Magazyn Żet nr 8&9/2019

Page 1

MAGAZYN ŻET 9

1

1


2

MAGAZYN ŻET 9

literacka zachęta, czyli słowo od Marceliny Cymańskiej Smuci mnie, że często ludzie zapominają w swoich planach, ile w życiu powinni z góry założyć. Zapominają, że w zależności od miejsca w świecie, społeczeństwa, w którym żyjemy, a nawet czegoś tak zdaje się oczywistego jak własny charakter każdy ma swoje możliwości i sposobności do podążenia inną drogą niż pozostali. Jedni, którym od początku przyświeca dobra gwiazda, mają przed sobą mnóstwo opcji do wyboru, a drudzy, urodzeni czy też z własnej lub wręcz przeciwnie woli wepchnięci w ciemność wybierają to, co muszą. Ale obie te strony pragną jednego: wyboru, który podejmą oni lub ktoś za nich, i który doprowadzi ich do czegoś lepszego, wyidealizowanego. Ale jakim kosztem? Pamiętajmy, że każdy z nas jest inny i musi podejmować decyzje na własną rękę. Zależnie od siebie i okoliczności może na przykład wybrać dalsze męczenie się, dojście po trupach do celu, dobro większości lub wewnętrzny spokój. To wszystko to nie jest jedna decyzja, to ich suma, która spotęgowana zostanie przez czas, który zweryfikuje też nas samych. Nie zawsze po kilku dniach wiadomo, czy dany krok na drodze życia sprawi, że będzie lepiej niż dotychczas. Dlatego tak trudno wybrać między porzuceniem niszczącej psychicznie pracy w bardzo znanej korporacji, która daje ogromne profity na rzecz trochę gorszej, ale gwarantującej za to zdrowie psychiczne. To skrajny przypadek wyboru, po którym my sami musimy zidentyfikować, kim jesteśmy, i zrobić krok w odpowiednią stronę. Jest pewne pytanie, które zniszczyło i niszczyć będzie wiele żyć: a co gdyby? Każdego dnia mamy wiele możliwości i na nasze życie może wpłynąć drobnostka taka jak choćby wybór sklepu spożywczego, w którym kupimy bułki na śniadanie. A może akurat tego poranka spotkasz w kolejce starego przyjaciela, a może poznasz miłość swojego życia? Świat to kraina pełna możliwości, których nie dostrzegamy. Bo małe kroki na drodze życiowej są ważne, nie zawsze przecież skaczemy, zwykle chodzimy, bo to zapewnia nam równowagę. I to takie małe decyzje podświadomie wpływają na nasze niezadowolenie, bo nie spróbowaliśmy odmiany albo nie zauważyliśmy pozytywów w całej sytuacji. Tak więc warto docenić aktualne piękno i skupić się przede wszystkim na dziś. Przecież po drodze do wielkiego celu może nas spotkać coś, co zupełnie zmieni nasz kurs lub sprawi, że na tej ścieżce nie będziemy więcej samotni. Nikt przecież nie wie, kiedy dokładnie pisany jest mu koniec. Tak więc mając świadomość, że na naszej drodze może zdarzyć się coś lepszego, oczekujemy wielkiej szansy czy ogromnej decyzji. A tymczasem trzeba się skupić na tych małych, codziennych i nie lękać się czy nie oczekiwać. Po prostu chwytać dzień.


MAGAZYN ŻET 9

3

DRODZY ŻMICHOCZYTELNICY! W życiu ludzie bardzo często na coś czekają. Czeka młoda dziewczyna, której pociąg spóźnia się już od dziesięciu minut. Czeka sfrustrowany wieloletni pracownik dobrze prosperującej firmy, nadal mając w sercu za dużo miłości do niej i za wiele nadziei na awans. Czekają katolicy na ponowne przyjście Chrystusa, czekają Żydzi na Mesjasza. Czekaliście i wy. Tylko, że wy nareszcie się doczekaliście. Bo oto przed wami nowy Magazyn Żet, powstały z popiołów niewydanego numeru ósmego i przypływu artykułów z cyferką dziewięć w mailu. A teraz cieszcie się i bierzcie z tego wszyscy, bo po Wielkanocy zmartwychwstał też nasz cudowny dwumiesięcznik! do zaczytanego jadwiga mik

spis treści COIN FRANÇAIS bruni-sarkozy. francuska love story ...................................... 4 COIN FRANÇAIS rudość tworzenia w Paryżu .................................................. 5 ŻMICHOREVUES i’m nowak-jeziorański. jan nowak-jeziorański ........................ 6 TO CI HISTORIA szekspir? a może marlowe? ................................................ 7 KAGANEK OŚWIATY LITERACKIEJ o robieniu ojczystej lektury ...................... 9 VOYAGE, VOYAGE być turystą we własnym życiu, czyli obudzić ciekawość codzienności ................................................................................................ 11 FIKUŚNY FELIETON moje przygody z en ef zetem ......................................... 13 KOMENTARZ SPOŁECZNY uwaga! epidemia mentalnego leniwca ..................... 14 ZARYS POSTACI polski noblista, o którym zdecydowaliśmy się zapomnieć ......... 16 ŻMICHOSOFIA populizm obnażony, czyli to co wyżej ...................................... 17 ŻMICHOVOGUE jaki wpływ ma na nas moda? ................................................ 21 EKO-LOKO słomki suck ................................................................................ 23 NIEBANALNIE O BANALNYM wKURZający ................................................... 24 ETNOŻMICHO o zamiłowaniu do publicznych kąpieli ........................................ 26 NIE TYLKO METRO god, i hate musicals! ....................................................... 28 TO WSZYSTKO PRAWDA! cała prawda o kosmitach ....................................... 30

3


4

MAGAZYN ŻET 9

aleksandra matynia

BRUNI-SARKOZY. FRANCUSKA LOVE STORY „Jaka to oszczędność czasu – zakochać się od pierwszego wejrzenia” – pisał niegdyś Julian Tuwim. Rzeczywiście, dla wielu wydaje się to znacznie rozsądniejsze niż lata przyjaźni i starania się o względy ukochanej. Przykładem może być chociażby tych dwoje zakochanych, których światopoglądy różniły się skrajnie, a którzy zdecydowali się na ślub… po zaledwie trzech miesiącach znajomości. Mowa o jednej z najbardziej rozpoznawalnych par francuskich, mianowicie Carli Bruni i Nicolasie Sarkozym. On – symbol francuskiej prawicy, konserwatysta postury napoleońskiej, całą duszą oddany karierze politycznej, mający słabość do błyskotek i piosenek Johnny’ego Hallydaya. Ona – liberalna eksmodelka, wysoka, włoska piękność, próbująca swoich sił w śpiewie, aktorstwie, widziana u boku takich celebrytów jak Mick Jagger, Kevin Costner czy też… Donald Trump. Nikt nawet przez moment nie pomyślałby o związku tych dwojga. A jednak pewnego listopadowego wieczoru 2007 roku, na przyjęciu u Jacquesa Séguéli, doszło do istnego coup de foudre. Od tamtej pory Sarkozy i Bruni byli nierozłączni. Nie kryli się przed blaskiem fleszy, wręcz przeciwnie:

usiłowali uczynić swój związek oficjalnym, najpierw przed kamerami, a już w lutym 2008 roku – przez przysięgę małżeńską. Fotoreporterzy wid-zieli w tym jedynie próbę odzyskania popularności po rozwodzie z Cécilią Albeniz, który w dużym stopniu wpłynął na reputację ówczesnego prezydenta Republiki Francuskiej. Dla Bruni miał być to natomiast sposób na sukces nowego albumu, którego sprzedaż po ślubie z francuskim chef d’État wzrosła trzykrotnie w porównaniu do poprzednich płyt. Wobec takich przesłanek wszyscy oczekiwali, że związek rozpadnie się po dwóch, trzech miesiącach. Cóż, minęło 12 lat, a portale plotkarskie dalej czekają na kryzys. W tym czasie byliśmy świadkami ślubu, narodzin wspólnej córki oraz tysięcy deklaracji miłosnych Bruni i Sarkozy’ego, czy to podczas oficjalnych spotkań, czy w mediach społecznościowych. Jak to możliwe przy dwóch tak różnych światach? Niektórzy mawiają: „przeciwieństwa się przyciągają”. Tak więc bez względu na to, czy oznacza dla nas „oszczędność czasu”, czy też długie zalecanie się do ukochanej, miłość pozostanie miłością, a zrozumieją to jedynie ci spośród nas, którzy sami jej doświadczyli.


MAGAZYN ŻET 9

aleksandra matynia

Idylle z 1872 roku. Od tej pory artysta regularnie uwieczniał na swoich płótnach ognistowłose piękności. Rudy nie tylko stanowił cechę charakterystyczną tego malarza, lecz pozwalał mu na przełamanie pewnej monotonii. Ten zabieg jest szczególnie widoczny na portrecie La Comtesse Kessler (1886), gdzie blada twarz, tajemniczy uśmiech i ognisty kolor włosów czarno ubranej damy przyciągają uwagę każdego zwiedzającego. Henner był również autorem rysunków, w których wykorzystywał kontrast między sangwiną, czerwonobrunatną kredką a czarną kreską i bielą papieru.

RUDOŚĆ TWORZENIA W PARYŻU Powołując się na amerykańskie statystyki, istnieje mniej niż 1% szans, że osoba czytająca ten artykuł ma rude włosy. Dla jednych jest to powód do dumy, dla drugich – źródło udręki. Ze względu na swoją rzadkość rude włosy często bywają utrapieniem dla ich posiadaczy. Wiążą się z tym dziesiątki stereotypów oraz instynktowna niechęć do nietypowych cech wyglądu. Z drugiej strony jednak rude włosy mogą podkreślać wyjątkowość, nadawać jednostce unikalną tożsamość lub prowokować. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że po ten ambiwalentny kolor sięgają liczni artyści, a w szczególności francuscy malarze i twórcy. Miedziana barwa zafascynowała ich do tego stopnia, że w paryskim muzeum poświęcono jej całą wystawę.

Zmysłowe, rudowłose kobiety nie były jednak jedynym tematem prac francuskiego malarza. Henner wykorzystywał swój ulubiony kolor również w wielu dziełach mitologicznych i religijnych. Na wyróżnienie zasługuje Le Christ au linceul (1896), czyli rudowłosy Chrystus w całunie. Jest to dość niespodziewane połączenie, zważywszy na fakt, że kolor ten utożsamiany był raczej z postacią Judasza. Francuski specjalista od symboliki kolorów, Michel Pastoureau, sugeruje, iż jest to nawiązanie do judaszowego, zdradliwego pocałunku; motyw rudowłosego Chrystusa wykorzystali później Paul Gauguin i Édouard Manet. Co ciekawe, w muzeum znajduje się druga wersja obrazu, na którym nad Jezusem pochyla się Maria Magdalena… również ruda.

W ramach ekspozycji zatytułowanej Roux! Muzeum Narodowe Jean-Jacquesa Hennera prezentuje swoje płomienisto rude zbiory od 30 stycznia do 20 maja 2019 roku. Wśród nich znajdziemy wszystkie istotne dla posiadaczy czerwonych włosów dzieła, począwszy od obrazów patrona galerii sztuki, wielbiciela rudych modelek, skończywszy zaś na projektach dedykowanych Soni Rykiel, rudowłosej ikonie mody.

