MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
1
1
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Drodzy Uczniowie,
100-lecie istnienia Naszej Szkoły to piękna okazja do świętowania. Świadomość tak długiej tradycji napawa nas dumą, daje poczucie wyjątkowości. Oto w świecie zmian, permanentnego tworzenia i znikania instytucji, wśród reform, eksperymentów i innowacji, szkoła imienia Narcyzy Żmichowskiej przetrwała wiek. To czas, w którym wszystko się zmieniło, w tym granice naszego Państwa. Co oczywiste zmieniali się uczniowie, nauczyciele, pracownicy. Zmieniał się adres, nazwa i numer Szkoły. Pozostało imię i tradycja niesiona przez kolejne generacje. Tradycja równouprawnienia (nie tylko płci), tolerancji, otwarcia na świat, szacunku dla nauki i sztuki, tradycja pracy nad sobą i troski o innych. Naszą chlubą są uczniowie i absolwenci, ludzie światli i twórczy. Aby chronić pamięć naszej Szkoły i jej wychowanków zaplanowałam w tym roku utworzenie izby, gdzie gromadzone będą dokumenty, fotografie i inne materialne ślady historii Szkoły i tworzących ją ludzi. Uroczyste otwarcie izby pamięci nastąpi 16 listopada b. r. Od tej chwili każdy członek naszej społeczności będzie mógł wzbogacić jej zbiory. Wiedzę, wspomnienia i uczucia zabierze ze sobą…
Joanna Chrapkowska Dyrektor XV LO
2
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Przed wami, kochani Czytelnicy, numer dziesiąty Magazynu Żet. I to numer wyjątkowy, bo najdłuższy w historii gazetki: stustronicowy. Większość z Was przeczyta zapewne kilka artykułów, a potem da spokój, znajdzie się też mniejsze grono, które podda się dopiero (czy też aż) po połowie. Mam jednak nadzieję, że szeregi naszych Czytelników zasilają też ci, którzy zdecydują się na przeczytanie całego Magazynu – Wy, nasza najwierniejsza publiczności, otrzymujecie ode mnie niewidzialny medal Zdeterminowanego Żmichowiaka i uśmiech radości za docenienie naszej czteromiesięcznej pracy. Obyście byli tak samo zdeterminowani w nauce! Tymczasem, aby nie zrazić Was od pierwszego zdania tym przydługim wstępem, życzę przyjemnej i pożytecznej lektury. Na podziękowania znajdzie się miejsce na ostatniej stronie.
Jadwiga Mik Redaktor naczelna Magazynu Żet
Spis treści: O HISTORII 6 Kiedyś mieliśmy windę. Siedziby szkoły 1919-2019 – Jadwiga Mik 10 Kobieta niezwykła. O Teodorze Męczkowskiej – Natalia Mandes 12 Gdzie ci mężczyźni? W Szkole Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej – Jadwiga Mik 15 Żmichowianki w Powstaniu Warszawskim – Antonina Górka
O PATRONCE 18 Narcyza Żmichowska w mogile niepamięci – Aleksandra Karaźniewicz 21 Boy i Gabryella – „przyjaźń” międzypokoleniowa – Aleksandra Matynia 23 Bez opisów przyrody. Recenzja „Poganki” – Sandra Białousz
3
3
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O LUDZIACH 27 Magazyn prawdziwie kultularny (Mateusz Godlewski) – Sandra Białousz 34 Twarze pierwszej TFAŻ-y– Julia Ukielska 38 Przegląd mordeczek – Julia Ukielska 44 Śpiewać każdy może… Żmichowiacy też! (Żmichowska śpiewa) – Julia Ukielska, Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz 47 Z miłości do kina (Barbara Hollender) – Mateusz Godlewski 55 Opowieści Pana Ambasadora (Bogumił Luft) – Karolina Paliwoda 61 Z drugiej strony biurka (Katarzyna Kozłowska) – Aleksandra Karaźniewicz 66 „Tu wchodzisz i czujesz klimat” (Bogdan Mojkowski) – Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz 68 „Bo szkoła powinna być jak rodzina” (Barbara Majewska-Luft) – Jadwiga Mik, Bogumiła Bajor 74 Biblioteka od kulis (Urszula Szambelan) – Jadwiga Mik 80 „Trzymam kciuki za młodych” (Mieczysław Kozera) – Julia Ukielska
O CODZIENNOŚCI 84 Dzień jak co dzień – Kinga Musiatowicz 86 Wyniki ankiety – Amelia Czerczer 91 Żmichowska en vogue. O wybiegu na szkolnych korytarzach – Bogumiła Bajor 94 Cegiełka z Klonowej – Aleksandra Matynia
O STULECIU 97 Obchody stulecia szkoły – Antonina Górka 99 Relacja z Dnia Absolwenta
102 GALERIA NAUCZYCIELI 108 PODZIĘKOWANIA
4
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O HISTORII
O tym, jak pani Urszula Szambelan odkryła,
Jana Miłkowskiego. A jej siedziba mieściła się
że szkoła jest trochę starsza, niż wszystkim się
właśnie na Mokotowskiej.
wydaje…
Jan Miłkowski i jego Wyższe Kursy Peda-
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
gogiczne dla Kobiet odegrały znaczącą rolę w
Dla mnie była nim wzmianka, na którą
edukacji kobiet na początku XX w. W tym
przypadkowo trafiłam w trakcie przygoto-wań
czasie
do
stronę
dziewczętami podwoje uniwersytetów, a te,
internetową Żmichowskiej. Dotyczyła ona pry-
które chciały się kształcić, wybierały zwykle
watnej szkoły przy ul. Mokotowskiej 61, która
kursy takie jak ten Miłkowskiego. Ich rolę w
w wyniku przejęcia stała się Państwowym
edukacji podkreślała Teodora Męczkowska,
Gimnazjum Żeńskim im. Narcyzy Żmichow-
późniejsza wizytatorka i druga po Narcyzie
skiej. W mojej głowie zaczęły rodzić się
Żmichowskiej patronka naszej szkoły. W 1938
pytania: Co to była za szkoła, o której wszyscy
r.
zapomnieli?
szkolnictwa żeńskiego w Warszawie”, w której
stworzenia
założona?
historii
Kiedy
i
szkoły
przez
Postanowiłam
na
kogo
znaleźć
została na
nie
dopiero
opublikowała
otwierały
ona
pracę
się
“Z
przed
dziejów
pisze: “młodzież na Kursach pozostawała w
odpowiedź.
stałym kontakcie i pod wpływem wybitnych szkole
intelektów i nieprzeciętnej miary ludzi [...] była
powinien zostać jakiś ślad przynajmniej w
zaprawiana do poważnej naukowej pracy i do
prasie i wydawnictwach urzędowych. Udałam
należytego rozumienia narodowych obowiąz-
się więc do Biblioteki Narodowej, gdzie
ków [...] Kursy Miłkowskiego miały wyraźne
spędziłam wiele godzin na przeszukiwaniu
oblicze społeczno-narodowe, oparte o wspólną
Pomyślałam,
że
po
tej
pierwszej
ideologię swych współpracowników, nacecho-
Dziennika Urzędowego Ministerstwa Wyznań
waną głębokim patriotyzmem i umiłowaniem
Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz
postępu”.
“Kuriera Warszawskiego”. Ograniczyłam poszukiwania do lat 1916-1920, gdyż uznałam za
To właśnie dzięki tym wartościom, a właściwie
bardzo prawdopodobne założenie jej w tym
ludziom, którzy je propagowali, Żmichowska
okresie. Znalazłam ogłoszenia z sierpnia i
od początku była szkołą nowoczesną i wyróż-
września 1916 r., które informowały wszystkich
niającą
zainteresowanych
edukacyjnych. Mam nadzieję, że będzie ona
o
naborze
do
się
na
tle
polskich
wyjątkowa przez kolejne sto lat!
rozpoczynającej działalność szkoły żeńskiej
5
placówek
5
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Jadwiga Mik
KIEDYŚ MIELIŚMY WINDĘ. SIEDZIBY SZKOŁY 1919-2019 Dwadzieścia minut. Tyle przeciętnemu spacerowiczowi zajmuje przejście niecałych dwóch kilometrów między najważniejszymi adresami z kart historii naszego liceum: kamienicy przy Mokotowskiej 61 i obecnym adresem – Klonową 16. Żmichowska ten sam dystans przebyła, z kilkoma przystankami po drodze, w dwadzieścia dziewięć lat. Pochylmy się więc nad tą prawie odyseją szkoły, która przed wojną i po wojnie wszelkimi spsoobami walczyła o miejsce, w którym można byłoby uczyć i wychowywać kolejne pokolenia zdolnych Żmichowiaków. „Któż
z
przedwojennych
naszych
świetności posiadała ona centralne
roczników maturalnych nie pamięta
ogrzewanie, kuchnie gazowe, olbrzymie
zwykłej, czynszowej kamienicy, róg
mieszkania, błyszczący żyrandol w holu
ulicy Wilczej i Mokotowskiej, podobnej
z białymi marmurowymi schodami i
na pozór do swoich sąsiadek, ale
mahoniową windę, a jej szczyt zdobiła
różniącej się od nich ogromnie tym, co
kopuła w kształcie pąka. Prócz szkoły
się działo na jej V piętrze. Wtedy
były w niej także prywatne mieszkania i
bowiem mieściliśmy się na jednym -
sklepy czy warsztaty rzemieślnicze, a w
jedynym piętrze. Całe gimnazjum im.
1928 r. powstała tam kwiaciarnia, która
Narcyzy Żmichowskiej” - tak zaczyna
prowadzona jest do dziś niezmiennie
swoje
przez tę samą rodzinę.
wspomnienia,
umieszczone
później w „Pamiętniku Zjazdu byłych
„Przed godziną ósmą rano pełno tam
wychowanek w Warszawie 22 listopada
było gwaru. Dwie windy z dwóch
1959” jedna z absolwentek, pani Regina
klatek schodowych, mieszczących się
Olechowska-Rudzińska.
na
Mokotowska
dwóch
różnych
ulicach,
61 to adres, pod którym kryje się
obsługiwane przez małych windziarzy
sześciopiętrowy budynek znany jako
wyrzucały
kamienica
korytarze małe gromadki dziewcząt.
Wiktora
zbudowana
Bychowskiego,
w
latach
1910-12
prawdopodobnie
według
projektu
Mariana
Kontkiewicza.
W
Po
schodach
wprost biegły
na w
szkolne górę
ze
śmiechem i gwarem na wyścigi z
czasach 6
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
windą i z koleżankami, te niecierpliwe,
na piętrze kilka pokoi, umywalnie, hall.
albo trochę spóźnione” – mówi dalej
Ogrzewanie
pani
Lekcje
wyposażone
dobrze
gospodarski i pościel na 50 osób,
wyposażonych pracowniach: fizycznej,
dawało możność wyjazdu na okresy
chemicznej,
wakacyjne,
Olechowska-Rudzińska.
prowadzone
były
w
geograficznej,
przyrod-
stałopalnym w
piecem,
meble,
świąteczne
sprzęt
zespołom
niczej, rysunków, robót ręcznych (w
uczennic […] a w ciągu całego roku
której
szkolnego
znajdowały
się
ponadto
zespołom
klasowym
na
warsztaty introligatorski i stolarski
kilkudniowe pobyty”. Osiedle, bo tak
oraz „przyrządy do operowania blachą i
nazywał się ten dom, było miejscem
szkłem” oraz maszyna do szycia). Do
nauki, ćwiczeń hufca P.W.K., a także
dyspozycji
różnorodnych
uczennic
udostępniono
zajęć
sportowych.
bibliotekę nauczycielską i uczniowską,
Osiedle „prowadziło też nawet trochę
pozostającą pod opieką nauczycieli
gospodarstwa:
specjalistów,
hodowano drób. Było kilka drzew
w
aktywnie pomagających
uzupełnianiu
warzywny,
dla
owocowych”. Dom nie zachował się do
uczennic, z których wiele poza szkołą
naszych czasów: rozgrabiony podczas
nie miało do czynienia z tyloma
II wojny światowej przez Niemców,
pozycjami naraz.
spłonął w 1951 r.
Jak sami widzicie, z Klonową 16 nie
Pod
miała Mokotowska 61 prawie nic
Żmichowska działała do roku 1939. We
wspólnego. Poza jednym – brakiem
wrześniu na budynek spadły dwie
boiska,
próbuje
bomby, które zniszczyły nie tylko
zastąpić sala gimnastyczna. Ze względu
budynek, ale i większość bibliotecznych
na to w roku 1933 Towarzystwo
woluminów i szkolną dokumentację.
Przyjaciół naszej szkoły zakupiło cztery
Zostaliśmy skazani na tułaczkę, której
hektary lasu wysokopiennego w Zalesiu
początek miał miejsce w Gimnazjum
Górnym (miejscowość na południe od
im Królowej Jadwigi w jego dawnej
Piaseczna),
siedzibie
które
księgozbioru
ogródek
nieporadnie
gdzie
wybudowano
adresem
na
na
Placu
Mokotowskiej
Trzech
Krzyży
„obszerny, piętrowy dom z oszkloną
(obecnie budynek Commercial Union).
wzdłuż domu werandą i tarasem na
Na przełomie października i listopada
piętrze. Na parterze mieściły się dwie
1939 r. okupanci podjęli decyzję o
duże
zamknięciu szkół średnich. Ówczesna
sypialnie,
kuchnia,
spiżarnia,
mieszkanie woźnego i opiekuna domu,
dyrektor 7
szkoły,
pani
Maria
7
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Kiernikowa, rozmieściła uczennice w
jednej z absolwentek pracującego w
szkołach w celu zdobycia dla nich
niedalekim
komisariacie
policji,
legitymacji, mających je „chronić przed
udawało
utrzymać
bezpie-
przymusem wyjazdu na roboty do
czeństwie mieszkanie, które później
Niemiec”. Na Bagatela 13 mieściła się
stało się kluczowym punktem zbornym
wtedy
dla uczennic podczas Powstania. Po
szkoła
Popielewskiej-
się
w
Roszkowskiej, gdzie wysłano młodsze z
wydarzeniach
z
nich, a starsze zaczęły realizować
nauczycieli
uczennic
program
Piotrkowa, gdzie dla około czterdziestu
w
formie
tak
zwanych
i
1944
r.
część
trafiła
do
„tajnych kompletów”. Pracowano w
osób również prowadzono komplety.
Szkole Przysposobienia Kupieckiego,
Po wojnie na czas poszukiwań nowego
jako XV kurs przygotowawczy na
lokum lekcje odbywały się w budynku
Wawelskiej,
gimnazjum
razem
gimnazjum Smolnej
im.
12,
Handlowej, Jasnej,
w
z
uczniami
Słowackiego Miejskiej
na
Nie
żeńskie klasy. Dzięki pomocy dyrektora Stanisława
było
Ostrowskiego
wprowa-
dzono zajęcia na drugą zmianę. Nowa dyrektorka Żmichowskiej, pani
lęk przed wizytacjami, aresztowaniami,
Ludmiła
rewizjami i łapankami, które mogły
Matusewicz,
z
pomocą
rodziców uczennic uzyskała dla szkoły
skończyć się katastrofalnie. W ciągu
teren dawnej Szkoły Ziemi Mazo-
roku szkolnego udawało się objąć
wieckiej przy ulicy Klonowej. Jeden z
nauką nawet czterysta uczennic, które
budynków zajęty był przez drukarnię
sumiennie kontynuowały naukę jako
miejską, a drugi, pod numerem 16,
„jedną z dostępnych dla młodzieży
częściowo
form walki o polskość i Polskę”.
wypalony,
zaś
jego
fundamenty i sutereny zostały „zalane
Pomagano sobie na płaszczyźnie nie
zaskórnymi
tylko szkolnej, ale i prywatnej dzięki artykułów
gdzie
Szkole
podręczników, a w powietrzu unosił się
zdobywaniu
Rejtana,
specjalnie dla Żmichowianek otwarto
Kazimierzowskiej,
Żelaznej.
im.
na
wodami”.
Zaistniała
potrzeba odbudowy.
pierwszej
potrzeby, które rozdawane były w
Pierwszego lipca 1948 r. pierwszych
centralnym
ośrodku
szkoły:
czterech robotników przystąpiło do
mieszkaniu
nauczycielki
języka
wstępnych prac budowlanych. Dzień
francuskiego,
pani
Zysowej.
ten „zapisał się w pamięci ówczesnych
Dzięki wsparciu komisarza Kruka, ojca
pracowników Szkoły jako poważne,
Marii
8
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
uroczyste,
wzruszające
W
W ciągu roku szkolnego 1950/1951
odbudowę
zaangażowało
wielu
przejęto i adaptowano dla potrze-
serdecznych ludzi: „Pamiętam okrągłą,
bującej rozbudowy szkoły budynek
ruchliwą sylwetkę inż. Brauny, który
Klonowej 18, wcześniej zajęty przez
zabiegał o przydział terenu. Pamiętam
drukarnię.
obydwoje inżynierostwa Netto, którzy
prowadzenie wszystkich zajęć podczas
uruchomili pracę przy budowie i ich
jednej zmiany, powiększenie pracowni
starania
fizycznej i stworzenie kolejnych. To
o
kierownika
święto”. się
najenergiczniejszego budowy,
Pozwoliło
to
na
najlepszych
jednak nie wystarczyło: nadal nie było
majstrów, najcenniejsze gatunki klepki,
miejsca na świetlicę czy stołówkę.
szkła, cegły czy cementu. Pamiętam p.
Dołączono więc do Żmichowskiej plac
Felicję Fornalską, gdy odwiedzała teren
po
budowy i dobrym uśmiechem czy z
powstałym tam budynku umieszczono
serdecznością
między innymi pracownię matema-
podanym
papierosem
zburzonej
14.
tyczną
wykonania pracy” – tak pisze w historii
kolejnym remontom powiększono aulę,
szkoły
stworzono zaplecze dla sali gimnas-
nauczycielka
języka
tycznej
łowska.
UNESCO.
Inauguracją dla nowej siedziby stało się
Tak oto kończy się udokumentowana
zakończenie
szkolnego
do roku 1959 historia budynku szkoły.
1947/1948. Dzięki pomocy Komitetu
Potem kolejne pokolenia uczniów były
Rodzicielskiego
świadkami postępujących remontów:
uzyskano
wiele
pomieszczenie
Dzięki
polskiego, pani Bronisława Micha-
roku
i
humanistyczną.
W
zachęcała do dokładnego i szybkiego dawna
i
Klonowej
od
„pomoce naukowe, umeblowanie dla
nauczycielskiego,
szatni
zasób
siłowni, wymianę łazienek - do ostat-
książek, szafę biblioteczną, a wreszcie –
niego: przebudowy sali gimnastycznej i
przedmiot radości i dumy: piękny
auli. Odyseja Żmichowskiej zakończyła
fortepian”. Oprócz tego przywrócono
się
też do użytku zdewastowane Osiedle,
zdumiewający dla niektórych, skom-
które
plikowany układ architektoniczny jest
klas,
podstawowy
funkcjonowało
przez
kilka
kolejnych lat.
więc
namacalnym przetrwania.
9
położenia
prac
nadprogramowych urządzeń, w tym i
zmiany
dla
happy
przez
pokoju powstanie
endem,
dowodem
a
jej
jej
siły
9
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Natalia Mandes
KOBIETA NIEZWYKŁA. O TEODORZE MĘCZKOWSKIEJ Będę szczera, o Teodorze Męczkowskiej nie wiedziałam do niedawna nic. Do pisania tego artykułu podchodziłam więc dosyć sceptycznie, gdyż nie rozumiałam, co może być interesującego w życiu zdawałoby się typowej nauczycielki-feministki z początków dwudziestego wieku. Mamy już przecież naszą patronkę Narcyzę Żmichowską i mnóstwo innych osób, które wiele uczyniły dla poprawy sytuacji politycznej i obyczajowej kobiet. Muszę jednak przyznać, że się myliłam. Postać Teodory Męczkowskiej wyraźnie wyróżniała się w tym gronie, a jednak jej nazwisko nie jest obecnie znane prawie nikomu poza ludźmi interesującymi się tym okresem w historii kobiet. Dlatego właśnie pora przywrócić Męczkowską światu, a w szczególności Żmichowiakom, dla których była (i jest) osobistością niezwykle ważną. Urodziła się w 1870 r., jako Teodora
dziećmi i obowiązkiem ich wycho-
Oppman, córka pastora ewangelickiego
wania,
Jana
byłej
całkowicie życiu zawodowemu. Jako
nauczycielki Teodory z Berlińskich.
nauczycielka starała się wykształcić w
Zajęcia,
kobietach
Adolfa
Oppmana
jakimi
parali
i
się
rodzice
Męczkowska
poświęciła
(zwłaszcza
w
się
tych
dziewczynki, miały duży wpływ na jej
pochodzących z nizin społecznych)
wychowanie - od najmłodszych lat było
zainteresowanie nauką oraz uświado-
jej
duże
mić im, że w kwestii inteligencji nie
znaczenie i to dzięki niej rola kobiet w
odbiegają od mężczyzn, a nawet mogą
społeczeństwie może stać się bardziej
być od nich lepsze.
znacząca. Teodora uczyła się najpierw
Po
w Warszawie, a następnie w Genewie,
niepodległości w 1918 r. kontynuowała
gdzie studiowała biologię i fizykę. W
swoją
1895 r. poślubiła Wacława Męcz-
Nauczycielstwa
kowskiego, z którym wspólnie podjęli
zajmowało się budowaniem na nowo
decyzję o rezygnacji z posiadania
oświaty
wpajane,
potomstwa.
że
Nie
nauka
będąc
ma
obarczoną 10
odzyskaniu misję
w
przez w
Polskę
Stowarzyszeniu
Polskiego,
dopiero
co
które
powstałym
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
państwie. Za wysiłki kilka lat później
podręczników,
została
Krzyżem
pamiętników oraz publicystyką. Dla
Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i
Żmichowianek, zarówno uczennic, jak
Medalem Niepodległości.
i nauczycielek, stanowiła niebagatelny
Męczkowska pracowała wtedy jako
autorytet. Angażowała się również w
wizytatorka i kuratorka warszawskich
walkę o prawa dla kobiet i uznanie ich
liceów
roli w historii. Ten ostatni postulat
uhonorowana
z
Wyznań
ramienia
Ministerstwa
Religijnych
i
chciała
Oświecenia
pisaniem
zrealizować
książek
11
po
II
i
wojnie
Publicznego. W tym okresie dużo
światowej, kiedy to wyszła z inicjatywą
prywatnych
napisania
placówek
edukacyjnych
“Encyklopedii
ruchu
przez
państwo,
kobiecego w Polsce” i przywrócenia
“darowane”
narodowi
działalności powstałemu w 1926 r.
polskiemu. Męczkowska swoją uwagę
Polskiemu Stowarzyszeniu Kobiet z
skupiła na szkole prowadzonej przez
Wyższym Wykształceniem (zajmują-
Jana Miłkowskiego na Mokotowskiej
cemu
61, która zajmowała się kształceniem
szklanego
pedagogicznym kobiet. To właśnie ona
szczególnie
miała zostać przekształcona w żeńskie
wyższych
gimnazjum, któremu zostanie nadane
czesne
imię jednej z najważniejszych dla
naprzeciw Męczkowskiej i zakazały
Męczkowskiej kobiet w historii Polski -
uruchomienia na powrót działalności
Narcyzy Żmichowskiej. Szkoła ta miała
związku. Nie mogąc rozwijać się w
stać się placówką eksperymentalną, w
sferze politycznej, Teodora skupiła się
której
było
przejmowane
często
jako
się
walką sufitu, w
ze
zjawiskiem
które
dotykało
absolwentki
uczelni
dwudziestoleciu).
władze
jednak
nie
Ów-
wyszły
kształcić
młode
na nauczaniu i do końca swojego życia
wszystkich
grup
prowadziła lekcje biologii. Zmarła 11
absolwentki
grudnia 1954 r. z powodu osłabienia
czwartej klasy szkół powszechnych,
organizmu po kilkudniowej chorobie i
którym
została pochowana na warszawskich
zamierzano
dziewczyny
ze
społecznych,
w
otwiera
tym drogę
do
dalszej
Powązkach.
edukacji. To
właśnie
międzywojenne
Minęło już ponad siedemdziesiąt lat od
dwudziestolecie było
śmierci tej drugiej patronki naszej
najbardziej
znaczącym okresem dla jej kariery. Po
szkoły.
utworzeniu gimnazjum Żmichowskiej
społeczniczka, która walczyła przez całe
w 1919 r. zajęła się opracowywaniem
życie 11
Ta o
wybitna
wyznawane
pedagożka przez
i
siebie
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
wartości, powinna być dla nas wzorem
Żmichowiacy (a w szczególności my,
postępowania.
Bo
Żmichowianki)
całkowicie
zmienił
się
chociaż od
świat
powinniśmy
konty-
czasów
nuować dziedzictwo Męczkowskiej i
Męczkowskiej, to jednak nadal żyją na
pamiętać o jej misji, która nadal nie
nim ludzie, za których sprawą łamane
straciła na aktualności.
są prawa kobiet. Dlatego też my jako
*****
Jadwiga Mik
GDZIE CI MĘŻCZYŹNI? W SZKOLE TOWARZYSTWA ZIEMI MAZOWIECKIEJ Był taki czas, że adres Klonowa 16 w Warszawie kojarzył się wyłącznie z osobnikami płci męskiej. Nie do wiary, prawda? A już szczególnie, gdy spojrzy się na nasze szkolne korytarze, wypełnione niemal po brzegi żeńskim „przychówkiem” XV Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej. A jednak nie tak dawno, bo jeszcze tuż przed II wojną światową, po tych samych korytarzach kroczyli dumnie chłopcy z innej szkoły, po której została już tylko tablica przed wejściem i księgozbiór w bibliotece. A była to renomowana Szkoła Powszechna Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej. Z
tym
męskim
przedwojennym
założycieli
byli
między
gimnazjum i liceum łączy nas nie tylko
Mieczysław
sam budynek, ale i obecna w historii
Mostu Poniatowskiego) i późniejszy
obu
siedzibowa.
dyrektor Kazimierz Kujawski (poseł na
Wszystko zaczęło się w 1905 r., kiedy to
Sejm w latach 1922-1927). Pierwsza
Towarzystwu
siedziba mieściła się na Hożej 27, skąd
szkół
odyseja Szkoły
Mazowieckiej
Marszewski
innymi
dzięki zelżeniu ucisku rosyjskiego po
przeniesiono
strajku młodzieży polskiej udało się
Śniadeckich 8, a później Nowy Świat
otworzyć
od
31. Budynek na Nowym Świecie został
początku kształcenie miało odbywać się
jednak rozebrany w 1913 r., a Szkoła
także w języku narodowym. Wśród jej
zabrana
placówkę,
w
której
12
do
się
(architekt
nowo
najpierw
na
wybudowanego
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
lokalu przy Klonowej 16. W latach 30.
(miejscowości, która słynie ze stadniny
dodane do niej zostało jeszcze jedno
konnej oraz pałacu, który był miejscem
skrzydło pod adresem Klonowa 18. Na
narodzin syna Napoleona i Marii
szczęście
na
tym
odyseja
się
Walewskiej). Powstało tam letnisko dla
a
sam
budynek
po
kolonii szkolnych.
zakończyła, likwidacji
szkoły
zajął
najpierw
Szkoła znana była z patriotycznego
niemiecki szpital wojskowy, a potem
wychowania
nasze liceum.
między innymi: Jerzy Kierst (prozaik,
Sama
szkoła
była
na
początku
poeta,
młodzieży.
krytyk
Uczyli
teatralny),
tu
Tadeusz
„ośmioklasowym gimnazjum męskim o
Mayzner
profilu filologicznym z dodatkowymi
kompozytor
zajęciami praktycznymi”. Odbywały się
Makowski
tu zajęcia między innymi z języka
przedwojennym
polskiego, niemieckiego, francuskiego,
Sławomir
historii,
logiki,
polskiej
greki,
Bogdan Nawroczyński (współtwórca
religii,
matematyki,
prawa,
fizyki,
łaciny,
(popularyzator i
muzyki,
dyrygent),
Wacław
(marszałek Sejmie,
prawnik),
Miklaszewski szkoły
w (twórca
gleboznawstwa),
kosmografii i higieny. Prowadzono też
polskiej
także klub piłkarski „Korona”, kółka
Stanisław
Przyłęcki
(biochemik),
języka
Antoni
Rybarski
(zasłużony
łacińskiego
i
greckiego,
pedagogiki
naukowej),
historyczne, matematyczne, sportowe,
archiwista),
krajoznawcze. Uczniowie udzielali się
(rzeźbiarz
w
Mariańskiej
Powązkach), ksiądz Henryk Hilchen,
propagowało
Janusz Iwaszkiewicz (pionier badań
kole
Sodalicji
(stowarzyszenia, łączenie
które
studiów
pobożnością)
z
oraz
Czesław znany
z
Makowski
pomników
chrześcijańską
historycznych
tzw.
porozbiorowymi) czy Wacław Granzow
„sekcji
nad
na
dziejami
kapliczkowej”, która miała za zadanie
(malarz).
dbać o szkolną kaplicę. Przy szkole
uczniowie wsławili się na frontach I i II
działała również drużyna harcerska 21
wojny światowej na całym świecie, a
WDH im. gen. Prądzyńskiego. Istniał
także
tu bufet, który wydawał poza zwykłymi
(batalion „Zośka” i inne). Według
także
anegdot
bezpłatne
posiłki
dla
nie-
Wykształceni
w
Powstaniu w
przez
nich
Warszawskim
późniejszych
latach
w
zamożnych uczniów. Wiadomo też, że
prawie każdej dziedzinie życia można
w 1928 r. zakupiona została ziemia w
było spotkać jej absolwentów, którzy
majątku Walewice pod Górą Kalwarią 13
13
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
stanowili
autorytet
dla
kolejnych
Romocki (poeta i powstaniec), Ignacy
pokoleń.
Matuszewski
Wśród chłopców z Klonowej znaleźli
Międzynarodowego
się: Stanisław Żaryn (odznaczony przez
Olimpijskiego), Zbigniew Maciejowski
Jad Waszem, jeden z najważniejszych
(twórca znanej piosenki przedwojennej
architektów odbudowy Warszawy i
„Chryzantemy
autor projektu rekonstrukcji Kolumny
Karpiński (powstaniec i projektant
Zygmunta), Kazimierz Rudzki (aktor
minikomputera
znany
Wojna
„Agaton”
Jankowski
(cichociemny,
domowa, Głos z tamtego świata),
żołnierz,
architekt).
