Obraz a słowo 2016

Page 1



Obraz a słowo Literacki opis dzieła malarskiego

Laureaci XII edycji konkursu Marian Konarski Noc w przenośniach


Dyrektor i Redaktor Naczelny Wydawnictw Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu Leszek Jodliński Organizacja i prowadzenie konkursu: Anna Rak i Marek Ryś Projekt i skład: Magdalena Grzegorzek

Wydawca: Muzeum Górnośląskie pl. Jana III Sobieskiego 2 41–902 Bytom www.muzeum.bytom.pl Nakład: 150 egz. ISBN 978-83-88880-61-0


Marian Konarski Noc w przenośniach z 1932 r. ze zbiorów MGB (fragment)



Słowo od Wydawcy Już po raz dwunasty Muzeum Górnośląskie zaprosiło młodzież gimnazjalną i ponadgimnazjalną do udziału w Ogólnopolskim Konkursie Literackim „Obraz a słowo. Literacki opis dzieła malarskiego”. Tematem tegorocznych zmagań była „Noc w przenośniach” Mariana Konarskiego. Obraz z 1932 roku, szczęśliwie dla nas znajdujący się w zbiorach Muzeum Górnośląskiego, stał się punktem wyjścia do podroży w przestrzenie sztuki, historii i refleksji o życiu. To trudne dzieło prowokujące do poszukiwań interpretacyjnych, formalnych. Wymagające wprost zanurzenia pracy Konarskiego w kontekście osób, zdarzeń, zindywidualizowanej historii. Wreszcie zapytania siebie samego o postawy i emocje, które wzbudza w nas, gdy w intymnym, osobistym kontakcie przed nim stajemy. Z ogromną satysfakcją i na tę okazję odrzucając pogląd profesora Mieczysława Porębskiego o definitywnym końcu literackiej, narracyjnej interpretacji sztuki (zaprezentowanej w jego „Pożegnaniu z krytyką”, Kraków, 1966), zagłębiłem się w lekturę prac zgłoszonych do konkursu. Z jednej strony zrozumiałem, jak niełatwe zadanie stało przed konkursowym Jury dokonującym oceny prac. Cieszę się z poziomu tych, które wyłoniono w procesie selekcji. Z drugiej ucieszył mnie poziom, erudycja, samodzielność i dojrzałość opinii i interpretacji, którą zaprezentowali piszący. Sięgali do źródeł, nieraz krytycznie odnosili się do literatury przedmiotu i – co może najważniejsze – radowała mnie myśl, że spotkanie z obrazem Konarskiego nie było ich pierwszym kontaktem ze sztuką i przestrzenią galerii. Czułem to, podążając za kolejnymi wersami ich tekstów. Na końcu, do wszystkich tych wrażeń, dodałem uznanie dla ich kunsztu w posługiwaniu się materią języka polskiego. W pracach objawiał się on jako materia żywa, współczesna i poszukująca niejednokrotnie własnego stylu. 7


W imieniu Muzeum Górnośląskiego, organizatora konkursu i wydawcy zbioru nagrodzonych tekstów, pragnę podziękować wszystkim, którzy w dziele tym wzięli udział. Zarówno tym, którzy przygotowali jego dwunastą edycję, jak i tym, którzy postanowili w nim uczestniczyć. Podziękowania te kieruję także na ręce opiekunów – nauczycieli, którzy dla jego uczestników byli wsparciem, pierwszymi (krytycznymi) czytelnikami. Pokazali drogę. Zapraszam do lektury tekstów. Podróży w świat wyobraźni, poszukiwania treści i znaczeń oraz admiracji dla sztuki i słowa.

8


kategoria gimnazjalna – I miejsce

OKRUCHY DNIA OBLICZA NOCY Alicja Góral Gimnazjum nr 10 im. Księdza Jana Twardowskiego w Lublinie nauczyciel prowadzący: Dorota Chabros - Chimiuk

CZĘŚĆ I Wcale nie jest za późno by szukać świata ze snów. Stowarzyszenie Umarłych Poetów

Był środek nocy. Stałam na moście, patrząc gdzieś przed siebie. Wcale nie spieszyło mi się do domu, choć było już naprawdę późno. Nikt tam zresztą na mnie nie czekał. Miejsce, w którym się znalazłam, wydawało mi się obce i znajome zarazem. Nie dociekałam jednak, gdzie jestem. Stałam dość długo i pomimo zmęczenia nie miałam ochoty odejść. Jakaś bliżej nieokreślona siła trzymała mnie na tym mostku w samym środku nocy, jakby moja obecność była tam co najmniej niezbędna. Patrzyłam więc przed siebie, a skłębione myśli znów powróciły jak bumerang. Po raz kolejny analizowałam dzień, z którego pozostały jedynie okruchy. Jakże trudny dzień. Miałam nadzieję, że długi spacer wyzwolił mnie od koszmaru minionych godzin, stresów, które przeżyłam, ale jednak nie… wszystko powróciło ze zdwojoną mocą. Rozejrzałam się. Nie wiem czemu, ale rzeczywistość wokół jakby się zmieniła, a może po prostu ja sama zaczęłam postrzegać ją jakoś inaczej. Spojrzałam na wodę w strumieniu mieniącą się w świetle księżyca, szukając ukojenia w jej szmerze, ale ukojenie nie przyszło. Zamiast

9


migocących kropli zobaczyłam wężowe łuski, więc czym prędzej odwróciłam wzrok. Próbowałam zamknąć oczy, przetarłam powieki. Chwilę potem poczułam się jednak kompletnie osaczona, gdy dostrzegłam złowrogie cienie otaczających mnie drzew. Wyglądały niemal jak sylwetki ludzkie, ale były nienaturalnie wysokie i dziwnie wykrzywione. Poczułam strach. Trudno opisać emocje i uczucia, jakie mi wówczas towarzyszyły, bo przyjazna dotąd rzeczywistość wydała mi się nagle wroga i ponura. Szukając jakiegoś światełka w mroku, odruchowo podniosłam oczy w kierunku księżyca. Nie poczułam się jednak ani trochę lepiej i bezpieczniej, bo odniosłam wrażenie, że nawet niebo jest inne niż zwykle, a znajomy od dzieciństwa rogalik wyglądał jak kawałek cierpkiej cytryny na ciemnym firmamencie. Stałam więc kompletnie zagubiona na moście wśród nocy i nie miałam pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Pragnęłam ciszy i spokoju po ciężkim dniu, a kłębiły się we mnie intensywne emocje. Nie wiem, jak długo to trwało, bo straciłam chyba poczucie czasu, ale w pewnym momencie poczułam, że wszystkie lęki i niepokoje zaczęły mnie powoli opuszczać. Doznałam wyciszenia. To niesamowite, ale byłam lekka i wolna jak ptak. Dostrzegłam nawet jakieś światło w oddali, którego wcześniej nie widziałam. Odsłoniło mi ono drogę, którą zapewne powinnam była pójść. Przyciągało mnie ku sobie, zapraszało, kusiło… Czułam, że ta jasność za drzewami jest dobra, nie bałam się jej. Miałam wrażenie, że coś lub ktoś tam na mnie czeka. Może mój Franciszek? Tak, to na pewno on. Ni stąd ni zowąd wyraźnie poczułam jego obecność. Jego ciepło i spokój. Zupełnie jakby stał obok na moście wśród nocy i trzymał mnie pod ramię. Tak za nim tęskniłam po jego odejściu, a on właśnie teraz przyszedł. Musiał czuć, że go potrzebowałam. I staliśmy już razem, we dwoje… Z trudem otworzyłam oczy. Nie mogłam albo może nie chciałam obudzić się z tego snu, który uświadomił mi, że noc może być zbawiennym czasem wewnętrznego wyzwolenia i ukojenia. Zrozumiałam, że nie da się tak po prostu zamknąć dnia na klucz, jak mówił poeta, bo każdy dzień pozostawia po sobie okruchy, które usunąć z naszej świadomości może tylko noc.

10


CZĘŚĆ II Nazwy dni różnią się między sobą: noc ma tylko jedną nazwę. Elias Canet Słowa motta szwajcarskiego pisarza i poety, laureata Nagrody Nobla, Eliasa Canetti przywołują refleksję na temat czasu dnia i nocy. Pozornie wydawać by się mogło, że dni są rzeczywiście bardzo różne od siebie, każdy przynosi coś nowego, a noc jest zawsze taka sama: ciemna i posępna, spowita snem, otulona mrokiem. Paradoksalnie jednak to właśnie pora nocy, nieodgadniona i niewątpliwie skrywająca w sobie jakąś tajemnicę, od najdawniejszych czasów nurtuje twórców literatury i malarstwa i jest częstym źródłem inspiracji dla nich. Jakie oblicza nocy dostrzegamy w dziełach artystów? Okazuje się, że skrajnie różne. Niezwykle optymistyczną wizję przedstawiają na przykład obrazy Vincenta van Gogha, urzekające paletą barw i grą świateł, a także specyficznym nastrojem. Odbiorca może odnieść wrażenie, że gwiazdy na niebie naprawdę migocą, a tafla wody, w której się odbijają, autentycznie połyskuje. Noc jawi się tu jako pora przyjazna, niemal radosna, pora nie tylko snu, ale też relaksujących spacerów nad brzegiem rzeki czy spotkań w urokliwych kawiarenkach. Odmienny sposób prezentacji odnajdujemy jednak w innych dziełach. Niejednokrotnie jest to wizja mroczna i ponura, z posępnym, tajemniczym nastrojem, pokazująca złowrogie i nieprzyjazne oblicze nocy. Można by pomyśleć, że pod jej osłoną może teoretycznie zdarzyć się wszystko, co najgorsze, a więc grzech, zbrodnia czy śmierć. Dobrym przykładem może tu być obraz Artura Grottgera pt. „Nokturn”, na którym widać piętrzące się chmury, trupie światło księżyca i bliżej nieokreślone postacie, budzące lęk i grozę. Ciemna paleta barw potęguje nastrój i wzmaga niepokój odbiorcy. Niezwykle intrygującym dziełem, które w bardzo ciekawy sposób łączy elementy obydwu powyższych wizji, jest „Noc w przenośniach” autorstwa Mariana Konarskiego. Wydaje się, że w jego obrazie pięknie splatają się jasność i mrok, dobro i zło, lęk i nadzieja, pozytywne i negatywne emocje. Nic nie jest tu oczywiste i jednoznaczne, a rzeczywistość przedstawiona jest w sposób niebanalny. Wszystko to pobudza do myślenia i wywołuje refleksję odbiorcy. 11


Obraz namalowany został w roku 1932 przez Mariana Konarskiego (1909–1989), który był nie tylko malarzem, ale również rzeźbiarzem, poetą i teoretykiem sztuki. Dzieło, znajdujące się w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, wykonane jest techniką olejną na płótnie i ma wymiary 70.5 x 70.5 cm. Trudno dokładnie określić, jaki nurt reprezentuje obraz Konarskiego, ale sam autor klasyfikował swoje prace jako „poetycki realizm”. Niektórzy badacze i krytycy sztuki dostrzegają jednak w jego twórczości elementy surrealistyczne, między innymi operowanie bogatą symboliką i odwoływanie się do ludzkich emocji. Malarze tradycyjnie reprezentujący surrealizm (np. Salvador Dali) posuwali się oczywiście znacznie dalej, ponieważ kreowali obrazy z pogranicza jawy, snu i halucynacji, które totalnie burzyły logiczny porządek rzeczywistości. Jednak charakterystyczny dla surrealizmu element zaskoczenia wydaje się być obecny również w twórczości Mariana Konarskiego, czego przykładem może być właśnie „Noc w przenośniach”. Kompozycja obrazu jest otwarta, statyczna. Przestrzeń wydaje się być podzielona na trzy plany: pierwszy, na którym znajdują się dwie postacie (mężczyzna i kobieta) stojące na moście, drugi, przedstawiający wysokie drzewa przypominające zdeformowane sylwetki ludzkie oraz plan dalszy, na którym widać w głębi oświetloną ścianę lasu. Autor uzyskuje wrażenie głębi dzięki użyciu światła. Dwa najjaśniejsze punkty to księżyc oraz mocno oświetlone miejsce pomiędzy drugoplanowymi drzewami a lasem widocznym w oddali. Ten fragment obrazu jest wyraźnie wyeksponowany, przykuwa uwagę odbiorcy, intryguje go i wzbudza jego ciekawość. Wydaje się również, że autor celowo przedstawia drzewa na drugim planie jako ważniejsze niż postacie na planie pierwszym. Taki zabieg w malarstwie nazywa się perspektywą intencjonalną. Gama użytych kolorów nie jest zbyt szeroka. Są to głównie barwy ziemi (zieleń, brąz, czerń, szarość), które wyraźnie kontrastują z pomarańczowo – żółtym odcieniem, będącym jedynym źródłem światła w nocnym krajobrazie. Paleta użytych barw podkreśla nastrój nocy – dość tajemniczy i ponury. Odbiorca odnosi nieodparte wrażenie, że najmocniej oświetlona przestrzeń w głębi prowadzi do jakiejś lepszej, mniej mrocznej rzeczywistości. Tak więc podstawową formą ekspresji wydaje się być użyta kolorystyka, która wywołuje emocje u odbiorcy, a także bogata symbolika. 12


Autor posługuje się licznymi symbolami, które mają ukryte znaczenia i nasuwają wielość interpretacji. Na przykład zdeformowane drzewa, stojące za postaciami pierwszoplanowymi, być może symbolizują ludzkie słabości i ułomności, tłumione emocje i osaczające człowieka problemy. Wydawać by się mogło, że postać z pochyloną głową wyraża skruchę, z głową podniesioną w kierunku nieba nadzieję, z wielkimi szeroko otwartymi oczyma strach, a z pięścią uniesioną w górę bunt i złość. Taka interpretacja wydaje się o tyle prawdopodobna, że zwykle przecież nasze lęki i niepokoje uwalniane są nocą, najczęściej w snach. Na obrazie Konarskiego znajduje się również kilka elementów, które znajdują się w miejscu, gdzie normalnie byśmy się ich nie spodziewali. Na przykład żółty księżyc w kształcie rogalika jest w gruncie rzeczy cząstką cytryny; szarawo-niebieski strumień, w którym odbija się światło księżyca, do złudzenia przypomina pokrytego łuskami węża; szare, podłużne chmurki na niebie to ryby płynące po ciemnym, nocnym sklepieniu. Wszystko to może oznaczać względność otaczającej nas rzeczywistości. To, co wydaje się oczywiste, nie zawsze takie jest. Rzeczywistość, która wydaje się znajoma i przyjazna, może okazać się zaskakująca i nieprzewidywalna albo wręcz wroga. Sytuacje, których się nie obawiamy, mogą przybrać nieoczekiwany obrót i być potencjalnie niebezpieczne. Kolejnym elementem, który może mieć znaczenie symboliczne, jest jasna przestrzeń, być może droga ciągnąca się wzdłuż lasu, która ewidentnie dokądś prowadzi i wydaje się być znacznie mniej ponura niż reszta obrazu. Może ona być symbolem ludzkich tęsknot i pragnień, które również najintensywniej ujawniają się nocą w sennych marzeniach. Obraz Mariana Konarskiego zaskakuje, zarówno pod względem formy, jak i bogactwa interpretacji, które nasuwa. Wydaje się, że każdy, nawet najmniejszy szczegół ma tu swoje znaczenie i w największym stopniu pobudza odbiorcę do refleksji i przemyśleń nie tylko na temat sztuki. Noc ukazana przez autora ma niewątpliwie niejedno oblicze i przywołuje na myśl niejedną ludzką historię. OPINIA JURY Wypowiedź literacka skomponowana z dużym wyczuciem równowagi pomiędzy emocjami autorki, budującymi pierwszą część eseju a świetnie przeprowadzoną analizą formalną dzieła zawartą w drugiej części. 13


Duży plus za umiejętne osadzenie obrazu Konarskiego w nurcie malarstwa nokturnowego, ze wskazaniem na bogactwo plastycznych ujęć tego tematu. Iwona Mohl

14


kategoria gimnazjalna – Ii miejsce

Słowiańska przemiana Franciszek Linke Społeczne Gimnazjum nr 4 STO im. A. Wodziczki w Poznaniu, klasa I nauczyciele prowadzący: Ewa Bujak, Bogna Kowalczyk, Anna Zujewska

Od tej nocy ponad miarę złego snu, od tej nocy ponad miarę samotności, zaczął Pan Bóg pomalutku dzień po dniu przeprowadzkę z dosłowności do przenośni. Wisława Szymborska, Noc

Przyglądając się obrazowi Mariana Konarskiego „Noc w przenośniach”, odniosłem wrażenie, że jest w nim coś tajemniczego i niezwyczajnego, i że opowiada intrygującą historię. Na początku nie wiedziałem o czym może być ta opowieść, ale na pewno musiała wypływać z głębokich wewnętrznych przeżyć malarza i być związana z pewnego rodzaju smutkiem i tęsknotą. Aby zrozumieć przesłanie autora musiałem najpierw dowiedzieć się kim był ten artysta, ponieważ po raz pierwszy spotkałem się z jego nazwiskiem. Poszukującw różnych źródłach ustaliłem, że żył on w latach 1909-1998. Jako student Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych wstąpił do, założonej przez rzeźbiarza Stanisława Szukalskiego, grupy artystycznej Szczep Szukalczyków Herbu Rogate Serce. Była to grupa zrzeszająca ludzi, którzy inspirowali się kulturą dawnej słowiańszczyzny. 15


Członkowie Szczepu przybierali pseudonimy artystyczne o brzmieniu słowiańskim. Marian Konarski posługiwał się imieniem Marzyn i przez wiele lat pełnił funkcję szczepowego tego ugrupowania. Razem z innymi członkami szczepu krytykował Akademię Sztuk Pięknych , pozycję profesorów i wartość akademickiego systemu kształcenia. Został za to wydalony z uczelni. Filozofią artystyczną szukalczyków było podkreślenie polskości w sztuce i stworzenie w niej swoistego narodowego stylu. Uważali oni , że należy walczyć z kościołem katolickim, ponieważ chrześcijańska wiara została Polakom narzucona i odcięła od pierwotnych korzeni. Jak pisze Anna Kargol w jednym z artykułów, członkowie Szczepu twierdzili, „że przez sztukę wiedzie droga do przemiany polskiego społeczeństwa”. Idea „przemiany” najbardziej zwróciła moją uwagę w poglądach artystycznych szukalczyków, dlatego spróbuję odnaleźć jej odzwierciedlenie w obrazie Konarskiego. Dzieło zostało namalowane w roku 1932, czyli w okresie wczesnej twórczości malarza, techniką farb olejnych naniesionych na płótno w kształcie kwadratu o boku 70,5 cm i znajduje się w zbiorach Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu W okresie międzywojennym rozwinął się w sztuce nurt surrealistyczny, który skupiał się na przedstawieniu tego, co nadrealne i oderwane od rzeczywistości, a więc w swoisty sposób „przemienione”. Obraz Konarskiego doskonale wpisuje się w ten nurt. Przedstawia z pozoru realną sytuację, zawierającą jednak wiele fantastycznych elementów. Na pierwszym planie tej statycznej i otwartej kompozycji. widzimy dwoje ludzi stojących nieruchomo na moście i prowadzących rozmowę. Wizualnym wyrażeniem tej rozmowy jest rozciągająca się za nimi symboliczna nocna przestrzeń parku z ogromnymi dziwnymi drzewami i srebrzystą rzeczką. Drzewa, zbudowane według pionowych linii i stanowiące dominantę kompozycyjną obrazu, zdają się być dotknięte transmutacją i przybrały ludzkie i zwierzęce kształty. Mam wrażenie, że to o nich mówi stojący na moście mężczyzna, a przytłaczające swym ogromem konary są odzwierciedleniem przygniatającego go problemu. Nad drzewami góruje mandarynkowy księżyc, co jest według mnie, pewnym elementem absurdalnym i niezwykłym zestawieniem. Z lewej strony widać jasną, oświetloną słońcem parkową drogę, a nad nią trzy rybie chmury ze błękitnymi oczami. Tu znowu widać element „przemiany”: w jednej przestrzeni parku dzień nagle zamienia się w noc. To zjawisko podkreślone jest także przez odwróconą perspektywę obrazu , w której przedstawione elementy rozszerzają się i powiększają 16


w miarę ich oddalania się od obserwatora, a więc ulegają pewnej transformacji. Widać to doskonale obserwując ścianę drzew. Dominującew dziele ciemne barwy, decydujące o jego monochromatycznym charakterze, kontrastują z luminescencyjnymi kolorami księżyca, rybich oczu i tajemniczo świecących punktów na jednym z parkowych drzew. Gładkie i spokojne pociągnięcia pędzla podkreślają tytułową porę dnia. Malarstwo surrealistyczne szukało inspiracji w baśniach i mitach. Naturalne zatem wydaje się, że Konarski, zafascynowany słowiańszczyzną, musiał odnieść się w swej twórczości do mitologii Słowian. Jasny księżyc nawiązuje do organizacji życia Słowian opartej na kalendarzu lunarnym. Święta związane były z pełnią księżyca, a ważne działania podejmowano przy tak zwanym „młodym księżycu”, który miał gwarantować ich powodzenie. Mandarynkowy kształt księżyca sugeruje, że obraz nie przenosi nas dosłownie w czasy Słowian, ale przedstawia współczesną autorowi scenę. Pień drzewa ze świecącymi oczami nawiązuję do sowy, która w słowiańskich wierzeniach ludowych kojarzona była ze śmiercią i nieszczęściem. Sowa była tak zwanym ptakiem złowróżbnym, żyjącym w mroku nocy budzącym grozę i powiązanym z demonami szukającymi ludzkich dusz. Słowianie wierzyli również, że sowy są wcieleniem duszy zmarłych. Ten sam element może łączyć się także z postacią Świętowita, jednego ze słowiańskich bogów, którego cztery twarze patrzyły na cztery strony świata. Rzeka miała dla Słowian istotne znaczenie, ponieważ zgodnie z ich mitologią Ziemia i wszelkie życie wyłoniło się z wody. Ponadto rzeka kojarzona była z ruchem, przemijaniem i czasem. Rzeka na obrazie Konarskiego wydaje się mieć wężową skórę. Wąż zaś symbolizuje odrodzenie i przemianę. Najważniejsze symboliczne znaczenie miały w kulturze Słowiańskiej drzewa. Wyobrażali oni sobie, że są one centralną osią kosmiczną, tak zwaną axis mundi, łączącą świat umarłych, świat żywych i krainę bogów. Drzewa uważane często były za święte i wierzono, że w ich gałęziach przebywają bogowie. Buntując się przeciw narzuconemu Polakom chrześcijaństwu, Konarski, posłużył się bez wahania biblijnymi symbolami ryby i światła. Ryba, po grecku ichthys jest znakiem pierwszych chrześcijan, symbolizuje Chrystusa i odnosi się do chrztu i eucharystii. Światło zaś odnosi się do samej religii chrześcijańskiej, która w Biblii często posługiwała się pojęciem światła : „światło na oświecenie pogan” (Łk 2,32). Bóg, który „zamieszkuje światłość niedostępną” (1 Tm 6,16) czy Jezus, który sam siebie nazywa” światłością świata” (J 8,12). 17


