MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
1
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
© ŻMICHOREDAKCJA ALL RIGHTS RESERVED Magazyn Żet by Żmichoredakcja Incorporated Strona: zmichowska.pl/magazyn Fanpage: facebook.com/zmichomagazyn Issuu: issuu.com/magazynz Mail: zmichoredakcja@gmail.com Opiekun: p. Agnieszka Czerniakiewicz Opieka merytoryczna: p. Zuzanna Wasilewska-Lipke Korekta: Sandra Białousz, Jadwiga Mik, Olaf Rutkowski Redaktor Naczelny: Sandra Białousz Redaktor WiceNaczelny: Jadwiga Mik Redakcja (alfabetycznie): Aleksandra Duć, Klaudia Jaczewska, Aleksandra Kożuszek, Jakub Kurpiński, Wiktoria Krzywy, Ignacja Matejowska, Aleksandra Matynia, Zuzanna Michaś, Kinga Musiatowicz, Julia Niciejewska, Marcel Szabłowski, Weronika Wróblewska Grafika: Aleksandra Kożuszek, Marta Malachowska Projekt okładki: Julia Niciejewska Obróbka techniczna: Jadwiga Mik 2
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
Spis Treści: 5
ŻMICHOMONDE – Dni Literatury okiem uczestnika
6
ŻMICHOMONDE – Sklepikowe szaleństwo – przesada czy zrozumienie?
8
ŻMICHORELACJE – Krakowskie Targi Książki 2017
10
ŻMICHOREVUES – Dżungla sprzed milionów lat, czyli serial „Terranova”
11
ŻMICHOREVUES – Po prostu „Photon”
12
ÎN FRANCEZĂ – Psie sprawy Pałacu Elizejskiego
13
ÎN FRANCEZĂ – We Francji nie ma świątecznej atmosfery?
14
ŻMI-FEMINI – Ach, ta kobieta, czyli o feminizmie słów kilka
17
PRZEZ WIEKI – Marysia i Janek, czyli historia miłosna z XVII wieku
18
ŻMICHOSOFIA – Ni pies ni wydra, czyli transhumanizm w natarciu
21
ETNOŻMICHO – O tradycjach bożonarodzeniowych
22
ŻMICHOWO FILMOWO – Schematy w filmach i książkach
24
KAGANEK OŚWIATY LITERACKIEJ – Sknera kupuje prezenty świąteczne, czyli magia księgarni internetowych
26
FREESTYLE – Drapieżnik czy ofiara?
27
FREESTYLE – Człowiek z lasu, czyli o co tak naprawdę (nie) chodzi w harcerstwie
29
ŻMICHOCALENDIER – Kalendarz na grudzień i styczeń
30
ŻMICHOHOROSKOP – Horoskop z przymrużeniem oka
32
RADOSNA ŻMICHOTWÓRCZOŚĆ – Kolejne propozycje dla zbłąkanych artystów
33
ŻMICHOOPOWIADANIE – druga część opowiadania Miętówki
35
ŻMICHOANONSE – Anonse Żmichoredakcji
36
KOMIKS – Przygody Tadka w Żmichowskiej
3
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
Drodzy ŻmichoCzytelnicy! Przed Wami świąteczna odsłona (regularnie wydawanego dwumiesięcznika) Magazynu Żet. W tym numerze, poświęconemu w głównej mierze nadchodzącym świętom Bożego Narodzenia, znajdziecie wiele ciekawych artykułów, dotyczących nie tylko świąt. Mamy pewność, że każdy z Was odnajdzie coś dla siebie. Dziękujemy Wam wszystkim za opinie w ankietach i mamy nadzieję, że z następnymi numerami magazyn będzie jeszcze lepszy! I pamiętajcie – nic,
co żmichowskie, nie jest nam obce. Przyjemnej lektury :) Redaktor Naczelny,
Sandra Białousz
4
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Anonim zwany Żmichowiakiem Z serii Szkolne Wydarzenia Większej Wagi Dni Literatury okiem uczestnika Cała zabawa zaczęła się w 1998 roku (dziewiętnaście lat, o ile mój humanistyczny umysł się nie myli). Wtedy to Adam Mickiewicz tchnął ożywczego ducha w naszą szkołę i rozpoczęła się pierwsza z Wielkich Tradycji Żmichowskiej (obok legendarnych TFAŻy, Szkoły Radości, Żmichowska Śpiewa, Frankofonii, Przeglądu piosenek Jacka Kaczmarskiego oraz nieco mniej znanych Dnia Nauk Ścisłych, Dnia Zdrowego Żmichowiaka i Dnia Kultury Żydowskiej i paru innych). Inicjatorkami projektu były P. Justyna Jankowska i P. Katarzyna Klimowicz. Początkowo Dni były prowadzone przez P. Izabelę Gac, następnie przez P. Justynę Jankowską. Przygotowaniami do obecnej edycji zajmowały się P. Ewa Rzeczkowska i P. Zuzanna Wasilewska-Lipke. Same Dni Literatury funkcjonują jako dwudniowy festiwal wypełniony spotkaniami z ludźmi literatury, przedstawieniami, prezentacjami, warsztatami, dyskusjami, kawiarenkami, projekcjami filmów i wystawami w bibliotece. Każda edycja ma swój temat, ustalany na początku roku szkolnego, aby starczyło czasu na przygotowania do grudnia. Zaczęło się od literatury angielskiej (1999), fantastycznej (2001), zachodnioeuropejskiej (2002), Dalekiego Wschodu (2004), słowiańskiej (2005), a następnie iberoamerykańskiej (2006). Obecnie kierujemy się w stronę nieco bardziej tajemniczych tematów, dających pole do popisu. Przykładowo były to edycje: „W świecie wyobraźni” (2010), „Polscy Żydzi. Polska wielokulturowa” (2012), „Herbatka z Przyborą” (2015) czy „Mówić to mało. Trzeba mówić do rzeczy – William Shakespeare” (2016). Tematem Najnowszej edycji (podczas pisania tego artykułu była ona wydarzeniem przyszłym) jest „Belle Époque”. Teoria brzmi nieźle, ale jak jest w praktyce? Dni Literatury to przedsięwzięcie bardzo satysfakcjonujące, ale również wymagające dużego wysiłku – nie mówię tu tylko o przedstawieniach, ale również o kawiarenkach, wykładach czy najważniejszym, czyli pracy wykonywanej przez nauczycieli-opiekunów festiwalu. Jako osoba, która bierze udział w tym przedsięwzięciu po raz czwarty, mogę powiedzieć nieco o Dniach Literatury z perspektywy ucznia. Po pierwsze, ta aktywność społeczna wymaga NIEBOTYCZNEGO wysiłku, szczególnie jeśli chodzi o przygotowanie do wystawienia sztuki. Jeśli chce się coś przygotować, to trzeba nastawić się na takie kwestie jak: rezerwacja auli tydzień wcześniej, bo później nie ma jak zrobić próby, przygotowanie techniczne (kurtyna!), wpychanie wszystkiego za kulisy (nagle okazuje się, że nie ma tam miejsca na praktycznie nic) i dopasowywanie się z próbami do czasu wolnego aktorów, którzy nigdy nie mają chwili wolnego. Osoby obojętne w stosunku do Dni Literatury nie wiedzą, jakie to uczucie, gdy po wielu próbach i dramatach ujrzy się wreszcie na scenie swoje „dziecko”. Nie wiedzą, jak bardzo zapada w pamięć każda sztuka, szczególnie autorska – jak później wspomina się wszystkie problemy techniczne, gagi, które nie wyszły, błędy aktorów czy swoją głupotę, kiedy patrzy się na własny tekst i myśli „Co wtedy mi wtedy do głowy strzeliło, żeby napisać taki gniot?”. Dni Literatury to wydarzenie tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Wymaga dużej kreatywności, wyobraźni, weny, kofeiny i czasu, żeby spokojnie móc wszystko ze sobą złożyć. Chociaż zawsze zaczyna się planować jeszcze we wrześniu czy październiku, to i tak próby rozpoczyna się w listopadzie i podczas premiery za kulisami trzyma się kciuki, żeby ten cały kolos na glinianych nogach, jakim jest własna sztuka, nie runął w trakcie przedstawienia i nie zgniótł widowni. Z wypiekami na twarzy można się zamartwiać, żeby 5
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 nikt nie zapomniał tekstu (nie polecam), żeby nie zapodziały się rekwizyty (improwizacja często zawodzi…), żeby nikt się nie rozchorował (i powiadomił o tym dzień wcześniej), żeby nikt nie zasłabł lub żeby nie zjadł nikogo potwór zwany tremą. W mojej karierze dnioliteraturowej wszystkie z tych przypadków (może poza zasłabnięciem) miały miejsce w dzień premiery, więc wiem, jak bardzo może to przeszkodzić w realizacji sztuki. Zresztą podobne rzeczy dzieją się, gdy organizuje się kawiarenkę z wystawą czy prowadzi wykład. Najbardziej stresujące są jednak chwile, gdy nikt nie śmieje się po żartach. Nie ma nic bardziej stresującego niż wrażenie nieudolnie napisanego utworu. Mimo tych wszystkich strachów, warto brać udział w Dniach Literatury, jednym z najlepszych (moim skromnym zdaniem) wydarzeń w naszym Gimnazjum i Liceum. Stanowi ono okazję, żeby odkryć swoje talenty twórcze (lub zweryfikować swoje mylne o nich przekonania). Mam nadzieję, że przy okazji następnych Dni więcej osób zdecyduje się na udział – naprawdę warto!