Wszyscy
Bohdan Arct (pilot myśliwski i autor
działali
książek o tematyce wojennej), Tadeusz
społeczeństwa,
Zawadzki „Zośka” (bohater „Kamieni
polskich szeregach.
na
Ostatni
z
filmów
szaniec”,
Eroica,
potem
uczył
się
w
(polityk
na
i
członek Komitetu
złociste”), K-202),
rzecz a
raz
Jacek Stanisław
nauki,
oświaty,
niekiedy
uczniowie
oni
też
w
Szkoły
Gimnazjum im. Batorego), powstańcy-
Mazowieckiej spotkali się oficjalnie w
harcerze - Andrzej Romocki, Stanisław
1968 r., kiedy została odsłonięta tablica
Sieradzki i Jan Więckowski, Jeremi
obok wejściado obecnego liceum. My,
Wiasiutyński (astrofizyk, zrobił karierę
jako
w
Wars
kontynuatorzy nie tylko Żmichowskiej,
(kompozytor, pionier jazzu w Polsce,
ale i Szkoły Mazowieckiej, powinniśmy
pianista i dyrygent), Alfred Tarski
być dumni z takiej przeszłości i tych
(według niektórych jeden z czterech
wszystkich
najwybitniejszych logików w historii,
szkolnej,
twórca teorii modeli i semantycznej
przemierzali korytarze, po których my
teorii prawdy),
teraz stapamy
Norwegii),
Henryk
Jan „Bonawentura”
*****
14
uczniowie
i
członków którzy
przez
poniekąd
społeczności wiele
lat
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Antonina Górka
ŻMICHOWIANKI W POWSTANIU WARSZAWSKIM Wybuch II wojny światowej minimalizuje całą działalność systemu oświaty w Polsce. Uczniowie i uczennice zostają pozbawieni możliwości normalnego uczęszczania do szkoły średniej, jednak większość z nich nie zamierza poprzestać na podstawowym wykształceniu. Na terenie Warszawy zostają więc zorganizowane tajne komplety dla młodzieży, która w czasie okupacji garnie się do nauki jak nigdy. Wśród podchodzących w wojennych latach do egzaminu dojrzałości są także Żmichowianki, których szkoła na Mokotowskiej 61 została zamknięta już na samym początku września (a nieco później zbombardowana). Niestety przyszłość świeżo upieczonych maturzystek determinuje dzień 1 sierpnia 1944 r., kiedy wybucha Powstanie Warszawskie. Absolwentki
naszej
szkoły
zostały
“Żelazna Zosia” kończy Żmichowską w
wychowane na prawdziwe patriotki
1944
(takie
związana z harcerstwem, a w 1940 r.
jak
ich
Żmichowska),
patronka, więc
Narcyza
Od
początku
szkoły
jest
w
rozpoczyna działalność konspiracyjną
miasto, by pomagać swoim rodakom w
w Szarych Szeregach, a później w
walce z okupantem. Młode dziewczyny
Komendzie Głównej Armii Krajowej
najczęściej zostają sanitariuszkami i w
(Brygada Dywersyjna “Broda 53” -
punktach
po
batalion “Zośka” - 2. kompania “Rudy”
rannych
- pluton żeński “Oleńka” - 2. drużyna).
pomocy
wyruszają
r.
rozsianych
Warszawie
opatrują
powstańców.
Inne
pomagają
w
W
Powstaniu
bierze
udział
jako
transporcie poczty między walczącymi
sanitariuszka i łączniczka w stopniu
oddziałami. Wiele z nich bierze także
strzelca. Przenosi broń przed akcjami
aktywny udział w samym Powstaniu.
zbrojnymi
Spośród nich w historii walk zapisały
magazynów do punktów kontaktowych,
się dwie absolwentki: Zofia Kasperska
dostarcza też materiały konspiracyjne i
“Żelazna Zosia” i Anna Wajcowicz
spisuje
“Hanka Kołczanka”.
samochodów, które później stają się
ze
skrytek
numery
i
tajnych
niemieckich
celem ataku powstańców. Jej szlak 15
15
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
bojowy zahacza o okolice Woli, Starego
Mireckiego podczas próby zdobycia
Miasta, ulicy Senatorskiej, Ogrodu
broni z ostrzelanego przez powstańców
Saskiego,
samochodu
Śródmieścia
i
Górnego
policji
niemieckiej.
Czerniakowa. Ginie 1 września 1944 r.
pierwsza
na ulicy Książęcej i zostaje pochowana
dziewczyna z batalionu “Zośka”. Po
razem z Haliną Kostecką-Kwiatkowską
wojnie zostaje pochowana wraz z
w kwaterach żołnierzy i sanitariuszek
Dorotą Łempicką “Dorotą” i Anną
batalionu
Powązkach
Kołdoń “Anusią” w kwaterach żołnierzy
Wojskowych. Pośmiertnie odznaczona
i sanitariuszek batalionu “Zośka” na
zostaje Krzyżem Walecznych.
Powązkach Wojskowych. Ona również
“Zośka”
“Hanka
na
Kołczanka”
konspiracji
od
działa
1942
zostaje
w
r.
poległa
w
To
pośmiertnie
Powstaniu
odznaczona
Krzyżem Walecznych.
jako
wywiadowczyni II Oddziału Komendy
Dwie bohaterskie dziewczyny. Nie są to
Głównej
oczywiście
Armii
Krajowej,
gdzie
jedyne
spośród
grona
przechodzi również szkolenie wojskowe
aktywnie uczestniczących w Powstaniu
i sanitarne. W 1943 r. dołącza do
i walce o wolną Polskę Żmichowianek -
batalionu “Zośka”. Między 27 a 28
było ich o wiele więcej, jednak nie
kwietnia 1944 r. uczestniczy jako
sposób wymienić zasług ich wszystkich
łączniczka w akcji wysadzenia pociągu
wobec ojczyzny. Naszym obowiązkiem
urlopowego (akcja “Tłuszcz-Urle”), a w
pozostaje
lipcu tego samego roku w szkoleniu
bohaterstwie i poświęceniu. Możemy
terenowym w “Bazie Leśnej” pod
być dumni, że z progów naszej szkoły
Wyszkowem (akcja “Par II”). Później
wyszły tak odważne dziewczęta, które
decyzją
za wolność zapłacić miały najwyższą
Krajowej
Komendy
Armii
o
ich
cenę. Nie zapomnijmy więc podczas
Brygady Dywersyjnej “Broda 53” -
odwiedzania grobów naszych bliskich
batalion
“Zośka” -
2.
przydzielona
pamięć
do
“Oleńka”
zostaje
Głównej
więc
-
pluton
żeński
zapalić znicz na grobach naszych
drużyna.
Ginie
starszych koleżanek. Ich ofiara nie
pierwszego sierpnia 1944 r. na ulicy
poszła na marne.
16
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O PATRONCE „Już dosyć prawdziwie pięknych napisano książek, teraz czas je w czyn zamienić i czynem iść tak daleko – tak daleko – aż się życie z książką zrówna, świat z myślą dzisiejszą”
17
17
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Aleksandra Karaźniewicz
NARCYZA ŻMICHOWSKA W MOGILE NIEPAMIĘCI Stulecie, bogata historia, absolwenci, czyli wspomnienia, którymi w tym roku żyje warszawskie liceum imienia… właśnie, Narcyzy Żmichowskiej! Przecież przy lawinie wspominków nie mogłoby zabraknąć jej – kobiety, która swoją cegiełkę do budowy szkoły dołożyła jeszcze zanim powstał plan jej utworzenia. Wybór takiej, a nie innej patronki przez
Żmichowska urodziła się za czasów
wizytatorkę
Teodorę
Księstwa Warszawskiego, gdy sytuacja
Męczkowską nie był przypadkowy, a
kobiet w zaborze rosyjskim była jasno
istotne dla tego zdarzenia było życie
określona przez Kodeks Napoleona.
Żmichowskiej. Pochodziła z ubogiej
Ten
rodziny ziemiańskiej i była dziesiątym
bezwzględnego patriarchatu, a więc
–
dominującej
szkoły
ostatnim
-
pięćdziesięcioletnia
dzieckiem.
kolei
był
roli
zwolennikiem męża
i
ojca.
zmarła
Przekładając słowa na rzeczywistość,
krótko po narodzinach córki, a więc to
kobiety nie miały prawa posiadania
ojciec nadał jej imię – Narcyza.
osobnych
Wówczas
był
dokumentów
tożsamości,
czytelny
objaw
samodzielnego zeznawania w sądzie, a
demonstracji.
Jan
nawet ich prawa rodzicielskie były
dawniej
żołnierz
ograniczone przez radę familijną. Nie
wielbiciel
rewolucji
mogły opuszczać wyznaczonego przez
francuskiej aż czworo swoich dzieci
mężów miejsca zamieszkania bez jego
nazwał imionami kwiatów (Hiacynt,
zgody ani wnosić o rozwód, chyba że
Hortensja i Lilia) wzorując się dniami z
„mąż trzymał w domu nałożnicę”.
jakobińskiego kalendarza. W 1819 r.
Nietrudno jest się domyślić, że Narcyza
przy nadawaniu imienia ostatniej córce
od
owdowiały ojciec zapewne nie miał
sprzeciwiała.
pojęcia, że nie tylko imię, ale całe
Wykształcenie,
późniejsze życie będzie swego rodzaju
satysfakcjonowało nieustannie żądnego
„polityczną demonstracją”.
wiedzy
politycznej Żmichowski, Kościuszki
i
to
matka
Jej
z
początku
umysłu
się
jakie
powyższemu
odebrała,
Narcyzy.
Już
nie jej
pierwsza praca guwernantki pokazała 18
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
ogromną
przepaść
intelektualną
sensacją literacką i opisywany jest jako
między młodą wówczas kobietą, a jej
połączenie
otoczeniem.
co
„Ody
do
młodości”
i
się
skarżyła?
„Wielkiej Improwizacji” z „Dziadów”
brak
książek,
Mickiewicza. W 1846 r. opublikowała
pustkę umysłową, materializm jako
też swoją pierwszą, kultową powieść –
główny cel życia… Jej wymagania
„Poganka” - inspirowaną jej toksyczną
zostały zaspokojone dopiero, gdy po
relacją z Pauliną Zbyszewską.
pobycie w Paryżu trafiła do rodzonego
Mimo
brata Erazma mieszkającego w Reims.
Żmichowska w kulturze jest obecna
Tam, mimo panującej biedy, Narcyza
przede wszystkim (i właściwie jedynie)
wreszcie
jako
Banalność
Na
19
rozmów,
mogła
dyskutować
na
wartościowe tematy. Żmichowska
wierzyła,
tego
wszystkiego
emancypantka.
Narcyza
Określenie
to
jednak jest dosyć wąskie w stosunku do że
w
życiu
tego, czego orędowniczką była autorka
(szczególnie, jeśli jest się kobietą)
“Poganki”.
powinno się liczyć tylko na siebie. Stąd
feministka
jej popularny cytat zdobiący ściany
przyjmowania męskich wzorców, co do
naszej szkoły: "Uczcie się
- jeśli
wykorzystania pełni potencjału kobiety
możecie, umiejcie - jeśli potraficie i
jako odmiennego, niezależnego bytu.
myślcie o tym, żebyście sobie same
Ścięcie przez nią włosów, jawne palenie
wystarczyły". Tak niezrozumiana w
cygar
swoim czasie, tak często nierozumiana
Narodowej,
jest dziś, a jednak wydaje się, jakby te
teoretycznie nie miały wstępu, nie było
słowa mówiła prosto do nas – uczniów
oznaką pogardy czy kpiącego stosunku
liceum jej imienia. Zresztą w jednym z
do mężczyzn, ale czymś głębszym i
listów do swojej uczennicy i zarazem
ważniejszym - demonstracją tego, co
przyjaciółki,
„…nieraz
powinno być możliwe dla prawdziwie
pragnęłam, aby nawet myśli moje
wolnej kobiety. Żmichowska chciała
niedopowiedziane później, och, później
udowodnić, że kobiety, tak jak i
żyjących doszły”.
mężczyźni, są zdolni do samorozwoju
Z czasem coraz bardziej skłaniała się ku
oraz udzielania się w życiu publicznym
pisarstwu, w 1841 r. powołała do życia
i zawodowym. Uważała, że kobiety
Gabryellę – taki przybrała pseudonim
powinny
literacki. Jej pierwszy wiersz „Szczęście
sprzeciwiała
poety” momentalnie stał się wielką
zawartym z innych powodów niż ten,
pisała;
19
Jako
przede
dążyła
czy
być
wizyty do
nie
w której
wszystkim tyle
Bibliotece kobiety
samowystarczalne się
do
i
małżeństwom
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
który najważniejszy jest i dla nas
teoretycznym programie, lecz - jak
współcześnie - miłości. Tą ostatnią
dowodzi ich biografia - na stylu życia.
myślą
A
zainspirowała
wiele
kobiet,
jakie
były?
Odważne,
wręcz
od
wszelkich
norm
między innymi późniejszą wizytatorkę
wyzwolone
Żmichowskiej, Teodorę Męczkowską,
narzucanych przez społeczeństwo. W
która
uczucia
okresie, gdy kobiecie nie wypadało
Wacława
pojawić się samej na ulicy, te często
właśnie
z
poślubiła
powodu
lekarza
Męczkowskiego.
wybierały życie bez mężczyzny, paliły oraz
cygara, jeździły konno i dyskutowały do
masowymi aresztowaniami powstała
upadłego. Jednak to wszystko zdawało
grupa „sióstr miłosierdzia”, licząca
się być tylko dodatkiem do ogromnej
ponad
od
sympatii, którą się darzyły. Ponoć
katoliczek po protestantki, od ubogich
mówiły sobie wszystko. Mąż jednej z
po zamożne. W kręgu tym znalazła się
entuzjastek zgryźliwie mawiał do żony:
między innymi Paulina Zbyszewska,
“Bo wy się w swoich przyjaciółkach
którą ze Żmichowską miały później
kochacie, to wam już dla mężów
łączyć burzliwe relacje.
miłości brakuje”.
Tym, co spajało „siostry miłosierdzia”,
Wobec poglądów i działalności na rzecz
były
i
kobiet zarówno Narcyzy Żmichowskiej,
zmiany, a główne ogniwo stanowiła
jak Teodory Męczkowskiej, bardzo
właśnie Narcyza Żmichowska. Wkrótce
wymowne było więc nadanie imienia
„siostry miłosierdzia” zaczęły prze-
Narcyzy
kształcać się w pierwszą zorganizowaną
żeńskiemu. Dodatkowo, kilka miesięcy
grupę
zaczęto
wcześniej, bo w listopadzie 1918 r.,
nazywać je (i ich przyjaciół, czasem
Polki otrzymały prawa wyborcze, co też
nawet
mogło
Wraz
z
rzezią
galicyjską
dwadzieścia
entuzjazm,
kobiet
chęć
działania
feministyczną mężów)
Domagały
się
-
–
entuzjastkami.
większej
pamięci
swobody
Żmichowskiej
gimnazjum
być swego rodzaju o
Narcyzie
gestem
Żmichowskiej,
obyczajowej dla kobiet i poszanowania
która w tym czasie
ich
narodowo-
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie,
wyzwoleńczą. Promowały nowoczesne
że Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej
metody edukacyjne, które dotyczyć
można uważać za, niestety pośmiertne i
miały również dziewcząt, niezależnie
dokończone
od
zwieńczenie
wkładu
w
pochodzenia.
walkę
Jednak
działania
znakomitej
entuzjastek nie opierały się jedynie na 20
przez jej
już nie dożyła.
Męczkowską,
życiowego
edukacji
nie
celu
–
tylko
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
mężczyzn, ale i kobiet. Co więcej w
polskich tekstów feministycznych” –
dalszych latach – wówczas gimnazjum
„znakomite zadatki na prekursorkę
– stało się pierwszą w Polsce szkołą
powieści
opartą
czesnych metod dydaktycznych, jako
o
szkołę
powszechną,
psychologicznej
nowo-
rekrutującą młodzież najszerszych mas,
(…)
tak by do nauki miał dostęp każdy.
feministycznych stowarzyszeń”. Postać
Żmichowska
Żmichowskiej w dużej części spoczywa
–
nieco
zapomniana,
organizatorka
i
pierwszych
niedo-
– jak to określiły absolwentki w książce
ceniana. Może historia potoczyłaby się
napisanej na czterdziestolecie szkoły –
inaczej, gdyby urodziła się w innym
w mogile niepamięci. Mogile, na której
czasie i miejscu. Miała bowiem –
liceum
cytując jeden z tekstów „Antologii
stawia znicz.
owiana
tajemnicą,
wciąż
im.
Narcyzy
Żmichowskiej
*****
Aleksandra Matynia
BOY I GABRYELLA – „PRZYJAŹŃ” MIĘDZYPOKOLENIOWA Czy coś może łączyć dwoje ludzi, których dzieli aż 120 lat różnicy? Na przykładzie Narcyzy Żmichowskiej i Tadeusza Boya-Żeleńskiego okazuje się, że tak. Dokładnie tyle lat mija od roku urodzenia autorki „Poganki” do śmierci słynnego tłumacza literatury francuskiej. Boy zaczął interesować się dorobkiem
Grabowską) z dużo od niej starszą
Żmichowskiej już w dzieciństwie. Ta
Gabryellą. O serdeczności i bliskości
fascynacja przetrwała i odezwała się ze
tych relacji łatwo możemy przekonać
zdwojoną siłą w dojrzałym okresie
się sami – z obfitej korespondencji
twórczości Żeleńskiego. Pierwotnych
obydwu
źródeł tego zainteresowania należy
przetrwało aż 185 listów.
dopatrywać się w przyjaźni, jaka łączyła
Wszystko zaczęło się w 1858 r., na
matkę Boya, Wandę Żeleńską (z domu
pensji Julii Baranowskiej w pałacu 21
pań
do
naszych
czasów
21
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Grabowskich przy
ulicy Miodowej.
Wanda
rówieśniczki
i
jej
z
entuzjazmem powitały nową nauczycielkę oraz lokatorkę „Miodogórza”, Narcyzę
Żmichowską.
Najmłodsza
córka Grabowskich pilnie uczyła się pod okiem znanej już w kręgach literackich autorki „Poganki”, która dla dziewcząt z pensji nie była jedynie zwykłą
pedagożką,
założycielką
lecz
również
Entuzjastek,
godną
podziwu konspiratorką, która wracała z kilkuletniego
pobytu
w
rosyjskim
więzieniu w Lublinie. Opisane przez Wandę
„pogadanki
ważnych w jego życiu kobiet napisał
pedagogiczne”
w książce
Gabryelli nie ograniczały się natomiast do
wykładów
dotyczyły
o
literaturze,
również
ważnych
wydał
lecz
ze
do
źródeł
archiwalnych,
czasowych
publikacji
Żmichowskiej
wpływem Grabowska zaczęła pisać
oraz
dotychutworów
opracowań
jej
twórczości. Fascynacja Boya dorob-
pierwsze powieści. W latach 70-tych,
kiem polskiej autorki przypadła na lata
już jako Żeleńska, została autorką kilku
1928-1935.
publikacji dotyczących pism Gabryelli.
esejów
Jej dzieło kontynuował syn Tadeusz,
Napisał
wówczas
wiele
dotyczących
pisarki,
m.in.
„Romans Gabryelli”, „Żywoty miłosne”
który już we wczesnym dzieciństwie
oraz „Wilię Narcyzy w roku 1863”, a
zachował w sercu obraz Żmichowskiej osobistości
zatytuło-
tylko ze wspomnień matki, ale również
naśladowania. To właśnie pod jej
wybitnej
tomie
ich
temat Gabryelli Żeleński czerpał nie
Wandy Żmichowska stała się bliską
jako
część
W późniejszych latach informacje na
Dla wcześnie osieroconej przez matkę wzorem
w
Ponadto,
wanym „Narcyssa i Wanda”.
w Królestwie nauki historii Polski.
oraz
żywi”.
zachowaną
korespondencji
spraw
społecznych i narodowych, zakazanej
przyjaciółką
„Ludzie
ponadto opatrzył przedmową część jej
oraz
dzieł,
serdecznej przyjaciółki jego matki. O
w
„Pogankę”,
wzajemnym przywiązaniu tych dwóch, 22
tym które
najsłynniejsze uważał
za
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
„najwybitniejszy dziełach
utwór
epoki”
wielkich
po
„Miodogórza”
uważał
za
23
„królową
polskich
pszczół”, duszę tego kółka, które dzięki
romantyków. Była to prawdziwa pasja -
jej zaangażowaniu oraz ogromnej pracy
Żeleński
odegrało istotną rolę w walce o prawa
wynosił
Narcyssę
ponad
znanych pisarzy nie tylko literatury
kobiet.
polskiej, ale również, bliskiej jego
Dzięki Żeleńskiemu Żmichowska zajęła
sercu,
zaszczytne,
francuskiej.
Jego
zdaniem
należne
jej
miejsce
w
Żmichowska mogła zostać „Balzakiem
polskiej literaturze, zaś jej twórczość
w spódnicy”, lecz w niesprzyjających
zyskała zainteresowanie współczesnych
warunkach zarówno społecznych, jak i
czytelników. Boy ukazał polską pisarkę
narodowych nie miała szansy w pełni
jako wizjonerkę, obdarzoną lekkim
rozwinąć swojego talentu i zdolności
piórem
twórczych.
nowoczesnej narracji oraz unikalnej
Jako
autor
projektów
autorkę
powieści
o
galerii figur powieściowych. Hołd, jaki
emancypacyjnych Żeleński był również
w
pod wrażeniem działalności społecznej
Żmichowskiej, sprawił, że do dziś
Żmichowskiej.
pamiętamy ją nie tylko jako odważną
„Poganki” Entuzjastek,
We
wstępie
wychwalał które
najszlachetniejszym
do ideały
ten
aktywistkę,
nazwał
sposób
ale
najważniejszych
odłamem
Żeleński
również polskich
oddał
jedną
z
intelektu-
alistek, po której dzieła sięgamy po dziś
wyzwolonych kobiet. Żmichowską z
dzień.
*****
Sandra Białousz
BEZ OPISÓW PRZYRODY. RECENZJA „POGANKI” Choć większość z nas przynajmniej kojarzy biografię Narcyzy Żmichowskiej, patronki naszego liceum, nieliczni zdecydowali się zapoznać z jej twórczością. Zbliżające się więc stulecie założenia liceum Jej imienia daje okazję do poznania 23
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
ciekawego dorobku literackiego tej pisarki. W ogniu tej recenzji znajdzie się „Poganka”, najbardziej znana romantyczna powieść Żmichowskiej. Na akcję powieści składają się dwa
Skupiając się przede wszystkim na
bloki
przeżyciach bohaterów
i tym, jak
przedstawia
ważne
fabularne
“współczesne”,
-
wydarzenia
czyli
spotkanie
postaci
dla
przyjaciół w salonie Gabrielli oraz
głównego bohatera, Autorka ukazuje
opowieść Beniamina a.k.a. Humboldta
swoją wielką wrażliwość i - jak pisał
lub
które
Boy-Żeleński - serce “przede wszystkim
początku
do kochania”. Powieść ta przepełniona
dowiadujemy się o jego dzieciństwie i
jest uczuciami, takimi jak nostalgia,
rodzinie, a zwłaszcza o roli odegranej
fascynacja, miłość rodziny i przyjaciół.
przez starszego brata, Cypriana, który
Dokładne
opowiedział mu o swej niespełnionej
czytelnikowi na zrozumienie głównego
miłości
własnego
bohatera, choć nie do końca może on
obrazu, Aspazji. Kilka miesięcy po tym
wczuć się w tępostać, gdyż w ciągu stu
zdarzeniu
pięćdziesięciu
Łysego
zmieniło
o
jego
do
wydarzeniu, życie.
piękności Beniamin
Z
z w
czasie
opisy
przeżyć
lat
od
pozwalają
powstania
przejażdżki konnej przez przypadek
powieści wiele się zmieniło.
natrafia na kobietę opisaną przez brata
Czytając
i zostaje przez nią porwany! W ten
uwagę
sposób rozpoczyna się ciąg zdarzeń,
autobiografizm,
które w ostateczności doprowadzają do
różnych miejscach utworu. Najbardziej
głębokiej
widocznym
przemiany
duchowej
„Pogankę”, na
warto
występujący
zwrócić w
objawiający
na
to
niej się
dowodem
w jest
Beniamina… oraz do jego wyłysienia.
uczynienie narratorem utworu siebie,
Niektórzy sceptycznie podchodzą do
tj.
lektury powieści XIX-wiecznych, są
pseudonimem
one bowiem znane ze swych bardzo,
publikowała
bardzo obszernych i szczegółowych
czterdziestych
opisów przyrody. Czytelnicy „Poganki”
Beniamina, uważanego niekiedy za jej
nie mają się jednak czego obawiać -
męskie alter-ego. Autorka inspirowała
opisy
dotyczą
się przy tworzeniu powieści swoim
one… ludzi. To właśnie bogate w detale
najbliższym otoczeniem - Cyprian to
deskrypcje postaci stanowią unikatową
nikt inny jak Janek, starszy brat
cechę
Żmichowskiej,
Narcyzy, zmarły na trzy lata przed
wyróżniającą ją na tle innych twórców.
powstaniem utworu, rodzinny dom
występują,
pisarstwa
jednakże
24
Gabrielli,
gdyż
pod
takim
Żmichowska swe
dzieła
XIX
w
wieku,
latach oraz
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
głównego bohatera przypomina ten, w
ta, jak cała powieść, jest jednym
którym Żmichowska się wychowała,
wielkim wspomnieniem, ale to właśnie
pobyt w pałacu przypomina wizytę w
w
dworku jej bliskiej przyjaciółki Pauliny,
czytelnikiem
a scena przejażdżki konnej Beniamina
prawdę - to, co minęło, już nie wróci, a
z Aspazją inspirowana była wrażeniami
próba odtworzenia minionego skończy
po
obrazu
się li tylko smutkiem i zawodem.
Januarego Suchodolskiego. Nie należy
Wspomnienia należy pielęgnować, lecz
jednak uporczywieposzukiwacwątków
nie
biograficznych
przeszłości.
zobaczeniu
pewnego
(w
tym
wątków
niej
Autorka
wolno
odkrywa
pewną
przed
uniwersalną
powtarzać
własnej
lesbijskich), tak jak robiło to większość
Z tym przesłaniem pozostawiam Was i
badaczy twórczości Żmichowskiej -
zachęcam do zapoznania się nie tylko z
autobiografizm
„Poganką”, ale także innymi dziełami
był
jedną
z
cech
obecnych w romantyzmie.
Żmichowskiej. Zagłębienie się w jej
Jednakże
„Poganka”
to
przede
twórczość może sprawić, że inaczej
wszystkim
opowieść
o
czasach
spojrzycie na nią jako patronkę naszej
dawnych, czasach, w których królowały
szkoły, a także odkryjecie jej inną
miłość, zaufanie i niczym niezmącona
stronę, znaną raczej z listów niżeli
przyjaźń,
przedstawionych
oficjalnych biografii. Kto wie, może
“Wstępnym
obrazku”,
czyli
we części
wówczas
poprzedzającej właściwą akcję. Część
spłynie
na
błogosławieństwo patronki?
25
Was
25
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O LUDZIACH
Czytając wszystkie te wywiady z ludźmi, z których każdy jest niesamowity i oryginalny na swój własny, zachwycający sposób, po raz kolejny uświadomiłam sobie, do jak wyjątkowej szkoły uczęszczam od tych prawie sześciu lat. Przez tak długi czas to co w tej szkole unikalne i magiczne, nieco powszednieje i staje się niemal rutyną. Dzięki cudownym osobom, które zgodziły się na publikację swoich wspomnień o szkole na łamach Żetu, zrobiło mi się ciepło na sercu: tyle pokoleń w tak pięknych, ujmujących, a niekiedy też zabawnych słowach wyraża swój sentyment oa szkoły, którą często docenia się dopiero wtedy, kiedy opuści się już jej mury. Dlatego apeluję – doceniajmy drobnostki, te wszystkie
wyjątkowe
chwile
przeżyte
w
Żmichowskiej,
celebrujmy je. Bo liceum zdarza się tylko raz, a potem zostają tylko wspomnienia. Jadwiga Mik
26
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Sandra Białousz
MAGAZYN PRAWDZIWIE KULTULARNY wywiad z Mateuszem Godlewskim, założycielem “Magazynu Żet”
Minęły już dwa lata, odkąd edukację w Żmichowskiej zakończył założyciel i zarazem pierwszy redaktor naczelny Magazynu Żet, Mateusz Godlewski. Obecnie zabiegany student dwóch kierunków na Uniwersytecie Warszawskim, zgodził się poświęcić nam chwilę i opowiedzieć o samych początkach naszego szkolnego pisma.
Sandra: Zacznijmy może od twoich początków: jak to się stało, że trafiłeś do Żmichowskiej? Mateusz: Muszę sięgnąć pamięcią do bardzo zamierzchłych czasów gimnazjalnych – myślę, że nie byłem do końca przekonany co do tego, czym chciałbym się zajmować, ale jakoś ciągnęło mnie do przedmiotów humanistycznych - trafiłem zatem do klasy A.
Co skłoniło Cię do tego, żeby stworzyć “Magazyn Żet”? Na początku nie nazywał się jeszcze Magazyn Żet, tylko Żmichotive. To była nazwa wyłoniona w konkursie na grupie redakcyjnej, w założeniu miała brzmieć trochę z francuska. Jeśli zaś chodzi o to, w jaki sposób powstało… Cóż, poszukiwałem takiego rodzaju aktywności jak gazetka szkolna. Bardzo mi na tym zależało, zwłaszcza, że moją gazetkę szkolną w gimnazjum kupowały cztery osoby (łącznie z rodzicami uczniów) i miałem nadzieję, że w Żmichowskiej zasięg będzie nieco większy. Zapytałem więc panią profesor Lubieniecką, moją wychowawczynię, czy coś takiego u nas istnieje, a kiedy okazało się, że nie, zostałem przez nią przekierowany do profesora Słomczewskiego, który taką inicjatywą się kiedyś zajmował. Zgłosiłem się do niego, a nieco później gazetka zaczęła funkcjonować i regularnie się ukazywać.
Czy początki były trudne?
27
27
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Myślę, że raczej nie, poza pewną małą wpadką. Na okładce pierwszego numeru, co jest dotąd rzeczą dla mnie bardzo wstydliwą, został umieszczony błąd ortograficzny. O ile dobrze pamiętam, brzmiał on: "Żmichotive, magazyn kultularny”. Zauważyliśmy to już po wydruku pierwszych kopii i nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić - zakleić? Ostatecznie
jednak
gazetkę
sprzedawaliśmy
[wtedy
jeszcze
gazetka
była
rozprowadzana za symboliczną opłatą przeznaczaną na druk - przyp. red.] jako magazyn kultularny i tak go "kultularnie" dystrybuowaliśmy do pierwszego dodruku. Wtedy to błąd został poprawiony. “Kultową” okładkę można jednak nadal zobaczyć w pierwszej wersji w naszym archiwum na stronie Żmichowskiej.
