MAGAZYN ŻET NR 10/2019-20

Page 1

MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

1

1


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Drodzy Uczniowie,

100-lecie istnienia Naszej Szkoły to piękna okazja do świętowania. Świadomość tak długiej tradycji napawa nas dumą, daje poczucie wyjątkowości. Oto w świecie zmian, permanentnego tworzenia i znikania instytucji, wśród reform, eksperymentów i innowacji, szkoła imienia Narcyzy Żmichowskiej przetrwała wiek. To czas, w którym wszystko się zmieniło, w tym granice naszego Państwa. Co oczywiste zmieniali się uczniowie, nauczyciele, pracownicy. Zmieniał się adres, nazwa i numer Szkoły. Pozostało imię i tradycja niesiona przez kolejne generacje. Tradycja równouprawnienia (nie tylko płci), tolerancji, otwarcia na świat, szacunku dla nauki i sztuki, tradycja pracy nad sobą i troski o innych. Naszą chlubą są uczniowie i absolwenci, ludzie światli i twórczy. Aby chronić pamięć naszej Szkoły i jej wychowanków zaplanowałam w tym roku utworzenie izby, gdzie gromadzone będą dokumenty, fotografie i inne materialne ślady historii Szkoły i tworzących ją ludzi. Uroczyste otwarcie izby pamięci nastąpi 16 listopada b. r. Od tej chwili każdy członek naszej społeczności będzie mógł wzbogacić jej zbiory. Wiedzę, wspomnienia i uczucia zabierze ze sobą…

Joanna Chrapkowska Dyrektor XV LO

2


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Przed wami, kochani Czytelnicy, numer dziesiąty Magazynu Żet. I to numer wyjątkowy, bo najdłuższy w historii gazetki: stustronicowy. Większość z Was przeczyta zapewne kilka artykułów, a potem da spokój, znajdzie się też mniejsze grono, które podda się dopiero (czy też aż) po połowie. Mam jednak nadzieję, że szeregi naszych Czytelników zasilają też ci, którzy zdecydują się na przeczytanie całego Magazynu – Wy, nasza najwierniejsza publiczności, otrzymujecie ode mnie niewidzialny medal Zdeterminowanego Żmichowiaka i uśmiech radości za docenienie naszej czteromiesięcznej pracy. Obyście byli tak samo zdeterminowani w nauce! Tymczasem, aby nie zrazić Was od pierwszego zdania tym przydługim wstępem, życzę przyjemnej i pożytecznej lektury. Na podziękowania znajdzie się miejsce na ostatniej stronie.

Jadwiga Mik Redaktor naczelna Magazynu Żet

Spis treści: O HISTORII 6 Kiedyś mieliśmy windę. Siedziby szkoły 1919-2019 – Jadwiga Mik 10 Kobieta niezwykła. O Teodorze Męczkowskiej – Natalia Mandes 12 Gdzie ci mężczyźni? W Szkole Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej – Jadwiga Mik 15 Żmichowianki w Powstaniu Warszawskim – Antonina Górka

O PATRONCE 18 Narcyza Żmichowska w mogile niepamięci – Aleksandra Karaźniewicz 21 Boy i Gabryella – „przyjaźń” międzypokoleniowa – Aleksandra Matynia 23 Bez opisów przyrody. Recenzja „Poganki” – Sandra Białousz

3

3


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O LUDZIACH 27 Magazyn prawdziwie kultularny (Mateusz Godlewski) – Sandra Białousz 34 Twarze pierwszej TFAŻ-y– Julia Ukielska 38 Przegląd mordeczek – Julia Ukielska 44 Śpiewać każdy może… Żmichowiacy też! (Żmichowska śpiewa) – Julia Ukielska, Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz 47 Z miłości do kina (Barbara Hollender) – Mateusz Godlewski 55 Opowieści Pana Ambasadora (Bogumił Luft) – Karolina Paliwoda 61 Z drugiej strony biurka (Katarzyna Kozłowska) – Aleksandra Karaźniewicz 66 „Tu wchodzisz i czujesz klimat” (Bogdan Mojkowski) – Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz 68 „Bo szkoła powinna być jak rodzina” (Barbara Majewska-Luft) – Jadwiga Mik, Bogumiła Bajor 74 Biblioteka od kulis (Urszula Szambelan) – Jadwiga Mik 80 „Trzymam kciuki za młodych” (Mieczysław Kozera) – Julia Ukielska

O CODZIENNOŚCI 84 Dzień jak co dzień – Kinga Musiatowicz 86 Wyniki ankiety – Amelia Czerczer 91 Żmichowska en vogue. O wybiegu na szkolnych korytarzach – Bogumiła Bajor 94 Cegiełka z Klonowej – Aleksandra Matynia

O STULECIU 97 Obchody stulecia szkoły – Antonina Górka 99 Relacja z Dnia Absolwenta

102 GALERIA NAUCZYCIELI 108 PODZIĘKOWANIA

4


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O HISTORII

O tym, jak pani Urszula Szambelan odkryła,

Jana Miłkowskiego. A jej siedziba mieściła się

że szkoła jest trochę starsza, niż wszystkim się

właśnie na Mokotowskiej.

wydaje…

Jan Miłkowski i jego Wyższe Kursy Peda-

Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

gogiczne dla Kobiet odegrały znaczącą rolę w

Dla mnie była nim wzmianka, na którą

edukacji kobiet na początku XX w. W tym

przypadkowo trafiłam w trakcie przygoto-wań

czasie

do

stronę

dziewczętami podwoje uniwersytetów, a te,

internetową Żmichowskiej. Dotyczyła ona pry-

które chciały się kształcić, wybierały zwykle

watnej szkoły przy ul. Mokotowskiej 61, która

kursy takie jak ten Miłkowskiego. Ich rolę w

w wyniku przejęcia stała się Państwowym

edukacji podkreślała Teodora Męczkowska,

Gimnazjum Żeńskim im. Narcyzy Żmichow-

późniejsza wizytatorka i druga po Narcyzie

skiej. W mojej głowie zaczęły rodzić się

Żmichowskiej patronka naszej szkoły. W 1938

pytania: Co to była za szkoła, o której wszyscy

r.

zapomnieli?

szkolnictwa żeńskiego w Warszawie”, w której

stworzenia

założona?

historii

Kiedy

i

szkoły

przez

Postanowiłam

na

kogo

znaleźć

została na

nie

dopiero

opublikowała

otwierały

ona

pracę

się

“Z

przed

dziejów

pisze: “młodzież na Kursach pozostawała w

odpowiedź.

stałym kontakcie i pod wpływem wybitnych szkole

intelektów i nieprzeciętnej miary ludzi [...] była

powinien zostać jakiś ślad przynajmniej w

zaprawiana do poważnej naukowej pracy i do

prasie i wydawnictwach urzędowych. Udałam

należytego rozumienia narodowych obowiąz-

się więc do Biblioteki Narodowej, gdzie

ków [...] Kursy Miłkowskiego miały wyraźne

spędziłam wiele godzin na przeszukiwaniu

oblicze społeczno-narodowe, oparte o wspólną

Pomyślałam,

że

po

tej

pierwszej

ideologię swych współpracowników, nacecho-

Dziennika Urzędowego Ministerstwa Wyznań

waną głębokim patriotyzmem i umiłowaniem

Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz

postępu”.

“Kuriera Warszawskiego”. Ograniczyłam poszukiwania do lat 1916-1920, gdyż uznałam za

To właśnie dzięki tym wartościom, a właściwie

bardzo prawdopodobne założenie jej w tym

ludziom, którzy je propagowali, Żmichowska

okresie. Znalazłam ogłoszenia z sierpnia i

od początku była szkołą nowoczesną i wyróż-

września 1916 r., które informowały wszystkich

niającą

zainteresowanych

edukacyjnych. Mam nadzieję, że będzie ona

o

naborze

do

się

na

tle

polskich

wyjątkowa przez kolejne sto lat!

rozpoczynającej działalność szkoły żeńskiej

5

placówek

5


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Jadwiga Mik

KIEDYŚ MIELIŚMY WINDĘ. SIEDZIBY SZKOŁY 1919-2019 Dwadzieścia minut. Tyle przeciętnemu spacerowiczowi zajmuje przejście niecałych dwóch kilometrów między najważniejszymi adresami z kart historii naszego liceum: kamienicy przy Mokotowskiej 61 i obecnym adresem – Klonową 16. Żmichowska ten sam dystans przebyła, z kilkoma przystankami po drodze, w dwadzieścia dziewięć lat. Pochylmy się więc nad tą prawie odyseją szkoły, która przed wojną i po wojnie wszelkimi spsoobami walczyła o miejsce, w którym można byłoby uczyć i wychowywać kolejne pokolenia zdolnych Żmichowiaków. „Któż

z

przedwojennych

naszych

świetności posiadała ona centralne

roczników maturalnych nie pamięta

ogrzewanie, kuchnie gazowe, olbrzymie

zwykłej, czynszowej kamienicy, róg

mieszkania, błyszczący żyrandol w holu

ulicy Wilczej i Mokotowskiej, podobnej

z białymi marmurowymi schodami i

na pozór do swoich sąsiadek, ale

mahoniową windę, a jej szczyt zdobiła

różniącej się od nich ogromnie tym, co

kopuła w kształcie pąka. Prócz szkoły

się działo na jej V piętrze. Wtedy

były w niej także prywatne mieszkania i

bowiem mieściliśmy się na jednym -

sklepy czy warsztaty rzemieślnicze, a w

jedynym piętrze. Całe gimnazjum im.

1928 r. powstała tam kwiaciarnia, która

Narcyzy Żmichowskiej” - tak zaczyna

prowadzona jest do dziś niezmiennie

swoje

przez tę samą rodzinę.

wspomnienia,

umieszczone

później w „Pamiętniku Zjazdu byłych

„Przed godziną ósmą rano pełno tam

wychowanek w Warszawie 22 listopada

było gwaru. Dwie windy z dwóch

1959” jedna z absolwentek, pani Regina

klatek schodowych, mieszczących się

Olechowska-Rudzińska.

na

Mokotowska

dwóch

różnych

ulicach,

61 to adres, pod którym kryje się

obsługiwane przez małych windziarzy

sześciopiętrowy budynek znany jako

wyrzucały

kamienica

korytarze małe gromadki dziewcząt.

Wiktora

zbudowana

Bychowskiego,

w

latach

1910-12

prawdopodobnie

według

projektu

Mariana

Kontkiewicza.

W

Po

schodach

wprost biegły

na w

szkolne górę

ze

śmiechem i gwarem na wyścigi z

czasach 6


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

windą i z koleżankami, te niecierpliwe,

na piętrze kilka pokoi, umywalnie, hall.

albo trochę spóźnione” – mówi dalej

Ogrzewanie

pani

Lekcje

wyposażone

dobrze

gospodarski i pościel na 50 osób,

wyposażonych pracowniach: fizycznej,

dawało możność wyjazdu na okresy

chemicznej,

wakacyjne,

Olechowska-Rudzińska.

prowadzone

były

w

geograficznej,

przyrod-

stałopalnym w

piecem,

meble,

świąteczne

sprzęt

zespołom

niczej, rysunków, robót ręcznych (w

uczennic […] a w ciągu całego roku

której

szkolnego

znajdowały

się

ponadto

zespołom

klasowym

na

warsztaty introligatorski i stolarski

kilkudniowe pobyty”. Osiedle, bo tak

oraz „przyrządy do operowania blachą i

nazywał się ten dom, było miejscem

szkłem” oraz maszyna do szycia). Do

nauki, ćwiczeń hufca P.W.K., a także

dyspozycji

różnorodnych

uczennic

udostępniono

zajęć

sportowych.

bibliotekę nauczycielską i uczniowską,

Osiedle „prowadziło też nawet trochę

pozostającą pod opieką nauczycieli

gospodarstwa:

specjalistów,

hodowano drób. Było kilka drzew

w

aktywnie pomagających

uzupełnianiu

warzywny,

dla

owocowych”. Dom nie zachował się do

uczennic, z których wiele poza szkołą

naszych czasów: rozgrabiony podczas

nie miało do czynienia z tyloma

II wojny światowej przez Niemców,

pozycjami naraz.

spłonął w 1951 r.

Jak sami widzicie, z Klonową 16 nie

Pod

miała Mokotowska 61 prawie nic

Żmichowska działała do roku 1939. We

wspólnego. Poza jednym – brakiem

wrześniu na budynek spadły dwie

boiska,

próbuje

bomby, które zniszczyły nie tylko

zastąpić sala gimnastyczna. Ze względu

budynek, ale i większość bibliotecznych

na to w roku 1933 Towarzystwo

woluminów i szkolną dokumentację.

Przyjaciół naszej szkoły zakupiło cztery

Zostaliśmy skazani na tułaczkę, której

hektary lasu wysokopiennego w Zalesiu

początek miał miejsce w Gimnazjum

Górnym (miejscowość na południe od

im Królowej Jadwigi w jego dawnej

Piaseczna),

siedzibie

które

księgozbioru

ogródek

nieporadnie

gdzie

wybudowano

adresem

na

na

Placu

Mokotowskiej

Trzech

Krzyży

„obszerny, piętrowy dom z oszkloną

(obecnie budynek Commercial Union).

wzdłuż domu werandą i tarasem na

Na przełomie października i listopada

piętrze. Na parterze mieściły się dwie

1939 r. okupanci podjęli decyzję o

duże

zamknięciu szkół średnich. Ówczesna

sypialnie,

kuchnia,

spiżarnia,

mieszkanie woźnego i opiekuna domu,

dyrektor 7

szkoły,

pani

Maria

7


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Kiernikowa, rozmieściła uczennice w

jednej z absolwentek pracującego w

szkołach w celu zdobycia dla nich

niedalekim

komisariacie

policji,

legitymacji, mających je „chronić przed

udawało

utrzymać

bezpie-

przymusem wyjazdu na roboty do

czeństwie mieszkanie, które później

Niemiec”. Na Bagatela 13 mieściła się

stało się kluczowym punktem zbornym

wtedy

dla uczennic podczas Powstania. Po

szkoła

Popielewskiej-

się

w

Roszkowskiej, gdzie wysłano młodsze z

wydarzeniach

z

nich, a starsze zaczęły realizować

nauczycieli

uczennic

program

Piotrkowa, gdzie dla około czterdziestu

w

formie

tak

zwanych

i

1944

r.

część

trafiła

do

„tajnych kompletów”. Pracowano w

osób również prowadzono komplety.

Szkole Przysposobienia Kupieckiego,

Po wojnie na czas poszukiwań nowego

jako XV kurs przygotowawczy na

lokum lekcje odbywały się w budynku

Wawelskiej,

gimnazjum

razem

gimnazjum Smolnej

im.

12,

Handlowej, Jasnej,

w

z

uczniami

Słowackiego Miejskiej

na

Nie

żeńskie klasy. Dzięki pomocy dyrektora Stanisława

było

Ostrowskiego

wprowa-

dzono zajęcia na drugą zmianę. Nowa dyrektorka Żmichowskiej, pani

lęk przed wizytacjami, aresztowaniami,

Ludmiła

rewizjami i łapankami, które mogły

Matusewicz,

z

pomocą

rodziców uczennic uzyskała dla szkoły

skończyć się katastrofalnie. W ciągu

teren dawnej Szkoły Ziemi Mazo-

roku szkolnego udawało się objąć

wieckiej przy ulicy Klonowej. Jeden z

nauką nawet czterysta uczennic, które

budynków zajęty był przez drukarnię

sumiennie kontynuowały naukę jako

miejską, a drugi, pod numerem 16,

„jedną z dostępnych dla młodzieży

częściowo

form walki o polskość i Polskę”.

wypalony,

zaś

jego

fundamenty i sutereny zostały „zalane

Pomagano sobie na płaszczyźnie nie

zaskórnymi

tylko szkolnej, ale i prywatnej dzięki artykułów

gdzie

Szkole

podręczników, a w powietrzu unosił się

zdobywaniu

Rejtana,

specjalnie dla Żmichowianek otwarto

Kazimierzowskiej,

Żelaznej.

im.

na

wodami”.

Zaistniała

potrzeba odbudowy.

pierwszej

potrzeby, które rozdawane były w

Pierwszego lipca 1948 r. pierwszych

centralnym

ośrodku

szkoły:

czterech robotników przystąpiło do

mieszkaniu

nauczycielki

języka

wstępnych prac budowlanych. Dzień

francuskiego,

pani

Zysowej.

ten „zapisał się w pamięci ówczesnych

Dzięki wsparciu komisarza Kruka, ojca

pracowników Szkoły jako poważne,

Marii

8


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

uroczyste,

wzruszające

W

W ciągu roku szkolnego 1950/1951

odbudowę

zaangażowało

wielu

przejęto i adaptowano dla potrze-

serdecznych ludzi: „Pamiętam okrągłą,

bującej rozbudowy szkoły budynek

ruchliwą sylwetkę inż. Brauny, który

Klonowej 18, wcześniej zajęty przez

zabiegał o przydział terenu. Pamiętam

drukarnię.

obydwoje inżynierostwa Netto, którzy

prowadzenie wszystkich zajęć podczas

uruchomili pracę przy budowie i ich

jednej zmiany, powiększenie pracowni

starania

fizycznej i stworzenie kolejnych. To

o

kierownika

święto”. się

najenergiczniejszego budowy,

Pozwoliło

to

na

najlepszych

jednak nie wystarczyło: nadal nie było

majstrów, najcenniejsze gatunki klepki,

miejsca na świetlicę czy stołówkę.

szkła, cegły czy cementu. Pamiętam p.

Dołączono więc do Żmichowskiej plac

Felicję Fornalską, gdy odwiedzała teren

po

budowy i dobrym uśmiechem czy z

powstałym tam budynku umieszczono

serdecznością

między innymi pracownię matema-

podanym

papierosem

zburzonej

14.

tyczną

wykonania pracy” – tak pisze w historii

kolejnym remontom powiększono aulę,

szkoły

stworzono zaplecze dla sali gimnas-

nauczycielka

języka

tycznej

łowska.

UNESCO.

Inauguracją dla nowej siedziby stało się

Tak oto kończy się udokumentowana

zakończenie

szkolnego

do roku 1959 historia budynku szkoły.

1947/1948. Dzięki pomocy Komitetu

Potem kolejne pokolenia uczniów były

Rodzicielskiego

świadkami postępujących remontów:

uzyskano

wiele

pomieszczenie

Dzięki

polskiego, pani Bronisława Micha-

roku

i

humanistyczną.

W

zachęcała do dokładnego i szybkiego dawna

i

Klonowej

od

„pomoce naukowe, umeblowanie dla

nauczycielskiego,

szatni

zasób

siłowni, wymianę łazienek - do ostat-

książek, szafę biblioteczną, a wreszcie –

niego: przebudowy sali gimnastycznej i

przedmiot radości i dumy: piękny

auli. Odyseja Żmichowskiej zakończyła

fortepian”. Oprócz tego przywrócono

się

też do użytku zdewastowane Osiedle,

zdumiewający dla niektórych, skom-

które

plikowany układ architektoniczny jest

klas,

podstawowy

funkcjonowało

przez

kilka

kolejnych lat.

więc

namacalnym przetrwania.

9

położenia

prac

nadprogramowych urządzeń, w tym i

zmiany

dla

happy

przez

pokoju powstanie

endem,

dowodem

a

jej

jej

siły

9


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Natalia Mandes

KOBIETA NIEZWYKŁA. O TEODORZE MĘCZKOWSKIEJ Będę szczera, o Teodorze Męczkowskiej nie wiedziałam do niedawna nic. Do pisania tego artykułu podchodziłam więc dosyć sceptycznie, gdyż nie rozumiałam, co może być interesującego w życiu zdawałoby się typowej nauczycielki-feministki z początków dwudziestego wieku. Mamy już przecież naszą patronkę Narcyzę Żmichowską i mnóstwo innych osób, które wiele uczyniły dla poprawy sytuacji politycznej i obyczajowej kobiet. Muszę jednak przyznać, że się myliłam. Postać Teodory Męczkowskiej wyraźnie wyróżniała się w tym gronie, a jednak jej nazwisko nie jest obecnie znane prawie nikomu poza ludźmi interesującymi się tym okresem w historii kobiet. Dlatego właśnie pora przywrócić Męczkowską światu, a w szczególności Żmichowiakom, dla których była (i jest) osobistością niezwykle ważną. Urodziła się w 1870 r., jako Teodora

dziećmi i obowiązkiem ich wycho-

Oppman, córka pastora ewangelickiego

wania,

Jana

byłej

całkowicie życiu zawodowemu. Jako

nauczycielki Teodory z Berlińskich.

nauczycielka starała się wykształcić w

Zajęcia,

kobietach

Adolfa

Oppmana

jakimi

parali

i

się

rodzice

Męczkowska

poświęciła

(zwłaszcza

w

się

tych

dziewczynki, miały duży wpływ na jej

pochodzących z nizin społecznych)

wychowanie - od najmłodszych lat było

zainteresowanie nauką oraz uświado-

jej

duże

mić im, że w kwestii inteligencji nie

znaczenie i to dzięki niej rola kobiet w

odbiegają od mężczyzn, a nawet mogą

społeczeństwie może stać się bardziej

być od nich lepsze.

znacząca. Teodora uczyła się najpierw

Po

w Warszawie, a następnie w Genewie,

niepodległości w 1918 r. kontynuowała

gdzie studiowała biologię i fizykę. W

swoją

1895 r. poślubiła Wacława Męcz-

Nauczycielstwa

kowskiego, z którym wspólnie podjęli

zajmowało się budowaniem na nowo

decyzję o rezygnacji z posiadania

oświaty

wpajane,

potomstwa.

że

Nie

nauka

będąc

ma

obarczoną 10

odzyskaniu misję

w

przez w

Polskę

Stowarzyszeniu

Polskiego,

dopiero

co

które

powstałym


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

państwie. Za wysiłki kilka lat później

podręczników,

została

Krzyżem

pamiętników oraz publicystyką. Dla

Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski i

Żmichowianek, zarówno uczennic, jak

Medalem Niepodległości.

i nauczycielek, stanowiła niebagatelny

Męczkowska pracowała wtedy jako

autorytet. Angażowała się również w

wizytatorka i kuratorka warszawskich

walkę o prawa dla kobiet i uznanie ich

liceów

roli w historii. Ten ostatni postulat

uhonorowana

z

Wyznań

ramienia

Ministerstwa

Religijnych

i

chciała

Oświecenia

pisaniem

zrealizować

książek

11

po

II

i

wojnie

Publicznego. W tym okresie dużo

światowej, kiedy to wyszła z inicjatywą

prywatnych

napisania

placówek

edukacyjnych

“Encyklopedii

ruchu

przez

państwo,

kobiecego w Polsce” i przywrócenia

“darowane”

narodowi

działalności powstałemu w 1926 r.

polskiemu. Męczkowska swoją uwagę

Polskiemu Stowarzyszeniu Kobiet z

skupiła na szkole prowadzonej przez

Wyższym Wykształceniem (zajmują-

Jana Miłkowskiego na Mokotowskiej

cemu

61, która zajmowała się kształceniem

szklanego

pedagogicznym kobiet. To właśnie ona

szczególnie

miała zostać przekształcona w żeńskie

wyższych

gimnazjum, któremu zostanie nadane

czesne

imię jednej z najważniejszych dla

naprzeciw Męczkowskiej i zakazały

Męczkowskiej kobiet w historii Polski -

uruchomienia na powrót działalności

Narcyzy Żmichowskiej. Szkoła ta miała

związku. Nie mogąc rozwijać się w

stać się placówką eksperymentalną, w

sferze politycznej, Teodora skupiła się

której

było

przejmowane

często

jako

się

walką sufitu, w

ze

zjawiskiem

które

dotykało

absolwentki

uczelni

dwudziestoleciu).

władze

jednak

nie

Ów-

wyszły

kształcić

młode

na nauczaniu i do końca swojego życia

wszystkich

grup

prowadziła lekcje biologii. Zmarła 11

absolwentki

grudnia 1954 r. z powodu osłabienia

czwartej klasy szkół powszechnych,

organizmu po kilkudniowej chorobie i

którym

została pochowana na warszawskich

zamierzano

dziewczyny

ze

społecznych,

w

otwiera

tym drogę

do

dalszej

Powązkach.

edukacji. To

właśnie

międzywojenne

Minęło już ponad siedemdziesiąt lat od

dwudziestolecie było

śmierci tej drugiej patronki naszej

najbardziej

znaczącym okresem dla jej kariery. Po

szkoły.

utworzeniu gimnazjum Żmichowskiej

społeczniczka, która walczyła przez całe

w 1919 r. zajęła się opracowywaniem

życie 11

Ta o

wybitna

wyznawane

pedagożka przez

i

siebie


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

wartości, powinna być dla nas wzorem

Żmichowiacy (a w szczególności my,

postępowania.

Bo

Żmichowianki)

całkowicie

zmienił

się

chociaż od

świat

powinniśmy

konty-

czasów

nuować dziedzictwo Męczkowskiej i

Męczkowskiej, to jednak nadal żyją na

pamiętać o jej misji, która nadal nie

nim ludzie, za których sprawą łamane

straciła na aktualności.

są prawa kobiet. Dlatego też my jako

*****

Jadwiga Mik

GDZIE CI MĘŻCZYŹNI? W SZKOLE TOWARZYSTWA ZIEMI MAZOWIECKIEJ Był taki czas, że adres Klonowa 16 w Warszawie kojarzył się wyłącznie z osobnikami płci męskiej. Nie do wiary, prawda? A już szczególnie, gdy spojrzy się na nasze szkolne korytarze, wypełnione niemal po brzegi żeńskim „przychówkiem” XV Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej. A jednak nie tak dawno, bo jeszcze tuż przed II wojną światową, po tych samych korytarzach kroczyli dumnie chłopcy z innej szkoły, po której została już tylko tablica przed wejściem i księgozbiór w bibliotece. A była to renomowana Szkoła Powszechna Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej. Z

tym

męskim

przedwojennym

założycieli

byli

między

gimnazjum i liceum łączy nas nie tylko

Mieczysław

sam budynek, ale i obecna w historii

Mostu Poniatowskiego) i późniejszy

obu

siedzibowa.

dyrektor Kazimierz Kujawski (poseł na

Wszystko zaczęło się w 1905 r., kiedy to

Sejm w latach 1922-1927). Pierwsza

Towarzystwu

siedziba mieściła się na Hożej 27, skąd

szkół

odyseja Szkoły

Mazowieckiej

Marszewski

innymi

dzięki zelżeniu ucisku rosyjskiego po

przeniesiono

strajku młodzieży polskiej udało się

Śniadeckich 8, a później Nowy Świat

otworzyć

od

31. Budynek na Nowym Świecie został

początku kształcenie miało odbywać się

jednak rozebrany w 1913 r., a Szkoła

także w języku narodowym. Wśród jej

zabrana

placówkę,

w

której

12

do

się

(architekt

nowo

najpierw

na

wybudowanego


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

lokalu przy Klonowej 16. W latach 30.

(miejscowości, która słynie ze stadniny

dodane do niej zostało jeszcze jedno

konnej oraz pałacu, który był miejscem

skrzydło pod adresem Klonowa 18. Na

narodzin syna Napoleona i Marii

szczęście

na

tym

odyseja

się

Walewskiej). Powstało tam letnisko dla

a

sam

budynek

po

kolonii szkolnych.

zakończyła, likwidacji

szkoły

zajął

najpierw

Szkoła znana była z patriotycznego

niemiecki szpital wojskowy, a potem

wychowania

nasze liceum.

między innymi: Jerzy Kierst (prozaik,

Sama

szkoła

była

na

początku

poeta,

młodzieży.

krytyk

Uczyli

teatralny),

tu

Tadeusz

„ośmioklasowym gimnazjum męskim o

Mayzner

profilu filologicznym z dodatkowymi

kompozytor

zajęciami praktycznymi”. Odbywały się

Makowski

tu zajęcia między innymi z języka

przedwojennym

polskiego, niemieckiego, francuskiego,

Sławomir

historii,

logiki,

polskiej

greki,

Bogdan Nawroczyński (współtwórca

religii,

matematyki,

prawa,

fizyki,

łaciny,

(popularyzator i

muzyki,

dyrygent),

Wacław

(marszałek Sejmie,

prawnik),

Miklaszewski szkoły

w (twórca

gleboznawstwa),

kosmografii i higieny. Prowadzono też

polskiej

także klub piłkarski „Korona”, kółka

Stanisław

Przyłęcki

(biochemik),

języka

Antoni

Rybarski

(zasłużony

łacińskiego

i

greckiego,

pedagogiki

naukowej),

historyczne, matematyczne, sportowe,

archiwista),

krajoznawcze. Uczniowie udzielali się

(rzeźbiarz

w

Mariańskiej

Powązkach), ksiądz Henryk Hilchen,

propagowało

Janusz Iwaszkiewicz (pionier badań

kole

Sodalicji

(stowarzyszenia, łączenie

które

studiów

pobożnością)

z

oraz

Czesław znany

z

Makowski

pomników

chrześcijańską

historycznych

tzw.

porozbiorowymi) czy Wacław Granzow

„sekcji

nad

na

dziejami

kapliczkowej”, która miała za zadanie

(malarz).

dbać o szkolną kaplicę. Przy szkole

uczniowie wsławili się na frontach I i II

działała również drużyna harcerska 21

wojny światowej na całym świecie, a

WDH im. gen. Prądzyńskiego. Istniał

także

tu bufet, który wydawał poza zwykłymi

(batalion „Zośka” i inne). Według

także

anegdot

bezpłatne

posiłki

dla

nie-

Wykształceni

w

Powstaniu w

przez

nich

Warszawskim

późniejszych

latach

w

zamożnych uczniów. Wiadomo też, że

prawie każdej dziedzinie życia można

w 1928 r. zakupiona została ziemia w

było spotkać jej absolwentów, którzy

majątku Walewice pod Górą Kalwarią 13

13


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

stanowili

autorytet

dla

kolejnych

Romocki (poeta i powstaniec), Ignacy

pokoleń.

Matuszewski

Wśród chłopców z Klonowej znaleźli

Międzynarodowego

się: Stanisław Żaryn (odznaczony przez

Olimpijskiego), Zbigniew Maciejowski

Jad Waszem, jeden z najważniejszych

(twórca znanej piosenki przedwojennej

architektów odbudowy Warszawy i

„Chryzantemy

autor projektu rekonstrukcji Kolumny

Karpiński (powstaniec i projektant

Zygmunta), Kazimierz Rudzki (aktor

minikomputera

znany

Wojna

„Agaton”

Jankowski

(cichociemny,

domowa, Głos z tamtego świata),

żołnierz,

architekt).