Oczywiście, rudy kolor nie inspirował jedynie Hennera. Artyści tacy jak Courbet, Renoir,

Pierwszą rudowłosą Jean-Jacquesa Hennera była flecistka z obrazu 5

5


6

MAGAZYN ŻET 9

Maurin, Maxence czy CarolusDuran wręcz ubóstwiali czerwonowłose kobiety. Ostatni malarz zdecydował się nawet przedstawić swoją modelkę od tyłu – do ukazania jej charakteru wystarczyły mu bowiem jej rude włosy w połączeniu z czerwonym tłem i aksamitną sukienką. Henri de Toulouse-Lautrec wykorzystał ten pomysł wielokrotnie, zaś spod pędzla Édgara Degasa wyszło wiele pięknych, płomiennowłosych kobiet przy toaletkach.

Te wszystkie wizerunki uosabiają siłę oraz urok rudych włosów, które przeszły długą drogę od średniowiecznych wyobrażeń biesów i czarownic przez fascynację w wiekach późniejszych, aż do podziwu i uznania dla wyjątkowości w czasach współczesnych.

Należy pamiętać jednak, że temat czerwonowłosych w sztuce nie ogranicza się do artystów XIXwiecznych. Od plakatów Lautreca przechodzimy do słynnej okładki albumu Davida Bowie, a zaraz po niej – do kreacji inspirowanych Sonią Rykiel i jej projektami, wśród których odszukamy proste, wykonane flamastrem szkice Jean-Paula Gaultiera z 2008 roku. Obecna na wystawie współczesna fotografka Geneviève Boutry zasłynęła natomiast ze zdjęć przedstawiających rudych z dumą mówiących o swoich znakach rozpoznawczych.

I’M NOWAKJEZIORAŃSKI. JAN NOWAK-JEZIORAŃSKI

Rudy to również kolor włosów wielu bohaterów komiksów, buntowników słynących z odwagi oraz wiary we własne poglądy wśród nich należy wyróżnić Spirou oraz Tintina, dwie nietuzinkowe postacie belgijskiego świata rysunkowego. Nie zabrakło również bohaterów popkultury jak chociażby rodziny Weasleyów z Harry’ego Pottera czy też księżniczek Disneya – mężnej Meridy i nieustraszonej księżniczki Anny.

julia ukielska

Moja wrodzona naiwność sprawia, że mimo, iż widziałam już sporo bardzo słabych filmów historycznych wyprodukowanych w kraju nad Wisłą, to gdy do kin wchodzi nowy, idę jak ta głupia go zobaczyć. I może jednak słusznie, bo w przeciwnym razie pominęłabym ,,Kuriera” i żyła sobie spokojnie dalej. Myślę, że jeśli chodzi o polskie filmy o tematyce historycznej, to sprawa wygląda dość kiepsko. Większość z tych, które widziałam, można określić minimum jednym z przymiotników brzmiących nudny, niezgodny z prawdą i niedopracowany. Do popularnych gniotów zaliczają się oczywiście ,,Miasto 44” albo ,,Kamienie na szaniec” – króluje w nich przerost formy nad treścią, brak pomysłu na scenariusz i skupianie się na, kolokwialnie mówiąc, bzdurach, zamiast na istotnych faktach.


MAGAZYN ŻET 9

„Kurier” natomiast jest przede wszystkim wolny od pompatyczności, puszczanych w zwolnieniu scen erotycznych na tle ruin czy bezbarwnych charakterów. Wszystko jest tu wyraziste – od fabuły przez scenografię, na bohaterach kończąc. Wyraziste nie znaczy jednak oczywiste czy też przewidywalne. Tempo akcji jest bardzo szybkie, a następujące po sobie jej zwroty fabularnie zaskakujące, co nie pozwala widzowi się nudzić. Główny bohater momentami przypomina Jamesa Bonda, ale nie jest to jednak żałosna próba skopiowania ikony przez wykorzystanie jej charakteru z dodaniem niczym wisienkę na torcie twarzy Jana Nowaka-Jeziorańskiego, a prawdziwa historia sprzed ponad 70 lat pokazana w nowoczesnym stylu. W końcu chyba nie wszystko pochodzące z lat 40 musi być czarno-białe, prawda?

dziej niż na filozoficznych przemyśleniach i opiewaniu bohaterstwa i męczeństwa na każdym kroku skupia się na akcji, refleksję pozostawiając widzom. Myślę, że jest to dobry kierunek, ale każdy musi sobie wyrobić na ten temat własne zdanie. Nie pozostaje więc nic innego, jak ruszyć do kina!

zuzanna michaś

SZEKSPIR? A MOŻE MARLOWE? Być albo nie być? Ilekroć słyszymy ten cytat, nie mamy problemu z przywołaniem nazwiska jego autora - Williama Shakespeare’a. Angielski dramaturg z niewielkiego miasteczka Stratford–upon–Avon, znany jako autor trzydziestu ośmiu sztuk i stu pięćdziesięciu czterech sonetów, postać, wokół której przez lata narosło wiele kontrowersji. Niektórzy ludzie nie wierzą, że Shakespeare naprawdę zasługuje na sławę, jaką zdobył do dzisiaj. Uważają, że jego dzieła zostały stworzone przez grupę dramaturgów lub przez kogoś innego niż on sam, kto jedynie podpisywał się jego nazwiskiem. Ale czy te spekulacje mają pokrycie w rzeczywistości?

Dzięki połączeniu sił filmowców i historyków ,,Kurier” jest bardzo dopracowany – pojawiają się w nim jedynie minimalne odstępstwa od rzeczywistości. Nie razi więc tak zwaną “swobodną interpretacją zdarzeń”, a fakty nie są tylko delikatną sugestią, lecz podstawą fabuły. Powstańcy zapytani o to, co sądzą o filmie, odpowiedzieli po spartańsku: ,,Tak było”. Myślę, że dzisiaj to właśnie oni są największym guru w tej sprawie i ich opinii zamierzam się trzymać.

Istnieje kilka argumentów, którymi posługują się przeciwnicy Shakespeare’a. Jednym z nich jest fakt, że w swoich dziełach dramaturg często demonstruje swoją wiedzę w zakresie prawa, polityki międzynarodowej, historii czy

,,Kurier” jest dopracowanym i bardzo nowoczesnym filmem. Pokazuje patriotyzm nie w nachalny i kiczowaty, ale w wysublimowany sposób. Bar7

7


8

MAGAZYN ŻET 9

filozofii oraz realiów dworu elżbietańskiego. Jednak Shakespeare nie mógł posiadać takich informacji, ponieważ wywodził się z prostej, częściowo niepiśmiennej rodziny z małego miasteczka. Fakt, że był twórcą przypisywanych mu dzieł podważa także brak jakichkolwiek rękopisów czy portretów z czasów, kiedy jeszcze żył. Mało tego, nikt poza bezpośrednio zaangażowanymi w publikację dramatów nie wiedział, że to Shakespeare jest ich autorem. Co ciekawe, sam dramaturg został pochowany jako typowy przedstawiciel klasy średniej. Na jego grobie umieszczono symbol sakiewki z ziarnem i dopiero po ponad stu latach zmieniono ją na gęsie pióro. Czy więc swoją działalność teatralną ukrywał nawet przed najbliższymi, czy też wszystko to najzwyczajniejsza mistyfikacja? Skoro nie William Shakespeare jest autorem słynnych dramatów, to kto? Jako potencjalnych kandydatów wymienia się aż osiemdziesiąt cztery nazwiska, w tym choćby Miguela de Cervantesa, autora „Don Kichota”, ale trzy, które są najbardziej prawdopodobne to Christopher Marlowe, Francis Bacon i Edward de Vere. Tutaj pozwolę sobie przybliżyć sylwetkę pierwszego z nich. Christopher Marlowe był bardzo tajemniczą i nieoczywistą postacią - do dzisiaj nie ma pewności nawet co do pisowni jego nazwiska. Osobowość i styl życia dramaturga także wzbudzają wątpliwości. Niektórzy opisują go jako cynika sprzeciwiającego się

obowiązującym zasadom społecznym, najprawdopodobniej ateistę i niemal na pewno homoseksualistę, szpiega na usługach rządu lub nawet miłośnika okultyzmu o skłonnościach do przemocy i nadmiernego ryzyka. Według innych Marlowe był dobrze wykształconym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością poetą, obracającym się w kręgach równie wykształconych osób. Cały życiorys dramaturga brzmi jak scenariusz na dobry film, szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności jego śmierci. Zginął bowiem dźgnięty nożem w oko podczas bójki w karczmie w Deptford pod Londynem w wieku zaledwie 29 lat. Ale czy Christo-pher Marlowe zginął naprawdę? Calvin Hoffman, autor wydanej w 1955 roku książki „The Murder of the Man who was Shakespeare”, uważa, że nie. Zdaniem Hoffmana, Marlowe upozorował swoją śmierć przy pomocy służącego lorda Thomasa Welsinghama - swojego protektora i najprawdopodobniej także kochanka. Z pozoru ta teoria może wydawać się absurdalna, jednak istnieje kilka dowodów na potwierdzenie jej prawdziwości. Pierwszy znajduje się we wspomnianych wcześniej sonetach Shakespeare’a. Większość z nich zadedykowano „panu W. H.”. Według teorii Hoffmana tajemniczym adresatem miłosnych wierszy jest lord Welsingham, ponieważ w czasach elżbietańskich często zapisywano nazwiska, oddzielając od siebie ich logiczne składowe (Welsing– Ham, Shake–Speare i tak dalej). Naukowcy zaintrygowani takim


MAGAZYN ŻET 9

rozwiązaniem szekspirowskiego problemu przeprowadzili nawet komputerową analizę długości słów w jego utworach w porównaniu z utworami Marlowe’a, w obydwu wypadkach długość ta była taka sama i wynosiła 4,2 litery w słowie. Dodatkowo, po badaniach stylo-metrycznych (częstotliwość występowania i otoczenia przypadkowych słów w tekście), komputer wywnioskował, że dramaty zostały napisane przez jedną i tę samą osobę. Potrzeba czegoś jeszcze? Sam Calvin Hoffman na tyle głęboko wierzył w słuszność swojej teorii, że utworzył specjalną nagrodę dla osoby, która znajdzie niepodważalny dowód na to, że szekspirowskie dramaty zostały napisane przez Christophera Marlowe’a. Jak dotąd, nie znalazła jeszcze swojego laureata, więc gdyby ktoś był chętny, wciąż jest szansa.

jadwiga mik

O ROBIENIU OJCZYSTEJ LEKTURY Tutaj nie ma czasu na owijanie w bawełnę, moi drodzy: które z was ostatnio sięgnęło po książkę jakiegoś polskiego pisarza? I nie, nie mówię tu o lekturach, nie wchodzę też na tereny okupowane przez pozytywistów, romantyków, czy mistrza Herberta do spółki z Szymborską. Tu sprawa się toczy o autorów współczesnych, o rodaków, którzy być może nawet w domu obok wymyślają, zapisują, publikują… no, kiedy? Dawno, a może nigdy. A chociaż nazwisko? Nie? Coś tam z Tokarczuk zagranicą było… ale to właściwie tyle. Jak widać ci wielcy Polacy-patrioci, w których kraju raporty o czytelnictwie przyprawiają polonistów o drżenie serca, nie mają w swych słownikach hasła „polska literatura współczesna”. Pora je w końcu tam dopisać.

Który z tych dramaturgów jest odpowiedzialny za słynne dramaty? Zbuntowany i tajemniczy Christopher Marlowe czy sam William Shakespeare? Niestety najprawdopodobniej tego już się nie dowiemy, pozostają nam tylko spekulacje i domysły. Ale czy to nie dzięki nim nawet z pozoru nużąca historia nabiera nowego znaczenia?