A jak to dalej wyglądało? W którymś momencie przecież Żmichotive przestał być Żmichotivem... Tak, w którymś momencie... W pierwszym roku zostały wydane cztery numery, natomiast na początku drugiej klasy miesięcznik miał przerwę w ukazywaniu się – wynikało to trochę ze swego rodzaju blokady twórczej, ale cały czas idea miesięcznika była żywa. Gdzieś około marca [2016 r. – przyp. red.] zdecydowaliśmy się, żeby ponownie ten magazyn wydawać i wtedy już nie miałem osoby, która zajmowałaby się projektowaniem okładek (w pierwszej klasie robiła to Zuzia Rogowska), dlatego zacząłem robić to sam. Jako że nie miałem żadnego logo, umieściłem to z fanpage'a Magazynu, którym była sama litera "ż" i dopisałem "Magazyn". Tak wyszedł Magazyn Ż, później zapisywany jako “Magazyn Żet”.
Sprytne! A kto się później zajmował składaniem? Także ty? Ja zająłem się tylko tym pierwszym numerem, później robił to za mnie Janek Orliński. To on dał mi feedback na temat tego, co w Magazynie można poprawić. Zwrócił uwagę na błędy, które faktycznie się w tym numerze pojawiły i na moje umiejętności photoshopowo-komputerowe, też nie najlepsze, z czego wynikał dosyć nieporadny skład tego pierwszego Magazynu... Powiedział wtedy, że trochę się na tym zna i mógłby z redakcją współpracować w tym zakresie.
Na co chciałeś postawić, redagując Magazyn Żet? Jakie artykuły chciałeś, żeby się pojawiały? Wszystko czy jednak konkretne rzeczy? 28
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Przede wszystkim myślę, że tam było sporo opowiadań, treści nastawionej na twórczość uczniów. Ja sam, jeśli na przykład chodzi o to pierwsze wydanie, nie pisałem tekstów, tylko albo rysowałem komiksy, albo umieszczałem suchary – to był taki autorski dział "Suszarnia" z bardzo nieśmiesznymi żartami. Chciałem, żeby były tak nieśmieszne, że aż śmieszne. Teraz nie wiem, czy bym się na taki pomysł zdecydował! Przede wszystkim jednak w Magazynie była właśnie twórczość, czasami zdarzały się artykuły bardziej zaangażowane politycznie, później różnie z tym bywało. Ale jako że Żmichowska jest szkołą ludzi kreatywnych i mających wiele do powiedzenia, chcieliśmy postawić na ten aspekt twórczy. Mieliśmy też dział wymyślony przez Maćka Ptaszka, kolegę, który przeniósł się później do Reytana "Redakcyjne Taśmy" - w którym debatowaliśmy na różne tematy takie jak patriotyzm lub istota męskości. Wydaje mi się więc, że stawialiśmy nie tylko na aspekt artystyczny – pamiętam też, że Julia Hetmanek pisywała artykuły o fizyce.
Fizyka w Żmichowskiej... zaskakujące. Wracając jednak do "Suszarni" – jak wyglądał proces powstawania owych sucharów? One zazwyczaj były bardzo spontaniczne. Ja też w swoich młodych latach miałem tendencję do rzucania wieloma sucharami, co spotykało się albo z pobłażliwym uśmiechem albo z prawdziwym śmiechem lub innymi reakcjami. Zazwyczaj te suchary opierały się na grach słownych, na zabawach językowych. Miałem kiedyś taki zeszycik, w którym spisywałem nieśmieszne żarty i potem, ku zadowoleniu lub niezadowoleniu czytelników, umieszczałem je w Magazynie.
Najbardziej znany suchar? Taki, który najbardziej lubię: Dlaczego bocian przegrał w pojedynku na linę? BOCIANgnął za słabo!
*śmiech* Takiej reakcji oczekiwałem!
29
29
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Suche, nie powiem... Co było dalej z Magazynem? Z tego, co sama pamiętam,
gazetka
trafiła
do
Łodzi
na
konkurs
im.
Wojciecha
Słodkowskiego. Jak to się właściwie stało, że do niego przystąpiliście? To się stało tak – mieliśmy numer, który wydaliśmy na początku marca, taki specjalny, na koncert „Żmichowska Śpiewa”. Pani profesor Ewa Drobek przesłała mi informację na temat tego konkursu na Messengerze i zdecydowaliśmy z resztą redakcji, że można ten numer tam wysłać. Warto było - został on nagrodzony trzecim miejscem, byliśmy potem na gali konkursowej w Łodzi we dwie osoby - ja i Julia Czerniakow. Myślę, że to z pewnością było bardzo miłe doświadczenie. Muszę też powiedzieć, że była to zasługa wszystkich członków redakcji i tych, których teksty zostały umieszczone, Pani profesor Lipke czuwającej nad korektą a także Jana Orlińskiego, który po nocach składał Magazyny.
Jak to było, gdy oddawałeś Magazyn Żet pod opiekę zupełnie nowej redakcji? Co wtedy czułeś? Czułem się bardzo szczęśliwy, że może być w jakiś sposób kontynuowany. Pamiętam, że kiedy byłem na spotkaniu organizacyjnym z panią Dyrektor jakoś na początku roku, to pani Dyrektor wspominała, że wiele gazetek już istniało, natomiast często zabawa ta kończyła się dość szybko. Dlatego też bardzo ucieszył mnie fakt, że być może Żet będzie pierwszym czasopismem, które przetrwa nieco dłużej, które wpisze się na stałe w życie szkoły. Zresztą wydaje mi się, że to, co zrobiliście dotychczas jako redakcja, jest naprawdę godne podziwu. Udało się na przykład złapać kontakt ze szkołą, wpisać się w folklor szkoły i jej społeczność. Znaleźliście się nawet w Żmicho Memach!
Czy stworzenie Magazynu Żet przydało Ci się teraz, kiedy jesteś studentem? Tak! Myślę, że wniosło to do mojego życia naprawdę dużo. To była okazja do zdobycia umiejętności zarządzania pracą grupy ludzi, do nawiązania znajomości z ludźmi z innych klas. Obecnie jestem serwisantem Radia Kampus. Dyżur odbywam raz w tygodniu w ramach wolontariatu, trwa on około czterech godzin. Piszę newsy do serwisów informacyjnych, a potem je prezentuję - korzystam zazwyczaj z PAP-u 30
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
[Polska Agencja Prasowa - przyp. red.] i przygotowuję po cztery informacje dotyczące kultury i sportu. Kampus koncentruje się również wokół tematów warszawskich, bo to radio akademickie działające przede wszystkim w stolicy. Co prawda nie jest to gazeta, ale bagaż doświadczeń związanych z gazetką nadal mi się w jakiś sposób przydaje. Było to bardzo cenne doświadczenie i dobra przygoda, dlatego też nadal śledzę działania redakcji z nadzieją, że ta inicjatywa będzie kontynuowana.
Czy chciałbyś może jeszcze przekazać na koniec Czytelnikom jakąś mądrość życiową? Pamiętajcie o dwóch rzeczach: trzeba jeść obiady. I śpiewać. A reszta jakoś się ułoży.
*****
Julia Ukielska
TWARZE PIERWSZEJ TFAŻY wywiad z Magdaleną Gutowską i Konradem Ozdowym, pomysłodawcami Teatralnego Festiwalu Amatorskiego Żmichowskiej
Jest ciepłe wtorkowe popołudnie. Idę na plac Zbawiciela, gdzie mam się spotkać z moimi dzisiejszymi rozmówcami. Pierwszy przychodzi Konrad, zamawiamy kawę i zaczynamy rozmowę. Zaraz potem razem ze swoim kilkumiesięcznym synem dołącza do nas Magda. W samym środku kawiarnianego gwaru zagłębiamy się w historię sprzed piętnastu lat.
Julia: Skąd właściwie wziął się pomysł na TFAŻ? Konrad: Raz, że były Dni Literatury, po których mieliśmy niedosyt, a dwa, że poznaliśmy ludzi z Batorego, którzy organizowali UFO (Unikatowy Festiwal Offowy przyp. red.). I chcieliśmy, żeby w Żmichowskiej też się coś takiego fajnego działo, żebyśmy mieli nie tylko wewnętrzne, ale i zewnętrzne wydarzenia.
31
31
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Jak wymyśliliście tę nazwę? Magda: Ja nie wiem, czy to nie Kalina Giersz wymyśliła. Ona była trzecią organizatorką (obecnie jest w Atenach i nie mogła się spotkać – przyp. red.) i na pewno stworzyła logo. K: Tak, Kalina zajmowała się częścią artystyczną. Podejrzewam, że to było dzieło przypadku. M: I żonglowania słowami! K: Tak, nie było żadnej ,,grupy specjalnej", która nad tym siedziała (śmiech).
Dżingiel też Wy nagrywaliście? M: Dżingiel nagrał akurat Michał Sumiński. K: Tak, a do różnych przerywników zapraszających na przerwę dawał głos Mieszko.
Jak się poznaliście, skoro byliście w innych klasach (Konrad w B, a Magda w L)? M: Pamiętasz, jak to było? K: Wiesz co, wtedy klas na poziomie było cztery, każda po dwadzieścia osób, więc siłą rzeczy większość się znało. Ale z Magdą to było chyba tak, że razem z Kaliną przeszły po klasach ogłaszając, że chcą zrobić festiwal i żeby wszyscy zainteresowani się gdzieś tam zgłosili. Finalnie z dziesięciu osób, które przyszły na pierwsze spotkanie, zrobiły się trzy i zaczęliśmy współpracować.
Jakie były reakcje dyrekcji i grona pedagogicznego, jak stwierdziliście, że chcecie zrobić festiwal? K: Na początku stwierdzili, że okej. Ale z tego, co pamiętam, to my to robiliśmy raczej w czerwcu, a ten ,,raczej czerwiec" to był czas sprawdzianów i zamykania roku. I póki z pierwsza edycją naprawdę było okej, to potem ci bardziej cięci nauczyciele już nie byli zbyt zadowoleni. Szczególnie, że to nie była tylko nasza trójka, ale więcej osób. M: Tak, chociaż same sekcje stworzyliśmy dopiero przy okazji drugiej albo trzeciej edycji, bo stwierdziliśmy, że jeśli chcemy, żeby festiwal przetrwał, to trzeba w niego 32
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
wciągnąć więcej osób. Za pierwszym razem to była nasza trójka. No i zerówka (klasa wstępna skupiona na francuskim - przyp. red.), która robiła kawiarenkę.
Jacy nauczyciele Was najbardziej wspierali? K: Zawsze na tak były pani Kaźmierczak, pani Drobek i pani Gac, potem też pani Żaboklicka. One były takimi mediatorkami z resztą szkoły. M: Zgadzam się. Pamiętam też, że kiedy wszystko było gotowe do startu, a ja rozmawiałam właśnie w jakiejś sprawie dotyczącej festiwalu z panią Dyrektor Chrapkowską, nagle zjawił się pan Mojkowski z drabiną i zaczął rozwieszać na korytarzu folię. Nikt nie wiedział, o co chodzi! A on nam zrobił taką instalację na ten korytarz przed wejściem. I nikomu o tym wcześniej nie powiedział! Sam wymyślił, przyszedł i zrobił. Tak więc może on nas nie wspierał cały czas, ale niewątpliwie zaistniał na TFAŻ-y i zrobił nam super niespodziankę.
Jakie były największe przeciwności przy organizowaniu pierwszej TFAŻy? K: Wiesz co, nie pamiętam jakichś większych przeciwności. To raczej działało na takiej zasadzie, że chcieliśmy zrobić, to zrobiliśmy. Wydaje mi się, że przeciwności częściej pojawiały się podczas drugiej czy trzeciej edycji. M: Ten pierwszy festiwal to był w ogóle bardzo profesjonalny, bo udało nam się znaleźć firmę oświetleniową, która przywiozła nam światła. Był spotlight (reflektor punktowy - przyp. red.), oświetlenie z przodu i z tyłu sceny. My się na tym kompletnie nie znaliśmy, więc gdy przyszli profesjonaliści, to byliśmy pod ogromnym wrażeniem. W kolejnych edycjach nie chcieliśmy, żeby było gorzej! Tak więc to chyba nasze ambicje były głównym stresem i przeciwnością (śmiech). K: No i nasza niekompetencja! (śmiech) Na przykład przyjechała kiedyś jakaś konsoleta, której dzisiaj też bym nie obsłużył. Ktoś mi coś pokazał, ale musiałem się sam w tym milionie pokręteł odnaleźć. Ale jak się jest młodszym, to się łatwiej łapie takie rzeczy, więc ostatecznie jakoś to poszło.
33
33
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Są jakieś szalone TFAŻ-owe historie, które pamiętacie do dzisiaj? Macie jakieś śmieszne wspomnienia? K: Pamiętam, że była jakaś akcja z kurtyną. Bo oczywiście, bardzo profesjonalnie z naszej strony, podczas tworzenia festiwalu teatralnego dopiero jakiś tydzień przed rozpoczęciem zorientowaliśmy się, że nie mamy kurtyny. Znalazłem upadającą hurtownię gdzieś daleko na Pradze i udało się za pół darmo czy nawet i za darmo zdobyć dużo materiału. I złapałem sąsiadkę, która mi to cudem zszyła. Potem przyczepiliśmy materiał i to się nawet rozsuwało jakimś prowizorycznym systemem (nasza obecna, granatowa kurtyna to właśnie ta załatwiona przez Konrada. Tylko nieco bardziej zdewastowana – przyp. red.). M: Ja pamiętam taką scenę, że gdy denerwowaliśmy się przed rozpoczęciem, ja na pewno dzień przed siedziałam u Kaliny w mieszkaniu na Bruna do późnej nocy. Ona coś jeszcze projektowała. Ja oczywiście się na tym nie znam, więc tylko dotrzymywałam jej towarzystwa. K: Ona mogła wtedy kończyć statuetki. Bo to chyba było tak, że podstawkę robiliśmy sami, a górna część była gdzieś zamawiana. I z tym było dużo przypałów. Sytuacje pod tytułem ,,finał za godzinę, a statuetkę trzeba odebrać z Marywilskiej” były na porządku dziennym. M: Pamiętam, że był też jakiś przypał związany z paleniem świeczek na scenie. K: Tak, i jakaś jazda z paleniem na scenie szałwii. Była sztuka, w której był taki element, no i nagle zrobiło się siwo od dymu, śmierdziało marihuaną i trzeba było wietrzyć salę. M: Tak, był kryzys, że mieli nam nie pozwolić nic więcej organizować. Ale ostatecznie udało się wszystkich udobruchać. K: Kiedyś była też taka sytuacja, ale to już nie w pierwszej edycji, że zrobiliśmy szablony logo TFAŻ-y i sprayowaliśmy je na chodniku przed szkołą. Policja nas wtedy złapała, przyjechała do szkoły. Ale zostaliśmy jakoś obronieni i ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach. M: Ja pamiętam też taki moment, że stałam z tyłu, tuż po rozpoczęciu, szczęśliwa, że festiwal jest odpalony, stres zaczął ze mnie schodzić. I w tym momencie skapnęłam się, że gram w pierwszej sztuce, która się właśnie zaczynała. Także zaliczyłam sprint przez rekwizytornię (śmiech). 34
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Jak wyglądał pierwszy festiwal? M: Weź poprawkę na to, że minęło dużo czasu, możemy coś poprzekręcać (śmiech). K: Jeśli się nie mylę, to pierwszą galę prowadził Maciej Orłoś. Jakoś nam się udało do niego dotrzeć. Udało się też zdobyć sponsorów do nagród. Ja się tym zajmowałem i chyba były całkiem fajne. Z tego, co pamiętam, kiedyś to były jakieś odtwarzacze mp3. Wtedy to było atrakcyjne (śmiech). M:Tak, zawsze był stres z tym związany, ale koniec końców zawsze wychodziło fajnie. K: W jury też zawsze staraliśmy się dawać kogoś znanego. M: Tak! W pierwszym jury był krytyk teatralny - tata koleżanki mojej siostry z podstawówki. Udało nam się do niego jakoś dotrzeć i mieliśmy profesjonalnego krytyka na pokładzie! K: TFAŻ trwała trzy dni, a potem było jeszcze afterparty, jakiś koncert. Zespoły były generalnie szkolne, czasem się udawało wciągnąć kogoś z zewnątrz. M: Były też sztuki pozakonkursowe. Bo pamiętam, że mieliśmy wtedy kłopot z Dorożkarnią (młodzieżowy dom kultury na Siekierkach prowadzący szeroko zakrojone zajęcia artystyczne - przyp. red.). Oni mają taką ekipę teatralną, spotykają się na zajęciach i tak dalej. I jak TFAŻ wystartowała, to oni się zaczęli do nas zgłaszać. Ale mieliśmy takie poczucie, że konkurowanie amatorskich przedstawień szkolnych ze spektaklami ludzi, którzy zajmują się tym bardziej profesjonalnie gdzieś poza szkołą, byłoby trochę nie fair. I wydaje mi się, że stąd właśnie wzięły się te pozakonkursowe przedstawienia. K: Na początku festiwal był biletowany. To znaczy nie tak dosłownie. Zamiast zwykłych biletów były wpinki. Kosztowało to z pięć złotych, ale też poprawiało budżet M: Były wpinki karnetowe, upoważniające do wstępu przez wszystkie dni i takie ,pojedyncze. K: Wtedy jeszcze nikt się nie zastanawiał, czy tak można, czy nie można. Potem się okazało, że trzeba to jakoś rejestrować. M: Była też sekcja prasowa i codziennie wychodziła gazetka. To było super, wnosiło takie świeże spojrzenie. Ale recenzje w niej zawarte nie były przesłodzone, zdarzała się naprawdę ostra krytyka. I z tym czasem były problemy, bo ktoś się obraził o jakiś komentarz. 35
35
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Było jakieś przedstawienie, które szczególnie zapadło Wam w pamięci? M: Pamiętam dobrą sztukę Mai Pastewki i Michała Wanio z Batorego. K: Poziom był bardzo różnorodny, ale faktycznie, zdarzały się naprawdę dobre spektakle M: Jak przez mgłę pamiętam, że ktoś robił taką ambitną sztukę o dorastaniu i niezrozumieniu świata. Ale nie mam w głowie żadnych tytułów. Na festiwal przychodziło sporo ludzi – były takie spektakle, na które brakowało miejsc!
Wracaliście na późniejsze TFAŻ-e? K: Na studiach to się trochę rozjechało, nie do końca mieliśmy informacje, co i kiedy się dzieje. To też jest tak, że w pierwszym roku po liceum jeszcze się za szkołą nie tęskni. Teraz, jak usłyszałem o stuleciu, to w sumie chętnie bym poszedł. Robimy się starzy i lubimy sentymentalne gadki (śmiech). M: Ja myślę, że dwa razy byłam później. Raz, ze trzy lata temu, jakiś chłopak się do mnie odezwał na fejsie, że robi festiwal. Ostatnio widziałam też na ulicy jakiegoś chłopaka z torbą tfażową. I tak mi się miło zrobiło.
Jak opuszczaliście liceum to myśleliście, że projekt przetrwa? K: Mi się wydaje, że jak kończyliśmy szkołę, to przyszłość festiwalu wyglądała obiecująco. Była już kolejna ekipa, która się tym zajęła. Nie mieliśmy przesłanek do tego, żeby sądzić, że historia TFAŻ-y w najbliższym czasie się zakończy. M: Tak, ale nie mieliśmy też poczucia, że stworzyliśmy coś, co przetrwa piętnaście lat! Nie sądziłam, że to tyle wytrzyma. K: Nie myśleliśmy tak dalekosiężnie. Robiliśmy, było fajnie, nie zastanawialiśmy się, jak to będzie wyglądać za kilkanaście lat.
A jeśli chodzi o tematy bardziej szkolne, to jacy nauczyciele zapadli Wam w pamięć? K: Na pewno pani Drobek i pani Kaźmierczak. Ciepło wspominam też panią Dyrektor Chrapkowską, ona mnie uczyła. 36
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
M: Ja pamiętam panią Zuzannę Lipke. Byliśmy jej klasą wychowawcza przez pierwszy rok liceum. Wszyscy nam mówili, że jest bardzo twardym nauczycielem. Przez pierwsze pół roku była bardzo kategoryczna, a potem, gdy się dowiedziała, że wyjeżdża do Brukseli,
zaczęła okazywać nam więcej empatii. To jest na pewno
nauczycielka, która w moim życiu zostawiła bardzo dużo, mimo, że nie uczyła mnie długo. Jest imponująco inteligentną kobietą. Były też pani Kasia Kozłowska i pani Sylwia
Sawicka
–
świetne
nauczycielki.
Od
matematyki
miałam
pana
Mioduchowskiego. Był bardzo rozczarowany, że dostał humana, i dawał nam odczuć, że nie dorastamy do jego ambicji dydaktycznych (śmiech).
Są jakieś licealne historie, które zapamiętaliście? M: Pamiętam, że zrobiliśmy pani Calé taki żart, że odwróciliśmy klasę tyłem do przodu i udawaliśmy, że tablica jest z drugiej strony. Ale to chyba jeszcze w gimnazjum było. Mieliśmy też szafki z tyłu klasy, bo dawniej tylko liceum miało szafki w podziemiach. Pochowaliśmy się do nich i podczas odczytywania listy po kolei wychodziliśmy.
Utrzymujecie jeszcze kontakt z osobami z liceum? K: Wiesz co, coś tak, coś nie. Tak jak z Magdą, raz mamy, raz nie mamy (śmiech). M: Ja nie utrzymuje tak na bieżąco z nikim. K: Nie, no to ja mam grupę tak do dziesięciu osób, z którymi faktycznie w miarę regularnie się spotykam. Z kimś poszedłem na studia, z Olą z klasy Magdy jestem w związku. Jak przygotowywałem jakieś duże targi, to ludzie rzeczywiście się odzywali albo widziałem ich, kiedy tam przychodzili.
Co robiliście po liceum i jak układają się Wasze zawodowe ścieżki? Czy TFAŻ nauczyła Was czegoś, co dziś wykorzystujecie? K: Mi to w sumie TFAŻ pomogła (śmiech). Po liceum poszedłem na stosunki euroazjatyckie,
zainteresowałem się Azją, ale to
mi już przeszło.
Potem
organizowałem Targi Mody Niezależnej i prowadziłem platformę internetową, więc na pewno doświadczenie zdobyte na TFAŻ-y nauczyło mnie trochę o tym, jak 37
37
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
przygotowywać takie rzeczy. Pół roku temu wyszedłem już z Mustache’a (platforma internetowa przeznaczona dla projektantów mody - przyp. red.) i teraz zastanawiam się trochę, co dalej. Pracuję w PWC przy start-up’ach. Nie wiem jeszcze, czy ta korporacja jest dla mnie, ale to na pewno ciekawa rzecz. M: Ja jestem adwokatem, pracuję w kancelarii.
Używasz francuskiego w pracy? M: Bardzo rzadko. Bardziej w poprzedniej kancelarii, moja szefowa była dwujęzyczna z francuskim i miała trochę francuskojęzycznych klientów. Ale nie ma na to tak dużego zapotrzebowania.
Dziękuję Wam bardzo za wywiad i mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze na obchodach stulecia! M&K: Dziękujemy bardzo!
****
Julia Ukielska
PRZEGLĄD MORDECZEK Wspomnienia o Teatralnym Festiwalu Amatorskim Żmichowskiej
TFAŻ-y chyba żadnemu Żmichowiakowi przedstawiać nie trzeba. Teatralny Festiwal Amatorski Żmichowskiej przez 15 lat od pierwszej edycji na stałe wpisał się w historię naszej szkoły i stał się jednym z jej symboli. Z okazji jubileuszu zarówno XV LO jak i Festiwalu postanowiłam porozmawiać z osobami związanymi z TFAŻ-ą i odgrzebać wszystkie historie z nią związane.
Początki Festiwalu tak wspomina pani
mnie kiedyś Magda Gutowska, Konrad
Jolanta Kaźmierczak: Przyszli do
Ozdowy i Kalina Giersz i powiedzieli, że 38
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
oni by chcieli zrobić festiwal. Na co ja
wtedy
im mówię: no to róbcie, nie ma
gimnazjum [R.I.P.], miałem egzamin
problemu. No tak, ale potrzebny nam
na głowie, pomyślałem, że popatrzę na
opiekun. No dobrze, mogę nim być.
to wydarzenie z dystansu. Ale mnie
Trzeba przyznać, że sporo było różnych
wciągnęło – gdy tylko zobaczyłem
inicjatyw
atmosferę
szkolnych,
które
nie
byłem
w
trzeciej
klasie
wyjątkowości,
która
wychodziły. To nie chodzi o to, że
udzielała się całej szkole, radość z
wszystko ma wyjść, tylko o to, że jeśli
oglądanych (lub zagranych) dobrych
coś nie wychodzi, to potem siadamy i
spektakli,
rozmawiamy, dlaczego to nie wyszło,
wspaniałych ról oraz euforię, gdy jakiś
tak? Czasem jest za mały zapał, czasem
Żmichowiak zasłużył na nagrodę. Przez
się okazuje, że jest zdecydowane veto
następne lata w Żmichowskiej (nawet
ze strony szkoły i tak dalej. Wtedy
tuż przed maturami) wystawiałem coś
zorganizowali
dobrze
razem z kolegami i koleżankami, a
nagrody,
potem kilka razy wracałem, a to jako
bardzo dużo zrobili, a to, co trzeba było
konferansjer, a to jako scenarzysta czy
zrobić ze strony szkoły, to staraliśmy
jako juror.
się w to wchodzić. Też byliśmy ciekawi,
Przez
jak to wyjdzie, nikt tego nie wiedział.
przewinęło się mnóstwo ludzi. Część z
Ponieważ wszystko wyszło, wszyscy
nich trafiła tutaj przypadkiem, część
byli strasznie zadowoleni, no to okazało
przyglądała
się, że trzeba robić dalej (śmiech).
wcześniej i możliwość włączenia się
Wojtek Wołk–Łaniewski (rocznik
była dla nich spełnieniem marzeń.
’90,
i
Jolanta Kaźmierczak: Na TFAŻ
liceum Żmichowskiej): Gdy TFAŻ
przychodzą ludzie, którzy po prostu
była organizowana po raz pierwszy, w
chcą tu być. Przychodzą ludzie, którzy
szkole czuć było połączenie ekscytacji z
uwielbiają teatr, więc chcą się włączyć
niepewnością. Oto rozniosła się wieść,
w
że
którzy wreszcie mogą zrealizować jakąś
uczniowsko,
się
załatwili
absolwent
garstka
bardzo też
gimnazjum
uczniów
postanowiła
zorganizować festiwal szkolny na miarę
jakby
się
organizację.
lata
podziwiania
przez
TFAŻ
Festiwalowi
Przychodzą
już
ludzie,
Marysia Szałygin (organizatorka
czy w Czackim. Wydaje mi się, że wiele czuło,
wszystkie
z
swoją kreację scenograficzną.
tych najbardziej znanych w Batorym osób
frajdę
w 2011 r., członkini jury w 2012
organizatorzy
r.): Z TFAŻ-ą byłam związana od
porywali się z motyką na słońce. Ja 39
39
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
drugiego roku swojej obecności w
Marysia: Naszą wspólną “Mamą” i
Żmichowskiej
wokół
osobą, bez której żadna edycja TFAŻy
festiwalu była ważną częścią moich
by się nie wydarzyła, zawsze była Pani
łącznie
To
Jolanta Kaźmierczak. Wspierała nas
przedziwna sprawa, że wszystkie osoby
często w bardzo trudnych sytuacjach i
zaangażowane
zawsze była po naszej stronie, nawet
6
i
lat
działalność w
w
tej
szkole.
festiwal
i
jego
organizację tworzyły swojego rodzaju
jeśli
odrębną grupę. Znaliśmy się wszyscy i
rozmowami w gronie nauczycielskim.
często mieliśmy ze sobą dużo bliższe
Pani
relacje niż z ludźmi ze swoich klas. Tak
mnóstwo
przynajmniej było w moim przypadku.
zawsze
Każde odejście starszego rocznika było
Niesamowite, że dzięki jej zaufaniu
zawsze trudne, bo ilość wieczorów i dni
grupa
spędzonych
przekonać do siebie wielu poważnych
sprawiała,
na że
organizacji byliśmy
TFAŻy
trochę
jak
wiązało
się
to
Kaźmierczak wolności będę
z
ciężkimi
dawała i
zaufania,
bardzo
licealistów
nam co
doceniać.
była
w
stanie
sponsorów, którzy decydowali się na
wielopokoleniowa rodzina.
wkład finansowy w festiwal.
Adam Chabiera (uczestnik 2, 3 i 4
Jolanta
edycji, juror 7 edycji): Wydaje mi
że gdyby ktoś to zarządził odgórnie, to
się, że kiedyś festiwal był bardziej
to by nie wyszło. Ludzie by nie mieli
niszowy niż jest teraz w Żmichowskiej.
tyle chęci, nie mogliby się realizować,
Że trzeba było rzeczywiście chcieć się
robić wszystkiego w swoim tempie.
zaangażować,
Roman
trzeba
było
chcieć
Kaźmierczak:
Koński
Myślę,
(organizator
przyjść. Oczywiście drzwi były zawsze
TFAŻy w 2010 r.): Byliśmy ekipą,
otwarte, ale jednak wydaje mi się, że
która chciała coś zrobić. I to chyba było
zajawkowicze siedzieli po prostu z
najważniejsze w tym wszystkim. Ale też
zajawkowiczami i się jarali, a Ci którzy
stosunek
nie, to nie. I to jest super, bo ten mój
przedsięwzięcia był zawsze pozytywny.
rocznik ’90 nadal trzyma się razem,
Na próbach nie mogliśmy siedzieć
pomimo
sami, więc nauczyciele, jak tylko mogli
bardzo
dużych
różnic
nauczycieli
do
tego
życiowych. I to jest ogromna wartość.
zostawali
Utworzyła się z tego jakaś społeczność i
romanistki, godzina 19, siedzące ze
pozostajemy w kontakcie bliższym lub
sprawdzianami. Nigdy nie spotkałem
dalszym.
się z nieprzyjemnościami na hasło
40
nami.
Pamiętam
nasze
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
TFAŻ.
To
było
zawsze
bardzo
zostałem po znajomości wciągnięty.
budujące.
Tak
Organizacja festiwalu to nie tylko
królem. I pamiętam jak dziś, leżałem
powaga i odpowiedzialność. To też (a
na środku sceny, Marta gładziła mnie
może
wszystkim)
po ręce, płacząc za swoim mężem
mnóstwo wspomnień, tych lepszych i
(grała królową), a widownia krzyczała:
gorszych,
,,Roman, nie oddychaj, bo widać!” .
właśnie
przede
śmieszniejszych
i smut-
właśnie
zostałem
martwym
niejszych.
