2
Magazyn Żet nr 3/2018
© ŻMICHOREDAKCJA ALL RIGHTS RESERVED Magazyn Żet by Żmichoredakcja Incorporated Strona: zmichowska.pl/magazyn Fanpage: facebook.com/zmichomagazyn Issuu: issuu.com/magazynz Mail: zmichoredakcja@gmail.com Blog: magazynzet.blogspot.com Opiekun: p. Agnieszka Czerniakiewicz Korekta: p. Zuzanna Wasilewska-Lipke Redaktor Naczelny: Sandra Białousz Redaktor WiceNaczelny: Jadwiga Mik Redakcja (alfabetycznie): Aleksandra Duć, Wiktoria Krzywy, Szymon Kupisz, Jakub Kurpiński, Aleksandra Matynia, Zuzanna Michaś, Julia Niciejewska, Marcel Szabłowski, Weronika Wróblewska Grafika: Aleksandra Kożuszek Projekt okładki: Oliwia Kosiorek Obróbka techniczna: Jadwiga Mik 2
Magazyn Żet nr 3/2018
3
Drodzy Żmichoczytelnicy! Numer, który trzymacie teraz w swych rękach (lub czytacie w wersji elektronicznej), stanowi efekt wielu godzin pisania, poprawek, dyskusji oraz składania. Mam nadzieję, że docenicie naszą pracę i zaangażowanie. Natomiast wszystkich tych, których dziwi brak komiksu na końcu gazetki, uspokajam – nie martwcie się! Wraz z następnym wydaniem przygody Tadka powrócą. Przypominam jednocześnie, że numery są skrócone, gdyż część artykułów jest publikowana na oficjalnym blogu Magazynu Żet, Magazyn Żet: Official. Życzę przyjemnej lektury :) Redaktor Naczelny
Sandra Białousz
3
4
Magazyn Żet nr 3/2018
Spis treści 5
ŻMICHOMONDE – Radosna Szkoła Radości
7
ŻMICHOREVUES – Refleksjo-recenzja z cukinią w tle
8
EN FRANCÉS – Zakochani są wśród nas
9
ETNOŻMICHO – Alternatywy dla Walentynek
10
KAGANEK OŚWIATY LITERACKIEJ – Bohaterowie drugiego planu, czyli o tłumaczach książkowych
12
PRZEZ WIEKI – Honor, litość i przyjaźń, czyli cechy niespotykane podczas wojny
14
PRZEZ WIEKI – Tajemnice odkrycia Ameryki
16
ŻMICHOSOFIA – Historia nieistniejącego człowieka, czyli rzecz o Fryderyku N(ihiliście)
19
ŻMICHOROSKOP – Przepowiednie dla poszukujących Żmichowiaków
20
RADOSNA ŻMICHOTWÓRCZOŚĆ – Inspiracje do pisania
21
FREESTYLE – Informatyka – nieodłączny element naszego życia
23
ŻMICHOCALENDRIER – Ciekawe wydarzenia na luty i marzec
4
Magazyn Żet nr 3/2018
5
Anonim zwany Żmichowiakiem Szkolne wydarzenia większej wagi: Radosna Szkoła Radości Marzec to czas, kiedy natężenie wydarzeń kulturalnych w Żmichowskiej jest największe. Działamy podczas Dni Frankofonii, TFAŻ-y i innych. Dla każdego coś się znajdzie! Pochylmy się jednak nad jedyną, niepowtarzalną, dostępną dla wszystkich uczniów Gimnazjum i Liceum inicjatywą rekolekcyjną, niepodobną do żadnej w całej Warszawie - Szkołą Radości. Krótka historia Gdyby porównać rekolekcje z wiekiem uczniów, okazałoby się, że Szkoła Radości, licząca już szesnaście wiosen, szłaby w tym roku do liceum. Jest to drugie najstarsze wydarzenie w Żmichowskiej, którego organizacją od wielu lat zajmuje się Pani Profesor Maria Głowacka. Każda edycja wymyślonej przez nią inicjatywy ma swoje słowo-klucz, które stanowi temat przewodni warsztatów i nauk w kościele. I chociaż kolejne motywy Szkoły Radości nie mają ze sobą nic wspólnego, przypuszczam, że szkolni specjaliści od teorii spiskowych twierdzą inaczej. Organizacja Każdy z trzech dni Szkoły Radości można podzielić na dwie części – nieobowiązkową oraz obowiązkową. Około godziny dziewiątej zaczynają się rekolekcje w Kościele Najświętszego Zbawiciela, trwające około czterdziestu pięciu minut. Prowadzi je ksiądz Mirosław Tosza, przyjeżdżający do Warszawy ze swojej parafii w Sosnowcu specjalnie dla wspólnoty Żmichowiaków. Oprawę muzyczną uroczystości zapewnia tworzona przez uczniów Gimnazjum i Liceum schola. Kiedy po zakończeniu nauk (lub mszy, która odbywa się w ich miejsce trzeciego dnia) wszyscy uczniowie dotrą do szkoły, zaczynają się warsztaty. W ciągu całych rekolekcji trzeba uczestniczyć w 3 warsztatach: po jednym dziennie. Dla chętnych pierwszego i drugiego dnia są również organizowane zajęcia po tych obowiązkowych1. Na każdych warsztatach otrzymuje się karteczkę z pieczątką i znaczkiem – jest to równoznaczne ze sprawdzaniem obecności, ponieważ po zakończeniu
1
Pierwszy i drugi dzień: nieobowiązkowe nauki + obowiązkowe warsztaty + nieobowiązkowe warsztaty. Trzeci dzień: nieobowiązkowa Msza Święta + obowiązkowe warsztaty. 5
6
Magazyn Żet nr 3/2018
Szkoły Radości przewodniczący klas zobowiązani są do zebrania ich i dostarczenia wychowawcy. Kto szybszy, ten lepszy Możliwość wyboru spośród ponad trzydziestu różnych warsztatów stanowi świetną okazję dla uczniów do poszerzania swoich horyzontów lub do odkrycia nowych pasji. Warto dodać, że inicjatorami większości warsztatów są oni sami, więc jeśli zna się kogoś sławnego i chce się go zaprosić do szkoły lub pragnie się podzielić swoją wiedzą i doświadczeniem, prowadząc własny warsztat, to nie ma problemu – wystarczy zgłosić się z wyprzedzeniem do P. Głowackiej. Uwaga – na niektóre warsztaty (np. wyjścia poza szkołę) nakłada się limit uczestników. Gdy na tablicy przy pokoju nauczycielskim na drugim piętrze pojawi się lista dostępnych warsztatów, nie należy czekać, tylko zapisać się od razu na wybrane zajęcia u przewodniczącego klasy. Niech nas usłyszy cała Warszawa! Po zakończeniu uroczystej mszy w intencji maturzystów uczniowie i nauczyciele zbierają się przy wejściu do Zbawiciela, gdzie czekają kosze z grzechotkami, piszczałkami i innymi instrumentami. Gdy wszyscy się zbiorą, wyrusza największa (i prawdopodobnie jedyna tego rodzaju w Warszawie) procesja zwana Muzyczną Ulicą. Jej trasa biegnie od Placu Zbawiciela przez ulicę Marszałkowską aż na Klonową 16, co sprawia, że wydający wszelkiego rodzaju dźwięki uczniowie zwracają na siebie uwagę wszystkich, zaczynając od przechodniów, a kończąc na urzędnikach z Wydziału Spraw Cudzoziemców mieszczącego się koło przystanku tramwajowego na ul. Marszałkowskiej. Muzyczna Ulica to jeden z najbardziej oczekiwanych momentów podczas Szkoły Radości - to jedyna taka szansa, żeby wspólnie ponabijać się z min przechodniów widzących hałasujących uczniów Żmichowskiej. Podsumowanie Szkoła Radości to jedna z najlepszych i najciekawszych inicjatyw w naszej szkole, dlatego warto brać w niej udział! Czy to biernie, jedynie chodząc na nauki i warsztaty, czy czynnie, prowadząc zajęcia, śpiewając w scholi czy pomagając przy organizacji. Jako uczeń Żmichowskiej z wieloletnim stażem, polecam wszystkim to wydarzenie - jeśli raz do niej dołączycie, już się nie uwolnicie!
