K MAGAZINE styl kultura sztuka Kwiecień 2009 ISSN 1899-9891 Indeks 250570 6.66 PLN (7% VAT)
DECONSTRUCTING WOODY
PRZEJRZEĆ WOODY’EGO
VICKY CRISTINA/PENÉLOPE CRUZ PET SHOP BOYS URSZULA DUDZIAK PIOTR UKLAŃSKI GELITIN RS 1 MAGDALENA GÓRKA PIOTR PORĘBSKI MICKEY ROURKE MIECZYSŁAW WASILEWSKI WOODY ALIEN SŁAWEK SHUTY OLA BUJNOWSKA MICHAŁ WALCZAK hanna bakuła TOMASZ RACZEK ANDRZEJ CZECZOT MARCIN KRASNY STACH SZABŁOWSKI
LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE... CO ZJAWISKOWE ZDJĘCIA CYKA, JAKICH ŁATWO NIE ZNAJDZIECIE? WYRAŹNE I NIEPORUSZONE, NAWET GDY SĄ Z RĘKI ROBIONE. REAGUJE BŁYSKAWICZNIE, FOTKI ROBI WRĘCZ KOSMICZNIE, MNÓSTWO SZCZEGÓŁÓW I PIĘKNE KOLORY, PEŁNE KLATKI – TO NIE SĄ POZORY. LUSTERECZKO, NO POWIEDZ PRZECIE, ŻE TO SONY A900, ALE PEWNIE JUŻ TO WIECIE! REKLAMA
LUSTERECZKO POWIEDZ PRZECIE...
WIĘCEJ INFO NA SONY.PL/DSLR
Przejrzeć Woody'ego „Jestem tak dobrym kochankiem, bo dużo ćwiczyłem w samotności”, „Seks jest jak gra w brydża. Jeżeli nie masz dobrego partnera, to musisz mieć przynajmniej dobrą rękę”, „Jedyny raz osiągnęliśmy z żoną równoczesny orgazm, gdy sędzia podpisywał nasze dokumenty rozwodowe”... Te i wiele innych złotych myśli przyczyniły się do tego, że go kochamy albo nienawidzimy. Woody Allen wzbudza skrajne emocje – rzadko bywa dla kogoś obojętny. Czy jako Bananowy Czubek, czy jako Zelig, czy już jako twórca poważnych dramatów w stylu „Innej kobiety” czy „Wszystko gra”, zawsze intrygował. Dla mnie jego filmy to ostoja pozytywnego nastawienia. Inteligentnych rozmów przy dobrym winie. Nowojorskich kafejek, dobrego, nastrojowego jazzu. Uśmiechniętych, kolorowych bohaterów z przewagą zawsze ponętnej płci przeciwnej. Za każdym razem wychodzę z kina z rumieńcami na twarzy i głową pełną optymizmu. A jego powiedzonka stają się wskazówkami do beztroskiego życia. Uczą, jak zachować dystans do otaczających nas nonsensów i samego siebie. Zawsze dziwię się, gdy słyszę: „Jaka to głupota”. Przyszła kiedyś taka jedna i po dziesięciu minutach „Annie Hall” zaczęła się wiercić, a po piętnastu bąknęła, że ona woli ambitniejsze kino z gwiazdami... Nie wiem, jak niewiasta ta zabłądziła w me progi, ale przez swoją opinię została zdyskwalifikowana na wejściu. Albowiem Woody to dla mnie mistrz. Ten rok to jego wielki powrót w łaski krytyków. „Vicky Cristina Barcelona” nakręcona na życzenie władz miasta Barcelony święci triumfy na całym świecie. Nowy KMAG oddaje reżyserowi swojego rodzaju hołd na papierze. Jeden z najoryginalniejszych polskich fotografów Piotr Porębski wyszukał rodzimą „siostrę bliźniaczkę” Penélope Cruz do naszej okładkowej sesji. Aktorka dostała za tę rolę Oscara w kategorii Najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Piszemy o fascynacjach Woody'ego – seksie, miłości, śmierci, ale i o neurotykach oraz komedii... Rozmawiamy o jego ukochanym mieście – Nowym Jorku, a raczej jego esencji – Manhattanie. W zestawieniu udział wzięli Urszula Dudziak, Hanna Bakuła i Andrzej Czeczot, czyli twórcy, dla których Wielkie Jabłko było kiedyś drugim domem. Tuż potem inny wielki Polak, już od dawna nowojorczyk – Piotr Uklański i jego kontrowersyjna sztuka. O samym Allenie postanowiliśmy porozmawiać z filmowym ekspertem i naszym ulubieńcem srebrnego ekranu minionych lat – Tomaszem Raczkiem. A na koniec najgorętsze polskie nazwisko na czerwonym dywanie Hollywood – Magdalena Górka. Operatorka rozchwytywana m.in. przez Seana Penna, Joaquina Phoenixa czy Casseya Afflecka... To nasz typ na przyszłoroczne Oskary! Panie i Panowie, co kiedykolwiek chcieliście wiedzieć o Woodym, a wstydziliście się zapytać – Melinda wam o tym opowie. Czy na Manhattanie, czy w słonecznej Barcelonie wszyscy i tak mówią kocham cię! A my bierzemy purpurową różę z Kairu i przeglądamy Allena. Nie śpijcie, Śpiochy! K jak Komar, Mikołaj Komar, redaktor naczelny
DECONSTRUCTING WOODY “I’m such a good lover because I practice a lot on my own”. “Having sex is like playing bridge. If you don’t have a good partner, you’d better have a good hand”. “The only time my wife and I had a simultaneous orgasm was when the judge signed the divorce papers”. These and many other quotes make us love or hate him. Woody Allen evokes extreme emotions – he doesn’t leave too many people indifferent. As Fielding Mellish in “Bananas”, as Zelig, as an author of serious dramas like “Another Woman” or “Match Point” he always intrigues. For me his films are haven of positive attitude. Of witty conversations over a glass of good wine. Of New York cafés, climatic jazz music. Of smiling, colourful characters – mostly the always attractive ladies. I always leave the cinema with burning cheeks and optimism. His one liners are perfect indicators of truly carefree life. They teach us to keep the right perspective on the absurdity surrounding us and on ourselves. I’m amazed hearing the opinion “It’s so stupid”. The girl came by once and after 10 minutes of “Annie Hill” she started fidgeting, after 15 she muttered she’d rather see something more ambitious with real celebrity stars. I don’t know how she ever made it into my place, but she was immediately disqualified. Cause Woody Allen is my master. This year marks his come back in good graces of the critics. “Vicky Christina Barcelona” triumphs all over the world. The new edition of KMAG pays its respect to the great director on paper. One of the most extravagant Polish photographers found “Penelope Cruz twin-sister” for our cover session. Penelope Cruz was awarded with Academy Award for Best Actress for her role in Allen’s film. We’re writing about Woody’s fascinations – sex, love, death but also about the neurotic freaks in the cinema and about comedy…We talk about his favourite city – the city of New York, and its very heart - Manhattan. In Juxtaposed we present the conversation between Urszula Dudziak, Hanna Bakuła and Andrzej Czeczot, the artists for whom the Big Apple used to be their second home. Another great Polish artist Piotr Uklański, also a New Yorker follows soon after with his controversial art. We talk about the master with a cinema expert
2-3 k mag 4
and our favourite TV figure – Tomasz Raczek. And last but not least: the hottest Polish name on the red carpet in Hollywood – Magdalena Górka. A camerawoman working with Sean Penn, Joaquin Phoenix and Cassey Affleck. Our candidate for next year Academy Awards! Ladies and Gentlemen! Everything You Always Wanted to Know About Woody* (* But Were Afraid to Ask) – Melinda will tell you. Both in Manhattan and sunny Barcelona, everyone says I love you! We pick up the purple rose of Cairo and we review Allen. Wake up you sleepers! K like in Komar, the editor in chief
INDEX
2 WSTĘPNIAK EDITORIAL 6 NASI AUTORZY CONTRIBUTORS 8 ROZKŁAD ARTYSTY ARTIST SPREAD
WYŁĄCZNIE DLA KMAGa NAJWYBITNIEJSI ARTYŚCI PREZENTUJĄ WIZUALNE PRACE. W TYM WYDANIU PIOTR UKLAŃSKI FOR KMAG EXCLUSIVELY. THE GREATEST ARTISTS PRESENT THEIR VISUAL WORKS. IN THIS WEEK’S EDITION – PIOTR UKLAŃSKI
10 NEWSY NEWS
PRZEGLĄD NOWOŚCI LITERACKICH, KINOWYCH, TEATRALNYCH, CIEKAWE PŁYTY, DVD, STRONY INTERNETOWE PLUS KRÓTKIE FELIETONY ZNANYCH OSÓB A ROUNDUP OF WHAT’S GOING ON IN LITERATURE, CINEMA AND THEATRE. CDS, DVDS AND INTERNET SITES WORTH NOTICING PLUS SHORT ARTICLES BY FAMOUS COLUMNISTS
11 TYPY TYPES
KMAG PODPOWIADA, CO NOWEGO I WAŻNEGO JAWI SIĘ NA KULTURALNYM HORYZONCIE KMAG SUGGESTS WHAT’S NEW AND WORTH MENTIONING ON THE CULTURAL HORIZON
24 KUCHNIA COOKERY
WYRAFINOWANE PRZEPISY Z POLECENIA MARKIZA DE SADE SOPHISTICATED RECIPES RECOMMENDED BY MARQUIS DE SADE
34 SESJA PHOTO SESSION
PENÉLOPE. PIOTR PORĘBSKI DOTYKA ISTOTY FENOMENU PENÉLOPY CRUZ, GWIAZDY „VICKY, CRISTINA BARCELONA” WOODY'ego ALLENA PENÉLOPE. PIOTR PORĘBSKI REACHES TO THE DEPTHS OF PHENOMENON OF PENÉLOPE CRUZ
46 PRZEJrzEĆ WOODY’EGO DECONSTRUCTING WOODY
WIZUALNA ANALIZA WOODY ALLENA KRESKĄ WYBITNEGO GRAFIKA MIECZYSŁAWA WASILEWSKIEGO VISUAL ANALYSIS OF WOODY ALLEN BY THE DISTINGUISHED GRAPHIC ARTIST, MIECZYSŁAW WASILEWSKI
48 IMPRESARIO IMPRESARIO
BEZGRANICZNA FASCYNACJA REDAKCJI WOODY ALLENEM SPROWOKOWAŁA WIZYTĘ W KMAGU DZIWNEGO POSŁAńCA Z ZAŚWIATÓW. OTO ZAPIS SPOTKANIA Z TYM JEGOMOŚCIEM INFINITE FASCINATION OF OUR EDITORIAL STAFF WITH WOODY ALLEN PROVOKED A VISIT BY A MESSENGER FROM THE OTHER WORLD. THIS IS THE RECORD OF THE MEETING WITH THE STRANGER
50 KULISY HUMORU INNER STORY OF HUMOUR
MICHAŁ WALCZAK, CZOŁOWY DRAMATURG MŁODEGO POKOLENIA, TŁUMACZY, JAK NA POLSKI GRUNT PRZESZCZEPIĆ STYL AMERYKAŃSKIEJ SATYRY MICHAŁ WALCZAK, A LEADING PLAYWRIGHT OF THE YOUNG GENERATION EXPLAINS HOW TO TRANSFER AMERICAN STYLE COMEDY ONTO POLISH GROUND
56 BŁAZEŃSKIE MOCE THE POWER OF RIDICULE
W KULTURZE ŻYDOWSKIEJ BUJNIE ROZWIJAŁA SIĘ TRADYCJA ABSURDUALNEGO ŻARTU. JEJ WSPANIAŁYM PRZYKŁADEM JEST WŁAŚNIE WOODY ALLEN A TRADITION OF ABSURD JOKE HAS ALWAYS BEEN STRONG IN JEWISH CULTURE. WOODY ALLEN MAKES A GREAT EXAMPLE
62 ZESTAWIENIA JUXTAPOSED
DEBATA W REDAKCJI NA TEMAT „POLSKI NOWY JORK”. WIELKIE JABŁKO WE WSPOMNIENIACH POLSKICH NOWOJORCZYKÓW HANNY BAKUŁY, URSZULI DUDZIAK, ANDRZEJA CZECZOTA A DISCUSSION ABOUT “POLISH NEW YORK”. BIG APPLE REMEMBERED BY POLISH NEW YORKERS: HANNA BAKUŁA, URSZULA DUDZIAK AND ANDRZEJ CZECZOT
68 WYWIAD AN INTERVIEW
PIOTR UKLAŃSKI, POLSKA GWIAZDA MIĘDZYNARODOWEJ SZTUKI, OPOWIADA O SWOICH ARTYSTYCZNYCH AKCJACH MIĘDZY NOWYM JORKIEM A WARSZAWĄ PIOTR UKLAŃSKI, POLISH STAR IN THE INTERNATIONAL ART WORLD TALKS ABOUT HIS ARTISTIC CHALLENGES BETWEEN NEW YORK AND WARSAW
74 INTERNETOWY WYWIAD Z ARTYSTĄ AN INTERNET INTERVIEW WITH AN ARTIST
GELITIN – ARTYSTYCZNY KOLEKTYW Z WIEDNIA. ICH DZIAŁANIA SĄ RÓWNIE ZASKAKUJĄCE, CO ZABAWNE GELITIN – ARTISTIC GROUP FROM VIENNA. THEIR ACTIONS ARE AS SURPRISING AS THEY ARE FUNNY
80 ZAMACH SZTUKI ART ATTACK
NIEZWYKŁY DOKUMENT „MAN ON WIRE” NA POLSKICH EKRANACH. HISTORIA LINOSKOCZKA, KTóRY POKONAŁ W POWIETRZU ODLEGŁOŚĆ MIĘDZY WIEŻAMI WORLD TRADE CENTER W NOWYM JORKU UNUSUAL DOCUMENTARY “MAN ON WIRE” ON THE MOVIE SCREENS IN POLAND. A STORY OF A TIGHTROPE WALKER, WHO COVERED THE DISTANCE BETWEEN THE NEW YORK TWIN TOWERS IN THE AIR
84 NEUROTYK JAK NARKOTYK NEUROTIC LIKE NARCOTIC
ELITA ZNERWICOwANYCH BOHATERóW KINA W PEŁNEJ KRASIE. WOODY ALLEN TO HONOROWY PREZES TEJ GROMADKI
THE ELITE OF NEUROTIC FILM CHARACTERS. WOODY ALLEN IS A HONORARY PRESIDENT OF THE BUNCH
86 ZAPASOWA MITOLOGIA SPARE MYTHOLOGY
MICKEY ROURKE W „ZAPAŚNIKU” DOŁĄCZA DO GRONA MITYCZNYCH SIŁACZY, DZIĘKI KTÓTYM KULTURA PRĘŻY SWOJE MUSKUŁY MICKEY ROURKE IN “THE WRESTLER” JOINS THE TEAM OF MYTHIC STRONGMEN
90 SESJA PHOTO SESSION
ZELIG – FOTOGRAFICZNY POŚCIG MIKOŁAJA KOMARA ZA NIEUCHWYTNYM KAMELEONEM ZELIGIEM ZELIG – A PHOTOGRAPHIC CHASE OF MIKOŁAJ KOMAR AFTER ZELIG, THE ELUSIVE CHAMELEON
100 PLAN Z GÓRKĄ MAGDALENA GÓRKA
WYWIAD Z MAGDĄ GÓRKĄ, FILMOWĄ OPERATORKĄ, KTÓRA STOI U PROGU WIELKIEJ KARIERY W HOLLYWOOD AN INTERVIEW WITH THE CAMERAWOMAN AT THE THRESHOLD OF A GREAT INTERNATIONAL CAREER
106 PODRÓŻE JOURNEYS
KOLEJNY ETAP W WĘDRÓwCE DOOKOŁA ŚWIATA. TYM RAZEM USA NEXT STAGE IN OUR TOUR AROUND THE WORLD. THIS TIME: USA
110 NOC ŻYWYCH GARÓW NIGHT OF THE LIVING GARS
SŁAWOMIR SHUTY DOSTRZEGŁ WOODY'ego ALLENA NAWET W GRONIE SWOJSKICH RODAKÓW PODCZAS WYPRAWY PROMEM SŁAWOMIR SHUTY CAUGHT SIGHT OF WOODY ALLEN AMONGST HIS FELLOW COUNTRYMEN ON THE FERRYBOAT
112 ZBRODNIA DOSKONAŁA A PERFECT CRIME
PRZEMYSŁAW NOWAKOWSKI ODKRYWA NIEZNANE OBLICZE MURANOWA PRZEMYSŁAW NOWAKOWSKI REVEALS THE UNKNOWN FACE OF MURANÓW
114 WOODY ALLEN – CZŁOWIEK, KTÓREGO NIE ZNA NIKT WOODY ALLEN – A MAN NOBODY REALLY KNOWS
JERZY ANTKOWIAK UJAWNIA WŁASNY KLUCZ DO TWÓRCZOŚCI ALLENA JERZY ANTKOWIAK UNCOVERS HIS OWN SECRET KEY TO WOODY ALLEN’S WORKS
116 OKIEM KOMARA KOMAR’S EYE
KRONIKA TOWARZYSKICH WYPADKÓW W OBIEKTYWIE REDAKTORA NACZELNEGO CHRONICLE OF SOCIAL EVENTS THROUGH THE LENSES OF THE EDITOR IN CHIEF
120 NASZE TYPY OUR TYPES
REDAKCJA ODKRYWA SWOJE UPODOBANIA ESTETYCZNE I KULINARNE THE EDITORIAL STAFF MEMBERS REVEAL THEIR ESTHETIC AND CULINARY TASTES
4-5 k mag 4
Nie można kontrolować życia. Tylko sztukę możesz kontrolować. Sztukę i masturbację. Dwie dziedziny, w których jestem absolutnym ekspertem.
Only art you can control. Art and masturbation. Two areas in which I am an absolute expert.
You can't control life.
redaktor naczelny & dyrektor kreatywny editor-in-chief & creative directoR mikołaj komar (mikolaj.komar@kmag.pl) dyrektor artystyczny art director monika zawadzki zastępca redaktora naczelnego deputy editor marek staszyc (marek.staszyc@kmag.pl) sekretarz redakcji managing editor przemek karolak drugi sekretarz redakcji second managing editor stanisław boniecki (stanislaw.boniecki@kmag.pl) graficy graphic desingers piotr „Vanila” Bujnowski monika zawadzki dtp bigup.STUDIO grafik stażysta design intern piotr najar fotoedycja photo editors bobrowiec komar autorzy contributors jerzy antkowiak dawid bednarski kasia bobula romuald demidenko Michał fopp elwira gocłowska wojtek kałużyński michał kobra tomek „kosakot” kosiński bartek kraciuk zuza krajewska marcin krasny ania kuczyńska łukasz lubiatowski janusz noniewicz przemysław nowakowski olka osadzińska piotr porębski sławek shuty sokół max suski stach szabłowski przemek „TRUST” truściński piotr uklański mieczysław wasilewski bartek wieczorek michał walczak maciek „maceo” wyrobek sylwia zarembska korekta copy editor agnieszka znienacka tłumaczenie translation monika swadowska stażyści interns zofia kargol ewa opalińska MICHAŁ SZWARGA adrianna zielińska dyrektor wydawniczy publishing director kuba rudkiewicz jr. (kuba.rudkiewicz@kmag.pl) handlowcy advertising managers barbara barcikowska (barbara.barcikowska@kmag.pl) iwona wądoŁowska (iwona.wadolowska@kMAg.pl) wydawcy publishers kuba rudkiewicz jr. mikołaj komar wydawnictwO k magazine sp. Z o.o. Ul. smolna 11/18 00-375 warszawa adres redakcji ul. powsińska 31 02-903 warszawa (redakcja@kmag.pl)
www.kmag.pl redakcja nie zwraca niezamówionych materiałów i zastrzega sobie prawo do skrótów i zmian w nadesłanych tekstach
NASI AUTORZY CONTRIBUTORS
essence of comedy and sense of humor.
ELWIRA GOCŁOWSKA str. 112 Broni tytułu magistra ASP w Łodzi. Chce być grafikiem, ilustratorką i malarką Defending her master degree at fine arts in Łódź. Wants to be a graphic desginer, an illustrator and a painter
Film, który ostatnio widziałaś? A film you have seen recently? Zapaśnik – reż. Darren Aronofsky Wrestler – dir. Darren Aronofsky Książka, którą ostatnio czytałaś? A book you have read recently? Idiota – Fiodor Dostojewski Idiot – Fiodor Dostoyevski Płyta, której ostatnio słuchałaś? A CD you have heard recently? Esperanto – Freundeskreis Koncert, na którym ostatnio byłaś? A concert you have been to recently? The Streets w Warszawie The Streets in Warsaw Twój ulubiony film Allena? Your favorite Woody Allen’s film? Życie i cała reszta Anything Else
MARCIN KRASNY str. 68 Krytyk i kurator sztuki współczesnej. Ma dwie pasje – robienie wystaw i ich oglądanie. Często gubi pendrive’y Critic and curator of modern art. Has two passions – Organising and visitng exibitions. Oftenly looses his pendrives. Film, który ostatnio widziałeś? A film you have seen recently? Pan Samotny – reż. Harmony Korine Mister Lonely – dir. Harmony Corine Książka, którą ostatnio czytałeś? A book you have read recently? Stosunek seksualny nie istnieje – Jaś Kapela Sexual Relationship Doesn’t Exist – Jaś Kapela Płyta, której ostatnio słuchałeś? A CD you have heard recently? Cypress Hill – Cypress Hill Koncert, na którym ostatnio byłeś? A concert you have been to recently? Mitch & Mitch w Warszawie Mitch & Mitch in Warsaw Twój ulubiony film Allena? Your favourite Woody Allen’s film? Zelig
PIOTR PORĘBSKI str. 34 Jeden z największych profesjonalistów polskiej fotografii. Poszukujący, zawsze z dala od kompromisów. One of the biggest professionals of polish photography, always searching and away from compromises. Film, który ostatnio widziałeś? A film you have seen recently? Cały ten zgiełk – reż. Bob Fosse All That Jazz – reż. Bob Fosse Książka, którą ostatnio czytałeś? A book you have read recently? Jak brednie podbiły świat – Francis Wheen How Mumbo-Jumbo Conquered the World. A Short History of Modern Delusions – Francis Wheen Płyta, której ostatnio słuchałeś? A CD you have heard recently? Dear Hunter Koncert, na którym ostatnio byłeś? A concert you have been to recently? Nie chodzę Twój ulubiony film Allena? Your favourite Woody Allen’s film? Zelig
MICHAŁ WALCZAk str. 50 Dramaturg, całkiem na serio analizuje istotę komedii i poczucia humoru. Dramatist who seriously analyst the
Film, który ostatnio widziałeś? A film you have seen recently? Irina Palm – reż. Sam Garbarski Irina Palm - dir. Sam Garbarski Książka, którą ostatnio czytałeś? A book you have read recently? Bal Absolwentów – Ruth Newman Płyta, której ostatnio słuchałeś? A CD you have heard recently? Infinity – Kapela ze wsi Warszawa Koncert, na którym ostatnio byłeś? A concert you have been to recently? Iron Maiden w Warszawie Iron Maiden in Warsaw Twój ulubiony film Allena? Your favourite
Woody Allen’s film? Zbrodnie i wykroczenia Crimes and Misdemeanors
MIECZYSŁAW WASILEWSKI str. 40 Profesor Warszawskiej ASP. Kontynuator wielkiej tradycji Polskiej Szkoły Plakatu. Wychowawca wielu pokoleń artystów. Proffesor at the Warsaw Academy of Fine Arts. He continues the tradition of the Polish Poster School. Film, który ostatnio widziałeś? A film you have seen recently? Gorący temat – reż. Woody Allen Scoop – dir. Woody Allen Książka, którą ostatnio czytałeś? A book you have read recently? Co myślę patrząc na rozebraną Polkę – Walerian Borowczyk What Do I Think When Watching a Naked Pole – Walerian Borowczyk Płyta, której ostatnio słuchałeś? A CD you have heard recently? Back to Black – Amy Winehouse Koncert, na którym ostatnio byłeś? A concert you have been to recently? Koncert amatorów międzynarodowych Image Aigue w Lyonie International amateur concert – Image Aigue at Lyon Twój ulubiony film Allena? Your favourite Woody Allen’s film? Manhattan
ROZkŁaD aRTYSTY oddajemy te strony Wybitnym tWórcom kultury, bez cenzury, bez ograniczeŃ!
8-9 k maG 4 art
TIGERCITY Na WYSTĘpaCh
WOODY WEDŁUG SOkOŁa doktor sokół - Facet Po trzydziestce
zadzwonił do mnie mikołaj komar i powiedział, że tematem kolejnego numeru jest Woody allen. tak się przypadkiem złożyło, że siedzieliśmy we trójke z moją dziewczyną marysią starostą i zaprzyjaźnionym reżyserem konradem aksinowiczem i zaczęliśmy rozmawiać na temat Woody’ego, stąd niecodzienna forma tego felietonu. sokół: ja znam głównie starsze filmy allena nasycone inteligentnym, a czasami przeintelektualizowanym żydowskim humorem. muzyki Woody’ego nie znam w ogóle. był ktoś z was na tym koncercie w Warszawie? marysia: ja muzykę znam, więc nie poszłam. nie trawie jazzu nowoorleańskiego. znam za to jego nowe filmy. aksinowicz: słyszałem, że ziom Woody grywa w swojej ulubionej kafejce ze stałym składem od 40 lat. był to główny powód, dla którego od początku omijał galę rozdania oskarów. nie odebrał nawet nagrody za „annie hall”, bo akurat w poniedziałki, a wtedy odbywa się ceremonia, po prostu gra ze swoim zespołem. miałem możliwość pójscia na koncert w Warszawie, ale wyobraziłem sobie siebie stłamszonego w fotelu sali kongresowej, pomyślałem, że jednak wolę pójść do tej kafejki, jak tylko pojawię się w nowym jorku. sokół: tam to na pewno warto iść, żeby poczuć ten klimat i popatrzeć na Woody’ego z odległości dwóch metrów, a nie dwustu. lubię jego poczucie humoru, chociaż mam wrażenie, że leci na jednym patencie, od zawsze. z tym że ma dobry patent, więc mu uchodzi. generalnie jest mistrzem w swojej klasie. marysia: Podoba mi się, że ma wpływ na swoich aktorów, wszyscy, którzy z nim pracują, tak bardzo stają się nim, frazują, dzielą zdania jak on. są nim. czy to kobiety, czy mężczyźni, na przykład scarlett johansson, z którą zrobił kilka filmów. aksinowicz: to prawda, allen jest allenem, bo tak siebie wykreował. jednak na co dzień to spokojny człowieczek, który wręcz stroni od dowcipu. Widziałem dokument o nim z pierwszej trasy zespołu po europie, i co mnie urzekło, to fakt, że był tak niesamowicie spokojnym człowiekiem, a nie takim, jakiego go widzimy na ekranie. jednak to ludzie każde jego najnormalniejsze zdanie odbierają jako farsę albo cynizm, co nie zawsze go cieszy. szczególnie kiedy chodzi o sprawy prywatne i sprawę z żoną-córką. sokół: no tak. tak jak w przypadku Polańskiego. czasami media bardziej interesują się życiem prywatnym i skandalami zamiast twórczością filmową. aksinowicz: ale co jest megazajebiste, to fakt, że Woody od 40 lat co roku robi film. to prawdziwy fenomen: siada, pisze, ktoś to drukuje i robią z tego film. Podobno nigdy nie powraca do napisanych scenariuszy, a jednak zna w nim każdy dialog, a kiedy kończy film, nigdy już ich nie ogląda, idzie przed siebie i robi swoje. zrobił wprawdzie filmy post bergmanowskie albo a la Fellini, jednak w końcu to on odkrył przed nami świat nowojorskich WasP-ów i za to trzeba mu podziękować. szczególnie za „manhattan”, „annie hall”, „hanna i jej siostry”, „mężowie i żony” i „zbrodnie i wykroczenia”. marysia: uwielbiam jego dystans do tematu, do siebie i do aktorów, czym wzbudza ogromny szacunek. sokół: hmm, to brzmi jak zaproszenie (śmiech). aksinowicz: no ciekawe kogo tam dygał przez lata (śmiech). sokół: jest tak okrutnie brzydki, ale dzięki temu swojej inteligencji, daje wiarę i nadzieję milionom brzydkich mężczyzn na świecie, że można coś wyrwać na intelekt.
jedna z największych nadziei indie-popowej sceny – zespół tigercity, zagra trzy koncerty w Polsce. nowojorczycy zachwycili pod koniec 2007 roku sześcioma niezwykle stylowymi piosenkami z eP-ki „Pretend not to love”. Punkty odniesienia dla muzyki amerykanów to takie „ejtisowe” popperełki jak „cupid and Psyche” scritti Politti, „avalon” roxy music, „look of love” abc, „Parade” Prince’a czy nawet hity the cars czy hall & oates. tradycja wyrosłego z glam i nowej fali nu-popu lat 80. w Polsce nigdy – nie wiedzieć czemu – nie cieszyła się szczególnym uznaniem, jednak młodzieńcze i błyskotliwe kompozycje tigercity mają szansę to zmienić. tym bardziej, że już wkrótce amerykanie wydają nowy krążek, który – sądząc z myspace’owych fragmentów – zapowiada się nie mniej ciekawie niż „Pretend not to love”. nowojorczycy zagrają 16 kwietnia w warszawskiej jadłodajni Filozoficznej, dzień później w drukarni w krakowie i 18 kwietnia w poznańskim eskulapie. Polecamy przypominając pop-artowy slogan: revolt into style.
bEZSENNOśĆ Z SURfERamI
Po doskonałych koncertach girls against boys szykuje się kolejny zlot fanów hałaśliwego gitarowego undergroundu zza oceanu. tym razem za sprawą artura rojka. W ramach prowadzonego przez niego off clubu do Polski zawitają legendarni amerykańscy performerzy z butthole surfers. teksańska sfreakowana banda prowadzona przez niedoszłego finansistę gibby’ego haynesa zagra we Wrocławiu 19 kwietnia. Prawdziwych miłośników amerykańskie-
go acid-postpunk-noise’u do podróży nad odrę nie trzeba przekonywać. Pozostałym przypominamy, że to właśnie butthole wysmażyli genialną przeróbkę „hurdy gurdy man” donovana, która – w co trudno dziś uwierzyć – swego czasu śmigała dość często na mtV. zważywszy na radykalnie rockandrollowy tryb życia teksańczyków, trudno przewidzieć ich aktualną koncertową formę, swego czasu jednak ich erotyczno-ćpuńskie hałaśliwe happeningi oznaczały „the best party in town”:
ChŁOpIĘCa pREmIERa
„begon dull care” to tytuł trzeciego krążka duetu junior boys. na swą nową płytę kanadyjczycy kazali czekać prawie trzy lata, jednak usprawiedliwiają ich prywatne historie – w międzyczasie matthew didemus został małżonkiem i z hamilton w stanie ontario przeprowadził się do berlina. oczekiwanie miłośnikom grupy osłodził zresztą ich znakomity miks w serii „body language” dla get Physical, zaś wokale jeremy’ego greenspana można było usłyszeć na albumie morgana geista. „begon dull care” to osiem nowych kawałków inspirowanych – jak tłumaczą muzycy – m.in. twórczością normana mclarena, mistrza filmowej animacji i zdobywcy oscara za krótkometrażowy obraz „neighbours” (1953). tytuł nowego krążka kanadyjczycy zaczerpnęli z animowanej abstrakcji mclarena z 1949 roku. junior boys podkreślają, że mclarenowska technika obróbki taśmy filmowej „paint and scratch” przypomina proces sekwencjonowania i edycji dźwięku. eksperymentalny zapał kanadyjczycy realizują jednak – jak zwykle – w formule tanecznych songów. to precyzyjnie zaaranżowany, postindustrialny efektowny electro pop. singlowy kawałek „hazel” sami twórcy opisują jako prince’owy „sign’o the times” wyobrażony nie jako echo mrocznych czasów reaganowskiej ameryki, lecz pełen tęsknoty romantyczny lament.
m mUZYka
łukasz lubiatoWski dziennikarz muzyczny, edukację odebrał stojąc Pod każdą Ważną sceną koncertoWą W kraju i nie tylko...
kONIEC TOUCh aND GO
stroboskopy, dopalacze, nagie tancerki, płomienie, marsjańscy mutanci na scenie... organizatorzy z pewnością liczą na to, że gwiazdy zapomniały o swym dawnym credo: „We shit Where We Want”. tradycjonaliści mogą też oczekiwać, że amerykanie oprócz piosenki donovana zdemolują też klasyk r.e.m. „the one i love”. Poza ekipą haynesa we wrocławskiej bezsenności zagrają rodzime zespoły: oniryczny materac i noise-rockowy energetyczny Plum.
kwiecień wydaje się być ulubionym miesiącem hałaśliwych popaprańców i po wizycie butthole surfers zapewne część wrocławskiej publiki zawita 22 kwietnia do krakowskiego re, by obejrzeć ich nie mniej utalentowanych następców – objawienie amerykańskiej sceny: mi ami. kalifornijczycy właśnie wydali swój debiutancki album „Watersports”, a ich mieszanka avant-punka, noise’u, afrobeatu i rytmów gamelan to na współczesnej scenie naprawdę prawdziwa nowa jakość. jeśli komuś nie pasuje kierunek „kraków”, być może łatwiej będzie zahaczyć – dzień wcześniej – o berlin, gdzie amerykanie wystąpią wraz z kultowymi black dice. Płyta „mi ami” to niestety jedna z ostatnich pozycji w katalogu kultowej i zasłużonej wytwórni touch and go/Quartersticks, która od kwietnia zawiesza działalność. zanosi się na to, że godnym zwieńczeniem niezwykłej historii labela będzie pełnowymiarowy krążek równie ciekawej załogi z crystal antlers „tentacles”. grupa z long beach rozbudziła apetyty świetną zeszłoroczną eP-ką i można mieć nadzieję, że ich żarliwa mieszanka kalifornijskiej psychodelii i garażowego jazgotu nieco osłodzi gorycz pożegnania z jedną z najważniejszych niezależnych wytwórni. Przypominamy, że to dzięki touch and go – oprócz wspomnianych już butthole surfers i girls against boys – na szersze wody wypłynęli tV on the radio, coco rosie czy yeah yeah yeahs. z obowiązku informujemy, że już niedługo premiera nowego album tych ostatnich „it’s blitz!”. Płyta ukaże się nakładem płytowego giganta interscope.
śWIST flETU pOśRóD WIaTRU
ciekawie zapowiada się premiera nowej płyty tyleż uznanej, co tajemniczej formacji black moth super rainbow. można spodziewać się, że o albumie „earing us” będzie głośno, tym bardziej że podczas sesji nagraniowych za sterami w studiu stanął sam dave Friedmann. nadworny producent the Flaming lips i mercury rev ostatnimi czasy podbił swą rynkową wartość jako współtwórca wielkiego sukcesu mgmt i można się zastanawiać, czy jego sława i producencki styl nie zaszkodzą grupie z Pittsburgha. tym bardziej że amerykanie świetnie radzili sobie samodzielnie na wcześniejszych albumach – szczególnie na ostatnim krążku „dandelion gum”, który sami opisywali jako „vocoderowe nucenie spomiędzy kwiatów, buczenie syntezatorów dochodzące spod liści, świst fletu pośród wiatru, beaty grające w rytm spadających ciepłych kropli kwaśnego deszczu”. tobacco, the seven Fields of aphelion, Power Pill Fist, iffernaut, Father hummingbird – to członkowie tego niezwykłego kolektywu. niektórzy mówią, że ich styl to hybryda mgmt i animal collective. jak brzmi ich nowy krążek – można sprawdzić już na stronie myspace zespołu.
10-11 k maG 4 PoP
pET ShOp bOYS
londyński duet Pet shop boys to już legenda muzyki elektronicznej. neil tennant (wokal) i chris lowe (klawisze) spotkali się po raz pierwszy 28 lat temu w sklepie rtV na londyńskiej king’s road. od tego czasu zespół sprzedał ponad 50 milionów płyt, nakręcił film i uplasował się na czwartym miejscu listy najważniejszych twórców muzyki tanecznej, zaraz za madonną, janet jackson i donną summer. ich przeboje, takie jak „West end girls”, „it’s a sin” czy „always on my mind” nuciła cała Polska. W tym miesiącu premiera dziesiątego już krążka zespołu, o tajemniczym tytule „yes”. na spotkanie z zespołem udałam się do londyńskiego shoreditch house. ten ekskluzywny klub mieści się w dawnej fabryce we wschodnim londynie, a stałymi gośćmi są celebrities, projektanci mody i ludzie reklamy. jednak pomimo ostrej selekcji (wstęp tylko na kartę, a członkostwo to 600 funtów rocznie), muzycy przyjmują prasę w oddzielnym, zasłoniętym kotarą pomieszczeniu. Przede mną było tu sześciu brytyjskich dziennikarzy, zaraz po mnie przyjdzie czterech następnych. na rozmowę mamy tylko piętnaście minut, ale lowe i tennant są serdeczni i ze spokojem witają się z każdym gościem. ubrany w czarny garnitur tennant ma niewiele wspólnego ze swoim ekscentrycznym wizerunkiem sprzed 10 lat. Podobnie jak lowe, który na wywiad przyszedł w dżinsach i sportowej bluzie. a szkoda, bo jak każdy, kto pamięta muzyków z teledysku „go West”, spodziewałam się zobaczyć ich w stożkach na głowie i odblaskowych, futurystycznych kombinezonach. na moje pytanie o wygląd panowie zareagowali śmiechem: „Wiesz, w tej chwili na ekscesy pozwalamy sobie tylko na scenie” – mówi chris lowe. „zawsze wierzyliśmy, że koncerty to nie tylko sama muzyka, ale także kostiumy, wizualizacje, klimat”. Faktycznie trudno odmówić im scenicznego rozmachu i konsekwencji w kreowaniu własnego wizerunku. ich kolorowe przebrania, takie jak złote garnitury, kowbojskie kapelusze i okulary przeszły już do kanonu dyskotekowej mody. dziś tennant i lowe gustują w spokojniejszym image’u, a do ich ulubionych marek zaliczają się issey miyake, yohji yamamoto i dior homme. muzycy mają też na swoim koncie współpracę z artystami takimi jak sam taylor-Wood, zaha hadid czy derek jarman, którzy zaprojektowali oprawy wizualne do ich koncertów. derek jarman wyreżyserował słynny już teledysk do ich utworu „it’s a sin”, a także klimatyczne filmy, które towarzyszyły występom boysów w 1989 roku. W tym samym czasie duet nakręcił też pierwszy i jedyny w swojej karierze film „it couldn’t
happen here”. „miał to być początkowo godzinny teledysk do naszej płyty actually” – tłumaczy tennant. „był to też pretekst, żeby nakręcić musical, o czym od dawna marzyliśmy.” namiętność Pet shop boys do musicali znalazła wreszcie swoje ujście. duet skomponował muzykę do baletu, który wiosną będzie miał premierę w londyńskim teatrze sadler’s Wells. zespół znalazł także czas na produkcję remiksów utworów innych artystów, takich jak lady gaga, mgmt i the killers. czy właśnie tych zespołów słuchają w wolnym czasie? „nie, ostatnio najwięcej słuchamy klasyki i czajkowskiego” – śmieje się tennant. „choć the killers bez wątpienia są świetni, podobnie jak mgmt i the last shadow Puppers – nowy zespół alexa turnera z arctic monkeys” – dodaje lowe. to właśnie lowe śledzi nowinki w dziedzinie muzyki elektronicznej. często można go znaleźć w londyńskim butiku kokon to zai, gdzie obok awangardowej mody sprzedawane są eksperymentalne albumy. „od początku uważaliśmy się za zespół sterowany przez komputery, dlatego staram się być na bieżąco ze wszystkim, co przynosi postęp w dziedzinie technologii” – mówi lowe. słowa te dobitnie potwierdza album „yes”, mimo że czuć w nim ducha lat osiemdziesiątych. Promujący płytę singiel „love etc.” posiada wszystkie cechy przebojów boysów – melancholijny wokal, pompatyczny refren i dużą dawkę syntezatorów. tennant jednak zapewnia, że „love etc.” to „romantyczna piosenka, która nie ma nic wspólnego z tym, co słyszeliśmy do tej pory”. a skąd się wziął tytuł płyty? „zawsze gustowaliśmy w jednoczłonowych nazwach” – tłumaczy tennant. „nasz poprzedni album ’Fundamental’ był mroczny i poważny, natomiast ’yes’ to bardziej optymistyczna płyta”. obserwując muzyków, ciągle zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że przypadkowe spotkanie w sklepie dawno temu okazało się początkiem tak długotrwałej współpracy. Podczas gdy statystyki dowodzą, ze większość nowych zespołów rozpada się w przeciągu zaledwie roku, tennant i lowe są bliskimi przyjaciółmi od prawie 30 lat. ciekawa jestem, co sami teraz sądzą o tamtym spotkaniu. czy podobnie jak ja naiwnie wierzą w przeznaczenie? „oczywiście, że tak!” – mówi tennant. „Wystarczy sobie przypomnieć johna lennona i Paula mccartneya, którzy podobno poznali się w kościele” – żartuje lowe. W takim razie jaki będzie 2009 rok? „myślę, że optymistyczny” – mówi tennant. muszę przyznać, że podzielam te nadzieje. Wedle chińskiej astrologii, w tym roku wszystkie działania będą zmierzać ku dobremu. Po chwili namysłu postanowiłam im opowiedzieć o tej zaskakującej przepowiedni. reakcja muzyków okazała się jednak pozytywna. „dzięki” – mówi z uśmiechem tennant. „Właśnie podarowałaś nam świetny cytat do kolejnych paru wywiadów!”.
TEKST kasia bobula FOTO emi
a aRT
bartek kraciuk Fascynuje go brutalizm PoPkultury. marzy o Wielkiej reWolucji, którą WyWołają artyści.
INTO ThE SUNSET
*courtesy the artist and 303 gallery, new york (c) 2009 stephen shore ogromna fotograficzna wariacja na temat zachodniej ameryki. dziki zachód to nie tylko kowboje – to także ogromne przestrzenie, wolność, ale i wygnanie. im dalej w stronę słońca, tym mniej obowiązków, prawa i ludzi. Więcej freaków, uciekinierów i przestępców, ale też wolnych ptaków i artystycznych dusz. W amerykańskiej mitologii słowo zachód jest co najmniej tak silnie nacechowane jak w polskiej. ma jednak zupełnie inne znaczenie. Ponad 120 zdjęć autorstwa kilkudziesięciu fotografów daje dobre pojęcie o tym, jak bogaty i wciąż niewyczerpany jest ten amerykański temat. nowy jork, moma do 08.06
NóW
bIG SISTER
SZTUka WSpóŁCZESNa
kICk STaRT
angelika markul korzysta z charakterystycznego repertuaru form: łączy wideo z instalacjami ze szkła, drewna, czarnej folii, oślepiających lamp i przemysłowych wentylatorów. Poszczególne elementy, tworząc nowe konfiguracje, wciąż powracają w jej pracach, zawsze na odmiennych zasadach. jej niezwykle sensualny świat jest niepokojący, momentami odpychający. to świat na granicy rozpadu, miejsca lepkie od brudu i pokryte warstwami śniegu. to, co realne, za pośrednictwem intuicji miesza się z irracjonalnym, a przestrzeń toruńskiego csW przeistacza się w jedną ogromną instalację. toruń, csW znaki czasu do 31.05 nazywanie się centrum sztuki Współczesnej zobowiązuje. nazwiska, którymi chwali się csW, jak christian boltanski, joseph kosuth i ilya kabakov, jenny holzer czy nawet nan goldin, należą do historii sztuki. może są współczesne z definicji, ale na pewno nie najświeższe. 5. międzynarodowa kolekcja sztuki Współczesnej. nazwa wymaga korekty, reszta bez zastrzeżeń – to doskonały przegląd klasyków i rzecz obowiązkowa do obejrzenia. Warszawa, centrum sztuki Współczesnej do 6.09
W szczecinie powstało nowe wzgórze, a właściwie wzgórek, a konkretnie kilkumetrowa kopuła autorstwa paryskiego artysty akroe. akroe jest grafficiarzem i wszechstronnie uzdolnionym projektantem, zręcznie szafującym energicznymi wzorami. jego prace właśnie zostały włączone do kolekcji designu w paryskim luwrze. szczecińska Wielka siostra została pokryta specjalnie dla niej przygotowanym wdziankiem, inspirowanym wielkomiejskimi kolorami. inicjatorem całego przedsięwzięcia jest 5. międzynarodowy Festiwal insPiracje 2009/space. szczecin, Park andersa od 19.03 choć prezentowani artyści wywodzą się z różnych środowisk, ich prace mają pewną cechę wspólną – brawurowo wykorzystują możliwości współczesnej technologii w służbie artystycznej wypowiedzi. nie ograniczają się przy tym do konkurowania z youtube’em, co byłoby zresztą niemożliwe. młode holenderskie wideo jest odmienne od polskiego nie tylko ze względu na specyfikę niderlandzkiego społeczeństwa, lecz również dzięki wielokulturowemu charakterowi tamtejszego życia artystycznego. Wrocław, bWa do 26.04
TWaRZE allENa głos redaktora staszyca
czy Woody allen to relikt z epoki, która dobiegła kresu? taki ciekawy fenomen trwania wbrew nowym regułom oceniania, smaku, zainteresowań. Przecież ten nowojorski okularnik to dziecko ery mistrzów, czasu wielkich i genialnych twórców, niepowtarzalnych autorów, nowatorów, pionierów. bergman, Fellini, antonioni – klasycy. to w tym gronie zagościł z czasem ten niewysoki, ruchliwy człowieczek z nowego jorku. Woody allen wszedł na ich trop trochę bezprawnie, błazeńsko, może nawet z kompleksami. nigdy nie krył pokory wobec bohaterów kina XX wieku. Wiele razy w swoich filmach składa hołd bergmanowi. zasępiony szwed, ekspert od intymnej psychoanalizy, unosi się niczym cień nad allenowskim kinem. „tam, gdzie rosną poziomki” bergmana to klucz do wizualnej mentalności amerykanina. kino jako spowiedź, osobiste auto-da-fé, prywatny ból na pokaz, artystyczny ekshibicjonizm. allen przecież to wszystko nam zaprezentował. jednak znalazł swój własny styl. dialogując z największymi sztuki reżyserii, allen korzystał z ładnej wymówki, kiedy groziło mu przykre zderzenie z pomnikowym spiżem. broń nowojorczyka to humor, żart, anarchiczny śmiech z siebie samego, potem z innych, także z nas widzów. a my, widzowie, polubiliśmy ten styl – nieco groteskowej paplaniny o ważnych sprawach. sprawach ważnych dla dorosłych ludzi. W końcu allen opowiada nam o mieliznach mał-
żeństwa, upartym poszukiwaniu sensu w życiu, a nawet o lęku przed śmiercią. opowiada tym swoim własnym, niedającym się podrobić językiem niby-cynicznego kpiarza z „inteligenckiego” manhattanu. Własny styl i te uparte problemy – skąd, po co i dlaczego? główne cechy autorskiego słownika twórcy filmu „hanna i jej siostry”. czy to nie wystarczy na dowód, że allen to relikt dawnej epoki? dlaczego? bo dzisiaj nie ma już śmiałka, który ma czelność narzucić komukolwiek własny styl. to najbardziej podejrzana uzurpacja – rościć sobie prawo do autorstwa i nowatorstwa. każdy przecież jest uwikłany w sieć zapożyczeń, pokrewieństw. nie mówi sam, tylko inni nim mówią. sam allen zresztą sprytnie wyszedł naprzeciw nowym czasom w filmie „Przejrzeć harry’ego” i ochoczo poddał się dekonstrukcji własnego, zakłamanego ego. tak naprawdę robił to zawsze. Więc może to czas go dogonił? i jakby na przekór panującym nastrojom sam allen coraz rzadziej wciela się w postać znerwicowanego nieudacznika, mimo że to jego markowy wizerunek, którym zdobył miłość widowni na całym świecie. Woli być moralistą. tak naprawdę robił to zawsze. kpi coraz rzadziej, nie chce nas bawić. Potrzebuje filmów do rozmowy o złych uczynkach i mylnych wyborach. rozmowę taką podjął w „śnie kassandry”, do refleksji nas zmusza w „Vicky cristina barcelona”. a na dodatek w tle mroczny geniusz – dostojewski. czyż allen nie jest reliktem? tak naprawdę zawsze był.
12-13 k mag 4 POP TYP
MONIKA „GRAFIKA” Zawadzki
Monika Zawadzki odsłania kolejne rozdziały swojego wizualnego słownika. Mogliśmy go poznać na wystawie „Kto kładzie się z psami, budzi się z pchłami” w Centrum Sztuki Współczesnej. „Autoportret idealizowany” to swego rodzaju sequel. To nadal ten sam rozpoznawalny, autorski styl. Kompozycyjna asceza i krzycząca treść. Zawadzki dowolnie poczyna sobie z wizualnymi komunałami dnia codziennego i przenosi je na zupełnie inny poziom sensu. Proste znaki ideograficznę to sposób na komunikację. Uczymy się ich od dzieciństwa z nadzieją, że nie nabijemy sobie guza poruszając się między ludźmi. Znaki autorstwa Moniki pozornie przypominją te oficjalne symbole nadane przez wrzechmocny Urząd do Spraw Porządku. Przypominają, ale znaczą coś zupełnie przeciwnego. Kryje się za nimi całkowicie prywatna niewygoda, na którą nie ma miejsca w poukładanym świecie pod czujną kontrolą Urzędu. Wobec zewnętrznego porządku buntuje się ciało, a to już wystarczający powód by wypaść poza obieg oczywistego języka. Poza tym obiegiem rodzą się jednak symbole zaskakujące. Monika je kolekcjonuje i tworzy portret ciała poddanego dziwnym mutacjom i przemieszczeniom.
TEKST MAREK STASZYC
Ten makabryczny rebus ogarnia zarówno męskie, jak i kobiece sylwetki. Jednocześnie jest to niezwykle elegancka i estetycznie wyrafinowana dance macabre. Decyduje o tym powściągliwa linia artystki, kolorystyczna oszczędność, przejrzysta forma i niebanalne poczucie humoru. Bo Monika Zawadzki chce nawiązać dialog z innymi i ponownie wejść w obieg komunikacji, ale już na własnych zasadach. W swoim autoprtrecie przekuwa słabość i inność w uniwersalną ideę. Graficzna energia Moniki Zawadzki nie wyczerpuje się w realizowaniu wystaw. Wśród jej innych projektów na szczególną uwagę zasługuje magazyn „DIK Fagazine”, którego jest dyrektorem artystycznym. Wystawa „Autoportret idealizowany” to kontynuacja niezwykle udanego projektu kuratorskiego teatru TR Warszawa. Stoi za nim wyjątkowo energiczna organizatorka Agnieszka Tuszyńska. Na jej zaproszenie odpowiedzieli już między innymi Paweł Althamer, Katarzyna Kozyra, Edward Dwurnik. „Autoprtret Idealizowany”, Wernisaż 6 kwietnia 2009, godz. 19, TR Warszawa
14-15 k mag 4 TYP
WOODY ALIEN
Duet z Poznania – Daniel Szwed oraz Marcin Piekoszewski, związani wcześniej z grupami Plum, Houdini i Mothra. W 2005 roku nakładem wytwórni Every Color ukazał się ich debiutancki album „Piss And Shit And A Diamond Of Perception”. Jak sami o sobie mówią, ich basowo-perkusyjne spazmy, angażując spore dawki agresji, docierają w
TEKST Bobrowiec FOTO Kamil Strudziński
okolice, gdzie jazz core w stylu No Means No spotyka się z surowym noise’em. W ich brzmieniu przeważa punk, a przesterowany bas nadaje melodię „drapiącemu” wokalowi. Udało im się wypracować charakterystyczne brzmienie – ich koncerty są wyjątkowo energetyczne. Wypatrujcie ich w całej Polsce, bo właśnie promują swoje najnowsze wydawnictwo „Pee And Poo In My Favorite Loo”.
pam hOGG
S
kasia bobula dziennikarka, nasz człoWiek od mody z zagranicy, jest dazed a naWet conFused...
czy członkini girlsbandu może stać się ikoną stylu? okazuje się, że tak. zwłaszcza jeśli rzecz ma miejsce w ogarniętej tyranią tabloidów Wielkiej brytanii. tę regułę potwierdza kariera cheryl cole – filigranowa piosenkarka grupy girls aloud. W ciągu ostatniego roku cole przeobraziła się ze stereotypowej ślicznotki w dziewczynę z lutowej okładki brytyjskiego „Vogue’a”. jej garderobiany repertuar to przede wszystkim sukienki – skąpe i najczęściej sygnowane nazwiskami louis Vuitton, herve leger i alexander mcQueen. nic więc dziwnego, że przypadła jej do gustu futurystyczna sukienka polskiego projektanta krzysztofa stróżyny, w której cole przewodziła jury programu „X-Factor", brytyjskiego odpowiednika „idola”.
kaŻDY ma SWOJEGO WOODY’EGO Felieton ania kuczyŃska Projektantka
olah gyarfas, jeden z najciekawszych nowych projektantów mody, pochodzi z osławionej mitami o wampirach transylwanii. czy to właśnie dracula służy za inspirację jego marce rozalb de mura? „nie, choć nasze projekty często zapożyczają elementy historycznych kostiumów” – mówi gyarfas. to, co wyróżnia go na tle pozostałych projektantów, to oszczędna kolorystyka, a także rzadkie w modzie męskiej drapowania i marszczenia. W tym sezonie gyarfas po raz drugi pokazał swoją kolekcję w trakcie londyńskiego tygodnia mody, dowodząc, że oryginalny design to już nie tylko domena projektantów zakotwiczonych w nowym jorku, Paryżu czy mediolanie.
lOvE
STYl
ChERYl COlE
ROZalb DE mURa
Piosenkarka i projektantka mody Pam hogg to już legenda sceny klubowej lat 90. W zeszłym miesiącu ekscentryczna artystka powróciła pierwszym od 10 lat pokazem w trakcie londyńskiego tygodnia mody. W kolekcji przeważały kolorowe futra i obcisłe, odblaskowe kostiumy inspirowane filmami science fiction i postacią kobiety-kota, z którą utożsamia się sama hogg. jak na zbuntowaną projektantkę przystało, hogg nie pokazała swoich kreacji na anonimowych modelkach, lecz na alternatywnych brytyjskich celebrytkach, takich jak aktorka jaimie Winstone, Portia Freeman (eks-dziewczyna Pete’a doherty’ego) czy muza mario testino alice dellal.
na ten magazyn czekali wszyscy. W symboliczny dzień 14 lutego ukazał się pierwszy numer „loVe” – kolejnego po „PoP” kwartalnika autorstwa brytyjskiej stylistki katie grand. dom wydawniczy conde nast od dawna szykował się do wykupienia jej poprzedniego tytułu. kiedy te plany zawiodły, okazało się, że wystarczy po prostu skusić grand i jej ekipę do stworzenia w cn czegoś nowego. czym więc różni się „loVe” od alternatywnego „PoP”? na pewno ilością reklam. estetyka jednak pozostała ta sama. W pierwszym numerze można znaleźć wywiady z takimi postaciami, jak angelica huston, courtney love, Pam hogg (patrz obok), a także piosenkarką beth ditto, która zgodziła się na rozbieraną sesję modową. tymczasem świat mody obsesyjnie szuka rozwiązania innej zagadki – co stanie się z poprzednikiem „loVe”? trudno powiedzieć, ale na pewno szykuje się nie lada gratka. zwłaszcza że stery w „PoP” ma przejąć moskiewska bilionerka (i żona właściciela drużyny chelsea, romana abramovicha) dasha zhukova…
aDIDaS SlvR
adidas slVr łączy w sobie prosty design z awangardowymi rozwiązaniami, których nie powstydziłby się sam yohji yamamoto – autor modnej sportowej marki y-3. Wśród hitów nowej linii znajdują się t-shirty uszyte z ekologicznej bawełny i połączone jednym szwem, a także buty 7 Piece shoe złożone jedynie z sześciu kawałków materiału. od lutego można je nabyć w butiku adidas slVr w nowojorskim soho. niebawem rusza też sprzedaż internetowa przez www.adidas.com/campaign/slvr.