Na naszej TFAŻy był też taki moment,
Roman Koński: Jak teraz o tym
że wszystko braliśmy na faktury, bo
myślę, to nie jestem w stanie wybrać
mieliśmy
jednego
Pamiętam
Wieszaliśmy akurat jakieś materiały na
bieganie po benzynę do generatora na
ścianach i zabrakło nam dosłownie
stację, to była fajna historia (chodziło o
trzech
słynną instalację szkolną, która była za
naszego kolegę do sklepu. Wrócił
słaba, więc żeby ograniczyć jej zużycie,
półtorej godziny później, z siatką
wynajęliśmy generator na benzynę,
gwoździ i, dumny z siebie, wręczył pani
ustawiony na patio, za aulą. Na samym
Kaźmierczak fakturę: 5,50 zł za kilo
początku festiwalu, gdy podłączono już
gwoździ. I ona już nie widziała co z tym
wszystkie światła, głośniki, komputery i
zrobić
wszystko zostało odpalone, generator
przyznać, że myślenie nie zawsze było
postanowił odmówić współpracy i po
naszą mocną stroną. Ale dzięki temu
prostu…
bywało zabawnie.
wspomnienia.
padł.
A
razem
z
nim
problem
gwoździ.
(śmiech).
z
finansami.
Wysłaliśmy
No
cóż,
więc
muszę
WSZYSTKO. Cóż, powiem szczerze, że
Adam Chabiera: Jeśli chodzi o takie
bardzo
wybiegliśmy
śmieszne historie, to pamiętam, że
wówczas z auli. Nie mieliśmy pewności,
któregoś razu musiałem zdjąć swoje
czy drzwi za nami to przeżyją. No ale
spodnie
udało
odratować,
zapomniała stroju na festiwal (śmiech).
przedstawienie rozpoczęło się drugi raz
Wojtek Wołk–Łaniewski: Niektóre
i festiwal ruszył z kopyta. Pamiętam
momenty
też, że w spektaklu naszej bratniej
wczoraj. Na przykład: gramy „Orkiestrę
frankofońskiej szkoły, Sempołowskiej
»Titanic«” Christo Bojczewa, sztukę
brała udział moja koleżanka. Wszystko
smutną, ale piękną. I padają w niej
byłoby pięknie, gdyby nie to, że
słowa:
energicznie
się
wszystko
zabrakło im aktora, czy tam rekwizytu i 41
i
„Bo
podać
je
pamiętam,
wszystkie
aktorce,
jakby
kobiety
bo
były
to
41
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
kurwy!”. Zaszczyt wypowiedzenia ich
projekt i wychodziła piękna katastrofa.
przypadł
mną
Ale w TFAŻy, która w swojej nazwie ma
Adamczykowi.
słowo „Amator”, właśnie o to chodzi –
grającemu
Krystianowi Przypominam
–
siedemnaście,
na
ze
mamy
wtedy
widowni
lat
o spróbowanie, sprawdzenie się i
kadry
podzielenie
z
widownią
własnym
nauczycielskiej na pęczki, a cała rzecz
pomysłem, przemyśleniami, emocjami.
dzieje się w szkole. Ale gdy te słowa
TFAŻ stała się dla uczniów i szkoły
odbijają się od ścian auli, nie widzimy
czymś
na widowni zgorszenia. Czujemy, że
potrzebnym
publiczność rozumie emocje postaci, że
zasługa wspaniałej Joli Kaźmierczak,
jej współczuje, jednym słowem – że
pedagog,
jest wczuta. Super moment, kiedy
pozdrawiam). I każdemu kolejnemu
sztuka
rocznikowi
trochę
nagina
szkolną
trwałym, (w
oczywistym czym
którą
i
gigantyczna
podziwiam
Żmichowiaków
i
życzę
rzeczywistość.
wielkich przeżyć i dobrych wspomnień
Albo też: gramy „Podróż do wnętrza
z tych kilku dni, na które się czeka
pokoju” Michała Walczaka. Sztuka w
niemal przez cały rok.
sumie też smutna, choć ma lżejsze,
Adam Chabiera: Pytanie o najlepsze
absurdalne
momenty.
się
wspomnienie jest niezwykle trudne, bo
postać
papieża
rozdającego
dużo było chwil, kiedy człowiek siedzi i
prezerwatywy
na
Ojcomatki
pół
–
Pojawia
widowni,
postać pół
razem z innymi i po prostu się śmieje
kobiety [#Gender] – ale ma to swój cel
i gada o głupotach. Wiesz to były takie
w
śmieszne
spektaklu:
głównego
mężczyzny,
wcina pizzę wieczorem w szkole, jest
pokazać
osaczenie
bohatera.
Znowu
czasy.
Dla
wszystkich
zaangażowanych mniej lub bardziej.
rzeczywistość szkolna jest wzięta w
Nie
nawias. A my dostajemy nagrodę
kolorowe. Uczniowie musieli zmagać
publiczności.
się nie tylko z czasem, sponsorami i
Ale pamiętam także niezliczone razy,
ogromem pracy, ale także z cenzurą i
kiedy siedząc na widowni, myślałem:
kłótniami.
„O cholera, ale talent!”, bo na scenie
okazywało się, że z nawet najcięższej
pojawiał
sytuacji można wyjść obronną ręką.
się
ktoś,
kto
z
miejsca
wszystko
Na
jednak
było
szczęście
zawsze
zazwyczaj
zawładnął całą widownią… No dobra,
Adam Chabiera: Podczas któregoś ze
były też nieliczne momenty cichej
spektakli aktor otworzył puszkę piwa i
szydery, gdy ktoś brał się za zbyt duży 42
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
43
mieliśmy tym straszny kłopot. Dyrekcja
wszystko wychodzi na jaw i wszystko co
domagała się odpowiedzi, po co do
jest
cholery był ten rekwizyt (dosłownie
fascynujące to fascynujące i nadal mam
takie słowa padły). Wszystkie kolejne
do tego wielki sentyment.
spektakle miały zostać przejrzane przez
Marysia
polonistów, żeby sprawdzić, czy nie ma
doświadczeniu, jakim była wieloletnia
czegoś, co mogłoby zaszkodzić. To był
organizacja festiwalu, miałam okazję
bardzo ciekawy czas. Oprócz tego po
sprawdzić już za czasów licealnych, co
prostu był problem z obecnościami na
tak naprawdę lubię robić i w którym
lekcjach,
i
kierunku chciałabym iść. Dzięki TFAŻy
próbowało załatwić wszystko. Czasami
już na studiach zaczęłam angażować się
to nie wychodziło. Pamiętam, jak
w
kiedyś pani Żaboklicka bardzo się na
wydarzeń i organizacji studenckich, a
mnie wkurzała, bo umawiałem coś na
później
lewo
nie
managera. Uwielbiam to, co robię i
konsultowałem tego z górą i mieliśmy
zawsze będę wdzięczna, że dzięki Pani
jakieś
Kaźmierczak,
latało
i
się
prawo kłopoty…
i
cały
czas
potem
Musieliśmy
przeskakiwać
bardzo
dużo
urzędowych
problemów.
też takich
jest
paskudne,
Szałygin:
organizację
Dzięki
różnego
wybrałam
rodzaju
drogę
moim
co
event
kolegom
i
koleżankom z festiwalowego zespołu i
i
atmosferze
sprzyjającej
oczywiście było mnóstwo technicznych
organizacji
ciekawych
przypałów, ale mam wrażenie, że im
lekcjami,
jaka
łatwiejsze są warunki, tym trudniej się
Żmichowskiej, mogłam odkryć coś co w
pracuje tak naprawdę.
pewnym sensie uważam za swoje
TFAŻ na trwałe odbija się na życiu jej
powołanie.
uczestników, nawet, gdy ich zawody
Adam Chabiera: Myślę, że mnie
kompletnie nie są powiązane z teatrem,
TFAŻ
a mury liceum opuścili już dawno
mediacji,
temu.
komunikacyjnym. Bo tak naprawdę
Adam
Chabiera:
nauczyła
działaniu rzeczy
poza
panowała
w
przede
bycia
i
wszystkim
pośrednikiem
mam
nieważne, co się chce powiedzieć, tylko
sentyment do teatru młodzieżowego,
jak się chce to powiedzieć. Bo z
bo tam jest najwięcej prawdy, a
założenia wszyscy chcą dobrze, tylko
najmniej
oszukiwania,
trzeba ułożyć to w odpowiednie słowa.
ukrywania jakichś niedoskonałości w
Bardzo ważne jest dostosowywanie się
sposób
do sytuacji. Czasami trzeba sprzedać
wymyślny,
Nadal
No
paskudne
tylko
właśnie 43
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
jakąś historię inaczej dyrekcji, inaczej
które przez te wszystkie lata przeszły
uczniom, a inaczej gościom.
przez
Jolanta Kaźmierczak: Dla mnie
środowiskach lokalnych kiedyś jako
osobiście taka bardzo cenna rzecz to to,
obywatele i obywatelki będą wiedzieć,
że myślę, że wszystkie tfażowe osoby,
że jak się chce coś zrobić, to się to po
tą
organizację
w
swoich
prostu robi.
*****
Julia Ukielska, Ola Karaźniewicz, Karolina Paliwoda
ŚPIEWAĆ KAŻDY MOŻE… ŻMICHOWIACY TEŻ! Projekt Żmichowska Śpiewa istnieje w naszej szkole od sześciu lat. Przez ten czas urósł do rangi symbolu XV LO i co roku przyciąga coraz większą liczbę chętnych. O jego początkach rozmawiamy z p. Ewą Drobek oraz uczestniczkami pierwszej edycji. Ewa Drobek: Pomysł na Żmichowska
Dorota Sacewicz: Pamiętam, jak
Śpiewa
Pani Profesor podeszła do mnie po
powstał
na
studniówce
szkolnej, nie pamiętam już w którym
występie
roku, wydaje mi się, że sześć albo
Usłyszałam wtedy również, że mój
nawet
Dorota
występ jest „inspiracją”, by przedstawić
piosenkę
i pochwalić się uzdolnionymi uczniami
siedem
lat
temu.
Sacewicz zaśpiewała wtedy
i
mi
pogratulowała.
,,Padam, padam”. I to tak pięknie, że
Żmichowskiej
kapcie nam spadły. Wtedy Dyrekcja,
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że
która siedziała obok mnie, powiedziała,
cokolwiek z tego wyjdzie. Pani Profesor
że jestem przedsiębiorczą osobą i na
Drobek bardzo miło zaskoczyła mnie
pewno uda mi się nagrać płytę z
jednak realizacją pomysłu i wydaniem
uczniami. No i wzięłam to na poważnie
pierwszej płyty!
(śmiech).
Niestety, takie przedsięwzięcie wymaga czasu 44
oraz
szerszemu
nakładów
gronu.
pieniężnych,
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
dlatego nagrania piosenek zaczęły się
jako jedna z pierwszych, na początku
dopiero w wakacje 2013 r.. Jako
wakacji.
absolwentka
przyszłam
wróciłam
opuściłam do
domu
Warszawę, do
Białej
Cała do
podenerwowana
studia,
którego
nie
mogłam znaleźć przez dobre 15 minut.
Podlaskiej. Kilka tygodni spędziłam we
Zestresowana
Francji,
w
wszystkimi, podałam nagrany na płycie
międzynarodowym projekcie, dlatego
podkład i... okazało się, że jest za słabej
nie udało nam się uzgodnić terminu
jakości. I co tu zrobić? Ja, jeszcze
nagrania.
przyszedł
bardziej zestresowana - przeznaczony
wrzesień, a ja wyjechałam na studia do
mi czas leci. Szybko zadzwoniłam do
Nancy. Ten fakt jednak nie zniechęcił
mamy, żeby przywiozła mi z domu
Pani Ewy Drobek,
wszystkie płyty z podkładami, jakie
biorąc
udział
Następnie
która dołożyła
przywitałam
miałam.
francuskiego przeboju znalazło się na
korki, więc w trakcie czekania na mamę
płycie. W końcu udało mi się nagrać
na
piosenkę podczas przerwy świątecznej
zupełnie nowej dla mnie piosenki. Ze
w
słuchu
nauczyciela
mojego śpiewu,
pierwszego
Pana
Marcina
szybko
były
ze
wszelkich starań, aby moje nagranie
studiu
Oczywiście
się
musiałam
spisywałam
ogromne
nauczyć tekst,
się
żebym
podczas nagrania miała na co zerkać.
Kalickiego. Do wydania płyty było już
Na
niewiele czasu, wszystko było gotowe.
cudowna
Pani
Moje nagranie dołączyło do projektu na
dodawała
mi
ostatnią chwilę, 30 grudnia 2013 r.
sposobem
Ola Głodek: Kiedy ogłoszono casting
Żmichowska śpiewa, zupełnie przez
do płyty Żmichowska Śpiewa, byłam w
przypadek, piosenkę "Czas nas uczy
pierwszej klasie gimnazjum. Nagrałam
pogody" Grażyny Łobaszewskiej.
piosenkę i wysłałam zgłoszenie, nie
Zosia Gostańska: Pamiętam, jak
licząc na to, że się dostanę. ,,Przecież
pierwszy raz weszłam do studia - byłam
jest
bardziej
potwornie podekscytowan,a ale także
doświadczonych ludzi ode mnie..."
zestresowana. Na szczęście Ś.P. Pan
myślałam. Byłam bardzo zaskoczona,
Sebastian oraz Pani Ewa znaleźli na
gdy
się
mnie sposób - zamknęli mnie w dziupli
z
nagraniowej i udawali, że wcale mnie
tyle
zdolniejszych
dostałam
dostałam.
i
informację,
Niemalże
że
skakałam
szczęście
wszystko Drobek otuchy.
nagrałam
Więc
udało,
cały I
czas
tym
na
oto
płycie
radości, bo właśnie miało się spełnić
nie
moje marzenie. Piosenkę nagrywałam
stuprocentowym luzie śpiewałam sobie 45
słyszą…
się
ja
na
45
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
godzinami tylko po to, żeby na sam
wydań płyty i jestem bardzo dumna z
koniec dowiedzieć się, że tak naprawdę
całego projektu, jego sukcesu oraz tego,
to kto chciał, to słyszał moje piani,e a
że jestem jego częścią!
jak dobrze szło – pianie trochę mniej.
Zosia Gostańska: Ja z tego miejsca
Po
co
chciałabym serdecznie podziękować nie
prawda małe, szkolne, ale dla wielu z
tylko Pani Ewie, ale i całej szkole za
nas to była pierwsza szansa, żeby
wspaniałe 3 lata spędzone razem, za
pokazać, co się potrafi i co się kocha.
projekty
To były jedne z najlepszych chwil w
podnoszenie poprzeczki i pilnowanie,
moim życiu. Poczucie wzajemnego
bym nie trafiała poniżej niej.
nagraniach
były
koncerty,
wsparcia i wspólnej tremy. Dla ludzi na nas
to
było
naprawdę
wyzwaniem,
za
Ewa Drobek: Myślę, że fakt, iż
widowni mogło to być coś małego, ale dla
będące
projekt trwa już sześć lat, pokazuje, jak
coś
bardzo jest on potrzebny. Każda płyta
niesamowitego.
jest inna. Na każdej płycie mamy coś
Ewa Drobek: Dlatego zgodziłam się
nowego. W tym roku mamy dwóch
opiekować
dać
absolwentów, którzy do nas wrócili, z
młodym ludziom szansę na rozwój.
pierwszej i drugiej odsłony projektu.
Kocham to robić, chociaż jest to dosyć
Każda płyta ma w sobie coś takiego, co
czasochłonne. Kiedyś podliczyłam, że
jest dla mnie ważne. Na tej najnowszej,
jedna płyta to jest około czterystu
szóstce, są dwa autorskie utwory – a to
godzin.
już jest półka wyżej. Bardzo ważne są
projektem
Z
–
castingiem,
koncertami,
żeby
studiem,
konferencjami,
cała
dla mnie też okładki, które projektują
otoczką.
młodzi
Dorota Sacewicz: Pani Profesor Ewa
Staramy się, żeby każda edycja miała
Drobek zasługuje na owacje na stojąco
swój symbol, taki znacznik. Tak więc
za
zapraszam do słuchania najnowszej,
realizację
przedsięwzięcia! przyjemnością
tego Z słucham
genialnego wielką
ludzie,
szóstej już płyty!
kolejnych
*****
46
filmy
promocyjne.
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Mateusz Godlewski
Z MIŁOŚCI DO KINA Wywiad z p. Barbarą Hollender, absolwentką Żmichowskiej (matura 1975)
Barbara Hollender (ur. 1956 r.) – krytyk filmowa. Absolwentka Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowała m.in. w TVP, redakcjach „Ekranu” i „Filmu”. Od 1992 r. związana z „Rzeczpospolitą”, dla której relacjonuje m.in. festiwale w Cannes, Berlinie, Wenecji, Karlowych Warach czy Gdyni. Członkini Europejskiej Akademii Filmowej i Polskiej Akademii Filmowej, laureatka wielu nagród. Autorka książek takich jak „Od Wajdy do Komasy”1, „Od Kutza do Czekaja”2 i „Od Munka do Maślony”3.
Mateusz: Co skłoniło Panią do wybrania Żmichowskiej na swoje liceum? Barbara Hollender: Powody były prozaiczne. W pobliżu mojego domu były dwa licea – Czacki i Żmichowska. Żmichowska miała świetną opinię – długą tradycję i klasy z rozszerzonym francuskim.
W filmie dokumentalnym pod tytułem „Jacek” Jarosław Lindenberg, także absolwent Żmichowskiej, wspomina o Pani relacjach z Jackiem Kaczmarskim – czy może Pani opowiedzieć nieco o tej znajomości? Znaliśmy
się
od
dziecka.
Chodziliśmy
razem
do
podstawówki.
To
była eksperymentalna szkoła w centrum Warszawy, prowadzona pod patronatem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Inteligenckie środowisko, lekcje obserwowali zawsze studenci. Gdy ta szkoła została zlikwidowana, przenieśliśmy się do „osiemnastki”, która do dzisiaj jest przy Polnej, a potem zdaliśmy razem do Żmichowskiej. Ja byłam w klasie humanistycznej, Jacek, co wydaje się dziwne, ponieważ był typowym humanistą o artystycznym charakterze — w
B. Hollender, Od Wajdy do Komasy, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2014. B. Hollender, Od Kutza do Czekaja, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016. 3 B. Hollender, Od Munka do Maślony, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018. 1
2
47
47
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
matematycznej. Razem z Jarkiem Lindenbergiem, dzisiaj dyplomatą, ostatnio ambasadorem w Bośni i Hercegowinie. Jacek był ciekawą indywidualnością. Piekielnie inteligentny, już wtedy tłumaczył Wysockiego i pisał piosenki. W czasach Żmichowskiej tworzyliśmy grupę, złożoną z ludzi z różnych klas, a nawet roczników. Spotykaliśmy się nieopodal szkoły, w mieszkaniu należącym do babci Jacka Michałowskiego, który potem był dyrektorem
gabinetu
Prezydenta
Komorow-
skiego.
Ktoś
pianinie,
grał
ktoś
na
czytał
swoje wiersze czy opowiadania, lubiliśmy się. Przychodził Boguś Luft, późniejszy
ambasador
Rzeczypospolitej w Rumunii, autor świetnych książek o Rumunii czy Krzysztof Luft, późniejszy rzecznik prasowy rządu Buzka. Grzegorz Lindenberg, potem współzałożyciel „Wyborczej”, naczelny „Superexpressu”, też autor książek m.in. „Ludzkość poprawiona”. Michał Kornatowski, który został
świetnym lekarzem,
Łukasz Kądziela,
absolutny
intelektualista, który później był prywatnym sekretarzem profesora Kuli. Odszedł najwcześniej z nas wszystkich – chorował na raka. Paweł Kądziela, jego młodszy brat, później związany z „Więzią”. Ewa Petrykowska, dzisiaj sędzia. Moja przyjaciółka Krysia Rutkowska, tłumaczka w Brukseli. Przychodził też Jacek. Grał na gitarze, śpiewał. Jego piosenki były dla nas ważne. To był początek lat 70., przy Gierku trochę się rozluźniło. Niedługo potem, w 1976 r. narodził się KOR – działał w nim jeden z naszych kolegów Rafał Zakrzewski, w drugiej połowie lat 70. narodziło się też kino moralnego niepokoju. Ale wtedy, w czasach Żmichowskiej, my mieliśmy po kilkanaście lat i już czuliśmy coś, co zaczynało wisieć w powietrzu. Nosiliśmy w sobie wewnętrzną wolność. Nie mieliśmy w kieszeni paszportów, musieliśmy o nie występować, składać podania. Nie było tak wielu jak dzisiaj propozycji spędzania wolnego czasu. Ale nie było też wtedy tego, z czym mamy do czynienia dzisiaj, czyli dużych różnic ekonomicznych między ludźmi, snobizmu na 48
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
pieniądz. Panował snobizm na sztukę. Żmichowska była szkołą, gdzie nie wypadało nie przeczytać ostatniej „Literatury na świecie”, nie pójść do teatru na głośny spektakl, nie stać godzinami pod kinami Moskwa czy pod Skarpa, gdzie odbywały się filmowe Konfrontacje. Wtedy się odpadało. Jacek fantastycznie się w tę atmosferę wpisywał. Gdy na spotkaniach u Jacka Michałowskiego śpiewał „Młode Wilki”, to wykrzykiwał także nasz bunt. Bo myśmy wtedy byli tymi młodymi wilkami, które chciały prawdy i wolności.
Mówi Pani o bardzo dużym intelektualnym zaangażowaniu wśród uczniów. Czy ówcześni Profesorowie wspierali tę atmosferę? Żmichowska była niezwykła właśnie dzięki nim. Nie da się zrobić dobrej szkoły jak jest tępy nauczyciel, prawda? Pamiętam dyrektorkę, Hannę Kocan. Świetna pani. Tęga, duża, życzliwa. Uczestniczyła w Powstaniu, myśmy to wiedzieli. Miała w sobie ducha wolności. Założyła w szkole nielegalną palarnię. Maturzyści mieli po 18, 19 lat, nie było wtedy jeszcze kampanii antynikotynowych, pani dyrektor nie chciała, żeby palili w ubikacjach. I kiedyś, na apelu, zdenerwowana powiedziała: „Słuchajcie, traktuję Was jak dorosłych. Zrobiłam wam palarnię, ale jak będziecie takimi idiotami, że będziecie chodzić po mieście i się tym chwalić, to i mnie wyrzucą i wam palarnię zamkną!”. W Żmichowskiej nie było złych nauczycieli. Wszyscy, no, prawie wszyscy, byli indywidualnościami. Ja oczywiście najbardziej zapamiętałam tych, którzy uczyli przedmiotów humanistycznych. Były tam wtedy dwie fenomenalne polonistki profesor Luftowa i profesor Kryda, która później zresztą odeszła na Uniwersytet. I mój nauczyciel – Jacek Bonikowski, młody chłopak. Zakochał się w uczennicy z młodszej klasy, z którą potem się ożenił. Prowadził świetne, ożywcze, niestereotypowe zajęcia. Zapamiętałam cudowną nauczycielkę, chciałoby się powiedzieć „dziewczynę”, która uczyła francuskiego, Jadwigę Fiałkiewicz. Była młoda, piękna, przyjaźniła się z uczniami. Jej mąż – też nauczyciel francuskiego ze Żmichowskiej - zginął ratując tonące dziecko. Ona została z córeczką, która wyglądała jak modelka wycięta z luksusowego żurnala, tylko pomniejszona. Jagoda miała w sobie coś bardzo francuskiego. Kompletny luz. Puszczała nam piosenki Moustakiego, Brassensa. To one, a nie lekcje gramatyki, urodziły w nas miłość do francuskiego. Do dzisiaj kocham tych artystów i czasem, jak mam ochotę chwilę powspominać, to sięgam po ich płyty. 49
49
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Czy szkoła zmieniła się materialnie od czasów, kiedy uczęszczała Pani do Żmichowskiej? Nie wiem, jak Żmichowska wygląda dzisiaj, ponieważ chodzę tam jedynie w czasie wyborów, mieści się w niej lokal wyborczy. Z moich czasów pamiętam budynek, który bardzo lubiliśmy. Nie mieliśmy prawdziwej sali gimnastycznej, ale jakoś za bardzo nam to nie przeszkadzało. Czasem ćwiczyliśmy na korytarzu, czasem w auli. Nie było w niej żadnych przyrządów, bo służyła do apeli. Ale myśmy byli dumni z tej szkoły. Ta stara kamienica wydawała nam się przystępna, ludzka, fajna. Wszystko w niej było nasze.
Kiedy zaczęła Pani odkrywać w sobie zamiłowania dziennikarskie? Po maturze chciałam zdawać na socjologię, ale to był dziwny czas. Marian Brandys, który był przyjacielem mojej matki, jak usłyszał o tej socjologii, powiedział: „No co ty, będziesz w Moskwie studiować?” Tak mnie to uderzyło, że przeniosłam papiery na romanistykę. Poszłam pierwszego dnia na zajęcia i strasznie mi się tam nie podobało. Jakieś panienki, które cały czas rozmawiały o facetach. Laboratorium, gdzie przez godzinę powtarzałam: „J’ai faim”, „J’ai soif” – „Chce mi się jeść” i „Chce mi się pić”. Coś się we mnie zamknęło. Przez trzy dni nie wychodziłam z domu, a potem poszłam do profesora Wiatra, który był dziekanem socjologii. Miałam olimpiady, wstęp na studia bez egzaminu. Wiatr pogroził palcem, powiedział „Niewierna”, ale przyjął mnie. I to były rewelacyjne studia. Uczyły patrzeć na świat, na społeczeństwo, na ludzi. A dziennikarstwo? Wychowałam się na styku kina i dziennikarstwa. Moja matka, Barbara Seidler, była świetną reportażystką, autorką kilkunastu książek, a ojciec jednym z najlepszych w Polsce kierowników produkcji filmu, pracował z Munkiem, Majewskim, Trzosem-Rastawieckim, Holland, robił fabularny debiut Agnieszki Holland i kolubryny z Hoffmanem. Po tej socjologii pracowałam w telewizji, pisałam do „Literatury”, która wtedy była jednym z najważniejszych czterech tygodników w Polsce. Był czas „Solidarności”, wielkiej energii i myślałam, że będę uprawiać reportaż społeczny. Dostałam nawet nagrodę krakowskiej „Kuźnicy” za tekst o opiekunce społecznej, opowieść o samotności i porzuceniu starych ludzi. Od 1 stycznia 1982 r.
50
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
miałam dostać etat w „Literaturze” . Dnia 13 grudnia 1981 r. Jaruzelski ogłosił stan wojenny i wszystko stało się nieaktualne.
Czy stan wojenny był szokiem dla Pani i Pani kolegów? Potwornym. Nie wiedzieliśmy jak żyć, co ze sobą zrobić. To naprawdę był koszmar. Niech Pan spojrzy na pokolenie filmowców. Ludzie wychodzili ze szkoły filmowej, mieli sto pomysłów, a wokół była pustka. Minister kultury wezwał grupę reżyserów i powiedział: „Róbcie, macie zielone światło! My dajemy pieniądze!” Wojciech Marczewski odpowiedział: „To ja bym chciał zrobić „Dreszcze 2”. Usłyszał: „Nie, nie! Jest tyle pięknych tematów!” Zamilkł, pojechał do Danii, gdzie uczył w szkole filmowej. Tacy ludzie jak Maciej Pieprzyca czy Magda i Piotr Łazarkiewiczowie nie robili filmów przez lata. To był czas kompletnego zastoju. Ja też wtedy zrozumiałam, że nie mogę już pisać o sprawach społecznych. Zwróciłam się w stronę swojej drugiej pasji – kina. I tak się zaczęło. Do dzisiaj kocham ten zawód.
Czego należy się wystrzegać podczas pisania o filmie? Pisząc o kinie trzeba zachować pokorę. Młodzi krytycy często nie mają problemów z wyrokowaniem, że coś jest beznadziejne. Ja wiem, ile wysiłku i emocji wkładają ekipy w zrobienie filmu. Pamiętam też zdanie, które kiedyś usłyszałam od Tadeusza Sobolewskiego: „Trzeba być z filmem, a nie przeciwko filmowi.” Też tak uważam. Coś może nie wyjść, ale dopóki jest uczciwie robione, to nie wolno tym pomiatać. Nie mam tylko skrupułów, jeśli widzę, że ktoś zakłada: „Jestem wybitnym filmowcem, intelektualistą, ale chcę żeby poszło do kina 2 miliony osób, więc obniżę motłochowi poziom!” O nie! Wtedy mogę napisać wszystko, co najgorsze, bo nie znoszę pogardy dla widza.
Jakie kino w Warszawie ceni Pani najbardziej? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo jest teraz dużo nowoczesnych galerii. Ale pewnie powiem: „Atlantic”. Bo pracuje tam Artur Wolski, który jest świetnym animatorem kultury i potrafi zrobić wieczór poświęcony filmowi, książce, czasem jakiemuś zjawisku. Wokół tego kina zebrała się też grupa ludzi, którzy są zainteresowani kulturą, sztuką, światem i oni przychodzą na te spotkania. Ciekawy 51
51
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
jest też „Muranów”, który należy do Gutek Film. To kino, w którym skromny europejski film może utrzymać się przez miesiąc i zdobyć swoją publiczność. Bo w multipleksie jak drugiego dnia sala się nie zapełni, to go zdmuchną i wezmą „Avengersów”. Lubię te stare, małe kina jak łódzki Charlie czy krakowskie „Pod Baranami”, gdzie razem z trzydziestoma innymi osobami można obejrzeć trochę za długi, czasem trochę za nudny, a czasem wybitny artystyczny film.
Czy ma Pani swoje ulubione gatunki filmowe i reżyserów, którzy najbardziej Panią inspirują? Nie lubię komercji. Mogę docenić jakość techniczną czy rozmach marvelowskich filmów, które zarabiają setki milionów dolarów, ale one mnie nie interesują. Choć dzisiaj kino hollywoodzkie też się zmienia. Gorzki „Joker” Todda Phillipsa zasłużenie dostaje Złotego Lwa w Wenecji. Generalnie jednak interesują mnie filmy skromne - o ludziach, o świecie, o tym, co nas najbardziej boli, co nas cieszy. Mam swoich ukochanych reżyserów, ale byłaby to bardzo długa lista. Tytuł? Może tylko jeden: „Pokój syna” Naniego Morettiego. Jeżdżę na festiwale – w Cannes, w Wenecji, w Berlinie… Tam często starzy mistrzowie zawodzą, robią filmy przewidywalne. A zdarzają się wielkie odkrycia, nowe nazwiska, świeże spojrzenie na świat. Tak kiedyś zaskoczyli widzów: Andriej Zwiagincew, gdy w Wenecji pokazał debiutancki „Powrót”, czy Christian Mungiu, gdy w Cannes zaprezentował „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”. Tak również w ostatnich latach świetnie weszli do polskiego kina Jan Matuszyński z „Ostatnią rodziną”, Piotr Domalewski z „Cichą nocą” czy ostatnio Bartosz Kruhlik z „Supernovą”. Być świadkiem takich odkryć to wspaniałe przeżycie.
