1
Magazyn Żet nr 5/2018
Magazyn Żet nr 5/2018
2
© ŻMICHOREDAKCJA ALL RIGHTS RESERVED Magazyn Żet by Żmichoredakcja Incorporated Strona: zmichowska.pl/magazyn Fanpage: facebook.com/zmichomagazyn Issuu: issuu.com/magazynz Mail: zmichoredakcja@gmail.com Blog: magazynzet.blogspot.com Opiekun: p. Agnieszka Czerniakiewicz Redaktor Naczelny: Sandra Białousz Redaktor WiceNaczelny: Jadwiga Mik Redakcja (alfabetycznie): Aleksandra Duć, Wiktoria Krzywy, Ignacja Matejowska, Aleksandra Matynia, Zuzanna Michaś, Julia Niciejewska, Marcel Szabłowski + Dominika Szereda (gościnnie) Grafika: Aleksandra Kożuszek, Marta Małachowska Projekt okładki: Jadwiga Mik + wielu innych ludzi Obróbka techniczna: Jadwiga Mik
3
Magazyn Żet nr 5/2018
Drodzy Żmichoczytelnicy! Przedstawiamy ostatni w tym roku szkolnym wakacyjny numer Magazynu Żet. W tym wydaniu znajdziecie nie tylko mnóstwo artykułów związanych z letnią przerwą wakacyjną, ale również innymi ciekawymi tematami, takimi jak ciastka lub prokrastynacja. Do przeczytania jest również artykuł jednej z absolwentek Żmichowskiej, która stara się obecnie zapoznawać społeczność Batorego z Francuzami (każdy, kto opuszcza mury tej szkoły, jest ekspertem w dziedzinie kontaktów z ludami francuskojęzycznymi!).
Przyjemnej lektury życzy Pani Redaktor Naczelna
Magazyn Żet nr 5/2018
4
Spis treści: EFTIR FRÖNSKU Matrimoine culturel, czyli kobiety podbijają Paryż – Aleksandra Matynia EFTIR FRÖNSKU Wszystko o Żabojadach – Dominika Szereda EFTIR FRÖNSKU Nie tylko Disneylandem Francja stoi – Aleksandra Duć ŻMICHOREVUES Recenzja, którą pokochałby Marszałek – Aleksandra Kożuszek ŻMICHOREVUES Ojczyzna w sztuce – Aleksandra Duć ŻMICHO ARTISTICO Puszka Campbella i szklana butelka Coca-Coli – Wiktoria Krzywy PRZEZ WIEKI Stefan rzecze: „Niech jedzą ciastka!” – Jadwiga Mik ŻMI-FEMINI Podzielna przez 100 - Ignacja Matejowska ŻMICHOSOFIA „Enlarge your world”, czyli filozofia psychodelii wczoraj i dziś – Marcel Szabłowski ETNOŻMICHO Lato. Jak żyć? - Sandra Białousz VOYAGE, VOYAGE A może na słowacką wieś? - Aleksandra Duć FREESTYLE Fairy tale pana Doyle’a – Jadwiga Mik FREESTYLE Rozrywka na najwyższym poziomie – Zuzanna Michaś RADOSNA ŻMICHOTWÓRCZOŚĆ Prokrastynacja i lenistwo całkowite – Janek KOMIKS Tadek na lato – Marta Małachowska
5
Magazyn Żet nr 5/2018 Aleksandra Matynia „MATRIMOINE CULTUREL”, CZYLI KOBIETY PODBIJAJĄ PARYŻ
Początek czerwca już za nami, a to oznacza tylko jedno: zbliżają się wakacje. Pewnie wielu z nas ma już plany na letnią eskapadę. Być może niektórzy, załamani utratą kontaktu z językiem francuskim na najbliższe dwa miesiące, zdecydują się wyjechać do Francji. Wielu z nich prawdopodobnie odwiedzi Paryż, a w nim Wieżę Eiffla, Katedrę Notre-Dame, Bazylikę SacréCœur i dziesiątki innych wymienianych przez przewodniki paryskich zabytków. Owszem, warto je zobaczyć, aczkolwiek podążając za turystami często mamy wrażenie, że coś nam umyka, przez co nie poznajemy wielu ciekawych zakątków francuskiej stolicy oraz związanych z nimi postaci. Przykładowo, czy odwiedzając grób wielkiego pisarza, Honoré de Balzaca, wraz z tłoczącą się wokół niego grupą turystów, ktokolwiek zauważy skromny, stojący naprzeciwko nagrobek Hubertine Auclert, jednej z wiodących sufrażystek walczących o prawa wyborcze dla francuskich kobiet na przełomie XIX i XX wieku? Czy na rozległym Placu Republiki ktoś odnajdzie terrasse Émilienne-Moreau-Évrard, członkini francuskiego ruchu oporu, bohaterki I wojny światowej? Po tych nietypowych miejscach oprowadza nas przewodnik autorstwa Charlotte Soulary, który pozwala odkryć Paryż na nowo, z perspektywy kobiet, które tutaj żyły. Dorobek kultury poświęcony pamięci znakomitych działaczek, pisarek, artystek i wielu innych Francuzek otrzymał miano „matrimoine”. Słowo to wywodzi się z francuskiego „patrimoine”, oznaczającego po polsku „dziedzictwo”. Swoją podróż w poszukiwaniu „matrimoine” autorka zaczyna od wspomnianego już terrasse ÉmilienneMoreau-Évrard, z którego doskonale widać statuę Marianny, symbolizującą Francuską Republikę. Mimo że nie oddaje hołdu żadnej zasłużonej kobiecie, stanowi symbol ważnych dla narodu idei i wartości. Dopiero w dalszej części wędrówki odnajdujemy ślady prawdziwych, francuskich kobiet. Jednym z nich jest muzeum Edith Piaf, mieszczące się przy wąskiej, mało reprezentacyjnej uliczce o nazwie Crespin-du-Gast. Kolejnym, mniej oczywistym, jest stacja metra Barbès – Rochechouart, nosząca nazwisko Marguerite de Rochechouart, francuskiej erudytki z XVIII wieku, prowadzącej klasztor benedyktynek na szczycie Montmartre. Inne dwie stacje poświęcone Francuzkom to Louise-Michel oraz Pierre-et-MarieCurie. Co ciekawe, aby zrekompensować niewielką liczbę miejsc wspominających francuskie bohaterki, każda stacja paryskiej linii tramwajowej 3b nosi nazwę pochodzącą od wybitnych kobiet, takich jak
Magazyn Żet nr 5/2018
6
Adrienne Bolland, francuskiej pionierki lotnictwa, czy Delphine Seyrig, aktorki i aktywistki. Jednak co się stało z miejscami, które są związane nie nazwą, ale całą historią z kobiecą sylwetką? Jak się okazuje, o tych zakątkach przewodnik również nie zapomina. Mało osób wie, że Ogród Luksemburski, słynny paryski park miejski, powstał na życzenie Marii Medycejskiej, drugiej żony króla Francji Henryka IV. Podobnie wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że Théâtre de la Ville nosił kiedyś nazwę związaną z Sarah Bernhardt, dyrektorką tego miejsca i jedną z najważniejszych aktorek francuskich XIX wieku. Z przewodnika dowiadujemy się również, że Café de Flore, znane z pięknego tarasu, było niegdyś ulubioną siedzibą Simone de Beauvoir, zaś Musée de Montmartre służyło jako warsztat artystki Suzanne Valadon. Powyższe ciekawostki to dopiero początek 280-stronicowego przewodnika, który poza pomocnymi wskazówkami odnośnie restauracji, hoteli i najbardziej znanych w Paryżu zabytków opowiada nam historię wybitnych kobiet, które były i dzięki tego typu projektom są i będą obecne w dorobku kulturowym Francji.
••••• Dominika Szereda WSZYSTKO O ŻABOJADACH (FAKTY, MITY, STEREOTYPY)
Francuzi to bardzo ciekawy naród, bez wątpienia wyróżniający się na tle innych europejskich nacji. Lubiany i szanowany przez większość ludzi, ma jednak opinię ekscentrycznego. Od wieków po świecie krążą różne stereotypy dotyczące mieszkańców tego pięknego kraju. Intrygują oni swoimi dziwnymi zachowaniami, jak również specyficzną kuchnią, której symbolem stały się żabie udka prosto z patelni czy żywe ostrygi podawane do 6niechęci. Naród francuski z całą pewnością można uznać za nietuzinkowy. Ale co w tych Żabojadach takiego jest, skoro ich ojczyzna przyciąga tak wielu turystów z całego świata? Excusez-moi, je ne parle pas l’anglais
7
Magazyn Żet nr 5/2018
Jednym z głównych zarzutów stawianych Francuzom jest ich wyniosłość i niechęć w stosunku do obcokrajowców oraz chorobliwy wstręt do uczenia się języków obcych. Rzeczywiście, podczas moich odwiedzin w kraju Moliera niejednokrotnie przyszło mi się o tym przekonać. Panuje powszechne przekonanie, że pytając we Francji o drogę po angielsku, można z łatwością narazić się na gniew interlokutora. Zazwyczaj popatrzy na nas z góry i odejdzie obrażony, ewentualnie odpowie: „je ne comprends pas”. Dlatego warto rozpocząć rozmowę po francusku, najwyżej później przejść na angielski. Nie jest to do końca prawdziwy stereotyp, chociaż rzeczywiście, znalezienie Francuza mówiącego po angielsku graniczy z cudem, a zrozumienie go jest praktycznie niemożliwe. Dlaczego? W języku francuskim, podobnie jak we włoskim nie wymawia się głoski „h”, dlatego każde, nawet najprostsze zdanie po angielsku stanowi wiele problemów. Przykładowo, nigdy nie będziemy w stanie rozróżnić, czy Francuz jest głodny (I’m hungry) czy zły (I’m angry). Dodatkowo, dzięki francuskiemu « r grasseyé » (dosłownie: szczodremu „r” , czyli głosce nadającej temu językowi niepowtarzalną melodyjność), będziemy w stanie od razu namierzyć Żabojada. Postawa Francuzów wobec innych języków nie wynika bynajmniej z żywienia urazy do obcokrajowców jako takich, ale raczej z niezadowolenia i strachu przed zagranicznymi wpływami we własnym kraju. Mieszkańcy Francji nie są szczególnie uzdolnieni językowo, oprócz tego mają bardzo wysokie mniemanie o własnym języku. Ma to również swoje dobre strony, ponieważ w obliczu rozprzestrzeniania się na masową skalę wzorców kulturowych z państw anglosaskich, przyjmują oni postawę patriotyczną i są gotowi „chronić piękno własnego języka”. Dotyczy to zarówno Francji, jak i reszty krajów frankofońskich – dawnych kolonii i terytoriów zamorskich. W Quebecu powstał nawet specjalny komitet do walki z anglicyzmami. Czuwa on nad tym, żeby żadne słowo obcego pochodzenia nie przedostało się do języka. Przykładowo, na każde nowe określenia z języka angielskiego (np. „komputer”) wymyślane są natychmiastowo odpowiedniki w języku francuskim, niezwiązane z oryginalną nazwą („l’ordinateur”). Program ochrony rodzimej kultury dotyczy również piosenek puszczanych w radiu oraz filmów w telewizji. Reguluje on minimalną ilość dzieł w języku ojczystym w stosunku do całokształtu emitowanych tekstów kultury. W Quebecu wynosi on 65%, natomiast bardziej postępowa Francja zredukowała go ustawą z 1996 roku do „zaledwie” 40%. En France, on ne mange pas, on déguste Dumę narodową Francuzi manifestują nie tylko poprzez zamiłowanie do własnego języka, ale również poprzez wyrafinowaną kuchnię, która nie ma sobie równej na całym świecie. L’art de la table, czyli etykieta dotycząca przygotowania dań oraz określająca maniery przy stole jest rzeczą niezwykle istotną w każdej szanującej się francuskiej familii.