GREED
artysta Francesco Vezzoli i roman Polański połączyli siły, żeby zrealizować reklamę perfum, które… nie istnieją. tajemniczy aromat ma nazwę greed (żądza), a film, który mu towarzyszy, to pastisz wymuskanych reklam gucci czy diora, doskonale znanych z małego ekranu. i podobnie jak w kampaniach prawdziwych perfum, zapach firmują popularne aktorki – w tym przypadku natalie Williams i natalie Portman. gwiazdy w filmie Polańskiego wdają się w bijatykę o szklany flakonik. reklamę greed można obejrzeć w galerii gagosian na Via Francesco crispi 16 w rzymie.
„match Point”, „sen kasandry” i „Vicky cristina barcelona”. trzy ostatnie filmy allena, wszystkie trzy nakręcone w europie. kompletnie niepodobne do dotychczasowych genialnie błyskotliwych komedii. charyzmatyczny i niepokojący javier bardem, lodowaty błękitnooki jonathan rhys meyrs, naturalna, pociągająca scarlett johansson, colin Farrell i demoniczna, zmysłowa, fantastyczna Penélope cruz tworzą silne, mocne sylwetki bohaterów uwikłanych w nieprawdopodobne, a jednak niezwykle realne, przerażające historie. zastanawiałam się, jaki świat pokazuje mi dojrzały, mądry i zdystansowany Woody allen. muszę przyznać, że jego ostatnie filmy, tak różniące się od „annie hall” i „hannah i jej siostry”, wstrząsnęły mną i poruszyły każdy zakamarek mojej duszy. W rytmie „barcelona” giulia y los tellarini, piosenki z ostatniego filmu allena, zastanawiałam się, gdzie leży oviedo i czy podoba mi się gaudi. Pomyślałam wtedy o scarlett johansson, siedzącej na wietrze u wybrzeża morza, która targana wątpliwościami rozmyśla nad sensem życia i jego wartościami. Powróciły do mnie moje młode niepokoje, wspomnienia wakacyjnych miłości i obrazy ciepłych miast, gdzie w pięknych śródziemnomorskich domach spowitych zielenią i słońcem mieszkali mężczyźni i kobiety tak bardzo emocjonalni i tak prawdziwi, skrajni w reakcjach i pełni namiętności. Woody allen przypomniał mi o moich najważniejszych niepokojach dręczących mnie po nocach. Przypomniał o wartościach i wyborach. Przypomniał o ucieczkach i odkryciach, przelotnych fascynacjach, które na zawsze
pozostaną w mojej głowie. gdzie leży granica dobra i zła? do czego zdolni są ludzie i co mogą uczynić w imię ich zdaniem lepszego, a może tylko bardziej wygodnego życia? czym są związki i czy tak naprawdę i do końca można wierzyć ludziom, których się kocha, czy są w stanie sprostać naszym oczekiwaniom i uczuciom? allen lekko i dowcipnie opowiada o okrucieństwie życiowych wyborów, jego bohaterowie nie boją się ekstremalnych emocji i reakcji, kochają prawdziwie i namiętnie. W imię własnych celów i wartości z przekonaniem dokonują perfekcyjnych morderstw. zdradzają i z winy własnej niedojrzałości ranią ludzi, doprowadzając ich na skraj rozpaczy. W imię mieszczańskich wartości rezygnują z młodości i samych siebie, zamykają się w skorupie formalizmu. są piękni i młodzi, poszukują swojej tożsamości, uczą się nowych kultur, odkrywają i hołubią własne talenty. dzięki charyzmie i pewności siebie zwyciężają, ale jednocześnie siła ich własnych przekonań miażdży słabsze charaktery. dążą do akceptowanego standardu, do konsumpcyjnego ideału, stworzonego i przyjętego modelu życia i funkcjonowania, lgną do dobrobytu. chroniczne nieusatysfakcjonowanie, chęć przeżywania ekstremum, niemożność odnalezienia szczęścia i spełnienia. cynizm i konformizm, a może tylko dziwne, zawiłe, inteligentne allenowskie opowieści nakręcone tym razem w londynie i barcelonie, z pięknymi zabytkami w tle, świetnymi aktorami i muzycznymi ozdobnikami. mistrz pozostawia otwartą furtkę, wybór należy do ciebie.
16-17 k mag 4 POP TYP
RS1
RS1 to kolejny butik w warszawskim zagłębiu sklepów modowych przy placu Zbawiciela. W marcu na ulicy Koszykowej Robert Serek otworzył swój nowy sklep. Jak sam mówi, ma to być kontynuacja modowej partyzantki – Guerrilla Store, których cztery edycje są także jego dziełem. W RS1 możecie znaleźć takie marki jak: Comme des Garcons, Junya Watanabe – linia dla kobiet, Comme des Garcons
TEKST CHAD FOTO MATERIAŁY PRASOWE
Homme Plus, Junya Watanabe Man – dla mężczyzn, Comme des Garcons Vintage. Okulary słoneczne Linda Farrow dla Damir Doma, Raf Simons, Veronique Branquinho, House of Holland, Bernhard Willhelm, ale też buty od takich marek jak: Puma Alexander McQueen, Puma Mihara, Puma Rudolf Dassler. Marką perfum promowaną przez RS1 jest Comme des Garcons Parfums. Sklep zaprojektował Robert Serek, a za wykonanie odpowiada Jacek Serek. Pomysłodawca zapewnia, że sklep nie będzie znikał co rok. Miejmy nadzieję!
f
TaTaRak
ŁYŻka CZYlI ChIlI reż. michał mendyk
W dobie rosnącej popularności tzw. polskiej twórczości absurdalnej, czyli seriali typu „miś Puszapek”, „kapitan bomba” czy „Włatcy móch”, dobrze sięgnąć do niekwestionowanej klasyki tego gatunku – ansamblu łyżka czyli chili. okazja ku temu tym lepsza, że kanał kino Polska postanowił uwiecznić wieloletnią działalność chłopaków (pardon, teraz już całkiem statecznych mężczyzn) i wysmażył zgrabniutki box z czterema płytami dVd, na którym znajdziemy praktycznie wszystkie ich do- i wykonania. analizować tej radosnej twórczości nie ma najmniejszego sensu (jak piszą sami zainteresowani: „nie znajdą tu Państwo filmów o problemach związanych z egzystencjalnym pytaniem: mieć czy miedź”). lepiej po prostu pogrążyć się w kinematograficznym szaleństwie, przy którym latający cyrk monty Pythona to rzecz uczesana, wyprasowana i w gruncie rzeczy dość poważna.
reż. andrzej Wajda andrzej Wajda najwyraźniej postanowił odpocząć od twórczości bogoojczyźnianej i opowiedział kameralną historię będącą połączeniem fabuły z dokumentem. efekt to nieoczekiwany sukces na mFF w berlinie i jeden z najbardziej osobistych filmów reżysera w ciągu ostatnich lat. akcja filmu toczy się... na planie jego filmu. Wajda i odtwórczyni głównej roli, krystyna janda, grają tu samych siebie – reżysera i aktorkę pracujących nad kolejnymi scenami. ta ostatnia przeżywa osobisty dramat, właśnie straciła męża. Podobnie jak w rzeczywistości krystyna janda. „tatarak” to węzeł niemożliwy do rozplątania. Fikcja literacka (film w filmie to adaptacja prozy iwaszkiewicza) miesza się tu z fikcją ekranową, a paradokument z planu z autentyczną tragedią. Wielka szkoda, że mistrz Wajda ostatnio znacznie chętniej stawia pomniki („katyń”), niż pokazuje historie takie jak „tatarak”: współczesne i poruszające publiczność w każdym wieku. Premiera 24 kwietnia 2009
aNNIE hall reż. Woody allen Vivarto po raz kolejny raczy nas filmowym klasykiem, który – z odświeżonym dźwiękiem i obrazem – mamy okazję obejrzeć na dużym ekranie. Propozycja na kwiecień to „annie hall”, najsłynniejszy i najbardziej utytułowany (cztery oscary, w tym dla najlepszego filmu) obraz w dorobku Woody’ego allena. alvy singer (w tej roli sam reżyser) został właśnie porzucony przez annie (brawurowa diane keaton). zaskoczony i zrozpaczony mężczyzna próbuje dociec przyczyn tego katastrofalnego dla niego zdarzenia i – niejako przy okazji – wspomina całe życie. zaczyna od trudnego dzieciństwa, które spędził w domku pod rollercoasterem, czego efektem jest jego niemożliwa do okiełznania nerwica. „annie hall” to po prostu kwintesencja allena – absurdalny humor miesza się tu z melancholijną refleksją o ulotności związków międzyludzkich, a z każdego kadru przebija nieuleczalna miłość reżysera do nowego jorku. Premiera 3 kwietnia 2009
fIlm
dorota chrobak dziennikarka. kinomanka. brunetka. raz W życiu PróboWała zostać blondynką, ale skoŃczyło się to Źle.
WalC Z baSZIREm reż. ari Folman Filmowy ewenement – dokument animowany, będący równocześnie przejmującym manifestem antywojennym i kapitalnym traktatem na temat meandrów ludzkiej pamięci. reżyser filmu, ari Folman, próbuje zrekonstruować traumatyczny wojenny epizod, w którym wziął udział ponad 20 lat wcześniej. Problem w tym, że z tamtego okresu w swoim życiu praktycznie nic nie pamięta (poza jedną, dość absurdalną wizją). rusza więc w podróż po świecie w poszukiwaniu dawnych towarzyszy broni i z ich relacji na nowo lepi swoje wspomnienia. tyle że zamiast cały proces sfilmować kamerą, woli sięgnąć po animację. dzięki temu zabiegowi wszystkie wydarzenia pokazane na ekranie nabierają niepokojąco surrealistycznego wymiaru. czy na pewno to my posiadamy pamięć? – chciałoby się zapytać. – a może jest na odwrót? może to pamięć ma nas? „Walc z baszirem” do tej pory zdobył kilkanaście prestiżowych nagród, w tym złoty glob i nominację do oscara w kategorii najlepszy film zagraniczny. złotej statuetki nie dostał zapewne dlatego, że jego niebanalna forma i szokująca treść okazały się zbyt trudne do przełknięcia dla zadowolonych z siebie członków akademii Filmowej. dla „Walca...” to tylko komplement. Premiera 3 kwietnia 2009
laWRENCE Z aRabII reż. david lean klasyk nad klasykami i doskonały dowód na to, że znakomity film pozostaje znakomitym filmem mimo upływu lat. choć „lawrence z arabii” miał swoją premierę w 1962 roku i trwa grubo ponad 200 minut, ciągle ogląda się go z wypiekami na twarzy. Wielka w tym zasługa mistrzowskiego chwytu, polegającego na tym, że pustynna epopeja, luźno oparta na biografii sławnego w czasach i wojny światowej oficera i awanturnika thomasa edwarda lawrence’a, w istocie składa się z dwóch równoległych historii. Pierwsza z nich to widowiskowa podróż w głąb nieznanego lądu, którym dla ówczesnych brytyjczyków była arabia, druga – to podróż w głąb siebie. Wersja, którą możemy oglądać na dVd, powstała dzięki zabiegom stevena spielberga, wielkiego miłośnika filmu. nic dziwnego, że prezentuje się imponująco – na dwóch płytach znajdziemy nie tylko odrestaurowane dwie części filmu, ale i mnóstwo dodatków (w tym entuzjastyczny wywiad ze spielbergiem).
CO JEST GRaNE? reż. barry levinson
nawet gdyby najnowsza komedia barry’ego levinsona („rain man”, „Fakty i akty”) była kompletnym gniotem, i tak warto ją obejrzeć ze względu na wyjątkową obsadę. rzadko zdarza się bowiem, by na ekranie ramię w ramię stanęli obok siebie m.in. bruce Willis, robert de niro oraz świeżo upieczony laureat oscara, sean Penn. taki zestaw gwiazd nie dziwi, biorąc pod uwagę fabułę filmu – jest to, ni mniej, ni więcej, opowieść o producencie filmowym na skraju załamania nerwowego. Facet ma na karku szalonego reżysera, rozwydrzoną aktorkę, niemającego o niczym pojęcia kierownika produkcji i sponiewieranego agenta. a jakby tego było mało, właśnie rozpada mu się małżeństwo. drugie małżeństwo. Premiera 24 kwietnia 2009
vICkY CRISTINa baRCElONa reż. Woody allen Woody allen tym razem w wersji nieco nowszej i zdecydowanie europejskiej. dwie atrakcyjne amerykanki, Vicky i cristina, spędzają wakacje w barcelonie. szybko wpadają w oko niezwykle przystojnemu malarzowi juanowi, który z miejsca proponuje im wypad do domu za miastem oraz... szybki seks. tak się zaczyna letnia przygoda, w której niebagatelną rolę odegra zwariowana była żona artysty maria elena. można utyskiwać, że allen zbyt mocno nawiązuje do twórczości swojego kolegi po fachu, Pedro almodóvara, ale jedno jest pewne – tak apetycznego trójkąta miłosnego w postaci scarlett johansson, Penélope cruz i javiera bardema na naszych ekranach już dawno nie było. Premiera 17 kwietnia 2009 do zobaczenia W cinema city
CZaRNY baROk
hElvETICa fOREvER
zaprojektowany w 1957 roku krój helvetica jest prawdziwą legendą dizajnu graficznego szwajcarii, którą symbolizuje na równi z czekoladą lindt, zegarkami swatch, kawowym wynalazkiem nestlé! opracowany przez maxa miedingera wspólnie z eduardem hoffmannem w 1957 dla firmy haas’she schriftgiesserei. bezszeryfowy, proporcjonalny krój pisma zaczął być stosowany powszechnie w latach 50. i 60. zrównoważony, neutralny, trzeźwy wygląd, a jednocześnie bardzo silny charakter – to jakości, które sprawiają, że niektórzy stosują ją do wszystkiego, a pozostali raczej jej nie znoszą. helvetica jest wciąż najszerzej stosowanym typeface'em. zgodnie z ankietą sporządzoną przez berliner Fontshop-archiv jest na samym szczycie listy 100 najlepszych fontów w dziejach. książka opisuje ponadpięćdziesięcioletnią historię szwajcarskiego pisma na tle innych dobrze znanych bezszeryfowych krojów i opowiada w przystępny sposób fenomen jego niezwykłej popularności. liczne ilustracje pokazują nieograniczone możliwości kroju, którego w ciągu ostatnich 50 lat używano zarówno do identyfikacji wizualnej metra, jak i do zaproszeń na potańcówki. książka jest anglojęzyczna – ma 130 stron, 150 ilustracji, a kosztuje 29,90 €. helvetica forever . story of a typeface, red. V. malsy, l. müller Fot. spatium
JUlIaN OpIE
urodzony w londynie w 1958 roku, studiował na goldsmith’s college of art. jest jednym z najbardziej znanych współczesnych artystów z Wysp brytyjskich. jego rozpoznawalny, zredukowany język formalny ma w sobie intensywność piktogramu, sugestywność uproszczonych znaków ostrzegawczych, drogowych i budzi liczne skojarzenia. opie najpierw robi zdjęcia, a następnie za pomocą swoich wypróbowanych metod tworzy cyfrowe obrazy, druki i animacje. to rodzaj kompilacji billboardu, osiemnastowiecznego portretu, popularnego komiksu i japońskiego drzeworytu. artysta stara się przekraczać tradycyjnie rozumiane medium grafiki, tworząc swoje prace w sitodruku, winylu, lcd, led, druku soczewkowym i w technice flokowania (elektrostatyczne nanoszenie materiału). jego prace znajdują się w najbardziej uznanych kolekcjach, m.in. takich gigantów jak tate gallery czy moma w nowym jorku. ostatnio jego prace można było podziwiać na fasadzie teatru narodowego w czeskiej Pradze. W sierpniu julian opie będzie miał indywidualną wystawę w belgijskiej galerii Patrick de brock. www.julianopie.com
Piotr skiba, znany dotąd z monumentalnych instalacji malarskich, odwołując się tym razem do barokowych gabinetów osobliwości, buduje pełen napięcia i niepokoju pokaz, złożony z obiektów muzealnych wrocławskiego muzeum Przyrodniczego. Wypchane zwierzęta, których historia sięga czasów XiX-wiecznego breslau, pełnią w tej konstelacji dwuznaczną rolę. ich status nie jest pewny. ani martwe (ukazane w ruchu, pełne „dzikości”), ani żywe – pełniły funkcję ilustracyjną dla badań przyrodniczych. W układzie skiby realizują mroczną wizję historii, której obiektywizm wyklucza możliwość jednostkowego gestu. to pełne melancholii tarcie pomiędzy obiektywizującym systemem znaczeń, jakie narzuca muzeum, a indywidualnym spojrzeniem jest pierwszym tropem, który zostawia widzowi artysta. Pomysł, by wypchane zwierzę symbolizowało najbardziej radykalne ujęcie dizajnerskiego obiektu, może budzić odrazę. „czarny barok” odkurza jednak te obiekty i pozwala im się wypowiedzieć na nowo. Wystawa jest częścią nowego tripu programowego wrocławskiej galerii design pod hasłem „goodbye design”. kuratorzy, artyści i teoretycy rozwijają zagadnienia kryzysu, katastrofy i dystopii w oparciu o projekty i działania popularyzujące (anty)dizajn. intencją organizatorów jest próba ogarnięcia dizajnu już nie jako obiektu samego w sobie, ograniczonego formą i funkcją. dyskursywność przedmiotów, to, jak działają symbolicznie i reprodukują panujące ideologie – będzie motywem wiodącym programu galerii w 2009 roku. 24 kwietnia – 15 maja 2009 galeria design (bWa Wrocław), ul. świdnicka 2 – 4 (Fot. dzięki uprzejmości galerii design)
NEWRafaEl.COm
rafa rozendaal o brazylijsko-niederlandzkich korzeniach robi niezwykłe projekty. do tego w ogromnej ilości, a wszystkie można w oryginalnej wersji podziwiać w domowym zaciszu. jego konceptualne strony często nawiązują interakcje z użytkownikiem, jak m.in. brokenself.com lub Popcornpainting.com. hipnotyczny muchbetterthanthis.com czy Vaiavanti.com to czysta magia graficzna, pokazująca znane wszystkim możliwości flasha. mimo że formalnie rozendaal ogranicza się do koniecznego minimum, to jego strony sprawiają wrażenie wirtualnie zaawansowanej rzeczywistości. intrygujące.
D
I SalONI 2009
coś romantycznego, czyli salone internazionale del mobile po raz 48. wystartują 22 kwietnia. mnie się to kojarzy z biznesowym spotkaniem, ale to podobno jedyne miejsce, gdzie można poznać absolutne nowości. Przez pięć dni Fiera milano, a także całe miasto będą oddychać szybszym tempem! międzynarodowe targi w mediolanie wzięły swój początek w 1961 roku, kiedy po raz pierwszy przywitano skromne 12 tysięcy zwiedzających, a liczba ta sukcesywnie rosła, do ćwierć miliona obecnie. zaczęło się od małego stowarzyszenia Federlegno-arredo, które wdrożyło pomysł wspierania eksportu meblowego, a słynne niedługo potem salone del mobile stały się najbardziej oczekiwanym wydarzeniem roku w świecie, narzędziem marketingowym, towarzyskim? mediolan, 22 – 27.04 2009
DESIGN
romuald demidenko asystent, sPojrzenie suroWe, lecz serce otWarte i życzliWe. o dizajnie trochę Wie, dużo Pisze, za dużo móWi.
pICTOplaSma
światowa eksplozja dizajnu postaciowego (character design), która w ostatniej dekadzie nawiedziła świat, od kilku lat ma w berlinie swój cykliczny festiwal Pictoplasma. Wystawa, konferencja – po raz pierwszy w tym roku festiwal zakrojono na tak wielką skalę. będzie nawet sympozjum poświęcone żyjącym przedmiotom, abstrakcyjnemu dizajnowi, który może w przyszłości pozwolić na globalne posługiwanie się językiem przedmiotów, masową komunikację wizualną! Przedmioty, z pozoru bezużyteczne, zapomniane, wypierane dotąd z pamięci, wyobraźni, samplują i miksują beztrosko kody znane z życia codziennego ludzi, z ich repertuarem zachowań, w postmodernistycznym chaosie logotypów, piktogramów i cyfrowych mediów. są smutne i wstrętne, ładne, a czasem smutne. Fetysz, ironia, folklor to hasła, które mogą zaangażować widza na bezpośrednim poziomie emocji, skojarzyć dizajn graficzny, streetart i inne gatunki lowbrow. szaleństwo, kryzys, jadę. 19.03 – 03.05.2009 berlin, haus der kulturen der Welt www.festival.pictoplasma.com (fot. wideo ze strony)
20-21 k mag 4 POP TYP
Ola Bujnowska
Młoda artystka z Warszawy. Razem z sześcioma innymi osobami współtworzy kolektyw NUKU. Kiedyś NUKU było pracownią, ale ostatnio wszyscy jej członkowie działają na własną rękę. Ola właśnie przygotowuje się do wyjazdu do Francji. Jej pobyt zacznie się wystawą, a potem przez dwa miesiące będzie rezydować wśród innych artystów w projekcie Young? Young! Ola maluje i fotografuje. Do niedawna można było oglądać jej prace w stołecznej
TEKST Chad FOTO Chad
Witrynie, gdzie razem ze swoim chłopakiem Jankiem Dziaczkowskim pokazywała wizualny projekt „W jego oknie widzę wszystko”. Inspiruje się Hitchcockiem – uwielbia niepokój charakterystyczny dla jego filmów. W jej pracach wszystko jest pozorne. Twierdzi, że tak jak w życiu, z zewnątrz wszystko wygląda pięknie, natomiast po głębszej analizie okazuje się oszukane i wcale nie tak ładne. www.bujnowska.pl
JaCqUES laSSallE
teatr narodowym Warszawa. jacques lassalle wystawia na scenie narodowej XViii-wieczną komedie Pierre’a de marivaux „umowa, czyli łajdak ukarany”. Francuski reżyser, aktor, dramatopisarz i pedagog po raz drugi pracuje na zamówienie teatru narodowego. W 2006 roku wystawił „tartuffe’a” z Wojciechem malajkatem w roli tytułowej. Warszawscy widzowie mieli też okazję oglądać gościnne pokazy jego „mizantropa” z theatre Vidy oraz „don juana” z comédie-Fran�aise. tym razem specjalista od europejskiej klasyki, który w dorobku ma wystawienia sztuk moliera, szekspira, ibsena, gorkiego czy czechowa, przybliży nam mało znaną i niegraną dotąd na polskich scenach sztukę Pierre’a de marivaux (światowa prapremiera „umowy, czyli łajdaka ukaranego” odbyła się w 1724 roku). to historia o uwodzeniu, pieniądzach i władzy, a więc tematach poruszających wyobraźnię ludzi, niezależnie od czasów, w jakich przyszło im żyć. bohater sztuki leilo (grzegorz małecki) chce zerwać zaręczyny z hrabiną (małgorzata kożuchowska). Wyrachowany libertyn ma na oku lepszą partię, marzy o ślubie z bogatszą kobietą. jednak przyszła narzeczona, chcąc lepiej poznać leilę, pojawia się w posiadłości hrabiny w męskim przebraniu, jako kawaler (Wiktoria gorodeckaja). W cynicznym świecie, gdzie rządzą pieniądze, a zasady moralne nikogo nie obchodzą – żaden z bohaterów nie wyjdzie z miłosnej gry bez szwanku. Polski przekład komedii marivaux jest dziełem jerzego radziwiłowicza, który także gra w spektaklu (rola trivelina, służącego kawalera). Współpracy reżyserskiej z jacques’em lassallem podjął się edward Wojtaszek.
„SpIDER-maN” WEDŁUG U2
broadway nowy jork. musicalowa wersja przygód człowieka-Pająka doczeka się premiery na broadwayu. słowa i muzykę do spektaklu w reżyserii julie taymor napisali bono i the edge z u2. Przedstawienie „spider-man: turn off the dark” będzie wystawiana na broadwayu od 18 lutego 2010 roku. Prapremierę zaplanowano na 16 stycznia. budżet musicalu opiewa na 31 mln dol. muzycznie jest to cofnięcie do lat 40., 50. i 60. „zawsze mieliśmy taką potajemną ambicję, żeby zmierzyć się z taką przestrzenią klimatyczną” – opowiedział w jednym z wywiadów gitarzysta. „ukończyliśmy sporo piosenek i mam nadzieję, że musical zostanie wystawiony jeszcze w tym roku. dokładnie jeszcze nie wiadomo gdzie, ale najbardziej widziałbym premierę w nowym jorku”. najnowszy, studyjny album u2, „no line on the horizon”, trafił do polskich sklepów pod koniec lutego.
NIE bĘDZIE „kRóla lEaRa” Z hOpkINSEm?
nawet hollywood nie uchroni się przed kryzysem. jego ofiarą padły ostatnio plany zekranizowania „króla leara” z anthonym hopkinsem w roli głównej. jak poinformowano, studio ruby Films nie zajmie się developmentem projektu. u boku hopkinsa miały wystąpić: gwyneth Paltrow, keira knightley i naomi Watts, jako trzy córki króla leara. Produkcja miała kosztować 36 mln dol. W planach wciąż jest jednak inna ekranizacja tego samego dramatu szekspira w reżyserii michaela radforda. jak poinformowano niedawno, główną rolę ma w nim zagrać al Pacino. czy drugi z planów oprze się kryzysowi?
„mIĘDZY NamI DObRZE JEST” maSŁOWSkIEJ
WaRSZaWa. JERZY JaROCkI REŻYSERUJE „TaNGO”
teatr narodowy, Warszawa. W teatrze narodowym w Warszawie rozpoczęły się próby do spektaklu „tango” sławomira mrożka. Przedstawienie reżyseruje jerzy jarocki. W obsadzie znaleźli się m.in. grażyna szapołowska, jan Frycz i zbigniew zapasiewicz. dyrektor artystyczny teatru narodowego jan englert jest zdania, że „tango” mrożka, mimo że powstało 45 lat temu, wciąż jest dramatem aktualnym. jeżeli za inscenizację tej sztuki bierze się taki mistrz jak jerzy jarocki, to nie mam powodu wątpić w sens wystawiania tego dramatu – powiedział englert. rolę artura zagra marcin hycnar, edka – grzegorz małecki. oprócz nich w spektaklu wystąpią kamilla baar (ala), grażyna szapołowska (eleonora), ewa Wiśniewska (eugenia), jan Frycz (stomil) i zbigniew zapasiewicz (eugeniusz). scenografię do spektaklu przygotowuje jerzy juk-kowarski, który współpracował już z jerzym jarockim podczas realizacji kilkunastu przedstawień.
tr Warszawa, Warszawa. grzegorz jarzyna reżyseruje nową sztukę doroty masłowskiej „między nami dobrze jest”. tekst powstał na zamówienie tr Warszawa oraz berlińskiej schaubühne. Prapremiera odbyła się w berlinie. grzegorz jarzyna pojechał ze spektaklem na międzynarodowy Festiwal autorów (autorenfestiwal), gdzie „między nami...” w polskiej wersji językowej z niemieckimi napisami zostało zagrane kilka razy. W tr Warszawa sztukę doroty masłowskiej w reżyserii grzegorza jarzyny z udziałem magdaleny kuty, marii maj, romy gąsiorowskiej, aleksandry Popławskiej, danuty szaflarskiej, katarzyny Warnke, rafała maćkowiaka i adama Woronowicza będzie można zobaczyć od 5 kwietnia. oczekiwania są tym większe, że już po ukazaniu się tekstu rozgorzała gorąca dyskusja na jej temat. „dorota masłowska napisała świetną, groteskową książkę, komedię o Polakach. zupełnie inną niż poprzednia ciemna sztuka «dwoje biednych rumunów...» i inną niż wszystko, co powstało do tej pory” – podkreślały media. „dorota masłowska w sztuce «między nami dobrze jest» całkiem na serio pyta: co czyni dzisiaj z Polaków wspólnotę? masłowska podobnie opisuje Polskę w stanie rozpadu, konstruuje dramat z cytatów i zapożyczeń. to równie gorzki bilans trzech pokoleń: wojny, Prl-u i kapitalizmu, których przedstawicielki wegetują w zagrzybionej kawalerce. Podobnie jak w „kartotece” różewicza, każdy mówi tu innym językiem: babka – językiem ziemiańskiej, matka – językiem gazetek „tesco”, córka ściąga myśli z internetu. komunikacja między nimi nie istnieje.
T TEaTR
michał kobra dziennikarz, teatr to jego drugie imię, PierWsze to seX, tak Przynajmniej móWi...
JOSEph fRITZl Na DESkaCh TEaTRU
„TRYlOGIa” klaTY
narodowy stary teatr kraków nawet ci, którzy sienkiewiczowskiej „trylogii” nie czytali, muszą ją znać przynajmniej ze słyszenia. jana klata swoją adaptację sienkiewicza zrealizował w ramach festiwalu re-wizje/ sarmatyzm. dokonał nie lada wyczynu, bo sięgnął po tekst liczący trzy części, sześć tomów i 2603 stron. W „trylogii” według klaty gwiazdorska obsada: krzysztof globisz w roli kmicica, jerzy grałek wcielił się w postać skrzetuskiego, nie zabraknie anny dymnej i jana Peszka. Wszyscy spotykają się w misternej przestrzeni zaprojektowanej przez scenografkę justynę łagowską. kilka par metalowych łóżek na środku sceny, ciemne ściany i złoty obraz matki boskiej w tle. trudno określić, czy obskurne wnętrze to dom wariatów, lazaret, czy też zniszczona katedra. co współczesny widz odnajdzie w „trylogii”? twórcy skupili się przede wszystkim na trzech wątkach. Pierwszy z nich to „trylogia”, będąca powieścią „ku pokrzepieniu serc”. druga rzecz to kwestie patriotyzmu i heroizmu, a trzecia to bardzo ciekawe wątki romansowe. dlaczego na przykład helena wybrała banalnego skrzetuskiego zamiast atrakcyjnego bohuna?
joseph Fritzl, zwany też potworem z amstetten, który przez 24 lata więził w piwnicy swoją córkę, doczekał się sztuki na swój temat. kontrowersyjne przedstawienie w reżyserii austriackiego reżysera hubara kramara miało niedawno premierę na deskach jednego z wiedeńskich teatrów. reżyserem, a zarazem odtwórcą głównej roli jest kontrowersyjny austriacki twórca hubert kramar. Pierwotny tytuł sztuki nosił tytuł „Pensja Fritzla: Piwniczna opera mydlana”. jednak twórcy zostali zmuszeni do zmiany i ostatecznie przedstawienie zostało nazwane „Pensja F: satyra medialna”. stało się to po tym, jak sztuka wzbudziła ogólnonarodowy sprzeciw. doszło nawet do aktów wandalizmu skierowanych przeciwko teatrowi, na scenie którego sztuka powstała. dodatkowo reżyserowi grożono śmiercią. budynek teatru został zniszczony na zewnątrz. ludzie zniszczyli plakaty promocyjne sztuki i oblali klejem zamek do drzwi wejściowych teatru. to z tych wszystkich powodów premierę skandalizującej sztuki chroniła zarówno policja, jak i prywatna ochrona. jak zapewnił kramar, wszystkie bilety na premierę zostały wyprzedane. trafiły głównie do zagranicznych dziennikarzy zainteresowanych przedstawieniem. sztuka bazuje na materiale prasowym dotyczącym rzeczywistej sprawy. to jest satyra, która mówi o wyobrażeniu ofiary i sprawcy. Fritzl uwierzył w reinkarnację. niektórzy austriaccy politycy zażądali zdjęcia sztuki z afisza. argumentują oni, że przedstawienie powstało tylko w celach zarobkowych. 73-letni joseph Fritzl został oskarżony o więzienie córki przez 24 lata, gwałt, kazirodztwo oraz morderstwo. Proces potwora z amstetten rozpoczął się 16 marca. W grudniu ubiegłego roku psychiatrzy orzekli, że mimo „głębokiego zaburzenia osobowości” może on odpowiadać za swoje czyny.
Markiz de Sade, będąc więźniem w Bastylii, gdzie trafił na mocy lettre de cachet wybłaganego u króla przez jego własną teściową, błagał z kolei żonę w listach, żeby przysyłała mu słodycze. Markiz miał zresztą spore zastrzeżenia względem więziennych urządzeń dotyczących kuchni. Cierpiał między innymi nie tylko nad jakością posiłków, które znowu nie były takie złe, jako że sam układał listy dań, ale nad tym, że każe mu się jadać samotnie. W następnym z miejsc swego uwięzienia udało mu się uzyskać chociaż towarzystwo psa. Cała ta sytuacja przypomina nam o tym, że w wieku osiemnastym przyjemności stołu nie kończyły się tylko na przyjemnościach podniebienia; jadanie samotne i w milczeniu było znakiem braku wychowania. Bolączki więzionego markiza trochę zadziwiają, jeśli weźmie się pod uwagę sytuację na zewnątrz Bastylii (której był doskonale świadom – wszak sam z zakratowanego okna podburzał oblegający w tamtych dniach fortecę do rewolucyjnego czynu tłum). Został przeniesiony tuż przed słynnym szturmem. W tych okolicznościach markiz narzeka na brak przyjemności konwersacji przy posiłku i prosi o dosyłanie łakoci! Jak ważną rolę dla tego znawcy i eksperymentatora rozkoszy pełnił akt konsumpcji, możemy się szybko przekonać, sięgając do któregokolwiek z jego dzieł. Rzadko kiedy libertyni oddają się swawolom, nie skosztowawszy wcześniej choćby czekolady. Każdej orgii towarzyszy przynajmniej uwaga typu: „Wzmocnili się”, „Zasiedli do stołu”. Związek ten sięga głębiej niż tylko prosta odpowiedniość czy zadośćuczynienie epikurejskiej tradycji. U de Sade stale obecny jest aspekt kulinarny, raz po raz bowiem libertyni zasiadają do stołów, rozkoszując się rozmaitością potraw i napitków, nie brakuje też rozważań na tematy kulinarne. Konsumpcja w znacznej mierze organizuje ich życie i poczynania: spotkania z reguły odbywają się przy stole, uczty uświetniają wydarzenia i uroczystości, jedzenie i napitki stale są dostępne. Kulinarna frazeologia jest jednym z porządków dzieła – sadyczny dekameron „120 dni Sodomy” zostaje przyrównany do wspaniałej uczty, podczas której apetyt czytelnika zostanie zaspokojony przez sześćset rozmaitych dań, którymi raczy go gospodarz. Sade na tym nie poprzestaje. Fantazje stołu i fantazje łoża stanowią dla siebie nawzajem metafory. Każdy posiłek staje się okazją do fenomenalnej rozpusty, nie ma orgii, która nie byłaby okazją dla filozoficznej rozprawy. Obfitość i ekstrawagancja ekscesów seksualnych jest tu równoległa z wręcz groteskową i surrealistyczną obfitością dań i filozoficznej argumentacji. Nadaje konsumpcji kulinarnej stawkę filozoficzną i erotyczną, wymienną z seksualnymi ekscesami. Zbliżenie tych trzech aktywności dokonuje się za pośrednictwem ust, które tak pożywiają się, jak i mówią. Słowo, konwersacja, filozofia są równie ważnymi afrodyzjakami, jak wykwintne pobudzające potrawy i alkohole czy zadziwiające desery. Z deserami afrodyzjakami eksperymentował markiz osobiście. Słynne oskarżenie o próbę otrucia dwóch prostytutek wzięło się najpewniej z tego, że markiz nakarmił obie kobiety cukierkami obficie przyprawionymi kantarydą, czyli osławioną muchą hiszpańską, która w małych ilościach jest silnym afrodyzjakiem, zaś w większych podrażnia żołądek. Jak wiadomo. markiz miał problemy z umiarem. Zwłaszcza jeśli chodzi o używanie przyjemności. Stołu, łoża i filozofii. Nie ma powodu uważać, że fantazje łoża są bardziej dziwaczne od kaprysów kulinarnych. Zresztą ekscesywność wszystkich tych form przyjemności, czasem przyprawiająca o zawrót głowy, a czasem dowodząca poczucia czarnego humoru, być może miała w dziele markiza inne znaczenie. Wystawność, luxe – przepych – wprost wiąże się u niego z luxuria, rozpustą. Erotyzacji podlega przede wszystkim wielość sprzętów, dań, argumentów, efektem jest stan ciągłego upojenia. W regulaminie zamku Silling znajduje się nawet zapis obciążający grzywną tego, kto położy się spać trzeźwy. Znaczący w tym względzie jest też bardzo wysoki status kucharek. Na wiosną na zamku Silling żywi pozostają w sumie tylko mistrzowie trzech dziedzin: filozofii, rozkoszy i sztuki kulinarnej. Libertyni, narratorki i właśnie kucharki (i to mimo próby buntu!). Zagroziły one, że przestaną gotować, jeśli libertyni nie przestaną znęcać się nad służbą. Zostają oszczędzone właśnie ze względu na swoją biegłość w sztuce kulinarnej. Tym, którzy śledzą ten wywód z pewnym niepokojem lub też może nadzieją, wiedzeni wspomnieniem złej sławy markiza, jestem zmuszony oświadczyć, że nie, nie będziemy tu rekonstruowali przepisu na dziewiczy pośladek. Danie skądinąd bardzo popularne w libertyńskiej literaturze tamtego wieku. Pojawia się między innymi w „Kandydzie” Woltera, o czym należy pamiętać, czytając happy end, jako że bogdanka głównego bohatera posłużyła swego czasu jako źródło „surowca” do tej wdzięcznej potrawy. Na wszelki wypadek nie będzie o prosciutto. Będzie natomiast deser, którym bardzo możliwe, że dogadzał sobie i wspomniany markiz. Chodzi o bar-
dzo popularny w wieku klasycznym i później w wieku światła Syllababus. Przyrządzano go ze schłodzonego białego wina z sokiem ze świeżych owoców udekorowanego grubą warstwą odpowiednio doprawionej bitej śmietany. Książki kucharskie z epoki, nie wiedzieć czemu, zawsze na początku podają przepis na syllababus, lub silababus „prosto od krowy”. Chodziło o to, by wydoić krowę prosto do szklanicy wina z sokiem. Należy ostrzec czytelnika, że efekt praktyczny takich zabiegów mocno odbiega od naszego pojęcia o wytworności. Bezpieczniej więc zadowolić się przepisem na syllababus truskawkowy. W tym celu weź około pół kilo truskawek, umyj i pokrój na ćwiartki. Wrzuć następnie do miski, posyp cukrem pudrem i zalej trzema łyżkami białego wytrawnego wina. Następnie rozgnieć truskawki tak, by puściły sok i odstaw w chłodne miejsce. Wlej śmietanę (jakieś 250 ml) do miski, dodaj startą skórkę z jednej cytryny i sok z tejże, domieszaj trzy łyżki tego samego wina, które zostało użyte do truskawek, i łyżeczkę cukru pudru, zamieszaj i ubij na sztywno. Następnie zmacerowane truskawki przełóż do wysokiej szklanki lub pucharu na lody, a ubitą na sztywno śmietanę ułóż na wierzchu. Możesz posypać ją resztą startej skórki cytrynowej i udekorować świeżymi truskawkami. Tylko proszę, nie przesadzaj z kantarydą.