Klaudia Jaczewska Sklepikowe szaleństwo - przesada czy zrozumienie? Wchodząc w dorosłość, musimy zacząć dbać o swoje sprawy. Możemy to robić na różne sposoby, najłatwiej jednak jest nam zacząć od spraw przyziemnych, gdyż to właśnie na nie mamy największy wpływ. Dlatego właśnie w kolejnym Żmichomonde zdecydowaliśmy się na zajęcie się kwestią bufetu - tematem, który niedawno był “na fali” w naszej szkole. My, uczniowie Liceum i Gimnazjum przy ulicy Klonowej musimy zwrócić uwagę na własne potrzeby, możliwości, walczyć o swoje — i nie mowa tutaj o zaliczeniu z danego przedmiotu. Każdemu czekającemu w kolejce do szkolnego sklepiku1 po śniadanie na pewno nasuwa się myśl: „Czemu tutaj jest tak drogo?” lub „Czemu za kanapkę płacę 4zł, a chcąc urozmaicić sobie posiłek, wybierając te z ciemnym pieczywem, ,muszę kupić ją za złotówkę drożej?” Wszyscy wiedzą, że „zdrowy styl życia” kosztuje, ale bez przesady! Za wodę zapłacimy 2 złote. W takim razie, czy nie łatwiej wyjść z domu 5 minut wcześniej, zajść do pobliskiego sklepu i zaoszczędzić nawet całą złotówkę? Jestem pewna, że niektórzy z nas tak robią. Jeżeli nie, to warto zacząć szanować zawartości swoich portfeli. Czy wiedzieliście, że tacki styropianowe są dla nas szkodliwe? Ja na przykład zaczęłam o tym ostatnio coraz poważniej myśleć… W czym problem? Powstają one poprzez wprowadzenie gazu do plastycznej substancji zwanej styrenem. To czynnik rakotwórczy. Ma on negatywny wpływ na układ nerwowy. Może przyczyniać się do zmęczenia i utraty pamięci. Wiadomo, można mówić o wyolbrzymianiu sprawy, jednak według mnie warto zwracać uwagę na to, co, czym, na czym i za ile jadamy. Nie będę ukrywać, że obiad przygotowany nawet przez najlepszego kucharza na świecie, nie będzie smakował dobrze, gdy spożywa się go na styropianowym talerzu… Drogi Uczniu, czy myślałeś, żeby przynosić własny talerz i sztućce do szkoły? Ja też nie! Dlatego warto poruszyć sprawę. Jestem tego świadoma, że można by było powiedzieć „Nie chcesz - to nie jedz”. Jednak mam nadzieję, że nasze wołanie zostanie chociaż po części 1
I znoszącemu zapach, który wypływa z zaplecza. 6
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 wysłuchane. Czy to tak wiele, że chcemy porozmawiać, ponegocjować? To chyba dobrze, że zależy nam na dobru wspólnym? Rozmawiałam z uczniami naszego Gimnazjum i Liceum. Wiele osób mogłoby śmiało zadeklarować podpis pod tym tekstem. Pozwolę sobie przytoczyć kilka wypowiedzi: 1. „Jeśli chodzi o ceny - zupełnie nie przekładają się na jakość, przykładowo: zwykła (zazwyczaj sucha i wyschnięta) kajzerka z żółtym serem kosztuje 5 zł... Coś jest nie tak!” 2. „Sprzedawane są same „zapychacze” typu jakieś batony, ciastka, po owocach nie ma śladu (a jeśli już są, to trzeba zadowolić się starym jabłkiem)” 3. „Uczniowie nie zarabiają pieniędzy i nie mogą zazwyczaj dysponować dużym budżetem, więc ceny powinny być przystępne dla prawie wszystkich. W bufecie Żmichowiacy mogą tylko pomarzyć o spokojnym posiłku z koleżankami, bo miejsc ciągle brakuje, a obiad podaje się na styropianowych tackach. Jedzenie plastikowymi sztućcami także nie należy do przyjemnych.” 4. „Asortyment naszego sklepiku szkolnego jest różnorodny i wystarczający. Jednak uważam, że ceny produktów są za wysokie. Według mnie batonik za 3 zł to przesada. W bufecie jadłam obiad może ze dwa razy i nawet mi smakował, ale to, co mnie zraziło to styropianowe talerzyki i plastikowe sztućce. Nie jest to ani poręczne, ani przyjemne…” 5. „Jak dla mnie faktem jest to, że jakość jest bardzo nieadekwatna do ceny, bo wyrobienie przykładowo krokieta w produkcji masowej, a potem podgrzanie go, raczej nie kosztuje aż tyle (rozumiem, że catering też musi zarabiać, ale to i tak zbyt dużo).” 6. „Ceny produktów są zbyt wygórowane do ich rzeczywistej wartości, świetnym przykładem jest sałatka za 7,5 lub Kinder Pingui za 3 zł2.” 7. „Obiady, które oferuje bufet, oprócz swej stosunkowo wysokiej ceny, podawane są na styropianowych tackach, do których obiad przywiera i chcąc go zjeść, czujemy także smak styropianu. Plastikowe sztućce są do użytku jednorazowego, w związku z tym często się łamią. Więc jeśli chcemy nie jeść obiadu ręką, musimy dodatkowo zapłacić za kolejny zestaw „nóż + widelec”. Uważam, że pomysł sklepiku i bufetu w szkole jest fantastyczny, natomiast z o wiele niższymi cenami, ponieważ mało kogo stać jest na takie wydatki przez dłuższy okres czasu, czyli w naszym przypadku - rok szkolny.” Opinii dużo więcej. Jak widać uczniowie naszych Gimnazjum i Liceum mają wiele do powiedzenia w tej sprawie. Wszem i wobec znane są historie dotyczące odnajdywania pająków w jedzeniu czy otrzymywania naleśników z jabłkami w stanie zaawansowanej fermentacji. To tylko przykłady z prawdziwych sytuacji zdarzających się jedzącym w bufecie. W celu porównawczym dokonaliśmy redakcyjnie researchu, by wybadać jak nasz bufet prezentuje się na tle innych. W liceum Lelewela sałatka kosztuje 6 zł (u nas 7,50 zł), a kanapki z serem 3,9 zł (5 zł w bufecie Żmichowskiej). W Batorym obiady (3 wersje kompotu!) za 10 złoty/dzień, a kanapki za 4. W Zamoyskim oprócz obiadu za 10 zł dostępne są
2
W przeciętnym sklepie 1,59 zł. 7
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 sandwiche w cenie od 4 do 6 zł, a także tortille i burgery3 po 6 zł. W Reytanie obiady za 6,50 zł, a kanapki 5, 50 (również skandalicznie podrożały!). W Powstańcach Warszawy kanapki kosztują 3,50 zł, w Witkacym o 50 groszy mniej. Widzimy, że ceny w większości są dość podobne. Jednakże z opinii uczniów wynika, że jedzenie w ich szkołach jest “pyszniutkie” czy nawet “najlepsze na świecie”. A jaka tymczasem jest opinia Żmichowiaków o ich bufecie? Można ją podsumować za pomocą jednego obrazka:
Jeżeli chodzi o obiady, po rozważeniu całej sytuacji, postanowiłam porozmawiać z jedną z Pań, pracującą w szkolnym bufecie. Zapytałam ogólnie jaki jest problem i co wpływa na to, że jemy posiłki plastikowymi sztućcami na styropianowych tackach. Otrzymałam informację, że chcąc korzystać z porcelanowych talerzy, konieczne byłoby zakupienie odpowiedniej maszyny, która pozwoliłaby na mycie, wyparzanie i suszenie naczyń. Takiej procedury wymaga sanepid. Powiedziano mi również, że wydanie 10 000 zł na sprzęt byłoby dużym wydatkiem i głównie ten czynnik wpływa na obecną sytuację w szkolnej stołówce. Widzimy więc, jak ważne dla tej sprawy są pieniądze. W tym momencie pojawia się pytanie: Czy żeby zrezygnować z plastiku i styropianu, należałoby podwyższyć ceny obiadów? Mam ogromną nadzieję, że możemy liczyć na ogólną poprawę stanu bufetu, bądź zauważyć jakiekolwiek działania w stronę polepszenia jakości spożywania posiłków. Koledzy i koleżanki, jak mawiał Stanisław Lem : „Bądźmy dobrej myśli, bo po co być złej”.
Weronika Wróblewska Krakowskie Targi Książki 2017 W zeszłym miesiącu razem z wicenaczelną "Magazynu Żet", Jadwigą Mik, wybrałyśmy się na 21. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, które odbywały się w dniach 26-29 października w EXPO Kraków. Wróciłyśmy niewiarygodnie zmęczone, ale za to z ciężką torbą zawierającą ponad trzydzieści książek, miłymi wspomnieniami i zdjęciami ze znanymi booktuberami.
3
Aż się łezka w oku kręci, gdy patrzy się na nasze pierogi (5,50 zł/7 sztuk!) i naleśniki z serem wątpliwej jakości, zawijane w klejącą się folię... 8
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 CZYM SĄ TARGI KSIĄŻKI? Jak można by domyśleć się z nazwy, to targi dedykowane literaturze. W Polsce co roku odbywa się ich kilka – największe w Warszawie i Krakowie, a także na mniejszą w skalę w Katowicach, Wrocławiu czy Gdańsku. Zazwyczaj trwają cztery dni, a ekspozycję tworzą polscy i międzynarodowi wystawcy. Organizowane są także spotkania z autorami (także zagranicznymi), panele dyskusyjne, wymiany książek, konkursy. Krótko mówiąc, to festiwal literatury na dużą skalę, który co roku przyciąga ponad 70 000 zwiedzających. KILKA SŁÓW O HISTORII TARGÓW... ...która sięga aż średniowiecza, a właściwie do połowy XV w., kiedy Gutenberg wynalazł druk. Dokonał tego kilka kilometrów od Frankfurtu nad Menem, który stał się centralnym miejscem handlu książkowego w Europie aż do XVII wieku, kiedy to jego rolę przejął Lipsk. Sytuacja zmieniła się dopiero po II wojnie światowej - Frankfurt znów stał się centrum rynku książki. Od 1976 roku aż do dzisiaj we Frankfurcie odbywają się największe na świecie Targi Książki, na których pojawia się ok. 7000 wystawców z ponad stu krajów (czyli dziesięciokrotnie więcej niż na Targach w Polsce). W Ameryce corocznie, od 1947 roku, na przełomie maja i czerwca odbywa się BookExpo America w największych miastach USA w jednym terminie. TARGI W KRAKOWIE - AUTORZY I WYSTAWCY Gośćmi tegorocznej edycji byli m. in. Nicholas Sparks, Eric Emmanuel-Schmitt, Camilla Läckberg, a także Arlette Cousture, która parę dni wcześniej odwiedziła nas w Żmichowskiej z okazji polskiej premiery jej powieści Dzieci stamtąd. Natomiast wśród polskich autorów znajdowali się m.in Olga Tokarczuk, Szczepan Twardoch, Jerzy Bralczyk, Remigiusz Mróz (do którego kolejka prawie zablokowała ruch w jednej z hal), Wojciech Cejrowski (bez którego impreza prawdopodobnie nie doszłaby do skutku – podobno kiedyś odbyły się jakieś targi książki bez jego udziału, ale nikt nigdy ich nie widział), Elżbieta Cherezińska i wielu, wielu innych. Spotkać można było także booktuberów, takich jak Maja K., P42, Kulturalna Szafa, Czytacz czy Bestselerki - a z kilkoma z nich udało się nam zrobić zdjęcia. Na Targach pojawiło się blisko siedmiuset wystawców, a wśród stoisk znaleźć można było zarówno literaturę dziecięcą, beletrystykę, jak i pozycje naukowe. Spędziłyśmy parę godzin, chodząc po halach i szukając kolejnych książek. Niestety w sobotę najmocniej odczuwa się ciemną stronę targów, czyli niekończący się tłum i kolejki. Tych drugich udało się nam uniknąć dzięki przybyciu na miejsce jeszcze przed otwarciem, ale niestety przed 9
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 tłumem (najgorszym zwłaszcza między dwunastą a czternastą, kiedy żeby gdziekolwiek się dostać, trzeba wykorzystywać swoje łokcie) nic nie mogło nas uratować. FRANCJA JAKO GOŚĆ HONOROWY Czyli prawdopodobnie jedna z najbardziej rozczarowujących rzeczy podczas tegorocznej edycji. Niestety, można było zobaczyć tylko jedno stoisko z francuskimi książkami i niewielu zaproszonych frankofońskich pisarzy, co wypadło dość blado - zwłaszcza w porównaniu z Targami Książki w Warszawie sprzed dwóch lat, również z Francją jako gościem honorowym, kiedy rzeczywiście dużą część ekspozycji zdominowali francuscy wydawcy. KRAKÓW VS WARSZAWA Niestety, mało znacząca rola Francji w tegorocznych Targach to nie jedyna wada krakowskiej imprezy. Choć to właśnie Kraków zapoczątkował Targi Książki w Polsce (pierwsza edycja odbyła się w 1997 roku, podczas gdy w Warszawie organizowane są dopiero od paru lat), to stolica ma więcej do zaoferowania odwiedzającym. Przede wszystkim, w Krakowie dotkliwy jest brak stoisk typowo „fanowskich” - a więc tych wszystkich kubków, koszulek, przypinek i innych nikomu niepotrzebnych gadżetów, na widok których fani zaczynają piszczeć z radości (przynajmniej niektórzy). Być może Targi w Krakowie kładą po prostu bardzo duży nacisk na słowo "książka", co wyjaśniałoby ubogą ofertę komiksów, mang czy gier planszowych. Kuleje też organizacja (choćby tzw. „ekobilet”, czyli bilet elektroniczny). W praktyce i tak na miejscu wymienia się go na papierowy, więc ciężko powiedzieć, na czym ma polegać jego rzekoma ekologiczność). Warszawa ma też dużą przewagę w kwestii lokalizacji - może i Stadion Narodowy wcale nie dysponuje większą powierzchnią, ale wszystko jest lepiej rozplanowane. Ma on również dużo lepsze położenie niż EXPO, które znajduje się sąsiedztwie malowniczej elektrociepłowni i dojeżdżają do niego jedynie dwa autobusy. Jednakże, Targi w Krakowie górują nad warszawskimi jedną rzeczą: aplikacją, która działa, jest przejrzysta i pomocna w odnajdywaniu się pośród stoisk. SŁOWEM PODSUMOWANIA Może i Targi w Krakowie nie były idealne pod wieloma względami, ale to nadal miejsce ze wspaniałą atmosferą, gdzie można nacieszyć się książkami, spotkać znanych autorów czy inne osoby w jakiś sposób związane z literaturą. A już za parę miesięcy, w dniach 17-20 maja odbędą się Warszawskie Targi Książki, o których na pewno damy Wam znać.