Magazyn Żet nr 5/2018
8
Dawna maksyma ze środowiska arystokracji mówi, że „prawdziwy Francuz nie je, tylko degustuje”. Wynika to z tego, że rdzenny mieszkaniec kraju bagietek nie znosi pośpiechu, a każdym posiłkiem musi się delektować, spędzając często godziny za stołem w odpowiednim gronie. Jedzenie jest tam miłym ozdobnikiem towarzyskich rozmów ciągnących się do późnej nocy. Nawet w pracy czy szkole zapewniona jest specjalna przerwa na lunch, trwająca najczęściej od jednej do dwóch godzin, tak, aby każdy mógł w spokoju nacieszyć się spożywanym posiłkiem. Francuz nie zje byle czego, stąd nasze polskie określenie „wybredny jak francuski piesek”. O tej prawdzie przekonał się boleśnie fast-food McDonald’s, który zaczął swoją działalność we Francji w 1979 roku i był bojkotowany przez społeczeństwo aż do chwili, gdy obok burgerów w ofercie pojawiły się również sałatki. Qu’est-ce qu’ils mangent, ces bouffeurs de grenouilles ? Najsłynniejszy stereotyp mówi, że wymysłem i podstawą francuskiej kuchni są żaby. Nic bardziej mylnego – tradycja jedzenia żabich udek pochodzi ze starożytności (delektowali się nimi Aztekowie już 3 tysiące lat temu). Francuzi jedynie „przejęli” ten zwyczaj i wszedł on na salony w XVII wieku. Moda na żaby przetrwała do dziś, choć jest niczym innym jak chwytem marketingowym, wykreowanym na potrzeby turystów. W prawdziwych francuskich restauracjach królują nie żaby, lecz ślimaki – „les escargots de Bourgogne”. Podawane na masełku, prosto z pieca, stanowią kwintesencję smaku. Francuzi są bardzo tolerancyjni, wyjątek stanowi… kuchnia! Dlatego jeśli chodzi o sery, wina, bagietki czy croissanty, lepiej nie wchodzić z nimi w konfrontację. Zapytanie znajomych Francuzów, jakie wino pasuje do jakiego dania, może wywołać swoistą wojnę domową, gdyż każdy ma odmienny i jedynie słuszny pogląd na to, co można łączyć z czym, aby pozostać w dobrym tonie. Różnice te wynikają z wielowiekowej tradycji, którą każdy wynosi z rodzinnego domu. Jeśli chodzi o wszystkie sprawy związane z gastronomią, nasi francuscy przyjaciele przyjmują postawę mocno nacjonalistyczną. Z tego właśnie powodu w żadnym supermarkecie na terenie Francji nie znajdziemy wina innego niż ich rodzime. Wszelkie próby introdukowania trunków zagranicznych zakończyły się fiaskiem, bo Żabojady po prostu bojkotowały obce produkty, uważając spożywanie ich za jawną zdradę narodową. Był nawet incydent, kiedy grupa bardziej „radykalnych rodaków” z Narbonne w regionie Occitaine, manifestując swoją postawę patriotyczną i przywiązanie do tradycji, zniszczyła wszystkie butelki importowanych win w lokalnym supermarkecie.
9
Magazyn Żet nr 5/2018
Podobne sceny mają miejsce, jeśli chodzi o sery. Francuskie „śmierdziuchy” typu camembert czy cordon bleu są w tym kraju czczone na równi z innymi znanymi potrawami. Choć niedoceniane za granicą, posiadają niepowtarzalne walory smakowe i stanowią powód do dumy. Według najnowszych badań, istnieje aż 1200 rodzajów francuskich serów, dlatego przeciętny Francuz zapytany o to, jak ocenia zagraniczne wyroby mleczarskie, odpowie, że nie wie, bo nigdy takich nie próbował. W kraju Napoleona powszechnie uważane jest, że jedyne masło pochodzi z Normandii, a grzyby są niezaprzeczalnie paryskie. Jedyne zagraniczne specjały, jakie są tam tolerowane to viennoiseries, czyli oryginalne wypieki wywodzące się z okolic Wiednia, oraz pralinki belgijskie. W przypadku innych produktów (ale tylko jeśli są naprawdę dobre), Francuzi „importują je” jako swoje. Przykładem tego są tradycyjne potrawy niemieckie uważane za francuskie, tylko dlatego, że pochodzą z Alzacji, zabranej sąsiadom znad Renu w wyniku wojny trzydziestoletniej. Właśnie z tego powodu niemieckie kiełbasy wurst i piwo są „niezaprzeczalnie francuskie”. Podobny los spotkał frytki belgijskie, które na całym świecie są znane jako „french fries”. Francuskie zamiłowanie do „pożyczania” obcych osiągnięć cywilizacyjnych nie kończy się na gastronomii. Żabojady mają również chrapkę na sławnych ludzi ze świata nauki i sztuki. Od lat trwają zażarte dyskusje z Polakami o to, jakiej narodowości była Maria Skłodowska-Curie czy Fryderyk Chopin. Podobne roszczenia mają do Yolandy Gigliotti – włoskiej piosenkarki urodzonej w Egipcie, znanej na całym świecie pod pseudonimem artystycznym „Dalida”. Francuzi uważają ją za swoją tylko dlatego, że w wieku 22 lat, nie znając ani słowa po francusku, wyjechała do tego kraju w nadziei na rozpoczęcie kariery. Przykładów takich „pożyczeń” znajdziemy jeszcze wiele… La France, berceau du luxe Tak, Francja to kraj rewolucji, nie tylko politycznych, ale również modowych. Stanowiła nowe trendy i była prekursorem ekstrawaganckich stylów już za czasów Średniowiecza. Europejskie mocarstwa uważnie śledziły każdy nowy krok na francuskich salonach. Nie bez powodu Francję nazywa się ojczyzną luksusu i elegancji. Francuzi mają bardzo wyszukany gust jeśli chodzi o modę. Ich kreacje są dużo bardziej złożone niż stereotypowy beret i koszula w prążki. To właśnie stąd pochodzą najznamienitsi projektanci, jak Coco Chanel, Christian Dior czy Yves Saint-Laurent. Ich kreacje są noszone przez światowej sławy artystów, a wydarzenia kulturowe typu Paris Fashion Week cieszą się wielkim uznaniem nie tylko w Europie. Aby nikt nie „pożyczył sobie” ich osiągnięć, Żabojady wprowadziły ustawę o zakazie używania przez jakiekolwiek inne państwo terminu „haute couture” w stosunku do kreacji modowych.
Magazyn Żet nr 5/2018
10
La France, c’est un pays unique au monde Jak widzicie, Francja to bardzo ciekawy kraj, z niezwykle bogatą przeszłością i dziedzictwem kulturowym. Zachęcam wszystkich serdecznie do wybrania się tam na wakacje (szczególnie polecam francuską prowincję ze względu na niepowtarzalny klimat i piękno). Choć na początku możecie być nieco zdziwieni panującymi tam obyczajami, jestem pewna, że odkryjecie wyjątkowość tego kraju i natychmiast go pokochacie. Zobaczycie, że mimo licznych wad, Żabojadów da się jednak polubić.
••••• Aleksandra Duć NIE TYLKO DISNEYLANDEM FRANCJA STOI
Disneyland to bez wątpienia najsłynniejszy park rozrywki we Francji, w którym wizyta jest nieodłącznym elementem każdej wycieczki do Paryża. Niewielu natomiast wie o drugim największym przybytku tego typu w Europie – parku tematycznym Puy du Fou, znajdującym się w regionie Wandea i przyciągającym każdego roku ponad 1,5 mln turystów. Puy du Fou to historyczny park tematyczny, na którego terenie można obejrzeć liczne spektakle przybliżające dzieje Francji. Innowacyjne rekwizyty, wykorzystanie ognia i wody, pokazy ze zwierzętami oraz wiele innych niesamowitych efektów tworzą zachwycające inscenizacje. Spektakle odbywają się głównie pod gołym niebem, a sceneria zajmuje często powierzchnię kilku hektarów. Puy du Fou to miejsce, gdzie ogromne budynki zapadają się pod ziemię, miejsca zajmowane przez widownię zostają wprawione w ruch, a świetnie wyszkoleni aktorzy-akrobaci prezentują swe zdolności na grzbietach galopujących koni. Fani historii będą usatysfakcjonowani, gdyż park pozwala na chwilowe przejęcie władzy nad czasem i dowolne poruszanie się między epokami – od starożytności po okres belle époque. Bogate stroje i sceneria oraz fantastyczna muzyka kreują magiczną atmosferę, a już kilka godzin spędzonych w parku pozwala na oderwanie się od codziennych trosk. Oprócz walorów kulturowych, w parku można także zaspokoić inne potrzeby. Restauracje i kawiarnie serwują tradycyjne dania oraz desery francuskie, a tematyczne sklepiki pękają w szwach od cieszących oko bibelotów. Pięknymi
11
Magazyn Żet nr 5/2018
okładkami kuszą również książki, których lektura pozwala na jeszcze lepsze poznanie historii i kultury Francji. Zakupienie drobnej pamiątki z pewnością sprawi, że wspomnienia o przeżyciach z Puy du Fou na długo pozostaną w pamięci i wciąż będą na nowo odżywać pełnią barw i doznań. Bardzo zachęcam do sprawdzenia, co Francja ma do zaoferowania poza Disneylandem i Parc Astérix.