Wszyscy

Bohdan Arct (pilot myśliwski i autor

działali

książek o tematyce wojennej), Tadeusz

społeczeństwa,

Zawadzki „Zośka” (bohater „Kamieni

polskich szeregach.

na

Ostatni

z

filmów

szaniec”,

Eroica,

potem

uczył

się

w

(polityk

na

i

członek Komitetu

złociste”), K-202),

rzecz a

raz

Jacek Stanisław

nauki,

oświaty,

niekiedy

uczniowie

oni

też

w

Szkoły

Gimnazjum im. Batorego), powstańcy-

Mazowieckiej spotkali się oficjalnie w

harcerze - Andrzej Romocki, Stanisław

1968 r., kiedy została odsłonięta tablica

Sieradzki i Jan Więckowski, Jeremi

obok wejściado obecnego liceum. My,

Wiasiutyński (astrofizyk, zrobił karierę

jako

w

Wars

kontynuatorzy nie tylko Żmichowskiej,

(kompozytor, pionier jazzu w Polsce,

ale i Szkoły Mazowieckiej, powinniśmy

pianista i dyrygent), Alfred Tarski

być dumni z takiej przeszłości i tych

(według niektórych jeden z czterech

wszystkich

najwybitniejszych logików w historii,

szkolnej,

twórca teorii modeli i semantycznej

przemierzali korytarze, po których my

teorii prawdy),

teraz stapamy

Norwegii),

Henryk

Jan „Bonawentura”

*****

14

uczniowie

i

członków którzy

przez

poniekąd

społeczności wiele

lat


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Antonina Górka

ŻMICHOWIANKI W POWSTANIU WARSZAWSKIM Wybuch II wojny światowej minimalizuje całą działalność systemu oświaty w Polsce. Uczniowie i uczennice zostają pozbawieni możliwości normalnego uczęszczania do szkoły średniej, jednak większość z nich nie zamierza poprzestać na podstawowym wykształceniu. Na terenie Warszawy zostają więc zorganizowane tajne komplety dla młodzieży, która w czasie okupacji garnie się do nauki jak nigdy. Wśród podchodzących w wojennych latach do egzaminu dojrzałości są także Żmichowianki, których szkoła na Mokotowskiej 61 została zamknięta już na samym początku września (a nieco później zbombardowana). Niestety przyszłość świeżo upieczonych maturzystek determinuje dzień 1 sierpnia 1944 r., kiedy wybucha Powstanie Warszawskie. Absolwentki

naszej

szkoły

zostały

“Żelazna Zosia” kończy Żmichowską w

wychowane na prawdziwe patriotki

1944

(takie

związana z harcerstwem, a w 1940 r.

jak

ich

Żmichowska),

patronka, więc

Narcyza

Od

początku

szkoły

jest

w

rozpoczyna działalność konspiracyjną

miasto, by pomagać swoim rodakom w

w Szarych Szeregach, a później w

walce z okupantem. Młode dziewczyny

Komendzie Głównej Armii Krajowej

najczęściej zostają sanitariuszkami i w

(Brygada Dywersyjna “Broda 53” -

punktach

po

batalion “Zośka” - 2. kompania “Rudy”

rannych

- pluton żeński “Oleńka” - 2. drużyna).

pomocy

wyruszają

r.

rozsianych

Warszawie

opatrują

powstańców.

Inne

pomagają

w

W

Powstaniu

bierze

udział

jako

transporcie poczty między walczącymi

sanitariuszka i łączniczka w stopniu

oddziałami. Wiele z nich bierze także

strzelca. Przenosi broń przed akcjami

aktywny udział w samym Powstaniu.

zbrojnymi

Spośród nich w historii walk zapisały

magazynów do punktów kontaktowych,

się dwie absolwentki: Zofia Kasperska

dostarcza też materiały konspiracyjne i

“Żelazna Zosia” i Anna Wajcowicz

spisuje

“Hanka Kołczanka”.

samochodów, które później stają się

ze

skrytek

numery

i

tajnych

niemieckich

celem ataku powstańców. Jej szlak 15

15


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

bojowy zahacza o okolice Woli, Starego

Mireckiego podczas próby zdobycia

Miasta, ulicy Senatorskiej, Ogrodu

broni z ostrzelanego przez powstańców

Saskiego,

samochodu

Śródmieścia

i

Górnego

policji

niemieckiej.

Czerniakowa. Ginie 1 września 1944 r.

pierwsza

na ulicy Książęcej i zostaje pochowana

dziewczyna z batalionu “Zośka”. Po

razem z Haliną Kostecką-Kwiatkowską

wojnie zostaje pochowana wraz z

w kwaterach żołnierzy i sanitariuszek

Dorotą Łempicką “Dorotą” i Anną

batalionu

Powązkach

Kołdoń “Anusią” w kwaterach żołnierzy

Wojskowych. Pośmiertnie odznaczona

i sanitariuszek batalionu “Zośka” na

zostaje Krzyżem Walecznych.

Powązkach Wojskowych. Ona również

“Zośka”

“Hanka

na

Kołczanka”

konspiracji

od

działa

1942

zostaje

w

r.

poległa

w

To

pośmiertnie

Powstaniu

odznaczona

Krzyżem Walecznych.

jako

wywiadowczyni II Oddziału Komendy

Dwie bohaterskie dziewczyny. Nie są to

Głównej

oczywiście

Armii

Krajowej,

gdzie

jedyne

spośród

grona

przechodzi również szkolenie wojskowe

aktywnie uczestniczących w Powstaniu

i sanitarne. W 1943 r. dołącza do

i walce o wolną Polskę Żmichowianek -

batalionu “Zośka”. Między 27 a 28

było ich o wiele więcej, jednak nie

kwietnia 1944 r. uczestniczy jako

sposób wymienić zasług ich wszystkich

łączniczka w akcji wysadzenia pociągu

wobec ojczyzny. Naszym obowiązkiem

urlopowego (akcja “Tłuszcz-Urle”), a w

pozostaje

lipcu tego samego roku w szkoleniu

bohaterstwie i poświęceniu. Możemy

terenowym w “Bazie Leśnej” pod

być dumni, że z progów naszej szkoły

Wyszkowem (akcja “Par II”). Później

wyszły tak odważne dziewczęta, które

decyzją

za wolność zapłacić miały najwyższą

Krajowej

Komendy

Armii

o

ich

cenę. Nie zapomnijmy więc podczas

Brygady Dywersyjnej “Broda 53” -

odwiedzania grobów naszych bliskich

batalion

“Zośka” -

2.

przydzielona

pamięć

do

“Oleńka”

zostaje

Głównej

więc

-

pluton

żeński

zapalić znicz na grobach naszych

drużyna.

Ginie

starszych koleżanek. Ich ofiara nie

pierwszego sierpnia 1944 r. na ulicy

poszła na marne.

16


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O PATRONCE „Już dosyć prawdziwie pięknych napisano książek, teraz czas je w czyn zamienić i czynem iść tak daleko – tak daleko – aż się życie z książką zrówna, świat z myślą dzisiejszą”

17

17


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Aleksandra Karaźniewicz

NARCYZA ŻMICHOWSKA W MOGILE NIEPAMIĘCI Stulecie, bogata historia, absolwenci, czyli wspomnienia, którymi w tym roku żyje warszawskie liceum imienia… właśnie, Narcyzy Żmichowskiej! Przecież przy lawinie wspominków nie mogłoby zabraknąć jej – kobiety, która swoją cegiełkę do budowy szkoły dołożyła jeszcze zanim powstał plan jej utworzenia. Wybór takiej, a nie innej patronki przez

Żmichowska urodziła się za czasów

wizytatorkę

Teodorę

Księstwa Warszawskiego, gdy sytuacja

Męczkowską nie był przypadkowy, a

kobiet w zaborze rosyjskim była jasno

istotne dla tego zdarzenia było życie

określona przez Kodeks Napoleona.

Żmichowskiej. Pochodziła z ubogiej

Ten

rodziny ziemiańskiej i była dziesiątym

bezwzględnego patriarchatu, a więc

dominującej

szkoły

ostatnim

-

pięćdziesięcioletnia

dzieckiem.

kolei

był

roli

zwolennikiem męża

i

ojca.

zmarła

Przekładając słowa na rzeczywistość,

krótko po narodzinach córki, a więc to

kobiety nie miały prawa posiadania

ojciec nadał jej imię – Narcyza.

osobnych

Wówczas

był

dokumentów

tożsamości,

czytelny

objaw

samodzielnego zeznawania w sądzie, a

demonstracji.

Jan

nawet ich prawa rodzicielskie były

dawniej

żołnierz

ograniczone przez radę familijną. Nie

wielbiciel

rewolucji

mogły opuszczać wyznaczonego przez

francuskiej aż czworo swoich dzieci

mężów miejsca zamieszkania bez jego

nazwał imionami kwiatów (Hiacynt,

zgody ani wnosić o rozwód, chyba że

Hortensja i Lilia) wzorując się dniami z

„mąż trzymał w domu nałożnicę”.

jakobińskiego kalendarza. W 1819 r.

Nietrudno jest się domyślić, że Narcyza

przy nadawaniu imienia ostatniej córce

od

owdowiały ojciec zapewne nie miał

sprzeciwiała.

pojęcia, że nie tylko imię, ale całe

Wykształcenie,

późniejsze życie będzie swego rodzaju

satysfakcjonowało nieustannie żądnego

„polityczną demonstracją”.

wiedzy

politycznej Żmichowski, Kościuszki

i

to

matka

Jej

z

początku

umysłu

się

jakie

powyższemu

odebrała,

Narcyzy.

Już

nie jej

pierwsza praca guwernantki pokazała 18


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

ogromną

przepaść

intelektualną

sensacją literacką i opisywany jest jako

między młodą wówczas kobietą, a jej

połączenie

otoczeniem.

co

„Ody

do

młodości”

i

się

skarżyła?

„Wielkiej Improwizacji” z „Dziadów”

brak

książek,

Mickiewicza. W 1846 r. opublikowała

pustkę umysłową, materializm jako

też swoją pierwszą, kultową powieść –

główny cel życia… Jej wymagania

„Poganka” - inspirowaną jej toksyczną

zostały zaspokojone dopiero, gdy po

relacją z Pauliną Zbyszewską.

pobycie w Paryżu trafiła do rodzonego

Mimo

brata Erazma mieszkającego w Reims.

Żmichowska w kulturze jest obecna

Tam, mimo panującej biedy, Narcyza

przede wszystkim (i właściwie jedynie)

wreszcie

jako

Banalność

Na

19

rozmów,

mogła

dyskutować

na

wartościowe tematy. Żmichowska

wierzyła,

tego

wszystkiego

emancypantka.

Narcyza

Określenie

to

jednak jest dosyć wąskie w stosunku do że

w

życiu

tego, czego orędowniczką była autorka

(szczególnie, jeśli jest się kobietą)

“Poganki”.

powinno się liczyć tylko na siebie. Stąd

feministka

jej popularny cytat zdobiący ściany

przyjmowania męskich wzorców, co do

naszej szkoły: "Uczcie się

- jeśli

wykorzystania pełni potencjału kobiety

możecie, umiejcie - jeśli potraficie i

jako odmiennego, niezależnego bytu.

myślcie o tym, żebyście sobie same

Ścięcie przez nią włosów, jawne palenie

wystarczyły". Tak niezrozumiana w

cygar

swoim czasie, tak często nierozumiana

Narodowej,

jest dziś, a jednak wydaje się, jakby te

teoretycznie nie miały wstępu, nie było

słowa mówiła prosto do nas – uczniów

oznaką pogardy czy kpiącego stosunku

liceum jej imienia. Zresztą w jednym z

do mężczyzn, ale czymś głębszym i

listów do swojej uczennicy i zarazem

ważniejszym - demonstracją tego, co

przyjaciółki,

„…nieraz

powinno być możliwe dla prawdziwie

pragnęłam, aby nawet myśli moje

wolnej kobiety. Żmichowska chciała

niedopowiedziane później, och, później

udowodnić, że kobiety, tak jak i

żyjących doszły”.

mężczyźni, są zdolni do samorozwoju

Z czasem coraz bardziej skłaniała się ku

oraz udzielania się w życiu publicznym

pisarstwu, w 1841 r. powołała do życia

i zawodowym. Uważała, że kobiety

Gabryellę – taki przybrała pseudonim

powinny

literacki. Jej pierwszy wiersz „Szczęście

sprzeciwiała

poety” momentalnie stał się wielką

zawartym z innych powodów niż ten,

pisała;

19

Jako

przede

dążyła

czy

być

wizyty do

nie

w której

wszystkim tyle

Bibliotece kobiety

samowystarczalne się

do

i

małżeństwom


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

który najważniejszy jest i dla nas

teoretycznym programie, lecz - jak

współcześnie - miłości. Tą ostatnią

dowodzi ich biografia - na stylu życia.

myślą

A

zainspirowała

wiele

kobiet,

jakie

były?

Odważne,

wręcz

od

wszelkich

norm

między innymi późniejszą wizytatorkę

wyzwolone

Żmichowskiej, Teodorę Męczkowską,

narzucanych przez społeczeństwo. W

która

uczucia

okresie, gdy kobiecie nie wypadało

Wacława

pojawić się samej na ulicy, te często

właśnie

z

poślubiła

powodu

lekarza

Męczkowskiego.

wybierały życie bez mężczyzny, paliły oraz

cygara, jeździły konno i dyskutowały do

masowymi aresztowaniami powstała

upadłego. Jednak to wszystko zdawało

grupa „sióstr miłosierdzia”, licząca

się być tylko dodatkiem do ogromnej

ponad

od

sympatii, którą się darzyły. Ponoć

katoliczek po protestantki, od ubogich

mówiły sobie wszystko. Mąż jednej z

po zamożne. W kręgu tym znalazła się

entuzjastek zgryźliwie mawiał do żony:

między innymi Paulina Zbyszewska,

“Bo wy się w swoich przyjaciółkach

którą ze Żmichowską miały później

kochacie, to wam już dla mężów

łączyć burzliwe relacje.

miłości brakuje”.

Tym, co spajało „siostry miłosierdzia”,

Wobec poglądów i działalności na rzecz

były

i

kobiet zarówno Narcyzy Żmichowskiej,

zmiany, a główne ogniwo stanowiła

jak Teodory Męczkowskiej, bardzo

właśnie Narcyza Żmichowska. Wkrótce

wymowne było więc nadanie imienia

„siostry miłosierdzia” zaczęły prze-

Narcyzy

kształcać się w pierwszą zorganizowaną

żeńskiemu. Dodatkowo, kilka miesięcy

grupę

zaczęto

wcześniej, bo w listopadzie 1918 r.,

nazywać je (i ich przyjaciół, czasem

Polki otrzymały prawa wyborcze, co też

nawet

mogło

Wraz

z

rzezią

galicyjską

dwadzieścia

entuzjazm,

kobiet

chęć

działania

feministyczną mężów)

Domagały

się

-

entuzjastkami.

większej

pamięci

swobody

Żmichowskiej

gimnazjum

być swego rodzaju o

Narcyzie

gestem

Żmichowskiej,

obyczajowej dla kobiet i poszanowania

która w tym czasie

ich

narodowo-

Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie,

wyzwoleńczą. Promowały nowoczesne

że Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej

metody edukacyjne, które dotyczyć

można uważać za, niestety pośmiertne i

miały również dziewcząt, niezależnie

dokończone

od

zwieńczenie

wkładu

w

pochodzenia.

walkę

Jednak

działania

znakomitej

entuzjastek nie opierały się jedynie na 20

przez jej

już nie dożyła.

Męczkowską,

życiowego

edukacji

nie

celu

tylko


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

mężczyzn, ale i kobiet. Co więcej w

polskich tekstów feministycznych” –

dalszych latach – wówczas gimnazjum

„znakomite zadatki na prekursorkę

– stało się pierwszą w Polsce szkołą

powieści

opartą

czesnych metod dydaktycznych, jako

o

szkołę

powszechną,

psychologicznej

nowo-

rekrutującą młodzież najszerszych mas,

(…)

tak by do nauki miał dostęp każdy.

feministycznych stowarzyszeń”. Postać

Żmichowska

Żmichowskiej w dużej części spoczywa

nieco

zapomniana,

organizatorka

i

pierwszych

niedo-

– jak to określiły absolwentki w książce

ceniana. Może historia potoczyłaby się

napisanej na czterdziestolecie szkoły –

inaczej, gdyby urodziła się w innym

w mogile niepamięci. Mogile, na której

czasie i miejscu. Miała bowiem –

liceum

cytując jeden z tekstów „Antologii

stawia znicz.

owiana

tajemnicą,

wciąż

im.

Narcyzy

Żmichowskiej

*****

Aleksandra Matynia

BOY I GABRYELLA – „PRZYJAŹŃ” MIĘDZYPOKOLENIOWA Czy coś może łączyć dwoje ludzi, których dzieli aż 120 lat różnicy? Na przykładzie Narcyzy Żmichowskiej i Tadeusza Boya-Żeleńskiego okazuje się, że tak. Dokładnie tyle lat mija od roku urodzenia autorki „Poganki” do śmierci słynnego tłumacza literatury francuskiej. Boy zaczął interesować się dorobkiem

Grabowską) z dużo od niej starszą

Żmichowskiej już w dzieciństwie. Ta

Gabryellą. O serdeczności i bliskości

fascynacja przetrwała i odezwała się ze

tych relacji łatwo możemy przekonać

zdwojoną siłą w dojrzałym okresie

się sami – z obfitej korespondencji

twórczości Żeleńskiego. Pierwotnych

obydwu

źródeł tego zainteresowania należy

przetrwało aż 185 listów.

dopatrywać się w przyjaźni, jaka łączyła

Wszystko zaczęło się w 1858 r., na

matkę Boya, Wandę Żeleńską (z domu

pensji Julii Baranowskiej w pałacu 21

pań

do

naszych

czasów

21


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Grabowskich przy

ulicy Miodowej.

Wanda

rówieśniczki

i

jej

z

entuzjazmem powitały nową nauczycielkę oraz lokatorkę „Miodogórza”, Narcyzę

Żmichowską.

Najmłodsza

córka Grabowskich pilnie uczyła się pod okiem znanej już w kręgach literackich autorki „Poganki”, która dla dziewcząt z pensji nie była jedynie zwykłą

pedagożką,

założycielką

lecz

również

Entuzjastek,

godną

podziwu konspiratorką, która wracała z kilkuletniego

pobytu

w

rosyjskim

więzieniu w Lublinie. Opisane przez Wandę

„pogadanki

ważnych w jego życiu kobiet napisał

pedagogiczne”

w książce

Gabryelli nie ograniczały się natomiast do

wykładów

dotyczyły

o

literaturze,

również

ważnych

wydał

lecz

ze

do

źródeł

archiwalnych,

czasowych

publikacji

Żmichowskiej

wpływem Grabowska zaczęła pisać

oraz

dotychutworów

opracowań

jej

twórczości. Fascynacja Boya dorob-

pierwsze powieści. W latach 70-tych,

kiem polskiej autorki przypadła na lata

już jako Żeleńska, została autorką kilku

1928-1935.

publikacji dotyczących pism Gabryelli.

esejów

Jej dzieło kontynuował syn Tadeusz,

Napisał

wówczas

wiele

dotyczących

pisarki,

m.in.

„Romans Gabryelli”, „Żywoty miłosne”

który już we wczesnym dzieciństwie

oraz „Wilię Narcyzy w roku 1863”, a

zachował w sercu obraz Żmichowskiej osobistości

zatytuło-

tylko ze wspomnień matki, ale również

naśladowania. To właśnie pod jej

wybitnej

tomie

ich

temat Gabryelli Żeleński czerpał nie

Wandy Żmichowska stała się bliską

jako

część

W późniejszych latach informacje na

Dla wcześnie osieroconej przez matkę wzorem

w

Ponadto,

wanym „Narcyssa i Wanda”.

w Królestwie nauki historii Polski.

oraz

żywi”.

zachowaną

korespondencji

spraw

społecznych i narodowych, zakazanej

przyjaciółką

„Ludzie

ponadto opatrzył przedmową część jej

oraz

dzieł,

serdecznej przyjaciółki jego matki. O

w

„Pogankę”,

wzajemnym przywiązaniu tych dwóch, 22

tym które

najsłynniejsze uważał

za


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

„najwybitniejszy dziełach

utwór

epoki”

wielkich

po

„Miodogórza”

uważał

za

23

„królową

polskich

pszczół”, duszę tego kółka, które dzięki

romantyków. Była to prawdziwa pasja -

jej zaangażowaniu oraz ogromnej pracy

Żeleński

odegrało istotną rolę w walce o prawa

wynosił

Narcyssę

ponad

znanych pisarzy nie tylko literatury

kobiet.

polskiej, ale również, bliskiej jego

Dzięki Żeleńskiemu Żmichowska zajęła

sercu,

zaszczytne,

francuskiej.

Jego

zdaniem

należne

jej

miejsce

w

Żmichowska mogła zostać „Balzakiem

polskiej literaturze, zaś jej twórczość

w spódnicy”, lecz w niesprzyjających

zyskała zainteresowanie współczesnych

warunkach zarówno społecznych, jak i

czytelników. Boy ukazał polską pisarkę

narodowych nie miała szansy w pełni

jako wizjonerkę, obdarzoną lekkim

rozwinąć swojego talentu i zdolności

piórem

twórczych.

nowoczesnej narracji oraz unikalnej

Jako

autor

projektów

autorkę

powieści

o

galerii figur powieściowych. Hołd, jaki

emancypacyjnych Żeleński był również

w

pod wrażeniem działalności społecznej

Żmichowskiej, sprawił, że do dziś

Żmichowskiej.

pamiętamy ją nie tylko jako odważną

„Poganki” Entuzjastek,

We

wstępie

wychwalał które

najszlachetniejszym

do ideały

ten

aktywistkę,

nazwał

sposób

ale

najważniejszych

odłamem

Żeleński

również polskich

oddał

jedną

z

intelektu-

alistek, po której dzieła sięgamy po dziś

wyzwolonych kobiet. Żmichowską z

dzień.

*****

Sandra Białousz

BEZ OPISÓW PRZYRODY. RECENZJA „POGANKI” Choć większość z nas przynajmniej kojarzy biografię Narcyzy Żmichowskiej, patronki naszego liceum, nieliczni zdecydowali się zapoznać z jej twórczością. Zbliżające się więc stulecie założenia liceum Jej imienia daje okazję do poznania 23


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

ciekawego dorobku literackiego tej pisarki. W ogniu tej recenzji znajdzie się „Poganka”, najbardziej znana romantyczna powieść Żmichowskiej. Na akcję powieści składają się dwa

Skupiając się przede wszystkim na

bloki

przeżyciach bohaterów

i tym, jak

przedstawia

ważne

fabularne

“współczesne”,

-

wydarzenia

czyli

spotkanie

postaci

dla

przyjaciół w salonie Gabrielli oraz

głównego bohatera, Autorka ukazuje

opowieść Beniamina a.k.a. Humboldta

swoją wielką wrażliwość i - jak pisał

lub

które

Boy-Żeleński - serce “przede wszystkim

początku

do kochania”. Powieść ta przepełniona

dowiadujemy się o jego dzieciństwie i

jest uczuciami, takimi jak nostalgia,

rodzinie, a zwłaszcza o roli odegranej

fascynacja, miłość rodziny i przyjaciół.

przez starszego brata, Cypriana, który

Dokładne

opowiedział mu o swej niespełnionej

czytelnikowi na zrozumienie głównego

miłości

własnego

bohatera, choć nie do końca może on

obrazu, Aspazji. Kilka miesięcy po tym

wczuć się w tępostać, gdyż w ciągu stu

zdarzeniu

pięćdziesięciu

Łysego

zmieniło

o

jego

do

wydarzeniu, życie.

piękności Beniamin

Z

z w

czasie

opisy

przeżyć

lat

od

pozwalają

powstania

przejażdżki konnej przez przypadek

powieści wiele się zmieniło.

natrafia na kobietę opisaną przez brata

Czytając

i zostaje przez nią porwany! W ten

uwagę

sposób rozpoczyna się ciąg zdarzeń,

autobiografizm,

które w ostateczności doprowadzają do

różnych miejscach utworu. Najbardziej

głębokiej

widocznym

przemiany

duchowej

„Pogankę”, na

warto

występujący

zwrócić w

objawiający

na

to

niej się

dowodem

w jest

Beniamina… oraz do jego wyłysienia.

uczynienie narratorem utworu siebie,

Niektórzy sceptycznie podchodzą do

tj.

lektury powieści XIX-wiecznych, są

pseudonimem

one bowiem znane ze swych bardzo,

publikowała

bardzo obszernych i szczegółowych

czterdziestych

opisów przyrody. Czytelnicy „Poganki”

Beniamina, uważanego niekiedy za jej

nie mają się jednak czego obawiać -

męskie alter-ego. Autorka inspirowała

opisy

dotyczą

się przy tworzeniu powieści swoim

one… ludzi. To właśnie bogate w detale

najbliższym otoczeniem - Cyprian to

deskrypcje postaci stanowią unikatową

nikt inny jak Janek, starszy brat

cechę

Żmichowskiej,

Narcyzy, zmarły na trzy lata przed

wyróżniającą ją na tle innych twórców.

powstaniem utworu, rodzinny dom

występują,

pisarstwa

jednakże

24

Gabrielli,

gdyż

pod

takim

Żmichowska swe

dzieła

XIX

w

wieku,

latach oraz


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

głównego bohatera przypomina ten, w

ta, jak cała powieść, jest jednym

którym Żmichowska się wychowała,

wielkim wspomnieniem, ale to właśnie

pobyt w pałacu przypomina wizytę w

w

dworku jej bliskiej przyjaciółki Pauliny,

czytelnikiem

a scena przejażdżki konnej Beniamina

prawdę - to, co minęło, już nie wróci, a

z Aspazją inspirowana była wrażeniami

próba odtworzenia minionego skończy

po

obrazu

się li tylko smutkiem i zawodem.

Januarego Suchodolskiego. Nie należy

Wspomnienia należy pielęgnować, lecz

jednak uporczywieposzukiwacwątków

nie

biograficznych

przeszłości.

zobaczeniu

pewnego

(w

tym

wątków

niej

Autorka

wolno

odkrywa

pewną

przed

uniwersalną

powtarzać

własnej

lesbijskich), tak jak robiło to większość

Z tym przesłaniem pozostawiam Was i

badaczy twórczości Żmichowskiej -

zachęcam do zapoznania się nie tylko z

autobiografizm

„Poganką”, ale także innymi dziełami

był

jedną

z

cech

obecnych w romantyzmie.

Żmichowskiej. Zagłębienie się w jej

Jednakże

„Poganka”

to

przede

twórczość może sprawić, że inaczej

wszystkim

opowieść

o

czasach

spojrzycie na nią jako patronkę naszej

dawnych, czasach, w których królowały

szkoły, a także odkryjecie jej inną

miłość, zaufanie i niczym niezmącona

stronę, znaną raczej z listów niżeli

przyjaźń,

przedstawionych

oficjalnych biografii. Kto wie, może

“Wstępnym

obrazku”,

czyli

we części

wówczas

poprzedzającej właściwą akcję. Część

spłynie

na

błogosławieństwo patronki?

25

Was

25


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O LUDZIACH

Czytając wszystkie te wywiady z ludźmi, z których każdy jest niesamowity i oryginalny na swój własny, zachwycający sposób, po raz kolejny uświadomiłam sobie, do jak wyjątkowej szkoły uczęszczam od tych prawie sześciu lat. Przez tak długi czas to co w tej szkole unikalne i magiczne, nieco powszednieje i staje się niemal rutyną. Dzięki cudownym osobom, które zgodziły się na publikację swoich wspomnień o szkole na łamach Żetu, zrobiło mi się ciepło na sercu: tyle pokoleń w tak pięknych, ujmujących, a niekiedy też zabawnych słowach wyraża swój sentyment oa szkoły, którą często docenia się dopiero wtedy, kiedy opuści się już jej mury. Dlatego apeluję – doceniajmy drobnostki, te wszystkie

wyjątkowe

chwile

przeżyte

w

Żmichowskiej,

celebrujmy je. Bo liceum zdarza się tylko raz, a potem zostają tylko wspomnienia. Jadwiga Mik

26


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Sandra Białousz

MAGAZYN PRAWDZIWIE KULTULARNY wywiad z Mateuszem Godlewskim, założycielem “Magazynu Żet”

Minęły już dwa lata, odkąd edukację w Żmichowskiej zakończył założyciel i zarazem pierwszy redaktor naczelny Magazynu Żet, Mateusz Godlewski. Obecnie zabiegany student dwóch kierunków na Uniwersytecie Warszawskim, zgodził się poświęcić nam chwilę i opowiedzieć o samych początkach naszego szkolnego pisma.

Sandra: Zacznijmy może od twoich początków: jak to się stało, że trafiłeś do Żmichowskiej? Mateusz: Muszę sięgnąć pamięcią do bardzo zamierzchłych czasów gimnazjalnych – myślę, że nie byłem do końca przekonany co do tego, czym chciałbym się zajmować, ale jakoś ciągnęło mnie do przedmiotów humanistycznych - trafiłem zatem do klasy A.

Co skłoniło Cię do tego, żeby stworzyć “Magazyn Żet”? Na początku nie nazywał się jeszcze Magazyn Żet, tylko Żmichotive. To była nazwa wyłoniona w konkursie na grupie redakcyjnej, w założeniu miała brzmieć trochę z francuska. Jeśli zaś chodzi o to, w jaki sposób powstało… Cóż, poszukiwałem takiego rodzaju aktywności jak gazetka szkolna. Bardzo mi na tym zależało, zwłaszcza, że moją gazetkę szkolną w gimnazjum kupowały cztery osoby (łącznie z rodzicami uczniów) i miałem nadzieję, że w Żmichowskiej zasięg będzie nieco większy. Zapytałem więc panią profesor Lubieniecką, moją wychowawczynię, czy coś takiego u nas istnieje, a kiedy okazało się, że nie, zostałem przez nią przekierowany do profesora Słomczewskiego, który taką inicjatywą się kiedyś zajmował. Zgłosiłem się do niego, a nieco później gazetka zaczęła funkcjonować i regularnie się ukazywać.

Czy początki były trudne?

27

27


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Myślę, że raczej nie, poza pewną małą wpadką. Na okładce pierwszego numeru, co jest dotąd rzeczą dla mnie bardzo wstydliwą, został umieszczony błąd ortograficzny. O ile dobrze pamiętam, brzmiał on: "Żmichotive, magazyn kultularny”. Zauważyliśmy to już po wydruku pierwszych kopii i nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić - zakleić? Ostatecznie

jednak

gazetkę

sprzedawaliśmy

[wtedy

jeszcze

gazetka

była

rozprowadzana za symboliczną opłatą przeznaczaną na druk - przyp. red.] jako magazyn kultularny i tak go "kultularnie" dystrybuowaliśmy do pierwszego dodruku. Wtedy to błąd został poprawiony. “Kultową” okładkę można jednak nadal zobaczyć w pierwszej wersji w naszym archiwum na stronie Żmichowskiej.