Większość czasu młodzi spędzają na pławieniu się wśród odpadków kultury tak zwanego Zachodu. I nie jest to niemoralne ani nieodpowiednie: tamtejsi pisarze i ich dzieła mają lepiej nie tylko w dziedzinie ekonomicznej, ale i przez stosunek społeczeństwa do nich. Przykład? A choćby ukochana przez emigrantów i nie tylko Francja-elegancja, Prix Goncourt, Femina czy Renauldot, szacunek do pióra. A u nas? Najwyżej dodatek do pensji, mała nagroda za ciężką pracę, by przekazać swoją opowieść publiczności, która pewnie nawet 9

9


10

MAGAZYN ŻET 9

na nią nie zwróci uwagi. A przynajmniej jeśli wpierw nie zrobi tego Zagranica, jak to było w przypadku pana znanego już jako The Witcher. Dlatego też trzeba dostrzec tych pisarzy z Polszy, zamykanych w ramach „my to ciekawych książek i dobrych autorów nie mamy”. A może jednak? Na rynku obecnie kwitnie wyżej wspomniana Tokarczuk, a wszystko dzięki zachodniej krytyce i Biegunom w wersji brytyjskiej (tak zwane Flights). Prócz tego kojarzone z filmem Prowadź swój płóg przez kości umarłych, czytane w Żmichowskiej Prawiek i inne czasy czy Lalka i perła, widoczne w Empiku na zakurzonej półce spirytystyczne E.E. i Dom dzienny, dom nocny, ociężałe Księgi Jakubowe, wydane na fali popularności Opowieści bizarne czy wreszcie reedycja debiutu: Podróż ludzi Księgi. Nie będę recenzować, wystarczy pewna zasłyszana anegdota o pisarce. Na pytanie dziennikarza o to, jaką jej książkę przede wszystkim należy wybrać do lektury, odpowiedziała „proszę przeczytać wszystko”. Była taka biała książka z okładką w Times New Roman, której wielu dotykało, ale mało kto właściwie ją przeczytał. Jak przestałem kochać design Marcina Wichy to pozycja, która warta jest czegoś więcej niż przewertowanie jej kartek w poszukiwaniu tajemnic tego, co eufemistycznie zwiemy dekorowaniem. Ten niecodzienny pisarz o codziennym języku realizuje się literacko przede wszystkim w Rzeczach, których nie wyrzuciłem, które powinien

przeczytać każdy, kto choć raz przeżył bądź przeżywa właśnie żałobę. Z wykształcenia grafik, Wicha doskonale wykorzystuje przedmioty, by pokazać nam wartości uniwersalne. Ostatnio na salonach brylowało też pianinowe Nikt nie idzie Jakuba Małeckiego. Moje serce bije jednak dla dwóch jego wcześniejszych dzieł: Dygotu, niesamowitym we wszelkim tego słowa znaczeniu, oraz Śladów, dzielenia jednej historii przez wielu narratorów. Uważam jednak, że powieści tego pana należy sobie dozować, gdyż to nie autor na jeden gryz, gryzem ryzykujecie utratę tej całej życiowej magii jego literatury. Ale co jakiś czas, kiedy macie ochotę na baśń przesiewaną przez sito twardej rzeczywistości, w której teraz nie może obyć się bez przedtem, otwórzcie Rdzę, Odwrotniaka, W odbiciu, Nikt nie idzie… a słynne ostatnie zdanie Małeckiego na końcu każdego rozdziału sprawi, że będziecie chcieć tylko iść dalej śladem jego słów. A teraz dwa kroki od magii rzeczywistości literackiej Małeckiego, bo czasami człowiekowi potrzeba zderzenia z tą prawdziwą, brutalną rzeczywistością. Zderzenia zapisanego bez zbędnych dekoracji, bez zawijasów i serduszek nad i. Kiedy nadchodzi taka chwila, pojawia się Justyna Kopińska ze swoimi trzema wydanymi dotąd reportażami, których definicją jest tytuł jednego z tomów: to sprawy, od których Polska odwraca oczy. Ale to właśnie za sprawą Kopińskiej


MAGAZYN ŻET 9

wiele z nich (jak ciesząca się złą sławą siostra Bernadetta z Zabrza) staje w blasku reflektorów i świecących w twarz lampek na komisariacie, a niestrudzona poszukiwaczka zła kryjącego się za rogiem na naszych rodzimych ulicach daje ludziom szansę na tak ważny w sądownictwie element, którego czasami polskim (i nie tylko) sądom brakuje: sprawiedliwość.

Hugo-Bader, Bieńczyk, Stasiuk, Miszczuk, Bonda, a nawet ten Mróz! Za dużo, by opisać wszystko w jednym krótkim artykule. Zresztą tutaj nie trzeba opisywać. Tutaj trzeba po prostu czytać. A dzięki temu może kiedyś, w niedalekiej przyszłości, także skrobnąć coś własnego. I módlmy się, aby były już to czasy, w których polscy autorzy częściej pojawiać się będą w księgarniach na półce „polskie nowości” niż w zachodnich mediach. Bo ja mam jeszcze nadzieję, że takie w końcu nadejdą.

Ale wiecie, to tylko cztery nazwiska. Tylko czterech autorów, którzy zjawili się na mojej półce i na pewno zagoszczą tam na dłużej. To czwórka, których mogę wam szczerze polecić, z nalepką „nie zawiedziesz się” na okładce. Nie chcę wam rzucać pisarzami jeszcze przeze mnie nierozpracowanymi, ale mogę chociaż zapisać tu ich nazwiska, a może któreś z nich przemówi do was i sprawi, że umówicie się z nimi na rendez-vous przede mną. Bo Polska to nie tylko ci obdarzeni złotym piórem i od dawna rozkładający się w grobach, to nie tylko Tokarczuk, Wicha, Małecki czy Kopińska. To Traktat o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego, to Drach Twardocha, to Pod mocnym aniołem Pilcha, to Piaskowa góra Joanny Bator, Lód Jacka Dukaja, to historyczne cegły Cherezińskiej z Hardą na czele, to reportażyści tacy jak Katarzyna Boni (Ganbare! o Japonii), Katarzyna Bednarz (Kwiaty w pudełku również o Kraju Kwitnącej Wiśni) czy Mariusz Szczygieł (Merhaba o Turcji). To sztuki i książki Masłowskiej, to Karpowicz, Huelle, Libera, Miłoszewski, Pilipiuk, Głowacki, Krajewski, Żulczyk,

aleksandra duć

BYĆ TURYSTĄ WE WŁASNYM ŻYCIU, CZYLI OBUDZIĆ CIEKAWOŚĆ CODZIENNOŚCI Jeśli podróżujemy, to zwykle wybieramy najbardziej odległe i egzotyczne miejsca, które fascynują odmiennością. Pociągają nas obce kultury, historie i kuchnie. Zmieniamy tymczasowo rzeczywistość, by odetchnąć, uciec na chwilę od wszystkiego, co nas przytłacza i przejąć na jakiś czas życiowe zwyczaje innych i tak dla nas interesujących ludzi. Jednak czy ta dziecięca ciekawość oraz otwartość na różne oblicza świata nie bywa czasem destrukcyjna? Porównując swoją 11

11


12

MAGAZYN ŻET 9

codzienność do tych ekscytujących chwil oderwania, popadamy w smutną melancholię, która potęguje tęsknotę do nieosiągalnych zmian. Stajemy się apatyczni, oczekując na kolejny zryw. Dryfujemy po morzu bezkresnego oczekiwania na ekscytującą przygodę, która stworzy dla nas inny, piękniejszy świat. Czy jednak jesteśmy zmuszeni tak żyć? Dlaczego niemożliwym wydaje się być kontemplowanie cudowności dnia codziennego wraz z jego pokorną nudą i szarością? W końcu, co możemy zrobić, by wzbudzić zainteresowanie tym co znane? Jesteśmy u progu lata – pory roku, która obfituje w słońce i ciepło. Wraz z nadejściem lepszej pogody stajemy się bardziej aktywni oraz powoli zaczyna w nas napływać chęć odkrywania oraz eksplorowania. Po długich miesiącach przytłaczającej szarości zimy nareszcie możemy cieszyć się wcześniejszymi wschodami słońca, więc poszukujemy możliwości zapełnienia wydłużającego się dnia. Zamiast odliczać czas do upragnionych wakacji, wyjdźmy na spacer. Może to być znana nam trasa. Uczyńmy ją jednak wyjątkową. Podnieśmy wzrok, zwolnijmy krok i zwróćmy uwagę na to co nas otacza. Czy przestudiowaliśmy już wszystkie płaskorzeźby na tej fasadzie? Czy zauważyliśmy kiedykolwiek jak pięknie to drzewo wygląda w otoczeniu kamiennych ścian budynków? Poddajmy analizie krajobraz o różnych porach dnia – co zmienia się wraz z natężeniem

siły promieni słonecznych? Popatrzmy na innych ludzi. Stwórzmy dla nich nowe, własne historie. Napełnijmy się lekkością ich szczęścia. Pozwólmy sobie na przerwę w życiu, zatrzymując się gdzieś przed „muszę” i „powinienem”. Ucieknijmy na chwilę od wymagań i zobowiązań, zanurzając się w pociągającej wolności od wszystkiego, co nas zwykle określa. Stańmy się na moment elementarną cząstką samych siebie i rzućmy się w wir podstawowych odczuć, niezabarwionych przeszłością i więziami. Bądźmy jak dzieci, które odkrywają świat, doceniając każdy najmniejszy element codzienności. Życie mamy jedno. Chcemy by było możliwie najlepsze, obfite w przygody i sukcesy. Wciąż biegniemy ku celom, planujemy przyszłość i załamujemy się, gdy nasze działania kończą się porażką. Egzystujemy w zamkniętym obiegu wzlotów i upadków, jak w klatce wymagań zbudowanej przez ludzkość. A koniec końców, by przetrwać codzienność, nie tracąc zapału dziecka, wystarczy… wyjść na spacer. Prawda?


MAGAZYN ŻET 9

julia ukielska

wyjechali, więc nie ma na kogo narzekać, że za głośno. Wnuk znalazł pracę, więc nie można biadolić, że całymi dniami nic nie robi. Wnuczka wreszcie zaszła w ciążę, więc nie ma komu jęczeć, że ,,Zegar biologiczny tyka!”. No przecież to jest nieludzkie, w szczególności dla starszej pani narodowości polskiej! Wyeliminować nagle wszystkie powody do plucia na świat! Mamy więc taką rozczarowaną panią Wiesię, która wchodzi sobie do przychodni i zaraz po prze-kroczeniu progu jej oczom ukazuje się długaśna kolejka do rejestracji. Dzieci płaczą, matki się denerwują, a pani w okienku jest wyjątkowo opryskliwa. Ach, będzie co opowiadać Baśce z warzywniaka! Na dodatek, po bonusowej godzinie kolejki jej wiedza jest wzbogacona o następujące fakty: dyrektorka pobliskiej szkoły rozwiodła się z mężem, były burmistrz wylatuje do Stanów, a najmodniejszy kolor tej wiosny to chabrowy (przy-najmniej według popularnego magazynu). No żyć, nie umierać!

MOJE PRZYGODY Z EN EF ZETEM Generalnie niewielu rzeczy się boję. Niestraszna mi ciemność, wysokość, nie mam arachnofobii czy lęku przed małymi pomieszczeniami. Jednak krew, a w szczególności jej pobieranie przyprawia mnie o dreszcze. Perspektywa igły wbijającej się w moją żyłę sprawia, że robi mi się słabo i nic nie pomagają stwierdzenia wypowiadane przez ,,dobre ciotki”, że ,,przecież jesteś kobietą, musisz przywyknąć do widoku własnej krwi”. Patrzeć na nią mogę, ale żeby mi ją od razu zabierać? I to z samego rana, na czczo, w śmierdzącym gabinecie? Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie to brzmi jak tortury. Ostatnio spotkał mnie ten niemiły obowiązek. Gdy dotarłam do przychodni, zestresowana, niewyspana i głodna, okazało się, że kolejka do rejestracji liczy pięć osób, a do pobierania krwi – piętnaście. Czasem sobie myślę, że przychodnie prowadzą rywalizację, która najbardziej utrudni życie pacjentom. Prześcigają się w innowacjach takich jak trzyletni remont, zmiana pięter czy też pięć kolejek zanim wejdziesz do gabinetu. Należy jednak przyznać, że jest to całkiem przemyślane posunięcie socjologiczno–psychologiczne.