••••• Aleksandra Kożuszek RECENZJA, KTÓRĄ POKOCHAŁBY MARSZAŁEK
Książka “Kobieta, którą pokochał Marszałek. Opowieść o Oli Piłsudskiej” trafiła w moje ręce dzięki drogiej Jadwidze. Jako wielbicielka Pani Marszałkowej nie mogłam się powstrzymać od lektury najnowszej książki polskiej pisarki i dziennikarki Katarzyny Drogi. Przyznam szczerze, że wcześniejsze pozycje tej autorki nie były mi znane, co tylko spotęgowało moją ciekawość wobec nowo zakupionej powieści. Każdy z nas z pewnością dobrze zna postać marszałka Józefa Piłsudskiego – “ojca niepodległości”, “dziadka narodu”, ”Pana komendanta”. Była jednak kobieta, dla której pozostał na zawsze “Ziukiem”. Ta brunetka o ciemnych oczach nie wyróżniała się niczym szczególnym. Żyjąc u boku tak rozpoznawalnej, ważnej i kontrowersyjnej osoby jak Piłsudski, nie dziwi mnie to, że była zawsze w jego cieniu. Katarzyna Droga podjęła się arcytrudnego zadania – przedstawiła losy nieco zapomnianej już Oli i odświeżyła historię dla współczesnych Polaków. Musiała sama skonstruować dialogi, przedstawić uczucia, emocje i przemyślenia, nie tylko suche fakty. Istniało ryzyko, że autorka zbyt przekoloryzuje całą historię, jak to często bywa w przypadku powieści historycznych. Uspokoiły mnie jednak przypisy na końcu książki, bo autorka wykorzystała wiele różnorakich źródeł historycznych. Efektem wszystkich tych zabiegów stała się książka, która wydobywa na światło dzienne niezwykłą historię Aleksandry Piłsudskiej.
Magazyn Żet nr 5/2018
12
W dedykacji pani Droga pisze: “Miała odwagę być kobietą niezależną. W czasach kiedy walka była sprawą mężczyzn, walczyła jak mężczyzna”. Jestem zdania, że ów wstęp doskonale oddaje klimat całej książki. Aleksandra Piłsudska (wtedy jeszcze Szczerbińska) od lat młodzieńczych wiedziała, czego chce, znała swoją wartość i wiedziała, co było dla niej najważniejsze. Potrafiła przed rodziną wyrażać i argumentować swoje zdanie o pojęciu niezależnej kobiety, zdobywającej wyższe wykształcenie i czynnie biorącej udział w walce o niepodległość. Zawsze podkreślała rolę kobiet w funkcjonowaniu społeczeństwa i niewątpliwie to ona wpłynęła na decyzje marszałka o przyznaniu im praw wyborczych. Józef Piłsudski stwierdził kiedyś, widząc waleczną postawę polskich kobiet, że “same je sobie wezmą”. Samą książkę czytało mi się bardzo dobrze. Jest to pozycja pełna elegancji, dobrego stylu i kunsztu literackiego. Słowa dobrze oddają charakter bohaterki. Katarzyna Droga opisuje najważniejsze wydarzenia z życia Aleksandry w taki sposób, że główna bohaterka wzbudza w nas ciekawość, sytuacje, w jakich znajduje się rodzą niepokój u czytelnika, a podejmowane przez nią decyzje i działania, niejednokrotnie trudne i wymagające odwagi, wzbudzają podziw. Przy tym wszystkim autorka nie zapomniała, że pisze o kobiecie z krwi i kości a nie o pięknym, wyidealizowanym, antycznym posągu. I właśnie ten ostatni czynnik najbardziej cenię w całej książce, ponieważ autorka nadal oddała skromność tej postaci. Widać to już nawet w samym tytule – “[…] o Oli Piłsudskiej”. Autorka użyła tu zdrobnienia, którym zapewne zwracali się do niej tylko najbliżsi, co ociepla wizerunek bohaterki już na samym początku. Po przeczytaniu tej opowieści mogę stwierdzić, że ta pozycja zachęci wielu do zgłębienia historii Aleksandry, jak i grona innych działaczek niepodległościowych. Będzie także dobrą lekturą na stulecie odzyskania niepodległości czy zbliżającą się rocznicę przyznania kobietom w Polsce praw wyborczych.
••••• Aleksandra Duć OJCZYZNA W SZTUCE
Czym jest współczesny patriotyzm? Czy wraz z biegiem czasu nasza miłość do ojczyzny maleje? Wiele razy słyszałam, że obecne, młode pokolenie nie wykazałoby się heroizmem podobnym do tego z czasów naszych przodków. Równie często docierają do mnie krytyczne komentarze moich rówieśników, którzy marzą o emigracji. Oba te czynniki potęgują smutek, który odczuwam na myśl o zaniku patriotyzmu. Czy jednak nasze działania (lub ich brak) rzeczywiście prowadzą do unicestwienia emocjonalnego przywiązania do
13
Magazyn Żet nr 5/2018
kraju? A może ta więź wcale nie ginie i tylko przeistacza się, przybierając inne formy? W Mocaku (Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie) od 27. Kwietnia do 30 września br. Można zobaczyć ekspozycję dzieł artystów z różnych stron świata, którzy w swoich pracach przedstawiają osobiste spojrzenie na zagadnienie ojczyzny. Twórcy symbolicznie ukazują ważne dla nich wartości łączące się z patriotyzmem. Obrazy, rzeźby i instalacje artystyczne przedstawiają elementy życia codziennego i historii, ważne dla danego narodu. Posiadanie przynajmniej podstawowej wiedzy o sytuacji politycznej państw w XX i XXI wieku pozwala na dostrzeżenie jak bardzo sztuka może odzwierciedlić targające społeczeństwem niepokoje oraz uświadomić, z czego każdy kraj jest dumny. Do muzeum wybrałam się w ważny dla mieszkańców Polski dzień – 3 maja. Razem z moją koleżanką odkrywałyśmy kolejne pomieszczenia pełne dzieł, których interpretacja prowadziła nas nieodzownie do pytania o charakter współczesnego patriotyzmu. Obrazy pozbawione były drastycznych scen, a jednak wzbudzały w nas silne emocje. Chwilami byłyśmy zbulwersowane czy zasmucone, innym razem – uśmiechałyśmy się ironicznie, gdyż niektóre obrazy w satyryczny sposób przedstawiały dziedzictwo naszej kultury. Zresztą, elementami wystawy były także prace zagranicznych twórców, dzięki czemu uświadomiłyśmy sobie, że przedstawiciele każdego kraju potrafią z dystansem podejść do swojego narodu. Podsumowując, wystawa „Ojczyzna w sztuce” jest jak najbardziej godna polecenia. Każdy kto chce zapoznać się z formami manifestacji współczesnego patriotyzmu, powinien udać się do Mocaka i doświadczyć jedynej w swoim rodzaju więzi z własnym krajem.
••••• Wiktoria Krzywy PUSZKA CAMPBELLA I SZKLANA BUTELKA COCA-COLI, CZYLI RZECZ O PEWNYM BARDZO EKSCENTRYCZNYM ARTYŚCIE
Andrew Warhola – lub bardziej popularnie, Andy Warhol – to jeden z najbardziej znanych przedstawicieli pop artu, często mylnie nazywany jego
Magazyn Żet nr 5/2018
14
twórcą. Ekscentryk, dziwak, indywidualista, znany głównie z projektu opakowania zup pomidorowych firmy Campbell. Wielu mówi, że jako malarz i autor filmów nie zasłużył na miano artysty. Postaram się przybliżyć Wam nieco tę postać, byście sami mogli ocenić, kim jest według Was ten charakterystyczny człowiek. „Urodzić się, to jak być porwanym, a potem sprzedanym jako niewolnik.” Warhol urodził się 6 sierpnia 1928 w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Jego rodzicami byli Słowacy, Andrij (Andrzej) Warhola i Ulija (Julia) Justyna Zavacka, którzy niedługo przed narodzinami drugiego syna i starszego brata Andy’ego, Johna, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. W młodości artysta zachorował na pląsawicę, będącą prawdopodobnie powikłaniem po szkarlatynie. Odcisnęła ona piętno na całym późniejszym życiu Warhola. Mężczyzna od małego wykazywał zdolności plastyczne, co przełożyło się na późniejszy wybór kierunku studiów – projektowania użytkowego na Carnegie Mellon University. „Każdy będzie miał kiedyś swoje 15 minut sławy.” Sława artysty nabrała tempa ok. lat 60., gdy zaczął korzystać z metody sitodruku, a następnie otworzył swoje atelier „The Factory”. Nazwa nawiązywała oczywiście do faktu, iż w tym okresie Warhol był niezwykle płodnym artystą, którego głównym celem było tworzenie sztuki, opierającej się na produktach kultury masowej, ale także tworzenie samej tej sztuki w sposób masowy. Większość dzieł malarza obracało się wokół szeroko pojętej kultury amerykańskiej. Wielokrotnie w wywiadach podkreślał także uwielbienie do prostoty i wartości kultury Stanów Zjednoczonych. „Wspaniałe w tym kraju jest to, że Ameryka zaczęła tę tradycję, w której najbogatsi konsumenci kupują zasadniczo te same rzeczy co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i zobaczyć Coca-Colę i wiesz, że prezydent pije Colę, Liz Taylor pije Colę i pomyśl, że Ty też możesz pić Colę. Cola to Cola i za żadną sumę pieniędzy nie kupisz lepszej Coli od tej jaką pije bezdomny na rogu. Wszystkie Cole są takie same i wszystkie Cole są dobre. Liz Taylor to wie, prezydent to wie, bezdomny to wie i ty to wiesz.”
15
Magazyn Żet nr 5/2018
Warhol tworzył sztukę dostępną w odbiorze dla wszystkich warstw społeczeństwa; nie interesowały go wydumane obrazy, przy oglądaniu których widz będzie się zastanawiał, co autor miał na myśli. W swoich pracach inspirował się codziennością amerykańskich obywateli – malował damskie buty, pieniądze, jedzenie i portrety ówczesnych gwiazd. Był także mistrzem ilustracji reklamowej. Choć prace artysty z zakresu malarstwa można uznać za proste, zdecydowanie bardziej nietypowe były jego filmy – nie wszyscy wiedzą, że Warhol stworzył ponad 60 filmów, z których większość zdecydowanie można nazwać kinem eksperymentalnym. Do bardziej kojarzonych dzieł reżysera należą między innymi „Sleep”, w którym przez 8 godzin możemy obserwować śpiącego mężczyznę czy „Vinyl”, będący filmową adaptacją „Mechanicznej pomarańczy”. Największą sławę w świecie filmu przyniosło mu jednak dzieło „Chelsea Girls”, ukazujące równocześnie dwa niezależne obrazy dwóch kobiet. Warhol stworzył także z Gerardem Malangą magazyn „Interview”, a w 1975 roku wydał książkę pod tytułem „The Philosophy of Andy Warhol”, w której zawarł refleksje i spostrzeżenia dotyczące natury sztuki. „Umówiony byłem na wiele spotkań, ale postanowiłem zostać w domu i ufarbować brwi.” Warhol był posiadaczem niezwykle sprzecznej osobowości – z jednej strony często opisywano go jako złośliwego manipulanta, z drugiej w kontaktach międzyludzkich był raczej spokojny i zamknięty, obserwując z boku otaczający go świat. Cenił sobie jadanie w samotności i raczej nie zależało mu na towarzystwie innych ludzi. Często żartobliwie określany był „death warmed over”, czyli „odgrzewana śmierć”. Z czasem zyskał także przezwisko „Drella”, będące połączeniem słów Dracula i Cinderella. Artysta był również niezwykle wierzący i co tydzień można go było spotkać w kościele, jednak, jak sam twierdził, czuł się nieakceptowany przez wspólnotę religijną ze względu na swój homoseksualizm. Orientacja Warhola była wielokrotnie pomijana, ze względu na czasy, w których w przyszło mu żyć – w Ameryce początku drugiej połowy XX wieku homoseksualizm był nadal tematem tabu. Sam artysta na początku nie przyznawał się do zainteresowania mężczyznami i pytany o życie miłosne, wymijająco odpowiadał, że spotyka się z kobietami. „Wierzę w dyskretne oświetlenie i specjalne lustra. Wierzę w chirurgię kosmetyczną.” Miał wiele dziwactw – był wielbicielem taksydermii, czyli wypychania zwierząt, nagrywał również na dyktafon, zwany przez niego “żoną”, rozmowy z innymi ludźmi. Podobno nigdy nie jadał też resztek, którymi szczerze gardził. Był hipochondrykiem.
