania, taką wisienką na torcie będzie gruntowny remont Sali Teatralnej, co jest obecnie w fazie projektowania.

Zatrzymajmy się na moment na tej ośmioletniej przerwie w byciu dyrektorem MDK-u. Można powiedzieć, że mam dwa dyrektorskie wcielenia (śmiech) – lata 1995-2002 oraz od roku 2010 do teraz. Podczas tej przerwy byłem zastępcą prezydenta i zajmowałem się tymi „najtrudniejszymi” sprawami, czyli służbą zdrowia, oświatą, pomocą społeczną, sportem i oczywiście kulturą.

Dla kultury to dobrze – mieć człowieka kultury w Urzędzie Miasta. Miałem między innymi wpływ na to, jak planowano budżet, więc i kultura na tym zyskiwała, znajdowały się na nią pieniądze.


LEON RYSZARD KOWALSKI

Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Rzeczywiście wiele udało się w tym czasie zrobić, zarówno od strony infrastrukturalnej, jak i programowej. Wbrew opinii, z którą można się spotkać, w Świnoujściu bardzo dużo się dzieje i zawsze działo. Trzeba po prostu chcieć z tego korzystać.

Skoro o tym mowa, jak ocenia pan zainteresowanie świnoujścian kulturą? W sezonie jest mnóstwo rozmaitych, atrakcyjnych wydarzeń i cieszą się one sporą popularnością, zwłaszcza że wiele z nich to imprezy darmowe.

stowarzyszeniami, a sytuacje, gdy prowadzą je domy kultury to rzadkość. Do dyspozycji słuchaczy jest aż 18 sekcji.

Młodzi i bardzo młodzi również mogą kształcić się i realizować na wielu polach. Tak, przykładam do tego ogromną wagę i jestem z tego dumny. Mamy jeden z najlepszych chórów w Polsce, mam na myśli Logos. Mamy Marinę Nikoriuk, która prowadzi pracownię wokalną ze świetnie śpiewającą, wszechstronną młodzieżą. Mamy Barbarę Okoń, która pracuje również z naszymi seniorami.

A poza sezonem? Mamy takie czasy, że dziś można zorganizować wszystko i zaprosić każdego. To kwestia pieniędzy i tego, żeby ludzie zechcieli z tego skorzystać. A są w naszym mieście ludzie, którzy tego kontaktu z kulturą potrzebują. Mamy, że tak powiem, pewną stałą publiczność. Wiemy, że warto raz w miesiącu zaproponować wydarzenie teatralne czy muzyczne, na przykład ostatnio – wspaniałe Salony Muzyczne Mariny Nikoriuk. Wiemy już z doświadczenia, że poza sezonem to wystarczy.

Dzieją się rzeczy zaskakujące, jak na przykład odwołany koncert Ireny Santor. I to w mieście, które uchodzi za miasto ludzi starszych. To przecież „ich gwiazda”. Tak było, ale w tym przypadku z pewnością zaważyła wysoka cena biletów, niezależna od MDK-u.

Oferta programowa MDK-u jest niebywale szeroka. Jest się czym pochwalić. I to właśnie jest „mięchem” działalności domu kultury. Nazywam go największą szkołą w mieście – prowadzimy regularne zajęcia dla ponad 1100 osób. Od maluszka – Akademia Malucha – do seniora, czyli Uniwersytet Trzeciego Wieku, który zresztą jest jednym z najlepszych w Polsce. Zazwyczaj UTW są

Kulturze jest potrzebny specjalista, instruktor; dobra infrastruktura i oczywiście pieniądze. Ktoś, kto uważa, że kultura powinna się sama „wyżywić”, mówi bzdury Ja jestem każdorazowo pod ogromnym wrażeniem poczynań O!Środka Działań Teatralnych i Anety Kruk. Oczywiście, wspaniała praca Anety i młodych ludzi. Są dwie Ole, plastyczki – Borelowska i Nowak, jest taniec Pauliny Surudo, pracownia graficzna Jacka Walczaka, pracownia witrażu prowadzona przez wspomnianą Olę Borelowską. Prężnie działają filie, na przykład na Warszowie, pod okiem Magdy Tereszko, ponad 50 dzieci uczy się śpiewać

ludzie

i grać na różnych instrumentach, a w Karsiborzu mamy bardzo dobrą pracownię mozaiki.

Pod MDK podlegają też dwie świetne galerie. Naturalnie. Galeria ART prowadzona przez Bogusię Kociołek i Miejsce Sztuki 44 Andrzeja Pawełczyka. To sztuka przez wielkie S. A jeśli już się tak chwalę (śmiech), to mamy też jeden z pierwszych fortepianów Calisia, niemalże zabytek. Jest w naszych zbiorach też GranTouch, elektroniczny fortepian, z którym wiąże się ciekawa historia. W ubiegłym roku zagrał na nim Grzegorz Turnau, po paru dźwiękach stwierdził, że skądś ten instrument zna (śmiech). Okazało się, że już na tym fortepianie grał.

Tak sobie pana słucham, obserwuję i widzę nieschodzący właściwie z pana twarzy uśmiech. MDK to rzeczywiście pana uwielbiane, wypieszczone dziecko… To aż tak widać? (śmiech) Ale tak jest. I muszę koniecznie wspomnieć o tym, że mam też naprawdę wspaniały zespół – każdy z pracowników MDK-u zasługuje na osobne słowo i uznanie.

Festiwale… Było kilka takich, w którym maczałem palce (śmiech). Najpierw Wiatrak, a pomysł na tę imprezę powstał w… Krakowie, gdzie kiedyś odbywał się festiwal szantowy. Pomyśleliśmy więc, a może by zrobić tutaj festiwal piosenki góralskiej? Stanęło jednak na szantach, z oczywistych względów. Nadałem festiwalowi charakteru międzynarodowego i pływającego (śmiech). Po co budować scenografię, udawać żaglówki i morze, skoro mamy tu naturalny plener?

Karuzelę Cooltury znam jedynie z opowieści. Bardzo mi żal tej imprezy. Oddałem za niego głowę (śmiech), zapewniając prezydenta, że jeśli weźmiemy ten festiwal, będzie to naprawdę wielkie wydarzenie.

MAGAZYN

55


ludzie

LEON RYSZARD KOWALSKI

I ponoć było. Myślę, że tak. Niestety, z rozmaitych względów przedsięwzięcie padło. A szkoda.

Dziś flagową imprezą jest Festiwal Marka Grechuty. To ważna postać dla świnoujskiej kultury. To prawda, nasz amfiteatr nosi jego imię. Potem powstał pomysł zorganizowania festiwalu, we współpracy z krakowską Fundacją „Korowód”, również jego imienia.

Dlaczego akurat Grechuta? W Świnoujściu, na Famie, stawiał swoje pierwsze kroki.

Jak wszyscy wielcy, mam wrażenie. Coś w tym niewątpliwie jest, a różne warianty zdania: „proszę państwa, ja tutaj, w tym mieście, zaczynałem” bardzo często można usłyszeć podczas koncertów rozmaitych artystów.

Potwierdzam, sam niejednokrotnie to słyszałem. I to jest bardzo miłe. Powiem panu, że marzy mi się zorganizowanie dużego koncertu, w którym wzięliby udział ci właśnie wszyscy wielcy, których kariera rozpoczynała się w Świnoujściu.

To by było! Ale taki koncert musiałby być bardzo długi. Rzeczywiście. Kto wie, może kiedyś się uda… Może kolejny festiwal?