W tekście znajdują się parafrazy dzieł Markiza de Sade, jak i książki Bogdana Banasiaka „Filozofia integralnej suwerenności: zarys systemu markiza de Sade”. Michał Fopp LIBERTINE’S MENU During his imprisonment in Bastille Marquis de Sade begged his wife in letters to send him some sweets. He didn’t think too highly about the prison cuisine. It wasn’t so much the quality of the meals – he composed the menu himself. Marquis suffered greatly having to dine in solitude. In his next place of confinement he was at least allowed the company of a dog. In the 18th century eating alone and in silence was considered lack of culture. De Sade’s troubles seem a bit puzzling when we take into account the situation outside the walls. He surely must have been aware of it. He himself tried to encourage the crowds to action from his barred window. Under such circumstances he was complaining about the lack of company to chat to and begged for sweets! He was transferred somewhere else just before the Bastille was taken in the famous storm. The act of eating, of consuming, played a very significant role in the works of this great connoisseur and experimenter. Every orgy depicted in them is accompanied by a culinary feast. The libertines seat at the tables and enjoy endless foods
FOTO BONIECKI I KRACIUK
and drinks. Their lives and actions revolve to a considerable degree around eating: the meetings are usually being organized at the table, feasts add splendor to the events and celebrations. That’s not all. The culinary and erotic fantasies and metaphors intermingle and permeate each other. Every meal is an excuse for debauchery, every orgy is an excuse for a philosophical treatise. Sexual excesses go hand in hand with grotesque, surreal abundance of food and philosophical argumentation. Conversation and philosophy are as much of an aphrodisiac as fancy food, alcohol and amazing deserts. De Sade himself used to experiment with aphrodisiac desserts. He was even accused of trying to poison two prostitutes. Probably because he made them eat some sweets heavily flavored with famous “Spanish Fly”. Marquise had always had problem with moderate use of pleasures of the table, of the bed and of philosophy. There’s no reason to think erotic fantasies are very different in their essence from culinary cravings. Hence the very high status of the cooks in de Sade’s writings. For those, who read all this with growing concern, or maybe – knowing the infamous marquis’ tastes – growing hope,
I solemnly promise, we’re not going to reconstruct the recipe for the virgin’s buttock – a dish very popular in the libertine literature of those times. We are going to discuss a dessert de Sade himself might have indulged in. A very popular back then syllababus. Made out of chilled white wine with fresh fruit juice, decorated with a thick layer of flavoured whipped cream. In our case it’s going to be a strawberry syllababus. Take about a pound of strawberries. Wash them, cut them in quarters, place them in a bowl, sprinkle with powdered sugar and add three spoonfuls of dry white wine. Then crush the strawberries so they let the juice out ant place the bowl in a cool place. Put the cream (approx. 250 ml) to another bowl, add some grated lemon peel and lemon juice from one lemon., pour three spoonfuls of the same white wine and add a spoonful of powdered sugar. Then whip the cream until stiff. Place the strawberries in a tall glass and cover with whipped cream. Just don’t overdo the Spanish Fly. Michał Fopp
MENU LIBERTYNA
HUMOR ALLENA W S´WIECIE ALMODÓVARA
LOS ANGELES TIMES
SCARLETT JOHANSSON
OSCAR 2009 PENÉLOPE CRUZ
PENÉLOPE JAVIER CRUZ BARDEM
w kinach od 17 kwietnia
ZLOTY GLOB NAJLEPSZY FILM
DvD
06
01 Tajne przez poufne (burn after reading) najnowszy film braci coen, to dość oryginalny film szpiegowski na tle historii kina tego gatunku. brad Pitt, george clooney, john malkovich kreują w filmie postacie stojące, przynajmniej w przypadku Pitta i clooneya, w opozycji do wizerunków, z jakich znamy te gwiazdy. chad (Pitt) stał się zresztą jedną z ulubionych postaci części redakcji k maga. dodatkowo w obsadzie tilda swinton, jako rozczarowana i chłodna żona, zdradzająca męża z kochankiem, zdradzającym zarówno swoją żonę, jak i kochankę. tylko ta część akcji wystarczyłaby na scenariusz filmu, a w „tajne przez poufne“ dzieje się dużo, dużo więcej. a zarazem mniej. tego filmu zdecydowanie nie można opowiedzieć. trzeba go obejrzeć. olka osadzińska
01
02 King Kong bluray „king kong“ gościł na ekranach kin już jakiś czas temu. biorąc pod uwagę, ile wielkich hollywoodzkich superprodukcji obejrzeliśmy od tego czasu, o tej można by już zapomnieć. teraz jednak pojawiła się możliwość obejrzenia kultowej małpy w kinowych warunkach w domu. dystrybutor wypuścił właśnie film na bluray i tym samym dinozaury biegające po zalesionych kanionach, straszne i dzikie plemiona, pościg za king kongiem i słynną scenę na szczycie empire state building możemy obejrzeć w najlepszej jakości w ciągle ciemne popołudnia. olka osadzińska
04
03 Karmel (sukkar banat) Film „karmel“ obejrzałam przypadkiem w kinie dwa razy. zdjęcia słonecznego libanu, atmosfera gorącego miasta i gwaru salonu piękności – ogląda się tym milej, że w Polsce takich warunków raczej nigdy nie będziemy mieli. zanim jednak zaczniemy zazdrościć libańskim kobietom, warto przyjrzeć się opowiadanej historii. to nie tylko ploteczki przy depilacji czy porady przy strzyżeniu. Fim opowiada historie kilku kobiet, których problemy, trudne same w sobie, utrudniane są jeszcze przez system społeczny, w którym żyją. nisrine wychodzi za mąż, ale nie jest już dziewicą, rimie podobają się dziewczyny, layale ma romans z żonatym mężczyzną, jamale wstydzi się starzenia, widzimy, że te problemy w słonecznym libanie mogą być dużo większe niż w zimnej Polsce. kobiece kino na pochmurną niedzielę. olka osadzińska 04 Co ludzie powiedzą (keeping up appearances) kto nie zna hiacynty? hiacynta w polskim tłumaczeniu nosi nazwisko bukiet, w angielskim rzecz
07 02
08 03
09
10
05 11
12
13
14
ma się zabawniej – hyacinth bucket (czyli wiadro), przedstawia się wymawiając swoje nazwisko jako „bouquet” (czyli bukiet). te zawirowania z wymową nazwiska to dopiero początek kłopotów z tą wielobarwną postacią. hiacynta uważa, że jedynie w wyniku pomyłki genetycznej nie urodziła się w angielskim rodzie arystokratycznym, a ta nic nieznacząca pomyłka nie zwalnia jej z obowiązków życia reprezentującego najwyższe standardy. szalona komedia z niespotykaną ilością angielskiej satyry społecznej. hiacyntę można kochać albo nienawidzić, ale trzeba ją znać. olka osadzińska
05 Mała Brytania (little britain) „little britain" (kto zna ten serial, słyszy już pewnie w głowie głos lektora mówiącego zza kadru „oh, people of britain“) to współczesna satyra na angielskie społeczeństwo. dla każdego miłośnika angielskiego humoru to wizualna lektura obowiązkowa. Podejrzewam, że trudno się w tej chwili porozumieć w języku angielskim, jeśli nie zna się zwrotów takich jak „yes but no but yes but no“ autorstwa bohaterki Vicky Pollard czy „i’m the only gay in the village“ daffyda thomasa. dla wszystkich lubiących monty Pythona, the black adder czy catherine tate, mała brytania będzie wielką przygodą. olka osadzińska 06 Chirurdzy (grey’s anatomy) kolejny sezon kultowego serialu o stażystach w jednym ze szpitali w seattle. W przeciwieństwie do „ostrego dyżuru“, czy modnego teraz „dr. house’a“, historie pokazywane na ekranie są naprawdę dobrze przygotowane pod względem merytorycznym. lekarze oglądają serial z wypiekami na twarzy i rozwiązują chirurgiczne zagadki równolegle z bohaterami. Wszyscy mniej świadomi lekarskiego fachu mają przed sobą dobrze opowiedziane historie z życia zawodowego i prywatnego młodych lekarzy. bez lukru i stzucznego napięcia polskich produkcji w stylu „na dobre i na złe.“ olka osadzińska 07 Gotowe na wszystko (desperate housewives) gotowi na nowy (dla tych, którzy nie ściągają filmów z internetu) sezon zdesperowanych pań domu? Wydawałoby się, że nie można utrzymywać napięcia przez kilka sezonów telewizyjnych z rzędu, ale biorąc pod uwagę, ile popularnych seriali dobija co najmniej do piątki, nie powinniśmy się dziwić, że grupa przyjaciółek o takich osobowościach nikomu się jeszcze nie znudziła. Finał czwartego sezonu w usa obejrzało ponad 17,44 mln osób, a nowe przygody susan, lynette, bree i gabrielle będą przyciągały widzów przez jeszcze kilka lat. olka osadzińska
08 Charlie i fabryka czekolady (charlie and the chocolate Factory) bluray może trudno wyobrazić sobie tima burtona jako reżysera filmu typowo dla dzieci, ale też kto powiedział, że jest to filme tylko dla dzieci. „charlie i fabryka czekolady“ to remake filmu „Willy Wonka i fabryka czekolady“ z 1971 roku. oba filmy zostały nakręcone na podstawie książki roalda dahla. burton opowiada o biednym chłopcu, który nazywa się charlie bucket. jako jeden z pięciorga szczęśliwców będzie mógł spędzić, wraz z opiekunami, jeden dzień w fabryce, jedno z dzieci otrzyma nagrodę, jaką trudno nawet sobie wyobrazić. mistrz awangardowej stylistyki przedstawia swoją kolejną magiczną filmową kreację i zabiera widza w odrealniony świat – bajkowy, kolorowy i czekoladowy. Warto obejrzeć go w wersji bluray. olka osadzińska 09 Casablanca bluray kultowy film z 1941 roku, z kultowym humphreyem bogartem, kultową ingrid bergman i kultowym tekstem „Play it again sam“. jeśli w technice bluray będą teraz wydawane największe klasyki światowego kina, to warto zainteresować się tą technologią i zaopatrzyć w odpowiedni sprzęt. „casablankę“ do tej pory można było spotkać w późnych godzinach nocnych na którymś z kanałów telewizji Polskiej, jeśli akurat skończyła się jakaś seria polskich seriali, albo śledząc uważnie repertuar Filmoteki narodowej. teraz „rick’s cafe american“, w którym spotykają się spekulanci, hazardziści i miejscowi prominenci, możemy mieć w domu. olka osadzińska 10 Graficiarze. Wholetrain (Wholetrain) Prawdopodobnie każdy mieszkaniec Polski zaznajomiony jest z wulgarną wersją kultury graffiti. niezależnie od sympatii czy antypatii do artystów mażących sprejami po fasadach nielicznych przecież przedwojennych kamienic w polskich miastach, warto zapoznać się bliżej z tym, jak może wyglądać ten rodzaj sztuki gdy biorą się za to odpowiednie osoby. Film Floriana gaaga opowiada o grupie ksb, która zajmuje się głównie malowaniem pociągów miejskich. zdjęcia do filmu zrealizowano w Warszawie, najczęstszym gościem filmowych kadrów jest dworzec centralny. dynamiczne zdjęcia i dobry podkład muzyczny sprawiają, że film dobrze się ogląda, nawet jeśli tematyka nie jest szczególnie bliska. olka osadzińska 11 Lejdis Film reklamowany jako damska odpowiedź na „testosteron“, mimo że tych samych reżyserów. „lejdis“ zainspirowany jest blo-
gową twórczością kilku kobiet, które (obejrzałam je w moim ulubionym programie „dzień dobry tVn“) nie budzą mojej wielkiej sympatii, ale na szczęście w filmie nie występują. dla fanów i fanek „seksu w wielkim mieście“ ten film nie może być kamieniem milowym w dyskursie współczesnych kobiet, ale zdaje się, że nie należało to do zamysłów autorów. „lejdis“ to po prostu damski „testosteron“ – polskie gwiazdy, opowiadające pikantne historie, językiem, którego na co dzień nie słyszymy, w tle melancholia i żal, że życie nie jest łatwiejsze, ale na koniec radość i łzy szczęścia. Polska komedia, sami wiecie. olka osadzińska
CD
12 Andre Ethier born of blue Fog unsigned Wszystkie piosenki na tej płycie są zamkniętą opowieścią: od sentymentalnego „the only Wine i crave” poprzez cover „black is the color of my true love’s hair” na drapieżnym „cop killer” kończąc. słychać tu inspiracje starymi song-writerami, bobem dylanem czy lou reedem. choć gra tu folk, soul i rock, to spod wszystkiego przebija smutna mgiełka starego, dobrego, męskiego bluesa. andre ethier to perfekcyjny dżentelmen – ubiera się w tweed. ten materiał jest jak jego muzyka – szorstki i miękki zarazem. sylwia zarembska 13 Beastie Boys Paul’s boutique capitol reedycja jednej z najważniejszych płyt w historii hip hopu. mało kto pamięta, ale po swojej premierze „Paul’s boutique” poniosło totalną klęskę. nie tylko nie wspięło się na listy przebojów, ale z racji gigantycznej ilości użytych sampli, za które słono trzeba było zapłacić, przyniosło pokaźne starty. Prawie dwadzieścia lat później album wyrasta na dzieło, które o lata wyprzedziło swój czas i jest ważnym klockiem postmodernistycznej układanki. no i oczywiście sprawia tysiąc procent frajdy. tomek „kosakot” kosiński 14 Beirut march of the zapotec and real People holland Pompeii records/sonic odkrywca bałkańskiej muzyki dla amerykańskiej młodzieży – zach condon, na przestrzeni ostatnich lat stał się postacią wyznaczającą trendy. na fali popularności folku odkrywanie wschodniej europy w fuzji z jego przyjaznym głosem wyniosło brand beirut na światowe festiwale. nowa propozycja to dwie krótkie płyty nagrane w zupełnie odmiennych stylistykach. Pierwsza to istne „desperado” z meksykańską orkiestrą pogrzebową, gdzie autor
rozwija to, za co go pokochaliśmy. Druga natomiast to zabawa z klubową modą. Na niej autor z przymrużeniem oka pluska się w elektro dźwiękach. Efekt jest rozkoszny, ale do banału mu daleko. Nie dość, że ta różnorodność nie razi, to wręcz wyznacza nowe podejście do klasyfikowania muzyki. Tu wygrywa duży uśmiech i brak granic. Piękne! Mikołaj Komar
15 Bill Laswell, Fanu Lodge Ohm Resistance/Sonic Mistrzowska płyta! Koncept, wykonanie, klimat – wszystko skrojone pod wymiar. Laswell uwielbia eksperymentować, poruszać się na styku gatunków, szukać nowych rozwiązań w ramach istniejących schematów. Tym razem do kolejnego projektu zaprosił Fanu – fińskiego didżeja i producenta breakbeatowego. Rytmiczne konstrukcje wpisane w dźwiękowe plamy tworzą niesamowity klimat. Ambientowe pejzaże mieszają się z dramowymi szaleństwami. Wciąga. Karola K 16 Circlesquare Songs About Dancing And Drugs !K7/Sonic Mistrz łączenia przygnębiających melodii z klubową rytmiką powrócił w nowych dla niego barwach kultowej wśród wtajemniczonych wytwórni !K7. Jeremy Show, człowiek stojący za projektem Circlesquare kontynuuje zabawy z nostalgią, w romantycznym tańcu z hedonizmem. Electro-pop z mrocznym wokalem wzbogacony tu o gitary rodem z Joy Division jawi się niczym ścieżka dźwiękowa do nowego filmu drogi w obiektywie Davida Lyncha. Oryginalność tej płyty polega na tym, że z pozoru refleksyjna muzyka nadaje się jednocześnie na niejeden „indie” parkiet. Zdecydowanie ciemna srtrona mocy. Mikołaj Komar 17 Chris Cornell Scream Universal Płyta jest doskonałym przykładem artystycznego zagubienia. Cornell lat temu naście szefował formacji Soundgarden, potem dowodził projektem Audioslave, aż w końcu wymyślił sobie, że będzie nagrywać płyty solowe. I tu zaczyna się dramat, o ile dwa pierwsze wydawnictwa były słabe, o tyle „Scream” jest koszmarne. To, że za produkcję wziął się sam Timbaland, byłoby jeszcze do przełknięcia, ale to, co panowie razem wymodzili, woła już o tytułowy krzyk w niebiosa. Przaśne popowe potworki okraszone wyciem Cornella nijak nie dają się słuchać. Kuriozum roku. Karolak K 18 Fleet Foxes Fleet Foxes Bella Union/Universal To kolejna, po wydanym niedawno projekcie Animal Collective,
płyta z rodzaju tych bajkowych. Debiutujący panowie ze stolicy grunge, Seattle, to zakorzeniona w odległych czasach kowbojska ekipa w kraciastych koszulach, porozciąganych swetrach i z brodami po pas. Fleet Foxes oprowadzają nas po bezkresach amerykańskiej ziemi. Pełne nadziei, melodyjne, wręcz marzycielskie granie rozpisane na różnego rodzaju chórki, westernowe gitary i inne harmonijki... Typowani na płytę roku przez najważniejsze magazyny muzyczne są na pewno tego warci. Jeżeli cenicie duszę w muzyce i jesteście choć trochę romantykami, FF was zaspokoi. Mikołaj Komar
19 Hanna Kulenty Meets Milf Nieruchomy poruszyciel Rework Soundtrack do nowego filmu Łukasz Barczyka to dzieło utytułowanej kompozytorki Hanny Kulenty i tajemniczej grupy MILF, na czele której stoi jeden z czołowych didżejów warszawskiej sceny klubowej. Album zawiera niepokojącą mieszankę muzyki współczesnej, ambientowej, industrialnego rocka oraz wstawki z pieśni religijnych, a nawet Seweryna Krajewskiego. Typowa ścieżka dźwiękowa ma to do siebie, że najlepiej sprawdza się z obrazem. Ponieważ do tej pory nie dane było mi obejrzeć „Nieruchomego poruszyciela” (niestety błyskawicznie zniknął z ekranów), trudno mi rzetelnie ocenić, czy spełniła swoją rolę w filmie. Słuchanie jej osobno to zadanie niełatwe. Aranżacje są dość złożone, a przebijający zewsząd mrok może u niektórych wywołać koszmary senne. Osobiście od eksperymentów z brzmieniem w stylu Rammsteina zdecydowanie wolę urzekające smyczki i fortepian, jednak z ostateczną oceną lepiej się wstrzymać do wizyty w kinie, niestety już chyba tylko studyjnym. Maciek „Maceo” Wyro 20 Hudson Mohawke Polyfolk Dance Warp Hudson Mohawke to od pewnego czasu jeden z najgorętszych producentów eksperymentalnych beatów ery post-hiphopowej. Nieustannie trwają spory o to, kto jest lepszy, Hudson czy Flying Lotus. Ja osobiście optuję za tym drugim, bo mam wrażenie, że Mohawkowi daleko jeszcze do głębi, którą osiąga bratanek Alice Coltrane. To, co niektórych zachwyca w debiucie młodego Szkota w barwach Warp, innych może irytować. Chodzi mi tu przede wszystkim o przeraźliwie wysokie piski syntezatorów, przez które naprawdę niełatwo przebrnąć w otwierającym zestaw „Polkadot Blues”, a także w „Monde”, „Speedstick” i „Velvet Peel”. O wiele lepiej sprawdzają się pocięte kobiece wokale w „Overnight”, w którym cieszy też zdekonstruowany beat rodem z współczesnego r'n'b. Równie ciekawy w warstwie rytmicznej
21
jest zamykający EP-kę „Yonard”. Ogólnie jednak dominuje chaos, co dla niektórych może być świetną rekomendacją, ale to już kwestia gustu. Maciek „Maceo” Wyrobek
22
21 Jeremy Jay Slow Dance K Jeremy Jay wystąpi w tym roku na Off Festiwalu w Mysłowicach. Szczęście dla wszystkich polskich fanów zdystansowanego, dziecinnego pop-folku. Kiedy usłyszałam go wiosną zeszłego roku, ten pieśniarz i bajarz zdobył moje serce. Sentymenty, konie, góry, zima, jazda na łyżwach. Paryż i Los Angeles, między które dzieli swój czas, inspirują go francuską nową falą i hollywoodzkimi filmami. Wieczny jesienny pan, wrażliwy, ale nie rzewny. Dowcipny, ale nie śmieszny. A gdzieś pomiędzy – jego świetne, proste piosenki. Sylwia Zarembska
15 23
16 24
17 25
18 26
19
20
22 Levity Levity Lado ABC Płytowy debiut krakowskiego tria jazzowego w barwach niezależnej wytwórni warszawskiej, dowodzonej przez Pawła Szamburskiego i Macia Morettiego. Sądząc po koncercie w TR, muzyka Levity póki co o wiele lepiej sprawdza się w warunkach studyjnych niż koncertowych. Nagrany materiał imponuje świetnym brzmieniem, zaś w warstwie kompozycyjnej muzykom udało się osiągnąć idealny balans pomiędzy nerwowością a liryzmem. Solidna baza rytmiczna, przejrzysta forma i frapująca melodyka to zdecydowane atuty albumu, którego bardzo przyjemnie się słucha w domowym zaciszu. Zważywszy na to, że zespół jest dopiero na początku swej drogi, na pewno czeka go jeszcze mnóstwo koncertów, na których będą doskonalić swoją ekspresję i jak to w jazzie bywa, z pewnością nie ustaną w jednym miejscu. Trzymam kciuki i jestem pewien, że warto będzie obserwować dalszy rozwój tego młodego i niewątpliwie utalentowanego składu. Maciek „Maceo” Wyrobek 23 Madeleine Peyroux Bare Bones Universal Interstylowa artystka. Trochę jazzu, trochę bluesa, szczypta folku i country. Niektórzy uważają, że jej barwa głosu jako żywo przypomina Billie Holiday, inni że w ogóle nie potrafi śpiewać. Szerszej publiczności może kojarzyć się z coverem utworu „Dance Me To The End Of Love” Leonarda Cohena, który popełniła na swojej debiutanckiej płycie. „Bare Bones” – trzeci album w dorobku artystki, jest nierówny. Dużo lepiej wypadają te kompozycje, które leniwie wybrzmiewają jazzem, gubią się natomiast utwory, którym bliżej do popowej stylistyki. Wprowadza to niepotrzebne zamieszanie, przez co płyta traci na spójności. Karolak K
24 Marianne Faithfull Easy Come Easy Go Dream Music Wielka muza artystów, miłość Micka Jaggera, w końcu prawdziwy, elektryzujący głos. Marianne Faithfull nagrała 22. album w swojej karierze, na którym oddaje hołd takim wielkim muzykom jak chociażby Duke Ellington i Billie Holiday czy Dolly Parton, a nawet Brian Eno... Tyle że jej stylistyka nadaje klasykom nowy wymiar. Czy to rock, jazz, folk, czy blues w jej wykonaniu stają się jedną spójną opowieścią. A pomagają jej w tym, odgrywając ewidentnie drugie skrzypce, Nick Cave, Antony, Rufus Wainwrigth i sam Keith Richards! Romatyczne, marzycielskie, kojące, ale z charakterystycznym pazurem doświadczonej przez życie gwiazdy. Mikołaj Komar 25 Milton Jackson Crash Freerange Records Jackson – producent z Glasgow, nieraz pokazał, na co go stać. Gdy w 2000 roku jako Bionic Boy wydał swoją pierwszą autorską płytę, brytyjskie media okrzyknęły go jednym z najbardziej ekscytujących wydarzeń na scenie house’owej. Nowa płyta jest dość mroczna i ciężkawa. „Crash” to dzieło bardzo spójne. Świadczy o tym fakt, iż mimo dość zróżnicowanych utworów nie słychać zupełnie przerw pomiędzy nimi. Słucha się tego gładko i przyjemnie mimo bardzo głębokich partii basowych i momentami agresywnych spójników. Płyta do złudzenia przypomina mi dokonania Iana Pooleya. Chad 26 Moodyman Another Black Sunday EP KDJ Praktycznie każda EPka Kenny’ego Dixona Juniora staje się wydarzeniem natychmiast po ukazaniu się na winylowym rynku. I choć tym razem zabrakło parkietowych bomb na miarę „Freaky Muthafucka”, to i tak wiadomo, że limitowany nakład rozejdzie się jak ciepłe bułeczki. Moodymann to wszak solidna firma. Jak zwykle kunsztownie łączy basement jazz z głębokim house'em i funkiem w sobie tylko znany sposób. Na pierwszej stronie „Mamma’s Hand” urzeka delikatnym swingiem i świetnym żeńskim wokalem, za to już „During Soundcheck” sprawia trochę wrażenie wypełniacza. Tytułowy „Another Black Sunday” łączy taneczny groove z gospelem, czyli w sumie nic nowego, a jednak znów robi wrażenie. Po odwróceniu krążka znajdziemy na nowo zmiksowaną wersję remixu dla wspaniałego Jose Jamesa oraz nową wersję klasycznego „Rectify” z bodaj najlepszej EP-ki Moodymanna „Black Mahogani 2”. Tak więc tym razem obyło się bez buntu i rewolucji, co nie znaczy, że każdy szanujący się kolekcjoner dzieł dziwaka z Detroit nie będzie chciał mieć również i tej pozycji w swoich zbiorach. Maciek „Maceo” Wyro
27 Morrissey Years Of Refusal Polydor/Universal Jakoś nie kupuję zapewnień artystów, którzy przed premierą płyty na prawo i lewo chlapią, jakie to wiekopomne dzieło spłodzili. A Morrissey właśnie w ten jakże subtelny sposób promował swój nowy album. Trzeba przyznać, że skurczybyk wiele się nie pomylił. Wprawdzie nie są to jakieś wielkie mecyje, ale dawno nie słuchałem tak porządnie nagranej płyty. Kawał dobrego rocka w starym stylu. Moz jest w formie. Jedynym minusem są niektóre teksty – za dużo w nich banałów i naiwności. Poza tym materiał na fest. Karolak K 28 MSTRKRFT Fist Of God Dim Mak „Fist Of God” to na razie jeden z największych zawodów roku. MSTRKRFT, kiedyś rockowcy, potem pionierzy łączenia muzyki klubowej z przesterowanymi basami, polegli właściwie na całej linii. Wiadomo, że tzw. druga płyta często bywa trudna dla artystów, ale w tym wypadku brzmi to trochę tak jakby duet usiłował obejść ten problem, po raz wtóry nagrywając swój pierwszy album... Powtarzają się te same brzmienia i patenty. Wieje nudą. Tomek „Kosakot” Kosiński 29 N.A.S.A The Spirit Of Apollo Anti/Sonic To jak powrót do korzeni hip hopu i chyba najciekawsze odkrycie z tej półki od dłuższego czasu. Dwóch producentów – Amerykanin i Brazylijczyk – zorganizowali wielką balangę dla kumpli z poważnymi nazwiskami w biznesie. Tyłek sam dyga, ręka unosi się do góry, a mordka uśmiecha. Bawią się panowie z legendarnego składu Wu Tang Clan, Chuck D z Public Enemy, Kool Keith, KRS One czy książę innowacji w rapie – Kanye West. Z drugiej zaś strony mistrz pijanego blues-rocka – Tom Waits, John Frusciante z Red Hot Chilli Peppers, Karen O z Yeah Yeah Yeahs, przeżywający drugą młodość David Byrne czy nieco świeższe gwiazdy alternatywy, jak Santogold, Lykke Li i The Cool Kids... Mikstura co najmniej wybuchowa i właśnie o to chodzi. Towarzystwo bawi się nieprzyzwoicie, a my razem z nimi. To niekwestionowany elementarz na wszystkie letnie imprezy, o samochodowych przejażdżkach nie wspomnę. Potęga! Mikołaj Komar 30 The Bloody Beetroots Cornelius EP Dim Mak Records Horror i groza ostatnio rządzą w przeróżnych klubowych produkcjach, a szczególnie tych o fidgetowo-bangerowym rodowodzie. Ta EP-ka to electro, które stroi sobie żarty z techno. Jest źle, a kryzys to kara za grzech
rozpusty, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu i zbyt częstego chodzenia do klubów. Cornelius może przestraszyć, ale na pewno nie wystraszy ludzi z parkietu. W końcu wszyscy lubimy się bać, stąd pokaźne tłumy na nocnych maratonach filmowych z „Piłą”. Sylwia Zarembska
31 The Lonely Island Incredibad Universal Kojarzycie klip „Dick In A Box” aka jeden z hitów YouTube’a w 2007 roku? Pewnie tak, bo obejrzało go jakieś 35 milionów osób. Główną rolę w tej parodii przebojów r’n’b grał aktor znany z programu komediowego „Saturday Night Live", Andy Samberg. Teraz komik nagrał wraz z kumplami całą płytę utrzymaną w podobnie absurdalnym klimacie. Wyobraźnie sobie coś na kształt Duran Duran nagrywających hit o przedwczesnej ejakulacji („Jizz In My Pants”), a już złapiecie o co chodzi. Gościnnie m.in. Norah Jones, T-Pain czy Justin Timberlake. Sto procent niesmacznej zabawy. Tomek „Kosakot” Kosiński 32 Two Fingers feat. Sway Two Fingers Big Dada/Isound Za projekt Two Fingers odpowiadają Amon Tobin – mistrz niepokojącej elektroniki i dramowy didżej i producent Joe „Doubleclick” Chapman. Przy okazji debiutanckiej produkcji do współpracy zaprosili również reprezentanta ulicznego słowa mówionego, czyli Swaya. Wyjątkowo udany mariaż elektroniki i hip hopu. Pomysł stary jak świat, ale tu broni się kapitalne wykonanie. Podkłady Tobina i Doubleclicka ocierają się o genialność, nie inaczej jest też z natchnionymi nawijkami Swaya, który momentami zasuwa jak nakręcony. Jedno z lepszych wydawnictw tego roku. Karola K 33 Thunderheist Thunderheist Big Dada/Isound Kolejny po Crystal Castles shit dyskotekowy duet z Kanady. Grahzilla (producent) i Isis (śpiewa i nawija) podobno nie przypadli sobie do gustu podczas pierwszego spotkania. O tym, że zaczęli współpracę, zadecydował przypadek. Grahzilla przez pomyłkę wysłał swoje produkcje Isis, a ta się nimi zachwyciła. Tyle legenda. Debiut duetu syntetyczną elektroniką stoi. Nic odkrywczego, ale przyjemnie się tego słucha. Isis ze swoją chrypką w głosie sprawdza się zarówno w rytmicznym skandowaniu tekstów, jak i w śpiewanych partiach. Płyta idealnie sprawdzi się na klubowym parkiecie. Karolak K 34 U2 No Line On The Horizon Island/Universal Nie ukrywam, że ciężka to płyta do zrecenzowania. Chciało by
się rzec, iż od idoli z dziciństwa wymagać trzeba wiele. A na wydanej z wielkim marketingowym szumem (m.in. otwarcie ulicy – U2 Way w Nowym Jorku) nowej płycie nowatorstwa brak. Ponadto z lupą szukać tu można wielkich hymnów rockowych, do których nas przyzwyczaili. I gdy nawet melodie się sprawdzają, to pojawia się dominujące na płycie „oooooo” w refrenie i ręce opadają. Nowe U2 odgrzewa stare patenty. Ja jednak słucham tej płyty już enty raz i muszę przyznać, że przyprawia mnie o uśmiech i relaksuje. Przypomina o czymś, co kiedyś tak bardzo ekscytowało. A takie kawałki jak „Magnificient” czy „FEZ Being Born” dają radę. Może to sentyment, ale jakby było smutno bez tego... Mikołaj Komar
35 V/A Cadillac Records (Music From The Motion Picture) Sony BMG Filmowa biografia Leonarda Chessa, założyciela działającej w latach 50. i 60. pionierskiej wytwórni bluesowej Chess Records, to dzieło co najmniej na miarę pamiętnego „Raya”. Aktorzy grający główne role nie tylko doskonale sprawdzili się w rolach muzycznych legend, ale też świetnie poradzili sobie z partiami wokalnymi klasycznych utworów. Znakomity Jeffrey Wright jako Muddy Waters, Beyoncé w roli Etty James i w końcu sam Mos Def jako Chuck Berry dali pełny popis swoich możliwości, zarówno na ekranie, jak i w studio. Obok nich na soundtracku pojawiają się też m.in. Raphael Saadiq, Nas, Q-Tip i młodsza siostra Beyoncé, Solange Knowles. Płyta na pewno przypadnie do gustu tym, którzy zachwycają się nowym albumem Saadiqa, jak również wszystkim ceniącym stary dobry rhythm’n’blues. Wraz z filmem stanowi rzetelny dokument minionej epoki, w której samochody i nagrania nie zawierały w sobie żadnego plastiku. Maciek „Maceo” Wyrobek 36 V/A Dark Was The Night 4AD Cała śmietanka, głównie amerykańskiej alternatywy, spotkała się na jubileuszowej, bo już dwudziestej kompilacji Red Hot, organizacji wspierającej walkę z AIDS. Poza piękną inicjatywą jest to również prawdziwe święto dla wszystkich muzycznych wrażliwców. Albowiem gospodarzami są tak zasłużeni, ale i różni artyści jak: Arcade Fire, Beirut, Sufian Stevens, wszechobecni ostatnio – Antony (w coverze Boba Dylana) i David Byrne czy Kronos Quartet, Cat Power, Blonde Redhead... Także solowe projekty liderów Sigur Rós i TV On The Radio. Rozbierzność gatunkowa spora (od rocka poprzez folk, na elektronice kończąc), poziom zmienny, jednak w całości stanowi to wyjątkową ucztę. Tym bardziej, że uczta to premierowa i w szczytnym celu. Rozkoszujmy się! Mikołaj Komar
27 36
28 37
29 38
30 39
31 40
32
33
34
35
37 V/A Protected: Massive Samples !K7/Sonic Składanka z utworami, z których sample trafiły na jedną z najważniejszych płyt lat 90. – „Blue Lines” Massive Attack. Jak się okazuje zespół pożyczał muzykę głównie od klasyków -– na krążku znajdziemy m.in. Williama De Vaughna, Jamesa Browna czy Isaaca Haynesa. Dla muzycznych nerdów to świetna zabawa w wyłapywanie dźwiękowych puzzli, dla fanów grupy – pozycja obowiązkowa, dla całej reszty – bardzo przyjemna kompilacja z dobrym disco, funkiem i soulem. Tomek „Kosakot” Kosiński 38 Zombie Nation Zombielicious UKW Records „Kenkraft 400” to numer, który pewnie nieraz słyszeliście na swojej siłowni, tudzież na antenie radia Planeta FM. Jeśli wydaje wam się, że go nie znacie, to go zgooglujcie – na pewno okaże, się, że się myliliście... Stojący za nim Zombie Nation to jednak nie wiejski trance’owiec, ale porządny artysta z poczuciem humoru, a „Zombielicious” to dobry album wypełniony efekciarskim electro. Jeśli lubicie Boys Noize, spodoba wam się. Tomek „Kosakot” Kosiński 39 V/A War Child: Heros EMI Ten koncept album to projekt pod patronatem organizacji działającej w ramach ONZ. Pomysł jest prosty, wybrani artyścilegendy wskazują młodych wykonawców, którzy na swój sposób mierzą się z repertuarem mistrzów. Jak zawsze w tego typu wydawnictwach niektóre strzały są trafione, inne pudłują sromotnie. Na szczęście tych drugich jest zdecydowanie mniej. „Call Me” Blondie w interpretacji Franz Ferdinand, „Search And Destroy” Iggy’ego Popa w wykonaniu Peaches czy „Transmission” Joy Division przerobiona przez Hot Chip – już choćby dla tych coverów warto sięgnąć po ten album. A trzeba też dodać, że dochód ze sprzedaży płyty trafi do organizacji War Child. Karolak K 40 The Cuts Syreny nad miastem SP Records The Cuts to zespół polsko-angielski, który powstał w Pile w 2006 roku. „Syreny nad miastem” to ich debiut. Od strony muzycznej płyta jest spójna. Jeśli chodzi o część wokalną nie jest już tak dobrze, choć trzeba przyznać, że Przemek Zdunek ma głęboki głos. The Cuts grają po „brytyjsku” mieszając akustyczne brzmienia z dźwiękami z syntezatorów. Modna fuzja, która i w ich wypadku całkiem dobrze się sprawdza. Gdzieś tam pobrzmiewają nawet echa Joy Divison. Chad
TxT
41 Etgar Keret, Kolonie Knellera (W.A.B.) trudno o miejsce, w którym podają dobre espresso. W kawiarni keret wyborne i mocne jest specjalnością. u mało kogo groteska i wyobraźnia stąpają równie mocno po ziemi. i mało kto podsuwa czytelnikom niewykończone historie, a niepokolorowane obrazki dla dorosłych. Przy tym keret zachęca do wychodzenia za linię, sugeruje, że granica między niebem a ziemią nie jest czytelna, a przypisanie im barw nie oczywiste. u tego autora lekkość i luzackość pióra jest środkiem uspokajającym dla nieprzyzwyczajonych do kontaktu z literaturą uniwersalną. dawid bednarski 42 Sofija Andruchowycz, Siomga (Czarne) W czerwcu ukaże się zbiór opowiadań malujący swoistą panoramę dzieciństwa, okresu dojrzewania i napięć czasu młodości wchodzącej w dorosłość. to druga książka „córki Pisarza” i widać, że młoda sofija pisać potrafi, choć nie zawsze udaje jej się wybrać wartą opowiedzenia historię. zabiera nas na przechadzkę po swoim miasteczku, oprowadza po skryjówach i omawia, co i dlaczego ekscytowało podwórkową społeczność. zabiera nas na pierwsze dyskoteki i pierwsze seksualne seanse. najciekawiej jednak opowiada nie o sobie, a o miejscowym hydrauliku podglądaczu. dlaczego nie wyzbyć się snobizmów i po prostu dać uwieść się młodzieńczości? dawid bednarski 43 Daniel Pennac, Szanowne dzieci (Spectrum, Muza) książka jest ponoć eksperymentem. niestety niepełnym, gdyż nie ma w niej słowa komentarza o jego drugiej części, jaką miał przygotować reżyser Pierre boutron. obaj panowie, autor książki i jego przyjaciel filmowiec, umówili się, że bez wcześniejszych konsultacji stworzą fabuły oparte na wspólnym pomyśle. idea miała być zadana dzieciom i brzmiała: „budzicie się pewnego ranka i odkrywacie, że w ciągu nocy zostaliście zmienieni w dorosłych. zupełnie oszołomieni pędzicie do pokoju rodziców. a oni zmienili się w dzieci. co było dalej?”. i dalej było dość nie wiele, ot, garść mądrości o wartości dzieciństwa i tęsknocie za nim. ciekawostka pośród dotychczasowych pozycji popularnonaukowej i eseistycznej serii spectrum. opowieść błaha. dawid bednarski 44 Piotr Kletowski, Kino Dalekiego Wschodu (Wydawnictwo Krytyki Politycznej) zwarte kompendium wiedzy o kinie zdobywającym nieustannie coraz więcej przychylności ze strony zachodniej publiczności. autor szczegółowo omawia
historię i rozwój kolejno kina japońskiego, hongkońskiego, chińskiego, tajwańskiego, koreańskiego, tajlandzkiego i wietnamskiego. unika rozdziału między dwoma dotychczas przyjmowanymi strategiami w analizach kinematografii dalekowschodniej: zewnętrznej eurocentrycznej oraz wewnętrznej, skupiającej się na manifestacji azjatyckiej filozofii i estetyki. W zamian proponuje podejście oparte o refleksję transkulturową. uzupełnieniem jest tu aneks dający pogląd na konfucjańskie i buddyjskie inspiracje w filmie dalekiego Wschodu. Pozycja dla chętnych. dawid bednarski
45 Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław (Wydawnictwo Literackie) nowa powieść orbitowskiego wymyka się definicjom. Powieść grozy, powieść obyczajowa czy krytyczna wobec Polski współczesnej – wszystkie wydają się za szerokie i za wąskie. Pod zwykłym szarym betonem objawia się drugie osiedle, które przyciąga i przeobraża mieszkańców oraz pielgrzymów, nieuchronnie prowadząc ich ku zagładzie. balansuje ono między motywem historii niesamowitej a trudnym do odczytania symbolem. autor sprawnie prowadzi narrację, ostrymi cięciami przechodzi od makabry do prozy życia. namawiam do przeczytania, choćby dlatego, by poczuć ambiwalencję podobną mojej. dawid bednarski 46 Laurent Graff, Szczęśliwe dni (W.A.B.) balansujący między cynizmem a czarnym humorem traktacik filozoficzny. Wyjałowiony wewnętrznie trzydziestopięciolatek, pozbawiony konkretnych rysów psychologicznych, otrzymuje w spadku fortunę i wybiera spokojne i pełne marazmu życie w domu starców. staje się suchym obserwatorem i badaczem umierających, jednocześnie głowiąc się nad słowami, jakie mają się pojawić na jego własnym nagrobku. głodny sensu, poszukuje go wśród tych, których człowieczeństwo ma się ku końcowi, licząc na olśnienie. o tajemnicy kondycji ludzkiej nie poucza nawet podróż. iluminacja nie nadchodzi, a życie, brane biologicznie i społecznie, zatacza koło. od starców do dzieci. tak dużo w tak krótkiej książce. dawid bednarski 47 Mirosław Nahacz, Niewiarygodne Przygody Roberta Robura (Prószyński i S-ka) olać legendę, olać media. książka nahacza jest jak dobra impreza. mamy swoje powody, żeby na nią iść: potrzebujemy po prostu się urżnąć, mamy dość, nie chcemy niczego stracić, pragniemy zapomnieć bądź łudzimy się, że w końcu coś się wydarzy. a tak naprawdę to wiemy, co będzie. ludzie i style, które znamy – muzyka, którą znamy. ale najważ-
45 41
46 42
47 43
48 44
49
50
51
52
53
54
niejsze są ruch, remix i ciężki, dochodzący do (metafizycznych?) bebechów bas. i nahacz daje nam tę imprezę. Pozwala nam poczuć wstępną ekscytację, miesza znane motywy, dorzuca przesadną widowiskowość i psychodelię. a jak nas już upije, nie pytając, czy nam dobrze wchodzi, to zaczyna z nami poważną pijacką rozmowę o banałach. o tych banałach najbardziej dotkliwych i przerażających, nieporuszanych przez trzeźwych cyników. a rano? rano będziemy trochę zawstydzeni albo nie będziemy chcieli pamiętać. chociaż obezwładniają nas one na co dzień. dawid bednarski
48 Sam Savage, Firmin (Wydawnictwo Literackie) historia szczura o imieniu Firmin żyjącego w bostonie w latach 60. bohater zmuszony ciężką sytuacją rodzinną zmienia dietę z charakterystycznej dla jego gatunku na papier książkowy. szybko odkrywa uroki lektury, co czyni z niego wyrzutka szczurzej społeczności, zupełnie niezainteresowanej jego filozoficznymi rozterkami. Poza ludzkimi rozważaniami i troskami, stopniowo wpędzającymi gryzonia w melancholię, problemem staje się głód niemożliwej komunikacji międzygatunkowej. książka erudycyjna, do poczytania latem, wydana wczesną wiosną. dawid bednarski 49 Grotowski powtórzony, red. Stanisław Rosiek (słowo/ obraz terytoria) z okazji roku jerzego grotowskiego ukazała się bardzo interesująca pozycja. książka jest przedrukiem publikacji „słowa, słowa, słowa”, szczególnego zbioru zapisków osób uczestniczących w „transgresjach” w roku 1981. grotowski na spotkaniu poprosił o nienagrywanie rozmów. ale trzy osoby sporządziły wierne, według nich, notatki. i tak powstały trzy wersje tego, co zostało usłyszane, a nie wypowiedziane. czytając zestawienia często znoszących się wzajemnie wersji słów grotowskiego, zostajemy wciągnięci specyficzną intelektualną grę. sam „cytowany” w odpowiedzi na przedstawiony mu tekst stwierdził, że lepiej oddaje on sensy, jakie chciał przekazać, niż jego własne słowa. Przywołuje tym samym tradycję przekazu ustnego, powtarzania cudzych słów jako rozumienia i brania za nie odpowiedzialności jak za własne. dawid bednarski
WWW
50 www.drunkard.com modern drunkard to amerykańska strona dla współczesnych alkoholików, choć chyba właściwiej byłoby napisać, lubiących wypić. interesujące artykuły i felietony dla ludzi, którzy pić się nie boją. na stronie znajdziemy listę działów. są tu takie frapujące odnośniki jak: barmana w ogniu,
jesteś pijany, Przegląd produktów. ciekawostka: na stronie znajdziecie zabawne artykuły, opisujące historie z Polski. chad
51 www.cookstr.com W sieci serwisów o kuchni i gotowaniu są setki. Wiadomo, tyle opinii o jedzeniu, ilu kucharzy.jedne strony są lepiej zaprojektowane, inne przyciągają fajniejszą treścią. ale tak naprawdę większość z nich traktuje o podobnych kwestiach. Przepisy często powtarzają się i są mało odkrywcze. cookstr nie wygląda genialnie, ale w jego bazie znajdziemy bardzo dużo mało popularnych i ciekawych potraw. serwis współtworzą takie osobistości światowej kuchni jak nigella lawson czy jamie oliver. Polecam pudding z imbiru. chad 52 www.lovelypackage.com strona dla miłośników sztuki użytkowej. Prowadzona w najmodniejszej ostatnio formie bloga, zawiera zdjęcia najciekawszych paczek, pudełek, butelek, flakonów etc. Pojawiają się tu projekty najznamienitszych osobistości ze świata designu i najlepszych pracowni graficznych z całego świata. możemy tu zobaczyć butelkę coca-coli wymyśloną w studio maison, gdzie dyrektor artystyczną jest nathalie rykiel, córka słynnej soni, czy świetnie rozwiązane opakowania herbat andrews & dunham zaprojektowane przez aesthetic apparatus. chad 53 xxx.diesel.com już sam adres tej strony intryguje. xxx wtajemniczonym może sugerować treści związane z tematyką dla dorosłych. ale rączki na kołdrę, bo oglądamy podstronę diesla, która została stworzona dla potrzeb informacyjnych związanych z cyklem imprez xxx diesel. możemy więc oglądać filmy ze wszystkich dużych miast całego świata. niektóre line upy organizowanych imprez są powalające. jeśli nie mogłeś akurat wybrać się na jedną z proponowanych zabaw, warto zobaczyć chociaż video klipy. chad 54 www.gawker.com interesuje was, co słychać w nowym jorku. a może właśnie się tam wybieracie? chcecie na bieżąco wiedzieć wszystko o życiu na manhattanie czy może greenpoincie? mamy dla was dobrą wiadomość – gawker. znajdziecie tu newsy i informacje o najgorętszych wydarzeniach współczesnego świata mediów i kultury podane w zjadliwej pigułce. Wszystko standardowo poukładane w formie często update’owanego bloga. serwis ostatnio się rozrasta – zaczynają pojawiać się niusy z innych części stanów. chad
sp贸dnica skirt kurtka jacket h&m
34-35 k mag 4 STYL
pene sp贸dnica skirt kurtka jacket h&m
elope 36-37 k mag 4 STYL
spodnie trousers h&m gorset stays vintage sukienka dress h&m
38-39 k mag 4 STYL
gorset stays dolce&gabbana vintage sp贸dnica skirt bartek michalec
40-41 k mag 4 STYL
sukienka dress h&m
42-43 k mag 4 STYL
sp贸dnica skirt kurtka jacket h&m sweter sweater dsquared/lfc3 biustonosz bra wolford sp贸dnica skirt bartek michalec
44-45 k mag 4 STYL
zdjęcia photos piotr porębski/metaluna stylizacja styling bartek michalec/metaluna charakteryzacja make up beata milczarek/ metaluna fryzury hair styling sylwia habdas/metaluna dsquared likus concept store Krakowskie Przedmieście 16/18 h&m centra handlowe wolford żurawia 2 vintage Sklepy z używaną odzieżą
mój mózg to mój drugi ulubiony organ. my brain? it's my second favorite organ.
seks jest jak gra w brydża. jeżeli nie masz dobrego partnera, to musisz mieć przynajmniej dobrą rękę. having sex is like playing bridge. if you don't have a good partner, you'd better have a good hand. seks rozładowuje napięcie, miłość je powoduje. sex alleviates tension. love causes it.
moja żona jest niedojrzała. kiedy się kąpię, wchodzi i zatapia wszystkie moje statki. basically my wife was immature. i'd be in my bath and she'd come in and sink my boats.
przejrzeć woody'ego czyli allen w cytatach deconstructing woody allen in quotes
Nie jestem intelektualistą, po prostu tak wyglądam. I've never been an intellectual but I have this look.
46-47 k mag 4 ART ILUSTRACJA Mieczysław Wasilewski
Impresario Niektórzy z redakcji trochę zbyt ambicjonalnie podeszli do próby przejrzenia Woody'ego i postanowili przeprowadzić wywiad z jedną z sił napędowych twórczości Allena, czyli ze śmiercią. Wyglądali jej w Zaświatach, pytali w Krainie Wiecznych Łowów, szwendali się po cmentarzach i zaglądali do miejskiej kostnicy – wszystko na nic. Starali się działać dyskretnie, ale wieści o poszukiwaniach szybko rozeszły się w środowisku. Pewnego dnia zadzwonił redakcyjny telefon... Magazyn K, słucham. Podobno kogoś szukacie... Przepraszam, ale mógłby pan jaśniej? To zależy, jak bardzo wam zależy... Mam pewne kontakty. Ale pewne to znaczy takie nie do końca sprawdzone czy pewne rozumiane jako potwierdzone? Słuchaj cwaniaczku, szukasz śmierci czy guza? Tak po prawdzie tego pierwszego, ale trochę złowieszczo to zabrzmiało, więc jeśli już musiałbym wybierać, to z dwojga złego wybieram to drugie. Nie mam czasu na pierdoły. Dobijemy targu czy nie? A mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność? No ze mną na pewno przyjemności nie masz. Doszły mnie słuchy, że chcecie pogadać ze Śmiercią, a tak się składa, że znam gościa i mogę wam zaaranżować spotkanie. A kim pan jest? Mniejsza o to. Chcecie gadać ze Śmiercią czy nie? No był taki plan. Trochę kombinowaliśmy na własną rękę, ale nic nie wskóraliśmy. Niby każdy coś tam wie na temat Śmierci, ale kiedy przychodziło co do czego, to wszyscy załamywali ręce. A za kilka dni wysyłamy magazyn do druku, więc terminy mamy mocno napięte. Deklu, ja ci proponuje ekskluzywny wywiad ze Śmiercią, a ty mi pieprzysz o napiętych terminach? Ekskluzywny, mówisz... Nikt inny nie będzie go miał? Słucham? A fotki też dostaniemy na wyłączność? Że co? Ale podeślecie agencyjne czy może będziemy mogli cykać podczas rozmowy? Nie bardzo rozumiem... To ważne, bo wiesz, u nas w magazynie fotki i ilustracje są równie ważne jak teksty. Od biedy możemy dać jakąś grafikę. Człowieku, o czym ty do mnie mówisz?! Proponuję ci spotkanie ze Śmiercią, filozofowie daliby się za to poćwiartować, wszystkie bulwarówki zrobiłyby z tego temat na pierwszą stronę, bukmacherzy po takim spotkaniu nachapaliby się na zakładzie: czy jest życie po życiu, a ty mi mówisz o jakiejś grafice?! Co mi po ekskluzywnym wywiadzie, jak nie będę miał do niego dobrych fotek albo przynajmniej grafy? Słuchaj, to wy chcieliście rozmawiać ze Śmiercią. Ja mogę odłożyć słuchawkę i zapomnieć o temacie. Spokojnie, nie unoś się zbytnio. Możemy się dogadać. No nareszcie, kolego, prawisz do rzeczy. Na kiedy umówić spotkanie? Po kolei, co za to chcesz? Nic, niewiele, prawie nic. Wyślę wam faks, nic zobowiązującego, z nagłówkiem „Cirografo”, takie tam łacińskie brednie, coś jak „Curriculum vitae” – nie ma co się zbytnio nad tym głowić. Idzie o to, żeby podpisał to naczelny i aby się pieczątka firmowa pojawiła. Taka tam biurokratyczna pierdoła. Dla mnie pikuś, ale księgowość się rzuca. Dobra, a jaką mamy gwarancję, że nas nie wystawisz? Niech mnie kule biją, jak kłamię. Jeden telefon i Śmierć puka do waszych drzwi. Żadna gwarancja. A co ma zrobić? Daj nam do niej numer telefonu albo przynajmniej maila. Jasne, a ty sobie ściągnij Google'a na pendrive'a. Chyba żartujesz. Nie ma mowy. Albo spotykacie się przeze mnie, albo wio.
Nie bardzo rozumiem... No wiesz, mam harmonogram do zrealizowania. Jej jest obojętne, z kim się spotka. Powiem tak, ona działa w hurcie, ja w detalu.
ters in a couple of days, we have our deadlines. I’m offering you an exclusive interview with death and you’re bragging about deadlines?
Ale zaraz. Wspominałeś, że dostaniemy ekskluzywny wywiad, a mówisz, że jest jej obojętne, z kim się spotka. Źle mnie zrozumiałeś. Dla niej nie ma znaczenia, ale dla mnie i owszem. Ona działa bezrefleksyjnie, musi wykonać swoje obowiązki, jej liczą za ilość, nie za jakość. Ja z pośrednictwa żyję. Mam procent od zleceń. Można powiedzieć, że jestem jej agentem. Wybieram spośród różnych propozycji te najlepsze. Wasza wydała mi się całkiem interesująca.
Did you say exclusive…for K Mag only? Excuse me?
Nie pochlebiaj mi, bo się rumienię. Czyli co? Możemy umówić się na pojutrze, na 12, u nas w redakcji? Nie widzę przeszkód. Sesji nie ogarniemy, ale cykniemy fotki podczas rozmowy. Róbcie sobie co chcecie, ja umawiam spotkanie, reszta jest w rękach Śmierci. Może uda nam się jednak na szybko zaimprowizować jakąś sesję? Próbować zawsze można. Choć muszę przestrzec, że Śmierć jest bardzo kategoryczna i nieprzejednana w pewnych kwestiach. Spoko, damy radę. Już to widzę, Śmierć na bazarku przechadzająca się z reklamówką. Ja się nie wtrącam, ja tylko pośredniczę. Właśnie wysyłam faks. Kiedy mogę liczyć na odpowiedź? Wiesz, nieprędko, bo naczelny jest na wyjeździe, ale podpisze jak tylko wróci. Czyli kiedy? W przyszłym tygodniu. To wykluczone. Nie ma podpisu, nie ma spotkania. To może przełożymy wywiad do kolejnego numeru? Mnie się nie spieszy, mam czas, mam mnóstwo czasu, całą wieczność... THE END OF ALLEN Death is an obsession. A motive power, a muse, a fate and a drama. Films, music, books are an escape, a treacherous lie, an attempt to forget. Allen tries to face the adversities, but he is helpless against death. Phobias and psychosis he gives in to stem from his obsessive fear of the inevitable. He tries to ridicule death, give it some human characteristics, make it look trivial. On the one hand he portrays it as a dark guardian of eternity in „Deconstructing Harry” on the other he makes it a laughing stock in „Love and Death” and even more pointedly in his short story „Death knocks”. IMPRESARIO Some people from our editorial staff a bit too ambitionally approached the attempt of deconstructing Allen and they decided to interview one of the motive forces of his creativity – the Death itself. They looked for it in the Other World, on the Eternal Hunting Grounds, they roamed the cemeteries and they looked around the city morgue – all in vain. They’ve tried to operate in a discreet way but the gossip about the search quickly found its way outside. And then one day the phone rang in the office.
And the photos also exclusive? Do what? Are you gonna send us the agency photographs or we’ll be allowed to shoot during the interview? I’m not sure I follow. Well you know in this kind of magazine pictures are as important as the texts. What the hell are you talking about, man? I’m offering you meeting with Death. All the philosophers would gladly die for a meeting like this, all the tabloids would make it their cover stories, the bookmakers would make fortune on betting whether there is life after death and you’re asking me about photography? If I don’t get the photos, the interview is useless to me Look, it’s you, who wanted to talk to death. I can just put the phone down and forget all about you. Easy. Don’t go all agitated. We can talk. Now you’re talking. So when should I schedule the meeting? First thing first. What do you want for it? Nothing, almost nothing. I’ll send you a fax, the „Cirografo”. It’s some Latin blah, blah, blah, nothing much to deliberate about. I’m just gonna ask your boss to sign and put the official seal on it. How can we be sure you won’t stand us up? I’m not lying. One phone call and Death will knock on your door. That’s not a guarantee. What else do you need? Give us the phone number or at least the e-mail address. No way. You meet through me or good bye. I don’t get it. Well, I have an agenda. Death doesn’t care who will come to the meeting. The moment, you mentioned something about the exclusive interview and now you’re telling me Death doesn’t care, who will be at the meeting? You didn’t get me right. Death doesn’t care but I do. Death just carries out what has to be done. It’s about quantity, not quality. I live off the commission. You can say I’m Death’s agent. I’m choosing the best offers. Yours was fairly interesting. Don’t flatter me. So what can you be here in our office the day after tomorrow at 12? No problem. We’ll take a few pictures during the interview. Do what you want, I only organize the meeting, the rest is in Death’s hands. When can you send the replay?
K MAG, hallo. I’ve heard you’re searching for someone.
Not very soon, the editor in chief is out of town. He will sign the papers when he’s back. Which will be?
Could you be more specific. please? It depends on how desperate you are. I’ve got certain contacts.
Next week. Out of the question. No signature, no meeting.
Certain being confirmed? Listen you smartass, are you looking for death or are you looking for trouble?
So maybe we can delay the interview till next issue? I’m not in a hurry. I’ve got plenty of time, the whole eternity.
Quite honestly the first, but it sounded slightly sinister so if I have to choose, I’d rather go for the latter. I’ve got no time for that crap. Are you in or not? Can I ask who is this, please? I’ve heard you wanted a chat with Death. The thing is I know the guy and I could arrange for you to meet. Who are you? Never mind. You wanna talk to death or not? Well that was the plan. We were trying a bit ourselves, but it took us nowhere. And we’re sending the magazine to the prin-
LOVE AND DEATH (1975) Great love, the war, the plot to kill Napoleon and eventually death. A story of a neurotic coward who accidentally becomes a hero is an amusing parody of historic films full of clear hints at Tolstoy’s and Dostoyevsky’s prose. Plus the music by Prokofiev.
48-49 k mag 4 ART pop TEKST pRzeMek kARoLAk
koniec allena. śmierć jest obsesją. siłą sprawczą, muzą, fatum, przeznaczeniem i dramatem. filmy, muzyka, książki są ucieczką, perfidnym kłamstwem, próbą zapomnienia. allen stara się stawiać czoła przeciwnościom losu, jednak wobec śmierci jest bezradny. fobie i psychozy, którym ulega, wynikają z jego obsesyjnego strachu przed nieuniknionym. więc kombinuje. próbuje wyśmiać śmierć, nadać jej ludzkie cechy, zbagatelizować. z jednej strony ukazuje ją jako mrocznego strażnika wieczności, który głuchy na tłumaczenia bohatera „przejrzeć harry'ego” nie chce przyznać się do pomyłki, że przyszedł nie po tą
duszyczkę (błądzić wszakże jest rzeczą ludzką), albo gdy milczy nagabywany przez jedną z głównych postaci filmu „Scoop” o cel ich podróży w zaświaty. z drugiej strony robi z niej pośmiewisko. czy to subtelnie, jak w „Miłości i śmierci”, gdzie główny bohater tanecznym krokiem podąża ze śmiercią swoją ostatnią drogą, czy też bardziej dosadnie, jak w opowiadaniu „Gdy zastuka śmierć” ze zbioru „wyrównać rachunki” przedstawia poczciwą kostuchę jako naiwnego głupola, który daje się omotać drobnemu cwaniaczkowi, w skutek czego przegrywa w karty dalsze życie tegoż. Jakby nie było, nie zapominajmy o tym, że „śmierć, to nie kalectwo” – rozkoszujmy się życiem. Najlepiej przy fettucine z klopsikami i butelce wybornego chateau Margaux. w końcu „wieczność jest bardzo nudna, szczególnie pod koniec”. MiłoŚć i ŚMieRć (1975) wielkie uczucie, wojna, spisek zmierzający do zabicia Napoleona, w końcu śmierć. Historia neurotycznego tchórza, który przez przypadek staje się bohaterem jest zabawną parodią filmów historycznych. czytelne nawiązania do prozy Tołstoja i Dostojewskiego plus muzyka prokofieva.
Jestem bardzo dumny z mojego złotego zegarka. Mój dziadek sprzedał mi go na łożu śmierci.
one man show Tytuł sesji: If i were a rich man, czyli gdbybym był Łazarzem.
To nie jest kraj dla wielkich ludzi Genialny aktorski fajerwerk Rafała Rutkowskiego do tekstu Michała Walczaka. Udany przeszczep na polski grunt amerykańskiej tradycji stand-up comedy, tak bliskiej ducha niekończących się monologów Woody'ego Allena. Forma anglosaska, ale treść arcypolska-komiczna przejażdżka po gabinecie polskich osobliwości. Od złośliwego księdza przez ginekologicznego macho po nadętego artystę. Boki zrywać, choć trochę boli. Obydwaj panowie mocno już wcześniej namieszali w polskim teatrze. Rutkowski to przecież teatr Montownia, czyli czteroosobowe wcielenie aktorskiego żywiołu. Walczak natomiast wyrósł na generacyjnego dramaturga pokolenia trzydziestolatków, które znalazło swój obraz w jego sztukach „Piaskownica” czy „Podróż do wnętrza pokoju”. Specjalnie dla KMAG-a analizuje meandry polskiego humoru tuningowanego anglosaskim żartem.
50-51 k mag 4 ART POP TEKST MICHAł WALCZAK FOTO BoBROWIEC MAT PROMO MODEL MICHAŁ KOBRA STYLIZACJA MICHAŁ KOBRA
RoWan Atkinson Raczej nie jest to mistrz wysublimowanego humoru. Nie szkodzi – niski żart często trafia do celu. Hardly a master of sophisticated sense of humor. Never mind, a bad joke often means a good one Robin Williams Przykład komizmu refleksyjnego, a jednocześnie skrajnie witalistycznego. Prawdziwy „one man show" A perfect example of a meditative comedy, extremely vitalistic at the same time. A real „one man show”. Koszmarne biuro – The Office Żart leczy przed potworami dnia codziennego. Wiedzą o tym twórcy brytyjskiego serialu „The Office" i jego gwiazda Ricky Garvais. Humor keeps the monsters of every day at bay. The producers of the British series „The Office” and it's main star Ricky Garvais know it all too well. ONE MAN SHOW Jeden aktor a na scenie setki postaci – dość potwornych, bo to nie jest „Kraj dla wielkich ludzi". W roli głównej i jedynej Rafał Rutkowski One-man show but hundreds of caracters on stage – rather terrifying, as it isn’t „A country for mighty people” [original title „To nie jest kraj dla wielkich ludzi”]. Staring the one and only Rafał Rutkowski.
KULISY HUMORU Notatki na marginesie One Man Show Rafała Rutkowskiego „To nie jest kraj dla wielkich ludzi” Sprofanuję tym artykulikiem ideę dowcipu, rozkładając go na części pierwsze – Rafał Rutkowski na pewno oddałby te myśli błyskotliwiej i śmieszniej, opowiadając żart o zdechłym słoniu albo kierowcy tira, który miał wzwód. Ja się czuję w materii żartu jak facet stojący w kulisach show, skupiony nie tyle na rozśmieszaniu, co skonstruowaniu sytuacji, w której dojdzie do kontaktu aktora z publiką. Jeśli nie będzie dowcipnie, to sorry. Kulisy humoru są śmiertelnie poważne. Czy to jest kraj dla dowcipnych ludzi? Kiedy Rafał Rutkowski, lider teatru Montownia, zaproponował mi współpracę w piwnicy klubokawiarni Chłodna 25, mieliśmy za sobą różne komediowe przygody – teatralne i telewizyjne – ale z formą one man show spotkaliśmy się pierwszy raz. Teatr jednego aktora ma w Polsce tradycję: monodramy Bronisława Wrocławskiego przede wszystkim, ale także solowe popisy Stanisława Tyma czy Jana Peszka, nie mówiąc o klasycznym monodramie. Ale są to jednak spektakle, grane w teatrach, wpisujące się w klasyczną komunikację aktor – widz. Po kilku próbach w mrocznych podziemiach Chłodnej zorientowaliśmy się, że nasze teatralne przyzwyczajenia musimy wyrzucić do kosza i zapolować na konwencję, która wypali dokładnie w tym miejscu i organicznie przylgnie do tego, a nie innego aktora, czyli Rutkowskiego. Paradoksalnie więc praca nad show, który miał rozśmieszyć ludzi do łez podważaniem i wyśmiewaniem rzeczywistości – zaczęła się od poszukiwania elementu, jak mówi Piotr Cieplak – „twardego”. Od znalezienia autentyczności i prawdy, która w czasie show będzie mutowana, przedrzeźniana, stawiana na głowie. Zapomniałem o polskich tuzach humoru kabaretowo-biesiadnego: Jerzym Kryszaku, Marcinie Dańcu, Grzegorzu Halamie, Cezarym Pazurze i innych komikach, których można złapać choćby w „HBO na stojaka”. Wrocławski, Peszek, Tym – robią teatr jednego aktora i tak chcą być odbierani. Daniec, Kryszak czy Pazura – to zdeklarowani kabareciarze, nie wstydzący się odwołania do mało wymagającej widowni, nastawionej wyłącznie na rechot. Łatwo ich zgrupować i oddzielić strefę humoru – nazwijmy to – ambitnego od rechotu kabaretowego. Różni ich medium – ci pierwsi wolą intymność teatru, drudzy – telewizję albo imprezy masowe. Pierwsi są opisywani przez poważnych krytyków i oglądani przez garstkę, drudzy – choć przemilczani przez elity, rozśmieszają masy. Gdy wpakowaliśmy się na kultową, inteligencką, ale wyluzowaną Chłodną 25 – pojawiło się pytanie, w jaki dowcip uderzyć, żeby nie polecieć za nisko i nie narazić się na pogardę „mądralów”. Z drugiej strony – dowcip to jednak dowcip, musimy porwać nie tylko koleżanki z teatrologii, ale ludzi w każdym wieku (od 18 wzwyż) i z każdym bagażem doświadczenia życiowego. Pytanie o ton dowcipów szybko zamieniło się w pytanie o charakter umowy społecznej, jaką powinniśmy zawrzeć z widzami na czas spektaklu. Dla jakich widzów robimy „To nie jest kraj dla wielkich ludzi”? Do których biegunów humoru polskiego chcemy się odwołać? Zdecydowaliśmy ambitnie, że jakoś pożenimy Peszka z Dańcem, wysokie z niskim i z tego związku urodzimy coś nowego, co – jak mieliśmy nadzieję – wymknie się klasycznym i bardzo polskim podziałom na to, co na górze, i na to, co na dole. Inspiracji poszukaliśmy nie na gruncie polskim, ale w amerykańskim stand-up comedy i brytyjskich serialach. Maski Błazna Stany z ich młodą kulturą świetnie łączą żywioły, które w Polsce rozdzielamy – rozrywkę i sztukę. Patos i show. Wystarczy porównać choćby zaprzysiężenie Obamy i naszego jaśnie panującego prezydenta czy premiera. Co by nie mówić krytycznego o amerykańskiej kulturze, jest ona generalnie bliższa człowiekowi, praktyczniejsza, bezpośredniejsza, w mniejszym stopniu rozumiana jako zakurzona, szacowna biblioteka rytuałów i poglądów. Kulturę tworzy się tu i teraz, między ludźmi. Formuła stand-up comedy jest symbolem tego witalnego i doraźnego, interaktywnego współdziałania twórcy i odbiorcy w procesie twórczym. W odróżnieniu od naszego posępnego romantyzmu humor jest wręcz symbolem kultury anglosaskiej w ogóle, ze specyficznego humoru Anglicy zrobili przecież dobro narodowe i towar eksportowy. Zastanawiając się nad sformatowaniem naszego show, natknęliśmy się na zalew inspiracji „zachodnich” (głównie dostępne na YouTubie klasyczne one man show Robina Williamsa, Rowana Atkinsona, Ricky’ego Gervaisa) i ich względny brak u nas. Na jaki kredyt możemy liczyć u polskiego widza? Jaka jest jego gotowość do „kupienia” stand-up po polsku? W ogóle jak to zareklamować? Jako spektakl? Monodram? Musieliśmy przetasować w głowie kilka kategorii wyuczonych czy to poprzez naszą kulturę w ogóle, czy poprzez praktykę teatralną. Przede wszystkim – trzeba było na barki Rafałowi
oprócz rozśmieszania zabawnymi skeczami zrzucić osobistą odpowiedzialność za „ugoszczenie” widzów w sytuacji dla nich stosunkowo nowej (piwnica klubu) i niepewnej co do konwencji (co to będzie? kabaret? monodram? coś jak Wrocławski czy bardziej Halama?). To wymagało porzucenia charakterystycznego dla tradycji polskiego humoru i teatru – CHOWANIA SIĘ ZA MASKĄ: debila (Daniec), dżentelmena (Kabaret Starszych Panów), aktora występującego na scenie (Bronisław Wrocławski w monodramach Bogosiana). Jeśli ściągamy ludzi na nieznane terytorium, sami musimy porzucić utarte ścieżki. Szybko złapaliśmy, że jeśli chcemy namówić widzów na rodzaj oczyszczającego śmiechu, odłożenie masek (a widzowie maskują się bardziej niż aktorzy), musimy sami zdjąć maskę. Największym przełomem w pracy był moment, kiedy Rafał Rutkowski jest na scenie Rafałem Rutkowskim. Najśmieszniej, kiedy boli Bez rzeczywistej wspólnoty tu i teraz między opowiadaczem dowcipu a słuchaczami nie ma śmiechu, o czym przekonał się każdy, kto palnął nekrofilski żart na stypie albo wyjechał z dowcipem burdelowym przy rodzicach narzeczonej. Humor jest po stronie destrukcji, podważenia jakiejś rzeczywistości i na to podważenie musi być potencjalna zgoda uczestników rytuału śmiechu. Ważne w pichceniu żartu jest precyzyjne umówienie się na granicę między tym, co uznajemy za prawdziwe, a fikcję. Żart może łatwo zamienić się w gafę, jeśli jest ZBYT PRAWDZIWY, np. kochający mąż „grożący” żonie, że ją zbije, jest (topornie) dowcipny, ale damski bokser żartujący w ten sposób do pani, którą właśnie zlał, raczej nie wywoła salw śmiechu. Chyba że pod przymusem. Terror jest niegłupią metodą wywoływania śmiechu (Hitler to podobno bardzo dowcipny człowiek był), ale w określonych proporcjach – ważne, żeby przemoc pojawiła się w formie niezrealizowanej groźby. Chociaż nie do końca, groźba może być zrealizowana – ale pod warunkiem, że dotyka INNYCH uczestników rytuału. Przypomnijcie sobie rechot w cyrku, gdy klaun pastwi się nad ofiarą z widowni, a wy dusicie się ze śmiechu, wpadając w prostą, spontaniczną i ludzką euforię, że nieszczęście dotknęło kolegę, a nie mnie. Może się to komuś podobać albo nie, prawda jest taka, że podłożem żartu jest zbiorowe rozładowanie agresji wobec wspólnego wroga. Kabaret pod mocnym kopem W polskim humorze tych wrogów mieliśmy wielu, zawsze potężnych, paraliżujących i upokarzających nas, ofiary. Dowcip PRL-owski był trochę kabaretem, który robią sobie niewolnicy, jak nie widzi ich Pan. A czasem nawet kabaretem wystawianym przez niewolników przy łaskawej aprobacie Pana, który parę razy uśmiechnął się nawet pod nosem i pozwolił raz czy drugi dać sobie prztyczka w nos. Kiedy Pan oddał władzę niewolnikom, okazało się, że ich tożsamość była tak mocno związana z Panem, że w sytuacji wolności nie mają właściwie o czym tego kabaretu robić. Kiedy podziały społeczne są jasne, wiadomo kto jest autorytetem – dowcip sam się pisze. Demokracja zrelatywizowała dotychczasowe antagonizmy i zdewastowała humor, który zaczął się komercjalizować, przede wszystkim przez telewizję. PRL-owski odruch skupiał uwagę na politykach – krótkotrwały renesans tej strategii mieliśmy za rządów PiS. Machiny produkcyjne programów rozrywkowych typu Szymon Majewski Show czy talk show Kuby Wojewódzkiego pastwiły się z werwą nad konserwatywnymi anachronizmami, uskrzydlone czymś w rodzaju misji. Telewizja uwielbia kopać i kąsać, zwłaszcza w szlachetnej sprawie, szybko jednak okazało się, że przeciwnik leży na macie i ledwo zipie, więc przyjemność kopania się obniżyła. Zaczęto gorączkowo szukać nowego wroga, który zagrzałby do śmiechu dziarskich telewidzów. Ponieważ Platforma Obywatelska swoją ostentacyjną poprawnością polityczną (i medialną) utrudnia pracę zdyszanym, telewizyjnym konstruktorom żartów – za cel obrano gwiazdki show biznesu. Ale w tym wypadku nurt dowcipu komercyjnego, telewizyjnego skorumpował się ostatecznie – telewizyjnym gwiazdkom typu Doda, Jola Rutowicz czy Michał Wiśniewski dowcip niestraszny. Przeciwnie – ponieważ one same są czystą fikcją, wydestylowanym idiotyzmem, pozbawionymi życia w świecie rzeczywistym – wyjaskrawianie ich głupoty nie jest buntem – staje się reklamą. Humor, którego zadaniem jest przywracanie równowagi w świecie wartości – utrwala i wirusowo rozmnaża istnienie nierównowagi. Staje się sloganem reklamowym. Podobnie działa hipokryzja tzw. polskich komedii romantycznych, pojęcia pożyczonego bezprawnie z wywodzącej się chyba jeszcze od Szekspira tradycji przewrotnych, dramatycznych, ale kończących się harmonijnie opowieści o starciu sprzecznych wartości reprezentowanych w miłości. Erotyzm komedii romantycznych w czystym wydaniu zawsze polega na porzuceniu schematów narzucanych przez rolę społeczną, rynek czy inną strukturę ideologiczną na rzecz „prawdziwego uczucia”, czyli odnalezienia swojej prawdziwej tożsamości, pogodzenia z ograniczenia-
ART 52-5354-55 k magk4mag ART4 POP
mi i oddzieleniu iluzji od wewnętrznej prawdy. To są klasyczne, inicjacyjne opowieści o wchodzeniu w dorosłość i walce o tożsamość w sytuacji jakiegoś rynku. W centrum polskiej komedii romantycznej nie stoi poszukiwanie tożsamości czy broń Boże konflikt z rynkiem, ale – PRODUKT. W produkcjach typu „Ja wam pokażę” to jogurty, samochody i wody mineralne są obiektami erotycznymi, postaci (jeśli można je tak nazwać) pod pretekstem deklarowanych uczuć przechadzają się po świecie jak z reklam płynu do kąpieli.