Opisana wyżej idea przemiany i inspiracja malarza mitologią Słowian nasunęła mi na myśl pewną historię związaną z postacią mężczyzny i kobiety, przedstawionych na obrazie Konarskiego. Zilustruję tę refleksję w formie krótkiego opowiadania: Jak co niedzielę wyszli z wieczornej mszy świętej. On w kapeluszu i ciemnym palcie. Ona w eleganckim płaszczu i czerwonym wełnianym szalu. Nie odzywali się do siebie i szli w milczeniu przez ciemny park, który prowadził do ich domu. Nagle On zatrzymał się na drewnianym mostku, oparł się o barierkę i powiedział: — Nie pójdę tam z Tobą więcej. — Dokąd? – spytała Ona. — Do kościoła, na mszę, do księdza… – wyszeptał, spoglądając na jasny łuk księżyca. Zdziwiona i zaskoczona Ona próbowała dociec o co chodzi. Przez dwadzieścia lat małżeństwa w każdą niedzielę szli wieczorem na mszę, a teraz nagle On oświadcza, że nigdy już tam nie wróci. Nie rozumiała, a On wciąż mówił o Ziemi, wolności, drzewach… Wtem usłyszeli pohukiwanie sowy, a Jej wydało się, że zobaczyła świecące oczy ptaka na jednym z drzew. On odwrócił się w stronę dobiegającego dźwięku, uśmiechnął się nieznacznie i powiedział: — Oto jest axis mundi! Oddalił się w stronę drzew zostawiając ją samą na mostku. Stała tak jeszcze długo w milczeniu i zdumieniu, ciągle nie rozumiejąc o czym mówił. Od tej chwili na niedzielne msze chodziła sama. On zaś o tej samej porze udawał się do parku, stawał na mostku i wypatrywał wśród gałęzi sowy. Wreszcie pewnego dnia dostrzegł, że prawdziwy bóg spogląda na niego aż czterema zatroskanymi twarzami z najwyższego pnia. Poczuł wtedy prawdziwą przemianę. Stał się Słowianinem. Ta wymyślona przeze mnie historia pozwoliła mi zrozumieć, że w życie każdego z nas wpisane są nieodłącznie egzystencjalne problemy, które, jak pisze Szymborska w swym wierszu, stają się często prześladującym koszmarem, z którym człowiek boryka się w samotności. Droga do wyzwolenia i przemiany prowadzi często poprzez negację dotychczasowych doświadczeń. Jestem przekonany, że taką drogę musiał przejść także Marian Konarski, a namalowane przez niego dzieło odzwierciedliło w metaforycznych obrazach głębokie pragnienie powrotu do duchowych źródeł Słowian. 18


Bibliografia: 1. http://mroczne-wiersze.ownlog.com/wislawa-szymborska---noc,616079,komentarze.html 2. Gieysztor Aleksander, Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986 3. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań – Warszawa 1984 4. Good News New Testament, American Bible Society, New York 1983 5. Kargol Anna, Między sztuką a polityką. Źródła myśli politycznej Stanisława z Warty Szukalskiego, „Państwo i społeczeństwo”, rok XII, 2012 nr 3, Kraków 2012 6. http://culture.pl/pl/artykul/szczep-szukalszczykow-herbu-rogate-serce 7. http://www.artinfo.pl/pl/blog/wydarzenia/wpisy/marian-konarski-19091998-szczepowy-rogatego-serca-malarstwo-rysunek-rzezba/ 8. http://www.magazynsztuki.pl/surrealizm/

OPINIA JURY Mottem swoich rozważań Autor uczynił ostatnią zwrotkę wiersza Noc Wisławy Szymborskiej. Zwracam na to uwagę, ponieważ problem, który zajmuje poetkę (refleksja nad ofiarowaniem Izaaka), jest podstawą ramy kompozycyjnej pracy zatytułowanej Słowiańska przemiana. Tekst składa się z dwóch autonomicznych części. Pierwsza zawiera opis obrazu Mariana Konarskiego i próbę interpretacji jego warstwy symbolicznej, druga – wyodrębniona kursywą – to krótka opowieść o kobiecie, mężczyźnie (pewnie postaciach z obrazu Noc w przenośniach) i ich wyobrażeniach religijnych. Tytuł Słowiańska przemiana odnosić się zatem może zarówno do fascynacji słowiańszczyzną – charakterystycznej dla Konarskiego (i jego towarzyszy skupionych wokół Stanisława Szukalskiego), jak i wymowy namalowanego przezeń dzieła. dr hab. Anna Gomóła

19



kategoria gimnazjalna – Iii miejsce

Nad przepaścią ludzkiej egzystencji Emilia Chmiel Gimnazjum w Posadzie Górnej, klasa III b nauczyciel prowadzący: Waldemar Kilar Walka o sztukę to – walka o prawa ludzkie, o treść życia ludzkiego, o człowieczeństwo Stanisław Brzozowski

Malarstwa Mariana Konarskiego nie sposób jednoznacznie określić. Zbytnim uproszczeniem byłoby stawianie tez, że ten wszechstronnie uzdolniony artysta malował swe obrazy w nurcie surrealistycznym czy impresjonistycznym. Sięgał po rozmaite motywy, czerpał pełnymi garściami z otaczającej go rzeczywistości, inspirowała go polska codzienność. Nie ulegał chwilowym modom i konwencjom, szedł własną drogą, której pozostał wierny. Mimo że doczekał się aż 33 wystaw indywidualnych, to jego twórczość (uprawiał malarstwo sztalugowe, gwasz, rysował, rzeźbił, wykonywał polichromie) bardziej znana jest za granicą niż w Polsce. Za życia był niedoceniany. Tylko nieliczni krytycy sztuki upatrywali w jego obrazach nowatorskiego podejścia do sztuki. Marian Konarski był twórcą wyjątkowym – niepokornym wizjonerem o ponadprzeciętnej technice malarskiej. W środowisku artystycznym Krakowa krążyła anegdota o członku głośnej w okresie międzywojennym grupy artystycznej Szczep Rogate Serce (założonej przez Stanisława Szukalskiego). Mawiano, że nienawidził dwóch rzeczy: nie znosił, gdy ktoś nazywał go plastykiem, i nie cierpiał krakowskich kawiarni. Uważał, że „krakowscy plastycy” zamiast pracować pędzlem, robią to językiem

21


w kawiarniach. I tam decydują o tym, co jest modne w sztuce i co trzeba promować, bez względu na obiektywną wartość. Kraków na stałe wpisał się w jego życie i rozwój twórczy. Tu ukończył IV Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, następnie rozpoczął studia w 1928 roku na Akademii Sztuk Pięknych. Był uczniem Władysława Jarockiego (rysunek ogólny), Ignacego Pieńkowskiego (rysunek wieczorowy i akt) oraz Xawerego Dunikowskiego (rzeźba). Wpływy wielkich mistrzów, zwłaszcza Dunikowskiego, widać w jego twórczości. Przykładem na to bez wątpienia jest obraz „Noc w przenośniach”, powstały w 1932 roku. Data powstania dzieła jest znacząca w życiu Konarskiego. Młody artysta wystąpił wówczas na krótko ze Szczepu Rogatego Serca. Dodajmy, że za przynależność do „szukalszczyków” został relegowany z uczelni, której dyplom nota bene otrzymał dopiero w 1960 roku. Ideą jego pracy twórczej było hasło: „miłować i walczyć”. Dlatego mierzył się z trudnymi zagadnieniami, malując poetyckie a zarazem przejmujące wizje o kruchości ludzkiej egzystencji. Stawiał fundamentalne pytania o jakość życia jednostki w społeczeństwie. Te problemy – zdaje się – porusza wspomniana „Noc w przenośniach”. Kim są młodzi ludzie stojący na niewielkim moście? Ukazani na pierwszym planie z perspektywy ptasiej stoją blisko siebie i rozmawiają w skupieniu. Mają na sobie płaszcze w kolorze zgniłej zieleni, dzięki czemu niełatwo ich dostrzec na pustkowiu w ciemną noc, której mroki rozprasza nieznane źródło światła (w głębi obrazu). Jedynie czerwień bluzki kobiety stanowi kolorystyczny kontrast pierwszego planu. Oboje trzymają ręce na metalowej poręczy mostu. Mężczyzna spogląda w dół w nurt rzeki, kobieta patrzy na jego twarz. O czym rozmawiają? Jakie łączą ich relacje? Knują wspólnie jakiś niecny plan czy może artysta uchwycił na płótnie moment schadzki dwojga zakochanych, którzy spotykają się w ciemną, głuchą noc? Może bohaterowie poszukują sensu życia, bo targają nimi wewnętrzne rozterki i przeżywają wielkie dramaty… Ten fragment płótna nie stanowi kompozycyjnej większości obrazu, jednak mamy wrażenie są to główni bohaterowie sceny. Plan drugi tworzy fantastyczny świat natury. Nierealistyczne są rekwizyty: pół plastra cytryny odgrywającego rolę księżyca, ryby w charakterze chmur zawieszone na wymyślonym niebie, sylwety „człowieko-głazów” czy „drzewo-ludzi” oraz nurt rzeki, której tafla wody przypomina rybią łuskę lub krokodylą skórę. Rzeka wije się w meandrycznym korycie. 22


Cała ta scena wnosi konotacje pejoratywne – nie uspokaja widza, raczej potęguje jego niepokój. Piętrzą się kolejne pytania. Być może światło budujące przestrzeń obrazu jest materią łączącą dwa światy – prawdziwy i wymyślony. Być może rzeka o niejasnej strukturze, przepłynąwszy pod mosteczkiem, przeobraża się w „prawdziwy” nurt, a „spacerowicze” nie mają świadomości niezwykłej, surrealistycznej scenerii i są świadkami zderzenia dwóch światów – jawy i snu. Dwoistość tej sytuacji artysta uzyskuje poprzez zaburzenie skali przedstawionych przedmiotów. Kolorystyka obrazu zdominowana jest ciepłymi odcieniami brązów i pomarańczy. Ciepłą temperaturę barw nadaje światło wynurzające się z zaplecza – umownie nazwane realnym, natomiast chłodną – z nierealnego źródła światła, jaką jest księżycowa poświata. Barwy ciepłe mieszają się więc z chłodem błękitu rzeki i zielenią. Kierunki pionowe wyznaczają kompozycję wertykalną. Malarz zastosował klasyczny rodzaj perspektywy zbieżnej, choć poszczególne elementy zestawił w różnej skali, której zaburzenie jest charakterystyczne dla malarstwa surrealistycznego. Dominują brązy, pomarańcze, beże, zimne błękity i zielenie. Światło ciepłe rzuca zimny cień. To on hiperbolizuje plan drugi. Wydłuża oświetlone sylwety „niemych świadków” spotkania na moście, nadając całości nastrój grozy. Realistyczny plan pierwszy zostaje przeciwstawiony scenie wizjonerskiej, która stanowi plan drugi. Wydaje się, że jest on egzemplifikacją lęków i fobii ludzi. Wszystkie cztery fantastyczne sylwety, stojące po dwóch stronach rzeki, wyrażają inne emocje i uczucia. Oczy jednej z figur są ogromne, jakby zastygłe w geście przerażenia. Postać obok wygraża pięścią, za wszelką cenę chce udowodnić swoje racje. Największa z nich głowę zadziera ku niebu, szukając tam ratunku. Ostania z postaci, zasmucona, płacze. Wszystkie te figury pozornie zastygłe w bezruchu stoją w półokręgu blisko siebie. W dole, pod mostem, ciągnie się połyskująca niebieskawo tafla wody. Przypomina ogon syreny. Według mitologii te mityczne stwory miały kierować wędrowców na śmierć pięknym śpiewem. W tym kontekście dzieło można interpretować jako ostrzeżenie przed złudnym i krótkotrwałym szczęściem, które prowadzi nieuchronnie do katastrofy. Z głębi obrazu wydobywa się poświata, której źródła nie znamy. Może to światło elektryczne, pochodzące od reflektorów, którego snopy prze23


dzierają się przez ścianę gęstego, ciemnego lasu. Jest to przestrzeń wyznaczona geometrycznie. Świat na obrazie Mariana Konarskiego jest pełen paradoksów i kontrastów. Przedstawia on złudne nadzieje, zabite marzenia, lęki i fobie swego pokolenia, którego – jako artysta – był wyrazicielem. Obraz nie jest łatwy do odczytania. Trzeba poświęcić wiele czasu na analizę znaczeń i sensów, by odkryć jego przesłanie. Pokazuje, jak kruche jest ludzkie życie w zderzeniu z historią i naturą. OPINIA JURY Autorka dostrzegła i interesująco zinterpretowała różnicę pomiędzy tym, co widzimy na pierwszym i drugim planie dzieła. Plan pierwszy zawiera realistyczny obraz dwojga ludzi na moście. Para – zajęta rozmową – nie dostrzega tego, co za nimi. W głębi dostrzegamy grupę postaci fantastycznych; można je, zdaniem Emilii Chmiel, uznać za wyobrażenia ludzkich uczuć. Oba plany łączy, przypominająca syreni ogon, rzeka. Chowa się pod mostem, na którym – jak „nad przepaścią ludzkiej egzystencji” – stoją kobieta i mężczyzna. dr hab. Anna Gomóła

24


kategoria gimnazjalna – wyróżnienie

SAMOTNOŚĆ WŚRÓD TŁUMU Piotr Nogaj Zespół Katolickich Szkół Ogólnokształcących nr 2 w Katowicach nauczyciel prowadzący: Marek Jóźwiak

Niewidzialnych istot tłumy sąsiadują z nami wszędzie./.../ Błąkają się między nami i po nocy i o świcie – I nie wiedzą, że to właśnie jest wzajemność i współżycie Bolesław Leśmian Niewidzialni

Zamykam oczy i widzę, zasypiam i śnię ... Tak mam w pamięci i wyobraźni obraz Mariana Konarskiego zatytułowany „Noc w przenośniach”. Bezcelowe wydaje się być szukanie odpowiedzi, kim są te duchy z obrazu, stwory a może nocne mary? Oni o nas, a my o nich nic nie wiemy – tylko tyle, że bywają nagle zmierzchy i przychodzą pewne chwile – to chyba najlepszy, bo poetycki wstęp wyrażony słowami Leśmiana. Szukam jednak dalej wiadomości o inspiracjach twórczych tego malarza okresu międzywojennego. Marian Konarski należał do grupy artystycznej o nazwie Szczep „ Rogate Serce”. Artyści skupieni wokół założyciela – Stanisława Szukalskiego – mieli swe wystawy w latach 1930–1936. Nie zyskali jednak wielu miłośników ani nawet pozytywnych opinii krytyków czy odbiorców. Konarski był twórcą wielostronnym. Toteż warto wspomnieć o współpracy artysty z powstającym przed II wojną światową Muzeum Śląskim w Katowicach. Zakupiono wtedy od niego kilka rzeźb i poproszono o pomoc w dekoracji powstającego budynku. Oprócz tego Konarski był twórcą wielu polichromii kościelnych na Śląsku. Możemy je podziwiać w kościołach w Bielsku, Skoczowie, Ustroniu. Był malarzem, rzeźbiarzem, ale także poetą, życzliwie przyjętym przez środowisko krakowskie za wiersze młodzieńcze i poemat „Naprzeciw 25


Radości”. Zmagania literackie nie przyniosły jednak uznania mentora Szczepu „Rogate Serce” – Stanisława Szukalskiego. Spowodowało to chwilowe zatrzymanie się artysty i zaniechanie prób poetyckich. Wbrew mistrzowi zaczął poezję malować. Tak powstały jego gwasze o nostalgicznej tematyce i specyficznej technice malarskiej. Początkowo były to małe formy, ale z czasem pojawiły się duże płótna, malowane farbami olejnymi. Tak rodził się charakterystyczny dla artysty styl, który objawił się najpełniej w latach 1932–1936. Wtedy też powstał obraz „Noc w przenośniach”. Już sam tytuł zawiera literackie sugestie i pozwala na metaforyczne interpretacje. Nie bez znaczenia jest epoka, w której powstał obraz. Trzeba wspomnieć w tym miejscu o surrealizmie, czyli kierunku, który w sztuce oznacza wszystko to, co jest oderwane od rzeczywistości, nierealne, bez logiki porządku świata. Przestrzeń obrazu „Noc w przenośniach” jest podzielona na dwie strefy. Pierwszy plan przypomina most, na którym znajdują się mężczyzna i kobieta w bliskim kontakcie. Być może jest to scena teatralna a na niej para aktorów? Za nimi tło obrazu nienaturalnie powiększone, nieproporcjonalne wobec postaci. W centralnej części dominują linie pionowe – są to cechy kompozycji statycznej, nie oddającej ruchu. Po lewej stronie przestrzeń jest jakby otwarta, niedokończona, jakby dalej jeszcze coś mogło być... To jeden z bardzo znaczących elementów kompozycji obrazu. Widzę także jakiś porządek w doborze kształtu i wielkości postaci fantastycznych, które pozostają w wyraźnym kontraście z ludźmi. To daje przytłaczające wrażenie, bo dominują nocne imaginacje. Między postaciami wije się jakaś droga, która w dalszej perspektywie ginie bez końca. Dla mnie jednak – jako dla odbiorcy – najważniejsza jest kolorystyka obrazu, bo ona dociera do świata emocji, buduje nastrój. Artysta zastosował zabieg powtarzania tych samych tonów barwnych. W poszczególnych częściach obrazu dostrzegamy szarość, czerń, zieleń, które wzajemnie się wzmacniają, tworząc barwną plamę. Na takim tle wyraźnie odznaczają się kolory ciepłe – różne odcienie żółtego, dające wrażenie bliskości. Światło księżyca rozświetla boczną część obrazu. Kolory zimne dają wrażenie dużej odległości i takie odległe wydają się nam postacie ludzkie, mimo że są na pierwszym planie.

26


Obraz wywołuje u mnie przygnębienie i lęk, dystans wobec przedstawionego świata. Prawdziwa rzeczywistość została zdeformowana, zgodnie z założeniami surrealizmu. Pierwsza wystawa przedstawicieli tego kierunku odbyła się w Paryżu w 1925 roku. Okres ten nazywano często epoką snów, gdyż artyści tam szukali weny twórczej. Sięgali nawet głębiej, bo do psychoanalizy. Można przypuszczać, że Konarski – jako student Akademii Sztuk Pięknych – a potem artysta, ulegał wpływom tego kierunku. Dlatego na obrazie umieścił postacie fantastyczne w zestawieniu z realistycznie przedstawionymi postaciami ludzkimi. Zmiana proporcji postaci pozwoliła na uzyskanie symbolicznego wymiaru. Dominują fantastyczne postacie, ich pozy i gest są tragiczne. Pierwsza postać ma zwieszoną głowę, czy nie ma już żadnej nadziei ? Może to postać z wiersza poety Młodej Polski Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Koniec wieku XIX”: Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy/.../ Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza, Człowiecze z końca wieku? ... Głowę zwiesił niemy...