Zuzanna Michaś Dżungla sprzed milionów lat, czyli serial “Terranova” Jest rok 2149. Przez rosnącą wciąż ilość zanieczyszczeń Ziemia powoli przestaje nadawać się do życia. Rodzina Shannon, tak jak wielu przed nimi, decyduje się przenieść w czasie 80 milionów lat wstecz, kiedy po Ziemi chodziły dinozaury, a także inne stworzenia, o których dzisiaj możemy przeczytać już tylko w encyklopediach. Nie wiedzą, co ich czeka po drugiej stronie portalu, ale jedno jest pewne – ta decyzja na zawsze zmieni ich życie... 10
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Za co tak bardzo lubię ten serial? Trudno to wyjaśnić jednym słowem, ale kiedy go oglądam, codzienne problemy schodzą na drugi plan. Nie myślę ani o tym, ile mam testów w przyszłym tygodniu, ani o tym, że znowu zapomniałam wyjąć naczynia ze zmywarki. Po prostu wchodzę w świat „Terranovy“. Skupiam się na tym, co się dzieje w osadzie i otaczającej ją rozległej dżungli z czyhającymi w niej niebezpieczeństwami. Dużym atutem „Terranovy“ są także bohaterowie. Shannonowie to normalni ludzie, tacy jak Wy czy ja. Raz są odważni, a raz brawurowi. Innym razem są przezorni, czasem zaś lekkomyślni. Ta różnorodność sprawia, że każdy bez problemu może się z nimi identyfikować. Polecam „Terranovę“ wszystkim, którym szkoła (i nie tylko) daje się we znaki, a także tym, którzy szukają rozrywki na długie, jesienne wieczory z herbatką i pod kocykiem. Wystarczy nacisnąć „PLAY“, a wasza codzienność zniknie i otoczy was terranovska dżungla z jej wszystkimi tajemnicami.
Marcel Szabłowski Po prostu “Photon” „Photon”, film w reżyserii Normalna Leto, to rewizja wszystkiego od początku wszechświata, pierwszych cząstek elementarnych przez początki życia i jego rozwój po tysiące lat w przyszłość, gdzie ludzie nie mają już ciał, tylko funkcjonują jako świadomość w sieci i pobierają energię z pobliskich galaktyk. „Photon” to osobliwy pociąg pospieszny, załadowany wiedzą niczym koleje ludźmi w Indiach. Pierwsza część składa się przede wszystkim z wizualizacji naukowych, niepokojących w swej niestabilności i braku odniesienia dla naszej codzienności. Z drugiej strony wszystkie animacje przedstawiające łączenie się atomów, narodziny gwiazd czy formowanie się planet – są pięknie nieskazitelne, nieskalane ludzkim sentymentalizmem. Wszystko jest tutaj bezosobowe, bezimienne i pozbawione ludzkiego udziału. W drugiej części filmu przyglądamy się początkom życia, pierwszym komórkom- znajdujemy się w żyjącym, ewoluującym ciele. Czujemy się pewniej, a dyskomfort wywołany pierwszą częścią powoli zanika, ponieważ mamy już pewien punkt odniesienia. Narrator pewnym głosem mówi o kapsułach - komórkach i tu musimy już się naprawdę skupić. Opisy komórek są na tyle skomplikowane, że nie jesteśmy w stanie sobie pozwolić na rozproszenie, ale jeśli uda nam się zrozumieć wszystkie ukryte wiadomości, będziemy zdumieni logiką, skutecznością przyrody i tym, jak dobrze mogłaby sobie radzić bez ludzi. Jednocześnie nie jest to akademicki wykład o biologii, tylko opowieść z przykładami wziętymi z życia. Ostatnia trzecia część to wielki wybieg w przyszłość, poświęcony ludzkiej 11
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 świadomości. W błyskawicznym tempie widzimy ewolucję naszego mózgu, przenoszącego się coraz bardziej w sieć internetową. Ponownie tracimy punkty odniesienia jeśli chodzi o czas i osobowość. Na koniec filmu, kiedy docieramy do cywilizacji III stopnia, czerpiących energię z galaktyk, pada zdanie „Co dalej? Nie wiem”. To świetna puenta filmu, który dociera do granic tego, co możemy sobie wyobrazić, zarówno na polu nauki, jak i sztuki. Reżyser Norman Leto sam napisał scenariusz do tej cyfrowej epopei. W roli głównej zobaczymy (i przede wszystkim usłyszymy) Andrzeja Chyrę jako narratora oraz Karolinę Kominek w roli dziennikarki. Występują również rodzice reżysera – Danuta i Stanisław Banach i rodzina autora filmu. „Photon” odrywa od codzienności, zachęca do myślenia innymi kategoriami i uświadamia nam, jak mali jesteśmy w skali wszechświata. To również historia, której nie powstydziłby się sam Stephen Hawking. Jest to jeden z ciekawszych filmów, jakie oglądałem i mogę z czystym sumieniem polecić go osobom lubiącym ambitne kino.
Aleksandra Matynia Psie sprawy Pałacu Elizejskiego
Święta już za pasem, więc nadszedł czas, by zastanowić się, co warto kupić najbliższym. Jeśli mamy do czynienia z dzieckiem, bez wątpienia pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślimy, będzie zabawka. Dorośli najczęściej muszą nacieszyć się książką albo skarpetkami. Jednak czy taki prezent przystoi każdemu? Nawet prezydentowi? Tutaj dopiero pojawia się dylemat. Jak pokazuje historia, nietypowy prezent otrzymał dawny prezydent Francji, François Hollande. W 2014 roku został obdarowany… labradorem! To nie pierwszy taki prezent dla francuskiej głowy państwa. Tradycja ta sięga czasów Napoleona III. W 1848 roku cesarz otrzymał psa o imieniu Néro, który stał się jego wiernym towarzyszem podczas polowań. Wkrótce najlepszym przyjacielem czworonoga został Loulou (przyszły Napoleon IV), jedyny syn wielkiego imperatora. Ich więź była na tyle silna, że zostali uwiecznieni przez rzeźbiarza JeanaBaptiste’a Carpeaux w 1865 roku. Pomnik spotkał się z ogromnym uznaniem nawet po upadku II Cesarstwa Francuskiego i tragicznej śmierci Napoleona IV w Afryce Południowej. Od tego momentu każdy następny chef d’État miał własnego pupila. W większości były to psy, aczkolwiek Jules Grévy wolał przyznać to zaszczytne miano zasłużonej mieszkance ogrodu Pałacu Elizejskiego, a zarazem swojej ulubionej kaczce, Bébé. Jego następca, Raymond Poincaré, zdecydował się na konia Bijou i owczarka niemieckiego Bravo. Charles de Gaulles otrzymał od królowej Elżbiety II psa rasy corgi, lecz bardziej był przywiązany do swojego kota Grigri. Futrzak miał dostęp do każdego pokoju w Pałacu Elizejskim, a ponadto zajmował się tropieniem szczurów.
12
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Tradycję przyjmowania do Pałacu Elizejskiego labradorów zapoczątkowali Georges Pompidou i jego czworonóg, Jupiter. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tutaj Baltique, wierna towarzyszka François Mitterranda. Towarzyszyła swojemu właścicielowi aż do śmierci i uczestniczyła w jego w pogrzebie w 1996 roku. Sumo, maltańczyk Jacques’a Chiraca, tak bardzo przyzwyczaił się Elizejskiego, że stał się agresywny, gdy został stamtąd zabrany. Natomiast pozłacanych mebli z czasów napoleońskich wsławili się terrier Dumbledore i Clara, dwa z trzech psów należących do Nicolasa Sarkozy’ego i jego byłej już Bruni.
do Pałacu dewastacją labradorka żony, Carli
W sierpniu 2017 roku następcą Philae, labradorki Hollande’a, został Nemo, pies Emmanuela Macrona. W przeciwieństwie do poprzedników nie jest rasowy i został adoptowany ze schroniska. Swoje imię zawdzięcza głównemu bohaterowi „20 000 mil podmorskiej żeglugi”, jednej z ulubionych książek prezydenta. Jak widać, psy zajmują ważne miejsce w Pałacu Elizejskim nie tylko ze względu na sympatię, jaką żywią do nich właściciele, ale również miano najlepszego przyjaciela człowieka oraz symbol wierności. Ofiarowanie prezydentowi wiernego towarzysza stanowi symboliczny gest oznaczający zapewnienie ciągłości funkcji głowy państwa.
Aleksandra Duć We Francji nie ma świątecznej atmosfery? Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami. Ulice miast przyozdobione są świecącymi ozdobami z motywami gwiazdek, Mikołajów i choinek. W domach trwają porządki, które poprzedzają przygotowania potraw na Wigilijny stół. Kolędy można już usłyszeć w radiu, telewizji, kawiarni czy supermarkecie. Wszyscy odczuwają wyjątkową atmosferę zbliżającego się Bożego Narodzenia. Jednak czy poza granicami Polski okres przedświąteczny wygląda podobnie? We Francji witryny sklepów - podobnie jak w Polsce - wypełnia się świątecznymi elementami już pod koniec listopada. Luksusowe domy mody walczą o miano najlepszej wystawy, inwestując w wielobarwne światełka i ruchome figurki. Co ciekawe, oprócz klasycznych postaci, takich jak Mikołaj czy aniołki, pojawiają się także wróżki oraz inne fantastyczne stworzenia. Ten fakt sprawia, że wielu Polaków odwiedzających Francję w Święta, krytykuje takie innowacje, równocześnie wspominając o nadmiernym skomercjalizowaniu francuskich świąt. Kolejnym zaskoczeniem dla Polaków może być posiłek wigilijny. Nie ma ustalonej dokładnie pory dnia, o której ma się on odbyć, więc rozpoczęcie uczty zależy od tradycji rodziny. Ponadto, mieszkańcy Kraju nad Sekwaną nie dzielą się opłatkiem, a serwowane 13
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 przez nich potrawy nie są bezmięsne. Dlatego na francuskim stole znajdą się między innymi indyk z kasztanami, pieczony łosoś, owoce morza, pasztet z gęsiej wątróbki i ślimaki. Zwieńczeniem każdej wieczerzy jest natomiast słynna Buche de Noël, czyli rolada czekoladowa w kształcie kłody. W przeciwieństwie do polskich dzieci, młodzi Francuzi otrzymują prezenty dopiero rankiem 25 grudnia. Zwykle podarunki przynosi nocą Père Noël, który umieszcza je w butach stojących pod choinką. Dlaczego nie robi tego jak u nas, 24 grudnia? Wigilia jest świętem unikalnym dla kilku państw (w tym Polski) - pochodzi ona od słowiańskiego święta jak i wiele różnych innych obyczajów świątecznych w naszym kraju (więcej na ten temat w artykule Sandry Białousz). Kolejnym interesującym (dla niektórych pewnie smutnym) faktem jest to, że we Francji nie ma drugiego dnia świąt. 26 grudnia jest zatem podobny do każdego zwykłego dnia w roku. Świętowanie jest krótsze, ale czy także mniej uroczyste? Cóż, w Internecie można znaleźć wypowiedzi Polaków, którzy uważają nastrój francuskiego Bożego Narodzenia za niewystarczająco wyjątkowy. Mogą na to wpływać wymienione przeze mnie obyczaje, a także kilka innych, takich jak na przykład nieczęste śpiewanie kolęd przy wigilijnym stole lub odprawianie Pasterki o innych porach niż północ. Spowodowane jest to tym, że część Francuzów przejęła świecki styl obchodzenia Bożego Narodzenia, tym samym rezygnując z religijnego znaczenia tych świąt, bardzo podkreślanego w krajach takich jak Polska. Wszystkie wymienione elementy, w mniejszym bądź większym stopniu różnią się od polskich tradycji. Jednak, czy pozbawiają one święta niepowtarzalnej atmosfery? Według mnie nie. Boże Narodzenie we Francji jest po prostu inne. Polscy emigranci, negatywnie odbierający francuskie zwyczaje po prostu tęsknią za znanymi im tradycjami, które przeważnie kojarzą się z domem, rodziną i dzieciństwem. Jak widać, każdy kraj Europy inaczej świętuje, ale równocześnie we wszystkich państwach można poczuć atmosferę, która (choć różna od tej znanej nam) jest bez wątpienia wyjątkowa i odwołuje się do wspólnych chrześcijańskich korzeni.
Iga Matejowska Ach, ta kobieta, czyli o feminizmie słów kilka Kobieta. Stworzenie płci żeńskiej, które charakteryzuje łagodność, ale i emocjonalność, brak wiary w siebie, ale i koncentracja na innych. Słowem: źródło wszelkich sprzeczności. Z jednej strony uznana za opiekunkę ogniska domowego, której najważniejszym zadaniem jest wychowanie następnego pokolenia geniuszy, z drugiej strony przedstawia się ją jako istotę zdradliwą i podstępną.