Latem czwarta odsłona festiwalu. Uchyli pan rąbka programowej tajemnicy, czy za wcześnie na to? Mogę co nieco zdradzić (śmiech). Na pewno zachowujemy interdyscyplinarny charakter imprezy, co wiąże się oczywiście z faktem, że Grechuta był człowiekiem renesansu, zajmującym się różnymi dziedzinami sztuki. Samo hasło „Grechuta” jest zresztą w naszym festiwalu tylko pretekstem, punktem wyjścia. Nie chodzi o to, żeby „zagrechucić” publiczność koncertami, na które składa się tylko i wyłącznie jego twórczość. Byłoby to i bez sensu, i nie do

56

MAGAZYN

zniesienia. Artyści w umowach mają zapis, żeby tę postać jakoś zaakcentować, ale nie muszą trzymać się kurczowo jego dorobku.

Kogo i co usłyszymy w tym roku? Rozpoczniemy musicalem w wykonaniu artystów Teatru Roma, co ma być przypomnieniem faktu, że Marek Grechuta występował w pierwszym polskim musicalu, czyli w Szalonej lokomotywie, razem z Marylą Rodowicz. Będzie Magda Umer z pięknym recitalem. Wydarzeniem będzie na pewno występ bardów, Czecha Jaromira Nohavicy i naszego Andrzeja Sikorowskiego i Artura Andrusa. Będzie też Ania Dąbrowska, Marek Bałata, piękny koncert finałowy Cała jesteś w skowronkach z piosenkami Leszka Aleksandra Moczulskiego, który odszedł kilka miesięcy temu, a z którym związany był także Grechuta…

Nazywam MDK największą szkołą w mieście – prowadzimy regularne zajęcia dla ponad 1100 osób Postawmy tu kropkę, choć wiem, że tych punktów i nazwisk do odkrycia jest dużo więcej. Będzie na to czas. Co jeszcze czeka nas w kulturalnym sezonie? Lada moment po raz kolejny wystartuje Świnoujskie Lato Kultury, czyli szereg mniejszych i większych imprez, z Majówką i Dniami Morza

na czele – tu gwiazdą będzie wokalista legendarnej grupy Genesis, Ray Wilson. Podczas ŚLK zobaczymy i usłyszmy też Roberta Janowskiego czy Marcina Wyrostka. Nowością jest Letni Festiwal Operowy, który rozpocznie się wspaniałą Galą Tenorów. Ponownie odbędzie się Bałtycka Noc Kabaretowa oraz naturalnie wiele rozmaitych koncertów. Program w Muszli Koncertowej jest bardzo dobry, codziennie coś się dzieje. Oddechu nie będzie (śmiech).

Będzie za to Wakacyjne Miasto Kobiet, które tak dobrze zadebiutowało u nas rok temu. Zgadza się, pierwsza edycja znakomicie się sprawdziła, stąd decyzja o kontynuacji, z nieco rozszerzoną formułą – z większą liczbą propozycji stricte kulturalnych, w tym sporo miejsca poświęconego teatrowi.

Mamy na co czekać. Na koniec chcę zapytać o coś, od czego zaczęliśmy spotkanie. Jeszcze zanim włączyłem dyktafon wspomniał pan o tym, że z wolna zaczyna pan rozglądać się za następcą… Zawsze miałem taką filozofię życia, żeby nigdzie nie osiadać zbyt długo, choć w MDK-u się rzeczywiście mocno zasiedziałem (śmiech). Choć przyznam, że czasu na siedzenie nie było (śmiech).

Z korzyścią i dla samego MDK-u, i dla całego miasta. Poza tym, była przerwa. Właśnie (śmiech). Tak czy inaczej, trzeba wiedzieć, kiedy odejść. Myślę, że to ten moment, kiedy stery powinien przejąć ktoś nowy. Ja pożyję sobie dla rodziny, dla wnuków.

Nie wierzę jednak, że uda się panu odejść od świnoujskiej kultury zbyt daleko. Za bardzo pan to lubi. To prawda… Gdzieś tam się pewnie jeszcze pokręcę (śmiech).

Dziękuję za rozmowę. Wszystkiego dobrego. Dziękuję.



Aniołem się jest

W angelologii, czyli nauce o aniołach, mówi się o nich rozmaicie: że są bez wieku i płci; że nie są ludźmi; że to jakieś bezosobowe siły lub nawet, że… w ogóle nie istnieją. My wiemy, że istnieją. I że to istoty jak najbardziej konkretne, z krwi i kości.

Niedawno Stowarzyszenie Drużyna Aniołów obchodziło swoje pierwsze urodziny – w tej formie, gdyż Anioły działają znacznie dłużej. Jeśli ktoś nie wie, kim są, przypomnimy. To grupa wrażliwych ludzi, dla których „pomoc” nie jest jedynie pustym hasłem ze słownika, spod litery P; dla których „pomoc” to nawet nie jest słowo. Dla nich to działanie – konkretne, namacalne, często przeliczalne.

W grupie siła Ludzi chorych, potrzebujących wsparcia, również finansowego, jest wokół nas, całkiem blisko, mnóstwo. O większości z nich nawet nie wiemy, o wielu dowiedzieliśmy się właśnie dzięki Drużynie Aniołów.

58

MAGAZYN

Zaczęło się od internetu, który, jak widać, potrafi czynić cuda, jeśli tylko jest umiejętnie wykorzystywany. Na Facebooku pojawiła się informacja o małym, chorym świnoujścianinie potrzebującym pomocy. Wówczas kilkoro obcych sobie ludzi postanowiło, w jednym niemal momencie, zadziałać, wesprzeć, zebrać pieniądze. Poznali się, połączyli we wspólnej sprawie, polubili. Rozumieli też, że w grupie siła, a ta jest tu bardzo potrzebna. To taki początek Drużyny Aniołów w pigułce. Zrobili już dotąd bardzo wiele. I bardzo wiele jeszcze zrobią. Aniołem się nie bywa. Aniołem się jest.

Radość i smutek Impreza urodzinowa była skromna, w anielsko-przyjacielskim gronie,


DRUŻYNA ANIOŁÓW

miasto

(Szwajcaria), Piotr Palewski, Dorota Mamrot, Bartek Churawski (USA), Grzegorz Kubat, Bernard Tews, Lidia i Willi Uttendorf, Ewa Micał oraz firmy TT-Line, PŻB, Przedszkole „Wiatraczek” i oczywiście Hotel & SPA Trzy Wyspy. Był szampan i śpiewy, a dokładniej – występ zespołu Pokój 24 i Kasi Dominiak. Był słodki poczęstunek, popis talentów kulinarnym anielskich koleżanek oraz Trzech Wysp. w gościnnych progach hotelu Trzy Wyspy. Były wspominki, radość i wzruszenia. Ale był i smutek, gdy wspominano tych, którym pomóc się nie udało. Bo tutaj nie ma reguły, a same chęci, nawet te największe, czasami po prostu nie wystarczą, choć są nieodzow-

ne i nie do przecenienia. Przeważała jednak radość, bo przecież tak pięknie i dumnie być Aniołem… Były podziękowania i certyfikaty dla członków wspierających i honorowych. Wręczono je tym, którzy w te „drużynowe” działaniach bardzo się zaangażowali: Iwona Pawlik

To wszystko było, a co będzie? Na pewno ciąg dalszy pracy Drużyny Aniołów i kolejne uśmiechnięte twarze tych, którym pomogła, kolejne cudy. Bo choć Marek Niewiarowski pisze: Nie uważamy się za prawdziwe Anioły, to tylko symbol. Naszym celem jest pomoc, a nie cuda, wiemy, że o cud się ocierają… REKLAMA


Cukiernik CUKIER Cafe Rongo to bez wątpienia ścisła czołówka świnoujskich kawiarni. Potwierdza to między innymi popularny portal turystyczny TripAdvisor, choć dużo większą wartość mają zapewne uśmiechnięte twarze zadowolonych gości.