Druga postać wznosi ręce do nieba, kolejna patrzy w dal. Między nimi wije się droga, często interpretowana jako symbol ludzkiego życia. Zabłąkani w tym świecie to kobieta i mężczyzna. Ich bliskość sugeruje uczucie, wzajemne wsparcie i poczucie bezpieczeństwa, spowodowane obecnością drugiej osoby. Jacyż są mali wobec wszechświata ! Jest jednak nadzieja w tym mroku – to ciepłe światło księżyca, rozświetlające część obrazu. Smuga światła przyciąga wzrok odbiorcy i wywołuje pozytywne emocje. Jest jeszcze szansa, nie wszystko stracone. Moim zdaniem obraz Konarskiego przywołuje także na myśl nokturny Chopina. To pieśni nocy z nostalgicznymi, refleksyjnymi nutami. Kompozytor także malował noc, lecz nie pędzlem a dźwiękiem. Dzieło Mariana Konarskiego nie jest łatwe w odbiorze. Porusza wyobraźnię, zmusza do szukania interpretacji, szereg pytań pozostaje bez odpowiedzi. Nie ma tu klasycznych wyobrażeń piękna, jakie chcielibyśmy widzieć w rzeczywistości. Jestem tylko skromnym odbiorcą, który poruszył swoje serce i umysł, żeby zrozumieć zamysł artysty. Odnalazłem w tym obrazie wciąż niestety

27


aktualne uczucia – zagubienie, samotność, strach. To moje subiektywne wrażenia. Zakończeniem niech będą słowa Przerwy-Tetmajera: Sztuka jest jak drzewo słodkim okryte owocem, Pod którem stoją tłumy, a tylko z nich najzręczniejsi Wejść na to drzewo potrafią.

OPINIA JURY Po przeczytaniu pracy Piotra nasuwa mi się następujące podsumowanie „krótko, zwięźle i na temat” – jednak temat ujęto zbyt zwięźle i pomimo prawidłowo przeprowadzonej analizy formalne, odczuwam niedosyt. Wypowiedź literacka sprawia wrażenie przerwanej, niedopowiedzianej… Iwona Mohl

28


kategoria gimnazjalna – wyróżnienie

NAPRZECIW DWÓCH ŚWIATÓW Magdalena Dorsz Gimnazjum im. Sułkowskich w Rydzynie, klasa III nauczyciel prowadzący: Justyna Chorowska

Marian Konarski jeden z zapomnianych już artystów, ale nadal podziwianych przez wielu ludzi, namalował w 1932 roku obraz „Noc w przenośniach”, który postaram się przedstawić. Ale najpierw, kim był artysta? Jego twórczość przypada na XX w., pracował w dwudziestoleciu międzywojennym, tworzył w czasie II wojny światowej i po wojnie, jako malarz, poeta i rzeźbiarz. Studiował od 1928 roku na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W 1929 wstąpił do grupy artystycznej powołanej przez Stanisława Szukalskiego zwanej Szczepem Rogate Serce, za co został wydalony z uczelni. W 1938 roku osiedlił się w Krzeszowicach, gdzie założył rodzinę, ale nadal całkowicie pochłaniała go sztuka. Poza tym był człowiekiem wrażliwym na słowo, stąd próbował mierzyć się z poezją. Niektórzy znawcy nazywali tę twórczość malarstwem poetyckim. Konarskiego uznawano za samotnego myśliciela, a jego znakiem rozpoznawczym stała się dosłowność i uczuciowość w odbieraniu świata. Tworzył bardzo dużo i z pełnym zaangażowaniem, nigdy nie marzyła mu się sława, po prostu czerpał z pracy radość. Zasłynął z wielu portretów, przez większość niezrozumiałych, tajemniczych malowideł, które zdecydowanie skłaniają obserwatorów do myślenia. Obraz Noc w przenośniach jest właśnie jednym z takich dzieł, a jak sam tytuł sugeruje nie ma konkretnej, jedynej i wyjaśniającej interpretacji tego malowidła, każdy może mieć własną – oryginalną. Konarski przedstawił – według mnie – baśniowy, pełen emocji świat w pigułce. 29


Wykorzystał w kompozycji asymetrię po przekątnej. W dolnym prawym rogu dostrzegam realny świat, w którym uczucia przekazują ludzie, wyrażają je przez rozmowę, spotkanie. W górnej części obrazu kryje się świat, przepełniony symbolami zbudowany z nieprzystających do siebie elementów, dlatego taki metaforyczny i tajemniczy w samym przekazie. Na pierwszym planie – jak już wspomniałam – widzimy świat rzeczywisty, stoją po prawej stronie na mostku kobieta i mężczyzna. Opierają ręce na barierce. Nie potrafię dostrzec ich twarzy, ale wydaje się, że bije od nich smutek. Stoją na ciemnym moście i wpatrują się w czarną głębię rzeki i choć ich kontury nie są do końca wyraźne, można stwierdzić, że wybór miejsca na spotkanie mrozi krew w żyłach. Drugoplanowa wijąca się rzeka, seledynowolazurowym odcieniem prowadzi i rozświetla drogę do fantastycznej, nieco chaotycznej krainy, skrywającej niejedną zagadkę. No właśnie jaką? Zacznę od tego, że malarz z pewnością chciał tym dziełem skłonić wielu do głębokiego namysłu, a kto już to uczyni, choć na moment pozostanie pod jego urokiem. Obraz cechują stonowane, nietypowe barwy wchodzące odcieniami w butelkową zieleń, żółć i pomarańcz oraz odcienie niebieskiego. Co powoduje, że dzieło ma dość mroczny, przygnębiający klimat. Ważnym jego elementem są osadzone wzdłuż rzeki długie, smukłe pociągnięte odważną linią niby drzewa. Niby, ponieważ każde z nich ma twarz, wyrażającą inne uczucia. Zdecydowanie mogę je uznać za dominantę kompozycyjną dzieła. Dla mnie te drzewa-postacie budują przestrzeń. Ale co one w sobie kryją? Po co tam są? Jaki jest ich cel? Każdy musi odpowiedzieć sobie na to sam. Ja interpretuję je tak, te „drzewa” należą już do baśniowego, innego świata, w którym uczucia i zachowanie odczytujemy poprzez symbole. Według mnie są one mimo wszystko powiązane z bohaterami obrazu. Tak, jakby odczuwały ich emocje i potrafiły je przekazać na swój sposób. Widzę w nich wyraźnie smutek, przygnębienie, ale i złość, nawet roztargnienie w tych świecących, bursztynowych oczach jednego z nich, które zdecydowanie przykuwają uwagę na tle ciemnej poświaty. Na tle rozjaśniającego się już nocnego nieba u góry widnieje księżyc, ale nie można go tak nazwać, przypomina on połówkę cytryny okrążonej jasnym, przymglonym światłem. Cytryna jako symbol kojarzy się z goryczą, niepowodzeniem, rozczarowaniem, a podobne uczucia mogą dotyczyć także mężczyzny i kobiety.

30


Po niebie pływają trzy różnej wielkości ryby o barwie grafitowej, namalowane równolegle i poziomo. Pełnią one raczej rolę chmur, ale dlaczego ryby? Przywołajmy epokę surrealizmu, zwaną „epoką snów”. Konarskiemu była bardzo bliska, świadczy o tym jego bogata wyobraźnia i swoboda, z jaką zderza świat rzeczywisty z fantastycznym. Surrealizm w malarstwie charakteryzował się innym spojrzeniem na rzeczywistość, sprzeczał się z logiką i skupiał się na przedstawianiu „wnętrza” człowieka. Surrealiści byli „dynamicznymi marzycielami” – malując obraz, bujali w obłokach i nanosili na płótno wszystkie przypadkowe skojarzenia, uwielbiali bawić się właśnie symbolami i odkrywać w nich nowe znaczenia, a z przypadkowych rzeczy potrafili stworzyć coś cudownego. Tylko jak ich zrozumieć? Co w tych „chmurach” wyraził Konarski? Znaczenie symboliczne ryb kojarzy się z duchowością, ale czy właśnie ją próbuje odzwierciedlić malarz? Niektóre obrazy do końca nigdy nie będą zrozumiałe, ale o to właśnie chodzi w sztuce, żeby nigdy nie została odkryta. Byśmy codziennie oglądając jeden obraz, znajdywali nowe rozwiązania i poznawali go od nowa. Z lewego górnego rogu malowidła ciągnie się przekątna linia, kształtem przypominająca być może górę, która z barwy cynamonowej powoli przechodzi w ugier. Podobne góry, lecz o kształcie u góry owalnym usytuowane są za drzewami i rzucają długie cienie wzdłuż obrazu. Intrygująca jest również struga światła zza jednej z gór po lewej stronie. Moim zdaniem cudownie rozświetla dzieło i płynnym delikatnym ruchem pędzla rozprasza się mglistym światłem, wręcz rzuconym, które jeszcze nie zdążyło rozświetlić całego malowidła. To światło kojarzy mi się z początkiem, które rozpocznie coś nowego i rozświetli wizję namalowaną przez autora. Uważam, że dla Konarskiego najważniejsze było odzwierciedlenie emocji i zderzenie światów tak od siebie odległych rzeczywistego z fantastycznym. Czy to łatwe? Nikt tak nigdy nie powiedział. Z obrazu bije mrok, ale i spokój, idealnie ze sobą kontrastują. Dzieło pozostawia wiele znaków zapytania. Zdecydowanie można się w nim zakochać, analizować go godzinami i wsłuchać się w dźwięki jego historii i tworzyć co dzień nową. Wizję malarza porównuję z pięknym snem, z którego nie chcemy się budzić, lecz to nastąpi zawsze w niewłaściwym, najbardziej intrygującym momencie.

31


OPINIA JURY Do analizy dzieła Mariana Konarskiego Noc w przenośniach napisanej przez Magdalenę Dorsz przekonuje przede wszystkim ciepłe i wnikliwe spojrzenie na obraz, które nie narzuca nam określonej interpretacji, pokazuje jedynie możliwości. Autorka opisuje nie tylko przestrzeń dzieła, uwzględnia również jego budowę, kolorystykę, skojarzenia wywołane obrazem, przytacza fakty z życia artysty. Słowem: „maluje” za pomocą słowa wieloznaczny obraz Konarskiego – a o to właśnie chodzi w naszym konkursie. Anna Rak

32


GIGANT I GOLEM Natalia Jakielska Liceum Ogólnokształcące im. W. Broniewskiego w Lubawie, klasa II nauczyciel prowadzący: Izabela Kozłowska

33

kategoria ponadgimnazjalna – miejsce I

Nie umiem malować. Zawsze był to dla mnie zamknięty świat. Może dlatego tak pociągający; świat, do którego chciałam się dostać na wszelkie możliwe sposoby, mogły to być nawet tylne drzwi. Szczególnie, gdy za ścianą moja siostra Maria Anna tworzyła… Niezrozumiałymi i niepojętymi dla mnie pociągnięciami pędzla malowała tworząc COŚ... COŚ, pełne mojej… nawet nie potrafiłam tego nazwać. To nie była zazdrość, byłoby to zbyt proste, zbyt trywialne. Nie mogłam znaleźć słów, które oddałyby pełnię tych emocji. Jej nadgarstek – tylko ona wiedziała, jak go motywować, skłonić, by stworzył TO, co rodziło we mnie całe pokłady skrywanego, pozytywnego goryczo-zazdrościo-podziwu. Tak, to może być to uczucie... Tak się czułam, kiedy nie widząc, wiedziałam, że znowu maluje. Pojmując, że ten świat mnie odrzuca, mimo że tak pragnęłam go obłaskawić, jak rasowy traper dzikiego preriowego mustanga. Niestety, jeżeli o mnie chodzi, to zawsze kończyło się stawaniem dęba i wierzgnięciem kopytami. A co tu dopiero mówić o założeniu uprzęży i siodła. Uświadomiłam sobie, że muszę coś zrobić, bo ten mój brak sprawił, że ta moja niepełność stała się ciągłą pogonią za zauważalnością. Wpadłam na pomysł, że pozostało mi SŁOWO. O naiwności! Wtedy dopiero się zaczęło... Odwieczny dylemat o wyższości obrazu nad słowem i słowa nad obrazem. Ona malowała, ja pisałam. Ona w zaciszu swego atelier, ja swego malutkiego pokoju. Jedna, jak i druga, strzegąc zazdrośnie swych dzieł i utworów. Mimo to ciągle czułam (nie mogąc się uwolnić od tego uczucia), że nie jestem spełniona, bo ona ma to, czego nie mogę mieć ja. Mnie często brakuje słów, by wyrazić niewyrażalne, a ona po prostu bierze pędzel i tajemnicą


kolorów mówi to, co siedzi w mojej głowie, co za żadne skarby nie chce ujrzeć świtu ani tym bardziej poranka. Tak bardzo chciałabym jej skraść ten dar... błogosławione kolory i tęcze... I jeszcze jedno – ona nie tylko wiedziała, w jaki sposób namalować obraz, ale w dodatku nigdy go zgubić nie mogła, nawet w roztargnieniu. Nie to, co ja... niestety. Ileż wierszy zagubionych, porzuconych, żyjących tylko na chwilę. Cecha głupca, który jest niczym pozbawiony duszy Golem. A wystarczyło dać sobie spokój, nie patrzeć na Ciebie. Nie myśleć z uporem maniaka, że dam radę, że jesteś tylko obrazem, że siądę, napiszę, udowodnię, że stać mnie na artystyczne dyskursy o sztuce. Ale nie, nie, nie, przecież co to dla mnie! I co? Skończyło się na tym – patrz wyżej. Przypomniałeś mi o klęsce mego ego. Od kilku dni siedzę i patrzę na Ciebie, i proszę: ,,Mów do mnie. Przemów. Daj jakiś znak, że Ciebie rozumiem, że widzę Ciebie tak, jakbyś chciał, żeby Ciebie zobaczyć”. Jakiś obłęd! – mówi dziad do obrazu, a obraz ani razu. Intrygujesz mnie w tak męczący sposób, że czasami odbiera mi mowę i oddech, zdolność racjonalnego myślenia Zamykam oczy, chcąc uwolnić się od Ciebie, a mimo to widzę tą zieleń wdzierającą się pod powieki i słyszę męski szept: Zieleń, zieleń, zielenie przechodzące ulicą – ale – pomyłka – ileż jest tych odcieni. Jak żyto ledwie wschodzącejak liść wiśni zwilżony-/.../ zieleń jak płaszcz zielonyzieleń jasna jak chustkazieleń sukni zielonej-/.../ kieliszek tej zieleni z drżącym na wierzchu światełkiem wypiła wtedy powoli – kieliszek zielenizieleni (4 I 1958 M. Konarski)

Tak, pierwsze odczuwalne wrażenie to ta bijąca, nie umożliwiająca ucieczki zieleń – wszechobecna, różnorodna, sprawiająca wrażenie jed34


nej z dwóch dominant kolorystycznych: jaskrawa, zamglona, ciemna, pastelowa, połączona z poświatą żółci, brązu, czerni i niebieskawej szarości. W oddali w harmonii z bladym pomarańczem. To jej podporządkowana jest Twoja gama barw. Nawet w ponurym mroku nocy wyczarowanym przez ciemne odcienie brązów i różnorodne czernie i granaty, przyprószone mglistą szarością, odbija się ledwie zauważalna smuga zieleni, niekiedy odrobinę muśnięta delikatnym srebrem. Słucham głosu, za jego przyzwoleniem, wypijam ten kieliszek zieleni z nadzieją olśnienia… Jesteś taki niepozorny – olej na płótnie, 600x400, niby taka mała przestrzeń, a jednak dajesz mi w kość. Intelektualnie. Twoja gładka faktura przyciąga wzrok. I ten tytuł – ,,Noc w przenośniach” – prowokuje, sieje miły niepokój, bo niby sugeruje, czego można by było w Tobie szukać, ale z drugiej strony suponuje jakąś skrywaną tajemnicę. Podążam za nią wzrokiem, ponownie patrzę na Ciebie i już jest tylko gorzej, to znaczy trudniej, zawilej, enigmatyczniej. Pytam Ciebie niemym pytaniem, a Ty milczysz... znowu milczysz i ten Twój uśmiech pełen ironii , jakbyś chciał powiedzieć: ,,No i co? Odkryjesz mnie dla siebie? Dasz sobie szansę?”. Uparty jesteś, nie chcesz dialogu, nie inicjujesz go. Jakbyś bronił sekretu swego twórcy. Jakby to artystyczne misterium nie mogło być moim udziałem. Wysyłasz sygnał, że na razie nie jest nam po drodze. Nie ten czas, nie ten dzień . Ty i Twój Mistrz – Kreator, Marian Konarski – równie zagadkowy. Jak Ciebie przekupić? Jak przekonać? Sprawić, żeby chciało Ci się ,,otworzyć” na moje wścibstwo, natręctwo, bo nie ukrywam, chcę ,,wycisnąć” Ciebie jak gąbkę. Ukraść wszystko to, co masz do zaoferowania. Opowiesz mi o sobie i Twoim artyście, zapewniam Cię, że prędzej czy później to się stanie. Mimo, że jesteś taki sfinksowy i pokazujesz mi swą pokerową twarz. Postanowiłam. Będę patrzeć, patrzeć, patrzeć i mówić do Ciebie. Może dasz się obłaskawić i udomowić. Pytasz się, co na razie o Tobie wiem? Nic, co by było odkrywcze i nieschematyczne. Bo stwierdzić, że forma Twojej płaszczyzny to prostokąt usytułowany wertykalnie, a kształty namalowane są częściowo uproszczone – umowne, ale i figuralne, jak ci dwoje ma moście, a Twoja perspektywa z intencjonalnym walorem (postaci ważne ukazane w większej skali niż pozostałe) podkreśla Twoją głębię, zaś całość otwartej, asymetrycznej kompozycji utrzymana jest w konwencji onirycznej metaforyki i symboliki, co celowo mąci realistyczność spotkania dwojga, bliskich 35


sobie osób – to nie widzieć Ciebie i nie powiedzieć o Tobie nic oryginalnego. Zasługujesz na więcej. Co może być kluczem do rozwiązania podanej mi przez ciebie szarady, którą jesteś Ty sam?! Może czas? Rok 1932 to data Twoich narodzin. A więc szalone lata dwudzieste, trzydzieste międzywojnia. Czas swoistego przewrotu w sztuce. Jeżeli odważono się wniknąć w głąb materii, rozbić atom, dlaczego nie rozbić dawnych kanonów sztuki, ujrzeć i przedstawić świat i człowieka inaczej? Takie wyzwanie podjęli malarze początku XX wieku. Wielu z nich zaprzestało naśladowania realnej rzeczywistości na rzecz kreowania nowej – przypominającej figury geometryczne, sen, symbol czy metaforę. Pamiętasz te lata i wiesz, że niektórzy tworzyli grupy artystyczne, stawali się prekursorami nowych kierunków. Narodził się dadaizm, kubizm, abstrakcjonizm, nadrealizm. Inni szukali zupełnej indywidualności i podążali swoim, oryginalnym artystycznym szlakiem. Tak jak Twój Kreator – Spiritus Movens wraz z założycielem Szczepu Rogatego Serca Stanisławem Szukalskim. Pamiętasz te słowa? W ,,Znakach przy drodze” Konarski pisał : ,,Z naszej definicji sztuki wynika jasno, że jest ona tym czystsza, czyli ,,prawdziwa”, im bezpośredniejszy kontakt nawiąże z kosmosem (w eksternistycznym znaczeniu), poprzez ten mały w nim otwór, jakim jest własna osobowość, czerpiąca swój byt z określonych warunków ,,urodzenia”, a więc biologii, pejzażu, tradycji, ojczyzny, ludu, rodziny”. Obaj z Szukalskim dążyli do stworzenia słowiańszczyzny jako stylu w sztuce, by przeciwstawić ją uniformizującej, globowej tendencji artystycznej Europy i nie tylko. Marzyn z Krzeszowic ma 23 lata kiedy Ciebie maluje. To czas buntu dla Twego Mistrza. Minął już złoty dla Szczepu rok 1931. Konarski chce zaznaczyć swoją artystyczną wolność. Szuka indywidualnego sposobu wyrażania swych artystycznych konstatacji. Coś mi mówi, że Ty jesteś owocem tego buntu i tych poszukiwań siebie Marzyna z Krzeszowic. Ktoś kiedyś powiedział, że bunt to wolność. A ona jest potrzebna każdemu człowiekowi, a co dopiero artyście. Sądzę, że swoje stworzenie zawdzięczasz marzeniom, ukrytym pragnieniom, intensywnym przeżyciom emocjonalnym... może nawet samego Mistrza. Rozszyfruję Twoją ciemną tonację barw. Chcę wiedzieć skąd ten pełen tajemnicy nastrój. A więc przyjrzyjmy się, co tam skrywasz pod osłoną nocy. Noc przedstawiona jak ulotne mignięcie chwili. Ważnej chwili, może decydującej. Na tyle ważnej, że ma twarz demona. Pierwszy plan – dwo36