A jak to dalej wyglądało? W którymś momencie przecież Żmichotive przestał być Żmichotivem... Tak, w którymś momencie... W pierwszym roku zostały wydane cztery numery, natomiast na początku drugiej klasy miesięcznik miał przerwę w ukazywaniu się – wynikało to trochę ze swego rodzaju blokady twórczej, ale cały czas idea miesięcznika była żywa. Gdzieś około marca [2016 r. – przyp. red.] zdecydowaliśmy się, żeby ponownie ten magazyn wydawać i wtedy już nie miałem osoby, która zajmowałaby się projektowaniem okładek (w pierwszej klasie robiła to Zuzia Rogowska), dlatego zacząłem robić to sam. Jako że nie miałem żadnego logo, umieściłem to z fanpage'a Magazynu, którym była sama litera "ż" i dopisałem "Magazyn". Tak wyszedł Magazyn Ż, później zapisywany jako “Magazyn Żet”.

Sprytne! A kto się później zajmował składaniem? Także ty? Ja zająłem się tylko tym pierwszym numerem, później robił to za mnie Janek Orliński. To on dał mi feedback na temat tego, co w Magazynie można poprawić. Zwrócił uwagę na błędy, które faktycznie się w tym numerze pojawiły i na moje umiejętności photoshopowo-komputerowe, też nie najlepsze, z czego wynikał dosyć nieporadny skład tego pierwszego Magazynu... Powiedział wtedy, że trochę się na tym zna i mógłby z redakcją współpracować w tym zakresie.

Na co chciałeś postawić, redagując Magazyn Żet? Jakie artykuły chciałeś, żeby się pojawiały? Wszystko czy jednak konkretne rzeczy? 28


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Przede wszystkim myślę, że tam było sporo opowiadań, treści nastawionej na twórczość uczniów. Ja sam, jeśli na przykład chodzi o to pierwsze wydanie, nie pisałem tekstów, tylko albo rysowałem komiksy, albo umieszczałem suchary – to był taki autorski dział "Suszarnia" z bardzo nieśmiesznymi żartami. Chciałem, żeby były tak nieśmieszne, że aż śmieszne. Teraz nie wiem, czy bym się na taki pomysł zdecydował! Przede wszystkim jednak w Magazynie była właśnie twórczość, czasami zdarzały się artykuły bardziej zaangażowane politycznie, później różnie z tym bywało. Ale jako że Żmichowska jest szkołą ludzi kreatywnych i mających wiele do powiedzenia, chcieliśmy postawić na ten aspekt twórczy. Mieliśmy też dział wymyślony przez Maćka Ptaszka, kolegę, który przeniósł się później do Reytana "Redakcyjne Taśmy" - w którym debatowaliśmy na różne tematy takie jak patriotyzm lub istota męskości. Wydaje mi się więc, że stawialiśmy nie tylko na aspekt artystyczny – pamiętam też, że Julia Hetmanek pisywała artykuły o fizyce.

Fizyka w Żmichowskiej... zaskakujące. Wracając jednak do "Suszarni" – jak wyglądał proces powstawania owych sucharów? One zazwyczaj były bardzo spontaniczne. Ja też w swoich młodych latach miałem tendencję do rzucania wieloma sucharami, co spotykało się albo z pobłażliwym uśmiechem albo z prawdziwym śmiechem lub innymi reakcjami. Zazwyczaj te suchary opierały się na grach słownych, na zabawach językowych. Miałem kiedyś taki zeszycik, w którym spisywałem nieśmieszne żarty i potem, ku zadowoleniu lub niezadowoleniu czytelników, umieszczałem je w Magazynie.

Najbardziej znany suchar? Taki, który najbardziej lubię: Dlaczego bocian przegrał w pojedynku na linę? BOCIANgnął za słabo!

*śmiech* Takiej reakcji oczekiwałem!

29

29


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Suche, nie powiem... Co było dalej z Magazynem? Z tego, co sama pamiętam,

gazetka

trafiła

do

Łodzi

na

konkurs

im.

Wojciecha

Słodkowskiego. Jak to się właściwie stało, że do niego przystąpiliście? To się stało tak – mieliśmy numer, który wydaliśmy na początku marca, taki specjalny, na koncert „Żmichowska Śpiewa”. Pani profesor Ewa Drobek przesłała mi informację na temat tego konkursu na Messengerze i zdecydowaliśmy z resztą redakcji, że można ten numer tam wysłać. Warto było - został on nagrodzony trzecim miejscem, byliśmy potem na gali konkursowej w Łodzi we dwie osoby - ja i Julia Czerniakow. Myślę, że to z pewnością było bardzo miłe doświadczenie. Muszę też powiedzieć, że była to zasługa wszystkich członków redakcji i tych, których teksty zostały umieszczone, Pani profesor Lipke czuwającej nad korektą a także Jana Orlińskiego, który po nocach składał Magazyny.

Jak to było, gdy oddawałeś Magazyn Żet pod opiekę zupełnie nowej redakcji? Co wtedy czułeś? Czułem się bardzo szczęśliwy, że może być w jakiś sposób kontynuowany. Pamiętam, że kiedy byłem na spotkaniu organizacyjnym z panią Dyrektor jakoś na początku roku, to pani Dyrektor wspominała, że wiele gazetek już istniało, natomiast często zabawa ta kończyła się dość szybko. Dlatego też bardzo ucieszył mnie fakt, że być może Żet będzie pierwszym czasopismem, które przetrwa nieco dłużej, które wpisze się na stałe w życie szkoły. Zresztą wydaje mi się, że to, co zrobiliście dotychczas jako redakcja, jest naprawdę godne podziwu. Udało się na przykład złapać kontakt ze szkołą, wpisać się w folklor szkoły i jej społeczność. Znaleźliście się nawet w Żmicho Memach!

Czy stworzenie Magazynu Żet przydało Ci się teraz, kiedy jesteś studentem? Tak! Myślę, że wniosło to do mojego życia naprawdę dużo. To była okazja do zdobycia umiejętności zarządzania pracą grupy ludzi, do nawiązania znajomości z ludźmi z innych klas. Obecnie jestem serwisantem Radia Kampus. Dyżur odbywam raz w tygodniu w ramach wolontariatu, trwa on około czterech godzin. Piszę newsy do serwisów informacyjnych, a potem je prezentuję - korzystam zazwyczaj z PAP-u 30


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

[Polska Agencja Prasowa - przyp. red.] i przygotowuję po cztery informacje dotyczące kultury i sportu. Kampus koncentruje się również wokół tematów warszawskich, bo to radio akademickie działające przede wszystkim w stolicy. Co prawda nie jest to gazeta, ale bagaż doświadczeń związanych z gazetką nadal mi się w jakiś sposób przydaje. Było to bardzo cenne doświadczenie i dobra przygoda, dlatego też nadal śledzę działania redakcji z nadzieją, że ta inicjatywa będzie kontynuowana.

Czy chciałbyś może jeszcze przekazać na koniec Czytelnikom jakąś mądrość życiową? Pamiętajcie o dwóch rzeczach: trzeba jeść obiady. I śpiewać. A reszta jakoś się ułoży.

*****

Julia Ukielska

TWARZE PIERWSZEJ TFAŻY wywiad z Magdaleną Gutowską i Konradem Ozdowym, pomysłodawcami Teatralnego Festiwalu Amatorskiego Żmichowskiej

Jest ciepłe wtorkowe popołudnie. Idę na plac Zbawiciela, gdzie mam się spotkać z moimi dzisiejszymi rozmówcami. Pierwszy przychodzi Konrad, zamawiamy kawę i zaczynamy rozmowę. Zaraz potem razem ze swoim kilkumiesięcznym synem dołącza do nas Magda. W samym środku kawiarnianego gwaru zagłębiamy się w historię sprzed piętnastu lat.

Julia: Skąd właściwie wziął się pomysł na TFAŻ? Konrad: Raz, że były Dni Literatury, po których mieliśmy niedosyt, a dwa, że poznaliśmy ludzi z Batorego, którzy organizowali UFO (Unikatowy Festiwal Offowy przyp. red.). I chcieliśmy, żeby w Żmichowskiej też się coś takiego fajnego działo, żebyśmy mieli nie tylko wewnętrzne, ale i zewnętrzne wydarzenia.

31

31


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Jak wymyśliliście tę nazwę? Magda: Ja nie wiem, czy to nie Kalina Giersz wymyśliła. Ona była trzecią organizatorką (obecnie jest w Atenach i nie mogła się spotkać – przyp. red.) i na pewno stworzyła logo. K: Tak, Kalina zajmowała się częścią artystyczną. Podejrzewam, że to było dzieło przypadku. M: I żonglowania słowami! K: Tak, nie było żadnej ,,grupy specjalnej", która nad tym siedziała (śmiech).

Dżingiel też Wy nagrywaliście? M: Dżingiel nagrał akurat Michał Sumiński. K: Tak, a do różnych przerywników zapraszających na przerwę dawał głos Mieszko.

Jak się poznaliście, skoro byliście w innych klasach (Konrad w B, a Magda w L)? M: Pamiętasz, jak to było? K: Wiesz co, wtedy klas na poziomie było cztery, każda po dwadzieścia osób, więc siłą rzeczy większość się znało. Ale z Magdą to było chyba tak, że razem z Kaliną przeszły po klasach ogłaszając, że chcą zrobić festiwal i żeby wszyscy zainteresowani się gdzieś tam zgłosili. Finalnie z dziesięciu osób, które przyszły na pierwsze spotkanie, zrobiły się trzy i zaczęliśmy współpracować.

Jakie były reakcje dyrekcji i grona pedagogicznego, jak stwierdziliście, że chcecie zrobić festiwal? K: Na początku stwierdzili, że okej. Ale z tego, co pamiętam, to my to robiliśmy raczej w czerwcu, a ten ,,raczej czerwiec" to był czas sprawdzianów i zamykania roku. I póki z pierwsza edycją naprawdę było okej, to potem ci bardziej cięci nauczyciele już nie byli zbyt zadowoleni. Szczególnie, że to nie była tylko nasza trójka, ale więcej osób. M: Tak, chociaż same sekcje stworzyliśmy dopiero przy okazji drugiej albo trzeciej edycji, bo stwierdziliśmy, że jeśli chcemy, żeby festiwal przetrwał, to trzeba w niego 32


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

wciągnąć więcej osób. Za pierwszym razem to była nasza trójka. No i zerówka (klasa wstępna skupiona na francuskim - przyp. red.), która robiła kawiarenkę.

Jacy nauczyciele Was najbardziej wspierali? K: Zawsze na tak były pani Kaźmierczak, pani Drobek i pani Gac, potem też pani Żaboklicka. One były takimi mediatorkami z resztą szkoły. M: Zgadzam się. Pamiętam też, że kiedy wszystko było gotowe do startu, a ja rozmawiałam właśnie w jakiejś sprawie dotyczącej festiwalu z panią Dyrektor Chrapkowską, nagle zjawił się pan Mojkowski z drabiną i zaczął rozwieszać na korytarzu folię. Nikt nie wiedział, o co chodzi! A on nam zrobił taką instalację na ten korytarz przed wejściem. I nikomu o tym wcześniej nie powiedział! Sam wymyślił, przyszedł i zrobił. Tak więc może on nas nie wspierał cały czas, ale niewątpliwie zaistniał na TFAŻ-y i zrobił nam super niespodziankę.

Jakie były największe przeciwności przy organizowaniu pierwszej TFAŻy? K: Wiesz co, nie pamiętam jakichś większych przeciwności. To raczej działało na takiej zasadzie, że chcieliśmy zrobić, to zrobiliśmy. Wydaje mi się, że przeciwności częściej pojawiały się podczas drugiej czy trzeciej edycji. M: Ten pierwszy festiwal to był w ogóle bardzo profesjonalny, bo udało nam się znaleźć firmę oświetleniową, która przywiozła nam światła. Był spotlight (reflektor punktowy - przyp. red.), oświetlenie z przodu i z tyłu sceny. My się na tym kompletnie nie znaliśmy, więc gdy przyszli profesjonaliści, to byliśmy pod ogromnym wrażeniem. W kolejnych edycjach nie chcieliśmy, żeby było gorzej! Tak więc to chyba nasze ambicje były głównym stresem i przeciwnością (śmiech). K: No i nasza niekompetencja! (śmiech) Na przykład przyjechała kiedyś jakaś konsoleta, której dzisiaj też bym nie obsłużył. Ktoś mi coś pokazał, ale musiałem się sam w tym milionie pokręteł odnaleźć. Ale jak się jest młodszym, to się łatwiej łapie takie rzeczy, więc ostatecznie jakoś to poszło.

33

33


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Są jakieś szalone TFAŻ-owe historie, które pamiętacie do dzisiaj? Macie jakieś śmieszne wspomnienia? K: Pamiętam, że była jakaś akcja z kurtyną. Bo oczywiście, bardzo profesjonalnie z naszej strony, podczas tworzenia festiwalu teatralnego dopiero jakiś tydzień przed rozpoczęciem zorientowaliśmy się, że nie mamy kurtyny. Znalazłem upadającą hurtownię gdzieś daleko na Pradze i udało się za pół darmo czy nawet i za darmo zdobyć dużo materiału. I złapałem sąsiadkę, która mi to cudem zszyła. Potem przyczepiliśmy materiał i to się nawet rozsuwało jakimś prowizorycznym systemem (nasza obecna, granatowa kurtyna to właśnie ta załatwiona przez Konrada. Tylko nieco bardziej zdewastowana – przyp. red.). M: Ja pamiętam taką scenę, że gdy denerwowaliśmy się przed rozpoczęciem, ja na pewno dzień przed siedziałam u Kaliny w mieszkaniu na Bruna do późnej nocy. Ona coś jeszcze projektowała. Ja oczywiście się na tym nie znam, więc tylko dotrzymywałam jej towarzystwa. K: Ona mogła wtedy kończyć statuetki. Bo to chyba było tak, że podstawkę robiliśmy sami, a górna część była gdzieś zamawiana. I z tym było dużo przypałów. Sytuacje pod tytułem ,,finał za godzinę, a statuetkę trzeba odebrać z Marywilskiej” były na porządku dziennym. M: Pamiętam, że był też jakiś przypał związany z paleniem świeczek na scenie. K: Tak, i jakaś jazda z paleniem na scenie szałwii. Była sztuka, w której był taki element, no i nagle zrobiło się siwo od dymu, śmierdziało marihuaną i trzeba było wietrzyć salę. M: Tak, był kryzys, że mieli nam nie pozwolić nic więcej organizować. Ale ostatecznie udało się wszystkich udobruchać. K: Kiedyś była też taka sytuacja, ale to już nie w pierwszej edycji, że zrobiliśmy szablony logo TFAŻ-y i sprayowaliśmy je na chodniku przed szkołą. Policja nas wtedy złapała, przyjechała do szkoły. Ale zostaliśmy jakoś obronieni i ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach. M: Ja pamiętam też taki moment, że stałam z tyłu, tuż po rozpoczęciu, szczęśliwa, że festiwal jest odpalony, stres zaczął ze mnie schodzić. I w tym momencie skapnęłam się, że gram w pierwszej sztuce, która się właśnie zaczynała. Także zaliczyłam sprint przez rekwizytornię (śmiech). 34


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Jak wyglądał pierwszy festiwal? M: Weź poprawkę na to, że minęło dużo czasu, możemy coś poprzekręcać (śmiech). K: Jeśli się nie mylę, to pierwszą galę prowadził Maciej Orłoś. Jakoś nam się udało do niego dotrzeć. Udało się też zdobyć sponsorów do nagród. Ja się tym zajmowałem i chyba były całkiem fajne. Z tego, co pamiętam, kiedyś to były jakieś odtwarzacze mp3. Wtedy to było atrakcyjne (śmiech). M:Tak, zawsze był stres z tym związany, ale koniec końców zawsze wychodziło fajnie. K: W jury też zawsze staraliśmy się dawać kogoś znanego. M: Tak! W pierwszym jury był krytyk teatralny - tata koleżanki mojej siostry z podstawówki. Udało nam się do niego jakoś dotrzeć i mieliśmy profesjonalnego krytyka na pokładzie! K: TFAŻ trwała trzy dni, a potem było jeszcze afterparty, jakiś koncert. Zespoły były generalnie szkolne, czasem się udawało wciągnąć kogoś z zewnątrz. M: Były też sztuki pozakonkursowe. Bo pamiętam, że mieliśmy wtedy kłopot z Dorożkarnią (młodzieżowy dom kultury na Siekierkach prowadzący szeroko zakrojone zajęcia artystyczne - przyp. red.). Oni mają taką ekipę teatralną, spotykają się na zajęciach i tak dalej. I jak TFAŻ wystartowała, to oni się zaczęli do nas zgłaszać. Ale mieliśmy takie poczucie, że konkurowanie amatorskich przedstawień szkolnych ze spektaklami ludzi, którzy zajmują się tym bardziej profesjonalnie gdzieś poza szkołą, byłoby trochę nie fair. I wydaje mi się, że stąd właśnie wzięły się te pozakonkursowe przedstawienia. K: Na początku festiwal był biletowany. To znaczy nie tak dosłownie. Zamiast zwykłych biletów były wpinki. Kosztowało to z pięć złotych, ale też poprawiało budżet M: Były wpinki karnetowe, upoważniające do wstępu przez wszystkie dni i takie ,pojedyncze. K: Wtedy jeszcze nikt się nie zastanawiał, czy tak można, czy nie można. Potem się okazało, że trzeba to jakoś rejestrować. M: Była też sekcja prasowa i codziennie wychodziła gazetka. To było super, wnosiło takie świeże spojrzenie. Ale recenzje w niej zawarte nie były przesłodzone, zdarzała się naprawdę ostra krytyka. I z tym czasem były problemy, bo ktoś się obraził o jakiś komentarz. 35

35


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Było jakieś przedstawienie, które szczególnie zapadło Wam w pamięci? M: Pamiętam dobrą sztukę Mai Pastewki i Michała Wanio z Batorego. K: Poziom był bardzo różnorodny, ale faktycznie, zdarzały się naprawdę dobre spektakle M: Jak przez mgłę pamiętam, że ktoś robił taką ambitną sztukę o dorastaniu i niezrozumieniu świata. Ale nie mam w głowie żadnych tytułów. Na festiwal przychodziło sporo ludzi – były takie spektakle, na które brakowało miejsc!

Wracaliście na późniejsze TFAŻ-e? K: Na studiach to się trochę rozjechało, nie do końca mieliśmy informacje, co i kiedy się dzieje. To też jest tak, że w pierwszym roku po liceum jeszcze się za szkołą nie tęskni. Teraz, jak usłyszałem o stuleciu, to w sumie chętnie bym poszedł. Robimy się starzy i lubimy sentymentalne gadki (śmiech). M: Ja myślę, że dwa razy byłam później. Raz, ze trzy lata temu, jakiś chłopak się do mnie odezwał na fejsie, że robi festiwal. Ostatnio widziałam też na ulicy jakiegoś chłopaka z torbą tfażową. I tak mi się miło zrobiło.

Jak opuszczaliście liceum to myśleliście, że projekt przetrwa? K: Mi się wydaje, że jak kończyliśmy szkołę, to przyszłość festiwalu wyglądała obiecująco. Była już kolejna ekipa, która się tym zajęła. Nie mieliśmy przesłanek do tego, żeby sądzić, że historia TFAŻ-y w najbliższym czasie się zakończy. M: Tak, ale nie mieliśmy też poczucia, że stworzyliśmy coś, co przetrwa piętnaście lat! Nie sądziłam, że to tyle wytrzyma. K: Nie myśleliśmy tak dalekosiężnie. Robiliśmy, było fajnie, nie zastanawialiśmy się, jak to będzie wyglądać za kilkanaście lat.

A jeśli chodzi o tematy bardziej szkolne, to jacy nauczyciele zapadli Wam w pamięć? K: Na pewno pani Drobek i pani Kaźmierczak. Ciepło wspominam też panią Dyrektor Chrapkowską, ona mnie uczyła. 36


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

M: Ja pamiętam panią Zuzannę Lipke. Byliśmy jej klasą wychowawcza przez pierwszy rok liceum. Wszyscy nam mówili, że jest bardzo twardym nauczycielem. Przez pierwsze pół roku była bardzo kategoryczna, a potem, gdy się dowiedziała, że wyjeżdża do Brukseli,

zaczęła okazywać nam więcej empatii. To jest na pewno

nauczycielka, która w moim życiu zostawiła bardzo dużo, mimo, że nie uczyła mnie długo. Jest imponująco inteligentną kobietą. Były też pani Kasia Kozłowska i pani Sylwia

Sawicka

świetne

nauczycielki.

Od

matematyki

miałam

pana

Mioduchowskiego. Był bardzo rozczarowany, że dostał humana, i dawał nam odczuć, że nie dorastamy do jego ambicji dydaktycznych (śmiech).

Są jakieś licealne historie, które zapamiętaliście? M: Pamiętam, że zrobiliśmy pani Calé taki żart, że odwróciliśmy klasę tyłem do przodu i udawaliśmy, że tablica jest z drugiej strony. Ale to chyba jeszcze w gimnazjum było. Mieliśmy też szafki z tyłu klasy, bo dawniej tylko liceum miało szafki w podziemiach. Pochowaliśmy się do nich i podczas odczytywania listy po kolei wychodziliśmy.

Utrzymujecie jeszcze kontakt z osobami z liceum? K: Wiesz co, coś tak, coś nie. Tak jak z Magdą, raz mamy, raz nie mamy (śmiech). M: Ja nie utrzymuje tak na bieżąco z nikim. K: Nie, no to ja mam grupę tak do dziesięciu osób, z którymi faktycznie w miarę regularnie się spotykam. Z kimś poszedłem na studia, z Olą z klasy Magdy jestem w związku. Jak przygotowywałem jakieś duże targi, to ludzie rzeczywiście się odzywali albo widziałem ich, kiedy tam przychodzili.

Co robiliście po liceum i jak układają się Wasze zawodowe ścieżki? Czy TFAŻ nauczyła Was czegoś, co dziś wykorzystujecie? K: Mi to w sumie TFAŻ pomogła (śmiech). Po liceum poszedłem na stosunki euroazjatyckie,

zainteresowałem się Azją, ale to

mi już przeszło.

Potem

organizowałem Targi Mody Niezależnej i prowadziłem platformę internetową, więc na pewno doświadczenie zdobyte na TFAŻ-y nauczyło mnie trochę o tym, jak 37

37


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

przygotowywać takie rzeczy. Pół roku temu wyszedłem już z Mustache’a (platforma internetowa przeznaczona dla projektantów mody - przyp. red.) i teraz zastanawiam się trochę, co dalej. Pracuję w PWC przy start-up’ach. Nie wiem jeszcze, czy ta korporacja jest dla mnie, ale to na pewno ciekawa rzecz. M: Ja jestem adwokatem, pracuję w kancelarii.

Używasz francuskiego w pracy? M: Bardzo rzadko. Bardziej w poprzedniej kancelarii, moja szefowa była dwujęzyczna z francuskim i miała trochę francuskojęzycznych klientów. Ale nie ma na to tak dużego zapotrzebowania.

Dziękuję Wam bardzo za wywiad i mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze na obchodach stulecia! M&K: Dziękujemy bardzo!

****

Julia Ukielska

PRZEGLĄD MORDECZEK Wspomnienia o Teatralnym Festiwalu Amatorskim Żmichowskiej

TFAŻ-y chyba żadnemu Żmichowiakowi przedstawiać nie trzeba. Teatralny Festiwal Amatorski Żmichowskiej przez 15 lat od pierwszej edycji na stałe wpisał się w historię naszej szkoły i stał się jednym z jej symboli. Z okazji jubileuszu zarówno XV LO jak i Festiwalu postanowiłam porozmawiać z osobami związanymi z TFAŻ-ą i odgrzebać wszystkie historie z nią związane.

Początki Festiwalu tak wspomina pani

mnie kiedyś Magda Gutowska, Konrad

Jolanta Kaźmierczak: Przyszli do

Ozdowy i Kalina Giersz i powiedzieli, że 38


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

oni by chcieli zrobić festiwal. Na co ja

wtedy

im mówię: no to róbcie, nie ma

gimnazjum [R.I.P.], miałem egzamin

problemu. No tak, ale potrzebny nam

na głowie, pomyślałem, że popatrzę na

opiekun. No dobrze, mogę nim być.

to wydarzenie z dystansu. Ale mnie

Trzeba przyznać, że sporo było różnych

wciągnęło – gdy tylko zobaczyłem

inicjatyw

atmosferę

szkolnych,

które

nie

byłem

w

trzeciej

klasie

wyjątkowości,

która

wychodziły. To nie chodzi o to, że

udzielała się całej szkole, radość z

wszystko ma wyjść, tylko o to, że jeśli

oglądanych (lub zagranych) dobrych

coś nie wychodzi, to potem siadamy i

spektakli,

rozmawiamy, dlaczego to nie wyszło,

wspaniałych ról oraz euforię, gdy jakiś

tak? Czasem jest za mały zapał, czasem

Żmichowiak zasłużył na nagrodę. Przez

się okazuje, że jest zdecydowane veto

następne lata w Żmichowskiej (nawet

ze strony szkoły i tak dalej. Wtedy

tuż przed maturami) wystawiałem coś

zorganizowali

dobrze

razem z kolegami i koleżankami, a

nagrody,

potem kilka razy wracałem, a to jako

bardzo dużo zrobili, a to, co trzeba było

konferansjer, a to jako scenarzysta czy

zrobić ze strony szkoły, to staraliśmy

jako juror.

się w to wchodzić. Też byliśmy ciekawi,

Przez

jak to wyjdzie, nikt tego nie wiedział.

przewinęło się mnóstwo ludzi. Część z

Ponieważ wszystko wyszło, wszyscy

nich trafiła tutaj przypadkiem, część

byli strasznie zadowoleni, no to okazało

przyglądała

się, że trzeba robić dalej (śmiech).

wcześniej i możliwość włączenia się

Wojtek Wołk–Łaniewski (rocznik

była dla nich spełnieniem marzeń.

’90,

i

Jolanta Kaźmierczak: Na TFAŻ

liceum Żmichowskiej): Gdy TFAŻ

przychodzą ludzie, którzy po prostu

była organizowana po raz pierwszy, w

chcą tu być. Przychodzą ludzie, którzy

szkole czuć było połączenie ekscytacji z

uwielbiają teatr, więc chcą się włączyć

niepewnością. Oto rozniosła się wieść,

w

że

którzy wreszcie mogą zrealizować jakąś

uczniowsko,

się

załatwili

absolwent

garstka

bardzo też

gimnazjum

uczniów

postanowiła

zorganizować festiwal szkolny na miarę

jakby

się

organizację.

lata

podziwiania

przez

TFAŻ

Festiwalowi

Przychodzą

już

ludzie,

Marysia Szałygin (organizatorka

czy w Czackim. Wydaje mi się, że wiele czuło,

wszystkie

z

swoją kreację scenograficzną.

tych najbardziej znanych w Batorym osób

frajdę

w 2011 r., członkini jury w 2012

organizatorzy

r.): Z TFAŻ-ą byłam związana od

porywali się z motyką na słońce. Ja 39

39


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

drugiego roku swojej obecności w

Marysia: Naszą wspólną “Mamą” i

Żmichowskiej

wokół

osobą, bez której żadna edycja TFAŻy

festiwalu była ważną częścią moich

by się nie wydarzyła, zawsze była Pani

łącznie

To

Jolanta Kaźmierczak. Wspierała nas

przedziwna sprawa, że wszystkie osoby

często w bardzo trudnych sytuacjach i

zaangażowane

zawsze była po naszej stronie, nawet

6

i

lat

działalność w

w

tej

szkole.

festiwal

i

jego

organizację tworzyły swojego rodzaju

jeśli

odrębną grupę. Znaliśmy się wszyscy i

rozmowami w gronie nauczycielskim.

często mieliśmy ze sobą dużo bliższe

Pani

relacje niż z ludźmi ze swoich klas. Tak

mnóstwo

przynajmniej było w moim przypadku.

zawsze

Każde odejście starszego rocznika było

Niesamowite, że dzięki jej zaufaniu

zawsze trudne, bo ilość wieczorów i dni

grupa

spędzonych

przekonać do siebie wielu poważnych

sprawiała,

na że

organizacji byliśmy

TFAŻy

trochę

jak

wiązało

się

to

Kaźmierczak wolności będę

z

ciężkimi

dawała i

zaufania,

bardzo

licealistów

nam co

doceniać.

była

w

stanie

sponsorów, którzy decydowali się na

wielopokoleniowa rodzina.

wkład finansowy w festiwal.

Adam Chabiera (uczestnik 2, 3 i 4

Jolanta

edycji, juror 7 edycji): Wydaje mi

że gdyby ktoś to zarządził odgórnie, to

się, że kiedyś festiwal był bardziej

to by nie wyszło. Ludzie by nie mieli

niszowy niż jest teraz w Żmichowskiej.

tyle chęci, nie mogliby się realizować,

Że trzeba było rzeczywiście chcieć się

robić wszystkiego w swoim tempie.

zaangażować,

Roman

trzeba

było

chcieć

Kaźmierczak:

Koński

Myślę,

(organizator

przyjść. Oczywiście drzwi były zawsze

TFAŻy w 2010 r.): Byliśmy ekipą,

otwarte, ale jednak wydaje mi się, że

która chciała coś zrobić. I to chyba było

zajawkowicze siedzieli po prostu z

najważniejsze w tym wszystkim. Ale też

zajawkowiczami i się jarali, a Ci którzy

stosunek

nie, to nie. I to jest super, bo ten mój

przedsięwzięcia był zawsze pozytywny.

rocznik ’90 nadal trzyma się razem,

Na próbach nie mogliśmy siedzieć

pomimo

sami, więc nauczyciele, jak tylko mogli

bardzo

dużych

różnic

nauczycieli

do

tego

życiowych. I to jest ogromna wartość.

zostawali

Utworzyła się z tego jakaś społeczność i

romanistki, godzina 19, siedzące ze

pozostajemy w kontakcie bliższym lub

sprawdzianami. Nigdy nie spotkałem

dalszym.

się z nieprzyjemnościami na hasło

40

nami.

Pamiętam

nasze


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

TFAŻ.

To

było

zawsze

bardzo

zostałem po znajomości wciągnięty.

budujące.

Tak

Organizacja festiwalu to nie tylko

królem. I pamiętam jak dziś, leżałem

powaga i odpowiedzialność. To też (a

na środku sceny, Marta gładziła mnie

może

wszystkim)

po ręce, płacząc za swoim mężem

mnóstwo wspomnień, tych lepszych i

(grała królową), a widownia krzyczała:

gorszych,

,,Roman, nie oddychaj, bo widać!” .

właśnie

przede

śmieszniejszych

i smut-

właśnie

zostałem

martwym

niejszych.