Oprócz poprawy humoru wszystkim paniom Wiesiom przychodnie oferują także inne profity, wśród których króluje podgabinetowa integracja. Co rano gromadzą w jednym miejscu pana Rysia z budowy, panią Krysię z kadr oraz panią Karinę z Dżesiką i Brajankiem w wózeczku dla bliźniaków, strategicznie pozostawionym w centralnym punkcie korytarza. Można to śmiało nazwać oddolnym projektem jednoczenia warstw społecznych. Na dodatek zlot tak barwnych osób niemal zawsze będzie

Weźmy na przykład taką panią Wiesię, która stała przede mną w kolejce. Starowinka miała fatalny tydzień: sąsiedzi 13

13


14

MAGAZYN ŻET 9

skutkował niezwykle ciekawymi rozmowami (przy wyjątkowym farcie: dzikimi awanturami), które zapewnią rozrywkę zwykłym, szarym ludziom takim jak ja. Najczęściej więc w przychodni poddaję się systemowi, siadam spokojnie w kątku i już po chwili dowiaduję się, jaki jest najlepszy przepis na jabłecznik i dlaczego Polska nigdy nie była Mistrzem Świata w piłce nożnej, a także kto ma problemy z jelitami, a kto z kręgosłupem. Powiem Wam, że kompletnie nie wiem, czemu ludzie tak narzekają na Służbę Zdrowia w naszym kraju. Po zaledwie dwóch godzinach wyszłam z przychodni z obolałą ręką, krzykiem dzieci dźwięczącym w uszach oraz z niezwykle niezbędną do życia wiedzą (wiedzieliście, że jajka należy zawsze gotować dziesięć minut, a najlepsze wkłady do mopa można kupić w Otwocku?). Na dodatek w ramach rekompensaty za poniesione straty (pani pielęgniarka wbijała się w moją żyłę trzy razy), mama zaproponowała mi na śniadanie jeszcze ciepłą drożdżówkę. Czego chcieć więcej? No, może tylko kolejnej wizyty w tym cudownym przybytku, jakim jest polska przychodnia NFZ.

alicja szadura

UWAGA, EPIDEMIA MENTALNEGO LENIWCA! Ach, wiosna, jedna z najpiękniejszych pór roku. Wszystko budzi się do życia. Zaspane niedźwiadki przecierają zmęczone oczka, pąki na drzewach rozwijają się powolutku w malutkie, słodkie kwiatuszki, a samo słońce zaczyna mocniej przygrzewać. Ludzie także nie są obojętni na magiczne działanie wiosny. Wielu z nas w tym okresie dostaje wielkiego kopa motywacji, bo po długiej zimie w końcu ich organizm zaczyna się regenerować. Przez pierwszy tydzień czują się wspaniale, robią mnóstwo rzeczy, aż nagle budzą się pewnego dnia bez jakiejkolwiek siły do życia. Cóż się stało? Jeszcze niedawno mogli góry przenosić, a teraz? Ledwo unoszą stopę aby przejść z jednego miejsca na drugie… Ja nazywam to zjawisko epidemią moralnego leniwca. Jest ona szalenie popularna wśród młodzieży szkolnej, ale nie tylko. Objawami są przede wszystkim obniżony poziom motywacji, ciągłe zmęczenie, leżenie i patrzenie w ścianę. Osoba nią dotknięta przejawia syndrom starej babci, polegający na ciągłym jęczeniu, że coś ją boli, przez co porusza się z prędkością trzech kroków na minutę. To jednak bardzo ogólna charakterystyka tejże okrutnej epidemii – prawda jest taka, że u każdego mogą występować inne


MAGAZYN ŻET 9

symptomy, jednak kluczem do ich rozbudzenia jest właśnie brak motywacji.

trochę wiosennej świeżości naszego organizmu!

do

Zacząć można też od małych kroczków. Spisanie dokładnego planu tego, co chcemy zrobić. Ważne jest, aby stopniowo wdrażać go w życie, powoli, bez pośpiechu. Cele mogą być proste: wyjście z pokoju, sprzątnięcie korytarza, narysowanie czegoś, przeczytanie książki. Jeśli już nam się to uda, rutyna zrobi swoje i powinniśmy wrócić na swoje stare tory. Jednakże, nie zmuszajmy się od razu do szaleńczego biegu, pogoni za utraconą motywacją. Dajmy jej chwilę na przyjście, w końcu, drapie się z powrotem do naszej głowy i zrzucając zaspaną kreatywność z kanapy razem ruszą nasz cały organizm.

Skąd to się bierze? Odpowiedź jest prosta: w większości przypadków nie jesteśmy zadowoleni z tego co robimy, przemęczamy się samą nauką, nawet jeśli wiele jej nie mamy. Taki stan prowadzi do spadku motywacji, zaniżenia poziomu kreatywności i ciągłego powtarzania ,,matko, ale mi się nie chcę/ale jestem zmęczony (czy też zmęczona)”. I mimo strajku, wolnego czasu, który tak obiecaliśmy sobie przeznaczyć na rozwój osobisty, leżymy do góry brzuchem marudząc, że coś nam strzyka w kręgosłupie. Jest to absolutnie normalne, szczególnie w tym okresie. Ale jak sobie z tym poradzić? Czy istnieje lek na tę chorobę? A co najważniejsze: czy da się z tym walczyć z kanapy?

,,Mentalny leniwiec” to nie koniec świata! Da się z nim walczyć, lecz trzeba wykrzesać z siebie choć krztynę chęci. Ten mały płomień może rozpalić w nas potężny pożar, który pochłonie całe nasze ciało zachęcając do powrotu do tego co uwielbiamy… albo też zgasnąć, przez co pośpimy sobie jeszcze pięć minut dłużej.

Jak leczyć? Nie napiszę nic odkrywczego, jeśli powiem, że ruch to zdrowie. Mimo to, słyszę już oburzone głosy, ale spokojnie, nie każę biegać na Agrykolę. Chodzi o zwykłe spacery, wyjście na dwór, zaczerpnięcie świeżego powietrza, spotkanie się ze znajomymi. Takie wypady mogą obudzić w nas resztki kreatywności, zainspirować do zrobienia czegoś z naszym czasem. Polecam także przyjrzeć się budzącej się do życia przyrodzie. Takie małe detale mogą pozwolić nam na rozwinięcie naszych skrzydeł, otwarcie dotychczas zamkniętego i wyłączonego umysłu. Świat jest piękny, więc ruszmy swoje szare komórki i poznajmy jego cuda, wpuśćmy 15

15


16

MAGAZYN ŻET 9

wiktoria krzywy

POLSKI NOBLISTA, O KTÓRYM ZDECYDOWALIŚMY SIĘ ZAPOMNIEĆ Od pierwszych lat szkoły oswajani jesteśmy z wielkimi postaciami polskiej historii. Wśród podstawowych kategorii – malarzy, pisarzy, naukowców – znajdziemy jeszcze jedną, dość specyficzną, bo zrzeszającą ludzi różnych profesji, których niekiedy łączy jedynie narodowość: noblistów. Gdyby zapytać dziecko w czwartej klasie podstawówki, pewnie nie wiedziałoby, kto wynalazł telefon, bez problemu wymieniłoby natomiast tych sześć polskich nazwisk, które wtłaczane mu były do głowy od początku edukacji. Okazuje się jednak, że nasza duma narodowa bywa wybiórcza, a nazwisk wcale nie jest tylko sześć… Józef Rotblat urodził się w 1908 w Warszawie. Pochodził z wielodzietnej, żydowskiej rodziny, z którą mieszkał w samym sercu Muranowa. Z powodu problemów finansowych ojca, Rotblat nigdy nie chodził do gimnazjum, ukończył jedynie czteroletnią szkołę rzemieślniczą. W młodym wieku zaczął zarabiać jako monter. Tak by już pewnie pozostało, gdyby nie ambicja mężczyzny, która w 1926 doprowadziła go na egzaminy wstępne do wyższej szkoły Wolnej Wszechnicy Polskiej. Język polski nie poszedł mu najlepiej, przez co plany Rotblata mogły spalić na

panewce. W jego życiu pojawił się jednak przychylny mu i dostrzegający potencjał chłopaka Ludwik Wertenstein, fizyk i uczeń Marii Skłodowskiej-Curie. Zau-ważył smykałkę Rotblata do fizyki i podniósł jego ocenę z egzaminu z polskiego tak, by mężczyzna dostał się na uczelnię. Wertenstein wielokrotnie ingerował w rozwój kariery Rotblata – uczynił go swoim asystentem, popierał jego wnioski o zmniejszenie czesnego i o stypendium w Wielkiej Brytanii. To dzięki niemu życie zawodowe mężczyzny tak prężnie się rozwinęło. W 1936 już jako szanowany naukowiec i reprezentant Pracowni Radiologicznej im. Kernbauma wygłosił na Zjeździe Fizyków Polskich we Lwowie trzy referaty. Niedługo potem, w kwietniu 1939 roku, naukowiec wyjechał na stypendium do Wielkiej Brytanii. Po kilku miesiącach wrócił do Warszawy po żonę Tolę. Ta jednak nie wsiadła z nim do samolotu – została w Warszawie, gdzie czekał ją tragiczny los i wywiezienie do obozu koncentracyjnego, w którym zginęła. Nigdy więcej nie zobaczyła męża. W trakcie wojny Rotblat pracował u boku Jamesa Chadwicka, brytyjskiego naukowca i noblisty, odkrywcy neutronu. Ten wkrótce wprowadza go do programu Manhattan, którego celem było stworzenie bomby atomowej. Był jedynym członkiem projektu bez paszportu amerykańskiego lub brytyjskiego, przez co miewał problemy z amerykańskim wywiadem, który stale podej-


MAGAZYN ŻET 9

rzewał go o szpiegostwo. Nie spotkały go jednak większe nieprzyjemności, w USA został więc aż końca wojny. W 1945, podczas zrzucenia bomby na Hiroszimę, Rotblat przeżył wstrząs. Nie tak wyobrażał sobie użycie jego wynalazku – myślał, że bomba zostanie użyta jedynie jako demonstracja potęgi Stanów Zjednoczonych, a straty nią spowodowane nie dotkną cywili. To zderzenie ze smutną rzeczywistością na zawsze zmieniło życie fizyka, który kilka lat później stał się współzałożycielem pacyfistycznego ruchu uczonych Pugwash. Przyjął także finalnie obywatelstwo brytyjskie, przed czym wcześniej się wzbraniał, podkreślając swoje silne przywiązanie do ojczyzny. Na wyspy sprowadził też swoją rodzinę.

w Polsce takiego statusu jak zagranicą – to tam był znanym naukowcem. W ojczyźnie nikt specjalnie nie przejmował się laureatem, który Nobla otrzymał ze względu na działania na arenie międzynarodowej, z których Polska była wtedy częściowo wykluczona. Po drugie, Polacy po latach zyskali już przecież “swojego” z Pokojową Nagrodą Nobla – Lecha Wałęsę, który całe życie spędził w Polsce, walczył o Polskę i za tą walkę został nagrodzony. Stanowił on z Rotblatem zupełny kontrast. To wszystko sprawiło, że dziś o wielkim naukowcu i działaczu wiedzą nieliczni, mimo że tak wiele uczynił dla świata. Dlatego my postarajmy się o nim pamiętać, nawet jeśli miał brytyjski paszport i zasłynął za granicą. Dopiszmy do naszej listy chwalebnych numer siedem.