14
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 W średniowiecznej Europie nawoływano do szczególnej ostrożności i braku zaufania wobec kobiet, w buddyzmie wpajano mnichom, że jedną z ofiar złożonych na ich drodze rozwoju jest wyrzeczenie się płci przeciwnej. Islam początkowo dawał żeńskim przedstawicielkom bezpieczeństwo i stałą sytuację materialną, ale uzależniał od mężczyzny. W Kościele Katolickim obowiązuje celibat, aby kapłani mogli skupić się na Bogu, a nie przyjemnościach z kobietami. I choć wszystkie religie nakazują miłość i wyrozumiałość we wzajemnych relacjach, nigdy nie były (i niestety wciąż nie są) one przez wyznawców respektowane. Na skalę światową problem ten został zauważony dopiero pod koniec XVIII wieku, mniej więcej w czasach rewolucji francuskiej. Był to okres, teraz określany jako pierwsza fala feminizmu, kiedy kobiety w Europie i w Stanach Zjednoczonych zaczęły protestować przeciwko traktowaniu ich jak istot drugiej kategorii, niedopuszczania ich do udziału w wyborach i ograniczaniu możliwości rozwoju. O ile w Ameryce już w 1848 roku doszło do spotkania kobiet mających poczucie niesprawiedliwego traktowania w społeczeństwie, o tyle w Europie sprawa była o wiele trudniejsza, bo naznaczona Kodeksem Napoleona, który choć zakładał równość obywateli, jakoś przypadkiem zapomniał o kobietach. Dodatkowo, cesarz stwierdził, że „Kobiety są naszą własnością – nie odwrotnie. Bo one dają nam dzieci, mężczyzna zaś im ich nie rodzi. Niewiasta jest jego własnością, tak jak drzewo owocowe należy do ogrodnika”. Ach, system patriarchalny... W tamtych czasach praktycznie każda osoba wypowiadająca się pozytywnie na temat równości kobiet i mężczyzn była ostro krytykowana. Za pierwszą feministkę uznaje się Christine de Pisan (XIV - XV wiek), zawodową europejską literatkę, która przez całe swoje życie próbowała obalić stereotypy pisarskie dotyczące kobiet: protestowała przeciwko mizoginii (wyrażaniu niechęci, wstrętu do kobiet przez mężczyzn) i promowała kształcenie się kobiet. Nigdy nie miałaby szansy zaistnieć, gdyby nie ojciec, który bardzo dbał o jej wykształcenie. Prawdopodobnie nie zdecydowałaby się pracować, gdyby nie śmierć męża. Bardzo ważną postacią, walczącą o prawa kobiet, była również Olimpia de Gouges, która na francuską „Deklarację praw Człowieka i Obywatela” odpowiedziała „Deklaracją Praw Kobiety i Obywatela”. Zaznaczała w niej, że "skoro kobieta może zgodnie z prawem zawisnąć na szubienicy, winna również mieć prawo stanąć na mównicy”. Została skazana i zgilotynowana, gdyż ośmieliła się, po pierwsze wystąpić publicznie, a po drugie postawić kobietę na równi z mężczyzną. Po niej Mary Wollstonecraft w „Wołaniu o prawa kobiety” twierdziła, że „od czasów antycznych mężczyzna znajduje wygodę w wykorzystywaniu własnej siły do podporządkowania swej towarzyszki, a swoją inwencję pożytkuje, by udowodnić, że kobieta powinna ugiąć kark pod jego jarzmem, albowiem wszystkie stworzenia zostały stworzone tylko dla jego wyłącznej wygody i przyjemności”. Wypowiedź Mary Wollstonecraft wzbudziła ogromne kontrowersje, a sama autorka została potępiona. Do dyskusji włączyli się także John Stuart Mill z książką „O poddaństwie kobiet” czy Thomas Buckle z utworem 15
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 „Wpływ kobiet na postęp wiedzy”, którzy wskazywali na gorsze położenie kobiet i wielu, wielu innych autorów polemizujących ze sobą. Spowodowało to wyodrębnienie się poszczególnych grup feministycznych. Każda z nich inną przedstawiała genezę i inne proponowała rozwiązanie narastającego problemu. W końcu protesty zaczęły przyniosły efekty i w poszczególnych krajach zaczęto przyznawać kobietom prawa do głosu, najpierw w Nowej Zelandii (1893), później w Australii (1902), przez Wielką Brytanię i Polskę (1918), do Belgii (1948) i Szwajcarii (1971!). Ostatnim krajem, który pozwolił płci żeńskiej głosować, była Arabia Saudyjska (2015). Po pierwszej wojnie światowej nadal zachęcano kobiety do zajmowania się domem i wspomagania kariery męża. Praca wykonywana przez płeć żeńską była otwarcie krytykowana, zarabiały tylko niewykształcone i pochodzące z biednych sfer panienki. W reklamach można było ujrzeć szczęśliwe matki, które z radością przyjmowały mężczyznę wracającego z pracy. Mimo że dziewczęta mogły się kształcić, raczej odradzano im wyższe studia i zalecano jak najszybsze wyjście za mąż. Nie znaczy to, że feminizm zaniknął. Druga fala od drugiej wojny światowej cały czas się rozwijała. Kobiety nadal walczyły o swoje prawa, osiągając coraz wyższe cele. W latach 80. I 90. XX wieku pojawiły się wypowiedzi, że feministki osiągnęły już wszystko, a więc należy zakończyć tę „przerażającą modę”. Powoływano się na różnorodne badania, z których wynikało, jakoby młode pokolenia kobiet nie rozumiały poczynań feministek, uważały je za osoby wiecznie niezadowolone i nienawidzące mężczyzn. Obrońcy tej grupy zarzucali natomiast mass mediom bagatelizowanie osiągnięć i ośmieszanie feministek. Wywołało to tzw. feminizm trzeciej fali, nazywany też postfeminizmem, który trwa do dziś. Aktywistki wyrażają głosy grup dotychczas wykluczonych z dyskursu. Takie działaczki i autorki jak Bell Hooks czy Gloria Anzaldúa wskazały, że dotychczas feminizm był ruchem pochodzących z klasy średniej białych kobiet z Zachodu, które wypowiadały się w imieniu kobiet „w ogóle” i nie dostrzegały odmiennych stanowisk oraz problemu różnorodności. Bo przecież białe feministki nie mogą narzucać swojej definicji kobiecości i wypowiadać się w imieniu wszystkich kobiet, jeżeli te z tym się nie zgadzają. Trzecia fala skupia się teoretycznie przede wszystkim na równouprawnieniu kobiet w grupach dyskryminowanych pod względem rasowym, etnicznym czy religijnym. Jednakże zadajmy sobie pytanie: czy w takim razie w praktyce „białe” feministki osiągnęły już wszystkie swoje postulaty? Czy możemy uznać, że doszliśmy jako ludzkość do stanu idealnego według Fomma “[...]w którym relacja między płciami jest wolna od wszelkiej pokusy dominacji”? Albo może inaczej: dlaczego przyjmujemy za oczywistość dzisiejszy stan rzeczy? Na koniec mam dla Was, czytelnicy Żeta, pewne zadanie. Rozejrzyjcie się wokół i zastanówcie się, czy potrafilibyście sprzeciwić się społeczności i mieć odmienne zdanie. Tak, jak feministki dwieście lat temu. Ciąg dalszy nastąpi...
16
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Aleksandra Kożuszek Marysia i Janek, czyli historia miłosna z XVII wieku
Chyba każdy z nas spotkał się kiedyś z nazwiskiem Jana III Sobieskiego - króla Polski w XVII wieku, który pokonał Turków pod Wiedniem, wspaniałego wodza… Jednak oprócz jego podbojów terytorialnych warto wspomnieć o równie ważnym podboju miłosnym. Jego wybranka serca, Maria Kazimiera d’Arquien, w Polsce znana jako Marysieńka, przyszła na świat 28 czerwca 1641 we francuskim Nevers. Wychowywała się w najbardziej prestiżowym środowisku w tamtych czasach, na dworze Ludwiki Marii Gonzagi. Choć Maria uchodziła za piękność, a jej rodzicami byli markiz d’Arquien oraz ochmistrzyni na dworze Gonzagi, nie miała do zaoferowania wielkiego posagu, toteż jej przyszłość małżeńska nie prezentowała się najjaśniej. Jak to się stało w takim razie, że poznała Jana Sobieskiego? W 1645 Maria Kazimiera jako dwórka przybyła do Polski wraz z Ludwiką Marią, która miała zostać żoną Władysława IV Wazy. Właśnie wtedy nasza Marysia wpadła w oko Janowi Sobieskiemu. Stało się to dokładnie w marcu 1655 roku podczas jednej z zabaw dworskich. Oboje od razu się w sobie zakochali. Niestety na ich drodze pojawiła się przeszkoda w postaci Jana Sobiecha Zamoyskiego … Jan Zamoyski był bardzo wpływowym magnatem, na którym bardzo zależało królowi. Szlachcic posiadał bowiem wiele ziem, co wskazywało na jego zamożność. Sam Zamoyski jednak nie był skłonny do rozmów i dzielenia się majątkiem z królem. I wtedy do akcji znów wkroczyła Ludwika Maria. Kobieta ta postanowiła, że wyda Marię Kazimierę za Zamoyskiego, co miało ułatwić kontakt monarchy ze szlachcicem. Tak też się stało. Maria poślubiła Jana Zamoyskiego 3 marca 1658 roku, jednakże ten zupełnie bagatelizował kwestię małżeństwa; uczestniczył w przyjęciach i zabawach, zapominając o zupełnie o swojej żonie. W trakcie trwania tego nieudanego związku Maria i Jan Sobieski cierpliwie korespondowali. Z początku Maria odpisywała chłodno i oschle, można by rzec, że zgrywała niedostępną, co jeszcze bardziej motywowało Jana do pisania. Przyniosło to skutek, gdyż z czasem coraz bardziej dawała ponieść się emocjom. Zakochani musieli jednak być naprawdę ostrożni, aby w razie gdyby ktoś niepowołany odkrył listy, nie domyślił się, o co właściwie chodzi. Używali dlatego swojego miłosnego szyfru, np.: Jan Sobieski był Celadonem, pastuszkiem z powieści „Astrea”, zakochanym w pasterce o tym właśnie imieniu. Marysieńka była oczywiście Astreą, choć 17
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 czasem stawała się też Jutrzenką, Zamoyskiego zaś kochankowie nazywali Fujarą i Koniem. W listach nie brakowało słodkich epitetów, pięknych przenośni, a cała korespondencja była jak najbardziej szczera, gdyż obydwoje darzyli siebie gorącym uczuciem. 7 kwietnia 1665 roku Zamoyski umiera, otwierając obojgu bramę do ołtarza… Jednak ni stąd, ni zowąd Sobieski zaczął nagle unikać Marii Kazimiery. Ponieważ jednak Marysieńka była cwaną bestią, uknuła pewien plan: umówiła się z Ludwiką Marią, że ta ma przypadkiem pojawić się na ich spotkaniu, sprowokować Sobieskiego i postawić mu ultimatum: albo poślubi zhańbioną wdowę Marię, albo strzeli sobie w głowę. Plan został zrealizowany - Sobieski rzecz jasna wybrał tę pierwszą wersję i 5 lipca 1665 roku nasi bohaterowie powiedzieli sobie sakramentalne “tak”. Ich ślub był fenomenem, gdyż jako jeden z niewielu w tamtych czasach został zawarty ze szczerej miłości, nie z politycznych gierek, a ich znajomość ukształtowała się z początku epistolograficznie. Do końca życia Marysieńka była oddana swemu mężowi. Pomagała mu nie tylko w błahych sprawach, doradzała mu także w sprawach polityki. Mówi się, że to właśnie Marysieńka namówiła Sobieskiego do zrealizowania planów elekcyjnych. Doskonale sprawdziła się też jako mama; urodziła aż 17 dzieci(!), jednakże przeżyła tylko czwórka, ze względu na wysoką umieralność dzieci w XVIII w., spowodowaną brakiem odpowiedniej higieny i słabo rozwiniętej medycyny. Dbała jednak o potomstwo i starała się jak mogła, aby wyrosły na dobrych ludzi. Niestety rzadko wspomina się, że królowa cierpiała na depresję spowodowaną śmiercią tak wielu swych dzieci. Mimo cierpienia nie poddawała się i była wsparciem dla swych dzieci i męża, jednego z najwybitniejszych władców Polski.