6
Magazyn Żet nr 3/2018
7
*** Jadwiga Mik Refleksjo-recenzja z cukinią w tle Ostatnio obejrzenie zwiastuna filmu The Florida Project skłoniło mnie do pewnej refleksji. Na rynku pojawia się coraz więcej historii opowiadanych z perspektywy dziecka. I nie są to opowieści przeznaczone dla maluchów, ale głównie dla starszych ludzi, dla których perspektywa dziecka jest nowym spojrzeniem na daną kwestię. Niestety, takie filmy rzadko są reklamowane i schodzą z ekranu niezauważenie. Przykładowo: czy ktoś z Was słyszał o filmie Dwa światy (2015)? W naszym kraju to zjawisko niestety częste – szczególnie ostatnio, czego dowodem jest francusko-szwajcarska animacja Nazywam się Cukinia (2016). Film opowiada historię małego chłopca o imieniu Ikar (choć woli on, żeby nazywać go Cukinią), który po traumatycznej dla niego śmierci matki trafia do sierocińca. Oczami chłopca poznajemy mieszkańców tego przybytku, takich jak autorytatywny Simon, łasuch Jujuba czy nieśmiała Alice. Dzieci, mimo że otoczone opieką, są bardzo zamknięte w sobie na skutek swoich przeżyć. Każde z nich we wnętrzu skrywa rany, które nie mogą się zagoić. Ikar dołącza do gromadki tylko pozornie radosnych maluchów, by wraz z nimi wieść życie sieroty. Pewnego dnia do sierocińca przybywa dziesięcioletnia Camille, która szybko staje się promykiem słońca dla zagubionych dzieciaków. W związku z tym, że narracja prowadzona jest z punktu widzenia dziecka, pewne problemy pojawiają się tylko za pomocą aluzji spowodowanych niezrozumieniem Ikara. Inne jednak pokazane są z zupełnie innej strony, której nie można byłoby dostrzec, czyniąc narratorem osobę dorosłą, jak w Panu od muzyki (2004). Dodatkowo styl animacji, historii pastelowej melancholii, jest uroczy i sprawia, że film jest przesiąknięty smutkiem i tęsknotą za szczęśliwym dzieciństwem. Jeszcze mocniej da się odczuć te różnice dzięki książce Gillesa Parisa, pierwowzorze tego filmu z 2007 roku, która moim zdaniem idealnie koegzystuje z filmem, akcentując nieco inne wątki i ukazując momentami nieco inną drogę historii. Pierwszy raz w Polsce pojawiła się pod tytułem To
7
8
Magazyn Żet nr 3/2018
ja, Matołek2 i dzięki wydawnictwu Pax, które przedstawiło ją w wersji z okładką w kolorze ciemnoniebieskim. A, jak wiadomo, dzięki książkom takim jak Rico, Oskar i głębocienie Andreasa Steinhofela, Cudowny chłopak R. J. Palacio czy Katarzynka Patricka Modiano, można się przekonać, że taki typ powieści najlepiej czuje się w okładkach w delikatnych, stonowanych kolorach. Książki i filmy takie jak Nazywam się Cukinia zdobywają rynki zagraniczne (animacja dostała nominację do Oscara!), ale w Polsce nie są aż tak znane. Są wypełnione ważnymi prawdami życiowymi i warto je obejrzeć będąc już nieco starszym, aby zrozumieć wiele problemów, z jakimi borykają się najmłodsi, bardzo ważna część naszego społeczeństwa. Dlatego nie zrażajcie się nową, filmową okładką Nazywam się Cukinia i tym, że film jest animowany. Pozwólcie sobie jeszcze raz wejść w skórę 9-latka i zobaczyć, jak to jest. Jako osoby powoli zbliżające się do dorosłości powinniśmy pamiętać frazę z Małego Księcia: „Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, lecz niewielu z nich o tym pamięta” i starać się pozostać w tej małej części, która wie, jak to jest być dzieckiem i potrafi zrozumieć, że te istotki to nie tylko poczwarki, które niedługo mają stać się dorosłymi, ale również myślące stworzenia, które mają własne kłopoty i problemy.
*** Aleksandra Matynia „Zakochani” są wśród nas
Małe amorki, bukiety róż, bombonierki z czekoladkami… chyba każdemu te znaki przywodzą na myśl Walentyki – święto zakochanych. Ten uroczy zwyczaj obdarowywania ukochanej osoby drobnymi upominkami wiąże się również z wysyłaniem kartek z wyrazami miłości. Najczęściej są one ozdobione czerwonymi serduszkami, ale zdarzają się też takie zawierające coś więcej. Często są to własnoręcznie wykonane rysunki, jak chociażby parka zakochanych ludzi siedzących na małej, nie rzucającej się w oczy ławeczce. Autorem takich ilustracji jest Raymond Peynet, francuski rysownik, który zasłynął ze swoich walentynkowych prac. Pomysł na „Zakochanych” narodził się w głowie Peyneta w 1942 roku w Valence. W oczekiwaniu na spotkanie z korespondentem artysta usiadł na ławce znajdującej się naprzeciwko pięknej altanki. Peynet wyobraził sobie stojącego w niej młodego skrzypka, któremu z uwagą przysłuchuje się jego 2
Skąd tłumaczce przyszedł pomysł na „Matołka”? Cukinia w języku francuskim nie jest określeniem nazbyt pejoratywnym i jego interpretacja jako przezwiska używanego przez matkę jest całkiem inna niż przy użyciu „Matołka”. Jeśli już szukać wyrażenia „slangowego”, to może od razu „Burak”? Też warzywko. I można też używać miłej dla dziecięcego ucha wersji „Buraczku”. Nie obraziłabym się, jakby mnie ktoś nazwał buraczkiem. 8
Magazyn Żet nr 3/2018
9
skryta wielbicielka. Ten obraz towarzyszył mu przez lata, aż postanowił uwiecznić go na swojej ilustracji. Pierwsze rysunki „Zakochanych” opublikowane w prasie spotkały się z ogromnym entuzjazmem francuskich czytelników. Niebawem zyskały również uznanie zagranicznej publiczności. Motyw pary zaczęto umieszczać na wszelkiego rodzaju upominkach takich jak figurki porcelanowe, medaliki, zegarki, a nawet spinki do mankietów. W latach 60. wyprodukowano nawet lalki „Zakochanych”, których sprzedano ponad 6 milionów. Bohaterowie Peyneta stali się również inspiracją dla wielu muzyków, w tym Georges’a Brassensa czy Charles’a Aznavoura. W połowie lat 80. otrzymali nawet własną serię znaczków pocztowych. Obecnie poświęcone są im cztery muzea: dwa we Francji i dwa w Japonii. Autor „Zakochanych” zmarł 14 stycznia 1999 roku, a więc niespełna miesiąc przed świętem swoich bohaterów. Ich altanka do dziś upamiętnia talent genialnego rysownika i pozostaje jednym z najpiękniejszych symboli walentynek.