Magazyn Żet nr 5/2018
16
Dla Warhola wygląd zewnętrzny był bardzo ważną częścią wizerunku. W wieku dwudziestu kilku lat ufarbował włosy na siwo, gdyż uważał, że jego twarz wygląda dzięki temu młodziej, niedługo przed 30 urodzinami zoperował także nos, który jego zdaniem wcześniej miał nieodpowiedni kształt. Gdy usłyszał od znajomego, że wygląda jakby miał zeza, nosił nieprzezroczyste okulary, które miały zniwelować ów efekt. Kto wie – może gdyby nie ta dbałość o szczegóły, Warhol nigdy nie osiągnąłby takiego sukcesu? „Dostrzegam, że wszystko, co czynię, związane jest ze śmiercią.” W 1968 roku otarł się o śmierć – został postrzelony z rąk Valerie Solanas, amerykańskiej feministki i pisarki. Gdy dotarł do szpitala, rzekomo stwierdzono zgon, jednak po wielogodzinnej operacji artysta cudem wrócił do żywych. Zapytana o powód napaści na Warhola, zakuta w kajdanki Solanas miała rzec, że Warhol „za bardzo panował nad jej życiem”. Po operacji Andy żył jeszcze 19 lat. Zmarł w nowojorskim szpitalu 22 lutego 1987 r. Bezpośrednią przyczyną zgonu była arytmia serca, która pojawiła się po operacji usunięcia pęcherzyka żółciowego. Jego grób znajduje się na cmentarzu Św. Jana Chrzciciela w Bethel Park w Pensylwanii, na południe od miejsca urodzenia Warhola. W pewnym wywiadzie artysta rzekł, iż chciałby, by na jego nagrobku widniało jedynie słowo „figment” (wymysł, fikcja). Ostatecznie to pragnienie nie zostało jednak spełnione i na nagrobku znajduje się imię i nazwisko oraz data narodzin i śmierci artysty.
••••• Jadwiga Mik STEFAN RZECZE: „NIECH JEDZĄ CIASTKA!”
S’ils n’ont pas de pain, qu’ils mangent de la brioche! – rzekła królowa Maria Antonina w odpowiedzi na demonstrację głodnych Francuzów (a jak wiadomo, głodny Francuz to zły Francuz). Cytat ten od dawna przypisywany jest władczyni jako niemiły spadek po post-rewolucyjnej propagandzie. Stanowi dowód na ignorancję w kwestiach państwowych i funkcjonuje jako topos suwerena oderwanego od rzeczywistości poddanych. Czy jednak ta wielokrotnie pojawiająca się w kulturze wypowiedź naprawdę wyszła z ust najbardziej znienawidzonej francuskiej królowej? Najpierw słowo o pierwotnym pochodzeniu tych słów: odnaleźć je można w księdze szóstej, wchodzącej w skład “Wyznań” filozofa Jeana-Jacquesa
17
Magazyn Żet nr 5/2018
Rousseau, publikowanych między 1782 a 1789 r. Wyglądają one następująco: Czyż można sobie wyobrazić, aby piękny pan, ze szpadą przy boku, wchodził do piekarza po kawałek chleba? Wreszcie przypomniałem sobie sposób pewnej księżniczki, która usłyszawszy skargi, iż chłopi nie mają chleba, odpowiedziała: „Czemuż nie jedzą biszkoptów?”. A i ta zdobycz ileż kosztowała mnie trudu1! Po pierwsze, Rousseau nie wymienia księżniczki z imienia. Po drugie, księga ta została napisana około roku 1765 – wtedy Maria Antonina miała 10 lat i przebywała w Austrii w roli arcyksiężniczki. Ponadto, jej małżeństwo z delfinem nie przeszło jeszcze przez myśl ówczesnym władcom, gdyż Austria i Francja były od wieków adwersarzami, których połączył dopiero sojusz podczas wojny siedmioletniej. Hrabina de Boigne, rodzinnie związana z dworem Ludwika XV, podczas opisywania jego córek w swoich wspomnieniach przywołuje natomiast taką ciekawostkę: Madame Victoire [jedno z dzieci Ludwika] miała niewiele rozumu, ale była wielce życzliwa. To ona powiedziała, ze łzami w oczach, w czasie niedostatku, gdy rozmawiano o cierpieniach ubogich wskutek braku chleba: „Ale, mój Boże, gdyby mogli pogodzić się z jedzeniem croûte de pâté!2” (hrabina wspomina też później, że Madame Victoria nienawidziła tych placków). Powyższe dwa przykłady ilustrują prawdę kryjącą się za zdaniem “Niech jedzą ciastka” – była to jedynie legenda rodzinna3, a członkowie dynastii Burbonów i dworzanie dość dowolnie przedstawiali jej pochodzenie: w źródłach można znaleźć również informacje o tym, że autorem słów jest Madame Sophie (siostra Victoire) czy Maria Teresa4, żona Ludwika XIV.
Jean-Jacques Rousseau, Wyznania (księga VI), tłum. Tadeusz „Boy” Żeleński – wersja ze strony www.wolnelektury.pl 2 Madame Victoire avait fort peu d’esprit et une extrême bonté. C’est elle qui disait, les larmes aux yeux, dans un temps de disette où on parlait des souffrances des malhereux maquant de pain : « Mais, mon Dieu,s’ils pouvaient se résigner à manger de la croûte de pâté!» - Mme de Broigne, Mémoires de la comtesse de Boigne 3 Tego typu wypowiedzi znane są w różnych wariantach, np. cesarzowi Hui z dynastii Jin przypisuje się słowa do doradcy przekazującego wieści o braku ryżu w państwie: „Skoro głodni nie mają ryżu, niech jedzą mięso!” 4 To stwierdzenie padło w kontekście książki jednej z najważniejszych biografek Marii Antoniny, Lady Antoni Fraser. Nie jest również pewne, czy nie zostało ono wypowiedziane w kontekście dziwnych zwyczajów jedzeniowych Francuzów, różnych od znanych przyszłej królowej z jej ojczystej Hiszpanii. 1
Magazyn Żet nr 5/2018
18
Natomiast Aleksander Dumas w swojej książce Anioł Pitou przypisuje je Diuszesie de Polignac, członkini dworu Marii Antoniny. Skąd zatem wzięła się wersja z królową? Nie istnieje jej zapis jako obelgi rewolucyjnej. Po raz pierwszy pojawiła się w Les Guêpes z marca 1843 r., gdzie dziennikarz Alphonse Karr zapisał pamiętne słowa: […] qu’il mange de la brioche!5. Prawdziwą jednak sławę przyniosło ciastkom zdanie w książce dla dzieci Ericha Kästnera “Kruszynka i Antoś”: Biedni ludzie stanęli przed pałacem i krzyczeli: „Nie mamy chleba, nie mamy chleba!”, tak byli nieszczęśliwi. Królowa Maria Antonina spojrzała przez okno i zapytała oficera: - „Czego chcą ci ludzie?” – Wasza Wysokość – odpowiedział oficer – oni chcą chleba […] Królowa ze zdziwieniem potrząsnęła głową: - Nie mają chleba? – zapytała. – W takim razie, niech jedzą ciastka6! Tę wersję spopularyzowały filmy, w tym dość nowa “Maria Antonina” Sofii Coppoli. W ten właśnie sposób cytat przylgnął do niej niesłusznie. Miał być dowodem na jej głupotę, ale czy jednak nie kryje się za nim głębsza prawda? Otóż tak! Winą jest tłumaczenie. W wielu językach słowo brioche występuje w wersji ciasta lub ciastka. Jednakże chodzi o coś innego – typ pieczywa drożdżowego, które w XVI wieku składało się przede wszystkim z masła i jaj. Wypiekane były dwie jego wersje: mniej maślana dla ubogich i bogatsza dla wyżej stojących w hierarchii majątkowej. Za czasów chlebowego głodu produkty używane do wypieku brioche były nieco łatwiej dostępne dla zwykłych Francuzów. Ponadto, w tamtym okresie we Francji istniało prawo mówiące o tym, że w przypadku braku chleba ciastka (w tym brioche) powinno się sprzedawać w jego cenie. Zatem zdanie “Qu’ils mangent de la brioche” tak naprawdę jest dobrą radą. Dodatkowo, na dworze francuskim szczególnie ceniono tego typu szybkie, inteligentne i dowcipne riposty, które później przekazywano sobie w formie anegdot. Tak więc zapamiętajcie jedno: nigdy nie lekceważcie brioche! Jak widzicie na wyżej podanym przykładzie, słowa mogą być bardzo zdradliwe – szczególnie, jeśli używa się ich umiejętnie. Dlatego też, na najbliższym przyjęciu przekażcie komuś prawdę o “Niech jedzą ciastkach”, a historycznej sprawiedliwości stanie się zadość.