„widzę” gotowy deser – śmieje się. W sztuce cukierniczej czy kulinarnej w ogóle chodzi o to, żeby się bawić smakiem, nie bać się eksperymentować. W najgorszym razie intuicja zawiedzie. Dużo częściej całkiem przypadkiem odkrywa się nieznane smaki. Już wkrótce w karcie Cafe Rongo kolejny oryginalny smakołyk, deser z Prosecco i liofilizowanymi malinami. Dla niewtajemniczonych – to maliny, z których wypreparowuje się całą wodę. To proces długi, ale wart tego czekania, uważa cukiernik. Bo czy nie skusi nas kula karmelowa z Prosecco i malinami podana na… ziemi jadalnej? Kula tak krucha, że można ją rozbić jak bombkę?

Zwykła niezwykła

Od czerwca ubiegłego roku w pracowni Cafe Rongo zarządza mistrz cukiernictwa Tomasz Adamski. Cukiernik z wieloletnim doświadczeniem i wzorcami czerpanymi od najlepszych w tym fachu. Dla przyjaciół i kolegów z branży… Cukier. Za jego sprawą w menu kawiarni pojawiają się propozycje, nie tylko zresztą słodkości, o których nam się raczej nie śniło…

Mistrzowie Dla „zwykłego zjadacza chleba” chleb na piwie kawowo-czekoladowym lub chleb z żołędzi musi brzmieć dość zaskakująco, by nie powiedzieć – szokująco. A mamy tutaj taki rarytas, co więcej, to prawdziwy hit Cafe Rongo. Zapytany o to, skąd bierze pomysły na tak oryginalne wypieki, Tomasz Adamski odpowiada – Miałem znakomitych nauczycieli, w tym jednego z najlepszych cukierni-

60

MAGAZYN

ków w Poznaniu, Telesfora Witkiewicza. Pracowałem u niego trzynaście lat… – wspomina. Mnóstwo czasu na to, by podpatrywać mistrza i brać od niego to, co najlepsze. Cukiernik wymienia jeszcze jedno ważne nazwisko, Zdzisław Małach. – To jeden z najstarszych fachowców. Pomaga mi uzyskiwać stare receptury – dodaje. Nie można nie wspomnieć o tym, że to właśnie Zdzisław Małach stoi za słynnym, kultowym nie tylko w Poznaniu, rogalem świętomarcińskim.

Na ziemi jadalnej Cukiernictwo to wielka pasja Tomasza Adamskiego. Korzysta z wiedzy autorytetów, ale i sam nie ustaje w poszukiwaniach nowych smaków, połączeń. – Czasami na przykład dostrzegam jakąś roślinę i już w głowie zaczyna mi kiełkować pomysł na to, jak ją wykorzystać,

Drożdżówka to w hierarchii wypieków taka „brzydsza siostra” prawdziwych ciast, tortów czy chlebów. Niby smaczna, ale taka zwyczajna, traktowana raczej jako „zapychacz” niż pełnoprawny przysmak. No, chyba że to drożdżówka z Cafe Rongo, która ze zwykłego wypieku staje się małym cudeńkiem, po które przyjeżdżają smakosze z drugiego końca miasta, a nawet z drugiej strony. Dlaczego? – Robię je według starych receptur, jest to drożdżówka półfrancuska, więcej nie powiem – uśmiecha się tajemniczo Tomasz Adamski. I niech tak zostanie. Każdy cukiernik czy kucharz ma swoje sekrety. Zresztą i tak sam przepis to za mało i nie daje gwarancji, że wyjdzie za każdym razem tak samo smakowicie. – W cukierni jest trochę tak jak w aptece. Liczy się precyzja – mówi cukiernik. A my nie musimy wiedzieć, jak powstają cuda serwowane w Cafe Rongo. Wystarczy, że możemy się nimi rozkoszować.


CAFE RONGO

miejsca

MAGAZYN

61


Minimalizm wnętrza, maksymalizm smaku Słowo „industrialna” kojarzy się z przemysłem, czymś ciężkim i chłodnym, bardziej z maszyną niż z człowiekiem. Niesłusznie, gdyż po pierwsze, za maszyną stoi człowiek. Po drugie, industrialne jest dziś modne. Po trzecie, w tej Industrialnej jest naprawdę smacznie. 62

MAGAZYN


RESTAURACJA INDUSTRIALNA

szlak kulinarny

Kilka kroków od plaży, naprzeciwko hotelu Radisson Blu, mieści się Industrialna. Restauracja bardzo młoda, z niespełna rokiem na koncie. Tyle jednak wystarczyło, by dziś lokal uznawano za jeden z najciekawszych w Świnoujściu. To o tyle znaczące, że w tej części miasta – na promenadzie – lokal goni lokal.

Smak nasycony Tak wielka konkurencja może spędzać sen z powiek, ale może też pobudzać, inspirować, motywować do działania. Wyróżnić jakoś się przecież trzeba. – To restauracja, więc chcemy się wyróżnić przede wszystkim tym, co oferujemy do zjedzenia – mówi Paulina Słaboń z Industrialnej. – Z tego też powodu wprowadziliśmy na przykład popularną i zdrową metodę gotowania próżniowego sous vide – dodaje. To niezawodny sposób na nasycony, naturalny smak i aromat potrawy, nic więc dziwnego, że dziś niemal każdy chce zjeść „coś sous vide”. Od warzyw i owoców, po mięsa czy ryby.

Świeża karta świeżych dań Trzy razy w roku Industrialna zmienia kartę dań, nic tak bowiem nie raduje podniebienia jak świeże, sezonowe produkty i smaki. – To, co świeże, jest zawsze najsmaczniejsze. Wszyscy wiemy, że pomidor skosztowany zimą nie smakuje tak, jak ten zerwany latem – mówi Paulina Słaboń i nie można nie przyznać tu racji. Mamy więc pewność, że wszystko to, co znajdziemy w menu Industrialnej, to wykwit bieżącego czasu. Świeżość to tutaj podstawa. Obecnie w menu króluje jeszcze wołowina, choć już lada moment prym zaczną wieść małże, homary, ostrygi i inne owoce morza.

Zawsze kaczka Na pytanie o hit Industrialnej Paulina odpowiada błyskawicznie – Kaczka i wszystkie dania z nią związane. Zachwyciła smakoszy od samego początku, więc mimo

sezonowych zmian w menu, jedno może być pewne – kaczka z niego nie zniknie. Można ją znaleźć nawet w pierogach, co z pewnością nie jest częste. Wzięciem cieszą się steki, które Industrialna proponuje od kilku miesięcy. Lokal nie zapomina oczywiście o wegetarianach, a już za moment w karcie pojawią się również dania dla wegan.

Ma być ładnie i miło Nawet najsmaczniejsze danie może zostać zepsute, jeśli nie będzie estetycznie podane, w końcu pierwszym konsumentem jest zawsze nasze oko. W Industrialnej ta zasada jest traktowana więcej niż poważnie, stąd na stoły wjeżdżają talerze przypominające małe dzieła sztuki. Bardzo ważny jest w tym lokalu klimat, na co zwraca uwagę Paulina. Wystarczy zresztą spojrzeć – całość urządzona minimalistycznie i przestrzennie, z zachowaniem indu-

strialnego – nomen omen – charakteru obiektu. A że mniej zazwyczaj znaczy więcej, rodzinna i przyjazna atmosfera panuje tu od rana do wieczora. Nawet dla czworonoga.