*** Sandra Białousz Alternatywy dla Walentynek Czekoladę można już kupić w promocyjnej cenie? Witryny sklepów okupują tłuściutkie amorki i wściekle czerwone serca? Zastanawiacie się, jak wyznać komuś uczucia lub sprawić radość ukochanej osobie? Jeśli odpowiedź na te pytania brzmi tak, to znak, że nadeszły Walentynki! Ach, jak cudownie jest podarować komuś kartkę z życzeniami lub samemu otrzymać prezent podczas jednego z wielu skomercjalizowanych świąt… A gdyby ktoś zaproponował Wam alternatywę? Oto kilka pomysłów, które mogą Was zainspirować. Najszybciej, bo już 4 marca, rozpoczyna się w Wilnie jarmark odpustowy św. Kazimierza Jagiellończyka, patrona Litwy, potocznie zwany Kaziukiem. 9
10
Magazyn Żet nr 3/2018
Podczas trzydniowego festiwalu i święta, których tradycja sięga prawie czterystu lat, odbywają się procesje oraz sprzedaż lokalnych produktów takich jak ceramika, wileńskie palmy wielkanocne, wyroby z drewna i wikliny, tkaniny kilimowe i wiele innych. Jednakże tym, co uczyniło z Kaziuka nieoficjalnym świętem zakochanych na Kresach, były pierniki (a w szczególności te w kształcie serca). Piękna dekoracja z lukru oraz napisy takie jak Kocham Cię czy Pamiętaj o mnie sprawiały, że każdy młodzieniec pragnął zakupić dla swojej miłości choć jeden piernik. Teraz też mają taką szansę - Kaziuka obchodzi się również w niektórych polskich miastach (przykładowo w Poznaniu czy Szczecinie), w pierwszą niedzielę po 4 marca. Godna uwagi jest także noc świętojańska 24 czerwca, znana dawniej jako noc Kupały. Zgodnie z tradycją niezamężne dziewczęta plotły wianki z ziół i kwiatów, po czym doczepiały do nich płonące łuczywo i puszczały w dół rzeki, gdzie chłopcy próbowali je wyłowić, a po dokonaniu tego chwalebnego czynu udawali się na poszukiwania właścicielek. Ten, któremu się udało, miał prawo spędzić resztę wieczoru z panną oraz udać się z nią na spacer do lasu. Ponieważ kojarzenie małżeństw należało niegdyś do codzienności, noc Kupały stanowiła również jedyną okazję, by młodzi sami wybrali partnerów bez obaw o gniew rodziny. Zwyczaj puszczania wianków przetrwał do dziś – co roku w każdym większym mieście nad dowolnym zbiornikiem wodnym można spotkać wielu ludzi, starających się je wyłowić. Kto wie, może jakaś para naszych czytelników znajdzie się w tym roku nad Wisłą? Już od ponad dekady w Rosji 8 lipca obchodzi się Dzień Rodziny, Miłości i Wierności, który według rosyjskich socjologów w ciągu najbliższych lat wyprze z Rosji Walentynki. Prawosławni wspominają wtedy świętych Piotra i Feronii Muromskich, powszechnie uważanych za wzór miłości małżeńskiej. Tego dnia małżeństwa ze stażem dłuższym niż 25 lat otrzymują medale "za miłość i wierność". Święto to występuje również pod inną, uroczą nazwą – Rumiankowy Dzień. Pochodzi od ofiarowywania przez chłopców swoim wybrankom kwiatów rumianku, symbolizujących wierność i oddanie. Jeżeli wciąż potraficie odnaleźć prawdziwe znaczenie w święcie inspirowanym życiem świętego Walentego (oraz, według niektórych badaczy, rzymskimi Luperkaliami ku czci bogini małżeństw Junony), nic nie stoi na przeszkodzie, aby świętować dzień zakochanych 14 lutego. Jednakże warto w tym roku postawić na coś zupełnie innego i wziąć udział w którymś z proponowanych przez nas obchodów dnia zakochanych.
*** Weronika Wróblewska Bohaterowie drugiego planu, czyli o tłumaczach książkowych Czym charakteryzuje się dobry przekład? Odpowiedź wydaje się prosta: tym, że dobrze oddaje oryginał, to znaczy ukazuje klimat tekstu i warsztat autora, 10
Magazyn Żet nr 3/2018
11
a jednocześnie brzmi naturalnie, tak jakby powstał w języku tłumaczenia. Mówi się, że może ono być albo wierne, albo piękne. I z jednej strony nie ma w tym zbyt wiele prawdy, zdarzają się bowiem przekłady spełniające oba warunki (a także i takie, które nie spełniają żadnego). Z drugiej strony, czasami rzeczywiście nie da pogodzić się tych rzeczy pogodzić. Mój ulubiony przykład to Milan Kundera, który w latach osiemdziesiątych wysłał do Andrzeja Jagodzińskiego, tłumacza jego książki, pełen oburzenia list. Głównym zarzutem było to, że tłumacz nie rozumie, że w jego, Kundery, twórczości są słowa-klucze, które powinny pojawiać się w tekście, a tymczasem w polskim przekładzie zostały one zastąpione synonimami. Kundera nie mógł zrozumieć, że w języku polskim zbyt częste powtórzenia najzwyczajniej w świecie źle brzmią. Wciąż się o to wściekał, a mimo to książka ukazała się bez zmian, o które postulował (co tylko udowadnia, że zawód tłumacza wymaga nie tylko doskonałej znajomości języka, ale i cierpliwości). Liczba tłumaczy w Polsce ciągle wzrasta, co wynika głównie z tego, że u nas wydawanych jest dużo więcej przekładów w stosunku do rodzimej literatury niż w innych państwach europejskich. Mimo to tłumacze pozostają raczej niedocenieni. Oprócz najbardziej znanych nazwisk, takich jak Stanisław Barańczak czy Tadeusz Boy-Żeleński (a więc autorów kojarzonych także z ich własnej twórczości), zazwyczaj nie pamięta się o tłumaczach, może za wyjątkiem środowiska miłośników fantastyki, gdzie wspomina się o Andrzeju Polkowskim (tłumaczu Harry’ego Pottera), Paulinie Braiter (tłumaczce Neila Gaimana) czy Piotrze Cholewie (tłumaczu Terry’ego Pratchetta). W 1993 roku w Arles, podczas Assises de la traduction littéraire, corocznych trzydniowych obrad poświęconych przekładom literackich, Umberto Eco wygłosił zdanie, które było później wielokrotnie przytaczane we wszystkich dyskusjach dotyczących tłumaczeń „przyszłym językiem Europy jest przekład”. Od czasu tych słów minęło ponad dwadzieścia lat – i jak teraz prezentuje się sytuacja tłumaczy literackich w Europie? Z jednej strony wydawać by się mogło, że się poprawiła. Choć tłumacze zazwyczaj stoją z boku, a ich praca pozostaje niedoceniona, w ostatnich latach poświęca się im coraz więcej uwagi – powstają organizacje i stowarzyszenia, konferencje naukowe, instytuty. Pojawia się też więcej nagród. Tłumacz literatury polskiej na języki obce może zostać laureatem Transatlantyku, nagrody Instytutu Książki dla wybitnych ambasadorów literatury polskiej za granicą; osobna kategoria przekładowa pojawiła się między innymi w ramach Nagrody Literackiej Gdynia czy Literackiej Nagrody 11
12
Magazyn Żet nr 3/2018
Europy Środkowej „Angelus” (przemilczmy fakt, że w ramach trzech pierwszych edycji „Angelusa” tłumacz nie tylko nie otrzymywał żadnej nagrody finansowej, ale nawet nie był zapraszany na uroczystość ich wręczenia…). Niestety, w praktyce okazuje się, że o tłumaczach może i więcej się mówi, ale ich sytuacja zarówno w Polsce, jak i w Europie, nie jest kolorowa. Pomijając samą kwestię wynagrodzeń, główny problem stanowi pośpiech, krótkie terminy na przekład i cięcia kosztów przez wydawców (polegające głównie na skróceniu procesu opracowywania tekstu, bo najbardziej oszczędza się na redakcji i korekcie). Nie mówiąc już o tym, że o tytule książki częściej niż autor jej przekładu decyduje dział sprzedaży. Warto spojrzeć na przykład izraelskiej tłumaczki serii Harry Potter, Gili Bar-Hillel i sposób, w jaki potraktowało ją Warner Bros.3! Takich przykładów jest wiele. Tłumacze, mówiąc o swojej pracy, najczęściej przytaczają idealne – zdaniem wydawców – zlecenie: „W niemożliwym terminie, za honorarium, z którego nie wyżyjesz, wykonaj dla wydawnictwa piękne tłumaczenie książki, które w idealny sposób odda wszelkie walory oryginału”4. Mam nadzieję, że od tej chwili będziecie patrzeć nieco inaczej na pracę tłumaczy i może spojrzycie na stopkę wydawniczą książki w poszukiwaniu nazwiska człowieka, od którego zależy jakość zagranicznej książki przełożonej na nasz język. Parafrazując księdza Twardowskiego: Śpieszmy się kochać tłumaczy, tak ciężko się trudzą.