Na naszej TFAŻy był też taki moment,

Roman Koński: Jak teraz o tym

że wszystko braliśmy na faktury, bo

myślę, to nie jestem w stanie wybrać

mieliśmy

jednego

Pamiętam

Wieszaliśmy akurat jakieś materiały na

bieganie po benzynę do generatora na

ścianach i zabrakło nam dosłownie

stację, to była fajna historia (chodziło o

trzech

słynną instalację szkolną, która była za

naszego kolegę do sklepu. Wrócił

słaba, więc żeby ograniczyć jej zużycie,

półtorej godziny później, z siatką

wynajęliśmy generator na benzynę,

gwoździ i, dumny z siebie, wręczył pani

ustawiony na patio, za aulą. Na samym

Kaźmierczak fakturę: 5,50 zł za kilo

początku festiwalu, gdy podłączono już

gwoździ. I ona już nie widziała co z tym

wszystkie światła, głośniki, komputery i

zrobić

wszystko zostało odpalone, generator

przyznać, że myślenie nie zawsze było

postanowił odmówić współpracy i po

naszą mocną stroną. Ale dzięki temu

prostu…

bywało zabawnie.

wspomnienia.

padł.

A

razem

z

nim

problem

gwoździ.

(śmiech).

z

finansami.

Wysłaliśmy

No

cóż,

więc

muszę

WSZYSTKO. Cóż, powiem szczerze, że

Adam Chabiera: Jeśli chodzi o takie

bardzo

wybiegliśmy

śmieszne historie, to pamiętam, że

wówczas z auli. Nie mieliśmy pewności,

któregoś razu musiałem zdjąć swoje

czy drzwi za nami to przeżyją. No ale

spodnie

udało

odratować,

zapomniała stroju na festiwal (śmiech).

przedstawienie rozpoczęło się drugi raz

Wojtek Wołk–Łaniewski: Niektóre

i festiwal ruszył z kopyta. Pamiętam

momenty

też, że w spektaklu naszej bratniej

wczoraj. Na przykład: gramy „Orkiestrę

frankofońskiej szkoły, Sempołowskiej

»Titanic«” Christo Bojczewa, sztukę

brała udział moja koleżanka. Wszystko

smutną, ale piękną. I padają w niej

byłoby pięknie, gdyby nie to, że

słowa:

energicznie

się

wszystko

zabrakło im aktora, czy tam rekwizytu i 41

i

„Bo

podać

je

pamiętam,

wszystkie

aktorce,

jakby

kobiety

bo

były

to

41


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

kurwy!”. Zaszczyt wypowiedzenia ich

projekt i wychodziła piękna katastrofa.

przypadł

mną

Ale w TFAŻy, która w swojej nazwie ma

Adamczykowi.

słowo „Amator”, właśnie o to chodzi –

grającemu

Krystianowi Przypominam

siedemnaście,

na

ze

mamy

wtedy

widowni

lat

o spróbowanie, sprawdzenie się i

kadry

podzielenie

z

widownią

własnym

nauczycielskiej na pęczki, a cała rzecz

pomysłem, przemyśleniami, emocjami.

dzieje się w szkole. Ale gdy te słowa

TFAŻ stała się dla uczniów i szkoły

odbijają się od ścian auli, nie widzimy

czymś

na widowni zgorszenia. Czujemy, że

potrzebnym

publiczność rozumie emocje postaci, że

zasługa wspaniałej Joli Kaźmierczak,

jej współczuje, jednym słowem – że

pedagog,

jest wczuta. Super moment, kiedy

pozdrawiam). I każdemu kolejnemu

sztuka

rocznikowi

trochę

nagina

szkolną

trwałym, (w

oczywistym czym

którą

i

gigantyczna

podziwiam

Żmichowiaków

i

życzę

rzeczywistość.

wielkich przeżyć i dobrych wspomnień

Albo też: gramy „Podróż do wnętrza

z tych kilku dni, na które się czeka

pokoju” Michała Walczaka. Sztuka w

niemal przez cały rok.

sumie też smutna, choć ma lżejsze,

Adam Chabiera: Pytanie o najlepsze

absurdalne

momenty.

się

wspomnienie jest niezwykle trudne, bo

postać

papieża

rozdającego

dużo było chwil, kiedy człowiek siedzi i

prezerwatywy

na

Ojcomatki

pół

Pojawia

widowni,

postać pół

razem z innymi i po prostu się śmieje

kobiety [#Gender] – ale ma to swój cel

i gada o głupotach. Wiesz to były takie

w

śmieszne

spektaklu:

głównego

mężczyzny,

wcina pizzę wieczorem w szkole, jest

pokazać

osaczenie

bohatera.

Znowu

czasy.

Dla

wszystkich

zaangażowanych mniej lub bardziej.

rzeczywistość szkolna jest wzięta w

Nie

nawias. A my dostajemy nagrodę

kolorowe. Uczniowie musieli zmagać

publiczności.

się nie tylko z czasem, sponsorami i

Ale pamiętam także niezliczone razy,

ogromem pracy, ale także z cenzurą i

kiedy siedząc na widowni, myślałem:

kłótniami.

„O cholera, ale talent!”, bo na scenie

okazywało się, że z nawet najcięższej

pojawiał

sytuacji można wyjść obronną ręką.

się

ktoś,

kto

z

miejsca

wszystko

Na

jednak

było

szczęście

zawsze

zazwyczaj

zawładnął całą widownią… No dobra,

Adam Chabiera: Podczas któregoś ze

były też nieliczne momenty cichej

spektakli aktor otworzył puszkę piwa i

szydery, gdy ktoś brał się za zbyt duży 42


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

43

mieliśmy tym straszny kłopot. Dyrekcja

wszystko wychodzi na jaw i wszystko co

domagała się odpowiedzi, po co do

jest

cholery był ten rekwizyt (dosłownie

fascynujące to fascynujące i nadal mam

takie słowa padły). Wszystkie kolejne

do tego wielki sentyment.

spektakle miały zostać przejrzane przez

Marysia

polonistów, żeby sprawdzić, czy nie ma

doświadczeniu, jakim była wieloletnia

czegoś, co mogłoby zaszkodzić. To był

organizacja festiwalu, miałam okazję

bardzo ciekawy czas. Oprócz tego po

sprawdzić już za czasów licealnych, co

prostu był problem z obecnościami na

tak naprawdę lubię robić i w którym

lekcjach,

i

kierunku chciałabym iść. Dzięki TFAŻy

próbowało załatwić wszystko. Czasami

już na studiach zaczęłam angażować się

to nie wychodziło. Pamiętam, jak

w

kiedyś pani Żaboklicka bardzo się na

wydarzeń i organizacji studenckich, a

mnie wkurzała, bo umawiałem coś na

później

lewo

nie

managera. Uwielbiam to, co robię i

konsultowałem tego z górą i mieliśmy

zawsze będę wdzięczna, że dzięki Pani

jakieś

Kaźmierczak,

latało

i

się

prawo kłopoty…

i

cały

czas

potem

Musieliśmy

przeskakiwać

bardzo

dużo

urzędowych

problemów.

też takich

jest

paskudne,

Szałygin:

organizację

Dzięki

różnego

wybrałam

rodzaju

drogę

moim

co

event

kolegom

i

koleżankom z festiwalowego zespołu i

i

atmosferze

sprzyjającej

oczywiście było mnóstwo technicznych

organizacji

ciekawych

przypałów, ale mam wrażenie, że im

lekcjami,

jaka

łatwiejsze są warunki, tym trudniej się

Żmichowskiej, mogłam odkryć coś co w

pracuje tak naprawdę.

pewnym sensie uważam za swoje

TFAŻ na trwałe odbija się na życiu jej

powołanie.

uczestników, nawet, gdy ich zawody

Adam Chabiera: Myślę, że mnie

kompletnie nie są powiązane z teatrem,

TFAŻ

a mury liceum opuścili już dawno

mediacji,

temu.

komunikacyjnym. Bo tak naprawdę

Adam

Chabiera:

nauczyła

działaniu rzeczy

poza

panowała

w

przede

bycia

i

wszystkim

pośrednikiem

mam

nieważne, co się chce powiedzieć, tylko

sentyment do teatru młodzieżowego,

jak się chce to powiedzieć. Bo z

bo tam jest najwięcej prawdy, a

założenia wszyscy chcą dobrze, tylko

najmniej

oszukiwania,

trzeba ułożyć to w odpowiednie słowa.

ukrywania jakichś niedoskonałości w

Bardzo ważne jest dostosowywanie się

sposób

do sytuacji. Czasami trzeba sprzedać

wymyślny,

Nadal

No

paskudne

tylko

właśnie 43


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

jakąś historię inaczej dyrekcji, inaczej

które przez te wszystkie lata przeszły

uczniom, a inaczej gościom.

przez

Jolanta Kaźmierczak: Dla mnie

środowiskach lokalnych kiedyś jako

osobiście taka bardzo cenna rzecz to to,

obywatele i obywatelki będą wiedzieć,

że myślę, że wszystkie tfażowe osoby,

że jak się chce coś zrobić, to się to po

organizację

w

swoich

prostu robi.

*****

Julia Ukielska, Ola Karaźniewicz, Karolina Paliwoda

ŚPIEWAĆ KAŻDY MOŻE… ŻMICHOWIACY TEŻ! Projekt Żmichowska Śpiewa istnieje w naszej szkole od sześciu lat. Przez ten czas urósł do rangi symbolu XV LO i co roku przyciąga coraz większą liczbę chętnych. O jego początkach rozmawiamy z p. Ewą Drobek oraz uczestniczkami pierwszej edycji. Ewa Drobek: Pomysł na Żmichowska

Dorota Sacewicz: Pamiętam, jak

Śpiewa

Pani Profesor podeszła do mnie po

powstał

na

studniówce

szkolnej, nie pamiętam już w którym

występie

roku, wydaje mi się, że sześć albo

Usłyszałam wtedy również, że mój

nawet

Dorota

występ jest „inspiracją”, by przedstawić

piosenkę

i pochwalić się uzdolnionymi uczniami

siedem

lat

temu.

Sacewicz zaśpiewała wtedy

i

mi

pogratulowała.

,,Padam, padam”. I to tak pięknie, że

Żmichowskiej

kapcie nam spadły. Wtedy Dyrekcja,

Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że

która siedziała obok mnie, powiedziała,

cokolwiek z tego wyjdzie. Pani Profesor

że jestem przedsiębiorczą osobą i na

Drobek bardzo miło zaskoczyła mnie

pewno uda mi się nagrać płytę z

jednak realizacją pomysłu i wydaniem

uczniami. No i wzięłam to na poważnie

pierwszej płyty!

(śmiech).

Niestety, takie przedsięwzięcie wymaga czasu 44

oraz

szerszemu

nakładów

gronu.

pieniężnych,


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

dlatego nagrania piosenek zaczęły się

jako jedna z pierwszych, na początku

dopiero w wakacje 2013 r.. Jako

wakacji.

absolwentka

przyszłam

wróciłam

opuściłam do

domu

Warszawę, do

Białej

Cała do

podenerwowana

studia,

którego

nie

mogłam znaleźć przez dobre 15 minut.

Podlaskiej. Kilka tygodni spędziłam we

Zestresowana

Francji,

w

wszystkimi, podałam nagrany na płycie

międzynarodowym projekcie, dlatego

podkład i... okazało się, że jest za słabej

nie udało nam się uzgodnić terminu

jakości. I co tu zrobić? Ja, jeszcze

nagrania.

przyszedł

bardziej zestresowana - przeznaczony

wrzesień, a ja wyjechałam na studia do

mi czas leci. Szybko zadzwoniłam do

Nancy. Ten fakt jednak nie zniechęcił

mamy, żeby przywiozła mi z domu

Pani Ewy Drobek,

wszystkie płyty z podkładami, jakie

biorąc

udział

Następnie

która dołożyła

przywitałam

miałam.

francuskiego przeboju znalazło się na

korki, więc w trakcie czekania na mamę

płycie. W końcu udało mi się nagrać

na

piosenkę podczas przerwy świątecznej

zupełnie nowej dla mnie piosenki. Ze

w

słuchu

nauczyciela

mojego śpiewu,

pierwszego

Pana

Marcina

szybko

były

ze

wszelkich starań, aby moje nagranie

studiu

Oczywiście

się

musiałam

spisywałam

ogromne

nauczyć tekst,

się

żebym

podczas nagrania miała na co zerkać.

Kalickiego. Do wydania płyty było już

Na

niewiele czasu, wszystko było gotowe.

cudowna

Pani

Moje nagranie dołączyło do projektu na

dodawała

mi

ostatnią chwilę, 30 grudnia 2013 r.

sposobem

Ola Głodek: Kiedy ogłoszono casting

Żmichowska śpiewa, zupełnie przez

do płyty Żmichowska Śpiewa, byłam w

przypadek, piosenkę "Czas nas uczy

pierwszej klasie gimnazjum. Nagrałam

pogody" Grażyny Łobaszewskiej.

piosenkę i wysłałam zgłoszenie, nie

Zosia Gostańska: Pamiętam, jak

licząc na to, że się dostanę. ,,Przecież

pierwszy raz weszłam do studia - byłam

jest

bardziej

potwornie podekscytowan,a ale także

doświadczonych ludzi ode mnie..."

zestresowana. Na szczęście Ś.P. Pan

myślałam. Byłam bardzo zaskoczona,

Sebastian oraz Pani Ewa znaleźli na

gdy

się

mnie sposób - zamknęli mnie w dziupli

z

nagraniowej i udawali, że wcale mnie

tyle

zdolniejszych

dostałam

dostałam.

i

informację,

Niemalże

że

skakałam

szczęście

wszystko Drobek otuchy.

nagrałam

Więc

udało,

cały I

czas

tym

na

oto

płycie

radości, bo właśnie miało się spełnić

nie

moje marzenie. Piosenkę nagrywałam

stuprocentowym luzie śpiewałam sobie 45

słyszą…

się

ja

na

45


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

godzinami tylko po to, żeby na sam

wydań płyty i jestem bardzo dumna z

koniec dowiedzieć się, że tak naprawdę

całego projektu, jego sukcesu oraz tego,

to kto chciał, to słyszał moje piani,e a

że jestem jego częścią!

jak dobrze szło – pianie trochę mniej.

Zosia Gostańska: Ja z tego miejsca

Po

co

chciałabym serdecznie podziękować nie

prawda małe, szkolne, ale dla wielu z

tylko Pani Ewie, ale i całej szkole za

nas to była pierwsza szansa, żeby

wspaniałe 3 lata spędzone razem, za

pokazać, co się potrafi i co się kocha.

projekty

To były jedne z najlepszych chwil w

podnoszenie poprzeczki i pilnowanie,

moim życiu. Poczucie wzajemnego

bym nie trafiała poniżej niej.

nagraniach

były

koncerty,

wsparcia i wspólnej tremy. Dla ludzi na nas

to

było

naprawdę

wyzwaniem,

za

Ewa Drobek: Myślę, że fakt, iż

widowni mogło to być coś małego, ale dla

będące

projekt trwa już sześć lat, pokazuje, jak

coś

bardzo jest on potrzebny. Każda płyta

niesamowitego.

jest inna. Na każdej płycie mamy coś

Ewa Drobek: Dlatego zgodziłam się

nowego. W tym roku mamy dwóch

opiekować

dać

absolwentów, którzy do nas wrócili, z

młodym ludziom szansę na rozwój.

pierwszej i drugiej odsłony projektu.

Kocham to robić, chociaż jest to dosyć

Każda płyta ma w sobie coś takiego, co

czasochłonne. Kiedyś podliczyłam, że

jest dla mnie ważne. Na tej najnowszej,

jedna płyta to jest około czterystu

szóstce, są dwa autorskie utwory – a to

godzin.

już jest półka wyżej. Bardzo ważne są

projektem

Z

castingiem,

koncertami,

żeby

studiem,

konferencjami,

cała

dla mnie też okładki, które projektują

otoczką.

młodzi

Dorota Sacewicz: Pani Profesor Ewa

Staramy się, żeby każda edycja miała

Drobek zasługuje na owacje na stojąco

swój symbol, taki znacznik. Tak więc

za

zapraszam do słuchania najnowszej,

realizację

przedsięwzięcia! przyjemnością

tego Z słucham

genialnego wielką

ludzie,

szóstej już płyty!

kolejnych

*****

46

filmy

promocyjne.


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Mateusz Godlewski

Z MIŁOŚCI DO KINA Wywiad z p. Barbarą Hollender, absolwentką Żmichowskiej (matura 1975)

Barbara Hollender (ur. 1956 r.) – krytyk filmowa. Absolwentka Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowała m.in. w TVP, redakcjach „Ekranu” i „Filmu”. Od 1992 r. związana z „Rzeczpospolitą”, dla której relacjonuje m.in. festiwale w Cannes, Berlinie, Wenecji, Karlowych Warach czy Gdyni. Członkini Europejskiej Akademii Filmowej i Polskiej Akademii Filmowej, laureatka wielu nagród. Autorka książek takich jak „Od Wajdy do Komasy”1, „Od Kutza do Czekaja”2 i „Od Munka do Maślony”3.

Mateusz: Co skłoniło Panią do wybrania Żmichowskiej na swoje liceum? Barbara Hollender: Powody były prozaiczne. W pobliżu mojego domu były dwa licea – Czacki i Żmichowska. Żmichowska miała świetną opinię – długą tradycję i klasy z rozszerzonym francuskim.

W filmie dokumentalnym pod tytułem „Jacek” Jarosław Lindenberg, także absolwent Żmichowskiej, wspomina o Pani relacjach z Jackiem Kaczmarskim – czy może Pani opowiedzieć nieco o tej znajomości? Znaliśmy

się

od

dziecka.

Chodziliśmy

razem

do

podstawówki.

To

była eksperymentalna szkoła w centrum Warszawy, prowadzona pod patronatem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Inteligenckie środowisko, lekcje obserwowali zawsze studenci. Gdy ta szkoła została zlikwidowana, przenieśliśmy się do „osiemnastki”, która do dzisiaj jest przy Polnej, a potem zdaliśmy razem do Żmichowskiej. Ja byłam w klasie humanistycznej, Jacek, co wydaje się dziwne, ponieważ był typowym humanistą o artystycznym charakterze — w

B. Hollender, Od Wajdy do Komasy, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2014. B. Hollender, Od Kutza do Czekaja, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016. 3 B. Hollender, Od Munka do Maślony, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018. 1

2

47

47


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

matematycznej. Razem z Jarkiem Lindenbergiem, dzisiaj dyplomatą, ostatnio ambasadorem w Bośni i Hercegowinie. Jacek był ciekawą indywidualnością. Piekielnie inteligentny, już wtedy tłumaczył Wysockiego i pisał piosenki. W czasach Żmichowskiej tworzyliśmy grupę, złożoną z ludzi z różnych klas, a nawet roczników. Spotykaliśmy się nieopodal szkoły, w mieszkaniu należącym do babci Jacka Michałowskiego, który potem był dyrektorem

gabinetu

Prezydenta

Komorow-

skiego.

Ktoś

pianinie,

grał

ktoś

na

czytał

swoje wiersze czy opowiadania, lubiliśmy się. Przychodził Boguś Luft, późniejszy

ambasador

Rzeczypospolitej w Rumunii, autor świetnych książek o Rumunii czy Krzysztof Luft, późniejszy rzecznik prasowy rządu Buzka. Grzegorz Lindenberg, potem współzałożyciel „Wyborczej”, naczelny „Superexpressu”, też autor książek m.in. „Ludzkość poprawiona”. Michał Kornatowski, który został

świetnym lekarzem,

Łukasz Kądziela,

absolutny

intelektualista, który później był prywatnym sekretarzem profesora Kuli. Odszedł najwcześniej z nas wszystkich – chorował na raka. Paweł Kądziela, jego młodszy brat, później związany z „Więzią”. Ewa Petrykowska, dzisiaj sędzia. Moja przyjaciółka Krysia Rutkowska, tłumaczka w Brukseli. Przychodził też Jacek. Grał na gitarze, śpiewał. Jego piosenki były dla nas ważne. To był początek lat 70., przy Gierku trochę się rozluźniło. Niedługo potem, w 1976 r. narodził się KOR – działał w nim jeden z naszych kolegów Rafał Zakrzewski, w drugiej połowie lat 70. narodziło się też kino moralnego niepokoju. Ale wtedy, w czasach Żmichowskiej, my mieliśmy po kilkanaście lat i już czuliśmy coś, co zaczynało wisieć w powietrzu. Nosiliśmy w sobie wewnętrzną wolność. Nie mieliśmy w kieszeni paszportów, musieliśmy o nie występować, składać podania. Nie było tak wielu jak dzisiaj propozycji spędzania wolnego czasu. Ale nie było też wtedy tego, z czym mamy do czynienia dzisiaj, czyli dużych różnic ekonomicznych między ludźmi, snobizmu na 48


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

pieniądz. Panował snobizm na sztukę. Żmichowska była szkołą, gdzie nie wypadało nie przeczytać ostatniej „Literatury na świecie”, nie pójść do teatru na głośny spektakl, nie stać godzinami pod kinami Moskwa czy pod Skarpa, gdzie odbywały się filmowe Konfrontacje. Wtedy się odpadało. Jacek fantastycznie się w tę atmosferę wpisywał. Gdy na spotkaniach u Jacka Michałowskiego śpiewał „Młode Wilki”, to wykrzykiwał także nasz bunt. Bo myśmy wtedy byli tymi młodymi wilkami, które chciały prawdy i wolności.

Mówi Pani o bardzo dużym intelektualnym zaangażowaniu wśród uczniów. Czy ówcześni Profesorowie wspierali tę atmosferę? Żmichowska była niezwykła właśnie dzięki nim. Nie da się zrobić dobrej szkoły jak jest tępy nauczyciel, prawda? Pamiętam dyrektorkę, Hannę Kocan. Świetna pani. Tęga, duża, życzliwa. Uczestniczyła w Powstaniu, myśmy to wiedzieli. Miała w sobie ducha wolności. Założyła w szkole nielegalną palarnię. Maturzyści mieli po 18, 19 lat, nie było wtedy jeszcze kampanii antynikotynowych, pani dyrektor nie chciała, żeby palili w ubikacjach. I kiedyś, na apelu, zdenerwowana powiedziała: „Słuchajcie, traktuję Was jak dorosłych. Zrobiłam wam palarnię, ale jak będziecie takimi idiotami, że będziecie chodzić po mieście i się tym chwalić, to i mnie wyrzucą i wam palarnię zamkną!”. W Żmichowskiej nie było złych nauczycieli. Wszyscy, no, prawie wszyscy, byli indywidualnościami. Ja oczywiście najbardziej zapamiętałam tych, którzy uczyli przedmiotów humanistycznych. Były tam wtedy dwie fenomenalne polonistki profesor Luftowa i profesor Kryda, która później zresztą odeszła na Uniwersytet. I mój nauczyciel – Jacek Bonikowski, młody chłopak. Zakochał się w uczennicy z młodszej klasy, z którą potem się ożenił. Prowadził świetne, ożywcze, niestereotypowe zajęcia. Zapamiętałam cudowną nauczycielkę, chciałoby się powiedzieć „dziewczynę”, która uczyła francuskiego, Jadwigę Fiałkiewicz. Była młoda, piękna, przyjaźniła się z uczniami. Jej mąż – też nauczyciel francuskiego ze Żmichowskiej - zginął ratując tonące dziecko. Ona została z córeczką, która wyglądała jak modelka wycięta z luksusowego żurnala, tylko pomniejszona. Jagoda miała w sobie coś bardzo francuskiego. Kompletny luz. Puszczała nam piosenki Moustakiego, Brassensa. To one, a nie lekcje gramatyki, urodziły w nas miłość do francuskiego. Do dzisiaj kocham tych artystów i czasem, jak mam ochotę chwilę powspominać, to sięgam po ich płyty. 49

49


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Czy szkoła zmieniła się materialnie od czasów, kiedy uczęszczała Pani do Żmichowskiej? Nie wiem, jak Żmichowska wygląda dzisiaj, ponieważ chodzę tam jedynie w czasie wyborów, mieści się w niej lokal wyborczy. Z moich czasów pamiętam budynek, który bardzo lubiliśmy. Nie mieliśmy prawdziwej sali gimnastycznej, ale jakoś za bardzo nam to nie przeszkadzało. Czasem ćwiczyliśmy na korytarzu, czasem w auli. Nie było w niej żadnych przyrządów, bo służyła do apeli. Ale myśmy byli dumni z tej szkoły. Ta stara kamienica wydawała nam się przystępna, ludzka, fajna. Wszystko w niej było nasze.

Kiedy zaczęła Pani odkrywać w sobie zamiłowania dziennikarskie? Po maturze chciałam zdawać na socjologię, ale to był dziwny czas. Marian Brandys, który był przyjacielem mojej matki, jak usłyszał o tej socjologii, powiedział: „No co ty, będziesz w Moskwie studiować?” Tak mnie to uderzyło, że przeniosłam papiery na romanistykę. Poszłam pierwszego dnia na zajęcia i strasznie mi się tam nie podobało. Jakieś panienki, które cały czas rozmawiały o facetach. Laboratorium, gdzie przez godzinę powtarzałam: „J’ai faim”, „J’ai soif” – „Chce mi się jeść” i „Chce mi się pić”. Coś się we mnie zamknęło. Przez trzy dni nie wychodziłam z domu, a potem poszłam do profesora Wiatra, który był dziekanem socjologii. Miałam olimpiady, wstęp na studia bez egzaminu. Wiatr pogroził palcem, powiedział „Niewierna”, ale przyjął mnie. I to były rewelacyjne studia. Uczyły patrzeć na świat, na społeczeństwo, na ludzi. A dziennikarstwo? Wychowałam się na styku kina i dziennikarstwa. Moja matka, Barbara Seidler, była świetną reportażystką, autorką kilkunastu książek, a ojciec jednym z najlepszych w Polsce kierowników produkcji filmu, pracował z Munkiem, Majewskim, Trzosem-Rastawieckim, Holland, robił fabularny debiut Agnieszki Holland i kolubryny z Hoffmanem. Po tej socjologii pracowałam w telewizji, pisałam do „Literatury”, która wtedy była jednym z najważniejszych czterech tygodników w Polsce. Był czas „Solidarności”, wielkiej energii i myślałam, że będę uprawiać reportaż społeczny. Dostałam nawet nagrodę krakowskiej „Kuźnicy” za tekst o opiekunce społecznej, opowieść o samotności i porzuceniu starych ludzi. Od 1 stycznia 1982 r.

50


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

miałam dostać etat w „Literaturze” . Dnia 13 grudnia 1981 r. Jaruzelski ogłosił stan wojenny i wszystko stało się nieaktualne.

Czy stan wojenny był szokiem dla Pani i Pani kolegów? Potwornym. Nie wiedzieliśmy jak żyć, co ze sobą zrobić. To naprawdę był koszmar. Niech Pan spojrzy na pokolenie filmowców. Ludzie wychodzili ze szkoły filmowej, mieli sto pomysłów, a wokół była pustka. Minister kultury wezwał grupę reżyserów i powiedział: „Róbcie, macie zielone światło! My dajemy pieniądze!” Wojciech Marczewski odpowiedział: „To ja bym chciał zrobić „Dreszcze 2”. Usłyszał: „Nie, nie! Jest tyle pięknych tematów!” Zamilkł, pojechał do Danii, gdzie uczył w szkole filmowej. Tacy ludzie jak Maciej Pieprzyca czy Magda i Piotr Łazarkiewiczowie nie robili filmów przez lata. To był czas kompletnego zastoju. Ja też wtedy zrozumiałam, że nie mogę już pisać o sprawach społecznych. Zwróciłam się w stronę swojej drugiej pasji – kina. I tak się zaczęło. Do dzisiaj kocham ten zawód.

Czego należy się wystrzegać podczas pisania o filmie? Pisząc o kinie trzeba zachować pokorę. Młodzi krytycy często nie mają problemów z wyrokowaniem, że coś jest beznadziejne. Ja wiem, ile wysiłku i emocji wkładają ekipy w zrobienie filmu. Pamiętam też zdanie, które kiedyś usłyszałam od Tadeusza Sobolewskiego: „Trzeba być z filmem, a nie przeciwko filmowi.” Też tak uważam. Coś może nie wyjść, ale dopóki jest uczciwie robione, to nie wolno tym pomiatać. Nie mam tylko skrupułów, jeśli widzę, że ktoś zakłada: „Jestem wybitnym filmowcem, intelektualistą, ale chcę żeby poszło do kina 2 miliony osób, więc obniżę motłochowi poziom!” O nie! Wtedy mogę napisać wszystko, co najgorsze, bo nie znoszę pogardy dla widza.

Jakie kino w Warszawie ceni Pani najbardziej? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo jest teraz dużo nowoczesnych galerii. Ale pewnie powiem: „Atlantic”. Bo pracuje tam Artur Wolski, który jest świetnym animatorem kultury i potrafi zrobić wieczór poświęcony filmowi, książce, czasem jakiemuś zjawisku. Wokół tego kina zebrała się też grupa ludzi, którzy są zainteresowani kulturą, sztuką, światem i oni przychodzą na te spotkania. Ciekawy 51

51


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

jest też „Muranów”, który należy do Gutek Film. To kino, w którym skromny europejski film może utrzymać się przez miesiąc i zdobyć swoją publiczność. Bo w multipleksie jak drugiego dnia sala się nie zapełni, to go zdmuchną i wezmą „Avengersów”. Lubię te stare, małe kina jak łódzki Charlie czy krakowskie „Pod Baranami”, gdzie razem z trzydziestoma innymi osobami można obejrzeć trochę za długi, czasem trochę za nudny, a czasem wybitny artystyczny film.

Czy ma Pani swoje ulubione gatunki filmowe i reżyserów, którzy najbardziej Panią inspirują? Nie lubię komercji. Mogę docenić jakość techniczną czy rozmach marvelowskich filmów, które zarabiają setki milionów dolarów, ale one mnie nie interesują. Choć dzisiaj kino hollywoodzkie też się zmienia. Gorzki „Joker” Todda Phillipsa zasłużenie dostaje Złotego Lwa w Wenecji. Generalnie jednak interesują mnie filmy skromne - o ludziach, o świecie, o tym, co nas najbardziej boli, co nas cieszy. Mam swoich ukochanych reżyserów, ale byłaby to bardzo długa lista. Tytuł? Może tylko jeden: „Pokój syna” Naniego Morettiego. Jeżdżę na festiwale – w Cannes, w Wenecji, w Berlinie… Tam często starzy mistrzowie zawodzą, robią filmy przewidywalne. A zdarzają się wielkie odkrycia, nowe nazwiska, świeże spojrzenie na świat. Tak kiedyś zaskoczyli widzów: Andriej Zwiagincew, gdy w Wenecji pokazał debiutancki „Powrót”, czy Christian Mungiu, gdy w Cannes zaprezentował „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”. Tak również w ostatnich latach świetnie weszli do polskiego kina Jan Matuszyński z „Ostatnią rodziną”, Piotr Domalewski z „Cichą nocą” czy ostatnio Bartosz Kruhlik z „Supernovą”. Być świadkiem takich odkryć to wspaniałe przeżycie.