je ludzi, kobieta i mężczyzna spotykają się nocą na moście. Czemu tak dziwna pora, czyżby miała zapewnić dyskrecję i dać pewność nieodkrycia skrywanej tajemnicy tych dwojga? Ten most... Który?... Gdzie?... W którym parku, mieście? Zdaje się, że konkretność miejsca nie jest tu ważna. Most zanurzony w mroczność kolorystycznych odcieni szarości i bladej czerni, jako uprzedmiotowienie momentu ludzkiego życia, przejścia z jednego stanu w drugi. Na nim Ci dwoje – kobieta i mężczyzna. Mimo, że oboje zatopieni są w nocnej poświacie ciemności, można odnieść wrażenie, że zapewne są sobie bliscy. Stoją obok siebie, lecz ta bliskość już nie opiera się na dawnej więzi. Mężczyzna kurczowo trzyma się balustrady, której metaforyczność zamyka się w egzystencjalnej niemożności dostępu, duchowej niezdolności. Wzrok ma utkwiony przed siebie, w niewidoczną przestrzeń, nie obejmuje kobiety. Ona lekko zwrócona ku niemu, nie wie co zrobić z rękoma, więc przytrzymuje nimi płaszcz, może czuje niepokojący dreszcz, niepewność sytuacji, w której się znalazła? A może nie wie, jak ma powiedzieć to, z czym przyszła? Ubiór typowy dla lat międzywojennych. Ich kolorystykę skrywa noc. Tylko czerwony szalik kobiety przebija się przez jej mrok... Prowokacja?!Może raczej zapowiedź zagrożenia i utraty bezpieczeństwa. Nie widać ich twarzy, ale ich skrzętnie ukrywane przez nocny półmrok emocje, podkreślone mglistą barwą czerni, są obecne, przecież nocą wszystko przeżywa się inaczej, intensywniej – tęsknota bardziej boli, a smutek jest bardziej wyczuwalny... Teraz narzucasz się mi, wymuszasz na mnie, że muszę zobaczyć, co dzieje się za ich plecami. To stanowi kompozycyjnie Twój drugi plan – po drugiej stronie mostu widać wijącą się pod nim niczym wąż, oświetloną dziwną zielono – niebieskawo-złotą poświatą, rzekę. To ZŁO. Pomieszanie zimnych i ciepłych barw – zieleni muśniętej żółcią, granatem i srebrem, podkreśla nieprzyjemną naturę rzeki. Jej łuskowata, wężowa powierzchnia budzi odrazę i jednocześnie przyciąga wzrok. Wije się, niczym grzeszna pokrętna Psyche, podążając gdzieś w ciemną dal. Po obu jej brzegach rosną monumentalne drzewa – ludzie. Rzeka – wąż rozdziela je, wślizguje swoje cielsko, torując ścieżkę lękom i dziwnym majakom. Na lewym brzegu drzewo – kobieta z głową uniesioną wysoko w niebo. Jej oświetlona księżycem postać, przybrała kolor zieleni (wybór barwy znaczący, średniowieczny symbol diabła, zła i katastrofy). Jest dumna i pewna siebie, niczym FEMME FATALE – zielona modliszka, fascynująca, groźna i niszcząca... Na prawym drzewo – mężczyzna z głową pochy37


loną ku ziemi i zgiętym karkiem, równie oświetlony poświatą księżyca. Nocne niebo spycha je ku ziemi, ku ciemności. Kolorystyka podobna, jak u kobiety. To ROZPACZ. Męskie drzewo jest samotne na swoim brzegu, za to przy drzewie – kobiecie wyrosło drzewo pozbawione charakterystycznej korony liści, z upiornymi, wlepionymi w nią, smoczymi oczami. Są zimne, szaro-zielono-niebieskie, otoczone blado-czerwoną obręczą. Mimo, że wielkością mniejsze od pozostałych, samo w sobie budzi przerażenie, a jego imię mimowolnie rzuca się na usta – STRACH. Kogo? Jej czy jego? Za demonicznym drzewem inne, równie intrygujące. To drzewo – człowiek BUNT, z wzniesioną pięścią ku niebu. Czyj? Jej czy jego? Wszystkie oświetla księżyc w postaci połówki plastra cytryny – GORYCZY. Kogo przepełnia? Ją czy jego? Nawet futurystyczny dziwoląg – księżyc nie może być tej nocy przyjazny. Widok drugiej strony mostu, na którym stoją kobieta i mężczyzna, zdaje się metaforą sytuacji tych dwojga, którą skrywa mrok nocy. Kobieta przeczuwa to, co ma się stać za chwilę, mężczyzna również, choć jeszcze próbuje się bronić i nie dopuścić tej myśli do swojej świadomości. Na razie most jest symbolem ich jedności. Jeszcze... Lecz za chwilę sytuacja zmieni się. Mam nieodparte wrażenie, że kobieta na moście i kobieta – drzewo są połączone silna więzią. Podobnie mężczyzna i męskie, samotne drzewo ze zgiętym karkiem, jakby pełnym rezygnacji i nieuchronnej tragedii. Powstaje pytanie, czyjej podświadomości jest to projekcja? Kobiety czy mężczyzny? I czego? Emocji, które nimi targają? Czy ukrytych pragnień? A może skrywanych lęków i żalów? Zwycięży ich id czy ego, wspierane przez superego? Jeśli to kobieta tej nocy ma zostać porzucona, to niewątpliwie wolałaby ubiec intencje mężczyzny i stać się w jednej chwili dla niego ową modliszką. Podłą, a jednocześnie magnetycznie podniecającą. Z satysfakcją oglądałaby zamiast swego, poniżenie mężczyzny. Marzy, by tak się stało, a noc sprzyja sennym marzeniom, rodzi futurystyczne majaki i widziadła, odkrywa skrywane dotąd pomsty i zazdrości (niczym u Goi – tytuł jego akwaforycznej ryciny stał się językowym odzwierciedleniem nocnego stanu ludzkiej świadomości – ,,Gdy rozum śpi, budzą się demony”). Rzeka – wąż kusi ją, niczym biblijny wąż Pramatkę Ewę. Lepiej zdradzić, niż być zdradzoną – może tak myśli kobieta? Cokolwiek za chwilę się stanie, oni już nie patrzą na siebie, nie są w stanie poczuć więzi. Drzewa – ludzie nie mają gałęzi – rąk, którymi by się mogli objąć, które wzięłyby ich w ramiona. Ich czas minął bezpowrotnie. Czy mogą mieć jeszcze nadzieję 38


na miłość: inną, szaloną, opartą na platońskim ideale androgyne – pierwotnej doskonałości ludzi zbudowanych z dwu pierwiastków (żeńskiego i męskiego), później rozdzielonych przez bogów i przez to skazanych na poszukiwanie swojej ,,drugiej połówki”? A może przeczekać noc? Z nastaniem dnia wszystko staje się inne, prostsze. Stojący na moście nie są w stanie zobaczyć jasnej, żółtej poświaty dnia. A ja ją widzę. Wdziera się znienacka. Stamtąd na obraz pada światło, które jednak nie może jeszcze pokonać ciemności. Jakby miało stanowić kontrast z ciemną i przygnębiającą poświatą nocy. Twój Mistrz namalował ją po Twojej lewej stronie. Oni rzeczywiście jej nie widzą. Przecież stoją tyłem. Nie mają szansy, by ją zobaczyć. Prowadzi ku niej aleja drzew, realnych i rzeczywistych. Nad nią, na niebie płyną trzy różnej wielkości błękitnookie ciemnoszare ryby. Według pitagorejczyków cyfra trzy symbolizuje doskonałość – początek, środek i koniec. Inni sądzą, że to symbol harmonii, siły, szczęścia i Słońca. Ryby, to odrodzenie, nieśmiertelność i mądrość. Łącząc odczytanie tych znaków, można pokusić się o stwierdzenie, że każdy dzień niesie nowy początek, daje siłę, ale także przysparza nowych doświadczeń, które zaowocują życiową mądrością. A to jest bezcenne. Czy ci oboje tego doświadczą – to zależy tylko od nich samych. Cytryna na obrazie może być równie dobrze talizmanem chroniącym przed wrogimi życiu siłami... Z drugiej strony szarość ryb płynących ku księżycowi – połówce cytryny może temu przeczyć. Szarość ma negatywną konotację – zimy, smutku, pokuty, śmierci. Ale to już temat na zupełnie inny obraz. Teraz, nocą ci dwoje stoją obok siebie i tworzą w swojej wyobraźni demoniczne wizje... Przypomniały mi się pewne słowa: ,,Symbole senne zwierciadłem umysłu i duszy, w sennej rzeczywistości transcendentnej są wyrazem Twoich dążeń do zrozumienia świata”. Dałeś mi mądrą lekcję wartości. Dla mnie jesteś intelektualnym Gigantem. Dzięki Tobie nie będę zastanawiać się nad wyższością obrazu nad słowem. Bo teraz wiem... nie... jestem pewna, że MALARSTWO jest milczącą poezją, a POEZJA – mówiącym malarstwem... CZAS NIEPEWNOŚCI, BRAKU, ŻAŁOSNEGO LĘKU... DEMONY PRZESZŁOŚCI, CHODZĄ, NIE DAJĄ CHWILI WYTCHNIENIA, 39


NIE POZWALAJĄ ZAPOMNIEĆ... WIELKIE POSAGI, ZAJĘCZE SERCA, KRZYWDY ZAZNANE, PALĄCE. NIENAPRAWIALNE SZKODY, UPARTE URAZY, WRYTE W PAMIĘĆ, NAUCZONE JAK PACIERZ... ZATRZYMAĆ SIĘ NA MOŚCIE, PATRZEĆ. ŚCIEŻKA NAD OBECNYM ŚWIATEM PRZEMIJA, ODPŁYWA, GINIE... PYTAĆ – CO ? JAK?

CHMURY NICZYM RYBY... PŁYNĄ, NIE WRÓCĄ... MROCZNY , NIE-LUDZKI KSIĘŻYC. GORZKA MELANCHOLIA – LUDZKA RZECZ BYĆ? IŚĆ DALEJ, WZROK PRZYSZŁY, WIARA, NADZIEJA, MILOŚĆ – WYŁANIA SIĘ, PRZEBIJA W JASNOŚĆ. NIE MOŻE TO BYĆ... WYZWOLENIEM...? DZIĘKUJĘ CI ,, NOCY W PRZENOŚNIACH” ZA ŻE

TO, JESTEŚ

BIBLIOGRAFIA 1. A. Biała, Literatura i malarstwo, PWN, Warszawa 2010. 2. J.E. Cirlot, Słownik symboli,Wydawnictwo Znak, Kraków 2012. 3. J. Kwiatkowski, Dwudziestolecie międzywojenne, PWN, Warszawa 2000.

40


Strony internetowe 1. fraza,univ.rzeszow.pl/aktualnosci/08-2014-relacja-ze-spotkania-zprof.-lamenskim.php 2. M. Konarski – konarski.pinger.html 3. Rogate Serce – Marian Konarski ( 1909-1998) – dąbrowid Szczepu – białczynski.html 4. YouTube, Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce. Wykład Lechosława Lameńskiego OPINIA JURY Ujmuje nawiązanie bardzo osobistej, emocjonalnej relacji z obrazem. Dzieło otrzymuje osobowość, przestaje być tylko przedmiotem, staje się żywą istotą, która całkowicie pochłania autorkę o wyjątkowej wrażliwości, na dodatek tak pięknie operującej słowem. Godny uznania opis obrazu poruszający kwestie koloru, kompozycji, roli światła, znakomicie wpleciony w tok narracji – i jakże trafna puenta. Iwona Mohl

41



SEN Anna Nowak III Liceum im. Stefana Batorego w Chorzowie, klasa I b Nauczyciel prowadzący: Aleksandra Gorzelik

43

kategoria ponadgimnazjalna – miejsce II

Wokół wibrowała muzyka. Wdzierała się do umysłu i ogłuszała go. Widział jak w malignie przemykające obok kobiety w lśniących sukniach i prowadzących ich po parkiecie mężczyzn. Cóż to była za zabawa! Marian Konarski był raczej niski i szczupły. Niedawno skończył dwadzieścia dwa lata i zaczął zapuszczać cienki wąsik. To chyba z jego powodu tak natarczywie mrugała do niego Józefa, rumiana dziewczyna przyprowadzona przez Ciszka. On jednak nie miał dziś do tego głowy; od rana nękały go mdłości i bóle różnych części ciała. Najgorsza była jednak świadomość tego, co miał zamiar dziś zrobić. Stwierdził, że zabawa noworoczna będzie do tego celu najlepsza. Zdaje się, że miał nawet świetne wytłumaczenie dla tej daty, ale niewiele pamiętał ze swoich wniosków. „Każdy Nowy Rok to nowy początek”… lub coś takiego. Podświadomie wiedział, że wcale nie myślał nad idealną okazją tylko chciał odwlec moment, kiedy będzie musiał poinformować Szukalskiego o swojej decyzji. Dziś jednak, nieważne, czy ma gorączkowe rumieńce na twarzy i oczy raz po raz zachodzą mu mgłą – musi mu powiedzieć. Nie może dłużej z tym czekać. Ale czy Szukalski będzie miał mu to za złe? Myślał nad tym, wypalając jednego papierosa za drugim i zaciskając trzęsące się ręce na kieliszku z wódką. Przecież zawsze był jego najbliższym uczniem, jego pomocnikiem w Szczepie Rogatych Serc. Szukalski to wielki człowiek, wielki, ale ileż można pozostawać pod jego skrzydłami? Czyż coraz więcej osób nie zauważa podobieństwa w ich pracach? Ja potrzebuję oddechu, przekonywał siebie, muszę znaleźć swoją indywidualność. Dlatego czas odejść z Rogatego Serca, choćby na rok, na


pół roku, oderwać się na chwilę. To nie znaczy, że nie kocham naszego Szczepu, absolutnie – rozmawiał Marian z Szukalskim w myślach – Ja będę przy nim zawsze i na każde zawołanie, jak dawniej. Tylko trochę inaczej. I wrócę do Szczepu jako prawdziwie dojrzały artysta. Tak, tak! Te brzęczące w głowie myśli przerwało Marianowi jakieś poruszenie na Sali. Rozległy się oklaski i Marian dojrzał przez swoje okrągłe okulary przywódcę Rogatego Serca. Wszedł na podest, gdzie ryczący jazzband zamilkł i uprzejmie odsunął się pod ścianę. Przed miesiącem Szukalski przybył do Polski z Ameryki, aby już nazajutrz wieczorem wyjechać. Nie widzieli go w Krakowie od 1929 roku i teraz wszyscy z niecierpliwością przysłuchiwali się jego słowom. Do Mariana jednak dochodziło niewiele: zdał sobie sprawę, że po przemowie Szukalski nieuchronnie podejdzie przywitać się z nim i Cześkiem Kiełbińskim, a wtedy będzie musiał dokonać tego, po co tu przyszedł. Rozległ się kolejny długi aplauz. Poczuł jak wódka przewraca mu się w brzuchu. Nic dziś nie jadł, a ze zdenerwowania wypił aż trzy kieliszki na pusty żołądek. I jeszcze te potworne zawroty głowy… Widział tylko roześmianą twarz Józefy, która odwraca się od sceny, aż do ich stołu, wpatrzona w przemierzającą salę postać. Jazz znowu rozbrzmiał i na parkiecie kłębiły się pary. Gdy oczy Józefy napotkała jego twarz, zbladła i jej uśmiech przygasł. — Marian, dobrze cię widzieć. – Stał przed nim Szukalski we własnej osobie, tak jak Konarski przewidział. Z trudem podniósł na niego głowę. Włosy zaczesał do tyłu, ale nie zmienił się za bardzo odkąd wyjechał. — Gdzie ty się podziewałeś przez ostatnie dni? Jestem tu i tak krótko, a spotykamy się zaledwie w przeddzień wyjazdu… Czyś ty aby nie chory? Marian spostrzegł, że mu się przyglądają wraz z Ciszkiem i Józefą, więc spróbował przybrać miły wyraz twarzy, choć coraz więcej czarnych kropek migało mu przed oczami. — To nic takiego, proszę pana! – wybełkotał. – Czy zadowolony jest pan z Rogatych Serc? – Zapytał trochę pewniej, lecz przywódca wciąż mu się przyglądał. — Rogate Serca są w wyśmienitej formie, gorzej z tobą, przyjacielu. Powinieneś natychmiast udać się do łóżka, bo sen to najlepsza terapia, ale widzę, że dobry doktor też by ci nie zaszkodził… Marian spróbował machnąć ręką, ale efekt był taki, że wszyscy zauważyli jakie go przechodzą dreszcze. 44


— Ja muszę koniecznie coś panu powiedzieć, panie Szukalski… otóż moja indywidualność artystyczna… kocham nasz Szczep bardzo, ale wrócę jako dojrzały artysta, indywiduum… — Marianie, – przerwał mu coraz bardziej zmartwiony Szukalski. – jestem pewien, że jeszcze zdążysz mi powiedzieć wszystko, a tymczasem Czesiek zaprowadzi cię do domu. Rany Boskie, przecież ty jesteś cały rozpalony! — Nic nie zjadł tylko wódkę w siebie wlewa od godziny. – Wtrącił się szybko Kiełbiński, a Marian spojrzał na niego z pode łba. — Oby to nie była jakaś czarna ospa, proszę pana! – Józefa przechyliła się nad stołem i dotknęła jego czoła. — Ja muszę porozmawiać z panem… – Konarski zwrócił się do Szukalskiego stanowczym tonem, zirytowany zainteresowaniem znajomych. — To sprawa niecierpiąca zwłoki… — Zaraz z ciebie zostaną tu zwłoki. – Stwierdził Szukalski, siadając obok niego i najwyraźniej nic sobie nie robiąc z poważnego tonu Mariana. Zaśmiał się krótko ze swego żartu, a widząc, że przyjaciel patrzy na niego uporczywie, westchnął. – Zgodzę się na to pod jednym warunkiem: że wystawisz nos na chwilę z tej budy, bo w tym zaduchu i Afrykanin dostałby gorączki. Bez dyskusji. –Pogroził mu palcem, gdy ten znów chciał otworzyć usta do skargi. Marian doszedł do wniosku, że może faktycznie świeże powietrze doda mu nowych sił do wykonania zadania. Z trudem wstał więc i na nogach jak z waty przecisnął się do drzwi. Nie musiał nawet iść po płaszcz, bo wchodząc nie zdejmował go. Nie miał siły. Gdy otworzył drzwi owiało go zimne powietrze i od razu otrzeźwiło. Mróz uderzył mu w twarz i jakby zawroty głowy trochę przeszły. Pomyślał, że do rozmowy z Szukalskim powinien mieć jeszcze jaśniejszy umysł, więc ruszył chodnikiem otoczonym przez zaspy w głąb Krakowa. Wkrótce oddalił się znacznie i nie było już słychać tutaj hałasów dobiegających z ulicy tancbud, w których wszyscy świętowali nadejście nowego roku. Cisza objęła go nagle, ze wszystkich stron. Miasto wokół spało spokojnie lub też opustoszało w noc zabawy. Śniegu było tu jakby mniej, ale zrobiło się zimniej. Zaczęły mu szczękać zęby, lecz nie tylko od mroźnych powiewów. Nagle poczuł się strasznie, strasznie samotny i bał się nachylających się nad nim złowrogich oczu latarni. Gorączka znów ogarniała jego umysł, oczy zachodziły mgłą, a gdy wzrok mu się wyostrzał widział już nie miasto, nie kamienice, ale potwory i ich czarne, pełzające 45


cienie. Przywarł do ściany w jakimś zaułku i odwrócił wzrok od falujących budowli. Gdy spojrzał w górę ujrzał, że nie jest wcale na ziemi. Cały firmament falował niczym powierzchnia ciemnego oceanu, a tu i ówdzie migały na niego oczy drapieżnych ryb. Jedna z nich raz po raz rzucała się na świecącą żółto przynętę. Czy to księżyc? Wyglądał raczej jak przekrojona na ćwierć cytryna i rzucał swój blask na ciemne zarysy rybich kształtów. Znów miał wrażenie, że ryby płyną teraz na niego, ich oczy biły zimnym, niebieskim blaskiem. Chcą pożreć wszystko na swej drodze. Skulił się więc w sobie i odwrócił głowę, by nie widzieć swej zagłady w ich paszczach, lecz wzrok jego padł na rysującą się w dali postać Kościuszki, pomnik stojący dumnie na Wawelu (kiedy dotarł aż do Wawelu?) i nagle, z tej dumnej , dobrej postaci pomnik przemienił się w ruszającą się maszkarę. Widać było, że oto Kościuszko jako Kain już wyciąga dłoń by zadać ostateczny cios swemu bratu, w którego magicznie zmienił się koń. Kain obrócony tyłem, światło na niego nie pada, a po obu stronach tej powolnie odgrywanej sceny stoi Bóg i Szatan. Szatan unosi twarz do cytrynowego księżyca, dziś jest wieczór jego wygranej i nikły uśmiech rysuje się na jego olbrzymiej skamieniałej twarzy „A taki byłeś pewny swoich ludzi, co?”, Bóg tymczasem pochyla się nisko i roni łzę, bo czeka go kolejny zawód, i myśli tylko, czy nie dał jednak swoim dzieciom zbyt trudnego zadania w życiu i władaniu tą ziemią… I gdzie spadnie jego łza, tam lód się roztapia i widać zielone plamy świeżej trawy, które układają się w drogę do raju. A może to nie łzy, tylko śnieg opada z ogromnych drzew, które obrastają wokół bastion króla Władysława Wazy… Wszystko już mu się miesza, bo Kain nagle znów przemienił się w Kościuszkę, lecz Abel wciąż tam jest, patrzy na niego ogromnymi ognistymi oczami, które zaraz go pochłoną i nie ma już gdzie się przed nimi ukryć. One płoną tak jasno, że choć Marian stoi w ciemności, one go zobaczą i ukarzą. „Nic nie zrobiłeś”. „Miałeś mnie ratować!” Nagle poczuł, że spada, zimno ogarnęło jego ciało i poddał się temu, bo któż by przeciwstawiał się Bogu? — Panie Marianie? Obudziło go natrętne tarmoszenie. W pierwszej chwili poczuł dojmujący chłód, a potem jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Przypomniał sobie przerażające wizje i zanim otworzył oczy skulił się w sobie. Potem ostrożnie rozchylił powieki i ujrzał pochylającą się nad nim dziewczynę. Wokół wciąż było bardzo ciemno, usłyszał szum wody. Józefa pomogła mu wstać i posadziła go na ławce. W oddali zobaczył Wawel i pomnik 46