*** Jakub Kurpiński Honor, litość i przyjaźń, czyli cechy niespotykane podczas wojny Od początku pierwszej wojny światowej piloci nie strzelali do tych wyskakujących na spadochronach ze zniszczonych samolotów, gdyż było to równoznaczne ze strzelaniem do bezbronnych ludzi. Ten honorowy zwyczaj był kontynuowany w wielu przypadkach podczas drugiej wojny światowej, tak po stronie aliantów, jak i państw Osi. Jednym z kontynuatorów zwyczaju był Franz Stigler, as Luftwaffe, któremu pod koniec 1943 roku brakowało tylko jednego zestrzelenia do otrzymania Krzyża Żelaznego – najwyższego odznaczenia dla niemieckich lotników. Jego nauczycielem był inny as - Gustav Rödel, który na początku nauki Stiglera,
“Harry Potter i 360-kilogramowy goryl” do przeczytania w wersji polskiej na stronie www.strefaczytacza.pl 4 Martin de Haan, De inkomenspositie van literair vertalers in Europa. “Filter, Tijdschrift voor Vertalen en Vertaalwetenschap”, nr 16:2/2009, www.hofhaan.nl/2009/martin-de-haan/deinkomenspositie-van-literair-vertalers-in-europa-stand-van-zaken/ (dostęp 14.11.2011), tłum. S. Paszkiet. 3
12
Magazyn Żet nr 3/2018
13
przestrzegł go. Powiedział, że jeśli kiedykolwiek dowie się, że ten zestrzeli pilota na spadochronie, osobiście go zastrzeli. 20 grudnia 1943 roku miał miejsce kolejny amerykański nalot na fabryki lotnicze w miejscowości Focke-Wulf. Jednym z pilotów atakujących fabrykę był Charlie Brown, który przed atakiem odbył tylko jedną misję. Dziesięciu pozostałych ludzi w samolocie Browna leciało po raz pierwszy.Przed nalotem B-17 Browna został kilkukrotnie trafiony przez obronę przeciwlotniczą, lecz mimo to zrzucił bomby i zawrócił, kierując się w stronę Wielkiej Brytanii. Niestety, podczas ostrzału zostały uszkodzone silniki bombowca, dlatego nie był on w stanie rozwinąć odpowiedniej prędkości i został w tyle za resztą formacji. W pewnym momencie samolot został zaatakowany przez grupę hitlerowskich myśliwców, które niemalże zniszczyły cudem utrzymujący się w powietrzu bombowiec i zabiły jednego z członków załogi. Brown ocalił załogę szarżą na atakujące myśliwce, które go zostawiły. W tym czasie na pobliskim lotnisku stacjonował Messerschmitt Franza Stiglera. W pewnym momencie oczom pilota ukazał się zdumiewający widok – tuż nad powierzchnią ziemi przeleciał poważnie uszkodzony amerykański bombowiec B-17, na którego widok niemiecki pilot bez zastanowienia poderwał się w powietrze i podjął pościg. Gdyby go zestrzelił, zostałby odznaczony Krzyżem Żelaznym... Jednak Niemca zaskoczył fakt, że bombowiec Browna nie otwiera do niego ognia. Zaciekawiony podleciał do maszyny, w środku której zobaczył nieżywego operatora tylnego karabinu maszynowego oraz innego członka załogi z oderwaną nogą, którego opatrywali pozostali żołnierze. W końcu Stigler zajrzał do kabiny pilotów, gdzie Charlie Brown z trudem utrzymywał bombowiec w powietrzu. Niemiec przypomniał sobie słowa swojego mistrza dotyczące strzelania do bezbronnych pilotów. Załoga B-17 była przecież w analogicznej sytuacji – nie była w stanie niczego zrobić. Stigler zaczął machać do Browna, starając się go przekonać do wylądowania i poddania się wrogowi, jednak ten nie zrozumiał wysiłków Niemca i dalej leciał w stronę wybrzeża. Pilot Luftwaffe podjął więc zaskakującą decyzję – postanowił eskortować bombowiec do wybrzeża. Gdy zbliżali się do kanału La Manche, ten ustawił się pod kątem uniemożliwiającym artylerii przeciwlotniczej ostrzelania amerykańskiej maszyny. Operatorzy dział wstrzymali ogień, bojąc się uszkodzić Messerschmitta. Po dotarciu nad kanał Stigler zasalutował 13
14
Magazyn Żet nr 3/2018
Brownowi i odleciał z powrotem na teren Niemiec. Obydwaj piloci nie mogli mówić o tym wydarzeniu – pokazałoby to innym lotnikom, że strzelają oni do normalnych ludzi, czego dowództwo wolało uniknąć. Po wojnie Brown, który wyemigrował do Kanady, bezskutecznie próbował odnaleźć Stiglera. W końcu napisał ogłoszenie do niemieckiego magazynu dla weteranów z prośbą o kontakt. Informacja dotarła do Niemca, który, jak się okazało, również zamieszkał w Kanadzie. W styczniu 1990 roku napisał list do Browna, który natychmiast do niego zadzwonił. Weterani postanowili się spotkać. Brown zaprosił również pozostałych ocalałych członków załogi B-17. Wszyscy spotkali się w Seattle. Okazało się, że piloci bombowca doczekali się, na tamten dzień, około stu potomków. Brown i Stigler zostali najlepszymi przyjaciółmi, podróżowali po Stanach Zjednoczonych i opowiadali swoją historię w szkołach i na spotkaniach weteranów. O tym wszystkim zadecydował jeden człowiek. Powstrzymanie jednego drobnego ruchu uratowało tylu ludzi. Bardzo często przedstawia się Niemców jako bezlitosnych morderców, którzy nie zawahają się przed niczym, jednak wielu z nich było ludźmi, którzy mieli odwagę tak się zachować. Nie zapominajmy o tym.