W 1995, w pięćdziesiątą rocznicę ataku na Hiroszimę, Józef Rotblat otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Polska prasa nie pofatygowała się nawet wspomnieć, iż wśród pretendentów do nagrody był Polak, a co dopiero, że ją otrzymał. Wielu może zapytać: dlaczego?

marcel szabłowski

POPULIZM OBNAŻONY, CZYLI TO, CO WYŻEJ Każdy populista używa swojej taktyki w tym samym celu - aby zdobyć władzę. Jak jednak dokładnie działają ludzie podający się za głos narodu? Dziś rozłożymy populizm na czynniki pierwsze.

Marek Górlikowski, autor książki „Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój” wskazuje dwie główne przyczyny: Po pierwsze, fizyk w momencie odbierania nagrody już wiele lat żył na uchodźstwie. Choć czuł się związany z ojczyzną i nazywał siebie „Polakiem z brytyjskim paszportem”, to Polacy niespecjalnie czuli się związani z nim. Wyjechał wcześnie, nie osiągając

Zacznijmy od definicji. Populizm to nieostry i niejednoznaczny termin opisujący zjawiska polityczne, których wspólną cechą jest retoryka odwołująca się do 17

17


18

MAGAZYN ŻET 9

"woli ludu". Charakterystycznymi cechami są wielkie obietnice, pozornie bezkosztowne rozwiązania, wspólny wróg i patrzenie na wszystko przez pryzmat moralności, a także niekiedy uderzanie w bolesne pęcherze społeczeństwa. Podłożem współczesnego populizmu zaś jest emancypujące się w podstawowym stopniu społeczeństwo informatyczne, z którym można komunikować się szybko i na masową skalę. Tak więc pierwszy raz od wieków populiści mogą pozwolić sobie na grę na tak wielką skalę. Zanim jednak opowiem nieco więcej o tym, kim są i do czego dążą, skupię się na tym, skąd przybyli. Szukając źródeł populizmu trzeba zacząć od starożytnego Rzymu, gdzie prym wiodło ugrupowanie popularów. Byli to klasycznie rozumiani populiści, którzy walczyli o poszanowanie praw plebejuszy, stawiali na oddolną siłę przebicia, a nie, jak konserwatyści, na sprawdzone, dbające o interesy swojej kasty rody szlacheckie, mające obiekcje nawet wobec możnych z innych prowincji. Popularzy za niskie ceny zbóż dla plebsu oczekiwali głosów ludu miejskiego. Drugim filarem ich kampanii wyborczych były wizje podbojów nowych ziem, co podobało się najniżej się znajdującym grupom społecznym ze względu na brak poboru wśród biedoty miejskiej i gwarantowany przydział łupów. Wraz z nastaniem cesarstwa ich działalność przestała mieć znaczenie, a oni sami szybko dostosowali się do nowych warunków.

Trochę wcześniej, na terenie laboratorium demokracji, Grecji działali demagodzy. Demagogia została nazwana i zdefiniowana przez mieszkańców Hellady i oznaczała coś, co dotyczyło niemal każdego polityka w tamtym czasie. Po prostu wychodziło się na agorę i krzyczało, by przekonać jak tłum do swoich racji. Łatwe do przewidzenia jest, że zamiast uczciwych i opartych na twardym gruncie propozycji wygrywały te bardzo spektakularne, rzekomo łatwiejsze w uzyskaniu, z wadami ściśle zatajonymi przez ich autora. O ile w Grecji demagogia była początkowo przejawem umiejętności krasomówczych, to dziś tylko oznacza puste obietnice, slogany bez konkretnych treści stojących za nimi. Demagog to wiodący lud ('demos' - lud, 'agogos' - prowadzący), co dobrze odzwierciedla postawę takiego człowieka, prowadzącego naiwnych ku nierealnemu szczęściu. Populistę rozpoznamy po tym, że zawsze obieca wiele. On zawsze da więcej, łatwiej, teraz, zaraz! Jednakże, aby móc trafić do jak najszerszego grona odbiorców musi on szafować ogólnikami. To trochę jak z kulturą narodową. W każdym kraju, choć zawsze inna, złożona jest z dzieł promujących podobne wartości - patriotyzm, miłość, współczucie czy sprawiedliwość. Podobnie jest z żądaniami ludu, za każdym razem innych, ale w gruncie rzeczy postulujących to samo: ogólną poprawę obecnej rzeczywistości. Dobrego populistę cechuje umiejętność rozpoznania tych


MAGAZYN ŻET 9

żądań i sprawne ubranie ich w słowa.

zbiorowego sumienia i norm moralnych pozwala na antagonizowanie oponentów. Uproszczona wizja świata pozwala na manipulację emocjami wyborców. Trzeba w prosty, wyrazisty sposób zaznaczyć, kto jest kim i oddzielić się grubą linią, przeciwstawić kryształową i słuszną moralność “naszych” z zaborczą, przebiegłą, inną moralnością “tamtych”. Jednocześnie z racji ogromu i zróżnicowania społeczeństwa musi być to moralność prosta i łatwa w zrozumieniu, co nie odbije się negatywnie na skuteczności, gdyż działa ona na sferze emocjonalnej i podświadomej. Weźmy na warsztat współczesne Węgry. Viktor Orbán posługuje się bardzo prostymi mechanizmami mamienia swoich obywateli. Buduje moralność opartą na katolickości Węgier, dowartościowywaniu się samym faktem należenia do wspólnoty narodowej i poczuciu krzywdy. Orbán oferuje swoim wyborcom ulgę moralną. Przedstawia zafałszowaną historię jako dowód na niesłuszność porażek Węgier i na to, że były one zdradzane równie często jak teraz. Przez kogo, można zapytać? Kiedyś przez Zachód po pierwszej wojnie światowej, potem przez komunistów, a teraz przez Unię Europejską. Co łączy ich wszystkich? Inna moralność i atakowanie zupełnie czystych wedle tej narracji Węgrów. Populiści pokroju Orbána nie oferują gór pieniędzy czy nowych terytoriów. Nie, oni oferują coś dużo lepszego dyspensę moralną. Odpust, który mówi: nie robisz nic złego, tylko się bronisz przed “tamtymi”, jak to robiłeś już

Kolejną umiejętnością jest znalezienie wspólnego wroga. Każdy populista kreuje sobie takiego, który winien jest niemal całego zła na tym świecie. Zawsze jest to jakaś mniejszość: narodowa, etniczna, seksualna, ale także elita posiadająca duże majątki lub imigranci. Chodzi o jedno: zbiorowość na tyle odmienną, że da się ją zdepersonalizować i wyalienować, zbiorowo obwiniając za nieszczęścia. Doskonale widać, to na przykładzie Brexitu. Wśród jego zwolenników pojawiał się argument, że imigranci pogarszają i tak już fatalne warunki w służbie zdrowia, mimo, że eksperci udowadniali, że otwarcie rynku pracy wcale nie obniżało warunków National Health Service. Populiści twierdzili, że sytuacja się poprawi, gdy Wielka Brytania wyjdzie z Unii i przestaną oni napływać. Przybysze nie stanowili jednolitej grupy zdolnej bronić się przed takimi fałszywymi zarzutami, ale byli na tyle różniący się od większości populacji, że łatwo z nich było zrobić kozła ofiarnego. Powstała wizja bliskiego dobrobytu, oddzielonego jedną przeszkodą - ludnością napływową, której łaskawi politycy populistyczni mówią nie i dla swojego ludu pozbywają się problemu wychodząc z Unii. A rzeczywistość okazała się nie do końca zgodna z tą głoszoną powszechnie “prawdą”. Kolejnym typowym dla populistów chwytem jest nadziewanie wszystkiego na widełki moralności. Odwoływanie się do 19

19


20

MAGAZYN ŻET 9

wcześniej. Gdybyś nie został okradziony przez “tamtych” byłoby wspaniale. Nie robisz nic złego walcząc z nimi. Te wszystkie głosy dają poczucie lekkości sumienia i usprawiedliwienia swoich działań, pozwalają umysłowi uwierzyć w prosty podział świata na czarne i białe. Jest to bardzo wygodne z per-spektywy wygłaszających taką narrację nie zobowiązują się do zwrócenia tego co skradzione, ale proponują spokój ducha. Takie wybielanie samych siebie umożliwia tanie zdobycie władzy, bo lud chce wybierać tych, którzy sprawiają, że czuje się dobrze, a nie takich, którzy poruszają śliskie tematy. Czas przedstawić jeszcze jedno: najnowszą zdobycz technologii i psychologii zwaną fake news. Żyjemy w czasach postprawdy. Internet, a przed nim gigantyczne ilości odbiorników telewizyjnych otworzyły nowe horyzonty populistom całego świata. Przez to, że mamy tak łatwy dostęp do informacji staliśmy się oportunistami informacyjnymi, nie weryfikujemy tego czego się dowiedzieliśmy. Dotyczy to wszystkiego, nawet lekcji w szkole, bo przyznajcie: czy kiedykolwiek samodzielnie sprawdzaliście to o czym mówił nauczyciel? Tak powinno przecież właśnie być, nauczyciele powinni być pewnym źródłem informacji, któremu można zaufać. I tu właśnie media, korzystając z naszej ufności i informacyjnego otumanienia, coraz częściej sprzedają nam koktajl opinii i wypranych z kontekstu wydarzeń jako obiektywne fakty. A my, niczym narkomani informacyjni podłą-

czeni do kroplówek z najmocniejszymi z opiatów me-dialnych tylko ciągniemy je, by zaspokoić nasz nieustający głód. Populiści wykorzystują naszą bierną postawę i wciskają nam cokolwiek, byle wypełnić czas antenowy lub uzyskać kliknięcia. Przyjrzyjmy się tutaj sylwetce Silvio Berlusconiego. Trzykrotny premier Włoch, który przede wszystkim dzięki swojej telewizji (a więc Internetu tamtych czasów) stwarzał mieszkańcom Italii iluzję świetlanej przyszłości. Mieli być oni rządzeni przez człowieka, którym ludzie spoza elity zawsze chcieli być: bogacz, a jednocześnie niepatrzący na nich z góry. Przeciwnie, pochylający się na narodem włoskim i wysłuchujący pragnień prostych ludzi o dostatniejszym i sprawiedliwszym życiu. Silvio uwiódł szarych obywateli, podając się za “everymana”, ale takiego, któremu spełniły się najśmielsze marzenia innych “everymanów”. Berlusconi obiecał bardzo niskie podatki przy jednoczesnej poprawie stopy życia dla wszystkich. Nie jest to jednak możliwe, nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Tymczasem złotousty Silvio nie napominał o kosztach związanych z takimi działaniami i wpędzał Włochy w coraz większe zadłużenie równoważne niemal greckiemu. Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump pokonał kontrowersyjną, ale doświadczoną w polityce Hillary Clinton, dzięki chwytliwym hasłom propagandowym. Jakkolwiek niedorzeczny nie wydawałby się pomysł, że człowiek urodzony w rodzinie


MAGAZYN ŻET 9

krezusów rozumie spauperyzowaną klasę średnią, to od dwóch lat prezydentem supermocarstwa jest właśnie on. Obecny prezydent przecież zajmował się wcześniej prowadzeniem show, w którym zwalniał ludzi z pracy w swoich firmach. Teraz może część z was, tknięta tym, co powyżej napisałem, postanawia sprawdzać prawdziwość wiadomości, które czyta. Jednak powinniśmy zadać sobie odmienne pytanie: czy ludzie, których Trump zwalniał w swoim programie byli podstawieni czy nie? Pozornie nieważne zagadnienie niesie ze sobą ważną wiadomość: tego nie da się tak łatwo dowiedzieć, bo to media są populistami pierwszej klasy. One mówią to, co powinniśmy usłyszeć, oczywiście wedle kandydatów albo i samych dziennikarzy nastawionych populistycznie. Nie mówię o żadnym spisku globalnym, tylko o konkurujących ze sobą monopolistach informacyjnych, kreujących się na wspaniałych wybawicieli i sprawiających, że ciężko odróżnić prawdę od mema czy talk show.

czająco dużo, doprowadzą do niepokojów społecznych. Czasami jeśli rządy populistyczne nie okazują się być zupełną klapą, uda się zamieść część problemów i porażek pod dywan i zapomnieć o nich. Na koniec chciałbym przekazać jedną wiadomość: pilnujmy się. Nigdy nie było jeszcze czasów równie sprzyjających populistom. Jeśli nie zachowamy czujności i nie wykonamy gwałtownego zwrotu przeciwko populizmowi, fake newsom i postprawdzie, historia może zatoczyć koło i wydarzy się coś niechcianego, a nawet katastrofalnego dla nas wszystkich.

kinga musiatowicz

JAKI WPŁYW MA NA NAS MODA? Od zarania dziejów moda niczym dobry przyjaciel idzie pod rękę z ludzkością. Kiedy jedna epoka ustępuje miejsca drugiej, nowe formy zastępują stare. Myślę, że każdy z nas wie, czym jest to zjawisko, nawet jeśli nikt nie potrafi podać definicji z Wikipedii. Jednak czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielki ma to na nas wpływ?