Piwnica polskich potworów Na Chłodnej pracowaliśmy tylko we dwóch, przy czarnych ścianach depresyjnych, a było południe, Warszawa jasna, siedzieliśmy i wypruwaliśmy z naszych postaci najczarniejsze pomysły na manipulacje, świństwa i złośliwości i potem szliśmy na górę na kawę zmęczeni obcowaniem z polskimi potworami, które z życia zsumowaliśmy i było silne wrażenie kontrastu między tą polską komediowością ustawianą odgórnie, programowaną w kinie, zwłaszcza w różnego typu romantycznych komediach, a ubóstwem naszej sytuacji, w której jeden facet na scence drewnianej miał rozśmieszyć oko w oko samym tylko sobą te sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób, które mieszczą się w chłodnej piwnicy. Pierwsze szkice skeczy kręciły się wokół klasyków: scenka u lekarza, greps o teatrze, śmichy-chichy z wojska. Dosyć to było ogólne i mało oryginalne, szczerze mówiąc. Wejście na Chłodną pchnęło pracę nie tyle w szlifowanie literackie monologów, co otwarcie się na przestrzeń Chłodnej i na nas samych, jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi. Rutkowski jest doświadczonym, podwójnym ojcem, ja akurat czekałem na przyjście na świat mojego potomka – papierowy lekarz zamienił się więc w ginekologa-położnika profanującego poezję macierzyństwa. Wątek dziecięcy wrócił jeszcze w skeczu o upiornej przedszkolance i szkole rodzenia dla mężczyzn. Ponieważ wtedy jeszcze nie obroniłem dyplomu, nagle ni z gruchy, ni z pietruchy upomniało się o mnie Wojsko Polskie – zemściłem się za dwugodzinną kolejkę w WKU skeczem o nowoczesnej armii, w którym Rafał świetnie sterroryzował widzów, malowniczo przestawiając zalety pogrzebu wojskowego i tropiąc wśród widzów kandydatów do armii gejów. Obaj byliśmy dosyć poobijani po kontaktach z instytucjami teatralnymi – pojechaliśmy więc po ambitnych dyrektorach w najlepszym moim zdaniem skeczu o robieniu teatru na Chłodnej. I tak dalej. Odsłaniam te prywatne konteksty, żeby dotrzeć do pierwiastka humoru, który moim zdaniem podnosi go o kilka pięter do góry. Mam na myśli jego intymny i osobisty charakter. Autentyczne lub udawane – autoryzowanie żartu LOSEM KONKRETNEGO CZŁOWIEKA. I straszno, i śmieszno Żarty o Jasiu, blondynce czy Polaku w starciu z Ruskiem i Niemcem oczywiście nie mają dokumentacji dowodzącej, że istniały ich pierwowzory. Niemniej przywołują skutecznie jakiegoś Jasia, jakąś blondynkę i jakiegoś Polaka. To są żarty narodowe, wspólne, zakorzenione w zbiorowej wyobraźni, odwołujące się do medialnych kalek bądź historycznych przeżyć. Są to żarty zasłyszane i POWTARZANE. Kiedy się żarty TWORZY, trzeba zacząć od jakiejś kartezjańskiej stałej, która byłaby pewna i uwiarygodniłaby historię – tę stałą jest sam opowiadający. Humor najwyższej klasy pokazuje i broni godności jednostki, obojętnie, czy to niezdarny włóczęga Charlie, niekompetentny David Brent z „Office”, czy wspaniała postać doktora Helmera z „Królestwa” von Triera. Inspirując się zwłaszcza Gervaisem, zelżyliśmy „gotowość” żartów, a wprowadziliśmy silny motyw USIŁOWANIA bycia śmiesznym. W ten sposób aktor Rutkowski usiłujący rozśmieszyć publikę mógł wiarygodnie wcielić się w księdza-dowcipnisia na weselu przyjaciół czy sfrustrowanego komedianta, który otwiera na Chłodnej teatr. Granica między Rutkowskim aktorem i Rutkowskim prywatnie została zatarta. Widz został zaproszony do nieprzewidywalnej, proteuszowej gry w śledzenie zmian kolejnych twarzy-masek, by w ten sposób mógł odnaleźć niejednoznaczną, śmieszno-straszną naturę współczesnej rzeczywistości, w której nie wiadomo, gdzie kończy się kretyn, a gdzie zaczyna oprawca. Żartownisie ze strefy cienia Zepsuty Zachód bada granicę tolerancji na śmieszność, czyniąc z tego napięcia („czy powinienem się śmiać, czy to zbyt obrzydliwe?”) główne narzędzie humoru, zawierając z widzem szatańską transakcję – jeśli postać bardzo cię rozbawi, wybaczysz jej, jeśli zaraz zrobi komuś świństwo? To jest przede wszystkim w kulturze anglosaskiej, gdzie tradycja rozśmieszania jest rozwinięta genetycznie do tego stopnia, że już nie tyle sam dowcip, ale mechanizm jego konstruowania staje się sednem komunikacji z widzem. Ricky Gervais jako David Brent może sadzić w „The Office” rasistowskie bon moty i obrażać kobiety, bo umówił się z widzem, że jego bohater jest nieudacznikiem,
I'm very proud of my gold pocket watch. My grandfather, on his deathbed, sold me this watch.
nieszczęśliwym i żałosnym. Gervais zdaje się mówić – kto nie ma w sobie takiego nieudacznika? W Polsce przyzwyczailiśmy się oddzielać światło od ciemności i wciąż nie możemy się pogodzić z wymieszaniem tych dwóch żywiołów. Myślę, że do humoru w stylu PRL-owskim, opartego na systemie binarnym, czarno-białym, nie ma powrotu. Gigantyczne, nieodkryte przez nas lądy leżą w strefie cienia, pomijanej przez język mediów, wypierane z literatury. Małe świństewka, drobne manipulacje, kombinacje schowane za maską inteligencji – mikrodemony to przyszłość polskiego humoru. Bo jak się okazało po upadku komuny – nie żyjemy w kraju zduszonych geniuszy, ofiarnych chrześcijan czy światłych inteligentów, ale w kraju M jak miłość, gwiazd tańczących na lodzie i chłopców przebierających się za przodków z powstania warszawskiego. Dobry dowcip, podobnie jak horror – odwołuje się do CIEMNEJ STRONY człowieka. Różnica jest taka, że w dowcipie ta ciemna energia jest nieskuteczna, pozostaje niezrealizowana (mąż próbuje zabić żonę, ale za każdym razem coś mu przeszkadza), a w horrorze eksploduje, lubując się własną bezkarnością (mąż zabija żonę, zwłoki ćwiartuje, piecze w piekarniku, po czym zaprasza rodzinę na kolację). Zabrzmi to patetycznie, ale zarówno humor, jak i horror – bliźniacze żywioły – przywracają życiu jego głęboki, moralny aspekt. Władza – jakakolwiek, władza rynku, władza polityczna, zawodowa, rodzinna, medialna – zawsze będzie próbowała wcisnąć rzewną baśń, żeby osiągnąć swoje egoistyczne cele. Humor jest po to, żeby przypominać o tym, że jest CIEMNA STRONA. Pierwsza generalna świetna, ale przyszli sami znajomi, w dodatku czekali pół godziny, zdążyli wypić po piwie i trudno było ocenić wiarygodność ich chichotów. Druga generalna – stres, bo pierwsi neutralni widzowie – poszło jako tako, ale coś nie zaiskrzyło, chcieliśmy mieć śmiech z bebechów, a tu salonowo się zrobiło i klapciato: czasem ktoś parsknie, za dużo jakiegoś nieoczekiwanego skupienia, Rafał na scenie maksymalnie oświetlony, ludzie w ciemności zasłuchani, ale pasywni. Szybka narada, co jest nie tak i intuicyjna decyzja – zrywamy ostatnią teatralną maskę sytuacji i zapalamy ŚWIATŁO na widowni. Cały show będzie się toczył oko w oko z widzem. Premiera poszła genialnie, Rutek wysadził publikę z siodeł. Nie wiem, czy to dobra pointa, ale właściwie chciałem od początku powiedzieć tylko jedno – jak się nie śmieją, trzeba zapalić światło. Inner story of humour Notes on the margin of Rafał Rutkowski’s one man show „This Is Not a Country For Great People”
This Is Not a Country For Great People Brilliant actor’s performance of Rafał Rutkowski playing to the text by Michał Walczak. A successful transfer of American tradition of stand-up comedy (so close in its spirit to the neverending monologues by Woody Allen) onto Polish ground. Anglo-Saxon form with very Polish content – a satirical raid over the cabinet of local curiosities. From the sarcastic priest, through the macho-type gynaecologist to the pompous artist. Painstakingly funny. Both Walczak and Rutkowski have been frolicking in the theatrical 1 I’ll probably desecrate the very idea of humour trying to take it apart and analyse it bit by bit. Rafał Rutkowski would surely express my thoughts in smarter and funnier way telling a joke about dead elephant or a lorry driver with the hard on. Me? I’m just the bloke backstage focused not so much on making people laugh as on making the communication between the actor and the audience possible in the first place. 2 When Rafał Rutkowski offered me a chance to work with him at Chłodna 25, none of us had the first idea how to make a one man show. After a couple of rehearsals in the dim basement of the club we both realised we had to get rid of the old habits learnt from our theatrical experience and create a completely new formula. Paradoxically the work on the performance that was intended to make people roar with laughter started with harsh reality. First of all we had to establish what sort of truth we wanted to distort, to mock, to turn around and put on its head. 3 Performing at the cult club Chłodna 25, with its ambitious and yet relaxed atmosphere we had to ask ourselves what sort of humour would be tolerable in a place like this. We didn’t want to go too cheap, but on the other hand we were not interested in creating a show aimed exclusively at the snobbish
drama students. We had to determine what kind of audiences we wanted to attract. We decided to marry ambition with popularity, hoping for something new to be born out of this marriage, something that could not be easily classified as „high” or „low”. Our inspiration were mostly American stand up comedians and British sitcoms. 4 American culture - much closer to life and much more practical than ours - beautifully brings together two elements: entertainment and art. Stand-up comedy creates lively, interactive cooperation between the artist and his audience. Sense of humour constitutes a vital part of Anglo-Saxon culture in general. The Brits have made it their national treasure and the export good. Rafał and I were not sure how would Polish audience react to stand-up comedy. We didn’t even know how to advertise the performance. As a monodrame? As a satirical show? On Rafał’s shoulders rested the responsibility of not only making people laugh but also of making them feel welcomed and comfortable in relatively new surroundings, where they didn’t know what to expect. The situation required shedding the masks. If you lure people into unknown territory, you have to walk off the beaten tract yourself. We understood from the very beginning that if we wanted to evoke purgatory laughter, we needed to expose our face as it was. The breakthrough moment came when Rafał Rutkowski - the actor on stage became Rafał Rutkowski – the real person. 5 There is no laughter without authentic communion between the comedian and the audience. Whoever carelessly told a joke about necrophilia at the funeral knows all too well what I’m talking about. Humour means destruction, humour means impairing the reality for which we need potential consent of everybody present. All the participants of the ritual of a comedy must know precisely where the line between reality and fiction runs. Every joke easily becomes a blunder if it’s too real. And besides, whether we like it or not, every joke’s breeding ground is a collective discharge of aggression toward a common enemy. 6 In Poland we’ve always had enemies. Numerous and powerful, paralysing and humiliating us – the victims. Humour of the communism era was a kind of comedy played by the slaves while the master wasn’t looking. On occasions though the comedy was played for the master with his generous acceptance. When the lord gave up the power for the benefit of the slaves, they sadly realised they were unable to play the world for years. Rutkowski comes from Montownia Theater, a four people incarnation of the actors’ element. Walczak grew up to be an icon playwright of the generation of thirtysomethings, who found their own image mirrored in his plays „The Sandbox” (Piaskownica) and „The Journey to the Inside of the Room” (Podróż do wnętrza pokoju). Exclusively for K Mag he analyses the windings of Polish humour tuned by the Anglo Saxon kind of jokes. comedy any longer. In the presence of clear social division the jokes appear spontaneously out of nowhere. Democracy has levelled the antagonisms devastating the comedy. Humour became commercialised. During communism the main subject of ridicule were the politicians, now the target are mostly the showbiz starlets. The problem is their personas are pure fiction, distilled idiotism without any foothold in real life. Exposing their stupidity is not an act of rebellion, it’s actually advertising. Humour, destined for bringing balance back to the world of values, becomes a commercial slogan. At Chłodna there were only two of us, working in the basement with its depressingly black walls. We just sat there dragging out of our brains the darkest phantoms of shady dealings, meanness and malice we could think of. Then we went upstairs to drink some coffee, tired of Polish monsters we’re all familiar with from daily experience. In that basement on the wooden stage one man was supposed to make 60 - 70 people laugh their socks off. 7 We started with the classics: the scene at the doctor’s, the monolog about the theatre, some mockery at the expense of the army. Nothing particularly original. Working at Chłodna we both had to open ourselves to its space. Rutkowski is a two times father, I was expecting my first baby to be born back then. Thus the doctor from the joke became the gyno stripping motherhood of all its poetry. The kids’ motif returned
54-55 k mag 4 ART POP
later with the nightmarish kindergarten teacher and in the childbirth class for men. We both had had bad experience with numerous theatrical institutions. So we took our revenge on all the overambitious theatre directors. I’m revealing these private contexts to demonstrate how they lifted our humour several levels up, giving it very intimate, personal character. Some of the jokes were actually inspired by the fate of real people. 8 Jokes about little Johnny, dumb blond jokes or anecdotes about a Pole, a Russian guy and a German are rooted in a collective imagination, they refer to media created clichés or to history. Humour of the highest class shows and defends the dignity of human existence. Drawing inspiration from Ricky Gervais we introduced the motif of the attempts of being funny. Thus Rutkowski the actor trying to make the audience laugh could easily impersonate a priest marrying a couple who used to be his friends or a frustrated comedian opening a theatre at Chłodna. The line between Rutkowski the actor and Rutkowski himself disappeared. The spectators were able to observe him changing the masks one by one only to discover the ambiguous, funny and terrifying nature of our reality, in which we never know the difference between the cretin and the tormentor.
9 The rotten Western world is constantly checking the limits of tolerance. Finding out what people do and don’t consider funny. (Should I actually laugh at this or is it too sickening?) Comedians play a game with the audience: would you forgive your favourite character being a swine, if he was really amusing? This strategy is typical for Anglo-Saxon culture, in which the tradition of making people laugh is so strong, that no longer the actual joke is the core of communication between the comedian and the audience but the very mechanism of constructing the joke. The future of Polish comedy lays in discovering the funny side of human meanness and all the dirty wheeling and dealing hidden behind the mask of intelligence. As we found out after the collapse of communism, we don’t live in a country of oppressed geniuses, devoted Christians and educated intellectuals. We live in a country of soap operas and reality shows instead. 10 A good joke, like a good horror story appeals to the dark side of human nature, the difference being that in a joke the dark side fails while in a horror it explodes taking delight in its own impunity. Both humour and horror – twin elements – restore the profound moral aspect of our lives. People in power (any power) will always try to tell us sentimental telltales to achieve their selfish goals. Humour doesn’t let us forget the dark side actually exists. 11 The first dress rehearsal worked out fantastic. But the audience were mostly friends, who had some beer waiting for the show, so we couldn’t tell really whether their giggling was sincere or not. The second dress rehearsal with neutral spectators was a real stress. It went more or less all right, we got a bit of a laughter here and there. Rafał on the stage in the spotlights, the people in the darkness. The atmosphere slightly stiff. We made a quick decision: we’ve got to shed the last theatrical mask of the situation and put the lights on. The premiere was a big success. I’m not quite sure if I made my point. From the very start I wanted to say just this: if they don’t kill themselves laughing, all you need to do is put the lights on.
złoTe LATA koMeDii. To DAwNA epokA. kiNo JeSzcze wTeDY DBAło o czYSToŚć GATUNków. koMeDiA MiAłA SwoJe włASNe kRóLeSTwo z GRANicĄ piLNie STRzeŻoNĄ pRzeD zAkUSAMi MeLoDRAMATU, FiLMU GANGSTeRSkieGo. MiłoŚć, ŚMieRć, woJNA – To BYł TYLko pUNkT wYJŚciA, Rzecz wGLĘDNA, LiczYł SiĘ STYL. A TeN SzLiFowALi NAJwiĘkSi – BUSTeR keAToN, kAMieNNe oBLicze ŚMiecHU kTóRY pĘDził SzALoNĄ LokoMoTYwĄ pRzez SeceSYJNĄ woJNĘ NA FiLMie „GeNeRAł"; cHApLiN, RozczULAJĄcY, cHoć Nieco złoŚLiwY koNUS, zDoLNY wYJŚć z kAŻDeJ opReSJi w "GoRĄczce złoTA"; póŹNieJSzY o kiLkA DekAD GeNiALNY JAcQUe TATi zAGUBioNY w cYRkU LUDzkicH DziwAcTw NA „wAkAcJAcH pANA HULoT". No i TeN cUDowNY DzieDzic kRóLeSTwA ŚMiecHU z SieDziBĄ w NowYM JoRkU, GADUłA wooDY ALLeN. oN iM wSzYSTkiM wieLe zAwDziĘczA, A NAJwiĘceJ MoŻe BRAcioM MARx – pARTYzANToM ŚMiecHU, zDoLNYM wYSADzić w powieTRze NAJpiLNieJ STRzeŻoNY SALoN DoBReGo SMAkU. To kRóLeSTwo UTRAciło JUŻ SwoicH wLADców. RozpADło SiĘ NA SeTki wYSepek RozRzUcoNYcH MiĘDzY iNTeRNeTeM A TeLewizYJNYMi SeRiALAMi DLA wARiAckicH FRików. A MoŻe pRzeciwNie – To TYLko poDSTĘp. koMeDiA TRAci SwóJ oSoBNY RewiR, DokoNAłA NiewiDoczNeJ iNwAzJi NA NA kAŻDY SkRAwek kULTURY. Nic TYLko Boki zRYwAć. złoTe LATA koMeDii
błazeńskie moce śmiech to rzecz niepoważna, z definicji. nie liczy się. to tylko zabawa. istotne decyzje podejmuje się przecież z kamienną twarzą, bez obecności błazna. jemu to nie przeszkadza, bo widzi w tym swoją siłę, a nawet przywilej. ukrytą broń słabszego.
śmiech do bólu słabsi, odstawieni w kąt, niepotrzebni. mają prawo o sobie przypomnieć w sytuacji wyjątkowej. dopuszczalnym wyjątkiem jest śmiech, radosne podniecenie – rzecz miła i bezpieczna. nie drażnią wtedy pogardzane atrybuty słabości – niepoprawne pochodzenie, rasa, płeć. nie każda sponiewierana mniejszość sięga po ten podstępny wykręt, który pomaga przemknąć się bezboleśnie pod okiem nadzorcy. dopóki trwa śmiech, jest szansa, że nie zaboli uderzenie bata. inni wybierają ból, gryzą, są zadziorni, w końcu przegrywają. getto nie bało się śmieszności, dopuszczało śmianie
model: michał kobra stylizacja: michał kobra
56-57 k mag 4 ART pop TEKST MARek STASzYc
GoLDeN AGe oF coMeDY. iT’S AN eRA LoNG GoNe, wHeN THe FiLMMAkeRS weRe coNceRNeD wiTH THe pURiTY oF GeNReS. coMeDY USeD To HAVe iTS owN ReALM wiTH THe BoRDeRS DiLiGeNTLY GUARDeD AGAiNST THe MeLoDRAMA oR THe GANGSTeR MoVie ATTeMpTS. LoVe, DeATH, wAR weRe oNLY A STARTiNG poiNT, wHAT AcTUALLY coUNTeD wAS THe STYLe. AND THe STYLe wAS cReATeD BY THe GReATeST – SToNe FAceD BUSTeR keAToN, SpeeDiNG THe cRAzY STeAM eNGiNe THRoUGH THe ciViL wAR iN „THe GeNeRAL”, cHARLeS cHApLiN, A ToUcHiNG THoUGH SLiGHTLY NASTY SHRiMp, GeTTiNG oUT SAFeLY oF eVeRY TRoUBLe iN „THe GoLD RUSH” , A Few DecADeS LATeR A GeNiUS JAcQUeS TATi, LoST iN THe ciRcUS oF HUMAN ecceNTRiciTY iN „MoNSieUR’S HULoT HoLiDAY”. AND LAST BUT NoT LeAST A FoRMiDABLe HeiR oF THe kiNGDoM oF LAUGHTeR wiTH iTS HeADQUARTeRS iN New YoRk, AND A cHARMiNG BLABBeR, wooDY ALLeN. He oweD THeM ALL A LoT, MoSTLY To MARx BRoTHeRS – THe pARTiSANS oF LAUGHTeR, cApABLe oF BLowiNG Up THe BeST GUARDeD SALoN oF GooD TASTe. THe kiNGDoM oF coMeDY LoST iTS kiNGS. iT BRoke iNTo HUNDReDS iSLANDS LoST BeTweeN THe iNTeRNeT AND THe TV SeRieS wATcHeD BY FReAkS. LoSiNG iTS owN SepARATe woRLD coMeDY STARTeD SecReTLY iNVADiNG eVeRY LAST coRNeR oF cULTURe. TiMe To kiLL oURSeLVeS LAUGHiNG. VeRY FUNNY. HiLARioUS AcTUALLY.
się ze swoich mieszkańców. może wbrew sobie, a jednak z czasem żydzi wpisali sztukę żartu w swoją kulturową naturę. świat poznał i polubił najgenialniejszych artystów żydowskiego śmiechu w różnych jego wcieleniach od anarchistycznej rozróby w stylu braci marX po finezyjną autoanalizę woody'ego allena.
HioB w kABARecie Żydowski śmiech wyrodził się również w stereotyp. krotochwilny szmonces zbyt łatwo uzasadniał różne fantazje na temat żydowskich przywar. popularne żarciki eksponowały sklepikarską mentalność, małostkową bezduszność kupieckiego sprytu – cechy tak często i skwapliwie przypisywane żydowskiej społeczności. kiedy jednak zapomnimy o tym posępnym kontekście i jego paszkwilanckim echu w różnych antysemickich wcieleniach, możemy z czystą przyjemnością oddać się smakowaniu tej niezwykłej potrawy w satyrycznym menu. Nie trzeba daleko szukać. wystarczy przywołać genialny przekład żydowskiego komizmu na potrzeby polskiego kabaretu. Ten kulturowy transfer doszedł do skutku dzięki talentom maga słowa, Juliana Tuwima, Żyda, który zamieszkał w polskim języku. czas przedwojennej polski to rozkwit wszelkiej maści varietes, teatrzyków, małych scenek. epicentrum tego obiegu biło w warszawie. i nic dziwnego skoro literackie wsparcie miało w osobie mistrza Skamandryty Tuwima. pamiętamy do tej pory te błyskotliwe skecze. To zasługa powojennych kontynuatorów pod wodzą edwarda Dziewońskiego i klasycznego kabaretu Dudek. Głęboko zakopał się w kanałach pamięci zbiorowej skecz Dudka z Michnikowskim i Dziewońskim o „Metafizyce pieniądza”. Groteskowa scenka, kiedy dłużnik z wierzycielem zastanawiają się, jakim cudem w łańcuchu ko-
lejnych pożyczek ulotniło się osiemset złotych. Salwy śmiechu u publiczności prowokował nie tylko paradoksalny finał tego śledztwa, bo istotnie nie sposób wskazać, gdzie są pieniądze, skoro każdy każdemu jest coś winien. Rozbawienie totalne brało się z mięsistego portretu bohaterów dialogu – żywych postaci wyciągniętych rodem z żydowskiej dzielnicy. ich koloryt budował fantazyjnie powyginany język polski, cielesna gestykulacja i jakaś niepowtarzalna aura fatalizmu – na pewne rzeczy sposobu nie ma – czy to jest cwaniactwo, czy też owa osławiona metafizyka pieniądza – długu odzyskać się po prostu nie da. Żyd żartem rysowany zawsze niósł ten garb pokory wobec silniejszego losu. Jego słabość wobec życia była mu przypisana na wieki. Jedynie śmiechem mógł skomentować banalne przypadki dokuczliwości ze strony niewiernej żony, wiarołomnych dłużników i uciążliwej rodziny. Hiob skrojony na miarę codziennego uśmiechu. Skrojony tak idealnie, że ten satyryczny filtr żydowskiej doli i niedoli nabrał siły uniwersalnego rażenia. Rażenia humorystycznego, rzecz jasna, pozbawionego sarkazmu, drwiny, zapiekłości. Dlatego dociera do każdego widza, który wreszcie odnajduje najlepszy sposób, jak opowiedzieć o własnym poharatanym życiu. Tewje Mleczarz potrafi rozczulać bez końca pod każdą szerokością geograficzną. wieś Anatewka z musicalu „Skrzypek na dachu” staje się nagle centrum świata, gdzie czas mierzy się od wschodu do zachodu słońca, odliczając kolejne dni z coraz mniejszą nadzieją na spełnienie marzeń. Stop. weszliśmy na śliską ścieżkę sentymentalizmu. pogodne godzenie się z losem grozi niestety kiczem. Żydowskiej cepelii z rozmarzonymi chasydami mamy ostatnio w polsce pod dostatkiem. A przecież roztańczona radość uczniów cadyka oferowała klucz do harmonii ze światem, takie roztańczone rozmodlenie. Świat wokół chasydów zawalił się z hukiem, grzebiąc ich pod swoimi gruzami. kolejne wcielenie figury Hioba. Tylko długie wieki życia w cieniu wyroku wydanego na potomków Hioba mogły wygenerować ten niepowtarzalny smak żartu zdolnego w krótkiej przypowieści, paradoksalnym dialogu nazwać i oswoić absurd – permanentne doznanie wygnańca żyjącego w ciągłym zagrożeniu. Absurd czyha tuż za rogiem, wszystko przenika wirus absurdu. ABSURDALNA kATASTRoFA wygnać absurdu nie sposób. prawo do tego może sobie rościć jedynie dyktatura. Żyd wieczny tułacz takich prerogatyw nigdy nie posiadał. Jego pojawienie się samo w sobie nieuchronnie rodziło coś absurdalnego, rozbijało nieruchomy porządek rzeczy. Jako obcy był zmuszony do godzenia się na absurdalność. To ona tworzyła tę wąską szczelinę w uporządkowanym świecie, jedyne
miejsce, gdzie mógł otrzymać od władzy zezwolenie na tymczasowy postój. z czasem zrozumiał, że Absurd trzeba rozpoznać, a nawet go wszędzie tropić i obnażać. Bo obecność absurdu to gwarancja wolności. Ukryta furtka w gęstwinie paragrafów wymierzonych w niechcianego banitę. Żydowski sojusz z absurdem został udokumentowany – jego pełny zapis znajdziemy w literackich snach Franza kafki. poranna wizyta dwóch dziwacznych typów w sypialni bankowego urzędnika Józefa k. to archetypiczny początek absurdalnej katastrofy, która niszczy poukładane życie. Brzmi groźnie, ale przecież w swojej dziwaczności budzi śmiech. Ten patent na absurdalny i lekko nerwowy chichot służył później wielu twórcom. pełnymi garściami czerpał z tego źródła Martin Scorsese w filmie „po godzinach”. Groteskowa jazda oszołomionego księgowego po nocnych rewirach wielkiego miasta stopiła styl kafki z gangsterską przygodą. Ale dlaczego nie? Dzięki żydowskiej mobilności i uniwersalności absurdalna wrażliwość mogła się ujawnić nawet w Hollywood. Ujawniła? To zbyt delikatne określenie. Ta wrażliwość wybuchła detonowana szalonym talentem braci Marx. Grupka szemranych przybłędów pojawiała się ni z tego ni z owego siejąc zamęt na wytwornych balach i napuszonych rautach. Anarchiczny humor błazeńskiej rodzinki zabijał wszelką wzdętą formę. Nie wiem czy Gombrowicz miał kinową przyjemność z panami chico, Groucho, Gum-
A może nie nauczyliśmy się jeszcze śmiać z samych siebie. Do śmiechu nie zawsze potrzebny jest władca. kiedy zabrakło surowego dyktatora, pojawił się inny groźny przeciwnik – my sami.
mo, Harpo i zeppo, czuję jednak, że polubiłby ich karnawałowy terroryzm. Filmy Braci, takie jak „Noc w operze” czy „Dzień na wyścigach”, umiejętnie poszerzyły arsenał żydowskiego humoru o nowe środki – szmonces zmieszał się z wodewilem, burleską, po prostu podbił kino. i tym bardziej wymknął się z getta. Nieproszony tułacz, może żyd, może zwykły włóczęga stał się ikoną kina. pocieszny facecik z wąsikiem chaplina należy do każdej kultury.
forma dla indywidualistycznego społeczeństwa. Tutaj już może bez końca prawić monologi i mnożyć wątpliwości co do wartości własnych słów. w cudowny sposób staje się lustrem dla innych, podobnych do niego wyalienowanych widzów. cudowny jest ten śmiech z samych siebie. Tak bardzo oczyszcza. oczyszcza z lęku przed odpowiedzialnością za własne decyzje, wybory. Żeby docenić ten śmiech warto najpierw się zastanowić – kiedy sam kłamię, a kiedy mówię prawdę? Bardzo pożyteczna lekcja. przeintelektualizowany, rozgadany Allen, spekulujący na własny rachunek i koszt z filmu na film, ksiązki na książkę. Świetny przykład jak rozbebeszyć samego siebie w czasach wyostrzonej świadomości, wieku psychoanalizy, a jednocześnie się nie pokaleczyć, zachować ochotę do życia. Jak posypywać nieustannie sól na piekące miejsca i dalej tańczyć do melodii ze zdartej płyty. Nie byłoby tego śmiechu, gdyby guru Allen nie brał siebie samego śmiertelnie poważnie. Żarty bowiem są nie na żarty. Nawet głupi gag z facetem strzelającym fikołka na skórce od banana może nabrać śmiertelnej powagi w odpowiednim kontekście. Bo wolność to rzecz śmiertelnie poważna. A parafrazując dawne hasło z polskich ulic, wypada dziś wykrzyknąć – „Bez śmiechu nie ma wolności!" poczucie humoru wyrosłe z żydowskiego getta nie musiało podnosić sztandarów na rewolucyjnych barykadach. Było jednak wystarczająco występne w swej nieufności do rzeczy pozornie oczywistych. przypominało, że absurd, nawet gdy niewidoczny czai się za rogiem. prędzej czy później nas dopadnie, bez względu na kolor miłościwie panującego nam władcy. władcy schodzą ze sceny. Historia śmiechu się nie skończyła.
DYkTAToR chaplin odważył się na cos niebywałego. Uwierzył w siłę swojego śmiechu i zaatakował władcę. Było mu łatwo. Robił to z dystansu. po prostu nakręcił w Hollywood słynnego „Dyktatora” w 1939. Uczynił z Hitlera żałosnego kabotyna. Żydowskiemu fryzjerowi nadał cechy heroiczne, choć było to nieporadny człowieczek zaplątany w wiry historii. Świadomy bunt błazna. Bezczelny atak na uzurpatora. Żydowska hucpa. powstał film wyśmienity, ale chybiony. podobno Hitler śmiał się do łez, oglądając „Dyktatora” w swoim prywatnym kinie. i tak zrobił swoje. A wtedy śmiech zamarł. To trudna sztuka ocalić humor za drutem kolczastym. Hapyend tu na pewno nie będzie miał miejsca. zresztą sam chaplin w końcu osobiście skonfrontował się z władcą. przyszedł po niego w postaci swojskiego urzędnika demokratycznego państwa – USA. Senator Mccarthy, tropiąc komunistów w latach 50. sięgnął karzącą ręką po drobnego włóczęgę w meloniku i skazał go na banicję. chaplin już się nie śmiał. Ale przecież już na początku uznaliśmy, że śmiech to broń słabszych. Słaba broń, działa tylko do momentu, kiedy znów nie zaboli uderzenie knuta. Tak jak z opowieścią z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. księżniczka żyć będzie tak długo, dopóki snuć będzie swoją opowieść. Ale śmiech stłumiony potrafi wybuchnąć ze zdwojoną siłą. kiedy jeszcze ciągle wokół drutu chodzi strażnik, jednak już nie tak czujny, śmiech ponownie daje siłę przetrwania. „Najweselszy barak w naszym obozie” – tę frazę z dumą powtarzali polacy czasu pRL-u i chyba nie bez racji. Mistrzowskie portretowanie absurdu w wydaniu filmów Barei okazało się tak ponadczasowe, że rozśmiesza nawet najposępniejsze nastolatki współczesnej generacji dzieci internetu. z dziećmi internetu jest jednak pewien problem. choć lubią się pośmiać, to już nie mają z kogo. ominęła ich okazja do specyficznego doświadczenia, jakie było udziałem starszych pokoleń. Nie znają tęsknoty za wolnością. zdobywanie wolności nic już nie kosztuje. Sam śmiech stał się jakoś tak wulgarnie fizyczny – krótki rechot pobudzany nagłym spięciem krotochwili. Najlepiej w postaci szybkiej wrzuty w formie filmiku do sieci. Ten śmiech niczego nie łagodzi, nie wyzwala, nie burzy ani nie uczy. Nie chodzi o to, że to śmiech głupi, niemądry. on jest niepotrzebny, po nic, nie daje ulgi. Już tak zrobiło się smutno?
SłABoŚć oSoBiSTA w tej długiej i zawiłej genealogii humoru pojawia się kolejny mistrz śmiechu. Również z semickim rodowodem i z całym obciążeniem – czy skarbem, jak kto woli – mentalności żydowskiej diaspory. Ten sam fatalizm i uparte tropienie absurdów. Natrętne rozliczanie się, szczegółowa analiza sensu znaków na niebie i ziemi. egocentryczny i narcystyczny woody Allen pozbawiony obciążeń swoich przodków. Swobodny w swoim nowojorskim świecie uznanym za symbol wolności. Nadal jednak pogrążony w odwiecznym fatalizmie co do swojego losu i sensu swojego życia. pozostał sam na scenie. władca już dawno z niej zszedł. komizm Allena znalazł wszak oparcie w formule kabaretu, idealnej jak na amerykańskie warunki. one man show – świetna
THe poweR oF RiDicULe Laughter by definition is something non-serious. it doesn’t count. Fundamental decisions are being made stone faced, not in the presence of a jester. He doesn’t mind though, because he’s aware of his strength, his knows his secret weapon. LAUGHiNG THRoUGH THe TeARS The weak, the put aside, the unwanted are only given the right to remind the world about their existence in certain situations. The attributes despised by the society – bad descent, race or sex seem less annoying when laughed at. Not every maltreated minority goes for this trick, but as long as there is laughter, there is a chance the lashes won’t hurt too much. Ghetto wasn’t scared of ridicule. The Jews have incorporated the sense of humour into their culture. The world adores genius Jewish masters of comedy from the anarchy of the Marx Brothers to the sophisticated self-analysis of woody Allen.
58-59 k mag 4 ART POP
BiBLicAL JoB iN A cABAReT Jewish sense of humour degenerated into certain stereotype. A LAUGHABLe „SHMoNceS” VeRY eASY JUSTiFieD THe FANTASieS ABoUT JewiSH ViceS. popULAR JokeS expoSeD THe peTTiNeSS oF MeRcHANTS’ wiTS – A cHARAcTeRiSTic So oFTeN ASSociATeD wiTH JewiSH coMMUNiTY. iF we MANAGe To FoRGeT THe GLooMY, ANTi SeMiTic coNTexT, we cAN FULLY eNJoY THe SATiRicAL MeNU. we DoN’T HAVe To SeARcH HiGH AND Low. A Jew FRoM THe JokeS HAS ALwAYS cARRieD HiS HUNcH oF HUMiLiTY. HiS weAkNeSS iN THe FAce oF LiFe wAS ASSiGNeD To HiM FoR THe wHoLe eTeRNiTY. oNLY wiTH LAUGHTeR coULD He coMMeNT HiS TRiViAL TRiALS AND TRiBULATioNS: UNFAiTHFUL wiFe, TReAcHeRoUS DeBToRS AND oppReSSiVe FAMiLY. He wAS Like BiBLicAL JoB, TAiLoReD To MeASURe oF eVeRYDAY SMiLe. TeVYe THe MiLkMAN HAS ALwAYS MoVeD THe AUDieNceS ALL oVeR THe woRLD. THe ViLLAGe oF ANATeVkA FRoM THe MUSicAL „FiDDLeR oN THe RooF” BecAMe THe ceNTRe oF THe woRLD, wHeRe TiMe wAS BeiNG MeASUReD FRoM THe SUNRiSe To THe SUNSeT, wiTH LeSS AND LeSS Hope FoR THe DReAMS To coMe TRUe. STop. we’Re GeTTiNG SeNTiMeNTAL. THe woRLD HAS coLLApSeD ARoUND HASSiDic JewS wiTH THe RUMBLe, BURYiNG THeM UNDeR iTS RUiNS. oNe MoRe iNcARNATioN oF JoB. oNLY LoNG AGeS oF LiViNG iN THe SHADow oF A SeNTeNce pRoNoUNceD oN THe DeSceNDANTS oF JoB coULD GeNeRATe THiS UNiQUe TASTe oF coMeDY. coMeDY cApABLe oF NAMiNG AND TAMiNG THe ABSURDiTY wHicH iS A peRMANeNT expeRieNce oF AN exiLe LiViNG iN coNSTANT DANGeR. ABSURDiTY iS wAiTiNG BeHiND THe coRNeR, eVeRYTHiNG iS iNFecTeD wiTH THe ViRUS oF ABSURD. ABSURD cATASTRopHe ABSURD cANNoT Be expeLLeD. oNLY DicTAToRSHip cAN cLAiM THe RiGHT To GeT RiD oF iT. Jew THe wANDeReR NeVeR HAD SUcH pReRoGATiVeS. HiS AppeARANce iN iTSeLF wAS AN ABSURD; iT HAS DeSTRoYeD THe STATic oRDeR oF THiNGS. AS AN ALieN He wAS FoRceD To AccepT THe ABSURDiTY wHicH cReATeD A NARRow cRAck iN THe oRDeRLY woRLD. THAT cRAck wAS THe oNLY SpAce, wHeRe He coULD SoRT oF exiST, GiVeN THe TeMpoRAL peRMiT To STAY BY THe AUTHoRiTieS. GRADUALLY iT cAMe To HiM THAT ABSURDiTY HAD To Be RecoGNiSeD, iT HAD To Be HUNTeD DowN AND expoSeD. BecAUSe THe pReSeNce oF ABSURDiTY wAS THe GUARANTee oF FReeDoM. A GATewAY HiDDeN iN THe JUNGLe oF pARAGRApHS AiMeD AGAiNST THe UNwANTeD exiLe. JewiSH ALLiANce wiTH ABSURDiTY wAS DocUMeNTeD BY LiTeRARY DReAMS oF FRANz kAFkA. THe MoRNiNG ViSiT oF Two STRANGe TYpeS iN THe BeDRooM oF A BANk cLeRk, JoSepH k. iS AN ARcHeTYpAL BeGiNNiNG oF AN ABSURD cATASTRopHe wHicH DeSTRoYS THe weLL oRGANiSeD LiFe. iT SoUNDS DANGeRoUS, BUT iTS ABSURDiTY pRoVokeS LAUGHTeR. THe iDeA oF AN ABSURD AND SLiGHTLY NeRVoUS GiGGLiNG wAS USeD LATeR BY MANY ARTiSTS. FoR iNSTANce BY MARTiN ScoRSeSe iN HiS FiLM „AFTeR HoURS”. THe ABSURD SeNSiTiViTY expLoDeD iN HoLLYwooD iN A cRAzY TALeNT oF THe MARx BRoTHeRS. THeiR FiLMS MixeD „SHMoNceS” wiTH VAUDeViLLe AND BURLeSQUe. JewiSH SeNSe oF HUMoUR coMpLeTeLY woN THe ciNeMA oVeR. AND iT SNeAkeD oUT oF THe GHeTTo. UNwANTeD wANDeReR, MAYBe A Jew, MAYBe AN oRDiNARY VAGABoND BecAMe THe icoN oF THe ciNeMA. A FUNNY GUY wiTH cHApLiN’S MoUSTAcHe BeLoNGS To eVeRY cULTURe. THe DicTAToR cHApLiN DAReD To Do SoMeTHiNG exTRAoRDiNARY. He BeLieVeD iN THe poweR oF LAUGHTeR AND He ATTAckeD THe RULeR. He MADe HiTLeR Look Like A pATHeTic BUFFooN. BUT cHApLiN
60-6154-55 k magk 4mag ART4 pop ART
HAS FAiLeD. HiTLeR AppAReNTLY LAUGHeD HiS SockS oFF wATcHiNG „THe DicTAToR” AND THeN He DiD wHAT He wAS GoNNA Do ReGARDLeSS. AND THeN THe LAUGHTeR DieD AwAY. iT’S VeRY DiFFicULT To keep THe SeNSe oF HUMoUR BeHiND THe BARBeD wiRe FeNceS. AND THeN iN THe 1950S SeNAToR MccARTHY SeNT THe TRAMp wiTH THe BowLeR HAT oN To exiLe. cHApLiN wASN’T LAUGHiNG ANYMoRe. LAUGHTeR iS THe weApoN oF THe weAk. BUT iT oNLY woRkS UNTiL THe NexT LASH oF THe wHip. BUT THeN AGAiN THe STiFLeD LAUGHTeR USUALLY expLoDeS wiTH DoUBLeD iNTeNSiVeNeSS. wHeN THe GUARD iS STiLL wALkiNG ARoUND THe FeNce, THe LAUGHTeR GiVeS US STReNGTH To SURViVe. LAUGHTeR ReQUiReS A RULeR wHo coULD Be LAUGHeD AT. iN THe ABSeNce oF THe DicTAToR we HAVe ANoTHeR DANGeRoUS eNeMY – oURSeLVeS.
peRSoNAL weAkNeSS iN THe LoNG AND coMpLicATeD GeNeALoGY oF HUMoUR THeRe coMeS ANoTHeR MASTeR oF coMeDY. ALSo wiTH SeMiTic RooTS AND ALL THe BURDeN oR MAYBe THe TReASURe oF MeNTALiTY oF JewiSH DiASpoRA. wiTH THe FATALiSM AND STUBBoRN pURSUe oF ABSURDiTY, oBSeSSiVeLY SeTTLiNG THe AccoUNTS, ANALYSiNG THe SiGNS iN HeAVeN AND eARTH iN GReAT DeTAiL. THeRe He iS: eGoceNTRic AND NARciSSiSTic wooDY ALLeN wiTHoUT THe BALLAST oF HiS ANceSToRS. UNcoNSTRAiNT iN HiS kiNGDoM oF New YoRk– THe SYMBoL oF FReeDoM. AND STiLL iMMeRSeD iN THe FATALiSM ABoUT HiS FATe AND THe MeANiNG oF HiS LiFe. LeFT ALoNe oN THe STAGe. THe RULeR HAS GoNe LoNG TiMe AGo. wooDY ALLeN’S coMeDY iS BASeD oN A FoRMULA oF oNe MAN SHow – peRFecT FoR THe iNDiViDUALiSTic SocieTY. He cAN eNDLeSSLY STUTTeR HiS MoNoLoGUeS AND MULTipLY DoUBTS ABoUT THe VALiDiTY oF HiS owN woRDS. iN A MiRAcULoUS wAY He BecoMeS THe MiRRoR FoR THe SpecTAToRS, So SiMiLAR Too HiM AND eQUALLY ALieNATeD. oVeR-iNTeLLecTUAL, BABBLiNG ALLeN iS A GReAT exAMpLe oF How To DecoNSTRUcT oNeSeLF iN THe eRA oF pSYcHoANALYSiS wiTHoUT GeTTiNG HURT AND wiTHoUT LoSiNG THe AppeTiTe FoR LiFe. iT woULDN’T Be So FUNNY iF ALLeN DiDN’T TAke HiMSeLF So DeAD SeRioUS. coMeDY iS A SeRioUS BUSiNeSS. eVeN A STUpiD GAG wiTH A GUY SoMeRSAULTiNG AFTeR SLiDiNG oN A BANANA SkiN cAN Be A SeRioUS MATTeR iN THe RiGHT coNTexT. BecAUSe FReeDoM iTSeLF iS SeRioUS MATTeR. AND THeRe’S No FReeDoM wiTHoUT LAUGHTeR. THe SeNSe oF HUMoUR THAT GRew oUT oF THe JewiSH GHeTTo keepS ReMiNDiNG US THAT ABSURDiTY iS wAiTiNG BeHiND THe coRNeR. AND SooNeR oR LATeR iT’S coMiNG To GeT US. THe HiSToRY oF LAUGHTeR iSN’T oVeR YeT.
Karaluchy Punk i Pani Hilton czyli New York New York
Hanna Bakuła malarka, scenograf, kostiumolog, autorka kilkunastu książek, stała felietonistka „Playboya”. Portretowała m.in. Grace Jones, Liv Ullmann i Korę. Mieszka w Warszawie, ale często wraca do Nowego Jorku. a painter, a stage and costume designer, an author. Lives in Warsaw but often visits New York. Urszula Dudziak wokalistka, kompozytorka jazzowa. Zaraz po przyjeździe do USA jej płytę wydała wytwórnia Columbia. Nagrała kilkadziesiąt albumów. Współpracowała m.in. z Herbiem Hancockiem, Niną Simone, Dizzym Gillespiem, Stingiem czy DJ Vadimem. Mieszka w Warszawie i w Nowym Jorku. a singer, a jazz music composer. Lives in Warsaw and New York. Andrzej Czeczot grafik i twórca filmów animowanych. W Nowym Jorku pracował dla magazynów „New Yorker”, „New York Times” i „Wall Street Journal”. Jego pełnometrażowa animacja „Eden” została nagrodzona na festiwalu w Gdyni. W 2008 roku został odznaczony przez ministra kultury złotym medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. Mieszka w Warszawie. a graphic and animation artist. When he lived in New York, his works were published in „The New Yorker”, „The New York Times” and „The Wall Street Journal”. In 2008 awarded with gold medal „Gloria Artis”. Lives in Warsaw.
62-63 k mag 4 POP TEKST BARTEK KRACIUK FOTO ADRIANNA ZIELIŃSKA
NOWY YORK URSZULA Ja wolę żyć w niepewności. Mam zawsze gotowe walizki, coraz więcej walizek. Ta niepewność bardzo mnie podnieca. W przyszłym tygodniu jadę do Nowego Jorku, gdzie nadal mam mieszkanie. Uwielbiam być w tym stanie zawieszenia. Jadę też na Florydę, na dwa tygodnie, do najlepszej szkoły tenisowej, z której wyszły siostry Williams i Szarapowa – a teraz kolej na mnie. Bo ja jestem mistrzem Polski artystów w tenisie. Mam taką ogromną gablotę wypełnioną pucharami. Muzyką zajmuję się tylko od czasu do czasu. HANNA Czyli jesteś tenisistką? URSZULA Tak, jestem. Przede wszystkim. HANNA A ja jestem kolarzem. Właściwie ciągle jeżdżę na rowerze. Andrzej, a co ty robisz poza pracą? ANDRZEJ Początki zawsze są takie, że człowiek nie wie, za co się złapać, walczy o byt. Potem powoli zaczyna się robić coraz luźniej, coraz sympatyczniej, ale w zasadzie trzeba się cały czas oglądać, czy człowiek jest w tak zwanym cugu. Trudno powiedzieć coś bardzo oryginalnego o Nowym Jorku – jak się w nim nie jest, to się tęskni, a jak się w nim jest, to po pewnym czasie ma się dosyć. Bo jest to wściekle ruchliwe miasto. Ja jestem zadowolony z tego, że wróciłem do Polski, życie toczy się tu spokojniej. HANNA Nie można powiedzieć, że tu się w ogóle toczy jakieś życie. To jest jakiś dom starców, w którym toczy się jakieś niemrawe, młodzieżowe życie seksualne, odrobina wydarzeń kulturalnych dla ludzi w średnim wieku, a jak jadę do Nowego Jorku na dwa tygodnie, to codziennie oglądam po kilka rzeczy. A w Warszawie, jak pójdę do CSW, do Zachęty i na jakąś premierę filmową, to wachlarz się kończy. Mam ciągły niedosyt życia kulturalnego. Brakuje mi też światła – ja jestem malarzem, więc to dla mnie bardzo ważne. W Nowym Jorku niebo jest jasne, ogromne i zachęcające do życia... ANDRZEJ I cały czas świeci słońce. HANNA Tak, może pod koniec listopada nie ma słońca. Ale wtedy jeżdżą tam tylko Japończycy, którzy nie wiedzą, w co się pakują. Zresztą i tak tylko siedzą w sklepach. Ja w Nowym Jorku mieszkałam przez dziewięć lat. URSZULA Ja przez 30. ANDRZEJ Ja tylko 15. HANNA Ale wszyscy byliśmy w najciekawszym okresie, czyli Nowym Jorku punkowym. Nowym Jorku lat 80. To było wtedy najciekawsze zjawisko na świecie i Bóg chciał, że ja wylądowałam w samym środku tego. W dodatku mieszkałam w East Village, a więc w samiusieńkim sercu punków, sama nawet byłam punkiem. Teraz nawet wydałam taki album, nazywa się „New York Crazy”, czyli „Świr nowojorski”. To są zdjęcia mojego – i naszego – przyjaciela Tarantuli z moimi esejami o Nowym Jorku lat 80.