Marcel Szabłowski Ni pies ni wydra, czyli transhumanizm w natarciu Jakiś czas temu, kiedy pisałem mój pierwszy artykuł do “Magazynu Żet”, mój przyjaciel próbował mnie przekonać, że posthumanizm to tak naprawdę transhumanizm. Ta rozmowa zainspirowała mnie do przedstawienia tego drugiego, trendu filozoficznego, który rzeczywiście ma coś wspólnego z posthumanizmem. Według niejakiego Robina Hansona (wykładowcy na George Mason University), transhumanizm to pogląd, według którego technologia obecnego i następnego stulecia tak nas zmieni, że naszych potomków ciężko będzie uznać za ludzi (homo sapiens sapiens). Moim zdaniem definicja pana Hansona jest niepełna, toteż stworzyłem własną. Transhumanizm to nurt filozoficzny, kulturowy i polityczny. Deklaruje on potrzebę wykorzystania dostępnej obecnie oraz przyszłej technologii w celu przezwyciężenia procesów starzenia się, chorób oraz rozwinięcia wybranych ludzkich cech i zdolności do poziomu, po osiągnięciu którego 18
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 człowiek stanie się równy dawnym półbogom. To jak ewolucja, tylko o wiele szybsza niż naturalna, oparta na technologii i wybiórcza. Jaka technologia nas ulepszy? Cuda techniki, które uczynią nas silnymi na podobieństwo Heraklesa i długowiecznymi jak Matuzalem, są trzy: Obecnie stosowane; żadne sci-fi, tylko szczepionki, środki dopingowe i psychotropowe (wszelakie substancje czasowo dające nam lepsze możliwości, od kawy przez prozac, kończąc na amfetaminie i jej podobnych), implanty i protezy (niektóre przewyższają już możliwościami naturalne kończyny). Ogólnie rzecz ujmując to, co już mamy i stale rozwijamy. W trakcie badań: Isaac Asimov przewraca się w grobie, gdy widzi wizje futurologów, które spełniają się na naszych oczach. Nanomedycyna, implanty mózgowe… jest to rzecz poważna, bo ingerująca między innymi w organ, którego działanie nie do końca zostało poznane. Oprócz tego zapowiada się koniec kolejek po nerkę, czyli medycyna regeneracyjna – wytwarzanie narządów z kilku komórek macierzystych. Hipotetyczne czyli osiągalne w dalekiej przyszłości. Po pierwsze, exocortex – dodatkowe usprawnienie mózgu (większa pamięć, wyszukiwanie obiektów w polu widzenia)4. Po drugie, transfer umysłu. Utworzenie wirtualnego obrazu świadomości człowieka w sieci cyfrowej dałoby jednostce możliwość ciągłego trwania w Internecie. Podsumowując: transhumaniści uznają technologie za główną drogę do osiągnięcia następnego stadium ewolucyjnego. Uważają, że to, czym człowiek jest obecnie, to tylko jeden z etapów, a nie koniec naszej wędrówki po drabinie ewolucyjnej. Skoro kwestie techniczne transhumanizmu mamy za sobą, opowiem wam, o niektórych problemach intelektualnych, filozoficznych i etycznych, które się z nim wiążą. Ideały transhumanizmu opierają się na ideach oświeceniowych, których myślą przewodnią była potrzeba użycia wiedzy w celu wyeliminowania wszystkiego, co szkodzi ludzkości. Niektórzy mogą uważać, że transhumanizm to odłam marksizmu, bo zakłada równomierne i darmowe rozprowadzanie technologii ulepszającej organizm. Jako że transhumanizm wywodzi się ze świeckiego humanizmu, wyklucza istnienie Boga, bądź istot nadnaturalnych mających wpływ na życie ludzi. Transhumaniści argumentują, że istnieje kantowski imperatyw etyczny nakazujący działania na rzecz poprawy życia ludzkiego i postępu. Podsumowując, są to postępowi racjonaliści dążący do wspięcia się na kolejny szczebel drabiny ewolucji. Ja
podchodzę
do
tego
kierunku
filozoficznego sceptycznie. Po pierwsze: praktyka. Pomijając fakt, że technologie sprawiające, że człowiek byłby czymś więcej są w fazie warsztatowej, byłyby bardzo drogie (przynajmniej na początku). Pozwolić na nie mogliby sobie ludzie pokroju Billa Gatesa, czy Steve’a Wozniaka. Z czasem cena zabiegów by spadła, ale wciąż byłyby to duże sumy. Dlaczego? Mianowicie dlatego, że 4
Prawdopodobnie będzie się wykupywało go jak pamięć archiwizacyjną w iPhone'ach. 19
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 to istna żyła złota! Koncerny oferujące tego typu operacje liczyłyby zyski w miliardach dolarów. Kto by nie chciał implantu do mózgu poprawiającego pamięć czy zapobiegającemu demencji? Z drugiej strony dochodzi do głosu etyka. Czy po takich zabiegach bylibyśmy jeszcze ludźmi? I czy uczynienie z nich przywileju dla potężnych i bogatych byłoby moralne wobec tych „nieprzemienionych”? Odpowiedzi są dwie: do czasu lub w ogóle. Uzasadnienie? Do czasu oznacza, że do pewnego momentu moglibyśmy się uważać za ludzi z dodatkowymi częściami, jednak od momentu ingerowania w nasz mózg5 zaczęlibyśmy zatracać cechy ludzkie. Podobnie jak Bran Stark, znający uczucie bycia dziedzicem namiestników Północy, ale już nigdy się w pełni nie wczuwający się w bycie chłopcem z Winterfell, tak człowiek w pełni kontrolujący swe uczucia nigdy nie poczuje ich w pełni. Kontynuując, superinteligencja uczyniłaby z nas komputery zdolne do szybkich obliczeń i przyjmowania całych baz danych z konkretnej dziedziny. Byłaby to alternatywa dla nauki. Ktoś bogaty i niemający ochoty na naukę mógłby sobie kupić pakiet inteligencji (jak w grze RPG) i pójść na kurs trwający rok, podczas gdy ludzie „nieodmienieni” uczyliby się nadal po 15-20 lat, żeby zdobyć choćby licencjat. Byłoby to wobec nich niemoralne, ponieważ oni, mający talent i pasje szlifowane latami, nagle dowiedzieliby się, że cały ich trud to marnotrawstwo czasu, ponieważ gdyby mieli pieniądze, nie musieliby się starać. I gdzie tu sprawiedliwość? Dalej w grę wchodzi programowanie dzieci. Dzięki nanotechnologii można by nadawać dzieciom odpowiedni genotyp, wzmacniając odpowiednie cechy. Czy byliby to ludzie? Moim zdaniem nie. Należeliby do kategorii postludzi. Istota ludzka ma to do siebie, że dziedziczy cechy po rodzicach, oczywiście różnie wzmożone bądź zaniżone. W przypadku dobierania genetypów nie byłoby naturalnego przypadku, a wybór pragnących idealnego dziecka. Mamy tu również pytanie z kategorii, czy to jest moralne wobec innych „nieulepszonych”. Jedni wybierają, jakie ma być dziecko, a drudzy modlą się, by dziecko było inteligentne. Po raz kolejny pytam: gdzie jest sprawiedliwość? Kończąc ten niezwykle intrygujący temat: transhumanizm wiąże się zarówno z wielkimi możliwościami jak i z ogromnym ryzykiem. To, czy unikniemy tego ryzyka, zależy od filozofii i etyki, jaką się posłużymy. Czy odkryjemy w sobie empatię i udostępnimy ulepszenia dla wszystkich, czy też podzielimy ludzkość na zawsze. Wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas.
5
Jedną z cech postczłowieka jest to, że zupełnie kontroluje swoje emocje. 20
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Sandra Białousz O tradycjach bożonarodzeniowych Święta Bożego Narodzenia nieodłącznie kojarzą się z wieloma tradycjami, które, wydawałoby się, od zawsze stanowią ich część. Któż bowiem może sobie wyobrazić święta bez śpiewania kolęd czy rozdawania prezentów po wigilijnej kolacji? Niewielu jednak wie, że zaskakująca większość świątecznych zwyczajów wywodzi się z czasów, gdy chrześcijaństwo nie istniało lub było zakazane! Święto ku czci Słońca? Gdzieżby w życiu! Od najdawniejszych czasów, bo już od epoki kamienia, koniec grudnia utożsamiany był tylko i wyłącznie z przesileniem słonecznym. Słońce jako dawcę życia czciły wszystkie starożytne ludy, zaczynając od starożytnej Mezopotamii przez wierzenia Egipcjan, Persów i Rzymian do Celtów, Germanów i Słowian (był to tak zwany kult solarny). W okresie, gdy dzień był najkrótszy, a noc najdłuższa, wszyscy jednoczyli się w oczekiwaniu na życiodajne promienie słońca. Według mitologii perskiej, 25 grudnia (czyli kilka dni po przesileniu) przyszedł na świat Mitra, który, co ciekawe, urodził się w grocie! Starożytni Rzymianie, głównie za sprawą cesarza Aureliana w 274 roku, połączyli elementy swojej kultury, kultu perskiego Mitry oraz słonecznego Sola. Z tego też narodziło się święto Sol Invictus – święto Niezwyciężonego Słońca. Kiedy w IV wieku chrześcijaństwo stało się oficjalną religią Rzymu, postanowiono ustanowić ten dzień świętem Bożego Narodzenia (chociaż nie wiadomo dokładnie, kiedy Jezus się urodził). Nawiązuje nie tylko do malachiaszowego określenia Mesjasza jako "Słońca sprawiedliwości", ale także miało sprawić, że poganie łatwiej przyjmą Ewangelię! Duchy? Nic o nich nie wiem... Z zimowym przesileniem wiąże się również, dosyć często zapominany, kult przodków, który nie do końca pasuje do chrześcijańskiej koncepcji świąt. Wyjaśnia się jednak, dlaczego przy wieczerzy wigilijnej zostawiamy dodatkowe nakrycie stołu. Otóż, puste miejsce przy stole symbolizuje zaproszenie do biesiady duchów zmarłych, o których względy bardzo zabiegali Słowianie. A zwierzęta mówiące ludzkim głosem o północy? One także mają wyraźne powiązanie z duchami. Niektóre wędrujące duchy próbowały bowiem porozumieć się ze światem doczesnym, ale żeby tego dokonać, potrzebowały medium, a przejęcie ciał zwierząt należących do danej rodziny dawało największe szanse na wysłuchanie. Prezenty, gdzie moje prezenty? Zwyczaj rozdawania podarków w wieczór wigilijny nie jest związany, jak się powszechnie uważa, ze świętym Mikołajem, którego święto obchodzimy 6 grudnia. Tradycja dawania prezentów na Boże Narodzenie wywodzi się z rzymskich Saturnaliów – świąt ku czci boga 21
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 rolnictwa i czasu, Saturna. Podczas trwających trzy dni (w rzeczywistości zaś tydzień) obchodów zamykano sklepy oraz wszelakie instytucje państwowe, a bogaci obywatele ofiarowywali prezenty sobie nawzajem oraz swoim służącym. Obecnie zaś ten zwyczaj utożsamia się ze złożeniem w darze złota, mirry i kadzidła małemu Jezusowi. Czy siano nie powinno być w stodole? Tradycja układania pod obrusem siana ma dwa, niepowiązane ze sobą źródła. Pierwsze z nich odnosi się do słowiańskiej symboliki siana i słomy, zapewniających pomyślność, dostatek i urodzaj. Znajdujące się na stole sianko wykorzystywano również do “wróżb małżeńskich”: wyciągnięcie zielonego oznaczało wzięcie ślubu w najbliższym roku, zwiędniętego – oczekiwanie na ożenek do następnego roku, a suche... zostanie starą panną lub wiecznym kawalerem. Natomiast według Skandynawów, siano miało być pokarmem dla ośmionogiego konia Sleipnira, wierzchowca Odyna, który to w czasie święta Jul sprowadzał ze sobą urodzaj na nadchodzący rok. Jak zapewne podejrzewacie, drodzy Czytelnicy, to nie wszystkie bożonarodzeniowe tradycje, których początki sięgają czasów starożytnych! Zachęcam więc do samodzielnego zapoznania się ze świątecznymi zwyczajami, które z pewnością jeszcze nie raz Was zadziwią.