Jest Pani autorką trzech książek o polskich reżyserach filmowych „Od Wajdy do Komasy”, „Od Kutza do Czekaja”, „Od Munka do Maślony”. Łącznie jest w tych trzech tomach osiemdziesiąt sylwetek polskich reżyserów. Naprawdę duża praca. Praktycznie efekt całego mojego „życia w kinie”, filmów, które oglądałam, rozmów, jakie toczyłam przez lata. I oczywiście także tych ostatnich, najbardziej aktualnych. Mam nadzieję że w tych książkach odbiło się nie tylko kino, ale też polska historia. Pełna zakrętów, bardzo szybko gnająca. W czasie pisania zdałam sobie sprawę, że pokolenia polskich reżyserów zmieniają się nie co dwadzieścia lat, tak jak się zwykle przyjmuje, tylko co dziesięć. Bo każde pokolenie 52


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

miało inne doświadczenia generacyjne. Dla jednych to była II wojna światowa, potem czas stalinizmu, rok ’68, lata 70. i ten fantastyczny czas, kiedy w ludziach zaczęła buzować wolność. Później okres „Solidarności” i stan wojenny i wreszcie transformacja. A dzisiaj historia znów pisze w polskim kinie nowy rozdział.

Czy w kinie czuje się konflikt pokoleń? Nieodpowiedzialni krytycy filmowi próbowali skłócić różne generacje filmowców. W czasie, kiedy brakowało pieniędzy twierdzili, że starzy mistrzowie zabierają pieniądze młodym. Tymczasem stary mistrz, Andrzej Wajda wkrótce potem założył szkołę, w której kształcą się młodzi twórcy. Kolejne pokolenia artystów bardzo wiele z siebie czerpią. Marcin Wrona powiedział mi kiedyś, że wielkim mistrzem był dla niego Edward Żebrowski. Niedługo potem od trzydziestoletnich reżyserów usłyszałam, jakim mistrzem był dla nich i jak bardzo im pomagał Wrona.

Jak ocenia Pani kondycję współczesnego polskiego kina? Nasze kino jest w świetnej formie. Wiem, że polska kultura poniosła ogromne straty. W ostatnich latach zmarli Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Andrzej Żuławski, ostatnio Janusz Kondratiuk. Odchodzi stare pokolenie. Ale ciągle jeszcze pracuje 89-letni Janusz Majewski. W miejsce tych starych mistrzów pojawili się następni. Tacy ludzie jak Agnieszka Holland, która ma otwarty świat. Jak Wojtek Smarzowski, wrośnięty w Polskę artysta, niestrudzenie pokazujący nasze grzechy główne. Rozkwitł w ostatnim czasie Maciej Pieprzyca. Dalej jest świetne pokolenie czterdziestolatków z Gośką Szumowską, Bartoszem Konopką i Leszkiem Dawidem na czele. To ludzie, którzy zdawali maturę w okresie przełomu, doskonale pamiętają czasy końca komunizmu, ale marzyć uczyli się już w nowym świecie. Doszlusował do nich nieco młodszy Janek Komasa, który zachwycił właśnie „Bożym ciałem” i dziś otwiera się przed nim międzynarodowa kariera. A bardzo mocno już zaistniało w kinie pokolenie trzydziestolatków. Ci, którzy wychowali się w wolnej Polsce, ale to nie znaczy, że nie mają swoich problemów. Obiecywano im dobrobyt, odpolitycznienie życia, otwarty świat. Świat mają oczywiście otwarty. Ale muszą mierzyć się z potwornie trudnymi problemami – od terroryzmu, przez niepokoje polityczne - narastające ruchy populistyczne i nacjonalistyczne aż do tego, że muszą 53

53


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

upominać się o wolność własnego wyboru, nie chcąc ulegać propagandzie obecnego rządu. Dlatego mają w sobie lęk. Tytuł świetnego filmu Pawła Maślony „Atak Paniki” nie jest przypadkowy. Budzą się też w naszym kinie dziewczyny. Mamy świetne młode dokumentalistki. Ania Zamecka za „Komunię” dostała Europejską Nagrodę. Marta Prus zrobiła świetny film o rosyjskiej gimnastyczce, ale też o świecie terroru politycznego „Over the Limit”. Bardzo interesująco weszła do fabuły Jagoda Szelc. To jest niezwykły czas dla polskiego kina i możliwość towarzyszenia mu uważam za swój wielki przywilej.

Pracowała Pani w wielu mediach. Dlaczego zdecydowała się Pani zostać na dłużej w „Rzeczpospolitej”? Mam pierwszą kategorię asystenta reżysera, pracowałam przy filmach jeszcze jako studentka. Potem byłam przez chwilę w Telewizji Polskiej. Stamtąd przeszłam do „Ekranu”, a po jego likwidacji — do „Filmu”, pisałam do „KINA”. W „Rzeczpospolitej” jestem od początku lat 90. To było wtedy fantastyczne pismo, kierowane przez wspaniałego naczelnego Dariusza Fikusa. Miejsce, gdzie szanowano dziennikarzy. Potem przeżyłam w tym dzienniku różne zwroty, zmiany właścicieli i naczelnych. Dzisiaj „Rzeczpospolita” jest

w

rękach

polskiego

przedsiębiorcy Grzegorza

Hajdarowicza i ciągle jest jednym z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych trzech dzienników w Polsce. Myślę, że to po prostu jest moje miejsce. Tak samo ja stworzyłam styl pisania o kinie w „Rzepie” jak „Rzepa” stworzyła mnie.

Wielu uczniów naszego liceum zapewne myśli o złączeniu swojej przyszłości z dziennikarstwem. Jakie kroki powinni podjąć, aby osiągnąć cel? Pisać. Po prostu pisać. Pióro się wyrabia, choć myślę, że trzeba mieć też w sobie jakiś talent. Powiem rzecz, której może nie powinnam pewnie powiedzieć głośno: nie do końca wierzę w Wydział Dziennikarstwa. Przez lata byłam świadkiem tego, że studenci czy absolwenci tego wydziału nie sprawdzali się w redakcyjnej pracy w dziale kultury. Znacznie lepsi od nich byli ludzie, którzy przychodzili z określoną wiedzą. O sztuce, teatrze, literaturze.

To nie znaczy, że trzeba mieć skończone studia

specjalistyczne, ale na pewno trzeba nad sobą pracować. Ja sama jestem po socjologii, ale jednocześnie wciąż uczyłam się kina. Byłam w szkole teatralnej, gdzie na Wydziale 54


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Teatrologii zdawałam egzaminy z historii kina, przez cztery lata chodziłam na pokazy filmów i wykłady do Akademii Filmowej. Oglądałam, czytałam. A co jeszcze jest potrzebne do tego, by zostać dziennikarzem? Ciekawość świata, umiejętność słuchania innych ludzi, pokora.

Jak zmienia się dzisiaj zawód krytyka filmowego? Jeżeli chodzi o krytykę filmową, to przez lata widać, jak bardzo ten zawód pauperyzuje się. Kiedy następował kryzys prasy drukowanej, na całym świecie jako pierwsze do likwidacji szły działy kultury. Dzisiaj jedynie około 20 procent krytyków filmowych utrzymuje się wyłącznie z pisania o kinie. Ludzie robią różne rzeczy, większość wykłada na uczelniach wyższych, w szkołach, zatrudnia się przy festiwalach. Ale jednocześnie jest to bardzo piękny zawód. Pozwala przeżywać świat, spotykać się z ludźmi, którzy na ten świat patrzą przez obiektyw kamery… Naprawdę daje ogromnie dużo satysfakcji i prawdziwych wzruszeń, nie pozwala popaść w stagnację. Warto się w tym zawodzie zakochać.

*****

Karolina Paliwoda

OPOWIEŚCI PANA AMBASADORA Wywiad z panem Bogumiłem Luftem, absolwentem Żmichowskiej (matura 1974)

Bogumił Luft (ur. 1955) – dziennikarz, publicysta, komentator telewizyjny i radiowy. Ambasador RP w Rumunii (1993-1999) i Mołdawii (2010-2012). Ukończył Filologię Polską na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował m.in. w miesięczniku „Więź”, „Tygodniku Solidarność” i tygodniku „Spotkania”. W latach 1999-2006 redaktor i publicysta w „Rzeczpospolitej”, w latach 2001-2003 korespondent tej gazety i Polskiego Radia w Bukareszcie i Kiszyniowie. Autor książki „Rumun goni za happy endem”.

55

55


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Karolina: Dlaczego wybrał Pan akurat tę szkołę? Bogumił Luft: Po pierwsze dlatego, że moja matka uczyła tam języka polskiego od wielu lat i cała nasza rodzina – bracia, kuzyni - była z tą szkołą związana. Po drugie, od dziecka uczyłem się języka francuskiego. Zacząłem, kiedy jeszcze nie umiałem czytać ani pisać, bo moja babcia – przedwojenna dama – uważała, że wnuki muszą po pierwsze znać język francuski. Bardzo to lubiłem i chciałem się go dobrze nauczyć. A jeszcze w czasach mojej młodości francuski był w Polsce nie mniej ważny niż angielski.

Jak wyglądało nauczanie francuskiego w czasie, gdy uczęszczał Pan do naszej szkoły? W latach 70. było w Żmichowskiej pięć klas na jednym poziomie, z czego dwie były właśnie wyspecjalizowane we francuskim. Ja, o ile pamiętam, miałem dziewięć godzin w tygodniu francuskiego, chyba we wszystkich czterech klasach. Ulica Klonowa jest bardzo blisko ulicy Szucha, gdzie mieści się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W czasach PRL-u, język francuski był językiem traktowanym priorytetowo w dyplomacji polskiej. Dyplomaci wyjeżdżający na placówki do różnych krajów świata musieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich, jeżeli były w danych stolicach, natomiast jeżeli ich nie było, to do francuskich. W rezultacie bardzo wiele dzieci dyplomatów PRL-owskich chodziło właśnie do tych drugich. Kiedy wracali do Polski, to rodzice chcieli, żeby dzieci kontynuowały naukę w tym kręgu językowo-kulturowym. Żmichowska była wymarzoną szkołą blisko ich miejsca pracy. Niektóre z owych dzieci były tak mocno przesiąknięte frankofonią, że - tutaj przykład dwóch moich koleżanek z klasy - rozmawiały ze sobą po francusku, bo było im łatwiej niż gadać po polsku. To bardzo podnosiło poziom znajomości francuskiego u ich kolegów takich jak ja, którzy z dyplomacją PRL-owską nie mieli nic wspólnego.

Czy za Pana czasów, to jest dziesięć lat po wprowadzeniu koedukacji, w Żmichowskiej też było tak mało chłopców, jak teraz? Chyba zawsze byli w mniejszości. Wydaje mi się zresztą, że, statystycznie rzecz ujmując, za czasów komunistycznych w ogóle w liceach ogólnokształcących było więcej dziewcząt, a z kolei w technikach - chłopców. Nie wiem, jak jest teraz, ale nie 56


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

pamiętam, aby wtedy było tak, że było ich dwóch czy trzech w klasie. Jeśli już, była to raczej jedna trzecia.

Jakie są Pana najmilsze wspomnienia ze szkoły? Ojej! Jest ich bardzo dużo. To w ogóle była bardzo fajna szkoła - zawsze na wysokim poziomie wśród warszawskich liceów, niezwykle przyjazna dla uczniów. Ja miałem bardzo ciekawych kolegów i cała ich grupa to jest moje bardzo dobre wspomnienie. Przynajmniej połowa z ponad czterdziestu osób, które przewinęły się przez tę klasę przez cztery lata, utrzymuje ze sobą dość bliskie kontakty, niektórzy nawet niemal codzienne. Ale też spotykamy się dość często w większej grupie ostatnio zorganizowaliśmy sobie spotkanie z okazji 45-lecia matury. Pamiętam, że w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że siedzenie w ławkach za sobą to obciach. Przecież lekcja polskiego, francuskiego, czy też historii to zawsze pewien rodzaj debaty i nie powinna ona mieć atmosfery wykładu. Przekonaliśmy wychowawczynię, by w naszej głównej sali lekcyjnej ustawić ławki w podkowę. Bardzo miło wspominam wymiany międzynarodowe. Dzisiaj niemal każda szkoła (przynajmniej w większych miastach) je prowadzi, natomiast wtedy to była niebywała rzadkość. Nie wiem, czy było więcej niż kilka liceów w kraju, które coś takiego organizowały: a w tej mniejszości znajdowała się Żmichowska. Za czasów rządów Edwarda Gierka Francja była traktowana przez wszystkie reżimy komunistyczne jako stosunkowo najmniej wroga. W dodatku Gierek był frankofonem. Mówił po francusku nie gorzej niż po polsku, bo większość dzieciństwa i młodości spędził we Francji i w Belgii. To powodowało, że kontakty z Francją były stosunkowo najłatwiejsze do zorganizowania. Polska była prawdopodobnie jedynym krajem z bloku wschodniego, w którym tego rodzaju działania były możliwe. W Żmichowskiej była taka zasada, że co roku trzecie klasy z rozszerzonym francuskim jechały na wymianę do Francji. Sam byłem na takiej wymianie – wspominam ją jako bardzo fajne wydarzenie. My byliśmy tam dwa tygodnie, Francuzi tutaj tyle samo. W Paryżu wystawiliśmy wtedy po francusku spektakl teatralny, którego byłem jednym z głównych reżyserów i aktorów.

Podobno 30 lat przed pierwszą edycją TFAŻ-y zorganizował pan w Żmichowskiej coś podobnego do uczniowskiego festiwalu teatralnego. 57

57


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

W czasach komunizmu obchodzono różne święta i rocznice. Z tej okazji przygotowywano akademie, podczas których recytowano wiersze, wygłaszano przemówienia… to miało być z założenia nudne i sztywne. Kilka chętnych osób zajmowało się takimi rzeczami, a w pewnym momencie ja zostałem liderem tej grupy i wystawiłem kilka niestandardowych spektakli. Zaproponowałem na przykład taką niby-akademię z okazji Dnia Kobiet pomyślaną w sposób dosyć szaleńczy. Przerobiliśmy drugą część ,,Dziadów”, tytułując to ,,Baby” i zrobiliśmy z tego farsę. Był tam na przykład taki fragment, kiedy dookoła pewnej postaci chodzi baranek, a nad nią lata motylek. Motylkiem został najcięższy kolega ze szkoły, 120 kg żywej wagi, któremu dorobiono skrzydełka, a barankiem był kolega, który miał baranią grzywę i jeszcze zostało na niego narzucone futro. Zostało to przyjęte z akceptacją i zrozumieniem. Później jednak zrobiliśmy kolegami coś, co zyskało miano skandalu. Szkoła realizowała wtedy szereg różnych dziwnych pomysłów. Jednym z nich było to, żeby wszystkich uczniów ubrać w jednakowe czapki z daszkiem. Wtedy studenci takie nosili: na Politechnice brązowe, a na Uniwersytecie biało-czerwone. I robili to nawet chętnie! My uważaliśmy to za jakąś paranoję. Kiedyś nawet przyszedł specjalista od robienia tych czapek i zaczął wszystkim mierzyć głowy… temat czapek był wałkowany w szkole przez kilka miesięcy. Ich inauguracja miała nastąpić podczas pochodu pierwszomajowego. Wcześniej jednak, 25 kwietnia, odbyła się uroczystość pożegnania czwartych klas. My – klasa trzecia - mieliśmy zorganizować dla nich jakiś program artystyczny. Ja już byłem wtedy znany jako twórca ,,Bab” i innych spektakli tego typu, w związku z czym powierzyli mi i ten. Nikt nie kontrolował tego, co my właściwie robimy. A my pracowaliśmy parę dni i nocy, by przygotować odlotowy spektakl. Jego tytuł brzmiał ,,Czapkomafia, czyli wojna o czapkę”. To również miała być farsa, ale bardziej agresywna. Mianowicie w auli odsuwała się kurtyna i ukazywała się gigantyczna czapka na okrągłym stole. Te same kolory i ten sam kształt co naszych szkolnych. Od wejścia do auli szliśmy my, całą grupą na kolanach, w kierunku tej czapki. Następnie dokonaliśmy rytualnego zapalenia piłki pingpongowej, a gdy piłka pingpongowa się pali, to tak śmierdzi, że można zwariować! Okadzaliśmy tę czapkę przy pomocy prawdziwej kadzielnicy, a później jeden kolega wygłosił wykład naukowy na temat czapek, podając bibliografię w 4 językach z rosyjskim włącznie.

58


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Widziałem, że nauczyciele, a szczególnie pewna pani, która była sekretarzem organizacji partyjnej, są u kresu wytrzymałości. Gdy tylko skończyliśmy i zasłoniliśmy kurtynę, ta pani profesor wpadła za kulisy… i rozpętało się piekło (śmiech).

A co się stało z Pana czapką? Pojęcia nie mam! Zniknęła…

Zmieniając temat: czy są jacyś nauczyciele, którzy szczególnie zapadli panu w pamięć? Bardzo dobrze pamiętam swoją wychowawczynię, panią Krystynę Kowalczyk, nauczycielkę języka francuskiego, która była z nami ostatnio na tym 45-leciu matury w czerwcu. Wydaje mi się, że ona była jedną z przyczyn, dla których ta klasa się tak dobrze zżyła. Była też wspaniała nauczycielka matematyki, która uczyła nas prawie wyłącznie po francusku i choć akcent miała okropny, to jednak matematykę pamiętam w tym właśnie języku. Pamiętam również ukochaną nauczycielkę fizyki. Pani miała około 140 cm wzrostu, chodziła w dziecięcych kapciach i bardzo cicho mówiła. Jednak pozory mylą, ponieważ była to absolutna despotka. Na klasówki przychodziła ze stoperem, dyktowała kolejne 50 pytań i po każdym mówiła: ,,Na to macie 15 sekund.” - i włączała stoper - ,,A dlaczego ty jeszcze piszesz?!” Był jeszcze nauczyciel łaciny, zabytek XIX–wieczny. Włosy przygładzone brylantyną, ubrany w sposób dosyć archaiczny. Nienawidził lekcji WF-u, ponieważ przez rok łacina była zaraz po owym WF-ie, a w związku z tym każdy się spóźniał i usprawiedliwiał, że musiał się przebrać. Na co Pan profesor strasznie się obruszał i wyrzucał ze siebie następujące słowa: ,,W zdrowym ciele zdrowe ciele!” Wszystkich tych nauczycieli i wielu innych, których nie wymieniłem, bardzo w sercu noszę, bo byli nam – swoim uczniom – szczerze oddani. To brzmi na pewno bardzo patetycznie, ale uważam, że naszych nauczycieli powinniśmy szanować.

A znał Pan Jacka Kaczmarskiego? 59

59


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Ho, ho! Jacka poznałem gdy byliśmy w szkole podstawowej. Był rok młodszy ode mnie, więc nie chodziliśmy do jednej klasy, ale był harcerzem i zastępowym mojego młodszego brata w szkole przy ulicy Polnej. Później byliśmy razem w Żmichowskiej. Jeszcze później znaleźliśmy się na tym samym roku na studiach polonistycznych i wtedy się z nim bardzo zaprzyjaźniłem. On był szalonym artystą – genialnie wyrażał uczucia i myśli naszego pokolenia. Kilka jego pieśni usłyszałem jako jeden z pierwszych słuchaczy, na których je testował. Po prostu wpadałem do niego, a on mówił, że takie coś mu się napisało, żebym posłuchał. Później straciłem z nim kontakt zupełnie.

Po studiach? Właściwie to tak. On szybko znalazł się na emigracji. Kiedy wrócił, tylko raz go spotkałem, gdzieś na ulicy.

Mówiąc o tym, co działo się po szkole… Jak to się stało, że z ucznia Żmichowskiej stał się Pan ambasadorem? Tuż po maturze próbowałem zostać gwiazdą i przez ponad rok – w nawiązaniu do moich teatralnych wyczynów w Żmichowskiej - studiowałem na Wydziale Aktorskim Akademii Teatralnej. Szybko okazało się, że rola gwiazdy nie jest moim powołaniem, bo powołania – moi młodsi koledzy - nie można sobie wymyślić tylko trzeba je rozpoznać, a to wymaga czasu i życiowych doświadczeń. Każdy uczeń Żmichowskiej nosi w plecaku buławę. Niejeden z naszych kolegów zrobił większą karierę, niż ja! Ale to nie dzieje się natychmiast. Ambasadorem RP w Rumunii zostałem dopiero 19 lat po maturze - i tak wcześnie, w wieku 37 lat. Rumunia – kraj niesłusznie przez Polaków lekceważony - zafascynowała mnie jeszcze wcześniej. Jako dziennikarz, bo to jest mój główny zawód, jeździłem tam i pisałem o tym kraju. Znajomość francuskiego wyniesiona z naszej szkoły pomogła mi w opanowaniu rumuńskiego, który jest językiem romańskim i ma z francuskim wiele wspólnego.

A dlaczego zdecydował się pan zapisać synów do tej szkoły? Mój najstarszy syn Krzysztof (dziś 37-latek) nie był uczniem Żmichowskiej, ale francuski zna bardzo dobrze, bo chodził przez prawie 6 lat do szkoły francuskiej w 60


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Bukareszcie, gdzie byłem ambasadorem. Jego o cztery lata młodszy brat Paweł też tam się uczył, a potem skończył Żmichowską, gdzie swoja perfekcyjną frankofonię jeszcze umocnił. Co do mojego najmłodszego syna Tudora, to była bardziej moja świadoma decyzja, żeby go namówić do nauki w Żmichowskiej. On już teraz mówi płynnie po rumuńsku i po angielsku, ale ja uważam, że powinno się znać jak najwięcej języków. Denerwują mnie liczni Polacy, którzy po opanowaniu angielskiego uważają, że to wystarczy. Francuski jest jak wyzwanie – niegdyś język uniwersalny, dziś jest symbolem wartości językowego i kulturowego pluralizmu, który broni przed nadużyciami buldożera globalizacji. W tym roku, przy okazji pójścia Tudora do naszej szkoły, miałem okazję odnowić kontakty ze Żmichowską i bardzo mi się spodobała. Zauważyłem, że jest tu dobrze rozwijana tradycja żywej i otwartej na świat i na inicjatywę ucznia szkoły. Bardzo się cieszę, że tak jest i mam nadzieję, że ten stan się utrzyma.

*****

Aleksandra Karaźniewicz

Z DRUGIEJ STRONY BIURKA Wywiad z p. prof. Katarzyną Kozłowską, absolwentką Żmichowskiej, obecnie nauczycielką języka francuskiego

Aleksandra: Co zadecydowało o tym, że jako liceum wybrała Pani Żmichowską? Dzieło przypadku czy może przemyślana decyzja? Katarzyna Kozłowska: Zadecydowało to, że był tutaj nauczany język francuski. Miałam wtedy rodzinę we Francji – mieszkała tam siostra mojego taty z mężem i dziećmi. Pojechaliśmy do nich za czasów mojej podstawówki i pamiętam, że bardzo mnie irytowało, że nie rozumiem, o co oni się kłócą po francusku. A strasznie chciałam się dowiedzieć, więc w ten sposób zyskałam motywację do nauki (śmiech). No i jak się okazało, że istnieje taka Żmichowska, gdzie uczą francuskiego, uznałam, że to jest to miejsce.

61

61


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Czyli wcześniej nie uczyła się Pani francuskiego? Nie, nie uczyłam się nigdy wcześniej, poza tym jednorazowym kontaktem, gdy pojechaliśmy do Francji na wakacje. Później moja babcia też się tam przeprowadziła, ale przyjeżdżała czasami do Polski. Raz przywiozła mi taką książeczkę dla dzieci, rodzaj elementarza „Le français facile”. Pamiętam stamtąd zdania typu: „C’est un chien”, „C’est un poulet”, więc zupełne podstawy. Wiedziałam, jak jest kura, pies i buda.

Czy potrafi Pani przywołać jakieś wspomnienia z czasów, gdy była Pani uczennicą naszego liceum? O Boże, jest tego całe mnóstwo! Ze śmiesznych rzeczy: mieliśmy świetną polonistkę – panią Suchanek, która miała taki zegar wewnętrzny, że niezależnie od dzwonków (które wtedy jeszcze działały) i tego, co się działo w klasie i tego, jaki był temat, udawało jej się zawsze skończyć lekcję równiusieńko z dzwonkiem. W momencie, gdy dopiero zaczynał dzwonić, ona już stała i mówiła: „No, to do miłego, do miłego, do miłego”. To był taki swego rodzaju rytuał na języku polskim. Kiedyś była taka sytuacja, może niezbyt poprawna. Otóż pani Suchanek słynęła też z niezwykłej sprawiedliwości w ocenianiu. Wiadomo, że tematy zajęć i wypracowań powtarzały się przez lata. Słyszałam o takiej sytuacji, że ktoś przepisał wypracowanie od kolegi z poprzednich roczników, które to wypracowanie zostało ocenione na cztery z plusem. No więc przepisał słowo w słowo i dostał… cztery z plusem. To zrobiło na wszystkich duże wrażenie. Byliśmy też kiedyś na wymianie we Francji, a to były czasy, kiedy jeszcze nie było Internetu ani komórek, bo ja jestem starsza od Internetu i komórek. Jeden dzień spędziliśmy z naszą wychowawczynią w Paryżu i kolega się zgubił. Już nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale on chyba nie wysiadł z metra i po prostu pojechał dalej. A co ważne, tego dnia już wylatywaliśmy, tym metrem jechaliśmy na lotnisko, więc sytuacja była troszkę nerwowa, ale nasza wychowawczyni nie straciła głowy. Znaczy przynajmniej na zewnątrz, nie wiem co tam w środku przeżywała, podejrzewam, że miała ciśnienie 300/200. Ostatecznie jakoś się ta sprawa rozwiązała i się znaleźliśmy.

A czy utrzymuje Pani kontakt z osobami z klasy licealnej? 62


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Tak naprawdę utrzymuję bliskie relacje z jedną osobą, ale przyjaźnimy się już od podstawówki, więc to taka stara, dobra przyjaźń. Z pozostałymi straciłam kontakt, pomijając jakieś pojedyncze, przypadkowe spotkania.

Pytałam już, dlaczego wybrała Pani Żmichowską w liceum, to teraz zapytam dlaczego postanowiła Pani wrócić już jako nauczycielka. Nie nudzi się Pani ta szkoła? (śmiech) Tak naprawdę było to trochę dzieło przypadku, chociaż nie do końca… Przyszłam tu po trzech latach studiów, zaraz po tym, gdy zrobiłam licencjat, więc studia magisterskie kończyłam, już tutaj pracując. Mówiłam wcześniej, że z klasą nie utrzymuję kontaktu, nie byliśmy szczególnie zgrani, utrzymuję kontakt z moją wychowawczynią. Któregoś dnia rozmawiałyśmy przez telefon i zapytała, co planuję dalej, więc powiedziałam, że niedługo będę bronić pracę licencjacką, a później zacznę szukać pracy. Miałam na oku jakąś szkołę społeczną, myślałam, że może tam się odezwę, ale nie miałam jeszcze sprecyzowanych planów. A ona wtedy powiedziała, że u nas w Żmichowskiej jest wakat. I umówiła mnie z dyrekcją. Przyszłam na spotkanie z panią wicedyrektor odpowiedzialną za sekcję dwujęzyczną, które przebiegło przezabawnie. Rozmawiałyśmy, trochę o szkole, o sobie, co umiem, jak sobie wyobrażam pracę. W pewnym momencie pani wicedyrektor skojarzyła moje nazwisko i zapytała mnie, czy przypadkiem nie pisałam pracy semestralnej w takim segregatorze w serduszka, a ja mówię, że tak, napisałam. W odpowiedzi usłyszałam „To my żeśmy się z tego na stażu uczyli”. Takie miałam wejście (śmiech-)]. Pamiętam też taką sytuację z rozpoczęcia roku. Stałam pod salą, wszyscy uczniowie na biało-granatowo, a ja tego dnia też miałam na sobie białą bluzkę. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak i tak ze współczuciem poklepał mnie po ramieniu mówiąc: „Co, nowa jesteś?”, po czym zostałam przedstawiona jako ich nauczycielka. Krótko mówiąc, to przypadek zadecydował o wyborze Żmichowskiej, ale bardzo mi się ten przypadek podoba, bo to jest wspaniałe miejsce do pracy.

A jak zmieniła się szkoła przez te lata? Czy atmosfera została?

63

63


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Mam teraz zupełnie inną perspektywę. Z tej strony biurka to wszystko wygląda zupełnie inaczej, więc trochę trudno mi powiedzieć. Szkoła, jako taka, w ogóle się zmieniła. Na przykład jak ja chodziłam do szkoły, nikt się nie przejmował tym, czy klasa jest zgrana, czy nie tworzą się grupki… Mamy się uczyć i nie marudzić! To, co na pewno się zmieniło, to to, że wtedy bardziej pilnowano, żeby był odpowiedni strój. Była taka pani od biologii, która kazała zdejmować nieodpowiednie buty. Stały w długim rządku przed pracownią biologiczną. Nie wolno było się też malować. Tu z kolei inna pani odsyłała dziewczyny do łazienki, żeby sobie zmyły makijaż. Teraz, jak patrzę na uczniów, to chodzą bardzo różnie ubrani, bardzo różnie umalowani, w najróżniejszych kolorach. I to jest fajne. Jeżeli chodzi o atmosferę to jest zdecydowanie luźniejsza, ale nie wiem, czy nie jest tak, że inaczej tę atmosferę odczuwam, będąc już nauczycielem. Na pewno jak chodziłam tu do szkoły jako uczennica, to lubiłam szkołę tak sobie, a jak chodzę jako nauczyciel, to lubię ją bardzo.

O, ciekawe, że wróciła Pani, średnio lubiąc tę szkołę. Tak! Znaczy nie miałam nic do szkoły, ani nauczycieli, chyba po prostu nie bardzo lubiłam szkołę jako instytucję.

Czy jest Pani teraz koleżanką po fachu z nauczycielami, którzy kiedyś Panią uczyli? (Z uśmiechem) Owszem. Z jedną nauczycielką, bardzo młodą wtedy, miałam fakultet z filozofii. Pamiętam jak dziś, gdy dostałam trzy z plusem ze świętego Augustyna. Do dzisiaj jej to wypominam. Druga nauczycielka to pani Piłatowicz, która zaraz na początku szkoły wyrwała mnie do tablicy i postawiła mi dwóję. Słusznie, należała mi się.

Czy te relacje się jakoś, że tak powiem, poluźniły? Tak. W ogóle jak przyszłam tu do pracy, to było więcej nauczycieli, którzy mnie uczyli. W końcu wróciłam po trzech latach od matury. Była taka pani od PO, Grażyna Smalcerz. Nie zapomnę momentu, gdy weszłam do pokoju nauczycielskiego po raz 64


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

pierwszy, przekroczyłam ten magiczny próg i naglę słyszę jej tubalny głos: „Witam koleżankę. Grażyna jestem”. Naturalne było dla mnie, że wszyscy nauczyciele byli ze mną na „ty”, natomiast ja sama mówiłam ciągle „pani profesor”, albo używałam formy bezosobowej, chociaż te relacje były już troszkę inne. Jednak chyba ze wszystkimi przeszłam na „ty” w pewnym momencie.