Miles Davis i inni wybitni amerykańscy artyści, był bardzo popularny. Tak samo Bottom Line czy The Other End – to były kluby w tamtym czasie bardzo popularne. Również Sweet Basil, w którym graliśmy. Słynny Newport Jazz Festival w Carnegie Hall, na którym również wystąpiliśmy. My się obracaliśmy w środowisku jazzowym. Z jednej strony potrafiło nas rozczarować to, że na Sonny’ego Rollinsa nie przychodzą ludzie, ale były też festiwale i inne kluby jazzowe, jak Blue Note, gdzie przychodziły tłumy. HANNA Ja was po raz pierwszy usłyszałam właśnie w Blue Note. Mimo że byłam punkiem, chodziłam do tych wszystkich klubów, o których mówi Urszula. Ja się wami zachwycałam od urodzenia, więc nie sposób było nie pójść. Pamiętam, jak Michał grał pierwszą rundę z takim zespołem dętym Sunshine Band w jakimś dużym klubie, a sala była może w połowie pełna, co dla mnie było nie do pomyślenia, bo w tym czasie w Polsce na taki występ bilety skończyłyby się w kasach natychmiast. Inna historia: idę sobie z moim kolegą Edim, chińskim karłem i adwokatem, idziemy ulicą, karzeł niesie pomidory (tam się oczywiście mówi mały człowiek, mniejszy kolega) i nagle widzimy kartkę na drzwiach klubu gdzieś w okolicach Canal, przy Soho, na której jest napisane „Astrud Gilberto Live”, godzina pierwsza w południe. Była sobota, za pięć pierwsza. Wchodzimy, z pomidorami, prawie pusto, dziesięć osób na sali. Od razu przychodzi jakiś Latynos, który sadza Ediego na barze, żeby ten też mógł coś zobaczyć. I nagle na scenę wychodzi Astrud Gilberto ze swoim zespołem, macha Ediemu, macha naszym pomidorom i zaczyna grać. Ludzie, godzinny koncert Astrud Gilberto za 5 dolarów? Ja myślałam, że śnię. Potem do niej podeszłam, powiedziałam, że jestem z Polski, że byłam królową samby i pomyślałam: Gdzie na świecie można iść sobie ulicą, po pierwsze z chińskim karłem, po drugie z pomidorami, a po trzecie przypadkowo wpaść na koncert Astrud Gilberto? ANDRZEJ Ja mieszkałem na Brooklynie, najpierw zachodnim, a potem już na Greenpoincie. To była dosyć fajna dzielnica, bo było tam dość zabawne polskie środowisko, a jednocześnie świetna komunikacja z Manhattanem, dzięki czemu wszędzie można było dojechać. Ja obracałem się głównie w towarzystwie rysowników i grafików, bo trzeba było się na coś załapać. Zacząłem od „New York Timesa”, ale byłem też visiting artist w Manhattan Graphic Club i mało nie zostałem tam profesorem od grafiki, ale akurat Reagan skasował pieniądze na kulturę i zostałem tylko w pracowni graficznej. Oprócz tego na gwałt uczyłem się angielskiego, bo dużo dobrego o nim słyszałem, ale miałem sporo do nadrobienia... Dopiero po pewnym czasie zacząłem bywać na imprezach, wernisażach, w teatrach. Potem się już zrobił taki kocioł, że człowiek nie miał chwili, żeby odsapnąć. Poza tym u nas zawsze było dużo gości. To w sumie były wspaniałe czasy. Nowy Jork, z punkiem czy bez punka, jest wściekle kolorowy i znakomity. Widziałem takie graffiti przy Brighton Beach, nad oceanem: ogromny mur pomalowany jak morze, spomiędzy fal wyłaniają się ciemnoskórzy, może Latynosi, a na brzegu stoją biali Amerykanie, którzy ofiarują im sztaby złota. HANNA Ja brałam ślub w Nowym Jorku, a nawet dwa. Kiedy pierwszy raz poszłam wziąć ślub...
ANDRZEJ Głównie downtown był punkowy.
ANDRZEJ A pamiętasz z kim?
HANNA Soho, West Village, East Village i wszystko, co poniżej. Od 8. ulicy w dół Nowy Jork był punkowy. Było mnóstwo graffiti.
HANNA Z Charlesem. Przyszliśmy do ratusza dowiedzieć się, jak wziąć ślub. Dla Charlesa to był pierwszy ślub, dla mnie pierwszy w Nowym Jorku, bo wcześniej brałam już trzy. Przyszliśmy o 15:45, pani w okienku wzięła od nas prawa jazdy i kazała wrócić za 24 godziny – równo o 15:45 następnego dnia. Weszliśmy jedną dziurą, tam stał facet z młotkiem, coś gadał, uderzył i wyszliśmy drugą dziurą, poślubieni. Nikt nie sprawdził, czy nie mam jakiegoś męża. Dopóki cię nie złapią, to żyjesz. Tego się nie da powtórzyć w żadnym innym kraju. Żeby wziąć ślub w konsulacie, trzeba było zapłacić mnóstwo pieniędzy, mieć metrykę, wszystkie poprzednie rozwody na papierze...
ANDRZEJ Kolce na łbie... HANNA ...teatry, słynny węgierski squat, wtedy też pojawił się Jim Jarmush ze swoimi filmami. To miało ogromny wpływ na kulturę. Przecież całe Neue Wilde wywodzi się z punku, to jest ogromny wkład w kulturę światową. Od jakiegoś ‘86 czy ‘87 roku to jest najważniejsze miejsce dla sztuki na świecie. A ja właśnie wtedy tam ląduję, mieszkam, mam irokeza na głowie... URSZULA Ja z punkiem nie miałam nigdy nic wspólnego, więcej na ten temat mogą wiedzieć moje dzieci. My z Michałem przyjechaliśmy tam w 1973 roku i dla nas liczył się tylko jazz. Mieliśmy parę takich rozczarowań, jak na przykład to, kiedy poszliśmy do klubu jazzowego na 55. ulicy, posłuchać Sonny’ego Rollinsa. Przyszliśmy pół godziny wcześniej, bo myśleliśmy, że się nie dostaniemy do klubu. Okazało się, że kiedy koncert się zaczął, na sali było 10 osób. Sonny Rollins wydawał nam się wielką gwiazdą i spodziewaliśmy się tłumów. Ale na przykład inny klub, Village Vanguard, gdzie grał
ANDRZEJ To jest świat, w którym słowo znaczy tyle samo, co podpis, papier, zaświadczenie. Jeśli łamiesz prawo, to zabawa kończy się dopiero wtedy, kiedy cię złapią. HANNA Moje życie w Nowym Jorku wyglądało równie mile, jak tu. Miałam mnóstwo znajomych, więc wpadało się albo do mnie, albo do nich, piło się wino, cały czas robiło się kolacje, zawsze ktoś coś tam wykombinował – nie pamiętam wolnego wieczoru. Nie pamiętam, żebym przez tych dziewięć lat miała czas. URSZULA Wszyscy w Stanach wiedzą kim jest Wałęsa i papież.
Pamiętam wzruszenie Polonii w Nowym Jorku, kiedy Wojtyła został papieżem. Potem pojawili się nobliści i te nasze akcje tak rosły i rosły. HANNA Pamiętam takie przemiłe spotkanie z Wałęsą, jak przyjechał po otrzymaniu Nobla. Było wtedy przyjęcie w Waldorf Astoria, na którym obowiązywały stroje wieczorowe. Ja nie miałam długiej sukni, więc do krótkiej minisukienki doszyłam spódnicę. To była taka rozcięta rura, którą połączyła w całość krawcowa. Wyglądało to naprawdę pięknie, miałam długą suknię na przyjęciu black tie, po raz pierwszy w życiu. A tacy ludzie jak Rafał Olbiński czy Janusz Głowacki naprawdę odnieśli tam sukces i świetnie nas reprezentują. A Amerykanom jest wszystko jedno, czy jestem Polką, czy Chinką. To też jest specyfika tego miasta – wszystko jedno, kim się jest. ANDRZEJ Pamiętam, jak pierwszy raz wydrukowano moją okładkę w „New Yorkerze”. Kupiłem to pismo, wracałem z nim do domu i minąłem jedną z koleżanek, moich sąsiadek. Zastanawiałem się, czy jej pokazać, czy nie. W końcu nie pokazałem, wróciłem do domu, a tam nie mogłem opędzić się od telefonów. To było tak: Czeczot, jak z twoim angielskim? I ja mówiłem, jak jest. Więc wszyscy się bali, jak ja dam sobie radę jako polski artysta. Ale dałem. HANNA Ja mam twoje rysunki z Nowego Jorku, jeden z nich jest narysowany czerwonym i niebieskim atramentem. Stoją te tanie wiktoriańskie domy, jest sroga, śnieżna zima i takie małe potworki odśnieżają tę ulicę. ANDRZEJ Nowy Jork jest wspaniały do rysowania. URSZULA A propos tego odśnieżania, raz tak zasypało Nowy Jork, że ludzie jeździli na nartach biegowych. A moje dzieci wpadły na pomysł: przy Central Parku stały samochody zasypane po dach, wystawały tylko anteny, więc dziewczyny przyczepiały do nich kartki z numerem telefonu i napisem „Za 20 dolarów odśnieżymy ci samochód”. I tak cała klasa zarabiała. ANDRZEJ Wczoraj słyszałem, że znów cały Manhattan jest zawalony śniegiem. POLACY W NOWYM JORKU ANDRZEJ O godzinie 6 rano budził mnie okrzyk: „Stasiek, kurna, wstawaj!”. I tam się zbierali, żeby jechać na demontaż azbestu. HANNA Ale umierali po roku, więc nie ma o co mieć do nich pretensji. Wizerunek Polaka był żaden, kiedy ja przyjechałam, natomiast wszystko, co osiągnęłam, udało mi się dzięki wybuchowi stanu wojennego. To wtedy Amerykanie usłyszeli o Polsce. Nadal nie bardzo wiedzieli, gdzie to było, ale większość tej fajnej części emigracji zawdzięcza swoje papiery stanowi wojennemu. Ja byłam wyjątkiem, bo nie wzięłam azylu, tylko ślub. To lepsze rozwiązanie, tym bardziej, że miałam narzeczonego. Pamiętam, że mieszkaliśmy w sześć osób w jednym domu, z obcymi ludźmi, co jest w Polsce nie do pomyślenia. Przecież lepiej mieć cudny dom z trzema łazienkami, niż każdy z osobna miałby wynajmować norę. Ale w Polsce nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żebym się skrzyknęła z sześcioma osobami na willę w Konstancinie. Pamiętam, że siedzieliśmy przy kolacji, wszyscy mieli skserowany wzór prośby o azyl i tylko ja jedna nie miałam. ANDRZEJ Ale nie brakowało dramatów. Mnóstwo ludzi wyobrażało sobie, że skoro piją w Polsce, to jak pojadą tam, pozbędą się nałogu. Albo jeśli nie zrobili kariery artystycznej tutaj, to zrobią ją w Nowym Jorku. Potem się okazywało, że ci, co pili, pili dalej. I to więcej, bo taniej. A ci, co mieli nadzieję na karierę, to jej nie robili. Jeden umarł, drugi dostał wylewu... Niektórzy poszli zupełnie w dół, to nie było zawsze takie wspaniałe. HANNA Zapomnieliśmy wspomnieć o Andrzeju Dudzińskim, któremu się udało. URSZULA Jak my podróżowaliśmy z Urbaniakiem, nawet po Europie, z amerykańskim zespołem, to normalne było, że oni tylko pokazywali paszporty, a nas przepuszczano przez maszynkę do mięsa. Wszystko musieliśmy wypakowywać, a ci Amerykanie patrzyli się na nas i nie mogli się nadziwić, jak to jest. Potem ja dostałam amerykański paszport i nigdy tego nie zapomnę, bo było to zaledwie parę tygodni później. Nagle byłam innym człowiekiem dla urzędników. Pokazywałam paszport i tyle.
ANDRZEJ Welcome home! HANNA Tak, welcome home. To zawsze niesamowicie przyjemne, kiedy przyjeżdżam do Nowego Jorku. No właśnie, czy ja przyjeżdżam, czy wracam?
warunkiem: że zostają artystami. Że się nie szmacą. Udało mi się przeżyć dziewięć lat w Nowym Jorku, nie chodząc do pracy. Zresztą każdemu z naszej trójki się to udało. ANDRZEJ Jak to, nie pracowaliśmy?
URSZULA Wiesz, to jest trochę jak w małżeństwie. Możesz się rozstać...
HANNA Nie na zmywaku, nie na budowie. Ty to mógłbyś być czeladnikiem przy azbestach, Ula, z ciebie świetna fryzjerka...
HANNA Ale masz wspólne dzieci! Ja mam dzieci z Nowym Jorkiem.
URSZULA My na początku mieliśmy taką chwilę, że pieniądze nam się kończyły, a Columbia zwlekała z decyzją. Mój znajomy dziennikarz zaproponował mi, żebym poszła do pani Hilton, matki Paris Hilton, która prawdopodobnie się wtedy jeszcze nie urodziła, żeby tam poszukać pracy. Tego nigdy nie zapomnę. Przyjęła mnie w pięknym penthousie, elegancko ubrana w jedwabne stroje, ja przyszłam tam, żeby zostać jej kucharką. Pyta się mnie, co ja gotuję, a ja na to, że pork chop, chicken... A już wtedy zaczynała się ta moda na zdrowe jedzenie. Więc pyta się mnie: co ty robisz? Opowiadam jej, że przyjechaliśmy z Michałem, że czekamy na decyzję, że kończy nam się kasa... A ona na to: „Muzykami jesteście?! No to możecie grać w każdym hotelu Hiltona! Proszę bardzo!”. Wróciłam do domu i Michał mówi: „Columbia wydaje naszą płytę”.
URSZULA Kiedyś przyjechałam do Nowego Jorku z Urbaniakiem, jechaliśmy taksówką z JFK i jugosłowiański taksówkarz zapytał nas, jak długo zostaniemy. Powiedzieliśmy, że parę miesięcy, może pięć, może siedem. A on na to, że jak ktoś zostaje w Nowym Jorku na dziewięć miesięcy, to tak, jakby mu się urodziło dziecko. Już na zawsze z nim zostanie. HANNA Jakie to miłe. I prawdziwe. URSZULA Ja spędzam dużo czasu w Polsce i bardzo mi tu dobrze, czuję się bardzo wygodnie, nie muszę walczyć, żyję dla przyjemności. ANDRZEJ Tu jest luz, tam się ciągle walczyło z lwami! URSZULA Teraz jak jeżdżę do Nowego Jorku, mam zupełnie inne do tego podejście. Mogę korzystać z tego miasta. Bo jak mieszkałam na Manhattanie, zawsze myślałam „pójdę tam, zdążę, mieszkam niedaleko, to jakoś zdążę”... HANNA Tak, tak. Teraz dobrze, jak cokolwiek się dzieje.
HANNA Też miałam taką panią milionerkę i kiedy już ledwo zostało mi pieniędzy, przyszły święta, a ona podarowała mi ogromny zestaw Estée Lauder – całą paletę, wszystkie kolory, pędzle. Ja miałam 30 lat, po co mi było coś takiego? Mówię „Oh my God, co ja z tym zrobię...”. Potem się dowiedziałam, że to kosztowało cztery stówy, czyli tyle, ile kosztował czynsz za moje mieszkanie. Albo zabierała mnie na musicale na Broadwayu, gdzie ja myślałam, że puszczę pawia. Po stówie za bilet! Boże... Oni zupełnie nie rozumieli naszych potrzeb.
URSZULA W Nowym Jorku może się okazać, że nagle występuje Aretha Franklin i trzeba biec na jej koncert, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze pociągnie.
URSZULA W Nowym Jorku jest wszystko, nawet joga dla psów.
HANNA W Nowym Jorku robię 100 razy więcej niż tutaj. To jest niesamowicie inspirujące miasto. Ja tam pół książki napisałam.
ANDRZEJ Tam w ogóle jest dużo fauny. Wspaniałe indyki koło Newark... Szczura wodnego też widziałem tam po raz pierwszy.
ANDRZEJ Ja 100 razy więcej robię tutaj. A w Nowym Jorku najlepiej być hydraulikiem. Zawsze jest robota. HANNA Facet, który potrafi zrobić sosnową półeczkę albo przepchać sracz, może jechać gdziekolwiek w świat, nie znając żadnego języka. Ale ja gdybym mogła to powtórzyć, byłabym teraz psychiatrą w Nowym Jorku. ANDRZEJ Kiedyś zjawił się u nas amerykański hydraulik w mieszkaniu i szukał rur w szafie. Dopiero po pewnym czasie zawołał Polaka, który je od razu znalazł i wiedział, co trzeba zrobić. A trudno jest być artystą w mieście, do którego codziennie przyjeżdża kilku nowych geniuszy z całego świata.
HANNA Naprawdę?! Ja sobie to zapiszę, bo nie wierzę.
URSZULA A propos szczurów. Przecież to plaga Nowego Jorku. HANNA Mała Głowacka miała szczura, że hej! URSZULA U nas, na naszym piętrze, mieszkała pani, która chciała wyczyścić swój klimatyzator, więc wyjęła z niego taką kratkę. I nagle wyskoczył wielki szczur – na 10. piętrze! Ona wystraszona poleciała do superintendenta i przyszło trzech facetów z kijami szukać tego szczura. I ten szczur, z podłogi, wskoczył z powrotem do tej dziury pod sufitem. HANNA Ja mieszkałam w wynajętym mieszkaniu, w którym roiło się od karaluchów. Teraz jest pewnie trochę lepiej, ale wtedy chodziły po ścianach zupełnie bez stresu.
URSZULA I to prawdziwych.
URSZULA One są ogromne.
HANNA Pamiętam, jak jechałam metrem i zobaczyłam pierwsze prace Keitha Haringa. To był 1981 rok, październik. Jechałam piątką w górę miasta. Patrzę, na jednej stacji namalowany ten napromieniowany pies, na następnej ten napromieniowany człowiek. Idę ulicą, znów Keith Haring. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, kim on jest. A parę dni później przeglądałam jakieś pismo artystyczne, w którym było napisane, że właśnie pojawiła się nowa gwiazda, Keith Haring.
HANNA Wpadliśmy na pomysł, który nazywał się „bomba na karaluchy”.
ANDRZEJ Mówisz o tych rysuneczkach, tak tak... HANNA On nie wiedział, jak zacząć, więc naprodukował mnóstwo tych rysunków w całym mieście. ANDRZEJ Zrobił karierę, zrobił pieniądze i umarł na AIDS. HANNA Na moich oczach te kariery się działy. Można było pójść do galerii i zobaczyć najbardziej znanego malarza na świecie. Być jak równy z równym. URSZULA Nowy Jork nie ma tego naszego chorego zachwytu, snobizmu, takiej obsesji. HANNA Tam się idzie na jakieś wydarzenie, bo jest dobre. Jak przyjechał Kantor, to było więcej osób niż na tym Haringu. A tak im się podobało, że myślałam, że orła wywiną, jak zobaczyli Umarłą Klasę. Takie wydarzenia robią Polsce doskonałą promocję. A Nowy Jork bardzo sprzyja artystom, pod jednym
URSZULA Tak, pamiętam. HANNA Wychodziło się na 24 godziny, zawleczka, bomba, bum. Okna zalepione, drzwi zamknięte... ANDRZEJ Czasami wylatywały drzwi z zawiasów, bo ktoś wrzucił dwie bomby i wszystko poszło w pizdu. HANNA Wracamy z Tarantulą następnego dnia do domu. Ja byłam przekonana, że one uciekają od bomby, ale one idą w jej stronę, bo się duszą i myślą, że w mieszkaniu będzie im lepiej. Wchodzę, a tam tysiące śniętych karaluchów snuje się po podłodze, a środkiem popyla kolega król karaluchów. I słyszę, że ktoś strasznie krzyczy. Zastanawiam się, kto się tak drze? A to ja sama tak krzyczę, a z dołu idzie mój przyjaciel Tarantula i pyta się, co ty tak krzyczysz? On wchodzi i sam zaczyna się drzeć. To był karaluch wielkości wróbla. Zeszliśmy na dół i zapytaliśmy takiego włóczęgi, który zawsze tam leżał, czy nie chce zarobić 10 dolarów. Daliśmy mu szczotkę, torby foliowe i poszliśmy do parku. ANDRZEJ Tego w Polsce nie mamy. Niestety. HANNA Wiesz, czego w Polsce nie mamy? Ja ci powiem czego. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel, chiński karzeł Edi. I się na mnie obraził, bo ja mu powiedziałam, że nie może przyjechać do Pol-
64-65 k mag 4 POP
ski i zupełnie sam jeździć pociągiem. On myślał, że może sobie swobodnie podróżować po naszym kraju i wszystko obejrzeć. Nie mógł zrozumieć, kiedy tłumaczyłam mu, że nasze pociągi nie są przystosowane do potrzeb niepełnosprawnych. Amerykańskie też nie są, a jakoś sobie radzi. Ale u nas wpadłby między schodki do wagonu a tory. A zanim by tam wpadł, dostałby po głowie, tylko za to, że jest karłem, a w dodatku chińskim. JUXTAPOSED 4 URSZULA I like not knowing what the future holds. My suitcases are always packed. It’s so exciting. Next week I’m going to New York and then to Florida, to the best tennis school, where the Williams sisters and Sharapova used to train. It’s my turn now. I’m Polish artists’ champion in tennis. Music is only a contemporary occupation. HANNA So you’re actually a tennis player? URSZULA Yes. I am. HANNA And I’m a cyclist. Andrzej, what do you do after work? ANDRZEJ At the beginning you never know what to do first, you fight for survival. Then it all loosens up a bit but you still need to look over your shoulder and check if you’re on the right track. It’s very hard to say anything original about New York. When you’re not there, you miss it. When you are, you’re sick of it after a while. It’s such a hectic place. I’m glad I’m back in Poland, where life goes just a bit slower. HANNA You can’t really say there is any life here at all. It’s a retirement home with some tardy juvenile sex life and a few cultural events for the middle aged. When I go to New York for two weeks I take part in several events every day. Here you go to CSW, to Zachęta and to some film premiere and that’s basically it. Plus there’s not enough sunshine here. In New York the sky is full of light, it makes your life worth living. ANDRZEJ And the sun shines all the time. HANNA Not in the late November it doesn’t. It’s only Japanese who go to New York in November not knowing what they’re getting themselves into. But then again all they do is shop all the time. I used to live in New York for 9 years. URSZULA Me for 30. ANDRZEJ Me only 15. HANNA But all of us used to live there in the most inspiring times - in the punk era of the 80s. Punk was the most interesting phenomenon in the world and I happened to land in the very middle of it, in East Village. ANDRZEJ Downtown was punk. HANNA Soho, West Village, East Village. Walls covered with graffiti. ANDRZEJ Hair in spikes… HANNA Theatres, the famous Hungarian squat, Jim Jarmush with his films. It all had a great influence on the world of culture. All of Neue Wilde takes its roots in punk. URSZULA I never had anything to do with punk. Michał and I came to New York in 1973 and all we cared about was jazz. Once we went to the jazz club on the 55th street to listen to Sonny Rollins. We came half an hour earlier, expecting crowds of fans to turn up. When the concert started, there were 10 people in the room. But then again the Village Vanguard club was very popular. Miles Davis and other great American artists played in there. And also Bottom Line or The Other. And Sweet Basil, in which we used to play. HANNA I’ve heard you for the first time in Blue Note. Although I used to be a punk, I went to all those clubs Urszula was talking about. I loved your music from the moment I was born so I had to go. I remember Michał playing with Sunshine Band in some club, the room wasn’t tightly packed. For me that was unimaginable. In Poland tickets for this sort of concert would be sold out immediately. Here’s another New York story: I’m walking down the street with my friend Eddie, a Chinese dwarf and a lawyer. So we walk down the street, he carries tomatoes and we see a note on the door of a club somewhere in Soho with „Astrud Gilberto live” written on it. It’s about 1 pm. Saturday. We get inside with the tomatoes, the room is nearly completely empty. Some
Latino guy comes up, puts eddie on top of the bar, so he can see everything. Astrud Gilberto comes on stage, she waves to eddie, she waves to our tomatoes and she starts playing. Astrud Gilberto’s koncert for five bucks? i thought i was dreaming. where else in the world could you walk down the street accompanied by a chinese dwarf with tomatoes and accidentally find yourself accidentally at Astrud Gilberto’s concert just like that? ANDRzeJ i used to live in Brooklyn, then at Greenpoint. it was a cool neighbourhood with a lot of poles and good transport to Manhattan. i mostly rotated among the sketch and graphic artists. i started at New York Times, but i was also a visiting artist at Manhattan Graphic club. i nearly became their graphic teacher, but Reagan cut the culture funds. i was also trying to learn english the fastest i could. After a while i started getting invitations to parties, exhibition openings, started going to theatres. At some point i had no time whatsoever to catch a breath. These were the days. HANNA i was married in new York twice. when i was married for the first time… ANDRzeJ Remember who the groom was? HANNA it was charles. we came to the town hall to find out what you have to do to get married. For charles it was his first marriage, for me my first in New York, because i was already married three times before. we came at 3:45 pm, the lady in the booth took our driving licenses and told us to come back in 24 hours – exactly at 3:45 pm the next day. we came in through one hole in the wall, there was a guy with the hammer inside. He said something, hit the hummer and we left through another hole in the wall, married. Nobody bothered to check whether i did or didn’t have another husband somewhere else. ANDRzeJ This is a country, where your word’s as good as any document or a signature or a certificate. if you break the law, the game is over when the catch you. HANNA i had a lot of friends in New York, i can’t remember one lonely evening in those 9 years. i was constantly busy. ANDRzeJ i remember my first „New Yorker” cover. i bought the magazine, i got back home and the phone started ringing. everybody were asking about my english. They weren’t sure i was able to make it. Being polish artist and all. And i did. HANNA i have some of your drawings from New York, one of them in red and blue ink. with Victorian houses and little monsters sweeping the snow from the street. ANDRzeJ New York is a great city to draw. URSzULA Talking about snow, i remember one winter there was so much of it, the cars were completely covered, only the radio antennas stuck out. My daughters and their friends left the notes on them „we’ll dig your car out for you for 20 bucks” and a telephone number. ANDRzeJ i’ve heard yesterday Manhattan is all covered in snow again. HANNA poles used to have lousy pR when i got to New York. everything i achieved, i achieved thanks to the martial law. when it was introduced, Americans have heard about poland for the first time. They still didn’t know where poland was, but better part of the cool immigrants got their papers sorted out. i was an exception because i didn’t ask for political asylum. i got married. ANDRzeJ Some of the people did go through real traumas though. Some thought, if they drank back home, they get rid of the addiction once in America. or if they weren’t successful in poland, they make a career in New York. And then those who drank, started drinking even more And those, who hoped for the success, never achieved anything. Some hit the bottom. HANNA we never mentioned Andrzej Dudziński. He made it big time. URSzULA we travelled a lot around europe with Urbaniak and some American musicians. crossing the borders the Americans only had to show their passports and that was it. we were thoroughly checked, our luggage unpacked. The
guys could not believe their eyes. And then eventually i got an American passport and suddenly i became a different person for all them custom officers. ANDRzeJ welcome home! HANNA exactly. it’s always nice to visit New York. i’m not quite sure i’m visiting or actually coming back home. URSzULA i spend a lot of time in poland. i’m comfortable and happy here. i don’t have to fight for anything, i spend my time on pleasures. HANNA i’m 100 times more active in New York. ANDRzeJ i’m 100 times more active here. The best job you can get in New York is a plumber. They are always needed. HANNA Someone who’s capable can knocking up a wooden shelf or unclog the toilet can go anywhere in the world without even knowing the language. if i could turn the clock back i would be a shrink in New York. ANDRzeJ it’s difficult to be an artist in a place like that. every day a few geniuses from all over the world arrive there. URSzULA Real geniuses. HANNA i remembering seeing the first works of keith Haring in the underground. it was october 1981. At one of the stations i saw the radiant dog and then the radiant man. Nobody knew who keith Haring was back then. A couple of days after that i was paging through some art magazine which said a new star was just born and his name was keith Haring. ANDRzeJ You’re talking about these drawings, i know… HANNA He didn’t know what to start with so he produced plenty of them drawings all over town. ANDRzeJ He made a career, became rich and died of AiDS. HANNA i watched these careers being made. You could go to the gallery and see the works of one of the greatest artists in the world. URSzULA New York is free from our obsessions, from our snobbism. HANNA You just go to the event because it’s good. when kantor came with „The Dead class”, the crowds came to see the performance. They were delighted. Such events meant great promotion of polish art. And New York promotes artist under one condition: that they stay artists, that they don’t sell themselves cheap. i managed to live in New York for 9 years, never having a job. All of us three did. ANDRzeJ You mean we did not work? HANNA Not washing dishes, not at the building site. URSzULA At the beginning we did have a moment when our money was running out and columbia was hesitating with its decision about the album. A friend of mine told me to go to Mrs Hilton, paris Hilton’s mother and ask for a job. i will never forget it. She met me in the beautiful penthouse, dressed in silk. i went there to be her cook. She asked me what can i prepare. „pork chops, chicken” i said. The fashion for the healthy lifestyle was just kicking in. She asked me what i was doing. So i explained our situation to her, and she said „You’re musicians? You can play at any Hilton hotel you like!” i came back home and Michał told me columbia was going to go ahead with our album. HANNA i also knew one millionaire lady. once i was really short for cash and she gave me a massive estee Lauder set for christmas. i was 30 at the time. i didn’t need that stuff. Later i found out its price: 400 dollars, my monthly rent. or she took me to Broadway to see a musical, which made me sick. A hundred bucks a ticket! They completely misunderstood our needs. URSzULA in New York there is everything. even yoga classes for dogs. ANDRzeJ The fauna flourishes. Great turkeys in Newark, i’ve even seen a water rat.
URSzULA Rats are a plague of New York. HANNA i lived in a rented flat full of cockroaches. it’s probably a bit better now, but back then they just walked up and down the walls undisturbed. URSzULA They are really big. ANDRzeJ we haven’t got them in poland. HANNA You know, what we haven’t got? i tell you what we haven’t got. My chinese friend called me once and he felt offended because i told him he would not be able to come to poland and travel by train on his own. The truth is, even before he would fall between the steps and the platform, he would probably get a beating for being a dwarf. And for being chinese on top of that.
66-67 k mag 4 pop
Piotr Uklański
68-69 k mag 4 ART TEKST MARCIN KRASNY
70-71 k mag 4 ART
Jeśli w sztuce można mówić o celebrytach, to Piotr Uklański (ur. 1968) jest nim z całą pewnością. Dlaczego? Każdy jego nowy projekt jest wydarzeniem sezonu. Począwszy od skandalu, jaki zafundował mu pełen kozackiej fantazji Daniel Olbrychski, niszcząc szabelką jego pracę „Naziści” w Zachęcie, przez fotografię, do której pozowali brazylijscy żołnierze ustawieni w kształt wizerunku Jana Pawła II, aż po ostatnią, nowojorską wystawę „Biało-czerwona”, na której bezwstydnie zaprezentował wszystko, co nazywane jest „polską tradycją” i „polskim patriotyzmem”. Trudno też zapomnieć o pełnometrażowym filmie, który nakręcił cztery lata temu, polskim westernie „Summer Love”, w którym modelowi polscy aktorzy – Katarzyna Figura i Bogusław Linda – zagrali obok Vala Kilmera (odtwarzającego rolę trupa). Z kolei poszukiwaczom sensacji zaprezentował na okładce pisma „Artforum” pośladki swojej
partnerki, znanej kuratorki sztuki Alison Gingeras. Uklański lubuje się w wizerunkach wytartych i opatrzonych, prostych symbolach i ich skomplikowanych znaczeniach, pięknych obrazach i schematycznych przedstawieniach, słowem – we wszystkim, co wprawia w zakłopotanie typowego odbiorcę sztuki. Może właśnie dlatego można go bezwstydnie nazwać celebrytą?
Na wstępie muszę przyznać, że mam pewien problem z twoimi pracami. Artyści najczęściej bardzo łopatologicznie traktują kicz, nigdy nie prezentując go na serio. W twoim wypadku jest to znacznie bardziej wieloznaczne. Właśnie dlatego chciałem Cię zapytać o twoją definicję piękna. [śmiech] Nie odpowiem ci na to pytanie, bo nie mam takiej definicji. Nie mam jej z tego samego powodu, z którego nie będę jednoznacznie definiował swoich prac. Nie wierzę w jedyne i słuszne definicje nawet, jeśli dotyczą moich preferencji. Wiem, że dla wielu artystów może to być podstawą twórczości, ale na poziomie ogólnoludzkim się z tym nie zgadzam.
w ten sposób bliższy. Następnym projektem o podobnym kształcie była „Solidarność” w Stoczni Gdańskiej. Mam wrażenie, że był on jeszcze delikatniejszy, bowiem „Solidarność” budzi dziś nie tylko pozytywne skojarzenia. Jaki był odbiór tego projektu? Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie symbol solidarności jest pusty. Nie wierzę, że pozostał żywy. Nie sądzisz?
W takim razie użyję innego słowa: radość. Zrealizowałeś kiedyś pracę „Joy of Photography”. Gdy zacząłem robić ten projekt w 1996 roku w dyskursie kulturalnym pojęcie piękna w sztuce było niepopularne. Do dzisiaj na prace, które operują walorem estetycznym patrzy się trochę podejrzliwie. Zakłada się, że sam element estetyczny nie wystarczy, że jest to pójście na łatwiznę. Piękno było jednym z ostatnich bastionów, którego poważni artyści nie chcieli okupować. Co oczywiście stało się dla mnie główną motywacją aby się tym zająć... Zwykle jednak przywołujesz motywy, które z pięknem wiążą się dość przewrotnie. Kojarzą się raczej z przesadą: zachody słońca tak urocze, że aż ociekające słodyczą, wielkie polskie flagi, brakuje tylko motywów religijnych… A, przepraszam, zrobiłem mozaikę Ducha Świętego Bez Tytułu (Pentecost), więc powoli wchodzę też na ten teren [śmiech]. No właśnie, szukam więc klucza, który pozwoliłby mi je zaakceptować zarówno jako wyrafinowane, jak też powszechne i kiczowate. Gdy panowie z ministerstwa obrali sobie mój projekt z wizerunkiem papieża jako symbol przyszłego muzeum, można było się spierać, czy ich odczytanie pracy jest prawidłowe, czy nie. Dla mnie jednak celem jest robienie takich prac, które przerzucają ciężar interpretacji na widza, nawet jeżeli ryzykuję przy tym, że nie będą one rozumiane tak, jakbym chciał – że będą zawłaszczane i manipulowane. Porozmawiajmy więc o tej konkretnej realizacji, która była rzeczywiście bardzo różnie odbierana. Przez dłuższy czas znajdowała się na tablicy w rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej w Warszawie. Dlaczego do ułożenia wizerunku Jana Pawła II posłużyłeś się żołnierzami, a nie na przykład siostrami zakonnymi? Zostałem zaproszony do wystawy narodowej, jaką jest Biennale w Sao Paulo. Zrobiłem projekt w Brazylii, bo uznałem, że będzie bardziej interesujące, jeśli zaangażuję się w kontekst lokalny, a nie zwyczajnie przywiozę zdjęcie. Jeśli chodzi o wojsko, to Brazylia, jak chyba każdy południowoamerykański kraj, ma historię militarno-dyktatorską. Tamtejsze wojsko chciało oczyścić swój wizerunek poprzez wzięcie udziału w przedsięwzięciu artystycznym; taki kalkulowany gest władzy autorytarnej bardzo mi podpasował, tym bardziej, że kwestia uczestnictwa żołnierzy była tam tematem żywo dyskutowanym w prasie. W Polsce odczytuje się to w dużo mniejszym stopniu. Tam wszystko jest bardzo zmilitaryzowane. Gdy przejeżdża prezydent, to na place wyjeżdżają czołgi. Na tej specyfice brazylijskiej bardzo mi zależało. Na początku ci żołnierze, jak pamiętam, byli w koszulkach. Ci, którzy odzwierciedlali papieskie szaty, byli w białych. Później pojawił się pomysł, żeby ci, którzy stoją w miejscu twarzy zdjęli koszulki, co w Brazyli zostało podchwycone jako „Papa mulato” (to cytat z prasy). Brazylijczycy poczuli, że to „ich” wizerunek – papież nagle zrobił się mulatem. Stał się im
If there are celebrities in art, Piotr Uklański (Born 1968) certainly is one. Why? His every project always is an event of the season. Starting with the scandal at Zachęta, when Daniel Olbrychski destroyed his work „The Nazis” with a sword, through the photograph on which Brazilian soldiers made up an image of pope John Paul II, to his last New York exhibition „White and Red”, where he shamelessly presented „Polish tradition” and „Polish pa-
Wolę wierzyć, że nawet, jeśli tak się stało, to dopiero po ’89. Oczywiście, stało się to dopiero w latach ’90. Kiedy robiłem ten projekt dwa lata temu, orzeł, flaga, solidarność były dla mnie właściwie wyłącznie scenografią. Te symbole nie istnieją w życiu przeciętnej osoby, ale w mediach. Interesowało mnie zrobienie czegoś w rodzaju pustego pomnika – olbrzymiego pomnika o niczym. Poprzez wymiar całego przedsięwzięcia chciałem ukazać pustkę tego symbolu. Z tego, co mówisz, uczyniono kiedyś zarzut. Nie wiem, czy pamiętasz, jak z okazji swojej wystawy „Biało-Czerwona” w Nowym Jorku udzieliłeś wywiadu jednej z polskich gazet, w którym mówiłeś o pracy Bez Tytułu (Pięść). Jeden z prawicowych publicystów… Tak, to chyba był Wildstein, który przeczytał mój wywiad traktujący zresztą nie o Pięści, ale o „Biało-Czerwonej” – wystawie w Gagosian Gallery w Nowym Jorku. To, co powiedziałeś właśnie o pustym pomniku, paradoksalnie zbliżone jest właśnie do tego, co Wildstein napisał o twojej pracy, czyli skierowanej w górę, zaciśniętej pięści. On zasugerował, że czysty bunt istniejący sam dla siebie przestaje być buntem. Jeśli jest pozbawiony obiektu, przeciwko któremu mógłby być skierowany, staje się bezsensowny. Wildstein oczywiście to krytykował, jednak mówił o tym w podobny sposób, co ty. „Pięść” to też był pomnik czegoś, co pozostało już tylko bezradnym gestem. Absolutnie się z tym zgadzam. Takie odczytanie – nieważne już, skąd się wziął jego powód – jest bardzo ciekawe. Ta pięść była kompletnie bezużyteczna, bezkomunikacyjna, czy – w jakimś sensie – bez znaczenia. Pierwszy impuls Wildsteina do interpretacji tej pracy jest absolutnie trafiony. Zaciśnięta pięść to symbol, który kiedyś był oznaką zaangażowania, teraz stał się znakiem reklamowym. Z tego, co mówisz, mogłoby wynikać, że jesteś skrajnym cynikiem, z dystansem odnoszącym się do prostych wartości. Nie, nie jestem cynikiem. Cynizm jest zwykle utożsamiany z cholernie negatywną wartością. Nie jestem kimś, kto naigrywa się, stojąc na bezpiecznych pozycjach. Ja płacę konkretną cenę za robienie takich prac. Mogę usłyszeć – nie tylko od krytyków prawicowych, ale też tych stojących po drugiej stronie barykady – że „jeśli pomnik jest o niczym, to znaczy, że sztuka jest o niczym”, albo: „jeżeli to jest pustką, to po co to robić”.
triotism”. Four years ago he made a feature movie „Summer Love” advertised as a Polish western film. Polish actors – Katarzyna Figura and Bogusław Linda play along Val Kilmer (who took the part of a dead man). He also presented the buttocks of his partner, Alison Gingeras on the cover of „Artforum” magazine. Uklański loves worn, shabby images, simple symbols with their complex meaning, beautiful pictures and schematic presentations. He loves everything that makes a typical art consumer feel uneasy. Maybe that’s why we can call him a celebrity?
jekt już u swoich podwalin miał kompletny absurd. W galerii, która symbolizuje komercję – gdzie wszystko, co wniesiesz, sprzeda się (przynajmniej w teorii) – robisz wystawę, która jest pełna symboli, czasami trudno zrozumiałych nawet dla Polaków (np. odniesienia do Szukalskiego), nie mówiąc już o ludziach, którzy z polską tradycją nie mieli nigdy do czynienia. Chciałem zderzyć ze sobą obydwa te światy, zrobić coś etnicznego i lokalnego w kontekście, który w zasadzie nie powinien tego przyjąć. Cała ta wystawa była rodzajem chocholego baletu, wszystko było maksymalnie podkręcone, wielkie i bombastyczne: dużo czerwieni, bieli, ogólna kakofonia. To ciekawe, bo poprzez taką formę na wielu ludzi, którzy nie mieli odniesienia do symboliki, zadziałało to na poziomie czysto wizualnym. Czy zachodnia publiczność nie odbierała tego wyłącznie jako egzotykę, lokalny folklor? No „Orła” można było zrozumieć kojarząc go z godłem amerykańskim (śmiech). Ciekawe, że w Nowym Jorku mieszka wiele osób pochodzenia żydowskiego ze Wschodniej Europy, którzy z jednej strony uważają, że Polacy to katolicy (w znaczeniu pejoratywnym) i antysemici, a z drugiej mają dziwny sentyment do Polski, albo przynajmniej traktują ją, jak coś trochę swojego, co – jak sądzą – znają. Spotkałem na przykład kolekcjonerów, którzy przez lata nie jeździli do Polski, ponieważ mieli obozowe wspomnienia i ten kraj kojarzył im się raczej chłodno. Po obejrzeniu wystawy potrafili powiedzieć, że „Biało-Czerwona” pokazuje Polskę „sexy”, że wystawa przedstawia obraz Polski atrakcyjnej. Świadczy to dużym dystansie i o ich skomplikowanym podejściu do tematu. Byłem zdziwiony, że ta wystawa była tak dobrze przyjęta, choć mogłaby być posądzona o nacjonalizm, katolicyzm (co tutaj często jest wrzucane do jednego worka z antysemityzmem). W sztukę patriotyczną trzeba wliczyć nieporozumienie. To się odnosi nie tylko do Polski, ale do każdego kontekstu lokalnego. Mam teraz pomysł na zrobienie w tym roku w Warszawie projektu związanego z Powstaniem Warszawskim. Może to będzie inną okazją do zaprezentowania sztuki patriotycznej. Wiesz już, co to będzie? Tak, już trwają przygotowania. Pracujemy nad projektem na rocznicę powstania. A możesz powiedzieć coś więcej? Chcę oczywiście zrobić barykadę. [śmiech] Chyba więcej ci nie powiem.
To może inaczej. Nie tyle miałem na myśli cynizm, ile nihilizm, czyli pogląd, że to wszystko, co miało sens w latach wymagających walki i solidarności obecnie się wyczerpało. Pod nihilizmem zdecydowanie bym się podpisał. Wyszedłem ze środowiska punkrockowego Polski lat ’80 i moi rówieśnicy przywykli traktować wszystko z rezerwą. Nawet zaangażowanie w ideologie odbywało się u nas trochę inaczej. Wydaje mi się, że nihilizm był tego nieodłącznym elementem. Czuję to jako kompletne załamanie się autorytetów, ale nie wartosci – jak wierność, miłość, czy oddanie.
Spotkałem się kiedyś z opinią, czy może raczej postulatem, że polscy artyści powinni być kosmopolityczni, realizować prace zrozumiałe w każdym kręgu kulturowym i tylko dzięki temu mogą dołączyć do światowej sceny artystycznej. Ty natomiast całkowicie zaprzeczasz tej tezie. Czy czujesz się częścią wschodnioeuropejskiego kręgu kulturowego? Zawsze będą stawiane takie postulaty. Jeden, że artyści powinni włączyć się w dyskurs międzynarodowy zarówno jeśli chodzi o formę, jak i treść, a drugi, że tego rodzaju aktywność będzie tylko kopią tego, co można obejrzeć w zachodnich magazynach. Rzeczywistość pokazuje, że nie ma złotych recept. Ja z całą pewnością czuję się częścią polskiego kontekstu, mieszkam w Polsce, moja córka mówi po polsku, mimo że urodziła się w Stanach – więc jest to dla mnie bardzo ważne. Nie muszę odwoływać się bezpośrednio do polskich treści, ale mogę zrobić polski western.
Skoro wychowałeś się w środowisku punkrockowym, to jednak dość zaskakujące, że teraz realizujesz pracę, która jest gigantyczną polską flagą w konwencji minimalistycznej instalacji i wystawiasz ją w Gagosian Gallery w Nowym Jorku. Jej mechanizm był podobny do „Papieża” i „Pięści”. Ten pro-
Porozmawiajmy w takim razie o filmie „Summer Love”, czyli „polskim westernie”. Co jest więc w nim tą „polskością”? W jaki sposób amerykański mit może funkcjonować w zderzeniu z tą kategorią? Wydaje mi się, że w ogóle nie może. To jest projekt, który
osadza się na absurdzie. Nie zakładałem, że zrobię film, który rzeczywiście będzie polskim westernem. To jak w „Joy of photography”, gdzie robisz zdjęcie słońca wiedząc, że jest to całkowicie wyeksploatowane. Poza tym wiadomo, że tego rodzaju obraz spotka się z niewiarą – że zanim ludzie go zaczną odczytywać, będą zadawać pytania: „co pan, fotografuje pan zachody słońca?”, „co ty, robisz polski western?”. Wystarczyłoby zobaczyć twarze ludzi, od których chciałem dostać pieniądze na ten film. Zrobienie tego na poważnie, jako opowieści, której bohaterowie walczą o życie, dążą do czegoś, jest bez sensu. To projekt ironiczny bez stosowania elementów komediowych. Ironia wynika w nim z kontekstu, niez fabuły. Chciałem zrobić film, po którego obejrzeniu wyjdziesz zastanawiając się: „czy on chciał zrobić western, czy go skrytykować?”. Chciałem to zbalansować. Jakie jeszcze masz plany na najbliższe miesiące? Przygotowuję się do dużej przekrojowej wystawy w przyszłym roku, współpracuję też z Tate przy okazji pokazu „Summer Love”. Pracuję też nad nowym filmem: mam pomysł historii kryminalno-wojennej. Akcja dzieje się w 1963 roku, kiedy w Polsce zastrzelono ostatniego partyzanta, przez dwadzieścia cztery lata ukrywającego się w lesie. W filmie jest on poszukiwany przez ubeka pochodzenia żydowskiego, co dzieje się już po dojściu do władzy Moczara. Akcja rozgrywa się w oczekiwaniu na wydarzenia marcowe, które są tuż za rogiem, wśród resztek Polski Niepodległej, a to wszystko skąpane będzie w polskim mambo: Natasza Zylska (śpiewała „BajoBongo”), Maria Koterbska [autorka m.in. szlagieru „Serduszko puka w rytmie cha-cha” – przyp. M.K.], Janusz Gniatkowski… To był ciekawy trend muzyczny wypracowany w Polsce przez ludzi, którzy okupację często przeżyli w obozach. To bardzo prowokacyjny projekt, trafi w sam środek dyskusji historycznych. Interesuje mnie trauma Polski powojennej – ludzi, którzy wracali z obozów i próbowali łączyć się w społeczeństwo – a także sposób w jaki przepracowywano w Polsce te doświadczenia na polu kultury, kinematorafii, czy literatury. Nie dane mi było doświadczyć tego osobiście, ale uważam, że dyskusja nad tymi wydarzeniami nie powinna zniknąć wraz z odchodzeniem ich uczestników. I must admit I have a problem with your works. Artists usually don’t treat kitsch seriously. In your case it’s much more ambiguous. What is your definition of beauty? I don’t have such definition. I don’t even attempt to make a simple definition of my works. In fact, I don’t believe in definitions at all. I’ll use another word then: Joy. Lets talk about your “Joy of Photography”. When I started working on the project back in 1996, the idea of beauty in art was very unpopular. Art that operates with its aesthetic values was treated with distrust. It was presumed that aesthetic elements are not enough to validate the work. Beauty made things too easy. Reacting against such prejudices was enough of a challenge for me to get me engaged. You make use of the motifs that are connected to the idea of beauty in a perverse sort of way: overly sweet sunsets, big national flags. The only thing that’s missing are some religious symbols… I actually made large mosaic about the Holy Spirit entitled ‘Untitled (Pentecost)’, so I’m slowly stepping into that territory, too. I’m trying to accept your art as sophisticated and kitschy at the same time. When the Polish Ministry of Culture chose my image of Pope John-Paul II as the symbol of future museum one could question whether they “truly” understood my work. It is my intention to leave the interpretation of my works up to the audience--even if there is a risk of the work being misunderstood or manipulated. Let’s talk about that project. Why did you use the soldiers to create the image of pope and not the nuns for instance? When I was invited to the Sao Paulo Biennale to represent Poland, I wanted to carry out my project in situ in Brazil as opposed to merely shipping some work overseas. Brazil, like so many other South American countries has a history of military dictatorship. Their military officials wanted to improve its image supporting an art project. It was a calculated gesture on their part, which I happily embraced. I was particularly keen because the military participation
in this project was much discussed in the Brazilian media. This aspect of my project does not translate into the Polish context, directly; whereras military in Brazil is part of the everyday life. I was very much interested in that aspect of the Brazilian context. Originally the soldiers wore t-shirts. Those, who represented pope’s clothes, wore white. Then I told the ones that were standing where the face was to take the t-shirts off. The color of the soldiers’ flesh that made up the pope’s face prompted the local media to nickname my work “Papa Mulatto”. The Brazilians felt that they had appropriated the Pope’s image as their own – he became a mulatto. Next, similar project was “Solidarność” in Gdańsk. How was it received? I think Solidarity symbol has lost its meaning and became empty in the context of our society. Don’t you think? I prefer to think that even if you’re right, it happened after 1989. Of course it happened in the 1990s. When I made the project two years ago, the national emblem, the national flag and “Solidarność” were for me only mise-en-scene elements, nothing more. Those symbols are no longer meaningful in our everyday life, they only exist in the media. I was interested to create an oversize monument to an empty symbol in order to underscore how the symbol has actually become meaningless. Talking of empty monuments brings to mind what Wildstein wrote about your other work ‘Untitled (The Fist)’. He said pure rebellion without a cause makes no sense. ‘Fist’ was also a symbol of something that became only a helpless gesture. I totally agree. Wildstein noticed that the symbol of the fist has become completely useless. It’s a symbol once full of meaning, but is now only a commercial logo. You sound cynical. I’m not being cynical. I’m just not taking a safe position here: I’m the one who pays the price for making such polemical works. Critical or otherwise. If it’s not cynicism, it’s nihilism then. Do you think everything that made sense in the years of revolution is dead now? I would certainly conscribe to the tradition of nihilism. I come from the Polish punk rock movement of the 1980s. One developed a distance to everything back then. Even engaging in ideologies was being looked in a different way in our case. I think nihilism was the indispensable element of it. I’m talking about total collapse of moral authorities rather than the core values like loyalty, love or devotion. You come from punk rock tradition and now you make installations with Polish flag and exhibit it in Gagosian Gallery in New York? Weird. The mechanism of creating the flag installation was similar to the one behind the ‘Pope’ and the ‘Fist’. At its foundation was a contradiction. I was very consciously playing on how my works would function in this commercial gallery in NY—a place that itself represents the essence of American capitalism—a whole range of symbols hardly understood by the Poles, let alone people who never had anything to do with Polish tradition. I wanted to create a clash of these opposing worlds. I wanted to bring something ethnic to that slick commercial context—a place that is by definition not suited to such content. Western audience didn’t take your works for something exotic, local folklore like? I think it was more complicated than that. Not everything was understood. The eagle was well received—it was immediately associated with the American one. There are a lot of people living in New York of Jewish descent, coming from Eastern Europe... Their common stereotype of Poles is that we are all Catholic and Anti-Semitic. While on the other hand they all seem to have strange sentiment for Poland. Or at least they treat it like something they think that they know. I was surprised the exhibition had such warm reception. Making nationalistic art you risk a misunderstanding by definition because it is bound to be purely self-referential. This year I’m planning to carry out a project in Warsaw that concerns the Warsaw Uprising. This will be yet another occasion to present some more patriotic art. You already know what’s it going to be like? Yes, the preparations are under way. We’re working on a
72-73 k mag 4 ART
project for the anniversary of the uprising. Can you say anything more? Of course I want to build a barricade. I won’t tell you more. I’ve heard an opinion once that Polish artists should be more cosmopolitan, create works understood in every culture. Only that way they can join the international art scene. You contradict such thinking. Do you consider yourself part of East-European culture? One can never escape unsolicited opinions on what art should be like or what it should do! Its cliché to think that artists should join the international discourse and that their work should imitate what’s done in the West. But the reality has proved that there are no “good recipes.” Of course I feel that I belong to the Polish context—I live in Poland, my daughter speaks Polish (although she was born in the States).
Let’s talk about “Summer Love”, the first Polish Western”. What do you understand by “Polish Western”? How can American myth exist within this category? It can’t. My project is based on a contradiction in terms. I did not set out to make a true Polish Western, whatever that means. It was intended to be an ironic project, though without any elements of comedy. I wanted the irony to work its way through the context and not to be communicated by the plot of the film. What are your plans for the next few months? I’m working on a large retrospective show to open next year in the US, I’m also talking to the Tate Modern about showing “Summer Love”, plus I’m working on a new film in Poland. It will be a crime-war story about the murder of the last of the Polish freedom fighters in 1963. It will surely provoke historical disputes. I’m completely fascinated with the post-war period in Poland when people who went through extremely traumatic experiences such as being in concentration camps came back home and tried to re-establish the social structure of the nation.
1
Gelitin – opisy najważniejszych prac
Gelitin – main projects Rabbit
Rabbit
74-75 k mag 4 ART
Gelitin to grupa czterech artystÓw z Wiednia. Tworzą ją Tobias Urban, Wolfgang Gantner, Florian Reither i Ali Janka. Spotkali się w 1978 roku podczas wakacyjnego obozu. W 1993 roku stworzyli grupę Gelatin, by później zmienić nazwę na istniejące do dziś Gelitin. Ich prace można było oglądać m.in. w Centre Pompidou, Moscow Biennale czy na Frieze Art Fair w Londynie. W 2001 roku grupa reprezentowała Austrię na Weneckim Biennale Sztuki. Tworzą performance, wideo, rysunki, malują i fotografują.
W 2005 roku Gelitin zbudowali ogromnego, różowego królika. Instalacje możemy oglądać we Włoszech na górze Colletto Fava blisko Bar La Baita. Królik będzie się tam znajdował przez 20 lat, Gelitin is a group of four artists from Vienna: Tobias Urban, Wolfgang czyli do 2025 roku. Gantner, Florian Reither and Ali Janka. They first met in 1978 at a summer camp.
In 2005 the members of Gelitin group built a In 1993 they’ve formed Gelatin group, later changing the name to Gelitin. giant pink rabbit. The installation can be viewed on top of Colletto Their works can be viewed At the Pompidou Centre, at Moscow Biennale or At Fava Mountain, near La Baita bar. The rabbit is going to be there till the year 2025. Tantamounter 24/7
Tantamounter 24/7
Rok 2005 lokalizacja Nowy Jork. Gelitin stworzyli wielka maszynę w środku której sami siedzieli dzień i noc pod obserwacją przedmiotów przyniesionych przez oglądąjacych.
the Frieze Art Fair in London. In 2001 the group represented Austria at the Venice Biennale. Their means of expressions include performance, video-art., drawing, painting and photography.
do kopiowania przedmiotów psychiatrów i tworzyli kopie
Year: 2005. Location: New York. Th eartists have created a massive machine for copying objects. They sai inside of it day and night under the psychiatric observation, copying things brought to them by the viewers. Gelitin at the shore of lake Pipi Kacka
Gelitin at the shore of lake Pipi Kacka
W 2003 roku na Frieze Art Fair w Londynie grupa, za pomocą swoich ciał, stworzyła żywy tort ze świeczkami.
In 2003 at the Frieze Art Fair in London they constructed out of their bodies a living birthday cake with candles on it. The B-Thing
The B-Thing
To instalacja na 148 piętrze World Trade Center z roku 2000. Nielegalnie i w tajemnicy, znosząc materiały pod swoimi kurtkami, zbudowali balkon na zewnętrznej ścianie budynku.
An installation at the 148th floor of the WTC in the year 2000. Hiding the building materials under their jackets, they brought them into the tower and then constructed an illigal balcony on one of the outer walls.