Kinga Musiatowicz Schematy w filmach i książkach Bardzo lubię czytać książki i oglądać filmy. Nie jest to raczej nic nadzwyczajnego. Uwielbiam zakopywać się w kocyku z gorącą herbatką i kotem leżącym tuż obok, włączyć telewizor lub wziąć książkę i zanurzyć się w inny świat, poznając nową, ciekawą historię. Ale dlaczego tak trudno znaleźć książkę lub film, które będą czymś zupełnie nowym? Historią, której zakończenie będzie tak niespodziewane, że aż wbije w fotel? Wszystkiemu winne są schematy - z pozoru niegroźne, bo umiejętnie wykorzystane pomagają stworzyć coś niezwykłego. Niestety często chodzą stadami, więc w rezultacie dostajemy historie różniące się między sobą imionami, wyglądem bohaterów i ewentualnie miejscem oraz czasem akcji. Sama historia jednak jest do bólu przewidywalna i nie zapada na długo w pamięć. Dlatego też wybrałam pięć najczęściej spotykanych przeze mnie schematów i postanowiłam wam je krótko opisać. 1. Mary Sue i Gary Stu Spotykamy ich wszędzie, nieważne czy to książka, film czy serial. Mogą na nas czyhać zarówno w horrorach, jak i łzawych romansach. Mary Sue lub Gary Stu mają wiele twarzy, ale wszystkie łączy kilka cech. Przede wszystkim są to główni bohaterowie. Zawsze można ich rozpoznać po wiecznym szczęściu – nie ważne, co by się działo, zawsze wychodzą z tego cało. Są też inteligentniejsi, ładniejsi i po prostu lepsi od wszystkich pozostałych bohaterów (włącznie z rodzicami, nauczycielami i innymi dorosłymi). Często istnieje jakaś zagadka czy problem, którego nie dało się rozwiązać przez dziesiątki czy nawet setki lat i nagle pojawia się nasz bohater i radzi sobie z czymś, z czym nie dawali sobie rady inni. Często też bohaterka mówi bardzo krytycznie o swoim wyglądzie. Dziwnym trafem jednak wśród tych cech, które rzekomo są takie straszne znajdują się te najbardziej pożądane przez nastolatki. 22
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Narzekają na swoją drobną posturę, wielkie niebieskie oczy czy też piegi. Spróbuj nie mieć kompleksów… 2.
Tru Loff czeka za każdym rogiem
Pomimo straszliwie okropnego wyglądu, Mary Sue ma wielu adoratorów. Zazwyczaj wśród nich można wyróżnić dwóch wiodących prym. Razem z główną bohaterką tworzą trójkącik miłosny, a życiowym problemem naszej heroiny stanowi rozwiązanie problemu, którego z chłopaków kocha bardziej. Wybór jest bardzo trudny, ponieważ jeden z nich to zazwyczaj kochany, miły, szanujący naszą bohaterkę przyjaciel, który dla niej wskoczyłby w ogień. Drugi to sarkastyczny, obrażający Mary Sue chłopak, który często jest od niej starszy o kilka lat i ma konflikty z prawem. Oczywiście Marysia Zuzanna wybiera tego drugiego, bo „łobuz kocha najbardziej”, a tego chłopaka, który jej nie ignoruje, zostawia sobie jako przyjaciela. 3.
Bale, dyskoteki, imprezy
W każdej prawilnej książce dla nastolatek musi się pojawić moment, w którym Mary Sue będzie mogła się wystroić i przynajmniej na chwilę przestać udawać, że jest brzydka i z czystym sumieniem opisać nam jak pięknie wygląda. Jaka okazja jest lepsza od balu, dyskoteki bądź imprezy? Tym bardziej, że bardzo często to jest kluczowy moment, jeśli chodzi o relacje z resztą trójkącika miłosnego. Przecież kiedyś musi się im pokazać w pełnym makijażu, a nie tylko z lekkim na codzień. Oczywiście onieśmiela wszystkich swoim wyglądem i sprawia, że obydwa Tru Loffy kochają ją kilka razy mocniej, a szczególnie ten, któremu w udziale przypadnie romantyczna scena, jak na przykład podziwianie gwiazd na tarasie czy taniec przytulaniec. 4.
Źli, potworni rodzice
Co mogłoby przeszkodzić gołąbeczkom w ich wspaniałej romantycznej relacji? Rodzice, którzy nie pozwoliliby na romantyczny, wieczorny spacer, przeszkadzaliby telefonami i SMSami i tylko wałęsali się po domu. O ile łatwiej autorom jest ich uśmiercić i mieć powód, by współczuć naszej biednej małej Marysi Zuzannie (która zdaje się ani trochę za nimi nie tęsknić) albo po prostu ignorować ich istnienie. Zrobić z nich pracoholików, którzy brak czasu wynagradzają pieniędzmi i drogimi prezentami. Któż by nie współczuł tak tragicznej bohaterce? 5.
Scary Sue i inni antagoniści
Tak jak biały i czarny, jak światło i ciemność, nasza bohaterka musi mieć jakieś przeciwieństwo. Zwykle jest nim tzw. Scary Sue. Dziewczyna, która nie miała tyle szczęścia, co nasza bohaterka i nie urodziła się z tak piękną twarzą, więc musi nosić pełny makijaż. Ma też pecha, jeśli chodzi o jej status w szkole, ponieważ zwykle jest tą najbardziej popularną, niekiedy zakochaną po uszy w którymś z tru loffów Mary Sue, dziewczyną. Jednak z nią bohaterka rozprawia się zazwyczaj bardzo szybko. Bardziej problematyczny jest główny antagonista, który jest zły, bo… no… po prostu jest albo ewentualnie ma jakąś ogromną traumę, z którą nie potrafi sobie poradzić. Oczywiście nasza bohaterka tak czy siak sobie z nim poradzi, ponieważ antagonista poza jakimkolwiek charakterem czy logicznym motywem, został też pozbawiony umiejętności myślenia. Taki już smutny los wszystkich, którzy zadzierają z naszą Mary Sue. Proponuję poświęcić im minutę ciszy, bo biedni nie byli świadomi, że imperatyw narracyjny czuwa nad tą niepozorną nastolatką.
23
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Jadwiga Mik Sknera kupuje prezenty świąteczne, czyli magia księgarni internetowych Jak rozpoznać, że właśnie minęły święta? Zważyć portfel, który przed szałem zakupów bożonarodzeniowych był wypełniony nieco większą ilością banknotów. Dla człowieka o psychice typowego Szkota okres przedświąteczny to istny horror – kwota wydana na prezenty prawie przekracza przeciętne możliwości finansowe i sprawia, że odczuwa boleśnie wszystkie pięć etapów żałoby i zamiast iść rozdawać te prezenty, ma ochotę spędzić święta sam na sam z Krzysztofem Gonciarzem. Na szczęście sknery, między lepieniem pierogów a myciem okien, żeby się ciotka nie czepiała, znalazły sposób, jak obejść przepisy. Rozwiązaniem problemu z wydawaniem na upominki jest użycie w celu zakupu książek stron zwanych e-księgarniami. Zacznijmy od tego, czym jest e-księgarnia. Jest to sklep internetowy specjalizujący się w sprzedaży książek, e-booków i audiobooków, a także gadżetów do książek i innych przedmiotów kochanych przez książkofili. Księgarnie internetowe powoli wypierają z rynku ich odpowiedniki au naturel, jednak w związku z ostatnimi akcjami czytelników takimi jak Weekend księgarń kameralnych ten problem nie jest aż tak widoczny (któż przecież nie lubi tej swoistej atmosfery księgarni sprawiającej, że aż ma się ochotę wejść i zacząć czytać?). Dlaczego sukces księgarni internetowych jest tak duży? Po pierwsze, w przeciwieństwie do Empiku i (rest in peace) Matrasa, ich ceny są około 30% niższe. Stanowią wygodny sposób zamawiania książek – bez wychodzenia z domu, z możliwością dostawy, pozwalający na kupowanie wielu książek za jednym zamachem. Mimo braku widoku na cały asortyment księgarni i porad sprzedawców, jak to jest w przypadku sklepów stacjonarnych, te internetowe oferują nam gamę różnych informacji. Przykładowo, coraz więcej z nich oferuje recenzje niektórych tytułów, co jest dość przydatne – w końcu nikt nie chce dostać nudnej książki na święta, nieprawdaż? Jest też opcja wyszukiwania tytułów, różnorakie filtry (między innymi koszt), możliwość sprawdzania dostępności, sposób na odstąpienie od umowy i zwrot książki… Mimo tylu plusów, istnieje trochę haczyków podczas korzystania z księgarni internetowych. Trzy główne z nich to: cena książki, cena wysyłki i czas dotarcia. Ceny książek w podanych przez nas księgarniach mogą się różnić między sobą o kilka złotych, co przy większym zamówieniu staje się znaczną ulgą. Jednakże trzeba być czujnym, gdyż zawsze do ceny tytułu należy dodać cenę wysyłki, która może być darmowa, ale równie dobrze oscylować w granicach 12-13 złotych, co często wyrównuje koszt książki w księgarni internetowej z kosztem zakupu w sklepie stacjonarnym. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na czas wysyłki – zwłaszcza jeśli szczególnie zależy nam na szybkim otrzymaniu oczekiwanego zamówienia. Trzeba też uważać na księgarnie internetowe, szczególnie przy wybieraniu zapłaty przelewem. Mogą nas one oszukać – nie tylko przez brak wysyłki książek, ale również podmianę zakupionych tytułów, przez co docierają do nas nieodpowiednie egzemplarze, czy nagłą zmianę ceny lub czasu wysyłki, przez co nawet przy e-monitoringu paczki można zauważyć, że cała procedura się wydłuża.
24
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Aby oszczędzić wysiłku związanego z poszukiwaniem odpowiednich księgarni internetowych, którym można ufać, przedstawiamy (subiektywną) listę kilku takich sklepów, w których spokojnie można zakupić książki na prezent. Zaczynajmy! Na rynku księgarni internetowych królowa jest tylko jedna. Mimo paru niepochlebnych opinii cieszy się powszechnym szacunkiem i ma nawet własne królestwo na Targach Książki, obok znanych wszem i wobec księgarni i wydawnictw. Któż to taki? Jest to serwis nieprzeczytane.pl, serwis znany i lubiany, kochany przez czytelników z całej Polski. Ceny książek są dosyć niskie, oferuje się nowości, a czas wysyłki podany na stronie jest adekwatny do rzeczywistego – koszt podróży zakupionej książki do spragnionego czytelnika również nie jest wysoki. Kolejne księgarnie znane na rynku to dyskont książkowy aros.pl oraz bonito.pl – słyną z dużych obniżek, ciekawych promocji, dość szybkiej wysyłki i dobrego stanu książek po ich dotarciu. Rzetelność w kwestii dostarczania zamówień powoduje, że te strony cieszą się dużym zainteresowaniem. Dwie księgarnie posiadające sklepy stacjonarne w Warszawie, ale niebędące sieciówkami, które z księgarni stały się sklepami z zabawkami, to BookBook oraz Świat Książki, oferujące całkiem korzystne promocje nie tylko w Internecie, ale również w swych rzeczywistych wersjach (szczególnie polecam księgarnię BookBook niedaleko British Council). Znane ze swoich licznych promocji cieszących oko czytelnika są Znak oraz Chodnik Literacki. Znak, kojarzony głównie jako wydawnictwo, ma księgarnię internetową, gdzie można znaleźć nie tylko jego tytuły. Za to Chodnik, stosunkowo nowy na rynku, ma piękną oprawę graficzną strony i równie wspaniałą ofertę. Obie te strony słyną z szybkiej wysyłki i pełnego profesjonalizmu w kwestii pakowania przesyłki (nikt przecież nie chce dostać książki z pogiętą okładką czy poplamionymi stronami). Słabiej kojarzone księgarnie to między innymi dadada.pl, czytam.pl, madbooks.pl, dobre-ksiazki.com.pl czy livro.pl. One również są dobrze zaopatrzone, a ich ceny nie są tak wysokie jak te okładkowe. Istnieje również księgarnia taniaksiazka.pl – kupujący szczycą się kolekcjami zakładek z tegoż sklepu, które dodawane są do paczek z zamówieniami. Kolejne dwie księgarnie bardziej znane na rynku to nazwane po słynnych czarodziejach merlin.pl oraz gandalf.com.pl. Wspominam o nich na końcu, gdyż mimo, że nie są złe, to nie mają aż tak dobrych promocji. Dobra chwila, kiedy można zrobić tam zakupy, to Targi Książki – zwłaszcza, że na ich stoiskach, podobnie jak u nieprzeczytane.pl, można znaleźć publikacje wielu wydawnictw. Jeśli chodzi o poszczególne wydawnictwa, ze swoich promocji znana jest szczególnie Galeria Książki (Trudi Canavan, Rick Riordan, Danielle Jensen i inni autorzy YA), która oferuje obniżki niemal co tydzień – informacje o nich można znaleźć na stronie wydawnictwa na Facebooku. Jeśli komuś szczególnie zależy na książkach naprawdę tanich, powinien skupić się na antykwariatach – zarówno na ich internetowych, jak i stacjonarnych wersjach. W naszym mieście najbardziej znane są Antykwariat Warszawski czy Antykwariat Kwadryga. Cudowną sprawą jest przełamywanie przez te antykwariaty stereotypów o byciu składowiskami nikomu niepotrzebnej, zakurzonej literatury. Przykładowo, Antykwariat 25
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Warszawski ma w swojej ofercie mangi, a Kwadryga sprzedaje książki XIX-wieczne czy przedwojenne. Oba te antykwariaty to prawdziwa gratka dla fana klimatycznych książek. Jeśli chodzi o zagraniczne tytuły, istnieje wiele polskich księgarni internetowych oferujących książki po angielsku czy francusku w znośnych cenach. Jednak gdy mówi się o sprowadzaniu książek z zagranicy (co wychodzi nieco taniej), na scenę wkraczają dwie zagraniczne strony oferujące wysyłkę do Polski: Book Depository oraz Amazon. Zasady ich działania są dość proste, a ceny przystępniejsze niż w rodzimych księgarniach. Podsumowując: księgarnie internetowe nie gryzą. Nawet jeśli nie chce się przyczyniać do upadku tradycyjnego biznesu księgarskiego, można z nich korzystać od czasu do czasu, szczególnie będąc sknerą w okresie przedświątecznym, kiedy to wysokie ceny w księgarniach stacjonarnych biją po oczach, a kieszenie świecą pustkami.. Mam nadzieję, że wszystkie te adresy kiedyś się przydadzą. Tymczasem, pozostaje mi życzyć wszystkim dusigroszom przyjemnych zakupów bożonarodzeniowych. Wesołych Świąt!