Jest Pani autorką trzech książek o polskich reżyserach filmowych „Od Wajdy do Komasy”, „Od Kutza do Czekaja”, „Od Munka do Maślony”. Łącznie jest w tych trzech tomach osiemdziesiąt sylwetek polskich reżyserów. Naprawdę duża praca. Praktycznie efekt całego mojego „życia w kinie”, filmów, które oglądałam, rozmów, jakie toczyłam przez lata. I oczywiście także tych ostatnich, najbardziej aktualnych. Mam nadzieję że w tych książkach odbiło się nie tylko kino, ale też polska historia. Pełna zakrętów, bardzo szybko gnająca. W czasie pisania zdałam sobie sprawę, że pokolenia polskich reżyserów zmieniają się nie co dwadzieścia lat, tak jak się zwykle przyjmuje, tylko co dziesięć. Bo każde pokolenie 52
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
miało inne doświadczenia generacyjne. Dla jednych to była II wojna światowa, potem czas stalinizmu, rok ’68, lata 70. i ten fantastyczny czas, kiedy w ludziach zaczęła buzować wolność. Później okres „Solidarności” i stan wojenny i wreszcie transformacja. A dzisiaj historia znów pisze w polskim kinie nowy rozdział.
Czy w kinie czuje się konflikt pokoleń? Nieodpowiedzialni krytycy filmowi próbowali skłócić różne generacje filmowców. W czasie, kiedy brakowało pieniędzy twierdzili, że starzy mistrzowie zabierają pieniądze młodym. Tymczasem stary mistrz, Andrzej Wajda wkrótce potem założył szkołę, w której kształcą się młodzi twórcy. Kolejne pokolenia artystów bardzo wiele z siebie czerpią. Marcin Wrona powiedział mi kiedyś, że wielkim mistrzem był dla niego Edward Żebrowski. Niedługo potem od trzydziestoletnich reżyserów usłyszałam, jakim mistrzem był dla nich i jak bardzo im pomagał Wrona.
Jak ocenia Pani kondycję współczesnego polskiego kina? Nasze kino jest w świetnej formie. Wiem, że polska kultura poniosła ogromne straty. W ostatnich latach zmarli Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Andrzej Żuławski, ostatnio Janusz Kondratiuk. Odchodzi stare pokolenie. Ale ciągle jeszcze pracuje 89-letni Janusz Majewski. W miejsce tych starych mistrzów pojawili się następni. Tacy ludzie jak Agnieszka Holland, która ma otwarty świat. Jak Wojtek Smarzowski, wrośnięty w Polskę artysta, niestrudzenie pokazujący nasze grzechy główne. Rozkwitł w ostatnim czasie Maciej Pieprzyca. Dalej jest świetne pokolenie czterdziestolatków z Gośką Szumowską, Bartoszem Konopką i Leszkiem Dawidem na czele. To ludzie, którzy zdawali maturę w okresie przełomu, doskonale pamiętają czasy końca komunizmu, ale marzyć uczyli się już w nowym świecie. Doszlusował do nich nieco młodszy Janek Komasa, który zachwycił właśnie „Bożym ciałem” i dziś otwiera się przed nim międzynarodowa kariera. A bardzo mocno już zaistniało w kinie pokolenie trzydziestolatków. Ci, którzy wychowali się w wolnej Polsce, ale to nie znaczy, że nie mają swoich problemów. Obiecywano im dobrobyt, odpolitycznienie życia, otwarty świat. Świat mają oczywiście otwarty. Ale muszą mierzyć się z potwornie trudnymi problemami – od terroryzmu, przez niepokoje polityczne - narastające ruchy populistyczne i nacjonalistyczne aż do tego, że muszą 53
53
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
upominać się o wolność własnego wyboru, nie chcąc ulegać propagandzie obecnego rządu. Dlatego mają w sobie lęk. Tytuł świetnego filmu Pawła Maślony „Atak Paniki” nie jest przypadkowy. Budzą się też w naszym kinie dziewczyny. Mamy świetne młode dokumentalistki. Ania Zamecka za „Komunię” dostała Europejską Nagrodę. Marta Prus zrobiła świetny film o rosyjskiej gimnastyczce, ale też o świecie terroru politycznego „Over the Limit”. Bardzo interesująco weszła do fabuły Jagoda Szelc. To jest niezwykły czas dla polskiego kina i możliwość towarzyszenia mu uważam za swój wielki przywilej.
Pracowała Pani w wielu mediach. Dlaczego zdecydowała się Pani zostać na dłużej w „Rzeczpospolitej”? Mam pierwszą kategorię asystenta reżysera, pracowałam przy filmach jeszcze jako studentka. Potem byłam przez chwilę w Telewizji Polskiej. Stamtąd przeszłam do „Ekranu”, a po jego likwidacji — do „Filmu”, pisałam do „KINA”. W „Rzeczpospolitej” jestem od początku lat 90. To było wtedy fantastyczne pismo, kierowane przez wspaniałego naczelnego Dariusza Fikusa. Miejsce, gdzie szanowano dziennikarzy. Potem przeżyłam w tym dzienniku różne zwroty, zmiany właścicieli i naczelnych. Dzisiaj „Rzeczpospolita” jest
w
rękach
polskiego
przedsiębiorcy Grzegorza
Hajdarowicza i ciągle jest jednym z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych trzech dzienników w Polsce. Myślę, że to po prostu jest moje miejsce. Tak samo ja stworzyłam styl pisania o kinie w „Rzepie” jak „Rzepa” stworzyła mnie.
Wielu uczniów naszego liceum zapewne myśli o złączeniu swojej przyszłości z dziennikarstwem. Jakie kroki powinni podjąć, aby osiągnąć cel? Pisać. Po prostu pisać. Pióro się wyrabia, choć myślę, że trzeba mieć też w sobie jakiś talent. Powiem rzecz, której może nie powinnam pewnie powiedzieć głośno: nie do końca wierzę w Wydział Dziennikarstwa. Przez lata byłam świadkiem tego, że studenci czy absolwenci tego wydziału nie sprawdzali się w redakcyjnej pracy w dziale kultury. Znacznie lepsi od nich byli ludzie, którzy przychodzili z określoną wiedzą. O sztuce, teatrze, literaturze.
To nie znaczy, że trzeba mieć skończone studia
specjalistyczne, ale na pewno trzeba nad sobą pracować. Ja sama jestem po socjologii, ale jednocześnie wciąż uczyłam się kina. Byłam w szkole teatralnej, gdzie na Wydziale 54
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Teatrologii zdawałam egzaminy z historii kina, przez cztery lata chodziłam na pokazy filmów i wykłady do Akademii Filmowej. Oglądałam, czytałam. A co jeszcze jest potrzebne do tego, by zostać dziennikarzem? Ciekawość świata, umiejętność słuchania innych ludzi, pokora.
Jak zmienia się dzisiaj zawód krytyka filmowego? Jeżeli chodzi o krytykę filmową, to przez lata widać, jak bardzo ten zawód pauperyzuje się. Kiedy następował kryzys prasy drukowanej, na całym świecie jako pierwsze do likwidacji szły działy kultury. Dzisiaj jedynie około 20 procent krytyków filmowych utrzymuje się wyłącznie z pisania o kinie. Ludzie robią różne rzeczy, większość wykłada na uczelniach wyższych, w szkołach, zatrudnia się przy festiwalach. Ale jednocześnie jest to bardzo piękny zawód. Pozwala przeżywać świat, spotykać się z ludźmi, którzy na ten świat patrzą przez obiektyw kamery… Naprawdę daje ogromnie dużo satysfakcji i prawdziwych wzruszeń, nie pozwala popaść w stagnację. Warto się w tym zawodzie zakochać.
*****
Karolina Paliwoda
OPOWIEŚCI PANA AMBASADORA Wywiad z panem Bogumiłem Luftem, absolwentem Żmichowskiej (matura 1974)
Bogumił Luft (ur. 1955) – dziennikarz, publicysta, komentator telewizyjny i radiowy. Ambasador RP w Rumunii (1993-1999) i Mołdawii (2010-2012). Ukończył Filologię Polską na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował m.in. w miesięczniku „Więź”, „Tygodniku Solidarność” i tygodniku „Spotkania”. W latach 1999-2006 redaktor i publicysta w „Rzeczpospolitej”, w latach 2001-2003 korespondent tej gazety i Polskiego Radia w Bukareszcie i Kiszyniowie. Autor książki „Rumun goni za happy endem”.
55
55
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Karolina: Dlaczego wybrał Pan akurat tę szkołę? Bogumił Luft: Po pierwsze dlatego, że moja matka uczyła tam języka polskiego od wielu lat i cała nasza rodzina – bracia, kuzyni - była z tą szkołą związana. Po drugie, od dziecka uczyłem się języka francuskiego. Zacząłem, kiedy jeszcze nie umiałem czytać ani pisać, bo moja babcia – przedwojenna dama – uważała, że wnuki muszą po pierwsze znać język francuski. Bardzo to lubiłem i chciałem się go dobrze nauczyć. A jeszcze w czasach mojej młodości francuski był w Polsce nie mniej ważny niż angielski.
Jak wyglądało nauczanie francuskiego w czasie, gdy uczęszczał Pan do naszej szkoły? W latach 70. było w Żmichowskiej pięć klas na jednym poziomie, z czego dwie były właśnie wyspecjalizowane we francuskim. Ja, o ile pamiętam, miałem dziewięć godzin w tygodniu francuskiego, chyba we wszystkich czterech klasach. Ulica Klonowa jest bardzo blisko ulicy Szucha, gdzie mieści się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W czasach PRL-u, język francuski był językiem traktowanym priorytetowo w dyplomacji polskiej. Dyplomaci wyjeżdżający na placówki do różnych krajów świata musieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich, jeżeli były w danych stolicach, natomiast jeżeli ich nie było, to do francuskich. W rezultacie bardzo wiele dzieci dyplomatów PRL-owskich chodziło właśnie do tych drugich. Kiedy wracali do Polski, to rodzice chcieli, żeby dzieci kontynuowały naukę w tym kręgu językowo-kulturowym. Żmichowska była wymarzoną szkołą blisko ich miejsca pracy. Niektóre z owych dzieci były tak mocno przesiąknięte frankofonią, że - tutaj przykład dwóch moich koleżanek z klasy - rozmawiały ze sobą po francusku, bo było im łatwiej niż gadać po polsku. To bardzo podnosiło poziom znajomości francuskiego u ich kolegów takich jak ja, którzy z dyplomacją PRL-owską nie mieli nic wspólnego.
Czy za Pana czasów, to jest dziesięć lat po wprowadzeniu koedukacji, w Żmichowskiej też było tak mało chłopców, jak teraz? Chyba zawsze byli w mniejszości. Wydaje mi się zresztą, że, statystycznie rzecz ujmując, za czasów komunistycznych w ogóle w liceach ogólnokształcących było więcej dziewcząt, a z kolei w technikach - chłopców. Nie wiem, jak jest teraz, ale nie 56
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
pamiętam, aby wtedy było tak, że było ich dwóch czy trzech w klasie. Jeśli już, była to raczej jedna trzecia.
Jakie są Pana najmilsze wspomnienia ze szkoły? Ojej! Jest ich bardzo dużo. To w ogóle była bardzo fajna szkoła - zawsze na wysokim poziomie wśród warszawskich liceów, niezwykle przyjazna dla uczniów. Ja miałem bardzo ciekawych kolegów i cała ich grupa to jest moje bardzo dobre wspomnienie. Przynajmniej połowa z ponad czterdziestu osób, które przewinęły się przez tę klasę przez cztery lata, utrzymuje ze sobą dość bliskie kontakty, niektórzy nawet niemal codzienne. Ale też spotykamy się dość często w większej grupie ostatnio zorganizowaliśmy sobie spotkanie z okazji 45-lecia matury. Pamiętam, że w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że siedzenie w ławkach za sobą to obciach. Przecież lekcja polskiego, francuskiego, czy też historii to zawsze pewien rodzaj debaty i nie powinna ona mieć atmosfery wykładu. Przekonaliśmy wychowawczynię, by w naszej głównej sali lekcyjnej ustawić ławki w podkowę. Bardzo miło wspominam wymiany międzynarodowe. Dzisiaj niemal każda szkoła (przynajmniej w większych miastach) je prowadzi, natomiast wtedy to była niebywała rzadkość. Nie wiem, czy było więcej niż kilka liceów w kraju, które coś takiego organizowały: a w tej mniejszości znajdowała się Żmichowska. Za czasów rządów Edwarda Gierka Francja była traktowana przez wszystkie reżimy komunistyczne jako stosunkowo najmniej wroga. W dodatku Gierek był frankofonem. Mówił po francusku nie gorzej niż po polsku, bo większość dzieciństwa i młodości spędził we Francji i w Belgii. To powodowało, że kontakty z Francją były stosunkowo najłatwiejsze do zorganizowania. Polska była prawdopodobnie jedynym krajem z bloku wschodniego, w którym tego rodzaju działania były możliwe. W Żmichowskiej była taka zasada, że co roku trzecie klasy z rozszerzonym francuskim jechały na wymianę do Francji. Sam byłem na takiej wymianie – wspominam ją jako bardzo fajne wydarzenie. My byliśmy tam dwa tygodnie, Francuzi tutaj tyle samo. W Paryżu wystawiliśmy wtedy po francusku spektakl teatralny, którego byłem jednym z głównych reżyserów i aktorów.
Podobno 30 lat przed pierwszą edycją TFAŻ-y zorganizował pan w Żmichowskiej coś podobnego do uczniowskiego festiwalu teatralnego. 57
57
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
W czasach komunizmu obchodzono różne święta i rocznice. Z tej okazji przygotowywano akademie, podczas których recytowano wiersze, wygłaszano przemówienia… to miało być z założenia nudne i sztywne. Kilka chętnych osób zajmowało się takimi rzeczami, a w pewnym momencie ja zostałem liderem tej grupy i wystawiłem kilka niestandardowych spektakli. Zaproponowałem na przykład taką niby-akademię z okazji Dnia Kobiet pomyślaną w sposób dosyć szaleńczy. Przerobiliśmy drugą część ,,Dziadów”, tytułując to ,,Baby” i zrobiliśmy z tego farsę. Był tam na przykład taki fragment, kiedy dookoła pewnej postaci chodzi baranek, a nad nią lata motylek. Motylkiem został najcięższy kolega ze szkoły, 120 kg żywej wagi, któremu dorobiono skrzydełka, a barankiem był kolega, który miał baranią grzywę i jeszcze zostało na niego narzucone futro. Zostało to przyjęte z akceptacją i zrozumieniem. Później jednak zrobiliśmy kolegami coś, co zyskało miano skandalu. Szkoła realizowała wtedy szereg różnych dziwnych pomysłów. Jednym z nich było to, żeby wszystkich uczniów ubrać w jednakowe czapki z daszkiem. Wtedy studenci takie nosili: na Politechnice brązowe, a na Uniwersytecie biało-czerwone. I robili to nawet chętnie! My uważaliśmy to za jakąś paranoję. Kiedyś nawet przyszedł specjalista od robienia tych czapek i zaczął wszystkim mierzyć głowy… temat czapek był wałkowany w szkole przez kilka miesięcy. Ich inauguracja miała nastąpić podczas pochodu pierwszomajowego. Wcześniej jednak, 25 kwietnia, odbyła się uroczystość pożegnania czwartych klas. My – klasa trzecia - mieliśmy zorganizować dla nich jakiś program artystyczny. Ja już byłem wtedy znany jako twórca ,,Bab” i innych spektakli tego typu, w związku z czym powierzyli mi i ten. Nikt nie kontrolował tego, co my właściwie robimy. A my pracowaliśmy parę dni i nocy, by przygotować odlotowy spektakl. Jego tytuł brzmiał ,,Czapkomafia, czyli wojna o czapkę”. To również miała być farsa, ale bardziej agresywna. Mianowicie w auli odsuwała się kurtyna i ukazywała się gigantyczna czapka na okrągłym stole. Te same kolory i ten sam kształt co naszych szkolnych. Od wejścia do auli szliśmy my, całą grupą na kolanach, w kierunku tej czapki. Następnie dokonaliśmy rytualnego zapalenia piłki pingpongowej, a gdy piłka pingpongowa się pali, to tak śmierdzi, że można zwariować! Okadzaliśmy tę czapkę przy pomocy prawdziwej kadzielnicy, a później jeden kolega wygłosił wykład naukowy na temat czapek, podając bibliografię w 4 językach z rosyjskim włącznie.
58
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Widziałem, że nauczyciele, a szczególnie pewna pani, która była sekretarzem organizacji partyjnej, są u kresu wytrzymałości. Gdy tylko skończyliśmy i zasłoniliśmy kurtynę, ta pani profesor wpadła za kulisy… i rozpętało się piekło (śmiech).
A co się stało z Pana czapką? Pojęcia nie mam! Zniknęła…
Zmieniając temat: czy są jacyś nauczyciele, którzy szczególnie zapadli panu w pamięć? Bardzo dobrze pamiętam swoją wychowawczynię, panią Krystynę Kowalczyk, nauczycielkę języka francuskiego, która była z nami ostatnio na tym 45-leciu matury w czerwcu. Wydaje mi się, że ona była jedną z przyczyn, dla których ta klasa się tak dobrze zżyła. Była też wspaniała nauczycielka matematyki, która uczyła nas prawie wyłącznie po francusku i choć akcent miała okropny, to jednak matematykę pamiętam w tym właśnie języku. Pamiętam również ukochaną nauczycielkę fizyki. Pani miała około 140 cm wzrostu, chodziła w dziecięcych kapciach i bardzo cicho mówiła. Jednak pozory mylą, ponieważ była to absolutna despotka. Na klasówki przychodziła ze stoperem, dyktowała kolejne 50 pytań i po każdym mówiła: ,,Na to macie 15 sekund.” - i włączała stoper - ,,A dlaczego ty jeszcze piszesz?!” Był jeszcze nauczyciel łaciny, zabytek XIX–wieczny. Włosy przygładzone brylantyną, ubrany w sposób dosyć archaiczny. Nienawidził lekcji WF-u, ponieważ przez rok łacina była zaraz po owym WF-ie, a w związku z tym każdy się spóźniał i usprawiedliwiał, że musiał się przebrać. Na co Pan profesor strasznie się obruszał i wyrzucał ze siebie następujące słowa: ,,W zdrowym ciele zdrowe ciele!” Wszystkich tych nauczycieli i wielu innych, których nie wymieniłem, bardzo w sercu noszę, bo byli nam – swoim uczniom – szczerze oddani. To brzmi na pewno bardzo patetycznie, ale uważam, że naszych nauczycieli powinniśmy szanować.
A znał Pan Jacka Kaczmarskiego? 59
59
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Ho, ho! Jacka poznałem gdy byliśmy w szkole podstawowej. Był rok młodszy ode mnie, więc nie chodziliśmy do jednej klasy, ale był harcerzem i zastępowym mojego młodszego brata w szkole przy ulicy Polnej. Później byliśmy razem w Żmichowskiej. Jeszcze później znaleźliśmy się na tym samym roku na studiach polonistycznych i wtedy się z nim bardzo zaprzyjaźniłem. On był szalonym artystą – genialnie wyrażał uczucia i myśli naszego pokolenia. Kilka jego pieśni usłyszałem jako jeden z pierwszych słuchaczy, na których je testował. Po prostu wpadałem do niego, a on mówił, że takie coś mu się napisało, żebym posłuchał. Później straciłem z nim kontakt zupełnie.
Po studiach? Właściwie to tak. On szybko znalazł się na emigracji. Kiedy wrócił, tylko raz go spotkałem, gdzieś na ulicy.
Mówiąc o tym, co działo się po szkole… Jak to się stało, że z ucznia Żmichowskiej stał się Pan ambasadorem? Tuż po maturze próbowałem zostać gwiazdą i przez ponad rok – w nawiązaniu do moich teatralnych wyczynów w Żmichowskiej - studiowałem na Wydziale Aktorskim Akademii Teatralnej. Szybko okazało się, że rola gwiazdy nie jest moim powołaniem, bo powołania – moi młodsi koledzy - nie można sobie wymyślić tylko trzeba je rozpoznać, a to wymaga czasu i życiowych doświadczeń. Każdy uczeń Żmichowskiej nosi w plecaku buławę. Niejeden z naszych kolegów zrobił większą karierę, niż ja! Ale to nie dzieje się natychmiast. Ambasadorem RP w Rumunii zostałem dopiero 19 lat po maturze - i tak wcześnie, w wieku 37 lat. Rumunia – kraj niesłusznie przez Polaków lekceważony - zafascynowała mnie jeszcze wcześniej. Jako dziennikarz, bo to jest mój główny zawód, jeździłem tam i pisałem o tym kraju. Znajomość francuskiego wyniesiona z naszej szkoły pomogła mi w opanowaniu rumuńskiego, który jest językiem romańskim i ma z francuskim wiele wspólnego.
A dlaczego zdecydował się pan zapisać synów do tej szkoły? Mój najstarszy syn Krzysztof (dziś 37-latek) nie był uczniem Żmichowskiej, ale francuski zna bardzo dobrze, bo chodził przez prawie 6 lat do szkoły francuskiej w 60
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Bukareszcie, gdzie byłem ambasadorem. Jego o cztery lata młodszy brat Paweł też tam się uczył, a potem skończył Żmichowską, gdzie swoja perfekcyjną frankofonię jeszcze umocnił. Co do mojego najmłodszego syna Tudora, to była bardziej moja świadoma decyzja, żeby go namówić do nauki w Żmichowskiej. On już teraz mówi płynnie po rumuńsku i po angielsku, ale ja uważam, że powinno się znać jak najwięcej języków. Denerwują mnie liczni Polacy, którzy po opanowaniu angielskiego uważają, że to wystarczy. Francuski jest jak wyzwanie – niegdyś język uniwersalny, dziś jest symbolem wartości językowego i kulturowego pluralizmu, który broni przed nadużyciami buldożera globalizacji. W tym roku, przy okazji pójścia Tudora do naszej szkoły, miałem okazję odnowić kontakty ze Żmichowską i bardzo mi się spodobała. Zauważyłem, że jest tu dobrze rozwijana tradycja żywej i otwartej na świat i na inicjatywę ucznia szkoły. Bardzo się cieszę, że tak jest i mam nadzieję, że ten stan się utrzyma.
*****
Aleksandra Karaźniewicz
Z DRUGIEJ STRONY BIURKA Wywiad z p. prof. Katarzyną Kozłowską, absolwentką Żmichowskiej, obecnie nauczycielką języka francuskiego
Aleksandra: Co zadecydowało o tym, że jako liceum wybrała Pani Żmichowską? Dzieło przypadku czy może przemyślana decyzja? Katarzyna Kozłowska: Zadecydowało to, że był tutaj nauczany język francuski. Miałam wtedy rodzinę we Francji – mieszkała tam siostra mojego taty z mężem i dziećmi. Pojechaliśmy do nich za czasów mojej podstawówki i pamiętam, że bardzo mnie irytowało, że nie rozumiem, o co oni się kłócą po francusku. A strasznie chciałam się dowiedzieć, więc w ten sposób zyskałam motywację do nauki (śmiech). No i jak się okazało, że istnieje taka Żmichowska, gdzie uczą francuskiego, uznałam, że to jest to miejsce.
61
61
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Czyli wcześniej nie uczyła się Pani francuskiego? Nie, nie uczyłam się nigdy wcześniej, poza tym jednorazowym kontaktem, gdy pojechaliśmy do Francji na wakacje. Później moja babcia też się tam przeprowadziła, ale przyjeżdżała czasami do Polski. Raz przywiozła mi taką książeczkę dla dzieci, rodzaj elementarza „Le français facile”. Pamiętam stamtąd zdania typu: „C’est un chien”, „C’est un poulet”, więc zupełne podstawy. Wiedziałam, jak jest kura, pies i buda.
Czy potrafi Pani przywołać jakieś wspomnienia z czasów, gdy była Pani uczennicą naszego liceum? O Boże, jest tego całe mnóstwo! Ze śmiesznych rzeczy: mieliśmy świetną polonistkę – panią Suchanek, która miała taki zegar wewnętrzny, że niezależnie od dzwonków (które wtedy jeszcze działały) i tego, co się działo w klasie i tego, jaki był temat, udawało jej się zawsze skończyć lekcję równiusieńko z dzwonkiem. W momencie, gdy dopiero zaczynał dzwonić, ona już stała i mówiła: „No, to do miłego, do miłego, do miłego”. To był taki swego rodzaju rytuał na języku polskim. Kiedyś była taka sytuacja, może niezbyt poprawna. Otóż pani Suchanek słynęła też z niezwykłej sprawiedliwości w ocenianiu. Wiadomo, że tematy zajęć i wypracowań powtarzały się przez lata. Słyszałam o takiej sytuacji, że ktoś przepisał wypracowanie od kolegi z poprzednich roczników, które to wypracowanie zostało ocenione na cztery z plusem. No więc przepisał słowo w słowo i dostał… cztery z plusem. To zrobiło na wszystkich duże wrażenie. Byliśmy też kiedyś na wymianie we Francji, a to były czasy, kiedy jeszcze nie było Internetu ani komórek, bo ja jestem starsza od Internetu i komórek. Jeden dzień spędziliśmy z naszą wychowawczynią w Paryżu i kolega się zgubił. Już nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale on chyba nie wysiadł z metra i po prostu pojechał dalej. A co ważne, tego dnia już wylatywaliśmy, tym metrem jechaliśmy na lotnisko, więc sytuacja była troszkę nerwowa, ale nasza wychowawczyni nie straciła głowy. Znaczy przynajmniej na zewnątrz, nie wiem co tam w środku przeżywała, podejrzewam, że miała ciśnienie 300/200. Ostatecznie jakoś się ta sprawa rozwiązała i się znaleźliśmy.
A czy utrzymuje Pani kontakt z osobami z klasy licealnej? 62
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Tak naprawdę utrzymuję bliskie relacje z jedną osobą, ale przyjaźnimy się już od podstawówki, więc to taka stara, dobra przyjaźń. Z pozostałymi straciłam kontakt, pomijając jakieś pojedyncze, przypadkowe spotkania.
Pytałam już, dlaczego wybrała Pani Żmichowską w liceum, to teraz zapytam dlaczego postanowiła Pani wrócić już jako nauczycielka. Nie nudzi się Pani ta szkoła? (śmiech) Tak naprawdę było to trochę dzieło przypadku, chociaż nie do końca… Przyszłam tu po trzech latach studiów, zaraz po tym, gdy zrobiłam licencjat, więc studia magisterskie kończyłam, już tutaj pracując. Mówiłam wcześniej, że z klasą nie utrzymuję kontaktu, nie byliśmy szczególnie zgrani, utrzymuję kontakt z moją wychowawczynią. Któregoś dnia rozmawiałyśmy przez telefon i zapytała, co planuję dalej, więc powiedziałam, że niedługo będę bronić pracę licencjacką, a później zacznę szukać pracy. Miałam na oku jakąś szkołę społeczną, myślałam, że może tam się odezwę, ale nie miałam jeszcze sprecyzowanych planów. A ona wtedy powiedziała, że u nas w Żmichowskiej jest wakat. I umówiła mnie z dyrekcją. Przyszłam na spotkanie z panią wicedyrektor odpowiedzialną za sekcję dwujęzyczną, które przebiegło przezabawnie. Rozmawiałyśmy, trochę o szkole, o sobie, co umiem, jak sobie wyobrażam pracę. W pewnym momencie pani wicedyrektor skojarzyła moje nazwisko i zapytała mnie, czy przypadkiem nie pisałam pracy semestralnej w takim segregatorze w serduszka, a ja mówię, że tak, napisałam. W odpowiedzi usłyszałam „To my żeśmy się z tego na stażu uczyli”. Takie miałam wejście (śmiech-)]. Pamiętam też taką sytuację z rozpoczęcia roku. Stałam pod salą, wszyscy uczniowie na biało-granatowo, a ja tego dnia też miałam na sobie białą bluzkę. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak i tak ze współczuciem poklepał mnie po ramieniu mówiąc: „Co, nowa jesteś?”, po czym zostałam przedstawiona jako ich nauczycielka. Krótko mówiąc, to przypadek zadecydował o wyborze Żmichowskiej, ale bardzo mi się ten przypadek podoba, bo to jest wspaniałe miejsce do pracy.
A jak zmieniła się szkoła przez te lata? Czy atmosfera została?
63
63
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Mam teraz zupełnie inną perspektywę. Z tej strony biurka to wszystko wygląda zupełnie inaczej, więc trochę trudno mi powiedzieć. Szkoła, jako taka, w ogóle się zmieniła. Na przykład jak ja chodziłam do szkoły, nikt się nie przejmował tym, czy klasa jest zgrana, czy nie tworzą się grupki… Mamy się uczyć i nie marudzić! To, co na pewno się zmieniło, to to, że wtedy bardziej pilnowano, żeby był odpowiedni strój. Była taka pani od biologii, która kazała zdejmować nieodpowiednie buty. Stały w długim rządku przed pracownią biologiczną. Nie wolno było się też malować. Tu z kolei inna pani odsyłała dziewczyny do łazienki, żeby sobie zmyły makijaż. Teraz, jak patrzę na uczniów, to chodzą bardzo różnie ubrani, bardzo różnie umalowani, w najróżniejszych kolorach. I to jest fajne. Jeżeli chodzi o atmosferę to jest zdecydowanie luźniejsza, ale nie wiem, czy nie jest tak, że inaczej tę atmosferę odczuwam, będąc już nauczycielem. Na pewno jak chodziłam tu do szkoły jako uczennica, to lubiłam szkołę tak sobie, a jak chodzę jako nauczyciel, to lubię ją bardzo.
O, ciekawe, że wróciła Pani, średnio lubiąc tę szkołę. Tak! Znaczy nie miałam nic do szkoły, ani nauczycieli, chyba po prostu nie bardzo lubiłam szkołę jako instytucję.
Czy jest Pani teraz koleżanką po fachu z nauczycielami, którzy kiedyś Panią uczyli? (Z uśmiechem) Owszem. Z jedną nauczycielką, bardzo młodą wtedy, miałam fakultet z filozofii. Pamiętam jak dziś, gdy dostałam trzy z plusem ze świętego Augustyna. Do dzisiaj jej to wypominam. Druga nauczycielka to pani Piłatowicz, która zaraz na początku szkoły wyrwała mnie do tablicy i postawiła mi dwóję. Słusznie, należała mi się.
Czy te relacje się jakoś, że tak powiem, poluźniły? Tak. W ogóle jak przyszłam tu do pracy, to było więcej nauczycieli, którzy mnie uczyli. W końcu wróciłam po trzech latach od matury. Była taka pani od PO, Grażyna Smalcerz. Nie zapomnę momentu, gdy weszłam do pokoju nauczycielskiego po raz 64
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
pierwszy, przekroczyłam ten magiczny próg i naglę słyszę jej tubalny głos: „Witam koleżankę. Grażyna jestem”. Naturalne było dla mnie, że wszyscy nauczyciele byli ze mną na „ty”, natomiast ja sama mówiłam ciągle „pani profesor”, albo używałam formy bezosobowej, chociaż te relacje były już troszkę inne. Jednak chyba ze wszystkimi przeszłam na „ty” w pewnym momencie.