If Gelitin were a music band on a cruise ship, what type of music would they play? like a grandmother with full shoppingbags falling down the stairs. Did you ever attend any group therapy? every day we go to our studio and all we do is grouptherapy. Do you smoke cigarettes, drink alcohol, use drugs? yes. Are you rich? we are the richest people we know. Who can live longer - serious people or clowns? about living longer i dont know, but only the clowns will survive. What is the best time for you to create an ideas? best ideas coming from working constantly. the best ideas are mutations. it is an evolutionary process. you do something, do it wrong and it proofs to be better. Is art a weapon? art is art Do you have any other world than art-world? yes we have friends, family, music, children, bycicles, travelling... Do you ever feel that people don't understand you? poeple who see our shows understand. it is not so complicated to understand what we do. we dont understand it sometimes ourselfs, but poeple do very well. Where is the rabbit? on a beautifull little mountain in the italian alps near the french border. Have you ever considered starting a Gelitin fashion label? You know, pants, shirts... we make a lot of the clothes we are wearing. we make them for ourselfs like our grandmothers did for themselfs. Do you party a lot? day and night Did you try to call God on the phone? we are not into politics. What are you painting? hell, heaven, psychosis, balls, hair, cunt, faces without ears, flowers, animals, a lot of dead fish, sky, mountains, guernica, pimpels, weddingdresses, meat, flesh, guts, How to become an artist? start working. Do you often find interesting stuff laying on the streets? yes the real beauty we only find on the streets. Is love a drug? yes Any love for drugs? yes for love Are you guys exhibitionists? we do a lot of exhibitions. we show everything we are and feel and we try to be honest in what we show. yes this is super very much exhibitionistic. What are you r favorite movies? we go to movies together and our favourite movies are the really really bad ones, the ones you feel sick when you watch them. How would an aggressive piece of art look like? very small and smelly Who is the boss? hugo? Would you ever play a Dj set on the party? yes we do on our parties. What materials do you need to make art? anything Where have you been o 9.11? in new york Do you eat well? yes What would you do if you got a chance to be a president of USA for a week? stay in bed for peace Is the end near? the clowns will survive Do yo u mess a lot? yes Does traveling give you new ideas? the best Who would you like to meet? sexy people Can you name 2 best artists in the world? paris and niki What is you r biggest desire? make art What do you do when you are not working on a project? eat a lot of candy and get big round and fat. What are your sexual dreams? we dream about hairy butts a lot.
I like Gelitin. How can I become a member? come have a cup of tea with us in the studio. come to vienna on march 19th, tokio on april 11th, new york april 25th. and send us a perfumed loveletter.
Gdyby Gelitin był bandem grającym na statkach wycieczkowych, jak brzmiałaby jego muzyka? Jak staruszka spadająca ze schodów z siatami zakupów. Uczestniczyliście kiedykolwiek w terapii grupowej? Każdy dzień spędzony wspólnie w studio to terapia.
Gdzie byliście 11 września 2001 roku? W Nowym Jorku. Dobrze się odżywiacie? Dobrze.
Palicie papierosy, pijecie, zażywacie narkotyki? Tak.
Co byście zrobili, gdyby któryś z was na tydzień został prezydentem USA? Siedzielibyśmy w łóżku dla pokoju na świecie.
Jesteście bogaci? Jesteśmy najbogatszymi ludźmi, jakich znamy.
Czy koniec świata jest waszym zdaniem bliski? Clowni przetrwają.
Kto waszym zdaniem żyje dłużej: clowni czy poważni ludzie? Nie wiemy, kto żyje dłużej, ale tylko clowni przetrwają.
Lubicie rozrabiać? Owszem.
Kiedy przychodzą wam do głowy najlepsze pomysły? Najlepsze pomysły biorą się z nieustannej pracy. Są wynikiem mutacji. Ich powstawanie to proces ewolucyjny. Robisz coś, potem to psujesz, a w efekcie okazuje się, że jest lepiej.
Podróże to źródło nowych pomysłów? Najlepszych.
Czy sztuka to broń? Sztuka to sztuka. Znacie jakiś inny świat poza światem sztuki? Tak. Mamy przyjaciół, rodziny, muzykę, dzieci, rowery, podróże... Miewacie poczucie, że ludzie was nie rozumieją? Ludzie, którzy przychodzą na nasze performance, wystawy, rozumieją to, co robimy, nie jest aż tak trudno pojąć. My co prawda czasami nie rozumiemy samych siebie, ludzie za to rozumieją nas świetnie. Co się stało z królikiem? Wylądował na pięknej górze we włoskich Alpach, tuż przy granicy z Francją. Planowaliście kiedykolwiek stworzenie własnej marki odzieżowej? No wiecie, spodnie, koszule... Sami szyjemy większość ubrań, które nosimy. Ale robimy je tylko dla siebie, jak w dawnych czasach nasze babcie. Dużo balujecie? Dniem i nocą. Próbowaliście odbyć rozmowę telefoniczną z Panem Bogiem? Nie interesujemy się polityką. Co malujesz? Piekło, niebo, psychozę, jaja, włosy, cipy, twarze bez uszu, kwiaty, zwierzęta, mnóstwo martwych ryb, góry, Guernica, pryszcze, suknie ślubne, mięso, ciała, flaki. Jak się zostaje artystą? Trzeba zacząć pracować. Często zdarza wam się znaleźć coś ciekawego, co leży wprost na ulicy? Prawdziwe piękno można znaleźć tylko na ulicy. Miłość to narkotyk? Tak. Milość dla narkotyków? Tak dla miłości. Jesteście ekshibicjonistami? Pokazujemy, co się da. Wystawiamy na widok publiczny to, kim jesteśmy, własne emocje. Staramy się to robić szczerze. Tak, to ekshibicjonizm w czystej postaci. Jakie filmy lubicie? Do kina chodzimy razem, a nasze ulubione filmy to te naprawdę fatalne, od których wszystkim robi się niedobrze. Jak wygląda agresywne dzieło sztuki? Jest malutkie i śmierdzi. Kto jest bossem? Hugo? Zagralibyście jako DJ-e na przyjęciu? Na naszych imprezach gramy. Z jakich materiałów powstają wasze dzieła sztuki? Ze wszelkich możliwych.
Kogo chcielibyście spotkać? Seksownych ludzi.
TEKST BONIECKI I KRACIUK
Wymieńcie dwóch największych artystów świata. Paris i Niki. Czego pragniecie najbardziej na świecie? Zajmować się sztuką.
Co robicie, kiedy akurat nie pracujecie nad żadnym projektem? Obżeramy się słodyczami i tyjemy. O czym są wasze sny erotyczne? Śnimy o włochatych tyłkach. Podoba nam się to, co robi Getlin. Możemy do was dołączyć? Wpadnij do studia na herbatkę. Przyjedź 11 kwietnia do Tokio i 25 kwietnia do Nowego Jorku i wyślij nam perfumowany list miłosny.
76-77 k mag 4 ART
Gelitin
3
2
4
5
1 - Hase / Rabbit / Coniglio gelitin Artesina, Piemont, Italy 2005 - 2025 soloshow
78-79 k mag 4 ART
2 - foto grupowe Gelitin 3 - Das Kakabet Das Kakabet gelitin Galerie Nicola von Senger, Z端rich, Schweiz 2007 soloshow 4 - Les innocents aux pieds sales Les innocents aux pieds sales gelitin Galerie Emmanuel Perrotin, Paris, France 2005 lecture 5 - The Hamsterwheel gelitin Arsenale, Venice, Italy 2007 groupshow 6 - True Love IV gelitin Gwangju Korea Biennale, Southkorea 2002 groupshow
6
W 1973 roku Minoru Yamasaki człowiek, który wzniósł właśnie drapacze chmur Word Trade Center pytany był przez dziennikarzy „ Dlaczego zbudował pan dwie 110-piętrowe wieże, a nie jedną 220-piętrową?”. Architekt, którego ponad 400-metrowe biurowce były wówczas najwyższymi budynkami na świecie, odparł: „Nie chciałem zgubić ludzkiej skali”. In 1973 Minoru Yamasaki, who has just finished building the World Trade Center towers - the tallest skyscrapers on earth - was asked by journalists why he created two separate buildings 110 floor each instead of just one with 220 floors „I didn’t want to lose human scale” the architect answered
80-81 k mag 4 FILM TEKST STACH SZABŁOWSKI
Man on Wire W 1973 roku Minoru Yamasaki, człowiek, który wzniósł właśnie drapacze chmur Word Trade Center, pytany był przez dziennikarzy: „ Dlaczego zbudował pan dwie 110-piętrowe wieże, a nie jedną 220-piętrową?”. Architekt, którego ponad 400-metrowe biurowce były wówczas najwyższymi budynkami na świecie, odparł: „Nie chciałem zgubić ludzkiej skali”. In 1973 Minoru Yamasaki, who has just finished building the World Trade Center towers - the tallest skyscrapers on earth - was asked by journalists why he created two separate buildings 110 floor each instead of just one with 220 floors. „I didn’t want to lose human scale”, the architect answered.
Świeżo otwarte gmachy World Trade Center nie były w 1973 roku popularne. Wielu zwykłych nowojorczyków, jak i prominentnych teoretyków, jak Lewis Mumford, nienawidziło wież, uważało je za brzydkie i bezduszne pomniki kapitalistycznego gigantyzmu i arogancji. Powszechnie uważano, że co jak co, ale właśnie ludzką skalę Yamasaki zgubił kompletnie. Na szczęście odnalazł ją Philippe Petit, francuski linoskoczek, który rankiem 7 sierpnia 1974 roku znalazł się 410 metrów nad ziemią, balansując na stalowym drucie rozpiętym pomiędzy Bliźniaczymi Wieżami. Kiedy 11 września 2001 uderzenia dwóch boeingów 767 powaliły wieże World Trade Center, tysiące ludzi na świecie przeżywało grzeszne, może nawet haniebne wzruszenie, które miał odwagę głośno wyrazić niemiecki kompozytor Karlheinz Stockhausen. „To, co się zdarzyło, jest, oczywiście, największym dziełem, jakie kiedykolwiek zostało stworzone" – mówił muzyk. Stockhausen przyrównywał atak do genialnego koncertu; zwracał uwagę na to, że zamachowcy poświęcili całe lata żmudnych ćwiczeń, koncentrując się na jednym jedynym występie, jak wirtuoz ćwiczący całe życie jeden ostateczny popis, którego nie będzie można powtórzyć. Recenzja zamachu wiele kompozytora kosztowała; został potępiony, ekskomunikowany ze świata sztuki. Córka mistrza przestała używać nazwiska Stockhausen. A przecież mistrz zrobił nam wszystkim przysługę: powiedział to, co musiało zostać powiedziane, a czego powiedzieć nie było można. Istnieje jednak możliwość, że Stockhausen się mylił. Taka myśl przychodzi do głowy, kiedy ogląda się film „Man on Wire”, dokumentalną rekonstrukcję spaceru Philippe'a Petita na linie rozpiętej między Twin Towers. Może to jednak Petit był największym artystą, który wystąpił na scenie Dwóch Wież? Trzeba od razu powiedzieć, że w filmie, w którym wszystko krąży wokół World Trade Center, nie pada ani jedno słowo o atakach 11 września. I właśnie dlatego cień zamachu staje się tym dłuższy i gęstszy, porównania narzucają się natrętnie. Jeżeli ataki 11 września były dziełem sztuki, to wyczyn Petita był aktem artystycznego terroryzmu wobec World Trade Center, odpowiedzią na ich wertykalną prowokację. Oczywiście Petit stoi po przeciwnej stronie barykady, w przeciwieństwie do dzieła al Kaidy, jego performance jest o jednostce i jej wolności, to pochwała życia i przestrzeni. Dzieło al Kaidy brzmi patetycznymi, gotyckimi nutami wagneryzmu, Petit jest poetą, jego performance jest subtelny jak cieniutka linia narysowana między dwoma ogromnymi wieżami. Z terrorystami łączy Petita marzenie o stworzeniu arcydzieła w swoim gatunku. Taki absolutny spektakl wymaga odpowiednio monumentalnej scenografii na miarę World Trade Center, a także odrzucenia wszelkich ograniczeń: nie przypadkiem dystrybutorzy filmu „Człowiek na linie h przedstawiają go jako historię artystycznego przestępstwa stulecia. Na czym polega zbrodnia sztuki Petita? Podobnie jak w ataku al Kaidy, w grę wchodzi podjęcie wyzwania rzuconego przez tytaniczną architekturę. Chodzi o nadanie wieżom World Trade Center nieludzkiej skali zbrodni terrorystów i ludzkiej miary w wypadku linoskoczka. Wyczyn Petita był oczywiście nielegalny, a jego filmowa rekonstrukcja zrealizowana jest w konwencji kina z gatunku heist. Człowieka na linie ogląda się jak kaperskie klasyki w rodzaju „Bob le Flambeur" czy „Ocean’s Eleven". Oglądamy przygotowania do wielkiego skoku, artystycznego przestępstwa stulecia. Przestępca jest młodym francuskim linoskoczkiem. Philippe Petit to pasjonat, człowiek niezwykłej intensywności, zaraźliwy obsesjonat niezwykłości. Urodził się w 1949 roku, był samoukiem. Został żonglerem, magikiem, ulicznym performerem, mistrzem jazdy na motocyklu. Nauczył się chodzić na linie. „Gdybym, tak jak większość linoskoczków, pochodził z rodziny cyrkowej, zacząłbym trening w wieku czterech lat. Ja, kiedy zaczynałem, miałem 16" – opowiada Petit. Mimo to został w tej dziedzinie mistrzem. W 1971 roku rozciągnął linę między wieżami katedry Notre Dame. Po nielegalnym spacerze w powietrzu został aresztowany, ale stał się również bohaterem paryskiej ulicy. Już wtedy planował przejście pomiędzy wieżami World Trade Center. Legenda głosi, że Petit po raz pierwszy trafił na obraz Twin Towers w jakimś piśmie w poczekalni u dentysty. Działo się to w roku 1968, drapacze chmur były dopiero w budowie. Linoskoczek narysował wówczas ołówkiem kreskę łączącą dwie wieże. Ten par excellence artystyczny gest oddaje mentalność Petita. To człowiek, który nigdy nie postrzegał siebie jako akrobaty czy cyrkowca. Przedstawia się jako artysta, jego chodzenie po linie jest teatrem rozgrywającym się na scenie
stalowego druta. Petit podkreśla, że przejście pomiędzy wieżami World Trade Center nie było biciem rekordu, lecz aktem z porządku klasycznej muzyki, rzeźby, przedstawienia. Przeciągnięcie liny między dwoma wieżami zajęło sześć lat. W 1968 w poczekalni u dentysty linoskoczek stał się spiskowcem. Rozpoczął regularne podróże do Nowego Jorku. Systematycznie dokumentował Twin Towers, wykonywał szkice, notatki, obliczenia. Jak przystało na mózg nielegalnej operacji, stworzył gang złożony z przyjaciół. Przeniknął do wnętrza biurowców; przebrany za dostawcę, robotnika, elektryka, dziennikarza francuskiego pisma architektonicznego penetrował World Trade Center, zdobywał informacje o systemach bezpieczeństwa, marszrutach strażników, bocznych przejściach. Zwerbował wtyczki w osobach pracowników Twin Towers. Podrobił dokumenty, które umożliwiały jemu samemu i jego ludziom dostęp do wież. Wziął pod uwagę wszystkie okoliczności: od ruchu wiecznie chwiejących się drapaczy chmur po siłę wiatru na wysokości niemal pół kilometra nad ziemią. Nie ustawał w treningach. Na początku sierpnia 1974 roku Petit i jego grupa przemycili do południowej wieży World Trade Center ponad 200-kilową stalową linię i sprzęt potrzebny do jej napięcia. W nocy z 6 na 7 sierpnia spiskowcy dostali się cichcem na dachy obu wież. Wystrzelili z łuku strzałę. Była do niej przywiązana rybacka żyłka, która połączyła odlegle od siebie o 43 metry wieżowce. Po żyłce przeciągnęli grubszy sznur, potem jeszcze grubszy, a wreszcie stalową linę, rozpiętą nad 410-metrową przepaścią. Kiedy wzeszło słońce, Petit, trzymając dla równowagi tyczkę o długości 7.9 metra, wszedł na linę. Artysta spędził pomiędzy wieżami 45 minut. Przeszedł w tę i z powrotem osiem razy, a każde przejście było inne. Petit siadał na linie, kładł się na niej, tańczył. Na placu u stóp wieżowców zgromadził się tłum; z dołu nie widać było liny, tylko sylwetkę człowieka zawieszonego w powietrzu, na niebotycznej wysokości. Wezwano policję. Wokół World Trade Center latał helikopter, na dachu pojawili się funkcjonariusze, których zadaniem było aresztowanie śmiałka. Tak też się stało. Kiedy zaczął padać deszcz, Petit zszedł z liny. Został natychmiast skuty kajdankami i zawieziony do psychiatry. Następnego dnia jego zdjęcia obiegły cały świat. Jak to możliwe, że możemy to wszystko zobaczyć w kinie? Kiedy ogląda się „Człowieka na linie", łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z dokumentem. Reżyser James Marsh używa materiałów archiwalnych, a luki pomiędzy nimi wypełnia fabularyzowaną inscenizacją i robi to tak zręcznie, że nie da się już dostrzec granicy między historią a jej rekonstrukcją. Dramatis personae z Petitem na czele występują w tym filmie we własnych osobach, opowiadają, ale również istnieją w przeszłości poprzez odtwarzających ich aktorów w fabularyzowanych scenach. Konfuzję powiększa dramaturgiczna konwencja dokumentu, pożyczona z sensacyjnego kina, a także postać głównego bohatera. Petit jest bowiem postacią autentyczną, ale jednocześnie jest także kosmitą, człowiekiem z innego świata, charakterem, którego trzeba by brać za fikcyjnego bohatera gdyby nie to, że jest prawdziwy. W ten sposób granice fikcji i fabuły zacierają się w „Człowieku na linie" ostatecznie i nie wiadomo już, czy jest to przypadek fikcjonalizacji rzeczywistości, czy też urzeczywistnienia fikcji, która zrodziła się w 1968 roku w głowie francuskiego linoskoczka. Filmy z gatunku heist tradycyjnie rozgrywają się w trzech aktach. W pierwszym oglądamy przygotowania, planowanie, spiskowanie. Drugi akt to sam skok, napad, akcja. Trzeci opowiada o tym, co stało się nazajutrz: bohaterowie uciekają, walczą o podział łupu, zdradzają się nawzajem, giną, wpadają w ręce policji, rzadziej, po wielu perypetiach, uchodzą ze zdobyczą, by żyć długo i szczęśliwie na jakiejś rajskiej wyspie. W „Człowieku na linie" jest akt pierwszy i drugi. Co z trzecim? Co padło łupem Philippe'a Petita podczas największego artystycznego przestępstwa stulecia? Kiedy linoskoczek został zwolniony z aresztu, do którego trafił za zakłócenie porządku publicznego, nie był już młodym konspiratorem z Francji, lecz celebrity, a tłum ludzi chciał ubić z nim interes. Kolesiowi, który spacerował po drucie pół kilometra nad ziemią, proponowano udział w reklamach, sprzedaż praw do ekranizacji, sesje zdjęciowe. Petit odrzucił wszystkie oferty hurtem. „Mogłem zostać milionerem w ciągu kilku dni. Nigdy nie miałem jednak żadnych pieniędzy, więc łatwo z nich rezygnuję” – mówił później artysta. „Nie chciałem, aby moja sztuka sprzedawała piwo albo buty sportowe. W tym kraju, w Ameryce, to zupełnie normalne, ale moje serce to inny kraj,
w którym coś takiego jest nie do przyjęcia". Petit, który jest nie tylko linoskoczkiem, lecz także filmowcem, dokumentalistą, pisarzem, cieślą i znawcą budownictwa, miał mnóstwo propozycji filmowych. Na odpowiednią osobę do sfilmowania swojej historii czekał jednak aż 34 lata. Warto było wziąć na wstrzymanie. James Marsh, autor pamiętnego „Wisconsin Death Trip", zrobił o wyczynie Petita film chyba najlepszy, jaki można było na ten temat zrobić. Oscar dla „Człowieka na linie h był formalnością. W tym znakomitym filmie trzeci akt kina heist, ten o ucieczce i podziale łupów jest zbędny, bo łupem Petita padł moment ekstatycznego piękna, kiedy zachowywał idealną równowagę, dając samotny występ w teatrze jednego aktora na niewidzialnej scenie zwieszonej 410 metrów nad Nowym Jorkiem.
CZŁOWIEK NA LINIE (MAN ON WIRE) NA PODSTAWIE POWIEŚCI Based on the novell PHILIPPE PETIT ZATYTUŁOWANEJ titled „TO REACH THE CLOUDS" REŻYSERIA directed by JAMES MARSH W ROLI GŁÓWNEJ main character PHILIPPE PETIT (ur. 13 sierpnia 1949 roku) Francuski akrobata (specjalność: spacer po wysoko zawieszonej linie), unicyklista, magik, żongler i performer. Jego nowojorski wyczyn nie był jedynym. Lina, po której przeszedł rozwieszona była również na Katedrze Notre Dame w Paryżu i moście Harbour w Sydnej. Petit obec nie mieszka w Woodstock. (born 13.08.1949) French acrobat (specialize in wire walking), unicyclist, magician, juggler and performer. His WTC walk wasn't the only one. The same wire was also spread on Notre Dame Cathedral in Paris and on the Harbour bridge in Sydney. He now lives in Woodstock. CZAS TRWANIA duration 90 MINUT ZDJĘCIA dop IGOR MARTINOVIC MUZYKA music MICHEAL NYMAN
Man on Wire The WTC towers were not highly popular back in 1973. The people of New York loathed them; they were ugly and dull monuments of capitalistic gigantism and arrogance. Everybody thought that contrary to what he said, Yamasaki completely lost human scale. Thanks God for Philipe Petit who found it again. In the morning of 7th August 1974 this French acrobat found himself 410 meters above the ground balancing on a steel wire stretched between the Twin Towers. The documentary „Man on Wire” is a reconstruction of Philippe Petit’s high-wire routine. What he did has been regarded by many people as an act of „artistic terrorism”. James Marsh shows him as a poet, who’s performance was about freedom, a tribute to life and space, an artistic act, as subtle as the thin line between the towers. Such an absolute act needed monumental decorations and required rejecting all limitations. „Man on
Wire” presents the event as the „artistic enterprise of the century”. What was Petit’s „artistic crime” all about really? His stunt was obviously illegal. Its film reconstruction has been made in the „heist” genre convention. First we see preparations to a big felony „the artistic crime of the century”. The delinquent is a young French tightrope walker. Philippe Petit is a hothead, man of unusual intensiveness, obsessed with all things unusual. Born in 1949, he became a self taught juggler, a magician, a street performer and a master of motorcycle riding. „If I was born into the family of acrobats, I would have started training at the age of four. Instead I started at the age of 16”, says Petit. And yet he became a master of tightrope walking. In 1971 he walked on the line rigged between the towers of the Notre Dame Cathedral. After his illegal stunt in the air he was arrested, but he became the hero of Paris streets. He was already planning a walk between the WTC towers. The legend says Petit saw the image of the Twin Towers for the first time in a magazine, in the waiting room at the dentist’s. The year was 1968, the skyscrapers were still being built. He drew the line connecting the towers with a pencil. This artistic gesture shows the mentality of Petit. He never
considered himself a circus artist, he considered himself an artist. His tightrope walking was theatrical performance, the steel wire was his stage. Walking between the towers was not about beating any kind of record, it was an act from the same category as classical music, sculpture and theatre. Stretching the line between the two towers took him 6 years. Petit started regular visits to New York. He made sketches and calculations, took notes. Out of his circle of friends he created a gang and became its brains. He used to go inside the WTC
82-83 k mag 4 FILM
thicker rope and eventually the steel wire, stretched at the height of 410 meters above the ground. At dawn Petit with the balancing pole in his hands stepped on the line.
He spent 45 minutes between the towers, dancing and walking in the air. Crowds gathered at the foot of the towers, someone called the police. The officers were waiting on the roofs of the WTC. When it started raining, Petit ended his performance. He was immediately arrested, handcuffed and taken to the psychiatrist. Next day his pictures appeared in the papers all over the world. How come, we can see all of that in the cinema? When you watch „Man on Wire” you forget it’s a documentary. Its director, James Marsh makes use of the archive materials, interweaved with fictionalized scenes. He does it in such a clever way, one can’t tell the difference between history and its reconstruction. Petit was arre-
buildings dressed as a delivery man, workman, electrician. He also pretended to be a French journalist. He penetrated the towers, gathered information about the security system, guards’ itineraries, side entrances. He took into account all circumstances from the movements of the buildings to the wind power at great heights. And he kept practicing. In the early August 1974 Petit and his group smuggled to the South Tower a steel rope which weighed over 200 kilos and the equipment needed for its stretching. At night they secretly got to the roofs of both towers. They shot an arrow from the bow with the fishing line stuck to it, which connected the towers 43 meters apart. That let them pull the rope, then the
sted for „disturbing public order”. When he was released from detention, he was no longer a young conspirer from France. He was a celebrity. Everybody wanted to make business with him. He was asked to advertise all sorts of things and offered money for the rights to his story. Petit refused all the offers. „I could have become a millionaire in a matter of days. But I never had any money, so I easily gave it all up” he said later. Petit, who is not only a tightrope walker but also a filmmaker, a reporter, an author, a carpenter and the building expert got plenty of film offers. But he waited for the right person to document his story for 34 years. It was worth it though. Nobody could have possibly made a better film than James Marsh did. The Academy Award for „Man on Wire” was just a formality. It showed Petit in the moment of ecstatic beauty, when keeping the ideal balance he gave his one man show on the invisible stage 410 meters above New York
neurotyk jak narkotyk kino bez dziwaków byłoby dalece mniej ciekawe. okazuje się, że bez neurotycznych bohaterów nie sposób się obejść.
„Siedem łyków mineralnej niegazowanej. Żeby zawrzało. Żeby już nie wrzało. Wszystkie swe zajęcia staram się rozpoczynać o pełnych godzinach, w najgorszym razie o wpół”. Kto tak mówił? Oczywiście Adaś Miauczyński w „Dniu Świra” Marka Koterskiego. Oto człowiek, jakiego nam trzeba. Przesiąknięty natręctwami, nerwicami i fobiami. Dojrzały, dorodny i coraz bujniej kwitnący okaz neurotyka. Ikony filmowej neurozy to bohaterowie Woody’ego Allena, zwłaszcza ci grani przez niego samego (jakże denerwujący jest Kenneth Brannagh w „Celebrity” na siłę naśladujący manierę Allena – ...neurotyk jest zabawny Jak Jack (Adam Goldberg) w „Dwóch dniach w Paryżu” – facet, któremu Paryż wyraźnie nie służy. W metrze czają się terroryści, miasto jest zamieszkane wyłącznie przez byłych chłopaków partnerki Jacka, a na głównych ulicach tłoczą się odrażające wycieczki tłustych Amerykanów. Jack jest bystrym facetem, nie traci rezonu i niekiedy przestaje robić zdjęcia, by porobić sobie jaja czy rzucić jakąś ciętą złośliwość. Kibicujemy mu, oglądając numer z wpuszczeniem grupy turystów w maliny – rozumiemy, że ma prawo czuć się niekomfortowo; jego nie zawsze poprawne politycznie lęki bardziej nas bawią, niż rażą. Gwałtowne zmiany nastroju i zmienne reakcje pojawiające się z częstotliwością tików nerwowych, będące przekleństwem neurotyka, idealnie pasują do natury komedii. Na szybkich odruchach, gwałtownych gestach zderzonych z wyrazem twarzy „niby nigdy nic” często opierał swoje kawały Charlie Chaplin, czy później Louis de Funes – choć ten drugi równie często wpadał w lubieżny, momentami rozkosznie sadystyczny szał. Po neurotyczne osobowości chętnie sięgają twórcy seriali. Bohater wyposażony w oryginalne cechy charakteru w dużym stopniu odciąża scenarzystów, bo jego lęki niejako „grają” między normalnymi scenami, urozmaicając fabułę. Klasycznym przykładem jest Adrian Monk (Tony Shalhoub), detektyw cierpiący na nerwicę natręctw i szereg fobii. Monk stara się unikać nadepnięcia na przerwy między płytami chodnikowymi, boi się, że zapomniał wyłączyć kuchenki, cierpi na lęk wysokości, drży przed zarazkami i ma manię czystości. Uporczywie też doprowadza układ przedmiotów w swym otoczeniu do idealnego, symetrycznego porządku. Gdyby był konstruktorem samochodów, bez wątpienia umieszczałby kierownicę na środku deski rozdzielczej i wyposażał każdy pojazd w licznik słupków drogowych. Boi się przy tym spojrzeć na rozkwaszoną ranę u ofiary i drży ze strachu przed wizytą u dentysty. Nie musi zresztą go odwiedzać, bo w obawie przed potencjalną wizytą na fotelu stomatologa, jak sam przyznaje, „myje zęby 12 razy na dobę i czyści je nitką co 19 minut”. Porucznik Colombo (Peter Falk) to w porównaniu z Monkiem okaz zdrowia psychicznego, choć i on zdradza momentami zaskakujące objawy nieprzystosowania do pracy w wydziale zabójstw. Niechętnie spogląda na mniej apetyczne uszkodzenia zwłok i z pobladłym obliczem wysiada z szybkich łodzi albo kolejek górskich. U jednego i drugiego detektywa jednak chorobliwa skłonność do zwracania uwagi na szczegóły okazuje się bezcenna w łapaniu przestępców. Nawet jeśli bohater nie jest pokręcony na co dzień, można go wplątać w nerwicę na chwilę. Tak się stało z Maggie O’Conell (Janine Turner) w jednym z odcinków „Przystanku Alaska”, gdy sympatyczna pani pilot w obawie przed alergizującymi roztoczami obija w domu folią wszystkie sprzęty, wprowadzając odwiedzających w konsternację. Nie foliuje tylko samej siebie, pewnie w obawie przed uduszeniem. ...neurotyk jest twórczy Co widzimy na przykładzie Maxa Cohena (Sean Gullette), bohatera „Pi” Darrena Aronofsky’ego. Facet spędzający całe dnie w ciasnym mieszkaniu, mający do towarzystwa tylko kable i procesory, nie może być normalny. Alienacja jednak opłaciła się – tajemniczy superkomputer Maxa wypluł w końcu liczbę rządzącą giełdą, a więc i finansami całego świata. Typ neurotycznego szalonego naukowca, odizolowanego od świata samotnika, skupionego na wymyślaniu jakiegoś efektownego wynalazku, to także popularny akcent komediowy. Znajdziemy go choćby w znanym i lubianym „Powrocie do przyszłości”. Jednak typ reprezentowany przez doktora Emmetta (Christopher Lloyd) nijak się ma do osoby Maxa Cohena. Różnice wynikają z założenia, czy neurotyk-genialny twórca ma być poważny, czy stereotypowo zabawny. Ten pierwszy ma okulary, smutną minę i wygląda na chronicznie niedożywionego; drugi nosi obowiązkowo rozwianą grzywę i łypie wkoło nieprzytomnym wzrokiem. Obaj jednak wydają się jednakowo intrygujący – każdy w swoje klasie. Kreatywność przydaje neurotykowi wdzięku. Jan Piszczyk (Bogumił Kobiela) w „Zezowatym szczęściu” to – przyznaj-
dlatego wolę oglądać wersję nie z napisami, lecz zagłuszającym dialogi lektorem). Ale w końcu mały, chudy okularnik z Manhattanu nie jest w dziedzinie filmowych nerwic monopolistą. Wypada wręcz nieprzekonująco – Allen regularnie kręci film za filmem, a przyzwoitemu neurotykowi wszak wypada czasem zapaść w niemoc twórczą. Tymczasem podobnych przykładów jest mnóstwo – rozedrgany emocjonalnie bohater jest wdzięcznym narzędziem filmowym, bo... my – jednostka płytka, kłamliwa, momentami wręcz podła. Ale jakże w tej podłości urocza, jak i rozbrajająco bezbronna i uczciwa w chwilach między atakami przesadnie aktywnej, skłonnej do konfabulacji wyobraźni, starającej się ukryć olbrzymie kompleksy. W przypadku neurotyka, żeby wyciągać twórcze wnioski, nie trzeba być naukowcem. Sąsiad Adasia Miauczyńskiego (Andrzej Grabowski) we wspomnianym „Dniu świra” na podstawie licznych obserwacji z bazaru ukuwa teorię spiskową: Chińczycy specjalnie produkują za ciasne skarpetki, żeby białym krew nie dopływała do kończyn. Na szczęście zmyślny sąsiad za pomocą żyletki zamienia podstępną chińską broń w zdrowe skarpetki bezuciskowe. ...neurotyk jest nieobliczalny Porządny neurotyk nie może się obejść bez tików. U Piszczyka tiki – nerwowy chichot i mrużenie oka – objawiały się w momentach napięcia towarzyszącego zagrożeniu życia bądź kosmicznej kompromitacji bohatera. Niektórym jednak dziwaczne odruchy towarzyszą właściwie stale, szczególnie w momentach twórczego podniecenia. I całe szczęście – mógłby powiedzieć James Bond (Pierce Brosnan) w filmie „Goldeneye”. Agent 007 śpiewałby cienkim głosem, gdyby Borys Griszenka (Alan Cumming, w okrągłych okularach – jak przystało na typ „poważnego” szalonego naukowca) nie cierpiał na nerwicę, objawiającą się w kulminacyjnym momencie obsesyjnym przełączaniem zabranego Bondowi długopisu. Przygotowany przez Q długopis był w istocie granatem, wybuchającym po sekwencji trzech szybkich naciśnięć. Do wybuchu – dzięki nerwicy Borysa – szczęśliwie doszło, i słynny agent, korzystając z zamieszania, mógł się wymknąć z pułapki. W filmie o Bondzie nie mogło być inaczej. Ale zdarza się, że nerwica bohatera wisi w powietrzu i nie daje wyraźnego znaku, czym się za chwilę objawi. Trochę jak czechowowska strzelba z pierwszego aktu albo dymiący od lat, ale niewypluwający jeszcze lawy wulkan. Taki typ neurozy zdradzał Scott (Eddie Marsan), instruktor nauki jazdy w „Happy Go Lucky”. To chyba jedyna postać w całym filmie, której pojawienie się na ekranie wywołuje u widza niejasne zdenerwowanie. Wścieknie się czy nie? Uderzy ją czy nie? Rozbije auto? Wszystko jest możliwe, to przecież z miłości. Mike Leigh wymachuje neurotykiem niczym pijak nabitym gnatem. Nieco dalej posuwa się Joel Schumacher w „Upadku”. Jego William Foster (Michael Douglas) to już nawet nie neurotyk, a szaleniec. Foster widowiskowo wariuje, niejako z pominięciem etapu przejściowego. Nie ma tików, całkiem sprawnie udaje zdrowego pracownika korporacji, kochającego ojca (choć obarczonego sądowym zakazem zbliżania się do byłej rodziny). W jego przypadku nieznośny upał i uliczny korek stają się kroplą, która przepełnia czarę. Jednak zamiast wpaść w depresję, nasiąknąć lękami i dołożyć sobie kompleksów, przeistacza się w szeryfa, jedynego sprawiedliwego – niepozbawionego przy tym pewnego wdzięku w misji oczyszczania świata z szumowin. Drzemiące skłonności nie zawsze dają o sobie znać tak nagle. Jakże małymi kroczkami rozwija się psychotyczne zachowanie u Jerry’ego Lundegaarda (William H. Macy) w „Fargo” braci Coen. Rozedrgany sprzedawca samochodów, finansowy looser, kłamczuszek i życiowy nieudacznik, na co dzień niezdolny do skrzywdzenia muchy, wpada na niewinny pomysł wyrwania okupu od własnego teścia. Sytuacja szybko wymyka się spod kontroli, zamieniając niewinne, fałszywe porwanie w farsę z bagażnikami pełnymi trupów. Wydaje się, że u niemal każdego filmowego bohatera da się znaleźć jakieś okruchy neurozy. Co tam instruktor jazdy albo zwolniony z pracy frustrat. Szpieg wojskowy na co dzień przeżywa jeszcze większe stresy, a w końcu też jest człowiekiem i neuroza na pewno nie jest mu obca. Chwiejność emocjonalną można dostrzec nawet u agenta J-23. Kloss każdego dnia naraża życie, szpiegując Niemców, ale – jak przekonujemy się w odcinku „Wielka wsypa” – bardziej niż zdemaskowania boi się dentysty. To dopiero wybiórcze traktowanie swoich fobii!
84-85 k mag 4 FILM TEKST MAX SUSKI FOTO MAT. PROMO
Neurotic like narcotic Can you imagine world cinema without the whole gallery of weird, mentally unstable sometimes even crazy characters? No, we just couldn’t do without our neurotic heroes. The classic icons of neurotic personalities in movies are undoubtedly Woody Allen’s characters, especially those played by himself. (Have you seen „Celebrity” with Kenneth Branagh trying to impersonate Allen with all his characteristic mannerisms and stuttering? God, he’s annoying.) But then again the skinny little guy in glasses living in Manhattan doesn’t have monopoly for neurosis in cinema. He even seems a bit unconvincing at times, making one film after another. Someone so deeply neurotic surely must suffer from creative impotence occasionally, doesn’t he? In the world of cinema we meet the whole bunch of disturbed personalities. Unstable hero is a good subject because…
…neurotic means amusing Like Jack (Adam Goldberg) in „Two Days in Paris”. Terrorists lurk in the underground, the city is inhabited mostly by exboyfriends of his partner and the crowds of ghastly fat Americans clog the streets. We actually sympathise with Jack, we can see why he doesn’t feel comfortable in Paris. His not always politically correct phobias are more funny than disgusting. All those mood swings, unpredictable reactions and nervous tics beautifully match the nature of comedy. Sudden reflexes, rapid movements combined with innocent face expressions were often used by Charlie Chaplin and later by Louis de Funes. The producers of TV series willingly go for neurotic characters. Unconventional personality takes a lot of strain off the screenwriting because his or her neurotic behaviour sort of plays between normal scenes. A good example would be Adrian Monk (Tony Shalhoub), a detective suffering with obsessive-compulsive disorder and a whole spectrum of phobias. In comparison with Monk lieutenant Colombo seems a shining example of mental health. But when you look closer, you notice he actually shows the symptoms of serious misadaptation to the conditions of working at the homicide department. Some characters don’t behave weird in normal, day to day life. They can be still temporarily manoeuvred into neurosis. That was the case of Maggie O’Connell (Janine Turner) in one of the episodes of „Northern Exposure”. …neurotic means creative Let’s take Max Cohen (Sean Gullette) from „Pi” for example. A guy spending his days in a cramped apartment in a company of cables and processors can’t be normal. A „crazy scientist”, a loner isolated from the world and focused entirely on constructing some eccentric invention makes quite a popular figure. We meet him in „Back to the Future” trilogy. The types represented by doctor Emmet (Christopher Lloyd) and Max Cohen make completely different characters though. The difference between them is the difference between dead serious and comedy approach. Emmet boasts a mane of white, unkempt hair and looks around with his wild eyes. Cohen wears glasses, his face is always sad and he seems to be seriously malnourished. They’re both equally intriguing – each in his own class. …neurotic means unpredictable A decent weirdo can’t go without nervous tics. Some of the neurotic film characters suffer with them all the time, especially at the moments of creative passion. In „Golden Eye” Borys Griszenka (Alan Cumming) can’t help nervously clicking the ball-pen he took away from Bond (Pierce Brosnan). Three quick clicks release the explosion. 007 should be really grateful, the mayhem is a chance for him to disappear. Sometimes the charcter’s neurosis sort of hangs in the air and nobody knows when and how will it manifest itself. As in the case of Scott (Eddie Marsan) from „Happy Go Lucky”. Joel Schumacher in „Falling Down” goes one step further. His William Foster (Michael Douglas) is not just neurotic, he goes completely crazy. The heat and the traffic jam bring him to the edge. But instead of getting depressed he becomes a ruthless sheriff on a mission of cleansing the world from scum. Dispositions sleeping deep inside one’s brain not always reveal themselves in such violent way. Psychotic behaviour of Jerry Lundegaard (William H. Macy) from Coen brothers’ „Fargo” intensifies slowly, bit by bit. It seems that almost every hero shows at least tiny little signs of neurosis. Emotional instability can be observed even in case of agent J-23. Hans Kloss, the greatest of spies, risks his life every day. And yet he’s scared of…the dentist.
ZAPASOWA MITOLOGIA W Hollywood filmy o wrestlerach to raczej rzadkość. Są wprawdzie maniacy, którzy zbierają kolejne odcinki serii „Wrestlemanii” z rejestracjami co bardziej atrakcyjnych walk i godzinami mogą wpatrywać się w popisy Hulka Hogana. Są tacy, dla których dokument o legendarnym wrestlerze Eddiem Guerrero – „Cheating Death, Stealing Life” (2006), to niemal biblia. Ale wrestlerzy, w przeciwieństwie np. do bokserów, jakoś nie stali się bohaterami żadnego naprawdę żywego filmowego mitu. Co tym dziwniejsze, że przecież wrestling to właściwie zjawisko specyficznie amerykańskie.
wściekły byk
Między linami ringu Tymczasem to bokserzy zawładnęli zbiorową wyobraźnią. Hollywood wzięło i wciąż chętnie bierze na warsztat co bardziej fotogeniczne biografie czempionów boksu, począwszy od Rocky’ego Graziano („Między linami ringu”, 1956, z Paulem Newmanem w głównej roli), poprzez Rocky’ego Marciano („Rocky Marciano”, 1999, z Johnem Favreau), aż po Muhammada Alego („Ali”, 2001, z Willem Smithem). Z kolei biografia innego mistrza ringu ,Jacka La Motty, stała się inspiracją dla „Wściekłego byka” (1980) Martina Scorsese z genialną rolą Roberta De Niro – bodaj najlepszego bokserskiego dramatu wszech czasów, w którym schemat amerykańskiej drogi od zera do bohatera wiedzie i w odwrotnym kierunku: od bohatera do zera. Scorsese wymknął się zarówno standardom hollywoodzkich filmów biograficznych, jak i klasycznym sportowym toposom. Od faktów z życiorysu ważniejszy jest tu bowiem mentalny portret zmierzającego ku autodestrukcji bohatera, od walki z przeciwnikiem na ringu istotniejsza jest przerażająca nieumiejętność pogodzenia się z samym sobą. Trwającym ponad dziesięć minut, realistycznym i brutalnym, jak bodaj nigdy przedtem, walkom bokserskim Scorsese potrafił zaś nadać także wymiar metafory świata rządzonego prawem bezlitosnej i wszechobecnej przemocy. Choć przeprowadzona przez Scorsese dekonstrukcja bokserskiej mitologii uznana została przez dużą część krytyki za najlepszy obraz dekady, to także dlatego, że miała wyraźny punkt odniesienia. Archetyp boksera jako wcielenia amerykańskiej mitologii sukcesu w tym samym czasie przeżywał przecież swój wielki renesans. Po kinie młodzieżowej rewolty i krytyki społecznej lat 60. i 70. wydawało się, że Hollywood już nigdy nie odważy się powrócić do mitu wzbogaconego pucybuta w czystej postaci. Tymczasem dzięki „Rocky’emu” (1976) powróciło, i to z sukcesem. Co więcej, nagła kariera Sylvestra Stallone’a – pomysłodawcy, scenarzysty i odtwórcy głównej roli w „Rockym” – stała się w oczach publiczności amerykańskiej przekonującym wcieleniem tego mitu. Zaś Rocky Balboa zaspokoił głód ludowego bohatera po Wietnamie i Watergate. Stara amerykańska bajka o cudownym odrodzeniu przegranego i wyśmiewanego outsidera, z jej kliszami i nieodzownym happy endem, zabarwiała się niespodziewaną goryczą w opisie nędznego przedmieścia, z sarkazmem portretowała sportowy show biznes. Prostoduszny, naiwny realizm „Rocky’ego” chwycił. Deszcz Oscarów i ogromny sukces finansowy sprawiły, że film doczekał się aż pięciu kontynuacji, w których bohater docierał na szczyt bokserskiego olimpu, zdobywał i utrzymywał tytuł mistrza świata, a nawet bronił zachodniej demokracji przed komunistycznym imperializmem, pokonując w ringu wyhodowanego w tajnych laboratoriach KGB superboksera Ivana Drago (Dolph Lundgren). Schemat wykreowany w „Rockym” przelał się na cały gatunek filmów o sportach walki (np. „Kickbokser”, rządził przez całe lata 80. i w końcu zgasł). Po latach przymiarek Rocky Balboa w zeszłym roku powrócił w szóstej już inkarnacji swej bokserskiej odysei, a były mistrz jako właściciel podrzędnej restauracji boryka się z pamięcią własnej świetności, wciąż marzy o powrocie na ring i przezwyciężając wszelkie przeciwności losu, znów dokonuje cudu. Niespodziewane powodzenie szóstej części „Rocky’ego” dowodzi nie tylko fali nostalgii za latami 80., ale także trafia w potrzebę utwardzenia męskiego wzorca ekranowego bohatera. Tę samą, dla której ostatnie Bondy – „Casino Royale” i „Quantum Of Solace”, są jednymi z najokrutniejszych odcinków całej serii, a Daniela Craiga kreuje się na szorstkiego, brutalnego (choć i romantycznego) superfaceta nieco przypominającego dawnych twardzieli. Mickey Rourke w „Zapaśniku” mógłby być pars pro toto reprezentantem tych wszystkich twardych facetów, którzy przed dwudziestu laty rządzili całym kinem akcji, a dziś pogrążeni są w niepamięci. Nic nie boli tak, jak życie Nikt się chyba nie spodziewał, że artysta tak osobny jak Darren Aronofsky po symbolicznym, wizyjnym „Źródle” nakręci film o zawodowym wrestlerze i to na dodatek z zapomnianym Mickey’em Rourke w roli głównej. A właściwie dlaczego nie? Przecież nie tak dawno Clint Eastwood udowodnił w „Za wszelką cenę”, że z konwencji sportowego dramatu można jeszcze wiele wycisnąć. Aronofsky przeprowadził ten dowód po swojemu, choć punktem odniesienia była dla niego ta sama nieśmiertelna mitologia, z którą przed laty mierzył się Scorsese. Już pierwsze ujęcie przypomina pozornie kadr z manifestu owej mitologii, czyli „Rocky’ego”. Niby zwykły, ograny obrazek z szatni po walce, ale akcenty rozłożone są tak, że właściwie wszystko jest inaczej, niż dyktują konwencja i przyzwyczajenie. Nie ma ani radości ze zwycięstwa, ani rozpaczy po porażce, widzimy tylko plecy ciężko oddychającego, śmiertelnie zmęczonego faceta o muskulaturze a la Pudzian.
la strada
Twarzy Rourke’a nie widzimy. Aronofsky pokazuje ją rzadko, często patrzy zza pleców, kieruje obiektyw na tło, pozornie nieistotne detale. Ale jak już pokazuje zmęczoną twarz aktora, to maluje się na niej rozczarowanie czasem, który minął, i przerażenie tym, który pozostał. Maska twardziela osypuje się z tej twarzy często i znacząco, a sam Rourke gra tak, jakby toczył swój prywatny pojedynek z kamerą i własnym ekranowym wizerunkiem. Jego bohater, Ram, jest podstarzałym zawodnikiem wrestlingu, który najlepsze lata kariery ma już za sobą. Niczego się nie dorobił. Mieszka w przyczepie, a i tak ma kłopoty z zapłaceniem czynszu. Dorabia więc w sklepie jako magazynier. I jest sam jak palec. Ma córkę, którą przez lata zaniedbywał, a teraz próbuje odzyskać. A w wolnych chwilach podrywa, tak samo jak on sam, przegraną striptizerkę o złotym sercu (Marisa Tomei) i oboje (niemal tak samo jak Rocky w najnowszej części) wspominają stare, dobre lata 80. Zdarzają się wprawdzie w „Zapaśniku” momenty, gdy w ruch idą stare klisze. Ram właśnie przeszedł zawał. Chce się wycofać, ale świat niezbyt łaskawie obchodzi się z autsajderami takimi jak on. Stara to niby śpiewka, ale jakie wykonanie! Stonowane, rozegrane w pół słowa, w pół ruchu, w pół dystansie i pół zbliżeniu. Żadnego efekciarstwa, patosu, żadnych łzawych przesłań. Tyle ma to wspólnego z gatunkową jazdą obowiązkową, co wrestling ze sportem. Na tym ringu wszystko jest pozorowane, z góry ustawione, tylko rany zadawane drutem kolczastym albo zszywaczem tapicerskim bolą jak cholera. Prawie tak jak życie, które nie daje szans na łatwe happy endy. Walki zapaśnicze służą więc Aronofsky’emu do tego samego, do czego służyły Scorsese ujęcia masakrowanych w bokserskim ringu przeciwników, zbliżenia miażdżonych, zalanych krwią twarzy – nadaje im charakter niemal egzystencjalnego symbolu. Owszem, widowiskowego, ale zamiast sukcesu zwiastującego nieuchronną klęskę. Legenda o jarmarcznym siłaczu W kinie europejskim mit życiowego sukcesu wpisanego w sportową karierę przyjął się słabiej. Choć oglądaliśmy na ekranach bokserów, to jednak raczej rzadko bywali oni bohaterami optymistycznych bajek. Wystarczy przypomnieć choćby zawodowo przegrywającego pięściarza z „Walkowera” (1965) Jerzego Skolimowskiego czy bokserskiego mistrza uwikłanego w konflikt północnoirlandzki z „Boksera” (1997) Jima Sheridana. Nawet bokserskie biografie znaczyły co innego. Choćby nasz „Bokser” (1967) Juliana Dziedziny osnuty wokół złamanej kariery Mariana Kasprzyka. Zresztą nasi atleci czasem sami robili aktorskie kariery. Efemeryczne, co prawda, ale przecież takie role jak Władysława Komara w „Piratach” Polańskiego, Leszka Drogosza we wspomnianym „Bokserze” czy „Polowaniu na muchy” Wajdy albo Jerzego Kuleja i Jana Szczepańskiego w „Przepraszam, czy tu biją?” Piwowskiego się jednak pamięta. W europejskim kinie atleta częściej niż w amerykańskim był postacią tragiczną, wymarginesowaną, wieloznaczną. Czasem robił za uosobienie brutalności życia, czasem wręcz przeciwnie – nadludzka siła skrywała wrażliwą duszę. Za archetyp tego pierwszego mógłby posłużyć jarmarczny siłacz Zampano (Anthony Quinn) z „La Strady” (1954) Felliniego wędrujący po Włoszech w towarzystwie naiwnej i czystej Gelsominy (Giulietta Masina), która jako klown i herold zapowiadała popisowy numer siłacza rozrywającego łańcuchy siłą mięśni. Zampano uosabia i męską dominację, i brutalność, i zmysłową cielesność. Jest jakby wyjęty z ludowego moralitetu, jest archetypem zupełnie innym niż defilujące przez ekrany tłumy siłaczy wywiedzionych z legend o Herkulesie albo Samsonie. Z kolei portret siłacza o duszy artysty odnajdujemy chociażby w „Arii dla atlety” (1979) Filipa Bajona z rewelacyjną rolą Krzysztofa Majchrzaka. Jego bohater nosi wprawdzie nazwisko Góralewicz, ale źródłem inspiracji stylizowanej opowieści z przełomu wieków był życiorys światowej sławy zapaśnika Zbyszka Cyganiewicza. Cały film Bajona wypełniają walki w jarmarcznych budach i namiotach cyrkowych, próby fizycznej wytrzymałości, siły woli i charakteru, porażki, triumfy, podróże po świecie, wytrwały pościg za ludźmi, którzy go kiedyś poniżyli. Ale nie kolekcjonowanie trofeów – posążków Atlasa – jest treścią życia bohatera, ale miłość do opery – fascynacja pięknem, które nie przemija. W zaprawionym ironią, wykreowanym obrazie życia mistrza przegląda się więc mit nie sportowy, ale kulturowy – wspomnienie belle époque, w której świat nie był takim, jaki jest, ale takim, jaki chciałoby się, by był. W specyfice jarmarcznych pokazów, w postaci Cyklopa rozrywającego łańcuchy dawały się w tym filmie odczytać odniesienia do „La Strady”, były pastisze wizji Viscontiego czy Orsona Wellesa, ale był to też hołd dla piękna duszy uwięzionej w klockowatym ciele. Hołd antywidowiskowy, bo
86-87 k mag 4 FILM TEKST Wojtek Kałużyński FOTO MAT PROMO
przecież zapasy klasyczne to nie wrestling. Choć przecież Majchrzak toczy też pojedynek we wrestlingowej konwencji, w dodatku w wizytowym fraku. A sam Cyganiewicz przecież mieszkał w Ameryce i walczył na tamtejszych ringach. Pojawił się zresztą we własnej osobie na filmowym ekranie jako legendarny atleta Wielki Gregorius w filmie „Noc i miasto” (1950) Julesa Dassina. Mity mają, jak wiadomo, sens jedynie wtedy, gdy się je opowie na nowo, nada im nowe znaczenia. Stworzenie nowej mitologii atlety jakoś się jednak nie udaje. Nie tak dawno próbował tego Werner Herzog, opowiadając w „Niezwyciężonym” (2003) historię żydowskiego siłacza Zishe, który tuż przed wojną występuje na scenie berlińskiego Teatru Okultystycznego Hanussena w roli teutońskiego herosa Zygfryda. Ruszanie świata z posad okazało się za trudne dla atlety kina Herzoga, a tym bardziej dla grającego główną rolę dwukrotnego mistrza świata w zawodach strongmanów Juho Aholi. Aronofsky, sytuując swego „Zapaśnika” w opozycji do klasycznego hollywoodzkiego modelu, nowego mitu nie stworzył, nawet nie próbował. Ale sam fakt, że inteligentnie przewartościował mity stare, przy okazji wykorzystując jako idealne narzędzie Mickeya Rourke’a, zapętlił swą opowieść z pozafilmowym kontekstem, wystarczy, by uznać „Zapaśnika” za jeden z lepszych dramatów sportowych lat ostatnich. WRESTLING MYTHOLOGY Hollywood rarely takes up wrestling as a subject of its films. The wrestlers, unlike the boxers never became heroes of any cinema-created myth really. Which seems strange because wrestling is a specifically American phenomenon. Between the ropes It’s the boxers who conquered collective imagination. Hollywood has always eagerly taken up attractive biographies of boxing champions from Rocky Graziano („Somebody up There Likes Me” with Paul Newman) through Rocky Marziano („Rocky Marziano” with John Favreau) to Muhammad Ali („Ali” with Will Smith). The biography of another boxing champion Jack La Motta became an inspiration for Martin Scorsese’s „Raging Bull” with Robert De Niro – probably the best boxing drama in the history of the movies, in which the American road „from zero to hero” leaded both ways: to the top and back. Scorsese managed to avoid usual Hollywood clichés. Mental portrait of a hero going for destruction was more important than his biography. Brutal, very realistic fighting scenes made a metaphor of the world ruled by ruthless and omnipresent violence. It seemed that after the revolt and social criticism of the 60s and the 70s Hollywood will never gain enough courage to bring back the „rags to riches” myth to the big screen again. And yet it did and with huge success too in „Rocky”. What’s more, the immediate career of Sylvester Stallone was the incarnation of the myth in real life. Three Academy Awards and great box-office success effected in five sequels in which the hero made it to the top of the boxing Olympus, fought for the World Champion title and even defended Western democracy from communist imperialism. Last year Rocky Balboa came back in the sixth part of his boxing odyssey. This year we witness another come back in Darren Aronofsky’s film „The Wrestler”. Nothing hurts more than life After symbolic and visionary „The Fountain” nobody expected that an artist like Darren Aronofsky will make a film about a professional wrestler, casting the forgotten star, Mickey Rourke as the main character in it. And why not? Not so long ago Clint Eastwood has proved in his „Million Dollar Baby” that the convention of sports drama still has a lot to offer. Aronofsky decided to do it his own way, although his point of reference was the same immortal mythology, which Martin Scorsese has challenged years ago. The very first take of the movie brings to mind the scenes from „Rocky”. Seemingly it’s just the same old picture we all know so well: the changing room after the fight. But the accents are placed completely against the convention. There is neither joy of triumph nor despair of defeat. All we can see is a muscular back of a gasping, dead tired man. We can’t see the face of Mickey Rourke. It doesn’t appear on the screen too often and when it does, all it expresses is disappointment with the time that passed and the one still ahead. The mask of a tough guy emphatically falls off this face and Rourke acts as if he was fighting his private fight with the camera and his own image. His character, Ram, is an aging wrestler, who’s better years have passed long ago. He achieved nothing. He lives in a trailer and still can’t pay his rent. So he works as a ware-
zAPAŚNIK
88-89 k mag 4 FiLM
houseman. And he is completely lonely. He’s got a daughter he neglected for years and now he’s trying to reconcile with her. in the meantime he’s flirting with an ex-stripper (Marisa ToMei), A LoSeR Like HiMSeLF. RAM wANTS To BAck oFF, BUT THe woRLD DoeSN’T FAVoUR oUTSiDeRS, LiFe DoeSN’T GiVe A cHANce To HAppY eNDiNG. ARoNoFSkY iS USiNG wReSTLiNG SceNeS FoR THe SAMe pURpoSe FoR wHicH ScoRceSe SHoweD THe cLoSe-UpS oF BLooDY, MASSAcReD FAceS – He GiVeS THeM THe MeANiNG oF ALMoST exiSTeNTiAL SYMBoLS. SpecTAcULAR BUT HeRALDiNG iNeViTABLe DiSASTeR iNSTeAD oF VicToRY. THe LeGeND oF A ciRcUS STRoNGMAN iN eURopeAN ciNeMA THe SToRY oF SUcceSS wRiTTeN iN SpoRTS cAReeR DiDN’T cATcH oN AS weLL AS iN AMeRicA. ALTHoUGH we wATcHeD BoxeRS oN ScReeN, THeY RAReLY weRe THe HeRoeS oF THe opTiMiSTic TeLLTALeS. THe ATHLeTeS iN eURopeAN FiLMS MoRe oFTeN THAN iN AMeRicAN pRoDUcTioNS weRe TRAGic, AMBiGUoUS FiGUReS, pUSHeD To THe MARGiNS oF SocieTY. SoMe oF THeM weRe iMpeRSoNATioNS oF pURe, BRUTAL FoRce, SoMe oTHeRS QUiTe coNTRARY – THeiR SUpeRHUMAN STReNGTH coVeReD THeiR FRAGiLe, SeNSiTiVe SoULS. THe ARcHeTYpe oF THe FiRST TYpe woULD Be A coUNTRY-FAiR STRoNGMAN, zAMpANo (ANTHoNY QUeeN) FRoM FeLLiNi’S „LA STRADA”. He TRAVeLS ARoUND iTALY iN A coMpANY oF NA�Ve, iNNoceNT GeLSoMiNA (GiULieTTA MASiNA), THe cLowN AND THe ANNoUNceR HeRALDiNG HiS STUNTS. zAMpANo peRSoNiFieS BRUTALiTY, MALe DoMiNATioN AND SeNSUAL LUST. He iS THe cHARAcTeR LiTeRALLY TAkeN oUT oF FoLk MoRALiTY pLAYS, AN ARcHeTYpe So DiFFeReNT FRoM THe cRowDS oF LeGeNDARY ATHLeTeS pARADiNG THRoUGH THe ScReeNS Like HeRcULeS oR SAMSoN,. iN FiLLip BAJoN’S „ARiA FoR AN ATHLeTe” oN THe oTHeR HAND we FiND THe poRTRAiT oF A STRoNGMAN wiTH THe SoUL oF AN ARTiST. THe FiLM iS FULL oF FiGHTiNG SceNeS AT THe coUNTRY-FAiRS oR iN THe ciRcUS TeNTS, pHYSicAL eNDURANce TeSTS AND THe poweR oF wiLL coNTeSTS, FAiLUReS, TRiUMpHS, TRAVeLLiNG THe woRLD, cHASiNG THe peopLe wHo HUMiLiATeD oUR HeRo iN THe pAST. BUT coLLecTiNG THe TRopHieS iS NoT THe SeNSe oF HiS LiFe. wHAT ReALLY coUNTS iS HiS LoVe FoR opeRA. BAJoN’S FiLM iS A TRiBUTe FoR THe BeAUTiFUL SoUL LockeD iN AN AwkwARD, BULkY BoDY. ReViViNG THe MYTHS MAkeS SeNSe oNLY wHeN THeY’Re ToLD ANew, wHeN THeY’Re GiVeN New MeANiNG. ARoNoFSkY MAkiNG HiS „wReSTLeR” AGAiNST THe cLASSic HoLLYwooD MoDeL HAS NoT cReATeD A New MYTH, He HASN’T eVeN TRieD To. He JUST cLeVeRLY FoUND New QUALiTieS iN AN oLD TALe. AND THeN He USeD MickeY RoURke AS A peRFecT TooL To cReATe coNNecTioN BeTweeN THe SToRY ToLD iN THe MoVie AND THe ReALiTY oF LiFe. THAT’S wHAT MAkeS HiS „wReSTLeR” oNe oF THe BeST SpoRTS DRAMA oF THe ReceNT YeARS.