Restauracja Industrialna

al. Baltic Park Molo 3, Świnoujście Telefon +48 508 300 781 facebook.com/restauracjaindustrialna

MAGAZYN

63


64

MAGAZYN


SMOOTHIE

kulinaria

Energia

zmiksowana TEKST, ZDJĘCIA I PRZEPISY KAROLINA LESZCZYŃSKA

W

iosną każdy stara być się bardziej fit i przygotować ciało na sezon letni. W nowym roku wiele osób robi posta-

nowienia dotyczące zmiany diety i uprawiania sportu. Różnie potem bywa z ich realizacją. Niestety zdrowy styl życia często kojarzy się z wieloma wyrzeczeniami i restrykcyjną skomplikowaną dietą. A wcale tak nie musi być! Za sprawą kolorowych koktajli możemy dostarczyć organizmowi energii i witamin. Wystarczy zmiksować wszystkie składniki w blenderze kielichowym. Ot, cała filozofia. Na następnych stronach znajdziecie kilka propozycji smoothie z łatwo dostępnych składników. Z podanych proporcji otrzymacie porcję dla jednej osoby.

MAGAZYN

65


2w1

Kawa

+ 2 śniadanie Składniki 1 banan 1 łyżka masła orzechowego 1 łyżka kakao 2 łyżki płatków owsianych 5 miękkich suszonych daktyli szczypta cynamonu 1/2 szklanki mocnej zaparzonej kawy 1/2 szklanki dowolnego mleka

66

MAGAZYN


SMOOTHIE

kulinaria

Witaminowy

lunch

Składniki 1/2 awokado 1/2 jabłka 1/2 pęczka natki pietruszki sok z 1/2 cytryny sok z 1/2 pomarańczy ok. 1 szklanki dowolnego mleka

MAGAZYN

67


kulinaria

SMOOTHIE

moc Jagodowa

po wysiłku Składniki 1 banan 1/2 szklanki mrożonych jagód duża garść liści szpinaku 1 łyżka białka konopnego 1 szklanka dowolnego mleka miód do smaku

68

MAGAZYN


love

Szpinakowe

Składniki 1 duży lub 2 mniejsze banany 1/2 jabłka 2 duże garście liści szpinaku 1 szklanka dowolnego mleka

MAGAZYN

69


Podróż

po indyjskich

smakach

Na świnoujskiej mapie kulinarnej mamy już w zasadzie wszystko. Brakowało co prawda kuchni indyjskiej, ale i ta nisza została smakowicie wypełniona przez restaurację Indian Palace.

Właściciel restauracji Rofikul Shaikh najpierw zachwycił podniebienia smakoszy w Lublinie, gdzie wraz z kolegą otworzył swój pierwszy lokal. Po jakimś czasie uznał, że warto wyruszyć z tymi smakami dalej. Początkowo miał to być Wrocław, ale na nasze szczęście (a dla wrocławian pechowo) stanęło na Świnoujściu. Indian Palace otwarto 13 kwietnia, w piątek… I choć ten dzień z różnych względów okazał się pechowy, dni kolejne pozwalają na przyszłość restauracji patrzeć z wielkim optymizmem.

Nowe zjawisko Podróżujemy coraz częściej, chętniej i dalej, a jednym z najwspanialszych i najważniejszych wrażeń przywożonych z podróży są te kulinarne. Mało tego, mówimy od pewnego czasu o zupełnie nowym zjawisku – turystyka kulinarna. Kuchnia indyjska jest obecnie jedną z najpopularniejszych – barwna, różnorodna, zmysłowa i pełna pasji ma swoich wiernych entuzjastów, których grono wciąż się powiększa. Na czym polega ten fenomen?

Przyprawy dla zdrowia – Myślę, że jednym z najważniejszych czynników, które sprawiają, że nasza kuchnia jest tak niezwykła, jest fakt,

70

MAGAZYN

że to bardzo zdrowa kuchnia – mówi Rofik Shaikh. – Używamy w naszych potrawach wielu fantastycznych przypraw – jak kurkuma, imbir, kardamon czy chilli, a ich wpływ na nasze zdrowie jest nie do przecenienia – dodaje. Okazuje się, że niemieccy lekarze na wiele dolegliwości zalecają właśnie… specjały kuchni indyjskiej.

Żadnej różnicy Za kuchnię w Indian Palace odpowiadają wyborni hinduscy kucharze, co jest natychmiast dostrzegalne. Potrafią bez trudu odtworzyć wszystko to, co znają ze swoich stron, każdy niuans. Ci, którzy podróżowali po Indiach i tamtejsze smaki poznawali „w oryginale” zgodnie podkreślają, że serwowane tutaj dania niczym nie różnią się od tych, które smakowali w Indiach. Czy może być lepszy komplement dla kucharza i restauratora?

Hity prosto z Indii Wiele potraw indyjskich bazuje wyłącznie na warzywach, zatem Indian Palace to raj dla wegetarian. „Mięsożercy” rozsmakują się w niesłychanie delikatnej baraninie, bardzo chwalonej przez gości. Innym specjałem cenionym przez gości jest Butter Chicken – danie z kurczaka, z orzechami nerkowca i sosem


INDIAN PALACE

pomidorowo-cebulowo-paprykowym. I oczywiście Mango Lassi, czyli znakomicie orzeźwiający napój na bazie jogurtu i mango, idealny na tę porę roku. Popularnością cieszy się także Lassi – wariant bez mango.

Dhal Makhani

Podróż Za każdym razem, gdy opisujemy jakiś lokal, w pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że pisanie o jedzeniu jest dość karkołomne. Bo choćbyśmy się nie wiadomo jak starali, potraw „napisać” się nie da. Zamiast więc rozpisywać się dłużej o świetnej restauracji Indian Palace, śmiało zachęcamy do jej odwiedzenia. Tam czeka wspaniała podróż po indyjskich smakach. Wiemy, bo już tam byliśmy. Na zdrowie!

nowe w mieście

Biryani Rewns Lamb Shaikorma

Samosa Palak Pamir

Butter Chicken

Indian Palace

Konstytucji 3 Maja 17, Świnoujście Telefon +48 510 764 400 facebook.com/indianpalaceswinoujscie

Kadei Panneer

MAGAZYN

71


Z jakiego

talerza? Im więcej ciepłych dni, a tym samym im bliżej lata, tym więcej czerwonych lampek dotyczących stosunku masy do rzeźby, a także coraz większe zainteresowanie dietami…

Chwała tym, którym uda się utrzymać sylwetkę przez cały rok. Chwała tym, którym udaje się samodzielnie wrócić do wymarzonej sylwetki konsekwencją, umiarem i trzymaniem się piramidy zdrowego stylu życia.

Nie tędy droga Obserwuję jednak rosnącą grupę tych, którzy w panice odkryli, że do wyjścia na plażę zostały góra dwa miesiące i uznali, że miejsca na łagodne i długofalowe działanie to już

72

MAGAZYN

nie ma. Trzeba więc, w ich mniemaniu, uciec w dietę cud. Na dietach Kwaśniewskiego, Dukana czy rozdzielnej powieszono już wystarczająco dużo psów. Mam nadzieję, że każdy przeczytał co najmniej jeden artykuł w naukowym źródle, przekonujący go, że nie tędy droga… Sporą nowinką jest natomiast dieta oparta tylko i wyłącznie na suro-

wych produktach. Jednak to, co jest nowością dla czytelników internetowych porad, nie jest na szczęście nowością dla dietetyków – badania na ten temat prowadzi się od dziesiątek lat. Śpieszę więc z garścią faktów na temat wspomnianej diety.