Kościuszki. Nie tkwiły w nim już przerażające, ogromne czerwone ślepia. Drzewa wokół niego kołysały się spokojnie na wietrze, a poniżej płynęła Wisła. Czasem z drzewa odpadał kawałek zmarzniętego lodu i wpadał do rzeki z chlupotem. Płynął potem tak jakiś czas nie topiąc się. Marian patrzył na to jak zahipnotyzowany. — Jak pana głowa? – zapytała Józefa przyglądając mu się intensywnie. Konarski nie zwrócił na to uwagi, ale wszystko mu przeszło. Zawroty głowy i mdłości zniknęły. Wciągnął głęboko powietrze. — Już lepiej. Śledziła mnie pani? – Zapytał. Józefa spłoniła się tak mocno, że nawet w ciemności to zauważył. — Nie było z panem dobrze gdy wychodziłeś, więc posłali mnie, bym na wszelki wypadek zaprowadziła pana do mieszkania. I bardzo dobrze, że poszłam, bo zamarzłby pan tu na śmierć. Wcześniej tak pan się trząsł, jakby dostał jakiegoś ataku… – Popatrzyła na niego. – Czyżby pan nic nie pamiętał? Zaprzeczył, lecz jego twarz musiała mówić wiele. Chciał usłyszeć co też wyprawiał na ulicach Krakowa. — Och, gdy był pan blisko rynku, a ja niedaleko za panem, to nagle podskoczył pan jak oparzony i przywarł do ściany, jakby pan się przed kimś ukrywał. Potem pobiegł pan pędem aż do brzegu Wisły, że aż się zadyszałam i straciłam pana z oczu. Bałam się, że pan wskoczył do rzeki, ale pan tylko się gapił w niebo, potem szedł pan trochę brzegiem, aż tutaj i jak pan zobaczył pomnik Kościuszki to takie pana wstrząsnęły dreszcze, że padł pan w zaspę śniegową jak długi. Już myślałam, że pana nie ocucę. Pan jest chyba bardzo chory! Czy może pan już iść teraz do domu? Ja pomogę! – Jej głos był już pod koniec tak płaczliwy, że Marian poczuł się bardzo zażenowany swoimi wyskokami. Zupełnie nie rozumiał skąd się to u niego wzięło, ta cała choroba i te przywidzenia. Może wódka była zatruta? Ale Kain i Abel? Bóg, Szatan…? Cóż za niedorzeczności. Choć, kto wie… — Panno Józefo, bardzo chętnie skorzystam z pomocy. Bez pani byłbym tu leżał do rana, a tak ozdrowiałem. Proszę tylko jeszcze stanąć ze mną na moście i popatrzeć na Wisłę… tylko nie w stronę Wawelu, w drugą. O tak, dziękuję. Cóż za noc. Proszę, idźmy oświetlonymi ulicami. Światło księżyca dziś nie wpływa na mnie dobrze. Czy chce pani wracać na tańce? Pokażę pani kilka z moich obrazów i oczywiście, położę się do łóżka. Ale gorączka już przeszła, proszę zobaczyć… 47


— A więc co, Marian, postanowiłeś jednak wrócić do Rogatych Serc? – Czesiek poklepał go po plecach. Marian zrobił niezdecydowaną minę. Wciąż nie był pewien, czy to odejście było dobrym pomysłem, ani też, czy powrót nie będzie jeszcze gorszym. Widząc jego wahanie, Kiełbiński niby od niechcenia dodał: – Frączek ciągle narzeka, że poszedłem za twoją radą „do kolorków i maluję”. Jak się czuje Józefka? — Frączkiem nie powinieneś się przejmować. Na mnie szły „donosy”, że zamiast rysować z natury, „maluję”. Dlatego czekałem na Szukalskiego, aż to wszystko wyjaśni i nie chciałem już być szczepowym. – Powiedział po raz kolejny dobitnie Marian, który zawsze to powtarzał, ilekroć przypominał sobie ten ciężki okres Szczepu Szukalszczyków. Był trochę zagniewany. Po chwili jednak rozpogodził się. – Józefa świetnie. Oszalała ostatnio na punkcie sufrażystek i wszędzie w mieszkaniu walają nam się powieści kobiece. Oprócz tego trochę kaszle, ale lekarz twierdzi, że to nic poważnego. – Marian odsłaniał kolejne płótna w swojej pracowni. Ciszek zatrzymał się przed jednym z nich i długo mu się przyglądał. Autor zerknął na niego bez zainteresowania. – A ten, to pierwszy obraz namalowany poza Rogatymi Sercami. Noc kiedy poznałem Józefę. Popatrz tutaj… — Wiesz, że Szukalszczyki zwolnili salę Zachęty? Masz tyle obrazów… — zagaił po chwili tajemniczo Ciszek. Konarski spojrzał na niego zaskoczony. Potem nadeszło zrozumienie. Kilka dni później stał w Galerii przypatrując się swojej po raz pierwszy zorganizowanej indywidualnej wystawie. W powietrzu unosiło się ciche zawodzenie skrzypiec, „Mity” Szymanowskiego, a po jasnym pomieszczeniu przechadzali się elegancko ubrani ludzie, zatrzymujący się przez jakiś czas przy poszczególnych pracach. Dwóch dystyngowanych obywateli podziwiało obraz Mariana. To był ten sam, który zainteresował Cześka w jego pracowni. Nie stali zbyt daleko, więc artysta mógł dobrze słyszeć ich rozmowę. — … Metafizyczne. I tutaj to widać, że więcej tej tajemnicy kryje się w cieniu, niż w postaci. I proszę popatrzeć na tę dziwaczną kompozycję: te dwie niewielkie postaci w tak bardzo przeskalowanym otoczeniu, jakby były w jakimś śnie. Zupełnie realistyczne postacie wrzucone w przestrzeń, w której artysta zupełnie odchodzi od realizmu — powiedział pierwszy z panów, delikatnie podkręcając wąsa. — A ta zieleń? Czy to ma być symbol nadziei? I te postacie – wskazał na drugi plan, na którym rysowały się ogromne ciemne sylwetki. Czy 48


to mają być drzewa, rzeźby, zaklęte kamienie? Dużo niedookreśleń… – oświadczył sceptycznie drugi. – I jak rozumieć tę kompozycję? — Ja podzieliłbym obraz na dwie części – pierwsza, ciemniejsza, z tymi wielkimi postaciami, taka bezludna, wyobcowana i naukowo – techniczna. A druga jest ewidentnie realistyczna, tutaj po lewej stronie, poza tymi rybami. Artysta pokazuje głębię, stara się zwrócić naszą uwagę na to, co będzie się działo tam gdzieś. To raczej tutaj może być nadzieja, jakaś łuna wstającego słońca, albo światła nadjeżdżającego samochodu. A ludzie są dalej w tej warstwie ciemności. — Z Konarskiego wyłazi luminista! – stwierdził drugi, sprawiając wrażenie, że nie słuchał uważnie wyjaśnień swojego towarzysza. — I myślę, że najważniejsze w tym obrazie jest światło. Wypływa z głębi obrazu, potem ta świecąca na niebie cytryna, te kamienie, ryby, ta lśniąca rzeka! I te płomieniste oczy... Ostatnio znajomy pokazywał mi bakterie przez mikroskop i, słowo daję, wyglądały bardzo podobnie! Może Konarski to jakiś naukowiec? – zadrwił. Towarzysz spojrzał na niego krzywo. — Świecą własnym światłem – pokiwał głową pierwszy wskazując cytrynowy księżyc i zielonkawego węża wijącego się u dołu. – Niezwykle buduje to nastrój obrazu. Podobnie te rozmiękczone kontury, monochromatyczność w zieleniach, oliwkach i przełamanie tych barw. Jak taki dobry sen. — Więc mógł napisać sennik, a nie zabierać się za malowanie – burknął drugi. – Perspektywa też jest mocno zakrzywiona, nie poprowadzona w sposób konsekwentny, bo powiedz mi, czy to jest góra, jakiś las, ciąg budynków? – wskazał na ciemniejszy obszar po lewej stronie obrazu. – Tylko po to, żeby zrobić miejsce dla tych rybek. I te ludzkie postacie nie zwracają uwagi na otoczenie, są wyrwane z kontekstu! — Mnie ten obraz się podoba. Zbudował go kolorami i światłem, a tak maluje się od baroku i jeszcze nikt na to nie narzekał! – zdenerwował się wreszcie pierwszy, do którego malarz zapałał już wielką sympatią. — I postaci nie są wyjęte z kontekstu – one przejmują światło od tych wszystkich żarzących się elementów. I można go interpretować na tak wiele sposobów! A popatrz na ten… I dwóch dżentelmenów oddaliło się, dyskutując zawzięcie. Marian odetchnął. Nie spodziewał się zbyt dobrych recenzji, ale ucieszyło go tak żywe zainteresowanie krytyków. Kto wie? Może wróci do Rogatych Serc?

49


Bibliografia: 1. Lechosław Lameński, Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce, Lublin 2007 2. Krystyna Janicka, Surrealizm , Warszawa 1973 3. Sztuka Świata, t. VII i IX , Przemysław Trzeciak (red.), Warszawa 1989–2000 4. Ernst Gombrich, O sztuce, Warszawa 1997 OPINIA JURY Nie wiem, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę, ale wiem, że mogło się zdarzyć – to właśnie cecha dobrego opowiadania. A samo dzieło Mariana Konarskiego Anna Nowak pokazuje nam kilkukrotnie: raz widzimy je oczami malarza, któremu pod wpływem strach i wyrzutów sumienia zaprawionych alkoholem, ukazuje się mroczna wizja podczas samotnego powrotu do domu, innym razem poznajemy je dzięki relacjom dyskutujących krytyków. Daje nam to wiele spojrzeń na ten sam temat. Ciekawe opowiadanie, dobra analiza dzieła malarskiego i znajomość wątków biograficznych – na takie prace czekamy! Anna Rak

50


Gdy nawet światło jest kwaśne...

Żeby móc podróżować, musisz mieć jakiś punkt stały, punkt, z którego wyruszyłeś. I do niego zawsze powracać, żeby przygotować następną podróż. Nie istnieje koło bez środka. I nie istnieje podróż bez powrotu. Antykwariat ze starymi mapami Pierdomenico Baccalario

Aby zyskać jakiś punkt początkowy, zacznę od opowiedzenia skróconej historii autora obrazu „Noc w przenośniach”. Marian Konarski nie jest postacią szeroko znaną. Ten urodzony jeszcze przed II Wojną Światową artysta ma na swoim koncie około stu siedemdziesięciu prac, mimo to postać ta przeszła bez większego echa w kręgach polskiego społeczeństwa. Jego prawdziwa przygoda ze sztuką rozpoczęła się w 1928 roku, gdy zaczął uczęszczać na ASP w Krakowie. Z powodu udziału w ruchu Rogatego Serca Stanisława Szukalskiego został z niej relegowany w 1929 roku. Później, pod pseudonimem Marzyn z Krzeszowic, kontynuował działalność w ramach tego ruchu zrzeszającego plastyków poszukujących inspiracji w kulturze dawnej słowiańszczyzny. Był malarzem i rzeźbiarzem tworzącym w obrębie ruchów takich jak realizm, symbolizm, czy impresjonizm. Oprócz pracy twórczej, brał również udział w czynnej walce w barwach organizacji takich jak ZWZ i AK. Fałszował dokumenty i ukrywał w swojej pracowni poligraficznej członków oporu, pod pozorem 51

kategoria ponadgimnazjalna – miejsce III

Adam Mastalerz, klasa II IV Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Bytomiu Nauczyciel prowadzący: Joanna Jaksik


zatrudniania ich. Po wojnie, jego prace ocenione przez profesjonalistów, trafiły do kanonu malarstwa nowoczesnego. Interesujący nas obraz „Noc w przenośniach” powstał w 1932 roku. Na pierwszym planie dzieła możemy zauważyć dwie ludzkie postacie – kobietę i mężczyznę. Stoją oni na mostku, wznoszącym się nad krętym srebrzystoniebieskim wężem-rzeką. Na drugim planie widzimy ustawione w krąg drzewa, o kształtach przywodzących na myśl jakieś nadnaturalne postacie. Oświetla je księżyc, poprzez pryzmat zrobiony z cytryny, nadający padającemu na drzewa światłu zielonkawożółty odcień. W oddali widać przejście między piramidalnym a cylindrycznym obiektem, z którego niewidocznego końca (zasłanianego przez cylindryczny wysoki obiekt po prawej) wypływa złociste światło – pochodzące najprawdopodobniej od słonecznej tarczy wschodu. Nad przejściem można dostrzec płynące po niebie szare ryby o niebieskich, błyszczących oczach. Obraz jest utrzymany w dość ponurej, mrocznej i nierealistycznej kolorystyce, wprawiającej w nastrój niepokoju i lekkiego napięcia. Modelunek światłocieniowy można zdecydowanie określić jako miękki, co w połączeniu z rozmytymi konturami obiektów, wzmaga tajemniczy klimat dzieła. Dodatkowo brak ostrości konturów sugeruje, iż przedstawiana scena ma miejsce w zasnutej mgłą okolicy, co dodatkowo wzmaga nastrój niepokoju i tajemnicy. Na obrazie zostały użyte dwa typy perspektywy: barwna i zbieżna. Tutaj można zauważyć ciekawą rzecz. Zazwyczaj perspektywę barwną wprowadza się do dzieła poprzez użycie chłodniejszych barw do kreacji obrazów bardziej oddalonych, a cieplejszych do obiektów bliższych. W tym wypadku jednak autor zdecydował się na niecodzienny zabieg zamiany kolejności tych typów barw. Cieplejsze barwy przypisane są do obiektów znajdujących się dalej, a chłodniejsze do tych bliżej. Praca tym samym dezorientuje widza, a jedynym sposobem na rozróżnienie planów i odległości jest perspektywa zbieżna (obiekty maleją w stronę horyzontu, szczególnie w lewej części dzieła). Jest to kolejny argument przemawiający za tym, iż autor chciał uzyskać nastrój niepokoju – początkowe zagubienie w płaszczyznach obrazu ma na celu zbicie widza z tropu, co ułatwia wejście w ponury nastrój. Skutkiem ubocznym tych zabiegów jest fakt iż trudno na pierwszy rzut oka określić ogólną tematykę pracy. Całościowo, obraz umiejscowiłbym w stylu surrealistycznym z elementami kierunku zwanego symbolizmem. Dodatkowo 52


umiejscowienie czasowe obrazu (w porze nocnej) jest nawiązaniem do formy nokturnu, obecnej w dawnym malarstwie. W tej części, nastąpi najprzyjemniejsza z mojego punktu widzenia czynność, a mianowicie próba wejścia w myśli artysty i zrozumienia, co próbował przekazać odbiorcy poprzez misternie skonstruowaną pracę. Przyjrzyjmy się najpierw parze na moście. Są to zwyczajnie ubrani ludzie, być może przybyli na mostek w celu odbycia niezobowiązującej rozmowy, bądź oddania się flirtowi. Mężczyzna patrzy na kobietę, a kobieta jest odwrócona w jego kierunku, oraz... widza. Choć kobieca postać pozbawiona jest oczu i szczegółów twarzy można odnieść nieodparte wrażenie, iż jest skierowana w naszą stronę. Jest to delikatne, jakby to określić językiem teatru, złamanie czwartej ściany, mającej na celu zbudowanie pewnej więzi z widownią. Ma to zapewne za zadanie pokazać, że te postacie nie są „aktorami” przedstawienia mającego miejsce za ich plecami. Jest im bliżej do nas, niźli do tajemniczych zjawisk dalszych planów. Są oni bardziej najbardziej realistycznymi elementami tego wizerunku. „Dziwność” dzieła rozpoczyna się od momentu, w którym przyjrzymy się rzece płynącej pod mostkiem. Tafla wody jest wybrzuszona i uposażona w łuski, nadające rzece wygląd wielkiego węża, sunącego pod niczego nieświadomymi ludźmi. Wąż posuwa się między nienaturalnie olbrzymimi drzewami, niknąc w mrocznej oddali. Wąż to odwieczny symbol wróżb, spraw tajemniczych i niezrozumiałych. Tym samym ów wąż-rzeka idealnie wpisuje się w klimat obrazu. Jednak, czy jest on tylko kolejnym elementem mającym na celu zbudowanie tej niepokojącej atmosfery? Wiemy, że wąż to także symbol czyhającego zła i grzechu. Od czasów edeńskiego ogrodu, gdzie zwiódł ludzi na pokuszenie zwiastował nieszczęścia. Z tego powodu można też wnioskować, iż w scenie przedstawionej na obrazie doszło do czegoś niedobrego. Zerknijmy na otaczające rzekę drzewa. Mają kształty przywodzące na myśl ludzi. Przygarbionych, wyniszczonych i domagających się boskiej interwencji – ale wciąż ludzi. Ludzi doświadczonych przez cierpienie, które obróciło ich w milczącą naturę, przymuszając do wiecznego, bezgłośnego lamentu w nadziei na wysłuchanie przez Boga lub potomnych. Między tymi drzewami-ludźmi stoi jedno, które nie przypomina żadnego śmiertelnika. Niemal prosta, zaokrąglona na czubku sylwetka o pomarańczowych świecących w mroku oczach. Poświata z nich bijąca tworzy krążki przywodzące na myśl sowę – symbol mądrości, a owe oczy mądrości 53


patrzą się nas i jeszcze dalej... Poza przestrzeń i świat śmiertelnych. Postać ta musi należeć do istot nadprzyrodzonych, może boskich. Za tą teorią przemawia fakt, iż Marian Konarski należał do ruchu Rogatego Serca, szukającego inspiracji w kulturze pradawnych Słowian. Ważnym aspektem tej kultury był bóg Świętowit – wszechpotężne bóstwo o czterech twarzach. Owa postać, z wbitymi poza obraz oczyma, przywodzi na myśl potężne, dawne wizerunki Świętowita. Ale zaraz, zaraz? W kształcie niemalże kręgu, razem z tym dziwadłem stoją trzy drzewa „ludzkie”. Razem czyni to cztery postaci – cztery oblicza owianego mgła tajemnicy Światowida. Jeśli to założenie jest poprawne, w takim razie wąż jest najprawdopodobniej inną postacią z kanonu wierzeń słowiańskich – Żmijem. Tutaj mamy jednak utrudnioną sprawę. Z jednej strony Żmij w kręgu kultury indoeuropejskiej jest uosobieniem sił chaosu, ale z drugiej, część ludów słowiańskich miała go za bóstwo/demona opiekuńczego, pomagającego ludziom. Poza tym dochodzi jeszcze interpretacja części uczonych, którzy uważają go za zoomorficzne wcielenie władcy zaświatów, Welesa. Nie możemy być pewni jak Konarski rozumiał postać Żmija. Przepełniony grozą, tajemnicą i niepokojem obraz sugeruje nam, iż nie jest to postać pozytywna. Zakładając, że Żmij w tym obrazie jest antagonistą mamy do czynienia z klasyczną psychomachią – walką dobrego Świętowita i złego Żmija o dusze nic nie podejrzewających ludzi. Ta walka nie jest pełna dynamizmu, jest to pojedynek statyczny. Cicha walka, mająca jednak większe znaczenie niż przyciągający uwagę głośny konflikt. Gdyby ludzie zorientowali się w powadze sytuacji rozgrywającej się za nimi, mogliby się w nią włączyć, automatycznie przechylając szalę zwycięstwa na jedną lub drugą stronę. Dlatego właśnie strony walczą po cichu, nie zostawiając wyniku kaprysowi losu (nie wiemy do kogo, poprzez przyjęcie odpowiedniej postawy moralnej, przyłączą się ludzie). Niespodziewanym elementem dającym nam nadzieję na to, iż dobro zwycięży jest księżyc. Jego światło pada na walczących poprzez pryzmat owocu cytryny. Cytryna, jako owoc kwaśny, jest używany w kuchni oszczędnie, dlatego już od średniowiecza jest symbolem cnoty i umiarkowania. Ponadto w martwych naturach, używano jej często jako symbolu odtrutki na ukryte toksyny. Dlatego „cytrynowy blask” spływający na dół, pozwala wierzyć iż nad symbolizowanym przez węża grzechem, zwycięży cnota i umiarkowanie, a dusze ludzkie zostaną ocalone. Innym znaczeniem zarówno księżyca, jak i węża jest czas, a konkretnie jego 54