Czy myśli Pani, patrząc na swoich uczniów, że ktoś skończy tak jak Pani, wróci do szkoły jako nauczyciel? (-Śśmiech) Bardzo wielu moich uczniów, którzy poszli na lingwistykę, wróciło tu na staż pedagogiczny. Trudno się dziwić – sprawdzona szkoła, przetarte szlaki i mamy taką ilość godzin francuskiego, że jest to najprostsze, co można zrobić. Dwie moje uczennice sprzed lat rzeczywiście wróciły już jako nauczycielki. Jedna z nich pracowała chyba dwa lata, a potem zmieniła zawód. Stwierdziła, że to za trudna praca i nie może się tak denerwować. Druga też pracowała chyba dwa lata, teraz, z tego co wiem, jest w prywatnej szkole. A jak patrzę na moich obecnych uczniów, nie sądzę, żeby to było ich największym marzeniem. W podręczniku jest taki dział poświęcony pracy i nauce, więc zadałam pytanie: „A kim, drogie dzieci, chcielibyście być w przyszłości?”. No i z niczyich ust nie padło słowo „nauczyciel”. Natomiast ja już będąc w Żmichowskiej sobie wymyśliłam, że chcę to robić. Jeszcze nie znałam języka, ale już miałam plany. Zresztą moja nauka w pierwszej klasie to był jakiś dramat. Powiedzenie „je suis Polonaise” zajęło mi rok z hakiem, zanim się otworzyła jakaś klapka w głowie, więc mam bardzo dużo zrozumienia dla uczniów, którzy potrzebują więcej czasu. Miałam dwa pomysły: aktor albo nauczyciel. Będąc nauczycielem mam dwa w jednym.
*****
65
65
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz
“TUTAJ WCHODZISZ I CZUJESZ KLIMAT” Wywiad z panem Bogdanem Mojkowskim, nauczycielem przedmiotów artystycznych
Z panem Mojkowskim zaczynamy rozmawiać tak po prostu, improwizacją. Jak długo pracuje Pan w Żmichowskiej? Wydaje mi się, że zacząłem tutaj uczyć w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku.
A jak Pan tutaj trafił? To był przypadek? A może ktoś polecił Panu szkołę? Powiedziałbym, że raczej przypadek. Szukałem jakiegoś stałego zajęcia i tak się złożyło, że miałem bardzo sympatyczne spotkanie z ówczesną panią dyrektor Barbarą Iwanowską.
Jak według Pana zmieniła się Żmichowska na przestrzeni lat? Przychodzą mi do głowy różne rzeczy. Otóż gdybyśmy weszli do tej szkoły razem, ja i wy, w czasie, kiedy przyszedłem tu uczyć, zapach, czystość były nieszczególne. Właściwie w każdej szkole było tak samo, więc nie zwracało się na to uwagi, jednak było to dosyć siermiężne. Zaletą Żmichowskiej była dwujęzyczność i wspaniała aula, która wtedy posiadała wielki szklany dach. Była to przepiękna sala. Wspomnę tu pewne zdarzenie. Kiedy zacząłem tę pracę, przyszedł do nas pewien staruszek, który chodził przed wojną do Szkoły Mazowieckiej. Usiłował przypomnieć sobie wnętrze, ale nie bardzo mu to wychodziło. W końcu zapytał: ,,Jak to jest, bo ja pamiętam doskonale, żeśmy grali w piłkę i ta piłka wylatywała na ulicę Klonową? Przez to cały czas były jakieś afery.” Wspólnie ustaliliśmy, że nie było wtedy części pomieszczeń od strony ulicy, wchodziło się do szkoły przez dzisiejsze patio. Kolejna zaletą widoczną do dzisiaj jest stare szkolne budownictwo, czyli między innymi wysokie klasy i oczywiście gmatwanina tych korytarzy. Tutaj wchodzisz i czujesz klimat. W szkołach zbudowanych po wojnie ta aura została zatracona.
66
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Czy na przestrzeni lat jacyś uczniowie zapisali się w Pana pamięci? Utrzymuje Pan z niektórymi do tej pory kontakt? Jest sporo takich uczniów. Może to bardziej oni utrzymują ze mną kontakt. Same się przekonacie, że jak człowiek coś zaczyna, to na początku ma zwykle okres burzy i naporu. Toteż większość tych uczniów jest z pierwszych klas, które uczyłem. Czasem się okazuje, że jest w ich pamięci jakaś konkretna lekcja, której ja właściwie nie pamiętam (śmiech). Dzieci niektórych z tych osób chodzą nawet do naszej szkoły. Powiedział Pan, że uczniowie wspominają konkretne lekcje. A jest jakaś, którą to Pan wspomina? Mam trochę takich lekcji. Na jednej z nich dałem uczniom zadanie polegające na tym, że losują jakieś słowo i ilustrują je czymś, co nie jest bezpośrednio tym słowem – klasyczne ćwiczenie wyobraźni. Czyli na przykład: losujesz słowo widelec - i z czym go przedstawisz - np. z łyżką itd. I tak sobie działamy, a później przechodzę na słowa, które są coraz bardziej abstrakcyjne. Pamiętam, że jeden z uczniów wylosował słowo monolog, zrobił rysunek morza i mężczyzny, który siedział na plaży i moczył nogi w miednicy. Ktoś inny wylosował słowo cisza. Pod nim narysował profil człowieka, który trzyma rewolwer przyłożony do głowy. Dla mnie ta ,,cisza” była wstrząsająca.
Jakie ma Pan najmilsze wspomnienia związane ze szkołą? Istnieje do dzisiaj, chociaż nie działa już tak jak kiedyś, Stowarzyszenie Absolwentów. Pewnego razu zorganizowano Dzień Absolwenta. Poproszono mnie o obecność i zorganizowanie czegoś wizualnego. Zgodziłem się. Miał to być rodzaj kolacji. Wszystko było ustalane listownie i pocztą pantoflową, więc nie bardzo było wiadomo, ile osób się pojawi. Jak się okazało, przyszła chmara ludzi. Dosłownie setki. Cała szkoła była pełna starców i staruszek, także i młodszych roczników krążących po klasach. Ale to nie koniec. Godzina 22 - kolacja, godzina 23 - w salach pełno ludzi, potem północ, godzina 3 nad ranem, ale nikt nie garnął się jeszcze do wyjścia! Myśleliśmy, że trzeba będzie wzywać policję, bo inaczej nie wyjdą. I w tym momencie tak po prostu kończymy.
67
67
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Jadwiga Mik i Bogumiła Bajor
„BO SZKOŁA POWINNA BYĆ JAK RODZINA” Wspomnienia pani Barbary Majewskiej-Luft, dawnej nauczycielki języka polskiego
Barbara Majewska-Luft (ur. 1924 r.) – wieloletnia nauczycielka języka polskiego, wspaniała pedagog wspominana przez pokolenia uczniów. Podczas II wojny światowej sanitariuszka w obozie przejściowym w Pruszkowie. Absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, później w latach 1948-2000 nauczycielka, w tym przez trzydzieści pięć lat w Żmichowskiej. Autorka m.in. „Na drogach czasu i przestrzeni. Autobiografia i wspomnienia nauczycielki XIX-XX wiek”, z której to książki dzięki jej uprzejmości mogłyśmy skorzystać w celu uzupełnienia naszej rozmowy i do której lektury serdecznie zachęcamy4. Pani Majewska-Luft uczęszczała do żeńskiej szkoły im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie. Jej oficjalna edukacja została przerwana wraz z wybuchem II wojny światowej, jednak ona dokończyła ją dzięki tajnym kompletom i maturę zdała w 1942 r. Podczas wojny mieszkała z rodzicami w Pruszkowie, gdzie w czasie Powstania mieścił się także Dulag 121, niemiecki obóz przejściowy dla ludności warszawskiej. Zgłosiła się tam w 1944 r. jako ochotniczka do służby sanitarnej. Swoje obowiązki opisała w ten sposób: „myśmy szły na barak i tam, co było trzeba, tośmy robiły. Tu opatrunki nakładać, tutaj przenosić chorego, tutaj pomóc komuś, tutaj... No, a przede wszystkim ludzie prosili: <<Wyprowadźcie nas stąd>>. No i główne nasze zadanie, nie odgórnie nam dane, ale nasze, tak jak myśmy widziały to zadanie, to kogo się da wyprowadzić z obozu. No i starałyśmy się wyprowadzać ludzi, zwłaszcza ludzi młodych, którym grozi wywiezienie”5 – a wtedy wywiezienie oznaczało podróż w jedną stronę do łagru. Ci, których ratowano z pruszkowskiego obozu, trafiali do pobliskich domów, w tym do tego należącego do rodziców pani Barbary. Ona sama zaś po Powstaniu przeniosła swoją działalność z Dulagu do szpitala w Pruszkowie, w którym pomagała przy dożywianiu rannych. B. Majewska-Luft, Na drogach czasu i przestrzeni. Autobiografia i wspomnienia nauczycielki XIXXX wiek, wyd. Łośgraf, Warszawa 2010. 5 Fragment wywiadu z panią Barbarą Majewską-Luft do Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego (2014). 4
68
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Po wojnie pani Barbara podjęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, które ukończyła w 1948 r. Tuż po nich podjęła się pracy w szkole dla młodzieży pracującej, gdzie jej uczniami byli ludzie niewiele młodsi od niej. Obiecujące początki jej nauczycielskiej kariery przerwała jednak poważna choroba gardła. Na szczęście, po dobrze rokującej diagnozie i roku przerwy od nauczania mogła z radością wrócić do wykonywanego zawodu. W ten oto sposób w 1950 r. znalazła się w murach XV Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej. Budynek na Klonowej był pani Majewskiej (jeszcze wtedy nie nosiła nazwiska Luft) dobrze znany. To tutaj, do Szkoły Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, uczęszczał przed wojną jej brat Jacek, który zginął podczas Powstania. To tutaj chodziła na zabawy, znała wielu uczniów – również późniejszych powstańców. Na początku roku szkolnego 1950/51 atmosfera szkoły była jednak inna – zamiast chłopców na korytarzu same dziewczęta, a w gronie nauczycielskim w większości już nie wykładowcy Szkoły Mazowieckiej (która, jako szkoła kształcąca w duchu patriotyzmu i katolicyzmu, nie została przywrócona po wojnie), ale przedwojenni nauczyciele z mieszczącej się dawniej na ul. Mokotowskiej 61 Żmichowskiej. Grono pedagogiczne nie wiedziało, co o pani Barbarze myśleć. Nowa młodziutka nauczycielka, która zjawiła się na Klonowej w tym samym czasie co pani dyrektor Anna Lewandowska mająca za zadanie zrobić w Żmichowskiej „partyjny porządek” 6 po dymisji pani Ludmiły Matusewicz? Bano się, że pani Majewska będzie wtyczką partyjną, ale dzięki pani Barbarze Krydzie (wtedy uczennicy, a później także nauczycielki w Żmichowskiej), koleżance Renaty Majewskiej (siostry pani Barbary), początkowe wątpliwości szybko zostały rozwiane. Pani Lewandowska też okazała się być zupełnie inną osobą, niż wszyscy sądzili. Pani Luftowa wspomina: „Miałam wrażenie, że otoczyła mnie ona jakąś specjalną opieką” 7. Pani dyrektor wprowadzała dobrą atmosferę i wspierała na wiele sposobów „starą” kadrę. W pamięci pani Luft zapisało się takie oto wydarzenie z nią związane: „Przed rozpoczęciem pracy rozmawiałam z panią Lewandowską, dowiedziałam się o klasy, o uczniów, o atmosferę. Gdy zaczęłam szykować się do wyjścia, pani dyrektor się roześmiała i powiedziała: <<Czy nie interesuje pani, ile będzie pani zarabiać?>>”. Z tych czasów w pamięci pani Luftowej zapisali się również inni członkowie grona B. Majewska-Luft, op. cit., s. 230. Wszystkie nieoznaczone przypisy pochodzą z wywiadu przeprowadzonego z panią Luft do Magazynu Żet. 6 7
69
69
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
pedagogicznego (zdominowanego przez kobiety, gdyż w czasach, gdy zaczynała pracę, jedynym nauczycielem płci męskiej był matematyk, profesor Krygier). Wykładała jeszcze pani profesor Teodora Męczkowska, która do śmierci w 1954 r. uczyła biologii. Obok niej pani Bronisława Michałowska (nauczycielka j. polskiego), pani Wacława Lisowska (artystka i nauczycielka rysunku, autorka portretu Narcyzy Żmichowskiej, dbała o wystrój szkoły), pani Radlicz-Rühlowa (nauczycielka geografii), pani Halina Szałkowa (historyczka przemycająca uczniom wiedzę o wojennych wydarzeniach zakazanych w PRL), pani Hanna Winnicka (polonistka opiekująca się szkolnym teatrem) i pani Henryka Landy-Martyniakowa. Ta ostatnia, doskonała nauczycielka i fascynatka kultury romańskiej, była inicjatorką klas z rozszerzonym francuskim, które powstały między 1962 a 1964 r. Dzięki ich wprowadzeniu szkoła została nazwana romanistyczną, który to profil ma Żmichowska po dziś dzień. Samą szkołę pani Luftowa wspomina jako spokojną i pełną chętnych do nauki uczennic, często pochodzących z tzw. nizin społecznych. Mówi: „były takie matki uczennic, które przychodziły na wywiadówki i nie umiały się nawet podpisać. Myśmy te ich dziewczyny otaczali specjalną opieką, żeby umożliwić im naukę. Jeszcze teraz utrzymuję bliski kontakt z jedną z uczennic, dawno już na emeryturze, po polonistyce i wieloletniej pracy nauczycielskiej… Tak, te dziewczynki z tzw. dołów społecznych bardzo się garnęły do nauki, doceniały to, że mogą chodzić do szkoły”. Jednym z ulubionych roczników pani Barbary była jej pierwsza klasa wychowawcza (matura ‘56) – dotąd jeszcze co roku te dziś już starsze panie spotykają się w ogrodzie botanicznym w zmniejszającym się z czasem gronie doskonale wykształconych kobiet, które dzięki nauce w Żmichowskiej mogły podążać dalej drogą wyższej edukacji. Na początek pracy pani Barbary w Żmichowskiej przypada także wprowadzenie do szkoły koedukacji. „Ja się bardzo bałam, że nie będę umiała uczyć chłopców. Niektóre dziewczęta były tej koedukacji bardzo przeciwne. Potem jednak okazało się, że choć atmosfera trochę się zmieniła, to nie powiedziałabym, że się pogorszyła. Ja sama szybko się zorientowałam, że na chłopców zaczęłam patrzeć inaczej niż wcześniej… już nie jak na element niebezpieczny dla moich dziewczynek, ale jak na moje dzieci. Bo szkoła powinna być jak rodzina – powinny w niej być i dziewczynki, i chłopcy, i starsi, i młodsi profesorowie…”. Uczniowie i uczennice uzupełniali się nawzajem –
70
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
dziewczęta były pracowitsze, a chłopcy pełni wyobraźni. Nastrój był już inny, „zdrowszy, bardziej naturalny” – „bo ostatecznie życie jest koedukacyjne”8. Niektórzy przyjęli tę koedukację chętniej niż należało. „Na miejsce pani Lewandowskiej przyszła nowa dyrektorka, z awansu społecznego. Po francusku ani słowa, po polsku też źle. Ale miała o sobie bardzo wysokie mniemanie! Kiedy miała zajęcia na auli, to specjalnie podciągała spódnicę (wtedy były modne takie spódniczki mini, ona właśnie tak wysoko ją podciągała), żeby chłopcy mogli się na nią napatrzeć”. Na szczęście jednak dzięki ingerencji nauczycieli, rodziców, a nawet organizacji związkowej i partyjnej, dyrektorka ta szybko opuściła szkolne mury, a przygód z koedukacją więcej nie było. Kolejne lata przyniosły zmiany w kadrze nauczycielskiej: w szkole pojawiła się między innymi nowa matematyczka, pani Hanna Stande-Żelazko, oraz pani Krystyna Józefowicz, nauczycielka j. rosyjskiego. Byli też nowi uczniowie, między innymi wspominany czule przez panią Luftowa rocznik kończący szkołę w 1968 r. Wtedy przez jej klasę przewinęli się Krzysztof Baculewski (profesor muzykologii i kompozytor), Józef Grabski (profesor historii sztuki międzynarodowej sławy) czy Władysław Mierzecki. O tym ostatnim pani Luftowa opowiada: „Nie mógł nauczyć się pisać, stawiał kulfony i nie kończył wyrazów, ale wszystko, co pisał, było ciekawe. Siedziałam nad tymi pracami długi czas. Chłopak był bardzo inteligentny… Zabrali go do poradni i okazało się, że ma ukrytą leworęczność. Na jego przykładzie zrozumiałam, na czym polega dysgrafia”. Według pani Luftowej „relacja nauczyciel-uczeń bardzo się zmienia w zależności od wieku nauczyciela. Przez kilka pierwszych lat były między mną a uczennicami siostrzane relacje. Gdy nastała koedukacja, byłam dla uczniów drugą mamą. Wtedy również porodziły się moje własne dzieci, więc byłam nią i w domu, i w szkole. Potem miałam już poczucie, że jestem dla kolejnego pokolenia uczniów babcią. Ale bycie nią też ma swój urok!”. Szczególnie spodobał nam się jeden z oryginalnych pomysłów edukacyjnych pani Luftowej, który opisała w autobiografii. Polegał on na wprowadzeniu do profilowanych Zajęć Fakultatywnych referatów, które wygłaszali uczniowie. Zajęcia te zostały wprowadzone w ramach reformy edukacji w latach 70. i pani Barbara nie czuła się do końca przygotowana do ich prowadzenia ze względu na szerokie 8
B. Majewska-Luft, op. cit., s. 238.
71
71
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
spektrum zagadnień humanistycznych, które obejmowały. W pewnym momencie poprosiła więc swoich wychowanków, by jej pomogli, sami realizując część tematów i w ten sposób dokształcając nie tylko pozostałych uczniów, ale i samą nauczycielkę. Później pani Luftowa napisze o tych lekcjach: „nauczyłam się […], że nauczycielowi wolno przyznać się do błędu, przyznać się do niepełnej wiedzy. Że jego autorytet wcale na tym nie ucierpi. Ucierpi natomiast wtedy, gdy człowiek udaje, jakoby wszystkie rozumy pozjadał, a nieuchronnie muszą wyjść jakieś braki”9. Jedna z zasad, które wyznaje pani Luftowa, brzmi: „uczeń musi mieć poczucie, że jest podmiotem, a nie przedmiotem, że coś tworzy”10. A każda taka lekcja była formą swoistego poszukiwania, wspólnego dla wszystkich obecnych w sali lekcyjnej. Gdy nastał czas Solidarności, pani Luftowa została przewodniczącą szkolnego koła tego związku. Do 1981 r. dyrekcja nie mogła nic z tym kołem zrobić. Później jednak ze względu na powiązanie z Solidarnością i Kościołem w listopadzie pani Barbara została zawieszona w funkcji nauczycielki, powróciła jednak do pracy po dwóch tygodniach. W wakacje po tym emocjonującym roku wypowiedziano jej posadę w Żmichowskiej. Po usłyszeniu tej wieści wokół pani Luftowej zgromadziła się klasa IIIb, która dowiedziała się, że zaczęła ona uczyć religii. Młodzież poprosiła ją o prowadzenie dalszych lekcji nieoficjalnie. Tak więc spotykali się, uczniowie i ona, albo w jej domu, albo w salce katechetycznej w parafii św. Andrzeja Boboli na Mokotowie. Pani Luftowa prowadziła dla nich wyjątkowe zajęcia, jednocześnie katechezę i koło polonistyczne, na które uczęszczali zarówno ci chcący chodzić na lekcje religii, jak i wolni słuchacze. Przez dwa lata realizowali autorski program, w ramach którego pani Luft kształciła ich w dziedzinach „literatury, etyki kultury, teologii. Wszystko w aspekcie chrześcijańskiej wizji świata w szerokim tego słowa znaczeniu” 11. Między nauczycielką a uczniami pojawiła się wtedy niezwykła więź, która nie miałaby szans utworzyć się tylko dzięki lekcjom w szkole. Do Żmichowskiej uczęszczali wszyscy trzej synowie pani Luftowej, kolejno z roczników ’74, ’76 i ’77. Ich matka doceniała szkołę za poziom, ale i rozszerzony francuski. To on był furtką do wolności, gdyż dzięki niemu można było nawiązywać kontakty ze szkołami po drugiej stronie żelaznej kurtyny (w czym niewątpliwie pomagało też uczestnictwo szkoły w programie organizacji UNESCO). W tych czasach B. Majewska-Luft, op. cit., s. 244-245. B. Majewska-Luft, op. cit., s. 245. 11 B. Majewska-Luft, op. cit., s. 250. 9
10
72
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Żmichowska próbowała wychować uczniów w duchu norwidowskim na ludzi kochających swoją ojczyznę: tak, „aby [mogli oni] zrozumieć i zaakceptować różnorodną inność w całym bogactwie rodziny ludzkiej, nie wpadając w relatywizm uczuć i pojęć”12. Tak samo próbowała ich wychowywać pani Barbara. W 1990 r. pani Luft na krótko powróciła w mury Żmichowskiej, jednak nie było to już to samo. Inni uczniowie, inni nauczyciele… nie do końca odnajdywała się w tym świecie. Przez kolejne lata uczyła jeszcze w innych szkołach, jednak to w Żmichowskiej spędziła najwięcej lat swojej nauczycielskiej służby. I były to niewątpliwie lata bardzo szczęśliwe.
*****
Jadwiga Mik
BIBLIOTEKA SZKOLNA OD KULIS Wywiad z panią Urszulą Szambelan, bibliotekarką szkolną od zarania dziejów
Jest takie miejsce w naszej szkole, na parterze po prawo od wejścia - mała wysepka spokoju w budynku wypełnionym po brzegi mniej lub bardziej hałaśliwą młodzieżą. To tam filiżanka herbaty i dobra książka mogą stać się najlepszymi przyjaciółmi Żmichowiaka. Od lat nad ciepłą atmosferą w bibliotece czuwa nasza ukochana pani bibliotekarka Urszula Szambelan, której grzechem byłoby nie przekazać na chwilę głosu, by chociaż w ten sposób podziękować za serce wkładane w opiekę nad azylem każdego książkofila.
Jadwiga:
Ile
już
lat
minęło,
odkąd
zaczęła
Pani
pracować
w
Żmichowskiej, i dlaczego wybrała Pani akurat to miejsce? Urszula Szambelan: We wrześniu tego roku rozpoczęłam czterdziesty czwarty rok pracy. To, że trafiłam do Żmichowskiej, jest raczej przypadkiem, ale sama praca bibliotekarki - wyborem. Otóż przed studiami pracowałam w bibliotece publicznej z 12
B. Majewska-Luft, op. cit., s. 255.
73
73
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
dziećmi i młodzieżą, a edukację wyższą odebrałam na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Historii, a konkretniej w Instytucie Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej. Obroniłam tam moją pracę magisterską na temat form pracy w bibliotece dziecięcej. Przez ponad rok pracowałam w Centralnej Bibliotece Wojskowej tuż obok Żmichowskiej - na Alei Szucha, ale później zdecydowałam się na powrót do moich zainteresowań. Stąd właśnie praca w Żmichowskiej.
Jak wyglądał Pani pierwszy rok tutaj? Zwyczajnie, jak każdego młodego pracownika. Zaczynasz pracować zgodnie z odwiecznymi zasadami, ze starszymi kolegami, którzy wiedzą wszystko. I uczysz się… z czasem przebijasz się lub grzęźniesz. Mi było łatwiej, ponieważ trafiłam na bibliotekarki z powołania: Krystynę Rosnowską i Różę Wykową. A poza tym z natury nie jestem rewolucjonistką (śmiech).
Czy biblioteka zawsze wyglądała tak jak obecnie? Nie. Przez kilkanaście lat mojej pracy mieściła się na drugim piętrze, tam, gdzie obecnie jest pokój nauczycielski, i była zdecydowanie mniejsza. Patrząc wtedy na regały, widziało się w większości tylko bury, beżowy papier, którym były obłożone książki. Dzisiaj biblioteka jest inna - dysponuje dwa razy większą przestrzenią (umożliwiającą na przykład organizowanie wystaw) i jest zdecydowanie bardziej kolorowa.
Czy przez te czterdzieści cztery lata nigdy się tu Pani nie nudziło? Wiesz, to jest pytanie, na które trudno odpowiedzieć inaczej, niż pokazując, jaka wyglądała i nadal wygląda praca w bibliotece szkolnej. Zacznę więc od tego, że jest to praca także fizyczna. Jeśli sześćdziesięciu-stu dwudziestu uczniów zwróci i/lub wypożyczy dziennie tylko po jednej książce, dla bibliotekarza oznacza to przeniesienie w sumie około pięćdziesięciu kilogramów. Książki trzeba też umieszczać stale w tym samym miejscu na półce, aby nie trzeba było później ich szukać. W ten sposób w trakcie codziennej pracy przechodzi się dobre parę kilometrów, to naprawdę duży wysiłek. Popatrz zresztą na moją figurę! (śmiech).
74
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Ale praca w bibliotece to nie tylko wypożyczanie książek. To też relacja z czytelnikami (czyli z wami, uczniami), nauczycielami i - niestety za rzadko - z rodzicami. To kontakt z księgarzami, przeglądanie nowości wydawniczych, a potem zakupy książek do biblioteki. Krótko mówiąc - naprawdę dużo pracy. A musisz wiedzieć, że w bibliotekach szkolnych nigdy nie było nadmiaru etatów. Poza tym bibliotekarz to zawód niebezpieczny. Kiedy regały są wysokie, upadki z drabiny przy sięganiu po książkę z wyższych półek zdarzają się nader często. A jeśli nie spadnie bibliotekarz, to z wysoka może spaść sama książka… Jednakże największym zagrożeniem jest wszechogarniający PYŁ, który osadza się na książkach i opada, gdy zdejmuje się ją z regału. Pochodzi z różnych źródeł, ale u nas najwięcej przenika go z powietrza, z ulicy. Kiedy zaczynałam pracę w Żmichowskiej, przez Klonową przejeżdżało jednego dnia tyle samochodów, ile teraz przez godzinę. Wbrew pozorom jest to naprawdę duże zagrożenie dla zdrowia - i wyjaśnienie, dlaczego bibliotekarze i bibliotekarki często chorują na astmę.
Jakich uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły najmilej Pani wspomina? U.S.: Może to zabrzmi trochę patetycznie, ale wielu uczniów po opuszczeniu murów Żmichowskiej pozostaje w mojej pamięci i w sercu. Miło wspominam Mateusza Biesiadę, Bartka Węgierka, Żanetę Bogucką, Zuzannę Krzynówek, Magdę Kosmala, Gabrysię Micberger, Paulinę Masiarz, Julię Mrozowską, Olę Kaczurba, Olę Sawicką, Mateusza Godlewskiego, Antoniego Janasa, Kasię Sambierską czy Zuzannę Jargiełło. Bardzo pomagał (i nadal pomaga) mi też Filip Kujawski. Wiem, że krzywdzę tych, których nie wymieniłam, ale przez bibliotekę przewinęło się w trakcie lat mojej pracy naprawdę wiele twarzy. Dziesiątki nazwisk tych uczniów i uczennic ty i czytelnicy Żetu możecie znaleźć w zachowanych ulotkach promujących wystawy i koncerty zorganizowane przez Koło Przyjaciół Biblioteki i Koło Miłośników Twórczości Jacka Kaczmarskiego, które są tutaj dostępne. Co do nauczycieli i pracowników szkoły, uchylę się od odpowiedzi, aby nikogo nie urazić swoją niepamięcią. Zauważ, że w szkole pracuję już przecież kilkadziesiąt lat. Nie sposób więc, aby nie powstały więzi, relacje daleko wykraczające poza stosunki między pracownikami. Chciałabym jednak wspomnieć o dwóch bibliotekarkach - p.
75
75
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Alicji Zapaśnik i p. Jadwidze Lubańskiej, z których ta pierwsza bywała niegdyś na każdym koncercie piosenek Jacka Kaczmarskiego.
Wspomniała Pani o Kole Przyjaciół Biblioteki. Kiedy ono powstało i w jakim okresie było najbardziej aktywne? U.S.: Koło istniało w bibliotece “od zawsze”. Kolejni członkowie kończą edukację i odchodzą, ale bardzo często zachowują aktywny kontakt z biblioteką. Przychodzą nowe roczniki, Koło wznawia działalność - przygotowujemy wystawy i tak dalej. Co roku organizujemy też wigilię dla członków Koła. Nie jesteśmy oczywiście sformalizowaną strukturą - robimy to wszystko, gdyż chcemy przekazać coś od nas całej społeczności Żmichowskiej. Jeśli chodzi o aktywność… chyba najbardziej w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Wszystko zależy głównie od was i waszej chęci do poświęcenia czasu bibliotece.
A skąd pomysł na wystawy w bibliotece? One też powstawały “od zawsze” - czy to z racji okrągłych rocznic, nagród Nobla, itd. Szczególnie Dni Literatury i Szkoła Radości są okazją do promowania czytelnictwa. Każdego roku Koło przygotowuje dwie do trzech dużych wystaw. To forma pracy biblioteki, ale także próba dotarcia do czytelnika. Oraz oczywiście nasze własne małe święto.
Mówiąc o czytelnikach - jak według Pani zmieniło się czytelnictwo na przestrzeni lat? Czy teraz, w dobie cyfryzacji i smartfonów trudno jest utrzymać kontakt z osobami czytającymi? Na pewno zmienił się sam czytelnik. Wcześniej to właśnie biblioteki szkół i innych instytucji były miejscem, które odwiedzało się w celu poszerzenia wiedzy. Teraz w wielu domach księgozbiór jest większy niż ten słynny z przedwojennej Żmichowskiej, który został zniszczony podczas walk. Poprawił się też dostęp do wiedzy, obok wydań papierowych mamy audiobooki, e-booki… A do tego wszystkiego dochodzi Internet, który sam w sobie jest największą na świecie biblioteką informacji. Jednak mimo tego wszystkiego czytelnicy nadal odwiedzają te tradycyjne, takie jak nasza - Internet nie zastąpi nigdy atmosfery, jaka panuje w prawdziwej bibliotece. 76
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
To właśnie od niej zależy w pierwszym rzędzie kontakt z czytelnikiem. On musi się w bibliotece dobrze czuć. I właśnie ta myśl przyświeca bibliotece w Żmichowskiej, w które - o zgrozo - czytając czy ucząc się można popijać herbatę czy inny napój, zjeść na spokojnie kanapkę. Nie wiem, czy jest trudno utrzymywać dobry kontakt z czytelnikami. Wiem natomiast, że trzeba przede wszystkim o ten dobry kontakt zabiegać.