Krótka lista Wiele osób, które przeszło na dietę, w której nie ma ani smażonych, ani gotowanych, ani w inny sposób przetworzonych produktów, cieszy się znacznym spadkiem masy ciała. A spadek masy jest tym większy, im większy udział nieprzetworzonych produktów w diecie. Przy czym rekomendowane jest minimum 70 procent.


SUROWE ZNACZY ZDROWE?

kosztowna. Oprócz wspomnianych powyżej spadków poziomu trójglicerydów i „złego” cholesterolu spada również cholesterol „dobry”, co w konsekwencji zmienia proporcje między nimi w taki sposób, że zagrożenie miażdżycą wcale nie jest mniejsze. W zależności od indywidualnego doboru produktów niektórzy uczestnicy badań cierpieli również na niedobory żelaza i wapnia oraz piasek na nerkach (zbyt duża ilość produktów zawierających kwas szczawiowy). Inni – Ci, którzy upodobali sobie warzywa krzyżowe, czyli kapustę, brukselkę czy kalafior – zaczęli mieć zaburzenia pracy tarczycy ze względu na zmniejszone przez składnik tych warzyw przyswajanie jodu. W przypadku gotowania, składnik ten jest neutralizowany.

Pytania… No dobrze, ale co z faktem, że podczas gotowania i innej obróbki termicznej giną cenne witaminy i mikroelementy? To prawda. Część z nich ginie, ale żyjemy w czasach, gdy mamy tak urozmaicone produkty na półkach sklepowych, że nadal jest ich wystarczająco dużo, aby zaspokoić zapotrzebowanie na wszelkie produkty spożywcze. Co na to naukowcy, badający amatorów surowych potraw? Wśród osób badanych potwierdzono znaczny spadek zarówno „złego” cholesterolu, jak i sprzyjających miażdżycy trójglicerydów. Niestety, na tym lista zalet się kończy.

Długa lista Lista skutków ubocznych jest za to dużo dłuższa… Przede wszystkim, niemal co drugiej kobiecie na tej diecie zanika miesiączka, a reszta zatraca regularność cykli. Stwierdzono również ubytki masy kostnej oraz witaminy B12, występującej jedynie w produktach odzwierzęcych – faktycznie ciężko zjeść surowe jajko czy mięso, a dieta sushi jest dosyć

A co z faktem, że niektóre sposoby obróbki termicznej tworzą związki rakotwórcze? To też prawda. Ale dotyczy to grillowania i smażenia niezgodnego ze sztuką – na dymiącym oleju czy też zbyt długo. Powinniśmy jednak, jeśli już musimy, uciekać się do tego typu gotowania bardzo okazjonalnie. Jaką wartość dodaną daje nam więc obróbka? Przede wszystkim ogranicza ataki na nasz organizm wielu bakterii, pasożytów i niektórych toksyn. Jak powszechnie wiadomo, giną w wysokiej temperaturze. Po drugie, sprawia, że inne składniki

dieta

odżywcze są przetwarzane do formy lepiej przyswajalnej przez nasz organizm. Dotyczy to przede wszystkim białek i węglowodanów.

Mózg x 3 Tej prawidłowości przypisuje się tajemnicę nagłego rozwoju gatunku ludzkiego… Ewoluował powolutku, bez większych zmian, przez miliony lat – od istot człekokształtnych – by nagle, po odkryciu możliwości obróbki cieplnej posiłków, w bardzo krótkim czasie, jakieś 1,5 mln lat, potroić wielkość mózgu… Jest to jednocześnie jedną z głównych przyczyn skuteczności diety. Przetworzone białka i węglowodany mogą być w większej liczbie przyswojone, a co za tym idzie, dostarczyć większej ilości kalorii. Z drugiej strony, organizm zużyje mniej energii na ich przyswojenie. Inna sprawa to fakt, że uczestnicy badań po prostu jedli mniej. Umówmy się, mamy inną motywację wieczornej wycieczki do kuchni, jeśli są tam piwo i chipsy czy nawet zupa i bagietka z masłem, a inną, jeśli kolejny raz mamy do wyboru marchewkę i mleko.

Zawsze chodzi o to samo Wśród zwolenników tej diety możecie natrafić również na argument „żywych enzymów”. Ten od razu włóżcie na półkę z szamańskimi bzdurami, niepotwierdzonymi naukowo. Koniec końców, skuteczność tej diety opiera się na tym samym, co wszystkie inne – na ograniczeniu ilości spożywanych kalorii. Do Was więc należy wybór: czy chcąc ograniczyć kalorie, zjecie taki obiad, jak dotychczas, ale z małego talerza? Czy też zostaniecie przy dużym talerzu, ale kalarepy i jarmużu?

Renata Kasica, Dietetyk,

autorka bloga rownowaznia.pl

MAGAZYN

73


Kontrowersyjny

bielik

Ilekroć wracam z aparatem z lasu i spotykam turystów, słyszę to samo pytanie: Czy sfotografował pan orły? A nie wiedzą pewnie, że mają na myśli bielika… TEKST I ZDJĘCIA ARTUR KUBASIK

Czy bielik to orzeł? Choć uznawany jest potocznie za orła, orłem nie jest. Należy do podrodziny jastrzębiowatych, bliżej mu do kani, z którą jest spokrewniony. Określenie „orzeł” zazwyczaj dotyczy wszelkich dużych ptaków drapieżnych, które są w stanie polować na spore ofiary, często o długości ciała do 50 cm. Stąd też mocno upowszechnione, lecz jednak mylące określenie – „orzeł bielik”. Dziś w Polsce mamy największą populację bielika w Europie Środkowej. Żyje ich około siedmiuset par wraz z młodymi. Najliczniej występuje w lasach wyspy Wolin.

74

MAGAZYN

Niegdyś nie wyglądało to tak kolorowo. Ptak ten wiele przeszedł. Przesądy o tym, że niszczy populacje ryb, doprowadziły do tego, że znalazł się nasz bielik na skraju wyginięcia. Tymczasem to padlinożerca, zatem zjada ryby martwe lub osłabione. A jego przysmakiem są wodne lub błotne ptaki. Na szczęście bieliki zostały objęte ochroną gatunkową ścisłą. Nie po-

winno się przebywać, ani prowadzić żadnych prac w obrębie ich gniazda, do którego są bardzo przywiązane. Jedno gniazdo potrafią zajmować przez wiele lat. Są długowieczne, mogą dożyć nawet pięćdziesiątki! Niech nam więc żyją!

Więcej zdjęć: facebook.pl/obrazkizlasu


ORZEŁ BIELIK

natura

REKLAMA


Wymazane z mapy

Panorama osiedla Chorzelin, ok. 1930 roku

Wraz z rozwojem gospodarczym i postępami industrializacji, zmieniamy otaczający nas krajobraz i środowisko. I nie musimy tu sięgać po przykład Nowej Huty czy zalewu koło Czorsztyna, mamy go w najbliższym nam otoczeniu. Ostatnie kilkadziesiąt lat przyniosło też zmiany w topografii miasta i to na dużą skalę. TEKST JÓZEF PLUCIŃSKI ZDJĘCIA ARCHIWUM AUTORA

Przykładem dziejącej się na naszych oczach historii jest osiedle Chorzelin, które wytarte zostało z mapy w wyniku rozbudowy portu handlowego. A oto krótka jego historia.