BOKSER
TEKST MICHAŁ KOBRA MAREK STASZYC
Tomasz Raczek ur. 15 czerwca 1957 w Warszawie. Polski krytyk filmowy i teatralny, publicysta, wydawca (Instytut Wydawniczy Latarnik im. Zygmunta Kałużyńskiego), autor programów telewizyjnych (TVP 2, Kino Polska) i radiowych (Polskie Radio, TOK FM, RMF FM, Radio Klasyka) Laureat „Wiktora 1986" oraz nagród za osiągnięcia w dziedzinie krytyki artystycznej.
W 1992 roku stworzył od początku polską edycję „Playboya" i został jego pierwszym redaktorem naczelnym. Tomasz Raczek born 15th June 1957 in Warsaw. Polish film and theatre critic, a columnist, an editor (Latarnik Publishing House), a TV (TVP 2, Kino Polska) and radio figure (Polskie Radio, TOK FM, RMF FM, Radio Klasyka). Awarded with
„Wiktor 1986” and many other awards for his achievements in the field of art criticism. In 1992 he created from scratch Polish edition of Playboy magazine and became its first editor in chief.
Woody Allen znowu na ekranach naszych kin. Tym razem opowiada o erotycznych pokusach, na które są wystawione piękne, młode Amerykanki podczas wakacji życia w Hiszpanii. W tych rolach Scarlett Johansson i Rebecca Hall skonfrontowane z temperamentem Penélope Cruz. Źródło pokus to Javier Bardem. Czy ta zmysłowa opowieść zadowoli fanów Allena? Mam problem z tym filmem Allena. Przyszedł w aurze sukcesów, wspaniałych recenzji. I do tego jeszcze splendor Oskara dla Penélope Cruz. Czyli w kategoriach marketingu miażdżąca dawka. Trudno krytykować film, który na starcie odniósł tyle sukcesów. A mnie się ten film nie podoba. Więc jak zwykle mam problem.
stycznym: muzykuje jako jazzman. Ma w sobie dość siły, żeby
Allena. Pamiętam premierę „Manhattanu”, tak jakby to było
Robi się ciekawie. Dlaczego nowy Allen rozczarował pana? „Vicky Cristina Barcelona” to dowód słabości Woody’ego Allena, a nie jego siły. Symptom wypalenia twórczego tego reżysera, który zresztą bardzo długo czerpał z wydawałoby się nieskończonych zasobów swojej energii, inteligencji i dowcipu. Ale najwyraźniej ten potencjał się wyczerpał. Teraz to tylko wydrążona wydmuszka. Co Allen robi w tej sytuacji? – ucieka. Ucieka do Europy, teraz fizycznie, bo mentalnie jest tam już od dawna. Zawsze przecież mówiło się o Allenie, że to Amerykanin z europejską umysłowością. Zresztą „Vicky…” to nie pierwszy europejski film Allena. W ogóle to, co najlepsze w tym filmie, to właśnie ten europejski czynnik, a dokładnie hiszpański. Choć to samo w sobie jest dość problematyczne, bo Allen zwyczajnie się zapożyczył jako artysta – i to bardzo poważnie – u Pedro Almodóvara. Ktoś być może nazwie to pastiszem, ktoś inny inspiracją, ukłonem w stronę Almodóvara, ale ja uważam, że to zwykłe podpieranie się hiszpańskim reżyserem. Allen się wypalił, nie odnajduje już w sobie energii, ale jest na tyle inteligentny, żeby dostrzec to, co energię posiada, i po prostu z niej korzysta; przy okazji robi miny, puszcza oko. Doskonale wie, jak to się robi. Ale przecież widzów nie da się zwodzić w nieskończoność. Ta prawda o twórczym kryzysie wyjdzie na jaw i co wtedy? Ale to już wyszło na jaw, kiedy film trafił na ekrany. Tyle że jak zwykle nie chcemy widzieć tego, co oczywiste. Świat kina nie dopuszcza w ogóle takiej myśli, że Woody Allen się skończył? To przykład działania powszechnej zasady, obowiązującej nie tylko w kulturze – dostrzegamy tylko to, w co chcemy uwierzyć. Dopiero szok, jakaś sytuacja paradoksalna, sprawia, że ludzie zauważają to, co było na wyciągnięcie ręki. Wcześniej albo udawali, że tego nie widzą, albo tak bardzo ulegali autosugestii, że nie zawracali sobie głowy szukaniem dziury w całym. W przypadku Woody'ego Allena jest tak, że ci, którzy pokochali go jako niezwykłe zjawisko w kulturze amerykańskiej, są gotowi wybaczyć mu nawet ewidentne wpadki. Przyjdzie im to o tyle łatwiej, że Allen nie popełnia kardynalnych błędów. Przecież „Vicky Cristina Barcelona” to nie jest obraz, w którym Allen się kompletnie rozłożył i zrobił coś żałosnego. On po prostu w niezwykle inteligentny sposób sięga po cudze pomysły, żeby ukryć fakt, że „król jest nagi”. Czy jednak widz, który nie zna wcześniejszego Allena, może zachwycić się tym filmem? Oczywiście, że tak. Zapewne większość zachwytów nad nowym Allenem bierze się z nieznajomości jego wcześniejszych dokonań. Chcę to powiedzieć wyraźnie – „Vicky Cristina Barcelona” to nie jest straszny gniot. Można czerpać jakąś przyjemność z oglądania tego filmu i ja nikogo nie chcę do niego zniechęcać. Jednak kiedy ma się skalę porównawczą, sprawy wyglądają zupełnie inaczej. W porównaniu z dawnym dorobkiem Allena najnowszy film ląduje na tej skali blisko zera. Jeśli jednak zna się tylko kilka ostatnich filmów Woody’ego, rzecz ma się zupełnie inaczej: na tym tle „Vicky Cristina Barcelona” prezentuje się nie najgorzej, na zdecydowanym plusie. A zatem dysponujemy takim idealnym wzorcem z Sevres Woody’ego Allena? Co definiuje ten kinowy ideał? Za co widzowie pokochali Woody’ego Allena? Po pierwsze, za to, że jest inteligentny. Po drugie, dlatego, że jest Amerykaninem, który jest w kontrze do Hollywood. Nie lubi splendoru, nie chodzi na imprezy, a więc nie jest elementem vanity fair, czyli targowiska próżności. Jest za to wyrafinowany w sensie arty-
Jak mam wierzyć w Boga, kiedy nie dalej jak w zeszłym tygodniu mój język wkręcił mi się w elektryczną maszynę do pisania? obok obowiązków reżysera, producenta i aktora zaistnieć jako muzyk. Jeździ po świecie, gra, koncertuje, i to ze świadomością, że nie jest wybitnym muzykiem. Wcale mu to nie przeszkadza, bo robi to dla przyjemności – a to daje mu wielką siłę. Może mój punkt widzenia wyda się dziwaczny, ale dla mnie „Vicky Cristina Barcelona” to film słaby, choć tak podziwiany przez innych, natomiast koncerty jazzowe Allena, krytykowane przez profesjonalistów, zasługują na uznanie. To mi się podoba. Allen pokazał, że drogą do spełnienia wcale nie musi być osiągniecie najwyższej jakości w sensie profesjonalnym. Ważniejsza jest realizacja własnych marzeń, ujawnienie potencjału. Głęboko w to wierzę. Przecież sam Allen mógłby zadekretować: „Znam się na robieniu filmów i tylko tym się zajmuję. Jestem słabym muzykiem, więc nie występuję”. Pragmatycznie rzecz biorąc, miałby rację. Ale to by było myślenie zgodne ze strategią menedżerów: „Interesuje nas tylko skuteczność i efektywność, reszta na śmietnik”. Tylko że Allen jest artystą i ma gdzieś takie zasady. On musi wypełniać swoje posłannictwo, realizować własne potrzeby, bardziej lub mniej godne uwagi. W tej pełni dopiero widać prawdę o Allenie. Podoba mi się, że widzi siebie w tej harmonijnej całości, że dba o to. Mimo że łamie powszechnie przyjęte zasady, stara się nieustannie osiągnąć samorealizację – wbrew innym, ale na własną miarę. Dlatego mogę mu nawet wybaczyć kopiowanie Almodóvara. Moja polemika nie tyle uderza w samego Woody’ego Allena, ile raczej w jego apologetów. Woody jest OK. Nawet w stanie reżyserskiego wypalenia potrafi skutecznie ukryć swoją słabość. Należy mu się za to szacunek.
przedwczoraj. A przecież to zupełnie inna epoka, której nie znają młodzi widzowie premier ostatnich filmów Allena. Dla młodszej generacji moje doświadczenie z Allenem będzie niezrozumiałe. Ale odpowiadając na pytanie, czy Allen nas czegoś w Polsce nauczył, muszę przywołać jego dawne filmy, jak choćby „Annie Hall”. O ile filmy z przełomu lat 70. i 80. lokują się na najwyższej półce luksusowych towarów, to te najnowsze, łącznie z „Vicky Cristina Barcelona”, lądują na poziomie z posezonową wyprzedażą.
W „Vicky Christina Barcelona” swoją słabość ukrywa w bardzo zgrabny sposób. Robi to bardzo inteligentnie. Znam przecież wielu artystów, którzy w stanie wypalenia twórczego potrafią się tylko użalać nad sobą i epatują swoją depresją. Ciągle zresztą dostaję takie esemesy od różnych osób: „Mam doła”. Allen wie, jak to przezwyciężyć, nawet jeśli to tylko pozór. Allen kontroluje swojego „doła”, wiec jeszcze nie jest z nim tak źle. W przeciwieństwie do ludzi naprawdę pogrążonych w depresji Allen wykrzykuje: „Jest źle, ale mam parę pomysłów, jak sobie poradzić, powiedzcie mi który jest najlepszy?”.
O jakich potrzebach Pan myśli? Mówię o potrzebach, które rodzą się ze stanu zatracenia pośród efekciarskich i łatwych schematów. Owe schematy dają pozorne poczucie siły, władzy i spełnienia, a w rzeczywistości odwracają uwagę od realizacji prawdziwych potrzeb. Nasze marzenia sprowadziliśmy do podróżowania po świecie. Co chwilę słyszę, jak ktoś mówi: „Moim marzeniem jest pojechać do Afryki”, a to jest teraz dosyć łatwe i wręcz banalne. Do niedawna wystarczyło zarobić parę złotych i wsiadało się w samolot. Nie wymagało to wielkiego wysiłku. Potem wrzucało się ekstra fotki do internetu na Facebook z egzotycznymi widoczkami w tle. To było za łatwe i pozorne. Przyczyną tego fałszu była zaś łatwość, z jaką do niedawna dostawało się dobrze płatną pracę w wielkich korporacjach i, co za tym idzie, obietnicę luksusu. Cena za to była jednak wysoka – absolutny brak możliwości realizacji własnych potrzeb. W ramach odreagowywania tego codziennego braku bycia sobą w trakcie wakacji jechało się na maksymalnie ekscentryczny wyjazd – możliwie daleko, możliwie dziko, możliwie inaczej, byle tylko stworzyć sobie pozór samorealizacji.
Weszliśmy na bardzo ciekawy trop rozmowy o Allenie, który interesuje nas nie tylko jako reżyser, ale bardziej jako człowiek z problemami. Czy z jego osobistej walki możemy wyciągnąć jakieś wnioski dla siebie? Filmy Allena nadają się na przewodnik, jak postępować we własnym życiu? Jedyna sytuacja w moim życiu, kiedy widzę się jako allenowską postać, miała miejsce, gdy trafiłem do psychoanalityka. Nigdy nie myślałem, że będzie mi to potrzebne, ale w końcu zdarzyło się. Od razu poczułem się jak postać z filmu Allena. Przecież wszystkie allenowskie postacie prędzej czy później trafiają na kozetkę psychoanalityka. Kiedy ja tam trafiłem, zrozumiałem, że nie potrafię wejść w tę sytuację inaczej niż w konwencji jego filmu. Mówiłem o sobie podczas terapii, mnożąc piętra refleksji, jak u Allena. Taka szczerość połączona z dystansem. Ciągła próba samooceny – na ile jestem szczery? – bardzo skomplikowana gra. Psychoanalityk musi być dużej próby, jeśli ma sobie poradzić z takim klientem. Wtedy doceniłem humor Allena, bo pomógł mi przez to przejść. Czy terapia zakończyła się sukcesem? Psychoanalityk stanął na wysokości zadania? To była kobieta. Bardzo inteligenta, więc sobie poradziła. Zresztą zna filmy Woody’ego Allena. Rozpoznała tę konwencję. Dzięki terapii nabrałem energii i determinacji w realizacji własnych celów. Moje decyzje z ostatniego roku łącznie z coming outem są konsekwencją psychoanalizy. Ale czy styl terapii Woody’ego Allena pasuje do naszych społecznych realiów? Nasze realia uległy zmianom, podobnie jak zmieniły się filmy
Czy tamte filmy same w sobie mają wartość terapeutyczną? Psychoanaliza jest w nich obecna, ale czy one same również oferują rodzaj psychoanalizy dla widzów? I co ciekawe, czy mogły tak działać na widza polskiego, zwłaszcza w czasach PRL-u? W międzyczasie świat się zbliżył do nas. Kiedy oglądałem „Manhattan” w 1980 roku, to była abstrakcja. Od tamtej pory dojechaliśmy jednak do tego Manhattanu. To, co było w 1980 roku w Nowym Jorku, mamy dziś w Polsce. To znaczy, że dorobiliśmy się również nerwic typowych dla mieszkańca wielkiego zachodniego miasta, bez których trudno sobie wyobrazić klasyczny film Allena. Dokładnie. Zdałem sobie z tego sprawę, kupując filmy dla kanału filmowego. Nagle okazało się, że te najciekawsze, najmądrzejsze tytuły z przełomu lat 70. i 80. genialnie odnoszą się do naszych obecnych potrzeb intelektualnych i emocjonalnych.
Załóżmy, że Allen w poszukiwaniu nowych inspiracji przybywa do Polski z zamiarem nakręcenia filmu z polskim aktorami – co pańskim zdaniem by z tego wynikło? Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Ale obawiam się, że byłoby tak samo jak z Malcomem Maclarenem. Otóż Malcolm Maclaren odniósł wielki sukces swoją „francuską” płytą „Paris” w latach 90. Pamiętamy ją głównie za sprawą przeboju „Paris Paris”, gdzie Catherine Deneuve udaje, że nie umie śpiewać. Maclaren wpadł wówczas na pomysł, że jego kolejne płyty pójdą tym tropem – „odkrywania” innych kultur. To skojarzenie z Maclarenem wydaje się paradoksalne, ale doskonale oddaje istotę aktualnego postępowania Allena przy produkcji najnowszych filmów, w tym „Vicky Cristina Barcelona”. Allen bowiem zrobił z Almodóvarem to samo, co Maclaren z Catherine Deneuve w piosence „Paris Paris” – pożyczył sobie cudzy talent. Po sukcesie tej „francuskiej” płyty Anglik zaczął szukać źródeł pożyczki w innym kraju. W oko wpadła mu Polska, która wydawała się wtedy atrakcyjna. Duży kraj z odzysku po komunizmie, na pierwszy rzut oka równie soczysty kulturowo jak Francja. I Maclaren przyjechał do Polski. Byłem gościem na jednej z kolacji wydanych na cześć tego słynnego producenta przez znanego kompozytora polskich piosenek. Obecny tam był cały
Zdjecie wykonane w ramach charytatywnego projektu "Zajrzyj im w oczy" Piotra Furmana. www.zajrzyjimwoczy.org Photo from the charity project "Look into my eyes" by Piotr Furman. www.zajrzyjmiwoczy.org
90-91 k mag 4 STYL FiLM
vicky cristina barcelona raczek koszula shirt vintage krótkie spodnie shorts wood wood buty shoes barneys n.y.
Chyba tylko jeden: ten film to doskonała ilustracja pewnego etapu rozwoju artysty. Oto utalentowany pisarz, zdolny reżyser, muzyk, aktor, który dał liczne dowody swojego geniuszu, kończy się. Pozostaje jednak inteligencja, a tej Allenowi odmówić nie można. Mimo deficytu twórczych pomysłów potrafi inteligentnie zamaskować swoją niemoc i nawet wmówić sporej części widowni, że to jego najlepsze dzieło.
How cAN i BeLieVe iN GoD wHeN oNLY LAST week i GoT MY ToNGUe cAUGHT iN THe RoLLeR oF AN eLecTRic TYpewRiTeR? wać Zygmunta, jednak znalazłem się na podobnej pozycji, kiedy ogłosiłem publicznie swój coming out i przyznałem się, że jestem gejem. Nagle zorientowałem się, że znajduję się w tej dziwnej pozycji, że mogę teraz mówić wszystko.
kwiat warszawskiego światka artystycznego. Ci wszyscy ludzie otoczyli wianuszkiem Maclarena, bezustannie go uwodząc, zagadując i emablując. Maclaren wziął udział w kilku takich przyjęciach, przyglądał się, szukał inspiracji, aż w końcu się spakował, wyjechał i nie nagrał żadnej płyty pod tytułem „Warszawa, Warszawa”. Zastanówmy się zatem, co jest takiego w polskiej kulturze, co pozwala nam lepiej zrozumieć Allena? Może coś z obszaru humoru, wrażliwości, a może to polska odmiana nerwicy? Nerwica to pierwsza rzecz, która zbliża nas do Allena. Inne podobieństwo to zamiłowanie do paradoksu, do dialogów opartych na wyczuciu absurdu – to, co jest tak bliskie Allenowi. Przecież filmy Allena rozgrywają się w dialogach, a nie w obrazach. Kiedy przypominam sobie teksty Stanisława Tyma z filmów Barei, wyczuwam allenowskiego ducha. Zwłaszcza w „Misiu”. W klimacie Allena jest przecież, tak typowe dla tych filmów, specyficzne, poszarpane poczucie humoru, brak koherencji. Polska kultura w ogóle nie jest koherentna. Co Allen zresztą robi z amerykańską kulturą – w swoich filmach odsłania amerykańską rozwibrowaną różnorodność, wielość elementów nijak do siebie nie pasujących. Co ciekawe, Allen próbuje jednak to wszystko zracjonalizować. Przez wiele lat blisko pan współpracował z Zygmuntem Kałużyńskim, równie niekonwencjonalną postacią polskiej kultury. Czy szkoła Allena ma coś wspólnego ze szkołą Kałużyńskiego? Kałużyński miał bardzo sprecyzowany pogląd na wiele spraw. Formułował nawet własne prawa. Nie wiem, czy zapamiętałem je wszystkie dokładnie, ale w kontekście naszej allenowskiej rozmowy warto przypomnieć jedno z nich. Otóż Kałużyński powiadał: „Jeśli chcesz zachować prawo do tego, by przez całe życie mówić, to, co myślisz, postaraj się, żeby ludzie nie traktowali cię do końca poważnie. Wyrób sobie wariackie papiery. Jeśli będą cię traktowali absolutnie poważnie, zniszczą cię. Albo zmuszą do tego, żebyś mówił to, co chcą, żebyś mówił”. Kałużyński wyrobił sobie takie wariackie papiery, ale chyba go to dużo kosztowało. On nie potrafił inaczej funkcjonować. Nie wymyślał najpierw tych zasad, a później się do nich stosował. Było na odwrót. Inaczej nie mógł. Był rodzajem Stańczyka. Dlaczego błazen mógł sobie pozwolić na krytykowanie króla? Bo był kimś z gruntu niepoważnym. Król, mszcząc się na nim, sam by się ośmieszył. To ponadczasowa mądrość. Ja również skorzystałem z niej na swój sposób. Nie jestem błaznem ani nie staram się naślado-
A Kałużyński mógłby zaistnieć w filmie Woody’ego Allena? O tak. Myślę, że mógłby zaistnieć, ale strasznie by narozrabiał. Woody Allen lubi być bogiem na filmowym planie i chce panować nad swoimi postaciami, a nad Zygmuntem nie dałoby się zapanować. Kałużyński miał w sobie silną potrzebę destrukcji. Uczciwie też trzeba przyznać, że Zygmunt nie lubił Woody’ego Allena. Nie szanował go jako reżysera filmowego. Cenił jako intelektualistę, pisarza, ale uważał, że to, co Allen robi jako reżyser, nie jest tak naprawdę sztuką filmową. Film, zdaniem Kałużyńskiego, musiał spełniać kryteria widowiskowości, bo on znosił na ekranie intelektualnego gadania. Dlatego nie cierpiał Allena i Ingmara Bergmana. Kałużyński uważał, że to nie jest kino, tylko rodzaj ucieczki w psychologię. I ja go trochę rozumiem, bo podobnie myślałem o Jerzym Grotowskim, kiedy jeszcze pracowałem jako krytyk teatralny. Grotowski sam zresztą przyznał, że doszedł do ściany, za którą nie ma już teatru. Bergman również stwierdził, że wyczerpał możliwości kina i wiele lat przed śmiercią przestał robić filmy. Kałużyński inteligenckości w kinie nie uważał za wartość – z tego powodu odrzucał również „Trzy kolory” Kieślowskiego i całe nasze kino moralnego niepokoju. Więc jeśli szukamy miejsca dla Kałużyńskiego w kinie Allena, to moim obowiązkiem jest przypomnieć o jego stosunku do tego rodzaju estetyki. No ale nie wiemy, czy sam Allen dałby ku temu okazję, bo jak już stwierdziliśmy odszedł od swoich klasycznych dokonań. Marketingowy sukces „Vicky…” może mu tym bardziej zaszkodzić. Boję się, że teraz Allen zacznie produkować kolejne podobne filmy, tylko z innymi europejskimi miastami w tle, i kto wie, czy tropem Maclarena nie zawita i do Polski. A to już będzie prosta droga do zatracenia. Jak tak dalej pójdzie, Woody Allen pójdzie drogą dawnych gwiazd piosenki, które już nic nowego nie proponują, a na koncertach śpiewają albo stare przeboje, które kocha publiczność, albo covery utworów innych piosenkarzy. Stwórzmy zatem taką listę przebojów Allena, do której jako fani mamy ochotę ciągle wracać. Mój ranking obejmuje na pewno „Annie Hall”, pierwszy film Allena, który zobaczyłem, „Manhattan”, „Zeliga”, „Alice”, „Purpurową różę z Kairu”, „Hannę i jej siostry”. Każdy z tych filmów wnosił coś nowego. Cenię również jego „Wrzesień” – niezbyt popularny i mało allenowski, ale wspaniały aktorsko. Do tego zresztą zawsze miał rękę, stworzył nawet w swoich filmach swoistą kolekcję najlepszych amerykańskich aktorów i – zwłaszcza – aktorek. Wystarczy wspomnieć Diane Keaton, Mię Farrow czy Diane West. Tym bardziej zasmuca „Vicky Cristina Barcelona”, gdzie wbrew tej regule zmarnował talent Scarlett Johansson. Ta najbardziej aktualnie rozchwytywana aktorka amerykańska w tym filmie prawie nie gra. Nawet Penélope Cruz powtarza gesty znane z obrazów Almodóvara. Oskar jej się należał, ale raczej nie za występ w filmie Allena. Wskażmy choć jeden powód, dla którego warto zobaczyć „Vicky Cristina Barcelona”.
Kto zatem jest w stanie zastąpić Allena, który stracił swój artystyczny wigor? Nikt. Ale czy to jest potrzebne? Alen reprezentuje przecież pewien rodzaj formacji kulturowej. Oczywiście dzięki swej inteligencji i zdolnościom nadał tej formacji własne oblicze, ale jego zaplecze to środowisko nowojorskich inteligentów pochodzenia żydowskiego. Bardzo charakterystyczna grupa, różna od reszty amerykańskiej inteligencji, której horyzont pokrywa się najczęściej z amerykańskimi granicami. Natomiast inteligent typu allenowskiego patrzy na świat o wiele szerzej, czerpie z uniwersalności kultury żydowskiej. Umiejętne korzystanie z tego zaplecza niewątpliwie było jedną z przyczyn sukcesu Allena. Ta „nowojorska żydowskość” odróżniała go także od żydowskich inteligentów w Los Angeles, którzy w kinie widzieli wyłącznie źródło dochodów. Allena nie interesowała widowiskowość, dochód z kina. Wolał przyglądać się ludziom, podsłuchiwać ich, obserwować, pokazywać, jak myślą, mówią, bez zamiaru ośmieszania kogokolwiek. Bohaterowie jego filmów są co prawda zabawni, ale nie wyszydzeni. Allen patrzy na nich zawsze z aprobującego dystansu. Skoro nikt już nie zastąpi Allena, to gdzie przetrwa duch jego filmów? To będzie trudne, bo Allen to twórca, który nie należy do XXI wieku. Jego artystyczne zagubienie nie bierze się wyłącznie z osobistej utraty formy. Zdezaktualizował się także sam koncept zawarty w stylu Allena. On się zamknął w XX wieku. Z każdym rokiem bardziej czujemy, że XX wiek to przeszłość, a teraz ogarnia nas nowe stulecie, nowa epoka. Te epokę wypełnia inny rodzaj skojarzeń, wyobraźni, inny rodzaj erudycji. To wszystko, co stanowiło fundament twórczości Allena, przestaje być czytelne dla coraz większej grupy widzów. To tak jakbyśmy stali na lodowcu, który nagle zaczyna pękać. Szczelina nie jest równa we wszystkich miejscach, ale stale się poszerza i w pewnym momencie dwie odrębne już części zaczynają dryfować w różnych kierunkach. My dryfujemy w stronę nowego wieku, niestety bez Allena. Dopóki jesteśmy w zasięgu wzroku, on stara się przerzucić most nad tą szczeliną. Szuka pomysłów w europejskiej kulturze, z natury rzeczy odpowiedniej do przerzucania mostów. Europa dzięki swojej historii podpowiada, jak sobie radzić z upływem czasu inaczej niż młoda kultura amerykańska. Niestety z każdym kolejnym filmem dystans Amerykanina do współczesności staje się wyraźniejszy. Ciekawe, czy na tej krze, która nas niesie przez nowy wiek, odnajdzie się nowy przewodnik? Odnajdzie się. Ale niekoniecznie musi to być amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia. Niekoniecznie musi robić filmy. Może się okazać, że będzie robił seriale telewizyjne, które moim zdaniem przejęły rolę awangardy poszukującej nowych środków wyrazu dla filmu. Chodzi mi oczywiście o te dobre seriale w rodzaju „Rodziny Soprano”. To tam rodzi się nowy język, tam odważnie łamie się tabu, a nie w kinie fabularnym spętanym wymogami box office’u. Z kolei artyści niezależni nie mają takiej siły rażenia, jak w czasach francuskiej nowej fali. Żyjemy w epoce przemian i tak naprawdę nie wiemy, z jakiego kierunku przyjdzie to, co autentycznie nowe i ważne. A jak to wygląda na polskim podwórku? Dlaczego nie możemy się doczekać twórców humoru dorównujących talentom dawnym mistrzom? Bo nas nie ma. Nie ma czegoś takiego jak „polski humor”, „polski styl bycia”, „polska wrażliwość”. Ulegliśmy potężnej homogenizacji. Zasmakowaliśmy w obcych ingrediencjach, gubiąc przy tym własny smak. Najsilniejszy czynnik tej nowej mieszanki to nawet nie kultura amerykańska, ale podsypywana na każdym kroku vegeta komercyjności. Może to zabrzmi dziwnie, ale uważam, że jedyną szansą, żeby się odnaleźć w tej komercyjnie
koszula shirt KRIZIA UOMO sweter sweater L'ECOLE NATIONAL spodnie trousers BURBERRY buty shoes BARNEYS N.Y.
92-93 k mag 4 STYL FILM
1971 Men Of Crisis: The Harvey Wallinger Story FILMOGRAFIA (FILMOGRAPHY) 1971 Bananowy czubek (Bananas) 2009 Whatever Works 1969 Bierz forsę i w nogi (Take The Money And Run) 2008 Vicky Cristina Barcelona 1966 What's Up, Tiger Lily? 2007 Sen Kasandry (Cassandra's Dream) 2006 Scoop – Gorący temat (Scoop) 2005 Wszystko gra (Match Point) 2004 Melinda i Melinda (Melinda And Melinda) 2003 Życie i cała reszta (Anything Else) 2002 Koniec z Hollywood (Hollywood Ending) 2001 Klątwa skorpiona (Curse Of The Jade Scorpion) 2000 Drobne cwaniaczki (Small Time Crooks) 1999 Słodki drań (Sweet And Lowdown) 1998 Celebrity 1997 Przejrzeć Harry'ego (Deconstructing Harry) 1996 Wszyscy mówią kocham cię (Everyone Says I Love You) 1995 Jej wysokość Afrodyta (Mighty Aphrodite) 1994 Strzały na Broadwayu (Bullets Over Broadway) 1993 Tajemnica morderstwa na Manhattanie (Manhattan Murder Mystery) 1992 Cienie we mgle (Shadows And Fog) 1992 Mężowie i żony (Husbands And Wives) 1990 Alicja (Alice) 1989 Zbrodnie i wykroczenia (Crimes and Misdemeanors) 1989 Nowojorskie opowieści (New York Stories) 1988 Inna kobieta (Another Woman) 1987 Wrzesień (September) 1987 Złote czasy radia (Radio Days) 1986 Hannah i jej siostry (Hannah And Her Sisters) 1985 Purpurowa róża z Kairu (Purple Rose Of Cairo) 1984 Danny Rose z Broadwayu (Broadway Danny Rose) 1983 Zelig 1982 Seks nocy letniej (Midsummer Night's Sex Comedy) 1980 Wspomnienia z gwiezdnego pyłu (Stardust Memories) 1979 Manhattan 1978 Wnętrza (Interiors) 1977 Annie Hall 1975 Miłość i śmierć (Love and Death) 1973 Śpioch (Sleeper) 1972 Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać (Everything You Always Wanted To Know About Sex But Were Afraid to Ask)
94-95 k mag 4 STYL FILM
zelig zdjęcia photos MIKOŁAJ KOMAR stylizacja i fryzury styling and hair MARCINZ
koszula shirt kapelusz hat vintage bluzka blouse BANANA REPUBLIC marynarka jacket RALPH LAUREN spodnie trousers BURBERRY WOOD WOOD Sklep rs2 koszykowa 24 warszawa L'ECOLE NATIONAL SATISFASHION KOPERNIKA 13/2 WARSZAWA NIKE WARSZAWSKA NIKE MOKOTOWSKA 24 WARSZAWA RALPH LAUREN LFC KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE 16/18 WARSZAWA
96-97 k mag 4 STYL FILM
płaszcz coat comme des garcons dla h&m koszula shirt vintage krótkie spodnie shorts wood wood
zawiesinie, jest… kryzys. Nadchodzą więc dobre czasy dla kultury. Nie ma dla niej nic lepszego niż kryzys. Jej wrogiem jest zaś prosperity: im więcej galerii handlowych, tym gorzej dla kultury. Im więcej ludzie zarabiają, tym bardziej nęcą ich dżinsy i turystyka po Afryce. Natomiast kiedy mogą mniej konsumować, bardziej koncentrują się na sobie, a przecież kultura najwięcej czerpie z tego, co jest w nas. Kiedy odrzucamy pozorne sposoby zaspokojenia własnych potrzeb, koncentrujemy się na tym, co naprawdę ważne. Naprawdę myślę, że pieniądz zabija kulturę. Dlatego paradoksalnie kultura kwitła właśnie za PRL-u. Czy dzisiaj można sobie wyobrazić gigantyczne kolejki na nowy film Felliniego? Raczej nie. Wtedy to było naturalne. I tak nieoczekiwanie znaleźliśmy optymistyczną pointę w rozmowie o kryzysie artystycznym pewnego nowojorczyka z globalnym kryzysem finansowym w tle. No właśnie, skoro mamy kryzys, to znaczy, że nadchodzą złote lata dla kultury. Tak było nawet w czasach stanu wojennego. Ludzie nie mieli pieniędzy, nie stać ich było na kosztowne wyjścia do restauracji, za to zapraszali się wzajemnie i rozmawiali ze sobą. A z takich rozmów rodzi się kultura. Do you think Woody Allen’s fans will appreciate his recent film?
It’s really difficult to criticize something that comes in the aura of success but I didn’t like the film.
cognized the convention. Thanks to the therapy I gained more energy and more determination in realizing my goals.
his bags and left. He never recorded the album „Warsaw, Warsaw”.
Why? I think „Vicki Cristina Barcelona” proves the creative burn out of the director, who’s reserves of energy, intelligence and wits seemed inexhaustible. It’s not his first „European” film. And this European –Spanish actually- side of the whole thing is its most interesting element actually. And that’s exactly where I see the problem – Allen has borrows quite a lot from Pedro Almodovar here. He doesn’t find energy in himself any more but he’s got enough intelligence to recognize it in someone else and use it to his own advantage.
But does Allen – style therapy go hand in hand with the social reality of our times? Our reality evolved. So did Allen’s films. Trying to answer the question whether Allen has actually taught us anything I’d have to go back to his old pictures like „Annie Hall” for instance.
Why not? You have to ask Malcolm Maclaren himself. Maybe Woody Allen in Maclaren’s shoes wouldn’t be so unsuccessful. He’s got at least one serious advantage – he’s a Jew. Polish and Jewish cultures are very close to each other. Maybe he would find things worth his attention.
Psychoanalysis was present in each and every one them, but did they offer any kind of psychoanalysis to the audience? Especially to Polish audience of the communist era? When I saw „Manhattan” in 1980, it seemed abstract to me. Since then we caught up with Manhattan.
What is it about Polish culture that makes us understand Allen? Our sense of humour, our sensibility or just neurosis? Neurosis is the main thing that brings us closer to him. Also our love of paradox, of absurd dialogs. Allen’s films are all about dialog, not about the visuals. Polish culture is totally incoherent. Allen’s films show the lack of coherence in American culture, so diverse and full of mismatching elements.
The truth about the creative crisis will come out eventually. Then what? It did come out when the film entered the movie screens. The world of cinema doesn’t allow the thought Woody Allen is out? There is an old truth that goes not only for the world of culture – we only notice what we want to believe in. His fans will forgive him the worst blunders. Especially that Allen doesn’t make cardinal mistakes. His last film was not pathetic. He just in a very smart way grabbed someone else’s ideas to conceal the fact that the emperor wore no clothes. Can the audience - who doesn’t know his earlier pictures actually be delighted with this one? Of course. Probably better part of admiration comes from the fact people don’t know Allen’s earlier achievements. „Vicky Cristina Barcelona” is not total rubbish. It’s just that comparing it to his early work I wouldn’t give it too high a note.
Does that mean we also developed neurosis typical for the big city dwellers of the West? Exactly. I realized that when I was buying films for a movie channel. Suddenly the most interesting ones from the 70s and the 80s beautifully related to our intellectual and emotional needs. What sort of needs? I’m afraid we limited our dreams to travelling the world. Quite often I hear somebody say „I dream of going to Africa”. It’s actually quite easy today. And after the trip all you do is you just upload your cool holiday photos onto the internet site. Pure consumerism.
What is the ideal Woody Allen film then? Why did people fall in love him in the first place? Because of his intelligence. Woody Allen is a sophisticated artist. He even plays a clarinet in a band. He knows he’s not an outstanding musician but nevertheless he gives concerts all over the world. I like that. He proves the self-fulfilment is not necessarily achieved through top professionalism. The more important is the dream come true. I appreciate the fact he actually cares about harmony in his life. That’s why I can forgive him for copying Almodovar. He very cleverly hides his weakness in „Vicky Christina Barcelona”. Allen knows how to overcome his depression, he controls his own breakdowns. Can we draw any conclusions for ourselves from his personal fights? Do his films make a manual on „how to live your life”? I never thought I would need psychotherapy, but in fact at some point in my life I did. So I went to see a therapist like all Allen’s characters do. When I got there I understood I wasn’t able to cope with the situation unless it was directed in the convention of Woody Allen’s films. And that very moment I truly appreciated his sense of humour, which helped me get through the ordeal. Was the therapy successful? The therapist was a very smart lady, she managed the situation perfectly well. Plus she knew Woody Allen. She re-
little world.
Holiday consumerism. Paradoxically the selfrealization was more authentic under the communism. You had to be resourceful and creative back then. It took quite a personality to create one’s own
Was there room for nurturing your own Allen-style phobias and complexes? No, there was not. That’s why the world we knew form his films seemed so abstract to us. Let’s imagine Woody Allen coming to Poland in search of new inspirations, planning to make a film with Polish cast. I’m afraid it would be a remake of Malcolm Maclaren’s story. Allen did to Almodovar what Maclaren did to Catherine Deneuve in the song „Paris, Paris” – he borrowed someone else’s talent. After the success of his French album Maclaren came to Poland. Our artists couldn’t stop worshipping and seducing him. He took part in a couple of parties, he looked around searching for inspiration and eventually he packed
Shall we point to at least one reason, why is it worth to see „Vicky Cristina Barcelona”. The film is a perfect illustration of a certain stage in an artist’s development. We’ve got a talented writer, director, musician and actor who burns out. He keeps his intelligence though. An interesting lesson. Long live intelligence. It makes up for all the other talents. But the intelligence can’t be replaced with anything. Allen lost his artistic energy. Who’s gonna replace him? No one. Is it really necessary though? If not, how will the spirit of his films survive? It will be difficult because Allen’s works do not belong in the 21st century. Our times have new imagination, associations, erudition. Everything that was fundamental in Allen’s films is slowly becoming alien for growing numbers of people. Why don’t we have artists as talented as the old masters? Because there isn’t such a thing like „Polish sense of humour”, „Polish lifestyle” or „Polish sensitivity”. We accepted foreign standards, loosing our own on the way. Paradoxically I think the only chance of finding our true self in the commercial pulp is … the depression. Times of prosperity are culture-killer. The more shopping moles, the worse situation in culture. Culture was paradoxically blooming in the times of communism. Can you imagine gigantic queues of people who came to see a Fellini film? I don’t think so. And yet it was natural back then. We found an optimistic ending to the conversation about artistic crisis of a certain New Yorker with the global financial crisis in the background. Exactly. If we’ve got the crisis, the golden era of culture is coming.
98-99 k mag 4 STYL ART
koszula shirt WOOD WOOD spodnie trousers WOOD WOOD aksamitka ribbon PASMANTERIA NA CHMIELNEJ SHOP AT CHMIELNA ST. buty shoes NIKE
plan z górką
MAGDALeNA GóRkA. piękna kobieta, która ma plan. Brzmi niebezpiecznie, prawda? przekonuje się już o tym Hollywood, które Magda Górka pomału sobie podporządkowuje. Myślicie, że mówimy o nowej gwieździe kina? Tak. Ale po drugiej stronie kamery. Magda jest operatorem filmowym. Autorem zdjęć. Twórcą wizualnej strony kina. ona tworzy nastrój, ustawia światło, wydobywa z kadru to, co najważniejsze. wiedzą już o tym reżyserzy w Ameryce, dlatego tam Magda pracuje coraz więcej, z coraz większym rozmachem i przy coraz większych produkcjach. A nam mówi szczerze, jak tam naprawdę jest.
100-101 k mag 4 FiLM TEKST MikołAJ koMAR JANUSz NoNiewicz FOTO zUzA kRAJewSkA BARTek wieczoRek
Wyjechałaś do Hollywood, szybko zaczęłaś robić karierę w tamtejszym filmowym świecie. Jak się tam odnajdujesz? I jak wypada wielki rynek w porównaniu z naszym malutkim? w polsce przede wszystkim spotykamy się i gadamy. każdy ma inne zdanie. z tego rodzi się pomysł na to, jak to opowiedzieć, pokazać. Ale także każdy krytykuje pomysły innych, narzeka. Jesteśmy narodem malkontentów. U nas nie możesz powiedzieć: słuchajcie, robię teraz świetny film. A w Stanach od razu przystępuje się do pracy z nastawieniem na osiągnięcie jak najlepszego efektu. w Hollywood najważniejszy jest produkt. Jak to się stało, że w tak krótkim czasie zdołałaś pokonać dystans, jaki dzieli polski przemysł filmowy od Hollywood? Jak zdołałaś za jednym zamachem przeskoczyć 10 schodów w górę? Ja mam plan. po prostu jestem zaprogramowana na to, żeby robić filmy. choć pojechałam do Stanów wcale nie po to, by robić filmy. pojechałam tam z mężem. Miałam prowadzić dom i gotować obiady. A musicie wiedzieć, że umiem gotować. potem jednak, kiedy musiałam zacząć radzić sobie sama, pomyślałam, co ja mogę tutaj robić? Mogę robić filmy!
Ale jak się zostaje filmowcem w Ameryce? Ja się na to nastawiłam. Jeszcze w szkole wiedziałam, że chcę robić dobre filmy, że chcę mieć pieniądze i sprzęt na realizację mojej wizji. Ale na przykład w szkole filmowej nikt we mnie nie wierzył. Byłam uważana chyba za jednego z gorszych studentów. po obronie dyplomu usłyszałam od swojego profesora, że powinnam się raczej nauczyć gotować i wyjść za mąż. A przecież na obronie dyplomu dostałam szóstkę, więc nie wiem o co chodziło. o to, że jestem dziewczyną? zresztą w szkole w ogóle było tak, że wszyscy skupiali się na tym, co się komu nie udało. Ale nikt już nikomu nie powiedział, jak może naprawić to, co mu się nie udało. Ale wracając do pytania o mój start w Stanach – na początku siedziałam w domu, nie miałam nic do roboty, a że mieszkałam u producenta, to się dowiedziałam, że na jakimś palnie filmowym szukają operatora na zastępstwo. poszłam na jeden dzień, a zrobiłam cały film. potem obejrzała ten film agentka, podpisała ze mną kontrakt na trzy lata i tak się zaczęło. A nie czujesz się w tym wielkim filmowym przemyśle tylko małym, nieistotnym trybikiem? Nie. Ja robię swoje. każda praca przygotowuje mnie do następnej. Lepszej. ważniejszej. z każdego projektu coś wynoszę dla siebie, czegoś się uczę.
Pracowałaś kiedyś przy polskich serialach. Powiedz innym młodym ludziom w Polsce, jak przeskoczyć z „Na dobre i na złe” do robienia filmów z Seanem Pennem i Casey Affleckiem? Do tego potrzebny jest czas. Czyli cierpliwość, tak? Też. Ale głównie plan. Trzeba mieć plan i go się trzymać. Ja na przykład zrezygnowałam niedawno z pracy w Disneyu, gdzie robiłam serial. To była bardzo dobra praca, która dawała mi pieniądze na czynsz i samochód, ale ja wiedziałam, że pracując tam, już dalej nigdzie nie zajdę. więc co, miałam tam zostać tylko po to, by móc płacić rachunki? Nie. odchodzę i czekam na rzecz, która się pojawi i która zaprowadzi mnie gdzieś dalej. chcę pracować z ludźmi, którzy mi zawodowo imponują. Mówisz o serialach, które robiłam w polsce. Miałam wtedy 20 lat i jeszcze byłam na studiach. Uczyłam się zawodu. Ale przecież ja w polsce pracowałam z doskonałymi operatorami i reżyserami, z piotrem Sobocińskim, z pawłem edelmanem, pracowałam u pasikowskiego. To wszystko musiało w końcu zaowocować.
Zrobiłaś też teledysk Blog 27. I powiedziałaś kiedyś, że zrobiłaś go dlatego, że dostałaś świetny sprzęt do dyspozycji. Nie przypominam sobie. Tak naprawdę zrobiłam to dlatego, że zaproponowała mi to Ania Maliszewska. Miałyśmy taki budżet, że można było nakręcić coś fajnego. A ponadto jakoś tak mi się przykro zrobiło, jak przeczytałam to wszystko, co wypisuje się o Toli. poczułam się troszeczkę nią. Nikt o niej nic nie wie, a wszyscy mówią najgorsze rzeczy. chciałam coś z nią zrobić, bo to bardzo fajna dziewczyna. potem zrobiłyśmy jej jeszcze jeden teledysk, w Stanach.
łam sfrustrowana, że on do mnie nie dzwoni. Brałam każdą pracę. Najgłupszą nawet. i cieszyłam się, bo wiedziałam, że w ten sposób nie wychodzę ze swojego zawodu. każdego dnia posuwałam się o krok dalej.
Przeskakujesz z jednego świata do drugiego. Czy trzeba być bardzo silnym, żeby zmieniać świat, sposób myślenia? Można zmienić siebie, ale nie możesz zmienić świata. (śmiech)
A jak jest z tą powszechną opinią, że większość rzeczy załatwia się tam przez łóżko? Może ktoś tak załatwia, ja nie wiem. Ale chyba ci, co tak próbują, daleko nie zachodzą. A w ogóle to są najczęściej krzywdzące opinie. plotki rozsiewane przez ludzi zawistnych. Tych, którzy nie mogą sobie wyobrazić, że ktoś inny mógł daleko zajść dzięki własnej pracy czy talentowi. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek operator zrobił karierę przez łóżko, bo tam dzień zdjęciowy kosztuje około 100 tysięcy dolarów. więc nikt ci nie powierzy takich pieniędzy tylko dlatego, że się z nim prześpisz. To by były za duże straty. (śmiech)
Ale są ludzie, którzy wyjeżdżając z Polski do Ameryki, wariują, kompletnie zatracają samych siebie. Co cię chroni przed tym niebezpieczeństwem? Tak, też znam ludzi, którzy zwariowali, kompletnie odjechali. Ja nie miałam takiego parcia, że koniecznie muszę zrobić karierę. chciałam po prostu robić filmy, pracować. Nie było tak, że koniecznie chciałam pracować ze Spielbergiem i by-
Ale jak dostać się do tego zaklętego kręgu ludzi pracujących w Hollywood? Tam się dostać może każdy. każdy, kto jest dobry, kto ma coś do zaproponowania. Musisz tylko trafić na producenta, któremu twoja praca będzie potrzebna.
I nigdy nie pomogło ci w pracy to, że w przeciwieństwie do większości operatorów filmowych na świecie jesteś nie tylko fachowcem, ale i piękną kobietą? (śmiech) Jeżeli już, to raczej przeszkadzało. Bo muszę dwa razy bardziej się starać. Jeżeli będę na planie zbyt stanowcza, to powiedzą, że jestem „zła kobieta”, a jak facet będzie zdecydowany i stanowczy, to zyska opinię profesjonalisty. Jeżeli będę bardzo miła dla kogoś i będę się uśmiechać – powiedzą, że flirtuję i mam romans. Także ja się muszę bardziej kontrolować. w polsce. w Stanach tego nie ma. Tam nikt nigdy nie posądził mnie o żaden romans. A skoro jesteśmy przy naszej polskiej skłonności do plotek. Mówiło się kiedyś o twojej bliskiej przyjaźni z Willemem Dafoe... (śmiech) Nie, nie. zamknijmy ten temat. Dlaczego? To nie jest taka zła plotka. Każdy chciałby mieć romans z Willemem Dafoe lub przynajmniej być o taki romans podejrzewanym. No dobrze. Romans był, byliśmy ze sobą kilka lat, rozstaliśmy się. Tyle.
102-103 k mag 4 FiLM
Tak to mówisz lekko: rozstaliśmy się i tyle, a przecież to facet marzeń... (śmiech) To nie jest facet marzeń, to jest ciężka robota. w związkach z wielkimi aktorami nie ma miejsca na ciebie, musisz się podporządkować jego życiu, nie masz czasu na swoją pracę, własną karierę. Także taki związek nie ułatwiłby ci niczego w zawodzie? Absolutnie. zresztą rozstaliśmy się, zanim wyjechałam do Ameryki. Gdybym była jego dziewczyną, nigdy nie mogłabym być operatorem. (śmiech) A propos życia prywatnego. Czy jak zaczynasz pracować w wielkim świecie, musisz zmienić swoje życie prywatne? Ja musiałam. od kiedy pracuję w Stanach, nie mam życia prywatnego. Nie wiem, co się tam z ludźmi dzieje, ale jak już tam jesteś, to włącza ci się program na pracę. znam wiele osób, które nie mają życia prywatnego, nie mają chłopaka ani dziewczyny. Tylko pracę. No dobrze. Dużo pracujesz, robisz karierę, a czy przy tym wszystkim masz możliwość realizowania własnych ambicji artystycznych?
Ja się tam strasznie dużo uczę. przede wszystkim techniki. w ostatnim roku pracowałam na każdym możliwym sprzęcie, stosowałam każdy możliwy rodzaj świateł. Takie doświadczenie rozwija cię również jako artystę. Bo przecież musisz wykonać postawione przed tobą zadanie, to przede wszystkim. Ale i dobrze jest, jak to się mówi, złapać nastrój. To jest to, co wyróżnia dobrego operatora. Jaki film sprawił, że zakochałaś się w kinie i zaczęłaś myśleć o tym, że chcesz kiedyś robić filmy? „wielki błękit” Luca Bessona. Miałam wtedy 16 lat. Siedziałam w pierwszym rzędzie i pamiętam, że czułam przez cały film, że mam głowę w wodzie. czułam, że pływam. wtedy na serio pomyślałam, że chcę robić takie filmy. I zaczęłaś kręcić filmy na kamerze 8 mm? Czy na wideo? Nie. Ja miałam aparaty fotograficzne. Ale za to wszystkie. Miałam w domu ciemnię, powiększalnik krokus. Było naprawdę pięknie. A chciałabyś się kiedyś przebranżowić i zostać reżyserem? Nawet niedawno o tym myślałam. Żeby się przebranżowić i zawodowo robić pierogi. Tak mnie zmęczył projekt, który robiłam. Ale reżyserem nie chciałabym być. Nie chciałabym
tak blisko pracować z aktorami. Ja lubię zdjęcia. To jest moja prawdziwa pasja. Jak bym się już miała przebranżowić w ramach przemysłu filmowego, to myślałabym o tym, żeby zostać producentem. Z kim najbardziej chciałabyś pracować w Hollywood? chciałabym robić takie filmy, na które się czeka. Tak jak się czeka na Jamesa Bonda czy na każdy nowy film braci cohen. Ale jakbym miała wymienić z nazwiska, to chciałabym zrobić film z paulem Thomasem Andersonem. Najwięksi mistrzowie, z którymi pracowałaś? paweł edelman. Jeśli chodzi o operatorów. A jeżeli chodzi o reżyserów, to władysław pasikowski. Nie spotkałam nikogo, kto miałby taką wiedzę jak on. Jego filmy się sprzedają, są dobrze zrobione, wszystko jest na czas, pracuje się z nim bardzo przyjemnie. w Ameryce nikogo takiego nie spotkałam, ale ja nie doszłam jeszcze do tego poziomu, na którym pracują najlepsi. Jeszcze muszę parę kroków zrobić. A ile jeszcze tych kroków przed tobą? Dwa. wybitni reżyserzy i najlepsi producenci. Jeszcze to muszę osiągnąć.