Pokłosie populizmu jest bardzo różne, zależy od kraju i sytuacji. Niektóre przechodzą niemal niezauważenie, inne zaś powodują wielką reakcję po tym, jakie szkody wyrządziły. Wracając do przykładu Berlusconiego: jego rządy przyniosły wielki kryzys Włoch. Obecnie jest jedną z najbardziej ikonicznych, jak i nielubianych postaci włoskiej polityki. Populizm nie kończy się więc dobrze. Obietnice bez pokrycia, jeśli było ich wystar-

Oglądając filmy kostiumowe, których akcja toczy się kilka wieków wcześniej, często podziwiamy wspaniałe suknie, fryzury, makijaże, jakie noszono na długo przed nami. Z drugiej strony 21

21


22

MAGAZYN ŻET 9

jednak, gdyby zapro-ponować współczesnej dziewczynie codzienne noszenie stroju, który ważyłby prawie tyle co ona i byłby trzy razy jej szerokości, jestem pewna, że by odmówiła. Kiedyś kobiety dobrowolnie wciskały się w gor-sety podkreślające ich kształty, nakładały na twarze trucizny, by być bledszymi, a w Japonii na przykład łamały palce u stóp, dzięki czemu mogły je zmieścić do butów o kilka rozmiarów mniejszych. Z naszej perspektywy to wydaje się być zupełnie nieprawdopodobne. Do czasu, kiedy pomyślimy o farbowaniu i układaniu na gorąco włosów, operacjach plastycznych służących powiększeniu tego i owego czy modnym jeszcze nie tak dawno solarium. Dziwi nas poświęcanie swojego zdrowia dla wyglądu u kobiet z przeszłości, a jednocześnie same robimy to samo. To właśnie moda sprawia, że za wszelką cenę staramy się dopasować do przyjętych standardów i to nawet kosztem zdrowia. Mało który z nas przecież nie chce być wyrzutkiem, nie chce ryzykować braku akceptacji ze strony innych. Jednak moda ma też swoje dobre strony. Od jakiegoś czasu można zaobserwować coraz większą popularność ekologicznego stylu życia. Recykling, powrót do natury, zdrowe odżywianie stały się czymś pożądanym. Nawoływanie do troski o naszą ziemię jest coraz bardziej słyszalne w przestrzeni publicznej. Nowe przepisy dotyczące nieużywania słomek i segregacji śmieci, strajki klimatyczne, a także kolekcje ubrań zrobione tylko z na-

turalnych materiałów, to wszystko sprawia, że coraz więcej osób chce być eko. Tworzy się moda powrotu do naszych korzeni, życia w zgodzie z naturą i z samym sobą. Nie da się zaprzeczyć, że w odróżnieniu od gorsetu, recykling jest dla nas czymś zdrowym, a nawet niezbędnym do życia. Moim zdaniem nie można zatem skreślać wszystkiego, co modne i popularne. „Ale zaraz, zaraz – mógłby ktoś powiedzieć – przecież znane marki promujące zdrowy styl życia, czy politycy tworzący nowe ustawy wcale nie myślą o naszym dobru, tylko o pieniądzach, które uda im się z nas wyciągnąć.” Trudno się z tym nie zgodzić. Przecież celem firmy jest przede wszystkim zarobić. Jednak w mojej opinii w tym wypadku istotniejsze są efekty, a nie pobudki. Osobiście uważam, że to, jakie są przyczyny promowania bycia blisko natury, nie jest istotne w momencie, kiedy spojrzymy na efekty. Chociaż ocieplanie się klimatu dalej postępuje, a w zimie niektórzy ludzie dalej palą w kominkach tym, czym zdecydowanie nie powinni tego robić, z każdym rokiem zwiększa się świadomość problemu. Nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o socjologię i ochronę środowiska, mam tylko szesnaście lat i żadnego dyplomu na moim koncie, ale jestem pewna, że gdyby ekologia dalej była niszową dziedziną, nie byłoby takiego zainteresowania tematem, dla Ziemi nie byłoby ratunku, nasze dzieci nie miałyby gdzie żyć.


MAGAZYN ŻET 9

Tak jak wszystko na tym świecie moda nie jest czarno-biała. Potrafi doprowadzić do cierpienia, ale też ratować życie. Najważniejsze jest umiejętne wybieranie z niej tego, co najbardziej wartościowe, tego, co najlepsze dla nas wszystkich i co może stać się stałym elementem w naszym życiu.

poświęcić czas i środki na uświadamianie ludzi w tej kwestii. Z pewnością usunięcie tych przedmiotów sprawi, że sytuacja minimalnie się poprawi, jednak to od nas samych zależy otaczający nas świat. W końcu słomka sama nie wrzuci się do morza… Musimy być świadomi naszych czynów i odpowiadać za nie, zdawać sobie sprawę z globalnego problemu, jaki zapoczątkowaliśmy. Organizować spotkania ukazujące konsekwencje złego użytkowania i strasznych konsekwencji, zwłaszcza wśród najmłodszych. To im dorośli muszą pokazywać odpowiedni przykład postępowania, w końcu to dzieci są naszą przyszłością.

weronika winiarska

SŁOMKI SUCK Podobno przeważającą większość wszystkich odpadów zaśmiecających morza i oceany na całej Ziemi stanowią plastikowe jednorazówki. Słomki, noże, widełce i talerzyki, które dzięki swojej wygodzie i niskiej cenie zyskały ogromną popularność, stają się bezpośrednią przyczyną tego, że nasza planeta zamienia się w śmietnik. Do mediów, a co za tym idzie, do powszechnej świadomości coraz częściej przebijają się przygnębiające zdjęcia i obrazy tego, jak wyglądają wyspy odpadków, dryfujące sobie spokojnie po oceanach. Czy nastąpi tu akcjareakcja?

Komisja Ochrony Środowiska Parlamentu Europejskiego przyjęła rezolucję, w myśl której te mają być zakazane na terenie całej Unii od 2021 roku. Wykorzystanie części innych produktów, dla których nie istnieje alternatywa, będzie musiało zostać ograniczone przez państwa członkowskie do 2025 r. Na liście znalazły się również odpady z wyrobów tytoniowych, w szczególności filtrów. Przyjęte propozycje rozwiązań mają zobowiązywać producentów papierosów do pokrywania kosztów zbiórki odpadów, w tym transportu, obróbki i zbierania śmieci. Wykorzystanie plastikowych filtrów w papierosach ma być ograniczone o 50% do 2025 r. i 80% do 2030 r. Kosztami zbiórki odpadów mają być także obciążenie producenci sprzętu rybackiego, który w swoim składzie zawiera tworzywa sztucz-

W tej sprawie rząd podjął już pewne działania, mianowicie zakaz produkcji plastikowych słomek i tym podobnych produktów. Założenie, że na poprawę sytuacji zda się jedynie zakaz produkcji jest błędne, przecież nie każdy człowiek wrzuca słomkę do oceanu. I na tym stwierdzeniu należałoby się skupić. Trzeba 23

23


24

MAGAZYN ŻET 9

ne. Dodatkowo nowe przepisy mają zobowiązywać pań-stwa członkowskie do opracowania planu zachęcającego swoich obywateli do zmiany swoich przyzwyczajeń. Oczywiście w kwestii używania produktów jednorazowych na rzecz tych wielokrotnego użytku. Jedną z najpopularniejszych polskich akcji ekologicznych i ze specjalizacją przeciwsłomkową jest tak zwane TU PIJESZ BEZ SŁOMKI, do której dołączyło już ponad 500 restauracji, hoteli, restauracji, kawiarni i tak dalej. Akcję zapoczątkowała Areta Szpura wraz z NOIZZ.pl i fundacją Lonely Whale – inicjatorem ruchu „For A Strawless Ocean”. Do współpracy przyłączyło się wiele znanych postaci, takich jak Hubert Urbański, Ania Rubik, Robert Biedroń, Michał Piróg czy Maffashion. Akcję można poprzeć poprzez hashtag #suckingsucks. Na stronie akcji widnieje taki oto opis: „Wyglądają niewinnie. W rzeczywistości mają istotny wpływ na środowisko - w zeszłym roku były siódmym najczęściej zbieranym śmieciem na plażach. Są naszą konsumpcyjną fanaberią. Czymś, co barman podaje z przyzwyczajenia. Słomki stały się symbolem globalnej zmiany nawyków i presji społecznej, która sprawia, że wielkie korporacje i rządy systematycznie wycofują plastikowe opakowania”. Oczywiście istnieją również ludzie sprzeciwiający się usunięciu słomek z miejsc publicznych. Prawicowy portal Najwyższy Czas powołując się na statystykę, według której słomki to tylko 0,03

proc. plastikowych śmieci, sugerują, że problem jest marginalny, ale przecież nie da się zaprzeczyć, że mamy do czynienia z setkami ton realnych odpadów. To nie jest naiwność zdajemy sobie sprawę, że większe zagrożenie dla zwierząt stanowią chociażby sieci rybackie (aż 46 proc. wszystkich śmieci w oceanach), jednak słomki to znakomity symbol, który może rozpocząć dyskusję na temat globalnej zmiany nawyków. Najistotniejsze jest zwrócenie uwagi na problem. Później miejmy nadzieję - przyjdzie czas na woreczki, zbędne opakowania, mieszadełka, kubki, butelki. Zmienianie świata musi zacząć się tu i teraz nie za chwilę, ponieważ nie będzie już czego ratować.

aleksandra karaźniewicz

WkurzAJĄCY Ogłosili wszem i wobec: wiosna przyszła. My tu się chcemy napawać zielenią pączków na drzewach, odradzającym się życiem, zapachem deszczu, którego tak dawno nie było, promieniami słońca, które, muskając ludzkie ciało, aż błagają, by zdjąć wreszcie ten zimowy kożuch, a tu... chciałoby się powiedzieć “klops”, ale to nie “klops”, to raczej groch z kapustą, który jest wszechobecny w naszych domach. Chyba się już wszyscy zorientowali, że czas na wiosenne porządki. I jak tu się cieszyć wiosną, gdy trzeba sprzątać? Cała


MAGAZYN ŻET 9

gadanina o przedwielkanocnym i powielkanocnym myciu okien, sprzątaniu zakurzonej komody i tej jednej szuflady, w której jest wszystko, co nie pasuje do żadnej innej.