Całkiem spore Do wieku XVIII ujście Świny po obu brzegach było bardzo rzadko zasiedlone. Pewne ożywienie w życie zapomnianej przez Boga i ludzi okolicy wniosło już pod pruskim panowaniem, rozpoczęcie budowy portu świnoujskiego w połowie XVIII wieku. Pierwsze prace regulujące ujście Świny i tworzące port rozpoczęte zostały po stronie wschodniej.

76

MAGAZYN

Budowniczowie umocnień brzegowych na Świnie i odcinających wschodnią odnogę jej ujścia zamieszkiwali po tamtej stronie cieśniny, gdzie to około 1740 roku zbudowano dla nich baraki. Znajdowały się one na północ od dzisiejszego Warszowa, a ówczesnego Ostswine. Baraki stały w bezpośredniej bliskości małego baseniku, obecnie leżącego w pobliżu latarni morskiej. Ów basen spełniający funkcję portu schronienia nosił nazwę Nothafen. Tam też zbudowali swe domy pierwsi osiedleńcy, których zwabiła wizja wolności podatkowej i darmowego budulca, obiecywane

wezwaniem szczecińskiej Kamery z 1743 roku. Byli to szyper Deutlof i cieśla okrętowy Schack. Z tego prowizorycznego siedliska rozwinęło się z czasem całkiem spore osiedle, któremu nadano nazwę pochodzącą od owego portu schronienia Osternothafen. W rezultacie, w 1750 roku stało tam już kilkanaście domów. Ale to był przecież początek tej wielkiej budowy i portu. Z czasem osiedlało się tu coraz więcej ludzi, jednakowoż w mniejszej liczbie niż po stronie zachodniej. Sto lat potem, w roku 1847, osiedle nazywane też Hafendorf, czyli Portowa wieś, zamieszkiwały 304 osoby.


OSIEDLE CHORZELIN

stare świnoujście

Duchowe potrzeby w Warszowie Wśród mieszkańców przeważali początkowo robotnicy najemni, podejmujący proste zajęcia przy budowie i pracach remontowych w porcie. Wielu z nich ściągnęło i osiedliło się w XIX wieku do budowy falochronów, a następnie pierwszych, położonych po stronie wschodniej fortyfikacji, świnoujskiej twierdzy morskiej. Z czasem osiedlili się też drobni kupcy i rzemieślnicy, zakładali swe sklepiki i warsztaty. Natomiast nie została tam zbudowana osiedlowa szkoła ani też kościół. Swe duchowe potrzeby mieszkańcy osiedla zaspokajali w nieco oddalonym Warszowie. Natomiast już w 1912 roku założony tam został mały lokalny cmentarz, obliczony na około 200 kwater grzebalnych.

Po czyste powietrze

W osiedlu tym zamieszkiwali także niemal wszyscy działający po wschodniej stronie Świny rybacy, tak morscy, jak i zalewowi, a basenik portowy był miejscem stacjonowania ich łodzi i kutrów. Przed 100 laty, jak wynika to ze statystyk, zamieszkiwało tam trzydziestu zalewowych i dziesięciu morskich rybaków. W basenie portowym w pobliżu latarni, stacjonowało sześć kutrów motorowych oraz kilkanaście łodzi rybackich.

Już w II połowie XIX wieku do osiedla Osternothafen zaczęli zaglądać też pierwsi goście poszukujący tu nadmorskiej ciszy, czystego powietrza i spokoju. Miejscem ich zakwaterowania były domki w nadmorskim osiedlu, które już wówczas na terenach portowych zaczęto chętnie ze względów podatkowych stawiać. Z czasem, już na początku XX wieku, rozwinęło się ono w sporą kolonię liczącą około stu domów. Położone idyllicznie na skraju lasu i w pobliżu plaży domki stały się zapleczem dla

Domki dawnego Chorzeli ok. 1902 rOKU

Uliczka w dawnym Chorzelinie, ok. 1920 ROKU

rozwijającego się kąpieliska morskiego. Kąpielisko to było tak urokliwe, że w roku 1858 odpoczynek i kurację w nim proponowano ówczesnemu królowi Prus. Z inicjatywy prywatnych osób, a z finansową pomocą władz prowincji zbudowane zostały na plaży szatnie i łazienki. Podobnie jak po stronie zachodniej, także tam obowiązywał jeszcze do lat 30. XX wieku podział na strefy dla pań, dla panów i dla rodzin. Po drewnianych plażowych budowlach, z wyjątkiem kilku pocztówek i zdjęć, nie pozostał niestety żaden ślad. Atrakcją dla letnich urlopowiczów, naturalnie poza plażą, była latarnia morska, spacery po wschodnim falochronie, a później oglądanie okrętów wojennych stacjonujących w położonym po wschodniej stronie Świny porcie wojennym. Kąpielisko przyciągało także ceną pobytu, niemal dwukrotnie niższą niż na stronie uznamskiej. Już przed pierwszą wojna światową przy nabrzeżach znalazły swoje stałe miejsce postoju, okręty cesarskiej Kaisermarine. Po wojnie, w latach 20., stacjonowała tu flotylla tak zwanych torpedowców, zaś w latach poprzedzających drugą wojnę – flotylla niszczycieli.

MAGAZYN

77


stępy osadnictwa były powolne. Nie zachęcała bliska obecność dużego zgrupowania Rosjan w porcie, twierdzy i obiektach wojskowych. Atrakcyjność tego miejsca wzrosła, kiedy na mocy porozumienia polsko-radzieckiego w latach 1961-62 wszystkie obiekty zajmowane przez Rosjan w tamtym rejonie zostały przez nich opuszczone. Naturalnie w odzyskanych domach zamieszkały szybko polskie rodziny. W twierdzy powstała nawet kawiarnia, a raczej knajpa z wyszynkiem, która stała się sporą atrakcją. Dzielnica ta z wolna stawała się całkiem dobrym miejscem na osiedlenie się i zamieszkanie.

Wielka rozbudowa Jeden po drugim znikały domki Chorzelina

Wrzucić do Świny! Było ciekawym, aczkolwiek całkowicie zrozumiałym zjawiskiem, że mimo dostrzegalnych dla każdego związków ekonomicznych ze Świnoujściem, ówcześni mieszkańcy osady pielęgnowali swoją odrębność i na swój sposób byli z niej dumni. Kiedy w 1928 roku ówczesny burmistrz Świnoujścia, Leschke, na spotkaniu z mieszkańcami wschodnich dzielnic przedstawił zgromadzeniu koncepcję przyłączenia osiedli do miasta Świnoujścia, spotkał się z gwałtownym ich sprzeciwem. Co bardziej krewcy uczestnicy spotkania zagrozili nawet, że jeśli raz jeszcze burmistrz i obecny przy tym dyrektor świnoujskiego zarządu kąpieliska z taka propozycją przyjadą, to będą wrzuceni do Świny i to niezależnie od pory roku. Mimo tak gwałtownego oporu dziesięć lat potem, w 1939 roku, osiedla po stronie wschodniej – Ostswine, Osternothafen oraz dwie wioski Klüss i Werder – zostały włączone w granice Świnoujścia. Tu należy tylko wyjaśnić, że Ostswine to dzisiejszy Warszów, Osternothafen – osiedle Chorzelin, Klüss – wioska nazywana po wojnie Klicz, później

78

MAGAZYN

Kaźmierzowem, zlikwidowana przez budowę „Odry” i MSR, a Werder to dzisiejsza Ognica.