Pozwolę sobie na małą dygresję czytelniczą od tematów szkolnych, gdyż bardzo mnie ciekawi, co Pani jako bibliotekarka sądzi o obecnym rynku wydawniczym i stanie polskiego czytelnictwa. Książka stała się w obecnych czasach towarem wprowadzanym na rynek jak każdy inny produkt: poprzez działania marketingowe. Dość dobrze oddaje moje myślenie o tym sformułowanie “sprzedaż książek na kilogramy” - tak jak ziemniaki czy inne warzywa, owoce… Nawet najlepsza książka będzie zalegała w magazynie, jeśli nie będzie środków na jej reklamę. A te są w rękach dużych wydawnictw krajowych i międzynarodowych. To właśnie one i ich wybory książkowe kształtują nasze gusta. Do tego dokłada się powszechne korzystanie z recenzji i rankingów internetowych, które są przecież w poważnej mierze manipulacją mającą doprowadzić do podwyższenia sprzedaży określonych produktów. Wskutek tych wszystkich machinacji kartezjańskie “cogito, ergo sum” zostało zastąpione przez “kupuję, więc jestem”. Bo książka na półce domowej biblioteczki dobrze wygląda. Nawet jeśli nie została nawet otwarta. Jeśli zaś chodzi o czytelnictwo, na pewno powinno się więcej czytać, gdyż nic tak nie rozwija wyobraźni jak przygoda z literaturą. To bardzo zdrowa rozrywka, a dzięki bibliotekom takim jak nasza także tania! Tak więc powinno się czytać, z jednym wszakże zastrzeżeniem - jeżeli ma się na to ochotę, rozbudzoną potrzebę. Bo tego nie do końca da się nauczyć, do czytania nie można też zmuszać. Jeżeli jednak według badań Biblioteki Narodowej około 63% mieszkańców naszego kraju w ostatnich latach nie przeczytało ŻADNEJ książki, to jak nie bić na alarm?
W stu procentach się z Panią zgadzam. Mam nadzieję jednak, że uczniowie Żmichowskiej mają czytanie we krwi. Pytanie jednak, co 77
77
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
czytają… to można zauważyć w szkolnej bibliotece. Jaka była więc najczęściej wypożyczana książka w trakcie Pani pracy? Wiesz, czytelnictwo podlega modom. Nie prowadziłam statystyki, ale pamiętam, że był okres, kiedy wypożyczano często części cyklu “Świat Dysku” Terry’ego Pratchetta. Pewien czas trwała też “potteromania”, a gimnazjaliści zaczytywali się w serii “Zwiadowcy” Johna Flanagana. Aktualnie dużym zainteresowaniem cieszą się powieści z gatunku fantastyki naukowej i fantasy.
Gdyby miała Pani polecić uczniom Żmichowskiej jakieś książki do przeczytania, które by to były? Myślę, że w pierwszej kolejności “Faraon” Bolesława Prusa. Dziś nie mniej aktualny niż w XIX i XX wieku. Trzeba też czytać naszego wielkiego wizjonera Stanisława Lema, chociażby takie jego dzieła jak “Powrót z gwiazd” czy “Opowieści pilota Pirxa”.
A jaki jest Pani ulubiony autor? Maria Dąbrowska, właściwie tylko za “Noce i dnie”.
A ulubiona piosenka Jacka Kaczmarskiego? Mam takie dwie - “Naszą klasę” i “Siedem grzechów głównych”. Pierwsza jest poetyckim rozrachunkiem Jacka Kaczmarskiego z młodością, dziś nabiera jeszcze większego znaczenia w obliczu wielkiej emigracji młodych pokoleń. Druga to przestroga dla współczesnych w historycznym kostiumie.
Pytanie o Kaczmarskiego wzięło się stąd, że wiem, że jest Pani jedną z najważniejszych osób zajmujących się corocznym przeglądem jego piosenek. Kiedy pojawił się pomysł na te koncerty? Właściwie to w 2006 r. Z inicjatywy jednej z uczennic, Oli Rosy, na murach szkoły zawisła tablica pamiątkowa przypominająca, że Jacek Kaczmarski też był Żmichowiakiem. Biblioteka zorganizowała wtedy wielką wystawę poświęconą twórczości naszego barda. W 2007 r. powstało Koło Miłośników Twórczości Jacka Kaczmarskiego. Później co roku odbywały się koncerty w połączeniu z wystawami. 78
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Samym projektem od początku opiekowali się też nauczyciele, pani Mirosława Bajszczak i pan Sebastian Makara.
Jak wyglądała pierwsza edycja? Pierwszy pełen przegląd odbył się w 2008 r. Wtedy też pojawił się tytuł “Żmichowska śpiewa Kaczmarskiego”, który używany jest do dziś. Był to koncert inny od tych, które miały odbyć się później, zapewne dlatego, że to on był tym pierwszym. Wśród wykonawców znaleźli się rodzice, znajomi, absolwenci i uczniowie - wszyscy byli fanami poezji śpiewanej Kaczmarskiego. Pełno było improwizacji, brawury, zwariowanych pomysłów… i wpadek. Jedna wyraźnie zarysowała się w mojej pamięci - prowadzący koncert zapowiedzieli piosenkę, zaczął się akompaniament, a wykonawca zaśpiewał inną. Co ciekawe jednak, nie wszyscy na szczęście to zauważyli. Szkoda tylko, że nie udało nam się namówić pana profesora Makary do zaśpiewania którejś z piosenek i gry na gitarze. Niestety, wymigał się. A szkoda!
Które wykonania uczniów zapadły Pani w pamięć? Przede wszystkim “Sen Katarzyny” Jadwigi Winiarskiej oraz “Spotkanie w porcie” w brawurowym wykonaniu Antoniego Źrebca i Szymona Kowalskiego. W ogóle uważam pracę z uczniami w ramach “Żmichowska śpiewa Kaczmarskiego” za fascynujące doświadczenie.
Dziękuję za te piękne słowa. Pora już jednak na ostatnie pytanie. A brzmi ono: czy jest może coś, co chciałaby Pani przekazać społeczności Żmichowskiej na stulecie? Moi drodzy, żyjemy w czasach, w których najważniejszy jest sukces. Nie zapominajmy jednak o takich wartościach, jak koleżeństwo, szacunek, lojalność wobec siebie i innych i godne zachowanie. Pielęgnujcie więc przyjaźnie ze szkolnej ławki, pomagajcie sobie niezależnie od tego, czy jesteście w kraju, czy poza nim. Idąc w górę po schodach waszych karier dostrzegajcie tych, których mijacie. Bo nigdy nie wiadomo, zawsze może się zdarzyć, że spotkacie ich, kiedy będziecie szybko musieli się cofnąć parę kroków w dół. Kiedy więc wyjdziecie z murów Żmichowskiej, ruszajcie śmiało przez świat. I postarajcie się odcisnąć tam swój własny, unikalny ślad. 79
79
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Julia Ukielska
“TRZYMAM KCIUKI ZA MŁODYCH”. Wywiad z panem Mieczysławem Kozerą, ochroniarzem szkolnym
Julia: Dzień dobry, dziękuję bardzo, że zgodził się Pan na wywiad. Mieczysław Kozera: To dla mnie zaszczyt, że ktoś chce go ze mną przeprowadzić!
Od kiedy pracuje Pan w Żmichowskiej? I jak to się stało, że Pan tutaj trafił? Pracuję tu już dwa i pół roku. Jestem w firmie ochroniarskiej. Mój menadżer dał mi znać, że jest wolny etat w szkole. Byłem na rozmowie i przyjąłem tę pracę.
Podoba się Panu tutaj? Tak, nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest spokojnie, fajne otoczenie. Dużo nauczycieli poznałem.
No właśnie, jacy są nauczyciele w Żmichowskiej? Dla mnie są super. Kontakt z nauczycielami i uczniami jest wspaniały. Mam z nimi dobre relacje, bo ja lubię pogadać, doradzić, trzymam kciuki za młodych. Tak jak dzisiaj, dwie dziewczyny się zwolniły, bo poszły prawo jazdy zdawać. Muszę się jutro zapytać, jak im poszło! W tej pracy poznałem też dużo fajnych chłopaków. Tutaj się uczyły przezdolne osoby – Janek Pentz, Piotrek Zubek. Mieliśmy fajne relacje, rozmawialiśmy, byłem nawet kiedyś na koncercie.
Czy są jakieś sytuacje, które zapadły Panu w pamięć podczas tej, prawie już trzyletniej, pracy tutaj? No na pewno to, jak mnie w zeszłym roku maturzystki zaprosiły na bal maturalny. Taki mnie zaszczyt spotkał, żeby z takimi pięknymi, młodymi… Narobiliśmy sobie 80
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
zdjęć na tym balu... To były zeszłoroczne maturzystki z 3L, przychodzą tutaj jeszcze, opowiadają, gdzie były na wakacjach, gdzie na studia idą. Dużo z nich poszło na ASP na zarządzanie kulturą wizualną. Tu są ambitne dzieciaki. Zawsze staram się je mobilizować, jak są matury, trzymam kciuki. Potem na starość będę patrzył w telewizor i myślał; o, tę znałem! I tego też! Była tu kiedyś taka drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Zawsze jak wychodziła ze szkoły mówiła: ,,Zobaczy Pan, ja będę najlepszą aktorką w Polsce”. Zdała teraz do Akademii Teatralnej, więc zobaczymy, co się dalej wydarzy.
A co Pan robi poza pracą? Poza pracą czytam, oglądam Discovery, lubię programy przyrodnicze. Jest taki program ,,Polacy są w świecie”. Pokazuje, jak ludzie mieszkają na przykład w Tokio albo Gwatemali. Lubię oglądać to wszystko. Nie stać mnie, żeby tak pozwiedzać świat, to chociaż tak się wczuwam. Ale nie mogę się późno kłaść, bo trzeba do pracy wstać! Chociaż mam tutaj rzut beretem, trzy przystanki. I wszystko mam tak samo, jak wy: wy macie wolne, to i ja mam wolne. Ferie, wakacje – jestem jak uczeń!
Zawsze pracował Pan jako ochroniarz? Ja jestem po technikum budowlanym. Podczas komuny pracowałem na budowie i wydawałem wypłaty dla pracowników. W Niemczech byłem dwa lata, w Bułgarii też dwa. W PRL-u mieliśmy kontrakty i wyjeżdżaliśmy. Potem chciałem przejść na własność, robiłem we własnym zakresie. Pracowałem też przy filmach – robiliśmy scenografię. Na Włochach są takie hale – tam nagrywają filmy.
Pamięta Pan tytuły tych produkcji? O, wszystkich to nie. Ale byłem na przykład przy pierwszym Big Brotherze, jak jeszcze Wojciechowska to prowadziła. I przy ,,Niani Frani”. Poznałem Tomasza Kota, Agnieszkę Dygant, Adama Ferencego. Razem jedliśmy obiady na stołówce. Ciągle miałem do czynienia z kulturą, właściwie jestem z nią na co dzień. Ciekawe miałem to życie. Ale wszystko, co dobre się kończy. Na planach musiałem dźwigać różne konstrukcje. Kiedyś dźwignąłem, dysk wyskoczył – i koniec pracy. 81
81
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
I potem trafił Pan do nas? Nie tak od razu. Wcześniej pracowałem jeszcze przez dwanaście lat w Galerii Zachęta. Miałem do czynienia z młodzieżą, dziećmi, bo tam wycieczki przychodziły. Ale tam praca była bardziej stresująca, odbywały się różne wystawy i ja musiałem zwracać uwagę, żeby ktoś nie przyszedł i nie zdemolował eksponatów. A ludzie są nieobliczalni! Kiedyś na przykład na wystawie był taki dywan z papieru z powtykanymi twarzami. To miało z dziesięć centymetrów, leżało na podłodze. Ktoś szedł, zwiedzał… Nie zauważył i podeptał! No i tragedia. Wzywali jakichś ekspertów, żeby na podstawie zdjęć zrekonstruować.
A co się stało, że zdecydował się Pan zmienić pracę? Kiedyś mogłem tam usiąść. A teraz przez osiem godzin trzeba chodzić na nogach. I to już jest dla mnie męczące. Młodzież to może sobie chodzić, a ja już nie daję tak rady. Wiek swoje robi.
Dziękuję bardzo za rozmowę i mamy nadzieję, że jak najdłużej Pan z nami zostanie! Oczywiście, jak tylko zdrowie dopisze, to czemu nie? Lubię tę pracę - tutaj w szkole jest bardzo fajnie!
82
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O CODZIENNOŚCI
- Jak to jest być Żmichowiakiem, dobrze? - Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym, że bufecik. Bufecik, który podaje mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radzę, kiedy mam dziewięć lekcji od ósmej rano. I, co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania w tym bufecie wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie wanitatywne, bywa, że nie znajduje się przyjemności w bieganiu po tych wszystkich piętrach, które, by tak rzec, pomaga nam rozwijać nędzną kondycję. Ja miałam szczęście, by tak rzec, ponieważ znalazłam wtedy swoje zgubione słuchawki. I dziękuję wfistom zabierającym nas na Agrykolę, która mnie zahartowała, dziękuję im! Agrykola to życie, Agrykola to zapalenie płuc i nieobecność w szkole przez dwa tygodnie, Agrykola to miłość! Wielu ludzi pyta mnie o to samo: ale jak ty to robisz, skąd czerpiesz tę siłę na potrójny blok polskiego na trzech ostatnich godzinach w piątek? A ja odpowiadam, że to proste, to umiłowanie mojego marnego losu, to właśnie ono sprawia, że dzisiaj, na przykład, nikt nie zwraca mi uwagi, że mam niezmienione buty, a jutro… kto wie, dlaczego by nie, zgłoszę się do „Żmichowska
Śpiewa”
i
będę
ot,
choćby,
śpiewać…
znaczy…
Kaczmarskiego. Alicja Szadura
83
83
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Szary Żmichowiak
DZIEŃ JAK CO DZIEŃ Dźwięk budzika przerywa koszmar, w którym wspinałeś się po niekończących się schodach na szczyt. Powoli otwierasz oczy i próbujesz sobie przypomnieć, który mamy rok oraz dzień tygodnia. Uczyłeś się wczoraj do późna do testu, więc przychodzi ci to z pewnym trudem. Znienawidzona melodia zaczyna brzmieć coraz głośniej, więc w końcu podnosisz się z łóżka, by jak w transie wykonać wszystkie poranne czynności zakończone szaleńczym biegiem na autobus. Usiadłszy i złapawszy oddech, chcesz
obojętności, a następnie zmierza w dół
coś powtórzyć na dzisiejszy test, ale
wprost do jaskini lwa... to znaczy pań
stwierdzasz,
przed
szatniarek. Czekasz aż twój sąsiad
przerwy.
skończy wyjmować podręczniki, żeby
lekcjami
że
zrobisz
albo
Rozglądając
podczas
się,
zauważasz
zdenerwowanych patrzących
co
to
chwila
paru
nie dostać metalowymi drzwiczkami w
nastolatków
twarz
na
poranku).
zegarki.
(wątpliwa
przyjemność
o
Uśmiechasz się do siebie, bo na
Spoglądasz na plan – dzień zaczyna się
szczęście
doskonale!
w
twojej
szkole
lekcje
Pierwsza
lekcja
na
zaczynają się o 8.15, więc jeszcze nie
czwartym piętrze! Rozpoczynasz więc
musisz panikować, że się spóźnisz.
wędrówkę po schodach, która o tak
Dojeżdżasz
Metro
wczesnej porze i z tak ciężką torbą
wieloma
może konkurować ze wspinaczką na
Politechnika
do i
przystanku wraz
z
rówieśnikami, niczym pielgrzymka do
Olimp.
Częstochowy, podążacie w stronę Placu
Pierwszą lekcję pamiętasz jak przez
Unii. Po drodze dołączają do was ci
mgłę. Gdyby nie powtarzanie do testu,
jadący tramwajem i poranni kawosze z
pewnie zasnąłbyś na ławce tuż przed
Nero.
nauczycielem.
Cały pochód wchodzi przez drzwi
czujesz
kamienicy pod adresem Klonowa 16,
sumienia, że niczego nie zanotowałeś i
wita
ochroniarzem
znowu tuż przed testem będziesz pytać
przyglądającym się każdemu z osobna z
na grupie klasowej „Kto ma notatki na
mieszaniną
sprawdzian?”. Zerkasz na plan. Dwa
się
z
podejrzliwości
i 84
Wychodząc
zatem
pewne
z
sali,
wyrzuty
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
francuskie. Schodzisz schodami na dół
czasie rewolucji. Nikt z twojej grupy nie
i czekasz wraz z resztą swojej grupy na
lubi
nauczycielkę.
pretekstem do kolejnych narzekań.
W
międzyczasie
jak
biegać,
co
szybko
staje
się
codziennie rozsiadacie się na kanapach
Spocony wracasz do szkoły. Przebierasz
i
brak
się i wychodzisz z szatni. Chce ci się
nauczycieli,
pić, ale kiedy podchodzisz do źródełka,
narzekacie
organizacji, bufet
-
na
schody,
zastępstwa, słowem:
w
okazuje się, że jest awaria. Na szczęście
narodowym sporcie Polaków zaczynają
to już koniec twoich lekcji, więc
się w Żmichowskiej na dobre.
zbiegasz na dół, przechodzisz obok
Na początku drugiej godziny lekcji
całującej się w najciemniejszym kącie
najpiękniejszego języka na świecie do
pary, zostawiasz w szafce niepotrzebne
twojej
zagubiony
rzeczy i udajesz się do wyjścia. Kiedy
pierwszoklasista, który szybko jednak
już masz wychodzić, zatrzymuje cię
wycofuje
ochroniarz
klasy się
rozgrywki
wchodzi z
trzaskiem
drzwi.
i
pyta,
dlaczego
tak
Nauczycielka jak gdyby nigdy nic wraca
wcześnie, z miną, jakby podejrzewał cię
do prowadzonych zajęć.
co najmniej o zamordowanie pani
Lekcja dobiega końca. Przypominasz
bibliotekarki. W końcu możesz przejść
sobie, że teraz wielka chwila - test, do
dalej, ale odprowadzany wzrokiem
którego tyle się uczyłeś. Idziesz pod
ochroniarza czujesz się jak wtedy, kiedy
odpowiednią salę i okazuje się, że
nie masz pracy na WOK dwa miesiące
nikogo z twojej klasy tam nie ma. Na
po terminie.
granicy paniki zbiegasz na pierwsze
Razem z innymi uczniami idziesz w
piętro
stronę Metra Politechnika. Wchodzisz
i
odkrywasz,
że
w
całym
niewyspaniu zapomniałeś sprawdzić
do
autobusu
i
ze
znudzeniem
zastępstwa i ze sprawdzianu nici. Przez
przeglądasz
kolejną godzinę próbujesz pogodzić się
wyskakuje
z zarwaną bez potrzeby nocą.
podchodzi do źródełka i pomimo kartki
Facebooka. film,
na
którym
Nagle ktoś
A
z napisem „awaria” naciska przycisk.
dokładniej dwa WF-y. Podążacie za
Ku twojemu zaskoczeniu, z kranu od
nauczycielami
a
razu zaczyna lecieć woda. Uśmiechasz
wśród
się do siebie. Doskonale wiesz, że choć
Następny
na
atmosfera
liście na
jest
WF.
Agrykolę,
przypomina
tę
na
codziennie złościsz się i narzekasz na tę
ścięcie francuskich arystokratów w
szkołę, na jej schody, nauczycieli,
oczekujących
przed
szubienicą
sprawdziany, 85
zastępstwa,
85
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
“niedziałające” zamieniłbyś
źródełko, jej
na
żadną
nie
Żmichowska jest przecież tylko jedna.
inną.
*****
Amelia Czerczer
WYNIKI ANKIETY Pewien
czas
temu
wśród
uczniów
i
absolwentów
naszej
szkoły
została
przeprowadzona ankieta, w której wzięły udział aż osiemdziesiąt trzy osoby. Składała się ona z dziesięciu pytań dotyczących okresu spędzonego w naszym liceum. Ankietowani chętnie podzielili się z nami refleksjami o szkole, a wyniki naszego badania przedstawiamy poniżej.
Pytanie pierwsze: Co cię przyciągnęło do Żmichowskiej? Wśród odpowiedzi na to pytanie dominowało lakoniczne “francuski”. Prócz tego wielu z was wskazywało na ofertę z nauczaniem dwujęzycznym i ciekawy wybór rozszerzeń oraz na opinię o szkole jako o placówce z dobrym poziomem przedmiotów humanistycznych (w tym, co szczególnie podkreślano, łaciny). Pozostałe odpowiedzi dobrze podsumowuje jedna z nich: “Przyjemna atmosfera, różnorodność, widoczna na pierwszy rzut oka uczniowska inicjatywa i zapał do poprawiania jakości szkolnego życia swojego i innych”. Najlepsza odpowiedź: “Niski próg punktowy, ładne dziewczyny, kocurskie jedzenie w automacie, kranik”.
Pytanie drugie: Jakie były twoje wrażenia po pierwszych dniach w szkole? Zachwyt. Radość. Spokój. Onieśmielenie. Zdenerwowanie. Skołowanie. Zagubienie. Przerażenie. Tyle uczuć! Większość z was oceniła swoje pierwsze dni pozytywnie. W odpowiedziach wyraziliście ubolewanie dotyczące ilości schodów przy jednoczesnym zachwycie nad budynkiem (który jedno z was nazwało nawet Hogwartem). Jedni 86
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
zachwycali się stylem ubierania się Żmichowiaków, inni wyznawali miłość panu Mojkowskiemu. Dziwiliście się brakiem dzwonków i wczuwaliście się w atmosferę, która zdawała się być odzwierciedleniem opinii krążących o Żmichowskiej wśród znajomych. Najlepsze odpowiedzi: “Jezus Maria”. “Hohoho dzięki schodom every day will be leg day… Sześć (!!!) lat później i co? Nic kurde, nogi jak makaron…” “(...) jeszcze czasem z jakiegoś nieznanego mi pomieszczenia wyskakiwały panie woźne” “(...) dużo bab mało chłopów fajne podłogi”
Pytanie trzecie: Co lubisz w Żmichowskiej? W pytaniu o to, co kochają, nasi ankietowani wykazali się prawdziwą kreatywnością! Hasła, które padały, to między innymi inspirujący nauczyciele, uczniowie, atmosfera, swoboda w kwestii ubioru i makijażu, niepowtarzalne wydarzenia szkolne, klimat kamienicy, bufet, lokalizacja, poczucie bezpieczeństwa, otwartość, brak dzwonków, luz,
francuski,
artystyczność,
indywidualizm,
pan
ochroniarz
i
Piłsudski.
Najważniejszą odpowiedzią było według redakcji “poczucie, że się rozwijam” - bo przecież o to chodzi w szkole, prawda? Najlepsze odpowiedzi: “(...) ogólnopanująca paranoja i pogodzenie z marnym losem” “jest z kim pogadać na poziomie” “wszystko poza tym, że łazienkę męską zamykają w ciągu dnia”
Pytanie czwarte: Czego NIE lubisz w Żmichowskiej? Jak wiadomo, narzekanie to sport narodowy Polaków. A na co narzekają uczniowie i absolwenci Żmichowskiej? Przede wszystkim na SCHODY. Prócz nich dusze naszych respondentów frapuje kiepska organizacja, słaba integracja (co podkreślano zarówno na linii uczeń-uczeń, jak i uczeń-nauczyciel), tłumy na przerwach, ciągłe 87
87
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
zastępstwa, zamknięte patio, bieganie na Agrykoli (a szczególnie, gdy jest zimno), większy nacisk na przedmioty humanistyczne niż przyrodnicze, niewielkie sale od wf, sporo hałasu, kolejki, za duża ilość dziewczyn, za mała ilość chłopców i “uczucie ogólnej beznadziei”. No cóż, pozostaje stwierdzić, że wypunktowanie problemów to pierwszy krok na drodze do ich usunięcia. Najlepsze odpowiedzi: “Tylu schodów, myślałam, że przez trzy lata nabiorę kondycji, nabyłam jedynie bezsenność”.
Pytanie piąte: Czy Żmichowska spełnia twoje oczekiwania jako liceum? Tutaj zdecydowana większość odpowiedzi brzmiała “tak” bądź była wariacją tego słowa z różną ilością wykrzykników. Aż miło spojrzeć na wyniki!
Pytanie szóste: Jaki jest twój ulubiony nauczyciel? Patrząc na wyniki można spokojnie stwierdzić, że praktycznie każdy nauczyciel w Żmichowskiej znalazł swojego adoratora wśród uczniów. Wśród ankietowanych najczęściej wybieranymi członkami grona pedagogicznego były ex aequo na pierwszym miejscu pani Bajszczak i pani Rzeczkowska. Na kolejnych miejscach znaleźli się: pan Mojkowski, pan Paquet, pan Kopeć, pani Lipke, pani Dudkiewicz, pani Czerniakiewicz, pani Serafin, pan Słomczewski, pani Bober, pani Żaboklicka oraz pani Kozłowska. W ramach podsumowania odpowiedzi na to pytanie chciałabym zacytować jedną z nich, którą sądząc po wynikach można by poszerzyć o wiele więcej nazwisk niż tylko te wymienione: “Ciężko wybrać jednego, ale najbardziej owocne są dla mnie zajęcia pana Mojkowskiego, pani Bańko, pani Rzeczkowskiej, pani Krawczyk oraz pana Paquet, ponieważ są to ludzie zakochani w tym, co robią, pełni wyrozumiałości i mądrości, z bardzo zróżnicowanym, ale w mojej opinii świetnym podejściem do ucznia. Doceniam to, że wymagają dużo, przy czym sami dają z siebie jeszcze więcej”. Dziękujemy za takie piękne słowa!
88
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Pytanie siódme: Jaki jest twój ulubiony przedmiot? Różnorodność odpowiedzi zadziwiła całą redakcję. Najwięcej głosów otrzymała historia, zaraz za nią na podium plasują się język francuski i język polski. Niewiele mniej otrzymały biologia, historia sztuki, WOS, matematyka i angielski. Oprócz nich wśród wymienianych były jeszcze łacina, chemia, fizyka, geografia, wiedza o kulturze, podstawy przedsiębiorczości i WF.
Pytanie ósme: Jakie jest twoje ulubione wydarzenie organizowane w szkole? Niemal każdy odpowiedział na to pytanie tak samo: oczywiście, że TFAŻ! Żmichowiacy nie zapomnieli jednak też o Dniach Literatury, Szkole Radości, koncertach „Żmichowska Śpiewa”, Frankofonii i Maratonie Pisania Listów!
Pytanie dziewiąte: Co sądzisz o atmosferze w szkole i naszej społeczności uczniowskiej? Większość z ankietowanych wyraziła się o atmosferze bardzo pozytywnie, acz z małymi uwagami. Dotyczyły one głównie słabego poziomu integracji między klasami. Zdarzyły się też narzekania na występowanie grupek w klasach, ale jak wyraziła się jedna z osób odpowiadających: “tak duża grupa uczniów nigdy nie będzie monolitem”. Wielu z was docenia przyjazną atmosferę panującą w szkole i otwartość wobec siebie. Oby tak dalej!
Pytanie dziesiąte: Czy jest coś, co chciałabyś/chciałbyś przekazać pozostałym uczniom z okazji stulecia? W tym miejscu zamiast opisu wyników po prostu zacytuję najlepsze odpowiedzi: - Korzystajmy z wielu możliwości, które daje nam nasza cudowna szkoła. Żmichowska jest tylko jedna. - Pamiętajmy o historii szkoły i szanujmy siebie nawzajem. - Zawsze bądźcie życzliwi i sprawiedliwi! - Bądźcie sobą!
89
89
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
- Keep calm and climb the stairs! - Kochani, nasza szkoła jest cudowna. Pamiętajmy, że tworzymy ją my - społeczność. Aby wszystkim nam żyło się wspaniale w tej placówce, okazujmy sobie szacunek, nie propagujmy nienawiści, hejtu i akceptujmy siebie nawzajem! - Chyba nic. Poza tym, żebyście pili wodę i nie palili elektryków, bo to niezdrowe. - Chłopcy! Nie bójcie się nosić koszul, bo każdy z was zakładając ją dostaje +20 punktów do uroku. - Bądźmy dumnymi Żmichowiakami! - Chciałabym tylko, aby wszyscy zawsze czuli się u nas dobrze, byli dla siebie mili i zarażali się pozytywną energią! - Doceńcie tę szkołę, bo mało jest tak tolerancyjnych szkół z wysokim poziomem nauczania. I mówcie “dzień dobry” panu ochroniarzowi. - Drodzy uczniowie, więcej otwartości i uśmiechu na twarzy! - Bądźcie sobie bliscy, od razu. Bo okazuje się, że później nie ma czasu… - Żmichowska powinna łączyć ludzi oryginalnych, kreatywnych, szukających własnego “ja”. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie. - Zmieńmy tę szkołę na lepsze. Nawet jeżeli ta jest już idealna, zróbmy z niej placówkę, do której każdy będzie chciał chodzić z radością i nie mógł doczekać się poniedziałku po weekendzie. - Rozwijajmy się, bądźmy lojalni i odnośmy się do siebie z szacunkiem, bo mamy spędzić wspólnie z niektórymi nawet cztery lata. Niech to będą cztery lata spędzone w szczęściu i zgodzie. - Bądźcie dla siebie oparciem. Nie wszystkich musicie darzyć szczerą miłością, ale nie ma sensu utrudniać innym życia. Pamiętajcie, że wszystko wraca do nas ze zdwojoną siłą. Szanujcie też nauczycieli, bo choć często nie spełniają wszystkich waszych oczekiwań, to jednak miejcie na uwadze, że ich praca jest naprawdę trudna i pełna wyzwań, a wszystko, co robią, robią dla naszego dobra.
I na koniec: “Nie lękajcie się - to mówię ja, Michał Szyszkowski”. 90
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
91
Dzięki, Michał. Nie będziemy.
*****
Bogumiła Bajor
ŻMICHOWSKA EN VOGUE. O WYBIEGU NA SZKOLNYCH KORYTARZACH Nie
od
dziś
liceum
im. Narcyzy
Żmichowskiej
w
Warszawie
słynie
z
niepowtarzalnego stylu swoich uczniów. Już w dwudziestoleciu międzywojennym przyszła aktorka i profesor Akademii Teatralnej Aniela Świderska powie: „Zawsze zazdrościłam
Żmichowiankom
mundurków.