Ale, ale! Nie dajmy się tak szybko zawładnąć pesymizmowi. Kurz, mimo całej swojej okropności, ma też jakieś dobre strony. Jest to przecież żywa historia! Dla zobrazowania, w takiej Żmichowskiej, kurz tworzą przede wszystkim dziewczęce włosy i naskórek, okruszki po kanapkach na ciepło z bufetu, a także piasek wnoszony przez uczniów, którzy wciąż nie zmieniają butów…

No właśnie... zakurzona komoda, a jakby tego całego sprzątania było mało to jeszcze te pyłki, kurz unoszący się w powietrzu i katar sienny. Słowem - dramat. A gdyby tak bliżej przyjrzeć się temu co już od jakiegoś czasu zalega pod łóżkiem i we wspomnianej komodzie?

Jednak mimo powszechności, problem nie jest młody. Już w XIX wieku doprowadzał ludzi do szewskiej pasji. Wtedy było jeszcze gorzej, ponieważ brukowano jedynie główne ulice, a więc reszta pokryta była piachem czy żwirem. Zimą - pół biedy, bo tworzyło się błoto, ale latem kurz był niemal wszędzie. W tej sytuacji władze wydały nawet specjalne dokumenty na temat obchodzenia się z tym dener-wującym zjawiskiem. Przykładowo każdy właściciel był zobowiązany dopilnować, by w porze letniej o godzinie piątej rano zlewano chodniki wodą i je zmiatano. Mało tego, za niedotrzymanie nakazu groziła grzywna!

Kurz, drodzy państwo, to najprościej mówiąc brud. Jednak problem jest dużo bardziej złożony. Złożony głównie z ludzkiego naskórka, śliny, włosów, zwierzęcej sierści, ziaren piasku, popiołu, okruchów po jedzeniu, fragmentów owadów i ich odchodów oraz zarodników grzybów, nie zapominając oczywiście o roztoczach, czyli takich małych robaczkach, które lubią sobie to zjeść. Wszystko ma swoje biologiczne podłoże - człowiek gubi naskórek i włosy (pierwszego 4 kilogramy, drugiego zaś 30 000 sztuk rocznie), grzyby trawią białko naskórka, roztocze pożerają owy naskórek wraz z grzybami, a następnie go wydalają.

Jednak chyba najciekawsze obwieszczenie na temat kurzu powstało w 1907 roku w Krakowie. Oto treść: "Coraz częściej pojawiają się skargi, że panie przechodzące po ścieżkach plantacyjnych, włóczą za sobą treny sukien, wzniecając przez to kurz i pył w wysokim stopniu przykry dla przechodzącej i przechadzającej się publiczności i szkodliwy dla zdrowia. Aby temu zapobiec (...) na ścieżkach

Oprócz tego, że kurz osadza się praktycznie w każdym możliwym zakątku domu, lata sobie jakby nigdy nic w powietrzu. A to wszystko dlatego, że powietrze dla kurzu jest czymś w rodzaju gęstego syropu. Jego waga jest na tyle mała, że po prostu powoli w nim dryfuje.

25

25


26

MAGAZYN ŻET 9

plantacyjnych należy nosić suknie w ten sposób, aby treny nie dotykały ziemi i nie wzniecały pyłu i kurzu". Sprawa najwyraźniej była poważna, skoro w tym wypadku również groziła kara, a nad porządkiem stróżował nie kto inny jak sama policja. Wobec tego, nasuwają się dwa zasadnicze pytania. Pierwsze: czy kurz jest dla nas szkodliwy? Otóż nie. Naturalnie, pomijając wszelkie alergie i inne skrajne przypadki. Jest to przede wszystkim problem natury estetycznej. Jeżeli raczkujące dzieci go zjedzą, nie uczyni to żadnego uszczerbku na ich zdrowiu, choć nie będzie to pewnie niebo w gębie. Jednakże nie oznacza to zwolnienia z obowiązku sprzątania, czy przyzwolenia na utworzenie pokaźnej hodowli tak zwanych kotków pod łóżkiem. Wciąż warto zachować godność i faktycznie chociaż raz na jakiś czas sięgnąć po odkurzacz. Cóż, mimo, że nieszkodliwy, to nie jest on przyjemny dla oka. Dlatego drugie pytanie brzmi: jak się tego ustrojstwa pozbyć? Odpowiedź wydaje się bardzo prosta - odkurzać i zmieniać pościel. I to systematycznie. Banalne, a jednak z moich obserwacji wynika, że często zapominamy o podstawach na rzecz, naszym zdaniem, wznioślejszych idei. Jednak mam jeszcze drugą opcję dla leniwych buntowników. Przecież głównym producentem kurzu jest człowiek, a zatem prosty z tego wniosek - by pozbyć się kurzu z domu, należy po prostu się wyprowadzić!

sandra białousz

O ZAMIŁOWANIU DO PUBLICZNYCH KĄPIELI Od niepamiętnych czasów człowiek przykładał ogromną wagę zarówno do higieny i zdrowia swego ciała, jak i relacji międzyludzkich. Z tego też powodu powstały łaźnie - miejsca, w których obydwa te aspekty łączyły się w niezwykły sposób. Istnieją one po dziś dzień, zachowane w swej pierwotnej formie lub nieco zmodyfikowane. Zapraszam więc do zapoznania się z kilkoma z nich! Termy (od gr. thermos - ‘ciepło’) były bezpłatnymi łaźniami publicznymi, których budynki rozlokowano na rozległych terenach zielonych. Do ogromnych kompleksów wodę doprowadzano przy pomocy akweduktów, zaś pomieszczenia z basenami oraz sale wypoczynkowe ogrzewano dzięki antycznemu ogrzewaniu podłogowemu zwanemu hypocaustum. Poza basenami w termach można było znaleźć między innymi biblioteki, sale gimnastyczne, bufety, pokoje muzyczne, a nawet stadiony - dla każdego Rzymianina coś miłego. Jednocześnie termy stały się niezwykle istotnym miejscem spotkań i rozwoju kultury. Dla liczących się w rzymskim świecie obywateli były to wręcz punkty obo-wiązkowe na ich mapie miasta na siedmiu wzgórzach. Po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego zwyczaj kąpieli


MAGAZYN ŻET 9

zanikł… przynajmniej na zachodzie Europy. Na terenach znajdującymi się pod wpływami muzułmańskimi łaźnia parowa zwana hammam rozwijała się doskonale. I choć dzisiaj hammam kojarzy się raczej z gabinetem kosmetycznym, ten tradycyjny to przestronny, bogato zdobiony budynek składający się z kilku sal, w których najpierw zwilżano skórę, a następnie poddawano się przeróżnym zabiegom z użyciem tradycyjnego czarnego mydła z oliwy. Niektórzy uważają, że pod względem dbania o urodę hammamy znacznie przewyższały łaźnie rzymskie. Prawda czy nie, na pewno w kwestii higienicznej to Arabowie górowali nad brudasami z Europy.

Wróćmy jeszcze na chwilę na nasze rodzime terytoria. Bania to ruski (tak, ruski, nie rosyjski!) odpowiednik łaźni, bez którego żadne szanujące się słowiańskie gospodarstwo nie mogło się obejść. Świadczą o tym wykopaliska archeologiczne oraz liczne relacje kupców arabskich, zachwyconych wysokim poziomem higieny u Słowian. Aby korzystać w pełni z jej dobrodziejstw, należało każdego dnia ofiarowywać cebrzyk wody bannikowi. Ów duch opiekuńczy, zwany niekiedy też łaźnikiem, dbał o odpowiednią temperaturę kamieni i wody, ogień w palenisku oraz o to, by witki brzozowe, którymi się biczowano, nie były zbyt twarde. Dziś banie są najbardziej popularne na wschodzie Europy i na Syberii - niestety nie można w nich już spotkać tych uczynnych duchów. Zamiast nich znajdzie się tam ludzi, którzy naprawdę potrafią docenić magię miejsca, które dla zwykłego człowieka jest tylko pokojem do mycia.

Zupełnie inaczej było i jest dotąd w Japonii, gdzie wręcz obowiązkowy punkt wycieczki to pójście do gorących źródeł leczniczych, tak zwanych on-senów. Ze względu na dużą aktywność wulkaniczną Kraj Kwitnącej Wiśni posiada ich mnóstwo. Termin ‘onsen’ określa nie tylko źródła, ale także łaźnie publiczne jako takie, znajdujące się zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz budynków. Wizyta w onsenie wiąże się z koniecznością przestrzegania wielu zasad. Wśród nich można odnaleźć takie reguły, jak zanurzanie się w basenie do ramion po uprzednim umyciu się, ciche rozmowy czy też całkowita nagość, choć w niektórych miejscach pozwala się na ręczniki. Oczywiście w starych onsenach okrycie się nie wchodzi w rachubę, a do łaźni wchodzi się na własne ryzyko - bardzo często są one koedukacyjne! 27

27


28

MAGAZYN ŻET 9

jadwiga mik

GOD, I HATE MUSICALS Od zawsze bawiło mnie, że ulubionym filmem mojego taty są Dźwięki muzyki (chodzi oczywiście o wersję kinową musicalu The Sound of Music z 1965 r.) – tak, to tu młoda jeszcze Julie Andrews z uśmiechem na ustach hasa po austriackiej łące, podśpiewując sobie Prelude czy słynne Do-Re-Mi do spółki z nad wyraz umuzykalnioną dzieciarnią kapitana von Trappa. Nie wiem jak wy, ale ja zwykle padam gdzieś w połowie, mając już powyżej uszu przepełnionych słodyczą głosików, kolejnych nutek buchających widzowi w twarz amerykańskim feeling good i tych wszystkich uśmiechów bijących z każdej przeuroczej buźki na ekranie. Takie właśnie Dźwięki muzyki przez wiele lat stanowiły dla mnie obraz Musicalu – słysząc o kolejnych produkcjach tego typu nie mogłam oderwać się od wizji kłusującej po trawniczkach w hollywoodzkim studio Andrews. Teraz zostaje mi tylko powiedzieć mea culpa i dorzucić kilka słów o tym, dlaczego jednak warto poznać twór zwany musicalem. Od razu pozwolę sobie zaznaczyć: moje słowa nie odnoszą się do wszystkich krytyków musicalu. Są gusta i guściki, jak to mówią, i każdy ma prawo lubić lub nie lubić przedstawień typu słowodźwięk-gest. Ten sposób artystycznego wyrazu, jak zresztą i inne, nie będzie nigdy pasował wszystkim. Jednakże zawsze

znajdą się osoby, które krytykują lub odsuwają się od musicalu zanim naprawdę go poznają. I nawet nie wiedzą, jaką szkodę sobie wyrządzają. Negatywna krytyka zwykle spada na ten dosyć nowy gatunek właśnie ze względu na połączenie aktorstwa, tańca i śpiewu. Ile to już razy słyszałam o „nienaturalności” w sytuacji, gdy bohater ni stąd ni zowąd zaczyna produkować się wokalnie 1 i ruchowo … Ale taka właśnie jest konwencja! Bo musical to forma, w której muzyka i fabuła przeplatają się ze sobą na wielu płaszczyznach. Tutaj trzeba przyjąć założenie, że w świecie na scenie przedstawionym to jest właśnie rzeczywistość. Bo bohaterowie musicalu to ludzie, którzy pozwalają, by pod wpływem emocji całkowicie pochłonął ich ruch i dźwięk, które w naszym, zwyczajnym świecie, uważane są za nienormalne. I my, utożsamiając się z nimi, możemy pozwolić sobie na chwilę oddechu, w którym nasze uczucia mogą znaleźć odbicie w melodii. Czyż to nie niezwykłe? Ale to wszystko w umiejętnie przedstawionym musicalu. Trudną sztuką jest znalezienie odpo1

Tutaj odsyłam do filmu Zaczarowana i cudownej sceny z piosenką That’s How You Know, w której Giselle, grana przez bajkową Amy Adams pokazuje stojącemu twardo na ziemi Robertowi właśnie sztukę tego musicalowego przejścia w parodystyczny, a zarazem uroczy sposób. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że cały ten film jest małą lekcją o tym, że czasami trzeba oderwać się od wszystkiego i poczuć tę magię, którą mi na przykład zdarza się poczuć właśnie dzięki musicalom.