Dobre miejsce W początkach maja 1945 roku do wschodniej części Świnoujścia wkroczyły wojska rosyjskie. Wszystkie obiekty i instalacje, magazyny i składy, jak również obiekty nawigacyjne nabrzeża oraz zakłady przemysłowe zostały zajęte do dyspozycji wojska. W opuszczonych domach przez dłuższy czas buszowali bojcy w poszukiwaniu wojennych trofeów. Żywot nielicznych pozostających tam rodzin niemieckich był nie do pozazdroszczenia. Z czasem spora część budynków mieszkalnych zajęta została przez oficerów rosyjskich i ich rodziny. Tak obiekty wojskowe, jak i osiedle mieszkalne rodziny były zamkniętą enklawą – jak to nazywano „gorodkom”, czyli miasteczkiem. Tam znajdował się sklep, kino i szkoła dla rosyjskich dzieci. Stojące po sąsiedzku budynki zasiedlali stopniowo osadnicy polscy. W Chorzelinie, bo taką polską nazwę tej dzielnicy urzędowo nadano, po-

O tym, jak atrakcyjnym było to miejsce, świadczy fakt, że powstał tam też w przekazanych przez Rosjan budynkach Wojskowy Dom Wypoczynkowy zajmujący dwa spore budynki, a także ośrodek kolonijny, chyba Huty im. Lenina. Ten ostatni mieścił się na rozległym terenie, który w gruncie rzeczy nie został objęty wielką budową. Niestety jego śladów trudno się nawet doszukać. Można szacować, że na osiedlu tym zamieszkiwało dobrze ponad sto rodzin. Nawet w latarni morskiej mieszkały cztery rodziny pracowników Urzędu Morskiego, któremu latarnia podlegała. Szacunkowo, mieszkało tam wówczas prawie tyle samo ludzi, co na Warszowie. Rozpoczęte w 1968 roku wielkie inwestycje portowe mające na celu zbudowanie portu przeładunku węgla, Świ II, nie spowodowały początkowo większych zmian w życiu leśnego osiedla. Baza powstawała w pewnym oddaleniu i stała się jednym z ważniejszych pracodawców także dla mieszkańców Chorzelina. Wkrótce jednak zrodziła się koncepcja znacznej rozbudowy portu o bazę przeładunku chemikaliów


OSIEDLE CHORZELIN

stare świnoujście

Świ III oraz drugą, węglową i rudową – Świ IV. Rozbudowa portu zaplanowana została między innymi na terenach, na których znajdowało się osiedle Chorzelin oraz część zabudowań fortecznych dawnej twierdzy morskiej. Według ówczesnych planistów oznaczało to konieczność zniwelowania tych terenów, a zatem wysiedlenia sporej ilości ludzi oraz oddanie im w zamian mieszkań głównie po stronie zachodniej.

Nieodwołanie Pierwsze wielkie przekwaterowania zaczęły się już w latach 1972-73. Na początek poszły domki jednorodzinne przy ulicy Kasztanowej, a potem następne. Niektórzy mieszkańcy starali się do ostatniej chwili nie opuszczać domu, nawet gdy pod oknem pracował spychacz niwelujący sąsiedni budynek. Mieszkańców przesiedlano do nowych bloków przy ulicach Grunwaldzkiej i Matejki.

Tu stały niegdyś domki Chorzelina

Na rozległym terenie przez kilka lat trwały prowadzone na wielka skalę prace przy budowie największej w Polsce bazy przeładunku towarów masowych. Powstała ogromna wywrotnica, kilometry taśmociągów dla transportu węgla, suwnice

i dźwigi na nabrzeżach. Port uzyskał zdolność przeładunkową stawiającą go w czołówce portów polskich. Urokliwe osiedle nadmorskie Chorzelin nieodwołalnie wymazane zostało z mapy…

REKLAMA


Jedna osoba Blisko 80 lat temu wszyscy Żydzi mieszkający w Świnoujściu zostali deportowani w okolice Lublina. Był to pierwszy transport ze Szczecina i regionu, którym objęto około 30 procent obywateli wyznania mojżeszowego. Dla tych, którzy pozostali, także nie było ratunku. W dniu zakończenia drugiej wojny światowej żyła u nas tylko jedna osoba pochodzenia żydowskiego. TEKST MAGDA MONKOSA ZDJĘCIA ARCHIWUM AUTORKI

11 lutego 1940 roku w każdym żydowskim domu członkowie Gestapo lub SS odczytali nakaz deportacji. W trybie natychmiastowym, pod nadzorem, należało zapakować swój dobytek. Jedną walizkę na osobę. Świnoujskich Żydów wywieziono koleją najpierw do Szczecina. 12 lutego pociąg wyruszył w czterodniową podróż na wschód, w srogim mrozie, bez zaopatrzenia w żywność i wodę. Większość deportowanych została skierowana do getta w oddalonej o 25 km od Lublina miejscowości Piaski, a najstarsi do Bełżyc.

Dwa nazwiska W gettach panowały bardzo trudne warunki, jednak początkowo nie nosiły one jeszcze znamion masowego ludobójstwa. Dzięki skrupulatnie prowadzonej ewidencji ludności znamy tożsamość większości deportowanych osób. Na liście deportacyjnej brakowało jedynie dwóch nazwisk: dr Ernesta Margoninskyego – okulisty pełniącego funkcję przewodniczącego gminy, który prawdopodobnie opuścił miasto w połowie lat 30. – oraz kupca Gustava Kantorowicza. Handlowiec przed Margoninskym, do 1930 roku, przewodniczył gminie żydowskiej w Świnoujściu. Później przeprowaDr Eugen Bibergeil. Fotografia z archiwum Ośrodka Edukacji i Spotkań Młodzieży Golm

80

MAGAZYN


Z DZIEJÓW GMINY ŻYDOWSKIEJ

stare świnoujście

dził się do Berlina, skąd 11 czerwca 1942 roku został deportowany do obozu koncentracyjnego w Terezinie, a tam zamordowany 9 stycznia 1943 roku. Sprawozdanie Rady Żydowskiej z Piasków z dnia 8 września 1940 roku podaje, że w tamtejszym obozie żyło jeszcze sześciu Żydów przywiezionych ze Świnoujścia.

Prawie żądnych śladów Ostateczne „rozwiązanie kwestii żydowskiej”, jak delikatnie naziści nazywali masową zagładę, nastąpiło w getcie 28 października 1942 roku. Wszystkich mężczyzn zdolnych do pracy wysłano do obozów koncentracyjnych. Starcy, kobiety, dzieci i chorzy zostali tej nocy wymordowani. Dziś w mieście nie pozostało prawie żadnych śladów po gminie żydowskiej. W 1819 roku, kiedy Świnoujście ze swoją ponad 3-tysięczną populacją stało się miastem powiatowym, żyło w nim dziewięcioro Żydów. 40 lat później, kiedy ukończono budowę latarni morskiej, w mieście powstała również synagoga. W pierwszych latach XX wieku liczebność gminy urosła do 136 osób. Po przejęciu władzy przez NSDAP w 1933 roku większość żydowskich rodzin zdecydowała się na opuszcze-

Dom handlowy Gustava KantorowiczA przy Grosser Markt 3

nie miasta, a pod koniec roku 1938 wszystkie osoby posiadające polski paszport zostały deportowane na teren Polski. Podczas Kryształowej Nocy – z 9 na 10 listopada 1938 roku – zdewastowano wszystkie żydowskie sklepy i część domów. Synagoga i dom pogrzebowy zostały doszczętnie spalone, a cmentarz zdemolowany. Ci, którzy uniknęli aresztowania, zostali wywiezieni w okolice Lublina 12 lutego 1940 roku.