Czy myśli Pani, patrząc na swoich uczniów, że ktoś skończy tak jak Pani, wróci do szkoły jako nauczyciel? (-Śśmiech) Bardzo wielu moich uczniów, którzy poszli na lingwistykę, wróciło tu na staż pedagogiczny. Trudno się dziwić – sprawdzona szkoła, przetarte szlaki i mamy taką ilość godzin francuskiego, że jest to najprostsze, co można zrobić. Dwie moje uczennice sprzed lat rzeczywiście wróciły już jako nauczycielki. Jedna z nich pracowała chyba dwa lata, a potem zmieniła zawód. Stwierdziła, że to za trudna praca i nie może się tak denerwować. Druga też pracowała chyba dwa lata, teraz, z tego co wiem, jest w prywatnej szkole. A jak patrzę na moich obecnych uczniów, nie sądzę, żeby to było ich największym marzeniem. W podręczniku jest taki dział poświęcony pracy i nauce, więc zadałam pytanie: „A kim, drogie dzieci, chcielibyście być w przyszłości?”. No i z niczyich ust nie padło słowo „nauczyciel”. Natomiast ja już będąc w Żmichowskiej sobie wymyśliłam, że chcę to robić. Jeszcze nie znałam języka, ale już miałam plany. Zresztą moja nauka w pierwszej klasie to był jakiś dramat. Powiedzenie „je suis Polonaise” zajęło mi rok z hakiem, zanim się otworzyła jakaś klapka w głowie, więc mam bardzo dużo zrozumienia dla uczniów, którzy potrzebują więcej czasu. Miałam dwa pomysły: aktor albo nauczyciel. Będąc nauczycielem mam dwa w jednym.

*****

65

65


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Karolina Paliwoda, Aleksandra Karaźniewicz

“TUTAJ WCHODZISZ I CZUJESZ KLIMAT” Wywiad z panem Bogdanem Mojkowskim, nauczycielem przedmiotów artystycznych

Z panem Mojkowskim zaczynamy rozmawiać tak po prostu, improwizacją. Jak długo pracuje Pan w Żmichowskiej? Wydaje mi się, że zacząłem tutaj uczyć w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku.

A jak Pan tutaj trafił? To był przypadek? A może ktoś polecił Panu szkołę? Powiedziałbym, że raczej przypadek. Szukałem jakiegoś stałego zajęcia i tak się złożyło, że miałem bardzo sympatyczne spotkanie z ówczesną panią dyrektor Barbarą Iwanowską.

Jak według Pana zmieniła się Żmichowska na przestrzeni lat? Przychodzą mi do głowy różne rzeczy. Otóż gdybyśmy weszli do tej szkoły razem, ja i wy, w czasie, kiedy przyszedłem tu uczyć, zapach, czystość były nieszczególne. Właściwie w każdej szkole było tak samo, więc nie zwracało się na to uwagi, jednak było to dosyć siermiężne. Zaletą Żmichowskiej była dwujęzyczność i wspaniała aula, która wtedy posiadała wielki szklany dach. Była to przepiękna sala. Wspomnę tu pewne zdarzenie. Kiedy zacząłem tę pracę, przyszedł do nas pewien staruszek, który chodził przed wojną do Szkoły Mazowieckiej. Usiłował przypomnieć sobie wnętrze, ale nie bardzo mu to wychodziło. W końcu zapytał: ,,Jak to jest, bo ja pamiętam doskonale, żeśmy grali w piłkę i ta piłka wylatywała na ulicę Klonową? Przez to cały czas były jakieś afery.” Wspólnie ustaliliśmy, że nie było wtedy części pomieszczeń od strony ulicy, wchodziło się do szkoły przez dzisiejsze patio. Kolejna zaletą widoczną do dzisiaj jest stare szkolne budownictwo, czyli między innymi wysokie klasy i oczywiście gmatwanina tych korytarzy. Tutaj wchodzisz i czujesz klimat. W szkołach zbudowanych po wojnie ta aura została zatracona.

66


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Czy na przestrzeni lat jacyś uczniowie zapisali się w Pana pamięci? Utrzymuje Pan z niektórymi do tej pory kontakt? Jest sporo takich uczniów. Może to bardziej oni utrzymują ze mną kontakt. Same się przekonacie, że jak człowiek coś zaczyna, to na początku ma zwykle okres burzy i naporu. Toteż większość tych uczniów jest z pierwszych klas, które uczyłem. Czasem się okazuje, że jest w ich pamięci jakaś konkretna lekcja, której ja właściwie nie pamiętam (śmiech). Dzieci niektórych z tych osób chodzą nawet do naszej szkoły. Powiedział Pan, że uczniowie wspominają konkretne lekcje. A jest jakaś, którą to Pan wspomina? Mam trochę takich lekcji. Na jednej z nich dałem uczniom zadanie polegające na tym, że losują jakieś słowo i ilustrują je czymś, co nie jest bezpośrednio tym słowem – klasyczne ćwiczenie wyobraźni. Czyli na przykład: losujesz słowo widelec - i z czym go przedstawisz - np. z łyżką itd. I tak sobie działamy, a później przechodzę na słowa, które są coraz bardziej abstrakcyjne. Pamiętam, że jeden z uczniów wylosował słowo monolog, zrobił rysunek morza i mężczyzny, który siedział na plaży i moczył nogi w miednicy. Ktoś inny wylosował słowo cisza. Pod nim narysował profil człowieka, który trzyma rewolwer przyłożony do głowy. Dla mnie ta ,,cisza” była wstrząsająca.

Jakie ma Pan najmilsze wspomnienia związane ze szkołą? Istnieje do dzisiaj, chociaż nie działa już tak jak kiedyś, Stowarzyszenie Absolwentów. Pewnego razu zorganizowano Dzień Absolwenta. Poproszono mnie o obecność i zorganizowanie czegoś wizualnego. Zgodziłem się. Miał to być rodzaj kolacji. Wszystko było ustalane listownie i pocztą pantoflową, więc nie bardzo było wiadomo, ile osób się pojawi. Jak się okazało, przyszła chmara ludzi. Dosłownie setki. Cała szkoła była pełna starców i staruszek, także i młodszych roczników krążących po klasach. Ale to nie koniec. Godzina 22 - kolacja, godzina 23 - w salach pełno ludzi, potem północ, godzina 3 nad ranem, ale nikt nie garnął się jeszcze do wyjścia! Myśleliśmy, że trzeba będzie wzywać policję, bo inaczej nie wyjdą. I w tym momencie tak po prostu kończymy.

67

67


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Jadwiga Mik i Bogumiła Bajor

„BO SZKOŁA POWINNA BYĆ JAK RODZINA” Wspomnienia pani Barbary Majewskiej-Luft, dawnej nauczycielki języka polskiego

Barbara Majewska-Luft (ur. 1924 r.) – wieloletnia nauczycielka języka polskiego, wspaniała pedagog wspominana przez pokolenia uczniów. Podczas II wojny światowej sanitariuszka w obozie przejściowym w Pruszkowie. Absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, później w latach 1948-2000 nauczycielka, w tym przez trzydzieści pięć lat w Żmichowskiej. Autorka m.in. „Na drogach czasu i przestrzeni. Autobiografia i wspomnienia nauczycielki XIX-XX wiek”, z której to książki dzięki jej uprzejmości mogłyśmy skorzystać w celu uzupełnienia naszej rozmowy i do której lektury serdecznie zachęcamy4. Pani Majewska-Luft uczęszczała do żeńskiej szkoły im. Cecylii Plater-Zyberkówny w Warszawie. Jej oficjalna edukacja została przerwana wraz z wybuchem II wojny światowej, jednak ona dokończyła ją dzięki tajnym kompletom i maturę zdała w 1942 r. Podczas wojny mieszkała z rodzicami w Pruszkowie, gdzie w czasie Powstania mieścił się także Dulag 121, niemiecki obóz przejściowy dla ludności warszawskiej. Zgłosiła się tam w 1944 r. jako ochotniczka do służby sanitarnej. Swoje obowiązki opisała w ten sposób: „myśmy szły na barak i tam, co było trzeba, tośmy robiły. Tu opatrunki nakładać, tutaj przenosić chorego, tutaj pomóc komuś, tutaj... No, a przede wszystkim ludzie prosili: <<Wyprowadźcie nas stąd>>. No i główne nasze zadanie, nie odgórnie nam dane, ale nasze, tak jak myśmy widziały to zadanie, to kogo się da wyprowadzić z obozu. No i starałyśmy się wyprowadzać ludzi, zwłaszcza ludzi młodych, którym grozi wywiezienie”5 – a wtedy wywiezienie oznaczało podróż w jedną stronę do łagru. Ci, których ratowano z pruszkowskiego obozu, trafiali do pobliskich domów, w tym do tego należącego do rodziców pani Barbary. Ona sama zaś po Powstaniu przeniosła swoją działalność z Dulagu do szpitala w Pruszkowie, w którym pomagała przy dożywianiu rannych. B. Majewska-Luft, Na drogach czasu i przestrzeni. Autobiografia i wspomnienia nauczycielki XIXXX wiek, wyd. Łośgraf, Warszawa 2010. 5 Fragment wywiadu z panią Barbarą Majewską-Luft do Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego (2014). 4

68


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Po wojnie pani Barbara podjęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, które ukończyła w 1948 r. Tuż po nich podjęła się pracy w szkole dla młodzieży pracującej, gdzie jej uczniami byli ludzie niewiele młodsi od niej. Obiecujące początki jej nauczycielskiej kariery przerwała jednak poważna choroba gardła. Na szczęście, po dobrze rokującej diagnozie i roku przerwy od nauczania mogła z radością wrócić do wykonywanego zawodu. W ten oto sposób w 1950 r. znalazła się w murach XV Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej. Budynek na Klonowej był pani Majewskiej (jeszcze wtedy nie nosiła nazwiska Luft) dobrze znany. To tutaj, do Szkoły Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej, uczęszczał przed wojną jej brat Jacek, który zginął podczas Powstania. To tutaj chodziła na zabawy, znała wielu uczniów – również późniejszych powstańców. Na początku roku szkolnego 1950/51 atmosfera szkoły była jednak inna – zamiast chłopców na korytarzu same dziewczęta, a w gronie nauczycielskim w większości już nie wykładowcy Szkoły Mazowieckiej (która, jako szkoła kształcąca w duchu patriotyzmu i katolicyzmu, nie została przywrócona po wojnie), ale przedwojenni nauczyciele z mieszczącej się dawniej na ul. Mokotowskiej 61 Żmichowskiej. Grono pedagogiczne nie wiedziało, co o pani Barbarze myśleć. Nowa młodziutka nauczycielka, która zjawiła się na Klonowej w tym samym czasie co pani dyrektor Anna Lewandowska mająca za zadanie zrobić w Żmichowskiej „partyjny porządek” 6 po dymisji pani Ludmiły Matusewicz? Bano się, że pani Majewska będzie wtyczką partyjną, ale dzięki pani Barbarze Krydzie (wtedy uczennicy, a później także nauczycielki w Żmichowskiej), koleżance Renaty Majewskiej (siostry pani Barbary), początkowe wątpliwości szybko zostały rozwiane. Pani Lewandowska też okazała się być zupełnie inną osobą, niż wszyscy sądzili. Pani Luftowa wspomina: „Miałam wrażenie, że otoczyła mnie ona jakąś specjalną opieką” 7. Pani dyrektor wprowadzała dobrą atmosferę i wspierała na wiele sposobów „starą” kadrę. W pamięci pani Luft zapisało się takie oto wydarzenie z nią związane: „Przed rozpoczęciem pracy rozmawiałam z panią Lewandowską, dowiedziałam się o klasy, o uczniów, o atmosferę. Gdy zaczęłam szykować się do wyjścia, pani dyrektor się roześmiała i powiedziała: <<Czy nie interesuje pani, ile będzie pani zarabiać?>>”. Z tych czasów w pamięci pani Luftowej zapisali się również inni członkowie grona B. Majewska-Luft, op. cit., s. 230. Wszystkie nieoznaczone przypisy pochodzą z wywiadu przeprowadzonego z panią Luft do Magazynu Żet. 6 7

69

69


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

pedagogicznego (zdominowanego przez kobiety, gdyż w czasach, gdy zaczynała pracę, jedynym nauczycielem płci męskiej był matematyk, profesor Krygier). Wykładała jeszcze pani profesor Teodora Męczkowska, która do śmierci w 1954 r. uczyła biologii. Obok niej pani Bronisława Michałowska (nauczycielka j. polskiego), pani Wacława Lisowska (artystka i nauczycielka rysunku, autorka portretu Narcyzy Żmichowskiej, dbała o wystrój szkoły), pani Radlicz-Rühlowa (nauczycielka geografii), pani Halina Szałkowa (historyczka przemycająca uczniom wiedzę o wojennych wydarzeniach zakazanych w PRL), pani Hanna Winnicka (polonistka opiekująca się szkolnym teatrem) i pani Henryka Landy-Martyniakowa. Ta ostatnia, doskonała nauczycielka i fascynatka kultury romańskiej, była inicjatorką klas z rozszerzonym francuskim, które powstały między 1962 a 1964 r. Dzięki ich wprowadzeniu szkoła została nazwana romanistyczną, który to profil ma Żmichowska po dziś dzień. Samą szkołę pani Luftowa wspomina jako spokojną i pełną chętnych do nauki uczennic, często pochodzących z tzw. nizin społecznych. Mówi: „były takie matki uczennic, które przychodziły na wywiadówki i nie umiały się nawet podpisać. Myśmy te ich dziewczyny otaczali specjalną opieką, żeby umożliwić im naukę. Jeszcze teraz utrzymuję bliski kontakt z jedną z uczennic, dawno już na emeryturze, po polonistyce i wieloletniej pracy nauczycielskiej… Tak, te dziewczynki z tzw. dołów społecznych bardzo się garnęły do nauki, doceniały to, że mogą chodzić do szkoły”. Jednym z ulubionych roczników pani Barbary była jej pierwsza klasa wychowawcza (matura ‘56) – dotąd jeszcze co roku te dziś już starsze panie spotykają się w ogrodzie botanicznym w zmniejszającym się z czasem gronie doskonale wykształconych kobiet, które dzięki nauce w Żmichowskiej mogły podążać dalej drogą wyższej edukacji. Na początek pracy pani Barbary w Żmichowskiej przypada także wprowadzenie do szkoły koedukacji. „Ja się bardzo bałam, że nie będę umiała uczyć chłopców. Niektóre dziewczęta były tej koedukacji bardzo przeciwne. Potem jednak okazało się, że choć atmosfera trochę się zmieniła, to nie powiedziałabym, że się pogorszyła. Ja sama szybko się zorientowałam, że na chłopców zaczęłam patrzeć inaczej niż wcześniej… już nie jak na element niebezpieczny dla moich dziewczynek, ale jak na moje dzieci. Bo szkoła powinna być jak rodzina – powinny w niej być i dziewczynki, i chłopcy, i starsi, i młodsi profesorowie…”. Uczniowie i uczennice uzupełniali się nawzajem –

70


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

dziewczęta były pracowitsze, a chłopcy pełni wyobraźni. Nastrój był już inny, „zdrowszy, bardziej naturalny” – „bo ostatecznie życie jest koedukacyjne”8. Niektórzy przyjęli tę koedukację chętniej niż należało. „Na miejsce pani Lewandowskiej przyszła nowa dyrektorka, z awansu społecznego. Po francusku ani słowa, po polsku też źle. Ale miała o sobie bardzo wysokie mniemanie! Kiedy miała zajęcia na auli, to specjalnie podciągała spódnicę (wtedy były modne takie spódniczki mini, ona właśnie tak wysoko ją podciągała), żeby chłopcy mogli się na nią napatrzeć”. Na szczęście jednak dzięki ingerencji nauczycieli, rodziców, a nawet organizacji związkowej i partyjnej, dyrektorka ta szybko opuściła szkolne mury, a przygód z koedukacją więcej nie było. Kolejne lata przyniosły zmiany w kadrze nauczycielskiej: w szkole pojawiła się między innymi nowa matematyczka, pani Hanna Stande-Żelazko, oraz pani Krystyna Józefowicz, nauczycielka j. rosyjskiego. Byli też nowi uczniowie, między innymi wspominany czule przez panią Luftowa rocznik kończący szkołę w 1968 r. Wtedy przez jej klasę przewinęli się Krzysztof Baculewski (profesor muzykologii i kompozytor), Józef Grabski (profesor historii sztuki międzynarodowej sławy) czy Władysław Mierzecki. O tym ostatnim pani Luftowa opowiada: „Nie mógł nauczyć się pisać, stawiał kulfony i nie kończył wyrazów, ale wszystko, co pisał, było ciekawe. Siedziałam nad tymi pracami długi czas. Chłopak był bardzo inteligentny… Zabrali go do poradni i okazało się, że ma ukrytą leworęczność. Na jego przykładzie zrozumiałam, na czym polega dysgrafia”. Według pani Luftowej „relacja nauczyciel-uczeń bardzo się zmienia w zależności od wieku nauczyciela. Przez kilka pierwszych lat były między mną a uczennicami siostrzane relacje. Gdy nastała koedukacja, byłam dla uczniów drugą mamą. Wtedy również porodziły się moje własne dzieci, więc byłam nią i w domu, i w szkole. Potem miałam już poczucie, że jestem dla kolejnego pokolenia uczniów babcią. Ale bycie nią też ma swój urok!”. Szczególnie spodobał nam się jeden z oryginalnych pomysłów edukacyjnych pani Luftowej, który opisała w autobiografii. Polegał on na wprowadzeniu do profilowanych Zajęć Fakultatywnych referatów, które wygłaszali uczniowie. Zajęcia te zostały wprowadzone w ramach reformy edukacji w latach 70. i pani Barbara nie czuła się do końca przygotowana do ich prowadzenia ze względu na szerokie 8

B. Majewska-Luft, op. cit., s. 238.

71

71


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

spektrum zagadnień humanistycznych, które obejmowały. W pewnym momencie poprosiła więc swoich wychowanków, by jej pomogli, sami realizując część tematów i w ten sposób dokształcając nie tylko pozostałych uczniów, ale i samą nauczycielkę. Później pani Luftowa napisze o tych lekcjach: „nauczyłam się […], że nauczycielowi wolno przyznać się do błędu, przyznać się do niepełnej wiedzy. Że jego autorytet wcale na tym nie ucierpi. Ucierpi natomiast wtedy, gdy człowiek udaje, jakoby wszystkie rozumy pozjadał, a nieuchronnie muszą wyjść jakieś braki”9. Jedna z zasad, które wyznaje pani Luftowa, brzmi: „uczeń musi mieć poczucie, że jest podmiotem, a nie przedmiotem, że coś tworzy”10. A każda taka lekcja była formą swoistego poszukiwania, wspólnego dla wszystkich obecnych w sali lekcyjnej. Gdy nastał czas Solidarności, pani Luftowa została przewodniczącą szkolnego koła tego związku. Do 1981 r. dyrekcja nie mogła nic z tym kołem zrobić. Później jednak ze względu na powiązanie z Solidarnością i Kościołem w listopadzie pani Barbara została zawieszona w funkcji nauczycielki, powróciła jednak do pracy po dwóch tygodniach. W wakacje po tym emocjonującym roku wypowiedziano jej posadę w Żmichowskiej. Po usłyszeniu tej wieści wokół pani Luftowej zgromadziła się klasa IIIb, która dowiedziała się, że zaczęła ona uczyć religii. Młodzież poprosiła ją o prowadzenie dalszych lekcji nieoficjalnie. Tak więc spotykali się, uczniowie i ona, albo w jej domu, albo w salce katechetycznej w parafii św. Andrzeja Boboli na Mokotowie. Pani Luftowa prowadziła dla nich wyjątkowe zajęcia, jednocześnie katechezę i koło polonistyczne, na które uczęszczali zarówno ci chcący chodzić na lekcje religii, jak i wolni słuchacze. Przez dwa lata realizowali autorski program, w ramach którego pani Luft kształciła ich w dziedzinach „literatury, etyki kultury, teologii. Wszystko w aspekcie chrześcijańskiej wizji świata w szerokim tego słowa znaczeniu” 11. Między nauczycielką a uczniami pojawiła się wtedy niezwykła więź, która nie miałaby szans utworzyć się tylko dzięki lekcjom w szkole. Do Żmichowskiej uczęszczali wszyscy trzej synowie pani Luftowej, kolejno z roczników ’74, ’76 i ’77. Ich matka doceniała szkołę za poziom, ale i rozszerzony francuski. To on był furtką do wolności, gdyż dzięki niemu można było nawiązywać kontakty ze szkołami po drugiej stronie żelaznej kurtyny (w czym niewątpliwie pomagało też uczestnictwo szkoły w programie organizacji UNESCO). W tych czasach B. Majewska-Luft, op. cit., s. 244-245. B. Majewska-Luft, op. cit., s. 245. 11 B. Majewska-Luft, op. cit., s. 250. 9

10

72


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Żmichowska próbowała wychować uczniów w duchu norwidowskim na ludzi kochających swoją ojczyznę: tak, „aby [mogli oni] zrozumieć i zaakceptować różnorodną inność w całym bogactwie rodziny ludzkiej, nie wpadając w relatywizm uczuć i pojęć”12. Tak samo próbowała ich wychowywać pani Barbara. W 1990 r. pani Luft na krótko powróciła w mury Żmichowskiej, jednak nie było to już to samo. Inni uczniowie, inni nauczyciele… nie do końca odnajdywała się w tym świecie. Przez kolejne lata uczyła jeszcze w innych szkołach, jednak to w Żmichowskiej spędziła najwięcej lat swojej nauczycielskiej służby. I były to niewątpliwie lata bardzo szczęśliwe.

*****

Jadwiga Mik

BIBLIOTEKA SZKOLNA OD KULIS Wywiad z panią Urszulą Szambelan, bibliotekarką szkolną od zarania dziejów

Jest takie miejsce w naszej szkole, na parterze po prawo od wejścia - mała wysepka spokoju w budynku wypełnionym po brzegi mniej lub bardziej hałaśliwą młodzieżą. To tam filiżanka herbaty i dobra książka mogą stać się najlepszymi przyjaciółmi Żmichowiaka. Od lat nad ciepłą atmosferą w bibliotece czuwa nasza ukochana pani bibliotekarka Urszula Szambelan, której grzechem byłoby nie przekazać na chwilę głosu, by chociaż w ten sposób podziękować za serce wkładane w opiekę nad azylem każdego książkofila.

Jadwiga:

Ile

już

lat

minęło,

odkąd

zaczęła

Pani

pracować

w

Żmichowskiej, i dlaczego wybrała Pani akurat to miejsce? Urszula Szambelan: We wrześniu tego roku rozpoczęłam czterdziesty czwarty rok pracy. To, że trafiłam do Żmichowskiej, jest raczej przypadkiem, ale sama praca bibliotekarki - wyborem. Otóż przed studiami pracowałam w bibliotece publicznej z 12

B. Majewska-Luft, op. cit., s. 255.

73

73


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

dziećmi i młodzieżą, a edukację wyższą odebrałam na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Historii, a konkretniej w Instytucie Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej. Obroniłam tam moją pracę magisterską na temat form pracy w bibliotece dziecięcej. Przez ponad rok pracowałam w Centralnej Bibliotece Wojskowej tuż obok Żmichowskiej - na Alei Szucha, ale później zdecydowałam się na powrót do moich zainteresowań. Stąd właśnie praca w Żmichowskiej.

Jak wyglądał Pani pierwszy rok tutaj? Zwyczajnie, jak każdego młodego pracownika. Zaczynasz pracować zgodnie z odwiecznymi zasadami, ze starszymi kolegami, którzy wiedzą wszystko. I uczysz się… z czasem przebijasz się lub grzęźniesz. Mi było łatwiej, ponieważ trafiłam na bibliotekarki z powołania: Krystynę Rosnowską i Różę Wykową. A poza tym z natury nie jestem rewolucjonistką (śmiech).

Czy biblioteka zawsze wyglądała tak jak obecnie? Nie. Przez kilkanaście lat mojej pracy mieściła się na drugim piętrze, tam, gdzie obecnie jest pokój nauczycielski, i była zdecydowanie mniejsza. Patrząc wtedy na regały, widziało się w większości tylko bury, beżowy papier, którym były obłożone książki. Dzisiaj biblioteka jest inna - dysponuje dwa razy większą przestrzenią (umożliwiającą na przykład organizowanie wystaw) i jest zdecydowanie bardziej kolorowa.

Czy przez te czterdzieści cztery lata nigdy się tu Pani nie nudziło? Wiesz, to jest pytanie, na które trudno odpowiedzieć inaczej, niż pokazując, jaka wyglądała i nadal wygląda praca w bibliotece szkolnej. Zacznę więc od tego, że jest to praca także fizyczna. Jeśli sześćdziesięciu-stu dwudziestu uczniów zwróci i/lub wypożyczy dziennie tylko po jednej książce, dla bibliotekarza oznacza to przeniesienie w sumie około pięćdziesięciu kilogramów. Książki trzeba też umieszczać stale w tym samym miejscu na półce, aby nie trzeba było później ich szukać. W ten sposób w trakcie codziennej pracy przechodzi się dobre parę kilometrów, to naprawdę duży wysiłek. Popatrz zresztą na moją figurę! (śmiech).

74


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Ale praca w bibliotece to nie tylko wypożyczanie książek. To też relacja z czytelnikami (czyli z wami, uczniami), nauczycielami i - niestety za rzadko - z rodzicami. To kontakt z księgarzami, przeglądanie nowości wydawniczych, a potem zakupy książek do biblioteki. Krótko mówiąc - naprawdę dużo pracy. A musisz wiedzieć, że w bibliotekach szkolnych nigdy nie było nadmiaru etatów. Poza tym bibliotekarz to zawód niebezpieczny. Kiedy regały są wysokie, upadki z drabiny przy sięganiu po książkę z wyższych półek zdarzają się nader często. A jeśli nie spadnie bibliotekarz, to z wysoka może spaść sama książka… Jednakże największym zagrożeniem jest wszechogarniający PYŁ, który osadza się na książkach i opada, gdy zdejmuje się ją z regału. Pochodzi z różnych źródeł, ale u nas najwięcej przenika go z powietrza, z ulicy. Kiedy zaczynałam pracę w Żmichowskiej, przez Klonową przejeżdżało jednego dnia tyle samochodów, ile teraz przez godzinę. Wbrew pozorom jest to naprawdę duże zagrożenie dla zdrowia - i wyjaśnienie, dlaczego bibliotekarze i bibliotekarki często chorują na astmę.

Jakich uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły najmilej Pani wspomina? U.S.: Może to zabrzmi trochę patetycznie, ale wielu uczniów po opuszczeniu murów Żmichowskiej pozostaje w mojej pamięci i w sercu. Miło wspominam Mateusza Biesiadę, Bartka Węgierka, Żanetę Bogucką, Zuzannę Krzynówek, Magdę Kosmala, Gabrysię Micberger, Paulinę Masiarz, Julię Mrozowską, Olę Kaczurba, Olę Sawicką, Mateusza Godlewskiego, Antoniego Janasa, Kasię Sambierską czy Zuzannę Jargiełło. Bardzo pomagał (i nadal pomaga) mi też Filip Kujawski. Wiem, że krzywdzę tych, których nie wymieniłam, ale przez bibliotekę przewinęło się w trakcie lat mojej pracy naprawdę wiele twarzy. Dziesiątki nazwisk tych uczniów i uczennic ty i czytelnicy Żetu możecie znaleźć w zachowanych ulotkach promujących wystawy i koncerty zorganizowane przez Koło Przyjaciół Biblioteki i Koło Miłośników Twórczości Jacka Kaczmarskiego, które są tutaj dostępne. Co do nauczycieli i pracowników szkoły, uchylę się od odpowiedzi, aby nikogo nie urazić swoją niepamięcią. Zauważ, że w szkole pracuję już przecież kilkadziesiąt lat. Nie sposób więc, aby nie powstały więzi, relacje daleko wykraczające poza stosunki między pracownikami. Chciałabym jednak wspomnieć o dwóch bibliotekarkach - p.

75

75


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Alicji Zapaśnik i p. Jadwidze Lubańskiej, z których ta pierwsza bywała niegdyś na każdym koncercie piosenek Jacka Kaczmarskiego.

Wspomniała Pani o Kole Przyjaciół Biblioteki. Kiedy ono powstało i w jakim okresie było najbardziej aktywne? U.S.: Koło istniało w bibliotece “od zawsze”. Kolejni członkowie kończą edukację i odchodzą, ale bardzo często zachowują aktywny kontakt z biblioteką. Przychodzą nowe roczniki, Koło wznawia działalność - przygotowujemy wystawy i tak dalej. Co roku organizujemy też wigilię dla członków Koła. Nie jesteśmy oczywiście sformalizowaną strukturą - robimy to wszystko, gdyż chcemy przekazać coś od nas całej społeczności Żmichowskiej. Jeśli chodzi o aktywność… chyba najbardziej w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Wszystko zależy głównie od was i waszej chęci do poświęcenia czasu bibliotece.

A skąd pomysł na wystawy w bibliotece? One też powstawały “od zawsze” - czy to z racji okrągłych rocznic, nagród Nobla, itd. Szczególnie Dni Literatury i Szkoła Radości są okazją do promowania czytelnictwa. Każdego roku Koło przygotowuje dwie do trzech dużych wystaw. To forma pracy biblioteki, ale także próba dotarcia do czytelnika. Oraz oczywiście nasze własne małe święto.

Mówiąc o czytelnikach - jak według Pani zmieniło się czytelnictwo na przestrzeni lat? Czy teraz, w dobie cyfryzacji i smartfonów trudno jest utrzymać kontakt z osobami czytającymi? Na pewno zmienił się sam czytelnik. Wcześniej to właśnie biblioteki szkół i innych instytucji były miejscem, które odwiedzało się w celu poszerzenia wiedzy. Teraz w wielu domach księgozbiór jest większy niż ten słynny z przedwojennej Żmichowskiej, który został zniszczony podczas walk. Poprawił się też dostęp do wiedzy, obok wydań papierowych mamy audiobooki, e-booki… A do tego wszystkiego dochodzi Internet, który sam w sobie jest największą na świecie biblioteką informacji. Jednak mimo tego wszystkiego czytelnicy nadal odwiedzają te tradycyjne, takie jak nasza - Internet nie zastąpi nigdy atmosfery, jaka panuje w prawdziwej bibliotece. 76


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

To właśnie od niej zależy w pierwszym rzędzie kontakt z czytelnikiem. On musi się w bibliotece dobrze czuć. I właśnie ta myśl przyświeca bibliotece w Żmichowskiej, w które - o zgrozo - czytając czy ucząc się można popijać herbatę czy inny napój, zjeść na spokojnie kanapkę. Nie wiem, czy jest trudno utrzymywać dobry kontakt z czytelnikami. Wiem natomiast, że trzeba przede wszystkim o ten dobry kontakt zabiegać.