upływ. Widziany w głębi, po prawej złoty, rozpraszający mroki, wschód słońca ma na celu dołożyć jeszcze jedną cegiełkę do finalnej myśli obrazu. Myśl ta (w moim mniemaniu) brzmi: „W miarę upływu czasu, wszelkie zło i występek ustąpią sile dobra.” Dzięki temu całemu długiemu wywodowi możemy dostrzec, że mimo ponurego nastroju obrazu, ma on wyjątkowo pozytywny, moim zdaniem wymiar moralny (religijność sceny i jej moralizatorski wymiar podkreślają tajemnicze ryby płynące przez niebo ku ukrytemu słońcu), pomagającą dostrzec dobro nawet w mrocznej scenerii, w której nawet światło jest „kwaśne”. Jednocześnie stawia pytania: „Czy za naszymi plecami nie rozgrywa się właśnie walka o ludzkie dusze? Czy nie powinniśmy przyłączyć się do owej walki?”. Jak w kontekście tych pytań wygląda znaczenie tytułu? „Noc w przenośniach” – tytuł bardzo wymowny, mimo swej prostoty. Zachęca on odbiorcę do nieustannego podejmowania prób przebicia się przez wierzchnią warstwę tajemnicy ku ukrytym prawdom, poprzez szukanie znaczeń przenośni, choćby były ukryte w najgłębszym mroku, budzącej niepewność, nocy. Interpretując ten obraz nie da się pominąć muzyki, której klimat i kolorystyka dzieła przywołują. Analiza pracy Konarskiego, przywołuje na myśl owoc wyobraźni romantycznego kompozytora, czerpiącego z lokalnej mitologii – Edwarda Griega. Tymże owocem będzie utwór „Kołysanka Solwejgi”. Jest ona częścią większego zbioru muzyki skomponowanej przez Edwarda Griega na potrzeby dramatu „Peer Gynt”, autorstwa Henryka Ibsena. Stanowi tło nocnej sceny, znajdującej się na końcu dramatu. Utwór ma charakter mroczny, tajemniczy, przesycony potęgą budzącą pewną grozę – niczym drugi i dalszy plan obrazu. Dodatkowo obecność delikatnej i spokojnej solowej partii kobiety, życzącej ukochanemu spokojnego snu, wręcz zaskakująco dokładnie kojarzy się z parą, możliwą do dostrzeżenia na pierwszym planie. Chór reprezentuje tę statyczną, lecz niezaprzeczalnie istniejącą walkę pomiędzy Dobrem a Złem, toczącą się pod bokiem czułej pary (reprezentowanej przez pojedynczy wokal żeński). Pomimo tego, iż psychomachia w tej pieśni jest zarysowana delikatniej niż w obrazie – odsłuchanie go w trakcie kontemplacji „Nocy w przenośniach” pozwoli na spotęgowanie budzących się w nas, pod wpływem sztuki, emocji. W mojej ocenie obraz łączy w sobie najlepsze cechy symbolizmu i surrealizmu. Bogactwo zastosowanych środków pozwala udzielić wi55


dzowi swoistej lekcji moralności poprzez malarski odpowiednik pewnej ironii. Choć początkowo obraz wydaje się ponury, po dalszych oględzinach ową ponurość traci, pozostawiając jednak sobie pewną otoczkę tajemnicy (o czym świadczą chociażby nieścisłości mitologii słowiańskiej zostawiające pole do domysłów prawdziwego znaczenia węża-rzeki). Zasięg wiedzy wymaganej do stworzenia tak wysoce alegorycznego dzieła zrobił na mnie wrażenie i z pewnością należy to docenić. Niestety, obraz ten nie poruszył mnie do głębi w kategoriach estetycznych. Jest to jednak spowodowane moją subiektywną niechęcią do surrealizmu. Choć szanuję twórców takich jak Salvador Dalí, czy Zdzisław Beksiński – jestem zdecydowanym zwolennikiem piękna w ujęciu klasycystycznym, którego praca pana Konarskiego nie dostarcza. Rozumiem, że „Noc w przenośniach” to praca, w sposób oczywisty, surrealistyczna, od której z reguły nie wymaga się stosowania do zasady decorum, czy też estetyki w jej zwykłym ujęciu. Gdyby obrazy podlegały ocenie szkolnej, wystawiłbym tej pracy piątkę z drobnym minusem (ze względu na moją wrodzoną złośliwość i uwielbienie sztuki klasycznej). Obraz uważam za warty obejrzenia i dokładnego przeanalizowania. Jestem szczęśliwy, iż miałem okazję wyruszyć z nim w podróż do świata sztuki. Pozostało jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic, więc kto wie? Skoro mam już pewien punkt odniesienia, może przygotuję następną podróż by wrócić w te ciekawe strony... OPINIA JURY Budzi uznanie erudycja autora, nie tylko znajomość innych dziedzin sztuki, lecz także umiejętność odnajdywania ich wzajemnych interakcji i analogii. Szkoda, że tak dobra analiza formalna zawierająca wszystkie elementy budujące obraz, została zdominowana przez interpretację jego warstwy znaczeniowej – muszę przyznać ciekawej i oryginalnej. Doceniam szczerość wypowiedzi autora, w której sytuuje dzieło poza swymi estetycznymi preferencjami. Iwona Mohl

56


Moja metafora Jan Scelina Salezjański Zespół Szkół Don Bosco w Świętochłowicach, klasa II nauczyciel prowadzący: Barbara Gąsior

57

kategoria ponadgimnazjalna – wyróżnienie

­— Wreszcie jesteś – zawołał głośno mężczyzna z krótko przystrzyżoną fryzurą i wysokim czołem, idący pospiesznie w kierunku Konarskiego. – I jak minęła podroż? Nie zanudziłeś się w pociągu? A jak ci się podoba Łódź? Chodź, lepiej ją poznasz, gdy się przespacerujemy, niż patrząc przez okna pociągu. Przyboś, bo właśnie on powitał Konarskiego na dworcu, poklepał przybyłego po przyjacielsku po plecach, wziął do ręki jego skromną walizkę i ruszył w kierunku wyjścia na miasto. Złapali dorożkę. ­— Na Montriłła; gdy dojedziemy, powiem panu, gdzie jechać – powiedział Przyboś do woźnicy. Ruszyli, powoli włączając się w ruch uliczny. W czasie podróży poeta pokazywał Konarskiemu ciekawsze miejsca Łodzi. Malarz był tu pierwszy raz, więc każdy zakątek wydawał się być nowością. Chłonął całym sobą obrazy owianej prawie mityczną sławą przemysłowej stolicy Polski, ziemi obiecanej wielu przedsiębiorców. ­— Różnie jest. Bogacą się i biednieją. Wiesz, te ulice widziały już wiele wzlotów i upadków. Na szczęście nie jestem tu na stałe. Wolę Cieszyn. Ciszej. Spokojniej. Może i małomiasteczkowa mentalność, ale łatwiej pracować, żyć, tworzyć. Tak, tworzyć – to ważne, by mieć swoje miejsce. — A co u Ciebie? ­— Cóż, trzy lata temu relegowali mnie z uczelni. Naraziłem się. Zacząłem spotykać tych niepokornych, krytycznie nastawionych do śmietanki artystycznej Krakowa… Teraz jestem pod opieką Szukalskiego. Wizjonera, chyba trochę szalonego, ale jak odważnie głoszącego swoje przekonania… A teraz musiałem trochę się odciąć, odetchnąć, przemyśleć parę


spraw… Porzuciłem Szczep Rogatego Serca i chyba przez jakiś czas muszę się odizolować… Taki mam jakiś moment. Muszę sobie poukładać coś w sobie, wybrać kierunek, znaleźć przestrzeń… – Konarski zamyślił się, urwał swój monolog i zapatrzył w przesuwające się obrazy. Po prawie pół godzinie dojechali do osiedla Józefa Montriłła-Mireckiego. Młody malarz rozglądał się wokół podziwiając modernistyczne zabudowania. Zatrzymali się przy jednym z budynków. ­— Wysiadamy – zawołał Przyboś. – Chodź, poznasz Strzemińskiego. Weszli do jednego z mieszkań. Pachniało farba drukarską, a na podłodze poukładane były ryzy papieru – zadrukowanego i czystego. ­— Witam w mojej małej drukarni. Władek jestem. Władysław Strzemiński, jak mnie próbują oficjalnie tytułować, artysta plastyk, malarz. Muszę się przyzwyczajać do tych haseł, bo mnie uraczą lada dzień Nagrodą Miasta Łodzi. No, wypada dobrze wypaść – wypiął dumnie pierś, nadął policzki. Całą trójką wybuchnęli śmiechem. Szeroki uśmiech rozjaśnił surową, orlą twarz Strzemińskiego. ­— Siadajcie – powiedział gospodarz, zrzucając na podłogę sterty gazet poukładane na fotelach i krześle. – Trochę tu bałaganu, ale cały czas pracuję. „A.R.” musi działać, szybkość to przecież drugie imię obecnych czasów. Zatem szybko, szybko, moi panowie. Nalał herbatę do stojących na stoliku szklanek. ­— Marian chciał się trochę oderwać od Krakowa. Szuka siebie. Może u ciebie znajdzie coś dla swojej twórczości – zagadnął Przyboś. ­— Tak? A czego szukasz, przyjacielu? Natchnienia?! Toż to nie o natchnienie chodzi, ale o pracę. Wielką pracę, wielkie nazwanie tego, co nienazwane, o odkrycie rytmu rzeczywistości. Kto cię prowadzi? ­— Szukalski. Teraz on, bo wcześniej, na Akademii byli Jarocki, Pieńkowski, Dunikowski… ­— Wielkie nazwiska, słyszę – wtrącił Strzemiński. – No, a co z Szukalskim? Podobają Ci się jego pomysły słowińskie? Jego odważna krytyka tego, co obecnie polskie? ­— Szuka czegoś nowego; ma świeże spojrzenie… I chyba tego mi trzeba. Chociaż teraz myślę, że chciałbym być jak poeta, taki z pędzlem. Dlatego ucieszyłem się, gdy poznałem Juliana. Uczył u mnie, w rodzinnym Chrzanowie. Nie mnie oczywiście, ale poznaliśmy się, gdy przyjeżdżałem do rodziny. Trochę mnie zaraził swoją awangardą. I tak noszę ją w sobie. Te

58


metaforę… Zmetaforyzować rzeczywistość, uczynić ją prostą i jednocześnie bogatą… ­— Jak sobie to wyobrażasz? Ja mam słowa, którymi mogę budować światy, a ty? Kolor? Kształt? Gdzie tam metafora? Symbolika tak, zawsze była w modzie w malarstwie. Ale metafora? W jaki sposób? ­— Jak u ciebie. Jeden ruch pędzlem i kilka możliwych znaczeń… – zadumał się na chwilę Konarski. ­— Może nam coś opowiesz z tych twoich metaforycznych wizji, co? – zagadnął Strzemiński. Usiadł wygodnie na krześle i ze szklanką herbaty w ręce wydawał się oczekiwać na opowieść młodego malarza. ­— Nie wiem, czy potrafię… Tak bez farb, płótna… Mam tak opowiadać? Ja to widzę w głowie, ale wy? ­— No to masz tu kartkę, ołówek i rób szkic. Może ci się przyda później – podsunął Strzemiński. Konarski zawahał się. Nie wiedział, czy tak potrafi. Wreszcie wziął ołówek do ręki i na czystej kartce zaczął nanosić pierwsze kreski. ­— Jest noc. Dwoje ludzi stoi na moście. On i ona. On w prochowcu, kapeluszu na głowie. Opiera się o barierkę. Ona w czerwonej bluzeczce, bardziej bordowej w tym skąpym świetle nocy. Patrzą w przestrzeń, której nie widzę… Może w swoje oczy. Są na rozdrożu. Jak ja… A wszystko dzieje się za nimi. Tyle światów, tyle wątków, tyle spraw. Drogi zupełnie różne, miejsca… zupełnie obce. Prawa strona to noc, księżyc oświetla przestrzeń, kładzie swoje blade światło na sylwetkach wysokich, smukłych postaci, jednocześnie wtapiając ich nieoświetlone części w cień głębokiej nocy. Strażnicy, jak drzewa, jak ciemne zielone wysmukłe butelki. Ale wszystko rozpoczyna się od dołu, od rzeki, strumienia przepływającego pod mostem. Światło księżyca błyszczy na jego powierzchni , układając się w strukturę zbudowaną z rombów. Strumień wije się w dal jak… błękitny wąż, zaskroniec ukryty w nocy leśnego runa. Coraz dalej wnikający w mrok. Kuszenie? W którą stronę? W stronę tej dziwacznej wiary w posłannictwo i wielowiekową historię Polaków, którą głosi Szukalski? Nie, to nie skóra węża to pikowana kołdra zakrywająca łóżko i mroczny sen unoszący się nad nim. Barierka mostu, na którym stoją on i ona, to oparcie łoża. Może ich łoża. I sen, który śni się ponad nimi. Wysokie postacie, których popiersia utrwalili anonimowi rzeźbiarze… w kamieniu na Wyspie Wielkanocnej. Patrzą w niebo, szukając znaków boskiej obecności w ich życiu i zaglądają w ziemię, skulony, przygarbiony strażnik, które59


go niewidzące oczy zaglądać chcą w sen tych, których nakrywa kołdra. Między strażnikami z Wyspy stoi tajemnicza postać w masce z sowimi, szeroko otwartymi oczami, pustymi. Z oczodołami jak z maski gazowej. Pełnymi strachu przed przyszłością, a może ukrywającymi mroki przeszłych wieków, gdy tylko kamień umiał unieść tajemnicę podróży z Wyspy Wielkanocnej, przez Lachię, Sarmatię, Szwajcarię aż do Polski… I postać z podniesioną ręką, z pięścią zaciśnięta gotową do uderzenia. Patrzy w dół na ukrytą pod kołdrą postać, postaci, a może chcąca zatrzymać przesuwającego się w ciszy nocy węża… A nad tym wszystkim księżyc bladożółty odbijający intensywną żółć słońca. Księżyc jak cząstka cytryny. Noc bez słodyczy z kwaśnym posmakiem smutku na ustach… Konarski zamyślił się na chwilę. Przyboś starał się nie oddychać, by móc złapać każdy fragment rozedrganej postaci młodego malarza. Strzemiński już dawno odłożył szklankę i wpatrywał się w szkic wyjawiający kształty przyszłego dzieła. Po chwili ciszy Konarski ciągnął swoją opowieść. ­— Po lewej stronie widoczna jest droga. Prosta. Prowadzi ku światłu, może tam zachodzi słońce…? Mur wzdłuż drogi rozświetlony jest pomarańczowym brązem. To mur odwiecznej świątyni podparty u swego początku trzema podporami, jak w gotyckiej katedrze. Podpory są cztery, jak cztery cnoty kardynalne… I niebo nad tą drogą niezwykłe… bez chmur… z trzema rybami, jak sterowcami broniącymi dostępu tego co poniżej. Ryby unoszą się w tę samą stronę, są takie same. Perspektywa jedynie zmniejsza ich wielkość. Z ogonami wpisanymi w trójkąty… Wydłużonymi ciałami... Z oczami ciemnobłękitnymi jak niebo tuż nad głową, w najmniejszej odległości do kosmosu. W najmniejszej odległości do Absolutu. Trójcy… Takiej samej a jednak innej w każdej ze swej postaci… Tu znów Konarski zawiesił głos. Patrzył na swój szkic i bezwiednie rysował obramowanie. ­— I tak szukam… Dwie drogi, dwa światy, dwie możliwości… A może więcej. Może właśnie mnogość możliwości w metaforze, którą wkładam w obraz? Droga kręta i mroczna i ta prosta ku światłu. Życie w micie budowanym przez zermatyzm czy wśród prostych ścian wysmukłych świątyń… Gdzie jestem? Gdzie mam być? Jestem po części w każdym z tych miejsc… Może dlatego jestem tutaj? Może dlatego musiałem wyjechać? Porzuciłem Kraków, Szczep, Szukalskiego… I szukam… Zamilkł. Przez długą chwilę nikt nie przerywał nabrzmiałej w pokoju ciszy. 60


­ Czego szukasz? – spytał szeptem Przyboś. — ­— Siebie… ­— A kim chcesz być? Nie wiesz, kim jesteś? ­— Chcę być poetą. Chcę być wolny w moim świecie. Chcę marzyć!... I boję się… Bo teraz mam w sobie noc… ­— Marianie, może i tak jest, ale spójrz, jak wiele obrazów w niej ukrywa się. Dla ciebie… W przenośniach. Daj się przenieść… Daj się przenieść… Ten czas to twoja noc w przenośniach… ­— Moja… noc… w przenośniach… – zadumał się Konarski. – Moja własna metafora… Na szkic spadły dwie duże krople, rozmazując księżyc i wielkanocnych strażników. Za oknem powoli zachodziło słońce, zmykając kolejny dzień 1932 roku OPINIA JURORÓW To moje ulubione opowiadanie spośród wszystkich prac nadesłanych na konkurs: twórcze dylematy Mariana Konarskiego uchwycone na tle atmosfery lat 30-tych XX wieku, i to wszystko wplecione w wartką, spójną akcję, rzeczową narrację wspartą dyscypliną językową. Do odczytania znaczeń ukrytych w obrazie Jan Scelina wykorzystał zarówno skomplikowaną filozofię stworzoną przez mentora Konarskiego – Stanisława Szukalskiego (stąd m.in. nawiązania do Wyspy Wielkanocnej), jak i poetyckie aspiracje malarza. Świadczy to o dużym zrozumieniu skomplikowanej osobowości Mariana Konarskiego, który do końca życia pozostał wierny obu pasjom. Dzięki takiemu podejściu paradoksalnie najbardziej poetyckie z opowiadań najpełniej ukazuje fakty biograficzne. Napisanie dobrego opisu obrazu jest rzeczą trudną, ale wplecenie go w trzymające nas w napięciu opowiadanie – jeszcze trudniejsze. Jan Scelina udowadnia nam po raz kolejny, że tę umiejętność ma już dobrze opanowaną. Z przyjemnością będę śledzić dalszy rozwój jego drogi artystycznej. Anna Rak

61



Zielony nokturn

Noc « pora doby, podczas której Słońce znajduje się co najmniej 18° pod horyzontem » wg Encyklopedii Powszechnej PWN

Wbrew słownikowej definicji, noc zawsze była czymś więcej niż tylko częścią doby. Odpowiednie położenie Słońca nad horyzontem nigdy nie było jedyną charakterystyczną cechą tej pory dnia. W mitologii greckiej Noc zwana Nyks, zrodzona z Chaosu, była matką Śmierci i Snu (Tanatosa i Hypnosa). Kojarzono ją z ciemnością nocną, wzbudzała strach i szacunek, jako ta, która ma władzę nad życiem zarówno ludzi, jak i bogów. W „Biblii” zaś była czasem ciemności i ciszy, oczekiwaniem na światłość. To właśnie nocą objawiał się Bóg, w nocy się narodził, w nocy zmartwychwstał. Nocą rozpoczyna się wędrówka Dantego po zaświatach. W nocy Makbet staje się mordercą. Noc jest scenerią niesamowitych i fantastycznych wydarzeń „Snu nocy letniej”. W nocy Król Olch przyzywa małego chłopca do swego królestwa. W nocy Gustaw zmienia się w Konrada, Świteź ożywa, a duchy zmarłych przychodzą na Dziady. Nocą szatany spotykają się w Górach Karpackich, aby w wielkim kotle uwarzyć przyszłe losy Polski. U Żeromskiego noc przychodzi zza świata razem z rozpaczą i śmiercią. W każdej kulturze noc staje się świadkiem wydarzeń mrocznych, tajemniczych, fantastycznych i niezwykłych. Stanowi natchnienie dla niezliczonej rzeszy twórców, pozwalając, aby wyobraź-