*** Zuzanna Michaś Tajemnice odkrycia Ameryki Wszyscy znamy historię Krzysztofa Kolumba, żeglarza z Genui, który był pewny, że dotarł do Indii, a odkrył zupełnie nowy i nieznany kontynent. Istnieje jednak teoria, że ponad pięćset lat przed Kolumbem (około roku 986) do wybrzeża dzisiejszej Ameryki Północnej przybił pierwszy w historii Europejczyk. Nazywał się Bjarni Herjólfsson, a epokowego odkrycia dokonał... przypadkiem. Płynąc z Islandii na Grenlandię wiking zboczył z kursu i jego oczom ukazał się tajemniczy ląd, niemal całkowicie pokryty gęstym lasem. To jednak na razie jedynie teoria. Ja zajmę się faktem wyprawą Krzysztofa Kolumba, ponieważ wiemy o niej najwięcej i z nią właśnie wiąże się najwięcej kontrowersji. Jest rok 1490. Do domu Kolumba mieszkającego wtedy z żoną na Maderze zostaje przyniesiony mężczyzna, którego fale wyrzuciły na plażę. Rozbitek wie, że jest w ciężkim stanie i nie zostało mu już wiele czasu, więc decyduje się zwierzyć Włochowi ze swoich przeżyć. Opowiada mu o dalekich krajach, gdzie ludzie noszą jedwabne ubrania, a dachy są ze szczerego złota, pokazuje mu mapy, nieznane w Europie rośliny i przedmioty. Niestety chwilę później umiera, ale Kolumb już wie, że jego następnym celem będzie ów tajemniczy ląd – Indie. Przez następne dwa lata Włoch poszukuje, jakbyśmy to powiedzieli w dzisiejszych czasach, sponsora, który wydałby mu 14
Magazyn Żet nr 3/2018
15
pozwolenie i sfinansował całą wyprawę. Udaje się do monarchów Francji, Portugalii i innych potęg tamtych czasów, jednak wszyscy odmawiają z tego samego powodu. Otóż żeglarz, wbrew ogólnie panującym przekonaniom, zamiast na wschód, chce dopłynąć do Indii, płynąc na zachód. Dopiero władcy Hiszpanii decydują się go wspomóc w zrealizowaniu nieszablonowej idei. I w ten właśnie sposób Włoch trafia do niewielkiego miasteczka w hiszpańskiej prowincji Huelva – Palos de la Frontera. W Palos Kolumb poznaje lokalnego eksperta w sferze żeglarstwa – Martina Alonso Pinzóna, którego wtajemnicza w ideę i cel swojej wyprawy, a także prosi o pomoc w jej organizacji. Pinzón z początku jest sceptyczny, przekonuje go dopiero złoto. Organizuje dla niego wszystko: od statków (słynne „Pinta“, „Nina“ i trzeci okręt, któremu Włoch zmienił nazwę na „Santa Maria“) poprzez załogę, aż po wyposażenie w postaci zapasów czy uzbrojenia. W końcu, 3 sierpnia 1492 roku Martin Alonso Pinzón, jego dwaj bracia Francisco Martin i Vincente Yáñez oraz Kolumb wyruszają na wyprawę, która na zawsze odmieni bieg historii. Jednak na statkach panują buntownicze nastroje. Podwładni braci Pinzón i Kolumba powoli przestają wierzyć w zapewnienia Włocha. Martin Pinzón wie, że jeśli nic nie zrobią, może być z nimi źle. Powiadamia o tym Kolumba. Jedna z wersji mówi, że Hiszpan poradził Włochowi powiesić sześciu najbardziej buntowniczych marynarzy, a ich ciała wyrzucić do morza. Według drugiej Kolumb miał sam wymyślić sposób na poradzenie sobie z napiętą sytuacją: temu, kto pierwszy zobaczy ląd, obiecał dziesięć tysięcy maravedis (ówczesna waluta w Hiszpanii). Z tą właśnie wersją wiąże się ciekawa historia. Podobno w nocy do Martina Pinzóna przybiegł marynarz imieniem Rodrigo, twierdząc, że zobaczył ląd. Hiszpan sprawdził, czy mężczyzna miał rację. Tak, ląd był wyraźnie widoczny. Następnego dnia powiadomił o całym zajściu Kolumba. Ku jego zdziwieniu, Włoch oznajmił, że Rodrigo nie otrzyma obiecanej nagrody, ponieważ to on - Kolumb dojrzał ziemię jako pierwszy. Trudno stwierdzić, czy faktycznie tak było, czy Kolumb po prostu nie grzeszył hojnością. Kiedy flota przybiła do brzegu, Martin Pinzón z załogą postawił stopę na lądzie przed Kolumbem, więc teoretycznie to on właśnie był pierwszy na nowym kontynencie. Co zabawne, dokonując pionierskiego czynu, Martin miał powiedzieć: „Dla historii to my będziemy pierwsi”. Biedny Pinzón nie miał pojęcia, że za pięćset lat jego nazwisko niemal całkowicie zniknie z kart historii ludzkości... Dodatkowo mimo tego, że Włoch nie wiedział, że odkrył nowy kontynent i był pewny, że dotarł do Indii (chociaż zarówno ludzie, jak i domy bardzo różniły się od tych z opowieści rozbitka...), Martin Pinzón od 15
16
Magazyn Żet nr 3/2018
razu zorientował się, że Kolumb się pomylił i znajdują się w zupełnie innej części świata. Jak wiemy dzisiaj, to on miał rację. Dlaczego, mówiąc o odkryciu Ameryki, tak rzadko wspomina się o braciach Pinzón i ich wkładzie w całą wyprawę? Wszystko przez proces sądowy, który trwał od 1508 do 1536 roku, i niestety wygrała go rodzina nieżyjącego już wtedy Kolumba. Dziś jedynie w rodzinnym mieście braci – Palos de la Frontera - stoją pomniki upamiętniające Martina i Vincente (w przeciwieństwie do braci, Francisco nie dowodził żadnym z okrętów), a mieszkańcy miasteczka są jednymi z nielicznych, którzy wierzą w to, że nie Kolumb, lecz właśnie oni dokonali przełomowego odkrycia.