Jakub Kurpiński Drapieżnik czy ofiara?
Wilki. Od zawsze przedstawiano je jako złe, okrutne istoty, które zachowują się niezwykle agresywnie względem ludzi. Potwierdzenie tej teorii znajdziemy w średniowiecznej Europie, gdzie przez pewien okres czasu we Francji, a nawet w Polsce istniał „Wielki Łowczy Wilków Królestwa”, którego zadaniem było urządzanie obław na te drapieżniki. To od razu pokazuje jaka była opinia na temat tych zwierząt. Jednak w Polsce Stanisław II August, gdy w “Ustawie o wołokach” zezwalał na polowanie na wilki, umieścił te drapieżniki w jednej linii między innymi z wiewiórkami czy borsukami. Dawniej w gazetach można było natrafić na przerażające opisy ataków wilków, które sprowadzały się do tego, że zwierzę patrzyło na „ofiarę”, i gdyby nie nadjeżdżający samochód, który je przepłoszył, to na pewno zaatakowałoby. W rzeczywistości wilki boją się ludzi i zazwyczaj unikają kontaktu z nimi, jednak gdy już dojdzie do spotkania, to obserwują ich z ciekawości. Myśliwi w polowaniach na wilki używali wielu metod. Na początku otaczali wilka albo miejsce, w którym ten się ukrywał, aby potem go zabić. W późniejszym czasie ludzie zaczęli wieszać na gałęziach lub sznurach płaszcze – w ten sposób do obławy potrzebowano mniejszej liczby ludzi. W końcu wynaleziono najgorsze dla wilków narzędzie – fladry. Fladry to nic innego jak tylko kolorowe, niewinnie wyglądające wstążki, wieszane na poziomie oczu wilka, który, gdy na nie natrafi, przystaje. Nie ucieka, nie próbuje przez nie przebiec, jedynie stoi, tym samym wystawiając się na strzał. Jednak z rozmieszczaniem fladr był jeden istotny
26
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 problem. Należało bowiem ustawiać wstążki dokładnie na wysokości oczu wilka, ponieważ gdy znajdowały się na ziemi, to wilki ich się nie bały. Jeszcze w 1966 roku na terenie Polski myśliwi mogli zarabiać na polowaniach. Wynagrodzenie dostawało się w momencie przyniesienia do specjalnego punktu głowy wilka. Dla drapieżników był to ciężki okres - każdy bowiem mógł w dowolny sposób pozbawić je życia. Wilcze doły czy trutki stosowano nagminnie, toteż ofiarą lupofobii padały również wilkopodobne psy, gdyż mało kto interesował się różnicą między gatunkami. Liczyły się wyłącznie pieniądze. Bardzo popularnym sposobem na zmniejszenie populacji wilków było wybieranie szczeniąt z gniazd, co nie narażało w żaden sposób myśliwych, bo wadera (matka młodych) zazwyczaj w obawie o swoje życie obserwowała z ukrycia śmierć wilcząt. Czasem myśliwi wykorzystywali niedoświadczone wilczyce, które wychodziły z ukrycia wprost pod lufę strzelby. Wybieranie szczeniąt z gniazd jeszcze niedawno było jedynym sposobem zarobkowania ludzi na Białorusi. Z wybieraniem szczeniąt z gniazd wiązał się ogromny problem dla wilków. Po stracie młodych i upływie pewnego czasu wataha nie była w stanie zapolować na przykład na jelenie bądź łosie (potrzebna była większa ilość wilków), więc atakowały pastwiska, na których żyły zwierzęta hodowlane. Po atakach watahę ponownie przetrzebiano lub nawet niszczono. Strach przed wilkami osiągnął bardzo wysoki poziom w Norwegii. Chociaż w tym państwie żyje mniej niż sto osobników, władze i tak zezwoliły na ich odstrzał. Ambasador norweski w rozmowie z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem powiedział kiedyś: ”Wy w Europie nie wiecie, co to znaczy żyć pośród wilków”. Wtedy w Norwegii znajdowało się około 30 drapieżników. Obecnie w pozostałych krajach Europy populacja wilków odradza się, zaś w wielu miejscach w Polsce w ciągu ostatniego roku wypuszczono na wolność wilki (na przykład w łukowskich lasach). Wszystkie stereotypy, które kiedyś prowadziły do całkowitego zaniku gatunku w Europie, są stopniowo obalane, między innymi przez znanego przyrodnika, Adama Wajraka, który od 20 lat mieszka w Puszczy Białowieskiej. Wilki, tak, jak ludzie, to bystre, inteligentne i społeczne stworzenia. Czy naprawdę chcielibyśmy doprowadzić do zniknięcia tak wspaniałego gatunku?
Wiktoria Krzywy Człowiek z lasu, czyli o co tak naprawdę (nie) chodzi w harcerstwie
Harcerką jestem już kilka dobrych lat i – prawdę mówiąc – nasłuchałam się już bardzo różnych opinii na temat organizacji, w której działam. Zwykle bardzo skrajnych – niektórzy harcerstwa nie tolerują i uważają za idiotyzm albo wręcz przeciwnie – podziwiają i szanują harcerzy oraz ich działania. Myślę, że w kształtowaniu ich opinii dużą rolę odgrywa niewiedza – większość niewtajemniczonych nie orientuje się, czym się tak naprawdę zajmujemy i jak działamy. W tym artykule postaram się trochę rozjaśnić wam obecną sytuację harcerstwa. 27
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 O czym jest właściwie mowa? Harcerstwo, jako odłam skautingu, powstało w 1910 roku. Za jego założycieli uważa się Andrzeja Małkowskiego i jego żonę, Olgę Drahonowską - Małkowską. Oczywiście wzorowali się oni na twórcy skautingu, Robercie Baden-Powellu. Jak trafnie ujął to Andrzej Małkowski „harcerstwo to skauting plus niepodległość”. Główne idee Mimo wielu lat, podczas których w harcerstwie zaszło całe mnóstwo zmian (chociażby rozłam na ZHP i ZHR, do którego zaraz wrócę), to organizacja bazująca cały czas na tych samych wartościach - służbie, samodoskonaleniu i braterstwie. Harcerstwo ma uczyć i wychowywać poprzez zabawę oraz doskonalić w nas cechy potrzebne do rozwoju i życia w społeczeństwie, takie jak empatia, praca w grupie czy zaradność. Odłóżmy jednak założenia i cele działania. Skoncentrujmy się na tym, co naprawdę robią harcerze. A co robią? Myślę, że najlepsze określenie to „doświadczają”. W harcerstwie robi się rzeczy, których raczej nie można zaliczyć do typowych form spędzania wolnego czasu. Jeśli lubicie odpoczywać w fotelu, zbiórki i obozy to raczej nie jest najlepszy wariant dla Was. Harcerze dążą do ciągłego przeżywania czegoś nowego, sprawdzania się w różnych sytuacjach, oraz stawiania sobie poprzeczki wyżej i wyżej. Budowanie sobie miejsca do mieszkania na najbliższe tygodnie, trzydziestokilometrowe piesze wędrówki i spanie we własnoręcznie zbudowanym szałasie tuż przy jeziorze to akcje, których najchętniej się podejmują. ZHP (Związek Harcerstwa Polskiego) i ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej) Co właściwie dzieli te dwie organizacje? By wyjaśnić podstawową różnicę między tymi dwoma ruchami, posłużę się cytatami z nieoczywistego źródła, jakim jest Wikipedia: „[ZHP] Jest wychowawczym, patriotycznym, dobrowolnym i samorządnym stowarzyszeniem, otwartym dla wszystkich bez względu na pochodzenie, rasę czy wyznanie”6 natomiast ZHR „[…] wychowuje w oparciu o wartości chrześcijańskie. Jest organizacją otwartą dla wszystkich osób poszukujących wiary, których postawa osobista jest inspirowana Prawem i Przyrzeczeniem harcerskim, przy czym instruktorki i instruktorzy są chrześcijanami.”7 Tak więc, jak pewnie zdążyliście się już zorientować, ZHR to organizacja nastawiona na Kościół, w której nie ma raczej osób innego wyznania niż chrześcijańskie. W ZHP w kwestii religii jest zdecydowanie bardziej różnorodnie. Poza tym, między ruchami występują także drobne różnice w Prawie i Przyrzeczeniu harcerskim oraz znaczny kontrast w kwestii liczebności – ZHP zrzesza ok. 100 tys. członków, podczas gdy w ZHR jest to jedynie 17 tysięcy. „Wielka mi różnica. I jedni, i drudzy sprzedają ciasteczka i biegają po lesie!” 6 7
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwi%C4%85zek_Harcerstwa_Polskiego https://pl.wikipedia.org/wiki/Zwi%C4%85zek_Harcerstwa_Rzeczypospolitej 28
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Po przedstawieniu, kim są harcerze, czas zmierzyć się ze stereotypami. Które z nich są najbardziej nietrafione? Z pewnością do tej grupy zaliczyłabym „harcerze chodzą po domach i sprzedają ciasteczka”. Uwierzcie mi na słowo; robią to tylko skauci i skautki na amerykańskich filmach. Owszem, mamy swoje akcje zarobkowe, ale nie chodzimy po domach i nie wciskamy ludziom słodyczy. Inny przykład? Harcerze noszą tylko odzież militarną i patriotyczną. Nieprawda! Harcerz po ściągnięciu munduru wcale nie musi się ubierać w t-shirty z kotwiczką i spodnie moro. Nie świadczy to jednak o tym, że nie jest patriotą. W tym momencie wiecie już całkiem dużo o harcerzach. Pozostaje więc odpowiedzieć na ostatnie, nurtujące wszystkich pytanie. Dlaczego współcześni harcerze dobrowolnie odcinają się od cywilizacji, wyjeżdżając na obóz do lasu? Dlaczego skazują się na kilka tygodni bez telefonu, ciepłej wody i wieczorów z ulubionym serialem? Powód jest całkiem prosty - po prostu to kochają. Uwielbiają budzić się, czując zapach igieł sosnowych, oglądać zachody słońca z pomostu czy spędzać czas z przyjaciółmi przy ognisku. Dla nich odcięcie się od zgiełku miasta to błogosławieństwo, a nie przykry obowiązek.