63

kategoria ponadgimnazjalna – wyróżnienie

Agnieszka Drygaś Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej w Stalowej Woli, klasa III a nauczyciel prowadzący: Ewa Wierzbicka


nia przekroczyła granice realnego świata i stała się ścieżką do odkrycia wymiarów ponadnaturalnych. To właśnie noc stała się powodem, dla którego Marian Konarski postanowił w 1932 roku chwycić za pędzel. Obraz pt. „Noc w przenośniach” jest jednym z bardzo wielu dzieł o tej tematyce. Ukazuje ją w sposób niezwykły, oryginalny, bardzo nowy i świeży. Jak zawsze, widząc dzieło tak intrygujące, pojawia się pytanie: kim był artysta, w którego głowie zrodziła się taka wizja ? Co sprawiło, że w taki, a nie inny sposób postrzegał noc? I najważniejsze: co chciał nam powiedzieć każdym pociągnięciem pędzla? Marian Konarski, urodzony w 1909 roku, kojarzony jest najczęściej z Krakowem, gdzie spędził wiele lat swego życia, tam zdobywał wykształcenie, tam tworzył. Wczytując się w jego biografię można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z twórcą niezwykłym, wszechstronnie utalentowanym (był nie tylko malarzem i rzeźbiarzem, ale także poetą). Jego obrazy zaskakują mnogością form, kolorów oraz różnorodnością tematów, jego poezja ukazuje człowieka wrażliwego, o skomplikowanej osobowości i niezwykle oryginalnym podejściu do życia. „Noc w przenośniach” to obraz, na który nie można nie zwrócić uwagi. Ukazuje czasoprzestrzeń w sposób surrealistyczny, odnosi się wrażenie, że obserwator wkrada się w podświadomość artysty, gdzie księżyc ma kształt cytryny, po tafli nieba pływają ryby, monumentalne drzewa spoglądają to w górę, to w dół, to prosto w oczy obserwatora, a rzeka przypomina wężową skórę. Nad tą rzeką widzimy niewielki mostek, na którym stoją dwie postacie. Kim są? Być może jedną z nich jest widz, który zatrzymał się przed obrazem i postanowił odwiedzić marzenia senne malarza. W takim razie drugą mógłby być sam artysta, który zaprasza do swej podświadomości, staje z odbiorcą swej sztuki na moście i cierpliwie objaśnia swój sposób postrzegania świata. Poświata księżyca rozjaśnia mroki nocy, a opary mgły podnoszą się znad rzeki. Kolory nocy Konarskiego są zaskakujące. Nie czarny i granatowy, nawet nie niebieski, ale zieleń i brąz stanowią główną bazę kolorystyczną obrazu. Dzięki temu zabiegowi noc staje się tajemnicza i fantastyczna, ale także na swój sposób groźna. Mgła rozmywająca kontury, intrygująca gra światłocieni i księżycowa poświata stają się idealną scenerią niezwykłych wydarzeń, których jesteśmy świadkami, podziwiając to dzieło. Dlaczego malarz ukazał taką scenę właśnie nocą? Odpowiedź jest prosta: w po64


rze tak zwyczajnej jak dzień spotkanie artysty i odbiorcy jego sztuki na płótnie obrazu po prostu nie byłoby możliwe. Jedno spojrzenie na dzieło wystarczy, aby mieć pewność, że ta noc będzie niezwykła. Jak sugeruje tytuł, każdy element ukazany na płótnie niesie za sobą ukryte znaczenie. Księżyc przestał być ciałem niebieskim – stał się cytryną. Takie obrazowanie jest dla odbiorcy bardzo zaskakujące, owoc ten kojarzony jest raczej ze słońcem, pod którym dojrzewa w dalekich krajach (jak pisał Jacek Kaczmarski w utworze „Aleksander Wat” : „woń cytrusowa słońc Kalifornii (…)”). Księżyc ten jest więc jasny niczym słońce, nie jest niepokojący i mroczny jak w wierszu Agnieszki Osieckiej „Zły księżyc”. Rozświetla mroki, sprawia, że nocy tej nie trzeba się bać, dzięki niemu przestrzeń ciemności przestaje być „czarnym asfaltem”, a staje się piękniejsza niż jasność dnia. Ten mały kawałek cytryny całkowicie odmienia charakter obrazu. Gdyby malarz zdecydował się ukazać księżyc w sposób realistyczny, noc stałby się odpychająca, mroczna. Możemy wyobrazić sobie wielkie drzewa skąpane w srebrzystej poświacie i niewyraźne długie cienie kładące się na rzece. Księżyc Konarskiego jest jednak pogodny, słoneczny. Dzięki takiemu zabiegowi każdy kto spojrzy na obraz, ma ochotę stanąć na niedużym moście i, chociaż przez chwilę, stać się częścią „Nocy w przenośniach”. Kolejnym surrealistycznym motywem na obrazie jest konstelacja nieba, która, w przeciwieństwie do rzeczywistego gwiazdozbioru zodiakalnego, składa się z prawdziwych ryb. Ukazane są one jako trzy proste kształty o świecących oczach, spoczywające na nocnym niebie. Według mitu gwiazdozbiór ten to bogowie olimpijscy, Afrodyta i Eros, którzy uciekając przed złowrogim olbrzymem, przybrali taką właśnie postać. W tradycji chrześcijańskiej ryba utożsamiana jest z Chrystusem, stanowi jeden z pierwszych chrześcijańskich symboli religijnych. Zwierzęta te jednak już na wiele lat przed powstaniem greckich mitów i chrześcijaństwa stanowiły źródło rozważań o naturze człowieka i istocie życia. W starożytnym Sumerze, Egipcie i Indiach, uważano, że dusza ludzka po śmierci staje się gwiazdą na niebie, a na ziemi, która stanowi w pewien sposób odbicie nieba, staje się właśnie rybą. Co ciekawe, w indyjskiej rodzinie języków drawidyjskich słowo „ryba” wymawia się „min”, a słowo „min” ma także drugie znaczenie – „gwiazda”. Stąd wiec istniało wiele wierzeń, według których, dusza ludzka staje się nieśmiertelna jako ryba – gwiazda. Czy Marian Konarski malując ryby na nocnym niebie wiedział 65


o starożytnych wierzeniach? Czy chciał w ten sposób ukazać na obrazie osoby, które już nie żyły? Unieśmiertelnić kogoś na płótnie, zgodnie z kilkutysiącletnią tradycją jako gwiazdę i rybę zarazem? Jeśli tak, to kto pojawił się na obrazie, a co za tym idzie, kto miał stałe miejsce na nocnym niebie duszy malarza? Drzewa na obrazie Mariana Konarskiego przypominają ludzi. Korony wysmukłe, ukształtowane w korpusy, głowy i ręce niczym monumentalne pomniki pełne majestatu. Trzy z nich zdają się być spokojne, zapatrzone w niebo, w ziemię, w przestrzeń. Przywodzą na myśl słowa Arthura Schopenhauera: „Na drzewie milczenia wisi jego owoc – spokój”. Gdy jednak przyjrzymy im się bliżej, możemy zauważyć, że jest to spokój pozorny. Jedno z nich głowę pochyla od płaczu, drugie patrzy w niebo, jakby w zamarłym oczekiwaniu, a trzecie podnosi rękę z zaciśnięta pięścią, jakby niebu chciało grozić. Pojawia się też drzewo czwarte. Właściwie nie mamy pewności czy naprawdę jest drzewem. Stanowi podłużny ciemny kształt, z którego łyskają złowrogo świecące oczyska. Patrzy wprost na widza, cichym, tępym, złym wzrokiem. Drzewa te nie mają ust, ale może to i dobrze. Jako tak wiekowe były już z pewnością świadkami wielu nocy, wielu niezwykłych wydarzeń, wielu strasznych i wielu fantastycznych scen. Czy jednak możemy mieć pewność, że chcielibyśmy o nich usłyszeć? Jak straszne musiały to być doświadczenia, skoro jedno z nich płacze, drugie złorzeczy, następne zwraca się już tylko ku niebu, a kolejne z tak wyczuwalną wrogością patrzy mi w oczy? Przychodzą na myśl słowa piosenki: „a o czym szumią drzewa lepiej jest nie wiedzieć…”. Drzewo ma niezwykle złożoną symbolikę. Stanowi drabinę do nieba, oznacza nieśmiertelność, długowieczność. Według niektórych wierzeń nordyckich i germańskich łączy siły podziemne z siłami kosmicznymi. Czyżby Marin Konarski otworzył tym symbolem drzwi prowadzące z zaświatów na ziemię? Dla kogo te drzwi zostały otwarte? Kto ma możliwość po śmierci zejść z korony drzewa z powrotem na ziemię i przemówić z obrazu wprost do zapatrzonego weń odbiorcy? „Błyski na wodzie, o żmije ruchliwe – w was ulotność tego, co teraz czuję (…)”

— pisał malarz-poeta Marian Konarski w wierszu „Błyski”. Słowa te stanowią idealny opis rzeki płynącej przez „Noc w przenośniach”. Zielona 66


i śliska, niczym skóra węża, wije się pośród pól i drzew pod cytrynowym księżycem. Tak jak w słowach wiersza, rzeka na obrazie symbolizuje upływ czasu, przemijanie. Z drugiej strony wąż jest często uznawany za symbol długowieczności, odradzania się (niczym starożytny uroboros). Wężowa rzeka może więc sugerować, że mimo przemijania konkretnych chwil, konkretnych uczuć, życie człowieka jest wieczne, gdyż nawet po śmierci może on zaistnieć na nieboskłonie jako gwiazda, na ziemi jako ryba lub na płótnie, jako wieczny symbol ukryty w warstwie farby. Patrząc na obraz, możemy odnieść wrażenie, że rzeka stoi w miejscu, w ogóle nie ma nurtu. Dlaczego więc Marian Konarski zaprzeczył słowom Heraklita, udowadniając, że tak naprawdę nie zawsze wszystko płynie? Ostatnim i najważniejszym elementem obrazu jest droga, która wyłania się spomiędzy dwóch wielkich skalnych ścian. Można odnieść wrażenie, że biegnie ona przez tytułową Dolinę z obrazu Zdzisława Beksińskiego z 1972 roku. Dokąd prowadzi? Jest to droga w zaświaty? Ścieżka, którą stanowi ludzkie życie? Na obrazie Mariana Konarskiego ma jedną niezwykłą cechę: tą ścieżką nie tylko podróżuje się w zaświaty, ale także, gdy zapadnie noc, można nią powrócić na ziemię. Na tej jednej ścieżce malarz skumulował wszystko co chciał pokazać w obrazie, oddał każde oblicze nocy. Tą ścieżką przyjdą Duchy na Dziady, tą ścieżką chory chłopiec podąży za orszakiem Króla Olch. To stamtąd przylecą diabły i czarownice, to z tych właśnie zaświatów przychodzi rozpacz i śmierć. Czym więc jest noc? Od zarania dziejów stanowi natchnienie artystów. W literaturze i sztuce staje się świadkiem wydarzeń mrocznych, fantastycznych, tajemniczych i niezwykłych. „Noc w przenośniach” jest właśnie jedną z takich niezwykłych, staje się scenerią zdarzeń ponadnaturalnych, przypomina tą z wiersza Bolesława Leśmiana: „Takiej nocy nie było! To noc – nietutejsza! Przyszła z innego świata (…)”

Ta noc jest niezwykła, bowiem to wtedy ziemia połączona została z krainą cieni. Na obrazie Mariana Konarskiego jest przejściem między życiem i śmiercią. Pełna przenośni pozwala przywołać z zaświatów dusze ludzkie na płótno i umieścić je jako ryby na niebie. Taka niezwykła noc sprawia, że księżyc staje się cytryną, gwiazdy rybami, drzewa mil67


czącymi świadkami zdarzeń, a rzeka wężem. Artysta malując to dzieło, pokazał – że dzięki sztuce wszystko staje się możliwe. Na płótnie obrazu można zyskać nieśmiertelność, a nocną porą przenieść się z zaświatów z powrotem na ziemię. Obraz ten jest zarówno ponury, jak i optymistyczny, tak jak ścieżka, która prowadzi nas w dwie strony. Pozostaje jedno istotne pytanie: dla kogo artysta otworzył drzwi zaświatów, posadził drzewa do nieba, dla kogo ta ścieżka? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy, gdy spojrzymy na most. Na moście stoję sam na sam z artystą. Ja przybyłam z drugiej strony obrazu, a on przypłynął do mnie z zaświatów. On wiedział, że kiedyś przyjdę, spojrzę na obraz i spytam o jego sztukę, o jego sens życia, o jego filozofię. On nie chciał mnie zostawić bez odpowiedzi, więc namalował ryby i księżyc, i rzekę, i ścieżkę. I sam, każdym pociągnięciem pędzla otwierał drzwi, przez które przyszedł do mnie w siedemnaście lat po swej śmierci i wszystko mi wyjaśnił. I zawsze już noc będzie świadkiem naszego spotkania, a nieme drzewa będą szumieć o nim, tak długo, jak długo będzie istniała ziemia. OPINIA JURORÓW: Noc, jak zauważa Autorka, ma na obrazie barwy zieleni i brązów. Jest to zasługą światła, którego źródłem jest cytrynowy, „pogodny” i „słoneczny” księżyc. W tej pracy, inaczej niż w pozostałych, zwraca się uwagę przede wszystkim na zjawiska/obiekty mediujące – „pomosty” między sferami, obszarami, znaczeniami. Tak jest chociażby w przypadku ryb-gwiazd (tu być może symbolizujących dusze zmarłych), drzew-ludzi łączących podziemie ze sferą niebiańską, wężowo wijącej się i jednocześnie zastygłej rzeki i wreszcie wytyczanej światłem drogi z zaświatów na ziemię. Pisząca przez osłabienie kontrastu, rozmycie różnic, połączenie przeciwieństw – przekonuje, że noc może być czasem spotkania życia i śmierci z nieśmiertelnością. dr hab. Anna Gomóła

68


The moon might be the sun Olivia Panufnik Gimnazjum im. M. Kopernika w Słupcy Nauczyciele prowadzący: Henryka Hanc, Jakub Chmiel While constantly accelerating we have strode thus far that the turning has overshadowed our entire route thus we will understand the importance of moments not the time measurement itself: not today, not a month, not always. Too possessive love devours itself digested by suffering, it fades away too quickly but you – a clever heart that does not want to die will be saved by the brightness of goodness and the mature friendship. Marian Konarski, Reflection

69

kategoria OBCOJĘZYCZNA – I MIEJSCE

Ever since I have read a poem by Marian Konarski entitled Reflection I cannot shake the feeling that these are the same words that the characters who are placed in the foreground of another work of art by this artist called Night in metaphors. Although they were written almost twenty years ago since the foundation of the long forgotten painting by the artist from Chrzanowo; nevertheless, today they are extremely up to date. Emerging from the gloom, people, whose gender is difficult to determine unambiguously, lead a casual conversation – maybe they exchange their insights about the mechanism of life, maybe they talk about intellectual journeys that they have previously had, or maybe they just wonder what awaits them at dawn, relying on the miraculous saving power of love they got to know? This work, a seemingly dark and disturbing, resembling a scene from a nightmare is actually a full of hope and optimism docu-


mentation of thoughts on the changes that took place in his life in 1932, when Night in metaphors came into being. Changes that have proven to be the most creative form of rebellion that one has ever heard of. Marian Konarski, actually Marian Karol Konarski, was born in 1909 in Chrzanowo, Poland and died in 1998 in Cracow. In 1928 he began his studies at the Academy of Fine Arts in Cracow as an ordinary student, but a year later he was expelled from the university because of his activities for the movement of the Horned Heart lead by Stanisław Szukalski. It was an organization of artists who like Szukalski and Konarski did not want to treat art in a way that respected „artists”, the regulars of Cracow’s cafés, did. According to Konarski, they decided solely by means of words about what is fashionable and what art should be promoted, regardless of its objective value. Members of the Horned Heart opposed mainly the ever present impressionist trend and strove to create their own independent art style. The views of young Konarski met with a quite intense disregard, as evidenced by the words of the rector, Charles Estreicher: I personally believe your art to be harmful (...) because we, sir, teach our students the real art of painting.

Despite the objections of the society Konarski continuously organized exhibitions of members of Horned Heart, of whom he became the tribal chief and edited their magazine Krak, while taking the stage name Marzyn from Krzeszowice. Occupying himself mainly with social activities he remained a painter and a sculptor, and in 1928 he made his debut as a poet in the columns of Crakow Illustrated Daily Courier and he published his first poem Toward The Joy. Despite the full devotion of Konarski to Horned Heart, which was characterized by the respect for the drawing as the basic form of art, bravely fighting with the opinion chauvinists, resulting from opposition to prevailing views, in 1932 he lost one member, who decided to free himself for a while from the oppression of Szukalski’s views and try to work on his own technique abiding his own rules. That person was none other than Marian Konarski. However, he did not abandon Horned Heart for good, and a gift sent by Stanislaw Szukalski, also known as Stach from Warta, reminded him of his most arduous period of working for the organization. It was an original Indian silver bracelet, which ornaments could be read as: Always be bold and truth70


ful, and the strength of thunder will make you happy. In 1939 Konarski went on a scholarship to Austria and Italy, during World War II he worked in the Union of Armed Struggle and Home Army under the alias Hornet. He belonged to the Association of Polish Artists and Designers, he was a member of the United People’s Party, Society of Fighters for Freedom and Democracy, vice-president of the Association of Friends of the Krzeszowice and artistic supervisor of a group called Zdrój in Krzeszowice. Interestingly, at the same time, when he decided to take hiatus from Horned Heart, he received the Honorable Mention at the Society for the Encouragement of Fine Arts in Warsaw and created which is a very little-known work today, Night in metaphors. The scene is oil on canvas, a part of the collection of the Upper Silesian Museum In Bytom. It resembles a single frame from the film by Parajanov, a Russian director from the twentieth century, which, like Konarski, openly proclaimed his own views and artistic independence achieved through art. In the foreground there are two figures standing on a bridge, apparently indulging themselves in the pleasures of collective meditation. They are easily distinguishable despite the dark palette owing to the peculiar character of the author’s bright outline. He sought the synthesis which could determine the identity of the forms toward their surroundings. A little further on the right side of the masterpiece one could notice an object resembling a tree at first sight, and the next moment a shadow. Only after a moment of communing with the picture we can realize that we see a deformed human figure with head and shoulders bowed, which gives the impression of someone defeated by an adversary. A similar element can be seen scanning the picture to the left. We cannot ignore slightly wavy, blue ribbons flowing out from under a bridge in the background. It turns out to be a piece of scaly tail or other similar body part of some fantastic creature, only resembling a peaceful river. When find ourselves on the other side, we can gaze upon another hybrid of a tree – or a rock? – and a man, located in the center of the painting. It differs from its predecessor, it presents an upright posture, however, the alleged skull fragment bears seems to be chipped, and perhaps a significant part has been bitten off. It is widely acknowledge that Konarski was fascinated by the phenomenon of distortion, also he

71


was said to be a thinker, so the individual elements of his works were connected by a simple concept. The procedure of artistic decapitation carried out upon this statue seems to deny it, as if the author of this masterpiece wanted to tell us simply my dears, I lost my head already figuratively – and perhaps even literally? Quite a bit behind him there are two similar figures – one has no human features except the eyes surrounded by a red border, which attributes it with a dash of demonic nature and simultaneously a pinch of humor as some of the well-known characters from the anime film Spirited Away by Studio Ghibli. It is quite possible that in flamboyant eyes a fear is lurking – but of what? The last statue has a slightly bowed head and raises his clenched fist high above – surely an act of violence rather than victory. It seems that these are the only representatives of other characters, whose presence extends far beyond our sight, because their dark green color, sometimes broken by a much brighter light and shade blends perfectly with the misty background, full of subtle splitting of colors which add a certain depth to the right side of the Night in metaphors. The third plan is a by far the least obvious element of the masterpiece as well as catching the most attention because of the double appearance of the light which stays clearly in contrast with the rest of the composition; doing so it does not disturb the perfect harmony. The first source of light, represented by the yellow color of various intensity, has to be coming from a behind of a rock located almost in the center of the painting; it radiates to the left illuminating the narrow, barely noticeable row of trees. Interesting is the fact that the light seems to affect only the forest of deformed human figures that shed corresponding shadows, excluding the characters appearing in the foreground. Given the general concept of the picture, placing spots of light, as well as the title itself – Night in metaphors, one could come to the conclusion that this element of the composition is intended to symbolize the inevitable dawn, a brand new day, new life, new hope. This conclusion might be confirmed by the presence of three different sizes of fish, flowing across the dark sky toward the top of the mountain that hides the real source of light. Pale blue beings, as if memories, forgotten or buried hopes or simply human spirit, gliding towards the dawn. The number three, to follow up this thesis, also cannot be accidental. What is more, their snouts look 72


to the other major source of light, namely the shape that we have already defined as the Moon at the beginning of the analysis. But the longer we look at it, the more discrepancy between this idea and our original statement can be found. First of all, although dim, the yellow tint forms a slightly radiating circle in the middle of which – instead of the moon – we could identify a half of a citrus fruit. Also confusing is the warm shade cast by the light, almost identical to the one that was to symbolize the dawn – a dark night illuminated by the majestic moon most certainly resembles neither lemon nor a beam of warm light cat by it, like a flame in the fireplace. This difficult to define shape affects the anonymous characters in the foreground – they cast shadows that are in accordance with the direction of the light. Had these people descended from the platform, distanced themselves from the darkness of night and came closer to the light of the day, would their shadows have changed the form and the belonging to the corresponding levels illustrated in the work of Konarski? This would mean that even the light of day does not destroy the demons of our personality that could be symbolize these half – human statues, and the man himself, regardless of whether he is lively, vibrant and full of hope, or tired of constant setbacks – will always remain an integral part of methaphorical night plunged into the unobvious semi-darkness. In the end, the author himself writes in his publication The Signs at the Road The sun, our nearest angel, is only one. From the darkness of spiritual ignorance, suicidal denials, we have to glance – as long as it is up, as long as towards the sun. It is a symbol, but was it not the symbols through which spoke the wisdom of history?