On se rappelle quelle indignation on excita, dans le temps, contre la malheureuse reine Marie-Antoinette, - en faisant courir le bruit - que, entendant dire que le peuple était malheureux et qu'il n'avait pas de pain, - elle avait répondu : « eh bien ! qu'il mange de la brioche. » - Alphonse Karr 6 Les pauvres gens se rangèrent devant le château et crièrent : « Nous n'avons pas de pain, nous n'avons pas de pain ! » tant ils étaient miséreux. La reine Marie-Antoinette regardait par la fenêtre et demanda à un officier : - Que veulent ces gens-là ? - Majesté, répondit l'officier, ils veulent du pain [...]. La reine secoua la tête avec étonnement : - Ils n'ont pas assez de pain ? demanda-t-elle. Mais alors, qu'ils mangent de la brioche ! – ze względu na brak polskiej wersji językowej pod ręką i nieznajomość niemieckiego, pozwoliłam sobie przetłumaczyć z wersji francuskiej książki. 5
19
Magazyn Żet nr 5/2018 ••••• Ignacja Matejowska PODZIELNA PRZEZ 100
Wydaje nam się, że wszystko jest takie proste i czarno-białe – albo ciekawe, albo nudne. A nasze życie na pewno należy do tej drugiej części. Jak wygląda nasza codzienność? Ot, wstaniemy naburmuszeni rano, pójdziemy do szkoły czy do pracy, posiedzimy chwilę, pomęczymy się i ponarzekamy na nadmiar roboty. Potem będziemy wracać ściśnięci w tłumie do domu, zjemy obiad odgrzany w mikrofali i może znajdziemy czas na pooglądanie nowego serialu na Netflixie. I pójdziemy spać. I tak każdego dnia. Raz od święta pójdziemy na obiad do rodziny. Nasze życie jest monotonne, nie ma w nim pasji, nowych rzeczy, adrenaliny. Nie zawracamy sobie głowy zbędnymi festiwalami czy marszami „ku wolności”, to przereklamowane. Nie ma z tego żadnych korzyści, nie chce nam się przecież. Zawsze nam się nie chce. Nieważne, co się dzieje. No właśnie. Dlaczego? Lata mijają na szalonym zarabianiu (czytaj: próbie przeżycia) i narzekaniu, że nie daje się rady. Nie daje się rady godnie i ciekawie żyć, na nic nie ma czasu! A gdyby tak spojrzeć optymistycznie? Czy nie warto by było raz na jakiś czas wyjrzeć z tego naszego malutkiego, zamkniętego świata? Czy ta bańka jest rzeczywiście taka niezbędna? Bo jeśli życie polega na odliczaniu dni do wolnego czasu, który istnieje tylko po to, aby po nim móc pracować więcej, to gdzie tu sens? Właśnie dlatego rok 2018 jest tak ważny. I choć z matematycznego punktu widzenia w żaden sposób nie jest bardziej oryginalny od poprzedniego (parzysty, ani to okrągły, ani nie dzieli się przez 3) to z punktu historycznego – jak najbardziej. Może nam uświadomić, że droga do dzisiejszego świata była druga i bolesna, usłana zarówno sukcesami, jak i porażkami. Może wreszcie zobaczymy, ilu ludzi ciężko pracowało dla następnych pokoleń. I może w te okrągłe rocznice nas oświeci, może coś zobaczymy… Chodzi tu przede wszystkim o 100 rocznicę odzyskania niepodległości, wie to każde dziecko. Ale nie tylko. Mamy też 100 rocznicę przyznania Polkom praw wyborczych – rocznicę, która jest bagatelizowana, ale bardzo istotna. Potem 100 rocznicę urodzin arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, który jako duchowny angażował swoje siły w społeczeństwo polskie. A o tym, że 8 kwietnia przypada 100-lecie śmierci Lucjana Rydla, polskiego poety i dramaturga, wie bardzo niewielu. Albo 6 maja – 100-lecie urodzin Stanisława Grzesiuka. Reakcja społeczeństwa na takie rocznice jest jedna: „Kim był ten człowiek? Nie znam, nie obchodzi mnie to”. A 100. Rocznica urodzin Tadeusza Brzozowskiego, 100. Rocznica urodzin Adama Bahdaja, 100. Rocznica urodzin Witolda Wirpszy, 100 rocznica
Magazyn Żet nr 5/2018
20
urodzin Pawła Hertza, 100. Rocznica śmierci Guillaume’a Apollinaire’a, 100. Rocznica urodzin Elli Fitzgerald i 100. Rocznica urodzin Aleksandra Sołżenicyna? A 200. Rocznica urodzin Karola Marksa i 200. Rocznica śmierci Marcella Bacciarellego? Można wymieniać dalej*, ale nie o to chodzi, żeby wszystko zapamiętać. Ważnym jest, abyśmy sobie uświadomili, że żyjemy w świecie, który kreowały rzesze ludzi, którzy nie chcieli monotonnego życia. To dzięki nim świat cały czas idzie do przodu. I właśnie dlatego, zgodnie z maksymą, że „najgorsza jest bierność”, wyjdźmy z domu, zróbmy coś nowego, póki jeszcze jest czas. Spróbujmy, przynajmniej na tę jedną połówkę roku 2018. Przeżyjmy ją świadomie.
••••• Marcel Szabłowski „ENLARGE YOUR WORLD”, CZYLI FILOZOFIA PSYCHODELII WCZORAJ I DZIŚ
W 1953 r. Aldous Huxley – uznany eseista, pisarz, a także filozof – po raz pierwszy w swoim życiu zażywa meskalinę, czyli syntetyczny odpowiednik pejotla (silnego narkotyku wykorzystywanego przez Indian w celach mistycznych), a swoje przeżycia przelewa na papier i wydaje jako „Drzwi percepcji”. Esej ten jest jednym z ważniejszych dzieł Huxleya i pokazuje jego tok myślenia w kwestiach poszerzania świadomości. Daje podłoże do ruchu New Age i jego podejścia do narkotyków. Zanim zażył wyżej wspomnianą substancję, Huxley wyrobił sobie przeświadczenie, iż wizjonerzy, wielcy artyści czy szaleńcy mają odmienne umysły i że będzie mógł doświadczyć ich perspektywy, gdy zażyje meskalinę. Już wcześniej zaobserwował, że społeczeństwo to zbiór osobnych wszechświatów, ponieważ każdy umysł to osobne uniwersum, a cały trik z empatią i zrozumieniem innych polega na tym, że te wszechświaty umysłów są do siebie na tyle podobne, że są się w stanie porozumieć między sobą. To, co poczuł i zobaczył, zmieniło jego obraz na temat ludzkiej świadomości.
21
Magazyn Żet nr 5/2018
Na początku „seansu” autor eseju zauważył, że kompletnie zmienia się jego perspektywa postrzegania. To, co nam się wydaje zabawnym, niemalże komiksowym odpłynięciem, pod wpływem meskaliny staje się rzeczywistością dla osoby odurzonej. Według Huxleya jest to uczucie niepodobne do żadnego innego i ciężkie, jak nie niemożliwe do opisania w chwili odczuwania (w eseju jest przytoczona scena, w której eksperymentator pyta się, czy to, co odczuwa jest miłe, a Huxley odpowiada, że po prostu jest). Linijkę później dowiadujemy się, że będąc pod wpływem psychodelików, nie tylko meskaliny, ale i LSD-25 czy też PRO-LADU, następuje znaczna intensyfikacja kolorów, a także oderwanie świadomości. Świadomość jest tu słowem kluczowym; Huxley opisuje, że podczas swoich wizji doznał czegoś na kształt oświecenia. Zrozumiał, że nasz Wolny Umysł, czyli świadomość sama w sobie, jest spętana przez więzy fizycznej świadomości, abyśmy nie oszaleli od czystej rzeczywistości, nagiej prawdy. Cechuje się ona zupełnie innymi, jak gdyby przemianowanymi parametrami – wówczas inne czynniki mają znaczenie. Na przykład niezliczona ilość barw, jakich nie widzimy na co dzień, rozumienie na wskroś otaczającej nas rzeczywistości. Jednocześnie nie da się jej dokładnie opisać przez to, że sama jest pojęciem pierwotnym, podobnie jak punkt w matematyce i po prostu trzeba doświadczyć tego zjawiska. Huxley poza tym zauważa, że jego przeżycia dzielą się na te wewnątrz i te na zewnątrz człowieka – jedne to dziwaczne zaburzenia wizji i halucynacje, inne to doświadczenie „niebiańskiej strony schizofrenii”, uczucia prawdy i zrozumienia sensu życia, które nie mają swojego odzwierciedlenia w wizjach. Ja tu się rozwodzę nad tym, jak człowiek skąpany w blasku meskaliny się czuje, a tymczasem trzeba wyciągnąć filozoficzne wnioski! Pierwszym jest przekonanie, że psychodeliki i halucynogeny są tylko jednymi z wielu dróg do samoświecenia, takich jak medytacja, czy hipnoza, choć według Huxleya to narkotyki są najszybszymi ścieżkami do transcendencji. Ja sam uważam, że to nie takie proste. Jeśli mówimy o sprawach rozszerzania świadomości, objawienia i mistycyzmu, nie bez powodu zawsze zajmowali się nimi ludzie, którzy wprawiali się w tym latami – dotyczy to wszystkich kultur. Szamani na Syberii do dziś cieszą się szacunkiem wśród autochtonów, mnisi tybetańscy wprawiają się w medytację od 6 roku życia i zgłębiają prawdy wszechświata przez długi czas, często bez osiągnięcia upragnionego celu. Uważam, że oświecenie to proces bardzo powolny, idący przez życie w parze z doświadczeniem i wiedzą. Wszelkie substancje mające otworzyć umysł traktowałbym z dużym dystansem i jako ciekawostkę. Nawet wśród Indian z Ameryki Południowej i Środkowej, gdzie rytualnie spożywa się naturalny
Magazyn Żet nr 5/2018 odpowiednik meskaliny – hayauscę – jest wspomagającym medytację tamtejszych mędrców.
ona
tylko
22
narzędziem
Konkluzja wysnuta przez myślicieli pokroju Aldousa Huxleya jest interesująca. Głosi, że psychodeliki mają pomóc ludzkości osiągnąć globalny pokój i szczęście. Zanim wyśmiejemy tę teorię jako wierutną bzdurę, musimy zdać sobie sprawę, że w latach 60. Zaprzątające myśli młodych ludzi psychodeliki były czymś zupełnie nowym i niezbadanym. Wiele osób myślało o nich jako realnych sposobach radzenia sobie z problemami. Cały świat żył w cieniu potencjalnego konfliktu między Związkiem Radzieckim a USA oraz krwawej wojny w Wietnamie. W umysłach działaczy hippisowskich zakiełkowała idea zakończenia wieloletniego konfliktu między ZSRR a Stanami Zjednoczonymi przez propagowanie zażywania otwierających umysł substancji halucynogennych. Koncepcja była taka: oświecimy wszystkich ludzi i pokażemy im sens wszechświata, który nie leży w walce. Działanie tych substancji było dopiero opisywane i wielu szczerze wierzyło w moc zmiany świata przez narkotyki. W skrócie: filozofia psychodelii zakładała, że psychodeliki otworzą drogę do nowego, utopijnego świata wypełnionego szczęśliwymi, oświeconymi ludźmi, którzy wyznają to, co chcą. Historia niestety pokazała, że ta idylla nie doszła do skutku. Wygrały reżimy gotujące się do ostatniej, totalnej wojny na bomby atomowe. Nadzieje pokładane w narkotykach okazały się nietrafione, gdy młodzi ludzie nie zażywali meskaliny, by zrozumieć wszechświat, a po to, by się przyjemnie poczuć. Jednak nie wszystko stracone. Idee, które niosła za sobą filozofia psychodelli były wartościami jednego z najciekawszych ruchów społecznych w historii świata – hippisów. Dzieci kwiatów przynajmniej przez jakiś czas żyły tym, co Aldous Huxley uznał za rzeczy naprawdę ważne – samoświeceniem. Wielu z tych, którzy na początku poprzestawali na zjadaniu znaczków pocztowych nasączonych LSD, później wyruszyło w świat i zmieniało go na lepsze, kiedy oświecili samych siebie. Psychodelia zainspirowała artystów do tworzenia niepowtarzalnych dzieł, muzyki czy filmów, dziś uznawanych za kultowe. „Święta góra”, czy „Kret” Alejandro Jodorowsky’ego to kamienie milowe kinematografii, zaś o projekcie „Pink Floyd” chyba nie muszę nic mówić; przykłady można wymieniać w nieskończoność. Choć dziś większość hippisów jest na emeryturze i nie rozszerza świadomości, możemy powiedzieć, że dzisiejsze pokolenie robi to dzień w dzień, wchodząc do Internetu. Esencją post-psychodelicznych wizji są tak zwane surrealistyczne memy, mogące przyprawić o zawrót głowy swoim bardzo subtelnym humorem, balansującym na cienkiej linii między zabawnym absurdem, a zwyczajną, nudną głupotą. Psychodelia nie okazała się być tym, czym się miała okazać, ale z pewnością w obecnej formie jest interesującym zjawiskiem kulturowospołecznym.