Były
najpiękniej
ubranymi
licealistkami na warszawskich ulicach. Kiedy szły, wszyscy się za nimi oglądali. Te ich spódniczki w kratkę i bereciki… sam szyk, wdzięk i elegancja”. Dziś Żmichowska nadal pozostaje na szczytach warszawskich rankingów mody licealnej. A jak to wygląda od kulis? Uczniów naszej szkoły można podzielić
szkole. Na korytarzach tworzą ciemne
ze względu na modę na ugrupowania.
morze glanów, kabaretek, nabijanych
Niczym partie w Sejmie, poszczególne
ćwiekami
grupy modowe mają ściśle przemyślany
makijaży. Często ich włosy mienią się
i z góry ustalony program ubiorczy.
jednym lub większą ilością kolorów.
Każda z partii ma swoich liderów,
Czasami wyglądają groźnie - a już
hojnie obsypywanych komplementami
szczególnie, gdy przebywają w grupach.
przez
inspiracji
Przechodzień czuje się wtedy bardziej
pokrótce
jak na Ząbkowskiej po północy aniżeli
latarnik
jak w elitarnym liceum. Nie dajmy się
szukających
Żmichowiaków. przedstawię
Poniżej modowy
chokerów
jednak
Na chwilę obecną największą grupę
pomalowanych na czarno warg i stylu
ubraniową
rodem z horrorów w środku wcale nie
tzw.
pozorom:
gotyckich
Żmichowskiej.
stanowią
zwieść
i
muszą się kryć złe dusze.
„alternatywki”. Na rozjaśnienie mroku, który je otacza, nie starczyłoby lamp w 91
pomimo
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Obok przedstawicieli mody mroków
lat brakuje im tylko szofera w zielonej
średniowiecza w modowym Sejmie
liberii w tle oraz chihuahui w torebce.
zasiada ich mniej zradykalizowana
Tego ostatniego zabrania im tylko
odmiana: alternatywki poszukujące. Z
radykalny
weganizm,
ich
większości
są
stylu
można
wnioskować,
że
którego
wyznawcami
głęboka
jednak wciąż zastanawiają się, przeciw
zwierząt domowych.
czemu pragną go wzniecać. Wyróżniają
Kolejną partią modowego Sejmu jest
się
do
partia artystów. Jej przedstawiciele to
odkrywania nowatorskich rozwiązań
zazwyczaj eteryczne, pełne wdzięku
stylistycznych: do glanów zakładają
istoty odziewające się w ubrania z
bowiem pastelowe spódniczki, a do T-
pogranicza
shirtów metalowych zespołów kapcie w
rytualnych
jednorożce.
nowatorstwem
modowych z poprzedniego stulecia.
wyróżniają się pofarbowanymi na dość
Cechuje ich równie duża dbałość o
abstrakcyjne
szczegóły co osoby z partii BCBG, mają
skłonnością
Poza kolory
szczególnym
włosami
upodobaniem
oraz do
walki
oraz
cechuje ich przemożna potrzeba buntu,
szczególną
potrzeba
w
o
prawa
afrykańskich i
jednak
pele-mele
zdecydowanie
szat
z
żurnali
bardziej
używania symbolu tęczy gdzie tylko się
nonszalanckie podejście do mody. Ich
da.
silne poczucie własnej wyjątkowości i
Następnym
całkiem
sporym
zamiłowanie do sztuki każdego rodzaju
ugrupowaniem jest tzw. “BCBG” (co
wyrażają
stanowi
francuskiego
ubiór. W przeciwieństwie do BCBG
określenia bon chic bon genre). Jest to
każdy artysta posiada jednak swój
ugrupowanie dosyć sfeminizowane, a
własny styl, który jest nie do pomylenia
Ich głównym hasłem zdaje się być fraza
z pozostałymi członkami jego partii.
„diabeł
Ich
Następnym ugrupowaniem modowym
garderoba prawdopodobnie warta jest
są abnegaci. Te osoby, pozornie tylko
więcej
Konga.
nieinteresujące się modą, nagle z dnia
Członkowie BCBG noszą stroje od
na dzień wyskakują z odważnymi
najlepszych projektantów, designerskie
połączeniami
płaszcze, drogie, eleganckie buty, złotą
frapującymi
biżuterię (mała rzecz, a cieszy), idealne
stanowiącymi mieszankę egzotyczną
fryzury i dopracowane makijaże. Do
niczym
entourage’u Paris Hilton z najlepszych
Gdyby
skrót
tkwi niż
w
dług
od
szczegółach”. publiczny
92
poprzez
swój
nietypowy
kolorystycznymi połączeniami
androgeniczna można
ich
czy
stylów, krewetka.
porównać
do
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
zwierząt,
byłaby
kameleona
z
to
tygrysem,
krzyżówka
patrzącemu na nich pewnego spokoju
ponieważ
ducha. Nie są może najbarwniejszymi
posiadają zarówno rzadką umiejętność
ptakami
wtopienia się w tło, jak i nagłego ataku
Żmichowskiej,
ale
krzykliwymi wzorami i połączeniami
powszechnie
akceptowany
faktur.
wszystkie inne ugrupowania modowe.
Działają
z
zaskoczenia:
w
modowej ich
styl
jest przez
miesiącami czają się, badając modowe
Jako
środowisko i typując swoje ofiary, by
Szwajcaria
nagle zaatakować z odważną stylizacją.
możliwość tworzenia różnego rodzaju
Ostatnim
koalicji
ugrupowaniem
zbiorowisko będące
w
modowej. liberalną dotychczas bowiem
przeciętnej samym Jest
jest
partią
w
wszystkich
wprowadzają
sprecyzowanych
wojny
mają
niemożliwych
do
innymi
ugrupowaniami. Są pokojowi, cisi i
areny
nie
niczym
między
opanowani,
wymienionych,
czasie
często
najbardziej
spośród
neutralne
osiągnięcia
szarości,
środku
osoby
wolierze
a
w
modowy
spokój
Sejm
i
poczucie
wszystkie
modowe
harmonii.
ma
zasad,
I
to
już
zazwyczaj jednak jej członkowie noszą
ugrupowania w Żmichowskiej. Jak
swetry i jeansy w neutralnych kolorach.
widać, nasze wspaniałe liceum jest
Ich jedyną maksymą zdaje się być „nie
różnorodne nie tylko pod względem
wyróżniaj się”. Przeciętna szarość to też
profili
partia najbardziej rozwarstwiona ze
ubioru. I uwierzcie mi, naprawdę
wszystkich, mająca w swoich szeregach
cudownie
osoby wszelkich stanów. Wyróżnia się
symbiozę tych barwnych gatunków,
dosyć dużym procentem unifikacji,
patrzeć na kształtujące się osobowości i
konformizmem
wyjątkowe stylizacje.
podczas
wybierania
stylizacji oraz swego rodzaju abnegacją,
klas
pierwszych, jest
móc
ale
także
obserwować
A Ty z jakiego jesteś ugrupowania?
wystarczającą jednak do zapewnienia
93
93
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Aleksandra Matynia
CEGIEŁKA Z KLONOWEJ Z okazji stulecia szkoły każdy czuje się w obowiązku mówić o naszej patronce, Narcyzie Żmichowskiej, o twórczości Jacka Kaczmarskiego, o języku francuskim, o TFAŻ-y, o Dniach Literatury, o Szkole Radości, o projekcie Żmichowska Śpiewa. Niektórzy śmieją się ze Żmichomemów, z rywalizacji z Sempołowską, z przygód z bufetem, z braku dzwonków i chłopców, ze schodów i czterech pięter. Jest to jak najbardziej naturalne i słuszne, gdyż wszystkie wymienione wyżej rzeczy składają się na charakter naszego liceum. Często jednak w tym wyliczaniu zapominamy o sobie. Bo co to znaczy dla mnie być Żmichowiakiem? A co to znaczy dla Ciebie? Bycie
Żmichowiakiem
rzeczy,
impresje,
uchwycone
to
drobne
ulotne
chwile
obiektywem
na
zielono,
a
metaliczny
połysk
dźwięczy plotkami woźnych. A płynny,
Flauberta.
jednostajny
głos
nauczycielki
Czarna herbata stygnąca na stoliku
angielskiego ma coś w sobie z koloru
woźnej przy sali 106. Kubek z ZUS-em
roweru sprzed szkoły.
pana Słomczewskiego. Ciepły kaloryfer
Bycie
w zimowe poranki. Płócienna torba
przetrwania w kolorowej dżungli. Obok
TFAŻ-y na ramieniu kolegi. Szpilki
farbowanych
romanistki uderzające o drewnianą
migają wielobarwne grzywy, przypinki
posadzkę. Czarna teczka na rysunki
ulubionych zespołów wyróżniają się na
oparta o szafkę. Odciski butów na
tle czarno ubranej młodzieży. Długie,
kanapie koło 103. Połamane paluszki
męskie palce uwieńczone czerwonym
na
lakierem
parapecie
przy
202.
Spokojne
Żmichowiakiem na
ściskają
to
zielono
rękę
próba
końcówek
obwieszoną
chwile w ocienionej wnęce przy auli.
tęczowymi bransoletkami. Poszarzałe
Bycie Żmichowiakiem to uczta dla
repliki
zmysłów.
Odgłos
koszulce
przykuwa
wzrok
straży niczym
pożarnej plakat
z
wieży
Eiffla
blakną
Wyspiańskiego
w
przy
kolorze
ciepłej ochry. Czerwone wypieki na
łacińską sentencją. Drzwi wejściowe
policzkach
czasem pachną jak siarka piekielna,
kontrastują z markowym niebieskim
czasem – jak ziarna świeżo zmielonej
kubkiem spóźnionego inteligenta. Tam
kawy. Ogłoszenia na szafkach krzyczą
pochód białych koszulek na Agrykolę, 94
zziębniętego
ochroniarza
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
tu brązowo-szare kurtki znikające w
wydobywasz z automatu zaklinowaną
szatni nauczycieli przy sekretariacie.
paczkę paluszków czosnkowych. To
Wreszcie pomarańczowo-żółte jesienne
ufność, że możesz spokojnie zostawić
liście
buty na parapecie obok od dawna
na
chodniku
zamalowanym
niebiesko-różowymi tfażami.
nieotwieranej szafki. To niepokój, gdy
Bycie Żmichowiakiem to nieustanne
wraz z ludźmi z klasy ukrywasz się w
poszukiwanie i zadawanie sobie pytań.
łazience przed pielęgniarką rozpytującą
Gdzie też o 8:13 może podziewać się
o bilanse. To radość, gdy ktoś odpowie
woźna z kluczykiem? Jakimi schodami
na ogłoszenie o zaginionych różowych
najszybciej dotrzeć do 212? Lepiej
słuchawkach.
pójść do toalety teraz czy na matmie?
Bycie Żmichowiakiem to… bycie sobą.
Co jest dzisiaj w bufecie? Dlaczego w
Zapalonym łacinnikiem, utalentowaną
tej sali nie ma normalnego zegarka?
wiolinistką, aspirującym biznesmenem,
Zmiana obuwia czy szansa na ocalenie
artystką
ekscentryczką,
frekwencji?
spokojną
dziewczyną,
Bycie Żmichowiakiem to przynależność
chłopakiem. Bez względu na to, kim
do wspólnoty. To ciepło w środku, gdy
jesteś, zawsze będziesz czuł lub czuła
rankiem znajdujesz na szafce zdjęcia
się tutaj dobrze, bo to Twoja szkoła, ale
przyjaciół z napisem „Sto lat!”. To
przede wszystkim – Twoja tożsamość.
poczucie spełnienia i triumfu, gdy
Cegiełka, którą wbudowujesz w ścianę
ale
nieśmiałym
kamienicy przy Klonowej 16.
95
też
95
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
O STULECIU
96
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
97
Antonina Górka
OBCHODY STULECIA SZKOŁY W poniedziałek 18 listopada 2019 r. ze względu na trwający remont auli szkolnej w jednej z sal zaprzyjaźnionego ze Żmichowską kina Atlantic odbyły się obchody dwóch rocznic: stulecia naszej szkoły oraz dwusetlecia urodzin Narcyzy Żmichowskiej. Świętować przybyli (oprócz dyrekcji, członków dawnego i obecnego grona pedagogicznego, personelu administracyjnego oraz reprezentacji wszystkich klas) ambasador Francji Frédéric Billet, ambasador Luksemburga Conrad Bruch, konsul Belgii Anne-Sophie Massa, delegatka generalna Walonii-Brukseli Laurence Capelle, przedstawiciele miasta stołecznego Warszawy, dzielnicy Śródmieście, Instytutu Francuskiego, Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wśród tego grona znalazło się kilku absolwentów naszej szkoły. Swoją obecnością zaszczyciła nas też córka pierwszej absolwentki pani Maria Frankowska. O godzinie 11:00 obchody rozpoczęła
francuskiego, którym wyróżniło nas
przywitaniem pani Dyrektor Joanna
francuskie
Chrapkowska, której towarzyszył pan
Zagranicznych.
Radosław Kucharczyk w roli tłumacza.
Po przemówieniu na scenę zostali
Następnie na chwilę przejął pałeczkę
zaproszeni Piotr Milencki z 2B i
pan
Malwina Skorek z 1C, którzy wykonali
Adam
Czuba
i
odbyło
się
Ministerstwo
Spraw
wprowadzenie sztandaru szkoły (niósł
utwór
go Stanisław Piórkowski z klasy 2E,
Warszawie”. Po pięknie zaśpiewanej
towarzyszyły
mu
Zofia
Klimek
i
Czesława
Niemena
„Sen
o
piosence mieliśmy okazję wysłuchać
Dominika Matuszewska, obie z 2C).
słów
Później
wygłosiła
przedstawicieli, którzy zwracali się do
uroczyste przemówienie, w którym
nas i po polsku, i po francusku (tu
opowiedziała nieco o historii liceum,
tłumaczyła
pracy w szkole i osiągnięciach tej
Piątek). Obecnych chyba najbardziej
placówki
wzruszył
pani
Podkreśliła
Dyrektor
na
przestrzeni
między
innymi
lat. rangę
LabelFrancÉducation, znaku jakości nauczania
dwujęzycznego
języka 97
wymienionych
dla
nas
moment,
wcześniej
pani
Justyna
kiedy
ambasador
Francji
francuskiego
na
Żmichowską
„modelową
pan
przeszedł
polski
i
z
określił placówką
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
nauczania języka francuskiego”. Przy
"Mury",
okazji
d’aimer”. Po części artystycznej pani
przemówień
szkole
zostały
a
Edith
Bardet
„L’envie
przyznane różne nagrody.
Dyrektor w ramach podziękowania za
Drugą część uroczystości prowadziły
wieloletnią
współpracę
dwie uczennice: Zofia Gumuła i Rozalia
pamiątkowe
medale
Kowalska z klasy 2D. Wszyscy zebrani
nauczycielom
oraz
mogli poznać historię naszej patronki i
współpracującym ze szkołą. Zrobiono
grupy Entuzjastek w prezentacji Kamili
pamiątkowe zdjęcia grona pedago-
Pawlukiewicz i Kacpra Łukasika z 2C, a
gicznego
następnie historię szkoły opowiadaną
Dyrekcja
przez strażniczkę szkolnej pamięci,
zebranych na mały poczęstunek.
panią
"Jestem
bibliotekarkę
Urszulę
Kolejnym
punktem
Szambelan.
oraz
wręczyła i
organizacjom
gości,
a
zaprosiła
przekonany,
piętnastego
liceum
następnie wszystkich
że
historia
jest
historią
programu był film Zofii Gumuły, Olgi
wielkiego
Andrzejewskiej i Hanny Bąk, w którym
inspirować inne licea w Polsce. Nie
usłyszeliśmy
będzie
wspomnienia
różnych
sukcesu,
dyplomy
przesadą
która
może
stwierdzić,
że
absolwentów związane z pobytem w
piętnaste liceum jest wzorową szkołą" -
naszym liceum.
powiedział w swoim przemówieniu pan mieliśmy
ambasador Billet. Życzymy wszystkiego
okazję wysłuchać utworów w wyko-
najlepszego Dyrekcji, gronu pedago-
naniu uczniów i absolwentów: Piotr
gicznemu,
Zubek zaśpiewał "New York, New
uczniom oraz absolwentom. Kontynu-
York", Bogumiła Bajor „Paris sera
ujmy tradycję naszego liceum przez
toujours
Pomiędzy
prezentacjami
Paris”,
"D'Allemagne",
pracownikom
Julia
Ukielska
następne
Szymon
Kowalski
Żmichowskiej!
*****
98
stulecia.
Sto
szkoły,
lat
dla
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Alicja Szadura
RELACJA Z DNIA ABSOLWENTA Każda rocznica jest istotna, jednak niektórym poświęca się więcej uwagi niż pozostałym. Najczęściej są to owe rocznice, których cyfra jest piękna i okrągła. Dziesięciolecia zdarzają się bardzo często, trzydziestolecia już rzadziej, natomiast stulecia to prawdziwy ewenement, a co za tym idzie, są prawdopodobnie najhuczniej z wszystkich rocznic obchodzone. Jakież to szczęście zatem móc przyznać, że nasza szkoła 16 listopada 2019 r. obchodziła swoje stulecie połączone z Dniem Absolwenta. Jednakże cóż nam daje okrągłe sto lat trwania naszej szkoły? Odpowiedź jest banalnie prosta: tradycję, dumę i radość. Mało placówek w Warszawie może pochwalić się tak długim stażem, w końcu na to stulecie przypadła druga wojna światowa, Powstanie Warszawskie, jak i inne niezwykle ważne wydarzenia historyczne, które wpływały na losy polskiej edukacji. Wspominać dzieje Żmichowskiej przybyło wielu absolwentów, którzy tę listopadową sobotę spędzili na przechadzkach po swoich starych szkolnych korytarzach. Miałam okazję być jedną z pierwszych
cyfry
osób przybyłych tego dnia do szkoły.
udekorowane były pracami uczniów
Dwadzieścia
związanymi
minut
przed
moim
“100”,
a ze
klatki
schodowe
stuleciem.
Krótko
pojawieniem się dostałam wiadomość
mówiąc, było czuć atmosferę i wagę
od
tego święta.
przyjaciółki,
że
jest
ona
prawdopodobnie jedyną oddychającą
Około godziny dziewiątej trzydzieści
istotą w całym budynku, co skłoniło ją
zaczęli pojawiać się pierwsi goście,
do biegu po piętrach w celu zapalenia
którzy kierowali najpierw swe kroki w
świateł i tym samym rozjaśnienia
stronę sali nr 10 tego dnia pełniącej
mroków naszej kamienicy. W ten oto
rolę
sposób stała się światłość i rozpoczął
usłyszeliśmy
się Dzień Absolwenta. Jasna dzięki
odpowiedzialnych, przez szkołę mogło
sztucznemu
oświetleniu
wpadającemu wyglądała Korytarz
przez
naprawdę parteru
szatni.
Zgodnie od
z
osób
tym,
co
za
nią
i
słońcu
przewinąć się około tysiąc osób, co jest
okna
szkoła
wynikiem
oszałamiającym
sobotę
środku
przyzwoicie.
zdobiły
słynne
granatowe kotary, z sufitu zwieszały się 99
w
jak
listopada,
na
który
99
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
świadczy
o
zainteresowaniu
i
schodami.
Niezwykle
miło
było
przywiązaniu do naszej placówki.
obserwować przejętych absolwentów,
Od dziesiątej zaczęło się wszystko
którzy z tak ogromną czułością i
rozkręcać.
szacunkiem zwracali się do swoich
Przez
kawiarenki
nie
przewijały się już pojedyncze osoby, a
nauczycieli,
całe
dzieje.
tabuny
wędrujących
byłych
przypominając
Możliwość
dawne
oglądania
tego
uczniów. Korytarze przestały wyglądać
zjawiska była wręcz magiczna, to samo
jak centrum Warszawy pierwszego
mogę
stycznia o poranku i zmieniły się w
wspomnień. Do naszej kawiarenki na
istny ul. Zaczęło być duszno i ciasno,
parterze
jednak
niektórzy dzielili się historiami z ich
wyjątkowo
znaczeniu.
w
Ludzie
pozytywnym
byli
powiedzieć
o
wysłuchiwaniu
przychodziło
wiele
osób:
czasów, a inni po prostu chcieli
życzliwi,
uprzejmi, dało się ujrzeć osoby witające
zaspokoić swoją chęć
się
tkliwością,
czegoś słodkiego. To samo działo się w
nieukrywające radości z wizyty w
kawiarence na piętrze drugim, którą
Żmichowskiej. Nic w tym dziwnego,
grupa pań objęła na kwaterę i rozłożyła
była to okazja do spotkania starych
przy jednym ze stolików karty do gry.
przyjaciół
dwudziestu,
Co do wspomnień z naszego sklepiku
trzydziestu, a nawet czterdziestu lat.
ze słodkościami, nie zapomnę pewnego
Uczniowie, jak
i nauczyciele oraz
pana, który stanął w jego progu i
pracownicy szkoły, dołożyli wszelkich
patrząc na ściany milczał chwilę, po
starań, aby absolwenci i była kadra
czym rzekł lakonicznie: ,,W tej sali
pedagogiczna poczuli się ponownie jak
pisałem
u siebie i aby mogli, poruszeni duchem
odpowiedziała mu cisza, odezwał się
wspomnień i nostalgią, otrzeć łzy,
ponownie: ,,Pokłóciłem się wtedy z
patrząc na swoją starą, bo stuletnią już
nauczycielką”.
szkołę.
,,dlaczego?” odparł jedynie ,,Bo nie
z
Atrakcji
największą
sprzed
było
wiele:
prelekcje
wystawy,
możliwość
spotkania
dawnych
nauczycieli. podobnie
Wśród
nich
najważniejsza:
Na
chemii”.
nasze
Gdy
pytanie
biorąc ze sobą ani kawy, ani żadnego z
wspomnieniami i występami uczniów, tematyczne,
z
miała racji”, a następnie wyszedł, nie
ze
kawiarenki
maturę
skosztowania
pysznych
domowych
ciast.
Nigdy
więcej już go nie zobaczyłyśmy. Mam nadzieję, że mimo owej zwady, zdał
prawdo-
chemię
ponowne
i
nauczycielce,
zmierzenie się z dawnym wrogiem 100
naprawdę że
nie
miała
pokazał racji.
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Pamiętam
także
pana,
który
Dzięki nim, dzięki temu zetknięciu się
przesiedział w naszej kawiarence dobre
paru
pokoleń,
dowiedziałyśmy
dwie godziny, oglądając wyświetlane
wielu
przez nas fragmenty filmów, co jakiś
miałyśmy najważniejsze: jak wspaniali
czas prosząc o kawę. Gdy wychodził,
ludzie wychodzą ze Żmichowskiej. Nie
zwrócił się do nas, by podziękować za
jest to jedynie zasługa budynku: przede
zbudowanie fantastycznej atmosfery i
wszystkim to dzięki kadrze nauczycieli
zniknął gdzieś w tłumie.
oraz osobom, z którymi przychodzi
ciekawych
rzeczy
i
się
zrozu-
O
nam spędzić szkolne lata - to oni
szesnastej nie było już nikogo, poza
kształtują naszą ostateczną formę, z
mną, moimi koleżankami oraz naszą
którą wychodzimy wprost w dorosłe
wychowawczynią i panią Piłatowicz.
życie. Skoro sami absolwenci przyznali,
Zaraz po sprzątnięciu sali wyszłyśmy
że ,,każdy Żmichowiak to niezwykła
dumne, szczęśliwe i bogatsze o nowe
osoba”, musi to oznaczać, że ta szkoła
informacje i przeżycia. Gdyby nie
od
absolwenci
nauczyciele,
ciekawe jednostki, które stykają się ze
stulecie nie miałoby tej samej magii. To
sobą i tworzą razem coś tak osobistego
właśnie oni przydali mu życia, byli
i interesującego, że nie można opisać
najważniejszą częścią tej układanki.
ich
Dzień
zakończył
i
się
dawni
sukcesem.
stu
lat
zrzesza
innym
nietuzinkowe,
terminem
niż
,,Żmichowska”.
Nauczyciele w Galerii na kolejnych stronach: 102 (od lewego górnego rogu): p. Urszula Ornoch, p. Ewa Drobek, p. Tomasz Kiejdo, p. Maria Achtabowska, p. Magdalena Serafin, p. Urszula Ratuszyńska 103 (jw.): p. Beata Przybysz, p. Anna Janaszek, p. Magdalena Żaboklicka, p. Katarzyna Kozłowska, p. Bogdan Mojkowski, p. Justyna Jankowska, p. Grzegorz Krużyński, p. Michel Paquet 104 (jw.): p. Radosław Kucharczyk, p. Marcin Marek, p. Anna Piłatowicz, p. Godley, p. Adam Czuba, p. Małgorzata Gronostalska, p. Maria Głowacka 105 (jw.): p. Maciej Kopeć, p. Zuzanna Lipke, p. Patrycja Grzeszczak, p. Katarzyna Bober, p. Ewa Wiśniewska, p. Ilona Krasnodębska 106 (jw.): p. Magdalena Krawczyk, p. Jolanta Konkowska, p. Maciej Kulesza, p. Agnieszka Gąstał, p. Dyrektor Joanna Chrapkowska, p. Magdalena Bańko, p. Anna Lubieniecka 107 (jw.): p. Agnieszka Czerniakiewicz, p. Justyna Dudkiewicz, p. Sylwia Sawicka, p. Andréa Rando Martin, p. Sebastian Makara, p. Urszula Szambelan, p. Joanna Maliszewska, p. Anna Wach
101
101
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
GALERIA PORTRETÓW NAUCZYCIELI Redakcja dziękuje z całego serca wszystkim tym nauczycielom, którzy zgodzili się na umieszczenie tutaj swoich podobizn! Dziękujemy też graficzkom: Ali Szadurze, Asi Kaczmarek, Zuzi Grzyb, Ali Kontkiewicz i Filipinie Dusińskiej!
102
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
103
103
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
104
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
105
105
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
106
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
107
107
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
Jadwiga Mik
PODZIĘKOWANIA Jako redaktor naczelna chciałabym podziękować z całego serca wszystkim tym, którzy razem ze mną tworzyli ten Żet. A jest to Żet wyjątkowy: to nie dziesięć artykułów zebranych w ostatniej chwili i sklejonych w numer o drugiej nad ranem. To nie trzydzieści kartek spiętych zszywaczem i trzymających się razem na słowo honoru. To coś więcej niż kilkadziesiąt zdań wyrażających nasze pasje w mniej lub bardziej literacki sposób. Banalne byłoby nazwanie tego „dużą ilością pracy” – znalezienie dobrej drużyny, motywacja, zebranie informacji, przeprowadzenie wywiadów, rysowanie czy wreszcie samo pisanie, korekta i złożenie wszystkiego w całość zajęło kilka miesięcy, bo wstępne prace zaczęły się już w sierpniu. Ten Żet to suma czasu wielu osób, które poświęciły go tylko po to, żebyście mogli przeczytać trochę o, powiem to głośno i śmiało, naszym szkolnym dziedzictwie. Bo tym właśnie jest dla nas Żmichowska – nie tylko pierwszą lepszą placówką edukacyjną. To tutaj spędzamy połowę dnia, stąd mamy znajomych, wspomnienia, niemal cały swój świat. A moim światem od dłuższego czasu jest też Magazyn Żet. Dlatego też pozwolę sobie personalnie podziękować osobom, które wielokrotnie w ciągu ostatnich (trzech!) miesięcy przeszły przez tony wiadomości, rozmów, korekt, burz mózgów, biegów do sekretariatu, do biblioteki, na spotkania z absolwentami czy dawnymi nauczycielami, które zniosły wiele miłych i mniej miłych słów, by koniec końców nasz wspólny trud zaowocował takim oto dziełem. Są to: Po pierwsze, moja niezrównana wicenaczelna Julia Ukielska. Żet to zawsze mnóstwo ponadprogramowej pracy, a dzięki tej cudownej pani było jej o wiele mniej. Nasi cudowni redaktorzy-amatorzy. Dziękuję za wasze słowa, wasze pomysły, wasze chęci. I za serce wkładane w każdy tekst. Nasza redakcja składa się obecnie z ludzi, którzy odpowiadali na moje wiadomości pół godziny po północy, brzmiące czasami w taki oto sposób: „znajdź mi do czwartku piąta lekcja coś o konflikcie poglądów na sprawy kobiet na przełomie xix i xx wieku poszukaj czegoś o żmichowskiej i hoffmanowej”. Wszystkie nasze redaktorki włożyły w Żet bardzo wiele, co dla większości z Was może nie być widoczne. A bez nich nie byłoby artykułów, wywiadów,
108
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
ciekawostek, pomysłów, kolejnych stron. Bo ważne są nie tylko same słowa, ale też to, skąd pochodzą i do czego zmierzają. Nasza droga poszukiwaczka informacji – Aleksandra Kożuszek. Dzięki Tobie wielu z nas nie musiało przekopywać się przez sterty prac naukowych, wspomnień i tysięcy słów wypowiedzianych na zawarte w tym dziesiątym Żecie tematy. Graficy! Ala Szadura, która poprawiała wysokość napisu „Magazyn Żet” ze cztery razy i chociaż nie sądziłam, że naprawdę to zrobi, poprawiła też Żmichowskiej kąt nosa i twarzy oraz stworzyła prawdziwy uśmiech Mony Lizy. Dziękuję, że wreszcie nie muszę robić okładek w Canvie! Asia Kaczmarek, bez której wsparcia nie istniałaby Galeria Nauczycieli! A także Zuzanna Grzyb, Filipina Dusińska i Ala Kontkiewicz, które wspomogły nas kilkoma swoimi wyjątkowo pięknymi rysunkami. Cały team GRAFIKA IS MAJ PASZYN powinien otrzymać wielkie brawa za ilość pracy, którą dziewczyny włożyły w te kilka stron na końcu Magazynu na stulecie. Kocham was wszystkich za to, że pomogliście mi sprawić, że ten szczególny Żet nie tylko opisuje, co to znaczy być Żmichowiakiem, ale sam też jest świadectwem i owocem pasji uczniów (w tym wypadku uczennic) naszej szkoły. Mam nadzieję, że kolejne Magazyny, już niedługo nie moje, będą dalej wylęgarnią twórczych umysłów, które kochają chwytać za pióro, by wyrażać swoje pasje. Po to przecież istnieje Magazyn Żet!
109
109
MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE
MAGAZYN ŻET. STO STRON NA STULECIE 2019/2020 numer 10 Redaktor naczelna: Jadwiga Mik Wice redaktor naczelna: Julia Ukielska Redaktorzy (alfabetycznie): Bogumiła Bajor, Sandra Białousz, Amelia Czerczer, Antonina Górka, Aleksandra Karaźniewicz, Natalia Mandes, Aleksandra Matynia, Kinga Musiatowicz, Karolina Paliwoda, Alicja Szadura + gościnnie Mateusz Godlewski Graficy (alfabetycznie): Filipina Dusińska, Zuzanna Grzyb, Joanna Kaczmarek, Alicja Kontkiewicz, Alicja Szadura Wsparcie informacyjne: Aleksandra Kożuszek Projekt okładki: Alicja Szadura Korekta: Jadwiga Mik Skład: Jadwiga Mik
110