Pozwolę sobie na małą dygresję czytelniczą od tematów szkolnych, gdyż bardzo mnie ciekawi, co Pani jako bibliotekarka sądzi o obecnym rynku wydawniczym i stanie polskiego czytelnictwa. Książka stała się w obecnych czasach towarem wprowadzanym na rynek jak każdy inny produkt: poprzez działania marketingowe. Dość dobrze oddaje moje myślenie o tym sformułowanie “sprzedaż książek na kilogramy” - tak jak ziemniaki czy inne warzywa, owoce… Nawet najlepsza książka będzie zalegała w magazynie, jeśli nie będzie środków na jej reklamę. A te są w rękach dużych wydawnictw krajowych i międzynarodowych. To właśnie one i ich wybory książkowe kształtują nasze gusta. Do tego dokłada się powszechne korzystanie z recenzji i rankingów internetowych, które są przecież w poważnej mierze manipulacją mającą doprowadzić do podwyższenia sprzedaży określonych produktów. Wskutek tych wszystkich machinacji kartezjańskie “cogito, ergo sum” zostało zastąpione przez “kupuję, więc jestem”. Bo książka na półce domowej biblioteczki dobrze wygląda. Nawet jeśli nie została nawet otwarta. Jeśli zaś chodzi o czytelnictwo, na pewno powinno się więcej czytać, gdyż nic tak nie rozwija wyobraźni jak przygoda z literaturą. To bardzo zdrowa rozrywka, a dzięki bibliotekom takim jak nasza także tania! Tak więc powinno się czytać, z jednym wszakże zastrzeżeniem - jeżeli ma się na to ochotę, rozbudzoną potrzebę. Bo tego nie do końca da się nauczyć, do czytania nie można też zmuszać. Jeżeli jednak według badań Biblioteki Narodowej około 63% mieszkańców naszego kraju w ostatnich latach nie przeczytało ŻADNEJ książki, to jak nie bić na alarm?

W stu procentach się z Panią zgadzam. Mam nadzieję jednak, że uczniowie Żmichowskiej mają czytanie we krwi. Pytanie jednak, co 77

77


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

czytają… to można zauważyć w szkolnej bibliotece. Jaka była więc najczęściej wypożyczana książka w trakcie Pani pracy? Wiesz, czytelnictwo podlega modom. Nie prowadziłam statystyki, ale pamiętam, że był okres, kiedy wypożyczano często części cyklu “Świat Dysku” Terry’ego Pratchetta. Pewien czas trwała też “potteromania”, a gimnazjaliści zaczytywali się w serii “Zwiadowcy” Johna Flanagana. Aktualnie dużym zainteresowaniem cieszą się powieści z gatunku fantastyki naukowej i fantasy.

Gdyby miała Pani polecić uczniom Żmichowskiej jakieś książki do przeczytania, które by to były? Myślę, że w pierwszej kolejności “Faraon” Bolesława Prusa. Dziś nie mniej aktualny niż w XIX i XX wieku. Trzeba też czytać naszego wielkiego wizjonera Stanisława Lema, chociażby takie jego dzieła jak “Powrót z gwiazd” czy “Opowieści pilota Pirxa”.

A jaki jest Pani ulubiony autor? Maria Dąbrowska, właściwie tylko za “Noce i dnie”.

A ulubiona piosenka Jacka Kaczmarskiego? Mam takie dwie - “Naszą klasę” i “Siedem grzechów głównych”. Pierwsza jest poetyckim rozrachunkiem Jacka Kaczmarskiego z młodością, dziś nabiera jeszcze większego znaczenia w obliczu wielkiej emigracji młodych pokoleń. Druga to przestroga dla współczesnych w historycznym kostiumie.

Pytanie o Kaczmarskiego wzięło się stąd, że wiem, że jest Pani jedną z najważniejszych osób zajmujących się corocznym przeglądem jego piosenek. Kiedy pojawił się pomysł na te koncerty? Właściwie to w 2006 r. Z inicjatywy jednej z uczennic, Oli Rosy, na murach szkoły zawisła tablica pamiątkowa przypominająca, że Jacek Kaczmarski też był Żmichowiakiem. Biblioteka zorganizowała wtedy wielką wystawę poświęconą twórczości naszego barda. W 2007 r. powstało Koło Miłośników Twórczości Jacka Kaczmarskiego. Później co roku odbywały się koncerty w połączeniu z wystawami. 78


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Samym projektem od początku opiekowali się też nauczyciele, pani Mirosława Bajszczak i pan Sebastian Makara.

Jak wyglądała pierwsza edycja? Pierwszy pełen przegląd odbył się w 2008 r. Wtedy też pojawił się tytuł “Żmichowska śpiewa Kaczmarskiego”, który używany jest do dziś. Był to koncert inny od tych, które miały odbyć się później, zapewne dlatego, że to on był tym pierwszym. Wśród wykonawców znaleźli się rodzice, znajomi, absolwenci i uczniowie - wszyscy byli fanami poezji śpiewanej Kaczmarskiego. Pełno było improwizacji, brawury, zwariowanych pomysłów… i wpadek. Jedna wyraźnie zarysowała się w mojej pamięci - prowadzący koncert zapowiedzieli piosenkę, zaczął się akompaniament, a wykonawca zaśpiewał inną. Co ciekawe jednak, nie wszyscy na szczęście to zauważyli. Szkoda tylko, że nie udało nam się namówić pana profesora Makary do zaśpiewania którejś z piosenek i gry na gitarze. Niestety, wymigał się. A szkoda!

Które wykonania uczniów zapadły Pani w pamięć? Przede wszystkim “Sen Katarzyny” Jadwigi Winiarskiej oraz “Spotkanie w porcie” w brawurowym wykonaniu Antoniego Źrebca i Szymona Kowalskiego. W ogóle uważam pracę z uczniami w ramach “Żmichowska śpiewa Kaczmarskiego” za fascynujące doświadczenie.

Dziękuję za te piękne słowa. Pora już jednak na ostatnie pytanie. A brzmi ono: czy jest może coś, co chciałaby Pani przekazać społeczności Żmichowskiej na stulecie? Moi drodzy, żyjemy w czasach, w których najważniejszy jest sukces. Nie zapominajmy jednak o takich wartościach, jak koleżeństwo, szacunek, lojalność wobec siebie i innych i godne zachowanie. Pielęgnujcie więc przyjaźnie ze szkolnej ławki, pomagajcie sobie niezależnie od tego, czy jesteście w kraju, czy poza nim. Idąc w górę po schodach waszych karier dostrzegajcie tych, których mijacie. Bo nigdy nie wiadomo, zawsze może się zdarzyć, że spotkacie ich, kiedy będziecie szybko musieli się cofnąć parę kroków w dół. Kiedy więc wyjdziecie z murów Żmichowskiej, ruszajcie śmiało przez świat. I postarajcie się odcisnąć tam swój własny, unikalny ślad. 79

79


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Julia Ukielska

“TRZYMAM KCIUKI ZA MŁODYCH”. Wywiad z panem Mieczysławem Kozerą, ochroniarzem szkolnym

Julia: Dzień dobry, dziękuję bardzo, że zgodził się Pan na wywiad. Mieczysław Kozera: To dla mnie zaszczyt, że ktoś chce go ze mną przeprowadzić!

Od kiedy pracuje Pan w Żmichowskiej? I jak to się stało, że Pan tutaj trafił? Pracuję tu już dwa i pół roku. Jestem w firmie ochroniarskiej. Mój menadżer dał mi znać, że jest wolny etat w szkole. Byłem na rozmowie i przyjąłem tę pracę.

Podoba się Panu tutaj? Tak, nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest spokojnie, fajne otoczenie. Dużo nauczycieli poznałem.

No właśnie, jacy są nauczyciele w Żmichowskiej? Dla mnie są super. Kontakt z nauczycielami i uczniami jest wspaniały. Mam z nimi dobre relacje, bo ja lubię pogadać, doradzić, trzymam kciuki za młodych. Tak jak dzisiaj, dwie dziewczyny się zwolniły, bo poszły prawo jazdy zdawać. Muszę się jutro zapytać, jak im poszło! W tej pracy poznałem też dużo fajnych chłopaków. Tutaj się uczyły przezdolne osoby – Janek Pentz, Piotrek Zubek. Mieliśmy fajne relacje, rozmawialiśmy, byłem nawet kiedyś na koncercie.

Czy są jakieś sytuacje, które zapadły Panu w pamięć podczas tej, prawie już trzyletniej, pracy tutaj? No na pewno to, jak mnie w zeszłym roku maturzystki zaprosiły na bal maturalny. Taki mnie zaszczyt spotkał, żeby z takimi pięknymi, młodymi… Narobiliśmy sobie 80


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

zdjęć na tym balu... To były zeszłoroczne maturzystki z 3L, przychodzą tutaj jeszcze, opowiadają, gdzie były na wakacjach, gdzie na studia idą. Dużo z nich poszło na ASP na zarządzanie kulturą wizualną. Tu są ambitne dzieciaki. Zawsze staram się je mobilizować, jak są matury, trzymam kciuki. Potem na starość będę patrzył w telewizor i myślał; o, tę znałem! I tego też! Była tu kiedyś taka drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Zawsze jak wychodziła ze szkoły mówiła: ,,Zobaczy Pan, ja będę najlepszą aktorką w Polsce”. Zdała teraz do Akademii Teatralnej, więc zobaczymy, co się dalej wydarzy.

A co Pan robi poza pracą? Poza pracą czytam, oglądam Discovery, lubię programy przyrodnicze. Jest taki program ,,Polacy są w świecie”. Pokazuje, jak ludzie mieszkają na przykład w Tokio albo Gwatemali. Lubię oglądać to wszystko. Nie stać mnie, żeby tak pozwiedzać świat, to chociaż tak się wczuwam. Ale nie mogę się późno kłaść, bo trzeba do pracy wstać! Chociaż mam tutaj rzut beretem, trzy przystanki. I wszystko mam tak samo, jak wy: wy macie wolne, to i ja mam wolne. Ferie, wakacje – jestem jak uczeń!

Zawsze pracował Pan jako ochroniarz? Ja jestem po technikum budowlanym. Podczas komuny pracowałem na budowie i wydawałem wypłaty dla pracowników. W Niemczech byłem dwa lata, w Bułgarii też dwa. W PRL-u mieliśmy kontrakty i wyjeżdżaliśmy. Potem chciałem przejść na własność, robiłem we własnym zakresie. Pracowałem też przy filmach – robiliśmy scenografię. Na Włochach są takie hale – tam nagrywają filmy.

Pamięta Pan tytuły tych produkcji? O, wszystkich to nie. Ale byłem na przykład przy pierwszym Big Brotherze, jak jeszcze Wojciechowska to prowadziła. I przy ,,Niani Frani”. Poznałem Tomasza Kota, Agnieszkę Dygant, Adama Ferencego. Razem jedliśmy obiady na stołówce. Ciągle miałem do czynienia z kulturą, właściwie jestem z nią na co dzień. Ciekawe miałem to życie. Ale wszystko, co dobre się kończy. Na planach musiałem dźwigać różne konstrukcje. Kiedyś dźwignąłem, dysk wyskoczył – i koniec pracy. 81

81


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

I potem trafił Pan do nas? Nie tak od razu. Wcześniej pracowałem jeszcze przez dwanaście lat w Galerii Zachęta. Miałem do czynienia z młodzieżą, dziećmi, bo tam wycieczki przychodziły. Ale tam praca była bardziej stresująca, odbywały się różne wystawy i ja musiałem zwracać uwagę, żeby ktoś nie przyszedł i nie zdemolował eksponatów. A ludzie są nieobliczalni! Kiedyś na przykład na wystawie był taki dywan z papieru z powtykanymi twarzami. To miało z dziesięć centymetrów, leżało na podłodze. Ktoś szedł, zwiedzał… Nie zauważył i podeptał! No i tragedia. Wzywali jakichś ekspertów, żeby na podstawie zdjęć zrekonstruować.

A co się stało, że zdecydował się Pan zmienić pracę? Kiedyś mogłem tam usiąść. A teraz przez osiem godzin trzeba chodzić na nogach. I to już jest dla mnie męczące. Młodzież to może sobie chodzić, a ja już nie daję tak rady. Wiek swoje robi.

Dziękuję bardzo za rozmowę i mamy nadzieję, że jak najdłużej Pan z nami zostanie! Oczywiście, jak tylko zdrowie dopisze, to czemu nie? Lubię tę pracę - tutaj w szkole jest bardzo fajnie!

82


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O CODZIENNOŚCI

- Jak to jest być Żmichowiakiem, dobrze? - Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym, że bufecik. Bufecik, który podaje mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radzę, kiedy mam dziewięć lekcji od ósmej rano. I, co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania w tym bufecie wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie wanitatywne, bywa, że nie znajduje się przyjemności w bieganiu po tych wszystkich piętrach, które, by tak rzec, pomaga nam rozwijać nędzną kondycję. Ja miałam szczęście, by tak rzec, ponieważ znalazłam wtedy swoje zgubione słuchawki. I dziękuję wfistom zabierającym nas na Agrykolę, która mnie zahartowała, dziękuję im! Agrykola to życie, Agrykola to zapalenie płuc i nieobecność w szkole przez dwa tygodnie, Agrykola to miłość! Wielu ludzi pyta mnie o to samo: ale jak ty to robisz, skąd czerpiesz tę siłę na potrójny blok polskiego na trzech ostatnich godzinach w piątek? A ja odpowiadam, że to proste, to umiłowanie mojego marnego losu, to właśnie ono sprawia, że dzisiaj, na przykład, nikt nie zwraca mi uwagi, że mam niezmienione buty, a jutro… kto wie, dlaczego by nie, zgłoszę się do „Żmichowska

Śpiewa”

i

będę

ot,

choćby,

śpiewać…

znaczy…

Kaczmarskiego. Alicja Szadura

83

83


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Szary Żmichowiak

DZIEŃ JAK CO DZIEŃ Dźwięk budzika przerywa koszmar, w którym wspinałeś się po niekończących się schodach na szczyt. Powoli otwierasz oczy i próbujesz sobie przypomnieć, który mamy rok oraz dzień tygodnia. Uczyłeś się wczoraj do późna do testu, więc przychodzi ci to z pewnym trudem. Znienawidzona melodia zaczyna brzmieć coraz głośniej, więc w końcu podnosisz się z łóżka, by jak w transie wykonać wszystkie poranne czynności zakończone szaleńczym biegiem na autobus. Usiadłszy i złapawszy oddech, chcesz

obojętności, a następnie zmierza w dół

coś powtórzyć na dzisiejszy test, ale

wprost do jaskini lwa... to znaczy pań

stwierdzasz,

przed

szatniarek. Czekasz aż twój sąsiad

przerwy.

skończy wyjmować podręczniki, żeby

lekcjami

że

zrobisz

albo

Rozglądając

podczas

się,

zauważasz

zdenerwowanych patrzących

co

to

chwila

paru

nie dostać metalowymi drzwiczkami w

nastolatków

twarz

na

poranku).

zegarki.

(wątpliwa

przyjemność

o

Uśmiechasz się do siebie, bo na

Spoglądasz na plan – dzień zaczyna się

szczęście

doskonale!

w

twojej

szkole

lekcje

Pierwsza

lekcja

na

zaczynają się o 8.15, więc jeszcze nie

czwartym piętrze! Rozpoczynasz więc

musisz panikować, że się spóźnisz.

wędrówkę po schodach, która o tak

Dojeżdżasz

Metro

wczesnej porze i z tak ciężką torbą

wieloma

może konkurować ze wspinaczką na

Politechnika

do i

przystanku wraz

z

rówieśnikami, niczym pielgrzymka do

Olimp.

Częstochowy, podążacie w stronę Placu

Pierwszą lekcję pamiętasz jak przez

Unii. Po drodze dołączają do was ci

mgłę. Gdyby nie powtarzanie do testu,

jadący tramwajem i poranni kawosze z

pewnie zasnąłbyś na ławce tuż przed

Nero.

nauczycielem.

Cały pochód wchodzi przez drzwi

czujesz

kamienicy pod adresem Klonowa 16,

sumienia, że niczego nie zanotowałeś i

wita

ochroniarzem

znowu tuż przed testem będziesz pytać

przyglądającym się każdemu z osobna z

na grupie klasowej „Kto ma notatki na

mieszaniną

sprawdzian?”. Zerkasz na plan. Dwa

się

z

podejrzliwości

i 84

Wychodząc

zatem

pewne

z

sali,

wyrzuty


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

francuskie. Schodzisz schodami na dół

czasie rewolucji. Nikt z twojej grupy nie

i czekasz wraz z resztą swojej grupy na

lubi

nauczycielkę.

pretekstem do kolejnych narzekań.

W

międzyczasie

jak

biegać,

co

szybko

staje

się

codziennie rozsiadacie się na kanapach

Spocony wracasz do szkoły. Przebierasz

i

brak

się i wychodzisz z szatni. Chce ci się

nauczycieli,

pić, ale kiedy podchodzisz do źródełka,

narzekacie

organizacji, bufet

-

na

schody,

zastępstwa, słowem:

w

okazuje się, że jest awaria. Na szczęście

narodowym sporcie Polaków zaczynają

to już koniec twoich lekcji, więc

się w Żmichowskiej na dobre.

zbiegasz na dół, przechodzisz obok

Na początku drugiej godziny lekcji

całującej się w najciemniejszym kącie

najpiękniejszego języka na świecie do

pary, zostawiasz w szafce niepotrzebne

twojej

zagubiony

rzeczy i udajesz się do wyjścia. Kiedy

pierwszoklasista, który szybko jednak

już masz wychodzić, zatrzymuje cię

wycofuje

ochroniarz

klasy się

rozgrywki

wchodzi z

trzaskiem

drzwi.

i

pyta,

dlaczego

tak

Nauczycielka jak gdyby nigdy nic wraca

wcześnie, z miną, jakby podejrzewał cię

do prowadzonych zajęć.

co najmniej o zamordowanie pani

Lekcja dobiega końca. Przypominasz

bibliotekarki. W końcu możesz przejść

sobie, że teraz wielka chwila - test, do

dalej, ale odprowadzany wzrokiem

którego tyle się uczyłeś. Idziesz pod

ochroniarza czujesz się jak wtedy, kiedy

odpowiednią salę i okazuje się, że

nie masz pracy na WOK dwa miesiące

nikogo z twojej klasy tam nie ma. Na

po terminie.

granicy paniki zbiegasz na pierwsze

Razem z innymi uczniami idziesz w

piętro

stronę Metra Politechnika. Wchodzisz

i

odkrywasz,

że

w

całym

niewyspaniu zapomniałeś sprawdzić

do

autobusu

i

ze

znudzeniem

zastępstwa i ze sprawdzianu nici. Przez

przeglądasz

kolejną godzinę próbujesz pogodzić się

wyskakuje

z zarwaną bez potrzeby nocą.

podchodzi do źródełka i pomimo kartki

Facebooka. film,

na

którym

Nagle ktoś

A

z napisem „awaria” naciska przycisk.

dokładniej dwa WF-y. Podążacie za

Ku twojemu zaskoczeniu, z kranu od

nauczycielami

a

razu zaczyna lecieć woda. Uśmiechasz

wśród

się do siebie. Doskonale wiesz, że choć

Następny

na

atmosfera

liście na

jest

WF.

Agrykolę,

przypomina

na

codziennie złościsz się i narzekasz na tę

ścięcie francuskich arystokratów w

szkołę, na jej schody, nauczycieli,

oczekujących

przed

szubienicą

sprawdziany, 85

zastępstwa,

85


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

“niedziałające” zamieniłbyś

źródełko, jej

na

żadną

nie

Żmichowska jest przecież tylko jedna.

inną.

*****

Amelia Czerczer

WYNIKI ANKIETY Pewien

czas

temu

wśród

uczniów

i

absolwentów

naszej

szkoły

została

przeprowadzona ankieta, w której wzięły udział aż osiemdziesiąt trzy osoby. Składała się ona z dziesięciu pytań dotyczących okresu spędzonego w naszym liceum. Ankietowani chętnie podzielili się z nami refleksjami o szkole, a wyniki naszego badania przedstawiamy poniżej.

Pytanie pierwsze: Co cię przyciągnęło do Żmichowskiej? Wśród odpowiedzi na to pytanie dominowało lakoniczne “francuski”. Prócz tego wielu z was wskazywało na ofertę z nauczaniem dwujęzycznym i ciekawy wybór rozszerzeń oraz na opinię o szkole jako o placówce z dobrym poziomem przedmiotów humanistycznych (w tym, co szczególnie podkreślano, łaciny). Pozostałe odpowiedzi dobrze podsumowuje jedna z nich: “Przyjemna atmosfera, różnorodność, widoczna na pierwszy rzut oka uczniowska inicjatywa i zapał do poprawiania jakości szkolnego życia swojego i innych”. Najlepsza odpowiedź: “Niski próg punktowy, ładne dziewczyny, kocurskie jedzenie w automacie, kranik”.

Pytanie drugie: Jakie były twoje wrażenia po pierwszych dniach w szkole? Zachwyt. Radość. Spokój. Onieśmielenie. Zdenerwowanie. Skołowanie. Zagubienie. Przerażenie. Tyle uczuć! Większość z was oceniła swoje pierwsze dni pozytywnie. W odpowiedziach wyraziliście ubolewanie dotyczące ilości schodów przy jednoczesnym zachwycie nad budynkiem (który jedno z was nazwało nawet Hogwartem). Jedni 86


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

zachwycali się stylem ubierania się Żmichowiaków, inni wyznawali miłość panu Mojkowskiemu. Dziwiliście się brakiem dzwonków i wczuwaliście się w atmosferę, która zdawała się być odzwierciedleniem opinii krążących o Żmichowskiej wśród znajomych. Najlepsze odpowiedzi: “Jezus Maria”. “Hohoho dzięki schodom every day will be leg day… Sześć (!!!) lat później i co? Nic kurde, nogi jak makaron…” “(...) jeszcze czasem z jakiegoś nieznanego mi pomieszczenia wyskakiwały panie woźne” “(...) dużo bab mało chłopów fajne podłogi”

Pytanie trzecie: Co lubisz w Żmichowskiej? W pytaniu o to, co kochają, nasi ankietowani wykazali się prawdziwą kreatywnością! Hasła, które padały, to między innymi inspirujący nauczyciele, uczniowie, atmosfera, swoboda w kwestii ubioru i makijażu, niepowtarzalne wydarzenia szkolne, klimat kamienicy, bufet, lokalizacja, poczucie bezpieczeństwa, otwartość, brak dzwonków, luz,

francuski,

artystyczność,

indywidualizm,

pan

ochroniarz

i

Piłsudski.

Najważniejszą odpowiedzią było według redakcji “poczucie, że się rozwijam” - bo przecież o to chodzi w szkole, prawda? Najlepsze odpowiedzi: “(...) ogólnopanująca paranoja i pogodzenie z marnym losem” “jest z kim pogadać na poziomie” “wszystko poza tym, że łazienkę męską zamykają w ciągu dnia”

Pytanie czwarte: Czego NIE lubisz w Żmichowskiej? Jak wiadomo, narzekanie to sport narodowy Polaków. A na co narzekają uczniowie i absolwenci Żmichowskiej? Przede wszystkim na SCHODY. Prócz nich dusze naszych respondentów frapuje kiepska organizacja, słaba integracja (co podkreślano zarówno na linii uczeń-uczeń, jak i uczeń-nauczyciel), tłumy na przerwach, ciągłe 87

87


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

zastępstwa, zamknięte patio, bieganie na Agrykoli (a szczególnie, gdy jest zimno), większy nacisk na przedmioty humanistyczne niż przyrodnicze, niewielkie sale od wf, sporo hałasu, kolejki, za duża ilość dziewczyn, za mała ilość chłopców i “uczucie ogólnej beznadziei”. No cóż, pozostaje stwierdzić, że wypunktowanie problemów to pierwszy krok na drodze do ich usunięcia. Najlepsze odpowiedzi: “Tylu schodów, myślałam, że przez trzy lata nabiorę kondycji, nabyłam jedynie bezsenność”.

Pytanie piąte: Czy Żmichowska spełnia twoje oczekiwania jako liceum? Tutaj zdecydowana większość odpowiedzi brzmiała “tak” bądź była wariacją tego słowa z różną ilością wykrzykników. Aż miło spojrzeć na wyniki!

Pytanie szóste: Jaki jest twój ulubiony nauczyciel? Patrząc na wyniki można spokojnie stwierdzić, że praktycznie każdy nauczyciel w Żmichowskiej znalazł swojego adoratora wśród uczniów. Wśród ankietowanych najczęściej wybieranymi członkami grona pedagogicznego były ex aequo na pierwszym miejscu pani Bajszczak i pani Rzeczkowska. Na kolejnych miejscach znaleźli się: pan Mojkowski, pan Paquet, pan Kopeć, pani Lipke, pani Dudkiewicz, pani Czerniakiewicz, pani Serafin, pan Słomczewski, pani Bober, pani Żaboklicka oraz pani Kozłowska. W ramach podsumowania odpowiedzi na to pytanie chciałabym zacytować jedną z nich, którą sądząc po wynikach można by poszerzyć o wiele więcej nazwisk niż tylko te wymienione: “Ciężko wybrać jednego, ale najbardziej owocne są dla mnie zajęcia pana Mojkowskiego, pani Bańko, pani Rzeczkowskiej, pani Krawczyk oraz pana Paquet, ponieważ są to ludzie zakochani w tym, co robią, pełni wyrozumiałości i mądrości, z bardzo zróżnicowanym, ale w mojej opinii świetnym podejściem do ucznia. Doceniam to, że wymagają dużo, przy czym sami dają z siebie jeszcze więcej”. Dziękujemy za takie piękne słowa!

88


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Pytanie siódme: Jaki jest twój ulubiony przedmiot? Różnorodność odpowiedzi zadziwiła całą redakcję. Najwięcej głosów otrzymała historia, zaraz za nią na podium plasują się język francuski i język polski. Niewiele mniej otrzymały biologia, historia sztuki, WOS, matematyka i angielski. Oprócz nich wśród wymienianych były jeszcze łacina, chemia, fizyka, geografia, wiedza o kulturze, podstawy przedsiębiorczości i WF.

Pytanie ósme: Jakie jest twoje ulubione wydarzenie organizowane w szkole? Niemal każdy odpowiedział na to pytanie tak samo: oczywiście, że TFAŻ! Żmichowiacy nie zapomnieli jednak też o Dniach Literatury, Szkole Radości, koncertach „Żmichowska Śpiewa”, Frankofonii i Maratonie Pisania Listów!

Pytanie dziewiąte: Co sądzisz o atmosferze w szkole i naszej społeczności uczniowskiej? Większość z ankietowanych wyraziła się o atmosferze bardzo pozytywnie, acz z małymi uwagami. Dotyczyły one głównie słabego poziomu integracji między klasami. Zdarzyły się też narzekania na występowanie grupek w klasach, ale jak wyraziła się jedna z osób odpowiadających: “tak duża grupa uczniów nigdy nie będzie monolitem”. Wielu z was docenia przyjazną atmosferę panującą w szkole i otwartość wobec siebie. Oby tak dalej!

Pytanie dziesiąte: Czy jest coś, co chciałabyś/chciałbyś przekazać pozostałym uczniom z okazji stulecia? W tym miejscu zamiast opisu wyników po prostu zacytuję najlepsze odpowiedzi: - Korzystajmy z wielu możliwości, które daje nam nasza cudowna szkoła. Żmichowska jest tylko jedna. - Pamiętajmy o historii szkoły i szanujmy siebie nawzajem. - Zawsze bądźcie życzliwi i sprawiedliwi! - Bądźcie sobą!

89

89


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

- Keep calm and climb the stairs! - Kochani, nasza szkoła jest cudowna. Pamiętajmy, że tworzymy ją my - społeczność. Aby wszystkim nam żyło się wspaniale w tej placówce, okazujmy sobie szacunek, nie propagujmy nienawiści, hejtu i akceptujmy siebie nawzajem! - Chyba nic. Poza tym, żebyście pili wodę i nie palili elektryków, bo to niezdrowe. - Chłopcy! Nie bójcie się nosić koszul, bo każdy z was zakładając ją dostaje +20 punktów do uroku. - Bądźmy dumnymi Żmichowiakami! - Chciałabym tylko, aby wszyscy zawsze czuli się u nas dobrze, byli dla siebie mili i zarażali się pozytywną energią! - Doceńcie tę szkołę, bo mało jest tak tolerancyjnych szkół z wysokim poziomem nauczania. I mówcie “dzień dobry” panu ochroniarzowi. - Drodzy uczniowie, więcej otwartości i uśmiechu na twarzy! - Bądźcie sobie bliscy, od razu. Bo okazuje się, że później nie ma czasu… - Żmichowska powinna łączyć ludzi oryginalnych, kreatywnych, szukających własnego “ja”. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie. - Zmieńmy tę szkołę na lepsze. Nawet jeżeli ta jest już idealna, zróbmy z niej placówkę, do której każdy będzie chciał chodzić z radością i nie mógł doczekać się poniedziałku po weekendzie. - Rozwijajmy się, bądźmy lojalni i odnośmy się do siebie z szacunkiem, bo mamy spędzić wspólnie z niektórymi nawet cztery lata. Niech to będą cztery lata spędzone w szczęściu i zgodzie. - Bądźcie dla siebie oparciem. Nie wszystkich musicie darzyć szczerą miłością, ale nie ma sensu utrudniać innym życia. Pamiętajcie, że wszystko wraca do nas ze zdwojoną siłą. Szanujcie też nauczycieli, bo choć często nie spełniają wszystkich waszych oczekiwań, to jednak miejcie na uwadze, że ich praca jest naprawdę trudna i pełna wyzwań, a wszystko, co robią, robią dla naszego dobra.

I na koniec: “Nie lękajcie się - to mówię ja, Michał Szyszkowski”. 90


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

91

Dzięki, Michał. Nie będziemy.

*****

Bogumiła Bajor

ŻMICHOWSKA EN VOGUE. O WYBIEGU NA SZKOLNYCH KORYTARZACH Nie

od

dziś

liceum

im. Narcyzy

Żmichowskiej

w

Warszawie

słynie

z

niepowtarzalnego stylu swoich uczniów. Już w dwudziestoleciu międzywojennym przyszła aktorka i profesor Akademii Teatralnej Aniela Świderska powie: „Zawsze zazdrościłam

Żmichowiankom

mundurków.