•••••
23
Magazyn Żet nr 5/2018 Sandra Białousz LATO. JAK ŻYĆ?
Po miesiącach ciężkiej pracy w szkolnych murach nareszcie nadchodzi (w pełni zasłużony) odpoczynek. Przypuszczam, że większość z Was spędzi przynajmniej część wakacji na łonie natury – w górach, nad jeziorem, nad morzem czy na wsi. Dlatego przedstawiam Wam kilka rad, wskazówek i ciekawostek dotyczących korzystania z dobrodziejstw natury podczas wakacji. Ochrona przed owadami Jedną z najbardziej denerwujących rzeczy, które mogą nas spotkać w okresie letnim, są ukąszenia komarów, meszek i kleszczy. Ich obecność niejednokrotnie potrafi uprzykrzyć życie i 23niechęcić do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Istnieją jednak naturalne sposoby na odstraszanie przeszkadzających nam istot. W pierwszej kolejności warto zaopatrzyć się w olejki eteryczne takie jak olejek eukaliptusowy, miętowy czy też ten z trawy cytrynowej. Po wymieszaniu kilku kropel olejku z olejem bazowym (na przykład lnianym) można się nim spryskać. Nie dość, że w ten sposób staniemy się niewidoczni dla owadów, to jeszcze odżywimy i nawilżymy naszą skórę. Innym, bardzo skutecznym środkiem są kwiaty wrotycza pospolitego, który dzięki swojemu bardzo intensywnemu zapachowi już od stuleci uważa się za idealny odstraszacz owadów. Niestety, mimo jego mnogich zastosowań, Unia Europejska wpisała go na listę roślin trujących, a znalezienie preparatów stworzonych z niego jest wręcz niemożliwe. Na szczęście nie ma zakazu zbierania wrotycza, toteż śmiało zachęcam do wybierania się na pola w celu ścięcia pożądanej ilości tych okrągłych, żółtych kwiatów. Warto wspomnieć również o jednym z licznych zastosowań czystka. Spryskanie się odwarem z tego zioła, popularnego ze względu na swe prozdrowotne właściwości, może pomóc ochronić się przed kleszczami. Nie jest on tak skuteczny jak znany z Wietnamu środek DEET, ale o wiele zdrowszy. Wspomaganie włosów nie tylko szamponem Jeśli czytaliście pierwszy Żet, to wiecie, jak ważne dla ludzi są włosy. W lecie należy szczególnie zadbać o ich wygląd i strukturę (tak, Panowie, Wy też!), a nic nie pomoże im lepiej aniżeli naturalne metody! Jedną z nich są stosowane po myciu płukanki ziołowe, przygotowane na małym ogniu przez około dziesięć minut, dostosowane do rodzaju i przede wszystkim koloru włosów. Dla włosów blond najlepsza będzie płukanka z koszyczków rumianku, płatków róży i soku cytrynowego, szatynom i brunetom polecam
Magazyn Żet nr 5/2018
24
korę dębową, rozmaryn oraz szałwię, natomiast osoby o rudych włosach powinny sięgnąć po łupiny cebuli (zwyczajnej lub czerwonej), kwiaty hibiskusa i liście orzecha włoskiego. Uniwersalnymi roślinami dla wszystkich są pokrzywa zwyczajna oraz skrzyp polny. Dla większego efektu zalecam również olejowanie włosów na kilka godzin przed planowanym umyciem. Polega ona na nałożeniu na dłonie kilku, kilkunastu kropli wybranego oleju i natłuszczeniu nimi włosów od nasady głowy aż po końce. W ten sposób włosy zostaną zabezpieczone i odżywione, dzięki czemu będą zdecydowanie ładniejsze! Pamiętajcie, że wybór oleju zależy przede wszystkim od osoby, nie od panujących trendów, dlatego warto jest poczytać na temat ich właściwości. Do olejowania na pewno sprawdzają się olej lniany, arganowy, z pestek moreli, śliwkowy – dla miłośników marcepanu. Olej kokosowy, znany i kochany przez cały świat, może okazać się zbyt ciężki dla europejskich włosów, dlatego nie zalecam dłuższego stosowania. Leczenie poparzeń Udając się na zasłużony wypoczynek chyba każdy marzy, by po miesiącach przesiedzianych w szkole jego wampirza skóra nieco pociemniała. Wielu musi jednak przyznać, że proces ten niejednokrotnie kończy się poparzeniem słonecznym, szczególnie u osób o bardzo jasnej karnacji. Jak więc należy postąpić, gdy pomimo wielokrotnego smarowania się kremem z bardzo dużym filtrem skończy się spieczonym niczym burak? Na początek wskazany jest okład ze śmietany lub zsiadłego mleka. Podejrzewam, że podobnie do mnie wiele osób mogło poczuć niewyobrażalną wręcz ulgę przy nałożeniu tych chłodnych produktów mlecznych. Ważne też, aby później zadbać o regenerację skóry – do tego można posłużyć się dostępnymi w aptekach żelem aloesowym i gliceryną, wymieszanymi z, na przykład, hydrolatem lawendowym lub wodą różaną (tę ostatnią, czasami nawet dobrej jakości, można dostać w sklepach z orientalną żywnością). Mam nadzieję, że któraś z powyższych recept będzie dla Was pożyteczna! Tymczasem pozostaje mi tylko życzyć Wam wspaniałych, wolnych od kleszczy, komarów, poparzeń i problemów z włosami wakacji!
••••• Aleksandra Duć A MOŻE NA SŁOWACKĄ WIEŚ?
Wakacyjne wyjazdy kojarzą się nierzadko z egzotycznymi destynacjami i typowo turystycznymi państwami Europy. Rodziny z dziećmi szukają zwykle
25
Magazyn Żet nr 5/2018
ustronnych nadmorskich miasteczek, podczas gdy młodzież chętniej wybiera miejsca tętniące nocnym życiem. Czy coś łączy te dwie grupy? Tak, gdyż przedstawiciele obu, decydują się najczęściej na wypoczynek oraz rekreację w południowo-europejskich krajach, oferujących bogatą gamę atrakcji. Ale czy trzeba jechać tysiące kilometrów żeby miło spędzić wakacyjny czas? Nie! Dlatego dziś pokażę Wam, jak można wykorzystać wolne dni w państwie sąsiadującym z Polską – Słowacji. Słowacja staje się popularnym wyborem na zagraniczny skok – zwłaszcza zimą, gdyż tatrzańskie stoki zachęcają ciekawymi trasami. Natomiast jeśli rozważamy letni wyjazd, to warto zwrócić uwagę na niewielką wieś Vrbov, oddaloną o dziewięć kilometrów od Popradu. Leży w powiecie Kieżmark i otoczona jest przez piękne, górskie szczyty, które rok rocznie przyciągają turystów. Jednak największym bogactwem tej mieściny są wody termalne i powstałe dzięki nim kąpielisko. Na terenie przybytku znajduje się kilka basenów z leczniczymi wodami geotermalnymi, osiągającymi temperatury nawet do 38 stopni. Kąpielisko oferuje strefę na powietrzu „Lato” oraz część „Thermal” ukrytą pod zadaszeniem. Wykupienie czterogodzinnego karnetu pozwala na przyjemny wypoczynek w basenach oraz leżakowanie na otaczającej je trawie. Dodatkowymi atrakcjami dla aktywnych są zjeżdżalnie i boisko do gry w siatkówkę. Po takiej rekreacji warto udać się na krótkie zwiedzanie wsi. Dlaczego krótkie? Cóż, Vrbov jako miasteczko ma niewiele zabytków do zaoferowania. Wśród tych nielicznych na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim kościół św. Serwacego, będący przykładem architektury i sztuki renesansowej, murowana dzwonnica z XVII wieku oraz dziś już niewykorzystywany kościół ewangelicki. Jeśli jednak po szybkim spacerze wciąż będziemy czuć niedosyt, to można wybrać się na wycieczkę już nie pieszo, gdyż przez Vrbov przebiegają dwa szlaki rowerowe o różnym poziomie trudności. Będąc we Vrbovie, należy także udać się do oddalonego o 20 minut drogi samochodem „Słowackiego Raju”. Chociaż brzmi jak obietnica niebiańskiego wypoczynku, jest to w rzeczywistości górzysty region przyciągający wszystkich zainteresowanych pieszymi wędrówkami. Na terenie Parku Narodowego znajduje się kilka szlaków wiodących przez dolinę rzeki, wodospady i leśne ścieżki. Co zatem wyróżnia „Raj”? Są to z pewnością liczne drewniane drabinki i metalowe pomosty, zaczepione nad przepaścią, które trzeba przebyć by dotrzeć do najbardziej interesujących dzieł natury. Czas
Magazyn Żet nr 5/2018
26
wędrówki waha się w zależności od wybranego szlaku, ale nie ważne, na który się zdecydujecie – musicie przygotować się na niemały wysiłek. Wracając z wycieczki, najlepiej zatrzymać się w jednej z przydrożnych restauracji (we Vrbovie są niestety tylko dwie, bardzo przypominające bary). Słowacka kuchnia ma do zaoferowania wiele ciekawych pozycji, z których największą popularnością wśród turystów cieszy się smażony ser. O miano najczęściej wybieranego dania mogą również walczyć „bryndzowe haluszki”, czyli kluski ziemniaczane w sosie śmietanowo- bryndzowym ze skwarkami. Kolejnymi przysmakami, których wręcz trzeba spróbować są knedliki z gulaszem i pierogi z bryndzą. Kilkudniowy wyjazd uwzględniający wszystkie przedstawione elementy, jest gwarancją świetnie wykorzystanego czasu. Stanowi także ciekawą alternatywę dla egzotycznych podróży i pozwala na odkrycie kultury z jednej strony bliskiej naszej, z drugiej zaś posiadającej swoje wyjątkowe i jakże odmienne tradycje.