*** Marcel Szabłowski Historia nieistniejącego człowieka, czyli rzecz o Fryderyku N(ihiliście) Kim jest dla mnie Fryderyk Nietzsche? Magnesem - z jednej strony przyciąga, z drugiej odpycha. Filmem - niepokojącym, ale wciągającym, zmuszającym do refleksji. Zanim jednak przedstawię Wam swoje potyczki z tym filozofem, opowiem nieco o tej tajemniczej postaci. Nietzsche był poetą, prozaikiem, ale przede wszystkim jedną z ikon filozofii europejskiej, człowiekiem egzystencjalizmu. Urodził się w 1844 r. w Röcken (dzielnica miasta Lützen). Ojcem Nietzschego był luterański pastor, który wprowadził w domu tradycję samotnego studiowania Biblii, która w przyszłości będzie widoczna w rozważaniach jego syna. Fryderyk ukończył szkołę w pobliskim Naumburgu i zaczął studiować filologię klasyczną na uniwersytecie w Bonn. Tam w ręce wpadła mu książka Dawida Straussa, w której autor ostro krytykował Pismo Święte. Po lekturze tego dzieła dotychczas religijny Nietzsche zupełnie stracił wiarę. Po ukończeniu dwóch semestrów na pierwszej uczelni przeniósł się na uniwersytet w Lipsku, gdzie opublikował swoje komentarze do rozważań Arystotelesa. A to było dopiero preludium! W wieku 25 lat został profesorem nadzwyczajnym uniwersytetu w Bazylei. W 1872 r. wydał swoją pierwszą książkę o tematyce stricte filozoficznej - “Narodziny tragedii, czyli hellenizm i pesymizm”. Niestety, nie została doceniona - a właśnie w niej Nietzsche zawarł myśli na temat apollińskości i dionizyjskości. Apollińskość to ucieczka w ładny pozór, fałszywe piękno i materialne i duchowe, a
16
Magazyn Żet nr 3/2018
17
dionizyjskość – bachijska dzika radość i apologia życia, którą szczególnie pochwalał filozof. Ważną kwestią w życiu Nietzschego była fascynacja Richardem Wagnerem. Poznał go w 1868 r., jednak bliskimi przyjaciółmi stali się później. Wagner był żywo zainteresowany ideami appolińskości i dionizyjskości, a Nietzsche uwielbiał podejście Wagnera do muzyki. Paradoksalnie okres ich największej przyjaźni przyczynił się do jej rozpadu. Będąc częstym gościem w domu Wagnerów, Fryderyk ujrzał prawdziwe oblicze twórcy “Cwału Walkirii” - autorytarnego, małostkowego, zadufanego w sobie antysemitę i nacjonalistę. W 1876 Nietzsche zerwał znajomość z Wagnerem. W 1879 wydał książkę "Ludzkie, arcyludzkie", w której zawarł krytykę chrześcijańskich wartości i teorii poznania. Nie jest to klasyczna pod względem stylu rozprawa filozoficzna, gdyż stanowi zbiór pogrupowanych tematycznie aforyzmów, sentencji i myśli. Kolejne dzieła Nietzschego również cechował zamierzony brak ciągłości wywodu i fragmentaryczność. Niedługo potem musiał złożyć profesurę z powodów zdrowotnych. Od dzieciństwa dręczyły go migreny trwające nawet po kilka dni, towarzyszyły im wymioty i bóle oczu. Ówcześni lekarze zdiagnozowali u niego syfilis, ale to wyjaśnienie nie cieszyło się popularnością zarówno wtedy, jak i teraz. Zostało podważone przez współczesną badaczkę Evę Cybulską, według której był to zespół maniakalno-depresyjny. Kiedy znamy już “wczesnego Nietzschego”, powinniśmy przejść do drugiej, o wiele bardziej dramatycznej części jego życia. Po ustąpieniu ze stanowiska na uczelni mieszkał w różnych krajach alpejskich miejsce pobytu zmieniał kilka razy w roku. Kochał Szwajcarię nad jeziorem Silvaplana napisał swoje największe dzieło: ''Tako rzecze Zaratustra'', uważane za opus magnum filozofa. To tam pojawia się słynne zdanie ''Gott ist tot!' (Bóg umarł). Ustami bohatera - twórcy zaratusztrianizmu przekazuje swoje poglądy na temat relatywizmu moralnego i poznawczego. Następne lata były dla myśliciela jednocześnie bardzo twórcze i trudne. Wydał trzy ważne dzieła, a w 1882 r. poznał swoją wielką miłość Lou Andreas-Salome, później uznaną psychoanalityczkę i autorkę jego biografii. Niestety, panna Lou zamknęła Nietzschego w strefie przyjaźni i po jego nieudanych oświadczynach uciekła wraz ze swoim ukochanym do Berlina. Nietzsche rzucił się w wir pracy, zaczął popadać w obłęd. Tuż przed okresem szaleństwa wydał swoją autobiografię, ocenzurowaną przez jego siostrę i wydaną w pełni dopiero po jego śmierci. Ostatnie dziesięć lat Nietzsche spędził w klinikach psychiatrycznych, a na trzy lata przed śmiercią popadł w zupełną apatię i stagnację. Zmarł w 1900 r. , a jego rozważania miały 17
18
Magazyn Żet nr 3/2018
niebagatelny wpływ na późniejszy egzystencjalizm i postmodernizm. Niestety, zostały skażone przez nadinterpretację nazistów, którzy wyrwali jego myśli z kontekstu i uzasadniali nimi swoje zbrodnie. Przejdźmy teraz do mojej potyczki z Nietzschem. Mimo, że jestem amatorem filozofii i dopiero odkrywam jej tajemnice, kwestia moralności w jego rozmyślaniach jest dla mnie błędna. Według Nietzschego dzieli się ona na moralność panów i niewolników. Moralność panów cechuje dostojność, indywidualizm - to pierwotne pojęcie dobra. Można powiedzieć: “dobre to, co wzmacnia jednostkę”. Moralność niewolników to zło, czyli umiłowanie altruizmu i litości wynikające z tego, że ludzie ją reprezentujący szukają kogoś kto ich uratuje. Inaczej mówiąc: ludzie z moralnością niewolniczą są słabi. Nietzsche, zafascynowany Darwinem i bezstronnością natury, opowiedział się za moralnością panów i uznał chrześcijaństwo za ideę szerzącą “zły” altruizm i zarazę dla degeneratów. Według filozofa Sokrates i jego moralność niewolnicza rozpoczęli upadek greckiej kultury, a Platon dokonał dzieła zniszczenia. Tutaj muszę nie zgodzić się z Nietzschem. Po pierwsze, zachowania takie jak altruizm czy litość mają swoje podłoże w chęci przetrwania, ponieważ im więcej my będziemy pomagać innym, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś pomoże nam. Poza tym, w mojej opinii filozof przekroczył granicę, ponieważ skrajny indywidualizm, tzw. egoizm nie jest czymś właściwym dla człowieka (cytując Cycerona, homo est animal sociale). Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w czasach Nietzschego Europa była wciąż pod wpływem Hegla i jego szkoły filozofii stawiającej na znaczenie historii, skupionym na grupie, a nie jednostce. Nietzsche chciał walczyć skrajnością ze skrajnością. Bał się utraty tożsamości i indywidualności w słabej zbiorowości. Patrząc przez pryzmat naszych czasów, według mnie trzeba zachować złoty środek - starać się dostosować do grupy, ale do tego stopnia, aby być otwartym na nowe myśli, ale jednocześnie pamiętać o własnych. Każda kolejna sytuacja jest inna i wymaga wybrania odpowiednich proporcji między adaptacją do grupy a zachowaniem odrębności. Sami powinniśmy to czuć i nikt nie może tego narzucać. Problematyczne jest też dla mnie zdanie “Bóg umarł!”. Oczywiście nie chodzi tu o stan fizyczny, ale o zachwianie dotychczas niezłomnych wartości chrześcijaństwa. Według Nietzschego kiedyś trzeba było się bać Boga, każdy postępek ciągnął za sobą konsekwencje. Według autora wraz ze zmianami w społeczeństwie i upadkiem wiary w Boga upadły wartości chrześcijańskie. Osobiście zgadzam się z tą teorią. Patrząc na współczesne społeczeństwo można zauważyć, że nastąpił koniec dominacji Kościoła i jego wartości - każdy musi odnaleźć swoje własne, co zmusza nas do refleksji nad światem. To, czy znajdziemy miejsce dla wiary w Boga, jest naszą decyzją. Tak przedstawia się moja opinia - a Wasza? Czy Bóg umarł? Czy nasz świat to kraina upadku starych wartości? Kwestię pozostawiam do rozważenia.