Były

najpiękniej

ubranymi

licealistkami na warszawskich ulicach. Kiedy szły, wszyscy się za nimi oglądali. Te ich spódniczki w kratkę i bereciki… sam szyk, wdzięk i elegancja”. Dziś Żmichowska nadal pozostaje na szczytach warszawskich rankingów mody licealnej. A jak to wygląda od kulis? Uczniów naszej szkoły można podzielić

szkole. Na korytarzach tworzą ciemne

ze względu na modę na ugrupowania.

morze glanów, kabaretek, nabijanych

Niczym partie w Sejmie, poszczególne

ćwiekami

grupy modowe mają ściśle przemyślany

makijaży. Często ich włosy mienią się

i z góry ustalony program ubiorczy.

jednym lub większą ilością kolorów.

Każda z partii ma swoich liderów,

Czasami wyglądają groźnie - a już

hojnie obsypywanych komplementami

szczególnie, gdy przebywają w grupach.

przez

inspiracji

Przechodzień czuje się wtedy bardziej

pokrótce

jak na Ząbkowskiej po północy aniżeli

latarnik

jak w elitarnym liceum. Nie dajmy się

szukających

Żmichowiaków. przedstawię

Poniżej modowy

chokerów

jednak

Na chwilę obecną największą grupę

pomalowanych na czarno warg i stylu

ubraniową

rodem z horrorów w środku wcale nie

tzw.

pozorom:

gotyckich

Żmichowskiej.

stanowią

zwieść

i

muszą się kryć złe dusze.

„alternatywki”. Na rozjaśnienie mroku, który je otacza, nie starczyłoby lamp w 91

pomimo


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Obok przedstawicieli mody mroków

lat brakuje im tylko szofera w zielonej

średniowiecza w modowym Sejmie

liberii w tle oraz chihuahui w torebce.

zasiada ich mniej zradykalizowana

Tego ostatniego zabrania im tylko

odmiana: alternatywki poszukujące. Z

radykalny

weganizm,

ich

większości

stylu

można

wnioskować,

że

którego

wyznawcami

głęboka

jednak wciąż zastanawiają się, przeciw

zwierząt domowych.

czemu pragną go wzniecać. Wyróżniają

Kolejną partią modowego Sejmu jest

się

do

partia artystów. Jej przedstawiciele to

odkrywania nowatorskich rozwiązań

zazwyczaj eteryczne, pełne wdzięku

stylistycznych: do glanów zakładają

istoty odziewające się w ubrania z

bowiem pastelowe spódniczki, a do T-

pogranicza

shirtów metalowych zespołów kapcie w

rytualnych

jednorożce.

nowatorstwem

modowych z poprzedniego stulecia.

wyróżniają się pofarbowanymi na dość

Cechuje ich równie duża dbałość o

abstrakcyjne

szczegóły co osoby z partii BCBG, mają

skłonnością

Poza kolory

szczególnym

włosami

upodobaniem

oraz do

walki

oraz

cechuje ich przemożna potrzeba buntu,

szczególną

potrzeba

w

o

prawa

afrykańskich i

jednak

pele-mele

zdecydowanie

szat

z

żurnali

bardziej

używania symbolu tęczy gdzie tylko się

nonszalanckie podejście do mody. Ich

da.

silne poczucie własnej wyjątkowości i

Następnym

całkiem

sporym

zamiłowanie do sztuki każdego rodzaju

ugrupowaniem jest tzw. “BCBG” (co

wyrażają

stanowi

francuskiego

ubiór. W przeciwieństwie do BCBG

określenia bon chic bon genre). Jest to

każdy artysta posiada jednak swój

ugrupowanie dosyć sfeminizowane, a

własny styl, który jest nie do pomylenia

Ich głównym hasłem zdaje się być fraza

z pozostałymi członkami jego partii.

„diabeł

Ich

Następnym ugrupowaniem modowym

garderoba prawdopodobnie warta jest

są abnegaci. Te osoby, pozornie tylko

więcej

Konga.

nieinteresujące się modą, nagle z dnia

Członkowie BCBG noszą stroje od

na dzień wyskakują z odważnymi

najlepszych projektantów, designerskie

połączeniami

płaszcze, drogie, eleganckie buty, złotą

frapującymi

biżuterię (mała rzecz, a cieszy), idealne

stanowiącymi mieszankę egzotyczną

fryzury i dopracowane makijaże. Do

niczym

entourage’u Paris Hilton z najlepszych

Gdyby

skrót

tkwi niż

w

dług

od

szczegółach”. publiczny

92

poprzez

swój

nietypowy

kolorystycznymi połączeniami

androgeniczna można

ich

czy

stylów, krewetka.

porównać

do


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

zwierząt,

byłaby

kameleona

z

to

tygrysem,

krzyżówka

patrzącemu na nich pewnego spokoju

ponieważ

ducha. Nie są może najbarwniejszymi

posiadają zarówno rzadką umiejętność

ptakami

wtopienia się w tło, jak i nagłego ataku

Żmichowskiej,

ale

krzykliwymi wzorami i połączeniami

powszechnie

akceptowany

faktur.

wszystkie inne ugrupowania modowe.

Działają

z

zaskoczenia:

w

modowej ich

styl

jest przez

miesiącami czają się, badając modowe

Jako

środowisko i typując swoje ofiary, by

Szwajcaria

nagle zaatakować z odważną stylizacją.

możliwość tworzenia różnego rodzaju

Ostatnim

koalicji

ugrupowaniem

zbiorowisko będące

w

modowej. liberalną dotychczas bowiem

przeciętnej samym Jest

jest

partią

w

wszystkich

wprowadzają

sprecyzowanych

wojny

mają

niemożliwych

do

innymi

ugrupowaniami. Są pokojowi, cisi i

areny

nie

niczym

między

opanowani,

wymienionych,

czasie

często

najbardziej

spośród

neutralne

osiągnięcia

szarości,

środku

osoby

wolierze

a

w

modowy

spokój

Sejm

i

poczucie

wszystkie

modowe

harmonii.

ma

zasad,

I

to

już

zazwyczaj jednak jej członkowie noszą

ugrupowania w Żmichowskiej. Jak

swetry i jeansy w neutralnych kolorach.

widać, nasze wspaniałe liceum jest

Ich jedyną maksymą zdaje się być „nie

różnorodne nie tylko pod względem

wyróżniaj się”. Przeciętna szarość to też

profili

partia najbardziej rozwarstwiona ze

ubioru. I uwierzcie mi, naprawdę

wszystkich, mająca w swoich szeregach

cudownie

osoby wszelkich stanów. Wyróżnia się

symbiozę tych barwnych gatunków,

dosyć dużym procentem unifikacji,

patrzeć na kształtujące się osobowości i

konformizmem

wyjątkowe stylizacje.

podczas

wybierania

stylizacji oraz swego rodzaju abnegacją,

klas

pierwszych, jest

móc

ale

także

obserwować

A Ty z jakiego jesteś ugrupowania?

wystarczającą jednak do zapewnienia

93

93


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Aleksandra Matynia

CEGIEŁKA Z KLONOWEJ Z okazji stulecia szkoły każdy czuje się w obowiązku mówić o naszej patronce, Narcyzie Żmichowskiej, o twórczości Jacka Kaczmarskiego, o języku francuskim, o TFAŻ-y, o Dniach Literatury, o Szkole Radości, o projekcie Żmichowska Śpiewa. Niektórzy śmieją się ze Żmichomemów, z rywalizacji z Sempołowską, z przygód z bufetem, z braku dzwonków i chłopców, ze schodów i czterech pięter. Jest to jak najbardziej naturalne i słuszne, gdyż wszystkie wymienione wyżej rzeczy składają się na charakter naszego liceum. Często jednak w tym wyliczaniu zapominamy o sobie. Bo co to znaczy dla mnie być Żmichowiakiem? A co to znaczy dla Ciebie? Bycie

Żmichowiakiem

rzeczy,

impresje,

uchwycone

to

drobne

ulotne

chwile

obiektywem

na

zielono,

a

metaliczny

połysk

dźwięczy plotkami woźnych. A płynny,

Flauberta.

jednostajny

głos

nauczycielki

Czarna herbata stygnąca na stoliku

angielskiego ma coś w sobie z koloru

woźnej przy sali 106. Kubek z ZUS-em

roweru sprzed szkoły.

pana Słomczewskiego. Ciepły kaloryfer

Bycie

w zimowe poranki. Płócienna torba

przetrwania w kolorowej dżungli. Obok

TFAŻ-y na ramieniu kolegi. Szpilki

farbowanych

romanistki uderzające o drewnianą

migają wielobarwne grzywy, przypinki

posadzkę. Czarna teczka na rysunki

ulubionych zespołów wyróżniają się na

oparta o szafkę. Odciski butów na

tle czarno ubranej młodzieży. Długie,

kanapie koło 103. Połamane paluszki

męskie palce uwieńczone czerwonym

na

lakierem

parapecie

przy

202.

Spokojne

Żmichowiakiem na

ściskają

to

zielono

rękę

próba

końcówek

obwieszoną

chwile w ocienionej wnęce przy auli.

tęczowymi bransoletkami. Poszarzałe

Bycie Żmichowiakiem to uczta dla

repliki

zmysłów.

Odgłos

koszulce

przykuwa

wzrok

straży niczym

pożarnej plakat

z

wieży

Eiffla

blakną

Wyspiańskiego

w

przy

kolorze

ciepłej ochry. Czerwone wypieki na

łacińską sentencją. Drzwi wejściowe

policzkach

czasem pachną jak siarka piekielna,

kontrastują z markowym niebieskim

czasem – jak ziarna świeżo zmielonej

kubkiem spóźnionego inteligenta. Tam

kawy. Ogłoszenia na szafkach krzyczą

pochód białych koszulek na Agrykolę, 94

zziębniętego

ochroniarza


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

tu brązowo-szare kurtki znikające w

wydobywasz z automatu zaklinowaną

szatni nauczycieli przy sekretariacie.

paczkę paluszków czosnkowych. To

Wreszcie pomarańczowo-żółte jesienne

ufność, że możesz spokojnie zostawić

liście

buty na parapecie obok od dawna

na

chodniku

zamalowanym

niebiesko-różowymi tfażami.

nieotwieranej szafki. To niepokój, gdy

Bycie Żmichowiakiem to nieustanne

wraz z ludźmi z klasy ukrywasz się w

poszukiwanie i zadawanie sobie pytań.

łazience przed pielęgniarką rozpytującą

Gdzie też o 8:13 może podziewać się

o bilanse. To radość, gdy ktoś odpowie

woźna z kluczykiem? Jakimi schodami

na ogłoszenie o zaginionych różowych

najszybciej dotrzeć do 212? Lepiej

słuchawkach.

pójść do toalety teraz czy na matmie?

Bycie Żmichowiakiem to… bycie sobą.

Co jest dzisiaj w bufecie? Dlaczego w

Zapalonym łacinnikiem, utalentowaną

tej sali nie ma normalnego zegarka?

wiolinistką, aspirującym biznesmenem,

Zmiana obuwia czy szansa na ocalenie

artystką

ekscentryczką,

frekwencji?

spokojną

dziewczyną,

Bycie Żmichowiakiem to przynależność

chłopakiem. Bez względu na to, kim

do wspólnoty. To ciepło w środku, gdy

jesteś, zawsze będziesz czuł lub czuła

rankiem znajdujesz na szafce zdjęcia

się tutaj dobrze, bo to Twoja szkoła, ale

przyjaciół z napisem „Sto lat!”. To

przede wszystkim – Twoja tożsamość.

poczucie spełnienia i triumfu, gdy

Cegiełka, którą wbudowujesz w ścianę

ale

nieśmiałym

kamienicy przy Klonowej 16.

95

też

95


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

O STULECIU

96


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

97

Antonina Górka

OBCHODY STULECIA SZKOŁY W poniedziałek 18 listopada 2019 r. ze względu na trwający remont auli szkolnej w jednej z sal zaprzyjaźnionego ze Żmichowską kina Atlantic odbyły się obchody dwóch rocznic: stulecia naszej szkoły oraz dwusetlecia urodzin Narcyzy Żmichowskiej. Świętować przybyli (oprócz dyrekcji, członków dawnego i obecnego grona pedagogicznego, personelu administracyjnego oraz reprezentacji wszystkich klas) ambasador Francji Frédéric Billet, ambasador Luksemburga Conrad Bruch, konsul Belgii Anne-Sophie Massa, delegatka generalna Walonii-Brukseli Laurence Capelle, przedstawiciele miasta stołecznego Warszawy, dzielnicy Śródmieście, Instytutu Francuskiego, Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wśród tego grona znalazło się kilku absolwentów naszej szkoły. Swoją obecnością zaszczyciła nas też córka pierwszej absolwentki pani Maria Frankowska. O godzinie 11:00 obchody rozpoczęła

francuskiego, którym wyróżniło nas

przywitaniem pani Dyrektor Joanna

francuskie

Chrapkowska, której towarzyszył pan

Zagranicznych.

Radosław Kucharczyk w roli tłumacza.

Po przemówieniu na scenę zostali

Następnie na chwilę przejął pałeczkę

zaproszeni Piotr Milencki z 2B i

pan

Malwina Skorek z 1C, którzy wykonali

Adam

Czuba

i

odbyło

się

Ministerstwo

Spraw

wprowadzenie sztandaru szkoły (niósł

utwór

go Stanisław Piórkowski z klasy 2E,

Warszawie”. Po pięknie zaśpiewanej

towarzyszyły

mu

Zofia

Klimek

i

Czesława

Niemena

„Sen

o

piosence mieliśmy okazję wysłuchać

Dominika Matuszewska, obie z 2C).

słów

Później

wygłosiła

przedstawicieli, którzy zwracali się do

uroczyste przemówienie, w którym

nas i po polsku, i po francusku (tu

opowiedziała nieco o historii liceum,

tłumaczyła

pracy w szkole i osiągnięciach tej

Piątek). Obecnych chyba najbardziej

placówki

wzruszył

pani

Podkreśliła

Dyrektor

na

przestrzeni

między

innymi

lat. rangę

LabelFrancÉducation, znaku jakości nauczania

dwujęzycznego

języka 97

wymienionych

dla

nas

moment,

wcześniej

pani

Justyna

kiedy

ambasador

Francji

francuskiego

na

Żmichowską

„modelową

pan

przeszedł

polski

i

z

określił placówką


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

nauczania języka francuskiego”. Przy

"Mury",

okazji

d’aimer”. Po części artystycznej pani

przemówień

szkole

zostały

a

Edith

Bardet

„L’envie

przyznane różne nagrody.

Dyrektor w ramach podziękowania za

Drugą część uroczystości prowadziły

wieloletnią

współpracę

dwie uczennice: Zofia Gumuła i Rozalia

pamiątkowe

medale

Kowalska z klasy 2D. Wszyscy zebrani

nauczycielom

oraz

mogli poznać historię naszej patronki i

współpracującym ze szkołą. Zrobiono

grupy Entuzjastek w prezentacji Kamili

pamiątkowe zdjęcia grona pedago-

Pawlukiewicz i Kacpra Łukasika z 2C, a

gicznego

następnie historię szkoły opowiadaną

Dyrekcja

przez strażniczkę szkolnej pamięci,

zebranych na mały poczęstunek.

panią

"Jestem

bibliotekarkę

Urszulę

Kolejnym

punktem

Szambelan.

oraz

wręczyła i

organizacjom

gości,

a

zaprosiła

przekonany,

piętnastego

liceum

następnie wszystkich

że

historia

jest

historią

programu był film Zofii Gumuły, Olgi

wielkiego

Andrzejewskiej i Hanny Bąk, w którym

inspirować inne licea w Polsce. Nie

usłyszeliśmy

będzie

wspomnienia

różnych

sukcesu,

dyplomy

przesadą

która

może

stwierdzić,

że

absolwentów związane z pobytem w

piętnaste liceum jest wzorową szkołą" -

naszym liceum.

powiedział w swoim przemówieniu pan mieliśmy

ambasador Billet. Życzymy wszystkiego

okazję wysłuchać utworów w wyko-

najlepszego Dyrekcji, gronu pedago-

naniu uczniów i absolwentów: Piotr

gicznemu,

Zubek zaśpiewał "New York, New

uczniom oraz absolwentom. Kontynu-

York", Bogumiła Bajor „Paris sera

ujmy tradycję naszego liceum przez

toujours

Pomiędzy

prezentacjami

Paris”,

"D'Allemagne",

pracownikom

Julia

Ukielska

następne

Szymon

Kowalski

Żmichowskiej!

*****

98

stulecia.

Sto

szkoły,

lat

dla


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Alicja Szadura

RELACJA Z DNIA ABSOLWENTA Każda rocznica jest istotna, jednak niektórym poświęca się więcej uwagi niż pozostałym. Najczęściej są to owe rocznice, których cyfra jest piękna i okrągła. Dziesięciolecia zdarzają się bardzo często, trzydziestolecia już rzadziej, natomiast stulecia to prawdziwy ewenement, a co za tym idzie, są prawdopodobnie najhuczniej z wszystkich rocznic obchodzone. Jakież to szczęście zatem móc przyznać, że nasza szkoła 16 listopada 2019 r. obchodziła swoje stulecie połączone z Dniem Absolwenta. Jednakże cóż nam daje okrągłe sto lat trwania naszej szkoły? Odpowiedź jest banalnie prosta: tradycję, dumę i radość. Mało placówek w Warszawie może pochwalić się tak długim stażem, w końcu na to stulecie przypadła druga wojna światowa, Powstanie Warszawskie, jak i inne niezwykle ważne wydarzenia historyczne, które wpływały na losy polskiej edukacji. Wspominać dzieje Żmichowskiej przybyło wielu absolwentów, którzy tę listopadową sobotę spędzili na przechadzkach po swoich starych szkolnych korytarzach. Miałam okazję być jedną z pierwszych

cyfry

osób przybyłych tego dnia do szkoły.

udekorowane były pracami uczniów

Dwadzieścia

związanymi

minut

przed

moim

“100”,

a ze

klatki

schodowe

stuleciem.

Krótko

pojawieniem się dostałam wiadomość

mówiąc, było czuć atmosferę i wagę

od

tego święta.

przyjaciółki,

że

jest

ona

prawdopodobnie jedyną oddychającą

Około godziny dziewiątej trzydzieści

istotą w całym budynku, co skłoniło ją

zaczęli pojawiać się pierwsi goście,

do biegu po piętrach w celu zapalenia

którzy kierowali najpierw swe kroki w

świateł i tym samym rozjaśnienia

stronę sali nr 10 tego dnia pełniącej

mroków naszej kamienicy. W ten oto

rolę

sposób stała się światłość i rozpoczął

usłyszeliśmy

się Dzień Absolwenta. Jasna dzięki

odpowiedzialnych, przez szkołę mogło

sztucznemu

oświetleniu

wpadającemu wyglądała Korytarz

przez

naprawdę parteru

szatni.

Zgodnie od

z

osób

tym,

co

za

nią

i

słońcu

przewinąć się około tysiąc osób, co jest

okna

szkoła

wynikiem

oszałamiającym

sobotę

środku

przyzwoicie.

zdobiły

słynne

granatowe kotary, z sufitu zwieszały się 99

w

jak

listopada,

na

który

99


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

świadczy

o

zainteresowaniu

i

schodami.

Niezwykle

miło

było

przywiązaniu do naszej placówki.

obserwować przejętych absolwentów,

Od dziesiątej zaczęło się wszystko

którzy z tak ogromną czułością i

rozkręcać.

szacunkiem zwracali się do swoich

Przez

kawiarenki

nie

przewijały się już pojedyncze osoby, a

nauczycieli,

całe

dzieje.

tabuny

wędrujących

byłych

przypominając

Możliwość

dawne

oglądania

tego

uczniów. Korytarze przestały wyglądać

zjawiska była wręcz magiczna, to samo

jak centrum Warszawy pierwszego

mogę

stycznia o poranku i zmieniły się w

wspomnień. Do naszej kawiarenki na

istny ul. Zaczęło być duszno i ciasno,

parterze

jednak

niektórzy dzielili się historiami z ich

wyjątkowo

znaczeniu.

w

Ludzie

pozytywnym

byli

powiedzieć

o

wysłuchiwaniu

przychodziło

wiele

osób:

czasów, a inni po prostu chcieli

życzliwi,

uprzejmi, dało się ujrzeć osoby witające

zaspokoić swoją chęć

się

tkliwością,

czegoś słodkiego. To samo działo się w

nieukrywające radości z wizyty w

kawiarence na piętrze drugim, którą

Żmichowskiej. Nic w tym dziwnego,

grupa pań objęła na kwaterę i rozłożyła

była to okazja do spotkania starych

przy jednym ze stolików karty do gry.

przyjaciół

dwudziestu,

Co do wspomnień z naszego sklepiku

trzydziestu, a nawet czterdziestu lat.

ze słodkościami, nie zapomnę pewnego

Uczniowie, jak

i nauczyciele oraz

pana, który stanął w jego progu i

pracownicy szkoły, dołożyli wszelkich

patrząc na ściany milczał chwilę, po

starań, aby absolwenci i była kadra

czym rzekł lakonicznie: ,,W tej sali

pedagogiczna poczuli się ponownie jak

pisałem

u siebie i aby mogli, poruszeni duchem

odpowiedziała mu cisza, odezwał się

wspomnień i nostalgią, otrzeć łzy,

ponownie: ,,Pokłóciłem się wtedy z

patrząc na swoją starą, bo stuletnią już

nauczycielką”.

szkołę.

,,dlaczego?” odparł jedynie ,,Bo nie

z

Atrakcji

największą

sprzed

było

wiele:

prelekcje

wystawy,

możliwość

spotkania

dawnych

nauczycieli. podobnie

Wśród

nich

najważniejsza:

Na

chemii”.

nasze

Gdy

pytanie

biorąc ze sobą ani kawy, ani żadnego z

wspomnieniami i występami uczniów, tematyczne,

z

miała racji”, a następnie wyszedł, nie

ze

kawiarenki

maturę

skosztowania

pysznych

domowych

ciast.

Nigdy

więcej już go nie zobaczyłyśmy. Mam nadzieję, że mimo owej zwady, zdał

prawdo-

chemię

ponowne

i

nauczycielce,

zmierzenie się z dawnym wrogiem 100

naprawdę że

nie

miała

pokazał racji.


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Pamiętam

także

pana,

który

Dzięki nim, dzięki temu zetknięciu się

przesiedział w naszej kawiarence dobre

paru

pokoleń,

dowiedziałyśmy

dwie godziny, oglądając wyświetlane

wielu

przez nas fragmenty filmów, co jakiś

miałyśmy najważniejsze: jak wspaniali

czas prosząc o kawę. Gdy wychodził,

ludzie wychodzą ze Żmichowskiej. Nie

zwrócił się do nas, by podziękować za

jest to jedynie zasługa budynku: przede

zbudowanie fantastycznej atmosfery i

wszystkim to dzięki kadrze nauczycieli

zniknął gdzieś w tłumie.

oraz osobom, z którymi przychodzi

ciekawych

rzeczy

i

się

zrozu-

O

nam spędzić szkolne lata - to oni

szesnastej nie było już nikogo, poza

kształtują naszą ostateczną formę, z

mną, moimi koleżankami oraz naszą

którą wychodzimy wprost w dorosłe

wychowawczynią i panią Piłatowicz.

życie. Skoro sami absolwenci przyznali,

Zaraz po sprzątnięciu sali wyszłyśmy

że ,,każdy Żmichowiak to niezwykła

dumne, szczęśliwe i bogatsze o nowe

osoba”, musi to oznaczać, że ta szkoła

informacje i przeżycia. Gdyby nie

od

absolwenci

nauczyciele,

ciekawe jednostki, które stykają się ze

stulecie nie miałoby tej samej magii. To

sobą i tworzą razem coś tak osobistego

właśnie oni przydali mu życia, byli

i interesującego, że nie można opisać

najważniejszą częścią tej układanki.

ich

Dzień

zakończył

i

się

dawni

sukcesem.

stu

lat

zrzesza

innym

nietuzinkowe,

terminem

niż

,,Żmichowska”.

Nauczyciele w Galerii na kolejnych stronach: 102 (od lewego górnego rogu): p. Urszula Ornoch, p. Ewa Drobek, p. Tomasz Kiejdo, p. Maria Achtabowska, p. Magdalena Serafin, p. Urszula Ratuszyńska 103 (jw.): p. Beata Przybysz, p. Anna Janaszek, p. Magdalena Żaboklicka, p. Katarzyna Kozłowska, p. Bogdan Mojkowski, p. Justyna Jankowska, p. Grzegorz Krużyński, p. Michel Paquet 104 (jw.): p. Radosław Kucharczyk, p. Marcin Marek, p. Anna Piłatowicz, p. Godley, p. Adam Czuba, p. Małgorzata Gronostalska, p. Maria Głowacka 105 (jw.): p. Maciej Kopeć, p. Zuzanna Lipke, p. Patrycja Grzeszczak, p. Katarzyna Bober, p. Ewa Wiśniewska, p. Ilona Krasnodębska 106 (jw.): p. Magdalena Krawczyk, p. Jolanta Konkowska, p. Maciej Kulesza, p. Agnieszka Gąstał, p. Dyrektor Joanna Chrapkowska, p. Magdalena Bańko, p. Anna Lubieniecka 107 (jw.): p. Agnieszka Czerniakiewicz, p. Justyna Dudkiewicz, p. Sylwia Sawicka, p. Andréa Rando Martin, p. Sebastian Makara, p. Urszula Szambelan, p. Joanna Maliszewska, p. Anna Wach

101

101


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

GALERIA PORTRETÓW NAUCZYCIELI Redakcja dziękuje z całego serca wszystkim tym nauczycielom, którzy zgodzili się na umieszczenie tutaj swoich podobizn! Dziękujemy też graficzkom: Ali Szadurze, Asi Kaczmarek, Zuzi Grzyb, Ali Kontkiewicz i Filipinie Dusińskiej!

102


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

103

103


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

104


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

105

105


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

106


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

107

107


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

Jadwiga Mik

PODZIĘKOWANIA Jako redaktor naczelna chciałabym podziękować z całego serca wszystkim tym, którzy razem ze mną tworzyli ten Żet. A jest to Żet wyjątkowy: to nie dziesięć artykułów zebranych w ostatniej chwili i sklejonych w numer o drugiej nad ranem. To nie trzydzieści kartek spiętych zszywaczem i trzymających się razem na słowo honoru. To coś więcej niż kilkadziesiąt zdań wyrażających nasze pasje w mniej lub bardziej literacki sposób. Banalne byłoby nazwanie tego „dużą ilością pracy” – znalezienie dobrej drużyny, motywacja, zebranie informacji, przeprowadzenie wywiadów, rysowanie czy wreszcie samo pisanie, korekta i złożenie wszystkiego w całość zajęło kilka miesięcy, bo wstępne prace zaczęły się już w sierpniu. Ten Żet to suma czasu wielu osób, które poświęciły go tylko po to, żebyście mogli przeczytać trochę o, powiem to głośno i śmiało, naszym szkolnym dziedzictwie. Bo tym właśnie jest dla nas Żmichowska – nie tylko pierwszą lepszą placówką edukacyjną. To tutaj spędzamy połowę dnia, stąd mamy znajomych, wspomnienia, niemal cały swój świat. A moim światem od dłuższego czasu jest też Magazyn Żet. Dlatego też pozwolę sobie personalnie podziękować osobom, które wielokrotnie w ciągu ostatnich (trzech!) miesięcy przeszły przez tony wiadomości, rozmów, korekt, burz mózgów, biegów do sekretariatu, do biblioteki, na spotkania z absolwentami czy dawnymi nauczycielami, które zniosły wiele miłych i mniej miłych słów, by koniec końców nasz wspólny trud zaowocował takim oto dziełem. Są to: Po pierwsze, moja niezrównana wicenaczelna Julia Ukielska. Żet to zawsze mnóstwo ponadprogramowej pracy, a dzięki tej cudownej pani było jej o wiele mniej. Nasi cudowni redaktorzy-amatorzy. Dziękuję za wasze słowa, wasze pomysły, wasze chęci. I za serce wkładane w każdy tekst. Nasza redakcja składa się obecnie z ludzi, którzy odpowiadali na moje wiadomości pół godziny po północy, brzmiące czasami w taki oto sposób: „znajdź mi do czwartku piąta lekcja coś o konflikcie poglądów na sprawy kobiet na przełomie xix i xx wieku poszukaj czegoś o żmichowskiej i hoffmanowej”. Wszystkie nasze redaktorki włożyły w Żet bardzo wiele, co dla większości z Was może nie być widoczne. A bez nich nie byłoby artykułów, wywiadów,

108


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

ciekawostek, pomysłów, kolejnych stron. Bo ważne są nie tylko same słowa, ale też to, skąd pochodzą i do czego zmierzają. Nasza droga poszukiwaczka informacji – Aleksandra Kożuszek. Dzięki Tobie wielu z nas nie musiało przekopywać się przez sterty prac naukowych, wspomnień i tysięcy słów wypowiedzianych na zawarte w tym dziesiątym Żecie tematy. Graficy! Ala Szadura, która poprawiała wysokość napisu „Magazyn Żet” ze cztery razy i chociaż nie sądziłam, że naprawdę to zrobi, poprawiła też Żmichowskiej kąt nosa i twarzy oraz stworzyła prawdziwy uśmiech Mony Lizy. Dziękuję, że wreszcie nie muszę robić okładek w Canvie! Asia Kaczmarek, bez której wsparcia nie istniałaby Galeria Nauczycieli! A także Zuzanna Grzyb, Filipina Dusińska i Ala Kontkiewicz, które wspomogły nas kilkoma swoimi wyjątkowo pięknymi rysunkami. Cały team GRAFIKA IS MAJ PASZYN powinien otrzymać wielkie brawa za ilość pracy, którą dziewczyny włożyły w te kilka stron na końcu Magazynu na stulecie. Kocham was wszystkich za to, że pomogliście mi sprawić, że ten szczególny Żet nie tylko opisuje, co to znaczy być Żmichowiakiem, ale sam też jest świadectwem i owocem pasji uczniów (w tym wypadku uczennic) naszej szkoły. Mam nadzieję, że kolejne Magazyny, już niedługo nie moje, będą dalej wylęgarnią twórczych umysłów, które kochają chwytać za pióro, by wyrażać swoje pasje. Po to przecież istnieje Magazyn Żet!

109

109


MAGAZYN ŻET NR 10 – STO STRON NA STULECIE

MAGAZYN ŻET. STO STRON NA STULECIE 2019/2020 numer 10 Redaktor naczelna: Jadwiga Mik Wice redaktor naczelna: Julia Ukielska Redaktorzy (alfabetycznie): Bogumiła Bajor, Sandra Białousz, Amelia Czerczer, Antonina Górka, Aleksandra Karaźniewicz, Natalia Mandes, Aleksandra Matynia, Kinga Musiatowicz, Karolina Paliwoda, Alicja Szadura + gościnnie Mateusz Godlewski Graficy (alfabetycznie): Filipina Dusińska, Zuzanna Grzyb, Joanna Kaczmarek, Alicja Kontkiewicz, Alicja Szadura Wsparcie informacyjne: Aleksandra Kożuszek Projekt okładki: Alicja Szadura Korekta: Jadwiga Mik Skład: Jadwiga Mik

110


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.