••••• Jadwiga Mik FAIRY TALE PANA DOYLE’A
Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w National Media Museum w Bradford w hrabstwie West Yorkshire, koniecznie poszukajcie na wystawie dwóch przedmiotów: dwudziestowiecznych aparatów Midg oraz Cameo firmy W. Butcher & Sons. Dlaczego warto skierować na nie swoją uwagę? Otóż kryje się za nimi historia tak niezwykła, że rozpisywały się o niej gazety w całej Wielkiej Brytanii, a dżentelmeni w klubach dyskutowali o niej przy filiżance five o’clock. Historię tak wyjątkową, że uwierzył w nią wielki brytyjski autorytet, twórca Sherlocka Holmesa, sir Arthur Conan Doyle. W połowie 1917 r. do Cottingley obok Bradford wprowadziły się dziesięcioletnia Frances Griffiths i jej matka. Zamieszkały u swoich kuzynów Wrightów, a Frances szybko zaprzyjaźniła się z ich szesnastoletnią córką Elsie. Razem chodziły bawić się przy pobliskim potoku. Po pewnym czasie Wrightowie chcieli zakazać im wycieczek, gdyż dziewczynki zawsze wracały brudne i przemoczone. Elsie i Frances odpowiedziały, że nie mogą tego zrobić, gdyż w ten sposób nie będą mogły więcej oglądać wróżek. Nie przekonało to jednak pana Wrighta, dlatego dziewczynki pożyczyły jego aparat, by udowodnić mu istnienie tych istot. Używając Midga ojca-fotografa, Elsie wykonała dwa zdjęcia, które przedstawiały Frances bawiącą się z wróżkami. Po wywołaniu ich w ciemni,
27
Magazyn Żet nr 5/2018
zaniosły je do pana Wrighta – ten stwierdził, że istotki nie mogą być prawdziwe i zabronił dziewczynkom dalszych zabaw. Jednakże Polly, matka Elsie, nie do końca pogodziła się z opinią męża. Zaniosła zdjęcia do członka Towarzystwa Teozoficznego, który później pokazał je na konferencji tej organizacji. Zainteresowały one Edwarda Gardnera, który wysłał je do ekspertyzy. Wtedy właśnie nastąpił przełom w sprawie – okazało się, że same zdjęcia nie są sfałszowane. Mimo tego, że oznaczało to jedynie, że nie zostały one w żaden sposób spreparowane dopiero po wykonaniu zdjęcia, pan Gardner zaczął je wykorzystywać podczas wykładów o istnieniu wróżek. W ten sposób o fotografiach dowiedział się jego przyjaciel, Arthur Conan Doyle. W 1920 r., trzy lata po wykonaniu zdjęć, gazeta The Strand Magazine zamierzała opublikować w bożonarodzeniowym numerze artykuł o wróżkach. W tym celu poprosiła Doyle’a, znanego spirytualistę, o jego napisanie. Ten uznał, że sprawa „Wróżek z Cottingley” jest idealnym materiałem, więc napisał do Wrightów o pozwolenie na publikację zdjęć dziewczynek. Zachwycony ojciec, dla którego (jak zresztą dla wielu Brytyjczyków), Doyle był wzorem myślenia racjonalnego, odmówił nawet honorarium za fotografie. Następnie pisarz poprosił o potwierdzenie autentyczności kolejne firmy, które podtrzymały opinię pierwszego eksperta. Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać wątpliwości – na przykład co do modnych fryzur „magicznych” istot. Doyle i Gardner uznali jednak, że fotografie muszą być prawdziwe. Gardner udał się do Cottingley dwa razy. Za pierwszym nie zastał Frances, ale po spotkaniu z wierzącymi w autentyczność zdjęć Wrightami postanowił obejrzeć sypialnię dziewczynek. Nie znalazł tam żadnych świadectw fałszerstwa, więc wrócił zadowolony i pewny siebie. Drugi raz wybrał się tam razem z aparatem Cameo i poprosił dziewczynki o zrobienie kolejnych fotografii. Frances i Elsie ociągały się, jednak w końcu przyniosły Gardnerowi zrobione fotografie, przedstawiające kolejne spotkanie z wróżkami. Dla Doyle’a zdjęcia te, wykonane przez dwójkę małych dziewczynek, były dowodem na ich istnienie. Ale dlaczego się tak stało?
Magazyn Żet nr 5/2018
28
Otóż ten myślący logicznie przez całe swoje życie twórca niezwykłych kryminałów był spirytualistą. Inaczej rzecz ujmując – wierzył w rzeczy nadprzyrodzone. Nie było to jednak niczym nadzwyczajnym w tamtych czasach, gdyż wielu ludzi straciło podczas I wojny światowej swoich bliskich i pragnęło wierzyć w ich życie pośmiertne. Sam pisarz stracił część swojej rodziny, w tym syna, co stało się przyczyną jego zainteresowania tymi sprawami oraz zniszczeniem przyjaźni z demaskatorem oszustw i słynnym iluzjonistą Harrym Houdinim. Jednocześnie Wielka Brytania przechodziła przez fazę fascynacji kulturą Indii, wypełnioną magicznymi postaciami z legend i baśni. Tak więc artykuł Doyle’a w Strandzie wpisał się w nurt paranormalny, niezwykle popularny w tamtym okresie w Wielkiej Brytanii. Niedługo potem pisarz kontynuował pracę dotyczącą wróżek, pisząc kolejny tekst w 1921 r., a następnie swoją wiedzę na ten temat zebrał w książce Coming for Fairies (1921). Nie wszyscy jednak mieli tak bezgraniczne zaufanie do zdjęć. Pojawiło się wiele krytyk i dowodów na brak ich autentyczności. Sprawa dość szybko przycichła, aż do lat siedemdziesiątych, kiedy to po programie wyemitowanym przez BBC Elsie potwierdzała możliwość sfotografowania „myśli” dziecięcych. W kolejnych wywiadach razem z Frances zaprzeczały fałszerstwu. Sprawą zainteresowały się inne media, a pojawiający się kolejni sceptycy wskazywali między innymi na widoczne na postarzałych już mocno fotografiach nitki, na których dziewczynki zaczepiały wykonane z kartonu przez uzdolnioną plastycznie i pracującą w zakładzie fotograficznym ojca Elsie (Doyle nie chciał zaakceptować faktu, że dziewczyna miała umiejętności umożliwiające wykonanie takich zdjęć). Wykazano również niezwykłe podobieństwo postaci do rysunków z Princess Mary’s Gift Book, popularnej książki dla dzieci z 1914 r. Ostatecznie jednak nie pokazano oficjalnego, mogącego przekonać wszystkich dowodu na nieistnienie wróżek. W 1983 r. kobiety wreszcie wyznały, że wróżki na czterech z pięciu zdjęć nie są prawdziwe, a one same wcześniej nie chciały o tym mówić, ze względu na to, że sprawą zainteresował się tak znany i poważany pisarz. Dziewczynki denerwowały się zachowaniem dorosłych i nie wiedziały do końca, jaki wpływ na społeczeństwo będą miały ich zdjęcia. Ciekawe, że panie nie mogły zgodzić się, która z nich wykonała piąte zdjęcie i czy jest ono prawdziwe. Wróżki z Cottingley nadal żyją w świadomości Brytyjczyków, szczególnie tych mieszkających w okolicach Bradford, gdzie czasem docierają turyści poszukujący potoku Frances i Elsie. Pojawiają się też publikacje i programy dotyczące tej niezwykłej historii, powstały dwa oparte na niej filmy: Elfy z ogrodu czarów oraz Fotograf wróżek. W zeszłym roku pojawił się również dowód na udział rodziców w konspiracji – odnaleziono słabej jakości kopie pierwszych dwóch zdjęć, z czego jedną opublikowano w 1918 r. w magazynie The Sphere, dużo wcześniej niż oficjalnie miano ją pokazać komukolwiek spoza rodziny dziewczynek.
29
Magazyn Żet nr 5/2018
Podsumowując: sprawa dwóch najsłynniejszych młodocianych mistyfikatorek potrafiła zmylić nawet kogoś tak twardo stąpającego po ziemi jak Conan Doyle. Ten epizod w biografii pisarza może być dla nas nauką, by nie zawsze wierzyć w to, co się widzi i słyszy. W ten sposób tylko dajemy znać, że nie dość, że można nas oszukać, to jeszcze my sami chcemy być oszukani.