After all the moon that appears in the night sky does not have to be the moon, in a world overwhelmed by the ever present symbolism – the moon might be the sun. Synthetic and simplified form of the monument like figures of stiff but still human nature, brings to mind the types of man behavior with which Marian Konarski came into contact during his long lasting journey to self-discovery that took part after painting the Night in metaphors. Whereas the figures marked with a distinct contour, presented on the platform that separates one significant stage of life from another, may 73


symbolize random human souls, but among them we might identify the representation of the artist himself? The painting depicts his personal vision of night, as the unique moment of transformation. A moment in which, let us assume the blue Styx solidifies into a form of a monstrous body, not giving any chances for our fears and failures to sail away at another opportunity. According to Konarski, the night obliges us to remember, to remain conscious and not to waste any time for spiritual sleep. His work is characterized by ever present mystery, dense and deep gloom that pervades the canvas straight into our hearts. It is a kind of road sign for all those who are so aware enough of the absurdities of reality to continuously and tirelessly seek and strive for perfection. Obviously, one should and does commit the right amount of mistakes to shape their own individuality along the way. To summarize my speech, I would like to subscribe to the beautiful words of Marian Konarski, which he used in his poem The Gift: Someone like me, a passerby to say goodbye Will leave you some pink words to ponder upon

REFERENCES: Dokumenty odnośnie Mariana Konarskiego pozyskane z archiwum Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w tym: rodowód, karta wpisowa na uczelnie, świadectwo ukończenia pierwszego i drugiego półrocza w ASP w Krakowie na Wydziale Malarstwa i Rzeźby. 1. Józef E. Dutkiewicz, Jadwiga Jeleniewska – Ślesińska, Władysław Ślesiński, Materiały do dziejów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie 1895 – 1939 (uzyskane dzięki uprzejmości dr Joanny Grabowskiej oraz Katarzyny Ochałek z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie). 2. Marian Konarski, Znaki przy drodze, wyd. Gazeta Krzeszowicka, 1994. 3. Marian Konarski, Refleksja, 1951, z t. Wiersze z lirycznych lat, wyd. 1994 Krzeszowice 4. Marian Konarski, Upominek, 1950, z t. Wiersze z lirycznych lat, wyd. 1994 Krzeszowice 5. http://konarski.pinger.pl/ 6. Wprost Numer: 26/2008 (1331)

74


7. https://bialczynski.wordpress.com/slowianie-w-dziejachmitologia-slowian-i-wiara-przyrody/straznicy-wiary-slowianskiej-wiary-przyrodzoneyszczep-rogate-serce-i-swiete-kolo-czc icieli-swiatowida/rogat-serce-%E2%80%93-marian-konarski-1909-%E2%80%93-1998/ 8. W kręgu Stanisława Szukalskiego, reż. Grzegorz Dubowski i Barbara Folta. 9. Rogate Serce, scenariusz Jerzy Madeyski, realizacja Irena Wollen. OPINIA JURORÓW: Bardzo dobry opis dzieła malarskiego napisany literackim stylem zarówno w polskiej, jak i angielskiej wersji językowej. Magdalena Wiącek

75



Księżyc może być słońcem Olivia Panufnik Gimnazjum im. M. Kopernika w Słupcy Nauczyciele prowadzący: Henryka Hanc, Jakub Chmiel

Gdy ciągle przyspieszając uszliśmy już tyle, że zakręt już przysłonił całość drogi naszej, wtedy to zrozumiemy, że ważne są – chwile, a nie te miary czasu: dzisiaj, miesiąc, zawsze. Miłość zbyt zaborcza sama się pożera, wytrawiona cierpieniem za szybko przemija, lecz ciebie, mądre serce, które nie chcesz umierać zbawi jasność dobroci i dojrzała przyjaźń. Marian Konarski, Refleksja

Odkąd przeczytałam wiersz Mariana Konarskiego pt. Refleksja nie potrafię pozbyć się wrażenia, iż są to słowa, które wypowiadają do siebie postacie umieszczone na pierwszym planie dzieła tego artysty o nazwie Noc w przenośniach. Zostały one co prawda napisane prawie dwadzieścia lat od powstania zapomnianego już obrazu twórcy z Chrzanowa, nie mniej jednak nawet dzisiaj są one nadzwyczaj aktualne. Wyłaniający się z półmroku ludzie, których płeć trudno jest jednoznacznie określić, niewątpliwie prowadzą niezobowiązującą rozmowę – być może wymieniają się właśnie swoimi spostrzeżeniami na temat mechanizmu życia, opowiadają o podróżach intelektualnych, które dotąd przebyli, a może po prostu zastanawiają się, co czeka ich o świcie, licząc na zbawienną moc poznanej miłości? To dzieło, z pozoru mroczne i niepokojące, przypomi77


nające scenę z koszmaru sennego, jest w rzeczywistości pełną nadziei i optymizmu dokumentacją rozmyślań autora nad zmianami, jakie dokonały się w jego życiu w roku 1932, kiedy to Noc w przenośniach powstała. Zmianami, które okazały się najbardziej twórczą formą buntu, o jakiej słyszał człowiek. Marian Konarski, a właściwie Marian Karol Konarski, urodził się 1909 roku w Chrzanowie, a zmarł w roku 1998 w Krakowie. W 1928 rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie jako student zwyczajny, jednak rok później został on relegowany z uczelni z powodu jego aktywnej działalności dla ruchu Rogatego Serca Stanisława Szukalskiego. Była to organizacja zrzeszająca artystów, którzy podobnie jak Szukalski i Konarski nie chcieli podchodzić do sztuki w sposób, jaki respektowali „plastycy”, stali bywalcy krakowskich kawiarni. Zdaniem Konarskiego, decydowali oni wyłącznie za pomocą słów o tym, co jest w sztuce modne i co należy promować, bez względu na obiektywną wartość. Członkowie Rogatego Serca sprzeciwiali się w szczególności panującej tendencji impresjonistycznej i dążyli do stworzenia własnego, niezależnego nurtu w sztuce. Poglądy młodego Konarskiego spotkały się z dość dużym lekceważeniem, o czym świadczą chociażby słowa rektora Karola Estreichera: Ja osobiście uważam pańską sztukę za szkodliwą (...) bo my, proszę pana, uczymy naszych studentów prawdziwego malarstwa.

Wbrew sprzeciwowi społeczeństwa Konarski stale organizował wystawy członków Rogatego Serca, którego został Szczepowym i redagował ich pismo Krak, przyjmując przy tym pseudonim artystyczny Marzyn z Krzeszowic. Zajmując się w dużym stopniu działalnością społeczną pozostał malarzem i rzeźbiarzem, a w 1928 zadebiutował jako poeta na łamach krakowskiego Ilustrowanego Kuriera Codziennego oraz wydał drukiem swój pierwszy poemat Naprzeciw Radości. Mimo oddania Konarskiego Szczepowi, który cechował szacunek do rysunku jako podstawowej formy w sztuce, dzielnie walczącego z opinią szowinistów, wynikającą ze sprzeciwu wobec panującym poglądom, w 1932 roku utracił on jednego członka, który postanowił wyzwolić się na pewien czas spod ucisku opinii samego Szukalskiego, by pracować nad swoim warsztatem według własnych zasad. 78


Tą osobą był nie kto inny, lecz Marian Konarski. Nie porzucił on jednak Rogatego Serca na dobre, a o okresie, w którym działał dla niego najaktywniej, przypominał mu prezent przysłany przez Stanisława Szukalskiego, Stacha z Warty. Była to oryginalna, indiańska bransoleta ze srebra, której zdobienia można było odczytać jako Bądź zawsze śmiały i prawdomówny, a siła gromu uczyni cię szczęśliwym. W 1939 roku Konarski wyjechał jako stypendysta do Austrii i Włoch, w czasie II wojny światowej działał w ZWZ i AK pod pseudonimem Szerszeń .Należał do Związku Polskich Artystów Plastyków, był członkiem ZSL, ZBoWID, wiceprezesem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Krzeszowickiej oraz opiekunem artystycznym grupy Zdrój w Krzeszowicach. Co ciekawe, w tym samym czasie, kiedy zadecydował odseparować się czasowo od Rogatego Serca, otrzymał on Zaszczytne Wyróżnienie na Salonie Zachęty w Warszawie oraz stworzył mało dziś znane dzieło pt. Noc w przenośniach. Scena namalowana olejami na płótnie znajdującym się w zbiorach Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu przypomina kadr z filmu Paradżanowa, rosyjskiego reżysera tworzącego w XX wieku, który podobnie jak Konarski otwarcie głosił własne poglądy i niezależność artystyczną poprzez sztukę. Na pierwszym planie widnieją dwie postacie stojące na moście i najwyraźniej oddające się przyjemności wspólnych rozmyślań. Są one widoczne na utrzymanym w ciemnych barwach obrazie dzięki zastosowaniu tak charakterystycznego dla autora jasnego konturu. Poszukiwał w nim syntezy określającej tożsamość postaci wobec ich otoczenia. Nieco dalej, po prawej stronie dzieła widnieje obiekt w pierwszym momencie przypominający drzewo, a w następnym cień. Dopiero po chwili obcowania z obrazem jesteśmy w stanie dostrzec, że naszym oczom ukazuje się zdeformowana postać ludzka z pochyloną głową i barkami, która sprawia wrażenie pokonanej przez przeciwności losu. Podobny twór możemy zaobserwować przesuwając swój wzrok w lewo, nie możemy jednak pominąć lekko falistej, błękitnej wstęgi wypływającej spod mostu w drugi plan dzieła. Okazuje się ona bowiem kawałkiem pokrytego łuskami ogona lub innej podobnej części ciała jakiegoś fantastycznego stworzenia, jedynie przypominającego spokojną rzekę. Gdy staniemy już po jej drugiej stronie, będziemy mogli spojrzeć na następną hybrydę drzewa – a może skały? – i człowieka, znajdującej się po środku obrazu. Różni się ona od poprzednika, ma bowiem postawę wyprostowaną, jednak fragment domniemanej czaszki nosi ślady uła79


mania, a być może nawet odgryzienia znacznej jej części. Wiadomo, że Konarskiego zawsze fascynowało zjawisko deformacji obrazu, mówiono również o nim, że jest myślicielem, a więc poszczególne elementy jego dzieł łączyła właśnie myśl. Zabieg pozbawienia tego ludzkiego posągu części głowy zdaje się temu zaprzeczać, jakby autor dzieła chciał nam wszystkim powiedzieć po prostu moi drodzy, straciłem już głowę w przenośni – a może i nawet dosłownie? Odrobinę za nim znajdują się jeszcze dwie podobne figury – jedna nie posiada żadnych cech ludzkich oprócz oczu okalanych czerwoną obwódką, co nadaje jej wygląd trochę demoniczny, a trochę zabawny, jak postacie ze znanego filmu anime Spirited Away: W krainie bogów autorstwa Studia Ghibli. Całkiem możliwe, że w tych zwracających uwagę odbiorcy oczach czai się również strach – ale przed czym? Ostatni posąg ma lekko pochyloną głowę oraz wznosi ponad nią zaciśniętą pięść – pewniej w akcie przemocy, niż w akcie zwycięstwa. Wydaje się, że są to tylko przedstawiciele figur, których obecność ciągnie się jeszcze daleko poza zasięgiem naszego wzroku, gdyż ich ciemnozielona barwa, niekiedy przełamana znacznie jaśniejszym światłocieniem, idealnie komponuje się z mglistym tłem, pełnym subtelnych rozszczepień kolorów, nadających głębię prawej części Nocy w przenośniach. Trzeci plan jest zdecydowanie najmniej oczywistym elementem dzieła, jak również najbardziej zwracającym uwagę odbiorcy, ze względu na dwukrotne pojawianie się jasnych plam barw, wyraźnie kontrastujących z resztą kompozycji, nie zaburzających przy tym jej doskonałej harmonii. Pierwsze źródło światła, przedstawionego za pomocą żółtej barwy o różnym natężeniu, musi znajdować się za skałą zlokalizowaną niemalże w centrum dzieła i promieniuje w lewą stronę oświetlając wąski, ledwo zauważalny rząd drzew. Interesujący jest fakt, iż to światło zdaje się oddziaływać wyłącznie na las zdeformowanych figur ludzkich, które rzucają odpowiadające mu cienie, z pominięciem postaci znajdujących się na pierwszym planie. Biorąc pod uwagę ogólny konspekt obrazu, umieszczenie plamy światła, jak również sam jego tytuł Noc w przenośniach, można dojść do wniosku, że ów element kompozycji ma za zadanie symbolizować poranek, nadchodzący nowy dzień, nowe życie, nowe nadzieje. W tym przekonaniu utwierdzić może obecność trzech różnej wielkości ryb, płynących po ciemnym niebie w stronę szczytu góry, kryjącej źródło światła. 80


Bladoniebieskie, niby wspomnienia, zapomniane lub pogrzebane już nadzieje lub po prostu duch ludzki, szybujący ku porankowi. Liczba trzy, idąc za tą tezą, również nie może być przypadkowa. Ich pyski są zwrócone też w stronę drugiego znaczącego źródła światła, a mianowicie kształtowi definiowanemu z początku przez nas jako księżyc. Jednak im dłużej będziemy się mu przyglądać, tym więcej sprzeczności z naszym pierwotnym stwierdzeniem prawdopodobnie znajdziemy. Przede wszystkim, mimo że przyćmiony żółty odcień układa się w nieznacznie promieniujący okrąg, w jego środku zamiast znanej nam tarczy księżyca widzimy… połówkę cytrusa. Również mylący jest ciepły odcień rzucanego światła, niemal identyczny z tym, który miał symbolizować poranek – ciemna noc rozświetlona majestatycznym księżycem nie przywodzi na myśl na pewno ani cytryny, ani rzucanego przez nią promienia ciepłego, niczym płomień w kominku. Ten trudny do zdefiniowania kształt oddziałuje na pierwszoplanowe anonimowe postaci, które rzucają zgodne z jego kierunkiem cienie. Czy gdyby ci ludzie zeszli z pomostu, oddalili się od mrocznej nocy i zbliżyli ku światłu dnia, ich cienie zmieniły by formę wraz ze zmianą przynależności do odpowiednich etapów przedstawionych na dziele Konarskiego? Świadczyłoby to o tym, że nawet światło dnia nie zniszczy demonów naszej osobowości, które mogą symbolizować owe pół – ludzkie posągi, a sam człowiek, bez względu na to, czy żywy i pełen nadziei, czy też już zmęczony ciągłymi niepowodzeniami – zawsze będzie nieodłączną częścią pogrążonej w nieoczywistym półmroku, metaforycznej nocy. W końcu sam autor w swojej publikacji Znaki przy drodze pisze: Słońce, nasz najbliższy anioł, jest tylko jedno. Z mroków niewiedzy duchowej, zaprzeczeń samobójczych musimy spojrzeć – byle w górę, byle ku słońcu. To symbol, ale czyż nie symbolami umiała przemawiać mądrość historii?

Przecież widniejący na naszym niebie księżyc wcale nie musi być księżycem, w świecie ogarniętym wszechmocą symboliki – księżyc może być słońcem. Syntetyczna, uproszczona forma posągowych figur o sztywnym, lecz mimo wszystko ludzkim charakterze przywodzi na myśl typy zachowań człowieczych, z jakimi Marianowi Konarskiemu przyszło się spotkać podczas swojej trwającej jeszcze długo po namalowaniu Nocy w przeno81


śniach drogi przez świat samopoznania. Natomiast postacie zaznaczone wyraźnym konturem, przedstawione na pomoście, oddzielającym jeden znaczący etap życia od drugiego mogą symbolizować przypadkowe ludzkie dusze, ale być może znajdziemy wśród nich odpowiednik samego artysty? Obraz przedstawia jego osobistą wizję nocy, jako unikalnego momentu przemiany. Momentu, w którym, dajmy na to, błękitny Styks zastyga w postaci cielska potwora, nie pozwalając naszym lękom i porażką odpłynąć wraz z kolejną szansą. Noc, według Konarskiego, rozkazuje nam pamiętać, zachować świadomość i nie tracić czasu na duchowy sen. Jego dzieło, które cechuje wszechogarniająca tajemnica, gęsty i głęboki mrok, przenikający z płótna prosto do naszych serc, jest swoistym drogowskazem dla wszystkich, którzy są na tyle świadomi absurdów rzeczywistości, by niestrudzenie szukać i dążyć do perfekcji. Po drodze oczywiście popełniając wystarczającą ilość błędów, by stworzyć własną indywidualność. Aby podsumować moją wypowiedź, chciałabym podpisać się pod pięknymi słowami Mariana Konarskiego, które umieścił w swoim wierszu Upominek: Ktoś, jak ja, jak przechodzień na pożegnanie Pozostawi ci słowa różowe od rozmyślania.

BIBLIOGRAFIA: Dokumenty odnośnie Mariana Konarskiego pozyskane z archiwum Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w tym: rodowód, karta wpisowa na uczelnie, świadectwo ukończenia pierwszego i drugiego półrocza w ASP w Krakowie na Wydziale Malarstwa i Rzeźby. 1. Józef E. Dutkiewicz, Jadwiga Jeleniewska – Ślesińska, Władysław Ślesiński, Materiały do dziejów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie 1895 – 1939 (uzyskane dzięki uprzejmości dr Joanny Grabowskiej oraz Katarzyny Ochałek z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie). 2. Marian Konarski, Znaki przy drodze, wyd. Gazeta Krzeszowicka, 1994. 3. Marian Konarski, Refleksja, 1951, z t. Wiersze z lirycznych lat, wyd. 1994 Krzeszowice 4. Marian Konarski, Upominek, 1950, z t. Wiersze z lirycznych lat, wyd. 1994 Krzeszowice 5. http://konarski.pinger.pl/ 82


6. Wprost Numer: 26/2008 (1331) 7. https://bialczynski.wordpress.com/slowianie-w dziejach-mitologia-slowian-i-wiara-przyrody/ straznicy-wiary-slowianskiej-wiary-przyrodzoney/ szczep-rogate-serce-i-swiete-kolo-czcicieli-swiatowida/rogate-serce-%E2%80%93-marian-konarski-1909-%E2%80%93-1998/ 8. W kręgu Stanisława Szukalskiego, reż. Grzegorz Dubowski i Barbara Folta. 9. Rogate Serce, scenariusz Jerzy Madeyski, realizacja Irena Wollen. OPINIA JURORÓW: Słowa różowe od rozmyślania! Wzorowa praca uwzględniająca zarówno twórczość malarską, jak i poetycką Mariana Konarskiego. Dzięki wnikliwym badaniom, jakie przeprowadziła Autorka, zostaliśmy zaproszeni w niezwykle intymną podróż przez życie Mariana Konarskiego, w której pamięć i świadomość stały się najważniejszymi wartościami. To, co najbardziej zaskakuje w analizie dzieła wykonanej przez Oliviię Panufnik, to dojrzałość tak młodej osoby, która wraz z Marianem Konarskim potrafi błądzić pomiędzy postaciami z obrazu Noc w przenośniach, dążąc do zrozumienia i samopoznania. Zagląda do wierszy artysty, ale również nie waha się odkryć przed nami swoje, współczesne skojarzenia, za którymi zauważamy wrażliwą, poszukującą i obytą z tekstami kultury młodą dziewczynę. Anna Rak

83


Laureaci XII edycji konkursu Kategoria gimnazjalna: I miejsce – nagroda „Gęsie Pióro” dla Alicji Góral z Gimnazjum nr 10 w Lublinie II miejsce – dla Franciszka Linke ze Społecznego Gimnazjum nr 4 STO w Poznaniu III miejsce – dla Emilii Chmiel z Gimnazjum w Posadzie Górnej wyróżnienie – Piotr Nogaj z Zespołu Katolickich Szkół Ogólnokształcących w Katowicach wyróżnienie – Magdalena Dorsz z Gimnazjum im Sułkowskich w Rydzynie wyróżnienia honorowe: Wiktorii Kossakowskiej – Wojdyszka z Zespołu Szkół nr 17 im. Zawiszaków Proporca „Victoria” w Warszawie Natalia Sitko z Gimnazjum nr 16 w Sosnowcu Aleksandra Łoś z Gimnazjum w Rydzynie Kategoria ponadgimnazjalna: I miejsce – nagroda „Gęsie Pióro” – dla Natalii Jakielskiej z Liceum Ogólnokształcącego w Lubawie II miejsce – dla Anny Nowak z III Liceum Ogólnokształcącego w Chorzowie III miejsce Adama Mastalerza z IV Liceum Ogólnokształcącego w Bytomiu wyróżnienie dla Jana Sceliny z Salezjańskiego Zespółu Szkół Don Bosco w Świętochłowicach wyróżnienie – dla Agnieszki Drygaś z Liceum Ogólnokształcącego im. KEN w Stalowej Woli Wyróżnienia honorowe: Karolina Kluj z Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Strzegomiu Gabrieli Polasińskiej z Zespołu Szkół Plastycznych w Radomiu

84


Kategoria obcojęzyczna: I miejsce – Nagroda „Gęsie Pióro” – dla Olivii Panufnik z Gimnazjum im. M.Kopernika w Słupcy Wyróżnienia honorowe: Dominika Glapiak z Gimnazjum w Rydzynie Franciszek Linke ze Społecznego Gimnazjum nr 4 STO w Poznaniu SKŁAD JURY: Iwona Mohl – przewodnicząca jury, historyk sztuki, wicedyrektor Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu Dr hab. Anna Gomóła – Instytut Nauk o Kulturze Uniwersytetu Śląskiego Anna Rak – kierownik Działu Edukacji Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu Magdalena Wiącek – dyrektor Szkoły Języków Obcych Goldenlingua w Bytomiu

85


Organizator

Muzeum Górnośląskie w Bytomiu jest instytucją kultury Samorządu Województwa Śląskiego

patronat honorowY

partnerzy

Fundatorzy nagród



Marian Konarski Noc w przenośniach z 1932 r. ze zbiorów MGB


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.