MAGAZYN ŻET 9

wiednich aktorów dla wymagających ról, połączenie tego, co dzieje się na scenie z tym, co muzycy odgrywają tuż przed nią, napisanie libretta i tekstów tak, by się uzupełniały i by śpiew nie przeciągał akcji, a ją wzbogacał o ruch i melodyjne katharsis. W musicalu muzyka tak jak i aktorzy ma swoją rolę i ważne jest to, by grała ją jak najlepiej. Niestety jednak wiele dzieł nie spełnia tych kryteriów, co wpływa na wizerunek musicalu jako takiego. A to potrafi skutecznie zniechęcić widza.

literackiego ROMY i wykładowcy Akademii Teatralnej w Warszawie, Daniela Wyszogrodzkiego – to kompendium pozwoli wam wgryźć się w dzieje, terminologię, biogramy postaci oraz zarysy sztuk, które zaważyły na historii światowego i polskiego musicalu. Przez jej strony przewijają się nie tylko giganci jak Macintosh, Lloyd Webber czy Schwartz, ale i ci mniej i bardziej znani pracownicy scen Broadwayu, West Endu czy Nowogrodzkiej, a hasła przedstawiające tytuły od Show Boat po niedawno przybyłe na polską scenę Once zachęcają do puszczenia playlisty z przebojami wprost z musicalowych scen.

I tutaj mała porada ode mnie: nie zniechęcajcie się po jednym spektaklu czy nawet jednej piosence! Jedno kiepskie przedstawienie lub nieodpowiadająca waszym gustom piosenka to nie jest cały gatunek, niezwykle różnorodny i obfity, gdyż przez wieki czerpał garściami z historii i tradycji muzycznej nie tylko Ameryki i Europy, ale i całego świata. To gatunek niezwykle otwarty, gatunek, w którym zaistnieć może wszystko, co wcześniej pojawi się w głowach reżyserów, dramaturgów, choreografów, producentów, kompozytorów czy aktorów. Tak jak film, książka czy zwykła sztuka teatralna może być komedią, dramatem, horrorem czy kryminałem, bo granicę rysuje tu wyobraźnia.

Dla tych, którzy pragną zacząć od konfrontacji bezpośredniej, polecam przede wszystkim Spotify i Youtube. Dlaczego? Po pierwsze, bilety. W Polsce musicale w Warszawie można obejrzeć między innymi w ROMIE (Piloci czy Once), Rampie (Rapsodia z demonem), Teatrze Dramatycznym (Kinky Boots), Buffo (tak, nadal grają tam Metro) czy Syrenie (Next to normal, Czarownice z Eastwick, Rodzina Addamsów), jednak koszty takiego wyjścia często przerastają uczniowską kieszeń. Radą na to może być obejrzenie filmowej adaptacji (Kabaret! Chicago! Into the woods! A to tylko pierwsze z brzegu, które przyszły mi do głowy) czy właśnie wysłuchanie piosenek i obejrzenie występów przez Internet, co na przykład w przypadku Hamiltona daje niemal pełen obraz sztuki. Wielu fanów musicali tworzy rysunkowe animacje czy odgrywa ulubione

Kiedy już wiecie co nieco o tym, jak należy patrzeć na musicale, pora na przykłady. Dla osób, które lubią do wszystkiego podchodzić metodycznie, z całego serca polecam książkę Ale musicale! byłego kierownika 29

29


30

MAGAZYN ŻET 9

sceny ze sztuk, toteż do tego również warto zajrzeć. O musicalach możnaby pisać jeszcze długo, więc tutaj pozwolę sobie postawić kropkę nad i, podrzucając kilka moich propozycji w wyborze bardzo subiektywnym. Przede wszystkim mój ukochany Hamilton, czyli „opowieść o facecie z dziesięciodolarówki”, Heathers (znane też w formie niemuzycznofilmowej jako Śmiertelne zauroczenie), czy Dear Evan Hansen. A jeśli nie znacie klasyków, to Mamma mia, Mary Poppins, Król i ja, Grease, Nędznicy, Deszczowa piosenka czy Annie Get Your Gun też powinny zaistnieć w waszej musicalowej wyobraźni. Dlatego liczę na to, że po przeczytaniu tego tekstu włączycie sobie Youtube i zagłębicie się w świecie ruchu, muzyki, śpiewu i historii, które w dwójnasób przemawiają do naszych smutnych, szarych serc.

antonina bednarkiewicz

CAŁA PRAWDA O KOSMITACH Od początku naszego istnienia ludzie mieli skłonność do poszukiwania pewności co do istnienia innego świata, który niedostępny jest zmysłowemu poznaniu. O jego realności przemawiały nie fakty, ale niewytłumaczalne znaki. Niektórzy ich świadkowie starali się je wyprzeć ze swojej pamięci, jeszcze inni

przypisywali je swojemu bogu jako kolejny dowód potwierdzający prawdziwość ich przekonań religijnych. Ja za to zgadzam się z zupełnie inną grupą, którą te dwie pozostałe zupełnie bezpodstawnie zwą szaloną i dziwaczną. Ja uważam, że za wszystkim stoją kosmici. W dawnych czasach wierzono w istnienie czarownic i smoków, a później, gdy świat raz na zawsze został zmieniony przez drugą rewolucję przemysłową w statki powietrzne zbudowane przez anonimowych szalonych naukowców. Podczas obu wojen światowych, choć wydawać by się mogło, że nikt nie miał czasu na zajmowanie się takimi sprawami, alarmowano o obserwacjach tak zwanych foofighters - świetlistych latających kul, często widywanych przez alianckich pilotów i wykonujących manewry nie-możliwe przy ówczesnej technice. Człowiekiem, który w pewnym sensie “zapoczątkował” wiek UFO był pilot Kenneth Arnold. Kiedy 24 czerwca 1947 roku przelatywał nad górą Rainier w stanie Waszyngton, zamiast wraku samolotu, którego szukał, ujrzał formację dziewięciu latających obiektów mających kształt półksiężyca. Obiekty te silnie odbijały światło słoneczne i poruszały się w bardzo dziwny sposób. Porównał go do ruchu, który wykonywałby spodek, gdyby puszczano nim kaczki na wodzie. Prasa przekręciła jego wypowiedź i tak powstała nazwa latający spodek. Choć Arnold wielokrotnie próbował poprawić błąd, ale latające spodki zawładnęły już


MAGAZYN ŻET 9

amerykańską wyobraźnią i nic nie dało się z tym zrobić.

podobne do pochodni, poruszające się między owymi istotami żyjącymi. Ogień rzucał jasny blask i z ognia wychodziły błyskawice. Istoty żyjące biegały tam i z powrotem jak gdyby błyskawice. Przypatrzyłem się tym istotom żyjącym, a oto przy każdej z tych czterech istot żyjących znajdowało się na ziemi jedno koło. Wygląd tych kół <i ich wykonanie> odznaczały się połyskiem tarsziszu, a wszystkie cztery miały ten sam wygląd i wydawało się, jakby były wykonane tak, że jedno koło było w drugim. Mogły chodzić w czterech kierunkach; gdy zaś szły, nie odwracały się idąc. Obręcz ich była ogromna; przypatrywałem się im i oto: obręcz u tych wszystkich czterech była pełna oczu. (Biblia Tysiąclecia, Księga Ezechiela 1, 13-18)

W kilka dni później, 8 czerwca 1947 roku, w małym miasteczku w Nowym Meksyku ukazał się w gazecie artykuł twierdzący, że na pobliskim ranczu został odnaleziony latający spodek. Następnie przewieziono go do Strefy 51, osławionego wojskowego poligonu, by przeprowadzić na nim badania. Historia ta zyskała natychmiastowy rozgłos i dzięki temu Roswell, z nikomu nieznanej mieściny, stało się sławne jako miasto kosmitów. Pentagon próbował sprostować sprawę, dementując plotki oraz informując, iż znalezisko było tylko wrakiem balonu meteorologicznego. Liczono, że wiele ludzi straci zainteresowanie sprawą. Prawda jednak była taka, że zdjęcia rzekomego balonu zostały sfałszowane, a rząd chciał ukryć, że były to szczątki eksperymentalnych urządzeń do monitorowania eksplozji nuklearnych, a dokładniej sowiec-kich bomb atomowych.

Według von Dänikena jest to relacja z bezpośredniego spotkania z obcymi. Tę istotę czy obiekt pisarz uważa za pojazd badawczy lub śmigłowiec pochodzenia kosmicznego. Jego zdaniem większość bogów, a czasem nawet władców starożytnych cywilizacji, była kosmitami przybyłymi na Ziemię po to, by pomóc jej mieszkańcom. Głównym problemem von Dänikena jest jednak fakt, iż nie przyjmuje on do wiadomości argumentów takich jak to, że tekstów starożytnych nie można traktować dosłownie. Są one często metaforami moralnych i teologicznych nauk.

Istnieją teorie twierdzące, że istoty pozaziemskie towarzyszą nam od zarania dziejów. Ich najbardziej znanym entuzjastą jest Erich von Däniken, autor wielu książek i laureat jakże szlachetnej nagrody Ig Nobla. Twierdzi on, że od wieków naszą planetę odwiedzają mieszkańcy innych planet i kierują rozwojem naszej cywilizacji. Za dowód podaje na przykład ustęp ze Starego Testamentu: W środku pomiędzy tymi istotami żyjącymi pojawiły się jakby żarzące się w ogniu węgle,

Ale czymże byłaby popkultura bez kosmity? Nawet jeśli nie wierzymy 31

31


32

MAGAZYN ŻET 9

w historie o porwanych krowach i eksperymentach na ludziach, nawet jeśli nigdy nie będziemy mieć pewności, czy jesteśmy sami we wszechświecie, kosmici stali się istotnym elementem naszej kultury. Trudno wyobrazić sobie życie bez Gwiezdnych Wojen, Star Treka czy E.T. Obcy do tego stopnia wrośli w nasze fantazje, że gdybyśmy się ich pozbyli, nasz

świat byłby mniej kolorowy i pozbawiony paru świetnych filmów i niezłych książek, a Lem stałby się tylko bełkotliwym dziwakiem, nie wybitnym futurologiem. Tak więc niech żyje pilot Pirx i przemierza przestworza, a my dalej poszukujmy dowodów na to, że gdzieś tam żyją inne stworzenia, może nawet bardziej rozwinięte niż nasza cywilizacja.

MAGAZYN ŻET 2019 NUMER 8&9 (ALE GŁÓWNIE 9)

REDAKTORKA NACZELNA: JADWIGA MIK

REDAKTORZY: ANTONINA BEDNARKIEWICZ, SANDRA BIAŁOUSZ, MARCELINA CYMAŃSKA, ALEKSANDRA DUĆ, ALEKSANDRA KARAŹNIEWICZ, WIKTORIA KRZYWY, ALEKSANDRA MATYNIA, ZUZANNA MICHAŚ, KINGA MUSIATOWICZ, MARCEL SZABŁOWSKI, ALICJA SZADURA, JULIA UKIELSKA, WERONIKA WINIARSKA

KOREKTA I SKŁAD: JADWIGA MIK

OKŁADKA: ALICJA SZADURA


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.