Aleksandra Duć Żmichokalendarz Grudzień 15-23.12.2017 – Jarmark Świąteczny na Zoo Markecie Na naszym jarmarku, już od 15 grudnia można będzie zakupić choinki, prezenty, bożonarodzeniowe ozdoby i produkty na świąteczny stół. Na miejscu staną także food tracki z ciepłymi przysmakami, umilającymi wielogodzinne zakupy. 22.12.2017 - Wieczór w Muzeum: “Cicha noc czy chwała na wysokości? Betlejemska stajenka w sztuce” Muzeum Narodowe zaprasza na wykład, podczas którego omówione zostaną najczprzedstawieniach Bożego Narodzenia. Ukażą się między innymi różnice w ułożeniu małego Jezusa czy nawet zachowanie poszczególnych postaci! Ilość biletów jest ograniczona, dlatego warto zarezerwować je wcześniej. Styczeń 06.01.2018 - Giełda Niechcianych Prezentów W tym dniu o godzinie 16.00 na środku ulicy Ząbkowskiej będzie można wymienić się prezentami - jeden oddany podarunek oznacza jeden kupon, który później można wymienić na inną rzecz. Uwaga! Jeżeli jakaś rzecz będzie cieszyć się dużym zainteresowaniem, “wygra” osoba najmłodsza. Warto więc zabrać ze sobą młodsze rodzeństwo :) 07.01.2018 - wystawa “Ostatni druh Adama Mickiewicza - Antoni Edward Odyniec i jego pamiątki" na Zamku Królewskim. W programie tego wydarzenia można będzie znaleźć między innymi wykłady dotyczące młodości jednego z polskich wieszczów narodowych oraz dyskusje na temat wierszy Mickiewicza i jego przyjaciół. 29
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
11.01.2018 – Bhutan – kruki, korona, śmierć – Bartek Sabela w Kinie Luna Kino Luna zaprasza na pokaz slajdów autorstwa Bartka Sabeli – twórcy nagradzanych książek podróżniczych. Prezentacja będzie dotyczyła historii i rzeczywistości azjatyckiego państwa Bhutan. Zostanie ona opowiedziana za pomocą baśni i legend z tego regionu.
Janek ŻMICHOHOROSKOP
Zapraszamy serdecznie do nowej części Magazynu Żet, gdzie to właśnie Twój los ma największe znaczenie. Oto horoskop dla tych, którzy lubią spojrzeć na swoją przyszłość z wysokości gwiazd (z lekkim przymrużeniem oka). BARAN Strzeż się chandry! Wytężaj również uwagę na lekcjach. Twoje skupienie opłaci się na sprawdzianach. To Twój czas na łapanie dobrych ocen, wykorzystaj go dobrze. BYK Potrzebujesz energii i wypoczynku. W szkolnym trybie życia nie zawsze da się to osiągnąć. Zadbaj o zbilansowane i zdrowe posiłki (ewentualnie ubłagaj o to mamę lub tatę) oraz pamiętaj o dobrym śniadaniu i nie zaniedbuj ocen! Przyszłość nie zapowiada dogodnych terminów poprawkowych. BLIŹNIĘTA Pamiętaj o spędzaniu czasu z rodziną. Nie pozwól, aby porwał Cię wir szkolnej rutyny, zrób czasem coś dla siebie - posłuchaj muzyki (polecam Hamiltona), zrelaksuj się. RAK To czas dla Ciebie aby wziąć sprawy w swoje ręce! W relacjach z innymi możesz odnieść duży sukces, być może poszerzy się Twój krąg przyjaciół? Jest na to szansa. LEW Uważaj na zuchwałe opinie, gdyż nie każde ich wygłoszenie może kończyć się happy endem. Nie chowaj się jednak w cień. W tym celu pomoże Ci pojęcie zwane sugestią. 30
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
PANNA Czas na to, aby postawić na swoim! To idealny moment do twórczego działania. Spróbuj powrócić do starych zainteresowań lub przeczytaj; obejrzyj coś sprzed lat, poczuj się znowu jak dziecko. WAGA Przyszłość zapowiada obiecujące rezultaty wielogodzinnej nauki. Wystarczy, że poświęcisz jej ciut więcej czasu, a wszystkie dobre oceny będą Twoje. SKORPION Witryny sklepowe mienią się możliwościami do obdarowania bliskich. Jeśli chandra przejmuje Twoje życie, czas wybrać się na mały spontaniczny shopping, gdzie możesz również znaleźć coś nowego i interesującego dla siebie. Otwórz się na nowe horyzonty. STRZELEC Uważaj na odważne decyzje. Nie każda z nich może się powieść. To nie najlepszy czas na ryzyko. Spożytkuj tę chwilę na relaks i naukę w domowym zaciszu. (Bądź jeśli wolisz, może to być romantyczna kawiarnia ze świątecznymi lampkami). KOZIOROŻEC Gwiazdy mówią, że notatki z lekcji bardzo pomogą Ci w nadchodzących dniach. Analizuj i notuj, a mało zadane będzie ci dane. (z notatek można wiele wywnioskować, gwiazdy też polecają). WODNIK Nie daj się świątecznemu zastojowi! Nie zwalniaj tempa nauki, nie odstawiaj książek całkowicie na bok. Szczególnie w kolejnych tygodniach okażą się one być Twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Nie rezygnuj jednak z życia towarzyskiego. Motywacja jest bardzo ważna. RYBY Słuchaj rad innych. Nie do wszystkich musisz się stosować, jednak pomogą Ci one funkcjonować. Po prostu miej wytężony słuch, gdyż ludzie wokół Ciebie, chcą dla Ciebie tylko dobra. Doceń to.
31
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Janek Radosna Żmichotwórczość Nareszcie nadszedł czas prawdziwej świątecznej gorączki (mimo tego, że sklepy reklamują swoje bożonarodzeniowe promocje już od początku listopada). Nadszedł czas pierniczków, mandarynek, cynamonu i goździków, które swoim zapachem przenikają przestrzeń. Dla niektórych jest to okres radości, rodzinnej atmosfery, dla innych nostalgii i wspomnień, a dla kolejnych po prostu dzień jak co dzień. Nie chodzi tu o podkreślanie różnic, gdyż myślę, że każdy z nas wie, że różnorodność jest jak najbardziej w porządku. I to właśnie ona jest tym, co łączy nas wszystkich. Gama emocji, temperamenty, empatia i każdy najmniejszy szczegół tworzy coś większego, w tym wypadku nas samych. Ku czci łączących nas podziałów – moja twórczość własna, która (być może) przypadnie wam do gustu. Urokliwostki 18.11.2017r. Tak daleko, a tak blisko, wciąż niepewni w swym znaczeniu, zagubieni ponad wszystko i poddani przeznaczeniu. Tak długo, a tak krótko pozbawieni wzajemności, będziemy płynąć jedną łódką, zepsutą drewnem świeżości. Tak wiele, a tak mało różnorodnych nowych zdarzeń, tak dziwnie, tak nieludzko, odciąć się od wszelkich marzeń. W miejscu nad strumieniem, w miejscu nad sumieniem, to, co było cierpieniem, nowym postanowieniem. To co serca drgnieniem to jest warte życia. Teraz Wasza kolej. Na Wasze prace czekać będziemy dwa miesiące. Możecie napisać o wielobarwności emocji, ich cała gama daje naprawdę duże pole do popisu. Czytanie między wierszami to nie tylko to, co należy w wierszu widzieć, można też zawrzeć w nim własny kod. Ewentualnym tematem jest także siła woli i natury, które w pewnym sensie są sobie bliskie, ale do tego, może jeszcze przy jakiejś okazji wrócimy. Trzymajcie się ciepło kochani Twórcy i Wesołych Świąt!
32
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Spędzanie popołudni niezapomniane.
nad
jeziorem
i
górami
w
spokoju
jest
zdumiewająco
Noon – opowiadania ciąg dalszy. Autor: MIĘTÓWKA
Och, jakże on lubił wodę. Była dla niego w jakiś sposób ucieczką od wszystkiego - szkoły, rodziny, przyjaciół, dziewczyny. A przede wszystkim - od jego myśli. Potrafiły być nieznośne, naprawdę nieznośne. Ale on wiedział, jak je kontrolować. Nauczył się tego robić, kiedy pewnego dnia te wszystkie myśli popchnęły go i wypowiedział o kilka słów za dużo, tym samym tracąc wszystkich przyjaciół. Wiele musiał zrobić, dużo słów wypowiedzieć, prawie utonąć we własnych łzach, by ich odzyskać. Nie chciał tego powtarzać, o nie. To właśnie było powodem nabranej przez niego umiejętności do kontrolowania swoich myśli. Co jeszcze potrafił? Cóż, wnioskując z mojej wcześniejszej sentencji, miał dar do naprawiania błędów. Przynajmniej umiał sprawić, że inni mu wybaczali. Był mistrzem manipulacji. Mówię to, bo sama kiedyś zostałam wciągnięta w wielkie bagno przez tego, jakże, uroczego chłopaka. Ale nie o tych umiejętnościach chciałam Wam powiedzieć. Oprócz tych wcześniej wspomnianych, posiadał dar wspominania. Nie, to nie były wspomnienia typowe dla nas. Bo o czym myślimy? O pieniądzach? Miłości? Sobie? Nie zaprzątał sobie głowy takimi głupotami. Najwspanialszą rzeczą, według niego, były popołudnia spędzone nad jeziorem oddalonym o siedemnaście kilometrów i trzysta osiemdziesiąt metrów od jego domu. Był tam już tyle razy, że zdążył tę odległość obliczyć. Bardzo dokładnie obliczyć. Mieszkał w stanie Minnesota, inaczej zwanej Krainie Dziesięciu Tysięcy Jezior. Pomimo tego, że tak wiele jezior było wokół jego domu, on obrał za cel to jedno. Zrobił to zupełnie przypadkowo. A może nie? Tego niestety nie wiem, nigdy nie zdradził mi na ten temat żadnych szczegółów. Jeździł tak nad to jezioro, kiedy słońce znajdowało się w zenicie, a woda była przejrzysta. Wtedy pojawiałam się Ja. Byłam jego słabym punktem. Uczuciem, którego nie potrafił przykryć, zdusić. Przeze mnie przypomniał sobie o wodzie. O tym, jak w dzieciństwie chlapał się z dzieciakami z sąsiedztwa na strzeżonej plaży przy jeziorze, niedaleko osiedla Broven Court. 33
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 Nie lubił tego miejsca - tych wszystkich domków z pięknymi ogródkami, szykownymi werandami, błyszczącymi czerwonymi dachówkami i drogimi wypolerowanymi samochodami na podjazdach przed posiadłościami. Za każdym razem, kiedy przejeżdżał przez Broven Street, chłopak miał ochotę przebiec przez to bogate i zniszczone sąsiedztwo z piłą motorową. Ściąłby wszystkie pięknie przystrzyżone żywopłoty, zdeptałby kwiaty, zdemolował werandy, rzucał kamieniami w dachówki i przebiłby opony w samochodach. Mógłby to wszystko zrobić, był do tego zdolny. Ale kiedy siedział na pomoście ze spróchniałego drewna, w jakiś sposób się wyciszał. Kiedy siedział na pomoście, nie był tą samą osobą. Był, hm... Lepszą wersją siebie. A to wszystko działo się dzięki mnie. To Ja wyciągałam z niego to lepsze i łagodniejsze oblicze. Krążyłam wokół jego ciała, dryfowałam przy tafli krystalicznej wody, kiedy on zachodził głowę, aby mnie rozgryźć. Mógł żywić do mnie nienawiść, ale nie mógł się mnie pozbyć. Sprawiłam, że długie godziny spędzone na pomoście, podczas których obserwował krystalicznie czyste jezioro i pozwalał słońcu ogrzewać skórę, stały się najbardziej nostalgicznymi godzinami w życiu Caluma. Czuł, że czegoś mu brakuje. Czegoś, co kiedyś już było. Bo czasy, kiedy się pojawiłam, były czasami przepełnionymi melancholią. I pomimo tego, że James mnie odrzucał, nie mógł się mnie pozbyć. Byłam przecież nieodłączną częścią jego dorosłego życia. A w dorosłym życiu często powraca się do pamiętnych momentów. Hunter był nieświadomy, a James niespokojny. Jednak żaden z nich mnie nie odkrył.
34
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018 ŻMICHOANONSE Anons nr 1 - ŻMICHOREDAKCJA Dziękujemy wszystkim za uzupełnienie naszej ankiety :) Anons nr 2 - ŻMICHOREDAKCJA Zapraszamy do komentowania i oceniania w dziale “Recenzje” na fanpage’u na Facebooku. Anons nr 3 - ŻMICHOREDAKCJA Nadal chętnie przyjmujemy nowych ludzi! Szczególnie chętnie powitamy technicznych <3 Anons nr 4 i ostatni – ŻMICHOREDAKCJA Zapraszamy do przeglądania naszego fanpage’a, Issuu i przede wszystkim BLOGA, o którym dowiecie się na facebookowej stronie Magazynu Żet.
I nie, tym razem nie ma żadnych kotków do oddania. Może kiedy indziej.
Wybaczcie.
35
MAGAZYN ŻET NUMER 2/2017-2018
36