18
Magazyn Żet nr 3/2018
19
*** Wiktoria Krzywy ŻMICHOROSKOP Dowiedz się, co gwiazdy przewidują dla Ciebie w najbliższym czasie. Sprawdź, czy przyszłość okaże się dla Ciebie łaskawa i na co możesz liczyć w nadchodzącym okresie. Baran Walentynki spędzone samotnie? Nie przejmuj się! Jest ktoś, kto komu na Tobie zależy… Rozglądaj się uważnie i otwórz się na nowe znajomości. Marzec będzie twoim szczęśliwym miesiącem. Byk W najbliższym czasie uważaj na swoje wydatki - będzie otaczać Cię dużo pokus. Nie roztrwoń teraz wszystkich oszczędności! W bliskiej przyszłości pojawi się coś bardziej godnego Twojej uwagi. Bliźnięta W nadchodzących tygodniach Twoje życie towarzyskie nabierze tempa. Wrodzona gadatliwość bliźniąt może jednak sprawić, że onieśmielisz swoją osobą nowych znajomych. Naucz się słuchać, a zawrzesz silne więzy przyjaźni. Rak Nie zaniedbuj swoich pasji! Niech nadmiar lekcji nie odciąga Cię od tego, na czym naprawdę Ci zależy. Rozwijanie zainteresowań na pewno zaprocentuje w przyszłości. Poświęć też więcej czasu najbliższym. Lew Czas na odpoczynek. W najbliższych miesiącach pozwól sobie na więcej wolnego czasu i przyjemności. Porzuć plątaninę myśli i zbędny pośpiech. Z dystansem spójrz na to, co Cię otacza i czerp z życia całymi garściami. Panna Gwiazdy mówią, że musisz w najbliższych miesiącach poświęcić więcej uwagi nauce. Słuchanie na lekcjach tym razem nie wystarczy, by zdobyć dobre oceny. Wypracuj sobie wygodny dla siebie sposób uczenia się i znajdź motywację, a czekają Cię sukcesy w szkole. Waga Wprowadź do swojego życia więcej spontaniczności, a rutyna przestanie Ci doskwierać. Czeka Cię wiele sposobności do podróży – kuj żelazo póki gorące. Takie okazje mogą się szybko nie powtórzyć! 19
20
Magazyn Żet nr 3/2018
Skorpion Rozglądaj się uważnie! Na szkolnym korytarzu może czaić się miłośćprawdopodobnie jest to ktoś, kogo jeszcze nie znasz. Zaangażuj się też w jakiś projekt - to może otworzyć przed Tobą wiele nowych możliwości. Strzelec Więcej wiary w siebie! Nie zamartwiaj się pojedynczymi niepowodzeniami – nie wpłyną one w żaden sposób na Twoją najbliższą przyszłość. Zamiast tego skup się na swojej diecie. Zadbaj o porządne posiłki, inaczej odbije się to na Twoim zdrowiu. Koziorożec W najbliższych dniach nie przyjmuj na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Zajmij się tylko tym, co będziesz w stanie doprowadzić do końca. Domknij wszystkie rozpoczęte sprawy i nie obciążaj się niczym nowym. W przeciwnym wypadku pogorszy się Twoje samopoczucie. Wodnik Postaw na wrodzoną dla Wodnika oryginalność i kreatywność. Nie bój się wcielać w życie nowych pomysłów – właśnie one zapewnią Ci sukcesy w najbliższych miesiącach. Ryby Potrzebujesz inspiracji. Dobrym pomysłem będzie poszukanie jej w nowych miejscach i poszerzenie swoich horyzontów. Nauka przyjdzie Ci z łatwością, możesz więc poświęcić się nowym doznaniom. Marzec jest najlepszym czasem dla Ryb na zdobywanie nowych doświadczeń!
*** Janek Radosna Żmichotwórczość Nowy Rok – nowe postanowienia, nowy rozdział, nowa szansa. Być może znajdziemy nowych przyjaciół (ewentualnie sojuszników w szkolnej walce o przetrwanie)? Może to czas, w którym spotkamy miłość naszego życia? Walentynki już co prawda za nami – zwolennicy świętowania zapewne ciepło wspominają tę atmosferę, natomiast ci mniej skorzy oddychają z ulgą, że kolejne takie wydarzenie dopiero za rok – ale ten klimat jeszcze wisi w powietrzu. Wkrótce jednak odejdzie w niepamięć (stanie się to prawdopodobnie z końcem reklam o tym co kupić na święto zakochanych).A jednak czy powinno to tak wyglądać? Walentynki wręcz nakazują nam okazanie miłości drugiej osobie. Jest to wpisane w charakterystykę tego 20
Magazyn Żet nr 3/2018
21
dnia. Jednak pamiętajmy o tym, że Walentynki to nie jest miłość. To jest pretekst do jej okazania, gdyż prawdziwe uczucie powinno być ciągle obecne w naszym życiu. Nie ma tlenu 18/01/2018 Janek Czasem myślę o ludziach urodzonych czternastego lutego, tych, co na świat przyszli pod skrzydłami Walentego. O tych, co jeszcze nie wiedzą, że to dzień miłości, czasem smutku, zazdrości, że to jedna wielka licytacja, Sklepy aż kłócą się o to kto kupi więcej czekoladek, ale kto szczerze „KOCHAM CIĘ” powiedzieć da radę? Bo tu chodzi o bliskich i o bliższych, o uścisk rąk i o tych wszystkich, którzy są zawsze nawet jeśli będą chcieli odejść to im damy... ...Bo kochamy. Zachęcam do okazywania miłości na co dzień. Do otwarcia się na świat. Nowy rok może być też szansą na debiut (przecież poezja ma sens kiedy jest czytana). Czasem po prostu trzeba twardo zdecydować, odważyć się na malutki kroczek - może niesie ze sobą wielkie zmiany?