Zakładam się, że masz już plan? (śmiech) (śmiech) Tak. plan jest. 10 STepS Up A beautiful woman with a plan. Sounds dangerous, doesn’t it? Hollywood already knows it. Are we talking about a star being born? Sure we are. Magda Górka is a camera-woman. She creates the atmosphere, she sets the lights, she draws the most important elements of the picture. American directors already know her and so Magda is getting more and more work. You left for Hollywood and very soon you found your own place in American filmmaking industry. Could you compare it with our tiny movie market? we love to talk, to criticize, to complain. They just set to work hoping to achieve the best possible product. How did you manage to make a career in America so quickly? How could you possibly jump 10 steps up in one go? i have a plan. i’m programmed to make good films.
How does one become a filmmaker in the US? Being a student i already knew i wanted to make big movies. But back then nobody believed in me. i went to America because my husband got a job there. i had nothing to do all day except for cooking. one day i just found out someone was looking for a substitute cameraman. it was supposed to be one day job, but eventually i made the whole movie. Then an agent saw it and she offered me a three year contract. That’s how it all started. Don’t you feel lost being just a tiny little part in the giant machinery? No. i just do my work. every job gets me ready for the next one. For something bigger, more significant. i learn new things on every project. Would you tell young Poles how to jump from making soap operas locally to shooting movies with Sean Penn and Ben Affleck? You need time. Patience? No. A plan. You have to have a plan and stick to it. i just
quitted a job at Disney. it was a good job, it paid my rent. But it wasn’t taking me anywhere. i left and i’m waiting for something better, something to help me develop my skills. You’ve also made a video clip once. You said you made it, because you were offered superb equipment to work with. The truth is a friend of mine asked me to do it. i just wanted us to do something together because she was such a cool girl. Afterwards we made another clip, in the States. You keep bouncing there and back between two different worlds. Do you need a lot of strength to change the world? You can’t change the world. Some people get completely lost coming to America. They go crazy. How do you cope? That’s true. i also know people, who lost their minds being there. i wasn’t that career-obsessed. i just wanted to work, to make films, that’s all. i didn’t get frustrated cause Steven Spielberg didn’t call. i took every job that came, happy to work in my own field.
104-105 k mag 4 FiLM
Then you started shooting films? No, but i had photo cameras. And a darkroom. These were great times.
How does one get inside the magic circle of Hollywood? everyone can do that. everyone, who is good and has something to offer. You just need to find your way to the producer, who needs your work.
That’s all? He’s a dream man, isn’t he? Being in a relationship with a great actor you don’t get any room for yourself. everything is going according to his plans and needs.
Is there any truth in the wide-spread opinion that in Hollywood a lot of business is being done in bed? May be. i wouldn’t know. i think those, who try this path, don’t get too far. And besides, most of this sort of talk is just gossip, spread by those, who can’t imagine you can achieve something thanks to your hard work and talent.
This relationship wouldn’t open any doors for you professionally? Absolutely not. plus we split up before i left for America. if i was still his girlfriend, i could not work as a camerawoman.
Would you like to be a film director some day? i was thinking about it recently. But no, i wouldn’t like to be a director. i love speaking through images too much. That’s my true passion. if i was to change jobs, i’d rather be a producer.
Did you have to change your personal life a lot working in the big world? Since i’ve started working in America, i have no personal life. i’m programmed for work.
Who would you like to work with in Hollywood? i’d love to make films everyone’s looking forward to. Like people can’t wait to see the next Bond movie, or the coen brothers’ newest production.
Do you also fulfill your own artistic ambitions? i learn a lot in the States. Mostly new techniques. Last year i used probably every possible piece of equipment there is, all types of lighting. Such experiences help you develop your talent.
The greatest masters you’ve ever worked with? paweł edelman, waldemar pasikowski. i never met anyone like them in America, but then again i never reached the level where the best of the best are working.
Being a beautiful woman never helped you in your career? Quite the contrary. i had to try twice as hard. At least in poland. Talking of Poland and gossip, some time ago there was talk about you and Willem Dafoe. oh no. Let’s not talk about it. Why not? Every girl would like to have an affair with Willem Dafoe. All right then. we were together for a few years. we split up. That’s all.
Which movie made you fall in love with cinema? The Big Blue by Luc Besson. i was 16 when i saw it.
But I bet you’ve got your plan? oh yes. i’ve got a plan all right.
poDRóŻe BoNiecki i kRAciUk w 80 DNi DookołA ŚwiATA
TYo-pek-LAx Do Los Angeles polecieliśmy przez pekin. po kilkunastu godzinach lotu okazało się, że cofnęliśmy się w czasie. Nadal był wtorek, a pora bardzo wczesna. kolejny raz nie wiedzieliśmy co robić. od leciwej wolontariuszki w punkcie informacyjnym udało nam się dowiedzieć, jakim autobusem dojedziemy do punktu, w którym miasto łączy się z autostradą. zanim tam dotarliśmy, zdążyło zrobić się ciemno. zjedliśmy pierwsze hamburgery z frytkami i keczupem, po czym ruszyliśmy w drogę. Szliśmy wzdłuż nieoświetlonej autostrady z wielkimi plecakami. co chwilę trąbili na nas kierowcy pędzących krążowników. Tymczasem my po prostu szukaliśmy stacji benzynowej albo innego punktu odpowiedniego do łapania stopa. wylądowaliśmy w Bel Air. Na trawniku między willami.
LAS V. Noc spędziliśmy w krzakach. wstaliśmy obudzeni przez nawadniacz tego wypielęgnowanego ogródka. po skromnym, ale amerykańskim śniadaniu przygotowaliśmy ozdobną tabliczkę z wyraźnym napisem „VeGAS”. próbowaliśmy szczęścia we wszystkich możliwych punktach, po raz kolejny paląc skórę w pełnym słońcu. Żaden z nas nie pamięta, w jaki sposób i kiedy dostaliśmy się na plażę w Santa Monica. Niestety, to nadal aglomeracja Los Angeles. wciąż nie mieliśmy perspektyw na wydostanie się z miasta.
106-107 k mag 4 STYL
LUMpY Niestrudzeni, dalej szukaliśmy wyjścia, a raczej zjazdu. zjazdu, z niekończącego się Sunset Boulevard, na autostradę. po drodze udało nam się znaleźć wózek sklepowy – idealny nie tylko do transportu ciężkich plecaków, ale także jako kamuflaż. zmęczeni podróżą wyglądaliśmy na bezdomnych. Być może właśnie to uchroniło nas od kłopotów w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Stanów zjednoczonych – east L.A. To właśnie tam, w środku nocy, podczas gdy z nudów obserwowaliśmy karaluchy wielkości kciuka, zaczepił nas lump z identycznym wózkiem, który zapytał tylko, czy wszystko u nas w porządku. Miał magnetofon. My nie. zjazdu też nie było, więc wróciliśmy na plażę.
FALe Śpiąc pod gołym niebem, wśród bezdomnych, budziliśmy się o wschodzie słońca. po części ze stresu, po części z zezwierzęcenia. Mieliśmy piasek w uszach, ale funkcjonowaliśmy w dużo większej harmonii z naturą. przyzwyczailiśmy się też do towarzyszącego nam brudu. Na szczęście przy plaży znajdowały się prysznice. To była pierwsza kąpiel od wylotu z Azji.
RUMUN w sklepie komputerowym udało nam się skorzystać z internetu. wszelkie fora i blogi autostopowiczów zaznaczały, że Los Angeles to najgorsza miejscówka w całych Stanach zjednoczonych. Jedyną nadzieją miało być Blythe – miasteczko (jak się później okazało, pięć stacji benzynowych na krzyż) na granicy kalifornii z Arizoną. Na dworcu autobusowym spotkaliśmy Rumuna, który od razu zwęszył nasze europejskie maniery. Nałogowo kupował losy na loterię, ale w portfelu zostały mu jeszcze 4 dolary. Dał je nam przy rozstaniu i obiecał, że jeśli tym razem wygra, wróci po nas taksówką.
JOSE Meksykanin Jose poradził nam, by przed kulami z pistoletu uciekać zygzakiem. Opowiadał też o swoich spotkaniach z duchami i misji, jaką jedzie wypełnić. Nikt do nas nie strzelał, nawet gdy włamaliśmy się do hotelowego basenu. Spędziliśmy spokojną noc, śpiąc koło fontanny. Rano dzięki odrobinie pewności siebie udało nam się bez trudu zdobyć hotelowe śniadanie. Wyjeżdżający o świcie goście chyba świadomie, widząc nas, nie zamknęli drzwi do pokoju. Mieliśmy okazję na kolejny prysznic, po którym czekało nas znowu to samo: szukanie transportu.
BEATNICY Cudem dostaliśmy się na pobliski parking dla ciężarówek. Niestety nasz pobyt tam był zupełnie bezowocny. Zostaliśmy wyproszeni z tej prywatnej posiadłości. Gdy już zbliżaliśmy się do bramy wyjazdowej, zatrąbił na nas kierowca autobusu. Akurat jechał do Phoenix i nie miał pasażerów. Parę godzin później, żegnając się z nami, wepchnął mi w dłoń kilkadziesiąt dolarów. Byliśmy na identycznym parkingu. Tym razem wyprosiła nas z niego policja. Dla pewności zrobili nam zdjęcia, żebyśmy nigdy więcej tam nie wracali. Jednak wcześniej, przy drugim już hamburgerze, udało nam się poznać Dona – chrześcijańskiego truckera, który sam zaoferował pomoc. DON Po nielegalnym noclegu w korporacyjnych krzakach, za który groziło nam więzienie i zakaz wstępu do Arizony, pobiegliśmy przez chaszcze wśród torów, by odnaleźć ciężarówkę Dona. Nie wiedział jeszcze dokąd jedzie i dopiero się budził. Ponieważ nie mogliśmy wrócić na parking, wskoczyliśmy do jego czarnego kenwortha w biegu, pośrodku skrzyżowania. Razem z nim czekaliśmy na zlecenie od dyspozytora, aż w końcu zapadła decyzja: Południowa Karolina. Następny tydzień spędziliśmy w jego tirze. Pokazał nam prawdziwe amerykańskie życie, łącznie z meczem baseballowym Texas Rangersów. Miał tylko jedną wadę: nie lubił spędzać dużo czasu za kierownicą. A my jak najprędzej chcieliśmy dostać się do Nowego Jorku.
DIETA W tłustej Ameryce jedliśmy dość rzadko. Zazwyczaj był to hamburger – smaczny, niedrogi i starczał na długo. Myliśmy się na stacjach benzynowych, też niezbyt często. Czas się dłużył, a my dosłownie zaciskaliśmy pasa, by nie spadały nam spodnie. Chudliśmy w oczach.
AWARIA Don czuł się bardzo odpowiedzialny za nasze samopoczucie i sposób, w jaki spędzaliśmy czas. Ostatniego dnia, już w Karolinie, zabrał nas nad jezioro. Nie byle jakie, bo jak się później dowiedzieliśmy, zamieszkane przez aligatory. A dowiedzieliśmy się tego od miejscowych, którzy niejednego podróżnika ratowali już z opresji. Nam pomagali, gdy w ciężarówce skończyło się paliwo. Podobno nigdy nie zbliżają się do obcych, jeśli nie mają ze sobą broni. Tym razem zrobili wyjątek.
RELIGIA Don był gorliwym chrześcijaninem, ale w amerykańskim stylu. Bardzo chciał, byśmy w trakcie podróży z nim odnaleźli Jezusa. Zabrał nas w tym celu do największego w USA domu modlitw, w którym mimo późnej godziny spora grupa młodych ludzi wychwalała Pana w muzycznym transie. Dał nam też Pismo Święte, a przed rozstaniem odmówił za nas modlitwę, przy stoliku w Pizza Hut. Sfinansował też nasz nocleg w motelu, chociaż gotowi byliśmy spać w krzakach. Następnego dnia, na parkingu, dostaliśmy od obcych ludzi jedzenie. Też byli chrześcijanami. Jechali daleko, z ważną misją. Niestety nie mogli nas podwieźć.
DRINK AND DRIVE W Virginii do dwóch cheeseburgerów, na które wyszperaliśmy ostatnie drobne, dostaliśmy darmową ice tea od miłej pani kasjerki. Od miłej pani recepcjonistki – nocleg w hotelu i obfite śniadanie. Zjedliśmy może po dwa muffiny każdy, ale dla naszych skurczonych żołądków było to wielką ucztą. Następnego dnia kierowcy ciężarówek zupełnie nas ignorowali, mimo naszych starań w palącym słońcu. Podjęliśmy ostateczną decyzję: wielki napis „NYC” na znalezionym kartonie, z którym staniemy na samej autostradzie. Jego narysowanie zajęło dłużej niż oczekiwanie – po kilku sekundach na pobocze zjechał kabriolet, hamując z piskiem. W środku zupełny syf, śmierdziało rzygiem, frytki leżały na podłodze. Kobieta za kierownicą pijana, łamie wszystkie przepisy. Jedziemy.
NARESZCIE Wschodnie Wybrzeże ma w sobie dzikość. W ciemnej dziurze pod Baltimore wysiedliśmy ze śmierdzącego thunderbirda. Wystawiony palec przyniósł natychmiastowy skutek. Zatrzymał się Chinatown Bus, którego kierowca, nie zważając na to, że blokuje skręt, krzyczał do nas „twenty dollar, twenty dollar!”. Wyszperaliśmy zapasy przeznaczone na czarną godzinę. Nie wiedzieliśmy, jak czarna będzie – kierowca, wykrzykując w języku chińskim do dwóch telefonów jednocześnie, awanturował się na wszystkich innych kierowców, próbując autobusem pełnym ludzi spychać ich z drogi. W końcu dotarliśmy. W nowojorskim Chinatown czekali na nas znajomi z koszem pełnym wina, płyt winylowych, maszynek do golenia i innych dziwnych prezentów.
PRACA Nowy Jork dawał nadzieję na znalezienie pracy. Po nieudanych próbach śpiewania na ulicy postanowiliśmy sprzedawać własnej roboty lemoniadę. Nasz wygląd znów nie wzbudzał zaufania, więc musieliśmy bardzo ją zachwalać. W końcu sprzedaliśmy cały dzbanek, a klienci byli zachwyceni. Nam zostało z tego jakieś 10 dolarów, w sam raz na kolację. Nazajutrz, gdy umawialiśmy się na spotkanie z kierownikiem budowy z Greenpointu, okazało się, że możemy zająć się czymś lepszym niż mieszanie cementu. Jonathon, młody milioner kolekcjonujący współczesną sztukę, zatrudnił nas jako researcherów. Robiliśmy porządek w jego bazie danych, spędzając dni w postindustrialnym biurze w artystowskiej dzielnicy Chelsea. Całymi dniami oglądaliśmy sztukę i polecaliśmy mu polskich młodych artystów.
RYBY W któryś z weekendów pojechaliśmy na piknik. Nad jeziorem wreszcie nadarzyła się okazja, by wykorzystać żyłki i haczyki, które wieźliśmy ze sobą przez całą drogę dookoła świata. Tym razem nie było aligatorów, ale był wielki żółw. Taki, który odgryza palce u stóp.
FRYZJER Po ponad dwóch miesiącach niedbania o siebie postanowiliśmy doprowadzić się do porządku. Strzyżenie i golenie były nie lada wydarzeniami tego leniwego, letniego wieczoru. Nowy Jork ma to do siebie, że o ile zazwyczaj nigdy nie śpi, latem jest jak śnięta ryba. Zupełnie nieprzytomny od upału.
TOWARZYSTWO Śladem bohaterów filmu „Dark Days” postanowiliśmy odwiedzić najciemniejsze zakamarki nowojorskiego metra. Około północy, tuż po odjeździe pociągu, weszliśmy w głąb tunelu. Nikogo nie spotkaliśmy, ale ilość graffiti i ślady stóp na ścieżkach świadczyły o dużej aktywności w tamtych miejscach. Z metra wróciliśmy do domu znajomych, będącego prawdziwym brooklyńskim loftem w fabryce chińskiego makaronu. W piwnicy studia: nagraniowe i krawieckie. Na samej górze sypialnie, a pośrodku ogromna przestrzeń. To właśnie tam spędziliśmy ostatni wieczór, przy partii szachów oglądając historyczne przemówienia Obamy.
108-109 k mag 4 STYL
FeLieToN SłAwek SHUTY Noc ŻYwYcH GARów każdy atrakcyjny młody filmowiec marzy o tym, by samemu sobie być sterem, żeglarzem, okrętem, być samowystarczalnym; reżyserować na podstawie własnego scenariusza, a na dodatek grać we własnych filmach i dzięki temu zachować klarowność oraz jednolitość wizji. z taką też myślą udaliśmy się z kolegami do maci Rosji zobaczyć wieczne miasto Murmańsk i umrzeć, a przy okazji zrealizować kolejny tani film drogi. wszystko wydawało się iść we właściwym kierunku, oto w samym środku białej nocy murmańskiej jakieś rude kurwiszcze z miejscowego zamtuza woziło nas taryfami w dzielnice tak ciemne, że aż psu strach byłoby dupą zaszczekać. Historia wydawała się być kanwą dla klasycznego easternu, który ładnie podsumowałby nasze perypetie w karelskich wiochach, jednak podłe życie sprawiło nam psikusa i śmierć w porcie atomowym nie okazała się być zwykłą kromką chleba. Tymczasem oblojdra skaleczyła nas na dość spory sos, co w normalnych warunkach byłoby może bez znaczenia, lecz w danym momencie nasze sosjerki zaczęły się z wolna rozładowywać. Świeciło dnem, a film przestawał się kręcić. Fortuna jednak kołem się toczy i w drodze powrotnej, na promie, który nas ze Szwecji do Gdańska miał dowieźć, a w którym, zważywszy na powyższe, byliśmy zmuszeni nocować w celi głęboko pod pokładem, nawinęła się fabułka całkiem sympatycznej komedii romantycznej. choć setka, fakt to powszechnie wiadomy, nie zastąpi właściwie zbilansowanej diety, zaraz po wejściu na statek zaczęliśmy rozmiękczanie szarej materii zakupionymi w strefie wolnocłowej napojami wyskokowymi. Była letnia, rozświetlona księżycem noc. pełno było powracających z pracy Garów, którzy zostawiwszy swoje Gar-kary na jednym z dolnych deków, wylegli na powierzchnię w tymże samym celu. Bania była pita, jak okiem sięgnąć, małe Garczki i Garczęta biegały, dokazując. Między nimi snuły się smutne i apatyczne dzieci szwedzkie, które same nie wiedziały, czy powinny strzelać foty polskim drobnoustrojom, czy raczej zgłosić nadużycie służbom porządkowym. Nie zważając na obywateli krajów pierwszego świata, rozhuśtaliśmy się banią i zaczęliśmy przymilać się do siedzących opodal Garów, że niby jak to dobrze spotkać z dala od kraju rodaka (po szwedzkim koszmarze, gdzie alles ist verboten, a własność jest tylko prywatna, nie była to wcale zła opcja). Ślizgając się jak na mydle, wkupiliśmy się w łaski współplemieńców, tak że do stołu przygarnęli i polewać zaczęli. kompania rodzinna była doborowa. prym wiódł Gar rześki i tyle co odhodowany. z tyle co pierwszym wąsem na gębie, która się nie domykała – w jakich to on ustawkach nie brał udziału! komu, czego i gdzie nie jumał! ileż to razy kierował pojazdem w stanie nietrzeźwości i ile też dziwek nie ruchał w wielkie czarne oko gąsienicowe! obok ojciec nieborak Fidel kastrat z jarmułką na czaszce (z początku myślałem, że to jarmułka, a to był zwyczajny tupecik) obściskujący kilkuletnią ledwo autoświadomą córkę, która śpiewała w przerwach dowcipów o ruchaniu rzewne szlagiery dziecięce. Dalej matka; tęga, roześmiana, zahukana i zmęczona, ale przez banię rozochocona, która piszcząc, rodzinę uspokajała, a zarazem do psikusów podjudzała. i w tym wszystkim nagle się przypałętał jakiś krewnoznajomy; nalany, w mokasynach, z długimi tłustymi włosami jota w jotę Rysiek Riedel trzydzieści lat później po transplantacji śmietnika; po to, by w galimatiasie odsłonić uroki szwedzkiego raju. Żyje tutaj w Sztokholmie, mówi do nas, za darmo, rucha stare baby, a one dają mu jeść. co wcale nie byłoby niczym niesmacznym, w końcu nic co nieludzkie nie jest nam obce, jeść każdy lubi, ale on zaczął nagle wywlekać historię o babie, która siorbała mu z łodygi te jego przepocone płyny hamulcowe, a on ją w tymże samym czasie przyduszał. piję, przyduszam, a potem rucham; jem, żeby pić, piję, bo rucham, przyduszam, by jeść, mówi do nas, a apetyt – jak wcześniej wspomniałem – wcale mu dopisywał. Mała dziewczynka śpiewała, stary ją obściskiwał, tęga mać chichotała, młody Gar sypał sprośnymi anegdotami, a tłusty
opowiadał, że rucha, przydusza, żre i nagle w tym całym garowskim bałaganie ktoś wstał, by rozpocząć intonację hymnu polskiego. Raptem Gary jak siedziały, tak wstały, a myśmy razem z nimi wstali i wszyscy zaczęliśmy śpiewać na baczność narodową pieśń. Jak okiem sięgnąć, na całym pokładzie rozpętał się narodowy dancing. Trebunie i Trutnie, iwan i Delfin, uwolnić orkę. wtem w całym tym garowsko-narodowym zesztywnieniu pojawił się mackostwór woody Alien i rozpętała się potworna, kosmiczna chryja. Nad ranem wyszło, że dopłynęliśmy nie do Gdańska, ale do Rygi. zadowolony z materiałów wstępnych zmontowałem rozbudowaną zajawkę, którą zdecydowałem się opatrzyć chwytliwym marketingowo tytułem „300 mil do nieba. 30 lat później” i wysłałem do producenta. Do dzisiaj nie dostałem odpowiedzi, co tylko potwierdza fakt, że polskie kino jak piłka, rządzi się swoimi zasadami. NiGHT oF THe LiViNG GARS every attractive young filmmaker dreams about being his own helm, his own sailor and his own ship. He’s dreaming about being self-sufficient, of directing his own films, with his own scripts. He’d also love to play in them – to gain maximum clarity and consistency of his own message. with such ideas stuck to our minds we went to visit Mother Russia and to see the eternal city of Murmansk and die and on that occasion also to make another cheap road movie. everything seemed to be going in the right direction, some redhead slut from the local brothel took us in a taxi to the arsehole of the world in the very midst of white Murmansk night. The story seemed to be a good outline of the classic eastern film, nicely summing up our adventures in karelian backwoods but mean life played a dirty trick on us and death in the nuclear port didn’t work out to be a piece of cake. Meanwhile the slob hurt our gravy-boats pumping out some serious sauce. Under normal circumstances it wouldn’t matter perhaps but at the given moment our gravy boats went flat. we could see the bottom, rolling the film was slowing down. Buy things change and on our way back home on the ferryboat, which was supposed to carry us from Sweden to Gdańsk, taking into account the mentioned above situation, we were forced to spend the night deep under the deck, where the plot of quite a nice romantic comedy cropped up. it’s the common knowledge that a shot of vodka can’t replace well balanced diet. Nevertheless soon after stepping on board of the vessel we started to soften the grey substance of our brains with duty free intoxicants. it was summer night, beautifully lit by the moonlight. The ship was full of Gars coming back from work. They flocked the decks doing exactly the same we were doing. everyone was getting stoned everywhere you looked, little baby-Gars were romping and frolicking around. Sad, apathetic Swedish kids wandered among them not sure whether to take pictures of polish germs or call security. Not paying much attention to the first world citizens we got nicely stoned and we started to familiarize with the Gars sitting next to us: doesn’t it feel good to meet your countrymen so far away from home, (after Swedish nightmare, where alles ist verboten, and the property exclusively private, it wasn’t such a bad option). we managed to buy favours of our tribesmen, they took us in and started filling our glasses. That family was a refined company. in the lead - a lively, young Gar with the first moustache on the face that never shut up – he kept bragging about his shady dealings, about things being lifted, drunk-driven cars and the whores fucked up the black hole. Next to him his castrate father Fidel with the scull-cap on (at first glance i took his toupee for the scull -cap) holding a young, few years old, barely self-conscious daughter who sang nursery hits in between the jokes about screwing. Then the mother: big, giggling, downtrodden and tired. She was trying to pacify her family with her squeaking voice, stirring up more pranks at the same time. in the middle of all of that suddenly some mate or relative appeared, puffy, with long greasy hair and wearing moccasins – living incarnation of Rysiek Riedel 30 years later, after the stomach transplant. in the midst of general havoc he decided to unveil the blessings of Swedish paradise. He lived in Stockholm, he said, for free, bonking old bags who fed him in return. That would not be so tasteless in itself, nothing that is inhuman is strange to us after all, everybody needs to eat, but out of the blue he started to drag up some story about a female who used to slurp the sweaty break fluid out of his stalk while he was strangling
110-111 k mag 4 pop ILUSTRACJA pRzeMek TRUST TRUŚciŃSki
SłAWEK ShUTY pisarz, filmowiec, performer. Rozgłos zdobył dzięki powieści "zwał" (2004), którą uznano za manifest pokolenia uwięzionego w systemie wielkich korporacji. Twórca wszechstronny. Na swoim koncie ma nawet operę disco polo. writer, filmmaker and performer. He got famous after publishing his novel "zwał" in 2004, which gain recognition for its manifesto on generation captured in a contemporary world system. wide ranged artist. He even did a disco - polo opera. her. „i drink, i stifle and then i screw; i eat in order to drink, i drink because i fuck, i stifle in order to eat”. As i mentioned before, his appetite was fine. The little girl sung, the old man groped her, the fat mother giggled, the young Gar multiplied dirty jokes and the puffy guy kept bragging about screwing, strangling and devouring and suddenly in between all that mess somebody stood up to intone polish anthem. All the sitting Gars stood up, we did too, and we all started singing the national hymn. Trebunie and Trutnie, iwan and Delfin, free willy. And all of a sudden in the midst of all this garnational rigidity a monstrous woody Alien appeared and the cosmic brawl begun. At down we found out we reached Riga instead of Gdańsk. Quite happy with the footage, i edited a rather complex trailer and giving it a catchy title „Three Hundred Miles To Heaven. Thirty Years Later” i sent to the producers. The fact that i’m still waiting for the replay only shows that polish cinema, like polish football is being ruled by its own set of principles.
– A pies? – zapytałem drżącym głosem. „Pies w porządku. Ci kuzyni, co tu teraz zamieszkają, przygarnęli go. Mili ludzie. Wprowadzają się w przyszłym tygodniu…”. Nie słuchałem dalej. Nie mogłem. Siła wyższa…
felieton Przemek Nowakowski ZBRODNIA DOSKONAŁA Życie na Muranowie to wprawdzie nie to samo co na Manhattanie, ale też ma swoje uroki. Szczególnie jeśli w grę wchodzi zbrodnia. I to – w miarę naszych skromnych możliwości – doskonała. Moja sąsiadka miała bardzo kłopotliwego psa. Całymi godzinami wył, szczekał, brudził na klatce. Spędzał mi sen z powiek i spokój z duszy. Bydlę było stare i złośliwe. Do niczego na świecie niepotrzebne z wyjątkiem jątrzenia między ludźmi. Chodziłem tam prosić po dobroci. Proszę coś z tym zrobić... Uciszyć jakoś… Zatkać. Wyłączyć. Bez efektu. Właścicielka psa pozostawała głucha na moje prośby tak jak ja wkrótce stałbym się głuchy z powodu tego wycia. Udałem się na skargę do administracji. Przywitała mnie pewna pani o dość zrezygnowanym wyglądzie. Mówię jej wprost. – Wyje! Ciągle wyje! Już dłużej nie mogę! Kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem. „Wiem, że wyje – powiada. Dlatego patrzę ze współczuciem. Ale co można poradzić? Jak pies wyje, to wyje. Siła wyższa! To zupełnie tak jak z moim mężem…”. Też wył? – zapytałem. „Skąd! Wcale nie wył. Wziął i odszedł z młodą kasjerką. Za to teraz ja wyję…”. I zawyła. No tak... – wzruszyłem ramionami. Rzeczywiście siła wyższa. Następna była policja. „Mówi pan, że wyje – stwierdził dzielnicowy, świdrując mnie spojrzeniem. I co z tego, że wyje? Przeszkadza panu? U nas w policji też często coś wyje. Syrena wyje w radiowozie. Wyje i wyje. I co? Skarżę się?”. Siła wyższa… – powiadam zobojętniały. Wyraźnie się ożywił. „Jaka siła? Jak wyższa? Od czego wyższa?”. Nieee… – próbuję go uspokoić. To chodzi o męża i kasjerkę… „Czyjego męża? Jaką kasjerkę? Czy nie tę kasjerkę, która dwa tygodnie temu zniknęła z całym utargiem sklepu z artykułami hydraulicznymi Kret?”. Tym razem ja się zdenerwowałem. Jaki znowu kret?! Chodzi o psa! O ile mi wiadomo, krety nie wyją! „A skąd pan wie? Był pan tam?”. Zrozumiałem, że to prowadzi donikąd. Podziękowałem za pomoc organom ścigania i udałem się do knajpy, żeby tam pomyśleć, co dalej począć. Do domu nie mogłem wrócić, bo pies wył. Kilka wódek pod gorącą zakąskę naprawdę czyni cuda! Umysł rozjaśnił się. Fakty – przeszłe i przyszłe – ułożyły się nagle w jasny ciąg przyczyn i skutków. Pojawiało się rozwiązanie. Jedyne i proste. Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?! Trzeba psa zamordować! Plan prosty i piękny, ale jak go zrealizować? Nigdy do tej pory nie zabijałem psa. Podobnie zresztą jak nikogo innego – z wyjątkiem może pewnej liczby komarów. Ale pies to nie komar. Jest znacznie większy... Uderzenie klapkiem może być niewystarczające, żeby się rozprysnął! Może otruć? Ale czym? Jak? Podrzucić zatrutą kiełbasę? Można – ale ryzykowne. Jeszcze dziecko podniesie i włoży do gęby. Dzieci, jak wiadomo, niewiele różnią się od psów. Też wyją i taplają się w nieczystościach. Zastrzelić? Dość radykalne. I skąd wziąć broń? A właśnie – broń… Przypomniała mi się stara chińska maksyma. „Dwa razy zwycięża, kto zwycięża bronią wroga”. Postanowiłem zabić psa wyciem. W końcu jest dosyć stary. Jeśli odpowiednio go zaskoczę i odpowiednio zawyję – może padnie? Przygotowałem zasadzkę. Wyczekałem odpowiedni moment, kiedy sąsiadka wracała ze spaceru. Gwałtownie otworzyłem drzwi mieszkania. Wyskoczyłem. Zawyłem najgroźniej jak potrafię i szybko ukryłem się z powrotem za drzwiami. Nastała cisza. Dzień, drugi, trzeci. Żadnego wycia. Czyżby zwycięstwo? Kilka dni później spotykam dozorcę. „Słyszał pan?” – mówi. O czym? „Tam pani spod trójki. Ta z pieskiem, wie pan?”. Co z nią? „Zmarło się biedaczce. Serce podobno… Pogrzeb był dzisiaj”.
A PERFECT CRIME Living in Muranów is not exactly the same as living in Manhattan but it definitely has its own charms. Especially when we talk about crime. The perfect crime if possible. One of my neighbours used to have a troubled dog. He howled for hours, barked and contaminated the staircase. He took away my sleep and peace of my soul. The beast was old and nasty. Absolutely useless. Constantly creating ferment between people. I begged her: please do something about it…pacify… clog up. Turn off. With no effect. The dog’s owner remained deaf to my requests. I was going deaf because of the howling. I went to the administration office to make a complaint. I was met by a lady looking as if she gave up all hope. I told her straightforwardly – it howls! It howls constantly! I can’t take it any more. She looked at me compassionately. „I knows it does”, she said. That’s why I’m looking at you with sympathy. But what could be done? Dogs howl. Force majeure. Like my husband. „Was he howling as well?” – I asked. „No! He did not. He took off with a young cashier girl. So I’m howling now.” And so she did howl. Well, yes. I shrugged my shoulders. Force majeure indeed. Next came the police. „You say it’s howling” – stated the constable piercing me with his eyes. „So what? Does it annoy you? At the police station something howls all the time. The siren in the patrol car. Howls like hell. Do I complain?” „Force majeure” – I repeated numbly. He livened up visibly. „What force? What do you mean majeure? „. „No.” – I tried to calm him down. „It’s about the husband and the cashier girl…” „Who’s husband? What cashier girl? The same who disappeared two weeks ago with all the takings of the plumbers shop The Mole?” This time I got agitated. „What mole? We’re talking dogs here! Moles do not howl as far as I know.” „How do you know? Have you been there?” I understood this conversation wasn’t gonna take us anywhere. I thanked the guardian of the public order and went over to the bar to think what to do next. I couldn’t go back home because of the howling. A couple of vodkas and a hot snack made wonders. Really! My thoughts clarified. The facts – past and future facts – formed a coherent chain of causes and effects. The solution came to my mind. The only possible and simple solution. How come I didn’t think about before? The dog must be murdered! My plan was plain and beautiful, but how should I accomplish it? I’ve never killed a dog before. I’ve never killed anybody – maybe except for a few mosquitoes. But a dog is not a mosquito. It’s considerably larger…Slapping him with a flip-flop might not be enough. Maybe I could poison him then. With what though? And how? Planting a poisoned sausage somewhere? Possible but risky. What if some kid comes across it and puts it in his mouth? It’s common knowledge kid’s are not that different from dogs. They also howl and slosh about in dirt. Shooting? Too extreme. Plus where do I take the gun from? Talking of weapons… I remembered an old Chinese saying. „Whoever wins with his enemy’s weapon, wins twice”. I decided to kill the dog with howling. He’s rather old after all. If I surprise him and howl the right way, may be he’ll kick the bucket? I set up a trap. I waited for the right moment when the lady was coming back from taking the dog for a walk. I suddenly flung my door open and jumped outside. I howled in the most terrifying way I could and quickly hid inside my flat again. Then came the silence. One day, two days, three days. No howling whatsoever. Victory? A few days later I met our caretaker. „Have you heard?”, he asked. „About what?” „The lady with the dog, you know” „What about her?” „Just died, poor thing. Heart attack apparently. The funeral was held this morning”. „What happened to the dog?”, I asked, my voice trembling. „The dog’s fine. Her cousins took him. Nice people. They’re moving in next week…” I couldn’t listen to this. Just couldn’t. Force majeure…
112-113 k mag 4 POP ILUSTRACJA ELWIRA GOCŁOWSKA
Przemysław Nowakowski Dziennikarz, scenarzysta i dramaturg. Autor scenariuszy m.in. do „Boiska bezdomnych”, „Katynia”, ale i „Ulicy Sezamkowej” oraz „Na Wspólnej”. Journalist, screen writer and dramatist. An author of the screen play for 'Boisko bezdomnych", "Katyń" but also "Sesame Street" and "Na Wspólnej".
114-115 k mag 4 pop ILUSTRACJA JeRzY ANTkowiAk FOTO ADRiANNA zieLiŃSkA
FeLieToN JeRzY ANTkowiAk wooDY ALLeN – człowiek, kTóReGo Nie zNA NikT... pisać o woody Allenie i pisać jeszcze w kontekście tego, co ten „boski szaleniec” wyprawia z kobietami w swoich filmach, to mniej więcej tak, jak pisać o wielkich heroinach kina lat trzydziestych i czterdziestych, gapiąc się w TV na polskie serialowe gąski. A u Allena galeria, a właściwie całe galerie, wręcz galery pełne wampów, kurek domowych, damskich wydziwusów, co to zapewne by w ogóle nie egzystowały, gdyby na świecie nie było wernisaży. kokoty, płaczliwe introwertyczki, prawdziwe również małolaty typu beksy-lale, różne bezpruderyjne, często rekomendujące się jako „zdradzieckie i występne”. Dla równowagi są i święte nudziary i choćby „mistrz wszystkich poważnych komizmów świata” obsadził swój każdy film Bóg wie jakimi herosami, cudakami i odlotowcami, to ja zawsze mam w oczach, w pamięci, we wspomnieniach, często jak za mgłą ten ruchliwy, paplający, barwny (chociaż czasem pięknie czarno-biały) kobiecy światek Allenowego kina. Moje wspomnienia związane z całym tym damskim personelem kina, a właściwie z tylko kawałka świata, w kinie woody’ego Allena są dalekie od jakichkolwiek chęci recenzowania czegokolwiek. To są naprawdę tylko wspomnienia, tak jak wspominam, ale przecież często oglądam kino Felliniego, Bergmana, Hitchcocka czy włoskiego neorealizmu. każde z nich miało swoje zupełnie inne postrzeganie tego właśnie damskiego personelu. U Felliniego były to namiętne, często stukilowe potwory, demoniczne matrony i pełne seksu wampy jak zmysłowa Anita ekberg w „La dolce vita”, u Bergmana piękne, zimne, ale i ziejące erotyzmem Szwedki, no a „Hitch”, jak mówiły o nim jego gwiazdy, adorował jedynie blond piękności i kręcąc filmy, kochał się w nich naprawdę. Jedną z najpiękniej demonicznych była Tippi Hedron i tu mój felietonik zatacza zręcznie kółeczko, wracając do woody’ego Allena... otóż właśnie miałem napisać o fascynującej Melanie Griffith w pięknie zwariowanym filmie Allena „celebrities”, a przecież Melanie jest najprawdziwszą córką muzy Hitchcocka Tippi. No proszę, czy to nie jest swoista magia kina, a Melanie ma w filmie Allena scenę w tak pięknym, zamaszystym płaszczu, że wygląda jak na wybiegu w Mediolanie, a jest w samym sercu Manhattanu umiłowanego przez twórcę ponad wszystko. No oczywiście nie licząc miłości, odwzajemnionej zresztą, do równie umiłowanego klarnetu. znam takie zwariowane fanki jego kina i jego klarnetu, które w grudniu ubiegłego roku dałyby się pokroić, a może nawet dałyby ciała, aby być w Sali kongresowej na jedynym w swoim rodzaju występie wielkiego, malowniczego dziwaka, a przy okazji prawdziwego wirtuoza tego równie magicznego instrumentu. z tysiąca anegdot prawdziwych, wymyślonych, pięknie przez samego ich bohatera zmanipulowanych, dwie podobają mi się szczególnie. Nienawidził szkoły, nauczycieli, włóczył się po kinach, a ponieważ już będąc dzieckiem, był dzieckiem wygłupu, pytany, czy może chociaż coś mu się jednak w szkole podoba, odpowiadał: „Tak, podoba mi się to, że są przerwy”. piękna jest też historia z wycieczką do związku Radzieckiego. Mając tak zwane korzenie rosyjskie, z prezentami i nostalgią i wielkim wzruszeniem i jeszcze większym brakiem wyobraźni (zapewne pierwszy i ostatni raz w życiu), zobaczywszy realia, walcząc jak lew o byle jakie wizy, samoloty, zabijając wzrokiem hotelowe babuszki i wszechwładnych ruskich „czynowników”, wytrzymał niecałe dwadzieścia cztery godziny i uciekł pierwszym nadarzającym się samolotem do nieplanowanej na trasie wycieczki Szwecji. pisząc ten felieton, co jest zresztą zupełnie naturalne, zacząłem sobie przypominać wszystko, co wiem, co pamiętam, często niedokładnie, i jeszcze bardziej to, czego nie wiem, czego się domyślam, że może tak to mogło wyglądać w czasie realizacji różnych fascynujących mnie filmów, scen, dialogów i w szczególności kostiumów. często zwykłych ubrań, często paradnych i wydziwionych, świadomie i też pięknie niemod-
nych, jak w filmie „złote czasy radia”. „wszystko, co chcielibyście wiedzieć o woody Allenie, ale baliście się zapytać...” – tak rekomenduje swoją książkę eric Lax i jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów woody’ego Allena. Urodzeni w tym samym roku, prawdopodobnie w tych samych latach, mogliśmy miewać te same fascynacje, oczywiście przy zachowaniu całkowitego „toutes proportions gardées” i proszę mi wierzyć, to żadna megalomania, znam swoje miejsce w szeregu. znam też kino lat czterdziestych i wiem, co to są ucieczki do kin, do wspaniałego czarno-białego kina tamtych lat. kino amerykańskie lat czterdziestych nie miało nic wspólnego z wybuchową komercją kina współczesnego, poza wyjątkami oczywiście. A jakie było wtedy kino szwedzkie, duńskie, włoski neorealizm, czarne – dosłownie i w przenośni – kino francuskie, angielskie „niepotrzebni mogą odejść” – Boże kochany, cóż to było za kino... Uciekałem do kina kiedy tylko mogłem, mówiąc, że idę na nieszpory, jechałem z wolsztyna do poznania na filmy, których nie mogłem się doczekać w miejscowym kinie Tatry. Udając, że z księdzem jako wzorowy ministrant chodzę po kolędzie, jechałem do poznania na „Hamleta” z Adamem Hanuszkiewiczem w reżyserii wilama Horzycy, obrywało mi się tęgo za te moje pasje. A przedtem jeszcze frontowe kino rosyjskie, więc trochę wiem, chociaż nie w realiach zbliżonych do Manhattanu, co to są pasje miłości durnej i chmurnej... kiedy myślałem, że czeka mnie napisanie kwietniowego felietonu, a jeszcze przed hasłem „woody Allen”, sądziłem, że skoro kwiecień i wielkanoc, to napiszę felietonik pod tytułem „wielkanocne babeczki”, czyli o kobitkach, co to lubią poświętować w wielkanoc w paradnych kolorowych kostiumikach. ponieważ jednak zdominował mnie czarno-biały humor woody’ego Allena, poszukując stosownych czarno-białych rysunków mody, które mogłyby w jakiś sposób ilustrować moje fascynacje filmami wielkiego „smutnego prześmiewcy”, znalazłem czarno-białe zdjęcie Tadeusza Rolkego, który takim mnie zobaczył, kiedy już naprawdę w latach 60. odnalazłem swoją prawdziwą pasję. Miłości do kina nigdy jednak nie zapomniałem i zdarzało mi się niejednokrotnie być jednym z trzech widzów w iluzjonie, bowiem ja kupowałem dwa bilety, żeby udawać, że jest nas pięciu, a jak jest pięciu, to kino gra... To też jest magia kina! Jerzy Antkowiak wooDY ALLeN – A MAN NoBoDY ReALLY kNowS writing about woody Allen and writing in the context of how this „divine madman” portrays women in his films is like writing about great heroines of the cinema of the 1930s and the 1940 while watching polish soap opera starlets. Allen’s movies present whole galleries, even galleys full of vamps, housewives, lady freaks, who wouldn’t exist if it wasn’t for the vernissages. cocottes, weeping introverts, real teenage cry-babies, unashamed, often recommending themselves as „treacherous and vicious”. To keep the balance, there are also holy bores and even if the „master of serious comedy” would cast the greatest heroes, weirdoes and freaks in his films, i always have in front of my eyes, in my memory a hazy picture of this lively, noisy, colourful (even in black and white) ladies’ world of Allan’s movies. My memories of all this female staff in woody Allen’s films are far from trying to review anything. These are really only memories. i often watch films by Fellini, Bergman, Hitchock or the films of italian neorealism. They all present different perception of the female staff. in Fellini’s films it consisted of passionate, often obese monsters, diabolical matrons and sexy vamps like Anita ekberg in „La dolce vita”. in Bergman’s films the ladies were beautiful, cold, emanating with eroticism Swedish women, and „Hitch”, as he was called by his stars, adored only blond beauties and making his movies he really fell in love with all of them. one of the most beautiful and most devilish was Tippi Hedron. we’ve just made a circle here and we came back to woody Allen… i was just about to write about fascinating Melanie Griffith in a beautifully crazy Allen’s film „celebrity”. And Melanie is the truest daughter of Alfred Hitchock’s muse, Tippi. well, isn’t this the magic of the cinema? in Allen’s film Melanie appears in one of the scenes wearing a beautiful, dashing overcoat. She looks as if she was on a catwalk somewhere in Milan, not in the heart of Manhattan, the biggest love of Allen. Beside his returned love for the clarinet of course. i know some crazy fans of his movies and of his clarinet, who
JERzY ANTKOWIAK Legenda polskiej mody i Mody polskiej, w której pracował od początku lat 60., najpierw jako szeregowy projektant, później, aż do likwidacji instytucji w 1998 roku, jako dyrektor artystyczny. Lew salonowy. Living legend of polish fashion and Moda polska in which he worked from the beginning of 60's. First as one of the designers, later till 1998 as an art director.
in December last year would die or sleep with anyone it took to be in Sala kongresowa at the one of its kind concert by the Great eccentric and the virtuoso of the magical instrument at the same. out of a thousand true anecdotes made up and beautifully affected by their hero himself i favour two. He hated school and the teachers, he’d rather spend his time in the movie theatres than in the classroom. And because at the very young age he already had the thing for the comedy, when asked if there might be some aspects of school life worth liking after all, he used to answer: „Yes. The breaks between classes.” There is also a beautiful story about his excursion to the Soviet Union. Having so called Russian roots he went there (probably for the first and the last time in his life)with the gifts, the nostalgia, big emotions and even bigger lack of imagination. Facing the reality of having to fight like a lion for each visa and each air ticket, having to put up with the hotel babushkas and the omnipotent Russian „chinovniks” he stood the whole 24 hours and then he scampered off on board of the first plain flying out of there. To Sweden, which was not on the itinerary. writing this column i naturally started to remember and to fantasise about the films that fascinate me, about the scenes, the dialogs and especially the costumes. often casual clothes, sometimes ceremonial and eccentric, consciously and beautifully out of fashion as in „Radio Days”. „everything You Always wanted to know About Allen…” that’s how eric Lax advertises his book. it’s an obligatory reading for all woody Allen’s fans. Born in the same year, we probably shared the same fascinations at the same time, of course keeping „toutes proportions gardées” and please, believe me it’s not megalomania on my side, i know my place. i also know the cinema of the 1940s and i know what it means to escape into the wonderful world of black and white magic of those times. American cinema of the 1940 had nothing to do with the explosive commercial craze of today movies, with the exceptions of course. And Swedish cinema of that period, Danish, italian neorealism, black – literally and metaphorically French cinema, english „odd Man out” – God, that was cinema…i used to escape to the movie theatre whenever i could, telling my mum i was gonna go to vespers. i went from wolsztyn to poznań to see the films i could no longer wait to see in our local cinema Tatry. pretending to go with the priest on a pastoral visit as a good altar boy i went to poznań to se „Hamlet” with Adam Hanuszkiewicz directed by wilam Horzyca. i was severely punished for my passions. And even before that i saw some Russian war films. So i could probably tell a little bit about true passions of crazy, stupid love, although my reality had nothing to do with the reality of Manhattan. planning my April column i was gonna write about colourful ladies celebrating easter. But i lost myself in the black and white humour of woody Allen films. Looking for appropriate black and white fashion sketches that could somehow illustrate my fascination with the great „sad comedian” i found a photograph of me taken by Tadeusz Rolke in the 1960s, in the times when i found my true passion. i never forgot my love for cinema and more than once i happened to be one of only three people sitting in the audience of iluzjon cinema. i bought two extra tickets, to give the impression there were gonna be five of us. There had to be at least five spectators for the film to be shown. And that’s also the magic of the cinema.
KOMAR’S EYE too czyli FOTOFELIETON TOWARZYSKI FOTO I KOLAŻ MIKOŁAJ KOMAR
116-117 k mag 4 STYL
na imprezach: Otwarcie klubu "The Eve" Noc Oscarowa z Niezapominajką – Rondo Royale "HandClap – Holy Ghost" – MonoBar urodziny Mikołaja Korzyńskiego i Mateusza Szlachtycza Hed Kand – Capitol
pierwszy rozkład: Borys Szyc, Marta Trzeszczkowska, Magdalena Klebańska, Ilona Felicjańska, Jarek Korniluk. drugi rozkład: Łukasz Wójcik, Marta Kownacka, Paulina Plizga, Michał Wiśniewski, Stanisław Boniecki, Magdalena Klebańska, Darek Ślusarczyk, Robert Serek, Marta Kownacka, Lena Bersz, Oskar Stelągowski, Holy Ghost, Marta Skajnowska, Grzegorz Press, Borys Szyc, Nadine Jumah, Paulina Plizga, Przemek Nowakowski, Andrzej Burzyński, Michał Kobra, Kasia "Novika" Nowicka, Julia Jędrzejewska, Max Krakowski, Mateusz Szlachtycz, Jagoda Maruda, Alex Duch, Michał Kobra, Dariusz ślusarczyk, Andrzej Miękus, Michał Strykier, Lukrecja Nagabczyński, Kasia Trzcińska, Mariusz Trzciński, Mikołaj Komar, Wojtek Sokół, Robert Niziński,
118-119 k mag 4 STYL
To nas zajmuje, kiedy nie zajmujemy się magazynem albo wręcz odwrotnie Kuba Rudkiewicz
Muzyka Amarcord (1973) OST NINO ROTA Join The Q The Qemists KsiĄŻka/ ALBUM Ubik Philip K. Dick Film Wszyscy mówią kocham cię Jej wysokość Afrodyta REŻ. Woody ALLEN Moda Mniej znaczy więcej Kuchnia Leniwe śmietana tarta bułka
Stanisław Boniecki
MUZYKA Dj Mujava KSIążKA/ALBUM Telefoniczna FILM Popiełuszko reż. Rafał Wieczyński MODA Prosto elegancko KUCHNIA Placki ziemniaczane z kawiorem i śmietaną
Basia Barcikowska
MUZYKA Lazy Hours Vol. 2 VARIOUS ARTISTS KSIąŻKA/ALBUM Ostatni wykład Randy Pausch FILM Oszukana reż. Clint Eastwood MODA Pastelowe sukienki KUCHNIA Szarlotka z lodami waniliowymi
Mikołaj Komar
MUZYKA Fleet Foxes Fleet Foxes No Line On The Horizon U2 March Of The Zapotec And Real People Holland BEIRUT Wrong Depeche Mode KSIĄŻKA/ ALBUM LOVE Magazine Katie Grand FILM Wrestler REŻ. Darren Aronofsky Jej wysokość Afrodyta REŻ. Woody Allen Scareface REŻ. Brian De Palma MODA Acne Fillipa K Marc Jacobs Duuuużo niebieskiego! KUCHNIA Zupa z leśnych grzybów
Anastazja Jaworska
MUZYKA The Best Of Sade SADE KSIążKA/ALBUM Czarownica z Portobello PAULO COEHLO FILM Original Sin REŻ. Luis Vargas He's Just Not That Into You Ken Kwapis MODA Prosta kobiecość Ponadczasowa czerń CHRISTIAN LOUBOUTIN KUCHNIA Krewetki gotowane na parze
Michał Kobra
MUZYKA Słucham bardzo dużo nowej muzyki z gabinetu Mikołaja Komara KSIĄŻKA/album Utopia Krystian Lupa FILM Seszele reż. Bogusław Linda MODA Czerwona kurtka puchowa Nike KUCHNIA Tiramisu w Szparce
Adrianna Zielińska
muzyka It's Not Me, It's You lily allen książka/album Rtęć Amelie nothomb Lolita vladimir nabkov film All God's Children Can Dance REŻ. Robert Logevall na podstawie opowiadania Haruki Murakami Bracia Karamazow REŻ. Petr Zelenka Changeling REŻ. Clint Eastwood moda Balmain wiosna/lato 09 kuchnia Dania dnia w Między Nami Cafe Bufet szkolny pjwstk
Piotr Vanila Bujnowski MUZYKA DJ WICH KSIĄŻKA/ALBUM Google FILM This Is England REŻ. Shane Meadows MODA RAPHA KUCHNIA Spaghetti alio et olio Ani Kempy.
Przemek Karolak
MUZYKA Lodge BILL LASWELL & FANU The Spirit Of Apollo N.A.S.A. Betty Helmet KSIĄŻKA/ALBum Kończę zaczęte FILM Nie ma czasu, nie ma filmu MODA Krawat jak szpagat KUCHNIA Smażony camembert w panierce borówka
Monika Zawadzka
MUZYKA CocoRosie Mike Patton KSIążKA/ALBUM Antologia Nowego Dramatu Polskiego PRACA ZBIOROWA FILM Changeling REŻ. Clint Eastwood Hanami – Kwiat wiśni REŻ. Doris Dörrie Jagodowa Miłość REŻ. Kar Wai Wong MODA NikE Carhartt American Apparel KUCHNIA Mrożonki Horteksu
Marek Staszyc
Muzyka Electric Lady Land Jimmy Hendrix książka/album Zamek Franz Kafka Stadion X lecia – miejsce, którego nie było BĘC ZMIANA KORPORACJA HA!ART Film Sanatorium pod Klepsydrą REŻ.Stanisław Has Moda styl Jamesa Deana Kuchnia carpaccio
Iwona wądołowska
Muzyka Przez ścianę słucham No Line On The Horizon U2 Film Pasja reż. MEL Gibson Siedem Dusz reż. Gabriele Muccino Jagodowa Miłość REŻ. Kar Wai Wong KsiĄŻka/Album Lofts felicia eisenberg molnar Moda Tęsknota za wiosennym płaszczem za sukienką ew. spódnicą za świeżymi kolorami i za ubieraniem sie w "kobiecość" Kuchnia Tradycyjna kasza gryczana prażona w kocu gulasz
Michał szwarga
Muzyka Intro Plasmapool Miles Dyson Książka/ album Obrona szaleństwa WOODY ALLEN Film Wątpliwość REŻ. John Patrick Shanley Moda Ważny jest kontrast Kuchnia Sam gotuję sam wymyślam sam podaję
Piotr NAJAR
MUZYKA Saturdays=Youth M83 The New Sensation SMOKIO Warp EP The Bloody Beetroots Everything She Touched Turned Ampexian PREFUSE 73 The Spirit Of Apollo N.A.S.A. FILM Stay REŻ. Marc Forster Religulous REŻ. Larry Charles Je Vais Bien, Ne T'en Fais Pas REŻ. Philippe Lioret KSIĄŻKA/ ALBUM Design as Art BRUNO MUNARI MODA RVCA Carhartt KUCHNIA Kuleczki chlebowe
tylko w RS2 www.rs-store.pl
LICZBA I OKRES WAŻNOŚCI DARMOWYCH SMS-ÓW PRZYZNAWANYCH W OKRESIE PROMOCJI OGRANICZONA. PROMOCJA „DARMOWE SMSY W PLAY FRESH” OBOWIĄZUJE DO ODWOŁANIA. SPRAWDŹ SZCZEGÓŁY NA WWW.PLAYMOBILE.PL
Play Fresh na kartę daje Ci SMS-y za darmo, zaskakująco niską cenę połączeń i aktywne konto przez cały rok po dowolnym doładowaniu. Zdziwiony bezkonkurencyjną ofertą? A nas dziwi, że jeszcze nie masz Play Fresh. Tym bardziej, że możesz przenieść swój obecny numer. Świeża oferta na kartę. Freszcie!