Synagoga przy obecnej ulicy Piastowskiej (budynek z dużymi oknami)

Tylko on Kiedy kończyła się druga wojna światowa, w Świnoujściu mieszkała tylko jedna osoba pochodzenia żydowskiego – doktor Eugen Bibergeil. Przyszedł on na świat w 1879 roku w żydowskiej rodzinie, jednak już jako dziecko został ochrzczony. W Świnoujściu mieszkał ze swoją drugą żoną, która cieszyła się statusem aryjskiej chrześcijanki, oraz dwójką ich dzieci – Horstem i Ruth. Wszyscy byli członkami pruskiego Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego. Rodzina była zaprzyjaźniona z wieloma ważnymi w środowisku lokalnym osobami. W październiku 1938 roku, tuż po aresztowaniu i osadzeniu doktora Bibergeila w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, wstawił się za nim sam pastor kościoła Gerhard Stief. Po powrocie z obozu w grudniu 1938 roku lekarz wycofał się z życia towarzyskiego. Podczas wojny Bibergeil pracował jako ordynator w świnoujskim szpitalu. Po 1945 roku został zmuszony do opuszczenia miasta. Do lat 50. praktykował w szpitalu w Heringsdorfie. Jego dzieci, uznane za „półżydów”, także przeżyły wojnę…

MAGAZYN

81


Gdzie leżą WYSPY? Urząd Miasta, Wojska Polskiego 1/5

Salon Mody „Unique”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Miejski Dom Kultury, Wojska Polskiego 1/1

Salon Mody „Teofil”, Monte Cassino 1A

Centrum Informacji Turystycznej, Plac Słowiański 6/1

Salon Mody „My Poem”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Miejska Biblioteka Publiczna, Piłsudskiego 15

Salon Mody dziecięcej „Happy Day”, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Biblioteka Pedagogiczna, Piłsudskiego 22

Siłownia i Fitness „Champions Academy”, Woj. Polskiego 1/19

G.H. Corso poziom -1, regał z książkami, Dąbrowskiego 5

Przewozy Pasażerskie „Emilbus”, Wybrzeże Władysława IV 18

Sklep papierniczy „ERGO”, Matejki 35

Księgarnia „Neptun”, Bohaterów Września 81

ASO Renault Nierzwicki, Lutycka 23

Restauracja „Neptun”, Bema 1

Uzdrowisko Świnoujście, E. Gierczak 1

Restauracja „Nebiollo”, Orzeszkowej 6

Hotel Interferie Medical SPA, Uzdrowiskowa 15

Restauracja „Qchnia”, Piłsudskiego 19

West Baltic Resort, Żeromskiego 22

Restauracja „Na Dziedzińcu”, Wybrzeże Władysława IV 33D

Radisson Blu Resort, Świnoujście, al. Baltic Park Molo 2

Restauracja „Pinocchio”, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Hotel Hampton by Hilton, Wojska Polskiego 14

Restauracja „Mila“, Promenada, Uzdrowiskowa 18

Apartamenty „44wyspy.pl”, Orzeszkowej 5

Restauracja „Dune”, Promenada, Uzdrowiskowa 12-14

Visit Baltic, Wojska Polskiego 4b/5a

Restauracja „Osada”, Wybrzeże Władysława IV 30A

Nautilus Apartamenty, Orzeszkowej 3

Restauracja „Toscana”, Marynarzy 2

Villa „Dorota”, Nowowiejskiego 3

Restauracja „Karczma Pod Kogutem”, Żeromskiego 62

Biuro Podróży „Slonecznie.pl”, Grunwaldzka 21

Restauracja „Prochownia”, Jachtowa 4

Biuro Turystyczne „Wybrzeże”, Słowackiego 23

Restauracja „Magiczna Spiżarnia”, Chrobrego 1B

Biuro Turystyczne „Travel Partner”, Bohaterów Września 83/13

Restauracja „El Papa Pilar”, Bohaterów Września 83B

Biuro Zakwaterowań „Baltic Park Fregata”, Uzdrowiskowa 20

Pizzeria „Batista”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16/6

Pracownia Ceramiczna „Wyspa 1200 °C, Piłsudskiego 27-31

Pizzeria „Grota”, Konstytucji 3 Maja 59

Jubiler „Malwa”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Bar Kanapkowy „Bułki z bibułki”, Wybrzeże Władysława IV

Perfumeria „Douglas”, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Meat & Fit - Slow Food, G.H. Promenada, Żeromskiego 79

Media Expert, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Bar „American Chicken”, Monte Cassino 43/1

PSB „Mrówka”, Karsiborska 6

Vege Bar „Zielony Gaj”, Bohaterów Września 50/4

ARKADA Okna, Drzwi, Wybrzeże Władysława IV 19c

El Papa Cafe Hemingway, Bohaterów Września 69

Hurtownia Wielobranżowa „Paulhurt”, Rycerska 76

Cafe „Wieża”, Paderewskiego 7

VEMME Day Spa, Wybrzeże Władysława IV 15C

Cafe „Rongo”, Os. Platan, Wojska Polskiego 16

Centrum Dietetyczne „Naturhouse”, Konstytucji 3 Maja 16

Cafe „Paris”, Plac Wolności 4

Przychodnia Lekarska T. Czajka, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Cafe „Venezia”, Promenada, Uzdrowiskowa 16

Centrum Medyczne „Rezydent-Med”, Kościuszki 9/7

Cafe „Havana”, Promenada, Uzdrowiskowa 14

Gabinet Stomatologiczny Anna Pyclik, Chełmońskiego 15/1

Cafe „Kredens”, Promenada, Uzdrowiskowa 12

Klinika Stomatologiczna „Morze Uśmiechu”, Plac Słowiański 6

Kawiarnia „Sonata”, Marynarzy 7

Gabinet „Visage”, Staszica 2

Kawiarnia „Czuć Miętą”, Promenada, Uzdrowiskowa 20

Mydlarnia u Franciszka, Monte Cassino 38A

Eda-Glas, Piłsudskiego 16

Foto-Studio JDD Chmielewscy, Monte Cassino 43

EKO-WYSPA, Grunwaldzka 1A

Optyka, Bema 7/1

Apteka „Pod Kasztanami”, Warszawska 29

Perfekt-Optik, STOP SHOP, Kościuszki 15

Kwiaciarnia „Ewa”, Markiewicza 21

Perfekt-Optik, G.H. Corso, Dąbrowskiego 5

Zakład Fryzjerski „Kazik”, Konstytucji 3 Maja 14

Perfekt-Optik, Kaufland, Matejki 1d

Salon Fryzjerski „Piękne Włosy”, Konstytucji 3 Maja 5

GoDan - Strefa Uśmiechu, ul. Lutycka 2A/3

Salon Fryzjersko-Kosmetyczny „Wanessa”, Grunwaldzka 1

Salon Mody „Andre”, C.H. Uznam, Grunwaldzka 21

Salon Fryzjerski „Studio 5”, Konstytucji 3 Maja 16

Salon Mody „By o la la...!”, Piastowska 2

Salon Fryzjerski Beata Grygowska, Wojska Polskiego 1/19

Salon Mody „Coco”, Armii Krajowej 1

Zakład Fryzjerski „IRO”, Bema 11/1

REKLAMA




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.