*** Szymon Kupisz Informatyka – nieodłączny element naszego życia Gdziekolwiek się nie udamy, zewsząd nas otacza. Dzisiejsza cywilizacja nie mogłaby bez niej istnieć. Szeroko pojęta informatyka zaczyna dominować w naszym życiu. W domu, w szkole i pracy, a także w miejscach publicznych mamy z nią bezpośredni kontakt. Dzisiaj cały sektor informatyczny jest na wagę złota. Czy zawsze tak było? Czy od powstania pierwszego komputera był aż taki popyt na różnego rodzaju informatyków? Może Was to zdziwić, ale nie. Zapewne jeszcze bardziej zdziwi Was fakt, że tak było jeszcze na początku 21
22
Magazyn Żet nr 3/2018
XXI wieku. Wtedy myślenie o informatykach było podobne do myślenia o dinozaurach - nikt by nie lamentował, gdyby wszyscy wyginęli przez (na przykład) asteroidę. Dzisiaj, a także w przyszłości, są i będą oni jednym z najważniejszych pracowników, zaś informatyka jest i będzie jednym z elementów gospodarki każdego kraju. Czy musimy się tego procesu obawiać? Nie, drodzy czytelnicy. Myślę, że łatwiej to zrozumiecie, jeśli przypomnę historię pisma. Najpierw pismo było umiejętnością posiadaną tylko przez nielicznych, więc mogli oni zajmować wyższe miejsca w hierarchii społecznej, cieszyć się dużym uznaniem wśród władców oraz mogli zapewnić sobie dobre warunki do życia. Z informatyką będzie tak samo. Teraz umieją to nieliczni, za to w przyszłości najprawdopodobniej każdy z ludzi będzie rozumiał, o co w tym chodzi. Upowszechni się ona niczym pismo, jednakże nie wszystkie jej gałęzie będą popularne. Najczęściej informatykę dzieli się na dwie składowe: software i hardware. Rola każdego z nich jest inna. Są to dwa różne światy, lecz jedno jest wspólne: jeżeli zabraknie jednego, drugie straci szansę na rozwój. Pozwólcie, że omówię te dwa elementy. Software Software to, w dużym skrócie, oprogramowanie naszych urządzeń. Poprzez języki programowania maszyny są w stanie funkcjonować. Mogą dostarczać nam rozrywki, uczyć nas, być narzędziem pracy i tym podobne. Zatem gdzie możemy na co dzień spotkać oprogramowanie? Nie tylko w komputerach stacjonarnych i tabletach! Dla przykładu: kiedy oglądacie telewizję, specjalne oprogramowanie przystosowane do Waszego odbiornika wybiera dla Was programy, które mogą się Wam spodobać. Kiedy uruchamiacie współczesny samochód, duża część czynności jest wykonywana komputerowo, jak chociażby zmiana stacji radiowej czy też zmiana biegu w przypadku automatycznej skrzyni biegów. Kiedy otwieracie lodówkę nowszej generacji, oprogramowanie reguluje temperaturę, wilgotność, a nawet zamawia brakujące produkty. Jak widzicie, drodzy czytelnicy, oprogramowanie ma ważną rolę w dzisiejszym świecie. Uważam że w naukę programowania warto zainwestować swój czas. Jest to przede wszystkim nauka logicznego myślenia, ponieważ bez umiejętności układania algorytmów i logicznego myślenia nie napiszemy dobrego i szybkiego programu. Poza tym, z umiejętnością programowania (najlepiej w kilku językach), zdobycie pracy jest stosunkowo łatwe. Jednakże nie oznacza to, że każdy programista to najbogatszy człowiek na ziemi. Wynagrodzenia są zróżnicowane i w dużej 22
Magazyn Żet nr 3/2018
23
mierze zależą od wykorzystywanej w firmie technologii, stanowiska i doświadczenia. Dlatego programiści znajdują się zarówno w klasie średniej, jak i w klasie wyższej. Jednakże programowanie nie mogłoby istnieć gdyby nie hardware, do którego teraz przejdziemy. Hardware Ważnym elementem w świecie informatyki jest też sprzęt, czyli hardware. Procesory, karty graficzne, kamery, głośniki, nadajniki, odbiorniki i inne części - to właśnie to. Obecnie w hardware dominuje kilkadziesiąt firm, zajmujących się różnymi rodzajami sprzętu. Oto kilka sztandarowych przykładów: hegemonem w produkcji kart graficznych jest dzisiaj NVIDIA, znaczna część procesorów powstaje w fabrykach Intela, zaś produkcja okularów VR to dyscyplina, w której prowadzi Oculus VR. Bez tych elementów oprogramowanie nie mogłoby istnieć, i tak samo w drugą stronę, gdyż bez oprogramowania sprzęt byłby tylko bezużyteczną stertą plastiku, krzemu i miedzi. Obecnie większość nowego sprzętu posiada własne oprogramowanie bazowe, tak zwany BIOS, znajdujący się w płycie głównej. Żeby lepiej to zobrazować, przypomnijmy sobie jak działa organizm człowieka. Z mózgu do mięśni dociera impuls każący im wykonać pewne instrukcje. Czy łatwo to porównać do działania komputera? Pewnie! Mózgiem komputera jest zazwyczaj płyta główna, zaś mięśnie to urządzenia wykonujące zadania - dla przykładu ekran komputera wyświetla informacje, głośnik zamienia impulsy elektryczne na muzykę, a dzięki dyskom możemy zapisywać bardzo dużo plików różnego rodzaju. Czy hardware dorówna kiedyś zdolnościom człowieka? Czy sprzęt pod wszystkimi względami stanie się od nas lepszy? Zapewne tak, tyle że nie we wszystkich dziedzinach. Na przykład, aby zgromadzić równowartość pamięci jednego człowieka, trzeba by było zebrać około jedną piątą pamięci wszystkich telefonów komórkowych w Warszawie. Należy pamiętać, że sprzęt nie męczy się tak szybko jak my. Możemy się zatem spodziewać, że jeszcze dużo czasu upłynie, nim roboty będą od nas zdolniejsze i wydajniejsze pod każdym względem.
*** Aleksandra Duć Żmichocalendrier 28.02.18 g. 19:00 „Kazbek – cała prawda o szczycie i życiu u jego stóp” Ewa Stachura i Nika Gomaishvili zapraszają na pokaz zdjęć i opowieści dotyczące wyprawy na gruzińską górę Kazbek. Opowiedzą o tym, jak 23
24
Magazyn Żet nr 3/2018
przygotować się do wycieczki na szczyt, a także przedstawią, jak wygląda życie w góralskiej wiosce. Wszystkie historie – te zabawne i te tragiczne – opierają się na doświadczeniach i życiu obu pań. 3.03.18 g.19:00 „Czarownice z Eastwick” W Teatrze Syrena zostanie wystawiona komedia muzyczna, oparta na opowieści Johna Updike’a pod tym samym tytułem. Historia, rozgrywająca się w latach 60. ubiegłego wieku, opisuje życie trzech kobiet: Alexandry, Jane i Sukie. Niespodziewanie w ich życiu pojawia się tajemniczy mężczyzna, który kolejno uwodzi każdą z nich, budząc drzemiące w bohaterkach magiczne moce. 8.03.18 g.19:00 „Norwegia Północna - kraina słońca” W Kinie Luna odbędzie się pokaz slajdów prowadzony przez Konrada Koniecznego, który jako pasjonat podróży do kraju fiordów przybliży obserwatorom swoje doświadczenia. Opowie o wartych zobaczenia miejscach na północy i wspomni o wielu nieznanych faktach z życia codziennego Norwegów. 17.03.18 g. 12:00-15:00 „Wymiana książek na Bemowie” W “Dwóch Jelonkach” czytelnicy będą mieli okazję wymienić się przeczytanymi już lekturami. Wstęp na wydarzenie jest darmowy, jednak przed wzięciem udziału należy zapoznać się z regulaminem. 24.03.18 g. 19:30 „Sprawiedliwość” Na deskach Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera analizie poddane zostaną wydarzenia z końca lat 60. XX wieku, kiedy to frakcja tzw. Moczarowców z PZPR-u prowadziła akcję antysemicką, w której rezultacie wielu polskich Żydów zostało zmuszonych do emigracji.
24
Magazyn Żet nr 3/2018
25
OJ TADKU, TADKU! NIEŁADNIE TO TAK WAGAROWAĆ! *PRZYGODY TADKA W ŻMICHOWSKIEJ POWRÓCĄ W NASTĘPNYM NUMERZE*
25