••••• Zuzanna Michaś ROZRYWKA NA NAJWYŻSZYM POZIOMIE
Większości z nas parki rozrywki kojarzą się z ogromnymi kolejkami do poszczególnych atrakcji, krzykami podekscytowanych ludzi na rollercoasterach i niezdrowym jedzeniem. Macie rację, to widać na pierwszy rzut oka, ale z niektórymi parkami rozrywki wiążą się rzeczy, które zobaczyć można dopiero, kiedy spojrzy się głębiej. Dlatego właśnie przedstawię Wam kilka z nich z innej strony. Najszybsi z najszybszych Rollercoastery to bez wątpienia najpopularniejsze atrakcje w każdym parku rozrywki. Są różne, ale mają jeden cel: podnieść poziom adrenaliny do maksimum. Niektóre osiągają takie prędkości, że boimy się już na samą myśl: 100, 110, 135, 180 kilometrów na godzinę. Rekordzistą w tej kategorii jest Formula Rossa znajdująca się w parku Ferrari World na wyspie Yas w Abu Dhabi. To cudo techniki osiąga zawrotną prędkość 240 kilometrów na godzinę w czasie około 5 sekund. Co ciekawe, przed jazdą trzeba założyć okulary ochronne, a tradycyjne stroje religijne muszą zostać odpowiednio osłonięte bądź zawiązane, żeby nie porwał ich wiatr. Dużym źródłem adrenaliny są także wieże swobodnego spadania - możemy się poczuć jak w windzie, która zerwała się i pędzi w dół z zawrotną prędkością. Najszybszą wieżą swobodnego spadania jest Zumanjaro: Drop of Doom w parku Six Flags Magic Mountain w Valencii w stanie Kalifornia. Korzystający z tej atrakcji spadają z wysokości 126 metrów z prędkością 140 kilometrów na godzinę. Dodatkowego efektu wizualnego dodaje fakt, że nad trzema wieżami Zumanjaro jest poprowadzony tor drugiej najszybszej kolejki na świecie – Kinga Ka (206 kilometrów na godzinę). Rollercoastery i nowa technologia Nowa technologia jest coraz bardziej obecna w naszym życiu i wkracza w coraz więcej sfer. Nie ominęła także rollercoasterów. W parku Universal
Magazyn Żet nr 5/2018
30
Studios na singapurskiej wyspie Sentosa znajduje się kolejka inspirowana serią filmów „Transformers”. Jest o tyle niezwykła, że wykorzystano w niej technikę 4D, więc korzystający z atrakcji mają wrażenie, jakby sami znajdowali się w centrum wydarzeń i byli świadkami toczącej się między autobotami wojny. Natomiast od 2015 roku w Europa Parku w niemieckim Rust na rollercoasterze Alpenexpress Enzian istnieje możliwość przejechania się w goglach do wirtualnej rzeczywistości za drobną dopłatą w wysokości 2 euro. Nie tylko fast food Jak pisałam we wstępie, większości z nas parki rozrywki kojarzą się z niezdrowym jedzeniem. Jednakże oferta gastronomiczna niektórych z nich jest na równie wysokim poziomie jak atrakcje, a czasem nawet wyższym. We wspomnianym Europa Parku, a konkretniej w ekskluzywnym hotelu Bell Rock na jego terenie, znajduje się jedyna restauracja w parku rozrywki odznaczona gwiazdką Michelina. Jeżeli ktoś ma ochotę na proste jedzenie, także znajdzie coś dla siebie, na przykład restaurację Food Loop, którą śmiało można nazwać restauracją przyszłości. Nie ma w niej kelnerów, jedzenie zamawia się za pomocą tabletów obecnych przy każdym stoliku, jednakże największą frajdę sprawia patrzenie, jak zamówione dania zjeżdżają do nas po torach przypominających mały rollercoaster. Sama byłam w Food Loopie dwa razy i do tej pory miło go wspominam. Kiedy na zewnątrz nie da rady… Większość parków rozrywki to znajdujące się na świeżym powietrzu atrakcje porozrzucane na dużej przestrzeni. Jednak czasem, z powodu na przykład warunków klimatycznych panujących w danym miejscu, nie jest to możliwe. Konstruktorzy parku Ferrari World na wyspie Yas w Abu Dhabi poradzili sobie z tym problemem, umieszczając cały park w budynku przy okazji czyniąc go największym tego typu parkiem (100 tysięcy metrów kwadratowych). W Ferrari World, oprócz najszybszego rollercoastera na świecie – Formula Rossa, znajduje się także rollercoaster z najwyższą na świecie pętlą(52 metry) – Flying Aces. Poza tym na terenie parku znajdują się liczne symulatory, na których można się poczuć jak kierowca Formuły 1, i wiele innych atrakcji zarówno dla starszych, jak i młodszych odwiedzających. Kiedy coś pójdzie nie tak… Nie wszystkim parkom rozrywki udaje się odnieść sukces porównywalny do sukcesu Disneylandu w Anaheimie w stanie Kalifornia, który Walt Disney
31
Magazyn Żet nr 5/2018
otworzył w 1955 roku, a działa do dzisiaj i zarabia krocie. Niektóre z nich po jakimś czasie zmuszone są zakończyć działalność. Taki właśnie los spotkał Dreamland w japońskim mieście Nara. Park został otwarty w 1961 roku na wzór wspomnianego Disneylandu. Niestety kiedy w 2001 roku w pobliskiej Osace otworzono park Universal Studios, liczba odwiedzających drastycznie spadła, co ostatecznie doprowadziło do zamknięcia Dreamlandu pod koniec sierpnia 2006 roku. Mimo, że park nie działa, a od tego czasu minęło już 12 lat, park nadal jest odwiedzany, głównie przez gości z zagranicy. Turyści przemierzający Dreamland mogą mieć wrażenie, że został opuszczony w pośpiechu, w niektórych miejscach nadal można zobaczyć pozostałości ludzkiej egzystencji. Co ciekawe, wejście na teren parku nie jest legalne, przy wejściach od czasu do czasu stacjonują patrole ochrony, a w okolicy pojawiają się radiowozy. Dlatego decydując się na taką wycieczkę, warto nie zabierać ze sobą zbyt wielu rzeczy i zaopatrzyć się w dobre buty do biegania. Adrenalina aż do przesady Parki rozrywki z założenia mają być miejscem, w którym możemy przeżyć ekscytujące momenty i po prostu dobrze się bawić. Jednak czasem właściciele parków lub twórcy atrakcji zbyt mocno skupiają się na osiągnięcia tych celów, co prowadzi do przekroczenia pewnej granicy. Tak było właśnie w przypadku Action Parku w mieście Vernon w stanie New Jersey, który zasłynął przede wszystkim zatrudnianiem małoletnich i licznymi wypadkami na jego terenie, często śmiertelnymi. Dla przykładu, w basenie ze sztucznymi falami od czasu do czasu wytwarzane fale były zbyt wysokie, przez co ludzie się topili, a było ich tak wielu, że ratownicy nie nadążali z ich ratowaniem. Na terenie Action Parku powstała także zjeżdżalnia wodna zakończona pionową pętlą, w której użytkownicy utykali. Po pewnym czasie działo się to tak często, że utworzono specjalne wyjście, przez które można było wydostać się z pułapki. Najstraszniejszy jednak był tor, po którym zjeżdżało się na specjalnych matach. Miał on błąd konstrukcyjny, przez co rozpędzeni ludzie często z niego wypadali. A warto dodać, że z atrakcji korzystały głównie dzieci. Action Park został zamknięty w 1996 roku, ale po rewitalizacji otwarto go ponownie w 2014 roku. Obecnie nosi nazwę Mountain Creek Waterpark. Sposób na kolejki Ogromne kolejki do poszczególnych atrakcji to nieodłączny element każdej wizyty w parku rozrywki. Stanie w nich przeważnie nie należy do przyjemnych: nie dość, że czasem nie ma gdzie się schować przed słońcem lub deszczem, to jeszcze nie mamy żadnego zajęcia. Na ten drugi problem rozwiązanie znalazły parki Liseberg w Göteborgu i Alton Towers w Stoke-onTrent. Do znajdujących się na ich terenie rollercoasterów Helix i Smiler zostały utworzone tematyczne gry na telefon. Planując skorzystanie z atrakcji, możemy je łatwo ściągnąć, a później umilić sobie czekanie rozrywką. Są to gry proste, zręcznościowe, które po prostu sprawiają nam przyjemność. Co ciekawe, grając konkurujemy z innymi czekającymi, a jeśli osiągniemy
Magazyn Żet nr 5/2018
32
najlepszy wynik, otrzymujemy tzw. ”express pass” – omijamy kolejkę i korzystamy z atrakcji wcześniej. Mam nadzieję, że w wakacje uda Wam się odwiedzić któryś ze wspomnianych przeze mnie parków i sprawdzicie, czy miałam rację, lub odkryjecie nowe, nie mniej warte opisania rzeczy.
••••• Janek RADOSNA ŻMICHOTWÓRCZOŚĆ. PROKRASTYNACJA I LENISTWO CAŁKOWITE, CZYLI JAK NIE ODDAĆ SIĘ WAKACJOM PRZEDWCZEŚNIE
Zostało już niewiele czasu do końca szkolnych przygód na czas bliżej określonych dwóch miesięcy. Zdania na temat upływu tego roku mogą być podzielone – jedni powiedzą, że czas dłużył się niemiłosiernie, inni absolutnie temu zaprzeczą. Podejrzewam jednak, że ta druga grupa może stanowić (znaczną) mniejszość. Mówi się, że człowiek z natury jest leniwy. I że ucieka od obowiązków, bądź odstawia je na później. Przekłada, priorytetyzuje rzeczy i zdarzenia lub marnuje czas. Różnie się przydarza. Skutek odwlekania zostaje jednak taki sam. I znam to z autopsji (przepraszam szarą eminencję i rednacza za moje wieczne opóźnienia i bardzo cenię to, że obyło się bez mojej pacyfikacji7). Warto zadać sobie jednak jedno pytanie – przez cały rok czekamy na wakacje, tylko po co? Aby wypocząć? Na pierwszy rzut oka to całkiem logiczne. To nasz taki mały cel, mała nagroda za przetrwanie roku ciężkiej pracy. Im dalej idziemy przed siebie, tym przestrzeń wakacji wydaje się być bardziej kusząca. Co jednak po nauce? Po skończeniu naszego obowiązku? Prawdopodobnie zaczyna się praca. Życie całkowicie na pełen etat. Wybiórcze „wakacje” zwane także urlopami. Nie chodzi wcale o to, że „w dorosłym życiu jest gorzej”. Jest zdecydowanie trudniej. Ale sami też do tego dorastamy. Chodzi mi jedynie o to, że teraz jest to nasz ostatni czas na możliwość marnotrawienia czasu. Ważne jest jednak to, by to marnotrawienie odpowiednio nazwać. Przykłady na marnowanie czasu: przyjaciele, znajomi, czytanie książek, rozwijanie swoich pasji, ogólne tworzenie, kontemplowanie, dyskusje, spędzanie czasu z rodziną, słuchanie dobrej muzyki… Marnotrawcie. Ale wpierw skorzystajcie z przestrogi:
Korektor-szara eminencja zostawia za karę za używanie rozlicznych spacji zamiast tabulatora. 7
33
Magazyn Żet nr 5/2018
Córki także marnotrawią 02/12/2017 Ta co czas gubi. Ta nieroztropna, nierozsądna. Ona mówi zbyt dużo. Rzuca na wiatr słowa. Tak pusta w środku, tak marnotrawi dobrodziejstwa, ta głodna zawsze, bo zawsze niedojada i wyrzuca, ta jedyna, ta zepsuta ta ohydna, ta nieznośna, ta najgorsza i ta sprośna, ta, co nie zna więc miłości, co lubuje się w zazdrości. zagubiona i parszywa przebierająca w słowach, znieczulica aż do kości, ta co mówić nie chce, ta, co fałszywością się zasnuwa, co nieopłakiwalne opłakuje, a to, co nieodczuwalne – czuje. Tak, to mowa o nas drogie córy, iż złe jesteśmy z natury.
A podczas wakacji zbierajcie siły i twórzcie. Do zobaczenia we wrześniu w Waszych utworach lirycznych lub pisanych prozą! Piszcie do nas na zmichoredakcja@gmail.com. Wolność i swoboda nadchodzą. Pozdrawiam serdecznie.
Redakcja Magazynu Żet życzy wszystkim Żmichowiakom miłych, radosnych, bezpiecznych wakacji! Mamy nadzieję, że w przyszłym roku również będziecie śledzili naszą działalność jako gazetki, a tymczasem poprokrastynujcie się nieco przed kolejnym rokiem szkolnym!
Magazyn Żet nr 5/2018
34